Republika Partyzancka
24 lipca – 15 sierpnia 1944 r.
Działalność partyzancka Gwardii Ludowej w latach 1942-1943 na ziemi
miechowsko – pińczowskiej wzmagała nastroje walki wyzwoleńczej wśród
całego społeczeństwa miejscowego, ośmielając do zbrojnych wystąpień
członków innych organizacji wojskowych – Batalionów Chłopskich i Armii
Krajowej. Członkowie tych organizacji szkoleni przez kilka lat i
przygotowywani do zbrojnej walki z Niemcami rwali się do niej, do odwetu na
okupancie za jego zbrodnie popełniane na narodzie polskim.
Dlatego też, kiedy front był jeszcze daleko nad Sanem, Niemcy w
powiecie pińczowskim siedzieli już jak na przysłowiowej beczce prochu. Od 20
lipca 1944 roku zaczęli się pakować. Nie uszło to uwagi żołnierzom miejscowej
konspiracji wojskowej, która zdecydowała się przeszkodzić Niemcom w
bezkarnej ucieczce. Nie bez znaczenia była chęć odebrania im broni.
Racławice, wieś wsławiona walkami chłopskich kosynierów z zaborcą
carskim w 1794 r., zapoczątkowały serię ataków na posterunki policji
niemieckiej w całym powiecie pińczowskim i częściowo miechowskim.
24 lipca 1944 roku Tadeusz Jędruch "Ryszard", dwudziestokilkuletni
mieszkaniec Racławic, potomek racławickich kosynierów i godny spadkobierca
ideałów wolnościowych powstania kościuszkowskiego, dowiedział się, że
posterunek policji w Racławicach urządza pożegnalną libację i następnego dnia
zamierza ewakuować się do Miechowa.
Jędruch kierował miejscową organizacją BCh, był też zastępcą Józefa
Guzika „Marka”, komendanta Ludowej Straży Bezpieczeństwa w powiecie
miechowskim. Na miejscu miał dosyć ludzi, ale z uzbrojeniem było tragicznie.
We wsi były tylko dwa karabiny z odciętymi lufami - „urzynki”, 2 pistolety i 3
granaty, z których dwa okazały się później niewypałami. Załoga posterunku
składała się z 11 policjantów granatowych pod dowództwem żandarma
niemieckiego. Budynek posterunku był murowany, drzwi obite blachą, okna
zakratowane stalowymi prętami i zabezpieczone workami z piaskiem. Wejście
do budynku prowadziło przez domurowaną krętą uliczkę. Policjanci już od
kilku dni bali się wychodzić z posterunku, zwłaszcza po zapadnięciu zmroku.
Jędruch, widząc słabą szansę rozbicia posterunku siłami racławickimi,
wysłał łącznika po posiłki do sąsiedniej wsi Pałecznica. Nie czekając jednak na
przybycie posiłków, wybrał 10 najsprytniejszych, najbardziej odważnych
partyzantów i rozstawił warty wokół posterunku.
Czas się niezmiernie dłużył, a posiłki nie nadchodziły. Ukryci w zaroślach
1
partyzanci pilnie obserwowali posterunek. W pewnej chwili spostrzegli, że
jeden z policjantów wyszedł z budynku za swoją potrzebą. Udało się go po
cichu podejść i ująć. Następnie kilku partyzantów podeszło do drzwi
posterunku, które były nie domknięte, a tylko od wewnątrz założone na
łańcuch. Silny, masywnej budowy Jędruch, uderzył z rozmachem ramieniem w
drzwi i skobel z łańcuchem odskoczył. Partyzanci wpadli do wnętrza z takim
impetem, że policjanci nie zdążyli nawet chwycić za broń. Trzy strzały z
pistoletu oddane w górę zmusiły ich do podniesienia rąk. Zdobyto cenną broń:
13 karabinów, pistolet, 10 granatów i 4500 sztuk amunicji oraz mundury,
obuwie i inne części wojskowego wyposażenia, tak trudne do uzyskania w
warunkach okupacyjnych, a tak potrzebne do zbliżającej się ostatecznej
rozprawy z najeźdźcą.
W meldunku dziennym dowództwa Wehrmachtu na Generalną Gubernię
o akcji tej napisano: „24 lipca o godzinie 23.00 oddział partyzancki w sile 50
ludzi po zerwaniu połączeń telefonicznych napadł na punkt oparcia żandarmerii
w Racławicach (15 km na wschód od Miechowa), zdobywając 13 karabinów,
pistolet i 10 granatów”.
Meldunek ten powiększył pięciokrotnie siły partyzantów oraz
pomniejszył ilość zdobytego przez partyzantów uzbrojenia. Policjanci zapewne
celowo przedstawili mylny meldunek, chcąc wykazać przewagę partyzantów.
Ponadto dla zadokumentowania, że nie poddali się bez walki, sami po akcji
zniszczyli budynek posterunku, porąbali drzwi, porozbijali łomem żelaznym
ściany, chcąc upozorować strzelaninę.
Podejmując inicjatywę zdobycia posterunku w Racławicach, Jędruch nie
przypuszczał, że jego akcja zapoczątkuje wielką ofensywę partyzancką na
posterunki niemieckie w całym powiecie pińczowskim i częściowo w
powiatach sąsiednich. Nie mógł też wiedzieć o tym, że w Nowym Korczynie, w
powiecie Buskim, przylegającym do południowo-wschodniego krańca powiatu
pińczowskiego, tej samej nocy z 24 na 25 lipca podobną decyzję podjął
miejscowy dowódca AK Jan Okoński „Solny”. Porozumiał się on uprzednio z
Mieczysławem Jańcem „Lotem” dowódcą oddziałów dywersyjno-
partyzanckich Podobwodu AK Kazimierza Wielka, który bez porozumienia ze
swymi przełożonymi wysłał do Nowego Korczyna dwa oddziały pod
dowództwem Tadeusza Wróbla „Oracza” i Władysława Ryczka „Podstawki”.
Posterunek żandarmerii i policji w Nowym Korczynie mieścił się w
murowanych zabudowaniach przy rynku, w centrum miasta (dwa piętrowe
domy połączone parterowym). Otaczał je wysoki płot z drutu kolczastego.
Wokół budynku rozciągała się wolna przestrzeń. Załoga posterunku składała się
z około 20 osób, przeważnie Niemców.
O godzinie 2.00 w nocy 25 lipca żołnierze „Solnego”, „Oracza” i
2
„Podstawki”, po przecięciu połączeń telefonicznych, rozpoczęli atak na
posterunek. Najpierw opanowali pobliskie garaże, w których znajdowała się
benzyna, za której pomocą sikawkami strażackimi oblano budynek posterunku,
a z wieży kościelnej rzucano na dach pochodnie ze smołą. Okazało się, że
płaski dach wysypano piaskiem i dlatego odporny był na ogień. Ostrzeliwanie
posterunku z ciężkiego karabinu maszynowego i karabinu oraz obrzucanie
granatami okazało się również nieskuteczne, gdyż kule odbijały się od murów, a
granaty od drucianych siatek okiennych. Ponadto na pomoc Niemcom
nadleciały dwa samoloty.
Ponieważ walka przeciągała się, rankiem 25 lipca wyruszył na pomoc
„Lot” z resztą swoich oddziałów: Stanisława Kopcia „Oszczepa” i Mariana
Koniecznego „Paulusa”. Około godziny 10.00 przybył komendant Obwodu
Pińczowskiego BCh – Jan Pszczoła „Janczar”. Ocenił on krytycznie przebieg
walki, stwierdzając, że strzelanina partyzantów była jedynie „skandalicznym
psuciem amunicji”. Atakujący nie mieli ani materiałów wybuchowych, ani
sprzętu do burzenia murów, a podpalenie sąsiednich pomieszczeń zniszczyło
najlepszą osłonę podejścia do posterunku. W walce brało udział 170
partyzantów, w tym 150 z powiatu pińczowskiego oraz 20 z Nowego Korczyna
i okolic. Dowództwo nad całością sił objął „Janczar”, który nakazał sporządzić
butelki zapalające oraz przywieźć piaty. Wkrótce pod wiązkami granatów runął
strop budynku. Obrzucono butelkami z benzyną i podpalono prawe skrzydło
budynku, a lewe ostrzelano z piata. Kilku Niemców wyskoczyło oknem z
płonącego budynku, próbując uciekać, lecz dosięgły ich kule partyzantów.
Wówczas uniesieni bojowym zapałem plut. Władysław Ryczek „Podstawka”,
plut. Franciszek Barylak „Baust” z Jurkowa oraz kpr. „Wiślak” rzucili się
szturmem do budynku, przypadli do drzwi, rozbili je i wtargnęli do wewnątrz.
W walce tej zginęli „Podstawka” i „Baust”. „Wiślak” został ciężko ranny
(następnego dnia zmarł). „Baust” przeszyty serią z pistoletu maszynowego
zdążył jeszcze rzucić granat.
