harryp01







Harry Potter 4 - rozdział 1




Rozdział pierwszy
Dom Riddleyów


Mieszkańcy Małego Hangleton wciąż nazywali go Domem
Riddleyów, mimo że już od wielu lat Riddleyowie tu nie
mieszkali. Stał na wzgórzu, górując nad całą wioską;
niektóre okna były zabite deskami, dachówki poodpadały od
dachu, a niepodcinany bluszcz porastał całą przednią
ścianę. Kiedyś dostojny, świetnie utrzymany, największy i
najstarszy w okolicy, teraz był brudny, zaniedbany i opuszczony.
Wszyscy hangletończycy zgadzali się, że ten dom był
"straszny". Pół wieku temu stało się tam coś
dziwnego i strasznego, coś, o czym mieszkańcy wioski wciąż
lubili dyskutować, kiedy nie mieli innego tematu do plotek.
Temat był poruszany już tyle razy i w tylu miejscach, że nikt
nie mógł być pewny, co jest prawdą. Jednak każda wersja
opowieści zaczynała się w ten sam sposób: 50 lat temu, o
świcie jednego z pięknych, letnich dni, kiedy Dom Riddleyów
wciąż wyglądał imponująco, pokojówka weszła do jadalni i
znalazła wszystkich trzech Riddleyów martwych.
Pokojówka zbiegła z krzykiem ze wzgórza i obudziła tak wielu
ludzi, jak mogła.
- Leżą tam z otwartymi oczami! Zimni jak lód! Wciąż w
obiadowych strojach!
Wezwano policję, a wszyscy mieszkańcy Małego Hangleton zebrali
się wokół domu, lekko zszokowani, choć niezwykle
zaciekawieni. Nikt nie udawał szczególnej żałoby po
Riddleyach, gdyż byli wyjątkowo nielubiani. Starsi pan i pani
Riddley'e byli niegrzecznymi, bogatymi snobami, a ich
dorastający syn, Tom, uchodził za nawet jeszcze większego
snoba od rodziców. Wszystkich hangletończyków obchodziło
jedynie kim był morderca - uważano, że troje zupełnie
zdrowych ludzi nie może po prostu umrzeć śmiercią naturalną
jednej nocy.
Wisielec, hangletoński pub rozbrzmiawał rozmowami do późnej
nocy; cała wioska zebrała się, aby przedyskutować morderstwa.
Już prawie zaczęli rozchodzić się do domów, kiedy kucharka
Riddleyów, wbiegła do pubu z przerażeniem na twarzy i
oznajmiła, że człowiek o nazwisku Frank Bryce właśnie
został aresztowany.
- Frank?! - zawołało kilka osób - Nigdy!
Frank Bryce był ogrodnikiem Riddleyów. Mieszkał samotnie w
rozwalającej się szopie na ich terenach. Frank powrócił z
wojny z chorą nogą i wielką niechęcią do tłumów i hałasu;
pracował dla Riddleyów odkąd go pamiętano.
Ludzie kupili kolejne drinki i usiedli, by wysłuchać więcej
szczegółów.
- Zawsze sądziłam, że jest dziwny - mówiła zasłuchanym
hangletończykom, po swoim czwartym sherry - Wiecie,
nietowarzyski. Jestem pewna, że jeżeli kiedykolwiek
zaproponowałam mu kawę, musiałam powtórzyć to ze sto razy.
- Ach, teraz, - powiedziała kobieta przy barze - przeżył
ciężką wojnę, ten Frank, lubi spokojnem ciche życie. To nie
jest powód do...-
- A kto jeszcze miał klucz do tylnych drzwi? - warknęła
kucharka - Zapasowy klucz wisiał w jego komórce, odkąd
pamiętam! Nikt nie wyważył drzwi tamtej nocy! Żadnych zbitych
szyb! Frank musiał tylko wślizgnąć się do domu, kiedy
wszyscy spali...
Mieszkańcy wymienili ponure spojrzenia.
