harryp30







Harry Potter 4 - rozdział 30




Rozdział trzydziesty
The Pensieve (???)

Drzwi do gabinetu otworzyły się.
- Cześć Potter - powiedział Moody - Wchodź do środka.
Harry przeszedł przez próg. Miał już wcześniej okazję
odwiedzić gabinet Dumbledore'a; był to bardzo piękny,
okrągły pokój, ozdobiony portretami wcześniejszych
dyrektorów i dyrektorek Hogwartu, z których w tej chwili
wszyscy smacznie spali, ich klatki nieznacznie podnosiły się i
opadały.
Korneliusz Knot stał obok biurka Dumbledore'a, w swojej
zwykłej, prążkowanej pelerynie i z kapeluszem koloru limetki w
dłoni.
- Harry! - zawołał Knot jowialnie (?), podchodząc krok bliżej
- Jak się masz?
- Dobrze - skłamał Harry
- Właśnie rozmwialiśmy o tej nocy, kiedy pan Crouch pojawił
się na ziemiach Hogwartu - powiedział Knot - To ty go
znalazłeś, czy tak?
- Tak - odparł Harry i, czując, że nie ma sensu udawać, że
nie słyszał ich dyskusji, dodał - I nigdzie w pobliżu nie
widziałem Madame Maxime, a ona przecież miałaby spory problem
z ukryciem się, prawda?
Za plecami Knota Dumbledore uśmiechnął się do Harrego.
- No tak... - zaczął niepewnie Knot - Właśnie mieliśmy
wybrać się na krótki spacer, Harry, więc jeśli nam
wybaczysz... może powinieneś po prostu wrócić na swoją
lekcję...-
- Chciałem z panem porozmawiać, profesorze - powiedział szybko
Harry, zerkając na Dumbledore'a, który posłał mu krótkie,
badawcze spojrzenie.
- Poczekaj tu na mnie, Harry - powiedział - Nasze oględziny nie
potrwają długo.
W ciszy przeszli obok Harrego i zamknęli za sobą drzwi. Po
około minucie Harry usłyszał, jak stuk drewnianej nogi
Moody'ego coraz bardziej cichnie, w miarę jak właściciel
oddalał się korytarzem poniżej. Harry rozejrzał się.
- Cześć Fawkes - powiedział
Fawkes, feniks profesora Dumbledore, siedział na złotym
drążku blisko drzwi. Wielkości łabędzia, z fantastycznym,
czerwono-złotym upierzeniem, machnął swoim długim ogonem i
mrugnął z ciekawością na Harrego.
Harry usiadł na krześle przed biurkiem Dumbledore'a. Siedział
tak przez kilka minut i przyglądał się dawnym dyrektorom i
dyrektorkom pochrapującym w swoim ramach, myśląc jednocześnie
o tym, co przed chwilą podsłuchał i przejeżdżając palcem po
swojej bliźnie. Teraz zupełnie przestała go boleć.
Czuł się znacznie spokojniejszy, teraz, kiedy znajdował się w
gabinecie Dumbledore'a, wiedząc, że wkrótce opowie mu o swoim
śnie. Harry przeleciał wzrokiem po ścianach za biurkiem.
Okropnie sfatygowana i połatana Tiara Przydziału leżała na
półce. Obok, pod szklaną kopułą, leżał wpaniały srebrny
miecz, z ogromnym rubinem zatopionym w rękojeści; Harry
rozpoznał w nim ten sam miecz, który wyciągnął z Tiary
Przydziału na swoim drugim roku. Dawno temu należał on do
Godryka Gryffindora, założyciela domu Harrego. Harry patrzył
na miecz, odtwarzając w pamięci moment, w którym przyszedł mu
on z pomocą, kiedy Harry myślał już, że cała nadzieja
stracona, gdy nagle zauważył promień srebrzystego światła,
tańczący na szkalnej powierzchni. Rozejrzał się w
poszukiwaniu źródła i zobaczył, że srebrno-białe światło
dochodzi z czarnej szafki ustawionej przy wejściu do gabinetu,
za jego plecami, której drzwi nie były dokładnie domknięte.
Harry zawahał się, zerknął na Fawkesa, a potem wstał,
przeszedł przez gabinet i otworzył na oścież drzwi szafki.
Znajdowała się tam płytka, kamienna misa, z dziwnymi
płaskorzeźbami dookoła brzegu; Harry nie rozpoznał żadnego z
runów i symboli. Srebrne światło wydzielała zawartość misy,
coś, czego Harry nigdy wcześniej nie widział. Nie potrafił
określić, czy jest to ciecz, czy gaz. Było bardzo jasne i
srebrzyste, poruszało się właściwie bez oporu; powierzchnia
pofalowała się, jakby wiatr zmarszczył wodę, a potem, jak
chmura, oddzieliła się i zawirowała. Wyglądało to tak, jakby
światło stało się płynem lub jakby wiatr zastygł - Harry
nie mógł się zdecydować.
Chciał tego dotknąć, poczuć, jakie jest w dotyku, ale prawie
cztery lata życia w magicznym świecie nauczyły go, że
włożenie ręki do misy pełnej nieznanej substancji było
bardzo głupią rzeczą. Wyciągnął więc z kieszeni
różdżkę, rozejrzał się nerwowo po gabinecie, znowu
zerknął na zawartość misy i leciutko dotknął jej
koniuszkiem różdżki. Powierzchnia srebrzystej substancji w
misie zaczęła bardzo szybko wirować.
Harry pochylił się, włożył głowę do szafki. Srebrzysta
substancja stała się przeźroczysta; przypominała szkło.
Spojrzał na nią z góry, oczekując, że dojrzy kamienne dno
misy... ale zamiast tego zobaczył ogromny pokój pod
powierzchnią tajemniczej substancji, pokój, do którego zdawał
się zaglądać przez okrągły otwór w suficie.