Utorowali oni drogę innym partyzantom, którzy, wyciągnąwszy zabitych i
rannego, podpalili część parterową budynku i wycofali się. Wówczas wyszli
wszyscy żandarmi z rękami podniesionymi do góry. Z wyroku sądu
partyzanckiego sześciu żandarmów niemieckich i policjanta granatowego
rozstrzelano na miejscu, natomiast czterech zabrano i zlikwidowano następnego
dnia, a pozostałych zwolniono. Spośród partyzantów jeszcze dwóch poległo, a
kilku zostało rannych.
Przed wieczorem, w pół godziny po zakończeniu akcji, nadeszła
wiadomość, że z kierunku Stopnicy nadciągają Niemcy. Wówczas zgrupowani
partyzanci zaczęli opuszczać miasto. Pozostał tylko „Lot” z kilkoma
żołnierzami AK i „Janczar” z dwoma partyzantami BCh. Po zapadnięciu
3
zmroku oddział niemiecki przybył do Nowego Korczyna. Partyzanci ostrzelali
go, a następnie wycofali się z miasta. Na moście nad Nidą spotkali oddział
„Oszczepa”, z którym rozważono możliwość powtórnego uderzenia na
przybyłych Niemców, lecz w końcu zrezygnowano z tego.
Następnego dnia rano stwierdzono, że ostrzelani wówczas Niemcy uciekli
w panice, pozostawiając na rynku dwa samochody osobowe, w tym jeden z
medykamentami i wyposażeniem ambulatorium, dwa ciężarowe oraz ciągnik z
przyczepą. Całą zdobycz zarekwirowano na rzecz Obwodu Pińczowskiego AK.
Poległym w akcji korczyńskiej żołnierzom ruchu oporu partyzanci
urządzili manifestacyjne pogrzeby. Przybyli na nie również partyzanci Armii
Ludowej z lasów chroberskich.
W tym czasie kiedy partyzanci szturmowali posterunek w Nowym
Korczynie, 25 lipca o godzinie 9.00 oddział dywersyjno-partyzancki AK w sile
13 ludzi pod dowództwem Tadeusza Kowala „Skiby” dokonał zasadzki koło
wsi Kowale na policję z posterunku w Brzesku Nowym, jadącą szosą z
Proszowic. Podczas walki zabito żandarma. Meldunek dowódcy Wehrmachtu
na Generalną Gubernię w sposób następujący charakteryzował tę akcję: „25
lipca o godzinie 9.00 oddział partyzancki w sile 40 ludzi napadł koło Kowali
(30 km na północny-wschód od Krakowa) na oddział punktu oporu żandarmerii
z Brzeska Nowego w sile 7 ludzi, zabierając broń i rowery”.
25 lipca, kiedy w powiecie pińczowskim zaczęły się już walki
powstańcze (Racławice, Nowy Korczyn), Inspektorat Miechowski zarządził
stan czujności, oznaczony literami „Cz”. W następnej kolejności miał nastąpić
okres „Pg” - pogotowia, a dopiero później moment „W” - wybuchu. Według
rozkazu Inspektoratu z 1 sierpnia 1944 r. wybuch mógł mieć charakter
powstania („A”) lub akcji „Burza” („B”).
Akcja „A” polegała na równoczesnym uderzeniu przez zaskoczenie na
całym własnym obszarze operacyjnym, a także działanie na Kraków i Śląsk.
Akcja „B” zakładała atakowanie końcówek straży tylnych nieprzyjaciela,
opanowanie terenu przed wkroczeniem Armii Radzieckiej, a po wykonaniu tego
zadania miała „zebrać swoje jednostki w większych zgrupowaniach celem
nawiązania kontaktów i pokazania swej siły, wkraczającym oddziałom
bolszewickim”.
Działania zbrojne w powiecie pińczowskim wyprzedzały te wszystkie
etapy i podważały cele, jakie stawiało sobie kierownictwo AK.
Wieści o rozbiciu posterunków policji w Racławicach i Nowym
Korczynie obiegły 25 lipca cały powiat pińczowski. Nieprzyjaciel zaczął
uciekać. Niemiecki dyrektor cukrowni „Łubna” w Kazimierzy Wielkiej, Helmut
Hermann, przebrany w mundur lotnika, uciekł 25 lipca wraz z rodziną
samochodem pocztowym, lecz został zatrzymany przez partyzantów,
4
rozpoznany i wzięty do niewoli. Był on spokrewniony z wysokim urzędnikiem
kancelarii Trzeciej Rzeszy.
Chcąc ratować pozostałe posterunki przed rozbrojeniem i zapewnić
ochronę urzędnikom niemieckim, władze niemieckie z Miechowa postanowiły
ściągnąć wszystkie posterunki do Kazimierzy Wielkiej i utworzyć tam obóz
obronny.
25 lipca około godziny 20.00 zadanie to otrzymał dowódca kompanii
batalionu wartowniczego XXI, SS-obersturmfuhrer Carl, patrolujący powiat
miechowski już od 24 lipca. 25 lipca o godzinie 21.00 Carl ściągnął załogę
posterunku ze Skalbmierza, 26 lipca około godziny 4.00 z Brzeska Nowego, a o
godzinie 5.00 z Koszyc. Na przeszkodzie dalszej koncentracji policji
niemieckiej przez Carla stanęły oddziały partyzanckie.
Nocą z 25 na 26 lipca 20-osobowy oddział partyzancki BCh pod
dowództwem Tomasza Adrianowicza „Pazura” oraz członkowie BCh z
Sancygniowa i Działoszyc opanowali Działoszyce.
Posterunek policji i żandarmerii niemieckiej w tym mieście składał się z 6
żandarmów niemieckich oraz 24 policjantów granatowych i ukraińskich.
Kwaterowali oni w jednopiętrowym murowanym budynku szkolnym. Wokół
budynku znajdowała się wolna przestrzeń, dająca załodze posterunku dobre
pole widzenia i ostrzału. Oddziały BCh wkroczyły do miasta wieczorem,
prawie przez całą noc przeciągały tam i z powrotem ulicami ze śpiewem i
miejscową orkiestrą. Dążono do stworzenia wrażenia dużej siły, co w
połączeniu z naturalnym entuzjazmem mieszkańców Działoszyc, którzy
tłumnie wylegli na ulice, nasuwało policji wniosek, że cała okolica jest w
rękach partyzantów. Po tej demonstracji siły, „Pazur” wczesnym rankiem
zbliżył się do posterunku i zażądał bezwarunkowego poddania się. Żandarmi
niemieccy początkowo nie chcieli się zgodzić, lecz granatowa policja
stanowiąca większość, zbuntowała się i przekazała posterunek bez wystrzału.
Partyzanci zdobyli 50 karabinów, wiele amunicji, mundury, obuwie, koce i inny
sprzęt wojskowy oraz zabrali wszystkie dokumenty.
Akcja w Działoszycach była głównym wydarzeniem nocy z 25 na 26
lipca. Meldunki napływające do żandarmerii niemieckiej w Miechowie i
Kazimierzy Wielkiej donosiły o wielkiej koncentracji oddziałów partyzanckich
w Działoszycach. Dla ratowania tego posterunku (nie wiedząc o tym, że poddał
się rankiem) władze niemieckie skierowały dwa oddziały, jeden z Kazimierzy
Wielkiej, a drugi z Buska.
26 lipca o godzinie 11.00 wspomniany już Carl, otrzymał polecenie od
powiatowego komendanta żandarmerii w Miechowie, leutnanta Krazfelde, aby
wyruszył do Skalbmierza, gdzie miał spotkać się ze zmotoryzowaną kolumną
żandarmerii z Buska, a następnie wspólnie z nią uderzyć na Działoszyce. Mimo
5
zmęczenia nocną akcją (ściąganie posterunków ze Skalbmierza, Brzeska
Nowego i Koszyc) kompania Carla wyruszyła trzema samochodami
ciężarowymi w kierunku Skalbmierza.
„Wszelka broń była gotowa do strzału – pisał w sprawozdaniu z tej akcji
Carl. - Odstęp zarządzono co najmniej 100-metrowy. Ponieważ liczyłem się z
możliwością obecności partyzantów w Skalbmierzu, wydałem jako pierwszy
cel jazdy: wieś Sielec (około 2 km na wschód od Skalbmierza). Od tego miejsca
chciałem marszem ubezpieczonym iść pieszo do Skalbmierza. Kiedy jadąc
pierwszym wozem byłem w odległości około 200 metrów od wsi Sielec, około
godziny 14.35 partyzanci otwarli silny ogień z przodu i z obydwu stron. Szofer
pierwszego wozu poległ. Starszy wachmistrz Kling otrzymał kulę w głowę.
Wóz wjechał prawym przednim kołem do przydrożnego rowu... Ich siła według
naszego oszacowania wynosiła około 200 ludzi”.