- Zawsze wiedziałem, że może powodować kłopoty - mruknął
mężczyzna przy barze
- Wojna bardzo go zmieniła, gdyby ktoś mnie zapytał -
wtrącił lokaj
- Mówiłam ci Dot, nie chciałabym znaleźć się po przeciwnej
stronie, niż Frank - odezwała się podekscytowana kobieta w
rogu
- Okropny charakter - dodała Dot, z zapałem kiwając głową -
Pamiętam, kiedy był dzieckiem...
Do ranka następnego dnia już prawie wszyscy mieszkańcy
wierzyli, że Frank Bryce zabił Riddleyów.
Ale wtedy w sąsiednim Wielkim Hangleton, w ciemnym i brudnym
komisariacie policji, Frank wciąż uparcie powtarzał, że jest
niewinny i że jedyną osobą, którą widział tego dnia był
obcy nastoletni chłopiec, ciemnowłosy i blady. Nikt inny w
wiosce nie widział tego chłopca, więc policja przyjęła, że
Frank po prostu go wymyślił.
Wtedy, kiedy sprawa zaczynała wyglądać dla Franka bardzo
poważnie, nadszedł kolejny raport z Domu Riddleyów, który
wszystko zmienił.
Policjanci nigdy nie czytali dziwniejszego raportu. Grupa
lekarzy, która dokonała sekcji, stwierdziła, że żaden z
Riddleyów nie był otruty, zastrzelony, zadźgany nożem ,
uduszony, ani (na tyle, na ile mogli powiedzieć), zraniony w
jakikolwiek sposób. Właściwie, jak pisano w raporcie z wielkim
zdumieniem, Riddleyowie wydawali się być w świetnej formie -
oprócz faktu, że wszyscy nie żyli. Lekarze zwrócili uwagę
(jakby koniecznie chcieli znaleźć w ciałach coś
niezwykłego), że każde z nich miało wyjątkowo przerażony
wyraz twarzy - ale zniechęcony policjant zapytał, czy
ktokolwiek słyszał o trzech osobach przestraszonych na
śmierć?
Ponieważ nie było dowodów, że Riddleyowie w ogóle byli
zamordowani, policja była zmuszona wypuścić Franka.
Riddleyowie zostali spaleni w kościele w Małym Hangleton, a ich
groby przez pewien czas wzbudzały ciekawość. Ku ogólnemu
zdziwieniu, Frank Bryce wrócił do swojej komórki na terenach
Riddleyów.
- Jestem przekonana, że to on ich zabił, nieważne co mówi
policja - powiedziała Dot w Wisielcu - I jeżeli on ma jakieś
sumienie, wyjedzie stąd, wiedząc, że my wiemy tak jak on, co
zrobił.
Ale Frank nie wyjechał. Został i opiekował się ogrodem dla
następnej rodziny, która zamieszkała w Domu Riddleyów, a
potem jeszcze dla następnej - ponieważ żadna z nich nie
została długo. Możliwe, że Frank również przyczynił się
do tego, że każdy nowy właściciel twierdził, że w tym
miejscu czuje się nieswojo; tym bardziej, że z powodu
nieobecności mieszkańców, dom powoli popadał w ruinę.
* * *
Obecny właściciel domu nie mieszkał w nim, ani też nie
próbował doprowadzić go do stanu używalności; mieszkańcy
wioski mówili, że kupił go z "powodów podatkowych",
choć nikt właściwie nie wiedział, co to może być. Jednak
nowy właściciel wciąż płacił Frankowi za opiekę nad
ogrodem. Frank dobiegał właśnie swoich 77 urodzin, był prawie
zupełnie głuchy, jego chora noga doskwierała mu bardziej niż
kiedykolwiek, a mimo to wciąż widziano go, jak przy ładnej
pogodzie uwija się wśród grządek.
Kłopoty ze zdrowiem nie były jedynym utrapieniem Franka.
Chłopcy z wioski mieli zwyczaj rzucania kamieniami w okna Domu
Riddleyów, często też przejeżdżali na rowerach przez
trawniki, które z takim poświęceniem pielęgnował Frank. Raz
czy dwa włamali się dla zabawy do domu. Wiedzieli, że Frank
był do niego przywiązany, ale zaskoczył ich widok starego
ogrodnika biegnącego przez ogród, wymachującego kijem i
wściekle krzyczącego. Frank jednak sądził, że chłopcy
nawiedzają go, ponieważ, tak jak ich rodzice i dziadkowie,
uważają go za mordercę. Więc kiedy pewnej sierpniowej nocy
Frank obudził się i zobaczył coś bardzo dziwnego na piętrze
starego domu, natychmiast pomyślał, że chłopcy posunęli się
o krok dalej.
