Marcin Czub
Zewnętrze
NADESŁANE NA KONKURS BRITISH COUNCIL I "NF"
Gromkie oklaski rozległy się wewnątrz systemu i na sali balowej, w przestrzeni zewnętrznego świata.
- Witamy Państwa na naszym przyjęciu urodzinowym! To ciało, dom nas wszystkich, skończyło dzisiaj pięćdziesiąt lat - rzekła postać na podium i promiennie uśmiechnęła się do zgromadzonych.
Wielu z ogromnej liczby zaproszonych gości osobiście nie znało mówcy ani żadnego z jego alterów. Jednak wszyscy odczuwali doniosłość chwili. W skupieniu słuchali Domu Bladych - najbardziej znanego multipla w Europie.
- Celebrujemy dziś nie tyle urodziny, ile narodziny... Są Państwo świadkami historycznego wydarzenia, które z pewnością znacząco wpłynie na kształt cywilizacji. Nie sposób opisać radości, jaka zapanowała w naszym systemie na wieść o oficjalnym uznaniu alterów przez Wielką Brytanię. Nadszedł dzień spełnienia marzeń, dzień, o który my i inni multiple walczyliśmy od lat. Wniosek Domu Bladych został rozpatrzony pozytywnie jako pierwszy na świecie. W najbliższym czasie fala podobnych pism zaleje urzędy w całej Anglii. Trudno mi opanować wzruszenie. Niech Państwo pozwolą, że oddam głos LordowiAngolowi, jednemu z najbardziej zasłużonych alterów w naszym ciele, a zarazem jednemu z dzisiejszych solenizantów. Teraz pożegnam Państwa, do końca imprezy pozostanę w interiorze. Życzę miłej zabawy.
Postać na podium przeciągnęła się, zdjęła marynarkę i odpięła guzik kołnierza. Zmiana była nieuchwytna. W następnym momencie to LordAngol z uśmiechem rozejrzał się po sali. Odszukał wzrokiem kilku swoich znajomych. Swoich. Przez chwilę patrzył w oczy swojej dziewczyny Lucy. Już wielokrotnie była świadkiem przemiany, toteż, gdy tylko pojawiał się na froncie, zauważała go błyskawicznie. Czasami potrafiła wyczuć jego obecność nawet w backgroundzie, a kilkukrotnie pomagała mu przejąć kontrolę nad ciałem. Mimo że była singletonem, doskonale rozumiała psychikę multipla.
"Jest doprawdy zdumiewająca" - pomyślał. Zrozumiał, jak bardzo ją kocha. Poczuł też złość na Tadeusza, za to co wyprawiał z Lucy, gdy dostawał ciało. "Cholerny Polaczek..."
Mimo wielu godzin psychoterapii, opartej na zupełnie nowej teorii psychologicznej pracy z multiplami, nie umiał do końca pogodzić się z Tadeuszem. Na sam pomysł integrowania się z nim w jeden byt czuł odrazę.
Ich relacje zawsze były barwne, burzliwe. Tadeusz stanowił to, co później nazwali osobowością rdzenną, był od samego początku, od samych narodzin ciała. Jeden z kilku Polaków i chyba jedyny wiarygodny i uczciwy tłumacz w całym systemie. Być może dlatego przez wiele lat życia Domu Bladych wciąż utrzymywał kluczową pozycję i często funkcjonował na froncie. Co prawda istnieli jeszcze inni dwujęzyczni alterzy, jednak albo mieli psychikę kilkulatków, albo zdecydowanie zbyt mały wgląd w strukturę systemu. Cóż, praktyczne ogarnięcie wszystkich zasad funkcjonowania multipla to potężne wyzwanie, nawet dla jego mieszkańców.
LordAngol intensywnie odczuwał niesamowitą i pokrętną metafizykę swojego istnienia jako jednej z wielu osób zamieszkujących to samo ciało. Uwielbiał prowadzić na ten temat dysputy z innymi alterami oraz mieszkańcami zewnętrza. Osobliwe przerażenie ogarniało go zaś zwłaszcza w tych krótkich chwilach, gdy któryś z Polaków przejmował ciało, a on sam pchany potężną nieznaną siłą osuwał się w bezkresną czasoprzestrzeń interioru i krańcem przytomności obserwował, jak gdyby w połowie od wewnątrz, świadomość myślącą po polsku. Doznawał wówczas utraty siebie na najgłębszym poziomie, połączonej z absurdalnym poczuciem trwania mimo wszystko.
"Życie każdego altera obfituje w podobne doświadczenia" - pomyślał. - "Dlatego sporo nas różni od singletonów. Mimo wszystko jesteśmy jednak ludźmi. Każdy z nas jest niepowtarzalny i autonomiczny. Każdy zasługuje na społeczne uznanie, choćby na poziomie dowodu osobistego".
Nie mógł doczekać się ceremonii wręczania dokumentów. Akt narodzin, paszport, dowód... "Dom Bladych będzie pierwszym w historii ciałem z taką liczbą legalnych papierów". Uśmiechnął się do wewnątrz.
