Most do Terabithii / Bridge to Terabithia (2007) --- recenzje
===========================================
Baśniowa kraina elfów i trolli w filmie zrealizowanym na podstawie powieści Katherine Paterson.
Kres marzeń 11-letniego Jesse`ego o zostaniu najszybszym człowiekiem świata następuje z chwilą, kiedy chłopiec w szkolnym wyścigu przegrywa z klasową samotniczką, Leslie. Nieoczekiwanie tak rozpoczyna się ich przyjaźń. Wkrótce przyjdzie im odkryć w pobliskim lesie zamieszkaną przez magiczne stworzenia krainę Terabithii. Przyjaźń z elfami i trollami zaowocuje objęciem przez Jesse`ego i Leslie rządów w tym niezwykłym królestwie.
[opis dystrybutora]
Szkolny outsider, jedenastoletni Jassie, ma jedno marzenie - chce zostać najszybszym człowiekiem świata. Jednak doskonała okazja, aby pokazać swój talent biegacza, niespodziewanie kończy się katastrofą. Szkolny wyścig wygrywa nowa, niezbyt lubiana uczennica Leslie Burke, która okazuje się być szybszą od wszystkich chłopców... Pomimo tego niefortunnego początku znajomości Jassie i Leslie szybko się zaprzyjaźniają. Dzięki jej odwadze i jego bujnej wyobraźni pewnego dnia odkrywają zamieszkałą przez trolle i elfy magiczną krainę Terabithii. Dzieci przeżyją tam niezwykłe przygody, a piękne chwile będą się przeplatać się z bardzo dramatycznymi wydarzeniami.
[opis dystrybutora dvd]
=============================
Most do świata wyobraźni (kino)
--------------------------------------------
Starą prawdą jest, że dzieci widzą świat bardziej zmysłowo, abstrakcyjnie, po czym zdolności te z wiekiem (w większości) tracą, uginając się pod jarzmem codzienności. Ten piękny, niewinny okres dziecięcości kino adaptowało już na różnorakie sposoby, w sposób mniej lub bardziej poważny. W dzisiejszych czasach chyba niewiele osób bierze taki temat na poważnie, bo oglądając filmy familijne (które wyraźnie straciły na znaczeniu, od pewnego czasu bezmyślnie wtłaczając prostackie schematy taniej psychologii) trudno je brać na poważnie. W przypadku tego typu produkcji stopień przewidywalności jest potencjalnie największy, gdyż nakładane na twórców ograniczniki są najbardziej zacieśnione. Producenci chcą, żeby było łatwo, miło i przyjemnie, broń Boże żadnego myślenia i emisja w sobotę zaraz po "Ziarnie". Ciężko, w takiej sytuacji postawić się na miejscu reżysera, który z założenia ma wyselekcjonowaną grupę kryteriów mających sprowadzić każdą historię do tych samych nic niewnoszących wniosków. Zdecydowana większość twórców obiera wtedy kurs po linii najmniejszego oporu, pobiera wynagrodzenie i stara się wymazać ten epizod ze swojej pamięci i filmografii. "Most do Terabithii" to chlubny wyjątek, rodzynek, a nawet arcydzieło kina rodzinnego z niebywałym sprytem omijające wszelkie narzucąje się uproszczenia.
Jessie Aaron (Josh Hutcherson) to klasyczny szkolny dziwak. Zamknięty w sobie, wyalienowany, pokątnie rysujący jakieś dziwactwa. Jednym zdaniem: idealny obiekt żartów i drwin kolegów z klasy. Jego monotonny byt ożywia nowa uczennica Leslie (Anna Sophia Robb), która dostrzega w chłopaku odmienne od reszty postrzeganie rzeczywistości. Ich wzajemna przyjaźń prowadzi do Terabithii, krainy wyobraźni, która zmieni życie obojga.
Wrażliwość reżysera pozwoliła bez uproszczeń (a z całą złożonością) wejść w nieuchwytny świat fantazji dziecięcej. Płynne i ulotne postrzeganie świata przez bohaterów oraz zderzenie rzeczywiści z magiczną krainą to najmocniejsze punkty filmu. Życie młodych nie jest, bowiem ani wyjątkowe ani bajkowo piękne. Jessie i Leslie nie posiadają nadnaturalnych mocy i nie toczą batalii o losy świata. Ich wyjątkowość przejawia się w potędze wyobraźni, która pozwala im na ucieczkę od świata i poznanie siebie. Bohaterowie "Mostu do Terabithii" traktowani są jak odmieńcy, zarówno w szkole jak i w domu. Odróżniają się od reszty społeczeństwa, są kształtującymi się jednostkami twórczymi, których nikt nie rozumie (za wyjątkiem nauczycielki muzyki
świetna i niezwykle urodziwa Zooey Deschanel) i niedocenia. Bo w tej bajce bohaterem negatywnym jest społeczeństwo i jego hamujące kreatywność wzorce. To ono, co rusz, staje postaciom na drodze, zawstydza je i nie rzadko upokarza
ono jest antagonistą, z którym trzeba walczyć siłą fantazji i "inności"; bronią, której także w kinie się unika.
Konstrukcja postaci także umyka schematom, choćby w kwestii przyjaźni będącej motorem napędowym rozwoju talentów Jessiego i Leslie (malarstwo, pisarstwo). Młodzi aktorzy bardzo sugestywnie pokazują alienację swoich bohaterów na tle rówieśników i ich chęć zmiany biernej i monotonnej rzeczywistości, w której się obracają. Nie uświadczymy tu jednak zbioru banałów i narzekań, a aktywne działanie. Na szczególną uwagę zasługuje Anna Sophia Robb, bliźniaczo podobna do Keiry Knightley, pełna życiowej energii i młodzieńczej zawadiackości. Ta dziewczyna w przyszłości na pewno zrobi karierę, gdyż jej umiejętności są nad wiek dojrzałe.
