CZŚĆ I
Marek poznaje prawdę o dziedzicu
"Bać się śmierci jest tym samym, co mieć
się za martwego nim nie będąc".
Sokrates
" Często przyczyną śmierci jest lęk
przed śmiercią".
Seneka Młodszy
Rozdział 1
W BIBLIOTECE
1
W drodze powrotnej wszyscy milczeli, zastanawiali się nad sensem opowieści, którą
przed kilkoma minutami poznali. W pewnym sensie to nie zdawali sobie sprawy z tego co
się tu kiedyś wydarzyło. Starali się objąć to myślami, jednak nie potrafili tego zrobić. Z
drugiej strony - gdyby mieli tego dokonać to wiedzieli, że nie dałoby to żadnego rezultatu.
Ich umysły muszą na razie ochłonąć, żeby racjonalnie skrytykować opowieść. Tylko co tu
krytykować, odezwał się wewnętrzny głos w głowie Marka?! Przecież wszystko jest jasne.
Czyż nie?! Czy, aby na pewno jest jasne? Nie, pomyślał Marek, jest jeszcze wiele
niewiadomych. Jedynym wyjściem będzie udanie się do biblioteki, żeby poczytać o historii
Czarnoboru i o dziedzicu. Zresztą, tylko to Marka interesowało. Chciał wiedzieć, skąd on
się wziął.
- Ciekawe, co by się stało gdyby zarządca zamordował rodzinę Wicińskich? - zastanawiał
się Marcin.
- Na przykład - rzekł Kamil. - zabiłby ich, a potem ulżyłby sobie.
Na twarzach grupy pojawił się uśmiech.
- Miałby przynajmniej towarzystwo - dokończył Kamil. - i nie musiałby biegać po piwnicy
z obrzyganym tyłkiem.
Dziewczyny wybuchnęły śmiechem.
- A to chyba nie jest przyjemne mieć zieloną ciapkę na portkach - ciągnął Kamil. - jak
myślicie - zwrócił się do dziewczyn. - pasowałoby go kiedyś odwiedzić. Chętnie bym się z
nim pobawił w chowanego.
Tym razem chłopcy zaczęli się śmiać.
- Ciekawe skąd bierzesz takie teksty - odezwał się Robert. Sądząc po jego stanie, nie mógł
już wytrzymać ze śmiechu. Dlatego trzymał się za brzuch.
Kamil posłał mu przenikliwe spojrzenie.
- Jak to skąd! - niemal wykrzyknął. - z głowy.
Ta kwestia wywołała u grupy kolejna erupcję śmiechu. Kamil spojrzał na nich z
niedowierzaniem i dokończył słowami:
- Cóż - czasami same do mnie przychodzą i mówią mi "dzień dobry Kamil", a potem każą
się wypuścić. Niektóre z nich twierdzą, że robi im się gorąco i muszą się przewietrzyć.
Nagle - zaraz po słowach kolegi zapadła tajemnicza cisza. Niebo już odrobinę poszarzało.
Marek energicznie obrócił głowę do tyłu i w takiej pozycji stał nieruchomo. W oddali
zauważył dziwną postać małej dziewczynki. Poczuł jak jego ciało ogarnia niepokój. Na
czole wystąpiły pierwsze krople potu, a na karku czuł lekkie mrowienie. yrenice
nieznacznie mu się rozszerzyły. Zupełnie nieświadomie szturchnął stojącego obok Marcina.
Kolega spojrzał w jego kierunku, a Marek uniósł już drżącą dłoń i wskazał na zjawę.
- Z-z-z-z... - wyjąkał z trudnością nie kończąc wyrazu. Jednak powtórzył ponownie. - z-z-z-
zobaczcie.
Wszyscy spojrzeli w kierunku, który wskazał im Marek. Natychmiast zesztywnieli. W tej
samej chwili doznali tego samego. Na ich czoła wystąpił pot, pojawiło się mrowienie i
zrenice się rozszerzyły.
- T-t-to chy-chyba Marta Wicińska - Marek starał się wypowiedzieć to bez zająknięcia.
Jednak strach okazał się silniejszy i nie udało mu się tego dokonać.
- Jesteś pewien? - zapytał drżącym głosem Sebastian.
- Jak najbardziej - odpowiedział Marek. Już się nie jąkał.
Duch uniósł głowę i odezwał się ochrypłym, dochodzącym z otchłani głosem:
- Pomóżcie mi.
Po tych słowach zjawa zniknęła, a okolicę ogarnął nieprzyjemny chłodny wiatr.
- Chodzmy już - pociągnęła ich Natalia. - boję się.
Wszyscy spojrzeli na nią z powątpiewaniem.
- Natalia ma rację - odpalił Filip. - też mam dość. Zbyt wiele wrażeń jak na jeden dzień.
Wystarczy.
Kiedy skończył głęboko westchnął, po czym bez słowa ruszył przed siebie. Grupa
przyglądała mu się z uwagą, lecz po kilku sekundach także skierowała się do domów po
chwili doganiając Filipa.
W głowie Marka pojawiły się ponure myśli. W większości dalej dotyczyły dziedzica, ale
chłopak miał wrażenie, że były odrobinę zamglone. Na plan pierwszy wysunęła się zjawa
Marty Wicińskiej. Ta myśl była tak świeża, że Marka ponownie przeszedł dreszcz. Co ona
chciała nam przekazać mówiąc "pomóżcie mi", zastanawiał się chłopak, o co jej w tej
chwili chodziło? Z tego co pamiętam z opowieści, to zarządca pochwalił się panu
Robertowi, że zabił jego córkę - Martę. Jednak nie było dalej wzmianki o tym, co zrobił z
ciałem. Podejrzewam, że po zamordowaniu wrzucił je gdzieś w krzaki i tak pozostawił.
Grupa skręciła w prawo, żeby po chwili się rozdzielić, udając się do swoich domów. Po
około pięciu minutach Marek znalazł się obok swojej furtki. Podał rękę Sebastianowi,
Robertowi, Marcinowi i Kamilowi, po czym bez słowa wszedł na podwórko. Bez namysłu,
zaraz jak zatrzasnął furtkę ruszył dalej przechodząc między dębem i ogrodem. Przy
drzwiach zatrzymał się jeszcze oglądając przez prawie ramię. Koledzy wciąż tam stali.
- Trzymaj się mistrzu - rzucił Robert, po czym ruszyli w swoich kierunkach.
- Na razie - odpowiedział Marek z uśmiechem na twarzy.
Nacisnął na klamkę i wszedł do budynku. Rozejrzał się wokoło zamykając za sobą drzwi i
nic nie mówiąc udał się do swojego pokoju. Miał wrażenie, że nie zmruży dzisiaj oczu przez
całą noc. To wyłącznie przez to, iż w domu panował jakiś inny nastrój. Chyba, że były to
takie jego chore przeczucia... Przecież to jest niemożliwe, żeby człowiek we własnym domu
czuł się dziwnie. Jakoś obco. Tak jakby to nie było miejsce dla niego i jakby reszta
domowników była w stosunku do niego wrogo nastawiona. Nie chciał się tak czuć. Chciał
być inaczej postrzegany, ale wrażenie jakiego doznał zamykając za sobą duże dębowe drzwi
wejściowe mu na to nie pozwoliło. Próbował to uczucie wyrzucić z pamięci, ale ono uparcie
powracało. Nie pozwalało się odepchnąć. Dlatego też Marek ciężko przełknął ślinę i padł
jak długi na łóżko, niemal natychmiast zasypiając...
Z początku sen, który go nawiedził był niewyrazny, ale po krótkiej chwili obraz zaczął się
wyostrzać. Jedyne co Marek z niego zapamiętał to liczne przeskoki. Odwiedził miedzy
innymi las, dworek dziedzica, młyn. Były to jedynie krótkie fragmenty poszczególnych
miejsc. Trwało to chwilę, dopóki w uszach nie usłyszał przerazliwego wampirycznego
chichotu. Marek wiedział do kogo należy i ta myśl sprawiła, że ujrzał przed oczami postać
dziedzica. Wszystko trwało ułamki sekund, po czym obraz zniknął...
Marek zerwał się z łóżka ciężko dysząc. Był blady jak ściana. Na zegarku było kilka
minut po godzinie czwartej rano. Chłopak podszedł do okna i głęboko westchnął. Nie było
ciemno. Zaczęło się przejaśniać, a on - o dziwo nie czuł się śpiący. Wręcz przeciwnie -
uczucie, którego doznał było wyrazne. Zdziwiło go to, że po tak niespokojnym śnie będzie
wypoczęty. Dzisiaj postanowił wybrać się do biblioteki, żeby odkryć historie Czarnoboru.
Był jej bardzo ciekawy. Chciał poznać w najdrobniejszych szczegółach przebieg wydarzeń
jakie miały miejsce, kiedy jego wieś się kształtowała. Jednak najważniejsze dla niego było
to, czy w tej historii pojawia się postać dziedzica i wzmianka o tym skąd on się wziął...
Westchnął głęboko i usiadł na łóżku. Nie wiedział co ma w tej chwili zrobić.
- Bibliotekę otwierają dopiero o siódmej - powiedział do siebie. - co ja będę robił do tej
pory?
Westchnął i udał się do łazienki. Poranna toaleta dobrze mu zrobi. Zamknął za sobą drzwi
i powoli podszedł do lustra... Stanął przed nim i przyjrzał się swojej sylwetce. Był młodym
mężczyzną średniego wzrostu. Po wakacjach zaczyna trzecią klasę gimnazjum i ten fakt z
niewiadomych przyczyn napawał go optymizmem i dumą. Na samą myśl o rozkręcających
się dopiero dwóch miesiącach laby, uśmiechnął się szeroko, a jego piwne, zaspane jeszcze
nieco oczy rozjaśniły się, patrząc na niego zza okularów. Odgarnął z twarzy burzę jasnych
włosów i odkręcił kran z zimną wodą...
Kilka minut pózniej wrócił do pokoju.
Ponownie spojrzał w okno i w tym samym momencie przypomniał sobie swój sen, z
którego przed chwilą się obudził. Jego uszy wypełniał znowu chichot dziedzica i tym razem
odbijał się (tak przynajmniej wydawało się Markowi) od ścian pokoju. Z każdą chwilą ton
szyderczego śmiechu wzrastał, aż do chwili kiedy chłopak niemal wykrzyknął:
- DOŚĆ!
Odgłos w uszach natychmiast zniknął, a Marka ogarnęło uczucie zwycięstwa, które
uzupełnił grymas szerokiego uśmiechu na twarzy. Odwrócił wzrok od okna i utkwił go
niemo w podłodze. Teraz, gdy chichot ucichł, Marek starał się uspokoić myśli. Początkowo
szło mu bez żadnych przeszkód, ale potem jego oddech stał się wolniejszy, a śmiech
dziedzica ponownie rozległ się w pokoju. Tym razem był dwa razy głośniejszy.
Marek przyłożył dłonie do uszu, zacisnął mocno zęby i możliwie najmocniej napiął
wszystkie mięśnie twarzy. Lecz to nie pomogło. Odgłos zdawał się nie reagować na starania
Marka i bez przerwy rozlegał się w uszach chłopaka.
- Nie, nie! - ponownie rzekł, ale tym razem jego głos lekko zadrżał. - nie chcę. Odejdz.
Nie pomogło. Chłopak spojrzał na zegarek, który wskazywał godzinę 04:58 i postanowił,
że powinien się przejść. Tak, pomyślał, spacer dobrze mi zrobi. Wyciągnął dłoń w stronę
biurka, jednak jego głowę rozświetliła pewna myśl, ale nie wiedział co ona mu przekazuje
przez chichot, który cały czas rozbrzmiewał echem w jego uszach. Przez tą chwilę lekko się
wzdrygnął, chociaż nie wiedział dlaczego to odczuł i cofnął się o krok w tył. Po chwili
głęboko odetchnął, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że chichot cały czas jest
słyszalny. Sięgnął po notes, czarny długopis, który wrzucił do kieszeni od spodni i bez
słowa wyszedł z pokoju. Po drugiej stronie drzwi panowała cisza. Marek starając się jej nie
zakłócać na palcach zszedł na dół i podszedł do drzwi wejściowych. Wyszedł na zewnątrz.
- Czarnobór - rzekł. - ciekawe co kryje ta nazwa?
Uśmiechnął się na tę myśl. Nawet się nie spodziewał, że w tym momencie w ogóle nie
myśli o śmiechu dziedzica. Całkowicie o nim zapomniał. Chyba, że mu się wydawało, a to
także było realną myślą. Marek bez zastanowienia ją odrzucił i pewnie ruszył w kierunku
parku, tylko sam nie wiedział po co kieruje się akurat tam. Z wiadomych przyczyn park był
miejscem, w którym można było przemyśleć kilka swoich spraw. Jednak Marek nie chciał
myśleć, przynajmniej na razie. Od natłoku myśli wprost zbierało mu się na wymioty i przez
chwilę miał wrażenie, że zwróci ostatnie jedzenie, które skonsumował wczoraj po południu,
zaraz przed wyjściem z paczką na opowieść babci. Właśnie zbliżał się do żelaznej bramy
(park znajdował się niedaleko jego domu i dlatego dotarł do niego dosyć szybko), kiedy
usłyszał jakieś szepty.
- No nie - powiedział zrezygnowanym tonem kręcąc głową na boki. - znowu.
Tu przerwał i głęboko westchnął...
- Dajcie mi wreszcie święty spokój.
Szepty ucichły. Nie trwało to jednak długo. Tym razem Marek usłyszał ponownie chichot
dziedzica. Lecz nie był to jedyny odgłos, który rozległ się w jego uszach. W tle bardzo
wyraznie usłyszał dwa słowa. I należały one do dziewczyny. Marek wiedział nawet do
kogo. <
> - głos odezwał się znowu, zupełnie jak echo odpowiadające na
krzyk, roznosząc go po okolicy we wszystkich kierunkach.
