Maurice Merleau-Ponty
Humanizm i terror
Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (Uniwersytet Warszawski)
WARSZAWA 2005
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 2 -
www.skfm-uw.w.pl
Podstawa tłumaczenia: Maurice Merleau-Ponty
“Humanisme et terreur. Essai sur le problème
communiste”, wyd. Gallimard, Paris 1947.
Podstawa niniejszego wydania: antologia tekstów
“Marksizm XX wieku”, tom 1-3, red. Janusz
Dobieszewski i Marek J. Siemek, wyd.
Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 1990;
“Literatura na świecie”, nr 8/1990 (Koestler).
Tekst z języka francuskiego przetłumaczył Jacek
Migasiński. Redakcja i korekta przekładu: Piotr
Strębski.
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
WSTĘP
Rozważa się często komunizm, przeciwstawiając kłamstwu czy przewrotności poszanowanie
prawdy, przemocy – poszanowanie prawa, propagandzie – poszanowanie sumienia, w końcu realizmowi
politycznemu – wartości liberalne. Komuniści odpowiadają, że pod przykrywką liberalnych zasad
przewrotność, przemoc, propaganda, realizm bez zasad stanowią w systemach demokratycznych istotę
polityki zagranicznej lub kolonialnej, a nawet polityki społecznej. Poszanowanie prawa czy wolności
służyło usprawiedliwieniu represji policyjnych wobec strajków w Ameryce; dzisiaj służy również
usprawiedliwieniu represji wojskowych w Indochinach czy Palestynie i rozwoju amerykańskiego imperium
na Środkowym Wschodzie. Cywilizacja duchowa i materialna Anglii zakłada eksploatację kolonii.
Czystość zasad nie tylko toleruje, lecz także domaga się przemocy. Mamy więc do czynienia z
liberalistyczną mistyfikacją. Idee liberalizmu, rozpatrywane w życiu i w historii, tworzą wraz z tą przemocą
jeden system i są jej, jak mówił Marks, “spirytualistycznym point d'honneur”, “uroczystym dopełnieniem”,
“ogólną racją bytu i pocieszeniem”
1
.
Mocna odpowiedź. Kiedy Marks odrzuca osąd liberalizmu wedle idei, które tenże wyznaje i wpisuje
do konstytucji, kiedy domaga się, by je konfrontowano ze stosunkami międzyludzkimi, jakie efektywnie
ustanawia liberalne państwo, to nie mówi tylko w imieniu zawsze dyskusyjnej filozofii materialistycznej,
lecz daje wzór konkretnego studium społeczeństwa, które nie może być unieważnione przez spirytualizm.
Jakakolwiek by była filozofia, którą się wyznaje, niechby nawet teologiczna, społeczeństwo nie jest
świątynią wartości-bożków, które figurują na frontonach jego pomników czy w jego konstytucyjnych
tekstach; warte jest ono tyle, ile warte są w nim stosunki człowieka z człowiekiem. Problem polega nie
tylko na tym, by wiedzieć, co liberałowie mają w głowie, lecz co państwo liberalne czyni w swoich
granicach i na zewnątrz. Czystość jego zasad nie rozgrzesza go, lecz potępia, jeśli okazuje się, że nie
wkracza ona do praktyki. Aby poznać i osądzić społeczeństwo, trzeba dotrzeć do jego głębokiej treści, do
ludzkich więzów, z których jest ono utworzone i które zależą bez wątpienia od stosunków prawnych, ale
również od form pracy, stylu kochania, życia i umierania. Teolog będzie myślał, że stosunki międzyludzkie
mają znaczenie religijne i że pośredniczy w nich Bóg – nie będzie mógł jednak nie brać ich za kamień
probierczy, i jeśli nawet nie musi degradować religii do urojenia, to przynajmniej powinien przyjąć, że
zasady i życie wewnętrzne są tylko alibi, wtedy gdy przestają ożywiać świat zewnętrzny i życie codzienne.
Reżim nominalnie liberalny może realnie być ciemiężycielski. Reżim stosujący przemoc może natomiast
zawierać więcej prawdziwego humanitaryzmu. Przeciwstawiać marksizmowi jakąś “przedwstępną
moralność”, to zapoznawać w nim to, co powiedział on najprawdziwiej i co zapewniło mu powodzenie w
świecie, to kontynuować mistyfikację, to omijać problem. Wszelka poważna dyskusja o komunizmie
powinna więc stawiać problem tak jak on, tzn. nie na płaszczyźnie zasad, lecz na płaszczyźnie stosunków
międzyludzkich. Nie będzie ona wymachiwać liberalnymi wartościami, by przytłoczyć nimi komunizm,
lecz badać, czy jest on na drodze rozwiązywania problemu, który sam postawił, i ustanawiania między
ludźmi ludzkich stosunków.
W tym właśnie duchu podjęliśmy kwestię przemocy w komunizmie, którą Ciemność w południe
Koestlera postawiła na porządku dziennym. Nie badaliśmy, czy Bucharin kierował rzeczywiście
zorganizowaną opozycją ani czy egzekucja starych bolszewików była rzeczywiście niezbędna dla porządku
i obrony narodowej w ZSRR. Naszym zamiarem nie było referowanie procesów z 1937 roku. Było nim
zrozumienie Bucharina, tak jak Koestler stara się zrozumieć Rubaszowa
2
. Przypadek Bucharina bowiem
stawia w jasnym świetle teorię i praktykę przemocy w komunizmie, ponieważ stosuje on ją sam do siebie i
uzasadnia swe własne skazanie. Staraliśmy się zatem odnaleźć to, co myślał on rzeczywiście pod
powłoczką konwencji językowych. Wyjaśnienie Koestlera wydało się nam niewystarczające. Rubaszow jest
opozycjonistą, ponieważ nie godzi się na nową politykę partii i jej nieludzką dyscyplinę. Lecz jako że
1
K. Marks, “Przyczynek do krytyki heglowskiej filozofii prawa. Wstęp”, w: MED, t. 1, Warszawa 1962, s. 457.
2
Rubaszow – fikcyjna postać z książki Arthura Koestlera Ciemność w południe, wyposażona w cechy autentycznych
bohaterów procesów moskiewskich (przyp. tłum.).
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 3 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
chodzi tu o bunt moralny i jako że jego moralnością było zawsze słuchać partii – kończy on bezwarunkową
kapitulacją. “Obrona” Bucharina na procesie idzie o wiele dalej niż ta alternatywa moralności i dyscypliny.
Bucharin, od początku do końca, pozostaje kimś; jeśli nie przyjmuje punktu widzenia osobistego honoru, to
broni swego honoru rewolucyjnego i odrzuca zarzut szpiegostwa i sabotażu. Jeżeli kapituluje, to nie tylko z
powodu dyscypliny. Rozpoznaje on bowiem w swym politycznym postępowaniu, niezależnie od tego, jak
dalece byłoby ono usprawiedliwione, nieuniknioną niejednoznaczność, która daje asumpt do skazania.
Rewolucjonista opozycyjny w sytuacjach granicznych, kiedy zakwestionowana jest cała rewolucja, grupuje
wokół siebie jej wrogów i może wystawić ją na niebezpieczeństwo. Być z kułakami przeciwko
przymusowej kolektywizacji, to “narzucać proletariatowi koszty walki klas”. To zagrażać dziełu rewolucji,
jeśli rząd angażuje się głęboko w przymusową kolektywizację, ponieważ dysponuje tylko ograniczonym
czasem na uregulowanie swych konfliktów. Groźba wojny zmienia charakter opozycji. Oczywiście
“zdrada” jest tylko polityczną rozbieżnością. Ale rozbieżności w okresie kryzysu dyskredytują i zdradzają
zdobycze października 1917 roku.
Ci, którzy oburzają się na samo przedstawienie tych idei i odżegnują się od ich zbadania,
zapominają, że Bucharin drogo zapłacił za prawo bycia wysłuchanym i nie bycia traktowanym jak tchórz.
Co do nas, to próbujemy go zrozumieć, odwołując się przy tym do naszego ostatniego doświadczenia – bez
dochodzenia następnie, czy miał on rację. My również bowiem przeżyliśmy jeden z tych momentów, kiedy
to historia w zawieszeniu, instytucje publiczne zagrożone unicestwieniem wymagają od człowieka
podstawowych decyzji i kiedy ryzyko jest totalne, gdyż ostateczny sens podjętych decyzji zależy od zbiegu
okoliczności, który nie jest całkowicie poznawalny. Kiedy kolaborant z 1940 roku decydował się zgodnie z
tym, co uważał za nieuniknioną przyszłość (zakładamy jego bezinteresowność), angażował tych, którzy w
tę przyszłość nie wierzyli bądź jej nie chcieli, i odtąd między nimi a nim stawała kwestia siły. Kiedy się
żyje w tym, co Pequy nazywał “une periode historique”, gdy polityk ogranicza się do zarządzania czy
wykonywania ustalonego prawa, można mieć nadzieję na historię bez przemocy. Kiedy ma się nieszczęście
bądź szczęście żyć w epoce, w jednym z tych momentów, gdy tradycyjny grunt narodu czy społeczeństwa
osuwa się i gdy, chcąc nie chcąc, człowiek musi sam odbudowywać stosunki międzyludzkie, to wolność
każdego śmiertelnie zagraża wolności innych i pojawia się przemoc.
Powiedzieliśmy: każda dyskusja, która sytuuje się w perspektywie liberalnej, nie trafia w problem,
ponieważ powstaje on w odniesieniu do kraju, który zrobił i zamierza kontynuować rewolucję, a liberalizm
wyklucza hipotezę rewolucyjną. Można przedkładać takie “periodes” nad te epoki, można sądzić, że
przemocy rewolucyjnej nie uda się przekształcić stosunków międzyludzkich – jeśli jednak chce się
zrozumieć problem komunizmu, trzeba rozpocząć od usytuowania procesów moskiewskich w rewolucyjnej
Stimmung przemocy, bez której byłyby one niepojęte. Tu dopiero rozpoczyna się dyskusja. Nie polega ona
na śledzeniu, czy komunizm respektuje reguły myśli liberalnej – jest zbyt oczywiste, że tego nie robi – lecz
czy przemoc, którą stosuje, jest rewolucyjna i zdolna stworzyć ludzkie stosunki między ludźmi.
Marksistowska krytyka idei liberalnych jest na tyle silna, że jeśli komunizm byłby na drodze tworzenia,
poprzez rewolucję światową, społeczeństwa bezklasowego, z którego miałyby zniknąć wraz z wyzyskiem
człowieka przez człowieka przyczyny wojny i upadku – to trzeba by być komunistą. Lecz czy jest on na tej
drodze? Czy przemoc w dzisiejszym komunizmie ma taki sens, jaki miała w komunizmie Lenina? Czy
komunizm dorównuje swym humanistycznym intencjom? Oto prawdziwe pytanie.
Intencje te są niezaprzeczalne. Marks odróżnia radykalnie życie ludzkie od życia zwierzęcego,
ponieważ człowiek tworzy środki swego życia, swoją kulturę, historię i dowodzi przez to zdolności
inicjatywy, która stanowi o jego absolutnej źródłowości. Marksizm otwiera się na horyzont przyszłości, w
której “bytem najwyższym dla człowieka jest człowiek”. I jeśli Marks nie traktuje tego oglądu człowieka
jako bezpośredniego prawidła w polityce, to dlatego, że występując przeciw przemocy, utrwala się przemoc
panującą, tzn. system produkcji, który nędzę i wojnę czyni nieuniknionymi. Jednakże, jeśli wkracza się do
gry przemocy, to jest prawdopodobne, że się w niej pozostanie na zawsze. Głównym zadaniem marksizmu
będzie zatem poszukiwanie takiej przemocy, która samą siebie przekracza ku ludzkiej przyszłości. Marks
sądzi, że znalazł ją w przemocy proletariackiej, tzn. we władzy tej klasy ludzi, którzy ponieważ w obecnym
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 4 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
społeczeństwie wyzuci z ojczyzny, z pracy i z własnego życia, są zdolni uznać się wzajemnie ponad
wszelkimi partykularnościami i ufundować człowieczeństwo. Podstęp, kłamstwo, przelana krew, dyktatura
są usprawiedliwione, jeśli umożliwiają władzę proletariatowi i tylko w tej mierze. Polityka marksistowska
jest w swej formie dyktatorska i totalitarna. Ale ta dyktatura jest dyktaturą ludzi najczyściej ludzkich, ta
totalność jest totalnością robotników wszelkiego rodzaju, którzy przejmują we władanie państwo i środki
produkcji. Dyktatura proletariatu nie jest, jak u Hegla, wolą kilku funkcjonariuszy wprowadzonych w
sekrety historii – śledzi ona spontaniczny ruch proletariuszy wszystkich krajów, wspiera się na “instynkcie”
mas. Lenin może silnie akcentować autorytet partii przewodzącej proletariatowi, bez której, jak mówi,
robotnicy pozostaliby na poziomie syndykalizmu, nie przechodząc do działalności politycznej – jednakże
przyznaje wielką rolę instynktowi mas, przynajmniej wtedy, gdy rozbije już aparat kapitalizmu, i na
początku rewolucji posuwa się nawet do stwierdzenia: “Nie ma i nie może być konkretnego planu
zorganizowania życia ekonomicznego. Nikt nie potrafiłby go dać. Jedynie masy są do tego zdolne, dzięki
swemu doświadczeniu...”. Ponieważ leninista działa w perspektywie klasowej, to wyrzeka się moralności
uniwersalnej, ale ma zostać mu ona przywrócona w nowym świecie proletariuszy wszystkich krajów. Do
urzeczywistnienia tego świata nie wszystkie środki są dobre – i na przykład nie może być kwestii z
systematycznym używaniem podstępu wobec robotników i z ukrywaniem przed nimi długo prawdziwej gry:
jest to z zasady wykluczone, gdyż świadomość klasowa byłaby przez to obniżona, a zwycięstwo
proletariatu narażone na szwank. Proletariat i świadomość klasowa są podstawowym tonem
marksistowskiej polityki; może się ona od niego oddalić jakby przez modulację, jeśli tego wymagają
okoliczności, lecz modulacja zbyt szeroka lub zbyt długa zniszczyłaby tonację. Marks jest niechętny
występowaniu przeciw przemocy, do czego pretenduje liberalizm, ale przemoc, którą zaleca nie jest
przemocą dowolną.
Czy możemy powiedzieć to o komunizmie dzisiejszym? Hierarchia społeczna w ZSRR od dziesięciu
lat poważnie się uwydatniła. Proletariat na zjazdach partii odgrywa nieznaczącą rolę. Dyskusja polityczna
toczy się, być może, wewnątrz podstawowych organizacji, ale nigdy nie ujawnia się publicznie. Narodowe
partie komunistyczne walczą o władzę, nie dbając o platformę proletariacką i nie zawsze unikając
szowinizmu. Rozbieżności polityczne, które przedtem nie pociągały za sobą kary śmierci, są nie tylko
usankcjonowane jako przestępstwo, ale jeszcze przedstawione jako zbrodnie przeciw prawu powszechnemu.
Terror nie domaga się już samoutwierdzenia jako tenor rewolucyjny. W planie kultury dialektyka została
faktycznie zastąpiona scjentystycznym racjonalizmem naszych ojców, tak jakby zostawiała zbyt duży
margines dla dwuznaczności i zbyt duże pole dla rozbieżności. Między tym, co komuniści myślą, a tym, co
piszą, różnica jest coraz większa, gdyż jest coraz większa między tym, co chcą, a tym, co robią. Pewien
komunista, który po przeczytaniu początku tego eseju gorąco się z nami zgadzał, napisał trzy dni później, że
świadczy on o samotniczej skazie umysłu i że uprawiamy grę neofaszyzmu francuskiego. Jeśli by się
próbowało ocenić generalną orientację systemu, z trudem można by utrzymywać, że zmierza on ku
poszanowaniu człowieka przez człowieka, ku internacjonalizmowi, obumieraniu państwa i ku efektywnej
władzy proletariatu. Postępowanie komunistyczne nie zmieniło się: jest to ciągle ta sama postawa walki, te
same wojenne fortele, ta sama metodyczna złośliwość, ta sama nieufność – lecz komunizm ma coraz mniej
klasowego ducha i rewolucyjnego braterstwa, coraz mniej licząc na spontaniczną współbieżność
proletariackich ruchów i na prawdę swej własnej perspektywy historycznej i przez to, coraz bardziej
naciągany, ukazuje coraz bardziej swe mroczne oblicze. To również ciągle jeszcze to samo absolutne
poświęcenie, ta sama wierność i, kiedy nadarza się okazja, ten sam heroizm – ale ten nieprzekazywalny dar
i te wartości, które ujawniały się w stanie czystym podczas wojny i które przysparzały komunizmowi
niezapomnianej wielkości, są mniej widoczne w czasie pokoju, ponieważ obrona ZSRR wymaga podstępnej
polityki. Fakty, duże i małe, od systemu płac w ZSRR do podwójnej prawdy dziennikarza paryskiego,
wszystkie zwiastują rosnące napięcie między intencjami, a czynami, między myślowym zapleczem a
postępowaniem. Komunista rzucił sumienie i wartości wewnętrzne człowieka na szalę przedsięwzięcia
zewnętrznego, które ma mu je zwrócić po stokroć. Czeka on jeszcze na swą należność.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 5 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
Znajdujemy się przeto w zawiłej sytuacji. Marksistowska krytyka kapitalizmu pozostaje ważna i
jasne jest, że antysowietyzm skupia dziś brutalność, pychę, szał i trwogę, które znalazły już swój wyraz w
faszyzmie. Jednak rewolucja znieruchomiała na pozycjach odwrotu: podtrzymuje ona i wzmacnia
dyktatorski aparat, usuwając całkiem rewolucyjną wolność proletariatu w jego Radach i w jego partii,
odrzucając ludzkie zawłaszczenie państwa. Nie można być antykomunistą, nie można być komunistą.
Trocki przekracza pozornie tylko ten martwy punkt refleksji politycznej. Uwydatnił dobrze głęboką
przemianę ZSRR. Ale określił ją jako kontrrewolucję i wyprowadził stąd wniosek, iż trzeba było na nowo
rozpocząć ruch z 1917 roku. Słowo kontrrewolucja ma sens precyzujący tylko wtedy, jeśli aktualnie w
ZSRR kontynuacja rewolucji jest możliwa. A właśnie Trocki często opisywał odpływ rewolucyjności jako
nieuchronne zjawisko po porażce rewolucji niemieckiej. Mówić o kapitulacji, to zakładać, że Stalinowi
zabrakło odwagi wobec sytuacji samej przez się równie jasnej jak sytuacja walki. Otóż odpływ
rewolucyjności jest z definicji okresem mętnym, w którym linie wiodące historii są niepewne. W sumie,
Trocki schematyzuje. Rewolucja wtedy, gdy ją robił, była mniej jasna niż wtedy, kiedy pisze jej historię:
granice dozwolonej przemocy nie były tak wyraźne, nie zawsze stosowała się ona jedynie przeciw
burżuazji. W niedawnej broszurze o Tragedii pisarzy radzieckich (“le Tragédie des écrivains soviétiques”),
Victor Serge przypomina uczciwie, że Gorki, “który utrzymywał odważną niezależność moralną” i “nie
powstrzymywał się od krytyki władzy rewolucyjnej”, “kończy na otrzymaniu przyjacielskiego zaproszenia
Lenina do opuszczenia kraju”. Od przyjacielskiego zaproszenia do deportacji jest dość daleko, ale nie ma
przepaści – i Trocki często o tym zapomina. Tak jak rewolucja nie była tak czysta, jak on głosi,
“kontrrewolucja” nie jest aż tak nieczysta – i jeśli chcemy ją osądzać bez pedantyzmu, powinniśmy
pamiętać, że w takim kraju jak Francja niesie ona ze sobą najwięcej nadziei ludu. Niełatwo więc
sformułować diagnozę ani znaleźć lekarstwo. A ponieważ odpływ rewolucyjności był fenomenem
światowym i proletariat świata, przechodząc od dywersji do kompromisu, czuje się coraz mniej solidarny, to
podejmować na nowo ruch z 1917 roku jest zamiarem beznadziejnym.
W sumie, nie możemy ani ponowić roku 1917, ani sądzić, że komunizm jest tym, czym chciałby
być, ani w konsekwencji spodziewać się, że w zamian za “formalne” wolności demokracji ofiaruje on nam
konkretną wolność proletariackiej cywilizacji bez bezrobocia, bez wyzysku i bez wojny. Marksistowskie
przejście od wolności formalnej do wolności rzeczywistej nie dokonało się i w najbliższej przyszłości nie
ma żadnych szans się dokonać. A Marks oczekiwał “zniesienia” wolności, dyskusji, filozofii i w ogóle
wartości człowieka wewnętrznego tylko przez “urzeczywistnienie” ich w życiu wszystkich. Jeśli ziszczenie
tego stało się problematyczne, to jest nieodzowne utrzymać zwyczaj dyskutowania, krytyki i poszukiwania
– instrumentów kultury politycznej i społecznej. Musimy chronić wolność, oczekując, że nowy impuls
historii pozwoli nam, być może, włączyć ją do ludowego ruchu bez dwuznaczności. Jedynie zastosowanie i
sama idea wolności nie mogą już być obecnie tym, czym były przed Marksem. Mamy prawo bronić
wartości wolności i sumienia, tylko jeśli jesteśmy, czyniąc to, pewni, że nie służymy interesom
imperializmu i że nie przyłączamy się do jego mistyfikacji. Ale jak być tego pewnym? Wyjaśniając nadal
liberalną mistyfikację, wszędzie, gdzie powstaje – w Palestynie, w Indochinach, w samej Francji –
krytykując idola wolności, która wypisana na sztandarach lub w konstytucji uświęca klasyczne środki
represji policyjnej i wojskowej – w imię wolności efektywnej, tej która wkracza w życie wszystkich: chłopa
wietnamskiego lub palestyńskiego, jak i zachodniego intelektualisty. Powinniśmy przypominać, że staje się
ona kłamliwym szyldem – “uroczystym dopełnieniem” przemocy – odkąd krzepnie w postaci idei i odkąd
broni się raczej wolności niż wolnych ludzi. Twierdzi się więc na przykład, że chroni się to, co ludzkie,
ponad niegodziwościami polityki; naprawdę zaś w tym samym momencie, przybiera się określoną postawę
polityczną. Dla wolności istotne jest to, że istnieje ona jedynie w akcie, w ciągle niedoskonałym ruchu,
który łączy nas z innymi, z rzeczami, z naszymi zadaniami, w ruchu zmieszanym z przypadkowością naszej
sytuacji. Wolność izolowana, pojęta jako zasada dyskryminacji, jest już tylko, jak prawo wedle św. Pawła,
okrutnym bożkiem domagającym się swych ofiar. Istnieje bowiem liberalizm agresywny, dogmatyczny,
który jest już ideologią wojny. Rozpoznaje się go po tym, że kocha on rajskie niebo zasad, nie wspomina
nigdy o szansach geograficznych i historycznych, które pozwoliły mu istnieć, i abstrakcyjnie osądza
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 6 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
systemy polityczne, bez względu na dane warunki, w jakich się one rozwijają. Jest on z istoty skłonny do
przemocy i nie zawaha się narzucić się siłą, wedle starej teorii świeckiego ramienia. Istnieje pewien styl
dyskutowania o komunizmie w imię wolności, który polega na myślowym przezwyciężaniu problemów
ZSRR i który jest, jak powiedzieliby psychoanalitycy, symboliczną destrukcją samego ZSRR. W
przeciwieństwie do tego prawdziwa wolność widzi innych tam, gdzie oni są, stara się zgłębić te doktryny,
które ją negują i nie pozwala sobie na osąd, zanim nie zrozumie
3
. Musimy zrealizować naszą wolność
myślenia w wolności rozumienia. Lecz jak postawa ta może się wyrazić w codziennej polityce?
Wolność konkretna, o której mówimy, mogłaby być platformą komunizmu we Francji po wojnie. W
zasadzie jest nią nawet. Zgoda z zachodnimi demokracjami jest od 1941 roku oficjalną linią polityki
radzieckiej. Jeśli jednak komuniści we Francji nie uprawiali szczerze demokratycznej gry – posuwając się
aż do głosowania przeciw rządowi, w którym byli reprezentowani, a nawet aż do nakazania swoim
ministrom głosowania przeciw niemu – jeśli nie chcieli angażować się głęboko w politykę jedności, która
jest wszak ich polityką, to przede wszystkim dlatego, że chcieli zachować swój prestiż partii rewolucyjnej, a
następnie dlatego, że pod przykrywką zgody z wczorajszymi aliantami przeczuwali konflikt i chcieli przed
wejściem weń zdobyć w państwie mocne pozycje; a w końcu dlatego, że zachowali, jeśli nie politykę
proletariacką, to przynajmniej bolszewicki styl i żadnej jedności nie znają. Trudno jest ocenić względną
wagę tych trzech motywów. Pierwszy prawdopodobnie nie był decydujący, gdyż komuniści nigdy nie byli
poważnie niepokojeni na swej lewicy. Drugi musiał dużo ważyć w ich kalkulacjach, lecz można mieć
wątpliwości, czy były prawidłowe. Bez wątpienia ich postawa ułatwiła symetryczny manewr innym
partiom, które bardziej skłonne do liberalizmu i słabiej uzbrojone do walki na śmierć wyznawały
poszanowanie “lojalności parlamentarnej” i zarzucały komunistom wyłamywanie się z niej. Zapewne z
braku tego argumentu antysowietyzm znalazłby inne, by żądać eliminacji komunistów. Poniosłoby się
wszak pewne straty, gdyby komuniści śmiało przyjęli pluralizm, gdyby zaangażowali się w praktykę i w
obronę demokracji, i mogli przedstawiać siebie jako jej wybranych obrońców. Być może znaleźliby oni
ostatecznie pewniejsze gwarancje przeciwko zachodniej koalicji w prawdziwym stosowaniu demokracji niż
w swoich dążeniach do zdezorganizowania władzy. Tym bardziej, że te dążenia musiały równocześnie być
ostrożne i że komuniści nie chcieli więcej angażować się na całego w politykę walki. Wsparcie dla opozycji
– bez zrywania jednak z rządem, opozycja rządowa – bez dymisji, dzisiaj nawet pojedyncze strajki – bez
strajku powszechnego
4
; nie widzimy tu, jak to się często czyni, jakiegoś dobrze ułożonego planu, lecz raczej
oscylację między dwoma typami polityki, jakie komuniści uprawiają równolegle, nie mogąc żadnego z nich
doprowadzić do końca
5
. W tym wahaniu trzeba widzieć udział bolszewickiego przyzwyczajenia do
przemocy, które czyni komunistów jak gdyby niezdolnymi do polityki jedności. Pojmują oni tylko jedność
ze słabszymi, których mogą zdominować, tak jak przystają na dialog z niemymi. W planie kultury, na
przykład, stawiają pisarzy niekomunistów przed alternatywą: być przeciwnikiem albo, jak się to mówi,
“niewinnym narzędziem”. Intelektualiści, jakich preferują, to ci, którzy nie piszą nigdy ani słowa o polityce
czy o filozofii i pozwalają się umieszczać w streszczeniach gazet komunistycznych. Co do innych, jeśli
komuniści przyjmują czasami ich teksty, to opatrują je nie tylko zastrzeżeniami – co jest naturalne – ale
także obraźliwymi ocenami moralnymi, tak aby wprowadzić ich od razu w rolę, którą się dla nich
rezerwuje: rolę męczenników za wiarę. Intelektualiści komunistyczni są tak bardzo odzwyczajeni od
dialogu, że odżegnują się od współdziałania we wszelkiej pracy zbiorowej, gdzie nie mają, otwarcie bądź
3
Tej właśnie metody trzymaliśmy się w niniejszym eseju. Jak to się okaże, nie przywoływaliśmy przeciw komunistycznej
przemocy innych zasad jak tylko komunistyczne. Te same racje, które każą nam rozumieć, że zabija się ludzi, by bronić
rewolucji (albo zabija się ich, by bronić narodu), nie dozwalają nam zgodzić się na to, że ma się odwagę ich zabijać tylko pod
maską szpiega. Te same racje, które każą nam rozumieć, że komuniści traktują jako zdrajcę rewolucji człowieka, który ich
porzuca, wzbraniają nam zgodzić się na to, że przebierają go oni za agenta. Rewolucja dezawuuje swą własną śmiałość i swą
własną nadzieję, kiedy maskuje swych przeciwników.
4
Nie twierdzimy, że komuniści wzniecają strajki: wystarczy, że nie przeciwstawiają się im, kiedy mają one miejsce.
5
Dwuznaczność ta była widoczna we wrześniu 1946 roku, w czasie Rencontres Internationales w Genewie, w wykładzie G.
Lukácsa, który rozpoczął od klasycznej krytyki demokracji formalnej, a w końcu zachęcał intelektualistów Zachodu do
restaurowania tych samych idei demokratycznych, co do których właśnie pokazał, że są martwe.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 7 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
nie, zapewnionego kierownictwa. Ta bojaźliwość, to niedocenianie badań związane jest z głęboką
przemianą współczesnego komunizmu, który przestał być ufną interpretacją spontanicznej historii, by
skupić się na obronie ZSRR. Tak więc, kiedy nawet komuniści odżegnują się od wydania walki klasowej na
serio, to nie przestają pojmować polityki jako wojny – co kompromituje ich działanie na płaszczyźnie
liberalnej. Jest możliwe, że chcąc wygrać zarazem w planie proletariackim i w planie liberalnym, w końcu
przegrywają i w jednym, i w drugim. Ich sprawą jest rozstrzygnąć, czy jest dla nich niezbędne obracanie w
przeciwnika wszystkiego, co nie jest komunistyczne. Ale po to, by przejść do rzeczywistej polityki jedności
pozostaje im zrozumieć ten drobny fakt: że nie wszyscy są komunistami i że, jeżeli istnieje sporo
fałszywych racji dla nie-bycia komunistą, to jest też kilka, które nie są do pogardzenia.
Czy można oczekiwać od komunistów i od lewicy niekomunistycznej, że zwrócą się ku jedności?
Wydaje się to naiwne. Jednak niewątpliwie będą to robić siłą rzeczy. Komuniści nie zechcą posuwać
opozycji do końca, co obezwładniając rząd, oddałoby usługi guallizmowi. Socjaliści nie będą mogli długo
rządzić pośród strajków. Stwierdzają oni w tej chwili, że rząd bez komunistów jest bardzo odległy od
rozwiązania wszystkich problemów – lub dokładniej, że nie ma rządu bez komunistów, gdyż jeśli nie są oni
obecni wewnątrz pod postacią opozycji ministerialnej, odnajdzie się ich na zewnątrz pod postacią opozycji
proletariackiej. Dzisiejsza formacja rządowa pojmuje siebie tylko w perspektywie przyszłej wojny, a jeśli
wojna nie nadejdzie, dzisiejsi przeciwnicy będą musieli na nowo współpracować. Trzeba, aby to wyszło na
dobre. Z tego względu trzeba odżegnać się od wszystkiego, co jest w aktualnym doświadczeniu podejrzane.
Przyjęlibyśmy ze zrozumieniem, gdyby pewnej niedzieli Leon Blum wygłosił uroczyste przemówienie, by
sformułować warunki rządu jedności, skłonić komunistów, by podjęli pełną odpowiedzialność i oddać im
do rąk rynek. Ale zmieniając ukradkiem ministrów komunistycznych, z kolei socjaliści przeszli od działania
politycznego do manewru. Uciekając się w celu rozwiązania nabrzmiałych problemów do wybiegów
finansowych albo przyjmując w sprawie Indochin stanowisko kolonialne, zostawiają oni swym rywalom,
których własna polityka nie jest wcale mniej niezdecydowana, łatwą przewagę uchodzenia za jedyną partię
“postępową”. Zamiast zobowiązać komunistów do rzetelnego prowadzania polityki jedności lewicy, co jest
ich polityką, zamiast postawić jasno problem polityczny, socjaliści przyczynili się właśnie do jego
zaciemnienia. Czy można powiedzieć, że ceną za to była pomoc amerykańska? Ale jeszcze i w tym
wypadku szczerość mogła być siłą. Trzeba było postawić problem publicznie, sprawić, żeby w negocjacjach
z Ameryką zaważył ciężar poinformowanej opinii publicznej. A zamiast tego, nie wiemy nawet, trzy dni po
odjeździe Mołotowa, w jakim punkcie nastąpiło zerwanie i czy plan Marshalla ustanawia w Europie
kontrolę amerykańską. Co do tego l'Humanité jest równie niejasna jak l'Aube. Polityka dzisiejsza jest w
istocie dziedziną pytań postawionych źle albo postawionych w taki sposób, że nie można stanąć twarzą w
twarz wobec żadnej z dwu sił. Wzywa się nas, aby między nimi wybierać. Naszym zadaniem jest nie robić
tego, jest żądać tu i tam rozjaśnienia, którego się nam odmawia, jest wyjaśniać manewry, rozpraszać mity.
Wiemy, jak wszyscy, że nasz los zależy od polityki światowej. Nie żyjemy na suficie ani ponad sferą
współzależności. Ale jesteśmy we Francji i nie możemy mieszać naszej przyszłości ani z przyszłością
ZSRR, ani imperium amerykańskiego. Krytyki, jakie skierowało się pod adresem komunizmu, nie zakładają
same w sobie żadnego akcesu do polityki “zachodniej”, jaka rozwija się od dwóch miesięcy. Trzeba będzie
zbadać, czy ZSRR odrzucił plan dający się przezeń zaakceptować, czy też przeciwnie, musiał bronić się
przeciw agresji dyplomatycznej, albo czy ostatecznie plan Marshalla nie jest zarazem projektem
pokojowym i podstępem wojennym i jak w ramach tej hipotezy można jeszcze pojmować politykę
pokojową. Efektywna demokracja i wolność wymagają przede wszystkim poddania manewrów i
kontrmanewrów gabinetów pod osąd opinii. Domagają się tego, żeby zarówno w stosunkach
wewnętrznych, jak i zewnętrznych wojna nie była nieunikniona, gdyż w czasie wojny nie ma ani wolności,
ani demokracji.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 8 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
* * *
Po opublikowaniu tej zimy
6
takich oto refleksji (tu skrótowych, ówdzie doprecyzowanych) nad
problemem przemocy postawiono ich autorowi wiele gwałtownych zarzutów. Nie pozwolilibyśmy sobie
wspominać tych krytyk, gdyby nie uczyły one czegoś o stanie problemu komunizmu. Tak więc zaledwie
ukazała się jedna trzecia naszego studium, a ciąg dalszy był zapowiedziany, już ludzie, którzy nie mają
zwyczaju wieść polemik czy też stracili go, rzucili się do swoich pulpitów i w tonie moralnego potępienia
skomponowali zarzuty, w których nie znajdujemy ani śladu trzeźwości: albo wkładają nam w usta coś
przeciwnego do tego, co twierdziliśmy, albo nie zauważają problemu, który staramy się postawić.
Przypisuje się nam, iż mówimy, że partia nie może się mylić. Napisałem, że idea ta nie jest
marksistowska
7
. Przypisuje się nam głoszenie, że prowadzenie rewolucji winno być oddane w ręce “elity
wtajemniczonych”, zarzuca się nam naginanie ludzi pod panowanie prawa “transcendentnej praxis” i
deprecjonowanie woli ludzkiej z jej inicjatywą i ryzykiem. Powiedziałem, że tak było u Hegla, a nie u
Marksa
8
. Oskarża się mnie o “adorację” Historii. A właśnie zarzuciłem komunizmowi wedle Koestlera tę
“adorację nieznanego boga”
9
. Ukazujemy, że dylemat sumienia i polityki – podporządkować się czy
zaprzeć, być wiernym czy być czystym – narzuca jeden z tych rozdzierających wyborów, których Marks nie
przewidział i tłumaczy przeto kryzys dialektyki marksistowskiej
10
. A przypisuje mi się, że mówię, iż jest on
przykładem marksistowskiej dialektyki. Przeciwstawia się nam łagodność Lenina wobec swych
przeciwników politycznych. A właśnie mówię, że terroryzm procesów nie ma precedensu w okresie
leninowskim
11
. Ukazujemy, jak świadomy komunista, na przykład Bucharin, przechodzi od rewolucyjnej
przemocy do dzisiejszego komunizmu – a następnie traci z oczu to, że komunizm wynaturza się po drodze.
A moi krytycy zatrzymują się na pierwszym punkcie. Odżegnują się od czytania dalszego ciągu
12
.
To prawda, studium nasze jest długie i oburzenie nie każe na siebie czekać. Lecz te wrażliwe osoby,
niezadowolone, że muszą wpaść nam w słowo, fałszują to, co od początku bardzo wyraźnie
powiedzieliśmy. Powiedzieliśmy, że działalność kolaboranta, sprzedajna lub bezinteresowna – czy to
Pétaina, Lavala czy Pucheu – wiodła do Milicji, do represjonowania partyzantów, do egzekucji Politzera, i
że jest za to odpowiedzialna. A przypisuje się nam pogląd, że uprawnione jest karać tych, którzy nic nie
zrobili. Mówimy, że rewolucja nie określa przestępstwa według ustalonego prawa, lecz wedle prawa
społeczeństwa, które chce stworzyć. A przypisuje się nam, że mówimy, że nie osądza ona czynów
popełnionych, lecz czyny możliwe.
Pokazujemy, że mąż stanu, skoro para się rządzeniem innymi, nie może się skarżyć, że jest osądzany
za swe czyny, których ciężar ponoszą inni, ani za swój wizerunek, często nieadekwatny, jakiego ci inni
dostarczają. Jak to mówił Diderot o aktorze na scenie, twierdzimy, że każdy człowiek, który godzi się grać
rolę, nosi wokół siebie “wielki cień”, w którym jest odtąd ukryty, i że jest on odpowiedzialny za wizję swej
osoby, nawet jeśli nie rozpoznaje w niej tego, czym chciałby być. Polityk nigdy nie jest w oczach innego
tym, czym jest w oczach własnych, nie tylko dlatego, że inni osadzają go nierozważnie, lecz również
dlatego, że nim nie są i dlatego, że to co jest dla niego błędem czy niedbalstwem, dla nich może być złem
absolutnym, niewolą lub śmiercią. Przyjmując wraz z rolą polityczną szanse chwały, przyjmuje on również
ryzyko hańby – obie na równi “niezasłużone”. Działalność polityczna jest sama w sobie nieczysta, gdyż jest
oddziaływaniem jednego człowieka na drugiego i oddziaływaniem na wielu. Opozycjonista zamierza użyć
kułaków; przywódca zamierza wykorzystać do ratowania swego dzieła ambicję tych, którzy go otaczają.
Jeśli siły, które wyzwalają, porwą ich ze sobą – to mamy oto wobec historii człowieka kułaków i człowieka
6
Tekst obecny zawiera nadto rozdział III i inne nie publikowane fragmenty.
7
Les Temps Modernes, XIII, s. 10.
8
Les Temps Modernes, XVI, s. 688.
9
Les Temps Modernes, XIII, s. 11.
10
Les Temps Modernes, XVI, s. 686.
11
Les Temps Modernes, XVI, s. 682.
12
Ukrywa się nawet przed czytelnikiem, że istnieje ciąg dalszy. Gdy się on ukazał, Revue de Paris napisała nieuczciwie, że
ogłaszamy “nowe studium”.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 9 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
kliki. Żaden polityk nie może łudzić się, że jest niewinny. Rządzić, jak to się mówi, to przewidywać – a
polityk nie może się tłumaczyć czymś nie przewidzianym. Lecz właśnie nie przewidziane istnieje. Oto
tragedia.
We wzmiankowanych krytykach mówi się o “apologii procesów moskiewskich”. Jeśli jednak
powiadamy, że w polityce nie ma niewinnych, to stosuje się to tak do sędziów, jak i do skazanych. Co do
mnie, to nigdy nie stwierdziłem, że trzeba było skazać Bucharina ani że Stalingrad usprawiedliwił procesy
13
.
Zakładając nawet, że bez śmierci Bucharina Stalingrad byłby niemożliwy, nikt nie mógł przewidzieć w
1937 roku następstwa skutków, które, zgodnie z tą hipotezą, miały prowadzić od jednego do drugiego – z
tego prostego powodu, że nie istnieje wiedza o przyszłości. Zwycięstwo nie może usprawiedliwiać
procesów w ich epoce, a w konsekwencji nigdy, ponieważ nie było pewne, czy będą one nieodzowne do
zwycięstwa. Jeśli represje są prowadzone mimo tej niepewności, to wskutek namiętności, a żadna
namiętność nie ma gwarancji bycia czystą: istnieje szczere przywiązanie do radzieckiego przedsięwzięcia,
ale również policyjny sadyzm, zazdrość, służalczość wobec władzy, nędzna radość z bycia silnym.
Represyjność powołuje różne elementy, tak jak opozycja łączy to, co szlachetne z tym, co brudne. Czyż
trzeba zacierać to, co w represjach mogło być radzieckim patriotyzmem, skoro ukazuje się to, co było
szczytne w opozycji?
Tego już za wiele – odpowiada się nam. Ta powodowana namiętnością sprawiedliwość nie jest
niczym innym jak zbrodnią. Jest tylko jedna sprawiedliwość zarówno dla spokojnych czasów, jak i dla
innych. W 1917 roku Pétain nie pytał buntowników, których kazał rozstrzelać, jakie były “motywy” ich
“opozycji”. Liberałowie jednakże nie krzyczeli o barbarzyństwie. Oddziały defilują przed ciałami
rozstrzelanych. Muzyka gra. Zapewne, nie zamierzamy przyłączyć się do podobnego ceremoniału, ale nie
widzimy, dlaczego jest on wspaniały, kiedy chodzi o obronę ojczyzny, a staje się haniebny, kiedy idzie o
obronę rewolucji. Po tylu “umrzeć za Ojczyznę” można w końcu usłyszeć “umrzeć za Rewolucję”. Jedyne
pytanie, które pozostaje po tym postawić, to, czy Bucharin rzeczywiście umarł za rewolucję i za nowe
człowieczeństwo. To właśnie pytanie rozważaliśmy.
Taka to nasza “apologia”. Krytycy kontynuują jednakże: usprawiedliwia pan “każdą tyranię”, głosi
pan, że “władza ma zawsze rację”, daje pan “już teraz rozgrzeszenie ewentualnym Wielkim
Inkwizytorom”... Niech się nauczą czytać. Powiedziałem, że wszelka praworządność zaczyna się od tego, iż
jest faktyczną władzą. Nie znaczy to, że wszelka faktyczna władza jest prawomocna. Powiedziałem, że
polityka nie może się usprawiedliwiać dobrymi chęciami. Tym bardziej nie usprawiedliwi się ona swymi
chęciami barbarzyńskimi. Nigdy nie powiedziałem, aby wszelka polityka, której się powiedzie, była dobra.
Powiedziałem natomiast, że polityka, aby być dobra, musi się powieść. Nigdy nie powiedziałem, że sukces
uświęca wszystko – powiedziałem, że porażka jest błędem lub że w polityce nie ma się prawa do omyłki i
że tylko sukces czyni ostatecznie słusznym to, co było zrazu zuchwałością i wiarą. Przekleństwo polityki
tkwi istotnie w tym, że musi ona przekładać wartości na porządek faktów. Na terenie działania każdy
zamiar znaczy tyle, co przewidywanie, i odwrotnie, każda prognoza jest współudziałem. Polityka przeto nie
powinna być ugruntowana jedynie na prawie – musi ona rozumieć to, co jest. Zawsze to mówiono, że
polityka jest sztuką możliwości. Nie znosi to naszej inicjatywy: ponieważ nie znamy przyszłości, pozostaje
nam tylko, po dobrym rozważeniu wszystkiego, dążyć w swoim kierunku. To jednak przypomina nam o
powadze polityki, zobowiązuje nas, zamiast prostego utwierdzania naszych chęci, do trudnego
poszukiwania pośród rzeczy takiego kształtu, jaki powinny one przybrać.
Usprawiedliwia pan – kontynuuje inny krytyk – Hitlera, który by zwyciężył. Nie usprawiedliwiamy
niczego ani nikogo. Ponieważ przyjmujemy element przypadku w najlepiej pomyślanej polityce, a zatem i
element szalbierstwa w każdym “wielkim człowieku” – jesteśmy jak najdalsi od uniewinniania
kogokolwiek. Powiedzielibyśmy raczej, że żaden z nich nie da się usprawiedliwić. Co do Hitlera, to gdyby
zwyciężył, pozostałby takim samym nędznikiem, jakim był, i ruch oporu przeciwko nazizmowi nie byłby
13
Aby potwierdzić naszą interpretację Bucharina, zacytowaliśmy niedawne zdanie Stalina, które nieomal oddaje skazanym
sprawiedliwość. To zamyka dyskusję – powiedzieliśmy. Chodzi oczywiście tylko o dyskusję nad oskarżeniem o szpiegostwo i
sabotaż.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 10 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
mniej wartościowy. Mówimy tylko, że aby być polityką, ruch ten musiałby głosić nowe hasła, znaleźć
aktualne uprawomocnienia, wcisnąć się pośród istniejące siły – bo inaczej, po pięćdziesięciu latach
nazizmu, byłby tylko wspomnieniem. Prawomocność, która nie znajduje środków, by wykazać swą
wartość, ginie z czasem – nie dlatego, że ta, która zajmuje jej miejsce staje się święta i czcigodna, lecz
dlatego, że stanowi ona odtąd grunt niezachwianych przekonań większości, przeciw którym tylko bohater
odważa się protestować. Nigdy więc nie podporządkowaliśmy tego, co wartościowe, temu co realne,
odrzucaliśmy tylko lokowanie go w nierealności.
Mówimy: “nie ma predestynowanych zwycięzców, wybierajcie pośród ryzyka”. Krytycy rozumieją:
“wybiegajmy naprzeciw zwycięzcom”. Mówimy: “racja władzy jest zawsze stronnicza”. Oni rozumieją:
“władza ma zawsze rację”. Mówimy: “wszelkie prawo jest przemocą”. Oni rozumieją: “wszelka przemoc
jest uprawniona”. Mówimy: “fakt nie jest nigdy usprawiedliwieniem; to wasza zgoda czyni go
nieodwołalnym”. Oni rozumieją: “czcijmy fakty”. Mówimy: “historia jest okrutna”. Oni rozumieją:
“historia jest godna uwielbienia”. Przypisują nam, że rozgrzeszamy Wielkiego Inkwizytora, w tym właśnie
momencie, gdy odejmujemy mu jedyne usprawiedliwienie, które on toleruje: nadludzką wiedzę o
przyszłości. Przypadkowość przyszłości, którą tłumaczy gwałty władzy, odejmuje im zarazem wszelką
prawomocność albo uprawomocnia właśnie przemoc opozycjonistów. Prawo opozycji jest dokładnie równe
prawu władzy.
Jeśli krytycy nasi nie widzą tych oczywistości i jeśli mniemają, że znajdują w naszym eseju
argumenty przeciw wolności, to dlatego, że dla nich wypowiada się przeciwko wolności już ten, kto mówi,
że zawiera ona ryzyko iluzji i porażki. Ukazujemy, że działanie może wytworzyć co innego niż to, do czego
zmierzało, i że mimo to polityk bierze na siebie jego konsekwencje. Nasi krytycy nie życzą sobie tak
twardego warunku. Trzeba im winnych zupełnie czarnych, niewinnych całkiem białych. Nie pojmują oni, że
bywają pułapki szczerości, nie dopuszczają żadnej niejednoznaczności w życiu politycznym. Jeden z nich,
aby nas podsumować, pisze z widocznym oburzeniem: “fakt zabójstwa: raz dobry, raz zły (...). Kryterium
działania nie tkwi w działaniu samym”. Oburzenie to dowodzi dobroci uczuć, ale też braku w lekturze. Bo
to w końcu Pascal mówił z goryczą przed trzema wiekami: stało się zaszczytem zabić człowieka, jeśli
mieszka on po drugiej stronie rzeki – i konkludował: w taki to sposób absurdy tworzą życie społeczeństw.
My nie idziemy tak daleko. Mówimy: można byłoby to znieść, gdyby wiodło to do stworzenia
społeczeństwa bez przemocy. Inny krytyk mniema, że Koestler w Ciemności w południe “staje po stronie
niewinnego przeciwko niesprawiedliwemu czy skorumpowanemu sędziemu”. Jest to wręcz przyznanie się,
że się nie przeczytało książki. Dobrze by było, gdyby chodziło tu tylko o uchybienie sądowe.
Pozostalibyśmy w szczęśliwym świecie liberalizmu, gdzie wie się, co się robi, i gdzie przynajmniej zawsze
się ma swoją świadomość dla siebie. Wielkość książki Koestlera polega na tym właśnie, że pozwala nam
domyśleć się, że Rubaszow nie wie, jak powinien oceniać swe własne postępowanie, i w zależności od
sytuacji aprobuje siebie bądź potępia. Sędziowie jego nie są ludźmi zaślepionymi czy źle
poinformowanymi. To o wiele poważniejsze: wiedzą oni, że jest on człowiekiem uczciwym, i skazują go z
politycznego obowiązku, a także dlatego, że wierzą w socjalistyczną przyszłość ZSRR. On sam wie, że jest
uczciwy (na tyle, na ile można nim być) i sam się oskarża, ponieważ długo w nią wierzył. Nasi krytycy nie
życzą sobie tych rozdarć ani tych wątpliwości. Powtarzają odważnie: niewinny to niewinny, a morderstwo
to morderstwo. Montaigne mówił: “dobro publiczne wymaga, aby zdradzano, kłamano i maskowano (...)”.
Opisywał polityka wobec alternatywy nic nierobienia lub bycia przestępcą: “jakież kłamstwo? Żadnego –
jeśli był on rzeczywiście skrępowany tymi dwoma skrajnościami, trzeba mu było działać; lecz jeśli nie miał
rozterek, jeśli nie ciążyło mu to działanie, to oznaka, że jego świadomość jest w złej dyspozycji”.
Przypisywał on już zatem politykowi świadomość nieszczęśliwą. Nasi krytycy nie chcą o tym wszystkim
nic wiedzieć: trzeba im wolności, która miałaby czyste sumienie, mówiła prosto z mostu bez żadnych
konsekwencji.
Mamy tu do czynienia z prawdziwym regresem myśli politycznej, w tym znaczeniu, w jakim lekarze
mówią o regresie w infantylizm. Pragnie się zapomnieć o problemie, co do którego Europa ma podejrzenia
od czasów Greków: czy kondycja ludzka nie jest tego rodzaju, że nie istnieją dobre rozwiązania? Czy każde
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 11 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
działanie nie wciąga nas w grę, której w całości nie możemy kontrolować? Czyż nie ma w tym dla wielu
uroku życia? Czy przynajmniej w okresach kryzysów każda wolność nie narusza innych? Zmuszeni do
wybierania między poszanowaniem sumienia i działaniem, co wykluczając się, wzajemnie się siebie
domaga o tyle, o ile to poszanowanie ma być efektywne, a działanie humanitarne – czyż nie jesteśmy w
sytuacji, że wybór nasz jest zawsze dobry i zły zarazem? Czy życie polityczne, przynosząc cywilizację,
której bez kłopotu można się wyrzec, nie zawiera fundamentalnego zła – zła, które nie przeszkadza
różnicować systemów politycznych i preferować ten raczej niż tamten, lecz które zabrania koncentrować
potępienie na jednym tylko i “relatywizuje” polityczny osąd?
Pytania te wydają się nowe tylko tym, którzy nic nie czytali albo wszystko zapomnieli. Proces i
śmierć Sokratesa nie pozostałyby przedmiotem refleksji i komentarzy, gdyby były tylko epizodem walki
złych przeciwko dobrym, gdyby nie dostrzegano tu niewinnego, który akceptuje wyrok na siebie,
sprawiedliwego, który obstaje przy głosie sumienia, a jednak przyznaje rację innym i jest posłuszny
sędziom miejskim, jakby chciał rzec, że do człowieka należy osąd prawa pod groźbą ryzyka, iż będzie się
sądzonym przez prawo. Jest to koszmar nie chcianej odpowiedzialności i winy płynącej z usytuowania, co
podnosił już mit Edypa: Edyp nie chciał poślubić swej matki ani zabić swego ojca, lecz uczynił to i fakt ten
liczy się jako zbrodnia. Każda tragedia grecka zakłada tę ideę fundamentalnego przypadku, który
wszystkich nas czyni winnymi i niewinnymi zarazem, gdyż nie wiemy, co robimy. Hegel wyraził wspaniale
bezstronność bohatera, który widzi dobrze, że jego przeciwnicy nie są koniecznie “nikczemnikami”, że w
pewnym sensie wszyscy mają rację, i który spełnia swe zadanie, nie mając nadziei na aprobatę wszystkich
ani do końca na swoją własną
14
. Mit ucznia czarnoksiężnika jest ciągle jeszcze jednym z tych obsesyjnych
obrazów, w których Zachód wyraża od czasu do czasu swoją trwogę o to, że zostanie ujarzmiony przez
naturę i historię. Chrześcijańscy krytycy, którzy dzisiaj żwawo wypierają się inkwizycji, gdyż są zagrożeni
przez inkwizycję komunistyczną – zapominając, że ich religia nie potępiła jej istoty i potrafiła jeszcze
podczas wojny korzystać tu i tam ze świeckiego ramienia – jakże mogą zapominać, że religia ta koncentruje
się na męce niewinnego, że kat “nie wie, co czyni”, że zatem ma na swój sposób rację i że konflikt jest
właśnie na trwałe założony w łonie ludzkiej historii?
Świadomość tego konfliktu osiągnęła najwyższy punkt w socjologii Maxa Webera. Weber odrzuca
wybór pomiędzy “moralnością odpowiedzialności”, która osądza nie według intencji, ale według
konsekwencji czynów, a “moralnością wiary” czy “sumienia”, która widzi dobro w bezwarunkowym
poszanowaniu wartości, niezależnie od konsekwencji. Odżegnuje się on od poświęcania moralności wiary –
nie jest Machiavellim. Ale odżegnuje się również od poświęcania rezultatu, bez którego działanie traci swój
sens. Mamy więc tu “politeizm” i “walkę bóstw”
15
. Weber krytykuje ostro realizm polityczny, który często
dokonuje przedwczesnych wyborów, by zaoszczędzić sobie wysiłku, ale również krytykuje moralność
wiary, a jego Hier stehe ich, ich kann nicht anders
16
, za pomocą którego rozwiązuje on dylemat, gdy
okazuje się nieuniknionym, jest heroiczną formułą, która nie gwarantuje człowiekowi ani skuteczności
działania, ani nawet aprobaty ze strony innych i własnej. “Moralność w oczach Webera to imperatyw
kategoryczny Kanta albo Kazanie na górze. A traktować swego bliźniego jako cel, a nie jako środek, jest
przecie zaleceniem skrajnie niestosowalnym we wszelkiej konkretnej polityce (nawet jeśli obiera się za cel
najwyższy osiągnięcie stanu społeczeństwa, w którym prawo to będzie rzeczywistością). Polityk z definicji
dobiera środki, szacuje konsekwencje. A konsekwencje te są ludzkimi reakcjami, które traktuje on właśnie
jak zjawiska przyrodnicze; środki są to również, przynajmniej częściowo, działania ludzkie sprowadzone do
14
Pomiędzy tym bohaterem i niewinnym, którego obraz mamy dzisiaj ukształtowany, różnica jest bliska tej między
prawdziwymi żołnierzami a żołnierzami wg “L'Echo de Paris”. Kiedy nasi ojcowie z wojny 1914 r wracali na przepustki, ich
prawomyślne rodziny przyjmowały ich słownictwem Madame du Barry. Przypominam sobie tę ciszę, to zakłopotanie wiszące
w powietrzu i moje dziecięce zaskoczenie, kiedy żołnierz okryty chwałą i palmami zwycięstwa odwrócił twarz i odmówił
pochwały. Jak mówiono w kręgu Alain'a, było tak dlatego, bo nienawiść i strach pozostały w tyle za odwagą i przebaczeniem.
