Siderek12 Tom I Część I Rozdział 4


Rozdział 4
W MAYNIE
1
Kiedy tylko wyszedł z cmentarza poczuł się lepiej, ale odczucie smutku towarzyszyło mu
jeszcze krótką chwilę. Starał się wszystko uporządkować, poukładać. W tym czasie przed
jego oczami po raz n-ty pojawiła się postać dziedzica. Ten obraz uświadomił mu jedną
rzecz. Postanowił odwiedzić dzisiaj młyn i dowiedzieć się czegoś więcej o kapturniku.
Wcześniej, przed uroczystością wyłączył telefon i ani myślał, żeby go teraz włączać. Gdyby
to zrobił pojawiłyby się z pewnością SMS-y albo natrętne telefony mamy, która zapewne
spytałaby "gdzie jesteś? ...", lub "wracaj do domu". Co to, to nie. Marek wyznaczył sobie
dzisiaj cel i będzie chciał go osiągnąć.
Nagle przed jego oczami uformował się obraz młyna. Ścieżka prowadząca do niego nie
tylko była zarośnięta, ale także przerażała. Na tą myśl Marek drgnął. Wcześniej słowo
"młyn" nie wywoływało w nim takiej reakcji, ale wygląda na to, że odczucie o tym zmieniło
się diametralnie i chyba na dobre.
Marek starał się odepchnąć obraz, który widział przed oczami. Początkowo nie chciał się
usunąć, ale po chwili ustąpił i Marek natychmiast poczuł się lepiej.
- Muszę się tam dzisiaj wybrać - rzekł do siebie.
Piękna blondynka, przechodząca obok niego obrzuciła go miłym uśmiechem. Marek
odwzajemnił jej się tym samym, po czym ponownie zagłębił się w swoich myślach.
Blondynka kręcąc kusząco biodrami szła dalej.
Marek starał się powstrzymać chęć spojrzenia za siebie, ale nie udało mu się. Ach te
męskie fantazje. Efektem tego była nagła utrata równowagi i niezbyt głośne - BACH!, kiedy
wylądował na tyłku.
Wspomniana blondynka odwróciła głowę. Przyglądała się chwilę Markowi, który sprawiał
wrażenie, jakby uderzył się w głowę, po czym ruszyła w jego kierunku.
Marek zauważył, że blondynka zbliża się do niego i z początku nie wiedział co ze sobą
zrobić. Po chwili dziewczyna się odezwała, kucając obok Marka:
1
- Nic ci nie jest? - jej melodyjny sopran wypełnił jego uszy. Marek zauważył obcisłe
spodnie i flanelową koszulę, która do połowy odkrywała piersi. Mało brakowało, a
dziewczyna pokazałaby je publicznie.
- Nic takiego - odpowiedział Marek. - Tylko się przewróciłem.
- Właśnie zauważyłam - uśmiechnęła się dziewczyna, wstając z kucek.
- Czasami się zdarza - dokończył Marek i złapał delikatną dłoń dziewczyny, którą
wyciągnęła w jego kierunku.
Dziewczyna mocno pociągnęła i Marek bez problemu poczuł grunt, nie pod tyłkiem, a pod
nogami.
- Rozumiem - powiedziała blondynka i ponownie obrzuciła Marka tym samym,
przyjemnym uśmiechem.
Minęło kilka sekund. Marek nieśmiało spojrzał w jej kasztanowe oczy, po czym także się
uśmiechnął. Dziewczyna odwróciła się od niego i ruszyła w swoim kierunku. Marek chwilę
jej się przyglądał, po czym rozejrzał się po wsi i westchnął.
2
Rozejrzał się wokoło i uznał, że najwyższy czas ruszyć się z miejsca... Przed jego oczami
pojawił się obraz blondynki kręcącej biodrami, po czym dość bezczelnie został zastąpiony
przez wizję młyna. Marek energicznie pokręcił głową i skierował się w uliczkę, która po
chwili miała doprowadzić go do ścieżki prowadzącej w jego kierunku.