- Wiem, że cierpisz - rzekł do odległego w jego głowie o miliony kilometrów dzwięku,
który przypominał mu głos Wiktorii, chociaż nigdy w życiu go nie słyszał. - ale musisz
jeszcze trochę wytrzymać.
Usiadł na drewnianej ławce i spojrzał na zegarek, którego wskazówki skierowane były już
na godzinę 05:22. Mam prawie dwie godziny, pomyślał.
Po chwili poczuł się znowu senny i nie zwracając na nic uwagi zamknął oczy. Pogrążył się
w błogim, ale niespokojnym śnie. Właściwie... to nic mu się nie śniło. Trwał tak w tym
stanie dobre dwie godziny sprawiając wrażenie zahipnotyzowanego. Obudziła go pewna
kobieta, która położyła swoją dłoń na jego lewym ramieniu.
- Dobrze się czujesz, chłopcze? - w jej głosie zabrzmiała troska.
Marek niespokojnie otworzył oczy i przyjrzał jej się. Była to osoba w wieku może
pięćdziesięciu paru lat. Cechą charakterystyczną była bardzo duża sieć zmarszczek i
niewielki brązowy pieprzyk na prawym policzku. Na włosach upiętych w kok pojawiły się
pierwsze nici siwizny.
- Nie, nic takiego - odrzekł Marek. - dobrze się czuję. Tylko się trochę zdrzemnąłem. Nic
poza tym.
- To dobrze, ale ja myślałam...
- Zapewniam panią, że nic mi nie jest - przerwał jej Marek.
Kobieta uśmiechnęła się do niego i bez słowa odeszła w swoim kierunku. Natomiast
Marek spojrzał ponownie na zegarek. Słońce wychyliło się zza horyzontu i zmierzało
powoli do góry. Była godzina 07:30. Dobrze, pomyślał, pół godziny temu otworzyli
bibliotekę. Po chwili namysłu wstał i ruszył w kierunku bramy. Czuł się zadowolony tylko
dlatego, że głosy ucichły. Mógł wreszcie racjonalnie myśleć. Kiedy wyszedł z parku
energicznie obejrzał się za siebie i zszokowało go to co ujrzał. Kobieta, która go przed
chwilą obudziła stała dosłownie kilkadziesiąt metrów od niego, ale jej twarz stała się
zmatowiała przybierając kolor zielony. Włosy z siwymi pasemkami nie przypominały już
włosów. Mało tego, zaczęły wypadać. Kobieta uniosła swą pomarszczoną dłoń i machając
Markowi, rzekła ochrypłym, jakby dochodzącym z wnętrza ziemi głosem:
- Pomóż mi, Marku.
Po tych słowach rozpłynęła się w powietrzu zostawiając w miejscu, gdzie stała niewielką
mokrą plamę.
Skąd ona zna moje imię, pomyślał w duchu Marek, po czym skierował wzrok na swoje
ręce. Drżały i to napawało go niepokojem. Starał się zapomnieć o kobiecie i wyrzucić obraz
jej twarzy z głowy. Początkowo ta myśl nie dała się odsunąć. Uparcie do niego powracała.
Marek silnie potrząsnął głową na boki i ruszył dalej przed siebie. Natychmiast jego głowę
ponownie odwiedził chichot dziedzica, ale Marek bez problemu go wygonił. Uporządkował
myśli i zaraz, tylko pozbył się wizji kobiety w parku i śmiechu dziedzica, poczuł się lepiej.
Niepokój zniknął, a przed jego oczami zaczął się malować duży monumentalny budynek z
szerokimi schodami, przed którymi po chwili się pojawił. Głęboko westchnął wchodząc po
nich na górę. Chwilę się zawahał, ale ponownie potrząsnął głową i wszedł do środka.
Wewnątrz panowała cisza. Marek energicznie obrócił się na lewej pięcie i skierował się w
kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. W holu, przez który szedł spotkał
niewielu czytelników. W ogóle go to nie obchodziło. W suficie umieszczone były niewielkie
lampki neonowe świecące bladym światłem. Zbliżył się do tablicy ogłoszeniowej, ale to
tylko ze względu na kolorowe ogłoszenie. Treść na kartce głosiła:
" Wszystkich serdecznie zapraszam
na konkurs rysunkowy, polegający na
zilustrowaniu fragmentu powieści (może
być jeden rozdział lub jedna scena w nim
umieszczona. Wybór książki pozostawiam
czytelnikom. Przewidywana nagroda dla zwycięzcy
to okrągłe 300 zł. Zgłoszenia prosimy składać do
12 lipca br.
Dyrektor Biblioteki
Tadeusz Kotuń".
Ciekawe, myślał Marek, trzy bańki za jeden rysunek. Nie spodziewałem się tego.
Głęboko westchnął, odwrócił w lewo i dalej ruszył przed siebie, wprost do czytelni. Dotarł
do niej bardzo szybko. Na drzwiach widniał napis: BIBLIOTEKA GAÓWNA, a nieco niżej:
CZYTELNIA. Zbliżył się do szklanych drzwi.
- Prosimy o ciszę! - przeczytał niemal na głos, ale wcale się tym nie przejął.
Delikatnie nacisnął na klamkę i wszedł do środka... Pierwsze co ujrzał to pięć rzędów
stolików, przy których stało po sześć krzeseł. Przy ścianach stały regały z książkami.
Pomieszczenie oświetlały dwa ogromne żyrandole. Jego wzrok przesunął się na prawo.
Ujrzał tam postać młodej dziewczyny, która o dziwo w tej chwili schylała się by zawiązać
sobie buta. Była odwrócona tyłem do Marka, który ukradkiem zajrzał jej pod spódniczkę.
Co to, to nie. Wcale nie musiał zaglądać, ponieważ wszystko było widać. Z początku miał
wrażenie, że dziewczyna jest bez majtek, ale po krótkiej chwili jego wzrok się wyostrzył i
zobaczył, że ma ona na sobie różowe stringi. Po chwili wyprostowała się i Markowi w
ułamku sekundy kolor różowy zniknął z oczu. Dziewczyna spojrzała na niego z
niedowierzaniem. Marek sprawiał wrażenie upieczonego indyka z otwartymi oczami.
- Coś się stało? - spytała dziewczyna, na której głos Marek obudził się z dziwacznego
transu.
Potrząsnął głową i zbliżył się do niej.
- Nic takiego - orzekł z uśmiechem na twarzy.
Dziewczyna go odwzajemniła. Swoje brązowe włosy spięła w koński ogon.
- Czym mogę służyć? - spytała.
Marek spojrzał w jej szare oczy.
- Potrzebuję na kilka godzin kronik Czarnoboru.
Dziewczyna ponownie się uśmiechnęła.
- Chodzi ci o historię wsi? - padło kolejne pytanie z jej strony.
- Tak - potwierdził Marek.
Dziewczyna nic już nie rzekła, tylko ruszyła do magazynu w poszukiwaniu kronik.
- Moniko?! - Marek niemal wykrzyknął.
Dziewczyna czytająca książkę spojrzała na niego podejrzliwie. Pani Monika odwróciła
głowę.
- O co chodzi? - spytała.
- Jeżeli są jakieś zdjęcia archiwalne to też mi przynieś.
- Nie ma sprawy - orzekła Monika. - tylko musisz trochę poczekać.
Po tych słowach zniknęła za dużym jasnym regałem. Marka pierwszy raz w tym dniu
nawiedziły dziwaczne myśli. Na tyle dziwne, że nie wiedział nawet co oznaczają. Przed
jego oczami ponownie przesunął się obraz różowych stringów bibliotekarki, po czym w
ułamku sekundy zniknął. Marek ponownie rozejrzał się po sali. Przy wspomnianych
wcześniej stolikach siedziało niewielu czytelników. Przy drzwiach siedziała staruszka.
Nieco bliżej Marka w drugim rzędzie od drzwi siedziało jakieś dziecko i oglądało książki z
obrazkami. To była dziewczynka. Centralnie przed Markiem, w środkowym rzędzie siedział
starszy mężczyzna, a dalej w głębi sali przy przedostatnim stoliku siedziała młoda
dziewczyna, która zmierzyła Marka wzrokiem, kiedy wypowiedział na głos imię
bibliotekarki. Wokoło stolików stały ogromne regały, na których wywieszone były
niewielkie tabliczki. Wypisane na nich słowa oznaczały zbiór książek poszeregowanych
alfabetycznie na danym regale. I tak, od drzwi to były: Muzyka, Sztuka, na ścianie obok
drzwi były: Architektura, Historia, Nauki Ścisłe, Pedagogika, Psychologia, Nowości
biblioteczne, Literatura grozy, Powieści obyczajowe, Romanse i Czasopisma. Na końcu sali
po prawej stronie Marka znajdowało się ogromne okno, a podłogę przykrywała
bladoniebieska wykładzina, z wyraznymi śladami użytkowania...
Marek usłyszał kroki za plecami i zdał sobie sprawę z tego, że bibliotekarka wraca z
magazynu. Podeszła do sosnowej lady i położyła na niej trzy ciemnobrązowe księgi i
spoczywające na nich dwie mniejsze o wyblakłym zielonym kolorze.
- To wszystko co mamy - orzekła. - myślę, że się przyda.
Marek spojrzał w jej oczy.
- Na pewno - powiedział i wziął wszystkie kroniki ze zbiorami zdjęć archiwalnych.
Usiadł obok starca i zabrał się za przeglądanie materiałów...
2
Tymczasem rodzice Marka się obudzili. Mama nie zdążyła się ubrać i pojawiła się szybko
w kuchni. Zaczęła przyrządzać sobie coś do jedzenia. Z pewnością były to parówki. Jakoś
ostatnio był to jedyny poranny posiłek, który spożywali po przebudzeniu. Mama miała
narzucony na siebie niebieski szlafrok i rozczochrane włosy (dokładnie tak samo jak tata).
Właśnie przed chwilą pojawił się w kuchni i przyglądał się żonie z wielka uwagą. Był
niewyspany. Miał podkrążone oczy. Ubrany był w białą koszulkę bez ramiączek i czerwone
szorty w niebieskie pionowe paski...
Ojciec ziewnął i zbliżył się do swojego miejsca przy stole. Teraz żona przyglądała mu się
z uwagą fotografując oczami jego powolne ruchy, po czym po chwili wróciła do swoich
parówek, które powoli zaczęły się gotować. Sprawiały wrażenie walczących z bąbelkami
wrzącej wody, chcąc wydostać się na samą górę, ale sadząc po ich wysiłku w ogóle im to
nie wychodziło...
Ojciec zanim się dobrze wybudził minęło dobre dziesięć minut, a w tym czasie mama
zjadła parówki i pozmywała po sobie talerzyk. Mąż spojrzał na nią. A ja, pomyślał z żalem,
gdzie moje kiełbaski. Ty zjadłaś, a ja wciąż siedzę głodny.
- Widziałeś Marka? - zapytała żona.
Mąż odwrócił głowę i spojrzał na stół, na którym stał tylko dzbanek z herbatą.
- A w pokoju go nie ma? - teraz on zadał pytanie.
- Nie - orzekła żona. - myślałam, że ty wiesz, gdzie on się podział.
- Kochanie - rzekł ojciec. - ja ledwo zwlokłem się z łóżka, a zdarza mi się to bardzo rzadko.
Skąd mogę wiedzieć, gdzie on polazł.
Zapadła cisza. Nie trwała jednak długo.
- Zadzwoń do niego - wyparowała nagle matka.
Ojciec spojrzał na nią po raz drugi i bez namysłu poprosił żonę o telefon. Podała mu go
bez żadnego słowa i czekała na reakcję. Widocznie spodziewała się tego co teraz nastąpi.
Mąż wykręcił numer komórki syna i przyłożył słuchawkę do ucha. Rozległy się dwa długie
sygnały... Po nich głos młodej kobiety, która widocznie stwierdziła, że abonent może być
poza zasięgiem albo może mieć wyłączony telefon. Ojciec zrezygnowanym ruchem odłożył
telefon na stół. Nic nie mówił i matka od razu zrozumiała co się stało. Intuicja
podpowiedziała jej, że syn widocznie zle się poczuł i musiał się przejść. Wyłączył przy tym
telefon, żeby nikt mu nie przeszkadzał.
- Widocznie ma zły dzień i chciał się przespacerować - odrzekła nagle w stronę ojca, który
w ogóle nie zareagował na jej słowa. Wpatrywał się niemo w stół - i na pewno wyłączył
telefon...
- Albo mu się rozładował - ojciec dokończył myśl matki.
Zapadła cisza. Tym razem była to długa cisza. Na cytrynowym zegarze w pokoju
gościnnym wybiła godzina ósma.
3
Historia Czarnoboru
To prawda. Do Marka ktoś dzwonił, ale nie to go w tej chwili interesowało. W sumie to
dobrze, że wyłączył rano dzwięk. Nie chciał przez to zakłócić ciszy panującej w czytelni.
Powrócił do zajęcia, które sobie dzisiaj wyznaczył...
Otworzył pierwszą kronikę i ujrzał czysta kartkę. Nie zniechęciło go to i przewrócił ją. Na
kolejnej stronie widniał wykonany przepięknym stylem napis, który brzmiał...
KRONIKA DZIEJÓW CZARNOBORU
..., a nieco niżej...
CZASY NAJDAWNIEJSZE
... Marek głęboko westchnął i przewrócił stronę tytułową. Pierwsze co rzuciło mu się w
oczy to także wypisane drukowanymi literami słowo...
GENEZA
... Trochę niżej średnią czcionką wypisany był pierwszy punkt (Marek zauważył, że w
większości treści przeważa taka czcionka - niezbyt duża, ale czytelna. Wiedział to,
ponieważ przed rozpoczęciem poszukiwań przekartkował wszystkie kroniki). Napis głosił...
