harryp06







Harry Potter 4 - rozdział 6




Rozdział szósty
Świstoklik [dawniej transferoplan, zmienione przez Andrzeja
Polkowskiego]

Harry czuł się, jakby dopiero co położył się do łóżka w
pokoju Rona, gdy pani Weasley obudziła go, potrząsając za
ramię.
- Czas wstawać, Harry, kochanie - wyszeptała, odchodząc, aby
obudzić Rona.
Harry poszukał ręką okularów, włożył je na nos i usiadł.
Na zewnątrz wciąż było ciemno. Ron mruczał coś do matki
przez sen. W drugim kącie pokoju Harry zobaczył dwa kształty
ukryte pod kocami.
- To już czas? - zapytał Fred nieprzytomnie.
Ubierali się w zupełnej ciszy, zbyt śpiący, aby rozmawiać, a
potem, ziewając i przeciągając się, cała czwórka zeszła na
dół do kuchni.
Pani Weasley mieszała zawartość dużego garnka na kuchence, a
pan Weasley siedział przy stole, sprawdzając plik dużych,
pergaminowych biletów. Spojrzał na wchodzących chłopców i
rozciągnął (?) ramiona, by mogli lepiej przyjrzeć się jego
ubraniu. Miał na sobie coś, co przypominało koszulkę polo i
bardzo starą parę jeansów, trochę zbyt dużą i
podtrzymywaną szerokim skórzanym paskiem.
- Jak sądzicie? - zapytał z niepokojem - Będziemy incognito -
czy wyglądam jak Mugol, Harry?
- O tak, - odparł Harry, uśmiechając się - bardzo dobrze.
- Gdzie są Bill, Charlie i Per-Per-Percy? - zapytał George,
szeroko ziewając
- Cóż, oni się chyba teleportują, czy tak? - powiedziała
pani Weasley, przenosząc garnek z kuchenki na stół i
zaczynając nakładać owsiankę do butelek - Mogą więc trochę
pospać.
Harry wiedział, że teleportacja była bardzo trudna; polegała
na znikaniu z jednego miejsca i nagłym, prawie natychmiastowym
pojawieniu się w innym.
- Więc oni są wciąż w łóżkach? - zapytał Fred z
pretensją w głosie, stawiąjąc swoją butelkę owsianki przed
sobą. - Dlaczego my też nie możemy się teleportować?
- Ponieważ jesteście jeszcze za młodzi i nie zdawaliście
testu. - westchnęła pani Weasley - No a gdzie się podziały te
dziewczyny?
Wybiegła z kuchni i usłyszeli, jak wspina się po schodach.
- Trzeba zdać test, aby móc się teleportować? - zapytał
Harry
- O tak -powiedział pan Weasley, wsadzając bilety do tylnej
kieszeni swoich wytartych jeansów- Departament Magicznego
Transportu musi znaleźć grupę ludzi, którzy chcą się
teleportować, a nie mają licencji. To niełatwe, teleportacja,
i jeżeli nie jest zrobiona poprawnie, może prowadzić do
nieprzyjemnych komplikacji. To znaczy mówię o rozdzieleniu
się.
Wszyscy oprócz Harrego wzdrygnęli się.
- Ee.. rozdzieleni? - powiedział Harry
- Zostawili część siebie na miejscu. - wyjaśnił pan Weasley,
teraz posypując swoją owsiankę dużą ilością przypraw -
Więc, oczywiście utknęli. Nie mogli ruszyć się w żadną
stronę. Musieli czekać aż przedstawiciele Wydziału
Przypadkowego Użycia Czarów rozwiążą problem. To oznacza
też mnóstwo papierkowej roboty, mówię wam. No i co z
Mugolami, którzy zobaczą pozostawione przez nich części
ciała...
Harrego nagle nawiedziła wizja pary nóg i gałki ocznej
porzuconych na podwórku Privet Drive.
- Czy oni doszli do siebie? - zapytał
- O tak - powiedział pan Weasley - Ale to musiało być
porządne przeżycie i nie sądzę, że będą próbowali tej
sztuki w najbliższym czasie. Teleportacja nie jest zbyt
popularna. Jest wielu dorosłych czarodziejów, którzy nie
zawracają sobie tym głowy. Wolą miotły - wolniejsze, ale
bezpieczniejsze.
- Ale Bill, Charlie i Percy wszyscy umieją to zrobić?
- Charlie musiał zdawać test dwa razy - wtrącił Fred,
uśmiechając się - Zawalił pierwszy, aportował się sześć
mil na południe od miejsca, w którym powinien się znaleźć,
na głowie pewnej biednej, starszej pani robiącej zakupy,
pamiętacie?