Ulica była opustoszała, tak jakby ludzie uciekli do domów z myślą jakiejś katastrofy. To
właśnie Marka zdziwiło, ale mniejsza o to. Spojrzał w bezchmurne niebo i skręcił w prawo.
Po kilku sekundach dotarł do niewielkiego pagórka, obok którego biegła ścieżka zarośnięta
tak, że prawie w ogóle nie było jej widać, ale ważne, że jeszcze istniała. W momencie,
kiedy Marek się do niej zbliżył poczuł niewielki niepokój. Na razie zignorował jego
obecność i szedł dalej. Ze zdziwieniem dostrzegł, że ścieżka się zwęża i prowadzi w dół. Po
jego prawej stronie pojawiły się zeschnięte krzaki, które z całą pewnością nadają się tylko
na ognisko.
Marek spoglądał na nie chwilę, starając się nie zgubić ścieżki, która nagle skręciła w lewo.
Zatrzymał, rozejrzał się i znalazł jej bieg po czym skręcił w kierunku, w który teraz
2
prowadziła.
Szedł chyba z dziesięć minut - to długo, ale wcale się tym nie przejął. Niepokój przybrał
odrobinę na sile, co Marek wyraznie odczuł, ale nie zwolnił kroku. W ogóle. Przed oczami
ujrzał niewielkie drzewo, które na pewno było dębem, ponieważ obok niego stał samochód.
Mercedes Wicińskich, pomyślał Marek i odwrócił wzrok odrobinę na lewo, a to budynek, w
którym mogę znalezć jakieś wskazówki dotyczące dziedzica.
Zrobił kilka kroków i nagle przeszyła go fala strachu jakiego nigdy dotąd nie doznał. Jego
ciało pokryło się gęsią skórką i zaczęło lekko drżeć... Spowodowane było to młynem i tym
co go otaczało. Mimo, że nie było nic wokół widać to Marek był na 100% pewny, że coś tu
jest. Coś złego. A jednocześnie nie potrafił wyrzucić myśli spowodowanych tym, że
znajdzie tu coś na temat dziedzica. Znajdzie, albo się dowie. Jednak o to będzie martwił się
pózniej.
Niepewnie zrobił kilka kolejnych kroków i nagle strach się wzmógł. Był o wiele
silniejszy... Mimo to Marek się nie zatrzymał. Szedł dalej.
Wokoło budynku leżały porozrzucane kawałki desek i resztki szkła z wybitego okna na
pierwszym piętrze. Marek zauważył bez żadnego problemu, że także drzwi wejściowe (o ile
można je nazwać teraz drzwiami) były uchylone. Dostrzegł wewnątrz ciemność, która
przerażała i zapraszała. Poczuł jak jego strach powoli wzrasta, ale nie myślał teraz o nim.
Podejrzewał, że mogłoby to być spowodowane dziwną aurą, którą ten młyn roztaczał.
Aurę tajemniczości, wieku tego miejsca (a liczyło sobie na pewno więcej niż 200 lat) oraz
aurę strachu. Tego ostatniego przede wszystkim, aurę strachu.
Marek westchnął i na uginających się nogach doszedł do drzwi. Kiedy był wystarczająco
blisko poczuł potworny odór śmierci, rozkładających się ciał, kurzu i wieku. Wieku tego
miejsca.
Połączony wraz z innymi zapachami sprawiał, że wnętrzności przewracały się i zmieniały
względem siebie położenie. Marek oprócz tych zapachów wyczuł coś jeszcze. Był to odór
grzyba zżerającego ściany budynku od środka. Kiedy go poczuł doznał chwilowego zawrotu
głowy i musiał się chwilę przytrzymać zewnętrznej ściany budynku.
Po chwili, kiedy wreszcie mu przeszło, starając się nie przegrać ze strachem, na drżących
nogach wszedł do budynku nieświadomy tego co mogłoby go tam spotkać.
Starał się być dobrej myśli, że nic...
3
Ale, czy aby na pewno?
