Jak dzieci i ich rodzi
'j:
radzą sobie ze śmiercią
ELISABETH KUBLER-ROSS
j
Media Rodzina
Tytuł oryginału
On Children and Death. How Children and Their Parents Can and Do Cope with Death
Copyright © 1983 The Elisabeth Kubler-Ross Family Limited Partnership Copyright © 2007
for the Polish edition by Media Rodzina
Ali rights reserved. No part o this book may be reproduced or transmitted in any form or by
any means, electronic or mechanical, including photocoping, recording or by any information
storage or retrieval system, without permission in writing from The Barbara Hogenson
Agency, Inc.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki — z
wyjątkiem cytatów w artykułach i przeglądach krytycznych — możliwe jest tylko na
podstawie pisemnej zgody wydawcy.
Projekt okładki Iwona Rybczyńska
ISBN 978-83-7278-253-3
Harbor Point Sp. z o.o. Media Rodzina
ul. Pasieka 24, 61-657 Poznań
tel. 0-61 827 08 60, faks 0-61 827 08 66
mediarodzina@mediarodzina.com.pl
www.mediarodzina.com.pl
Łamanie Marek Barłóg
Druk i oprawa
ABEDIK, ul. Lugańska 1, 61-311 Poznań
Kennethowi, Manny i Barbarze, którzy nauczyli mnie, jak być mamą
* * *
Dedykuję tę książkę również rodzicom oraz dzieciom, które tak szczodrze dzieliły się ze mną
swoją miłością i bólem, nadzieją i rozpaczą.
Z całego serca dziękuję tysiącom matek, ojców, dziadków, braci i sióstr, którzy odkrywali
przede mną swoje uczucia związane z nieuleczalną chorobą dziecka, jego samobójstwem lub
tragiczną śmiercią z rąk innego człowieka.
Każda z tych osób musiała poradzić sobie z udręką i bólem. Łączy je głęboki smutek po
stracie dziecka oraz to, że stali się bogatsi we współczucie i zrozumienie, gotowi darzyć
miłością innych ludzi.
Chciałabym, żeby ta książka pomogła także i wam nauczyć się cenić życie, doświadczać go w
pełni, póki możemy jeszcze dzielić się sobą z innymi ludźmi.
Istota ludzka jest cząstką całości, którą nazywamy „wszechświatem", cząstką ograniczoną
przez czas i przestrzeń. Doświadcza siebie, swoich myśli i uczuć jako wartości odrębnych —
jest to rodzaj optycznego złudzenia świadomości. Złudzenie to jest więzieniem, ponieważ
ogranicza spektrum naszych decyzji do spraw dotyczących wyłącznie nas samych i sprawia,
że jesteśmy gotowi obdarzyć miłością osoby należące do wąskiego kręgu najbliższych.
Naszym zadaniem jest uwolnić się z tego więzienia, objąć współczuciem wszystkie żywe
istoty oraz piękno całej natury.
Albert Einstein
Spis treści
Przedmowa (prof. Jacek Łuczak)..........................................9
Podziękowania......................................................................13
Wstęp: Refleksja....................................................................15
1.
List do rodziców pogrążonych w żałobie..........................21
2.
Początek życia..................................................................29
3.
Śmierć w nagłych okolicznościach..................................49
4.
Urazy głowy i przypadki śpiączki..................................68
5.
Jak w naturalny sposób przygotować dzieci do życia ...
77
6.
Kiedy strata staje się źródłem rozwoju i przynosi zrozumienie
..............................................................................95
7.
O dzieciach zaginionych i zamordowanych oraz o przypadkach samobójstw wśród
dzieci..................................114
8.
Alternatywne metody leczenia: wizualizacja..................133
9.
Wewnętrzna wiedza dzieci o śmierci oraz ich symboliczny
język..........................................................................144
10.
W jaki sposób mogą pomóc przyjaciele............................163
11.
Pozwolić im odejść..........................................................185
12.
O pogrzebach..................................................................214
13.
Duchowe aspekty pracy z umierającymi dziećmi............225
Bibliografia............................................................................251
Z biblioteki Shanti Nilaya......................................................277
Dodatek: Hospicja dla dzieci w Polsce..................................283
I,
Przedmowa
zmarła w 2004 roku Autorka znanych na całym świecie książek, z których Rozmowy o
śmierci i umieraniu zaliczono do najważniejszych stu książek dwudziestego wieku,
zapoczątkowała nowy sposób rozumienia problematyki związanej z tanatologią, otwarty na
ludzi i bliski ich potrzebom. Pionierska rola i twórczość literacka Elisabeth Kiibler-Ross,
cenionego lekarza psychiatry, jest świadectwem jej ożywionej praktycznej działalności,
ukierunkowanej na czerpanie wiedzy od chorych i ich bliskich, którym udzielała wsparcia
poprzez bezpośredni kontakt — rozmowy i listy, wsłuchiwanie się w wyznania cierpiących
ból rozłąki pacjentów i ich rodzin. Pomagała wielu osobom i organizacjom charytatywnym,
dzieląc się swoją wiedzą i doświadczeniem poprzez pisanie książek, prowadzenie
niezliczonych warsztatów, seminariów oraz wykładów.
Wiele uwagi poświęciła cierpieniom umierających dzieci i ich rodziców. Tematykę
niesłychanie trudną i wzbudzającą silne emocje potrafiła w książce Dzieci i śmierć
przedstawić bardzo przystępnie i interesująco. Zawarte tu bogate treści mają niezwykle ważne
znaczenie edukacyjne, stanowiąc przewodnik dla tych wszystkich, którzy doznali bolesnej
utraty dziecka lub opiekują się dzieckiem z trwałym uszkodzeniem mózgu, jak również dla
chętnych udzielenia pomocy cierpiącym osieroconym rodzicom, rodzeństwu i przyjaciołom
zmarłego dziecka.
Elisabeth Kiibler-Ross udziela cennych praktycznych wskazówek rodzicom tracącym
największy w życiu skarb — ukochane dziecko, którego zgon może wystąpić w różnych
okolicznościach. W sytuacji nagłej śmierci, np. w wypadku, istotne jest nie tylko
10 Dzieci i śmierć
dysponowanie przez pogotowie czy szpital odpowiednim pomieszczeniem, w którym rodzice
mogą swobodnie wyrazić swoje uczucia — powinni mieć także zapewnioną możliwość
spotkania z życzliwą, serdeczną pomocą osób profesjonalnie przygotowanych do udzielenia
wsparcia. Osieroceni rodzice szczególnie trudno sobie radzą z poczuciem winy i
niezałatwionymi sprawami towarzyszącymi samobójczej śmierci dziecka, lub, co jeszcze
trudniejsze, morderstwu, stanowi to bowiem ze względu na okoliczności szczególnie bolesne
doznanie. Uczucie bezradności i obcości jest częste, gdy dziecko trafia do szpitala w ciężkim
stanie w sytuacjach zagrażających życiu i jest izolowane od rodziców oraz gdy zapada w
śpiączkę, która może być objawem trwałego uszkodzenia mózgu.
Autorka zwraca tu uwagę na konieczność przygotowania dziecka do niejednokrotnie
bolesnych procedur diagnostycznych*. Omawiane są trudne problemy etyczne dotyczące
zasadności stosowania metod i leków sztucznie przedłużających życie, ale i umieranie u
dzieci, które utraciły świadomość. Uderza trafność określenia użytego tu przez jedną z matek:
„Mój syn opuścił swoje ciało".
W książce podane są dwa ważne adresy polskich fundacji, udzielających rad i wsparcia
rodzicom dzieci ze śpiączką i trwałymi uszkodzeniami mózgu.
Warto wiedzieć, że w Polsce istnieją domowe hospicja dla dzieci, z młodocianym personelem
profesjonalnie przygotowanym do opieki nad dziećmi , dysponujące skutecznymi sposobami
leczenia bólu i innych objawów zgodnie z zasadami Światowej Organizacji Zdrowia***,
zapewniające wszechstronną opiekę, która uwzględnia po-
* Dzięki postępom medycyny: stosowaniu kremu o działaniu miejscowo znieczulającym na
skórę, a w wybranych sytuacjach analgosedacji, można dziecku oszczędzić bólu związanego z
wykonywaniem badań diagnostycznych.
** Warszawskie Hospicjum dla Dzieci jest pierwszą tego typu placówką w Polsce
(www.hospicjum.waw.pl). Spis innych hospicjów dla dzieci w Polsce znajduje się na końcu
książki.
*" Patrz: Leczenie bólu nowotworowego i opieka paliatywna nad dziećmi — publikacja
Światowej Organizacji Zdrowia wydana przez Warszawskie Hospicjum dla Dzieci i
wydawnictwo Media Rodzina (Poznań 2001).
Przedmowa 11
trzeby psychosocjalne i duchowe dzieci i wspiera rodziców i rodzeństwo podczas ciężkiej
choroby oraz w okresie żałoby.
Poprzez wykazanie etapów dojrzewania dziecka — wydzielenie „ćwiartek: fizycznej,
emocjonalnej, intelektualnej i duchowej"
_Autorka wskazuje na ważną rolę wychowawczą między innymi
w zapobieganiu utrwalania lęków (przed starością, samotnością oraz bólem i śmiercią).
Umieszczanie wielu listów/wypowiedzi rodziców dotkniętych nieszczęściem utraty dziecka
sprzyja uczeniu czytelników prawdy o cudzym cierpieniu, które nas może także dotknąć. Ten
często używany w książce sposób wykorzystywania narracji, storytelling, zyskuje w ostatnich
latach na znaczeniu, stanowiąc jeden z najbardziej pomocnych sposobów przekazania prawdy
o przeżywanych bolesnych odczuciach również u chorych korzystających z dobrodziejstwa
opieki paliatywno-hospicyjnej. Dodatkowym niekonwencjonalnym źródłem przekazu są
liczne wzruszające wiersze dzieci i młodocianych.
Autorka wielokrotnie podkreśla, jak ważne jest pozwalanie dzieciom na wyrażanie
prawdziwych uczuć, i to nie tylko tym, których ciężka, nieuleczalna choroba stanowi
zapowiedź rychłej śmierci, ale także ich często pozbawionemu należnej troski rodzeństwu,
zazdroszczącemu chorym bratu lub siostrze, że rodzice spełniają ich wszystkie zachcianki,
aby wynagrodzić im to, że umierają. Taka postawa miałaby rzekomo pomóc rodzicom tak
właśnie rozumiejącym bezgraniczną miłość i oddanie, jak również uspokojenie sumienia w
wyzbyciu się poczucia winy i lęku, że niczego nie zaniedbali, aby pomóc swojemu dziecku.
Autorka zwraca uwagę na niewłaściwość takiego krzywdzącego rodzeństwo postępowania.
Wielokrotnie podkreśla ogromne znaczenie szczerych, otwartych roz-mow z dziećmi i
młodocianymi, dotyczących ich potrzeb i emocji. To właśnie one mogą najlepiej przygotować
do umierania i śmierci, ale też umożliwić niejednokrotnie spełnianie ich najskrytszych
dziecięcych marzeń*.
Książka jest darem dla czytelników, którzy będą doznawać wie-
„ „,W Polsce spełnianiem marzeń ciężko chorych dzieci zajmuje sie m.in. Fundacja Mam
Marzenie.
12 Dzieci i śmierć
lu pozytywnych odczuć, jeśli zechcą towarzyszyć Elisabeth Kubler--Ross w jej niezwykłym
przekazie o wielkich, zwłaszcza duchowych wartościach życia w obliczu umierania i śmierci,
stanowiącej początek życia pozaziemskiego. Emanuje nadzieją i wiarą w potęgę ludzkiej i
Bożej miłości, znacznie bliższej w pojmowaniu dzieciom aniżeli dorosłym.
Prof. dr hab. med. Jacek Łuczak
Podziękowania
pragnę podziękować Tomowi za niezliczone godziny spędzone nad przepisywaniem mojego
tekstu na maszynie, mimo że czekało go wiele innych obowiązków. Dziękuję Mary Lou i
Aleksandrze za ich starania nad złożeniem książki, nad którą często siedziały do rana.
Dziękuję Donnie za recenzję i Charlotcie za jej nieustanną gotowość do pomocy. Jestem
wdzięczna Tarze, Irze oraz Stephenowi za ich miłość i wsparcie. Na koniec pragnę
podziękować rodzinie oraz dwojgu moim dzieciom, które nauczyły mnie rozumieć i
okazywać współczucie.
E.K.-R.
Wstęp
Refleksje
Siedzę przed maszyną do pisania w salonie swojego domu. Niedawno wróciłam z Nowego
Jorku, gdzie przez długi tydzień prowadziłam warsztaty dla grupy liczącej osiemdziesiąt pięć
osób. Pośród uczestników zajęć było wielu ludzi chorych nieuleczalnie, wielu
przygnębionych z powodu cierpienia, jakie ich spotkało. Życie wydawało im się pozbawione
sensu, rozważali samobójstwo. Spora część przybyłych straciła dzieci lub partnerów.
Zaledwie garstka postanowiła wziąć udział w naszych warsztatach, aby się wzbogacić
duchowo, nauczyć się doceniać życie lub po prostu „naładować baterie" do pracy z innymi
ludźmi, którzy potrzebują ich pomocy.
Pisząc te słowa, wyglądam przez wielkie okno. Widzę błękitniki, kolibry i małego króliczka,
który przebiega przez ganek. Ciekawa salamandra zagląda do środka. Dostrzegam orła
szybującego wysoko w górze nad moim ogródkiem warzywnym. Myślę, że tak wygląda raj.
Rosną w nim drzewa i kwiaty, pasma gór wnoszą się na linii horyzontu pod błękitnym
niebem, a wszystko wokół promieniuje spokojem i ciszą; oferuje schronienie.
Pozwalam myślom płynąć swobodnie i przenoszę się w przeszłość do czasów, w których tę
ziemię przemierzali Indianie. Widzę, jak sypią kurhany nad ciałami swoich zmarłych. Słyszę
ich modlitwy wznoszone do wiatru. Opłakują śmierć jednego ze swoich dzieci.
Mam wrażenie, jakby przed moimi oczami przesuwały się kadry ze starego filmu. Oto
przybywają osadnicy, młodzi mężczyźni ogarnięci gorączką złota. Mają głowy pełne marzeń
o „wspaniałym Zachodzie", ziemi, na której chcą zamieszkać, gdzie będą hodować
16 Dzieci i śmierć
zboże, zakładać rodziny i dorabiać się wielkich majątków. Słyszę turkot kół wozów
podążających niezmordowanie na Zachód. Siedzą w nich pochylone sylwetki zmęczonych,
spoconych kobiet. Widzę, jak gotują posiłki i szukają schronienia podczas burzy. Potem
zachodzą w ciążę i nie chcą jechać dalej. Słyszę płacz ich nowo narodzonych dzieci. Jeden z
mężczyzn o lśniącej twarzy wpatruje się z dumą w swego pierworodnego syna. Jadą dalej. W
drodze na Zachód zatrzymują się, żeby wykopać grób. Widzę parę młodych ludzi pragnących
przetrwać za wszelką cenę. Podejmują walkę za każdym razem od nowa, wciąż od nowa.
Sądzę, że niewiele się zmieniło w ciągu ostatnich kilku tysięcy lat. Ludzie zawsze walczyli o
przetrwanie, podsycali w sobie nadzieję, czekali, marzyli, osiągali swój cel, tracili go i znów
walczyli.
Do pokoju wchodzi kobieta, która przywiozła mi kilka rzeczy. Przed wyjściem zerka na
maszynę do pisania.
— Jak to możliwe, że pani napisała aż siedem książek o śmierci i umieraniu? — pyta ze
zdziwieniem i wychodzi, nie czekając na odpowiedź.
Zaskoczyła mnie tym pytaniem. Biblioteki medyczne są pełne książek na temat ciąży, porodu,
porodów domowych, narodzin martwych dzieci, zabiegów cesarskiego cięcia, właściwych
sposobów odżywiania w czasie ciąży, dyskusji na temat zalet karmienia piersią. Napisano
setki książek poświęconych wszystkim możliwym zagadnieniom związanym z poczęciem,
rozwojem płodu w łonie matki oraz narodzinami istot ludzkich.
Każdy człowiek jest inny. Byliśmy różni, zanim pojawiliśmy się na świecie. Każdemu
poczęciu towarzyszą odmienne okoliczności. Przebywając w łonie matki, przeżywamy różne
doświadczenia. Odczuwamy jej miłość bądź niechęć. Czujemy lęk przed aborcją,
przeżywamy liczne urazy. Nienarodzone dzieci czują, że ktoś się o nie modli i pragnie ich
dotknąć z miłością, słucha ich i wyciąga do nich rękę. Wiedzą również, że zostały przeklęte,
jeszcze zanim się urodziły.
Wreszcie przychodzą na nasz świat, i każde z nich przeżywa życie na swój własny sposób,
gromadzi różne doświadczenia, spotyka ludzi, z którymi będzie musiało nauczyć się żyć w
zgodzie. Każde
Wstęp. Refleksje 17
wydarzenie jest zapowiedzią tego, jak będzie wyglądała ich przyszłość. Czy zastanawialiście
się kiedyś, jak wiele form może przyjmować życie, które stwarza niepowtarzalne możliwości
dla miliardów ludzi?
Podobnie ma się rzecz ze śmiercią, która jest kulminacją życia. Śmierć oznacza koniec nauki.
Jest pożegnaniem przed następnym spotkaniem, zakończeniem, po którym nastąpi początek
czegoś nowego. Śmierć jest momentem wielkiej przemiany.
Badania, mające na celu zrozumienie oraz zgromadzenie wiedzy na temat tysięcy sposobów
dokonywania tej przemiany przez ludzi w każdym wieku, pochodzących ze wszystkich kultur
świata, żyjących w różnych czasach oraz miejscach na ziemi, zbliżają nas do cudu równego
cudowi narodzin. Śmierć jest może nawet większym cudem, ponieważ otwiera przed nami
drzwi do zrozumienia natury ludzkiej, bezustannej walki człowieka o przetrwanie oraz naszej
ewolucji duchowej. Tylko śmierć uchyla przed nami rąbka tajemnicy, jaką jest ostateczny cel
naszego życia pełnego bólu i piękna. Tylko w niej możemy znaleźć odpowiedzi na pytania
DLACZEGO? oraz DOKĄD ZMIERZAMY?
Napisałam siedem książek, jednak im dłużej obserwuję istoty ludzkie stojące w obliczu
śmierci, tym więcej uczę się na temat życia i jego najgłębszych tajemnic. Być może tę samą
wiedzę wyrażali filozofowie i artyści w swoich obrazach, poematach oraz rzeźbach. Słowa i
dzieła największych myślicieli w historii ludzkości są świadectwem ich zachwytu, przeczucia
wielkiej tajemnicy, jaką niesie ze sobą towarzyszka naszych codziennych starań, którą tak
nieczule nazywamy ŚMIERCIĄ.
Ci, którzy POZNALI śmierć, odrzucając od siebie lęk i bunt, uczą nas, jak powinniśmy ŻYĆ.
Tysiące dzieci zyskuje świadomość tego, czym jest umieranie. Często wiedzą na ten temat o
wiele więcej niż ludzie dorośli, którzy słuchają ich niechętnie. Uważają, że dzieci nie są w
stanie zrozumieć śmierci i lekceważą ich słowa. Powracają one do nich po wielu latach w
chwili, w której sami stają oko w oko z „największym wrogiem". Odkrywają wówczas, że
małe dziecko kierowało do nich słowa pełne mądrości, było nauczycielem, a oni byli zaledwie
uczniami.
18 Dzieci i śmierć
* * *
Często proszono mnie o to, abym spisała swoje przemyślenia na temat umierających dzieci,
ponieważ do tej pory pisałam głównie o ludziach dorosłych. W ten sposób powstała niniejsza
książka, która stanowi próbę odpowiedzi na pytania: W jaki sposób dzieci stojące w obliczu
nieuleczalnej choroby różnią się od osób dorosłych? Czy mali pacjenci również przechodzą
pięć etapów w procesie umierania? Czy są świadomi zbliżającej się śmierci nawet, kiedy
rodzice oraz pracownicy szpitala nie informują ich o tym, jak bardzo są chorzy? Jak dzieci w
różnym wieku rozumieją śmierć? Co myślą na temat swoich niedokończonych spraw? W jaki
sposób możemy im pomóc najlepiej, jak wspierać ich rodziców, dziadków i rodzeństwo w
chwili rozstania? I ostatnie, choć nie mniej ważne pytanie: Czy możemy zapobiec rosnącej
liczbie przypadków samobójstw wśród dzieci? Ich śmierć jest źródłem największego bólu i
cierpienia rodziców.
Materiały przedstawione w tej książce zgromadziłam podczas dziesięcioletniej pracy z
umierającymi dziećmi w różnym wieku. Ich rodzice dzielili się ze mną swoją wielką wiedzą.
Spotykałam matki i ojców, którzy stracili jedno, dwoje, a nawet troje dzieci. Towarzyszyłam
rodzinom, których dzieci ginęły bez śladu. Ludzie ci dowiadywali się później, że zostały one
zamordowane. Nie mogli zrobić nic, żeby je uchronić przed losem. Odchodziły bez
pożegnania.
Korzystając z okazji, chciałabym podziękować wszystkim osobom, które dzieliły się ze mną
swoim smutkiem i bólem. Dziękuję ludziom, którzy opowiadali mi bądź pisali w listach o
stracie, która ostatecznie przyczyniła się do ich rozwoju, sprawiła, że stali się mądrzejsi i
bardziej świadomi.
Chciałabym podzielić się z wami wiedzą przekazaną mi przez umierające dzieci w nadziei, że
pomoże wam ona rozwijać się i nauczy was słuchać swojego wnętrza. Jestem przekonana, że
nasza intuicyjna duchowa natura, która przejawia się w postaci głosu wewnętrznego, może
być źródłem wielkiej mądrości i spokoju. Dzięki niej uczymy się trwać mimo przeciwności
losu. Chroni nas w chwi-
Wstęp. Refleksje 19
lach załamania i sprawia, że stajemy się ludźmi pełnymi miłości i zrozumienia.
Nie starajcie się chronić pozostałych dzieci przed bólem związanym ze śmiercią ich
rodzeństwa. Pozwólcie im opiekować się nim w czasie choroby. Jedna z moich ulubionych
myśli głosi:
Osłaniając kaniony przed działaniem burzy i wiatru,
Nie ujrzycie piękna ich rzeźby.
Dziękuję, że mogę się z wami podzielić nauką, jaką przekazały mi nasze dzieci.
Rozdział 1
List do rodziców
pogrążonych w żałobie
Moi Drodzy Przyjaciele, Piszę ten list do Was, którzy tracicie swoje dzieci. Podążacie trudną
drogą. Towarzyszyliśmy w niej bardzo wielu rodzicom. To im poświęcam tę książkę.
Zawarłam w niej doświadczenia, którymi się z nami dzielili, oraz naukę, jaką ze sobą niosły.
Widząc, jak Wasze dziecko staje się coraz słabsze i bliższe śmierci, zastanawiacie się, czy
powinno wiedzieć o tym, że jego choroba może zakończyć się właśnie w ten sposób. Piszę
„może", ponieważ byłam świadkiem wielu cudów.
Dzieci wiedzą (nie świadomie, lecz intuicyjnie), jaki będzie koniec ich choroby. Wszyscy
mali pacjenci czują na duchowym, a nie na intelektualnym poziomie, że śmierć jest bliska.
Zdarza się, że pytają: — Czy ja umrę, mamo?
Starsze dzieci mogą wyczuwać brak gotowości z Waszej strony do podjęcia rozmowy na ten
temat, a nawet niechęć do myślenia o ostatecznym rozwiązaniu. Piszą wówczas wiersze albo
zapisują swoje przeczucia w pamiętniku. Czasem zwierzają się przyjaciołom lub jakiejś
szczególnej osobie, nawet spoza rodziny, która dzięki temu bywa bardziej otwarta na
zrozumienie ich symbolicznego języka. Mogą dzielić się swoją wiedzą z innym małym
pacjentem leżącym na tej samej sali lub kolegą ze szpitalnego pokoju zabaw. Dorośli rzadko
zdają sobie sprawę z tego, jak wiele sekretów dzieci powierzają sobie nawzajem.
22 Dzieci i śmierć
Każdy człowiek, duży i mały, potrzebuje innego człowieka, którego mógłby obdarzyć
zaufaniem. Dzieci często dokonują zaskakujących wyborów w tym względzie. Powiernikiem
może stać się sanitariusz, salowa lub inne dziecko na wózku inwalidzkim, które odwiedza je
podczas choroby. Odbywają ze sobą krótkie, głębokie rozmowy, które zadziwiłyby wielu
ludzi dorosłych. Dzieci, które tak wcześnie musiały zmierzyć się z cierpieniem, wiedzą o
rzeczach, których ich rówieśnicy nie są w stanie pojąć. W ten sposób Bóg, który nas stworzył,
rekompensuje małym ludziom chorobę ciała. Stają się bogatsi o mądrość wewnętrzną i
wiedzę intuicyjną.
Dzieci wiedzą o Waszym bólu i trosce, o Waszych bezsennych nocach i zmartwieniach. Nie
ukrywajcie ich przed nimi. Nie starajcie się o „beztroski" uśmiech, kiedy wchodzicie do ich
pokoju. Dzieci nie można oszukać. Nie okłamujcie ich, że właśnie kroiliście cebulę. Jak
często można ją kroić? Powiedzcie, że trapi Was smutek, że czujecie się bezradni, bo nie
umiecie im pomóc. Utulą Was w swoich drobnych ramionach i będą szczęśliwe, że mogą
Was pocieszyć. Dzieląc się z nimi swoim smutkiem, przyniesiecie im ulgę. Uwolnicie je od
poczucia winy i lęku przed tym, że to one są przyczyną Waszych zmartwień.
Czy rodzeństwo chorego dziecka powinno wiedzieć o tym, że jego śmierć się zbliża? Tak.
Niech bracia i siostry pacjentów w stanie krytycznym towarzyszą im w tej drodze. Jeśli chory
przebywa w domu, rodzeństwo powinno się nim opiekować. Wyznaczajcie im konkretne
zadania. Mogą przyprowadzać chorym ukochanego psa albo pomagać im w pracach ręcznych
(w rodzaju „Oczu Boga"*, ulubionej zabawie dzieci w wieku sześciu lat łub starszych), kiedy
dziecko jest zbyt słabe, żeby bawić się samodzielnie. Mogą dbać o włączanie ulubionej
muzyki chorego albo podawać mu jeden posiłek dziennie, jeśli pacjent może jeszcze jeść.
Dzieci zdrowe nie powinny czuć się winne, kiedy śmieją się i żartują, zapraszają do domu
przyjaciół, oglądają telewizję albo biegną na dyskotekę czy mecz. Podobnie ich mamy nie
powinny rezygnować
* Plecionka z kolorowej przędzy wykonana na szkielecie z dwóch skrzyżowanych patyków.
Pochodzi od Indian meksykańskich (przyp. red.).
List do rodziców pogrążonych w żałobie 23
z wizyt u fryzjera. Oboje rodzice mogą nadal spędzać wolny czas na ulubionych rozrywkach,
na przykład na wspólnej grze w kręgle.
Najgorszą rzeczą, jaką moglibyśmy zrobić dziecku choremu nieuleczalnie oraz pozostałym
członkom rodziny, byłoby zmienienie domu w kostnicę, podczas gdy ono jeszcze żyje. Tam,
gdzie słychać śmiech, gdzie ludzie dzielą się ze sobą radością, miłością i dbają o drobne
przyjemności, o wiele łatwiej znosić codzienne trudy. Roztaczając nad małymi pacjentami
nadmierną opiekę, spełniając każde ich życzenie i wymagając, by wszyscy domownicy
chodzili wokół nich na palcach, możecie spowodować katastrofalne skutki dla tych, którzy
będą żyć dalej.
Kiedy rodzice Boba dowiedzieli się, że chłopiec ma chorobę nowotworową, starali się
spełniać każde jego życzenie. Nękani poczuciem winy i żalu, kupowali mu wciąż nowe,
drogie zabawki. Bob wyraźnie wystawiał ich na próbę i w końcu uwierzył, że ma prawo
domagać się zaspokajania wszystkich swoich kaprysów. Zabawki wkrótce przestały go
interesować i z dnia na dzień domagał się coraz więcej uwagi. Nigdy nie czuł się naprawdę
kochany. Nauczył się, że „w zamian" może dostawać rzeczy materialne. Czy w ten sposób
chciał ukarać rodziców? Brał odwet za to, że pozbawiono go najcenniejszej wartości w życiu,
jaką jest miłość bezwarunkowa?
Jego brat, Billy, przyglądał się temu z podziwem, a później z gniewem i zazdrością. Widział,
że Bob dostaje wszystko, czego zażąda. Przychodziły do niego listy od sławnych sportowców.
Przysyłali mu piłki do gry w koszykówkę i baseball, opatrzone autografami zawodników.
Pojechał do Disneylandu i na wyspy Bahama. Poleciał do Tennessee, żeby zobaczyć Grand
Ole Opry, i do Kolorado, w góry.
Billy czuł coraz większą urazę do brata. Wkrótce on też zaczął testować rodziców. Z początku
prosił o drobne rzeczy, potem o coraz większe. Za każdym razem spotykał się z jednakową
reakcją.
—
Nie dostaniesz tego. Nie stać nas na to — odpowiadał ojciec gniewnym tonem.
Kiedy pytał, dlaczego brat może mieć wszystko, otrzymywał stereotypową odpowiedź:
—
Wolałbyś mieć raka?
24 Dzieci i śmierć
Billy nie chciał mieć raka. Nie chciał, by nakłuwano mu szpik ani żeby wypadały mu włosy.
Nie rozumiał tylko, co ma jedno do drugiego?
Co tydzień robił sobie jakąś krzywdę. Nikt nie zwracał na to uwagi. Rodzice byli zbyt zajęci
chorym bratem. Kiedy prosił mamę o kanapki do szkoły, odpowiadała zirytowana:
—
Nie widzisz, że jestem zajęta? Zrób sobie sam.
Billy zaczął się moczyć. Dostawał za to klapsa. Kilka miesięcy przed śmiercią brata
nauczyciel zauważył, że chłopiec zachował się bardzo okrutnie wobec innego ucznia, który
poruszał się na wózku inwalidzkim. Zdarzenie to nie wywołało jednak żadnej reakcji poza
wpisem do dziennika.
Kiedy wychodziłam z ich domu po pierwszej wizycie, Billy odprowadził mnie do samochodu.
Otworzyłam drzwiczki i zaprosiłam go do środka. Chciałam dowiedzieć się, jak sobie radzi w
tej sytuacji.
—
Jak ja sobie radzę? — zdziwił się.
—
Tak, ty — odrzekłam. — Choroba dziecka jest znacznie trudniejszym doświadczeniem
dla jego rodzeństwa niż dla niego samego.
Popatrzył na mnie ze smutkiem.
—
Mam astmę. Ale to chyba nie wystarczy.
Pamiętajmy o tym, że musimy być dobrzy dla siebie i dla pozostałych członków rodziny. Nie
zamykajmy się przed nimi i nie otaczajmy nadmierną troską małego pacjenta. W przeciwnym
razie wzbudzimy w nim poczucie winy i negatywne wyobrażenie o swojej wartości. Dziecko
zacznie się zastanawiać, dlaczego nigdy przedtem nie dostawało tego wszystkiego, co dostaje
teraz, kiedy zachorowało na raka.
Choroby terminalne pochłaniają olbrzymie koszty, których nie jest w stanie pokryć nawet
najlepsze ubezpieczenie. Istnieje wiele fundacji, które pomagają na różne sposoby, ale zbyt
często spotykaliśmy rodziny, które straciwszy dzieci, zostawały z rachunkami opiewającymi
na sto lub dwieście tysięcy dolarów. Wszyscy zyskalibyście na tym, gdyby podobne problemy
były omawiane przy stole. Zdrowe dzieci mogłyby wówczas zaangażować się w sytuację
rodziny. Miałyby szansę dobrowolnie zrezygnować z drobnych przyjemności dla wspólnej
korzyści. W ten sposób i one poczułyby się ważne i doceniane.
List do rodziców pogrążonych w żałobie 25
Wielu małych braci i sióstr nauczyło się podawać chorym tlen i delikatnie wykonywać sukcję.
Osobisty wkład w opiekę nad pacjentem dawał im poczucie własnej wartości i godności.
Dzieci te nie musiały życzyć śmierci chorym braciom (lub siostrom) w nadziei, że w ten
sposób życie rodzinne powróci na dawne tory. Nie karzcie zdrowego dziecka, które
wypowiada takie życzenia w gniewie. Woła o pomoc, zanim będzie za późno. Okażcie mu
zrozumienie i poświęcajcie mu więcej czasu. Pomóżcie mu uwolnić się od frustracji,
poczucia, że jest nieważne i zaniedbywane.
Ktoś, najlepiej członek rodziny lub bliski przyjaciel, powinien zająć się zdrowymi dziećmi i
zabierać je czasem na zakupy, na ryby lub na mecz. Nie tylko sprawilibyście im przyjemność,
ale uświadomilibyście, że nadal Wam na nich zależy, „nawet jeśli nie mają raka".
Wszystkie dzieci, niezależnie od ich wieku, które wspólnie z rodzicami opiekowały się
nieuleczalnie chorym pacjentem, nie reagują szokiem, kiedy przychodzi agonia, brzuch
wzdyma się, a na dłonie i ramiona chorego występują sine plamy. Patrzą na niego innymi
oczami; komunikują się na innym poziomie. Wstrząs przeżywają tylko ci, którzy nie
towarzyszyli choremu co dzień, toteż należy przygotować tych rzadkich gości na trudny
widok, zanim przekroczą próg pokoju pacjenta.
Kiedy zbliża się moment przejścia, rodzina powinna pożegnać się z umierającym dzieckiem
w spokoju. Bracia i siostry, niezależnie od wieku, mają prawo (choć nie należy ich do tego
zmuszać) do spędzenia ostatnich chwil z pacjentem. Wiele rodzin wykorzystało ten czas na
odśpiewanie ulubionej piosenki dziecka, wspólną modlitwę czy proste bycie razem w
najbliższym kręgu, zanim wejdą tam inni ludzie.
Pożegnajcie się ze zmarłym dzieckiem i ukołyszcie je na ostatnią drogę. Możecie je umyć po
raz ostatni, ubrać i zanieść do samochodu, który przewiezie ciało do kostnicy.
Wiele rodzin pragnie wyprowadzić się wkrótce po śmierci dziecka. Chcą przenieść się do
innego miejsca, w którym „nic nie będzie nam przypominało" przeżytej tragedii, z dala od
rogu ulicy, gdzie doszło do wypadku. Nie jest to dobre rozwiązanie. Ludzie ci często
26 Dzieci i śmierć
żałowali swej pospiesznej decyzji. Życie po tak bolesnym doświadczeniu wymaga, by
zmierzyć się z tym, co się stało, przyjąć do wiadomości stratę i przeżyć ją w pełni. Nie można
przed tym uciec.
Pozostanie w domu rodzinnym jest błogosławieństwem dla rodzeństwa zmarłego, które
przeżyło już wystarczający wstrząs. W ciągu ostatnich tygodni i miesięcy życia brata lub
siostry mieli poczucie, że „przeszkadzają". Często jedynym ich wsparciem byli w owym
czasie kolega ze szkoły, nauczyciel, pedagog czy przyjaciel z sąsiedztwa. Przenosząc ich w
tak trudnym okresie żałoby i rozpaczy, możemy wyrządzić im wielką krzywdę.
Wciąż jeszcze zbyt wiele rodzin zastanawia się, czy rodzeństwo zmarłego dziecka powinno
wziąć udział w jego pogrzebie. Dlaczego nie? Przecież stracili brata łub siostrę. Dlaczego
mieliby być wyłączeni z uczestnictwa w ostatnim pożegnalnym rytuale, który wyznacza
moment przejścia między tym, co się wydarzyło, a początkiem procesu żałoby. Pogrzeb jest
publicznym uznaniem faktu, że ktoś nam bliski rozstał się z życiem. Wyrażamy w ten sposób
akceptację rzeczywistości, składamy ciało na cmentarzu, gdzie będziemy mogli je odwiedzać
podczas długotrwałego procesu rozstawania się ze zmarłym. Czuwanie przy zwłokach, a
potem pogrzeb służą ważnym celom. Dzieci, którym nie pozwolono opłakiwać straty, czują
się mniej ważnymi członkami rodziny.
Jeśli któreś z dzieci nie rozwiązało swoich spraw ze zmarłym bratem lub siostrą, może
odmówić uczestnictwa w pogrzebie. Taka decyzja wskazuje na istniejący problem, który
powinien zostać rozwiązany. Nie wolno zmuszać dzieci do udziału w czuwaniu lub
pogrzebie. Zachęcajmy je jednak do uczestnictwa w tym rytuale, będącym potwierdzeniem
tego, co się wydarzyło. Dzieci powinny zjeść wspólny posiłek z innymi członkami rodziny.
Ich odmowa jest często oznaką lęku, poczucia winy, wstydu lub zadawnionej urazy wobec
zmarłego czy też innych domowników. Najlepiej, jeśli po zakończeniu ceremonii znajdzie się
ktoś, kto umiałby z nimi porozmawiać i zapewnić je o tym, że są kochane i nieosądzane. W
ten sposób uniknęlibyśmy wielu późniejszych problemów, wymagających pomocy
psychiatry.
Często zdarzało nam się prowadzić dzieci do trumny zmarłego rodzeństwa, zanim pojawili się
tam dorośli. Rodzice wahają się cza-
List do rodziców pogrążonych w żałobie 27
sem, czy pozwolić dziecku podejść do otwartej trumny. Jeśli wyrażają na to zgodę, a dzieci
same sobie tego życzą, towarzyszymy im podczas ostatniej wizyty. Mogą wówczas zobaczyć
ciało i zapytać
0
wszystko, co wiąże się ze śmiercią rodzeństwa. Wiele dzieci chce dotknąć ciała
zmarłego. Naturalnie pozwalamy im to zrobić. Często przynoszą ze sobą listy, karteczki z
wyrazami miłości, kwiaty albo ulubione zabawki i cichutko wsuwają je pod poduszkę.
Są to bardzo wzruszające chwile. Wyrażają miłość i troskę, które rodzeństwo pragnie po raz
ostatni okazać swym zmarłym. Jeśli nie stoi to w sprzeczności z przekonaniami religijnymi
rodziny, mówimy dzieciom, że mogą rozmawiać z bratem lub siostrą, że nadal będą
świadome obecności zmarłych, którzy czasem mogą odwiedzać je we śnie. Ostatnie
pożegnanie pozwala dzieciom odczuć ulgę. Odchodzą dojrzalsze i lepiej przygotowane na
kolejne zetknięcie ze śmiercią w późniejszym życiu.
Pierwsze dni po śmierci i pogrzebie będą pełne zajęć. Pojawi się mnóstwo spraw do
załatwienia, krewni, których trzeba będzie gdzieś ulokować. Ludzie będą wchodzić i
wychodzić, poczta będzie napływać. To dobrze, bo liczne obowiązki pozwolą nam na chwilę
oderwania, czasem na uśmiech, a nawet śmiech, który jest nam bardzo potrzebny.
Dopiero kiedy sąsiedzi przestaną dla nas gotować, a przyjaciele i rodzina rozejdą się do
swoich domów, nastanie czas samotności
1
żalu. Bądźcie dla siebie dobrzy. Nie sądźcie, że rozpacz nigdy nie minie, ani nie
wyznaczajcie sobie określonego czasu na przeżywanie żałoby. Najlepiej w ogóle się nad tym
nie zastanawiajcie. Starajcie się przetrwać każdy kolejny dzień najlepiej, jak potraficie.
Płaczcie, kiedy zbiera się Wam na płacz, bijcie pięściami w poduszkę, kiedy ogarnia Was
gniew. Przyrządzajcie posiłki, pielęgnujcie ogrody, dzieci i psy, zajmujcie się pracą tak samo,
jak robiliście to do tej pory.
Z początku będzie wykonywać wszystkie czynności mechanicznie, ale nie przejmujcie się
tym. Macie prawo do przeżywania rozpaczy. Smutek sprawia, że wszystko wokół ciemnieje
— to minie.
Nie zamieniajcie pokoju zmarłego dziecka w świątynię. Ale nie usuwajcie jego zdjęć ani
pamiątek. Jeśli nie wiecie, co zrobić z jego zabawkami, rowerkami czy ubrankami, nie róbcie
nic. Nie musicie
28 Dzieci i śmierć
się spieszyć. To człowiek wymyślił czas, który w rzeczywistości nie istnieje. Skupcie się na
życiu, bliskości partnera, rodziców, którzy płaczą nad Waszym cierpieniem, ale również nad
śmiercią wnuka. Poświęcajcie czas dzieciom. Skoncentrujcie się na tym, co jest, i nie
rozpamiętujcie tego, czego nie można zmienić.
Przez jakiś czas będziecie zadawali sobie pytania:
— Czy mogłam temu zapobiec? Czy coś pominąłem? Może gdybym wcześniej zauważył
objawy choroby albo zasięgnął porady innego specjalisty...?
Podobne myśli prześladują wielu rodziców, poczucie winy i lęk są bowiem naszymi
największymi wrogami. To zrozumiałe, ale musicie pamiętać, że żaden rodzic nie może być
lekarzem swojego dziecka nawet, jeśli jest doktorem medycyny. Ojciec lub matka są zbyt
blisko związani ze swoim dzieckiem, żeby występować w charakterze eksperta w dziedzinie
ich zdrowia. Pamiętajcie, że poczucie winy nie pomaga duszy — a już na pewno nie pomoże
Waszemu zmarłemu dziecku. Wina stanowi obciążenie emocjonalne. A jeśli się z nią nie
uporamy, prowadzi do chorób somatycznych.
Nauczcie się akceptować to, czego nie możecie zmienić, i skoncentrujcie się na dzieciach,
które z Wami pozostały, na ludziach, którzy wciąż są częścią Waszego życia. Jeśli jesteście
samotni, myślcie o tysiącach samotnych ludzi żyjących w Waszym otoczeniu. Poświęćcie im
czas i obdarzcie ich miłością. Pomoże Wam to uniknąć pułapki, jaką jest użalanie się nad
sobą.
Tak wiele jest domów dla niechcianych dzieci i nastolatków, którym moglibyście ocalić
życie, gdybyście odważyli się nawiązać z nimi kontakt. To przerażające, jak wielu z nich
próbuje popełnić samobójstwo. Jeśli pragniecie miłości, obdarzcie nią innych, powróci do
Was stokrotnie wzmocniona.
Rozmawiajcie ze zmarłym dzieckiem, jeśli to Wam pomaga. Opowiadajcie mu o swoich
postępach, pokażcie, że potraficie znieść cierpienie. Śmierć dziecka często uczy nas kochać
bez ograniczeń, miłością, która nie stawia żądań, nie oczekuje niczego, nawet fizycznej
obecności.
Z wyrazami miłości i błogosławieństwa
E.K.-R.
Rozdział 2
Początek życia
Kobieta trzymająca przy swojej piersi dziecko Poprosiła: „Powiedz nam o dzieciach". A on
odrzekł:
Wasze dzieci nie są waszymi dziećmi. Są one synami i córkami tęsknoty Życia. Przyszły one
przez was, ale nie od was. I choć zostają z wami, Jednakże nie należą do was.
Możecie im ofiarować waszą miłość, Ale nie wasze myśli,
Ich myśli bowiem należą do nich samych. Możecie udzielać schronienia ich ciałom, Ale nie
ich duszom,
Ich dusze bowiem mieszkają w domu jutra
I nie możecie ich odwiedzić,
Nawet w waszych snach.
Możecie usiłować upodobnić się do nich,
Ale nie czyńcie ich na swe podobieństwo.
Zycie bowiem nie toczy się wstecz,
Ani też nie zatrzymało się wczoraj.
Jesteście jak łuki, z których wasze dzieci,
Jako żywe strzały, wysyłane są w przestrzeń.
Tylko Strzelec widzi znaki
Na drodze nieskończoności i to On swoją mocą
Wysyła was jak strzały,
Byście mogli szybować daleko i prosto.
30 Dzieci i śmierć
Pozwólcie więc Strzelcowi, by radowały się jego ręce, Które was posyłają,
Ponieważ tak samo, jak kocha On lecące strzały, Kocha również łuk, który jest nieruchomy.
KAHLIL GlBRAN, Prorok (tłum. Wydawnictwo Salezjańskie, Warszawa 2004)
NIE WSZYSTKIE DZIECI są oczekiwane z radością. Nie każde narodziny są witane jako
cud nowego życia, stworzenie nowej istoty ludzkiej. W czasie, kiedy piszę tę książkę,
piętnaście milionów dzieci umiera z głodu. Zjawisko to występuje nie tylko na dalekich
kontynentach i nie możemy go nie dostrzegać. Na całym świecie, na każdym kontynencie, w
każdym kraju i mieście żyją dzieci pełne rozpaczy, głodne i potrzebujące. Przeprowadzamy
aborcje, żeby zapobiec narodzinom setek tysięcy niemowląt, ale w ten sposób nie rozwiążemy
problemu. Najpierw musimy zmienić swoją postawę wobec ŻYCIA, zaangażować się w pracę
nad poprawą jego JAKOŚCI i zastosować w praktyce to, o czym tak wielu tylko mówi. Nie
rozwiążemy naszych problemów społecznych, dopóki nie zdobędziemy się na
przewartościowanie pojęć ŻYCIA i MIŁOŚCI.
Są takie miejsca na świecie (podróżuję i pracuję na całej planecie), w których dzieci stanowią
integralną część życia społeczności. Każde nowo narodzone dziecko znajduje opiekę u
wszystkich członków rodziny i plemienia. Ludzie ci karmią je, pielęgnują i wychowują
wspólnym staraniem. W tych społecznościach dziecko zawsze znajduje kogoś, kto się o nie
zatroszczy, poświęci mu czas, nauczy rzemiosła i zasad sztuki, kogoś, kto pomoże mu w
osiągnięciu dojrzałości fizycznej, emocjonalnej oraz duchowej. Dzieci są tam prawdziwą
wartością, bowiem to one w przyszłości będą zaspokajać potrzeby starszych, dbać o
pożywienie i opiekować się nimi. Prawa plemienne stanowią dowód na potwierdzenie
uniwersalnej zasady głoszącej, iż „wszelkie dobro musi zostać odwzajemnione".
Początek życia 31
Im więcej dzieci rodzi się w rodzinie czy plemieniu, tym pewniejsze jest jego przetrwanie.
Kiedy dorosną, przejmą obowiązki starszych, zajmą się uprawą pól oraz handlem, będą dbać
o wioskę i jej mieszkańców.
Współczesny świat przeszedł ogromne przemiany w ciągu ostatniego półwiecza. Łatwość
pokonywania wielkich odległości, panowanie materialistycznej filozofii życia oraz rozwój
nauki i techniki zajęły miejsce dawnych wartości duchowych. Nasze życie zmieniło się w
wielu dziedzinach, a przede wszystkim w dziedzinie wychowywania dzieci.
Pamiętacie czasy wielopokoleniowych rodzin żyjących w tej samej społeczności? Wszyscy
znali swego pastora czy rabina, lekarza, nauczycieli i właściciela sklepu. Wiedzieli, kim są,
znali ich imiona. Dziecko miało poczucie przynależności, a jego narodzin oczekiwała cała
społeczność. Starsze kobiety dziergały dla niego ubranka, sąsiedzi oferowali pomoc przy
porodzie i ceremonii powitania przybysza.
W latach osiemdziesiątych w Ameryce większość nas nie wie o narodzinach dziecka
sąsiadów, nie dostrzega, że kobieta znika na parę dni, a potem wraca. Czasem przypadkiem
dowiadujemy się, że poroniła lub urodziła martwe dziecko.
Nasze życie bardzo różni się od tego, w którym ciotki i babki oferowały swoją pomoc
młodym matkom. Starsi bracia i siostry podziwiali maleńkie paluszki noworodka, słyszeli
jego pierwszy krzyk — znak życia — i przyglądali się, jak matka po raz pierwszy karmi go
piersią. Takie sceny pozostają w pamięci dzieci na zawsze. Chwile dzielone z bliskimi są
źródłem nauki, zachwytu i rozwoju.
Obecnie młode małżeństwa stawiają na pierwszym miejscu karierę i bezpieczeństwo
materialne. Odkładają decyzję o narodzinach dziecka. Chcą uzbierać dość pieniędzy na kupno
domu, podróżować, spotykać się z ludźmi i poznawać nowe miejsca. Twierdzą, że najpierw
muszą nacieszyć się życiem i wolnością, zanim maluch ich „uwiąże".
Przeprowadzają się z miasta do miasta, zmieniają pracę, a kiedy przychodzi na świat często
nieplanowane dziecko, nie ma w pobliżu rodziny, babci, która uszyłaby mu ubranko,
rodziców, którzy
32 Dzieci i śmierć
zajęliby się domem, znajomego lekarza i położnej. Nie otaczają ich bliscy ludzie, nie mają
wsparcia ani troskliwej, pełnej miłości opieki. Narodziny wiążą się dziś z potrzebą wynajęcia
pomocy. Dziecko przychodzi na świat w ogromnym szpitalu, za pośrednictwem obcego
lekarza, który ma w tym czasie dyżur. Poród bywa często prowokowany, bo tak jest
wygodniej.
Kilka lat temu pracowałam na izbie porodowej w amerykańskim szpitalu dla klas średnich.
Prawie siedemdziesiąt pięć procent noworodków przychodziło na świat na skutek
prowokowania porodu. Nazbyt często stosowano kleszcze, aby przyspieszyć cały proces
(Czas to pieniądz!). Nikt nie chciał tracić czasu na długotrwały, naturalny i świadomy poród.
Rzadko zdarzało się, by skóra noworodków miała zdrowy różowy kolor, najczęściej rodziły
się sine. Ich matkom podawano środki znieczulające w takiej ilości, że nie były w stanie
przeżywać cudu, który właśnie im się przydarzał. Często dopiero po wielu godzinach pytały
mnie nieprzytomnym głosem, czy mają chłopca czy dziewczynkę!
Ojcowie wracali w tym czasie do pracy i z dumą częstowali kolegów cygarami. Ich nowo
narodzone dzieci odsysano, myto i zawijano w pieluszki, a następnie układano w łóżeczkach,
żeby oswoiły się z nowym otoczeniem, z dala od ciepła matczynego ciała, które dawało
poczucie bezpieczeństwa. Wszystkie nowo narodzone zwierzątka rozpoczynają życie wtulone
w futerko matki przez wiele dni. Dzieci ludzkie są tego pozbawione, przynajmniej w
nowoczesnych szpitalach, w których nasze „zaawansowane" w rozwoju technologicznym i
zabiegane społeczeństwo najwyżej ceni sobie pieniądze i wydajność.
Amerykanie zaczynają życie w atmosferze obojętności. Ich matki leżą w osobnych
pomieszczeniach, gdzie powoli dochodzą do siebie po środkach znieczulających, nacięciu
krocza albo porodzie prowokowanym. Świadkiem pierwszego oddechu dziecka jest obca
osoba, pielęgniarka, która następnie umieszcza je w sterylnym otoczeniu. Ojcowie wracają do
pracy już po kilku godzinach przerwy, dziadkowie powiadamiani są o radosnym wydarzeniu
przez telefon, a rodzeństwo zmuszone jest czekać w domu na powrót mamy z nowym
potomkiem. Dzieci, które nie mogą uczestniczyć w cudzie
Początek życia 33
narodzin brata lub siostry, kojarzą później ten fakt z uczuciami napięcia i porzucenia,
chwilowym zakłóceniem normalnego trybu życia. Traktują nowo przybyłego członka rodziny
jako przyczynę nieprzyjemnych zmian.
Życie wkrótce wraca do normy, jeśli wszystko przebiega pomyślnie, matka i dziecko są
zdrowe i nie pojawiają się komplikacje. Co się jednak dzieje w tych rodzinach, w których
matka lub niemowlę okazują się chore? Jak przygotować rodziców i rodzeństwo na taką
ewentualność?
Historia Laury: strata i osamotnienie
Laura spodziewała się pierwszego dziecka. Jej mąż, Billy, z początku nie był zachwycony
nowiną. Zareagował szokiem. Nie przytulił jej z miłością, nie wyraził zachwytu ani radości.
Powiedział, że zamierza zrobić karierę. Nie chce utknąć w domu, woli podróżować i
zwiedzać świat. Spytał, czy na pewno jest w ciąży, może tylko spóźnia jej się okres na skutek
zmiany klimatu? Niedawno przeprowadzili się z Nowego Jorku na Zachodnie Wybrzeże.
Laura wpadła w depresję. Nie nawiązała jeszcze przyjaźni w nowym miejscu, nie chciała też
zasmucać rodziny w listach. Przerwała pracę w siódmym miesiącu ciąży i przesiadywała
samotnie w małym mieszkanku, spędzając czas na lekturze i rozmyślaniu. Czuła się bardzo
osamotniona, odizolowana i przygnębiona. Tymczasem jej stosunki z mężem uległy
drastycznej odmianie. Billy dbał o nią, często zapraszał ją wieczorami do restauracji,
okazywał jej troskę i uwagę. A jednak czegoś między nimi brakowało. Laura pragnęła dzielić
się z nim swoją radością i oczekiwaniem na dziecko, które żyło w niej. Ale Billy nigdy nie
dotykał jej brzucha. Nie był zakłopotany; sprawiał wrażenie, jakby chciał się pozbyć intruza,
aby nie dzielić życia z kimś trzecim. Laura przykładała dłonie do brzucha, wyczuwając
delikatne ruchy dziecka. Płakała. Uświadomiła sobie, że odkąd się przeprowadzili, zyskała
tylko dwie osoby, z którymi mogła porozmawiać. Pierwszą była starsza kobieta mieszkająca
w sąsiedztwie, drugą listonosz, który dzwonił czasem do drzwi, przynosząc listy od rodziny
ze wschodu.
34 Dzieci i śmierć
Dni mijały, Laura była coraz bardziej podekscytowana oczekiwanymi narodzinami dziecka.
Lekarz spytał, czy chciałaby przeprowadzić test określający jego płeć. Nie chciała, cieszyła ją
myśl o tym, że będzie miała niespodziankę. Pragnęła być przytomna podczas porodu.
Przeczytała wszystkie dostępne książki na temat porodu i opieki nad noworodkami. Wkrótce
będzie miała dziecko. Nie będzie już sama w czterech ścianach. Przygotowała kołyskę,
przystroiła ją kolorami tęczy. Zaglądała do sklepów z zabawkami. Szukała pluszowych
misiów i ubranek. Nauczyła się nawet szydełkować w oczekiwaniu na ten wciąż nazbyt
odległy dzień.
Kilka dni przed wyznaczoną datą porodu poczuła się źle. Lekarz orzekł, że to pewnie wirus i
zalecił odpoczynek. Uznała, że to dziwna porada, zważywszy, iż nie przeciążała się w ciągu
ostatnich miesięcy. Przesiadywała w domu, poza tym regularnie uprawiała ćwiczenia dla
kobiet w ciąży i chodziła na spacery. Nie przemęczała się i przestrzegała zasad zdrowej diety,
co okazało się niekłopotliwe. Nie paliła papierosów ani nie piła alkoholu. Nie przybrała na
wadze i miała doskonałe wyniki. Nie było żadnych powodów do niepokoju.
Kończyła szydełkowanie narzuty, kiedy nagle ogarnęła ją straszna myśl, że w jej brzuchu
„panuje nienaturalny bezruch". Od jak dawna to czuła? Czy nie dopuszczała do świadomości
faktu, że ruchy dziecka ustały? Czy to możliwe, że lekarz nie poinformował jej o tym podczas
ostatniego badania? Usiłowała odpędzić od siebie lęk. Oglądała telewizję, próbowała skupić
się na czytaniu, dzwoniła do męża. Wciąż jednak nie potrafiła zwerbalizować swoich
przeczuć.
Potem nastąpiły dwa dni, które do dziś przysłonięte są wielką czarną chmurą w jej pamięci.
Nawet teraz, po dwóch latach, nie potrafi odtworzyć tamtych zdarzeń. Narzuta, którą wtedy
skończyła, leży głęboko w szafie. Obok stoją nierozpakowane pudełka z zabawkami, które
kupiła, żeby poprawić sobie nastrój. Laura pamięta tylko, że nie umiała rozmawiać z mężem o
swoich lękach. Kiedy poszła do lekarza, ten zbadał ją i przyjął do szpitala na obserwację, a
potem wypisał bez słowa, unikając jej przerażonego spojrzenia. Powiedział, żeby zjawiła się
za kilka tygodni, jeśli wcześniej nie zdarzy się „nic nieoczekiwanego".
Nie zdarzyło się nic nieoczekiwanego. Nie stało się również to,
Początek życia 35
na co czekała. Dziecko już się nie poruszyło. Umarło. Kilka tygodni później sprowokowano
poród. Bez skutku. Musieli je wyjmować po kawałku. Na pół przytomna Laura słyszała
rozmowę pielęgniarek. Leżała sama na pustej sali i słyszała głosy kobiet opowiadających o
martwych noworodkach, które trzeba rozcinać na kawałki. Chciała krzyczeć, ale nie mogła.
Podano jej valium i potem już nic nie czuła.
Pamięta porządek szpitalnego dnia, głos, który wzywał matki do zajęcia się dziećmi. We
wszystkich salach wokół niej świeżo upieczone mamy przygotowywały się do karmienia.
Wyjrzała przez okno. Ujrzała młodą kobietę na wózku, trzymającą w ramionach swoją
największą radość. Rozpromieniony ojciec otwierał drzwi samochodu. Zabierał ich do domu.
Laura nie może myśleć o niczym innym. Mijają dni, a ona wciąż trwa w stanie zawieszenia
między życiem a śmiercią.
Jej mąż pracuje nadal w tej samej firmie. Niedługo dostanie awans i wtedy przeprowadzą się
do innego stanu. Laura nie ma żadnych zajęć. Od czasu do czasu przychodzą listy z domu.
Zasypia dzięki valium. Billy nadal zabiera ją czasem na kolację. Laura dba o porządek w
domu, odkurza meble i ogląda telewizję. Mąż nie chce rozmawiać o tym, co się stało.
Nie widziała już tamtego lekarza. Ktoś inny wypisał ją ze szpitala i prowadził później
konieczne badania. Powiedziano jej, że to rutynowe postępowanie w dużych ośrodkach
szpitalnych. Jedyny komentarz Billy'ego na temat porodu dotyczył wysokości rachunku.
Oznajmił, że przyprawiłby go o atak serca, gdyby nie fakt, że są ubezpieczeni na doskonałych
warunkach.
— Nie cieszysz się, że przyjąłem tę pracę? Dzięki niej mamy wszystko, czego nam trzeba.
Przypadek Laury nie jest odosobniony. Tysiące ludzi nie mogą liczyć na pomoc w trudnych
chwilach. Nie mają nikogo, z kim mogliby porozmawiać i podzielić się swoim cierpieniem,
frustracją, gniewem i udręką. Setkom tysięcy cierpiących podaje się valium, jako substytut
prostej ludzkiej obecności i troski. Lek znieczula wewnętrzny ból i pozostawia ich w stanie
zawieszenia między życiem a śmiercią. Musimy zadać sobie pytanie, dlaczego staliśmy się
tak
36 Dzieci i śmierć
nieczuli i obojętni, dlaczego tak niechętnie zdobywamy się na to, by oderwać się na chwilę od
licznych zajęć, żeby ofiarować pomoc tym, którzy jej potrzebują. Zamiast tego dostają leki,
które ich otumaniają, wyciszają emocje i uniemożliwiają pełne przeżywanie cierpienia. Nie
mogą uwolnić się od bólu w naturalny sposób, aby ponownie doświadczyć całego piękna
życia, zmierzyć się z jego wyzwaniami, z całą jego udręką i obfitością. Dlaczego tak jest?
Historia Marty
Marta była w trakcie rozwodu, kiedy dowiedziała się, że znowu jest w ciąży. Mąż bardzo ją
zranił, odmawiając podjęcia próby pojednania. Nie chciał dać szansy dzieciom ani ich
małżeństwu.
W ciągu kolejnych ośmiu miesięcy Marta spędzała większość czasu w kancelariach
adwokackich, tocząc gniewne spory z Johnem. Odbierała telefony od teściów, którzy stawiali
jej zarzuty. Nocami nie spała, martwiąc się o przyszłość dzieci, które będzie musiała
utrzymać z niewielkiej sumy. Kiedy poczuła bóle porodowe, musiała poprosić sąsiadkę o
opiekę nad brzdącami, które spały głębokim snem. Nie mogła pozwolić, żeby przestraszyły
się po przebudzeniu w pustym domu. Była bliska paniki, kiedy zawieziono ją na salę
porodową. Dwanaście godzin później urodziła śliczną dziewczynkę. Z wdzięczności dała jej
imię po sąsiadce, jedynej osobie, która ofiarowała jej pomoc w najtrudniejszym momencie.
Nareszcie mogła zasnąć i odpocząć. Marta znów się uśmiechała. Ale jej szczęście nie trwało
nawet jeden dzień. Budząc się ze zdrowego snu, zobaczyła przed sobą nieznajomego lekarza.
Mężczyzna wyglądał na zaniepokojonego. Wyraźnie się spieszył. Powiedział, że jest pediatrą,
a potem zimnym rzeczowym tonem poinformował Martę, że jej dziecko jest poważnie chore.
Posługiwał się językiem, którego nie rozumiała. Wyjaśnił, że jej córeczka ma wadę
wrodzoną, która może spowodować paraliż i dysfunkcję pęcherza moczowego. Twierdził, że
trzeba ją operować, ale nie gwarantuje, że zabieg zakończy się pomyślnie. Oznajmił, że
dziewczynka zyska jednak szansę na przeżycie, a ostatecznie nauczy się poruszać na wózku
inwalidzkim.
Początek życia 37
Marta była oszołomiona, kiedy odwiedził ją pracownik socjalny i zapytał, czy ma
powiadomić jej byłego męża. Dużo później dowiedziała się, na czym polega problem z
noworodkami, które tak jak jej córeczka, rodzą się z przepukliną mózgową. Zrozumiała, czym
jest wodogłowie. Poznała lęk i nadzieję, uczucia towarzyszące jej podczas długiego
beznadziejnego oczekiwania na to, że ktoś przyniesie jej dziecko, aby mogła je nakarmić,
utulić i ukołysać, a potem owinąć kocykiem i zabrać do domu.
Marta była jeszcze w połogu. Odwiedzali ją kolejni lekarze, badali ją i wychodzili bez słowa.
Któregoś razu zaczęła krzyczeć, żądając wyjaśnień. Pielęgniarka upomniała ją, żeby
„panowała nad emocjami". Marta była wściekła. Nagle zawalił jej się świat. Miała ochotę w
coś uderzyć, krzyczeć i płakać, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Dostała zastrzyk, który
zmącił jej myśli i zapadła w sen. Obudził ją psychiatra, który nawet się jej nie przedstawił.
Zadawał jej niezrozumiałe pytania, na które nie odpowiadała. Chciała zobaczyć dziecko.
Usiłowała wstać i ruszyć na poszukiwanie.
Podano jej kolejny zastrzyk. Ucichła na jakiś czas.
Córeczka Marty zmarła, zanim pozwolono jej ją zobaczyć. Taką decyzję podjęli lekarze,
orzekając, że Marta jest „zbyt wzburzona", żeby zobaczyć swoje dziecko. Pochowano je i nie
zaprowadzono jej na grób. Dowiedziała się, że wszystkim zajął się pracownik socjalny.
Zanim ostatecznie wypisano ją ze szpitala, tygodniami walczyła z psychiatrami,
pielęgniarkami i pracownikami socjalnymi, którzy twierdzili, że wiedzą, co jest dla niej
najlepsze. Kiedy wreszcie wróciła do domu, trzyletnia Cathy przywitała ją jak obcą osobę.
Córeczka tuliła się do sąsiadki i wybuchnęła płaczem, kiedy Marta chciała ją wziąć na ręce.
Dwuletni Johnny wydawał się bardziej zainteresowany nową zabawką niż powrotem matki.
Kiedy weszła do pokoju, rzucił jej niemal obojętne spojrzenie. Gdy chciała ugotować obiad,
stwierdziła, że garnki i patelnie są poprzestawiane. Wszystko wydawało jej się obce i nie na
miejscu, jakby należało do kogoś innego.
Marta, tak jak wiele matek, próbowała się znieczulić valium i „poprawić sobie nastrój"
alkoholem. Rok później sąd przekazał dzieci ojcu, który złożył wniosek, widząc, że są
zaniedbane i bite.
38 Dzieci i śmierć
Marta została sama w pustym domu wśród pustych butelek i dręczących ją koszmarów.
Także i wtedy pomogła jej sąsiadka, która przyprowadziła ją na prowadzone przez nas
zajęcia. Ocaliła jej życie i zdrowe zmysły. Wystarczy jedna istota ludzka, która okaże nam
troskę!
Gordonozuie
Gordonowie byli szczęśliwymi rodzicami czwórki dzieci. Cieszyli się na myśl o nowym
potomku. Mieli cztery córeczki i modlili się o synka, choć kolejna dziewczynka byłaby
równie kochana i równie gorąco przyjęta. W dniu, w którym Mark został przywieziony ze
szpitala, rodzina przygotowała odświętny obiad. Rzadko się zdarza, by nowo narodzone
dziecko otaczało tak wiele pomocnych rąk, ile wyciągało się po tego dorodnego malca, który
ważył trzy i pół kilograma i który stał się nowym skarbem dla całej rodziny.
Starszym dzieciom pozwolono przewijać Marka i nawet najmłodsze spośród rodzeństwa
mogło trzymać go w ramionach. Witano go serdecznie, opiekowano się nim i darzono wielką
miłością. Wszyscy członkowie rodziny uważali go za największy dar, jaki można otrzymać.
W dniu poprzedzającym jego drugie urodziny Mark zaczął kaprysić, a jego brzuszek wydawał
się większy niż zwykle. Nikt się tym nie przejmował, bo wszyscy świętowali ten szczęśliwy
dzień. Domownicy ubrali się i wyruszyli do kościoła. Po mszy urządzali obiad dla przyjaciół i
pozostałych członków rodziny.
Kiedy Elly ubierała Marka następnego ranka, wyczuła wyraźne zgrubienie w jego brzuszku.
Zlekceważyła je, pamiętając o zapewnieniach lekarza, że chłopiec jest całkowicie zdrowy.
Kilka dni później znów poczuła niepokój, kiedy podczas kąpieli malca zauważyła tam coś w
rodzaju guza. Na zawsze zapamięta drogę do lekarza. Czy powinna była zająć się tym
wcześniej? Czy wówczas mogliby go uratować? Te straszne myśli dręczyły ją całymi
miesiącami.
Lekarze stwierdzili u Marka guz Wilmsa. Po tej diagnozie nastąpiły tygodnie i miesiące
wypełnione strachem. (Guz Wilmsa to nowotwór nerek, który można wyleczyć we wczesnym
stadium cho-
Początek życia 39
roby. Nerka zostaje usunięta, a pacjent jest poddawany chemioterapii, która niszczy komórki
nowotworowe. Statystyki wyleczeń są coraz lepsze, ale nie wszystkie dzieci zostają
zdiagnozowane wystarczająco wcześnie.) Rodzeństwo nie mogło już dotykać Marka ani
łaskotać go po brzuszku. Nie pozwalano im się z nim bawić. Po operacji chłopca poddano
chemioterapii. Miał na brzuszku ogromną bliznę. Był zmęczony i często zapadał na infekcje.
W trzecim roku życia Mark często odwiedzał gabinety lekarskie i przebywał w szpitalu. Miał
wspaniałą opiekę lekarzy i pielęgniarek, którzy bardzo się o niego starali. Mimo tylu
wysiłków i modlitw chłopczyk zmarł, zanim ukończył trzy latka.
Pod koniec życia w jego moczu pojawiła się krew, a w maleńkich płucach wystąpiły liczne
guzki. Elly wraz z mężem poprosili
0
pozwolenie przewiezienia synka do domu. Ułożyli go w wielkim łóżku, otulili
poduszkami. Mark miał stamtąd widok na dziecięcy pokój zabaw. Loony, pies, którego
przygarnęli, zawsze lubił bawić się z dziećmi. Teraz kładł się w nogach łóżka chorego i trwał
tak w całkowitym bezruchu, jak gdyby czuł, że najmniejsze poruszenie może sprawić chłopcu
ból.
Obok Marka leżały jego ulubione zabawki: Myszka Miki, pluszowy miś i pajacyk Bozo.
Cztery siostry zmieniały się przy jego łóżku. Rodzice na przemian czuwali nocami. Szef
Petera dał mu urlop, żeby ojciec mógł spędzić jak najwięcej czasu z chorym synkiem.
Ojciec John przyszedł, żeby go namaścić. Tego samego wieczoru, kiedy słońce zaczynało
znikać za horyzontem, Mark zamknął oczy
1
przestał oddychać. Loony cicho zeskoczył z łóżka i schował się pod spodem. Elly i
Peter tulili synka w ramionach. Teraz nie sprawiało mu to bólu. Siostry Marka włożyły mu do
trumny swoje ulubione zabawki i w Wielki Piątek rodzina złożyła chłopca w ziemi.
Strata Ukochanego
Modlitwa dla dziecka
Nigdy cię nie poznałam, ale już kochałam.
Nie tuliłam w ramionach, jak matkom wypada.
40 Dzieci i śmierć
Razem z Tobą pochowam nadzieje i sny
0
nieznanym dziecku, którego nigdy już nie ujrzę.
Razem z Tobą pochowam moje kochanie
1
smutek, skoro rozstanie nadejść musiało.
Proszę Boga, żeby był dla Ciebie szczodry
I dał Ci to wszystko, czego ja dać Ci nie mogłam.
Niech zapewni mojemu maleństwu ochronę,
Żeby mogło śmiać się i bawić w ramionach wiosny.
Ten wiersz przysłała mi przyjaciółka w 1977 roku.
Co czuje człowiek, który stracił dziecko? Kto może pomóc w tak ciężkich chwilach? Jak
otworzyć się na potrzeby tych ludzi, którym przyszło stanąć przed największą próbą? Jak
rodzice zmarłego dziecka mogą powrócić do normalnego życia i na nowo poczuć się
szczęśliwi?
Stwórca dał nam życie w całej jego prostocie i urodzie. Jest ono wyzwaniem, bowiem niesie
ze sobą również burze i zamęt. Wiemy z doświadczenia, że każda burza kiedyś ucichnie, po
deszczu zabłyśnie słońce, i nawet po najbardziej srogiej zimie nastanie wiosna.
Ale podobne myśli nie pocieszą rodziców, którzy przeżyli śmierć dziecka, ani tych, którzy
dowiedzieli się o jego trwałym kalectwie lub chorobie nierokującej nadziei. Nie wierzą tym
słowom. Życzliwe na pozór stwierdzenia w rodzaju: „Taka była wola Boga" albo
„Przynajmniej mieliście go przez krótki czas", są nie tylko nietaktowne, ale najczęściej budzą
gniew pogrążonych w żalu rodziców.
Nie można nikogo uchronić przed cierpieniem; nie potrafimy uleczyć rozpaczy. Nie ma słów
pociechy dla rodzica, który stracił dziecko. Nie da się zaprzeczyć smutnej rzeczywistości.
Możemy im jednak pomóc, oferując swoją obecność. Bądźmy przy nich, kiedy potrzebują
rozmowy, gdy chcą się wypłakać lub stają przed zbyt
Początek życia 41
trudną decyzją. Nasza wrażliwość i gotowość do wysłuchania kogoś, kto przeczuwa
zbliżającą się śmierć, może zapobiec wielu tragicznym skutkom tak bolesnej straty.
Laura popadła w depresję długo przed śmiercią nienarodzonego dziecka. Nie umiała sobie
poradzić z niechętną postawą męża, który nie dzielił z nią radości i oczekiwania na jego
przybycie. Zamknęła się w sobie, tak jak robiła to w dzieciństwie, kiedy czuła się odrzucona.
Jej młody mąż, Billy, był wówczas skoncentrowany na pracy i ambicjach. Chciał
podróżować, zwiedzać świat i cieszyć się wolnością.
Znajdował się pod wpływem ojca, który często powtarzał mu, żeby „piął się coraz wyżej".
Nikt nie zachęcał Billy'ego, żeby dbał o rodzinę. Mówiono mu, że powinien starać się o dobre
stopnie, być prymusem i dostać się na studia. Nie zastanawiał się nad tym, co czują inni
ludzie. Nie przejął się depresją żony ani nie traktował poważnie jej pragnień związanych z
posiadaniem dzieci. Uważał się za dobrego męża, który troszczy się o żonę, zabierając ją do
dobrych restauracji i zapewniając rozrywki. Nie widział, że życie, które jej proponuje, jest
puste i pozbawione radości.
Kiedy Laura uświadomiła sobie, że dziecko przestało kopać, nie umiała podzielić się swoją
tragedią z Billym. Nigdy nie powiedział, że chce jego narodzin. Kobieta stłumiła swój gniew i
przez jakiś czas udawała sama przed sobą, że nie zna prawdziwych uczuć męża. Obawiała się,
że mógłby ucieszyć się ze śmierci dziecka, a ona nie poradziłaby sobie z taką reakcją z jego
strony.
Lekarz Laury także jej unikał, podobnie jak mąż, który nigdy nie rozmawiał z nią o ważnych
kwestiach dotyczących ich związku. Laura nie zażądała szczerej rozmowy z lekarzem. Nie
umiała temu sprostać. Ukrywała w sobie lęk, niezdolna przygotować się na wstrząs. Później
znieczulono ją lekami, co nie pozwoliło jej przeżyć smutku i rozpaczy. Nigdy nie sięgnęła
głębi swego cierpienia, żeby potem móc powrócić do życia.
Marta, która straciła swoje nowo narodzone dziecko na skutek przepukliny mózgowej,
poradziłaby sobie znacznie lepiej, gdyby ktoś poświęcił jej czas w krytycznym momencie,
usiadł przy niej i przygotował ją na wiadomość o wadzie wrodzonej, która dawała niewiel-
42 Dzieci i śmierć
kie szanse na przeżycie jej córeczce. Byłoby jej łatwiej, gdyby mogła porozmawiać z innymi
rodzicami, których spotkała taka sama tragedia, ale podnieśli się po przeżytym cierpieniu.
Marta poczułaby się lepiej, gdyby pozwolono jej wyrazić całą frustrację i żal oraz gniew na
męża, który odwrócił się od niej, usłyszawszy wiadomość o niespodziewanej i niechcianej
ciąży. O wiele szybciej doszłaby do siebie i wróciła do dzieci, gdyby nie znieczulano jej
lekami, które tłumiły uczucia, nie pozwalając jej przeżyć bólu do końca.
Gdyby dzieci Marty mogły odwiedzać ją w szpitalu, nie nastąpiłoby zerwanie więzi
emocjonalnej między nimi. Matka zniknęła na zbyt długi czas, nie miała szansy przygotować
dzieci na taką rozłąkę, a kiedy wróciła, osłabiona i otumaniona silnymi lekami, potraktowały
ją jak obcą osobę. Marta nie potrafiła później odbudować głębokiej silnej więzi ze swymi
dziećmi.
Popadła w alkoholizm, nie znajdując wsparcia. Nieuleczony wstrząs stał się przyczyną wielu
problemów i tragedii w tej rodzinie.
Jak długo trzeba czekać, żeby przedstawiciele świata medycznego uświadomili sobie, iż
valium powoduje spustoszenia porównywalne ze skutkami rozwoju choroby nowotworowej w
organizmie ludzkim? Kiedy wreszcie zrozumiemy, że możemy zapobiec wielu tragediom,
zastępując leki współczuciem? Tak wiele może zdziałać człowiek, który zadbawszy o swój
dom i rodzinę, może bez lęku wysłuchać drugiego, pogrążonego w bólu i gniewie, pozwolić
mu na wyrażenie trudnych uczuć, aby zrobić miejsce dla uzdrowienia.
Ćwiartka rozwoju fizycznego
Każde dziecko potrzebuje opieki i troski w pierwszych latach życia. Potrzebują tego również
wszyscy pacjenci cierpiący na choroby nieuleczalne. Ich pierwszą i podstawową potrzebą jest
opieka nad ciałem fizycznym. Żaden człowiek nie jest w stanie zajmować się swoimi
uczuciami ani kwestiami duchowymi, kiedy odczuwa ból, nęka go świerzb lub przykry
zapach wydzielany przez ciało i nie może samodzielnie o siebie zadbać.
Opieka nad umierającymi pacjentami musi przede wszystkim
Początek życia 43
obejmować ich potrzeby fizyczne. U chorych na paraliż, którzy nie mogą mówić, trzeba
obserwować pracę jelit i dostatecznie często zmieniać zmoczoną pościel, żeby nie zawstydzać
ich podczas wizyty lekarskiej lub odwiedzin osób spoza szpitala. Ludzie starsi, będący u
kresu życia, potrzebują dotyku, karmienia, przewijania, zmiany pozycji w łóżku, mycia oraz
ubierania.
Wszyscy ludzie mają jednakowe potrzeby, które wymagają zaspokojenia na pierwszym
miejscu. Rodzice wcześniaków powinni móc dotykać swoje dzieci i brać je w ramiona,
nawiązywać z nimi kontakt wzrokowy nawet, kiedy maleństwa leżą w inkubatorach, a potem
zostają przeniesione do łóżeczek. W ten sposób powstaje między nimi ważna, wspierająca
więź. Będzie ona pocieszeniem i dobrym wspomnieniem dla rodziców, którzy tracą swoje
dzieci zbyt wcześnie.
Rodzice, którym odebrano dzieci tuż po ich narodzinach i którzy nigdy nie mogli dotknąć
niemowlęcia ani wziąć go w ramiona, o wiele gorzej radzą sobie z rozpaczą po stracie dziecka
i często latami zaprzeczają temu, co się stało. Podobnie jest z rodzicami dzieci, które urodziły
się martwe. Każde dziecko, niezależnie od tego, czy urodziło się żywe czy też martwe,
powinno zostać pokazane rodzicom, żeby mogli go dotknąć i przyjąć jako swego potomka. W
ten sposób potwierdzają fakt jego narodzin. Poznają tego, kogo utracili, i mogą przeżyć żal
związany ze stratą. Ludzie, którym nie dano możliwości fizycznego kontaktu ze zmarłym
dzieckiem, o wiele dłużej opłakują jego śmierć. Zdarza się, że zaprzeczają jego krótkiemu
istnieniu albo zaczynają obawiać się kolejnej ciąży. W ich wyobraźni powstaje obraz
„potwora", choć najczęściej nie ma on nic wspólnego z rzeczywistością, której nie dane było
im zobaczyć.
Mieliśmy szczęście obserwować wiele matek, którym podawano dzieci z widocznymi
wadami po urodzeniu, a one zachwycały się głośno, że mają tak „piękne maleństwo". Piękno
jest w oku patrzącego. Nie powinniśmy wygłaszać osądów na temat wyglądu dziecka w
obecności jego rodziców. Jeśli ciało noworodka jest zdeformowane albo jakaś jego część
wygląda szczególnie groteskowo, można przykryć ją pieluszką i wyjaśnić rodzicom, na czym
polega problem. Będą mogli zdecydować, czy są gotowi na ten widok.
44 Dzieci i śmierć
Lęk przed kolejni} ciążą
Wielu rodziców odczuwa lęk przed kolejną ciążą, szczególnie młode matki, które straciły
dziecko. Jeśli śmierć następuje nagle na skutek wypadku, rodzice nie są na nią przygotowani i
czasem nie pozwala się im zobaczyć ciała córeczki lub synka. Jeśli jedno z rodziców było
kierowcą samochodu w czasie, gdy doszło do wypadku, musi sobie radzić nie tylko z
poczuciem winy. Zadaje sobie pytania, czy można było zapobiec śmierci dziecka. Czasem
również inne osoby obwiniają go o spowodowanie wypadku.
Jeśli ojciec lub matka doznali obrażeń lub przeżyli szok na skutek wypadku, mogą zostać
odwiezieni do szpitala, w którym nie powiadamia się ich o losie pasażerów. Taką sytuację
wyraziście opisała pewna matka: „Wpadliśmy w poślizg. Rozpaczliwie usiłowałam odzyskać
panowanie nad kierownicą. Krzyczałam do dzieci, żeby mocniej zapięły pasy, ale nie wiem,
czy mnie słyszały. Nie wiem nawet, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę. Może okaże
się, że wyjdę ze szpitala na własnych nogach, których wcale mi nie amputowano, mój syn
żyje, córeczka nie jest sparaliżowana i nie zapadła w śpiączkę".
Matkę natychmiast odwieziono do szpitala, żeby ratować jej życie oraz życie maleńkiej
córeczki. Dziewczynka nie odzyskała przytomności, a syn zginął na miejscu. Matka została
uratowana, ale amputowano jej obie nogi. Nie pozwolono jej zobaczyć ciała synka.
Pochowano go w czasie, kiedy leżała na oddziale intensywnej terapii. Mąż odwiedził ją przed
i po wizycie u córki, której nie dawano szans na przeżycie. Nikt nie rozmawiał z nią o
przeżytej stracie, poczuciu winy i tragedii, w której straciła dwoje dzieci i nogi.
Odwiedzali ją życzliwi ludzie, którzy próbowali podnieść ją na duchu.
— Jesteś młoda, możesz jeszcze urodzić dzieci — mówili.
Miała ochotę wyrzucić ich z pokoju, ale nie znalazła w sobie dość odwagi, żeby kazać im
zamilknąć. Nie mogła znieść opowieści przyjaciół o ich dzieciach, cierpiała, słuchając o ich
szczęściu, które budziło w niej bolesne wspomnienia. Bała się męża. Bała się również o
niego. Nie potrafiła opowiedzieć mu o głębokim żalu, który skry-
Początek życia 45
wała w sobie, o poczuciu winy za śmierć dzieci. Popadła w obsesję, wciąż rozważając
ostatnie chwile przed wypadkiem. Na próżno usiłowała zrozumieć, co się wówczas
wydarzyło.
