"Ad aspra*"
autor: Dziecko Bogów
Humaniści i literaci, dla własnego dobra powinni tego nie czytać.
Dedykowane żonie - mojemu Aniołowi Stróżowi
Wszedłem tam jak zwykle w czwartek. Był taki sam czwartek jak zwykle. Otworzyłem ciężkie drzwi i ogarnęła mnie wszechobecna cisza. Za każdym razem mam uczucie błogości kiedy siadam w ławce i rozkoszuje się ciszą i blaskiem świec. Tego dnia Cię zauważyłem. Siedziałeś z boku i modliłeś się w skupieniu. Poczułem jak moja twarz wykrzywia się w grymasie. Nie lubiłem kiedy ktoś był w ten "mój czwartek" w kościele. Na ten czas, Bóg był do mojej dyspozycji. Ty pierwszy w twarz powiedziałeś mi, że jestem samolubnym egoistą. W tamtej chwili nawet nie odwróciłeś głowy kiedy przeszedłem przez środek kościoła
Następnego czwartku siedziałeś tam znowu. Zacząłeś mnie irytować, ale nic nie powiedziałem. Pomodliłem się i wyszedłem po chwili. Kiedy trzeci tydzień z rzędu zobaczyłem twoją postać w ławce nie wytrzymałem. Podszedłem i usiadłem obok. Nie zwróciłeś na mnie uwagi. Chrząknąłem i wymownie patrzyłem na Ciebie. W końcu raczyłeś na mnie spojrzeć.
- Słucham?
Usłyszałem Twój ciepły głos i już nie byłem zły. Od tamtej chwili zawsze działał na mnie kojąco. Nie potrafiłem się z Tobą kłócić. Twój zawsze spokojny głos burzył mój gniew i zamieniał go w skruchę. Nie odpowiedziałem, uklęknąłem obok Ciebie i od tamtej pory w każdy czwartek modliliśmy się razem. Po skończonej rozmowie z Bogiem oboje wychodziliśmy bez słowa. Długo musiałem czekać na to, aby znowu usłyszeć Twój głos.
Mieszkałem wtedy w domu po moich rodzicach. To było kilka przecznic od kościoła. Pewnego ranka kiedy wracałem z joggingu zobaczyłem Cię jak taszczysz ciężkie siatki. Kiedy podszedłem wystraszyłeś się. Po chwili wahania oddałeś mi siatki i razem zanieśliśmy je do Domu Parafialnego, bo tam szedłeś. Kiedy odstawiliśmy ciężar usiadłem na krześle i patrzyłem na Ciebie. Nie byłeś piękny. Nie, to było coś innego. Byłeś szczupły i trochę wyższy ode mnie. Wtedy pomyślałem, że nie wiem jak dałeś radę nieść te siatki aż od sklepu. Potem nie raz mnie zaskakiwałeś... Z zamyślenia wyrwały mnie Twoje słowa. Zapytałeś czy nie mam ochoty na kawę. I uśmiechnąłeś się zachęcająco. Skinąłem głową i poszedłem za Tobą. Weszliśmy na stołówkę. Siedziało tam kilka osób, głównie dzieci. Wszystkie uśmiechały się do Ciebie i machały radośnie z drugiego końca sali. Usiedliśmy na żeliwnych krzesłach i głupio patrzyliśmy w parujące kubki przed nami. Postanowiłem przerwać tę niezręczną ciszę.
- Widujemy się już od dwóch miesięcy, a ja nie wiem jak masz na imię
- Filip. Mam na imię Filip - Uśmiechnięty uniosłeś rękę w moim kierunku
- Konrad - Uścisnąłem dłoń i poczułem jaka jest krucha, bałem się, że przy mocniejszym uścisku Cię połamię. Znowu się myliłem...
- Często tu przychodzisz? -ochoczo pokiwałeś głową. Po chwili jednak Twoje oczy zaszły mgłą i zamyśliłeś się głęboko.
- Nigdy nie widziałem Cię na mszy. A przecież wierzysz w Boga, prawda? - zapytał jakby upewniając się.
- Tak wierzę, ale nie lubię mszy. Hałasu, biegających dzieci, śpiewania nie do rytmu...
Znowu się uśmiechnąłeś. Boże jak ja kochałem ten uśmiech!
- A w czwartki Bóg jest tylko dla Ciebie - roześmiałeś się serdecznie wstając od stołu.
- Nie, w czwartki dzielę go z Tobą. - zawstydzony spuściłeś wzrok.
Następnego dnia, poszedłem do kościoła. Miałem nadzieję spotkać Cię jak zwykle, ale Ciebie nie było. Obszedłem cały kościół. Zajrzałem nawet do konfesjonałów. Czekałem dwie godziny, ale Ty się nie pojawiłeś. Znacznie później wyjaśniłeś mi powód swojej nieobecności. Po tych godzinach skierowałem się do Domu Parafialnego. Zapytałem o Ciebie dzieci i księdza, ale nikt nie wiedział o kim mówię. Nie znali cię? Oszukałeś mnie. Pierwszy raz ktoś zażartował sobie ze mnie. Wcześniej nikt nie śmiał. W sobotni wieczór ktoś zadzwonił do moich drzwi. Nawet nie wiesz, jak bardzo się zdziwiłem widząc w nich właśnie Ciebie. Chociaż pewnie wiesz, moja mina mówiła wszystko... Zaprosiłem Cię do środka. Byłem wściekły na siebie, za to, że nie potrafiłem być zły na Ciebie. Spokojnie odpowiedziałeś na moje pytanie, gdzie byłeś w czwartek. Wyjaśniłeś, że Twoja matka leży w szpitalu. Zrobiło mi się tak strasznie głupio. Znowu okazałem się egoistą. Zaskoczyłeś mnie jednak, mówiąc, że wiesz, że Cię szukałem. Skąd? Jak? Kto Ci powiedział? Przecież, nie znają tam Filipa... Wstałeś i podszedłeś do okna. Widać z niego kościół. Poprosiłeś mnie o herbatę. Przyniosłem Ci moją ulubioną. Wyszedłem na chwilę i kiedy po chwili wróciłem i podszedłem do Ciebie znowu się wystraszyłeś i oblałeś czarnym płynem. Poleciłem Ci pójść do łazienki. Wygrzebałem z szafy swoją najmniejszą koszulkę i kiedy zapukałem do drzwi otworzyłeś mi półnagi. Chyba słyszałeś jak głośno przełykam ślinę. Podałem Ci bluzkę. Kiedy zobaczyłem Cię w niej, po chwili, roześmiałem się serdecznie. Była chyba o 2 rozmiary za duża. Usiadłeś obok mnie na kanapie i zacząłeś bezwiednie bawić się koralikami na moim nadgarstku. Przytrzymałem Twoją dłoń. Speszyłeś się wtedy. Spojrzałeś na mnie ze strachem i niepokojem i im bliżej moja twarz była Twojej, coraz mocniej biło Ci serce. Wtedy oddałeś mi pocałunek. Nie wybiegłeś z oburzeniem, nie uderzyłeś mnie. Po prostu z czułością odwzajemniłeś mój gest. Kiedy rankiem obudziłem się Ciebie już nie było. Znalazłem tylko kartkę na jeszcze ciepłej połowie łóżka. "Przyjdź na mszę. Proszę. Filip" Spojrzałem na zegarek. Nie wiedziałem, o której godzinie mam na tę mszę przyjść, więc przychodziłem na każdą. Siadałem w tej ławce co w każdy czwartek. W końcu o 17 zobaczyłem Ciebie. Patrzyłem osłupiały, nie mogąc wydusić z siebie słowa. "Wyznajmy nasze grzechy... moja wina moja wina moja wina" - usłyszałem od Ciebie kiedy stałeś przy ołtarzu i patrzyłeś na mnie przepraszająco.
Dlaczego go okłamałem? Nie, właściwie to było oszustwo, a nie kłamstwo. Fakt faktem, że oszukałem go. Stałem przy ścianie na zakrystii i opierałem się czołem o zimne kafelki. Czekałem z taką niecierpliwością, ale nie przychodził. Właściwie, czego mogłem się spodziewać. Boże, Konrad wybacz mi... Kiedy już miałem ściągać ornat usłyszałem ciche skrzypnięcie drzwi. Nie miałem odwagi się odwrócić. Podszedł do mnie cicho i położył rękę na moim ramieniu, potem drugą. Delikatnie, ale stanowczo obrócił mnie i uniósł moją twarz. Spuściłem wzrok ze wstydu i przygryzłem usta. Kogo wtedy się bardziej bałem, jego czy Boga, nie wiem do dzisiaj. Nie powiedział wtedy nic, patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami. Serce podeszło mi do gardła, ale tak bardzo ucieszyłem się kiedy zobaczyłem na jego opalonej twarzy dyskretny uśmiech. "Nie chcę być dla ciebie przyczyną kłopotów". Wypowiedział to jednym tchem nieznacznie odsuwając się ode mnie. Chciałem zatrzymać jego dłoń, ale nie zdążyłem. Kiedy miał już wychodzić, zrozumiałem, że byłoby idiotyzmem gdybym pozwolił mu teraz mnie zostawić. Po tym co zaszło poprzedniej nocy i po jego dzisiejszym zachowaniu na pewno nie. Już trzymał dłoń na klamce kiedy zdobyłem się na wydobycie z siebie głosu "Jesteś najpiękniejszym kłopotem jaki kiedykolwiek miałem". Zatrzymał się, podszedłem do niego szybko i objąłem. Pocałowałem jego kark, czułem jak jego ciało przechodził dreszcz. Nie przestałem go całować. W głowie kołatała mi tylko jedna myśl "Boże wybacz, bo nie wiem co czynię".
Zawsze zastanawiałem się co księża noszą pod sutanną. Zawsze, to znaczy do czasu kiedy chodziłem na msze, czyli jakoś do 16 roku życia. Teraz chodzę znowu. Znam na pamięć Twoje kazania i każdy Twój miękki ruch. Chyba zawsze byłem dla Ciebie kłopotem, nawet kiedy zaprzeczałeś gorliwie całując moje usta. Wracając do sutanny, nigdy nie mogłem się do niej przyzwyczaić. Pamiętam doskonale kiedy pierwszy raz kochaliśmy się, kiedy Ty byłeś "nadal" księdzem. Wtedy trzy razy bardziej czułem, że dokonuję profanacji. Jednak te myśli mijały kiedy urywanym głosem szeptałem Twoje imię, a Ty głaskałeś moje włosy tuż po. Nigdy nie miałeś wątpliwości? Pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy u mnie w domu, a Ty wyglądałeś tak kusząco prawie rzuciłem się na Ciebie, kazałeś mi przestać. Słowa wydawały się przepływać obok mnie, nie mogłem się powstrzymać. Smakowałeś tak słodko. Uderzyłeś mnie wtedy i jak zawsze spokojnie powiedziałeś, że jestem samolubny i egoistyczny. Dodałeś jeszcze, że nie chcesz się ze mną kochać. To zabolało mnie bardziej niż policzek. W końcu masz takie kruche dłonie...
