Samospełniaj ce si proroctwo
1
W pracach rzadko poza społeczno ci akademick czytywanych W. I. Thomas, król
ameryka skiej socjologii, wielokrotnie formułował twierdzenie o podstawowym znaczeniu dla nauk
społecznych: „Je li ludzie definiuj sytuacje jako rzeczywiste, to staj si one sytuacjami rzeczywistymi”.
Gdyby twierdzenie to i jego implikacje były szerzej znane, wi cej ludzi lepiej rozumiałoby zasady
funkcjonowania społecze stwa ameryka skiego. Cho nie ma ono rozmachu i precyzji twierdzenia
Newtona, jest równie istotne, poniewa mo na je z po ytkiem zastosowa do wielu, je li nawet nie
wi kszo ci, procesów społecznych.
Twierdzenie Thomasa
„Je li ludzie definiuj sytuacje jako rzeczywiste, to staj si one sytuacjami rzeczywistymi” –
stwierdził Thomas. Podejrzenie, e uchwycił on tutaj spraw niezwykle istotn , stanie si jeszcze
silniejsze, kiedy we miemy pod uwag , e to samo, w zasadzie, twierdzenie było wielokrotnie
formułowane przez badaczy o zdyscyplinowanych i wnikliwych umysłach na długo przed Thomasem.
Kiedy si przekonamy, i tak sk din d ró ne umysły, jak gro ny biskup Bossuet w swojej
nami tnej,
siedemnastowiecznej
obronie
katolickiej
ortodoksji;
ironiczny
Mandeville
w osiemnastowiecznej alegorii pełnej paradoksów na temat ludzkiego społecze stwa; krewki geniusz
Marks w swojej rewizji – Heglowskiej teorii zmiany społecznej; inspiruj cy Freud w pracach, które
chyba bardziej ni wszystkie inne z tamtego okresu zmodyfikowały nasze pogl dy na człowieka oraz
dogmatyczny, czasem tylko rozs dny erudyta, profesor z Yale William Graham Sumner, który – jak
Karol Marks – „ yje” z klasy redniej – kiedy wi c stwierdzimy, e to mieszane towarzystwo
(a wybrałem zaledwie kilku z o wiele dłu szej listy znakomito ci) zgodne jest co do słuszno ci i wagi
twierdzenia Thomasa, uznamy z pewno ci , i zasługuje ono równie i na nasz uwag .
Na co zatem zwracaj uwag Thomas i Bossuet, Mandeville, Marks, Freud i Sumner?
Pierwsza cz
tego twierdzenia stanowi przypomnienie, e ludzie reaguj nie tylko na
obiektywne cechy sytuacji, lecz równie – a czasem przede wszystkim – na jej znaczenie. Kiedy za
przypisali ju sytuacji jakie znaczenie, wyznacza ono ich pó niejsze zachowania i pewne konsekwencje
owych zachowa . Stwierdzenie to pozostaje jednak nadal dosy abstrakcyjne. Nie odniesione do
konkretnych danych abstrakcje s cz sto niezrozumiałe. Poszukajmy zatem przykładu.
Przypowie
socjologiczna
Rok 1932. Last National Bank jest kwitn c instytucj . Ogromna cz
jego aktywów jest płynna.
Cartwright Millingville ma wi c dosy powodów do dumy z banku, któremu prezesuje. A do Czarnej
rody. Wchodz c do swego banku spostrzega, e panuje tam niezwyczajny ruch. Troch to dziwne,
poniewa ludzie z miejscowych zakładów stalowych i ci z fabryki materacy dostaj zwykle wypłat
dopiero w sobot . A jednak jest tutaj kilkadziesi t osób, niew tpliwie robotnicy z fabryk, którzy stoj
w kolejce przed okienkami kas. Zmierzaj c do swego biura Millingville my li ze współczuciem: „Miejmy
nadziej , i nie stracili pracy w połowie tygodnia. Powinni by o tej porze w robocie”.
Tego rodzaju rozmy lania nigdy jednak nie przyczyniały si do rozkwitu banku, wi c Millingville
zabiera si do spi trzonych na biurku dokumentów. Zd ył podpisa zaledwie kilka, kiedy uderza go brak
czego znanego i wtargni cie czego obcego. Cichy dyskretny szum banku ust pił miejsca dziwnemu,
denerwuj cemu hałasowi wielu głosów. Sytuacja została uznana za rzeczywist . Jest to pocz tek tego, co
ko czy si jako Czarna roda – ostatnia roda banku Last National.
Cartwright Millingvil!e nigdy nie słyszał o twierdzeniu Thomasa. Wiedział jednak dobrze, jak ono
działa. Wiedział, e mimo płynno ci aktywów bankowych, plotka o niewypłacalno ci – kiedy uwierzy
w ni dostateczna liczba klientów – spowoduje niewypłacalno banku. I rzeczywi cie, pod koniec
Czarnej rody – i w Jeszcze Czarniejszy Czwartek – kiedy długie kolejki zaniepokojonych posiadaczy
kont, usiłuj cych ratowa swoje wkłady, powi kszyły si o jeszcze bardziej niespokojnych
depozytariuszy, okazało si , e miał racj .
Stabilno struktury finansowej banku uzale niona była od zespołu definicji sytuacji: od
przekonania o niezawodno ci zło onego systemu ekonomicznych zobowi za , na których ludzie opieraj
1
Opublikowane po raz pierwszy w: „Antioch Review" Summer 1948.
swoje działania. Kiedy tylko klienci banku zdefiniowali sytuacj inaczej, kiedy tylko zakwestionowali
mo liwo wypełnienia owych zobowi za , konsekwencje tej nieprawdziwej definicji stały si jak
najbardziej prawdziwe.
Jest to przypadek klasyczny i nie trzeba zna twierdzenia Thomasa, aby zrozumie , jak si to stało
(a ju przynajmniej, je li samemu si pami ta kampani prezydenck Franklina Roosevelta w 1932 roku).
Za pomoc twierdzenia Thomasa tragiczn histori banku Millingville'a mo na jednak przekształci
w socjologiczn przypowie , która pomo e nam zrozumie nie tylko to, co si stało z tysi cami banków
w latach trzydziestych, lecz równie i to, co si dzieje obecnie w dziedzinie stosunków mi dzy białymi
a Murzynami, czy mi dzy protestantami, katolikami a ydami w Stanach Zjednoczonych.
Przypowie ta mówi nam, e publiczne definicje sytuacji (proroctwa lub przewidywania) staj si
nieodł czn cz ci sytuacji, wpływaj c z kolei na pó niejsze wydarzenia.
Jest to cecha spraw ludzkich. Nie wyst puje ona w wiecie natury, nietkni tej ludzkimi r kami.
Przewidywanie powrotu komety Halleya nie zmienia jej orbity. Ale plotka o niewypłacalno ci banku
Millingville'a wpłyn ła na faktyczny rezultat. Proroctwo upadku doprowadziło do swego własnego
spełnienia.
Wzorzec samospełniaj cego si proroctwa jest tak powszechny, e ka dy z nas ma swój ulubiony
przykład z tej dziedziny. Rozwa my przypadek nerwicy egzaminacyjnej. Przekonany, e obleje egzamin,
zaniepokojony student po wi ca wi cej czasu na zamartwianie si ni na nauk , po czym – oczywi cie –
zdaje le. Fałszywy pocz tkowo niepokój przekształca si w całkowicie uzasadniony l k. We my inny
przykład: panuje powszechne przekonanie, e wojna mi dzy dwoma krajami jest nieunikniona.
