harryp15







Harry Potter 4 - rozdział 15




Rozdział piętnasty
Beauxbatons i Durmstrang

Harry obudził się następnego dnia bardzo wcześnie rano, z
planem w pełni ułożonym w głowie, jakby jego mózg pracował
intensywnie przez całą noc. Ubrał się w słabym świetle
poranka, opuścił dormitorium nie budząc Rona i zszedł do
opuszczonego pokoju wspólnego. Wziął kawałek pergaminu ze
stolika, na którym wciąż leżała ich praca domowa z
wróżbiarstwa i napisał:

Drogi Syriuszu,
wydaje mi się, że jedynie wyobraziłem sobie, że boli mnie
moja blizna. Byłem w pół-śnie, kiedy pisałem do Ciebie
ostatnim razem. Nie ma sensu wracać, wszystko tu jest w
porządku. Nie martw się o mnie, moja głowa zachowuje się
zupełnie normalnie.
Harry

Potem wyszedł przez dziurę w portrecie, przeszedł pustym
korytarzem (ciszę mącił tylko Irytek, który próbował
strącić wielką wazę w połowie korytarza na czwartym
piętrze) i wreszcie dotarł do sowiarni, która mieściła się
dokładnie na szczycie Wieży Zachodniej.
Sowiarnia była okrągłym kamiennym pokojem, raczej zimnym i
wilgotnym, ponieważ żadne z okien nie miało szyb. Podłoga
była w całości pokryta sianem, sowimi odchodami i szkieletami
myszy. Setki i setki sów wszelkich maści i rozmiarów
tłoczyły się na grzędach ciąnących się aż do sufitu;
prawie wszystkie spały, choć tu i ówdzie bursztynowe oko
zerkało na Harrego. Spostrzegł Hedwigę między barn owl,
a puszczykiem i ruszył do niej, ślizgając się na brudnej
podłodze.
Zajęło mu dłuższą chwilę, by przekonać Hedwigę, by się
obudziła, a potem by na niego spojrzała, ponieważ gdy tylko
otworzyła oko, obróciła się na grzędzie i pokazała mu swój
ogon. Najwyraźniej wciąż gniewała się za brak wdzięczności
poprzedniej nocy. W końcu Harry, mówiąc jej, że może jest
zbyt zmęczona i że powinien pożyczyć Pigwidgeona, przekonał
ją, żeby wyciągnęła nogę i pozwoliła przywiązać do niej
list.
- Po prostu go znajdź, dobrze? - powiedział Harry, niosąc ją
na ramieniu do jednej z dziur w ścianie - Zanim zrobią to
Dementorzy.
Hedwiga ścisnęła pazurami jego ramię, trochę mocniej, niż
robiła to zazwyczaj, ale pohukiwała miękko przez całą
drogę. Potem rozpostarła skrzydła i wyleciała. Harry
obserwował ją, dopóki nie zniknęła, ze znajomym uczuciem
niepewności. Był tak pewien, że odpowiedź Syriusza rozwieje
jego zmartwienia, a tymczasem zwiększyła je jeszcze bardziej.
* * *
- To było kłamstwo, Harry - powiedziała Hermiona z
wyrzutem przy śniadaniu, kiedy opowiedział jej i Ronowi, co
właśnie zrobił - Nie wyobraziłeś sobie, że twoja blizna
boli i dobrze o tym wiesz.
- No to co? - odparł Harry - On nie wróci do Azkabanu przeze
mnie.
- Daruj sobie - dodał Ron do Hermiony, zanim ta zdążyła
otworzyć usta i zacząć nową kłótnię.
Harry starał się z całych sił nie martwić się o Syriusza
przez kilka kolejnych tygodni. W rzeczywistości nie mógł
powstrzymać się od spoglądania z niepokojem w górę każdego
ranka, kiedy nadlatywała sowia poczta, i nie potrafił
odpędzić późnym wieczorem przerażających wizji Syriusza
otoczonego przez Dementorów na jakiejś ciemnej, londyńskiej
ulicy. Ale w międzyczasie usilnie starał się wyrzucić z
głowy swojego ojca chrzestnego. Żałował, że nie ma
Quidditcha, by się rozerwać; nic nie pomagało na zmartwioną
głowę tak dobrze, jak długi, wyczerpujący trening. Z drugiej
strony ich lekcje stawały się coraz trudniejsze i pochłaniały
coraz więcej czasu, a w szczególności obrona przed czarną
magią.
Ku ich wielkiemu zaskoczeniu profesor Moody oznjamił im, że
będzie nakładał na każdego po kolei Klątwę Imperiusa, by
zademonstrować jej moc i sprawdzić, które z nich potrafi się
jej oprzeć.