Tę zasadzkę przygotował oddział Franciszka Pudy „Sokoła”, który
wieczorem 25 lipca bezpośrednio po zwinięciu posterunku niemieckiego w
Skalbmierzu przez Carla, zaciągnął wartę w miasteczku. Tego wieczoru
kolejarze przywieźli wiadomość z Miechowa, że Niemcy wybierają się na
pacyfikację Skalbmierza i okolicy. W związku z tym zarządził on pogotowie dla
wszystkich oddziałów bojowych z całej okolicy i obstawił drogi wiodące do
Skalbmierza. Szczęśliwym trafem na szosie w kierunku Kazimierzy Wielkiej
wystawił też zasadzkę stosunkowo daleko wysuniętą nie tylko od samego
Skalbmierza, lecz nawet 200 metrów za Sielcem, co zaskoczyło Niemców oraz
uprzedziło ich zamiar zejścia z wozów w Sielcu i posuwania się dalej w szyku
ubezpieczonym. Natomiast partyzanci nie spodziewali się przybycia Niemców
z kierunku Pińczowa, którzy mieli połączyć się z kompanią Carla w
Skalbmierzu. Wskutek zatrzymania Carla przed Sielcem do połączenia sil
niemieckich nie doszło. Przybyły z kierunku Pińczowa na dwóch samochodach
ciężarowych pluton żandarmerii zmotoryzowanej zaatakował polskie oddziały
od strony Skalbmierza i zagroził ich okrążeniem. Nie zaryzykował tego jednak,
nie znając sił partyzanckich.
Na pomoc walczącym oddziałom AK pod Sielcem przybyła z lasów
chroberskich 18-osobowa grupa AL z oddziału Zygmunta Bieszczanina
„Adama” oraz inne grupy z okolicy w tym grupa kursu szkoleniowego AK z
lasów chroberskich. W meldunku komendanta kursu Wiesława Żakowskiego
„Zagraja”, znajdujemy następujący opis bitwy:
„Dnia 26 lipca około godziny 12.00 przybiegł goniec z meldunkiem, że
partyzantka „Groma”, jak również oddział dywersyjny „Sokoła” są otoczone w
miejscowości Sielec przez przeważające siły nieprzyjaciela. Zarządziłem
natychmiast alarm, dla kursantów, jak i partyzantki „Skok”, załadowałem ich na
dostarczone mi natychmiast wozy i o godz. 13.00 przybyłem do wsi Sielec,
6
skąd stwierdziłem idące natarcie nieprzyjaciela z miejscowości Topola na dwór
Sielec oraz płonące domy w okolicy szosy Skalbmierz – Kazimierza Wielka.
Nieprzyjaciel z chwilą otrzymania ognia flankowego natychmiast w popłochu
wycofał się, pozostawiając ośmiu jeńców (z tego dwóch rannych) oraz
dziesięciu zabitych”.
Por. Mieczysław Książek „Orlik”, jadący razem z mjr Żakowskim na
pomoc oddziałom walczącym pod dworem Sielec, uzupełnia powyższy opis:
„Prawie przez całą drogę jechaliśmy galopem; na południowym skraju kolonii
Sielec zeskoczyliśmy z furmanek i biegliśmy na przełaj przez łąki i pola w
rejon zabudowań dworu Sielec, gdzie toczyła się walka. Gdy zbliżaliśmy się,
ogień zaczął słabnąć... Z naszego przybycia ucieszył się szczególnie por.
Franciszek Pudo „Sokół”, gdyż – jak nas informował – kończyła mu się
amunicja. Twierdził on przy tym, że nasz przyjazd przechylił szalę zwycięstwa,
ponieważ Niemcy również widzieli nasze furmanki, jadące galopem z góry
przez kolonię Sielec. W dowód wdzięczności i wieloletniej naszej przyjaźni
otrzymałem wtedy od „Sokoła” piękny pistolet typu „walter”. W walce pod
Sielcem koło Skalbmierza brały udział oddziały Państwowego Korpusu
Bezpieczeństwa gminy Topola i Drożejowice”.
Partyzanci zdobyli: lekki karabin maszynowy i 14 skrzynek amunicji
wraz z taśmą, 3 ręczne karabiny maszynowe „bergmany”, 5 pistoletów
maszynowych MP, 18 pistoletów „parabellum” i P-38, 28 karabinów, granaty
oraz amunicję. Zniszczono samochód ciężarowy i zdobyto samochód terenowy
phenomen. Partyzanci mieli dwóch rannych. Wynik bitwy był więc dla nich
bardzo korzystny. Pogląd strony niemieckiej na stoczoną walkę wyraził Carl w
sposób następujący: „Drugi i trzeci samochód ciężarowy zostały pod ogniem
nieprzyjaciela na wąskiej drodze zawrócone i wycofane do tyłu około 150
metrów, potem przedarliśmy się do tyłu. Aby zaoszczędzić dalszych strat, nie
mogłem zabrać poległych kolegów, bo właśnie to miejsce było bardzo
widoczne i pod silnym obstrzałem nieprzyjaciela. Nowy atak musiał być
również z tych powodów odrzucony. Do godziny 16.30 leżeliśmy w ogniowej
walce z partyzantami, lecz musieliśmy się wycofać, ponieważ groziło nam
okrążenie. Pojechaliśmy dwoma samochodami ciężarowymi z powrotem do
Kazimierzy Wielkiej, aby stamtąd otrzymać posiłki. Jak później stwierdzono,
zbliżały się z zachodu do tej samej drogi większe grupy partyzantów. Ponieważ
w Kazimierzy Wielkiej także nie było sił do natychmiastowej pomocy, prosiłem
telefonicznie Kraków o posiłki. Broń i amunicję uzupełniono natychmiast na
posterunku żandarmerii. Obserwacja okolicy z dachu posterunku wykazała, że
wokół zbierały się grupy partyzantów. Także meldunki z terenu donosiły, że
wszędzie w okolicy gromadzą się partyzanci. Nowy atak przy użyciu moich
słabych sił był dla mnie nie do wykonania.
7
Około godziny 2.00 zameldowano mi telefonicznie z Krakowa, że
kompania z ciężką bronią wyruszyła z odsieczą. W Kazimierzy Wielkiej
znajdowało się oprócz moich ludzi 23 żołnierzy Wehrmachtu, pluton
policjantów ukraińskich z batalionu ochronnego 207 w sile 34 osób, około 14
urzędników żandarmerii, landkomisarz z Kazimierzy Wielkiej oraz jeden
urzędnik i 5 urzędniczek.”
27 lipca około godziny 1.00 Carl otrzymał telefonicznie zawiadomienie z
Krakowa, że kompania uzupełniająca nie może przedostać się do Kazimierzy
Wielkiej, wobec czego cała załoga powinna próbować dotrzeć do Krakowa we
wczesnych godzinach rannych. W takiej sytuacji zarządził naradę ze
wszystkimi oficerami w obecności komisarza powiatowego (Landkomissar). Po
rozważeniu różnych możliwości postanowił jechać samochodem przez Koszyce
i Brzesko Nowe.
Komendant plutonu ukraińskiego odmówił wyjazdu do Krakowa,
uważając to przedsięwzięcie za beznadziejne. Postanowił on zostać na
posterunku żandarmerii. Kilku starych policjantów granatowych po rozbrojeniu
zwolniono. Załadowano na samochody zapasy broni i amunicję.
Również komisarz powiatowy odmówił jechania razem. Pewniejsza
wydała mu się chłopska furmanka, którą udał się do Krakowa. Po wyznaczeniu
obsady wozów i przydzieleniu obu pierwszym pojazdom zapasowych szoferów
wyjechano trzema samochodami ciężarowymi (w tym jeden z przyczepą) około
godziny 4.00.
W Koszycach budynek byłego posterunku policji był obsadzony przez
partyzantów. Przejazd odbywał się jednak bez zakłóceń aż do Brzeska Nowego,
gdzie około godziny 6.00 oddział Carla został zaatakowany z domów i ogrodów
położonych po obu stronach drogi. Partyzanci strzelali z karabinów
maszynowych, zwykłych pistoletów i miotaczy granatów.
W Igołomii Carl prosił miejscową jednostkę lotniczą o pomoc dla trzech
ciężko rannych, których jednak nie udało się utrzymać przy życiu.
Opisaną wyżej zasadzkę w Brzesku Nowym zorganizował komendant
miejscowego posterunku Ludowej Straży Bezpieczeństwa – Stanisław
Szczepanik „Ronald” z Sierosławic. Spodziewał się on nieprzyjaciela z
kierunku Kraków – Koszyce, dlatego z tej strony rozstawił warty i przygotował
przeszkody na szosie. Nie spodziewal się Niemców z rejonu Kazimierzy
Wielkiej. Ponadto wczesny ranek oraz szybkość przejazdu Niemców przez
miasto uniemożliwiły mu zmobilizowanie większej ilości partyzantów,
rozrzuconych na noclegi w różnych kwaterach.