Lubię na niego patrzeć. Jest bardzo przystojny. Chociaż ma krótkie włosy, widać jak się kręcą. Ma piękne zielone oczy i ponętne usta. Lubię dotyk jego dłoni. Są takie delikatne i czułe. Jego głos, stanowczy i męski, kiedy mówi takie ciepłe rzeczy staje się miękki i otula mnie. Kiedy na niego patrzę coraz bardziej wierzę w Boga.
Poszedłem Cię przeprosić. Wybaczyłeś. Potem też wybaczałeś. Byłeś taki uległy. Uśmiechałeś się tylko słabo i cichym głosem potakiwałeś. Czemu pozwalałeś mi na takie zachowanie, byłeś starszy. Wystarczyłoby jedno Twoje słowo, a zmieniłbym się.
Nigdy nie chciałem go unieszczęśliwiać. Nie chciałem, aby był ptaszkiem w złotej klatce. Irytowało mnie jego zachowanie i postępowanie godne dziecka, ale zaczęło mi na nim zależeć bardziej niż się spodziewałem. Po dwóch miesiącach partnerstwa byłem gotów przyznać się przed samym sobą do tych uczuć. Bałem się ich...
Wpadliśmy do stołówki ze śmiechem. Na podwórku była wtedy masa śniegu. Razem z dziećmi ulepiliśmy wielkiego bałwana. Patrząc na niego z bliska był ode mnie wyższy co najmniej pół metra. Uśmiechałeś się cały czas, nawet kiedy kostniały ci palce z zimna. Nie chciałeś moich rękawiczek, "przecież byłoby mi zimno". W stołówce było ciepło i pachniało czekoladą. Weszliśmy do kuchni cały czas skręcając się ze śmiechu. Podskoczyłem i usiadłem na parapecie. Patrzyłem jak ogrzewasz ręce nad parą z czajnika. Zawołałem cię i chwyciłem dłonie. Pocierałem chwilę i chuchałem na nie. Stałeś spokojnie co chwila pociągając nosem. Zapytałem czy się przeziębiłeś. Pokiwałeś przecząco głową jak małe dziecko i uśmiechnąłeś się pokazując rządek równiutkich zębów. Wyciągnąłem ręce przed siebie i palcami wskazującymi przywołałem cię bliżej. Zbliżyłeś się powoli i ze złośliwym wyrazem twarzy rozpinałeś kurtkę. Zdecydowanie za wolno. Chwyciłem więc za ten fragment który już rozpiąłeś i silnie przyciągnąłem cię. Chociaż nie widziałem twojej pięknej twarzyczki czułem jak robią ci się dołeczki w policzkach. Twoje usta zacisnęły się na moim uchu. Dreszcz przeszedł mnie od czubka głowy po stopy i jeszcze raz z powrotem Zacząłem gorączkowo rozpinać guziki twojej sutanny. Wtedy przyszło otrzeźwienie
- Filip, ktoś może wejść, prawda. - chciałem się upewnić.
- Nikt nie wejdzie, nie słyszysz jak świetnie bawią się na dworze, nawet proboszcz. - wyszeptałeś między jednym pocałunkiem a drugim.
Położyłem ręce na twoim nagim torsie i liznąłem jabłko adama.
- Słyszę tylko twoje serce
Podziałało to na ciebie jak płachta na byka. Szarpnąłeś moje spodnie tak, że zsunęły się do kostek. Dopiero kiedy pot zaczął ściekać mi po plecach zorientowałem się, że nadal mam na sobie kurtkę. Ściągałeś ją ze mnie tak szybko, że się zaplątałem. Znowu zacząłeś chichotać. Wyplątawszy się moje dłonie "przypadkiem" znalazły rozporek twoich spodni. Przyłożyłem usta do twoich i cmoknąłem. Cały czas trzymając twoją twarz przy swojej uśmiechnąłem się. Nagle usłyszeliśmy cichy, stłumiony okrzyk. W drzwiach stała wtedy Klaudia. Zeskoczyłem z parapetu i z prędkością światła podciągnąłem spodnie. Ty szybciej niż ja zapiąłeś kurtkę i poprawiłeś włosy. Oboje patrzyliśmy na zszokowaną i oniemiałą dziewczynę. Próbowała się tłumaczyć. Przepraszała nieskładnie na zmianę z tobą. A ja patrzyłem jak ogłupiały. Co teraz będzie? Co się stanie jeśli ona teraz pobiegnie na podwórze i wykrzyczy z obrzydzeniem to co widziała. Podszedłem do niej i patrząc jej, z przerażeniem w oczach, prosto w twarz po prostu poprosiłem aby nic nie mówiła nikomu. Oboje zamrugaliście i zdziwieni patrzyliście na mnie. Klaudia przytaknęła. Kamień spadł mi z serca. W trójkę wyszliśmy na dwór. Nie odezwałem się do ciebie do końca dnia. Zresztą ty też nie byłeś skory do rozmowy. Unikałem twojego spojrzenia. Przecież powiedziałeś mi, że nikt nie wejdzie....
Po tamtym incydencie staliśmy się ostrożniejsi. W każdym razie nie rozpinam mu spodni nie upewniając się, że drzwi są zamknięte. Ostatnio zastanawiałem się, jak to jest, że czuję coraz mniejsze wyrzuty sumienia. Przestaję czuć się tak, jakby Bóg za każdym razem patrzył co robimy. Ale u spowiedzi nie byłem dawno... od naszego pierwszego razu. Nie wiem jak się do tego przyznać. Ostatnio na mszy tylko pilnowałem porządku. Było nabożeństwo dla gimnazjalistów. Stanąłem przy chórku i śpiewałem razem ze wszystkimi. "...oto moje serce przecież wiesz tyś miłością mą jedyną jest". Śpiewałem I patrzyłem na Konrada. Wieczorem jak zwykle, pod pretekstem spaceru, poszedłem do niego. Stał przy komiku z lampką wina. Miał na sobie tylko dżinsy, moje ulubione, bez guzika, który kiedyś przypadkiem wyrwał szarpiąc się ze spodniami, i rozpiętą koszulę. Kiedy otworzyłem drzwi zobaczyłem go z zamkniętymi oczami. Byłem ciekaw o czym myśli, ale nie zapytałem. Jeśli będzie chciał to powie. Zawsze wychodziłem z takiego założenia. Rozbierałem się po drodze do salonu. Zdjąłem buty i skarpetki, kurtkę, bluzę i tak jak on stałem w samych spodniach. Podsunął mi pod nos kieliszek, chwyciłem jego dłoń i upiłem łyk. Konrad położył rękę na moim brzuchu i delikatnie mnie łaskotał poruszając palcami. Oparł głowę o mnie i spokojnie, głęboko oddychał. Wyjąłem kieliszek z jego dłoni i przytuliłem. Zawsze taki mocny w chwilach takich jak ta był jak mały chłopiec.
- Co robimy? - zapytał lekko unosząc głowę do góry
- Idź do sypialni, ja naleje sobie wina i przyjdę
Ufnie kiwnął głową i poszedł na piętro. Obserwowałem jego sylwetkę kiedy wchodził po schodach. Czemu on ze mną jest? Mądry, piękny, bogaty? Po co mu taki związek z kimś takim jak ja. Mógłby mieć każdego, na kogo skinie palcem. Na kogo raczy skinąć, bo jest strasznym egoistą. Z trudem przyszło mu pogodzenie się ze statusem partnera a nie dyktatora. Chwilę bezmyślnie patrzyłem w lustro, prawie przelałem wino. Wypiłem połowę na dole i szybko wszedłem do naszej alkowy. Naszej... Konrad leżał ułożony na skos. Głowa zwisała mu za materac. Nie usłyszał kiedy wszedłem, powoli podszedłem do niego i usiadłem na biodrach. Poderwał się i oparł na łokciach. Nachyliłem się i nakreśliłem językiem złożoną figurę na jego brzuchu. Kiedy przestałem Konrad zmarszczył nos w dezaprobacie. Wstałem i położyłem się obok niego.
- A może tak dla odmiany dzisiaj zaśniemy po prostu przytuleni?
- Robisz się sentymentalny. - zauważył z ironią
Pstryknąłem go w ten zmarszczony nos i objąłem ramieniem.
- Kto zgasi światło? - zapytałem, a Konrad momentalnie zamknął oczy i udawał, że śpi
Byłem wściekły. Siedziałeś taki spokojny i opanowany. To drażniło mnie jeszcze bardziej niż ta cała sytuacja. Twoje oczy wbite w jeden punkt na ścianie i usta ruszające się jakby mówiły coś z pamięci. Tego dnia wymyśliłem wyjście do klubu, a Ty oburzyłeś się, na ten swój śmieszny sposób i zrugałeś mnie. Moje prośby i obietnice na nic się zdawały. Pamiętam jak dziś co mi wtedy powiedziałeś.
"Konrad, spróbuj mnie zrozumieć. Przez ciebie złamałem już dostatecznie wiele zakazów Boga, żeby teraz łamać jeszcze kolejny. Ten klub nie ucieknie, a ja naprawdę nie powinienem się teraz bawić... Zresztą tak jak i ty".
Leje na Adwent, mam w dupie Wielki Post i wszystkie święta razem wzięte. Dlaczego powiedziałeś że robisz to przeze mnie. Zreflektowałeś się po sekundzie, kiedy zobaczyłeś moją żałosną minę. Jak ja wtedy nie chciałem, żebyś przepraszał. Co to zmieni, powiedziałeś, koniec. Ruszyłem w stronę schodów. Chwyciłeś mnie za koszulę i przyciągnąłeś do siebie. Objąłeś mnie, byłem sztywny i zdegustowany. Nawet Twój ukochany głos, który szeptał do ucha przeprosiny nie był w stanie ukoić mnie. Powiedziałem Ci, że przyszedł czas, żeby zadecydować. Ja czy Bóg. Zamilkłeś skonfundowany. Moje suche "wyjdź" zabrzmiało jeszcze milej niż chciałem....
- Czy Konrad pojawił się dzisiaj w pracy? - Wściekły naczelny wypadł ze swojego gabinetu
- Nie, ja go nie widziałam - Żwawa blondynka z kubkiem kawy przemknęła tuż obok.
- Michał, widziałeś go?
- Od tygodnia nikt go nie widział
- Cholera! Czekamy na materiał od niego, przecież do wydania zostały cztery dni! Co się z nim dzieje, niech ktoś do niego zadzwoni.
- Ja dzwoniłam. I na domowy i na komórkę. Nie odpowiada. - Zziębnięty rudzielec uwiesił się na szyi naczelnego.