Wnętrze to obszerna i niepojęta przestrzeń zamieszkiwana przez nad-świadomość, świadomość i podświadomość. Szczególnie niepojęta w przypadku multipla... - Profesor Aysenck zrobił krótką pauzę, by zaczerpnąć powietrza, a po namyśle wysmarkał jeszcze nos. - W przypadku wnętrza multipla mamy do czynienia z paradoksem. Stanowi ono wszechświat pełen różnorodnych egzystujących istot, komunikujących się ze sobą i wchodzących w skomplikowane relacje. Świat, gdzie kilka "ja" może w przebłysku połączyć się w jedno, by następnie powrócić do pierwotnej struktury. Z drugiej strony, istnieje wyraźna granica tego kosmosu. Tak zwane zewnętrze, czyli mówiąc fachowo: front. EVont jest dla multipla miejscem kontaktu z realnym światem. - Profesor zarumienił się. - Znaczy... oczywiście nie chodzi mi o to, że świat zewnętrzny jest prawdziwy, a wewnętrzny nie. Mam nadzieję, że wszyscy Państwo są obeznani z moją koncepcją realności, dlatego nie będę jej przytaczał. Wróćmy do naszego frontu, tu może przebywać tylko jedna osobowość, w niezwykle rzadkich przypadkach dwie. Bycie na froncie oznacza kontrolę nad ciałem, kontakt z materią, z ludźmi. W zasadzie nie różni się to niczym od egzystencji singletonów... - przerwał i spojrzał na zegarek.
- Na zakończenie o jeszcze jednym ważnym dla zrozumienia psychiki multipla pojęciu, którego mylne użycie prowadzi do wielu nieporozumień. Chodzi o ów słynny background - miejsce, z którego widać zewnętrze, ale nie ma się na nie żadnego wpływu. Miejsce, z którego można przejąć ciało. Kilka teorii opisujących to zjawisko przedstawię Państwu podczas następnego wykładu. Proszę pamiętać, iż psychologia multipli jest młodą dziedziną, wciąż więcej tu pytań niż odpowiedzi. Większość danych pochodzi z badań nad przypadkami kilku zaledwie systemów. Nie wiemy, na ile są reprezentatywne wobec rosnącej w astronomicznym tempie populacji. Nie wiemy też, dlaczego liczba multipli, od stuleci utrzymująca się na niewielkim, stałym poziomie, w ostatnich latach zaczęła gwałtownie rosnąć... Ten problem też poruszymy za tydzień. Na dzisiaj to wszystko. Do zobaczenia.
Jane, rozczarowana wystąpieniem Aysencka, wstała i zaczęła wkładać płaszcz. Wszystko to wiedziała od dawna. Idąc na wykład, miała nadzieję, że profesor podzieli się nowinkami z badań, że oprócz podręcznikowych ogólników opowie kilka historii z własnej pracy badawczej. Straciła tylko czas, który mogła poświęcić na przygotowania do jutrzejszego przyjęcia. Wybrać kostium, kupić Bladym upominki. Przynajmniej kilku alterom, nie stać jej na obdarowanie całej bandy. Otrząsnęła się z intelektualnej drzemki. Wyszła z budynku Uniwersytetu Westminster i ruszyła w stronę metra.
Zamyślona wśród szumu ruchomych schodów, trzasku metalowych bramek, migotu plakatów reklamujących nowe musicale, czuła na skórze strzępy błogości po ostatnim spotkaniu z Tadeuszem. Z alterów lubiła tylko jego i tylko z nim miała ochotę utrzymywać relację. Wiedziała, że to niewykonalne. Wciąż czuła się z tym wszystkim nieswojo, nie uspokoiła jej nawet ostatnia kilkugodzinna rozmowa z Lucy.
"Jak ona może traktować to tak naturalnie?" - pomyślała. Podziwiała Lucy. "Kiedyś wszyscy będą uważali jak ona. Multiple staną się naturalną częścią społeczeństwa. Już się stają... Może w przyszłości w ogóle nie będzie singletonów? Czemu nagle z roku na rok dla tylu ludzi "my" stało się bardziej odpowiednie niż "ja"? Gazety piszą, że to uboczny efekt środków chemicznych używanych masowo do produkcji żywności i leków. Ale podobnie pisano na początku XXI wieku o zniewieścieniu mężczyzn podtruwanych przez przemysłowe estrogeny... Jakie to ma zresztą znaczenie? W całym świecie ciągle zachodzą nieodwracalne zmiany..."
Jane włączyła discmana i zatopiła się w odbiorze wrażeń. Delektowała się kolorami, dźwiękami, zapachami. Była tylko ta sytuacja. Ta jedyna chwila. Teraźniejszość.