Pomieszczenie było oświetlone przyćmionym światłem;
pomyślał, że może znajdować się pod ziemią, ponieważ nie
było tam żadnych okien, jedynie pochodnie, takie same jak te,
które oświetlały korytarze Hogwartu. Przybliżając twarz tak
bardzo, że jego nos i powierzchnię szklanej substancji dzielił
zaledwie cal, Harry zobaczył rzędy i rzędy czarownic i
czarodziejów, siedzących pod każdą ścianą na czymś
przypominającym wznoszące się trybuny. Na samym środku stało
puste krzesło. W tym krześle było coś złowrogiego. Na jego
poręczach wisiały łańcuchy, tak jakby zwykle przywiązywano
do niego ludzi.
Co to było za miejsce? To z pewnością nie był Hogwart; nigdy
wcześniej nie widział w zamku takiego pokoju. Tym bardziej, że
ludzie zgromadzeni na dnie misy to w większości dorośli, a
Harry wiedział, że w Hogwarcie nie było tylu nauczycieli.
Zdawali się na coś czekać; nawet, jeśli widział tylko czubki
ich tiar, wszyscy zdawali się patrzeć w tę samą stronę, i
nikt z nikim nie rozmawiał.
Ponieważ misa była okrągła, a pokój kwadratowy, Harry nie
mógł powiedzieć, co dzieje się w rogach. Pochylił się
niżej, wysuwając głowę, próbując dojrzeć...
Czubek jego nosa dotknął srebrnej substancji, której się
przyglądał...
Gabinet Dumbledore'a nagle szarpnął, a Harry gwałtownie
poleciał naprzód, prosto w substancję w misie...
Ale jego głowa nie uderzyła kamienne dno. Spadał przez coś
lodowato zimnego i czarnego; przypominało to bycie wciągniętym
w ciemną pralkę...
I nagle znalazł się na najwyższej ławce przy samej ścianie
pokoju w misie. Spojrzał w górę na kamienne sklepienie,
oczekując, że zobaczy okrągły otwór, przez który tu w
leciał, ale nie było tam nic, prócz solidnego sufitu.
Oddychając szybko i ciężko, Harry rozejrzał się. Żaden z
czarodziejów ani żadna z czarownic zgromadzonych w pokoju (a
było ich przynajmniej 200) nie patrzyło na niego. Nikt nie
zdawał się zauważyć, że 14-letni chłopak właśnie spadł z
sufitu. Harry odwrócił się do czarodzieja siedzącego obok
niego na ławce i aż krzyknął ze zdumienia, który to dźwięk
rozległ się echem po cichym pokoju.
Harry siedział obok Albusa Dumbledore.
- Profesorze! - powiedział Harry głośnym, tajemniczym szeptem
- Przepraszam... nie chciałem... ja tylko oglądałem tę misę
w pańskim gabinecie... i... i gdzie my jesteśmy?
Ale Dumbledore nie poruszył się ani nie odezwał. Kompletnie
Harrego ignorował. Tak jak inni czarodzieje w pokoju,
spoglądał on w odległy kąt pokoju, gdzie Harry dostrzegł
drzwi.
Harry wpatrywał się w Dumbledore'a jeszcze przez chwilę, potem
rozejrzał się po oczekującym w ciszy tłumie, a na koniec
znowu spojrzał na Dumbledore'a. Wtedy coś zaświtało mu w
głowie...
Już raz Harremu zdarzyło się być w miejscu, gdzie nikt go nie
widział i nie słyszał. Tamtym razem znalazł się na kartach
zaczarowanego dziennika, w czyichś wspomnieniach... i chyba że
bardzo się myli, taka sama rzecz przydarzyła mu się znowu...
Harry podniósł prawą rękę, zawahał się i pomachał nią
energicznie przed nosem Dumbledore'a. Dumbledore nie mrugnął,
nie spojrzał na Harrego, ani w ogóle się nie poruszył. To,
zdaniem Harrego, przesądzało sprawę. Dumbledore nie
ignorowałby go w ten sposób. Harry był we wspomnieniach, a to
nie był dzisiejszy Dumbledore... choć to wszystko nie mogło
dziać się dawno temu... Dumbledore siedzący obok niego miał
długie srebrne włosy, takie same, jak współczesny dyrektor.
Ale co to było za miejsce? Na co czekali ci wszyscy czarodzieje?
Harry rozejrzał się uważniej. Pokój, tak jak już
podejrzewał, z pewnością znajdował się pod ziemią -
przypominał zresztą bardziej loch niż pokój. (...) Na
ścianach nie było żadnych obrazów, w ogóle żadnych ozdób;
jedynie te rzędy ławek, wznoszące się dookoła pokoju,
ustawione tak, aby każdy wyraźnie widział krzesło z
łańcuchami przy poręczach.
Zanim Harry zdążył wysnuć jakiś wniosek, usłyszał kroki.
Drzwi w rogu otworzyły się i weszło trzech ludzi - albo
przynajmniej jeden człowiek ciągnięty przez dwóch
Dementorów.
Harry zamarł. Dementorzy, wysokie, chude istoty z ukrytymi
twarzami, wolno przysunęły się na środek pokoju, każdy
podtrzymując mężczyznę za jedno z ramion swoimi
przypominającymi topielca rękami. Mężczyzna między nimi
wyglądał jakby miał zaraz zemdleć, i trudno mu się było
dziwić... Harry wiedział, że Dementorzy nie mogli skrzywdzić
go tutaj, we wspomnieniach, ale aż za dobrze pamiętał ich moc.
Obserwujący czarodzieje lekko się wzdrygnęli, kiedy Dementorzy
posadzili mężczyznę na krześle z łańcuchami i wycofali się
w pokoju. Drzwi głośno się za nimi zatrzasnęły.
Harry spojrzał na mężczyznę siedzącego na krześle i
zobaczył, że jest to Karkaroff.