- No to niech ktoś do niego jedzie!
- Do kogo? - Do wydawnictwa weszła piękna kobieta.
- Do Konrada, od tygodnia się nie pojawił i nie dał znaku życia.
- Ja pojadę. - Kobieta obróciła się I już jej nie było
Olga stanęła przed drzwiami Konrada. Dawno tu nie była. Zastukała kilka razy. Nikt nie odpowiadał. Zeszła na dół i zauważyła, że w salonie pali się światło.
- Konrad! Konrad do cholery otwórz mi! - Waliła pięścią w drzwi.
- Nie bądź dzieckiem, wiem że tam jesteś. Konrad! - Kopnęła w drewno, aż zatrzeszczało.
- Pomyślmy chwilę logicznie. - mówiła do siebie - Konrad nie mógł się, aż tak zmienić, a więc klucze są w licznikach.
Podeszła niepewnie do skrzynki z licznikami i otworzyła. Uśmiechnęła się szeroko i zadzwoniła kluczami w dłoni. Szybko pobiegła z powrotem i weszła do środka. Zapach alkoholu odrzucił ją skutecznie już w holu. Narobiła hałasu potykając się o butelkę po whisky. Światła paliły się nie tylko w salonie, ale też w łazience, korytarzu, garderobie. Olga chodziła zszokowana po domu i zaglądała w każdy kąt.
- Konrad gdzie ty jesteś?
- A co cię to kurwa obchodzi? - zmęczony i nieuprzejmy głos dochodził z kuchni. Olga już pewnie weszła do pomieszczenia. Aż cofnęła się ze zdziwienia. Konrad siedział na ławie nieogolony, niewyspany i najwyraźniej na gigantycznym kacu leczonym piwem.
- Co ty robisz? Nie masz pracy? Rozumiem, że piszesz dobrze, ale nie wiem czy tak szybko dostaniesz nową pracę. Naczelny jest nieźle wkurzony!
- Jebie to
- Słucham? - Wyjąkała Olga
- To co słyszałaś. Jebię tę pracę, jebię ciebie, to życie! - Wstał ale zachwiał się. Olga podtrzymała go przed upadkiem.
- Czy ty byłeś też taki kiedy byliśmy małżeństwem, czy dopiero teraz tak sfiksowałeś? - odgarnęła mu włosy z twarzy. - Poczekaj tu chwilę. Zadzwonię do redakcji i powiem, że wszystko.... ekhm.... w porządku.
- Nic nie jest w porządku. Nie jest i nie będzie
- Coś mi się zdaje, że musimy porozmawiać, ale najpierw chodź co wanny.
Konrad był zbyt zmęczony żeby oponować kiedy była żona pozbawiła go ubrania. Dał się wsadzić pod prysznic i zalać zimną wodą. Ogolił się już sam. Po pół godziny wyglądał względnie przystępnie. Zszedł na dół w ręczniku na biodrach. Olga siedziała na sofie i popijała martini.
- Wytłumaczysz mi co się stało?
- Przeszkadzało ci kiedyś, że jestem biseksualny?
- Jakby mi przeszkadzało to nie byłabym twoją żoną - Olga podciągnęła nogi i usiadła po turecku.
- Kazałem mu wybierać. Ja czy on. - Konrad usiadł w podobnej pozycji przed nią.
- Komu?
- Filipowi. Kazałem mu wybierać i mam za swoje! Po cholerę kazałem mu się deklarować! - Jego oczy zaszły mgłą, a usta zaczęły drżeć.
- Konrad, jeśli nie wybrał ciebie to znaczy, że nie jest ciebie warty. Nie wie co stracił. - Olga zeszła na ziemię i czule głaskała jego włosy.
- Ale przecież, wiedziałem że go wybierze! Kim ja jestem w starciu z takim przeciwnikiem!
- To kim on takim jest, że nie miałeś szans? Bogiem? - Olga była już trochę zirytowana.
Ku jej zaskoczeniu Konradem wstrząsnął szloch. Łzy płynęły po jego twarzy ciurkiem. Co jakiś czas ocierał je wierzchem dłoni. Olga przytuliła go i kołysała jak dzieckiem. Delikatnie wycierała jego mokrą twarz.
- Szz.... Już dobrze. Konrad cichutko, już. Szz.... - Objęła go jeszcze mocniej i spojrzała w jego oczy.
Pocałowała go. Już prawie zapomniała jak smakuje. Konrad leciutko próbował ją odepchnąć, ale ona usiadła na nim i zdjęła bluzkę. Jak zwykle nie miała stanika. Konrad był jeszcze zbyt pijany, żeby zrzucić z siebie piękną półnagą kobietę. Oddawał jej pocałunki, ale jego myśli nagle zaczęły trzeźwieć. Otworzył szerzej oczy i już bardziej stanowczo odepchnął usta kobiety od siebie.
- Nie chcę. Ja go kocham.
- Ale on ciebie nie! Wybrał innego
- Nic nie rozumiesz! - Konrad usiadł, ale Olga nie dawała za wygraną
- Pozwól sobie pomóc!
- W taki sposób?
- Tak - Kobieta krzyknęła i korzystając z tego, że Konrad nie był w pełny sił z całej siły popchnęła go na podłogę. Wpiła się w jego usta aż do krwi. Konrad jęknął, bardziej z przerażenia niż rozkoszy, ale poddał się pocałunkowi. Olga pocałowała mocniej nie czując odzewu z jego strony. Nagle w drzwi się otworzyły. Olga nie usłyszała tego i nie pozwoliła usłyszeć Konradowi. W salonie pojawił się Filip. Konrad zauważył go i zerwał się zrzucając z siebie byłą żonę.
- A już myślałem, że zdecydowałem - Filip zaśmiał się z bólem i oparł się czołem o ścianę.
Skończyłeś. Skończyłeś się tak potwornie śmiać dopiero kiedy o to poprosiłem. Twoje oczy skierowały się na mnie. Czułem się jak ostatni śmieć. Patrzyłeś na mnie jak zbity szczeniak. Zraniony, zdeptany. Sto razy bardziej wolałbym gdybyś po prostu walnął mnie z pięści i zwyzywał, ale Ty byłeś smutny i zawiedziony. Wyszedłeś po krótkiej chwili. Na odchodne rzuciłeś jeszcze, żebyśmy się dobrze bawili. Schowałem głowę w ramiona, chciało mi się krzyczeć z wściekłości. Z furią wyrzuciłem Olgę z domu. Wykręciłem numer do naczelnego i obiecałem mu felieton na wieczór. Oparłem się o blat i głęboko oddychałem. Starałem się wyrzucić z głowy wszelkie myśli o zamordowaniu mojej byłej żony. Czy nasz związek nie był wystarczająco skomplikowany, żeby jeszcze ona zepsuła to co zostało? Obrzuciłem wzrokiem dom. Duży, przestronny i zdecydowanie za pusty. Kiedy wiedziałem, że jesteś ze mną wszędzie było mi mało miejsca. Kiedy siedziałeś obok świat był dla mnie za mały. Kiedy zmęczony leżałeś koło mnie już po, odgarniałeś z czoła moje włosy i uśmiechałeś się lekko, wzlatywałem do nieba i wracałem tylko po to, żeby znowu móc Cię objąć. Teraz dom zionął pustką tak jak i ja. Wszedłem do gabinetu i włączyłem komputer. Na biurku stało wino. Otworzyłem je i nalałem do kieliszka. Nie wiedziałem jak zacząć felieton. Wiedziałem jak zakończyć, jak ubrać uczucia w słowa, ale nie wiedziałem jak wprowadzić czytelnika w nastrój który teraz mam. Palcem wodziłem po brzegu kieliszka. Nie zauważyłem, że jest wyszczerbiony. Skaleczyłem się i kilka kropel krwi wymieszało się z winem. Spojrzałem na skaleczenie i przyniosło mi to ulgę. Należało mi się. Przejechałem opuszkiem po szkle jeszcze raz. Kolejne krople kapały do kieliszka. Czułem się coraz lepiej. Upiłem łyk krwawego wina i poszedłem do kuchni. Wziąłem nóż. Chwyciłem ostrze i zacisnąłem pięść. Najpierw lekko, potem mocniej, przesunąłem stal kawałek dalej i znowu to samo, aż do udręczenia. Cała dłoń była czerwona. Tak samo blat, podłoga.... Krew roztrzaskiwała się na białych kaflach tworząc piękne wzory. Spojrzałem na swoje odbicie w szybie, byłem trochę blady, ale na twarzy malowała mi się ulga. Zerknąłem jeszcze na rękę, była cała poharatana, wziąłem wodę utlenioną i wylałem całą zawartość. Czułem się jakbym miał zemdleć. Ból ran i jeszcze to straszne pieczenie, ale przecież Ty cierpiałeś o wiele bardziej. Ręka się zagoi, a rany w duszy zawsze krwawią. Owinąłem dłoń w ręcznik kuchenny i wróciłem do komputera. Teraz było mi o wiele łatwiej...
Był czwartek. Już trzeci od tamtego feralnego dnia w którym zastałem ich razem. Kiedy zobaczyłem ich na tej podłodze. Olgę bez bluzki i.... Nie. To śmieszne. Przecież on zadecydował za nas. Przejmowanie się w tej sytuacji to głupota. Myślami starałem się jak najdalej odbiec od tego, że dziś pewnie on jest w kościele. Muszę żyć dalej, skoro on wybrał dla mnie Boga, to z tego korzystam. Wielkie wahadłowe drzwi rozchyliły się pod naporem moich dłoni. Wszedłem do środka i rozejrzałem się. Oczywiście siedział tam. Zamyślony i skupiony, ale nie modlił się. Kiedy usłyszał moje kroki odwrócił głowę. Nasze spojrzenia spotkały się. Nie mogłem odwrócić głowy pierwszy. Poczekałem, aż wygram tę bitwę i wtedy spokojnie usiadłem. Podniosłem oczy i zerknąłem na duży krzyż.
Boże dla czego na to pozwoliłeś. Skoro już zesłałeś mi go i pozwoliłeś na to, abym wybrał właśnie jego, to czemu zezwoliłeś na to! Czemu on to zrobił? Przecież ja już wybrałem. Jak mam zmienić tę decyzję? Nie potrafię powiedzieć mu że wybaczam. Nie potrafię go okłamać. Przecież wiedziałeś, że to się tak skończy. Dlaczego na to pozwoliłeś.
Nagle usłyszałem jego oddech obok siebie. Nie obróciłem głowy. Zobaczyłem jego rękę zmierzającą w kierunku moich złożonych dłoni.
- Nie dotykaj mnie - syknąłem, chyba zdziwił go mój ton głosu, aż drgnął
- Pozwól mi wytłumaczyć - szepnął tuż obok mnie. Tym razem szept nie był zmysłowy, ani kuszący. Był pełen skruchy i żalu.