Ucieczka Niemców z Kazimierzy Wielkiej, z miasta które według planów
niemieckich miało być obozem obronnym i miejscem koncentracji dla policji
powiatu pińczowskiego, oznaczała upadek władzy niemieckiej w tym rejonie.
8
Pozostawiony w Kazimierzy Wielkiej oddział nacjonalistów ukraińskich w
służbie niemieckiej w sile 28 ludzi wraz z trzema kobietami i trojgiem dzieci
poddał się tegoż dnia o godzinie 7.00 kilku żołnierzom AK z Kazimierzy
Wielkiej z Marianem Miklaszewskim „Odwetem” na czele. Partyzanci zdobyli
na tym posterunku 3 ciężkie karabiny maszynowe, ręczny karabin maszynowy,
23 karabiny, 3 pistolety, 16 granatów, 14 000 sztuk amunicji, dwa samochody
osobowe i ciężarowy. Jeńców ukraińskich odtransportowano do Pińczowa,
gdzie umieszczono ich początkowo w opróżnionym więzieniu, a potem
przekazano oddziałom AL w lasach chroberskich.
Do pełnienia służby wartowniczej i bezpieczeństwa Pińczowa pełniący
obowiązki Podobwodu Pińczowskiej AK „Ryszard” powołał członków
organizacji harcerskiej , występującej pod kryptonimem „Szare Szeregi”.
Pińczowskie środowisko tej organizacji należało do najsilniejszych w kraju (po
Warszawie i Radomiu). W związku z rozkazem „Ryszarda” komendant
pińczowski „Szarych Szeregów”, „Zbigniew”, w swoim dzienniku pod datą 27
lipca 1944 r. o godzinie 10.30 zanotował, że „Ryszard” zarządził na własną rękę
„stan pogotowia” i że przewidziane jest zbrojne wystąpienie w Pińczowie w
obstawie miasta i konwojowanie przybyłych z Kazimierzy Wielkiej jeńców
pochodzenia ukraińskiego. W związku z tym wszystkie sekcje Grup
Szturmowych „Szarych Szeregów” miały się „ujawnić, stawić na podany
rozkazem punkt zborny wraz z posiadaną bronią (3 steny, 3 rewolwery,
granaty)”.
„Zbigniew” jako bezpośredni przełożony „Szarych Szeregów”, wyraził
sprzeciw, a jednocześnie zwrócił uwagę „Ryszardowi”, że aktualnie
obowiązywał nakazany przez inspektora Inspektoratu Miechowskiego stan
czujności, „mogący być w każdej chwili odwołany”. Zaproponował więc, aby
nie dekonspirować się jeszcze, nie używać do tych zadań miejscowych ludzi,
lecz ściągnąć taką samą liczbę osób z innych terenów, „zachowując nadal
konspirację”.
„Ryszard” nie zgodził się z tym i o godzinie 15.00 druhowie z Grup
Szturmowych: „Zbigniew”, „Ziemomysław”, „Zyndram”, „Nurt Tarczyński”,
„Dębik”, „Walęcki”, „Jędruś”, „Powaga”, „Wilk” i „Wierny” wystąpili w
mieście z bronią, rozpoczynając akcję bojową. Głównym ich zadaniem było
ubezpieczenie miasta na wypadek pojawienia się Niemców oraz pełnienie
straży nad jeńcami, wziętymi do niewoli w Kazimierzy Wielkiej.
W tym samym dniu o godzinie 12.00 oddział AK w sile 25 ludzi pod
dowództwem Witolda Molickiego „Marka” po krótkiej walce rozbroił 23-
osobową załogę budowy lotniska w Koszycach (Luftwaffenbau). Zdobyto 2
samochody ciężarowe z przyczepami, samochód osobowy opel, 4 pistolety
maszynowe, 2 automaty, 16 karabinów, 3 skrzynki granatów oraz amunicję i
9
inny sprzęt wojskowy. Rozbrojonych Niemców puszczono wolno do Krakowa.
Po południu o godzinie 15.05 tegoż dnia wylądował na lotnisku samolot
niemiecki. Z samolotu wyszedł kpt. von Hespe; wezwany do poddania się,
otworzył ogień do partyzantów, lecz natychmiast został zabity. Wówczas
samolot odleciał. Przy zabitym znaleziono pierścień z napisem: „Mojemu
przyjacielowi – Himmler”.
Również 27 lipca o godzinie 15.30 załoga posterunku policji z Kozłowa
uciekła do Miechowa w obawie przed partyzantami. Pozostał jednak silny, 120-
osobowy oddział żandarmerii, stanowiący ochronę stacji kolejowej,
sprowadzony tu 23 lipca 1944 roku, uzbrojony w broń maszynową, ciężkie
karabiny maszynowe i armatki przeciwlotnicze.
Chęć rozszerzenia zasięgu republiki i opanowania kolejki wąskotorowej
Jędrzejów – Hajdaszek skłoniła 20-osobową grupę żołnierzy AK (BCh) gminy
Kliszów w północnej części powiatu pińczowskiego do przygotowania zasadzki
wzdłuż nasypu toru kolejki w pobliżu wsi Umianowice, przy moście na Nidzie.
Według otrzymanego meldunku miało tamtędy przejeżdżać 12 żołnierzy
niemieckich z Jędrzejowa do Chmielnika. Po zatrzymaniu pociągu okazało się
jednak, że Niemców było dużo więcej. Wobec dużej przewagi nieprzyjaciela
partyzanci musieli się wycofać, tracąc w bohaterskim boju 12 towarzyszy.
Przyczyną niepowodzenia było mylne rozpoznanie liczebności nieprzyjaciela, i
w konsekwencji nie zachowanie przez partyzantów ostrożności.
28 lipca oddział partyzancki AK Wojciecha Majewskiego „Jaksy” w sile
12 ludzi zlikwidował 7-osobowy posterunek policji niemieckiej w Święcicach,
w powiecie miechowskim, stanowiący ochronę miejscowej gorzelni.
Tak więc w okresie od 24 do 28 lipca zostały rozbrojone wszystkie
posterunki policji i zlikwidowana władza niemiecka w całym powiecie
pińczowskim oraz częściowo w powiatach miechowskim i buskim.
Wyzwolony obszar, zwany Republiką Miechowsko-Pińczowską rozciągał
się od Racławic na zachodzie do Nowego Korczyna na wschodzie; od południa
ku północy obejmował następujące miejscowości: Brzesko Nowe, Proszowice,
Koszyce, Kazimierzę Wielką, Wiślicę, Działoszyce, Janowice, Słaboszów,
Sancygniów, Skalbmierz, Książ Wielki i Pińczów.
Ludność na wyzwolonym obszarze przeżywała dni wolności, czuła się jak
w wolnej Polsce. Wywieszała na domach biało-czerwone flagi i wiwatowała na
cześć partyzantów. Organizacje konspiracyjne ujawniły się, zaczęły działać
polskie władze.
W południowej części powiatu pińczowskiego z ośrodkiem w Kazimierzy
Wielkiej ujawniła się administracja podziemia polskiego rządu emigracyjnego –
Powiatowa Delegatura Rządu z ludowcem Józefem Dąbkowskim na czele,
działająca wspólnie z komendą Obwodu Pińczowskiego AK.
10
W północnej części powiatu pińczowskiego władzę administracyjną
zorganizowała Pińczowska Powiatowa Rada Narodowa z Franciszkiem
Kucybałą na czele. Działała ona pod osłoną zgrupowania partyzanckiego AL,
rozlokowanego w rejonie lasów chroberskich. Tutaj też została przeniesiona z
Krakowa siedziba kierownictwa Obwodu Krakowskiego PPR i AL.
Powiatowa Rada Narodowa powołała komisarzy: do spraw majątków
rolnych (Józefa Martona), reformy rolnej (Edwarda Wojtasika) i komunikacji
(Mariana Dowkanta). W niektórych majątkach wprowadzono zarzady
komisaryczne, które przede wszystkim zatroszczyły się o służbę folwarczną,
której rozdano zgromadzone w majątkach materiały tekstylne i żywnościowe.
Powiatowa Delegatura Rządu przeprowadziła spisy majątków i
opracowywała projekty ich parcelacji. Oddziały AK i Państwowego Korpusu
Bezpieczeństwa (organa policyjne Delegatury Rządu) przy użyciu zdobytych
samochodów rozwiozły około 150 ton cukru i rozdały go wśród okolicznych
mieszkańców.
W sytuacji ciągłego zagrożenia ze strony niemieckiej stosunki
wewnętrzne w republice, mimo istniejącej dwuwładzy, układały się pomyślnie.
Siły wojskowe Republiki Pińczowskiej liczyły około 6 000 ludzi, w tym
jednak tylko około 1000 uzbrojonych. Było to oczywiście niewiele w
porównaniu z otaczającym republikę nieprzyjacielem, uzbrojonym w czołgi,
samoloty i broń maszynowa. Dlatego też granice republiki były zmienne, a ich
obrona miała w dalszym ciągu charakter partyzancki.