"Most do Terabithii" szanuje inteligencję widza, do którego przemawia, nie szuka łatwych rozwiązań i nie omija spraw ostatecznych (tu nie będzie łatwego happy endu). Dzieciom (vel nastolatkom w pozytywnym znaczeniu tego słowa) pozwala poznawać świat i w dojrzały sposób przekazuje im najważniejsze wartości, dorosłym jeszcze raz pozwala przypomnieć sobie, co jest w życiu najważniejsze, a kinomanom przedstawia magię w umysłu w czystej postaci. Gabor Csupo (jak już wspominałem) miał bardzo trudne zadanie, lecz znalazł drogę, którą miejmy nadzieję, kino familijne podąży.
=================================
Fikcja a rzeczywistość (kino)
--------------------------------------------
"Most do Terabithii" to film, na podstawie powieści Katherine Paterson. Autorka przyznała, że pomysł na książkę czerpała z innej powieści, "Opowieści z Narnii", która również ma ekranizacje filmową. Oba filmy porównywane są do siebie pod wieloma względami. Ja osobiście uważam, że jednak różnią się nieco od siebie. "Opowieści z Narnii" to typowa baśń przeznaczona dla małoletnich widzów, a "Most do Terabithii" to nie tylko baśń, ale także film, który opowiada o codziennych problemach i o życiu.
Jess to pośmiewisko klasowe. Jest zamknięty w sobie, a jego jedyne zajęcie to rysowanie w swoim zeszycie różnych rzeczy. Pewnego dnia poznaje na konkursie biegów piękną Leslie. Chłopiec marzy, żeby być najszybszym uczniem w szkole, już jest prawie przed metą, gdy nagle wyprzedza go jego nowa sąsiadka. Na początku Jessie nie lubi swojej nowej koleżanki, ale z biegiem czasu zaprzyjaźniają się i tworzą wspólną krainę, którą nazywają "Terabithia".
Film jest bardzo piękny i wzruszający. Wprowadza nas w świat, którego nie znamy. Pokazuje nam, że prawdziwa przyjaźń to nie słowa, tylko poświęcenie, którego nie zabrakło w przyjaźni głównych bohaterów. Lecz niestety wprowadza nas w prawdziwe, ciężkie życie. Bohaterzy są wyśmiewani przez klasę, Jessie zakochuje się w swojej nauczycielce, a Leslie umiera na skutek oderwania liny.
Na pochwałę zasługują Josh Hutcherson i AnnaSophia Robb, którzy zagrali naturalnie, odważnie i bardzo dobrze. Mam nadzieję, że na tym filmie nie poprzestaną i w przyszłości zrobią wielką karierę aktorską.
"Most do Terabithii" to bardzo dobry film, który przedstawia fikcję i rzeczywistość.
Pozostawia on ludziom wiele do myślenia i zastanowienia się nad własnym życiem. Nakręcenie takiego filmu to wielka sztuka, więc reżyserowi należą się szczególne uznania. Polecam.
=================================
Most do świata dziecięcych marzeń (kino)
--------------------------------------------------------------
Film Gabora Csupo jest subtelną odpowiedzią na "Harryłego Pottera" czy "Opowieści z Narnii". Reżyser skupia się tutaj raczej na psychologicznych aspektach niż na samej akcji. Dzięki temu jest to obraz znacznie lepszy i bardziej wartościowy niż wyżej wymienione produkcje.
11-letni Jesse (Hutcherson) jest typem samotnika. Pomimo iż ma liczną rodzinę, najlepiej czuje się sam. Ma dobrze rozwiniętą wyobraźnię, którą z dużym powodzeniem przelewa na papier. Jego rysunki są przepełnione wizją i artystycznym zacięciem. Nikt ich jednak nie ogląda. W szkole Jesse jest tępiony przez swoich kolegów. Pewnego dnia pojawia się inteligentna i wrażliwa Leslie (fajna AnnaSophia Robb). Dzieci zaprzyjaźniają się wkrótce potem, gdyż okazuje się, że maja wiele wspólnego. Z czasem ta przyjaźń zaczyna przeradza się w coś większego. Razem tworzą w swojej wyobraźni Terabithię. Krainę, w której żyją baśniowe stwory, do której można się dostać poprzez linę zawieszoną nad potokiem. Razem doświadczają tam wielu przygód. Jednak od prawdziwego świata nie da się uciec. Dochodzi do tragedii. Wydawać by się mogło, że cała magia tego miejsca nie spełniła swojego zadania.
Urzekł mnie ten film swoją prostotą i piękną historią. Różni się od Pottera czy Narnii tym, że magia ukazana w tym filmie jest bardziej wiarygodna. Terabithia to nie jest jakieś surrealistyczne miejsce z rozbuchaną scenografią. Cała akcja dzieje się w zwykłym lesie, a reszta jest po prostu wytworem wyobraźni dwójki dzieci. Czerpią oni garściami ze świata realnego i na tym budują swoją krainę. Prześladujący chłopaka koledzy to w Terabithii włochate stwory. Terroryzująca młodsze dzieci dziewczyna to wielki troll z jej twarzą, jednak z lepszym charakterem. Życie miesza się z fikcją. Dzieci tworzą świat, taki jakim chcieliby, aby był naprawdę. Mnóstwo tutaj ciepła i uroku. Przygody w Terabithii nie są tak fascynujące jak we "Władcy Pierścieni", ale też nie ma takiej potrzeby. Jest to świat, który ma odgrywać rolę schronu przed życiem. To właśnie życie brutalnie wkracza w ten świat i burzy całą jego harmonię. Wszystko wali się jak domek z kart. Moment ten jest niezwykle wzruszający, bo już zdążyliśmy się przyzwyczaić do realiów i bohaterów. Świetną rolę zagrała AnnaSophia Robb. Jest niezwykle charakterystyczna, inteligentna i dziewczęca. Jej wyobraźnia przekracza wszelkie granice, ale jest używana bardzo mądrze i oszczędnie.