Ukradkiem spojrzałem na niego. Trzymał dłonie na kolanach. W oczy rzuciła mi się czerwona szrama. Pochwyciłem jego rękę i przyciągnąłem sobie przed twarz. Przeraziłem się zobaczywszy labirynt z jeszcze świeżych blizn. Obróciłem jego opuszczoną głowę do siebie i zmusiłem do spojrzenia sobie w oczy.
- Jesteś nienormalny - zszokowany wstałem i szybko wyszedłem z kościoła.
Szedłem trochę uspokojony ulicą. Jeśli on się pociął przeze mnie to muszę z nim porozmawiać. Ale najpierw z tą kobietą. Tak, zaryzykuję stwierdzenie, że jemu ufam, ale jej na pewno nie. Znam ją, takiej wredoty trudno nie znać. Najbardziej cięta dziennikarka w Snap! Hmm... Ta nazwa świetnie do niej pasowała. Szczekać i warczeć to ona potrafiła głośno. Nie mogłem jednak zrozumieć co ona robiła z facetem takim jak Konrad. Przecież i on i jego teksty zupełnie nie pasowały do takiej baby. Szedłem tak jakiś czas, aż w końcu znalazłem swój samochód zaparkowany na strzeżonym placu. Cel - Olga Rabacka; miejsce pobytu - redakcja Snap!a. Często przejeżdżałem koło tego budynku, był w samym zatłoczonym centrum. Wszedłem po schodach i doszedłem do recepcji.
- A ty do kogo?
- Chciałem się spotkać z panią Olgą Rab...
W tej chwili usłyszałem dzwonek windy i przed moimi oczami pojawiła się Olga
- Mnie pan szuka?
Recepcjonistka zniknęła za swoim biurkiem.
Siedziałem naprzeciwko drapieżnej brunetki w przytulnej kawiarni. Założyła nogę na nogę odsłaniając niemal całe udo. Pomyślałem, że to dziwne, że podobają mi się kobiety, a kocham mężczyznę. Że kobiece udo sprawia, że mi ciepło, ale na pewno nie skusiłbym się na żadną kobietę.
- Chciałem się dowiedzieć, co robiła pani w mieszkaniu Konrada? - zacząłem bez ceregieli
- Nie można już odwiedzić byłego męża? - Zrobiła łyk kawy i zamrugała długaśnymi rzęsami.
- Oczywiście, że można, ale raczej nie uprawia się z nim seksu! - JAK TO BYŁEGO MĘŻA DO JASNEJ CHOLERY!?!?!?!?!
- Dobra... Filip. Spójrzmy prawdzie w oczy. Olałeś go, a teraz masz pretensje? Zastanów się co robisz, ok.?
- Jak to "olałeś". Konrad powiedział ci coś takiego? - nawet nie zauważyłem, kiedy przeszliśmy na ty
- Tak, i... pewnie nie powinnam ci tego mówić, ale nie wiesz nawet w jakim był stanie. Skoro chciałeś go tylko bzyknąć to trzeba było powiedzieć, on by się zgodził. A tak....nawet kiedy pół naga próbowałam go "pocieszyć" to on nie chciał!
- Nie chciał, ale zrobił! - byłem coraz bardziej zszokowany i skonsternowany
- Nawet nie dałeś mu się wytłumaczyć, prawda? Wiesz co się z nim dzieje? Czytałeś jego artykuły? Nie! Zostaw go w spokoju! - Olga wstała z miejsca chcąc wyjść, ale przytrzymałem jej rękę i zmusiłem do tego aby usiadła.
- To wytłumacz mi ty, powiedz jak było.
- Początek jest nieistotny, może sam ci opowie jak zechce wybaczyć. Sekundę przed twoim wejściem powiedział, że cię kocha i nie chce tego robić. To ja go.... zmuszałam. Nawet nie odpowiadał na moje pocałunki. Poza tym był zbyt pijany, żeby mnie zrzucić i opanować.
- Czyli on.......
- Czyli on cię nie zdradził, a ty jesteś cholernym dupkiem! Kim jest ten drugi facet? Bogiem?!
Zwiesiłem głowę. Olga wyszła i z piskiem opon odjechała z powrotem do Snap!a. Jakim idiotą byłem. Oskarżałem go o egoizm, ale to ja okazałem się egoistą i kretynem. Żeby tylko chciał mi wybaczyć...
Nie wiem co myśleć i co robić. Jutro jest Wigilia. Na pewno gdzieś wyjechał. Boże, jego samochodu nie ma już od kilku dni. A jeśli.... Nie. Nie, nie zrobiłby tego. Poza tym Olga na pewno powiedziała mu o naszej rozmowie. Ale skoro tak, to czemu się nie odezwał. Pewnie czeka na mój ruch. Jezu, ja panikuje?
W nocy padał śnieg. Wyszedłem na spacer i jak zwykle nogi zaniosły mnie pod jego dom. Boże jak mi ulżyło kiedy zobaczyłem niebieskawe światło w jego gabinecie. Po chwili w oknie pojawiła się jego sylwetka. Na moment zniknął i w pokoju zrobiło się całkiem jasno. Konrad wyszedł na taras. Jak ja za nim bardzo tęsknie. Z nieba sypnął się śnieg. Piszczał pod moimi butami. Zziębnięty wszedłem do mieszkania. Spojrzałem na kolorową paczkę na środku stołu. Tak, jutro z nim porozmawiam
Cały dzień snułem się po mieście. Ludzie robili jeszcze ostatnie zakupy. Dookoła pełno świętych mikołajów, wesołych rodzin. Stanąłem przed jedną z wystaw. Zobaczyłem swoje odbicie. Żałosne. Mam 29 lat, za sobą małżeństwo i wiele, wiele związków z facetami i kobietami, jakim cudem dałem się tak usidlić. Nie, usidlić to złe słowo. Jak mogłem się tak zakochać? Beznadziejny ze mnie przypadek.... Postanowiłem, że nie chcę siedzieć w domu w Wigilię, sam. Chodziłem po wyludnionych ulicach i myślałem o tobie. Zauważyłem, że jeden bar jest otwarty. Wszedłem i tak jak się spodziewałem tłumu klientów nie było. Przy barze siedział jedynie chłopak, nie wiem ile mógł mieć lat. Może około 17....
Zapukałem do jego drzwi odważnie, aż za odważnie jak mi się wydało. W całym domu było ciemno. Widziałem jedynie światło lampek choinkowych. Stałem pod jego drzwiami pół godziny. Myślałem, że nie chce mnie wpuścić, ale w skrzynce nie było kluczy. Swój zapasowy komplet miałem w kieszeni kurtki, ale nie chciałem wchodzić bez jego wiedzy. Była Wigilia, stałem zupełnie sam na pustej ulicy. Z domów dochodziły mnie śmiechy i radosne piski dzieci. Gdzie on wtedy był? Wtedy kiedy go potrzebowałem....
Odepchnąłem tego małego od siebie. Drugi raz nie popełnię tego samego błędu. Zdziwił się i to bardzo. Drżał na całym ciele. Zapytałem czy pierwszy raz całował się z mężczyzną. Kiwnął nieśmiało głową i oblał się rumieńcem. Dowiedziałem się też, że nie jest taki młody na jakiego wygląda, dokładnie tak jak ty.... Wychodząc z baru dałem kobiecie za ladą 200 złotych i powiedziałem, żeby drinki dla tego chłopaka robiła połowę słabsze niż zazwyczaj.... Mój samochód był nieporównywalnie ciepły do pogody za oknem. Padał śnieg, wiał wiatr, wszystko zamarzało. Wjechałem w ulicę prowadzącą do mojego domu. Zaparkowałem na podjeździe i kiedy stanąłem na pierwszym stopniu zapaliło się światełko. Gdybyś tylko widział moją minę kiedy zobaczyłem ślady na schodach. Sypał śnieg, a one były widoczne! Zbiegłem na chodnik ale w zasięgu mojego wzroku nie zobaczyłem nikogo. Całą ulicę oświetlały latarnie. Spojrzałem na ślady, które prowadziły do kościoła. Biegłem ile sił w nogach. Dopiero kiedy stanąłem przed wielkimi, zawsze otwartymi drzwiami przeniknęło mnie przerażające zimno. Byłem bez kurtki, fakt, ale bardziej paraliżowała mnie myśl o tobie. Co powiem kiedy cię zobaczę. Co zrobię? A może to nie ty u mnie byłeś i się wygłupię. Raz kozie wio. Popchnąłem drzwi i już byłem w środku. Zobaczyłem cię przy ołtarzu. Klęczałeś na piętach przed krzyżem i.... płakałeś. Kiedy usłyszałeś moje kroki drgnąłeś i obróciłeś głowę. Chyba się zawstydziłeś tym, że widzę twoje łzy. Zatrzymałem się na środku kościoła i patrzyłem na ciebie z nieukrywaną radością. Wyciągnąłem ręce w zapraszającym geście. Przyjąłeś moje zaproszenie. Już po chwili trzymałem się w objęciach. Przestałeś szlochać. Nie minęły dwie minuty, a ty znowu miałeś spokojną i zrównoważoną minę. Usiadłem w pierwszej ławce i kucnąłeś przede mną. Nachyliłem się i delikatnie pocałowałem. Chwyciłeś moje dłonie i zasypałeś je milionem drobnych całusów. Podniosłem twoją głowę. Zaproponowałem abyśmy poszli do mnie. Wtedy uśmiechnąłeś się uroczo i podniosłeś mnie wciągnąłeś mnie za barierkę i chwyciłeś za biodra. "Wybrałem Ciebie, wiesz?" Zapytałeś kładąc mnie na podłogę. Byłem, delikatnie mówiąc, zaskoczony i oszołomiony. Oponowałem, próbowałem przestać, ale ty po tym jak zdjąłeś mi spodnie i odessałeś się od mojego brzucha wskazałeś na moje bokserki i z politowaniem spytałeś czy teraz dam radę iść. ..... Nie dałem.
Konrad siedział przy biurku i przeglądał fotografie. Stare zdjęcia z szalonych studenckich lat, z autostopowych wakacji we Francji i wiele innych. Nagle w ręce wpadła mu fotografia ślubna. Mężczyzna był pewien, że wszystkie wzięła Olga, ale jednak... Zdjęcie było ładne. Robione w parku, Olga, której suknia ślubna więcej odsłaniała niż zasłaniała, siedziała mu na barana śmiejąc się serdecznie. Konrad sam roześmiał się na widok siebie w wianku, w który przyodziała go połowica. Z dołu doszły go hałasy. Filip wrócił z zakupów. Konrad włożył zdjęcie do kalendarza i zszedł na dół. Filip Stał już w kuchni i rozpakowywał ciężkie siatki. Czerwony od mrozu nos i policzki zmarszczyły się śmiesznie na jego widok, a usta rozciągnęły się w uśmiechu. Konrad podszedł do niego i objął od tyłu.