Najstarsze wzmianki
... Jednak nie zaczęło się od razu od wzmianek i wyjaśnienia nazwy wsi. Marek zdał sobie
z tego sprawę, że długo tu jeszcze posiedzi...
"Antropogeneza w dużym skrócie"
... głosiło kolejne zdanie pod pierwszym punktem, a potem pojawił się tekst. Pierwsze
zdania były interesujące, ale Marek zastanawiał się po co jest ta cała Antropogeneza. A
zresztą, pomyślał i odrzucił tą myśl bez najmniejszych problemów, to nie jest chyba tak
istotne. Tekst głosił, że...
... Antropogeneza to proces zmian ewolucyjnych prowadzących do
powstania człowieka. Ustalone to było na podstawie kopalnych znalezisk
szczątków człowieka pierwotnego. Uczeni ustalili , że człowiek i małpy
człekokształtne miały swojego wspólnego przodka, tylko że ich linie
rozwojowe się oddzieliły. To prawdopodobnie nastąpiło w trzeciorzędzie lub
wcześniej. Z tego co wiadomo to znaleziska paleontologiczne pozwalają na
opisanie niektórych praprzodków człowieka, dotyczyły one pokrewieństw
między istotami przedludzkimi, jednak wciąż brakuje danych. Filogeneza,
czyli rodowy rozwój od powstania do wymarcia gatunku wciąż zawiera
nieścisłości. Dlatego tez wiadomo, że małpy człekokształtne wyodrębniły się
od małp wąskonosych we wczesnym oligocenie. Za grupę wyjściową w linii
rozwojowej hominidów i małp człekokształtnych uważa się driopiteki, żyjące
20 mln lat temu.
Marek przestał czytać i chwilę się zastanowił. Tak, pomyślał w duchu i spojrzał na
bibliotekarkę, która w tej chwili także czytała jakąś książkę. Marek dostrzegł tylko imię i
nazwisko autora powieści, które brzmiało: Margit Sandemo. Powrócił wzrokiem na kronikę,
myślę, że najlepiej będzie jak od razu zacznę czytać o Czarnoborze, a nie o małpach, które
żyły kilkadziesiąt milionów lat temu.
Tak też zrobił. Pominął kilka stron, a było ich sporo... Dotarł wreszcie do tego elementu
układanki, na którą nie mógł się doczekać. Na samej górze strony widniał, również
drukowanymi literami napis, który głosił...
GENEZA CZARNOBORU
... Trochę niżej uzupełnienie tytułu o napis...
Historia
... Marek spojrzał na zegarek, na którym w tej chwili widniała godzina 08:30. Westchnął
ponownie i zaczął czytać. Pierwsze zdania były interesujące...
... Nie wiadomo, kiedy rozpoczęła się historia Czarnoboru. Jest kilka
hipotez, kiedy się kształtowała, ale chyba najwierniejsza dotyczy zapisków
niejakiego Jana Michała, który był kronikarzem wsi. Spisał dzieje Czarnoboru
od czasów najdawniejszych.
Według niego najwcześniejszą wzmianką dotyczącą wsi pochodzącą z roku
852 naszej ery jest to, że w tamtym czasie istniała tu osada o nieokreślonej
nazwie - dosyć trudnej do interpretacji. Owa nazwa brzmiała:
UGUNTOLONGOPONGO CARNIBAR . Jak dotąd nikt nie określił sensu tych
słów. Pierwszy człon został usunięty, ponieważ nie wiadomo co oznaczał.
Resztę, czyli CARNIBAR rozbito na mniejsze części - CARNI BAR, które w
pózniejszych latach (chyba w roku 1215) - ponieważ tak napisał Jan Michał
brzmiały bardziej podobnie do Czarnobór, czyli: CARNO BOR. W
pózniejszych latach 1500-1600 CARNO BOR się połączyły. W tym samym
czasie nazwa ukształtowała się na Czarnobór i taka pozostała do dziś...
... Ciekawe, pomyślał Marek i zabrał się za dalsze czytanie...
... Z tego co wiadomo osada, która istniała tu w 852 roku naszej ery
pozostawiła po sobie ciekawe przedmioty. Żyjący w niej lud był bardzo biedny
i żeby zdobyć pożywienie polował - najczęściej na dalekich terenach, bardzo
często oddalonych nawet o 100 km od osady. Mieli ciężkie życie.
Prawdopodobnie w północnej części wsi znajduje się właz, który prowadzi do
korytarzy, które osadnicy wydrążyli, żeby ukryć się przed wrogami...
... Marek energicznie podniósł głowę i odezwał się w myślach: Przecież północna część
wsi to szkoła, to ona znajduje się w tym miejscu. Czyli gdzieś niedaleko powinien
znajdować się ten właz...
... Tak jak wspomniał Jan Michał osadnicy żyli w nędzy, ale byli to ludzie
bardzo pracowici. Kobiety uprawiały warzywa, a mężczyzni zajmowali się
czymś bardziej wymagającym. Szanowali kobiety, które żyły z nimi w
osadzie... Najwięcej było drwali.. . Budowali z pomocą innych mężczyzn
nowe chaty i wzmacniali stare. Zazwyczaj to ci inni mężczyzni budowali, a
drwale przygotowywali im tylko materiały... Osada została rozbudowana do
ogromnych rozmiarów. Jednak nie istniała długo. W 933 roku naszej ery
napadła na nich zgraja barbarzyńców - łobuzów. Wymordowali kobiety, dzieci
i mężczyzn, na koniec podpalając wszystkie budynki. Cieszyli się przy tym jak
stado dzikich małp... Chyba, że... chyba, że to były małpy? Kto wie...
Po spustoszeniu osady barbarzyńcy zniknęli. Pozostały tylko zgliszcza nie
wypalonych domów i martwych ciał na ziemi. Okazuje się, że przed atakiem
barbarzyńców mieszkańcy osady nie zdołali... mało tego - nie spodziewali się
takiego napadu, więc nie zdążyli ukryć się w swoich korytarzach. Od 933 do
1090 nic się nie działo w okolicy. PANOWAAA PUSTKA. Barbarzyńcy zniknęli
tak szybko jak się pojawili...
Aobuzy myślały, że zamordowali wszystkich. Dobre sobie - wygląda na to,
że chyba nie. Okolica była raczej nieznaną płaszczyzną oddaloną o setki
kilometrów od wszelkich norm społecznych. Wiadomo tylko tyle, że jak tylko
osada zniknęła i barbarzyńcy gdzieś się zmyli zapanowała cisza. Wtedy na
horyzoncie błysnęło tajemnicze, oślepiające światło. Mało tego - było
BARDZO TAJEMNICZE. W momencie, kiedy się pojawiło towarzyszyło mu
niezbyt głośne uderzenie przypominające raczej wystrzał z dubeltówki, który
rozniósł się wokoło długim i ponurym echem. Nagle (z pewnością nie było to
światło słońca, które właśnie budziło się do życia) owy blask rozbłysł tak
mocno, że początkowo nie było nic widać. W powietrzu unosił się zapach
ogniska, który był jeszcze odczuwalny, kiedy budynki spłonęły do
fundamentów. Słońce chociaż słabo widoczne, wyglądało nieśmiało zza
horyzontu. Mimo, że nie było żywej duszy... (być może, ponieważ Jan Michał
napisał, że prawdopodobnie ktoś przeżył. Tak twierdził), nastrój osaczenia był
wyraznie odczuwalny. Lekkie podmuchy wiatru poruszały liśćmi drzew. Na
ścieżce, która biegła wzdłuż rzeki, kiedy słońce wychyliło się już w połowie
zza horyzontu, pojawił się dziwny cień. Niezwykłe światło, które pojawiło się
przed kilkoma minutami, rozproszyło się po okolicy...
Między drzewami przedzierała się tajemnicza postać, która zdawała się nie
wiedzieć, gdzie się znajduje i dokąd zmierza. Rozejrzała się uważnie po
okolicy, po czym bez słowa ruszyła dalej. Biegła. Przedzierała się przez
krzaki i po chwili znalazła się na ścieżce. Rozejrzała się ponownie wokoło i
głęboko westchnęła, odgarniając kruczoczarne włosy, ukazując przepiękną
kobiecą twarz. Z ogólnego wyglądu można było wywnioskować, że była to
mieszkanka osady. Koszula bez ramiączek wykonana była ze skóry, tak samo
zresztą jak spódnica odkrywająca nogi do kolan. Nasuwa się pytanie... Jak
uciekła? Jak zdołała się ukryć przed napadem barbarzyńców? ... Może to po
prostu przewidziała. Kto wie...
W oddali rozległo się wycie wilka, które sprawiało wrażenie jakby dobiegało
z głębokiego dołu. Dziewczyna skierowała wzrok w tamtym kierunku,
odgarniając ponownie swoje potargane czarne włosy... Widocznie przed
czymś albo kimś uciekała.
Tak, tylko co to było? Westchnęła, cały czas biegnąc. Jednak droga, którą
musiała pokonać wcale nie była taka prosta jak jej się wydawało. Dwa razy
wylądowała na tyłku, który zaczął dawać o sobie znać. Nic dziwnego,
wcześniej też zaliczyła solidną wywrotkę. Za plecami usłyszała znajomy głos,
albo widocznie miała takie wrażenie. Nieznajomy za nią krzyknął, a krzyk
odbił się w jej uszach niczym przerażające echo:
- Dopadnę cię, suko!!!
Wygląda na to, że przed kimś uciekała - przed złą osobą. Ciekawe kim był
ten tajemniczy gość za jej plecami?
- Dopadnę cię!!! - powtórzył nieznajomy.
Dziewczyna przyspieszyła kroku, energicznie odwracając głowę do tyłu. Na
szczęście nikogo jeszcze za nią nie było, chociaż głos rozbrzmiewający w jej
uszach był bardzo wyrazny...
Umknęła w bok. Po prawej stronie znajdowały się jakieś zarośla.
Czmychnęła w nie i zaszyła się w ciemnym miejscu, czekając na dalszy
rozwój wydarzeń. Nie miała już siły uciekać. Wysłuchiwała i po chwili dobiegł
do niej ten sam głos:
- Nie umkniesz mi, suko. Prędzej czy pózniej cię dopadnę.
Dziewczyna podkuliła nogi. Jej czarne włosy opadły na twarz nieznacznie ją
zakrywając. Teraz w ogóle ją nie obchodziły. Nasłuchiwała kroków, które
mogłyby zdradzić gdzie jest nieznajomy, ścigający ją już spory kawał drogi.
Milczała. I dobrze, musiała być cicho. I dlatego milczała. Chciała żyć.
Po chwili usłyszała nieopodal kroki.
- Żeby mnie tylko nie złapał - szepnęła najciszej jak potrafiła. - żeby mnie
tylko nie złapał.
Nieznajomy zatrzymał się za plecami dziewczyny - mało tego... nie zdawał
sobie sprawy, że ona siedziała skulona w krzakach dosłownie kilka
centymetrów przed nim. Nie wiedział o tym, bo ona była cicho. Jak mysz pod
miotłą. Rozejrzał się uważnie wokoło, w celu odnalezienia jakiegokolwiek
śladu, ale widocznie takiego w ogóle nie było. Odwrócił się na pięcie i umknął
w las. Szedł ze spuszczoną głową...
Dziewczyna, która spostrzegła, że nieznajomy się oddala postanowiła
wyjść ze swojej kryjówki, lecz jej podświadomość w ułamku sekundy się
odezwała: Poczekaj, odezwał się głos w jej głowie. To był kobiecy głos. Skąd
wiesz, że on odszedł? Może po prostu oddalił się o kilka kroków i skrył za
najbliższym drzewem... Te słowa przybiły dziewczynę, która przez kilka
sekund pozostała w bezruchu, tak jakby ktoś ją zahipnotyzował.
Usłyszała nieopodal szelest. Od razu doszła do wniosku, że słowa, które
przed chwilą rozległy się w jej głowie stały się prawdą. Bardzo szybko w to
uwierzyła i wróciła na swoje miejsce. BAAA SI. Nie wiedziała co nieznajomy
chce jej zrobić. Po za tym chciało jej się jeść. Na tą myśl o pożywieniu w jej
brzuchu kiszki zagrały marsza. Odgłos przypominał bardziej ten, który
przywodzi na myśl pierdnięcia. Pierdnięcia z gatunku tych głośnych jak i
śmierdzących... Dziewczyna uśmiechnęła się na tą myśl i ponownie podkuliła
nogi. Poczuła jak włosy przyklejają się jej do twarzy, ale nie zdołała
spostrzec, że jest mokra jak ścierka. Starała się o tym nie myśleć.
Po kilku godzinach z łatwością dostrzegła, że zbliża się noc. Nie chciała
czekać i na własną odpowiedzialność wyszła z kryjówki. Teraz była zdana
tylko na siebie. Rozejrzała się uważnie po okolicy, po czym powolnym, ale
ostrożnym krokiem ruszyła przed siebie. Nie zdawała sobie sprawy z tego co
czyha na nią za najbliższym drzewem, za najbliższym zakrętem. Myślała, że
najgorsze ma już za sobą... Widocznie się pomyliła... Postawiła nogę w złym
miejscu. BAAARDZOOO ZAYM MIEJSCU...
To, co się potem wydarzyło było efektem jej nieuwagi. Usłyszała odgłos
jakby ktoś łamał gałęzie. Zdawało się jej, że dochodzi z daleka, ale szybko
spostrzegła się, że nie. Kolejne TRACHHH!!! - tym razem dłuższe i
przeciągłe. Przywodzące na myśl horrory klasy A. TRAAACHHH!!!