Przedstawiciele obu narodów, zmobilizowani tym prze wiadczeniem, staj si sobie coraz bardziej obcy,
na ka de „ofensywne” posuni cie drugiej strony odpowiadaj krokiem „defensywnym”. Rosn zapasy
broni i surowców, powi ksza si liczba
ołnierzy i w ko cu przewidywanie wojny zostaje
urzeczywistnione.
Samospełniaj ce si proroctwo to zatem fałszywa definicja sytuacji, wywołuj ca nowe
zachowanie, które powoduje, i pocz tkowo nieprawdziwa koncepcja staje si koncepcj prawdziw .
Pozorna trafno samospełniaj cego si proroctwa utrwala bł d. Prorok b dzie si bowiem powoływał na
faktyczny przebieg wypadków jako na dowód, e miał racj od samego pocz tku. (A jednak wiemy, e
bank Millingville'a był wypłacalny, e byłby dalej istniał przez wiele lat, gdyby fałszywa plotka nie
stworzyła warunków swego własnego spełnienia.) Oto przewrotno społecznej logiki.
Mechanizm samospełniaj cego si proroctwa w du ej mierze wyja nia dynamik konfliktu
etnicznego i rasowego w dzisiejszej Ameryce. Wniosek taki nasuwa – przynajmniej je li chodzi
o stosunki mi dzy białymi a Murzynami – lektura tysi cpi setstronicowej pracy Gunnara Myrdala
An American Dilemma. Poni sze, znacznie krótsze, rozwa ania po wi cimy obronie tezy,
e
w kształtowaniu stosunków mi dzyetnicznych samospełniaj ce si proroctwo odgrywa rol nawet
wi ksz , ani eli pokazywał to Myrdal
2
.
Przekonania społeczne i społeczna rzeczywisto
Z powodu niezrozumienia mechanizmu działania samospełniaj cego si proroctwa, wielu
Amerykanów dobrej woli ywi – czasem niech tnie – trwałe uprzedzenia rasowe i etniczne. Przekona
tych nie uwa aj oni za „uprzedzenia”, lecz za nieodparte wyniki własnych obserwacji. To „fakty”
zmuszaj ich do przyj cia takich, a nie innych wniosków.
I oto nasz uczciwy biały obywatel jest gor cym zwolennikiem polityki wykluczenia Murzynów ze
swego zwi zku zawodowego. Podstaw jego pogl dów nie s oczywi cie uprzedzenia, ale nagie
i wymowne fakty. A fakty te wydaj si jednoznaczne. „Przybyli niedawno z nieuprzemysłowionego
południa Murzyni, nie maj ani tradycji ruchu zwi zkowego, ani umiej tno ci zbiorowych przetargów”.
Murzyn jest łamistrajkiem. Z powodu „niskiego standardu
yciowego” podejmuje prac za
wynagrodzenie ni sze od powszechnie przyj tego. Krótko mówi c, Murzyn jest „zdrajc klasy
2
Odpowiednikiem samospełniaj cego si proroctwa jest „samobójcze proroctwo" - tak zmieniaj ce ludzkie zachowanie
w stosunku do jego postaci w sytuacji, w której przepowiednia nie powstałaby, e istotnie zostaje ona sfalsyfikowana.
Przepowiednia niszczy sam siebie. Nie rozpatrujemy tu tego doniosłego przypadku. Przykłady obu rodzajów przepowiedni
społecznych zawiera praca R. M. MacIvera The More Perfect Union, New York 1948; ogólne sformułowanie tych zagadnie
znajdzie czytelnik w artykule R. K. Mertona The unanticipated consequences of purposive social action, „American Socio-
logical Review" 1936, 1, s. 894-904.
robotniczej” i z cał pewno ci powinien by wykluczony ze zwi zków zawodowych. Tak oto wygl daj
fakty widziane oczyma naszego tolerancyjnego, ale „ci ko my l cego” zwi zkowca, który zupełnie nie
rozumie mechanizmu samospełniaj cego si proroctwa jako jednego z podstawowych procesów
społecznych.
Nasz zwi zkowiec nie dostrzega, rzecz jasna, e to on sam i jemu podobni stworzyli obserwowane
„fakty”. Definicja sytuacji polegaj ca na uznaniu Murzynów za ludzi z gruntu niezdolnych do
zrozumienia zasad ruchu zwi zkowego oraz wykluczenie ich z tego ruchu poci gn ły za sob szereg
konsekwencji, które istotnie utrudniły, je li zgoła nie uniemo liwiły wielu Murzynom unikni cie roli
łamistrajków. Tysi ce Murzynów, bezrobotnych po pierwszej wojnie wiatowej i niedopuszczonych do
zwi zków zawodowych, nie mogło si oprze pracodawcom, zach caj cym ich w czasie strajków do
podj cia zaj , od jakich w innych warunkach byli odsuni ci.
Sprawdzianu teorii samospełniaj cego si proroctwa dostarcza sama historia. Zanik zjawiska
łamania strajków przez Murzynów w tych gał ziach przemysłu, w których w ci gu ostatnich kilku
dziesi cioleci uzyskali oni dost p do zwi zków zawodowych, dowodzi, e Murzyni byli łamistrajkami
dlatego, e nie dopuszczano ich do zwi zków (oraz do wielu zaj ), nie za odwrotnie.
Zastosowanie twierdzenia Thomasa wskazuje równie , jak mo na przerwa tragiczne i cz sto
bł dne koło samospełniaj cego si proroctwa. Nale y odrzuci pierwotn definicj sytuacji, która
wprawiła to koło w ruch. Dopiero wtedy, kiedy zostanie zakwestionowane pocz tkowe zało enie
i wprowadzona zostanie nowa definicja sytuacji, pó niejszy bieg wydarze wyka e bł dno tego
zało enia. Dopiero wtedy przekonanie nie b dzie ju stwarzało rzeczywisto ci.
Zakwestionowanie owych gł boko zakorzenionych definicji nie sprowadza si jednak do prostego
aktu woli. Woli (lub raczej – dobrej woli) nie da si odkr ca i zakr ca jak kranu. M dro społeczna
i dobra wola same s wytworami okre lonych sił społecznych. Nie wystarczy tu propaganda i masowa
o wiata w potocznym znaczeniu tych terminów, tak miłych socjologicznym uzdrawiaczom. W wiecie
społecznym, tak jak w dziedzinie zjawisk psychologicznych, fałszywe idee skonfrontowane z prawd
znikaj bardzo powoli. Nikt si nie spodziewa, e paranoik – poinformowany o całkowitej bezzasadno ci
swych uroje i wypaczonych idei – natychmiast je odrzuci. Gdyby choroby psychiczne mo na było
leczy rozpowszechniaj c po prostu prawd , psychiatrom w Stanach Zjednoczonych dokuczałoby nie
przepracowanie, ale bezrobocie. Podobnie nieustaj ca „kampania o wiatowa” nie niszczy sama przez si
rasowych uprzedze i dyskryminacji.
