- Już jesteśmy. -oznajmił wyłączając silnik i spoglądając na siedzenie obok. Nie miał się doczekać odpowiedzi: ona zasnęła. Pokręcił ze zrezygnowaniem głową i dotknął jej czoła.
Miała gorączkę, i to całkiem wysoką. Czując pod palcami jej rozgrzaną skórę i obserwując krew pulsującą pod jej skórą nieświadomie zaczął się przybliżać. Na moment zapomniał o tym, że dziewczyna jest chora, a on jest kim jest i nie powinien się do niej zbliżać. Nawet nie zwracał w tamtej chwili uwagi na bijący od niej zapach, nie był pewien też, czy w tamtym momencie w ogóle oddychał...
Przytknął swój policzek do jej, tylko po to, aby po chwili się opamiętać. Błyskawicznie wysiadł z samochodu i już na świeżym powietrzu odetchnął głęboko.
”Idiota!*” - wyrzucał sobie w myślach. „Co to niby miało być?”
Do tego, że słyszy głosy w głowie był przyzwyczajony, ale wrzeszczenie na samego siebie było poniekąd dziwne.
Westchnął i wyciągnął śpiącą dziewczynę z samochodu. Nie zawracając sobie czymkolwiek głowy, a już na pewno nie tym, że ona może się obudzić podbiegł do drzwi otwierając je kopnięciem i szybko zaniósł ją do góry i położył ją do łóżka. Patrzył przez chwilę na nią, po czym kręcąc ze zrezygnowaniem głową wziął ją delikatnie w ramiona i ostrożnie ściągnął z niej kurtkę. Nie otworzyła oczu.
- No dobra... Co się robi z chorym człowiekiem? - próbował sobie przypomnieć. Jak ktoś wróci, to pośle go do apteki po jakieś leki. A może Carlisle ma coś w domu? A może po prostu na niego poczekać? Dlaczego Esme akurat dzisiaj musiała się wybrać do Seattle?
Dlaczego akurat on musiał mieć z nią biologię?
*
Kiedy słyszał silnik samochodu i myśli swojego rodzeństwa w głowie odetchnął z ulgą. W ciągu tego czasu, czyli ponad godziny, siedział tylko niezdecydowany na krześle obserwując niespokojny sen Belli i upajając się przy okazji jej zapachem. Przy okazji zdążył jej posprzątać na biurku i dojść do wniosku, że płyta której słuchała w kółko od swojego przyjazdu na pewno jej się znudziła i przynieść kilka własnych, od tak dla odmiany. Poza tym odrobił jej wszystkie lekcje.
W końcu ilekroć patrzył na dziewczynę dłużej niż pięć sekund czuł pokusę, żeby do niej podejść i ją przytulić.
Najprostszy wniosek był taki, że mieszkając pod jednym dachem z człowiekiem zaczyna wariować. Najprostszy i najmniej prawdopodobny. O innych możliwościach wolał jednak nie myśleć... Przynajmniej na razie.
Zbiegł na dół jeszcze zanim Alice dotknęła klamki i kiedy otworzyła drzwi stał już w niedbałej pozie oparty o poręcz schodów.
Nie, żeby liczył na to, że dadzą się nabrać...
- I jak się czuje? -spytał chochlik.
Uznał, że już dosyć zachowywania się jak na normalnego przystało.
- Alice! Co to był za pomysł! Nie dość, że wiesz jak ona na mnie działa... Jak jej zapach na mnie działa, to o ile pamiętam, to już jakiś czas temu doszliśmy do wniosku...
- Nie wiesz co zrobić. - skróciła jego monolog. Emmet zachichotał.
- To może wy wiecie? - spytał złośliwie. Dobrze wiedział, że Jasper i Emmet przeszukują własną pamięć, podobnie postępowała brunetka.
Rosalie natomiast obserwowała ich ze złośliwym uśmiechem. Koncentrowała się na ich twarzach, więc Edward domyślał się, że ona dobrze wie, co powinno się robić z chorym człowiekiem.
- No dobra... Rose... Zlituj się, bo zaraz zadzwonimy do Carlisle'a. - Oznajmił. Ta spojrzał na nich z wyższością.
- Ale ja nic nie robię. - zastrzegła. - Ma gorączkę, wiec z tego co pamiętam jeszcze z czasów bycia człowiekiem jakieś zimne okłady na czoło powinno jej się położyć. Niech któreś z was ruszy się do gabinetu Carlisle'a, znajdzie jego torbę i przeszuka. Domyślam się, że jak wół będzie na jakimś opakowaniu pisało „na przeziębienie i grypę”.
Emmet patrzył na nią osłupiały.