W przeciwieństwie do Dumbledore'a, Karkaroff wyglądał znacznie
młodziej; jego włosy i bródka były czarne. Nie miał na sobie
śliskich futer, ale cienkie i zniszczone szaty. Cały się
trząsł. Kiedy Harry tak patrzył, łańcuchy na poręczach
nagle stały się złote i przywiązały go mocno do krzesła.
- Igorze Karkaroff - powiedział ostry głos po lewej stronie
Harrego. Harry obejrzał się i zobaczył pana Croucha
wstającego z ławki obok niego. Włosy Croucha były ciemne,
twarz mniej pomarszczona, wyglądał na żwawego i energicznego.
- Zostałeś tu przywieziony z Azkabanu, by dać zeznanie przed
Ministerstwem Magii. Dałeś nam do zrozumienia, że posiadasz
ważne dla nas informacje.
Karkaroff wyprostował się na krześle na tyle, na ile
pozwalały mu łańcuchy mocno przytrzymujące go do krzesła.
- To prawda, proszę pana - powiedział, i choć jego głos był
bardzo przerażony, Harry usłyszał w nim znaną, obłudną
nutę - Chciałbym być użyteczny dla Ministerstwa. Chciałbym
pomóc... Ja... ja wiem, że Ministerstwo chce... chce złapać
ostatnich sługów Czarnego Pana. Pragnę przyczynić się do
tego najlepiej jak umiem...
Przez ławki przeszedł szmer. Niektórzy czarodzieje i
czarownice zerkali na Karkaroffa z zainteresowaniem, inni z
wyraźną niechęcią. Wtedy Harry usłyszał z drugiej strony
Dumbledore'a, całkiem wyraźnie, znany, grzmiący głos -
Bzdury.
Harry pochylił się. Obok Dumbledore'a siedział Mad-Eye
Moody... choć wyraźnie różnił się od Moody'ego, którego on
znał. Ten nie miał swojego magicznego oka, jedynie dwa
normalne. Oba patrzyły prosto na Karkaroffa i w obu widoczna
była głęboka pogarda.
- Crouch go wypuści - mruknął Moody do Dumbledore'a - Zawarł
z nim układ. Zajęło mi sześć miesięcy, żeby go
przyskrzynić, a teraz Crouch go wypuści, jeśli tylko poda
wystarczająco nazwisk. Wysłuchajmy jego informacji, a potem
rzućmy go z powrotem Dementorom.
Dumbledore prychnął coś pod swoim długim zadartym nosem.
- Ach, ciągle zapominam... nie lubisz Dementorów, co Albus? -
powiedział Moody z kwaśnym uśmiechem.
- Nie - odparł Dumbledore spokojnie - Obawiam się, że nie. Mam
przeczucie, że Ministerstwo nie powinno zadawać się z takimi
stworzeniami.
- Ale... dla takich śmieci, jak on...
- Mówisz, że masz dla nas nazwiska, Karkaroffie - powiedział
pan Crouch - Zatem pozwól nam je poznać.
- Musicie zrozumieć - zaczął natychmiast Karkaroff - że Ten,
Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać zawsze działał bardzo w
wielkiej konspiracji... wolał, żebyśmy my... to znaczy jego
słudzy... żałuję teraz, z całego serca, że kiedykolwiek
się do nich zaliczałem...-
- Długo jeszcze? - prychnął Moody
- ...nigdy nie znaliśmy wszystkich nazwisk... tylko on sam
wiedział dokładnie...-
- Co było bardzo mądrym posunięciem, zapobiegło, żeby ktoś
taki, jak ty, Karkaroff , wsypał ich wszystkich. - mruknął
Moody
- Ale mówisz, że masz dla nas część nazwisk? - powiedział
pan Crouch
- T.. tak - wydusił Karkaroff - I zaznaczam, że byli to ważni
słudzy. Ludzie, którzy spełniali jego rozkazy na moich oczach.
Daję te informację, jako znak, że całkowicie się go
wyrzekam, i jestem pełen tak ogromnych wyrzutów sumienia, że
ledwo...-
- I te nazwiska to? - przerwał ostro pan Crouch
Karkaroff głęboko wciągnął powietrze.
- Był tam Antoni Dolohov - powiedział - Wi...widziałem, jak
torturował bezbronnych Mugoli i... i przeciwników Czarnego
Pana.
- I pomagałeś mu to robić - mruknął Moody
- Już złapaliśmy Dolohova - powiedział Crouch - Został
złapany krótko po tobie.
- Naprawdę? - oczy Karkaroffa szeroko się otworzyły -
Jestem... jestem tym zachwycony!
Ale wcale na to nie wyglądało. Harry mógł stwierdzić, że ta
wiadomość była dla niego prawdziwym szokiem. Jedno z jego
nazwisk było nic nie warte.
- Jeszcze jakieś? - zapytał zimno Crouch
- Ależ oczywiście... był tam Rosier - odparł szybko Karkaroff
- Evan Rosier.
- Rosier nie żyje - powiedział Crouch - Też został złapany
krótko po tobie. Wolał walczyć, niż spokojnie się poddać i
został zabity.
- On też zajął mi trochę czasu - szepnął Moody na prawo od
Harrego. Harry spojrzał w bok i zobaczył, jak Moody wskazuje
Dumbledore'owi na duży brakujący kawałek swojego nosa.
- Na... na więcej Rosier nie zasługiwał! - powiedział
Karkaroff, a w jego głosie brzmiała już prawdziwa panika.
Harry był pewien, że Karkaroff zaczyna się obawiać, czy aby
wszystkie jego informacje nie okażą się bezużyteczne dla
Ministerstwa. Spojrzenie Karkaroffa powędrowało w kierunku
drzwi, za którymi z pewności wciąż stali Dementorzy,
czekając.
- Coś jeszcze? - zapytał Crouch
- Tak! - zawołał Karkaroff - Był tam Travers... pomagał
zamordować McKinnonsów! Mulciber... specjalizował się w
Klątwie Imperiusa, zmuszał niewinnych ludzi do robienia
straszliwych rzeczy! Rookwood, był szpiegiem, przekazywał Temu,
Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać przydatne informacje z
samego Ministerstwa!