Oni wiedzieli, że nie ma dobrych ludzi i innych, i że na wojnie najbardziej zacne idee stają się wartościowe poprzez środki,
które szlachetne nie są.
15
R. Aron, Sociologie allemande contemporaine, Paris, F. Alcan, 1935, s. 122.
16
Tamże.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 12 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
rangi narzędzi. Jeśli idzie o moralność Chrystusa: «nadstaw drugi policzek» – jest to brak godności, jeśli nie
świętość, a na świętość nie ma miejsca w życiu zbiorowości. Polityka jest z istoty niemoralna. Zawiera ona
«pakt z potęgą piekieł», gdyż jest walką o potęgę i ponieważ potęga prowadzi do przemocy, co do której
monopol uprawnionego użytku zachowuje Państwo (...). To więcej niż rywalizacja bóstw, to bezpardonowa
walka (...)”
17
. Tak oto wyrażał w 1938 roku Raymond Aron myśl, której nie traktował jako własną, ale którą
uważał przynajmniej za jedną z najgłębszych – i nie oskarżono go o wysługiwanie się władzy nazistowskiej
czy komunistycznej, co jak wiadomo, nie byłoby pozbawione pewnego smaczku. Szczęśliwe czasy. Umiano
jeszcze czytać. Można było jeszcze rozmyślać na głos. Wszystko to wydaje się już dawno skończone.
Wojna zużyła tak dalece serca, wymagała tyle cierpliwości, tyle odwagi, tak szafowała chwalebnymi i
niechwalebnymi okropnościami, że ludzie nie mają już nawet dość siły, by spojrzeć przemocy w twarz, by
zobaczyć ją tam, gdzie ona się znajduje. Tak bardzo chcieli uciec wreszcie od obecności śmierci i
przywrócić pokój, że nie mogą ścierpieć, iż go jeszcze nie ma, i trochę śmielsze spojrzenie na historię
uchodzi u nich za apologię przemocy. Ludzie nie mogą znieść myśli, że są jeszcze na nią wystawieni, że
muszą jeszcze zdobywać się na zuchwałość, by realizować wolność. I jako że wszystko w polityce oraz na
gruncie wiedzy wskazuje, że królestwo rozumu powszechnego jest problematyczne, że rozum i wolność jest
dopiero zadaniem w świecie, który nie jest do tego predestynowany – wolą zapominać o doświadczeniu, o
charakterze kultury i wygłaszać poważnie, jako szacowne prawdy, banialuki odpowiadające ich zmęczeniu.
Niewinny to niewinny, winny to winny, morderstwo to morderstwo – takie są wyniki trzydziestu wieków
filozofii, medytacji, teologii i kazuistyki. Zbyt trudno jest przyjąć, że w pewien sposób rację mają zarówno
komuniści, jak i ich adwersarze. “Politeizm” jest zbyt twardy. Wybierają więc boga Wschodu bądź boga
Zachodu. I – zawsze tak jest – właśnie dlatego, że mają wielką słabość do pokoju, wszyscy oto są
wystawieni na propagandę i na wojnę. A w ostatecznym rachunku prawdą, przed którą uciekają, jest to, że
człowiek nie na praw nad światem, że nie jest, jak to mówi Sartre, “człowiekiem o boskich prawach”, że
rzucony jest na los szczęścia, skąd nie ma zagwarantowanego szczęśliwego wyjścia, że zgoda umysłu i woli
nie jest z zasady zapewniona.
Ale jest to prawdą i tak tylko w odniesieniu do najlepszych. Gdyby tu było miejsce na wchodzenie
w szczegóły, można by opisać innych. Nieważne nazwiska, nasze zadanie jest wyłącznie socjologiczne.
Pewien krytyk, by bronić niewinności, dobiera wzruszające akcenty, aż nagle uważny czytelnik spostrzega,
iż w jego mowie obrończej nie ma ani słowa o niewinnych, którymi zajmuje się Koestler i o których mówi
nasze studium: o opozycjonistach skazanych w Moskwie. “Uważam, mówi on, (...) za godne pożałowania,
że dyskusje te zazębiają się wokół przykładu i problemu rosyjskiego: my słabo go znamy”. Oto przebiegłe
niewiniątko. Odżegnuje się żywo od pomocy Bucharinowi, który mógłby jej potrzebować, a rezerwuje ją
dla Joanny d'Arc i dla księcia d'Enghien, którzy są już tylko popiołem. Błędny ten rycerz jest dość
przezorny. Zalicza nas, albo niewiele już do tego brakuje, w poczet “pochlebców władzy”. Pytam, czy
bardziej podoba się komunistom ten, kto mówi o procesach moskiewskich, tak jak my to zrobiliśmy, czy
ten, kto unika mówienia o nich, jak on to robi. Z całą oczywistością widać, że interesuje go przede
wszystkim oczyszczenie stosunków francuskich i “podwójny skandal bezprawnych represji i niepojętych
immunitetów”. Naturalnie, nigdy nie powiedzieliśmy ani słowa na korzyść bezprawnych represji.
Powiedziałem, że bezinteresowny kolaborant nie jest mniej godny potępienia i że polityk w skrajnych
okolicznościach ryzykuje swoją głową, nawet jeśli nie jest ani zachłanny, ani sprzedajny. Oto właśnie myśl,
której się nie chce ani widzieć, ani dyskutować. Nie chce się, aby polityka była czymś ważnym, czy nawet
tylko poważnym. To, czego się broni, to w końcu nieodpowiedzialność polityka. I nie bez racji. Pisarz ten,
który przed wojną i nawet trochę później widywał tygodniowo więcej ministrów, niż my ich zobaczymy
przez całe życie, nie mógłby tolerować w polityce powagi, tym bardziej tragiczności. Kiedy mówimy, że
decyzja polityczna zawiera ryzyko błędu i że jedynie wypadki pokażą, czy mieliśmy rację – on tłumaczy to
tak, jak może: “mieć rację oznacza być u władzy, trzymać stronę silniejszego”. To jest podpisane. Aby
wynaleźć podobne słowa, trzeba je nosić w sobie. Lekkoduch, potrzebujący świata błahostek, w którym nic
nie byłoby nie do naprawienia, wypowiada się za wieczystą sprawiedliwością. “Niezłomnej moralności”
17
R. Aron, Essai sur la Théorie de l'Histoire dans l'Allemagne contemporaine, Paris, J. Vrin, 1938, s. 266-267.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 13 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
broni nicpoń. Moralności giętkiej broni Péguy. Nie ma bardziej surowych wychowawców, niż rozwiąźli
rodzice. W tej samej mierze, w jakiej człowiek jest siebie niepewny, w jakiej zbywa mu znaczenia i – niech
już będzie to słowo – prawdziwej moralności, zachowuje w głębi siebie sanktuarium zasad, które dają mu,
by powtórzyć raz jeszcze słowa Marksa, “spirytualistyczny point d'honneur” i “ogólną rację bytu i
pocieszenia”. Ten sam krytyk zadaje sobie wiele trudu, by odnaleźć te środki zaradcze aż u Saint-Justa, i
zalicza na korzyść Trybunału Rewolucyjnego “parodystyczne rozprawy”, “hołd, który (...) występek, przez
swą hipokryzję, składa cnocie”. Tak właśnie rozumowali nasi ojcowie, libertyni w praktyce, nieustępliwi co
do zasad. Przekazali nam oni pod nazwą moralności i kultury życie po części rozdwojone. Nie chcieli
znaleźć się sami i nadzy wobec tajemniczego świata. Ale pokój z nimi. Zrobili, co mogli. Powiedzmy
nawet, że to szalbierstwo nie było bez powabu, gdyż maskowało to, co było w naszej kondycji niepokojące.
Lecz kiedy bierze się, by prawić morały, tubę moralności i kiedy w imię fałszywych pewników kwestionuje
się uczciwość tych, którzy chcą wiedzieć, co czynią – odpowiadamy łagodnie, lecz stanowczo: zajmijcie się
swoimi sprawami.
Ostatecznie jednak zapytają nas, być może, dlaczego zadajemy sobie tyle trudu: jeśli w rezultacie
sądzimy, że nie można być komunistą ani poświęcić wolności na rzecz społeczeństwa radzieckiego, po co
tyle zabiegów przed dojściem do tej konkluzji? Dlatego, że w zależności od drogi, po jakiej się do niej
dochodzi, konkluzja ma różny sens. Dlatego – po drugie – że istnieją rzeczywiście dwa rodzaje
praktykowania, a nawet dwie idee wolności. Jest więc wolność, która jest jakby odznaką klanu i z tego już
powodu sloganem propagandowym. Historia jest logiczna przynajmniej w tym, że pewne idee z góry
odpowiadają pewnej polityce czy pewnym interesom, ponieważ i jedne, i drugie zakładają tę samą postawę
wobec ludzi. Wolności demokratyczne wzięte jako jedyne kryterium osądzania społeczeństwa, demokracje
rozgrzeszone w każdej przemocy, którą tu i ówdzie stosują, gdyż uznają zasadę wolności i praktykują ją co
najmniej w polityce wewnętrznej – jednym słowem, wolność, która stała się paradoksalnie zasadą
podziałów i faryzeizmu – to już jest postawa wojenna. Natomiast z wolności w stawaniu się, która stara się
zrozumieć innych ludzi i która nas wszystkich łączy, nigdy nie będzie można zrobić propagandy. Wielu
pisarzy żyje już w stanie wojny. Widzą się już rozstrzelanymi. Kiedy niniejszy esej został opublikowany w
czasopiśmie, przyszedł do mnie jeden z przyjaciół i powiedział: “Jeśli nawet światli komuniści myślą o
procesach prawie to samo, co pan powiedział, to w każdym razie pan powiedział to, co inni ukrywają, i
zasługuje pan wobec tego na rozstrzelanie”. Zgodziłem się bez sprzeciwu na tę nie stanowiącą trudności
konsekwencję. Lecz co dalej? Że być może jakiś system skaże nas, to nie dowodzi, że jest on złem
absolutnym i nie zwalnia nas od oddania mu przy okazji sprawiedliwości. Jeśli przyzwyczaimy się widzieć
w nim tylko groźbę dla naszego życia, to wkraczamy w walkę na śmierć i życie, gdzie wszystkie środki są
dobre – w mit, w propagandę, w igranie przemocą. Źle się myśli w tak ponurej perspektywie. Musimy raz
wreszcie zrozumieć, że te rzeczy mogą się zdarzyć – i myśleć jak żyjący.
Być może esej ten jest już anachroniczny, a wojna już zapanowała w umysłach. Naszym błędem,
jeśli to jest błąd, było śledzenie z piórem w ręku dyskusji rozpoczętej dawno temu w gronie młodych
kolegów i przedłożenie sprawozdania z niej fanatykom wszelkiego rodzaju. Ktoś pytał ostatnio: dla kogo to
się pisze? Głębokie pytanie. Zawsze powinno się dedykować książkę. Nie dlatego, że zmienia się poglądy
równocześnie z interlokutorem, lecz dlatego, że wszelka mowa, czy wiemy o tym czy nie, jest zawsze
mową do kogoś, zakłada zawsze taki czy inny stopień szacunku czy przyjaźni, pewną liczbą wyrosłych
nieporozumień, przekroczenie pewnego poziomu trywialności, i dlatego, że w końcu zawsze tylko dzięki
życiowym spotkaniom trochę prawdy wychodzi na jaw. Zapewne, nie pisaliśmy tego dla sekciarzy, lecz
również nie dla pyszałkowatego i zajmującego się ciągle sobą kolegi po fachu. Pisaliśmy dla pary
przyjaciół, których imiona pragnęlibyśmy tu wpisać, gdyby można było brać martwych na świadków. Byli
oni prostymi ludźmi, bez sławy, bez wielkich ambicji, bez przeszłości politycznej. Można było z nimi
gawędzić. On powiedział mi w 1939 roku, po pakcie niemiecko-radzieckim: “Nie ma żadnej filozofii
historii”. Ona również nie przetrawiła tego epizodu. A jednak, z wszelkimi możliwymi zastrzeżeniami,
przyłączyli się do komunistów w czasie wojny. To ich nie zmieniło. On, kiedy jego ludzie zostali uwięzieni
przez milicjantów pewnej wsi, poszedł tam, by dzielić ich los, bo nie mógł zrobić dla nich nic więcej. Ona,
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 14 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
trzymana w areszcie przez dwa miesiące i wezwana – kto by to pomyślał – przed francuski trybunał,
napisała, że zrzeknie się swoich obrońców, jeśli będą starali się czerpać argumenty obronne, odwołując się
do jej młodego wieku. Uznamy być może, że byli oni postaciami wyjątkowymi i wiedzieli, co to jest
wolność. Nie dziwmy się, jeśli mając mówić o komunizmie, próbujemy śledzić, poprzez mgłę i noc, te
twarze znikające z powierzchni ziemi.
CZĘŚĆ PREMIEROWA: TERROR
I. Dylematy Koestlera
“Oto co się chce zaprowadzić we Francji” – stwierdził pewien antykomunista odkładając Ciemność
w południe. “Jakże pasjonujące musi być życie w takim systemie” – orzekł, z kolei, pewien sympatyk
komunizmu, pochodzenia rosyjskiego, emigrant z 1905 roku. Pierwszy zapomniał, że wszystkie reżimy są
występne, że zachodni liberalizm wspiera się na pracy przymusowej w koloniach i na dwudziestu wojnach,
że śmierć zlinczowanego czarnego w Luizjanie, śmierć tubylca w Indonezji, Algierii czy Indochinach jest z
punktu widzenia moralności równie niebezpieczna, co śmierć Rubaszowa; że nie komunizm wynalazł
przemoc, że istniała ona już wcześniej, że dzisiaj problemem nie jest rozstrzygnięcie, czy się ją akceptuje
czy też odrzuca, lecz czy przemoc ta jest “postępowa” i czy zmierza do samozniesienia, czy też do
uwiecznienia, i że w końcu, by to rozstrzygnąć, trzeba ujmować zbrodnię biorąc pod uwagę logikę sytuacji,
dynamikę danego systemu, całość historyczną, do której zbrodnia ta należy – zamiast osądzać ją samą w
sobie, wedle moralności zwanej niesłusznie moralnością “czystą”. Drugi zapomniał, że przemoc – trwoga,
cierpienie i śmierć – nie są to rzeczy piękne. Chyba że na obrazach, w historiografii i w sztuce... Ludzie
najbardziej pacyfistycznie nastawieni mówią o Richelieu i o Napoleonie bez zająknienia. A trzeba by sobie
wyobrazić, jak Urbain Grandier widział Richelieu'ego, jak książę d'Enghien widział Napoleona. Dystans
czasowy, ciężar nawarstwionych wydarzeń, przekształcają zbrodnię w historyczną konieczność, a ofiary w
naiwnych marzycieli. Ale któż z uczonych admiratorów Richelieu'ego zabiłby własnoręcznie Urbaina
Grandier? Jakiż urzędnik zamordowałby własnymi rękami tych wszystkich czarnych, których skazał na
śmierć zmuszając ich do budowania linii kolejowych w koloniach? A przecież sytuacje odległe w czasie lub
przestrzeni przeżywali bądź przeżywają ludzie, którzy w nich właśnie wiedli bądź wiodą swe
niepowtarzalne życie. Krzyku choćby jednego skazanego na śmierć – niepodobna zapomnieć.
Antykomunista nie chce widzieć, że przemoc jest wszędzie, egzaltowany sympatyk komunizmu natomiast,
że przemocy nikt nie może spojrzeć w twarz. Ani jeden, ani drugi nie przeczytali uważnie Ciemności w
południe, konfrontującej te dwie oczywistości. Nawet jeśli książka ta nie ujmuje kwestii w sposób należyty,
to stawia przecież problem naszych czasów. Wystarcza to, by wzbudziła ona żywe zainteresowanie.
Wystarcza to również do tego, by w gruncie rzeczy jej nie przeczytać, gdyż pytania, jakie przynosi, są
właśnie tymi, od których uciekamy. Spróbujmy więc zrozumieć tę głośną, a słabo znaną książkę.
Rubaszow zawsze był nastawiony na zewnątrz i zatopiony w historii. Sam miał niewielki wpływ na
swoje postępowanie: los ludzi i jego los osobisty rozgrywały się przed nim, w sferze rzeczy, umiejscowione
w rewolucji, którą należało “zrobić”, zakończyć, kontynuować. Kimże więc był on sam, jeśli nie tym X-em,
któremu narzucały się zadania dane w sposób oczywisty wraz z sytuacją? Nawet groźba śmierci nie mogła
go przywołać do samego siebie: dla rewolucjonisty śmierć człowieka to nie koniec świata, to zdarzenie,
które potrąca się z ogólnego rachunku. Śmierć jest tylko szczególnym przypadkiem czy przypadkiem
granicznym niedziania się historycznego – i dlatego rewolucjoniści nie mawiali o przeciwniku, że umarł,
lecz że został “fizycznie wyeliminowany”. Dla Rubaszowa i jego towarzyszy “Ja” było tak nierealne i tak
nieprzyzwoite zarazem, że nazwali je szyderczo “fikcją gramatyczną”. Człowieczeństwo, wartości, cnoty,
zgoda międzyludzka były dla nich nie świadomie wybranymi celami, lecz możliwościami proletariatu. A
proletariat musiał zdobyć władzę.
Przez lata całe żył więc Rubaszow w niewiedzy o podmiotowości. To, że Ryszard jest długoletnim i
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 15 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
oddanym bojownikiem nie ma znaczenia, jeśli osłabił, jeśli kwestionuje przyjętą linię, stanowi
niebezpieczeństwo dla ruchu i trzeba go wyeliminować. Nie chodzi o to, czy dokerzy chcą czy nie chcą
rozładowywać ropę, której Ojczyzna Rewolucji dostarcza reakcyjnemu rządowi: przedłużając bojkot tego
rządu ryzykowałaby utratę rynku. Bardziej się liczy rozwój przemysłowy Ojczyzny Rewolucji niż
świadomość mas. Toteż przywódców związku dokerów wykluczy się z ruchu. Sam Rubaszow nie traktuje
siebie lepiej niż innych. Sądzi, że kierownictwo partii myli się – i mówi to. Aresztowany, wypiera się
swojej postawy opozycyjnej, jednakże nie po to, by ratować życie, lecz by ocalić swe życie polityczne i
przetrwać w historii, w której zawsze tkwił. Powstaje pytanie, jak mógł kochać Arłową
18
? Ale jest to
przecież dziwna miłość. Jeden jedyny raz Arłowa mówi do niego: “Zawsze będziecie mogli ze mną robić,
co się wam podoba”. I nic już ponadto. Ani jednego słowa, kiedy zostaje odwołana przez komórkę partyjną.
Ani słowa ostatniego wieczoru, kiedy przychodzi do Rubaszowa. I ani jednego słowa nie wypowie
Rubaszow w jej obronie. Będzie o niej mówił na żądanie partii, jedynie po to, by ją potępić. Honor, hańba,
szczerość, kłamstwo – te słowa nie mają sensu dla człowieka historycznego. Istnieją tylko obiektywne
zdrady i obiektywne zasługi. Zdrajcą jest ten, kto faktycznie porzuca Ojczyznę Rewolucji taką, jaką jest, z
jej kierownictwem i aparatem. Reszta to psychologia.
Pogardzona psychologia mści się. Jednostka i państwo utożsamiane we wczesnym okresie rewolucji,
stają teraz naprzeciw siebie. Masy nie wspierają już reżimu – są mu tylko posłuszne. Decyzji nie rozwiązują
już doły partyjne – narzuca się je dzięki organizacyjnej dyscyplinie. Praktycznych działań nie podejmuje się
teraz tak jak w początkach rewolucji, nie opiera się ich o doświadczenia światowego ruchu rewolucyjnego,
ani nie traktuje się jako zwykłego przedłużenia spontanicznego biegu historii. Teoretycy podążają za
decyzjami władzy, aby znaleźć dla nich usprawiedliwienie, z którego zresztą władza drwi sobie. Rubaszow
stopniowo uzyskuje podmiotowość, która dystansuje się od wydarzeń i je osądza. Aresztowany i oderwany
tym razem od działania i od historii, nabiera przekonania, że słyszy już nie tylko głos mas i
wyeliminowanych współbojowników: nawet wróg klasowy przybiera dlań postać ludzką. Reakcyjny oficer,
który zajmuje sąsiednią celę – kobieciarz, zaślepiony na punkcie honoru i odwagi osobistej – nie jest już
wyłącznie jednym z tych białogwardzistów, których Rubaszow kazał rozstrzeliwać podczas Rewolucji; to
ktoś, z kim można mówić, stukając w ścianę, w języku wszystkich więźniów świata. Rubaszow widzi po
raz pierwszy Rewolucję z perspektywy białogwardzisty i przekonuje się, że nikt nie może być sprawiedliwy
w oczach tych, którym zadał gwałt. “Rozumie” nienawiść białogwardzistów, “wybacza”, ale od tej chwili
nawet jego rewolucyjna przeszłość zostanie zakwestionowana. A jednak właśnie po to, by wyzwolić ludzi,
zadawał on ludziom gwałt. Nie sądzi, aby nie miał racji. Ale nie jest już niewinny. Pozostaje zawsze blask
oczu, który się zgasiło. Pozostaje instancja inna od instancji historii i od zadań rewolucji. Kryterium inne od
kryterium rozumu całkowicie zajętego rachunkiem efektywności. Pozostaje potrzeba doznania tego samego
cierpienia, które kazało się znosić innym. Chce się nawiązać z nimi nić wzajemności i komunikacji – do
czego nie przyczynia się rewolucyjna działalność. Rubaszow umrze jako opozycjonista, w milczeniu, jak
wszyscy ci, których w swoim czasie polecił zgładzić.
Jednakże, jeśli liczą się przede wszystkim ludzie, to dlaczego miałby on być bardziej wierny
martwym, niż żywym? Poza więzieniem są ci, którzy chcąc nie chcąc podążają drogą, na którą ich
wprowadził. Jeśli umrze w milczeniu, to ich porzuci, a jego śmierć niczego im nie powie. Zresztą, jaką inną
drogę miałby wskazać? Czyż do nowej polityki ekonomicznej nie doszło się powoli i stopniowo? Zerwać z
reżimem oznaczałoby wyprzeć się swej rewolucyjnej przeszłości. A przecież za każdym razem, kiedy
Rubaszow myśli o roku 1917, jest dla niego oczywiste, że trzeba było “robić rewolucję” i – w tych samych
warunkach – “robiłby” ją ponownie, wiedząc nawet, dokąd ona prowadzi. Jeśli akceptuje się przeszłość,
trzeba zaakceptować teraźniejszość. Po to, by umrzeć w milczeniu, Rubaszow będzie musiał najpierw
doznać przemiany moralnej; powinien ponad działanie w świecie i w historii zacząć wyżej cenić pokusę
“świadectwa”, bezpośrednią i bezrefleksyjną afirmację wartości. “Świadectwa” przed kim? Przez całą swą
młodość wierzył, że odwoływanie się do nadziemskiej instancji jest najbardziej wyrafinowaną z
mistyfikacji, gdyż upoważnia nas ona do niezważania na faktycznie istniejących ludzi, gdyż każe nam
18
Postać z książki Arthura Koestlera Ciemność w południe (przyp. tłum.).
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 16 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
porzucić moralność rzeczywistą dla moralności krojonej. Był przekonany, że prawdziwa moralność drwi
sobie z moralności, że jedyny sposób pozostania wiernym wartościom to zwrócić się na zewnątrz, tam, jak
mawiał Hegel, “osiągnąć rzeczywistość idei moralnej”, i że najkrótszą drogą bezrefleksyjnej uczciwości jest
droga immoralizmu. W imię wymogów historii bronił on niegdyś dyktatury i dokonywanych przez nią
gwałtów, przeciwko pięknoduchom. Cóż mógłby odpowiedzieć dzisiaj, gdyby mu odczytano jego słowa?
Że ówczesna dyktatura opierała swe decyzje na teoretycznej analizie i na nieskrępowanym rozważaniu
różnych perspektyw? Owszem, ale raz obranej linii trzeba było przestrzegać, a dla tych, którzy prawdy
jasno nie widzą, dyktatura powołująca się na prawdę nie różni się od nagiej autorytarności, kiedy broniło się
jawnej dyktatury, to trzeba zaakceptować drugą. A jeśli jej usztywnienie, jeśli odrzucenie teorii zostały
narzucone przez sytuację w świecie? Wówczas Rubaszow skapituluje.
Odkąd powraca on do sztywnej reguły marksistowskiej, która nakazuje określić człowieka nie
poprzez jego intencje, lecz przez to, co robi, a jego postępowanie poprzez sens nie subiektywny, lecz
obiektywny, obraz życia Rubaszowa ulega ponownej transformacji. Przede wszystkim dlatego, że słowa,
myśli, które brane oddzielnie pozostają w nieokreśloności tego, co subiektywne, wzmacniają się wzajemnie
i tworzą system, świadectwa obciążające Rubaszowa wcale nie są takie fałszywe. Zauważa on nawet, że
pewne okoliczności, pewne rozmowy przytacza się w nich skrupulatnie. Jeśli pojawi się tu kłamstwo, to
tkwi ono właśnie w tej dokładności, z tym, że wypowiedziane zdanie czy ulotny pomysł pozostają na
zawsze zakrzepłe na papierze. Czy wobec tego jest to kłamstwo? Wolno przypisywać Rubaszowowi nie
tylko kilka sarkastycznych uwag, kilka dowcipów, lecz także to, czym zaowocowały one w umysłach
młodych ludzi, którzy go słuchali i którzy nie tak zmęczeni jak on i wierniejsi niż on jego młodości,
wyciągali ze swych myśli konsekwencje praktyczne zawiązując spisek. A poza wszystkim, mówi sobie
Rubaszow, patrząc na chłopaka, który go przesłuchuje, oto być może prawdziwe ucieleśnienie moich idei.
Rubaszow nigdy nie zalecał terroru, a kiedy mówił o użyciu przemocy przeciwko kierownictwu partii,
chodziło mu tylko o przemoc polityczną. Ale przemoc polityczna oznacza aresztowanie – a co dzieje się,
kiedy ten, którego przychodzi się aresztować, stawia opór? Rubaszow nigdy nie był na usługach obcego
państwa. Ale skoro myślał niejasno o obaleniu kierownictwa partii, musiał co najmniej przewidywać
reakcję sąsiednich krajów i być może z góry przed nią się zabezpieczać. Stąd ta krótka rozmowa z obcym
dyplomatą, w czasie której nic nie postanowiono, w czasie której wszystko pozostało w postaci
warunkowej, przebiegało w atmosferze żartu, ale gdzie znalazła się wzmianka o cenie przychylnej
neutralności. Oczywiście Rubaszowowi chodziło tylko o ewentualne poświęcenie kawałka terytorium dla
ratowania przyszłości Rewolucji, ale obcego dyplomatę interesowało osłabienie i rozczłonkowanie
Ojczyzny Rewolucji. Któż może powiedzieć, która z tych dwóch kalkulacji byłaby ostatecznie słuszna i czy,
w ostatniej instancji i wobec historii, Rubaszow byłby zbawcą czy też grabarzem Rewolucji? Zresztą, skoro
historia jest spolaryzowana, skoro dynamika klas tłumaczy każde zdarzenie na korzyść jednej bądź drugiej z
sił stojących naprzeciw siebie, to nie ma miejsca na działania neutralne czy – z tego punktu widzenia –
obojętne. Nawet milczenie odgrywa jakąś rolę. Przejścia od intencji do działania, od Ja do Ty, od opozycji
do zdrady są niedostrzegalne. Wreszcie z chwilą, gdy go aresztują, opozycjonista Rubaszow staje się w
rzeczywistości zdrajcą. Opozycja okazuje się niezdolna do ustanowienia nowego kierownictwa rewolucji;
właśnie na mocy tego faktu, że ją pokonano. Historycznie była ona tylko zamachem skierowanym
przeciwko jedynemu możliwemu kierownictwu rewolucji. Z tego tytułu staje się działaniem
kontrrewolucyjnym i zdradą. Wynik przedsięwzięcia wpływa na jego zaczątek i nadaje mu sens. Jeśli
Rubaszow chciałby temu całkowicie obiektywnemu myśleniu przeciwstawiać swe intencje, to odwoływałby
się w swej argumentacji do filozofii, którą zawsze negował. Jak mógłby umknąć przed osądem nowego
pokolenia – przecież do jego ukształtowania się przyczynił, stosuje ono bez zastrzeżeń myślenie
obiektywistyczne? Mimo wszystko, to Rubaszow ustami Gletkina osądza Rubaszowa. Oto dlaczego
ostatecznie podpisze on “kłamliwe” zeznanie, które spreparował Gletkin. Zrazu bronił się przed zarzutem
zajmowania obiektywnie postawy kontrrewolucyjnej. Zarzut ten równał się domniemaniu, że przynajmniej
jego intencje pozostawały rewolucyjne. Jeśli pozwalał Gletkinowi “postawić kropkę nad i” i uznać za spisek
przeciw partii i ustrojowi to, co było tylko samokrytyką partii i ustroju, to przynajmniej odrzucał przyznanie
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 17 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
się do szpiegostwa i sabotażu. Ale i ta ostatnia bariera zostaje usunięta. Wszak honor rewolucyjny jest tylko
odmianą burżuazyjnej godności. Rubaszow należy do pokolenia, które wierzyło, że można ograniczyć
stosowanie przemocy rezerwując ją tylko dla wrogów proletariatu, że można traktować proletariuszy i ich
przedstawicieli po ludzku, że można ocalić godność całkowicie poświęcając się rewolucji. A wierzyło
dlatego, że reprezentanci tego pokolenia – Rubaszow i jego towarzysze byli inteligentami urodzonymi w
dostatku i wychowanymi w kulturze przedrewolucyjnej. Mieli osiem czy dziesięć lat, kiedy im
ofiarowywano pierwszy zegarek. Nie dostrzegali, że ich wartości znaczyły coś w sytuacji pewnej
niezależności i dobrobytu i że traciły cały sens poza nią. Nie doświadczyli życiowych konieczności ani
presji czasu. Gletkin zaś dowiedział się, że godzina dzieli się na sześćdziesiąt minut, kiedy miał szesnaście
lat. Urodził się wśród chłopów, którzy teraz pracują w fabrykach. Wie, że nie można dać im pełnej
swobody, jeśli się chce, żeby pracowali i że zbiór praw pozostaje czysto werbalny, dopóki nie ustanowi się
jego podstaw materialnych. Między Rubaszowem a Gletkinem jest taka różnica, jak między pokoleniem,
które miało okazję, by dzielić przywileje kulturalne burżuazji, a pokoleniem obarczonym propagowaniem
kultury wśród wszystkich, a zwłaszcza zbudowanie jej podstaw ekonomicznych. Zwyczajne u Rubaszowa
rozróżnienie na to, co obiektywne i na to, co subiektywne, jest Gletkinowi nieznane. Ale Gletkin ucieleśnia
człowieczeństwo świadome swych powiązań materialnych, realizuje to, co Rubaszow zawsze głosił.
Obiektywny sabotaż, obiektywna zdrada – niezależnie od intencji – to ciągle jeszcze język starej kultury
albo też język kultury jutra. W dobie obecnej nie ma już, bądź nie ma jeszcze, człowieka wewnętrznego,
można zatem znieść to mylące ograniczenie. Trzeba skapitulować.
Ale Rubaszow nie zakończył jeszcze sprawy z samym sobą. Zeznawać przed sądem, samooskarżać
się, zniesławiać się samemu, znaczyło to ciągle jeszcze żyć w historii. Pozostaje próba ostatnich dni
więzienia. Ułożył się już z historią, zakończył swe życie publiczne, tak jak je rozpoczął, uratował dla siebie
swą przeszłość. Lecz przez jakiś czas jeszcze żyje dalej ponad tym życiem już zamkniętym. Jakże mógłby
sam uwierzyć w to, że jest zdrajcą i sabotażystą – musiałby uratować własną świadomość, musiałby stać się
Gletkinem? Nie jest historią powszechną, jest Rubaszowem. Mógł jeszcze i tym razem roztopić się w niej i
przybrać dla innych postać zdrajcy, ale nie mógłby jej przybrać w swoich własnych oczach. Już z faktu, że
jeszcze oddycha, wynika to, iż nieuchronnie osądza on i swą własną kapitulację, i system, który się jej
domaga. Jak zatem obecnie widzi swoje życie? On i jego towarzysze wyszli – czy wiedzą o tym, czy też nie
– od afirmacji pewnej wartości: wartości człowieka. Rewolucjonistą nie zostaje się za sprawą teorii, lecz
poprzez bunt. Teoria wypełnia później i konkretyzuje ten pusty protest. Nauczyła ona Rubaszowa i jego
towarzyszy, że wyzwolenie człowieka zakłada wprowadzenie gospodarki socjalistycznej – wzięli się więc
do dzieła. Ale Rubaszow spostrzegł, że chcąc wprowadzić tę gospodarkę w szczególnych warunkach
Ojczyzny Rewolucji, trzeba zmusić ludzi do cierpienia większego, niż w czasach ancien régime'u, że dla
wyzwolenia ludzi z przyszłości, trzeba ich teraz uciskać. Podjęte dzieło miało tak narzucające się wymogi,
że zapomniano o perspektywach: “Jego praca trwała czterdzieści lat, i zaraz na początku zapomniano o
pytaniu, w którego imię je rozpoczął”
19
. Samoświadomość i świadomość potrzeb drugiego, które ożywiało
to przedsięwzięcie na początku, ugrzęzły w rozległym polu zapośredniczeń, separujących człowieczeństwo
dane tu i teraz od jego przyszłej realizacji. Nic dziwnego, że Rubaszow uczyniwszy wszystko, co miał do
uczynienia, gotów jest wrócić do samego siebie, że otwiera się na inne, niezwykłe doświadczenie nieznane
mu jeszcze, polegające na uchwyceniu od wewnątrz siebie jako świadomości, jako bytu bez miejsca i czasu,
jako światła – od którego zależą wszystkie przejawy i wszystko, co się da uchwycić, i wobec którego
zdarzenia, cierpienia i radości są nieważne – wreszcie jako uczestnictwo w tym, co nieskończone. To wobec
tej nieskończoności czuje się on teraz odpowiedzialny i winny. Drogę od śmierci czy od świadomości
jednostkowej do historii, którą wytyczył Hegel w Fenomenologii, Rubaszow przemierza w kierunku
odwrotnym. Powiada przecież, że dla niego historia się skończyła. Być może powinien był zarzucić
budowanie nowego państwa, aby pozostać wiernym prostemu poczuciu człowieczeństwa? Być może
większą wartość miałoby działanie na rzecz człowieka moralnego, codzienne świadectwo wewnętrznego
19
Arthur Koestler, Ciemność w południe, Niezależna Oficyna Wydawnicza Nowa, przedruk z paryskiej “Kultury” nr 16-
17/1949, s. 158.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 18 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
człowieczeństwa? “Może człowiekowi nie przystoi domyślać każdej myśli do logicznej konkluzji”
20
. “Może
nie przystoi ludzkości płynąć bez balastu. Może sam rozsądek jest niedoskonałym kompasem,
prowadzącym po tak krętym, zawiłym kursie, że cel traci się w końcu we mgle”
21
. Zamknięty w
wewnętrznej oczywistości, oderwany od świata, Rubaszow nie może już odnaleźć żadnego sensu swoich
zachowań ani podczas rozprawy, ani w chwili śmierci. Czy jaśniej widzi teraz, czy też wówczas, gdy stawał
przed sądem? “Był człowiekiem, który utracił swój cień, wolnym od wszelkich więzów...” Można zapytać,
jaki jest sens w zastanawianiu się nad historią, kiedy nie ma się już historycznego “cienia”, w zastanawianiu
się nad życiem, kiedy jest się zeń wykluczonym. Czy lepiej rozumie się życie tkwiąc w nim, czy też w
obliczu śmierci? Co Rubaszow zrobiłby z życiem, gdyby go tymczasowo wypuszczono na wolność i
przyjęto na powrót do partii – skoro wtedy, gdy nim dysponował, a nawet jeszcze stając przed sądem,
odmówił użyczania swego głosu człowiekowi wewnętrznemu? Czy końcowe rozmyślania Rubaszowa
dostarczają nam formuły życia różnego od tego, które wiódł niegdyś? Czy nie wyrażają one raczej
nieredukowalnego protestu subiektywności przeciwko działaniom, z którymi nie umiała się ona pogodzić,
ale w które zaangażowała się z racji wciąż obowiązujących? Nawet w ostatnich chwilach swego życia
Rubaszow nie potępia Rewolucji: “Może Rewolucja przyszła za wcześnie, może był to płód poroniony o
potwornych, wynaturzonych kształtach. Może wszystko zostało źle obliczone w czasie”
22
. I być może, na
końcu kiedyś ustanowionych materialnych podstawach byłoby później możliwe społeczeństwo, w którym
środki będą równie czyste co cele i w których jednostka, nie podlegając anulowaniu przez zbiorowy interes,
łączyłaby się z innymi jednostkami i tworzyłaby wraz z nimi ziemską nieskończoność
23
. Tak więc nawet na
ostatnich stronach książki Koestler właściwie nie wyciąga skutecznych wniosków. Konkluzję odnajdziemy
gdzie indziej. Ciemność w południe ogranicza się do opisu dialektycznej sytuacji, z której Rubaszow nie
wyzwala się nawet ulegając “stanowi oceanicznemu”
24
. Owa sytuacja polega na tym, że “na zewnątrz”
człowiek nie może stać się takim, jakim czuje się “wewnętrznie”, ani też nie może się powstrzymać od
usiłowań zmierzających do osiągnięcia tego celu. Polega więc na tym, że humanizm, pragnąc spełnienia
pod każdym względem, przekształca się w swe przeciwieństwo, to znaczy w przemoc.
Ma się ochotę odpowiedzieć Koestlerowi, że marksizm właśnie wykroczył poza tę alternatywę, w
której gubi się Rubaszow. I rzeczywiście, marksizm dość rzadko pojawia się w Ciemności w południe,
zarówno w sformułowaniach Rubaszowa, Gletkina czy w ujawnionych tu i ówdzie sądach Koestlera. Więź
jednostki z historią, której Rubaszow i jego towarzysze doświadczają w walce rewolucyjnej, zostaje przez
nich przełożona na filozofię mechanistyczną; filozofia mechanistyczna więź tę zniekształca, tkwiąc u źródeł
nieludzkich alternatyw Rubaszowa. W ich ujęciu człowiek jest zwykłym zwierciadłem tego, co go otacza.
Wielki człowiek to ten, którego myśli odbiją najdokładniej obiektywne warunki działania, a historia,
przynajmniej w zasadzie, jest nauką ścisłą. “Może kiedyś, kiedy będzie się jej uczyło za pomocą tabel
statystycznych, uzupełnianych przekrojami anatomicznymi. Nauczyciel napisze na tablicy jakąś formułkę
matematyczną odpowiadającą warunkom życia mas jakiegoś określonego narodu w jakimś okresie. Tutaj,
obywatele, widzicie obiektywne dane, które warunkowały ten proces historyczny. I dalej, wskazując linią
zamglony pejzaż między drugim a trzecim zwojem mózgu Nr. 1. A tutaj widzicie refleks subiektywny tych
danych”
25
. W sferze moralnej, tak jak i w filozofii, Rubaszow i jego towarzysze wierzyli, iż trzeba wybierać
między “wewnętrznością a zewnętrznością: świadomość jest albo wszystkim, albo niczym”. I wybrali –
była niczym. “Istnieją tylko dwie koncepcje etyki ludzkiej i reprezentują dwa skrajne stanowiska. Jedna z
nich jest chrześcijańska i humanitarna; według niej jednostka jest święta, i prawa arytmetyki nie mogą być
dostosowane do jednostek ludzkich. Druga wychodzi z podstawowej zasady, że cel zbiorowy uświęca
wszelkie środki, i nie tylko dopuszcza, ale wręcz wymaga, by jednostka była pod każdym względem
20
Tamże, s. 160.
21
Tamże, s. 161.
22
Tamże, ss. 160-161.
23
Tamże, por. s. 161.
24
“Stan oceaniczny” – za Koestlerem, stan analogiczny do ekstazy, kontemplacji, kiedy “osobowość człowieka rozpływa się
niby ziarno soli w morzu”. “Stan oceaniczny” jest kontrrewolucyjny. Por. Ciemność w południe, s. 158 i 159 (przyp. tłum.).
25
Tamże, s. 17.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 19 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
podporządkowana i poświęcona sprawom zbiorowości, która może się tą jednostką posługiwać jak
królikiem doświadczalnym albo jak kozłem ofiarnym”
26
. Rubaszow i jego towarzysze kierują się tu
znacznie bardziej swego rodzaju socjologicznym scjentyzmem niż ideami Marksa. Polityk jest inżynierem,
dla osiągnięcia rezultatu posługuje się stosownymi narzędziami. Jego logika nie jest tą żywą logiką historii,
którą opisał Marks i która wyraża nierozłączony splot obiektywnych konieczności i spontanicznego ruchu
mas – to sumaryczna logika techniki. Technik ma do czynienia z bezwładnymi przedmiotami i manipuluje
nimi tak jak tylko zechce. Skoro rezultatem, do którego się dąży, jest władza proletariatu reprezentowanego
przez partię, zatem ludzie są narzędziami partii. “Przywódcy partii się mylą”, mówi Rubaszowowi
niemiecki aktywista po porażce rewolucji niemieckiej. “Ty i ja możemy się mylić, ale nie Partia”
27
.
Odpowiedź ta byłaby odpowiedzią marksisty, gdyby znaczyła, że obowiązują nas podjęte w następstwie
dyskusji uchwały partyjne, gdyż wyrażają rzeczywisty stan sytuacji rewolucyjnej w świecie i sposób, w jaki
tę sytuację przeżywają masy. Tym samym uchwały takie stają się – wedle marksistowskiej filozofii historii
– ostatnią uchwytną dla jednostki instancją. Ale odpowiedź Rubaszowa nie jest odpowiedzią marksisty, jeśli
przyznaje ona partii boską nieomylność; skoro partia rozważa różne stanowiska, to znaczy, że nie istnieją tu
geometryczne dowody i że obrana “linia” nie jest oczywista. Skoro pojawiają się zwroty, zmiany “linii”,
znaczy to, że w pewnych momentach linię trzeba rozpatrzyć ponownie; gdyby podążać dalej w tym samym
kierunku, popełniłoby się błąd.
W myśleniu Rubaszowa i w komunizmie na modłę Koestlera historia przestaje być tym, czym była
dla Marksa: widomym urzeczywistnieniem ludzkich wartości w procesie, na który składają się dialektyczne
odchylenia, który jednak w najgorszym nawet razie nie może odżegnać się od swoich celów. Historia nie
jest już życiodajną atmosferą człowieka, odpowiedzią na jego pragnienia, miejscem rewolucyjnego
braterstwa. Historia staje się tu zewnętrzną siłą, której sens jest jednostce nieznany – czystą potęgą
faktyczności. “Wszystko, co jest rzeczywiste, jest rozumne” – tę słynną heglowską formułę, która nie
przeszkadzała Marksowi przyznać świadomości określonej roli w realizacji procesu rewolucyjnego i która
dla marksisty stanowi zachętę do zrozumienia biegu rzeczy i do jego rozumiejącej zmiany – Rubaszow
interpretuje jako bierne usprawiedliwienie wszystkiego, co jest, w imię historii, gdyż historia wie lepiej od
nas, dokąd zmierza. Zamiast tego, by zrozumiana “rzeczywistość” stawała się przejrzysta dla rozumu –
rozumność usuwa się przed nieprzejrzystością rzeczywistości i osąd ustępuje miejsca adoracji nieznanego
boga. “Historia nie zna skrupułów i wątpliwości. Nieporuszona i nieomylna dąży do swego celu. Na
każdym zakręcie zostawia za sobą błoto, które do niej przylega i trupy topielców. Historia wie czego chce.
Nie robi błędów”
28
. Tymczasem Marks pisał, że “to nie historia używa ludzi do realizacji swych celów –
jakby była jakąś automatyczną osobą – ale że jest ona jedynie działalnością człowieka zmierzającego do
swych celów”.
Rubaszow oczywiście dobrze wie, że zna się zawsze tylko fragmenty tej całkowicie
zdeterminowanej historii, że dla każdego z nas w tej urzeczowionej historii istnieją luki, że każdy z nas
posiada tylko jej “subiektywny obraz”, którego nie jest w stanie skonfrontować z historią samą w sobie,
ponadludzką. Ale z faktu, że historia sama w sobie to dla nas tyle co nic, Koestler nie wyprowadza
wniosku, że trzeba porzucić realistyczny mit. Przenosi go tylko w przyszłość i oczekuje szczęśliwego dnia,
kiedy poznamy w sposób naukowo pewny całość historii, wystawia nas na rozterki i konflikty. Niejako
wierzy, iż w bardzo odległej przyszłości nauka będzie w stanie wyeliminować z naszych ocen elementy
subiektywne i stworzyć całkowicie obiektywny obraz naszych związków z historią. “Dopóki nie dojdziemy
do takiego rozpoznania, polityka pozostanie potwornym dyletantyzmem, zwykłym przesądem i czarną
magią”
29
. Jest to sytuacja zakładu. “Tymczasem trzeba działać na kredyt i zaprzedać swą duszę diabłu, w
nadziei, że historia nas oczyści”
30
. Marksizm dostrzegł, że nasze poznanie historii jest w sposób
26
Tamże, s. 100.
27
Tamże, ss. 32-33.
28
Tamże, s. 33.
29
Tamże, s. 17.
30
Tamże, s. 64.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 20 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
nieunikniony częściowe, skoro każda świadomość jest sama historycznie usytuowana – ale zamiast wnosić
stąd, że jesteśmy zamknięci w subiektywności i zdani w swych działaniach zewnętrznych na magię,
odnajdywał, ponad poznaniem naukowym z jego marzeniem o bezosobowej prawdzie, w spontanicznej
logice naszej egzystencji, w uznaniu proletariusza przez proletariusza i w efektywnym narastaniu rewolucji,
nowy fundament dla prawdy historycznej. Marksizm oparł się na tej głębokiej myśli, że ludzki ogląd,
niezależnie od swej względności, jest absolutem, gdyż poza nim nie ma nic innego, żadnego fatum. Jeśli nie
dzięki poznaniu, to dzięki naszej wszechobejmującej praktyce dotykamy absolutu, czy też raczej
międzyludzka praxis jest absolutem. Rubaszow nie ma pojęcia o tej marksistowskiej mądrości, która
reguluje poznanie wedle praxis i rozjaśnia praxis dzięki poznaniu, kształci proletariat poprzez teoretyczną
dyskusję i podporządkowuje teoretyczny ogląd akceptacji zorganizowanego proletariatu. Rubaszow nie
podejrzewa istnienia tych marksistowskich umiejętności, przejawianych przez wybitne postaci roku 1917.
Rozszyfrowują one historię w miarę jej realizacji i wyprowadzają z niej wskazówki na przyszłość dzięki
decyzjom jednako nie poddającym się ani subiektywnym szaleństwom, ani amor fati. Rubaszow nie
przeciwstawia kierownictwu partii innej “linii”, innej interpretacji historii, lecz jedynie wspomnienie o
Arłowej, obraz Ryszarda czy Małego Loewy – a więc emocje, niepokoje, stany świadomości, które nie
naruszają jego fundamentalnej wiary w mądrość faktu. A ta właśnie wiara sprawia, że własne zdanie jest
niepotrzebne. Z góry rozbraja Rubaszowa. Nie myśli on o historii – oczekuje jej osądu w bojaźni i drżeniu.
“Zgroza, jaką wywoływał wokół siebie Nr 1, zasadzała się głównie na możliwości, że mógł mieć
słuszność...”
31
. “A jeśli, mimo wszystko Nr 1 ma słuszność? A jeśli mimo wszystko i na przekór
wszystkiemu w brudzie i krwi i kłamstwie kładzie się tutaj wspaniały fundament pod przyszłość? Czyż
historia nie była zawsze nieludzkim budowniczym, wyzutym ze skrupułów, urabiającym swoje spoiwo z
mieszaniny kłamstwa, krwi i błota?”
32
. “Ale kto będzie w końcu miał rację? O tym dowiemy się dopiero
później”
33
. “Pewności nie było; pozostawało tylko odwołanie się do tej ironicznej wyroczni, zwanej historią,
która dopiero wtedy ogłasza wyroki, gdy szczęki odwołującego się do niej rozpadną się w próchno”
34
. To
delektowanie się śmiercią, ta pasja posłuszeństwa, jak wszystkie formy masochizmu, jest krótkotrwała i
niejednoznaczna. Będzie więc występować na zmianę z namiętnością do rozkazywania lub z bezwstydnymi
zachciankami, Rubaszow będzie zawsze gotów przejść od jednej postawy do drugiej, zawsze zdolny do
zdrady. Pierwszym aktem przemocy, podstawą wszystkich innych, jest przemoc dokonywana przez historię
samą w sobie, niepojętą wolę, wobec której wszelkie indywidualne zapatrywania są sobie równe, są
jednakowo kruchymi hipotezami. Gdyby Rubaszow odniósł się kiedyś krytycznie do idei historii całkowicie
obiektywnej i zdeterminowanej, i uznał, że możemy mówić jedynie o historii, której teraźniejszość i
przyszły obraz formujemy drogą interpretacji pozostających w ramach metody, a zarazem twórcze – to
mógłby potraktować swoje opinie czy też opinie Nr 1 jako prawdopodobne przypuszczenie i wyjść z
labiryntu zapierania się i zdrady. Mit scjentystyczny powołuje się na historię samą w sobie, której nie
możemy objąć w ogóle nie obciążając jednostki obiektywnym balastem, dyskredytuje jej wysiłek myślowy.
Nie pozostawiając innego wyjścia, zmusza ją do wahań pomiędzy buntem a biernością.
Książka zawiera fragment, który pokazuje, jak dalece Koestler obcy jest marksizmowi. Oto
Rubaszow, powróciwszy do celi, uzasadnia swą kapitulację tezami o “prawie względnej dojrzałości mas”.
W dokumencie adresowanym do Komitetu Centralnego dowodzi on, że ponieważ postęp techniczny czyni
nieprzejrzystym dla mas funkcjonowanie gospodarki, przeto dyskusja i demokracja, możliwa na niższym
poziomie rozwoju, na długie lata przestaje być możliwa w gospodarce osiągającej poziom wyższy, a staną
się na powrót możliwe dopiero znacznie później, kiedy masy zasymilują wprowadzenie zmiany, a ich
świadomość dogoni obiektywny stan produkcji. Opozycja, która w okresie względnej dojrzałości miała
prawo dyskutować i odwoływać się do mas, powinna w okresie względnej ich niedojrzałości po prostu i
zwyczajnie podporządkować się kierownictwu. Widać jasno, co Koestler myśli o tego rodzaju
31
Tamże, s. 16.
32
Tamże, s. 82.
33
Tamże, s. 64.
34
Tamże, s. 16.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 21 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
rozumowaniu. Cytuje on Machiavellego, który uczy, że słowa służą zasłanianiu faktów, usprawiedliwianiu
maski, gdyby maskę tę zdarto, i równolegle przytacza znane słowa Ewangelii, wedle której chrześcijanin
powinien mówić tak lub nie, “a wszystko, co nad to więcej jest, od złego jest”. Tym sposobem każe
domniemywać, że Rubaszow kłamie z zasady, że wynajduje dla siebie dobre racje po fakcie. Wszakże
dowodzi to, że Koestler nie rozumie marksizmu. Marksista rozpoznaje manifestację życia wewnętrznego,
żyje w świecie i w historii. Decyzja nie jest sprawą prywatną, nie jest bezpośrednim potwierdzeniem
wartości, za którymi optujemy; polega ona dla nas na określeniu naszej sytuacji w świecie, na przeniesieniu
się w bieg zdarzeń, na właściwym zrozumieniu i odpowiednim wyrażeniu tego ruchu historii, poza którym
wartości pozostają czysto werbalne, a dzięki któremu mają szansę realizacji. Pomiędzy awanturnikiem,
przystrajającym swoje wolty teoretycznym usprawiedliwieniem, a marksistą, motywującym przystąpienie
do ruchu tezą ogólną, istnieje ta różnica, że pierwszy stawia siebie w centrum świata, a drugi nie chce
istnieć poza prawdą międzyludzkich stosunków. Rubaszow powróciwszy do celi tworzy wcale nie kierując
się niskimi pobudkami teorię swojej kapitulacji. Swą kapitulacją motywuje ogólną sytuację ojczyzny
Rewolucji, którą ponownie dostrzegł rozmawiając z Iwanowem. Jedynie, co można by mu zarzucić, to to,
że akceptuje on ów “obiektywny” ogląd sytuacji historycznej. Jednostka nie może przecież uchylić się od
podjęcia decyzji, nawet wówczas, gdy sądzi, iż odpowiada tylko na to, czego oczekuje od niej historia, ona
bowiem jest tym, kto interpretuje to oczekiwanie; nie może więc przerzucić na historię swej
odpowiedzialności. W oglądzie sytuacji istnieje zawsze ryzyko błędu i możliwość partykularyzmu.