- Tak, ale zdał za drugim razem - ucięła dyskusję pani
Weasley, wchodząc do kuchni z naręczem hearty sniggers.
- Percy właśnie zdał dwa tygodnie temu. - dodał George -
Odtąd aportuje się na dół każdego dnia rano, tylko po to,
żeby udowodnić, że potrafi.
Usłyszeli kroki w przedpokoju i do kuchni weszły Ginny i
Hermiona, obie blade i drowsy
- Dlaczego musieliśmy wstać tak wcześnie? - zapytała od progu
Ginny, przecierając sobie oczy i siadając przy stole.
- Musimy trochę przejść - wyjaśnił pan Weasley
- Co? Będziemy iść na mecz na piechotę? - zdziwił się Harry
- Nie, nie, to wiele mil stąd. - powiedział pan Weasley,
uśmiechając się - Musimy tylko przejść mały kawałek. To po
prostu wielki problem dla większej liczby czarodziejów, zebrać
się w jednym miejscu, nie zwracając na siebie uwagi Mugoli.
Musimy być bardzo ostrożni, kiedy podróżujemy na duże
imprezy w rodzaju Pucharu Świata...-
- George! - ostro przerwała pani Weasley, aż wszyscy
podskoczyli
- Co? - powiedział George z dobrze udanym zaskoczeniem.
- Co masz w kieszeni?
- Nic!
- Nie kłam! - pani Weasley wskazała różdżką kieszeń Georga
i zawołała "Accio!"
Kilka małych, kolorowych przedmiotów wyleciało z kieszeni
spodni Georga. Próbował złapać je w locie, ale spudłował, a
one trafiły prostą w wyciągniętą rękę pani Weasley.
- Mówiłam wam, żebyście je wszystkie zniszczyli! -
powiedziała ze złością, podnosząc coś, co z pewnością
było kolejnymi toffi. - Mieliście się ich pozbyć! Opróżnić
kieszenie, oboje!
To nie była przyjemna scena; bliźniacy najwyraźniej próbowali
przemycić z domu tak dużo toffi, jak to tylko możliwe, i tylko
dzięki Zaklęciu Przywołującemu pani Weasley zdołała je
wszystkie odnaleźć.
- Accio! Accio! Accio! - wołała, a toffi wylatywały ze
wszystkich zakamarków ich ubrań, włączając w to szwy (?)
kurtki Georga i mankiety fredowych spodni.
- Spędziliśmy sześć miesięcy na ich wytwarzaniu! -
krzyknął Fred na matkę, kiedy ta wyrzucała toffi do kosza na
śmieci.
- Och, świetny sposób na zmarnowanie sześciu miesięcy! -
odparowała -Nic dziwnego, że nie zdobyliście więcej SUMów!
Koniec końców, kiedy opuszczali dom, atmosfera nie była zbyt
przyjemna,. Pani Weasley wciąż gniewała się, gdy całowała
męża w policzek, choć nie tak, jak bliźniacy, którzy
zarzucili swoje torby na plecy i wyszli bez słowa.
- Cóż, bawcie się dobrze. - powiedziała pani Weasley - I
zachowujcie się.- zawołała za znikającymi plecami
bliźniaków - Wyślę Billa, Charliego i Perciego około
południa. - powiedziała do męża, kiedy on, Harry, Ron,
Hermiona i Ginny przechodzili przez ciemne podwórko.
Było raczej zimno, a księżyc wciąż mocno świecił. Tylko
niewyraźna, mglista poświata na horyzoncie po ich prawej
stronie wskazywała, że niedługo zacznie świtać. Harry,
który wciąż myślał o tysiącach czarodziejów śpieszących
na Mistrzostwa Quidditcha, przystanął i zrównał się z panem
Weasleyem.
- A więc jak wszyscy dostają się tam niezauważeni przez
Mugoli? - zapytał
- To wielki organizacyjny problem. - wyjaśniał pan Weasley -
Kłopot w tym, że coś koło stu tysięcy czarodziejów pojawia
się na mistrzostwach, a my oczywiście nie mamy tak dużego
magicznego miejsca, w którym mogliby się wszyscy zmieścić.