Harry był pewny, że tym razem Karkaroffowi się udało. Przez
obserwujący tłum znowu przeszedł szmer.
- Rookwood? - powtórzył Crouch, kiwając głową na czarownicę
siedzącą tuż przed nim, która zaczęła bazgrać na kawałku
pergaminu - August Rookwood z Departamentu Tajemnic?
- Ten sam - potwierdził ochoczo Karkaroff - Sądzę, że
używał całej siatki dobrze ustawionych czarodziejów, i w
Ministerstwie, i na zewnątrz, aby gromadzić informacje...
- Ale mamy Traversa i Mucibera - powiedział Crouch - Bardzo
dobrze, jeżeli to już wszystko, teraz wrócisz do Azkabanu,
zanim zdecydujemy...-
- Jeszcze nie! - zawołał Karkaroff, wyglądając na bardzo
zdesperowanego - Czekajcie, mam więcej!
Harry widział, jak poci się w świetle pochodni, jego blada
skóry odcina się wyraźnie od czarnych włosów i brody.
- Snape! - krzyknął - Severus Snape!
- Snape został oczyszczony przez to zgromadzenie - powiedział
zimno Crouch - Zaręczył za niego Albus Dumbledore.
- Nie! - wrzasnął Karkaroff, szarpiąc się w łańcuchach,
które przytrzymywały go na krześle - Zapewniam was! Severus
Snape jest Death Eater!
Dumbledore wstał - Już złożyłem zeznanie w tej sprawie -
powiedział spokojnie - Severus Snape rzeczywiście był Death
Eater, jednak przeszedł na naszą stronę zanim Lord
Voldemort upadł i od tej pory szpiegował dla nas, narażając
się na wielkie niebezpieczeństwo. Teraz nie jest bardziej
sługą Voldemorta niż ja.
Harry zerknął na Moody'ego. Za plecami Dumbledore'a przybrał
on bardzo sceptyczny wyraz twarzy.
- Dobrze, Karkaroffie - powiedział zimno Crouch - Byłeś nam
pomocny. Rozpatrzę ponownie twoją sprawę. Tymczasem wrócisz
do Azkabanu...
Twarz Croucha rozmyła się. Harry rozejrzał się dookoła;
cały loch rozpływał się, jak był zrobiony z dymu; wszystko
rozpadało się, widział tylko swoje własne ciało, całe
otoczenie pogrążało się w wirującej ciemności...
I wtedy loch powrócił. Harry siedział już na innym miejscu;
ciągle na najwyższej ławce, ale teraz po lewej stronie pana
Croucha. Atmosfera była zupełnie inna; rozprężona, nawet
radosna. Czarodzieje i czarownice na ławkach rozmawiali między
sobą, prawie tak, jakby byli na jakimś sportowym wydarzeniu.
Harry złowił spojrzeniem czarownicę naprzeciwko Harrego.
Miała krótkie, blond włosy, miała na sobie szaty koloru
magnety (?) i ssała koniuszek wściekle zielonego pióra. Była
to z pewnością młodsza Rita Skeeter. Harry rozejrzał się;
Dumbledore znowu siedział obok niego, ale miał na sobie inne
szaty. Pan Crouch wyglądał na znacznie bardziej zmęczonego i
jakby zmizerniałego... Harry zrozumiał. To było inne
wspomnienie, inny dzień... inny proces.
Drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł Ludo Bagman.
Z pewnością nie był to jednak Ludo Bagman na emeryturze, ale
Ludo Bagman w czasach swojej najwyższej formy. Jego nos nie był
jeszcze złamany; sam Bagman był wysoki, wysprotowany i dobrze
umięśniony. Wyglądał na zdenerwowanego, kiedy siadał na
krześle, ale ono nie przywiązało go do siebie, tak jak to
zrobiło z Karkaroffem, a Bagman, prawdopodobnie udetchnąwszy z
ulgą z tego powodu, rozejrzał się po obserwującym go tłumie,
pomachał kilku osobom i zmusił się do słabego uśmiechu.
- Ludo Bagmanie, zostałeś przywołany tutaj do Instytutu
Magicznego Prawa, aby odpowiedzieć na zarzuty dotyczące
działalności jako Death Eater - powiedział pan Crouch
- Słyszeliśmy zeznanie przeciwko tobie, a teraz zamierzamy
wydać werdykt. Czy masz jeszcze coś do dodania do swojego
zeznania, zanim oznajmimy naszą decyzję?
Harry nie wierzył własnym oczom. Ludo Bagman sługą
Voldemorta?
- Tylko to, - zaczął Bagman, uśmiechając się niepewnie - że
wyszedłem na idiotę...-
Jeden lub dwoje czarodziejów na ławkach uśmiechnęło się pod
nosem. Pan Crouch jednak nie podzielał ich uczuć. Przyglądał
się Ludo Bagmanowi z ponurym, prawie niechętnym wyrazem twarzy.
- Nigdy nie powiedziałeś nic prawdziwszego, chłopie -
mruknął ktoś do Dumbledore'a za Harrym. Harry obejrzał się i
zobaczył, że Moody znowu tam siedzi. - Gdybym nie wiedział,
że zawsze był taki tępy, pomyślałbym, że to jeden z tych
tłuczków dokładnie wyplenił z niego rozum...
- Ludoviczu Bagmanie, zostałeś przyłapany na przekazywaniu
informacji słudze Lorda Voldemorta - powiedział pan Crouch - Za
to, sugeruję karę więzienia w Azkabanie trwającą nie mniej
niż...-
Ale wtedy podniósł się wściekły wrzask z otaczających
ławek. Kilka czarownic i czarodziejów wstało, potrząsając
głowami i nawet wygrażając pięściami panu Crouch.