Filmowcy stworzyli dzieło poruszające i inteligentne, dla mądrych i czułych dzieci. To rzadkość w dzisiejszych czasach. Produkcja ta zawiera wiele refleksji na temat życia. Warto wkroczyć do Terabithii, by poczuć różnicę pomiędzy światem dorosłych a światem ich dzieci.
=====================
Ucieczka do lepszego świata (kino)
-----------------------------------------------------------
Namnożyło się w ostatnich czasach filmów dla młodzieży, czy to będących ekranizacją jakiejś mniej lub bardziej znanej książki, czy to od podstaw wymyślonych przez scenarzystów. Kiedy dowiedziałem się o "Moście do Terabithii", pomyślałem, że to kolejny film z rodzaju tych dziecięcych hitów, takich jak "Opowieści z Narnii", "Harry Potter" czy "Złoty kompas". Film, który na kilkadziesiąt minut zabierze mnie w jeszcze jeden baśniowy świat, urzeknie efektami specjalnymi i miłą muzyką - po prostu sprawi, że po seansie będę uśmiechnięty i zadowolony. Myślałem, że to właśnie taki film. Bardzo się myliłem.
Jesse Aarons nie ma szczęścia. W szkole koledzy przy każdej okazji go zaczepiają, po powrocie do domu chłopca czeka spotkanie z biedą, a na dodatek ojciec nie jest dla niego zbyt wyrozumiały i więcej czasu poświęca jego młodszej siostrze, Maybelle. Pewnego razu do klasy chłopca trafia nowa uczennica, Leslie Burke. Jesse z początku jest do niej negatywnie nastawiony, ale oboje szybko znajdują wspólny język. Aby uciec od problemów szarej rzeczywistości, Leslie i Jesse wyobrażają sobie Terabithię - baśniową krainę pełną tajemniczych stworzeń i nieodkrytych sekretów. Dzięki wzajemnej pomocy radzą sobie z kłopotami w życiu. Ale szczęście nie trwa długo. Pewnego dnia dochodzi do tragedii.
"Most do Terabithii" ma w sobie to "coś". Chociaż dramatyczne wydarzenia w pewnym momencie całkowicie pozbawiają go beztroskiej, baśniowej otoczki, to przez to bohaterowie stają się nam, widzom, bliżsi. To niesamowite, ale twórcy dokonali rzeczy niezwykłej. Otóż pokazali dzieciństwo, prawdziwe, zwyczajne, w pełnej uroku formie, bez żadnych uproszczeń i przekłamań, tak, jak ono naprawdę wygląda. Niewiele jest filmów, w których powiódł się ten zabieg. Niewiele jest też filmów, po których obejrzeniu coś by w nas pozostało, jakaś refleksja. Obraz Gabora Csupo zdecydowanie się do tego wąskiego grona zalicza.
Bez wątpienia największym plusem filmu jest wielowątkowy scenariusz, napisany na podstawie książki Katherine Paterson. Fabuła składa się z wielu sytuacji, które toczą się wokół głównej osi, czyli stopniowego odkrywania przez Jesse'a i Leslie Terabithii. Wiele wątków przytłoczonych w filmie jest nad wyraz poważnych i dojrzałych i, według mnie, to dzięki temu obraz jest tak wyjątkowy i szczególny - bo podejmuje tematy trudne i rzadko spotykane w filmach z założenia przeznaczonych dla dzieci i młodzieży. A przecież takie problemy nie są wcale obce dzieciom, przeciwnie - odrzucenie przez szkolne społeczeństwo, uciekanie od szarej rzeczywistości w świat marzeń, a nawet ból po stracie bliskiej osoby - dzieci tego doświadczają. A "Most do Terabithii" szczerze o tym mówi.
Aktorstwo to temat na oddzielną recenzję. AnnaSophia Robb i Josh HutchersonJosh Hutcherson świetnie zagrali swoje role i stworzyli naprawdę znakomite kreacje dwojga przyjaciół, które na długo pozostają w pamięci. Na pewno w przyszłości ci młodzi aktorzy zrobią wielką karierę. Od bardzo dobrej strony pokazał się też Robert Patrick (legendarny T-1000 z "Terminatora 2"), grając surowego, ale odpowiedzialnego i troskliwego ojca Jesse'a.
Wymieniłem plusy, a gdzie minusy? Nie ma żadnych. "Most do Terabithii" bez uproszczeń i kłamstw opowiada pasjonującą, w gruncie rzeczy tragiczną historię niespełnionej dziecięcej przyjaźni. Naprawdę polecam ten film.
=====================
O tęsknocie, miłości, przyjaźni... i bólu (kino)
--------------------------------------------------------------------
Mały rozgłos. Reklama informująca, że oto wychodzi nowy film o tajemniczym przejściu do magicznej krainy - film miły, lekki, dla całej rodziny. Tak miało być. Ale tak nie jest. Dopiero teraz, długo już po kinowej premierze, miałem okazję obejrzeć "Most do Terabithii". Spodziewałem się - pewnie jak większość widzów - plagiatowej baśni, całkowicie wzorowanej na "Opowieściach z Narnii", a dostałem coś zupełnie innego. Dostałem coś, co dogłębnie mnie uderzyło i zabolało. Ale nie jest to uczucie spowodowane kiepskim kinem, tylko trudny do opisania stan - pustki, przygnębienia? Naprawdę ciężko jest to opisać. Zanim będę kontynuować, mam jedną prośbę: każdy, kto ma zamiar zabrać się za obejrzenie "Mostu do Terabithii", niech sobie uświadomi - to nie jest typowa baśń, kino fantastyczno-przygodowe, tylko pouczający, psychologiczny dramat z elementami fantastyki. A jak już to sobie człowiek uświadomi, to może zasiąść do obejrzenia filmu. Doskonałego filmu.