Mąż nie odszedł, nie porzucił jej ani nie obwiniał. Milczał, a to było jeszcze gorsze. Nie
zapytał, jaki pogrzeb chciałaby urządzić synowi, nie rozmawiał z nią o krytycznym stanie
malutkiej Beth ani o tym, co czuje, wiedząc, że resztę życia spędzi na wózku inwalidzkim.
Kobieta czuła się źle podczas wizyt męża. Uważała, że nie zasługuje na to, by ją odwiedzał.
Wolałaby, żeby zaczął krzyczeć, żeby ją oskarżał — wszystko wydawało jej się łatwiejsze do
zniesienia niż stoickie milczenie, za którym skrywał swoje uczucia.
Rozmawialiśmy z nim po jednej z wizyt. Zapytałam, dlaczego nie okazuje uczuć. Był
zaskoczony. Wyjaśnił, że lekarz zabronił mu denerwować żonę. Powiedział, że nie wolno mu
przy niej płakać, a przede wszystkim nie powinien poruszać tematu dzieci i amputacji.
Uważał, że dobrze wypełnia swoją rolę!
Zachęcaliśmy żonę, żeby spróbowała opowiedzieć mu o tym, co ją dręczy. Udało im się
przełamać milczenie. Przytulali się do siebie, płakali razem i dzielili ze sobą cierpienie.
Starajmy się postępować zgodnie z tym, co nakazuje nam serce, i nie pozwólmy, żeby inni
mówili nam, czym wolno nam się dzielić z innymi. Dzięki temu zyskamy szansę na
rozwiązanie konfliktów, będziemy mogli znaleźć pocieszenie w bólu i wspólnie przeżywać
radość.
Nick i Nelly: przełamanie lęku przed kolejną ciążą
Nick i Nelly oczekiwali nadejścia wiosny i narodzin dziecka, które miało dopełnić ich
związek. Zima była długa i sroga, ale lody zaczynały już topnieć. Niedaleko ich domu
pokazały się pierwsze kwiaty. Był to wymarzony dzień na poród. Nelly cieszyła się, że juz
nadszedł. Ciąża okazała się dla niej trudnym doświadczeniem; miała problemy z nadwagą.
Ale oczekiwanie dobiegało końca. Razem z mężem przygotowali trzyletnią córeczkę na
pojawienie się nowego członka rodziny. Pomagała im urządzić pokoik dla nowego braciszka
lub siostrzyczki.
46 Dzieci i śmierć
Pomimo sprzeciwu Nelly lekarz uznał, że najlepiej będzie ją „uśpić". W ten sposób nie mogła
uczestniczyć w narodzinach synka. Szybko jednak uporała się z żalem, kiedy wróciła na salę i
przyniesiono jej ślicznego noworodka, którego mogła wziąć w ramiona. Mąż był
rozpromieniony: miał syna! Przez krótką chwilę mogli zostać sami, tylko we troje. Nie
musieli nic mówić. Przepełniało ich uczucie niezmąconego szczęścia. Żałowali tylko, że Nick
nie przyprowadził Lauri. Czuli, że powinna być z nimi. Mąż obiecał, że wszystko jej opowie i
zbierał się do wyjścia. Czekało go mnóstwo pracy: musiał wysłać listy z powiadomieniem o
narodzinach synka, a opiekunka chciała dziś wcześniej wyjść.
Nelly została sama. Spokojna i szczęśliwa zapadła w półsen, marząc o tym, jak we czworo
wybiorą się latem na plażę, jak odwiedzą ich jej rodzice mieszkający w Europie...
W pewnej chwili ocknęła się. Miała straszny sen, a może to wcale nie był sen? Czuła, że na
chwilę się zdrzemnęła, ale nie mogło to trwać dłużej niż kilka minut. Zerknęła na zegarek i
zadzwoniła po pielęgniarkę.
—
Jak się czuje moje dziecko? — spytała nieprzytomnie.
Pielęgniarka uśmiechnęła się.
—
Proszę się nie martwić. Wszystko w porządku. Wspaniały chłopiec — powiedziała i
pospiesznie wyszła z sali.
Nelly zamierzała zadzwonić do Nicka, ale pomyślała, że przecież dopiero wyszedł, a w
dodatku był taki szczęśliwy. Postanowiła, że nie będzie go niepokoić. A swoją drogą, co się z
nią dzieje? Jeszcze przed chwilą była najszczęśliwszą matką na świecie, a teraz zachciało jej
się płakać bez żadnego powodu. Przypomniała sobie sąsiadkę, która wpadła w depresję po
urodzeniu dziecka. Może i ona ma podobny problem. Wciąż nie mogła zasnąć. Dręczyła ją
myśl, że synkowi przydarzyło się coś bardzo złego.
Wszyscy cieszyli się, kiedy przywiozła malca do domu. Tylko ona wciąż czuła niepokój.
Miała wrażenie, że ruchy dziecka są spowolnione oraz że synek ma słaby apetyt. Był ospały,
jego zachowanie różniło się od tego, które prezentowała córeczka, kiedy była w tym samym
wieku. Nelly odpędzała jednak od siebie te myśli, nie chcąc niepokoić rodziny. Siostrzyczka
opiekowała się młodszym bratem
Początek życia 47
jak prawdziwa mama; liczyła paluszki u jego rączek i nóżek, chciała go brać na ręce i
dotykać, ale bała się, że zrobi krzywdę maleństwu. Było mniejsze od największej spośród jej
lalek. Nelly powoli oswajała się z myślą o konsultacji z psychiatrą. Zamierzała poprosić o nią
podczas następnego badania; uważała, że coś jest z nią nie w porządku!
Drugiego dnia po powrocie do domu uświadomiła sobie, że ma rację. Dziecko stało się
jeszcze bardziej ospałe i nawet mąż stwierdził, że „nie wygląda zdrowo". Obejrzeli je i
znaleźli maleńkie czerwone plamki na ramionach i nóżkach chłopca. Postanowili
niezwłocznie zawieźć go do szpitala. Siostrzyczka pomachała mu na pożegnanie.
— Wracaj szybko! Będzie mi smutno bez ciebie! — zawołała za odjeżdżającym
samochodem.
Dziewczynka nie rozumiała, dlaczego rodzice nie wrócili na obiad. Nie wiedziała, że jej
maleńki braciszek ma poważą infekcję i walczy o życie. Nie odwiedziła go na Oddziale
Intensywnej Terapii, gdzie podłączono go do respiratora. Drobne ciałko było ledwo widoczne
pośród wielkiej aparatury, licznych tub i butli z tlenem.
Chłopczyk zmarł, zanim ukończył pierwszy tydzień życia. Dla Nelly i Nicka cały świat stanął
w miejscu. Nelly czuła wściekłość i gniew na Boga, czego nie mogła wyrazić. Zaczęła złościć
się na męża i córeczkę. Miała pretensje do Nicka o wysyłanie listów z zawiadomieniem o
narodzinach synka, podczas gdy „wszyscy wiedzieli", że coś było z nim nie w porządku.
Kazała córeczce zamilknąć, kiedy ta pytała ją o braciszka i nakrzyczała na nią w nocy,
ponieważ dziewczynka obudziła ją zaraz po tym, jak udało jej się zasnąć po raz pierwszy od
dłuższego czasu. Nelly była również wściekła na pielęgniarkę, która „okłamała" ją, że
dziecko jest zdrowe. Najbardziej bolesne było jednak to, że nie mogła wybaczyć sobie samej.
Wyrzucała sobie, że nie nalegała na konsultację u lekarza, zanim wypisano ich ze szpitala.
Dlaczego nie posłuchała głosu intuicji, który usłyszała we śnie? Dlaczego nie opowiedziała o
wszystkim mężowi? Może dzięki temu ocaliłaby synka!
Co gorsza, Nelly obwiniała się również o to, że za mało odpoczy-
48 Dzieci i śmierć
wała w czasie ciąży, upierając się przy sprzątaniu domu i wiosennych porządkach niedługo
przed porodem. Miała żal do córeczki, że zapraszała do domu koleżanki, które mogły
przynieść infekcję. Wiedziała, że jej pretensje są bezpodstawne; pediatra wyjaśnił jej, że
noworodki często zapadają na infekcje, ponieważ nie mają jeszcze ukształtowanego układu
odpornościowego. Nelly wyrzucała sobie, że nie zajmowała się dzieckiem jak należy, a to
mogłoby mu pomóc zwalczyć chorobę.
Zaczęła zamykać się w pokoju i zaniedbywać opiekę nad córką oraz swoje małżeństwo. Nick
zaprosił do domu przyjaciela, który zaoferował pomoc. Oboje z żoną przeżyli podobną
tragedię. Czekali piętnaście lat na narodziny pierwszego dziecka, które zmarło już po czterech
dniach. Nie obwiniali Boga, ale znaleźli się na krawędzi rozwodu. Dopiero wtedy postanowili
porzucić wszelkie pretensje i szukać pocieszenia u siebie nawzajem. Adoptowali troje dzieci i
stworzyli szczęśliwą rodzinę. „Kto wie", mówili, „może Bóg szuka rodziców, którzy
naprawdę pragną mieć dzieci, zanim przeznaczy im zadanie opiekowania się tymi
niekochanymi i niechcianymi!"
Nick i Nelly powiększyli swoją rodzinę o dwójkę zdrowych dzieci. W pokoju dziecinnym
wciąż wisi fotografia ich synka, ale dziś patrzą na nią bez bólu, a trudne wspomnienia o
przeżytym cierpieniu zaciera czas. Dołączyli do grupy Współczujących Przyjaciół, aby
pomagać innym rodzicom, którzy stracili dzieci. Nelly napisała do mnie w jednym z listów:
„Wiesz, czasem myślę, że gdyby nie to, co się zdarzyło, nie dowiedziałabym się, czym jest
współczucie i troska o innych. Dlaczego niektórzy z nas muszą doświadczyć tak wiele bólu,
zanim pojmą tę lekcję?"
Życie wystawia nas na ciężkie próby i wszystkim dane jest doświadczenie bólu. Możemy
sobie z tym poradzić z pomocą przyjaciół, nawet jeśli jest to proces długotrwały. Powracamy
jednak do życia bogatsi i mądrzejsi o wiedzę na temat jego trudów.
Rozdział 3
Śmierć w nagłych
okolicznościach
DWOJE WSPANIAŁYCH LUDZI mieszkających w New Hamp-shire podzieliło się ze mną
swoim doświadczeniem w liście. Mam nadzieję, że przeczytają go ci, którzy również musieli
poradzić sobie z nagłą śmiercią bliskich osób. Zbyt rzadko porusza się ten temat publicznie.
Ojciec, V.B., napisał do mnie po przeczytaniu mojej pierwszej książki Rozmowy o śmierci i
umieraniu. Nie pisałam w niej
0
rodzinach, które przeżyły nagłą śmierć dziecka, zajmowałam się tematem opieki nad
pacjentami z chorobami nieuleczalnymi.
„Książka Rozmowy o śmierci i umieraniu jest bardzo dobra, ale nie porusza problemu ludzi,
którzy przeżyli to, co stało się moim udziałem. Stanowiliśmy zwyczajną rodzinę. Nasz synek
skończył dwadzieścia trzy miesiące, kiedy doszło do tragicznego wypadku. Dnia 27
października wyszedł z domu i wpadł do stawu. O wpół do drugiej w szpitalu stwierdzono
jego zgon. Wróciliśmy z żoną do domu, żeby przygotować potrzebne rzeczy. O wpół do
czwartej wezwano nas do szpitala. Serce naszego synka samoczynnie podjęło pracę. Lekarze
poprosili o pozwolenie przewiezienia go do szpitala miejskiego. Zgodziliśmy się i
pojechaliśmy z nimi.
Syn nie odzyskał przytomności. Zmarł 29 października o wpół do ósmej wieczorem. Sądzę,
że ktoś powinien napisać książkę o wypadkach nagłej śmierci, o tym, jak sobie radzić, jak
przetrwać ból
1
nauczyć się z nim żyć. Dzięki psychoterapii poradziliśmy sobie
50 Dzieci i śmierć
ostatecznie z tym, co się stało, i nauczyliśmy się żyć inaczej. Długo jednak zwlekaliśmy,
zanim zaczęliśmy szukać pomocy.
Książka poświęcona wypadkom nagłej śmierci pomogłaby ludziom stojącym w obliczu takich
tragedii. Być może nauczyliby się znosić tę pustkę i brak nadziei. Wiem, że nie muszę Pani
tłumaczyć, o czym powinna traktować taka książka. Uważam po prostu, że powinna zostać
napisana dla tych, którzy pozostali przy życiu.
Zdaję sobie sprawę z tego, że znajomi, których nie widziałem od dłuższego czasu, będą mnie
pytać o zdrowie synka i żony, a ja będę miał poczucie winy, że psuję im dzień, informując o
śmierci naszego dziecka. Będzie im przykro, że poruszyli ten temat, a ja z równym żalem
będę zmuszony udzielić im wyjaśnień. Przewidując to, zacząłem unikać ludzi, którzy nie
słyszeli jeszcze o naszej tragedii. Wiem, że koledzy z pracy nie wiedzieli, jak się do mnie
odnosić po wypadku. Większość zaczęła mnie unikać, żeby nie widzieć mojego bólu. Miałem
uczucie, że złożyli się po dwa dolary na wieniec i odsunęli się jak najszybciej, żeby i im nie
przytrafiło się coś równie strasznego.
Codzienne sprawy nabrały dla mnie nowego znaczenia od tamtej chwili, w której cały nasz
świat nagle stanął w miejscu, znieruchomiał, a wszystko się skończyło... Człowiek nie ma
wtedy ochoty podejmować jakichkolwiek działań".
* * *
Każdego roku w Stanach Zjednoczonych dochodzi do zaginięcia miliona dzieci. Sto tysięcy
spośród nich odnajduje się później w kostnicach. Nie sposób dociec, co przeżyły od chwili, w
której wyszły z domu, do momentu, kiedy spotkała je śmierć z dala od ich rodzin.
Rodzice, których dzieci zginęły w tragicznych wypadkach lub zostały zamordowane,
potrzebują otoczenia dającego poczucie bezpieczeństwa, w którym będą mogli się otworzyć i
wyrazić to, co czują. W takim miejscu mogliby krzyczeć, jeśli tego im trzeba (bez uciszania i
podawania leków uspokajających) oraz wypowiedzieć to wszystko, czego nie da się ująć
słowami. Prowadzimy warsztaty dla rodziców przeżywających żałobę (oraz warsztaty
poświęco-
Śmierć w nagłych okolicznościach 51
ne życiu, śmierci i przechodzeniu do innego świata). Podczas tych zajęć młodsi i starsi
rodzice mogą wyrazić całą swoją udrękę, opowiedzieć o często makabrycznych szczegółach
dotyczących ostatnich chwil życia zamordowanych dzieci. Mówią o procesach sądowych,
wizytach na komisariatach policji, o nocach, kiedy budzili się z krzykiem, na próżno wołając
swoje zaginione dzieci. Żaden z uczestników nie przeżyje szoku, słysząc ich słowa, nikt nie
poczuje się zagrożony i nie opuści sali. Wszelki krytycyzm i skłonność do osądzania ustępują
zrozumieniu oraz współczuciu.
Ludzie, którzy dzielą się z innymi swoim bólem, obdarowują się również nadzieją. Wiele
osób opowiada o tym, że ich dzieci posiadały wewnętrzną świadomość zbliżającej się śmierci.
Znajdują potwierdzenie tych przeczuć w reakcjach innych rodziców i to przynosi im ulgę.
Zaczynają wtedy szukać głębszego zrozumienia naszej duchowej natury. Oglądają rysunki i
prace plastyczne swoich zmarłych dzieci, czytają ich wiersze, i dzięki tym na pozór „nic nie
znaczącym" przekazom, zaczynają sobie uświadamiać przesłanie ukryte w symbolicznym
języku, jakim posługują się mali ludzie. Ich właściwy sens odkrywają często dopiero po
śmierci dziecka. Ojcowie odnajdują laurki na Dzień Ojca, które malec przygotował przed
śmiercią i schował; zdarza się, że dziecko zostawia przed wyjściem karteczkę na kuchennym
stole, na której napisało: „Kocham Cię, Mamusiu". Inne dzieci pozostawiają rysunki, które
wyborem tematu lub barw zdradzają, że przeczuwały one zbliżającą się śmierć.
Pod koniec warsztatów rodzice znów mogą śpiewać i śmiać się, opowiadając sobie nawzajem
o zabawnych i szczęśliwych chwilach spędzonych z dziećmi. W ten sposób powracają do
życia. Ma ono teraz nową, inną barwę, ale to jest życie, często bogatsze dzięki gotowości tych
rodziców i dziadków do niesienia pomocy innym ludziom, którzy przeżyli taką samą lub
podobną tragedię. Rodziny opłakujące śmierć swoich bliskich wyciągają ręce do tych, którzy
również płaczą — w taki oto naturalny sposób powstawały grupy wsparcia, takie jak Rodzice
Zamordowanych Dzieci, Współczujący Przyjaciele, Niosący Płomień Świec i wiele innych.
Ich członkowie docierają do milionów ludzi na całym świecie, którzy potrzebują pomocy.
52 Dzieci i śmierć
Opisuję tu jeden z naszych warsztatów dla rodziców przeżywających żałobę. Jego uczestnicy,
ojcowie i matki, okazali nie tylko odwagę, ale i bogatsze, głębsze rozumienie procesu życia,
naszej wewnętrznej siły i wiedzy. Celem naszej pracy jest przywrócenie tym ludziom nadziei
i spokoju, które zastąpią ich wielki skrywany gniew oraz pomogą zrozumieć rozpacz i ból.
Pewna para opowiedziała nam o swojej ośmioletniej córeczce, która zginęła w czasie podróży
za morze. Ludzie ci nie dostrzegli wskazówek, będących ostrzeżeniem przed podjęciem tej
wyprawy. Po śmierci córeczki znaleźli „dowód" na to, że dziewczynka przygotowywała się
do odejścia. Pożegnała się z nimi słowami pełnymi miłości.
— Wybieraliśmy się z tygodniową wizytą do przyjaciół. Zabieraliśmy ze sobą dwie starsze
córki w wieku siedmiu i ośmiu lat. Spędzaliśmy dużo czasu w towarzystwie tej pary, która
niedawno się rozstała, a teraz próbowała połączyć się na nowo. Pojechaliśmy na lotnisko.
Często podróżuję samolotami, co roku przemierzam tysiące kilometrów. Wtedy jednak po raz
pierwszy nie mogliśmy dostać się na pokład. Bilety na ten lot zostały wyprzedane.
Zastanawialiśmy się, co robić. Nie mieliśmy wielkiej ochoty na tę podróż i rozważaliśmy
powrót do domu. Ostatecznie zdecydowaliśmy się jednak polecieć ze względu na dzieci, które
bardzo cieszyły się perspektywą takiej przygody.
Tymczasem nasza córeczka nagle upadła i uderzyła się w głowę. Uraz spowodował krwotok
wewnętrzny. Podnieśliśmy ją i próbowaliśmy ocucić metodą usta-usta. Zaczęła oddychać, a
my natychmiast ruszyliśmy do szpitala. Niestety, znajdował się daleko od lotniska, około
dwudziestu siedmiu kilometrów. Utrzymaliśmy ją przy życiu jeszcze przez dwadzieścia
minut. Zmarła w środę. Nasza siedmioletnia córeczka obchodziła urodziny w piątek. W
niedzielę był Dzień Ojca.
Wydarzyło się wówczas wiele niezwykłych rzeczy: podczas lotu córeczka napisała kartkę z
podziękowaniem dla kobiety, którą mieliśmy odwiedzić... Nigdy tego nie robiła...
zachowywała się bardzo nietypowo. Podpisała się w imieniu swoim i siostry. To było
naprawdę niezwykłe., pisała w drodze na wakacje... „Dziękujemy za
Śmierć w nagłych okolicznościach 53
zaproszenie.... Bardzo się cieszymy, że Was zobaczymy... Z wyrazami miłości, L. i A." Nigdy
czegoś takiego nie zrobiła... Uznaliśmy, że to niezwykłe. Napisała te słowa w samolocie i
podała kartkę siostrze, prosząc, żeby oddała ją W.
Nasza siedmioletnia córka wiedziała, że L. napisała tę kartkę i odnalazła ją dla mnie pięć
tygodni później. Przeglądając rysunki L. znaleźliśmy drugą laurkę z okazji Dnia Ojca, którą
również narysowała przed wyjazdem na wakacje... Nigdy nie dowiemy się, dlaczego zrobiła
drugą laurkę. Ona też była niezwykła. Przedstawiała Arkę Noego... L. napisała: „Kochany
Tatusiu, życzę Ci szczęśliwego Dnia Ojca. Dziękuję za piękny rok, który mi dałeś. Bardzo
Cię kocham... Z wyrazami miłości, L." To było bardzo dziwne. Nie podpisała się na pierwszej
kartce, na której napisała: „Kochany Tatusiu, jesteś mądry, kocham Cię i cieszę się, że jesteś
moim tatą. Szczęśliwego Dnia Ojca. Kocham cię mocno". Na dole napisała tylko: „Twoja
najstarsza córka, buziaki i uściski". Druga kartka, znaleziona po pięciu tygodniach naprawdę
nas zaskoczyła.
Inna matka podzieliła się z nami wspomnieniem o swojej kilkunastoletniej córce, która
zginęła w wypadku:
—
Kiedy umarła, oglądałam jej zdjęcia od czasu, kiedy miała jedenaście i pół roku do
chwili śmierci. W tym okresie przechodziła liczne przemiany, jakby była pięcioma różnymi
osobami. Co roku stawała się kimś innym, wyglądała zupełnie inaczej. Latem, zanim umarła,
uporządkowała swoje sprawy. Zadbała o wszystko. Sporządziła listę osób, które zamierzała
odwiedzić, żeby naprawić z nimi stosunki. Porozmawiała ze wszystkimi.
Mniej więcej dziesięć dni przed jej śmiercią zabrałam ją na obiad. Ostatnio gorzej radziła
sobie w szkole. Do tej pory była piątkową uczennicą, ale coś się popsuło. Miała piętnaście lat
i nie przeszła do następnej klasy. Tłumaczyła, że chce zająć się swoim życiem.
Rozmawiałyśmy o jej przyszłości.
—
Co zamierzasz robić? — spytałam.
—
Nie chcę zmieniać szkoły, mamo. A komuś w moim wieku trudno znaleźć pracę. Poza
tym, moje życie dobiega końca....
54 Dzieci i śmierć
Wypowiedziała te trzy zdania tym samym tonem. Nie zaakcentowała żadnego z nich.
Byłam matką, więc zareagowałam sprzeciwem:
—
O czym ty mówisz? Masz dopiero piętnaście lat!
Nie miałam pojęcia, że na jakimś poziomie wiedziała, co się stanie. Nie przewidziałam, że ta
istota, którą przyszło mi urodzić, okaże się moją wielką nauczycielką. Robiła to, co sobie
zamierzyła... Zabrała się do porządków; przez ostatnie dwa tygodnie prasowała wszystkie
swoje rzeczy. Nie mogłam uwierzyć, że tak wysprzątała pokój... Miała tylko piętnaście lat.
Byłam zadziwiona. Wychodząc z domu, nie zabrała ze sobą dokumentów. Uważam, że
zrobiła to z miłości, bo wiedziała, co się stanie. Wsiadając do samochodu, wiedziała, że już
nie wróci do domu. Nie chciała, żeby ktoś obudził mnie o wpół do drugiej w nocy, żeby
poinformować o śmierci córki. Dowiedziałam się dopiero o trzeciej po południu.
Zawsze miała przy sobie dokumenty, ale tym razem zostawiła je w domu. ...Znalazłam też jej
notesik, leżący przy łóżku. Oto, co w nim napisała: „Chciałabym móc rozwiązać problemy
wszystkich ludzi... chciałabym im pomagać — wszyscy ludzie są moimi przyjaciółmi, braćmi
i siostrami, wszyscy dzielimy ten sam los... chciałabym dostrzegać ich trud... Cierpienie, które
odczuwacie, spowodowaliście sami, nie zawsze świadomie... Możecie je uleczyć sami, dzięki
energii płynącej z waszych serc i z ducha, z ośrodków energetycznych w waszym ciele.
Bądźcie w kontakcie ze sobą, podtrzymujcie ten kontakt, przychodźcie w kontakcie, idźcie w
kontakcie,
wędrujcie i podróżujcie w kontakcie".
* * *
Ojciec zamordowanej jedenastoletniej dziewczynki potrafił podzielić się z nami swoimi
przeżyciami i wspomnieniami. W naszym społeczeństwie ojcowie mają możliwość wyrażania
swoich uczuć rzadziej niż matki:
—
Moja córka została porwana w grudniu, razem z koleżanką. Najpierw znaleźliśmy
ciało tamtej dziewczynki. Następnego dnia odnalazłem zamordowaną córeczkę. W tym
samym miesiącu jej
Śmierć w nagłych okolicznościach 55
mama obchodziła urodziny i dostała od niej w prezencie obrazek malowany farbami
akwarelowymi. Oprawiłem go. Córka dawała mi wiele wskazówek, teraz to dostrzegam...
Kiedyś zapytała:
—
Czy wierzysz w reinkarnację, tato?
Miała jedenaście lat, kiedy została zamordowana.
—
Wiesz, skarbie, nie czuję sprzeciwu wobec tej teorii ani nie jestem jej zwolennikiem.
Nie mogę stwierdzić, czy jest prawdziwa — odparłem. — Dlaczego pytasz?
—
Mam silne wrażenie, że miałam kiedyś osiemdziesiąt trzy lata — odpowiedziała.
Myślę, że chciała mi w ten sposób o czymś powiedzieć.
Przed śmiercią dała żonie w prezencie obrazek. Namalowała na nim fale oceanu. W prawym
dolnym rogu, który symbolizuje najbliższą przyszłość, widnieje czarna skała. Wypełnia cały
dolny kwadrat. Podpisała się również w tym miejscu. W górnej części umieściła duże żółte
słońce na ciemnoniebieskim niebie... Teraz zaczynam to rozumieć... Fala rozbijająca się o
skalę ma barwę jasnoniebieską. Namalowała też tęczę. Z początku przyjęliśmy ten obrazek
jako prezent. Dopiero kiedy usłyszałem, co mówiła Elisabeth, uświadomiłem sobie, że córka,
malując go dzień przed śmiercią, przekazała nam to, co miało się wydarzyć... Jest to dla nas
wielkim pocieszeniem. Pragnąłem podzielić się tą historią ze wszystkimi, bo wiele dla nas
znaczy.
W tym momencie odezwała się pewna matka.
—
Czyja również mogłabym pokazać wam obrazy mojej córki? Nauczyłam się dziś
czegoś... Dzięki temu czuję się o wiele lepiej.
Pokazała nam obrazy namalowane przez córkę, która popełniła samobójstwo. Przeczytała
również wiersze, które dziewczynka napisała w wieku piętnastu lat.
Matka dziewiętnastoletniej dziewczyny opowiedziała nam o maleńkich postaciach, które jej
córka wymyśliła, zanim uległa śmiertelnemu wypadkowi.
—
Moja córka miała sto sześćdziesiąt siedem i pół centymetra wzrostu. Była płaska jak
deska. Jej siostra, młodsza o trzy lata, miała figurę Carol Dody. „Coś ty mi zrobiła, mamo?"
— pytała. —
56 Dzieci i śmierć
„Widać nie dane mi były duże piersi". Zaczęła rysować zabawne ludziki o krągłych
kształtach. Zainspirowało ją to do pracy z dziećmi. Uczyła je wzornictwa, malowania batiku i
wyrabiania ceramiki. Zostawiła mi wspaniałe rzeczy. Wszystkie jej gliniane wazy i urny,
każdy zrobiony przez nią przedmiot był zdobiony w maski egipskie. Zginęła w wypadku
samochodowym niedaleko mostu Golden Ga te. Kilka miesięcy wcześniej również miała
wypadek. Samochód przekoziołkował wtedy trzy razy. Oddaliśmy go do naprawy, a w tym
czasie pożyczałam jej swoje auto. Trzy miesiące później zginęła. Skręciła, żeby nie wpaść na
inny samochód, który właśnie się rozbił. W następnej chwili zobaczyła, że ktoś przechodzi
przez ulicę i skręciła jeszcze raz. Straciła panowanie nad kierownicą i uderzyła w barierkę
dziesięć metrów dalej.
Mój synek zginął sześć i pół miesiąca później. Tydzień po śmierci siostry napisał list do
Boga: „Drogi Boże, wiem, że nie jesteś świętym Mikołajem, ale proszę Cię, żebyś w
prezencie na Boże Narodzenie dał mi znać, czy moja siostra dobrze się czuje. Wiem, że
pewnego dnia znów się spotkamy, ale określenie »pewnego dnia« wydaje mi się czymś
bardzo odległym. Bardzo ją kocham i chciałbym być razem z nią. Proszę, daj mi znać, czy u
niej wszystko w porządku".
...Dzień po swoich siedemnastych urodzinach zginął w taki sam sposób. Dołączył do siostry
w trzy dni przed jej urodzinami i dzień po swojej rocznicy. Córka miała dziewiętnaście lat, a
syn skończył siedemnaście na dzień przed śmiercią...
Na mszy żałobnej zjawiło się wielu młodych ludzi... Okazali nam tyle miłości, że trudno to
sobie wyobrazić... Mój syn był zdolnym malarzem, rysował również komiksy. Wszyscy
obecni podczas mszy mówili, że czują się przez niego obdarowani. Potrafił zamieniać zło w
dobro.
Moja najmłodsza córeczka, która miała wtedy dziesięć lat, uczestniczyła w wypadku, w
którym zginął jej brat... Na skutek tamtych przeżyć zyskała mądrość, jaką miewają
dziewięćdziesięcioletnie kobiety... Straciła przytomność, a kiedy się ocknęła, zobaczyła psa,
który szarpał ją za ramię. Miał zakrwawioną łapkę. Spojrzała na brata i zrozumiała, że nic nie
może dla niego zrobić. Musiała wezwać pomoc. Wstała, zamierzając zatrzymać jakiś sa-
Śmierć w nagłych okolicznościach 57
mochód. Znajdowali się na pustej, zakurzonej drodze, z dala od miasta. Krzyczała i wołała o
pomoc. Widząc, że pies jest w bardzo złym stanie, zachowała dość przytomności umysłu,
żeby zdjąć bluzkę i owinąć mu łapkę. Potem znów machała na samochody. Przeżyła szok...
Myślę, że kiedy człowiek jest w potrzebie, zawsze znajdzie się ktoś, kto mu pomoże.
Coraz bardziej nabieram przekonania, że tak miało być. Moje dzieci są teraz w lepszym
miejscu niż to, w którym żyjemy... Łączyła je silna więż duchowa. Wyrażały ją wzajemną
miłością. Dlatego mój syn tak bardzo chciał dołączyć do siostry. Wierzę też, że znaleźliśmy
się na tym etapie egzystencji, żeby zakończyć swoją misję, a kiedy nam się to udaje, możemy
powrócić do domu... Od tej pory będziemy żyć w pokoju i ukojeniu i nigdy już nie
doświadczymy bólu, udręki, lęku ani niczego złego. Czuję, że Bóg pobłogosławił mnie,
czyniąc mnie matką takich dzieci tu na ziemi.
Matka, której syn zginął na skutek porażenia prądem, opowiedziała nam następującą historię:
— Mniej więcej miesiąc przed wypadkiem syn zaczął zostawiać nam na stole liściki.
Któregoś dnia wstałam, żeby pójść do pracy, i znalazłam w kuchni wiadomość. Narzekałam,
że nie mam ochoty pracować i wolałabym pospać trochę dłużej. I wtedy przeczytałam:
„Mamo, kocham Cię". Naprawdę czuję, że Bóg chciał mi coś powiedzieć... Przez cały
miesiąc towarzyszyło mi dziwne uczucie. Tego dnia zapisałam w pamiętniku: „Dziękuję Ci,
Panie, za to, co mój syn napisał mi dziś rano. Bardzo tego potrzebowałam". Tak było. Miałam
dobry dzień.
Tuż po wypadku, kiedy przyjechałam na pogotowie, widziałam tylko jego stopy. Wydawało
mi się, że tkwię tam całą wieczność. Wreszcie zapytałam, co się stało. Razem z przyjaciółką
poszłyśmy za pielęgniarką... Ktoś do nas wyszedł i powiedział, że on nie żyje. Byłam wtedy
bardzo dzielna... Dopiero po sześciu latach zaczęłam pracować nad uczuciami związanymi ze
stratą. Dlatego chciałabym powiedzieć innym ludziom, żeby nie tłumili swoich uczuć w
czasie, kiedy spotyka ich coś złego.
58 Dzieci i śmierć
Osamotnienie w obliczu kryzysu
Najtrudniej jest przetrwać kryzys tym ludziom, którzy nie mają wsparcia. Kiedy zaczęliśmy
pracować z więźniami, spotkaliśmy wiele matek, które samotnie musiały poradzić sobie z
nagłą śmiercią swoich dzieci. Ich mężowie przebywali w więzieniu, a one czuły się jak
wdowy. Kobiety, które straciły męża na skutek jego śmierci, otrzymują zwykle pomoc i
współczucie ze strony otoczenia. Zony więźniów są tego pozbawione. Inni ludzie unikają ich,
niewielu zdobywa się na wyciągnięcie pomocnej dłoni w najtrudniejszych chwilach, traktując
je niemal jak wspólniczki przestępstwa.
Pani L. wróciła do domu po wizycie w więzieniu, która tego dnia szczególnie ją przygnębiła.
Sąsiadka poinformowała, że syn czekał na nią ponad godzinę i w końcu postanowił pójść na
ryby. Kobieta chodziła niespokojnie w tę i z powrotem po maleńkim mieszkanku, do którego
niedawno się przeprowadzili z powodu kłopotów finansowych. Nie znała nikogo w nowym
otoczeniu. Czuła się bezradna i samotna.
Chciała zadzwonić do matki, ale wiedziała, że usłyszy od niej słowa, które słyszała już wiele
razy przedtem:
—
Zostaw go. Twój mąż to nic dobrego. On się nigdy nie zmieni.
L. uważała, że matka zbyt surowo ocenia mężczyznę, który wycierpiał tak wiele. Jej mąż nie
był złym człowiekiem. Był tylko słaby i porywczy, wiecznie wdawał się w awantury. Tym
razem zaatakował nożem innego mężczyznę, który go obraził. Szarpali się i mąż zadał mu
dotkliwe rany. L. modliła się, żeby tamten nie umarł.
Kilka godzin później zadzwonił telefon. Miała nadzieję, że to dzwoni jej matka. W słuchawce
usłyszała jednak obcy głos. Przestraszyła się. Spytała, kto mówi i dlaczego do niej dzwoni.
Mężczyzna powiedział, że jakiś chłopiec miał wypadek. Chciał wiedzieć, gdzie jest teraz jej
synek. Nie była pewna, miał iść na ryby. Nagle zakręciło jej się w głowie, nie mogła zebrać
myśli.
—
Co się stało? Proszę mi powiedzieć! Muszę wiedzieć.
Mężczyzna na drugim końcu kabla poprosił, żeby przyjechała
do szpitala.
Autobus wlókł się jak nigdy do tej pory. Ludzie wsiadali i wy-
Śmierć w nagłych okolicznościach 59
siadali na każdym przystanku, jakby mieli mnóstwo czasu. Nareszcie dotarła do szpitala.
Recepcjonistka zapytała, kogo szuka. Musiała iść sama długimi korytarzami do Izby Przyjęć
pogotowia. Zgubiła się, zaczęła biec, ktoś na nią nakrzyczał, bo prawie wpadła na pacjenta
leżącego na noszach. Minęła go bez słowa przeprosin. Kiedy wreszcie znalazła pogotowie,
była bliska paniki. Nikt nie udzielił jej informacji ani nie starał się jej uspokoić. Kazano jej
czekać. Nie wiedziała nawet, czy to jej synek został poszkodowany w wypadku.
Nie mogła dłużej siedzieć. Weszła na salę. Zobaczyła pielęgniarki, które śmiały się i paliły
papierosy. Nie zwracały na nią uwagi. Poszła dalej. Zaglądała za parawany, gdzie leżeli
pacjenci na noszach. Byli wśród nich ludzie starzy i młodzi, czarni i biali. Wszyscy czekali.
Usłyszała odgłosy dochodzące z przyległego pomieszczenia. Weszła bez pukania.
Pielęgniarki i lekarze odłączali jakieś rurki od ramion jej synka. Miał półotwarte oczy, na
nosie i w kącikach ust widniała krew. To wszystko, co zdążyła zobaczyć. Ktoś krzyknął, żeby
natychmiast wyszła. Pielęgniarka szarpnęła ją za ramię i odciągnęła. L. szamotała się z nią,
chcąc podejść do syna. Pragnęła go przytulić, obudzić i zapewnić, że wszystko będzie dobrze.
Nie pozwolono jej. Powiedziano, że nie żyje.
Dostała środki uspokajające. Jej matka zajęła się pogrzebem. Do dziś dręczy ją wspomnienie
tamtej chwili, kiedy znalazła się tak blisko synka, ale odciągnięto ją, zanim zdołała go
dotknąć. W uszach rozbrzmiewa jej głos sąsiadki:
— Długo na panią czekał, a potem poszedł na...
Oczy kobiety znów napełniają się łzami. Wciąż czeka. Na co? Na telefon od matki, która
wreszcie zrozumie i będzie przy niej teraz, kiedy jest jej najbardziej potrzebna. Czeka na
zwolnienie męża z więzienia. Czeka na słońce, które znów rozjaśni jej życie. L. czuje to
samo, co wszystkie matki, które znalazły się w podobnej sytuacji: nie wierzy, że słońce
zabłyśnie znowu, że matka okaże jej zrozumienie, sprawiedliwość wreszcie zwycięży, a mąż
wróci do domu.
60 Dzieci i śmierć
Szukanie pomocy
Niektórzy rodzice pogrążeni w rozpaczy po śmierci skrzywdzonych lub zamordowanych
dzieci czerpią wsparcie ze słów przewodników duchowych, takich jak Ram Dass i Stephen
Levine, którzy posiedli głębsze zrozumienie istoty życia oraz śmierci i którzy nie umniejszają
ogromu cierpienia i straty, jaką przeżyli ci ludzie. Przytaczam tu fragmenty korespondencji
między rodzicem zamordowanego dziecka a Ramem Dassem:
„Po tym, jak nasza jedenastoletnia córeczka została porwana i zamordowana, nawiązaliśmy
głębokie porozumienie z Ramem Dassem.
Widzę dziś naszą córeczkę jako duszę, która gorliwie angażowała się w wypełnienie swojego
zadania na ziemi. Szczególnie ostatnie trzy lata życia objawiły nam jej promienną naturę.
Była troskliwa, kochająca i gotowa towarzyszyć wszystkim członkom rodziny, przyjaciołom i
krewnym, ludziom starszym i młodszym. Obdarowywała nas drobnymi prezencikami, żeby
zapewnić o swojej miłości. Pragnęła wywołać nasz uśmiech, sprawić, byśmy poczuli się
lepiej, okazać, że jej na nas zależy. Nauczyła się znosić porażki i frustrację; nie pozwalała, by
ją zniechęcały lub onieśmielały. Była kwiatem, którego płatki otwierały się ku słońcu. Nie
naśladowała rodziców. Była z nas najlepsza i najsilniejsza. Śmierć naszej córeczki sprawiła,
że ci, którzy ją znali oraz zaskakująco dużo nieznajomych osób otworzyło się na tę naukę".
List Rama Dassa wysłany w odpowiedzi rodzicom dziewczynki został opublikowany w
biuletynie Fundacji Hanuman, aby mogli go przeczytać również inni rodzice:
„...Wasza córka zakończyła swoją krótką pracę na ziemi i odeszła, napełniając nasze serca
bólem. Jej śmierć gwałtownie nadszarpnęła słabą nić naszej wiary. Czy człowiek może
znaleźć w sobie dość siły, żeby świadomie przyjąć naukę, jaka została Wam przekazana?
Zapewne niewielu to potrafi, a nawet ich wiara w ukojenie
Śmierć w nagłych okolicznościach 61
i niebiański spokój odezwałaby się zaledwie szeptem pośród krzyku zrodzonego z gniewu,
żalu, trwogi i uczucia pustki.
Nie mogę znaleźć słów, które złagodziłyby Wasz ból, ani też nie powinienem ich szukać.
Wasze cierpienie jest bowiem dziedzictwem pozostawionym Wam przez córkę. Nie sprawiła
Wam bólu z wyboru, nie jest to również moim zamiarem. Ale ból został Wam dany i musi się
wypalić do końca, aby po nim nastąpiło oczyszczenie. Może wyjdziecie z tego zamętu bliżsi
śmierci niż życia. Zrozumiecie wówczas, dlaczego najwięksi spośród świętych, dla których
każda istota ludzka jest dzieckiem, dźwigają na swych barkach ogromne brzemię i nazywani
są martwymi za życia. Kiedy przyjdzie nam znosić to, co jest nie do zniesienia, coś w nas
umiera. Tylko pośród najczarniejszej nocy dusza może nas przygotować na to, byśmy zaczęli
widzieć tak, jak widzi Bóg, i kochać tak, jak On kocha.
Teraz jest właściwy czas, byście pozwolili sobie wyrazić całą rozpacz. Nie starajcie się
udawać, że jesteście silni. Usiądźcie w milczeniu i przemówcie do swojej córeczki.
Podziękujcie jej za to, że towarzyszyła Wam przez kilka lat i zachęcajcie, by nie ustawała w
swej pracy, podczas gdy Wy stajecie się dzięki niej bardziej współczujący i bogatsi w
mądrość.
W głębi serca żywię przekonanie, że będziecie się spotykać jeszcze wiele razy. Rozpoznacie
wiele dróg prowadzących do siebie nawzajem. Racjonalny umysł nie ogarnie tego, co się
stało. Jeśli jednak pozostawicie Wasze serca otwarte na Boga, intuicyjnie odnajdą drogę do
zrozumienia.
Wasza córeczka przyszła na świat za Waszym pośrednictwem, aby wykonać tu swoją pracę
(której częścią był również sposób, w jaki umarła). Jej dusza jest już wolna, a miłość, która
Was łączy, silniejsza niż zamęt wywołany zmianą w czasie i przestrzeni. Obejmijcie i mnie tą
głęboką miłością".
Jak sobie radzić z bolesnymi uczuciami
Nieoczekiwana śmierć dziecka pozostawia często jego rodziców i rodzeństwo w poczuciu
winy nawet, jeśli następuje nagle po długiej
62 Dzieci i śmierć
chorobie. Napisał o tym jeden z rodziców, który nie mógł uporać się z tymi trudnymi
uczuciami:
„Proszę Panią o radę, jak mógłbym pomóc sobie oraz innym rodzicom z grupy
Współczujących Przyjaciół. Nęka nas poczucie winy... Zadajemy sobie pytania, co by było,
gdyby... Nie pożegnaliśmy się z Jessiem, zanim umarł, nie powiedzieliśmy, że go kochamy.
Czy bardzo cierpiał? Pewnie nikt nie zna na to odpowiedzi. Czy jego dusza wciąż żyje? Czy
tęskni za nami? Może jest smutny. Byłoby mi łatwiej, gdybym otrzymał jakiś znak, coś, co
podpowiedziałoby mi, że tam jest mu lepiej. Wszyscy zadajemy sobie te pytania z udręką, bo
nie możemy uzyskać na nie odpowiedzi. Tego ranka synek czekał na moje odwiedziny. Nie
zobaczył mnie już, chociaż byłem tak blisko. Zobaczył śmierć. Myśl o tym będzie mi
towarzyszyła do końca życia. Potrzebował mnie, a mnie tam nie było. Jak ma sobie z tym
poradzić jego matka? Mogłem mu towarzyszyć..."
W artykule opublikowanym dla rodziców, którzy tracą lub stracili swoje dziecko,
zaproponowałam im konkretne źródło pomocy:
Margaret Gerber
Wydawca National Newsletter
Droga Margaret,
Dziękuję Ci za list z 22 stycznia i prośbę, żebym pomogła Ci w wydaniu National Newsletter
poświęconemu rodzicom pogrążonym w żałobie. Niedawno wróciłam z podróży do Europy,
Egiptu, Jerozolimy, na Alaskę i Hawaje. Pomyślałam, że jedynym sposobem na to, by
uniknąć odpowiedzi na dwa tysiące listów, będzie ten artykuł, który Ci wysyłam.
Drodzy Przyjaciele,
Margaret Gerber, która wydaje Wasz piękny biuletyn, poprosiła, żebym napisała kilka słów
do tych wszystkich ludzi, którzy opłakują śmierć swoich dzieci oraz do tych, którzy muszą
zmierzyć się
Śmierć w nagłych okolicznościach 63
ze świadomością nieuniknionej straty. Pewnie wiecie, że napisałam wiele książek (m.in.
Rozmowy o śmierci i umieraniu, To Live Until We Say Goodbye [Żyć do chwili, w której
przyjdzie nam się rozstać] oraz wydaną niedawno Living with Death and Dying [Życie ze
śmiercią i umieraniem], poświęconą przede wszystkim umierającym dzieciom). Wiecie
również, że pracuję z umierającymi ludźmi i ich rodzinami już od dwudziestu lat.
Mogłabym Wam niejedno opowiedzieć. Towarzyszyliśmy wielu rodzinom, które straciły
swoje dzieci po długiej wyczerpującej chorobie. Myślę jednak, że naszym największym
osiągnięciem w ciągu ostatnich dziesięciu lat była praca z tysiącami rodziców opłakujących
dzieci zamordowane, dzieci, które popełniły samobójstwo oraz te, które zginęły w
tragicznych wypadkach. Ludziom tym nie dane było skorzystać z dobrodziejstwa czasu. Czas
leczy i przygotowuje nas na to, co jest nieuniknione. Pozwala na refleksję, daje nam
możliwość wyrażenia tego, czego nie powiedzieliśmy sobie do tej pory. Możemy naprawić
popełnione błędy i obdarzyć miłością tych, którzy odchodzą.
Czas przygotowuje, pozwala nam bowiem otrząsnąć się z szoku i przygnębienia, uporać się z
gniewem skierowanym często do losu, partnera lub rodzeństwa chorego. Gniewem, który
odczuwamy nawet wobec umierającego dziecka, nawet wobec Boga. To naturalna ludzka
reakcja. Potrzebujemy czasu, żeby prosić Boga o łaskę, aby łatwiej było nam pogodzić się z
kolejnymi stratami, które nazywamy „małymi śmierciami", zanim nadejdzie chwila
pożegnania. Owe małe śmierci przejawiają się utratą pięknych loków naszych dzieci na
skutek chemioterapii, koniecznością umieszczenia dziecka w szpitalu, kiedy już nie jesteśmy
w stanie zapewnić mu należytej opieki, świadomością, że chory nie może poruszać się o
własnych siłach, nie będzie chodził, tańczył ani grał w piłkę, nie pójdzie na bal maturalny ani
nie przyprowadzi do domu przyjaciół; nie będzie się śmiał, bawił ani snuł planów na
przyszłość. Jeśli dano nam czas, żeby opłakać wszystkie te straty, dużo łatwiej będzie nam
znieść rozpacz po śmierci dziecka.
Potem przychodzi czas ostatecznej próby. Nastaje w milczeniu, bowiem słowa nie potrafią
wyrazić tego, co czują rodzice, którzy
64 Dzieci i śmierć
wiedzą już, że nie zobaczą swojej córeczki w ślubnej sukni, nie będą uczestniczyli w rozdaniu
dyplomów po ukończeniu szkoły i nigdy nie doczekają się wnuków. Opłakują to wszystko, co
„nigdy już się nie zdarzy". Mali pacjenci oddalają się od nich coraz bardziej. Po kolei rozstają
się z różnymi osobami, nie przyjmują odwiedzin. Chcą odejść w spokoju. Świadomość
chwili, w której powinniśmy zaniechać dalszych prób podtrzymywania dziecka przy życiu i
zabrać je do domu, aby otoczyć je miłością i towarzyszyć mu do momentu ostatecznej
przemiany, którą nazywamy śmiercią, przynosi głęboki spokój i ukojenie.
Wielu Was utraciło swoje dzieci na skutek ich nagłej śmierci. Nie mieliście dość czasu na
pożegnania. Pomyślcie jednak, że Wasza tragedia jest zarazem błogosławieństwem. Nie
musieliście patrzeć z udręką, jak dziecko poddawane jest długim i bolesnym zabiegom; bracia
i siostry nie czuli się odrzuceni, widząc, że chore dziecko jest rozpieszczane, dostaje
najdroższe zabawki albo wyjeżdża na wycieczkę do Disneylandu. Rodzice często usiłują
„wynagrodzić" dziecku cierpienie, choć te rozpaczliwe wysiłki mają w rzeczywistości uciszyć
ich własny ból. Pozostałe dzieci, które również chciałyby uczestniczyć w tych atrakcjach,
otrzymują zazwyczaj okrutną reprymendę.
— Wolałbyś mieć raka? — słyszą.
Wiele braci i sióstr odczuwa wówczas gorycz i ogromne poczucie winy. Niesprawiedliwe
traktowanie budzi w nich rosnącą niechęć do chorego.
Poruszam ten temat, aby rodzice, który mają problemy z pozostałymi dziećmi, zdążyli
otoczyć je miłością i poświęcić im czas, zanim będzie za późno. Mam również nadzieję, że
nie pozwolicie, aby podawano Wam valium w najcięższych chwilach. Leki odbiorą Wam
możliwość pełnego przeżywania, nie pozwolą Wam krzyczeć z bólu ani płakać. Musicie
doświadczyć wszystkich uczuć, żeby móc powrócić do życia po tym, co się stało. Pozwólcie
sobie na to nie tylko dla własnego dobra, ale również dla dobra Waszych rodzin oraz
wszystkich tych, których przyjdzie Wam jeszcze spotkać!
Przekonaliśmy się, że rodzice, którzy dowiedzieli się o niespodziewanej śmierci dziecka,
radzą sobie o wiele lepiej, jeśli mogą
Śmierć w nagłych okolicznościach 65
wyrazić swój ból i cierpienie w bezpiecznym miejscu, w którym nie będą ich słyszeć osoby
postronne. Powinni móc to zrobić jak najszybciej. Zachęcamy oddziały pogotowia
ratunkowego do urządzania specjalnych pomieszczeń dla osób, które potrzebują wykrzyczeć i
wypłakać swój ból po stracie bliskich. W takich chwilach nie powinni im towarzyszyć
zabiegani pracownicy pogotowia. Łatwiej jest płakać w obecności kogoś, kto przeżył równie
bolesną stratę. Może to być ktoś z grupy wsparcia takiej jak Współczujący Przyjaciele; ktoś,
kto potrafi ich wysłuchać, pozwoli płynąć łzom i stworzy bezpieczną przestrzeń dla
wyrażenia całego bólu i udręki, aby mogli powrócić do życia po przeżytej stracie.
Razem z moimi współpracownikami z grupy Shanti Nilaya prowadzimy warsztaty na całym
świecie. Podczas pięciodniowych zajęć pomagamy ludziom uporać się z poczuciem winy.
Niektórzy z nich czują, że nie zakończyli swoich spraw ze zmarłymi. Jest to szczególnie
bolesne dla tych rodziców, których dzieci popełniły samobójstwo. Dziecięce akty
samobójstwa stanowią trzecią pod względem liczebności przyczynę śmierci między szóstym a
szesnastym rokiem życia. Rodzice zadają sobie wówczas mnóstwo pytań, próbują dociec, w
jaki sposób mogli zapobiec tragedii. Poczucie winy pozbawia ich energii, nie pozwala żyć w
pełni, choćby po to, by w przyszłości pomagać innym, którzy muszą sobie radzić z taką samą
stratą.
W naszych warsztatach brali udział rodzice, którzy w ciągu pół roku stracili wszystkie dzieci
na skutek choroby nowotworowej. Nie wymagają jednak pomocy psychiatrycznej, nie muszą
zażywać va-lium ani innych środków uspokajających. Pomagają ludziom, którzy przeżyli
podobną stratę. Grupa Współczujących Przyjaciół niesie pomoc innym na całym świecie.
Jeśli chcielibyście wziąć udział w naszych zajęciach, napiszcie do nas, a powiadomimy Was o
terminach warsztatów.
Pamiętajcie, że Bóg nie zsyła swoim dzieciom więcej, niż są w stanie znieść. „Osłaniając
skałę przed działaniem wiatru, nie ujrzysz piękna jej rzeźby". To moje ulubione powiedzenie.
Nie oznacza to bynajmniej, że nie powinniście odczuwać bólu i udręki lub nie dopuszczać do
siebie smutku i osamotnienia po stra-
66 Dzieci i śmierć
cie dziecka. Nie wolno Wam jednak zapominać, że po każdej zimie nadchodzi wiosna, a
każdy ból, jeśli tylko na to pozwolicie, rodzi wielkie współczucie, zrozumienie, mądrość i
miłość dla innych ludzi, którzy cierpią tak samo jak wy. Przyjmijcie te dary i przekazujcie je
innym. Moja potrzeba pracy z umierającymi dziećmi zrodziła się ze wspomnień o koszmarze
obozów koncentracyjnych w nazistowskich Niemczech, gdzie zagazowano 96 tysięcy dzieci.
Każda tragedia może stać się błogosławieństwem albo przekleństwem, może zrodzić
współczucie lub gorycz... wybór należy do Was!
Na zakończenie tego listu chciałabym Wam powiedzieć, że nasze badania nad śmiercią oraz
życiem po śmierci dowodzą ponad wszelką wątpliwość, że ci, którzy przeszli ostateczną
przemianę, żyją dziś otoczeni bezwarunkową miłością i pięknem, jakie trudno sobie
wyobrazić. Nie są martwi. Oni tylko wyprzedzili nas w procesie ewolucji, który
przechodzimy wszyscy; przebywają wraz z dawnymi towarzyszami zabaw (tak ich nazywają)
lub aniołami stróżami; towarzyszą im zmarli członkowie ich rodzin. Nie tęsknią za Wami tak,
jak Wy tęsknicie za nimi, nie są bowiem zdolni do odczuwania uczuć negatywnych.
Pamiętają jednak o miłości i trosce, których zaznali, oraz o nauce, którą zdobyli, przebywając
w naszej fizycznej rzeczywistości.
Marilyn Sunderman, znana na całym świecie portrecistka mieszkająca w Honolulu na
Hawajach, podjęła się namalowania mojego portretu. Marilyn pracuje w natchnieniu,
prowadzona przez istoty wyższe. Kiedy zaczęła mnie malować, była zaskoczona, bowiem
zamiast wizerunku „pięćdziesięciopięcioletniej pani od śmierci i umierania" powstał
przepiękny, niepowtarzalny obraz małego dziecka wpatrującego się w motyla. Poproszono ją
o wykonanie tej pracy do książki poświęconej działaniu grupy Współczujących Przyjaciół.
Stworzyła dzieło, które, naszym zdaniem, stanowi największy dar, jaki możemy Wam
ofiarować: przekazuje wiedzę o tym, że ciało fizyczne jest tylko kokonem, a śmierć uwalnia
niezniszczalną i nieśmiertelną część nas, przedstawioną symbolicznie w postaci motyla.
Dzieci w obozie koncentracyjnym w Majdanku zostawiały przed wejściem do komory
gazowej rysunki motyli, wydrapane paznok-
67
ciami na murze. Wasze dzieci również wiedzą w chwili śmierci, że przechodzą do innego
świata, w którym będą wolne i nie będą już czuły bólu. Panuje tam pokój i miłość
bezwarunkowa, nie istnieje czas, będą więc mogły docierać do Was z szybkością myśli.
PAMIĘTAJCIE O TYM i powitajcie wiosnę, świeże pączki kwiatów wyrastające z ziemi,
która jeszcze niedawno była skuta lodem. Cieszcie się widokiem zielonych liści i życia, które
na nowo rozkwitnie wokół Was.Rozdział 4
Urazy głowy i przypadki
śpiączki
Urazy głowy
Kiedy Stephen ostatecznie ukończył szkołę średnią, rodzice odetchnęli z ulgą. Był
najstarszym dzieckiem spośród pięciorga rodzeństwa. Nigdy nie poświęcali mu dużo uwagi,
ponieważ kolejne dzieci przychodziły na świat w niewielkich odstępach czasu. Często
porównywali go z młodszymi braćmi i siostrami, którzy wykazywali się większym poczuciem
odpowiedzialności. Rodzice mieli nadzieję, że Stephen okaże się wzorowym przykładem
„starszego brata", ale on nigdy nie sprostał ich oczekiwaniom.
Pozostałe dzieci dobrze radziły sobie w szkole. Zawsze odrabiały lekcje przed obiadem, tylko
Stephenowi wciąż trzeba było przypominać o jego obowiązkach. Siostry drażniły się z nim,
mówiły, że ma „dziurawą pamięć". Ojciec nazywał go „ptasim móżdżkiem".
—
Co z ciebie wyrośnie, jeśli nie zaczniesz korzystać z rozumu? — krzyczała
rozzłoszczona matka, kiedy wracał do domu z pustymi rękami, zapominając o tym, że miał
coś załatwić.
Któregoś dnia nie wrócił na kolację. Nikt się tym specjalnie nie przejął.
—
Nasz zapominalski pewnie krąży po ulicach i usiłuje sobie przypomnieć, o co go
mama prosiła — zauważył niefrasobliwie ojciec.
Urazy głowy i przypadki śpiączki 69
Godzinę później zadzwonił telefon. Ojciec podszedł do aparatu. Słuchał w milczeniu, z
pobladłą twarzą. Matka usłyszała, jak mówi:
—
Zaraz tam będziemy. Możecie powiedzieć coś więcej? Chciałbym wiedzieć, czy on
żyje.
Pół godziny później pędzili samochodem do szpitala. Zamienili ze sobą tylko kilka słów.
Oboje byli zbyt wstrząśnięci, żeby rozmawiać. Poinformowano ich, że Stephen miał wypadek
samochodowy. Próby wyciągnięcia go z rozbitego auta trwały ponad godzinę. Ostatecznie
przewieziono go na oddział pourazowy lokalnego szpitala.
Rodzice mieli w pamięci wydarzenia ostatnich kilku tygodni. Byli tak dumni, że Stephen
ostatecznie ukończył szkolę. Tego dnia dostali zdjęcia z uroczystości wręczania świadectw;
Stephen jeszcze ich nie widział. Wyglądał tak dojrzale i radośnie w smokingu, który
wypożyczył sobie na bal pożegnalny. Bardzo się cieszył, że Pat przyjęła jego zaproszenie na
imprezę. Odniósł pierwszy prawdziwy sukces. A teraz miał wypadek. To było
niesprawiedliwe.
—
Zwolnij, jeśli i ty nie chcesz zginąć. — Pani K. usłyszała swoje słowa skierowane do
męża. „Zginąć? O, Boże! Tylko nie to, proszę Cię, Boże, spraw, żeby żył! Nieważne, co z
nim będzie, proszę tylko, żeby żył. Proszę!"
Przyjechali do szpitala. Długo błądzili w labiryncie korytarzy, zanim odnaleźli Izbę Przyjęć.
Kazano im czekać. Potem ktoś skierował ich do innego skrzydła budynku, gdzie znów musieli
czekać. Wszystko wokół wydawało im się nierealne, ludzie, z którymi rozmawiali, byli
zaprzątnięci swoimi sprawami.
„Czy nie wiecie, że mój syn leży tam gdzieś i walczy o życie?" — Matka miała ochotę
krzyczeć, ale nikt nie zwracał na nią uwagi.
Po długim czasie podszedł do nich młody lekarz. Przedstawił się i potwierdził, że ich syn miał
wypadek. Powiedział, że „straszne długo to trwało", zanim udało im się wyciągnąć go z
rozbitego samochodu. Tożsamość chłopca potwierdził kolega, który przypadkiem znalazł się
na miejscu wypadku. To on podał im numer telefonu i adres rodziny. Stephen spędził kilka
godzin w jego piwnicy, przygotowując niespodziankę na Dzień Ojca. Prosił, żeby kolega
przechował jego prezent do niedzieli, a potem wybiegł, tłumacząc, że „rodzice będą się
wściekać, jeśli spóźni się na kolację".
70 Dzieci i śmierć
Były to zapewne jego ostatnie słowa.
Nie, nie mogą go teraz zobaczyć. Chłopiec nie wygląda dobrze. Żyje, ale jego szanse są
niewielkie. Słowa lekarza zapadły im w pamięć. Czekali. Minuty ciągnęły się jak godziny,
godziny wydawały się długie jak dni — nie wiedzieli, co się wydarzy, modlili się,
podtrzymywali w sobie nadzieję i czekali.
Matka, siedząca z małym chłopcem w tej samej poczekalni, ofuknęła panią K.:
—
Nie ma pani rozumu? Nie wie pani, że musimy czekać na wyniki z laboratorium?
Słowa kobiety kłuły boleśnie jak igły. Oni również często powtarzali, że Stephen nie ma
rozumu, podczas gdy chłopiec był zaprzątnięty sprawami, o których nie mieli pojęcia. Czy
kiedykolwiek spytali go, o czym marzył?
Na koniec poproszono ich do pokoju, w którym leżało zmaltretowane ciało ich dumnego
absolwenta. Miał opuchniętą, pozbawioną wyrazu twarz. Jego skóra przybrała nieokreśloną
barwę, na całym ciele widniały sińce. Zauważyli głębokie cienie pod oczami. Jedno oko
wydawało się nie na swoim miejscu.
—
Oko stanowi najmniejszy problem — wyjaśnił lekarz. — Jeśli zdołamy utrzymać go
przy życiu, poddamy go operacji. Wezwaliśmy na konsultację doktora S. To on wykona
zabieg.
Wokół ich synka ustawiono wielką aparaturę, wszędzie pełno było rurek i kabli. Pielęgniarki
krzątały się w pośpiechu. Czarnoskóra sanitariuszka w starszym wieku delikatnie ścisnęła
panią K. za rękę i popatrzyła jej w oczy. Ten gest pomógł jej otrząsnąć się z pierwszego
szoku. Ktoś okazał jej troskę!
Spędzili około dziesięciu minut w gabinecie lekarskim. Młody doktor zachęcał, żeby
pojechali do domu i spróbowali się „przespać". Mój Boże, jak ktoś mógł przypuszczać, że
rodzice mogliby zasnąć, mając przed oczyma tak straszny widok! Pan K. zadzwonił do
najstarszej córki. Poprosił, żeby po nich przyjechała. Był zbyt wstrząśnięty, żeby prowadzić
samochód.
Ojciec postarzał się nagle w ciągu kilku godzin. Myślał tylko o swoim najstarszym synu,
którego zawiozą na salę operacyjną. Będzie tam zupełnie sam, a oni nie będą mogli mu
pomóc. Chodził
Urazy głowy i przypadki śpiączki 71
w tę i z powrotem między kuchnią a salonem. Czekał na telefon, który poinformuje go, że
Stephen będzie zdrowy.
Wczesnym rankiem rodzice stwierdzili, że nie mogą dłużej czekać. Dlaczego nikt do nich nie
zadzwonił? Czemu nie informowano ich o stanie zdrowia Stephena? Ich dziecko walczyło o
życie. Słabi i wyczerpani pojechali do szpitala. Mijali puste korytarze. Panowała tam cisza,
która sprawiała im taki sam ból, jak hałasy z poprzedniego wieczoru. W pozbawionej kolorów
przestrzeni nie rozległ się żaden życzliwy głos. Czuli się jak maszyny, które przesuwano z
jednego miejsca do drugiego.
—
Czy nikt nie wie, gdzie jest nasz syn? — Chcieli krzyczeć, ale obawiali się, że
rozgniewają tych ludzi, od których zależeć będą nadchodzące godziny, dni, a może nawet
tygodnie ich życia.
Skierowano ich na trzecie piętro, gdzie mieścił się oddział neurochirurgii. Leżeli tam pacjenci
po operacji. Zrozumieli, że Stephen przeżył zabieg. Nikt do nich nie wyszedł. Nie pojawił się
żaden lekarz. Byli kompletnie wyczerpani, ale przynajmniej wiedzieli, że ich syn żyje, choć
jego szanse na odzyskanie sprawności po wypadku były znikome.
Rodzice czekali w małym pokoiku. Czekali i modlili się, pełni nadziei. Minęło kilka dni.
Pozwalano im odwiedzać syna zaledwie na parę minut. Potem wracali do domu, odpoczywali
przez kilka godzin, przyrządzali posiłki dla dzieci i odbierali telefony od przyjaciół Stephena.
Miał ich wielu.
Okazało się, że nie znają swego syna. Pewien chłopiec opowiedział im, jak Stephen pomógł
mu przed rokiem po tym, jak jego siostra utonęła.
—
Gdyby nie on, pewnie popełniłbym samobójstwo. Czułem się winny, bo śmiałem się,
kiedy wołała o pomoc. W następnej chwili zniknęła pod wodą.
Mój Boże, Stephen nie wspominał nawet o tym, że spędził wiele godzin z tym chłopcem,
pomagając mu uwolnić się od poczucia winy. Ich syn przywrócił mu wolę życia! Łajali go, że
nie wraca do domu po szkole, żeby odrabiać lekcje, podczas gdy on towarzyszył
przyjacielowi w potrzebie.
Korytarze bezosobowego szpitala zapełniły się dziesiątkami mło-
72 Dzieci i śmierć
dych ludzi. Czekali, choć wiedzieli, że tylko najbliżsi krewni będą mogli zobaczyć Stephena.
Chłopiec wciąż leżał w bezruchu. Nic nie świadczyło o tym, że zdaje sobie sprawę z tego, co
się wokół dzieje. Lekarze zastanawiali się nad przewiezieniem go do ośrodka
specjalizującego się w opiece nad pacjentami w stanie śpiączki. W ostatniej chwili rodzice
szkolnego kolegi Stephena powiadomili jego rodzinę o istnieniu organizacji wspomagającej
rodziców dzieci, które doznały urazu głowy.
Podaję adresy fundacji zajmujących się tymi pacjentami i ich rodzinami [podajemy adresy
polskich fundacji, które są bardziej dostępne dla polskich czytelników]:
Fundacja Ewy Błaszczyk „AKOGO?"
ul. Podleśna 4
01-673 Warszawa
tel.: 0-22 832 19 13, faks: 832 87 34
e-mail: fundacja@akogo.pl
Fundacja „Światło" ul.Grunwaldzka 64 87-100 Toruń tel. 0-56 651 14 37
adres strony internetowej: www.swiatlo.org.
Śpiączka
Dawid był zdrowym, silnym dziewiętnastolatkiem. Jego życie uległo dramatycznej
przemianie w roku 1975, kiedy jadąc na motocyklu, zderzył się z samochodem. Doznał
wówczas obrażeń czaszki. Mimo natychmiastowej pomocy lekarzy chłopak nie odzyskał
przytomności. Niedługo po przybyciu do szpitala stwierdzono u niego oznaki zespołu
odmóżdżeniowego. Niepokojące objawy utrzymywały się przez długi czas, pomimo że Dawid
został dwukrotnie poddany zabiegom chirurgicznym w celu zahamowania krwawienia.
Po wielu miesiącach leczenia zrozpaczeni rodzice, którzy wciąż
Urazy głowy i przypadki śpiączki 73
nie tracili nadziei, mogli zabrać syna do domu. Minęło siedem długich lat. W tym czasie
matka opiekowała się Dawidem, cierpiącym na całkowity paraliż. Chłopiec nie może mówić
ani wykonywać jakichkolwiek czynności. Ma zdeformowane stawy. Od chwili wypadku leży
w łóżku, niezdolny do samodzielnego życia. Widok syna co dzień przypomina jego matce o
tym, że my, lekarze, czasem nadmiernie staramy się utrzymać młodych ludzi przy życiu za
wszelką cenę. Nie myślimy o trudnościach i bólu, jakie stają się udziałem ich rodziców,
którzy rok po roku patrzą na swoje dzieci leżące w bezruchu. Członkowie rodziny i
pielęgniarki zmieniają im pozycję i karmią ich jak niemowlęta. Chorzy nie mogą się
poruszyć, nie są w stanie wymówić słowa ani zareagować na próby nawiązania porozumienia
ze strony bliskich osób. Matka Dawida napisała do mnie list, który nie wymaga komentarza:
„Droga Elisabeth,
Dziękuję za Twoje uwagi dotyczące mego syna, Dawida. Niestety, nie mogę przekonać jego
lekarza, żeby nie podawał mu antybiotyków, mimo że od kilku miesięcy nie miał infekcji.
Doktor obawia się, że podzieli los dwóch innych lekarzy, których prokurator okręgowy
Kalifornii oskarżył niedawno o spowodowanie śmierci pacjenta. Nie podawali mu
antybiotyków ani żadnych innych leków. Odmawiali mu również jedzenia. Nie sprzeciwiam
się karmieniu Dawida — nigdy bym tak nie postąpiła — ale stanowczo nie życzę sobie, by
dostawał antybiotyki. Mimo to postanowiłam nie przedłużać sporu z tym człowiekiem.
Czuję się pokonana. Tak wiele razy musiałam uderzać głową o mur. Od czasu, kiedy
dostałam Twój list, Dawid przeszedł kolejne badania i testy. Pierwsze badanie
przeprowadzono w październiku, a testy w dzień po Święcie Dziękczynienia. Badanie mózgu
wykazało przerażające rezultaty. Lekarz zapytał, co się przytrafiło memu synowi.
Opowiedziałam mu o wypadku. Stwierdził, że jeszcze nigdy nie widział tak zniekształconego
mózgu. Jest to oczywiście wynik doznanych urazów oraz dwukrotnych zabiegów usuwania
zakrzepów krwi w mózgu.
Od tamtej chwili nie mogę się uspokoić. Każdego ranka budzę
74 Dzieci i śmierć
się z płaczem lub bliska łez. Powinnam była tak reagować zaraz po wypadku, tymczasem
uczucia odzywają się we mnie po siedmiu latach. Nie wiedziałam, że Dawid doznał tak
poważnych obrażeń. To niewiarygodne. Nie miałam pojęcia o rozmiarach urazu; dopiero w
ciągu ostatnich sześciu miesięcy zrozumiałam, co się stało.
Nie mogę uwierzyć, że mimo to przeżył. Odratowano go jednak i od tamtej pory codziennie
towarzyszy nam cierpienie. Przykro mi, że piszę o tym w ten sposób. Odbyłam długotrwałą
terapię, żeby uporać się ze swoimi uczuciami, a teraz powracają na nowo.
Bardzo się cieszę na spotkanie z Tobą, bo czuję, że potrzebuję wsparcia emocjonalnego.
Wydawało mi się, że odzyskałam równowagę, ale ostatnio mam z tym problemy. Wszystkim
nam byłoby łatwiej, gdyby Dawidowi pozwolono umrzeć. Mam na myśli jego ciało. Tamtej
nocy wyraźnie czułam, jak on odchodzi. Badania wykazały poważne zaburzenia funkcji kory
mózgowej. Pomyślałam wtedy, że syn opuścił ciało.
Nie mogę uwierzyć, że lekarz wciąż rozważa podawanie antybiotyku. Robi to tylko po to, by
nikt nie postawił mu zarzutu o zaniedbanie. Jestem zrozpaczona, kiedy ludzie mówią mi, że
Dawid może dożyć w tym stanie nawet sześćdziesięciu pięciu lat. Boję się
nawet tego, że mógłby przeżyć jeszcze kilka lat".
* * *
Historia Karen Quinlan wzbudziła szerokie zainteresowanie społeczne. Kilka lat temu ta
młoda kobieta zapadła w śpiączkę na skutek przedawkowania leków. Od tamtej pory
utrzymywano ją przy życiu dzięki aparaturze medycznej. Minęło dziesięć lat. Karen nadal nie
przebudziła się ze śpiączki. Jej drobnym ciałem opiekują się troskliwi pracownicy ośrodka, w
którym odwiedzają ją oddani, wspaniali rodzice. Mózg Karen nie funkcjonuje w
przeważającej części. Kobieta nie mówi, nie wykazuje najmniejszej reakcji, nie jest w stanie
wykonać ruchu. Jej tragiczna egzystencja poruszyła opinię publiczną na całym świecie, która
do tej pory pozostawała obojętna na problemy tego rodzaju.
Liczne instytucje, kręgi profesjonalistów, osób zajmujących się
Urazy głowy i przypadki śpiączki 75
kwestiami religijnymi oraz problemami z zakresu moralności i etyki wypowiadają się obecnie
na temat sztucznego przedłużania życia. Jestem pewna, że usłyszymy jeszcze wiele
przekonywających argumentów przemawiających zarówno za, jak i przeciw stosowaniu tej
procedury w przypadkach młodych ludzi, u których poważne uszkodzenie mózgu
spowodowało niezdolność do pełnego uczestnictwa w życiu.
Egzystują oni w ośrodkach opieki, podłączeni do skomplikowanej aparatury. Niektórzy
przebywają w domach. Są wielkim ciężarem dla swych rodzin, pod względem finansowym,
emocjonalnym oraz duchowym. Przypominają żywym o tym, jak cenne jest życie. Wzywają
nas, byśmy cieszyli się każdą chwilą dzieloną z bliskimi osobami, żebyśmy rozmawiali ze
sobą, reagowali na potrzeby innych ludzi, przeznaczali czas na radość i zabawę, dopóki
możemy to robić. Jak długo jednak powinniśmy utrzymywać ich przy życiu za wszelką cenę?
Jak długo upierać się przy podawaniu im antybiotyków?
Każda rodzina musi samodzielnie podjąć tę trudną i bolesną decyzję. Jeśli leczenie szpitalne
pochłania wszystkie oszczędności rodziny, młodzi pacjenci powinni powracać do domu, pod
warunkiem, że czeka ich tam troskliwa opieka, że znajdą się ludzie, którzy będą o nich dbać,
zanurzać w ciepłej kąpieli, zapewniać drobne przyjemności fizyczne, na ile to możliwe w ich
stanie. Zawsze możemy poprosić rodzeństwo o włączanie muzyki z magnetofonu lub adapte-
ru albo zaprosić szkolnych kolegów. Cała rodzina może dbać o to, by jej życie toczyło się jak
najczęściej w obecności chorego dziecka. Wiemy, że one nas słyszą, a okazywana im troska
często przynosi znaczną poprawę, choć jest to proces powolny i długotrwały.
Rodziny tych dzieci powinny również wiedzieć o tym, że istnieje znacząca różnica między
świadomością a przytomnością. Ta pierwsza jest niezależna od funkcjonowania mózgu. Mali
pacjenci często na krótko opuszczają swoje ciała. Są całkowicie świadomi tego, co się dzieje
w ich najbliższym otoczeniu. Po powrocie do cielesnej powłoki uszkodzony mózg nie jest w
stanie przekazać im informacji, więc nie rozumieją tego, czego doświadczają. W najlepszym
wypadku reagują pustym, pozbawionym wyrazu spojrzeniem. Dlatego
76 Dzieci i śmierć
właśnie tak ważną rzeczą jest kontynuowanie normalnego trybu życia w ich obecności tak
długo, jak to jest możliwe.
Po pewnym czasie koledzy i rodzeństwo przestają zaglądać do chorego. Nie wiedzą, co
powiedzieć dziecku, które nawet na nich nie patrzy. Mężowie przychodzą coraz rzadziej, jeśli
w trakcie choroby podjęli decyzję o separacji lub rozwodzie (w tej sytuacji znalazło się 80
procent rodziców, których odwiedzaliśmy). Poczucie winy i żal, którego nigdy nie potrafili
wyrazić, powstrzymują ich często przed konfrontacją z cierpieniem dzieci. Ostatecznie matka
zostaje zazwyczaj jedyną osobą sprawującą opiekę nad chorym. Jest to dla niej ciężar zbyt
duży do zniesienia.
Jeśli po upływie wielu lat stan dziecka nie poprawia się mimo troskliwej opieki, rodzice
powinni mieć możliwość — po konsultacji z życzliwym lekarzem, który nie będzie ich
osądzał — podjąć decyzję o zaniechaniu podawania choremu antybiotyków.
Im więcej ludzi uświadomi sobie, że nasze ciała fizyczne stanowią zaledwie powłokę duszy,
być może łatwiej nam będzie podjąć decyzję i nie będzie nas dręczyło tak wielkie poczucie
winy, jeśli postanowimy nie przedłużać życia chorego za wszelką cenę.
Pewna kobieta napisała do mnie o swojej trzyipółletniej córeczce, cierpiącej na zanik
komórek istoty czarnej śródmózgowia. Dziewczynka niedawno zapadła w śpiączkę. Nie
mówi, ale matka twierdzi, że potrafi się z nią porozumieć. Uważam, że dzieci w stanie
śpiączki przebywają najczęściej poza ciałem i w tym czasie słyszą wszystko, co do nich
mówimy. Rozumieją uniwersalny język miłości i troski. Dzieci te są świadome swego
położenia, ale nie odczuwają przy tym lęku, bólu ani cierpienia.
Rozdział 5
Jak w naturalny sposób
przygotować dzieci do
życia
Połączmy umysły i spróbujmy zobaczyć, jakie życie zgotujemy naszym dzieciom.
Zapiski AKWESASNE z plemienia Mohawków, zaczerpnięte z Rooseveltown, NJ
Człowiek rodzi się z naturalną zdolnością do odczuwania pięciu podstawowych emocji
(opisanych w tabeli zamieszczonej na następnej stronie). Wszyscy mamy jednakże skłonność
do zniekształcania naszego sposobu odczuwania, toteż z czasem traci on swoją pierwotną
naturalność. Hamowane emocje pozbawiają nas energii. Niewylane łzy, powstrzymywany
gniew, pragnienie zemsty, zazdrość i chęć rywalizacji oraz tendencja do użalania się nad sobą
przyczyniają się do powstawania chorób fizycznych i emocjonalnych. W ten sposób rodzi się
przemoc, którą kierujemy zarówno przeciwko innym ludziom, jak przeciw sobie samym.
Lęk, który ogranicza nasze życie
Lęk jest naturalną emocją, chociaż wrodzone są nam tylko dwa jego przejawy: lęk przed
upadkiem z wysoka oraz lęk przed nieoczekiwanym i głośnym hałasem. Obydwie emocje są
dobrodziejstwem, ponieważ służą przetrwaniu. A pozostałe? Jak wiele macie w sobie
78 Dzieci i śmierć
lęków, jak wiele ich przekazujecie swoim dzieciom? Ludzie często podejmują najważniejsze
decyzje, kierując się lękiem przed porażką i (lub) sukcesem. Powstrzymuje nas lęk przed
porzuceniem i odrzuceniem, lęk przed bólem i śmiercią, lęk przed starością i zmarszczkami,
lęk przed brakiem miłości, otyłością lub nadmierną chudością. Boimy się szefa oraz tego, co
pomyślą o nas sąsiedzi. Nosimy w sobie wiele nabytych lęków, które są dla nas ciężarem i
które odbierają nam energię!
Świadomie bądź nieświadomie przekazujemy je naszym dzieciom. Nie widzimy tego, że
wyrządzamy im krzywdę i sprawiamy ból. Dostrzegamy to dopiero wtedy, kiedy jest już za
późno. Rodzice, którzy boją się pozwolić maluchowi na jazdę rowerkiem o trzech kołach albo
nieco starszemu dziecku na rowerze dwukołowym, hamują ich naturalny rozwój
emocjonalny. Rośnie w ten sposób nowe pokolenie ludzi, których życiem będzie rządził lęk.
Naturalne emocje
Zaburzone nienaturalne emocje
, przed upadkiem z wysoka Lęk ' \ przed nieoczekiwanym głośnym hałasem Smutek: sposób
radzenia sobie ze stratą, wyrażany łzami i potrzebą dzielenia się z innymi ludźmi Gniew (trwa
zaledwie 15 sekund): wprowadza zmianę, jest przejawem asertyw-ności i samoobrony
Zazdrość: bodziec oraz czynnik motywujący rozwój Miłość (bezwarunkowa): troska, dbałość,
opieka, zdolność odmawiania i ustalania granic, które pomogą innym w uzyskaniu
niezależności; poczucie własnej wartości, zaufanie do siebie, miłość własna
Lęk przed
porażką, odrzuceniem, brakiem miłości, sukcesem, cierpieniem, przemocą, szefem, opinią
sąsiadów itd. Żal nad sobą, potęgowanie się złego nastroju, depresja, poczucie winy, wstyd,
zadawanie sobie bólu, obwinianie innych Długotrwały gniew, wściekość, nienawiść,
pragnienie zemsty, gorycz, uraza Zawiść, potrzeba rywalizacji, zaborczość, samopotępienie
Będę cię kochać, pod warunkiem... Rodzi potrzebę zaspokajania pragnień innych ludzi, żeby
„kupić" sobie ich miłość i (lub) aprobatę (nazywamy to prostytucją emocjonalną)
Jak w naturalny sposób przygotować dzieci do życia 79
Proces rozwoju człowieka można przedstawić jako ćwiartki koła. Ćwiartka fizyczna jest
najważniejsza w pierwszym roku życia. Potrzebujemy wtedy najwięcej opieki i troski o nasze
ciało.
/ £ / & y
\ <9
\ \ \ \ * oAo \ & /
Pani T. była jedną z tych „nienagannych" kobiet, które zawsze wyglądają tak, jakby przed
chwilą wyszły z salonu piękności. Codziennie zjawiała się w biurze ubrana z taką elegancją,
jakby wybierała się na lunch do Białego Domu. Widząc, że jej torebki zawsze idealnie pasują
do butów, nikt nie przypuszczałby, że jej życie jest pełne lęku. Najbardziej bała się tego, co
powiedzą o niej inni ludzie, szczególnie sąsiedzi. Pracowała ciężko i odniosła sukces. Bardzo
zależało jej na tym, żeby nikt nie posądził jej o to, że pochodzi „z gorszej dzielnicy".