- Ale mówiłem już, nie miałem pojęcia! - zawołał szczerze
Bagman, próbując przekrzyczeć zdenerwowany tłum - Nawet
zielonego! Stary Rookwood był przyjacielem moje taty... nigdy
nie przyszło mi do głowy, że był z Sami-Wiecie-Kim!
Myślałem, że zbierał informacje dla naszej strony! I Rookwood
ciągle gadał o załatwieniu mi później pracy w
Ministerstwie... moje dni w quidditchu są policzone, przecież
wiecie... to znaczy, nie mogę odbijać tłuczków do końca
życia, prawda?
Chichoty wśród sędziów.
- Poddajmy to pod głosowanie - powiedział zimno Crouch.
Zwrócił się w swoją prawą stronę - Przysięgli będą
łaskawi podnieść rękę... ci, którzy są za uwięzieniem...
Harry również spojrzał na prawo. Nikt nie podniósł ręki.
Niektórzy czarodzieje i czarownice zaczęli klaskać. Jedna z
czarownic wstała.
- Tak? - warknął Crouch
- Chcielibyśmy pogratulować panu Bagmanowi jego
oszałamiającego występu w meczu quidditcha przeciwko Turcji w
poprzednią sobotę - wyrecytowała na wdechu.
Pan Crouch wyglądał na rozwścieczonego. Loch wypełnił się
teraz aplauzem. Bagman wstał i skłonił się, szeroko
uśmiechnięty.
- Żałosne - warknął Crouch do Dumbledore'a siadając, podczas
gdy Bagman opuszczał loch - Rookwood rzeczywiście załatwił mu
pracę... dzień, w którym Ludo Bagman dołączy do nas, będzie
bardzo smutnym dniem dla Ministerstwa...
Loch znowu się rozpłynął. Kiedy powrócił, Harry rozejrzał
się. Dumbledore ciągle siedział obok Croucha, ale atmosfera
nie mogła być bardziej odmienna od tej z poprzedniego
wspomnienia. Panowała całkowita cisza, przerywana tylko przez
tłumione szlochy wątłej, chorowito wyglądającej czarownicy,
która siedziała obok pana Croucha. Drżącymi rękami
przyciskała do ust chusteczkę. Harry spojrzał na Croucha i
zobaczył, że ten wyglądał bardziej mizernie i szaro niż
kiedykolwiek wcześniej. Na jego skroni drgała żyła.
- Wprowadźcie ich - powiedział, a jego głos rozszedł się
echem po cichym lochu.
Drzwi w rogu znowu się otworzyły. Tym razem weszło sześciu
Dementorów, podtrzymujących czterech ludzi. Harry zauważył,
że wszyscy czarodzieje i czarownice na ławkach spojrzeli na
pana Croucha. Kilkoro szeptało między sobą.
Dementorzy posadzili całą czwórkę na czterech obwieszonych
łańcuchami krzesłach, które stały teraz pośrodku lochu.
Był tam przysadzisty mężczyzna, który patrzył się na
Croucha bezbarwnym wzrokiem, drugi, znacznie chudszy i bardziej
zdenerwowany, co i raz zerkający na boki, kobieta z grubymi,
lśniącymi czarnymi włosami i podkrążonymi oczami, która
siedziała przywiązana do krzesła, jakby był to tron i prawie
dorosły chłopak wyglądający na sparaliżowanego strachem.
Drżał, szare włosami opadły mu na mlecznobiałą z
przerażenia twarz. Wątła czarownica obok Croucha zaczęła
kiwać się w przód i w tył, szlochając w swoją chusteczkę.
Crouch wstał. Spojrzał na czwórkę poniżej, a na jego twarzy
zagościła czysta nienawiść.
- Zostaliście przywołani tutaj, do Instytutu Magicznego Prawa,
- powiedział wyraźnie - abyśmy mogli was osądzić za
zbrodnię tak poważną...-
- Ojcze, - wydusił chłopak z szarymi włosami - Ojcze...
proszę...
- ...o jakiej rzadko słyszymy w tym sądzie - ciągnął Crouch
jeszcze głośniej tak, by zagłuszyć słowa swojego syna -
Słyszeliśmy zeznanie przeciwko wam. Wszyscy czworo zostaliście
oskarżeni o porwanie aurora - Franka Longbottoma - i nałożenie
na niego Klątwy Cruciatusa, wierząc, że zna on miejsce pobytu
waszego wygnanego pana, Tego, Którego Imienia Nie Wolno
Wymawiać...-
- Ojcze, ja tego nie zrobiłem! - jęknął chłopak spętany
łańcuchami - Nie zrobiłem, przysięgam, ojcze, nie wysyłaj
mnie z powrotem do Dementorów...-
- Jesteście również oskarżeni - zawołał Crouch - o użycie
Klątwy Cruciatusa na żonie Franka Longbottoma, kiedy ten nie
podał wam informacji. Planowaliście przywrócić Temu, Którego
Imienia Nie Wolno Wymawiać pełną moc i powrócić do swojego
pełnego okrucieństwa życia, które beztrosko prowadziliście,
kiedy on był silny. Teraz proszę ławę przysięgłych...-
- Mamo! - krzyknął chłopak, a wątła czarownica obok Croucha
znowu zaczęła szlochać i kiwać się w przód i w tył - Mamo,
powstrzymaj go, mamo, ja tego nie zrobiłem, to nie ja!
- Teraz proszę ławę przysięgłych - ryknął Crouch - o
podniesienie rąk, jeżeli, tak jak ja, uważają, że ci
zbrodniarze zasługują na dożywocie w Azkabanie.
Czarodzieje i czarownice po prawej stronie lochu, wszyscy
jednocześnie, podnieśli ręce. Tłum pod ścianami zaczął
klaskać, tak jak przy Bagmanie, tym razem z wyrazami ponurego
triumfu na twarzach. Chłopak zaczął krzyczeć.