Pozostaje więc pytanie, czy Rubaszow nie sporządził swej teorii po to tylko, by pogodzić się z partią i uciec
od ciężaru samotności. Gdyby Koestler ograniczył się do stwierdzenia, że postępowanie oparte nie o
abstrakcyjne imperatywy subiektywnej moralności, lecz o wymogi obiektywnej sytuacji, zawsze pociąga
ryzyko iluzji i nikczemności, to jego uwaga byłaby słuszna. Jednakże nie mógłby stąd wyprowadzić
potępienia marksizmu, rehabilitacji “pięknoducha” i moralizmu. Mógłby jedynie skonstatować: jest jak jest,
tak życie ludzkie zostało urządzone, marksizm wyraża te trudności, lecz ich nie stwarza, pośród ryzyka i
pomieszania musimy działać i mimo wszystko ukazać prawdę. Przeciwstawiać Rubaszowowi absolutne
“tak” i “nie” chrześcijanina czy “w żadnym wypadku” kantysty, to po prostu dać dowód cofania się przed
problemem, dowód powrotu na pozycje świadomości naiwnej i moralności faryzejskiej. Przede wszystkim
trzeba rozpoznać właśnie moralny charakter troski komunistów o rolę czynnika obiektywnego, tej chęci
oglądania siebie z zewnątrz, w historii. Wolno nam przedstawić ryzyko “moralności subiektywnej” tylko
wtedy, jeśli zarazem przedstawia się ryzyko “moralności subiektywnej” egotycznej. W tym przypadku, jak i
w wielu innych, Koestler stawia problem w kategoriach przedmarksistowskich. Marksizm nie jest ani
negacją subiektywności i spontaniczności ludzkiej, ani materializmem scjentystycznym, od którego
wychodzi Rubaszow – jest raczej teorią subiektywności konkretnej i konkretnej spontaniczności, to znaczy
zaangażowanej w historyczną sytuację. Rubaszow sądzi, że odkrył w samym jądrze komunistycznego
myślenia śmiercionośną sprzeczność pomiędzy fatalizmem a rewolucją. “Jednostka według partii – mówi –
jest naznaczona fatalizmem ekonomicznym, jest kółkiem mechanizmu nakręconego na całą wieczność,
mechanizmu, którego nie można zatrzymać i na który nie można wpływać – a partia wymaga, by to kółko
zbuntowało się przeciwko mechanizmowi i zmieniło jego bieg”
35
. Lecz kto mówi, że historia jest
mechanizmem a jednostka trybikiem? Tego nie powiedział Marks, to powiedział Koestler. Dziwne, że nie
znajdziemy u niego żadnego śladu idei, banalnej przecież, że historia przez sam fakt trwania zarysowuje
przekształcenia swych struktur, zwraca się przeciwko samej sobie, zmienia bieg – a dzieje się tak dlatego,
że ludzie wchodzą w kolizję ze strukturami, w których się alienują, dlatego, że podmiot ekonomiczny jest
przedmiotem ludzkim. Krótko mówiąc Koestler nigdy nie przemyślał dostatecznie prostej idei historii
dialektycznej.
Jednakże fakt, że Koestler jest miernym marksistą, nie uwalnia nas od jego problemów, przeciwnie,
stawia je w sposób jeszcze ostrzejszy. Koestler, będąc ongiś komunistą, mimo że jego komunizm niewiele
miał wspólnego z teorią marksistowską, widział w historii niezbadanego boga, ignorował jednostkę i nie
podejrzewał nawet współzależności czynnika subiektywnego i obiektywnego. Jego uchwycenie to sekret
35
Tamże, ss. 159-160.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 22 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
wielkości marksizmu. Otóż przypadek Koestlera nie jest wyjątkiem. Dewiacje scjentystyczne i
obiektywistyczne zdarzają się często. Nawet jeśli w marksizmie Marksa wykracza się poza alternatywę
tego, co subiektywne i tego, co obiektywne, to powstaje problem, czy wykracza się poza nią w realnym
komunizmie, to znaczy w komunizmie większości komunistów. Czy usiłują oni wziąć w rachubę
subiektywność, czy, jak niegdyś Koestler, wolą ją teoretycznie i praktycznie zanegować. Same błędy
Koestlera w formułowaniu problemów prowadzą nas do następujących kwestii: czy faktycznie istnieje
alternatywa skuteczności i człowieczeństwa, działania historycznego i moralności? Czy prawdą jest, że
mamy do wyboru albo być Komisarzem – to znaczy działać na ludzi z zewnątrz, traktując ich jako
narzędzia – albo być Joginem – to znaczy zachęcić ludzi do przemiany wyłącznie wewnętrznej? Czy
prawdą jest, że władza rewolucyjna neguje jednostkę, jej sądy, dążenia, jej godność, a nawet godność
rewolucjonisty? Czy to prawda, że w obliczu tej władzy w świecie spolaryzowanym przez walkę klas, są
możliwe tylko dwie postawy: absolutna uległość bądź zdrada? Czy w końcu jest prawdą, zgodnie ze
słynnym powiedzeniem Napoleona, że polityka to nowoczesna tragedia, w której ściera się prawda
jednostki z wymogami ogólności, tak jak w tragedii antycznej wola herosa z przeznaczeniem ustalonym
przez bogów? Claude Morgan pisał o Ciemności w południe, że była to prowokacja, chcąc przez to
powiedzieć, iż Koestler przedstawił działanie rewolucyjne w czarnych kolorach, by łatwiej je
zdyskredytować, znajdując w nim tyle rozdzierających dylematów, ile tylko dusza zapragnie. Czy zatem
Rubaszow jest postacią urojoną, a jego problemy są wydumane?
II. Niejednoznaczność Historii według Bucharina
Problem właściwie nie polega na tym, czy procesy moskiewskie udowodniły zarzuty sabotażu i
szpiegostwa, tak jak ustala się fakty w laboratorium, czy seria zgodnych świadectw, konfrontacji i
dokumentów pozwoliła prześledzić miesiąc po miesiącu postępowanie oskarżonych i ujawniła spisek, jak
traktuje się to przestępstwo przed sądem przysięgłych. Niezależnie od charakteru śledztwa
przygotowawczego, pozostającego tajemnicą, trybunał radziecki nie mógłby w normalnym trybie w ciągu
jedenastu dni obrad
36
zakończyć swej pracy w stosunku do dwudziestu jeden oskarżonych. Trybunał rzadko
wkraczał na ten teren, a kiedy już to robił, jak na przykład podczas procesu Zinowjewa a propos epizodu
kopenhaskiego, to próba taka nie była najszczęśliwsza. Jedyny raz na procesie Bucharina przewód sądowy
wziął klasyczny obrót, ale dlatego, że chodziło o projektowany zamach na rewolucyjne kierownictwo w
1918 roku i że, czego Wyszyński nie omieszkał powiedzieć, te stare przestępstwa sprzed dwudziestu lat
objęte były przedawnieniem. Jeśli idzie o fakty niedawne i tajną opozycję – ci, którzy mogli o tym
świadczyć, byli właśnie przez to włączeni do procesu: jedynymi kompetentnymi świadkami byli
oskarżeni
37
, a stąd wynika, że ich zeznania nie dawały nigdy informacji nie urobionej. Można z nich
odgadywać przyjaźń i wrogość, walkę tendencji podczas dwudziestu lat rewolucyjnej praktyki, czasem
strach przed śmiercią i służalczość. W najlepszym razie są to akty polityczne, zajęcie stanowiska wobec
kierownictwa stalinowskiego. W procesie tego rodzaju, na którym z zasady brakuje wszelkich dokumentów,
poprzestaje się na tym, co powiedziane i w żadnej chwili nie ma się uczucia docierania poprzez to do
samych faktów. Parę anegdot ma pozór prawdy, lecz pozwala nam poznać tylko stan ducha oskarżonych.
Związki z zagranicznymi sztabami generalnymi, utworzenie rzeczywistego bloku opozycyjnego, samo w
końcu przestępstwo pozostają nieuchronnie w porządku “mówiono, że...”. Wina nie jest tu oczywistym
związkiem określonego czynu z określonymi pobudkami i następstwami. Nie jest to wina zbrodniarza, o
którym się wie na podstawie zeznania dozorcy, że tylko on jeden wszedł do domu zbrodni między dziewiątą
a dziesiątą, na podstawie zeznania handlarza bronią, że kupił on w przeddzień zbrodni rewolwer tego
samego kalibru, co zabójcza kula, w końcu na podstawie zeznania lekarza sądowego, że to on spowodował
36
Będziemy mówili zwłaszcza o procesie N. Bucharina, który miał miejsce od 2 do 13 marca 1938 roku. Wiadomo, że
Rubaszow ma cechy fizyczne G. J. Zinowjewa, a psychiczne N. Bucharina.
37
Oskarżeni w bieżącym procesie bądź zachowani do procedury specjalnej, jak to mówił A. P. Wyszyński w akcie oskarżania.
Stenogram przewodu sądowego, Moskwa 1938, s. 37.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 23 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
śmierć. Ciąg przyczyn, intencji, środków i skutków działalności opozycyjnej nie został odtworzony. Jest
tylko kilka faktów we mgle, ruchomych znaczeń. Pisząc to, nie mamy zamiaru polemizować; ograniczamy
się do wyrażenia tego, czym mogły być procesy moskiewskie w tych warunkach, w jakich się odbywały – i
do sformułowania wrażenia werbalnego obrzędu, jakie pozostawia Stenogram przewodu sądowego.
Uwaga ta prowadzi do sedna zagadnienia. Bo gdyby chodziło o banalną sprawę zdrady opłacanej
przez zagranicę, to nie mogłaby ona pozostać tak doskonale utajniona. Ci, którzy mieli związki z
Resistance, wiedzą, że o wiele bardziej niebezpiecznie było pracować z płatnymi agentami (jak to często
robiły służby angielskie) niż w organizacji politycznej. Jeśli działalność opozycji zostawiła mało śladów, to
dlatego, że chodziło o działalność polityczną. Oskarżenie może opierać się tylko na paru faktach, gdyż
działania opozycji nie były we właściwym sensie aktami zdrady czy sabotażu i podpadały pod podstawowe
prawa państwowe tylko za pośrednictwem interpretacji. Procesy pozostają w aferze subiektywności i nigdy
nie zbliżają do tego, co nazywa się “prawdziwą” sprawiedliwością, obiektywną i pozaczasową, gdyż
dotyczą one faktów jeszcze otwartych ku przyszłości, które zatem nie są jeszcze jednoznaczne i które
nabierają ostatecznie charakteru przestępczego tylko pod tym warunkiem, że są widziane w
przyszłościowej perspektywie ludzi u władzy. Jednym słowem, są to akty polityczne, a nie operacje
poznawcze. By to powiedzieć inaczej – procesy moskiewskie są rewolucyjne ze swej formy i stylu. Bo być
rewolucyjnym, to osądzać to, co jest, w imię tego, czego jeszcze nie ma, uważając to ostatnie za bardziej
realne niż rzeczywistość. Akt rewolucyjny jawi się zarazem jako twórca historii i jako akt prawdziwy ze
względu na całościowy sens tej historii i istotnym jest dla niego przekonanie, że nikt nie jest upoważniony
do lekceważenia tej prawdy, którą on w sposób nierozdzielny stwierdza i ustanawia, tak jak sądy
burżuazyjne wymagają, aby nikt nie był upoważniony do lekceważenia prawa ustalonego. Burżuazyjna
sprawiedliwość bierze za ostatnią instancję przeszłość, sprawiedliwość rewolucyjna – przyszłość. Sądzi ona
w imię tej prawdy, którą rewolucja dopiero prawdą czyni, jej postanowienia stanowią część praxis, która
może być umotywowana, ale która wszystkie swoje motywy przekracza. Dlatego też nie zajmuje się ona
wyjaśnianiem, jakie były pobudki czy intencje, szlachetne czy niegodne, oskarżonego: chodzi tylko o
wyjaśnienie, czy faktycznie jego postępowanie ukazane w planie zbiorowej praxis jest czy nie jest
rewolucyjne. Najmniejszy fakt zyskuje przeto ogromne znaczenie, podejrzany staje się winnym, a
jednocześnie wyrok, odnosząc się tylko do historycznej roli oskarżonego, nie dotyczy jego osobistego
honoru, uważanego zresztą za abstrakcję, gdyż dla rewolucjonisty jesteśmy na wylot tym, czym jesteśmy
dla innych i w naszych z nimi związkach. Procesy moskiewskie nie tworzą nowego prawodawstwa, skoro
stosują do oskarżonych prawa istniejące wcześniej – są jednak rewolucyjne w tym, że uznają stalinowską
perspektywę rozwoju radzieckiego jako absolutnie ważną, uznają jako absolutnie obiektywną wizję
przyszłości, która jeśli nawet prawdopodobna, jest subiektywna, bo przyszłość istnieje przecież dotychczas
tylko dla nas; i dlatego również, że oceniają działania opozycji w tym kontekście. Mówiąc jeszcze inaczej –
ponieważ rewolucja wyrabia u tych, którzy ją robią, pewność rozumienia tego, co przeżywają,
rewolucjoniści panują nad swą teraźniejszością tak, jak historycy panują nad przeszłością. Jest to właśnie
kazus procesów moskiewskich: prokurator i oskarżeni mówią w imieniu historii powszechnej, choć nie
zakończonej, ponieważ mniemają, iż ją ogarniają w marksistowskim absolucie działania nierozdzielnie
subiektywnego i obiektywnego. Procesy moskiewskie dadzą się zrozumieć tylko wśród rewolucjonistów, to
znaczy ludzi przeświadczonych, że robią historię i w następstwie widzących teraźniejszość jako przeszłość,
a wahających się jako zdrajców.
Dokładniej: procesy moskiewskie są procesami rewolucyjnymi przedstawianymi jako procesy
zwyczajne. Prokurator oddaje się bardzo drobiazgowo zadaniu wykazania, że oskarżeni są przestępcami
przeciw prawu powszechnemu. Lecz na tej płaszczyźnie nie ma nawet zarysu dowodu: żadnego faktu co do
sabotażu i co do rozmów z obcymi sztabami generalnymi – jakieś dyskusje o zasadach między
opozycjonistami i... jeden artykuł z gazety japońskiej. Proces Bucharina, rozpatrywany pod kątem prawa
powszechnego jest zaledwie naszkicowany. Wszystko natomiast się wyjaśni, jeśli go potraktujemy jako akt
historyczny. To właśnie implicite przyjęli komuniści francuscy. Bo nie nalegali wcale na “dowody”
sabotażu i szpiegostwa i bronili procesów moskiewskich przede wszystkim właśnie na płaszczyźnie
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 24 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
historycznej. Dochodzimy zatem do pozornego paradoksu, że w Kraju Rewolucji działania opozycji
przedstawiane są jako przestępstwa wobec prawa powszechnego, a we Francji, przeciwnie, potępia się je na
sposób rewolucyjny przede wszystkim jako przestępstwo wobec historii
38
. Aragon pisał w 1937 roku:
“Niechże zamilkną skandaliczni adwokaci Trockiego i jego wspólników! Albo niech się dowiedzą, że
chcieć uniewinnić tych ludzi, to przejąć tezę hitlerowską we wszystkich jej punktach. Jeśli wątpią oni w to
czy w tamto, to przyjmują zarazem (...), że to nie Hitler kazał podpalić Reichstag, że le Matin miał rację w
sprawie Kutiepowa i le Jour w sprawie Nawaszina. Uniewinniają Hitlera i Gestapo w rebelii hiszpańskiej,
zaprzeczają faszystowskiej interwencji w Hiszpanii (...). Sądzą oni w najlepszym wypadku, że stają się
obrońcami ludzi, których pragną ciągle uważać za rewolucjonistów; faktycznie, są adwokatami Hitlera i
Gestapo”
39
. Jeśli krytyczna postawa wobec radzieckiego trybunału jest zdradą proletariatu, to tym bardziej
postawa opozycyjna wobec radzieckiego rządu. Rubaszow nie mówi nic innego. “(...) być przeciw
Stalinowi – pisało dwóch rosyjskich autorów – oznaczałoby być przeciwko kolektywizacji, przeciwko
planom pięcioletnim, przeciwko socjalizmowi. Oznaczałoby przejście do obozu wrogów socjalizmu i
Związku Radzieckiego, do obozu faszystów”
40
. Jest to ustawienie dyskusji na właściwej płaszczyźnie. Jest
to również uznanie, że procesy moskiewskie nie są faktem z dziedziny wiecznej sprawiedliwości, że są fazą
walki politycznej i że w nich wyraża się przemoc historii. Bo nawet jeśli po fakcie ta ocena historycznej roli
opozycji wydaje się słuszna, skoro nastąpiła wojna – nie mogło to w 1938 roku uchodzić za bezdyskusyjną
prawdę, było przeto subiektywnym punktem widzenia, wystawionym na pomyłkę, a wyroki moskiewskie
jeszcze nie były samym osądem Historii i miały z konieczności charakter arbitralny. Zawsze tak jest. Tak
samo o tym, komu wydarzenia “przyznają rację” nie mówimy, że ma on rację przez przypadek, lecz że nie
posiada wiedzy o przyszłości, ma tylko wyczucie prawdopodobieństwa, i jeśli zniewala innych w imię tego,
co dostrzega, mówimy słusznie o przemocy. Jak długo będą istnieli ludzie, społeczeństwo, historia otwarta,
konflikty takie będą możliwe, a nasza odpowiedzialność historyczna czy obiektywna będzie tylko
odpowiedzialnością w oczach innych i będziemy mogli czuć się niewinnymi w procesach, które nam oni
wytaczają, a oni będą mogli skazywać nas w tej samej chwili, w której nie poczuwamy się do innej winy,
jak do tej – wspólnej wszystkim ludziom – że osądzaliśmy bez absolutnych dowodów. Ponieważ co do
przyszłości nie mamy innego kryterium jak prawdopodobieństwo, zatem bardziej czy mniej prawdopodobne
zróżnicowanie wystarczy do ugruntowania decyzji politycznej, ale nie do tego, by po jednej stronie lokować
wszelkie zaszczyty, a po drugiej całą hańbę. W Cahiers du Bolchevisme Cogniot dochodzi do podciągnięcia
działań opozycji pod kategorie prawa karnego jedynie dzięki założeniu w definicji tegoż prawa
konsekwentnej obrony demokracji przed faszyzmem: “w dobie dzisiejszej – pisał – w dzisiejszych
warunkach, to co cechuje ruch trockistowski, to jego prawdziwie zbrodniczy charakter, zasługujący na
potępienie każdej konsekwentnej demokracji na świecie, to znaczy każdej demokracji zdecydowanej
walczyć z faszyzmem (...). Ktokolwiek występował w imieniu oskarżonych w procesach moskiewskich,
stawał się wspólnikiem wszystkich ataków, które są wymierzone dzisiaj przez faszyzm przeciwko pokojowi
i egzystencji robotników całego świata”
41
. Znaczy to, że kiedy samo istnienie rządów ludowych staje pod
znakiem zapytania, polityka i prawo karne przestają się różnić, tak jak w oblężonym mieście kradzież staje
się zbrodnią. Tak więc polityczna pomyłka staje się wykroczeniem, a opozycja zdradą. Wizja ta
kwestionuje, zgodnie z tradycją rewolucyjnej myśli, abstrakcyjne rozróżnienia myśli liberalnej. W
rzeczywistości nie ma porządku prawnego i porządku politycznego – oba są tylko dwoma przejawami
całościowego funkcjonowania społeczeństwa – a liberalny ideał sprawiedliwości odgrywa rolę jedynie w
funkcjonowaniu społeczeństw konserwatywnych. Zazwyczaj po prostu się tego nie dostrzega. Wojna i
rewolucja natomiast, ponieważ są sytuacjami granicznymi, w których tolerancja ulega osłabieniu, ujawniają
38
Jest tak dlatego, że w kraju, gdzie miała miejsce rewolucja trwająca latami i nie zakończona, powraca się raczej do praw już
ustalonych, niż przywołuje jeszcze raz wymogi przyszłości rewolucyjnej. Przeciwnie tam, gdzie nie było rewolucji – pobudki
rewolucyjne występują w całej swej świeżości. Kraj Rewolucji nie może patrzeć na siebie tak, jak go widzą komuniści z innych
krajów.
39
Commune, 1937, ss. 804-805.
40
M. Iljin i S. Marszala, Commune, 1937, s. 818.
41
Commune, 1938, ss. 63-64.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 25 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
stałe przenikanie się czynnika prawnego i politycznego. Jak niegdyś antydreyfusowskie rady wojenne
zawieszały problem winy Dreyfusa i rozpatrywały przede wszystkim konsekwencje, tak Bruhat
42
usprawiedliwia wyroki moskiewskie, opisując manewry rządów burżuazyjnych gotowych użyć opozycji
jako narzędzia. Socjalista Sellier zaklinał wahających się, aby posłuchali “skąd dobiega wrzawa i komu
przynosi zysk sztuczne oburzenie. Zrozumieją oni już bez wahania – dodawał – gdzie jest obowiązek”
43
.
Kiedy G. Friedmann żałował, że Komitet Centralny nie “zaoszczędził przynajmniej kilku opozycjonistom
«logiki walki», która doprowadziła ich do upadku”, G. Politzer
44
odpowiadał, że ponieważ za opozycją jest
kapitalizm i Hitler, Friedmann żałuje faktycznie, iż Komitet Centralny nie uczynił koncesji
“nazistowskiemu imperializmowi”. Jeszcze dzisiaj C. Morgan utyskuje, że książka A. Koestlera otwiera
ponownie problem procesów moskiewskich po tym, gdy Stalingrad udowodnił, jakim niebezpieczeństwem
byłaby opozycja w czasie wojny. C. Roy pisze, że nawet, co niemożliwe, jeśli Rubaszow nie był ani
zdrajcą, ani sabotażystą, to był on dyletantem i winnym przynajmniej niezrozumienia, iż faktycznie jego
postawa służyła Hitlerowi. Ale Rubaszow jest właśnie tego zdania. Dlatego przecież kapituluje. W sumie
wszyscy są zgodni: działania polityczne winny być osądzane nie tylko według znaczenia, jakie nadaje im
czynnik moralny, lecz według tego, jakie miejsce zajmują w kontekście historycznym i w tej fazie
dialektycznej, w której występują. Nie widać zresztą, jak komunista mógłby dezawuować tę metodę,
właściwą myśli marksistowskiej. W świecie walki – a dla marksisty historia jest historią walki klas – nie ma
takiego marginesu obojętnych działań, który myśl klasyczna rezerwuje dla jednostek; każde pociągnięcie
ma swój zasięg i jesteśmy za konsekwencje naszych działań odpowiedzialni. P. Unik podaje formułę tej
sytuacji, cytując L. de Sain-Justa: “Patriotą jest ten, kto wspiera Republikę w całości; ktokolwiek zwalcza ją
w szczegółach jest zdrajcą”
45
. Albo to nie znaczy nic, albo znaczy, że w okresie rewolucyjnego napięcia czy
zewnętrznego niebezpieczeństwa nie ma ścisłej granicy między politycznymi odchyleniami a obiektywną
zdradą, humanizm zostaje zawieszony, a rządzenie jest terrorem.
Tu właśnie podnosi się oburzenie i krzyk o barbarzyństwie. W rzeczywistości tym, co obciąża
cywilizację i jej zagraża, nie jest zabijanie ludzi z powodu ich idei (często robiono to w czasie wojny), lecz
robienia tego bez przyznawania się i mówienia o tym, nakładanie na rewolucyjną sprawiedliwość maski
kodeksu karnego. Bo ukrywając przemoc, przyzwyczajamy się do niej, instytucjonalizujemy ją. Jeśli
natomiast nazywa się ją po imieniu i, jak to zawsze robili rewolucjoniści, stosuje się ją bez przyjemności, to
pozostaje szansa wyrugowania jej z historii. Nie wyruguje się jej, zamykając się w prawniczych majakach
liberalizmu. Dekadencki liberalizm i racjonalizm stosują dzisiaj dziwną metodę krytyczną, polegającą na
czynieniu doktryn odpowiedzialnymi za sytuację faktyczną, którą one rejestrowały od początku:
“egzystencjalizmu” za przypadkowość, komunizmu za przemoc. Zasada procesów moskiewskich, wedle
której opozycja jest zdradą, znajduje swój równoważnik i usprawiedliwienie we frankistowskiej piątej
kolumnie. Być może odpowie się, że faszyzm słucha tu lekcji bolszewizmu. Ale kwestia “kto zaczął” jest
dziecinna. Rozwój komunizmu przecież nie jest absolutnym początkiem; wyraża on zaostrzenie się walki
społecznej i rozkład liberalnego świata w tym samym stopniu, w jakim jest jego przyczyną, i jeśli go
przyspiesza, to dlatego, że nie można by powrócić do dawnego stanu w historii, że nie można wykroczyć
poza przemoc inaczej, jak tylko przemocą tworząc nowe. W 1939 roku żyliśmy jeszcze w tradycji
liberalnej. Nie rozumieliśmy, że “uprawniona różnorodność opinii” zakłada zawsze fundamentalną zgodę i
jest możliwa tylko na zasadzie niesprzeczności. A. Sarrault trafnie podkreślił granice liberalizmu, kiedy
zawołał w Izbie: “Komunizm nie jest poglądem – to zbrodnia”. Mogliśmy wtedy ujrzeć dogmatyczny grunt
liberalizmu i to, jak gwarantuje on pewne wolności jedynie w wyniku odebrania wolności wyboru
przeciwko niemu
46
. Lecz taki przepływ szczerości nie był u liberałów czymś powszednim. W codziennej
42
Cahiers du Bolchevisme, nr 3, marzec 1938.
43
Tamże.
44
Tamże, nr 5-6, maj-czerwiec 1938, ss. 184-185.
45
Commune, 1938.
46
Nie wypowiadamy się tu za wolnością anarchistyczną; jeśli pragnę wolności dla innego, to nieuniknione jest, że samo to
pragnienie jawi się mu jako obce prawo i że liberalizm obraca się przez to w przemoc. Konsekwencję tę można zamaskować
tylko przez odrzucenie przemyślenia stosunków między ja i innymi – tak jak to robi anarchizm. Lecz zamykając oczy na tę
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 26 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
polityce wyznawali oni, przynajmniej w słowach, zasadę, że “nie ma wrogów na lewicy”, i próbowali
uniknąć problemu rewolucji. Polityka nasza toczyła się przeto zgodnie z nie wyrażonym (i tym bardziej
przemożnym) przekonaniem, że rozgrywki historii mogą być prowadzone z poszanowaniem poglądów, że
zróżnicowani co do środków, zgodni jesteśmy co do celów i że ludzkie pragnienia dają się pogodzić. Tego
właśnie nie przyjmuje marksista. Marksistowska rewolucja nie jest irracjonalna, gdyż jest przedłużeniem i
logiczną konkluzją teraźniejszości, ale ta logika historii jest wedle niej dostrzegalna tylko w pewnej sytuacji
społecznej i tylko dla proletariuszy, którzy jako jedyni żyją rewolucją, bo jedyni mają doświadczenie
ucisku. Dla innych może być ona zadaniem albo pojęciem: mogą oni nią żyć tylko per procura; i jeśli łączą
się z proletariatem, ich idee i motywy nie mogą ani nie muszą być determinujące, bowiem przyłączenie się
jest warunkowe – wszystko opiera się na podstawowej decyzji, aby nie tylko interpretować świat, lecz go
zmienić i aby złączyć się z tymi, którzy efektywnie go zmieniają w spontanicznym ruchu swego życia.
Krytyka podmiotu myślącego w ogólności, odwołanie się do proletariusza jako do tego, który nie tylko
myśli o rewolucji, lecz jest rewolucją w akcie, idea, że rewolucja nie jest jedynie sprawą myśli czy woli,
lecz sprawą egzystencji, że rozum “uniwersalny” jest rozumem klasowym i że odwrotnie, praxis
proletariacka niesie w sobie efektywną uniwersalność – jednym słowem, najskromniejszy zarys marksizmu
wywołuje (w sensie, jaki się nadaje temu słowu w chemii) twórczą siłę człowieka w historii i ujawnia
przypadkowość układu liberalnego, który jest już tylko historycznym tworem, choć pretenduje do głoszenia
niezmiennych właściwości Natury Ludzkiej.
Otóż od 1939 roku zapewne nie przeżyliśmy rewolucji marksistowskiej, ale przeżyliśmy wojnę i
okupację, i dwa te zjawiska są porównywalne w tym, że oba kwestionują to, co niezaprzeczalne. Klęska
1940 roku była we francuskim życiu politycznym wydarzeniem nieporównywalnym z największym
niebezpieczeństwem z lat 1914-1918; miała ona dla wielu ludzi znaczenie radykalnego zwątpienia i
doświadczenia rewolucyjnego, bo obnażała przypadkowe fundamenty prawomocności, bo ukazywała, jak
tworzy się nową prawomocność. Po raz pierwszy od długiego czasu widziano rozdzielone prawomocność
formalną i autorytet moralny, aparat państwowy wyzbywał się swej prawomocności i tracił swój uświęcony
charakter na rzecz państwa, które miało dopiero powstać, które było oparte jeszcze tylko na chęciach. Po raz
pierwszy od długiego czasu każdy Francuz, a zwłaszcza każdy oficer i każdy funkcjonariusz, zamiast żyć w
cieniu konstytucyjnego państwa został wciągnięty do przedyskutowania w samym sobie układu
społecznego i do odtworzenia państwa w wyniku własnego wyboru. Zwykły rozum tu nie wystarczał: gdy
pojmowało się go jako rachunek szans albo uniwersalną regułę moralną, pozostawiał on nas bez
rozstrzygnięć, gdyż trzeba było opowiedzieć się bez zastrzeżeń i opowiedzieć się przeciwko innym ludziom,
bo sumienia zostały przeniesione w dogmatyzm śmiertelnej walki. W ten sposób ujawniły się emocjonalne i
pozaprawne pierwiastki wszelkiej prawomocności i wszelkiego rozumu. Nie było już “uprawnionej
różnorodności poglądów”. Ludzie skazywali jedni drugich na śmierć jako zdrajców, bo nie widzieli
przyszłości w ten sam sposób. Nie liczyły się już intencje, tylko czyny. Wiadomo, że wielu ludzi starszych
albo młodych, lecz niedojrzałych do radykalnej odpowiedzialności, okazało się poniżej poziomu próby i w
szale, który ich ogarnął, szukali punktu zaczepienia i formalnej prawomocności Vichy lub oczekiwali, że go
znaleźli we wreszcie poważnym rządzie de Gaulle'a. Wiadomo również, że wielu liberałów zrzekło się, tak
szybko, jak to było możliwe, odpowiedzialności tworzenia wraz z jej rewolucyjnym uniformem i że rząd
ten, rychło powołany, starał się za pomocą wszystkich środków zatrzeć w pamięci swe buntownicze
początki, co mu się dość dobrze udało. Lecz formy czystki
47
budzą jeszcze wspomnienia tej chwili, kiedy
dialektykę, anarchista niemniej ponosi jej konsekwencje. Jest ona podstawowym faktem, od którego począwszy należy
urzeczywistniać wolność. Nie zarzucamy liberalizmowi, że jest przemocą – zarzucamy mu, że tego nie dostrzega, że maskuje
układ, na którym się wspiera, i że dyskredytuje jako barbarzyńską inną wolność, rewolucyjną, która tworzy wszelkie układy
społeczne. Liberalizm – zakładając bezosobowy Rozum, Człowieka generalnie rozumnego i przedstawiając się jako fakt natury,
a nie jako fakt historyczny – przyjmuje, że wspólnota jest już osiągnięta, podczas gdy problem polega na wytworzeniu jej w
dialektyce konkretnej intersubiektywności.
47
Czystka (franc. l'épuration) we francuskim języku politycznym odnosi się do eliminacji z życia publicznego byłych
kolaborantów, od momentu wyzwolenia w 1944 roku (przyp. tłum.).
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 27 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
faktyczne państwo wzięte było w nawias, jego decyzje i prawa porażone niemocą, kiedy rozum był
przemocą, a wolności nie szanowano.
Faktem jest bowiem, że wyroki śmierci były akceptowane przez opinię publiczną, nawet kiedy
rozprawy, jak w przypadku Lavala, były skrócone, i że byłyby one akceptowane, nawet gdyby nie było
żadnej rozprawy. Rząd, sądownictwo, nawet świadomość potoczna, powróciwszy do stanu pokoju,
wzdragają się przyjąć, że można być skazanym za poglądy i dlatego prawie zawsze oskarżenie stara się
ujawnić złe intencje. Doznajemy czegoś w rodzaju ulgi, kiedy można wykazać, że polityczne namiętności
oskarżonego doprowadziły go do spiskowania przeciwko swemu krajowi i przeciwko wolności albo że
pragnął on potęgi, sławy, pieniędzy. Doznajemy jej nawet wtedy, gdy, jak się zdarza, oskarżenie zatrzymuje
się na tych dwóch płaszczyznach na podstawie zeznań jedynej ofiary i kiedy wyrok rozumie się sam przez
się. Jest mało prawdopodobne, żeby Pétain rozmyślnie starał się zniszczyć armię francuską, aby
zadośćuczynić swym reakcyjnym namiętnościom. Hipoteza spisku – będąca zawsze hipotezą oskarżycieli,
bo dzielą oni wraz z prefektem policji naiwny pogląd, że historia tworzona jest przez indywidualne
machinacje – nie sprawdziła się lepiej na procesie Pétaina niż na procesach moskiewskich. Możliwe jest, że
ani Pétain, ani Laval nie zdecydowali się pewnego dnia oddać na usługi Niemców ani dla pieniędzy, ani dla
zachowania władzy czy nawet dla przeforsowania pewnej polityki. A jednak, jeśli nie ma winy w tym
sensie, odrzucamy rozgrzeszenie ich jak ludzi, którzy po prostu się pomylili. Nawet jeśli zostałoby ustalone,
że nie mieli oni innych pobudek jak interes kraju, nawet jeśli nie byłoby przedwczesne uważać zwycięstwa
niemieckiego za dokonane wtedy, kiedy – jak mówił de Gaulle – znaczne siły na świecie były jeszcze w
rezerwie i jeszcze mogły zmienić wynik wojny, nawet jeśli nie byłoby niczego podejrzanego w pośpiechu, z
jakim zatwierdzali oni fakt dokonany, nawet jeśliby wedle wszelkiego prawdopodobieństwa Niemcy z 1940
roku były w przededniu zwycięstwa ostatecznego – ich decyzja kolaboracji nie wydawałaby się nam mniej
zbrodnicza. Czy chcemy przez to rzec, że należało przeciwstawić niemieckiej okupacji opór typu
heroicznego, nawet bez żadnej nadziei? Jakieś “w żadnym wypadku” czystej moralności? Taka odmowa i
taka decyzja nie tylko ryzykowania śmiercią, lecz nawet raczej śmierci niż życia pod obcym czy
faszystowskim panowaniem, jest, tak jak samobójstwo, aktem absolutnej bezzasadności, poza egzystencją.
Akt taki, możliwy dzięki mnie i dla mnie, o ile przekraczam siebie ku moim wartościom, traci swój sens,
będąc narzucony z zewnątrz i zdecydowany przez rząd. Jest to postawa indywidualna, a nie stanowisko
polityczne. To, co chce się oznajmić, kiedy potępia się wybór kolaborantów jako zbrodniarzy, to to, że
żadna faktyczna sytuacja w historii nigdy nie jest absolutnie zniewalająca i że zdanie “Niemcy wygrają
prawdopodobnie wojnę” nie mogło być w 1940 roku zwykłą konstatacją; że przystawiało ono do zdarzenia
jeszcze niepewnego pieczęć nieodwołalności; że w historii nie ma neutralności ani obiektywności
absolutnej; że sąd pozornie niewinny stwierdzający to, co możliwe, kreśli w rzeczywistości to możliwe; że
wszelki sąd egzystencjalny jest w rzeczywistości sądem wartościującym, że dowolność działania jest
działaniem (le laisser-faire est un faire). Lecz jeśli idzie o wydarzenia z 1940 roku, skąd wiemy to
wszystko? Przez fakt alianckiego zwycięstwa. Dowodzi to stanowczo, że kolaboracja nie była konieczna,
ukazuje ją jako inicjatywę i przekształca ją, czymkolwiek ona miała być lub sądzono, że była, w chęć
zdrady. Historia ma swego rodzaju urok: pobudza ludzi do działania, kusi ich; oni sądzą, że podążają w tym
kierunku, w którym ona zmierza i nagle wymyka się ona, wynik się zmienia, dowodząc siłą faktów, iż było
możliwe co innego. Ludzie, których porzuciła i którzy sądzili, że są tylko jej wspólnikami, okazują się nagle
inicjatorami zbrodni, do której ona ich zainspirowała. I nie mogą szukać usprawiedliwień ani zrzucić z
siebie części odpowiedzialności. Bo w tym samym momencie, gdy podążali za pozorną tendencją historii,
inni decydowali się iść pod prąd, angażowali swoje życie w inną przyszłość. Nie było to zatem ponad
ludzkie siły. Czy byli szaleńcami? Czyżby wygrali przez przypadek? I czy mamy prawo okazywać to samo
współczucie rozstrzelanym za okupacji i rozstrzelanym podczas czystki kolaborantom – na równi ofiarom
historycznego przypadku? Czy też byli to ludzie, którzy lepiej odczytywali historię, którzy zawieszali swe
namiętności i działali zgodnie z prawdą? Ale to, co zarzuca się kolaborantom, to z pewnością nie błąd w
lekturze, a to, co czci się u członków ruchu oporu, to nie chłód osądu i zwykłe jasnowidztwo. Przeciwnie,
podziwia się ich, że zajęli stanowisko wbrew prawdopodobieństwu, że mieli dość poświęcenia i uczucia, by
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 28 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
dać przemówić racjom, które ujawniły się dopiero później. Chwała ruchu oporu, jak i hańba kolaborantów,
zakłada zarazem przypadkowość historii, bez której nie ma winnych w polityce, i racjonalność historii, bez
której byliby tylko szaleńcy. Członkowie ruchu oporu nie są ani szaleńcami, ani mędrcami, to znaczy
ludźmi, w których namiętność i rozum utożsamiły się, którzy zrobili w zamęcie różnych dążeń to, czego
historia oczekiwała i co miało później pojawić się jako prawda czasu. Nie można ująć ich wyborowi
elementu racjonalności, lecz tym bardziej elementu zuchwałości i ryzyka porażki. Proces czystki –
zestawiając kolaboranta, zanim poniósł on historyczną porażkę, z członkiem ruchu oporu, po tym jak
okazało się, że ma on historycznie rację, i członka ruchu oporu, zanim historia przyznała mu słuszność, z
kolaborantem, po tym jak historia nie przyznała mu racji – unaocznia śmiertelną walkę subiektywizmów,
jaką jest obecna historia. W czasie pewnego procesu o kolaborację oskarżony, który nie sądził, że
wybierając kolaborację działa wbrew honorowi, przedstawiał gaullizm londyński i kolaborację paryską jako
dwie bronie w służbie francuskiego interesu wobec niepewności historii. Argument był ohydny w tym, że
usprawiedliwiał zarazem gaullistów i kolaborantów, tak jakby chodziło o spekulatywne tezy, podczas gdy
faktycznie trzeba było być jednym albo drugim i gdy jedni dążyli do śmierci drugich. Bycie kolaborantem,
to w płaszczyźnie historii nie było zajmowanie jednego z dwóch stanowisk w służbie francuskiego interesu,
lecz oznaczało uznanie, że jest tylko jedno stanowisko, oznaczało wzięcie na siebie powołania milicji i
egzekucji członków ruchu oporu. Moglibyśmy odgrywać bezstronność i wszystkich usprawiedliwiać
jedynie ze względu na przeszłość absolutnie zakończoną (jeśliby kiedykolwiek to mogło nastąpić).
Natomiast w przeszłości dopiero co minionej ten, który sądzi, zajmuje określone stanowisko, odrębne od
każdego innego, i jest zwycięzcą lub przegranym wraz z tym, co wybrał. Bunt byłych kolaborantów
przeciwko procesom czystki dowodzi po prostu, że nie wyobrażali sobie oni nigdy losu tych, których
skazywali na śmierć. Gdyby to robili, to milczeliby dzisiaj. Żądanie, aby sądy realizujące czystkę posiadały
“gwarancje bezstronności”, to dowód, że nigdy nie zajęło się ostatecznie stanowiska, bo gdyby się to
zrobiło, wiedziałoby się, że decyzja historyczna wtedy, gdy jest radykalna, jest stronnicza i absolutna, że
tylko inna decyzja może być jej sędzią i – by już zakończyć – że wyłącznie ruch oporu ma prawo karać
bądź rozgrzeszać kolaborantów. Niegodziwe jest to, że urzędnicy, którzy oskarżali komunistów, dzisiaj
oskarżają kolaborantów, ciągle w imieniu Państwa, silni nadaną im prawomocnością. W tym wypadku to
bezstronność jest nikczemna, a stronniczość godziwa. Sama idea obiektywnej sprawiedliwości jest tu
wyprana z sensu, ponieważ zakładałaby konieczność porównania sposobów postępowania, które się
wykluczają i do wyboru między którymi nie wystarczałby sam rozum. Czystka sumuje i ogniskuje paradoks
historii polegający na tym, że przypadkowa przyszłość, stawszy się teraźniejszością, jawi się jako
rzeczywista, a nawet jako konieczna. Ukazuje się tu twarda idea odpowiedzialności, która nie jest
odpowiedzialnością za to, czego ludzie chcieli, lecz za to, co faktycznie w świetle wydarzeń zrobili. Nikt
nie może przeciw niej protestować; uczestnik ruchu oporu nakłada na rok 1940 i na początkujący gaullizm
wydarzenia z roku 1944 i zwycięstwo gaullizmu – osądza więc przeszłość w imię teraźniejszości. Lecz by
potępić kolaborację, nie czekał, aż gaullizm będzie u władzy – przeczył jej w imię przyszłości, której
pragnął. Kolaborant ze swej strony traktował tymczasową sytuację jak zakrzepłe przeznaczenie, przedłużał
w przyszłość chwilową teraźniejszość. Po obu stronach był absolutny w swej względności wybór,
usankcjonowany przez martwych. Wszelki “bezstronny” arbiter między tymi wyborami jest tym samym
zdyskwalifikowany, wszelka “bezosobowa” sprawiedliwość bezprawna. Sprawy te dzieją się w
absolutności chcenia (l'absolu du vouloir), o którym liberałowie nie mają pojęcia. Dobry czy zły, uczciwy
czy sprzedajny, odważny czy tchórzliwy kolaborant jest zdrajcą dla uczestnika ruchu oporu, a zatem zdrajcą
obiektywnie i historycznie od dnia, w którym ruch oporu zwyciężył.
Odpowiedzialność historyczna przekracza kategorie myśli liberalnej: intencję i czyn, okoliczności i
chęci, to co obiektywne i to co subiektywne. Wtłacza jednostkę w jej czyny, miesza to, co obiektywne z
tym, co subiektywne, przypisuje niezależne okoliczności aktom woli; w ten sposób odpowiedzialność ta
zastępuje jednostkę z jej wyobrażeniami o sobie, rolą czy widmem, w którym jednostka się nie rozpoznaje,
ale w którym rozpoznać się powinna, gdyż jest to to, czym była ona dla swych ofiar i ponieważ dzisiaj jej
ofiary mają rację. Doświadczenie wojny może nam pomóc w zrozumieniu dylematów Rubaszowa i
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 29 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
procesów moskiewskich. Z pewnością nie było między Hitlerem i Bucharinem żadnego spotkania w rodzaju
tego z Montoire
48
; kiedy Bucharin był sądzony, nieprzyjaciela już nie było czy też jeszcze nie było na
terytorium ZSRR. Ale w kraju, który od 1917 roku nie znał innej sytuacji, jak tylko graniczne, nawet przed
wojną i przed inwazją, opozycja może wyglądać jak zdrada. Czegokolwiek ono by chciała – nawet jeśli
była to najpewniejsza przyszłość dla rewolucji – to faktycznie osłabiała ona ZSRR. U każdym razie, dzięki
jednemu z tych przewrotów, do których historia jest przyzwyczajona, wydarzenia z 1941 roku oskarżają ją
o zdradę. Tak jak procesy bezinteresownych kolaborantów, tak i procesy moskiewskie byłyby dramatem
subiektywnej uczciwości i obiektywnej zdrady. Byłyby tu tylko dwie różnice. Pierwsza – że wyroki
usuwające kolaborantów nie wskrzeszą tych, którzy zginęli, podczas gdy represje mogły zaoszczędzić
Związkowi Radzieckiemu klęsk i strat. Procesy moskiewskie byłyby tym samym okrutniejsze, bo
antycypowały osąd faktów, i mniej okrutne, bo przyczyniały się do przyszłego zwycięstwa. Długa różnica –
że oskarżeni marksiści, zgadzając się z oskarżeniem co do zasady historycznej odpowiedzialności, stają się
oskarżycielami samych siebie i że chcąc odkryć ich subiektywną uczciwość, musimy wykroczyć nie tylko
poza akt oskarżenia, ale również poza ich własne deklaracje.
* * *
Do takiej hipotezy się dociera, jeśli zgodnie z właściwą metodą marksistowską przechodzi się od
okoliczności historycznych do procesów samych, od tego, czym mogły one być, do tego, czym były.
Pozostaje ukazać, że hipoteza ta i tylko ona pozwala zrozumieć szczegóły przewodu sądowego. Powinny
one ujawnić, jeśli nie pomyliliśmy się, podwójny sens tych samych faktów, wedle którego rozpatruje się je
bądź w perspektywie przyszłości, bądź w innej, i jak owe dwa sensy przechodzą nawzajem w siebie:
opozycja jest zdradą, a zdrada jest tylko opozycją.
Niejednoznaczność jest widoczna od początku. Z jednej strony, na początku przewodu Bucharin
przyznaje się, iż jest “winny zarzucanych mu czynów”
49
, które zostały wyliczone w akcie oskarżenia.
Chodzi o jego udział, czy to bezpośredni czy niebezpośredni, w “bloku prawicowców i trockistów”, w
“grupie, która wyznaczyła sobie zadanie uprawiania szpiegostwa na rzecz państw obcych, dokonywania
sabotażu, aktów dywersji, terroryzmu, podkopywania siły militarnej ZSRR, prowokowania militarnej
agresji tych państw przeciwko ZSRR, klęski ZSRR, rozczłonkowania ZSRR (...), w końcu obalenia
socjalistycznego ustroju społecznego (...) i restauracji w ZSRR kapitalizmu i władzy burżuazji”
50
, nie
mówiąc już, o “serii aktów terrorystycznych przeciwko przywódcom partii komunistycznej ZSRR i rządu
radzieckiego”
51
. Za wszystkie czyny “bloku prawicowców i trockistów” Bucharin ponosi osobistą
odpowiedzialność
52
. Z góry uważa się za skazanego na śmierć
53
. A jednak odmawia uznania siebie za
szpiega, zdrajcę, sabotażystę i terrorystę. Nie dawał dyrektyw do sabotażu (s. 816). Nie przygotowywał, po
Brześciu Litewskim, zabójstwa Lenina, lecz tylko obalenie kierownictwa partii i aresztowanie Lenina na
dwadzieścia cztery godziny (s. 485). Projekt ten, o którym Bucharin zresztą mówił pierwszy w artykule z
1934 roku, może wydawać się zbrodniczy w 1938 roku, kiedy Lenin stał się postacią historyczną i kiedy
dyktatura się usztywniła. W atmosferze roku 1918 to nie była konspiracja (ss. 506, 517, 540). Pięciokrotnie
48
Spotkanie w Montoire, 24 listopada 1940 roku, między Hitlerem, który chciał zmontować śródziemnomorską koalicję
przeciw Anglii, i marszałkiem Pétainem, który wówczas oświadczył: “Wkraczam dzisiaj na drogę współpracy” (przyp. tłum.).
49
Stenogram przewodu sądowego, s. 37.
50
Stenogram przewodu sądowego, Akt oskarżenia, ss. 35-36.
51
Tamże.
52
“W konsekwencji uznaję się (...) winnym wszystkich przestępstw popełnionych przez tę kontrrewolucyjną organizację,
niezależnie od faktu, czy wiedziałem czy nie o takim czy innym czynie, niezależnie od faktu, czy brałem czy też nie
bezpośredni udział w tym czy tamtym, ponieważ odpowiadam jako jeden z liderów tej kontrrewolucyjnej organizacji, a nie jako
pionek” (Tamże, s. 394).
53
“Powinienem ponieść najsurowszą karę i zgadzam się z obywatelem prokuratorem, który wielokrotnie powtarzał, że jestem
na progu śmierci” (Tamże, s. 815). “Surowy wyrok będzie sprawiedliwy, bo za takie rzeczy można dziesięć razy rozstrzelać”
(Tamże, s. 823).
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 30 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
i kategorycznie Bucharin odrzuca oskarżenie o szpiegostwo (ss. 409, 441, 452, 460, 817) i można mu
przeciwstawić jedynie świadectwa Szarangowicza i Iwanowa, obu również oskarżonych w tym samym
procesie, których uważa on za prowokatorów, bez żadnego protestu ze strony prokuratora Wyszyńskiego (s.
409). Jak może on uznawać się odpowiedzialnym za akty zdrady i zarazem odrzucać kwalifikację zdrajcy?
Czy można wierzyć w przyznanie się, nie wierząc w zaprzeczenia? Jedne i drugie są zestawione
obok siebie, zwłaszcza w ostatnim słowie. Zaprzeczenia, którym towarzyszy przyznawanie się, nie mogą
wpłynąć na złagodzenie kary. Czy można wierzyć w zaprzeczenia i odmawiać całkowicie wiarygodności
przyznawaniu się? Lecz jak, po wyrokach pierwszych dwóch procesów, Bucharin miałby spodziewać się, że
uratuje swe życie dzięki przyznaniu się? Jeśli byłoby ono wymuszone na nim przez tortury fizyczne czy
psychiczne, to nie traktowano by go jako przyznania się niepełnego. Pozostają fantastyczne hipotezy
dziennikarzy. Bucharin przewiduje je i odrzuca w swym ostatnim słowie. “Często tłumaczy się skruchę za
pomocą rozmaitych absurdalnych absolutnie rzeczy, jak na przykład tybetański proszek, etc. Co do mnie, to
powiem, że w areszcie, gdzie przebywałem prawie rok, pracowałem, byłem zajęty, zachowywałem jasność
umysłu (...). Mówi się o hipnozie. Ale w tym procesie sam podjąłem się swojej obrony, byłem zorientowany
w sprawie i polemizowałem z prokuratorem. I każdy, nawet jeśli nie jest zbyt obeznany z różnymi
gałęziami medycyny, będzie zmuszony przyznać, że nie mogłoby tu być hipnozy. Często tłumaczy się
skruchę stanem ducha à la Dostojewski, specjalnymi cechami duszy («słowiańska dusza»). Jest to prawda,
na przykład w odniesieniu do postaci takich jak Alosza Karamazow, w odniesieniu do postaci
powieściowych, takich jak z Idioty i innych typów Dostojewskiego. Ci są gotowi krzyczeć w miejscu
publicznym: «Bijcie mnie, prawowierni, jestem zbrodniarzem». Otóż nie wchodzi to tu w grę. W naszym
kraju «słowiańska dusza» i psychologia bohaterów Dostojewskiego są rzeczami dawno minionymi – jest to
czas zaprzeszły. Typy takie nie istnieją już u nas, chyba że w jakichś zakamarkach prowincjonalnych
domostw – a i to nie!”
54
Bucharin w trakcie przewodu sądowego, jak i w swym ostatnim słowie nie wygląda
na zaszczutego. Nie jest to, jak widzieliśmy, winny, który wywodzi prawdę w pole, lecz nie jest to również
sterroryzowany niewinny. Sprawia wrażenie świadomego człowieka wykonywującego precyzyjne i trudne
zadanie.
Jakie? Bucharin zamierza pokazać, że jego działalność opozycyjna, oparta na pewnej ocenie
przebiegu rewolucji w ZSRR i w świecie, mogła być wykorzystana, czy to poza ZSRR, czy nawet
wewnątrz, przez wszystkich przeciwników kolektywizacji, dostarczała im ideologicznej platformy i tym
samym przybierała kontrrewolucyjny kształt – chociaż oczywiście on sam nigdy nie oddawał usług
żadnemu obcemu sztabowi generalnemu. Lecz tego wszystkiego nie może on powiedzieć: powiedzieć to
wprost, oznaczałoby oddzielać osobistą uczciwość od historycznej odpowiedzialności i w rezultacie
odsunąć osąd historii. A między Bucharinem i władzą sądzącą, nawet jeśli nie ma jawnego układu, to
przynajmniej istnieje milczący układ, że i on, i tamci są marksistami. Bucharin może więc tylko bawić się w
niuanse, polemizować, dawać do zrozumienia. Jedyną bronią, na którą sobie pozwala, jest ironia. Co do
reszty, to godzi się on na to, o co się go oskarża. Naszym zadaniem obecnie jest powiedzieć to, co on mógł
tylko zasugerować.
U początków “zbrodni” były jedynie rozmowy między przeciwnikami przymusowej kolektywizacji
i autorytarnego kierownictwa partii. Kolektywizacja jest przedwczesna. Socjalizm nie jest możliwy w
jednym kraju. Rewolucja w Rosji wyprzedziła rozwój ekononomiczny, więc rosyjska polityka ma z
konieczności charakter wąsko narodowy i światowy ruch rewolucyjny nie może kierować się wyłącznymi
koniecznościami Związku Radzieckiego. W świecie nastąpiła stabilizacja kapitalizmu, a nie, jak
spodziewali się ludzie z 1917 roku, rozprzestrzenienie rewolucji. Bezużyteczne jest sprzeciwiać się biegowi
rzeczy, niemożliwe jest gwałcenie historii – trzeba przedłużać i rozwijać NEP. Polityka taka nie jest sama z
siebie kontrrewolucyjna. Lenin, który nie bał się słów, bronił w 1922 roku NEP-u jako polityki “odwrotu”
na pozycje “kapitalizmu państwowego”. I dodawał: “(...) Brzmi to bardzo dziwnie, być może nawet
niedorzecznie, gdyż i wówczas już republika nasza była republiką socjalistyczną; dokonywaliśmy wówczas
co dzień z ogromnym pośpiechem – rozmaitych nowych posunięć gospodarczych, których nie można
54
Stenogram przewodu sądowego, ss. 824-825.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 31 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
nazwać inaczej, jak socjalistycznymi. A jednak uważałem wtedy, że kapitalizm państwowy w porównaniu z
ówczesnym stanem gospodarczym Republiki Radzieckiej stanowi krok naprzód, i myśl tę wyjaśniłem
następnie, wyliczając po prostu zasadnicze elementy niehomogeniczne struktury gospodarczej Rosji. (...) w
roku 1921, kiedyśmy przebyli najważniejszy etap wojny domowej, i to przebyliśmy zwycięsko, natknęliśmy
się na wielki – uważam, że na największy – wewnętrzny kryzys polityczny Rosji Radzieckiej, który
spowodował niezadowolenie nie tylko znacznej części chłopstwa, lecz również robotników. Było to po raz
pierwszy – i mam nadzieję, po raz ostatni – w historii Rosji Radzieckiej, że wielkie masy chłopstwa nie
świadomie, lecz instynktownie były nastrojone przeciwko nam. Co wywołało tę swoistą, a dla nas
oczywiście bardzo nieprzyjemną sytuację? Przyczyna tkwiła w tym, że w swojej ofensywie ekonomicznej
posunęliśmy się zbyt daleko naprzód, że nie zapewniliśmy sobie dostatecznej bazy, że masy wyczuły to,
czego wówczas nie umieliśmy jeszcze świadomie sformułować, lecz co wkrótce – po kilku tygodniach –
również i my przyznaliśmy, a mianowicie: że bezpośrednie przejście do czysto socjalistycznej formy
gospodarki, do czysto socjalistycznego podziału przekracza nasze siły i że jeśli nie potrafimy dokonać
odwrotu w ten sposób, by ograniczyć się do zadań łatwiejszych, to grozi nam zagłada. Kryzys rozpoczął się
chyba w lutym 1921 roku. Już na wiosnę tegoż roku zdecydowaliśmy jednogłośnie – poważnej różnicy
zdań z tego powodu wśród nas nie zauważyłem – przejść do nowej polityki ekonomicznej”
55
. Po
doświadczeniach NEP, stosownie zresztą do poglądów lewicowej opozycji, kierownictwo partii uznaje za
nieodzowne położyć kres ustępstwom. Przechodzi do ofensywy za pomocą wszelkich środków. Podejmuje
przymusową kolektywizację – i to w tej atmosferze wojny domowej Bucharin i jego przyjaciele
podtrzymują punkt widzenia NEP. “Etap ten – mówi Bucharin na procesie – uważam za przejście do
«dwojakiego rozliczania» na całej linii frontu”
56
. To znaczy, że począwszy od tego momentu, kiedy
kierownictwo stalinowskie głęboko zaangażowało się w kolektywizację, opozycjoniści chcąc nie chcąc
odgrywają rolę kontrrewolucjonistów. Trzeba wiedzieć, że mówią oni szorstkim językiem. Platforma
Riutina, o której Bucharin mówi, że ją znał, określała Stalina jako “wielkiego prowokatora”, “grabarza
rewolucji i partii”. Jeśli tak było, to dlaczego w języku stalinowców Bucharin nie miałby być
prowokatorem? Trocki podtrzymywał program industrializacji, ale za pomocą łagodniejszych metod.