Tak naprawdę Franka obudziła jego chora noga; bolała go coraz
bardziej, w miarę, jak stawał się coraz starszy. Wstał i
pokuśtykał po schodach do kuchni, z zamiarem podgrzania wody w
termoforze. Stojąc przy oknie, napełniając czajnik, spojrzał
na Dom Riddleyów i zobaczył płomień światła tańczący w
jednym z okien na piętrze. Natychmiast zorientował się, co
się dzieje: chłopcy znowu włamali się do domu i tym razem
wzniecili pożar.
Frank nie miał telefonu, a na dodatek w ogóle nie ufał
policji, odkąd zabrano go na przesłuchanie w sprawie śmierci
Riddleyów. Odłożył czajnik, pospieszył na górę tak szybko,
na ile pozwalała mu chora noga, a następnie wrócił w pełni
ubrany do kuchni, z zardzewiałym kluczem w ręku. Podniósł
swoją laskę, która była oparta o ścianę i wyszedł na
zewnątrz.
Frontowe drzwi Domu Riddleyów wydawały się nie tknięte, tak
jak wszystkie okna. Frank obszedł dom dookoła, odnalazł stare
drzwi prawie całe zarośnięte bluszczem i bezgłośnie
otworzył je swoim kluczem.
Znalazł się w opuszczonej kuchni. Nie wchodził tam od lat;
mimo to, choć było bardzo ciemno, dobrze pamiętał, gdzie
znajdowały się drzwi do hallu; wciąż nasłuchiwał
jakichkolwiek kroków lub głosów z góry. Dotarł do hallu,
gdzie było nieco jaśniej, dzięki dwóm wielkim oknom po obu
stronach drzwi, i zaczął wspinać się po schodach,
błogosławiąc kurz na podłodze, który czynił jego kroki
zupełnie bezgłośnymi.
Na piętrze Frank skręcił w prawo i natychmiast zobaczył,
gdzie ukryli się intruzi - na samym końcu korytarza drzwi były
niedomknięte, a na podłodze zauważył nikłą smugę światła
. Frank wolno poszedł w tamtą stronę, podpierając się swoją
laską. Kilka stóp od wejścia mógł dojrzeć zarys
przedmiotów w pokoju.
Ogień palił się w kominku. To go zaskoczyło. Zatrzymał się
i uważnie nasłuchiwał głosu mężczyzny mówiącego w pokoju;
brzmiał w nim paniczny strach.
- Jest jeszcze trochę w butelce, panie, jeżeli jest pan wciąż
głodny.
- Później - powiedział drugi głos. Ten też należał do
mężczyzny, ale był dziwnie wysoki i zimny, jak nagły powiew
mroźnego wiatru. Coś w tym głosie sprawiło, że włosy na
szyi Franka stanęły dęba - Przysuń mnie bliżej ognia,
Glizdogon.
Frank przyłożył swoje lepsze, prawe ucho do drzwi. Usłyszał
dźwięk odkładania butelki na jakąś twardą powierzchnię, a
potem głuchy odgłos przesuwania fotela po podłodze. Dojrzał
sylwetkę niskiego mężczyzny, pchającego go na miejsce. Miał
na sobie czarną pelerynę, a na czubku jego głowy bielała
łysina. Po chwili zniknął z pola widzenia.
- Gdzie jest Nagini? - zapytał zimny głos
- Nie...-nie wiem, panie. - odparł pierwszy mężczyzna
lękliwie - Wyszła, żeby obejrzeć dom, jak myślę....
- Wydoisz ją przed snem, Glizdogon - oznajmił drugi głos -
Będę potrzebował posiłku w nocy. Podróż bardzo mnie
wyczerpała.