Walki z nacierającym nieprzyjacielem wyczerpały skromne zapasy
amunicji żołnierzy republiki. Wszelkie apele komendanta Obwodu
Pińczowskiego AK Romana Zawarczyńskiego „Sewera” oraz komendanta
obwodu BCh Jana Pszczoły „Janczara” do Inspektoratu Miechowskiego o
uzupełnienie uzbrojenia pozostały bez odpowiedzi.
Tymczasem Niemcy ze wszystkich stron nacierali na republikę, dążąc do
jej likwidacji. 29 lipca samoloty niemieckie zrzuciły materiały zapalające na
Działoszyce, wybuchły pożary. Grupa zmotoryzowana dotarła do rogatek
miasta, ale została odparta przez oddziały BCh i AK.
29 lipca około godziny 18.00 zbliżyło się do Pińczowa około 60
Niemców dwoma samochodami ciężarowymi. Wystawione 6-osobowe
ubezpieczenie od północnej strony miasta, złożone z harcerzy „Szarych
Szeregów” i członków AK, zagrodziło drogę staczając półgodzinną walkę
opóźniającą. Wobec zbliżającego się zmroku Niemcy zrezygnowali z zajęcia
Pińczowa i rozlokowali się na noc na wzgórzach pińczowskich. Nocą oddziały
AK opuściły Pińczów. Jedna z grup zajęła się konwojem Niemców z Pińczowa
do lasów chroberskich, gdzie przekazano ich pod opiekę zgrupowanych tam
oddziałów AL.
11
Inna grupa AK, która wycofała się z Pińczowa pod kierownictwem kpt.
Józefa Dmowskiego „Nemo” i por. „Ryszarda”, udała się przez Młodzawy do
Chrobrza, gdzie w oparciu o członków „Szarych Szeregów” oraz młodych
żołnierzy AK powołano samodzielną terenową grupę pod nazwą „Szarzy” przy
komendzie Podobwodu Pińczowskiego.
Rankiem 30 lipca 1944 roku oddział niemiecki wznowił atak na Pińczów,
ale nie napotkawszy oporu zajął go, rekwirując przede wszystkim żywność.
Przed wieczorem został jednak wyparty przez oddział AL Zygmunta
Bieszczanina „Adama”. W ten sposób Pińczów ponownie znalazł się na chwilę
w rękach polskich. Po wypędzeniu Niemców, oddział AL powrócił do lasów
chroberskich.
Tego samego dnia do rejonu miejscowości Góry (na zachód od Pińczowa)
wtargnęły trzy auta pancerne. Zniszczył je oddział partyzancki BCh Tomasza
Adrianowicza „Pazura”.
Również 30 lipca na szosie prowadzącej z Koszyc do Kazimierzy
Wielkiej oddział AK zatrzymał i wziął do niewoli patrol niemiecki jadący
samochodem osobowym.
31 lipca obóz partyzancki AL w lasach chroberskich spał jeszcze po
nocnym oczekiwaniu na zrzuty radzieckie. Między godziną 10.00 a 11.00
wystawione czujki zaalarmowały dowództwo, że od strony Pińczowa szosą na
Młodzawy, zaledwie 4 km od miejsca postoju zgrupowania partyzanckiego,
posuwa się oddział wojsk niemieckich. Patrol pod dowództwem Stefana
Jarzyny „Strzały” ustalił, że Niemców było około 200 na samochodach,
motorach i pieszo, uzbrojonych w broń maszynową, działka przeciwpancerne i
moździerze. Ekspedycja zatrzymała się w Młodzawach Dużych.
Wywnioskowano, że Niemcy zamierzają spacyfikować wsie: Kozubów,
Mozgawę i Młodzawy.
Włodzimierz Zawadzki „Jasny” zwołał naradę oficerów. Świetnie znający
okolicę Bieszczanin natychmiast naszkicował plan sytuacyjny Młodzaw
Dużych. Wioska leżała 6 km na południe od Pińczowa, przy drodze biegnącej
wzdłuż lewego brzegu Nidy z Pińczowa do Wiślicy i Nowego Korczyna, a
następnie wzdłuż Wisły do Krakowa. Niemcom zależało na odzyskaniu tej
drogi i opanowaniu rubieży Nidy, aby przygotować ją pod rozbudowę linii
fortyfikacyjnych, co zresztą uczyniono później we wrześniu i październiku.
Zabudowania rozciągały się wzdłuż wschodniej krawędzi drogi, przylegając do
nadnidziańskich mokradeł, olszyn i stawów rybnych. Po zachodniej stronie
drogi znajdowała się tylko stacja kolejki wąskotorowej i mleczarnia. Od tej
strony wieś była osłonięta pasmem wzniesień. Uwzględniając warunki
geograficzne, wyznaczony do tej akcji oddział podzielono na trzy grupy.
Dowódcą całości został Bieszczanin.
12
Licząca 30 ludzi grupa Borysa Zagnera „Borki” otrzymała zadanie
okrążenia Niemców od strony zachodniej od lasu kołkowskiego. W marszu
ubezpieczonym dotarła ona na wyznaczone miejsca i zajęła stanowiska bojowe
na stoku wyżyny, schodzącej ostro do wsi Mozgawa, pooranej wąwozem i
parowami, dającymi dobrą osłonę na wypadek konieczności wycofania się.
Partyzanci byli uzbrojeni w karabiny, automaty i erkaem obsługiwany przez
Stefana Sokołowskiego z Wojsławic.
Grupa druga, 40-osobowa pod dowództwem Antoniego Dobrowolskiego
„Heńka”, miała okrążyć Niemców od wschodu, od strony Nidy. Teren był tu
mniej dogodny, równiny i tylko nieliczne kępki krzewów osłaniały ruchy
partyzantów, a mokradła utrudniały dojście.
Trzecia grupa, 80-osobowa dowodzona przez samego dowódcę całej
akcji, Bieszczanina „Adama”, najsilniejsza, zajęła pozycję czołową; od
południa; miała spełniać rolę tłoka, spychającego Niemców między
przygotowane z lewej i prawej strony zasadzki partyzanckie.
Punktualnie o godzinie 15.00 grupa Bieszczanina dotarła do Młodzaw
Dużych i zajęła pozycje wzdłuż nasypu toru kolejowego. Na jego rozkaz:
„Ognia!” kręcący się na stacji kolejki wąskotorowej Niemcy zostali zasypani
gradem kul. Wówczas partyzanci skokami wpadli do pierwszych zabudowań.
Zaskoczeni Niemcy zaczęli w popłochu uciekać, lecz po chwili zorganizowali
obronę. Na dachu znajdującej się we wsi mleczarni Niemcy ustawili cekaem,
który otworzył ogień na pozycje partyzantów. Wkrótce odezwały się dwa
cekaemy zza wagonów kolejki wąskotorowej. Nie powstrzymało to jednak
szturmu partyzantów, którzy zajmowali dom za domem wypierając
nieprzyjaciela. Najpierw uciekali oni w kierunku zachodnim, na las kołkowski,
gdzie zostali zasypani ogniem grupy Zagnera. Wówczas skierowali się oni w
kierunku wschodnim; czekała tam na nich zasadzka grupy Dobrowolskiego,
która również otworzyła do nich ogień.
Biorący udział w tej walce Władysław Pałka jako żołnierz kompanii
Dobrowolskiego tak opisuje końcowy epizod walki młodzawskiej: „Wreszcie
przed naszymi oczami w odległości 100 do 150 m, zauważyliśmy biegnących
Niemców z bronią w ręku, a za nimi kiwający się na obie strony samochód
ciężarowy, wypełniony częściowo Niemcami jadącymi na pełnym gazie... Na
rozkaz ppor. „Heńka”otwarliśmy ogień z wszystkich broni. Niemcy przywarli
do ziemi i skręcili w lewo od nas. Słychać było głośne krzyki i nawoływanie w
języku niemieckim i okrzyki rannych: >> Hier her fahren, dort auch polnische
Banditen! << Następnie „Heniek” poderwał grupę, by zagrodzić Niemcom
drogę na północ, od Pińczowa, lecz trudne dojście przez mokradła
nadniedziańskie opóźniły marsz partyzantów, co wykorzystali Niemcy i
wycofali się w kierunku Pińczowa”.
13
Na wieść o posuwaniu się duzej grupy Niemców od Pińczowa w kierunku
Młodzaw również w oddziale AK „Szarych Szeregów” w Chrobrzu zarządzono
pogotowie. Miejscowy przywódca „Szarych Szeregów” „Zbigniew”, pod datą
31 lipca 1944 r. zanotował: „Grupa nasza wraz z „Halinką” z Chrobrza
ubezpiecza Chroberz ze wszystkich kierunków. Około godziny 16.00 dochodzi
do walki oddziałów AL „Maślanki” i AK (młodzawskiej drużyny terenowej
AK)”. Na pomoc oddziałom AL wyruszyły grupy terenowe AK - „Wilka” i
„Chmury”. Do „Chmury” przyłączyli się „Szarzy” w ilości 7 ludzi („Grot”,
„Bronek”, „Wierny”, „Dębik” oraz wieczorem przybyli z konwoju „Nurt”,
„Ruszcz”, i „Wilk”). Reszta z braku broni pozostała na melinie w Chrobrzu.
