Miłość smakuje kawą
- Dłuższe intro wetnie się w solówkę, nie, Kyo, mowy nie ma! - krzyczał Kaoru gdzieś ponad ramieniem Die'a. Die zmarszczył zabawnie brwi, wzruszając ramionami. Ładując sobie do ust zieloną miętówkę, lekko przebiegł palcami po strunach gitary. Toshiya patrzył na niego zmrużonymi oczami, odgarniając z czoła kosmyki ciemnych włosów. Połatane portki i pocerowany, rozwleczony sweter, z rękawami podwiniętymi do łokci, na nogach niebieskie trampki z czerwonymi sznurówkami. Toshiya lubił go z gitarą, właśnie nie elektryczną, a zwykłą, akustyczną. Skupiony, palcami z poobgryzanymi paznokciami przesuwał po gryfie. Poderwał głowę, wyczuwając na sobie jego spojrzenie. Wzrok, zrazu ostry, złagodniał, na usta wpłynął miły, czuło-kpiący uśmiech. Patrzył na niego, na Toshiyę, a w oczach miał uśmiech i ciepło, błyszczała w słońcu miedziana czupryna, gdy zerwał się i kilkoma krokami przemierzył salę, podchodząc do niego. Ukucnął przed nim, ujmując w dłonie jego twarz. Toshiya miał przymknięte oczy i rozchylone lekko wargi, które gitarzysta obrysował palcem. Jego usta smakowały solą, a sweter pachniał lawendą i papierosami. - Die! - warknął Kaoru, ale widać że się uśmiechał. - Czy ty musisz go molestować na widoku?
- A co, miałbyś ochotę? - zaśmiał się gitarzysta, stając przy Toshiyi i wplątując palce w jego włosy. - Nie oddam ci mojego maleństwa…
- On jest wyższy od ciebie, DaiDai - westchnął lider, ale obaj doskonale wiedzieli, że nie o wzrost tutaj chodzi. Kyo parsknął ironicznie, sięgając po papierosy. Mroczny, groźny i zły, a w przelocie musnął dłonią policzek lidera, który szybko przycisnął tę rękę do swoich ust. - Nie, nie chciałbym. Mam swoje maleństwo.
- Które ci zaraz przywali - oznajmił spokojnie wokalista, wyszarpując dłoń. Przechodząc obok, zmierzwił włosy lidera, który patrzył na niego ze źle skrywaną czułością. - Czuję się dzięki wam jak bohater jakiejś idiotycznej telenoweli.
- Ale nawet tu idzie wam na opak - powiedział Shinya, teatralnie przyciskając dłoń do serca. - Bo zdrady nie będzie okrutnej!
Spojrzenia jego i Die'a spotkały się na chwilę, na mgnienie oka. Kilka kradzionych z życiorysu, wyrwanych chwil, jeden niezdarny pocałunek i milion szalonych myśli w głowie. Die mocniej zacisnął palce na ramionach basisty, który uniósł zdziwiony oczy i patrzył na niego badawczo. Shinya odwrócił wzrok, rumieniąc się nieznacznie. O tak, ta zdrada była okrutna. Dla zdradzających bardziej, niż dla zdradzonych, grób, krzyż i ciemna mogiła, jak poradziła im panika i zdrowy rozsądek, gdy siedzieli potem naprzeciwko siebie, nieprzytomnie zdenerwowani.
- Nawet to nam, cholera, nie wychodzi - śmiał się Kyo, przeciągając się mocno. - Daj im spokój na dziś, Kao, są zmęczeni, skończmy próbę.
- Mowy nie ma - mruknął nieprzyjaźnie lider, patrząc zabójczym wzrokiem w stronę rozradowanego nadmiernie Toshiyi, który lusterkiem puszczał zajączki prosto na twarz odganiającego się nieuważnie Shinyi.