- Nie! Mamo, nie! Ja tego nie zrobiłem, nie zrobiłem, nie
wiedziałem! Nie wysyłaj mnie tam, nie pozwól mu!
Dementorzy znowu weszli do pokoju. Towarzysze chłopaka cicho
wstali; kobieta z podkrążonymi oczami spojrzała na Croucha i
zawołała - Czarny Pan znowu powstanie, Crouch! Wrzuć nas do
Azkabanu, poczekamy! On powstanie znowu i przyjdzie po nas, i
wyniesie nas ponad innych swoich sług! Tylko my byliśmy wierni!
Tylko my próbowaliśmy go znaleźć!
Ale chłopak próbował uwolnić się od Dementorów, choć Harry
widział, że ich zimna moc powoli zaczyna go opanowywać. Tłum
krzyczał, niektórzy wstali, kiedy kobieta wychodziła z lochu.
- Jestem twoim synem! - wrzeszczał chłopak do Croucha - Jestem
twoim synem!
- Nie jesteś moim synem! - odkrzyknął mu Crouch, a jego zimne
oczy nagle się zapaliły - Nie mam już syna!
Wątła czarownica obok niego głośno jęknęła i osunęła
się na krześle. Zemdlała. Crouch nie wydawał tego zauważyć.
- Zabrać ich stąd! - ryknął do Dementorów, ze śliną
zwisającą mu z ust - Zabrać ich i niech tam zgniją!
- Ojcze! Ojcze, ja nie byłem w to zamieszany! Nie! Nie! Ojcze,
proszę!
- Myślę, Harry, że czas już, żebyś wrócił do mojego
gabinetu. - powiedział cichy głos w uchu Harrego.
Harry drgnął. Odwrócił się, potem spojrzał też w drugą
stronę.
Po jego prawej stronie siedział Albus Dumbledore przyglądający
się Dementorom wyprowadzającym syna Croucha... a po jego lewej
stronie też siedział Albus Dumbledore, wpatrujący się prosto
w niego.
- Chodź - powiedział Dumbledore po lewej i chwycił Harrego za
ramię. Loch zaczął się rozpływać, Harry poczuł, jak unosi
się w górę; przez chwilę otaczała go ciemność, a potem
miał wrażenie, że robi w powietrzu salto, gdy nagle
wylądował na nogach, w zalanym oślepiającym światłem
gabinecie Dumbledore'a. Kamienna misa błyszczała w szafce przed
nim, a Albus Dumbledore stał obok niego.
- Profesorze, - wydusił Harry - ja wiem, że nie powinienem...
nie wiedziałem... drzwi szafki były tak jakby otwarte...-
- Zupełnie rozumiem - powiedział Dumbledore. Podniósł misę,
zaniósł ją na biurko, położył na honorowym miejscu i
usiadł na swoim krześle. Gestem poprosił Harrego, by zajął
miejsce przed jego biurkiem.
Harry usiadł, wpatrując się jednocześnie w kamienną misę.
Jej zawartość wróciła do swojej oryginalnej, srebrno-białej
postaci.
- Co to jest? - zapytał Harry ostrożnie
- To? Nazywam to Pensieve - odparł Dumbledore - Czasami
mi się zdarza, i jestem pewien, że znasz to uczucie, że po
prostu mam za dużo myśli i wspomnień upchanych w głowie...
- Ee... - powiedział Harry, który nie mógł szczerze
przyznać, żeby kiedykolwiek czuł coś podobnego.
- Wtedy tego używam - ciągnął Dumbledore, wskazując na
kamienną misę. - Jednym prostym ruchem wyrzucam myśli z
głowy, wsadzam je do misy i przyglądam się im w wolnych
chwilach. Łatwiej jest dostrzec różne powiązania i
podobieństwa, kiedy są w tej formie, rozumiesz mnie?
- To znaczy... to przechowuje pana myśli? - powiedział Harry,
wpatrując się w marszczącą się, białą substancję w misie.
- Dokładnie - powiedział Dumbledore - Pokażę ci.
Wyciągnął różdżkę z kieszeni szaty, przyłożył jej
koniuszek do swoich srebrnych włosów, blisko skroni. Kiedy ją
odciągnął, włosy wydawały się być do niej przyczepione...
ale po chwili Harry zauważył, że w rzeczywistości za
różdżką ciągnie się strumień tej samej, dziwnej, srebrej
substancji. Dumbledore dodał świeżą myśl do misy, a Harry w
zdumieniu ujrzał swoją własną twarz unoszącą się na
powierzchni.
Dumbledore ujął misę swoimi długimi palcami i zakręcił
nią, tak jak poszukiwacze złota wypłukują grudki kruszcu z
wody... Harry zobaczył, jak jego wizerunek miękko przechodzi w
Snape'a, który otworzył usta i odezwał się do sufitu lekko
odbijającym się echem głosem - To wraca... Karkaroffa też...
silniejsze i wyraźniejsze niż kiedykolwiek...
- Połączenie, które zrobiłem bez powodu - zaznaczył
Dumbledore - Ale nieważne - spojrzał zza swoich
półksiężycowych okularów na Harrego, który dalej gapił
się na twarz Snape'a, która teraz również zaczęła wirować
- Używałem tego, kiedy pan Knot przyszedł na nasze spotkanie i
dość szybko to odłożyłem. Najwyraźniej nie zamknąłem
szafki zbyt dokładnie. Oczywiste jest, że zwróciło to twoją
uwagę..
- Przepraszam - wymruczał Harry
Dumbledore potrząsnął głową.
- Ciekawość to nie grzech - powiedział - Ale powinniśmy
uważać z naszą ciekawością... tak, rzeczywiście....
