background image

Samospełniaj ce si  proroctwo

1

 

W  pracach  rzadko  poza  społeczno ci   akademick   czytywanych  W.  I.  Thomas,  król 

ameryka skiej  socjologii,  wielokrotnie  formułował  twierdzenie  o  podstawowym  znaczeniu  dla  nauk 
społecznych: „Je li ludzie definiuj  sytuacje jako rzeczywiste, to staj  si  one sytuacjami rzeczywistymi”. 
Gdyby  twierdzenie  to  i  jego  implikacje  były  szerzej  znane,  wi cej  ludzi  lepiej  rozumiałoby  zasady 
funkcjonowania  społecze stwa  ameryka skiego.  Cho   nie  ma  ono  rozmachu  i  precyzji  twierdzenia 
Newtona,  jest  równie  istotne,  poniewa   mo na  je  z  po ytkiem  zastosowa   do  wielu,  je li  nawet  nie 
wi kszo ci, procesów społecznych. 

Twierdzenie Thomasa 

„Je li  ludzie  definiuj   sytuacje  jako  rzeczywiste,  to  staj   si   one  sytuacjami  rzeczywistymi”  – 

stwierdził  Thomas.  Podejrzenie,  e  uchwycił  on  tutaj  spraw   niezwykle  istotn ,  stanie  si   jeszcze 
silniejsze,  kiedy  we miemy  pod  uwag ,  e  to  samo,  w  zasadzie,  twierdzenie  było  wielokrotnie 
formułowane przez badaczy o zdyscyplinowanych i wnikliwych umysłach na długo przed Thomasem. 

Kiedy  si   przekonamy,  i   tak  sk din d  ró ne  umysły,  jak  gro ny  biskup  Bossuet  w  swojej 

nami tnej, 

siedemnastowiecznej 

obronie 

katolickiej 

ortodoksji; 

ironiczny 

Mandeville 

w osiemnastowiecznej  alegorii  pełnej  paradoksów  na  temat  ludzkiego  społecze stwa;  krewki  geniusz 
Marks  w  swojej  rewizji  –  Heglowskiej  teorii  zmiany  społecznej;  inspiruj cy  Freud  w  pracach,  które 
chyba  bardziej  ni   wszystkie  inne  z  tamtego  okresu  zmodyfikowały  nasze  pogl dy  na  człowieka  oraz 
dogmatyczny,  czasem  tylko  rozs dny  erudyta,  profesor  z  Yale  William  Graham  Sumner,  który  –  jak 
Karol  Marks  –  „ yje”  z  klasy  redniej  –  kiedy  wi c  stwierdzimy,  e  to  mieszane  towarzystwo 
(a wybrałem  zaledwie  kilku  z  o  wiele  dłu szej  listy  znakomito ci)  zgodne  jest  co  do  słuszno ci  i  wagi 
twierdzenia Thomasa, uznamy z pewno ci , i  zasługuje ono równie  i na nasz  uwag . 

Na co zatem zwracaj  uwag  Thomas i Bossuet, Mandeville, Marks, Freud i Sumner? 
Pierwsza  cz

  tego  twierdzenia  stanowi  przypomnienie,  e  ludzie  reaguj   nie  tylko  na 

obiektywne  cechy  sytuacji,  lecz  równie   –  a  czasem  przede  wszystkim  –  na  jej  znaczenie.  Kiedy  za  
przypisali ju  sytuacji jakie  znaczenie, wyznacza ono ich pó niejsze zachowania i pewne konsekwencje 
owych  zachowa .  Stwierdzenie  to  pozostaje  jednak  nadal  dosy   abstrakcyjne.  Nie  odniesione  do 
konkretnych danych abstrakcje s  cz sto niezrozumiałe. Poszukajmy zatem przykładu. 

Przypowie

 socjologiczna 

Rok 1932. Last National Bank jest kwitn c  instytucj . Ogromna cz

 jego aktywów jest płynna. 

Cartwright  Millingville  ma  wi c  dosy   powodów  do  dumy  z  banku,  któremu  prezesuje.  A   do  Czarnej 

rody.  Wchodz c  do  swego  banku  spostrzega,  e  panuje  tam  niezwyczajny  ruch.  Troch   to  dziwne, 

poniewa   ludzie  z  miejscowych  zakładów  stalowych  i  ci  z  fabryki  materacy  dostaj   zwykle  wypłat  
dopiero  w  sobot .  A  jednak  jest  tutaj  kilkadziesi t  osób,  niew tpliwie  robotnicy  z  fabryk,  którzy  stoj  
w kolejce przed okienkami kas. Zmierzaj c do swego biura Millingville my li ze współczuciem: „Miejmy 
nadziej , i  nie stracili pracy w połowie tygodnia. Powinni by  o tej porze w robocie”. 

Tego rodzaju rozmy lania nigdy jednak nie przyczyniały si  do rozkwitu banku, wi c Millingville 

zabiera si  do spi trzonych na biurku dokumentów. Zd ył podpisa  zaledwie kilka, kiedy uderza go brak 
czego   znanego  i  wtargni cie  czego   obcego.  Cichy  dyskretny  szum  banku  ust pił  miejsca  dziwnemu, 
denerwuj cemu hałasowi wielu głosów. Sytuacja została uznana za rzeczywist . Jest to pocz tek tego, co 
ko czy si  jako Czarna  roda – ostatnia  roda banku Last National. 

Cartwright Millingvil!e nigdy nie słyszał o twierdzeniu Thomasa. Wiedział jednak dobrze, jak ono 

działa.  Wiedział,  e  mimo  płynno ci  aktywów  bankowych,  plotka  o  niewypłacalno ci  –  kiedy  uwierzy 
w ni   dostateczna  liczba  klientów    –    spowoduje  niewypłacalno   banku.  I  rzeczywi cie,  pod  koniec 
Czarnej  rody  –  i w  Jeszcze  Czarniejszy  Czwartek  –  kiedy  długie  kolejki  zaniepokojonych  posiadaczy 
kont,  usiłuj cych  ratowa   swoje  wkłady,  powi kszyły  si   o  jeszcze  bardziej  niespokojnych 
depozytariuszy, okazało si ,  e miał racj . 

Stabilno   struktury  finansowej  banku  uzale niona  była  od  zespołu  definicji  sytuacji:  od 

przekonania o niezawodno ci zło onego systemu ekonomicznych zobowi za , na których ludzie opieraj  

                                                           

1

 Opublikowane po raz pierwszy w: „Antioch Review" Summer 1948. 

background image

swoje  działania.  Kiedy  tylko  klienci  banku  zdefiniowali  sytuacj   inaczej,  kiedy  tylko  zakwestionowali 
mo liwo   wypełnienia  owych  zobowi za ,  konsekwencje  tej  nieprawdziwej  definicji  stały  si   jak 
najbardziej prawdziwe. 

Jest to przypadek klasyczny i nie trzeba zna  twierdzenia Thomasa, aby zrozumie , jak si  to stało 

(a ju  przynajmniej, je li samemu si  pami ta kampani  prezydenck  Franklina Roosevelta w 1932 roku). 
Za  pomoc   twierdzenia  Thomasa  tragiczn   histori   banku  Millingville'a  mo na  jednak  przekształci  
w socjologiczn  przypowie , która pomo e nam zrozumie  nie tylko to, co si  stało z tysi cami banków 
w latach  trzydziestych,  lecz  równie   i  to,  co  si  dzieje obecnie w dziedzinie  stosunków  mi dzy białymi 
a Murzynami, czy mi dzy protestantami, katolikami a  ydami w Stanach Zjednoczonych. 

Przypowie  ta mówi nam,  e publiczne definicje sytuacji (proroctwa lub przewidywania) staj  si  

nieodł czn  cz ci  sytuacji, wpływaj c z kolei na pó niejsze wydarzenia. 

Jest  to  cecha  spraw  ludzkich.  Nie  wyst puje  ona  w  wiecie  natury,  nietkni tej  ludzkimi  r kami. 

Przewidywanie  powrotu  komety  Halleya  nie  zmienia  jej  orbity.  Ale  plotka  o  niewypłacalno ci  banku 
Millingville'a  wpłyn ła  na  faktyczny  rezultat.  Proroctwo  upadku  doprowadziło  do  swego  własnego 
spełnienia. 