- Zostaw te zakupy i choć się ogrzać - chwycił w usta płatek jego ucha i uszczypnął
- Ale tu się wszystko rozmrozi. Zaraz przyjdę. - Filip bezskutecznie próbował strzepnąć z siebie Konrada.
- Filip. Tak długo cię nie miałem. Muszę to nadrobić.
- To przepraszam kiedy dwa razy profanowaliśmy kościół mówiłeś to samo i potem za czwartym, nad ranem w łóżku. I następnego dnia w salonie i kuchni. O! A o prysznicu to ja już nie wspomnę! Wczoraj spałem cały dzień bo musiałem odespać. W ogóle nie wiem jak TY możesz się ruszać po czymś TAKIM? - zerknął przez ramię wymownie spoglądając na jego pośladki i nieznacznie poruszając biodrami.
- Jasne cnotko. Udawaj, że ci się nie podobało. - Konrad żachnął się na żarty - Czekam pięć minut i zaczynam bez ciebie! - krzyknął już z salonu w piwnicy.
Filip tylko roześmiał się pod nosem i dalej rozpakowywał siatki. Kiedy wsadził już ostatni jogurt do lodówki zamyślił się na chwilę i wziął go z powrotem. Podszedł do schodów i przechylił się przez płotek
- Poczekaj jeszcze minutkę nimfomanie!
Wbiegł na górę i nerwowo rozejrzał się po sypialni. Zajrzał pod poduszki, przetrzepał kołdrę i rzucił okiem na szufladę pod łóżkiem. Nic. Wybiegł i tak samo zlustrował łazienkę. Nagle na jego twarzy namalowała się satysfakcja. Wszedł do gabinetu i odsunął fotel. Niestety znowu nie znalazł obiektu poszukiwań. Usiadł na krześle przy biurku i nagle zauważył małą tubkę pod spodem. Z jego ust wyrwał się okrzyk triumfu. Schylił się, żeby ją podnieść, ale kiedy unosił głowę uderzył się o blat zrzucając na ziemię kilka papierów i książek. Zaklął pod nosem i pozbierał to co spadło. Nagle zauważył na ziemi zdjęcie.
Leżeliśmy już na dywanie chyba z piętnaście minut bez ruchu. Patrzyłem na ciebie i podziwiałem. Zmieniłeś się od czasu kiedy się poznaliśmy. Jesteś lepiej zbudowany (ile mnie kosztowało zmuszenie cię do siłowni), trochę bardziej opalony (o czterech wizytach w solarium nie wspomnę) i radosny (no, z zadowoleniem ciebie nie ma znowu takich wielkich problemów). Oddychałeś równo i trochę bardziej spokojnie niż jeszcze przed chwilą. Uniosłeś rękę i dotknąłeś mojego policzka. Czyli jednak nie miałeś zamkniętych oczu. Uśmiechnąłeś się lekko i jeszcze raz przeprosiłeś. Nie chciałem już tego słuchać. Przecież to było tylko zdjęcie. Zerknąłem na podarte kolorowe kawałki i podniosłem się. Zebrałem śmieci z podłogi i wyrzuciłem do kosza. Kiedy wróciłem i usiadłem obok przyciągnąłeś mnie do siebie. Wtuliłem się w twoje ramiona i oddychałem twoim zapachem. Kiedy na chwilę zwolniłeś uścisk usiadłem na twoich biodrach i nachyliłem się nad twarzą. Cały czas miałeś różowe policzki, ale tym razem nie z mrozu. Podniosłem twoją dłoń i położyłem ją sobie na brzuchu kierowałem ją do góry. W końcu na nowo uczyłeś się kształtu moich ust. Złapałem twój palec w usta i polizałem
- jeszcze raz - wysepleniłem zanim w błyskawicznym tempie znalazłeś się znowu nade mną.
Konrad wyszedł w porze obiadowej i nie wrócił aż do teraz. Zaczynam się martwić, obiecał dzieciom kulig. Zresztą w dupie mam ten kulig. Przecież wszyscy wiedzą, że nie o to mi chodzi. Chciałem poczekać jeszcze kwadrans i dzwonić do niego. Cieszę się, że wtedy do niczego nie doszło. Ufam mu, ale nie ufam jej. Podłej i bezwzględnej babie i na dodatek jego byłej żonie.
Siedziałem jeszcze w redakcji i kończyłem sklejanie materiału. Ostatnio nie byłem w stanie używalności publicznej więc tego dnia nadrabiałem wszystko. Zerknąłem na zegarek, była jedenasta, a redakcja jeszcze kipiała od ludzi. Olga, naczelny, goniec, nowi. Kiedy postanowiłem już skończyć i wyjść do domu zatrzymała mnie moja ulubiona była żona. Pytała dokąd już idę. Na ekranie monitora widniał jeszcze niedokończony projekt. Zaraz po niej przyszedł naczelny i zaczęli wypytywać, pół żartem pół serio, ale ja wiedziałem, że żadne z nich tak naprawdę nie żartuje. Ze sztucznym uśmiechem powiedziałem, że do kościoła. Zresztą zgodnie z prawdą. Mieliśmy przecież jechać z dziećmi na kulig o północy. Olga roześmiała się perliście i zaczęła nabijać. Jestem do tego przyzwyczajony. To jej ulubiona rozrywka. Powiedziała jednak coś co mnie zabolało. Wtedy pierwszy raz uderzyłem kobietę. Pierwszy i ostatni, ale to oznaczało też coś gorszego. Ona mogła się zacząć domyślać. Olga śmiała się, że pewnie zakochałem się w jakiejś młodej parafiance, albo, że szukam kogoś to trójkąta z Tobą i nagle po chwili sztucznego zastanowienia rzuciła, że może kocham księdza. Cała redakcja skwitowała to ironicznym szmerem, a ona oparła się o brzeg biurka i stwierdziła, że księża to sami zboczeńcy, pedofile i złodzieje. Popatrzyła na mnie podejrzliwie i konspiracyjnym szeptem powiedziała, że swoją drogą pasowałbyś do roli zboczeńca psychopaty. Wtedy ją uderzyłem. Zniosła zniewagę z godnością. Popatrzyła na mnie jak na śmierdzącego robaka i odeszła.
Głupek nawet nie wie z kim zadarł. Jeśli myśli, że tak łatwo mnie spławi to się myli. Na pewno nie dam sobą pomiatać i nie dam wygrać takiemu Filipowi-nie-wiadomo-skąd. To jego chodzenie do kościoła też jest podejrzane. Nikt mi nie wmówi, że tak nagle poczuł potrzebą pomagania biedakom. Heh, niedoczekanie. Już ja sprawdzę co to za jeden ten Filip i do kogo mój mężuś tak gania do bożego przybytku....
Po kilku godzinach kuligu siedzieliśmy już w leśniczówce. Wszystkie dzieci spały jak zabite. Przy stole zostaliśmy tylko my. Nagle do pomieszczenia weszła Klaudia. Oboje speszyliśmy się spuszczając oczy.
- Chciałam z wami porozmawiać - dziewczyna usiadła naprzeciwko Konrada i obok mnie.
- O tamtym? - Konrad nieśmiało spojrzał jej w oczy
- Tak. Chciałam zapytać, czy wy tak na serio?
Trąciłem go pod stołem w nogę. Nie wiedziałem co jej powiedzieć. Zobaczyłem tylko jego uśmiech.
- Serio - Dusza śpiewała mi z radości
- Czy ktoś o was wie?
- Nie, przynajmniej mamy taką nadzieję.
- Jeżeli jesteście pewni, że robicie dobrze, to ja nikomu nie powiem. - Klaudia chwyciła nas za ręce.
- Dzięki. Nawet nie wiesz co by mogło się stać.....
- Nie jestem taka głupia na jaką wyglądam. - Klaudia wstała od stołu i poszła spać.
Cały grudzień, kiedy sypał śnieg byłem zdrowy, a teraz, kiedy zbliżał się Sylwester i zabawa którą obiecałem Konradowi to się przeziębiłem. Siedziałem zakopany w kołdrze i oglądałem jakiś głupi program telewizyjny o świętach kiedy zadzwonił telefon. Byłem pewien, że to Konrad więc odebrałem baaardzo szybko. Całe szczęście, że powstrzymałem się od jakiegoś nieprzyzwoitego powitania bo był to proboszcz. Zachorował ksiądz Rafał, ludzie walą do konfesjonału, a spowiadać nie ma komu. Poszedłem.
Siedzieliśmy w redakcji we trójkę. Olga cały czas szukała czegoś w sieci i robiła wszystko, żebyśmy nie dali rady zajrzeć jej przez ramię. W końcu podniosła głowę i zerknęła na mnie i na naczelnego - Michaela.
- Micheal, Konrad, co by było, gdybym odkryła coś kompromitującego.... - zaczęła, a ja starałem się opanować drżenie rąk.
- No jak to co? Skandal Lolu, scandallo! Dawaj, dwaj, co masz? - Michael entuzjastyczny jak zwykle, spodobałby ci się, tylko gdyby nie ten francuski akcent....
- Spokojnie żabojadzie, - puściła mu oczko - to jeszcze nic pewnego, ale.... - zawahała się i wtedy ja skorzystałem
- Ale co? Wydusisz z siebie o co chodzi?
- Bo ten scandallo dotyczy kogoś z redakcji... - rzuciła mi na tyle wymowne spojrzenie, że nie miałem wątpliwości. Filip, nawet nie wiesz jakie myśli mi wtedy chodziły po głowie, pewnie gdyby nie naczelny to bym ją zabił.
- Pikantnie.... A kogo?
- O nie. Dopóki nie jest to pewne nie powiem, ale obiecuje, że dowiecie się pierwsi. - Uśmiechnęła się złowieszczo i wyszła.
Pierwszy krok zrobiony. Ten dupek wie, że ja węszę. A niech się martwi i gimnastykuje. Doskonale wie, że ja i tak się dowiem. Sam mnie przecież tego uczył. Wkurzyłeś się drogi panie dupku kiedy wspomniałam o kościele. A więc cel - kościół. Przekonamy się co księża myślą o kimś takim jak ja i przy okazji powęszymy....
Po godzinie spędzonej w konfesjonale, kiedy już nikt nie czekał na spowiedź, stałem na środku kościoła i starałem się wyrzucić z głowy wszystkie myśli o Konradzie, Oldze i tej całej sprawie...
- Mogę z księdzem porozmawiać? - Usłyszałem za sobą.
- Słucham.
Naprzeciwko mnie stała Olga.