3
Wnętrze budynku praktycznie niczym się nie wyróżniało, no może poza tym, że było
stare. Naprzeciwko, po lewej stronie znajdowały się drzwi, które na pewno prowadziły do
piwnicy. Natomiast po prawej były kolejne schody. Te jednak prowadziły na górę.
Centralnie przed Markiem znajdowała się szafa, to znaczy, pozostałości po szafie, która
jakiś czas temu się rozsypała. Ze ścian odpadały grube warstwy tynku, który przykrywał
pustaki pod nim ukryte od czasu, kiedy budynek stanął na fundamentach.
Mimo paraliżującego strachu wzruszył ramionami i ruszył w kierunku schodów
prowadzących na górę. Oczywiście strach nie opuszczał go ani na chwilę. Stał się jego
wiernym towarzyszem.
Wchodząc po przerazliwie skrzypiących schodach doznał dziwnego uczucia, które tak jak
się pojawiło tak i nagle zniknęło. Marek nie wiedział co w ogóle oznaczało. W sumie to nie
było takie ważne.
Kiedy znalazł się na szczycie schodów, zrobił kilka kroków przed siebie... Coś poczuł i to
coś było za nim. Nie było to miłe uczucie. Stanął jak wryty i przez chwilę nie potrafił ruszyć
się z miejsca. Lecz nagle...
- KTO ŚMIE ZAKAÓCAĆ MÓJ SPOKÓJ!!! - wrzasnęło coś za jego plecami. Ten wrzask
dochodził nie tylko za nim, ale także, jakby był głosem wołającym z otchłani. Marek
dostrzegł, że niektóre obrazy na ścianie zadrżały - KTO MA CZELNOŚĆ WKRACZAĆ
NA MÓJ TEREN!!! - głos był tak potężny, że Marka mało nie ścięło z nóg. - KTO?!!!
Nic nie mówił. To tylko ze względu na strach, który ogarnął jego ciało. Nasłuchiwał, czy
głos się odezwie. Jego ciało drżało...
Głos jednak nie przemówił, zmuszając Marka do tego, żeby teraz on coś powiedział. Tak,
coś powiedzieć. Okazuje się, że chłopak mimo paraliżującego strachu nie potrafił
wykrztusić ani jednego słowa. A co dopiero mówić o poruszaniu. O tym już w ogóle nie
było mowy. Strach przygwozdził go i tyle.
W tej chwili przestał racjonalnie myśleć. Mało tego, on teraz w ogóle nie myślał. Mimo, że
4
usilnie próbował poukładać myśli na swoich miejscach. W dodatku panowała jakaś
tajemnicza cisza, która Markowi wydała się zbyt tajemnicza. Z wiadomych przyczyn chciał
usilnie chociaż drgnąć, ale marny był tego efekt. Dlatego wiedząc, że próby nic nie dadzą,
czekał. Czekał i nasłuchiwał. Teraz bardzo uważnie, mimo potwornego strachu.
Nagle hol, w którym się znajdował ogarnął okropny chłód, który przeszył jego ciało na
wylot i kiedy to się stało, Marek ponownie usłyszał ten przerazliwy, charczący i
przyprawiający o ciarki na plecach głos:
- JAK ŚMIESZ WKRACZAĆ NA MÓJ TEREN!!! - tym razem dochodził tylko z tyłu -
JAK MASZ CZELNOŚĆ, PRZYBYSZU!!!
Markowi udało się coś wykrztusić... Dwa słowa i na tym się skończyło. Na razie.
- K-k-k-kim je-je-jesteś?
Głos zbliżył się do niego. Marek odczuł to bardzo wyraznie, ponieważ przerazliwy chłód
przybrał na sile i przez to drgnął. Starał się odwrócić po raz kolejny i ze zdziwieniem
dostrzegł, że tego dokona. Mimo, że cały czas trzymał go strach.
- JESTEM ZARZDC, KTÓRY SAUŻYA TU ZA ŻYCIA - rzekł głos - ORAZ SAUG
DZIEDZICA.