Nie jest to stanowisko szczególnie popularne. Odwoływanie si do o wiaty jako panaceum na
najrozmaitsze problemy społeczne jest gł boko zakorzenione w ameryka skiej tradycji. Takie podej cie
jest jednak iluzoryczne. Jak bowiem miałaby wygl da realizacja takiego programu o wiatowego? Kto
miałby to robi ? Ameryka scy nauczyciele? Ale przecie nauczyciele dziel z wieloma innymi
Amerykanami te same uprzedzenia, które powinni wła nie zwalcza . A je li ich nawet nie podzielaj , to
czy nie
da si od nich, by byli m czennikami sprawy o wiatowego utopizmu? Jak długo si utrzyma
na swoim, stanowisku nauczyciel szkoły podstawowej w Alabamie, Missisipi czy Georgii z uporem
próbuj cy wykorzeni ze swoich uczniów uprzedzenia, które nabyli w domu? O wiata słu y mo e jako
uzupełnienie, lecz nie jako podstawa niezno nie powolnych przemian istniej cych wzorów stosunków
rasowych.
Aby lepiej zrozumie , dlaczego nie mo na liczy na kampanie o wiatowe jako na rodek słu cy
likwidacji istniej cych niech ci etnicznych, musimy si przyjrze funkcjonowaniu grup własnych
i obcych w społecze stwie ameryka skim. Obce grupy etniczne, aby posłu y si po yteczn
terminologi Sumnera, składaj si z tych wszystkich ludzi, którzy uwa ani s za wyra nie ró nych od
„nas” pod wzgl dem narodowo ci, rasy czy religii. Odpowiednikiem obcej grupy etnicznej jest
oczywi cie grupa etniczna własna, w skład której wchodz , wszyscy ci, którzy „nale ”. Granice
oddzielaj ce grup własn od grup obcych nie s bynajmniej niezmienne. Wraz ze zmian sytuacji,
zmieniaj si tak e granice przedziałów. Kiedy sytuacja definiowana jest w terminach rasowych – Joe
Louis
3
jest dla ogromnej liczby Amerykanów członkiem grupy obcej. Przy innej okazji, kiedy na
przykład Joe Louis zwyci ył reprezentanta hitlerowskich Niemiec Schmelinga, wielu tych samych
białych Amerykanów uznało Louisa za członka narodowej grupy własnej. Wi narodowa wzi ła gór
nad separatyzmem rasowym. Takie gwałtowne zmiany granic grupowych bywaj czasem kłopotliwe.
I tak, kiedy Amerykanie zdobyli laury na olimpiadzie w Berlinie, hitlerowcy – wskazuj c na
3
Joe Louis — ameryka ski Murzyn, w latach 1937-1949 wielokrotny mistrz wiata wagi ci kiej w boksie — przyp. tłum.
przypisywane Murzynom w ró nych cz ciach USA obywatelstwo drugiej kategorii – zaprzeczyli, jakoby
Stany Zjednoczone rzeczywi cie wygrały te konkurencje, poniewa według „nas samych –
Amerykanów” sportowcy murzy scy byli „niepełnymi Amerykanami”.
Pod dobrotliwym kierownictwem grupy własnej, obce grupy etniczne natykaj si na trwałe
uprzedzenia, które – moim zdaniem – kolosalnie przyczyniaj si do niepowodzenia akcji masowej
o wiaty i propagandy na rzecz tolerancji etnicznej. Zachodzi tutaj proces, w którym – parafrazuj c
sformułowanie socjologa Donalda Younga – „cnoty grupy własnej staj si wadami grupy obcej”. Mo na
to równie wyrazi w sposób bardziej potoczny: „Cokolwiek zrobisz – b dzie le”.
Cnoty grupy własnej i wady grupy obcej
Aby si przekona , e obce grupy etniczne, je li przyjmuj warto ci białej społeczno ci
protestanckiej, to spotykaj si z pot pieniem i z takim samym pot pieniem, je li tego nie robi , musimy
si najpierw przyjrze jednemu z bohaterów kulturowych grupy własnej, rozpatrzy cechy, które
przypisuj mu biografowie i opinia publiczna, oraz wyodr bni w ten sposób przymioty umysłu, cechy
post powania i charakteru powszechnie uwalane za godne podziwu.
Nie trzeba przeprowadza sonda y opinii, a eby uzasadni wybór Abrahama Lincolna na bohatera
kulturowego, który stanowi najpełniejsze wcielenie podstawowych cnót ameryka skich. Jak wskazuj
Lyndowie w Middletown, jedynie George Washington uwa any jest przez mieszka ców tego typowego,
niewielkiego miasta za równie wielkiego Amerykanina, jak Lincoln. Tego ostatniego „przywłaszczaj
sobie” w tej samej niemal liczbie bogaci republikanie, co i ubo si demokraci
4
.
Przysłowiowe dziecko w szkole wie, e Lincoln był oszcz dny, zapobiegliwy, e ci ko pracował,
wysoko cenił wiedz , bronił praw szarego człowieka, e był ambitny i e odniósł wspaniały sukces
wspinaj c si na drabinie społecznej – od najni szego szczebla robotnika fizycznego do szacownej,
wysokiej pozycji kupca i prawnika. Dalej nie potrzeba, chyba, opisywa tej zawrotnej kariery.
Gdyby my nawet nie wiedzieli, i cechy te i osi gni cia lokuj si wysoko w ród warto ci
ameryka skiej klasy redniej, stwierdziliby my to natychmiast na podstawie opisu „Ducha Middletown”
w ksi ce Lyndów. W warto ciach wyznawanych przez mieszka ców Middletown znajdujemy bowiem
dokładne odzwierciedlenie postaci Wielkiego Wyzwoliciela. A poniewa s to warto ci podzielane przez
obywateli wielu innych, podobnych miasteczek Ameryki, nic dziwnego, e ich mieszka cy pot piaj
i lekcewa jednostki i grupy, które zalet tych przypuszczalnie nie ujawniaj . Je eli członkowie grupy
własnej uwa aj , e wykształcenie Murzynów jest ni sze od ich własnego, e jest w ród nich
„nadmiernie” wysoki odsetek niewykwalifikowanych robotników i „nadmiernie” niski odsetek bogatych
biznesmenów i przedstawicieli wolnych zawodów, e brak im zupełnie zmysłu oszcz dno ci i tak dalej
wedle katalogu cnót i grzechów klasy redniej, to nietrudno zrozumie zarzut, i w porównaniu z białym
człowiekiem – Murzyn jest „istot ni sz ”.
Wyczuleni na działanie mechanizmu samospełniaj cego si proroctwa, powinni my by
przygotowani na stwierdzenie, e oskar enia przeciw Murzynom, które nie s wyra nie fałszywe, s
jedynie pozornie słuszne. Zarzuty te s prawdziwe w znaczeniu pickwickowskim; stwierdzili my
bowiem, i samospełniaj ce si proroctwa s z reguły prawdziwe. Je li zatem dominuj ca grupa własna
uwa a Murzynów za istoty ni sze i dba o to, aby fundusze na o wiat nie były „trwonione na tych
4
Lincolnowi jako bohaterowi kulturowemu po wi cony jest wnikliwy esej D. Donalda Getting Right with Lincoln, w: Lincoln
Reconsidered, New York 1956, s. 3 - 18.
Cho Lincoln nadal pozostaje symbolicznym przywódc republikanów, mo na to uzna za kolejny paradoks historii
politycznej, podobny do tego, który odnotował swego czasu sam Lincoln (patrz list A. Lincolna z 6 kwietnia 1859 r. do H.L.