"Most do Terabithii" opowiada historię 11-letniego chłopca o imieniu Jesse (Josh Hutcherson), który to pewnego dnia spotyka na swojej drodze samotniczkę Leslie (AnnaSophia Robb). Dziewczyna ma niezwykle bogatą wyobraźnię i talent pisarski, natomiast Jesse ma wrodzoną umiejętność malowania i rysowania. Z czasem między rówieśnikami zawiązują się silne więzy przyjaźni. Pewnego dnia młoda para odnajduje w pobliskim lesie miejsce, które staje się ich samotnią - Terabithiię, czyli magiczne królestwo, w którym wszystko jest możliwe. W krainie wyobraźni i marzeń Jessie i Leslie spędzają bardzo wiele czasu; nie muszą się tam martwić codziennymi problemami i smutkami. Są razem, co sprawia, że są szczęśliwi. Jednak prawdziwe życie jest inne - mniej przyjazne i brutalne, o czym pewnego dnia przekona się sam Jessie. Stanie się bowiem coś, co każdemu odebrałoby chęć do dalszego egzystowania. Coś niespodziewanego, niewyobrażalnego, ale niestety - prawdziwego.
Czym jest "Most do Terabithii"? Po pierwsze - jest to wzruszająca opowieść o młodej przyjaźni, zagubieniu w świecie i tęsknocie do czegoś innego, czegoś lepszego. Jest to zarazem perfekcyjnie zrealizowany obraz pod każdym względem technicznym. Jednak nie technika tu zaskakuje, tylko watek psychologiczny filmu. No właśnie - wątek psychologiczny, czyli coś czego się w ogóle nie spodziewałem w tymże tworze. Zresztą słowo "wątek" jest tu raczej nie na miejscu, bowiem "Most do Terabithii" jest przede wszystkim filmem zgłębiającym się w psychologię dziecka! Tak - ten film to nie jest lekka opowiastka, tylko trudna prawda, którą człowiek musi sobie uświadomić. A cała reszta, tzn.: magiczny klimat, bajkowa scenografia, tworzą tylko tło dla całej opowieści. Niesamowite tło.
"Trudna prawda"? Tak więc - Jessie jest zagubionym chłopcem. Boli go, że ojciec nie poświęca mu tyle uwagi, co młodszej córce. Na dodatek jest on "zabawką do bicia" w szkole, co dostarcza kolejnych problemów. Pozostaje więc tylko chłopakowi zatopić się w nierealny świat i próbować dalej brnąć przez życie. Nagle na jego drodze staje osoba z podobnymi problemami. Leslie jest osobą przeuroczą, ciepłą i bardzo twórczą. Razem tworzą własny świat - tytułową Terabithię, nawiązując przy tym niesamowicie głęboką więź. Powoli wszystko zaczyna się układać i nabierać kolorów. Nie zmienia to jednak faktu, że Jessie i Leslie uciekają - Terabithia to ucieczka od realnego świata. Tam szkolni wrogowie to po prostu słudzy "Czarnego", którzy próbują wygnać ich z krainy (wykluczyć ze społeczeństwa?), jednak - jak to w fantastycznych historiach bywa - nie udaje im się to. Tak więc dwójka głównych bohaterów umieszcza swoje lęki w wyimaginowanym świecie, gdzie łatwiej jest im sobie z nimi poradzić. Jest to jednak błędne koło, gdyż tak problemów się nie rozwiąże. A co z dorosłymi, którzy powinni być podporą dla dziecka? Niestety często jest tak, że dorośli zauważają pewne rzeczy dopiero po jakiejś tragedii - nie inaczej jest w "Moście do Terabithii"... niestety.
Psychologia psychologią, ale nie tylko tym film ten stoi. Jak już wcześniej wspomniałem jest nienaganny technicznie, dzięki czemu widz nie zwraca uwagi na zbędne elementy i może się całkowicie poświęcić głównemu wątkowi - A jest on naprawdę rewelacyjny! Oglądając poczynania Jessiego i Leslie, widz niemal natychmiast się z nimi identyfikuje. Stają się mu oni bliscy - dopingujemy ich, radujemy i smucimy się razem z nimi. Jest to niesamowicie subtelna i przejmująca historia. Można by rzec, że jest taka aż nadto, gdyż gdy film dochodzi do najważniejszego momentu, to widz - dokładnie jak filmowe postacie - zostaje jakby uderzony czymś w głowę; siedzi nieruchomo i spogląda w ekran, nie wiedząc do końca co się stało - a raczej nie wierząc w to, co się wydarzyło. I tak pozostaje do samego końca. Szok, niedowierzanie, potem złość i smutek. I właśnie dlatego ta opowieść jest taka piękna.
Nie mogę jeszcze nie wspomnieć o grze aktorów! Otóż, to, co ujrzałem, oglądając "Most do Terabithii", przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Nigdy bym nie przypuszczał, że osoby o tak skromnym warsztacie aktorskim są w stanie tak doskonale i profesjonalnie zagrać swoje role! Josh Hutcherson jest niesamowicie wiarygodny jako Jessie, natomiast AnnaSophia Robb wcielająca się w Leslie to po prostu czysta perfekcja. Sposób, w jaki zagrała tę postać, zdumiewa i zachwyca. Od pierwszego ujęcia, gdy Leslie pojawia się na ekranie, człowiek zaczyna darzyć ją przeogromną sympatią. Ale zostawmy aktorów. Chwaląc tak dany film, nie należy zapominać o "ojcach" projektu. Więc - Gabor Csupo wykazał się fenomenalnym wyczuciem i talentem. Tak mało znany reżyser, z tak małą filmografią stworzył tak wspaniały obraz. Reżyseria to tu perfekcja, dlatego zasługuje Gabor na owację na stojąco. Nie inaczej się ma ze scenariuszem! Po prostu pełna perfekcja!(Ciekawe, który to już raz tego słowa używam, ale co tam!).