Cała grupa wyruszyła w stronę Młodzaw. Na wieść o wycofaniu się Niemców
w stronę Pińczowa oddziały idące do walki wróciły na Chroberz”.
W meldunku sytuacyjnym komendanta Obwodu Pińczowskiego AK
„Sewera”czytamy, że „w podobwodzie pińczowskim (północna część obwodu)
grupa nieprzyjaciela w liczbie 150 starła się w m. Młodzawy D. z grupą
„Maślanki”, pozostawiając kilku zabitych i rannych. Wskutek tego
nieprzyjaciel wycofał się w kierunku Maślanka na m. Graby. Organizowana
wyprawa ob. Nemo przy udziale Maślanki, Stalowego nie dała żadnego
rezultatu.
Oddziały 4a (podobwód pińczowski) wycofały się w rejon Chomika (tj.
Chrobrza)”.
W meldunkach AK z tego okresu oddział Bieszczanina nazywano
„maślankowcami”.
Po bitwie młodzawskiej, oddziały AL spodziewając się nowego ataku
niemieckiego przesunęły się do Aleksandrowa, a następnie na południowo-
wschodni teren do maleńkiej wsi Graby, otoczonej lasami składającej się
zaledwie z 8 gospodarstw.
W walkach młodzawskich ciężko ranny został partyzant radziecki Dymitr
Bołchatow „Dymitr”, który mimo natychmiastowej pomocy lekarskiej zmarł
tego samego dnia wieczorem. Pogrzeb „Dymitra” stał się wielką manifestacją
patriotyczną ludności i jednocześnie był wyrazem wdzięczności dla
partyzantów radzieckich i Armii Radzieckiej za ich walkę także o naszą
wolność.
Największy bój w obronie Republiki stoczyli partyzanci 5 sierpnia 1944 r.
Tego dnia o świcie zmotoryzowana kolumna niemiecka wyruszyła z
Miechowa w kierunku Skalbmierza. Niemcy jechali 35 samochodami, 7
motocyklami i 80 furmankami. Byli to: żołnierze batalionu Wehrmachtu 304
pułku piechoty w sile 450 ludzi, kompania nacjonalistów ukraińskich w służbie
niemieckiej w sile 70 ludzi oraz wszelkiego rodzaju miejscowi zbrodniarze,
ściągnięci z posterunków policji przez Redingera. Razem około 1000 ludzi.
14
O wschodzie słońca Niemcy byli pod Skalbmierzem. Pod miasteczkiem
wysiedli z pojazdów i rozsypali się w tyralierę, rozpoczęli je otaczać z prawej i
lewej strony. Dwa samochody ciężarowe, wypełnione wojskiem wdarły się do
środka miasta.
Wartę w Skalbmierzu zaciągnął 30-osobowy oddział AK Antoniego Pudy
„Sokoła” ze wsi Topola. Byli to przeważnie chłopcy z okolicznych wiosek.
Załoga posterunku AK została zaskoczona. Dwuosobowy partol zauważył
wjeżdżające dwa auta niemieckie na przedmieściu zwanym Zamoście, w
odległości 500 metrów od posterunku. Zaalarmowany oddział „Sokoła”
wybiegł z posterunku i już na rynku natknął się na samochody niemieckie.
Rozpoczęła się walka. Niemcy wyskakiwali z wozów chowając się za budynki,
ostrzeliwując się jednocześnie. W starciu kilku Niemców zostało zabitych. Ze
strony polskiej poległ 17-letni Zygmunt Zagrodzki „Warszawiak”, bratanek
„Sokoła” pochodzący z Warszawy.
Nadciągające posiłki niemieckie zmusiły „Sokoła” do wycofania się z
miasta w kierunku południowym i zajęcia pozycji bojowych na wzgórzach
cmentarza, skąd został wyparty na łąki dworu Sielec. Atakowały go grupy
niemieckie, które chciały go okrążyć, oraz samoloty. Niemcy po wejściu na tzw.
Zamoście zaczęli palić domy i mordować bezbronną, zerwaną ze snu ludność.
Równocześnie kilka samolotów ostrzeliwało z ciężkich karabinów
maszynowych, zrzucając na miasto materiały zapalające i granaty oraz ulotki o
następującej treści: „Lotnictwo niemieckie odpowiada bandytom i ich
pomocnikom w powiatach Miechów i Busko, którzy zakłócają bezpieczeństwo
i porządek”.
Zaalarmowany walką w Skalbmierzu dowódca Podobwodu Działoszyce,
por. Roman Moskwa „Wojniłowicz”, kwaterujący w majątku Kobylniki, wysłał
na pomoc „Sokołowi” 27-osobowy oddział szturmowy AK pod dowództwem
Franciszka Kozłowskiego „Brzoza II” ze wsi Krępice. Według meldunku jaki
otrzymał „Wojniłowicz”, w Skalbmierzu miało być około 70 Niemców.
Partyzanci „Brzozy II” najpierw galopem na furmankach, a później
biegiem na most na Nidzicy w pobliżu dworu Sielec uderzyli z całym impetem
na Niemców w Skalbmierzu od strony północno-wschodniej prowadząc ogień z
ckm i karabinów. Zmuszono nieprzyjaciela do opuszczenia zabudowań stacji
kolejki wąskotorowej i magazynów „Rolnika”. Niemcy jednak nie wycofali się
do Skalbmierza, lecz w kierunku południowo-wschodnim – do zabudowań
dworskich Sielec, oskrzydlając w ten sposób oddział „Brzozy II” i
ostrzeliwując go z flanki. Wówczas „Brzoza II” wraz z oddziałem przeprawił
się na wschód przez Nidzicę na łąki sieleckie, chcąc obejść Skalbmierz i
zaatakować Niemców od strony północno-wschodniej. W ten sposób oddział,
znalazłszy się na odkrytej łące, otrzymał huraganowy ogień z bliskiej
15
odległości od Niemców, którzy zajęli pozycje na nasypie kolejowym.
Sytuacja partyzantów była rozpaczliwa. Jedyny cekaem zaciął się i został
wyrzucony do rzeki. Poległa większość żołnierzy AK. Ocaleli tylko ci, którzy
znaleźli się blisko rzeki Nidzicy i mogli skorzystać z osłony jej brzegów oraz
zarośli. „Brzoza II” został ciężko ranny, a nie chcąc dostać się w ręce Niemców,
pozbawił się życia wystrzałem w serce.
Przyczyną tego niepowodzenia był brak odpowiedniego rozpoznania sił
nieprzyjaciela i jego pozycji bojowych oraz nie zachowanie odpowiednich
środków ostrożności wobec wielokroć silniejszego przeciwnika.
W tym czasie do akcji przystąpił oficer szkoleniowy rejonowego
batalionu AK, por. Mieczysław Książek „Orlik”. Po przybyciu z Działoszyc do
miejsca postoju dowódcy rejonowego batalionu w majątku Kobylniki,
odległego od Skalbmierza ok. 3 km, i zorientowaniu się, że nikt z batalionu nie
zna siły Niemców przybyłych do Skalbmierza, udał się pośpiesznie na rowerze
na zachodni skraj wsi Kobylniki, gdzie w tym czasie przebywał dowódca
batalionu, por. Roman Moskwa „Wojniłowicz” i zaproponował mu udanie się
do Skalbmierza w celu rozpoznania sił nieprzyjaciela.
Do siedmiu zwerbowanych po drodze przez „Orlika” ludzi por.
„Wojniłowicz” dodał mu ze swego pocztu sześciu łączników i z taką grupą –
patrolem udał się por. „Orlik” w ślad za oddziałem „Brzozy II”. Około 2 km
patrol szedł bez przeszkód. „Dopiero po przeprawieniu się przez Nidzicę w
rejonie zerwanego mostu – pisze w swoich wspomnieniach „Orlik” - weszliśmy
w strefę silnego ognia i musieliśmy się posuwać tylko skokami, nie mogąc przy
tym strzelać, ażeby nie razić kolegów z oddziału „Brzozy II” który mógł być w
tym rejonie”. Patrol por. „Orlika”, posuwając się dalej w kierunku stacji
kolejowej, wzdłuż prawego brzegu rzeki Nidzicy, dotarł do oddziału „Sokoła”,
który wyparty przez Niemców z cmentarza skalbmierskiego, wycofał się koło
dworku Sielec w stronę rzeki, skąd miał zamiar wykonać natarcie na
zabudowania stacji kolejowej.
