Siderek12 Tom I Część I Rozdział 2


Rozdział 2
W DOMU POMOCY SPOAECZNEJ
1
W nocy nawiedził go sen, który nie miał nic wspólnego z osobą dziedzica i historią
Czarnoboru. O ile z czymkolwiek miał coś wspólnego. Tak przynajmniej wydawało się
Markowi, który znajdował się w tym śnie w jakimś budynku. Prawdopodobnie mogła to być
rezydencja dziedzica, ale sądząc po stanie nie zasługiwała na to. Pierwsza myśl zaskoczyła
Marka, który nie wiedział co się wokoło dzieje. Wędrował między pokojami. Niektóre były
pootwierane, dlatego mógł zajrzeć do środka.
Każdy z pokoi był praktycznie niepodobny do pokoju. Istna rudera, potworny bałagan,
odrażający zapach, który przywodził na myśl rozkładające się ciała oraz wiele innych
rzeczy nie mających ze sobą powiązania...
Marek potrząsnął głową we śnie i ruszył dalej mijając kolejne pokoje już do nich nie
zaglądając. Hol, w którym się znajdował wydawał się nie mieć końca i to Marka
zafascynowało. Jednocześnie wydawało mu się to trochę dziwne i tajemnicze. Poczuł lekki
niepokój. W oddali ujrzał jakąś sylwetkę, która stała nieruchomo. Marek natychmiast
przyspieszył kroku i kiedy znalazł się wystarczająco blisko, tajemniczy nieznajomy
zniknął...
Marek potrząsnął głową po raz drugi. Kilka metrów przed sobą dostrzegł coś, co leżało na
ziemi. Zbliżył się w kierunku tej rzeczy i kiedy znalazł się tuż obok niej, ze zdziwieniem
zobaczył, że był to...
2
... zobaczył, że był to czarny płaszcz z kapturem i ten obraz przywiódł mu na myśl postać
dziedzica. Wzdrygnął się i sen natychmiast zniknął mu z oczu.
Po kilku sekundach zerwał się z łóżka ciężko dysząc i będąc od stóp do głów zlanym
potem. Zdusił krzyk. Po chwili uświadomił sobie, że znajduje się we własnym pokoju.
Odetchnął z ulgą, chociaż wrażenie po śnie pozostało i było to bardzo wyrazne wrażenie...
3
Odwrócił głowę w stronę okna i doznał kolejnego szoku, przez co wylądował na ziemi.
Po drugiej stronie okna dostrzegł twarz. Wielką, czerwoną twarz z ziejącymi czernią
pustymi oczodołami. Twarz, która wykrzywiła usta w grymasie uśmiechu, na którego widok
ciarki przebiegły Markowi po plecach. Twarz po chwili zmieniła się i to chyba na gorsze.
Teraz chłopak zauważył szczerzącą zęby czaszkę. Jednocześnie usłyszał w swojej głowie
głos: BDZIESZ PRZEKLTY, po czym czaszka zniknęła i zapadła grobowa cisza.
Markowi udało się powstrzymać kolejny krzyk.
Po kilku minutach wstał z ziemi i z łopoczącym sercem, które sprawiało wrażenie
przestraszonego i które chciało się za wszelką cenę wydostać na zewnątrz. Położył się z
powrotem do łóżka.
Leżał przez kilka minut wpatrując się w sufit skąpany w świetle księżyca, które wpadało
do jego pokoju przez okno.
Dziesięć minut pózniej już spał...
Zasnął bez problemu i tym razem przespał resztę nocy bez przykrych doświadczeń.
4
Obudził się wypoczęty, ale od razu odczuł, że jego ciało drży. Sam nie wiedział co było
tego powodem i myślał tak przez kilka minut. Jednak po jakimś czasie - chyba czternastu
bądz piętnastu minutach poczuł na ciele drobne zmiany. Dwa miejsca pulsowały ciepłem -
prawy nadgarstek i lewe kolano. Chcąc sprawdzić, co to było, odrzucił kołdrę i opuścił nogi
na ziemię.