Oszczędzała każdy grosz, żeby kupować sobie drogie ubrania. Nikomu nie przyszłoby do
głowy, że nie starczało jej pieniędzy na inne rzeczy. Ciułała, żeby wykupić sobie kartę
członkowską w lokalnym klubie towarzyskim. Pani T. była wdową. Kiedy mąż odszedł,
ledwie wystarczyło jej pieniędzy na opłacenie rachunków szpitalnych i kosztów pogrzebu.
Kobieta mała dwie córki i syna. Pierwsza wyszła za mąż i pra-
80 Dzieci i śmierć
cowała jako kosmetyczka. Druga była zaręczona i mieszkała ze swoim narzeczonym poza
miastem. Matka nie chciała, żeby dowiedział się o tym ktoś z sąsiadów lub znajomych. Co
wieczór, przez kilka ostatnich miesięcy, pani T. toczyła bezustanną walkę z Bobem, swoim
jedynym synem.
Bob miał osiemnaście lat i obracał się w „nieodpowiednim towarzystwie". Tak przynajmniej
twierdziła pani T., choć koledzy jej syna nie robili nic złego. Chodzili do szkoły średniej i
spędzali wieczory w domu. Często przychodzili do Boba, rozmawiali i słuchali rocka. Zbierali
pieniądze, żeby założyć własną kapelę. Czasem zapraszali jakąś dziewczynę do kina.
Od kilku miesięcy sytuacja w domu pani T. znacznie się pogorszyła. Matka urządzała synowi
awantury każdego wieczoru, kiedy po powrocie do domu zastawała go siedzącego w kuchni
na lodówce. Bob zawsze sprawiał wrażenie, jakby nie zależało mu na niczym. Kobieta
wpadała we wściekłość, widząc, że co dzień wkładał tę samą starą koszulkę. „Dostał ją od
jednej z tych swoich dziewczyn, sprany, znoszony łach w nieokreślonym kolorze". Pani T.
opowiadała o synu i jego kolegach z nieskrywanym niesmakiem. Można było odnieść
wrażenie, że wyrządzili jej jakąś krzywdę albo ją obrazili. Przyznała, że nie potrafi się
powstrzymać, żeby nie krzyczeć na Boba. Wymyślała mu tak długo, że wychodził z pokoju
albo z domu.
Któregoś wieczoru kobieta wybrała się na wykład „O życiu i śmierci". Po powrocie do domu
ujrzała Boba siedzącego w ulubionym miejscu. Miał na sobie tę samą koszulkę, która
doprowadzała ją zwykle do wściekłości. Opowiedziała mi później, co się jej przydarzyło:
— Tego wieczoru wróciłam do domu i zobaczyłam, że Bob ma gości. Już chciałam zacząć
krzyczeć, kiedy nagle go zobaczyłam. Miałam wrażenie, jakbym widziała go po raz pierwszy
w życiu. Nagle usłyszałam, jak mówię: „Możesz nosić tę swoją koszulkę, Bob. Nie mam nic
przeciwko temu. Gdybyś miał dziś zginąć w wypadku, odwożąc kolegów do domu,
pochowałabym cię właśnie w niej".
Kobiety, które od dziecka słyszą, że zasługują na miłość tylko wtedy, kiedy wyglądają ładnie
i schludnie, postępują podobnie jak pani T. Oceniają swoje dzieci w taki sam sposób i czują
się zagro-
Jak w naturalny sposób przygotować dzieci do życia 81
żone, kiedy one nie przejmują ich systemu wartości. Ciekawe, że córka pani T., której nigdy
nie poznałam, została kosmetyczką. Zapewne „odziedziczyła" przekonania matki.
Dlaczego dziecko musi umrzeć — albo musimy sobie najpierw wyobrazić jego śmierć —
żeby zobaczyć, jak piękną jest istotą? Jak to się dzieje, że lęk przed tym, co pomyślą o nas
sąsiedzi — że nie stać nas na to, by zadbać o ubranie dla dzieci — jest ważniejszy niż dobry
kontakt z synem czy córką?
Ćwiartka rozwoju emocjonalnego
Małe dzieci nie znają lęku przed śmiercią. Od urodzenia czują tylko lęk przed upadkiem z
wysoka oraz przed nagłym, głośnym hałasem. Na późniejszym etapie rozwoju zaczynają
obawiać się rozłąki z opiekunami, ponieważ porzucenie oraz brak najbliższych kochających
osób zagraża ich podstawowej potrzebie bezpieczeństwa. Dzieci wiedzą, że są zależne od
ludzi dorosłych. Nieoczekiwana rozłąka z opiekunem na wczesnym etapie życia powoduje
szok i przerażenie, które wymagają odpowiedniej troski. Bolesne zdarzenia powinny zostać
odtworzone na nowo, aby dziecko mogło uwolnić się od paniki, bólu, niepokoju i wściekłości
spowodowanych porzuceniem.
Dziecko może doświadczać równie silnych uczuć, kiedy umiera ktoś z jego najbliższej
rodziny. W naszym społeczeństwie bardzo często porzuca się dzieci. Rzadko zwraca się
uwagę na ich uczucia związane ze stratą, jeśli przyczyną nie jest śmierć bliskiej osoby.
Osamotnione dziecko nie może liczyć na wsparcie ani na współczucie sąsiadów. Uczucie
bycia porzuconym rodzi bezradność. Dziecko nabiera przekonania, że nie może nikomu
zaufać. W przyszłości trudno będzie mu nawiązać bliskie relacje z innymi ludźmi. Odsuwa się
od osoby, którą obwinia o porzucenie; czuje się niekochane i pogrąża się w głębokim smutku.
Rene był właśnie takim dzieckiem. Minęło trzydzieści lat, zanim uleczył swój ból. Miał pięć
lat, kiedy ojciec kazał mu wsiąść do samochodu. Powiedział, że chce go dokądś zabrać.
Chłopiec był bardzo przejęty. Ojciec pił od wielu lat, a mama często przebywa-
82 Dzieci i śmierć
ła w szpitalu dla psychicznie chorych. W jego życiu rzadko zdarzały się chwile szczęścia i
radości. Nagle tata powiedział, że zabiera go na przejażdżkę. Nie ośmielił się zapytać, dokąd
pojadą. Może do zoo albo do parku? — zastanawiał się. A może wybiorą się na mecz
futbolowy? Nie rozumiał, dlaczego ojciec wrócił do domu w środku tygodnia. Wiedział, że
mama znów jest chora, bo spała całymi dniami i nie schodziła do kuchni, żeby przyrządzić
mu śniadanie.
Ojciec podjechał na parking przed wielkim budynkiem i wyłączył silnik. W milczeniu
otworzył drzwi samochodu i wypuścił syna. Nie odezwał się ani słowem, nawet się nie
uśmiechnął. Rene zastanawiał się, czy mógł go czymś rozzłościć. Przypomniał sobie, że sam
zrobił rano kanapki. Włożył nawet naczynia do zmywarki. Kiedy rodzice zaczynali się kłócić,
starał się zachowywać jak najciszej. Zwykle schodził im z drogi. Tego dnia jednak nie słyszał
ich podniesionych głosów, więc był dobrej myśli.
Ojciec wziął go za rękę i zaprowadził do pokoju, w którym unosił się jakiś dziwny zapach.
Przywitała ich zakonnica. Rozmawiała z ojcem, ale do niego się nie odezwała. Potem ojciec
wyszedł. W chwilę później wyszła również zakonnica i Rene został zupełnie sam. Siedział
cicho i czekał, ale nikt się nie pojawił. Chłopiec pomyślał, że tata poszedł do toalety. Wstał i
wyjrzał przez okno. Zobaczył, jak ojciec wychodzi z budynku i wsiada do samochodu.
Wybiegł, krzycząc:
— Tato! Nie zostawiaj mnie tutaj!
Drzwi samochodu zatrzasnęły się. Chłopiec widział, jak skręca za rogiem i znika mu z oczu.
Rene nie zobaczył już matki. Wróciła do szpitala psychiatrycznego, gdzie popełniła
samobójstwo dwa lata później. Spotkanie z ojcem nastąpiło dopiero po wielu latach. Któregoś
dnia odwiedziła go nieznajoma kobieta. Wyjaśniła, że wzięła ślub z jego tatą i zamierzają
zabrać go od sióstr na próbę, żeby sprawdzić, czy „się dogadają".
Rene starał się, jak mógł, żeby przypodobać się ojcu. Odmalował cały dom, poświęcał każdą
wolną chwilę na pracę, żeby zdobyć jego aprobatę. Ale ojciec pozostał równie niedostępny
jak dawniej. Jego milczenie przypominało chłopcu tamten straszny dzień,
Jak w naturalny sposób przygotować dzieci do życia 83
w którym wywieziono go z domu bez słowa wyjaśnienia. Nie pożegnał się z matką, nie
uściskała go na do widzenia.
Ojciec nie zdobył się na podziękowanie za jego wysiłki; ani razu nie powiedział, że jest z
niego zadowolony. Nigdy też nie wyjaśnił, dlaczego wtedy zostawił go u sióstr, nie
uprzedzając o swojej decyzji. Rene wciąż próbował zadowalać innych ludzi. Dorósł, a mimo
to tkwiło w nim małe dziecko pełne lęku przed porzuceniem. Bał się również, że wpadnie w
alkoholizm albo zachoruje tak jak jego matka. Nie odważył się nawiązać z nikim bliższego
kontaktu. Skoncentrował się wyłącznie na pracy, żeby zadowolić ojca. Nigdy nie pozwalał
sobie na okazywanie złości, nie podnosił głosu ani nie wyrażał niezadowolenia. Jego twarz
rozjaśniała się tylko na widok rodziców bawiących się ze swymi maluchami w parku albo
dzieci huśtających się na szkolnym podwórku. Chodził tam w wolnych chwilach, żeby
posłuchać ich śmiechu. Nie rozumiał, dlaczego w jego życiu wciąż brakuje miłości i radości.
Dopiero jako człowiek dorosły postanowił zająć się swoim bólem i rozpaczą. Chciał
zrozumieć, dlaczego go porzucono i co czuł jako dziecko. Dzięki temu odzyskał wolność.
Spędził zaledwie tydzień w towarzystwie osób, które zbliżyły się do niego, dzieląc się z nim
swoim cierpieniem. Zajęcia odbywały się w bezpiecznym otoczeniu, w którym uwolnienie
długo skrywanych łez i gniewu było przyjmowane jak oznaka łaski. W ciągu tego tygodnia
Rene po raz pierwszy w życiu poczuł się kochany. Zrozumiał, na czym polegał jego
wewnętrzny konflikt, który nie pozwalał mu obdarzyć nikogo zaufaniem.
Gdyby ktoś — najlepiej rodzice — rozmawiał z tym chłopcem, okazywał zainteresowanie
jego zabawami i treścią rysunków, gdyby zauważył jego skłonność do wycofywania się i
izolowania od innych, Rene nie musiałby znosić cierpienia przez wiele lat. Nie dręczyłby go
konflikt wewnętrzny. Sądzicie, że podobne historie wydarzały się w poprzednim stuleciu?
Nie, one mają miejsce także dzisiaj, w naszym społeczeństwie.
Bardzo wielu dorosłych ludzi cierpi na skutek ran zadanych im w dzieciństwie. Pozwólmy
dzieciom płakać, nie nazywajmy ich „beksami", nie powtarzajmy niedorzecznych sloganów w
rodzaju: „Chłopaki nie płaczą". Jeśli dzieci obojga płci nie będą mogły swobodnie
84 Dzieci i śmierć
wyrażać swoich naturalnych emocji, będą miały problemy w późniejszym życiu. Nauczą się
użalać nad sobą albo zaczną uskarżać się na różne dolegliwości o podłożu
psychosomatycznym. Dziecko, któremu pozwolimy w pełni przeżywać smutek i lęk,
nauczymy dzielić się swymi uczuciami z innymi ludźmi i nie będzie musiało cierpieć w życiu
dorosłym.
Dzielenie się uczuciami
Możliwość zabrania ukochanej osoby do domu w ostatnich dniach lub tygodniach jej życia
stwarza przestrzeń dla pięknych wspólnych przeżyć. Dzieci mogą wówczas uczestniczyć w
opiece nad chorym, dbając o włączanie jego ulubionej muzyki lub po prostu zaglądając do
niego z wizytą. Jeśli damy im możliwość wyrażenia smutku i żalu, dzieci tworzą czasem
piękne rzeczy. Pewien mały chłopiec, którego dziadek przygotowywał się do odejścia w
domu rodzinnym, napisał po jego śmierci takie wypracowanie:
„Chciałbym, żeby to nie wydarzyło się naprawdę. Tata mojej mamy umarł. Jego ciało
zostanie spalone w wielkim ogniu, a jego prochy będą rozrzucone nad jeziorem. Chciałbym
być śmiercią: nie pozwoliłbym nikomu umierać; sprawiłbym, że wszyscy ludzie żyliby
szczęśliwie na całym świecie. Tata mojej mamy łowił piękne pstrągi w tym samym jeziorze,
nad którym rossypią [rozsypią] jego delikatne prochy. Chciałbym, żeby nigdy nie umarł.
Chciałbym nie być taki smutny".
Do wypracowania dołączony był rysunek przedstawiający urnę w płomieniach.
Naturalne uczucie zazdrości u dzieci
Zazdrość również jest naturalnym uczuciem. Pobudza dzieci do rozwoju, każe im naśladować
starszych i rodzi zdrową potrzebę współzawodnictwa. Zazdrość nabiera cech negatywnych na
skutek reakcji obserwatora, który może zganić dziecko, zbagatelizować jego uczucie bądź
usiłować je skorygować.
Jak w naturalny sposób przygotować dzieci do życia 85
Pewnego razu przyszłam z wizytą do domu drugoklasisty. Przyniosłam mu książkę. Kiedy
zbierałam się do wyjścia, podeszła do mnie pięcioletnia siostrzyczka chłopca. Usiadła na
moich kolanach i szepnęła:
— Ciociu Elisabeth, kiedy odwiedzisz nas znowu za rok, przeczytam ci całą tę książkę.
Była to dumna zapowiedź. Dziewczynka była przekonana, że prędzej czy później ona również
nauczy się czytać. Poprosi starszego brata, żeby pokazał jej literki, a potem sama zabierze się
do czytania. W ten sposób okazała naturalną zazdrość. Pragnienie zwrócenia na siebie uwagi
nie jest problemem w normalnych okolicznościach, może jednak okazać się groźne w
sytuacji, w której jedno z dzieci jest śmiertelnie lub przewlekle chore.
Rodzeństwo często reaguje rosnącą niechęcią w stosunku do chorego nieuleczalnie brata lub
siostry, których rodzice otaczają nadmierną troską. Znamy niezliczone przykłady traktowania
małych pacjentów jak bohaterów. Nękani poczuciem winy rodzice zwracają się z prośbą do
sławnych ludzi, którzy piszą do nich listy lub przyjeżdżają z wizytą. Obsypują chore dzieci
prezentami. Mogą one korzystać z przywilejów, o których ich rodzeństwo nie może nawet
marzyć. Nic dziwnego, że bracia i siostry czują się pokrzywdzeni i reagują płaczem lub
skargami na dolegliwości o podłożu psychosomatycznym. W ten sposób chcą zwrócić na
siebie uwagę i zyskać udział w przywilejach.
Wielu spośród nich życzy śmierci choremu dziecku w nadziei, że ich życie powróci na
„normalne" tory. Kiedy brat lub siostra umiera naprawdę, dzieci dręczą poczucie winy i lęk.
Uczucia te towarzyszą im za dnia i nie pozwalają zasnąć w nocy. Rodzice są wówczas zajęci
organizacją pogrzebu i przyjazdem krewnych, więc mogą nie zauważyć nietypowego
zachowania pozostałych dzieci. Rzadko ktoś przejmuje się ich odmową uczestniczenia w
pogrzebie. Dorosłym trudno jest zrozumieć, jak wielki zamęt dziecko odczuwa w tak trudnym
momencie.
Podczas spotkań grupowych, w których uczestniczy rodzeństwo dzieci chorych nieuleczalnie,
często rozmawiamy o zazdrości i niesprawiedliwym traktowaniu. Niektóre z tych dzieci są
doskonałym
86 Dzieci i śmierć
materiałem na dobrych psychiatrów! Pewnego razu mała dziewczynka zapukała do mojego
gabinetu, prosząc o pilną konsultację. Poprosiłam, żeby usiadła i opowiedziała mi, co ją tak
zdenerwowało. Laurie od razu przeszła do rzeczy. Oznajmiła, że następnego dnia przypadają
jej urodziny, pierwsze od śmierci siostry. Wyjaśniła, że zawsze zazdrościła starszej siostrze,
której mama pozwala na wszystko. Kiedy i ona zaczynała się czegoś domagać, mama
odpowiadała niezmiennie:
—
Gdybyś to ty była najstarsza, pozwoliłabym ci na to.
Dziewczynka zaczęła fantazjować o śmierci siostry, bowiem dopiero wtedy byłaby
najstarszym i najważniejszym dzieckiem w rodzinie.
Po śmierci siostry Laurie zapomniała o swoich fantazjach. Powróciły one dopiero teraz, w
dniu poprzedzającym jej urodziny. Uświadomiła sobie, że jest najstarsza i najważniejsza. Nie
potrafiła się tym cieszyć, ponieważ wciąż dręczyło ją jedno pytanie. Jakie to było pytanie?
Chciała wiedzieć, czy małe dzieci rosną dalej w niebie.
—
Nie wiem, dlaczego miałyby przestać rosnąć — odparłam bez zastanowienia. —
Rozwijamy się przez całe życie. Sądzę, że będziemy się uczyć i rozwijać przez całą
wieczność.
Laurie przyjęła moje słowa z ulgą. Odeszła szczęśliwa i uradowana perspektywą świętowania
swoich urodzin. Dzieci są takie bezpośrednie i szczere. Gdybyśmy my, dorośli, potrafili się
tego od nich nauczyć!
Część czytelników pamięta być może dyskusję o chłopcu przebywającym w szpitalu
dziecięcym w La Rabida. Chłopiec ten czekał na przeszczep nerki. Pielęgniarka zauważyła,
jak składa ręce, udając, że trzyma w nich pistolet i strzela do innych dzieci. Widok ten
wytrącił ją z równowagi, nie zrozumiała bowiem symboliki jego zachowania. Oczekiwanie na
dawcę przeciągało się. Wydawało się, że chłopiec ma wyjątkowego pecha. Któregoś razu
ojciec zabrał go ze szpitala na wycieczkę, a wtedy nieoczekiwanie pojawił się odpowiedni
dawca. Od tamtej pory dziecko nie ruszało się ze szpitala. Mijały dni, tygodnie i miesiące.
Chłopiec czekał, kiedy wreszcie umrze ktoś, kto odda mu nerkę.
Jak w naturalny sposób przygotować dzieci do życia 87
Dziwi was to, że chciał przyspieszyć proces i wyrażał swoją frustrację, udając, że strzela do
innych dzieci? Ta historia jest dobrym przykładem języka symbolicznego, jakim dzieci
zwykle się posługują. W ten sposób chłopiec ujawnił swoje pragnienie zdobycia nerki.
Przyjechałam, żeby z nim porozmawiać, i zabrałam go na krótką wycieczkę nad jezioro.
Rzucaliśmy kamyki do wody. Widziałam, jak ciska jeden po drugim, z coraz większą złością.
W drodze powrotnej do szpitala popatrzył na mnie i powiedział coś, o czym nigdy nikomu nie
wspominał. Wyznał, że mama przestała go odwiedzać, kiedy jego organizm odrzucił ostatni
przeszczep. Potem urodziła nową córeczkę.
To smutne, że ludzie dorośli nie umieją słuchać i rozpoznawać potrzeb swoich dzieci. Nie
rozumieją ich symbolicznego języka. Tamten chłopiec był zazdrosny o małą siostrzyczkę,
która zajęła jego miejsce. Czuł złość na matkę, która była tak zajęta opieką nad
niemowlęciem, że nie znalazła czasu dla niego. Złościł się również dlatego, że nikt nie
umiera, żeby oddać mu nerkę. Potencjalny dawca pojawił się akurat wtedy, kiedy spędzał
jedyne w swoim życiu szczęśliwe chwile razem z ojcem.
Jego gniew był całkowicie zrozumiały, ale szpitale dziecięce nie są odpowiednim miejscem
dla wyrażania trudnych uczuć. Chłopiec powiedział mi później, że pielęgniarki są dla niego
miłe tylko wtedy, kiedy jest spokojny. Kiedy okazuje złość, grożą, że odeślą go do innego
szpitala. Ten „inny szpital" był ośrodkiem uniwersyteckim, „gdzie wysyłają dzieci na
operację albo na pewną śmierć".
— Chciałbym umrzeć wtedy, kiedy nikt nie będzie się tego spodziewał, żebym mógł zostać
tutaj, z kolegami — dodał w zamyśleniu.
I pomyśleć, że niektórzy ludzie nadal uważają, iż dzieci nie rozumieją, czym jest śmierć!
Różne aspekty miłości
W ten sposób dochodzimy do następnej naturalnej emocji, jaką jest miłość. Czym jest
MIŁOŚĆ? Iluż ludzi, ilu poetów na próżno próbowało ją opisać? Miłość stanowi największą
tajemnicę, największy
88 Dzieci i śmierć
problem, a zarazem największe dobrodziejstwo. Miłość ma dwa oblicza, całkowicie
odmienne, choć równie ważne. Oba stanowią nieodłączny składnik życia pełnego sensu i
znaczenia.
Powiedzieliśmy już, że w pierwszym roku życia potrzebujemy przede wszystkim opieki
fizycznej, dbałości i troski o zdrowy i prawidłowy rozwój. Troska również jest przejawem
miłości. Wszyscy potrzebujemy dotyku drugiego człowieka. Ta potrzeba towarzyszy nam do
chwili śmierci. Powinniśmy częściej dotykać ludzi starszych. Stwórzmy programy
propagujące powstawanie domów opieki dla chorych, w których mogliby przebywać razem z
małymi dziećmi, podczas gdy ich rodzice idą do pracy. Zarówno dzieci, jak i starsi pacjenci
mogliby dotykać się nawzajem, darzyć miłością, przytulać do siebie, dzielić ze sobą czas,
śmiać się i płakać. Ludzie starsi nie popadaliby w zniedołężnienie, gdyby pozwolono im tulić
do siebie dzieci, rozpieszczać je, kiedy chorują, opowiadać im bajki i wspólnie snuć fantazje.
Drobne rączki dotykałyby ich pomarszczonych twarzy z miłością i zaciekawieniem. Dzieci
odnalazłyby miłość w ramionach tych ludzi, miłość stanowiącą fundament zdrowego życia!
Wzajemna pomoc wypełniłaby lukę między pokoleniami. Posłużyłaby jako najlepszy środek
zaradczy i znacznie ograniczyłaby potrzebę pomocy psychologicznej wśród pacjentów w
starszym wieku. Jednocześnie odciążyłaby zapracowanych rodziców, którzy niepokoją się o
los swoich dzieci. Dzieci, które są dotykane, kołysane i przytulane, będą umiały dzielić się
tym samym z ludźmi, których napotkają w późniejszym życiu.
Inkubatory, respiratory, sztuczne pompy wspomagające pracę płuc, cała aparatura medyczna
nie pozwala rodzicom dotykać chorych dzieci. Jest to poważny problem. Rodzice muszą
szukać sposobności, żeby pogłaskać dziecko, kiedy jest to możliwe. Często jedyną dozwoloną
formą kontaktu fizycznego jest drapanie maleństwa w stopkę albo delikatne głaskanie go po
główce. Zachęcajmy do tego rodziców, jeśli nie zakłóci to pracy aparatury podtrzymującej lub
ratującej życie dziecka.
Drugi aspekt miłości wiąże się z umiejętnością odmawiania i zachęcania dziecka do
samodzielności. Matki, które nadal wiążą buty
Jak w naturalny sposób przygotować dzieci do życia 89
dwunastolatkom, nie wyrażają w ten sposób miłości, tylko brak zaufania do możliwości
dziecka. Ograniczają jego rozwój, źródło miłości własnej, poczucia wartości, dumy oraz
pewności siebie.
Rodzice, który nie potrafią odmawiać swoim dzieciom i gorliwie zaspokajają każdy ich
kaprys, nie wzmacniają ich charakteru, ale go osłabiają. Takie dzieci nigdy nie będą czuły się
kochane, nie nabiorą zaufania do siebie w późniejszym wieku, nie staną się ludźmi, którzy
znają swoje granice i potrafią je szanować. Pozostaną rozpieszczonymi dziećmi. Trudno
będzie im znaleźć przyjaciół, którzy roztoczą nad nimi opiekę, tak jak czynili to ich
pozbawieni pewności siebie rodzice.
Problem nadmiernej opieki dotyczy szczególnie rodziców dzieci chorych terminalnie. Jeśli
tego nie zrozumieją, mogą spowodować katastrofalne skutki dla całej rodziny. Nagła
wiadomość o poważnej chorobie dziecka, która może zakończyć się tragicznie, świadomość
tego, że syn nigdy nie będzie miał szansy zrealizować swoich marzeń, powoduje czasem, że
rodzice starają się mu to „wynagrodzić" za wszelką cenę. Ogarnia ich smutek, żal, poczucie
winy oraz rozpacz. Bezustannie zadają sobie pytania o przyczyny tragedii. Im bardziej
rozpieszczają chore dziecko, tym więcej ono żąda. W efekcie rodzice, rodzeństwo oraz inni
domownicy czują się urażeni.
Jednocześnie nie mogą wyrazić swojej złości wobec niewdzięczności dziecka, które nie
docenia ich starań. Wyładowują swoją frustrację na pozostałych dzieciach, gdy te odważą się
zwrócić do nich z jakąś drobną prośbą. Uprzywilejowanie chorych dzieci rodzi urazy w
najgorszym czasie dla rodziny, która przeżywa silny stres i często jest wyczerpana
trudnościami.
Ojciec lub matka, którzy naprawdę kochają swoje dzieci, nie pozwolą, by kierowało nimi
poczucie winy. Będą umieli je „rozpieszczać" we właściwy sposób, poświęcając choremu
więcej czasu i uwagi. Mogą opowiadać mu bajki lub historie z własnego życia. Jeśli dziecko
nie może swobodnie poruszać się o własnych siłach, zdrowi członkowie rodziny wspólnie
omawiają ten problem. Staje się on nowym wyzwaniem do poszukiwania najlepszych
rozwiązań, wymyślania zabaw, w których uczestniczyć mogą wszyscy razem — mały pacjent
i jego rodzeństwo.
90 Dzieci i śmierć
Któregoś dnia poproszono mnie o wizytę u umierającego chłopca. Było to dla mnie bardzo
poruszające doświadczenie. Chłopczyk miał guz mózgu. Stracił wzrok. Kiedy przyjechałam,
podeszła do mnie jego siostrzyczka, która w owym czasie nie chodziła jeszcze do szkoły.
Wyjaśniła delikatnie, że chory powinien mnie usłyszeć, zanim wejdę do jego pokoju. Nie
chciała, żeby się przestraszył. Pokazała mi mnóstwo zabawek wydających różne dźwięki oraz
instrumenty, którymi bawiła się z bratem. Rodzice tych dzieci umieli zaprosić siostrę do
wspólnej opieki nad chorym. Panowała wśród nich atmosfera szczerej miłości, wolnej od
napięcia i lęku. Jakże wielkim błogosławieństwem dla dziecka będą takie wspomnienia! Ta
dziewczynka wyrośnie w poczuciu bezpieczeństwa i miłości.
Złe skutki powstrzymywania gniewu
Gniew jest naturalnym uczuciem, które niewielu ludzi dorosłych potrafi zrozumieć. Przejawia
się w pierwszym sprzeciwie dziecka, świadczącym o jego woli, w prostym: „Nie, mamo!" W
ten sposób malec wyraża własne zdanie. Jeśli rodzice potrafią to zaakceptować, dziecko
nauczy się cenić swoje samodzielnie dokonywane wybory i będzie uczyło się na swoich
błędach. Wyrośnie na osobę, która będzie podejmowała decyzje z godnością i przekonaniem
o własnej wartości.
Dziecięca asertywność budzi często sprzeciw rodziców, którzy mają problem z taką postawą
we własnym życiu. Reagują wówczas krzykiem, klapsem, biciem oraz groźbami. W
najlepszym wypadku odsyłają dziecko do pokoju. Wiele dzieci jest zamykanych w ciemnej
szafie albo w piwnicy. Rodzice stosują bardzo brutalne kary za odmowę. Amerykanie nie
zdają sobie sprawy, jak powszechne są u nas nadużycia wobec dzieci, jak często są one bite i
jak wiele muszą wycierpieć w najwcześniejszych latach życia, zanim podejmują naukę w
szkole.
Dzieci pozbawione możliwości wyrażania naturalnego gniewu uczą się powstrzymywać
swoją złość i urazę. Jednocześnie rodzi się w nich pragnienie odwetu za doznane krzywdy,
które często przeradza się w nienawiść. Pozornie zachowują się ulegle, ale w środku
Jak w naturalny sposób przygotować dzieci do życia 91
przypominają wulkan, który prędzej czy później musi wybuchnąć. Dzieci te uczą się ukrywać
swoje uczucia, w skrytości ducha jednak dążą do zemsty. Kiedy dorastają, stają się
mordercami, którzy „bez powodu" zadają śmierć bezbronnym niewinnym ofiarom. W ten
sposób znajdują ujście dla tłumionej przez wiele lat wściekłości.
Rodzice tych młodych ludzi reagują absolutnym zaskoczeniem na popełniane przez nich
zbrodnie.
— Zawsze był takim grzecznym chłopcem. Nie mogę uwierzyć, że to zrobił.
Dlaczego zrozumienie jest tak ważne? Żywię głęboką nadzieję, że młodzi rodzice zaczną
dostrzegać wagę wychowywania dzieci w sposób pozwalający im na wyrażanie uczuć oraz że
nauczą je kochać. Gdyby udało nam się wychować przynajmniej jedno pokolenie dzieci
zdolnych do odczuwania naturalnych emocji, uporalibyśmy się z problemem pornografii.
Można byłoby zamknąć większość więzień oraz innych instytucji tego rodzaju! Nie
musielibyśmy pocieszać tak wielu rodzin, opłakujących śmierć zamordowanych dzieci.
Uniknęlibyśmy wizyt w zimnych kostnicach w celu identyfikacji zwłok zaginionych malców,
którzy postanowili uciec z domu. Nie dręczyłyby nas pytania o przyczyny rosnącej liczby
dziecięcych samobójstw.
Przytaczam tu kilka przykładów ukazujących problemy, które stworzyliśmy przez naszą
ignorancję i brak zrozumienia:
Leon był lekarzem pediatrą. Pacjenci uwielbiali go i uważali za najmilszego spośród
pracowników wielkiego szpitala. Postanowił wziąć udział w naszych warsztatach, żeby
nauczyć się lepiej rozumieć problemy umierających dzieci oraz zapobiec pierwszym oznakom
procesu, który nazywał „wypaleniem w pracy". Na początku zajęć wyjaśniliśmy uczestnikom,
że tak zwane „wypalenie" jest wymówką, taką samą jak twierdzenia w rodzaju: „Nie wiem,
czemu to zrobiłem. Chyba diabeł mnie podkusił". Znużenie pracą świadczy o tym, że nie
uporaliśmy się z problemami z naszej przeszłości. Musimy przyznać się do tego sami przed
sobą, dotrzeć do źródeł konfliktu i zbadać wszelkie jego przejawy w obecnym życiu. W
przeciwnym razie nie usuniemy problemu, który będzie wypływał na
92 Dzieci i śmierć
powierzchnię w sytuacjach, które przypominają bolesne zdarzenia z naszego życia.
Reagujemy wówczas nieadekwatnie do tego, co się dzieje naprawdę. Praca w szpitalu lub w
gabinecie nie pozwala ujawniać swoich uczuć, toteż zaczynamy je tłumić. Powstrzymywane
emocje przypominają wulkan, który musi kiedyś wybuchnąć. Niestety, najczęściej zdarza się
to w niewłaściwych miejscach i porach, w obecności niewinnych osób.
Podczas drugiego dnia warsztatów o „Życiu, śmierci i przemianie" (których program
opisałam szczegółowo w książce Working It Through [Praca nad sobą], Macmillan, 1982),
Leon zareagował gwałtownie na krzyk jednego z uczestników zajęć. Zdarzenie to wywołało u
niego stan regresji. Zaczął okładać materac, a potem dusić niewidzialne dziecko, jakby chciał
je zabić. Pomogliśmy mu uwolnić nagromadzoną wściekłość. Odegrał scenę zabójstwa, bijąc
materac i dusząc poduszkę. Potem rozpłakał się i opowiedział nam historię, która dręczyła go
od dziesięciu lat.
W rodzinie Leona nie wolno było płakać ani okazywać złości. Wyrósł w przekonaniu, że
„porządni ludzie nie płaczą, nie podnoszą głosu ani nie wyrażają gniewu". Był ujmującym
człowiekiem. Wszyscy, którzy go znali, twierdzili, że jest „najmilszą osobą pod słońcem",
która „nie skrzywdziłaby nawet muchy". Jako młody lekarz podjął pracę na oddziale
internistycznym. Wkrótce potem jego żona urodziła pierwsze dziecko. Leon ciężko pracował,
był przemęczony częstymi dyżurami w szpitalu i nie czuł się gotowy, aby wziąć na siebie
obowiązki ojca.
Do tej pory niczego jej nie odmawiał, więc żona spodziewała się, że będzie jej pomagał
nocami, kiedy dziecko budzi się ze snu. Podczas zajęć powrócił do wydarzeń pewnej nocy i
przeżył na nowo swoją wściekłość na synka, który nie przestawał płakać. Uniósł dziecko do
góry. Miał ochotę je zabić, udusić, a potem wyrzucić przez okno, żeby wreszcie zamilkło.
Tamtej nocy przeżywał podobne uczucia. W pewnej chwili oblał go zimny pot, kiedy
zrozumiał, że wściekłość na dziecko może go doprowadzić do ostateczności. Powstrzymał
się, zanim doszło do tragedii.
Nie opowiedział nikomu o koszmarze tamtej nocy. Nie spodziewał się, że sytuacja powtórzy
się półtora roku później, kiedy powie-
Jak w naturalny sposób przygotować dzieci do życia 93
rzono mu opiekę nad nowo narodzoną córeczką. Postanowił specjalizować się w pediatrii.
Dokładał wszelkich starań, aby stać się najbardziej troskliwym i serdecznym lekarzem
dziecięcym w szpitalu. Stłumił w sobie wspomnienia o obu zdarzeniach. Nie uświadamiał
sobie prawdziwej przyczyny wyboru specjalizacji do chwili, w której odkrył w sobie
„Hitlera".
Leon poczuł ogromną ulgę, kiedy podzielił się z nami swoim poczuciem winy, opowiedział o
morderczych pragnieniach, a potem płakał z żalu i skruchy. Razem ze łzami przyszło
oczyszczenie i zrozumienie. Udział w warsztatach przyniósł znaczną poprawę stanu jego
ducha i ciała.
Powstrzymywana złość, wywołana nawet drobnymi nieporozumieniami, musi kiedyś
doprowadzić do wybuchu. Odreagowujemy kopniakiem wymierzonym psu albo krzykiem
skierowanym na Bogu ducha winną pielęgniarkę. Ostatecznie posuwamy się do morderstwa,
chcąc unicestwić inną istotę ludzką, która nieświadomie porusza w nas niezabliźnione rany.
Kiedy małe dzieci zmuszone są powstrzymywać złość, często zaczynają znęcać się nad
zwierzętami lub atakują inne dzieci, które są od nich słabsze, upośledzone i nie mogą się
bronić. Nie muszę dodawać, że tłumiony gniew jest przyczyną przepełnionych więzień, wojen
toczonych na całym świecie oraz rosnącej fali przemocy w naszym kraju.
Przebaczenie
Dziecko może zdobyć się na wybaczenie dopiero wtedy, kiedy pozwolimy mu na wyrażenie
złości i zachęcimy je do tego. Rolando, dwunastoletni chłopiec cierpiący na chorobę
Werdniga-Hoffmana, atakującą układ nerwowo-mięśniowy, opowiedział nam o swoim
wspaniałym doświadczeniu podczas chrztu. Było to dla niego głębokie przeżycie duchowe.
Towarzyszyły mu jednak wydarzenia, które uruchomiły nagromadzone w chłopcu pokłady
złości i dojmujące uczucie odrzucenia. Rolando płakał i dygotał ze złości. Mama zachęciła
go, żeby udał się na dziedziniec za budynkiem kościoła i popracował nad trudnymi
uczuciami. Chłopiec poprosił, żeby wyję-
zieci śmier
to go z wózka inwalidzkiego i posadzono na ziemi. Potrzebował też dużej łyżki kuchennej.
Wykopał dziurę w ziemi i napełnił ją wodą. Godzinę później przywołał matkę i poprosił, żeby
przyniosła mu jego żołnierzyki. Ruth spodziewała się, że synek zniszczy zabawki i wrzuci je
do wody. Tymczasem stała się świadkiem pięknego rytuału, podczas którego Rolando
nabierał wody i namaszczał nią kolejno czoła żołnierzyków.
Rozdział 6
Kiedy strata staje
się źródłem rozwoju
i przynosi zrozumienie
Prawdziwy klejnot wymaga szlifu, a każdy człowiek doskonali się poprzez próby.
przysłowie chińskie
DZIECI DORASTAJĄCE w rodzinach, w których jedno z rodziców cierpi na chorobę
terminalną, reagują na tę sytuację w bardzo różny sposób. Nastolatki odczuwają to zwykle
silniej niż młodsze dzieci. Wiele zależy od nastawienia rodziców oraz od ich gotowości do
prowadzenia szczerych rozmów z dziećmi na temat cierpienia i trudów życia. Dzieci, którym
pozwolono towarzyszyć umierającym dziadkom bądź innym członkom rodziny, zwykle lepiej
sobie radzą z chorobą rodzica, siostry lub brata.
Zdarza się, że nastolatki reagują na nieuleczalną chorobę rodzica agresją lub brakiem
posłuszeństwa. Potrzebują wówczas specjalnego traktowania, kontaktu z kimś, kto nie będzie
ich oceniał, ale postara się zrozumieć, że w ten sposób bronią się przed lękiem
towarzyszącym nieuniknionej stracie.
Pewna kobieta, która przeżyła w dzieciństwie poważny uraz na skutek braku delikatności
rodziców, którzy poinformowali ją o śmierci brata, przez wiele lat nosiła w sobie ból po
tamtym zdarzeniu. Oto, co nam opowiedziała:
96 Dzieci i śmierć
„Napisałam do Pani przed kilku laty o tym, jak staram się pogodzić się z życiem po próbie
samobójczej. Wysłałam później jeszcze dwa lub trzy listy, opisując stan swego zdrowia...
Wczoraj zobaczyłam Pani najnowszą książkę, Lwing with Death and Dying. Kupiłam ją i
zaczęłam czytać. Pomyślałam wtedy, że chciałabym podzielić się z Panią moim pierwszym
doświadczeniem związanym ze śmiercią.
Miałam dziesięć lat, kiedy umarł mój trzynastomiesięczny braciszek, Danny. Miał infekcję
wirusową, która doprowadziła do odwodnienia organizmu. Rodzice zawieźli go do szpitala,
gdzie zmarł godzinę później.
Tego dnia poszłam do szkoły, a po powrocie spytałam, jak Danny się czuje. Mama
odpowiedziała, że dobrze. Zrozumiałam, że brat wyzdrowieje. Zapytałam, kiedy wróci do
domu i wtedy usłyszałam, że Danny nie żyje. Odwróciłam się i poszłam do salonu. Stanęłam
na środku pokoju i nie mogłam się poruszyć. Pamiętam, jak myślałam, że to nie może być
prawda, że Danny na pewno nie umarł. Potem mówiłam sobie, że nie wolno mi płakać, bo
jestem już duża, a duże dziewczynki nie płaczą. Matka powiedziała mi później, że stałam tak
przez dziesięć minut, zanim wróciłam do kuchni i rozpłakałam się. Nie pamiętam, żebym
płakała kiedykolwiek wcześniej lub później, po tym zdarzeniu.
Ciało Danny'ego przywieziono do domu. Wstałam bardzo wcześnie, kiedy wszyscy jeszcze
spali, i podeszłam do trumny. Długo mu się przyglądałam. Chwilami wydawało mi się, że
Danny oddycha.
W dniu pogrzebu matka wysłała mnie do sąsiadów. Kiedy wróciłam, Danny'ego już nie było.
Nikt mnie nie uprzedził, że go już nie zobaczę. Myślałam, że będzie jeszcze, kiedy wrócę. W
domu było dużo ludzi. Rodzice urządzili przyjęcie. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego wszyscy
się bawią, skoro mój braciszek nie żyje. Cztery miesiące później przeprowadziliśmy się do
nowego domu. Miałam wrażenie, jakby minęły dopiero dwa tygodnie od śmierci Danny'ego.
Upłynęły cztery miesiące, a ja tego zupełnie nie zauważyłam.
Dzięki Bogu, że napisała Pani tę książkę. Myślę, że każdy powinien ją przeczytać. Trzeba
przygotowywać dzieci na śmierć, zanim ona nadejdzie, zanim umrą same lub stracą kogoś
bliskiego.
Kiedy strata staje się źródłem rozwoju..
97
Śmierć Danny'ego była dla mnie wstrząsem, z którym nie potrafiłam się uporać. Wtedy
zaczęła się moja choroba psychiczna.
Matka dała mi nadzieję, że Danny wyzdrowieje, tylko po to, żeby już po chwili mi ją odebrać.
Wciąż nie rozumiem, dlaczego powiedziała, że Danny czuje się dobrze. Spytałam ją o to.
Odparła, że tak czuła. Danny przestał cierpieć i odzyskał spokój. Aleja miałam wtedy dziesięć
lat i śmierć nie kojarzyła mi się z dobrym samopoczuciem. Nikt mi niczego nie wyjaśnił. Nie
uprzedzono mnie, że Danny odejdzie na zawsze po pogrzebie. Pożegnałabym się z nim przed
wyjściem do sąsiadów. Chciałam uczestniczyć w pogrzebie, ale uznano, że jestem za mała.
Nie wiedziałam, gdzie jest jego grób. Odnalazłam go dopiero po piętnastu latach".
***
Dzieci, szczególnie bracia i siostry chorego, powinny być zachęcane do towarzyszenia mu w
chwili śmierci, jeśli pacjent przebywa w domu. Powinny również uczestniczyć w pogrzebie,
pod warunkiem, że same tego chcą. Pewna matka napisała do mnie o swoich trzech małych
córeczkach cierpiących na tę samą chorobę, która zabrała im braciszka. Chłopczyk zmarł,
mając rok i dziewięć miesięcy. Starsza dziewczynka miała siedem lat, a musiała przebywać w
szpitalu już pięćdziesiąt razy. Młodsza, pięciolatka, była hospitalizowana około czterystu razy
w wyniku choroby, która powoduje gwałtowne odwodnienie organizmu. Najstarsza siostra, w
wieku dziewięciu lat, nie wykazała do tej pory oznak choroby.
Matka podzieliła się ze mną w liście opowieścią o tym, jak pomogła swoim córkom
zaakceptować śmierć brata.
„Lekarze pediatrzy poradzili nam, żebyśmy zaprowadzili dzieci do domu pogrzebowego,
gdzie mogły zobaczyć malca po raz ostatni. M. spytała, dlaczego chłopiec nie wstaje, żeby się
z nią przywitać. Chciała go pocałować. Następnego dnia zabraliśmy dziewczynki do kościoła
na Mszę żałobną, ale nie poszły z nami na cmentarz. D. (dziewięciolatka) była rozstrojona
podczas pogrzebu; L. (siedmiolatka) nie powiedziała nawet słowa o śmierci brata, nie okazała
żadnego wzruszenia. L. i M. wiedziały, że cierpią na tę samą chorobę.
98 Dzieci i śmierć
Spodziewaliśmy się, że L. będzie najbardziej poruszona śmiercią najmłodszego dziecka, a M.
(pięciolatka) nie zrozumie, co się stało. Zaskoczyła nas jednak jej reakcja. Trzy dni po
pogrzebie M. miała jechać do szpitala. Oświadczyła, że nie pojedzie, ponieważ boi się, że tam
umrze. Po raz pierwszy prosiła, żebym nie zostawiała jej samej. Twierdziła, że »zostawiłam
jej brata, a on umarł«.
Po dziesięciu dniach pobytu w szpitalu przewieziono ją karetką do innego ośrodka. Wróciła
potem do swojego szpitala. M. powtarzała, że boi się śmierci i nie chce pójść »do ziemi«
razem z braciszkiem, mimo że go kochała. Wróciła do domu w niedzielę wieczorem. Spała
niespokojnie, często wstawała i chodziła po mieszkaniu. Następnego dnia była milcząca, a
wieczorem nie chciała zasnąć. Długo z nią rozmawialiśmy. W końcu wyznała nam, że musi
zaglądać nocą do siostrzyczek. Chciała upewnić się, że nic im nie jest, bo nie dopilnowała
brata. Zasnęła w naszym łóżku, ale budziła się co pół godziny. M. wiele ostatnio przeżyła
poza śmiercią brata. Zaraz po pogrzebie spędziła sześć tygodni w szpitalu. Odstawiono jej
leki, które brała regularnie od trzech lat. W tym tygodniu zapisaliśmy ją również do
przedszkola. Do tej pory chodziła do żłobka.
Zgodnie z Pani radą rozmawialiśmy z M. o tym, że ludzie czasem życzą innym śmierci.
Przyznała, że i ona tak myślała. Zapewniłam ją wówczas, że takie myśli nie mogą
spowodować niczyjej śmierci. Córeczka czuje się teraz lepiej. Chętniej bawi się z innymi
dziećmi i przejawia mniej lęku. Tej nocy spała znacznie dłużej. Myślę, że za dzień lub dwa
będzie mogła wrócić do swojego łóżeczka.
Wspominałam już, że obie dziewczynki zdają sobie sprawę ze swego stanu zdrowia. Wiedzą,
że ich braciszek zmarł na skutek tej samej choroby, na którą cierpią. Mimo to L. nie wykazuje
reakcji emocjonalnej na ostatnie wydarzenia. Czy to jest normalne? Sytuacja w naszym domu
z pewnością odbiega od normy. W ciągu ostatnich pięciu lat zawsze jedno z dzieci
przebywało w szpitalu..." Odpowiadając na ten list, pragnęłam przede wszystkim wyrazić
swój podziw dla tej dzielnej matki, która zdołała utrzymać silną więź w rodzinie w owym
długim, niezwykle trudnym okresie. Zapewniłam ją, że dzieci „zachowują się całkowicie
normalnie, biorąc pod uwagę okoliczności. Małe dzieci wyczuwają niepo-
Kiedy strata staje się źródłem rozwoju..
99
kój rodziców. Wiedzą również, kiedy mogą spokojnie porozmawiać o trudnych sprawach". Ta
matka bardzo pomogła swoim dzieciom, zabierając je do domu pogrzebowego, żeby mogły
zobaczyć zmarłego braciszka. Została również w szpitalu przy swojej córeczce, zapewniając,
że jej nie opuści. Lęk przed opuszczeniem jest naturalną reakcją dzieci, szczególnie, kiedy
chorują. Mogła też porozmawiać z córkami o tym, co się dzieje po śmierci, posługując się
metaforą motyla, który opuszcza kokon. Dziewczynki nie kojarzyłyby wówczas śmierci ze
złożeniem ciała do ziemi. Myślałyby o niebie, w którym jest tak pięknie.
* ♦ *
Małe dzieci, które chorują lub muszą przebywać w szpitalu, najbardziej obawiają się rozłąki z
rodzicami. Uważamy, że rodzice powinni mieć możliwość odwiedzania ich bez ograniczeń.
W wieku trzech, czterech lat lęk przed rozstaniem z rodzicami potęguje się o lęk przed
okaleczeniem. Dzieci zaczynają wówczas dostrzegać nietrwałość życia. Widzą, jak samochód
przejeżdża kota lub psa i kojarzą śmierć ze strasznym widokiem okaleczonego ciała. Zdarza
się, że zobaczą, jak kot rozszarpuje ptaka. Mniej więcej w tym samym wieku dzieci zaczynają
uświadamiać sobie, że mają ciało. Są z tego bardzo dumne. Mali chłopcy odkrywają, że mają
coś, czego nie mają dziewczynki. Chcą być duzi i silni jak Superman albo jak tata. Mimo to
krzyczą podczas pobierania krwi, ponieważ boją się okaleczenia. Rodzice często starają się je
wówczas uspokoić, obiecując zabawki w zamian za to, że nie będą płakać. W ten sposób
wyrządzają im krzywdę, zwłaszcza jeśli dziecko choruje na białaczkę lub inną chorobę, której
towarzyszą remisje. Dzieci szybko się uczą, że im głośniej płaczą, tym większą dostają
nagrodę.
Uważamy, że dzieci zasługują na szczerość. Nie starajmy się ich przekupić zabawkami.
Powinny wiedzieć, że zabieg będzie bolesny. Należy wyjaśnić im przebieg procedury i
pokazać, co się będzie działo. Często używamy w tym celu lalek lub misiów. Dzieci same
robią im zastrzyki i dzięki temu wiedzą dokładnie, co je cze-
100 Dzieci i śmierć
ka. Nadal płaczą podczas zastrzyku lub pobierania próbki szpiku kostnego. Wiedzą jednak, że
nie próbowaliście ich oszukać, kiedy usłyszeliście diagnozę o poważnej chorobie, i dużo
łatwiej znoszą proces leczenia.
Dzieci, które poznały już lęk przed rozstaniem i okaleczeniem, zaczynają mówić o śmierci
jako o stanie przejściowym. Dorośli powinni zrozumieć, jak ważne są dla nich takie
wyobrażenia śmierci. Pojawiają się one mniej więcej w tym samym okresie, kiedy dzieci
odczuwają bezsilność wobec częstej odmowy ze strony matki. Czterolatki lub pięciolatki
czują wtedy złość, wściekłość oraz bezradność. Ich jedyną bronią wydaje się życzenie, żeby
mama umarła. Myślą wtedy: „Uśmiercę cię teraz, bo jesteś niedobrą mamą, ale ożywię cię za
dwie lub trzy godziny, kiedy będę miał ochotę na kanapkę z masłem orzechowym i na
galaretkę". Taki sposób myślenia obrazuje przekonanie o śmierci jako o stanie przejściowym.
Moja czteroletnia córeczka zareagowała podobnie, kiedy pochowaliśmy naszego psa.
Spojrzała na mnie i powiedziała:
— Właściwie nie jestem smutna. Kiedy przyjdzie wiosna i wyrosną twoje tulipany, on
wstanie i znów będzie się ze mną bawił.
Sądzę, że nie powinniśmy im tego odbierać, nawet jeśli takie przekonania są niezgodne z
naukowym punktem widzenia. Podobnie nie powinniśmy mówić dzieciom, że święty Mikołaj
nie istnieje, kiedy one jeszcze chcą w niego wierzyć.
Pewna matka z Kalifornii opowiedziała nam o reakcji swojej pięcioletniej córeczki na śmierć
brata. Dziewczynka nagle zaczęła przejawiać fascynację czarami. Zaciekawiona matka
uznała, że córka chce w ten sposób „wszystko naprawić". Dziewięć miesięcy po śmierci
synka kobieta opisała reakcję dziecka w wierszu.
Mój braciszek odszedł
Tatuś mówi, że on odszedł,
A mamusia, że nie żyje.
Przecież był tu jeszcze wczoraj,
Nie wiem, co się za tym kryje.
Kiedy strata staje się źródłem rozwoju..
101
Tatuś wciąż ma smutną minę, Mama ciągle płacze. Boję się, bo mój brat umarł, Już go nie
zobaczę.
W jego łóżku leży miś, Piżamka w szufladzie. Sama będę spała dziś, Lepiej zamknę szafy
drzwi.
Tatuś mówi, że jest w niebie, Mama, że się z nim spotkamy. Ale gdzie to jest? Ja nie wiem,
Nie rozumiem, co to znaczy.
Chciałabym być dobrą wróżką. Wiesz, co bym zrobiła? Machnęłabym swoją różdżką I znów
bym się z nim bawiła.
Ale czary nie istnieją, Tak przynajmniej mówi mama. Lancey nigdy tu nie wróci, A ja będę
spała sama.
Starsze dzieci uświadamiają sobie, że śmierć jest nieodwracalna. Często ją personifikują. W
Ameryce śmierć występuje pod postacią „bogeymana". Europejczycy przedstawiają ją jako
szkielet z kosą. Wyobrażenia śmierci są uwarunkowane kulturowo. Między ósmym a
dziewiątym rokiem życia dzieci zaczynają rozumieć,
podobne jak dorośli, że zmarli już nie powrócą.
* * *
Dostajemy bardzo wiele listów od rodziców. R.S., kobieta cierpiąca na chorobę
nowotworową, opisuje w jednym z nich, jak ważne
102 Dzieci i śmierć
są miłość i więź między pacjentem a jego rodziną. Otwartość R., jej odwaga i zrozumienie,
pomogły przetrwać zmagania z rakiem całej rodzinie, w której wychowywała się czwórka
dzieci. Jedno z nich usiłowało w tym czasie popełnić samobójstwo. Konieczność podjęcia
walki z chorobą i udzielenia wsparcia najbliższym wzmocniły ją i napełniły poczuciem dumy.
Wspólne przeżycia jednoczą wielu ludzi. Przytaczam tu list tej kobiety:
„Z góry przepraszam, że piszę do Pani na maszynie. Cierpię na uszkodzenie nerwów i czasem
trudno mi utrzymać w ręku długopis. (...)
Kilka lat temu uczestniczyłam w Waszych pięciodniowych warsztatach, które odbywały się w
Massachusetts. Było to dla mnie bardzo poruszające przeżycie. Miałam trzydzieści trzy lata,
kiedy rozpoznano u mnie raka piersi. Wychowywałam czworo małych dzieci, które stały się
dla mnie wielkim źródłem wsparcia. Pragnęłam okazać im szacunek i wyjawiłam prawdę o
swojej chorobie, a one bardzo mi pomogły. Miałam szczęście, nastąpiła remisja, która
utrzymuje się już od trzech lat. Dzieci wyrosły. Patrzę na nie z dumą i cieszę się, że mogłam
tego dożyć. Obecnie dorabiam, prowadząc wykłady i pisząc artykuły. Rozstałam się z mężem
dwa lata po diagnozie.
Dwa lata temu mój ojciec zachorował na raka płuc. Nastąpiły przerzuty do mózgu. Zapadł w
śpiączkę i leżał w szpitalu przez dwa tygodnie. Kiedy się przebudził, poprosił, byśmy zabrali
go do domu. Spełniliśmy jego prośbę mimo sprzeciwu lekarzy. Ojciec żył wystarczająco
długo, by zaskarbić sobie miejsce w sercach dziesięciorga wnucząt. Obdarzyły go wielką
miłością w czasie choroby, zapewniając, że będą za nim bardzo tęskniły.
Szczególnie wzruszył go mój mały synek, dla którego dziadek był jedynym bliskim
mężczyzną w rodzinie. C. miał trudności z wyrażaniem uczuć. Dwa lata wcześniej dziadek
podarował mu piłkę do gry w baseball. Od tamtej pory zawsze leżała na jego biurku. Kiedy
mój ojciec zachorował, synek kupił drugą piłkę za swoje kieszonkowe. Nie wiedziałam,
dlaczego to zrobił. Podczas następnej wizyty u dziadka podał mu piłkę i poprosił o dedykację.
Ojciec
Kiedy strata staje się źródłem rozwoju... 103
był już bardzo osłabiony chorobą, momentami nie wiedział nawet, kim jest. W tamtej chwili
jednak odzyskał jasność umysłu i napisał: »Zawsze będę Cię kochał, Dziadziuś«. Obaj byli
bardzo wzruszeni. Dwa tygodnie później tata zmarł w ramionach mamy. Ci spośród nas,
którzy zdążyli przyjechać na czas, widzieli, jak jego dusza unosi się ku niebu.
Podczas warsztatów opowiadałam Wam o moim starszym bracie, który obiecał zaopiekować
się moimi dziećmi, jeśli umrę. Nie potrafił rozmawiać ze mną o mojej chorobie ani o śmierci
naszego młodszego brata, który zmarł w wieku dwudziestu trzech lat na guz mózgu. Zgodnie
z Pani radą, powierzyłam nas oboje Bogu. Wspólnie z bratem towarzyszyliśmy ojcu w jego
ostatnich chwilach. Bardzo nas to do siebie zbliżyło. Dziękuję Bogu za to, że żyję, że
doświadczam życia w pełni, każdego dnia. Nie opuścił mnie, kiedy było naprawdę ciężko.
Po warsztatach usłyszałam o ludziach, którzy rozmawiają ze swoimi »aniołami stróżami«.
Byłam na wykładzie pewnej kobiety, która nie znała mnie osobiście ani nie wiedziała o mojej
chorobie. Powiedziała mi, że widzi przy mnie dwa duchy opiekuńcze. Spytała, czy ja również
je dostrzegam, ale odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nigdy ich nie widziałam. Często
tego pragnęłam. Jestem bardzo samotna, a wychowywanie czwórki nastoletnich dzieci
sprawia, że często czuję się bezradna. Ta kobieta zadzwoniła do mnie nazajutrz wczesnym
rankiem. Była głęboko poruszona. Poprzedniego dnia zajrzała do listy uczestników i
przepisała mój numer telefonu. Wyjaśniła, że ktoś ją »odwiedził« i poprosił, żeby
opowiedziała mi swój sen. Ujrzała w nim potężną duchową istotę w bieli o imieniu Maria
oraz małą dziewczynkę w różowej sukience. Powiedziały jej, że w najbliższym czasie będę
potrzebowała pomocy i wtedy powinnam zwrócić się właśnie do nich. Poczułam się bardzo
rozczarowana, nigdy bowiem nie doświadczyłam ich obecności, a co dopiero mówić o
»widzeniu«.
W następnym tygodniu zdarzyło się coś bardzo złego. Moja najstarsza córka przeżywała
głęboką depresję i połknęła dużą ilość leków. Lekarze nie mogli jej obudzić przez
dwadzieścia cztery godziny. Bałam się o jej życie, obawiałam się również konsekwencji tego
104 Dzieci i śmierć
wypadku. Najbardziej jednak martwiłam się o jej duszę i zdrowie psychiczne. Kiedy
odzyskała przytomność, poprosiła o pomoc psychiatry. Tego roku spędziła kilka miesięcy w
szpitalu. Oświadczyła, że czuje się znacznie lepiej. Od tamtej pory zmienił się jej stosunek do
życia. Okazała mi wiele miłości i ostatecznie pogodziła się ze świadomością, że mogę
umrzeć.
Później bardzo zaangażowała się w pracę na rzecz osób zażywających narkotyki. (Nie była
narkomanką, ale obawiała się uzależnienia.) Zebrała się również na odwagę i wróciła do
naszej małomiasteczkowej szkoły średniej. Wiem, że sporo ją to kosztowało. Udało jej się
jednocześnie nadrobić zaległości z przeszłego roku i zdała do następnej klasy z dobrą średnią
ocen, choć wychowawca twierdził, że nie zdoła tego dokonać. Za kilka miesięcy córka
skończy szkołę. Dostała się już na miejscowy uniwersytet, gdzie zamierza studiować
psychologię.
Poświęca wiele czasu swoim rówieśnikom, którzy potrzebują jej pomocy. Wyrosła na
wspaniałą młodą kobietę. Jestem z niej bardzo dumna".
Nowy początek
„Droga Elisabeth,
Siedzę w moim najpiękniejszym na świecie jednopokojowym mieszkanku nad brzegiem rzeki
Moose w miasteczku Concord, w stanie Vermont i czytam nowy numer naszego biuletynu.
Słucham gaworzenia mojej dziesięciomiesięcznej córeczki, Laury Mae, która baraszkuje w
kołysce, walcząc z sennością. Oczka jej się zamykają i wkrótce (mam nadzieję) zapadnie w
zdrowy nocny sen.
Rok temu wybierałam się do Bostonu na Twój wykład. Wcześniej, w grudniu, uczestniczyłam
w Twoich warsztatach poświęconych »Życiu, umieraniu i przemianie«. Byłam wówczas w
zaawansowanej ciąży i oczekiwałam narodzin dziecka z dużym niepokojem. Przed rokiem
straciłam pierwsze dziecko; moja ośmiomiesięczna córeczka, Erin, zginęła w wypadku
samochodowym. Obawiałam się, czy potrafię pokochać drugie dziecko. Rozmawiałyśmy
przez chwilę po wykładzie. Pytałam Cię o różne kwestie dotyczące życia
Kiedy strata staje się źródłem rozwoju... 105
i śmierci. Mówiłam, że zamierzam rodzić w domu. Teraz chciałabym opowiedzieć Ci o
narodzinach mojej córeczki oraz o postępach, jakie poczyniłam od tamtej pory.
Długo nie mogłam zdecydować, czy powinnam rodzić w domu. Ostatecznie to życie
zadecydowało za mnie. Miałam świadomość, że ryzykuję życie dziecka, wiedziałam, że nie
dam sobie rady z poczuciem winy, jeśli przydarzy mu się coś złego. Miałam jednak za sobą
wypadek, w którym zginęła Erin, oraz długi pobyt w szpitalu po jej śmierci. Pragnęłam, żeby
moje drugie dziecko przyszło na świat w najlepszych możliwych warunkach. Nasz mały dom
jest dla mnie szczególnym miejscem. Kiedy poczułam bóle porodowe o jedenastej
wieczorem, zadzwoniłam do położnych. Nie powiadomiłam lekarza prowadzącego (nie
chciałam go budzić w środku nocy, nie mając pewności, czy pojadę do szpitala). Pomyślałam,
że w razie potrzeby wezwę pielęgniarki, które pomogą mi podczas porodu. Tymczasem
postanowiłam zostać w domu. Laura Mae przyszła na świat o czwartej trzydzieści nad ranem
(położne przybyły o trzeciej czterdzieści pięć!). Usłyszałam jej płacz zaraz potem, jak
pojawiła się główka. Żyła! Laura Mae jest zupełnie inną osobą (duszą) niż Erin.
Kiedy urodziła się Erin, patrzyłam w jej mądre oczy i czułam z nią głęboki, niemal
telepatyczny kontakt. Umarła tak szybko, bo była »starą« duszą. Laura kontaktuje się ze mną
bardziej fizycznie. Przytula się do mnie, a ja czuję, że jestem jej potrzebna. Bierze sobie całą
moją miłość, którą nosiłam w sobie tak długo w oczekiwaniu na uzdrowienie.
Obecność Laury uleczyła mój ból po śmierci Erin. Dzięki niej mogłam się zająć rozwojem
duchowym. Dziesięć dni po wypadku miałam »wizję«. Trwało to cztery, może pięć godzin.
Ogarnął mnie niewiarygodny spokój i uczucie wielkiej miłości. Poczułam, że ta miłość jest
rozwiązaniem wszystkich problemów naszego świata. Na koniec ujrzałam buzię Erin
utworzoną z maleńkich punkcików światła. Uśmiechnęła się do mnie i zniknęła,
pozostawiając mnie twarzą w twarz z bolesną rzeczywistością.
Narodziny Laury złagodziły moje cierpienie. Coraz bardziej doceniam znaczenie tamtej wizji.
Zrozumiałam, że otrzymałam dar i czę-
106 Dzieci i śmierć
ściej staram się nawiązać kontakt z ową absolutną miłością, którą jest Bóg. Podjęłam terapię
w tutejszej klinice medycyny holistycznej. Ćwiczenia jogi, medytacje oraz psychoterapia
bardzo mi pomagają. (Zajęcia prowadzi osoba, która dwukrotnie uczestniczyła w Twoich
warsztatach o »Życiu, umieraniu i przemianie«!). Nie jestem dostatecznie zdyscyplinowana,
żeby regularnie uprawiać jogę w swoim małym mieszkanku, które dzielę z córeczką. Często
jednak udaje mi się skontaktować z tą częścią mnie, która napełnia mnie przekonaniem, że
radzę sobie coraz lepiej. Wiem, że muszę być cierpliwa i pogodzić się z tym, że droga do
zdrowia jest długotrwałym procesem.
Najtrudniej jest mi powstrzymać się od krytykowania siebie za to, że nie medytuję — to tak,
jakbym nie chodziła do kościoła — choć nie ma przecież jednego właściwego sposobu
medytacji. Zdarzają mi się chwile, kiedy podczas medytacji znika ból i żal, a ja znajduję się w
przestrzeni wypełnionej miłością i spokojem. Wtedy wiem, że nie muszę płakać! Płaczę
mimo to, ponieważ łzy łagodzą napięcie. Cudownie byłoby zawsze odczuwać taki spokój, ale
myślę, że to przyjdzie dopiero po śmierci!
Nie mogę uwierzyć, że to wszystko napisałam. Może to skutki »domowej gorączki«. Wokół
leży mnóstwo śniegu. (...)
Chciałabym uczcić obecność Erin w moim życiu oraz przekazać innym lekcję, jaką
odebrałam po jej śmierci. Zbieram się na odwagę, żeby przesłać »List Erin« (nie wiem, czy
pamiętasz, odczytałam go podczas grudniowych warsztatów w Nowym Jorku) redakcji gazety
lokalnej. Cieszyłabym się, gdyby jego treść poruszyła przynajmniej jedną osobę mieszkającą
w tym rolniczym regionie, gdzie ludzie przywykli do trudów życia.
Wiem już też, co napiszę na płycie, którą zamierzam umieścić na grobie Erin. Obok imienia i
dat znajdą się tam słowa: TYLKO MIŁOŚĆ ISTNIEJE NAPRAWDĘ.
Nie wspomniałam o moim mężu, V., który przeżywa to, co się stało, na swój własny sposób.
Mam nadzieję, że niedługo uda nam się spotkać i podzielić ze sobą tym doświadczeniem.
Dziękuję Ci za to, że utwierdziłaś mnie w mojej miłości do Erin i natchnęłaś wiarą w to, że jej
życie oraz śmierć miały szczególne znaczenie".
Kiedy strata staje się źródłem rozwoju... 107
Miłość przynosi uzdrowienie
Mama Erin napisała do mnie znowu latem 1982 roku. Chciałabym podzielić się z wami jej
myślami oraz uczuciami, ponieważ mogą pomóc innym ludziom w zrozumieniu jej słów:
„Tylko miłość istnieje naprawdę".
„Często myślę o Erin teraz, kiedy nasze małżeństwo się rozpada. Dzieje się to wbrew mojej
woli, chociaż sprzeciwiając się, działam być może na swoją szkodę. Erin była dla nas darem
miłości, a »tylko miłość istnieje naprawdę«. Pamiętam, jak w dzieciństwie chodziłam do
kościoła na lekcje religii. Nad ołtarzem widniał napis: »Bóg jest Miłością«. Przypomina mi on
koan z tradycji zen — nagle go zrozumiałam! Erin miałaby teraz trzy i pół roku. Często o niej
myślę.
Przeczytałam ostatnio list z kwietnia 1980 (przepisałam go dla Ciebie). Sama chciałabym
napisać taki list, ale jest on dziełem mojej cioci, Pat. Usiadła przy maszynie, zabierając się do
napisania tych słów tuż po śmierci naszej córeczki. W pewnej chwili słońce wyjrzało zza
chmur, jego promienie przeniknęły przez szybę. Pat odebrała to jako znak od Erin. By może
czekała, żeby podyktować jej treść".
Przytaczam wam również drugi list:
„Pewnego razu był sobie aniołek, który żył w światłości Bożej. Istota ta posiadła głęboką
mądrość, żyła bowiem na ziemi już wiele razy. Często również przebywała w niebie,
rozmawiając z Bogiem oraz innymi aniołami.
Była to »stara dusza«, jak mówią, i wkrótce miała ostatecznie połączyć się z Bogiem.
Zapragnęła jednak odbyć ostatnią podróż. Darzyła macierzyńską miłością dwie piękne
duszyczki, które przybyły na ziemię, aby zgłębiać istotę współczucia, przebaczenia oraz
zrozumienia. Aniołek spotykał je w swoich poprzednich wędrówkach na ziemi, a teraz chciał
je wspomóc po raz ostatni. Postanowił pojawić się na krótko w ich obecnym życiu.
Spoglądając z nieba, powiedział do swego towarzysza:
— Dołączę do nich na krótki czas, bo w przeciwnym razie nie osiągnąłbym celu.
108 Dzieci i śmierć
A drugi anioł odpowiedział:
—
Czy jesteś pewien, że chcesz jeszcze raz przeżywać ból rozłąki, żeby pomóc tym
dwóm istotom? Wiem, że darzysz je miłością i towarzyszyłeś im w ziemskiej wędrówce już
wiele razy, ale jesteś tak bliski osiągnięcia jedności z Bogiem. Nie musisz schodzić na ziemię.
—
Muszę — odparł anioł i uczynił, co postanowił.
Och! Jakąż radością napełniły rodziców narodziny córeczki. Byli bardzo szczęśliwi i
zachwycali się jej pięknem.
Dziadkowie i pradziadkowie widzieli w oczach dziewczynki całą mądrość wszechświata. Nie
mogli się nadziwić, że ta drobna istotka wydaje się tak dojrzała, tak świadoma.
—
To prawdziwy anioł! — orzekł pradziadek.
—
Jakaż ona słodka! — dodała prababcia.
—
Jest naszym największym skarbem! — zachwycali się dziadek i babcia.
—
Twoje narodziny są dla nas wielkim błogosławieństwem! — mówili wujkowie i ciotki,
siadając na podłodze, żeby pobawić się z aniołkiem.
A potem nadszedł czas, kiedy aniołek miał opuścić ziemię. Zaplanował to w niebie i nie mógł
już tego zmienić, tak jak nie można zmienić pory przypływu i odpływu. Postanowił odejść w
dniu, który wielu ludzi nazywa Wielkim Piątkiem. Był to odpowiedni wybór. Tego dnia przed
dwoma tysiącami lat umarł również jego dobry przyjaciel, Jezus. Często rozmawiał z Jezusem
o wędrówce dusz i o tym, jak trudno jest ludziom osiągnąć wyższy poziom rozwoju. Jezus
powiedział, że kiedy dusza staje się jednością z Bogiem, osiąga spokój, który przekracza
wszelkie zrozumienie. Aniołek zapragnął, aby jego ukochani również mogli osiągnąć taki
spokój. Dlatego postanowił po raz ostatni zagościć na krótko w ich życiu.
Mała istotka wiedziała od wieków, że wzajemne obwinianie się hamuje rozwój duszy i
niszczy więzi między ludźmi, a nienawiść zawsze powoduje zło. Wiedziała również, że
trudne doświadczenia rodzą współczucie, jeśli ludzie potrafią zdobyć się na wyciągnięcie ręki
do innych, z głębi swych kochających serc. (Wiedziała, że tylko miłość istnieje naprawdę.)
Kiedy strata staje się źródłem rozwoju... 109
Pragnęła tego dla tych dwojga ludzi, zanim zapadła w głęboki sen, po którym ponownie miała
wznieść się do Bożej światłości.
Z wyrazami miłości, P."
Matka Erin dopisała kilka słów od siebie: „Czasem jest mi smutno, że to nie ja napisałam ten
list. Zrobiła to moja ciocia. Mam jednak wrażenie, że jego autorką jest w rzeczywistości sama
Erin; tak bardzo przypomina on moją wizję, która nawiedziła mnie dziesięć dni po jej śmierci.
»Wiem«, że Erin osiągnęła jedność z miłością, którą jest »Bóg«".
Listy matki i ciotki są dowodem na to, że krótka wizyta Erin w świecie fizycznym przyniosła
wiele dobrego. Po jej śmierci cała rodzina podjęła poszukiwania duchowe. Nie dziwi mnie
fakt, że życie Erin, chociaż tak krótkie, przyczyniło się do rozwoju ludzi, których spotkała.
Miłość przetrwa wszystko
List od rodziny pewnego pastora z Michigan pokazuje, że ludzie mogą doświadczać radości i
rozwijać się nawet wtedy, kiedy dwoje spośród trojga ich dzieci cierpi na choroby terminalne.
Jedno z nich zmarło w wieku sześciu i pół roku. Ważyło zaledwie dziewięć kilogramów. Z
dnia na dzień drobnym ciałkiem targały coraz częstsze skurcze.
„W roku 1980 urodziła nam się córeczka, której daliśmy na imię Joy [ang., radość]. Jest
śliczna jak laleczka. Niestety, już w styczniu dowiedzieliśmy się, że cierpi na to samo
schorzenie neurologiczne, które stwierdzono u jej siostry. Bethany zmarła 15 lutego. Miała
sześć i pół roku, a ważyła tylko dziewięć kilogramów. Choroba Joy rozwija się w znacznie
szybszym tempie. Mamy szczęście, że przebywa z nami w Midland, na oddziale
specjalistycznej opieki tutejszego szpitala. Wszyscy ją tu kochają.
Po śmierci Bethany przeprowadzono autopsję, ale lekarze nadal nie mają wystarczającej
wiedzy na temat nowej choroby. Dzięki Tobie odważyliśmy się spróbować raz jeszcze. Nigdy
nie czułam takie-
110 Dzieci i śmierć
go spokoju. Przestałam pytać o przyczynę. Miłość potrafi przetrwać wszystko. Tak wiele się
nauczyliśmy. Musimy żyć bez naszych dzieci. Zachowaliśmy jednak w pamięci ich piękne
uśmiechy. Były dla nas przykładem miłości bezwarunkowej. Kochaliśmy je, nie oczekując
niczego w zamian.
Nasz synek, Marthy, ma osiem lat i jest zdrowy. Jest niezwykłym chłopcem. Okazuje wielką
wrażliwość i cierpliwość, opiekując się upośledzonymi dziećmi. Cała nasza rodzina bardzo
się zmieniła. Bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Codziennie modlę się o siłę, żeby udało nam
się to przetrwać. W ciągu ostatnich sześciu tygodni Joy bardzo osłabła. Każdego dnia męczą
ją skurcze. Jest małym aniołkiem o pięknych rudych włoskach i błękitnych oczach. Każdy,
kto ją spotyka, musi ją pokochać. (...)
Joy miała ostatnio duże trudności z oddychaniem. Styczeń i luty spędziła w namiocie
tlenowym. Od tamtej pory czuje się trochę lepiej. Nasza córeczka ma szczęście, wszyscy
bowiem otaczają ją miłością, również pielęgniarki i lekarze. To dla nas prawdziwe
błogosławieństwo".
Odnaleźć spokój wewnętrzny
Poniższy fragment dotyczący odnalezienia spokoju wewnętrznego zaczerpnęłam z nauk
Czarnego Łosia:
Pierwszy spokój, ten najważniejszy, rodzi się w duszy, kiedy ludzie uświadamiają sobie
łączące ich więzi, swoją jedność ze wszechświatem i wszystkimi siłami, które w nim działają.
Zaczynają pojmować, że w samym środku wszechświata mieszka Wakan-Tanka (Bóg), a
środek ten znajduje się wszędzie wokół i w każdym z nas.
Prawdziwy spokój bierze się z naszego wnętrza, a inni ludzie tylko go odzwierciedlają. Drugi
spokój nastaje, kiedy między ludźmi panuje zgoda, trzeci zaś jest wynikiem zgody między
narodami. Przede wszystkim jednak musicie zrozumieć, że pokój między narodami nastanie
dopiero wtedy, gdy odczujemy ten prawdziwy spokój, który mieszka w ludzkiej duszy.
Kiedy strata staje się źródłem rozwoju...
Jedynym znanym mi sposobem uzyskania spokoju wewnętrznego w rozumieniu Czarnego
Łosia jest uczciwa, bezustanna obserwacja swojego postępowania. Kiedy tylko zauważamy w
sobie skłonność do osądzania innych lub rodzącą się niechęć, musimy zadać sobie pytanie:
„Co tak naprawdę wzbudziło we mnie taką reakcję?" Jeśli złość albo zły nastrój utrzymuje się
przez kilka godzin a nawet dni, powinniśmy zdobyć się na szczerość wobec siebie i przyznać,
że złe nastroje służą tylko jednemu celowi — świadomie bądź nieświadomie — ukaraniu
kogoś. Pytajmy siebie, kogo chcemy ukarać i kogo karzemy w rzeczywistości? Może to być
osoba lub cokolwiek innego, co obwiniamy o spowodowanie naszego cierpienia. Zdarza się,
że winimy o to siebie samych. Karzemy nasze dzieci milczeniem lub wycofywaniem się z
kontaktu. Podobnie postępujemy wobec partnerów, sąsiadów lub teściów. Zawsze jednak
przekazujemy im jednakowy komunikat: „Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego".
Czasem kierujemy gniew na los, Boga albo świat. Zawsze można dostrzec wystarczająco
dużo zła wokół, żeby poczuć urazę i żal nad sobą. Obwiniamy wówczas sytuację
ekonomiczną, rosnącą falę przemocy albo wojnę. W rzeczywistości szukamy jednak
usprawiedliwienia dla swojego niezadowolenia, wymówki, żeby czuć się nieszczęśliwymi.
Jeśli jednak, od czasu do czasu, rozejrzymy się wokół, żeby dostrzec wszystkie
dobrodziejstwa, jakie zostały nam dane: ciepło, troskę i miłość, jakie ludzie okazują tym,
których spotyka tragedia, fakt, że możemy poruszać się o własnych siłach, mówić, jeść i
oddychać, może uda nam się pozbyć skłonności do popadania w zły nastrój. Być może
uświadomimy sobie wówczas, że negatywne myśli sprowadzają negatywne zdarzenia, a
miłość, którą podarujemy innym, powraca do nas stokrotnie silniejsza.
Określenie „człowiek myślący" mówi samo za siebie. Jesteśmy twórcami naszego świata.
Jedna z moich ulubionych pacjentek jest doskonałym przykładem dostrzegania tego, co już
mamy, bez skupiania się na tym, czego nam brak.
Miała pięćdziesiąt parę lat, kiedy stwierdzono u niej ALS, schorzenie neurologiczne w postaci
postępującego paraliżu. Choroba roz-
112 Dzieci i śmierć
wija się od stóp i stopniowo ogarnia całe ciało; atakuje układ oddechowy oraz ośrodek mowy.
Ostatecznie powoduje zgon. Rodzina pacjentki postanowiła uszanować jej życzenie
pozostania w domu do czasu, kiedy nie będą w stanie zapewnić jej odpowiedniej opieki.
Dzięki temu kobieta mogła przebywać w znajomym otoczeniu. Po pewnym czasie przeniosła
się do domu jednej z trzech córek, która spodziewała się dziecka. Matka zamieszkała razem z
nią oraz jej mężem.
Przeprowadzka do odległej dzielnicy miasta wymagała wielu wyrzeczeń ze strony męża
pacjentki. Zawsze był kochającym ojcem. Ciężko pracował przez całe życie, żeby zapewnić
utrzymanie swojej rodzinie. Czuł się niepotrzebny po wyjeździe żony, którą mógł odwiedzać
tylko w dni wolne od pracy. Został sam w pustym domu. Nie pomagały częste wizyty córki,
która ostatecznie postanowiła z nim zamieszkać.
Pacjentka pogodziła się z chorobą. Zachowała głęboką wiarę i spokój. Kiedy jej córka
zadzwoniła do mnie, prosząc o wizytę u chorej, paraliż ogarnął już niemal całe ciało, aż po
szyję. Weszłam do jej sypialni, spodziewając się ujrzeć przygnębioną kobietę w moim wieku,
która jeszcze kilka miesięcy wcześniej pielęgnowała swój ogród, krzątała się po kuchni i
robiła zakupy. Choroba sprawiła, że stała się całkowicie zależna od dzieci. Mówiła bardzo
niewyraźnie. Nie zrozumiałabym, o czym próbuje mi opowiedzieć z taką determinacją, gdyby
nie cierpliwa pomoc córki, która tłumaczyła mi słowa matki. Zamieszczam poniżej fragment
naszej poruszającej rozmowy, którą zachowam na zawsze w pamięci.
Zapytałam pacjentkę:
—
Jak się pani czuła, zasypiając ze świadomością, że następnego dnia być może nie
będzie pani mogła poruszać rękoma ani palcami, nie odwróci pani kolejnej kartki w książce
ani nie sięgnie pani po dzwonek, kiedy będzie potrzebowała pomocy? Jakie to było uczucie?
—
Pamiętam taki poranek. Kiedy się obudziłam, nie mogłam unieść ręki. Potrafiłam
tylko słabo poruszać palcami — odparła bez chwili zastanowienia. — Nie mogłam nikogo
zawołać, ponieważ głos
113
odmówił mi posłuszeństwa. Czekałam. W pewnej chwili do pokoju weszła moja córka.
Popatrzyła na mnie i wyszła. „Boże", przemknęło mi przez myśl. „Czy moje dzieci nie będą
w stanie znieść tego, co się ze mną dzieje?" Ale córka pojawiła się znowu. Przyniosła mi
swoją trzymiesięczną córeczkę. Ułożyła ją w moich sparaliżowanych ramionach i wyszła bez
słowa, zostawiając nas na chwilę same.
Pomyślałam wtedy: „Co by było, gdybym musiała leżeć w szpitalu? Nie zobaczyłabym
swojej wnuczki, nie mogłabym jej przytulić ani nie usłyszałabym, jak gaworzy". Nie byłam w
stanie się poruszyć. Zdołałam tylko lekko przechylić głowę, żeby patrzeć na to maleństwo
leżące w moich ramionach. Dziewczynka była uosobieniem zdrowia i szczęścia. W pewnej
chwili podniosła rączki i odkryła, że ma paluszki. Poruszała nimi z zachwytem. Pomyślałam,
że to wielki dar, którym dane mi było cieszyć się przez pięćdziesiąt pięć lat, a teraz widzę, jak
cieszy się nim moja wnuczka!