Bucharin mówi, że w obliczu przymusowej kolektywizacji, Trocki staje faktycznie po stronie kułaka. “(...)
Trocki musiał zdjąć swój lewacki uniform. Skoro tylko doszło do precyzyjnego sformułowania tego, co w
ostatecznym rachunku należało robić, natychmiast ujawniła się jego prawicowa platforma, to znaczy musiał
on mówić o dekolektywizacji, etc.”
57
. Polityka przemocy kierownictwa stalinowskiego stworzyła tego
rodzaju przesilenie, że możliwe pozostały tylko dwa stanowiska: być za albo być przeciw, a dyskutowanie
nad środkami było faktycznie opóźnianiem kolektywizacji i industrializacji. Czy chcieliśmy przywrócić
kapitalizm? – mówi w istocie Bucharin. To nie ta kwestia. Nie chodzi o to, co chcieliśmy, lecz o to, co
robiliśmy. “Chciałbym poruszyć inną stronę zagadnienia, w moim pojęciu o wiele ważniejszą, stronę
obiektywną tej rzeczy, gdyż tu staje problem odpowiedzialności i oceny z punktu widzenia przestępstw
ujawnionych na procesie, (...) prawicowi kontrrewolucjoniści reprezentowali, wydaje się, na początku
«odchylenie», jedno z tych odchyleń, które od razu zaczynają od niezadowolenia w sprawie kolektywizacji,
w sprawie industrializacji pod pretekstem, że industrializacja rujnuje produkcję. To było istotne na pierwszy
rzut oka (...). Kiedy cała machina państwowa, wszystkie środki, najlepsze siły zostały zmobilizowane dla
industrializacji kraju, dla kolektywizacji, my znaleźliśmy się po stronie kułaków, kontrrewolucjonistów,
znaleźliśmy się też po stronie niedobitków kapitalizmu, które wtedy jeszcze istniały w dziedzinie wymiany
towarowej (...). Wtedy nasza mentalność konspiratorów kontrrewolucjonistów utwierdzała się coraz
bardziej w tym kierunku, że kołchoz to muzyka przyszłości. Trzeba pomnażać bogatych posiadaczy. Taki
oto zadziwiający zwrot dokonał się w naszym sposobie widzenia (...). W 1917 roku nikomu z członków
partii, mnie nie wyłączając, nie przyszłoby do głowy litować się nad traconymi białogwardzistami; a w
55
W. I. Lenin, Pięć lat rewolucji rosyjskiej a perspektywy rewolucji światowej. Referat wygłoszony na IV Kongresie
Międzynarodówki Komunistycznej, 13 listopada 1922, w: Dzieła, t. 33, Warszawa, KiW 1957, s. 434 i 437.
56
Stenogram przewodu sądowego, s. 413.
57
Tamże, s. 415.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 32 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
okresie likwidacji kułaków, w latach 1929-1930, my żałujemy wywłaszczanych kułaków (...). Kto z nas w
1919 roku miałby pomysł imputowania ruiny naszej gospodarki bolszewikom, a nie sabotażowi? Nikt.
Wyglądałoby to całkiem otwarcie na zdradę. A jednak, od 1928 roku ja sam dostarczałem formułki
odnoszące się do militarno-feudalnej eksploatacji chłopstwa, to znaczy obarczałem kosztami walki klasowej
nie klasę wrogą proletariatowi, lecz właśnie kierownictwo samego proletariatu. To był zwrot o 180 stopni.
Oznacza to, że w tym punkcie platformy polityczne i ideologiczne przekształciły się w platformy
kontrrewolucyjne (...) Logika walki doprowadziła do logiki idei, doprowadziła nas do zmiany naszej
mentalności, do odrewolucjonizowania naszych celów”
58
.
Co do wszystkich głównych punktów oskarżenia punkt widzenia Bucharina jest ten sam: u źródeł
swej działalności kładzie on pewną ocenę perspektyw i ukazuje, że w danej sytuacji i dzięki logice walki
konsekwencje tej oceny były faktycznie kontrrewolucyjne i że musi on przeto odpowiadać za historyczną
zdradę. Oczywiście, Bucharin nie był faszystą. Przedsiębrał nawet środki ostrożności przeciwko
bonapartystowskim tendencjom, których dopatrywał się w środowiskach wojskowych. Prawdą jest
natomiast to, że w batalii o kolektywizację opozycja mogła wesprzeć się jedynie na kułakach, na
elementach mienszewickich i eserowskich, które jeszcze pozostały, i na pewnych elementach w armii;
mogąc obalić kierownictwo partii jedynie wraz z nimi – musiałaby z nimi dzielić władzę, i to tu, w
ostatecznym wyniku, są “elementy cesaryzmu”
59
. Oczywiście, Bucharin nie był powiązany z kozackimi
środowiskami białogwardyjskimi za granicą. Ale opozycja kułacka interesowała go politycznie. Zasięgał
informacji o buntach kułaków u przyjaciół, którzy przybywali z Kaukazu Północnego czy z Syberii, a
którzy sami zdobywali wiadomości w środowiskach kozackich. Godził się więc na odpowiedzialność za te
bunty
60
. Marksistowska polityka nie jest przede wszystkim systemem poglądów – jest to lektura efektywnej
historii i Bucharin jako marksista nie tyle starał się urzeczywistnić plan, ile odkryć wewnątrz ZSRR siły,
które uważał za decydujące. W tym duchu konstatował, że “Kaukaz Północny był jednym z tych rejonów,
gdzie niezadowolenie chłopstwa przejawiało się i będzie się przejawiać z największą siłą”
61
. Jeśli następnie
stawia się, jak on mówi, “kropki nad i”, jeśli zamienia się oczekiwania w winę, to jest to wyolbrzymianie i
fałszowanie faktów, ale taka interpretacja pozostaje historycznie uprawniona, gdyż mąż stanu określa się
nie przez to, co sam robi, lecz przez siły, na które liczy. Rolą prokuratora jest ukazanie działalności
Bucharina w planie historii i w planie celów. Bucharin uznaje tę interpretację za uprawnioną, chce tylko, by
wiedziano, iż jest to interpretacja i że z kozakami związany jest jedynie w perspektywie. Wyszyński pyta:
Czy wasi wspólnicy z Kaukazu Północnego byli powiązani z kozackimi środowiskami białej emigracji za
granicą, tak czy nie? – Nic o tym nie wiem – mówi Bucharin. – Rykow tak mówi. – Jeśli Rykow to mówi,
to musi to być prawdą. – Lecz wy temu przeczycie? – Nie przeczę temu, lecz nic o tym nie wiem. –
Odpowiedzcie tak albo nie. – To możliwe, to prawdopodobne, lecz nic o tym nie wiem. Wyszyński sytuuje
się w takim porządku rzeczy, gdzie nie ma nieokreśloności. Chciałby wymazać to miejsce
niezdeterminowania, tę świadomość Bucharina, gdzie są rzeczy nieznane, rejony puste i dopuścić widzenie
tylko tych rzeczy, których dokonał albo które umożliwił.
Konsekwentna opozycja nie może ignorować zagranicy, która wywiera presję na granice ZSRR.
Musi “wykorzystywać antagonizmy między imperialistycznymi mocarstwami”
62
, to znaczy brać stronę
jednych państw burżuazyjnych przeciwko drugim i co najmniej “neutralizować”
63
przeciwników. Rząd
radziecki w Brześciu Litewskim zneutralizował Niemcy za cenę częściowego rozczłonkowania i opozycja,
skoro widzi siebie w historycznej roli, ma oczywiście te same prawa. Ponosi również tę samą
odpowiedzialność: wchodzi bowiem w niebezpośrednie związki z nieprzyjacielem. Jest oczywiste, że w
58
Tamże, ss. 405-406. Podkreślenie moje. Widać, że Bucharin mówi tu, co myśli, i przedstawia własną wersję “zbrodni”
opozycji – co potwierdza wtręt przewodniczącego (“Robicie nam wykład”, s. 406).
59
Tamże, s. 407.
60
Tamże, s. 424.
61
Tamże, s. 146.
62
Tamże, s. 818.
63
Tamże, ss. 436, 450.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 33 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
tych sondażach jeden stara się oszukać drugiego. Niepewna metoda – mówi Wyszyński. “Zawsze jest tak”
64
– odpowiada Bucharin. I rzeczywiście, w świecie, w którym ponad zawartymi układami siła każdego z
układających się pozostaje jakby tajną klauzulą, a każdy pakt oznacza co innego niż to, co jest w nim
zawarte, podjęcie działań dyplomatycznych jest oznaką słabości, ryzykiem, a zwłaszcza tym ryzykiem, że
neutralizacja Niemiec będzie pewnego dnia zarzucana Bucharinowi jako zdrada, podczas gdy dla rządu z
1917 roku (który zresztą nie miał wyboru) – jest tytułem do chwały. Na konto Bucharina liczyło się to, że
był on przeciwny koncesjom terytorialnym; musiał jednak liczyć się z tymi ze swych przyjaciół, którzy
uważali je w tym wypadku za konieczne. Zrozumiałe jest, że nigdy nie zostały one sprecyzowane i że
opozycja nie sprzedała Ukrainy za władzę. Lecz niektórzy z opozycjonistów sądzili, że trzeba będzie ją
kiedyś odstąpić. W tej ocenie pewnych ewentualnych faktów jako już dokonanych jest wszystko. Bucharin,
ze swej strony, nie był defetystą. Ale wielu ludzi z opozycji sądziło, że ZSRR jest niezdolny sam
wytrzymać obcej agresji
65
. Jeśli uważa się porażkę za nieuniknioną, to trzeba ją traktować jako daną zadania
do rozwiązania. Wszelkie działanie zakłada rachunek przyszłości, który przyczynia się do tego, iż staje się
ona nieunikniona. Jeśli nawet istnieje, we właściwym sensie tego słowa, wiedza o przeszłości, to nikt nigdy
nie utrzymywał, aby miała istnieć wiedza o przyszłości, a marksiści są ostatnimi, którzy by to czynili.
Istnieją perspektywy, ale samo to słowo mówi wystarczająco, że chodzi tu tylko o horyzont
prawdopodobieństwa, porównywalny do horyzontu naszej percepcji, który może, w miarę jak się do niego
przybliżamy i jak przeistacza się on w teraźniejszość, okazać się dość różny od tego, czego oczekiwaliśmy.
Pewne są tylko główne linie rozwojowe, czy też dokładniej, pewne możliwości są wykluczone: na przykład,
wykluczona jest ostateczna stabilizacja kapitalizmu. Lecz jak i jakimi drogami socjalizm stanie się faktem,
to pozostawia się ocenie koniunktury, której trudności podkreślał Lenin mówiąc, iż postęp nie jest taki
prosty jak Newski Prospekt. Znaczy to nie tylko, że mogą przytrafiać się odchylenia, ale że nawet nie
wiemy, rozpoczynając ofensywę, czy będzie ona musiała być prowadzona do końca, czy przeciwnie, trzeba
będzie przejść do strategicznego odwrotu. Zdecydować o tym będzie można tylko w trakcie walki i
stosownie do zachowania przeciwnika
66
. Każdy zarys perspektyw, nawet jeśli opiera się na bardzo wielu
faktach, jest jednakże wyborem i jednocześnie wyraża pewne obiektywne możliwości, jak i siłę, i trafność
każdej rewolucyjnej świadomości. Ten, kto wytycza perspektywy ofensywy, zawsze może być
potraktowany jako prowokator, a ten, kto wytycza perspektywy odwrotu może zawsze być traktowany
jako kontrrewolucjonista. Przyjaciele Bucharina liczyli się z porażką i odpowiednio do tego działali. Ale
liczyć się z czymś, to w pewien sposób liczyć na coś.
Cała polemika między Wyszyńskim a Bucharinem obraca się wokół dwóch równie krótkich słów,
jak te właśnie. “Kiedy spytałem Tomskiego – oświadcza Bucharin – jak widzi on mechanizm zamachu
stanu, odpowiedział mi, że jest to sprawa wojskowej organizacji, która powinna otworzyć front”.
Wyszyński tłumaczy to tak: – “Projektowaliście otworzyć front Niemcom?” “Nie – podejmuje Bucharin –
Tomski powiedział mi, że wojskowi powinni otworzyć front”.
“– Bucharin: Powiedział on «powinni», ale sens tego słowa jest «müssen», a nie «sollen».
– Wyszyński: Zostawcie waszą filologię. «Powinien», to znaczy «powinien».
– Bucharin: Znaczy to, że w środowiskach wojskowych istniała myśl, że w tym wypadku
środowiska wojskowe...
64
Tamże, s. 466.
65
Wiadomo, że L. Trocki sformułował kategorycznie taką prognozę w Zdradzonej rewolucji.
66
“Winniśmy nie tylko wiedzieć, jak mamy postępować, jeśli bezpośrednio przechodzimy do natarcia i przy tym zwyciężamy.
W czasach rewolucyjnych nie jest to tak bardzo trudne, ale i nie tak ważne, a w każdym bądź razie nie jest to decydujące.
Podczas rewolucji zawsze zdarzają się chwile, kiedy nieprzyjaciel traci głowę, i jeżeli go w takiej chwili zaatakujemy, z
łatwością możemy zwyciężyć. Ale to jeszcze nic nie znaczny, ponieważ nieprzyjaciel nasz, jeśli jest dostatecznie wytrwały,
zawczasu może zgromadzić siły itd. Może on wówczas z łątwością sprowokować nas do zaatakowania, a następnie odrzucić
wstecz na długie lata. Oto dlaczego uważam, że sprawa przygotowania sobie możności odwrotu ma bardzo ważne znaczenie, i
to nie tylko z teoretycznego punktu widzenia. Także z praktycznego punktu widzenia wszystkie partie, które przygotowują się
do rozpoczęcia w najbliższej przyszłości bezpośredniego natarcia na kapitalizm, powinny obecnie pomyśleć również o tym, jak
sobie zabezpieczyć odwrót” (W. I. Lenin, Pięć lat rewolucji..., dz. cyt., s. 436).
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 34 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
– Wyszyński: Nie, nie chodzi o myśl, lecz o to, że oni powinni. To znaczy...
– Bucharin: Nie, to nie znaczy.
– Wyszyński: To znaczy, że nie powinni oni otworzyć front?
– Bucharin: Ale z czyjego punktu widzenia? Tomski mówił o tym, co mu powiedzieli wojskowi, o
tym, co powiedział mu Enukidze...
– Wyszyński: Pozwólcie mi zacytować oświadczenie Bucharina, tom 5, strony 95-96 (...). Niżej jest
napisano: «Odpowiedziałem mu na to, że w tym wypadku byłoby stosowne oddać pod sąd
odpowiedzialnych za porażkę na froncie. Pozwoliłoby to nam pociągnąć za sobą masy, grając na hasłach
patriotycznych (...)».
– Bucharin: Nie znaczy to «grać» w pejoratywnym znaczeniu tego słowa...
– Wyszyński: Oskarżony Bucharin, o fakcie, że stosowaliście w tym wypadku jezuicki proceder,
proceder perfidny, świadczy również to, co następuje potem. Pozwólcie mi odczytać ciąg dalszy: «Miałem
na względzie, że dzięki temu, to znaczy za pomocą oskarżenia odpowiedzialnych za porażkę, można się
będzie przy okazji uwolnić od niebezpieczeństwa bonapartyzmu, które wzbudzało we mnie niepokój»”
67
.
Scenariusz jest jasny: jest patriotyzm mas, jest wśród niektórych wojskowych duch defetyzmu;
powali się dyktaturę dzięki porażce i zlikwiduje wojskowych wspierających się na masach. Cel Bucharina
nie jest patriotyczny, ale tym bardziej nie jest antypatriotyczny. Chodzi o wykorzystanie koniunktury, by
ustanowić nowe kierownictwo reżimu. To nie Bucharin wytworzył defetyzm wojskowych. “Obywatelu
Prokuratorze, mówię, że to był fakt polityczny”
68
. Historia nie jest ciągiem spisków i machinacji, gdzie
świadome chęci kierowały biegiem rzeczy. W rzeczywistości spiski jako takie synchronizują istniejące już
siły
69
. Polityk nie miałby racji, uchylając się od odpowiedzialności za ruchy, które wykorzystuje, tak jak nie
miałoby się racji, imputując mu ich szczegółowe projekty. Filozofia historii mogłaby się dużo nauczyć ze
słownika komunistycznego. Komunistyczna polityka nie wybiera celów – orientuje się ona na siły już
działające. Określa się ona nie tyle przez swe idee, ile przez stanowisko zajmowane w dynamice historii.
Odpowiedzialność jakiegoś ruchu określona jest rolą, jaką gra on we współistnieniu, tak jak charakter
człowieka tkwi o wiele bardziej w jego fundamentalnym projekcie niż w jego rozmyślnych decyzjach.
Można więc odpowiadać za akty zdrady, nie chcąc żadnego z nich. W trakcie procesu w 1938 roku
oskarżeni naciskani, aby się przyznali, odpowiadają z dziesięć razy: “To dobra formuła”
70
, “można
powiedzieć, że tak”
71
, “nie jestem wcale lepszy niż szpieg”
72
, “można tak sformułować”
73
. Dla pospiesznego
czytelnika jest to równoznaczne z przyznaniem się (lecz cóż szkodzi uchodzić za szpiega w oczach
spieszących się ludzi?). Dla przyszłych marksistów – formuły te chronią rewolucyjny honor oskarżonych.
Podobno były pertraktacje między opozycją a rządem niemieckim. Czy Bucharin o tym wiedział?
Nie, ale “generalnie” uważał je za użyteczne. Gdyby o tym wiedział, to aprobowałby je czy potępiał? Nie
potępiał ich, a zatem je aprobował. “Pytam was – podejmuje Wyszyński – aprobowaliście je, tak czy nie?
– Bucharin: Powtarzam obywatelu prokuratorze: jeśli ich wtedy nie potępiłem, zatem je
aprobowałem.
– Wyszyński: W konsekwencji aprobowaliście je?
– Bucharin: Jeśli ich nie potępiłem, to w konsekwencji je aprobowałem.
– Wyszyński: To jest to, o co was pytam: zatem aprobowaliście je?
– Bucharin: «W konsekwencji» jest równoważne «zatem».
– Wyszyński: A zatem?
67
Stenogram przewodu sądowego, s. 461.
68
Tamże, s. 434.
69
“Wybaczcie, obywatelu prokuratorze, – mówi pewnego razu Bucharin – lecz stawiacie kwestię w sposób zbyt personalny.
Nurt ten narodził się...”, a Wyszyński, przerywając: “Nie pytam, w jakim momencie narodził się ten ruch, pytam was, w jakim
momencie została zorganizowana ta grupa” (Tamże, s. 540).
70
Tamże, Bucharin, s. 148.
71
Tamże, Bucharin, s. 441.
72
Tamże, Rykow, s. 441.
73
Tamże, Bucharin, s. 148.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 35 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
– Bucharin: A zatem, aprobowałem je”
74
.
I, by zakończyć, Rykow podsumowuje: “Nie jesteśmy obaj dziećmi. Jeśli się czegoś nie aprobuje, to
trzeba z tym walczyć. W tych sprawach nie można odgrywać neutralności”
75
. Jedynie dzieci wyobrażają
sobie, że ich życie można oddzielić od życia innych, że ich odpowiedzialność ogranicza się do tego, co
same zrobiły, że istnieje granica dobra i zła. Marksista wie dobrze, że każda ludzka inicjatywa polaryzuje
interesy, z których nie wszystkie są godne uznania. Stara się tylko postępować w ten sposób, żeby w tym
chaosie postępowe siły utorowały sobie drogę. W świecie walki nikt nie może się łudzić, że będzie miał
czyste ręce. Bucharin nie potępiał kontaktów nawiązanych z Niemcami. Stalin podpisał pakt niemiecko-
radziecki. Cóż to szkodzi, kiedy idzie o ratowanie rewolucji, to znaczy ludzkiej przyszłości? Wszyscy
marksiści (i myślę, że jeszcze paru innych) dobrze znają niejednoznaczność rozdartej historii. Oto dlaczego
ich polemiki są tak gwałtowne, dlaczego “zdrajca” i “prokurator” są klasycznymi terminami w ich
dyskusjach, dlaczego również po najgorszych polemikach widzi się ich pogodzonych. Jest tak, bo nie
chodzi o osądzenie osoby, lecz o ocenę roli historycznej. Oto dlaczego, na samych procesach, oskarżeni
przemawiają do swych sędziów jak równi im i czasami zdają się być nie tyle ich adwersarzami, ile
współpracownikami.
W końcu jednak, jeśli opozycja ryzykowała, że stanie się siłą kontrrewolucyjną i wiedziała o tym, to
dlaczego trzymała się tej linii? I jeśli już ją utrzymała, to dlaczego porzuca ją w momencie procesu? Jest
tak, bo pojawiły się nowe fakty wywracające dotychczasowe perspektywy i przekształcające opozycję w
awanturnictwo. Skonkretyzowała się groźba wojny. “(...) przypominam sobie i nie zapomnę tego dopóki
żyję – mówi Rakowski – okoliczności, które doprowadziły mnie ostatecznie do przyznania się. Pewnego
razu w śledztwie, było to w lecie, dowiedziałem się najpierw o rozpętaniu agresji japońskiej przeciwko
Chinom, przeciwko narodowi chińskiemu, dowiedziałem się o nie maskowanej agresji Niemiec i Włoch
przeciwko narodowi hiszpańskiemu... Dowiedziałem się o gorączkowych przygotowaniach wszystkich
państw faszystowskich w zamiarze rozpętania wojny światowej. To, czego czytelnik dowiaduje się
zazwyczaj każdego dnia w skąpych dawkach dzięki depeszom agencyjnym, ja dowiedziałem się od razu, w
dawce silnej i zmasowanej. Byłem tym dosłownie przygwożdżony (...)”
76
. I Bucharin: “Jestem już ponad
rok w areszcie. W wyniku tego nie wiem, co się dzieje na świecie, ale jeśli sądzić tylko z paru okruchów
rzeczywistości, które dotarły do mnie przez przypadek, widzę, czuję i rozumiem, że interesy, które tak
zbrodniczo zdradziliśmy, wchodzą w nową fazę swego kolosalnego rozwoju: że jawią się one obecnie na
scenie międzynarodowej jako największy, najpotężniejszy czynnik obecnego etapu proletariackiej
międzynarodówki”
77
. Przymusowa kolektywizacja, tempo industrializacji czy rytm planów pięcioletnich
przestają być tematem do dyskusji z chwilą, gdy staje się jasne, iż pracuje się na krótki dystans i że stawką
w grze będzie istnienie państwa radzieckiego. Bliskość wojny rozjaśnia retrospektywnie minione lata i
uwidocznia, że należały już one do tego “nowego etapu walki ZSRR”
78
, w którym nie może być
wątpliwości, iż należy tworzyć front. Aresztowany kilka lat wcześniej
79
, a nawet kilka miesięcy wcześniej
sądzony, Bucharin być może nie poddałby się. Ale w światowej sytuacji roku 1938 zmiażdżenie opozycji
nie może już uchodzić za przypadek. Bucharin i jego przyjaciele zostali pobici – znaczy to, że mieli przeciw
sobie wytrawną policję, nieubłaganą dyktaturę – ale ich porażka oznacza jeszcze coś bardziej istotnego: że
ta faza historyczna domagała się tego systemu, który ich rozbił. “Historia powszechna jest uniwersalnym
trybunałem” – mówi Bucharin
80
.
Istnieje więc dramat procesów moskiewskich, ale Koestler daleki jest od nadania mu właściwej
formuły. To nie Jogin zmaga się z Komisarzem, poczucie moralne z efektywnością polityczną, stan
oceaniczny z działaniem, serce z logiką, człowiek “bez balastu” z tradycją – między tymi antagonistami nie
74
Tamże, ss. 434-435.
75
Tamże, s. 435.
76
Tamże, s. 333.
77
Tamże, s. 814.
78
Tamże, s. 827.
79
Trzeba stwierdzić, że represje dotknęły górę partyjną dopiero w latach przed samą wojną.
80
Stenogram przewodu sądowego, Ostatnie słowo, s. 826.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 36 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
ma wspólnej płaszczyzny, a przez to nie ma możliwości spotkania. Co najwyżej może się zdarzyć, że w
jednym człowieku następują po sobie, zależnie od okoliczności, te dwie postawy. Jest to patetyczne, lecz to
tylko przypadek psychologii: widać, jak przechodzi się od jednej postawy do drugiej, nie będąc jednak tym
samym człowiekiem w obu momentach. Raz jest on Joginem – i wtedy zapomina o niezbywalnej
konieczności urzeczywistniania swego życia na zewnątrz, by było ono prawdziwe, a raz staje się znowu
Komisarzem – i wtedy gotów jest przyznać się do czegokolwiek. Przeskakuje od scjentyzmu do
nieokiełznania życia wewnętrznego, to znaczy od jednej niedorzeczności do drugiej. W przeciwieństwie do
tego prawdziwy tragizm zaczyna się wtedy, gdy ten sam człowiek zrozumiał, że nie potrafiłby wyprzeć się
obiektywnego kształtu swych działań, że jest tym, czym jest dla innych w kontekście historii i że zarazem
jednak motyw jego działania pozostaje ludzką wartością tak, jak jej bezpośrednio doznaje. Tak więc między
wewnętrznością i zewnętrznością, subiektywnością i obiektywnością, osądem i przygotowaniami nie mamy
już do czynienia z serią oscylacji, ale z dialektycznym stosunkiem, to znaczy ze sprzecznością ugruntowaną
w prawdzie, i to ten sam człowiek stara się realizować w obu planach. Nie mamy już Rubaszowa, który
kapituluje bezwarunkowo, kiedy sądzony jest przez swych towarzyszy z partii, i który wypiera się swej
przeszłości, kiedy słyszy krzyki Bogrowa – mamy Bucharina, który godzi się patrzeć na siebie w kontekście
historii i motywuje historycznie swoje skazanie, ale broni swego rewolucyjnego honoru. Bucharina,
gotowego, jak każdy człowiek, do wyjaśnień psychologicznych. Lenin mówił o nim: “daje on wiarę
wszystkim plotkom i jest diabelnie niestały w polityce”. A także: “wojna popchnęła go ku ideom na poły
anarchistycznym. Na naradzie, gdzie zostały przyjęte rezolucje z Berna (wiosna 1915 roku), zaprezentował
on tezy (...) szczyt niedorzeczności, hańba, pół-anarchizm”. Opozycjonista, potem związany z
kierownictwem stalinowskim, znowu opozycjonista, jeszcze raz związany z tym kierownictwem – może i
musi być Bucharin rozumiany jako intelektualista rzucony w politykę. Jeśli rolą i przyzwyczajeniem
intelektualisty jest odkrywanie dla całokształtu danych faktów wielu możliwych znaczeń i metodyczne ich
konfrontowanie, a polityk jest tym, który z mniejszą być może świadomością dostrzega jednak pewniej
efektywne znaczenie i jakby konfigurację danej sytuacji – to niestabilność Bucharina można wyjaśnić przez
psychologię profesora. A jednak zmienia się on w ramach marksizmu i jest w tym stały element jego
kariery, a zatem przyzwyczajenia profesora nie wyjaśniają w jego przypadku wszystkiego. Na procesie w
1938 roku patetyczność jednostkowa zaciera się, a prześwituje dramat związany z ogólniejszymi
strukturami ludzkiego działania, tragizm prawdziwy, tragizm historycznej przypadkowości. Niezależnie od
dobrej woli, człowiek podejmuje działanie, nie mogąc ściśle określić obiektywnego sensu swego czynu:
tworzy sobie obraz przyszłości, usprawiedliwiony jedynie dzięki prawdopodobieństwu, który jednakże w
rzeczywistości wywołuje ową przyszłość – można go przeto oskarżyć, gdyż sam wynik nie jest
dwuznaczny. Dialektyka, której biegu nie da się całkowicie przewidzieć, może przekształcić ludzkie
intencje w ich przeciwieństwo, a jednak stanowisko trzeba zajmować od razu. Krótko, jak to powiedział
Napoleon i co powtórzył Bucharin, zanim zamilkł: “przeznaczenie to polityka”
81
– przeznaczenie nie będące
tu fatum zapisanym z góry bez naszej wiedzy, lecz kolizją, w samym sercu historii, przypadkowości i
ostatecznego rezultatu, wielorakich ewentualności i jedynej aktualności; a także koniecznością, w której
tkwimy w działaniu, traktowania jako urzeczywistnionej jednej tylko z możliwości, jako już obecnego
jednego spośród przyszłych stanów. Człowiek nie może ani usunąć swojej wolności i swojej władzy
sądzenia – bo to, co nazywa biegiem rzeczy, zawsze jest tylko biegiem rzeczy widzianym przez niego – ani
zaprzeczyć kompetencjom trybunału historii, gdyż działając, zaangażował on już innych, a stopniowo los
całej ludzkości. Recepta na podążanie w kierunku wytyczanym przez historię byłaby prosta, gdyby sens
historii był oczywisty w teraźniejszości. Czy należy wobec tego wraz z prawicową opozycją sądzić, iż
historia zmierza ku stabilizacji kapitalizmu w świecie, że ZSRR nie może w tym układzie realizować u
siebie socjalizmu i że w rezultacie powinien skupić się na sobie i wzmacniać swój NEP? Czy też
przeciwnie, wraz z opozycją lewicową należy sądzić, iż traktując stabilizację kapitalizmu jako fakt
dokonany, tym samym umacniałoby się ją, i że należy równolegle przygotowywać socjalizm przez
industrializację i kolektywizację, i podjąć ofensywę na zewnątrz za pośrednictwem narodowych partii
81
Tamże, s. 826.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 37 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
komunistycznych? Czy też w końcu wraz ze stalinowskim centrum należy sądzić, iż w krótkim okresie,
który poprzedza wojnę, historia wymaga, aby wygrać na zewnątrz na czasie dzięki oportunistycznej
polityce i aby wszystkimi środkami przyspieszyć gospodarcze uzbrojenie ZSRR? Historia dostarcza nam
ciągów faktów, które trzeba przedłużać w przyszłość, ale nie pozwala nam rozpoznać z geometryczną
oczywistością ciągu faktów uprzywilejowanych, który ostatecznie wytyczy teraźniejszość, wtedy gdy
będzie ona spełniona. Co więcej, przynajmniej w pewnych momentach, nic nie jest zakodowane w faktach i
historia oczekuje właśnie naszego powstrzymania się lub naszej interwencji, by przybrać jakiś kształt. Nie
znaczy to, abyśmy mogli robić cokolwiek: istnieją stopnie prawdopodobieństwa, które mają swoje
znaczenie. Ale znaczy to, że cokolwiek byśmy robili, będzie to wystawione na ryzyko. Nie znaczy to,
abyśmy mieli się wahać i uciekać od decyzji – ale znaczy, że może ona zaprowadzić męża stanu na śmierć,
a rewolucję do upadku. Lenin skakał z radości, kiedy rosyjska rewolucja przekroczyła czas trwania
Komuny. Istnieje tragizm rewolucji, a rewolucjonista euforyczny należy do obrazków z Epinal. Tragizm ten
pogłębia się, kiedy idzie już nie tylko o to, żeby wiedzieć, czy rewolucja weźmie górę nad swymi wrogami,
ale kiedy pośród rewolucjonistów chodzi o to, kto najlepiej odczytał historię. I właśnie u opozycjonisty
przekonanego, że rewolucyjne kierownictwo myli się, tragizm ten osiąga szczyt. Nie mamy przeto do
czynienia jedynie z fatalizmem – z siłą zewnętrzną, która łamie wolę, ale z prawdziwą tragedią – z
człowiekiem zmagającym się z zewnętrznymi siłami, których jest on ukrytym wspólnikiem. Opozycjonista
nie może być bowiem ani za, ani całkowicie przeciw rządzącemu kierownictwu. Podział nie przebiega już
między człowiekiem a światem, lecz wewnątrz samego człowieka. Oto cała tajemnica moskiewskiego
przyznawania się do win.
Bucharin wie, że mimo wszystko tworzy się infrastruktura socjalistycznego państwa, rozpoznaje w
tym, co się robi, swoje własne życzenia, swoje niegdysiejsze hasła. Nie może więc odciąć się od tego, co
zewnętrzne. Nie może również przyłączyć się do kierownictwa, gdyż sądzi, iż zmierza ono do porażki.
Słynne ani z tobą, ani bez ciebie, które było sentymentalnym zwrotem, staje się w niejednoznacznych
momentach historii formułą wszelkiego ludzkiego działania, bo przekształca się ono pośród rzeczy, nie
rozpoznaje siebie w tym, co wytworzyło, a jednak nie daje się zdezawuować bez popadnięcia w
sprzeczność. W polityce, tak jak w porządku uczuć: jedni zrywają układ, inni przekraczają niezgodę za
pomocą poświęcenia się lub też przez całkiem dobrowolne podporządkowanie, jeszcze inni nie chcą ani
separacji, ani milczenia, gdyż ich wierność i krytyka pochodzą z tej samej zasady – są oni wierni partii, bo
wierzą w rewolucję, która jako proces realizuje się w rzeczach, i krytykują partię, bo wierzą w rewolucję,
która jest także ideą w umysłach. To właśnie, w języku dyktowanym okolicznościami, bardzo dobrze
wyraża Bucharin: “(...) każdy z nas (...) miał szczególne rozdwojenie świadomości, niepełną wiarę w swoją
kontrrewolucyjną misję. Nie powiem, żeby ta świadomość była błędna, była ona jednak niepełna. Stąd ten
rodzaj częściowego paraliżu woli, to zwolnienie refleksu (...). Nie brało się to z braku konsekwentnych idei,
lecz z obiektywnej wielkości socjalistycznego budownictwa (...). Wytworzyła się tu podwójna psychologia
(...). Czasami sam się entuzjazmowałem, gloryfikując w moich pismach socjalistyczne budownictwo, ale
nazajutrz zmieniałem sąd, podejmując działania praktyczne o zbrodniczym charakterze. Ukształtowało się
tu to, co w filozofii Hegla nosiło miano świadomości nieszczęśliwej. (...) To, co stanowi o sile państwa
proletariackiego, to nie tylko rozbicie kontrrewolucyjnych band, lecz również wewnętrzne rozłożenie jego
wrogów, zdezorganizowanie ich woli”
82
. Prawdą jest, że u kresu historii świadomość, według Hegla,
powinna pojednać się z sobą samą. Świadomość nieszczęśliwa była to świadomość wyalienowana, stojąca
przeciw transcendencji, której nie mogła ani porzucić, ani przyswoić. Kiedy historia przestanie być historią
panów i stanie się historią ludzką, każdy powinien odnaleźć się we wspólnym dziele i się w nim realizować.
Ale nawet kraj rewolucji nie jest u kresu historii – walka klas nie kończy się, jak za uderzeniem magicznej
laseczki, wraz z Rewolucją Październikową
83
, świadomość nieszczęśliwa nie znika dzięki dekretowi.
Rewolucja, zwłaszcza jeśli wydarza się w kraju, gdzie nie są jeszcze dane ekonomiczne przesłanki
socjalizmu, rozpoczyna się tylko zwycięskim powstaniem i sama jest stawaniem się. Dopóki nie zostaną
82
Tamże, Ostatnie słowo, s. 824.
83
W. I. Lenin, Dziecięca choroba «lewicowości» w komunizmie, w: Dzieła, t. 31, Warszawa, KiW 1955.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 38 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
stworzone infrastruktury, dopóty będą mogły istnieć świadomości nieszczęśliwe i opozycjoniści, którzy
porzucają opozycję, znowu powracają do opozycji i znowu obejmują swe stanowiska we wspólnej pracy,
dzięki raczej zamierzonemu wysiłkowi niż spontanicznym odruchom. Przyznawanie się do win na
procesach moskiewskich jest tylko granicznym przypadkiem tych wiernopoddańczych listów do Komitetu
Centralnego, które w 1938 roku stanowiły część codziennego życia ZSRR. Jest ono tajemnicze tylko dla
tych, którzy ignorują relacje czynnika subiektywnego i obiektywnego w marksistowskiej polityce.
“Przyznanie się do winy oskarżonych jest średniowieczną zasadą prawną” – mówi Bucharin
84
. A jednak
uznaje się odpowiedzialnym. Bo średniowiecze nie skończyło się, bo historia nie przestała być diaboliczna,
bo nie wygnała jeszcze z siebie swego złego ducha, bo nadal jest w stanie mistyfikować dobre zamiary czy
też świadomość moralną i obracać opozycję w zdradę. W tej mierze, w jakiej alienacja i transcendencja
pozostają, dramat opozycjonisty w partii jest, przynajmniej formalnie, dramatem heretyka w kościele – nie
dlatego, żeby komunizm był, jak to się niejasno mówi, religią, lecz dlatego, że w jednym i drugim
przypadku jednostka przyjmuje z góry jurysdykcję i przyznając kościołowi znaczenie opatrznościowe, a
proletariatowi i jego kierownictwu misję historyczną, i zakładając, że wszystko, co się przydarza, jest
dozwolone od Boga albo przez logikę historii – nie może już dowartościować do końca swych własnych
odczuć wbrew ocenie partii czy kościoła.
Partia, tak jak kościół, zrehabilituje być może tych, których potępiła, kiedy nowa faza historii zmieni
sens ich postępowania. Wytyczne dla usprawiedliwienia osobistego są dane – jest wśród nich Stenogram
przewodu sądowego. Widać w nim, między innymi, jak Rykow i Bucharin walczą o to, by trzymać się
oświadczeń składanych w śledztwie, tak jakby jakaś (milcząca bądź jawna) umowa dawała im prawo
niewychodzenia poza to
85
. Słyszy się, jak Bucharin oświadcza, iż niektórych spośród współobwinionych
widzi po raz pierwszy w życiu
86
, że inni, niegdyś jego przyjaciele, są obecnie nie do poznania
87
, i że “osoby
siedzące na ławie oskarżonych nie tworzą żadnej grupy”
88
. Jeśli słowa te, przetłumaczone na wszystkie
języki, zostały puszczone w świat i poddane uwadze wszystkich – to dlatego, że Ludowy Komisariat
Sprawiedliwości tak zadecydował. Tragizm procesów i ofiarę Bucharina można zmierzyć porównując dwa
teksty. Wyszyński mówił w 1938 roku: “Historyczne znaczenie tego procesu polega przede wszystkim na
tym, że ujawnił on do końca bandycką naturę «bloku prawicowców i trockistów», wyzbytą wszelkiej
ideologii; ujawnił on, że ten blok (...) jest agenturą najemników faszystowskich służb szpiegowskich”
89
.
Osiem lat później, po zwycięskiej wojnie, Stalin oświadcza: “Nie można powiedzieć, aby polityka partii
natrafiała na sprzeczności. Nie tylko wstecznicy, którzy unikają zawsze wszystkiego co nowe, lecz również
wielu członków naszej partii, będących na świeczniku, ciągnęło partię systematycznie do tyłu i wysilało się,
aby wszystkimi możliwymi środkami wprowadzić ją na drogę kapitalistycznego, «zwykłego» rozwoju.
Wszystkie te machinacje trockistów i elementów prawicowych przeciwko partii, cała ich «działalność»
sabotowania przedsięwzięć naszego rządu, zmierzały do jednego tylko celu: udaremnić politykę partii i
zahamować dzieło industrializacji i kolektywizacji”
90
. Wystarczy zamiast “zmierzały do jednego tylko celu”
powiedzieć “mogły mieć tylko jeden rezultat” albo “tylko jeden sens” i dyskusja skończona.
III. Racjonalizm Trockiego
Czyniąc z procesów moskiewskich dramat odpowiedzialności historycznej, dajemy im oczywiście
całkiem inną interpretację od tej, jaką daje im Wyszyński, ale również całkiem inną od interpretacji
lewackiej. Wyszyński i Trocki w tym wypadku zgodnie przyjmują, że procesy moskiewskie nie stawiają
żadnego problemu; pierwszy – ponieważ oskarżeni są zwyczajnie i po prostu winni, drugi – ponieważ są oni
84
Stenogram przewodu sądowego, Ostatnie słowo, s. 826.
85
Tamże, ss. 438, 445.
86
Tamże, s. 816.
87
Tamże, s. 529.
88
Tamże, s. 817.
89
Tamże, ss. 665-666.
90
Przemówienie opublikowane przez Scînteia, główny organ Komunistycznej Partii Rumunii, 3 lutego 1946 roku.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 39 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
zwyczajnie i po prostu niewinni. Według Wyszyńskiego należy wierzyć przyznaniu się oskarżonych, a nie
powinno się wierzyć zastrzeżeniom, które im towarzyszą. Według Trockiego należy wierzyć zastrzeżeniom,
a mieć za nic przyznanie się. Przyznali się pod groźbą pistoletu, a także dlatego, że mieli nadzieję uratować
swe życie albo życie rodziny; przyznali się przede wszystkim dlatego, że nie byli prawdziwymi
bolszewikami-leninowcami, lecz prawicowymi opozycjonistami, “kapitulantami”. Z braku rzetelnej
platformy marksistowskiej wykazywali oni skłonność do podporządkowywania się stalinowskiemu
kierownictwu za każdym razem, gdy w kraju sytuacja się rozładowywała, i odwrotnie, skłonność do
przechodzenia do opozycji w okresach kryzysu i zalążkowej wojny domowej, jak na przykład w epoce
przymusowej kolektywizacji. Byli chwiejni, ponieważ mieli niewyklarowane poglądy, a emocje górowały u
nich nad myśleniem. A przecież każde nowe podporządkowanie się było coraz bardziej uciążliwe. By
znaleźć swoje miejsce w partii, musieli za każdym razem wypierać się coraz bardziej swoich wczorajszych
tez. Stąd w nich ten duch sceptycyzmu i cynizmu, wyrażający się równie dobrze krytykanctwem, jak i
bezwstydną uległością. Byli “złamani”. Przypadek tych niewinnych kapitulantów jest jedynie przypadkiem
psychologicznym. Nie ma ambiwalencji historii, są tylko niezdecydowani ludzie.
Trocki znał lepiej niż my charakter ludzi, o których mówi. Ale właśnie dlatego, w tym, co dotyczy
kapitulanctwa, nadużywa on wyjaśnień psychologicznych. Znajomość osób przysłania mu historyczne
znaczenie faktu. A trzeba szukać poza psychologią, trzeba wiązać “kapitulacje” z fazą historyczną, w jakiej
się pojawiają, i w końcu z samą strukturą historii. Opozycjoniści, którzy postanowili skapitulować i byli
publicznie sądzeni, są to przecież postacie najbardziej znane, są to ci, którzy odegrali najważniejszą rolę w
Rewolucji Październikowej (z wyjątkiem oczywiście samego Trockiego), a więc są to prawdopodobnie
marksiści najbardziej świadomi. Nie jest zatem rozsądne wyjaśniać kapitulacje samą słabością charakteru i
myślenia politycznego, należy raczej sądzić, iż są one umotywowane obecną fazą historii. ZSRR w swej
stalinowskiej fazie znajduje się w takiej sytuacji, że generacji Października jest się równie trudno do niej
przystosować, jak tworzyć konsekwentną opozycję. Jest niezaprzeczalnym faktem, że procesy moskiewskie
likwidują głównych reprezentantów tej generacji. Zinowjew, Kamieniew, Rykow, Bucharin, Trocki
stanowili ze Stalinem Biuro Polityczne Lenina. Dwóch pierwszych zostało rozstrzelanych w następstwie
procesu z 1936 roku, trzeci po procesie w 1937 roku, czwarty po procesie w 1938 roku. Rykow i Bucharin
byli jeszcze członkami Komitetu Centralnego w 1936 roku. Piatakow i Radek, również członkowie
Komitetu Centralnego, zostali straceni w 1937 roku. Ten, który ich oskarżał, wstąpił do partii późno, po
rewolucji. Spośród sześciu pierwszoplanowych osób, których wspominał testament Lenina, Stalin pozostał
sam. Wszystkie te fakty są niezaprzeczalne, ale z równą pewnością może to oznaczać, że Lenin otaczał się
fatalnymi ludźmi, skoro wszyscy jego współpracownicy, z wyjątkiem jednego, mieli skłonność do
przechodzenia na służbę kapitalistycznych sztabów generalnych. Tak szeroka opozycja musi wyrażać jakąś
głęboką zmianę linii rządu radzieckiego. Cały problem polega na tym, żeby rozpoznać, jaka to zmiana i czy
Trocki właściwie ją interpretuje. Dla niego jest to przejście od rewolucji do kontrrewolucji. Ponieważ
jednak kierownictwo stalinowskie wzięło na swój rachunek lewacką platformę industrializacji i
kolektywizacji, Trocki zmuszony jest wprowadzać do swej krytyki niuanse. Kierownictwo stalinowskie,
idąc czy to na lewo, czy to na prawo, wykonuje serię zygzaków i nie postępuje według prawdziwie
marksistowskiej linii. Raz wycofuje się (w sferze polityki zagranicznej i rewolucji światowej albo w
stosunkach wewnętrznych, kiedy wzmacnia zróżnicowanie społeczne), innym razem prowadzi przeciwko
resztkom burżuazji terrorystyczną ofensywę (jak w okresie przymusowej kolektywizacji) – w obu
przypadkach zadaje gwałt historii i z tego właśnie powodu poniesie klęskę; pod pretekstem ratowania
rewolucji zlikwiduje ją, tak jak termidor i Bonaparte zlikwidowali Rewolucję Francuską. Lecz tu natrafiamy
właśnie na tę niejednoznaczność historii, której Trocki nie chce uznać. Bo jest to problem, czy termidor i
Bonaparte zlikwidowali rewolucję w sensie historycznym, czy też raczej nie umocnili tylko jej rezultatów.
Można by rzec, że przy danej koniunkturze kompromis lepiej niż polityka radykalna strzeże przyszłości
rosyjskiej rewolucji, tak jak w historii myśli politycznej kompromis heglowski miał większą przyszłość
przed sobą niż radykalizm Hölderlina.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 40 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
Kiedy Trocki stara się, jak konsekwentny marksista, zrozumieć swą własną porażkę i umocnienie
się Stalina, dochodzi do określenia obecnej fazy jako fazy odpływu rewolucyjnego w świecie. W światowej
dynamice klas po zrywie rewolucyjnym następuje nieuchronnie przerwa, po każdym przypływie na jakiś
czas wody wydają się spokojne. Nie chodzi tu o fakt przypadkowy, dający się wyjaśnić osobistymi
koncepcjami jednego czy wielu ludzi albo interesami zasiedziałej biurokracji, lecz o moment, który ma
swoje miejsce w rozwoju rewolucji. W tym właśnie duchu najlepsze teksty Trockiego analizują obecną
sytuację. Ale albo nic one nie znaczą, albo znaczą, że teoria rewolucji permanentnej – idea ciągłego
wysiłku rewolucyjnego, bezinercyjnej struktury społecznej podważanej ciągle przez inicjatywę mas, idea
historii przejrzystej i jakby rozrzedzonej – wyraża o wiele więcej niż efektywny przebieg procesu
rewolucyjnego, wyraża racjonalistyczne postulaty trockizmu. Dla abstrakcyjnej świadomości rewolucyjnej
– która odwraca się od faktów, a obstaje przy swych celach – Napoleon likwiduje rewolucję. W
rzeczywistości armie Napoleona poniosły przez Europę wraz z gwałtami zbrojnej okupacji ideologię, która
miała umożliwić później rewolucyjne ożywienie. Trzeba by całych tomów, żeby ustalić historyczny sens
termidora i bonapartyzmu. Tu wystarczy wskazać, że Trocki sam charakteryzuje radziecki “termidor” w ten
sposób, iż ukazuje się on jako niejednoznaczna faza historii, a nie jako osiągnięty cel rewolucji. Mógłby on,
na szeblach historii powszechnej, reprezentować okres utajenia, podczas którego stabilizuje się pewna
zdobycz. Sam Trocki pisze odnośnie do Stalina: “Każde zdanie z jego przemówień ma cel praktyczny;
nigdy jego przemówienie w swej całości nie wznosi się na poziom konstrukcji logicznej. Ta słabość stanowi
jego siłę. Istnieją zadania historyczne, które mogą być spełnione jedynie pod warunkiem powstrzymania się
od uogólnień; istnieją epoki, w których uogólnienia i prognozowanie wykluczają natychmiastowy sukces
(...)”
91
. Innymi słowy: Stalin jest człowiekiem naszych czasów, które nie są (z zastrzeżeniem, że nigdy nie
jest to do końca możliwe) czasami “konstrukcji logicznych”. Dlatego właśnie wykształcenie i talenty, które
odpowiednio wyekwipowały generację Października do podjęcia jej historycznego dzieła, dyskwalifikują ją
w tej fazie, w którą wkroczyliśmy. W tej perspektywie procesy moskiewskie byłyby dramatem pokolenia,
które utraciło obiektywne warunki swej aktywności politycznej.
Trocki zapewne nigdy nie zaakceptowałby tej interpretacji. “Obiektywne warunki” obecnej fazy –
powiedziałby – są po części rezultatem polityki stalinowskiej. Godzić się na nie, oznaczałoby pogarszać
sytuację. A można ją, przeciwnie, polepszyć, ustanawiając nowe kierownictwo rewolucyjne. I wiadomo, że
począwszy od 1933 roku Trocki odrzucił przekształcenie od wewnątrz kierownictwa partii komunistycznej i
położył podwaliny pod IV Międzynarodówkę. Lecz w 1933 roku Trocki był pozbawiony obywatelstwa
radzieckiego i wygnany. Można zadać pytanie, czy będąc poza środowiskiem radzieckim, skazany na
wygnaniu na życie odizolowanego intelektualisty, nie pomniejszał on wagi faktycznych konieczności i czy
nie ulegał skłonności intelektualistów do konstruowania historii według schematu, biorącej się stąd, że nie
żyją oni w bezpośrednim kontakcie z jej problemami. To więcej niż zwykła hipoteza. Świadectwo
Trockiego zaangażowanego jeszcze w życie radzieckie może być tutaj skonfrontowane ze świadectwem
Trockiego odizolowanego i odciętego od biegu zdarzeń. Jeśli był moment, kiedy kierownictwo stalinowskie
nie było jeszcze skonsolidowane, to było to właśnie w 1926 roku, kiedy to Zinowjew i Kamieniew odstąpili
od bloku ze Stalinem. Otóż wtedy właśnie Trocki sądził, że sytuacja w ZSRR i poza nim nie pozwala
opozycji przejąć władzy. “Kiedy na początku 1926 roku «nowa opozycja» (Zinowjew, Kamieniew)
rozpoczęła z moimi przyjaciółmi i ze mną pertraktacje co do wspólnej akcji, Kamieniew mówił mi w
trakcie pierwszej rozmowy w cztery oczy: «Rozumie się samo przez się, że można by sformować blok tylko
wtedy, jeśli zamierzalibyście walczyć o władzę. Zadawaliśmy sobie po wielokroć pytanie, czy nie jesteście
już zmęczeni i czy nie zdecydowaliście się odtąd ograniczyć do krytyki na piśmie, bez wdawania się w tę
walkę?» W owym czasie Zinowjew, wielki agitator, i Kamieniew, według słów Lenina, «roztropny
polityk», jeszcze całkowicie żyli iluzją, że byłoby im łatwo odzyskać władzę. «Kiedy ujrzy się was na
trybunie przy boku Zinowjewa – mówił mi Kamieniew – partia zakrzyknie: oto Komitet Centralny Lenina!
Oto rząd! Wszystko zależy od tego, czy przygotowujecie się do sformowania rządu?» Mając za sobą trzy
lata walki w opozycji (1923-1926), nie podzielałem w żadnym stopniu tych optymistycznych nadziei.
91
L. Trotsky, Les Crimes de Staline, ss. 116-117.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 41 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
Nasza grupa («trockistowska») wyrobiła sobie już dość dopracowaną ideę drugiego rozdziału rewolucji –
termidora – i rosnącego rozdźwięku między biurokracją a ludem, ideę nacjonalistyczno-konserwatywnej
degeneracji rządzących, stających się nacjonalistami i konserwatystami, ideę głębokich reperkusji porażki
proletariatu światowego na przyszłe losy ZSRR. Problem władzy nie prezentował mi się w izolacji, tzn.
poza tymi istotnymi procesami. Rola opozycji w nadchodzących czasach stawała się z konieczności rolą
przygotowawczą. Należało tworzyć nowe kadry i oczekiwać wydarzeń. Tak właśnie odpowiedziałem
Kamieniewowi: «Nie jestem w żadnym razie 'zmęczony', ale jestem zdania, że musimy się uzbroić w
cierpliwość na dosyć długi okres, na całą epokę historyczną. Dzisiaj nie ma problemu walki o władzę, lecz
problem przygotowania narzędzi ideologicznych i organizacji walki o władzę w perspektywie nowego
wzlotu rewolucyjnego. Kiedy natomiast nadejdzie ten wzlot – tego nie wiem»”
92
. Tak więc, przynajmniej
raz Trocki ugiął się przed stalinizmem traktowanym jako jedyne możliwe kierownictwo. Czy zatem może
on zarzucać innym, kiedy się podporządkowują, “słabość polityczną”? Nakreślony przez niego wizerunek
Radka jest wielce prawdopodobny i nikt sobie nie uroi, aby porównywać Trockiego odżegnującego się w
1926 roku od walki o władzę i Radka niszczącego w 1929 roku to, co wielbił kilka miesięcy wcześniej.