Co by tu na koniec rzec? Hmm... Może po prostu tyle, że "Most do Terabithii" to największe i najmilsze zaskoczenie, jakiego doznałem od niepamiętnych czasów. Ten film to wielkie dzieło w prawie każdym calu: mądre, pouczające i wzruszające. A może bardziej pasowałoby tu "uderzające"? Tak - po tym seansie ciężko jest człowiekowi się pozbierać. Naprawdę. Mówię to bez cienia przesady. Ale co poradzimy? Łzy możemy wylać, możemy głośno buczeć lub zamknąć się w sobie... Ale czy tego uczy nas "Most do Terabithii"? Na pewno nie. No, ale dosyć już tego mazania się! Podsumowanie: Film pt.: "Most do Terabithii" to kino z najwyższej półki. Tytuł godny polecenia każdemu. Majstersztyk. A oszałamiające wrażenie po obejrzeniu nie opuszcza człowieka jeszcze długo po seansie. Po tym poznaje się dzieła wybitne. Czy więc mamy tu do czynienia z arcydziełem? Pozostawię to już do osobistej oceny każdemu z Was.
=======================
Dziecięcy świat (kino)
--------------------------------------------
Powstało już wiele filmów familijnych o dzieciach, psach grających w piłkę czy małpach hokeistach. Niestety mało z nich ma w ogóle jakiś sens. Są puste i prawie zawsze wiadomo, jak się skończą. Mamy też mnóstwo filmów fantasy, ale ten gatunek ma się już czym pochwalić, bowiem powstało kilka arcydzieł, którymi widz może się rozkoszować od wielu lat. Są też dramaty, filmy poważne, smutne, z humorem, uwielbiane przez wszystkich fanów kina. A gdyby tak połączyć te trzy gatunki filmowe, to co by nam wyszło? Odpowiedź jest prosta "Most do Terabithii"
Ten obraz miał być przyjemnym, prostym filmem dla dzieciaków, o którym zapomnę zaraz po obejrzeniu. Okazało się, że nie jest to kolejna durna historyjka, lecz niezwykłe doznanie, które zrozumieć mogą głównie dzieci, a dorośli mogą przypomnieć sobie, jak to jest być dzieckiem.
Wszystko rozgrywa się wokół 11-letniego Jesse'ego (Josh Hutcherson), który nie ma przyjaciół w szkolę, żyje w domu, w którym brakuje pieniędzy, ma cztery siostry, lubi biegać, lecz jego pasją jest rysowanie. Ojciec wymaga od niego bycia poważnym, gdyż sytuacja w domu jest nieciekawa. Tylko jak można być poważnym, kiedy ma się 11 lat? Czy nie to jest okres, w którym dziecko powinno się bawić i przeżywać przygody? Wszystko się zmienia, kiedy do szkoły przybywa nowa dziewczyna, Leslie (AnnaSophia Robb). Początkowo chłopak jest do niej niechętnie nastawiony, lecz z biegiem czasu dziewczyna pokaże mu świat pełen nieskończonych doznań, świat, w którym wszystko jest możliwe, który należy do nich i nikt im go nie może odebrać, świat stworzony dzięki dziecięcej wyobraźni.
O czym w sumie jest "Most do Terabithii"? Głównym wątkiem jest oczywiście dziecięca wyobraźnia, ale jest to również film o wielkiej przyjaźni, której nie można kupić, ani dzielić z każdą osobą. Przyjaźń, która zawiązuje się między Jesse'em, a Leslie jest jedną na całe życie, na dobre i na złe. O czymś takim można powiedzieć dwa ciała i jedna dusza. Największy życiowy dramat przychodzi, gdy traci się takiego przyjaciela. Jak wtedy żyć dalej, co zrobić, aby o tym zapomnieć? Czy jest to w ogóle możliwe? Co każdy z nas by wtedy zrobił?
W przeciągu 90 minut, reżyser Gabor Csupo potrafił przekonać mnie do tej przyjaźni jak żaden inny twórca dotychczas. Przeniósł mnie do świata marzeń i wyobraźni. Sprawił, że poczułem się jak dziecko i moje "serce zaczęło płakać" przy końcowym dramacie filmu. Przypomniał mi, jak to jest być dzieckiem i jaki to wspaniały okres w życiu człowieka. Stworzył dzieciaki takie, jakie powinny być, gdyż niestety we współczesnym świecie, zostały one zdominowane przez komputery, konsole czy telewizje. Już mało się widuje grupki małolatów biegających po podwórku, wyobrażających sobie świat tylko dla nich. Takie było moje dzieciństwo i dziękuje Panu Csupo i oczywiście dwóm aktorom AnnieSophi Robb i Joshowi Hutchersonowi, że przypomnieli mi o tym.
=============================
Kraina marzeniami tkana (kino)
-----------------------------------------------------
Jeśli kiedykolwiek miałbym uwierzyć, że tam na górze ktoś mi robi Big Brothera, to właśnie przez ten film. Bo on nie powinien się znaleźć w moich rękach. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły mi, że to gniot. Z opisu (który właściwie nie ma za wiele wspólnego z filmem) wynika, że to nędzna podróbka "Opowieści z Narnii". Jednak sam w sumie nie wiem, dlaczego film wylądował u mnie na biurku. To co miałem robić?
Życie Jessa to nieustanna udręka - w klasie nie ma przyjaciół, w domu nikt go nie rozumie, a na dodatek musi nosić buty po starszej siostrze. Pewnego dnia do jego klasy dochodzi nowa, Leslie. Wraz ze swoją niesamowitą wyobraźnią zmieni życie Jessa. Ale nie tak od razu - najpierw da mu w kość, wygrywając z nim w wyścigu. Dopiero potem, gdy zda sobie sprawę jak bardzo są sobie bliscy, zawiąże się nić przyjaźni.