Wzorzec samospełniaj cego si  proroctwa jest tak powszechny,  e ka dy z nas ma swój ulubiony 

przykład z tej dziedziny. Rozwa my przypadek nerwicy egzaminacyjnej. Przekonany,  e obleje egzamin, 
zaniepokojony student po wi ca wi cej czasu na zamartwianie si  ni  na nauk , po czym – oczywi cie – 
zdaje  le.  Fałszywy  pocz tkowo  niepokój  przekształca  si   w  całkowicie  uzasadniony  l k.  We my  inny 
przykład:  panuje  powszechne  przekonanie,  e  wojna  mi dzy  dwoma  krajami  jest  nieunikniona. 
Przedstawiciele obu narodów, zmobilizowani tym prze wiadczeniem, staj  si  sobie coraz bardziej obcy, 
na  ka de  „ofensywne”  posuni cie  drugiej  strony  odpowiadaj   krokiem  „defensywnym”.  Rosn   zapasy 
broni  i  surowców,  powi ksza  si   liczba 

ołnierzy  i  w  ko cu  przewidywanie  wojny  zostaje 

urzeczywistnione. 

Samospełniaj ce  si   proroctwo  to  zatem  fałszywa  definicja  sytuacji,  wywołuj ca  nowe 

zachowanie,  które  powoduje,  i   pocz tkowo  nieprawdziwa  koncepcja  staje  si   koncepcj   prawdziw . 
Pozorna trafno  samospełniaj cego si  proroctwa utrwala bł d. Prorok b dzie si  bowiem powoływał na 
faktyczny przebieg wypadków jako na dowód,  e miał racj  od samego  pocz tku. (A jednak wiemy,  e 
bank  Millingville'a  był  wypłacalny,  e  byłby  dalej  istniał  przez  wiele  lat,  gdyby  fałszywa  plotka  nie 
stworzyła warunków swego własnego spełnienia.) Oto przewrotno  społecznej logiki. 

Mechanizm  samospełniaj cego  si   proroctwa  w  du ej  mierze  wyja nia  dynamik   konfliktu 

etnicznego  i  rasowego  w  dzisiejszej  Ameryce.  Wniosek  taki  nasuwa  –  przynajmniej  je li  chodzi 
o stosunki  mi dzy  białymi  a  Murzynami  –  lektura  tysi cpi setstronicowej  pracy  Gunnara  Myrdala 
An American Dilemma.  Poni sze,  znacznie  krótsze,  rozwa ania  po wi cimy  obronie  tezy, 

w kształtowaniu  stosunków  mi dzyetnicznych  samospełniaj ce  si   proroctwo  odgrywa  rol   nawet 
wi ksz , ani eli pokazywał to Myrdal

2

Przekonania społeczne i społeczna rzeczywisto

 

Z  powodu  niezrozumienia  mechanizmu  działania  samospełniaj cego  si   proroctwa,  wielu 

Amerykanów  dobrej  woli  ywi  –  czasem  niech tnie  –  trwałe  uprzedzenia  rasowe  i  etniczne.  Przekona  
tych  nie  uwa aj   oni  za  „uprzedzenia”,  lecz  za  nieodparte  wyniki  własnych  obserwacji.  To  „fakty” 
zmuszaj  ich do przyj cia takich, a nie innych wniosków. 

I oto nasz uczciwy biały obywatel jest gor cym zwolennikiem polityki wykluczenia Murzynów ze 

swego  zwi zku  zawodowego.  Podstaw   jego  pogl dów  nie  s   oczywi cie  uprzedzenia,  ale  nagie 
i wymowne  fakty.  A  fakty  te  wydaj   si   jednoznaczne.  „Przybyli  niedawno  z  nieuprzemysłowionego 
południa Murzyni, nie maj  ani tradycji ruchu zwi zkowego, ani umiej tno ci zbiorowych przetargów”. 
Murzyn  jest  łamistrajkiem.  Z  powodu  „niskiego  standardu 

yciowego”  podejmuje  prac   za 

wynagrodzenie  ni sze  od  powszechnie  przyj tego.  Krótko  mówi c,  Murzyn  jest  „zdrajc   klasy 

                                                           

2

  Odpowiednikiem  samospełniaj cego  si   proroctwa  jest  „samobójcze  proroctwo"  -  tak  zmieniaj ce  ludzkie  zachowanie 

w stosunku  do  jego  postaci  w  sytuacji,  w  której  przepowiednia  nie  powstałaby,  e  istotnie  zostaje  ona  sfalsyfikowana. 
Przepowiednia  niszczy  sam   siebie.  Nie  rozpatrujemy  tu  tego  doniosłego  przypadku.  Przykłady  obu  rodzajów  przepowiedni 
społecznych zawiera praca R. M. MacIvera The More Perfect Union, New York 1948; ogólne sformułowanie tych zagadnie  
znajdzie  czytelnik  w  artykule  R.  K.  Mertona  The  unanticipated  consequences  of  purposive  social  action,  „American  Socio-
logical Review" 1936,  1, s. 894-904. 

background image

robotniczej” i z cał  pewno ci  powinien by  wykluczony ze zwi zków zawodowych. Tak oto wygl daj  
fakty widziane oczyma naszego tolerancyjnego, ale „ci ko my l cego” zwi zkowca, który zupełnie nie 
rozumie  mechanizmu  samospełniaj cego  si   proroctwa  jako  jednego  z  podstawowych  procesów 
społecznych. 

Nasz zwi zkowiec nie dostrzega, rzecz jasna,  e to on sam i jemu podobni stworzyli obserwowane 

„fakty”.  Definicja  sytuacji  polegaj ca  na  uznaniu  Murzynów  za  ludzi  z  gruntu  niezdolnych  do 
zrozumienia  zasad  ruchu  zwi zkowego  oraz  wykluczenie  ich  z  tego  ruchu  poci gn ły  za  sob   szereg 
konsekwencji,  które  istotnie  utrudniły,  je li  zgoła  nie  uniemo liwiły  wielu  Murzynom  unikni cie  roli 
łamistrajków.  Tysi ce  Murzynów,  bezrobotnych  po  pierwszej  wojnie  wiatowej  i  niedopuszczonych  do 
zwi zków  zawodowych,  nie  mogło  si   oprze   pracodawcom,  zach caj cym  ich  w  czasie  strajków  do 
podj cia zaj , od jakich w innych warunkach byli odsuni ci. 

Sprawdzianu  teorii  samospełniaj cego  si   proroctwa  dostarcza  sama  historia.  Zanik  zjawiska 

łamania  strajków  przez  Murzynów  w  tych  gał ziach  przemysłu,  w  których  w  ci gu  ostatnich  kilku 
dziesi cioleci  uzyskali  oni  dost p  do  zwi zków  zawodowych,  dowodzi,  e  Murzyni  byli  łamistrajkami 
dlatego,  e nie dopuszczano ich do zwi zków (oraz do wielu zaj ), nie za  odwrotnie. 

Zastosowanie  twierdzenia  Thomasa  wskazuje  równie ,  jak  mo na  przerwa   tragiczne  i  cz sto 

bł dne  koło  samospełniaj cego  si   proroctwa.  Nale y  odrzuci   pierwotn   definicj   sytuacji,  która 
wprawiła  to  koło  w  ruch.  Dopiero  wtedy,  kiedy  zostanie  zakwestionowane  pocz tkowe  zało enie 
i wprowadzona  zostanie  nowa  definicja  sytuacji,  pó niejszy  bieg  wydarze   wyka e  bł dno   tego 
zało enia. Dopiero wtedy przekonanie nie b dzie ju  stwarzało rzeczywisto ci. 

Zakwestionowanie owych gł boko zakorzenionych definicji nie sprowadza si  jednak do prostego 

aktu  woli. Woli (lub raczej  – dobrej woli)  nie da  si  odkr ca  i zakr ca  jak kranu. M dro  społeczna 
i dobra  wola  same  s   wytworami  okre lonych  sił  społecznych.  Nie  wystarczy  tu  propaganda  i  masowa 
o wiata  w  potocznym  znaczeniu  tych  terminów,  tak  miłych  socjologicznym  uzdrawiaczom.  W  wiecie 
społecznym,  tak  jak  w  dziedzinie  zjawisk  psychologicznych,  fałszywe  idee  skonfrontowane  z  prawd  
znikaj  bardzo powoli. Nikt si  nie spodziewa,  e paranoik – poinformowany o całkowitej bezzasadno ci 
swych  uroje   i  wypaczonych  idei  –  natychmiast  je  odrzuci.  Gdyby  choroby  psychiczne  mo na  było 
leczy   rozpowszechniaj c  po  prostu  prawd ,  psychiatrom  w  Stanach  Zjednoczonych  dokuczałoby  nie 
przepracowanie, ale bezrobocie. Podobnie nieustaj ca „kampania o wiatowa” nie niszczy sama przez si  
rasowych uprzedze  i dyskryminacji. 

