Ideologia socjalistyczna od jej powstania w początkach XIX wieku, aż do dnia
dzisiejszego przeszła długa ewolucję. Od obrony praw proletariatu, przez idee światowej
rewolucji do propagowania małżeństw homoseksualnych i zabijania dzieci nienarodzonych
droga co prawda daleka, lecz pryncypia myślicieli socjalistycznych pozostają wciąż te same.
Za największe zło tego świata uważają szeroko rozumianą nierówność społeczną, z którą
walczą wszystkimi sposobami i na wszystkich polach, a że prawie zawsze ze skutkiem
odwrotnym do zamierzonego to już inna historia.
W 1973 w Chile doszło do wojskowego zamachu stanu, na czele którego stał
prawicowy generał Augusto Pinochet. Do dziś lewica wszelkiej maści przy byle okazji
przypomina o krwawym dyktatorze, którego rządy były dla Chilijczyków piekłem na ziemi.
Jakie są tym czasem fakty? Obalony w wyniku zamachu lewicowy prezydent Salvador
Allende doprowadził kraj na skraj przepaści, głownie w wyniku socjalistycznych reform:
ograniczenia wolnego rynku, nacjonalizacji fabryk i majątków ziemskich. W tradycyjnie
bogatym w żywność państwie, głodni ludzie wychodzili na ulice dudniąc o bruk pustymi
garnkami. Reformy socjalistyczne wywołały załamanie społeczeństwa, głód i 750 proc.
hiperinflację, zamiast obiecywanego raju na ziemi. Przewrót Pinocheta był dla jego rodaków
wybawieniem od śmierci głodowej, szczególnie jeśli chodzi o liberalne reformy jakie pod
jego rządami wprowadziła grupa ekonomistów wykształcona w Chicago, w szkole profesora
Miltona Friedmana. Przywrócono w gospodarce mechanizmy wolnorynkowe, co przyniosło
niesłychane sukcesy. W ciągu 15 lat wzrost produkcji rolnej wyniósł 500 proc., eksport
wzrósł czterokrotnie, a dochód narodowy rósł w tempie 10 proc. Co warte podkreślenia w
1975 roku, a więc w dwa lata po zamachu, odbyło się referendum, w którym rząd generała i
będące jego dziełem przeobrażenia poparło ponad 70 proc. społeczeństwa. Pinochet oddał
dobrowolnie władzę w 1990 roku, a dzięki jego reformom Chile stanowi do dziś jeden z
najbogatszych i najlepiej rozwijających się krajów Ameryki Południowej.
Wraz z rozpadem w 1991 roku Związku Radzieckiego, swoją niepodległość odzyskała
miedzy innymi Estonia, mały kraj nad Bałtykiem, zamieszkały przez niewiele ponad 1,3
miliona ludności. Warunki w jakich przyszło jej zaczynać wydawały się nie do
przezwyciężenia. Pięćdziesiąt lat centralnie sterowanej gospodarki pozostawiło po sobie
inflacje na poziomie ponad 1000 proc., 30 proc. spadek gospodarczy, 40 proc. bezrobocie
oraz reglamentacje podstawowych artykułów spożywczych. Mart Laar, który w 1992 roku
objął urząd premiera stanął przed poważnym dylematem, którą drogą poprowadzić estońską gospodarkę. Zdecydował się na wolnorynkowe rozwiązania prezentowane przez
wspomnianego już profesora Miltona Friedmana. Sprywatyzowano 90 proc. państwowych
przedsiębiorstw, wprowadzono bardzo niski podatek dochodowy oraz zerowy podatek od
inwestycji. Wraz z likwidacją wielu socjalistycznych funkcji państwa, ograniczono także
aparat administracyjny, co wyeliminowało z kolei w dużej mierze korupcję. Przeciwnicy
reform, przyzwyczajeni do modelu centralizacji, zapowiadali nieuchronny krach gospodarki.
Nic takiego jednak nie nastąpiło, wręcz przeciwnie Estonia weszła na drogę stabilnego
rozwoju gospodarczego, po której kroczy do dnia dzisiejszego, będąc dziś najbardziej
przyjaznym przedsiębiorczości krajem Unii Europejskiej. To kolejny przykład, że z
nierównością społeczną i ubóstwem nie można walczyć poprzez rozbudowywanie instytucji
państwa świadczącego, na które łożą pieniądze najlepiej zarabiający. Socjaliści chcą karać
najbardziej przedsiębiorcze jednostki wysokimi podatkami, które potem w większości
przejada urzędniczy moloch, i tak nie rozwiązując podstawowych problemów społecznych. W
Estonii państwo zamiast okradać przedsiębiorców z uczciwie zarobionych pieniędzy,
pozwoliło im więcej inwestować i zatrudniać kolejnych pracowników, przez co najlepiej jak
mogło przysłużyło się całemu społeczeństwu.
Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej gwarantuje nam szeroko rozumianą wolność,
między innymi wolność gospodarczą. A jak do tego ma się praktyka, w której państwo
zabiera Nam ponad połowę zarabianych pieniędzy? Gdy bez pytania nas o zdanie zabiera
część naszych zarobków na ubezpieczenia społeczne, a potem każe przez kilka miesięcy
czekać na swoją kolej u lekarza specjalisty. Gdy rodzice posyłające swoje dzieci do szkół
prywatnych i tak muszą finansować ze swoich podatków edukacje nie swoich dzieci w
szkołach publicznych. Gdy wreszcie ulegając presji związków zawodowych, państwo dopłaca
z naszych podatków do nieopłacalnych przedsiębiorstw, oraz finansuje ciepłe posady dla
partyjnych notabli w radach nadzorczych spółek skarbu państwa. Jako obywatele jedynie raz
na cztery lata dysponujemy mechanizmem wolnorynkowym, gdy wrzucając kartkę do urny
wyborczej możemy wybrać to co my chcemy. A potem i tak wychodzi zawsze tak samo. Czy
jednak musi tak być? Skoro udało się innym, dlaczego miałoby się nie udać nam?
PK