Lekko marszcząc brwi, dodał do misy kolejną myśl. Natychmiast
pojawiła się na niej postać pulchnej, ponurej, około
16-letniej dziewczyny, która wznosiła się powoli do góry, z
stopami ciągle w misie. Nie zwróciła najmniejszej uwagi na
Harrego i profesora Dumbledore'a. Kiedy się odezwała, jej głos
odbił się echem, tak samo, jak wcześniej Snape'a, jakby
dochodził z głębi kamiennej misy - On rzucił na mnie urok,
profesorze Dumbledore, a ja się z nim tylko droczyłam, ja tylko
powiedziałam, że widziałam, jak całował się z Florencją za
cieplarnią w ostatni czwartek...
- Ale dlaczego, Berto - szepnął Dumbledore smutnym głosem,
spoglądając na powoli wyłaniającą się z misy dziewczynę,
teraz milczącą - Dlaczego musiałaś iść za nim aż tam?
- Berta? - wyszeptał Harry, patrząc na dziewczynę - To jest...
to była Berta Jorkins?
- Tak - odparł Dumbledore, znowu wpychając myśli do misy;
Berta zatonęła w srebrnej substancji, która znowu stała się
spokojna i błyszcząca - To była Berta, jaką pamiętam z jej
szkolnych lat.
Srebrzysta poświata z Pensieve'a oświetliła
Dumbledore'a, a Harrego zszokowało to, jak staro on wyglądał.
Wiedział, oczywiście, że Dumbledore posuwa się w latach, ale
tak naprawdę nigdy nie myślał o nim jako o starym człowieku.
- A więc, Harry - powiedział cicho Dumbledore - Zanim
zagubiłeś się w moich myślach, chciałeś mi coś
powiedzieć.
- Tak - zaczął Harry - Profesorze... byłem właśnie na
wróżbiarstwie i... ee... zasnąłem.
Zawahał się na chwilę, zastanawiając się, czy dostanie
reprymendę, ale Dumbledore tylko skomentował - Całkiem
zrozumiałe. I co dalej?
- Ee... miałem sen - powiedział Harry - Sen o Lordzie
Voldemorcie. On torturował Glizdogona... wie pan, kim jest
Glizdogon...-
- O tak, wiem - powiedział Dumbledore z przekonaniem -
Kontynuuj.
- Voldemort dostał list przez sowę. Powiedział coś, że
błąd Glizdogona został naprawiony. Powiedział, że ktoś nie
żyje. Potem dodał, że wąż nie będzie nakarmiony
Glizdogonem... był tam wąż przy jego fotelu. Powiedział...
powiedział, że zamiast tego narmi go mną. Potem rzucił na
Glizdogona Klątwę Cruciatusa... i moja blizna zaczęła boleć.
- dokończył Harry - Obudziłem się i... i bardzo mnie bolała.
Dumbledore tylko mu się przyglądał.
- Ee... to wszystko - powiedział Harry
- Rozumiem - powiedział cicho Dumbledore - Rozumiem. Teraz, czy
twoja blizna bolała cię jeszcze kiedykolwiek w ciągu tego
roku, oprócz tego dnia, kiedy obudziełeś się latem?
- Nie. Ja... skąd pan wiedział, że obudziła mnie latem? -
zapytał zdumiony Harry
- Nie jesteś jedynym korespondentem Syriusza - odparł
Dumbledore - Też jestem z nim w kontakcie odkąd opuścić
Hogwart rok temu. To ja zaproponowałem mu grotę w górach jako
bezpieczne miejsce do ukrycia się.
Dumbledore wstał i zaczął przechadzać się w tę i z powrotem
za swoim biurkiem. Raz po raz dotykał koniuszkiem różdżki do
głowy, wyciągał z niej kolejną srebrną myśl i dodawał ją
do misy. Substancja w środku wirowała tak szybko, że Harry nie
mógł niczego odczytać; widział jedynie wir kolorów.
- Profesorze? - zaczął cicho po kilku minutach
Dumbledore przestał spacerować i spojrzał na Harrego.
- Przepraszam - powiedział cicho i usiadł na swoim miejscu.
- Czy... czy wie pan, dlaczego moja blizna mnie boli?
Przez chwilę Dumbledore uważnie wpatrywał się w Harrego i
wreszcie powiedział - Mam teorię, nic więcej... Myślę, że
twoja blizna cię boli, kiedy Lord Voldemort jest blisko ciebie
lub gdy czuje on wyjątkowo silną nienawiść.
- Ale... dlaczego?
- Ponieważ ty i on jesteście połączeni tą klątwa, która
nie podziałała - powiedział Dumbledore- To nie jest zwyczajna
blizna.
- A więc myśli pan... ten sen... to się naprawdę zdarzyło?
- To jest możliwe - odparł Dumbledore - Powiedziałbym
prawdopodobne. Harry... widziałeś Voldemorta?
- Nie - powiedział Harry - Tylko tył jego krzesła. Ale... tam
nie powinno być nic do zobaczenia, prawda? To znaczy, on
przecież nie ma ciała, prawda? Ale... ale jak w takim razie
mógł trzymać różdżkę? - zapytał powoli Harry
- Faktycznie, jak? - mruknął Dumbledore - Jak...
Ani Dumbledore ani Harry przez chwilę się nie odzywał.
Dumbledore patrzył się w daleki kąt pokoju, co i raz dodając
nową lśniącą myśl do misy.
- Profesorze, - powiedział wreszcie Harry - czy myśli pan, że
on staje się silniejszy?
- Voldemort? - zapytał Dumbledore, spoglądając na Harrego znad
misy. Było to jedno z tych charakterystycznych, przeszywających
spojrzeń, jakie Dumbledore czasami posyłał Harremu, i przy
którym Harry zawsze miał wrażenie, że Dumbledore prześwietla
go w sposób, w jaki nawet magiczne oko Moody'ego nie było w
stanie - Po raz kolejny, Harry, mogę powiedzieć tylko to, co
podejrzewam.
Dumbledore westchnął i wyglądał przy tym jeszcze starzej niż
wcześniej.