- Ja jestem zmęczony - podkreślił dobitnie Kyo, opierając dłonie na biodrach. W nagle zapadłej ciszy Kaoru westchnął, posłusznie odkładając gitarę na bok. Ostatnim haustem wychylił zawartość kubka z kawą, machając im ręką.
- To się nazywa terror - warknął, zdejmując z wieszaka kurtkę i okrywając nią wykrzywiającego się do lusterka wokalistę. - Oni mnie kompletnie przestali szanować przez twój sadyzm, ty wredny, złośliwy, bezczelny smarkaczu. Szalik załóż.
- Ale przynajmniej już nie chcą kłuć cię w ramię - odpowiedział niewzruszony Kyo, posłusznie zawiązując na szyi czerwony szalik. Wspiął się na palce i pocałował zdezorientowanego gitarzystę w czubek nosa. - No wiesz, żeby zobaczyć, czy krew pójdzie. Bo robotowi, jakim dla nich byłeś, to by co najwyżej styki się spaliły.
- Die? - powiedział nagle Toshiya, spoglądając na idącego obok niego miarowym krokiem Die'a. Gitarzysta uniósł pytająco brwi, wyciągając jednocześnie rękę i poprawiając mu zsuwający się uparcie z ramienia pasek od torby. Toshiya podziękował mu lekkim półuśmiechem, kuląc się w porywistych podmuchach chłodnego wiatru. - Czemu mi nie powiedziałeś, że spałeś z Shinyą?
Czerwonowłosy potknął się na równej powierzchni.
- Na litość boską, Totchi! - zdołał wykrztusić, odzyskawszy równowagę. - A skąd ci przyszło to do głowy?
- A nie spałeś? - stropił się lekko, na próżno wypatrując na jego twarzy śladów kłamstwa. - A całowałeś się? O - ucieszył się irracjonalnie, gdy ciemny rumieniec zabarwił policzki gitarzysty. - O - powtórzył, jakby teraz dopiero zdając sobie sprawę z wagi wypowiedzianych słów.
- Kochanie, ja ci to wszystko wytłumaczę - zaczął żarliwie Die, załamując ręce. Zdegustowana pani w zielonym kostiumie obrzuciła ich niechętnym spojrzeniem i Toshiya parsknął krótkim śmiechem, pociągając Die'a do mijanej bramy.
- No? - zachęcił go, wyciągając papierosy. - Shinya cię zmusił? Zagroził potajemną inwazją pcheł Miyu jak się oprzesz? Wyławiał ci dławiący przedmiot z tchawicy? A może…
- Totchi, kochanie, ja…
- Dobrze całuje?
- Toshiya!
- Z języczkiem, czy bez było?
- Przestań! To nie jest śmieszne.
- Serio nie? - zdziwił się obłudnie basista, obcasem wgniatając w ziemię niedopałek papierosa.
- Przepraszam, ale ja wtedy…
- Byłeś pijany, zakładam - westchnął ciężko, opierając się plecami o ścianę kamienicy. - Dobrze, że tylko tyle, za coś więcej musiałbym cię wykastrować, a tego byśmy przecież nie chcieli, prawda? - Die milczał, zastanawiając się, na ile basista żartuje, a na ile mówi poważnie. Toshiya pokiwał z politowaniem głową. - Na chwilę samego nie można zostawić. Jak małe dziecko, no słowo daję. Mam ochotę na loda.
- Kupię ci - zaofiarował się natychmiast Die, z ulgą grzebiąc po kieszeniach w poszukiwaniu portfela.
- A ja bym wolał, żebyś zrobił. - Toshiya wydął kapryśnie usta, zerkając na niego spod rzęs. - Co ty wyprawiasz?
- Dzwonię po taksówkę. Wracajmy do domu, Totchi.
Pochylił się nad lodówką, krzywiąc lekko z bólu. Toshiya stanął w progu, mokre włosy oblepiały mu twarz, a krople wody spływajły po idealnie zbudowanym ciele. Z namysłem popatrzył na niego, zawiązując opadający ręcznik ciaśniej na biodrach.