Nie  jest  to  stanowisko  szczególnie  popularne.  Odwoływanie  si   do  o wiaty  jako  panaceum  na 

najrozmaitsze problemy społeczne jest gł boko zakorzenione w ameryka skiej tradycji. Takie podej cie 
jest  jednak  iluzoryczne.  Jak  bowiem  miałaby  wygl da   realizacja  takiego  programu  o wiatowego?  Kto 
miałby  to  robi ?  Ameryka scy  nauczyciele?  Ale  przecie   nauczyciele  dziel   z  wieloma  innymi 
Amerykanami te same uprzedzenia, które powinni wła nie zwalcza . A je li ich nawet nie podzielaj , to 
czy  nie 

da si  od nich, by byli m czennikami sprawy o wiatowego utopizmu? Jak długo si  utrzyma 

na  swoim,  stanowisku  nauczyciel  szkoły  podstawowej  w  Alabamie,  Missisipi  czy  Georgii  z  uporem 
próbuj cy wykorzeni  ze swoich uczniów uprzedzenia, które nabyli w domu? O wiata słu y  mo e jako 
uzupełnienie,  lecz  nie  jako  podstawa  niezno nie  powolnych  przemian  istniej cych  wzorów  stosunków 
rasowych. 

Aby lepiej zrozumie , dlaczego nie mo na liczy  na kampanie o wiatowe jako na  rodek słu cy 

likwidacji  istniej cych  niech ci  etnicznych,  musimy  si   przyjrze   funkcjonowaniu  grup  własnych 
i obcych  w  społecze stwie  ameryka skim.  Obce  grupy  etniczne,  aby  posłu y   si   po yteczn  
terminologi   Sumnera,  składaj   si   z  tych  wszystkich  ludzi,  którzy  uwa ani  s   za  wyra nie  ró nych  od 
„nas”  pod  wzgl dem  narodowo ci,  rasy  czy  religii.  Odpowiednikiem  obcej  grupy  etnicznej  jest 
oczywi cie  grupa  etniczna  własna,  w  skład  której  wchodz ,  wszyscy  ci,  którzy  „nale ”.  Granice 
oddzielaj ce  grup   własn   od  grup  obcych  nie  s   bynajmniej  niezmienne.  Wraz  ze  zmian   sytuacji, 
zmieniaj   si   tak e  granice  przedziałów.  Kiedy  sytuacja  definiowana  jest  w  terminach  rasowych  –  Joe 
Louis

3

  jest  dla  ogromnej  liczby  Amerykanów  członkiem  grupy  obcej.  Przy  innej  okazji,  kiedy  na 

przykład  Joe  Louis  zwyci ył  reprezentanta  hitlerowskich  Niemiec  Schmelinga,  wielu  tych  samych 
białych  Amerykanów  uznało  Louisa  za  członka  narodowej  grupy  własnej.  Wi   narodowa  wzi ła  gór  
nad  separatyzmem  rasowym.  Takie  gwałtowne  zmiany  granic  grupowych  bywaj   czasem  kłopotliwe. 
I tak,  kiedy  Amerykanie  zdobyli  laury  na  olimpiadzie  w  Berlinie,  hitlerowcy  –  wskazuj c  na 

                                                           

3

 Joe Louis — ameryka ski Murzyn, w latach 1937-1949 wielokrotny mistrz  wiata wagi ci kiej w  boksie — przyp.  tłum. 

background image

przypisywane Murzynom w ró nych cz ciach USA obywatelstwo drugiej kategorii – zaprzeczyli, jakoby 
Stany  Zjednoczone  rzeczywi cie  wygrały  te  konkurencje,  poniewa   według  „nas  samych  – 
Amerykanów” sportowcy murzy scy byli „niepełnymi Amerykanami”. 

Pod  dobrotliwym  kierownictwem  grupy  własnej,  obce  grupy  etniczne  natykaj   si   na  trwałe 

uprzedzenia,  które  –  moim  zdaniem  –  kolosalnie  przyczyniaj   si   do  niepowodzenia  akcji  masowej 
o wiaty  i  propagandy  na  rzecz  tolerancji  etnicznej.  Zachodzi  tutaj  proces,  w  którym  –  parafrazuj c 
sformułowanie socjologa Donalda Younga – „cnoty grupy własnej staj  si  wadami grupy obcej”. Mo na 
to równie  wyrazi  w sposób bardziej potoczny: „Cokolwiek zrobisz –  b dzie  le”. 

Cnoty grupy własnej i wady grupy obcej 

Aby  si   przekona ,  e  obce  grupy  etniczne,  je li  przyjmuj   warto ci  białej  społeczno ci 

protestanckiej, to spotykaj  si  z pot pieniem i z takim samym pot pieniem, je li tego nie robi , musimy 
si   najpierw  przyjrze   jednemu  z  bohaterów  kulturowych  grupy  własnej,  rozpatrzy   cechy,  które 
przypisuj   mu  biografowie  i  opinia  publiczna,  oraz  wyodr bni   w  ten  sposób  przymioty  umysłu,  cechy 
post powania i charakteru powszechnie uwalane za godne podziwu. 

Nie trzeba przeprowadza  sonda y opinii, a eby uzasadni  wybór Abrahama Lincolna na bohatera 

kulturowego,  który  stanowi  najpełniejsze  wcielenie  podstawowych  cnót  ameryka skich.  Jak  wskazuj  
Lyndowie w Middletown, jedynie George Washington uwa any jest przez mieszka ców tego typowego, 
niewielkiego  miasta  za  równie  wielkiego  Amerykanina,  jak  Lincoln.  Tego  ostatniego  „przywłaszczaj  
sobie” w tej samej niemal liczbie bogaci republikanie, co i ubo si demokraci

4

Przysłowiowe dziecko w szkole wie,  e Lincoln był oszcz dny, zapobiegliwy,  e ci ko pracował, 

wysoko  cenił  wiedz ,  bronił  praw  szarego  człowieka,  e  był  ambitny  i  e  odniósł  wspaniały  sukces 
wspinaj c  si   na  drabinie  społecznej  –  od  najni szego  szczebla  robotnika  fizycznego  do  szacownej, 
wysokiej pozycji kupca i prawnika. Dalej nie potrzeba, chyba, opisywa  tej zawrotnej kariery. 

Gdyby my  nawet  nie  wiedzieli,  i   cechy  te  i  osi gni cia  lokuj   si   wysoko  w ród  warto ci 

ameryka skiej klasy  redniej, stwierdziliby my to natychmiast na podstawie opisu „Ducha Middletown” 
w  ksi ce  Lyndów.  W  warto ciach  wyznawanych  przez  mieszka ców  Middletown  znajdujemy  bowiem 
dokładne odzwierciedlenie postaci Wielkiego Wyzwoliciela. A poniewa  s  to warto ci podzielane przez 
obywateli  wielu  innych,  podobnych  miasteczek  Ameryki,  nic  dziwnego,  e  ich  mieszka cy  pot piaj  
i lekcewa   jednostki  i  grupy,  które  zalet  tych  przypuszczalnie  nie  ujawniaj .  Je eli  członkowie  grupy 
własnej  uwa aj ,  e  wykształcenie  Murzynów  jest  ni sze  od  ich  własnego,  e  jest  w ród  nich 
„nadmiernie” wysoki odsetek niewykwalifikowanych robotników i „nadmiernie” niski odsetek bogatych 
biznesmenów  i  przedstawicieli  wolnych  zawodów,  e  brak  im  zupełnie zmysłu  oszcz dno ci  i  tak  dalej 
wedle katalogu cnót i grzechów klasy  redniej, to nietrudno zrozumie  zarzut, i  w porównaniu z białym 
człowiekiem – Murzyn jest „istot  ni sz ”. 

Wyczuleni  na  działanie  mechanizmu  samospełniaj cego  si   proroctwa,  powinni my  by  

przygotowani  na  stwierdzenie,  e  oskar enia  przeciw  Murzynom,  które  nie  s   wyra nie  fałszywe,  s  
jedynie  pozornie  słuszne.  Zarzuty  te  s   prawdziwe  w  znaczeniu  pickwickowskim;  stwierdzili my 
bowiem, i  samospełniaj ce si  proroctwa s  z reguły prawdziwe. Je li zatem dominuj ca grupa własna 
uwa a  Murzynów  za  istoty  ni sze  i  dba  o  to,  aby  fundusze  na  o wiat   nie  były  „trwonione  na  tych 

                                                           

4

 Lincolnowi jako bohaterowi kulturowemu po wi cony jest wnikliwy esej D. Donalda Getting Right with Lincoln, w: Lincoln 

Reconsidered, New York 1956, s. 3 - 18. 