Pomyślcie, jak mógłby wyglądać nasz świat, gdybyśmy nauczyli się błogosławić to, co
mamy, zamiast przeklinać los za to, czego nas pozbawił!
Rozdział 7
0
dzieciach zaginionych
1
zamordowanych oraz o przypadkach samobójstw wśród dzieci
Dzieci zaginione w Ameryce
Pisałam już, że każdego roku w Stanach Zjednoczonych ginie około miliona dzieci. Ich
rodzicie przeżywają niewyobrażalną tragedię. Nie wiedzą, gdzie są ich dzieci, boją się, że
podzielą one los pięćdziesięciu tysięcy spośród zaginionych malców, których nie udaje się
odnaleźć.
Tysiące dzieci, szczególnie tych, które uciekły ze swoich domów, padają ofiarami urazów,
wykorzystania, maltretowania i okaleczenia. Nie dysponujemy dokładnymi wynikami badań
statystycznych; nie wiemy, jak wiele ich zostaje zamordowanych, ile dzieci jest zmuszanych
do uprawiania prostytucji bądź dobrowolnie zgadza się brać udział w tym procederze. Są
wywożone za granicę, gdzie skorumpowani mężczyźni i kobiety wykorzystują je do
zaspokajania swoich przyjemności.
Rośnie liczba dzieci uprowadzonych przez jedno z rodziców po rozwodzie.
Inne uciekają z domu. Wiele udaje się odnaleźć, ale tysiące padają ofiarami oszustwa lub
morderstwa. Coraz więcej dzieci ginie
O dzieciach zaginionych i zamordowanych... 115
w wypadkach lub z własnej ręki. Zbyt wielu młodych ludzi szuka pomocy u fanatyków,
którzy przekonują ich, że wyznawana przez nich religia albo styl życia są najlepszym
wyborem. Każdego roku około tysiąca dzieci zostaje pochowanych przez obcych ludzi, którzy
nie znają ich imion.
Jak długo będziemy zwlekać z rozpoczęciem zorganizowanych poszukiwań zaginionych
dzieci? Musimy stworzyć międzynarodową sieć ludzi dobrej woli, żeby ocalić nasze dzieci
przed losem gorszym niż śmierć.
Mali uciekinierzy podróżują po całym kraju bez pieniędzy i bez celu. Przed kim lub przed
czym uciekają?
Stale rośnie liczba samobójstw wśród dzieci. Nie tylko nastolatki porywają się na własne
życie. Nie są to jedynie dzieci uzależnione od narkotyków lub te, które od najmłodszych lat
były wykorzystywane, bite i odrzucane. Badania statystyczne wyodrębniły społeczności, w
których aż trzydzieści procent nastolatków usiłowało odebrać sobie życie, często skutecznie.
Samobójstwo stanowi obecnie główną przyczynę śmierci wśród nastolatków, a zarazem jedną
trzecią całkowitej liczby zgonów wśród dzieci między szóstym a szesnastym rokiem życia.
Powodów jest mnóstwo. Jedna czwarta uczestników naszych warsztatów opowiada o
przypadkach kazirodztwa albo molestowania, jakich byli ofiarami w okresie szkolnym.
Są to zasmucające dane. Liczba ofiar wciąż rośnie w kraju najbardziej uprzywilejowanym,
cieszącym się największym dobrobytem i najbogatszymi źródłami zasobów naturalnych
spośród innych krajów świata.
Jakże wielką krzywdę musimy wyrządzać naszym dzieciom, skoro wybierają one śmierć albo
ryzyko życia na ulicy. Co popycha małego chłopca do tego, by odebrać sobie życie? Jakie
wspomnienia i zachowania rodziców nakazują siedmioletniemu dziecku wyskoczyć przez
okno?
Co możemy zrobić, żeby zapobiec cierpieniu naszych dzieci oraz ich rodzin, dręczonych
wielkim poczuciem winy i bólu?
Podczas pracy z rodzinami zamordowanych dzieci oraz tych, które postanowiły zakończyć
swoje krótkie życie, nabraliśmy przekonania, że wielu tragediom można było zapobiec, gdyby
ludzie po-
116 Dzieci i śmierć
zwalali sobie na swobodne wyrażanie uczuć, zamiast je tłumić. Nie miejmy wobec dzieci
oczekiwań, których nie mogą spełnić. Nie powtarzajmy: „Będę cię kochał, pod warunkiem..."
Uważam, że te „warunki" zabiły więcej dzieci w naszych czasach niż kiedyś wojna w
Wietnamie. Z tamtej niechlubnej wojny powróciło wielu okaleczonych psychicznie ludzi.
Częściej ginęli oni później z własnej ręki niż na polu bitwy.
* * *
Alena Synkova, mała dziewczynka, która trafiła do obozu koncentracyjnego w Terezinie na
dwa dni przed świętami Bożego Narodzenia 1942 roku, napisała taki wiersz:
Chciałabym odejść sama
Chciałabym odejść daleko Do innej lepszej krainy, Gdzie żyją dobrzy ludzie I nikt nie ginie z
niczyjej winy.
Może będzie nas więcej, Tysiące tych, co przetrwają, Może dotrwamy do końca, Może coś
nas ocali.
Do obozu koncentracyjnego w Terezinie niedaleko Pragi deportowano piętnaście tysięcy
dzieci. Większość zginęła rok przed końcem wojny. Tylko sto dzieci powróciło do swoich
domów. Co tam przeżyły? Dotkliwiej niż ludzie dorośli odczuwały okrucieństwo, z jakim je
traktowano. Wiedziały, co je czeka. Przekonały się, że dzieci, które przed wojną musiały
znosić trudy życia, miały większą szansę przetrwać tortury, koszmary nocne, głód oraz
choroby. Dzieci wychowywane w bogatych domach, w których otaczano je troskliwą opieką,
znalazły się w dużo gorszej sytuacji. Jeden z małych więźniów zapisał swoje przenikliwe
myśli dla nas, którzy przeżyliśmy:
O dzieciach zaginionych i zamordowanych...
Ten, kto żył beztrosko w Pradze, Ten, kto był bogaty, Cierpi tutaj w Terezinie, Znosząc razy,
baty.
Przetrwają ci, co za młodu Twardymi się być nauczyli, Ale pójdą wnet do grobu Ci, którym
inni służyli.
O rodzicach zamordowanych dzieci
Rodzice zamordowanych dzieci, ich rodzeństwo, dziadkowie oraz krewni przeżywają
znacznie trudniejsze chwile w obliczu śmierci niż ci, którym dany został czas na oswojenie
się z rzeczywistością, na przygotowanie i opłakiwanie. Ludzie, którzy stracili swoje dzieci na
skutek morderstwa, nie mogli się na to przygotować, odebrano im również możliwość
pożegnania się ze zmarłym.
Pierwszy wstrząs następuje, kiedy dziecko nie wraca do domu
0
spodziewanej porze. Rodzice, którzy reagują z początku złością
1
planują ukaranie dziecka, bardzo szybko zaczynają się niepokoić. Wypytują sąsiadów
i dzwonią do szkoły. Podejmują poszukiwania w najbliższej okolicy, sprawdzając miejsca, w
których dziecko przebywało najczęściej. Rodzina zaczyna mieć poczucie winy, kiedy
odkrywa, jak niewiele wie o jego zwyczajach i upodobaniach.
W takich chwilach z pomocą mogą przyjść koledzy zaginionego. Najwięcej wiedzą często ci,
których rodzice traktowali do tej pory z niechęcią, jako „nieodpowiednie towarzystwo" dla
ich dziecka. Ci młodzi ludzie nie przejmują się tym, że „zarywają" noc, są gotowi szukać
kolegi aż do skutku. Rodzice, którzy wcześniej ich odrzucali, spoglądają teraz na nich z
życzliwością i wdzięcznością.
Pytania zadawane przez policję oraz podejrzenie, że dziecko padło ofiarą porywaczy,
powodują czasem zaskakujące reakcje rodziców — uczucia gniewu i bezradności, rozpaczy i
niecierpliwości. Strach i poczucie winy burzą ich spokój umysłu. Dodatkowo
118 Dzieci i śmierć
wytrącają wówczas z równowagi słowa pocieszenia i rady innych osób, które „w dobrej
intencji" krytykują ich bądź oferują środki uspokajające.
Pracowałam kiedyś z pewną matką zaginionego dziecka. Długo siedziała w pokoju niezdolna
do wykonania ruchu. Była tak otępiała, że nie mogła nawet odebrać telefonu. Kiedy wreszcie
podniosła słuchawkę, szef udzielił jej nagany za to, iż nie uprzedziła go o swojej nieobecności
w pracy, mimo że wiedział o zaginięciu jej dziecka. Ludzie wykazują czasem zaskakujący
brak wrażliwości. Pogłębiają w ten sposób rozpacz rodziców, którzy potrzebują ich
współczucia w ciężkich chwilach.
Pewien życzliwy pastor odwiedził państwa P. w ich domu. Rozpoczął rozmowę od
następujących słów:
— Słyszę, że Sonia nas opuściła. Bóg się o nią zatroszczy.
Potem objął rodziców ojcowskim gestem i poprosił, by modlili się razem z nim. Był
wstrząśnięty, kiedy ojciec gwałtownie odtrącił jego rękę, a matka wybiegła z pokoju z
krzykiem.
W takich sytuacjach zwykle brakuje nam wsparcia. Dziecko cierpiące na chorobę terminalną
otoczone jest lekarzami, pielęgniarkami i pracownikami opieki społecznej. Odwiedza je
kapelan szpitalny, który rozumie powagę sytuacji i nawiązuje kontakt z rodzicami. Zwykle
znajduje się ktoś, kto potrafi zbliżyć się do chorego oraz jego rodziny. Pojawiają się
przyjaciele i sąsiedzi, którzy rozmawiają z rodzicami i dzielą się wspomnieniami. Pomoc
bliskich osób pomaga przeżyć rozpacz z powodu śmierci dziecka. Tworzy więź, dzięki której
łatwiej jest dzielić się radością i rozpaczą, nadzieją i frustracją.
Nagłe zniknięcie dziecka sprawia, że rodzice czują się osamotnieni. Muszą poradzić sobie z
rozpaczą i utratą nadziei, gniewem oraz poczuciem winy. Nie ma nikogo, kto by ich
wysłuchał. Często odrzucają słowa pocieszenia oraz zapewnienia, że Jest jeszcze nadzieja".
Pełni niepokoju rodzice pragną najczęściej, żeby zostawić ich w spokoju, ponieważ czują, że
im nie pomagamy.
Pewna kobieta o imieniu Rita zaczęła zachowywać się „dziwacznie" po zaginięciu córki. Tak
okrutnie określiła to jej matka, która latami bezustannie mówiła jej, co powinna robić. Rita
skrupu-
O dzieciach zaginionych i zamordowanych...
latnie przeszukiwała rzeczy córki. Zaglądała do każdej szuflady w nadziei, że natrafi na jakiś
ślad. Oglądała wyjściowe sukienki dziewczyny, sprawdzała puchary zdobyte w mistrzostwach
jazdy na łyżwach. Rita zachowywała się tak, jakby chciała odtworzyć szczegółowo całe życie
córki, zanim będzie w stanie dopuścić do siebie myśl o tym, że być może już jej nie zobaczy.
W ten sposób próbowała zmierzyć się z tym, co się stało.
Pozostali członkowie rodziny obserwowali ją ze złością. Nie rozumieli, że każda istota ludzka
radzi sobie ze stresem na swój własny sposób. Rita w końcu znalazła w sobie dość siły, żeby
uporać się z szokiem, kiedy okazało się, że jej córka została zakłuta nożem w pobliskim lesie.
Matka sprawiała wrażenie, jakby wiedziała, co się stało, i przygotowała się na tę straszną
wiadomość. Wyjęła z szafy ulubioną sukienkę dziewczynki, w której zamierzała ją pochować.
Znalazła jej pamiętnik i odłożyła go na czas, „w którym będę w stanie go przeczytać".
Rodzina zamordowanej Belli przeżywała inne problemy. Okoliczności okrutnej śmierci
dziewczynki przekraczały najśmielsze wyobrażenia. Mieszkali w blokach, na dużym osiedlu
dla biednych rodzin. Od lat walczyli o przetrwanie. Matka była alkoholiczką. Dzieci
przywykły do tego, że w ich domu często pojawiali się nowi „tatusiowie".
Tego wieczoru matka zaprosiła do domu mężczyznę i Bella mogła pokrzyżować jej plany.
Nie miała nikogo, komu mogłaby powierzyć córeczkę na tę noc. Na zewnątrz zrobiło się
ciemno i zimno. W tej dzielnicy nikt nie wychodził samotnie o późnej porze. Rodzina zjadła
skromną kolację. Matka wpadła we wściekłość. Żaliła się na niesprawiedliwość losu, bo nie
mogła spędzić wieczoru z nowym przyjacielem. Ciasne mieszkanie było pełne dzieciaków,
które czasem porządnie „działały jej na nerwy".
Kobieta pragnęła tylko odrobiny radości w życiu, mężczyzny, który dbałby o nią i obdarzył
miłością. Wiedziała, że nie będzie żyła długo i martwiła się o los sześciorga dzieci, które
trafią do rodzin zastępczych albo do sierocińca. Myśl o tym przyprawiała ją o dreszcze,
przywoływała bowiem wspomnienia o własnym dzieciństwie pozbawionym miłości, które
spędziła w takiej instytucji.
120 Dzieci i śmierć
Tymczasem nareszcie spotkała kogoś, kto ją pokochał, dbał o nią i nie miał nic przeciwko
zabieraniu jej dzieci na plażę albo na wycieczkę na Coney Island. Wydawało się, że życie
wreszcie się do niej uśmiechnęło.
Tej nocy chciała mieć sypialnię do swojej dyspozycji. Potrzebowała odrobiny ciepła i
bliskości. Ale i to okazało się niemożliwe. Mężczyzna właśnie się do niej zbliżył, kiedy w
drzwiach stanęła Bella, domagając się uwagi matki.
— Wynoś się stąd! Zniknij z mojego życia! — Kobieta usłyszała, jak krzyczy na
przestraszoną córeczkę. Bella wybiegła z mieszkania, podczas gdy matka rzuciła się na
kanapę, wybuchając płaczem.
Tej nocy znaleziono Bellę martwą na parkingu osiedlowym. Aresztowano kilku chłopców,
którzy zaciągnęli dziewczynkę na dach i wielokrotnie ją gwałcili, a potem zrzucili na bruk.
Matka sprawiała wrażenie, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, co się stało. Siedziała
nieruchomo, podczas gdy policja przesłuchiwała jej przyjaciela i starsze dzieci. Powtarzała w
kółko: „Moja córeczka, moja córeczka". Nie słyszała, co do niej mówią. W chwili najcięższej
próby przekazała swoim dzieciom ten sam komunikat, który towarzyszył jej przez całe życie
jak klątwa: była niechciana, niekochana i porzucona. Dopiero kiedy ocknęła się ze stanu
odrętwienia i wstrząsu, długo po pogrzebie Belli, poczuła się winna tego, że pozostawiła
dzieci bez wsparcia.
Kobieta była przekonana, że postradała zmysły. Uważała się za złą matkę, która zasługiwała
na to, żeby utracić tę odrobinę dobra, jakiego zaznała w życiu. Ale nowy przyjaciel nie
opuścił jej, a sąsiedzi, którzy do tej pory prawie z nią nie rozmawiali, okazali dużo
serdeczności i nakarmili jej dzieci. Otrzymała również pomoc od grupy „Przyjaciół Shanti
Nilaya" ze Wschodniego Wybrzeża i dzięki temu nie odebrano jej dzieci. Później nauczyła się
kontaktować ze swoimi uczuciami i uwalniać od tłumionej frustracji i żalu z powodu
opuszczenia i braku miłości. Przeżycia z dzieciństwa nie pozwalały jej obdarzyć miłością
własnych dzieci.
Artykuły w gazetach opisujące okrutną śmierć jej córeczki oraz zamieszczane w nich zdjęcia,
ukazujące szczegóły zbrodni na tle seksualnym, doprowadziły matkę Belli do granicy
załamania psy-
O dzieciach zaginionych i zamordowanych... 121
chicznego. W najtrudniejszych chwilach pomogła jej jednak inna matka, która uporała się z
taką samą tragedią.
Doświadczenia wychodzenia poza ciało
Wielu uczestników naszych warsztatów i wykładów, które prowadzimy na całym świecie,
dzieliło się z nami swoimi doświadczeniami. Stały się one pocieszeniem dla matki małej
Belli. Ludzie ci twierdzili, że osoby odczuwające silny ból lub znajdujące się w sytuacji
zagrażającej ich życiu mają zdolność wychodzenia poza ciało. Zjawisko to opisał na początku
lat trzydziestych Viktor Franki, na podstawie przeżyć ludzi, którzy spadali z wysokich gór. W
tamtych czasach nie znano jeszcze określenia „doświadczenie wychodzenia poza ciało".
Podobne odczucia towarzyszą tonącym, którzy opisują je jako stan spokoju i wyciszenia. W
chwilach zagrożenia przed oczami ludzi przesuwają się obrazy z ich życia. Nie czują lęku,
przerażenia ani niepokoju. Są to najczęstsze znane nam opisy doświadczeń wychodzenia poza
ciało.
Materiały, które zgromadziliśmy w ciągu ponad dwudziestu lat pracy, zdają się potwierdzać,
że najmłodszym dzieciom dużo łatwiej jest „wyśliznąć się z kokonu", jak ujęła to jedna z
niedoszłych ofiar zabójstwa. Opisała przebieg zbrodni, liczne pchnięcia nożem, którym
przyglądała się z zewnątrz „bez złych uczuć, niemal ze współczuciem dla tego człowieka".
Znaleziono ją później nieprzytomną, w stanie bliskim śmierci. Napastnik zadał jej pięćdziesiąt
ran na całym ciele. Kobieta przeżyła i obecnie pracuje jako psycholog więzienny. Pomaga
zapobiegać kolejnym wybuchom gniewu skierowanego przeciwko ludzkości.
Gwałtowna śmierć
Odnalezienie zaginionych osób rodzi zarówno ulgę, jak cierpienie. Nadchodzi kres
oczekiwania, lęku i udręki, pytań o to, co się stało. Jednocześnie umiera nadzieja. Rodzice
dowiadują się, że ich ukochane dziecko nie żyje. Jeśli zmarły został okaleczony, rodzina
często nie ma możliwości oglądania jego zwłok. Niektórzy przedstawi-
122 Dzieci i śmierć
ciele władz uważają, że lepiej będzie oszczędzić jej „poruszającego" widoku. Jakże mało
wiedzą o ludzkiej naturze i sile!
Kiedy ekipa policyjna zakończy pracę i ciało zmarłego można już złożyć w kostnicy, jakiś
troskliwy człowiek powinien przygotować je na ostatnie odwiedziny najbliższych osób.
Rodzice powinni zobaczyć to, co zostało, i skonfrontować się z rzeczywistością: „Tak, to jest
mój syn, moja córka". Zwykle owijamy bandażem okaleczone części ciała i odkrywamy tylko
te fragmenty, które można zidentyfikować, aby najbliżsi krewni mogli pożegnać się ze
zmarłym.
Przekonaliśmy się, że rodziny osób, które zginęły gwałtowną śmiercią, o wiele dłużej
opłakują stratę, jeśli nie mogły zobaczyć ciał swoich zmarłych. Często latami zaprzeczają
temu, co się wydarzyło. Zdają sobie sprawę, że ktoś im bliski umarł, ale odmawiają przyjęcia
do wiadomości okoliczności towarzyszących tragedii.
Rodzice zamordowanych dzieci, których ciał nie odnaleziono, niemal zawsze łudzą się, iż
morderca się pomylił, że mówi o kimś innym, a ich dziecko wciąż żyje. Mają nadzieję, że
uciekło albo zaginęło bez wieści. Pragnienie to jest tak silne, że nie wierzą w śmierć dziecka
nawet, jeśli morderca szczegółowo opisał jego wygląd.
Rodzeństwo zamordowanego również przeżywa ciężkie chwile. Rodzice „zapominają" o nim,
będąc w stanie szoku i odrętwienia, który utrzymuje się czasem przez wiele tygodni. Bracia i
siostry zmarłego reagują bardzo gwałtownie na tę wiadomość. Zdarza się, że jakieś dziecko
uderza pięścią w szklaną szybę albo z wściekłością kopie piłkę. Niektóre dzieci dręczą
koszmarne sny, inne nie są w stanie odrabiać lekcji. Mają problemy z koncentracją uwagi,
przerywają wykonywane czynności, nie mogąc się na nich skupić. Popadają w zmienne
nastroje i niesprawiedliwie traktują swoich kolegów. Kiedy inni reagują sprzeciwem na ich
zachowanie, dzieci czują się skrzywdzone i osamotnione w chwili, kiedy potrzebują przede
wszystkim współczucia.
W takiej sytuacji przydaje się przyjaciel rodziny, osoba mniej zaangażowana emocjonalnie, a
tym samym mniej skłonna do oceniania ich zachowania. Ktoś taki mógłby porozmawiać z
nauczycielami, dyrektorem szkoły lub szkolnym psychologiem, żeby wyjaśnić sytuację w
rodzinie dziecka oraz jego reakcje. Dzieci potrzebują
O dzieciach zaginionych i zamordowanych... 123
w trudnych chwilach przyjaciela, kogoś, kto je wysłucha i porozmawia z nimi. Wymagają
cierpliwości, porady oraz wsparcia. Nie pomożemy im, powtarzając — co zdarza się nazbyt
często — że „miały dość czasu, by uporać się z tym, co się stało".
Jak miałyby przestać o tym myśleć? Jak można zapomnieć o tym, że siostra została
zgwałcona, zakłuta nożem lub uduszona? Czy można wymagać od dziecka, żeby skupiło się
na wydarzeniach drugiej wojny światowej i przestało myśleć o przemocy i tragedii w
rodzinie, podczas gdy wciąż ma przed oczami twarz zamordowanego brata lub siostry?
Jednocześnie dręczy je ciągły lęk. Dzieci wiedzą, że skoro coś tak strasznego przydarzyło się
ich rodzeństwu, one również mogą podzielić ten los. Zastanawiają się, czego inni ludzie od
nich oczekują? Czy mają zachowywać się jak automaty pozbawione uczuć? Nauczyciel
wychowania fizycznego mógłby im pomóc, zabierając na salę gimnastyczną i zachęcając do
wyrażenia trudnych emocji. Mogą uderzać pięściami w worek bokserski, ćwiczyć karate albo
wykrzyczeć swój gniew i uczucie bezsilności. Czasem pomaga gra w kręgle, tenisa czy piłkę
nożną. Każdy rodzaj aktywności fizycznej jest dobry, jeśli uwalnia uczucia.
Rodzeństwo powinno również wiedzieć, że zmiany w nastroju rodziców nie mają nic
wspólnego z jego zachowaniem. W chwilach załamania dzieci zachowują się na przemian
spokojnie lub nieznośnie. Podobnie rodzice mogą z dnia na dzień przechodzić ze stanu
odrętwienia do nieoczekiwanych wybuchów gniewu lub płaczu. Ich milcząca obojętność
może gwałtownie przeradzać się w złość oraz niechęć wyrażaną krzykiem: „Zabierzcie ode
mnie te dzieciaki. Nie chcę, żeby przypominały mi o tym, co się stało!"
Największym zagrożeniem dla rodziców i ich dorastających dzieci, które przeżyły wstrząs, są
alkohol i narkotyki. Ojcowie zamordowanych dzieci najczęściej muszą wracać do pracy tuż
po tragicznym wydarzeniu. Boją się stracić źródło dochodu, ale równie silnym bodźcem jest
potrzeba udawania, że ich życie toczy się dalej normalnym torem. Gorliwie angażują się w
wykonywanie obowiązków zawodowych i wracają do domu o coraz późniejszych porach. Ci,
którzy nie mogą skoncentrować się na pracy, są wzywani do gabinetu zwierzchnika, który
nakazuje im „wziąć się w garść".
124 Dzieci i śmierć
Po godzinach zaglądają do baru na drinka lub dwa. Alkohol ma uśmierzyć ich złość i
bezsilność wobec szefa. Tłumione uczucia powodują, że ludzie ci „wybuchają" przy
najmniejszej prowokacji ze strony współpracowników.
Często zdarza się, że osoby przebywające w najbliższym otoczeniu człowieka, który przeżył
wielką tragedię, zaczynają chodzić wokół niego na palcach. Takie zachowanie innych ludzi
rodzi uczucia osamotnienia i opuszczenia. Potęgują się one, jeśli partner lub partnerka nie
wykazuje zrozumienia i ogranicza kontakt fizyczny między małżonkami.
Pewien mężczyzna, który stracił dziecko w wypadku samochodowym spowodowanym
umyślnie przez rozgniewanego nastolatka (chłopak przyłapał je na tym, jak rysowało na
masce jego auta), nie mógł się zdobyć na to, by ponownie usiąść za kierownicą. Opowiadał
później, że bał się własnej reakcji na zbliżające się samochody. Nie chciał nikogo zabić.
Ludzie, którzy przeżyli podobny wstrząs, nie wymagają długiej terapii psychologicznej. Ich
reakcje są zrozumiałe, choć w pewnym sensie zaburzone, świadczą bowiem o nagromadzeniu
w sobie gniewu, wściekłości na niesprawiedliwość losu oraz innych „niezała-twionych"
problemów. Potrzebują pomocy osób, które przeżyły podobną tragedię i potrafią okazać im
zrozumienie, nie oceniając ich zachowania. Atmosfera akceptacji i serdeczności umożliwiłaby
im wyrażenie tłumionych emocji, mogliby rozerwać na strzępy książkę telefoniczną,
wykrzyczeć bezsilność oraz gniew i uwolnić się od ogromnego ciężaru, jakim są dla nich te
„niemożliwe do przyjęcia, destrukcyjne uczucia". Odczuwają wówczas wielką ulgę. W tym
samym celu prowadzimy warsztaty, pracujemy nad zbudowaniem systemu wzajemnego
wsparcia oraz tworzymy dźwiękoszczelne pomieszczenia, w których udręczeni ludzie mogą
swobodnie wykrzyczeć swój ból.
Zdarza się, że matki zamordowanych dzieci przez pewien czas po tragicznym zdarzeniu nie są
w stanie robić zakupów, spacerować z wózkiem po placu zabaw ani w ogóle kontaktować się
ze światem, który wydaje im się okrutnym i obojętnym miejscem. Nie rozumieją, dlaczego
ludzie nie podejmują rozmów o zmarłej Suzie,
O dzieciach zaginionych i zamordowanych... 125
dlaczego rozprawiają o błahostkach lub kolejnych wyborach. Dziwią się, że sąsiedzi ich nie
odwiedzają, a stary Joe, który zawsze przynosił im jajka, nie zatrzymuje się już na
pogawędkę. Obwiniają świat o brak zainteresowania. Zdarza się, że dopiero po długim czasie
uświadamiają sobie, że i one zachowywały się podobnie, zanim spotkała je tragedia.
Chwilami ogarnia je pragnienie zemsty, potrzeba wyrównania rachunków z przestępcą, który
odebrał im dziecko. Jednocześnie czują strach przed tym, że morderca zostanie ujęty i będą
musiały stanąć z nim twarzą w twarz w sądzie, powstrzymywać chęć wzięcia odwetu,
morderczy impuls oraz myśl o tym, by samodzielnie wymierzyć mu karę.
Czują złość na sądy, które są tak opieszałe, wydają niesprawiedliwe wyroki, kierują się
uprzedzeniami lub wykazują brak współczucia dla rodziny ofiary. Przypominają sobie
opowieści z czasów Dzikiego Zachodu, kiedy mężczyźni brali sprawy we własne ręce i
urządzali lincze. Fantazjują o zemście. Nie dostrzegają tego, że reagują podobnie jak
oskarżeni, którzy również musieli boleśnie, choć czasem nieświadomie odczuwać
niesprawiedliwość losu, zanim stali się mordercami. W tym najtrudniejszym okresie nie zdają
sobie sprawy z tego, że każdy człowiek mógłby stać się kimś takim jak Hitler, każdy nosi w
sobie również potencjał Matki Teresy.
Kiedy przyczyna śmierci nie została wyjaśniona
Dyskusje dotyczące problemów rodziców opłakujących śmierć swoich dzieci rzadko
uwzględniają problem niewyjaśnionej przyczyny zgonu. W naszym społeczeństwie wciąż
jeszcze rządzi niesprawiedliwość. Nasz system prawny bywa stronniczy, często tworzy więcej
problemów niż udaje się rozwiązać za jego pośrednictwem. Ludzie powszechnie znani,
bogaci i wpływowi mają większą szansę uniknięcia kary za popełnione przestępstwa niż
ludzie biedni, osoby pochodzenia latynoskiego lub czarnoskórzy, którzy nie mają pieniędzy
ani wiedzy o tym, w jaki sposób się bronić. Wiele tak zwanych „wypadków" okazuje się w
rzeczywistości aktami samobójczymi, inne po prostu morderstwami. Orzeczenie o „wypad-
126 Dzieci i śmierć
ku" stanowi łagodniejsze wytłumaczenie samobójstwa lub morderstwa. Może również
posłużyć jako sposób na uniknięcie kary. Sprawa zostaje zatuszowana, a winni odchodzą z
przekonaniem, że ich przestępstwo zostanie zapomniane z czasem, kiedy grób ofiary porośnie
trawą.
Ale rodzice zamordowanych dzieci nie zapominają. Być może od początku czuli, że śmierć
dziecka nie była przypadkowa. Próbowali dzielić się swoimi podejrzeniami, ale nikt nie chciał
ich słuchać. Przedstawiciele władz i policji odsyłali ich do domu, wymieniając między sobą
uwagi o „paranoikach". Lekceważąco klepali ich po plecach, powtarzając slogany w rodzaju:
„Rozumiem pański żal i gniew..."
Nikt nie chce słuchać rodziców, którzy czują się oszukani przez system sprawiedliwości.
Ludzie ci czują wściekłość oraz bezsilność, których nie potrafią załagodzić środki stosowane
przez prawo. Żądają bardziej radykalnych działań, domagają się bardziej wnikliwego
śledztwa i procesu, podczas gdy przedstawiciele władz nie mają ochoty zaprzątać sobie tym
głowy. Prędzej czy później przykleja im się etykietkę osób „niezrównoważonych
emocjonalnie". Inni ludzie zaczynają ich unikać. Jeśli nie dysponują środkami finansowymi,
żeby wynająć prywatnego detektywa albo uczciwego prawnika, pozostaje im
rozpamiętywanie i pytania o przyczyny śmierci ich dziecka.
Okrojone dotacje na bezpłatną pomoc prawną dla poszkodowanych osób potęgują problem.
Stanowi on istotną kwestię, bowiem rodzi coraz większe niezadowolenie, tłumiony gniew
oraz nienawiść. Powstrzymywane uczucia staną się przyczyną kolejnych aktów przemocy.
Ofiary niesprawiedliwości czują, że „muszą wziąć sprawy w swoje ręce". Obecnie w
Ameryce coraz częściej dochodzi do użycia broni przez ludność cywilną. Świadczy to między
innymi o braku zaufania obywateli do ochrony, jaką oferują agencje rządowe oraz prawne. Do
więzień trafiają zwykle drobni oszuści, podczas gdy przestępcy wciąż przebywają na
wolności, stanowiąc zagrożenie dla wszystkich.
O dzieciach zaginionych i zamordowanych... 127
Kiedy dziecko popełnia samobójstwo
Dziecięce akty samobójstwa są źródłem największego cierpienia rodziców. Stanowią one
zarazem jeden z najpoważniejszych problemów społecznych, który w naszym kraju zatacza
coraz szersze kręgi.
Tworzymy „gorące linie" telefoniczne działające we dnie i w nocy, budujemy ośrodki
pomocy dla zrozpaczonych ludzi na terenie całego kraju, a mimo to wciąż przegrywamy
kolejne bitwy. Samobójstwo jest trzecią przyczyną śmierci wśród dzieci między szóstym a
szesnastym rokiem życia. Pracowaliśmy w wielu społecznościach, w których aż trzydzieści
procent nastolatków usiłowało odebrać sobie życie. Niektórym to się udawało. Dlaczego tak
jest i co możemy zrobić, aby temu zapobiec?
Pewna pogrążona w żałobie matka zapytała mnie niedawno, jak to możliwe, że jej
jedenastoletnie dziecko popełniło samobójstwo. Nie mogła tego pojąć, ale znalazła w sobie
dość odwagi, żeby zadawać pytania, szukać przyczyny jego decyzji i w ten sposób zapobiec
kolejnej tragedii w rodzinie. Spytałam, co się wydarzyło przed śmiercią jej syna.
—
Nic — odparła. — Wrócił ze szkoły z ponurą miną. Nikt nie zwrócił na to uwagi, z
wyjątkiem męża, który postanowił z nim porozmawiać jeszcze przed obiadem. Nie znosi,
kiedy dzieci stroją miny przy wspólnym stole. Zapytał syna, co się stało. Okazało się, że tego
dnia dostał dwie złe oceny.
—
Nie starasz się o dobre stopnie — rozzłościł się mój mąż. — W takim razie my
również nie będziemy starać się o ciebie.
Zabronił nam zwracać uwagę na syna podczas posiłku. Chłopiec nie tknął jedzenia. Po
obiedzie poszedł do swojego pokoju. Wieczorem ułożyłam piątkę dzieciaków w łóżkach, ale
do niego nie zajrzałam. Chciałam dać mu nauczkę. Mój synek był dobrym dzieckiem.
Zachowywał się normalnie. Nigdy nam się nie sprzeciwiał.
Wczesnym rankiem domownicy usłyszeli odgłos strzału. Chłopiec już nie żył. Odebrał sobie
życie z powodu dwóch złych ocen!
Tragedią naszego społeczeństwa jest dążenie do sukcesu za wszelką cenę. Powtarzamy
dzieciom, że będziemy je kochali, je-
128 Dzieci i śmierć
śli przyniosą dobre stopnie. Mówimy: „Będę cię kochał, jeśli skończysz szkołę" albo: „Boże,
jak ja będę cię kochała, kiedy pewnego dnia będę mogła powiedzieć: Mój syn jest lekarzem".
Dzieci rezygnują wówczas ze swoich dążeń i starają się nas zadowolić. Pragną kupić naszą
miłość, której przecież kupić nie można! Nie dostrzegamy ich piękna, nie widzimy, jak
bardzo zasługują na miłość nawet, jeśli nie osiągają wiele. Możemy przecież zganić złe
zachowanie i wskazać im lepsze rozwiązania, nie pozbawiając ich miłości. Gdybyśmy
naprawili swoje błędy, nasze dzieci nie uciekałyby z domu, nie czułyby braku miłości i chęci
do życia. Wiedziałyby, że są wartościowymi ludźmi.
Tysiące dzieci wracają po lekcjach do pustych domów, gdzie czeka na nich zimny posiłek
albo pusta lodówka. Nie mają nikogo, kto by z nimi porozmawiał. Kilkunastoletnia
dziewczynka zrobiła kolaż, na którym napisała „Ratunku!" Była bardzo przygnębiona i
okazywała to na wiele sposobów. Nikt jednak nie zwracał na nią uwagi, aż do chwili, kiedy
odebrała sobie życie. Mały Indianin dał koledze swój wiersz, w którym wyraził poczucie
zniewolenia i trudności, z jakimi nie mógł sobie poradzić w surowej, rygorystycznej
atmosferze szkoły. Dwa tygodnie po jego śmierci wiersz przeczytali wszyscy uczniowie.
Wiele dzieci nie ma nikogo, kto udzieliłby im pomocy. Małe dziewczynki latami ukrywają
nadużycia seksualne ze strony rodziców lub akty przemocy w rodzinie. Nie zdradzają się ze
swoim cierpieniem, bo tata zagroził, że je zabije, jeśli komuś o tym powiedzą.
Spośród stu przypadków kazirodztwa, którego ofiarami były małe dzieci, ponad połowa
twierdziła, że grożono im śmiercią, gdyby wspomniały komuś o tym, że „coś im się
przydarzyło". Nie muszę dodawać, że były śmiertelnie przerażone, kiedy pozostawiano je pod
opieką ojca, dziadka lub wujka. Kilkanaście dzieci z tej grupy nie mogło dłużej znosić tortur i
wybrało śmierć z własnej ręki.
Znaczna większość ludzi — gdyby zdobyli się na szczerość — przypomniałaby sobie
przynajmniej jedną sytuację, w której chcieli „skończyć z tym wszystkim" i nie cierpieć
dłużej. Dag Hammarskjold wyraził te uczucia w swojej pięknej książce Markings [Znaki]:
O dzieciach zaginionych i zamordowanych... 129
„Tak! W taki właśnie sposób możecie szukać ucieczki od samotności — chcecie ostatecznie
rozstać się z Życiem. Nie! Śmierć może okazać się ostatnim darem w Życiu, ale nie może być
aktem zdrady przeciwko niemu". Wystarczy jedna istota ludzka, która okaże troskę
zrozpaczonemu dziecku. Jeden człowiek gotów usłyszeć jego niewyrażone błaganie o pomoc
może zapobiec tragedii.
Mały smutny chłopiec przysiadł na chodniku w Kalifornii Południowej. Usiadłam przy nim i
czekałam, aż będzie gotów ze mną porozmawiać. Gawędziliśmy chwilę o wszystkim i o
niczym. W końcu zapytałam go wprost, przed czym uciekł. Chłopiec nieśmiało uniósł
koszulkę i pokazał mi liczne ślady poparzeń na klatce piersiowej. Rany zostały zadane
gorącym żelazkiem na parę. Powiedział niemal obojętnym tonem, że matka ukarze go znowu,
jeśli wróci do domu. Dlatego postanowił uciec. Nie wiedział, w którą stronę iść, więc
zaproponowałam, że zawiozę go do domu. Kiedy zatrzymałam samochód, wyskoczył jak z
procy i zniknął. Szukałam go długo, ale bez skutku. Nie zdajemy sobie sprawy z cierpienia
wielu dzieci, które mieszkają obok nas.
Jak często dostrzegamy u siebie skłonność do osądzania ludzi, którzy decydują się odebrać
sobie życie? Czy zdarzyło wam się obserwować zachowanie personelu szpitala wobec
kilkunastolatka, którego przywożą tam po kolejnej próbie samobójczej? Pielęgniarki reagują
często złością i nieukrywanym obrzydzeniem, kiedy po raz trzeci z rzędu są zmuszone płukać
żołądek dziecka, które połknęło dużą ilość pigułek nasennych. Mali pacjenci oddziałów
pogotowia latami pamiętają, jak ich tam traktowano. Dlaczego te dzieci budzą w nas tak silną
złość? Czy dlatego, że jesteśmy przepracowani i wolelibyśmy poświęcić późne godziny w
pracy na pomaganie komuś, kto chce żyć? Czy zdarza nam się oderwać na chwilę od licznych
zajęć i pomyśleć o tym, jak wielki musiał być ich ból, samotność oraz cierpienie, skoro
zdecydowali się targnąć na swoje życie? Jak często próbujemy się dowiedzieć, czy mają
przynajmniej jedną bliską osobę, która im pomoże w najtrudniejszych chwilach? Czy
sprawdzamy warunki, w jakich żyją, stosunki panujące w ich rodzinach? Pytamy, czy mają
przyjaciół?
Pewnego popołudnia odwiedził mnie chłopiec, który chciał mi
130 Dzieci i śmierć
pokazać swoje rysunki. Był blady, odzywał się monosylabami i wyraźnie chciał mnie
zadowolić. Czekał, aż poproszę, żeby usiadł, nie sięgnął po ciastko, dopóki go nie
poczęstowałam. Musiałam położyć mu kartkę przed nosem, żeby zachęcić go do rysowania.
Rysowaliśmy dłuższą chwilę, kiedy wreszcie zaczął mówić. Z początku był bardzo
onieśmielony, stopniowo jednak nabrał większej pewności i opowiedział mi o swoim życiu.
Chłopiec miał sześć lat, a już kilkanaście razy usiłował popełnić samobójstwo. Zatrzymano
go, kiedy próbował rzucić się pod pociąg, później usiłował utopić się w wannie, a ostatnio
zamierzał wyskoczyć przez okno z piątego piętra, ale zauważył go w porę człowiek, który
tam sprzątał. Dziecko zostało porzucone przez matkę i od tamtej pory przenoszone do
kolejnych domów zastępczych. Bito go tak bardzo, że nie mógł siedzieć. Zamykano go w
szafie na wiele godzin, a potem karano za to, że zmoczył się w spodnie ze strachu przed
ciemnością.
Ostatnio trafił do rodziny, która dobrze go traktowała. Musiał ich jednak opuścić, kiedy
zastępcza matka zachorowała na raka. Pojawili się również uroczy ludzie, którzy chcieli go
adoptować, ale uznano, że nie będą odpowiednimi rodzicami dla chłopca, ponieważ mieli
różne przekonania religijne.
Kiedy wreszcie uświadomimy sobie, że liczy się tylko miłość? Kiedy zrozumiemy, że
wszyscy ludzie, podobnie jak rośliny, potrzebują opieki, światła, miłości, współczucia i
zrozumienia, które pozwolą im rozwijać się, dążyć do szczęścia i obdarzyć miłością swoje
dzieci?
* * *
Poniższy wiersz dostała pewna nauczycielka od ucznia klasy maturalnej. Nie wiedziała, czy
to on go napisał. Kilka tygodni później chłopiec popełnił samobójstwo.
Wciąż pytał: dlaczego? Nikt go nie słuchał.
Czasem rysował.
Chciał rzeźbić w kamieniu i pisać na wietrze.
O dzieciach zaginionych i zamordowanych... 131
Kładł się w gęstej trawie i spoglądał w chmury Zatopiony w sobie i przestrzeni bezkresnej,
Wsłuchany w słowa, które domagały się wypowiedzi. Namalował obraz.
Ukrył go pod poduszką przed ciekawych wzrokiem I oglądał wieczorami, potem długo
rozmyślał. A w ciemności pokoju, spod przymkniętych powiek Przypominał sobie każdy
nawet najdrobniejszy szczegół. To był jego obraz i uczucie to napełniało go szczęściem.
Kiedy poszedł do szkoły, zabrał obraz ze sobą. Nie pokazał nikomu, pragnął, by towarzyszył
mu Jak najlepszy przyjaciel. Szkoła była dziwna.
Siedział w kwadratowej, brązowej ławce, Takiej jak inne ławki kwadratowe. Klasa również
była kwadratowa i brązowa, Taka jak inne klasy.
Była ciasnym, zamkniętym pomieszczeniem,
W którym stały sztywne przedmioty.
Palce zesztywniały mu,
Kiedy trzymał w ręku ołówek i kredę.
Stopy stały sztywno na ziemi.
Nauczycielka długo mu się przyglądała.
W końcu podeszła.
Kazała mu włożyć krawat,
Taki, jaki noszą inni chłopcy.
Powiedział, że nie znosi krawatów.
Ale nie miało to żadnego znaczenia.
Potem zaczęli rysować.
Narysował wszystko w żółtych barwach,
Tak się właśnie czuł tamtego dnia.
Rysunek był piękny.
Nauczycielka podeszła znowu.
„Co to jest?", spytała z uśmiechem.
Dlaczego nie rysujesz tak jak Ken?
Czyż jego obrazek nie jest śliczny?
zieci śmier
Potem matka kupiła mu krawat, a on
Rysował tylko samoloty i rakiety kosmiczne
Tak jak inni chłopcy.
Wyrzucił swój stary rysunek.
Kiedy kładł się w gęstej trawie i patrzył na niebo,
Widział wielki błękit i pełnię wszystkich rzeczy.
Tylko jego już tam nie było.
Stał się kwadratowy i brązowy,
Miał sztywne ręce
Tak jak inni.
Słowa, które domagały się w nim wypowiedzi, Przestały domagać się czegokolwiek. Nie
napierały. Rozsypały się. I zesztywniały. Tak jak wszystko.
Rozdział 8
Alternatywne metody
leczenia: wizualizacja
Kiedy dzieci cierpią na choroby nieuleczalne, takie jak nowotwory, wielu zrozpaczonych
rodziców szuka ratunku w alternatywnych sposobach terapii. Większość spotyka się wówczas
ze sprzeciwem lekarzy, którzy reagują gniewem, jakby rodzina pacjenta znalazła się nagle po
przeciwnej stronie barykady.
Holistyczny sposób myślenia i nowe metody opieki nad chorymi zyskują sobie coraz więcej
zwolenników. W przyszłości coraz więcej rodzin będzie mogło korzystać z wzajemnej
pomocy oraz szukać nowych źródeł wsparcia dla małych pacjentów.
Simonton jest doskonałym przykładem wprowadzania techniki wizualizacji. Jest to metoda
często stosowana jako uzupełnienie chemioterapii oraz innych sposobów leczenia
akceptowanych przez medycynę współczesną. Ludzie dorośli uważają często, że dzieci nie
rozumieją, na czym polega wizualizacja. Poprosiłam jedną z matek, która zdecydowała się
zastosować tę uzupełniającą metodę w leczeniu swojej małej córeczki, aby dokonała
podsumowania jej efektów. Przytaczam tu list, który od niej otrzymałam:
„Postarałam się streścić przebieg pracy, jaką podjęłam z moją córeczką, Lyndsay, która miała
wówczas dwa i pół roku. Stosowałyśmy wiele metod leczenia holistycznego, jak również inne
naturalne środki terapeutyczne, które bardzo jej pomogły. Lyndsay chętnie angażowała się w
ćwiczenia. W pewnym sensie »wiedziała«, że
134 Dzieci i śmierć
pomagają jej wrócić do zdrowia. Ostatni rok był pięknym doświadczeniem dla nas obu.
W sierpniu 1979 dowiedziałam się, że córeczka ma nawrót choroby. Rak rozprzestrzeniał się
w szpiku kostnym. Pojawił się również duży guz w żołądku. Ponownie poddano ją
chemioterapii, jednak czułam, że to nie wystarczy. Rok wcześniej brałam udział w
konferencji poświęconej metodom leczenia holistycznego, która odbywała się na
Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego. Uczestniczyłam wówczas w warsztatach
prowadzonych przez Steve'a Halperna, który stosował terapię kolorami oraz muzyką. Przez
cały rok Lindsay zasypiała przy turkusowym świetle, słuchając Spectrum Suitę Halperna,
którą nazywałyśmy »muzyką Lindsay«. Wybrałam tę muzykę, ponieważ była kojąca i
nieukierunkowana. Medytowałam przy niej podczas warsztatów i uznałam, że pomoże mojej
córeczce odzyskać równowagę i zdrowie. Turkusowe światło również działało kojąco i
służyło uzdrowieniu.
Zaczęłyśmy stosować techniki aktywnej relaksacji. Układałyśmy się wygodnie na
poduszkach, często poprzedzając medytację łaskotkami i zabawą w siłowanie. Zaczynałyśmy
od rozluźnienia stóp, potem nóg, a wreszcie całego ciała, aby było »w pełni zrelaksowane^
Podczas tego ćwiczenia Lyndsay najczęściej zamykała oczy. Czasem pytałam ją, co wtedy
widzi. Miała bogatą wyobraźnię. Pokazałam jej, na czym polega »relaks«. Najpierw
poprosiłam, żeby napięła mięśnie, a potem je rozluźniła. Tłumaczyłam jej też różne ćwiczenia
na przykładzie szmacianej lalki, Ann. Lindsay traktowała to jako świetną zabawę, choć
czasem poważniała i gorliwie przykładała się do pracy.
Po ćwiczeniach relaksacyjnych wprowadzałam ją w stan medytacji i prosiłam: »Teraz
wdychaj magię z powietrza i wysyłaj ją do wszystkich części ciała. Niech magia obejmie
ciebie całą i uleczy cię. Lyndsay znów będzie zdrowa«. Pytałam, czy potrzebuje zaczarować
jakieś konkretne miejsce w swoim ciele. Córeczka często odpowiadała, że jest to jej brzuszek.
Nocą zasypiała przy turkusowym świetle, ale podczas ćwiczeń relaksacyjnych zapalałam
lampkę w różowym kolorze. Rozmawiałyśmy o tym, czym jest miłość, posługując się
metaforą różowego światła. Lyndsay wdychała więc różową mi-
Alternatywne metody leczenia: wizualizacja 135
łość i rozsyłała ją do wszystkich partii ciała. Dzięki temu ćwiczeniu czuła ciepło i radość.
Wyobrażałyśmy sobie, że guz znika, a Lyndsay odzyskuje zdrowie. Pytałam ją, w jaki sposób
odczuwa działanie magii w swoim ciele. Najczęściej opisywała ją jako uczucie ciepła, a
czasem łaskotanie.
Rok wcześniej czytałam artykuł o pewnym psychologu z Phoe-nix, który szkolił się w
metodzie Simontona. Pracował z pacjentami chorymi na raka. Wspominał również o
dzieciach, więc zadzwoniłam do niego i umówiłam się na wizytę z Lindsay. Zgodził się nam
pomóc razem ze swoim współpracownikiem, mimo że do tej pory nie zajmowali się tak
małymi dziećmi. Najmłodszy z ich pacjentów miał czternaście lat. Nie wzięli ode mnie
pieniędzy za konsultacje. Uszyliśmy parę miękkich żółtych butów, które można było wkładać
na ręce. Pierwszą przyozdobiliśmy niebieską buzią reprezentującą »pomocników« Lindsay, a
drugą czerwoną, która miała symbolizować »lekarstwa«. Psycholog był zainteresowany
przebiegiem terapii, ale dużo bardziej pomógł nam jego młody kolega, lekarz internista.
Ofiarowali Lyndsay książeczkę, pod tytułem There Is a Rainbow Behind Every Dark Cloud
[Za każdą ciemną chmurą rozciąga się łuk tęczy]. Córeczka miała wtedy niewiele ponad dwa i
pół roku, ale doskonale rozumiała jej treść. Komentowała ją za każdym razem, kiedy ją
czytałyśmy. Książka zawiera wiele ćwiczeń pomocnych w wizualizacjach.
Przygotowałyśmy zieloną tablicę i narysowałyśmy na niej portret Lyndsay białą kredą.
Rysowałyśmy zwykle po ćwiczeniach relaksacyjnych (lub innych, podczas których była w
stanie usiedzieć spokojnie, nie pędząc od razu do tablicy). Lyndsay wiedziała, że »po-
mocnicy« żyją w jej organizmie. Są to bardzo ważne postaci, które nazywałyśmy »białymi
komórkami«. Mają moc uleczenia choroby. Rysowałyśmy je jako okrągłe uśmiechnięte buzie
z długimi spiczastymi noskami i szerokimi ustami. Nosy stukały w chore komórki, a wielkie
usta połykały wszystkie bez wyjątku.
Potem rysowałam (czasem robiła to Lyndsay) kredą punkt na tablicy, w miejscu, w którym
przypuszczalnie znajdował się guz (nad prawą nerką). Córeczka wkładała rękawiczki i
gorliwie wycierała tablicę, żeby nie pozostał na niej nawet najmniejszy ślad. Czasem
136 Dzieci i śmierć
(przed zabiegami chemioterapii), zaznaczałyśmy na tablicy miejsce, do którego wprowadzano
lek, i śledziłyśmy drogę, jaką musi przebyć, żeby dotrzeć do komórek rakowych. Lindsay
naśladowała sposób, w jaki lekarstwo oddziałuje na guz. Używała w tym celu obu rączek.
Rozumiała, że lekarstwa oraz jej wewnętrzni "pomocnicy* pracują wspólnie, żeby przywrócić
jej zdrowie.
Pod koniec sesji zostawiałyśmy pomocników, żeby mogli kontynuować swoją pracę.
Ścierałyśmy tablicę i rysowałyśmy na niej małą dziewczynkę w ślicznej kolorowej sukience.
Rysowałyśmy również jej włosy i uśmiech, który stawał się coraz szerszy na kolejnych
rysunkach. Ostatni przedstawiał Lyndsay zupełnie zdrową i szczęśliwą, z pięknymi bujnymi
lokami. Któregoś razu przyszedł do nas fotograf. Lyndsay spontanicznie podeszła do rysunku
i ucałowała go. Robiła to kilkakrotnie. Innym razem bardzo zaangażowała się w
wymazywanie raka. W pewnej chwili złapała tablicę, rzuciła nią o podłogę i zaczęła po niej
skakać, żeby »pozbyć się wreszcie tej choroby!«
Czasem trudno nam było ćwiczyć trzy razy dziennie. Pracowałam wtedy na pół etatu, a
Lyndsay była z opiekunką, ale bardzo się starałyśmy nie rezygnować z pracy. Córeczka
siadała mi czasem na kolanach i przykładała moje dłonie do miejsca, w którym czuła ból.
Miałam wrażenie, że to jej pomaga, bo po krótkim czasie powracała do zabawy.
Częściej korzystała jednak z kolan »cioci Carol«, przyjaciółki, która zaoferowała swoją
pomoc w opiece nad Lyndsay i od czasu do czasu przekazywała jej uzdrawiającą energię.
Córka wyczuwała, że kontakt z Carol ją uzdrawia. Kiedyś wyraźnie dała nam do zrozumienia,
że wie, po co do niej przychodzi.
Pod koniec lata wracałyśmy z wycieczki do Kolorado. Po drodze odwiedziłyśmy FlagstafT,
gdzie mieszka przybrana ciocia Carol. Lyndsay podbiegła do niej i usiadła jej na kolanach.
Ujęła ręce Carol i przyłożyła je sobie do miejsca, które chciała uzdrowić. Kobieta powiedziała
jej, że nie potrzebuje już uzdrawiania, bo choroba się cofnęła. Córeczka popatrzyła na nią z
powagą.
— Nie, Carol — odparła. — Choroba całkiem nie zniknęła. Wróciła, a Lyndsay chce być
zdrowa.
Alternatywne metody leczenia: wizualizacja 137
Niestety, okazało się, że miała rację. Od tamtej pory Lyndsay korzystała z każdej okazji, żeby
poprosić Carol o przykładanie rąk.
Pomagali jej również inni uzdrowiciele. Lyndsay zawsze dawała im do zrozumienia, że wie,
iż starają się jej pomóc. Informowała, że czuje się lepiej dzięki ich zabiegom. Mam nadzieję,
że przedstawiciele świata medycznego zaczną dostrzegać znaczenie wymiany uzdrawiającej
energii między ludźmi. Małe dzieci są szczególnie wrażliwe i otwarte na jej przyjmowanie.
Wielokrotnie obserwowaliśmy zmianę w zachowaniu Lyndsay, która cierpiała z bólu, a po
sesji na kolanach u uzdrowiciela wyraźnie się ożywiała i wracała do przerwanej zabawy w
dobrym nastroju.
Pewnego razu wybierałyśmy się do Kalifornii po nowy lek. Powiedziałam Lyndsay, że jest
bardzo skuteczny oraz że jej pomoże. Narysowałyśmy na tablicy jej pomocników kredą o
intensywnym żółtym kolorze. Chciałyśmy w ten sposób podkreślić, że stają się coraz silniejsi.
Zaznaczyłyśmy ich obecność w całym ciele Lyndsay, które wkrótce będzie całkowicie
zdrowe.
(Zrobię w tym miejscu dygresję — zabrałam córkę do Meksyku, gdzie miała dostać Laetrile,
tzw. witaminę B17. Wiedziałam, że jest już za późno na skorzystanie z takiej terapii, ale dzień
wcześniej dostałyśmy w szpitalu zdjęcie rentgenologiczne, na którym nie było guza! Nie
chciałam, żeby podawano Lyndsay Laetrile w zastrzykach. Miała osłabione żyły. Sądziłam,
że dobre wyniki pozwolą nam poprzestać na tabletkach. Obiecałam córeczce, że nie będą jej
kłuli — było to dla niej bardzo ważne. Wspominam o tym dla wyjaśnienia jej zachowania w
sytuacji, która nastąpiła kilka dni później.)
Kiedy przyjechałyśmy do nowego szpitala, Lyndsay czuła się bardzo dobrze. Żartowała nawet
z lekarzami. Rozmawiałam z nimi o przebiegu choroby córki. Przyznali, że nie mają
zadowalających wyników w leczeniu nowotworów dziecięcych, takich jak neurobla-stoma
(nerwiak zarodkowy współczulny), ponieważ choroba jest najczęściej wykrywana w późnym
stadium zaawansowania. Zdecydowałam się na doustne podawania leku. Nie wiedziałam, że
Laetrile można podawać również przez odbyt, i że mogłabym się nauczyć robić to
samodzielnie. Brakowało mi pieniędzy na pokrycie
138 Dzieci i śmierć
kosztów trzytygodniowej terapii, ale czułam, że nie mam wyboru, bo obiecałam Lyndsay, że
nie będzie już brała zastrzyków. Lekarze zachęcali mnie do wypróbowania innego specyfiku
wspomagającego pracę układu odpornościowego. Zgodziłam się, wiedząc, że choroba
nowotworowa została wywołana przez wrodzoną dysfunkcję układu odpornościowego
Lyndsay. Okazało się jednak, że lek stosuje się w postaci bolesnych zastrzyków w nogę.
Kolejne dawki miały być podawane codziennie. Zatrzymałam się u przyjaciółki w San Diego,
więc pouczono mnie, jak robić zastrzyki, żeby uniknąć częstych wizyt w szpitalu. Po serii
leków podawanych dożylnie Lyndsay miała zażywać tabletki.
Następnego dnia nastąpił początek końca. Sama z trudem znoszę zastrzyki, więc czułam się
okropnie, kiedy musiałam podawać je Lyndsay. Bardzo się opierała. Musiałam ją
przytrzymać, nie trafiłam w żyłę i skaleczyłam ją. Lyndsay była wstrząśnięta, a ja poczułam
mdłości. Nie chciałam jej tego robić. Próbowałam ją uspokoić, ale nie reagowała. Patrzyła na
mnie z niedowierzaniem, nie odezwała się ani słowem. Jej wzrok mówił: »Jesteś taka sama
jak oni, mamo«. Potem nie chciała już rysować. Zauważyłam, jak kilka razy wkładała
paluszki do buzi i rysowała śliną swoją twarz na tablicy. Ale odwróciła ją frontem do ściany i
odmawiała wykonywania wspólnych ćwiczeń. Zamknęła się w sobie i wyglądała na bardzo
przygnębioną. Miałam wrażenie, że wsłuchuje się w to, co dzieje się wewnątrz niej, jakby
przebywała w innym świecie. Byłam przerażona jej zachowaniem. Sądziłam, że się poddała.
W ciągu kilku dni stan jej zdrowia bardzo się pogorszył. Powrócił ból i Lyndsay często się
pokładała. Jednak podczas naszego pobytu w San Diego, nawet po tym, jak próbowałam
podawać jej zastrzyki (czego natychmiast zaniechałam), odwiedziło nas kilku przyjaciół, a
wtedy sama biegła do sypialni i z dumą pokazywała im tablicę.
Wyjechałyśmy tylko na tydzień. Mimo że prześwietlenie nie wykazało śladu guza, ostatniego
dnia Lyndsay poczuła się bardzo źle. Zaraz po powrocie musiałam ją zawieźć do szpitala w
Phoenix. Nie było szansy na podanie Laetrile w tabletkach. Kolejne prześwietlenie wykazało
gwałtowne postępy choroby. Lekarze obawiali się obstrukcji, ponieważ organizm Lyndsay
nie odprowadzał płynów.
Alternatywne metody leczenia: wizualizacja 139
Następnego dnia podano jej dawkę nowego leku, który spowodował zatrzymanie pracy nerek.
Potem wytworzył się zator w komorze serca. Lyndsay zmarła trzy tygodnie później. Jej układ
odpornościowy był całkowicie zniszczony przez chorobę. (Nawiasem mówiąc, w ciągu kilku
ostatnich tygodni jej życia zastosowano doodbytni-cze podawanie Laetrile w płynie.
Lekarstwo złagodziło ból i poprawiło samopoczucie Lyndsay. Próbowała nawet coś zjeść w
dniu swojej śmierci. Poprzedniego wieczoru stwierdzono, że guz znacznie się zmniejszył.)
Wiedziałam, że się poddała, kiedy narysowała palcami swoją twarz na tablicy i odwróciła ją
frontem do ściany. Skierowała całą złość przeciwko sobie, kiedy poczuła, że nawet mama
chce sprawić jej ból (zastrzyki). Może gdyby nie podano jej tej fatalnej dawki leków
chemicznych, zyskałybyśmy jeszcze kilka miesięcy. Lyndsay dzielnie walczyła o życie.
Kilkakrotnie prosiła nawet o wizytę u lekarza, żeby dał jej »nową krew«. Wiedziała, że
poczuje się wtedy dużo lepiej. Niestety, przerwała ćwiczenia z rysowaniem na tablicy. Myślę
jednak, że była to bardzo skuteczna terapia, którą stosowałyśmy z powodzeniem przez dwa
miesiące. Widziałam, że przywiązuje wielką wagę do swojej pracy i zawsze chętnie zabierała
się do rysowania.
Kiedyś, podczas wizyty w szpitalu, Lyndsay miała okazję zobaczyć zdjęcie rentgenowskie, na
którym pokazałam jej, jak wygląda guz. Znajdowałyśmy się w sali, gdzie na ścianie
namalowano wielkiego słonia Dumbo. Na jego nosie siedziała myszka Timothy i trzymała w
łapkach czerwoną flagę. Poprosiłam Lyndsay, żeby wyobraziła sobie swoich pomocników z
takimi samymi flagami, jak atakują guz. Miała to być armia, która odnosi zwycięstwo.
Lyndsay zapamiętała pomysł z flagami i wprowadzała go później w różnych wariantach. Tak
wiele wydarzyło się w czasie jej choroby. Trudno mi wszystko zapamiętać, ale każdy
najdrobniejszy nawet szczegół miał dla nas duże znaczenie. Lyndsay nie nauczyła się jeszcze
swobodnie wyrażać, ale myślę, że rozumiała o wiele więcej. Informowała mnie o tym, co się
z nią dzieje na różne sposoby. Przygotowywała mnie na to, co miało się stać.
Któregoś dnia niedługo przed śmiercią zarysowała całą po-
140 Dzieci i śmierć
wierzchnię tablicy, żeby pokazać mi miejsca zaatakowane przez raka. Próbowałam ją
powstrzymać, ponieważ myślałam, że te rysunki mogą podziałać jak negatywne
programowanie. Kilka dni później okazało się, że Lyndsay miała rację. Nie mogłam
uwierzyć, że wyniki są aż tak złe. Do tej pory nie wierzyłam, w każdym razie nie świadomie,
że moja córeczka może umrzeć. Mogła odejść już rok wcześniej, ale pewnie wiedziała, że nie
byłabym w stanie się z tym pogodzić. Starałam się robić wszystko, co było w mojej mocy,
żeby przedłużyć jej życie, podczas gdy ona łagodnie pomagała mi w osiągnięciu dojrzałości i
zrozumienia. Nie chciała »odejść« tak długo, aż przyszedł dzień, w którym musiałam jej
powiedzieć, że »może to zrobić". Poprosiłam ją, żeby opuściła swoje ciało. W dniu, w którym
umarła, ja również doświadczyłam swojej śmierci i narodziłam się na nowo".
Dopisek:
„Pięć dni przed śmiercią Lyndsay miała nietypowy atak. Wciągnęła powietrze do płuc, ale nie
była w stanie zrobić wydechu. Mimowolnie zatrzymywała powietrze. Wpadła w panikę.
Odrzuciła głowę do tyłu i rozpaczliwie próbowała zmusić płuca do oddychania. Poprosiłam
Shawnę, żeby włączyła jej ulubioną muzykę i powiedziałam:
— Słuchaj muzyki, Lyndsay, i staraj się rozluźnić.
Mówiłam cichym i spokojnym głosem, rozpoczynając medytację relaksacyjną.
Lyndsay nie spuszczała ze mnie wzroku. Rozpaczliwie starała się wykonywać moje
polecenia. Zaczęłyśmy od stóp i szybko prze-szłyśmy przez całe ciało. Kiedy rozluźniała
klatkę piersiową, napięcie złagodniało i udało jej się wypuścić powietrze. Nie był to atak
epilepsji, chociaż wyglądał podobnie. Lyndsay zaciskała szczęki i czuła napięcie w całym
ciele, ale największym problemem były zaburzenia oddychania. Przez cały czas utrzymywała
ze mną kontakt wzrokowy i wiedziałam, że rozumie, co do niej mówię. Starała się podążać za
moim głosem, podczas gdy trzymałam ją w objęciach i powtarzałam, żeby się nie bała.
Prosiłam, żeby »rozluźniła całe ciało i żeby się zrelaksowałam Sama również byłam
przerażona; myślałam, że Lyndsay umiera. Ale widząc, jak na mnie patrzy,
Alternatywne metody leczenia: wizualizacja 141
zrozumiałam, że prosi o pomoc. Jestem przekonana, że nasze ćwiczenia relaksacyjne ocaliły
jej życie podczas ataku, pomogły jej odzyskać kontrolę i złagodziły lęk".
* * *
Pewien terapeuta, związany blisko z rodziną umierającego chłopca, zastosował hipnoterapię
jako metodę uzupełniającą jego leczenie. Przytaczam jego słowa:
„Przypuszczam, że Jean opowiedziała Pani o tym, jak zastosowałem hipnoterapię w leczeniu
Dawida. Początkowo chciałem mu pomóc zatrzymać odruchy wymiotne, a potem
kontrolować ból i stany niepokoju. Ćwiczenia bardzo mu się przydały. Dawid nauczył się
wprowadzać w stan hipnozy i sam wykorzystywał tę metodę nawet podczas ostatniej podróży
do Teksasu. Wspólnie z matką opracowali zastosowanie hipnoterapii w kontrolowaniu
apetytu. Był to nowy problem Dawida, wynikający z konieczności zażywania sterydów w
wysokich dawkach.
Na kasecie przygotowanej z okazji świąt Bożego Narodzenia nagrałem życzenia, aby Dawid
odnalazł spokojne miejsce. Odnoszą się one do naszych sesji hipnoterapii, kiedy sugerowałem
mu przyjemny sen dający ukojenie i poczucie bezpieczeństwa. Dzięki moim sugestiom Dawid
zapadł w sen hipnotyczny, w którym zobaczył siebie jako orła szybującego w przestrzeni
między jednym miłym i bezpiecznym miejscem a drugim. Kiedy tylko orzeł zaczynał
odczuwać niepokój, natychmiast mógł wzbić się w powietrze i odlecieć w inne miejsce, w
którym odnajdował ukojenie. Dawid często powracał do tych wyobrażeń.
Hipnoterapia okazała się skuteczna nie tylko w doraźnych celach. Dzięki tej metodzie
zarówno Dawid, jak jego matka odzyskali poczucie kontroli. Nabyli też nowe umiejętności.
Jean wyznała mi, jak bardzo obawiała się poczucia bezradności. Nie mogła znieść myśli, że
życie jej dziecka zależy wyłącznie od leków, aparatury medycznej i specjalistów. Poczuła
wielką ulgę, kiedy opanowała techniki umożliwiające im obojgu kontrolowanie trudnych
142 Dzieci i śmierć
sytuacji. (Wielu ludzi myśli, rzecz jasna, że człowiek będący w stanie hipnozy jest całkowicie
bierny, ale ci, którzy poddali się temu ćwiczeniu wiedzą, że jest odwrotnie.)"
Podczas dziesięciu lat naszej pracy stwierdziliśmy, że coraz więcej rodziców stosuje
medytację i wizualizację, podobnie jak hipnote-rapię w łagodzeniu bólu i stanów niepokoju u
dzieci nieuleczalnie chorych. Jesteśmy przekonani, że warto zachęcać rodziny pacjentów do
udziału w treningach, na których będą mogli opanować stosowanie tych technik, pod
warunkiem, że osoby te znajdują się w dobrym stanie zdrowia fizycznego oraz
emocjonalnego.
Opracowano już bardzo wiele metod relaksacyjnych oraz medytacyjnych. Dobrym
przykładem są książki i warsztaty prowadzone przez Stephena Levine'a. Osobiście odwiedza
on umierających pacjentów, niosąc im wielką pomoc.
Płyty z muzyką Steve'a Helperna oraz jego metoda pracy z uzdrawiającymi kolorami okazały
się skutecznym narzędziem również dla naszych pacjentów, podobnie jak książeczki z
ćwiczeniami relaksacyjnymi dla dzieci, autorstwa Thomasa Roberta i G. Hendricksa.
Wyczerpani długotrwałą chorobą rodzice oraz ich dzieci mogą skorzystać z książek i kaset
polecanych przez Towarzystwo Edukacji Narodowej. Doktor Charles Stroebel przedstawia w
nich metody relaksacji sterowanej dla ludzi dorosłych (książka nosi tytuł The Quieting
Reflex), podczas gdy Liz Stroebel przygotowała program radzenia sobie ze stresem u dzieci,
The Kiddie Q.R.
Każdy hipnoterapeuta działający w porozumieniu z lekarzami prowadzącymi leczenie dziecka
może samodzielnie przygotować kasetę z programem ćwiczeń dostosowanych do
indywidualnych potrzeb.
Fundacja Ronalda McDonalda buduje domy opieki dla dzieci chorych nieuleczalnie oraz ich
rodziców, którzy przyjeżdżają często z daleka, aby towarzyszyć pacjentom przebywającym w
znanych ośrodkach leczenia. Pracownicy tych domów mogliby zaopatrzyć się w książki i
nagrania z ćwiczeniami relaksacyjnymi. Być może znalazłaby się grupa ochotników, którzy
prowadziliby zajęcia dla osób oczekujących na zabiegi w szpitalu. Kierownictwo ośrod-
Alternatywne metody leczenia: wizualizacja 143
ka byłoby oczywiście zobowiązane sprawdzać owych ochotników, aby zapobiec praktykom
szarlatanów lub osób kierujących się pobudkami niezgodnymi z etyką.
Moglibyśmy zdziałać wiele dobrego na rzecz naszych dzieci i członków ich rodzin, gdyby nie
ograniczały nas ciasne przekonania i zaślepienie.
Rozdział 9
Wewnętrzna wiedza dzieci o śmierci oraz ich symboliczny język
Anonimowy tekst modlitwy przypisywanej Siuksom przedstawia uniwersalne przekonanie o
tym, że śmierć jest etapem przejścia w inną formę istnienia. Dostałam go od przyjaciela, który
wiedział, że interesuję się duchową wiedzą starożytnych kultur.
Modlitwa przejścia
Duch nigdy się nie rodzi,
Nigdy też duch nie przestaje istnieć,
Nie istniał czas, w którym nie było ducha.
Koniec i początek są snem tylko,
A duch niezrodzony jest, nieśmiertelny i niezmienny
od wieków.
Nietknięty przez śmierć,
Choć dom jego martwym się zdaje.
Dzieci mają wewnętrzną wiedzę o śmierci. Przekonujemy się o tym raz po raz w różnych
sytuacjach. Swoją praktykę zawodową rozpoczynałam jako wiejski lekarz w Szwajcarii.
Często odwiedzałam dzieci cierpiące na nowotwory, choroby serca, białaczkę i inne
schorzenia zagrażające życiu. Niewiele wówczas pisano na ten te-
Wewnętrzna wiedza dzieci o śmierci... 145
mat i lekarze zdani byli na intuicję i zdrowy rozsądek w kwestiach diagnostyki.
Pewnego wieczoru pojechałam z wizytą domową do przewlekle chorej dziewczynki.
Kilkumiesięczna terapia dawała marne rezultaty. Rodzice i starsze rodzeństwo pracowali przy
żniwach, więc matka mogła zaglądać do chorej tylko od czasu do czasu. Dziewczynką
opiekowała się prababka, kobieta niemal kompletnie głucha i słabo widząca. Teoretycznie nie
mogła być dobrą pielęgniarką, a jednak okazała się najlepszą towarzyszką i opiekunką dla
Susan.
Babcia przesiadywała z dziewczynką całymi dniami. Kiedy mała zapadała w sen, wydawało
się, że i ona drzemie. Musiała jednak posiadać coś w rodzaju szóstego zmysłu, bowiem kiedy
tylko Susan się budziła, babka była zawsze w pełni przytomna. Dotykała jej wtedy delikatnie,
zapewniając o swej troskliwej obecności, i cierpliwie zwilżała napojem jej spieczone wargi.
Dziewczynka mogła pić tylko małymi łyczkami, a babcia nigdy nie próbowała zmuszać jej do
jedzenia.
Mogłam im się przyglądać godzinami. Często przysłuchiwałam się opowieściom prababki,
które splatała ze wspomnień i wewnętrznej wiedzy o nieuchronności zdarzeń. Nie mogła
czytać z powodu słabego wzroku, ale wymyślane przez nią historie były o wiele bardziej
ekscytujące i inspirujące niż te, które czytałam w książkach, zarówno w dzieciństwie, jak i w
dorosłym życiu — a czytałam ich wiele! Babcia wiedziała o rzeczach, które muszą nastąpić, a
jej opowieści miały być do nich przygotowaniem.
Z początku Susan interesował niemal każdy szczegół tych historii. Z czasem zadawała coraz
mniej pytań. W ostatnim dniu swego życia, który babka z pewnością przeczuwała,
dziewczynka zapytała tylko, czy „prędko ją odwiedzi". W tamtej chwili tylko ona mogła
właściwie zrozumieć to pytanie. Delikatnie dotknęła rączki wnuczki i odparła:
— Naturalnie. Wiesz, że moje stare ciało jest coraz słabsze. Nie będzie mnie już długo nosić.
Sądzę, że jestem tu tylko dlatego, że mnie potrzebujesz. Wkrótce znów się spotkamy i wiesz,
co? Będę wtedy doskonale słyszeć i widzieć, i będziemy razem tańczyć.
Wiedząc, że jestem świadkiem tej rozmowy, staruszka posła-
146 Dzieci i śmierć
ła mi niemal szelmowski uśmiech. Czyżby wiedziała już wtedy, że nadejdzie czas, w którym
w pełni zrozumiem to, czym dzieliły się ze mną teraz te niezwykłe istoty? A może po prostu
zaakceptowała moją obecność i pozwoliła mi słuchać swych nauk, wiedząc, że wszelka
pomoc ma nieocenioną wartość i że owe szczególne chwile wypełnione ciszą i spokojem
nadadzą mej pracy głęboki sens i piękno. Jakże niewiele wiedziałam wtedy, przed trzydziestu
laty. Mogłam zaledwie przeczuwać, że to one — staruszka i mała dziewczynka — staną się
dla mnie nauczycielkami.
Babcia przygotowała dla Susan odświętną sukienkę i poprosiła jej matkę, by nie wychodziła
rano do pracy. Tę rodzinę łączyło szczególne, głębokie porozumienie. Wszyscy zasiedli
razem do śniadania. Krótko potem ojciec Susan powiadomił mnie telefonicznie ojej śmierci.
Zgodnie z ówczesnym zwyczajem rodzina umyła i ubrała Susan. Sąsiedzi przygotowali dla
niej trumnę. Mieszkańcy wioski przychodzili kolejno, żeby złożyć kondolencje. Ciało
dziewczynki ułożono w najlepszym pokoju z widokiem na kuchnię i jadalnię. Przyjaciele i
sąsiedzi, koleżanki i koledzy z klasy oraz nauczyciele, wszyscy przyszli się pożegnać. Wieś
zadbała o karawan i konie. Prawie wszyscy jej mieszkańcy szli w kondukcie żałobnym do
kościoła i dalej na cmentarz. Dzieci śpiewały, ksiądz odprawił mszę, dziadek Susan i
najbliższy przyjaciel rodziny wypowiedzieli kilka wzruszających słów i trumnę spuszczono
do ziemi. Kolejno podchodzili do niej bracia i siostry dziewczynki, jej przyjaciele i sąsiedzi,
każdy z garścią piasku, którym wypełnili głęboki dół.
Babcia przetrwała długą ceremonię żałobną. Zrezygnowała tylko ze stypy w lokalnej
restauracji, w której tłumnie uczestniczyli krewni, przyjaciele i sąsiedzi. Reszta domowników
wróciła późnym wieczorem. Okazało się, że staruszka miała lekki atak serca, ale uprosiła nas,
żeby pozwolono jej powracać do zdrowia w domu. Doglądałam jej w owym czasie.
Wizyty w tym domu stały się dla mnie bezcenne. Bywałam tam nadal, kiedy babcia dołączyła
już do małej Susan. Do dziś dostaję od nich życzenia świąteczne i wiem, że cieszą ich
sporadyczne pozdrowienia od „doktorki zza morza".
Wewnętrzna wiedza dzieci o śmierci... 147
Praca lekarza na wsi jest darem. Życie tam nadal jest proste, wypełnione miłością i pracą.
Ludzie dzielą się ze sobą tym, co mają, a „babcie" szczodrze oferują swą miłość, wiarę i
opiekę młodszym pokoleniom, aby któregoś dnia one również mogły przekazać te dary
swoim dzieciom i dzieciom swoich dzieci.
Dziś wiem z całą pewnością to, czego nie wiedziałam wtedy. Babcia Susan była jedną z
moich najstarszych nauczycielek. Dzięki niej, jak i dzięki wielu moim małym pacjentkom,
którymi opiekowałam się w późniejszym czasie, przekonałam się, że śmierć może być równie
prosta i nieskomplikowana jak życie — pod warunkiem, że nie zamienimy jej w koszmar.
Dziecięcy język symboli
Matka szesnastoletniej dziewczynki, która umarła na skutek upadku z konia, pokazała mi
obraz namalowany przez swoją córeczkę. Symbolika tej pracy budzi zastanowienie. Czy to
możliwe, że dziewczynka przewidziała uszkodzenie głowy? Podobne pytania rodzą się po
lekturze jej wierszy, nie tylko bardzo poruszających, ale również odkrywczych. Pierwszy, bez
tytułu, został znaleziony następnego dnia po jej śmierci. Zapisała go na luźnej kartce i
włożyła do pamiętnika, który zabrała ze sobą na wakacje.
Wciąż jestem dzieckiem,
Dziewczynką w koronkach wśród kwiatków tysiąca
I nigdy w życiu jeszcze nie odważyłam się
Stanąć z tobą twarzą w twarz,
Nie chowając się najpierw do kąta.
Tym lepiej, jak sądzę
Dla ciebie, tym lepiej.
Wkrótce zrozumiesz to,
O czym mówię,
Kiedy rozpadnę się na tysiąc kawałków. Pierwszy raz poczujesz tak wielki strach, Poczujesz,
jak wielki był to dar.
148 Dzieci i śmierć
Matka
Jak mam ciebie dotykać? Jesteś tak krucha, tak łatwo cię skrzywdzić... Tak, kocham cię, ale
przechodzę wiek buntu I jak mam się teraz zbuntować? Co z nami będzie, kiedy odejdę? Nie
rozumiesz, że muszę cię kochać z daleka? Nie mogę być już dla ciebie wsparciem; Dźwigam
na barkach swój własny ciężar. Przerażasz mnie, kiedy tak opłakujesz swoich synów... Co
poczniesz, kiedy przyjdzie kolej i na mnie, twoją jedyną córkę?
Twoja miłość jest silna; choć tak łatwo przychodzi ci mnie odrzucić.
Jak mogę odejść, wiedząc, że wciąż czuć będziesz moją
obecność u boku? Kiedy poprosisz, bym cię dotknęła, Czy zrozumiesz, jeśli nie będę mogła
tego uczynić?
Sen, który przyśnił mi się kilka razy
Idę przez duży parking przed centrum handlowym, w którym mieści się dwadzieścia lub
trzydzieści sklepów. Nie ma tu nikogo oprócz mnie. Jest jeszcze ciemno. Świta. Słyszę echo
swoich kroków. Czuję chłód.
Zauważam mężczyznę stojącego w pewnej odległości ode mnie i w tej samej chwili na
ułamek sekundy przenosimy się oboje na zalaną słońcem łąkę, a potem z powrotem na
parking. Wszystko dzieje się tak szybko, jakby mi się tylko wydawało. Podchodzę do niego.
Jest wysoki. Ma jasne włosy i ciemne oczy. Jest bardzo zmęczony. To Jezus. Nie mam
pojęcia, skąd to wiem, ale tak jest. Przystaję niecałe pół metra od niego. Ma na sobie dżinsy.
Nie nosi koszuli. Ma gładką skórę. Wygląda na zasmuconego, jakby przyszedł się ze mną
pożegnać. Bierze mnie za ręce i zaczyna płakać. Ja też
'Wewnętrzna wiedza dzieci o śmierci... 149
płaczę, bo tak dawno go już nie widziałam i nawet teraz jeszcze za nim tęsknię. Jego łzy
spadają na moje dłonie.
—
Nie musisz do mnie przychodzić, żebym był przy tobie — mówi. — Jestem zawsze,
kiedy mnie potrzebujesz.
Zostaję znowu sama. Przysiadam na krawężniku i wybucham płaczem. Zostaję tam do
wschodu słońca, a potem powoli odchodzę...
Pragnienie
Żyć pragnę, gdy życie dobiega końca, I umrzeć pragnę, gdy nadchodzi śmierć. Trwam między
jednym a drugim, pośrodku. Chcę, by to, co zaczęłam, znalazło swój kres.
Jestem mitem tylko, dawnego obrazu odbiciem, Jestem cieniem, co blednie, maleje i znika,
Mechanizmem stworzonym z precyzją niezwykłą, Płaczem, krzykiem... i skokiem w dół.
Słowa te napisała Mary Hickman, wiosną, zanim przyszło lato
jej śmierci. Znaleziono je, kiedy już nie żyła.
* * *
Inna matka ze Wschodniego Wybrzeża również podzieliła się z nami swoim przeżyciem.
Przytaczam tu jej list dosłownie. Mówi sam za siebie.