- Ale...- ale mówił pan, że to jest nielegalne, panie
profesorze... - powiedziała niepewnie Hermiona, kiedy Moody
ustawiał pod ścianą ławki, zostawiając spore, puste miejsce
na środku sali. - Mówił pan... że użycie jej przeciwko
ludzkiej istocie wystarcza, by...-
- Dumbledore chce, byście poczuli, jak to jest. - przerwał
Moody, prześwietlając ją swoim błękitnym okiem - Jeżeli
wolisz uczyć się trudniejszą metodą - kiedy ktoś rzuca ją
na ciebie i może kontrolować cię zupełnie - proszę bardzo.
Jesteś zwolniona. Do widzenia.
Wskazał palcem drzwi, a Hermiona zaczerwieniła się i
mruknęła, że wcale nie chciała wyjść. Harry i Ron
uśmiechnęli się do siebie. Wiedzieli, że Hermiona raczej
zjadłaby ropę Bubotuters' niż opuściła tak ważną
lekcję.
Moody zaczął wywoływać uczniów po kolei i rzucać na nich
Klątwę Imperiusa. Harry obserwował, jak, jeden po drugim,
wszyscy jego koledzy robili pod jej wpływem niesamowite rzeczy.
Dean Thomas trzy razy obskoczył salę na jednej nodze,
śpiewając przy tym hymn narodowy. Lavender Brown udawała
jaskółkę. Neville wykonał serię zadziwiających akrobacji,
których normalnie nigdy nie byłby w stanie zrobić. Żadne z
nich nie mogło zwalczyć klątwy i wracało do siebie dopiero,
gdy Moody ją zdjął.
- Potter - ryknął Moody - ty następny.
Harry wyszedł na środek sali, na puste miejsce, gdzie zwykle
stały ławki. Moody podniósł swoją różdżkę, wskazał na
Harrego i powiedział "Imperio!".
Było to cudowne uczucie. Harry poczuł, jak wszystkie jego
myśli i zmartwienia dosłownie ulatują z głowy, nie
zostawiając nic, prócz spokojnego, niezmąconego szczęścia.
Stał tam niezwykle odprężony, ledwo zdając sobie sprawę z
tego, co się wokół niego dzieje.
I wtedy usłyszał głos Moody'ego, odbijający się echem w jego
pustej głowie - Wskocz na biurku... wskocz na biurko...
Harry posłusznie ugiął kolana, przygotowując się do skoku.
Wskocz na biurko...
Ale po co?
Kolejny głos odezwał się w jego głowie. "Naprawdę
głupia rzecz do zrobienia...", powiedział głos.
Wskocz na biurko...
Nie, nie sądzę, dzięki, mówił drugi głos, trochę
bardziej nachalnie... nie, naprawdę, wcale nie chcę...
Skacz! JUŻ!
W następnej chwili Harry poczuł znaczny ból.
Jednocześnie skoczył i próbował powstrzymać się od skoku -
w efekcie wpadł na biurko, przewracając je i, sądząc po bólu
w nodze, skręcając sobie kolano.
- No, tak już lepiej! - ryknął Moody i nagle Harry poczuł,
że puste, rozbrzmiewające echem uczucie w głowie zniknęło.
Dokładnie pamiętał wszystko, co się stało, a ból w kolanie
nawet jakby się podwoił.
- Spójrzcie na to... Potter walczył! Walczył z tym i prawie
ją pokonał! Spróbujemy jeszcze raz, a reszta, patrzcie
uważnie - patrzcie mu w oczy - tam to widać. Bardzo dobrze,
Potter, naprawdę dobrze! Będą mieli problemy z kontrolą
ciebie!
- Z tego, co mówi - mruknął Harry godzinę później, kiedy
kuśtykał z sali obrony przed czarną magią (Moody uparł się,
by nałożyć na Harrego klątwę cztery razy pod rząd, aż
Harry mógł zupełnie zwalczyć jej działanie) - można
pomyśleć, że za chwilę wszyscy będziemy zaatakowani.
- Tak, wiem - odparł Ron, który podskakiwał na każdym stopniu
. Radził sobie z klątwą znacznie gorzej niż Harry, choć
Moody zapewnił go, że te efekty znikną do lunchu - To jak
paranoja... - Ron zerknął nerwowo przez ramię, by sprawdzić,
czy na pewno znajduje się poza zasięgiem słuchu Moody'ego -
Nic dziwnego, że chcieli się go pozbyć z Ministerstwa.
Słyszałeś, jak opowiadał Seamusowi, co zrobił czarownicy,
która krzyknęła mu za plecami "buu" na
prima-aprilis? I niby kiedy mamy poczytać o opieraniu się
Klątwie Imperiusa, przy tym wszystkim, co musimy jeszcze
zrobić?
Wszyscy czwartoklasiści zauważyli znaczny wzrost pracy w tym
semestrze. Profesor McGonagall wyjaśniła dlaczego, gdy klasa
wydała głośny jęk na widok właśnie zadanej pracy domowej.