Dostał kolejnego szoku, kiedy na wspomnianym kolanie dostrzegł znamię. Tak jakby ktoś
mu je zrobił, kiedy spał. Zastanowił go ten znak:
Marek chciał wiedzieć, co on oznacza i odruchowo spojrzał na rękę. Dostrzegł tam coś w
rodzaju jakiejś informacji, która brzmiała:
CHORE LATA MKI SI NIE KOCCZ, TYLKO
SAABOŚĆ CZAOWIEKA ULEGA TEJ SILE, KTÓRA NA
PITNAŚCIE SPOSOBÓW MOŻE GO ZNISZCZYĆ.
Te słowa były tak dziwne, że Marek w ogóle nie wiedział, co oznaczają, skąd pochodzą i
dlaczego ukazały się akurat jemu. No właśnie, dlaczego pokazały się jemu. A jeżeli już są,
to mogłyby być jakoś jaśniej sformułowane.
- To prawda - powiedział do siebie. - Jakie lata męki? Jakie chore?
Nie tylko pierwsza część wiadomości nie była dla niego jasna, ale w ogóle cała ta
pieprzona informacja. W dodatku to dziwne uczucie ciepła w tych miejscach dawało mu się
we znaki. Nie dość, że znamię i informacja się pokazały, to jeszcze nie wiedział, co
oznaczają. Zdenerwowało go to, ale w końcu musiał coś zrobić, żeby się dowiedzieć, co to
wszystko znaczy. W odpowiedzi na tę myśl Markowi ukazała się postać dziedzica. Chłopak
natychmiast przypomniał sobie, że musi odbyć dzisiaj wycieczkę do Domu Pomocy
Społecznej w celu poznania historii tajemniczego kapturnika.
5
Niecałe pół godziny pózniej Marek był gotowy do drogi. Wcześniej pośpiesznie zjadł
dwie kanapki z kiełbaską popijając sokiem pomarańczowym... Zabrał ze sobą ten sam
notatnik z wpiętym w niego długopisem i plik kartek, które skserował wczoraj w bibliotece.
Przed wyjściem jeszcze przeprowadził króciutką rozmowę z mamą. Tata poszedł do kolegi
na piwo. Mama chciała wiedzieć, gdzie Marek się wybiera. Chłopak zrobił wielkie oczy, ale
od razu odpowiedział, że idzie na ważną rozmowę do Domu Pomocy Społecznej. Kiedy to
mówił, zawiązywał buty. Mama spytała go, po co tam idzie, a Marek spojrzał jej w oczy i
rzekł:
- Nieważne
Po tych słowach wyszedł bez słowa z domu, pozostawiając mamę z tą odpowiedzią...
Teraz szedł przed siebie pewnie stawiając kroki. Znamię i informacja wciąż pulsowały
ciepłem, ale nie bolały go nawet przy dotyku. Na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech,
kiedy zbliżył się do ulicy Leśnej. Skręcił w lewo i skierował się prosto do Domu Pomocy
Społecznej.
Na miejsce dotarł po niespełna piętnastu minutach i nie zastanawiając się ani chwili dłużej
wszedł na teren budynku.
6
Po chwili znalazł się w dyżurce, gdzie najczęściej przesiadywała jego ciocia. Teraz jednak
jej tam nie zastał. Dyżurka była pusta. Chwilę tak postał w wejściu, po czym wszedł do
środka i usiadł na fotelu usytuowanym po jego prawej stronie. Po chwili usłyszał kroki i
stwierdził, że widocznie ktoś idzie. To prawda, w dyżurce pojawiła się jego ciocia, która
weszła tak szybko, że nie zauważyła siedzącego obok Marka. Dostrzegła go dopiero po tym,
jak usiadła za biurkiem.