Ludzkie walory ich obu są nieporównywalne – i jest oprócz gniewu coś z zawiści, i jakiś rodzaj szacunku w
tych słowach Bucharina na końcu jego “ostatniego słowa”: “Trzeba być Trockim, żeby nie oddać broni”
93
.
Historia jednak stwarza opozycjonistów niekonsekwentnych, gdyż sama jest niejednoznaczna – i tę
niejednoznaczność, która nie tyle determinuje, ile przynajmniej motywuje słabość Radka, Trocki poznał,
kiedy odżegnał się od zmiany kierownictwa, którego nie popierał.
Można na to odpowiedzieć, że nigdy się nie podporządkował. I rzeczywiście, wobec dylematu
Zinowjewa – zdobyć władzę czy podporządkować się – Trocki kreśli trzecie rozwiązanie: zachować
spuściznę rewolucyjną, prowadzić w kraju agitację za linią klasyczną aż do momentu, kiedy obiektywne
warunki staną się sprzyjające i kiedy ujawni to nowy zryw mas, krótko – podjąć działalność opozycyjną.
Lecz jeśli okoliczności były tego rodzaju, że opozycja dezorganizowała produkcję, jeśli czas dany ZSRR na
zbudowanie przemysłu był zbyt krótki, by mógł on to realizować bez stosowania przymusu? Jeśli w
kontekście podjętego dzieła polityka “ludzka” była niemożliwa do zastosowania, a możliwy jedynie terror?
Jeśli dylemat Zinowjewa i Kamieniewa – słuchać albo rozkazywać – wyrażał wymogi aktualnej fazy? Jeśli
trzecie rozwiązanie Trockiego było w zasadzie wykluczone przez sytuację? Tak było faktycznie i Trocki
został skazany na banicję. Z tą chwilą przestał on myśleć “w sytuacji”. Widać u niego dominację elementu
racjonalistycznego i moralności kantowskiej, a wyraża się to literalnie w zdaniu z Biuletynu Opozycji:
“Grać w chowanego z rewolucją, używać podstępów wobec klas społecznych, bawić się w dyplomację z
historią, jest czymś absurdalnym i zbrodniczym (...) Zinowjew i Kamieniew popełniają błąd, uznając za
jedynie ważną regułę: rób to, co powinieneś i niech się dzieje, co chce”
94
. Powinność, którą on ma na myśli,
oczywiście nie może być powinnością wobec samego siebie ani wobec drugiego w ogólności – jest to
powinność marksistowska wobec klasy wyposażonej w historyczną misję. I oczywiście również to “niech
się dzieje, co chce” powinno dotyczyć tylko najbliższej przyszłości; dla Trockiego bowiem, tak jak dla
wszystkich marksistów, człowiek może realizować się dopiero w wymiarze historii. Trocki sądzi po prostu,
że historia najbliższa nie jest jedyną, która się liczy, że żadna ofiara nie jest daremna, ponieważ wciela się w
proletariacką tradycję i że w warunkach obiektywnie niekorzystnych rewolucjonista może zawsze
przysłużyć się, umierając za swe idee: “Jeśli nasze pokolenie okazało się zbyt słabe, by zbudować socjalizm
na ziemi, przekażemy przynajmniej naszym dzieciom sztandar bez zmazy. (...) pod nieubłaganymi ciosami
losu czułbym się szczęśliwy, jak za najlepszych dni mej młodości, gdybym mógł się przyczynić do triumfu
prawdy. Bo najwyższym szczęściem człowieka nie jest wcale korzystanie z teraźniejszości, lecz
przygotowywanie przyszłości”
95
. Być może tu właśnie chwyta się fundament myślenia Trockiego, to
bezpośrednie nastawienie na przyszłość czy to stanięcie twarzą w twarz ze śmiercią, które są
92
Tamże, s. 110.
93
Stenogram przewodu sądowego, s. 826.
94
Październik 1932.
95
L. Trotsky, Les Crime de Staline.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 42 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
egzystencjalnym odpowiednikiem racjonalizmu i, jak to widział Hegel, pokusą świadomości. Wiadomo, że
Trocki postąpił tak, jak mówił, i że nie są to tylko słowa. W planie indywidualnym ten typ ludzi jest
wzniosły. Zadajmy sobie jednak pytanie, czy to oni właśnie tworzą historię. Tak bardzo wierzą w
racjonalność historii, że kiedy na pewien czas przestaje być ona rozumna, rzucają się raczej ku upragnionej
przyszłości, niż zawierają kompromisy z bezładem. Ale żyć i umierać raczej za przyszłość wyznaczoną
pragnieniami, niż myśleć i działać w teraźniejszości, jest to dokładnie to, co marksiści zawsze nazywali
utopią. Dla teraźniejszości cena tego nieprzejednania może być ciężka. Jeśliby plany pięcioletnie nie były
wyegzekwowane, jeśliby wojskowa dyscyplina i patriotyczna propaganda tradycyjnego typu nie zostały w
ZSRR przywrócone – czyż można być pewnym, że Armia Czerwona zwyciężyłaby? Jeśli się to twierdzi, to
zakłada się, że wymogi prawdy i wymogi skuteczności, potrzeby wojenne i potrzeby rewolucyjne,
dyscyplina i człowieczeństwo nie tylko w ostatecznym rachunku się zbiegają, ale że są tożsame w każdym
momencie; czyli zaprzecza się roli przypadkowości w historii – co jednak Trocki jako historyk i jako
teoretyk zawsze przyjmował
96
.
Niektóre podstawowe tezy trockizmu pokazują dobrze, że dla Trockiego, jak i dla wszystkich
marksistów, polityka nie jest wyłącznie sprawą świadomości, zwykłą okazją dla podmiotowości do
wyrażenia na zewnątrz idei czy wartości, lecz zaangażowaniem abstrakcyjnego podmiotu moralnego w
niejednoznaczne wydarzenia. Wiedział on dobrze, że w pewnych granicznych sytuacjach nie ma się innego
wyboru, jak być za lub przeciw, i dlatego aż do końca podtrzymywał tezę o bezwarunkowej obronie ZSRR
w czasie wojny. “W tym punkcie, i zbiorek ostatnio opublikowany w Nowym Jorku (L. Trotsky, In defense
of the Soviet Union) to uwiarygodnia, nieodmiennie i nieugięcie zwalczałem wszelkie wahanie. Nie jeden
raz musiałem w związku z tym zerwać z przyjaciółmi. Wyjaśniam w Zdradzonej rewolucji, że wojna
zagroziłaby w tym samym stopniu biurokracji, co nowym społecznym podstawom ZSRR, które stanowią
ogromny postęp w historii ludzkości. Stąd, dla rewolucjonisty, absolutny obowiązek obrony ZSRR przed
imperializmem, na złość radzieckiej biurokracji”
97
. Ta obrona ZSRR różni się od podporządkowania tym, że
Trocki domagał się prowadzenia agitacji na rzecz swoich poglądów w trakcie wojny, tak jak Clemenceau
pozostawał w opozycji do czasu, kiedy zostało mu powierzone prowadzenie wojny. Lecz czy to
zastrzeżenie da się pogodzić z tezą o obronie ZSRR? Być może, że w kraju rozwiniętym i demokratycznym
prowadzenie wojny dałoby się łatwo pogodzić z istnieniem opozycji. W kraju, który zaledwie wychodzi z
forsownej kolektywizacji i industrializacji, istnienie zorganizowanej opozycji, która zamierza obalić
kierownictwo rewolucyjne, stawia całkiem inne problemy. Uznawać, że jest ona możliwa, oznacza
zakładać, że zawsze możliwe jest lawirowanie, że nigdy nie jest się zmuszonym do jednoznacznych
odpowiedzi tak lub nie, do zasadniczego za lub przeciw, że zawsze pozostaje pewien margines wolności.
Tymczasem teza o obronie ZSRR ugruntowana jest na zasadzie przeciwnej. A jak precyzyjnie rozpoznać tę
nagłą zmianę sytuacji? Niebezpieczeństwo zaczyna się przed wypowiedzeniem wojny. Istnieje więc cały
szereg stopni pośrednich między tezą o obronie ZSRR a podporządkowaniem się “kapitulantów”.
Odrzucając taktykę skrajnej lewicy, przyjmując, że wola rewolucyjna i element subiektywny nie mogą się
oddzielić od struktur ekonomicznych ustanowionych przez Rewolucją Październikową, Trocki uznaje, iż
radykalizm byłby w tym wypadku kontrrewolucyjny, i przyłącza się do stanowiska Bucharina. Różnica jest
różnicą stopnia, a nie natury. Prawdą jednak jest, że ilość, osiągnąwszy pewien punkt, zamienia się w jakość
i że tworzyć blok z Bucharinem, to jeszcze nie kapitulować. Bo na swój sposób “ostatnie słowo” Bucharina
96
Byłoby nadużyciem imputować Trockiemu poglądy każdego trockisty. Z tym zastrzeżeniem – anegdotka. Przypominam
sobie jak podczas okupacji dyskutowałem o problemie skuteczności z przyjacielem trockistą, później deportowanym i zmarłym
w obozie. Tłumaczył mi, że bez Stalina ZSRR miałby być może mniej artylerii i czołgów, ale że naziści zapuszczając się w
głąb kraju, gdzie demokracja robotnicza i inicjatywa mas byłaby na każdym kroku widoczna, traciliby na bezpieczeństwie to,
co zyskiwaliby terytorialnie i że wszystko zakończyłoby się radami żołnierskimi w armii niemieckiej. Przykład tego, co można
by nazwać historią abstrakcyjną. Wolimy, jako bardziej rozsądne, to “niech się dzieje, co chce” z tekstu Trockiego. Ale jeśli
trzeba wybierać między ZSRR, który “używa podstępów wobec historii”, utrzymuje się przy istnieniu i zatrzymuje Niemców, a
takim ZSRR, który chroni swej proletariackiej linii i ginie w wojnie, zostawiając przyszłym pokoleniom heroiczny przykład i
pięćdziesiąt lub więcej lat nazizmu – to czy jest słabością polityczną opowiedzieć się za tym pierwszym?
97
L. Trotsky, Les Crimes de Staline.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 43 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
ukazuje tyle samo nieugiętości, co pisma wygnanego Trockiego. Lewica ma swoją skrajną lewicę, która
również ją oskarża o “polityczną słabość”
98
.
W tej mierze – w jakiej Trocki oddalał się od działalności politycznej i od władzy, i w jakiej widział
ZSRR już nie z perspektywy tego, kto rządzi, lecz poprzez przekazy osaczonej opozycji i z punktu widzenia
tego, kto podlega władzy – skłaniał się on do idealizowania historii minionej, tej, do której tworzenia się
przyczynił, i do oczerniania historii obecnej, tej, której podlegał. Aż bierze ochota, żeby odczytać opozycji
lewicowej słynne teksty, które Trocki pisał w 1920 roku w obronie dyktatury. Odpowiedzieliby oni, że w
1920 roku to była dyktatura proletariatu, którego partia była przecież tylko świadomym odłamem, a
wodzowie wybranymi przedstawicielami, i że, co za tym idzie, przynajmniej w samej partii było miejsce dla
rewolucyjnego braterstwa. Ówczesna dyktatura została powołana, jeśli nawet nie z mocy wyraźnego
mandatu całej istniejącej ludzkości, to przynajmniej z upoważnienia proletariatu, tego zarodka przyszłej
ludzkości, do użycia przemocy przeciw wrogowi klasowemu, stanowiącemu przeszkodę dla tej przyszłości,
i nie miała potrzeby używać tej przemocy przeciwko proletariatowi i jego politycznym reprezentantom. Ta
teoretyczna koncepcja domagałaby się dopiero sprawdzenia. Należałoby spytać, czy dyktatura proletariatu
istniała kiedykolwiek inaczej niż w świadomości przywódców i najbardziej aktywnych bojowników. U
boku bojowników były nieświadome masy. Właśnie dyktatura dla siebie samej mogła być dyktaturą
proletariatu – apolityczny robotnik czy zacofany chłop mogli się w niej rozpoznać jedynie podczas krótkich
epizodów rewolucji. Partia jest świadomością proletariatu, lecz jako że wszyscy przyjmują, iż proletariat w
całości nie jest świadomy, oznacza to, że pewien odłam mas myśli i pragnie jakby per procura. Nie ma
wątpliwości, że w wielu decydujących momentach rewolucji rosyjskiej rezolucje partii przekraczały dążenia
rzeczywistego proletariatu (tak jak zresztą w innych momentach partia hamowała masy). W tej mierze
partia zastępowała masy i jej rolą było raczej wyjaśnianie i usprawiedliwianie przed nimi decyzji już
wypracowanych niż zbieranie ich opinii. Lenin mówił, że partia nie powinna ani wlec się za proletariatem,
ani stać obok, ale że powinna go wyprzedzać, lecz tylko o jeden krok. To słynne zdanie ukazuje dobrze, w
jakim punkcie był on daleki od teorii rewolucji dokonywanej przez przywódców. Ale ukazuje ono również,
że kierownictwo rewolucyjne zawsze było kierownictwem i że jeśli miało ono przewodzić masom, to
musiało je wyprzedzać. Partia przewodzi rzeczywistemu proletariatowi w imieniu idei proletariatu, która
czerpie ze swej filozofii historii i która to idea nie współbrzmi w każdym momencie z dążeniami i
odczuciami rzeczywistego proletariatu. Lenin i jego towarzysze robili to, czego masy pragnęły w swych
głębokich dążeniach, i w tej mierze, w jakiej były one według nich uświadomione – ale działać zgodnie z
głębokimi dążeniami kogoś, kogo się w tych dążeniach określa samemu, to właśnie zadawać mu gwałt, tak
jak czyni to ojciec, który zabrania synowi pochopnego małżeństwa “dla jego dobra”. Proletariat nie może
sprawować sam swej dyktatury, deleguje swoich pełnomocników. Albo chce się robić rewolucję, i trzeba
wtedy przez to przejść – albo chce się w każdej chwili traktować każdego człowieka jako cel sam w sobie, i
wtedy nie robi się zgoła nic. Nie zarzucamy przeto Trockiemu, że w swoim czasie używał przemocy, ale że
o tym zapomniał i że podnosi przeciwko dyktaturze, której uległ, argumenty formalnego humanizmu,
traktowane przez niego samego jako fałszywe, kiedy je kierowano pod adresem sprawowanej przez niego
dyktatury. Czy może ówczesna dyktatura używała przemocy przeciwko wrogowi klasowemu, a ta obecna
używa jej przeciwko starym bolszewikom? Być może jest tak, że w obecnej sytuacji opozycja
wewnątrzpartyjna odgrywa rolę wroga klasowego. Formalnie dyktatura jest dyktaturą. I powtórzmy to
jeszcze raz – treść niewątpliwie zmieniała się, ale od dyktatury z 1920 roku do dyktatury z 1935 roku
przechodzi się, czyniąc szereg niezauważalnych i nigdy nie umotywowanych kroków. I to właśnie
należałoby zacząć dostrzegać.
98
Jeszcze ostatnio elementy IV Międzynarodówki wszędzie, gdzie nie zgłaszały własnych kandydatów, zalecały wyborcom
głosować na komunistów, gdyż kandydaci komunistyczni pozostają dla nich kandydatami proletariatu. I w zasadzie głosy
trockistów zwiększają przeto ryzyko powołania do władzy aparatu politycznego, który według Trockiego sabotuje rewolucję,
ale który w danych warunkach powinien jednak być preferowany. Nie ma istotnej różnicy między tą taktyką a
podporządkowaniem się Bucharina.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 44 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
Trocki pisał w 1920 roku: “Bez form przymusu rządowego, które stanowią podstawę militaryzacji
pracy, zastępowanie gospodarki kapitalistycznej przez gospodarkę socjalistyczną byłoby tylko pustym
słowem”
99
. Bronił zasady autorytarnego kierownictwa fabryk przeciw zasadzie kolektywnego kierownictwa
robotników, bronił idei “frontu pracy”, obowiązku pracy robotników na wyznaczonych im stanowiskach.
Oporni byliby pozbawieni swoich racji żywnościowych. “Prawdą jest, że w ustroju socjalistycznym nie
będzie aparatu przymusu, nie będzie państwa. Państwo rozpuści się we wspólnocie wytwarzania i
konsumpcji. Niemniej jednak droga do socjalizmu wiedzie przez najwyższe natężenie etatyzacji. (...)
Państwo przed swym zniknięciem przywdziewa formę dyktatury proletariatu, tzn. najbardziej bezlitosnego
reżimu z możliwych, reżimu, który władczo ogarnia życie wszystkich obywateli”
100
. Wolność polityczna?
Przestrzegając jej skrupulatnie, obróciłoby się ją w jej przeciwieństwo. W 1917 roku zostało wybrane
Zgromadzenie Ustawodawcze z większością ugodowców. Gdyby było dosyć czasu, aby pozwolić sprawie
dojrzeć, to ujrzelibyśmy w przeciągu dwóch lat – mówi Trocki – że eserzy i mienszewicy ostatecznie
utworzyliby blok z kadetami i że jedynie proletariat i bolszewicy byli zdolni udźwignąć rewolucję. Lecz
“jeśli nasza partia zdawała się pod groźbą całkowitej odpowiedzialności na obiektywistyczną pedagogikę
«biegu rzeczy», to wydarzenia wojenne z kolei mogłyby wystarczyć, by nas zdeterminować do tego
samego. Imperializm niemiecki mógł zawładnąć Piotrogrodem, skąd rząd Kiereńskiego rozpoczął
ewakuację. Utrata Petersburga
101
byłaby śmiercionośna dla rosyjskiego proletariatu, którego najlepszymi
siłami były oddziały floty bałtyckiej i siły czerwonej stolicy. Nie można więc zarzucać naszej partii, że
chciała odwrócić bieg historii, lecz raczej, że przeskoczyła kilka szczebli ewolucji politycznej. Przeskoczyła
ona eserów i mienszewików, by nie pozwolić niemieckiemu militaryzmowi na przeskoczenie proletariatu
rosyjskiego i na zawarcie pokoju z Ententą z uszczerbkiem dla rewolucji”
102
. Ale w takim razie można rzec,
że Stalin pochłania opozycję, by nie pozwolić militaryzmowi niemieckiemu pochłonąć jedynego kraju, w
którym zostały ustanowione socjalistyczne formy produkcji.
Wolność prasy? Kautsky domagał się jej w imię tej niepodważalnej idei, że nie ma prawdy
absolutnej ani człowieka czy grupy, mogących się pysznić jej posiadaniem, i że kłamcy i fanatycy prawdy
(o ile są tacy, którzy wierzą w jej istnienie) znajdują się we wszystkich obozach. Na co Trocki odpowiadał
dobitnie: “Tak oto, dla Kautsky'ego rewolucja w swej fazie szczytowej, kiedy klasom idzie o życie lub
śmierć, pozostaje jak niegdyś literacką dyskusją zmierzającą do ustalenia (...) prawdy. Jakież to głębokie!
Nasza prawda nie jest zapewne absolutna. Ale właśnie z faktu, że obecnie przelewamy w jej imieniu krew,
wypływa, że nie mamy żadnego powodu, żadnej możliwości wszczynania literackiej dyskusji o
względności prawdy z tymi, którzy nas «krytykują» nie przebierając w środkach. Nasze zadanie nie polega
także na karaniu kłamców i zachęcaniu sprawiedliwych z prasy o wszelkich kierunkach, lecz jedynie na
dławieniu kłamstw klasy burżuazyjnej i na zapewnianiu triumfu prawdy klasy proletariackiej – niezależnie
od faktu, że istnieją w każdym z obozów fanatycy i kłamcy”
103
. Idee, dla których się żyje i umiera, są na
mocy samego tego faktu absolutami i nie można ich w tym samym momencie traktować jak prawdy
względne, które mogłyby być spokojnie konfrontowane z innymi i “w sposób wolny krytykowane”. Ale
jeśli w imię swojego absolutu Trocki uważa za relatywny absolut mienszewików, to jak może się dziwić, że
pewnego dnia inni z kolei – w imię swoich własnych przekonań – uważają za relatywny absolut Trockiego?
Trocki wydobywa element subiektywności i terroru, które zawiera każda rewolucja, również
marksistowska. Ale dlatego też każda krytyka stalinizmu, która formalnie oskarża terror, może stosować się
do rewolucji w ogóle.
Trocki, będąc u władzy, żywo odczuwał, że historia, choć w swej całości może być ujmowana w
perspektywie jako historia walki klas, musi być w każdej chwili poddana przemyśleniom i dążeniom
jednostek, aby osiągnąć swe rewolucyjne rozwiązanie; że są momenty uprzywilejowane, że stracone okazje
99
L. Trotsky, Terrorisme et Communisme, s. 176.
100
Tamże, ss. 48-49.
101
Tak w oryginale: raz Piotrogród, raz Petersburg (przyp. tłum.).
102
L. Trotsky, Terrorisme et Communisme, ss. 48-49.
103
Tamże, ss. 70-71.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 45 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
mogą na długi czas zmienić bieg rzeczy i że w konsekwencji należy je chwytać wtedy, kiedy się nadarzają,
nie mając nigdy czasu, by najpierw przekonać masy, i że w końcu historię tworzy się pośród przemocy, a
sama z siebie nie tworzy się nigdy. Opowiada on gdzieś, że pewnego dnia, kiedy pracowali razem z
Leninem, zapytał Lenina: “A gdyby nas rozstrzelali, co stałoby się z rewolucją?” Lenin zastanowił się
chwilę, uśmiechnął się i odpowiedział po prostu: “Mimo wszystko, może nas nie rozstrzelają”. Nawet jeśli
rewolucja jest “na kierunku historii”, niezbędna jest jej inicjatywa jednostek. Kautsky mówił: Rosja jest
zacofanym krajem, gdzie rewolucja proletariacka przyszła za wcześnie; byłoby lepiej pozwolić jej raczej
dojrzeć, niż gwałcić historię i wprowadzać rosyjski proletariat na drogę, po której może się on posuwać
tylko dzięki przemocy. Należy poznać lokomotywę zanim się ją puści w drogę. Na co Trocki odpowiada
gwałtownie: jeśli czeka się, by najpierw poznać konia, na którego chce się wsiąść, to nie uda się to nigdy.
“Podstawowym bolszewickim założeniem jest wiara, że aby nauczyć się dosiadać konia, trzeba to robić bez
przymiarek do pierwszej próby”
104
. Historia zatem nie daje się porównać do maszyny, lecz do istoty żywej.
Istnieje nauka o rewolucji, ale istnieje również praktyka rewolucyjna, której nauka nie zastąpi, choćby miała
wszystko rozjaśniać. Istnieje spontaniczny ruch historii obiektywnej, ale istnieje również ludzka
interwencja, która nakazuje jej przeskakiwać etapy i która może być nieprzewidywalna, gdy wychodzi się
od teoretycznych schematów. To właśnie Trocki dobrze wiedział, tak jak wszyscy ci, którzy zrobili w 1917
roku rewolucję, dostrzegając jej możliwość z dnia na dzień, chociaż w powszechnych przewidywaniach
skłaniano się do fazy pośredniej typu liberalno-demokratycznego. Ale w takim razie nie może on
krytykować gwałtów kolektywizacji inaczej, jak zajmując wobec Stalina pozycje Kautsky'ego wobec
bolszewizmu. Nie ma, mówił niegdyś, ani cząsteczki marksizmu w koncepcjach Kautsky'ego, który wierzy
nie w walkę klas, lecz w “podstarzały racjonalizm XVIII wieku”
105
, tzn. w nieustanny postęp bez przemocy
ku społeczeństwu bezklasowemu. “Historia jest tylko rozwijaniem wstęgi zadrukowanego papieru, a w
centrum tego «humanitarnego» procesu widać biurko Kautsky'ego”
106
. Trocki zatem dobrze wiedział, że
historia nie jest z góry przesądzona, że w pewnych razach zależy ona od woli i śmiałości ludzi, że zawiera
element przypadkowości i ryzyka. “Zrutynizowani politycy, niezdolni do ogarnięcia procesu historycznego
w złożoności jego sprzeczności i wewnętrznych napięć, wyobrazili sobie, że historia miałaby
przygotowywać równocześnie i racjonalnie, ze wszystkich stron naraz, realizację socjalizmu – w ten
sposób, iż koncentracja przemysłu i moralność komunistyczna producentów i konsumentów miałyby
ewoluować i dojrzewać wraz z elektrycznymi pługami i parlamentarnymi większościami”
107
. Zapewne
Trocki nigdy nie czynił sobie iluzji co do większości parlamentarnych. Ale wierzył, że socjalizm
przygotowuje się wszędzie naraz; osią całej swej polityki uczynił koordynację ruchów rewolucyjnych, nie
przyjmując do wiadomości faktu rewolucji w jednym kraju, odrzuciwszy w każdym razie wyciągnięcie z
tego faktu konsekwencji, traktując stagnację rewolucyjną w świecie jako przypadek, który nie powinien w
odczuwalny sposób zmienić linii partii – i w sumie w drugiej części swego życia działał tak, jakby nie było
przypadkowości i jak gdyby niejednoznaczność okazji, podstęp i gwałt były z historii wyeliminowane. Pisał
w roku 1920: “Kto z zasady odrzuca terroryzm
108
, tzn. środki zastraszania i represji w stosunku do
uzbrojonej kontrrewolucji, powinien również odrzucić panowanie polityczne klasy robotniczej, jej
rewolucyjną dyktaturę – a kto odrzuca dyktaturę proletariatu, odrzuca rewolucję społeczną i kładzie krzyżyk
na socjalizmie”
109
. Ale jeśli propaganda jest bronią i jeśli lewactwo czasami jest kontrrewolucją, to trudno
jest wyznaczyć granice terroru dozwolonego. Od dyktatury wedle Trockiego do dyktatury wedle Stalina
istnieje cały szereg przejść i nie ma pomiędzy kursem leninowskim i kursem stalinowskim takiej różnicy,
która byłaby absolutna. Nic nie pozwala dokładnie orzec: tu kończy się marksistowska polityka, a zaczyna
kontrrewolucja.
104
Tamże, s. 125.
105
Tamże, s. 28.
106
Tamże, s. 28.
107
Tamże, s. 15.
108
Nie ma potrzeby chyba mówić, że nie chodzi tu o terroryzm “indywidualny” – zamachy na osobistości polityczne – zawsze
przez Trockiego potępiany właśnie w imię akcji masowej i walki klas.
109
L. Trotsky, Terrorisme et Communisme, s. 24.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 46 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
Terror historyczny kulminuje w rewolucji, a historia jest terrorem, gdyż istnieje przypadkowość.
Każdy znajduje swe motywy w faktach i umieszcza je w perspektywie przyszłości, która nie da się, ściśle
biorąc, udowodnić. Trocki widzi kierownictwo rewolucyjne pod kątem walki klas i generalnych linii historii
powszechnej. Stalin prowadzi swą politykę pod kątem szczególnych okoliczności obecnej doby: rewolucja
w jednym kraju, faszyzm, stabilizacja kapitalizmu na Zachodzie – a i Trocki powiadając, że kurs
stalinowski rozpoczyna się wraz z porażką rewolucji niemieckiej w 1923 roku
110
, uznaje przynajmniej, że
jest on przystosowany do historii bieżącej. W tych warunkach każdy może oskarżać innego o to, że jest
“grabarzem rewolucji”. Trocki mówi o stalinowskiej kontrrewolucji. Ale Bucharin, rozważając użytek, jaki
robi burżuazja z krytyki trockistowskiej mówi w swym “ostatnim słowie”: “Przeznaczeniem Trockiego jest
polityka kontrrewolucyjna”. Prawda absolutna, rozstrzygająca o racjach przeciwników istniałaby wtedy,
gdyby świat i historia były zakończone. Kiedy wszystko by się dopełniło, wtedy i tylko wtedy to, co
aktualne, zrównałoby się z tym, co możliwe, gdyż byłaby już tylko przeszłość. W takim momencie nie
będzie już sensu mówić, że historia, inaczej przez ludzi prowadzona, mogłaby być inna: przy założeniu
hipotezy historii zakończonej i świata dopełnionego, te inne możliwości stają się czysto imaginacyjne, a
wszelki byt dający się pojąć redukuje się do bytu, który był. Ale w istocie nie jesteśmy widzami historii
zakończonej, jesteśmy aktorami w historii otwartej, nasza praxis obejmuje część z tego, co nie jest do
poznania, lecz do zrobienia, a jest ona składnikiem świata i z tego powodu świat nadaje się nie tylko do
kontemplowania, ale również do zmieniania. Tamta hipoteza, jako hipoteza kresu historii i świadomości
pozbawionej przyszłości, nie da się nawet, według nas, pomyśleć. Zawsze więc, o ile będą ludzie,
przyszłość będzie otwarta i będą jej dotyczyły tylko metodycznie prowadzone przypuszczenia, a nie wiedza
absolutna. Zawsze konsekwencją “dyktatury prawdy” będzie dyktatura kogoś i będzie się ona jawić tym,
którzy się jej nie podporządkowują, jako czysto arbitralna. Rewolucja, nawet ugruntowana na filozofii
historii, jest rewolucją narzuconą, jest przemocą, i odpowiednio, opozycja podejmowana w imię humanizmu
może być kontrrewolucyjna. Mogło to umknąć Trockiemu, najpierw przywódcy, a potem wygnańcowi.
Bojownicy, którzy pozostali na miejscu, widzieli to. “Ryzykowalibyśmy popełnienie zbrodni, nastawiając
wygłodniałych, zacofanych i nieświadomych robotników przeciwko ich własnej zorganizowanej
awangardzie, jedynej, jaka była, jakkolwiek byłaby słaba i zużyta (...). Ryzykowalibyśmy, starając się
odświeżyć rewolucję, rozpętaniem wrogiego żywiołu mas chłopskich”
111
. Ironia losu każe nam robić coś
wręcz przeciwnego w stosunku do tego, co zamyślaliśmy robić, nakazuje nam wątpić w oczywistości,
odrzucać świadectwo świadomości, jako zdolnej do mistyfikacji, i stawia na porządku dnia nie tylko terror,
jaki stosuje człowiek wobec człowieka, lecz przede wszystkim ten terror fundamentalny, którym w każdym
z nas jest świadomość swej historycznej odpowiedzialności.
Podporządkować się czy się wyprzeć? – ten problem Rubaszowa istnieje, gdyż istnieją dla
Bucharina i Trockiego racje do dyskutowania linii partii, dla Bucharina racje powrotu do partii, dla Stalina
racje “pochłonięcia” opozycji, jeśli chce się zapewnić rewolucji przyszłość – gdyby tak nie było można by
w imię nauki o historii uznać w jednym z tych stanowisk przywilej prawdy absolutnej. Rozbieżności
polityczne wewnątrz tej samej filozofii marksistowskiej nie są zaskakujące, ponieważ marksistowskie
działanie pragnie podążać za spontanicznym ruchem historii i zarazem ją przekształcać, ponieważ nic w
samych faktach nie zwiastuje w sposób oczywisty, w którym momencie należy się przed nimi ugiąć, a w
którym przeciwnie, należy zadać im gwałt; ponieważ przyjęcie przez nas perspektywy i wskazanego przez
nią “jedynego możliwego rozwiązania” oznacza, iż decyzja została już podjęta – jako że nasze decyzje
odzwierciedlają w pewnym stopniu pejzaż historyczny wokół nas, i ponieważ w końcu ta wiedza
operacyjna, której marksizm dał ogólną formułę, powinna bez przerwy poddawać sama siebie rewizji i
szukać mozolnie swej drogi pomiędzy oportunizmem i utopią. Historia jest terrorem, ponieważ musimy
wkraczać w nią nie według prostej linii zawsze łatwej do wytyczenia, lecz w każdej chwili wznosząc się do
110
“Gdyby w końcu 1923 roku rewolucja w Niemczech zwyciężyła – co było w końcu możliwe – to dyktatura proletariatu
Rosji udoskonaliłaby się i skonsolidowała bez wewnętrznych wstrząsów...”, L. Trotsky, La Défense de l'U.R.S.S. et
l'Opposition (1929), ss. 28-29.
111
Victor Serge, S'il est minuit dans le siècle, s. 231.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 47 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
zmieniającej się sytuacji ogólnej – tak jak podróżnik, który zagłębia się w nieznaną okolicę, zmieniającą się
w zależności od jego własnych kroków, gdzie to, co było przeszkodą może się okazać przejściem i gdzie
skrót może się okazać nadłożeniem drogi. Rzeczywistość społeczna, która nigdy nie jest od nas izolowana
ani określona w sobie jak rzecz i która przylega do naszej praxis w każdym punkcie teraźniejszości i
przyszłości, nie oferuje nam w żadnym momencie jednej jedynej możliwości, tak jakby Bóg w zaświatach
ustalił już przyszłość. Nawet sukces jakiejś polityki nie mógłby dowodzić, iż tylko ona właśnie mogła się
udać. Być może inna linia okazałaby się możliwa, gdyby tylko ją wybrano i trzymano się jej. Wydaje się
przeto, że historia dostarcza nie tyle problemów, ile zagadek.
* * *
Ale to wszystko jest zaledwie początkiem i półprawdą. Umieszczać niejednoznaczność i
przypadkowość w sercu historii, “rozumieć” zatem wszystkie postaci dramatu, odnosić wszelkie
zapatrywania na historię do, ściśle biorąc, dowolnych decyzji, wywodzić w końcu, iż nie ma problemu
posiadania racji, gdyż teraźniejszość i przyszłość nie są przedmiotem nauki, ale czynu czy działania – ten
irracjonalizm nie da się utrzymać z tego decydującego względu, że nikt nim nie żyje, w tym również ten,
kto go głosi. Oderwany filozof, który rozpatruje jedne poglądy po drugich, nie znajdując ostatniej instancji
rozstrzygającej o nich, i który konkluduje, że historia jest terrorem, przyjmuje na siebie postawę widza, w
której istnieje co najwyżej tylko terror dosyć literacki; zapomina on powiedzieć, że ten rodzaj myślenia
związany jest z bardzo określoną sytuacją – sytuacją poznania odizolowanego, i z bardzo specjalną pozycją
– pozycją nieprzyjmowania na trwałe żadnej perspektywy i kolejnego ich zmieniania. Tak czyniąc,
przyjmuje on również pewien ogląd historii i rozumie on wszystko z wyjątkiem tego, że każdy może mieć
tylko jeden taki ogląd. Stalin, Trocki i nawet Bucharin mają każdy pośród historycznej niejednoznaczności
swoją perspektywę i stawiają na nią swoje życie. Przyszłość jest tylko prawdopodobna, ale nie jest czymś
na kształt sfery próżni, w której moglibyśmy tworzyć nieumotywowane projekty; rysuje się ona przed nami
jak kres rozpoczętego dnia, a ten rysunek – to my sami. Również rzeczy zmysłowe są zresztą tylko w sferze
prawdopodobieństwa, ponieważ daleko nam do zakończenia ich analizy; nie znaczy to, że jawią się nam
one w swym istnieniu i w swej naturze jako całkowicie do naszej dyspozycji. To prawdopodobieństwo jest
dla nas rzeczywistością i można by je zdeprecjonować, odwołując się jedynie do chimery apodyktycznej
pewności, która nie ma podstaw w żadnym ludzkim doświadczeniu. Tak więc nie należy mówić “wszystko
jest względne”, lecz raczej “wszystko jest absolutne”; prosty fakt, że człowiek postrzega sytuację
historyczną wyposażoną w znaczenie odbierane jako prawdziwe, wprowadza fenomen prawdy, z którego
żaden sceptycyzm nie może zdać sprawy i nie pozwala nam umknąć przed wnioskami. Przypadkowość
historii jest tylko cieniem na marginesie wizji przyszłości, od której nie możemy tak samo się powstrzymać,
jak nie możemy powstrzymać się od oddychania. Nasze perspektywy zależą od naszych pragnień i od
preferowanych wartości, ale prawdą jest również coś przeciwnego: kochamy i nienawidzimy nie tyle
podług przedustanowionych wartości, ile pośród doświadczeń, podług tego, co widzimy, w kontakcie z
historią faktyczną – i jeśli każdy historyczny wybór jest subiektywny, to przecież wszelka subiektywność
dotyka poprzez swoje fantazmaty rzeczy samych i aspiruje do prawdy. Gdyby opisywało się historię jako
ścieranie się nieuzasadnialnych wyborów, pominęłoby się ten fakt, że każdy wraz z innymi doświadcza
zaangażowania we wspólną historię, szuka argumentów, by ich przekonać, rozważa i porównuje swoje i
innych szanse, i dostrzegając swoje z nimi powiązanie poprzez zewnętrzną sytuacją, otwiera pole
domniemanej racjonalności, gdzie dialog może mieć miejsce i sens. Dialektyka subiektywnego i
obiektywnego nie jest prostą sprzecznością, zostawiającą w rozdzieleniu dwa terminy, między którymi się
rozgrywa; zaświadcza ona raczej o naszym zakorzenieniu w prawdzie.
Mówiąc konkretniej: przypadkowość przyszłości i rola decyzji ludzkich w historii sprawiają, że
rozbieżności polityczne są nieredukowalne, a podstęp, kłamstwo i przemoc nie do uniknięcia; jest to
wspólna idea wszystkich rewolucjonistów. Z tego względu i Trocki, i Bucharin, i Stalin są przeciwko
moralności liberalizmu, gdyż zakłada ona człowieczeństwo już gotowe, podczas gdy oni chcą je stworzyć.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 48 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
Kiedy raz się porzuci anachroniczną koncepcję (nie dającą się zresztą utrzymać w praktyce)
bezwarunkowego poszanowania drugiego, trudno jest wyznaczyć granice przemocy uprawnionej; tak więc
w szczególności istnieje cały szereg przejść pomiędzy leninizmem i stalinizmem. Znaczy to, że co do
problemu przemocy nie znajdziemy pośród marksistowskich polityków różnicy absolutnej. Nie znaczy to,
że ich utożsamiamy ze sobą, że ich wszystkich usprawiedliwiamy, ani nawet, że usprawiedliwiamy
któregokolwiek z nich. Na razie wytyczyliśmy granice naszego terenu rozważań; wiemy teraz, że nie może
być kwestii przeciwstawienia rewolucjoniście po prostu absolutnego poniechania przemocy, bo to opiera się
koniec końców na idei świata gotowego i dobrze urządzonego. Podejmując dyskusje prawicy, lewicy i
centrum komunistycznego znaleźliśmy się w niedokończonym świecie rewolucjonistów, dowiedzieliśmy
się, że jest on dla wszystkich światem terroru i że w związku z tym nie może być pomiędzy ich liniami
politycznymi zasadniczych różnic. Ale zrobiwszy to i usytuowawszy się obecnie na terenie relatywności,
jedynym, na jakim dyskusje ludzkie mogą się odbywać, pozostaje nam zadać pytanie, czy przemoc wspólna
dla wszystkich marksistowskich rodzajów polityki, ma wszędzie ten sam sens i czy ten sens jest
dostatecznie oczywisty, byśmy mogli jedną z tych linii politycznych podjąć. Bo jest przecież pewne, że ani
dla Bucharina, ani dla Trockiego, ani dla Stalina terror nie jest prawomocny sam z siebie. Każdy z nich
zamierza realizować dzięki niemu prawdziwie ludzką historię, która jeszcze się nie zaczęła, i to właśnie
według nich usprawiedliwia rewolucyjną przemoc. Inaczej mówiąc, wszyscy trzej jako marksiści uznają
fakt przypadkowości i terroru, ale właśnie jako marksiści przyjmują, że ta przemoc ma jakiś sens, że można
ją zrozumieć, wyczytać w niej racjonalną linię rozwojową, wyprowadzić z niej ludzką przyszłość.
Marksizm nie dostarcza nam utopii, wizji przyszłości z góry znanej, jakiejś filozofii historii. Rozszyfrowuje
natomiast fakty, odkrywa ich wspólny sens, chwytając w ten sposób nić przewodnią, która nie zwalniając
nas od podejmowania analizy każdego okresu, pozwala rozpoznać kierunek zdarzeń. Trzymając się z dala
od dogmatycznej filozofii historii, która narzucałaby ludziom ogniem i mieczem wizjonerską przyszłość,
jak również z dala od terroryzmu bez perspektyw, marksizm chciał wytworzyć percepcję historii, która
ujawniałaby każdorazowe linie sił i wektory teraźniejszości. Jeśli przeto jest on teorią przemocy i
usprawiedliwieniem terroru, to wydobywa on rozumność z tego, co bezrozumne, a przemoc, którą
uprawomocnia, ma być opatrzona znakiem odróżniającym ją od ślepej przemocy. Czy więc nie jest się
marksistą, czy też jest się nim, nie można ani stosować, ani głosić konsekwentnie czystej przemocy, która
może być rozpatrywana tylko przez odniesienie do różnej od stanu obecnego przyszłości. Dzięki
teoretycznym perspektywom marksizmu jest ona wykluczona u kresu drogi, tak jak życzenia pięknoduchów
wykluczają ją na wstępie. Pozostaje nam zatem przenieść kryzysy komunistycznej partii rosyjskiej w
horyzont wspólny dla rządu radzieckiego i dla opozycji i zbadać, czy przemoc jest tu dziecięca chorobą
nowej historii, czy tylko epizodem historii nieodmiennie tożsamej.
CZĘŚĆ DRUGA: PERSPEKTYWA HUMANISTYCZNA
I. Od Proletariusza do Komisarza
Podstaw polityki marksistowskiej należy szukać równocześnie w indukcyjnej analizie
funkcjonowania gospodarki i w pewnej intuicji człowieka i stosunków międzyludzkich. “Być radykalnym –
mówi znany tekst Marksa
112
– znaczy to sięgnąć do korzeni rzeczy. Lecz dla człowieka korzeniem jest sam
człowiek”. Nowością Marksa nie jest redukowanie problemów filozoficznych i ludzkich do problemów
ekonomicznych, ale szukanie w tych ostatnich ekwiwalentu i widzialnego kształtu tych pierwszych. Można
by rzec bez popadania w paradoksy, że Kapitał jest “Fenomenologią ducha konkretnego”, to znaczy, że
idzie tu nierozdzielnie o funkcjonowanie ekonomii i o realizację człowieka. Splot dwóch porządków
problemowych tkwi już w tej heglowskiej idei, że każdy system produkcji i własności implikuje system
stosunków międzyludzkich, tak jak nasze stosunki z drugim odbijają się w naszych stosunkach z przyrodą, a
112
K. Marks, Przyczynek do krytyki heglowskiej filozofii prawa, w: MED, t. 1, Warszawa 1976, s. 466.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 49 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
nasze stosunki z przyrodą w stosunkach z drugim. Nie można ostatecznie uchwycić całego znaczenia
polityki marksistowskiej, nie wracając do opisu podstawowych stosunków między ludźmi, jaki daje Hegel.
“Każda świadomość, mówi on, dąży do uśmiercenia innej świadomości”. Świadomość nasza, będąc
tym, co nadaje sens i wartość każdemu uchwytnemu dla nas przedmiotowi, jest w naturalnym stanie
zawrotu głowy od własnych możliwości i stałym jej dążeniem jest autoafirmacja kosztem innych
świadomości, które podważają ten jej przywilej. Lecz świadomość nie może nic zdziałać bez swego ciała, a
na innych może oddziałać również tylko przez ich ciała. Może ich zniewolić jedynie wtedy, gdy czyni
przyrodę przedłużeniem swej cielesności, przywłaszcza ją sobie i ustanawia w niej instrumenty swej
władzy. Historia jest przeto ze swej istoty walką – walką pana i niewolnika, walką klas – i to właśnie dzięki
koniecznym warunkom ludzkiej kondycji, i z racji tego podstawowego paradoksu, człowiek jest
niepodzielnie świadomością i ciałem, nieskończonością i czymś skończonym. W układzie wzajemnym
świadomości wcielonych każda z nich może afirmować siebie jedynie, jeśli redukuje inne do statusu
przedmiotu.
Istnienie ludzkiej historii zawdzięczamy temu, że człowiek jest bytem udzielającym się na zewnątrz,
że potrzebuje innych i przyrody dla swej realizacji, że indywidualizuje się wchodząc w posiadanie pewnych
dóbr i przez to wchodzi w konflikt z innymi ludźmi. Czy ucisk człowieka przez człowieka ujawnia się bez
maski, jak w despotyzmie, gdzie absolutna subiektywność jednego obraca w przedmioty wszystkich innych,
czy przywdziewa kostium dyktatury uosabiającej prawdę obiektywną, jak w tych reżimach, które więżą,
palą czy wieszają obywateli, by ich ocalić (przebranie to jest pozorne, ponieważ prawda narzucona jest
tylko prawdą jednych, tzn. narzędziem ich władzy), czy w końcu, jak w państwie liberalnym, przemoc jest
wyjęta poza prawo i tym samym zniesiona w sferze wymiany idei, lecz w rzeczywistym życiu utrzymana w
formie kolonizacji, bezrobocia i płacy – w każdym z tych wypadków idzie tylko o różnice modalne tej
samej fundamentalnej sytuacji. A marksizm zamierza właśnie rozwiązać radykalnie problem ludzkiego
współistnienia ponad tyranią absolutnej subiektywności, absolutnej obiektywności i ponad pseudo-
rozwiązaniem liberalizmu.
W tej mierze, w jakiej marksizm kreśli pesymistyczny wizerunek naszej sytuacji wyjściowej –
konflikt i walka na śmierć i życie – zawiera on zawsze element przemocy i terroru. Jeśli prawdą jest, że
historia jest walką, jeśli sam racjonalizm jest ideologią klasową, to nie ma żadnej szansy pogodzenia ludzi
przez apelowanie wprost do ich “dobrej woli”, jak mawiał Kant, tzn. do uniwersalnej moralności, ponad
zgiełkiem waśni. “Trzeba umieć (...) – mówił Lenin – zdecydować się na wszelkie ofiary, nawet – w razie
potrzeby – zdecydować się na wszelkie wybiegi, fortele, nielegalne chwyty, przemilczenie, ukrywanie
prawdy, byleby się dostać do związków zawodowych, pozostać w nich, prowadzić wewnątrz nich za
wszelką cenę działalność komunistyczną”
113
. A sam Trocki dodawał: “Walki na śmierć i życie nie da się
pojąć bez wojennych forteli, czyli innymi słowy, bez kłamstwa i zdrady”
114
. Mówienie prawdy, działanie z
pełną świadomością, to alibi fałszywej moralności – prawdziwa moralność nie zajmuje się tym, co myślimy
czy chcemy, lecz tym, co robimy; zmusza nas ona do historycznego oglądu samych siebie. Komunista nie
ufa więc świadomości – swojej i innych. Nie jest ona dobrym sędzią tego, co robimy, ponieważ jesteśmy
zaangażowani w historyczną walkę i pośród niej czynimy więcej czy mniej lub zgoła co innego w stosunku
do tego, co zamierzaliśmy robić. Komunista metodycznie odżegnuje się od wierzenia innym na słowo, od
traktowania ich jako podmiotów rozumnych i wolnych. Jakże miałby to robić, skoro są oni, tak jak i on
sam, narażeni na mistyfikację? Poza tym co sądzą i mówią rozmyślnie, chce on odnaleźć to, kim są, rolę,
którą grają być może bezwiednie w ścieraniu się sił i w walce klas. Komunista musi nauczyć się
rozpoznawać grę antagonistycznych sił i bardziej cenni są dla komunizmu ich pisarze, nawet reakcyjni,
którzy ją opisali niż ci, nawet postępowi, którzy zamaskowali ją liberalnymi iluzjami. Machiavelli liczy się
bardziej niż Kant. Engels mówił o Machiavellim, że był on “pierwszym pisarzem czasów nowożytnych
godnym wymienienia”. Marks mówił o Historiach florenckich, że był to “majstersztyk”. Zaliczał on
Machiavellego, wraz ze Spinozą, Rousseau i Heglem do grona tych, którzy odkryli prawa funkcjonowania
113
W. I. Lenin, Dziecięca choroba «lewicowości» w komunizmie, w: Dzieła, t. 31, Warszawa 1955, s. 40.
114
L. Trotsky, Leur morale et la nôtre, s. 71.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 50 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
państwa
115
. Skoro życie społeczne w ogólności odnosi się ponad myślami i uświadamianymi decyzjami
każdego człowieka do samego sposobu jego bycia w świecie, rewolucja w marksistowskim znaczeniu nie
wyczerpuje się w ustanowieniu nowo wprowadzanego porządku prawnego i potrzeba dużo czasu, aby
wzniosła się ona od swej ekonomicznej i prawnej infrastruktury do żywych stosunków międzyludzkich –
dużo czasu zatem, aby była ona prawdziwie nie kwestionowana i zabezpieczona przed ofensywnymi
nawrotami starego świata. Stosować podczas tego przejściowego okresu regułę filozoficzną, według której
“człowiek jest dla człowieka istotą najwyższą” (Marks), oznaczałoby powrót do utopii i w rzeczywistości
coś wręcz przeciwnego do tego, co chce się zrobić. Jeśli prawdą jest, że znana dotąd forma państwa jest
narzędziem danej klasy, to można mniemać, że “zniknie” ono wraz z klasami. Ale Lenin nie omieszkał
dopowiedzieć, iż “obiecywać, że wyższa faza rozwoju komunizmu nastąpi, żadnemu socjaliście do głowy
nie przychodziło...”
116
. A to znaczy, że marksizm jest o wiele bardziej niż afirmacją nieodwołalnej
przyszłości, osądem teraźniejszości, odczuwanej jako pełna sprzeczności i nie do zniesienia. Działa on w
obrębie teraźniejszości i za pomocą środków, które teraźniejszość oferuje. Proletariat nie tylko zniszczy
aparat ucisku burżuazji; przede wszystkim go zaanektuje, by się nim przeciw niej posłużyć. Widać stąd, że
działanie komunistyczne z góry odrzuca formalne reguły liberalizmu burżuazyjnego. “Dopóki proletariat
posługuje się jeszcze państwem, czyni to nie dla wolności, lecz po to, by trzymać w karbach swych
przeciwników, kiedy zaś może być mowa o wolności, państwo jako takie przestaje istnieć”
117
. “Rzecz jasna,
że tam, gdzie jest dławienie, istnieje przemoc, nie ma wolności, nie ma demokracji”
118
. Przestrzeganie reguł
liberalizmu nie stanowi problemu odnośnie burżuazji, ale tak samo wobec proletariatu jako całości. “Klasy
pozostały i pozostaną przez lata wszędzie po zdobyciu władzy przez proletariat (...) Znieść klasy – znaczy
to nie tylko przepędzić obszarników i kapitalistów – zrobiliśmy to względnie łatwo – znaczy to również
znieść drobnych wytwórców towarów, ich zaś przepędzić nie można, nie można ich zgnieść, należy znaleźć
sposób współżycia z nimi, i tylko niezmiernie długą, powolną, ostrożną pracą organizatorską można (i
trzeba) ich przerobić i wychować na nowo. Otaczają oni proletariat ze wszystkich stron żywiołem
drobnomieszczańskim, przepajają go nim, deprawują go nim, wywołują stale wśród proletariatu recydywy
drobnomieszczańskiego braku charakteru, rozdrobnienia, indywidualizmu, przerzucania się od nastrojów
zapału do zniechęcenia. Żeby się temu przeciwstawić (...) potrzebna jest jak najściślejsza centralizacja i
dyscyplina wewnątrz politycznej partii proletariatu. Dyktatura proletariatu jest to uporczywa walka, krwawa
i bezkrwawa, prowadzona środkami przemocy i pokojowo, zbrojna i gospodarcza, pedagogiczna i
administratorska – przeciwko siłom i tradycjom starego społeczeństwa. Siła przyzwyczajenia milionów i
dziesiątków milionów – to siła najstraszniejsza. Bez partii, żelaznej i zahartowanej w walce, bez partii
cieszącej się zaufaniem wszystkiego, co jest uczciwe w danej klasie, bez partii umiejącej wyczuwać
nastroje mas i wpływać na nie, niepodobna skutecznie prowadzić takiej walki”
119
. Rozumie się, że w
systemie “centralizmu demokratycznego” dawki demokracji i centralizmu mogą się zmieniać, zgodnie z
sytuacją, i że w pewnych momentach aparat zbliża się do centralizmu czystego. Partia i jej przywódcy
prowadzą masy ku ich rzeczywistemu, nadchodzącemu oswobodzeniu, poświęcając, jeśli trzeba wolność
formalną, wolność codzienności. Lecz czy tutaj, odnośnie całego okresu przeobrażeń rewolucyjnych (a nie
wiemy, czy zakończy się on kiedyś “najwyższą fazą”, w której państwo miałoby zniknąć), nie jesteśmy
bardzo blisko koncepcji heglowskiej państwa, to znaczy systemu, który ostatecznie dla jednych rezerwuje
rolę podmiotów historii, dla innych pozostawiając status przedmiotu tej transcendentalnej woli?
Marksistowska odpowiedź na te pytania będzie od razu brzmiała: tak – to albo nic. Albo chce się
coś zrobić, lecz to pod warunkiem użycia przemocy – albo przestrzega się formalnej wolności, odżegnując
się od przemocy; a czyniąc tak, odrzuca się socjalizm i społeczeństwo bezklasowe, to znaczy utrwala się
królestwo filistra. Rewolucja podejmuje i stosuje przemoc, którą społeczeństwo burżuazyjne toleruje w
115
K. Marks, Kölnische Zeitung, nr 179, w: MED, t. 1, Warszawa 1962, s. 123.
116
W. I. Lenin, Państwo a rewolucja, w: Dzieła, t. 25, Warszawa 1951, s. 506.
117
List Engelsa do Bebla, 18-28 marca 1875, w: MED, t. 34, 1976, s. 141.
