Do broni!
Strach się bać. Bandyci znaleźli nowe hobby – atakowanie policjantów. To co ma
w razie napaści zrobić zwykły obywatel? Dzwonić na policję? Sytuacja społeczeństwa wobec
bandyterki zaczyna przypominać scenę z filmu „Psy”, w której „Młody”, patrząc na atak
gangsterów, wrzeszczy „Ale ja nie mam broni! Jezu, jest u rusznikarza!”. I chyba tej broni
od „rusznikarza” szybko nie odbierzemy. Lobby przeciwników ucywilizowania dostępu
do niej jest bardzo silne, bo oparte na przeświadczeniu, że Polacy to lud ciemny
i nieodpowiedzialny.
Nóż się w kieszeni otwiera gdy się słyszy argumentację przeciwników uchwalenia
nowej ustawy o broni. Wyróżniają ich dwie cechy. Pierwsza, że nie wiedzą, co krytykują.
Wyobrażają sobie mylnie, że chodzi o „upowszechnienie” dostępu do broni, pod czym
rozumieją taką sytuację, w której każdy kto chce, kupuje sobie spluwę czy giwerę, aby z nią
paradować po ulicy. Drugą zaś cechą jest pogarda – przeświadczenie, że Polacy są narodem
niebezpiecznych idiotów, którzy dostawszy broń, natychmiast w pijanym widzie
się powystrzelają.
No to wyjaśniam. Po pierwsze, nowa ustaw ma jedynie dostosować nasze przepisy
do standardów europejskich, czyli nie ma zliberalizować dostępu, lecz go zracjonalizować.
Bo dzisiaj uzyskanie pozwolenia graniczy z cudem i w praktyce zależy od łaskawości panów
komendantów policji. A ta na pstrym koniu jeździ. To za rządów obecnej ustawy broni palnej
nie otrzymał sędzia sądu krakowskiego, za to równolegle pozwolenie dostał krakowski
przestępca - informator policji, który następnie zastrzelił z tej broni konkubinę i jej nowego
partnera. Projektowana ustawa minimalizuje ryzyko, że broń otrzyma osoba, która
nie powinna jej dostać.
A teraz coś tragikomicznego z tej łączki – otóż są policjanci, którzy chcą poćwiczyć
na strzelnicy z własnej broni i na własny koszt. Im również odmawia się prawa do posiadania
prywatnej broni! W rezultacie funkcjonariusze są zdani na trening z broni służbowej.
A np. w garnizonie warszawskim policjant średnio wystrzeliwuje do tarczy 12 – 24 sztuk
amunicji, czyli tyle, co nic.
Dodam, że zdaniem prof. Mariana Filara, karnisty i eksperta ONZ w dziedzinie
zapobiegania i kontroli przestępczości, prawo do posiadania broni palnej jest obywatelskim
prawem podmiotowym, którego nie można pozbawiać na zasadzie widzimisię państwowego
urzędnika. Dlaczego Polacy mają być zdani na łaskę państwa w możliwości realizacji swoich
praw? Dlaczego normalny, uczciwy obywatel nie może zdać standardowych egzaminów
i uzyskać zezwolenia?
Po drugie, w Polsce liczba jednostek broni (palnej, myśliwskiej, sportowej)
zarejestrowanych na osoby fizyczne już teraz wynosi ponad 300 tysięcy. A jednak przypadki
zabójstw z użyciem broni palnej ograniczają się do ok. 50 rocznie, przy czym zabójstwa
z broni posiadanej legalnie są sporadyczne (i nie jest to polska specyfika, bo np. w USA
dziewięciu na dziesięciu przestępców używających broń ma ją z nielegalnego źródła).
Czy Polacy są rzeczywiście nieobliczalni, skoro mimo takiego arsenału wzajemnie
się nie powystrzelali?
Po trzecie, jesteśmy najbardziej rozbrojonym narodem w Europie. Na przykład
w Czechach na 1 tys. osób przypada 61,8 sztuk broni, w Niemczech - ok. 120 sztuk, w Polsce
7,7 sztuk. Czy Polacy to naród specjalnej troski, gorszy od Czechów i Niemców? Czyżby
wojenni okupanci a później władcy PRL mieli rację, rozbrajając Polaków?
Po czwarte, wbrew rozpowszechnianym mitom, większa liczba legalnie posiadanej
broni nie wpływa na wzrost liczby zabójstw. I tutaj, uwaga, uwaga, przenudzę statystykami.
Otóż średni wskaźnik liczby zabójstw w Polsce na 100 tys. mieszkańców w latach 2004–2006
wynosił 1,47, podczas gdy w lepiej uzbrojonych Czechach – 1,21 a w Niemczech – 0,95.
Idźmy dalej - w Polsce, w latach 2002–2007, liczba zabójstw spadła o prawie 30 proc.,
liczba zabójstw przy użyciu broni palnej o ponad połowę. Jednocześnie w tych latach o około
7 proc. wzrosła liczba pozwoleń na broń i o około 17 proc. – liczba sztuk broni w prywatnych
rękach. Co oznacza, że większa ilość broni nie generuje wzrostu przestępczości.
Ponieważ przeciwnicy ustawy lubią straszyć przykładami z USA, to dla nich też mam
informację. Otóż w stanach, w których istnieje możliwość noszenia broni dla ochrony
osobistej, liczba przestępstw systematycznie i mocno spada. Kto chętny szczegółów, tego
odsyłam do prowadzonych od 1993 r. statystyk FBI.
Po piąte, dla bandyty nielegalne zdobycie broni nie jest trudnym zadaniem.
Dla uczciwego obywatela zdobycie zezwolenia to gehenna. Czy tworząc taką sytuację,
państwo nie faworyzuje aby przestępców?
Po szóste, przeciwnicy argumentują, że co rusz na jakimś campusie czy w szkole
szaleniec strzelał do ludzi. Odpowiadam – campusy i szkoły to dogodny cel, bo na ich terenie
nie wolno nosić broni, więc atakujący pozostaje długo bezkarny. Jakoś nie słyszy
się o uzbrojonych szaleńcach wpadających do sklepów z bronią. Aż tak szaleni to oni nie są.
Po siódme, abstrahując od obrony przed łobuzami, warto myśleć o odrodzeniu tradycji
strzeleckich i sportu strzeleckiego. Jak podaje prawnik Mazowieckiego Związku Strzelectwa
Sportowego Łukasz Urbański, dyscyplinę tę uprawiało przed wojną ponad 198 tys. Polaków.
Dziś uprawia ponad dziesięciokrotnie mniej. Możemy jedynie zazdrościć Norwegom,
Czechom czy Słowakom, którzy umieją docenić walory sportowe, wychowawcze i obronne
strzelectwa.
Mógłbym jeszcze wyliczać kolejne argumenty „za” i rozbrajać „przeciw”, choćby
o korzyściach które dałoby wprowadzenie elektronicznej rejestracji broni czy też korzyściach
dla gospodarki, ale tekst się już niebezpiecznie wydłużył. Szanowny Czytelnik może
wybuchnąć gniewem, więc strzelam kopytami i się odmeldowuję.