Pawełek-Gawełek (teraz bardziej Pawełek) od kilku godzin próbował uspokoić skołatane fantomowe serce. Dziś wieczorem, podczas ceremonii pięćdziesiątych urodzin ciała, miał pierwszy raz w życiu zobaczyć zewnętrze. Od dłuższego czasu przygotowywał się i rozmyślał, co powie ludziom, gdy zacznie dla nich istnieć. Inni, doświadczeni alterzy uspokajali go, mówiąc, że to nic wielkiego, że pod niektórymi względami zewnętrze jest nawet bardziej ograniczone, mniej ciekawe niż świat, w którym dotąd żył. Jednak się bał. Najbardziej tego, że nie poradzi sobie z mówieniem po angielsku, chociaż znał ten język dość dobrze. Miał szerokie grono przyjaciół w całym systemie. Większość znanych mu alterów czuła się londyńczykami, mimo że ciało narodziło się w Polsce i przez pierwsze dwadzieścia pięć lat było wyłącznie jednym Polakiem - Tadeuszem Bladym. Jako drugi pojawił się LordAngol. To imię wymyślił Tadeusz na początku swojego londyńskiego życia, gdy jeszcze nie rozumiał, co się z nim dzieje, myśląc, że choruje na schizofrenię albo inny rodzaj szaleństwa. Imię się przyjęło, a jego ironiczne z początku zabarwienie wyblakło.
Pawełek-Gawełek doskonale znał historię Domu Bladych. Od zawsze był ciekawy świata.
Jak to możliwe? Po czym poznajesz, że właśnie on tam jest? - spytała Jane. Lucy roześmiała się i łyknęła piwa.
- Może mam wyjątkowego nosa... Gdy LordAngol jest w backgroundzie, ma taki specyficzny błysk w oku. A gdy wychodzi na front, zaczyna nawet pachnieć nieco inaczej. Nie wiem, na czym to polega, ale on jest według mnie przystojniejszy niż inni alterzy. Chociaż... twój Tadeusz też jest całkiem, całkiem - dodała. Była już trochę pijana i bawiło ją zmieszanie Jane.
- Związek z multiplem to musi być niesamowita przygoda... - Palce Jane zgniotły w kulkę stary bilet.
Lucy pochyliła się nieco, zbliżyła usta do ucha Jane.
- Ty dopiero zaczynasz, kotku. Jeszcze cię wiele razy zaskoczą. Wydaje ci się, że kochasz tylko Tadeusza, prawda? Podobnie myślałam, gdy zaczynałam być z LordemAngolem. Potem to się jakoś samo otwiera.
LordAngol czuł ogarniającą go entropię. Jego myśli... Jego? W przechodzeniu do interioru jest zawsze posmak śmierci, jakiś rodzaj rozpadu. Jeszcze przed chwilą mógł śmiać się i płakać. Jeszcze przed chwilą miał policzki. Czasami tak strasznie zazdrościł single-tonom. Zapadając się coraz bardziej w wewnętrzną głębię, krańcem świadomości spostrzegł osobowość Tadeusza. Teraz on zajmie się Lucy. W tej chwili nawet nie czuł zazdrości, było mu obojętne, czy Lucy kocha tylko jego, czy ich obu, czy może nawet na jakiś swój pokręcony sposób cały Dom Bladych.
Przypomniał sobie, jak parę tygodni temu siedzieli w czwórkę z Jane i Lucy w kawiarni na Soho. Próbowali być w czwórkę. Ciągle zmieniali się z Tadeuszem, jeden na froncie, drugi w backgroundzie, dzielili się ciałem po równo. Później poszli tańczyć, byli wtedy szczęśliwi. Dziewczyny również. W końcu wszyscy wylądowali w mieszkaniu Lucy, kochali się całą noc, pili koniak i słuchali acid jazzu.
Następnego popołudnia zobaczył się z dziewczynami sam. Tadeusz był wówczas głęboko w interiorze i chyba do tej pory nie dowiedział się o tamtym spotkaniu. Długo spacerowali ulicami. LordAngol pamiętał dokładnie rozmowę. Patrzyli na rzekę.
- Nie zdajecie sobie sprawy - powiedział w pewnej chwili -jak wielkie spotkało was szczęście, jak wielkim błogosławieństwem jest mieć ciało na wyłączność, mieć tylko dla siebie kontakt z zewnętrzem, nie myśleć ciągle w kategoriach wnętrza i zewnętrza...
- Myślę, że nie powinieneś żałować - odrzekła Lucy. - Czasem ci zazdroszczę. Dotykasz tajemnicy. Bycie alterem musi być przepełnione metafizyką, zwłaszcza w przypadku tak refleksyjnej natury jak twoja. Wyko- rzystaj-to, zamiast się dręczyć. Odkrywaj, drąż, działaj. Według mnie to bardziej szansa niż przekleństwo.
- Lucy ma rację - poparła ją Jane. - Przeceniasz też szczęście bycia singletonem. Ostatnio dużo myślałam o tym, czy chciałabym być częścią multipla. I wiesz co? Chyba tak. Jeszcze kilka lat temu taka myśl napełniłaby mnie przerażeniem. Ale... to się staje coraz bardziej naturalne, w ogóle uważam, że kiedyś zostaną tylko multiple.
- Świat multipli? - LordAngol roześmiał się boleśnie. - To szalony pomysł. Mam nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie.