Marek zdołał się już odwrócić i dostrzegł coś co go jeszcze bardziej przeraziło...
Była to zjawa zarządcy. Duch miał na sobie stare i znoszone ubranie. W klatce piersiowej
miał zrobione cztery dziury i zapewne piątą na plecach. Jego twarz była cała napuchnięta. Z
wspomnianych dziur wypływała krew.
- WIDZISZ JAK WGLDAM!!! - zagrzmiała zjawa. - CO TA MAAA PIEPRZONA SUKA
ZE MN ZROBIAA!!!
Marek nie próbował nic mówić. Widział, że duch zaczyna zbliżać się do niego. Dlatego też
on zaczął się cofać. O dziwo, teraz wychodziło mu to o wiele łatwiej. Jednak strach go nie
opuszczał, a duch mówił dalej:
- A TY PRZYSZEDAEŚ POZNAĆ HISTORI DZIEDZICA... NIC Z TEGO PARSZYWY
DRANIU! - duch nie przyspieszał kroku ani nie zwalniał.
- Dlaczego mnie tak nazwałeś? - wykrztusił nieświadomie Marek.
- PYTASZ DLACZEGO?! - zjawa zakpiła. - A WAAŚNIE DLATEGO, ŻEBY ZROBIĆ CI
NA ZAOŚĆ.
- Jesteś nikim - przybyłym znikąd, dążącym donikąd. - Rzekł drżącym ze strachu głosem
5
Marek. - Twoje życie na ziemi się już skończyło.
Duch przystanął, ale ponownie ruszył przed siebie.
- WIDZ, ŻE PRÓBUJESZ SI NA MNIE ODEGRAĆ  powiedział.
- A czemu by nie - Markowi głos cały czas drżał, ale mimo to mówił dalej. - Przecież ty nie
jesteś prawdziwy.
- TYLKO CI SI TAK WYDAJE - stwierdził duch i nagle znalazł się bliżej Marka.
Chłopak przypomniał sobie o znakach ognia na nadgarstkach. Energicznie i bez
zastanowienia wyciągnął je w kierunku zjawy, która nagle stanęła. Tym razem się nie
ruszyła. Marek nieświadomie wypowiedział słowa, które pojawiły się tak nagle, że chłopak
mocno się tym zdziwił. Oczywiście w duchu.
- I oni twego zlękną się widoku spotkawszy widmo gorsze od upiorów!
Duch chwilę milczał, po czym poderwał głowę do góry i wydobył z siebie długi okrzyk
bólu. Tak jakby te słowa mu go sprawiły. Po kilku sekundach umilkł i zniknął...
Przedstawienie było skończone. Przynajmniej na razie.
Natomiast Marek poczuł, że jego noga ugrzęzła w czymś miękkim. Bez wątpienia to
miękkie coś się poruszało i wydawało z siebie świszczący dzwięk. Marek wiedziony
ciekawością spojrzał w dół i doznał potwornego szoku...
4
To nie może być prawdziwe, pomyślał i obrzucił szybkim spojrzeniem pomieszczenie. Był
to nieduży hol, na pewno niepodobny do tego, w którym znalazł się we śnie... Za ten czas
pająki niezdarnie wdrapywały się na jego prawą nogę. Wielkie, ohydne, owłosione, czarne
pająki. Marek zdusił chęć krzyknięcia i spojrzał na koniec holu. Na ziemi leżała jakaś
kartka. Pomyślał, że to może być coś o dziedzicu. Świszczący odgłos wydawany przez
pająki był nie do zniesienia.
Wiedział, że musi dostać się do tej kartki. Spojrzał ponownie w dół i ciężko przełknął
ślinę. Z łopoczącym sercem wyprostował prawą nogę i ostrożnie zanurzył lewą w wannie z
pająkami, które widocznie zauważyły zmianę, ale dość niechętnie do niej szły. Dla
pewności wolę być ostrożny, pomyślał chłopak, mogą być jadowite.
6
Stojąc w miejscu wyklarowała mu się kolejna myśl...