Frank przyłożył swoje lepsze ucho jeszcze bliżej do drzwi,
wytężając słuch. Nastąpiła pauza, a potem człowiek nazwany
Glizdogonem odezwał się znowu.
- Panie, czy mogę zapytać, jak długo tu zostaniemy?
- Tydzień - odparł zimny głos - Może dłużej. Miejsce jest
całkiem wygodne, a nie możemy jeszcze zrealizować planu.
Byłoby głupotą, zrobić ruch przed zakończeniem Mistrzostw
Świata w Quidditchu.
Frank włożył wskazujący palec do ucha i mocno nim pokręcił.
Mimo dużej warstwy miodu z pewnością usłyszał słowo
"Quidditch", które nic mu nie mówiło.
- Mi...-Mistrzostwa Świata Quidditcha, panie? - powtórzył
Glizdogon (Frank włożył głębiej palec i zaczął obracać
nim jeszcze szybciej) - Proszę mi wybaczyć, ale... nie
rozumiem... dlaczego musimy czekać do końca Mistrzostw Świata
Quidditcha?
- Ponieważ, idioto, w tym czasie czarodzieje z całego świata
gromadzą się w jednym miejscu i całe Ministerstwo Magii
będzie węszyć dookoła, szukając niezwykłych zachowań,
podwójnie sprawdzając tożsamość każdego, kto się nawinie.
Będą mieli obsesję na punkcie bezpieczeństwa, boją się
uwagi Mugoli. Więc będziemy czekać.
Frank przestał próbować wyczyścić swoje ucho. Z pewnością
usłyszał słowa "Ministerstwo Magii",
"czarodzieje" i "Mugole". Każde z tych
określeń oznaczało tajemnicę, a Frankowi przyszły do głowy
tylko dwa rodzaje ludzi, którzy porozumiewali się szyfrem:
szpiedzy i przestępcy. Ścisnął mocniej swoją laskę i
jeszcze bardziej wytężył słuch.
- Wasza Lordowska Mość jest wciąż zdecydowany? - zapytał
cicho Glizdogon
- Oczywiście, że jestem zdecydowany, Glizdogonie - odparł
drugi, a w jego głosie zabrzmiała nutka zniecierpliwienia
Nastąpiła krótka przerwa, a potem Glizdogon znowu przemówił,
tak, jak gdyby zmuszał się do powiedzenia tego, zanim zawiodą
go nerwy:
- To można zrobić bez Harrego Pottera, panie...
Kolejna pazua, bardziej znacząca.
- Bez Harrego Pottera? - powtórzył drugi głos z jadowitą
łagodnością - Rozumiem...
- Panie, nie mówię tego z troski o chłopaka! - zawołał
Glizdogon wysokim, przestraszonym głosem - Chłopak nic dla mnie
nie znaczy, zupełnie nic! Po prostu gdybyśmy użyli innego
czarodzieja lub czarownicy - każdego czarodzieja - wszystko
poszłoby dużo szybciej! Jeżeli pozwoli mi pan wyjść na
chwilę - wiesz, panie, że mogę poruszać się tak, by nikt
mnie nie rozpoznał - wrócę najdalej za dwa dni z odpowiednią
osobą...-
- Mógłbym użyć innego czarodzieja - przerwał głos - to
prawda...
- Panie, to ma sens - powiedział Glizdogon, z wielką ulgą w
głosie - porwać Harrego Pottera będzie bardzo trudno, jest tak
dobrze chroniony...-
- A więc zgłaszasz się na ochotnika, aby iść i znaleźć mi
zastępcę? Zastanawiam się... może zadanie opieki nade mną
jest dla ciebie zbyt męczące, Glizdogon? Może pomysł
porzucenia planu jest niczym więcej jak próbą opuszczenia
mnie?
- Panie! Ja...-ja nie mam zamiaru cię opuścić, wcale nie...-
- Nie kłam! - syknął drugi głos - Zawsze możesz powiedzieć,
Glizdogon! Żałujesz, że wróciłeś do mnie. Widzę to.
Widzę, jak na mnie patrzysz, czuję, jak się wzdrygasz, kiedy
mnie dotykasz...