Razem po szkole idą do lasu, na pozór zwyczajnego i nudnego. Jednak tam, za rzeką, odkrywają ciekawe rzeczy - po wskoczeniu w krzaki otwiera się przed nimi nowy świat: Terabithia. Kraina ta staje się ucieczką od udręki codzienności. Tam nikt się z ciebie nie śmieje, nie szturcha, nie popycha. I to wszystko dzięki wyobraźni tej małej dziewczynki... Bo Terabithia żyje tylko w ich głowach, będąc wytworem ich dziecięcej wyobraźni. I mimo początkowych oporów ze strony chłopaka, kraina ta ożywa i zaczyna żyć własnym życiem. Tu wszystko jest możliwe - dzieci są tu najszybsze, na drzewo wchodzą zaledwie kilkoma skokami, a z pozoru groźny troll staje się łagodną odpowiedzią na szkolną rzeczywistość. Ta kraina należy tylko do ich dwojga...
Do czasu. Bo gdy Jess po tragedii wraca do lasu, nie znajduje tam ani radości, ani szczęścia. No bo czym tak naprawdę była Terabithia? Odpowiadam: samą Leslie. Gdy Jess uświadamia sobie, że odeszła, gdy to do niego naprawdę dociera, cała magia znika zastąpiona przez szarą rzeczywistość. Nie ma feerii barw, nie ma zadowolenia kipiącego na każdym kroku - zamiast niego jest las, ciemny i smutny, do którego na dodatek jest utrudniony dostęp. Jednak nie wszystko stracone - bo Terabithia nie była dziełem jednostki, Jess i Leslie stworzyli ją razem. Bo szczęścia nie można stworzyć w pojedynkę. Samemu można tylko most postawić - ale już przejść przez niego trzeba wspólnie. I to nie byle z kim. Tą osobą musi być ktoś wyjątkowy - Jess wiedząc o tym, pozwala swojej młodszej siostrze przejść przez ten most. I Terabithia wraca.
W filmie występuje jeszcze jedna równie ważna scena - gdy chłopak jedzie do muzeum ze swoją nauczycielką. W pewny momencie zatrzymują się przed domem Leslie i Jess decydują się nie zaprosić jej na tą wycieczkę. A co by było, gdyby jednak pobiegł i ją zabrał? Prawdopodobnie nie doszłoby do tragedii. Jednak, już po fakcie, chłopak mówi znamienne słowa: "Następnym razem musimy zabrać Leslie. To ją uszczęśliwi". Bo naprawdę warto wziąć do samochodu osobę, na której ci zależy (bez skojarzeń, proszę). Bo przez most nie przejdzie się w pojedynkę.
Ten film mnie w pewnym sensie zabił
po seansie trudno mi było dojść do siebie. Nie o tym miał być film. Nie taki ślad miał we mnie pozostawić. Zamiast miałkich głupot dla dzieci otrzymałem dramat psychologiczny, który jest jednocześnie jednym z najtrafniejszych filmów ostatniej dekady, obok "Zakochanego bez pamięci" czy "Zdjęcia w godzinę". Z trudem przyjąłem wiadomość o śmierci Leslie. Ale trzeba z tym żyć.
=============================
Przyjaźń ponad wszystko [zgrud]
--------------------------------------------
Z łatwością można pokusić się o stwierdzenie, że należy bardzo pogłówkować nad stworzeniem filmu, który zaskoczy coraz to bardziej wymagającego widza. Głównie tyczy się to młodszego pokolenia, gdyż większość obrazów kierowana jest do starszej publiczności, a ogromny repertuar daje spore pole do popisu. Pod pojęciem "młodsze pokolenie" miałem na myśli widownie w przedziale wiekowym 10-15 lat. Dla nas, dorosłych, i według metryki są to jeszcze dzieci, jednak dla producentów filmowych, to świeży narybek, którego chłonny umysł nie da się oszukać banalną historią. Dlatego filmowcy próbują tworzyć takie filmy, aby przyciągnęły one nie tylko młodszego widza, ale również osobą starszą, która przychodzi z nim do kina. Taki typ filmów określa się mianem familijnych, czyli przeznaczonych dla całej rodziny, jednak z większym naciskiem na uwagę naszych pociech.
Można by sądzić, aby stworzyć piękny film należy posiadać spore doświadczenie filmowe. To stwierdzenie zostało obalone przez Gabora Csupo, niepozornego Węgra, który jest debiutantem w roli reżysera. Trzeba mu przyznać medal za odwagę oraz drugi, za stworzenie tego filmu. Jeśli to jest film dla młodych, więc w rolach głównych mamy niskowiekowych aktorów: Josha Hutchersona ("Zathura - Kosmiczna przygoda", "RV: Szalone wakacje na kółkach") oraz Annasophię Robb ("Charlie i fabryka czekolady", "Dzięki tobie, Winn-Dixie"). Jednak aby miały z kogo brać przykład i uczyć się fachu aktorskiego, na ekranie spotkamy również weteranów filmowych między innymi Roberta Patricka ("Terminator 2"). Łącząc doświadczenie ze "świeżą krwią", powstaje idealne kino.
Jedenastoletni Jesse Aarons (Hutcherson), pochodzi z dość ubogiej rodziny, a jego największym marzeniem jest być najszybszym człowiekiem na świecie. Pomimo że w szkole jest nikim, a inni śmieją się z noszonych ubrań po starszych siostrach, głęboko wierzy i dąży do zamierzonego celu. Aby kłopotów miał jeszcze mało, pewnego dnia przegrywa bieg z pewną dziewczynką o imieniu Leslie (Robb). Żadne z nich nie przypuszczało, że niepowodzenie jednego doprowadzi do jednej z najpiękniejszych przyjaźni na dużym ekranie. Pewnego dnia, po przekroczeniu niewielkiego strumyka płynącego tuż opodal ich domów, odkrywają przepiękną, nową krainę, nazywając ją Terabithią. Jest to cudowne miejsce zamieszkałe przez istoty typowe dla bajkowych zakątków. Jesse i Leslie spotykają przyjazne elfy i trolle, które obdarzają ich mocą prawdziwej przyjaźni, jak i złowrogie wrony czy olbrzymy. Główni bohaterowie zostają królami niezwykłej krainy, gdzie życie zawsze usłane jest różami, w przeciwieństwie do dotychczasowej, poznanej rzeczywistości. Niestety nadejdzie taki dzień, kiedy piękno zniknie i zostanie przysłonięte płachtą strasznej tragedii, która uzmysłowi widzowi, czym jest prawdziwa przyjaźń.