Był początek lutego, po Tamizie pływały fragmenty lodu. Mimo zimna spacer sprawiał im ogromną radość. LordAngol cieszył się każdą chwilą spędzaną w zewnętrznym świecie, a dziewczyny po prostu kochały Londyn. Wieczorem poszli do "Tea-thru" na sztukę, o której wówczas było głośno - "Fist in the mist". Absurdalny spektakl, akcja działa się we wnętrzu źle zintegrowanego multipla, usiłującego dokonać nocnej napaści na staruszkę... Alterzy na scenie kłócili się, oszukiwali i wciąż na nowo obmyślali plany przejęcia władzy nad ciałem. Gdy tylko któryś z nich przeważył, natychmiast próbował podbiec do staruszki, lecz nim zdołał wyrwać jej torebkę, wpadał do interioru wypychany przez zawistnych współtowarzyszy. Dynamiczne, zabawne i świetnie zagrane. W trójkę zgodnie uznali, że reżyser odwalił kawał dobrej roboty, że "Fist in the mist" wyraźnie zabłysnęła na tle dziesiątek produkowanych ostatnio sztuk o multiplach.
Po wyjściu z teatru Jane pojechała do siebie taksówką, a oni poszli kupić butelkę szkockiej. Później biegli, by złapać ostatnie metro do Brixton, gdzie mieszkała Lucy. Szykowali się na kolejną upojną noc. Zgodnie z umową z pozostałymi alterami LordAngol miał czas w ciele do szóstej rano. Zgodnie z umową, ciało powinno spać przynajmniej cztery godziny. Od dawna nauczyli się szanować wspólny dom. Wiedzieli, że jeżeli jeden z nich nie umyje ciała, to następnego dnia ktoś inny dostanie je brudne. Lekceważenie odpowiedzialności i odkładanie pewnych czynności na później obraca się na dłuższą metę przeciw wszystkim. Większość multipli ma taki okres w życiu, kiedy nie stosuje się do tych wymogów. W końcu trzeba jednak ustalić zasady i przestrzegać ich. Zwłaszcza gdy nie wiedzie się żywota włóczęgi, tylko prowadzi własną firmę. Dom Bladych był właścicielem niewielkiej galerii sztuki we wschodniej części miasta.
"To znaczy, oficjalnie właścicielem jest Tadeusz" - pomyślał LordAngol. "Ale to się zmieni, gdy inni alterzy otrzymają swoje dokumenty."
A owej nocy LordAngol pozwolił sobie na niewielkie złamanie umowy.
Tadusz obudził się w mieszkaniu sam, za to z okropnym bólem głowy. Podniósł się z łóżka i spojrzał na zegarek. 11 am. Był wyczerpany, spocony, nieczysty. Wstał i wzuł buty. Spojrzał w lustro i poczuł się jak przed laty, gdy jeszcze był singletonem. Albo raczej, gdy wydawało mu się, że nim jest. Alterzy pojawili się dużo wcześniej, zanim zdał sobie sprawę z ich obecności. Przypomniał sobie całe miesiące, gdy codziennie doświadczał kilkugodzinnych zaników pamięci i nie potrafił świadomie wejść w interior, zachować w nim siebie. To były czasy wielkiej nieciągłości. Budził się, ze zdumieniem konstatując efekty swoich działań. Wówczas nie podejrzewał, że odkrywa ślady pozostawione przez LordaAngola. Później rozmawiali wielokrotnie o tamtych czasach. LordAngoł twierdził, że nie potrafi przypomnieć sobie własnego początku. Może pojawił się od razu, jako dwudziestokilkuletnia osobowość, z rozwodnionym zarysem przeszłości, której nie odbierał jako realnie istniejącą, tylko jako wbudowaną w jego nagle powstałą formę.
Często zastanawiali się, czy interior istniał przed LordemAngolem, czy powstał wraz z nim. Tadeusz uważał, że każdy singleton ma w sobie taką przestrzeń, tylko nie potrafi z niej świadomie korzystać.
Dopiero obecność alterów zmusza do opanowania reguł wnętrza. Jeśli chce się nadal istnieć w podobnym wymiarze godzin, oczywiście... LordAngol był przekonany, że wnętrze zmienia się wraz z każdym nowo powstałym alterem.
Obecnie nikt już nie ogarniał całości, nie miał pojęcia, ilu alterów zamieszkuje interior ani gdzie są jego granice. Wiedzieli, że gdzieś tam rodzi, się mnóstwo nowych istot, z których ogromna większość w ogóle nie była zainteresowana zewnętrzem i nie chciała utrzymywać żadnych relacji z pierwszymi alterami. To oczywiście znacznie ułatwiało życie Tadeuszowi, LordowiAngolowi, kilku innym, jednak napawało ich lękiem. Momentami tak ogromnym, że tylko intelektualna dojrzałość ratowała ich przed wyparciem ze świadomości tej części interioru lub stworzeniem z niej mitologii na grecką modłę.