Pierce'a i innych, w: Complete Works of.... t. 5, J. G. Nicolay. J. Hay [eds.], New York 1894, s. ]25 - 126) w odniesieniu do
Jeffersona i demokratów:
„Zwa ywszy, e zasada priorytetu wolno ci jednostki przy wiecała rzekomo utworzeniu partii Jeffersona (prawa własno ci
uwa ano tam za drugorz dne i stokro po ledniejsze) oraz zakładaj c, e tzw. demokraci dnia dzisiejszego s parti
Jeffersona, ich przeciwnicy za s antyjeffersonowscy, interesuj ca b dzie konstatacja, e te dwie partie zamieniły si
dokładnie miejscami, je li chodzi o zasad , która je pocz tkowo dzieliła. Dzisiejsi demokraci za nic maj wolno jednostki
w sytuacji jej konfliktu z prawem własno ci; republikanie, przeciwnie, s po stronie zarówno jednostki, jak i dolara, lecz
w wypadku konfliktu — jednostki przed dolarem.
Pami tam, jak rozbawił mnie kiedy widok dwóch pijanych nieco m czyzn, którzy w paltach prowadzili bójk ; po długich
i raczej niegro nych zapasach bójka wreszcie si zako czyła, kiedy ka dy z walcz cych «wydobył si » ze swojego palta
i znalazł si w palcie przeciwnika. Je li dwie wiod ce dzisiaj partie s rzeczywi cie takie same, jak partie z czasów Jeffersona
i Adamsa, to dokonały one tego samego wyczynu, co dwóch pijanych m czyzn".
nieuków”, a potem jako ostateczny dowód owej ni szo ci przytacza fakt, e w ród Murzynów jest „a ”
pi ciokrotnie mniej ludzi z wy szym wykształceniem ni w ród białych, to takie społeczne kuglarstwo
z trudem tylko mo e kogo zadziwi . Widz c, jak królik został ostro nie, cho niezbyt zr cznie,
wsadzony do kapelusza, mo emy tylko z pow tpiewaniem patrze na tryumf, z jakim jest potem
wydobywany. (W tym kontek cie kłopotliwe okazuje si stwierdzenie, e wi kszy odsetek Murzynów ni
białych z uko czon szkoł redni podejmuje nauk w college'u; Murzyni, którzy s dostatecznie
odporni, aby si przedrze przez wysokie mury dyskryminacji, stanowi najwyra niej nawet bardziej
wyselekcjonowan grup ani eli przeci tni biali absolwenci szkół rednich.)
Podobnie – kiedy d entelmen z Missisipi (stanu, który wydaje pi ciokrotnie wi cej na białego ni
na czarnego ucznia) głosi zasadnicz ni szo Murzyna, wskazuj c na fakt, e proporcjonalnie do liczby
ludno ci liczba lekarzy – Murzynów jest ponad czterokrotnie ni sza ni białych, wi ksze wra enie robi na
nas jego pokr tna logika ani eli silne uprzedzenia. Mechanizm samospełniaj cego si proroctwa jest
w tych wypadkach tak oczywisty, i tylko ludzie zawsze przedkładaj cy uczucia ponad fakty mog
powa nie traktowa owe pozorne dowody. A jednak pozorne dowody cz sto rodz autentyczne
przekonania. Autohipnoza na skutek własnej propagandy to cz sto spotykane stadium procesu
samospełniaj cego si proroctwa.
Tyle o pot pieniu, z jakim si spotykaj grupy obce, je li – rzekomo – nie wykazuj cnót grupy
własnej. Jest to niesmaczny etnocentryzm okraszony egoizmem. Jak jednak wygl da drugie stadium
owego procesu? Czy rzeczywi cie grupy obce s równie pot piane, je eli posiadaj owe cnoty? Jak
najbardziej.
Wskutek doskonałej symetryczno ci uprzedze , obcym grupom etnicznym i rasowym dostaje si
i z jednej, i z drugiej strony. Członek grupy obcej jest zwykle pot piany bez wzgl du na to, co robi.
Wi cej nawet: dzi ki dziwacznemu zastosowaniu kapry nej logiki wymiaru sprawiedliwo ci, za
przest pstwo karana jest ofiara. Wbrew pozorom uprzedzenia i dyskryminacja kierowane pod adresem
grupy obcej nie s rezultatem poczyna tej grupy, ale s gł boko zakorzenione w strukturze
społecze stwa ameryka skiego i w psychologii społecznej jego członków.
Aby zrozumie , jak to si dzieje, musimy zanalizowa moraln alchemi , za pomoc której grupa
własna natychmiast przekształca cnot w wad i wad w cnot , w zale no ci od wymogów sytuacji.
W dalszych rozwa aniach posłu ymy si metod analizy konkretnych przypadków.
Rozpoczniemy od najprostszej formuły alchemii moralnej – to samo zachowanie nale y ocenia
inaczej, w zale no ci od tego, kto je podejmuje. Na przykład: biegły alchemik wie doskonale, e słowo
„nieust pliwy” odmienia trzeba w sposób nast puj cy:
Ja jestem nieust pliwy,
Ty jeste uparty,
On jest głupi.
Ludzie nieobznajomieni z t nauk powiedz wam, e do wszystkich trzech przypadków
identycznego zachowania trzeba stosowa ten sam termin. Taki niealchemiczrry nonsens nale y po prostu
zlekcewa y .
Maj c na uwadze ów eksperyment, mo emy si teraz przyjrze , jak dokładnie to samo
zachowanie podlega całkowitej zmianie oceny przy przej ciu od Abrahama Lincolna z grupy własnej do
Abrahama Cohena czy Abrahama Kurokawy z grupy obcej. Post powa b dziemy systematycznie.
Lincoln pracował do pó na w nocy? wiadczy to o jego pracowito ci, zdecydowaniu, wytrwało ci
i pragnieniu pełnego wykorzystania swych zdolno ci. ydzi czy Japo czycy z grup obcych pracuj
równie długo? wiadczy to jedynie o ich mentalno ci zwierz t roboczych, o bezlitosnym podkopywaniu
ameryka skich standardów, o nieuczciwych praktykach rywalizacji. Bohater grupy własnej jest
zapobiegliwy, oszcz dny i wstrzemi liwy? Zatem nikczemnik z grupy obcej jest sk pcem, skner
i liczykrup . Abrahamowi z grupy własnej winni jeste my szacunek za jego bystro , obrotno
i inteligencj ; Abrahamom z grup obcych nale y si tym samym pot pienie za ich spryt, chytro
i przebiegło . Nieust pliwy i wytrwały Lincoln nie chciał si zadowoli yciem z pracy r k własnych?
Wolał u ywa swego mózgu? Zatem chwała jego odwa nej wspinaczce w gór drabiny społecznej. Ale,
rzecz jasna, rezygnacja z pracy fizycznej na rzecz umysłowej w ród kupców i prawników z grupy obcej
zasługuje wył cznie na pot pienie za paso ytniczy tryb ycia. Lincoln garn ł si do wiedzy? ycie
sp dził na studiach? Lecz yd jest wstr tnym kujonem, który nos wtyka w ksi k , podczas gdy inni,
przyzwoici ludzie, id na mecz albo na zabaw . Dzielny Lincoln nie chciał ogranicza swego my lenia do
wzorców prowincjonalnej społeczno ci? Mo na si było tego spodziewa po człowieku z wyobra ni .