Cho   Lincoln  nadal  pozostaje  symbolicznym  przywódc   republikanów,  mo na  to  uzna   za  kolejny  paradoks  historii 

politycznej, podobny do tego, który odnotował swego czasu sam Lincoln (patrz list A. Lincolna z 6 kwietnia 1859 r. do H.L. 
Pierce'a i innych, w: Complete Works of.... t. 5, J. G. Nicolay. J. Hay [eds.], New York 1894, s. ]25 - 126) w odniesieniu do 
Jeffersona i demokratów: 

„Zwa ywszy,  e zasada priorytetu wolno ci jednostki przy wiecała rzekomo utworzeniu partii Jeffersona (prawa własno ci 

uwa ano  tam  za  drugorz dne  i  stokro   po ledniejsze)  oraz  zakładaj c,  e  tzw.  demokraci  dnia  dzisiejszego  s   parti  
Jeffersona,  ich  przeciwnicy  za   s   antyjeffersonowscy,  interesuj ca  b dzie  konstatacja,  e  te  dwie  partie  zamieniły  si  
dokładnie miejscami, je li chodzi o zasad , która je pocz tkowo dzieliła. Dzisiejsi demokraci za nic maj  wolno  jednostki 
w sytuacji  jej  konfliktu  z  prawem  własno ci;  republikanie,  przeciwnie,  s   po  stronie  zarówno  jednostki,  jak  i  dolara,  lecz 
w wypadku konfliktu — jednostki przed dolarem. 

Pami tam, jak rozbawił mnie kiedy  widok dwóch pijanych nieco m czyzn, którzy w paltach prowadzili bójk ; po długich 

i  raczej  niegro nych  zapasach  bójka  wreszcie  si   zako czyła,  kiedy  ka dy  z  walcz cych  «wydobył  si »  ze  swojego  palta 
i znalazł si  w palcie przeciwnika. Je li dwie wiod ce dzisiaj partie s  rzeczywi cie takie same, jak partie z czasów Jeffersona 
i Adamsa, to dokonały one tego samego wyczynu, co dwóch pijanych m czyzn". 

background image

nieuków”, a potem jako ostateczny dowód owej ni szo ci przytacza fakt,  e w ród Murzynów jest „a ” 
pi ciokrotnie  mniej  ludzi  z  wy szym  wykształceniem  ni   w ród  białych,  to  takie  społeczne  kuglarstwo 
z trudem  tylko  mo e  kogo   zadziwi .  Widz c,  jak  królik  został  ostro nie,  cho   niezbyt  zr cznie, 
wsadzony  do  kapelusza,  mo emy  tylko  z  pow tpiewaniem  patrze   na  tryumf,  z  jakim  jest  potem 
wydobywany. (W tym kontek cie kłopotliwe okazuje si  stwierdzenie,  e wi kszy odsetek Murzynów ni  
białych  z  uko czon   szkoł   redni   podejmuje  nauk   w  college'u;  Murzyni,  którzy  s   dostatecznie 
odporni,  aby  si   przedrze   przez  wysokie  mury  dyskryminacji,  stanowi   najwyra niej  nawet  bardziej 
wyselekcjonowan  grup  ani eli przeci tni biali absolwenci szkół  rednich.) 

Podobnie – kiedy d entelmen z Missisipi (stanu, który wydaje pi ciokrotnie wi cej na białego ni  

na czarnego ucznia) głosi zasadnicz  ni szo  Murzyna, wskazuj c na fakt,  e proporcjonalnie do liczby 
ludno ci liczba lekarzy – Murzynów jest ponad czterokrotnie ni sza ni  białych, wi ksze wra enie robi na 
nas  jego  pokr tna  logika  ani eli  silne  uprzedzenia.  Mechanizm  samospełniaj cego  si   proroctwa  jest 
w tych  wypadkach  tak  oczywisty,  i   tylko  ludzie  zawsze  przedkładaj cy  uczucia  ponad  fakty  mog  
powa nie  traktowa   owe  pozorne  dowody.  A  jednak  pozorne  dowody  cz sto  rodz   autentyczne 
przekonania.  Autohipnoza  na  skutek  własnej  propagandy  to  cz sto  spotykane  stadium  procesu 
samospełniaj cego si  proroctwa. 

Tyle o pot pieniu, z jakim si  spotykaj  grupy obce, je li – rzekomo – nie wykazuj  cnót grupy 

własnej.  Jest  to  niesmaczny  etnocentryzm  okraszony  egoizmem.  Jak  jednak  wygl da  drugie  stadium 
owego  procesu?  Czy  rzeczywi cie  grupy  obce  s   równie   pot piane,  je eli  posiadaj   owe  cnoty?  Jak 
najbardziej. 

Wskutek doskonałej symetryczno ci uprzedze , obcym grupom etnicznym i rasowym dostaje si  

i z  jednej,  i  z  drugiej  strony.  Członek  grupy  obcej  jest  zwykle  pot piany  bez  wzgl du  na  to,  co  robi. 
Wi cej  nawet:  dzi ki  dziwacznemu  zastosowaniu  kapry nej  logiki  wymiaru  sprawiedliwo ci,  za 
przest pstwo  karana  jest  ofiara.  Wbrew  pozorom  uprzedzenia  i  dyskryminacja  kierowane  pod  adresem 
grupy  obcej  nie  s   rezultatem  poczyna   tej  grupy,  ale  s   gł boko  zakorzenione  w  strukturze 
społecze stwa ameryka skiego i w psychologii społecznej jego członków. 

Aby zrozumie , jak to si  dzieje, musimy zanalizowa  moraln  alchemi , za pomoc  której grupa 

własna  natychmiast  przekształca  cnot   w  wad   i  wad   w  cnot ,  w  zale no ci  od  wymogów  sytuacji. 
W dalszych rozwa aniach posłu ymy si  metod  analizy konkretnych przypadków. 

Rozpoczniemy  od najprostszej formuły  alchemii  moralnej  – to samo  zachowanie  nale y  ocenia  

inaczej, w zale no ci od tego, kto je podejmuje. Na przykład: biegły alchemik wie doskonale,  e słowo 
„nieust pliwy” odmienia  trzeba w sposób nast puj cy: 

Ja  jestem  nieust pliwy,  
Ty jeste   uparty,  
On jest głupi. 

Ludzie  nieobznajomieni  z  t   nauk   powiedz   wam,  e  do  wszystkich  trzech  przypadków 

identycznego zachowania trzeba stosowa  ten sam termin. Taki niealchemiczrry nonsens nale y po prostu 
zlekcewa y . 

Maj c  na  uwadze  ów  eksperyment,  mo emy  si   teraz  przyjrze ,  jak  dokładnie  to  samo 

zachowanie podlega całkowitej zmianie oceny przy przej ciu od Abrahama Lincolna z grupy własnej do 
Abrahama  Cohena  czy  Abrahama  Kurokawy  z  grupy  obcej.  Post powa   b dziemy  systematycznie. 
Lincoln  pracował  do  pó na  w  nocy?  wiadczy  to  o  jego  pracowito ci,  zdecydowaniu,  wytrwało ci 
i pragnieniu  pełnego  wykorzystania  swych  zdolno ci.  ydzi  czy  Japo czycy  z  grup  obcych  pracuj  
równie długo?  wiadczy to jedynie o ich mentalno ci zwierz t roboczych, o bezlitosnym podkopywaniu 
ameryka skich  standardów,  o  nieuczciwych  praktykach  rywalizacji.  Bohater  grupy  własnej  jest 
zapobiegliwy,  oszcz dny  i  wstrzemi liwy?  Zatem  nikczemnik  z  grupy  obcej  jest  sk pcem,  skner  
i liczykrup .  Abrahamowi  z  grupy  własnej  winni  jeste my  szacunek  za  jego  bystro ,  obrotno  
i inteligencj ;  Abrahamom  z  grup  obcych  nale y  si   tym  samym  pot pienie  za  ich  spryt,  chytro  
i przebiegło . Nieust pliwy i wytrwały Lincoln nie chciał si  zadowoli   yciem z pracy r k własnych? 
Wolał u ywa  swego mózgu? Zatem chwała jego odwa nej wspinaczce w gór  drabiny społecznej. Ale, 
rzecz jasna, rezygnacja z pracy fizycznej na rzecz umysłowej w ród kupców i prawników z grupy obcej 
zasługuje  wył cznie  na  pot pienie  za  paso ytniczy  tryb  ycia.  Lincoln  garn ł  si   do  wiedzy?  ycie 
sp dził  na  studiach?  Lecz  yd  jest  wstr tnym  kujonem,  który  nos  wtyka  w  ksi k ,  podczas  gdy  inni, 
przyzwoici ludzie, id  na mecz albo na zabaw . Dzielny Lincoln nie chciał ogranicza  swego my lenia do 

background image

wzorców  prowincjonalnej  społeczno ci?  Mo na  si   było  tego  spodziewa   po  człowieku  z  wyobra ni . 
Je li  jednak  przedstawiciele  grup  obcych  krytykuj   słabe  strony  społecze stwa  ameryka skiego  – 
ode lijmy  ich  z  powrotem  tam,  sk d  przybyli.  Lincoln,  sam  zaszedłszy  wysoko,  nigdy  nie  zapominał 
o prawach  szarego  człowieka  i  popierał  prawo  robotników  do  strajku?  Jak  wszyscy  prawdziwi 
Amerykanie,  ten  najwi kszy  z  nich  był  zawsze  oddany  sprawie  wolno ci.  Kiedy  jednak  przegl dacie 
statystyki  strajkowe,  pami tajcie,  e  te  nieameryka skie  praktyki  s   rezultatem  niegodnej  agitacji 
przedstawicieli grup obcych w ród sk din d zadowolonych z  ycia robotników. 