„Moja córeczka obudziła się tego ranka w »największym podnieceniu®. Tylko tak można
określić jej nastrój. Spała w moim łóżku i obudziła mnie, ściskając, potrząsając i krzycząc:
—
Mamo, mamo, Jezus powiedział, że idę do nieba! Tak się cieszę. W niebie jest
ślicznie, wszystko jest złote, srebrne i błyszczące. Są tam Jezus i Bóg... — I tak dalej, i tak
dalej. Trajkotała bez przerwy tak, że z trudem za nią nadążałam. Była w euforii. Prze-
150 Dzieci i śmierć
straszyło mnie to, o czym mówiła. Temat rozmowy był raczej niecodzienny.
Jej podniecenie było zaskakujące. R. była z natury spokojną dziewczynką, często pogrążoną
w myślach. Obdarzona dużą inteligencją, nie była dzieckiem skorym do szalonych wygłupów,
jakie zwykle wyczyniają czterolatki. Doskonale rozwinięta werbalnie, zwykle dbała o
poprawność wypowiedzi. Fakt, że teraz jąkała się i połykała słowa, wydał mi się niezwykły.
Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek wcześniej była tak przejęta, nawet na Boże Narodzenie,
urodziny czy na przedstawieniu cyrkowym.
Uciszałam ją, prosiłam, żeby tak nie mówiła (kierował mną zabobonny lęk). Od chwili
narodzin R. miałam poczucie, że nie zostanie ze mną długo (powiedziałam o tym tylko
bliskiej przyjaciółce). Nie chciałam o tym pamiętać, nie chciałam, by R. o tym mówiła, nie w
taki sposób — nieoczekiwanie, z wielkim przejęciem. Nigdy dotąd nie rozmawiałyśmy o
śmierci, mówiłyśmy o niej ogólnie, ale nigdy nie wspominała o tym, że sama umrze.
Długo nie mogłam jej uspokoić. Mówiła bez przerwy o »ślicznym złotym niebie, w którym są
cudowne rzeczy, złote aniołki i diamenty, i klejnoty, mamo«. Zapewniała, że będzie tam
bardzo szczęśliwa, że czekają wspaniała zabawa, bo tak powiedział jej Jezus. Opowiadała o
tym wszystkim ludziom z przekonaniem, w wielkim podnieceniu, trudno było dotrzymać jej
kroku. Zapamiętałam bardziej jej nastrój i sposób, w jaki mówiła, niż poszczególne słowa.
Pozostało mi w pamięci zaledwie kilka zdań.
—
Kochanie, przerwij na chwilę i uspokój się trochę — prosiłam. — Gdybyś poszła do
nieba, tęskniłabym za tobą. Cieszę się, że miałaś taki piękny sen, ale teraz postaraj się
uspokoić, dobrze?
Nie pozwoliła sobie przerwać.
—
To nie był sen — odparła. — To się działo naprawdę (wymówiła to stanowczym
tonem czterolatki). Ale nie martw się, mamusiu, bo Jezus powiedział, że mogę się tobą
opiekować. Podaruję ci złoto, rubiny i drogie kamienie i nie będziesz musiała się o nic
kłopotać. Spodoba ci się to złoto i klejnoty... — mówiła dalej. (Przytaczam tylko te jej
wypowiedzi, które zapamiętałam wyraźnie, co do słowa. Poza tym pamiętam raczej esencję
całej rozmowy.)
Wewnętrzna wiedza dzieci o śmierci... 151
R. opowiadała jeszcze przez chwilę o tym, jak cudowne jest niebo (choć stopniowo się
wyciszała), a kiedy powtórzyłam, jak bardzo się cieszę, że miała taki piękny sen, znów
powiedziała, że to „było prawdziwe, najprawdziwsze na świecie". Przytuliła się do mnie i
zapewniła, że nie muszę się martwić, bo Jezus zatroszczy się o mnie. Potem wyskoczyła z
łóżka i pobiegła się bawić.
Wstałam i przygotowałam śniadanie. Dzień upływał zwyczajnie, ale po południu między
trzecią a wpół do czwartej R. została zamordowana (utopiona).
Nasza poranna rozmowa wydała mi się tak zaskakująca, że wcześniej tego samego dnia
opowiedziałam o niej co najmniej jednej osobie. Osoba ta zapamiętała sen mojej córeczki.
Kiedy usłyszała o śmierci R., pomyślała od razu: »Skąd ona o tym wiedziała?«
Osobiście uważam, że ludzie nie mogą znać swojej przyszłości — to wbrew prawom fizyki.
R. nie mogła wiedzieć, że »pójdzie do nieba«.
A przecież tak się stało. Moja córeczka obudziła się niezwykle podekscytowana i
oświadczyła, iż Jezus powiedział, że pójdzie do nieba (nie pamiętam, czy powiedziała
»dzisiaj«). Umarła tego samego popołudnia. Nie umiem tego wyjaśnić.
Nie byliśmy szczególnie religijni. Dwa razy zabraliśmy R. do kościoła i oczywiście
czytaliśmy jej opowiastki o Mojżeszu, Jezusie, Maryi i Józefie. Nasze dzieci nie zawsze
chodziły do szkółki niedzielnej. Chciałam, żeby przede wszystkim nauczyły się miłości i
szacunku dla świata, dobroci i troski o innych. W mniejszym stopniu zależało mi na religii;
nie mogłam ich uczyć tego, o czym sama nie mam wystarczającej wiedzy. Wciąż uczę się,
studiuję, modlę i medytuję, a nadal czuję, że nic nie wiem!
Kiedy dziewczynki pytały mnie, jak jest w niebie, zawsze mówiłam, że nie wiem, co się z
nami dzieje po śmierci. Samo słowo »niebo« musiały usłyszeć od kogoś innego. O ile wiem,
nikt nie opowiadał wcześniej R. o »złotych ulicach w niebie« ani o podobnych rzeczach.
Nigdy o tym nie rozmawiałyśmy.
Pewnego ranka obudziła się i oświadczyła, że widziała Jezusa, który opowiedział jej o niebie i
o tym, że ona tam pójdzie. Umarła siedem godzin później.
Nie umiem tego wyjaśnić".
152 Dzieci i śmierć
Ćwiartka rozwoju duchowego
Jeśli ktoś wątpi w to, że jego dziecko zdaje sobie sprawę z tego, że jest śmiertelnie chore,
powinien przeczytać wiersze lub zobaczyć obrazy stworzone przez dzieci w trakcie choroby,
a nawet na kilka miesięcy przed jej wykryciem. Jako przykład przytaczam tu wiersz małej
dziewczynki, który napisała sześć miesięcy przed śmiercią, w dwa miesiące po postawieniu
diagnozy. Powiedziano jej, że choruje na anemię, ale dziewczynka intuicyjnie wiedziała, że
zostało jej niewiele czasu na ziemi. Musimy zrozumieć, że świadomość bliskiej śmierci ma
charakter pozarozumowy. Nie jest to wiedza intelektualna. Pochodzi ona z „wewnętrznej,
duchowej, intuicyjnej ćwiartki mózgu". Stopniowo przygotowuje dziecko na zbliżający się
moment przejścia, nawet jeśli dorośli mu zaprzeczają albo unikają konfrontacji z
rzeczywistością.
Czas
Obserwuję upływ sekund,
tracę, marnuję czas, zasypiam, żeby go zabić.
Przeżycia, miłości, chwile śmierci, Łzy, które już nie napłyną do oczu, Przeminęły — Na
zawsze.
Każde pokolenie inaczej tłumaczy czas, Zrządzeniem przypadku jednak Zawsze okazuje się
jednaki Czas.
We wspomnieniach, snach i myślach Ta chwila upływa, kiedy po raz ostatni Myślisz Czas.
Wewnętrzna wiedza dzieci o śmierci... 153
Odwaga i poezja
Moja krótka wizyta lekarska w motelowym pokoju w Australii zamieniła się w piękne,
głębokie spotkanie z Chris i jej mamą. Dostałam później od niej list:
„Chcę, żebyś wiedziała, jak bardzo nam pomogłaś. Po Twojej wizycie Chris przeszła kolejne
dwa krwotoki podpajęczynówkowe na skutek wady rozwojowej w komórkach nerwowych
arterii. Nie doszło do trwałych uszkodzeń i Chris nadal czuje się dobrze. Kiedy neurochirurg
oświadczył, że istnieje możliwość operowania jej, co przedłużyłoby jej życie, odparła, że chce
umrzeć jako normalna dziewczynka.
Jej ojciec i ja zgadzamy się z Chris. Ma prawie piętnaście lat, a choruje przez jedną trzecią
swego życia. Oświadczyła, że jakość życia jest dla niej ważniejsza niż jego długość. Chris jest
pełna sprzeczności. Potrafi mówić o śmierci, a zarazem odmawia przyjęcia sakramentu
namaszczenia. Twierdzi, że nie jest aż tak chora. Ma też swoją »skrzyneczkę nadziei«, w
której przechowuje dziecięce ubranka i zabawki.
Nie potrafię przyjąć do wiadomości tego, że Chris może umrzeć. Ona sama radzi sobie z tym
znacznie lepiej. Bardzo ją kocham i nie chcę jej stracić. Boję się, że tak się stanie. Mała Chris
pomaga nam wszystkim przez to przejść. Jest dobrą nauczycielką... Wczoraj znalazłam jej
wiersze, którymi chciałabym się z Tobą podzielić. Czuję, że wypowiedziała w nich bardzo
wiele, choć chyba nie w pełni ją rozumiem. Napisała te wiersze na kilka tygodni przed tym,
zanim poszła do szpitala.
Chmury
Pewnego dnia, gdy kładłam się spać, Do głowy mi przyszło, by w górę się wzbić I wzlecieć
do nieba, gdzie pięknie jest tak, Gdzie słychać gołębich skrzydeł świst. Niebo było ciemne i
szare, ponure, Choć widok rozciągał się z góry aż hen.
154 Dzieci i śmierć
Z daleka ujrzałam pierzaste chmury, a każda innym kształtem obleka się. Po błękitnej toni
płynęły żaglowce, Rosły kwiaty, a wokół nich pszczół krążył rój. Im dłużej patrzyłam, tym
jaśniej, wyraźniej Widziałam przed sobą panią ze snu. Ubrana ta pani była w błękit i biel, A
pod stopami kwitły jej kwiaty. Zbliżyła się do mnie i ujrzałam łzę Na jej policzku.
Za pierwszą spłynęła łza druga i trzecia, Aż w końcu parasol musiałam rozwiesić.
Dołączam również inne wiersze Chris. Ostatnie, które Ci wysłałam, pisała na szkolne
przedstawienie, tuż przed wylewem, w marcu 1981 roku. Drugi plik wierszy powstał dla mnie
w prezencie na Boże Narodzenie. Ostatnio Chris niewiele rysuje. Częściej też występują u
niej krwotoki. Lekarze twierdzą, że operacja dałaby jej większe szanse na przeżycie.
Z początku Chris była w szoku. Zareagowała płaczem i złością.
—
Dlaczego, u diabła, nie zostawią mnie w spokoju? Czuję się dobrze, jestem szczęśliwa
i pracuję z dziećmi, które kocham....
Z czasem poważnie się nad tym zastanowiła.
—
Mam serdecznie dość życia w oczekiwaniu na kolejny krwotok. Nie chcę wciąż
myśleć o tym, jak silny będzie tym razem... Zdaje się, że nie mam wyboru.
Wybór pozostawiono Chris. Ma piętnaście lat i sama decyduje o swoim życiu.
—
Mój stan zdrowia nie pozwala mi nawet wypić herbaty czy kawy, które podnoszą
ciśnienie... Nie wolno mi się forsować. Co by się stało, gdybym tak wyszła za mąż i chciała
mieć dzieci?
Nie wiedziałam, ale przyznałam uczciwie, że seks z pewnością jest forsowny...
Wewnętrzna wiedza dzieci o śmierci... 155
— Tak myślałam — powiedziała.
Chris zdecydowała się poddać operacji. Jej siostra bliźniaczka jest przerażona. Zaczęła o tym
mówić, co stanowi dla niej ogromny krok naprzód. Podobnie jak jej ojciec i starsza siostra,
nie przyznawała się do tego, że boi się o Chris. Chris jest dobrą nauczycielką. Bardzo mi
pomaga. Powiedziała siostrze, że Bóg zna jej pragnienia i sprawi, że wyzdrowieje — może
tylko pozostanie jej jakiś nieznaczny defekt, który ostatecznie uda się wyleczyć — albo
umrze, co też będzie w porządku, bo będzie odtąd przebywała z Bogiem całkowicie zdrowa,
normalna i szczęśliwa. Chris nie przyjmuje do wiadomości, że mogłaby doznać poważnego
uszkodzenia mózgu lub kalectwa. Wolałaby raczej umrzeć.
Chris napisała ten list oraz wiersz dla przyjaciela ze szpitala, który umarł na białaczkę:
»Kochana Mamo, dziś rano umarł R. Nikt nie przeżył szoku, bo wszyscy wiedzieli, że prędzej
czy później to się stanie. Wczoraj wieczorem rozmyślałam, co mogłabym dla niego zrobić. W
końcu napisałam wiersz. Długo nie mogłam zasnąć, zastanawiając się, czy powinnam mu go
dać. Postanowiłam, że tego nie zrobię, a on umarł. Napisać dla kogoś wiersz to nic wielkiego,
ale to wszystko, co mogłam zrobić. Kiedy rano dowiedziałam się, że R. nie żyje, w pewnym
sensie poczułam radość; potem pomyślałam: Jaka szkoda, ale za to będzie ślicznym
aniołkiem.
Jestem pewna, że dzieci takie jak R. przychodzą na ziemię w jakimś celu, choć tylko Bóg
jeden wie, w jakim. Musimy myśleć o tych dzieciach, które wciąż żyją, a nie skupiać się na
tych, które odeszły. Siedziałam przy łóżku J. i myślałam o R. Bardzo mnie to przygnębiło.
Próbowałam sobie wmawiać, że wszystko będzie dobrze z J. Naprawdę myślę, że sobie
poradzę. Tylko tak cholernie trudno jest odpuścić sobie i stwierdzić, że Bóg tak chciał.
Zawsze jest tak, jak On chce. Zabiera do siebie małe dzieci, a inne wciąż zsyła na ziemię,
gdzie chorują na raka i na białaczkę. Potem umierają i koło się toczy. Tak trzymać. Głowa do
góry. Kochajmy anioły, Chris. Całusy«.
156 Dzieci i śmierć
Życie
Droga życia jest wyboista, Droga życia jest stroma. Prowadzi raz w górę, raz w dół, Przez
chwile szczęścia i smutku, Najlepsze jest jednak to, Że małe dzieci czeka nagroda, Zostają
aniołkami w niebie...
Miłość
Miłość jest wszędzie wokół,
Nie trzeba wcale
Daleko szukać
Miłości, by
Umieścić
Ją w sercu.
Mówią:
Miłość nie mieszka w twym sercu jak w domu, Miłość jest miłością, Gdy oddasz ją komuś.
Lukę ma siedem lat. Amputowano mu lewą nogę powyżej kolana — rak. Chris poznała go w
szpitalu i codziennie go odwiedza. Pokochała tego chłopca.
Lukę
Lukę jest moim przyjacielem,
Kumplem i bratnią duszą;
Nazywają go Lukę Duch.
Zawsze pamiętam o nim w moich modlitwach
I nie nazywam go Duchem.
Jest moim małym piegowatym aniołkiem
Z nieba.
Wewnętrzna wiedza dzieci o śmierci... 157
Czy tam jest właśnie tak?
Co jest naprawdę na końcu tunelu? Zaglądam w dół, jak w czeluść komina. Czy odważę się
kiedyś otworzyć drzwi I odkryć, że wcale ich tam nie było? Jest światło, które z daleka lśni.
Czy ktoś na mnie czeka? Nie, nie otworzę ich.
Jak pięknie wszyscy tu wyglądają, Jak niebieskie anioły.
I ja jestem piękna. A wokół mnie Dzieci prześliczne biegają wesoło. Nie bójcie się,
przyjaciele. Powitają was tu miło. Otwieram drzwi I wpuszczam ludzi do środka. Wielu
przychodzi, Lecz nikt nie wychodzi, Bo wszystkim tu się podoba.
Smutek
Smutek jest jak wodospad bez wody.
Smutek jest jak hamburger bez ketchupu. Smutek jest jak ubranie bez ciała.
Smutek jest jak portmonetka bez pieniędzy. Smutek jest jak żarówka bez światła.
Smutek jest jak szczoteczka do zębów bez pasty.
Smutek jest jak prysznic
158 Dzieci i śmierć
bez mydła.
Smutek jest czymś, bez czego można żyć.
Dlaczego?
Dlaczego mamy rodziców i dlaczego mamy domy? Dlaczego mamy dwoje uszu i dlaczego
mamy nos? Dlaczego dzieci żyją; dlaczego umierają? Dlaczego umieramy i dlaczego boimy
się śmierci? Dlaczego żyjemy; dlaczego istniejemy? Odpowiedź brzmi, dlaczego nie!
Rodzina
W rodzinie zawsze jest pełno Miłości i dobrej zabawy. Dlatego zesłał nas tu Bóg, Byśmy
kochali i cieszyli się sobą, Póki śmierć nas nie rozłączy, Kochali, dopóki miłość Mieszka w
naszych sercach".
Rok później, niemal tego samego dnia, w którym został napisany ten list, przyszedł e-mail o
następującej treści:
„Droga Elisabeth, Chris jest już motylem. Z wyrazami miłości, B.B."
Chris napisała do rodziny list wraz z ostatnią wolą: „Mamo,
Chcę, żebyś wiedziała, że zawsze Cię kochałam i zawsze będę Cię kochać. Wiem, że pójdę do
nieba i że spotkamy się tam po Twojej śmierci. Chcę, żebyś zawsze o mnie pamiętała i
mówiła do mnie w swoich modlitwach... Nie chcę, żebyś mnie opłakiwała. Będę szczęśliwa w
niebie, nigdy o tym nie zapominaj... Powtarzaj mi każdego wieczoru: słodkich snów, niech
Bóg Cię błogosławi
Wewnętrzna wiedza dzieci o śmierci..
159
i kocham Cię. I dziękuj Bogu. Na pewno będę Cię słyszała. Bardzo kocham tatę, Karen i
Ann... Ciebie też bardzo kocham. Byłaś przy mnie w dobrych i złych chwilach. Nigdy o tym
nie zapomnę. Bardzo Cię kocham, mamusiu... Z wyrazami miłości Twoja córka, Chris, całuję.
1 stycznia 1982
Oto moja ostatnia wola i testament.
Wszystkie pieniądze pozostawiam w rękach członków mojej rodziny, aby przeznaczyli je na
dobry cel. Mogą opłacić nimi mój pogrzeb albo przekazać je na potrzeby dziecięcego szpitala.
Ubrania, które nie pasują na moje siostry, starszą Karen i bliźniaczkę Ann, niech zostaną
rozdane ubogim. Zabawki przekazuję moim przyszłym siostrzenicom i bratankom, dzieciom
Karen i Ann. Mufkę pochowajcie razem ze mną. Biżuterię podzielcie między Karen i Ann, i
może mamę. Chcę mieć na sobie mojego gołąbka i pierścionek. Pierścionek mamy tatusia
zwracam Karen [...], bo pożyczyłam go od niej. Moja kolekcja chińskiej porcelany pozostaje
w rodzinie. Resztę rzeczy niech podzielą między sobą Karen i Ann.
Chcę, żeby na moim pogrzebie było mnóstwo kwiatów i żeby grała głośna muzyka..."
Chris nie dokończyła swego testamentu w dniu 4 maja 1982, ponieważ dostała krwotoku i
zabrano ją do szpitala w stanie nieprzytomności. Pozostawała tam do czasu operacji 4
czerwca 1982.
Zabrała ze sobą do szpitala listy, zawierające również wskazówki co do przebiegu mszy
[oraz] testament.
Oto fragmenty jej listów... pozostawiła nam skarb, cenniejszy niż złoto, dar, jakim była ona
sama, jej miłość i uczciwość. Wiarę, którą starała się odnaleźć z takim oddaniem. Swoje
widzenie świata w kolorach czerni i bieli, bez odcieni szarości... pewność, że Bóg wie, co
czuje, że rozumie ją i obdarza bezwarunkową miłością. Jej listy mówią same za siebie.
160 Dzieci i śmierć
„Do mojej rodziny i przyjaciół,
Piszę te słowa w pełni przytomności umysłu i z otwartym sercem... Wiem, że to nie będzie
łatwe, ale myślę, że wszystko jest w rękach Boga. Zabierze mnie do siebie, jeśli taka będzie
Jego wola, lub pozostawi mnie przy życiu. Mama powiedziała kiedyś, że Bóg stworzył
lekarzy, a ja odparłam, że Bóg stworzył również mój umysł, żebym mogła podejmować
własne decyzje.
Nie mogłabym żyć, będąc kaleką, niezdolną do wykonywania samodzielnych czynności.
Bardzo bym chciała zostać pochowana w mojej ulubionej »wyjściowej« sukience. Jest
śliczna, mamo. Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Byłaś przy mnie przez cały czas i
kocham Cię za to. Tato, mam nadzieję, że przyjmiesz moją śmierć jako znak Bożej miłości.
Kocham Cię i bardzo Ci dziękuję. Karen, teraz wiem, że zazdrościłam Ci tego wszystkiego,
czego nie mogłam mieć. Pamiętaj, że Cię kocham. Dziękuję za wszystko.
Na koniec zwracam się do mojej małej bliźniaczki Ann. Tak bardzo Cię kocham. Pamiętaj, że
zawsze będę gotowa Cię wysłuchać, jeśli będziesz potrzebowała z kimś porozmawiać. Chcę
nadal czuć się potrzebna, kiedy odejdę... Chcę Wam powiedzieć, że piszę każde słowo ze
łzami. Będzie mi Was brakowało. Zawsze będę o Was pamiętać i opiekować się Wami.
Chcę również wspomnieć o Cathy: jest moją najukochańszą przyjaciółką i zawsze nią
pozostanie. Poproszę Pana Boga, żeby jej tata został przeniesiony do Melbourne. A kiedy
wszyscy narodzimy się znowu, będzie zupełnie inaczej. Chcę, żeby Cathy przyszła na mój
pogrzeb. Bardzo ją kocham.
Pomyślcie tylko, zobaczę rodziców taty, babcię mamy, Christo-phera i panią Brady.
Powiedzcie Joyce i Willowi, że zaopiekuję się Chrisem i podziękujcie im. Bardzo kocham ich
oboje. Jeśli kogoś przeoczyłam, powiedzcie mu, że go kocham i będę za nim tęsknić. Włóżcie
mi do grobu zdjęcie całej rodziny i Cisco, dobrze? Chcę, żeby mszę odprawił za mnie
bernardyn, ojciec Tom, a ciocia Jan i ciocia Barb niech przygotują mi fajny pogrzeb.
Przynieście mi goździki i róże, w kolorach żółci, różu i bieli. ŻADNEJ CZERWIENI. Chcę,
żeby ludzie o mnie mówili i żeby cieszyli się ze względu na mnie.
Dziękuję całej mojej rodzinie. Bardzo Was wszystkich kocham...
Wewnętrzna wiedza dzieci o śmierci... 161
Pożegnajcie ode mnie Cisco. Jego też bardzo kocham.
TĘSKNIĘ ZA WAMI I KOCHAM WAS, wszystkich, których wymieniłam w liście.
Do widzenia
Wasza córka, siostra i przyjaciółka, Chris
Ucałowania. Kocham was wszystkich".
* * *
„Droga doktor Ross,
Z wielkim zainteresowaniem oglądałam pani wystąpienia w telewizji. Mam wrażenie, że jest
pani jedyną osobą, która podziela moje głębokie przekonania.
Mam dwóch wnuków. Ze starszym łączy mnie silne duchowe pokrewieństwo. Proszę mnie
źle nie zrozumieć, obaj są mi bardzo bliscy. Jednak starszy wnuczek, Jonathan, często
przychodzi do mojego łóżka i rozmawiamy sobie o wielu sprawach.
Nie tak dawno temu obchodziłam siedemdziesiąte urodziny. Mniej więcej od półtora roku ten
mały człowiek głaszcze moje zmarszczki — nie jest ich tak wiele! — i dotyka mięśni moich
ramion, mówiąc:
— Ale miękkie. Babciu, nie masz muskułów, bo jesteś stara.
Odbyliśmy też następującą rozmowę:
J.: Babciu, czy kiedy umrzesz, zostaniesz aniołem?
Ja: Mam nadzieję.
J.: Ale ludzie nie widzą aniołów, prawda?
Ja: Nie widzą.
J.: Czy mogłabyś umrzeć teraz? Wtedy zawsze byłabyś przy
mnie.
Rozmawialiśmy o tym, co będziemy robili, kiedy ciało przestanie nas ograniczać.
Powiedziałam im obu, że nie chcę mieć grobowca, tylko drzewo 0 pięknych kwiatach i
owocach. Niech żywią się nimi ptaki. Chciałam, żeby pod drzewem ustawiono dla nich
miseczkę z wodą. Chłop-
162 Dzieci i śmierć
cy uczą się teraz kaligrafować słowo »Babcia«, żeby później pięknie wypisać je na miseczce!
Rozmawiamy o tym lekkim tonem, jak w zabawie.
Starszy wnuk mówi:
— Wszyscy będą myśleli, że odeszłaś, ale ja będę wiedział, jak jest naprawdę!
Może Pani sobie wyobrazić, jak ucieszyła mnie myśl, że mój wnuczek będzie umiał wyjaśnić
wszystko i pocieszyć swego braciszka, a nawet mamę i tatę!
Nasze rozmowy miały miejsce przed dwoma laty.
Tego samego dnia, kiedy mówiła Pani w telewizji o śmierci, dzieciach i łuku tęczy, dostałam
tę kartkę. (Kartka przedstawia rysunek tęczy wpadającej do złotego naczynia w domu
stojącym wśród kwiatów, ptaków itd.)
Mój wnuczek nie myślał o swojej śmierci, zapomniał nawet o mojej. Jednak na rysunku
podświadomie umieścił wszystkie elementy. Jest tu moja tęcza i kwiaty dla ptaków. I proszę
się przyjrzeć temu, co narysował w rogu! Łzy napłynęły mi do oczu, kiedy zobaczyłam, że
naczynie szczęścia znajduje się w moim domu! Oto, co kojarzy mu się ze mną teraz, ale
symbol szczęścia oznacza również, że pokonaliśmy ból związany z koniecznością rozstania.
Mam nadzieję, że się zbytnio nie rozpisałam. Zyskałam jednak wiedzę i mogę tę wiedzę
przekazać dalej, to prawdziwy, cudowny przywilej".
Rozdział 10
W jaki sposób mogą
pomóc przyjaciele
PO ŚMIERCI DZIECKA cały świat staje w miejscu. Nie widzimy, co się dzieje dookoła. Nie
ma to dla nas znaczenia. Mechanicznie wykonujemy codzienne czynności: wyprowadzamy
psa na spacer, wkładamy kurteczkę pierwszakowi i wysyłamy go do szkoły, parzymy kawę i
odbieramy telefony pogrążeni w myślach.
W ostatniej chwili przypominamy sobie o tym, żeby dać napiwek posłańcowi, który przyniósł
kwiaty. Zdobywamy się zaledwie na skinienie głowy w podziękowaniu dla sąsiadki, która
upiekła pachnącą szarlotkę. Wszystko toczy się obok nas. Chcielibyśmy cofnąć czas, żeby
jeszcze raz usłyszeć, jak Jimmy wpada do domu z hałasem i krzyczy: „Cześć, mamuś!"
Chcemy zobaczyć jego zabłocone trampki w przedpokoju, w których wracał z meczu piłki
nożnej, usłyszeć, jak gra na swojej ukochanej perkusji. Nie chcemy wierzyć, że już nigdy nie
usłyszymy tego hałasu, że nasz synek nie zagra na instrumencie swymi słodkimi pięknymi
rączkami.
Krążymy po mieszkaniu, zbieramy rzeczy do prania, karmimy kanarka (czy wczoraj dawałam
mu jeść?) i spoglądamy przez okno na szary mglisty poranek. Mijają kolejne dni i noce. Tak
bardzo chciałabym znów usłyszeć jego głos i śmiech, wejść do jego pokoju i zobaczyć, jak
smacznie śpi pod swoją kołderką, a potem budzi się, przeciera oczy i pyta: „Która godzina,
mamo?" Dobrze wiedział, która jest godzina. Oczekiwał tylko potwierdzenia, że wrócił do
znanego świata, obudził się kolejnego poranka, żeby cieszyć się
164 Dzieci i śmierć
słońcem, muzyką, sportem i och, nie mogę o tym zapominać, jego pierwszą dziewczyną.
Chciałabym do niej zadzwonić, żeby o nim porozmawiać, zapytać ją o chwile, które razem
przeżyli, o jego marzenia i radości. Ale nie wiem, co mogłabym jej powiedzieć. Może
siedziałybyśmy razem i patrzyły na siebie? A może obie byśmy płakały? Nie mam siły do niej
dzwonić. Z trudem zdobywam się na to, żeby przejść z jednego pokoju do drugiego. Boże,
spraw, żeby czas płynął szybciej.
Otwieram pierwszą ze stosu kopert, które dostarczono wczoraj, a może to było przedwczoraj?
Delikatne pismo. List napisał ktoś, czyjego imienia nie mogę skojarzyć:
„Moja najdroższa (...)
Tak bardzo, bardzo mi przykro z powodu śmierci Twojego synka, ale cieszę się, że
zadzwoniłaś, żeby mnie o niej powiadomić. (Dopiero teraz przypomniałam sobie, kim jest
autorka. Pamięć ostatnio mnie zawodzi.) Twoje cierpienie i rozpacz przypominają mi to, co
sama przeżyłam. Znam te uczucia aż nazbyt dobrze. Pamiętam wszystko i mogę Cię
zapewnić, że nadejdzie czas, kiedy znów poczujesz radość, nawet jeśli teraz wydaje Ci się to
niemożliwością. Będziesz potrafiła przywołać z pamięci wyraz buzi Jim-my'ego, jego
charakterystyczne gesty, sposób, w jaki układały się jego włosy, kiedy je czesałaś.
Przypomnisz sobie dźwięk jego głosu, kiedy wybuchał śmiechem, i nie będziesz czuła przy
tym bólu, który rozrywa serce.
Zmiany następują bardzo powoli, niemal niezauważalnie. Trudno jest przetrwać czas żałoby.
Twoja wiara w to, że warto żyć i warto dążyć do szczęścia, zostanie wystawiona na wiele
prób. Ale proszę Cię, trzymaj się życia oraz osób, których pomocy potrzebujesz!
Nie musisz być silna, nie musisz myśleć logicznie ani rozsądnie. Zrezygnuj z wszelkich
wyobrażeń o tym, jak powinnaś się zachowywać. Poczułam się lepiej, kiedy przestałam
walczyć z bólem i pozwoliłam przepływać falom cierpienia. Unosiły mnie ze sobą z
zapamiętaniem i furią, aż wreszcie opadły, pozostawiając mnie bezpiecznie na brzegu.
Poczułam wtedy, że żyję, i zachowałam zdrowe zmysły.
W jaki sposób mogą pomóc przyjaciele 165
Każda burza kiedyś przemija. Potem napływały jeszcze kolejne fale bólu, ale rozbijały się
coraz dalej i dalej ode mnie. Nieoczekiwanie nadszedł czas, kiedy znowu poczułam, że warto
jest żyć.
Jestem wytrwałą pływaczką, moja droga przyjaciółko. Jeśli więc kiedykolwiek wyda Ci się,
że zaczynasz tonąć, zamknij oczy i poczuj, jak otaczam Cię ramionami i unoszę nad
powierzchnią wody. Kocham Cię tak, jak jedna istota ludzka może kochać drugą, jak jedna
matka może kochać drugą matkę. Moja miłość potrafi pokonać dzielące nas kontynenty i
ogrzać Twoje serce, które zostanie kiedyś uzdrowione.
Będę się modliła każdego dnia, abyś nie cierpiała tak bardzo i abyś zaznała spokoju. Wiesz,
że w każdej chwili otrzymujemy wszystko, czego nam potrzeba, nawet jeśli nie chcemy, żeby
tak było. Dostaniesz to, czego potrzebujesz. Nie rezygnuj. Wyciągnij rękę.
Będę przy Tobie. Możesz się ze mną skontaktować o każdej porze dnia i nocy. Dzieli nas
wiele kilometrów, ale jesteśmy blisko siebie. Wystarczy, że sięgniemy po słuchawkę albo
pomyślimy o sobie.
Myślę o Tobie i przesyłam Ci wiele miłości,
Sylwia"
Po śmierci dorastającego dziecka pustoszeje dom, w którym zawsze pełno było młodych
ludzi, milknie perkusja i gitary rockowe, zamierają głosy i śmiech. Robi się zimno i cicho.
Pokoje i sprzęty wydają się nierzeczywiste, a mieszkanie przypomina „kostnicę", jak ujęła to
pewna matka. Na zewnątrz życie toczy się dalej. Od czasu do czasu do drzwi dzwoni
listonosz. Tylko w środku nie słychać odgłosów życia; nikt już nie trzaska drzwiami. Rodzi
się olbrzymia tęsknota za tym „nieznośnym hałasem, od którego pękają mi uszy".
Zrozpaczeni rodzice oddaliby wszystko, żeby głośne dźwięki perkusji znowu zakłócały im
oglądanie wiadomości telewizyjnych. Myślą: „Dlaczego nie zdążyłam mu powiedzieć, jak
bardzo go kocham?" Strata, jaką przeżyli, oraz tęsknota za dotychczasowym życiem są
źródłem ogromnego bólu, który na próżno usiłują uciszyć. Zaglądają do sypialni, schodzą po
schodach do piwnicy i nasłuchują odgłosów utraconego życia.
Mijają dni, tygodnie i miesiące. W tym trudnym okresie nastę-
166 Dzieci i śmierć
pującym po pogrzebie dziecka największą radością dla rodziców mogą być odwiedziny jego
szkolnych kolegów. Pani L. wspomina, jak w jej drzwiach stanął znajomy chłopiec i zapytał,
czy mógłby pograć w piłkę na jej podwórku, „tak, jak robiliśmy to kiedyś". Kobieta była
uszczęśliwiona. Wkrótce pojawili się inni koledzy jej zmarłego synka. Bawili się przed
domem, podczas gdy matka krzątała się w kuchni, przygotowując im napoje i przekąski.
Rozmowa z dziećmi i śmiech sprawiły, że przez chwilę wszystko wyglądało tak samo jak
dawniej.
— Kiedyś powiem Rickowi, że ocalił mi życie. Skąd on wiedział..?
Poradziłam tej kobiecie, żeby od razu porozmawiała z Rickiem. Mówiłam, że nie powinna
odkładać tego na później, ponieważ nie wiadomo, czy będzie miała szansę to zrobić.
Posłuchała mojej rady. Chłopiec odparł po prostu, że pomysł podsunął mu jej zmarły syn.
Powiedział mu, że pora powrócić do zabaw przed jego domem. Rick wyznał z nieśmiałym
uśmiechem, że „wykonał jedynie polecenie" dawnego kolegi, który „czasem odwiedza go w
snach".
Pomoc w wykonywaniu codziennych obowiązków
Sandy Albertson, autorka książki Endings and Beginnings [Koniec i początek] (Nowy Jork:
Random House, 1980), wymienia wiele pięknych przykładów pomocy, jaką mogą nieść
przyjaciele w ciężkich chwilach. Pewna kobieta, której mąż leżał w szpitalu w stanie bliskim
śmierci, starała się go odwiedzać dwa razy dziennie. Zostawiała w domu troje małych dzieci,
najmłodsze z nich niedawno się urodziło. Matka była zmęczona i przytłoczona koniecznością
wyboru między opieką nad dziećmi a pielęgnowaniem chorego męża. Wspomina dzień, w
którym otrzymała pomoc od ludzi, których wcześniej nie znała:
Późnym wieczorem odwiedziła mnie pewna kobieta z grupy Przyjaciół. Przyniosła nam
kolację, którą sama ugotowała. Nie znałyśmy się wcześniej. Powiedziała, że usłyszała o mnie
od kwakrów, do których należała. W tym czasie nie miałam
W jaki sposób mogą pomóc przyjaciele 167
siły nawiązywać nowych znajomości. Byłam jej wdzięczna za to, że nie oczekiwała od mnie
żadnej reakcji ani podtrzymywania kontaktu. Pojawiła się jako „obca" osoba i z prostotą
ofiarowała mi swój dar.
Innego wieczoru, kiedy kończyliśmy z Robinem kolację, rozległ się dzwonek u drzwi.
Odwiedziła nas młoda matka, kobieta, którą ledwo znałam.
— Przyszłam, żeby pozmywać pani naczynia — oznajmiła i zabrała się do pracy.
Czułam się trochę niezręcznie, ale dziś wspominam ten epizod z uśmiechem. Kiedy
pozwalamy innymi ludziom wejść do naszego domu, sprzątać panujący w nim bałagan,
odkurzać czy myć łazienkę, obdarzamy ich zaufaniem. Takie relacje rodzą nowy, głębszy
poziom porozumienia.
Przyjaciele wiedzą, że potrzebujemy czasem wyjść z domu lub ze szpitala, żeby oderwać się
od atmosfery choroby i bliskości śmierci. Pamiętają, że lubimy zaglądać do sklepików z
antykami, słuchać koncertów w parku albo przesiadywać nad brzegiem morza, patrzeć na
mewy i marzyć. Nasi przyjaciele pojawiają się w trudnych chwilach, żeby zabrać nas do
ulubionych miejsc. Zostawiają nas tam na chwilę, a potem przyjeżdżają po nas, żebyśmy
mogli powrócić do ponurej rzeczywistości, kiedy jest to konieczne. Momenty spędzone
samotnie w otwartej przestrzeni są prawdziwym darem. Pomagają nam przetrwać kolejny
dzień, kolejną noc.
Człowiek, który przyszedł, żeby pomóc
Madge Harrah
Byliśmy oszołomieni stratą. Wtedy pojawił się nasz milczący sąsiad.
Nie mogłam otrząsnąć się z szoku. Krążyłam po mieszkaniu, zastanawiając się, co powinnam
spakować. Tego wieczoru odebrałam telefon z rodzinnego miasta w stanie Missouri. Matka
po-
168 Dzieci i śmierć
informowała mnie, że mój brat razem z żoną, szwagierką oraz jej dziećmi zginęli w wypadku
samochodowym.
—
Przyjedź tak szybko, jak to będzie możliwe — prosiła.
Chciałam tam jechać jak najszybciej, żeby być z rodzicami.
W tym czasie przeprowadzaliśmy się z mężem z Ohio do Nowego Meksyku. W domu
panował wielki bałagan. Spakowaliśmy już najpotrzebniejsze rzeczy Larry'ego, moje oraz
dwójki naszych dzieci, Erica i Meghan. Nie mogłam ich znaleźć. Byłam kompletnie
oszołomiona. Pozostałe ubrania leżały na podłodze obok pralki. Na stole kuchennym stały
brudne talerze, wokół pełno było porozrzucanych zabawek.
Podczas gdy Larry rezerwował miejsce w samolocie na następny dzień, krążyłam bezmyślnie
po mieszkaniu. Podnosiłam jakieś przedmioty i odkładałam je w innym miejscu. Wiedziałam,
że muszę zrobić mnóstwo rzeczy, ale nie mogłam. Nie potrafiłam się skupić.
W głowie wciąż rozbrzmiewały mi słowa matki: „Bill nie żyje, Marilyn także. June i dwoje
dzieci...."
Myśli o tym, co się wydarzyło, odgradzały mnie od rzeczywistości jak gruby kokon.
Słyszałam, że mąż coś do mnie mówi, ale jego głos dobiegał z daleka. Poruszałam się niemal
po omacku, uderzyłam się o framugę drzwi i potykałam się o krzesła.
Larry zarezerwował nam bilet na samolot wylatujący następnego ranka o siódmej. Zadzwonił
do kilku przyjaciół i opowiedział im, co się stało. Ktoś poprosił mnie do telefonu.
—
Powiedz, czy mogę coś dla ciebie zrobić — usłyszałam przyjazny glos.
—
Dziękuję. Dziękuję bardzo — wyjąkałam, nie wiedząc, o co prosić. Wciąż nie mogłam
skupić myśli.
Usiadłam i nieruchomo wpatrywałam się w przestrzeń. Mąż zadzwonił do Donny King,
kobiety, z którą prowadziłam zajęcia dla dzieci w kościele w każdą niedzielę. Byłyśmy
koleżankami, ale nie spotykałyśmy się często. Donna i jej szczupły milczący mąż, Emerson,
mieli mnóstwo zajęć, opiekując się szóstką własnych dzieci, z których najmłodsze miało dwa
lata, a najstarsze piętnaście.
W jaki sposób mogą pomóc przyjaciele 169
Larry uprzedził Donnę, że w najbliższą niedzielę będzie musiała sama poprowadzić zajęcia.
Tymczasem pojawiła się Meghan. Przebiegła przez pokój, ściskając w rękach piłkę. Erie gonił
tuż za nią.
Powinni już leżeć w łóżkach, pomyślałam.
Wstałam i poszłam za nimi do salonu. Powłóczyłam nogami. Ręce wydawały mi się tak
ciężkie, jakby były z ołowiu. Opadłam na kanapę i zamknęłam oczy. Nie mogłam się ruszyć.
Nagle rozległ się dzwonek u drzwi. Podniosłam się z ociąganiem i poszłam otworzyć. Na
ganku stał Emerson King.
—
Przyszedłem, żeby wyczyścić wam buty — powiedział.
Jego słowa przedarły się przez gęstą watę owijającą moje
uszy. Poprosiłam, żeby powtórzył, ponieważ nie byłam pewna, czy dobrze zrozumiałam.
—
Donna musiała zostać z dziećmi — powiedział Emerson. — Ale chcemy wam pomóc.
Pamiętam, że kiedy umarł mój ojciec, przez wiele godzin czyściłem buty naszych dzieci przed
pogrzebem. Teraz chciałbym zrobić to samo dla was. Daj mi buty, nie tylko te
najporządniejsze, chciałbym wyczyścić wszystkie.
Nie pomyślałam o butach, dopóki on o nich nie wspomniał. Nagle przypomniałam sobie, że
Erie chodził po błocie w swoich najlepszych bucikach, kiedy wracaliśmy z kościoła w ubiegłą
niedzielę. Meghan nie chciała być gorsza od brata i przez całą drogę zawzięcie kopała
kamyki. Po powrocie do domu postawiłam ich buty w pralni. Zamierzałam wyczyścić je
później, ale wyleciało mi to z głowy.
Prośba Emersona przywróciła mi zdolność koncentracji na rzeczach, którymi musiałam się
zająć. Podczas gdy on rozkładał gazety na kuchennej podłodze, zebrałam wszystkie nasze
buty: obuwie sportowe Larry'ego, jego półbuty, swoje szpilki i mokasyny oraz brudne
tenisówki dzieci, na których pełno było plam po jedzeniu. Emerson znalazł miskę, do której
nalał wody z mydłem. Wyjął stary nóż z szuflady i gąbkę, która leżała pod zlewem. Larry
musiał rozpakować kilka kartonów, zanim odnalazł szczotkę i pastę do butów.
Nasz gość usiadł na podłodze i zabrał się do pracy. Przyglą-
170 Dzieci i śmierć
dałam się, z jakim skupieniem pochyla się nad swoim zadaniem. Dało mi to siłę potrzebną do
pracy.
„Najpierw pranie", powiedziałam do siebie.
Włączyłam pralkę i wykąpałam dzieci. Potem zaprowadziłam je do łóżek. Meghan miała
lekką chrypkę, więc poszłam po apteczkę, żeby spakować ją na podróż.
Zabrałam się do zmywania naczyń po kolacji, podczas gdy Emerson wciąż pracował w
milczeniu. Pomyślałam o Jezusie, który mył nogi swoim uczniom. Nasz Pan usługiwał swoim
przyjaciołom na klęczkach. Tak samo postępował teraz Emerson — czyścił nam buty, klęcząc
na kuchennej podłodze. Był to akt miłości, który sprawił, że łzy popłynęły mi z oczu. Płacz
obmył mgłę, która zaciemniała mój umysł. Znowu mogłam się poruszać. Odzyskałam
zdolność myślenia. Powoli wracałam do życia.
Wykonywałam kolejne czynności.
Wyjęłam ubrania z pralki i włożyłam je do suszarki. Kiedy wróciłam do kuchni, Emersona
już nie było. Zostawił wyczyszczone, lśniące buty. Stały równym rzędem pod ścianą. Później,
kiedy zabrałam się do pakowania, zauważyłam, że Emerson wyskrobał nawet podeszwy.
Mogłam włożyć buty do walizki bez obawy, że pobrudzą ubrania.
Położyliśmy się spać późnym wieczorem, a wstaliśmy wczesnym rankiem. Zdążyliśmy
jednak załatwić wszystkie sprawy. Czekały nas smutne i przygnębiające dni. W tym okresie
podtrzymywała mnie na duchu świadomość obecności Chrystusa, którą symbolizował
zachowany w pamięci obraz milczącego mężczyzny, który klęczał na podłodze w mojej
kuchni obok miski z wodą.
Dziś, kiedy dowiaduję się, że któryś z moich przyjaciół stracił bliską osobę, nie dzwonię już
ze zdawkową propozycją w rodzaju: „Jeśli mogę coś dla ciebie zrobić..." Zastanawiam się nad
konkretnym zadaniem, które może mu pomóc. Może to być umycie samochodu,
wyprowadzenie psa albo opieka nad dziećmi w czasie pogrzebu. Kiedy przyjaciele pytają
mnie później:
—
Skąd wiedziałaś, że właśnie tego potrzebowałem?
Odpowiadam:
—
Pewien człowiek w takiej chwili wyczyścił mi buty.
W jaki sposób mogą pomóc przyjaciele 171
Powrót do życia po przeżytym cierpieniu
Autorką listu, który zamieszczam poniżej, jest kobieta chora na stwardnienie rozsiane.
Napisała go dla syna, którego jej odebrano, kiedy mąż ją opuścił i nie była w stanie
sprawować opieki nad dzieckiem, zarówno pod względem fizycznym, jak finansowym.
Pacjentka utraciła władzę w nogach oraz zdolność widzenia. Nie miała siły żyć dalej. Jej
rodzina rozpadła się, musiała również rozstać się ze swoim jedynym synem.
Powróciła do zdrowia po długiej walce. Syn jest przy niej. Niedawno ukończył szkolę średnią
i dostał się do college'u. Historia życia tej kobiety pomogła tysiącom ludzi. Wiele
wycierpiała, ale nie pozwoliła, żeby ją to załamało. Powróciła do życia silniejsza i bogatsza.
Obecnie pracuje jako opiekunka w ośrodku rehabilitacji dla pacjentów chorych na
stwardnienie rozsiane oraz inne poważne schorzenia. Czerpie z doświadczenia swojego życia,
aby pomóc im przezwyciężyć lęk i niepokój. Jest żywym przykładem „piękna kanionów
rzeźbionych przez wiatr i burze". Poznałyśmy się, kiedy była bliska utraty nadziei. Życie
wydawało jej się okrutne i pozbawione sensu. Czuła, że nie poradzi sobie z kolejną stratą.
Oczekiwała śmierci jak wybawienia. W tym czasie przyszła na nasze warsztaty. Zaczęła
opowiadać o sobie, pozwoliła sobie płakać, a potem śmiała się razem z innymi uczestnikami
grupy. W ten sposób wróciła jej nadzieja. Poczuła, że może spróbować przeżyć jeszcze jeden
dzień, tydzień, miesiąc, a może nawet rok.
Od tamtej pory minęło wiele lat. Dziś oddaje mi to, co dostała od nas podczas zajęć. Wysyłam
do niej swoich pacjentów ze stwardnieniem rozsianym, którzy tracą nadzieję. Czasem
wystarczy im widok jej promiennej twarzy, dźwięk jej głosu, w którym brzmi pewność siebie.
Ta kobieta jest uosobieniem pochwały życia. Odzyskała wzrok i władzę w nogach. Wróciła
do pracy! Spotkanie z nią wzbogaciło moje życie. Dodawała mi odwagi, kiedy czułam, że i ja
zaczynam tracić nadzieję. Jestem jej za to bardzo wdzięczna.172 Dzieci i śmierć
„Święto Dziękczynienia
Kochany synku,
Obiecałam Ci ten list. Piszę go na maszynie, żeby łatwiej było Ci odczytać moje słowa.
Zapisałam wcześniej kilka kartek i mam rozgrzane palce. Święto Dziękczynienia spędziłam w
pracy w szpitalu rejonowym. Korzystam z okazji, żeby nadrobić zaległości w korespondencji.
Panuje tu dzisiaj niezwykła cisza. Nikt mi nie przerywa, telefony milczą, nie zaglądają też
pacjenci, lekarz ani inni pracownicy szpitala.
Dziękczynienie. Zastanawiam się, za co powinnam dziękować. Jeszcze dwa tygodnie temu
trudno byłoby mi odpowiedzieć na to pytanie. Być może zdobyłabym się tylko na
podziękowanie za cały ból, cierpienie i rozczarowanie, jakie spotkały mnie w życiu. Ale dziś
wszystko wygląda inaczej. Mogłabym sporządzić listę dobrych rzeczy, za które jestem
wdzięczna. Są to: Zycie, dobrzy przyjaciele (tacy jak Ty), powrót do zdrowia, wspaniała
praca, ludzie, którym na mnie zależy i którzy podzielają mój system wartości; ludzie
prawdziwi i uczciwi, tacy jak Ty i nasi wspólni przyjaciele. Małe dzieci tak godne miłości,
których nie zepsuły jeszcze szkodliwe wpływy społeczeństwa. Zwierzęta o miękkim
puszystym futerku — myślę o kotku, którego miałam niedawno. Piękne świeże kwiaty,
drzewa, trawa, ocean, plaża, ptaki i lekka bryza, które sprawiają, że tak przyjemnie jest żyć.
Czuję się dobrze, jestem szczęśliwa po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna. Cieszę się, że
postanowiłam żyć dalej.
Mam nadzieję, że i Ty wybierzesz życie, synku, że będziesz się nim cieszył w pełni
świadomy, iż możesz stworzyć lub znaleźć wokół siebie prawdziwe bogactwo i satysfakcję.
Boję się, że możesz wiele stracić, zamykając się przed światem. Pamiętam ten stan, kiedy
budziłam się każdego dnia z uczuciem lęku i rezygnacji. Wydawało mi się, że wszelkie
działania są bezcelowe, tak często popadałam w rozpacz!
Ale przyszedł czas, w którym potrafiłam się otworzyć. Od tamtej pory przeżywam każdą
chwilę z zachwytem. Pragnę żyć, nie koncentrując się wyłącznie na sprawach materialnych.
Wystarczy mi
W jaki sposób mogą pomóc przyjaciele 173
jedna lub dwie bliskie osoby, plany na przyszłość, możliwość wykonywania pracy, fakt, że
mogę znów chodzić i biegać. Chcę przeżywać każdy kolejny dzień i cieszyć się tym, co mnie
czeka. Wiem, że mam zdolność tworzenia tego, czego pragnę!
Być może Święto Dziękczynienia (podobnie jak święto życia, kochania i starzenia się) jest
stanem umysłu i serca. Dziś czuję potrzebę podziękowania za to, że mogę siedzieć w moim
ciasnym gabinecie, w otoczeniu znajomych sprzętów i myśleć o innych ludziach, o Tobie,
synku. Jestem szczęśliwa, że w tym momencie swego życia znajduję się właśnie w tym
miejscu na ziemi! Jest to dla mnie niezwykłym doświadczeniem, podobnie jak to, że piszę
teraz ten list. Moje myśli spływają na papier poprzez palce i klawisze maszyny.
Serdecznie Cię pozdrawiam, C."
Przytoczyłam ten list w nadziei, że pewnego dnia, kiedy będziecie przeżywać ciężkie chwile,
przypomnicie sobie słowa tej kobiety i zrozumiecie, że to, jak wygląda nasze życie, jest
kwestią wyboru. Musimy tylko bardzo się starać, a z pewnością otrzymamy pomoc.
* * *
Inna mama podzieliła się z nami swoimi przeżyciami podczas powrotu do równowagi po
śmierci swojej małej córeczki, Karin. Dziewczynka zmarła w maju 1978. Zamieszczam
wiersz, napisany przez matkę:
Kiedy słońce wstaje i dzień się zaczyna
Myślę o Tobie Kiedy ruszamy w pośpiechu do miliona Bardzo ważnych spraw Myślę o Tobie
Jesteśmy zbyt zajęci, żeby przystanąć i wdychać zapach kwiatów
Posłuchać śpiewu ptaka, obdarzyć kogoś uśmiechem
Myślę o Tobie Karin, Karin
Wciąż myślę o Tobie
174 Dzieci i śmierć
Nazywałam Cię swoim cukiereczkiem Byłaś taka słodka
Nie sądziłam, że zobaczę Cię martwą
Byłaś światłem mojego życia
Zostałam sama w ciemności, pełna lęku i łez
Wołam o pomoc, wyciągnij mnie z mroku
Żebym znów mogła ujrzeć światło
Patrzyłam, jak leżysz na szpitalnym łóżku
Poparzona i cierpiąca z bólu
Siedziałam przy Tobie do ostatniej chwili
Nie mogłam Cię dotknąć
Tak bardzo pragnęłam tulić Cię w ramionach
Dotknęłaś mojej duszy, jesteśmy jednością
Lubiłaś skakać wysoko
A teraz szybujesz po niebie
Daj znak, kiedy miniesz mnie w locie
Bym mogła Ciebie powitać
Do widzenia, mój piękny motylku
Kocham Cię. Mama
Niedawno napisała kolejny wiersz: „Moje cierpienie było ogromne i bałam się, że tracę
zmysły, teraz wszystko wróciło do normy i moje żale ucichły. Jesteśmy już wolne, a Ty
wróciłeś do mnie. Kocham Cię, kocham, kocham" (w miejscu litery „o" wstawiła
uśmiechniętą buzię).
Troskliwość lekarzy może wiele zmienić
Ten list przyszedł z Nowej Szkocji w Kanadzie. Napisano go 24 września 1981 roku. Myślę,
że jego treść nie wymaga komentarza. Opisuje losy młodego małżeństwa, któremu troskliwi
lekarze pomogli uporać się z nieoczekiwaną stratą maleńkiego dziecka. Autorem listu jest
ojciec.
„Nasze dziecko zmarło dwa tygodnie temu. Chciałbym opisać wydarzenia towarzyszące jego
śmierci. Byliśmy z żoną głęboko po-
W jaki sposób mogą pomóc przyjaciele 175
ruszeni życzliwością personelu szpitala. Spotkaliśmy tam właściwych ludzi pracujących we
właściwym miejscu. Bardzo nam pomogli w ciągu tych krytycznych dwudziestu trzech
godzin, jakie upłynęły między wiadomością o śmierci dziecka a chwilą, w której mogliśmy go
dotknąć i pożegnać.
W tym czasie rozmawialiśmy z jedenastoma lekarzami, dziewięcioma pielęgniarkami,
kapelanem szpitala, dwoma kierowcami karetek pogotowia, dyrektorem zakładu
pogrzebowego oraz wieloma innymi osobami. Wszyscy starali się nam okazać wsparcie i
współczucie. Zaakceptowali naszą potrzebę uczestniczenia w ostatnich przygotowaniach.
Było to dla mnie zaskakujące doświadczenie. Byłem hipisem w latach sześćdziesiątych i do
tej pory żywiłem wiele uprzedzeń wobec przedstawicieli medycyny tradycyjnej.
Nasz synek, James, zmarł 9 września. Tego dnia Maria czuła jego niespokojne ruchy, a potem
śniła, że dziecko odeszło. Następnego dnia nie czuła już jego ruchów. Była zmęczona,
poirytowana, nie mogła sobie znaleźć miejsca. W nocy wystąpiło obfite krwawienie.
Zapakowaliśmy dzieciaki i pojechaliśmy do szpitala w Bridge-water, niedaleko naszego
domku nad brzegiem morza. Dotarliśmy tam około trzeciej nad ranem. Podczas wstępnych
badań pielęgniarki nie wyczuły bicia serca płodu. Lekarz dyżurny stwierdził to samo.
Wezwano ginekologa położnika, który zalecił, aby Maria została w szpitalu pod obserwacją
pielęgniarki. Obiecał, że zajrzy do niej rano.
Już wtedy wiedzieliśmy, że dziecko jest martwe, mimo że pielęgniarki kilkakrotnie
podejmowały próby badania pracy jego serca. Lekarz dyżurny sugerował poród
prowokowany. Postanowiliśmy wrócić do Middleton (oddalonego o 85 kilometrów od
szpitala). Chcieliśmy, żeby poród odbierał lekarz prowadzący Marię. Zależało nam również,
żeby być blisko domu, w znajomym otoczeniu. Powiadomiono naszego lekarza, który miał się
przygotować do porodu, jeśli ginekolog szpitalny wyrazi zgodę na tę podróż.
Przyszedł o 9.30 i zbadał Marię. Podejrzewał o wiele poważniejsze komplikacje, niż nam się
z początku wydawało. Chciał przeprowadzić badanie USG, które mogło potwierdzić jego
obawy. W takiej
176 Dzieci i śmierć
sytuacji natychmiast przeprowadziłby zabieg cesarskiego cięcia. Lekarz sądził również, że
płód ułożył się w nieprawidłowej pozycji oraz że mamy do czynienia z łożyskiem
przodującym. Uznał, że Maria powinna zostać przewieziona do szpitala Grace Maternity w
Hali-faksie. Zgodziliśmy się. Ginekolog zadzwonił do znajomej lekarki z tamtejszego szpitala
i poprosił, żeby zajęła się Marią. Był spokojny i życzliwy. Mieliśmy szczęście, że go
spotkaliśmy. Wszyscy pracownicy personelu medycznego zachowywali się bez zarzutu.
Pielęgniarka z Bridgewater chciała towarzyszyć Marii w podróży. Lekarz wyraził na to
zgodę. Byłem zaskoczony, ponieważ Hali-fax leży w odległości prawie 200 kilometrów od
tutejszego szpitala. Jechałem za karetką naszym samochodem. Było mi bardzo ciężko. Kiedy
zostałem sam, wybuchnąłem płaczem. Łzy napływały mi do oczu i utrudniały jazdę.
Wcześniej przyjechała nasza przyjaciółka z Middleton i zabrała dzieci.
Na miejscu podano Marii krew. Badało ją kilku lekarzy. Zlecili jej kolejne badania USG. Od
czasu pierwszego krwawienia minęło wiele godzin, był piątek po południu i chirurg chciał
przeprowadzić zabieg natychmiast, jak tylko uzyska potrzebne wyniki. Badanie
ultrasonograficzne nie wykazało ruchów płodu, potwierdziło natomiast ułożenie pośladkowe i
łożysko przodujące. Wszyscy lekarze pracujący na tym oddziale mieli mnóstwo pracy, a
jednak zajęli się Marią bardzo troskliwie i omawiali z nami każdy szczegół planowanych
zabiegów. (Było tam jedenastu lekarzy i dziewięć pielęgniarek. Wszyscy opiekowali się nami
i nie sprzeciwiali się naszym prośbom.) Było to dla mnie zaskakujące doświadczenie.
Zabieg zaplanowano na 18.30. Główny anestezjolog oraz jego asystent poświęcili dużo czasu
na rozpatrzenie najlepszych rozwiązań z uwzględnieniem możliwych skutków ubocznych.
Maria chciała być przytomna podczas zabiegu, żeby móc od razu zająć się dzieckiem. O
17.30 podano jej znieczulenie zewnątrzoponowe.
O 18.30 pojawił się chirurg. Powiedział, że zdarzył się nagły wypadek, którym musi się
natychmiast zająć. Wrócił po godzinie i znów odłożył operację z tego samego powodu.
Musieliśmy czekać pod troskliwą opieką personelu szpitala. Przyjęliśmy to ze spokojem i
cieszyliśmy się, że możemy być razem. W tym szpitalu wyko-
W jaki sposób mogą pomóc przyjaciele 177
nywano dzienne dwa zabiegi cesarskiego cięcia, które najczęściej były zaplanowane z góry.
Od chwili naszego przyjazdu lekarze przeprowadzili już cztery, z których dwa były
niezaplanowane. Podczas gdy czekaliśmy na poród, w przyległych salach urodziło się dwoje
dzieci. Wszystkie sale były zapełnione. Mimo że lekarze byli bardzo zapracowani, czułem, że
wszystko jest w porządku. Przez cały czas doglądano nas i poświęcano nam dużo uwagi.
Czekaliśmy dosyć długo i znieczulenie przestało działać. Podano Marii jeszcze jedną dawkę.
O 20.45 chirurg oznajmił, że może już przeprowadzić zabieg. Zapytał Marię, czy jest gotowa.
Odparła, że jest zdenerwowana. Doktor wezwał cały zespół, który miał uczestniczyć w
operacji. Oświadczył, że nie rozpocznie zabiegu, nie mając pewności, że wszyscy są gotowi.
Miał na myśli również nas oboje. Byłem pod wrażeniem. Ten człowiek miał za sobą napięty
dyżur, ciężko pracował przez wiele godzin, a mimo to okazał nam wiele zrozumienia.
Wyjaśnił, że zmiana formy znieczulenia nastręcza sporo trudności, ale jest możliwa.
Powiedział Marii, że może w każdej chwili poprosić o narkozę, jeśli podczas zabiegu poczuje
się źle. Przygotowania zajęły trochę czasu, ale wkrótce znaleźliśmy się na sali porodowej.
Od chwili przyjazdu do szpitala zachęcano mnie do uczestniczenia w przygotowaniach.
Zlecano mi drobne zabiegi, proszono o podjęcie decyzji i pozwolono mi być przy Marii przez
cały czas. Za każdym razem, kiedy ją przewożono, byłem proszony o pomoc. Kiedy okazało
się, że daję sobie radę, ani razu nie wzywano do pomocy sanitariusza.
Operacja trwała godzinę i dziesięć minut. Na sali znajdowało się trzech lekarzy, dwie
pielęgniarki oraz ja. Przez cały czas koncentrowałem się na Marii. Trzymałem ją za rękę i
patrzyłem jej w oczy. Jednocześnie obserwowałem przebieg operacji. Był to rutynowy poród
metodą cesarskiego cięcia do chwili, w której lekarze próbowali wyjąć dziecko. W pewnej
chwili wyraźnie wyczułem duże napięcie wśród lekarzy. Chirurg poprosił o dodatkowe
narzędzia, pomoc jeszcze jednego lekarza oraz krew. Napięcie utrzymywało się przez cztery i
pół minuty. Wreszcie udało się wyjąć dziecko. Na sali zapanowało rozluźnienie. Chirurg
prowadzący wstrzymał ope-
9
178 Dzieci i śmierć
rację i przez kilka minut omawiał z zespołem wykonane czynności. W krytycznym momencie
podjął samodzielną decyzję, a później chciał przedyskutować ją z asystującymi lekarzami.
Standardowe poziome rozcięcie brzucha okazało się niewystarczające i trzeba było wykonać
dodatkowe cięcie wzdłuż, żeby wyjąć dziecko. Po szczegółowym omówieniu wszystkich
czynności założono szwy.
Kiedy wróciliśmy na salę, odwiedziła nas kobieta pełniąca służbę kapelana szpitalnego.
Powiedziała nam, jak wygląda nasze dziecko, a potem je przyniosła. Spędziliśmy z nim
godzinę, podczas której odzyskaliśmy spokój. Płakaliśmy i mówiliśmy do niego,
przytulaliśmy go i całowaliśmy. Maleńki James miał w pełni ukształtowane ciało. Urodził się
dwa miesiące przed terminem. Nie wykazywał śladów walki ani cierpienia. Pielęgniarka
przychodziła kilkakrotnie, żeby zabrać dziecko, ale za każdym razem odchodziła bez
komentarza. Kiedy poczuliśmy, że możemy się już z nim rozstać, że pożegnaliśmy się
ostatecznie z jego ziemską formą, oddaliśmy ciało Jamesa. Podpisaliśmy zgodę na
przeprowadzenie autopsji, która miała wykazać przyczynę śmierci.
Kiedy trzymałem synka w ramionach, wyraźnie czułem jego ciężar. Później, kiedy się z nim
rozstawaliśmy, odniosłem wrażenie, że zrobił się lżejszy. Może sobie to tylko wyobraziłem,
ale wolę myśleć, że jakaś jego część pozostała z nami, albo że udało nam się coś uwolnić
podczas tej godziny spędzonej wspólnie. Poprosiłem Jamesa, aby został z nami jako
niewidzialny członek rodziny.
Tego wieczoru Maria została przewieziona na inne piętro szpitala. Życzyliśmy sobie dobrej
nocy. Podano jej Demerol, żeby mogła spokojnie zasnąć. Doszła do siebie już po dwóch
dniach i mogła zażywać leki o lżejszym działaniu. Trzeciego dnia podawano jej już tylko
penicylinę.
W tym czasie kursowałem między szpitalem a domem. Pokonywałem po trzysta kilometrów
za każdym razem, żeby spotykać się z dziećmi. Pojechałem też do domku nad morzem, żeby
zabrać stamtąd nasze rzeczy. W następnym tygodniu zostałem przez dwa dni w domu.
Musiałem zorganizować pogrzeb, wybrać trumnę oraz spędzić kilka chwil w towarzystwie
dzieci i przyjaciół. Przyjechała matka Marii, żeby zająć się domem.
W jaki sposób mogą pomóc przyjaciele 179
Kiedy żona mogła już normalnie jeść, zaczęła wspomagać się witaminą C i E oraz ziołami:
dzięglem, miętą i żywokostem. Po sześciu dniach wypisano ją ze szpitala. Wróciła do domu,
gdzie szybko dochodzi do siebie.
Wciąż jestem głęboko poruszony ostatnimi przeżyciami. Wszyscy ludzie, których
spotkaliśmy, okazali nam wiele wsparcia i pomocy. Dokonałem przewartościowania wielu
poglądów na temat przedstawicieli medycyny alopatycznej. Doceniam fakt, że zapewniono
nam wszystko, czego potrzebowaliśmy, i otoczono życzliwością oraz troską. Lekarze
zawahali się tylko raz, kiedy poprosiłem
0
możliwość zobaczenia naszego dziecka po autopsji. Ostatecznie pozwolono mi na to
po konsultacji z władzami szpitala.
Spotkałem się też z dużym zrozumieniem dyrektora zakładu pogrzebowego w naszym
mieście. Przywiózł nam dziecko i pozwolił, żebyśmy pożegnali się z nim w domu
pogrzebowym, gdzie odprawiliśmy małą ceremonię rodzinną. Pochowaliśmy Jamesa sami, w
obecności członków rodziny i czworga przyjaciół. Dzieci pomogły zbudować trumnę i razem
z nami kopały grób. Pomogło im to pełniej zrozumieć, co się stało. Akceptowały wszystkie
nasze działania, a my staraliśmy się odpowiadać na ich pytania i zadbać o ich potrzeby.
Kiedy dziękowaliśmy pracownikom szpitala, powiedzieli nam, że nasz pobyt był
szczególnym wydarzeniem. Nasza energia oraz miłość, jaką darzyliśmy siebie nawzajem i
nasze dziecko, wzruszyła wszystkich i sprawiła, że sprawy potoczyły się najlepszym
możliwym torem. Było to dobre spotkanie z życzliwymi osobami".
„24 września 1982: Minął rok, odkąd opisałem to przełomowe wydarzenie w naszym życiu.
Było to zaledwie w trzy dni po pogrzebie naszego nowo narodzonego synka Jamesa.
Początkowo kierowałem swój list do przyjaciół, chciałem wiernie przekazać wszystko, co
przeżyliśmy. W tym tygodniu wróciliśmy do małego domku nad brzegiem oceanu, który
opuściliśmy tak nagle nocą zeszłego roku. Cała nasza rodzina odczuwa ten fakt jako
dopełnienie okresu żałoby. Minęły cztery pory roku i życie toczy się dalej. Śmierć Jamesa
1
trudne chwile wzmocniły nas i zbliżyły do siebie. Wszyscy czuje-
9
180 Dzieci i śmierć
my jego obecność w naszym życiu. Pozostaje w nim nie tylko wspomnieniem, stanowi
również cząstkę naszej rzeczywistości".
Osoby pracujące z dziećmi chorymi nieuleczalnie oraz ich rodzicami wiedzą, że muszą im
również pomóc w przeżywaniu bólu związanego ze stratą. Jedna z pracownic socjalnych
znanego szpitala opracowała program dla dzieci z chorobami nowotworowymi oraz dla ich
rodziców. Napisała do nas o swoich doświadczeniach:
„Przeżyłam tu wiele pięknych chwil. Mój podziw dla (wielu) dzieci i ich rodzin przerodził się
w uczucie miłości. Wiem, że pod wieloma względami zaprzeczałam rzeczywistości, kiedy
»moje« dzieci odchodziły jedno po drugim. Umierały tak szybko, a ja ich nie opłakiwałam.
Dopiero po długim czasie mogłam płakać nad tymi, które odeszły pierwsze.
W ciągu ostatnich siedmiu miesięcy zmarło siedmioro dzieci. Kochałam je, tak jak kocham
innych swoich podopiecznych. Często korzystam ze sposobności, żeby zabierać ich do domu.
Ostatnio uświadomiłam sobie jednak, że zaczęłam się bać. Czuję lęk przed tym, że będę
musiała zmierzyć się z kolejną stratą. Niepokoi mnie to, że nie opłakuję śmierci tych dzieci i
odkładam czas żałoby na później. Zdaję sobie sprawę z tego, jak trywialnie mówimy czasem
o śmierci. Boję się chwili, w której i ja będę musiała odejść. Te uczucia pojawiają się od
czasu do czasu, bywają jednak momenty, kiedy czuję, że to, co robię, jest dobre dla tych
dzieci, dla ich rodzin oraz dla mnie samej. (...) Chcę przez to powiedzieć, że odczuwam
cierpienie, z jakim zmagają się rodziny chorych dzieci. Dzięki tym doświadczeniom wciąż się
rozwijam, ale jednocześnie odkryłam, że rozwój może być bolesnym procesem. (...)
Chciałabym wiedzieć, jak Pani sobie z tym radzi?"
Odpisałam tej kobiecie następującymi słowami:
„Również i ja doświadczałam trudnych uczuć, setki, a może nawet tysiące razy popadałam w
taki sam zamęt. Wielu pacjentom to-
W jaki sposób mogą pomóc przyjaciele 181
warzyszyłam od początku choroby aż do chwili ich śmierci... O wielu z nich myślałam
każdego dnia z nadzieją, że rychło odejdą, żebym nie musiała patrzeć na ich długie cierpienie.
Inni umierali zbyt szybko, kiedy nie byłam jeszcze gotowa pogodzić się z ich śmiercią.
Często ogarniał mnie głęboki smutek. Im głębiej angażowałam się w swoją pracę, tym
bardziej uświadamiałam sobie, że pomagam im uwolnić się z kokonu, jak motylom, które
jeden po drugim wznoszą się w powietrze i ulatują daleko ode mnie. Wiedziałam, że tam,
dokąd zdążają, będzie im dobrze, podczas gdy na mnie czekają inni pacjenci. Potrzebują
mojej opieki. Dziś nie odczuwam już bólu. Wiem, że za każdym razem daję z siebie to, co
najlepsze. Niektórym pacjentom pomagam w większym stopniu, innym nie potrafię pomóc,
ale każdemu z nich ofiarowuję wszystko, co jest w mojej mocy w danym momencie. Myślę,
że i Pani osiągnie taki punkt. Proszę pamiętać o aniołach, które nigdy nas nie odstępują,
otaczają nas swoją miłością i troską. One Panią poprowadzą".
Pewna rodzina z Kolorado, której dany był czas pożegnania, czas miłości i bliskości z
umierającym synem, została również pobłogosławiona obecnością współczującej przyjaciółki
i terapeutki. Kobieta napisała do mnie list o tym, jakim przeżyciem była dla niej możliwość
spędzenia ostatnich świąt Bożego Narodzenia z Dawidem i jego rodziną. Towarzyszyła im w
ostatnich chwilach życia chłopca. Był to prawdziwy podarunek świąteczny, z którym nie
mogą się równać prezenty kupowane w sklepach! Podzieliła się ze mną opowieścią o
pięknych chwilach, o dawaniu i przyjmowaniu podarków, o poczuciu humoru i żartach
Dawida:
„Chyba wspominałam Pani, że towarzyszyłam Jean, Normanowi i Dawidowi w ostatnich
trzech dniach jego życia. Ktoś powiedział, że Dawid umarł w »wielkim stylu«. Sama nie
wymyśliłabym lepszego określenia.
Do jego pokoju wciąż przychodzili ludzie troskliwi, gotowi dzielić się sobą z innymi.
Wydawało się, że przyciąga ich tam jakaś siła. Ostatecznie utworzyli grupę, w której każdy
»robił swoje«, jednocze-
Narodzenia z Dawidem
f
182 Dzieci i śmierć
śnie poświęcając wiele troski i uwagi wszystkim pozostałym. Członkowie rodziny, bliscy
przyjaciele oraz pracownicy służby medycznej pracowali zgodnie w tym samym celu.
Pamiętam, jak Norman popłakał się w poranek wigilijny. Powiedział, że chciałby, żebym
została z nimi, a jednocześnie bał się, że »popsuje mi święta«. Odparłam, że święta zawsze
oznaczały dla mnie czas dawania. Myślę, że wszyscy obecni w tym domu w ciągu tamtych
trzech dni czuliśmy podobnie. Nawet Dawid cieszył się rozdawaniem prezentów. Obdarował
nie tylko rodziców, nam również sprawił zabawne podarki. Kiedyś powiedział mi, że
uwielbia, kiedy »dostaje od kogoś ładny prezent, a w zamian daje mu coś śmiesznego«.
Żartował jeszcze w pierwszy dzień świąt. Wymiotował krwią, więc podałam mu czystą gazę,
żeby wytarł sobie usta. Potem wręczył mi z uśmiechem zakrwawiony materiał.
We wtorek wieczorem rozmawiałam z Jean. Prosiła, żebym wysłała Pani kopie notatek oraz
listów, które od niej dostałam. Z pewnością mówiła Pani, że ofiarowała mi lwa maskotkę,
który należał do Dawida. Ustawiłam go na regale z książkami. Pomaga mi w pracy z dziećmi
chorymi nieuleczalnie. Wielu małych pacjentów zwraca uwagę na tę maskotkę. Opowiadam
im wtedy historię Dawida, która przypomina ich własny los. Dzięki temu łatwiej im pracować
nad swoimi problemami.
Jean była bardzo poruszona Pani poniedziałkowym wykładem oraz możliwością osobistej
rozmowy z Panią we wtorek. Przypomniała jej Pani wiele sytuacji związanych z Dawidem.
Jean bardzo to sobie ceni. Kilkakrotnie nadmieniała, że nie boi się wspomnień, nawet tych
bolesnych. Najbardziej lęka się zapomnienia. Dlatego tak ważna jest dla niej każda okazja do
wspominania Dawida. We wtorek, kiedy pisała do Pani list, przeżywała wiele uczuć
związanych z synem. Tego wieczoru rozmawiałam z nią kilka razy. Pomagałam jej wybrać
teksty, które miała Pani wysłać. Dużo przy tym płakała, ale myślę, że to jej pomogło. Po
Waszej rozmowie czuła się o wiele lepiej i wiem, że chciałaby się z Panią spotkać w
przyszłości.
Na prośbę Jean przegrałam dla Pani kasetę wideo, na której
W jaki sposób mogą pomóc przyjaciele 183
Dawid oraz jego rodzice wymieniają się świątecznymi podarkami. Pod koniec nagrania Jean
mówi: »Wszystko jest w porządku«. Uspokajała syna, mówiąc do niego jeszcze przez dwie
lub trzy godziny, a kiedy nadeszła chwila jego śmierci, powtarzała: »Bądź spokojny,
Dawidzie«. Wymawiała te słowa raz po raz, do momentu, w którym przestał oddychać. Były
to najpiękniejsze chwile, jakie dane mi było przeżyć. To ciekawe, że wielu ludzi okazywało
mi współczucie lub krytykowało mnie za to, że »zrezygnowałam ze świąt«. Myślę, że było na
odwrót. Nie zrezygnowałam z niczego, za to przeżyłam najważniejsze święta w swoim
życiu".
„Dawid jest wciąż obecny w moich myślach. Dlatego czułam, że muszę do Pani napisać!
Obudziłam się dziś ze łzami w oczach, jakbym wciąż opłakiwała Dawida. Uważam jednak, że
pozwalanie sobie na przygnębienie i pozostawanie w łóżku w ciągu dnia nie przynosi nic
dobrego. Tęsknię za wszystkim, co wiązało się z Dawidem, brakuje mi jego obecności.
Postanowiłam wstać i zabrać się do czytania nowej książki. (...) Co jakiś czas przerywałam
lekturę i spoglądałam przez okno na pierwszy śnieg, który spadł tak nieoczekiwanie.
Jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że moje myśli wciąż krążą wokół Dawida.
Książka jest poświęcona Charlesowi Williamowi, którego postać łączy się dla mnie z
Dawidem. Czytając o nim, odczuwam jednocześnie smutek spowodowany śmiercią tego
chłopca, przywołuję wspomnienia i ponownie przeżywam wspólnie spędzone chwile. W ten
sposób w pełni doświadczam życia, śmierci, uczuć oraz miłości. Wszystko przenika się
nawzajem.
Pytała Pani, co czuję, kiedy widzę, jak inni ludzie wciąż płaczą za Dave'em. Cieszę się, że go
kochają, że przeżywają to, co ich łączyło. Pewnie należałoby zadać sobie kolejne pytanie:
»Dlaczego nie płaczę głośniej i częściej niż oni?« Zastanawiam się, dlaczego ludzie opłakują
zmarłych.
Wszystko zależy od tego, kto umarł, w jaki sposób i z jakiej przyczyny. Czy byliśmy winni
jego śmierci, a może coś zaniedbaliśmy. Bywa, że nie zdążyliśmy czegoś dokończyć lub
wypowiedzieć i zastanawiamy się, jak można to naprawić.
9
184 Dzieci i śmierć
Kiedy umiera ktoś tak młody jak Dawid, ludzie uważają, że jego śmierć jest bezsensowna.
Zawsze się buntowałam przeciwko temu. Ale stało się. Nadeszła chwila, której usiłowaliśmy
zapobiec ze wszystkich sił. Nie wiem tylko, jak odnaleźć sens tego, co się wydarzyło.
Obserwowałam ze zdumieniem, jak ludzie radzą sobie w zetknięciu ze śmiercią, która
przychodzi nagle i nieoczekiwanie, czasem na skutek przemocy. Na szczęście Bóg zlitował
się nad nami i nie postawił nas w tak trudnej sytuacji. Zachowamy wspomnienia o spokojnej
śmierci Dawida, który umierał otoczony największą troską i miłością. Nie będą nas dręczyły
myśli o tym, że czegoś zaniedbaliśmy ani że nie zdążyliśmy naprawić popełnionych błędów.
Mogłabym płakać, że Dawid żył tak krótko, jakby to przeżyte lata były najważniejsze. Skoro
jednak wierzę w osobę Boga, który troszczy się o mnie oraz o moich bliskich tak, jak ja nigdy
nie nauczę się troszczyć o nikogo, nie mogę płakać nad tym, że Dawid przebywa teraz w Jego
obecności. Czyż mogłabym zwątpić w istnienie Boga po tym wszystkim, czego
doświadczyłam w ciągu ostatniego miesiąca? Czy opłakiwałabym stratę swojego syna? Tak,
gdybym straciła z nim wszelki kontakt. Tymczasem czuję, że Dawid wciąż jest ze mną. Czuję
go w sobie. Jestem za to wdzięczna, chociaż zadziwia mnie to i budzi zastanowienie.
Odczuwam jego obecność tak realnie, w sposób tak pełen znaczenia.
Jestem bardzo szczęśliwa, że Bóg pobłogosławił mnie zdolnością odkrywania sensu w
chaosie życia".
Rozdział 11
Pozwolić im odejść
Czy dzień rozłąki może być również dniem spotkania? I czy zostanie powiedziane, że moja
wigilia Była w rzeczywistości wschodem słońca?
kahlil glbran, Prorok
POZWOLIĆ DZIECKU ODEJŚĆ jest najtrudniejszym wyzwaniem, jakiemu człowiek musi
sprostać. Początkiem tego procesu jest moment, w którym matka dowiaduje się, że jej nowo
narodzone dziecko musi pozostać w szpitalu o dzień lub dwa dłużej. Wraca do domu sama, a
miała nadzieję, że przyniesie rodzinie zawiniątko budzące największą radość.
Mija kilka lat i znów przychodzi chwila rozstania, kiedy dziecko idzie pierwszy raz do
przedszkola lub do szkoły. Ojcowie zazwyczaj nie odczuwają tak silnie tych pierwszych
pożegnań. Wychodzą do pracy wcześniej, zanim szkolny autobus podjedzie pod ich dom, a
malec wyruszy, żeby przeżyć swój „wielki dzień". Rodzina opowiada im potem szczegóły
tego wydarzenia, w którym nie mogli uczestniczyć. Nie widzieli, jak ich wystraszony syn czy
córka mieli ochotę obrócić się na pięcie na widok autobusu i skryć się bezpiecznie w
ramionach mamy.
Kolejnym trudnym momentem w procesie rozstawania się z dziećmi może stać się
konieczność przeprowadzenia zabiegu wycięcia wyrostka robaczkowego. Takie i inne
traumatyczne wydarzenia w życiu dziecka stopniowo oswajają nas z myślą, że nasze dzieci
nie pozostaną z nami na zawsze.
Pewna kobieta napisała list do swojej matki, dzieląc się z nią uczuciami, jakie obudziło w niej
własne macierzyństwo:
186 Dzieci i śmierć
„Od matki dla matki:
Laura właśnie wyjechała. Jest szósta piętnaście rano, na dworze wciąż jeszcze ciemno.