TRAAACHHH!!! - coraz dłuższe. Dopiero po kilku sekundach zauważyła co
się dzieje. Chciała się ruszyć, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
TRAAACHHH!!! TRACH, TRACH!!!. Wiedziała co się dzieje, ale wciąż nie
mogła się ruszyć. Znajdowała się w pułapce, a raczej na pułapce. Kto ją
zastawił?, pomyślała. TRACH, TRACH, TRACH!!!. To były jej ostatnie myśli.
Pułapka nie wytrzymała. Dziewczyna wpadła w głąb ciemnej przepaści.
- Iiiiiiiiiiiiiiiiii!!! - piszczała i nie przestała dopóki nie uderzyła o ziemię. Nic nie
mogła zrobić.
Po chwili, kiedy leżała już na dnie może dziesięciometrowej przepaści, u jej
szczytu stanął ten, który ją gonił i szyderczo się do siebie uśmiechnął.
- Wiedziałem, że cię dopadnę. To była tylko kwestia czasu.
Miał na sobie barchanowe brązowe majty, a w prawej ręce trzymał
własnoręcznie zrobioną włócznię. Twarz przykrywała mu stalowa maska.
Spoglądał na martwe ciało na dnie przepaści. Ciało w powiększającej się
kałuży krwi, która teraz wydawała się bardzo duża...
... Marek przewrócił kartkę. Wyżej widoczne były tylko daty: od 1050 do 1215. Jedyne
co znalazł na stronie to zamazany tekst, który ciężko było odczytać. Z rezygnacją
przewrócił kolejną kartkę. U góry strony widniał wytłuszczony napis: "CO DALEJ?"...
- No co? - zapytał sam siebie Marek. Mówił szeptem.
Zaczął czytać dalej...
... W 1215 roku okolice nawiedziła potworna powódz. Zalała dosłownie
wszystko: łąki, sady, pola, lasy. Dosłownie spustoszyła wszystko...
Zaczęło się to bardzo niewinnie. Z początku ulewy, które nawiedziły
opustoszałą okolicę nie zwiastowały takiego kataklizmu. Natura bardzo
umiejętnie władała deszczem. Na początku była to lekka, prawie
nieodczuwalna mżawka bardzo łagodnie przechodząca w lekki deszczyk.
Cała ta operacja trwała niecałe 50 lat, czyli gdzieś do roku 1265. Istny horror
zaczął się na początku roku 1270, może 1271. Wtedy zaczęła się bardzo
duża ulewa, której towarzyszyło bardzo częste walenie piorunów. Padało do
roku 1296. Z tego co wiadomo, cała powódz zaczęła się od tego, kiedy
obłoki, z początku niegrozne, leniwe zaczęły przykrywać niebo. Na szczęście
w tym czasie nikt nie mieszkał w okolicy. Widać było jak te chmury nakładały
się na niebo (pojawiły się, tak jakby znikąd i śmiało podążały przed siebie), z
każdą chwilą coraz bardziej zmieniając swoją barwę na ciemno - granatową.
W niektórych miejscach pojawiła się poświata koloru fioletowego. Słońce
także zmieniło swoją barwę. Przybrało kolor krwistoczerwony chowając się
powoli za horyzont. Wzmógł się wiatr. Chmura zgęstniała sprawiając
wrażenie leżącej bardzo nisko... TO BYAA OGROMNA CHMURA.
Rozpostarta wzdłuż i wszerz przypominała olbrzymi żagiel, który z pewnością
ukrywał potworną burzę, ulewę i wichurę. TO MIAAO NIEBAWEM
NASTPIĆ... Z południa na zachód, z północy na wschód płynęła powoli po
niebie. Niebo zaczęło wyglądać bardzo groznie dopiero po kilku minutach. W
oddali rozległ się grzmot i w tamtym miejscu chmura się rozświetliła. Trwało
to może kilka sekund, ale na pewno słyszalne było na przestrzeni 100
kilometrów... POTŻNE WYAADOWANIE ATMOSFERYCZNE. Po chwili
okolicę zaczęła ogarniać ciemność. Powietrze stało się głuche, milczące, tak
jakby z trwogi zamarło i oniemiało. Aany zbóż i trawa najpierw falowały, kładły
swe liście na ziemi, teraz stały nieruchomo spoglądając z uwagą w niebo.
Wierzby, topole, świerki i sosny przed burzą wznosiły swe liście dumnie jak
paw (no... z wyjątkiem wierzb), teraz spuszczają swe gałęzie. Nagle zerwał
się wiatr. Zaczął targać wszystkim wokoło. Drzewa sprawiały wrażenie
martwych i smutnych, wyglądały nawet żałośnie. Ptaki skryły się w lasach,
stado wron obległo stawy i jeziora, poważnymi krokami chodząc i spoglądając
na ciemnoszare chmury. Z ich suchej gardzieli wysuwały się języki, które
czekały na orzezwienie deszczem. Na zachodzie okolica była jeszcze
ozłocona, lecz stawała się ponura, przybierając barwy żółto - czerwone. Po
kilku minutach granatowa chmura zakryła całe niebo. Pogrążyła świat w
mroku, łapiąc resztki światła docierające jeszcze do ziemi. Wichura przybrała
na sile. Sprawiała wrażenie głośno świszczącej. Krążyła po okolicy, jakby
tańczyła w rytm jakiejś smutnej muzyki. Wzburzała do dna wodę. Dotarła na
łąki i pastwiska. Za jej sprawką dobiegł w oddali odgłos pękających gałęzi. Jej
jęk, który dotarł do upraw, niszczył wszystko co napotkał na swojej drodze. W
tym chaosie wody, wiatru i liści dobiegło przerazliwe wycie wilków i ryczenie
niedzwiedzi. Stare drzewa stojące na straży lasu gięły się i trzeszczały
niepokojąco. Moc wichury wymusiła, że z nieba polały się bardzo gęste
krople deszczu. W tej samej chwili jaskrawa błyskawica przeszyła niebo i
gruchnął grzmot najgłośniejszy z najmocniejszych. Krople deszczu zaczęły
łączyć się z ziemią. Błyskawice raz po raz rozjaśniały niebo. Cała okolica
ukazała się wyrysowana ostrym błyskiem, aby po chwili niknąć w zupełnych
ciemnościach. Pioruny waliły jak artyleryjskie salwy. Rozszalała się okropna
burza. Grom za gromem uderzał w okoliczne wzgórza. Trzask następował po
trzasku. Nie dość, że niebo zostało pokryte przez chmury granatowo - szarej
barwy, to jeszcze padał z nich - zdawałoby się tego samego koloru deszcz...
Gdzieś niedaleko łupnęła o ziemię złamana sosna... Straszny Wujo - Chmura
od czasu do czasu rozjaśniał niebo piorunami. Co chwilę BACH!!!, a potem
cisza i znowu BACH!!! - i tak w kółko - od 1271 do 1295. Ulewa się
wzmagała. Było tak strasznie, że już straszniej być nie mogło...
Po kilku latach grozy burza zaczęła stopniowo słabnąć. Pozostawiła po
sobie małą pamiątkę - POWÓDy. Tak, to prawda. Grom za chwilę uśnie.
Burza się uspokaja. Drzewa jeszcze szumią i szemrze ulewa. Po chwili do
ziemi dociera światło słońca, które było zakryte przez obłoki. Po kilku
minutach pokazuje ono, jak cała nawałnica zalała drogi, zerwała mosty,
powodując także wiele innych szkód... A był to chyba 1296 rok.
W 1300 roku do okolicy wprowadza się jakaś osada, chyba, że to są jacyś
normalni mieszkańcy. Mimo, że poziom wody znacznie zmalał, to wcale nie
zapowiadało się na to, żeby po kilku dniach powódz zniknęła. Osadnicy
(powiedzmy, że to byli osadnicy, choć nie ma jakiejś określonej informacji,
żeby ci ludzie mogli się kwalifikować na ludzi normalnych). Tak przynajmniej
pisze kronikarz Czarnoboru. Zresztą, nic na to nie wskazywało, żeby ci ludzie
mieli ochotę budować domy z cegły. Prawdopodobnie ich ubiór wskazywał
pewne cechy charakterystyczne. Faceci mieli brązowe portki, widocznie
wykonane ze skóry jakiegoś dzikiego zwierza. Natomiast kobiety (prawie
wszystkie) były grube niczym największa beczka na kiszoną kapustę.
Poruszały się raczej jak pingwiny. Ręce sterczące po bokach plus nierówny
powolny krok: lewa - prawa, lewa - prawa, itd. Cóż mogły zrobić, takie się już
urodziły... Po trzech latach poziom wody wystarczająco opadł, dlatego
osadnicy mogli wziąć się za budowę domów (GAÓWNIE Z DREWNA). I szło
im to całkiem sprawnie. Korzystając z okazji odbudowali już stare spalone
resztki domów ostatniej osady, solidnie je wzmacniając. Powstał nawet
przepiękny kościół lub kaplica. Nieważne... ważne, że tamtejsze starsze
kobiety mogły trochę czasu poświęcić na modlitwę. Chodziły do niego prawie
codziennie i odmawiały tam przeróżne modlitwy, recytując je z taką łatwością
niczym wyuczone dzieci, które przedstawiają jakiś spektakl, bądz dziecko
mówiące wiersz na konkursie recytatorskim.
Osadnicy doprowadzili okolicę do porządku (jeśli można to tak ująć).
Jednak tak samo jak wcześniejsi ludzie nie pożyli długo w Czarnoborze.
Około roku 1400 w osadzie zaczęły padać zwierzęta. I działo się to w nie
wyjaśnionych okolicznościach. Z tego co ludzie określili, sprawcą mogła być
postępująca zaraza. Żerowała na zwierzętach (oczywiście nie gardziła
organizmem człowieka). Wszystkie zwierzęta wyzdychały, to też zaraza dalej
postanowiła działać. Objawy były niewielkie, ale po jakimś czasie mogły
niepokoić. Zakażenie rozpoczynało się od lekkiego pokasływania i niewielkiej
gorączki, która w miarę postępowania choroby wzrasta. Kaszel staje się
coraz bardziej uporczywy... Po kilku dniach od zakażenia człowiek umiera.
Jego ciało wiotczeje i przybiera barwę szaro - zieloną. Bardzo szybko
zaczyna gnić (prawdopodobnie na drugi dzień od śmierci). Po tygodniu od
śmierci skóra przybiera kolor granatowy, staje się pomarszczona, po czym jak
skórka od banana odpada okazując wyżarte wnętrzności, które po kilku
godzinach zaczynają gnić. Na drugi dzień od odpadnięcia skóry i wyżarciu
przez zarazę wnętrzności z zarażonego człowieka pozostaje goły szkielet. Co
prawda szkielet też się rozsypie w ciągu dwóch lat - zadziwiająco szybkim
tempie. "Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz" - głosi jedno zdanie w
Biblii. Pozostanie tylko kupka szarego popiołu, który bardzo szybko zostaje
rozniesiony przez wiatr po okolicy.
"Zaraza postępowała i panowała na przełomie lat 1400 - 1600. Za ten czas zdążyła zabić
wszystkich osadników" - tak głosił napis na pierwszej stronie drugiej z trzech kronik. Marek
otworzył ją zupełnie nieświadomie. Wcale się tym nie przejął. Czytał dalej...
Z tego co wiadomo - pisze Jan Michał zaraza zaczęła zanikać
prawdopodobnie parę lat po roku 1600, ale to jest jedynie hipoteza i według
kronikarza nie jest w 100% pewna. Jedyne wzmianki o tym, jakie były etapy,
kiedy zaraza ginęła, było to, że żywiła się ludzmi i zwierzętami. Z tego co
wiadomo, zabiła wszystkich na przełomie 200 lat. W ostatnich, chyba
pięćdziesięciu latach żerowania zarazy słychać było przeciągłe, długie krzyki i
jęki ciężarnych kobiet, które cierpiały, kiedy choroba wyżerała im wnętrzności.
Potem zapadła cisza i trwała do 1650 roku...
W między czasie w 1600 roku ukształtowała się nazwa CZARNOBÓR, a
wydarzenie było bardzo śmieszne. W tamtym czasie tą samą ścieżką, która
prowadziła i którą uciekała kiedyś mieszkanka osady napadniętej przez
barbarzyńców...
Marek przestał po chwili czytać, ale pobieżnie przeleciał kilka kartek. Nie
chciało mu się już za bardzo siedzieć i dlatego chciał zakończyć już proces
poszukiwań... Dowiedział się, że incydentem, poprzez który CARNOBOR
zmieniło się na CZARNOBÓR było komiczne. Wtedy wydarzenia potoczyły
się w następujący sposób...
Tamtędy (to znaczy - tą ścieżką) szedł pewien mężczyzna sprawiający
wrażenie pijanego i zobaczył drewnianą tabliczkę z wyrytymi na niej
drukowanymi literami:
CARNOBOR
Przyjrzał się uważnie wyrazowi... Kręcił przy tym głową na boki i po chwili
wpadł na pomysł, żeby coś do niej dopisać. Tak też zrobił:
- za literą C pojawiła się litera Z
- a nad ostatnim O kreska - zmieniająca je na Ó
Po przeprawieniu (a tak dokładnie dopisaniu litery i znaku), mężczyzna
spojrzał na swoje dzieło z zadowoleniem, po czym padł martwy na ziemię
przeprawionym już napisem:
CZARNOBÓR
W 1680 roku wprowadzili się nowi mieszkańcy. Z tego co wiadomo
przetrwali we wsi chyba najdłużej, bo aż 170 lat. To dużo, a ludzie, którzy
wprowadzili się tu nie zdawali sobie sprawy z jednej rzeczy. A mianowicie, że
Czarnobór ma mroczną przeszłość. Bardzo szybko dostrzegli, że wieś trzeba
odbudować od zera, mimo, że drewniane domki stały wciąż po ostatnich
ludziach, którzy niestety zginęli nieprzyjemną śmiercią. Pochłonęła ich
zaraza. Widoczne to było, bo niektóre szkielety już się rozsypywały - w
większości pozostawiając szare kupki roznoszone przez wiatr.