- Lata, w których Voldemort był u szczytu potęgi - zaczął -
były zaznaczone zaginięciami. Teraz Berta Jorkins zniknęła
bez śladu w miejscu, gdzie wiadomo, że Voldemort był ostatnio.
Pan Crouch również zniknął... dokładnie w tych ziemiach.
Było też trzecie zniknięcie, do którego Ministerstwo, mówię
to z przykrością, nie przywiązuje najmniejszej wagi, ponieważ
dotyczy Mugola. Nazywał się Frank Bryce, mieszkał w wiosce,
gdzie dorastał ojciec Voldemorta, i nikt nie widział go od
sierpnia. Widzisz, czytam mugolskie gazety, w przeciwieństwie do
większości moich kolegów z Ministerstwa.
Dumbledore spojrzał na Harrego bardzo poważnie - Te zaginięcia
wydają się być połączone. Ministerstwo się nie zgadza...
jak pewnie słyszałeś, czekając przed moim gabinetem.
Harry kiwnął głową. Znowu zapadła cisza. Dumbledore co i raz
umieszczał kolejną myśl w misie. Harry pomyślał, że
powinien już iść, ale ciekawość trzymała go na miejscu.
- Profesorze? - zaczął znowu
- Tak, Harry? - powiedział Dumbledore
- Ee... czy mógłbym o coś zapytać... o ten sąd, w którym
byłem... w tym Pensieve?
- Mógłbyś - odparł Dumbledore ciężko - Kiedyś dość
często tam bywałem, ale niektóre procesy wracają do mnie
wyraźniej niż inne... szczególnie teraz...
- Ten... ten proces, w którym mnie pan znalazł... ten z synem
Croucha... czy oni mówili o rodzicach Nevilla?
Dumbledore posłał Harremu bardzo ostre spojrzenie.
- Czy Neville nigdy nie powiedział ci, dlaczego wychowuje go
babcia? - zapytał
Harry pokręcił głową, zastanawiając się, dlaczego, podczas
swojej czteroletniej znajomości z Nevillem, nigdy nie przyszło
mu do głowy go o to spytać.
- Tak, oni mówili o rodzicach Nevilla - powiedział Dumbledore -
Jego ojciec, Frank, był aurorem tak jak profesor Moody.
Torturowano jego i jego żonę, żeby wydobyć z nich informacje
o miejscu pobytu Voldemorta, tak jak słyszałeś.
- Oni nie żyją? - zapytał cicho Harry
- Nie - odparł Dumbledore tak gorzkim głosem, jakiego Harry
jeszcze nigdy wcześniej nie słyszał - Są chorzy umysłowo.
Znajdują się w Szpitalu Magicznych Dolegliwości i Zranień w
St Mungo. Myślę, że Neville czasem ich odwiedza, ze swoją
babcią. Nie poznają go.
Harry siedział tam, zszokowany. Nie wiedział... nigdy, przez
całe cztery lata, nie zadał sobie trudu, żeby się
dowiedzieć...
- Longbottomowie byli bardzo popularni - ciągnął Dumbledore -
Zaatakowano ich już po upadku Voldemorta, kiedy wszyscy
myśleli, że jest już bezpiecznie. Ten atak wywołał furię,
jakiej nie widziano nigdy wcześniej. Ministerstwo działało pod
wielką presją, by złapać sprawców. Na nieszczęście,
zeznania Longbottomów były... zważywszy na ich stan... niezbyt
wiarygodne.
- W takim razie syn Croucha mógł być niewinny? - zapytał
powoli Harry
Dumbledore potrząsnął głową - Co do tego, nie mam pojęcia.
Harry siedział cicho przez chwilę, obserwując zawartość
misy. W głowie siedziały mu jeszcze dwa pytania... ale
dotyczyły winy żywych ludzi...
- Ee... - wydusił - Pan Bagman...
- ...od tamtej pory nigdy nie został oskarżony o jakiekolwiek
kontakty z Czarną Stroną - dokończył spokojnie Dumbledore
- Jasne - powiedział natychmiast Harry, znowu spoglądając na
substancję w misie, która wirowała teraz nieco wolniej, gdy
Dumbledore przestał dodawać nowe myśli - I... ee...
Ale Pensieve zadał pytanie za niego. Na powierzchni
znowu unosiła się twarz Snape'a. Dumbledore zerknął na nią,
a potem z powrotem na Harrego.
- Tak samo profesor Snape - powiedział
Harry spojrzał w jasnoniebieskie oczy Dumbledore'a i pytanie,
które naprawdę chciał zadać wyszło mu z ust, zanim zdążył
się powstrzymać - Co sprawiło, że pan myślał, że on
naprawdę przestał służyć Voldemortowi, profesorze?
Dumbledore posłał mu znacznie dłuższe spojrzenie i wreszcie
odezwał się - To, Harry, jest sprawa między mną a profesorem
Snape'em.
Harry wiedział, że rozmowa jest skończona; Dumbledore nie
wyglądał na obrażonego, ale ton jego głosu podpowiedział
Harremu, że powinien już iść. Wstał, a wraz z nim
Dumbledore.
- Harry - powiedział, kiedy Harry dotarł do drzwi - Proszę,
nie mów nikomu o rodzicach Nevilla. On ma prawo powiedzieć
innym, kiedy będzie na to gotowy.
- Dobrze, profesorze - odparł Harry, odwracając się do
wyjścia
- I...-
Harry odwrócił się.
Dumbledore stał nad biurkiem, z twarzą oświetloną srebrną
poświatą substancji w misie, wyglądając starzej niż
kiedykolwiek. Przez chwilę przyglądał się Harremu i wreszcie
powiedział - Powodzenia w trzecim zadaniu.



Stopka();




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
harryp28
harryp16
Darmowa wyszukiwarka styl HARRYPOTTER
harryp26
harryp22
harryp06
harryp01
harryp21
harryp05
harryp23
harryp31
harryp02
harryp37
harryp24
harryp14
harryp19
harryp15
harryp25

więcej podobnych podstron