- Wchodzicie w najważniejszy etap waszej magicznej edukacji! -
powiedziała im, błyskając groźnie oczami zza swoich
kwadratowych okularów - Zbliżają się Wasze Standardowe
Umiejętności Magiczne...
- Nie zdajemy SUM-ów w tym roku! - wyrwało się Deanowi
Thomasowi z oburzeniem
- Może nie, Thomas, ale wierz mi, potrzebujecie wszelkiego
przygotowania, jakie możecie zdobyć. Panna Granger nadal
pozostaje jedyną osobą w tej klasie, która zdołała zamienić
jeża w przyzwoitą poduszkę na igły. Przypominam ci, że twoja
poduszka wciąż skręca się ze strachu, jeżeli ktoś podejdzie
do niej z igłą.
Hermiona jak zwykle zaczerwieniła się, starając się nie
wyglądać na zbyt zadowoloną.
Harry i Ron byli głęboko zaskoczeni, gdy profesor Trelawney
powiedziała im, że otrzymali najwyższe oceny za pracę domową
z wróżbiarstwa. Przeczytała na głos spory kawałek ich
przepowiedni, chwaląc ich za stoicki spokój w obliczu
nieszczęść, które ich czekają - ale byli znacznie mniej
szczęśliwi, gdy poprosiła ich o zrobienie podobnej prognozy na
kolejny miesiąc. Obojgu wyczerpywały się już pomysły na
katastrofy.
W tym samym czasie profesor Binns, duch, który nauczał ich
historii magii, zadał im cotygodniowe eseje na temat
osiemnastowiecznych rebelii goblinów. Profesor Snape namawiał
ich do przyrządzania antidotów. Wzięli to poważnie, ponieważ
zasugerował, że może otruć któregoś z nich przed
Świętami, by sprawdzić, czy ich antidotum skutkuje. Profesor
Flitwick poprosił ich o przeczytaniu kilku książek jako
przygotowanie do nauki Zaklęcia Przywołującego.
Nawet Hagrid przyczynił się do przeładowania ich pracą.
Piorunoogony rosły w monstrualnym tempie, mimo że nikt jeszcze
nie odkrył, co jedzą. Hagrid był zachwycony i zasugerował,
że mogliby, jako część ich "projektu", schodzić do
nich wieczorami i zrobić notatki o ich niezwykłych
zachowaniach.
- Na pewno nie będę - powiedział Malfoy stanowczo, kiedy
Hagrid zaproponował im to, sam będąc w skowronkach - Widzę
wystarczająco dużo tych głupich robaków na lekcjach.
Uśmiech zniknął z jego twarzy Hagrida.
- Zrobisz, co ci mówię! - zagrzmiał - (...) Słyszałem, że
byłeś niezłą fretką...
Gryfoni wybuchnęli śmiechem. Malfoy zatrząsł się ze
złości, ale najwyraźniej pamięć o karze Moody'ego wciąż
mocno go bolała. Harry, Ron i Hermiona wrócili do zamku pod
koniec lekcji we wspaniałych nastrojach. Myśl o Hagridzie
usadzającym Malfoya dawała niezwykłą satysfakcję, tym
bardziej, że starania Malfoya prawie doprowadziły do zwolnienia
Hagrida w zeszłym roku.
Kiedy weszli do Wielkiej Sali, okazało się, że nie mogą
dostać się do siebie z powodu wielkiego tłumu uczniów
zgromadzonych przed dużym znakiem ustawionym przy marmurowych
schodach. Ron, najwyższy z ich 3, stanął na palcach, dojrzał
ogłoszenie ponad głowami innych i przeczytał je na głos:

TURNIEJ TRZECH CZARÓW
Reprezentacje Beauxbatons i Durmstrangu przyjadą o szóstej w
piątek 30 października. Lekcje skończą się pół godziny
wcześniej..-

- Super! - zawołał Harry - Ostatnie w piątki są eliksiry!
Snape nie będzie miał czasu nas wszystkich otruć!

Uczniowie zaniosą swoje torby i książki do dormitoriów i
zbiorą się przed zamkiem, by powitać naszych gości przed
Ucztą Powitalną.

- Został tylko tydzień! - zawołał Ernie MacMillan z
Hufflepuffu, wyłaniając się z tłumu z błyszczącymi oczami -
Ciekawe, czy Cedric wie? Lepiej pójdę i powiem mu...
- Cedric? - powtórzył Ron bez wyrazu, kiedy Ernie zniknął
- Diggory - wyjaśnił Harry - Najwyraźniej startuje w
turnieju...