Film kręcony był na terenach Nowej Zelandii i dzięki tamtejszej firmie komputerowej Weta Digital (twórcy "Władcy Pierścieni", czy "King Konga") prawda połączyła się idealnie z wirtualną fikcją. Postacie tworzone komputerowo w żadnym momencie nie odbiegają o tych rzeczywistych. Wszystko jest spójne i bardzo realistyczne, a piękne widoki dodają większego smaku. Gra aktorów, jak na bardzo młody wiek, stoi na najwyższym poziomie, dzięki czemu wszystko ogląda się z wielką łatwością. Jednym słowem nic dodać nic ująć, sztuka sama w sobie.
"Most do Terabithii" powstał na podstawie powieści amerykańskiej pisarki, wychowującej się w Chinach, Katherine Paterson. Jest ona laureatką wielu literackich nagród (min. Hans Christian Andersen Medal, Astrid Lindgren Memorial Award), a jej opowieści zyskują szerokie uznanie nie tylko u czytelników, ale jak również widać u filmowców. Książki Katherine Paterson podejmują często trudne, ale ważne dla młodego czytelnika tematy, przedstawione w bardzo wiarygodny sposób. "Most do Terabithii" jest oparty na przeżyciach jej syna, któremu powieść jest dedykowana. W 1985 roku w Kanadzie następuje pierwsza próba zekranizowana tej najsłynniejszej powieści Paterson, a po upływie ponad dwóch dekad na światło dzienne wychodzi druga, bardziej udana odsłona "Mostu do Terabithii".
Krótkie podsumowanie: film ten nie jest kolejną bajeczką w stylu "Harry'ego Pottera", który przyzwyczaił nas do lekkich, familijnych obrazów z gatunku fantasy. "Most do Terabithii" to przepiękna historia o tak prawdziwej przyjaźni, że trudno jest w nią uwierzyć. Widz doświadcza zarówno chwil radości, jak i smutku, tak wielkich, że łzy same płyną falami. Każdy z nas wyniesie jakiś morał z tego filmu, zarówno duży, jak i mały. Przewodnią myślą opisywanego obrazu są słowa: "Odkryj miejsce, które nigdy cię nie opuści, a przyjaźń odmieni cię na zawsze". I o tym jest właśnie ta opowieść. Polecam gorąco!
=============================
Film o marzeniach [Marcin D.]
--------------------------------------------
Dobrze jest marzyć. Marzenia nie są czymś zarezerwowanym wyłącznie dla dzieci. Świadczy o tym chociażby popularność filmów fantasy wśród dorosłych. Ten film nie należy do tego gatunku, ale jak najbardziej jest o marzeniach, o przyjaźni również. Być może brakuje trochę efektów specjalnych, ale takie było założenie twórców.
Twórcy chcieli stworzyć przede wszystkim film psychologiczny, może niekoniecznie dla najmłodszego widza (a tak niestety kreują go polskie media). Gdybym był dzieckiem oczekiwałbym innego filmu. Jestem dorosły i czuję wdzięczność, że takie dzieła jeszcze powstają. Wejdźmy więc do krainy Terabithii, gdzie wiara potrafi zwykłego chłopca zmienić w księcia, gdzie nadzieja pozwala nam przetrwać nawet najgorszy upadek, a miłość... miłość pokazuje nam, czym jest prawdziwa przyjaźń i poświęcenie.
=============================
Cudowne love story i najpiękniejszy dar człowieka [bm1367]
------------------------------------------------------------------
Film nie tylko dla dzieci. Pozwala przenieść się w krainę pięknej miłości. Miłości, którą odkrywa się z dnia na dzień. Kosztując ją przez uśmiech, rozmowę i bycie obok siebie. Film ma nie tylko opowiedzieć o pięknej miłości, ale także przekazać naukę kochania i wykorzystywania swojej wyobraźni.
Wyobraźnia to największy dar, jaki Bóg mógł dać człowiekowi. Mimo, iż jesteśmy nieszczęśliwi, nikt nas nie kocha, czy nie lubi, możemy wykorzystać wyobraźnię. Wyobrazić sobie wielką miłość, piękny dom, czy krainę typu Terabithia.
Po wyjściu z kina zamkniecie oczy i otworzycie umysł na marzenia.
============================
=============================
KSIĄŻKA:
=============================
Katherine Paterson: "Most do Terabithii"
===================================
Hmm... Z "Mostem do Terabithii" zetknęłam się, gdy na ekrany wchodził film nakręcony na podstawie tej książki. Podkreślano, że przy filmie pracowali twórcy ekranizacji "Opowieści z Narnii" i "Władcy Pierścieni"; na okładce pisano o zaczarowanej linie; na ulotce dołączonej do książki był kadr z filmu, a na nim niesamowite stworzenia na tle pięknego zamku... Krótko mówiąc, byłam przekonana, że "Most do Terabithii" to książka z gatunku fantasy.
Otóż nie jest.
Jest to opowieść w pełni realistyczna. Nie ma w niej ani krztyny magii, a przejście do królestwa Terabithii to tylko fantazja.
Ciekawe, czy jestem jedyna, która tak się pomyliła...
=============================
"Most do Terabithii" to dzieje przyjaźni dwójki jedenastolatków z sąsiedztwa. Jess Arons pochodzi z ubogiego domu farmerów, a Leslie Burke jest córką zamożnego pisarza. Więcej ich dzieli niż łączy. Jednak zaprzyjaźniają się i razem przenoszą w wyobraźni do wymyślonej przez oczytaną Leslie krainy o nazwie Terabithia. Władcy tego królestwa rozmawiają ze sobą nieznanym innym ludziom językiem, a w ich zamku mieszkają Hamlet, kapitan polujący na Moby Dicka i wiele innych postaci znanych dziewczynce z książek. W Terabithii panuje szczęście i pokój.