Je li jednak przedstawiciele grup obcych krytykuj słabe strony społecze stwa ameryka skiego –
ode lijmy ich z powrotem tam, sk d przybyli. Lincoln, sam zaszedłszy wysoko, nigdy nie zapominał
o prawach szarego człowieka i popierał prawo robotników do strajku? Jak wszyscy prawdziwi
Amerykanie, ten najwi kszy z nich był zawsze oddany sprawie wolno ci. Kiedy jednak przegl dacie
statystyki strajkowe, pami tajcie, e te nieameryka skie praktyki s rezultatem niegodnej agitacji
przedstawicieli grup obcych w ród sk din d zadowolonych z ycia robotników.
Raz sformułowana – klasyczna recepta alchemii moralnej jest najzupełniej jasna. Dzi ki
pomysłowemu zastosowaniu bogatego słownictwa pochwały i sromoty – grupa własna z łatwo ci
przekształca swe własne cnoty w cudze wady. Dlaczego jednak tak wielu przedstawicieli dominuj cej
grupy własnej to moralni alchemicy? Dlaczego tak wielu spo ród członków dominuj cej grupy własnej
z takim uporem dokonuje ci gle owych moralnych przekształce ?
Wyja nienie mo emy znale , oddalaj c si nieco od USA i udaj c si za antropologiem
Malinowskim na Wyspy Trobriandzkie. Dostrze emy tam pouczaj co podobne zjawisko. W ród
Trobriandczyków bowiem sukcesy z kobietami zapewniaj m czy nie presti i szacunek społeczny
w stopniu, jakiego Amerykanie jeszcze nie osi gn li – mimo Hollywoodu i ilustrowanych czasopism.
Aktywno seksualna stanowi tam warto pozytywn , moraln cnot . Je li jednak zwykły Trobriandczyk
osi ga zbyt wiele sukcesów seksualnych i gromadzi za du o „sercowych zdobyczy” (osi gni cia, które
powinny, oczywi cie, nale e do elity, do wodzów lub grupy rz dz cej), to ta chlubna karta budzi
powszechny wstr t i staje si przyczyn skandalu. Wodzowie oceniaj bowiem negatywnie wszelkie
osi gni cia osobiste, których nie uzasadnia pozycja społeczna. Cnoty moralne pozostaj cnotami tylko
tak długo, jak długo s , zazdro nie ograniczone do odpowiedniej grupy własnej. Wła ciwe poczynania ze
strony niewła ciwych ludzi staj si przedmiotem pot pienia, a nie szacunku. Oczywiste jest bowiem, e
tylko w ten sposób ludzie przy władzy mog utrzyma swoje znaczenie, presti i pot g . Nie mo na było
wymy li lepszej metody w celu utrzymania w stanie nienaruszonym systemu społecznej stratyfikacji
i władzy.
Trobriandczycy mog nas nauczy czego jeszcze. Wydaje si bowiem nie ulega w tpliwo ci, e
wodzowie nie wymy lili sobie sami tego systemu ogranicze . Ich zachowania s spontaniczne,
niewykalkulowane i natychmiastowe. Ich niech do „wygórowanych” ambicji czy „zbyt wielkich”
sukcesów zwykłego Trobriandczyka nie jest rozmy lna, lecz spontaniczna. Tak si składa, i ta
natychmiastowa reakcja emocjonalna na „niewła ciwie ulokowan ” manifestacj cnót grupy własnej
słu y równie jako po yteczny rodek do wzmacniania specjalnych roszcze wodzów do rozmaitych
dobrych rzeczy w trobriandzkim yciu. Zgoła fałszywe i niezgodne z faktami byłoby zało enie, e takie
przekształcenie cnót grupy własnej w wady grupy obcej jest elementem rozmy lnego spisku
trobriandzkich wodzów w celu utrzymania szarej masy mieszka ców wysp na „swoim miejscu”.
Wodzom zostało po prostu wpojone uznanie dla wła ciwego porz dku rzeczy i uwa aj oni za swój
ci ki obowi zek zmuszanie innych do przeci tno ci.
Pot piaj c winy moralnych alchemików, nie powinni my jednak popełni podobnego bł du przez
proste odwrócenie moralnego statusu grupy własnej i grup obcych. Nie wszyscy ydzi i Murzyni s
aniołami i nie wszyscy chrze cijanie ani nie wszyscy biali s li. Nic jest tak, e indywidualn cnot
b dzie teraz mo na znale jedynie po „gorszej” stronie przedziałów etniczno-rasowych, indywidualny
za wyst pek po stronie „lepszej”. Jest najzupełniej mo liwe, e w ród Murzynów i ydów jest tyle
samo złych i zepsutych ludzi, co w ród chrze cijan i białych. Szkaradny mur odgradzaj cy grup własn
powoduje jednak, i członkowie grup obcych nie s traktowani z przyzwoito ci nale n istotom
ludzkim.
Funkcje i dysfunkcje społeczne
Wystarczy si przyjrze konsekwencjom tej swoistej alchemii moralnej, aby zrozumie , e nie ma
nic paradoksalnego w pot pianiu przedstawicieli grup obcych zarówno wtedy, kiedy wykazuj cnoty
grupy własnej, jak wtedy, kiedy ich nie wykazuj . W obu tych wypadkach pot pienie pełni t sam
funkcj społeczn . Pozorne przeciwie stwa przyci gaj si . Kiedy Murzynów uznaje si za istoty
nieodwracalnie ni sze, poniewa nie wykazuj rzekomo owych cnót, potwierdza to naturaln słuszno
wyznaczenia im ni szego statusu w społecze stwie. Kiedy natomiast
ydom czy Japo czykom
przypisuje si posiadanie zbyt wielu zalet grupy własnej, staje si oczywiste, i nale y otoczy ich
bezpiecznymi murami dyskryminacji. W obu wypadkach wyznaczanie rozmaitym grupom obcym
specjalnego statusu okazuje si posuni ciem najzupełniej sensownym.
A jednak to znakomicie sensowne rozwi zanie posiada najbardziej niedorzeczne konsekwencje
zarówno logiczne, jak i społeczne. Rozwa my kilka z nich.
W pewnych sytuacjach z ogranicze narzuconych grupie obcej – na przykład ze stosowania
numerus clausus wobec ydów na wy szych uczelniach – wynika logicznie strach przed domniemywan
wy szo ci tej grupy. Gdyby było inaczej, dyskryminacja byłaby niepotrzebna: twarda, bezosobista
rywalizacja w
wiecie akademickim szybko sprowadziłaby liczb
ydowskich (japo skich czy
murzy skich) studentów do „wła ciwego” rozmiaru.
Wydaje si , i takie prze wiadczenie o wy szo ci grupy obcej jest nieuzasadnione. Nie mamy po
prostu dostatecznych dowodów naukowych, które wiadczyłyby o wy szo ci ydów, Japo czyków czy
Murzynów. Podejmowane przez zwolenników dyskryminacji – przedstawicieli grupy dominuj cej –
wysiłki zast pienia mitu wy szo ci Aryjczyków mitem wy szo ci ludzi o pochodzeniu niearyjskim s
przez nauk skazane na niepowodzenie. Co wi cej, mity takie s niem dre. wiat mitu musi si przecie
w ko cu zderzy z faktami wiata rzeczywistego. W imi własnego interesu i dla społecznej terapii
byłoby wi c rozs dniej, aby grupa własna dała spokój mitom i trzymała si rzeczywisto ci.