Tadeusz wziął prysznic, umył zęby, patrząc cały czas w lustro, po czym poszedł do kuchni nastawić wodę na kawę. Na stole leżała koperta zaadresowana do LordaAngola. Po chwili wahania otworzył. List był od Lucy:
//Kochany! Wczoraj w nocy, gdy zasnąłeś, długo rozmyślałam, o nas. Poczułam, że pewne sprawy łatwiej mi napisać, niż powiedzieć. Wiem, że chciałbyś mieć mnie tylko dla siebie. Może byłoby to możliwe, gdybyś jasno dogadywał się z innymi co do frontu. Ale tak nie jest i raczej nie będzie. Nie masz łatwych współlokatorów, czasem udaje się Warn dojść do zgody, a czasem nie... jak w każdej rodzinie, przecież w jakiś sposób jesteście rodziną. Czy ja jestem Twoją dziewczyną? Może dziewczyną tej rodziny? Każdego z Was darzę jakimiś uczuciami... Boże... nawet nie wiem, ilu Was tam jest... sami tego nie wiecie. Na front dostaje się tylko kilku, a z tych kilku kocham Ciebie. Jednak działa na mnie także istnienie innych. Trudno to wyrazić, może przemawiają przeze mnie singletońskie uprzedzenia, ale czasem tracisz ostrość, nie mogę rozpoznać Twoich granic, wiem, że to Ty, ale jakoś prześwitują przez Ciebie inni... Wybacz. Nie chcę już robić takich rzeczy jak kiedyś, gdy wywoływałam Cię z interioru wbrew Twoim współtowarzyszom. Dobrze wiesz, że mam przez to wrogów w systemie, chyba nie jestem tam zbyt lubiana... Zastanawiam się, czy to nie za Twoją sprawą. Wiem, jak się sama zachowywałam, ale nie wiem, jak przedstawiasz mnie w interiorze. Bądź co bądź, jestem dla Was ważną postacią, z pewnością
0 mnie rozmawiacie. W końcu Dom Bladych sypia tylko ze mną i z Jane. Swoją drogą, bardzo jestem ciekawa, czy są u Was w środku jakieś kobiety... Alterki... Aż dziwne, że nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Jeśli są, to chciałabym je poznać. W ogóle chcę poznać więcej' Twoich alterów. Chcę, żebyś mi więcej opowiadał o interiorze, o swojej głębi, o postaciach, które nigdy nie wychodzą do zewnętrza, ale żyją z Tobą. Potrzebuję tego. Nie możesz dłużej mnie od nich izolować! I na koniec sprawa najtrudniejsza.. Muszę Ci coś wyznać... Kilka razy kochałam się bez Twojej wiedzy z Tadeuszem.
I chciałabym robić to nadal. Przykro mi, że Cię ranie. Twoja (mimo wszystko) Lucy.//
Tadeusz włożył list i zakleił kopertę. Zalał kawę, wyjął z szafki kilka trufli w czekoladzie i pogrążył się w rozważaniu - porozmawiać wcześniej z LordemAngolem czy poczekać, aż przeczyta list, niech zdarzenia dzieją się same.
Wybrał drugą opcję. Wypił kawę, założył płaszcz i pojechał do banku. Chcieli wziąć kredyt na rozbudowę galerii, zatrudnić jeszcze jednego pracownika... Sprawy sercowe należało odłożyć na dzionek mniej intensywny zawodowo.
LordAngol podniósł szybę po swojej stronie i zaraz ją zamknął.
- Chłodno dzisiaj, nieprawdaż?
- Owszem, jak na początek lutego...
- Zazwyczaj w pierwszym tygodniu lutego jest nieco cieplej:
- Och, różnie to bywa, pamiętam jeszcze chłodniejsze początki lutego. Jednak zgadzam się z panem. Zwykle jest cieplej. Dojeżdżamy do Gowers Street. W którym miejscu życzy pan sobie, by się zatrzymać?
- Przy starej księgarni Waterstones, proszę.
Czarna taksówka, od zawsze identyczna, niczym nieśmiertelna tożsamość tego miasta, stanęła pod wskazanym adresem. LordAngol podziękował, przejechał kartą po czytniku i wysiadł.
"Jeśli ten świat się kiedyś rozpadnie, to z pewnością zrobi to z kurtuazją" - pomyślał, strzepując z płaszcza biały paproszek.
Umówił się z Lucy na czwartym piętrze księgarni. Oboje lubili to miejsce, Lucy potrafiła przesiadywać w niej całymi dniami, traktując ją jak własną bibliotekę. Wsiadł do windy, przejrzał się w lustrze i poprawił włosy. Po chwili zobaczył ją na taboreciku pod ścianą, z plecami wtulonymi w kaloryfer.
- Widziałem twój list... - powiedział, a ona powoli podniosła głowę, z trudem odrywając się od lektury. - Chciałbym porozmawiać.
Lucy w odpowiedzi podsunęła mu pod nos czytaną właśnie książkę. Kciukiem zaznaczyła fragment.
- Najpierw to przeczytaj. Nastroi cię do mojego
momentu, do mnie, jaką jestem w tej chwili.