Raz  sformułowana  –  klasyczna  recepta  alchemii  moralnej  jest  najzupełniej  jasna.  Dzi ki 

pomysłowemu  zastosowaniu  bogatego  słownictwa  pochwały  i  sromoty  –  grupa  własna  z  łatwo ci  
przekształca  swe  własne  cnoty  w  cudze  wady.  Dlaczego  jednak  tak  wielu  przedstawicieli  dominuj cej 
grupy  własnej  to  moralni  alchemicy?  Dlaczego  tak  wielu  spo ród  członków  dominuj cej  grupy  własnej 
z takim uporem dokonuje ci gle owych moralnych przekształce ? 

Wyja nienie  mo emy  znale ,  oddalaj c  si   nieco  od  USA  i  udaj c  si   za  antropologiem 

Malinowskim  na  Wyspy  Trobriandzkie.  Dostrze emy  tam  pouczaj co  podobne  zjawisko.  W ród 
Trobriandczyków  bowiem  sukcesy  z  kobietami  zapewniaj   m czy nie  presti   i  szacunek  społeczny 
w stopniu,  jakiego  Amerykanie  jeszcze  nie  osi gn li  –  mimo  Hollywoodu  i  ilustrowanych  czasopism. 
Aktywno  seksualna stanowi tam warto  pozytywn , moraln  cnot . Je li jednak zwykły Trobriandczyk 
osi ga  zbyt  wiele  sukcesów  seksualnych  i  gromadzi  za  du o  „sercowych  zdobyczy”  (osi gni cia,  które 
powinny,  oczywi cie,  nale e   do  elity,  do  wodzów  lub  grupy  rz dz cej),  to  ta  chlubna  karta  budzi 
powszechny  wstr t  i  staje  si   przyczyn   skandalu.  Wodzowie  oceniaj   bowiem  negatywnie  wszelkie 
osi gni cia  osobiste,  których  nie  uzasadnia  pozycja  społeczna.  
Cnoty  moralne  pozostaj   cnotami  tylko 
tak długo, jak długo s , zazdro nie ograniczone do odpowiedniej grupy własnej. Wła ciwe poczynania ze 
strony niewła ciwych ludzi staj  si  przedmiotem pot pienia, a nie szacunku. Oczywiste jest bowiem,  e 
tylko w ten sposób ludzie przy władzy mog  utrzyma  swoje znaczenie, presti  i pot g . Nie mo na było 
wymy li   lepszej  metody  w  celu  utrzymania  w  stanie  nienaruszonym  systemu  społecznej  stratyfikacji 
i władzy. 

Trobriandczycy mog  nas nauczy  czego  jeszcze. Wydaje si  bowiem nie ulega  w tpliwo ci,  e 

wodzowie  nie  wymy lili  sobie  sami  tego  systemu  ogranicze .  Ich  zachowania  s   spontaniczne, 
niewykalkulowane  i  natychmiastowe.  Ich  niech   do  „wygórowanych”  ambicji  czy  „zbyt  wielkich” 
sukcesów  zwykłego  Trobriandczyka  nie  jest  rozmy lna,  lecz  spontaniczna.  Tak  si   składa,  i   ta 
natychmiastowa  reakcja  emocjonalna  na  „niewła ciwie  ulokowan ”  manifestacj   cnót  grupy  własnej 
słu y  równie   jako  po yteczny  rodek  do  wzmacniania  specjalnych  roszcze   wodzów  do  rozmaitych 
dobrych rzeczy w trobriandzkim  yciu. Zgoła fałszywe i niezgodne z faktami byłoby zało enie,  e takie 
przekształcenie  cnót  grupy  własnej  w  wady  grupy  obcej  jest  elementem  rozmy lnego  spisku 
trobriandzkich  wodzów  w  celu  utrzymania  szarej  masy  mieszka ców  wysp  na  „swoim  miejscu”. 
Wodzom  zostało  po  prostu  wpojone  uznanie  dla  wła ciwego  porz dku  rzeczy  i  uwa aj   oni  za  swój 
ci ki obowi zek zmuszanie innych do przeci tno ci. 

Pot piaj c winy moralnych alchemików, nie powinni my jednak popełni  podobnego bł du przez 

proste  odwrócenie  moralnego  statusu  grupy  własnej  i  grup  obcych.  Nie  wszyscy  ydzi  i  Murzyni  s  
aniołami  i  nie  wszyscy  chrze cijanie  ani  nie  wszyscy  biali  s   li.  Nic  jest  tak,  e  indywidualn   cnot  
b dzie  teraz  mo na  znale   jedynie  po  „gorszej”  stronie  przedziałów  etniczno-rasowych,  indywidualny 
za   wyst pek  po  stronie  „lepszej”.  Jest  najzupełniej  mo liwe,  e  w ród  Murzynów  i  ydów  jest  tyle  
samo złych i zepsutych ludzi, co w ród chrze cijan i białych. Szkaradny mur odgradzaj cy grup  własn  
powoduje  jednak,  i   członkowie  grup  obcych  nie  s   traktowani  z  przyzwoito ci   nale n   istotom 
ludzkim. 

Funkcje i dysfunkcje społeczne  

Wystarczy si  przyjrze  konsekwencjom tej swoistej alchemii moralnej, aby zrozumie ,  e nie ma 

nic  paradoksalnego  w  pot pianiu  przedstawicieli  grup  obcych  zarówno  wtedy,  kiedy  wykazuj   cnoty 
grupy  własnej,  jak  wtedy,  kiedy  ich  nie  wykazuj .  W  obu  tych  wypadkach  pot pienie  pełni  t   sam  
funkcj   społeczn .  Pozorne  przeciwie stwa  przyci gaj   si .  Kiedy  Murzynów  uznaje  si   za  istoty 
nieodwracalnie  ni sze,  poniewa   nie  wykazuj   rzekomo  owych  cnót,  potwierdza  to  naturaln   słuszno  
wyznaczenia  im  ni szego  statusu  w  społecze stwie.  Kiedy  natomiast 

ydom  czy  Japo czykom 

przypisuje  si   posiadanie  zbyt  wielu  zalet  grupy  własnej,  staje  si   oczywiste,  i   nale y  otoczy   ich 

background image

bezpiecznymi  murami  dyskryminacji.  W  obu  wypadkach  wyznaczanie  rozmaitym  grupom  obcym 
specjalnego statusu okazuje si  posuni ciem najzupełniej sensownym. 

A  jednak  to  znakomicie  sensowne  rozwi zanie  posiada  najbardziej  niedorzeczne  konsekwencje 

zarówno logiczne, jak i społeczne. Rozwa my kilka z nich. 

W  pewnych  sytuacjach  z  ogranicze   narzuconych  grupie  obcej  –  na  przykład  ze  stosowania 

numerus clausus wobec  ydów na wy szych uczelniach – wynika logicznie strach przed domniemywan  
wy szo ci   tej  grupy.  Gdyby  było  inaczej,  dyskryminacja  byłaby  niepotrzebna:  twarda,  bezosobista 
rywalizacja  w 

wiecie  akademickim  szybko  sprowadziłaby  liczb  

ydowskich  (japo skich  czy 

murzy skich) studentów do „wła ciwego” rozmiaru. 

Wydaje si , i  takie prze wiadczenie o wy szo ci grupy obcej jest nieuzasadnione. Nie mamy po 

prostu  dostatecznych  dowodów  naukowych,  które  wiadczyłyby  o  wy szo ci  ydów,  Japo czyków  czy 
Murzynów.  Podejmowane  przez  zwolenników  dyskryminacji  –  przedstawicieli  grupy  dominuj cej  – 
wysiłki  zast pienia  mitu  wy szo ci  Aryjczyków  mitem  wy szo ci  ludzi  o  pochodzeniu  niearyjskim  s  
przez nauk  skazane na niepowodzenie. Co wi cej, mity takie s  niem dre.  wiat mitu musi si  przecie  
w  ko cu  zderzy   z  faktami  wiata  rzeczywistego.  W  imi   własnego  interesu  i  dla  społecznej  terapii 
byłoby wi c rozs dniej, aby grupa własna dała spokój mitom i trzymała si  rzeczywisto ci. 