Formuła „cokolwiek zrobisz – b dzie le” ma równie dalsze konsekwencje dla grup obcych.
Reakcja na przypisywane wady jest równie oczywista, co łatwa do przewidzenia. Je eli komu
nieustannie si powtarza, e jest istot ni sz , e si nie mo e wykaza adnymi pozytywnymi
osi gni ciami, jest rzecz a nadto ludzk , e b dzie on wykorzystywał ka d sposobno , a eby
udowodni , i jest przeciwnie. Definicje dominuj cej grupy własnej zmuszaj poniek d
podporz dkowan grup obc do przyj cia postawy obronnej: do wyolbrzymiania „osi gni rasowych”.
Jak zauwa ył znany murzy ski socjolog Franklin Frazier, czasopisma wydawane przez Murzynów
„cechuje ogromne wyczulenie na spraw rasy i wielka duma z osi gni grupy własnej, cho z punktu
widzenia ogólniejszych kryteriów osi gni cia te s zwykle niewielkie”. Samouwielbienie, które
w pewnym stopniu mo na znale we wszystkich grupach, jest cz st reakcj na powtarzaj ce si
poni enie z zewn trz.
Dopiero jednak pot pienie grup obcych za nadmierne osi gni cia wywołuje u nich naprawd
dziwaczne zachowania. Po pewnym czasie i cz sto w odruchu samoobrony grupy takie nabieraj bowiem
przekonania, e ich cnoty s , w gruncie rzeczy, wadami. I oto ko cowy epizod w tragifarsie
przenicowanych warto ci.
Spróbujmy zatem prze ledzi skomplikowany labirynt wewn trznych sprzeczno ci tej intrygi.
Pełen szacunku podziw dla mozolnej w drówki w gór drabiny społecznej od chłopca na posyłki do
prezydenta jest gł boko zakorzeniony w kulturze ameryka skiej. Ta długa i uci liwa wspinaczka
stanowi podwójne wiadectwo: dowodzi, e w Ameryce drogi kariery s szeroko otwarte dla
prawdziwych talentów oraz wiadczy o wysokiej warto ci człowieka, który si odznaczył takim
heroicznym awansem. Niełatwo jest wybra spo ród wielu wspaniałych ludzi, którzy w trudnej
i nierównej walce przedzierali si w gór , póki nie osi gn li szczytu, aby zasi
na prezydialnym
miejscu przy długim stole w ogromnej sali konferencyjnej zarz du. Jako wzór mo e tu posłu y saga
pierwszego z brzegu – Fredericka H. Eckera, prezesa zarz du jednej z najwi kszych w wiecie
prywatnych korporacji (Metropolitan Life Insurance Company). Rozpoczynaj c od zaj cia posługacza,
doszedł do wybitnego stanowiska. Na tego człowieka wielkiej siły i osi gni spłyn ł zasłu ony strumie
zaszczytów. Tak si zło yło – cho była to prywatna sprawa tej znakomitej osobisto ci wiata finansów –
e pan Ecker był prezbiterianinem. A jednak nikt ze starszych ko cioła prezbiteria skiego nie zapewniał
publicznie, i wspaniałej kariery pana Eckera nie nale y traktowa zbyt powa nie, e w ko cu niewielu
tylko prezbiterian przebyło drog od łachmanów do bogactwa i e w rzeczywisto ci prezbiterianie wcale
nie „kontroluj ” wiata finansów, ubezpiecze na ycie czy nieruchomo ci. Mo na było raczej
przypuszcza , e starsi ko cioła prezbiteria skiego przył cz si do chóru Amerykanów przej tych ide
sukcesu klasy redniej, aby pogratulowa panu Eckerowi wspaniałej kariery i przyklasn innym synom
swej wiary, którzy osi gn li równie wysokie szczyty. Poniewa s bezpieczni w swoim statusie
grupowym, indywidualny sukces jest dla nich raczej przedmiotem dumy ani eli konsternacji.
Wobec wybitnych osi gni przedstawicieli grup obcych praktyka moralnej alchemii skłania
jednak ku innej reakcji. Je li osi gni cia stanowi wyst pek, to musz by oczywi cie negowane lub
przynajmniej lekcewa one. To, co dla prezbiterianina jest powodem dumy, u
yda wywołuje
konsternacj . Je li yda pot pia si za jego sukcesy zawodowe, naukowe czy ekonomiczne, to jest
całkowicie zrozumiałe, i w odruchu zwykłej samoobrony wielu ydów zacznie minimalizowa swoje
osi gni cia. Oto paradoksalny kr g zamkni ty przez samych przedstawicieli grup obcych, zaj tych
zapewnianym grupy dominuj cej, e nie s w istocie winni nadmiernego wkładu w nauk , sztuk ,
polityk i gospodark .
W społecze stwie, w którym bogactwo jest zwykle
wiadectwem zdolno ci człowieka,
odwrócone warto ci członków dominuj cej grupy własnej zmuszaj grup obc do negowania faktu, e
w jej szeregach znajduje si wielu ludzi zamo nych. „Tylko w dziesi ciu spo ród dwustu najwi kszych
korporacji (prócz banków) [...] przewodnicz cym lub prezesem zarz du jest yd”. Czy autorem tej
obserwacji jest antysemita, usiłuj cy wykaza nieudolno i mierno ydów, którzy tak niewiele zrobili
„buduj c korporacje, które stworzyły Ameryk ?” Bynajmniej: jest to replika organizacji B'nai B'rith
5
na
propagand antysemick .
W społecze stwie, w którym – jak wykazał przeprowadzony niedawno sonda National Opinion
Research Center – zawód lekarza (obok s dziego S du Najwy szego) cieszy si wy szym presti em
społecznym ni wszystkie pozostałe dziewi dziesi t wymienionych zaj , spotykamy ydów, których
ataki ze strony grupy dominuj cej wmanewrowały w tak absurdalne poło enie, e oznajmiaj oni
publicznie swoje „gł bokie zaniepokojenie” liczb ydów w zawodzie lekarskim, liczb , która jest
„nieproporcjonalna do liczby ydów w innych zawodach”. W kraju cierpi cym na wyra ny niedobór
lekarzy – ydowski doktor staje si ubolewania godnym powodem gł bokiego niepokoju, zamiast zbiera
pochwały za swoj z trudem zdobyt wiedz , kwalifikacje i społeczn przydatno . Dopiero wtedy, kiedy
nowojorscy Yankees
6
publicznie ogłosz gł bokie zaniepokojenie liczb zdobytych przez siebie medali
na mistrzostwach wiata – tak nieproporcjonaln w stosunku do triumfów innych najwa niejszych
zespołów ligowych – wtedy dopiero ta autonegacja wyda si elementem normalnego porz dku rzeczy.
W systemie kulturowym, który konsekwentnie wy ej ocenia warto społeczn przedstawicieli
wolnych zawodów ani eli najbardziej nawet kwalifikowanych drwali czy nosiwodów, grupa obca
znajduje si w dziwacznej sytuacji, z defensywn ulg wskazuj c na wielk liczb ydów malarzy
pokojowych, tynkarzy i elektryków, hydraulików i blacharzy.