- Ten idiota mistrzem Hogwartu? - zaperzył się Ron,
przepychając się w rozgadanym tłumie na schodach
- On nie jest idiotą, po prostu nie lubisz go, bo pokonał
Gryffindor w Quidditchu - powiedziała Hermiona - Słyszałam,
że jest naprawdę dobrym uczniem... I jest Prefektem.
Stwierdziła to tak, jakby to przesądzało sprawę.
- Lubisz go tylko dlatego, że jest przystojny - odparował Ron
złośliwie.
- O przepraszam, nie lubię ludzi tylko dlatego, że są
przystojni! - oburzyła się Hermiona
Ron wydał głośne, udawane chrząknięcie, które brzmiało
dziwnie jak "Lockhart!".
Pojawienie się ogłoszenia w Wielkiej Sali odbiło się na
wszystkich mieszkańcach zamku. W najbliższym tygodniu istniał
właściwie tylko jeden temat rozmów, gdziekolwiek by Harry nie
poszedł. Plotki rozchodziły się między uczniami jak
wyjątkowo złośliwa epidemia: kto będzie próbował zostać
mistrzem Hogwartu, jak będzie wyglądał turniej, jak bardzo
uczniowie z Beauxbatons i Durmstrangu będą się różnić od
nich samych...
Harry zauważył również, że cały zamek przechodził
gruntowne porządki. Kilka ponurych portretów zostało
odświeżonych, ku wielkiemu niezadowoleniu ich mieszkańców,
którzy siedzieli sztywno w ramach, mrucząc posępnie i
zerkając na swoje nowe, różowe twarze. Zbroje nagle zaczęły
lśnić i poruszać się bez skrzypienia, a Argus Filch, szkolny
woźny, odzywał się tak ostro do każdego ucznia, który
zapomniał wytrzeć butów przed wejściem, że doprowadził
kilka pierwszorocznych dziewcząt do histerii.
Inni członkowie personelu również stali się niezwykle
drażliwi.
- Longbottom, z łaski swojej nie pokazuj przed nikim z
Durmstrangu, że nie potrafisz wykonać prostego Zaklęcia
Przełączającego! - warknęła profesor McGongall pod koniec
wyjątkowo trudnej lekcji, podczas której Neville nagle
zamienił swoje uszy w kaktusy.
Kiedy zeszli na dół na śniadanie 30 października, okazało
się, że Wielka Sala również została udekorowana w nocy.
Ogromne, jedwabne płachty wisiały na ścianach, każda
reprezentowała jeden z domów Hogwartu - czerwona ze złotym
lwem dla Gryffindoru, niebieska z brązowym orłem dla
Ravenclawu, żółta z czarnym borsukiem dla Hufflepuffu i
zielona ze srebrnym wężem dla Slytherinu. Za stołem
nauczycieli na największym transparencie widniał symbol
Hogwartu: lew, orzeł, borsuk i wąż wokół dużej litery H.
Harry, Ron i Hermiona spostrzegli Freda i George'a przy stole
Gryfonów. Po raz kolejny siedzieli z boku, daleko od wszystkich
i rozmawiali przyciszonymi głosami. Ron podszedł do nich od
tyłu.
- To koszmar - powiedział George ponuro - Ale jeżeli nie
będzie chciał rozmawiać z nami osobiście, i tak będziemy
musieli wysłać mu list. Albo wciśniemy mu go do ręki, nie
może unikać nas wiecznie.
- Kto was unika? - zapytał Ron, siadając obok George'a
- Chciałbym, żebyś to był ty - odparł Fred ze złością,
że im przerwano
- Co jest koszmarem? - zapytał znowu Ron
- Posiadanie takiego wścibskiego brata, jak ty - odciął się
George
- Macie jakieś pomysły na Turniej Trzech Czarodziejów? -
wtrącił Harry - Myślicie jeszcze o spróbowaniu?
- Zapytałem profesor McGonagall na jakiej zasadzie wybierani są
kandydaci, ale nie chciała powiedzieć. - westchnął George
kwaśno - Powiedziała mi tylko, żebym się zamknął i
pracował nad transmutacją mojego szopa pracza.
- Ciekawe, co to będą za zadania. - rozmarzył się Ron - Wiesz
co, jestem pewien, że moglibyśmy to zrobić, Harry, robiliśmy
już niebezpieczne rzeczy...
- Ale nie przed grupą sędziów - stwierdził Fred - McGonagall
mówi, że zawodnicy będą otrzymywać punkty zależnie od tego,
jak poradzą sobie z zadaniami.
- Kim są sędziowie? - zapytał Harry
- Dyrektorzy poszczególnych szkół zawsze są w jury, -
wtrąciła się Hermiona, a wszyscy spojrzeli na nią z
zaskoczeniem - ponieważ wszyscy trzej zostali ranni podczas
turnieju w 1792, kiedy bazyliszek, którego mieli złapać
zawodnicy, wydostał się za ogrodzenie.