118
W. I. Lenin, Państwo a rewolucja, dz. cyt., s. 497.
119
W. I. Lenin, Dziecięca choroba..., dz. cyt., ss. 28-29. Podkreślenia moje.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 51 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
bezrobociu i w wojnie i kamufluje pod mianem fatum. Jednak wszystkie rewolucje łącznie nie przelały
więcej krwi niż tradycyjne imperia. Wszędzie istnieje przemoc, ale preferowana powinna być przemoc
rewolucyjna, ponieważ jej przyszłością jest humanizm. Jednakże cóż znaczy przyszłość rewolucji, skoro jej
teraźniejszość pozostaje pod rządami prawa przemocy? Nawet jeśli wytworzy ona w następstwie
społeczeństwo bez przemocy, to ze względu na tych, których uciska dzisiaj i z których każdy jest dla siebie
jakby całym światem, jest ona złem absolutnym. Nawet jeśli żyjący w przyszłości będą mogli pewnego dnia
mówić o sukcesie, to ci, którzy żyją obecnie i nie mogą tego wszystkiego “przeskoczyć”, mogą
skonstatować tylko porażkę. Przemoc rewolucyjna nie różni się dla nas od innych typów przemocy i życie
społeczne składa się tylko z porażek. Dowód taki i wniosek byłyby prawomocne wtedy tylko, gdyby
historia była zwykłym spotkaniem z nieciągłym porządkiem następujących po sobie absolutnie
autonomicznych jednostek, bez korzeni, bez zaszłości, bez wzajemnych stosunków. Ale przecież dobro
jednych nie może powetować cierpień innych i gdy każda świadomość jest totalnością w sobie, to gwałt
zadany jednej wystarcza, jak to głosił Péguy, by społeczeństwo stało się społeczeństwem znieprawionym.
Nie miałoby sensu preferowanie reżimu, który używa przemocy w humanistycznych celach, ponieważ z
punktu widzenia człowieka, który jej podlega, przemoc niszcząca go jest absolutnie nie do zaakceptowania,
a skoro zgodnie z taką filozofią nie byłoby innego punktu widzenia niż punkt widzenia samoświadomości,
to świat i historia byłyby zwykłą sumą tych punktów widzenia. Lecz to są właśnie postulaty, które
marksizm kwestionuje, wprowadzając za Heglem w obręb świadomości perspektywę innej świadomości. W
prywatnym życiu dwojga ludzi czy w gronie przyjaciół, czy w o wiele większym stopniu w historii nie
natrafiamy na występujące obok siebie “samoświadomości”. Nie spotykam nigdy twarzą w twarz
świadomości innego, tak jak i on nie spotyka nigdy mojej. Nie jestem dla niego i on nie jest dla mnie czystą
egzystencją-dla-siebie. Jesteśmy jeden dla drugiego bytami usytuowanymi, określonymi przez pewien typ
relacji z ludźmi i ze światem, przez pewien typ aktywności, pewien sposób odnoszenia się do innego i do
przyrody. Zapewne, czysta świadomość byłaby w stanie takiej pierwotnej niewinności, że gwałt jej zadany
byłby nie do naprawienia. Ale przede wszystkim nie leży w moich możliwościach dotknięcie czystej
świadomości i nawet gdybym torturował jej ciało, nie mógłbym zadać jej gwałtu. Nie ze względu na nią
staje tedy problem przemocy. Staje on tylko ze względu na świadomość pierwotnie zaangażowaną w świat,
to znaczy w przemoc, i daje się rozwiązać jedynie poza utopią. Istnieją dla nas tylko świadomości
usytuowane, które same się mieszają z wypełnianą sytuacją, nie mogąc tym samym skarżyć się, że się je z
nią miesza i że zapoznaje się nieskazitelną niewinność ich sumień. Kiedy mówi się, że istnieje historia, to w
istocie chce się powiedzieć, że każdy w tym, co robi, nie działa jedynie we własnym imieniu, nie dysponuje
wyłącznie sobą, lecz że angażuje innych i dysponuje nimi – tak, że odkąd żyjemy, tracimy alibi dobrych
intencji i jesteśmy tym, co czynimy innym, odrzucając prawo bycia traktowanymi jak pięknoduchy.
Uszanować tego, który nie szanuje innych, to koniec końców pogardzać tymi innymi; powstrzymać się od
przemocy wobec tych, którzy ją używają, to stać się ich wspólnikiem. Nie mamy wyboru pomiędzy
czystością i przemocą, lecz między różnymi rodzajami przemocy. O ile jesteśmy ucieleśnieni – przemoc jest
naszym przeznaczeniem. Nie istnieje nawet perswazja bez złudnego kuszenia, to znaczy, w ostateczności,
bez pogardy. Przemoc jest sytuacją wyjściową wspólną dla wszystkich systemów. Życie, dyskusja i wybór
polityczny mają miejsce tylko na tym gruncie. To, co się liczy i o czym trzeba dyskutować, to nie przemoc,
ale jej sens czy też jej przyszłość. Prawem stosującym się do ludzkiego działania jest wykraczanie poza
teraźniejszość ku przyszłości i wykraczanie poza jaźń ku drugiemu człowiekowi. Ta konieczność nie jest
wyłącznie faktem życia politycznego, powstaje ona w życiu prywatnym. Tak samo jak w miłości,
przywiązaniu, w przyjaźni nie mamy naprzeciw siebie “świadomości”, których absolutną indywidualność
moglibyśmy respektować w każdej chwili – ale byty wyposażone jakościowo; “mojego syna”, “moją żonę”,
“mego przyjaciela”, które wciągamy wraz z sobą we wspólne projekty, gdzie otrzymują (tak jak i my sami)
określone role wraz z określonymi prawami i obowiązkami – tak samo w zbiorowej historii duchowe atomy
ciągną za sobą swe historyczne role i są powiązane między sobą nićmi swoich działań; więcej, mieszają się
one z całokształtem działań, obojętne czy przemyślanych czy nie, którzy podejmują wobec innych i wobec
świata, i istnieje nie tylko wielość podmiotów, ale przede wszystkim intersubiektywność, dzięki której
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 52 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
mamy wspólną miarę zła wyrządzonego jednym i dobra czynionego innym. Jeśli potępia się wszelką
przemoc, to zakłada się własne usytuowanie poza dziedziną sprawiedliwości i niesprawiedliwości, przeklina
się świat i ludzkość – ale jest to przekleństwo hipokryty, gdyż ten, kto je rzuca zaakceptował już reguły gry
od momentu, kiedy żyje. Nie byłoby powodu wybierać między ludźmi traktowanymi jako czyste
świadomości. Natomiast między ludźmi rozpatrywanymi jako nosiciele sytuacji, które składają się
wszystkie na jedną wspólną sytuację, wybieranie jest nieuniknione – można poświęcić tych, którzy zgodnie
z logiką sytuacji są zagrożeniem, i preferować tych, którzy są obietnicą humanizmu. To właśnie czyni
marksizm, kiedy opiera ową politykę na analizie sytuacji proletariatu.
Problemy polityczne biorą się z tego faktu, że wszyscy jesteśmy podmiotami i że mimo to widzimy i
traktujemy innego jako przedmiot. Koegzystencja ludzi wydaje się więc skazana na porażkę. Bo albo jedni
z nich realizują swe absolutne uprawnienie podmiotu, a drudzy podlegają ich woli i nie są uznawani za
podmioty. Albo ciało społeczne w całości wydane jest jakiemuś opatrznościowemu przeznaczeniu, jakiejś
misji filozoficznej – ale przypadek ten sprowadza się do pierwszego, polityka obiektywistyczna do polityki
subiektywistycznej, ponieważ właśnie nieodzowne jest, aby tylko niektórzy byli depozytariuszami tego
przeznaczenia czy tej misji. Albo w końcu przyznaje się, że wszyscy ludzie mają te same prawa i że nie ma
nadrzędnej prawdy państwa – ale ta równość z zasady pozostaje nominalną; rząd w decydujących
momentach stosuje przemoc, a większość ludzi pozostaje przedmiotami historii. Marksizm chce rozbić
alternatywę polityki subiektywistycznej i obiektywistycznej, poddając historię nie arbitralnym pragnieniom
niektórych ludzi ani wymogom nieuchwytnego Ducha Świata, lecz wymogom pewnej kondycji uznanej za
najbardziej ludzką ze wszystkich: kondycji proletariackiej. Pomimo tylu niejasnych wypowiedzi, marksizm
nie poddaje ludzi woli proletariatu czy partii jako sumie jednostek i nie usprawiedliwia tak czy siak tej
nowej samowoli jakąś mityczną predestynacją według tradycyjnych recept przemocy. Jeśli nadaje
proletariatowi przywilej, to dlatego że zgodnie z wewnętrzną logiką jego kondycji, zgodnie z jego prawie
nieuświadomionym sposobem istnienia i poza wszelką mesjanistyczną iluzją proletariusze, którzy “nie są
bogami”, jako jedyni wszak zajmują pozycję umożliwiającą realizację człowieczeństwa. Przyznaje on
proletariatowi misję, ale nie misję opatrznościową, lecz historyczną, a to znaczy że proletariat, jeśli
rozpatrywać jego rolę w danym układzie historycznym, zmierza do wzajemnego uznania człowieka przez
człowieka. Przemoc, podstęp, terror, kompromis, w końcu subiektywizm przywódców i partii, które
groziłyby przekształceniem innych ludzi w przedmioty, znajdują ograniczenie i usprawiedliwienie w tym, iż
występują one w służbie społeczności prawdziwie ludzkiej, społeczności proletariuszy, będącej
nierozerwalnym splotem dążeń ludzkich i faktów ekonomicznych, a w swej najgłębszej warstwie ideą
powołującą prawdziwą koegzystencję, której tylko należy pozwolić dojść do głosu. Marksiści właśnie
krytykowali abstrakcyjny humanizm, który chciałby przejść wprost do społeczeństwa bezklasowego, czy też
raczej je postuluje od zaraz. A robili to tylko w imię wspólnoty konkretnej, wspólnoty proletariuszy
wszystkich krajów, powstającej już teraz. Bolszewicy akcentowali rolę partii i centrali w rewolucji,
odrzucali jako zbyt naiwną (i zbyt pokrętną) socjaldemokratyczną ideę rewolucji na drodze parlamentarnej,
nie chcieli wystawiać rewolucji na wahania entuzjazmu i depresji w nie zorganizowanych masach. Lecz
jeśli ich działania nie mogą w każdej chwili podążać trop w trop za bezpośrednimi odczuciami
proletariuszy, to przecież mają one w wymiarach ogólnoświatowych za zadanie faworyzować zrywy
proletariatu, wnosić ciągle świadomość do proletariackiej egzystencji, bo jest ona zapoczątkowaniem
prawdziwie ludzkiej koegzystencji. Marksiści mają wiele nieufności, ale także fundamentalną ufność w
spontaniczność historii. “Masy czuły to, czego nie mogliśmy świadomie sformułować...” – mówi Lenin w
przemówieniu, które cytowaliśmy
120
. Odczucia mas dla marksisty są zawsze prawdziwe, nie dlatego iżby
miały one zawsze jasną ideę światowej rewolucji, lecz dlatego że mają one “instynkt”, jako napędowa siła
rewolucji, że wiedzą one lepiej niż ktokolwiek, iż to one są zdatne do jej podjęcia, i że to właśnie jest
istotny składnik sytuacji historycznej. Proletariat i aparat partyjny regulują swe wzajemne stosunki nie w
kierunku demagogii, która anulowałaby aparat, ani absolutnego centralizmu, który paraliżowałby masy, lecz
w żywej komunikacji mas z ich partią, historii praktycznej z historią idealną. Teoria proletariatu nie jest w
120
Por. przypis 55 (przyp. tłum.).
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 53 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
marksizmie aneksem czy dodatkiem. To rzeczywiście jądro doktryny, bo to w egzystencji proletariackiej
abstrakcyjne koncepcje nabierają życia, a życie staje się świadome. Marksiści często porównywali
rewolucyjną przemoc do interwencji lekarskiej przy porodzie. Znaczy to, że nowe społeczeństwo już istnieje
i że przemoc jest usprawiedliwiona nie odległymi celami, ale żywotnymi koniecznościami nowej ludzkości
wstępnie już zarysowanej. To teoria proletariatu odróżnia całkowicie politykę marksistowską od każdej
innej autorytarnej polityki i sprawia, że formalne analogie, jakie między nimi często się wskazuje, są
powierzchowne. Jeśli chcemy zrozumieć marksistowską przemoc i określić położenie komunizmu dzisiaj,
musimy powrócić do teorii proletariatu.
Pod mianem proletariatu Marks opisuje tego rodzaju sytuację, że ci, którzy się w niej znajdują, mają
– i tylko oni – pełne doświadczenie wolności i uniwersalności, które dla niego określają człowieka. Rozwój
produkcji – mówi on – wytworzył rynek światowy, to znaczy taką gospodarkę, w której każdy człowiek
zależy w swym życiu od tego, co dzieje się w całym świecie. Większość ludzi i nawet niektórzy
proletariusze odczuwają tę relację ze światem tylko jako przeznaczenie i wynoszą z niej tylko rezygnację.
“Siła społeczna, tzn. uwielokrotniona siła wytwórcza, powstająca dzięki uwarunkowanemu przez podział
pracy współdziałaniu różnych jednostek, przedstawia się tym jednostkom – wobec tego, że samo to
współdziałanie nie jest dobrowolne, ale zrodzone żywiołowo – nie jako ich własna zjednoczona siła, lecz
jako obca, poza nimi istniejąca moc, o której nie wiedzą, skąd płynie ani dokąd zmierza, nad którą więc nie
mogą już panować, przeciwnie – przebiega ona swoisty, od woli i zabiegów ludzi niezależny, co więcej,
wolą tą i tymi zabiegami kierujący, szereg faz i szczebli rozwoju”
121
. Proletariusz, ponieważ doświadcza
wprost w swej pracy i płacy tej zależności, ma bardziej niż ktokolwiek inny szanse odczuć ją jako
“alienację”, czy jako “eksterioryzację”
122
, i ponieważ lepiej niż inni umiejscawia to przeznaczenie, jest
lepiej niż ktokolwiek usytuowany, by wziąć swe życie w ręce i tworzyć swój los, miast mu podlegać.
“Wszechstronna zależność, ta żywiołowo powstała forma światowo-dziejowego współdziałania jednostek,
zostaje przez tę komunistyczną rewolucję przeobrażona w kontrolę i świadome panowanie nad siłami, które
zrodzone z oddziaływania ludzi na siebie, narzucały im się dotąd jako absolutnie obce siły i panowały nad
nimi”
123
. Jest więc obiektywna przesłanka rewolucji: wszechstronna zależność – i jej przesłanka
subiektywna; świadomość tej zależności jako alienacji. Widać też bardzo szczególny stosunek wzajemny
tych przesłanek. Nie sumują się one zwyczajnie: jeśli nie ma obiektywnej sytuacji proletariatu, to i nie ma
świadomości tej sytuacji – inaczej pojawiałaby się tu bez motywu. To sama “obiektywna” sytuacja pobudza
proletariusza do zyskania świadomości, a uświadomienie motywowane jest przez samo doświadczenie
życiowe. To dzięki swej kondycji proletariusz osiąga poziom zdystansowania się i wolności, gdzie możliwa
jest świadomość zależności. W proletariuszu indywidualność czy samoświadomość jest absolutnie
identyczna ze świadomością klasową. “(...) szlachcic pozostaje zawsze szlachcicem, nieszlachcic zawsze
nieszlachcicem, niezależnie od innych okoliczności jego życia; jest to przymiot nieodłączny od jego
indywidualności. Różnica między jednostką jako osobą, a jednostką jako członkiem klasy, przypadkowość
warunków życiowych dla jednostki występuje dopiero wraz z pojawieniem się tej klasy, która jest sama
wytworem burżuazji. (...) jeśli idzie o proletariuszy, to warunek ich własnej egzystencji, praca, a wraz z tym
wszystkie warunki egzystencji dzisiejszego społeczeństwa stały się dla nich czymś przypadkowym, nad
czym poszczególni proletariusze nie mają żadnej kontroli i nad czym kontroli nie może dać im żadna
organizacja społeczna (...)”
124
. Każdy człowiek może ujmować siebie refleksyjnie jako człowieka po prostu
i przez to jednoczyć się z innymi. Lecz może to tylko za pośrednictwem abstrakcji – musi zapomnieć o swej
szczególnej sytuacji, a kiedy wróci od refleksji do życia, znowu postępuje jak Francuz, lekarz, burżua, etc.
Jest to uniwersalność tylko pojęciowa, a nie – przeżyta. W przeciwieństwie do tego kondycja proletariusza
sprawia, że wyzwala się on od partykularyzmów nie dzięki myśleniu i procederowi abstrahowania, ale w
rzeczywistości i dzięki samemu ruchowi swego życia. On jeden jest uniwersalnością, o której myśli, on
121
K. Marks, F. Engels, Ideologia niemiecka, w: MED, t. 3, 1975, ss. 36-37.
122
Tamże, s. 37.
123
Tamże, s. 40.
124
Tamże, ss. 85-86.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 54 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
jeden urzeczywistnia świadomość siebie, której kontury nakreślili w swej refleksji filozofowie. Wraz z
proletariatem historia przekracza partykularyzmy prowincjonalizmu i szowinizmu i “sprawia, że na miejsce
jednostek lokalnych przychodzą jednostki powszechno-dziejowe, empirycznie uniwersalne”
125
. Proletariat
nie otrzymał swej misji historycznej od niezgłębionego Ducha Świata – on sam jest jawnie tym duchem
świata, ponieważ inauguruje zgodę człowieka z człowiekiem i uniwersalność. Hegel wyróżniał w
społeczeństwie stan substancjalny (chłopi), stan refleksyjny (robotnicy i fabrykanci) i stan ogólny
(funkcjonariusze państwa)
126
. Ale państwo heglowskie jest uniwersalne jedynie w sferze prawa, ponieważ to
funkcjonariusze, sam Hegel i historia taka, jak on ją pojmuje, przypisują mu to znaczenie i tę wartość. A
proletariat jest uniwersalny, faktycznie i w sposób widoczny, w samym swoim życiu. Spełnia on to, co ma
wagę dla wszystkich, gdyż on jeden jest ponad partykularyzmami, w sytuacji uniwersalnej. To nie suma
świadomości, z których każda wybierałaby na swój rachunek rewolucję, ani zresztą jakaś obiektywna siła,
jak ciążenie i przyciąganie powszechne – to jedyna autentyczna intersubiektywność, bo tylko proletariat ma
możność przeżywać równocześnie separacje i zjednoczenie jednostek. Oczywiście, czysty proletariusz jest
przypadkiem granicznym: “kapitalizm nie byłby kapitalizmem, gdyby «czystego» proletariatu nie otaczało
mnóstwo nadzwyczaj różnobarwnych typów przejściowych od proletariusza do półproletariusza (...), od
półproletariusza do drobnego chłopa (...), od drobnego chłopa do średniego itd. – gdyby wewnątrz samego
proletariatu nie było podziałów na warstwy bardziej i mniej rozwinięte, podziałów dzielnicowych,
zawodowych, niekiedy religijnych itp.”
127
. Stąd konieczność partii, która oświeca proletariat co do jego
własnej natury, i to – jak mówił Lenin – partii z żelaza. Stąd gwałtowne wtargnięcie subiektywności w
historię. Ale wtargnięcie to traciłoby według marksizmu sens, gdyby nie dokonywało się zgodnie z linią
wytyczoną przez samą historię, gdyby działalność partii nie była przedłużeniem i dopełnieniem
spontanicznej egzystencji proletariatu. Jesteśmy skłonni do abstrakcyjnych alternatyw: albo historia
realizuje się spontanicznie, albo mają ją tworzyć przywódcy za pomocą podstępu i taktyki; albo respektuje
się wolność proletariuszy a rewolucja jest chimerą, albo rozstrzyga się za nich o tym, czego chcą i rewolucja
jest terrorem. Marksizm przekracza praktycznie te alternatywy: jakieś “mniej więcej”, kompromis, terror są
nieuniknione, bo historia jest przypadkowa, ale mają one swoją granicę w tym, że w tej przypadkowości
rysują się linie sił, racjonalny porządek, proletariacka wspólnota. Ustąpienie wobec niekorzystnego biegu
rzeczy może być niezbędne, ale kompromis może być uprawiany pod groźbą utraty swego sensu tylko tak,
“aby taktykę tę umieć stosować w celu podniesienia, nie zaś obniżenia ogólnego poziomu świadomości
proletariatu, jego rewolucyjności, jego zdolności do walki i do zwycięstwa”
128
. To samo można by rzec o
terrorze, który – przeciwnie niż kompromis – stosuje wobec historii przymus. Teoria proletariatu jako
nośnika sensu historii jest humanitarną twarzą marksizmu. Zasadą marksistowską jest, że partia i jej
przywódcy rozwijają w ideach i w słowach to, co implikuje proletariacka praktyka. Rewolucyjne
kierownictwo może się odwołać zamiast do faktycznego proletariatu, zaślepionego dywersją agentów, do
proletariatu “czystego”, którego teoretyczny schemat przytoczyliśmy; zamiast do proletariatu “w
rozkładzie”, do “porządnych elementów proletariatu”. Popycha on czasami masy. I odwrotnie, może stanąć
ono przed zadaniem powstrzymania ich; zachęcanie komunizmu do kroczenia po linii prostej to robota
umysłów geometrycznych – i prowokatorów. Ogólne zasady komunizmu powinny być stosowane
odpowiednio do “tej swoistości obiektywnego rozwoju ku komunizmowi, która jest właściwa każdemu
poszczególnemu krajowi i którą trzeba umieć zbadać, odnaleźć, odgadnąć”
129
. Historia lokalna ani historia
obecna nie jest nauką i nie może być rozpatrywana “w skali historii światowej”
130
. Na dodatek, utracony
kontakt między spontanicznym życiem mas a wymogami zwycięstwa proletariatu widzianymi przez
przywódców powinien zostać przywrócony w dającym się przewidzieć terminie i w przeciągu jednego
125
Tamże, s. 37. Podkreślenie moje.
126
Por. G. W. F. Hegel, Zasady filozofii prawa, przeł. A. Landman, Warszawa 1969, ss. 200-203 (przyp. tłum.).
127
W. I. Lenin, Dziecięca choroba..., dz. cyt., s. 60.
128
Tamże.
129
Tamże, s. 76.
130
Tamże, s. 77.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 55 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
ludzkiego życia – inaczej proletariusz nie widziałby już czemu się poświęca i powrócilibyśmy do
heglowskiej filozofii państwa: kilku funkcjonariuszy historii, którzy wiedzą lepiej niż wszyscy inni i
urzeczywistniają przy pomocy krwi innych to, czego chce Duch Świata. Historia lokalna powinna mieć
widzialny związek z historią powszechną, inaczej proletariat jest wchłaniany powtórnie przez
prowincjonalizm, który ma przekroczyć.
Teoria proletariatu nadaje marksistowskiej dialektyce ogólną orientację i to ona odróżnia ją od
dialektyki sofistów czy sceptyków. Sceptyk zadowala się spostrzeżeniem, że każda idea obraca się w swe
przeciwieństwo, że “wszystko jest względne”, że pod pewnym względem duże jest małym, a małe dużym,
że religia, mając początek w sercu, staje się inkwizycją, gwałtem, hipokryzją, a zatem przeciwieństwem
religii, że wolność i cnota XVIII stulecia, stanąwszy u władzy, stały się wolnością narzuconą siłą, prawem
podejrzeń, terrorem, a zatem obłudą; że Kant staje się Robespierre'em. Dialektyka marksistowska nie
zamierza dorzucać jeszcze jednego rozdziału do ironii historii – chce ona z nią skończyć. Owszem, nasze
zamiary wyradzają się wychodząc spod naszej kontroli; owszem, istnieją prowokatorzy i to, co wydaje się
rewolucyjne w formie, może stać się w danej sytuacji reakcyjnym manewrem; owszem, “w całej historii
bolszewizmu, zarówno przed, jak i po Rewolucji Październikowej, pełno jest wypadków lawirowania, ugód,
kompromisów z innymi partiami, w tym również z partiami burżuazyjnymi!”
131
. Owszem, “zawiązywać
sobie z góry ręce, mówić otwarcie wrogowi, który jest obecnie lepiej od nas uzbrojony, czy będziemy z nim
wojowali i kiedy, jest głupotą, a nie rewolucyjnością. Przyjmowanie bitwy wówczas, gdy z góry wiadomo,
że przynosi to korzyść nieprzyjacielowi, a nam nie, jest przestępstwem, toteż do niczego są tacy politycy
klasy rewolucyjnej, którzy nie potrafią zrealizować «lawirowania, ugód, kompromisów», aby uniknąć
bitwy, o której z góry wiadomo, że jest niekorzystna”
132
. Zdarzają się przeto wybiegi. Lecz marksistowski
makiawelizm odróżnia się od makiawelizmu tym, że przekształca kompromis w świadomość kompromisu,
niejednoznaczność historii w świadomość niejednoznaczności, że dokonuje wybiegów wiedząc i mówiąc,
że to są wybiegi, że odwrót nazywa odwrotem, że umiejscawia partykularyzmy lokalnej polityki i
paradoksy taktyki w perspektywie całościowej. Dialektyka marksistowska podporządkowuje meandry
taktyki w danej fazie ogólnemu określeniu tej fazy, a określenie to nakazuje zbadać. Nie zakłada ona zatem
dowolnie, że coś tam jest czymś tam innym. Wiadomo w każdym razie dokąd i po co się zmierza. Świat
dialektyki jest światem w ruchu, gdzie każda idea wiąże się z wszystkimi innymi i gdzie wartości mogą się
odwracać. Nie jest to jednak świat czarów, w którym idee uczestniczyłyby bez żadnych reguł, w którym w
każdej chwili anioły zamieniałyby się w demony, a sprzymierzeńcy we wrogów. W danym okresie historii i
polityki partii wartości są określone, a ich akceptacja bezwzględna, gdyż motywowana jest logiką historii.
To ów absolut we względności stanowi o różnicy między dialektyką marksistowską a wulgarnym
relatywizmem. Ostatnie przemówienie Lenina, cytowane już, daje dobry przykład tej zarazem giętkiej i
niezależnej polityki, która nie obawia się kompromisu, bo nad nim panuje. Chodzi o usprawiedliwienie
NEP-u. Lenin zaczyna od opisu kryzysu 1921 roku. Bunty chłopskie – mówi – “składały się do 1921 roku
na ogólny wizerunek Rosji”. Trzeba było te bunty zrozumieć; “masy wyczuły to, czego wówczas nie
umieliśmy jeszcze świadomie sformułować, lecz co wkrótce – po paru tygodniach – również i my
przyznaliśmy, a mianowicie, że bezpośrednie przejście do czysto socjalistycznej formy gospodarki, do
czysto socjalistycznego podziału przekracza nasze siły”. Trzeba więc było w danej chwili ograniczyć się do
celów niesocjalistycznych
133
i dlatego Lenin nie waha się mówić o “odwrocie”. Pierwszym krokiem na
nowej drodze była stabilizacja rubla, którą zamierzał osiągnąć mniej więcej po roku. Mniemał, że na tej
podstawie będzie można orzec, iż niezadowolenie chłopów przestało być groźne i powszechne
134
. Sytuacja
131
Tamże, s. 55.
132
Tamże, s. 63.
133
“Mimo, że kapitalizm państwowy nie jest formą socjalistyczną, byłby dla nas i dla Rosji formą bardziej korzystną niż forma
obecna” (W. I. Lenin, Pięć lat rewolucji rosyjskiej a perspektywy rewolucji światowej. Referat wygłoszony na IV Kongresie
Międzynarodówki Komunistycznej, w: Dzieła, t. 33, Warszawa 1957, s. 435 i s. 437).
134
“Chłopstwo może być niezadowolone z tych czy innych posunięć naszej władzy, może na to czy owo się uskarżać. Jest to
oczywiście możliwe i nieuniknione, gdyż aparat nasz i nasza gospodarka państwowa są jeszcze zbyt kiepskie, by temu
zapobiec, ale jakiekolwiek poważniejsze niezadowolenie z nas całego chłopstwa jest w każdym bądź razie całkowicie
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 56 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
w przemyśle drobnym się polepsza. W przemyśle ciężkim nie jest tak dobrze. Od 1921 do 1922 roku można
mówić tylko o nieznacznym polepszeniu. A przecież problem jest życiowy: “bez uratowania przemysłu
ciężkiego, bez jego odbudowy nie zdołamy stworzyć żadnego przemysłu, a bez przemysłu jako kraj
samodzielny istnieć nie możemy”
135
. Potrzebne nam były pożyczki z zagranicy, ale nam ich odmówiono.
Jesteśmy sami. Możemy liczyć tylko na środki naszego handlu. Używamy ich dla dźwignięcia przemysłu
ciężkiego. Zakładamy towarzystwa mieszane, w których część kapitału należy do prywatnych kapitalistów
z zagranicy. “W ten sposób (...) uczymy się handlować, a to jest dla nas niezbędne”
136
. “Popełniliśmy masę
głupstw, muszę jednak powiedzieć w tej materii coś niecoś o naszych przeciwnikach. Jeśli przeciwnicy nasi
wytykają to nam i mówią: patrzcie, oto Lenin sam przyznaje, iż bolszewicy popełnili masę głupstw, to chcę
na to odpowiedzieć: tak, ale widzicie, nasze głupstwa całkiem się jednak różnią od waszych. My dopiero
zaczęliśmy się uczyć (...)”
137
. Komuniści – ciągnie Lenin – uczą się i mają wiele do nauczenia się.
Komuniści rosyjscy i inni. Uchwała zjazdu partii z 1921 roku jest zbyt rosyjska. Musimy ją wyjaśnić
zagranicy, by nauczyła się od nas rewolucyjnego działania. Co do nas, to musimy nauczyć się czytać i
pisać, rozumieć to, co przeczytaliśmy ... Rzadko widzi się szefa rządu przyznającego się z taką otwartością
do masowych powstań, przyznającego rację tym powstaniom, opierającego na tym nową politykę,
wskazującego osobiście ryzyko porażki, uznającego swe błędy, udającego się po naukę do mas, do
zagranicy, do faktów. Jak widać, Lenin nie boi się “dostarczyć oręża reakcji”. Nie lekceważy on użytku,
jaki można zrobić z jego słów. Sądzi jednak, że ten szczery język przynosi więcej pożytku niż strat, bo
wiąże rządzonych z rządem i dając mu oparcie w masach całego świata, zjednuje mu to, co dla marksisty
jest głównym czynnikiem historii. To nie przez przypadek ani, jak mniemam, na skutek romantycznego
przesądu, główny dziennik ZSRR otrzymał tytuł Prawda. Sprawa proletariatu jest tak uniwersalna, że
dotyka bardziej niż jakakolwiek inna – prawdy. To, co daje Leninowi tę swobodę tonu, tę prostotę i tę
odwagę, co chroni go przed paniką i intelektualnym terroryzmem – właśnie w chwili, gdy wybiegi wydają
się nieodzowne – to zaufanie do historii jako procesu wzrostu i panowania proletariatu. Dialektyce
marksistowskiej zapewnia racjonalny charakter to, że w określonej fazie wzrostu dojrzałości mas, rzeczy
nazywają się po imieniu
138
.
Marksizm odróżnia się radykalnie od wszelkiej ideologii zwanej “totalitarną” właśnie dzięki teorii
proletariatu. Idea totalności odgrywa oczywiście w myśli marksistowskiej istotną rolę. To ona ugruntowuje
wszelką marksistowską krytykę myśli burżuazyjnej jako myśli “formalnej” i “analitycznej”, i jako pseudo-
obiektywizm. Marksizm pokazuje, że gdy umieścić politykę wspierającą się na człowieku w ogóle, na
obywatelu w ogóle, na sprawiedliwości w ogóle w konkretnej totalności historii, to funkcjonuje ona z
korzyścią dla bardzo partykularnych interesów – i domaga się, by ją oceniać w tym kontekście. Uwidacznia
on również, że zwyczaj rozdzielania problemów (ekonomicznych, politycznych, filozoficznych, religijnych,
etc.), jako zasada podziału władz, maskuje ich wzajemny związek w historii żywej, ich przenikanie się, ich
wspólne znaczenie, i tym samym opóźnia uzyskanie rewolucyjnej świadomości. Przeciwnicy marksizmu nie
stronią od porównań tej “totalitarnej” metody z ideologiami faszystowskimi, które również roszczą sobie
prawo do przejścia od tego, co formalne, do tego, co rzeczywiste, od tego, co sztuczne, do tego, co
wykluczone” (Tamże, s. 440).
135
W. I. Lenin, Dzieła, t. 33, s. 442 (przyp. tłum.).
136
Tamże, s. 444 (przyp. tłum.).
137
Tamże, s. 445 (przyp. tłum.).
138
Można na to być może odrzec, że ta polityka przy otwartej kurtynie, ta otwartość i ta racjonalność należą do ducha roku
1917 czy jeszcze do ducha NEP-u i stanowią część straconych złudzeń; że w istocie doświadczenie nauczyło komunistów, iż
nie można bić się z odkrytą przyłbicą ani stawiać na świadomość mas. Jest to możliwe i w rezultacie wydaje się nam, że
dzisiejszy komunizm charakteryzuje się mniejszą rolą warunków subiektywnych i świadomości mas albo – co sprowadza się
do tego samego – pierwszorzędną rolą kierownictwa i świadomości przywódców; a wszystko to stało się możliwe i niezbędne
w trybach ogólnego kompromisu, do którego ZSRR był zmuszony od czasu porażki rewolucji w Niemczech. Ale – i do tego
wrócimy niżej – problem polega na tym, czy walka jest jeszcze walką toczoną z pozycji marksistowskich, czy nie jesteśmy
świadkami rozdzielenia czynników subiektywnych i obiektywnych, które Marks chciał połączyć w swojej koncepcji historii,
czy – inaczej mówiąc – mamy jeszcze jakiekolwiek powody, by wierzyć w logikę historii w chwili, gdy wyrzuca ona za burtę
regulatora dialektyki: światowy proletariat.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 57 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
organiczne. Lecz porównanie to wypływa ze złej wiary. Bo faszyzm jest w istocie jakby przedrzeźnianiem
bolszewizmu. Faszyzm przejmuje od bolszewizmu wszystko: jedna partia, propaganda, państwowy aparat
sprawiedliwości, państwowa prawda – z wyjątkiem tego, co najistotniejsze, tzn. teorii proletariatu. Bowiem
jeśli proletariat jest siłą, na której wspiera się rewolucyjne społeczeństwo, i jeśli proletariat jest tą “klasą
powszechno-dziejową”, którą za Marksem opisaliśmy, to przecież interesy tej klasy są w historii nośnikiem
wartości ludzkich, a władza proletariatu jest władzą ludzkości. W przeciwieństwie do tego, faszystowska
przemoc nie jest przemocą klasy powszechno-dziejowej, lecz przemocą “rasy” albo spóźnionego narodu;
nie podąża ona za swoistym biegiem rzeczy, lecz go cofa. Nie jest zresztą przypadkiem, że można znaleźć
formalne analogie między faszyzmem i bolszewizmem; racją bytu faszyzmu jako lęku przed rewolucją jest
wprowadzenie na fałszywe tory i próba wykorzystania sił, które stanęły do dyspozycji dzięki rozkładowi
liberalizmu. Faszyzm zatem musi, by odgrywać swą dywersyjną rolę, przypominać formalnie bolszewizm.
Różnica ujawnia się jedynie w treści – ale tu wydaje się olbrzymia: propaganda, która w bolszewizmie jest
środkiem wprowadzającym masy do Państwa i Historii, staje się w faszyzmie sztuką nakłaniania mas do
akceptacji państwa zmilitaryzowanego. Partia, która w bolszewizmie ześrodkowuje spontaniczny ruch mas
na prawdziwej uniwersalności, staje się w faszyzmie przyczyną sprawczą wszelkiego ruchu mas i zawraca
go w stronę tradycyjnych celów państwa zmilitaryzowanego. Nigdy zatem nie za wiele podkreślania, że
marksizm krytykuje myślenie formalistyczne jedynie na rzecz myślenia proletariackiego, bardziej zdatnego
niż to pierwsze do osiągnięcia “obiektywności”, “prawdy”, “uniwersalności”, jednym słowem, do realizacji
wartości liberalizmu. Dzięki temu “realizm” marksistowski otrzymuje miarę i sens. Działalność rewolucyjna
nie nakierowuje się wprawdzie na idee czy wartości, lecz na władzę proletariatu. Ale proletariusz jest,
dzięki swemu trybowi życia i jako “człowiek historii powszechnej”, spadkobiercą liberalnego humanizmu.
W tym mianowicie sensie, że działalność rewolucyjna nie zastępuje bycia w służbie idei byciem w służbie
klasy, lecz je utożsamia. Marksizm neguje z zasady wszelki konflikt pomiędzy wymogami realizmu a
wymogami moralności, gdyż rzekoma “moralność” kapitalizmu jest mistyfikacją i ponieważ władza
proletariatu jest realnie tym, czym aparat burżuazyjny jest nominalnie. Marksizm nie jest amoralizmem –
jest to postanowienie rozważania wartości i moralności nie tylko w sercu jednostki, lecz we współistnieniu
ludzi. W koncepcji proletariatu jako konkretnego nośnika wartości zostaje przekroczona alternatywa
rzeczywistości i ideału.
Również dzięki historycznej działalności proletariatu rozwiązuje się w marksizmie słynny problem
celu i środków. Odkąd ukazała się Ciemność w południe, nie było wykształconego człowieka w krajach
anglosaskich czy we Francji, który nie godziłby się z celami marksistowskiej rewolucji, żałując jedynie, że
marksizm zmierza do tak szlachetnych celów za pomocą środków tak haniebnych. W rzeczywistości
radosny cynizm dewizy “cel uświęca środki” nie ma nic wspólnego z marksizmem. Przede wszystkim
należy zauważyć, że same kategorie “celu” i “środków” są mu całkowicie obce. Cel jest oczekiwanym
rezultatem, który się sobie wyobraża i który zamierza się osiągnąć. Powinno być zbytecznym
przypominanie, że marksizm z pełną świadomością odróżnił się od utopii, definiując rewolucyjną
działalność nie jako ustanowienie przez intelekt i wolę pewnej liczby celów, lecz jako zwyczajne
przedłużenie praktyki będącej już w trakcie realizacji w historii, przedłużenie już zaangażowanej
egzystencji, jaką jest egzystencja proletariatu. Nie ma tu żadnego wyobrażenia “społeczeństwa, które ma
nadejść”. Bardziej niż świadomość celu – konstatacja niemożności aktualnego świata rozumianego jako
sprzeczność i rozkład; bardziej niż fantastyczna koncepcja raju na ziemi – cierpliwa analiza historii
minionej i obecnej jako historii walki klas; a w końcu twórcza decyzja wyjścia poza ten chaos wraz z klasą
powszechno-dziejową, która podejmie historię ludzką od podstaw. Działalność rewolucyjna może sobie
nadać perspektywę, przedłużając w przyszłości linie proletariackiego rozwoju, ale marksiści jawnie
wzdragają się przed wytyczaniem sobie “celów”; żaden z nich – mówił Lenin – nie może “zapowiadać”
najwyższej fazy komunizmu, ponieważ prawomocnie można pomyśleć tylko to, czym się w jakiś sposób
żyje, a reszta jest tylko imaginacją. I właśnie marksizm, ponieważ nie ma możliwości ustanawiania i
religijnego usprawiedliwiania celów, nie mógłby zakładać, że “cel uświęca środki”. Ponieważ odżegnuje się
on od opisu edenicznej przyszłości i od usprawiedliwiania nią codziennego postępowania, to właśnie ono
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 58 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
musi wyróżniać się socjalistycznym stylem – a osiągnie to, jeśli będzie postępowaniem proletariackim, jeśli
będzie przedłużać, dookreślać i korygować we właściwym kierunku spontaniczną praktykę proletariatu. Nie
będzie ona przestrzegać formalnych, i “uniwersalnych” reguł szczerości, obiektywności, gdyż są to reguły
gry kapitalistycznej – a traktować jako cel tego, kto traktuje innych jako środek, to traktować ich wraz z
nim jako środki. Ale postępowanie proletariackie jako takie nie nakierowując się na moralność osiąga ją,
ponieważ w marksistowskiej koncepcji historii proletariat nie jest jakąś podstawową siłą, którą się można
posłużyć, mając na widoku cele ją przekraczające, ale siłą spolaryzowaną ku pewnym wartościom, dzięki
samej logice narzuconej mu sytuacji. Ponieważ proletariat jest zarazem obiektywnym czynnikiem ekonomii
politycznej i układem powiązanych świadomości czy raczej pewnym stylem współistnienia, zarazem faktem
i wartością, a logika historii jednoczy w nim siłę pracy i prawdziwe doświadczenie życia ludzkiego, więc to,
co użyteczne, i to, co wartościowe miesza się ze sobą – nie dlatego, że mierzy się wartościowość miarą
użyteczności, co charakteryzuje postawę Komisarza, czy też użyteczność miarą wartościowości, co
charakteryzuje postawę Jogina, lecz dlatego, że proletariacka użyteczność jest w historii wartościowością w
działaniu. Działalność proletariacka zawiera maksimum możliwego człowieczeństwa w społeczeństwie
rozbitym i jest mniej niż jakakolwiek inna narażona na fałsz, bo ma większy niż jakakolwiek inna
współudział w obecnym społeczeństwie i ponieważ skupia siły, które ze wszystkich stron zmierzają do
obalenia burżuazyjnego aparatu. Marksizm nie żyje z oczami utkwionymi w jakąś przestrzeń poza
teraźniejszością, rozgrzeszając smutne praktyki w imię ostatecznych celów i tłumacząc się dobrymi
intencjami; to on właśnie nie może pozwolić sobie na takie odwołania. Trocki mógł – i na to tu właśnie
przystaliśmy – w swej dyskusji nad współczesnymi problemami popadać w sprzeczność ze swymi
własnymi zasadami rządzenia, ale przynajmniej jako teoretyk wyraża istotną dla marksizmu ideę, kiedy
mówi o “dialektycznej współzależności celu i środków”
139
. Te dwa pojęcia są w dobrym marksizmie
“zrelatywizowane”; cel i środek mogą zamieniać się rolami, gdyż środek jest właśnie samym celem –
władzą proletariatu – w swej aktualnej postaci. W rzeczywistości nie ma celu i środków, są tylko cele albo
tylko środki czy też, jakby można rzec innymi słowami, jest proces rewolucyjny, którego każdy moment
jest równie nieodzowny, a więc równie ważny jak utopijny moment “finalny”. “Materializm dialektyczny
nie oddziela celu od środków. Cel wywodzi się całkiem naturalnie z historycznego stawania się. Środki są
organicznie podporządkowane celowi. Cel bezpośredni staje się środkiem celu dalszego (...) Trzeba zasiać
ziarno pszenicy, by zebrać pszenicy kłos”
140
. Marksizm nie akceptuje alternatywy makiawelizmu i
moralizatorstwa, postawy Komisarza i postawy Jogina, zasady “za wszelką cenę” i zasady “rób, co do
ciebie należy i niech się, co chce, dzieje” – ponieważ człowiek moralny jest niemoralny, jeśli nie interesuje
się tym, co robi, i ponieważ sukces jest porażką, jeśli nie jest to sukces nowego człowieczeństwa. Nie może
tu powstać problem osiągania celu za pomocą środków, które by nie nosiły jego cech; dla partii
rewolucyjnej nie może tu istnieć konflikt między racjami bycia i warunkami egzystencji, ponieważ historia,
poza przypadkami, zawiera tego rodzaju logikę, że nieproletariackie środki nie mogłyby prowadzić do
proletariackich celów, ponieważ historia pomimo swych wybiegów, okrucieństw i ironii nosi już w sobie,
wraz z proletariacką sytuacją, brzemienną w skutki logikę, oddziaływująca na przypadkowość zdarzeń, na
wolność jednostek, i obraca je w rozumność.
Marksizm jest w gruncie rzeczy ideą głoszącą, że historia ma sens – innymi słowy, że jest ona
inteligibilna i ukierunkowana – że zmierza ona do objęcia władzy przez proletariat, który jest zdolny, jako
główny czynnik produkcji, do przekroczenia sprzeczności kapitalizmu i do zorganizowania ludzkiego
przywłaszczania przyrody; a jako “klasa powszechno-dziejowa” do przekroczenia społecznych i
narodowych antagonizmów oraz konfliktu człowieka z człowiekiem. Być marksistą to sądzić, że problemy
139
L. Trotsky, Leur morale et la nôtre, s. 79.
140
Tamże, ss. 82-83. Nie wiadomo dlaczego w ostatnim wywiadzie André Breton przypisuje Trockiemu słynną zasadę “cel
uświęca środki”, którą ten, przeciwnie, odrzucił, stawiając pytanie: “Jeżeli cel uświęca środki, to co z kolei uświęcałoby cel?”
Prawdą jest natomiast, że Trocki, jak wszyscy marksiści, odrzuca wszelką politykę celów czy dobrych intencji, ponieważ jest
ona mistyfikacją w świecie wydanym jak dotąd na przemoc i ponieważ paraliżuje ona działanie rewolucyjne. Jeśli André
Breton porzuca od tego momentu Trockiego i przyłącza się do zwolenników “czystych środków”, to nic specjalnego nie
pozostaje z jego marksizmu.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 59 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
ekonomiczne i problemy kulturowe czy ludzkie są jednym problemem i że proletariat taki, jakim uczyniła
go historia, dzierży rozwiązanie tego jedynego problemu. Żeby to wypowiedzieć w nowoczesnym języku –
być marksistą to sądzić, że historia jest Gestalt w sensie, jaki niemieccy autorzy nadają temu słowu;
totalnym procesem w ruchu ku stanowi równowagi, społeczeństwu bez klas, którego nie można osiągnąć
bez wysiłku i bez ludzkiego działania, które jednak ukazuje się w obecnych kryzysach jako ich rozwiązanie,
jako panowanie człowieka nad przyrodą i pogodzenie człowieka z człowiekiem. Tak jak linia melodyczna
wymaga dla danej nuty na instrumenty smyczkowe odpowiedniej nuty o danej długości na instrumenty
dęte; jak w organizmie dany stan układu oddechowego wymaga odpowiedniego stanu układu sercowo-
naczyniowego czy układu współczulnego, jeśli całość ma być w stanie największej wydolności; jak w
przewodniku elektrycznym o danej strukturze ładunki rozmieszczają się w taki sposób, że całość zachowuje
się zgodnie z pewnym prawem rozdziału – tak samo w polityce marksistowskiej historia jest systemem,
który poprzez skoki i kryzysy zmierza ku władzy proletariatu, i rozwój proletariatu światowego, ta norma
historii, domaga się w każdej dziedzinie określonych rozwiązań, a każda zmiana częściowa musi znaleźć
oddźwięk w całości. Na przykład zawładnięcie przez proletariat aparatem ekonomicznym, inwazja
proletariatu na burżuazyjne państwo i ideologia internacjonalistyczna są dla marksistów fenomenami
zbieżnymi, związanymi na tyle, że nie można by pojąć trwałego regresu w jednym z tych trzech punktów,
który ostatecznie nie odbiłby się na całości i nie zaszkodził ogólnemu ruchowi rewolucji. Oczywiście, każdy
z trzech marksistowskich tematów: inicjatywa mas, internacjonalizm i tworzenie ekonomicznych podstaw,
może, odpowiednio do danej chwili i do potrzeb taktyki, być akcentowany na niekorzyść innych, a
rewolucyjna działalność może się wyrażać raz w jednym, innym razem w drugim punkcie. Światowy wzrost
proletariatu może wymagać poświęcenia na pewien czas potrzeb danego proletariatu narodowego na rzecz
rozwoju całości. Ale marksistowska koncepcja historii – ze wszystkimi, jakie tylko być mogą, cofnięciami,
kompromisami, przejściowymi niezgodnościami, asymetriami – oznacza, że przynajmniej główne linie
znaczących wydarzeń zmierzają do rozwoju świadomości i władzy proletariatu. A jaka jest w tym
względzie sytuacja w sto lat po Manifeście komunistycznym i w trzydzieści lat po pierwszej rewolucji
proletariackiej?
* * *
Rewolucja proletariacka dokonała się w kraju, w którym proletariat nie dysponował nowoczesnym
aparatem ekonomicznym i przemysłowym. Nie odpowiadało to tak dalece przewidywaniom, że sama partia
i jej przywódcy decydowali się nie bez wahania na “przeskoczenie” demokratycznej fazy rozwoju. Fakt sam
w sobie nie stanowił w żadnym razie odrzucenia marksizmu: zacofany stan Rosji w 1916 roku jawił się przy
pewnym namyśle jako okoliczność korzystna dla rewolucji, jeśli zważyć, że ideologia marksistowska,
wypracowana w kontakcie z zachodnią ekonomią, miała uzyskać, w nowym i poddanym quasi-kolonialnej
eksploatacji proletariacie, znaczący przyrost siły wybuchowej. Owo zwrotne działanie ideologii i techniki
wypracowanych w rozwiniętych krajach zachodnich na kraj zacofany nie rozrywa ram dialektyki, to
właśnie marksiści sprzed 1917 roku przebywali w świecie abstrakcji, gdy przeoczali możliwość działania
peryferyjnego i wyobrażali sobie równoległy rozwój we wszystkich krajach świata. Niemniej narodziny
rewolucji w Rosji, ze wszystkimi konsekwencjami, jakie z tego wynikają, modyfikują do głębi równowagę
czynnika subiektywnego i obiektywnego w procesie rewolucyjnym. W Rosji świadomość wyprzedzała
ekonomikę i proletariat miał tworzyć ekonomikę ze swej ideologii. Jeśli sobie przypomnieć, że dla Marksa
sposób produkcji społeczeństwa – stosunek do przyrody, którą ono przekształca – i stosunki międzyludzkie
w społeczeństwie są tylko dwiema stronami jednego fenomenu, to nie mogło być mowy, jako że Rosja nie
uzyskała brakującej jej infrastruktury ekonomicznej, o ustanowieniu tu między ludźmi stosunków
“socjalistycznych”. Stąd, po abstrakcyjnych usiłowaniach komunizmu wojennego, paradoks NEP, tzn.
socjalistycznej rewolucji, która sprzymierza się z “niesocjalistycznym elementem, mianowicie kapitalizmem
państwowym”
141
. Socjalizm rosyjski starał się w ten sposób zabezpieczyć swe podstawy, uzgodnić je ze
141
W. I. Lenin, Pięć lat..., dz. cyt.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 60 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
spontanicznym ruchem historii, który zrazu wyprzedził. Można by rzec, iż “czekał” on na ekonomikę. Czy
mógł podążać tym szlakiem, nie dokonując autodestrukcji? Należy sądzić, że nie, bowiem po śmierci
Lenina nawet lewica (która starała się zawsze ugruntować swe działania na generalnej koncepcji historii)
uznała platformę industrializacji, która miała przyspieszyć realizację socjalizmu. W tym wypadku to już nie
ideologia socjalistyczna “czekała” na ekonomikę, lecz na odwrót, ekonomika miała dogonić socjalistyczną
ideologię. Postulatem Trockiego było, aby ten bezprecedensowy wysiłek mógł być dokonany w imieniu
czystych sił napędowych socjalizmu i aby proletariacka ideologia – inicjatywa mas i internacjonalizm –
mogła przez antycypację ożywiać budowanie nowoczesnej ekonomiki, która w marksizmie klasycznym jest
raczej ostatecznym wyrazem i ukoronowaniem. To właśnie wyrażał Trocki, żądając, aby dzieło
industrializacji i kolektywizacji zostało oparte na “demokracji robotniczej”, która kontrolowałaby aparat i
oddawała inicjatywę masom. Należało według niego, w tym krytycznym okresie, mogącym trwać latami,
postawić całkowicie na świadomość mas, na ich rewolucyjną wolę i ustanowić na stałe taką świadomość
proletariacką, jaką opisał Marks, pośród gospodarki niezdolnej jeszcze do jej podtrzymania. Jednakże sam
Trocki w innych dziedzinach dostarczył bardzo silnych argumentów przeciwko sztywnej polityce
proletariackiej. Na przykład w 1929 roku bronił on przeciwko skrajnej lewicy zasady chińskich ustępstw
terytorialnych na rzecz Rosji
142
, ponieważ, jak mówił, Rosja jest krajem rewolucji. Równało się to
założeniu, że w konflikcie imperializmów najlepszym sposobem obrony proletariatu chińskiego nie jest
żądanie dla niego bezpośredniej i całkowitej władzy nad wszystkimi terytoriami chińskimi, że obecność
Armii Czerwonej może być pewniejszą gwarancją przyszłości proletariatu chińskiego niż komuna chińska,
mająca wkrótce ulec imperializmowi. Lecz jeśli marksistowski temat internacjonalizmu dopuszcza takie
wariacje, dlaczego wątek inicjatywy mas nie poddaje się żadnym? Jeśli fakt (sam w sobie godny
ubolewania) przeprowadzenia rewolucji w jednym tylko kraju, nadaje temu krajowi szczególną rolę w
światowej dynamice klas i pozwala potępić jako “abstrakcyjną” politykę, która chciałaby respektować
pragnienia proletariuszy każdego innego kraju, i pozwala ostatecznie “przeskoczyć” świadomość
proletariatu chińskiego w wypadku, gdy byłoby to konieczne, to dlaczego warunki narzucone Związkowi
Radzieckiemu przez historię; jego historyczne zapóźnienie, jego izolacja, groźba wojny, konieczność
szybkiego osiągnięcia rezultatów, zmęczenie mas dziesięcioletnią rewolucją, nie pozwalałyby na
“przeskoczenie” i tutaj świadomości proletariackiej, na odwołanie się do niesocjalistycznych sił
napędowych i na potępienie, jako abstrakcyjnej, “demokracji robotniczej”
143
? Począwszy od chwili, gdy
chce się myśleć konkretnie, to znaczy brać w rachubę przy decyzji politycznej nie tylko świadomość
proletariuszy, lecz także aparat wojskowy i ekonomiczny oraz czynniki obiektywne, które działają na ich
korzyść i reprezentują je w codziennej historii – bezpośrednia świadomość proletariacka nie może już być
miarą tego, co jest a co nie jest rewolucyjne. Rewolucja w Rosji mogłaby podążać prostą drogą polityki
proletariackiej, gdyby rozprzestrzeniła się od razu po całej Europie, gdyby inne kraje przyznały gospodarce
radzieckiej kredyty, których potrzebowała, i zastąpiły rosyjską awangardę na posterunku, który
utrzymywała od 1917 roku. Ale nic z tego wszystkiego nie nastąpiło. Trocki sam napisał, że odpływ
rewolucyjności był “nieunikniony w pewnych historycznie danych warunkach” i że nie było recepty na
zachowanie “władzy rewolucyjnej, kiedy kontrrewolucja bierze górę w całym świecie”
144
. Sprowadza się to
do tego, że rewolucja permanentna jest niemożliwa właśnie w chwili, kiedy staje się niezbędna. Lenin
określał jeszcze socjalizm: “władza rad plus elektryfikacja”. Lecz jeśli rewolucyjna stagnacja w świecie –
ze wszystkimi konsekwencjami: groźbą zewnętrznej wojny i działaniem politycznym na krótką metę –
rozdziela te dwie zasady? Jeśli inicjatywa mas, odwoływanie się z jednej strony do proletariackich sił
napędowych, a z drugiej, industrializacja i rozwój nowoczesnej produkcji w tej fazie, gdy światowy
proletariat jest osłabiony, a proletariat rosyjski zmęczony i odizolowany – przestają być zadaniami
komplementarnymi, jak w to wierzyli Marks i Lenin, i stają się zadaniami oddzielnymi czy nawet
alternatywnymi? Otóż ponieważ rzeczywista historia umożliwiła rewolucję tylko w jednym kraju, i to w
142
L. Trotsky, La Défense de l'U.R.S.S. et l'Opposition, 1929.
143
L. Trotsky, Leur morale et la nôtre, ss. 34-35.
144
Tamże.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 61 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
kraju jeszcze nie rozwiniętym – więc spośród trzech fundamentalnych tematów, które proletariacka filozofia
historii postawiła na porządku dziennym: inicjatywa mas, internacjonalizm i budowa bazy ekonomicznej –
trzeci wysuwa się na plan pierwszy, a dwa poprzednie ulegają regresowi. Marksizm pojmował rewolucję
jako złożony rezultat czynników obiektywnych i subiektywnych. Obecna faza – jeśli nie w teorii, która
pozostaje nie zmieniona, to przynajmniej w praktyce rewolucyjnej – rozbija równowagę dwóch czynników i
w porównaniu do klasycznych perspektyw przecenia obiektywny czynnik bazy ekonomicznej, a nie docenia
subiektywnego czynnika świadomości proletariackiej. Rewolucja liczy obecnie mniej na rozwój
światowego i narodowego proletariatu niż na przenikliwość Centrum, na skuteczność planów, na dyscyplinę
pracujących. Stała się ona przedsięwzięciem prawie czysto woluntarystycznym. Dla Centrum nie może już
chodzić o wykrywanie w świecie i w ZSRR rewolucyjnego naporu proletariatu, o rozszyfrowywanie historii
w miarę jej tworzenia się i o przedłużanie jej spontanicznego kierunku. Ponieważ historia nie przyniosła
rewolucji 1917 roku oczekiwanego wsparcia, idzie o to, by ją do tego zmusić, zadać jej gwałt. Stąd ostrożna
polityka na zewnątrz, powstrzymująca napór proletariatów narodowych i przyjmująca współpracę klasową.