Siedziałem w domu i czekałem na ciebie. Piekarniku stała lasagne, twoja ulubiona. Tylko wina zapomniałem kupić wracając z kościoła. Dziwnie to brzmi. Przynajmniej w moim mniemaniu. Ja i kościół to było dziwne połączenie. Oczywiście nie uważam, żeby teraz było zdrowe. Słyszałem twoje kroki już na schodach. Cicho otworzyłeś drzwi i otrzepałeś się ze śniegu. Zapytałem czy ci zimno. Uśmiechnąłeś się tylko blado i odparłeś, że na duszy tak. Przytuliłeś się do mnie tak bardzo, bardzo mocno. Powiedziałeś, że nie chcesz żebym odszedł, że mnie potrzebujesz. Próbowałem cię uspokoić, ale moje zapewnienia przelatywały koło ciebie, zdawałeś się ich nie słyszeć. Oparłem głowę na twoim ramieniu i szeptałem ci do ucha. W piekarniku włączył się alarm, ale odniosłem wrażenie, że ty potrzebujesz mnie bardziej niż nasza kolacja. Po kilku minutach puściłeś mnie i usiadłeś pod ścianą. Mój delikatny chłopiec, moje najdroższe kochanie. Nie wiem skąd przyszło ci do głowy, że mógłbym od ciebie odejść, jesteś moim aniołem stróżem i największym skarbem. Tego dnia powiedziałem ci to....
Leżeliśmy na dywanie. Od kominka biło takie cudowne ciepło, przenikające do samej duszy. Obok nas stały kieliszki z winem po które poszliśmy. Zawsze się dziwiłem, że mamy takie cholerne szczęście. Przecież w sklepie mógł nas zobaczyć każdy. Chodziliśmy do miasta trzymając się ukradkiem za ręce, razem wybieraliśmy prezenty dla jego znajomych. Zupełnie jak normalni ludzie, a boimy się iść razem do kina - bo może ktoś zobaczy. Idiotyzm. Wtedy, przed tym kominkiem też byliśmy normalni. Zerknąłem na Konrada. Leżał na plecach z zamkniętymi oczami i uśmiechał się delikatnie. Cichutko zapytałem czy śpi. Lekko, przecząco pokiwał głową i obrócił się na bok.
- Wiesz aniele, że musimy iść na zakupy - doskonale wiedział, że tego nie cierpię
- Po co?
- Bo po jutrze Sylwester i musimy dobrze wyglądać.
- Musimy? - błagalnie spojrzałem w jego oczy i wydąłem usta w udawanym zawodzie.
Konwersację przerwał nam dzwonek telefonu. Konrad poprosił mnie, żebym odebrał. Kiedy prawie trzymałem słuchawkę w ręce ogarnęło mnie złe przeczucie. Nie wiedziałem co to, ale przeszyło mnie na wylot. Wziąłem głęboki wdech
- Halo?
- Filip? - Na dźwięk swojego imienia skamieniałem. Kto mógł wiedzieć, że tu jestem
- Filip, na miłość boską, to ty? To ja Klaudia!
- Tak, co się stało? - wyjąkałem
- Pół parafii cię szuka. Nikt nie wie gdzie jesteś. Coś się stało i nie wiem o co chodzi. Wpadli do ciebie do pokoju, ale ciebie nie było. dzieci pomyślały, że może Konrad coś wie i zanim się odezwałam to poszli do was.
Odłożyłem słuchawkę i stałem jak oniemiały. Zaraz ktoś miał tu przyjść. Konrad stanął przede mną i kiedy nie reagowałem na słowa potrząsnął mną. W tej samej chwili do drzwi zadzwonił dzwonek. Byłem pewien, że to Olga zadzwoniła do proboszcza i teraz mnie szukają. Bałem się jak jasna cholera. Konrad nie wiedział co się dzieje. Dzwonek do drzwi był coraz bardziej natarczywy. Szybko wyrzuciłem z siebie, żeby powiedział, że mnie tu nie ma. Nie pytał. Otworzył drzwi.
Patrzyłem zdziwiony na zdyszanego kleryka. Ledwo łapał oddech. Wpuściłem go do środka. Prawie padłem na zawał kiedy zauważyłem twoją kurtkę w przedpokoju. Niby przypadkiem zrzuciłem ją i przewiesiłem do szafy, zanim zdążył cokolwiek zauważyć.
- Widziałeś dzisiaj księdza Filipa? - zapytał kiedy wreszcie uspokoił oddech.
- Nie, a dlaczego? - Zająknąłem się i gestem ręki zaprosiłem go do salonu. Na moje nieszczęście dopiero kiedy usiadł na kanapie zreflektowałem się, że przy kominku stoją dwa kieliszki.
- Chyba przeszkodziłem - speszył się na ich widok.
- Nie, ale powiedz, czemu szukasz u mnie Filipa.
- Był telefon. Jego matka nie żyje. Zmarła pół godziny temu na wylew. Ja wracam do kościoła, gdyby się do ciebie odezwał to wyślij go do nas.
- Nie ma sprawy. Zresztą wsiądę w samochód i objadę okolicę - Boże jak bardzo się wtedy starałem, żeby głos mi nie drżał.
- Dobrze. Do zobaczenia.
Byłeś na tarasie. Widziałem jak stoisz przy balustradzie i patrzysz w niebo. Nie miałem pojęcia jak ci to powiedzieć. Podszedłem bliżej i objąłem cię. Obróciłeś się i przyciągnąłeś mnie bliżej.
- I co? Czemu mnie szukają?
- Kocham cię - stanąłem na palcach i mocniej się przytuliłem
Staliśmy na pogrzebie daleko od siebie, oczywiście, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Kiedy ja gdzieś mam to co inni by pomyśleli. Nikt nie wiedział jak bardzo go wtedy potrzebowałem. Tak chciałem żeby powiedział, że będzie dobrze, uśmiechnął się. Nienawidzę go za to, że nie może tego zrobić. Kiedy opuszczali trumnę odwróciłem wzrok. Stał za mną. Mocno ścisnął moją rękę i z ruchu ust odczytałem "kocham cię". Zwolnił uścisk dłoni, zaczął się odsuwać. Powoli, krok po kroku był coraz dalej a ja miałem ochotę krzyczeć.
Nie wiedziałem jak ci pomóc
Następnego dnia siedzieliśmy w salonie, jak co wieczór popijaliśmy wino. Patrzył na mnie smutnymi oczami i myślał, że tego nie widzę. Miałem wyjechać na jakiś czas, aby ochłonąć, tak zarządził proboszcz.
- No nie patrz tak na mnie - nie wytrzymałem
- Jak?
- Nie udawaj - wstałem i podszedłem do wierzy. Palcami dotykałem brzegów płyt na stojaku obok. W końcu wyjąłem jedno pudełko i nastawiłem płytę. Włączyłem maksymalną głośność i stanąłem naprzeciw Konrada.
This is my December
This is my time of the year
This is my December
This is all so clear
This is my December
This is my snow covered home
This is my December
This is me alone
Słowa I muzyka płynęły spod sufitu. Zahaczyłem kciuki o spodnie i oparłem dłonie na biodrach. Zacząłem się kołysać. Prawo, lewo, prawo, lewo... Odchyliłem głowę i zamknąłem oczy. Lekko ugiąłem nogi i zacząłem szybciej kołysać samymi biodrami. 123... 123...123... liczyłem w myśli skupiając się na takcie. Otworzyłem oczy. Konrad siedział w rozkroku i opierał ramiona na kolanach, patrzył na mnie z lekkim uśmiechem. Powoli wyciągnął rękę żeby mnie przyciągnąć. Chwyciłem jego dłoń i lekko odepchnąłem. Zrobiłem krok w tył i rozpiąłem górny guzik koszuli. Podniosłem ręce nad głowę i chwilę bawiłem się nimi. Zacząłem zsuwać dłonie coraz niżej, dotknąłem twarzy, potem szyi, objąłem ramiona i po chwili rozpiąłem dwa guziki na dole i palcami dotykałem brzucha. Piosenka kończyła się. Powoli wycofałem się do okna i obróciłem się tyłem do Konrada. Niepostrzeżenie zrobiłem trochę ciszej. Usłyszałem jak Konrad wstaje z kanapy.
- Siedź
- Nawet rozkazujesz szeptem - roześmiał się cichutko.
W mieszkaniu zadudniła gitara. Skakałem w miejscu i machałem głową. Przy refrenie przybliżyłem się i rozerwałem koszulę. Przy kilku podskokach spodnie opuściły mi się lekko uchylając rąbka tajemnicy. Piosenka znowu zwolniła. Zgiąłem nogi i oparłem się na nich rękami. Opuszczałem się do samej ziemi i powoli wracałem. Podszedłem do Konrada i jego ręce zarzuciłem za głowę, na oparcie kanapy. Stanąłem między jego nogami i chwyciłem za guzik u swoich spodni. Kręciłem tyłkiem tuż przed nim, nie dając się dotknąć. Nachyliłem się nad nim i ustami, nie więcej niż centymetr, nad jego torsem "całowałem powietrze"
Piosenka się skończyła, a ty wyszedłeś. Bez zakończenia, nawet bez do widzenia. Nie wiedziałem co mam zrobić. Siedziałem i patrzyłem w miejsce gdzie stałeś ostatnio. Czułem twój zapach i twoją obecność. Nagle w szybę coś uderzyło. Wystraszyłem się wyrwany z zamyślenia. Z oczekiwaniem patrzyłem w szybę, nie wiem na co właściwie czekałem. Zauważyłem że na ogrodzie coś się dzieje. Wyjrzałem za okno i oniemiałem na chwilę. Na ośnieżonym trawniku paliło się chyba z dziesięć pochodni, a w puchu było napisane czerwonym winem "Ad Aspra*". Zacząłem się śmiać pod nosem patrząc na napis odbijający się na białym tle kiedy poczułem ramiona oplatające mnie i Twoje zmarznięte policzki przytulone do mnie.
- Zabierz mnie stąd
- Nawet do gwiazd
Leżeliśmy bezczynnie już od kilku godzin. Trzymałem go za rękę i bawiłem się koralikami na nadgarstku. Zerknąłem na niego beznamiętnie i zacząłem wygwizdywać jakąś bezsensowną melodyjkę. Myślałem o matce, o tym jak mało czasu poświęcałem jej w ostatnich tygodniach. Kiedy ostatnio była w szpitalu byłem z nią niemal codziennie. Przypomniałem sobie wiele ważnych chwil. Odkąd byłem z Konradem koncentrowałem się na nim, a wiele rzeczy umykało mi bezpowrotnie... Otworzyłem na chwile oczy i spojrzałem w stronę okna. Gdzieś daleko majaczyło już słońce. Oboje byliśmy nocnymi stworzeniami. Nie pierwszy raz nie spaliśmy całą noc rozmawiając albo po prostu leżąc przytuleni. Kiedy było jeszcze cieplej, siadaliśmy na tarasie i patrzyliśmy w gwiazdy. Obróciłem się na bok i zobaczyłem uśmiechniętą twarz Konrada i szeroko otwarte oczy.