Zauważyła, że wszyscy patrzą się na nia i powiedziała, ze
zwykłą irytacją, że nikt nie czyta tych książek, co ona -
To wszystko jest w "Historii Hogwartu". Choć,
oczywiście, na tej książce nie można do końca polegać.
"Wybiórcza Historia Hogwartu" byłaby
bardziej odpowiednim tytułem. Albo "Mocno Tendencyjna i
Selektywna Historia Hogwartu, Która Zwraca Uwagę Tylko Na
Najbardziej Chwalebne Aspekty Szkoły".
- O czym ty mówisz? - zapytał Ron, choć Harry wiedział, co
nastąpi
- Skrzaty domowe! - zawołała Hermiona głośno, a
Harry przekonał się, że miał rację - Nawet raz, na ponad
1000 stronach, "Historia Hogwartu" nie
wspomina ani słowem o pracy stu niewolników!
Harry potrząsnął głową i zajął się obieraniem jajka ze
skorupki. Brak entuzjazmu u niego i Rona nie zmniejszył
determinacji Hermiony do walki o prawa skrzatów domowych.
Rzeczywiście, zapłacili dwa sykle za OSRASS-ową naszywkę, ale
tylko po to, by zamknąć jej usta. Jednak ich sykle zmarnowały
się, gdyż tylko pobudzili Hermionę do działania. Męczyła
Harrego i Rona od samego początku, najpierw, by nosili naszywki,
potem, by namawiali innych do tego samego, a na końcu ona sama
zaczęła nachodzić wspólny pokój Gryfonów każdego wieczora,
nakłaniając ludzi i machając im przed nosem
puszką-skarbonką.
- Zdajecie sobie sprawę, że wasze prześcieradła są
zmieniane, ogień zapalany, sale sprzątane, a jedzenie gotowane
przez grupę magicznych stworzeń, którę są zniewolone i
nieopłacane? - powtarzała z naciskiem
Niektóre osoby, jak Neville, zapłaciły tylko po to, by
Hermiona przestała się nad nimi pastwić. Kilkoro było lekko
zainteresowanych słowami Hermiony, ale nie miało ochoty na
udział w kampanii. Wielu uznało całą sprawę za żart.
Ron wlepił wzrok w sufit, teraz zalany jesiennym słońcem, a
Fred zaczął niezwykle interesować się swoim boczkiem (obaj
bliźniacy odmówili zakupu naszywek), Geoerge natomiast
pochylił się do Hermiony
- Słuchaj, byłaś kiedykolwiek na dole, w kuchni, Hermiono?
- Nie, oczywiście, że nie - odparła Hermiona szybko - Nie
sądzę, żeby uczniowie mogli...-
- My byliśmy - oznajmił George, wciągając w rozmowę Freda -
setki razy, by przemycić jedzenie. I spotkaliśmy je, a one są szczęśliwe.
Myślą, że mają najlepszą pracę na świecie...-
- Dlatego, że są niedouczone i ciemne! - zaczęła Hermiona,
ale jej następne słowa utonęły w szeleszczącym hałasie,
który oznajmił przyjazd sowiej poczty. Harry spojrzał w górę
i zobaczył Hedwigę lecącą do niego. Hermiona natychmiast
zamilkła. Ona i Ron obserwowali Hedwigę z niepokojem, kiedy
wylądowała na ramieniu Harrego, złożyła skrzydła i
wyciągnęła nogę z listem.
Harry odwiązał odpowiedź Syriusza i podał Hedwidze boczek,
który ona przyjęła z wdzięcznością. Potem, sprawdziwszy,
czy Fred i George są bezpiecznie zajęci dyskusją o Turnieju
Trzech Czarodziejów, Harry szeptem przeczytał list Syriusza
Ronowi i Hermionie:

Niezła próba, Harry -
Jestem z powrotem w kraju, dobrze ukryty. Chcę, żebyś pisał
mi o wszystkim, co dzieje się w Hogwarcie. Nie używaj Hedwigi,
często zmieniaj sowy i nie martw się o mnie, tylko uważaj na
siebie. Nie zapominaj, co mówiłem o Twojej bliźnie.
Syriusz

- Dlaczego chce, żebyś często zmieniał sowy? - zapytał Ron
cicho
- Hedwiga zwraca na siebie uwagę - natychmiast odezwała się
Hermiona - Śnieżna sowa, która ciągle wraca w to samo
miejsce, gdziekolwiek się ukrywa... To znaczy, to przecież nie
są rodzime ptaki, prawda?
Harry zwinął list i schował go do szaty, zastanawiając się,
czy teraz bardziej, czy mniej się martwi. Podejrzewał, że
Syriuszowi udało się wrócić bez przeszkód. Nie mógł też
zaprzeczyć, że myśl, że Syriusz jest w pobliżu była bardzo
uspokajająca; przynajmniej nie musiał czekać tak długo na
odpowiedź za każdym razem.