Są miejsca, których Mugole nie mogą spenetrować (?), ale
wyobraź sobie sto tysięcy czarodziejów upakowanych na ulicy
Pokątnej lub na peronie dziewięć i trzy czwarte. Musieliśmy
więc znaleźć jakieś opuszczone pole i postawić tak wiele
ochron antymugolskich, jak to tylko możliwe. Całe Ministerstow
pracowało nad tym od miesięcy. Najpierw, oczywiście,
musieliśmy uzgodnić przyjazdy. Ludzie z tańszymi biletami
musieli przyjechać nawet dwa tygodnie wcześniej. Pewna liczba
używa mugolskiego transportu, ale nie możemy zbytnio zapchać
ich autobusów i pociągów - pamiętaj, że przyjeżdżają
czarodzieje z całego świata. Niektórzy się teleportują, ale
musimy wyznaczyć dla nich bezpieczne miejsce od Aportacji,
gdzieś daleko od Mugoli. Myślę, że używają do tego
jakiegoś pobliskiego lasku. Dla tych, którzy nie chcą lub nie
mogą się teleportować, przygotowano sieć Świstoklików. To
obiekty używane do transportu czarodziejów z jednego miejsca na
drugie, uaktywniające się o określonej godzinie. Można
przenieść sporą grupę ludzi naraz, jeżeli jest taka
potrzeba. W Wielkiej Brytanii ustawiono około 200 Świstoklików,
a najbliższy nam jest na Wzgórzu Łasicy (Kuny???), gdzie
właśnie idziemy. - Pan Weasley wskazał na duży, ciemny
kształt majaczący przed nimi w nikłym świetle.
- Jak wyglądają te Świstokliky? - zapytał Harry ciekawie
- Cóż, mogą być wszystkim. - odparł pan Weasley - Rzeczy nie
rzucające się w oczy, żeby Mugole nie podnieśli ich
przypadkowo i nie bawili się nimi... Rzeczy, które uznaliby za
śmieci...
Truchtali (?) ciemną, wąską dróżką w kierunku wioski, a
ciszę przerywały tylko ich kroki. Niebo powoli się
rozjaśniało, atramentowa czerń zmieniła się w głęboki
granat. Ręce i stopy Harrego zamarzały. Pan Weasley wciąż
spoglądał na zegarek.
Odkąd zaczęli wspinać się na Wzgórze Łasicy (które wcale
nie okazało się wzgórzem, tylko porządną górką), co chwila
wpadając w królicze nory i ślizgając się na wilgotnych
kamieniach, nie mieli już ani siły, ani ochoty na rozmowy.
Każdy wdech Harreogo szarpał klatkę piersiową, a nogi
zaczęły odmawiać posłuszeństwa, zanim dotarli na szczyt.
- Uff - westchnął pan Weasley, zdejmując okulary i wycierając
je w sweter. - Dobry czas, mamy jeszcze dziesięć minut.
Hermiona wdrapała się na wzgórze jako ostatnia, podpierając
się długim patykiem jak laską.
- Teraz musimy tylko znaleźć nasz Świstoklik.- oznajmił pan
Weasley, ponownie nakładając okulary i rozglądając się po
polanie. - To nie będzie duże... no dalej, pomóżcie mi...
Rozdzielili się, szukając. Nie minęło jednak nawet kilka
minut, kiedy głośny krzyk przeszył spokojne powietrze.
- Tutaj, Artur! Tutaj, synu, mamy to!
Zaraz potem zobaczyli dwie wysokie postacie po drugiej stronie
wzgórza.
- Amos! - zawołał pan Weasley, uśmiechając się i ruszając w
ich stronę. Cała reszta podążyła za nim.
Pan Weasley uściskał dłoń zarozumiale wyglądajęcemu
czarodziejowi z rozczochranymi brązowymi włosami, który
trzymał w drugiej ręce starego, pokrytego już zielonym nalotem
kalosza.
- Wszyscy, to jest Amos Diggory - przedstawił go pan Weasley -
Pracuje w Departamencie Regulacji (?) i Kontroli Magicznych
Stworzeń. I sądzę, że znacie jego syna, Cedrica?
Cedric Diggory był niesamowicie przystojnym siedemnastolatkiem,
a także kapitanem i szukającym drużyny Hufflepuffu.
- Cześć - powiedział Cedric, rozglądając się dookoła
Wszyscy odpowiedzieli "cześć" oprócz Freda i Georga,
którzy ledwo skinęli głową. Jeszcze nie wybaczyli Cedricowi,
że jego drużyna pobiła Gryffindor w ich pierwszym meczu
poprzedniego roku.
- Daleko mieliście? - zapytał tata Cedrica.
- Nie za bardzo - odparł pan Weasley - Mieszkamy po drugiej
stronie tamtej wioski. A wy?