Myślałam, że wrócę 0o łóżka, ale nie mogłabym zasnąć. Jestem zbyt podekscytowana jej
wyjazdem.
Teraz wiem, jak to jest być matką. Czasem myślę, że tylko inna matka mogłaby to zrozumieć.
Laura nie chciała, żebym odwiozła ją na lotnisko. Postanowiła pojechać taksówką i w ten
sposób samodzielnie wyruszyć w podróż. Uściskałyśmy się i ucałowałyśmy na pożegnanie.
Powtarzałyśmy »kocham Cię« i »baw się dobrze«. Potem Laura wyszła z domu zupełnie
sama, a ja zostałam tutaj.
Rozstawałyśmy się wcześniej, kiedy szła do pierwszej klasy, i potem, kiedy wyjeżdżała na
obozy. Jako mała dziewczynka wybrała się w samotną podróż samolotem. Mimo to czuję, że
dziś jest inaczej. Moja córeczka skończyła trzynaście lat i chce być samodzielna.
— Nie martw się, mamo. Poradzę sobie. — Pamiętam, że mówiłam to samo do Ciebie!!!
Nie martwię się i jestem dumna z jej samodzielności. A jednak czuję się nieswojo. Instynkt
podpowiada mi, że mnie zrozumiesz. Pewnie po prostu tęsknię, jak każda matka.
Laura wyjechała na tydzień i wiem, że do mnie wróci. Ale potem znów wyjedzie i czuję, że
za każdym razem będzie wracała odmieniona.
Być może sprawiła to atmosfera szarego poranka, a może senna cisza wypełniająca cały dom,
że czuję się dziś inaczej niż zwykle. Po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z upływu czasu.
Życie mojego dziecka przepływa przez moje własne życie i któregoś dnia przyjdzie nam się
rozstać, kiedy będzie gotowa »robić wszystko sama«.
Cieszę się z tego. Laura dorasta, jest zdrowa i pełna zapału. Również i ja dojrzewam
emocjonalnie do myśli, że czas spędzony wspólnie, a zarazem mój obraz macierzyństwa
ulegnie przemianie. Tak krótko trwał w porównaniu z całym procesem naszego życia.
Myślę o tym, dokąd pojechała. Wybrała się na południe, żeby odwiedzić swoich dziadków, a
moich rodziców. Wyruszyła w podróż do przeszłości, na spotkanie z wcześniejszym
pokoleniem. To również wydaje mi się właściwe z perspektywy ogólnego planu życia,
Waszego i Laury.
Pozwolić im odejść 187
Zamierzałam opisać Ci swoje myśli i uczucia związane z macierzyństwem. Ale myślę
również o Tobie i Twoim dziecku. Mój brat nie żyje od trzech lat. Nie rozmawiamy o Alanie
tak często, jak o nim myślimy.
Alan odszedł i wiem, że czas, jaki dane Ci było z nim przeżyć, wydaje się zbyt krótki.
Odchodził wiele razy, żeby »robić wszystko samodzielnie«. Zawsze potem wracał, chociaż za
każdym razem trochę odmieniony. Wiem, mamo, że Wasze ostatnie rozstanie jest dla Ciebie
niepojęte. Ale taki jest los każdej matki. Teraz rozumiem to trochę lepiej. Czas spędzony z
dziećmi jest ograniczony, ponieważ kiedyś będą musiały od nas odejść. Jednocześnie na
zawsze pozostaną z nami. Powinnyśmy świętować czas, w którym możemy się cieszyć ich
obecnością.
Mam nadzieję, że Cię nie zasmuciłam. Rozstanie jest wpisane w los matek. Mimo to
macierzyństwo, nawet jeśli bywa trudne, nigdy nie jest powodem do smutku. To szczególny
dar.
Kocham Cię, mamo.
Uściskaj ode mnie i ucałuj moje dziecko, które jest również Twoim. Wiem, jak bardzo się
cieszysz z odwiedzin Laury, tak jak cieszył Cię czas, który spędziłaś ze mną, swoim
dzieckiem. Dlatego wiedziałam, że mnie zrozumiesz... Teraz wiem, jak to jest być matką.
Twoja córka Netta"
* * *
Nie mój syn!
Mukowiscydoza? Co znaczą te słowa?
Jak długo to potrwa? Sześć lat czy szesnaście?
Doktorze, chcę wiedzieć, co to za choroba.
Czy mój syn ma szansę z niej kiedyś wyrosnąć?
Chwileczkę. Powoli. Nie wiem, co to znaczy.
Mam pomóc mu dłońmi? To forma terapii?
Opukać mu piersi trzy razy na dzień,
188 Dzieci i śmierć
Rozluźnić włókna cysty, która wczepiła się.
Pan mówi, że zawsze tak będzie, do śmierci?
Nie mój mały Gary! Proszę zaprzeczyć!
Może pan się myli. Musicie go zbadać,
Być może diagnoza dotyczy sąsiada.
Drenaż ułożeniowy? Enzymy i proszki?
Pan twierdzi, że to go osłabi i uśpi
Na zawsze. Na pewno nie macie lekarstwa?
O, Boże! Nie mój syn. To nie może być prawda.
Autorką tego wiersza jest D.A.G. Napisała go w maju 1974 roku, kiedy Gary miał trzy i pół
roku. Lekarze stwierdzili u niego zwłóknienie torbielowate, czyli mukowiscydozę. Obecnie
Gary jest już nastolatkiem.
* * *
Proces żałoby
Proces żałoby rodziców opłakujących swoje dzieci może przybierać różne formy.
Najważniejsze, żeby nikt im nie mówił: „Powinniście już się z tym uporać, przecież minął
ponad rok!"
Rodziny, których członkowie potrafią ze sobą rozmawiać, dzielić się swoimi przeżyciami z
innymi rodzinami, które również straciły swoje dzieci, z pracownikami szpitala, w którym
zmarł ich syn czy córka albo ze współczującym księdzem czy dalszym krewnym, zwykle
dużo lepiej sobie radzą niż ludzie nawykli do ukrywania swoich uczuć, którzy wracają do
pracy, udając, że życie toczy się dalej, jakby nic się nie stało. Przytaczam list ojca
pogrążonego w żałobie po stracie syna. Stanowi on piękny zapis drobnych bezcennych chwil
spędzonych z dzieckiem, które nabrały szczególnego znaczenia po jego śmierci. Widok
ulubionych kwiatów chłopca budzi w jego ojcu silne uczucia, motyl staje się symbolem
wiecznego życia (podobnie
Pozwolić im odejść 189
jak dla dzieci więzionych w obozach koncentracyjnych). Chrystian zmarł w wieku sześciu i
pół roku na guz mózgu.
Zapiski o śmierci syna sporządzone przez ojca
Chrystian był moim ulubieńcem. Miałem trzech synów, a on urodził się jako drugi. Być może
dlatego był mi najbliższy. Wyczuwałem, że najbardziej potrzebuje mojej uwagi. Bardzo go
kochałem.
Płaczę, pisząc te słowa. Nie zachowałem ani jednego złego wspomnienia o Chrystianie. Był
pięknym człowiekiem, tak pięknym jak natura, która nas otacza.
Kochał kwiaty (szczególnie dalie). Cieszyły go piękne przedmioty. Pamiętam, że kiedyś
wybraliśmy się razem do domu, którego właściciele wyprzedawali swoje rzeczy. Chrystian
zauważył komplet taniej biżuterii i koniecznie chciał go kupić dla matki. Namawiałem go,
żeby poszukał czegoś bardziej praktycznego (widziałem srebrny pierścionek i złoty
łańcuszek). Rozglądał się, tak jak mu radziłem, ale wciąż wracał do tamtej biżuterii. Upierał
się, że jest bardzo ładna, a on chciał kupić mamie coś ładnego. Moja żona nie rozstaje się z
tym naszyjnikiem. Jest już zniszczony i utracił cały swój blask, a mimo to, kiedy dziś na
niego patrzę, widzę go oczami Chrystiana.
Ostatnio często zastanawiam się nad powiedzeniem: „Lepiej kochać i utracić osobę, którą
darzyliśmy miłością, niż nie kochać wcale". Zawsze sądziłem, że słowa te odnoszą się do
związku mężczyzny i kobiety. Teraz myślę, że dotyczą one straty syna, który zmarł w
młodym wieku. Wciąż bardzo cierpię, ale wiem, że Chrystian podarował nam najcenniejszych
sześć i pół roku swojego życia.
Nie potrafię zrozumieć, jak ludzie mogą żyć bez dzieci. Niektórzy hodują psy lub inne
zwierzaki. Są i tacy, którzy kolekcjonują rzeczy. A przecież żaden z cudów tego świata nie
może sprawić nam prawdziwej przyjemności. Nie jesteśmy w stanie poświęcić mu całego
życia.
Myślę o ludziach samotnych, żyjących w pojedynkę oraz tych, którzy nie mają dzieci.
Zastanawiam się, czy i oni przeżyli jakąś
190 Dzieci i śmierć
tragedię. Wiem, że nie jesteśmy jedynymi, którym przydarzyło się takie nieszczęście.
Poznaliśmy niedawno dwoje ludzi, którzy w ciągu ostatnich dwóch lat stracili swoje małe
dzieci. Spotkaliśmy ich kilka tygodni temu na przyjęciu. Żona rozmawiała z kobietą, której
dwuletnia córeczka zmarła na skutek choroby (nie był to rak). Twierdziła, że jej mąż
całkowicie odciął się od tej tragedii (jestem pewien, że tylko uSłował). Podobno nie
rozmawiał z nikim o stracie dziecka. Oboje z żoną rozmawialiśmy i płakaliśmy wspólnie po
śmierci naszego synka. Przynosiło nam to wielką ulgę. Tamta kobieta również się rozpłakała,
kiedy żona opowiedziała jej o naszym pięcioletnim synu, który od czas do czasu płacze z
tęsknoty za Chrystianem.
Dziś czuję, że łatwo jest mi o tym pisać, chociaż bywają chwile, kiedy nie mogę się uspokoić,
szczególnie w rozmowie z żoną. W czwartek wypadają urodziny Chrystiana. Skończyłby
siedem lat. Obawiam się, że będzie to trudny dzień. Za trzy miesiące wyjeżdżamy z kraju.
Dostałem nową posadę za granicą. Być może łatwiej nam będzie żyć z dala od domu, w
którym mieszkaliśmy z Chrystianem. Wiem, że żonie trudno jest ćwiczyć w ogrodzie za
domem. Chrystian lubił tam wychodzić. Często przebywał na świeżym powietrzu i wracał
dopiero wtedy, kiedy ktoś go odwiedzał. Łatwo nawiązywał przyjaźnie. Sam lubię ćwiczyć na
dworze, ponieważ czuję, że Chrystianowi by się to podobało.
Codziennie się do niego modlę, chociaż wiem, że mi nie odpowie. Nie jestem szczególnie
wierzący, mimo że wychowałem się w rodzinie katolickiej. To dziwne, że wciąż się modlę,
mimo że mam wątpliwości. Im dłużej na próżno zwracam się do Chrystiana, tym bardziej
jestem przekonany, że Boga nie ma. Nie istnieje w każdym razie w takim wymiarze, w jakim
przedstawiają go chrześcijanie.
Nasze wyobrażenia o Chrystianie nie różnią się od tych, jakie mają inni ludzie o swoich
zmarłych. Najbardziej lubię myśleć, że był naszym rodzinnym Chrystusem. W moich oczach
był doskonały, chociaż był człowiekiem. Wierzę, że przyszedł do nas z jakiegoś powodu i nie
skarżę się na jego śmierć. Chciałbym tylko wiedzieć, jaki był cel jego życia.
Pozwolić im odejść 191
Kilka lat temu zmarła moja teściowa. Zawsze myślałem, że miała w życiu cel, a było nim
dożyć chwili, w której poznaliśmy się z Connie i wzięliśmy ślub. Wierzę również, że jedno z
naszych dzieci musiało dopełnić przeznaczenia, a śmierć Chrystiana stanowiła część tego
zadania.
Często myślę o tym, że Chrystian był szczególną osobą. Rzadko domagał się naszej uwagi,
dążył do doskonałości we wszystkim, co robił, i ciężko pracował. Kiedy ktoś tak niezwykły
dołącza do rodziny, nie można oczekiwać, że pozostanie w niej długo. Musi się poświęcić,
żeby pomóc komuś innemu.
Widziałem mojego synka po jego śmierci. Zauważyłem na jego rękach sine i czarne ślady po
igle. Skojarzyłem je z ranami od gwoździ, które wbijano w ręce Chrystusa.
W niedzielę wybraliśmy się na wycieczkę po okolicy. Odwiedziliśmy przy okazji parę
naszych przyjaciół. Stracili przed rokiem córkę, która chorowała na białaczkę. Kiedy
dowiedziałem się o tej tragedii, nie myślałem o tym zbyt wiele. Teraz, kiedy mnie spotkał taki
sam los, czuję, że powinienem był uściskać tych ludzi, okazać im więcej serca. Zostało im
tylko jedno dziecko. My mamy jeszcze dwoje. Dziękuję Bogu za naszych chłopców. Bez nich
nasze życie nie miałoby sensu. Śmierć Chrystiana zupełnie by nas załamała.
Wszyscy mieszkańcy naszej społeczności okazali nam wiele serca i dobroci. Jest to w
pewnym sensie zasługa mojej żony, która bardzo się udziela i pracuje społecznie. To wielka
radość wiedzieć, że inni ludzie przejmują się naszym losem. Zależy im na nas.
W sobotę pracowałem w ogrodzie. Nie szczędziłem starań, czułem, że sadzę te kwiaty dla
Chrystiana.
Mój pięcioletni synek czasem płacze. Wiem, że to z żalu po bracie. Patrzy na nas z taką miną,
jakby mówił: „Możesz przy mnie płakać, mamo. Wiem, co czujesz". Jest zadziwiającym
dzieckiem. Nie pozwala nikomu odwracać głowy i chować uczuć. Zawsze patrzy nam prosto
w oczy.
Miesiąc temu przyjechaliśmy tu pociągiem. Stacja znajdowała się pod ziemią. Kiedy
wjeżdżaliśmy do tunelu, mój pięcioletni synek powiedział:
192 Dzieci i śmierć
—
Spójrz, mamo, znaleźliśmy się pod ziemią, tak jak Chrystian.
Wypowiadał podobne uwagi jeszcze kilka razy.
Nasz jedenastoletni syn nie płacze tak często od chwili śmierci brata. Mam nadzieję, że nie
skrywa w sobie uczuć i że mu to nie zaszkodzi.
Boję się, że nasze dzieci zbyt wisie przeżyły w związku ze śmiercią Chrystiana.
Pewnego dnia na początku jego choroby szliśmy podziemnym przejściem, kiedy
nieoczekiwanie zapytał:
—
Jakie to uczucie zostać pochowanym, mamo?
Bał się być sam pod ziemią. Nie był to lęk przed śmiercią, tylko przed tym, że zostanie sam.
Każde wspomnienie o cierpieniu Chrystiana budzi we mnie silny niepokój. Przypominam
sobie, jak niegrzecznie się kiedyś zachował. Był już wtedy chory. Pobiegłem za nim,
przytrzymałem go i wymierzyłem mu klapsa. Kiedy go puściłem, zaczął się cofać i uderzył
się o mebel w jadalni. Powiedziałem, że nie wolno mu tak się zachowywać, a choroba nie jest
żadnym usprawiedliwieniem. Dzisiaj myślę, że byłem dla niego zbyt surowy.
Dopada mnie uczucie bezsilności. W okresie świąt Bożego Narodzenia stan Chrystiana
znacznie się pogorszył. Przeczytaliśmy wtedy artykuł o nowym cudownym leku o nazwie
Interferon. Skrzętnie zanotowaliśmy wszystkie informacje i zaczęliśmy dzwonić do lekarzy,
żeby dowiedzieć się, czy lek może by skuteczny w takim przypadku jak nasz. Napisałem list
do pewnego kanadyjskiego chirurga, który odpisał mi, że guz Chrystiana jest nieoperacyjny.
Wkrótce przekonaliśmy się, że nasz lokalny szpital oferuje takie same metody leczenia, jakie
są dostępne w innych ośrodkach w kraju. Zaczęliśmy szukać porady u wszystkich tamtejszych
lekarzy.
Dziś żałujemy, że nie zwróciliśmy się z prośbą do Narodowego Instytutu Chorób
Nowotworowych. Może zaproponowaliby nam inne formy terapii albo wskazali właściwych
lekarzy.
Nie prześledziliśmy dokładnie danych statystycznych w leczeniu raka. Powinniśmy byli zająć
się historią choroby innych pa-
Pozwolić im odejść 193
cjentów. Jestem pewien, że gdybyśmy zebrali dostateczną liczbę danych na temat ofiar
nowotworów, można by było wprowadzić je do komputera i uzyskać ważne sugestie na temat
sposobów ich leczenia. Czytałem w gazecie, że Chińczycy badali przypadki raka przełyku w
pewnym regionie. Wysłali tam grupę naukowców, którzy pracowali nad zgromadzeniem
dokumentacji przez dwa czy trzy lata. Poddali analizie wszystkie czynniki i wkrótce okazało
się, że przyczyną choroby jest pleśń na chlebie. Odkryli, na czym polega problem w bardzo
krótkim czasie.
Moja żona uważa, że przyczyną pojawienia się guza u Chrystiana mogły być częste infekcje
ucha. Często chorował na zapalenie ucha. Poddawano go wówczas zabiegom nakłuwania.
Oboje podejrzewamy, że do powstania choroby mogły przyczynić się liczne sytuacje, w
których Chrystian był narażony na działanie czynników rakotwórczych. W okresie ciąży
Connie pracowała w gabinecie dentystycznym, gdzie często robiono prześwietlenia zębów i
stosowano rtęć. W zeszłym roku spryskałem dom środkiem owadobójczym, żeby pozbyć się
karaluchów. Używałem metochlorodanu (środek stosowany do trzebienia termi-tów),
zarówno w domu, jak i wszędzie wokół. Postąpiłem bardzo głupio. Od tamtej pory nie sięgam
już po tak silne środki w domu.
W ostatnim tygodniu życia Chrystiana mieliśmy szansę spróbować pewnego nowego leku o
nazwie Cisplatin. Był to eksperyment. Badacze sądzili, że komórki rakowe będą go wchłaniać
szybciej niż zdrowe komórki, a tym samym spowodują obumieranie raka. Z początku nie
chcieli go podać Chrystianowi, ponieważ gorączkował. Przekonaliśmy ich jednak, że to jego
ostatnia szansa, więc musimy spróbować, nawet za cenę ryzyka jego śmierci. Nie udało się.
Chciałbym pokornie podziękować wszystkim mieszkańcom naszej społeczności za wielką
dobroć i szczodrość, jakie okazali mojej rodzinie po stracie syna! Przyrzekam odwdzięczyć
się im dziesięciokrotnie. To wielka radość, kiedy człowiek przekonuje się, że ludzie się o
niego troszczą, szczególne tacy ludzie jak członkowie naszej wspaniałej społeczności.
194 Dzieci i śmierć
* * *
Niedawno otrzymałam drugi list od J., ojca Chrystiana.
„Droga Elisabeth,
Dziś otrzymaliśmy Twój list. Bardzo się ucieszyliśmy, że do nas napisałaś. Serdecznie
dziękujemy za Twoje słowa pełne otuchy. Jak zawsze potrafiłaś nas pocieszyć. Muszę
jednalNyyznać, że coraz trudniej mi wierzyć. Urodziłem się i wychowałem w rodzinie
katolickiej. Nauczono mnie wierzyć w Boga. Chciałbym wierzyć w Niego nadal. Czuję, że
powinienem, ale trudno mi się na to zdobyć po śmierci Chrystiana, która położyła kres moim
błaganiom i modlitwom. Radzę sobie, chociaż wciąż dręczy mnie myśl, że moja wiara w
obcowanie ze zmarłymi po naszej śmierci wynika z rozpaczliwego pragnienia ujrzenia
Chrystiana. Wierzę w to, bo tak mnie nauczono, czy też »wyprano mi mózg« metodami
stosowanymi przez siostry zakonne na lekcjach religii. Nie chciałbym nikogo obrazić tymi
słowami.
Nie płaczę tak często jak dawniej. Czuję, że opuszcza mnie wielkie napięcie. Kiedy Chrystian
został nam odebrany, wyobrażałem sobie, że jest blisko i wygląda tak jak za życia. Z czasem
pojawiał się w moich myślach w innej formie, przybierając dawną postać tylko, kiedy o to
prosiłem. W końcu powiedział mi, że nie może już przychodzić do mnie jako chłopiec,
którego pamiętałem, ponieważ musi dołączyć do innych. Od tamtej pory wyobrażałem go
sobie jako obłoczek pośród innych obłoków. Myślę o nim za każdym razem, kiedy widzę
chmury. Przypominają mi syna, podobnie jak motyle. Rozmawiałem kiedyś z pewną artystką,
której obraz Pani wysyłam. Zapytała mnie:
— Po co panu obraz motyla? One są wolne.
Czasem, kiedy jestem sam i widzę przelatującego ptaka, lubię myśleć, że to Chrystian, który
nie czuje już bólu i szybuje swobodnie w powietrzu. Opiekuje się nami z góry, ale wie, że nie
wolno mu niczego zmienić".
Pozwolić im odejść 195
Ludzie opłakujący swoje zmarłe dzieci pragną otrzymać od nich jakiś znak „życia". Chcieliby
ich dotknąć, jeszcze raz zobaczyć, jak się uśmiechają, usłyszeć ich głos, ale najbardziej
pragną wiedzieć, że ich dzieci są w dobrych rękach, że nie czują się tak samotne jak my,
którzy tu zostaliśmy.
Pewna kobieta straciła syna w święta Bożego Narodzenia. W październiku, w noc
poprzedzającą jego urodziny, miała piękny sen. Śniła, że znów byli razem.
—
Więc nie odszedłeś ode mnie — powiedziała.
—
Odszedłem, ale nie jestem sam — odparł jej syn.
Im silniej rodzice koncentrują się na tym, żeby zobaczyć lub poczuć obecność swoich dzieci
po ich śmierci, tym mniej prawdopodobne, że im się to uda. Prawdziwe sny o zmarłych
dzieciach zaczynają się pojawiać zazwyczaj po kilku tygodniach lub miesiącach od
tragicznego wydarzenia, kiedy cierpienie nie jest już tak dojmujące, a żal trochę łagodnieje.
W tym czasie powraca normalny sen.
W lepszej sytuacji są rodziny, które mogły przygotować się na śmierć swoich dzieci. Czas
opłakiwania rozpoczął się dla nich wcześniej, wraz z wiadomością o nieuleczalnej chorobie,
często na kilka miesięcy lub tygodni przed śmiercią dziecka. Wcześniej też przychodzi ono do
nich w snach.
Pewna młoda matka, której dziecko zostało brutalnie zgwałcone, a potem utopione,
zrozpaczona błąkała się bez celu przez kilka dni. Kiedy wreszcie wróciła do domu i położyła
się do łóżka po raz pierwszy od tragicznego zdarzenia, nieoczekiwanie ujrzała światło w
szybie okiennej. W jego blasku pojawiła się postać jej siedmioletniej córeczki. Była zdrowa i
uśmiechnięta. „Popatrz, mamo!", zawołała z zachwytem. Zniknęła po kilku chwilach, ale jej
widok napełnił matkę głębokim spokojem i miłością. Pozwolił jej przetrwać najtrudniejsze
chwile i sprawił, że radziła sobie o wiele lepiej niż mieszkańcy najbliższej okolicy, którzy
długo nie mogli otrząsnąć się z przerażenia!
Myślę, że wizje i sny, w których pojawiają się nasi ukochani zmarli, nawiedzają tych, którzy
tego potrzebują najbardziej. Wierzę, że każdy z nas dostaje to, czego mu potrzeba. Jeśli
dziecko nie przychodzi do nas w snach i nie otrzymujemy żadnych sygnałów
196 Dzieci i śmierć
świadczących o tym, że opuściło nas tylko na krótki czas, być może musimy przejść próbę
naszej wiary i ufności. To, czego potrzebujemy, nie zawsze jest równoznaczne z tym, czego
chcemy. Potrzeba czasu, żeby się przekonać, jak bardzo zmieniły nas życiowe próby. Często
dopiero po latach dostrzegamy, że dzięki nim staliśmy się dojrzalsi, zdobyliśmy mądrość,
która uczyniła nas współczującymi i rozumiejącymi ludźmi!
Inna kobieta, mieszkanka stanu MasiUtchusetts, straciła męża i czteroletnią córeczkę z
powodu choroby nowotworowej. Oboje zmarli w przeciągu czterech lat. Po śmierci córki
nawiedziła ją piękna symboliczna wizja. Krótko przed śmiercią Brenda powiedziała matce, że
prześle jej wyraźny znak na dowód tego, że niebo istnieje naprawdę. W dniu jej pogrzebu na
trawniku przed domem zleciało się kilkanaście ptaków. Nie pojawiały się tam nigdy
przedtem. Od tamtej pory ptaki przylatywały niemal każdego dnia. Ich widok napełnił
Maxine głębokim przekonaniem, że istnieje życie po śmierci.
Jeszcze słowo na temat wypatrywania znaków. Wielu rodziców jest tak zrozpaczonych, że
gotowi są zapłacić każdą cenę za „wiadomości" od zmarłych dzieci. Odwiedzają w tym celu
jasnowidzów i wizjonerów, pokonują ogromne odległości, żeby usłyszeć potwierdzenie
swoich pragnień. Ńie zdają sobie sprawy, że posiadają takie same zdolności, jakimi szczycą
się tak zwani wizjonerzy. Wystarczy się zatrzymać i zaufać, pozwolić sobie na przyjęcie tego,
co jest nam ofiarowywane. Nie warto szukać pomocy u innych, prawdziwe pocieszenie
przychodzi od wewnątrz. Wsłuchując się w siebie, zdobywamy pewność, że rozłąka ze
zmarłymi jest stanem przejściowym, i kiedyś znów ujrzymy nasze dzieci. Wszędzie można
spotkać szarlatanów, którzy oferują rzekomy kontakt ze światem zmarłych. Nie pytajcie ich,
módlcie się i proście o znak w swoich myślach. Otrzymacie go, jeśli naprawdę tego
potrzebujecie.
Przekonacie się, że każdy motyl, obłok czy promień słońca będziecie odbierać jako znak od
waszych dzieci. Przyjmijcie to naturalnie i nie krytykujcie się za te wyobrażenia. Dzięki nim
znów zaczniecie dostrzegać urodę świata, która nie przemija nawet, kiedy umierają nasze
dzieci. Potraktujcie to jako etap długiego procesu powracania do równowagi.
Pozwolić im odejść 197
* * *
Dzieci, które mogły towarzyszyć umierającym członkom rodziny, a potem opłakiwały ich
razem z najbliższymi osobami, szybciej wracają do równowagi po ich śmierci. Piszą piękne
listy do zmarłych, aby w ten sposób się z nimi pożegnać. Mała Megan miała dziesięć lat,
kiedy zmarł jej ukochany dziadek. Narysowała dla niego śliczną tęczę i aniołka siedzącego na
błękitnej chmurce (mała błękitna chmurka jest uniwersalnym symbolem „zmierzchu życia").
W lewym górnym rogu, nad postacią aniołka, dziewczynka napisała: „Dla dziadziusia.
Chmurka, na której możesz sobie usiąść". W prawym górnym rogu kartki dopisała jeszcze:
„Tęcza jest taka wesoła. Chcę ci dać coś wesołego na pamiątkę". Megan napisała również list,
który dołączyła do rysunku: „Dziadziusiu, proszę Cię, bądź bardzo szczęśliwy w niebie.
Wszyscy tego chcemy. Modlimy się o to. Jak wygląda Twój dom albo chmurka, na której
zamieszkałeś? Czy spotkałeś tam któregoś prezydenta albo innych sławnych ludzi? Do
widzenia, bądź szczęśliwy".
Tego dnia było Święto Dziękczynienia. Mała dziewczynka napisała z tej okazji list, który
mógłby wiele nauczyć nas, dorosłych ludzi:
Moje powody do wdzięczności
Kiedy się urodziłam, moja prawdziwa mama powiedziała, że nie potrafi się mną zająć ani
stworzyć mi odpowiedniego domu. Dlatego oddała mnie do adopcji. Chcę wyrazić swoją
wdzięczność za to, że pojawili się wtedy dobrzy ludzie (moi obecni rodzice), którzy bardzo
chcieli mieć małą córeczkę. Zależało im na kimś takim jak ja. Opiekunka pokazała im właśnie
mnie, a oni obiecali, że zapewnią mi odpowiedni dom. I dotrzymali słowa. Jestem wdzięczna
za to, że mam taką dobrą rodzinę.
Chciałabym również podziękować za świat. Gdyby go nie było, nie znalazłabym się tutaj i nie
miałabym rodziny. Nie byłoby ptaków, kwiatów, ludzi ani zwierząt. Mamy to wszystko i
dlatego powinniśmy być wdzięczni.
198 Dzieci i śmierć
W tym trudnym procesie, jakim jest stopniowe godzenie się ze stratą, niektórzy rodzice
znajdują pocieszenie w dokonaniach swoich dzieci. Są dumni z ich ostatnich osiągnięć.
Pewna matka napisała do nas o tym, z jak wielkim trudem przyszło jej (oraz innym członkom
rodziny) pogodzić się z nieuniknioną śmiercią dziecka:
„Nadszedł ten straszny dzień, 3 grudnia, kiedy lekarz powiedział nam na korytarzu, że
»powinniśmy wiedzieć, iż nie jest w stanie pomóc Johnowi«. (Mój syn zachorował na raka w
wieku czternastu lat. Zmarł w szesnastym roku życia.) Poczułam wielki ciężar w sercu. Nagle
opuściła mnie energia i nie mogłam powstrzymać łez. John wypytywał mnie, co się stało, a ja
nie umiałam mu o tym powiedzieć. Jeszcze nie wtedy.
Przez cały miesiąc dręczył mnie lęk. Zdobyłam się jednak na to, żeby zadzwonić do
Amerykańskiego Towarzystwa Chorych na Raka i poprosiłam o pomoc. Spotkałam się z
pewną pracownicą socjalną, która stała się dla mnie wielkim wsparciem. Powiedziała mi, iż
nie muszę mówić synowi o tym, że umrze. Czekała go śmierć, bo taki jest los wszystkich
ludzi, i nie ma potrzeby o tym mówić. Poczułam wielką ulgę, kiedy to sobie uświadomiłam.
Tego wieczoru kupiłam trzy książki, których lektura bardzo mi pomogła. (Książki, o których
wspomina autorka listu to dwie pozycje E. Ross, Rozmowy o śmierci i umieraniu oraz To
Live Until We Say Goodbye [Żyć do chwili, w której się rozstaniemy] i Erie autorstwa Doris
Lund.) Pierwszej nocy przeczytałam Pani książkę, To Live Until We Say Goodbye. Nie
mogłam powstrzymać łez. Mój syn umierał, wkrótce miałam go stracić i nie mogłam zrobić
nic, żeby temu zapobiec. Bardzo cierpiałam. Wciąż nie mogę znieść myśli o bólu.
Jednocześnie jednak uświadomiłam sobie, że wszystko, co czuję, jest naturalną reakcją.
Pozwoliłam sobie na przeżywanie swoich uczuć. Zaczęłam rozmawiać z Johnem, z córkami,
moimi rodzicami i przyjaciółmi. Poszłam również do księdza. Wszyscy ci ludzie bardzo mi
pomogli.
Nie! To niesprawiedliwe i nie jesteśmy w stanie tego pojąć. Jaki
Pozwolić im odejść 199
mógłby być sens jego śmierci? John był szczególnym chłopcem. Wiedziałam o tym od chwili
jego narodzin, choć teraz stał mi się jeszcze droższy, bo odchodził do Ojca Niebieskiego.
Któż inny mógłby obdarzyć go większą miłością, napełnić go spokojem i na powrót uczynić
silnym i pięknym — piękniejszym niż był kiedykolwiek za życia? Bóg i tylko Bóg mógł to
uczynić. Myśl o tym łagodziła mój ból.
Minęło kilka miesięcy. W tym czasie czytałam Pani książki, rozmawiałam, płakałam i
starałam się podtrzymywać więź z Johnem oraz pozostałymi członkami rodziny. (...) Lektura
Pani książek sprawiła, że z każdym dniem coraz bardziej godziłam się z myślą o odejściu
syna.
Nigdy nie rozmawiałam z Johnem o jego nieuniknionej śmierci. Oboje wiedzieliśmy, że
odchodzi. Zdawał sobie również sprawę z tego, że wiem, co się z nim dzieje. Nie chciał
sprawiać nam bólu i unikał wszelkich rozmów na ten temat. Uważaliśmy, że tak jest dobrze.
Wiedział, że jestem przy nim, że bardzo go kocham i wysłuchałabym go, gdyby chciał
opowiedzieć mi o swoich uczuciach.
Towarzyszyłam mu podczas zabiegów i trzymałam go za rękę, kiedy poddawano go punkcji.
Widziałam, jak bardzo cierpi. Posyłałam mu miłość z każdym oddechem. Pragnęłam, żeby go
przeniknęła i osłoniła przed bólem. W głębi serca wiem, że to czuł.
Mieliśmy swój własny język. Jedno wiedziało, o czym myśli i co czuje drugie. Byliśmy sobie
bardzo bliscy. Nie oddałabym tego porozumienia za nic w świecie, mimo że cierpienie Johna
podczas punkcji rozdzierało mi serce i duszę. Jego ból i udręka przenikały mnie na wskroś,
odczuwałam je każdą cząstką ciała. Podczas kolejnych zabiegów czułam, jak coś we mnie
krzyczy, jak jakaś siła rozrywa mnie na kawałki.
Dzięki Pani książkom postanowiłam zatrzymać Johna w domu. Zawieźliśmy go do szpitala 21
marca, gdzie poddano go transfuzji krwi z powodu silnej anemii. Poszłam z lekarzem do
innego pokoju i zapytałam, czy John jest bliski śmierci. Słowa nie są w stanie opisać tego, co
czułam, kiedy usłyszałam potwierdzenie swoich obaw. Nie mogłam się uspokoić. Tak,
płakałam nawet przy Johnie, płakaliśmy oboje. Tego wieczoru długo przy nim siedziałam.
Chciałam zostać na noc w szpitalu, ale John był bardzo podnieco-
198 Dzieci i śmierć
* * *
W tym trudnym procesie, jakim jest stopniowe godzenie się ze stratą, niektórzy rodzice
znajdują pocieszenie w dokonaniach swoich dzieci. Są dumni z ich ostatnich osiągnięć.
Pewna matka napisała do nas o tym, z jak wielkim trudem przyszło jej (oraz innym członkom
rodziny) pogodzić się z nieuniknioną śmiercią dziecka:
„Nadszedł ten straszny dzień, 3 grudnia, kiedy lekarz powiedział nam na korytarzu, że
»powinniśmy wiedzieć, iż nie jest w stanie pomóc Johnowi". (Mój syn zachorował na raka w
wieku czternastu lat. Zmarł w szesnastym roku życia.) Poczułam wielki ciężar w sercu. Nagle
opuściła mnie energia i nie mogłam powstrzymać łez. John wypytywał mnie, co się stało, a ja
nie umiałam mu o tym powiedzieć. Jeszcze nie wtedy.
Przez cały miesiąc dręczył mnie lęk. Zdobyłam się jednak na to, żeby zadzwonić do
Amerykańskiego Towarzystwa Chorych na Raka i poprosiłam o pomoc. Spotkałam się z
pewną pracownicą socjalną, która stała się dla mnie wielkim wsparciem. Powiedziała mi, iż
nie muszę mówić synowi o tym, że umrze. Czekała go śmierć, bo taki jest los wszystkich
ludzi, i nie ma potrzeby o tym mówić. Poczułam wielką ulgę, kiedy to sobie uświadomiłam.
Tego wieczoru kupiłam trzy książki, których lektura bardzo mi pomogła. (Książki, o których
wspomina autorka listu to dwie pozycje E. Ross, Rozmowy o śmierci i umieraniu oraz To
Live Until We Say Goodbye [Żyć do chwili, w której się rozstaniemy] i Erie autorstwa Doris
Lund.) Pierwszej nocy przeczytałam Pani książkę, To Live Until We Say Goodbye. Nie
mogłam powstrzymać łez. Mój syn umierał, wkrótce miałam go stracić i nie mogłam zrobić
nic, żeby temu zapobiec. Bardzo cierpiałam. Wciąż nie mogę znieść myśli o bólu.
Jednocześnie jednak uświadomiłam sobie, że wszystko, co czuję, jest naturalną reakcją.
Pozwoliłam sobie na przeżywanie swoich uczuć. Zaczęłam rozmawiać z Johnem, z córkami,
moimi rodzicami i przyjaciółmi. Poszłam również do księdza. Wszyscy ci ludzie bardzo mi
pomogli.
Nie! To niesprawiedliwe i nie jesteśmy w stanie tego pojąć. Jaki
Pozwolić im odejść 199
mógłby być sens jego śmierci? John był szczególnym chłopcem. Wiedziałam o tym od chwili
jego narodzin, choć teraz stał mi się jeszcze droższy, bo odchodził do Ojca Niebieskiego.
Któż inny mógłby obdarzyć go większą miłością, napełnić go spokojem i na powrót uczynić
silnym i pięknym — piękniejszym niż był kiedykolwiek za życia? Bóg i tylko Bóg mógł to
uczynić. Myśl o tym łagodziła mój ból.
Minęło kilka miesięcy. W tym czasie czytałam Pani książki, rozmawiałam, płakałam i
starałam się podtrzymywać więź z Johnem oraz pozostałymi członkami rodziny. (...) Lektura
Pani książek sprawiła, że z każdym dniem coraz bardziej godziłam się z myślą o odejściu
syna.
Nigdy nie rozmawiałam z Johnem o jego nieuniknionej śmierci. Oboje wiedzieliśmy, że
odchodzi. Zdawał sobie również sprawę z tego, że wiem, co się z nim dzieje. Nie chciał
sprawiać nam bólu i unikał wszelkich rozmów na ten temat. Uważaliśmy, że tak jest dobrze.
Wiedział, że jestem przy nim, że bardzo go kocham i wysłuchałabym go, gdyby chciał
opowiedzieć mi o swoich uczuciach.
Towarzyszyłam mu podczas zabiegów i trzymałam go za rękę, kiedy poddawano go punkcji.
Widziałam, jak bardzo cierpi. Posyłałam mu miłość z każdym oddechem. Pragnęłam, żeby go
przeniknęła i osłoniła przed bólem. W głębi serca wiem, że to czuł.
Mieliśmy swój własny język. Jedno wiedziało, o czym myśli i co czuje drugie. Byliśmy sobie
bardzo bliscy. Nie oddałabym tego porozumienia za nic w świecie, mimo że cierpienie Johna
podczas punkcji rozdzierało mi serce i duszę. Jego ból i udręka przenikały mnie na wskroś,
odczuwałam je każdą cząstką ciała. Podczas kolejnych zabiegów czułam, jak coś we mnie
krzyczy, jak jakaś siła rozrywa mnie na kawałki.
Dzięki Pani książkom postanowiłam zatrzymać Johna w domu. Zawieźliśmy go do szpitala 21
marca, gdzie poddano go transfuzji krwi z powodu silnej anemii. Poszłam z lekarzem do
innego pokoju i zapytałam, czy John jest bliski śmierci. Słowa nie są w stanie opisać tego, co
czułam, kiedy usłyszałam potwierdzenie swoich obaw. Nie mogłam się uspokoić. Tak,
płakałam nawet przy Johnie, płakaliśmy oboje. Tego wieczoru długo przy nim siedziałam.
Chciałam zostać na noc w szpitalu, ale John był bardzo podnieco-
200 Dzieci i śmierć
ny, więc uznałam, że lepiej będzie wrócić do domu. Wiedziałam, że wypiszą go następnego
dnia.
Trzydziestego marca mój syn skończył szesnaście lat. Wiedziałam, że nie pozostanie z nami
długo. W tym czasie byłam już pogodzona z losem. Powiedzieliśmy sobie wszystko przed
ostatecznym rozstaniem. Świadomość tego łagodziła nieco mój ból.
Trzeciego kwietnia John miał ostatni zabieg punkcji. Dwa dni później, o wpół do ósmej
wieczorem, trzymałam go w ramionach. Oboje płakaliśmy. Potem pomog^im mu dojść do
samochodu i po raz ostatni zawiozłam go do szpitala. Obiecałam, że go tam nie zostawię i
poczekam do chwili, w której razem będziemy mogli wrócić do domu. Było to w czwartek.
Od razu podłączono go do aparatury tlenowej i musiał leżeć bez ruchu aż do soboty.
Siedziałam przy nim przez cały czas, tak jak obiecałam.
Wróciliśmy do domu siódmego kwietnia, w sobotę, o czternastej. Rozpoczął się ostatni etap
jego ziemskiej drogi. John bardzo cierpiał. Miał silne bóle żołądka, pleców i barków. W tym
czasie znacznie schudł i ważył mniej niż pięćdziesiąt kilogramów. Zostały z niego skóra i
kości. John miał 188 cm wzrostu. Garbił się z bólu i kurczył w sobie z powodu licznych
zabiegów.
Nigdy się nie skarżył. Od czasu do czasu prosił tylko, żebym rozmasowała mu plecy i barki,
przyniosła szklankę mleka albo podała mu papierosa. To wszystko. Starał się być silny i
samodzielny aż do końca. Usiłował nawet sam przechodzić z jednego pokoju do drugiego.
Sprawiało mu to dużą trudność, ponieważ był bardzo osłabiony. Szedł, powłócząc nogami,
ale bardzo się starał.
Rankiem, jedenastego kwietnia, weszłam do jego pokoju i usiadłam przy nim na łóżku.
Rozmawialiśmy, podczas gdy masowałam mu plecy i barki. Moja koleżanka z pracy wróciła z
urlopu i syn chciał wiedzieć, czy dobrze się bawiła. Mówił, że bolą go plecy i ramiona. John
odszedł tego samego dnia o 12.20. Zamieszkał w domu Boga.
Nareszcie! Nie będzie czuł bólu, nie będzie więcej cierpiał. Nie poddadzą go już zabiegom
punkcji.
Byłam w pracy, kiedy zadzwoniła moja mama i poprosiła, żebym przyjechała do domu.
Spytałam, co się stało. Z początku nie chciała niczego wyjaśniać. Nalegałam jednak, więc
powiedziała: »John
Pozwolić im odejść 201
odszedł«. Krzyknęłam, rzucając słuchawkę. Krzyczałam długo, nie mogąc się uspokoić. Nie
sądziłam, że zareaguję tak silnie, ale ból był nie do zniesienia.
Potem przyjechał po mnie mój tata. Pobiegłam do pokoju Johna i chwyciłam go za rękę.
Siedziałam przy nim i powtarzałam, że bardzo go kocham i że będzie mi go brakowało. Nie
pożegnałam się z nim, bo wiedziałam, że zawsze będzie ze mną, w moim sercu. Jestem
pewna, że przyjdzie czas, kiedy znów będziemy razem.
Obie córki bardzo przeżyły śmierć brata. Starsza, w wieku trzynastu lat, przepłakała cały
dzień. Zasnęła późnym wieczorem. Młodsza córka, dziewięciolatka, pobiegła do drzwi
wejściowych i zaczęła uderzać głową o ścianę. Miała potem silną migrenę przez kilka dni.
Ujęłam obie córeczki za ręce i zaprowadziłam je do pokoju Johna. Stanęłyśmy przy łóżku tak,
żeby mogły go widzieć i powiedzieć mu wszystko, co chciały. Były przestraszone, ale widok
Johna trochę je uspokoił.
Czekało mnie mnóstwo obowiązków. Starałam się zaangażować obie dziewczynki, aby
mogły uczestniczyć w przygotowaniach do pogrzebu brata. Ostatniego dnia cała rodzina
stanęła przy trumnie, żeby się z nim pożegnać. Moje córeczki bardzo się bały wizyty w domu
pogrzebowym. Wzięłam je za ręce i podprowadziłam do trumny. Zadawały mi mnóstwo
pytań. Kiedy dotknęły ciała zmarłego, były bardzo poruszone tym, że jest zimne i sztywne.
Dzięki temu, co Pani napisała w swojej książce, umiałam im wytłumaczyć, że John opuścił
swój ziemski kokon. Zostawił niepotrzebne ciało, które straciło temperaturę i przestało się
ruszać.
Dziewczynki nie boją się śmierci. Wiedzą, że John zostanie z nami, a pewnego dnia wszyscy
znów się spotkamy.
Mój syn walczył dzielnie. Zawsze byłam z niego dumna, zarówno za życia, jak po jego
śmierci. Zachował poczucie humoru mimo choroby. Był bardzo silnym chłopcem".
Kilka miesięcy później otrzymałam drugi list od matki Johna. Napisała, że „w pierwszym nie
opowiedziała mi o kilku ważnych rzeczach".
„Chciałabym, żeby Pani poznała Johna również od innej strony. Promieniował miłością,
ciepłem i radością. Był wspaniałą oso-
202 Dzieci i śmierć
bą i okazywał to na wiele sposobów. Miał mnóstwo energii i bardzo lubił się bawić. Podobne
jak inni chłopcy w jego wieku uwielbiał płatać ludziom figle. Dziś, kiedy to sobie
przypominam, widzę, że były to nieszkodliwe, dobroduszne psoty. Miał duże poczucie
humoru, które zawsze będę wspominać z czułością.
Pamiętam, jak się zaśmiewałam podczas meczów w koszykówkę. John był zawodnikiem
drużyny Gray-Y. Zawsze, kiedy powinien był wyskoczyć w górę, schylał się do ziemi. I na
odwrót — kiedy miał się schylić, nieoczekiwanie skakał do góry. Zdarzało się również, że
podczas meczu stawał pośrodku boiska i ziewał, przyglądając się grze.
\
Później zaczął grać w baseball. To było coś. Trafił w piłkę, ale jednocześnie wypuścił z rąk
kij i z przejęciem patrzył, jak gruba pałka szybuje w powietrzu. Po meczu wstąpiliśmy do
sklepu sportowego, gdzie kupiłam mu pałkę i piłkę. Resztę popołudnia spędziliśmy na
naszym podwórku, ćwicząc upuszczanie kija na ziemię, zamiast posyłania go w powietrze po
uderzeniu.
Cała nasza rodzina (John, dziewczynki i ja) uwielbiała żarty, wygłupy i dobrą zabawę. Często
wybieraliśmy się na długie spacery i rozmawialiśmy. John był bardzo zżyty z siostrami.
Spędzał z nimi dużo czasu. Cała trójka przeżyła wspólnie wiele radosnych chwil. Oczywiście
kłócili się ze sobą, jak wszyscy bracia i siostry. Gdyby jednak ktoś obcy powiedział coś złego
na temat jednego dziecka, pozostała dwójka natychmiast stawała w jego obronie.
John należał do drużyny młodszych skautów i bardzo zależało mu na tym, żeby przejść do
grupy starszych skautów Orłów. Podejmował się wielu zadań, żeby osiągnąć swój cel, ale
zrezygnował już na początku choroby, kiedy zaczął tracić włosy. Wycofał się wtedy ze
wszystkich zajęć, również ze spotkań młodzieżowego bractwa kościelnego.
Latem zeszłego roku John pojechał w odwiedziny do mojego kuzyna. Oznajmił wtedy:
— Mam dwa życzenia, które chciałbym spełnić, zanim umrę. Chciałbym mieć furgonetkę i
kochać się z dziewczyną!
Kiedy się o tym dowiedziałam, udało mu się spełnić jedno życzenie. Moi rodzice kupili mu
wymarzony samochód z okazji szes-
Pozwolić im odejść 203
nastych urodzin. Było to w pierwszej połowie marca. John był zachwycony, miał ochotę
skakać z radości, ale był zbyt słaby.
Bardzo się starał, żeby uzyskać prawo jazdy. W tym czasie nie chodził już do szkoły, a
telewizja edukacyjna nie oferowała kursów tego rodzaju. John musiał zapisać się na naukę w
prywatnym klubie. Kurs trwał cztery tygodnie. W każdą sobotę John zrywał się z łóżka i szedł
na zajęcia, które trwały od 9.30 do 17.30. Było to dla niego trudnym wyzwaniem z powodu
bólu i osłabienia. Mimo to osiągnął swój cel.
Później uparł się, że sam będzie stał w kolejkach w Wydziale Komunikacji, żeby złożyć
podanie o wydanie prawa jazdy. Namawiałam go, żeby usiadł i pozwolił mi stać w kolejce.
Mógłby podejść dopiero, kiedy będę blisko okienka, ale nie zgodził się na to. Postanowił
samodzielnie wystarać się o upragnioną licencję i udało mu się to zaledwie na dwa miesiące
przed śmiercią.
Bardzo się cieszył. Kiedy opuściliśmy gmach urzędu, odebrał mi kluczyki (nie sprzeciwiałam
się). Prowadził przez całą drogę do domu. Nie było to daleko, ale wiem, jaką stanowiło dla
niego trudność. Cierpiał z bólu i był bardzo zmęczony staniem w długiej kolejce.
Mniej więcej po miesiącu od jego śmierci jeden z przyjaciół Johna powiedział mi, że spełniło
się również drugie jego życzenie. Kochał się z dziewczyną. Byliśmy wtedy na jakimś
przedstawieniu. Słysząc to, aż krzyknęłam ze zdziwienia. Nie znalazłam słów, żeby wyrazić
swoją radość na wieść o tym, że mój syn spełnił swoje marzenia. Prawdę mówiąc, przez cały
czas miałam nadzieję, że mu się to uda, modliłam się o to, myśląc, że i tak nic mi nie powie.
Musiało to być dla niego wspaniałym przeżyciem. Bardzo się cieszę, że tak się stało. John
wiedział, że wkrótce umrze. Zrobił coś, czego bardzo pragnął.
Niedługo po tym, jak dowiedzieliśmy się o chorobie syna, drużyna skautów okazała nam
wiele wsparcia. Moja mama zadzwoniła do drużynowego i poprosiła, żeby pomógł jej wybrać
strzelbę dla Johna. Miał otrzymać dwudziestkę dwójkę. Zdobył już odznakę upoważniającą
go do strzelania ze śrutówki oraz z wiatrówki, którą moi rodzice zamierzali ofiarować mu w
prezencie świątecznym w 1977 roku (w grudniu dowiedzieliśmy się, że John jest chory).
204 Dzieci i śmierć
Kiedy John wrócił ze szpitala 20 grudnia, moja mama zadzwoniła do drużynowego.
Mężczyzna zapytał, czy John jest w domu i czy może przyjmować gości. Chciał przyjść do
niego z krótką wizytą jeszcze tego wieczoru. Przyszli wszyscy, cała drużyna. Przynieśli
Johnowi w prezencie wiatrówkę. Później, między świętami a Nowym Rokiem, drużynowy
zabrał Johna wraz z innymi chłopcami, żeby poćwiczyć strzelanie. Jeździłam z nim na
strzelnicę jeszcze kilka razy. Zawsze świetnie się przy tym bawiliśmy.
John znalazł w sobie dość siły, żeby jeszcze pod koniec marca jeździć swoją furgonetką.
Oboje mamy urodziny w odstępie trzech dni i John koniecznie chciał kupić mi prezent.
Wybrał się na zakupy w towarzystwie dziadka. Podobno świetne sobie radził. Prowadził
furgonetkę lepiej niż mój ojciec. John był bardzo dumny ze swego samochodu. Był jego
własnością, a on dopiął swego i nauczył się go prowadzić. Jestem za to bardzo wdzięczna.
Nigdy nie zapomnę pierwszej wizyty w szpitalu. Mój wysoki syn trafił na oddział dziecięcy,
ponieważ nie skończył jeszcze piętnastu lat. Siedzieliśmy w poczekalni, czekając na wpis. W
pewnej chwili John oświadczył, że musimy wracać do domu, bo o czymś zapomniał. Miał na
myśli obiad. Później stwierdził, że rozbolała go głowa i chce jechać do domu, żeby zażyć
tabletkę przeciwbólową.
Najbardziej uśmiałam się jednak, kiedy położono go już na sali. Leżał w łóżku i przyglądał
się jakiemuś malcowi, który przebiegł przez korytarz.
— Czy ja muszę znosić towarzystwo takich brzdąców? — spytał i już po chwili był na
korytarzu. Przykucnął i bawił się z tym brzdącem w najlepsze.
John robił czasem złośliwe żarty. Myślę, że przymykałam na to oko, bo był moim ukochanym
synkiem. Uważałam, że jest uroczy, zabawny i wzruszający. Nadal tak myślę. W czasie jego
choroby często mu pobłażałam, ale nie chciałam denerwować się z powodu błahostek.
Nauczyłam się przymykać oczy również na błędy moich córek. Patrzę na nie inaczej niż
przedtem. Mam nadzieję, że Pani rozumie, co mam na myśli.
Moje życie koncentrowało się wokół Johna, jego leczenia oraz tego, czego pragnął.
Jednocześnie dobrze się przy tym bawiliśmy.
Pozwolić im odejść 205
Latem zeszłego roku John często spotykał się z przyjaciółmi. Wiem, jak cieszyły go te chwile
spędzone poza domem. Za to również jestem bardzo wdzięczna. Zachował dobre
wspomnienia, które pomagały mu w czasie, kiedy nie opuszczał już łóżka.
Pisałam już Pani o tym, jak bardzo pomogli nam skauci w czasie choroby Johna. Jego
przełożeni pojawili się na pogrzebie w mundurach, żeby nieść żałobny kir. Było tam wielu
młodych ludzi, przyjaciół Johna. Skauci, koledzy z bractwa kościelnego, sąsiedzi i uczniowie
z jego szkoły.
Niedawno otrzymałyśmy zaproszenie od drużyny skautów na piknik rodzinny przy ognisku.
Podczas imprezy odprawili Apel Pożegnalny. Była to smutna, piękna i wzruszająca
ceremonia. Kiedy ognisko dogasało, chłopcy wnieśli flagę amerykańską. Jest taka tradycja
wśród skautów, że w przypadku nieobecności osoby, która przyjmuje honory, flaga zostaje
spalona. Wycięto z niej dwie gwiazdy. Jedną dostała moja mama, a drugą wręczono mnie. W
ten sposób skauci uczcili pamięć Johna. Potem spalili flagę w absolutnej ciszy. Wielu ludzi
miało łzy w oczach.
Dołączam kopię wiersza, który odczytaliśmy na pogrzebie Johna. Wyraża on naszą miłość,
jaką darzyliśmy go za życia i jaką darzyć będziemy po śmierci.
Dla Johna z wyrazami miłości
Oddaję w twe ręce dziecko me
Na krótki czas, chwilę, tak Bóg do mnie rzekł.
Kochaj go tak długo, jak będzie żyć,
I płacz nad nim, kiedy zabierze go śmierć.
Zostanie przy tobie przez kilka tygodni, A może przez lata, trzydzieści lub trzy,
Lecz zanim zawezwę go tutaj z powrotem, Ja proszę cię bardzo, opiekuj się nim.
Rozjaśni twe życie radością i wdziękiem, I nawet, gdy wkrótce od ciebie odejdzie,
206 Dzieci i śmierć
Zostawi ci piękne wspomnienia o sobie,
Złagodzą twój smutek i ulżą w żałobie.
Nie mogę obiecać, że z tobą zostanie,
Bo wszyscy opuszczą na ziemi mieszkanie.
Posyłam go do was na okres nauki
Dla wiedzy, po którą powinien wyruszyć.
Zostawiam swe dziecko w twych rękach na ziemi, By żyło tam wespół z wami wszystkimi.
A wraz z nim posyłam wam również nauki
Dla tych dusz, do których ten chłopczyk przemówi.
Na świecie szerokim długo szukałem Ludzi uczciwych, o sercach prawych,
I wreszcie znalazłem wśród życia wielu dróg, Wybrałem ciebie, rzekł do mnie Bóg.
Czy będziesz go kochać miłością dość silną? Czy uznasz, że poszła na marne twa praca?
I kiedy pojawię się, by go odzyskać, Nie nazwiesz mnie winnym,
Gdy uznam, że czas do mnie wracać?
i
Cieszy mnie to, kiedy mówisz: O, Panie, Niech Twoja, nie moja, wola się stanie.
To dziecko sprawiło nam tyle radości,
Że warte jest starań, wyrzekam się roszczeń.
Będziemy je chronić z największą czułością I póki możemy, darzymy miłością.
Za szczęście, którego z nim zaznajemy, Jesteśmy Ci wdzięczni. Dziękujemy.
Wezwałeś go, Panie, do siebie za wcześnie. Nie byliśmy rozstać się gotowi jeszcze.
Pozwolić im odejść 207
Wybacz nam, proszę, nasz smutek i żal I pomóż zrozumieć Twój boski plan.
* * *
Mike, nastolatek cierpiący na nieuleczalną chorobę, zostawił ten wiersz na kuchennym stole
w dniu swojej śmierci. Jego matka czuła tak wielką wdzięczność za te ostatnie słowa syna, że
chciała się nimi podzielić. Wiersz jest potwierdzeniem naszego rosnącego przekonania o tym,
że dzieci radzą sobie znacznie lepiej, jeśli mogą swobodnie i otwarcie rozmawiać z bliskimi
ludźmi. Mały Mike miał to szczęście.
Nadsz&dfyuż czas,
Jego matka napisała później: „Obserwowałam ze smutkiem rodziców, którzy nie umieli bądź
nie chcieli rozmawiać ze swoimi dziećmi o chorobie nowotworowej. Myślę, że wiele stracili.
Sama otwarcie rozmawiałam z synem o jego śmierci. Wyznał mi, że jest przerażony. »Wiem,
synku, ale wkrótce przestaniesz się bać«, odpowiedziałam szczerze. Mój synek nagrał na
kasecie słowa poże-
208 Dzieci i śmierć
gnania dla tych, których kochał, dla rodziny i przyjaciół. Pomagał nam zaplanować swój
pogrzeb. Zanim umarł, oddał część swoich rzeczy kolegom. Zostawił nam wspaniałe
dziedzictwo. Mieliśmy szczęście. Mam nadzieję, że będę mogła pomóc innym rodzicom, aby
zaczęli patrzeć na swoje dzieci, słuchać tego, co do nich mówią, i uczyć się od nich".
Inna matka opowiedziała nam o tym, jak zabrała ze szpitala swoją córeczkę, żeby dziecko
mogło umrzeć w domu:
„Minął rok od chwili, kiedy lekarze stwierdzili raka u mojej jedenastoletniej córeczki. Cały
mój świat legł w gruzach. Potem zaczęłam szukać przyczyn choroby. Powiedziano mi, że
moje dziecko ma przed sobą pół roku życia. Wiedziałam, że muszę znaleźć sposób, żeby
zapobiec tak rychłej śmierci. Zaczęłam od pewnego lekarza w Nowym Jorku. Niewiele wtedy
wiedziałam na temat chorób nowotworowych, ale codziennie dostarczano mi nowe
informacje z różnych źródeł. Nie zastanawiając się długo, spakowałam nasze rzeczy i
zabrałam córeczkę do Nowego Jorku, gdzie miała przejść chemioterapię.
Oddział dzienny onkologii pediatrycznej napełnił mnie przerażeniem. Nieoczekiwanie
znalazłam się w świecie dzieci chorych nieuleczalnie. Jeszcze bardziej wstrząsnął mną widok
mojej córeczki, Djenab, która cierpiała z bólu na skutek podawanych leków. Już w ciągu
pierwszego tygodnia zrozumiałam, że chemioterapia nie jest rozwiązaniem. Zaczęłam szukać
informacji na temat innych sposób leczenia raka, takich jak dieta czy terapia witaminowa. W
tym czasie musiałam pogodzić się ze świadomością, że choroba Djenab jest nieuleczalna,
mimo że u niektórych pacjentów zdarzały się remisje.
Podczas pobytu w Nowym Jorku wynajęłam mieszkanie. Kosztowało nas ono 950 dolarów
miesięcznie i wkrótce okazało się, że ta suma przekracza moje możliwości. Szczęśliwym
trafem musiały-
Pozwolić im odejść 209
śmy się przenieść do domu prowadzonego przez fundację Ronalda McDonalda. Dzięki temu
nasze życie zmieniło się na lepsze.
Djenab spotkała tam dzieci cierpiące na tę samą chorobę. Niektóre z nich również poddano
amputacji kończyn (córeczka straciła nogę). Spotkania z rówieśnikami uświadomiły jej, że nie
jest sama. Pomimo choroby znów mogłyśmy się śmiać. Chodziłyśmy na mecze piłki nożnej,
na przedstawienia teatralne i do muzeów. Dzieliłyśmy się swoimi doświadczeniami z innymi
rodzinami. Dzięki tym ludziom otrzymałyśmy wsparcie, które w owym czasie było nam tak
bardzo potrzebne. Nasze życie w domu opieki toczyło się naturalnym torem, bez interwencji
ze strony pracowników społecznych czy lekarzy, którzy usiłowaliby narzucić nam swoją
»wiedzę«. Było zupełnie inaczej niż w szpitalu. Poznałyśmy wiele rodzin, które przyjeżdżały
tu z całego świata. Niektórzy nie mówili po angielsku, ale i tak udawało nam się porozumieć.
Pewnego popołudnia dyrektor domu Ronalda McDonalda podarował mi książkę doktor Ross,
To Lwe Until We Say Goodbye. Nie mogłam się od niej oderwać. Czytałam do trzeciej nad
ranem. Raz po raz wracałam do tych fragmentów, które miały dla mnie szczególne znaczenie.
Tego wieczoru postanowiłam, że moja córeczka ma prawo umrzeć w swoim domu, blisko
mnie i swojej dziewięcioletniej siostry, Kesso. Następnego ranka obudziłam się
podekscytowana swoją decyzją. Okazało się, że dyrektor ośrodka był jedyną osobą, która
podzielała mój punkt widzenia. Pozostali ludzie, rodzina, przyjaciele oraz lekarze stanowczo
wyrażali swój sprzeciw.
Cóż, zawsze byłam uparta. Dzielnie broniłam swego zdania i kiedy wiedziałam już, że czas
życia Djenab dobiega końca, zabrałam ją do domu. W tym czasie przeczytałam książkę Helen
Baldwin A Letter to a Child With Cancer [List do dziecka chorego na raka]. Znalazłam w niej
wiele odpowiedzi na pytania moich córek dotyczące śmierci. Jednocześnie pomogła mi ona
pogodzić się z faktem, że Djenab musi umrzeć.
Djenab wiedziała, że śmierć jest bliska. Często o tym rozmawiałyśmy. Powiedziałam jej, że
spotka moich rodziców, którzy zmarli przed dziesięcioma laty, oraz że od tej pory Bóg będzie
się nią opiekował. Mówiłyśmy o aniołach stróżach, którzy będą jej towa-
210 Dzieci i śmierć
rzyszyć. Djenab martwiła się tylko o siostrę. Kesso prosiła ją, żeby nie umierała. Twierdziła,
że nie chce żyć bez niej. Łagodnie tłumaczyłam Djenab, że obie z Kesso będziemy za nią
tęskniły, ale damy sobie radę. Zapewniłam ją, że znowu się spotkamy, kiedy nadejdzie czas.
Następnego dnia Djenab wybrała rzeczy, które zamierzała podarować przyjaciołom i
krewnym. Rozmawiała z naszą dziesięcioletnią sąsiadką i powierzyła jej opiekę nad siostrą.
Wyznała również, że nie podobały jej się niektóre rodzinne projekty, ale nie mówiła mi o
tym, żeby nie zepsuć mojego entuzjazmu. Jednym z nich była wycieczka na Bermudy, którą
lekarze ostatecznie nam odradzili. Djenab oświadczyła, że od początku nie miała ochoty na tę
podróż; wolała zostać w domu, żeby nacieszyć się nowym wystrojem swojego pokoju. (...)
Śmiałyśmy się, kiedy opowiadała o innych moich niefortunnych pomysłach. Podziwiałam ją
za wrażliwość, dojrzałość i siłę — niezwykłe zalety u wątłej jedenastoletniej dziewczynki.
Mimo wielu rozmów z Djenab na temat jej nieuniknionej śmierci, nie poruszałam tego tematu
z Kesso. (...) Zrobiłam to po raz pierwszy w dwie godziny po rozmowie z Panią. Usiadłyśmy
we trójkę i zaczęłyśmy rozmawiać o naszych uczuciach związanych ze śmiercią. Mówiłyśmy
otwarcie i szczerze. Dzieliłyśmy się swoimi emocjami, śmiejąc się i płacząc na przemian.
Przygotowywałyśmy się na moment, w którym Djenab dokona ostatecznego przejścia.
Ostatniego wieczoru przed śmiercią Djenab dostała biegunki. Całą noc przesiedziałyśmy
razem w łazience. Przytulałam ją i głaskałam. Rankiem, o wpół do dziewiątej, powiedziała
mi, że »nie przeżyje tego dnia«. Obiecałam, że będę przy niej przez cały czas (po powrocie z
Nowego Jorku przeniosłam się do jej pokoju). Zapewniałam ją, że wszystko będzie dobrze,
bo odnajdzie wielki spokój. Djenab poprosiła, żebym zadzwoniła po swoje dwie przyjaciółki.
Przyjechały przed jedenastą. Chciała, żebym położyła się przy niej na łóżku. Potem poprosiła,
żebym pomogła jej usiąść. W pewnej chwili jej buzia rozpromieniła się.
—
Mamo! Mamo! — zawołała z zachwytem.
Pogłaskałam ją po ramieniu.
—
Odpręż się, Djenab — poprosiłam. — Wszystko będzie dobrze.
♦
Pozwolić im odejść 211
Moja córeczka wzięła dwa głębokie oddechy i umarła. Towarzyszyłyśmy jej do końca. Jedna
z moich przyjaciółek siedziała z prawej strony i trzymała ją za rękę. Druga stała w nogach
łóżka, podczas gdy ja leżałam przy niej z lewej strony i obejmowałam ją ramieniem. Och,
Elisabeth, to była piękna chwila! Płakałam, wiedząc, że będzie mi brakowało jej fizycznej
obecności. Nie oddałabym jednak tamtej chwili za żadne skarby świata".
* * *
Kolejna matka podzieliła się z nami historią długiej choroby, cierpienia i śmierci
jedenastomiesięcznego dziecka. Opowiedziała nam o tym, jak sobie poradziła w tych ciężkich
chwilach:
„Minęły dwa lata od dnia, w którym straciliśmy naszego jedenastomiesięcznego synka,
Dereka. Całe jego krótkie życie upłynęło na oddziałach intensywnej opieki dwóch szpitali w
Madison. Zdaniem lekarzy nasz synek nabawił się paciorkowca w czasie porodu. Podłączono
go do respiratora (wtedy wystąpiła u niego choroba płuc). Po upływie sześciu miesięcy doszło
do zatrzymania akcji serca, które wywołało wysoką temperaturę (42 stopnie), a następnie
doprowadziło do poważnego uszkodzenia mózgu Dereka. Stan zdrowia naszego synka nie
uległ poprawie aż do chwili jego śmierci. Zmarł dwadzieścia dni przed ukończeniem
pierwszego roku życia. Nie życzyłabym takiej tragedii nawet najgorszemu wrogowi.
Choroba Dereka sprawiła, że oboje z mężem żyliśmy w ogromnym napięciu emocjonalnym.
Z początku powiedziano nam, że synek zostanie wypisany ze szpitala po tygodniu. Potem
przełożono tę datę na rocznicę naszego ślubu, później na Halloween i tak dalej. Cieszyliśmy
się za każdym razem, ale już po chwili popadaliśmy w przygnębienie. Jeszcze dziś na samą
myśl o tym mam ochotę się rozpłakać. Mimo wszystko, doktor Ross, nie staliśmy się
zgorzkniałymi ludźmi. Trudne doświadczenia wiele nas nauczyły. Derek pokazał nam, jak
silny może być człowiek. Lekarze nie dawali mu nadziei, a on mimo to kilkakrotnie wracał do
życia. Był niezwykłym dzieckiem. Dzięki niemu umocniła się nasza wiara i więź małżeńska.
Nauczyliśmy się cenić życie i teraz pragniemy nieść pomoc in-
212 Dzieci i śmierć
nym rodzicom, których dzieci są bliskie śmierci. Nasz jedenasto-miesięczny synek dokonał
wielkich rzeczy. Czyż mogła go spotkać większa nagroda niż niebo?
Derek zmarł w niedzielę po południu. Wspominam o tym, ponieważ byliśmy przy jego
śmierci. Zwykle nie odwiedzaliśmy go o tej porze, najczęściej przychodziliśmy rano i
wieczorem. Jego stan nie pogorszył się i niczego się nie spodziewaliśmy. Wyglądało to tak,
jakby sam wybrał moment swojej śmierci. Kiedy weszłam do pokoju razem z Jeremym
(dwuletnim bratem Dereka), mój mąż, Den-nis, trzymał go w ramionach. Spojrzałam na
odczyty aparatury, do której Derek był podłączony. Wszystkie pokazywały zero.
—
Wszystko w porządku, Dennis? — spytałam.
—
Jest naprawdę dobrze, Dix — odparł mój mąż. — Zaczął reagować!
W tej samej chwili główka Dereka opadła. Umarł w spokoju, w miejscu, które wybrał, tak jak
chciał. Lekarze odebrali Denniso-wi jego ciało i natychmiast podjęli akcję reanimacyjną
(prosiliśmy, żeby tego nie robili). Usiłowali przywrócić mu oddech, a w pewnej chwili
zamierzali nawet amputować mu obie rączki. Stałam obok i krzyczałam, żeby pozwolili mu
odejść. Zakłócili tę pełną spokoju chwilę jego śmierci. Pociesza mnie myśl, że męczyli pusty
kokon, z którego Derek wyfrunął jako motyl. Nareszcie był wolny!
W ciągu tego roku wiele rozmyślaliśmy o tym, co nas spotkało. Przeżyliśmy wiele pięknych i
wiele trudnych chwil. Niemal każdego dnia w ciągu tych jedenastu miesięcy
uświadamialiśmy sobie, że śmierć będzie prawdziwym błogosławieństwem dla naszego
synka. Widzieliśmy, jak cierpi i walczy o każdy oddech. Byliśmy świadkami ataków choroby,
które trwały czasem całą dobę. On tak bardzo się męczył, doktor Ross. Mimo wszystko nie
sądziliśmy, że śmierć będzie dla niego uwolnieniem. Dziś, kiedy myślę o tamtym okresie,
widzę, że myśleliśmy tylko o sobie. Lekarze powiedzieli nam, że w organizmie Dereka zaszły
poważne zmiany, a mimo to Dennis wciąż czekał na cud. Nasz synek dokonywał przecież tak
wielu cudów przez cały rok, utrzymując się przy życiu i zadziwiając lekarzy!
Pewnego dnia poprosili mnie o rozmowę. Powiedzieli, że trzeba będzie podjąć decyzję w
sprawie odłączenia respiratora. Dennis
Pozwolić im odejść 213
nie uczestniczył w tym spotkaniu. Opowiedziałam mu o wszystkim wieczorem, po powrocie
do domu. Po raz pierwszy byliśmy zgodni. Oboje uznaliśmy, że czas oddać decyzję w ręce
Dereka i Boga! Postanowiliśmy, że poprosimy o odłączenie aparatury w dniu urodzin synka,
30 maja. Zamierzaliśmy zabrać go ze szpitala po raz pierwszy w życiu. Jeśli Derek chce
umrzeć w naszych ramionach, ma do tego pełne prawo!
Czuliśmy, że dokonaliśmy właściwego wyboru. Ani Bóg w swojej mądrości, ani Derek w
swojej miłości nie chcieli jednak obarczać nas tak trudną decyzją. Czekali do chwili, w której
pogodziliśmy się z losem i zawarliśmy pokój z Bogiem oraz ze sobą. Derek zmarł 4 maja.
Myślę z żalem, że być może to my kazaliśmy mu tak długo zwlekać i skazywaliśmy go na
cierpienie. Powstrzymywaliśmy go przed odejściem. Mam nadzieję i modlę się o to, żeby był
szczęśliwy i spokojny i jak najszybciej zapomniał o swoim cierpieniu na ziemi.
Kiedy usłyszałam Pani porównanie z motylem, wróciłam do domu i napisałam wiersz o tym,
co przeżyliśmy:
Kokon otwierał się powoli.
Jedwabna nić życia Dereka
Trzymała mocno.
Z pewnością zasłużył na skrzydła,
Ale kochaliśmy go i długo
Prosiliśmy o zbyt wiele.
Błagaliśmy, by został z nami — powinniśmy byli pozwolić mu odejść.
Bóg w swojej mądrości i Derek w swojej miłości
Starali się nam pokazać, że nasz syn nie jest naszą własnością...
Był jak motyl — odzyskał wolność!"
Rozdział 12
O pogrzebach
Napisano już wiele słów na temat pogrzebów. Poświęciliśmy im osobny rozdział w
poprzedniej książce, Death, the Finał Stage of Growth [Śmierć, ostatni etap rozwoju], toteż
chciałabym dodać tylko kilka myśli dotyczących najważniejszych kwestii.
Przede wszystkim musimy zrozumieć, że pogrzeby urządza się dla rodziny. Pamiętając o
życzeniach wyrażanych w tej sprawie przez zmarłych, powinniśmy jednocześnie zadbać o
spokój tych, który pozostali. Kulturalne, religijne i regionalne obyczaje rodziny zasługują na
szacunek, nawet jeśli ludziom, którym powierzono przygotowanie ceremonii, wydają się
obce.
W dawnych czasach chowano ludzi pod kopcami usypanymi z piasku i kamieni. Im większy
człowiek budził respekt i lęk za życia, tym głębiej go grzebano. Kilkaset lat temu wierzono,
że zmarli mogą powrócić, żeby dokonać zemsty na żywych. Głęboki grób miał uchronić nas
przed ostrzem ich toporów. Pozostałością dawnych wierzeń jest obyczaj spotykany na
cmentarzach żydowskich. Osoby odwiedzające czyjś grób składają na nim drobne kamyki,
„żeby był trochę cięższy", jak to żartobliwie ujęła pewna leciwa dama.
Pogrzeby wyglądają bardzo różnie. Jedni rozsypują prochy zmarłych nad świętą rzeką
Ganges, inni rozrzucają je z samolotu lecącego nad Górami Skalistymi, jeszcze inni owijają
ciało flagą i spuszczają je do morza, balsamują je albo po prostu układają w grobie, rzucając
garść ziemi na trumnę. Każda ceremonia pogrzebowa dotyczy jednak tylko skorupy, kokonu,
fizycznej powłoki osoby, któ-
O pogrzebach 215
ra odeszła. Jest rytuałem, oficjalnym pożegnaniem. Bliscy ludzie mają szansę wspólnie
towarzyszyć zmarłym w ostatniej drodze do świata, w którym zamieszkają.
Osoby, które nie towarzyszyły umierającym w chorobie, mogą teraz dołączyć do tych, które
miały ten przywilej. Przyjeżdżają dawno niewidziani przyjaciele i krewni. Jest to czas
wspominania, w którym uświadamiamy sobie, że nie jesteśmy osamotnieni w bólu.
Spotykamy członków rodziny, których rzadko widujemy z powodu dzielących nas odległości.
Pogrzeby są również okazją do zastanowienia się nad sensem życia tych, którzy odeszli, oraz
znaczeniem, jakie nadali naszemu życiu. W ten sposób wyrażamy im swoją wdzięczność,
składamy hołd ich pamięci. Zebrani dzielą się swoim żalem i bólem, szukając u siebie
nawzajem pocieszenia oraz nadziei.
Ceremonia pogrzebowa staje się szczególnym wydarzeniem, jeśli zmarły przygotował ją
zawczasu. Właśnie tak postąpiła moja stara przyjaciółka z plemienia Eskimosów. Czując, że
jej koniec jest bliski, zabrała się do przyrządzania swoich ulubionych potraw. Włożyła
ulubioną sukienkę i przygotowała drobne prezenty dla przyjaciół. Zaprosiła wszystkich,
nawet tych, którzy mieszkali w najdalej położonych wioskach. Potem opuściła swoje ciało.
Taki pogrzeb może zamienić się w prawdziwą celebrację życia. Zaproszeni goście wiedzieli,
że zmarła była gotowa odbyć ostatnią podróż. Uczestniczyli w uczcie pożegnalnej, którą dla
nich przygotowała.
W ostatnich latach dzieci coraz częściej proszą o pozwolenie przygotowania swojego
pogrzebu. Szczególnie nastolatki chcą wiedzieć, w co będą ubrane, jaka muzyka będzie
rozbrzmiewać podczas ceremonii, kto będzie przemawiał i kogo koniecznie powinni zaprosić.
Nie muszę dodawać, że te przygotowania wymagają aktywnej pomocy ze strony rodziny i
przyjaciół. Umierający ludzie potrzebują otwartości i rozmów na temat zbliżającej się śmierci.
Postawa pełna akceptacji cechuje obecnie coraz więcej rodzin.
Przekonaliśmy się, że bardzo wiele dzieci, które zginęły w nieoczekiwanych, często
dramatycznych okolicznościach, poruszało wcześniej temat swojej śmierci w rozmowach z
rodzinami. Myślę, że dzieci nieświadomie wiedzą, co je czeka. Pewnie zawsze to
216 Dzieci i śmierć
wiedziały, ale dorośli ludzie dopiero od kilku lat zwracają uwagę na ich przeczucia. Do tej
pory negowaliśmy je, ponieważ budziły w nas przesądny lęk.
Podkreślałam już, jak ważna jest dla rodziny możliwość obejrzenia zwłok dziecka, które
zginęło w nagłych okolicznościach. Okaleczone fragmenty ciała można łatwo przysłonić. W
takich sytuacjach najlepiej wesprzeć się na bliskiej osobie z rodziny lub na przyjaciołach,
którzy nie boją się widoku zmarłego. Rodzice mają prawo do wyrażania swoich uczuć, a
podawanie im środków uspokajających powinno być zabronione. Stłumiony ból powoduje
później długotrwały żal i wymaga poważnej pracy psychologicznej.
Mimo że w wielu częściach naszego tak zwanego cywilizowanego świata nie wolno trzymać
zwłok w domach do chwili pogrzebu, dowiedziono, że ten obyczaj pomaga rodzinie poradzić
sobie ze stratą bliskich osób. W naszej kulturze ciało zmarłego zostaje natychmiast usunięte z
domu. Rodzicom trudniej jest znieść bolesny widok zwłok leżących w zimnej bezosobowej
kostnicy, które pozbawieni współczucia pracownicy wyciągają z chłodni w celu
przeprowadzenia identyfikacji.
Najbliżsi krewni powinni mieć możliwość umycia, ubrania i uczesania zmarłego dziecka.
Zasługują na chwilę prywatności, w której będą mogli je ukołysać w ramionach, przytulić
martwego noworodka, zanim pozwolą mu odejść. Przedsiębiorcy pogrzebowi powinni
wyrażać zgodę na to, by rodzice przenieśli ciało zmarłego do karawanu lub samodzielnie
zawieźli dziecko do miejsca, w którym jego zwłoki zostaną wystawione, jeśli ostatnie
pożegnanie nie może odbyć się w domu rodzinnym. Rodzice, dziadkowie oraz rodzeństwo
mają prawo do tego, by pożegnać się ze zmarłym dzieckiem w samotności, z dala od
ciekawych oczu obserwatorów oraz życzliwych sąsiadów. Najlepiej, kiedy pozostałym
dzieciom pozwala się spędzić trochę czasu przy zwłokach brata lub siostry w towarzystwie
dorosłej osoby, z którą czują się bezpiecznie i której mogą zadawać pytania. Niektórzy
dyrektorzy zakładów pogrzebowych wykazują duże zrozumienie i wrażliwość w takich
sytuacjach. Inni surowo zakazują dzieciom dotykać ciała zmarłego rodzeństwa, odmawiają
odpowiedzi na ich pytania dotyczące makijażu oraz zwyczaju wkładania
O pogrzebach 217
zmarłym butów. Rodzina powinna omawiać z nimi swoje potrzeby i życzenia. W ten sposób
unikną nieprzyjemnej konfrontacji.
Młodzi rodzice, których dzieci urodziły się martwe, a szczególnie niezamężne kobiety, pytają
nas często z bólem i wstydem o koszt takiego pogrzebu. Pragną zapewnić swoim dzieciom
„przyzwoity pochówek", ale najczęściej brakuje im pieniędzy na własne skromne utrzymanie.
W takich sytuacjach doradzamy zwykle rozmowę ze szpitalnym pracownikiem społecznym
lub kapelanem. Jeśli instytucja, w której dziecko przyszło na świat, odmawia pomocy, często
otrzymują ją od lokalnego towarzystwa usług pogrzebowych, przyjaciół lub sąsiadów, którzy
okazują im wielkie wsparcie i życzliwość. Za każdym razem podkreślamy, że nie chowają
swego dziecka, tylko jego „kokon". Świadomość tego faktu pomaga wielu ludziom uwolnić
się od poczucia winy z powodu braku pieniędzy na prawdziwy pogrzeb.
Inne problemy mają rodzice, którzy się rozwiedli lub pozostają w separacji. Każdego roku
przybywa samotnych rodziców, warto więc poruszyć kilka najważniejszych kwestii
wynikających z ich sytuacji. Dzieci rozwiedzionych par, które pozostawały pod opieką ojca
lub matki — oraz ich partnerów — bywają najczęściej chowane na cmentarzach w pobliżu
domu, z którym czuły się najbardziej związane, gdzie chodziły do szkoły i miały najwięcej
przyjaciół. Pewien ojciec nazwał to „bazą".
Rodzic, który opiekował się zmarłym dzieckiem, często może towarzyszyć mu w chwili
śmierci, oglądać jego ciało oraz skorzystać z systemu wsparcia społecznego, jaki tworzą
osoby duchowne, nauczyciele, koledzy z klasy dziecka, a często również pielęgniarki,
kierowcy karetek pogotowia, lekarze czy policjanci. Wszyscy ci ludzie są w stanie go
wysłuchać i zaoferować przynajmniej kilka słów pocieszenia. Często bywają oni świadkami
ostatnich wydarzeń z życia dziecka, słyszą słowa, jakie wypowiedziało, zanim umarło.