Formuła  „cokolwiek  zrobisz  –  b dzie  le”  ma  równie   dalsze  konsekwencje  dla  grup  obcych. 

Reakcja  na  przypisywane  wady  jest  równie  oczywista,  co  łatwa  do  przewidzenia.  Je eli  komu  
nieustannie  si   powtarza,  e  jest  istot   ni sz ,  e  si   nie  mo e  wykaza   adnymi  pozytywnymi 
osi gni ciami,  jest  rzecz   a   nadto  ludzk ,  e  b dzie  on  wykorzystywał  ka d   sposobno ,  a eby 
udowodni ,  i   jest  przeciwnie.  Definicje  dominuj cej  grupy  własnej  zmuszaj   poniek d 
podporz dkowan  grup  obc  do przyj cia postawy obronnej: do wyolbrzymiania „osi gni  rasowych”. 
Jak  zauwa ył  znany  murzy ski  socjolog  Franklin  Frazier,  czasopisma  wydawane  przez  Murzynów 
„cechuje  ogromne  wyczulenie  na  spraw   rasy  i  wielka  duma  z  osi gni   grupy  własnej,  cho   z  punktu 
widzenia  ogólniejszych  kryteriów  osi gni cia  te  s   zwykle  niewielkie”.  Samouwielbienie,  które 
w pewnym  stopniu  mo na  znale   we  wszystkich  grupach,  jest  cz st   reakcj   na  powtarzaj ce  si  
poni enie z zewn trz. 

Dopiero  jednak  pot pienie  grup  obcych  za  nadmierne  osi gni cia  wywołuje  u  nich  naprawd  

dziwaczne zachowania. Po pewnym czasie i cz sto w odruchu samoobrony grupy takie nabieraj  bowiem 
przekonania,  e  ich  cnoty  s ,  w  gruncie  rzeczy,  wadami.  I  oto  ko cowy  epizod  w  tragifarsie 
przenicowanych warto ci. 

Spróbujmy  zatem  prze ledzi   skomplikowany  labirynt  wewn trznych  sprzeczno ci  tej  intrygi. 

Pełen  szacunku  podziw  dla  mozolnej  w drówki  w  gór   drabiny  społecznej  od  chłopca  na  posyłki  do 
prezydenta  jest  gł boko  zakorzeniony  w  kulturze  ameryka skiej.  Ta  długa  i  uci liwa  wspinaczka 
stanowi  podwójne  wiadectwo:  dowodzi,  e  w  Ameryce  drogi  kariery  s   szeroko  otwarte  dla 
prawdziwych  talentów  oraz  wiadczy  o  wysokiej  warto ci  człowieka,  który  si   odznaczył  takim 
heroicznym  awansem.  Niełatwo  jest  wybra   spo ród  wielu  wspaniałych  ludzi,  którzy  w  trudnej 
i nierównej  walce  przedzierali  si   w  gór ,  póki  nie  osi gn li  szczytu,  aby  zasi

  na  prezydialnym 

miejscu  przy  długim  stole  w  ogromnej  sali  konferencyjnej  zarz du.  Jako  wzór  mo e  tu  posłu y   saga 
pierwszego  z  brzegu  –  Fredericka  H.  Eckera,  prezesa  zarz du  jednej  z  najwi kszych  w  wiecie 
prywatnych  korporacji  (Metropolitan  Life  Insurance  Company).  Rozpoczynaj c  od  zaj cia  posługacza, 
doszedł do wybitnego stanowiska. Na tego człowieka wielkiej siły i osi gni  spłyn ł zasłu ony strumie  
zaszczytów. Tak si  zło yło – cho  była to prywatna sprawa tej znakomitej osobisto ci  wiata finansów – 

e pan Ecker był prezbiterianinem. A jednak nikt ze starszych ko cioła prezbiteria skiego nie zapewniał 

publicznie, i  wspaniałej kariery pana Eckera nie nale y traktowa  zbyt powa nie,  e w ko cu niewielu 
tylko prezbiterian przebyło drog  od łachmanów do bogactwa i  e w rzeczywisto ci prezbiterianie wcale 
nie  „kontroluj ”  wiata  finansów,  ubezpiecze   na  ycie  czy  nieruchomo ci.  Mo na  było  raczej 
przypuszcza ,  e starsi ko cioła prezbiteria skiego przył cz  si  do chóru Amerykanów przej tych ide  
sukcesu klasy  redniej, aby pogratulowa  panu Eckerowi wspaniałej kariery i przyklasn  innym synom 
swej  wiary,  którzy  osi gn li  równie  wysokie  szczyty.  Poniewa   s   bezpieczni  w  swoim  statusie 
grupowym, indywidualny sukces jest dla nich raczej przedmiotem dumy ani eli konsternacji. 

Wobec  wybitnych  osi gni   przedstawicieli  grup  obcych  praktyka  moralnej  alchemii  skłania 

jednak  ku  innej  reakcji.  Je li  osi gni cia  stanowi   wyst pek,  to  musz   by   oczywi cie  negowane  lub 
przynajmniej  lekcewa one.  To,  co  dla  prezbiterianina  jest  powodem  dumy,  u 

yda  wywołuje 

background image

konsternacj .  Je li  yda  pot pia  si   za  jego  sukcesy  zawodowe,  naukowe  czy  ekonomiczne,  to  jest 
całkowicie  zrozumiałe,  i   w  odruchu  zwykłej  samoobrony  wielu  ydów  zacznie  minimalizowa   swoje 
osi gni cia.  Oto  paradoksalny  kr g  zamkni ty  przez  samych  przedstawicieli  grup  obcych,  zaj tych 
zapewnianym  grupy  dominuj cej,  e  nie  s   w  istocie  winni  nadmiernego  wkładu  w  nauk ,  sztuk , 
polityk  i gospodark . 

W  społecze stwie,  w  którym  bogactwo  jest  zwykle 

wiadectwem  zdolno ci  człowieka, 

odwrócone warto ci  członków  dominuj cej  grupy  własnej zmuszaj  grup  obc  do negowania  faktu,  e 
w jej  szeregach  znajduje  si   wielu  ludzi  zamo nych. „Tylko  w  dziesi ciu spo ród dwustu najwi kszych 
korporacji  (prócz  banków)  [...]  przewodnicz cym  lub  prezesem  zarz du  jest  yd”.  Czy  autorem  tej 
obserwacji jest antysemita, usiłuj cy wykaza  nieudolno  i mierno   ydów, którzy tak niewiele zrobili 
„buduj c korporacje, które stworzyły Ameryk ?” Bynajmniej: jest to replika organizacji B'nai B'rith

5

 na 

propagand  antysemick . 

W społecze stwie, w którym – jak wykazał przeprowadzony niedawno sonda  National Opinion 

Research  Center  –  zawód  lekarza  (obok  s dziego  S du  Najwy szego)  cieszy  si   wy szym  presti em 
społecznym  ni   wszystkie  pozostałe  dziewi dziesi t  wymienionych  zaj ,  spotykamy  ydów,  których 
ataki  ze  strony  grupy  dominuj cej  wmanewrowały  w  tak  absurdalne  poło enie,  e  oznajmiaj   oni 
publicznie  swoje  „gł bokie  zaniepokojenie”  liczb   ydów  w  zawodzie  lekarskim,  liczb ,  która  jest 
„nieproporcjonalna  do  liczby  ydów  w  innych  zawodach”.  W  kraju  cierpi cym  na  wyra ny  niedobór 
lekarzy –  ydowski doktor staje si  ubolewania godnym powodem gł bokiego niepokoju, zamiast zbiera  
pochwały za swoj  z trudem zdobyt  wiedz , kwalifikacje i społeczn  przydatno . Dopiero wtedy, kiedy 
nowojorscy  Yankees

6

  publicznie  ogłosz   gł bokie  zaniepokojenie  liczb   zdobytych  przez  siebie  medali 

na  mistrzostwach  wiata  –  tak  nieproporcjonaln   w  stosunku  do  triumfów  innych  najwa niejszych 
zespołów ligowych – wtedy dopiero ta autonegacja wyda si  elementem normalnego porz dku rzeczy. 

W  systemie  kulturowym,  który  konsekwentnie  wy ej  ocenia  warto   społeczn   przedstawicieli 

wolnych  zawodów  ani eli  najbardziej  nawet  kwalifikowanych  drwali  czy  nosiwodów,  grupa  obca 
znajduje  si   w  dziwacznej  sytuacji,  z  defensywn   ulg   wskazuj c  na  wielk   liczb   ydów  malarzy 
pokojowych, tynkarzy i elektryków, hydraulików i blacharzy. 