- Dzięki, Hedwigo - powiedział, poklepując ją po grzbiecie.
Hedwiga huknęła sennie i zanurzyła dziób w jego szklance soku
pomarańczowego, a potem odleciała, najwyraźniej marząc o
długim śnie w sowiarni.
Tego dnia w powietrzu unosiło się przyjemne uczucie
podniecenia. Nikt nie udzielał się zbytnio na lekcjach,
myślami będąc przy przyjeździe delgacji z Beauxbatons i
Durmstrangu; nawet eliksiry były bardziej znośne niż zwykle,
skoro kończyły się o godzinę wcześniej. Kiedy zadzwonił
dzwonek Harry, Ron i Hermiona podążyli do wieży Gryffindoru,
zostawili swoje torby i książki, tak, jak napisano w
ogłoszeniu, narzucili peleryny i ruszyli w dół do Wielkiej
Sali.
Opiekunowie domów ustawili uczniów w rządki.
- Weasley, wyprostuj tiarę - warknęła profesor McGonagall na
Rona - Panno Patil, proszę wyjąć tą idiotyczną rzecz z
włosów.
Parvati jęknęła i zdjęła olbrzymiego, rzeźbionego motyla z
ronda tiary
- Za mną, proszę - zakomenderowała profesor McGonagall -
Pierwszoroczni na przedzie... Żadnego popychania...
Zeszli frontowymi schodami i ustawili się przed zamkiem. Był
zimny i bezchmurny wieczór; łuna od zachodu słońca powoli
ustępowała miejsca blademu, przeźroczystemu księżycowi,
który już świecił nad Zakazanym Lasem. Harry, stojąc w
czwartym rzędzie między Ronem a Hermioną zobaczył Denisa
Creevey'a wprost drżącego z podniecenia wśród innych
pierwszoroczniaków.
- Już prawie szósta - powiedział Ron, sprawdzając zegarek i
spoglądając na drogę, która prowadziła do głównej bramy -
Jak myślicie, czym przyjadą? Pociągiem?
- Wątpię - wtrąciła Hermiona
- Więc jak? Na miotłach? - zasugerował Harry, zerkając na
usiane gwiazdami niebo
- Nie sądzę... nie z tak daleka...
- Transferoplan? - zaproponował Ron - Albo mogliby się
aportować... Może tam, skąd pochodzą można to robić, nawet,
jeżeli nie ma się jeszcze 17 lat?
- Nie można się teleportować na ziemiach Hogwartu, ile razy
mam to powtarzać? - powiedziała zniecierpliwiona Hermiona
Dokładnie przyjrzeli się ciemnym błoniom, ale nic się nie
poruszyło; wszystko było jak zwykle ciemne i ciche. Harry
zaczął marznąć. Chciał, żeby już się pospieszyli. Może
zagraniczni uczniowie planowali efektowne wejście...
przypomniał sobie, co pan Weasley mówił na Pucharze Świata:
"Zawsze to samo, nie możemy powstrzymać się od
pokazywania się przy każdej okazji..."
I wtedy Dumbledore zawołał z tylnego rzędu, gdzie stał z
resztą nauczycieli - Aha! Jeżeli się nie mylę, delegacja z
Beauxbatons zaraz się pojawi!
- Gdzie? - zapytało kilku uczniów ciekawie, rozglądając się
we wszystkich kierunkach
- TAM! - ryknął jakiś szóstoklasista, wskazując na las
Coś dużego, znacznie większego od miotły - albo właściwie
od 100 mioteł - pojawiło się na ciemnym, granatowym niebie,
kierując się w stronę zamku i rosnąc z każdą chwilą.
- To smok! - jęknęła jedna z pierwszoroczniaczek, zupełnie
tracąc głowę
- Nie bądź głupia... to latający dom! - odkrzyknął Denis
Creevey
Denis był bliżej... kiedy gigantyczny czarny kształt
podleciał nad czubki drzew Zakazanego Lasu, i kiedy blask z
okien zamku oświetlił go, zobaczyli olbrzymią, perłowo-
niebieską karocę, rozmiaru dużego domu, ciągniętą przez
tuzin uskrzydlonych, złotych koni, każdy wielkości słonia.
Pierwsze trzy rzędy uczniów cofnęły się, kiedy kareta
jeszcze bardziej obniżyła lot, przygotowując się do
lądowania z zawrotną szybkością - a potem, z ogromnym hukiem,
na który Neville odskoczył, przydeptując stopę jakiemuś
Ślizgonowi z piątego roku - kopyta koni, większe niż talerze
obiadowe, uderzyły o ziemię. Sekundę później kareta też
wylądowała, odbijając się kilka razy na swoich gigantycznych
kołach, podczas gdy złote konie rzucały ogromnymi głowami i
rozglądały się dookoła wściekle czerwonymi oczyma.