Wówczas Niemcy otworzyli ogień i to nie tylko z okolicy stacji
kolejowej, ale również z rejonu dworu Sielec. „Gdy Niemcy ci zaczęli nas
okrążać – wspomina „Orlik” - zostaliśmy zmuszeni wycofać się w stronę
Kobylnik”.
„Sokół” i „Orlik” wycofali się ostatni, ostrzeliwując się. Gdy jednak
Niemcy coraz bardziej zaczęli zbliżać się do Nidzicy, okrążając obydwóch
dowódców AK oraz chcąc ich dostać żywych, „Sokół” poderwał się z ziemi,
wykonał skok w kierunku rzeki, przebrnął przez nią i zniknął...
„Orlik”, rzucając granatami do otaczających go wrogów, zdołał się
wydostać z ich kleszczy krótkimi skokami oraz czołganiem się i dotarł do
swoich partyzantów oraz rozbitków oddziału „Sokoła”, którzy wycofali się
16
wcześniej i w tym czasie zajęli stanowiska ogniowe w rowie melioracyjnym
biegnącym od Nidzicy w stronę wsi Sielec.
Na niebie pojawił się samolot zwiadowczy; wykonał kilka kręgów nad
głowami partyzantów i odleciał. Por. „Orlik” przerzucił oddział do lasku koło
wsi Grodzonowice, toteż dwa myśliwce, które za chwilę przyleciały – mimo
silnego ognia z karabinów maszynowych – nie wyrządziły już partyzantom
strat.
Tymczasem por. „Sokół”, przedostawszy się na drugi brzeg Nidzicy,
został ciężko ranny, a następnie ujęty przez Niemców i zabrany na noszach do
Skalbmierza.
W Skalbmierzu zajęli się „Sokołem” gestapowcy z Petersem i
Riedingerem na czele, starając się wydobyć zeznania. Ponieważ „Sokół”
uporczywie nie odpowiadał na zadawane pytania, został w straszliwy sposób
pokłuty bagnetami, a następnie martwego wrzucono do błotnistego rowu,
prowadzącego do Nidzicy koło mostu skalbmierskiego w pobliżu „targowiska”.
Skalbmierz płonął. Coraz częściej i głośniej odzywały się salwy
karabinów maszynowych, pistoletów i granatów. Ludzie z pobliskich
miejscowości uciekli z dobytkiem na wozach lub pieszo, byleby być jak
najdalej od miejsca zagłady: na twarzach ich malowała się groza i strach...
Podobna sytuacja była w Kobylnikach; całe rodziny opuszczały wieś, kierując
się na wschód, w stronę Krępic i Dębian.
W Kobylnikach zatrzymało się kilkunastu żołnierzy z kompani AK
„Bumira” oraz kilkunastoosobowe oddziały Państwowego Korpusu
Bezpieczeństwa (PKB) gminy Topola pod dowództwem Stanisława Malary
„Kielni” oraz gminy Czarnocin z Józefem Bochnią „Śmiałym”, którzy nie
wiedzieli co robić, gdyż dowództwo rejonowego batalionu opuściło Kobylniki,
nie zostawiając odpowiedniego łącznika, który by kierował przybywającymi
tutaj oddziałami.
Nastrój niepewności rozładowało niespodziewane przybycie por.
„Orlika”. „Orlik” szybko sformował oddział i rozpoczął działania przeciwko
Niemcom, którzy opanowali już południowy skraj kolonii Sielec, zajęli młyn
Kobylniki i podchodzili po wieś o tej samej nazwie.
Oddział „Orlika” brawurowym kontratakiem wyrzucił Niemców spod
młyna Kobylniki oraz zmusił ich do opuszczenia wsi kolonii Sielec. Wspaniałe
natarcie osłabło, a następnie zatrzymało się dopiero na łąkach sielecko-
skalbmierskich, w pobliżu miejsca, gdzie kilka godzin temu poległa większość
partyzantów oddziału „Brzozy II” z dowódcą ppor. Franciszkiem Kozłowskim.
Widok poległych wpłynął deprymująco na żołnierzy AK. Ponadto wchodzenie
na odkryty, płaski teren groziło nową klęską. Wobec tego „Orlik” zorientował
się, że nie może nadal kontynuować natarcia w kierunku Skalbmierza.
17
Przerzucił więc pojedynczo najbardziej zagrożone lewe swoje skrzydło z
łąk na pola sieleckie, posiadające osłony z mendli zbożowych, a następnie
ostrzeliwując się z erkaemu wycofał cały swój oddział do kolonii Sielec.
Tutaj w krótkim czasie dołączyła drużyna AK-BCh pod dowództwem
Władysława Bartosa „Smutnego” z kompanii „Maratona” oraz por. Albin
Piechota „Bumir” z kilkudziesięcioma żołnierzami swojej kompanii AK.
Oddział powiększył się ponadto o zabłąkaną tutaj kilkunastoosobową drużynę z
Kazimierzy Wielkiej oraz o czterech partyzantów z oddziału „Groma”.
Sytuacja oddziałów polskich była jednak w dalszym ciągu ciężka.
Wówczas „Wojniłowicz” wysłał łączników do bazy partyzanckiej AL w lasach
chroberskich, prosząc o pomoc. Na rozkaz komendanta obwodu AL, Franciszka
Księżarczyka „Michała”, wyruszył pod dowództwem Zygmunta Bieszczanina
„Adama” oddział dobrze uzbrojony w radziecką broń zrzutową. W pobliżu
Sielca Bieszczanin spotkał pochylonego nad mapą „Wojniłowicza”. Na jego
oraz na twarzach znajdującej się w pobliżu grupki żołnierzy AK malowały się
rozpacz i bezradność. Nieco dalej aelowcy spotkali trzech żołnierzy AK z
Kazimierzy Wielkiej, którzy, ciągnęli cekaem. Byli tak już wyczerpani walką,
że cekaem chętnie przekazali aelowcom. W porównaniu z napotkanymi
żołnierzami AK i BCh, aelowcy widzieli swoją przewagę w uzbrojeniu, mieli
wiele broni maszynowej i granaty.
Po krótkim rozpoznaniu terenu oddział „Adama” przybliżył się do
Skalbmierza od strony wschodniej, podobnie jak poprzednio oddziały „Brzozy
II” i „Orlika”. „Adam” po ciężkiej walce zdobył cmentarz skalbmierski, a
następnie rozszerzył swoje pozycje na Wzgórzu św. Stanisława i tzw. Łysej
Górze.
W dwie godziny później dołączyła druga część oddziału Bieszczanina
pod dowództwem Antoniego Dobrowolskiego „Heńka”. Pozycje aelowskie
wzmocniono przez żołnierzy AK i BCh, m.in. z grupy „Kielni” z Topoli;
niektórzy byli ubrani w angielskie mundury. Natomiast „Orlik” operował dalej
na łąkach sielecko-skalbmierskich oraz na południowym skraju kolonii Sielec.
Siły polskie były w dalszym ciągu za słabe, by mogły uratować
Skalbmierz. W mieście tymczasem pijane żołdactwo niemieckie mordowało
mężczyzn, kobiety i dzieci, podpalając domy, rzucając ofiary żywcem do ognia.
Na rynku ustawiono stoły, zastawione jedzeniem i wódką, a obok zgromadzono
około 100 mieszkańców Skalbmierza, którym kazano uklęknąć pod świętą
figurą z rękami wzniesionymi do góry, a następnie rozstrzeliwano ich grupami.
Dochodziła już godzina 17.00, kiedy dotarły czołgi radzieckie, na pomoc
polskim partyzantom, po przebyciu około 20 km z Wiślicy do dworu w
Kobylnikach. Były one zamaskowane gałęziami i oblepione partyzantami,
wśród których znajdował się komendant obwodu BCh „Janczar”. Po oddaniu
18
kilku strzałów ruszyły z rejonu dworu Sielec; jeden wzdłuż szosy Topola –
Skalbmierz, a drugi przez pola w kierunku na stację kolejową, a następnie na
targowisko w Skalbmierzu.
Wystrzelona przez pchor. „Ostrowiaka” rakieta była hasłem do
generalnego natarcia na Skalbmierz, a pierwszy pocisk czołgowy, który padł na
rynek, wprawił Niemców w osłupienie i wywołał panikę. Byli przekonani, że to
już cały front radziecki ruszył i dotarł do Skalbmierza. Pozostała więc tylko
paniczna ucieczka.
Uciekających Niemców na szosie miechowskiej zaatakowała wydzielona
grupa z oddziału „Orlika” oraz grupa Stanisława Gronieckiego z oddziału
Bieszczanina. Siły partyzanckie wówczas wynosiły około 350 – 400 ludzi.
Pod osłoną czołgów partyzanci wymiatali resztki Niemców ze
Skalbmierza i wyciągali ich z kryjówek, o godzinie 20.00 miasto było już w ich
rękach. Ludzie rzucali się w ramiona swoim wybawcom, całowali ich po
rękach, płakali. Miasto w dalszym ciągu płonęło. W zapadającym zmroku ogień
oświetlał zwęglone bądź roztrzaskane ciała i odbijał się w kałużach krwi.