Rozmowy z nimi są dla rodziców szansą utworzenia pomostu między życiem a śmiercią
dziecka.
Drugi rodzic jest pozbawiony takiego wsparcia. Mieszka osobno, czasem nawet w innym
mieście. Dlatego zwykle bardziej cierpi z powodu poczucia winy i żalu. Często przeżywa
szok i obwi-
218 Dzieci i śmierć
nia siebie, ponieważ nie mógł pożegnać się ze zmarłym dzieckiem. Ktoś z rodziny powinien
koniecznie zaopiekować się nim w tej sytuacji, zaoferować wsparcie i umożliwić obejrzenie
zwłok, zanim zostaną one spalone, przekazane szkole medycznej lub pochowane w
zamkniętej trumnie. Członkowie rodziny, którzy nie mogą wziąć udziału w pogrzebie
zmarłego dziecka, często długo nie potrafią uporać się z żalem i smutkiem po jego śmierci.
Takie sytuacje mają miejsce, kiedy dziecko ginie nagle (w katastrofie samolotu lub na skutek
utonięcia), a jego ciała nie udaje się odnaleźć bądź ukrywa się je przed oczyma najbliższych
(zob. Rozdział 3 „Śmierć w nagłych okolicznościach").
Kiedy powstawała książka Death, the Finał Stage ofGrowth, poprosiliśmy dyrektora pewnego
zakładu pogrzebowego, aby podzielił się z nami swoimi doświadczeniami. Człowiek ten
wykazywał szczególną dbałość o uczucia rodzin zmarłych osób, pozwalając rodzicom
uczestniczyć w przygotowaniach ciał ich dzieci do pogrzebu. Nie wszyscy pracownicy
zakładów pogrzebowych są gotowi wspierać rodziny ofiar nagłych wypadków. Mamy jednak
nadzieję, że inni dyrektorzy pójdą za wskazanym przykładem. Dzięki temu dołączą do grona
osób zajmujących się niesieniem pomocy ludziom znajdującym się w najtrudniejszych
sytuacjach życiowych. Tak być powinno.
Nowe podejście przypomina dawne, lepsze czasy. Rodzice mogą umyć i uczesać zmarłe
dziecko. Jedno z nich, zazwyczaj jest to ojciec, może przenieść ciało do samochodu i
towarzyszyć zmarłemu w drodze do kostnicy, domu pogrzebowego lub kaplicy cmentarnej.
Dzięki temu ciało nie zostaje zapakowane w worek, a następnie zabrane z domu przez obcych
ludzi, którzy układają je z tyłu czarnego karawanu.
Rodzicom pozwala się uczesać włosy zmarłej córeczki, mogą zaśpiewać ostatnią kołysankę
nowo narodzonemu dziecku, utulić w ramionach martwe ciało i pozostać z nim do chwili, w
której będą gotowi się z nim rozstać. Mają możliwość odprawienia prywatnej ceremonii
pożegnalnej, tuląc zmarłe dziecko, kołysząc je w ramionach, płacząc i śpiewając nad nim po
raz ostatni. Potem mogą przekazać jego ziemską powłokę w ręce osób, które zajmą się
przygotowaniem pogrzebu.
O pogrzebach 219
Rodzice, którym pozwolono na takie pożegnanie, lepiej sobie radzą z napięciem
emocjonalnym towarzyszącym przybyciu krewnych i przyjaciół, którzy wraz z nimi wyruszą
w kondukcie żałobnym. W rytuale pożegnania często biorą udział szkolni koledzy i koleżanki
zmarłego dziecka, jego towarzysze zabaw. Przynoszą mu w darze swoje rysunki, czasem
śpiewają podczas pogrzebu ulubioną piosenkę albo odwiedzają później jego rodziców, tak jak
robili to do tej pory, przychodząc do kolegi lub koleżanki.
Pewien młody człowiek, mieszkaniec Europy, którego spotkałam krótko przed tym, jak
odszedł po długich zmaganiach z chorobą nowotworową, napisał zaproszenia na swój
pogrzeb. Były to słowa umieszczone na odwrocie jego fotografii, odzwierciedlające jego
niepokorną duszę:
Wyruszam w najdłuższą podróż: Przyjdź, żeby się ze mną pożegnać (poniżej podał datę i
miejsce pogrzebu)
Inni młodzi ludzie nie chcą oficjalnych pożegnań. Proszą, by ich przyjaciele zebrali się razem
i odśpiewali wspólnie ulubione piosenki, aby w ten sposób uczcić krótki czas, który spędzili
ze zmarłym.
Wielu rodziców, najczęściej tych, którzy mieszkają na wsi, gdzie szczęśliwie przetrwały
dawne zwyczaje, może korzystać z dobrodziejstwa, jakim jest budowanie trumny, w którym
uczestniczą przyjaciele, dziadkowie oraz sąsiedzi. Wspólna praca łagodzi ból wszystkich
zebranych. Pewien starszy mężczyzna w wieku osiemdziesięciu paru lat, dziadek zmarłego
chłopca, wyraził to w bardzo piękny sposób:
Od dawna już nie zajmowałem się ciesielstwem i ręce mi zesztywniały. Kiedy jednak śmierć
odebrała mi wnuka w tak nieoczekiwany i okrutny sposób, postanowiłem zbudować mu
trumnę. Tylko to mogłem zrobić dla niego i dla siebie. Ciąłem drewno,
220 Dzieci i śmierć
wyrażając cały swój gniew. Dzięki temu mogłem później przejść do pracy nad wykończeniem
trumienki, w którą włożyłem swoją miłość dla wnuka i dla świata. Cóż, miałem wnuka przez
dziesięć lat. Inni ludzie nie mają nawet tyle...
Rodzeństwo zmarłego dziecka znajduje często cudowne sposoby, aby się z nim pożegnać.
Przygotowują podarki, które potajemnie wkładają mu pod trumienną poduszkę. Są to zabawki
lub listy wyrażające ich miłość do brata lub siostry. Zachęcamy ich do tego, a później
obserwujemy z zachwytem, jak piękne i wzruszające bywają ich gesty. Mała Sue obdarowała
brata układanką, którą chłopiec kupił krótko przed tym, jak stracił wzrok na skutek guza
mózgu. Rich był bardzo zmartwiony, że nigdy nie uda mu się dokończyć pracy nad swoim
„dziełem". Sue oznajmiła mi z przekonaniem, że jej brat może znów widzieć. „Kiedy będzie
już w niebie", na pewno ucieszy się, że będzie mógł skończyć układankę. Siedmioletnia Sue
mogła opiekować się bratem w ostatnich tygodniach jego życia. Zmarł w domu i dzięki temu
siostrzyczka miała szansę przygotować się na chwilę rozstania z nim. Spędziła wiele godzin
przy jego łóżku. Opowiadała ociemniałemu chłopcu o tym, co działo się w szkole, jakie
programy nadawano w telewizji, informowała go o każdym najdrobniejszym nawet
zdarzeniu, na przykład o tym, że spadł pierwszy śnieg.
Wspólnie ze starszą siostrą miała zaplanować uczestnictwo kolegów szkolnych Richa w jego
pogrzebie. Dziewczynkom pomagali nauczyciele oraz dyrektor zakładu pogrzebowego (który
okazał wiele zrozumienia, ponieważ sam stracił syna kilka lat wcześniej). Wspólnie
zorganizowali całą ceremonię, zdejmując ten ciężar z ramion
samotnej matki Richa, która była im za to bardzo wdzięczna.
* * *
Czasem podczas pogrzebu rodzice zmarłych dzieci pragną odczytać wiersze, które one
napisały, albo podzielić się z innymi nauką, jaką czerpali podczas chwil spędzonych ze
swoimi dziećmi. Poma-
O pogrzebach 221
gają w ten sposób zrozumieć wszystkim zebranym, że okręt, który odpłynął za linię
horyzontu, nie przepadł w odmętach, tylko na jakiś czas zniknął im z oczu.
Świadomość mieszkańców naszej planety pogłębia się w przyspieszonym tempie. Myślę, że
już za kilkadziesiąt lat wszyscy ludzie, niezależnie od wyznania, kultury, w jakiej się
wychowali, czy miejsca, w którym żyją, zyskają wiedzę o tym, że nasze życie na ziemi
stanowi najkrótszy, a zarazem najtrudniejszy etap długiej podróży. Rozpoczynamy ją u
źródła, które nazywamy Bogiem, i kontynuujemy do chwili, w której na powrót osiągniemy
spokój w Jego domu.
Mój przyjaciel, mieszkaniec Szwajcarii, podzielił się ze mną swoim sposobem pojmowania
śmierci. Jego przemyślenia tak bardzo przypominają moje własne, iż poprosiłam go o
pozwolenie zamieszczenia jego słów w tej książce. Oby pomogły innym ludziom
zaakceptować oraz zrozumieć to, jak krótki jest czas, którym możemy dzielić się sobą z
innymi ludźmi, czas radości, nauki, rozwoju i, co najważniejsze, czas, w którym możemy
obdarzyć siebie nawzajem miłością, która nie stawia oczekiwań ani roszczeń.
Moje credo
O życiu:
Żyj najlepiej, jak umiesz. Przeżywaj każdy dzień tak, jakby był
ostatnim.
Oto moja modlitwa:
Chciałbym być trochę odważniej szy W obliczu prób, tych najważniejszych. Nie rezygnować
ze swych marzeń, Iść prostą drogą, z jasną twarzą; Chciałbym mieć więcej cierpliwości Dla
ludzkich wahań, niepewności. Na własnych błędach chcę się uczyć, By móc z pamięci je
wyrzucić. Trwać chciałbym z niezłomną wiernością
222 Dzieci i śmierć
Przy tych, co darzą mnie ufnością. Panie mój, Ojcze niebieski spraw, Bym był człowiekiem
godnym tych prawd.
O codziennych obowiązkach:
Nie odkładaj niczego na później, nawet jeśli praca wydaje ci się niemiła. Może okazać się
całkiem przyjemnym zadaniem. A jeśli tak się nie stanie, będziesz miał satysfakcję, że
wypełniłeś swój obowiązek.
O dobrych uczynkach:
Codziennie zrób przynajmniej jedną dobrą rzecz dla swoich bliźnich. Nie oczekuj za to
nagrody.
O moich sprawach:
Staram się skupić myśli na sprzątaniu świątyni swojej duszy. W ten sposób nie słyszę
dysharmonii w muzyce dzwonów rozbrzmiewających w świątyni sąsiada.
O tolerancji:
Nie wystarczy mieć postawę pełną tolerancji i szerokie horyzonty. Musimy dbać o otwartość
umysłu.
O religiach:
Religie przypominają mi szprychy koła. Wszystkie zbiegają się wokół piasty, która jest
symbolem jedności z Bogiem.
O braterstwie wszystkich ludzi:
Człowiek, który ocenia swych bliźnich, mając na uwadze rasę, wyznanie lub kolor skóry,
wykazuje brak świadomości lub równowagi emocjonalnej. Dla ludzi rozumnych i zdrowych
umysłowo takie podziały nie mają znaczenia. Powiedziano przecież, że poznacie ich po
owocach. To jest najważniejsze.
O przyjaciołach:
Jeśli chcesz mieć przyjaciela, bądź przyjacielem.
O pogrzebach 223
Uśmiechnij się!
Uśmiechaj się, niezależnie od tego, co się dzieje wokół. Każdy człowiek ma własne
problemy. Spraw, aby twój uśmiech stał się oknem twojej duszy, przez które sączy się światło
i opromienia życie twoich braci.
O dążeniu do wyższej świadomości:
Zawsze stój obiema nogami mocno na ziemi. Osoby zbyt „uduchowione" kończą w zakładach
dla obłąkanych.
O śmierci i nieśmiertelności duszy:
Wielu ludzi lęka się śmierci. Boimy się tego, czego nie rozumiemy. Strach wynika z
ignorancji. Nasze ciało jest tylko mieszkaniem dla duszy. Korzysta z niego przez krótki czas,
przeznaczony na naszą ziemską wędrówkę. Z perspektywy wieczności to życie trwa zaledwie
chwilę. Potem umiera nasze ciało, zaś to, czym naprawdę jesteś „Ty", „Ja" i „My", żyje dalej.
W chwili śmierci odrzucamy ciało jak znoszony płaszcz, przechodzimy z jednego
pomieszczenia do drugiego. W Księdze Eklezjasty czytamy: „Wróci się proch do ziemi, tak
jak nim był, duch zaś wróci do Boga, który go dał". Jezus powiedział: „Idę przygotować wam
miejsce, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem". Powiedział również do łotra wiszącego obok
Niego na krzyżu: „Zaprawdę powiadam ci, jeszcze dziś będziesz ze mną w raju".
Wiktor Hugo, znakomity pisarz francuski, napisał:
Jestem duszą. Wiem, że to, co zostanie złożone do grobu, nie będzie mną. To, co jest mną,
przeniesie się w inne miejsce.
Kiedy pójdę do grobu, będę mógł powiedzieć, podobnie jak wielu innych, „Ukończyłem
swoją pracę na dziś!" Nie mogę stwierdzić, że zakończyłem swoje życie. Następnego ranka
podejmę bowiem pracę na nowo. Grób nie jest ślepą uliczką, jest tylko bramą do innego
świata. Zamyka się nad nami o zmierzchu i otwiera się o świcie. Okażmy zatem
sprawiedliwość śmierci. Nie bądźmy wobec niej niewdzięczni. Wbrew temu, co mówią
224 Dzieci i śmierć
ludzie, śmierć nie jest jedynie pułapką bez wyjścia. Popełniamy błąd, myśląc, że tracimy
wszystko, pogrążając się w ciemnościach grobu. Bo odnajdziemy to, co straciliśmy. Grób jest
miejscem spoczynku duszy, która odradza się w nim w pełni. Nie ogranicza jej ciało, jest
wolna od pragnień, ciężaru i udręki. Śmierć jest wielką wyzwolicielką. Stanowi najwyższy
poziom rozwoju dla tych, którzy dążyli doń przez całe życie. Ci, którzy na ziemi byli
zaledwie cnotliwi, staną się piękni. Ci, którzy wyróżniali się pięknem, zostaną uwzniośleni.
Zapada zmierzch i moja ziemska wędrówka dobiega końca. Rankiem obudzę się do życia w
piękniejszym jego wymiarze.
Do was — którzy będziecie za mną tęsknić — mówię, że nie odchodzę na zawsze. Ulegnę
tylko przemianie, która uwolni mnie od kruchej powłoki, jaką jest ciało fizyczne. „Znowu
jednak was zobaczę, i rozraduje się serce wasze" (Jan 16,22) .
Niechaj Ojciec niebieski napełni was spokojem, który przychodzi wraz ze zrozumieniem.
Niech was błogosławi, prowadzi was i otacza opieką — do chwili, w której spotkamy się
znowu.
* Cytat za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Wydawnictwo Palloti-num, Poznań-
Warszawa 1990.
Rozdział 13
Duchowe aspekty pracy z umierającymi dziećmi
Odebrałam wykształcenie w dziedzinie „nauk" medycznych, toteż często krytykowano mnie
za „zaangażowanie w kwestie natury duchowej". W miarę jak pogłębiała się moja
świadomość duchowa, niektórzy recenzenci zaczęli wręcz dyskwalifikować wartość mojej
pracy. Twierdzili, że „Ross popada w psychozę. Widziała zbyt wiele umierających dzieci!"
Obrzucano mnie najróżniejszymi obelgami, nazywano Antychrystem, a nawet diabłem
wcielonym. Wymyślano mi i ubliżano na wiele sposobów. Czasem myślę, że powinnam to
traktować jak komplement. Żywa reakcja krytyki świadczy o tym, że poruszamy się w
rejonach budzących powszechny lęk. Atak wydaje się w takich sytuacjach najlepszą formą
obrony.
Nie mogę pomijać milczeniem znaczenia tysięcy historii, jakimi dzielili się ze mną
umierający pacjenci, zarówno dzieci, jak dorośli. Wielu miewało objawienia, których nie
można wyjaśnić metodami naukowymi. Wysłuchałam wielu opowieści, sama również
doświadczałam niezwykłych rzeczy. Byłabym nieuczciwa, gdybym nie opowiadała o swoich
przeżyciach podczas wykładów i warsztatów. Od dwudziestu lat dzielę się z wami tym, co
usłyszałam od swoich pacjentów, i zamierzam robić to nadal. Historia medycyny zna liczne
przykłady pionierów, którzy padali ofiarami podobnych zarzutów. Na początku
dziewiętnastego wieku doktor Semmelweiss na próżno prosił o wstawiennictwo Towarzystwa
Medycznego w swoich staraniach o to, by akuszerki, pielęgniarki i lekarze myli ręce
226 Dzieci i śmierć
przed przystąpieniem do odbierania porodu. Jego prośby wywołały lawinę krytyki, która
ostatecznie doprowadziła do jego zguby. Sem-melweiss zmarł w zapomnieniu. Wkrótce
potem badania naukowe potwierdziły słuszność jego postulatów. Zanim to jednak nastąpiło,
ten wspaniały człowiek został pokonany przez ignorancję i arogancję swoich kolegów. Jego
los podzieliło wielu innych światłych badaczy. Nie czuję się więc osamotniona w swoich
dążeniach i z pewnością nie zamierzam rezygnować z dotychczasowej pracy.
Chciałabym podzielić się z wami swoim doświadczeniem. Niech będzie ono pocieszeniem dla
tych spośród was, którzy mieli podobne przeżycia związane ze śmiercią dzieci. Nie jesteście
osamotnieni ani nie popadacie w obłęd. Tysiące moich pacjentów z całego świata
doświadczało wyjścia poza ciało. Opisywali swoje przeżycia związane ze śmiercią kliniczną,
które przypominały historie zawarte w książce Życie po życiu Raymoda Moody'ego. Byłam
autorką przedmowy do tej pracy.
Traumatyczne przeżycia nie zawsze poprzedza długotrwała choroba. Często następują one na
skutek nagłego ataku serca bądź wypadku drogowego. Nie można więc zakładać, że opisy
śmierci klinicznej stanowią jedynie projekcje wyobraźni. We wszystkich znanych nam
relacjach doświadczeń wychodzenia poza ciało powtarza się ten sam wzór. Osoby powołujące
się na podobne przeżycia twierdzą, że były świadome tego, co się z nimi dzieje. W pierwszej
chwili wyraźnie odczuwały powiew wiatru, a zaraz potem znajdowały się w pobliżu miejsca,
w którym pozostawiły ciało: na miejscu wypadku, na sali operacyjnej, w łóżku, a nawet w
pracy. Wszyscy twierdzili również, że nie odczuwali bólu ani niepokoju. Później opisywali te
sceny z najdrobniejszymi szczegółami. Wiedzieli, kiedy przyjechała ekipa ratunkowa, która
wyciągała ich z rozbitego samochodu, gasiła ogień lub przenosiła ich ciało do karetki
pogotowia. Potrafili nawet podać dokładną liczbę lamp lutowniczych, których użyto w celu
wyciągnięcia ich okaleczonych ciał z wraku samochodu.
Ludzie ci często opisują rozpaczliwe wysiłki personelu medycznego podczas reanimacji,
które usiłowali przerwać, zapewniając, że czują się dobrze. Dopiero po jakimś czasie
uświadamiali sobie, że inni ich nie słyszą ani nie widzą.
Duchowe aspekty pracy... 227
Innym ważnym doświadczeniem powtarzającym się w wielu relacjach jest fakt, że ofiary
odzyskiwały pełną sprawność fizyczną: amputowane nogi lub wzrok, a osoby przykute do
wózków inwalidzkich nagle mogły poruszać się bez najmniejszego wysiłku. Naturalnie
sprawdzaliśmy, czy te opowieści są prawdziwe. Ku naszemu zdumieniu, osoby niewidome
często od wielu lat, opisywały kolory, krój ubrań, a nawet biżuterię, którą mieli na sobie
uczestnicy zdarzenia. Z pewnością żaden naukowiec nie nazwałby tego projekcją wyobraźni.
Kiedy pytałam ich, w jaki sposób to zobaczyli, wszyscy odpowiadali to samo: „Widzieliśmy
to tak, jak się widzi we śnie, z zamkniętymi oczami".
Trzeci element pojawiający się we wspomnieniach wszystkich osób w momencie wyjścia
poza ciało to obecność bliskich im istot, zmarłych członków rodziny. Małe dziewczynki wita
zawsze ukochana babcia lub wujek, który odszedł przed dziesięcioma miesiącami. Czasem
jest to kolega ze szkoły, który zginął od kuli dwa lata przed krytycznym zdarzeniem.
Zastanawialiśmy się, jaką metodę powinien wybrać sceptyczny badacz, żeby przekonać się o
prawdziwości tych opisów. Zaczęliśmy zbierać relacje osób, które nie wiedziały o śmierci
swoich bliskich, a później spotykały ich u „bram, zza których nie ma powrotu", kiedy same
przeżywały doświadczenie wyjścia poza ciało.
Pewna dziewczynka, która znalazła się w stanie krytycznym podczas skomplikowanej
operacji serca, opowiadała później ojcu, że odwiedził ją wówczas brat, z którym była bardzo
związana. Miała wrażenie, jakby znali się od dawna i wiedzieli o sobie wszystko. Tymczasem
nigdy nie miała brata. Ojciec był bardzo poruszony jej opowieścią. Wyznał, że miała kiedyś
brata, który zmarł przed jej narodzinami!
Kobieta o narodowości indiańskiej została potrącona na autostradzie przez rozpędzony
samochód, którego kierowca uciekł z miejsca wypadku. Wkrótce potem zatrzymał się przy
niej inny samochód i obcy mężczyzna zaoferował jej pomoc. Spytał, co może dla niej robić,
nieświadomy faktu, że kobieta jest umierająca. Odparła, że niczego nie potrzebuje, ale po
namyśle poprosiła go o przysługę.
228 Dzieci i śmierć
— Jeśli kiedyś będzie pan przejeżdżał obok rezerwatu Indian, proszę powiedzieć mojej
matce, żeby się o mnie nie martwiła. Jestem bardzo szczęśliwa, bo spotkałam się z ojcem.
Zmarła kilka minut później, przed przyjazdem karetki pogotowia. Dobry Samarytanin był tak
poruszony tym, że znalazł się we właściwym miejscu o właściwym czasie, że postanowił
nadłożyć drogi, żeby odwiedzić wskazany rezerwat. Matka ofiary powiedziała mu, że jej mąż
zmarł na chorobę wieńcową godzinę przed wypadkiem, w którym zginęła jej córka. Miejsca
tragicznych zdarzeń dzieliła odległość stu kilometrów! Przypadek? Nie sądzę.
Ta historia nasunęła mi pewien pomysł. Postanowiłam zastosować inną metodę badawczą,
zamiast w dalszym ciągu zbierać opisy „stanów bliskich śmierci". Opublikowano już tysiące
podobnych historii na całym świecie.
Liczba wypadków drogowych w naszym kraju jest bardzo duża. Ofiary często doznają
poważnych obrażeń lub giną na miejscu. Najwięcej wypadków ma miejsce w dni świąteczne,
takie jak Święto Pracy, Dzień Pamięci Narodowej czy 4 Lipca. Jeśli ekipa ratunkowa musi się
zająć kilkoma rannymi lub zmarłymi ofiarami jednocześnie, zwykle przewozi poszkodowane
dzieci do najbliższego szpitala. Jeżeli leczenie wymaga opieki specjalistycznej, mali pacjenci
są następnie przewożeni do odpowiednich ośrodków medycznych. Rzadko się zdarza, aby
dziecko było informowane o losie członków rodziny, którzy zginęli w wypadku.
Personel medyczny oraz krewni unikają rozmów na ten temat w przekonaniu, że mogą ukryć
tragiczną wiadomość, nie wzbudzając podejrzeń dziecka. Argumentują to obawą przed
pogorszeniem stanu chorego. Nie chcą ich niepokoić (często jest to prawdziwe
wytłumaczenie) lub uważają, że dzieci nie poradzą sobie z wiadomością o śmierci bliskich
osób.
Często pracowaliśmy z małymi pacjentami w stanie krytycznym. Nigdy nie złamaliśmy danej
obietnicy, że nie powiadomimy ich o losie pozostałych ofiar wypadku. W takich sytuacjach
występuję jedynie „w charakterze gościa", nie jestem lekarzem prowadzącym i muszę
respektować zalecenia lekarzy. Konieczność składania takich obietnic przypomina mi
początki mojej kariery, kiedy
Duchowe aspekty pracy... 229
rozpoczynałam praktykę w szpitalu uniwersyteckim. Pracowałam z umierającymi ludźmi i
wtedy również musiałam przyrzec, że nie będę informować pacjentów o nieuleczalnej
chorobie. Łatwo było mi dochować tego przyrzeczenia, ponieważ chorzy sami mnie o tym
informowali.
Śmierć dziecka poprzedza często „moment przebudzenia". Pacjenci w stanie śpiączki lub ci,
którzy nie obudzili się jeszcze po operacji chirurgicznej, zazwyczaj otwierają oczy i wydają
się całkowicie przytomni. Inni chorzy, którzy cierpieli z bólu, nagle odczuwają spokój i ulgę.
W takich chwilach pytam ich, czy chcieliby podzielić się ze mną tym, czego doświadczają.
— Wszystko w porządku — powiedział mi kiedyś pewien chłopiec. — Mamusia i Peter już
na mnie czekają.
Po tych słowach uśmiechnął się z zadowoleniem i ponownie zapadł w stan śpiączki, w którym
dokonał ostatecznej przemiany nazywanej śmiercią.
Wiedziałam, że matka chłopca zmarła na miejscu wypadku. Sądziłam jednak, że Peter żyje.
Przewieziono go do innego szpitala na oddział leczenia poparzeń. Doznał poważnych
obrażeń, kiedy samochód stanął w płomieniach. Moim zadaniem było zbieranie informacji,
toteż zapisałam słowa chłopca i postanowiłam dowiedzieć się o los Petera. Kiedy
przechodziłam obok gabinetu pielęgniarek, zadzwonił telefon. Powiadomiono mnie, że Peter
zmarł kilka minut wcześniej.
W ciągu wielu lat gromadzenia informacji od umierających dzieci na całym świecie,
począwszy od Kalifornii aż po Sydney, pracowałam z białymi i czarnymi pacjentami, z
aborygenami, Eskimosami, mieszkańcami Ameryki Południowej oraz Libii. Każde dziecko,
które opowiadało mi o tym, że ktoś na nie czeka, zawsze miało na myśli osobę z kręgu
rodziny, która zmarła niedługo przed nim, czasem zaledwie kilka minut wcześniej. Żadne z
tych dzieci nie wiedziało o śmierci tych osób. Przypadek? Ani dane statystyczne, ani
„racjonalne teorie naukowe" nie przekonają mnie już, że takie zdarzenia są „efektem
niedotlenienia".
230 Dzieci i śmierć
Kilka lat temu poproszono mnie o przeprowadzenie wykładu w hospicjum znajdującym się w
Santa Barbara. Miał to być mój trzeci wykład w ciągu dwóch dni. Byłam bardzo zmęczona.
Najchętniej zrezygnowałabym, gdyby nie fakt, że zostałam zaproszona przez grupę
wspaniałych ludzi. Przebywałam akurat na Zachodnim Wybrzeżu i chciałam im pomóc w
otwarciu nowego hospicjum.
Wielu uczestników pytało mnie o doświadczenia, które ukształtowały mój sposób
pojmowania śmierci. Stojąc na podium, powiedziałam w myślach: „Boże, jeśli jest na tej sali
przynajmniej jedna osoba, która przeżyła coś podobnego i może o tym opowiedzieć, spraw,
bym mogła odpocząć". W tej samej chwili ktoś z zarządu hospicjum podał mi kartkę z
napisem „pilne". Poprosiłam o przerwę. Autorem listu był człowiek pełen zwątpienia, który
dosłownie błagał, żeby go wysłuchano. Pragnął opowiedzieć wszystkim o swoim
doświadczeniu „stanu bliskiego śmierci". Nazywał siebie „wyrzutkiem", twierdził, że nie ma
nawet pieniędzy na bilet autobusowy, żeby przyjechać na konferencję. Zapisał na kartce swój
dokładny adres, wyrażając przekonanie, że ktoś po niego przyjedzie i „da mu szansę".
Poprosiłam, żeby ktoś po niego pojechał i już po kilku minutach wprowadzono na salę dobrze
ubranego mężczyznę, który w niczym nie przypominał „wyrzutka". Wiedziałam, że przybysz
jest autorem listu, toteż przerwałam wykład i zaprosiłam go na podium. Powiedziałam, że
może opowiedzieć swoją historię. Wydawał się oszołomiony takim dowodem zaufania z
mojej strony (nie wiedział, że jest odpowiedzią na moją modlitwę, ale ja byłam o tym
przekonana).
Mężczyzna opowiedział najbardziej wzruszającą historię, jaką zdarzyło mi się usłyszeć w
ciągu wielu lat pracy badawczej. Zrobił ogromne wrażenie na wszystkich uczestnikach
wykładu. Nawet najbardziej sceptyczni przedstawiciele świata medycyny dziękowali mu
później owacją na stojąco. A oto jego historia:
Człowiek ten ciężko pracował. Był szczęśliwym mężem i ojcem pięciorga dzieci. Pewnego
dnia wszyscy wybierali się na wielkie spotkanie rodzinne. Żona i dzieci mieli po niego
przyjechać. Po drodze uderzyła w nich jednak cysterna z benzyną i samochód stanął w
płomieniach. Wszyscy pasażerowie spalili się na proch.
Duchowe aspekty pracy... 231
W tamtej chwili całe jego życie legło w gruzach. Nie był w stanie pracować, myśleć ani
wykonywać najprostszych czynności. Stracił pracę, a później również dom. Popadł w
alkoholizm. Chcąc się znieczulić, zażywał wszelkie leki, jakie udało mu się zdobyć. Wkrótce
przekonał się, że lekarze wypiszą mu każdą receptę wzruszeni jego tragiczną opowieścią.
Uzależnił się kokainy, kodeiny i heroiny. Codziennie wypijał butelkę wódki. Kilkakrotnie
usiłował popełnić samobójstwo. Twierdził, że znalazł się na dnie, kiedy nagle zrozumiał, co
robi. Leżał przy wiejskiej drodze na skraju lasu, był pijany i oszołomiony narkotykami. Nie
był w stanie się poruszyć, żeby usunąć się z drogi przed nadjeżdżającą ciężarówką. Potem
zastanowił go ten paradoks. Uważał się za samobójcę, a mimo to próbował przesunąć ciężkie
ciało na skraj drogi, żeby nie zginąć pod kołami.
Na pół przytomny patrzył, jak ciężarówka po nim przejeżdża. Nagle uświadomił sobie, że
unosi się nad swoim ciałem. Nie czuł bólu ani lęku. Odpływał coraz dalej, zbliżając się do
światła. W jego blasku ujrzał swoją rodzinę: żonę i dzieci. Byli szczęśliwi i zdrowi.
Uśmiechali się do niego tak jak dawniej, kiedy wszyscy byli razem.
— Nie odezwali się do mnie, ale rozumiałem, co chcieli mi przekazać. Wiedziałem, że są
szczęśliwi. Nie mieli śladów okaleczenia ani poparzeń. Przybyli, żeby mi pokazać, że są
razem i mają się dobrze. Nagle uświadomiłem sobie, że chciałem zniszczyć całe swoje życie,
ponieważ sądziłem, że straciłem rodzinę, dzieci...
W tamtej chwili postanowił, że nie połączy się z rodziną. Chciał wrócić do ciała, żeby
nadrobić stracony czas. Pragnął przekazać swoje doświadczenie jak największej liczbie ludzi.
Był to warunek połączenia się z rodziną.
Kiedy zobaczył plakat zapowiadający mój wykład, poczuł, że nadszedł moment, w którym
może dotrzymać obietnicy. Był wdzięczny, że zaufałam „nieznanemu wyrzutkowi" i
pozwoliłam mu opowiedzieć swoją historię w gronie tak wielu osób. Jego poruszająca
opowieść zrobiła na słuchaczach wielkie wrażenie. Stał przed nimi człowiek, który nauczył
się doceniać cud życia po tym, jak spotkała go wielka tragedia, największa, z jaką człowiek
może się uporać.
232 Dzieci i śmierć
* * *
Pewna matka — L.D. — z Newcastle w Australii — zgłosiła się do programu telewizyjnego
„Mike Walsh Show", żeby opowiedzieć o reakcji swojego dziecka na śmierć dziadka.
„W październiku 1979, mieszkaliśmy z mężem i naszym dwuletnim synkiem Justinem w
Chester, w północnej Anglii. Za sześć tygodni zamierzaliśmy wrócić do Australii.
Mój dziadek, który mieszkał w odległości 27 kilometrów od nas, w Salford, w hrabstwie
Manchester, był chory na raka, ale nikt nie spodziewał się jego śmierci.
18 października, o wpół do dziesiątej rano usłyszałam, że mój synek z kimś rozmawia. W
chwilę później dobiegł mnie jego krzyk:
—
Ale ja chcę!
Pobiegł do kuchni i chwycił torbę na zakupy. Włożył do niej filiżankę, talerzyk i pluszowego
misia. Zapytałam, czy ma zamiar wyjść z domu.
—
Dziadziuś mówi, że musi odejść — odparł Justin. — Mówi, że teraz już dobrze się
czuje i że mam być grzeczny dla mamy. Chcę pójść z dziadkiem, ale on nie chce mnie zabrać
ze sobą. Mówi, że muszę zostać z mamą.
Za dwadzieścia dziesiąta zadzwonił wujek Bill i powiedział, że dziadek zmarł dziesięć minut
wcześniej, dokładnie o wpół do dziesiątej.
Justin zapamiętał całe zdarzenie i powtórzył je ojcu, kiedy ten wrócił z pracy.
Następnego dnia sąsiadka powiedziała mi, że wybierała się do mnie, ale zawróciła, widząc, że
mam gościa. Usłyszała wyraźnie, jak Justin rozmawia w korytarzu z jakimś mężczyzną.
Twierdziła, że było to około wpół do dziesiątej.
Wyjaśniliśmy Justinowi, że dziadka już nie ma, bo poszedł do babci.
—
Tak, tam mu będzie lepiej — odparł".
Duchowe aspekty pracy... 233
Klasyczny przypadek „stanu bliskiego śmierci"
Dorothy miała urodzić dziecko przez cesarskie cięcie. Podczas zabiegu przeżyła szok i przez
chwilę lekarze mieli wątpliwości, czy uda się ją uratować. Nikt się nie zorientował — było to
23 lata temu — że młoda matka przeżyła wówczas „stan bliski śmierci". Opisała nam swoje
przeżycia:
„Leżałam na łóżku w sali operacyjnej i czekałam na zabieg cesarskiego cięcia. Nagle
poczułam, że robi mi się słabo. Powiedziałam o tym anestezjologowi. Lekarka podała mi tlen,
ale to nie pomogło. Pamiętam, że zawołała lekarza, bo spadło mi ciśnienie.
Później znalazłam się w Niebie. Był to piękne, kojące miejsce. Czułam absolutny spokój.
Przemówił do mnie Jezus. Nie widziałam jego twarzy. Powiedział:
— Zostawiam cię na ziemi w pewnym celu, Dottie. Nikt się nie dowie, co przeżyłaś.
Po tych słowach wtajemniczył mnie we wszystko. Mówił do mnie, a ja zastanawiałam się,
dlaczego wybrał właśnie mnie. Potem przyszło mi do głowy, że skoro doświadczyłam tak
przekonujących przeżyć, będę mogła pomagać innym ludziom. Kiedy Jezus umilkł,
poczułam, że unoszę się coraz dalej i dalej od tego pięknego miejsca i zbliżam się do
brzydkiego, brudnego świata. Tak wygląda w porównaniu niebo i ziemia. Cóż za różnica!
Znalazłam się z powrotem w swoim ciele, na stole operacyjnym. Czułam, jak chirurg owija
bandażem mój brzuch, ale nie mogłam otworzyć oczu. Ktoś odmawiał przy mnie modlitwę
Ojcze nasz. Słysząc „Amen", otworzyłam oczy. Potem przewieziono mnie na salę.
Opowiadałam mężowi i mamie, że nikt się nie dowie o tym, co przeżyłam: rozmawiałam z
Jezusem.
Nocą leżałam w łóżku i próbowałam sobie przypomnieć słowa, które przekazał mi Jezus. Na
próżno. Nie przypomniałam ich sobie do tej pory, ale to doświadczenie pozostało mi w
pamięci równie żywe i przekonujące, jak w tamtej chwili.
Święty Paweł opisuje identyczne przeżycie w 2 Liście do Koryntian, rozdział 12, wersy 2-
6..."
234 Dzieci i śmierć
Dzieląc się swoim doświadczeniem z innymi ludźmi, ta kobieta dołączyła kartkę, na której
zapisała krótki psalm. Zawarła w nim wszystko, czego się nauczyła podczas tej krótkiej
niezapomnianej chwili spędzonej w jednym z domów Boga:
Oto jest dzień, który dal nam Pan
Powitaj ten dzień jako wyzwanie!
Unieś wzrok ku słońcu,
Nie chowaj go w cieniu!
Serce twoje niech wypełni śpiewne wołanie,
A ty dalej wędruj,
Bo oto jest dzień, który dał nam Pan!
Powitaj ten dzień jako zapowiedź spełnienia,
Dzień, w którym wypełnić masz swój plan.
Niech serce twoje pozna radość uniesienia,
Co trwać będzie wiecznie,
Bo oto jest dzień radości, którą dał nam Pan!
Powitaj ten dzień modlitwą,
Niech cichą twą prośbę zaniesie,
I ciesz się tym wszystkim,
Co dzień ci przyniesie.
Bo oto jest dzień, który dał nam Pan!
„Oto dzień, który Pan uczynił: radujmy się zeń i weselmy!" (Psalm 118, 24).
* * *
Tę historię napisała pewna młoda dziewczyna i podarowała mi ją. Zabieram tę kartkę na
wszystkie warsztaty, chociaż zapomniałam już, od kogo ją dostałam. Nie pamiętam również,
jak długo przed śmiercią autorkę nawiedziła mistyczna wizja. Jej opowieść przypomina mi
relacje tysięcy ludzi, którym dane było zobaczyć, co ich czeka „po drugiej stronie".
Doświadczenia tych osób różnią się od siebie, ale w każdym wy-
Duchowe aspekty pracy... 235
stępują jednakowe elementy. Po pierwsze, zawsze wychodzi im na spotkanie ktoś, kogo znały
za życia. Po drugie, nie czują lęku. Ogarnia je spokój, ukojenie i miłość. Niewielu ludzi
wyraża życzenie powrotu do egzystencji fizycznej, często jednak słyszą, że powrót jest
konieczny, ponieważ nie ukończyli jeszcze swojej pracy na ziemi. Te niezwykłe przeżycia
uwalniają ich od lęku przed śmiercią. Wiedzą, dokąd się przeniosą, kiedy nadchodzi moment
pożegnania.
Gdybym tylko mogła
Na pół przebudzona otworzyłam oczy. Poczułam zapach czystego świeżego powietrza. Było
ciepło. Niebo miało niezwykle jasną błękitną barwę. Wokół rozbrzmiewały głosy ptaków.
Nigdy nie słyszałam, żeby śpiewały tak pięknie.
Leżałam na łące, pośród miękkich zielonych traw i kwiatów. Obok wznosiły się w górę
smukłe wdzięczne sosny.
Usiadłam. Zobaczyłam wokół ludzi. Roześmiane dzieci bawiły się w promieniach słońca.
Mężczyźni i kobiety w różnym wieku przechadzali się parami lub przysiadali w większych
grupach na trawie. Nigdy nie widziałam ludzi promieniujących takim szczęściem i spokojem.
Wszystko wyglądało inaczej. Nikt nie pilnował dzieci. Nie było dróg ani samochodów. Nie
widziałam też domów ani linii wysokiego napięcia. Wszyscy ubrani byli w długie luźne szaty.
Wydawało mi się to zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
W pewnej chwili podszedł do mnie młody mężczyzna. Uśmiechał się.
—
Co się stało? Gdzie ja jestem? — spytałam.
—
Chodź ze mną — powiedział łagodnie. — Wskażę ci drogę.
Byłam zaintrygowana i ruszyłam za nim.
Weszliśmy do lasu. Panował tu miły chłód. Mój przewodnik zaprowadził mnie w zacienione
miejsce, w którym ujrzałam niewielki wodospad. Strugi wody spływały na ziemię, tworząc
mały zbiornik. Obok siedział samotny mężczyzna. Miał długie ciemne włosy i brodę. Ubrany
był w długą szatę i sandały. Przypominał mi kogoś, kogo znałam.
236 Dzieci i śmierć
Nie czułam lęku, cieszyłam się, że się tu znalazłam. Mężczyzna wpatrywał się w ciemną toń
wody. Kiedy się zbliżyliśmy, podniósł wzrok i obdarzył mnie smutnym spojrzeniem pięknych
brązowych oczu. Uśmiechnął się, a wtedy jego twarz rozjaśniła się pięknym blaskiem.
—
A zatem przybyłaś. Usiądź przy moim boku — powiedział, a mnie ogarnął zachwyt.
Milcząc, uklękłam u jego stóp.
—
Jeszcze nie przyszedł twój czas, dziecko.
Patrzyłam na taflę wody. Nagle zrozumiałam. Czułam, że przepełnia mnie radość i spokój.
Byłam w niebie.
—
Muszę wracać? Dlaczego? Pozwól mi zostać tutaj, proszę.
—
Nie — odparł łagodnie. — Pozostaniesz na ziemi jeszcze przez dwanaście miesięcy.
—
Proszę! — zawołałam drżącym głosem. Nieoczekiwanie ogarnęło mnie jakieś potężne
uczucie, którego nie umiałam nazwać. — Pozwól mi popatrzeć na niego chociaż przez jedną
chwilę!
—
Nie powinnaś była się tu znaleźć. Musisz wracać.
—
Pozwól mi go zobaczyć, zanim stąd odejdę — błagałam.
Nagle usłyszałam muzykę organów. Byłam w kościele. Przeniosłam się do swojego świata i
śniłam na jawie.
—
Przybyliśmy tu, aby uczcić pamięć... — przemówił pastor.
Mój syn...
Inna matka, opłakująca śmierć swojej córeczki, napisała o tym, jak odwiedziła ją we śnie:
Sen
Szłam przez pokój. Drzwi były szeroko otwarte i zajrzałam do środka. Zobaczyłam trzy
dziewczynki. Tańczyły, trzymając się za ręce. Pomyślałam, że jedna z nich przypomina moją
córeczkę, Katie. Im bardziej jej się przyglądałam, tym większej nabierałam pewności, że to
ona.
—
Tak, tak, to moja Katie — powtarzałam, nie posiadając się z radości. W pewnej chwili
pozostałe dziewczynki zniknęły. Teraz
Duchowe aspekty pracy... 237
widziałam tylko ją. Patrzyłam jej w oczy — nie wiem, jak to opisać — był w nich taki spokój,
taka łagodność. Nie musiałyśmy do siebie mówić ani się dotykać. Odbierałyśmy swoje myśli.
Nigdy nie czułam takiego spokoju i miłości. Przepełniało mnie uczucie szczęścia. Wciąż
patrzyłam jej w oczy. Tylko na nich mogłam się skupić. Moja córeczka wiedziała. Wiedziała
wszystko. Nie umiem opisać blasku miłości, który odbijał się w jej oczach.
Nie wiem, jak długo trwał ten „sen".
Kiedy się obudziłam rano, musiałam wrócić do swojego pokoju. Nie wiem, gdzie byłam tej
nocy. Z całą pewnością jednak opuściłam sypialnię. Gdyby ktoś mnie zapytał, co mi się
przydarzyło: czy to był tylko sen, czy też naprawdę widziałam Katie, odpowiedziałabym z
przekonaniem, że widziałam ją naprawdę. Nigdy nie przeżyłam czegoś podobnego.
Pamiętam, że poczułam wielki ból na myśl o tym, że moja ukochana córeczka odeszła... Tak
bardzo chciałabym zobaczyć ją raz jeszcze.
Żałuję, że nie potrafię znaleźć słów, żeby opisać ten sen. Ale wiem, że Pani mnie zrozumie.
Tak mocno odczuwałam spokój i miłość między nami.
Być dzieckiem oznacza poznać radość życia.
Mieć dziecko oznacza poznać jego piękno.
Nie wiem, kto jest autorem tych słów. Czuję, że wyrażają one głęboką prawdę. Codziennie
dziękuję Bogu za wszystko, co przeżyłam za życia mojej córeczki i po jej tragicznej śmierci.
Jeszcze raz dziękuję, że zechciała mnie Pani wysłuchać.
* * *
Niniejsza książka nie jest poświęcona doświadczeniom stanów bliskich śmierci, nie
zamierzam też prezentować w niej wyników badań na tym polu. Podaję tylko kilka
przykładów, aby zachęcić osoby, które miały podobne przeżycia, by podzieliły się nimi z
innymi ludźmi. Dodam, że relacje o podobnej treści docierają do nas z każdego zakątka
świata. Piszą do nas ludzie wierzący i niewierzący, osoby religijne oraz ci, którzy nie
przejawiali wcześniej zaintere-
238 Dzieci i śmierć
sowania kwestiami duchowymi. Autorzy listów pochodzą z różnych kultur i grup etnicznych.
Mamy więc do czynienia ze zjawiskiem o charakterze ogólnoludzkim. Nie ma ono nic
wspólnego z miejscem i sposobem wychowywania. W obliczu śmierci wszyscy jesteśmy
braćmi i siostrami!
Historia, którą opisuję poniżej, wydarzyła się przed piętnastu laty, w czasie, kiedy niewielu
badaczy zajmowało się doświadczeniami stanów bliskich śmierci. Pacjent miał wówczas dwa
latka. Nie mógł znać opisów doświadczeń innych ludzi, które znamy obecnie. Przebudził się
ze śpiączki bardzo podekscytowany. Opowiedział swojej mamie, że przebywał w pięknym
miejscu razem z Marią i Jezusem. Maria powtarzała mu kilka razy, że musi wracać, ale on nie
chciał jej słuchać (typowa postawa buntu u dwulatka!). Ostatecznie ujęła go za rączkę i
powiedziała: „Wracaj. Musisz uratować mamę przed ogniem". Malec oznajmił, że wtedy
postanowił „pędzić do domu". Żyje do dziś w dobrym zdrowiu. Nie boi się śmierci, podobnie
jak wszyscy ludzie, którzy przeżyli objawienie.
Wielu młodych ludzi, którzy doznali poważnych obrażeń, byli gwałceni lub molestowani,
dzieliło się z nami podobnymi doświadczeniami. Zwykle podkreślali jednak, że były to „tylko
doświadczenia wyjścia poza ciało", które pozwoliły im uniknąć bólu i cierpienia w
najtrudniejszych chwilach, kiedy czuli się bezradni.
Myślę, że dzięki dalszym badaniom na tym polu oraz publikacjom coraz więcej ludzi
uświadomi sobie fakt, że nasze ciało fizyczne jest jedynie kokonem, zewnętrzną skorupą istot
ludzkich. Prawdziwa, wewnętrzna jaźń wyfruwa zeń jak motyl w chwili, którą nazywamy
śmiercią. Jest nieśmiertelna i niezniszczalna.
Napisaliśmy „List do Dougy'ego", w którym próbowaliśmy wyjaśnić umierającemu chłopcu,
na czym polega śmierć, posługując się metaforą motyla i kokonu. (List można uzyskać w
Shanti Ni-laya, P.O. Box 2396, Escondido, Kalifornia 92025.)
„Edou" — niezwykła historia życia i śmierci
Gazeta „San Francisco Chronicie" opublikowała przed pięciu
laty artykuł oraz zdjęcie siedmioletniego dziecka o niezwykłej
Duchowe aspekty pracy... 239
urodzie, które pragnęło podzielić się ze światem swoim rozumieniem życia i śmierci. Jego
świadomość w tym względzie daleko przewyższała przemyślenia wielu dorosłych ludzi.
(Uważam to za dobry znak, że gazety znane i uznane w całym kraju decydują się zamieszczać
dobre nowiny, zamiast typowych opisów tragicznych zdarzeń, które potęgują tylko lęk i
negatywne nastawienie mieszkańców naszej udręczonej planety.) Autor artykułu napisał, że
„pewien rozwinięty nad swój wiek siedmiolatek z Santa Barbara, chłopiec nieuleczalnie chory
na białaczkę, postanowił zrezygnować z dalszego leczenia i zmarł w niezwykłych, owianych
mistycyzmem okolicznościach. Wykazał wielką odwagę osobistą. (...) Powiedział: »Odłącz
mi tlen, mamo. Już go nie potrzebuję«, wspomina jego matka. »Zrobiłam, o co prosił. Wtedy
ujął mnie za rękę, uśmiechając się promiennie, i powiedział, że już czas. Potem odszedł«".
W ciągu trzyletniej walki z chorobą chłopiec przebywał na przemian w domu matki oraz w
szpitalu. Lekarze kilkakrotnie poddawali go transfuzji krwi (w sumie 85 litrów), usiłując
zapobiec jego śmierci.
Matka Edou opowiedziała mi szczegółowo o tym, jak umierał. Przekazała mi również kasetę,
na której chory nagrał swoje przemyślenia. Poprosił jednego z ochotników pracujących w
szpitalu, żeby zarejestrował jego poglądy na temat umierania, bólu i reinkarnacji.
Zamieszczam fragmenty tej rozmowy, w której ten mały mędrzec tłumaczy swój sposób
rozumienia życia i śmierci.
OCHOTNIK: Poprosiłeś, żebym przyniósł magnetofon i zadał ci kilka pytań dotyczących
twojego życia oraz tego, co czujesz, wiedząc, że śmierć jest bliska. Wiem, że chcesz się
podzielić swoimi przemyśleniami z innymi ludźmi. (...) Trzy miesiące temu stwierdziłeś, że
będziesz żył do swoich siódmych urodzin. Jakim sposobem przyszło ci to do głowy?
EDOU: Modliłem się o to do Boga. Chciałem żyć do chwili, kiedy skończę siedem lat. (...)
Wkrótce potem będę mógł umrzeć w sposób, jaki wybiorę.
OCHOTNIK: Dlaczego postanowiłeś umrzeć?
240 Dzieci i śmierć
EDOU: Jestem bardzo chory. (...) Kiedy człowiek umiera, jego dusza przenosi się do nieba i
nie czuje już bólu. Czasem może powrócić na ziemię, do innego życia, w którym nie będzie
musiał cierpieć.
OCHOTNIK: Wierzysz w reinkarnację?
EDOU: Tak.
OCHOTNIK: Mógłbyś nam opowiedzieć, jak to rozumiesz?
EDOU: Tak. Po śmierci będę mógł wrócić do życia jako zdrowy człowiek. Może się jednak
zdarzyć, że wcale nie wrócę albo że znów będę chory, żeby przekonać się, co będzie dalej.
OCHOTNIK: Wyobrażasz sobie, kim mógłbyś być w swoim przyszłym życiu?
EDOU: Zdrowym chłopcem albo chorym, tak jak teraz.
OCHOTNIK: Chciałbyś powrócić, żeby znów być chory?
EDOU: Nie. Naprawdę chciałbym być zdrowy, kiedy tu przyjdę następnym razem.
OCHOTNIK: Czy wiesz, dlaczego wybrałeś sobie teraz życie w chorobie?
EDOU: Nie wiem. To w niebie wybierasz, jakie będziesz miał życie. Możesz urodzić się
zdrowy, martwy lub chory, ale nie pamiętasz, co wybrałeś. Czasem możesz wybrać zdrowie,
ale później okazuje się to niemożliwe. I na odwrót, postanawiasz, że będziesz chorował, ale
wychodzi inaczej. Jesteś zdrowy. Rozumiesz, o co mi chodzi?
OCHOTNIK: Chyba tak, Edou. Czy mógłbyś nam opowiedzieć, jak wygląda twoje życie
teraz, kiedy cierpisz z powodu bólu?
EDOU: Tak. Kiedy czujesz ból w swoim ciele, masz wrażenie, jakby coś cię poraziło, jak
piorun. Chorzy ludzie cierpią czasem przez bardzo długi czas. Niekiedy ból pojawia się tylko
na chwilę, a potem wraca po wielu latach. Cierpisz wtedy tak samo albo zaczynasz chorować
na coś innego.
OCHOTNIK: Boisz się bólu?
EDOU: Nie. To coś w rodzaju szoku.
OCHOTNIK: Opowiesz nam, jak twoim zdaniem wygląda niebo? Widziałeś je? Pamiętasz,
jak wygląda tamten świat?
EDOU: Nie, ale mogę to opowiedzieć na przykładzie. To coś takie-
Duchowe aspekty pracy... 241
go... coś w rodzaju przejścia... jakbyś przechodził przez ścianę do innej galaktyki... Można
powiedzieć, że wchodzisz do swojego umysłu. Potem żyjesz w chmurach. Jesteś tylko
duchem i nie masz ciała. Zostawiasz je. Tak, przypomina to przechodzenie przez ścianę...
przenikanie do umysłu.
OCHOTNIK: Wydaje się to dosyć łatwe. Jak myślisz, dlaczego ludzie boją się śmierci?
EDOU: Dlatego, że czasem śmierć łączy się z bólem. Ludzie boją się śmierci, bo jest bardzo
bolesna. Wolą pozostać w ciele i nie odchodzić jako duchy.
OCHOTNIK: Chciałbyś powiedzieć coś tym ludziom, którzy obawiają się śmierci?
EDOU: Niektórzy wcale się nie boją, po prostu umierają.
OCHOTNIK: Co mógłbyś powiedzieć tym, którzy tak bardzo boją się śmierci, że robią
wszystko, żeby utrzymać się przy życiu, nawet jeśli bardzo cierpią z powodu bólu?
EDOU: Ból słabnie, kiedy przestajesz trzymać się ciała i pozwalasz sobie odejść.
OCHOTNIK: Po prostu umierasz?
EDOU: Tak.
OCHOTNIK: Możesz nam powiedzieć, co czujesz w związku z tym, że zostawisz tu swoją
mamę?
EDOU: Trochę mi smutno, ale wiem, że się spotkamy, kiedy i ona wybierze śmierć. Jeśli
chcesz, możesz po śmierci wracać na ziemię jako duch i odwiedzać tych, których kochasz.
Wiesz?
OCHOTNIK: Czy i ty będziesz po śmierci odwiedzał niektórych z nas?
EDOU: Tak.
OCHOTNIK: Jak myślisz, dlaczego wiele duchów przychodzi nocą, skoro ludzie tak bardzo
się ich boją?
EDOU: Może chcą odwiedzać ludzi we dnie i w nocy.
OCHOTNIK: Nocą jest to jeszcze straszniejsze.
EDOU: Nie musisz się ich bać. Kiedyś usłyszałem w nocy, jak ktoś chodzi po naszym domu.
Był to duch mojego dziadka. Myślę, że mama też go słyszała.
OCHOTNIK: Cieszysz się, że spotkasz się z dziadkiem?
242 Dzieci i śmierć
EDOU: Tak.
OCHOTNIK: Myślisz, że będzie na ciebie czekał? EDOU: Tak.
OCHOTNIK: To miłe, prawda? Odchodzisz od mamy, która bardzo
cię kocha, do dziadka, który również darzy cię miłością. EDOU: Tak.
W dalszej rozmowie Edou opisuje jak, jego zdaniem, wygląda praca w niebie i jakie
znaczenie ma praca, którą wykonujemy, przebywając w ciele fizycznym.
OCHOTNIK: Kiedyś mówiłeś mi, że niebo przypomina starożytny
Egipt lub Rzym. Nadal tak myślisz? EDOU: Tak. Myślę jednak, że żyłem już wiele razy. Być
może wszyscy ludzie żyjący na ziemi również mają za sobą wiele istnień. Mogłem nawet żyć
w czasach starożytnego Egiptu. OCHOTNIK: Czy wybrałeś już sposób... Chciałbyś zostać
pochowany w ziemi czy skremowany? EDOU: Chciałbym zostać pochowany w ogrodzie
pełnym kwiatów.
OCHOTNIK: Dlaczego?
EDOU: Po prostu chciałbym być pochowany wśród kwiatów... Tak, w małym ogrodzie
pełnym kwiatów...
Edou zmarł sześć miesięcy po tej rozmowie. Wszyscy ludzie, którzy przybyli na jego
pogrzeb, podchodzili kolejno do trumny i zgodnie z brazylijskim zwyczajem, rzucali na nią
garść płatków róży...
OCHOTNIK: Czy chciałbyś coś przekazać ludziom? Kiedy umrzesz, będą pewne mówili:
„Och, jakie to smutne. Żył tylko siedem lat". Sądzisz, że ludzie będą płakać po twojej śmierci,
ponieważ żyłeś tak krótko? Być może niektórzy uważają, że wszystko kończy się w chwili, w
której umieramy, że człowiek przestaje wtedy istnieć. Co o tym myślisz? EDOU: Moja mama
na pewno będzie płakała. OCHOTNIK: Co mógłbyś powiedzieć ludziom, którzy myślą, że to
Duchowe aspekty pracy... 243
życie było zarazem jedynym? Wielu sądzi, że człowiek może żyć tylko raz.
EDOU: Mylą się. Wiem, że jeszcze tu wrócę.
OCHOTNIK: W jakiej postaci powrócisz? Będziesz człowiekiem, czy może zwierzęciem,
skałą albo kwiatem?
EDOU: Człowiekiem.
OCHOTNIK: Urodzisz się jako chłopiec czy dziewczynka?
EDOU: Raczej jako chłopiec.
OCHOTNIK: Myślisz, że przyjdziesz na świat w tym samym miejscu, po krótkim czasie, i
znów spotkasz się z ludźmi, których znałeś, czy może trafisz do innego kraju?
EDOU: Chciałbym być tym, kim byłem.
OCHOTNIK: W Brazylii?
EDOU: Tak.
OCHOTNIK: Dlaczego tak bardzo kochasz ten kraj?
EDOU: Mam tam wielu kuzynów, babcię i ciotki.
OCHOTNIK: Nie widziałeś ich od dawna, prawda?
EDOU: Tak. Urodziłem się tam, ale przyjechałem tutaj, kiedy skończyłem dwa latka.
OCHOTNIK: Od jak dawna jesteś chory, Edou?
EDOU: Od czasu, kiedy skończyłem trzy lata.
OCHOTNIK: Więc chorujesz prawie całe życie.
EDOU: Tak.
OCHOTNIK: Czasem brzydko się zachowujesz wobec mamy... Robisz to dlatego, że jesteś
na nią zły, czy wyładowujesz na niej swoją frustrację?
EDOU: Wyładowuję na niej frustrację.
OCHOTNIK: Czy mógłbyś opowiedzieć o tym, co czujesz? Wielu ludzi, którzy opiekują się
chorymi, często nie wie, jak powinni się zachować. Czują się bardzo źle, kiedy ich
podopieczni na nich krzyczą.
EDOU: Ja też źle się wtedy czuję.
OCHOTNIK: Kiedy krzyczysz?
EDOU: Nie, kiedy ktoś krzyczy na mnie.
OCHOTNIK: Dlaczego więc krzyczysz na mamę, skoro wiesz, jak ona może się czuć?
244 Dzieci i śmierć
EDOU: Czasem czuję się bardzo źle, a jej przy mnie nie ma. Boję się, że znów będą nakłuwać
mi kości albo lędźwie, a ona nie przyjdzie. Wtedy krzyczę, żeby ją przywołać.
OCHOTNIK: Potrzebujesz jej, kiedy źle się czujesz?
EDOU: Tak.
OCHOTNIK: Co myślisz o swoich lekarzach? Dobrze się tobą opiekują?
EDOU: Tak. Bardzo się starają, żeby znaleźć lekarstwo na moją chorobę. Bez skutku.
OCHOTNIK: Jak byś się czuł, gdybyś postanowił umrzeć po swoich urodzinach, a lekarze
mimo to próbowaliby cię utrzymać przy życiu?
EDOU: Nie udałoby im się to. Modliłem się do Pana Boga i nikt mnie nie powstrzyma.
OCHOTNIK: Postanowiłeś opuścić ciało i lekarze nie mogą temu zapobiec?
EDOU: Właśnie.
OCHOTNIK: Byłbyś zły, gdyby próbowali cię powstrzymać?
EDOU: Tak.
OCHOTNIK: Czy uważasz, że kiedy ktoś postanawia umrzeć, lekarze powinni powiedzieć:
„Proszę bardzo, możesz umrzeć. Rozumiem twoją decyzję"?
EDOU: Tak uważam.
OCHOTNIK: Jak myślisz, dlaczego niektórzy lekarze nie mogą znieść widoku umierających
pacjentów?
EDOU: Pragną ich uratować za wszelką cenę i nie pozwalają im odejść. Starają się ich
wyleczyć.
OCHOTNIK: Postanowiłeś odejść po dniu swoich urodzin. Co zrobisz, jeśli lekarze będą
chcieli znów nakłuwać ci kości lub przeprowadzić transfuzję krwi?
EDOU: Myślę, że to będzie w sierpniu... Wtedy już nie będę żył.
OCHOTNIK: Mam wrażenie, że naprawdę chcesz umrzeć.
EDOU: Tak...
OCHOTNIK: Dlaczego wybierasz śmierć?
EDOU: Nie czuję się dobrze. Jestem zbyt chory, żeby żyć dalej. Moja choroba czasem znika,
a potem powraca. Czasami mam
Duchowe aspekty pracy... 245
dość siły, żeby biegać, a potem robię się coraz słabszy. Boli mnie wtedy tak bardzo, że
potrzebuję transfuzji krwi... OCHOTNIK: Jak się czujesz, wiedząc, że masz białaczkę?
EDOU: Nie najlepiej.
OCHOTNIK: Co czujesz, kiedy oglądasz filmy, w których występują chorzy na białaczkę?
Interesuje cię ich los? EDOU: Tak, ale w telewizji rzadko pokazują ludzi chorych na
białaczkę.
List, który napisała do mnie matka Edou, ukazuje, jak wiele zdołał osiągnąć ten chłopiec w
swoim krótkim życiu. Jej słowa promieniują miłością i dumą. Matka kontynuuje pracę Edou
na swój własny sposób.
„Droga Elisabeth,
Czytałam w Waszym grudniowym biuletynie artykuł na temat hospicjum dla dzieci w
północnej Wirginii. Tymczasem powstało nowe, bliżej naszego domu! To hospicjum w Santa
Barbara, w Kalifornii. Otworzyli je w czerwcu 1978, w roku śmierci mojego synka. To Edou
przyczynił się do jego powstania.
W 1977 roku powiedziałam synkowi, że może umrzeć. Odparł, iż wie o tym już od pewnego
czasu, więc skoro nie mam nic przeciw temu, chciałby się trochę zdrzemnąć. Uznałam, że nie
chce ze mną rozmawiać, żeby mnie nie zasmucać. Ciężko było mi pogodzić się z tą myślą.
Poprosiłam przyjaciół, żeby podjęli z nim rozmowę na ten temat. Wszyscy odmówili.
Twierdzili, że nie byliby w stanie tego zrobić. Ostatecznie znalazłam kobietę, która była
szefową oddziału PTA (stowarzyszenie zrzeszające nauczycieli i rodziców zaangażowanych
w poprawę jakości życia dzieci) w szkole Edou. Przyjechała do szpitala, żeby porozmawiać z
moim synkiem o jego uczuciach. W trakcie godzinnego spotkania opowiedziała mu o
hospicjum. Edou nie wiedział o istnieniu tego ośrodka, w którym właśnie rozpoczynała kurs.
Był bardzo przejęty tą rozmową. Chciał, żeby natychmiast przeniesiono go z łóżka na wózek
inwalidzki. Zamierzał przejechać nim przez cały budynek szpitala, żeby odwiedzić innych
umierających
246 Dzieci i śmierć
pacjentów. »Mogę im pomóc, bo nie boję się śmierci«, mówił. »Ich życie dobiega końca.
Powiem im, że nie mają się czego bać. W ten sposób uspokoiłem dziadka*. Było mi przykro,
że musiałam go powstrzymać. Tłumaczyłam, że nie można odwiedzać chorych bez
pozwolenia. Poza tym szpital ma jasno określone reguły dotyczące dzieci. Edou poprosił,
żebym postarała się o pozwolenie. Próbowałam przekonać lekarzy. Bez skutku.
Byli oburzeni pomysłem Edou oraz tym, że powiedziałam synkowi, iż może umrzeć.
Twierdzili, że dzieci nie rozumieją, czym jest śmierć. Pracownicy hospicjum podzielali opinię
lekarzy. Uważali, że dzieci w wieku Edou nie rozumieją, czym jest proces umierania. W tym
czasie nie mieli u siebie umierających dzieci.
Mój syn był bardzo zmartwiony odmową. W dodatku żaden lekarz nie przyszedł do niego,
żeby porozmawiać o tym osobiście. Edou sądził, że umierające dzieci rozumieją, na czym
polega śmierć, i potrafią to wyjaśnić lepiej niż ludzie zdrowi. Uważał, że lekarze powinni
pozwolić im angażować się w pracę w hospicjum.
— Jeszcze niedawno przebywałem z Bogiem — mówił. — Pamiętam, jak wygląda niebo.
Rozmawiam z Nim przez cały czas.
Starał się przekonać ludzi, że sześcioletnie dziecko ma świadomość tego, czym jest śmierć.
Rozmawiał o tym otwarcie z każdym, kto chciał go wysłuchać.
Zarząd hospicjum ostatecznie zgodził się rozważyć szczególne potrzeby małych pacjentów.
Podjęli ze mną rozmowy. Tłumaczyłam, że rodziny umierających dzieci potrzebują wsparcia
ze strony takich instytucji jak hospicja. Do tej pory pozostawiano tych ludzi samym sobie.
Byli osamotnieni w obliczu licznych trudności i rozterek. Miesiącami, a nawet latami borykali
się z cierpieniem i pytaniami, na które nikt nie znał odpowiedzi. Edou zauważył, że większość
dzieci umiera w poczuciu osamotnienia, ponieważ rodzice i lekarze nie chcą lub nie umieją z
nimi rozmawiać. W takich sytuacjach dziecko milknie. Mój synek był przekonany, że dzieci,
podobnie jak ludzie dorośli, mają prawo decydowania w sprawie swojej śmierci. Sam podjął
decyzję. Napisał testament i zaplanował swój pogrzeb.
Hospicjum w Santa Barbara opracowało wspaniały program
Duchowe aspekty pracy... 247
uwzględniający potrzeby dzieci chorych nieuleczalnie oraz ich rodzin... Śmierć Edou
przyczyniła się do spełnienia jego marzenia o pomocy dla innych umierających dzieci.
Z wyrazami miłości, B.M.C."
Matka Edou napisała do mnie kolejny list. Opisuje w nim swoją drogę do zrozumienia nauk,
które przekazał jej syn. Zajęło jej to dużo czasu, mimo wielu rozmów, jakie ze sobą
prowadzili. Edou mówił jej, jak cenne jest nasze życie, jak wielką wartość ma miłość, która
nie stawia oczekiwań. Jestem wdzięczna im obojgu za to, że za naszym pośrednictwem
podzielili się swoją wiedzą z innymi ludźmi!
„Dopiero teraz zaczynam rozumieć treść niektórych wypowiedzi Edou. Rozmawiał z każdym,
kto chciał go wysłuchać. Opowiadał ludziom o śmierci w sposób, który sprawiał, że
wychodzili z jego pokoju z uśmiechem na ustach.
W pewnym okresie moim synkiem zajmowała się młoda tera-peutka. Z początku była
przestraszona, ponieważ nigdy nie pracowała z umierającymi dziećmi. Z czasem jednak
zostali prawdziwymi przyjaciółmi. Rozmawiałyśmy po jego śmierci. Opowiedziała mi o tym,
że mój syn martwił się o moje samopoczucie. Opiekował się mną i dbał o to, bym miała czas
na odpoczynek. Edou miał nadzieję, że wrócę do pracy. Pragnął, bym znalazła sobie zajęcie,
które pomoże mi przetrwać w czasie żałoby. Terapeutka powiedziała mi również, że mój syn
pomógł jej skonfrontować się ze śmiercią, wiele dzięki niemu zrozumiała i podjęła pracę
opiekunki w hospicjum.
Podczas choroby Edou byliśmy zdani tylko na siebie. Mój syn bardzo lubił muzykę, a jego
ulubioną piosenką była You and Me Against the World [Ty i ja przeciwko całemu światu].
Czułam, że tak było naprawdę. Nie znalazłam nikogo, do kogo mogłabym się zwrócić i kto
okazałby mi zrozumienie. Czasem wychodziłam, żeby się wykrzyczeć w samotności.
Chowałam głowę w poduszkę albo w płaszcz i płakałam. Potem brałam się w garść i
wracałam, żeby dalej walczyć o mojego synka, który był zupełnie bezbronny.
Stałam się postrachem lekarzy, którzy kulili się na mój widok.
248 Dzieci i śmierć
Myślę, że miałam rację, broniąc swego dziecka przed głupotą niektórych decyzji personelu
szpitala. Nie chcę przez to powiedzieć, że wszyscy lekarze są żli. Większość zachowywała się
w porządku, a niektórzy okazali się wspaniałymi ludźmi. Uważam jednak, że ludzie, od
których zależy życie pacjentów, powinni wiedzieć, co robią. W przeciwnym razie mogą
wyrządzić innym wielką krzywdę. Prowadziłam więc z nimi wojnę. Nie chciałam być
traktowana jak „nieświadoma niczego matka, która jest głupia i której zdanie się nie liczy".
Wypytywałam o szczegóły dotyczące każdego zabiegu. Chciałam wiedzieć, czemu służą.
Kiedy odmawiano mi odpowiedzi, szłam do biblioteki medycznej i czytałam wszystko, co
zostało napisane na ten temat.
Nalegałam również, żeby lekarze rozmawiali z Edou i wyjaśniali mu, na czym polegają
procedury stosowane w jego leczeniu. Sądziłam, że dzięki temu łatwiej będzie mu to
wszystko przejść. Starałam się nie okłamywać syna, ale nigdy, przenigdy nie odbierałam mu
nadziei. Wielu lekarzy sprzeciwiało się mojej postawie. Nie podobało im się, że chciałam być
obecna przy każdym zabiegu nakłuwania lędźwi czy biopsji. Uważam, że rodzice mają prawo
towarzyszyć swoim dzieciom, tak jak dzieci mają prawo wesprzeć się na rodzicach. O wiele
łatwiej jest znosić cierpienie dziecka, kiedy można być przy nim. Nie sposób słuchać jak
krzyczy za zamkniętymi drzwiami gabinetu zabiegowego.
Choroba mojego synka trwała przez trzy i pół roku. W tym czasie zdarzały mu się okresy
lepszego samopoczucia. Niestety, jego kręgosłup ostatecznie się zapadł i długie kości zaczęły
odchodzić. Trzy razy Edou musiał uczyć się przewracać na bok, siadać, raczkować i chodzić
od nowa. Prawie nigdy się nie skarżył, chociaż często krzyczał z bólu. Było to bardzo
przygnębiające, ponieważ jedynymi lekami znieczulającymi, jakie mu podawano, były
Tylenol i kodeina. Próbowaliśmy hipnotycznych metod łagodzenia bólu. Ostatecznie jednak
sięgnęłam po środki znieczulające, które zażywał mój zmarły ojciec. Posługiwałam się
strzykawką stosowaną w leczeniu cukrzycy i podawałam synkowi zastrzyki, kiedy o nie
prosił. Razem z przyjaciółmi zakupiliśmy również aparaturę tlenową, żeby Edou mógł
swobodnie oddychać. Chciał być przytom-
249
ny w chwili swojej śmierci, żeby móc się z nami pożegnać. Umarł z uśmiechem na ustach.
Wierzę, że dzieci wybierają sobie rodziców, aby nasze dusze mogły się rozwijać. Czuję się
zaszczycona możliwością towarzyszenia mojemu synkowi w jego podróży oraz tym, że
wybrał mnie na swoją matkę. Przekazał mi wiele wspaniałych rzeczy, ale najważniejszą
nauką były dla mnie jego słowa o tym, jak cenne jest nasze życie i radość płynąca z miłości
wolnej od oczekiwań.
Z wyrazami miłości, B.M.C."
Bibliografia
Abramson, J. „Facing the Other Fact of Life: Death in Recent Children's Fiction". School
Library Journal, 15 grudnia 1974.
Adams-Greenly, Margaret. „Children's Perception of Illness and Death". Pediatrics Grand
Rounds. 16 września, 1982.
Adams-Greenly, Margaret, i Moynihan, Sister Rosemary T. „Helping the Children of Fatally
111 Parents". Dept. of Social Work, Memoriał Sloan--Kettering Cancer Center, 1285 York
Avenue, Nowy Jork, N.J. 10021, 30 października 1982.
Adler, C.S. „The Meaning of Death to Children". Arizona Medicine, tom 26(3), 1969.
Albany Research Project. A Study in Psychosomatic Pediatrics. Reducing Emotional Trauma
in Hospitalized Children (A Three-Year Study of 140 Tonsillectomized Children). Albany,
N.J.: Department of Pediatrics and Anesthesiology, Albany Medical College, 1 października
1952.
Albee, Constance Impallaria. „Group Work with Hospitalized Children". Children 2:217-
221,1955.
Albertson, Sandy. Endings and Beginnings. Nowy Jork: Random House, 1980.
Alexander, Irving E., i Adlerstein, Arthur M. „Affective Responses to the Concept of Death in
a Population of Children and Early Adolescents". Journal of Genetic Psychology. 93:167-177,
1958.
Allen, James. As A Man Thinketli. Mt. Vernon, N.J.: The Peter Pauper Press.
American Academy of Pediatrics. Care of Children in Hospitals.
Evanston, 111.: American Academy of Pediatrics, 1960.
Ames, Louise Bates. „The Development of the Sense of Time In the Young Child". Journal of
Genetic Psychology. 68:97-125, 1946.
Angell, James W. O Susan! Indiana: Warner Press, 1973.
Anthony, E. James i Koupernik, Cyrille, (red.) The Child In His Family. The Impact
ofDisease and Death. Yearbook of the International Asso-ciation for Child Psychiatry and
Allied Professions, tom 2. Nowy Jork: John Wiley & Sons, 1973.
Anthony, Sylvia. The Cliild's Discovery of Death. Nowy Jork: Harcourt Brace, 1940.
Arlen, M. J. „The Air: The Cold Bright Charms of Immortality". The New Yorker, 27
stycznia 1975.
Armstrong, William. Sounder. Nowy Jork: Harper & Row, 1969.
Arthur, Bettie i Kemme, Mary L. „Bereavement in Childhood". Journal of Child Psychology
and Psychiatry. 5:37-49, czerwiec 1964.
252 Dzieci i śmierć
Bach, Alice. Mollie Make-Believe. Nowy Jork: Harper & Row, 1974
Bach, Susan. Spontaiieous Paintings ofSeverely III Patients. Wyd. w Niemczech, 1969.
_. „Spontanes Malen Schwerkranker Patienten". Acta Psychosomatica
8. Basel, Switzerland: J.R. Geigy, 1966.
Bacon, Francis. The Works of Francis Bacon. Londyn: 1874.
Baer, Ruth. „The Sick Child Knows". W Should the Patient Know tlie Truth, S. Standard i H.
Nathan. Nowy Jork: Springer, 1955, s. 100-106.
Baker, Lynn. You and Leukemia: A Day at a Time. Rochester, Minn.: Mayo Comprehensive
Cancer Center, 1976.
Bakwin, Harry. „Pure Maternal Overprotection". Journal of Pediatrics. 33, 6:788-794, 1948.
_. „Suicide in Children and Adolescents". Journal of Pediatrics. 50, 6:
749-769, czerwiec 1957.
Bakwin, Ruth M. i Bakwin, Harry. Psychological Care During Infancy and Childhood. Nowy
Jork i Londyn: D. Appleton-Century, 1942.
Barnard, M. i Olson, J. „The Abused or Neglected Child". W: Comprehen-sive Pediatrie
Nursing, wyd. 2, G. Scipiens i in. Nowy Jork: McGraw--Hill, 1979.
Barry, Herbert, Jr. „Significance of Maternal Bereavement Before Age of Eight in Psychiatrie
Patients". Archiues of Neurology and Psychiatry. 62:630-637, 1949.
Bartoli, Jennifer. Nonna. Nowy Jork: Harvey House, 1975.
Baty, James M. i Tisza, Veronica B., „The Impact of Illness on the Child and His Family".
Child Study 34, 1:15-19, zima 1956-1957.
Baudouin, Charles. Mind of the Child. Londyn: George Allen i Unwin, 1933.
Bauman, E. i Brint, Armand, i in. The Holistic Health Handbook. Com-piled by Berkeley
Holistic Health Center. Berkeley, Kalif.: And/Or Press, 1978.
Bayle, Joe. The View from the Hearse. Elgin, 111.: David Corly Pub.
Beaumont, P. J.V. „Death of First Born-Tenth Plague". South African Me-dical Journal, tom
48 (37), 1974.
Beck, J. „Childhood Bereavement and Adult Depression". Archwes of General Psychiatry.
9:295-302 (Pt.3), 1963.
Becker, D. i in. „How Survivng Parents Handled Their Young Children^ Adaptation to the
Crisis of Loss". American Journal of Ortliop-sychiatry, 37:753-757, lipiec 1976.
Becker, E. The Denial of Death. Nowy Jork: Free Press, 1973.
Beckman, Gunnel. Admission to the Feast. Nowy Jork: Holt, Rinehart, 1979.
Benchley, Nathaniel. Feldman Fieldmouse: A Fable. Nowy Jork: Harper & Row, 1971.
Bender, David i Hagen, R. Death and Dying: Opposing Viewpoints. St. Paul, Minn.:
Greenhaven Press, 1980.
Bibliografia 253
Bender, Lauretta. Aggression, Hostility, and Anxiety in Children. Spring-field, 111.: Charles
C. Thomas, 1958.
_. Dynamie Psycliopathology of Childliood. Springfield, 111.:
Charles C. Thomas, 1954.
Bender, Lauretta i Scholder, Paul. „Suicidal Preoccupations and Attempts in Children".
American Journal of Orthopsychiatry. 7:225-234, kwiecień 1937.
Benedek, Therese. „Adaptation to Reality in Early Infancy". Psyclioanalytic Quarterly. 7:200-
215,1938.
Bennholdt-Thomsen, C. „Sterben und Tod des Kindes". Deutsche Medizi-nisclie
Wochenschrift 84:1437-1442, 14 sierpnia 1959.
Berezin, Nancy. After a Loss in Pregnancy—Help for Families Affected by a Miscarriage, a
Stillbirth, or the Loss of a Newborn. Nowy Jork: Simon & Schuster, 1982.
Bergman, A. „Sudden Infant Death Syndrome: What Can You Do?" Medi-cal Times. Reprint,
1979. (Dystrybucja National Sudden Infant Death Syndrome Foundation, Chicago).
Bergman, Abraham i Schulte, Charles F.A., III, (red.) „Care of the Child with Cancer".
Pediatrics 3, tom 40, wrzesień 1967.
Bergman, Paul i Escalona, Sibylle K „Unusual Sensitivities in Very Young Children".
Psyclioanalytic Study of the Child. 3/4:333-352, 1947
Bergmann, Thesi, we współpracy z Anną Freud. Children in the Hospital. Nowy Jork:
International Universities Press, 1965.
Best, Pauline. „An Experience on Interpreting Death to Children". Pastorał Care. 1, 2:1948.
Beverly, Bert I. „The Effect of Illness upon Emotional Development". Journal of Pediatrics 8,
5:533-543, maj 1936.
Bierman, Howard R. „Parent Participation Program in Pediatrie Oncolo-gy. A Preliminary
Report". Journal of Chronić Diseases. 3,6:632-639, czerwiec 1956.
Binger, C.M.; Ablin, A.R.; Fuerstein, R.C; Kushner, H.H.; Zoger, S. i Mid-dlesen, D.
„Childhood Leukemia: Emotional Impact on Patient and Family". New England Journal of
Medicine, tom 280, 8, 20 lutego 1969.
Blaine, Graham. „Some Emotional Problems of Adolescents". Medical Cli-nics of Nortli
America. 49:387-404, marzec 1965.
Blake, Florence. The Child, His Parents and the Nurse. Filadelfia: Lip-pincott, 1954.
Bloomfield, Harold. How to Survive the Loss ofLove.
Bluebond-Langner, Myra. „Awareness and Communication in Terminally 111 Children:
Pattern, Process, and Pretense". Doctoral thesis, Cham-paign-Urbana, 111.: University of
Illinois, 1975.
Bolivar, Jossy A. With Love from Jo. San Luis Obispo, Kalif.: Padre Pro-ductions, 1980.
Bond, Nancy. The String in the Harp. Nowy Jork: Atheneum, 1976.
254 Dzieci i śmierć
Bonine, G.N. „Students' Reactions to Children's Death". American Journal of Nursing.
67:1439-1440, lipiec 1967.
Borack, Barbara. Someone Smali. Nowy Jork: Harper, 1969.
Boston Women's Health Book Collective, Inc. Ourselues and Our Children. Nowy Jork:
Random House, 1978.
Bowlby, J. „Grief and Mourning in Infancy and Early Childhood". Psyclioanalytic Study of
the Child, tom 15, 1960.
Braga, Laurie i Joseph. Learning and Growing—A Guide to Child Deve-lopment. Englewood
Cliffs, N.J.: Prentice-Hall, 1975.
Brantamay, H. „Recueil de faits tentative de suicide d'une fillette de 9 ans".
Kinderpsychiatrie. 2: wrzesień 1944.
Bridbord, K. „The Dying Child". Dissertation, University of Chicago, wiosna 1969.