Stąd, w samym ZSRR, polityka forsowanej industrializacji i kolektywizacji, która gdy to niezbędne,
odwołuje się do bodźca zysku, nie obawia się ustanawiać przywilejów i usuwa iluzje z 1917 roku. Stąd w
końcu paradoks terroru w dwadzieścia lat po rozpoczęciu rewolucji.
W ten oto sposób możliwym staje się skomponowanie z faktów, na tyle dokładnie, na ile je znamy,
całościowego obrazu radzieckiego życia w opozycji do idei proletariackiego humanizmu
145
. Rewolucyjne
znaczenie obecnej polityki zagrzebane jest w “bazie ekonomicznej” reżimu i pojawi się dopiero znacznie
później, jak te nasiona zakopane pod ziemią, kiełkujące po wiekach. Nie jest ono widoczne w tej polityce i
odgaduje się je tylko, jeśli ujmuje się teraźniejszość w perspektywach marksistowskich. Dlatego właśnie
utrzymuje się doktryna klasyczna. Ale okrężne drogi teraźniejszości są takie, że trudno jest to powiązać.
Wizerunek radzieckiego życia, który możemy sobie stworzyć, jest porównywalny do tych niewyraźnych
figur dowolnie przemieszanych wedle kąta patrzenia w przestrzeni dwu- bądź trójwymiarowej, gdzie sam
materiał nie narzuca określonych znaczeń. W technicznej dziedzinie ekonomii politycznej radzieccy uczeni
starają się czasami to opanować i przemyśleć rzetelnie sytuację. Leontiew na przykład sformułował tezę o
trwałości wartości w obecnym okresie przejściowym
146
. Ale co do głównego punktu, jakim jest stosunek
czynnika obiektywnego i subiektywnego, nie da się stwierdzić żadnego uświadomienia. Nie bez powodu.
Bowiem “obiektywistyczna” teoria obecnej fazy, odsuwająca na razie subiektywne czynniki historii i
ideologię proletariacką, nie wydaje się być teorią marksistowską; godzi ona w centralną tezę marksizmu o
identyczności czynnika subiektywnego i obiektywnego. W większości wypadków komuniści zadowalają się
przeto swego rodzaju miotaniem między marksizmem teoretycznym a polityką narzuconą przez historię i
odpowiadają tekstami Marksa na pytania dotyczące ZSRR, a na teksty Marksowskie, które się im
przywołuje, odpowiadają krytyką marksizmu książkowego i apologią marksizmu żywego. Usytuowani
przez swą edukację polityczną w horyzoncie marksizmu i społeczeństwa bezklasowego widzą oni te
przedsięwzięcia, które nieuprzedzony obserwator uznałby na pierwszy rzut oka za reakcyjne, jako okrężne
drogi wiodące ku socjalistycznej przyszłości. W obecnej fazie stosunek teraźniejszości do przyszłości,
rozwoju ekonomicznego do proletariackich perspektyw, stał się zbyt złożony i skomplikowany, by można
było go sformułować; jest on czymś tajemniczym. Istnieje rewizjonizm faktyczny – dzisiejsi komuniści nie
przypominają tych przedwczorajszych, mają mniej iluzji, pracują na dłuższy dystans, spodziewają się
wszelkich zapośredniczeń – ale unika się nadania temu rewizjonizmowi wyraźnej formuły, gdyż
145
To właśnie robi Arthur Koestler w The Yogi and the Commissar. Cytować będziemy wedle tekstu oryginalnego, w naszym
przekładzie. Przekładu francuskiego, ostatnio opublikowanego, nie było jeszcze, kiedy ten esej był już ukończony.
146
Staranie to było, przynajmniej początkowo, oficjalnie popierane. Można więc przypuszczać, że kierownictwo partii w
zasadzie nie wyklucza teoretycznego opracowania i rewizji perspektyw. Nie ufa się temu tylko z tej racji, że rewizjonizm był
często zamaskowaną kapitulacją. Jeśli rzadkie są starania określenia położenia i przemyślenia rzeczywistości radzieckiej czy to
na płaszczyźnie ekonomicznej, czy na płaszczyźnie filozoficznej, to zapewne dlatego, że trudno jest stworzyć teorię sytuacji, w
której przeważa historyczna przypadkowość obalająca racjonalne przewidywania. Oczywiście, burżuazyjna ekonomia
polityczna nie ma pod tym względem żadnej przewagi.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 62 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
kwestionowałaby ona zgodność ideologii proletariackiej i rozwoju ekonomicznego, to znaczy nośność i
ludzki walor komunizmu.
Jeśli wierzyć niektórym szacunkom amerykańskim
147
, w samej partii bolszewickiej zmienia się rola
proletariatu pojmowanego klasycznie. Na XVII Zjeździe partii (1934) 80% delegatów było starymi
komunistami, którzy wstąpili do partii przed 1919 rokiem. Na XVIII Zjeździe (1939) – 14,8%. Na XVII
Zjeździe 9,3% delegatów było pracownikami fizycznymi. Komisja Mandatowa XVIII Zjazdu nie podaje
statystyki pochodzenia społecznego delegatów, a statut partii miał być zmieniony w ten sposób, by usunąć
klauzule, które dotyczą pochodzenia społecznego jej członków. W tym samym czasie tworzy się nowe
zróżnicowanie społeczne. W czerwcu 1931 roku, cztery lata od rozpoczęcia pierwszego planu
pięcioletniego, w swym przemówieniu Stalin rzuca hasło walki z równością zarobków. Socjalistyczny
czynnik napędowy współzawodnictwa zostaje odtąd zdublowany przez niesocjalistyczny czynnik napędowy
zysku. W kopalni w Zagłębiu Donieckim
148
w 1936 roku sześćdziesięciu zatrudnionych zarabiało od 1000
do 2500 rubli miesięcznie; siedemdziesięciu od 800 do 1000 rubli; czterystu od 500 do 800 rubli, a tysiące
pozostałych średnio po 125 rubli. O wiele wyższe są w ważniejszych przedsiębiorstwach zarobki
dyrektorów, głównych inżynierów i kierowników. Nie można było trzymać się zasady ustanowionej przez
Lenina w Państwie i rewolucji, wedle której żaden członek aparatu państwowego nie powinien otrzymywać
wyższej zapłaty od zapłaty robotnika wykwalifikowanego. Artykuł 10 Konstytucji z 1936 roku przywraca
prawo robienia testamentu i zapisywania spadku, zniesione dekretem z 27 kwietnia 1918 roku. Dekret z 2
października 1940 roku ustala
149
roczne opłaty internatowe dla nauczania na poziomie średnim między 150
a 200 rubli, a na poziomie wyższym między 300 a 500 rubli. Do 1932 roku 65% studentów studiów
technicznych miało należeć do rodzin pracowników fizycznych
150
. Dekret z 19 września 1932 roku odrzuca
milcząco zasadę “rdzenia robotniczego”
151
. Dla dzieci funkcjonariuszy są tworzone szkoły specjalne
152
.
Istnieją bursy dla dzieci ubogich – są one jednak przeznaczone dla uczniów, którzy w 2/3 mają “bardzo
dobre”, a w 1/3 “dobre” oceny egzaminacyjne. Tępienie przestępczości nieletnich, sztucznych poronień,
utrudnienia przy rozwodach, nałożenie podatku na samotnych albo na rodziny z mniej niż z trojgiem
dzieci
153
wskakują, że społeczeństwo radzieckie powraca do norm tradycyjnych. Metropolita Sergiusz
oficjalnie uznany 12 września 1943 roku za patriarchę; panslawistyczne kongresy zwoływane oficjalnie do
Moskwy od 1941 roku; Newski, Kutuzow, Suworow przedstawiani jako prekursorzy w przemówieniu
Stalina z okazji 24 rocznicy Rewolucji; w końcu ostatnio “ludowi komisarze” zastąpieni przez “ministrów”
– te detale, niezależnie od tego, jaki udział mają w nich wybiegi i konieczne względy dla burżuazyjnych
sprzymierzeńców, w rezultacie obiektywnie prowadzą do restauracji ideologii przedrewolucyjnych i
wskazują w każdym razie na regres ideologii proletariackiej. Równolegle, życie polityczne jest coraz
bardziej kontrolowane przez Centrum, a dyktatura się wzmacnia. Wiadomo, że w 1922 roku po spisku
eserów, w którego wyniku dwóch bolszewików zostało zabitych, a Lenin ranny, nie nastąpiła żadna
egzekucja. Jeszcze w 1931 roku, Riutin, którego tajny plan był bardzo agresywny, nie został skazany na
śmierć. Od 1934 roku do przedednia wojny nie jest już jednak utrzymywane rozróżnienie między
rozbieżnościami politycznymi i zbrodnią pospolitą. Jednocześnie reżim, w tym samym czasie, kiedy
ogranicza na zewnątrz internacjonalizm proletariacki, umniejsza znaczenie proletariatu w życiu politycznym
kraju i wspiera się na nowej warstwie, której styl życia jest różny od życia mas, posługując się okazyjnie
ideologiami uznanymi tradycyjnie za reakcyjne. Komuniści mówią czasami, że wyzbyli się swoich “iluzji”.
Wyrazimy to samo inaczej: nie mogą już oni w tej chwili wierzyć w tę logikę historii, zgodnie z którą
147
Podane przez Koestlera w The Yogi and the Commissar, ss. 172-173. Niestety nie jest możliwe odwołanie się do źródeł.
Koestler zapożycza swoje liczby od Schwartza, Heads of Russian Factories (Social Research, New York, September 1942),
który deklaruje, że przytacza oficjalny raport Komisji Mandatowej XVII i XVIII Zjazdu partii bolszewickiej.
148
Trud, 20 stycznia 1936; cytowane przez Koestlera w The Yogi and the Commissar, s. 156.
149
Izwiestia, 3 październik 1940; cytowane przez Koestlera, tamże, s. 150.
150
Prawda, 13 lipiec 1928; cytowane przez Koestlera, tamże.
151
Koestler, tamże, ss. 150-151.
152
Tamże, Dekret z 23 sierpnia 1943.
153
Tamże, ss. 165-168.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 63 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
budowa gospodarki socjalistycznej, rozwój produkcji, opierają się na wzroście świadomości proletariackiej,
a ta z kolei na nich. Nie twierdzimy, że ZSRR posiada odtąd klasę rządzącą porównywalną do takiej klasy
w krajach kapitalistycznych, ponieważ przywileje w gotówce czy w naturze udzielane są z racji pracy i nie
dają nikomu środków do wyzyskiwania innych ludzi. Wyjaśnienie obecnej sytuacji przez “żądzę władzy”
czy przez interesy aparatu wydaje się nam dziecinne. Mówimy tylko, że budowa socjalistycznych podstaw
gospodarki łączy się z regresem ideologii proletariackiej i że ze względu na faktyczny bieg wydarzeń –
rewolucja w jednym kraju, stagnacja rewolucyjna i gnuśność historii w pozostałym świecie – ZSRR nie jest
jasnym wzlotem historii proletariatu, jaki opisał Marks.
Mówi się, że nim będzie. Być może. Ale skąd będzie mogła przyjść naprawa, kiedy pokolenie
będące u władzy, które otrzymało klasyczne wykształcenie i uprawiało politykę marksistowską, zostanie
wyeliminowane przez wiek? Czy naprawy tej nie wchłonie specyficzne ciążenie bezpartyjnych? Komuniści
powiadają słusznie, że ludzkie intencje znaczą mało w historii i że sami biorą pod uwagę to, co faktycznie
robią – wewnętrzną logikę swego działania. Stalin wyprostowuje tylko odchylenia prawicowe i Iwan
Groźny Eisensteina został zganiony, choć uprzednio był chwalony. Ale obecnie wszystko opiera się na
świadomości przywódców. Czy można być pewnym, że nowe pokolenie będzie równie czujne, mimo tego,
że proletariat, stała baza i przeciwwaga polityki marksistowskiej, jest politycznie osłabiony w ZSRR i poza
nim? Czy wewnętrzna logika nowej polityki nie rozprzestrzeni swoich konsekwencji? Nie twierdzimy, że
ZSRR mógł przetrwać w inny sposób. Pytamy tylko, czy zamiast społeczeństwa ludzkiego i otwartego dla
proletariuszy wszystkich krajów nie ujrzymy, jak wyłania się społeczeństwo nowego typu, które należałoby
wprawdzie jeszcze zbadać, ale któremu z pewnością nie można przyznać wzorcowej wartości tego, co
Marks nazywał “społeczeństwem bezklasowym”. Tym bardziej należałoby badać zespalanie się marksizmu
i ideologii przedrewolucyjnych w krajach pozostających pod przemożnym wpływem ZSRR. Nie ma
wątpliwości, że w Rumunii czy w Jugosławii zespalanie to pozwala po raz pierwszy postawić na serio i
rozwiązać problemy, przed którymi cofały się poprzednie rządy. Obecny komunizm jest rzeczywistością
mieszaną, w której trafia się na elementy “postępowe” i zarazem na najbardziej klasyczne rysy
socjologiczne, jak kult wodza. Stoimy wobec nowego zjawiska. W przebiegu ruchu robotniczego istnieją
już nie tylko nieoczekiwane odchylenia, ale sam ten ruch, jako ruch świadomy i zarazem spontaniczny, i
jako przekroczenie wiecznych praw socjologii, przestał być punktem odniesienia myśli komunistycznej.
Lenin mówił, że nie należy przykładać do każdego lokalnego epizodu historii perspektyw historii
świata. Droga, która wydaje się nam kręta, okaże się być może, kiedy dokona się czas i kiedy zostanie
objawiona historia totalna, drogą jedynie możliwą i a fortiori – najkrótszą. Ponieważ autor tych słów nie ma
przed oczami historii dopełnionej i ponieważ jest ograniczony do perspektywy partykularnej – perspektywy
francuskiego intelektualisty z 1946 roku – więc jego ocena może być odrzucona. Ale to odwołanie się do
osądu przyszłości różni się od teologicznego odwołania się do Sądu Ostatecznego tylko tym, że nie chodzi o
proste odwrócenie znaków, że przyszłość rysuje się w pewnym stopniu w stylu teraźniejszości, że nadzieja
jest nie tylko wiarą i że wiemy, dokąd zmierzamy. Zawsze można przedstawiać nierówność płac jako
okrężną drogę do równości – jako równość “konkretną”; albo politykę patriotyczną jako okrężną drogę do
internacjonalizmu – jako internacjonalizm “konkretny”. Będzie się mówiło, że chodzi tylko o wzrastające
napięcie między treścią a formą, między teraźniejszością i przyszłością. Lecz to sprowadza się do uznania,
że dialektyka jest odtąd nieczytelna, że jest ona czystym przekształcaniem sprzeczności w sprzeczność.
Polityka komunistyczna – mówi Pierre Hervé – jest “codziennym wypracowywaniem strategii i taktyki (...)
dostosowanej do różnych warunków czasu, miejsca, sytuacji etc., podporządkowanej podstawowemu
prawu, którym jest czuwanie nad niezmiennymi interesami robotników”
154
. Podstawowe prawo i warunki
kompromisu równały się dla Lenina “podniesieniu (...) ogólnego poziomu świadomości proletariatu, jego
rewolucyjności, jego zdolności do walki i do zwycięstwa”
155
. Dla Hervégo jest to “czuwanie nad
niezmiennymi interesami robotników”. Widać jak zmieniło się kryterium. Przesunęło się ono od tego, co
subiektywne, do tego, co obiektywne, od świadomości proletariatu, do jego niezmiennych interesów, to
154
Action, 15 luty 1946.
155
W. I. Lenin, Dziecięca choroba..., dz. cyt., s. 60.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 64 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
znaczy do świadomości jego przywódców, bo z całą oczywistością, jedynie przywódcy dysponują danymi
niezbędnymi dla określania interesów robotników na długą metę. Być może ta rewizja leninizmu była
nieunikniona. Ale też nowa polityka nie może, tak jak dawniej, współgrać z życzeniami świadomości. Jakaś
dialektyka być może jeszcze istnieje, ale z perspektywy jakiegoś Boga, który znałby Historię Powszechną.
Człowiek usytuowany w swoim czasie, jeśli spogląda nań śmiało, a nie poprzez swe wspomnienia i
marzenia, widzi tylko skolektywizowaną gospodarkę w trakcie powstawania. U władzy nie widać wszak
proletariusza jako “człowieka powszechno-dziejowego”.
Jak zatem miałby on włączać w swą działalność wartości, w które wierzy jako jednostka?
Proletariusz Marksa osiągał równocześnie poziom indywidualności i uniwersalności. Dzisiaj musi wybierać
między jednym a drugim. Jednostka, by stosować się do rozbitej dialektyki, sama musi być rozbita. Dlatego
też – wracany tu do spraw, których jesteśmy bardziej pewni, jako że dzieją się na naszych oczach – pewien
rodzaj neokomunizmu jest dość bliski pragmatyzmowi. Pewien komunista powiedział mi kiedyś: każde
słowo, które wypowiadamy, jest nie tylko słowem, lecz także działaniem; musimy więc najpierw zapytać
nie czy jest ono słuszne, lecz komu przyniesie korzyść. Marksiści zawsze troszczyli się o obiektywny sens
swoich słów, ale niegdyś wierzyli, że bieg rzeczy był dla nich korzystny, co zostawiało im margines
wolności. Prawda również była siłą. Samokrytyka była i pozostała w oficjalnym użytku w ZSRR. Dzisiaj
we Francji wielu komunistów nie ufa w tym punkcie historii i konsekwencjom swoich słów i nie podejmuje
w tych kwestiach gruntownej dyskusji. Dyskutować z panem gruntownie, powiedział mi jeden z nich
(chodziło o kwestię filozoficzną), to od razu złożyć broń. W przypadku ostatecznym, w historii bez żadnej
struktury i bez linii wiodących nie można nic mówić, ponieważ nie ma ani wydzielonych okresów, ani
trwałych układów i ponieważ każda teza ważna jest tylko na chwilę. Nie jesteśmy już w dialektycznym
świecie Platona, lecz w płynnym świecie Heraklita. Zabawne jest słuchać, jak wyruszają w bój przeciwko
irracjonalizmowi ci sami ludzie, którzy uprawiają go na co dzień. Kiedy P. Daniélou zarzuca komunistom,
że wyciągają rękę do katolików, a nazajutrz ich atakują, P. Hervé odpowiada, że tak jak i P. Daniélou nic na
to nie może poradzić, bo religię i partię komunistyczną ogarnia pospołu dialektyka, która je przekracza i
dyktuje decyzje polityczne. Jest to zapewne odpowiedź marksistowska: religia ma wiele aspektów i to
koniunktura światowa oświetla raz jeden, a drugim razem inny z nich i nadaje jej w danym wypadku
znaczenie postępowe lub reakcyjne. Lecz to właśnie można rozumieć na dwa sposoby. Albo wyprowadza
się stąd wniosek, że w danym okresie marksista może zawierać szczere porozumienie, ponieważ zgadzają
się one w tym momencie z kierunkiem historii. Albo oznacza to właśnie, że marksista zawiera jedynie
porozumienia opatrzone skrywanymi zastrzeżeniami. W pierwszym przypadku jest zawsze szczery, w
drugim – nigdy. Pierwsza postawa związana jest z racjonalną koncepcją historii; druga – z koncepcją
patetyczną i terrorystyczną. Polityczny romantyzm nie jest udziałem tych, którzy chcą utrzymać humanizm
marksistowski i teorię proletariatu jako jego podstawę. To nie oni narzucają alternatywy: albo moralność –
albo polityka, albo postęp – albo klęska. Te rozdzierające wybory są faktem neokomunizmu.
Kiedy porównuje się obecny kształt komunizmu z jego kształtem klasycznym, P. Hervé odpowiada:
“Stary komunizm istnieje tylko dla historyków. Istnieje żywy komunizm, który jest tym, czym jest, i
którego nie można osądzać jako dewiacji w stosunku do historycznych formuł”
156
. Jednakże, o ile nie
przyłączać się do całkiem bergsonowskiego mobilizmu, trzeba przecież sformułować, zdefiniować pojęcie
komunizmu, metodę i styl komunistycznego działania, trzeba z grubsza wiedzieć dokąd się zmierza i
dlaczego, na przykład, komunizm nazywa się komunizmem. Zasługuje on na to miano jedynie wówczas,
jeśli zmierza (w najlepszym sensie tego słowa, wypaczonego, jak tyle innych, przez nazizm) ku wspólnocie
i komunikacji, a nie ku hierarchii. Hervé zarzuca nam, że “nie rozpatrujemy marksizmu w tej właśnie
chwili, w której inspiruje on politykę i przestaje być (...) zwykłą krytyką”
157
. Lecz to przecież do
komunistów należy zmieszczenie na powrót wybiegów i kompromisów w ogólnej linii historii, szczegółów
w całości i pokazanie, że komunizm pozostaje komunizmem, jeśli nie w martwej tożsamości, to
przynajmniej w żywym rozwoju. Hervé mówi o “działającej w okresie rewolucyjnym fascynacji gestów i
156
Action, 15 luty 1946.
157
Tamże.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 65 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
języka”. I dorzuca bardzo brzemienne słowa: “Nie będzie już Października 1917 (...)”
158
. Jeśli chce
powiedzieć, że konkretne okoliczności rewolucji nigdy nie są te same, to jest to truizm. Jeśli natomiast chce
powiedzieć, że przeznaczeniem dzisiejszej rewolucji nie jest, tak jak tej z 1917 roku, zainaugurowanie
nowego typu człowieczeństwa, nowej równości, nowego stosunku człowieka do człowieka, to dezawuuje on
sam sens marksizmu i nie widać już o co walczy. Oto improwizujący Lenin, siedzący na stopniach trybuny i
rzucający ripostę kolejnemu mówcy; prostota sprawowanej wtedy władzy; “stowarzyszenie” w najlepszym
sensie tego słowa, stające się prawem rządzącym w państwie; stosunki między ludźmi oparte na tym, kim są
oni naprawdę, a nie na prestiżu pieniądza, wpływów czy społecznego znaczenia; ludzie biorący w ręce swą
historię, komentujący wydarzenia, nadający im oblicze we wspólnych “rezolucjach”, jak to robili jeszcze
komuniści niemieccy z Buchenwaldu po dziesięciu latach niewoli – jeśli od tych wszystkich “iluzji”
całkowicie się odeszło, to zatraca się ludzki sens i rację bytu komunizmu. Ludzkie społeczeństwo jest w
stanie naturalnego konfliktu, gdyż każdy świadomy podmiot żąda uznania swej autonomii przez innych. A
Marks wierzył, że znalazł rozwiązanie problemu w proletariuszu, ponieważ jest on oderwany od swego
naturalnego otoczenia, wyzbyty swego życia prywatnego i ponieważ istnieje rzeczywista wspólnota jego
losu z losem wszystkich innych proletariuszy. Logika sytuacji miała wieść proletariusza do połączenia się z
innymi we wspólnej walce przeciwko ekonomicznemu przeznaczeniu, wzmacnianemu przez wszelkie inne
rodzaje fatalizmu i do urzeczywistnienia wraz z nimi wspólnej wolności. Tak samo jak nierówność wieku,
zdolności, uczuć, różnorodność indywidualnych biografii zostają przekroczone w życiu pary ludzi dzięki
wspólnocie życia i wspólnym projektom, tak różnorodność proletariatów, ich narodowe, historyczne czy
etniczne partykularyzmy miały być przekroczone z chwilą, gdy proletariusze wszystkich krajów zrozumieją,
że wszyscy stoją wobec tych samych problemów, tego samego wroga i rozpoczną wspólną walkę
przeciwko aparatowi ucisku. Otóż ostatnią rzeczą, jaką można posiedzieć, jest to, że historia przyjęła taki
obrót.
Ale jedną rzeczą jest uznać ten fakt, a inną deklarować, że marksizm został przekroczony i szukać
rozwiązania problemu człowieczeństwa na drogach, co do których ukazał on doskonale, że wiodą na powrót
do wiecznych konfliktów. Nie jest się zwolnionym od problemów komunizmu, kiedy się stwierdziło, że
obecny komunizm jest wobec nich w kłopocie. Jeśli, jak to spróbujemy pokazać, istotą krytyki
marksistowskiej jest osiągnięcie pełnej świadomości politycznej i wystąpienie przeciwko anglosaskiej
ideologii “pracowniczej” (laburzystowskiej – przyp. tłum.), to kłopoty dzisiejszego komunizmu są naszymi
kłopotami. Nie upoważniają nas one w żadnym razie do zajmowania wobec niego postawy wojennej, tak
jakby jego krytyka istniejącego świata traciła wszelki walor z tego powodu, że nie znalazł on w historii tych
zdobyczy i tego wsparcia, którego potrzebował – tak jakby sama niemożność rozwiązania znosiła problem.
Pozostaje nam zatem określić wobec komunizmu praktyczną postawę zrozumienia, ale bez przyłączania się,
postawę swobodnego badania bez pomówień, a także robić to, co do nas należy, aby uniknąć wojny, w
której każdy, czy przyznaje się do tego czy nie, wybierałby na oślep, i która byłaby zatem “combat
douteux”.
II. Jogin i Proletariusz
Tak więc wraz ze schyłkiem proletariackiej ideologii i praktyki pojawia się prawdziwy problem,
wokół którego Koestler krąży, nigdy go nie formułując: Czy rewolucja może odejść od terroru? Czy istnieje
historyczna misja proletariatu, siły napędowej nowego społeczeństwa i zarazem nosiciela ogólnoludzkich
wartości? Czy też przeciwnie, rewolucja jest nieuchronnie przedsięwzięciem całkowicie arbitralnym,
prowadzonym przez przywódców i grupę rządzącą, a na innych sprowadzającym cierpienia? Hegel mówił,
że terror to Kant zastosowany w praktyce. Ludzie roku 1793, wychodząc od wolności, cnoty, Rozumu,
kończyli na czystej autorytarności, ponieważ uznawali siebie za nosicieli prawdy, ponieważ prawda ta,
wcielona w tych ludzi i w reżim, jest od razu zagrożona przez wolność innych i ponieważ rządzony, jako
ten inny właśnie, jest podejrzany. Rewolucja 1793 roku jest terrorem, gdyż jest abstrakcyjna i chce przejść
158
Tamże.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 66 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
bezpośrednio od zasad do narzuconego zastosowania tych zasad. W tym stanie rzeczy są dwa wyjścia. Albo
pozwolić rewolucji dojrzewać i oprzeć ją już nie na decyzjach Komitetu Ocalenia Publicznego, lecz na
ruchu historii; jest to rozwiązanie, które Hegel być może przewidywał w 1807 roku, i jest to rozwiązanie,
które przyjął Marks. Według Ideologii niemieckiej rewolucja redukuje do minimum nieunikniony w
relacjach międzyludzkich terror i w końcu go przekracza, gdyż przenosi na inny poziom znaczną większość
ludzi, w tym i proletariat, który jest “klasą powszechno-dziejową” w sobie. Stary Hegel natomiast,
przeciwnie, rezerwuje to miano dla funkcjonariuszy państwa autorytarnego, którzy widzą za wszystkich
innych sens historii i którzy ustanawiają człowieczeństwo siłą, poprzez wojnę. W sumie przekształca on
terror w instytucję, odrzuca hipokryzję uniwersalizmu z 1793 roku i ponieważ niezależnie od wszystkiego
Rozum u władzy staje się przemocą, liczy jedynie na przemoc w zaprowadzaniu międzyludzkiej jedności.
Otóż pytaniem na dzisiaj jest zagadnienie, czy rację będzie miał raczej stary Hegel niż młody Marks.
Nie można oddalać w nieskończoność momentu, w którym trzeba będzie zdecydować, czy
proletariacka filozofia historii jest czy nie jest akceptowana przez historię. Świat, w którym żyjemy, jest pod
tym względem niejednoznaczny. Lecz chociaż dwa czy trzy, ani też cztery ziarnka piasku nie tworzą góry
piasku, to jednak po pewnym czasie góra ta powstaje i nikt nie może tego poddać w wątpliwość. Nie można
wprawdzie wskazać momentu, w którym kompromisy tracą marksistowski charakter, stając się
oportunizmem – i sformułowania Dziecięcej choroby «lewicowości» w komunizmie mogą tłumaczyć
prawie wszystko – a jednak przychodzi chwila, w której zboczenie z drogi przestaje być zboczeniem,
dialektyka dialektyką, i w której wkracza się w nowy porządek historii nie mającej już nic wspólnego z
proletariacką filozofią Marksa. Wiadomo jak Trocki był przywiązany do tej filozofii; do tego stopnia, że
wyprowadzał z niej wprost swą taktykę, bez dostatecznego uwzględniania faktów tak poważnych, jak
istnienie faszyzmu czy istnienie ZSRR. Dla niego, choćby miało się to odbywać tylko w stadium “procesu
molekularnego”, prawdziwa historia kontynuowała swój bieg pod przykrywką odstępstw, błędów i
kompromisów historii powszechnej. W ostatnich swych latach zgodził się jednak na to, że to rozróżnienie
nie może być utrzymywane w nieskończoność, że jeśli proletariacka filozofia historii jest prawdziwa,
powinna koniec końców ujawnić się w wydarzeniach, i w związku z tym doszedł do ustalenia terminu
historycznej weryfikacji marksizmu. “Rozpoczęła się druga wojna światowa. Zaświadcza ona poza wszelką
dyskusją, że społeczeństwo nie może już żyć na bazie kapitalizmu. Wystawia ona przez to proletariat na
nową i być może decydującą próbę...” Jeśli wojna wywoła rewolucję proletariacką, świat i ZSRR powrócą
do klasycznych perspektyw marksizmu. Jeśli natomiast proletariat “nie weźmie w swe ręce kierowania
społeczeństwem”, świat może ewoluować ku kapitalizmowi monopolistycznemu i autorytarnemu. “Jakby
ciężką nie była ta druga perspektywa, jeśli proletariat światowy okaże się faktycznie niezdolny do
wypełnienia misji, która została mu powierzona przez bieg historii, pozostałoby już tylko przyznać
otwarcie, że socjalistyczny program oparty na wewnętrznych sprzecznościach społeczeństwa
kapitalistycznego jest ostatecznie utopią...” (ended as an Utopia)
159
. Czy gdyby Trocki żył do dzisiaj, to
mógłby po prostu podtrzymać swą krytykę faktycznej historii w imię proletariackiego schematu? Platforma
proletariacka pozwoliła mu długo zajmować niezależne stanowisko (jeśli nie obiektywnie i w wymiarach
konfliktu światowego, to przynajmniej w swych własnych oczach), przy zachowaniu jednakowego dystansu
wobec podporządkowania i kontrrewolucji. Kiedy został zabity, zbliżał się być może moment, w którym
zostałby z tego stanowiska przez historię wytrącony. Nie przystałby zapewne na kapitulację wobec biegu
rzeczy ani na pojednanie czy to z kapitalizmem monopolistycznym, czy z reżimem ZSRR. Ostatnie jego
pisma pokazują, że starałby się sformułować przeciwko jednemu i drugiemu jakiś “program minimum” w
obronie mas. Lecz albo program ten był tylko wariantem “socjalizmu humanitarnego” i pełniłby przeto swą
rolę w światowym sprzysiężeniu przeciwko ZSRR, albo też (i to najpewniejsze) Trocki starałby się oprzeć
na ruchach masowych i wszedłby tym samym w kolizję z partiami komunistycznymi. Sam przeto zostałby
przyparty do muru, czy też stanąłby wobec dylematu. Historia rozdzieliła to, co marksizm połączył –
humanistyczną ideę i kolektywną produkcję – i albo staje się po stronie abstrakcyjnego humanizmu, a
przeciw jedynemu krajowi, gdzie jak dotąd wprowadzono gospodarkę kolektywną, albo staje się po stronie
159
“The New International”, listopad 1939, cyt. za: D. Macdonald, “Politics”, kwiecień 1946, ss. 97-98.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 67 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
kolektywnej produkcji i kraju, który ją reprezentuje. Albo ZSRR – albo kontrrewolucja. Nie można
wyobrazić sobie “ostatniego słowa” Trockiego. Pogarda dla teraźniejszości i odwołanie się do przyszłości
były wykluczone, ponieważ za rozstrzygające uważał on doświadczenie obecne. Sprzymierzenie się z
rządem ZSRR było w jego przypadku nieprawdopodobne, bo był on, zwłaszcza w ostatnich latach,
człowiekiem w zbyt klasycznym typie, zbyt przywiązanym do racjonalności świata, by żyć pośród
sprzeczności i by wkroczyć w romantyczną grę ustępstw i świadomości nieszczęśliwej. Życie polityczne
stałoby się dlań niemożliwe.
W tym miejscu usłyszymy niewątpliwie, że wobec tego nie ma stanowiska politycznego, przy
którym pozostawałoby się marksistą w sensie klasycznym. Dlaczego więc odraczać wyrok na tę filozofię?
Nie udało się jej przejść w sferę faktów, była to utopia. Nie należy już zawracać sobie tym głowy. Prowadzi
to nas do ostatniego punktu, na którego ustaleniu nam zależy. Schyłek humanizmu proletariackiego nie jest
rozstrzygającym doświadczeniem, anulującym cały marksizm. Pozostaje on ważny jako krytyka
istniejącego świata i innego typu humanizmów. Przynajmniej z tego tytułu nie można by go pominąć.
Nawet niezdolny do nadania kształtu historii światowej, pozostaje on dość silny, by zdyskredytować inne
rozwiązania. Marksizm, rozpatrywany z bliska, nie jest jakąś tam hipotezą, dającą się jutro zastąpić inną –
to po prostu wyjawienie warunków, bez których nie byłoby człowieczeństwa w sensie wzajemnych relacji
między ludźmi ani racjonalności w historii. W tym sensie nie jest to jakaś tam filozofia historii – to sama
filozofia historii, i odrzucić ją to postawić krzyżyk na Rozumie historycznym. A potem pozostają już tylko
urojenia albo awanturnictwo.
Filozofia historii istotnie zakłada, że ludzka historia nie jest prostą sumą zestawionych ze sobą
faktów – decyzji i jednostkowych zdarzeń, idei, interesów, instytucji – ale że jest ona w danej chwili i w
pewnym ciągu totalnością w ruchu ku wyróżnionemu stanowi, który nadaje całości sens. Nie będzie więc
filozofii historii, jeśli pewne kategorie faktów historycznych nic nie znaczą, jeśli na przykład historię
tworzy się z projektów kilku wielkich ludzi. Historia ma sens tylko wtedy, jeśli istnieje jakby logika
ludzkiego współistnienia, która nie uniemożliwia żadnego zdarzenia, ale przynajmniej, jakby dzięki
naturalnej selekcji, eliminuje na długo te, które są odstępstwem w stosunku do trwałych wymagań ludzkich.
Wszelka filozofia historii postuluje więc coś takiego jak to, co nosi miano materializmu historycznego, a
mianowicie ideę, że moralność, koncepcje prawne, światopoglądy, sposoby produkcji i pracy są
wewnętrznie powiązane i nawzajem się wyrażają. Jeśli wszystkie dziedziny ludzkiej aktywności będą
tworzyły taki system, że w żadnym momencie nie będzie problemu absolutnie odseparowanego, że
problemy ekonomiczne i inne będą tworzyły jeden wielki problem i że w końcu siły wytwórcze gospodarki
będą miały znaczenie kulturowe, tak jak z drugiej strony ideologie mają skutki ekonomiczne – to filozofia
historii zaistnieje. Zgoda – odpowiedzą nam na to – ale marksistowska koncepcja historii stwierdza coś
więcej; stwierdza ona, że historia gospodarcza osiągnie równowagę tylko dzięki kolektywnemu
zawłaszczeniu przyrody rękami proletariatu. Proletariat jest w tej perspektywie tym, kto otrzymuje misję
historyczną i jego walka ma znaczenie centralne. Czyż nie jest to jedna z wielu hipotez i czy nie można
wyobrazić sobie innych filozofii historii, które wiązałyby ludzki los czy to z mądrością księcia albo
archontów, czy z mądrością uczonych i intelektualistów, czy z mądrością funkcjonariuszy państwa, czy też
świętych, albo w końcu z systemem “przeciwwagi” w takim układzie politycznym i ekonomicznym, jaki
znała średnia faza kapitalizmu? Atoli grupa ludzi może otrzymać historyczną misję – misję dopełnienia
historii i zaprowadzenia w niej ludzkiego ładu – tylko wtedy, jeśli są oni zdolni do uznania za ludzi innych i
jeśli będą wzajemnie przez tych innych uznani. Otóż jeśli chodzi o księcia, archontów, mędrców,
funkcjonariuszy państwa czy nawet świętych – rola historyczna tych ludzi, czy tych grup ludzi, całkowicie
polega na zawładnięciu innymi – siłą albo łagodnością. I jeśli nawet określa się cywilizację poprzez mądrą
równowagę władz, to cywilizacja ta ciągle jest jaszcze walką, przemocą, a nie wzajemnym uznaniem siebie.
Co do historycznej misji proletariatu, to można oponować temu, że jest on w stanie ją spełnić albo że
sytuacja proletariatu, jak ją opisał Marks, wystarcza do skierowania rewolucji proletariackiej ku
konkretnemu humanizmowi, i że gwałty historii mogą być wszystkie przypisane aparatowi
kapitalistycznemu. Ale z trudem da się zaprzeczyć, że o ile aparat ten będzie nienaruszony i o ile proletariat
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 68 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
pozostanie proletariatem, to człowieczeństwo jako uznanie człowieka przez człowieka pozostaje marzeniem
czy mistyfikacją. Marksizm być może nie ma dość siły, by nas przekonać, że pewnego dnia na drodze, którą
wskazuje, człowiek stanie się dla człowieka bytem najwyższym; ale zachowuje tę siłę, która pozwala nam
zrozumieć, że człowieczeństwo jest człowieczeństwem tylko z nazwy, o ile większość ludzi żyje jedynie per
procura i o ile jedni są panami, a inni niewolnikami. Powiedzieć, że historia jest (między innymi) historią
własności i że tam, gdzie jest proletariat, nie ma człowieczeństwa, to nie tyle wysuwać hipotezę, którą
trzeba by następnie sprawdzać, jak sprawdza się prawo fizyki – to po prostu wyrazić ten intuicyjny pogląd
człowieka jako bytu usytuowanego wobec natury i wobec innych, jaki rozwija Hegel w swej dialektyce
pana i niewolnika, a którą zapożyczył od niego Marks. Czy niewolnicy wywłaszczając panów są na drodze
przekraczania alternatywy panowania i niewoli? To oddzielna kwestia. Ale w razie gdyby tego rodzaju
proces nie nastąpił, nie oznaczałoby to, że marksistowska filozofia historii powinna być zastąpiona przez
jakąś inną, lecz że nie ma historii, o ile historia jest procesem realizacji człowieczeństwa, a człowieczeństwo
wzajemnym uznawaniem ludzi jako ludzi – oznaczałoby to w rezultacie, że nie ma filozofii historii i że w
końcu, jak mówił Barrés, świat i nasza egzystencja są niedorzecznym chaosem. Być może żaden proletariat
nie spełni tej funkcji historycznej, którą marksistowski schemat przyznaje proletariatowi. Być może nigdy
nie objawi się klasa powszechno-dziejowa, ale jest jasne, że żadna inna klasa nie mogłaby zastąpić
proletariatu w tej funkcji. Bez marksizmu jest tylko panowanie jednych i rezygnacja innych. Jasne są teraz
racje, dla których obstaje się przy marksizmie i nie tak łatwo się go wyzbyć, niezależnie od “dementi”
czerpanych z doświadczenia; dzieje się tak dlatego, że przyjęcie perspektyw tej jedynej rzeczywistej
filozofii historii ujawnia, iż “mądrość historyczna” narażona jest na porażkę. Marksizm ma pierwszy, choć
całkiem subiektywny tytuł do korzystania z odroczenia wyroku – jest nim to, że jest on jedynym
humanizmem, który odważył się rozwinąć swe konsekwencje.
Z tego samego powodu wszelako ma on również tytuł drugi, tym razem obiektywny. Ponieważ
nigdzie w świecie nie urzeczywistnia się władza proletariatu, wyprowadza się stąd wniosek, że same fakty
likwidują marksizm, że nie ma już z tym problemu albo że “nikt dzisiaj nie jest już marksistą”.
Rozumowanie to zakłada, że aktywa marksizmu są zamknięte i że nie zrealizowawszy się w formie
instytucjonalnej, nie ma on już nam nic do powiedzenia. Ale jest to równoznaczne z zapominaniem o wielu
faktach, które ukazują, iż jest on ciągle żywy, jeśli nie na proscenium, to przynajmniej w drugim planie
historii. Proletariat światowy nie kieruje obecnie historią, ale od czasu do czasu pojawia się groźba, że
zabierze głos. Obawiają się go przywódcy państw. A za każdym razem, kiedy na nowo zasypia, usypia
wraz z nim uniwersalizm i nadzieja społecznej przemiany. To wystarcza, żeby postawa marksistowska
pozostała możliwa nie tylko jako moralna krytyka, lecz właśnie jako historyczna hipoteza. Materializm
historyczny został raczej potwierdzony, niż zdementowany przez ewolucję ZSRR, gdyż sztywna hierarchia i
kompromis patriotyczny i religijny ujawniają się łącznie. Jeśli prawdą jest, że rywalizacja ZSRR i USA
tłumaczy wiele faktów, to należy też zauważyć, że w krajach o średnim znaczeniu rywalizacja ta
wykorzystuje walkę klas i jest przez nią wykorzystywana, a oba te zjawiska tworzą niejednoznaczną całość,
w której dominuje raz jedno, raz drugie. Sympatie dla ZSRR i dla USA rozkładają się dość regularnie,
według linii podziału klasowego. Widzieliśmy, jak w czasie wojny rząd brytyjski skłaniał masy do
narodowego zrywu poprzez projekty, które zawierały jakieś elementy socjalistyczne, i jak porzucał te
projekty natychmiast, kiedy minęło niebezpieczeństwo – jakby dobrze znał to marksistowskie prawo
historii, według którego świadomość klasowa rozkłada patriotyzm. Widzieliśmy, jak rząd w Madrycie i
rząd Vichy w czasie, kiedy partie komunistyczne były nielegalne i prześladowane, wskazywały na
“komunizm wewnętrzny” jako na większe niebezpieczeństwo niż zwycięstwa Armii Czerwonej – uznając
tym samym walkę klas za fakt spontaniczny, wbrew temu wszystkiemu, co starały się robić dla
zmistyfikowania świadomości klasowej. Miały one niewątpliwie swój interes w tym, aby przekonać
Anglosasów, że tworzą szaniec przeciwko proletariatowi. Ale istotnie, przynajmniej jednemu z nich
nienajgorzej się to udało. Oświadczenie Hitlera o niebezpieczeństwie europejskiego trockizmu należało do
tego samego rodzaju propagandy. Jednakże, jak każda propaganda, ta również wyraża w mętnym języku
pewien aspekt rzeczywistości, stałą możliwość proletariackiego ruchu w każdym kraju pod naciskiem jego
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 69 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
własnych problemów. Postąpilibyśmy niesłusznie, gdybyśmy przyznawali proletariatowi i walce klas jako
czynnikom politycznym mniejsze znaczenie, niż to robią w całym świecie jego najbardziej zagorzali
przeciwnicy. Widzieliśmy, jak generał de Gaulle, który najpierw wzywał swój kraj do wielkiej fali
rewolucyjnej, wygładzał tę falę łagodnie, kiedy postawił nogę we Francji; jak powoływał ponownie
funkcjonariuszy politycznych w znacznym stopniu zdyskredytowanych, ale za to dających wszelkie
gwarancje; jak traktował problemy militarne, ekonomiczne i prawne w oderwaniu od wszelkiej oddolnej
inicjatywy; jak hamował, zniechęcał, nużył tych, którzy kiedyś go wspierali – tak jakby największym z
problemów było dla niego wtłoczenie na powrót mas w ten stan bierności, który jest szczęściem
rządzących, jakby każda odnowa była z konieczności rewolucją – co jest właśnie tezą marksistowską
160
.
Zachowanie się proletariatu francuskiego podczas okupacji niemieckiej jest jeszcze jednym z tych faktów,
które marksizm objaśnia i które go potwierdzają. Można rzec, że w swej całości – a w szczególności
dotyczy to proletariatu wielkoprzemysłowego – nawet kiedy pracował czy handlował z okupantem, był
wybitnie nieczuły na jego propagandę, tak jak zresztą był odporny na szowinizm. Jego najmniej
upolitycznione elementy przeciwstawiały okupantowi na pewno nie heroiczne czyny, ale jakby nieodpartą
pewność, wyniesioną gdzieś z innego świata: “To wszystko nas nie dotyczy”, “Ten «europejski» socjalizm
nie jest naszym socjalizmem” – jakby proletariacka kondycja niosła w sobie implicite zdecydowane
odrzucenie programów reakcyjnych, nawet zamaskowanych, i spontaniczną mądrość dobrze odpowiadającą
opisowi Marksa. Jeśli rozpatruje się współczesną historię nie statystycznie i nie w głównych zarysach, lecz
na poziomie jednostek, które ją przeżywają, to widać powrót tematów marksistowskich, o których się
sądziło, iż zostały dawno za nami. Już przecież w fizyce nie istnieje experimentum crucis, weryfikujące czy
falsyfikujące daną teorię, lecz raczej obserwuje się zmierzch teorii zbyt prostych, coraz mniej zdolnych do
ogarnięcia całokształtu znanych faktów. Tym bardziej w historii – gdzie nie ma problemu “natury
zewnętrznej”, lecz problem samego człowieka, w następstwie czego teoria przestałaby być realnym
czynnikiem historii i w tym sensie być prawdziwa jedynie wtedy, gdyby do historii nie należeli ludzie.
Kiedy jakiś Francuz pomimo “dementi doświadczenia” pozostaje przywiązany do tematyki
marksistowskiej, to jest to tylko fakt psychologiczny; zwielokrotniony jednak przez wiele milionów “błąd”
ten staje się czysto obiektywnym faktem socjologicznym, który musi wyrażać jakąś aktualną realność
francuskiej historii. Nawet kiedy partia komunistyczna zawiera kompromisy, jest ona, na przykład z racji
swego składu socjalnego, jedyną partią zdolną do skutecznego wsparcia dzierżawców przeciwko
właścicielom i bardzo trudno jest wykazać chłopom, że się mylą, głosując na nią. Tak samo Ojczyzna
Rewolucji, niezależnie od swej aktualnej polityki, powinna stosować się do tego wyobrażenia, jakie mają o
niej masy i wprowadzać w krajach, którą zdominowała, reformy, jakich masy te oczekiwały od wieku. Co
do proletariatu miejsko-przemysłowego, który polityka kompromisu mogłaby odstręczyć, to nie trzeba dla
wyjaśnienia jego wierności uciekać się za Koestlerem do patologii umysłowej; pozostaje on z partią,
ponieważ w niej jest i ponieważ o tyle, o ile jest on w niej, partia komunistyczna pozostaje partią
proletariatu. Poparcie ma samo z siebie tendencję do kontynuacji. Polityka proletariacka – mówił pewien
antykomunista – oznacza nadejście Rosjan. Owszem – odpowiedziano mu – ale Rosjanie to jest właśnie to
minimum polityki proletariackiej, którego nie znajdzie się gdzie indziej, przynajmniej, o ile proletariat nie
oddziela swego losu od losu ZSRR. Taka jest niejednoznaczna sytuacja w jakiej się znajdujemy; sprawia
ona, że zjadliwy antykomunizm jest konserwatywny, choćby komuniści zapadli w sen czy nawet porzucili
rewolucyjną politykę typu klasowego.
160
Można powiedzieć, że generał de Gaulle nie robił tego w odniesieniu do proletariatu, lecz do partii komunistycznej czy do
ZSRR. To możliwe, ale faktem jest, że celując w jedno, trafiał w drugie. Wszelkie możliwe rozróżnienia nie przeszkadzają tej
konstatacji, że rząd de Gaulle'a, w tej mierze, w jakiej stawał się antykomunistyczny, ograniczał swobody, manipulował
wyborami i przybierał kształt reakcyjny.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 70 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
* * *
Wielu dawnych komunistów zamyka oczy na tę uporczywą czy trwałą prawdę marksizmu i w
rezultacie zajmuje stanowisko filozoficzne i polityczne, które ich sytuuje po tej, a nie po tamtej stronie
barykady. Odseparowali się od partii, która dla swych członków jest nie tylko, jak inne partie albo jak
towarzystwo wzajemnej pomocy, narzędziem ściśle ograniczonej działalności, ale miejscem wszelkich
nadziei i gwarantem ludzkiego losu. Zerwanie z partią, tak jak zerwanie z kimś bliskim, jest całkowite i
podporządkowane regule “wszystko albo nic”. Nie pozostawia ono nietkniętymi wspomnień o tym, co je
poprzedzało. Dawni komuniści są często mniej sprawiedliwi wobec marksizmu niż ci, którzy nigdy nie
zajmowali się nim zawodowo, gdyż należy on dla nich do przeszłości, którą z trudem odrzucili i o której
chcą zapomnieć. Jeśli w swej komunistycznej przeszłości zrozumieli źle znaczenie marksizmu, to nie można
wymagać od nich, aby do niego powrócili i aby stawiali dzisiaj pytania rozstrzygające w ramach doktryny,
którą odrzucili tak, jak odrzuca się przyjaźń czy miłość, tzn. w całości. Być może nawet trzymają się oni
zubożałego obrazu, jaki sobie o marksizmie wytworzyli, gdyż usprawiedliwia on zerwanie. Człowiek
porzucający kobietę, z którą żył, nie wierzy, aby mogła się ona stać drogocenna dla kogoś innego; on ją
poznał lepiej niż ktokolwiek dzięki codziennemu życiu, a ten tak różny jej obraz, jaki ma ów inny, może
być tylko iluzją. On zna prawdę – to inni się mylą. Nie ma nic niestosownego w takim porównaniu życia
politycznego i życia osobistego. Nasze stosunki z ideami są w sposób nieunikniony i prawomocny
stosunkami z ludźmi. Właśnie dlatego dawny komunista traci na długo przenikliwość co do pewnych
kwestii.
Potwierdza to przykład Koestlera. Słuchając jego słów o “scholastyce marksistowskiej” i o
“żargonie filozoficznym”
161
, można mniemać, iż nigdy nie brał on na serio tych filozoficznych wniosków,
które (od postkantystów do Marksa) każą widzieć w historii obecność rozumu. W rzeczywistości wyszedł
on od tego, co nazywa “filozofią komisarza”; złożony układ traktowany jak zbieranina elementów prostych,
życie jako modalność natury fizycznej, człowiek jako modalność życia, świadomość jako produkt czy
nawet pozór; świat homogeniczny, wystawiony na pokaz, płaski, bez głębi ani wnętrza; działanie ludzkie
wyjaśniane przyczynowo, jak wszystkie procesy fizyczne; moralność, polityka sprowadzone do
instrumentalnej techniki – jednym słowem, wyłączna afirmacja “zewnętrzności”. Dzisiaj odkrywa on
wolność w sensie kartezjańskim, jako nie poddające się wątpieniu doświadczenie własnej egzystencji
162
,
świadomość jako prawdę pierwotną; chętnie podkreśla wszystko to, co w fizyce czy psychologii
współczesnej przeczy filozofii komisarza; nieciągłość kwantów, statystyczny jedynie walor praw,
makroskopowy tylko walor determinizmu
163
, a w konsekwencji ograniczenie myślenia “eksplikatywnego” i
rehabilitację sądu wartościującego
164
. Rozumiemy, że po tak długim oddychaniu nie nadającą się do
oddychania filozofią komisarza, porzuca on ją z satysfakcją. Ale już mniej zrozumiałym jest to, że kładzie
on ją na karb marksizmu i wyrzuca za burtę wraz z nią sam marksizm. Bo w końcu tego, że jakość jest
niesprowadzalna do różnic ilościowych, że całość jest niesprowadzalna do części i że jest nosicielem reguł
ich wewnętrznej organizacji, tego, że jest jakieś a priori czy jakieś wnętrze życia i historii, którego
widzialnym rozwinięciem, jakby wyłonieniem się, są rejestrowane wydarzenia i którego nosicielem jest w
ostatniej instancji człowiek – wszystkiego tego mógł Koestler nauczyć się u Hegla i u Marksa,
traktowanego jako “urzeczywistnienie” Hegla.