- Nie! Moje oddanie do Waszej Wysokości...-
- Twoje oddanie jest niczym więcej jak tchórzostwem. Nie
byłoby cię tutaj, gdybyś miał dokąd pójść. Jak mam
przeżyć bez ciebie, skoro potrzebuję posiłków co kilka
godzin? Kto będzie doił Nagini?
- Ale wydajesz się znacznie silniejszy, panie...
- Kłamstwo! - warknął drugi głos - Wcale nie jestem
silniejszy, a kilka dni samotności wystarczyłoby, aby pozbawić
mnie tego marnego zdrowia, które odzyskałem pod twoją nędzną
opieką. Cisza!
Glizdogon, który mruczał coś pod nosem, natychmiast ucichł.
Przez kilka sekund Frank nie słyszał nic, prócz trzasku
gałęzi na ognisku. Potem drugi człowiek znowu się odezwał,
tym razem szeptem podobny do syku węża.
- Mam swoje powody, żeby użyć tego chłopca, tak jak ci już
wyjaśniłem, i nie zrezygnuję z tego. Czekałem 13 lat. Kilka
miesięcy nie zrobi różnicy. Co do ochrony chłopca, wierzę,
że mój plan zadziała. Jedyne czego potrzebuję, to odrobina
odwagi z twojej strony, Glizdogon - odwagi, którą znajdziesz,
jeżeli nie chcesz poczuć gniewu Lorda Voldemorta...-
- Ale panie, ja muszę mówić! - zawołał Glizdogon, z paniką
w głosie - Przez całą podróż myślałem o planie... panie,
zniknięcie Berty Jorkins nie ujdzie ich uwadze na długo, a
jeżeli się pospieszymy, jeżeli ja rzucę zaklęcie...-
- Jeżeli? - wycedził przez zęby zimny głos - Jeżeli? Jeżeli
wypełnisz plan, Glizdogon, Ministerstwo nigdy nie dowie się,
że jeszcze ktoś zniknął. Zrobisz to szybko i bez rozgłosu;
chciałbym zająć się tym osobiście, ale w mojej obecnej
sytuacji... jeszcze jedna przeszkoda do usunięcia i nasza droga
do Harrego Pottera będzie wolna. Nie oczekuję, że zrobisz to
sam. W odpowiednim czasie mój wierny sługa dołączy do nas...-
- Ja jestem pańskim wiernym sługą. - wtrącił Glizdogon z
ponurym rozżaleniem
- Glizdogon, ja potrzebuję kogoś z mózgiem, kogoś, kogo
lojalność nigdy nie zawiodła, a ty, niestety, nie spełniasz
żadnego z tych warunków.
- Znalazłem cię, panie - powiedział Glizdogon, tym razem już
wyraźnie nadąsany- To ja pana znalazłem. I przyprowadziłem
Bertę Jorkins.
- To prawda - przyznał drugi człowiek, jakby zaskoczony -
Przebłysk geniuszu, którego nigdy bym się po tobie nie
spodziewał, Glizdogon... choć prawdę mówiąc, nie byłeś
nawet świadom, jak użyteczna mogłaby być, kiedy ją
złapałeś, prawda?
- Po..-pomyślałem, że mogłaby być użyteczna, panie...
- Kłamstwo - warknął zimny głos, z okrutnym rozbawieniem
bardziej widocznym niż wcześniej- Mimo to nie przeczę, że jej
informacje były bardzo przydatne. Bez niej nigdy bym nie
ułożył planu, i za to będziesz wynagrodzony, Glizdogon.
Pozwolę ci wykonać dla mnie najważniejsze zadanie, zadanie, za
które wielu moich poprzedników oddałoby swoją prawą
rękę...
- Na..-naprawdę, panie...? Co takiego? - Glizdogon znowu
wyglądał na przerażonego
- Ach, Glizdogon, chyba nie chcesz, żebym zepsuł ci
niespodziankę? Twoje zadanie przyjdzie na samym końcu... ale
obiecuję ci, będziesz miał zaszczyt być tak przydatnym, jak
Berta Jorkins.
- Pan...panie... - Glizdogon ochrypł, jakby jego krtań nagle
stała się zupełnie sucha - Chcesz... chcesz mnie też zabić,
panie....?