Bright, Florence i Frances; France, Sister M. Luciana. „The Nurse and the Terminally 111
Child". Nursing Outlook. Wrzesień 1967.
Briscoe, Karen. „Childhood Leukemia, the Family Disease". Reprint The American Cancer
Society, nr 0406.
Brown, Margaret W. The Dead Bird. Reading, Mass.: Young Scott Bo-oks, 1965.
_. „How to Tell if a Baby Has Cerebral Palsy... and What to Tell His Pa-
rents When He Does". Nursing 79, 79:88, maj 1979.
Brown, Myra Berry. First Night away from Home. Nowy Jork: Franklin Watts, 1960.
Buck, Pearl. The Big Wave. Scholastic Book Service.
Buckley, Helen. Grandmother and I. Nowy Jork: Lothrop, Lee & She-pard, 1961.
Burch, Robert. Simon and the Game of Chance. Nowy Jork: Viking, 1970.
Burlingham, D. i Freud, A. Young Children in Wartime. Londyn: Allen and Unwin, 1942.
Burrus, W. The Riddle of Crib Death. Chicago: National Sudden Infant Death Syndrome
Foundation.
Buscaglia, Leo F. Love. Nowy Jork: Fawcett Crest, 1972.
Buswell, Guy Thomas. How People Look at Pictures. Chicago: University of Chicago Press,
1935.
Cain, Albert C.; Fast, Irene; Erickson, Mary E. „Children's Disturbed Reactions to the Death
of a Sibling". American Journal of Orthopsycliia-try. 34:741-752, lipiec 1964.
Caines, Jeanette Franklin. Abby. Nowy Jork: Harper & Row, 1973
Calconer, L. „How to Answer the Questions Children Ask About Death". Parents' Magazine,
listopad 1962.
Caplan, Gerald. Emotional Problems of Early Childhood. Nowy Jork: Basic Books, 1955.
Carner, Charles. Tawny. Nowy Jork: Macmillan, 1978.
Carrick, Carol. The Accident. Nowy Jork: Seabury, 1976.
Center for Attitudinal Healing: There Is a Rainbow Behind Every Cloud. Millbrae, Kalif.:
Celestial Arts, 1978.
Bibliografia 255
Chandra, R.K. „A Child Dies". Indian Journal of Pediatrics. 35:363-364, lipiec 1968.
„Children in Hospitals". What's New 217: s. 2-6, wiosna 1960.
„Children in Hospital". Lancet 1, XIX: 784-786, 7 maja 1949.
Children of the World Paint Jerusalem. Jerozolima: Keter Publishing House, 1978, i Nowy
Jork: Bantam Books, 1978.
Chodoff, Paul i in. „Stress Defenses and Coping Behavior; Observations in Parents of
Children with Malignant Disease". American Journal of Psychology 120, nr 8, luty 1964.
Christ, Grace i Adams-Greenly, Margaret. „Therapeutic Strategies at Psy-chosocial Crisis
Points in the Treatment of Childhood Cancer".
Cleaver, Vera and Bill. Grover. Lippincott, 1970.
_. Where the Lilies Bloom. Lippincott, 1969.
Cobb, Beatrix. „Psychological Impact of Long Illness and Death of a Child on the Family
Circle". Journal of Pediatrics 49, 6:746-751, paździer-nik-grudzień 1956.
Coburn, John. Annie and the Sand Dobbies. Nowy Jork: Seabury, 1964.
Coffin, Margaret A. „Observation of Behavioral Responses". Nursing Ob-seruations of the
Young Patient. Dubuąue, Iowa: Wm. C. Brown Publi-shers, 1970.
Cohen, Barbara. Thank You, Jackie Robinson. Nowy Jork: Lothrop, 1974.
Cole, S.R. „For Young Readers: Introducing Death". New York Times Book Review, 26
września 1971.
Commager, Evan. Valentine. Nowy Jork: Harper & Row, 1961.
Cook, S. Children and Dying: An Exploration and Selected Bibliographies. Nowy Jork:
Health Sciences Publishing Corporation, 1974.
Coutant, Helen. The First Snow. Nowy Jork: Knopf, 1974.
Cragg, Catherine E. „The Child with Leukemia". The Canadian Nurse 30--34, październik
1960.
Cram, Mildred. Forever. Nowy Jork: Knopf, 1979.
Craven, Margaret. I Heard the Owi Cali My Name. Nowy Jork: Double-day, 1973.
Crawford, Nelson Antrim i Menninger, Karl A., (red.) The Health-Minded Child. Nowy Jork:
Coward-McCann, 1930.
Danz, Louis. The Psycliologist Looks at Art. Nowy Jork: Longmans, Gre-en & Company,
1937.
Dapean, M. The Current State of SIDS Research. Presentation to National Sudden Infant
Death Syndrome Foundation Board of Trustees. Chicago, 1979.
Darcy-Berube, Francoise. „When Your Child Asks About Death". New Catholic World,
marzec 1973.
Davidson, Ramona P. „Let's Talk About Death—To Give Care in Terminal Illness".
American Journal of Nursing 66, styczeń 1966.
Davis, J.A. „The Attitude of Parents to the Approaching Death of Their Child".
Developmental Medicine and Child Neurology 6:286-288, czerwiec 1964.
256 Dzieci i śmierć
Davoli, G. „The Child's Reąuest to Die at Home". Pediatrics 38:925, listopad 1966.
Dean, D. „Emotional Abuse of Children". Child Today 79:18, lipiec-sier-pień 1979.
„Death, Books Concerned with". Harper & Row. Fotokopia. 4 s.
„Death in Childhood". Canadian Medical Association Journal 98:967-969, 18 maja 1968.
Dennis, Wesley. Flip. Nowy Jork: Viking, 1941.
DePaola, Tomie. Nana Upstairs and Nana Downstairs. New York: Put-nam, 1973.
Deutsch, H. „The Absence of Grief". The Psyclioanalytic Quarterly, tom 6, 1937.
Deutsch, J.M. The Development of Children's Concepts ofCausal Relation-ships.
Minneapolis: University of Minnesota Press, 1937.
Dimock, Hedley C. The Child in Hospital. Toronto, Kanada: Macmillan, 1959.
Diskin, Martin i Guggenheim, Hans. „The Child and Death as Seen in Different Cultures". In
Explaining Death to Children, wyd. przez E.A. Grollman. Boston: Beacon Press, 1967.
Dobrin, Arnold. Seat! Nowy Jork: Four Winds Press, 1971.
Donovan, John. I'll Get There. It Better Be Worth the Trip. Nowy Jork: Harper & Row, 1969.
_. Wild in the World. Nowy Jork: Harper & Row, 1971.
Doss, Barbara. „The Meaning of Death to Children". Baptist Leader, maj 1971.
Downey, Timothy James. „Ali My Times in the Hospital—A Child Remem-bers". American
Journal of Nursing, tom 74, nr 12, grudzień 1974, s. 2196-2198.
Duda, Deborah. A Guide to Dying at Home. Santa Fe, New Mexico: John Muir, 1982.
Dunn, Paul i Eyre, Richard. The Birth That We Cali Death. Salt Lake City: Bookcraft
Publishers, 1976.
Easson, W.M. „Care of the Young Patient Who Is Dying". Journal of the American Medical
Association 205:203-207, 22 lipca 1968.
_. The Dying Child. The Management of the Child or Adolescent Who
Is Dying. Springfield, 111.: Charles C. Thomas, 1970.
Edelston, H. „Separation Anxiety in Young Children". Genetic Psychology Monographs
28,1:3-95, czerwiec 1942.
Ehrenzweig, Anton. The Psychoanalysis of Artistic Vision and Hearing. Nowy Jork: Julian
Press, 1953.
Engle, George L. „Grief and Grieving". American Journal of Nursing, tom 64, nr 9, wrzesień
1964.
Estvan, Frank i Elizabeth. The Child's World. Nowy Jork: Putnam, 1959.
Evans, Audrey E. „If a Child Must Die". New England Journal of Medi-cine 278, 3:138-142,
styczeń 18, 1968.
Bibliografia 257
Facts About Sudden Infant Death Syndrome. Chicago: National Sudden Infant Death
Syndrome Foundation, 1979.
Fargues, Marie. Child and the Mystery of Death. Glen Rock, N.J.: Pau-list Press, 1966.
Farley, Carol. The Garden Is Doing Fine. Nowy Jork: Atheneum, 1975.
Farrell, Fran L. „Living Until Death: A Case Study of Three Adolescents with Cancer". Praca
magisterska, Arizona State University, 1977.
Fassler, Joan. The Boy with a Problem. Nowy Jork: Behavioral Publica-tions, 1971.
_. My Grandpa Died Today. Gerontology Series. Nowy Jork: Behavio-
ral Publications, 1971.
_. One Little Girl. Nowy Jork: Behavioral Publications, 1969.
Fassler, J. „Some Special Uses of Children's Literature". Yale University Child Study Center,
marzec 1975. Fotokopia. 7 s.
Feifel, Herman, red. The Meaning of Death. Nowy Jork: McGraw-Hill, 1959.
Fischoff, Jos. i 0'Brien, Noreen. Before and After My Child Dies: A Collec-tion of Parents'
Experiences. Detroit: Emmons-Fairfield, 1981.
Fister, Nelda. „Death in Children". Research Core Seminar. University of Oklahoma, maj
1974.
_. Mothers' Perceptions of Interactions During Their Experiences Sur-
rounding the Terminal Episode of Illness and Death of Their Children. (Niedrukowane.)
Folck, Marylin i Nie, Phyllis. „Nursing Students Learn to Face Death". Nursing Outlook 7,
1959.
Forres Hildegard. „Emotional Dangers to Children in Hospitals", Mental Health 2:58-62,
1953.
Forsyth, David. „Psychological EfTects of Bodily Illness in Children". Lancet 2:15-18, 7 lipca
1934
Frank, Lawrence. „Children in a World of Violence". Progress of Educa-tion 17:393-399,
październik 1940.
Franki, Viktor Emil. The Doctor and the Soul. Nowy Jork: Knopf, 1955.
Frederick, Regina Wilma. Charlie's Moment ofTrutli. Atlanta: Angel Cre-ations, 1980.
Freud, Anna. Normality and Patliology in Childhood. Nowy Jork: International Universities
Press, 1965.
_. „The Role of Bodily Illness In the Mental Life of Children". Psyclioanalytic Study of the
Child 7:69-81, 1952.
Freud, A. i Burlingham, D. War and Children. Nowy Jork: International Universities Press,
1944.
Friedman, Stanford B. i in. „Behavioral Observations on Parents Anticipa-ting the Death of a
Child". Pediatrics, tom 32, październik 1963.
Friedman, Stanford B. „Care of the Family of the Child with Cancer". Pediatrics. 40, 3:498-
507, wrzesień 1967.
Frimoth, Lenore Beck. Little Ones to Him Belong. Virginia: John Knox Press, 1962.
258 Dzieci i śmierć
Furman, E. A Child's Parent Dies. New Haven: Yale University Press, 1974.
Furman, R. „The Child's Reaction to Death in the Family". W Loss and Grief: Psycliological
Management in Medical Practice, wyd. przez B. Schoenberg i in. Nowy Jork: Columbia
University Press, 1970.
Furman, Robert A. „Death and the Young Child: Some Preliminary Con-siderations".
Psyclioanalytic Study of the Child.
_. „Death of the Six-Year-01d's Mother During His Analysis". Psyclioanalytic Study of the
Child.
Futterman, Ed.; Hoffman, Irvin i Sabshin, Melvin. Parental Anticipatory Mourning. Dept. of
Psychiatry, University of Illinois College of Medi-cine, 7 października 1970.
Garfield, Chas. A., red. Psychosocial Care ofthe Dying Patient. San Francisco Training
Conference for Physicians, 29 kwietnia — lmaja 1976.
Gartley, Wayne i Bernasconi, Marion. „The Concept of Death in Children". Journal of
Genetic Psychology 110: 71-85, 1967.
Gauthier, Y. „The Mourning Reaction of a Ten-and-a-Half-Year-Old Boy". Psyclioanalytic
Study ofthe Child. 20:481-494, 1965.
_. „The Mourning Reaction of a Ten-Year-Old Boy", Canadian Psychiatrie Association
Journal II: Suppl.: 307-308, 1966.
Gawain, Shakti. Creative Visualization. Mili Valley, Kalif.: Whatever Pu-blishing, 1978.
Gay, M.J. i in. „The Late Effects of Loss of Parents in Childhood". British Journal of
Psychiatry 113:757-759, lipiec 1967.
Geis, Dorothy P. „Mothers' Perceptions of Care Given Their Dying Children". American
Journal of Nursing, tom 65, nr 2, luty 1965.
George, Jean C. Julie ofthe Wolues. Nowy Jork: Harper and Row, 1972.
Gerard, Elisabeth I. „Der Tod ais Erlebnis bei Kindern und Jugendlichen". Individual
Psychology 8:551-558, 1930.
Gesell, Arnold; lig, Frances i Ames, Frances. Youtli-the Years from Ten to Sixteen. Nowy
Jork: Harper Brothers, 1956.
Gibney, Harriet H. „What Death Means to Children". Parents' Magazine 65:136-142, marzec
1965.
Gibran, Kahlil. Prorok. Towarzystwo Salezjańskie, Warszawa 1984.
Gil, D. Child Abuse and Violence. Nowy Jork: AMS Press, 1979.
Giono, Jean. The Man Who Planted Hope and Grew Happiness. Brooks-ville, Maine: Friends
of Naturę, 1981.
Glaser, Kurt. „Attempted Suicide in Children and Adolescents: Psychody-namic
Observations". American Journal of Psychotherapy 19, 2:220--227, kwiecień 1965.
Golden, Susan i in. Chemotherapy and You. DHEW nr (NIH) 76-1136. Waszyngton, D.C.
Goldfogel, Linda. „Working with the Parent of a Dying Child". American Journal of Nursing,
tom 70, nr 8, sierpień 1970.
Gordon, Audrey i Klass, Dennis. Death Crisis at School. Rękopis, 1980.
Bibliografia 259
Gordon, Joseph i Zern, Harry. The Emotional Problems of Children. Nowy Jork: Crown,
1954.
Gould, Etta M. „A Playroom Helps Children Adjust to a Hospital". Nursing World 129:14-16,
grudzień 1955.
Gould, Robert E. „Suicide Problems in Children and Adolescents". American Journal of
Psychotlierapy 19, 2:228-246, kwiecień 1965.
Graham, Victoria. „Sometimes Ricky Accepts Death". The Boston Globe, 7 listopada 1974, s.
45.
Grant, Niels, Jr. Art and the Delinąuent. Nowy Jork: Exposition Press, 1958.
Green, Morris. „Care of the Dying Child". Pediatrics 40, 3:492-497, wrzesień 1967.
Green, Morris; Friedman, Stanford i Rotherberg, M.B. „Something Can Be Done for a Child
with Cancer". Hospital Tribune 1, 27:8, 3 lipca 1967.
Green, M. i Solnit, A.J. „Reactions to the Threatened Loss of a Child: A Vul-nerable Child
Syndrome; Pediatrie Management of the Dying Child, Part III". Pediatrics, 34, 1:58-66, lipiec
1964.
Greene, Constance. Beat the Turtle Drum. Nowy Jork: Viking, 1976.
Greene, Patricia. „The Child with Leukemia in the Classroom". American Journal of Nursing,
tom 75, nr 1, styczeń 1975.
Gregory, I. „Anterospective Data Following Childhood Loss of a Parent". Archives of
General Psychiatry 13:99-120, 1965.
„Grief and Mourning". Office of Preventive Programs, Kentucky Department of Mental
Health, 1973. (Broszura.)
Grifliths, Ruth. A Study of Imagination in Early Childhood. Londyn: Ke-gan Paul, 1935.
Grigsby, 01ive John. „An Experimental Study of the Development of Con-cepts of
Relationship in Pre-School Children as Evidenced by The-ir Expressive Ability". Journal of
Experimental Education 1, 2:144--162, 1932.
Grimmius, Marie E. Potatoes. (Rękopis.)
Grollman, Earl A., red. Concerning Death: A Practical Guide for the Li-ving. Boston: Beacon
Press, 1974.
_. Explaining Death to Children, Boston: Beacon Press, 1967.
_. Talking About Death. Boston: Beacon Press, 1971.
_. What Helped Me When My Loved One Died. Boston: Beacon Press,
1981.
Guest, Judith. Ordinary People. Nowy Jork: Viking, 1976.
Guggenheimer, Richard. Sight and Insight. Nowy Jork: Harper & Brothers, 1945.
Guimond, Joyce. „We Knew Our Child Was Dying". American Journal of Nursing, tom 74,
nr 2, luty 1974.
Gunther, J. Death Be Not Proud. Nowy Jork: Harper & Row, 1971.
Gutowski, Frances. „Nursing the Leukemie Child with Central Nervous
260 Dzieci i śmierć
System Involvement". American Journal of Nursing 63:87-89, kwiecień 1963.
Hagin, R.A. „Bereaved Children". Journal of Clinical Child Psychology, tom 3(2), 1974.
Hailperin, Celia, red. Hospital Seruices for the Child at Home. Pittsburgh: Mortefiore
Hospital Association of Western Pennsylvania, 1968.
Hajal, F. „Post-Suicide Grief Work in Family Therapy". Journal of Mar-riage and Family
Counseling, kwiecień 1977.
Hall, Lynn. Shadows. Chicago: Follett, 1977.
Haller, J. Alex, red. The Hospitalized Child and His Family. Baltimore: Johns Hopkins Press,
1967.
Hallet, E.R. „Birth and GrieF. Birth and the Family Journal, tom 1:4, 1974.
Hamovitch, Maurice B. The Parent and the Fatally III Child. Duarte, Kalif.: City of Hope
Medical Center, 1964.
Hardgrove, Carol i Warrick, Louise H. „How Shall We Tell the Children?" American Journal
of Nursing, tom 74, nr 3, marzec 1974, s. 448-450.
Harris, Audrey. Wliy Did He Die? Minneapolis: Lerner Press, 1970.
Hirrison, S.I. i in. „Childreńs Reactions to Bereavement. Adult Confu-sions and
Misperceptions". Archiues of General Psychiatry 17:593-597, marzec 1967.
Hays, Joyce Samhammer. „The Night Neil Died". Nursing Outlook, tom 19, nr 11, grudzień
1962.
Hazlitt, William. „On the Feeling of Immortality in Youth". W: Complete Works, wyd. przez
P. P. Hose, tom XVII. Londyn: J.M. Dent, 1934.
Hedlund, Kent, red. They Say We Children Fear the Dark. Edwardsville: Southern Illinois
University, zima 1974.
Henderson, L. „Crib Deaths: Who Shares the Father's Sorrow?" Dallas Times Herald, 3
sierpnia 1975. (Przedruk.)
Hendricks, C.G. i Wills, R. The Centering Book: Awareness Actiuities for Children, Parents
and Teachers. Englewood ClifTs, N.J.: Prentice--Hall, 1975.
Hersh, E.M., i in. „Causes of Death in Acute Leukemia". Journal of the American Medical
Association, 193, 1965.
Heuscher, J.E. „Death in the Fairy-Tale". Diseases ofthe Nervous System 18:462-468, lipiec
1967.
Hickman, M.W. Love Speaks Its Voice. Waco, Tex.: Word, 1976.
Hilgard, Josephine; Newman, Martha F. i Fisk, Fern. „Strength of Adult Ego Following
Childhood Bereavement". American Journal of Ortlio-psychiatry 30:788-798, 1960.
Hillard, A. „Respecting the Child's Culture". Child Today, 79:21, styczeń--luty, 1979.
Hinton, J.M. „The Physical and Mental Distress of the Dying". Quarterly Journal of Medicine
32, styczeń 1963.
Hoekelma, R.A. „Physicians' Responsibility in Management of Sudden
Bibliografia 261
Infant Death Syndrome". American Journal of Diseases of Children, tom 128 (1), 1974.
Hoffman, Irwin. Family Adaptation to Total Illness in a Child: An Explo-ration of Sense-of-
Self Under the Impact of Stress. Chicago: Universi-ty of Chicago Press, sierpień 1968.
Hoffman, Irwin i Futterman, E.H. „Coping with Waiting: Psychiatrie In-tervention and Study
in the Waiting Room of a Pediatrie Oncology Cli-nic". Compreliensive Psychiatry, tom 12, nr
1, styczeń 1971.
Hopkins, Lois Jones. „A Basis for Nursing Care of the Terminaly 111 Child and His Family".
Maternal-Child Nursing Journal, tom 2, nr 2, lato 1973.
Hostler, Phyllis. The Cliild's World. Harmondsworth, Middlesex, Eng-land.: Penguin Books,
1959.
Howell, D.A. „A Child Dies". Hospital Topics 45:93-96, luty 1967.
_. „A Child Dies". Seminars in Hematology 3:168-173, kwiecień 1966.
Howell, Doris A. „A Child Dies". Journal of Pediatrie Surgery 1, 1:2-7, luty 1966.
_. „Emotional Management of Family Stressed in Care of Dying Child".
Pediatrie Currents 17, 6: czerwiec 1968.
Hunt, Irene. Up a Road Slowly. Chicago: Follett, 1966.
Hunt, Leigh. „Deaths of Little Children". W: The Great English Essay-ists, wyd. przez W.J. i
C.W. Dawson. Nowy Jork: Harper & Brothers, 1909, s. 64-69.
Hunter, Edith F. The Questioning Child and Religion. Boston: Beacon Press, 1956.
Hunter, Mollie. The Sound of Chariots. Nowy Jork: Harper & Row, 1972.
Ilg, Frances L. i Ames, Louise Bates. Child Behavior. Nowy Jork: Harper & Bros., 1955.
I Never Saw Anotlier Butterfly...: Rysunki i wiersze dzieci więzionych w obozie
koncentracyjnym w Terezinie w latach 1942-1944. Nowy Jork: Mc-Graw-Hill, 1964.
Jackson, Edgar N. For the Liuing. Des Moines: Meredith, 1964.
_. Telling a Child About Death. Nowy Jork: Channel Press,
1965.
_. „The Theological, Psychological, and Philosophical Dimensions of
Death in Protestantism". W: Explaining Death to Children, wyd. przez Earl A. Grollman.
Boston: Beacon Press, 1967.
_. Understanding Grief. Nowy Jork: Abington Press, 1957.
Jackson, Edith. „Treatment of the Young Child in the Hospital". American Journal of
Orthopsychiatry 12:56-67, 1942.
Jackson, Katherine; Winkley, Ruth i Faust, Otto. „Problem of Emotional Trauma in Hospital
Treatment of Children". JAMA 149, 17:1536--1537, 1952.
Jacobs, Tina Claire. „Casework with the Very Young Child in a Hospital". Social Work. 3,
2:76-82, kwiecień 1958.
262 Dzieci i śmierć
Jakab, Irene, red. Art Interpretation and Art Tlierapy. Nowy Jork: S. Karger, 1969.
Jean, Sally Lucas. „Mental Windows for Hospitalized Children". The Child 13,1949.
Jensen, Reynold A. „The Hospitalized Child, Round Table". American Journal of
Ortliopsychiatry 25, 2:293-318, kwiecień 1955.
Jersild, Arthur T. i Holmes, Frances B. Children's Fears. Nowy Jork: Tea-chers College,
Columbia University, 1935.
Jersild, Arthur; Markey, Frances i Jersild, Catherine. Children's Fears, Dreams, Wishes,
Daydreams, Likes, Dislikes, Pleasant and Unpleasant Memories. Nowy Jork: Teachers
College, Columbia University, Bure-au of Publications, 1933.
Jetter, Lucille E. „Some Emotional Aspects of Prolonged Illness in Children". Survey 84:165,
maj 1948.
Johnson, Edwin, i Josey, Charles C. „A Note on the Development on the Thought Forms of
Children As Described by Piaget". Journal of Ab-normal Social Psychology 26:338-339,
1931-32.
Jones, Ron. The Acorn People. Nowy Jork: Bantam Books, 1977.
Kantrowitz, Mildred. „When Violet Died". Parents' Magazine, kwiecień 1973.
Kapłan, Bess. The Empty Chair. Nowy Jork: Harper, 1978.
Karon, Myron i Vernick, Joel. „An Approach to the Emotional Support of Fatally 111
Children". Clinical Pediatrics, tom 7, nr 5, maj 1968, s. 274-279.
Kastenbaum, R. „The Kingdom Where Nobody Dies". Saturday Reuiew, grudzień 23, 1972.
Kastenbaum, R.J., red. Omeda Journal of Health and Dying, tom 12, nr 4, 1981-82.
Kastenbaum, Robert. „The Child's Understanding of Death: How Does It Develop?" W:
Explaining Death to Children, wyd. przez E.A. Grollman. Boston, Beacon Press 1967, s. 89-
108.
_. „Time and Death in Adolescence". W: The Meaning of Death, wyd.
przez H. Feifel. Nowy Jork: McGraw-Hill, 1959, s. 99-113.
Katz, David i Rosa. Conuersations with Children. Londyn: Kegan Paul, 1936.
Keats, Ezra Jack. Whistle for Willie. Nowy Jork: Viking, 1964.
Keyser, Marty. „At Home with Death: A Natural Child-Death". Pediatrics, tom 90, nr 3.
Klaber, F.W. When Children Ask About Death, Nowy Jork: Society for Ethical Culture, 1950.
Klein, Melanie. The Psychoanalysis of Children. Londyn: L. & V. Woolf, 1932.
Klein, Norma. Sunshine. Nowy Jork: Avon, 1974.
Kliman, G. Psychological Emergencies of Childhood. Nowy Jork: Grune and Stratton, 1968.
Klingberg, Gote. „The Distinction Between Living and Not Living Among
Bibliografia 263
7 to lO-Year-Old Children, with Some Remarks Concerning the So--Called Animism
Controversy". Journal of Genetic Psychology 90:227--238, 1957.
Klingensmith, S.W. „Child Animism: What the Child Means by 'Alive"\ Child Deuelopment
24, 1:51-61, marzec 1953.
Knudson, Alfred G. i Natterson, Joseph M. „Practice of Pediatrics: Parti-cipation of Parents in
the Hospital Care of Fatally 111 Children". Pediatrics 26, 3:482-490, wrzesień 1960.
Koltnow, Peter. The Child with Cancer—The Family. American Cancer Society National
Conference on Humań Values and Cancer. Atlanta, Georgia, czerwiec 23, 1972.
Koocher, G.P. „Conversations with Children About Death—Ethical Con-siderations in
Research". Journal of Clinical Child Psychology, tom 3 (2), 1974.
_. „Talking with Children about Death". American Journal of Orthope-
dics, tom 44 (3), 1974.
_. „Why Isn't the Gerbil Moving Anymore?" Children Today, styczeń-
-luty 1975.
Kris, Ernst. Psyclioanalytic Explorations in Art. Nowy Jork: International Universities Press,
1952.
Kiibler-Ross, Elisabeth. Death: The Finał Stage of Growtli. Englewood ClifTs, N.J.: Prentice-
Hall, 1975.
_. „The Language of Dying", Journal of Clinical Child Psychology,
3,1974.
_. Letter to a Child with Cancer (The Dougy Book).
_. Living with Death and Dying. Nowy Jork: Macmillan, 1981.
_. „Nothing Finał". 60-minutowa kaseta wideo BBC z 1982 o dr E. Kiibler-Ross. Możliwość
wypożyczenia lub zakupu z Shanti Nilaya, P.O. Box 2396, Escondido, Kalifornia 92025.
_. On Death and Dying. Nowy Jork: Macmillan, 1969.
_. Remember the Secret. Millbrae, Kalif.: Celestial Arts, 1982.
_. Rozmowy o śmierci i umieraniu. Poznań: Media Rodzina, 1998.
_. „To Die Today". 16mm film prod. CBC. Możliwość wypożyczenia lub
zakupu z Film Makers Library, Inc., 290 West End Avenue, Nowy Jork, Nowy Jork 10023.
_. To Live Until We Say Goodbye. Englewood Cliffs, N.J.: Prentice-
-Hall, 1978.
_. „What Is It Like To Be Dying?" American Journal of Nursing, tom
71, nr 1, styczeń 1971.
_. Working It Through. Nowy Jork: Macmillan, 1982.
Kutscher i Kutscher. A Bibliograpliy of Books on Death, Bereavement, Loss and Grief. Nowy
Jork: Health Science, 1935-1968 (plus uaktualnienie do 1973).
Kyber, Manfred. The Tliree Candles of Little Veronica. Garden City: Wal-dorf Press, 1972.
Lamm, Maurice. Jewish Way of Death. Nowy Jork: Jonathan David, 1968.
264 Dzieci i śmierć
Langford, William S. „Anxiety in Children". American Journal of Ortlio-psychiatry 7:210-
218, kwiecień 1937.
_. „The Child in the Pediatrie Hospital: Adaptation to Ilness and Hospi-
talization". American Journal of Orthopsycliiatry 31:667-684, 1961.
_. „Psychologie Aspects of Pediatrics (Physical Illness and Convales-
cence: Their Meaning to the Child)". Journal of Pediatrics 33:242-150, sierpień 1938.
Lasker, Arnold A. „Telling Children the Facts of Death". National Jewisli Monthly, 1972.
Lee, Mildred. Fog. Nowy Jork: Seabury, 1972.
_. The Rock and the Willow. Nowy Jork: Lothrop, 1963.
_. The Magie Motli. Nowy Jork: Seabury, 1972.
Leerhsen, C.; Abramson, P. i Prout, L.R. „Parents of Slain Children". Newsweek, 12 kwietnia
1982.
Levine, Stephen. Louebeast. Santa Cruz, Kalif.: Orenda-Unity, 1972.
_. Planet Steward. Santa Cruz, Kalif.: Orenda-Unity, 1974.
_. Who Dies? Garden City: Doubleday, 1982.
Levine, Stephen i Ram Dass. Grist for the Mili. Santa Cruz, Kalif.: Orenda-Unity, 1977.
Levinson, B.M. „The Pet and the Child's Bereavement". Mental Hygiene 51:197-200,
kwiecień 1967.
Leviton, D. „A Course on Death Education and Suicide Prevention: Impli-cations for Health
Education". J.A.C.H.A., tom 19, kwiecień 1971.
_. „The Need for Education on Death and Suicide". Journal of Scliool
Health, tom 34, nr 4, kwiecień 1969.
Leviton, D. i in. „Death Education for Children and Youth". Journal of Clinical Child
Psychology, tom 3 (2), 1974.
Leviton, D., i Forman, E. C. „Death Education for Children and Youth". Journal of Clinical
Child Psychology, lato 1974.
Levy, David. Maternal Overprotection. Nowy Jork: Norton, 1966.
Levy, Edwin. „Children's Behavior Under Stress and Its Relation to Trai-ning by Parents to
Respond to Stress Situations". Child Deuelopment 30:301-324,1959.
Lewis, Melvin. „The Management of Parents of Acutely 111 Children in the Hospital".
American Journal of Orthopsycliiatry 32:60-66, 1962.
Lewis, Nancy. My Roots Becoming Back. Nowy Jork: Bellevue Hospital Touchstone Center
for Children, 1973.
Lewis, Nolan, D.C. „The Psychoanalytic Approach to the Problems of Children Under
Twelve Years of Age". Psychoanalytic Reuiew XIII: 424--443, październik 1926.
Lichtenwalner, Muriel E. „Children Ask About Death". International Journal of Religion, s.
14-16, czerwiec 1964.
Lifton, Robert J. The Broken Connection. Nowy Jork: Simon & Schus-ter, 1979.
_. „Death Imprints on Youth in Vietnam". Journal of Clinical Child Psychology, tom 3 (2),
1974.
Bibliografia 265
Lifton, R.J. i Olson, E. Liuing and Dying. Nowy Jork: Praeger, 1974.
Lindel, Paul. The Pigman. Nowy Jork: Harper & Row, 1968.
Lindermann, E. „Symptomatology and Management of Acute Grief". American Journal of
Psychiatry, tom 101,1944.
Little, Jean. Home from Far. Boston: Little, Brown, 1965.
Lonnąuist, Jouko. „Suicide in Helsinki". Monographs of Psychiatria Fen-nica, nr 8. Espoo,
Finland; 1977.
Lorenzo, Carol Lee. Mama's Ghosts. Nowy Jork: Harper & Row, 1974.
Lourie, Reginald S. „Panel Discussion: What to Tell the Parents of a Child with Cancer".
Clinical Proceedings of Children's Hospitals (Wash.) 17, 4:91-99, kwiecień 1961.
_. „The Pediatrician and the Handling of Terminal Illness". Pediatrics
32, 4, 1:477-479, październik 1963.
Lowenberg, June S. „The Coping Behaviors of Fatally 111 Adolescents and Their Parents".
Nursing Forum, tom IX, nr 3, 1970.
Lund, Doris. Erie. Filadelfia: Lippincott, 1974.
Lundgren, Max. Matt's Grandfather. Nowy Jork: Putnam, 1972.
Lunt, Lida Bell. Walking Against the Wind. 1979.
Luzzatti, Luigi i Dittmann, Barbara. „Group Discussions with Parents of 111 Children".
Pediatrics 12:269-273, 1954
MacCarthy, Dermod i Lindsay, Mary. „Children in Hospital with Moth-ers". Lancet 1:603-
608, 24 marca 1962.
McAulay, J.D. „What Understandings Do Second Grade Children Have of Time
Relationships?" Journal of Educational Research 54, 8:312--314, kwiecień 1961.
McClelland, Charles. „Relationship of the Physician in Practice to a Children^ Cancer
Clinic". Pediatrics, Suppl Care of the Child with Cancer, 40, 3 (II): 537-539, wrzesień 1967.
McCulley, Robert S. „Fantasy Productions of Children with a Progressi-vely Crippling and
Fatal Illness". Journal of Genetic Psycliology. 102: 203-216, czerwiec 1963.
Mace, Nancy L. i Rabins, Peter V., M.D. The 36-Hour Day: A Family Guide to Caring for
Persons with Alzlieimer's Disease, Related Dementing lll-nesses, and Memory Loss in Later
Life. Baltimore: Johns Hopkins Uni-versity Press, 1981.
McFarlane, Judith Medlin. „The Child with Sickle Celi Anemia". Nursing 75, tom 5, nr 5, maj
1975, s. 29-33.
Maclennan, B.W. „Non-Medical Care of Chronically 111 Children in Hospital". Lancet
2:209-210, 30 lipca 1949.
Mahler, Margaret S. „Helping Children to Accept Death". Child Study 27. Nowy Jork: Child
Study Association of America, 1950.
Mandino, Og. The Greatest Miracle in the World. Nowy Jork: Bantam Bo-oks, 1975.
Mann, Peggy. There Are Two Kinds of Terrible. Nowy Jork: Doubleday, 1977.
266 Dzieci i śmierć
Markusen, Erie i Fulton, Robert. „Childhood Bereavement and Behavior Disorders: ACritical
Review". Omega, tom 2, 1971.
Martin, H.L. i in. „The Family ofthe Fatally Burned Child". Lancet 2:628--629, 14
wrześnial968.
Martinson, Ida Marie. Home Care for the Dying Child: Professional and Family Perspectiues.
Nowy Jork: Appleton-Century-Crofts, 1976.
Massanari, Jared i Alice. Our Life with Caleb. Filadelfia: Fortress Press, 1976.
Mathis, Sharon. The Hundred Penny Box. Nowy Jork: Viking, 1975.
Maurer, Adah. „Adolescent Attitudes Toward Death". Journal of Genetic Psychology. 105,
1964.
_. „The Child's Knowledge of Non-Existence". Journal of Existential Psychiatry 2:193-212,
1961.
Meserve, Harry C. Let Children Ask. Monograph. (wyd. 4) Boston: Uni-versalist-Unitarian,
1954.
Miles, Miska. Annie and the Old One. Boston: Little, Brown, 1971.
Miller, J.B.M. „Childreńs Reactions to the Death of a Parent: A Review of the Psychoanalytic
Literature". Journal of the American Psychoanalytic Association, tom 19 (4), październik
1971.
Miller, P.G. i in. „Mommy, What Happens When I Die?" Mental Ilygiene. 57, wiosna 1973.
Milner, Marion. „ASuicidal Symptom in a Child of Three". International Journal of
Psychoanalysis. 25:53-61, 1944.
Mitchell, Maijorie E. The Child's Attitude to Death. Nowy Jork: Scho-cken Books, 1967.
Moe, Barbara. Pickles and Prunes. Nowy Jork: McGraw-Hill, 1976.
Moellenhoff, Fritz. „Ideas of Children About Death". Bulletin ofthe Men-ninger Clinic 3:148-
156,1939.
Moffot, Mary J. In the Midst of Winter. Nowy Jork: Random House, 1982.
Mogar, Mariannina. „Children's Causal Reasoning About Natural Pheno-mena", Child
Deuelopment 31:59-65, 1960.
Mohr, George J. When Children Face Crises. Chicago: Science Research Associates, 1952.
Mohr, Nicholosa. Nilda. Nowy Jork: Harper & Row, 1973.
Molier, Helia. „Death: Handling the Subject and Affected Students in Schools". W Explaining
Death to Children, wyd. przez Earl A. Groll-man. Boston: Beacon Press, 1967.
Morrill, Tom, red. Foundlings: The Greatness of Children's Poetry. Talla-hassee: DDB Press.
Morris, Jeannie. Brian Piccolo: A Short Season. Nowy Jork: Random House, 1971.
Morrissey, James R. „Childreńs Adaptation to Fatal Illness". Journal of Social Work 8, 4:81-
88, październik 1963.
_. „ANote on Interviews with Children Facing Imminent Death". Social
Casework, XLIV, 6:343-345, czerwiec 1963.
Bibliografia 267
Moustakas, Clark, red. Existenłial Child Therapy. Nowy Jork: Basic Bo-oks, 1966.
Mueller, Mary Louise. „Reducing the Fear of Death in Early Adolescents Through Religious
Education". Praca doktorska, University of Notre Dame, maj 1974.
Muggeridge, M. Something Beaułiful for God, Mother Teresa of Calcutta. Nowy Jork: Image
Books, Doubleday, 1971.
Muktananda, Swami. Does Death Really Exist? South Fallsburg, N.Y.: SYDA Foundation,
1981.
Mullan, Fitzhugh, M.D. Vital Signs: A Young Doctor's Struggle with Cancer. Nowy Jork:
Farrar, Straus & Giroux, 1975, 1982.
Munro, A., i in. „Further Data on Childhood Parent-Loss in Psychiatrie Normals". Acta
Psychiatrica Scandinavica 44, 1968.
Murray, Ruth. „The Terminally 111 Child". Journal of Practical Nursing, marzec 1973.
Murstein, Bernard. „The Effect of Long-Term Illness of Children on the Emotional
Adjustment of Parents". Child Development 31:157-171, 1960.
Myers, Richard. „Dad, What Is It Like To Die?" The Director, wrzesień 1971.
Naeye, R. „Sudden Infant Death". Scientific American 80:56, kwiecień 1980.
Nagera, H. „Children's Reactions to the Death of Important Objects: A Developmental
Approach". Psychoanalytic Study of the Child, tom XXV.
Nagy, Maria H. „Children's Ideas of the Origin of Illness". Health Education Journal 9:6-12,
1951.
_. „The Child's View of Death". W: The Meaning of Death, wyd. przez
H. Feifel. Nowy Jork: McGraw-Hill, 1959.
_. „The Child's Theories Concerning Death". Journal ofGenetic Psycho-
logy 73, pierwsza połowa: 3-27, wrzesień 1948.
Nass, Martin L. „The Effects of Three Variables on Children's Concepts of Physical
Causality". Journal of Abnormal Social Psychology 53: 191-196,1956.
Natterson, Joseph M. i Knudson, Alfred G. „Observations Concerning Fear of Death in
Fatally 111 Children and Their Mothers". Psychosomatic Medicine XXII, 6:456-465, 1960.
Ness, Evaline. Sam, Bangs and Moonshine. Nowy Jork: Holt, Rinehart & Winston, 1966.
New Light on an Old Problem. DHEW Publication nr (OHDS) 79-31108. Washington, D.C.:
Head Start and National Center on Child Abuse and Neglect, 1978.
Northrup, F.C. „Dying Child". American Journal of Nursing, tom 74 (6), 1974.
„Nursing Care of Patients in the Laminar Air Flow Room". U.S. Department of Health and
Welfare (NIH 92-93), 1-16, grudzień 1971.
268 Dzieci i śmierć
Opie, łona i Peter. The Lore and Language of School and Children. Oxford: Clarendon Press,
1961.
Orbach, Charles E. „The Multiple Meanings ofthe Loss of a Child". American Journal of
Psychotherapy 13, 4:906-915, październik 1959.
Orbach, Charles E., i in. „Psychological Impact of Cancer and Its Treatment, III: The
Adaptation of Mothers to the Threatened Loss of Their Children Through Leukemia". Part II,
Cancer 8, 1:20-33, 1955.
Painter, Nancy K. The Secret ofthe Real Billy, Cranford, N.J.: Allen Print-ing, 1978.
Parkhurst, Helen. Exploring the Cliild's World. Nowy Jork: Appleton-Cen-tury-Crofts, 1951.
_. „Idea che il bambino ha delia morte". Seuola e Citta (Pescetto) 5:5-
-16,1956.
Parks, Gordon. The Learning Tree. Nowy Jork: Harper, 1973.
Pastan, Linda. The Five Stages of Grief. Nowy Jork: Norton, 1978.
Paterson, Katherine. Bridge to Terabithia. Nowy Jork: Crowell, 1977.
Paulus, Trina. Hope for the Flowers. Nowy Jork: Paulist Press, 1972.
Peale, Norman Vincent. „How Much Truth Can a Child Take?", Family Circle, s. 31,
kwiecień 1967.
Peck, Leigh. Child Psychology. Boston: D. C. Heath, 1953.
Peck, R. „The Development of the Concept of Death in Selected Małe Children". (Praca
doktorska z filozofii, nr 66-9468). Nowy Jork: New York University, 1966.
Peck, Richard. Dreamland Lake. Nowy Jork: Holt, Rinehart, 1973.
Peniston, D.H. „The Importance of'Death Education' in Family Life". Family Coordinator,
tom II, styczeń 1962.
Pescetto, Guglielmo. „Rapresentazione delia morte nel bambino". Rasse-gna Studi
Psicliiatrici 46, 2:165-180, marzec-kwiecień 1957.
Pessin, Joseph. „Self-Destructive Tendencies in Adolescence". Bulletin of the Menninger
Clinic 5, 1941.
Petrillo, Madeline i Sanger, Sirgay. Emotional Care of Hospitalized Children. Filadelfia:
Lippincott, 1972.
Piaget, Jean. The Child's Conception of Physical Causality. Londyn: Ke-gan Paul, 1930.
_. The Child's Conception of the World. Paterson, N.J.: Littlefield, Adams, and Company,
1960.
_. The Construction of Reality in the Child. Nowy Jork, Basic Books,
1954.
_. The Language and Thouglit of the Child. Londyn: Routledge, 1952.
Pieroni, Antoinette. „Role of the Social Worker in a Children's Cancer Clinic". Pediatrics 40,
3:534-536, wrzesień 1967.
Pincus, Fily. Death and the Family. Nowy Jork: Pantheon, 1975.
Pitcher, Evelyn Goodenough i Prelinger, Ernst. Children Tell Stories. Nowy Jork:
International Universities Press, 1963.
Plank, Emma N. „Death on a Children's Ward". Medical Times 92, 7:638--644, lipiec 1964.
Bibliografia 269
Plank, Emma; Caughey, Patricia A. i Lipson, Martha J. „A General Hospital Child Care
Problem to Counteract Hospitalism". American Journal of Orthopsycliiatry 29, 1:94-101,
styczeń 1959.
Plank, E. i Plank, R. „Children and Death: As Seen Through Art and Au-tobiographies".
Psychoanalytic Study ofthe Child 33:593-620, 1978.
Pollock, George H. „Childhood Parent and Sibling Loss in Adult Patients". Archiues of
General Psychiatry 7,4:295-306,1962.
Polner, Murray i Barron, Arthur. The Questions Children Ask. Nowy Jork: Macmillan, 1964.
Postman, Lee i Bruner, Jerome. „Perception Under Stress". Psychological Reuiew 55: 314-
323, 1948.
Potts, Willis J. „The Heart of a Child". JAMA 161, 6:487-490, 9 czerwca 1956.
Powers, Grover. „Humanizing Hospital Experiences". American Journal of Diseases of
Children 76, 4:365-379, październik 1948.
Pratts, O.R. „Helping the Family Face an Impending Death". Nursing, luty 1973.
Preston, Edna Mitchell. The Temper Tantrum Book. Nowy Jork:Viking, 1969.
Prilook, M. E„ red. „The Repeatedly 111 Child: After You Diagnose Fatal Illness". Part 6:
Patient Care 7, 1 lutego, 1973.
Prugh, Dane G. i in. „A Study ofthe Emotional Reactions of Children and Families to
Hospitalization and Illness". American Journal of Orthopsycliiatry 23,1:70-106, styczeń 1953.
Quinlan, Joseph i Julia. Karen Ann. Garden City: Doubleday, 1977.
Quint, Jeanne C. „Obstacles to Helping the Dying". American Journal of Nursing 66, lipiec
1965.
_. „Teacher Perspectives on Death". The Nurse and the Dying Patient.
Nowy Jork: Macmillan, 1967.
Rabin, Gil. Changes. Nowy Jork: Harper & Row, 1973.
Rae, D. Loue Until It Hurts: A Tribute to Mother Teresa and the Work of the Men and
Women of the Missionaries of Charity. San Francisco: Harper and Row, 1980.
Ram Dass. Be Ilere Now. (Niepublikowane.)
_. Journey of Awakening. Nowy Jork: Bantam, 1978.
_. Miracle of Love. Nowy Jork: Dutton, 1979.
_. The Only Dance There Is. Garden City: Doubleday, 1974.
Ramzy, Ishak i Wallerstein, Robert S. „Pain, Fear, and Anxiety". W: Psychoanalytic Study of
the Child. Nowy Jork: International Universi-ties Press, 1958.
Rauscher, William V. The Case Against Suicide. Nowy Jork: St. Martińs Press, 1981.
Raven, Clara. „Sudden Infant Death Syndrome: An Epidemiologie Study". Journal ofthe
American Medical Women's Association, tom 29, 3 marca 1974.
270 Dzieci i śmierć
Rector, F.L. „Cancer in Childhood". American Journal of Nursing 46, 7: 449-451, lipiec 1946.
Reed, Elizabeth L. Helping Children with the Mystery of Death. Nowy Jork: Abington Press,
1970.
Religion and Childhood: Religion in the Deueloping Personality. Proce-edings ofthe Second
Academy Symposium, 1958 (Academy of Religion and Mental Health). Nowy Jork: New
York University Press, 1960.
Rheingold, Joseph C. „The Mother, Anxiety, and Death". W: The Cata-strophic Death
Complex. Boston: Little, Brown, 1967.
Richards, A.I. i Schmale, A.H. „Psychosocial Conference in Medical On-cology: Role in a
Training Program". Annals of Internat Medicine 80, 1974.
Rickman, John, red. On the Bringing Up of Children. Nowy Jork: Robert Brunner, 1952.
Riemer, J. Jewish Reflections on Death. Nowy Jork: Schocken, 1974.
Riley, Thomas Joseph. „Catholic Teaching, the Child, and a Philosophy for Life and Death".
W: Explaining Death to Children, red. Earl A. Groll-man. Boston: Beacon Press, 1967.
Rinaldo, C.L. Dark Dreams. Nowy Jork: Harper & Row, 1974.
Ring, Kenneth. Life at Death: A Scientific Iiwestigation ofthe Near-Death Experience. Nowy
Jork: Coward, McCann, 1980.
Robertson, J. „Some Responses of Young Children to Loss of Maternal Care". Nursing
Times, 49,1953.
Robertson, James. Hospitals and Children. Londyn: Victor Gollancz, 1962.
_. „Some Responses of Young Children to Loss of Maternal Care". Child-
-Family Digest 15:7-12, wrzesień-październik, 1956.
_.Young Children in Hospital. Londyn: Tavistock, 1968.
Robinson, B. „Her Daughter—AMurder Victim. An Ohio Mother Reaches Out to Other
Grieving Parents". People Magazine, 16 marca 1981.
Rochlin, Gregory. „The Dread of Abandonment". Psychoanalytic Study Of the Child 16:451-
470, 1961.
_. „How Younger Children View Death and Themselves". W: Explain-
ing Death to Children, red. Earl A. Grollman. Boston: Beacon Press, 1967.
Rock, Gail. The Tlianksgiving Treasure. Nowy Jork: Knopf, 1974
Rogness, Alvin N. Appointment with Death. Nowy Jork: Thomas Nelson, 1972.
Rosenblatt, B. „A Young Boy's Reaction to the Death of His Sister". Journal ofthe American
Academy of Child Psychiatry 8:321-335, kwiecień 1969.
Rosenblum, J. How to Explain Death to a Child. International Order of the Golden Rule,
1963.
Rosenzweig, Saul. „Sibling Death As a Psychological Experience with Spe-cial Reference to
Schizophrenia". Psychoanalytic Review 30:177-186, kwiecień 1943.
Bibliografia 271
Ross, Eulalie Steinmetz. „Children's Books Relating to Death: A Discus-sion". W: Explaining
Death to Children, red. Earl A. Grollman. Boston: Beacon Press, 1967.
Ross, Helen. Fears of Children. Chicago: Science Research Associates, 1951.
Rotherberg, Michael B. „Reactions of Those Who Treat Children with Cancer". Pediatrics 40,
3:507-512, wrzesień 1967.
Rubin, T. The Angry Book. Nowy Jork: Macmillan, 1969.
Rude, Margaret. „'Play Therapy' Program Helps Child Adjust to Hospital". Hospital Topics
37,1:97-99, styczeń 1959.
Russell, Bertrand. „Your Child and the Fear of Death". Forum 81:174--178,1929.
Russell, D.H. Children's Thinking. Boston: Ginn, 1956.
Saint-Exupery, A. de. Mały książę. Warszawa: MUZA 2006.
Saroyan, William. Śmierć nie omija Itaki. Warszawa: PAX 1958.
Saunders, Cicely. „The Management of Fatal Illness in Childhood". Proceedings of the Royal
Society of Medicine, tom 62, nr 6, czerwiec 1969.
Schechter, Marshall D. „The Orthopedically Handicapped Child". Arclii-ves of General
Psychiatry 4:247-253, 1961.
Schiff, Harriet S. The Bereaued Parent. Nowy Jork: Crown, 1977.
Schilder, Paul i Weschler, D. „The Attitudes of Children Towards Death". Journal of Genetic
Psychology 45:406-451, grudzień 1934.
Schnell, R. „Helping Parents Cope with Dying Child with a Genetic Disor-der". Journal of
Clinical Child Psychology, tom 3 (2), 1974.
Schoenberg, B., i in., red. „The Child's Reaction to His Own Terminal Illness". Loss and
Grief: Psychological Management in Medical Practice. Nowy Jork: Columbia University
Press, 1970.
Schwarz, Berthold Erie i Ruggieri, Bartholomew. Parent-Child Tensions. Filadelfia:
Lippincott, 1958.
Schwiebert, Pat i Ramsey, Paul. „Children Only Die When We Forget Them". Slide
production. Portland, Oreg.: Rampat Productions.
_. When Hello Means Goodbye. Portland: University of Oregon Health
Sciences Center, 1981.
Science of Mind Annual: The New Age of Healing. Los Angeles: Science of Mind Pub.,
październik 1979.
Scoppettone, Sandra. Trying Hard to Hear You. Nowy Jork: Harper & Row, 1974.
Seller, Genevieve R.; Knapp, Margaret F. i Peterson, Rosalie I. „Children Get Cancer Too".
Public Health Nursing 42, 12:638-643, grudzień 1950.
Shambaugh, Benjamin. „A Study of Loss Reactions in a Seven-Year-01d". Psychoanalytic
Study of the Child. 16:510-522, 1961.
Sharkey, F. A Parting Gift. Nowy Jork: St. Martin's Press, 1982.
Sheeran, Sister Patricia. Nursing Ministry to Parents of Children with Fatal Illness. Praca
magisterska, State University of New York at Buffalo, wrzesień 1975. (Niepublikowana.)
272 Dzieci i śmierć
Sherman, Mikie. Feeding the Sick Child. DHEW Publication. Washington, D.C.: National
Cancer Institute.
_. The Leukemie Child. DHEW Publication. Washington, D.C.: National
Cancer Institute.
Sichel, J. „Death Fantasies in a Child". Praxis der Kinderpsychologie 16: 172-175, lipiec
1967.
Silverman, S.M., i Silverman, P.R. An Aspect of Communication Between Parent and Child
in a Widowed Family. Niepublikowane.
Silverstein, Shel. The Giuing Tree. Nowy Jork: Harper & Row, 1964.
_. The Missing Piece.
_. Where the Sidewalk Ends. Nowy Jork: Harper & Row, 1964.
Smith, A.G. i in. „The Dying Child. Helping the Family Cope with Impend-ing Death".
Clinical Pediatrics 8:131-134, marzec 1969.
Smith, Doris. A Taste of Blackberries. Nowy Jork: Crowell, 1973.
Solnit, Albert J. „The Dying Child". Developmental Medicine and Child Neurology 7:693-
695, grudzień 1965.
_. „Emotional Management of Family Stressed in Care of Dying Child".
Pediatrie Currents 17,8:65, wrzesień 1968.
_. „Hospitalization". American Journal of Diseases of Children 99:155-
-163, 1960.
Solnit, Albert J. i Green, Morris. „The Pediatrie Management of the Dying Child: Part II. The
Child's Reaction to the Fear of Dying". W: Modern Perspectiues in Child Deuelopment.
Nowy Jork: International Uni-versities Press, 1963.
_. „Psychologie Considerations in the Management of Deaths on Pediatrie Hospital Services.
1. The Doctor and the Child's Family". Pediatrics 24:106-112,1959.
Solnit, Albert J. i Provence, Sally, red. Modern Perspectwes iti Child Deuelopment. Nowy
Jork: International Universities Press, 1963.
Solnit, Albert J. i Stark, Mary. „Mourning and the Birth of a Defective Child". Psychoanalytic
Study ofthe Child 16:523-537. 1961.
Sommerville, R.M. „Death Education As Part of Family Life Education: Using Imaginative
Literature for Insights into Family Crises". The Family Coordinator, tom 20, lipiec 1971.
Sourkes, B. „Siblings of the Pediatrie Cancer Patient". W: Psychological Aspects of
Childhood Cancer. Springfield, 111.: Charles Thomas and Company, 1980.
Spitz, R.A. „Hospitalism". Psychoanalytic Study of the Child, I, 1975.
Spitz, R.A. i Wolfe, K.M. „Anaclitic Depression". Psychoanalytic Study of the Child, 2, 1946.
Spock, Benjamin. „Telling Your Child About Death". Ladies Home Journal 77:14, 1960.
Stacey, Chalmers L. i Reichen, Marie L. „Attitudes Toward Death and Futurę Life Among
Normal and Subnormal Adolescent Girls". Exceptio-nal Children 20: 259-262,1954.
Bibliografia 273
Stanek, Muriel. I Won't Go Wiłhouł a Fałher. Chicago: Albert Whitman, 1972.
Steig, William. Amos and Boris. Nowy Jork: Farrar, Straus & Giroux, 1971, i Nowy Jork:
Penguin Books, 1977.
Stern, Erich. Kind, Kranklieit und Tod. Basel, Switzerland: Ernst Rein-hardt, 1957.
Stern, William. Psychologie der Fruher Kindlieit. Nowy Jork i Londyn: Holt, 1924.
Stolz, Mary. The Edge of Next Year. Nowy Jork: Harper & Row, 1974.
Strang, Ruth. „How Children and Adolescents View Their World". Mental Hygiene 38:28-
33,1954.
Strauss, Anselm L. i Glaser, Barney. Anguish. Mili Valley, Kalif.: Socio-logy Press, 1970.
Strobel, Elisabeth i Charles S., M.D. The Kiddie QR: A Choice for Children. Program
nagrany na kasecie audio. QR Institute, 1980.
_. The Quieting Reflex: A Choice for Adolescents. QR Institute, 1983.
Swain, Jasper. On the Death of My Son. Wellingborough, Nort-hamptonshire, England:
Turnstone Press, 1974.
Szurek, S. A. „Comments on the Psychopathology of Children with Somatic Illness".
American Journal of Psychiatry 107:844-849, 1951.
Tallmer, M. i in. „Factors Influencing Childreńs Concepts of Death". Journal of Clinical Child
Psychology, tom 3 (2), 1974.
Tanner, A.E. The Child, His Tliinking, Feeling, and Doing. Chicago: Rand, McNally, 1904.
Tanner, I.J. Healing the Pain of Eueryday Loss. Minneapolis: Winston Press, 1976.
Taylor, Theodore. The Cay. Garden City: Doubleday, 1969.
Temes, Roberta. Liuing with an Empty Chair. Nowy Jork: Irvington, 1980.
_. Thiele, Colin. Fire in the Storę. Nowy Jork: Harper & Row, 1969.
Timmins, Noreen. Our Gift. (Niepublikowane.)
Tisza, Veronica B. „Management of the Parents of the Chronically 111 Child". American
Journal of Orthopsycliiatry, 1962.
_. „Management of the Parent in Pediatrie Practice". Workshop—1960.
American Journal of Orthopsycliiatry, 1960.
Tisza, Veronica B. i Angoff, Kristine. „A Play Program and Its Function in a Pediatrie
Hospital". Pediatrics 19:293-302, 1957.
_. „A Play Program for Hospitalized Children: The Role of the Playroom
Teacher". Pediatrics 28:841-845,1961.
Tobias, Tobi. Petey. Nowy Jork: Putnam, 1978.
Tobin, T.E. Mother! The Child You Lost Is a Saint. Ligouri, Mo.: Ligo-urian Pamphlets,
1958.
Toch, Rudolph. „Management of the Child with a Fatal Disease". Clinical Pediatrics 3,7:418-
427, lipiec 1964.
Tonyan, Angela. „Role ofthe Nurse in a Children's Cancer Clinic". Pediatrics 40, 3:532-534,
wrzesień 1967.
274 Dzieci i śmierć
Tripp, Tony i Mayhew, Kathy. Loss and Its Impact: Getting Through Grief. Rękopis, 1979.
Vavra, Robert. The Lion and Blue. Nowy Jork: Reynal, 1974.
Vernick, Joel J. Selected Bibliography on Death and Dying. DHEW Pu-blication. Bethesda,
Md.: National Institute of Child Health and Humań Development.
Vernick, Joel i Karon, Myron. „Who's Afraid of Death on a Leukemia Ward?" American
Journal of Diseases of Children 109:393-397, maj 1965.
Vernick, Joel i Lunceford, Janet. „Milieu Design for Adolescents with Leukemia". American
Journal of Nursing 67, 3, marzec 1967.
Viorst, Judith. The Tentli Good Thing About Barney. Nowy Jork: Athe-neum, 1971.
Volavkova, Hana. Children's Drawings and Poems from Terezin Concen-tration Camp 1942-
1944. Nowy Jork: Schocken, 1978.
Von Hug-Hellmuth, H. „The Child's Concept of Death". Psychoanalytic Quarterly 34:499-
516, październik 1965.
Vore, D.A. „Child's View of Death". Southern Medical Journal, tom 67 (4), 1974.
Waber, Bernard. Irs Sleeps Over. Boston: Houghton Mifflin, 1972.
Waechter, Eugenia H. „Children's Awareness of Fatal Illness". American Journal of Nursing,
tom 71, nr 6, czerwiec 1971, s. 1168-1172.
_. „Death Anxiety in Children with Fatal Illness". Praca doktorska,
Stanford University. Ann Arbor, Mich.: University. Microfilms, nr 69--310, 1968.
Wagner, Bernice. „Teaching Students to Work with the Dying". American Journal of Nursing
64, listopad 1964.
Wallace, M. i Feinauer, V. „Understanding a Sick Child's Behavior". American Journal of
Nursing, 48:517-522, 1948.
Walton, M. „A Hospital School". American Journal of Nursing 51:23--24, 1951.
Warburg, Sandol Stoddard. Growing Time. Boston: Houghton Mifflin, 1969.
Washburn, Ruth Wendell. Children Have Tlieir Reasons. Nowy Jork i Londyn: Appleton-
Century, 1942.
Watt, A.S. „Helping Children to Mourn", Medical Insight, lipiec 1971.
Weir, Robert F. Ethical Issues in Death and Dying. Nowy Jork: Columbia University Press,
1977.
Wessel, Morris A. „A Child Faces Death of a Loved One". Physician's World.
_. „What to Tell Children About Death", listopad 1974.
West, K.L. Crystallizing Children's Dreams. Lake Oswego, Oreg.: Amata Graphics, 1978.
Weston, D. i Irwin, R.C. „Preschool Child's Response to Death of Infant Sibling". American
Journal of Diseases of Children 106, 6:564-567, 1963.
Bibliografia 275
Whisman, Sandra. „Turn the Respirator Off and Let Danny Die". RN Ma-gazine, tom 38, nr
4, kwiecień 1975, s. 34-35.
White, E.B. Charlotte's Web. Nowy Jork: Harper & Row, 1952.
Whitehead, Ruth. The Mother Tree. Nowy Jork: Seabury, 1971.
Whitehouse, D. „Johnny, The Little Boy Who Never Smiled". American Journal of Nursing
55,9:1110, wrzesień 1955.
Whittaker, James K. i Trieschman, Albert E., red. Children Away from Home. Nowy Jork:
Aldine-Atherton, 1972.
Wilder, Thornton. Our Town. Nowy Jork: Harper & Row, 1960.
Williams, H. „On a Teaching Hospital's Responsibility to Counsel Parents Concerning Their
Child's Death". Medical Journal of Australia 2,16: 633-645, październik 1963.
Williams, Margery. The Velveteen Rabbit. Garden City: Doubleday, 1975.
Windsor, Patricia. The Summer Before. Nowy Jork: Harper & Row, 1973.
Winthrop, Elizabeth. Walking Away. Nowy Jork: Harper & Row, 1973.
Wise, Doreen J. „Learning About Dying". Nursing Outlook, tom 22:1, styczeń 1974.
Wojciechowska, Maia. Hey, What's Wrong with Tliis One? Nowy Jork: Harper & Row, 1969.
Wolf, Anna W.M. Helping Your Child to Understand Death. Wyd. popr. Washington: Child
Study Press, 1973.
Wolfelt, Alan D. Children and Death: A Discussion Manuał and Resource Guide. Springfield,
Illinois: OGR Service Corporation, 1980.
Wolfenstein, M. „How Is Mourning Possible?" Psychoanalytic Study ofthe Child 21: 93-
123,1966.
Wolfenstein, M. „Loss, Rage, and Repetition". Psychoanalytic Study of the Child 24:432-
460,1969.
Wolfenstein, Martha i Kliman, Gilbert, red. Children and the Death of a President. Garden
City: Doubleday, 1965.
Wolff, Sula. „The Dying Child and His Family". Modern Medicine (Londyn), tom 19, 1974.
Work, II. „Making Hospitalization Easier for Children". Children 3,3:83--88, 1956.
Wright, L. „Emotional Support Program for Parents of Dying Children". Journal of Clinical
Child Psychology, tom 3 (2), 1974.
Yudkin, S. „Children and Death". Lancet 1:37-41, 7 stycznia 1967.
Zeligs, R. „Children's Attitudes Toward Death". Mental Hygiene, tom 51: 393-396, lipiec
1967.
Zeligs, Rose. „Death Casts Its Shadow on a Child". Mental Hygiene, tom 51, nr 1, styczeń
1967.
Zolotow, Charlotte. A Father Like That. Nowy Jork: Harper & Row, 1971.
_. My Grandson Lew. Nowy Jork: Harper & Row, 1974.
_. „Process of Mourning". International Journal of Psyclioanalysis 42.
■at! - •■•<■: i ■:
•
Z biblioteki Shanti
Nilaya
O umieraniu — doświadczenia spisane przez chorych
Carman, George D. My Mark. Czterdziestopięcioletni mężczyzna opisuje swoje przeżycia
związane z nieuleczalną chorobą. Poetycki, jasny obraz przemiany, w którym gorycz ustępuje
miejsca świadomości kosmicznej. 160 stron.
Dunton, Sharon. Dying. Opis przeżyć młodej kobiety chorej na raka. Choroba stała się dla
niej źródłem rozwoju i zrodziła w niej wdzięczność za życie. 20 stron.
Fraleigh, Lynn. Prwileged. O doświadczeniach kobiety w średnim wieku. Miała nowotwór
piersi, który rozprzestrzenił się, atakując wątrobę. Autorka powołuje się na słowa pisarzy z
całego świata, które stały się dla niej źródłem siły i radości. Nie zamierzała publikować
swojego tekstu. Miał służyć za poradę jej rodzinie i młodym krewnym. Zawarła w nim cenne,
uduchowione myśli.
Pfanner, Hans. A Tiny Touch of Cancer. Niezwykle radosny opis doświadczeń
dwudziestopięciolatka, który dwukrotnie wygrał walkę z rakiem. Świadectwo zmagań, w
których „śmiał się śmierci w twarz". Szczera, wzruszająca relacja, całkowicie różna od
innych. Wspaniała! 174 strony.
Smith, Joann Kelly. The Freefall. Opis przeżyć chrześcijanki, której wiara została wystawiona
na próbę na skutek diagnozy o nieuleczalnej chorobie nowotworowej. Autorka relacjonuje
sposób, w jaki sobie poradziła.
Smith, Rita. I'm Sorry You Haue Cancer and Will Die... Młoda matka czworga dzieci opisuje
w dzienniku proces swojej przemiany — psychologicznej, duchowej oraz emocjonalnej —
podczas czteroletniej „fałszywej przyjaźni" z rakiem. Pamiętnik zawiera również historię jej
związku z niekochającym mężem, z którym kobieta ostatecznie postanawia się rozwieść. 3
kopie.
Vogel, Arthur, dr med., Letters. Kopie listów doktora Vogla pisanych w czasie jego
nieuleczalnej choroby. Rysunki i szkice. Błyskotliwy opis przeżyć człowieka obdarzonego
wiedzą intuicyjną.
Warder, Fred i Anne. As I Lie Hoping. Opis doświadczeń człowieka chorego na raka, jego
śmierci, przeżyć jego żony w trakcie pobytu męża w szpitalu.
Z biblioteki Shanti
Nilaya
O umieraniu — doświadczenia spisane przez chorych
Carman, George D. My Mark. Czterdziestopięcioletni mężczyzna opisuje swoje przeżycia
związane z nieuleczalną chorobą. Poetycki, jasny obraz przemiany, w którym gorycz ustępuje
miejsca świadomości kosmicznej. 160 stron.
Dunton, Sharon. Dying. Opis przeżyć młodej kobiety chorej na raka. Choroba stała się dla
niej źródłem rozwoju i zrodziła w niej wdzięczność za życie. 20 stron.
Fraleigh, Lynn. Prwileged. O doświadczeniach kobiety w średnim wieku. Miała nowotwór
piersi, który rozprzestrzenił się, atakując wątrobę. Autorka powołuje się na słowa pisarzy z
całego świata, które stały się dla niej źródłem siły i radości. Nie zamierzała publikować
swojego tekstu. Miał służyć za poradę jej rodzinie i młodym krewnym. Zawarła w nim cenne,
uduchowione myśli.
Pfanner, Hans. A Tiny Toueh of Cancer. Niezwykle radosny opis doświadczeń
dwudziestopięciolatka, który dwukrotnie wygrał walkę z rakiem. Świadectwo zmagań, w
których „śmiał się śmierci w twarz". Szczera, wzruszająca relacja, całkowicie różna od
innych. Wspaniała! 174 strony.
Smith, Joann Kelly. The Freefall. Opis przeżyć chrześcijanki, której wiara została wystawiona
na próbę na skutek diagnozy o nieuleczalnej chorobie nowotworowej. Autorka relacjonuje
sposób, w jaki sobie poradziła.
Smith, Rita. I'm Sorry You Have Cancer and Will Die... Młoda matka czworga dzieci opisuje
w dzienniku proces swojej przemiany — psychologicznej, duchowej oraz emocjonalnej —
podczas czteroletniej „fałszywej przyjaźni" z rakiem. Pamiętnik zawiera również historię jej
związku z niekochąjącym mężem, z którym kobieta ostatecznie postanawia się rozwieść. 3
kopie.
Vogel, Arthur, dr med., Lełters. Kopie listów doktora Vogla pisanych w czasie jego
nieuleczalnej choroby. Rysunki i szkice. Błyskotliwy opis przeżyć człowieka obdarzonego
wiedzą intuicyjną.
Warder, Fred i Anne. As I Lie Hoping. Opis doświadczeń człowieka chorego na raka, jego
śmierci, przeżyć jego żony w trakcie pobytu męża w szpitalu.
Dzieci i śmierć
Prawdziwe relacje członków rodziny osób nieuleczalnie chorych
Conn, Maggy. Maggy: The Working Days. Autobiografia, 174 strony.
Field, Reshad. To Know We Are Loued. Opowieść o miłości i świadomości istnienia
duchowego związku wszystkich istot. 254 strony.
Goldwag, Elliot. Inner balance, the Power of Holistic Healing. Epilog Eli-sabeth Kiibler-
Ross. Antologia tekstów na temat uzdrawiania holistycznego.
Grady, F. Patrick. Deathwatch: Three Brief Profiles. Opis trzech przypadków osób chorych
nieuleczalnie spisany przez terapeutę.
Halo, Karilie, R.N., M.S., dr med., Emerging from the Wliite Cocoon: Nursing, Healing, and
the Feminine Principle. Wyznania pielęgniarek pragnących zmienić swoją postawę wobec
chorych w obojętnym, nieczułym, stechnicyzowanym świecie medycyny. Tekst zawiera
sugestie przemiany biznesu medycznego w sztukę uzdrawiania.
Justice, Louise. A Strange Woman with ESP. Autobiograficzny opis niezwykłych zdolności
autorki w dziedzinie postrzegania pozazmysłowego.
Kushner, Herold S., rabin. When Bad Tliings Happen to Good People. Opis przeżyć rabina, a
zarazem ojca, którego syn zmarł w wieku czternastu lat. Wątek buntu i poczucia
niesprawiedliwości Bożej. Autor nie rozwiązuje dylematu między dobrem a złem.
Langone, John. Vital Signs: The Way We Die in America. Materiały informacyjne, ze
szczególnym uwzględnieniem obserwacji sygnałów życia. Książka zawiera wywiad z
Elisabeth Kiibler-Ross, przeprowadzony w roku 1974.
Lefco, Stanley. Till Death Do Us Part. O śmierci ukochanej żony. 200 stron.
Miller, Mary Ann. Longtime Bemidji Resident Dies. Świadectwo uczuć i przeżyć córki w
czasie śmierci jej osiemdziesięcioletniego ojca. Dziennik.
Oppenheimer, J. Robert. An End of a Beginning: Being One Man's Search for the Foot of the
Mountain. Powieść o poszukiwaniach duchowych i drodze rozwoju z wątkiem
międzygalaktycznym oraz historią starożytną w tle. 192 strony.
Rodman, Robert F., dr med. Not Dying. Opis zmagań psychiatry, męża
trzydziestosiedmioletniej kobiety cierpiącej na nieuleczalną chorobę, który nie może
zaakceptować tego faktu.
Sheehy, Patrick F., dr med. Dying with Dignity. Zagadnienia szczególnie istotne dla
pacjentów z chorobami nowotworowymi, przedstawione prostym, czytelnym językiem.
Wskazówki dotyczące możliwości kontrolowania postępów choroby oraz wyjaśnienia. 228
stron.
Smali, Lenne. Journal. Opis doświadczeń amatorki udzielającej porad w dziedzinie
tanatologii. 66 stron.
Snow, Lois Wheeler. When the Clunese Came. Opis przeżyć żony mężczyzny chorego na
raka trzustki oraz przemiany postawy całej rodziny pacjenta na skutek pomocy, jaką
zaoferowali im przyjaciele chorego z Chin.
Z biblioteki Shanti Nilaya 279
Van, Eeden. Paul's Awakening. Biograficzna opowieść ojca o życiu i śmierci
dwudziestoczteroletniego syna. Wade, Grace. How She Died. Powieść, zawierająca wątek
fikcyjny oraz relacje autentycznych wydarzeń. 196 stron.
Dokumentacja badawcza
Ananthu, T.S., „Integrating the Social and Physical Sciences: Birth of a New Paradigm".
Dokument naukowy zawierający wątki mistyczne, dokonania Elisabeth Kiibler-Ross oraz
materiały zgromadzone przez współczesnego fizyka i psychologa, Roberta Ornsteina.
Wydane przez Fundację Pokojową Gandhiego, New Delhi, Indie. 32 strony.
Audette, John R. „Proximity to Death and Physician's Attitudinal Dispo-sition Toward
Patients and Their Families". Praca magisterska z zakresu socjologii. Dokument naukowy.
Berman, Jeffrey. „The Death and Dying of Ivan Ilycz". Esej porównujący wielkie klasyczne
dzieło Tołstoja Śmierć Iwana Iljicza z książką Elisabeth Kiibler-Ross, Rozmowy o śmierci i
umieraniu.
Burton, Artur. „The Mentoring Dynamie in the Therapeutic Transforma-tion". Traktat. 30
stron.
Josephs, Roselee B., „Dealing with Death". Dokument 38-stronicowy na temat edukacji w
dziedzinie tanatologii, opieki nad chorymi nieuleczalnie oraz znaczenia okresu żałoby.
Kinsbury, Katherine. I Want to Die at Home — A Study of Alternative Models of Care for the
Frail, Aged, the Handicapped, and the Dying. Poradnik, zawierający opisy hospicjów na
terenie Europy i Kanady. Podano w nim również wskazówki dotyczące stosowania pieluch
przez ludzi dorosłych. Doskonały materiał informacyjny.
Rydberg, Wayne. „The Role of Religious Belief in the Suicidal Crisis". Dysertacja
przedstawiona na seminarium teologicznym Bachelor of Di-vinity w Chicago. Przedstawia
subtelne hipotezy na podstawie prac Franka, Bultmanna i Bonnhoeffera w kwestii (1)
perspektywy — poglądów życiowych, (2) wartości — unikalnej i niepowtarzalnej jakości,
jaką jest każdy człowiek oraz (3) głębi — ludzkiego doświadczenia życia, pytania o pasję
życia. Autor dowodzi, że osłabienie wartości oraz głębi nie prowadzi do samobójstwa, jeśli
człowiek zachowuje jasną perspektywę. Myśli samobójcze towarzyszą tym ludziom, którzy
cierpią na zaburzenia wszystkich trzech elementów. Zdaniem autora praca jest niekompletna.
Potrzeba dalszych badań w tej dziedzinie.
Dzieci i śmierć
Książki dla młodzieży na temat śmierci i umierania (wydane przez Lippincotta)
Cleaver, Vera i Billi. Grouer (dla uczniów klas 4-6)
_. Where tlie Lilies Bloom (dla uczniów klas 5-9)
Eyerly, Jeannette. The Girl Inside (dla uczniów klas 5-9) Forbes, Tom H. Quincy's Harvest
(dla uczniów klas 5-9) Holland, Isabelle Of Love and Death and Otlier Journeys (dla uczniów
klas 7-10)
Lund, Doris. Erie (dla starszej młodzieży)
Slote, Al. Hang Tough, Paul Mather (dla uczniów klas 4-6)
Opozuieści dziecięce dla dzieci (rękopisy)
Denham, Suzanne. Historia na trzy strony bez tytułu opowiedziana przez dwu- lub trzyletnią
córkę autorki. O tym, jak to jest, kiedy umiera twój pies i dziadek.
Grimmius, Marie E. Potatoes. Historia dla dzieci. 24 strony.
Harriet, Richie. Leaf. Opowieść dziecka o śmierci liścia. 4 strony.
Hughes, Phyllis Rash. Dying is Different. Ilustrowana książeczka dla dzieci powyżej
trzeciego roku życia.
Jeffrey, Shirley H. i Jeffrey, David (siedmioletni ilustrator książki). Allen Anderson
McFuddell. Opowiadanie o życiu przed życiem i narodzinach na ziemi.
Palzere, Jane. Grampa's House. Opowiadanie o Jimmym i o śmierci jego dziadka.
Historie spisane przez rodziców, którzy stracili dzieci (rękopisy)
Lund, Doris. Erie. Opowieść matki o życiu i śmierci jej syna, studenta college^.
Timmins, Noreen. Our Gift. Dziennik matki o życiu i śmierci siedmioletniego synka.
Poradniki dotyczące śmierci dzieci (rękopisy)
Albertson, Sandy. A Book. Część I zawiera opis osobistych przeżyć żony umierającego
mężczyzny. Część II prezentuje filozofię życia autorki wzbogaconą doświadczeniem oraz
bardzo praktyczne sugestie dotyczące kwestii ąuasi-prawnych, jak również informacje dla
specjalistów i rodzin pacjentów. Rozdział poświęcony umieraniu dzieci. 259 stron.
Tripp, Tony i Mayhew, Kathy. Loss and Its Impact: Getting Through Grief. Broszura
informacyjna na temat sposobów postępowania oraz kwe-
Z biblioteki Slianti Nilaya 281
stii, których można się spodziewać. Zawiera rozdział na temat umierających dzieci.
Poradniki dotyczące rozwoju dziecka (rękopisy)
Braga, Joseph i Laurie. Growing with Children. Autorzy są wykładowcami na uniwersytecie
w Illinois. Opracowali rzetelną antologię tekstów autorstwa znanych autorytetów w dziedzinie
rozwoju ludzkiego (od narodzin do szóstego roku życia).
Dokumentacja badań na temat umierających dzieci (rękopisy)
Gaines, Ronford G. Death, Denial and Religious Commitment. Fragmenty rękopisu o relacji
między matką a dzieckiem oraz próbach zaprzeczania śmierci.
„Parental Adaptation to Leukemia in a Child". Tytuł rozdziału III. Fragment nieznanej
obecnie pracy badawczej. Badania akademickie i dane statystyczne.
»*■..:•.
■
ijjR
Dodatek
Hospicja dla dzieci w Polsce
Akademicki Dolnośląski Zespół Opieki Paliatywnej dla Dzieci — Wrocławskie Hospicjum
dla Dzieci
Wrocław, ul. Bujwida 42
teł. 0-71 328 15 07, faks 0-71 328 20 40
www.hospicjum.wroc.pl
Centrum Hospicyjne i Opiekuńczo-Lecznicze dla Dzieci im. Ojca Pio
Kraków, ul. Czerwonego Kapturka 10 teł. 0-12 643 72 21 www.hospicjumpio.org.pl
Domowe Hospicjum dla Dzieci
Opole, ul. Mickiewicza 2-4 tel. 0-77 441 36 55
Fundacja Podkarpackie Hospicjum dla Dzieci
Rzeszów, ul. Szopena 7
tel. 0-17 853 48 18, faks 0-17 853 48 18
e-mail: hospicjum@podkarpackie.pl
Fundacja Warszawskie Hospicjum dla Dzieci
Warszawa, ul. Agatowa 10
tel. 0-22 678 16 11, faks 0-22 678 99 32
www.hospicjum.waw.pl
Dzieci i śmierć
Fundacja Zachodniopomorskie Hospicjum dla Dzieci
Szczecin, al. Powstańców Wielkopolskich 66/68
tel ./faks 0-91 486 93 30
e-mail: hospicjum@zhdd.szczecin.pl
Hospicjum Cordis
Mysłowice, ul. Cegielniana 7B tel. 0-32 316 43 54 www.cordis.katowice.opoka.org.pl
Hospicjum dla Dorosłych i Dzieci im. bł. Edmunda Bojanowskiego
Kalisz, ul. Stawiszyńska 20 tel. 0-62 767 67 13
Hospicjum Domowe Caritas
Olsztyn, ul. Grunwaldzka 42 tel. 0-89 535 01 66 www.olsztyn.caritas.pl
Hospicjum Domowe dla Dzieci Ziemi Łódzkiej
Łódź, ul. Piotrkowska 17 wejście D tel. 0-42 631 00 41 www.gajusz.org.pl
Hospicjum Płock
Płock, ul. Bielska 19 tel. 0-24 262 00 11 www.hospicjum.org.pl
Hospicjum św. Jerzego
Elbląg, ul. Kopernika 26-28 tel. 0-55 239 61 50 www.ehospicjum.pl
Dodatek. Hospicja dla dzieci 285
Hospicjum św. Kamila
Bielsko-Biała, ul. NMP Królowej Polski 15 tel. 0-33 811 03 67 e-mail: hospicjum@sds.pl
Katolickie Hospicjum Domowe dla Dzieci i Dorosłych
Kielce, ul. J. Krasickiego 22/6
tel. 0 604 598 517, e-mail: ewaba3@wp.pl
Krakowskie Hospicjum dla Dzieci im. ks. Józefa Tischnera
Kraków, ul. Różana 11/1
tel. 0-12 269 86 20, faks 0-12 269 86 22
w-mail: kontakt@hospicjumtischnera.org
Lubelskie Hospicjum dla Dzieci im. „Małego Księcia"
Lublin, ul. Hutnicza 20 B
tel. 0-81 746 19 00, faks 0-81 746 19 01
www.hospicjum.lublin.pl
Łódzkie Hospicjum dla Dzieci
Łódź, ul. Nastrojowa 10
tel. 0-42 656 97 97, faks 0-42 656 97 97
e-mail: hospicjumdladzieci@wp.pl
Stowarzyszenie Opieki Hospicyjnej Ziemi Częstochowskiej
Częstochowa, ul. Krakowska 54A tel. 0-34 360 55 37 www.hospicjum-cze stocho wa. pl
Wielkopolskie Stowarzyszenie Wolontariuszy Opieki Paliatywnej — Hospicjum Domowe
Poznań, ul. 27 Grudnia 3/6 tel. 0-61 855 11 76
e-mail: list@hospicjum-domowe.poznan.pl