- Ooo ...kogo ja widzę - rzekła natychmiast. - Siedzisz tak cicho
- Chciałem sprawdzić, czy mnie zauważysz
- Zauważyłam, ale nie od razu - uśmiechnęła się ciocia.
- Ponieważ wparowałaś tu tak szybko. Nie myślałaś o tym, że ktoś tu jest - wyjaśnił Marek.
- Racja - zgodziła się ciocia i nagle zmieniła temat. - długo tu siedzisz?
- Jakieś dwie minuty.
- Mhm ...co u ciebie słychać i co cię do nas sprowadza?
- Po staremu - orzekł Marek. - przyszedłem tu niezupełnie do was, ale do jednego z
pensjonariuszy.
Ciocia podniosła głowę znad jakiś dokumentów i szerzej otworzyła oczy.
- Do kogo? - spytała po chwili
- Chodzi mi o Wiktora Rolskiego - powiedział Marek. - żyje jeszcze?
- Jeszcze żyje - odparła ciocia - ale jest w kiepskim stanie
- To dobrze, do niego dzisiaj przyszedłem i powiedz mi w jakim pokoju leży?
- W pokoju numer 16. A mogę wiedzieć po co?
- Podobno zna historię dziedzica - Marek wstał i zbliżył się do drzwi dyżurki.
- Kogo?
- Dziedzica - rzekł Marek. - Ale nie będę ci teraz tłumaczył, bo sam niewiele o nim wiem.
Dlatego przyszedłem do pana Wiktora.
Po tych słowach wyszedł z dyżurki pozostawiając ciocię bez odpowiedzi i udał się do
pokoju, w którym leżał Wiktor Rolski. Do pokoju numer 16. Przechodząc koło kuchni
spotkał Weronikę, z którą przywitał się podnosząc w jej kierunku dłoń. Koleżanka
odpowiedziała uśmiechem i zniknęła w kuchni.
Marek nie przerywając marszu wszedł do pomieszczenia, w którym znajdowały się dwie
czarne kanapy i duży czarny fotel. Jednak nie to Marka interesowało. Usiądzie sobie na
krześle obok łóżka pana Wiktora. Myśląc o tym ponownie poczuł ciepłe pulsowanie na
nadgarstku. Tylko na nadgarstku. Wiedziony ciekawością spojrzał na nie i ze zdziwieniem
spostrzegł, że tajemnicza informacja płonie. Widział to na własne oczy. Jego dłoń w ogniu,
który nie parzył. W łóżku było chyba to samo, ale widocznie tego nie zauważyłem,
pomyślał i zaczął wchodzić po schodach.
Znalazłszy się na górze skierował się prosto do pokoju 16 umiejscowionego po lewej
stronie...
Wewnątrz panowała cisza. W pokoju znajdowały się trzy łóżka. Dwa przy drzwiach, a
trzecie, na którym leżał pan Wiktor stało przy oknie w głębi pokoju. Marek zbliżył się do
starca i usiadł na krześle. Chwilę mu się przyglądał, po czym odezwał się dosyć niepewnie:
- Dzień dobry.
Nic. Cisza. Marek westchnął i powtórzył, tym razem odrobinę głośniej:
- Dzień dobry.
Pan Wiktor lekko drgnął i po chwili obrócił głowę w stronę Marka. Miał podpuchniętą
twarz. Marek zauważył, że to jego ostatnie godziny życia.
- Mam na imię Marek - przedstawił się chłopak. - A pan jest z pewnością osobą, do której
mam dzisiaj ważną sprawę.
Staruszek przyjrzał mu się uważnie i rzekł. Widać, że jego życie zostało naznaczone
cierpieniem i w tym wieku, w jakim był obecnie przychodziło mu to już z trudnością.
Raczej to co mówił było bełkotem, ale na szczęście jeszcze zrozumiałym.
- Ty masz sprawę do mnie.