Co będzie, kiedy postawię kolejny krok? - pomyślał
Co prawda, brał dwie odpowiedzi pod uwagę... Albo spadnie w jakąś pająkową przepaść,
albo napotka kolejny stopień schodów.
W sumie - czy to takie ważne, pomyślał, im dłużej będę o tym myślał, tym szybciej
zwątpię i będę chciał wrócić do domu.
Dlatego też Marek przesunął ostrożnie nogę do przodu. Ze zdziwieniem odczuł, że znalazł
dla niej oparcie. Okazuje się, że to jednak były schody. Dostawił drugą nogę i znalazł się
jakieś 20 cm niżej. Pająki wiedziały, że coś się dzieje. Że coś się pojawiło... Mogłyby Marka
potraktować jako jakiś obiekt (na przykład zabawkę), albo solidne żarcie.
Chłopak czuł, że przebywanie w takiej ilości pająków nie jest przyjemne. Pokonał kolejny
stopień i jego nogi zanurzyły się w pająkach do połowy ud. Kolejny stopień i połowa ciała z
głowy. Odgłosy tych robaków były okropne, dlatego Marek chciał szybko przejść i mieć to
z głowy...
... kolejny stopień i ręce zetknęły się z ohydnymi odwłokami i odnóżami...
... ale myśl o dziedzicu nie dawała mu spokoju i jakoś go motywowała, żeby zrobił kolejny
krok...
... i znalazł się trzy czwarte zanurzony w pająkach...
... nie myślał o nich i na razie wychodziło mu to całkiem sprawnie...
Po minucie, najwyżej dwóch znalazł się w całości zanurzony. Jedyne co czuł to włochate i
świszczące pająki oraz ciężkie poruszanie się w nich. Jednocześnie myślał nad tym, żeby
ponownie znalezć się na powierzchni.
Po chwili wyczuł przeszkodę i znowu pomyślał - jeszcze chwilę i będzie po wszystkim.
To prawda - natrafił na pierwszy stopień schodów i teraz będzie wchodził na górę, a nie
schodził na dół. Cieszył się w duchu.
Zaczął wchodzić.
Bardzo powoli i po chwili znalazł się na powierzchni. Po drugiej stronie pająkowej wanny.
Przeszedł kilka kroków w rozkroku i nagle się zatrzymał. Szybko pomyślał jak ma się
pozbyć reszty pająków, które biegały po jego ciele i nagle wpadł na pomysł. Potrząsnął
ciałem i natychmiast wszystkie pająki, i z głowy i z reszty ciała pospadały na ziemię. Marek
mocno drgnął, po czym ruszył w swoim kierunku, prosto do leżącej na ziemi kartki.
7
Ucieszył się w myślach.
Natomiast pająki pobiegły w swoich kierunkach nie zawracając sobie swoich głowo tułowi
osobą Marka, który idąc w kierunku kartki jeszcze raz obejrzał się za siebie.
Kąpiel z pająków wciąż tam była.
Odwrócił głowę i po chwili znalazł się obok kartki...
5
Podniósł ją i uważnie jej się przyjrzał. Była zgięta i odrobinę zmoczona. Marek
podejrzewał, że pismo mogło się rozmazać. Wtedy musiałby przyjrzeć się jeszcze lepiej
tekstowi, ale o to będzie się martwił pózniej.
Rozłożył ją i ze zdziwieniem spostrzegł, że na kartce był plan dnia. Należał do Wiktorii.
Pismo było bardzo ładne. Treść głosiła:
Wiktoria Wicińska
Czerwiec 1905.r.