Pozostaje nam jeszcze do odnotowania ostateczne odwrócenie warto ci. Ka dy kolejny spis
powszechny ludno ci ujawnia coraz wi ksz liczb Amerykanów w miastach i dzielnicach podmiejskich.
Amerykanie zurbanizowali si do tego stopnia, e na farmach mieszka obecnie mniej ni jedna pi ta
ludno ci USA. Czas ju najwy szy, aby metody ci i katolicy, bapty ci i członkowie ko cioła
episkopalnego u wiadomili sobie wyst pno tej w drówki do miast swoich współwyznawców. Jak
bowiem dobrze wiadomo, jednym z podstawowych zarzutów pod adresem ydów jest ich „haniebna”
skłonno do osiedlania si w miastach. Przywódcy ydowscy znajduj si wi c w niewiarygodnej
sytuacji: defensywnie nakłaniaj swoich ludzi do przeniesienia si na te same tereny rolnicze, które s
w po piechu opuszczane przez kieruj cych si do miast chrze cijan. By mo e nie jest to absolutnie
konieczne. W miar , jak ydowska „zbrodnia urbanizmu” staje si coraz bardziej powszechna, w grupie
dominuj cej mo e si przekształci w nieprze cignion cnot . Przyzna jednak nale y, e nie jest to
bynajmniej pewne i w tym zwariowanym chaosie odwróconych warto ci, okre lenie, kiedy cnota jest
grzechem, a grzech doskonało ci moraln , stanie si niedługo niemo liwe.
W całym tym zamieszaniu jeden fakt pozostaje jasny. ydzi, jak inne ludy, maj wybitny wkład
w kultur wiatow . Przejrzyjmy skrócony cho by katalog ich osi gni . Na polu literatury (przy
uwzgl dnieniu du ych ró nic wielko ci talentów) w ród ydowskich pisarzy znajdziemy Heinego, Karla
Krausa, Bornego, Hofmannsthala, Schitzlera, Kafk . W ród kompozytorów mamy Meyerbeera, Felixa
Mendelssohna, Offenbacha, Mahlera i Schonberga, w ród wirtuozów natomiast Rosenthala, Schnabla,
Godowskiego, Pachmanna, Kreislera, Hubermana, Milsteina, Elmana, Heifetza, Joachima i Menuhina. Na
li cie naukowców o pozycji kwalifikuj cej do nagrody Nobla widzimy Beranyiego, Mayerhofa, Ehrlicha,
Michelsona, Lippmanna, Habera, Willstattera i Einsteina. Albo w ezoterycznym, wymagaj cym ogromnej
wyobra ni, królestwie odkry matematycznych mamy cho by Kroneckera, twórc nowo ytnej teorii
liczb, Hermanna Minkowskiego
7
, który stworzył matematyczne podstawy szczególnej teorii wzgl dno ci,
5
Anti-Defamation League of B'nai B'rith — przyp. tłum.
6
Znana dru yna baseballowa — przyp. tłum.
7
Nale y tu wyra nie poda imi , gdy inaczej Hermann Minkowski, matematyk, mógłby zosta wzi ty za Eugena
Minkowskiego, który znacznie si przyczynił do rozwoju naszej znajomo ci schizofrenii, albo za Mieczysława Minkowskiego,
czy Jacobiego z jego doniosł prac z teorii funkcji eliptyczaych. Podobne – w ka dej innej dziedzinie
osi gni kulturalnych znajdziemy wielu wybitnych ludzi pochodzenia ydowskiego.
Tymczasem – któ si zajmuje wychwalaniem ydów? Kto z takim nakładem pracy sporz dził
list setek wybitnych ydów, którzy poło yli znakomite zasługi na polu nauki, literatury i sztuki (list ,
z której zaczerpn li my t gar nazwisk)? Filosemita pragn cy udowodni , e jego grupa w nale ytym
stopniu przyczynia si do rozwoju kultury wiatowej? Ale bynajmniej – chyba ju teraz doskonale
wiemy. Lista ta znajduje si w trzydziestym szóstym wydaniu podr cznika antysemityzmu, który
opracował rasista Fritsch. Wedle alchemicznej formuły przekształcania cnót grupy własnej w wyst pki
grupy obcej, przedstawia on t list jako katalog złych duchów, które przywłaszczyły sobie osi gni cia
słusznie nale ne grupie aryjskiej.
Skoro tylko zrozumiemy dominuj c rol grupy własnej w definiowaniu sytuacji,
zniknie natychmiast paradoks pozornie odmiennych zachowa obcych grup – murzy skiej
i
ydowskiej. Zachowania obu tych grup mniejszo ciowych stanowi reakcj na oskar enia
grupy dominuj cej.
Kiedy Murzynom stawia si zarzut „ni szo ci” i na potwierdzenie tego oskar enia przytacza ich
rzekomy brak wkładu w kultur wiatow , ludzka potrzeba bezpiecze stwa i szacunku dla samego siebie
skłania ich cz sto do defensywnego wyolbrzymiania wszystkich mo liwych osi gni członków własnej
rasy. Kiedy si oskar a ydów o nadmierne osi gni cia i wygórowane ambicje, a na poparcie tego
oskar enia sporz dza wykazy wybitnych
ydów, to sama potrzeba bezpiecze stwa skłania ich do
defensywnego pomniejszania rzeczywistych osi gni członków grupy własnej. Przeciwstawne na pozór
wzory zachowa pełni te same funkcje psychologiczne i społeczne. Pewno siebie i skromno
pomagaj radzi sobie, z jednej strony, z pot pieniem rzekomych niedostatków grupy, z drugiej za ,
z pot pieniem nieumiarkowania. Tymczasem grupa dominuj ca, bezpieczna i przekonana o swojej
wy szo ci, spogl da na te przedziwne poczynania grup obcych z mieszanin szyderstwa i pogardy.
Odgórne wprowadzanie zmian instytucjonalnych
Czy ta ałosna tragifarsa trwa b dzie bez ko ca przy niewielkich tylko zmianach obsady ról?
Niekoniecznie.
Gdyby o zako czeniu tego przedstawienia decydowały jedynie moralne skrupuły i poczucie
przyzwoito ci, mo na byłoby si istotnie spodziewa , e spektakl ten b dzie trwał w niesko czono .
Same tylko odczucia moralne nie s bardziej skuteczne w leczeniu chorób społecznych ni fizycznych.
Pobudzaj niew tpliwie do podejmowania wysiłków wprowadzenia zmian, lecz w aden sposób nie mog
zast pi konkretnych rodków słu cych realizacji wytkni tego celu. wiadczy o tym g sto zaludniony
cmentarz społecznych utopii.
Istniej podstawy do przypuszczenia, e działaniu samospełniaj cego si proroctwa i bł dnego
koła w społecze stwie ameryka skim mo na poło y kres w sposób rozs dny i zaplanowany. Dalszy ci g
naszej przypowie ci o Last National Bank dostarcza wskazówki, co do sposobu, w jaki mo na to
osi gn . W legendarnych latach dwudziestych, w okresie kwitn cej prosperity, do której niew tpliwie
przyczynił si republikanin Coolidge, rednio 635 banków rocznie po cichu zawieszało swoj działalno .