Wyciągnął dłoń w kierunku Marka, który od razu pojął o co chodzi i także wyciągnął
swoją. Pan Wiktor chwycił ją w okolicy nadgarstka i wzmacniając uścisk, niemal
wykrzyknął. Na ten głos Markowi ciarki przebiegły po plecach:
- JESTEŚ PRZEKLTY?!
Marek nie bał się starca, ale drgnął. Zaraz potem odpowiedział na pytanie:
- Miałem sen i dowiedziałem się o tym. W nocy jakiś głos powiedział mi, że będę przeklęty.
Starzec zmierzył go poważnym wzrokiem.
- Strzeż się, bo to nie są żarty - orzekł starzec swoim bełkotliwym głosem.
- Co pan chce przez to powiedzieć?
- Że czeka cię ciężkie zadanie. Prawdopodobnie chodzi o dziedzica.
- Skąd pan wie?
Staruszek puścił dłoń Marka i odpowiedział:
- Widzę to po twoich oczach - po czym nagle zmienił ton głosu na nieco spokojniejszy. - I
chyba z tym do mnie przyszedłeś?
Marek odchrząknął i pewnie odpowiedział na pytanie pensjonariusza:
- Słyszałem, że zna pan jego historię.
Pan Wiktor rzekł:
- To prawda. Znam, ale nie wiem, czy dobrze. Boję się, że coś pokręcę albo przeoczę.
- To już jest najmniejszy problem.
Starzec przyjrzał mu się ponownie.
- Jeżeli chcesz poznać tą historię, to ją opowiem.
- Będę panu wdzięczny.
Starzec spojrzał w sufit i tak leżąc zaczął opowiadać:
- Wszystko zaczęło się około roku 1716, kiedy na świat przyszedł chłopiec, który otrzymał
imię po ojcu. Tylko niestety nie pamiętam jak ono brzmiało. Jedynie co pozostało w mojej
pamięci to nazwisko tego chłopca...
- Wolski? - przerwał mu Marek
- Tak - stwierdził pan Wiktor - chłopiec nazywał się Jakoś Tam Wolski i żył na uboczu. Inne
dzieciaki, które przypadkowo go zobaczyły uważały, że ma potwornie zdeformowaną twarz.
Raz się rozpłakał, kiedy zaczęli się z niego wyśmiewać. Po tym incydencie na dobre
zamknął się w sobie. Obiecał im, że w przyszłości się zemści za to, że potraktowali go jak
nikogo. Jak nic. W momencie, kiedy siedział w domu, zaczął spisywać swój dziennik na
kartach jakichś pergaminów. Opisał w nim swoje uczucia i życie - tu przerwał i spojrzał na
Marka. - Czytałem te pergaminy i ukryłem je gdzieś, ale do tego dojdziemy pózniej. Na
razie chciałbym ci przekazać możliwie najwięcej informacji pobieżnych, ponieważ w
pergaminach opisane jest to bardziej szczegółowo.
- Rozumiem - rzekł chłopak.
Staruszek poczęstował go uśmiechem. Marek widział, że także uśmiechanie przychodzi
mu z trudnością, ale słuchał dalej.
- Wcześniej w osadzie, gdzie żył młody dziedzic, zaistniał incydent z pewnym starcem,
który zwał się Orius i który uratował życie pewnej dziewczynce, wyciągając ją ze studni.
Jeszcze wcześniej, przed przybyciem tej osady w Czarnoborze panowała zaraza...
Marek, mimo, że już o tym wczoraj czytał, nie odzywał się, tylko słuchał starca. Zaufał mu
i zrozumiał, że starzec musiał jakoś zacząć. Miał nadzieję, że pan Wiktor za kilka minut
przejdzie do konkretów.
- ... ten Orius się nią zaopiekował, ale po jakimś czasie zaczął odczuwać skutki swojej
dziwnej wyprawy - pensjonariusz mówił dalej.  Potem, po jakimś czasie umarł...
Marek wyciągnął długopis i swój notatnik. Po chwili starzec przeszedł do konkretów,
przez co Marek ze zdziwienia szerzej otworzył oczy.