- O czym myślałeś?
- O niczym ważnym
- Jak nie chcesz to nie mów - Stara sztuczka, ale zawsze działa...
- Dobrze wiesz, że to nie tak - Objąłem go ramieniem i przyciągnąłem do siebie ciepłe ciało - myślałem o matce
- Brakuje ci jej? - Zapytał, z głową wciśniętą w zgięcie mojej szyi.
- Nie wiem. Nie wiem jak nazwać to co czuję.
- Możesz mi powiedzieć wszystko. Wiesz to, prawda? - Podniósł te swoje wielkie oczy i patrzył na mnie pytająco, ale jednocześnie jakby znał odpowiedź. W odpowiedzi poczochrałem mu włosy i usiadłem. Ogień w kominku już zgasł, a słońce na horyzoncie było coraz wyżej.
- Co dzisiaj robimy. Przecież oficjalnie Cię tu nie ma.
- Jak to co? Przecież jest Sylwester... Chyba, że już nie chcesz ze mną iść - Szybko się zreflektowałem
- Głupek. - Dostałem w głowę mandarynką - myślałem, że jeśli wczoraj.... to ty nie będziesz chciał...
- Wiesz, myślę jednak, że żałoba mojej matce życia nie wróci, a to jest nasz pierwszy wspólny Sylwester. Musi się udać
Ciekawe co oni dzisiaj robią. Pewnie będą się pieprzyć po kontach w jakimś klubie. Jezu to obrzydliwe... Z księdzem... Dobrze, że tyle znalazłam o tym Filipie. Całkiem bogatą miał chłopaczyna przeszłość. To będzie genialny materiał. Pan-Zawsze-Ideany-Konrad i ksiądz. Jak ludzie się dowiedzą to jestem ustawiona. Jeszcze tylko muszę zapisać to na dyskietkę... A kopię wysłać naczelnemu...
- Michael? Cześć słonko, właśnie wysyłam ci kopię tego materiału.
- TEGO materiału?
- Mhmm.. dokładnie. To będzie hit! Radziłabym ci zwiększyć nakład bo rozejdzie się jak świeże bułeczki
- W takim razie nie mogę się doczekać, żeby przeczytać co to takiego. O właśnie przyszło. Zadzwonię później kochanie. Pa!
- Konrad chodź tańczyć!
- Wybacz, ale nie mam siły!
Mężczyźni musieli do siebie krzyczeć, żeby usłyszeć swoje słowa. Byli w ekskluzywnym, acz ekscentrycznym klubie. Większość gości o niezidentyfikowanej orientacji, wszyscy z bogatych domów albo śliczni utrzymankowie. Konrad rozsiadł się na kanapie obitej w czerwony atłas. Na stoliku roiło się od kolorowych drinków. Mężczyzna odnalazł swój i sącząc powoli zawartość kieliszka przypatrywał się pląsającemu Filipowi. Dla młodszego było nie lada zaskoczeniem, że Filip tak świetnie się tu czuje. Genialnie prezentował się w obcisłych dżinsach i koszuli, która od początku zabawy zdążyła się w magiczny sposób rozpiąć. Wydawało się, że muzyka to jego powietrze, a taniec żywioł. Nagle przy jego boku pojawił się inny mężczyzna. Konrad poczuł się nieswojo nie mając pełnej kontroli nad sytuacją. Znał faceta, który kręcił się podejrzanie dookoła Filipa. To był Marcin, stały bywalec.
Obudziłem się następnego dnia około 4 po południu. Miałem wrażenie, że należy zadzwonić do biura rzeczy znalezionych - ktoś zgubił w mojej głowie mikser. Ruszanie się było naprawdę sukcesem. Usiadłem i rozejrzałem się dookoła. Najważniejsze rzeczy były: spodnie - były, kluczyki - były, okulary bez których nie widzę nic - w kieszeni. Brakowało tylko jednego - gdzie do cholery byłeś Ty? Wstałem i starając się nie robić hałasu wszedłem do łazienki. Nie pamiętałem, jak dostałem się do domu, kiedy tu dotarłem. Ostatnią rzeczą, którą pamiętam dokładnie to ten ...facet próbujący Cię poderwać. Ładnie mu to wychodziło.... Miałem cholerną nadzieję, że gdziekolwiek jesteś, Twój stan jest lepszy od mojego i damy radę wyjechać jeszcze dzisiaj. Po około godzinie spędzonej w wannie i dwóch zimnych piwach mikser przeszedł z programu czwartego na pierwszy. Sukces. Siedziałem w gabinecie i pisałem artykuł do następnego numeru kiedy zadzwonił telefon. Odebrałem od razu, bo myślałem, że to Ty. Na wyświetlaczu zobaczyłem obcy numer. Już miałem anulować rozmowę, kiedy coś mnie tknęło i odebrałem.
- Słucham
- Dzień dobry dzwonię z komendy głównej. Od kilu godzin próbujemy się dodzwonić! Nareszcie pan odebrał.
- Ale, o co chodzi, to chyba pomyłka.
- Czy zna pan Filipa Okorskiego? Księdza Filipa Okorskiego?
- Tak - serce stanęło mi w piersi i głos uwiązł w krtani.
- Jest pan podobno jedyną osobą, która może załatwić mu adwokata. Teoretycznie nie powinnam do pana dzwonić, ale bardzo lubię pana artykuły. Zawsze je czytam i dlatego
- Bardzo się cieszę, że pani je lubi, ale po co księdzu Filipowi adwokat?!
- Został oskarżony o morderstwo Olgi Rabackiej.
Siedziałem z tym facetem już od godziny i próbowałem wydusić cokolwiek. Niestety z marnym skutkiem. Ksiądz uparł się i gadać nie będzie. Był aż za spokojny jak na kogoś kto jest oskarżony o morderstwo. Były dwa wyjścia, albo był niewinny albo był psychiczny.
- Właściwie czemu ja jestem podejrzanym? - W końcu się odezwał
- Nie mogę udzielać ci wiadomości o dowodach. Z resztą powinieneś wiedzieć jaki miałeś motyw
- Chyba nie powinieneś mnie skazywać zanim mnie nie osądzili? - Mądrala, cholera
- Jesteś pierwszy na liście podejrzanych, mamy dowód no i nie masz alibi.... prawda?
- Mam. - No to mnie zaskoczył - Ale go nie wykorzystam, bo osobie z którą byłem zniszczyłbym życie
- Co, mężatka, czy biskup?
- Mój Anioł Stróż - wycedził przez zaciśnięte usta, a w kącikach oczu pojawiły się łzy. Wściekły uderzył pięścią w stół.
Jechałem przez miasto jak w transie. Na szczęście w Nowy Rok, mało kto jest w stanie prowadzić samochód. Otworzyłem okno do końca i odetchnąłem mroźnym powietrzem. Jakieś pieprzone fatum nade mną wisiało. Przejeżdżałem akurat przez te skrzyżowania, na których był jako tako ruch i światła zawsze miałem czerwone! Obróciłem się, żeby poszukać papierosów na tylnim siedzeniu, przez przypadek oparłem dłoń na pilocie do radia. Akurat leciała ta idiotyczna piosenka, której w kółko słuchasz jak jeździmy samochodem. Przed oczami stanął mi twój obraz, siedzisz obok mnie i podrygując zabawnie udajesz, że śpiewasz.... Kurwa! Gdzie te fajki! W końcu stwierdziłem, że gdzieś mam światła i przejeżdżałem na chama przez wszystkie ulice zostawiając za sobą dźwięk klaksonów. Wbiegłem do budynku prokuratury, bo tam jak poinformowała mnie "miła pani z komisariatu" Cię przesłuchiwali. Wszedłem do pokoju, którego numer mi wskazano. Za biurkiem siedziała blondyna. Na pierwszy rzut oka szpila i wredna feministka. Poinformowała mnie o sytuacji. Zapytała czy mogę potwierdzić, to, że byłeś w tym czasie gdzie indziej niż na miejscu morderstwa. Szczerze mówiąc nie mogłem, ale przecież wiedziałem, że to nie ty!! Kiwnąłem ochoczo głową. Z kwaśnym uśmiechem powiedziała, że musisz to potwierdzić również i ty.
Wszedł do pokoju przesłuchań jak burza. trzasnął drzwiami i drżącym głosem powiedział, że mnie stamtąd zabiera, że musze potwierdzić, że całą noc byliśmy razem. Nie mogłem tego zrobić, nie jemu... Zrobiłem najbardziej zdziwioną minę na jaką było mnie stać.
- Nie mam pojęcia kto to jest - powiedziałem do Pana-Poważnego-Młodego-Urzędnika
- Co? Co ty chrzanisz? Amnezje masz?
- Nie wiem o czym on mówi? - Zacząłem mówić z drwiącym śmiechem, Pan-Poważny popadł w konsternację.
- To jak, znacie się czy nie!? Ten facet ma twoje alibi, jeśli ty też nie potwierdzisz to możemy do pożegnać.
- W takim razie miło mi było poznać. - Uśmiechnąłem się w jego stronę i wyciągnąłem rękę - szkoda, że pana nie znam.
- Pieprzysz mnie kilka razy w tygodniu idioto! Oni i tak wiedzą o nas więc nie chrzań!
- Co mają wiedzieć?
- Przepraszam, ale ja naprawdę nie wiem co jest grane? Niech ten człowiek wyjdzie bo zaraz dojdzie do rękoczynów - zwróciłem się do Poważnego. Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich......Marcin. Szczęka opadła mi na jego widok, zresztą tak jak i Konradowi.
- Konrad, byłeś wstawiony, widziałem, że urwał Ci się film zaraz po tym jak chciałem Filipa zaciągnąć do kibla. Nie wypiłem ani kropli i byłem z tym facetem całą noc. Najpierw w klubie, potwierdzi to szefowa, a potem w mieszkaniu tego faceta - wskazał na Konrada - pomagałem go odtransportować.
Nie wiem jak wyglądałem, ale jeśli w połowie tak głupio jak mój Anioł to naprawdę idiotycznie.
- Czy to prawda?
Spojrzałem jeszcze raz w stronę Marcina, kiedy zobaczyłem w jego oczach potwierdzenie, przytaknąłem.
- W takim razie, chyba jestem zmuszony cię wypuścić, ale nie wyjeżdżaj nigdzie dopóki - telefon zadzwonił w jego kieszeni. Jego oczy robiły się coraz większe i większe. W końcu wyłączył rozmowę i spojrzał na mnie jak na kosmitę
- Masz farta chłopie. Właśnie na policję zgłosił się facet. Przyznał się do morderstwa tej dziennikarki. Podobno zrobił to bo przez jej kompromitujący artykuł jego żona odeszła razem z dziećmi i "stracił sens życia".