- Glizdogon, Glizdogon - powiedział zimny głos łagodnie -
Dlaczego miałbym cię zabić? Zabiłem Bertę Jorkins, ponieważ
musiałem. Do niczego się nie nadawała po przesłuchaniu. Poza
tym zbyt wiele pytań zostałoby zadanych, gdyby wróciła do
Ministerstwa z informacją, że spotkała ciebie na wakacjach.
Czarodzieje, którzy mają nie żyć, nie powinni wpadać na
czarownice Ministerstwa w przydrożnej gospodzie...
Glizdogon mruknął coś tak cicho, że Frank nie mógł go
usłyszeć, ale te słowa wyraźnie rozbawiły drugiego
mężczyznę - był to zupełnie nieszczery śmiech, zimny, jak
wszystkie dotychczasowe zdania.
- Mogliśmy zmodyfikować jej pamięć? Ale Zaklęcia Pamięci
mogą być złamane przez potężnych czarodziejów, tak jak ja
to zrobiłem, przesłuchując ją. B
Tymczasem na korytarzu Frank nagle zaczął bać się tak, że
ręka, którą ściskał laskę, stała mokra od potu. Człowiek
o zimnym głosie zabił kobietę. Mówił o tym właściwie bez
żadnych uczuć - jedynie z rozbawieniem. Był niebezpieczny -
był szaleńcem. I planował kolejne morderstwo - ten chłopiec,
Harry Potter, kimkolwiek był - był w niebezpieczeństwie.
Frank wiedział, co musi zrobić. Teraz nastał czas, aby
zawiadomić policję. Mógł wyślizgnąć się z domu i pójść
prosto do budki telefonicznej w wiosce... ale zimny głos znowu
przemówił, a Frank pozostał na miejscu, jakby zamieniony w
słup soli, słuchając rozmowy całą siłą woli.
- Jeszcze jedna klątwa... mój wierny sługa w Hogwarcie...
Harry Potter jest już prawie mój, Glizdogon. To postanowione.
Nie będzie już rozmów. Ale cicho... chyba słyszę Nagini...
W tym momencie głos drugiego człowieka zmienił się. Zaczął
wydawać dźwięki, jakich Frank nigdy wcześniej nie słyszał.
Syczał i prychał bez oddechu. Frank pomyślał, że pewnie ma
jakiś atak.
I wtedy Frank usłyszał za sobą ruch. Obejrzał się i zamarł
ze strachu. Coś posuwało się w jego stronę ciemnym korytarzem
i kiedy zbliżyło się do światła, z przerażeniem zdał sobie
sprawę, że jest to olbrzymi wąż, przynajmniej na 12 stóp
długi. Sparaliżowany strachem przyglądał się, jak śliskie
ciało zwierzęcia pozostawia szeroki, wijący się ślad na
zakurzonej podłodze. Jedyna droga ucieczki prowadziła do
pokoju, gdzie dwóch mężczyzn planowało morderstwo, ale
jeżeli zostałby tutaj, z pewnością zostanie zabity przez
węża.
Ale zanim podjął decyzję, wąż zrównał się z nim i, cudem,
przeszedł obok niego. Wciąż dało się słyszeć syczący,
zimny głos mężczyzny w pokoju i w jedej chwili, koniec
nakrapianego diamentowymi plamkami ogona węża zniknął w
szparze drzwi.
Pot pokrywał teraz też czoło Franka, a ręka oparta na lasce
drżała. Wewnątrz pokoju zimny głos wciąż syczał i Franka
nawiedziła dziwna, niemożliwa wręcz myśl... ten mężczyzna
potrafił rozmawiać z wężami...
Frank nie rozumiał, co się dzieje. Najbardziej pragnął być
teraz w swoim ciepłym łóżku, z gorącym termoforem, ale jego
nogi jakby przyrosły do podłogi. Kiedy stał, drżąc, na
korytarzu, próbując się opanować, zimny głos znowu
przemówił po angielsku.
- Nagini ma ciekawe wiadomości, Glizdogon - powiedział
- Na..-naprawdę, panie? - odparł Glizdogon
- Naprawdę. Według Nagini, na zewnątrz stoi stary Mugol,
słuchając każdego słowa naszej romowy.