Dzień szósty "SOBOTA"
TYDZIEC DRUGI
Godzina 9:00 - Pobudka i poranna toaleta
Godzina 9:30 - Śniadanie
Godzina 10:00 - Pomóc mamie w sprzątaniu
Godzina 11:30 - Przypilnować siostrę
Godzina 12:00 - Krótka drzemka
Godzina 12:20 - Spacer
Godzina 14:00 - Obiad
Godzina 14:30 - Pomóc tacie na podwórku
8
Godzina 15:30 - Pogawędzić z panem Filipem
Godzina 17:00 - Poczytać książkę
Godzina 19:00 - Kolacja
Godzina 19:30 - Iść się umyć
Godzina 20:00 - Posiedzieć z rodzicami
Godzina 21:30 - Iść spać
WIKTORIA
Marek zrezygnowanym ruchem złożył kartkę, nieświadomie chowając ją do tylnej kieszeni
spodni...
Spojrzał w stronę, z której przyszedł z myślą, że znowu będzie musiał przejść przez tą
nieprzyjemną kąpiel w pająkach. Ale...
Zdziwił się, że kąpiel zniknęła. Widocznie to była jego wyobraznia, albo... albo pułapka
wyobrazni. Na tą myśl wykrzywił usta w grymasie szerokiego uśmiechu i skierował się w
stronę wyjścia.
Mimo, że cieszył się z tego, że będzie miał grunt pod nogami stanął przed drzwiami
znajdującymi się po jego lewej stronie. Były to jedyne drzwi w tym korytarzu - niestety,
zamknięte.
Marek nie czekając dłużej ruszył dalej, przyglądając się obrazom wiszącym w
przytłaczającej ilości na ścianie. Były na nich pejzaże i jakieś zwierzęta. Nic poza tym.
Westchnął, po raz ostatni obrzucił spojrzeniem drugi koniec holu, po czym zszedł na dół po
przerazliwie skrzypiących schodach. Już się tak nie bał, ale to nie oznacza, że strach
zniknął.
W tej chwili Marek nie bardzo wiedział co dalej robić.
Gdzie iść?
To wiadomo, że będzie musiał iść do piwnicy, ale to na końcu. Zaraz przed wyjściem z
budynku.
9
Ale dokąd ma iść przed piwnicą, kiedy znajdzie się na dole schodów?
Gdzie ma się skierować? ...
Nagle w głowie zaświtała mu pewna myśl. Ciekawe co znajduje się pod schodami,
pomyślał i zaraz jak zszedł zajrzał pod nie. W głębi była wnęka, a w tej wnęce drzwi. Marek
podszedł do nich i bez namysłu nacisnął na klamkę...
6
Drzwi były otwarte i Marek ponownie się uśmiechnął. Po drugiej stronie panował
półmrok, ale oczy chłopaka po chwili się do niego przyzwyczaiły i ujrzał coś co go lekko
zszokowało, przez co strach odrobinę przybrał na sile.
Dosłownie kilka metrów przed nim stała zjawa dziewczyny z czymś sterczącym w czole...
jakimś kijem albo... nie... to nie był kij, a siekierka. Zjawa podniosła głowę. Z jej oczu,
raczej... oczodołów wypływała purpurowa krew. W miejscu, gdzie siekierka przecięła
czaszkę spływała cieniutka strużka krwi. Twarz była nabrzmiała i sina. Kolorowa zjawa,
pomyślał Marek, to ci...
Nagle duch przemówił swoim płaczliwym głosem, przerywając myśli chłopaka:
- POMÓŻ MI... POMÓŻ MI NARBAĆ DREWNA NA OPAA, PONIEWAŻ JEST MI
ZIMNO...
Po tych słowach nagle zniknęła.
Marek zdusił śmiech. Mimo strachu i zdał sobie sprawę, kogo to robota. Kto prawie
poćwiartował dziewczynę na kawałki i nauczył mówić: "Pomóż mi... Pomóż mi narąbać
drewna na opał, ponieważ jest mi zimno". To był - zarządca.
- TY ZASRANY, CHOLERNY, ZAROŚNITY MAAPISZONIE! - wykrzyknął Marek w
głąb ciemnego korytarza. - TY ZAFAJDANA GNIDO, SZAJBNITY GÓWNOJADZIE Z
RZYGAMI NA DUPIE... CO ŻEŚ NAJLEPSZEGO KUTWO NAROBIA?! ZATUKAEŚ
DZIEWCZYN SIEKIER I WYDAUBAAEŚ JEJ ŻYWCEM OCZY... ZAAOŻ SI, ŻE
MIAAEŚ PRZY TYM NIEZA FRAJD. POZAZROŚCIĆ NABRZMIAAY FIUCIE... - tu
przerwał i czekał na reakcję ze strony ducha.