Staliśmy na dworze, przed budynkiem i już na spokojnie paliliśmy papierosa. Z tytułu ostatniej sztuki podałem Ci go po kilku machach. Po chwili dołączył do nas Marcin. Zadowolony poprawił kurtkę i kiwnął głową na do widzenia
- Ej, czekaj! - Zawołałeś go
- Słucham?
- Nie podziękowałem Ci. - zerknąłeś w moją stronę, kiwnąłem lekko głową, więc podszedłeś do niego i pocałowałeś. Poczułem ukłucie w sercu, ale szybko opanowałem to uczucie. Ku mojemu zdziwieniu Marcin delikatnie, acz stanowczo odepchnął Cię
- Wracaj do Konrada - Uśmiechnął się czule i kiwnął ręką w moim kierunku
- Czemu to zrobiłeś?
- Masz za fajny tyłek dla więźniów - Roześmiałem się i podszedłem bliżej was
- Skąd wiedziałeś?
- Trzeba wiedzieć w czyich łóżkach się sypia. - Mrugnął i szybko oddalił się od nas
Przyciągnąłem cię do siebie i przytuliłem najmocniej jak potrafiłem. Pocałowałeś mnie wtedy w czoło i odgarnąłeś grzywkę.
- Czemu nie chciałeś potwierdzić, że byliśmy razem?
- To gdzie w końcu jedziemy? W góry czy do domku w lesie? - zrozumiałem aluzję.
Nagle otworzyło się jedno z okien i zobaczyłem w nim głowę Pana-Poważnego
- Czy ty jesteś Konrad Majewski?
- Tak, a dlaczego?
- Na waszym miejscu pojechałbym gdzieś bardzo daleko, albo porozmawiał z facetem z francuskim akcentem.
Poczułem jak każdy mięsień twojego ciała napina się nieprzyjemnie.
Szukaliśmy Michaela wszędzie, objechaliśmy całe miasto w poszukiwaniu naczelnego. Zniknął, kamień w wodę. Postanowiliśmy dać sobie luz. I tak następnego dnia mieliśmy wyjechać więc... Siedziałem za kierownicą, bo miałem wrażenie, że on albo zemdleje albo nas pozabija brawurą.
- Nie zastanawiałeś się nigdy, jakim sposobem mogę spać u ciebie mieszkając na plebani?
- Jasne, że tak. Ale nie będę dociekał, skoro możesz to po co pytać
- Chcesz zobaczyć, czemu mogę? Co robiłem zwykle nocami, kiedy nie byłem z tobą?
Zaintrygowałem go, oczywiste, że chciał. Zawróciłem i jechałem w kierunku miasta. Nie odpowiadałem, na żadne pytania Konrada. Za każdym razem uciszałem go małym całusem. Zdecydowanie jest zbyt małomówny... Zaparkowałem przed dworcem. Od razu podeszło dwóch bezdomnych
- My popilnujemy szefie - Kiwnąłem głową i weszliśmy do hali. Konrad robił coraz dziwniejszą minę.
- No nie patrz tak na mnie! - roześmiałem się w końcu
- Po prostu zastanawiam się co my tu robimy
- Poznajesz mnie - stwierdziłem przyśpieszając kroku. W poczekalni spało już kilka osób. Przywitałem się z siedzącymi uśmiechem. Podeszła do mnie kobieta, bezdomna od trzech lat.
- Proszę księdza, dałby mi ksiądz na zupę tu w barze, zima jest i ludzie mniej piją, puszek nawet nie ma. - Wsadziłem jej w dłoń banknot i szliśmy dalej. Co jakiś czas ludzie pozdrawiali mnie, pytali jak leci. Czasem narzekali, że dawno mnie nie było. W końcu doszliśmy do KFC, które było jedynym naprawdę czystym i ciepłym miejscem, w którym jedzenie było w miarę pewne.
- Wytłumaczysz mi w końcu?
- Przychodzę, a właściwie przychodziłem, bardzo często. Ci ludzie potrzebują czyjejś obecności, czasem spowiedzi, drobnych na zupę. W nocy nachodzą ich najgorsze myśli, wtedy warto z kimś porozmawiać.
- Szlachetne, ale skąd ten pomysł?
Wyszliśmy z baru i z kanapkami w rękach szliśmy dalej. Ukradkiem bawiłem się jego koralikami...
- Widzisz ich? - wskazałem dyskretnie na grupę chłopców przy schodach.
- Tych małych? No i co z tego?
- Większość, z bezdomnych pamięta mnie jeszcze z czasów kiedy sam stałem tam, na ich miejscu.
Konrad zadławił się bułką i oczy zrobiły mu się dwa razy większe niż zazwyczaj. Speszony odwróciłem wzrok
- Że co?
- To co słyszałeś - Zacząłem iść w kierunku chłopców. Dzisiaj byli chyba nowi, kiedy tylko zauważyli, że idę w ich kierunku, zaczęli się wdzięczyć. Jeden przykuł moją uwagę, miał nie więcej niż 14 lat.
- Ile?
- 50 - niestety nie dał mi dokończyć myśli
- Ile masz lat...
Zawstydził się i zaczerwienił.
- 16 - zacząłem się śmiać i zacząłem wracać.
- 40! - usłyszałem za sobą. Nie reagowałem
- 20!
- Mały, aż tak nisko się cenisz? Nie chcę ani ciebie, ani twoich kolegów. Wiem co to znaczy stać tu i czuć się jak ostatnia szmata. Wiem, że nie namówię was do tego, żebyście tu nie przychodzili. Po prostu pomyślcie, czy nie zbiera wam się na żygi jak o sobie myślicie. Jeśli tak, to szczerze radzę przestańcie. Macie - podałem każdemu banknot - idźcie na kolacje. Pewnie jeszcze postoicie....
Kiedy wróciłem Konrad patrzył zdumiony, wszystko słyszał. Objął mnie i wyszeptał do ucha, że kocha. Jak łatwo uszczęśliwić człowieka.
Jechali już od kilku godzin. Wzięli z domu tylko płyty i śpiewali przy otwartych oknach. Całą drogę nas morze śmiali się i wygłupiali. Oczywiście zrobili też małą przerwę. Największy ubaw mieli sikając na bilboard "Snap! Tygodnik Popularnego Człowieka". Zajechali na stację benzynową. Konrad wszedł do sklepu i wybierał ulubione cukierki, a Filip tankował. W końcu podeszli do kasy. Konrad wepchnął się przed Filipa i poprosił o paczkę orzechów w czekoladzie.
- Nie ma. - Kasjer był wyjątkowo nie uprzejmy.
- No przecież wiszą za panem.
- Nie są na sprzedaż.
- Słucham?
- Nie są na sprzedaż. Coś jeszcze.
- Nie - odsunął się i spojrzał na Filipa z pytaniem w oczach. Ten wzruszył ramionami i zapłacił za benzynę.
- O co mu chodziło?
- Nie wiem, może laska go rzuciła.
- Może... - Konrad wepchnął sobie do ust pół mandarynki i wyszczerzył paszczę.
Po godzinie jazdy byli już naprawdę nie daleko celu. Zrobili ostatnią przerwę i zatrzymali samochód przy drodze. Filip usiadł na masce i pił wodę kiedy Konrad nachylił się i skradł mu całusa. Obok nich zwolnił samochód i grupka nastolatków wychyliła głowy
- Pedały! - wrzasnęli
-
Zniechęceni idiotyczną sytuacją wsiedli do samochodu i ostatnią prostą ruszyli nas morze. Było koło południa kiedy zaczęli szukać pokoju do wynajęcia. Zatrzymali się przed małym pensjonatem nad brzegiem i weszli do środka. W drzwiach zderzyli się z recepcjonistką. Na ich widok pobiegła do blatu, zajrzała pod niego. Po chwili wyłoniła się jej purpurowa twarz i kobieta z oburzeniem wyrzuciła ich za drzwi. Mężczyźni byli coraz bardziej zniesmaczeni, tym bardziej, że mniej więcej podobnie potraktowano ich w dwóch kolejnych domach. Udało im się dopiero wynająć domek na plaży od starszej, ekscentrycznej pani.
- Mnie nie obchodzi, kto z nim, co robi. - powiedziała na odchodne
- Ja nie wiem o co tu biega, czy ja mam na czole napisane PIEPRZE SIĘ Z KSIĘDZEM?
- Musisz przypominać kim jestem? Chociaż tu pozwól mi być kim innym
- Przepraszam. - Wspiął się na palce i cmoknął co w czoło - ale po prostu nie wiem co się dzieje. Muszę się napić, idziemy do sklepu.
Jak postanowili tak zrobili. Sklep był umiejscowiony dwie ulice od plaży. Weszli do środka. Zadzwonił dzwoneczek uwieszony przy framudze. Pojawił się ekspedient. Zmierzył ich wzrokiem i zniknął na zapleczu.
- Ignoruj to.
- Staram się.
Przechodzili pomiędzy półkami wybierając słodycze i wino.
- Konrad - Filip jęknął przerażony stojąc przed stojakiem z gazetami
- Co? Jezu... Głupia suka, jednak to zrobiła!
"Śmierć Olgi Rabackiej!" "Czy skandal był przyczyną śmierci?" "Obrzydliwe odkrycie zmarłej dziennikarki" - to tylko kilka tytułów, które zdążyli zauważyć zanim rzucili się w poszukiwaniu Snap!a . W mgnieniu oka przeczytali "sensacje roku". Popatrzyli na siebie i nie mogli wydusić słowa. Ona wiedziała wszystko. Wszystko o przeszłości Filipa, zdradziła sekrety Konrada. Jednym tekstem zmasakrowała ich przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
- Co teraz będzie?
- Koniec będzie....
Siedzieliśmy na plaży od zachodu słońca. Na szczęście zakochani patrzą tylko na siebie. Założyłem ci moje koraliki na rękę. Uśmiechnąłeś się blado i położyłeś mi głowę na kolanach. Chwilę głaskałem twoje włosy, przeczesywałem je palcami. Cały czas patrzyłem na ciebie z największą miłością jaka można sobie wyobrazić. Kiedy zrobiło się zupełnie ciemno wstaliśmy i poszliśmy na molo. Stanęliśmy na samym końcu i patrzyliśmy w wodę.
- Musi być zimna
- Kocham Cię
- Nie ma lodu
- No fakt, nie ma lodu znaczy, że ciepła
- Kocham Cię.
- Ja też się boję.
Trzymaliśmy się za ręce i wskoczyliśmy. Poczułem przerażające zimno przeszywające mnie na wylot. Chwyciłem Cię mocniej. Objąłeś mnie. Otworzyłem oczy i zobaczyłem Twoją twarz. Szkoda, że nie pójdziemy do nieba. Niebo nie jest dla samobójców.
* Do Gwiazd