LordAngol kochał w niej liryzm, z jakim potrafiła odwlekać poważne rozmowy. Kiedyś, tuż przed wzbierającą od wielu godzin kłótnią, doskonale wyczuła krótki moment impasu, chwilowe załamanie się wrogich ról i zaproponowała wyjście na lodowisko. Coś, co miało wybuchnąć w słownej walce, zostało wyrażone w pięknym łyżwiarskim starciu. Oboje w ślizgach i przewrotach wyżyli się na tyle, by później nie mieć siły na wzburzenie w rozmowie. Mogli spokojniej skoncentrować się na treści. Być może fragment, który miał przed nosem, wybije go z nerwowego rozpędu, zmieni zdania, które chciał powiedzieć. Przystał na to i pogrążył się w lekturze:
//...Nie wiem, gdzie poprowadzą mnie dalej siły nieświadomości..., co się staje z osobą, gdy zaczyna być osubą. Osubą. Nie sobą? Taksie czuję, z każdym kolejnym krokiem w głąb coraz bardziej zatracam możliwość pojmowania tego, co się dzieje. Nie rozumiem już prawie nic z tego, co widzę i słyszę. Z ledwością i kosztem ogromnego wysiłku utrzymuję słowotok wypluwany przez bezwładne ciało. Gdzieś tam, w czymś, co gdy jestem sobą, ma znaczenie domu, gdzieś tam, w czymś, co można nazwać pomieszczeniem, szumi dyktafon. On pozwoli mi później choć w ułamku odtworzyć to, co dzieje się teraz... Pamięci w takich chwilach nie ufam za grosz... Pamięć pamięta tylko to, co znane. W obliczu nowego staje dęba niczym przerażony koń nad wielkim kanionem.
Żeby istnieć, trzeba mieć imię. Trzeba mieć strukturę. Wydaje mi się, że przeżywam jak gdyby możliwość świata, siostro. Poza koleją inami pociągów, you know what I mean... Poza koleinami pociągów. Wijąc się coraz głębiej, przybieram po drodze rozmaite twarze, później z nich wychodzę i na nie patrzę. Widzę siebie. I tak bez końca. Idę ścieżką serca, choćby prowadziła do zawału...
LordAngol zamknął książkę i spojrzał na okładkę. Tytuł "Opcje". Na odwrocie wydawca informował, że jest to mało znana polska powieść z początku XXI wieku. Miała dwóch autorów, podających się za przybyszów z innego wymiaru. Wydali kilkanaście tomów
0 identycznym tytule. Jak głosiła notka, przez większość życia byli hospitalizowani psychiatrycznie z powodu tak zwanego "folie a deux", czyli dzielonej paranoi.
- Masz niesamowity talent wyławiacza pereł, moja droga - powiedział, patrząc na Lucy z uznaniem.
- Kup mi ją, proszę. A później może przejdziemy się trochę? - Wskazała na okno, na grube płaty śniegu gęsto kapiące z nieba.
Zapłacił i trzymając się za ręce, wyszli z księgarni. Przez kilka minut spacerowali w milczeniu, odbierając twarzami drobiny mokrych, zimnych doznań.
- Widzisz ten murek? - spytał po chwili LordAngol. - Tadeusz opowiadał mi, że spędził tu jeden ze swoich pierwszych wieczorów w Londynie. Przywiózł z Polski torbę puszek piwa, które kupił w spontanicznym porywie na kilkanaście minut przed wyjazdem na wrocławskim dworcu autobusowym... Palił papierosy, pił to piwo i czytał pamiętnik jakiegoś żeglarza... Dziwne, wiesz Lucy, ale gdy to mówię, budzi się we mnie uczucie, jak gdybym sam tego doświadczył. A przecież nie było mnie wtedy na świecie. Tadeusz prowadził spokojny żywot singletona.
- Pewnie gdy opowiadał ci tę historię, wyobrażałeś sobie miejsca, postacie i uczucia... Może chęć bycia singletonem sprawia, że chcesz myśleć o tych wspomnieniach jak o własnych.
-Jeśli naprawdę mam dostęp do jego pamięci. Przecież posiadamy jeden mózg, więc hipoteza, że jego wspomnienia należą i do mnie, zdaje się prawdopodobna.
- Mózg? - Lucy roześmiała się. - Skocz chłopie na godzinkę do wnętrza, daj nura najgłębiej, jak potrafisz, wróć i powiedz uczciwie, że słowo "mózg" jeszcze coś znaczy. Nawet ja, będąc singletonką, rozumiem, że mózg to wytwór nauki skoncentrowanej wyłącznie na zewnętrzu. Nie proś mnie, bym czciła dwudziestowiecznych bożków...
- Wcale nie zamierzam. Po prostu czasem mam wrażenie, że terapeuci nawołujący do bycia singletonem mają rację. Że można się zintegrować.
- Tylko po co - ucięła. - Uważam, że multipl to wyższe stadium rozwoju człowieka. Cieszę się, że jesteś jego częścią.
LordAngol przystanął, usiadł pod murkiem.
- Tu nie chodzi o wyższe-niższe, tylko o prawdę. Pamiętam rzeczy, których nie mam prawa pamiętać. Nie mam wątpliwości, że nasza walka jest słuszna, że alterzy powinni zostać oficjalnie uznani. Chcę tylko powiedzieć, że nie wszystko jest tak jasne, jak się wydaje.
- Rozumiem. Przepraszam, jeśli cię dotknęłam. - Lucy przytuliła się do niego.
- Przecież wiesz, że nie tak łatwo mnie urazić. Bardziej dotknął mnie twój list niż ta rozmowa. Chciałbym cię mieć tylko dla siebie. To takie dziwne, czasem mam wrażenie, że doskonale czujesz psychikę altera, a czasem, że ni w ząb jej nie łapiesz. Chcę mieć swoją dziewczynę. Wybacz porównanie, ale to coś jak dowód osobisty. Potwierdzenie, że jestem odrębny. Naprawdę tego potrzebuję. - Czuł, jak wzbierają w nim łzy.