- Musieliśmy wstać o drugiej, co Ced? Mówię wam, odetchnę,
kiedy wreszcie zda swój egzamin z teleportacji. Na razie... ale
ja się nie skarżę... Puchar Świata Quidditcha... nie
przegapiłbym nawet za sakiewkę galeonów - a bilety kosztowały
coś koło tego. Sorry, chyba coś przeoczyłem... - Amos Diggory
przejechał wzrokiem po trzech Weasleyach, Harrym, Hermionie i
Ginny. - Czy to wszystko twoje, Artur?
- Och, nie, tylko te rude. - powiedział pan Weasley, wskazując
na swoje dzieci. - To jest Hermiona, przyjaciółka Rona - i
Harry, kolejny przyjaciel...-
- Na brodę Merlina! - zawołał Amos Diggory, a jego źrenice
momentalnie się rozszerzyły - Harry? Harry Potter?
- Ee... no tak. - powiedział Harry.
Harry zdążył się już przyzwyczaić do ludzi
przyglądających mu się ciekawie przy pierwszym spotkaniu i do
spojrzeń rzucanych ukratkiem na jego bliznę w kształcie
błyskawicy na czole, ale to zawsze sprawiało, że czuł się
niezręcznie.
- Ced oczywiście opowiadał mi o tobie. - powiedział Amos
Diggory - Mówił, że graliście przeciwko sobie w zeszłym
roku... Powtarzałem mu, mówiłem - Ced, to jest coś, co
będziesz opowiadał swoim wnukom, o tak - pokonałeś Harrego
Pottera!
Harry nie mógł znaleźć na to żadnej riposty, więc pozostał
cicho. Fred i George zaczęli znowu scowling. Cedric wyglądał
na lekko zdenerwowanego.
- Harry spadł z miotły, tato - mruknął - mówiłem ci, to
był wypadek...
- Tak, ale TY nie spadłeś, czy tak? - ryknął Amos z tryumfem,
waląc syna w plecy - Zawsze grzeczny, zawsze gentelmen... ale
wygrał najlepszy, jestem pewny, że Harry powie to samo, nie?
Jeden spada z miotły, drugi nie, nie trzeba być geniuszem,
żeby powiedzieć, który z nich lepiej lata!
- Musi być już prawie czas - szybko przerwał pan Weasley,
znowu wyciągając zegarek - Nie wiesz może, czy czekamy jeszcze
na kogoś?
- Nie, Lovegoodsowie są już tam od tygodnia, a Fawcetowie nie
mogli dostać biletów. - odparł pan Diggory - Nie ma już
więcej nas w okolicy?
- Nikogo, o kim bym wiedział. Tak, jeszcze minuta... Lepiej się
przygotujmy. - Spojrzał na Harrego i Hermionę. - Musicie tylko
dotknąć Świstoklika, palec wystarczy...-
Z trudem, spowodowanym głównie wypchanymi plecakami, cała
dziewiątka zebrała się wokół kalosza trzymanego przez Amosa
Diggoriego.
Wszyscy stali w ciasnym kole. Nikt nic nie mówił. Nagle
dotarło do Harrego, jak dziwnie musiałoby to wyglądać dla
przechodzącego tamtędy Mugola... dziewięcioro ludzi, w tym
dwóch dorosłych mężczyzn, stojących na wzgórzu jeszcze
przed świtem i trzymających starego buta.
- Trzy... - mruczał pan Weasley, jednym okiem zerkając na
zegarek - dwa... jeden...
To stało się nagle: Harry poczuł, jakby coś gwałtownie
pociągnęło go do przodu. Stopy oderwały się od ziemi;
poczuł Rona i Hermionę, po obu jego stronach, ich ramiona
ocierające się o jego; wszyscy lecieli z wielką szybkością w
dziurę wiatru i mieniących się barw. Jego palec wskazujący
był jakby przyklejony do kalosza, a jakaś magnetyczna siła
popychała ich naprzód i nagle -
Stopy znowu poczuły ziemię pod nogami; Ron wpadł na niego i
przewrócił się. Świstoklik upadł obok nich z ciężkim
pacnięciem.
Harry odwrócił się. Tylko pan Weasley, Amos Diggory i Cedric
stali, choć wyglądali na nieco skołowanych; wszyscy inni
leżeli wokół na ziemi.
- Piąta siedem ze Wzgórza Łasicy! - zawołał głos ponad
nimi.


Stopka();




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
harryp30
harryp28
harryp16
Darmowa wyszukiwarka styl HARRYPOTTER
harryp26
harryp22
harryp01
harryp21
harryp05
harryp23
harryp31
harryp02
harryp37
harryp24
harryp14
harryp19
harryp15
harryp25

więcej podobnych podstron