A w ci gu czterech lat bezpo rednio przed i po krachu (którego z pewno ci nie spowodował
republikanin Hoover) liczba ta wzrosła gwałtownie do imponuj cej redniej 2276 zamykanych rocznie
banków. Ciekawe jest jednak to, e w ci gu dwunastu lat, które nast piły po stworzeniu Federal Deposit
Insurance Corporation
8
, i wprowadzeniu innych ustaw bankowych, w okresie depresji i o ywienia,
recesji, a potem boomu pod administracj demokraty Roosevelta, liczba banków zawieszaj cych
działalno zmniejszyła si do 28 rocznie. By mo e to nie akty ustawodawcze zlikwidowały paniki
pieni ne. W ka dym razie miliony depozytariuszy nie widz ju powodu do panicznych ataków na
banki, po prostu dlatego, e zaplanowana zmiana instytucjonalna usun ła podło e paniki. Przyczyny
wybitnego specjalist w dziedzinie anatomii mózgu, czy nawet za Oskara Minkowskiego, odkrywc cukrzycy trzustki.
8
Powołana do ycia ustaw z dnia 16.6.1933 r., Federal Deposit Insurance Corporation -jako nienale na agencja rz dowa —
miała na celu „zapewnienie bezpieczniejszego i efektywniejszego manipulowania aktywami bankowymi, wprowadzenie
kontroli ze strony komisji bankowych oraz zapobieganie nadmiernemu odpływowi funduszy wskutek spekulacji" (Banking
Act 48. Stat. L. 162.). W wypadku bankructwa banku ustawa zapewniała jego depozytariuszom pokrycie wkładów przez skarb
pa stwa: 100% przy wkładzie w wys. do 10 000 dolarów, 75% przy wkładzie 10000 - 50 000 dolarów oraz 50% przy wkładzie
przekraczaj cym 50 000 dolarów - przyp. tłum.
wrogo ci, podobnie jak przyczyny paniki, nie s wrodzonymi „stałymi psychologicznymi”. Wbrew
naukom psychologów–amatorów, lepa panika i agresja rasowa nie s zakorzenione w ludzkiej naturze.
Te wzory ludzkich zachowa s w du ej mierze wytworem struktury społecznej, która mo e ulega
zmianom.
Przytaczany wy ej przykład szeroko rozpowszechnionej wrogo ci białych członków
zwi zków zawodowych wobec murzy skich łamistrajków, sprowadzanych przez pracodawców do
zakładów przemysłowych po zako czeniu pierwszej wojny wiatowej, mo e posłu y za wskazówk .
Kiedy tylko została odrzucona pocz tkowa definicja Murzynów jako ludzi nie zasługuj cych na
przynale no zwi zkow , Murzyni, którzy zyskali w ten sposób wi ksze mo liwo ci pracy, nie musieli
ju wchodzi do przemysłu tylnymi drzwiami, otwieranymi dla nich przez n kanych strajkami
pracodawców. I w tym wypadku odpowiednia zmiana instytucjonalna przerwała tragiczne koło
samospełniaj cego si proroctwa. Celowo wprowadzona zmiana instytucjonalna zadała kłam gł bokiemu
prze wiadczeniu,
e „nie le y po prostu w naturze czarnucha” podejmowanie zespołowej
współpracy z białymi towarzyszami w zwi zkach zawodowych.
Po ostatni przykład si gamy do bada przeprowadzonych w mieszanym rasowo osiedlu
mieszkaniowym Hilltown w Pittsburghu. Społeczno ta składa si w pi dziesi ciu procentach z rodzin
murzy skich i w pi dziesi ciu z białych. Nie jest to bynajmniej dwudziestowieczna utopia: jak i gdzie
indziej – istniej tam pewne tarcia i konflikty mi dzyludzkie. Lecz w owym osiedlu, w którym mieszkaj
równo po połowie dwie rasy, mniej ni jedna pi ta białych i mniej ni jedna trzecia Murzynów stwierdza,
e konflikty te maj miejsce pomi dzy przedstawicielami ró nych ras. Wedle własnego wiadectwa
mieszka ców, chodzi tu przewa nie o nieporozumienia wewn trzgrupowe. Tymczasem tylko jeden na
dwudziestu pi ciu białych mieszka ców osiedla pocz tkowo oczekiwał, e stosunki mi dzy dwiema
rasami w tej społeczno ci uło si dobrze, podczas gdy pi ciokrotnie wi ksza liczba spodziewała si
kłopotów, pozostali za przewidywali zno n , cho niecałkiem przyjemn sytuacj . Tyle, je li chodzi
o oczekiwania. Patrz c wstecz na swoje rzeczywiste do wiadczenia, trzech spo ród czterech białych
mieszka ców, którzy ywili pierwotnie najwi ksze obawy, stwierdziło, i jednak „stosunki mi dzy
dwiema rasami układaj si zupełnie dobrze”. Nie miejsce tu na szczegółowe relacjonowanie wyników
przytaczanych bada ; wskazuj one ponownie, e w odpowiednich warunkach instytucjonalnych
I administracyjnych zgoda mi dzy rasami mo e zast pi l k przed konfliktem.
Takie i podobne zmiany nie zachodz automatycznie. Samospełniaj ce si proroctwo, w którym
l k zostaje przekształcony w rzeczywisto , działa jedynie w sytuacji, w której si nie podejmuje
wiadomej regulacji instytucjonalnej. I tylko przez odrzucenie społecznego fatalizmu niesionego przez
koncepcj niezmienno ci natury ludzkiej mo na przerwa tragiczne koło l ku, katastrofy społecznej
wzmo onego l ku.
Uprzedzenia etniczne znikaj , lecz powoli. Mo na im pomóc przej przez próg zapomnienia: nie
za pomoc ci głego przypominania, e ich podtrzymywane jest rzecz nierozs dn i niegodziw , ale
odcinaj c podstawy istnienia owych uprzedze , których nadal dostarczaj pewne instytucje
społecze stwa ameryka skiego.
Je li w tpimy w ludzk zdolno kontrolowania człowieka i jego społecze stwa, je li uporczywie
szukamy wizji przyszło ci we wzorach dnia wczorajszego, to pora aby my na nowo dostrzegli m dro
stuletniej obserwacji Tocqueville'a: „Skłonny jestem wierzy , e instytucje zwane koniecznymi to cz sto
jedynie instytucje, do jakich jeste my przyzwyczajeni, i e w sprawie ustroju społecznego obszar
mo liwo ci jest znacznie wi kszy, ni umiej to sobie wyobrazi ludzie ka dego społecze stwa”
9
.
Liczne, typowe nawet, niepowodzenia w planowaniu stosunków mi dzy grupami etnicznymi nie
mog stanowi dowodu na rzecz postawy pesymistycznej. W wiatowym laboratorium socjologa, tak jak
w bardziej zacisznych laboratoriach fizyka i chemika, decyduj ce znaczenie ma udany eksperyment, nie
za tysi ce niepowodze , które go poprzedziły. Wi cej si mo na nauczy z jednego sukcesu ni z wielu
niepowodze . Jeden jedyny sukces dowodzi, e rzecz jest wykonalna. Trzeba si potem tylko dowiedzie ,
co sprawiło, e rzecz si udała. Takie przynajmniej jest, według mnie, socjologiczne znaczenie
odkrywczej uwagi Thomasa Love Peacocka: Cokolwiek jest – jest mo liwe.
9
Cytat w tłum. J. Szackiego. Patrz O autorze, w: A. de Tocqueville Dawny ustrój i rewolucja, tłum. A. Wolska, Warszawa
1970, s. 16 - przyp. tłum.