Harry ledwo zdążył dostrzec, że na drzwiach karety widnieje
symbol (dwie skrzyżowane, złote różdżki, każda wysyłająca
w powietrze trzy gwiazdki), zanim się otworzyły.
Chłopiec w blado-niebieskich szatach wyskoczył z karety,
pochylił się, pomajstrował chwilę przy drzwiach i w końcu
rozciągnął złote schodki. Cofnął się z szacunkiem. Wtedy
Harry zobaczył błyszczący but z wysoką cholewką,
wyłaniający się z wnętrza karety - but wielkości
dziecięcych saneczek - a tuż za nim jego właścicielkę,
największą kobietę, jaką Harry widział w życiu. Natychmiast
wyjaśnił się rozmiar koni i karety. Kilka osób głośno
przełknęło ślinę
Do tej pory Harry widział tylko jedną osobę wzrostu tej
kobiety - Hagrida; wątpił, czy jest choć cal różnicy między
nimi. Mimo to - może dlatego, że był już przyzwyczajony do
Hagrida - ta kobieta (teraz stojąca na ostatnim stopniu,
obserwująca czekający z szeroko otwartymi oczami tłum)
wydawała się jeszcze bardziej nienaturalnie wielka. Kiedy
weszła w krąg światła wypływającego z otwartych drzwi do
zamku, zobaczyli gładką, oliwkową cerę, duże, czarne oczy i
raczej zadarty nos. Jej włosy były upięte do tyłu w kok.
Miała na sobie czarną, satynową sukienkę, udekorowaną
wspaniałymi opalami, błyszczącymi na szyi i długich palcach.
Dumbledore zaczął klaskać; uczniowie, za jego przykładem,
również podnieśli ręcę i zaczęli bić brawo; wielu stawało
na palcach, by lepiej przyjrzeć się kobiecie.
Jej twarz rozjaśnił uśmiech, kiedy podeszła do Dumbledore'a,
wyciągając błyszczącą dłoń do uściskania. Dumbledore,
choć sam wysoki, ledwo mógł ją pocałować
- Droga Madame Maxime - zwrócił się do niej dyrektor - witamy
w Hogwarcie.
- Dumbly-dorr - odparła Madame Maxime niskim głosem - Mam nhadzieję,
że masz się dhbrze?
- Jestem w świetnej formie, dziękuję - odrzekł Dumbledore
- Mhoi uczniowie - powiedziała Madame Maxime, machając ogromną
dłonią w kierunku karety bez zainteresowania.
Harry, który skupił się wyłącznie na Madame Maxime, teraz
spostrzegł, że około tuzina chłopców i dziewcząt - starsza
młodzież - wyłonili się z karety i stanęli za Madame Maxime.
Trzęśli się z zimna, co nikogo nie dziwiło, ponieważ ich
szaty były zrobione z jedwabiu i żadne nie miało peleryny.
Kilkoro owinęło szale i chusty wokół głowy. O ile Harry
mógł widzieć ich twarze (stali w olbrzymim cieniu Madame
Maxime), spoglądali na Hogwart z obawą.
- Czy Karkharoff już przyjechał? - zapytała Madame Maxime
- Powienien być już za chwilę - odparł Dumbledore
-Chcielibyście zostać i powitać go tutaj, czy wejść do
środka i trochę się ogrzać?
- Ogrzać się, jak myślę - powiedziała Madame Maxime - Ale
khonie...
- Nasz nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami będzie
zachwycony, zajmując się nimi - upewnił ją Dumbledore - Zaraz
powinien tu być, jak tylko poradzi z małym problemem ze swoimi
ee... podopiecznymi.
- Piorunogony - mruknął Ron do Harrego, uśmiechając się
- Mhoje rumaki wymaghają silnhej ręki - stwierdziła Madame
Maxime, jakby wątpiąc, czy jakikolwiek nauczyciel opieki nad
magicznymi stworzeniami poradziłby sobie z tym zadaniem - One
są bardzo silne...
- Zapewniam się, że Hagrid wywiąże się z tego zadania
doskonale - uśmiechnął się Dumbledore
- Skhoro tak... - westchnęła Madame Maxime, kłaniając się
lekko - proszę, powiedz 'Agridhowi, że te khonie phiją tylko
czystą whisky.
- Zajmę się tym - odparł Dumbledore, również się
kłaniając
- Chodźcie - powiedziała Madame Maxime władczo do swoich
wychowanków, a tłum uczniów Hogwartu rozstąpił się, by
przepuścić ją i jej uczniów na kamienne schody.