- ... Dziedzic urodził się i żył w ubogich warunkach. Sam poród trwał dobre pięć godzin, a
matka była po nim wyczerpana. Ojciec chłopca cały czas czuwał przy żonie, kiedy ich
pociecha przychodziła na świat. Sam nawet odcinał pępowinę i był tym bardzo przejęty.
Dziecko zostało przekazane w ręce matki, której mina natychmiast spoważniała, kiedy
spojrzała na twarz synka. Dziecko miało potwornie zdeformowaną buzię. Mocno płakało.
Matka delikatnie je przytuliła i jej głowę nawiedziła przerażająca myśl, że to może nie jest
człowiek. Że zamiast dziecka urodziła potwora. Świadczyła o tym twarz synka...
Marek starał się to jakoś najprościej zapisać, ponieważ pózniej mogłoby mu się to przydać.
Wiedział, że kolejny element łamigłówki trafia na swoje miejsce. Po opowieści starca
będzie mu łatwiej zidentyfikować postać dziedzica.
- ... Minęło sześć lat - starzec kontynuował swój monolog. - A młody dziedzic zaprzyjaznił
się z niektórymi dziećmi. Chodził w stalowej masce, dlatego jego przyjaciele nie widzieli
jego prawdziwej twarzy. Kilka razy próbowali mu ją zdjąć, ale dziedzic na czas umykał
wścibskim chłopakom. Jednak niedługo to trwało. Nadszedł dzień upokorzenia. Z
zaskoczenia koledzy zaszli go od tyłu i ściągnęli maskę, która zakrywała jego oszpeconą
twarz. Chłopak odwrócił głowę i wtedy koledzy ryknęli śmiechem. Młody dziedzic z
napływającymi do oczu łzami powiedział im, że nie zasłużyli na jego przyjazń, i że tylko
potrafią zdołować człowieka, wyśmiewać się z niego. Nie mówiąc już o dokuczaniu.
Ostatnie słowa sprawiły, że kolesie przestali się śmiać i spoważnieli. Dziedzic wyrwał
jednemu z nich swoją maskę i zaczął biec do domu. Chłopaki za jego plecami krzyknęli, że
nie wiedzieli, że tak odbierze ich żart. Dziedzic zgasił ich kwestią, że mało brakowało, a
nazwaliby go "zdeformowanym potworem", i żeby się od niego odczepili. Koledzy wołali
za nim i przepraszali, ale młody dziedzic biegł do domu z twarzą zalaną łzami i miał
głęboko w dupie ich przeprosiny. Ostatnie słowa jakie skierował w ich kierunku brzmiały:
<< - Dajcie mi wreszcie święty spokój i znajdzcie sobie inna kukłę do poszturchiwania.
Obiecuje wam, że w przyszłości zemszczę się na was. Obiecuję >>.
Starzec na chwilę przerwał i spojrzał na Marka, który intensywnie starał się zanotować
każde słowo, albo widocznie próbował. Chyba, że notował skrótami. Po krótkiej chwili
przerwał jednak pisanie i spojrzał na pana Wiktora. Staruszek miał w oczach łzy. Marek
widząc to, zapytał:
- Dlaczego pan płacze?
Pan Wiktor nie odpowiedział od razu. Przetarł wierzchem dłoni łzy z twarzy i dopiero po
tym jak to uczynił, odezwał się. Teraz miał łamliwy głos, ale mimo to Marek wciąż go
rozumiał:
- To przez tą historię Marku. Mimo, że dziedzic wymordował każdego po kolei, to jego
dzieciństwo było smutne. Od momentu, kiedy został upokorzony przez kolegów, zamknął
się w sobie i zaczął pisać pamiętnik, który czytałem (chociaż przyznam, że nie wiem jak
wpadł w moje ręce). Uważam jednak, że jest to mało ważne. Najważniejsze jest to, że
pamiętam jeszcze, gdzie go ukryłem. Albo chyba pamiętam.