Pozostaje  nam  jeszcze  do  odnotowania  ostateczne  odwrócenie  warto ci.  Ka dy  kolejny  spis 

powszechny ludno ci ujawnia coraz wi ksz  liczb  Amerykanów w miastach i dzielnicach podmiejskich. 
Amerykanie  zurbanizowali  si   do  tego  stopnia,  e  na  farmach  mieszka  obecnie  mniej  ni   jedna  pi ta 
ludno ci  USA.  Czas  ju   najwy szy,  aby  metody ci  i  katolicy,  bapty ci  i  członkowie  ko cioła 
episkopalnego  u wiadomili  sobie  wyst pno   tej  w drówki  do  miast  swoich  współwyznawców.  Jak 
bowiem  dobrze  wiadomo,  jednym  z  podstawowych  zarzutów  pod  adresem  ydów  jest  ich  „haniebna” 
skłonno   do  osiedlania  si   w  miastach.  Przywódcy  ydowscy  znajduj   si   wi c  w  niewiarygodnej 
sytuacji:  defensywnie  nakłaniaj   swoich  ludzi  do  przeniesienia  si   na  te  same  tereny  rolnicze,  które  s  
w po piechu  opuszczane  przez  kieruj cych  si   do  miast  chrze cijan.  By   mo e  nie  jest  to  absolutnie 
konieczne. W miar , jak  ydowska „zbrodnia urbanizmu” staje si  coraz bardziej powszechna, w grupie 
dominuj cej  mo e  si   przekształci   w  nieprze cignion   cnot .  Przyzna   jednak  nale y,  e  nie  jest  to 
bynajmniej  pewne  i  w  tym  zwariowanym  chaosie  odwróconych  warto ci,  okre lenie,  kiedy  cnota  jest 
grzechem, a grzech doskonało ci   moraln ,  stanie  si   niedługo  niemo liwe. 

W całym tym zamieszaniu jeden fakt pozostaje jasny.  ydzi, jak inne ludy, maj  wybitny wkład 

w kultur   wiatow .  Przejrzyjmy  skrócony  cho by  katalog  ich  osi gni .  Na  polu  literatury  (przy 
uwzgl dnieniu du ych ró nic wielko ci talentów) w ród  ydowskich pisarzy znajdziemy Heinego, Karla 
Krausa,  Bornego,  Hofmannsthala,  Schitzlera,  Kafk .  W ród  kompozytorów  mamy  Meyerbeera,  Felixa 
Mendelssohna,  Offenbacha,  Mahlera  i  Schonberga,  w ród  wirtuozów  natomiast  Rosenthala,  Schnabla, 
Godowskiego, Pachmanna, Kreislera, Hubermana, Milsteina, Elmana, Heifetza, Joachima i Menuhina. Na 
li cie naukowców o pozycji kwalifikuj cej do nagrody Nobla widzimy Beranyiego, Mayerhofa, Ehrlicha, 
Michelsona, Lippmanna, Habera, Willstattera i Einsteina. Albo w ezoterycznym, wymagaj cym ogromnej 
wyobra ni,  królestwie  odkry   matematycznych  mamy  cho by  Kroneckera,  twórc   nowo ytnej  teorii 
liczb, Hermanna Minkowskiego

7

, który stworzył matematyczne podstawy szczególnej teorii wzgl dno ci, 

                                                           

5

 Anti-Defamation League of B'nai B'rith — przyp. tłum. 

6

 Znana dru yna baseballowa — przyp. tłum. 

7

  Nale y  tu  wyra nie  poda   imi ,  gdy   inaczej  Hermann  Minkowski,  matematyk,  mógłby  zosta   wzi ty  za  Eugena 

Minkowskiego, który znacznie si  przyczynił do rozwoju naszej znajomo ci schizofrenii, albo za Mieczysława Minkowskiego, 

background image

czy  Jacobiego  z  jego  doniosł   prac   z  teorii  funkcji  eliptyczaych.  Podobne  –  w  ka dej  innej  dziedzinie 
osi gni  kulturalnych znajdziemy wielu wybitnych ludzi pochodzenia  ydowskiego. 

Tymczasem  –  któ   si   zajmuje  wychwalaniem  ydów?  Kto  z  takim  nakładem  pracy  sporz dził 

list   setek  wybitnych  ydów,  którzy  poło yli  znakomite  zasługi  na  polu  nauki,  literatury  i  sztuki  (list , 
z której zaczerpn li my t  gar  nazwisk)? Filosemita pragn cy udowodni ,  e jego grupa w nale ytym 
stopniu  przyczynia  si   do  rozwoju  kultury  wiatowej?  Ale   bynajmniej  –  chyba  ju   teraz  doskonale 
wiemy.  Lista  ta  znajduje  si   w  trzydziestym  szóstym  wydaniu  podr cznika  antysemityzmu,  który 
opracował  rasista  Fritsch.  Wedle  alchemicznej  formuły  przekształcania  cnót  grupy  własnej  w  wyst pki 
grupy  obcej,  przedstawia  on  t   list   jako  katalog  złych  duchów,  które przywłaszczyły  sobie  osi gni cia 
słusznie nale ne grupie aryjskiej.  

Skoro  tylko  zrozumiemy  dominuj c   rol   grupy  własnej  w  definiowaniu  sytuacji, 

zniknie  natychmiast  paradoks  pozornie  odmiennych  zachowa   obcych  grup  –  murzy skiej 

ydowskiej.  Zachowania  obu  tych  grup  mniejszo ciowych  stanowi   reakcj   na  oskar enia 

grupy dominuj cej. 

 

Kiedy Murzynom stawia si  zarzut „ni szo ci” i na potwierdzenie tego oskar enia przytacza ich 

rzekomy brak wkładu w kultur   wiatow , ludzka potrzeba bezpiecze stwa i szacunku dla samego siebie 
skłania ich cz sto do defensywnego wyolbrzymiania wszystkich mo liwych osi gni  członków własnej 
rasy.  Kiedy  si   oskar a  ydów  o  nadmierne  osi gni cia  i  wygórowane  ambicje,  a  na  poparcie  tego 
oskar enia  sporz dza  wykazy  wybitnych 

ydów,  to  sama  potrzeba  bezpiecze stwa  skłania  ich  do 

defensywnego pomniejszania rzeczywistych osi gni  członków grupy własnej. Przeciwstawne na pozór 
wzory  zachowa   pełni   te  same  funkcje  psychologiczne  i  społeczne.  Pewno   siebie  i  skromno  
pomagaj   radzi   sobie,  z  jednej  strony,  z  pot pieniem  rzekomych  niedostatków  grupy,  z  drugiej  za , 
z pot pieniem  nieumiarkowania.  Tymczasem  grupa  dominuj ca,  bezpieczna  i  przekonana  o  swojej 
wy szo ci, spogl da na te przedziwne poczynania grup obcych z mieszanin  szyderstwa i pogardy. 

 Odgórne wprowadzanie zmian instytucjonalnych 

Czy  ta  ałosna  tragifarsa  trwa   b dzie  bez  ko ca  przy  niewielkich  tylko  zmianach  obsady  ról? 

Niekoniecznie. 

Gdyby  o  zako czeniu  tego  przedstawienia  decydowały  jedynie  moralne  skrupuły  i  poczucie 

przyzwoito ci,  mo na  byłoby  si   istotnie  spodziewa ,  e  spektakl  ten  b dzie  trwał  w  niesko czono . 
Same  tylko  odczucia  moralne  nie  s   bardziej  skuteczne  w  leczeniu  chorób  społecznych  ni   fizycznych. 
Pobudzaj  niew tpliwie do podejmowania wysiłków wprowadzenia zmian, lecz w  aden sposób nie mog  
zast pi   konkretnych  rodków  słu cych  realizacji  wytkni tego  celu.  wiadczy  o  tym  g sto  zaludniony 
cmentarz społecznych utopii. 