- Jak myślisz, jak duże będą konie z Durmstrangu? - zapytał
Seamus Finnigan, przechylając się ponad Lavender i Parvati do
Harrego i Rona
- Jeżeli będą choć trochę większe od tych, nawet Hagrid nie
da im rady - odparł Harry - Oczywiście jeżeli nie zjadły go
już piorunogony. Ciekawe co z nimi?
- Może uciekły - rzucił Ron z nadzieją
- Och, nie mów tego! - zawołała Hermiona, wzgrygając się -
Wyobraź sobie te potwory biegające po błoniach...
Stali, lekko się trzęsąc, czekając na przyjazd grupy z
Durmstrangu. Większość bezradnie spoglądała w niebo. Przez
kilka minut ciszę przerywały tylko parsknięcia ogromnych koni
Madame Maxime. Ale wtedy-
- Słyszycie coś? - szepnął nagle Ron
Harry nadstawił uszu; głośny, dziwny dźwięk dochodził do
nich z ciemności; stłumione dudnienie i odgłosy ssania, jakby
olbrzymi odkurzacz poruszał się w ich kierunku wzdłuż koryta
rzeki.
- JEZIORO! - ryknął Lee Jordan, wskazując na nie - Patrzcie na
jezioro!
Z ich pozycji na samej górze trawnika mieli doskonały widok na
gładką, czarną powierzchnię jeziora - oprócz tego, że ta
powierzchnia nagle przestała być gładka. Jakieś zakłócenia
miały miejsce na środku jeziora; woda jakby wrzała, wielkie
bańki tworzyły się na powierzchni, fale przelewały się przez
błotniste nasypy - i wtedy, w samym centrum jeziora pojawił
się wir, jakby gigantyczny korek został wyjęty z dna...
Coś, co zdawało się być długim, czarnym słupem, zaczęło
powoli wyłaniać się z oka wiru... i wtedy Harry zobaczył
liny...
- To maszt! - zawołał do Rona i Hermiony
Powoli, dostojnie, statek wyłaniał się z wody, błyszcząc w
świetle księżyca. Miał dziwnie szkieletowy (???) wygląd,
jakby był odratowanym wrakiem, a matowe, tajemnicze światła
wydobywające się z bulai wyglądały jak oczy ducha. Wreszcie,
z głośnym pluskiem, statek pojawił się w całej okazałości,
kołysząc się na wzburzonej wodzie, i zaczął płynąć
wzdłuż koryta. Kilka chwil później usłyszeli plusk kotwicy
zrzuconej na płyciznę i trzask pomostu zrzuconego na nasyp.
Ludzie zaczęli wysiadać; Harry widział też sylwetki w
oświetlonych bulajach. Wszyscy, zauważył Harry, byli zbudowani
podobnie jak Crabbe i Goyle... ale wtedy, gdy się zbliżyli,
idąc trawnikiem do światła dochodzącego z Wielkiej Sali,
zobaczył, że ich postura była efektem grubych peleryn z
włochatego futra. Tylko mężczyzna prowadzący ich do zamku
miał na sobie futro innego rodzaju; lśniące i błyszczące,
jak jego włosy.
- Dumbledore! - zawołał serdecznie, kiedy dotarł do
wzniesienia, na którym stali - Jak się masz, mój drogi
przyjacielu, jak się masz?
- Świetnie, dziękuję, profesorze Karkaroff - odaprł
Dumbledore
Karkaroff miał soczysty (?), obłudny głos; kiedy wszedł w
krąg światła dochodzącego z frontowych drzwi do zamku,
zobaczyli, że jest wysoki i chudy jak Dumbledore, ale jego
białe włosy były krótkie, a broda (zakończona małym
loczkiem) nie ukrywała całkowicie raczej słabej szyi. Kiedy
dotarł do Dumbledore'a uścisnął jego jedną rękę swoimi
obiema.
- Drogi stary Hogwart - powiedział, spoglądając na zamek i
uśmiechając się; zęby miał raczej żóte, a Harry
zauważył, że uśmiech nie dotarł do jego oczu, które
pozostały zimne i przebiegłe. - Jak dobrze być tutaj, jak
dobrze... Victor, podejdź, ogrzejesz się... nie obrazisz się,
Dumbledore, Victor niedawno złapał mały katar...
Karakroff pociągnął do przodu jednego ze swoich uczniów.
Kiedy chłopak przechodził, Harry ujrzał go przelotnie, jego
zakrzywiony nos i czarne, krzaczaste brwi. Nie potrzebował
uderzenia pięścią w ramię od Rona, ani jego syknięcia, by
rozpoznać ten profil.
- Harry...- to Krum!


Stopka();




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
harryp30
harryp28
harryp16
Darmowa wyszukiwarka styl HARRYPOTTER
harryp26
harryp22
harryp06
harryp01
harryp21
harryp05
harryp23
harryp31
harryp02
harryp37
harryp24
harryp14
harryp19
harryp25

więcej podobnych podstron