Niestety, zdarza się tragedia. Leslie tonie w rzece, gdy próbuje przedostać się na wyspę, na której razem z przyjacielem stworzyła tajemnicze królestwo. Jess musi sobie poradzić z tą sytuacją.
Książka bardzo dobrze oddaje przeżycia chłopca muszącego pogodzić się ze śmiercią przyjaciółki. Autorka napisała ją opierając się na przeżyciach własnego syna, którego przyjaciel zginął rażony piorunem.
K. Paterson wyróżniono prestiżowym Medalem im. H.Ch. Andersena.
=============================
To nie jest kolejna opowieść fantasy o dzieciach, które zabłądziły do baśniowego świata... Katherine Paterson opowiada historię na wskroś realistyczną. Jest w niej amerykańska wioska, wielodzietna rodzina, i krowa, którą dziesięcioletni Jess musi dwa razy dziennie wydoić. Są uciążliwe siostry, poczucie obcości i nudna, a czasem przykra szkolna rzeczywistość. A chłopiec chciałby malować i żyć inaczej, pełniej. Niespodziewanie - jak promień słońca - w sąsiedztwie pojawia się Leslie: dziewczynka z dużego miasta, inna niż wszyscy. Razem z nią pojawiają się marzenia i Terabithia - stworzona przez Leslie i Jessa tajemna kraina, w której można się ukryć przed szarą codziennością i złośliwymi kolegami, gdzie bez obawy można być sobą. A może zresztą jest w tej opowieści także jakaś magia? Taka najprawdziwsza: czar mocnej, czystej przyjaźni, przełamującej klątwę szarości, ubierającej świat w tęczę. Czy jednak most do Terabithii okaże się wystarczająco mocny...?
=============================
Moja recenzja: [yacol]
---------------------------------
Obejrzałem ten film w okresie świątecznym, na przekór "bogatej" ofercie telewizji (z 15 wersjami Mikołajów-debili oraz Kevinem, który po raz siedemnasty został sam w domu...) Mimo iż po raz drugi, znowu mnie wzruszył, poruszył i zasmucił. Bo jest to film niezwykle wzruszający i poruszający.
Przypomina nieco znane (i rozreklamowane) filmy -- Harrego Pottera i Opowieści z Narniii, ale jest od nich o niebo lepszy. (Autorka książki przyznała zresztą, że pomysł nasunęły jej właśnie Opowieści z Narnii, ale w końcu stworzyła dzieło o wiele głębsze i doskonalsze -- co jeszcze bardziej podkreślił film.)
Most do Terabithii to opowieść o pięknej dziecięcej przyjaźni, zagubieniu w świecie i tęsknocie do czegoś innego, czegoś lepszego. Dwoje dzieci, Jesse i Leslie, uciekając od brutalnej rzeczywistości -- szkoły, a dla Jessego także nie rozumiejącej go rodziny -- tworzą razem swój własny świat -- tytułową krainę Terabithię.
Znamienne, że -- jak to nazbyt często bywa -- dorośli, którzy powinni być podporą dla dzieci, zauważają pewne rzeczy dopiero po jakiejś tragedii. I tak jest również tutaj: potrzeba było śmierci dziewczynki, aby rodzice Jessego dostrzegli jego samego, jego problemy, jego świat. I dlatego film ten wzrusza, ale i smuci, a nawet boli. Bo nie jest to lekka opowiastka, tylko trudna prawda, którą trzeba sobie uświadomić, aby zrozumieć. Opowieść psychologiczna, sięgająca głęboko w psychikę dziecka.
Film jest niemal perfekcyjnie zrealizowany. Oszczędny w środkach i efektach, co tylko wychodzi mu na dobre, pozwalając się skupić na jego treści, psychologii i przesłaniu. Magiczny klimat i delikatna, bajkowa scenografia Terabithii -- tworzą tylko tło dla całej opowieści. Piękne i niesamowite tło.
Zachwyca wspaniała gra młodych aktorów: Leslie (AnnaSophia Robb) i Jesse (Josh Hutcherson) są po prostu rewelacyjni! Oglądając ich, identyfikujemy się z nimi, radujemy i smucimy się razem z nimi, dopingujemy ich, od początku stają się nam bliscy. A i mała Maybelle (Bailee Madison) jest bardzo naturalna -- i urocza w swej dziecięcości.
Reżyser (Gabor Csupo) stworzył dzieło poruszające i inteligentne, dla mądrych i czułych dzieci. To rzadkość w dzisiejszych czasach. Produkcja ta zawiera wiele refleksji na temat życia. Warto wkroczyć do Terabithii, by odczuć i przeżyć różnicę pomiędzy światem dorosłych a światem dzieci.
Zapadły mi w pamęć słowa ojca Jessego, który pod koniec filmu mówi do chłopca, że Leslie obdarowała go czyś szczególnym i dzięki temu będzie istnieć na zawsze. No i niezwykle piękna i poruszająca w swej wymowie scena końcowa, gdy Jesse, po zbudowaniu mostu, prowadzi, czy może raczej wprowadza, swoją małą siostrzyczkę, którą poprzednio brutalnie odepchnął (-- w powieści nawet uderzył), do swej wymarzonej krainy jako jej nową królową.
-- A fioletowe kwiatki?
-- Wszystko jest możliwe.
[yacol]
================================================================
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
recenzjaSeulAnastazja recenzja Wzor Zycia Chrzescijanskiego5217 15492 1 SM Recenzje 034 RecenzjarecenzjaJak napisać recenzję naukowąrecenzjerecenzjeuppk w2 recenzja ep0604Recenzja Pana Tadeuszarecenzjapodolski recenzja phtml (2)Magik recenzjarecenzjeSamotnikAgata recenzja O Objawieniach w MedziugorjuŚwieccy konsekrowani w nauczaniu Kościoła świętego recenzja książkiwięcej podobnych podstron