Jedna kobieta widząc to wszystko wzdrygnęła się i przylgnęła do swojego
męża - wysokiego i silnego, ale z lekką nadwagą.
- Co to jest? - spytała ta właśnie kobieta. - Co tu się stało?
Mężczyzna z lekką nadwagą przyjrzał się żonie. W jego oczach dostrzegła
troskę.
- Nie mam pojęcia kochanie - orzekł po chwili nie odrywając od niej wzroku. -
cokolwiek to było z pewnością nic miłego nie zapowiadało... - tu przerwał,
westchnął, spojrzał w bezchmurne niebo i nie odrywając od niego wzroku
dokończył swoją myśl - świadczą o tym porozrzucane szkielety.
Kobieta nie zadała kolejnego pytania, ponieważ wiedziała, że nie otrzyma
satysfakcjonującej ją odpowiedzi...
Większość mieszkańców penetrowała domki, a dwie staruszki ujrzały w
oddali wieżę kościoła. Bez namysłu potruchtały w tamtym kierunku. Dzieci
(dziewczynki i chłopcy) biegały po okolicy. Trójka mężczyzn przyglądała się z
uwagą budynkowi ze skrzydłowymi drzwiami (takimi jakie można spotkać w
westernach).
- Dobra buda na knajpę, co nie? - spytał jeden z nich.
- Być może, ale wymaga solidnego remontu - wysapał drugi. - wejdzmy do
środka i zorientujmy się w sytuacji.
W środku panował mrok. W głębi znajdowała się lada, która
prawdopodobnie także wymagała przeróbki. Wokoło leżały porozrzucane
krzesła i stoliki. A dalej, na prawo na niewielkim podeście leżało przewrócone
pianino. Najniższy z mężczyzn pognał w jego kierunku, żeby uważnie mu się
przyjrzeć, a reszta przyglądała się z ogromnym zainteresowaniem, tak jakby
ich kolega odstawiał jakieś przedstawienie. Kiedy dotarł do podestu, na
którym leżało przewrócone pianino zalał się łzami. Nie bez powodu zaczął
płakać. Kochał muzykę, a widok tego instrumentu tylko wzmógł jego miłość.
- Chłopaki - załkał, a mężczyzni wymienili zdziwione spojrzenia. - pomóżcie
mi podnieść to pianino.
Instrument był zrobiony z jesionowego drewna i widocznie nic mu się nie
stało. Najważniejsze, że klawisze, młoteczki i struny nie ucierpiały. W
najgorszym razie będzie trzeba poświęcić czas na jego nastrojenie...
Do budynku wpadł starzec z laską i rozglądając się nerwowo wykrztusił z
siebie:
- Ludziska, ludziska, bo tam ktoś jest!!!
Mężczyzni wymienili spojrzenia. Bardzo dokładnie pamiętają figle, jakie im
płatał, zanim przeprowadzili się tutaj. Pamiętają kilka z nich, chociaż zaczęły
się powoli zacierać w ich pamięci - zupełnie jak sen - zaraz po przebudzeniu
się. Jednym żartem, który zezłościł wszystkich mieszkańców( mimo, że
starzec został łagodnie, ale sprawiedliwie ukarany) był dowcip bardzo
sprytnie przemyślany. Głupi dowcipniś, mówili mieszkańcy. Starzec wszczął
fałszywy alarm...
- Ludzie, pali się!!! - krzyczał - pali się!!!
Mieszkańcy spojrzeli na niego z powątpieniem, ale na ich twarzach pojawił
się niepokój - lekki, ale jednak był widoczny. Kobiety spojrzały na swoich
mężów, a ich oczy mówiły same za siebie "Czy to prawda?". "Trzeba to
sprawdzić" - odpowiadały oczy mężczyzn. Starzec stał z pochmurną miną i
ciesząc się w duchu pomyślał, jak łatwo jest zrobić ludzi w balona. W
szczególności tych, do których wspólnoty należy. Na jego twarzy pojawił się
nawet lekki uśmieszek, ale nikt z mieszkańców go nie zauważył.
- Gdzie się pali? - spytał najgrubszy mężczyzna.
Starzec przyjrzał mu się z uwagą, przez chwilę milcząc.
- Nieopodal szerokiej rzeki pali się kępa traw i przed chwilą zajęło się wielkie
drzewo odpowiedział, wymyślając to na poczekaniu.
Grubas obejrzał się za siebie, ale po chwili jego wzrok ponownie spoczął na
starcu.
- Nie widać dymu - rzekł po chwili
- W tamtym miejscu wiatr wieje w przeciwległą stronę - wytłumaczył się
starzec. O dziwo - wychodziło mu to teraz perfekcyjnie - o tam - wskazał
palcem - na zachód.
Grubas przyglądał mu się przez chwilę, po czym ruszył przed siebie. Po
chwili reszta mieszkańców poszła jego śladem, a starzec wystrzelił przed nimi
jak z procy, by ukryć się w krzakach i oczekiwać na dalszy rozwój wydarzeń.
Siedział cicho. Po chwili usłyszał kroki.
- Gdzie jest ten pierdoła!? - wykrzyknął jeden z mężczyzn, ale nie ten, który
przed chwilą rozmawiał ze starcem.
Dziadek żartowniś siedział w krzakach śmiejąc się po cichu. Przyglądał się
całej sytuacji z nadmierną uwagą.
Mieszkańcy zbliżali się bardzo szybko. Ich głosy z każdą chwilą się
wzmacniały, co zaczęło cieszyć starca. Po jego lewej stronie rozciągał się
niewielki lasek, natomiast po prawej stronie znajdowały się pola uprawne.
Szeroka rzeka płynęła naprzeciwko starca, który po kilku sekundach
dostrzegł mieszkańców osady.
Poruszali się dosyć szybko, ale jedna rzecz wydała się starcowi dziwna.
Niepokój zniknął z twarzy osadników. Syknął przez usta:
- Kurde, nie udało się.
Zaraz jak to wypowiedział przestraszył go odgłos ptaka, który usiadł na
najbliższym drzewie, przez co starzec energicznie podskoczył. Efektem było
poruszenie się krzaków, w których siedział. Jeden z mężczyzn wyłapał ten
ruch i skierował się w kierunku starca. Dziadek wiedział, co go spotka. Nie
ruszał się, ponieważ gdyby to uczynił, większość mieszkańców nabrałaby
podejrzeń. Siedział więc cicho i czekał na to, co uszykował mu los. Kiedy
mężczyzna dotarł w pobliże krzaków, w których ukrywał się starzec,
wykrzyknął:
- Dziadku - dosyć tych ceregieli... Wyłaz i nie próbuj uciekać!
Starzec wiedział, że nic nie wskóra, dlatego wyszedł z krzaków.
Miał spuszczoną głowę.
- Wiesz, że nieładnie tak kłamać?! - rzekł mężczyzna.
Starzec nie podnosząc głowy powiedział:
- Zdaję sobie z tego sprawę
Mężczyzna przyjrzał mu się z uwagą.
- A wiesz co cię czeka? - spytał
Starzec nie podnosząc głowy zawtórował mężczyznie, posłusznie
odpowiadając na pytanie.
- Tak wiem - uniósł głowę. W oczach miał strach. - muszę wysprzątać całą
osadę.
Mężczyzna natychmiast się uśmiechnął.
- Racja dziadku - zakomunikował - zaczniesz jeszcze dziś.
Starzec nie sprzeczał się. Wiedział, że nie dałoby to żadnego rezultatu i z
opuszczoną głową wrócił do osady...
4
W samym centrum dawnej osady znajdowała się niewielka studnia, która
w pewny sensie była już tylko takim, powiedzmy, pomnikiem. Od dawna nie
ma w niej wody, albo zostało jej już niewiele. Z pewnością niedługo wyschnie
sama. Zwalony daszek leżał obok niej prawdopodobnie przewrócony przez
wiatr. Pozostała część została ogołocona, a szare i nierówne kamienie lśniły
w świetle słonecznym.
Nieopodal studni szedł staruszek. Szedł o lasce, która sądząc po jego stanie
fizycznym nie była mu niepotrzebna. Dziadek miał z pewnością sześćdziesiąt
lat i cały czas był w szczycie formy. Czasami odnosiło się takie wrażenie, że
mógłby wystartować w zawodach biegu maratońskiego... Zbliżył się uważnie
do studni... Po krótkiej chwili usłyszał na jej dnie plusk, tak jakby wpadło tam
jakieś zwierzę i teraz sprawiało wrażenie będącego na skraju śmierci. Starzec
zajrzał w głąb studni, która z pewnością nie była głęboka. Mogła mieć pięć,
góra sześć metrów głębokości. Kiedy oczy starca zaczęły oswajać się z
ciemnością panującą na dnie studni, zobaczył coś, co przeszło jego
najśmielsze oczekiwania. To właśnie go przeraziło. Z wody wystawała drobna
rączka, kawałek brudnej sukienki oraz rozpuszczone jasne włosy. Starzec
zdał sobie sprawę, że to nie jest zwierzę, a tym bardziej nie wyobrażał sobie
tam małej dziewczynki. Na ten widok jego wnętrzności zmieniły względem
siebie położenie. Starzec wiedząc, że nie może zostawić dziewczynki ani
chwili dłużej starał się wymyślić jakieś racjonalne rozwiązanie. Po chwili
zaczął walić laską o wewnętrzną stronę studni, jakby to zależało od jego
życia. Krzyczał przy tym: "Ej no, Ej" - na zmianę. Dziecko na dnie studni kilka
razy niezdarnie uderzyło ręką o powierzchnię wody, po czym z trudnością
uniosło głowę i wydusiło z siebie wołając resztkami sił:
- Pomocy!
Lecz zabrzmiało to raczej jak przeciągły jęk, który wznoszony jest przez
cierpiące osoby w stronę nieba...
Starzec nie wiedząc z początku co ma począć, rzekł po chwili załamującym
się głosem:
- Polecę po pomoc. Poczekaj no dziewczynko!!!
Niezdarnie pobiegł przed siebie i wpadł do pierwszego budynku. Wewnątrz
znajdowała się trójka mężczyzn. Dwóch stało, a trzeci prawdopodobnie
klęczał przy jakimś instrumencie. Starzec obejrzał się nerwowo wokoło i
wykrzyknął:
- Ludziska, ludziska, bo tam ktoś jest!!!
Mężczyzni spojrzeli po sobie uważając go za głupka.
- Kto jest? - spytał ten, który klęczał przy drewnianym instrumencie.
- T-tam ktoś jest!!! - krzyknął i nieświadomie zaczął wymachiwać laską
- Gdzie jest? - spytał drugi, który stał po prawej stronie klęczącego
- W studni! - powiedział starzec i zdziwił się zachowaniem tych mężczyzn - w
studni!
- Nie zawracajmy sobie nim głowy - rzekł ten po lewej. Był najwyższy.
- Dziadku masz urojenia! - wykrzyknął ten klęczący - uciekaj stąd! Na pewno
to jakiś ptak, albo inne zwierzę i leży już martwe. Mogę się założyć. A tak
poza tym nie damy nabrać się na kolejny dowcip. Znamy cię. Z nami już nie
pożartujesz. A teraz zmykaj, mamy inne sprawy do załatwienia.
Ciekaw jestem, od kiedy ptak ma ręce, włosy i brudną sukienkę, pomyślał
starzec. Machnął laską w powietrzu, po czym bez słowa wyszedł z budynku.
Był zły na siebie.
Szedł szybkim krokiem i nie myślał teraz nad niczym innym. Przed jego
oczami uformował się ponownie obraz półprzytomnej dziewczynki leżącej na
dnie studni. Nie wiem ile ona tam leży, ale obiecuję sobie, że dzisiaj ją
wydostanę, pomyślał ponownie, w przeciwnym razie nie nazywam się Orius.
- Kto był taki bezczelny - wypowiedział na głos - kto ją tam wepchnął? - tylko
Orius nie wiedział, czy dziewczyna została wepchnięta, czy wręcz przeciwnie
- wpadła tam przez własną nieuwagę.
Nagle uświadomił sobie, że dziewczyna mogła po prostu nie żyć. Może to co
widział na dnie studni, było zwyczajnym złudzeniem. Mogło tak być. Na
starość pamięć zaczyna płatać figle, ale starzec w głębi duszy czuł, że tam
naprawdę jest dziecko, które prawdopodobnie nie przeżyje najbliższych kilku
godzin. To budziło w nim ducha walki. Chce uratować tą dziewczynkę. Będzie
to trudne zadanie, szczególnie w jego wieku, ale jeżeli chce się komuś pomóc
albo kogoś uratować, wiek i sprawność fizyczna nie mają żadnego znaczenia.
Postanowił, że wezmie na siebie tą odpowiedzialność i wyciągnie ze studni tą
dziewczynkę.
Na chwilę przystanął i rozejrzał się po okolicy. Słońce, które przed godziną
górowało nad starą osadą zaczęło zbliżać się do horyzontu...
- Muszę zdążyć przed zmrokiem - powiedział do siebie.
Teraz starał się znalezć odpowiednie miejsce, odpowiedni budynek na
schron. I chyba znalazł... Niewielka chałupka stała na skraju osady, niedaleko
lasu. Oklapnięty trójkątny dach niemal zakrywał dwie czarne dziury, miejsce
okien, co prawda niewielkich rozmiarów, ale przypominające puste oczodoły.