Istniej   podstawy  do  przypuszczenia,  e  działaniu  samospełniaj cego  si   proroctwa  i  bł dnego 

koła w społecze stwie ameryka skim mo na poło y  kres w sposób rozs dny i zaplanowany. Dalszy ci g 
naszej  przypowie ci  o  Last  National  Bank  dostarcza  wskazówki,  co  do  sposobu,  w  jaki  mo na  to 
osi gn .  W  legendarnych  latach  dwudziestych,  w  okresie  kwitn cej  prosperity,  do  której  niew tpliwie 
przyczynił si  republikanin Coolidge,  rednio 635 banków rocznie po cichu zawieszało swoj  działalno . 
A  w  ci gu  czterech  lat  bezpo rednio  przed  i  po  krachu  (którego  z  pewno ci   nie  spowodował 
republikanin  Hoover)  liczba  ta  wzrosła  gwałtownie  do  imponuj cej  redniej  2276  zamykanych  rocznie 
banków. Ciekawe jest jednak to,  e w ci gu dwunastu lat, które nast piły po stworzeniu Federal Deposit 
Insurance  Corporation

8

,  i  wprowadzeniu  innych  ustaw  bankowych,  w  okresie  depresji  i  o ywienia, 

recesji,  a  potem  boomu  pod  administracj   demokraty  Roosevelta,  liczba  banków  zawieszaj cych 
działalno   zmniejszyła  si   do  28  rocznie.  By   mo e  to  nie  akty  ustawodawcze  zlikwidowały  paniki 
pieni ne.  W  ka dym  razie  miliony  depozytariuszy  nie  widz   ju   powodu  do  panicznych  ataków  na 
banki,  po  prostu  dlatego,  e  zaplanowana  zmiana  instytucjonalna  usun ła  podło e  paniki.  Przyczyny 

                                                                                                                                                                                                            
wybitnego specjalist  w dziedzinie anatomii mózgu, czy nawet za Oskara Minkowskiego, odkrywc  cukrzycy trzustki. 

8

 Powołana do  ycia ustaw  z dnia 16.6.1933 r., Federal Deposit Insurance Corporation -jako nienale na agencja rz dowa — 

miała  na  celu  „zapewnienie  bezpieczniejszego  i  efektywniejszego  manipulowania  aktywami  bankowymi,  wprowadzenie 
kontroli  ze  strony  komisji  bankowych  oraz  zapobieganie  nadmiernemu  odpływowi  funduszy  wskutek  spekulacji"  (Banking 
Act 48. Stat. L. 162.). W wypadku bankructwa banku ustawa zapewniała jego depozytariuszom pokrycie wkładów przez skarb 
pa stwa: 100% przy wkładzie w wys. do 10 000 dolarów, 75% przy wkładzie 10000 - 50 000 dolarów oraz 50% przy wkładzie 
przekraczaj cym 50 000 dolarów - przyp. tłum. 

background image

wrogo ci,  podobnie  jak  przyczyny  paniki,  nie  s   wrodzonymi  „stałymi  psychologicznymi”.  Wbrew 
naukom psychologów–amatorów,  lepa panika i agresja rasowa nie s  zakorzenione w ludzkiej naturze. 
Te  wzory  ludzkich  zachowa   s   w  du ej  mierze  wytworem  struktury  społecznej,  która  mo e  ulega  
zmianom. 

Przytaczany  wy ej  przykład  szeroko  rozpowszechnionej  wrogo ci  białych  członków 

zwi zków  zawodowych  wobec  murzy skich  łamistrajków,  sprowadzanych  przez  pracodawców  do 
zakładów  przemysłowych  po  zako czeniu  pierwszej  wojny  wiatowej,  mo e  posłu y   za  wskazówk . 
Kiedy  tylko  została  odrzucona  pocz tkowa  definicja  Murzynów  jako  ludzi  nie  zasługuj cych  na 
przynale no  zwi zkow , Murzyni, którzy zyskali w ten sposób wi ksze mo liwo ci pracy, nie musieli 
ju   wchodzi   do  przemysłu  tylnymi  drzwiami,  otwieranymi  dla  nich  przez  n kanych  strajkami 
pracodawców.  I  w  tym  wypadku  odpowiednia  zmiana  instytucjonalna  przerwała  tragiczne  koło 
samospełniaj cego si  proroctwa. Celowo wprowadzona zmiana instytucjonalna zadała kłam gł bokiemu 
prze wiadczeniu, 

e  „nie  le y  po  prostu  w  naturze  czarnucha”  podejmowanie  zespołowej 

współpracy z białymi towarzyszami w zwi zkach zawodowych. 

 

Po  ostatni  przykład  si gamy  do  bada   przeprowadzonych  w  mieszanym  rasowo  osiedlu 

mieszkaniowym Hilltown w Pittsburghu. Społeczno  ta składa si  w pi dziesi ciu procentach z rodzin 
murzy skich i w pi dziesi ciu z białych. Nie jest to bynajmniej dwudziestowieczna utopia: jak i gdzie 
indziej – istniej  tam pewne tarcia i konflikty mi dzyludzkie. Lecz w owym osiedlu, w którym mieszkaj  
równo po połowie dwie rasy, mniej ni  jedna pi ta białych i mniej ni  jedna trzecia Murzynów stwierdza, 

e  konflikty  te  maj   miejsce  pomi dzy  przedstawicielami  ró nych  ras.  Wedle  własnego  wiadectwa 

mieszka ców,  chodzi  tu  przewa nie  o  nieporozumienia  wewn trzgrupowe.  Tymczasem  tylko  jeden  na 
dwudziestu  pi ciu  białych  mieszka ców  osiedla  pocz tkowo  oczekiwał,  e  stosunki  mi dzy  dwiema 
rasami  w  tej  społeczno ci  uło   si   dobrze,  podczas  gdy  pi ciokrotnie  wi ksza  liczba  spodziewała  si  
kłopotów,  pozostali  za   przewidywali  zno n ,  cho   niecałkiem  przyjemn   sytuacj .  Tyle,  je li  chodzi 
o oczekiwania.  Patrz c  wstecz  na  swoje  rzeczywiste  do wiadczenia,  trzech  spo ród  czterech  białych 
mieszka ców,  którzy  ywili  pierwotnie  najwi ksze  obawy,  stwierdziło,  i   jednak  „stosunki  mi dzy 
dwiema  rasami  układaj   si   zupełnie  dobrze”.  Nie  miejsce  tu  na  szczegółowe  relacjonowanie  wyników 
przytaczanych  bada ;  wskazuj   one  ponownie,  e  w  odpowiednich  warunkach  instytucjonalnych 
I administracyjnych 
zgoda mi dzy rasami mo e zast pi  l k przed konfliktem. 

Takie  i  podobne  zmiany  nie  zachodz   automatycznie.  Samospełniaj ce  si   proroctwo,  w  którym 

l k  zostaje  przekształcony  w  rzeczywisto ,  działa  jedynie  w  sytuacji,  w  której  si   nie  podejmuje 

wiadomej  regulacji  instytucjonalnej.  I  tylko  przez  odrzucenie  społecznego  fatalizmu  niesionego  przez 

koncepcj   niezmienno ci  natury  ludzkiej  mo na  przerwa   tragiczne  koło  l ku,  katastrofy  społecznej 
wzmo onego l ku. 

Uprzedzenia etniczne znikaj , lecz powoli. Mo na im pomóc przej  przez próg zapomnienia: nie 

za  pomoc   ci głego  przypominania,  e  ich  podtrzymywane  jest  rzecz   nierozs dn   i  niegodziw ,  ale 
odcinaj c  podstawy  istnienia  owych  uprzedze ,  których  nadal  dostarczaj   pewne  instytucje 
społecze stwa ameryka skiego. 

Je li w tpimy w ludzk  zdolno  kontrolowania człowieka i jego społecze stwa, je li uporczywie 

szukamy wizji przyszło ci we wzorach dnia wczorajszego, to pora aby my na nowo dostrzegli m dro  
stuletniej obserwacji Tocqueville'a: „Skłonny jestem wierzy ,  e instytucje zwane koniecznymi to cz sto 
jedynie  instytucje,  do  jakich  jeste my  przyzwyczajeni,  i  e  w  sprawie  ustroju  społecznego  obszar 
mo liwo ci jest znacznie wi kszy, ni  umiej  to sobie wyobrazi  ludzie ka dego społecze stwa”

9

Liczne, typowe nawet, niepowodzenia w planowaniu stosunków mi dzy grupami etnicznymi nie 

mog  stanowi  dowodu na rzecz postawy pesymistycznej. W  wiatowym laboratorium socjologa, tak jak 
w bardziej zacisznych laboratoriach fizyka i chemika, decyduj ce znaczenie ma udany eksperyment, nie 
za  tysi ce niepowodze , które go poprzedziły. Wi cej si  mo na nauczy  z jednego sukcesu ni  z wielu 
niepowodze . Jeden jedyny sukces dowodzi,  e rzecz jest wykonalna. Trzeba si  potem tylko dowiedzie , 
co  sprawiło,  e  rzecz  si   udała.  Takie  przynajmniej  jest,  według  mnie,  socjologiczne  znaczenie 
odkrywczej uwagi Thomasa Love Peacocka: Cokolwiek jest – jest mo liwe. 

 

                                                           

9

  Cytat  w  tłum.  J.  Szackiego. Patrz O autorze,  w: A.  de  Tocqueville  Dawny ustrój  i rewolucja,  tłum.  A. Wolska, Warszawa 

1970, s. 16 - przyp. tłum.