- Jestem twoja. Kocham cię - powiedziała Lucy. - Wiem, jakie to trudne... Aleja... kocham cię jako część Domu Bladych, nie mogę cię oddzielić... - Rozpłakała się głośno.
Pawełku-Gawełku, żabuchno, dziecino zawzięta, ukróć mękę krótkiem ostrzem. Zupełnie jak w domciu żywocik był. Całkiem, całkiem... super nawet, rzekłoby się. Stalowy pręcik by się wbiło w stare ciałko i heja do siebie z powrotem, do ojcowizny pustej. Do białej gorączki. No dawaj, malutki, zadźgaj wreszcie dziadzia, rozoraj. Czas już nowe zacząć baje - bełkotał staruszek.
Pawełek-Gawełek (teraz bardziej Gawełek) obudził się, otrząsnął z koszmaru. Śniło mu się, że jest w zewnętrzu. Spotyka tam leżącego człowieka, który mówi, że jest jego dziadkiem. Daje mu nóż i prosi, aby go zabić.
Co prawda zewnętrze znał tylko z opowieści, jednak w jakiś sposób od razu, od chwili gdy zaczął istnieć, posiadał gotowe wyobrażenia, jak ono wygląda. Inni alterzy czuli podobnie, mówili, że to się później zgadza, tylko zewnętrze jest wyraźniejsze i dokładniejsze. Bardziej realne. Dziś miał się o tym przekonać. Mówili też, że gdy już raz zobaczy się zewnętrze, to zasypianie i budzenie się w interiorze odbiera się jako zabawne. Coś jak kolejne pudełka w pudełkach, ruskie babuszki. W tej chwili jednak nie widział w tym nic śmiesznego. To ich całe zewnętrze z jednej strony ciekawiło go, z drugiej, nie był pewien, czy w ogóle ma ochotę tam iść. Alterzy frontowi byli według niego dość zadufani w sobie, uważali się za jakąś elitę.
"A tak naprawdę, to po prostu ignoranci, których poczucie własnej wartości opiera się na tak kruchej podstawie jak dostęp do zewnętrza. Może dlatego tak trudno im przyznać, że ich zewnętrze nie jest jedyne" - pomyślał Pawełek-Gawełek. "Nie jestem jak oni niewolnikiem tego zewnętrza i nie zamierzam nim zostać".
Znał kilka bytów, które niegdyś były Polakami, a obecnie są nie za bardzo wiadomo czym, i które wspominały o dostępie do zupełnie innego zewnętrza. Mówiły, że jest bardzo fajnie, że porusza się tam za pomocą gąsienicowych skokoposunięć. Jest dużo nowych rozróżnień, ale można się tego nauczyć. Coś jak opanowywanie obcego języka, tylko kilka razy trudniejsze. No i co najzabawniejsze, podobno tam też jest osobowość, którą uważają za rdzenną. Trochę inaczej to rozumieją, rdzenna osobowość to dla nich taki prądzik, który ma moc przelatywania przez kadłubik i wywoływania skrętów... Zresztą, nieważne. Istotne jest tylko, by nie dać się zbałamucić i ogłupić zewnętrzem. Przede wszystkim należy pozostać sobą - postanowił Pawełek-Gawełek.
Wiele osób podziwia Tadeusza za zrzeczenie się "" W wyłączności do urzędowego reprezentowania Domu Bladych - powiedział LordAngol.
Przemawiał już od pół godziny i całkowicie oczarował zgromadzonych gości.
- Ja również go podziwiam. Ale chcę Państwu powiedzieć, że nie ma innego wyjścia. Świat musi pójść w tym kierunku, zbyt wielu jest alterów świadomych swych praw. Nadanie alterom statusu obywateli to pierwszy krok na drodze głębokiej transformacji całej kultury. Krok, którego konsekwencji nawet nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Od lat obserwujemy rosnące zaciekawienie i akceptację dla wnętrza. Dawno już minęły czasy XX wieku, gdy tylko to, co dziś zwiemy materialnym kosmosem, było prawdziwe. Przeminął czas prostej globalnej wioski. I prędzej czy później każdy będzie musiał się z tym pogodzić. Ludzie, a w szczególności singletoni, będą musieli odnaleźć tolerancję dla coraz odleglejszych i obcych form istnienia. Dla coraz mniej człowieczych świadomości. Im głębiej potrafimy wejrzeć w interior, tym więcej takich niezrozumiałych bytów odkrywamy. Być może w przyszłości i one zechcą dojść do głosu, brać udział we współtworzeniu zewnętrza. I będziemy musieli im na to pozwolić.
Został oszukany. Podłożono mu świnię. LordAngol i Tadeusz mieli się z nim spotkać w interiorze, aby uzgodnić plany dostępu do ciała na jutro. Ze strachu planowali kompromis, jak zwykle w ważnych chwilach chcieli negocjować i prosić o pokój. Ale tym razem już by im się nie udało. Bardzo mu zależało, by choć na chwilę dostać się na imprezę urodzinową, zobaczyć bal, ludzi, poczuć na skórze tę szczególną atmosferę, gdy jest się w centrum uwagi tłumu... Rozkręcić coś, trzasnąć po mordzie niewinnego widza. Uwielbiał to, ilekroć wychodził, pakował Dom Bladych w kłopoty tylko po to, aby przeżyć ekstazę brutalnej przygody. Był, można powiedzieć, koneserem chamstwa, smakoszem wulgarności. Dzisiaj zamiast rozmów LordAngol z Tadeuszem próbowali podstępnie zwabić go i zatopić w kolorowych fraktalnych wzorach rozciągających się gdzieniegdzie w interiorze. Świadomość zapada się w te miejsca i cała uwaga jest pochłaniana przez barwną dynamikę zmian. Trzeba czasu, szczęścia i siły woli, aby wybić się z ich lepkiej mocy.
Już prawie mu się udało. Całym sobą odpychał resztkę wzorów, niczym natrętne chrapanie, którego nie można znieść.
"Nie dam się wycyckać pajacom. Co z tego, że jestem porywczy, obrażam ludzi, i jak mówią ci "ę" "ą" gogusie - dokonuję aktów wandalizmu". Nakręcał się coraz bardziej, czuł przypływ energetycznego strumienia, nośną falę, która, gdy nabierze odpowiedniej wysokości, zatapia wszelkie przeszkody. Wyleciał z fraktali. Drżał lekko, przyspieszył fantomowy oddech, wysunął ręce do góry i rozprostował kręgosłup. Był najlepiej wysportowanym alterem w systemie. Miał mocną reprezentację ciała, nawet gdy pozostawał w interiorze. Zresztą, rzadko bywał na zewnątrz, inni zmówili się, by utrzymywać go z dala. Tylko własna siła, moc jego żelaznych pięści pozwalała mu czasem dostać się do Londynu i zrobić zadymę. To były piękne chwile, zero odpowiedzialności, pełna wolność, jak we śnie, jak w komputerowej gierce. Wyskakiwał do zewnętrza nagle, całą swoją energię wywalał na wierzch, niczym byk z kolczykiem w nosie. Czuł muzykę wibracji, przeszywającą fizyczne ciało. Dawał moc na fuli, potem ulatniał się, nie dbając o nic. Konsekwencje, wstyd i ponoszenie kar zostawiał innym niczym swoją pieczęć na kwicie ciała. Nie miał przyjaciół w systemie, alterzy go nienawidzili. Mimo wszystko był tu. Istniał i nic nie mogli z tym zrobić. Musieliby usunąć samych siebie. Roześmiał się, wyszczerzył zęby i zawarczał.
- Jestem psem, którego boicie się na ulicy, bandą czarnych gangsterów w pustym zaułku. Będę szalał i żył, dopóki starczy mi siły. Szykujcie się na ostrą urodzinową jazdę! - wykrzyknął do interioru.
Ręka wystawiona przez okno pędzącego pociągu, uderzając o betonowy słup, daje ciału posmak czegoś wielkiego, energetycznego numinosum, doświadczanego naraz całą kostno-mięśniową strukturą. Był owym słupem dla ręki, gnał ku niej, marginesem uwagi notując przerażenie mijanych alterów. Rozkruszał ich po kolei jak szyby tłuczone gołą pięścią. W tej chwili to było tak łatwe... Tak naturalne i nieuniknione jak wzrost młodego drzewa. Ostatnia rozdarta zasłona i był na zewnątrz. Miał w posiadaniu ciało. Pierwszą nutę tanga.
Zasłuchana Lucy stała przy samym podium. Ledwie uniknęła masywnego blatu, który nagle z hukiem zwalił się na posadzkę. Ciało, które jeszcze przed sekundą było spokojnie przemawiającym LordemAngolem, zmieniło się nie do poznania. Wykrzywiona twarz, błyszczące, zwężone oczy. Ruchy - szybkie, gwałtowne, lecz boleśnie precyzyjne. Bez sekundy wahania.
Z półotwartymi ustami patrzyła, jak ciało jej ukochanego doskakuje do najbliższego mężczyzny, wymierza potężne kopnięcie w krocze i jednoczesne uderzenie pięścią w podbródek. Jak nie zwraca uwagi na upadającą zakrwawioną postać, tylko leci dalej, prosto w tłum, gryząc, szarpiąc, zadając ciosy z jakąś morderczą estetyką baletu. Jak w końcu przyparte do muru przez pięciu uzbrojonych w pałki ochroniarzy zamiera w teatralnym półobrocie i mdleje.
Marcin Czub
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
NF 2005 04 przeczucia nieśmiertelnościNF 2005 04 homikNF 2005 04 homikNF 2005 04 zmierzch rycerzy światłaNF 2005 09 operacja transylwaniaNF 2005 02 siła wizjiNF 2005 06 wielki powrót von keiseraNF 2005 10 prawo seriiNF 2005 05 balet słoniNF 2005 08 pocałunek śmierciNF 2005 10 misja animal planet2005 04 12NF 2005 12NF 2005 06 dęby2005 04 To the TestNF 2005 10 śniąc w lesie wyniosłych kotówNF 2005 08 twórca2005 04 14NF 2005 02 tatuażwięcej podobnych podstron