Pomiędzy oknami znajdowały się drzwi w kształcie odwróconej w pion
paszczy. Wokoło domku leżały porozrzucane deski i gałęzie. Starzec od razu
uśmiechnął się na ten widok. Niezdarnie zbliżył się do domku i pchnął już
lekko uchylone drzwi. Cicho skrzypiąc otworzyły się bez żadnego problemu i
starzec po chwili wszedł do środka. Wewnątrz panował półmrok. Dwa krzesła
leżały przewrócone po lewej stronie, tak samo jak stół. Po prawej stronie
leżało prowizoryczne łóżko z odrobinę potarganym materacem leżącym na
ułożonych jesionowych deskach. Materiał był dosyć gruby i starzec ponownie
ucieszył się na ten widok. Nieopodal łóżka leżały dwie szmaty, które z
pewnością posłużą jako poduszka i sporych rozmiarów gruby koc. Dalej w
głębi ujrzał drewniane półki, leżące na ziemi dwie metalowe miski i plastikowe
wiadro bez ucha. Czuć było wilgoć po powodzi. Na początek powinno
wystarczyć, pomyślał starzec. Na jednej z drewnianych półek leżała łyżka, tak
samo plastikowa jak wiadro. Zaraz przy wyjściu po lewej stronie stał wieszak
na ubranie i prowizoryczna, z pewnością stara siekiera. Starzec westchnął i
zbliżył się do materaca.
Jeszcze raz obrzucił pomieszczenie wzrokiem, ale nad niczym już nie
myślał. Po chwili zabrał się za przygotowywanie posłania dla nieznajomej
dziewczyny. Świadom był tego, że ona na pewno już nie żyje. Racja. Fakt
sprawia, że Orius nie chciał o tym myśleć. Odpędzał od siebie tą myśl.
Zupełnie jak złego natrętnego poltergeista. Tylko ta myśl nie chciała dać się
odpędzać. Ani myślała tego robić.
Starzec wyprostował materac i spojrzał w okno. Spostrzegł, że słońce
bezlitośnie zbliża się do horyzontu. Orius energicznie obrócił głowę, złapał za
dwie szmaty leżące po lewej stronie i położył je w miejscu gdzie miała
spocząć głowa dziewczynki. Po drugiej stronie materaca leżał gruby koc.
Starzec sięgnął po niego i położył na materacu. Ze zdziwieniem spostrzegł,
że pod kocem leżała szpulka grubej nici i kilka podartych szmat. Na twarzy
starca pojawił się promienny uśmiech.
- Bardzo mi to ułatwi sprawę - powiedział po chwili.
Natychmiast wstał, wziął tą nić i szmaty. Bez namysłu udał się do lasu...
Szedł krętą ścieżką, myśląc teraz o dziewczynce w studni. A także o tym jak
ma zrobić linę, żeby spuścić się na niej na dno. Czy ma połączyć gałęzie i
szmaty, które znalazł w domku, związując wszystko, czy raczej związać ze
sobą tylko szmaty. Właśnie - jak to zrobić? W tym momencie miał dylemat,
żeby czegoś (krótko mówiąc) - nie spieprzyć. Spojrzał w niebo, które zmieniło
barwę z niebieskiego na odcień szarego popiołu. Starzec westchnął. Z prawej
strony spostrzegł skupisko gałęzi i patyków. Bez namysłu skoczył w tamtym
kierunku niczym skoczek narciarski wykonujący telemark po zakończonym
skoku.
Spostrzegł, że większość gałęzi pasuje do siebie niczym idealne puzzle.
Gałęzie połączę sznurkiem, a kiedy to zrobię całość zwiążę szmatami, które
prawdopodobnie wzmocnią konstrukcję, pomyślał nagle i zabrał ze sobą
wszystkie gałęzie i patyki.
Wracając do domku oczami duszy znowu zobaczył dziewczynkę w studni,
ale tym razem leżała tam nieruchomo.
- Nie! - wykrzyknął Orius i pobiegł co sił w nogach przed siebie.
Po chwili znalazł się obok domku, rzucił wszystko co miał w rękach na
ziemię i wbiegł do środka po siekierkę, która leżała koło wieszaka na ubranie.
Wybiegł ponownie na zewnątrz i natychmiast zabrał się za związywanie
gałęzi. Sznurek ciął siekierką, związując ze sobą gałęzie i wzmacniając je
szmatami tak jak pomyślał. Całość robił grubo ponad dwie godziny. W tym
czasie słońce zdążyło dotrzeć nad horyzont dotykając ziemi swoją żółtą
tarczą, sprawiając przy tym wrażenie iluzji. Niebo zaczęło przybierać barwę
krwistoczerwoną.
Orius podniósł się z kolan i kiedy to robił usłyszał jak w krzyżu przyjemnie
mu chrupnęło. Spojrzał na swoje dzieło - sznur zrobiony z kawałków grubej
nici, szmat i gałęzi. Miał dobre sześć albo siedem metrów. Starzec
uśmiechnął się na tą myśl i pozbierał niepotrzebne rzeczy. Pustą szpulkę i
siekierę zaniósł do domku.
Po kilku sekundach ponownie znalazł się na zewnątrz i bez wahania zabrał
swój prowizoryczny sznur, nieduży patyk (laskę zostawił w domku) i poszedł
do studni, cały czas mając nadzieję, że dziewczynka jeszcze żyje. Minął kilka
budynków ciągnąc za sobą zrobiony sznur z gałęzi.
W między czasie wilk w głębi lasu zawył, a jego wycie odbiło się od drzew
tworząc przerażające echo.
5
W domku, w którym leżało przewrócone pianino trzech mężczyzn zbliżyło
się do okna. Jeden z nich wskazał na starca, który widocznie ciągnął za sobą
coś, co zrobił z gałęzi. W drugiej zaś ręce trzymał patyk.
- Chłopaki! - powiedział ten, co stał w oknie - zobaczcie, co stary pierdoła
wyprawia.
Dwóch pozostałych zbliżyło się bardziej do okna i z uwagą przyglądało się
starcowi...
6
Orius zbliżał się do studni, która teraz spowita była w mroku. Nie
spodziewał się, że w jednym z okien obserwowały go trzy pary oczu. W
sumie, miał to głęboko w dupie.
Stanął obok studni i rozejrzał się po okolicy, po czym wbił, a raczej wepchnął
patyk w ziemię. Ze zdziwieniem spostrzegł, że jest miękka. Dlatego też patyk
wszedł w nią bez żadnych problemów. Po chwili wziął sznur z gałęzi, jeden
koniec przywiązał do wepchniętego patyka, a drugi spuścił na dno studni.
Usłyszał specyficzne klapnięcie, kiedy sznur uderzył o wewnętrzną ścianę
studni.
Przed zejściem na dół spogląda na dno studni ponownie. Kiedy jego wzrok
przyzwyczaja się do ciemności widzi, że dziewczynka wciąż tam jest, lecz...
lecz się nie rusza. Leży nieruchomo z twarzą zanurzoną w mętnej wodzie.
Starzec chcąc powstrzymać krzyk, gryzie się w język. Jego oczy na chwilę
napełniają się łzami, które po kilku sekundach wysychają... Pospiesznie
schodzi na dno studni.
Tak jak się spodziewał studnia nie była głęboka. Może to dobrze, pomyślał i
przesunął wzrokiem po okrągłej ścianie. Na dnie panował półmrok i czuć było
wilgoć. Orius spostrzegł, że także odczuwalny jest smród stęchlizny, a ściany
studni świeciły białą poświatą od wilgoci tu panującej. Starzec potrząsnął
głową i spojrzał pod nogi, które do połowy łydek zanurzone były w brudnej
wodzie. Dokładnie przed nim, niecały metr leżała dziewczynka. Twarz miała
zanurzoną w wodzie, kawałek brudnej sukienki i ręce spoczywały wzdłuż
ciała. Z wody wystawały jeszcze włosy. Teraz Oriusowi wydały się
przepiękne. Ich jasny odcień odbijał się od wewnętrznych ścian, w których
można się obejrzeć jak w lustrze.
Starzec zrobił krok do przodu i uklęknął przy dziewczynce. Przyjrzał jej się z
uwagą, po czym wyciągnął drżącą dłoń w jej kierunku. Na chwilę zatrzymał
ją, głęboko westchnął i delikatnie dotknął jej lewego ramienia. Dziewczynka
niezdarnie poderwała się do góry i ostatkami sił podparła się na prawym
łokciu. Poczuła, że być może będzie jeszcze szansa na uratowanie jej.
Starzec spoglądał na nią, choć nie widział jej twarzy, to był pewien, że
dziewczynka z trudnością spogląda na niego oczami pełnymi bólu i
cierpienia.
- Chodz tu, kochanie - powiedział do niej łagodnym, prawie ojcowskim tonem.
Wyciągał do niej ręce - Pomogę ci stąd wyjść.
Dziewczynka bez namysłu poczłapała do niego resztkami sił i kiedy się do
niego przytuliła zaczęła cicho płakać. Płakała z bólu, a jej stan udzielił się
starcowi, który również uronił kilka łez. Dziewczynka była do niego
przytulona. Jej ciało drżało. Siedzieli tak przytuleni do siebie chwilę, po czym
starzec oznajmił jej, że najwyższy czas opuścić studnię, że robi się ciemno i
że u niego w chatce jest ciepłe miejsce. Dziewczynka słysząc to ponownie
zaniosła się płaczem, teraz odrobinę głośniejszym, po czym z wyczerpania
osunęła mu się na ramiona. Starzec posadził ją na swoim prawym ramieniu i
zbliżył się do ściany. Musiał przejść próbę swoich sił i mocno złapał lewą ręką
prowizoryczny sznur. Prawa ręka przytrzymywała ciało dziewczynki. Orius
głęboko westchnął i z trudnością oraz ciężarem na prawym ramieniu zaczął
się wspinać po śliskiej ścianie studni. W czasie tej wspinaczki dziewczynka
zaczęła osuwać się w dół. Na szczęście starzec w porę uchronił ją od
upadku. Chwyt był solidny... to prawda. SOLIDNY. Tylko, że ręka starca
znalazła się między nogami dziewczynki. W innej sytuacji mężczyzna
oberwałby w twarz za taki chwyt, ale w tej sytuacji nie było mowy o waleniu w
mordę. Dziewczynka, no i tak była nieprzytomna, to z pewnością tego nie
odczuła. Starzec natomiast poczuł tylko pod palcami wilgotne majteczki
dziewczynki - nic nie mógł poradzić, taki chwyt był teraz najodpowiedniejszy.
Mało tego, uchronił dziewczynkę przed kolejnym spadnięciem na dno studni...
Starzec powoli i ostrożnie zaczął wspinać się dalej po ścianie studni. Tylko
przed samym końcem spotkał go pech... Sznur zaczął się rozrywać. Starzec,
chcąc uratować dziewczynkę i trzymając ją tam, gdzie nie powinien poprosił
Boga o siłę, po czym wypchnął ciało dziewczynki na górę. Zawisło ono górną
częścią ciała po zewnętrznej stronie, a dolną po wewnętrznej. Orius chciał
poderwać się jeszcze i złapać krawędzi studni, ale tylko utrudnił sobie
sytuację i wpadł do studni z kawałkiem pękniętego sznura z gałęzi. Na chwilę
zamroczyło go od uderzenia o twardą i mokrą ziemię, ale po chwili ponownie
odzyskał wyrazny obraz przed oczami. Role się odwróciły. Dziewczynka
leżała połową ciała na krawędzi studni, a on stał na jej dnie z nogami
zanurzonymi do połowy łydek i pękniętym sznurem z gałęzi. Gdyby wpadł tu
przypadkiem wcześniej to straciłby nadzieję, że się stąd wydostanie, ale
gdzieś w jego świadomości pozostał ślad, że kogoś uratował. Dlatego też
postanowił się jakoś stąd wydostać. Przeszedł obok sznura ignorując go i
zbliżył się znowu do ściany. Większość kamieni wystawała ze ściany i to dało
Oriusowi nowy punkt odniesienia, żeby się stąd wydostać.
7
W tym czasie w oknie wciąż stali ci mężczyzni i z uwagą przyglądali się
całej sytuacji. Nagle ze studni wyłoniło się ciało i zawisło na jej krawędzi.
Mężczyzni zbliżyli twarze do okna i dostrzegli, że to ciało dziewczynki.
- Widzicie to?! - zdziwił się ten najwyższy - ten pierdoła to ma jeszcze dużo
siły. Chodzcie, sprawdzimy co to za dziecko...
- Nigdzie nie idziemy - przerwał mu ten średni - wracaj tu natychmiast. Nie
chcieliśmy mu pomóc, to nie będziemy mu pomagać. To dziecko na pewno
nie żyje.
Najwyższy posłusznie wrócił do okna...
8
Czy aby na pewno nie żyje? Ci mężczyzni byli z pewnością tak tępi, że nie
zdawali sobie sprawy z tego, że ich głupota przyćmiewa ich męskość...
Starzec rozpoczął kolejną próbę wydostania się na powierzchnię, lecz
pierwsze trzy razy zakończyły się upadkami, od których zaczęły go boleć
wszystkie kości.
- Boże, proszę Cię, nie pozwól mi tym razem spaść - odezwał się z prośbą w
stronę nieba.
Położył nogę na pierwszym wystającym kamieniu i ostrożnie zaczął się
posuwać do góry, uważnie stawiając kolejne kroki i starając się uniknąć
kolejnego upadku. Niestety, noga ponownie ześlizgnęła mu się z kamienia i
po raz czwarty runął na dół. Jednak zaraz po tym jak upadł, energicznie
podniósł się na nogi i po raz piąty stanął przed śliską ścianą.
- Ojcze Nasz - powiedział i postawił prawą nogę na pierwszym kamieniu. -
któryś jest w Niebie - złapał ręką za wystający przed jego twarzą kamień. -
Święć się Imię Twoje - postawił lewą nogę na drugim kamieniu wystającym ze
20 cm nad pierwszym. - przyjdz Królestwo Twoje - pierwszą nogę podniósł
jeszcze wyżej jednocześnie przesuwając ręce do góry. - Bądz Wola Twoja -
drugą nogę położył wyżej od pierwszej i przesunął się chyba metr do góry
(może trochę więcej niż metr). - Jako w Niebie, tak i na Ziemi - i dalej posuwał
się do góry Tak jakby modlitwa, którą teraz wymawiał dodała mu więcej sił. -
Chleba Naszego Powszedniego Daj nam dzisiaj - kolejny metr do góry i już
prawie koniec wspinaczki. - I Odpuść nam nasze Winy - kolejne dwa
kamienie i pół metra z głowy. - Jako i my odpuszczamy Naszym Winowajcom
- i kolejny kamień i kolejny (prawdopodobnie trzy i pół metra miał już z głowy,
albo cztery). - I nie Wódz nas na Pokuszenie - kolejne kamienie i kolejny metr
z głowy - ale nas Zbaw ode Złego - jeszcze dwa kamienie i koniec. Starzec
złapał się krawędzi studni i wygramolił się na zewnątrz. Upadł na plecy po
zewnętrznej stronie studni, ciężko dysząc. Po chwili jednak podniósł się z
ziemi i spoglądając w ciemność studni wymówił ostatnie słowo modlitwy -
AMEN.
9
W tym czasie mężczyzni stojąc w oknie z rozdziawionymi gębami i szeroko
otwartymi oczami. Jedynie co jeszcze dostrzegają to to, jak starzec bierze na
ręce ciało dziewczynki i odchodzi w głąb starej osady...
10
Orius potrząsa głową i spogląda na ciało dziewczynki zwisające połową
ciała na krawędzi studni. Wzdycha i spogląda na niebo podziurawione
gwiazdami. Po chwili bierze na ręce zimne ciało, cały czas nieprzytomnej
dziewczynki. Wie, że zrobił dobry uczynek, chociaż mało nie przepłacił tego
własnym życiem. Jest tylko jedna rzecz, z której jest zadowolony. Uratował
życie tej słodkiej dziewczynki, a na myśl, że ktoś mógł ją tam bezczelnie
wepchnąć, ściska mu serce i duszę. To jest nie do pojęcia, jak można
skrzywdzić takie dziecko. Jak ktoś odważył się zadać jej tyle cierpienia? Na tą
myśl starcowi polały się ponownie łzy. Płakał rzewnie i w tej chwili nie wstydził
się tego. Jednak to nie był łzy smutku. Starzec nie płakał teraz z powodu, że
boi się o tą dziewczynkę, tylko, że jest szczęśliwy. To były łzy szczęścia i
wiedział, że dziewczynka także będzie szczęśliwa. Że do końca życia będzie
żyła normalnie. Teraz jednak, starzec musi zapewnić jej dużo ciepła i troski.
Musi się nią zaopiekować. Tak, muszę się tobą zaopiekować, pomyślał i
zaraz potem wszedł do spowitego w mroku małego niepozornego domku...
Westchnął ponownie i zbliżył się do posłania, które uszykował dla
nieznajomej dziewczynki. Położył ją delikatnie na nim i przykrył grubym
kocem. Następnie wziął jedno z przewróconych krzeseł i usiadł.
- Już jesteś bezpieczna powiedział, spoglądając na spowitą w mroku
twarzyczkę - Zaopiekuję się tobą.
Ze strony dziewczynki nie otrzymał odpowiedzi, ale wiedział, że uratowane
przez niego dziecko myśli tak samo...
Czuwał nad nią całą noc, modląc się w duchu, żeby Bóg dał jej jeszcze
jedną szansę. Żeby się jutro obudziła, pomyślał Orius. Spoglądając teraz w
jej kierunku wiedział, że przeżyje, że prawdopodobnie ta dziewczynka, kiedy
się jutro obudzi poczęstuje go miłym uśmiechem. Ujął w dłonie jej drobną
rączkę, drżącą, zimną i czuwał...
Czuwał...
11
Noc była długa i chłodna. Dziewczynka, która leżała teraz w swoim łóżku.
Oddychała bardzo spokojnie. Jej ciało mniej drżało, ale od czasu do czasu
poruszane było silniejszymi spazmami. Orius siedział przy niej i spoglądał w
głąb chatki. Po dłuższej chwili jego wzrok spoczął na oknie. Schował dłoń
dziewczynki pod koc i po cichu zbliżył się w jego kierunku. Przez otchłań
ciemności spowijającej okolicę błysnęło światło słońca, które budziło się do
życia. Przebłyski światła były niewielkie, ale starzec wiedział, że za dwie
godziny zacznie się rozjaśniać. Orius wrócił na swoje miejsce i głęboko przy
tym westchnął. Po kilku minutach poczuł jak zmęczenie wzięło górę.
Zachciało mu się spać.
Bez żadnych prób siłowania się z własnymi powiekami zamknął oczy i
pogrążył się w głębokim, ale niespokojnym śnie...
12
Spał chyba godzinę, może trochę dłużej. Obudził się energicznie i uważnie
rozejrzał się po chatce. Spostrzegł, że słońce nieśmiało wyglądało zza
horyzontu...
Nagle ze strony łóżka doszły go niewyrazne mruknięcia. Starzec odwrócił
wzrok od okna i spojrzał na dziewczynkę, która wyraznie nie mogła już dłużej
spać. Świadczył o tym jej obecny stan. Słońce wzeszło już na tyle wysoko, że
starzec mógł dostrzec twarz dziewczynki. Trochę przestraszył się jej
widokiem. Dziewczynka miała opuchniętą i całą siną twarz, która widocznie
przybrała kolor ciemnego popiołu. W niektórych miejscach była złuszczona i
pomarszczona. Jej jasne włosy przybrały barwę granatową w miejscu, gdzie
łączyły się z czołem. Pod prawym okiem miała fioletową śliwę, która zanim
zejdzie, minie sporo czasu. Nieznajoma przekręciła głowę w stronę starca.
Ręce bezwładnie spoczywały wzdłuż ciała przykryte grubym kocem.
Sukienka także nie będzie się nadawać do użytku . Trzeba jej będzie znalezć
coś innego (i z pewnością nie będzie to łatwe)...
Dziewczynka znowu poruszyła głową, po czym niezdarnie otworzyła swoje
przekrwione oczy, pełne bólu i cierpienia. Jej ciało wciąż drżało, ale już nie
tak jak w chwili, kiedy ją tu przyniósł. Dziewczyna ponownie odwróciła głowę
w stronę starca. Z ciekawości. Nic nie mówiła. Starzec, czując się niezręcznie
postanowił wreszcie przerwać zalegającą od kilku godzin ciszę.
- Jak się czujesz? - spytał i pod koniec pytania jego głos lekko zadrżał. Nie
wiedział jak zacząć rozmowę (o ile będzie miała sens), ale lepsze takie
rozpoczęcie niż żadne.
Dziewczyna przyglądała mu się z wielką uwagą. Po chwili jednak otworzyła
usta (co w obecnym stanie sprawiało jej trudność) i prawie wyszeptała:
- Kim jestem? Gdzie jestem i kim pan jest?
Starzec z wrażenia szerzej otworzył oczy. Nie wiedział jak teraz
odpowiedzieć.
- Wiem, że jesteś osobą, którą wyciągnąłem wczoraj ze studni - zaczął
wreszcie - jeżeli chodzi o drugie pytanie to obecnie znajdujesz się u mnie w
chatce. Natomiast ja jestem starcem z osady, która nie jest naszą własnością,
tylko innych ludzi. Wiesz kochanie? Oni zginęli dziwną śmiercią, sam nie
wiem jaką, ale z pewnością nie była to miła śmierć i my się ostatnio tu po nich
wprowadziliśmy.
Dziewczynka ponownie otworzyła usta (niestety wciąż z taką samą
trudnością) i wydusiła z siebie kolejne słowa:
- Nic nie pamiętam - po tych słowach ponownie zaniosła się cichym płaczem.
- Rozumiem cię - powiedział i także uronił łzę. - bardzo dobrze cię rozumiem.
Nie pozwolę cię już skrzywdzić. Zaopiekuję się tobą.
Dziewczynka spojrzała na niego załzawionymi oczami. Nic nie mówiła. Była
teraz na to za słaba. Starzec przytulił ją. Dziewczynka odwzajemniła jego
gest.
- Nie pozwolę cię skrzywdzić - szepnął jej do ucha.
Na te słowa zareagowała bardzo impulsywnie i ponownie zaczęła płakać.
- Wypłacz się - mówił Orius. - na pewno zrobi ci się lżej.. Na pewno.
13
Mijały dni. Dziewczynka powoli zaczęła nabierać więcej sił, ale wciąż miała
spore luki w pamięci. Jedyne czego starzec zdołał się dowiedzieć jak ma na
imię.
- Kochanie - rzekł spokojnie w jej kierunku - będziesz w stanie powiedzieć mi
jak masz na imię?
- Nie pamiętam - odpowiedziała. Jej głos był już odrobinę silniejszy i starzec
bez problemu mógł ją zrozumieć - nie pamiętam.
Podszedł do niej, ujął jej drobną dłoń. Dziewczynka siedziała na materacu.
Uklęknął i spojrzał w jej przekrwione oczy.
- Proszę - rzekł po chwili - musisz sobie przypomnieć.
Dziewczynka milczała. Widocznie chciała sobie przypomnieć swoje imię.
Trwało to dobre dziesięć minut, po czym dziewczynka niemal krzyknęła:
- Marina! - po czym powtórzyła - tak mam na imię - Marina.
Starzec przytulił ją i tak jak przed kilkoma dniami, szepnął jej do ucha.
- Jak się cieszę. Ja mam na imię Orius i tak możesz mi mówić.
Dziewczynka wzmocniła uścisk i odpowiedziała:
- Nie wiem jak mam ci dziękować. Za to, że umożliwiłeś mi przeżycie.
Wyciągnąłeś mnie z tej przeklętej studni i zaopiekowałeś się mną. Za to cię
kocham Oriusie, chociaż znamy się zaledwie kilka dni.
- Masz rację, kochanie.
Marina odsunęła się od starca. Spojrzała mu głęboko w oczy i złożyła długi
pocałunek na czole.
- Jeszcze raz dziękuję - powiedziała na koniec i przytuliła się do Oriusa.
14
Minęło sześć lat od zdarzenia w studni, a starzec został okrzyknięty przez
mieszkańców bohaterem. Sam nawet nie wiedział, dlaczego nim został. Był
dumny tylko z tego, że wtedy zrobił to, co podpowiedziało mu serce. Uratował
dziewczynkę i to było dla niego najważniejsze. Wiedział też to, że gdyby nie
przechodził obok studni (z ciekawości do niej nie zaglądając) Marina na
pewno by umarła... a tak dalej żyje... chociaż, teraz ona zaczyna się nim
opiekować.
Orius zaczyna odczuwać już skutki swojej wyprawy do studni. Kości, które
wtedy były dosyć silne, teraz utraciły ją ustępując okropnym bólom. Starzec
coraz więcej czasu spędza w łóżku, a młoda Marina czuwa nad nim i wie, że
przyjdzie dzień, kiedy starzec odzyska siły. Teraz jest to niemożliwe. Owe jęki,
które wydaje z siebie starzec są wynikiem upadków do studni, kiedy chciał się
z niej wydostać, wspinając się po ścianie. Coraz więcej osób przychodzi do
jego chatki. Odwiedzają go...
Był też taki przypadek, kiedy trójka mężczyzn przyszła do niego. Byli to ci
mężczyzni, którzy nie chcieli pomóc starcowi w wyciągnięciu dziewczynki ze
studni. Wywiązała się w tym momencie nieprzyjemna rozmowa:
- Chodz tu - powiedział ten najwyższy. - znajdziemy ci innego opiekuna
- Nigdzie się nie wybieram! - krzyknęła dziewczyna. - moje miejsce jest tu
- Przecież widzisz, że ten pierdoła zdycha - zakpił ten sam.
- Zaraz ty będziesz zdychał - zagroziła mu Marina. - kiedy wymierzę ci
kopniaka w twoje klejnoty - o ile w ogóle je masz patyczaku.
- Jak śmiesz... zaczął.
- Śmiem - przerwała mu dziewczyna. - ponieważ mam cię głęboko w dupie.
Kumple patyczaka leżeli na ziemi i zwijali się ze śmiechu. W szczególności
śmieszyła ich głupia mina obrzucanego wyzwiskami kolegi.
- Ty... ty... ty... - mówił wysoki, albo przynajmniej próbował coś powiedzieć.
- Tak, ja - poprawiła po nim dziewczyna. - wynocha stąd. Nie mam ochoty na
takie pogawędki. W szczególności nie mam na nie ochoty z tobą.
- Idziesz ze mną! - rzekł po chwili
Dziewczyna widząc, że nic nie daje jej rozmowa, postanowiła złagodzić
jakoś sytuację.
- Spójrzmy prawdzie w oczy - odezwała się po krótkiej chwili. - Sam wiesz, że
ja nie mam zamiaru się przeprowadzać. A ten pierdoła, jak go nazwałeś, dał
mi drugie życie. To on wyciągnął mnie z tej studni.
- Nie obchodzi mnie to - zakpił z niej patyczak.
- Ale mnie obchodzi - kontynuowała swoją myśl dziewczyna. - Gdyby nie on,
zapewne nie byłoby mnie tu.
Patyczak milczał. Widocznie czekał na ciąg dalszy.
- Byłabym teraz na dnie studni i powoli bym sobie tam gniła. - te słowa
zakończyły wypowiedz. Z oczu płynęły jej łzy.
Mężczyzni, którzy przed chwilą śmiali się z kolegi umilkli i z uwagą
przyglądali się Marinie. Panowała głucha cisza.
- Jak chcesz - przerwał ciszę patyczak. - ale...
- Chcę, nie zdajesz sobie sprawy z tego jak bardzo - przerwała mu Marina. -
najlepiej będzie, jak zakończymy ten temat i nigdy więcej do niego nie
wrócimy - przytuliła się do Oriusa. - zrozumcie mnie... ja go kocham. Jest dla
mnie jak ojciec.