- Bardzo boli? - spytał z przejęciem, kładąc mu rękę na ramieniu. Die patrzył na niego z niedowierzaniem, pukając się w czoło.
- Przed chwilą wbijałeś się we mnie kompletnie ignorując moje prośby o zwolnienie tempa, a teraz pytasz czy boli?
- Mogę nic nie mówić - obraził się Toshiya, podając mu tubkę maści. - A tym sobie… no, posmaruj. Tam. - Die milczał, obracając w rękach tubkę. Powoli odkręcił ją, wyciskając na palec odrobinę szarawej mazi. Powąchał i skrzywił się niemiłosiernie. - No nie patrz tak! Łagodzi podrażnienia. I w ogóle.
- I w ogóle - powtórzył bezmyślnie czerwonowłosy, kierując się w stronę łazienki. - Chodź, wsmarujesz mi to. Po co bierzesz olej?
- Oliwka się skończyła - wymamrotał basista. - Wolę być przygotowany. Tak, wiesz, asekuracyjnie.
- Powiedz mi, jak to było - zażądał jakiś czas później Toshiya, wtulając się w rozgrzane kąpielą ciało Die'a.
- Co jak było? - zainteresował się Die, przykrywając go kocem i całując miejsce nad łopatką. Basista zamruczał z przyjemności i odszukał palcami jego rękę. - Teoria wielkiego wybuchu? Bo na początku podobno był chaos…
- Bardzo śmieszne - burknął Toshiya, nadąsany odwracając się na drugi bok. Na swoich plecach poczuł cieple chuchanie, gdy Die zaczął delikatnie całować jego skórę. Zacisnął powieki, gdy mocna dłoń przesunęła się po jego biodrze, łaskocząc ciemną ścieżkę włosów na podbrzuszu. - No wiesz… o nas.
- Jak to było, jak się w tobie zakochałem? - upewnił się Die, a Toshiya zachichotał, czując łaskotki przesuwające się na brzuch. Zamknął jego dłonie w swoich, przyciskając się plecami do jego klatki piersiowej. - A wiesz, co jest najzabawniejsze w miłości od pierwszego wejrzenia? Że zdarza się zazwyczaj tym, którzy widują się codziennie. Parzyłeś kawę. Zwyczajnie i jak zwykle. Jak zwykle mi ją przesłodziłeś i jak zwykle zrobiłeś za mocną. I jakoś podnosząc kubek do ust wiedziałem, że nie będzie mi smakować. I chciałem pić taką codziennie, ale byś ty ją parzył. Rozumiesz coś z tego?
- Chyba sporo. Bo wiesz, jak ja zakochałem się w tobie? To znaczy… zdaje mi się, że od zawsze cię kochałem. A kiedy to sobie uświadomiłem? Jak po raz kolejny się nad tą kawą wykrzywiłeś. I potem, jak ją wypiłeś. I jak pomogłeś mi zmywać. I jak… Die! Znowu?
- No co ja poradzę, kochanie, że tak na mnie działasz - wymruczał Die, sugestywnie poruszając biodrami. - Poza tym teraz zbliżamy się do fragmentu opowieści o tym jaki jestem fantastyczny w łóżku, to wolę cię nie zawstydzać.
- I w tym celu rozkładasz mi nogi?
- No tak jakby - przytaknął radośnie czerwonowłosy, pochylając się nad basistą. - Wolę ci to po prostu pokazać. Jak pokazałeś mi to kawą i parasolem w ulewę, i wypalonym pośpiesznie papierosem, i ciepłą ręką na ramieniu. Jak pokazałeś mi to całym sobą, Totchi. I to już nie jest kwestia tego, by ci pokazać, że kocham, bo to wiesz, prawda?
- Wiem, DaiDai - wymruczał Toshiya, obejmując go ramionami i uśmiechając się do niego. - Teraz mi pokaż, jak bardzo.