Ponownie odchrząknął i kontynuował swoją myśl:
- Słowa w pamiętniku są przepiękne i wiem, że dziedzic pisał je z całego serca. Niektóre
zdania to prawdziwe wyciskacze łez. Przyznam Marku, że dziedzic wiedział, o czym pisze.
Zamykając się w sobie starał się spisać swoje przeżycia w jak najdrobniejszych szczegółach
i chwała mu za to, że powstały te zapiski. Tylko dlatego, że mogą je poznać rzesze ludzi nie
tylko w Czarnoborze.
- Mówi pan - odezwał się Marek, - że dzieciństwo dziedzica było smutne, ale dlaczego
zaczął mordować?
- Już wspomniałem o tym wcześniej - stwierdził staruszek i odwrócił wzrok od Marka. -
Został upokorzony przez kolegów i obiecał im zemstę.
- Aha - przytaknął Marek.
- Tylko zamiast zemścić się na tych kolegach zemścił się na wszystkich mieszkańcach
osady.
- A czy w swoim dzieciństwie, mimo, że miał oszpeconą twarz znalazł jakąś miłość?
Starzec chwilę się zastanawiał.
- Była taka jedna - odezwał się nagle, - która nie wierzyła, żeby dziedzic mógł być w taki
sposób potraktowany. Przychodziła do niego bardzo często i rozmawiała o uczuciach. Także
widziała jego twarz, ale nie śmiała się z niego. Wręcz przeciwnie - współczuła mu, że
urodził się takim, a nie innym.
- Domyślam się, że pózniej się z nią ożenił - rzucił Marek.
- Masz rację Marku, wziął z nią ślub - orzekł starzec, - ale został ponownie upokorzony i
jeszcze bardziej oszpecony...
- Jak to! - zdziwił się Marek.
- Kilka dni po ślubie został potwornie poparzony tak samo jak jego żona. Domek, w którym
przebywali został podpalony.
- Jezusie Przenajświętszy - Marek wypowiedział te słowa zupełnie nieświadomie.
- No właśnie - powiedział pan Wiktor. - On przeżył, ale jego żona zginęła na miejscu, a on,
mimo, że potwornie poparzony przeżył i od tego momentu zaczął chodzić w czarnym
płaszczu z dużym kapturem.
- Jeszcze jedno - rzekł Marek. - Jak był sobie w tym swoim nowym ubranku, podobno
zaczął się zachowywać dziwnie. Wiadomo, że mordował. Chciał się zemścić, ale po
incydencie w domku i utracie żony miał jakąś siłę. Stał się silniejszy?
- Wyczytałem też wzmianki o tym w jego pamiętniku i już nie bardzo pamiętam, czy tak
było, czy nie. Przyczyną jest prawdopodobnie moja starość i krótka pamięć. Jestem już
bardzo zmęczony.
- Rozumiem - orzekł Marek. - Ale mogę zadać ostatnie dwa pytania.
- Chyba tak.
- Pierwsze pytanie brzmi: Gdzie mogę znalezć ten pamiętnik?
- W północnej części wsi, albo południowej... Nie pamiętam. Wiem tylko, że był tam właz
prowadzący do jakiś korytarzy. Jeżeli tam nie znajdziesz, to powinien być gdzie indziej.
Jednak nie pamiętam, żebym ukrył go gdzieś indziej. Jeżeli tak, to są prawdopodobnie w
tych korytarzach.
- Rozumiem - uśmiechnął się Marek. - A to? - Marek wstał z krzesła pokazując starcowi
znamię na kolanie i tajemniczą informację na nadgarstku. - Co to oznacza?