Mężczyzni pokiwali głowami i w milczeniu wyszli z chatki starca. Wiedzieli,
że nie ma sensu wtrącać się w ich sprawy. Niech żyją sobie na uboczu...
W tym momencie dziewczyna płakała będąc przytuloną do starca.
15
Minęło sporo czasu od wizyty trzech mężczyzn. Dziewczyna wyrosła na
dorosłą i pochowała starca, który odszedł od niej przed rokiem. Sama
wykopała grób i złożyła w nim ciało... Zabolała ją śmierć Oriusa, który tak jak
ona pokochał ją całym swoim sercem. Ostatnimi słowami, jakie wypowiedział
zaraz przed śmiercią, były:
- Marino, jesteś największym skarbem jaki kiedykolwiek otrzymałem od
Boga... Wiedz o tym, że zawsze cię kochałem i zawsze będę cię kochał...
Widocznie chciał coś jeszcze powiedzieć, ale głos uwiązł mu w gardle.
Dlatego zamilkł i spojrzał na dziewczynę... z oczu popłynęły mu łzy. Po
krótkiej chwili wyzionął ducha, a Marina położyła twarz na jego klatce
piersiowej i zalała się łzami...
16
Kilka lat pózniej w osadzie zaczęły się dziać rzeczy niepojęte...
... tak brzmiało pierwsze zdanie w trzeciej kronice. Marek otworzył ją tak samo
nieświadomie jak drugą, kiedy skończył czytać pierwszą...
...Był to rok 1750. Mieszkańcy zaczęli ginąć w niewyjaśnionych
okolicznościach. Nawet po tych zdarzeniach ciała też znikały, zupełnie, jakby
rozpływały się w powietrzu.
W tym czasie Marina była kobietą śmiało dobijającą do wieku starca, z
którym kiedyś dzieliła życie w tej chatce. Obejrzała się po pomieszczeniu i
wspominała czasy, kiedy Orius przyniósł ją tu i pierwszy raz położył na
materacu. W jej głowie pojawił się także obraz konającego starca, który przed
śmiercią wyznał jej, że jest jego największym skarbem podarowanym przez
Boga. Kochała go, tak jak on pokochał ją... Na tą myśl ponownie zaczęła
płakać i tym razem płakała długo. W jej głowie rozbłysła myśl, że nie może
tak dalej żyć. Ponieważ życie bez Oriusa nie ma dla niej najmniejszego
sensu.
Ta myśl była tak świeża, że aż przerażająca. Okazuje się, że jednak jest to
myśl najodpowiedniejsza na tą chwilę. Zabić się, pomyślała Marina, dla
ciebie, Oriusie?
Zastanowiła się chwilę i podjęła decyzję. Przerażającą decyzję...
POSTANOWIAA POPEANIĆ SAMOBÓJSTWO, KTÓRE BYAOBY
DOWODEM JEJ MIAOŚCI DO ORIUSA...
17
Co roku ginęły co najmniej trzy osoby i nikt z mieszkańców nie wiedział, co
się dzieje. Czym jest ta siła, która zabija i zabiera ciała? Nie potrafili tego
pojąć. Jednocześnie nie zdawali sobie sprawy z tego, że to dopiero początek
niewyjaśnionych zaginięć. Nie wiedzieli, że teraz z roku na rok będzie ginąć
coraz więcej osób. Zdarzyło się nawet (i to chyba sprawił przypadek), że
jeden z mieszkańców zobaczył, co jest przyczyną tych zaginięć. Trwało to
ułamek sekundy, ale nawet on w zupełności wystarczył, żeby zrozumieć ich
sens. Owy mieszkaniec zobaczył postać w czarnym płaszczu i ogromnym
kapturze. Nieznajomy przedstawił się jako dziedzic - czy jakoś tak...
Teraz przynajmniej wiedzieli, kto był sprawcą tych zniknięć.
18
Cały proces morderstw trwał do 1850 roku, czyli równe 100 lat. W tym
czasie Marina popełniła samobójstwo, dzgając się trzy razy nożem w brzuch.
Wykrwawiła się na śmierć...
19
Z tego, co wiadomo ostatnim z zamordowanych był niejaki pijaczyna
(szanowany przez mieszkańców, ponieważ był uczciwy i wszystko co
pożyczył, zawsze oddawał w terminie).Prawdopodobnie ostatnie jego słowa
brzmiały: "Aaaaaaa!!!". Dziedzic, jak się tak sam nazywał (chyba nie chciał
wyjawiać swojego prawdziwego ego i wymyślił sobie taką ksywę), z
wiadomych przyczyn zrobił w tym momencie to, co uznał za stosowne.
Skręcił pijakowi kark i kiedy to zrobił, biedny moczymorda zamilkł. Jego krzyk
został przerwany... Potem zapanowała cisza i pustka. Wygląda na to, że
dziedzic był z siebie zadowolony...
20
Wspomniana już pustka we wsi trwała 100 lat. Do 1950 roku. Nic się nie
działo w tym czasie, no może prawie nic. W 1900 albo 1902 roku pojawiła się
niejaka rodzina i zamieszkała w jakimś kwadratowym murowanym budynku,
który podobno nazywał się młynem. Mężczyzna, kobieta i dwie dziewczynki.
Lecz także oni po jakimś czasie zniknęli...
A od kiedy zniknęli, do roku 1950 nie pojawił się nikt.
W miejscu oddalonym od młyna i wsi, znajdował się jeszcze jeden budynek
- prawdopodobnie posesja tajemniczego dziedzica, który także zaginął, ale to
już jest większa tajemnica...
21
Rok 1950. Można rzec, czasy współczesne...
Widoczne to było, ponieważ zaczęli się wprowadzać nowi mieszkańcy. Z
tego co wiadomo, nic złego się do dziś nie wydarzyło...
22
... Marek przewrócił kolejną stronę i ujrzał pustkę. Zmartwiło go to. Przewrócił i tą kartkę
i dalej, pusta, a potem dalej, aż do końca kroniki. Zrezygnowanym ruchem zamknął ją i
odłożył na bok. Kiedy to zrobił, głęboko odetchnął i spojrzał na bibliotekarkę, wciąż
czytającą tą samą książkę. Nie zerknęła na niego, ani nie uśmiechnęła się do niego, więc
Marek wrócił do swojego zajęcia.
23
Zdjęcia archiwalne
Postanowił przejrzeć je pospiesznie. Otworzył pierwszą książeczkę i szybko ją
przekartkował. W jego głowie z historii zachowało się kilka istotnych fragmentów, które
bardzo ciekawie były zilustrowane. Na przykład: pierwsza osada, ucieczka kobiety przed
nieznajomym i ukrycie się w krzakach, powódz, kolejna osada, piekielna zaraza, nowi
mieszkańcy (tu przykuło uwagę Marka kilka zdjęć) - studnia, dziadek ratuje dziewczynkę, a
potem się nią opiekuje, tajemnicze zniknięcia, dziedzic, pustka we wsi, tajemnicza rodzina,
znowu pustka oraz nowe życie...
Marek doszedł do końca drugiej i ostatniej książeczki i dostrzegł coś, co go zaciekawiło.
Był to plik kartek napisanych niezbyt czytelnym drukiem - z pewnością ręcznie (a w
szczególności zaciekawiło go to, że zaraz pierwsza kartka to imię kobiety, które brzmiało:
Kasia Woliska, mężczyzny: Witold Rolski, przydomek Dziedzic napisany dużymi
drukowanymi literami oraz te niewyrazne zapiski).
24
Bez namysłu wstał i podszedł do bibliotekarki. Dziewczyna podniosła głowę i spytała:
- Już skończyłeś?
Marek uśmiechnął się.
- Prawie - podał jej plik kartek, który trzymał w ręce - możesz mi to skserować?
Pani Monika bez namysłu podeszła do kserokopiarki i skserowała każdą z dwudziestu
może trzydziestu kartek z dwoma imionami i jednym przydomkiem na czele. Po chwili
skończyła i podeszła do Marka, podając mu oryginał i kopię. Marek wziął je bez żadnego
wahania i wrócił do stolika. Oryginał schował na swoje miejsce, a kopię włożył sobie do
kieszeni od spodni. Bibliotekarka przyglądała mu się z uwagą. Marek podniósł kroniki i
dwie książeczki ze zdjęciami, po czym ponownie wrócił do pani Moniki, kładąc je przed
nią.
- Teraz skończyłem - orzekł z uśmiechem na twarzy. - ale mam trzy pytania.
- Słucham - rzuciła dziewczyna
- Kim była ta kobieta? - zadał pierwsze pytanie, wskazując palcem na imię wypisane na
kopii kartki, którą przed sekundą wyciągnął z kieszeni.
- Kasia Woliska była żoną dziedzica - odpowiedziała pani Monika od razu.
- A on? - Marek wskazał na imię i nazwisko mężczyzny.
Tym razem dziewczyna dłużej się zastanawiała, ale w końcu się odezwała:
- Z tego co wiem, był w pewnym stopniu spokrewniony z dziedzicem, ale nie wiem
dlaczego. Prawdopodobnie jeszcze żyje i leży w Domu Starców. Zna historię dziedzica od
kolebki. Jeżeli chcesz, możesz się do niego wybrać, żeby ją poznać.
- Na pewno się wybiorę - rzekł Marek. - ostatnie pytanie brzmi: Czego dotyczą notatki
napisane na kolejnych kartkach?
- Nie mam pojęcia - pani Monika wzruszyła ramionami.
- Rozumiem - powiedział Marek. - I tak mi dużo pomogłaś.
- Cieszę się - uśmiechnęła się dziewczyna. - Życzę miłego dnia.
- Wzajemnie - oświadczył Marek i spojrzał na zegarek na ścianie. Była godzina 13:14.
Marek westchnął i bez słowa wyszedł z czytelni.
Był zadowolony, ponieważ do układanki dołączył kolejny element. Wiedział, że dziedzic
miał na nazwisko Woliski, ale wciąż nie znał jego imienia...
Rozejrzał się wokoło i wyszedł z budynku. Kiedy znalazł się na zewnątrz ruszył w
milczeniu do domu.
25
W domu przeprowadził rozmowę z mamą, która dotyczyła tego dlaczego nie było go tak
długo w domu. Marek wytłumaczył mamie, że był tyle czasu w bibliotece i czytał o historii
wsi. Mama spytała go, do czego mu się to przyda, a Marek wiedząc o tym, że nie wyciągnie
od niego więcej informacji rzekł:
- To już leży w moim interesie i nie powinno cię interesować.
Tata siedział w pokoju gościnnym i oglądał coś w TV. Nie wtrącał się do rozmowy Marka i
żony, bo wiedział, że nie miałoby to sensu. Tak na marginesie, kwestia Marka zakończyła
całą rozmowę...
Chłopak zjadł obiad i poszedł do pokoju. Nic już nie zaplanował na dzisiaj. Postanowił
odpoczywać. Wyciągnął plik kartek z kieszeni i wrzucił je do szuflady od biurka wraz z
notesem i czarnym długopisem, po czym położył się na tapczanie i zaczął rozmyślać nad
historią wsi. To prawda, pojawiła się postać dziedzica, ale nic nie wniosła do łamigłówki
prócz jego nazwiska - Woliski, pomyślał Marek. I to wszystko jak na dzisiaj. Jak na razie
nie wie skąd się wziął i inne sprawy z nim związane, ale prawdopodobnie tego wszystkiego
dowie się jutro, o ile ten Wiktor Rolski jeszcze żyje.
Właśnie, dlatego Marek nic już dzisiaj nie zaplanował?
Ponieważ reszta dnia upłynęła mu bardzo szybko. W między czasie chciał zrozumieć to,
czemu ten dziedzic zabijał i co nim powodowało, kiedy dokonywał kolejnych mordów.
Druga rzecz, nad którą Marek myślał to to, dlaczego ten dziedzic chodził w tym płaszczu z
narzuconym kapturem. No właśnie, dlaczego? Może dlatego, że nie chciał ukazywać
swojego prawdziwego oblicza. Trzecią i ostatnią rzeczą, którą Marek chciał rozgryzć to
motyw jego pochodzenia. Chłopak postanowił się tego dowiedzieć jak najszybciej...
Uda się jutro do Domu Pomocy Społecznej i pozna historię dziedzica. Przynajmniej tak
mu się wydaje. Jest jednak pewien, że kolejny element układanki trafi na swoje miejsce i
więcej informacji ułoży się w jakąś całość. Wtedy Marek będzie mógł określić ile już wie o
dziedzicu, a ile będzie musiał jeszcze wiedzieć. Prawdą jest to, że poznanie historii
dziedzica nie rozwiąże całej łamigłówki, ale odkryje tylko jej część. Marek wiedział, że
dalej będzie musiał dojść do rozwiązania sam, ale nie wiedział jeszcze jak tego dokona...
Teraz najlepiej będzie, jak się prześpi. Jutro wstanie i będzie mógł racjonalnie określić to
czego się dowiedział dzisiaj, razem z tym czego dowie się jutro.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 3
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 5
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 4
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 8
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 7
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 6
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 2
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 9
Siderek12 Tom I Część III Rozdział 14
Siderek12 Tom I Część II Rozdział 11
Siderek12 Tom I Część III Rozdział 16
Siderek12 Tom I Część III Rozdział 13
Siderek12 Tom I Część III Rozdział 17
Siderek12 Tom I Część II Rozdział 10
Siderek12 Tom I Część III Rozdział 15
Siderek12 Tom I Część II Rozdział 12
Tom 2 Dom we mgle CZĘŚĆ I Rozdział 4
Tom 2 Dom we mgle CZĘŚĆ I Rozdział 3
Tom 2 Dom we mgle CZĘŚĆ I Rozdział 1
więcej podobnych podstron