Niestety - odpowiedziała mu cisza.
10
7
Marek wzruszył ramionami i wkroczył do korytarza, w którym pojawiła się dziewczyna z
siekierką w głowie i w stronę którego skierował przed chwilą spora liczbę przekleństw
zaadresowaną do zjawy zarządcy.
Wewnątrz panował mrok i Marek lekko się wzdrygnął. Początkowo myślał, że miała to
być miła wyprawa, ale nie spodziewał się, że spotka go tu to, co go spotkało. A wygląda na
to, że to jeszcze nie koniec...
Jego oczy powoli zaczęły przyzwyczajać się do ciemności panującej w korytarzu. Obrzucił
go spojrzeniem, energicznie obracając głowę do tyłu, w celu upewnienia się, że drzwi wciąż
są otwarte. Że to nie jest jego kolejny wytwór wyobrazni.
Stawiając ostrożnie kroki natrafił na opór. Spowodował on, że chłopak nagle przystanął i
starał się zrozumieć czym jest to, co przerwało jego marsz. Próbował dojść do sedna, ale
chyba myślenie nie było ważne.
Czyż nie?
Marek ostrożnie cofnął się o krok i powoli przyklęknął na jedno kolano, wyciągając drżące
dłonie w kierunku tego czegoś.
Wymacał drut, co prawda samotny, ale wyczuł coś jeszcze. To była kartka. Może tym
razem dopisało mi szczęście, pomyślał.
Nie zastanawiając się ani chwili dłużej rozwinął ją... Lecz to co po chwili ujrzał lekko go
zszokowało. Momentalnie strach podskoczył na najwyższy szczebel swojego rozwoju.
Przed jego oczami rozbłysło tak jasne światło, że chłopak na moment zobaczył korytarz i
sporą liczbę drzwi po bokach.
Kartka papieru spaliła się po chwili jasnym płomieniem, opadając na ziemię w czarnych
kawałkach. Marek zrezygnowanym ruchem otrzepał ręce i podniósł się z klęczek.
Oczywiście dostrzegł, że płomienie na nadgarstkach odrobinę się powiększyły... Marek
zobaczył jeszcze coś - coś co przypominało jasną obwódkę przy dolnej części języków
płomieni.
Zauważył jeszcze jedną rzecz. Kątem oka dostrzegł w korytarzu ruch - bardzo wyrazny.
Jednak nie trwało to długo. Po kilku sekundach pojawiła się przed nim kolejna zjawa - i
znowu była to zjawa dziewczynki - tym razem z kwiatkiem.
11
Dziewczynka była młodsza. Siedem - może osiem lat i miała na sobie jasnoniebieską
sukienkę. W rękach trzymała przepięknego tulipana...
Nieśmiało się do Marka uśmiechnęła...
I był to przyjemny uśmiech. Chłopak wyraznie go odczuł.
Wiedząc, że nic nie zdziała stojąc i gapiąc się na zjawę, rzekł:
- Kim jesteś dziewczynko? - o dziwo, jego głos mniej drżał, ale wciąż drżał.
Nieznajoma obdarzyła go jeszcze milszym uśmiechem.
- Wiem kim jesteś - powiedziała nagle. - I lepiej będzie jeśli opuścisz to miejsce. Dobrze ci
radzę.
- Przyszedłem ze względu na pewną...
- Wiem po co przyszedłeś - przerwała mu zjawa. - Nic nie znajdziesz na jego temat w
młynie.
- Skąd wiesz?
- Ponieważ dziedzica tu nigdy nie było. Nie interesował się młynem.
- A zarządca? Co działo się po jego niemiłej śmierci?