Wokół snuły się ludzkie cienie, zrozpaczone i zbolałe po stracie najbliższych.
Hitlerowcy zamordowali 64 mieszkańców Skalbmierza w wieku od
jednego roku życia do 70 lat oraz 11 mieszkańców pobliskiej Szarbii. W walce
poległo 21 żołnierzy AK. Ze strony AL ciężko ranny został jeden partyzant.
Miasto spłonęło w 50 procentach.
Rozbieżności w danych dotyczących strat niemieckich wahają się od 40
do 100 zabitych. Partyzanci zdobyli 4 samochody ciężarowe, 6 osobowych, 2
motocykle oraz kilkanaście sztuk broni. Największym sukcesem było
uratowanie ponad 100 mieszkańców Skalbmierza, ustawionych do egzekucji na
rynku oraz niedopuszczenie do pacyfikacji okolicznych wsi: Sielca,
Grodzonowic, Kobylnik i Topoli. Zjednoczeni w walce skalbmierskiej żołnierze
BCh, AK i AL dali piękny przykład dobrze pojętego obowiązku żołnierskiego, a
decydujący o zwycięstwie udział czołgów radzieckich był jednym z wielu
aktów polsko-radzieckiego braterstwa broni w latach drugiej wojny światowej.
Dowódca Inspektoratu Miechowskiego w meldunku z 6 sierpnia w
następujący sposób scharakteryzował czołgistów radzieckich i ich udział w
bitwie skalbmierskiej: „Sowieckie czołówki w rejonie m. Wiślica zachowują się
spokojnie. Czują jednak większą sympatię do AL. Wezwani na pomoc przez
AK, po dłuższym namyśle przyjechali w sile dwu czołgów, niosąc skuteczną
pomoc w akcji”.
Wieczorem dowódcy AL, BCh i AK wspólnie z czołgistami radzieckimi
wznieśli toast za zwycięstwo w Skalbmierzu. Około godziny 21.00 oddziały AL
udały się w drogę powrotną do bazy, radzieckie czołgi skierowały się do
Wiślicy, inne oddziały rozeszły się do swoich miejsc postoju lub do domów.
19
Warto dodać, że działania niemieckie na Skalbmierz 5 sierpnia z kierunku
Miechowa zbiegły się z akcją zmotoryzowanej kolumny Wehrmachtu z
kierunku Krakowa pod dowództwem mjr Willi Wermeiera. Na jej drodze do
Skalbmierza stanął 4 batalion 120 pułku AK pod dowództwem Stanisława
Padły „Niebory”. Za zakrętem drogi pod Jaksicami samochody niemieckie
wpadły na przeszkodę i jednocześnie zostały zasypane ogniem z zasadzki
oddziału Juliana Słupika „Boruty 22”, uzbrojonego w ckm, rkm i granaty.
Niemcy wycofali się, zostawiając na polu walki dwa samochody ciężarowe, 2
osobowe, 2 motocykle, rkm, kilka skrzynek amunicji i granatów. Do niewoli
dostało się dwóch rannych oficerów i dwóch żołnierzy niemieckich. Wieczorem
tego dnia Niemcy w sile dwóch kompanii wojska, 2 wozów pancernych i 2
samolotów ponowili atak, wypierając partyzantów z zajmowanych pozycji.
Stracili jednak tego dnia samolot, który przymusowo wylądował koło Słonowic
i został rozmontowany przez oddział AK.
Trwające walki o utworzenie, a następnie utrzymanie Republiki
wyczerpywały skromne zapasy amunicji. Stąd też z wielką niecierpliwością
oczekiwali partyzanci na zapowiedziane radzieckie zrzuty. Wreszcie nocą na 6
sierpnia, zrzut taki nastąpił. Był obfity, pozwalał na wyposażenie kilkuset ludzi
w broń i amunicję. W oparciu o ten zrzut dowództwo obwodu Krakowskiego
AL przebywające na terenie lasów chroberskich powołało 1 Brygadę Ziemi
Krakowskiej im. Bartosza Głowackiego. Ogólne warunki wojskowe nie
sprzyjały już jednak dalszej działalności wielkich zgrupowań partyzanckich w
tym rejonie. Pod wpływem zaciskających się ze wszystkich stron pancernych
kleszczy niemieckich, brygada musiała opuścić obszar Republiki i przejść linię
frontu radziecko-niemieckiego na przyczółku sandomierskim 15 sierpnia 1944.
Oddziały partyzanckie AK i BCh już 10 sierpnia zostały rozwiązane, a ich
członkowie powrócili do swych domów lub ukrywali się u znajomych. W ten
sposób Republika przestała istnieć. Spełniła jednak swoje zadanie jako
częściowa osłona oddziałów Armii Radzieckiej, walczących o utworzenie i
rozszerzenie przyczółka sandomiersko-tarnowskiego.
Cały obszar Republiki od połowy sierpnia (po wymarszu 1 Brygady
Ziemi Krakowskiej) znalazł się w strefie niemieckiego frontu, przepełniony
silnie wojskiem, budującym okopy i umocnienia na wypadek spodziewanej
kolejnej ofensywy radzieckiej.
Walki partyzanckie nawet i w tych warunkach trwały nadal. Prowadził ją
przede wszystkim polsko-radziecki oddział partyzancki „Awangarda”,
utworzony we wrześniu 1944 roku pod dowództwem Wasyla Tichonina i
Anatola Bubnowa.
Działalność dywersyjno-wywiadowczą prowadziły tu również dwie grupy
ludowego Wojska Polskiego: „Zefir” i „Jaskier” złożone głównie z żołnierzy
20
brygady krakowskiej AL, przerzucone tu z powrotem drogą lotniczą. Grupami
tymi opiekowała się Komenda Okręgu Pińczowskiego AL, a przede wszystkim
Franciszek Kucybała, Marian Borycki, Jan Trzaska. Wielką rolę w zakresie
współdziałania z radzieckimi partyzantami odegrali radykalni ludowcy, jak
Roman Kałuża, Piotr Soja, Jan Madej. Ważnym oparciem dla oddziału
„Awangarda” oraz dla grup dywersyjno-wywiadowczych była nowo utworzona
(październik 1944 r.) a przez to jeszcze najmniej zdekonspirowana dzielnica
PPR Janowice, pod kryptonimem „Jadwiga”. Schronienie i niezbędną pomoc
zawsze znajdowali partyzanci radzieccy i polscy w domu Stanisława Satra,
Norberta Michty i in.
Zgrupowanie partyzanckie operujące na pograniczu pińczowsko-
miechowskim pod kryptonimem „Awangarda” liczyło około 270 ludzi.
Poszczególne oddziały przy współpracy partyzantów AL, BCh i AK,
dokonywały licznych wypadów na szosę Kielce-Kraków, niszcząc niemieckie
transporty samochodowe. Drugim kierunkiem działań tej partyzantki była
likwidacja posterunków Wehrmachtu, nadzorujących ludność przy budowie
okopów. Do ważniejszych akcji „Awangardy” należała likwidacja komendanta
obozu hitlerowskiego w Treblince Theo van Eupena, który przejeżdżał szosą
koło Lipówki 11 grudnia 1944 r. Likwidacja dygnitarza hitlerowskiego
spowodowała, że już następnego dnia hitlerowcy zorganizowali
przeciwpartyzancką ekspedycję w sile 1000 ludzi z udziałem czołgów, wozów
pancernych i dwóch samolotów. Akcja niemiecka nosiła kryptonim
„Schneesturm”, czyli „Burza śnieżna”.
13 grudnia o godzinie 6 rano oddziały „Awangardy” zostały otoczone z
trzech kierunków w lasach sancygniowskich, lecz wymknęły się małymi
grupkami z pierścienia okrążającego, ponosząc stosunkowo niewielkie straty.
Niemcy mieli – według ich własnych dokumentów – 7 zabitych i 3 rannych. Za
niepowodzenie akcji „Schneesturm” hitlerowcy zemścili się na ludności
cywilnej, mordując, rabując i paląc okoliczne wioski. Pacyfikacja hitlerowska
trwała trzy dni, od 15 grudnia i powiększyła konto hitlerowskich zbrodni i
nienawiść Polaków do niemieckiego okupanta. Partyzanci „Awangardy”
działali dalej, przybliżając dzień wyzwolenia tych ziem, które nastąpiło już w
połowie stycznia 1945 roku.
Można stwierdzić, iż współdziałanie partyzantów polskich i radzieckich
w walce z okupantem miało co najmniej dwa ważne aspekty. Z jednej strony
pomnażało wspólny wkład w zwycięstwo nad faszyzmem, a z drugiej
radykalizowało stosunki społeczne przygotowujące mieszkańców do przyjęcia
nowego kształtu i ustroju Polski.
P.S. Zobacz także dokument filmowy „Republika”.
http://www.chomikuj.pl/Pierwszy_113/Historia
21