- Znamię na kolanie oznacza "przeklęty" - rzekł starzec i uczynił to natychmiast. - Jeżeli
chcesz się tego pozbyć, to musisz poznać nie tylko historię dziedzica, ale wszystko co jest z
nim związane. Musisz to zrobić w ciągu tygodnia. W przeciwnym razie będziesz w stanie
popełnić samobójstwo, robiąc to zupełnie nieświadomie. Radzę ci ostro wziąć się za
szukanie informacji. Jeżeli chodzi o słowa na nadgarstku powiem tyle, że prawdopodobnie
to część jakiegoś ostrzeżenia, ale nie bardzo wiem, co mogłoby to oznaczać. To tylko moje
przypuszczenia.
- Rozumiem - powiedział Marek i nagle przypomniało mu się, że ma w kieszeni plik kartek,
który bibliotekarka skserowała mu w bibliotece. - jeszcze jedno panie Wiktorze.
- Tak?
Marek wyciągnął plik kartek z kieszeni i rzekł:
- A to?
Starzec przyjrzał mu się i stwierdził:
- To moje pismo. Nie musisz tego rozszyfrowywać, bo to jest historia dziedzica, którą
opisałem. Poznałeś ją przed chwilą, ale nie w szczegółach i nie musisz tego czytać. To jest
dokładnie to samo.
- Rozumiem - rzekł Marek odbierając plik kartek od starca. - To chyba wszystko czego się
chciałem dzisiaj dowiedzieć. Jak znajdę czas, to jutro pana odwiedzę, ale teraz muszę iść do
domu. Trochę zgłodniałem.
Starzec widząc jak chłopak zbliża się do drzwi pokoju odezwał się jeszcze:
- Marku? Cieszę się, że przyszedłeś.
Chłopak odwrócił głowę.
- Wiem  zakomunikował. - Ja też się cieszę, że kolejny element układanki trafił na swoje
miejsce i to dzięki panu. Dziękuję za to.
- W końcu komuś musiałem ją przekazać.
- To prawda - zauważył Marek. - Ale naprawdę muszę już iść. Odwiedzę pana jutro. Do
widzenia.
- Do widzenia - usłyszał za plecami, po czym wyszedł z pokoju.
Wracał do domu.
7
Resztę dnia poświęcił na przeanalizowanie wszystkiego, czego się już dowiedział,
począwszy od poznania historii Czarnoboru wyczytanej w bibliotece, a skończywszy na
rozmowie z panem Wiktorem.
Jasne były dla niego informacje związane z dziedzicem. Jego dzieciństwo, upokorzenie
przez kolegów, spisywanie pamiętnika, ślub i ponowne upokorzenie łącznie ze stratą żony.
To wszystko zaczęło się łączyć Markowi w logiczną całość, ale to jeszcze nie wszystko.
Będzie musiał odbyć wycieczkę do młyna i dworku. Może tam odnajdzie ważne ślady, które
uzupełnią już ciekawą historię. A tak poza tym musi jak najszybciej odnalezć ten pamiętnik
i poznać jego treść. Chce to wszystko zrobić w niespełna tydzień. A to tylko ze względu na
znamię na kolanie.
Przeklęty, pomyślał, po czym ciarki przeszły mu po plecach. Sam dzwięk tego słowa
przyprawia o gęsia skórkę, ale cóż... co zrobić - trzeba działać...
Z taką myślą pozostał do końca dnia.
Spokojnie leżąc w łóżku, usnął...
Spał jak kamień.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 3
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 5
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 4
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 8
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 7
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 6
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 1
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 9
Siderek12 Tom I Część III Rozdział 14
Siderek12 Tom I Część II Rozdział 11
Siderek12 Tom I Część III Rozdział 16
Siderek12 Tom I Część III Rozdział 13
Siderek12 Tom I Część III Rozdział 17
Siderek12 Tom I Część II Rozdział 10
Siderek12 Tom I Część III Rozdział 15
Siderek12 Tom I Część II Rozdział 12
Tom 2 Dom we mgle CZĘŚĆ I Rozdział 4
Tom 2 Dom we mgle CZĘŚĆ I Rozdział 3
Tom 2 Dom we mgle CZĘŚĆ I Rozdział 1

więcej podobnych podstron