Frank nie miał nawet szansy na ukrycie się. Usłyszał kroki i
drzwi do pokoju otworzyły się. Niski, blady mężczyzna z
siwiejącymi włosami, zadartym nosem i małymi, wodnistymi
oczami stanął przed Frankiem, z przerażeniem widocznym na
twarzy.
- Zaproś go do środka, Glizdogon. Gdzie twoje maniery?
Zimny głos dochodził ze starego fotela ustawionego przed
kominkiem, ale Frank nie mógł dostrzec mówcy. Wąż leżał
zwinięty na podartym okrągłym dywanie, jak jakiś okropny pies
pokojowy.
Glizdogon wepchnął Franka do pokoju. Choć wciąż silnie
drżał, Frank wziął głęboki oddech i silniej ścisnął
swoją laskę.
Ogień był jedynym źródłem światła w pokoju; rzucał
długie, widmowe cienie na ściany. Frank wpatrywał się w tył
fotela; mężczyzna siedzący w nim musiał być jeszcze mniejszy
od swojego sługi, ponieważ Frank nie widział nawet czubka jego
głowy.
- Słyszałeś wszystko, Mugolu? - zapytał zimny głos
- Co to jest, to jak mnie nazywasz? - zapytał Frank szybko,
gdyż odkąd znalazł się w środku, kiedy przyszedł czas
działania, poczuł się odważniej; tak działo się też zawsze
na wojnie.
- Nazywam cię Mugolem - powiedział wolno mężczyzna - To
znaczy, że nie jesteś czarodziejem.
- Nie wiem, co masz na myśli, mówiąc o czarodziejach - odparł
Frank coraz spokojniej - Wszystko, co wiem, to to, że
słyszałem wystarczająco dużo, żeby zainteresować policję.
Dokonałeś morderstwa i planujesz więcej! I mówię ci, -
dodał - moja żona wie, że jestem tutaj i jeżeli nie
wrócę...-
- Nie masz żadnej żony - przerwał bardzo cicho zimny głos -
Nikt nie wie, że tu jesteś. Nikomu nie powiedziałeś, że tu
idziesz. Nie kłam Lordowi Voldemortowi, Mugolu, bo on wie... on
zawsze wie...
- To prawda? Lord? Cóż, mam niskie mniemanie o pańskich
manierach, lordzie. Obróć się i spójrz mi w twarz, jak
człowiek!
- Ale ja nie jestem człowiekiem, Mugolu. - powiedział głos,
ledwie słyszalny zza trzeszczącego ogniska - Jestem znacznie,
znacznie więcej niż człowiekiem. Ale... czemu nie? Spojrzę ci
w twarz... Glizdogon, obróć mój fotel.
Sługa głośno wciągnął powietrze.
- Słyszałeś mnie, Glizdogon.
Wolno, ze ściągniętą twarzą, jak gdyby raczej zrobiłby
cokolwiek innego, niż wszedł między swojego pana i zwiniętego
węża, niski człowiek podszedł do fotela i zaczął go
obracać.Wąż podniósł swój brzydki, trójkątny łeb i cicho
syknął, kiedy nogi fotela przesunęły się po jego dywanie.
I wtedy fotel obrócił się do Franka, a on zobaczył, co w nim
siedziało. Jego laska upadła na podłogę. Otworzył usta i
krzyknął. Krzyczał tak głośno, że nigdy nie usłyszał
słów, które istota w fotelu wypowiedziała, podnosząc
różdżkę. Błysnęło zielone światło, świstnęło i Frank
Bryce znieruchomiał. Nie żył, zanim uderzył o podłogę.
Dwieście mil dalej, chłopiec nazywany Harrym Potterem obudził
się.


Stopka();




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
harryp30
harryp28
harryp16
Darmowa wyszukiwarka styl HARRYPOTTER
harryp26
harryp22
harryp06
harryp21
harryp05
harryp23
harryp31
harryp02
harryp37
harryp24
harryp14
harryp19
harryp15
harryp25

więcej podobnych podstron