- Nic z wyjątkiem tego, że co jakiś czas się tu błąka.
- A ty kim jesteś? - Marek zadał już któreś z kolei pytanie.
- Dziewczynką zamordowaną przez dziedzica. Miałam szczęście co do oczu. Nie wydłubał
mi ich. Widocznie o nich zapomniał.
- Skąd wiedziałaś, że ten młyn istnieje?
- Sama nie wiem jak tu trafiłam - orzekła zjawa. - A teraz radzę ci stąd odejść. Jeżeli chcesz
żyć.
- Co chcesz... - zaczął Marek, ale przerwał. Zjawa zniknęła.
A jak zniknęła to i konwersacja została skończona.
Marek wzruszył ramionami po raz drugi i skierował się do drzwi, którymi tu wszedł. I
które - miał nadzieję - były jeszcze otwarte.
8
Jego nadzieje nie zostały rozwiane. Drzwi wciąż stały otworem, dlatego Marek odetchnął z
ulgą. Czasami zdarza się w takich miejscach, że drzwi zatrzaskują się w momencie, kiedy
12
człowiek najmniej się tego spodziewa. Marek dopóki nie wyszedł z korytarza ma na
względzie taką ewentualność. Mógł się spodziewać tego, że w ostatniej chwili drzwi
zatrzasnęłyby się przed jego nosem. Pospiesznie odrzucił tą myśl i wyszedł do przedpokóju
(trochę dziwne, że tak mogło się to nazywać), ale w rzeczywistości chyba tak było. W sumie
- czy to było takie ważne.
Marek mimowolnie obrzucił spojrzeniem szafę po prawej stronie i zauważył... no właśnie -
coś znowu zauważył i to coś przykuło jego uwagę. Zbliżył się do tego i dostrzegł rękawicę.
Nie była to zwykła rękawica - to była rękawica dziedzica. Czarna jak smoła. Wygląda na to,
że dziewczynka z kwiatkiem go oszukała. Skłamała w żywe oczy. Na tą myśl jego ciało
nawiedził dziwny dreszcz, który po chwili ustąpił przerazliwemu chłodowi. Marek po raz
któryś się wzdrygnął i energicznie podniósł rękawicę dziedzica. To była prawa rękawica i
Marek nieświadomie założył ją na swoją rękę.
Zaraz jak to zrobił, pomieszczenie wypełnił odór rozkładających się ciał, który po chwili
ustąpił silnemu podmuchowi wiatru, kładąc resztki rozsypującej się szafy na ziemi. Na
szczęście Marek zdążył umknąć kawałkom desek i stając na boku oglądał całe zamieszanie.
Tak jakby on był jego sprawcą. Rozpętała się potworna wichura, która niszczyła dosłownie
wszystko. Cała konstrukcja młyna zaczęła się walić. Pod siłą wiatru zaczęły nawet drżeć
schody, po których niedawno schodził. Wiatr przybierał na sile, a Marek nagle poczuł
ukłucie strachu i coś jeszcze. Coś, co sprawiło, jakby ktoś dzgnął go sztyletem chłodu. W
tym samym momencie obraz przed jego oczami stał się zmatowiały, po czym ustąpił
ciemności.
Upadł...
13


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 3
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 5
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 8
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 7
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 6
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 1
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 2
Siderek12 Tom I Część I Rozdział 9
Siderek12 Tom I Część III Rozdział 14
Siderek12 Tom I Część II Rozdział 11
Siderek12 Tom I Część III Rozdział 16
Siderek12 Tom I Część III Rozdział 13
Siderek12 Tom I Część III Rozdział 17
Siderek12 Tom I Część II Rozdział 10
Siderek12 Tom I Część III Rozdział 15
Siderek12 Tom I Część II Rozdział 12
Tom 2 Dom we mgle CZĘŚĆ I Rozdział 4
Tom 2 Dom we mgle CZĘŚĆ I Rozdział 3
Tom 2 Dom we mgle CZĘŚĆ I Rozdział 1

więcej podobnych podstron