Zyskałby wtedy tyle, że nie zamieniałby jednej naiwności na inną, a scjentyzmu na “stan
oceaniczny”. W religię jednak co prawda nie popadł. Śmieje się z tych, którzy wierzą, że odnaleźli w
zachowaniu się elektronu przejście do jakiejś boskiej inspiracji
165
, w zachowaniu się żywej komórki wolną
wolę porównywalną do wolności ludzkiej, i generalnie, w ograniczeniach nauki ścisłej dowód
161
Arthur Koestler, The Yogi and the Commissar (passim).
162
Tamże, s. 220.
163
Tamże, s. 225.
164
Tamże, ss. 240 i 242-243.
165
Tamże, s. 226.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 71 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
Niepokalanego Poczęcia
166
. To, co chce on przeciwstawić filozofii zewnętrznej czy filozofii Komisarza, nie
jest filozofią Jogina czy filozofią wewnętrzności; ustawia je on plecami do siebie. Jogin nie ma racji
lekceważąc higienę i środki antyseptyczne
167
. Pozwala zadawać gwałt i nic przeciwko niemu nie robi
168
.
“Zakładać, że poza mechanizmami fizycznymi istnieje tylko Kościół Anglikański i że jedyna droga ku
temu, czego nie możemy widzieć ani dotknąć, wiedzie poprzez chrześcijański dogmat, jest rozbrajającą
naiwnością...”
169
. To, czego Koestler szuka, to “synteza”
170
filozofii zewnętrznej, która niweluje świat do
jedynej płaszczyzny wyjaśniania przyczynowego, i filozofii wewnętrznej, która ogranicza się do opisu
poziomów bytu w ich różnorodności i traci z oczu ich rzeczywiste relacje
171
. “Podstawowy paradoks
kondycji ludzkiej, konflikt między wolnością i determinizmem, moralnością i logiką, czy jak tam zechce się
to nazwać, może zostać rozwiązany tylko wtedy, jeśli myśląc i działając w planie horyzontalnym, planie
naszej egzystencji, pozostaniemy jednakże świadomi jej wymiaru wertykalnego. Uświadomienie sobie
jednego, bez zatracenia świadomości drugiego jest być może najtrudniejszym i najbardziej niezbędnym
zadaniem, przed jakim kiedykolwiek znalazł się nasz gatunek”
172
. Wyśmienita formuła. Ale faktycznie
Koestler skłania się ku Joginowi, nie mogąc nawet uniknąć porywów fanatyzmu, które, jak sam na to
wskazuje, występują u Jogina na zmianę z życiem wewnętrznym
173
. Czuje się, że kusi go, nie powiemy
religia, która jako taka ma sens światopoglądowy, ale raczej religijność i ucieczka od rzeczywistości; “(...)
Oświecenie zburzyło wiarę w nieśmiertelność osobową. Rany po tej operacji nie zostały nigdy zaleczone.
W każdej żyjącej duszy jest pustka, gorące pragnienie w nas wszystkich (...)”
174
. Kładzie on na karb
chrześcijaństwa i zdaje się przeto wiązać z transcendentnymi wierzeniami ideę wielości poziomów, z
których niższe nie wyjaśniają najwyższego
175
, jest to jednakowoż przesada, wystarczy przypomnieć sobie
Arystotelesa. Oświadcza chłodno, że nauka zajęła bezprawnie miejsce “innego sposobu poznania ... od
prawie trzech wieków”, co jest szczególnie uderzające, jeśli przywołamy na myśl Descartesa z Medytacji,
Kanta, Hegla. Ten “inny sposób poznania” nazywa kontemplacją i oznajmia, że “przetrwała ona tylko na
Wschodzie i że aby się jej nauczyć, musimy zwrócić się ku Wschodowi”
176
. Ma się ochotę jeszcze raz
odesłać go do Hegla, który tak trafnie tłumaczy Wschód jako marzenie o naturalnej Nieskończoności bez
historycznej mediacji, w bezczynności śmierci.
Odnosi się wrażenie, że to filozofia na emeryturze; Koestler wycofuje się ze świata, żegna się ze swą
młodością, nie zostawiając z niej prawie nic. Kiedy na przykład mówi o Freudzie, to nie po to, by uwolnić
zdobycze freudyzmu od spróchniałego już dzisiaj rusztowania teoretycznego i od scjentystycznych
przesądów, które podzielał Freud ze swą generacją. Mówi po to, by zachować poza wszelkim
uwarunkowaniem cielesnym i historycznym czystą dziedzinę Wartości. Jego zdaniem trzeba oderwać
uśmiech Giocondy od wszelkich kompromitujących związków z dzieciństwem Leonarda
177
albo też odwagę
i poświęcenie od wszelkiego skalania masochizmem czy “instynktem śmierci”
178
. Chociaż należałoby
szukać właśnie w masochizmie i w instynkcie śmierci, czy nawet w dziecięcych konfliktach zapowiedzi i
pierwszego rysu ludzkiego dramatu, który czyny i dzieła dorosłych doprowadzą do najczystszego wyrazu,
nie uwalniając się odeń nigdy; chociaż należałoby sprowadzić wartości i ducha do faktów zwanych
“biologicznymi” – Koestler domaga się dla nich oddzielnego miejsca metafizycznego i w konsekwencji nie
dopuszcza analizy i autokrytyki psychologicznej, wydając nas na mistyfikacje zdrowego rozsądku. Chociaż
166
Tamże, s. 227.
167
Tamże, s. 6.
168
Tamże, s. 244.
169
Tamże.
170
Tamże, s. 245.
171
Tamże, s. 243.
172
Tamże, ss. 245-246.
173
Tamże, s. 245.
174
Tamże, s. 217.
175
Tamże, s. 236.
176
Tamże, s. 246.
177
Tamże, s. 238.
178
Tamże, s. 241.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 72 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
należałoby zachować wszystkie uwarunkowania psychologiczne czy historyczne danego dzieła czy życia i
włączyć je po prostu w całościową sytuację, która narzuca się jednostce jako treść całego jej życia (a którą
zresztą może ona dowolnie traktować na wiele sposobów, jeśli człowiek odczytuje w danych swego życia
to, co pragnie odczytać) – Koestler dyskredytuje historię i psychologię. Chociaż należałoby, w razie
potrzeby wbrew deklaracjom programowym Freuda, lecz zgodnie z duchem jego konkretnych badań,
rozpoznać ludzkie znaczenie libido, jako nieokreślonej siły “fiksacji” i “obsadzania obiektów” – Koestler
domaga się wstydliwie, aby sytuować miłość bliźniego poza konfliktami somatycznymi
179
. Ponieważ
wierzył zbyt długo – i wierzy nadal – w życie bez wartości i bez ducha, może je wintegrować teraz jedynie
w poziom najwyższy. Warto popatrzeć, jak w imię “elementarnych reguł logiki”, którym pewne
współczesne przypadki “wspólnotowych prazwiązków”
180
, myślenia “podwzgórzowego”
181
i mentalności
schizoidalnej dostarczają przerażających kontrprzykładów, Koestler wysyła na zieloną trawkę
“dialektykę”
182
i rehabilituje myślenie rzekomo jasne – jakby można było pokonać sprzeczności życia,
zapominając o jednym z dwóch członów, z jakich się składają; jakby nadużywanie dialektyki miało swe
przyczyny w niej samej, a nie w rosnących sprzecznościach doświadczanych przez ludzkość, i jakby reguły
myślenia można było zachować dla idei najprostszych, jako tych najjaśniejszych, ryzykując, że nie
zrozumie się tego, co się dzieje. Tak samo w końcu, w płaszczyźnie oceny moralnej, Koestler rusza do boju
przeciwko formule “wszystko zrozumieć, to wszystko wybaczyć” i rozbija ją w puch za pomocą tej
abstrakcyjnej logiki, której tajemnicę dzieli ze współpracownikami Polemic. Albo, powiada on, w istocie,
rozumiem jakiś czyn sam w sobie i przeto jego rozumienie może mnie doprowadzić jedynie do jego
najsurowszego potępienia, jeśli jest on zły. Albo też, rozumieć to wyjaśniać za pomocą przyczyn
zewnętrznych, takich jak środowisko, dziedziczenie, nadarzająca się okazja – ale wtedy traktuję okazję jako
produkt czysto naturalny, a to nie dotyczy mojego osądu działania jako działania wolnego. A jeśli nasze
działania nie byłyby ani konieczne w sensie konieczności przyrodniczej, ani wolne w sensie decyzji ex
nihilo? Jeśli w szczególności w porządku społecznym nikt nie byłby niewinny i nikt absolutnie winny
zarazem? A jeśli samą istotą historii byłoby narzucenie nam odpowiedzialności, która nigdy nie jest
całkowicie tylko naszym udziałem? Jeśli wszelka wolność rozgrywa się w sytuacji, której sama nie
wybierała, chociaż się w nią angażuje? Bylibyśmy wtedy w przykrym położeniu trwałej niemożności
potępienia w dobrej wierze, choć potępianie byłoby nieuniknione.
Tego właśnie Koestler nie chce. Z obawy, że będzie musiał wybaczyć, woli nie rozumieć. Dosyć
dwuznaczności, dosyć problemów i łamigłówek – powiada. Powróćmy do wartości absolutnych i myśli
jasnych. Jest to być może dla niego kwestia zdrowia i można by mieć za złe przeszkadzanie w kuracji. Ale
niech nie przedstawia lekarstwa na swe niepewności jako rozwiązania problemów naszego czasu. Koestler
pali za sobą filozofię Komisarza, którą hołubił. Nie pozwala to darzyć jego obecnych twierdzeń zbyt
wielkim zaufaniem. W esejach Koestlera króluje styl “tam i z powrotem”, który jest stylem wielu dawnych
komunistów, a który innych nuży. Poza wszystkim, nie musimy odpokutowywać grzechów młodości
Koestlera, i jeśli przez dwadzieścia lat był on tak łaskawy dla “racjonalizmu, powierzchownego optymizmu,
bezlitosnej logiki, aroganckiego zadufania w sobie i postawy prometejskiej”, to nie jest to powód do
likwidowania wraz z nimi zdobyczy XIX wieku, do skłaniania się dzisiaj ku “mistycyzmowi,
romantyzmowi, irracjonalnym wartościom moralnym i ku średniowiecznemu mrokowi”, ani zwłaszcza
179
Daje on dzieło de Sade'a (s. 240) jako dobry przykład moralności podporządkowanej “biologii”, chociaż z całą
oczywistością Sade dowodzi raczej, że na poziomie ludzkim czynnik biologiczny, jak i psychologiczny obciążony jest
pragnieniem absolutu. W zwrocie pod adresem Kiriłowa w Biesach (Warszawa 1958, s. 229, przekład T. Zagórski): “Gdyby
pan się dowiedział, że pan wierzy w Boga, to by pan uwierzył. Ponieważ jednak pan nie wie, że wierzy, więc jeszcze pan nie
wierzy” – Koestler nie odnajduje echa kartezjańskiego złośliwego demona, wyrazu zawsze możliwego zwątpienia w
autentyczność naszych twierdzeń i postanowień; zwątpienia, które, jak uczy Descartes, należy pokonywać poprzez
doświadczenie urzeczywistniającej myśli. Nie, dla Koestlera trzeba zapomnieć o wątpieniu, zapoznając psychologię i historię, i
orzec raz na zawsze, że je transcendujemy.
180
The Yogi..., s. 118.
181
Tamże, s. 128.
182
Tamże, s. 228, przypis.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 73 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
powód, by przypisywać masom, które nic na to nie mogą poradzić i kontynuują tymczasem swą skazaną na
zagładę egzystencję, “nostalgię antymaterialistyczną”, równie zresztą jałową jak sam materializm
183
. Nie
lubimy na ogół takiego pięknoduchostwa neofity. Jak mawiał Montaigne, “między nami rzekłszy, zawsze
mi się to zdało osobliwym zjednoczeniem; mniemania nadniebiańskie i obyczaje niżej niż ziemskie”
184
.
Ostentacyjny kult wartości, moralnej czystości, człowieka wewnętrznego jest tajemniczo spokrewniony z
gwałtem, nienawiścią, fanatyzmem – i Koestler o tym wie, ponieważ ostrzega nas przed “mistykiem, który
postępuje tak, jak komisarz na opak”
185
. Lubimy zazwyczaj kogoś, kto się zmienia, ponieważ dojrzewa on i
rozumie dziś więcej rzeczy, niż rozumiał wczoraj. Ale człowiek, który odwraca tylko swe stanowisko, nie
zmienia się, nie pokonuje swych błędów.
Humanizm Koestlera właśnie na terenie polityki ujawni swe złowrogie oblicze. I tu, jak gdzie
indziej, nie dokonuje on postępu, ale zrywa ze swą przeszłością, a to znaczy, że pozostaje taki sam jak
dawniej. W jednym z ustępów swej książki przydarza mu się wymienić pomiędzy typem Komisarza a
typem Jogina typ rewolucjonisty marksistowskiego, ukształtowanego przez wiek dziewiętnasty. “Od Róży
Luksemburg – mówi – nie pojawił się żaden człowiek (żadna kobieta), który by dysponował zarazem
«stanem oceanicznym» i był siłą napędową działania”
186
. Pozwala to domniemywać, że Róża Luksemburg
ani, dodajmy, wielcy marksiści tego stulecia nie uprawiali filozofii Komisarza, czy w każdym razie nią nie
żyli. Jeśli więc stwierdza się, że dzisiejszy komunizm oddala się od swej źródłowej inspiracji, to trzeba to
powiedzieć, ale leczenie w żadnym razie nie będzie polegało na zstąpieniu w grę życia całkiem
wewnętrznego, której mistyfikacje ukazał marksizm raz na zawsze. Koestler zapomina ze swej
komunistycznej przeszłości to, co trzeba było uchronić – zmysł konkretu, a chroni to, o czym trzeba było
zapomnieć – rozdzielenie wewnętrzności i zewnętrzności. Jest on wobec niej z jednej strony zanadto, z
drugiej za mało wierny, tak jak ci pacjenci Freuda, którzy pozostają przywiązani do swych doświadczeń i
właśnie z tego powodu nie mogą ich zrozumieć, świadomie podjąć i usunąć. Wygłasza oto spokojnie
pochwałę brytyjskiego “socjalizmu”. “Konstytucyjne ramy brytyjskiej demokracji dają przynajmniej szansę
względnie łagodnego przejścia do socjalizmu”
187
. “Jest jedną z podstawowych nauk marksizmu, że dla
proletariatu ważnym jest zachowanie pewnych swobód demokratycznych w państwie”
188
. Ale że
“socjalizm” i demokracja brytyjska spoczywają na eksploatacji części świata – o tej obiekcji nie ma nawet
wzmianki. Co więcej, Koestler chce uwolnić socjalistów angielskich od skrupułów, które mogłyby im
pozostać, a świadomych proletariuszy, jeśli się tacy znajdą, od tego, co mogliby przechować z
uniwersalizmu. “Słynne zdanie Manifestu komunistycznego «robotnicy nie mają ojczyzny» jest nieludzkie i
fałszywe. Rolnik, górnik, sprzątaczka są związani ze swą ulicą czy wioską rodzinną, z tradycjami języka i
obyczajów, więzami emocjonalnymi równie silnymi, jak więzy bogacza. Występować przeciw tym więzom,
to występować przeciw ludzkiej naturze – jak to tak często czynił socjalizm doktrynalny ze swymi
materialistycznymi korzeniami”
189
. Jeśli proletariusz wydobywa się z prowincjonalizmu i szowinizmu,
można liczyć na Koestlera, że go w nim na powrót zanurzy. I nie wiadomo właściwie dlaczego w ostatnim
wywiadzie postawił partii pracy zarzut (jedyny), że nie stworzyła Międzynarodówki (nie zadając zresztą
pytania o powody tego tak pożałowania godnego przeoczenia). Rozumiemy, że po głodzie w Charkowie
Koestler docenia wartość klimatu moralnego pięknej i melancholijnej Anglii. Zapewne, nikt nie kocha
restrykcji ani policji, nikt rozsądny nigdy nie wątpił, że byłoby przyjemniej żyć w krajach, które dzięki
swemu historycznemu zaawansowaniu, dzięki swym zasobom naturalnym, wspomaganym przez dochody
lichwiarskiego państwa, zapewniają swym narodom poziom życia i swobód, które organizująca się
gospodarka kolektywna odbiera swoim. Ale nie w tym tkwi problem. Nawet jeśli jutro Stany Zjednoczone
byłyby panami świata, to jest przecież oczywiste, że ani ich prosperity, ani ich stosunki polityczne na mocy
183
Tamże, s. 13.
184
Montaigne, Próby, Księga III, R. XIII, s. 441, przekład T. Boy-Żeleński.
185
The Yogi..., s. 245.
186
Tamże, s. 13.
187
Tamże, s. 216.
188
Tamże, s. 215.
189
Tamże, s. 211.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 74 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
samego tego faktu nie rozprzestrzeniłyby się wszędzie. Nawet jeśli Francja związałaby się politycznie ze
Stanami Zjednoczonymi, to nie zaznałaby na tyle względnej prosperity, jaką na przykład Belgowie
zawdzięczają posiadaniu Konga. Musiałaby płacić za swój import swą produkcją, która jest najdroższa w
świecie. Tak samo trzeba oceniać na terenie rosyjskim problemy i rozwiązania radzieckie. Ton Koestlera
mówiącego o głodzie w Charkowie i o przerwach w dostawie prądu przypomina ton dziennikarzy
francuskich przed wojną, kiedy mówili oni o racjonowaniu żywności, kolejkach i o nędzy w ZSRR.
Znaliśmy to już wtedy i na nic się to nie zdało. Niektórzy amerykańscy żołnierze okazywali na widok
naszego nędznego życia wcale nie współczucie, lecz jakiś rodzaj pogardy i zgorszenia, przekonani
prawdopodobnie, że nie można być tak nieszczęśliwym, nie nagrzeszywszy bardzo samemu. Coś
analogicznego było u niektórych naszych rodaków, którzy w czasie okupacji przebywali w Stanach
Zjednoczonych. A z drugiej strony, odpowiednio, wielu Europejczyków, którzy doświadczyli życiowych
razów, ma jakiś rodzaj sympatii dla głodujących ludów. Problemu nie rozwiąże się za pomocą
sentymentów, bo, powtórzmy to jeszcze raz, nie polega on na rozpoznaniu czy lepiej jest tu bądź tam, lecz
czy jeden z systemów (i który) wyposażony jest w historyczną misję. Postawiliśmy problem w odniesieniu
do tego, co dotyczy ZSRR. Trzeba go postawić również w odniesieniu do “socjalizmu” brytyjskiego.
Trzeba zadać pytanie, czy “socjalizm”, który porzuca internacjonalizm przynajmniej “w jego doktrynalnej
formie” i podejmuje bez skrupułów dziedzictwo polityki Churchilla, interesuje czymkolwiek ludzi
wszystkich krajów i czy “socjalizm” tak rozumiany nie jest inną nazwą polityki imperialnej. Koestler mówi,
że wyborcy francuscy, antykomunistycznie raczej nastawieni, głosują za marksizmem i rozgrywają partię za
Rosjan. Lecz nie widzi jakby, że “socjalizm humanitarny” jest właśnie przebraniem, które musi przywdziać
zachodni imperializm, jeśli chce, aby przyznano mu misję historyczną. Zadziwiające jest, jak Koestler tak
wrażliwy na pierwszą dwuznaczność, tak mało wrażliwy jest na drugą. Odwołuje się on do “rewolucyjnego
humanizmu Zachodu”
190
. Ale skądinąd nie zarzuca nic wewnętrznej polityce Partii Pracy, której
“rewolucyjnego ducha” mogliśmy od jakiegoś czasu oceniać. Co do humanizmu natomiast, to Koestler
pragnie pokoju, lecz cały problem polega na tym, by dowiedzieć się, jak zamierza go osiągnąć i, jak to
mówi się szkolnym językiem, za pomocą jakich środków zmierzamy ku temu szlachetnemu celowi. Pod
tym względem The Yogi and the Commissar pokazuje właśnie, że antykomunizm i humanizm mają
podwójną moralność; tę, którą głoszą, nadniebiańską i nieprzejednaną, i tę, którą praktykują, ziemską, a
nawet niżej niż ziemską. “Jakże przekonujący byli lewicowi dziennikarze, kiedy w dniach Monachium
dowodzili, że załagodzenie nie prowadzi do pokoju, lecz do wojny – i jakże zapomnieli o kazaniach, które
wtedy głosili! W przypadku Rosji, tak jak w przypadku Niemiec, załagodzenie opiera się na logicznie
błędnym sądzie, że jeśli pozwoli się działać systemowi władzy nastawionemu na ekspansję, to nasyci się on
automatycznie. Historia dowodzi czegoś przeciwnego. Otoczenie, które nie stawia oporu, działa jak próżnia,
prowokuje stale do nowej ekspansji, nie wskazując agresorowi, do jakiego punktu może się on posunąć bez
ryzyka większego konfliktu; jest to dla niego wprost zaproszenie do podbijania swej stawki i prowokuje
porażkę na skutek błędnej kalkulacji. Obie wojny światowe zrodziły się faktycznie z takich błędnych
rachub. «Łagodzenie» przekształca teren polityki międzynarodowej z szachownicy w stół do pokera; w
pierwszym przypadku obaj partnerzy znają swoje atuty, w drugim – nie. Przeciwieństwem łagodzenia nie
jest wszakoż gotowość do wojny, ale polityka o jasnych konturach i niezłomnych zasadach, która nie
pozwala partnerowi zapominać, do jakiego punktu może się posunąć. Nie eliminuje ona możliwości wojny,
lecz usuwa niebezpieczeństwo wpadnięcia w nią na ślepo – a to jest przecież wszystko, co mądrość
polityczna może zdziałać. Jest wysoce nieprawdopodobne, żeby jakieś wielkie mocarstwo zdobyło się na
akt agresji przeciwko małemu narodowi, jeśli wszyscy zainteresowani daliby jasno i ostatecznie do
zrozumienia, że nieuchronnym tego następstwem byłaby nowa wojna światowa”
191
. Oto jak kończą się
skrupulatne rozważania nad celami i środkami. Ostatnie zdania dają całości błogosławieństwo z gatunku si
vis pacem... Niestety! Jeśli dzisiejszy pacyfizm lewicowych dziennikarzy przypomina Koestlerowi politykę
łagodzenia z lat 1938-1939, to si vis pacem Koestlera nam również coś przypomina. W 1939 roku były dwa
190
Tamże, s. 216.
191
Tamże, s. 214.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 75 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
rodzaje postaw zakrawających na czyste kpiny: jedna rzeczywiście polegała na mówieniu, że rozbroi się
Niemcy dzięki ustępstwom, druga, że Niemcy blefują i że od wojny uchroniłaby nieustępliwość. Rok 1939
nauczył nas, że “łagodzenie” prowadzi do wojny, ale także tego, że “nieustępliwość” jest traktowana serio
wtedy, gdy jest już zgodą na wojnę, a być może nawet pragnieniem wojny, bo ta zgoda, nie będąc
koniecznością, nie jest przecie niczym innym jak pragnieniem, a przeciwnik, czując to, rozpoczyna
odpowiednie działania. Albo zatem “nieustępliwe” mocarstwa poświęcają się całkowicie przygotowaniom
do wojny, zwiększając jej groźbę – i jakby pokojowe nie były ich cele, są one zbywane przez przeciwnika,
który widzi tylko czołgi, artylerię, flotę i wyciąga z tej sytuacji wnioski. Albo też mocarstwa wzdragają się
przed środkami wojennymi, ale wtedy nieustępliwość tylko dyplomatyczna jest bezskuteczna. Czy wobec
tego w dzisiejszej sytuacji Anglia i Stany Zjednoczone powinny przygotowywać wojnę, tak jak
przygotowywały od 1940 do 1944 desant? Czy należy od razu uznać za pewne, że ZSRR nie może
współistnieć z resztą świata? Tu właśnie tkwi problem, bo niemożliwe jest przedstawienie groźby wojny
światowej jako środka do zapewnienia pokoju, gdy widziało się, jak Niemcy rozpoczęły w 1941 roku wojnę
na Wschodzie nie pokonawszy Zachodu, walcząc przeciwko prawie powszechnej koalizacji, i niemożliwe
jest również utworzenie jednolitego frontu mocarstw, pozostawiającego agresora w osamotnieniu, gdy
agresor nie jest nigdy pozbawiony wspólników, a interesy mocarstw są zbyt różnorodne, by wszystkie one
zwróciły się od razu przeciwko niemu. Prawdziwa nieustępliwość wymaga, by traktować stan wojny jako
pewny. Jest to jakaś polityka, lecz nie można jej bez nadużywania słów nazywać “humanistyczną”.
Powstaje tu zresztą jeszcze obawa, czy środki nie pochłoną celów. Kiedy Stany Zjednoczone pokonają
ZSRR (a nie pójdzie to tak gładko), Koestler (jeśli przeżyje) będzie mógł już tylko zaproponować narodom
Europy Zachodniej (jeśli coś z niej zostanie) nową politykę “nieustępliwości” wobec Stanów
Zjednoczonych, “mocarstwa nastawionego na ekspansję”. Można sobie całkiem dobrze wyobrazić nowy
esej Koestlera pod tytułem Anatomia mitu czy Koniec złudzeń, poświęcony tym razem krajom
anglosaskim. Ustaliłby on niezbicie, że Stany Zjednoczone, kraj antysemityzmu, rasizmu i tłumienia
strajków, są już tylko z nazwy “Ojczyzną wolności” i że niewzruszone “podstawy ideologiczne” socjalizmu
laburzystowskiego nie mogłyby już wystarczyć do uzasadnienia polityki zagranicznej imperium
angielskiego. Być może, że po tym dwukrotnym odstępstwie na rzecz posługiwania się niegodnymi
środkami, Jogin będzie mógł w końcu maszerować prosto ku celom humanistycznym.
Koestler powie być może, że posługujemy się przeciwko niemu językiem radykalnego pacyfizmu,
który jest obecnie językiem radzieckiej piątej kolumny, tak jak w 1939 roku był językiem piątej kolumny
hitlerowskiej. Ale to przecież nie my głosimy humanizm abstrakcyjny, “czystość środków” i “stan
oceaniczny” – to on, to jego własną dewizę mu przeciwstawiamy. Pokazujemy, że jeśli stosuje się
bezkompromisowo jego zasady, to nakazują one z tego samego tytułu potępić politykę anglosaską i politykę
radziecką, i nie pozwalają w dzisiejszym świecie określić stanowiska politycznego; a także, że jeśli się chce
z drugiej strony rozpowszechnić je w świecie za pomocą siły, dzięki anglosaskiej potędze, która je wspiera i
która się w nie stroi, to wpadają one w odwieczną grę historii i przekształcają się w swe przeciwieństwo.
Pokazywać, że przemoc jest składnikiem zachodniego humanizmu rozpatrywanego w jego historycznych
dokonaniach, nie znaczy od razu usprawiedliwiać komunizm, ponieważ pozostaje ciągle do zbadania, czy
przemoc komunistyczna jest, jak to myślał Marks, “postępowa” – a tym bardziej nie oznacza udzielania mu
tego dwuznacznego przyzwolenia, jakie pacyfizm rad nie rad daje na terenie historii reżimom posługującym
się przemocą. Oznacza natomiast uwalnianie zachodniej polityki od tego bezwstydnego dobrego
samopoczucia, tak rzucającego się w oczy w tej chwili w wielu pismach anglosaskich, oznacza
przeniesienie dyskusji między demokracjami zachodnimi a komunizmem na właściwy jej teren, bo nie jest
to dyskusja Jogina z Komisarzem, lecz dyskusja jednego Komisarza z drugim. Jeśli wydarzenia ostatnich
trzydziestu lat upoważniają nas do wątpienia, czy proletariusze wszystkich krajów łączą się i czy władza
proletariatu w jednym kraju ustanawia właściwe stosunki międzyludzkie, to przecież nie odejmują one nic z
prawdziwości innej idei marksistowskiej, że humanizm społeczeństw kapitalistycznych, tak realny i tak
drogi, jak to tylko możliwe dla tych, którzy z niego korzystają, nie zniża się od poziomu obywatela do
poziomu człowieka, nie znosi ani bezrobocia, ani wojny, ani wyzysku kolonialnego i że w konsekwencji,
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 76 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
humanizm ten w wymiarach historii powszechnej jest, tak jak wolność w antycznym mieście-państwie,
przywilejem niektórych, a nie wspólnym dobrem. Cóż odpowiedzieć człowiekowi z Indochin, czy Arabowi,
kiedy nam wytyka, że dobrze poznał naszą siłę militarną, ale nie nasz humanizm? Któż ośmieli się
powiedzieć, że mimo wszystko “człowieczeństwo” postępowało naprzód dzięki tym niektórym i żyło jakby
w swych pełnomocnikach i że to my jesteśmy tą elitą, a inni mają tylko czekać? Byłaby to jednak jedyna
szczera odpowiedź. Oznaczałoby to jednak również przyznać się, że humanizm zachodni jest humanizmem
okrojonym – niektórzy tylko trzymają straż wokół skarbu zachodniej kultury, a inni są im posłuszni – i że
podporządkowuje on, na modłę Państwa heglowskiego, rzeczywiste człowieczeństwo pewnej idei
człowieka i instytucjom, które ją wyrażają; i że w końcu nie ma on nic wspólnego z rozszerzonym
humanizmem, który przyjmuje, iż każdy człowiek, nie tyle jako organizm wyposażony w taki czy inny
odrębny charakter, lecz jako egzystencja zdolna do samookreślania i do sytuowania się w świecie, jest
jakością bardziej wartościową niż to, co sam wytwarza. Humanizm zachodni w swych własnych oczach jest
umiłowaniem człowieczeństwa, ale dla innych jest tylko obrzędem i instytucją pewnej grupy ludzi, ich
hasłem, a czasami wojennym zawołaniem. Imperium angielskie nie wysłało do Indonezji ani Francja – do
Indochin misji Jogina, aby tam uczyć “wewnętrznej przemiany”. Najdelikatniej mówiąc, ich akcja w tych
krajach była “przemianą z zewnątrz” i to dość ostrą. Jeśli na to się odpowiada, że wojska broniły wolności i
cywilizacji, to tym samym odrzuca się moralność absolutną i daje się komunistom prawo do powiedzenia,
że ich wojska bronią systemu ekonomicznego, który zakończy wyzysk człowieka przez człowieka. To od
konserwatywnego Zachodu otrzymał komunizm pojęcie historii i nauczył się relatywizować osąd moralny.
Zapamiętał on tę lekcję i szukał przynajmniej w danym sobie środowisku historycznym tych sił, które miały
szanse realizować mimo wszystko człowieczeństwo. Jeśli nie wierzy się we wprowadzenie władzy
proletariatu albo że może ona przynieść to, czego oczekuje od niej marksizm, to cywilizacja kapitalistyczna
z wszelkimi swymi niedoskonałościami, posiadająca tę zasługę, że istnieje, reprezentuje być może najmniej
okropne z rzeczy, które popełniła historia – ale między nią a innymi cywilizacjami czy między nią a
przedsięwzięciem radzieckim nie ma różnicy nieba i piekła czy dobra i zła; idzie tu tylko o różne sposoby
stosowania przemocy. Komunizm winien być rozważany i krytykowany jako próba rozwiązania problemu
ludzkiego, a nie traktowany w tonie inwektyw. Jest niezbywalną zasługą marksizmu i krokiem naprzód
zachodniej świadomości, że nauczono się konfrontować idee z ożywianym przez nie, jak się uważa,
funkcjonowaniem społeczeństwa, naszą perspektywę z perspektywą drugiego człowieka, naszą moralność z
naszą polityką. Każda obrona Zachodu, która zapomina o tych podstawowych prawdach jest mistyfikacją.
ZAKOŃCZENIE
Marksizm był przede wszystkim ideą głoszącą, że historia posiada dwa bieguny – z jednej strony
brawura, ciążenie ku przyszłości, wola realizacji człowieczeństwa, a z drugiej ostrożność, ciążenie ku
przeszłości, duch zachowawczy, szacunek dla “wiecznych praw” społecznych – i że te dwie tendencje
prawie niezawodnie rozróżniają i wychwytują to, co może im służyć. Na szczeblu lokalnym potwierdza się
to każdego dnia. Ale marksizm jest również ideą głoszącą, że te dwie postawy są wnoszone do historii przez
dwie różne klasy. Otóż jednak, o ile w krajach starego świata duch środowisk kapitalistycznych jest z
grubsza tym, czym powinien być wedle marksistowskiego schematu, o tyle okazuje się, że kapitalizm
amerykański korzysta z takich zasobów naturalnych i sytuacji historycznej, które pozwalają mu
przynajmniej czasowo reprezentować brawurę i zmysł przedsiębiorczości, a także że proletariat światowy w
tej mierze, w jakiej tkwi w ramach partii komunistycznych, zorientowany jest na mądrość taktyczną, a w tej
mierze, w jakiej im się wymyka, jest zbyt zmęczony i podzielony przez rozprzęgający wpływ wojen
światowych, aby spełnić swą funkcję krytyki radykalnej. Tym sposobem pierwszoplanowe role w historii
odgrywają bohaterowie, w których z trudem da się rozpoznać “kapitalizm” i “proletariat” z opisu
klasycznego i których historyczne działanie pozostaje nie jednoznaczne. Francuz, Włoch, hiszpański
republikanin chętnie powiedzą, że problem polityczny stawiany pod postacią rywalizacji między Stanami
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 77 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
Zjednoczonymi a ZSRR jest “źle postawiony”. Wojna między tymi mocarstwami wzmogłaby jeszcze
bardziej to zamieszanie i jeśli kiedykolwiek byłaby możliwa zmasowana krucjata, to z pewnością nie
dzisiaj. Oba mocarstwa odnalazły niewątpliwie w swoich patriotyzmach punkty oparcia, których by
potrzebowały. Ale kraje średnie nie mogłyby podzielać tych niezachwianych przeświadczeń. Dla nich
przyszłość i jasność w historii jest możliwa tylko dzięki pokojowi. Średnie kraje wiele zdziałać nie mogą, a
tym bardziej ich intelektualiści. Nasza rola nie jest być może zbyt ważna. Ale nie należy jej porzucać.
Niezależnie od jej skuteczności, polega ona na rozjaśnianiu sytuacji ideologicznej, na podkreślaniu ponad
paradoksami i przypadkowością obecnej historii rzeczywistych elementów problemu człowieczeństwa, na
przypominaniu marksistom ich humanistycznej inspiracji, a demokracjom zachodnim ich gruntownej
hipokryzji i na utrzymaniu w stanie nietkniętym, wbrew propagandzie, szans, jakie może mieć jeszcze
historia, by stać się przejrzystą.
Gdybyśmy z tego chcieli wyprowadzić przynajmniej prowizoryczną politykę, jej główne reguły
mogłyby być następujące:
1. Wszelka krytyka komunizmu czy ZSRR, która posługuje się izolowanymi faktami, nie odnosząc
ich do kontekstu i do problemów ZSRR – wszelka apologia rządów demokratycznych, która pomija
milczeniem ich zbrojną interwencję w innych częściach świata czy przenosi ją za pomocą buchalteryjnych
machinacji na rachunek specjalny, wszelka polityka jednym słowem, która nie stara się “zrozumieć”
społeczeństwa przeciwnika w jego całokształcie i może służyć tylko do maskowania problemów
kapitalizmu – w rzeczywistości bierze na cel samo istnienie ZSRR i powinna być uważana za akt wojenny.
W ZSRR przemoc i podstęp są oficjalne, a humanizm jest w powszednim życiu; w demokracjach
zachodnich na odwrót – zasady są humanistyczne, a podstęp i przemoc odnajdują się w praktyce.
Propaganda, wychodząc od tego, ma piękne pole do popisu. Nie ma sensu porównywać inaczej niż tylko
między takimi całościowymi układami i biorąc pod uwagę te różne sytuacje. Konfrontowanie fragmentu
historii radzieckiej z naszymi praktykami i prawami jest bezpłodne. Takie przedsięwzięcia, jak radzieckie –
rozpoczęte i prowadzone pośród ogólnej wrogości, w kraju, którego zasoby są ogromne, który jednak nigdy
nie zaznał poziomu kultury i poziomu życia Zachodu i który w końcu poniósł, bardziej niż jakikolwiek z
aliantów, ciężary wojny – nie może być osądzane na podstawie faktów oderwanych od kontekstu. Reżim
więzienny Dreyfusa na Wyspie Diabelskiej, samobójstwo pułkownika Henry'ego, któremu pozostawiono
brzytwę, samobójstwo jednego z jego współpracowników, również krzywoprzysięzcy jak i on, któremu
pozostawiono sznurowadła od butów – są być może bardziej haniebne w kraju faworyzowanym przez
historię niż egzekucja Bucharina czy deportacja rodziny w ZSRR. Byłoby zapewne całkiem fałszywe
wyobrażać sobie, że każdy obywatel radziecki poddany jest temu samemu nadzorowi i wystawiony na te
same niebezpieczeństwa, co intelektualiści i opozycjoniści – równie fałszywe, jak przedstawiać sobie wedle
przypadku Dreyfusa los oskarżonych przed francuskim wymiarem sprawiedliwości. Skazanie Sokratesa na
śmierć i sprawa Dreyfusa pozostawiają nietkniętą “humanistyczną” reputację Aten i Francji. Nie ma
powodów, by stosować do ZSRR inne kryteria. Rząd radziecki zaostrzył mobilizację młodzieży do pracy.
W Europie, która pamięta o S.T.O.
192
, łatwo na tej podstawie zrobić propagandę. Lecz co może zrobić
ZSRR, kiedy stracił on siedem milionów ludzi i odbudowuje się bez znaczącej pomocy? Czy chodzi o to,
aby czerpał on całą swoją siłę roboczą z Niemiec? Gdyby miał zadowolić wszystkich krytyków, to nie
pozostawałoby mu nic innego, jak tylko zlikwidować partię i zrezygnować ze swej niepodległości. Ten
rodzaj krytyk bierze więc na cel samo istnienie ustroju.
2. Druga nasza reguła mogłaby głosić, że humanizm wyklucza wojnę prewencyjną przeciwko
ZSRR. Nie mamy tu na myśli argumentacji pacyfistycznej: że wojna jest równie wielkim złem, jak zło, do
którego uniknięcia rzekomo zmierza. Przyjmuje się przecież ideę wojen, jeśli już nie sprawiedliwych, to
przynajmniej koniecznych. Jedną z nich była wojna przeciwko Niemcom nazistowskim, gdyż logika tego
systemu prowadziła do zapanowania nad Europą. W przeciwieństwie do tego przypadek ZSRR nie jest
jasny. Jeśli nawet społeczeństwo radzieckie przechowuje wraz z humanizmem marksistowskim reakcyjne
192
Service du Travail Obligatoire – instytucja przy rządzie Vichy, która zajmowała się m.in. wysyłką ludzi na roboty do
Niemiec (przyp. tłum.).
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 78 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
ideologie, wykorzystuje obok socjalistycznych czynników napędowych siłę napędową zysku i uznaje
równość w pracy, a jednocześnie hierarchię płac i wpływów – to mimo to nie wspiera się ono ani na
ideologii nacjonalistycznej, ani nie jest zmuszone poszukiwać równowagi ekonomicznej w rozwoju
produkcji wojennej czy w zdobywaniu rynków zagranicznych. Wojna przeciwko ZSRR nie uderzałaby
jedynie w zagrażające wielkie mocarstwo, ale równocześnie uderzałaby w zasady gospodarki
socjalistycznej. Wystarczy przypomnieć, w jakim tonie republikanie w Ameryce mówią o “czerwonych” i
“radykałach”, którzy “przeniknęli” do administracji Roosevelta, aby wyobrazić sobie, jaka byłaby postawa
francuskich pracodawców wobec zwycięskiej wojny Stanów Zjednoczonych przeciwko ZSRR. Aby
wypowiedzieć wojnę ZSRR, rząd francuski musiałby rozpocząć od zamknięcia ust jednej trzeciej
francuskich wyborców i deputowanych, i wielkiej liczbie przedstawicieli klasy robotniczej. Z tych
powodów wojna prewencyjna przeciwko ZSRR nie może być “postępowa” i przed każdym “postępowym”
człowiekiem stawiałaby problem, którego wojna przeciwko nazistowskim Niemcom nie stawiała.
3. Naszą trzecią regułą byłoby przypominanie, że nie jesteśmy w stanie wojny i że nie mamy do
czynienia z rosyjską agresją – co stanowi o drugiej różnicy między przypadkami ZSRR i Niemiec.
Strategicznie ZSRR i komuniści są w defensywie. Propaganda wszakże chce nam wmówić, że jesteśmy już
w stanie wojny i że wobec tego trzeba być za albo przeciw, iść do więzienia albo wsadzać tam komunistów.
Kiedy Koestler mówi o rosyjskiej ekspansji, to naprawdę można by sądzić, że ZSRR dzierży już Europę w
swoich rękach po serii rozbójniczych aktów porównywalnych do tego, co zrobił Hitler. W rzeczywistości
“ekspansja rosyjska” w Europie rozpoczęła się pewnego dnia pod Stalingradem, by zakończyć się bitwą o
Pragę i na granicach Jugosławii. Nikt zresztą nie miał do tego zastrzeżeń. Co się od tamtej pory zmieniło?
Że Rosjanie nie wszędzie przeprowadzili wolne wybory? A co powiedzieć o wyborach greckich? Że
Rosjanie deportowali rodziny polskie czy z republik nadbałtyckich? Ale w Bergen-Belsen jest 15 000
Żydów, a wojska angielskie strzegą granic Palestyny. Zresztą ani Roosevelt, ani Churchill nie byli dziećmi.
Dobrze wiedzieli, że ZSRR bije się nie po to, by ustanawiać wszędzie ustrój parlamentarny i swobody
obywatelskie. Nie bierzemy nigdy pod uwagę klauzul tajnych umów podpisanych przez Roosevelta. Lecz
skoro republikanie w Ameryce grożą demokratom ich opublikowaniem, to bez wątpienia dlatego, że
ukazałyby one Roosevelta jako człowieka cynicznie zuchwałego. To, co zmieniło się od 1945 roku, to stan
ducha rządów anglosaskich; a trzeba stwierdzić, że ZSRR ustąpił co do Azerbejdżanu, ustąpił co do Triestu
i ustąpił w incydencie jugosłowiańskim. A czy w wewnętrznych stosunkach francuskich komuniści zmienili
się na tyle od 1944 roku? Pewien pisarz francuski, który od dawna żywo zwalczał system trójpartyjny i
partię komunistyczną, mówi mi w tej chwili, myśląc o odbudowie: “Pewne jest to, że nie można nic zrobić
bez nich”. Cóż takiego zaszło od tamtej pory? Nie starali się oni na serio rządzić samodzielnie z
socjalistami, kiedy mogli to robić. Kiedy sukcesy wyborcze wysunęły ich na pierwszy plan, ogłosili dosyć
oględną ofensywę, jak kiedyś z głosowaniem przed pierwszą Konstytucją. Lecz gdy wyborcy ich nie
popierają, wycofują się bez oporu na pozycje jedności Francuzów. Jeszcze ostatnio poszukiwali remedium
na system trójpartyjny nie tyle w rządzie zwalczającym ten system, co w rządzie koalicyjnym. I tu zatem
również znajdują się oni w defensywie i być może nie chcą we Francji niczego innego, jak mocnych
gwarancji przeciwko zawiązaniu koalicji wojskowej. W sumie, w procesie, który Anglosasi wytaczają
ZSRR i komunistom, nie widać zgoła od 1945 roku nowych faktów i w gruncie rzeczy cały problem polega
na tym, czy naprawdę przyjęto do wiadomości fakt radzieckiego zwycięstwa (w samej rzeczy
umożliwionego przez opóźnienie drugiego frontu) albo czy obecnie podejmuje się starania zmierzające do
uniknięcia przewidywanych wszakoż konsekwencji tego zwycięstwa. Dopóki ten stan rzeczy się nie zmieni,
nie można mówić o agresji radzieckiej
193
.
Powiedzą nam na to: zgoda, ZSRR jest w defensywie. Ale dlatego, że jest słaby. Niech jutro się
wzmocni, to sterroryzuje Europę. Partie komunistyczne odrzucą swój demokratyczny kostium; wsadzą do
więzienia wszystko, co nieprawomyślne, w tym tych naiwnych, którzy bronią ich dzisiaj z pozycji
193
Niemcy i Włochy mogły wysłać do Hiszpanii całe dywizje, nie wywołując interwencji anglosaskiej. Niebezpośrednia i
sporadyczna pomoc Jugosławii i Bułgarii dla greckich partyzantów wystarcza, by ogłoszono, iż wolność jest w
niebezpieczeństwie.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 79 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
zewnętrznych. Każda obrona słabego dzisiaj ZSRR jest współdziałaniem z jutrzejszym, agresywnym ZSRR.
Nawet sympatyzujące krytyki są bezskuteczne w odniesieniu do komunizmu; przeciwnie, to, co mówi się na
jego korzyść, służy takiej jego postaci, jaką mamy obecnie. Jest się za albo przeciw. Nie ma, przynajmniej
na długi dystans, trzeciego stanowiska. Jest to mocny argument i takie ryzyko istnieje. Wydaje się nam, że
trzeba je podjąć. Domagamy się uznania, że wojna nie rozpoczęła się, że nie mamy do wyboru między
wojną z ZSRR a podległością ZSRR, między za i przeciw, że istnienie ZSRR jest do pogodzenia z
niepodległością krajów zachodnich, że nie jest jeszcze zakończone to minimum gry, które jest nieodzowne
zanim powie się prawdę i że co innego należy przeciwstawiać propagandzie niż kontrpropagandę, że nie
można w imię możliwych jutrzejszych prawd skrywać prawd stwierdzanych dzisiaj. Jeśli jutro ZSRR
zagroziłby zagarnięciem Europy i ustanowieniem we wszystkich krajach reżimu na swoją modłę, to
powstałaby inna kwestia i trzeba by ją było zbadać. Ale nie staje ona dzisiaj. To, co tu przeciwstawiamy
antykomunizmowi, to nie owo słynne: “zawsze warto pochwycić choćby i godzinę pokoju”. To po prostu
prawda, której pragniemy się trzymać wbrew wszelkiej propagandzie. Jeśli historia jest irracjonalna, to
zawiera ona fazy, które nie tolerują intelektualistów i w których jasność myśli jest niemożliwa. Ale o ile
mają oni głos, nie można żądać od nich, by mówili co innego, niż widzą. Jest ich złotą regułą, że życie
ludzkie, a w szczególności historia jest do pogodzenia z prawdą, pod warunkiem tylko, żeby ją naświetlić
ze wszystkich stron. Jest to być może opinia zbyt śmiała, lecz trzeba jej się trzymać. Jest to, by tak rzec,
ludzkie, zawodowe ryzyko. Wszelkie inne zachowanie antycypuje wojnę, pogrąża się w propagandzie
amerykańskiej, chcąc umknąć propagandzie komunistycznej, i od początku wpada się w sferę mitu, z
obawy przed popadnięciem w nią później
194
.
Konkluzja taka budzi niechęć. Mówi o humanizmie, nie będąc za “socjalizmem humanitarnym” na
modłę anglosaską, “rozumieć” komunistów, nie będąc komunistą, to jakby zajmować wywyższone
stanowisko, a w każdym razie być ponad chaosem postaw. W rzeczywistości jest to po prostu odmowa
angażowania się w mylące zamieszanie i odmowa wykraczania poza prawdę. Czy to nasza wina, jeśli
humanizm zachodni jest zafałszowany, skoro jest elementem machiny wojennej? I jeśli marksistowskie
przedsięwzięcie mogło przetrwać jedynie pod warunkiem zmiany swojego charakteru? Kiedy żąda się
“rozwiązania”, to mniema się, że świat i ludzkie współistnienie są porównywalne do pewnych zadań
geometrii, gdzie jest wprawdzie niewiadoma (ale nie coś nieokreślonego), której szuka się, będąc w
określonej relacji do tego, co dane, i dysponując całością zgodnych ze sobą danych. Otóż kwestią naszych
czasów jest właśnie rozpoznanie, czy człowieczeństwo jest tylko zadaniem tego rodzaju. Widzimy dobrze,
czego ono wymaga: uznania człowieka przez człowieka – ale widzimy również, że do tej pory ludzie
uznawali się wzajemnie tylko pośrednio, w pogoni za władzą i w walce. Dane wyjściowe problemu
człowieczeństwa tworzą wprawdzie system, ale system przeciwieństw. Chodzi o to, czy mogą one zostać
zniesione. Hegel mówił: “Zasada głosząca, że w działaniu nie należy zważać na konsekwencje, i zasada
druga utrzymująca, że działanie należy oceniać według następstw i że następstwa te należy uczynić
miernikiem tego, co słuszne i dobre – obie te zasady są w równym stopniu zasadami rozsądkowymi”
195
.
Odrzucał on realizm, jak i moralizatorstwo, bo przewidywał taki kształt historii, w którym dobre intencje
przestałyby wydawać zatrute owoce, w którym reguły skuteczności stałyby się tożsame z regułami sumienia
– ponieważ wierzył w przekraczający alternatywę wewnętrzności i zewnętrzności Rozum, który miał
pozwolić człowiekowi istnieć równocześnie w sferze sumienia i w sferze realności, być tym samym dla
siebie i dla innych. Marks nie był aż tak stanowczy w swych twierdzeniach, ponieważ uzależniał tę syntezę
od ludzkiej inicjatywy i postępując rozsądnie, odejmował jej wszelką gwarancję metafizyczną. Dzisiejsze
194
Uwagi te znajdują zastosowanie w polityce wewnętrznej tylko wtedy, gdy inne partie otwarcie przyjmą obecność
komunistów w rządzie i gdy komuniści będą się w nim rzeczywiście trzymali swej ogólnej linii porozumienia z demokracją
“formalną”. Nie robią oni tu wprawdzie rewolucji proletariackiej, a jednak zachowują formy bolszewickiej polityki, które są
oczywiście nie do pogodzenia z funkcjonowaniem demokracji “formalnej”. Trzeba wybrać między tymi formami a
pluralistyczną zasadą Frontu Ludowego. Współistnienie partii komunistycznej z innymi partiami będzie trudne, o ile nie
wypracuje ona i nie wcieli w praktykę tej teorii “komunizmu zachodniego”, której pozwalają domyślać się ostatnie wypowiedzi
Thoreza w prasie anglosaskiej. (Por. Wstęp).
195
G. W. F. Hegel, Zasady filozofii prawa, przekład A. Landman, Warszawa 1969, ss. 123-124.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 80 -
www.skfm-uw.w.pl
Maurice Merleau-Ponty – Humanizm i terror (1947 rok)
filozofie nie zapominają o racjonalności, o zgodzie z samym sobą i z innymi – zapominają natomiast o
szalbierstwie rozumu, który zadowala się posiadaniem rozumu dla siebie i wymyka się osądowi innych.
Niezbyt to ładnie kochać rozum tak, że jego określenie czyni zeń przywilej wtajemniczonych z Zachodu i
zwalnia go od wszelkiej odpowiedzialności wobec reszty świata, a w szczególności od obowiązku
rozumienia różnorodności sytuacji historycznych. Metoda polegająca na poszukiwaniu zgody z samym sobą
i z drugim, jednym słowem prawdy, nie tylko w refleksji apriorycznej i w myśleniu samotnym, ale również
w doświadczeniu konkretnych sytuacji i w dialogu z innymi żyjącymi (bez czego wewnętrzna oczywistość
nie może uzasadnić swej powszechnej prawomocności) – ta metoda jest całkowitym przeciwieństwem
irracjonalizmu, ponieważ takowy za ostateczne uważa naszą nieprzystawalność i naszą niezgodę z drugim,
a ona zakłada, że jesteśmy w stanie je zlikwidować. Wyklucza ona za jednym zamachem fatalizm rozumu,
jak i fatalizm chaosu. Nie faworyzuje sprzeczności poglądów. Stwierdza ją tylko w punkcie wyjścia. Jakże
mogłaby tego nie robić? “Egzystencjalistą” nie jest się dla przyjemności: w Stenogramie przewodu
sądowego rozpraw moskiewskich jest tyle “egzystencjalizmu” – w sensie paradoksu, rozdarcia, trwogi i
decyzji – ile we wszystkich dziełach Heideggera. Powiada się, że filozofia ta jest ekspresją rozbitego
świata. Zapewne – i to właśnie czyni z niej prawdę. Cały problem polega na tym, czy biorąc na serio nasze
konflikty i podziały, przytłacza nas ona nimi, czy nas z nich leczy. Hegel mówi często o złej identyczności,
rozumiejąc przez to identyczność abstrakcyjną, która nie wchłonęła różnic i twa nie dłużej niż pozór.
Analogicznie można by mówić o złym egzystencjalizmie, który wyczerpuje się w opisie szoku rozumu
wobec sprzeczności doświadczenia i kończy się na świadomości klęski. Lecz jest to tylko odświeżenie
klasycznego sceptycyzmu – a także opis niekompletny. Bo w tym momencie, gdy konstatujemy, że nie ma
jedności i rozumu, i że poglądy wspierają się na rozbieżnych opcjach, których racji nie możemy w całości
podać, to właśnie ta świadomość irracjonalności i przypadkowości znosi w nas ich charakter fatum i otwiera
nas na drugiego. Wątpienie i niezgoda to fakty, ale faktem jest również to przedziwne roszczenie, które
wszyscy posiadamy, do prawdziwości myślenia, faktem jest nasza zdolność przechodzenia na pozycje
drugiego, by siebie samych oceniać, nasza potrzeba uznania przez drugiego naszych poglądów i
usprawiedliwienia przed nim naszego wyboru – jednym słowem doświadczenie drugiego jako alter ego w
samym środku sporu. Świat ludzki jest układem otwartym czy też niezakończonym i ta sama
fundamentalna przypadkowość, która grozi mu wewnętrzną niezgodą wyrywa go równocześnie z fatalizmu
rozprężenia i nie pozwala tracić nadziei, pod tym jedynie warunkiem, że będzie się pamiętało, iż
elementami tego układu są ludzie i że będzie się podtrzymywało i zwielokrotniało stosunki międzyludzkie.
Filozofia ta nie może nam powiedzieć, że człowieczeństwo zrealizuje się – tak jakby dysponowała jakimś
specjalnym rodzajem poznania i nie była, tak jak inne, włączona w doświadczenie, którego przecież jest
tylko wyostrzoną świadomością. Ale wyczula nas ona na znaczenie zdarzeń i czynów, każe kochać nasz
czas, który nie jest zwykłym powtórzeniem tego, co odwiecznie ludzkie, zwykłym rezultatem danych z góry
przesłanek, lecz który tak jak najmniej uchwytne rzeczy – jak bańka mydlana, jak zmarszczka na wodzie
czy jak najzwyklejsza rozmowa – zawiera niepodzielnie cały nieład i cały ład świata.
© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)
- 81 -
www.skfm-uw.w.pl