- Czemu na to nie wpadliśmy? - mruknął pod nosem Jasper.
- Rose... Jak już taka zaradna jesteś w tej sytuacji, to może powiesz nam jeszcze skąd weźmiemy coś zimnego? Bo lodu to w lodówce nie mamy... - odezwał się chochlik.
- Jakbyś nie zauważyła, to my jesteśmy zimni. - oznajmił Edward.
- My zrobimy jej jakąś kolację! - Em i Jazz wycofali się do kuchni.
- Ja idę do gabinetu. - oznajmiła Alice znikając na schodach.
Rosalie już zniknęła w garażu.
- Czyli ja robię za lód.- westchnął Edward i z powrotem wdrapał się na górę i wrócił do pokoju Belli.
Usłyszał jeszcze myśl blondynki:
„A nie mówiłam, że będą z nią same kłopoty?”
„Może i będą, ale czy nie wygląda teraz uroczo?” - pomyślał, ale ona niestety nie mogła o tym wiedzieć.
Bella przewróciła się na drugi bok, pościel spadła z łóżka. Z westchnieniem podniósł ją i nakrył ją aż po szyję.
*
Otworzyła leniwie oczy i odkaszlnęła. Gardło zaczynało ją boleć, ale to co zobaczyła sprawiło, że zaraz o tym zapomniała.
Alice siedziała obok jej łóżka na podłodze ze słuchawkami w uszach słuchając muzyki zapewne na cały regulator. Na szafce nocnej ktoś ułożył pudełeczka z lekami i talerz, na którym leżało chyba z pięćdziesiąt kanapek. Natomiast Edward Cullen siedział przy biurku i czytał jakąś książkę.
Wyglądało na to, że niezależnie jak się czuje i czy śpi, czy może nie jej pokój awansował na miejsce spotkań rodzinnych Cullenów.
- O, obudziłaś się! - uśmiechnęła się Alice ściągając słuchawki z uszu. - Em albo Jazz przyniosą zaraz herbatę. Trochę chyba przesadzili z tymi kanapkami... - spojrzała na stosik leżący na talerzu.
- Stanowczo. - wychrypiała Bella.
- Ty z lekami byłaś nie lepsza. - mruknął Edward zatrzaskując książkę.
- Tak? A kto zniósł jej do pokoju pół sklepu muzycznego, posprzątał i na dodatek odrobił wszystkie lekcje?
- Oj no co! Nudziło mi się. - odpowiedział siostrze wzruszając ramionami.
Wybuchnęła śmiechem, który drastycznie przerwał atak kaszlu.
- No i widzisz? Tak się kończą wypady z tym twoim Chrisem! Nieodpowiedzialnością czuć od niego na kilometr! Następnym razem...
- Następny raz będzie dopiero za jakiś czas. Nie sądzę, żeby jego ojciec miał zamiar ponownie zostawić kartę kredytową na wierzchu.
- Jak ci się nudzi to mów! Zawsze możemy gdzieś pojechać! - marudziła dalej Alice. - A poza tym na pewno nie musieliście wychodzić wieczorem i marznąć na plaży do późnej nocy!
- Do świtu. - sprostował chłopak.
- Za dnia to nie to samo. Od prawie dziesięciu lat z Chrisem, podobnie jak dawniej jeszcze z Kai'em i Joy, spotykaliśmy się nocą.
- A właśnie. - chochlik sobie najwyraźniej o czymś nagle przypomniał. - Dlaczego Joy i Kai do ciebie nigdy nie dzwonią? Pokłóciliście się, czy co? Od czasu tylko o nich wspominasz... jak o przyjaciołach.
Isabella spojrzała nieobecnym wzrokiem za okno.
- Bo nie żyją.
- Przykro mi. -powiedziała szybko brunetka.
Edward milczał.
A więc to dlatego Christopher unikał tego tematu. A może było w tym coś jeszcze? Teraz jednak nie powinien o to wypytywać.
- Bello, uważam że powinnaś wziąć jakieś leki. Za godzinę powinien wrócić Carlisle, przebada ciebie.
- I po pracy będzie miał kolejnego pacjenta. Nie chcę sprawiać kłopotów.
- Chyba większe kłopoty sprawiła ci nagła przeprowadzka do Forks.
Dziewczyna milczała.
- Mam rację, prawda?
- Nie jest tak źle, jak myślałam. Spodziewałam się, że będzie gorzej. Zawsze mogłam trafić do jakiejś rodziny potworów...
Nawet nie wiedziała, jak blisko była prawdy. Bo w końcu żadnego innego domownika, oprócz samej siebie, nie mogła zaliczyć do ludzi...
Ale ona jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy.