Uwaga indeks osób znajdujący się na końcu książki dotyczy wszystkich trzech części Rzeczypospolitej Obojga Narodów. W tym wydaniu ostatniego tomu nie udało się wprowadzić zmian i uzupełnień zachowanych w maszynopisie będącym w posiadaniu Rodziny Autora, jednak w wersji elektronicznej eseju te poprawki naniesiono. Numeracja znajduje się na dole strony.
Rzeczpospolita Obojga Narodów
Paweł Jasienica
Część trzecia - Dzieje agonii
Państwowy Instytut Wydawniczy 1985
Indeksy opracował Tadeusz Nowakowski
Okładkę i strony tytułowe projektowała Teresa Kawińska
© Copyright by Zofia Beynar, Ewa Beynar-Czeczott,
Warszawa 1983
PRINTED IN POLAND
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1985 r.
Wydanie trzecie
Nakład 100000 + 290 egz. Ark. wyd. 24. Ark. druk. 27
Oddano do składania 10 maja 1983 r.
Podpisano do druku w listopadzie 1984 r.
Zakłady Graficzne w Gdańsku
Nr zam. 925 M-25 Cena t. I/III zł 1050,-
ISBN 83-06-01093-0
ZDOLNI DO WSZYSTKIEGO
W czerwcu 1696 roku opustoszała więc jedna z rezydencji położonych po południowej stronie stolicy. Utraciła gospodarza siedziba królewska; Wilanów. Właściciel drugiej, magnackiej, pozostał w swej „pasterskiej chatce nad źródłami". Stanisławowski Pałac na Wyspie ogarnął później, wchłonął ową szczególnego typu pustelnię, ale i dziś jeszcze można w jego wnętrzu obejrzeć to, co ocalało z „Łazienki" Stanisława Herakliusza Lubomirskiego.
Marszałek wielki koronny kazał przyozdobić wyłożone holenderskimi kaflami ściany podobiznami poetów, filozofów i innych znakomitych mędrców, na frontonach kominków umieścił mapy ziemi, na stropach plany nieba gwiaździstego.
Był koneserem Europy i jej języków, osobistym, mocno honorowanym znajomym papieża, cesarza, królów Hiszpanii i Francji, myślicielem i pisarzem. Składał wiersze nie bez powodzenia, próbował parafrazować teksty biblijne, tworzył moralitety, dramaty tudzież pokrewne, powieściom dialogi. Zabrał się wreszcie do kunsztownej w formie publicystyki politycznej i w jej właśnie zakresie odniósł sukces, o jakim marzyć tylko może niejeden zawodowy literat. W przeciągu lat kilkudziesięciu trwała pamięci Piętnaście wydań łacińskiego oryginału, pięć przekładu polskiego, tłumaczenie niemieckie.
Rzecz nazywała się De vanitate consiliorum (O bezskuteczności rad). Autor, który w poprzednim swym utworze niemiłosiernie wyszydził szlacheckich demagogów sejmowych, tym razem kazał dyskutować trzem personom: Chełpliwości, Złudzie i Prawdzie. Rację ma oczywiście ta ostatnia. Sens jej pouczeń polega na stwierdzaniu beznadziejności wszelkiej reformy. Nie warto niczego ruszać, każda odmiana musi się obrócić na złe... Niedobry jest skarb pusty, ale napełniony rozmnoży i przywabi złodziei. Przestań - o Złudo! - zakazywać występków, bo tylko zachęcasz ludzi do nich: „Krótszego nauczę cię sposobu. Każ, czego pragniesz, aby się strzegli; zabraniaj tego, co chcesz, aby czynili"- mówi Prawda.
5
De vanitate consiliorum ukazało się drukiem w roku 1699. Sceptyczny, pełen pogardy dla nędz tego świata autor snuł więc swe gorzkie rozważania wtedy, gdy wkrótce po zgonie Jana III wystosował do zgromadzonej w Warszawie szlachty mazowieckiej orędzie polityczne. Zawierało ono ostry, bezwzględny atak na rodzinę Sobieskich, podejrzaną o chęć usadowienia się na tronie w charakterze dynastii narodowej. Światły wróg samej idei reformowania zalecał więc ciemnemu pogłowiu odmianę bardzo radykalną. Nigdy od dni Piastów szlachta Polski i Litwy, złączonych w końcu w Rzeczpospolitą, nie pominęła synów ani nawet córek zmarłego monarchy. Mazowszanie z dawna nawykli byli klepać pacierz za panią matką. Przemawiał do nich teraz marszałek wielki koronny.
Stanisław Herakliusz Lubomirski oraz brat jego, Hieronim, byli posądzani o jątrzenie nie zapłaconego żołnierstwa, które pod przywództwem Bogusława Baranowskiego zawiązało w Samborze konfederację, niemiłosiernie łupiło i obdzierało kraj. Podczas bezkrólewia! Pisarz-arystokrata nie przejawiał zatem w praktyce tej parnasowskiej wyniosłości, jaką tchną jego dysertacje. (Samej gotówki zostawił po sobie krocie tysięcy.) Sceptycyzm Lubomirskiego to całkiem trafnie wyczuty program polityczny przedstawiciela warstwy nasyconej, lecz bynajmniej nie przesyconej przywilejem. Wszelka reforma państwowa groziła naruszeniem błogostanu. Martwota, zastój i rozkład polityczny wcale nie przeszkadzały zabiegom o kariery i dobra osobiste.
W pięć dni po zgonie królewskim uroczyście wjechał do stolicy prymas, interrex. Był nim kardynał Michał Radziejowski, syn złej pamięci Hieronima, człowiek obrotny, ambitny i utalentowany. Dobry mówca, to i owo nawet wydrukował. Działać potrafił. „Z prymasem wszędzie można na przebój, byle tylko uderzyć pieniędzmi" -pisał o nim ambasador francuski, ksiądz Melchior de Polignac. Jakub Sobieski dał Radziejowskiemu skrypt na pięćdziesiąt tysięcy złotych, lecz paryski duchowny przelicytował królewicza, podbił cenę o dziesięć tysięcy. Opowiadano w Polsce, że przy okazji pertraktacji spadkowych i porządkowania skarbca interrex sięgnął do kolekcji pierścieni, pozostawionych przez nieboszczyka Jana. Wiele też rozprawiano o „pani kardynałowej", czyli wojewodzinie łęczyckiej, Konstancji z Niszczyckich Towiańskiej. Starszy od niej znacznie małżonek nie tylko nie przeszkadzał, ale wraz z połowicą i synem stanowił nieodłączny orszak prymasowski, jedną więcej ważką pozycję w Rzeczypospolitej. Kto tylko - swój czy obcy - chciał coś w niej osiągnąć,
6
ten nie mógł pominąć familii Towiańskich w swych planach politycznych i rachunkach finansowych.
Nazajutrz po przybyciu do Warszawy prymas włożył na skronie zmarłego monarchy koronę. Aż dotychczas wdowa nie chciała jej wydać ze skarbca, by nie pochwycił czasem klejnotu znienawidzony pierworodny.
Zażarty spór rodzinny o spadek zaczął się natychmiast po zgonie Jana III, toczył się w Warszawie i w Żółkwi, trwał do sejmu konwokacyjnego, beznadziejnie rujnując powagę i zaprzepaszczając widoki dynastii, zagrożonej przez solidarną niechęć magnacką. Lwią część schedy zagarnęła Marysieńka. Poskąpiła jednak pieniędzy na popieranie kandydatury Jakuba, któremu obydwaj bracia - Aleksander i Konstanty - ustąpili pierwszeństwa, wyjeżdżając po prostu z kraju.
Marysieńka nie zmieniła się, pozostała wierna sobie. Kiedy przed laty owdowiała po raz pierwszy, nie raczyła nawet odwiedzić ciała nieboszczyka-męża, wojewody Zamoyskiego. Zanadto się kwapiła znowu do ołtarza. Taki „proceder" zgorszył samego Bogusława Radziwiłła, uchodzącego u nas za skończonego cynika. „Bo tak zacny człowiek, który ją z nędzy wziął i panią uczynił, godzien był trochę łez i pożałowania" - pisał książę do narzeczonej.
3 października 1683 roku, odpowiadając z Krakowa na słynne listy wiedeńskie Jana III, królowa niechcąco wystawiła sobie wymowne świadectwo. Szczególnie wiele miejsca zajmują w jej epistole biadania nad postępkami dowódcy dragonii, niejakiego Gałeckiego, który podobno przywłaszczył sobie za dużo łupu. I w postscriptum praktyczna rada dla upojonego tryumfem męża: „Trzeba pokupować u żołnierzy co się da z drobiazgów za najniższą cenę."
Wszystko dla dzieci, dla tych „chłopców bez królewskich tytułów!" głosiła zapobiegliwa pani. Dzieje bezkrólewia przeczą jednak tej macierzyńskiej trosce. Opinia kraju oskarżała Marysieńkę o skrajny egoizm. Sejmiki zażądały jej wyjazdu z Warszawy, sejm konwokacyjny rozżarły w tej sprawie tak straszne kłótnie, że biskup poznański wkroczył do izby z kropidłem, by wodą święconą pomiarkować panów posłów. Cel poniekąd osiągnął, wzbudzając powszechną wesołość.
Królowa zgodziła się wreszcie ustąpić ze stolicy. Osiadła na Bielanach. W ostatniej chwili, kupiwszy za sześćset złotych posła czernihowskiego, Łukasza Horodyńskiego, próbowała zerwać obrady. Pomimo to uchwały zapadły. Elekcję wyznaczono na czerwiec 1697 roku, wykluczając od tronu „Piasta".
7
Króla zabrakło, żyła za to energiczna, wściekle ambitna i zasobna w środki macierz rodu, Francuzka z krwi i kości. Okoliczności te zdawały się zapowiadać sukces jednemu z młodych Sobieskich i polityce francuskiej, a to tym bardziej, że Ludwik XIV postanowił początkowo popierać królewiczów Aleksandra lub Konstantego. Nie urzeczywistniła się żadna z tych możliwości. W znacznej mierze i dlatego także, że Marysieńka od samego początku, jak tylko mogła, tak krzyżowała politykę ambasadora Francji. Później, w chwili najbardziej decydującej, osiadłszy w Gdańsku przejmowała nadchodzącą z Paryża pocztę dyplomatyczną, zatrzymywała same listy, odsyłając rodakowi do Warszawy puste koperty.
Opinia szlachecka miała rację. Wdowa po bohaterze pragnęła jednej z dwóch rzeczy: wydać się za mąż po raz trzeci i pozostać na tronie lub wyjechać z Rzeczypospolitej, wywożąc skarby i pieniądze. Ten drugi cel osiągnęła.
Działania rodzonej matki oraz sabotaż magnacki zepchnęły na bok Jakuba Sobieskiego. Narodowa dynastia nie utrwaliła się w Rzeczypospolitej. Mały i szary człowieczek nie wymyśliłby prochu ani nie odmieniłby stosunków. Jednakże nie sprowokowałby zapewne państwa do skoku w przepaść.
Kiedy nareszcie doszło do głosowania, województwo krakowskie - zgodnie z tradycją najpierw zapytane o zdanie - krzyknęło chórem: „Niech żyje Jakub!" Widocznie wśród zwykłej szlachty sporo wciąż było ludzi jednomyślnych z Janem Chryzostomem Paskiem, który modlił się ongi, by korona nie schodziła z głów potomków Jana III. Ale uparte mianowanie ówczesnej Rzeczypospolitej państwem „szlacheckim" to czynność co najmniej dziwna.
Właśnie podczas owego bezkrólewia zaczynał wypływać na szersze wody Krzysztof Stanisław na Baksztach i Żyrmunach Kieżgajłło Zawisza, w przyszłości wojewoda, na razie starosta miński dopiero. Do magnatów zaliczać go można było, od biedy jedynie, dzięki żonie - Teresie na Łohojsku Tyszkiewiczównie, którą wydała na świat córka samego Pawła Sapiehy. W pięć lat później starosta Krzysztof wsławił się uczynkiem dość znamiennym. Przyrodnia siostra jego połowicy, pochowawszy kolejno dwóch małżonków - Chodkiewicza i Paca - zhańbiła imię własne i wszystkich krewnych, oddając rękę oficjaliście, szlachcicowi nazwiskiem Kaczanowski. Zawisza uznał to za grzech równy sodomii. Po rozmaitych wzajemnych zajazdach i napaściach, w święto Trzech Króli 1702 roku rozpędził na cztery wiatry drużynę szwagra („Bóg, sprawiedliwy mściciel honoru mego, dał mi go atakować..."), jego zaś samego zagnał w podziemia kościoła w Żołudku, nazajutrz wydobył stamtąd, osądził, skazał na śmierć i kazał ściąć. Wybaczył mu przedtem wszystkie winy i pozwolił przyjąć sakramenty. „Taki koniec żeniącym się nierównie i spierającym się z dostojniejszymi" - napisał w pamiętniku.
8
Władze duchowne zamknęły na czas pewien sprofanowany kościół, świeckie nie uczyniły nic.
Oto Rzeczpospolita ,,szlachecka".
Co prawda Zawisza był obywatelem i dostojnikiem Litwy, gdzie właściwości ustroju niemal zupełnie pozbyły się zasłon i gdzie wskutek tego uciśniona szlachta zaczynała się zdobywać na odruchy rozpaczliwe, lecz bezrozumne. Trwało jej wrzenie aż do końca, rozmyślnie podsycane przez Jana III. Teraz zabrakło jednak przywódcy świadomego celu politycznego, a królowa Marysieńka dla taktycznej rozgrywki z wrogimi jej osobiście Sapiehami szepnęła iłowa zachęty i sypnęła pieniędzmi.
17 października 1696 roku chorąży litewski Hrehory Ogiński zawiązał w Wielkim Księstwie konfederację antysapieżyńską. Natychmiast spotkał go dotkliwy zawód, bo Bogusław Baranowski, wódz dobijających się żołdu skonfederowanych wojsk koronnych, odmówił wszelkiej pomocy. Już w listopadzie hetman Sapieha obiegł przeciwników w Brześciu i wkrótce zmusił ich do kapitulacji. Pierwszy akt wojny domowej na Litwie wypadł blado, tragicznie wyglądać miały dopiero następne.
Na razie grubo zyskiwał Paryż. Ambasador Ludwika XIV gorliwie pośredniczył, wpłynął też na treść układu, głoszącego między innymi warunkami ugodę Sapiehów z Ogińskimi oraz z wpływową rodziną Kryspin von Kirszenszteinów, z których jeden był wtedy biskupem żmudzkim. Wszystkie te familie zgodziły się solidarnie popierać kandydata francuskiego.
Spokój jak gdyby powracał. Zanim nadszedł termin elekcji, Bogusław Baranowski ukląkł w katedrze lwowskiej przed hetmanem Jabłonowskim, co przypieczętowało fakt rozwiązania się konfederacji wojska koronnego.
Nie ma tedy dla Francji innej rady, jak zjednać sobie na północy sprzymierzone mocarstwo, które by potęgę dworu austriackiego na wodzy trzymało [...] Jest więc sprawą niesłychanej wagi pozyskać sobie Rzeczpospolitą
- pisał Ludwik XIV do rezydującego w Warszawie księdza de Polignac.
Elekcja ówczesna - warcholska jak nigdy jeszcze, sprzedajna, łajdacka, a o przyszłych losach Rzeczypospolitej rozstrzygająca bezapelacyjnie - elekcja ta była fragmentem szerokiej gry europejskiej. Od wieków skłócone „domy" Francji i Austrii wyrywały sobie z rąk pozycję nadwiślańską, która znajdowała się wprawdzie w stanie pożałowania godnym, lecz mogła być przetworzona w silny bastion, miała po temu dane materialne.
Na wschodzie car Piotr nie tyle pomrukiwał groźnie, co wprost wypowiadał się przeciwko kandydatowi francuskiemu, z góry słusznie podejrzanemu o
skłonność do zawarcia pokoju z Turcją, zagrażał majętnościom magnatów litewskich.
U schyłku XVII wieku Francja była już, niestety, czymś zupełnie innym niż przed dwudziestu kilku laty, w dniach wyboru Jana III. Ciągłe wojny, niebotyczne ambicje Króla-Słońce zużyły siły i zasoby najpotężniejszego państwa na kontynencie. Ludwik XIV szykował się do zagarnięcia Spadku po wygasających Habsburgach hiszpańskich, lecz na wschodnich frontach rejterował. Zwracał zagarnięte ziemie, godził się na kompromisy i układy z nienawistnymi sobie ludźmi i zasadami. Właśnie w r. 1696 zaczynał zabiegi o pokój nad Renem. Poświęcony tym dziejom rozdział najświeższej książki Filipa Erlangera nosi tytuł, bardzo znamienny: Les adieux a la gloire. Powodzeń militarnych wprawdzie nie brakło, niedługo przedtem nie udała się Anglikom próba desantu w porcie Brest, lecz zdolni wodzowie Ludwikowi nie byli po prostu w stanie wyzyskać odpowiednio własnych zwycięstw. Okazało się, że skarb francuski także ma dno. Obciążony ponad wszelką miarę chłop cierpiał już nie nędzę, lecz głód.
Tymczasem listy, nadsyłane z Warszawy przez księdza Melchiora de Polignac, rozbrzmiewają monotonną melodią: pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy.
Wierszyk, skomponowany u nas nieco później, głosił, że szlachcic krajowy:
To sprzedajna dusza.
Nabrał od królewiczów, nabrał od Kontego,
Nabrał Polak od Sasów i Szweda czwartego,
A przecie nie widzimy, żeby co przybyło.
Znać, że się w wór dziurawy to wszystko włożyło.
Bezimienny autor uległ pokusie formalizowania. Napisał: „szlachcic", i spoczął na laurach. Uczony Kazimierz Jarochowski sprostował mętne mniemania, sprecyzował pojęcia. Stwierdził, że podczas układów z ziemiaństwem pomorskim Polignac obiecał pieniądze na obleganie Kamieńca Podolskiego, na spłacenie zaległości żołnierskich, na wykupno Lęborka i Bytowa, i tak dalej. „Panowie - konkludował Jarochowski - biorą pieniądze na zapychanie własnych kieszeni, szlachta na pokrycie publicznego niedostatku."
Polignac żądał od swego króla liwrów i talarów, a nie mogąc się ich doczekać pożyczał złote od polskich magnatów. Potrzebował natychmiast środków na wstępne inwestycje przekupcze. Już w listopadzie 1696 roku był raczej pewien sukcesu. Stronnictwo francuskie przedstawiało się wręcz imponująco.
10
W Koronie przyozdabiało je nazwisko prymasa Radziejowskiego, na Litwie hetmana Sapiehy.
Młodsi Sobiescy nie zdradzali ambicji politycznych. Bawili w Paryżu incognito, lecz pomimo to Ludwik XIV obdarzył ich zaszczytem przysługującym wyłącznie osobom bardzo wysoko postawionym. Królewicze uzyskali prawo publicznego ucałowania księżnych burgundzkiej oraz orleańskiej.
Francuskim kandydatem do tronu polskiego został ostatecznie trzydziestosześcioletni bratanek Kondeusza Wielkiego, Franciszek Ludwik de Bourbon, książę Conti Był on czymś znacznie wyższym od najwyższego arystokraty, bo księciem krwi, członkiem dynastii. A ponadto on jeden w swym pokoleniu nie byt skażony pokrewieństwem z robiącymi zawrotne kariery bastardami królewskimi. Paryż zamierzał nas obdarzyć nie lada jaką personą, która miała to niebywałe szczęście życiowe, że stała się tematem jednej z najlepszych charakterystyk, wyszłych spod pióra Saint-Simona.
Książę Conti wygląd miał czarujący. Nawet braki fizyczne i duchowe dodawały mu jeszcze wdzięku. Ramiona zbyt wysokie, głowa lekko pochylona na jedną stronę, śmiech, który u kogo innego porównano by do ryku osła; poza tym był niesłychanie roztargniony. Nadskakujący wobec wszystkich kobiet, zakochany w niejednej, dobrze traktowany przez wiele, był poza tym przymilny wobec wszystkich mężczyzn. Jego ambicją było podobać się szewcowi, służącemu, tragarzowi lektyki, zarówno jak ministrowi [...] Był też stałym ulubieńcem towarzystwa, dworu, wojska, bożyszczem ludu i żołnierzy, bohaterem dla oficerów, nadzieją wszystkiego, co najwybitniejsze, ulubieńcem parlamentu, przyjacielem z wyboru uczonych, a często nawet podziwem Sorbony, prawników, astronomów i najpoważniejszych matematyków...
I serdecznym druhem garbatego marszałka de Luxemburg, „ojca i protektora złego prowadzenia się i rozpusty, jakiej mimo podeszłego wieku ciągle się oddawał".
Jeden tylko Ludwik XIV zdecydowanie go nie lubił i nigdy nie obdarzył żadną funkcją państwową. Niechęci monarszej nie wyjaśni chyba sama tylko zazdrość W 1685 roku książę Conti, nie mogąc już dłużej znieść nudów paryskich, dla rozrywki przyłączył się do wojska cesarskiego i wojował przeciwko Turkom, sprzymierzeńcom Francji. Dopuścił się więc czynu, o którym obszernie dzisiaj rozprawiają bardzo straszne paragrafy kodeksów karnych: kto podczas trwania wojny, nie będąc członkiem nieprzyjacielskich sił zbrojnych, działa przeciwko państwu albo sojusznikom..., tego wynagrodzić należy wiezieniem nie niżej lat dziesięciu, dożywociem lub wyrokiem śmierci. Księcia Conti dotknęła tylko niełaska królewska.
W naszym pisarstwie historycznym od dawna zakorzenił się nawyk uważania każdej kandydatury francuskiej za automatycznie zbawienną.
11
Głosi się, że Francuz na tronie to reforma polityczna, wzmocnienie władzy monarszej, typowy dla ówczesnej Europy absolutyzm. Ależ nadsekwański porządek państwowy stworzony został nie przez arystokrację czy książąt krwi, lecz przeciwko nim! Skąd bierze się ślepa wiara, że polsko-litewską chatę wzmocniliby ludzie zaprawieni w podkopywaniu własnego, francuskiego pałacu?
Zdaje się, że książę Conti miał talent przede wszystkim do zyskiwania popularności wśród rodaków, ludzi tego samego języka i obyczaju. Ludwik XIV gorąco pragnął pozbyć się z Paryża niecierpianego kuzyna i z tego także powodu poparł jego kandydaturę, gdy zawiodły rachuby na młodszych Sobieskich. Sam Conti - licząc na awanse za następnego panowania, rozkochany ponadto w małżonce innego Burbona - „w całej tej sprawie nadzwyczaj chłodny, bardzo starannie pilnował, by wzięto pod uwagę wszystkie trudności". Nie przejawił ani cienia zapału do berła po Janie III.
Pomimo wszystko - byłby na pewno lepszy od tego, który otrzymał owo berło. Nie sposób zejść poniżej dna.
Strona habsbursko-niemiecka poczynała sobie wówczas dziwnie niemrawo. Jej głównym protegowanym był przez czas długi właściwie Jakub Sobieski, szwagier cesarza i króla hiszpańskiego. Germańskie poparcie jeszcze bardziej pogrążało nieszczęsnego królewicza w oczach szlachty, tradycyjnie nieufnej wobec bezpośredniego sąsiada od zachodu. Lecz gdy na Litwie Sapiehowie wypowiedzieli się stanowczo za Francuzem, pomniejsze rycerstwo poczuło wzmożony sentyment do jego konkurentów. A było ich wielu, stanowczo zbyt wielu: Jakub, elektorowie bawarski i badeński, książęta neuburski i lotaryński, nawet zdetronizowany król angielski, Jakub Stuart...
Nową, przez nikogo dotychczas nie wyglądaną kartą zagrał pewien karierowicz, prowokator i zwyczajny oszust. Kasztelan chełmiński, Jan Przebendowski, zmienił-był swego czasu wyznanie kalwińskie na katolickie, by otworzyć sobie drzwi senatu. Uchodził za przysięgłego zwolennika Sobieskiego, lecz w gruncie rzeczy wysługiwał się Polignacowi i perfidnie kompromitował królewicza. Na początku 1697 roku przyszedł mu do głowy pomysł wyzyskania koneksji familijnych. Był spokrewniony przez żonę z rodziną Flemmingów, której narodowość niesłychanie trudno określić. Wywodziła się podobno z Flandrii, lecz od dawna zakotwiczyła w Anglii, Danii, Niemczech i w Szwecji. (Zygmunta III przywiózł wszak ze Sztokholmu admirał Flemming.) W interesującym nas tu czasie jeden z Flemmingów, Jerzy, był feldmarszałkiem brandenburskim, drugi zaś, Jakub Henryk, piastował w Saksonii godność pułkownika. Za jego pośrednictwem Jan Przebendowski zaproponował listownie elektorowi saskiemu, Fryderykowi Augustowi z dynastii Wettinów, zabiegi o tron polski.
12
Liczył na sowitą zapłatę w przyszłości i nie przeliczył się wcale.
W ten sposób pojawiła się w naszej historii postać Augusta Mocnego, który w swej właściwej ojczyźnie zwie się August der Starkę, lecz niekiedy także der Grosse.
Dalsze dzieje Rzeczypospolitej potoczyły się gorzej niż niefortunnie - znajdzie się aż za wiele okazji do rozprawiania o Auguście Mocnym. Ma razie wystarczy nieco uwag o tych jego cechach, które stały się legendarne.
W szkolnych czytankach niemieckich łatwo natrafić na opowiadanie pod tytułem: August der Starke und der Schmied. Mowa tam o podkowach, kruszonych przez króla, oraz o talarach, skręcanych w tulejki przez kowala. Elektor saski słynął z niebywałej siły. Mieściła się ona w ciele urodziwym, zgrabnym, lecz wcale niezbyt wielkim. August musiał dobrze zadzierać głowę, rozmawiając ze swym socjuszem i kompanem, carem Piotrem I, który odznaczał się rozmiarem wręcz nadludzkim.
Ulotniły się jakoś wspomnienia o innych sprawnościach Sasa. Tymczasem znany nam już Krzysztof Zawisza mimochodem tylko wspomniał, że młody pan lekko zgniatał w palcach grube kufle srebrne. Znacznie więcej podziwu wzbudziły w staroście strzeleckie umiejętności przybysza: „ucinał z pistoletu nitki przewieszone, kulę w kulę pędził z prawej i z lewej ręki strzelając, i na wspak pistolety obracając w cel uderzał; z muszkietu od gęby bez przykładu obijał na tysiąc kroków..."
W miesiącu maju - orzekł pan Zagłoba - „taka jest aury lubość, że nawet wiór ku drugiemu wiórowi afekt czuć poczyna". August urodził się 12 maja 1670 roku i aż do zgonu żarliwie hołdował Afrodycie (zwanej przez Rzymian Wenerą). Niesłusznie jednak potomność dopatrzyła się w jego postępkach dowodów wyjątkowego wyuzdania. Nikt nie przeczy istnieniu legionu kochanek ani skutkom w postaci tabunu dzieci nieślubnych. Wydaje się jednak, że Mocny różnił się od sobie współczesnych nie tyle obyczajem, co możliwościami fizycznymi jedynie.
Przybył do nas z Niemiec. Piotr Lafue, autor książki o życiu dworów germańskich w stuleciu XVIII, pisze na str. 116, że poddani ówcześni gardzili monarchą nie uprawiającym podbojów miłosnych. I odwrotnie — jego wyczyny na tym polu schlebiały ich dumie narodowej. Przeciętny mieszczanin bardzo rygorystycznie strzegł cnoty we własnej rodzinie, lecz rad widział „słabostki" pana, uważając je za przywilej, nawet za powinność pomazańca.
13
Wiedząc o tym - głosi uczony Francuz — August Mocny, jednocześnie elektor saski i król polski, dla zaspokojenia miłości własnej obu tych nacji, uważał za niezbędne pokazywać się kolejno w towarzystwie dwóch faworyt: Saksonki i Polki.
Systematycznie obrażając szóste przykazanie spełniał obowiązki stanu.
Nie wyobrażajmy sobie jednak, że rozwiązła Germania zarażała wtedy cnotliwą Lechicję. I na podwórku tej ostatniej rozkwitały zasługujące na podziw kwiatki.
Leszek Kukulski opublikował niedawno fragment listu, który Bogusław Radziwiłł napisał do tegoż nazwiska księżniczki Marii Anny, córki Janusza:
Wesele nie zabawi, jeśli będziemy chcieli iść przykładem jmp. Sobieskiego, marszałka teraźniejszego wielkiego koronnego, który przed tygodniem ślub wziąwszy z wdową [...] poszedł z nią zaraz bez żadnego bankietu do pościeli. Ceremonia wprawdzie, że krótka i niekosztowna, bardzo mi się podoba...
Dziś raczej nie pisuje się w ten sposób do narzeczonych, zwłaszcza do piętnastoletnich.
Jakże mało to wszystko podobne do statecznych afektów z Trylogii...
A więc raz jeszcze wspomniało się dziwną i z trudem dojrzewającą miłość Jana do Marysieńki. Bohater podhajecki pokochał i przetworzył się w męską Penelopę. Wszyscy sobie używają podczas wyprawy, z dala od żon -biadał jak chłopaczek - i szwagier, hetman Radziwiłł, i panowie wojewodowie, i starostowie, i rotmistrze, tylko ja jeden usycham w niezłomnej wierności. Za kawalerskich zaś czasów - rozpamiętywał - zmieniało się kobiety najrzadziej co tydzień, a najchętniej codziennie. Połowica wypominała mu drużyny urodziwych dziewoi, które uchodząc przed ordą znajdowały schronienie w Pielaskowicach, tudzież pewną tamże się znajdującą łaźnię, przeznaczoną do zbiorowych rozrywek.
List kasztelana Przebendowskiego nie wzbudził zapału w Jakubie Henryku Flemmingu. Pułkownik nie przeczuwał, że otwiera się przed nim droga wiodąca do ogromnych majątków i godności, a wreszcie i do ołtarza w Białej Podlaskiej, w towarzystwie Tekli Róży Radziwiłłówny, córki kanclerza wielkiego litewskiego. Za to elektor August nie przegapił okazji. Z jego rozkazu tenże Flemming w kwietniu 1697 roku pojechał do Warszawy na wywiad. Powrócił do niej wkrótce już w towarzystwie Przebendowskiego.
Nie udały się Augustowi zabiegi o pozyskanie przychylności Ludwika XIV. Nikt początkowo nie przejmował się zbytnio usiłowaniami księcia, który zdobył się jednak na kilka bardzo konkretnych uczynków. August posunął swe pułki ku granicom Rzeczypospolitej,
14
zapożyczył się grubo u bankierów żydowskich. Flemming i Przebendowski obiecali w jego imieniu pół miliona talarów wojsku, sto sześćdziesiąt tysięcy magnatom.
Istniała jednak przeszkoda, której pieniądze nie zdołałyby przezwyciężyć. Królem polskim i wielkim księciem Litwy mógł zostać tylko katolik. 2 czerwca 1697 roku, gdy zgromadzona na elekcję szlachta już obradowała pod Warszawą, w Baden pod Wiedniem elektor saski, dziedzic tytułu i tronu protektorów Marcina Lutra, wyrzekł się protestantyzmu, złożył katolickie wyznanie wiary. Nazajutrz przyozdobił szyję ulubionego ogara różańcem.
Nadchodził wiek XVIII, dzieje Europy wkraczały w nowy, oryginalnie wyglądający rozdział. Wojny religijne stuleci poprzednich - XVI i XVII zaryły kontynent krwią. Prorocy, nauczyciele rozmaitych ideologii oraz wykonawcy ich zleceń, ci, co to szczerze, z przekonaniem i wiarą „mordowali ludzi, śpiewając psalmy pobożne", wierzyli niezłomnie, że posiew wspomniany i rosa zrodzą pokolenia mężów równych apostołom. Pojawiła się generacja takich nihilistów, o jakich od zmierzchu Cesarstwa Rzymskiego nikt nie słyszał
Zaskakujące zjawisko uznać trzeba za logiczne i zrozumiałe. We wszelkich zarówno religijnych, jak świeckich - pochodach krzyżowych co niemiara zawsze fałszu. Pamiętamy wszak ludzi, którzy w ślad za Zygmuntem III i Anną Jagiellonką tłoczyli się u balasków katedry krakowskiej, nie znalazłszy uprzednio czasu na odpowiednie przygotowanie się do przyjęcia sakramentu. Tracili moralny kręgosłup, zyskiwali godności senatorskie, tłuste dzierżawy, starostwa— Konformizm deprawuje człowieka. Trudno wiedzieć, czy" zepsucie to dziedziczy się w sensie genetycznym. W znaczeniu wychowawczym dzieje się tak na pewno. Młodsi mają wzrok ostry, patrzą na rodziców zachowujących się bez godności, jak małpy.
O polskiej i litewskiej szlachcie mawiano wtedy, że trzyma się twardo katolicyzmu, bo przed heretykami zamknięte są już wszelkie drogi w Rzeczypospolitej. Ostentacyjna prawowierność powiększa zło, bo zawsze nadaje się na motyw usprawiedliwiający. Rozgrzesza każde łotrostwo.
W pierwszych pokoleniach kontrreformatorów oraz ich przeciwników wielu było ludzi naprawdę wiernych idei. Misjonarze z prawdziwego zdarzenia wymarli. Czas płynął, opatrzyły się i wyblakły sztandary, świecące ongi jaskrawym kolorem. Ognie zapału nie mogą płonąć wiecznie. A najważniejsze, że inaczej świat wygląda, kiedy trzeba go zdobywać, inaczej zaś wtedy, gdy przychodzi pora na sprawowanie osiągniętej władzy czy wszechwładzy, na korzystanie z jej przywilejów. Cóż dopiero, gdy rządzą już potomkowie zdobywców!
15
Dzieje Kościoła są w tej mierze bardzo pouczające, historia wyznań reformowanych akurat tak samo.
Żadna reguła nie obywa się bez wyjątków. Małżonka elektora Augusta Krystyna Eberhardyna z margrabiów brandenburskich na Bayreuth - potępiła męża-odstępcę. Nie zmieniła wiary, nie pojawiła się nigdy w Polsce i nie została ukoronowana, żyła zaś aż po rok 1727. Do powszechnej w Europie cynicznej normy nie pasowali wtedy tacy przeważnie, co nic politycznie nie znaczyli. Im głębiej w społeczny dół, tym więcej ich było.
Nic nie znaczyli, na razie... Już tylko kilkudziesięciu lat brakowało do chwili, w której zdeprawowany obyczaj ancien regime'u zaczął się przepalać „w płomieniu świętym Marsylianki".
26 czerwca 1697 roku Jan Przebendowski musiał gnać przed południem do Ujazdowa, gdzie rezydował nuncjusz papieski, Davia. Chodziło o natychmiastowe zatwierdzenie dokumentu, poświadczającego katolicką prawowierność elektora saskiego. Kasztelan chełmiński zrzucił maskę wtedy dopiero, gdy prymas Radziejowski przystępował do zbierania głosów szlachty. Aż dotychczas Przebendowski, będąc nie tylko agentem Augusta, lecz i właściwym inicjatorem jego kandydatury, udawał stronnika królewicza Jakuba i współdziałał z wrogimi mu Francuzami. Davia nie ociągając się wydał wspomniane zaświadczenia.
Większość szlachty opowiedziała się za księciem Conti. Jednakże prymas, objeżdżając pole elekcyjne konno, nie zdążył zebrać wszystkich kresek, zanim zapadł zmierzch. Odłożył więc ciąg dalszy i samą nominację króla do dnia następnego. Wystarczyło jednak krótkiej nocy czerwcowej, by liczba zwolenników elektora Augusta uległa podwojeniu.
Widząc, że Francuz bierze górę, przedstawiciele skłóconych dotychczas dworów niemieckich zaniechali współzawodnictwa i zjednoczyli swe głosy. Co ważniejsze, złożyli wszystkie swe pieniądze w ręce Jakuba Henryka Flemminga. Nastała nocna orgia pijaństwa i korupcji. Zdobyć należało przede wszystkim wielmożnych, szlachtę wystarczyło karmić, a zwłaszcza poić. Zadanie było o tyle ułatwione, że pomimo gorliwych zabiegów i szczodrych obietnic Polignaca wielu panów wahało się w wierności względem księcia paryskiego. Ksiądz Melchior jął ich nawet skutecznie szantażować groźbą przerzucenia się Francji na stronę Jakuba Sobieskiego. To najskuteczniej oddziaływało na dostojników Rzeczypospolitej, którzy postanowili przehandlować jej koronę. Lecz teraz oto nawet Austria wyrzekła się Jakuba, udzieliła poparcia człowiekowi nowemu, to znaczy takiemu, co musiałby pozyskiwać sobie względy poddanych, płacić...
16
Postępowanie dworów niemieckich wyjaśnić sobie można bez szperania w sprawach tajemnych, masońskich. August Mocny rzeczywiście należał do rozmaitych zakonspirowanych bractw, kabalistyką interesował się ogromnie, ale od podziemi tych daleka droga do korony polskiej. Najważniejsza prawda pod słońcem głosi, że dwa razy dwa równa się cztery.
Elektor saski był Niemcem, najważniejszym z książąt, „wikarym" Rzeszy Niemieckiej. Dotychczasowy życiorys polityczny młodego człowieka da się przedstawić zwięźle. Saksonią - po zgonie brata - rządził od trzech lat zaledwie. Poprzedzające cztery przewojował w Niderlandach i nad Renem - przeciwko Francji. Tuż przed naszą elekcją - to znaczy w roku 1695 i 1696 komenderował armią austriacko-saską, czyli niemiecką, przeciwko Turkom sprzymierzeńcom Francji. Teraz występował jako solidarnie poparty przez rodaków współzawodnik francuskiego księcia krwi. Naprawdę można się obejść bez domniemywań co do masońskich zakusów na szczęśliwy żywot katolickiej Rzeczypospolitej.
Na polu elekcyjnym pod Warszawą Niemcy, protestanci i katolicy, walczyli z Ludwikiem XIV. Rozegrali, i to zwycięsko, kolejną partię. Nie wolno ani ich oskarżać, ani dziwić się im, bo robili swoje. Moralna odpowiedzialność za to, co się stało, spada na polsko-litewską magnaterię oraz część szlachty. Wonieliśmy wtedy równie zachwycająco, jak i pozostała reszta kontynentu, co w niczym nie zmieniało istoty rzeczy. Tonąca w gnoju moralnym elekcja rozstrzygała kwestię władzy państwowej, miała powierzyć określonemu człowiekowi możność i prawo podejmowania decyzji ważnych dla losu milionów.
Sto przeszło lat wcześniej zjednoczone siły kontrreformacji zniszczyły zgłoszony przez Jana Zamoyskiego wniosek uregulowania wolnych elekcji, wprowadzenia zasady głosowania większością. Piąte dopiero po tym wydarzeni bezkrólewie miało zapłacić za to cenę pełną. Dziedziczy się nie tylko dokonania, lecz i brak takowych.
27 czerwca przeważająca część szlachty opowiedziała się mimo wszystko za Francuzem i o godzinie szóstej wieczorem prymas Michał Radziejowski ogłosił księcia Conti królem.
Obóz przeciwny znalazł jednak rzecznika, i to takiego, któremu piastowana przezeń godność duchowna dawała przywileje szczególne. Biskupi kujawscy zasiadali wprawdzie w senacie za krakowskimi, nie przestawali być jednak drugimi w dostojeństwie hierarchami Wielkopolski, dzielnicy prastołecznej. Istniał ważny precedens historyczny: Stefana I koronował był biskup kujawski, Stanisław Karnkowski. Prymas, zwolennik Maksymiliana Habsburga,
17
uczynić tego nie chciał i został doraźnie odsunięty na bok, o czym doskonale pamiętał rozmiłowany w tradycji kraj.
Biskup Stanisław Kazimierz Dąmbski, hrabia na Lubrańcu, długo i stanowczo wyznawał program najsłuszniejszy. Kandydował do roli męża opatrznościowego, zarobił na przydomek „rajfura korony polskiej". Był przysięgłym i wiernym zwolennikiem Jakuba Sobieskiego. Jako wyznawca orientacji austriackiej wprost nienawidził Francji, a widząc jej sukces objął moralne i polityczne przywództwo nad zwolennikami popieranego już i przez Wiedeń Sasa. Ogłosił go królem, dokonawszy tego co prawda poza polem elekcyjnym.
Hymn Te Deum laudamus dwukrotnie rozbrzmiewał owego wieczoru w katedrze warszawskiej. Najpierw zaintonował go otoczony tłumem „kontystów" Michał Radziejowski. W kilka godzin później powtórzył ceremonię Dąmbski ze swoimi. Zaraz potem pułkownik Flemming zaprzysiągł w imieniu Augusta II pakta konwenta. W ciżbie przysłuchujących się temu żarliwców katolickich tylko dwóch ludzi traktowało widać swą wiarę naprawdę serio. Łowczy podlaski Chalecki i podstoli wileński Grajewski jęli wołać, że przysięga innowiercy złożona w kościele katolickim nie może być ważna. Dotychczasowi socjusze porwali się na nich szablami - tu na miejscu, w świątyni! - a biskup kujawski krzyczał ze stall: ,,Zabijcie ich! Zabijcie!"
Nazajutrz Dąmbski powrócił na pole elekcyjne i raz jeszcze ogłosił Augusta monarchą. Wolał dopełnić formalności.
Trzy miesiące wcześniej krajowi zwolennicy Contiego odbyli w Warszawie naradę z księdzem de Polignac i przysłanym mu do pomocy opatem de Chateauneuf. Doradzali Francuzom energię i pośpiech. Twierdzili, że prawdziwe rozstrzygnięcie zapadnie po elekcji.
Jak gdyby powracała sceneria sprzed stu i stu dziesięciu lat. Znowu dwóch ludzi ogłoszonych zostało królami Rzeczypospolitej. Historia nie powtarza się jednak, zdarzają się tylko formalnie podobne sytuacje. W danym wypadku zabrakło rzeczy najistotniejszej - indywidualności pokroju Stefana Batorego, Jana Zamoyskiego i Stanisława Żółkiewskiego. Na zdecydowane działanie zdobył się jeden tylko człowiek. Ten akurat, który pod względem moralnym i umysłowym zupełnie owych mężów nie przypominał. Elektor Fryderyk August Mocny.
4 lipca ruszył z Saksonii, prowadząc osiem tysięcy żołnierza, i w tydzień później stanął w Tarnowskich Górach. Po drodze nie omieszkał dopełnić we Wrocławiu powinności dobrego katolika - spowiadał się i komunikował wobec licznych świadków. Raz jeszcze z ostentacją odprawił te ceremonie w Piekarach Śląskich, przed cudownym obrazem, i zaprzysiągł warunki wyboru.
18
Towarzyszyły mu już wtedy liczne a dostojne delegacje jego polskich i litewskich zwolenników, wśród których nie zabrakło biskupa Dąmbskiego. 31 lipca z całym swym wojskiem i orszakiem przybył do Łobzowa. Obeszło się bez stosowania przemocy, bo oporny początkowo Franciszek Wielopolski, margrabia Gonzaga Myszkowski, uległ wymowie argumentów natury materialnej, otworzył przed Sasem bramę Krakowa. Pod jej sklepieniem elektor zerwał z głowy perukę, wołając: ,, Niech jako Polak i król polski wjeżdżam do stolicy, nie jako cudzoziemiec!" W kilka tygodni później, stojąc przed ołtarzem katedry wawelskiej, machnął świeżo przypasanym Szczerbcem na cztery strony świata.
Patetyczny gest stanowił finał koronacji, której biskup Dąmbski dopełnił 13 września 1697 roku. Insygnia królewskie wydobyto poprzednio ze skarbca przez dziurę w murze. Większość senatorów upoważnionych do dysponowania kluczami należała bowiem do obozu kontystów, a wyłamywanie drzwi dostarczyłoby nazbyt już namacalnego dowodu gwałcenia prawa. 15 września wiozące księcia Conti okręty francuskie przepływały dopiero Sund. Dowodził nimi słynny Jean Bart, jeden z najznakomitszych marynarzy swego kraju, niemłody już, niezmiernie zasłużony, lecz po raz pierwszy mianowany w owym roku komendantem eskadry, zresztą w stopniu porucznika zaledwie. Świeżo nobilitowany mieszczanin z Dunkierki nie mógł dostąpić wyższej godności. Dawniej zdobywał laury służąc w królewskiej flocie korsarskiej, bo regularna była dlań niedostępna. Synowie Jeana Barta doszli w marynarce do wysokich stopni, jeden z nich został nawet wiceadmirałem. Szlachectwo ich nie było już tak nieprzyzwoicie świeże, jak ojcowskie.
U schyłku września, kiedy w Krakowie obradował sejm koronacyjny, Bart zakotwiczył między Oliwą a wrogim Contiemu Gdańskiem. Książę „był nader daleki od pożądania sukcesu, jakim byłoby wyniesienie go na tron, o którym nigdy nie marzył". Zmarnował we Francji cały lipiec i sierpień, na polskie wybrzeże przywiózł swą niechęć i sporo pieniędzy. Żołnierzy prawie nie miał. Przypuszczał, że przyprowadzą ich jego polscy i litewscy zwolennicy, wyborcy. „Zamiast wojska, które nie uczyniło ani kroku w jego stronę, widział tylko tłum chciwych Polaków, naciskających go, by spełnił obietnice księdza de Polignac."
Tłum był zresztą mniejszy, niż się spodziewano, kontyści z wolna ściągali nad morze. Latem szlachta ogłosiła rokosz przeciwko Augustowi, opanowała samą Warszawę, zachowywała się dość zapalczywie. Ale czas upływał, fakt dokonany w postaci koronacji robił swoje, reszty dokonała opieszałość Contiego
19
i zupełny brak zapału u popierających go magnatów, skorych tylko do karier, lecz nie do przelewu krwi, a chociażby tylko do ryzyka. Lubomirski ociągał się i marudził dokładnie tak samo jak Sapieha.
W klasztorze oliwskim odbywały się uczty, lecz zanim rycerscy stronnicy Paryża zdołali posunąć się zbrojnie w głąb lądu, na wybrzeżu pojawiła się kawaleria saska. Przyciśnięto ładujących się na okręty Francuzów, uwożące ich łodzie znalazły się pod ogniem.
8 listopada Jean Bart rozwinął żagle i odpłynął, zagarniając pięć statków gdańskich. Fregata, na której pokładzie znajdował się Conti, osiadła pod Kopenhagą na mieliźnie. 12 grudnia książę odetchnął całą piersią. Oto znowu był w Paryżu! „Nie umiał ukryć rozpaczy przy wyjeździe, nie mógł przeszkodzić temu, by dostrzeżono jego wielką radość z powrotu" - zapewnia Saint-Simon. We Francji niczego nie dokazał i zmarł w roku 1709. Wiekowy Ludwik XIV zdołał go przeżyć.
Elekcja, która dała Rzeczypospolitej Augusta II Mocnego, była pod trzema względami nowatorska.
Po raz pierwszy w naszych dziejach pominięto potomków zmarłego monarchy, pogwałcono moralne uprawnienia dynastii. Po raz pierwszy złamana została XVI stulecie pamiętająca zasada szlachecka, streszczająca się w haśle: „Aż do gardł naszych nie chcemy Niemca!" I po raz pierwszy mniejszość rozstrzygnęła o wyniku elekcji.
W chwili krytycznej, kiedy August zajął Wawel, szlachta rokoszowa postawiła wartę przy trumnie króla nieboszczyka. Zabezpieczyła ją przed zamachem zbrojnym i uwięzieniem. Uniemożliwiła w ten sposób Sasowi dopełnienie tradycji, która wymagała, by pogrzeb poprzednika uświetniał koronację następcy. W katedrze krakowskiej stanął więc katafalk symboliczny, a zwłoki Jana III pozostawały jeszcze przez lat trzydzieści sześć u kapucynów w Warszawie.
DROGA ZA KRATY
Była ta smutnaja pora,
Kogda Rossija mołodaja
W borienijach siły napriagaja
Mużała z gienijem Pietra.
Aleksander Puszkin, Połtawa
I
My stany, rady, dygnitarze, urzędnicy, rycerstwo i szlachta Wielkiego Księstwa Litewskiego [...] zgromadzeni [...] wiadomo czynimy i zeznawszy [...] że szczęśliwiej się nigdy sławnym przodkom naszym, rycerstwu Wielkiego Księstwa Litewskiego nie powodziło, kiedy jako wierni poddani pod jednym panem i monarchą zostawali [...] Potem zaś, gdy słodka i nikczemna żądza wskutek opieszałości panujących w ten zacny naród litewski z Polski zakroczyła i fakcjom przez wolne „nie pozwalam" pole otworzyła, zaraz Wielkie Księstwo Litewskie niszczyć i w granicach kurczyć się poczęło, możniejsi nad uboższymi przemagali, praw i ustaw boskich nie pilnując ani ludzkich, jak się to i po dziś dzień działo.
Zważywszy to wszystko, zgromadzona szlachta litewska postanawia wkroczyć w ślady tych narodów, które „wolność albo raczej swawolną licencję albo w rząd jednego monarchy dostały się" i dzięki temu w ,,bogactwach bez scysjej i kolizjej trwają, jako się to we Francjej, Anglijej, Moskwie, Szwecjej, Czechach, Węgrzech, Prusiech, Turczech i u pogan na widok pokazuje". Litwini zrzekają się więc praw „wszelkich na nikczemne wolności polskie", uznają Augusta II za dziedzicznego wielkiego księcia obdarzonego władzą nieograniczoną. Wzywają go do karania nieposłusznych „bez żadnego sądu i prawa".
Przytoczone zostały fragmenty tak zwanego „postanowienia wileńskiego", ogłoszonego 24 listopada 1700 roku, w trzy lata zaledwie po koronacji Augusta II Nie ma między historykami zgody co do znaczenia tego dokumentu. Jedni widzą w nim ślad wczesnych dążeń do naprawy państwa, inni... prowokację polityczną, fałszywy manifest, mający na celu skompromitowanie króla w oczach szlachty. Nie można zresztą wykluczyć, że sam August pragnął ją sprowokować, by własnym wojskiem saskim zgnieść rebelizantów i ustanowić twarde prawo królewskie. O jednym bowiem wątpić nie wolno: fałszywe czy rzetelne, „postanowienie wileńskie" ujawnia rzeczywisty program Sasa.
21
On naprawdę chciał iść w ślady tych państw, które w „rząd jednego monarchy dostały się".
Wszystko to razem wzięte nie wystarczy jednak na pomnik dla ambitnego władcy. Zgodnie z przysłowiem o piekle i dobrych chęciach liczą się na tym padole nie zamiary, hasła i plany, lecz realnie osiągnięte skutki. Zanim doszło do ogłoszenia „postanowienia wileńskiego", August zdążył własnoręcznie dopomóc w założeniu całej Rzeczypospolitej zagranicznej obroży na szyję.
Otrzymał więc koronę państwa pogrążonego w niebywałym dotychczas kryzysie, lecz wcale jeszcze nie skazanego na zagładę. Istnieje pewien gatunek egzotycznego jaszczura, który tracąc siły nabiera przerażającego wyglądu, stroszy grzebień i niemal ogniem zionie. Rolę podobną do tej maskarady odegrały u nas zwycięstwa Jana III. Wzbudziły pewien szacunek wobec tonącej w niemocy Rzeczypospolitej. Wielki żołnierz jako tako zabezpieczył granice. Zapłacił Moskwie dużą cenę za pokój. Trzymał się kurczowo koalicji, „ligi chrześcijańskiej", i nie bez zysku, bo atakowani z trzech stron Turcy przestawali nareszcie być nam groźni.
Europa pamiętała Wiedeń oraz inne „niezliczone zwycięstwa" nad bitnymi wyznawcami Proroka. Nikt się na razie nie kwapił do zadzierania z warchołami, którzy dotychczas wcale sprawnie umieli rąbać.
W Uluczu koło Sanoka stoi nieduża, przepiękna cerkiew drewniana. Zbudowana w roku 1512 została ostatnio odnowiona w sposób zasługujący na najwyższy szacunek. Jedną z jej ścian wewnętrznych zdobi bardzo ciekawa polichromia. Nieznany mistrz malował w roku 1682, po czym odłożył pędzel i jakoś już nie powrócił do swego dzieła. Można się domyślać, czemu przerwał pracę. Na wiosnę 1683 roku około niezbyt odległego Kamieńca skoncentrowali się Tatarzy i zamierzali maszerować na Śląsk. W tym samym województwie rzeszowskim leży powiatowe wprawdzie, lecz niewielkie miasteczko Brzozów. W miejscowości tej obejrzeć można monumentalny kościół, który z powodzeniem mógłby stanowić ozdobę Warszawy. Wzniesiono go w późniejszym okresie rządów Jana III, już po Wiedniu. Coś to jednak mówi o ówczesnych dziejach wewnętrznych Rzeczypospolitej. Dźwigała się widać gospodarczo, spokój nie tyle powracał, co zagaszczał na tradycyjnych szlakach najazdów tatarskich.
To państwo mogło trwać i nawet okrojone w przyszłości dotrwać chwili sposobnej do reformy wewnętrznej. Już przecie leczyło rany, rosło jeśli nie w siły jeszcze, to na pewno w zasoby. Zbawieniem był dlań pokój i troska o zachowanie chwiejnej, ale istniejącej równowagi w stosunkach międzynarodowych Zbytnie spotężnienie któregokolwiek z bezpośrednich sąsiadów zapowiadało rzeczy ostateczne.
22
August II od początku zamyślił radykalną i potrzebną reformę. Chciał narzucić Rzeczypospolitej absolutyzm monarszy. Cytowane przed chwilą „postanowienie wileńskie", wprost czy też pośrednio będące jaskrawym wyrazem tej tendencji, opublikowano wtedy, gdy tuż przy naszych granicach i na nasz fatalny rachunek armaty grzmiały tak, że w całej Europie słychać było. Umilknąć miały po upływie dwudziestu i jeden lat. August II ponosi bezpośrednią odpowiedzialność za ich najpierwsze, decydujące salwy.
„Postanowienie wileńskie" to ciekawy dokument. Autorzy jego potraktowali historię w sposób typowo polityczny. Woleli zapomnieć, gdzie magnateria najbardziej wybujała i kto mianowicie pierwszy krzyknął „veto!". Mieli rację o tyle tylko, że wolności polskie, żywcem przeszczepione na grunt pod względem kulturalnym niezbyt dojrzały, tu i ówdzie wypokraczyły się w istne zaprzeczenie pierwowzoru.
Ostro krytykujący Polskę tekst napisany został czystą polszczyzną (w cytowanych urywkach tylko nieliczne wtręty łacińskie trzeba było przełożyć). Stało się to zgodnie całkiem ze świeżą ustawą. Podczas sejmu elekcyjnego w 1697 większość posłów litewskich, działających wbrew woli Sapiehów, przeparła tak zwaną „koekwację", czyli zrównanie praw Wielkiego Księstwa z koronnymi. Chodziło o to, że na Litwie najwyżsi dygnitarze cieszyli się nieco większymi prerogatywami niż ich polscy koledzy. Rozjątrzona szlachta uszczupliła więc trochę przywileje swej rodzimej magnaterii, a przy okazji nadała moc obowiązującą powszechnej już praktyce ziemiańskiej, uznała język polski za urzędowy w Wielkim Księstwie.
„Koekwacja praw", lecz w trzy lata później „postanowienie wileńskie", jak najsilniej podkreślające odrębność Litwy. Tak wyglądała rzeczywistość, mało podobna do tez o całkowitej polonizacji i o rzekomym pochłonięciu Litwy przez Polskę.
Kazimierz Brodziński i w sześćdziesiąt lat po nim Ernest Renan powiedzieli absolutna, prawdę. Uznali narodowość za zjawisko natury moralnej. Jeżeli ktoś uważa się za Litwina, to znaczy, że nim jest - chociażby nawet mówił po polsku. W trzysta lat po pierwszej unii Rzeczpospolitą zamieszkiwały dwa narody nadal odrębne, lecz zrosłe już w rodzeństwo syjamskie. Najbliższa przyszłość jaskrawo i tragicznie dowieść miała, że zarówno odrębność jak i związek na życie lub śmierć były faktami historycznymi.
Nowy król był jednakowo obcy obu narodom, obojętny na ich los. Nie nazbyt uczuciowo związany nawet ze swą rodzinną, bogatą i kwitnącą Saksonią,
23
od innych książąt niemieckich odróżniał się, niestety, tym, że nie wystarczało mu małpowanie Wersalu i majestatycznych manier Ludwika XIV. Pragnął rzeczywistej mocy, rwał się do przodującej roli w centrum Europy. Zreformowana w duchu absolutyzmu federacja polsko-litewska miała mu posłużyć za fundament potęgi, płacąc oczywiście wszystkie koszty zamierzonej odmiany. Historycy od dawna twierdzą, że August przyzwyczaił dwory europejskie do myśli o rozbiorze Rzeczypospolitej. Od początku panowania nosił się z myślą odstąpienia sąsiadom części jej terytorium, a to w zamian za poparcie.
Wydaje się niesporne, że lepiej było oddać duże i cenne nawet obszary, by za tę cenę zachować resztę państwa i uzdrowić je. Kazimierz Wielki zrzekł się kiedyś pod przymusem Śląska i Pomorza... Jest jednak równie jasne, że żaden z sąsiadów nie nadawał się na pomocnika w dziele reformy, bo wszystkim im nasza anarchia w zupełności dogadzała. Machiawelskich pomysłów Augusta nie wspierały potrzebne zdolności. Nadszedł akurat taki czas, że w naszej połaci Europy byle talencik i powszednia zręczność przestały wystarczać.
Król nie działał w samotności. Zausznikami jego i doradcami byli przeważnie cudzoziemcy i w ogóle tacy ludzie, przy których kosmopolita Jakub Henryk Flemming uchodzić może nawet za polskiego patriotę. Nieskory do pochwał Władysław Konopczyński nazwał go „mężem stanu wyższego polotu i nie bez zasad". Zupełny ich brak u Augusta idealnie pasował do amoralizmu naszych magnatów, gruntownie deprawował szlachtę. Uchodzi za pewnik, że w polityce wszystko wolno. Co się tyczy wewnętrznej, tylko tępi przywódcy nie krępują się niczym. Postępowanie osób najwyżej postawionych stwarza wzór dla ogółu, każdy zaś jako tako rozgarnięty polityk wiedzieć powinien, że niepodobna rządzić społecznością pozbawioną poczucia przyzwoitości.
„Czasy saskie" weszły u nas w przysłowie. Istota zła tej epoki polegała na tym, że uprzywilejowani zatracili miarę szkód wyrządzanych ogółowi, w końcu nawet miarę własnej śmieszności.
Sejm pozwolił królowi zatrzymać w granicach Rzeczypospolitej wojsko saskie, które miało dopomóc w trwającej nadal wojnie z Turcją. Podczas uroczystości krakowskich chorągwie krajowe spełniały funkcje honorowej asysty. Czerwono ubrane regimenty niemieckie zajęły tymczasem Wawel i wiodące na Rynek ulice. Zachowywały się po przyjacielsku, wręcz wzorowo.
24
Do sejmu coronationis tak się skromnie obchodzili, jakoby dopiero z nieba zstąpili [...] ale po koronacji nie słyszał nikt z paszczęki ich słowa inszego tylko: „Szelm Polak", i stodoły, i komory i rabowali i zabierali wszystko ludziom ubogim gwałtem, nikomu nic nie płacąc, a to był pierwszy zadatek przyjaźni saskiej.
Jednakże krajowi „ludzie ubodzy", a zwłaszcza już chłopi ruscy, z dawna nawykli radzić sobie w nieszczęściu. Dochodziło do licznych, nieoficjalnych wprawdzie, lecz krwawych starć z nowym, nieoficjalnym również najeźdźcą. Rodzime trupy chowano po cmentarzach, saskie starym zwyczajem powierzano wodzie, „że prędzej w stawach Sasa niż rybę niewodem wyciągnął.”
August jak mógł, tak kręcił, by tylko zatrzymać w kraju owe pułki. Na Ruś słał je pod pozorem walki z Turkami, na Litwę zaś dla ochrony spadkowych dóbr radziwiłłowskich przed samowolą Sapiehów. Za nic nie chciał się pozbyć narzędzia przy którego pomocy mógłby wykonać zamach stanu i w ogóle działać swobodnie, szlachta zaś bez trudu odgadywała sens i cele tego postępowania. Już w drugim roku rządów Augusta omal nie doszło do generalnego starcia wojsk kwarcianych z saskimi. Królewicz Konstanty Sobieski i Stanisław Szczuka, referendarz litewski, z trudem pohamowali krewkiego pana. Obeszło się rym razem bez rozlewu krwi i tylko Jan Przebendowski, wówczas już wojewoda malborski, oberwał przy okazji obuchem od Michała Potockiego.
Od początku nowego panowania wplątał się w nasze, i tak już ponure, dzieje wewnętrzne motyw dotychczas nie znany, a mający w niedalekiej przyszłości i skutki wręcz okropne. Polegał on na spontanicznej, odruchowej od pierwszej chwili, nie skoordynowanej walce z tym, co odczuwano jako niemiecką okupację de facto. Od odruchu prosta droga do absurdu. Część szlachty zapragnęła z czasem leczyć dolegliwość saską rosyjskim plastrem. Okazał się on bardzo przylepny.
Autorzy sloganu „aż do gardł naszych nie chcemy Niemca!" byli ludźmi przewidującymi. Nasz współczesny nacjonalizm im nawet się nie śnił. Trzeźwe umysły doby Renesansu pojmowały za to, czym grozi powierzenie państwa sąsiadowi, który traktować je musi jak rzecz cudzą, a sięgać będzie po siły własne.
Latem 1698 roku August spotkał się w Jańsborku z elektorem brandenburskim Fryderykiem III. Zanim doszło do rozmowy, specjaliści stron obu rozstrzygnąć musieli zawiłe zagadnienie protokolarne. Dziedzic Królewca i Berlina nie miał prawa korzystania z fotela w obecności króla polskiego. Janusz Pajewski przytoczył interesującą wypowiedź ówczesnego dyplomaty angielskiego, Stopneya:
25
„Elektor przeprowadził swój punkt widzenia i uzyskał przywilej siedzenia w fotelu, a fotel ten, w którym elektor siedział w obecności króla polskiego, można się spodziewać, będzie umieszczony między trofeami rodu" Hohenzollernów.
Tak u schyłku XVII wieku wyglądały jeszcze proporcje, do których Europa przywykła.
Fryderyk III uzyskał wtedy coś bardziej konkretnego. August zgodził się po cichu na zajęcie przez Prusaków Elbląga w zastaw za długi. Może spodziewał się sprowokować w ten sposób szlachtę do buntu, który stworzyłby okazję do absolutystycznego zamachu stanu. Wojsko elektorskie okupowało Elbląg 11 listopada 1698 roku, lecz wobec stanowczego sprzeciwu sejmu i senatu wyniosło się stamtąd w kilkanaście miesięcy później.
Wybiegając trochę naprzód powiedzieć trzeba, iż Rzeczpospolita niedługo radowała się tym sukcesem. Za zgodą jej króla 18 stycznia 1701 roku Fryderyk III zmienił swój tytuł i numerację imienia. Jako Fryderyk I ogłosił się „królem w Prusach" (Koenig in Preussen). Solennie przyrzekł szanować istniejące traktaty i wszystkie prawa Polski, nic jednak nie znaczą słowa przeciwko faktom. Dawne lenno Krakowa i Warszawy uzyskiwało pełną, niczym nie ograniczoną suwerenność, równało się odtąd rangą polityczną innym monarchiom. Jego dotychczasowe, z natury antypolskie dążenia trwały nadal i przedstawiały się tym groźniej. Wąskie Pomorze polskie rozdzielało na dwie części już nie jakieś tam księstwo, lecz Królestwo Pruskie... Dla wyrazistości obrazu, by tym silniej podkreślić skutki tasiemca przestępczych zaniedbań, z których pierwszego dopuścił się Zygmunt Stary, należy przypomnieć, że koronacja i proklamacja odbyły się nie w Berlinie, ale w Królewcu. Oblegał go kiedyś Mikołaj Firlej, rezydował w nim jako gubernator Jerzy Ossoliński.
Pieniądze pruskie zapobiegły protestom Rzeczypospolitej. Znaleźli się ludzie dość wpływowi, by uniemożliwić zwołanie sejmu. Na pierwszym miejscu wśród nich widniała osoba prymasa Polski, Michała Radziejowskiego. Młody Towiański, syn „pani kardynałowej", pojechał do Królewca z ważną misją. Miał wyjaśnić sytuację, lecz z góry otrzymał polecenie złożenia Fryderykowi I powinszowania.
Pocieszenie natury czysto teoretycznej: z oficjalnym uznaniem tytułu królów pruskich zwlekała Rzeczpospolita aż do roku 1764.0 dwadzieścia trzy lata dłużej opierali się faktowi dokonanemu tylko papieże. Dopiero w roku 1787 Rzym pogodził się z awansem państwa heretyckiego. Korona pruska to pierwszy na zachód od granic Rosji klejnot monarszy, któremu nigdy nie błogosławił papież.
26
Jan III, krwisty wojownik cieszący się opinią zagorzałego krzyżowca, i po swej elekcji postawił na porządku dziennym program podboju i przyłączenia do Polski Prus Wschodnich. Postępowanie Augusta II równało się zwyczajnemu przekreśleniu owego programu, który stanowił przecież dorobek rodzimej myśli politycznej, wynikał z ciężkich doświadczeń „potopu”, zdrad elektorskich, z hańbiącej państwo sprawy Kalksteina. król nie poprzestał, niestety, na tej jednej, jak najgorzej wróżącej korektórze. Już w roku zjazdu jańsborskiego przygotował inną, jeszcze gorszą, Przedtem jednak zainkasować mu przyszło zyski, zdobyte wysiłkami poprzednik.
August raczej ogniście rozmyślał o sprawie tureckiej, niż zabrał się do niej. Pewien kabalista wywróżył mu bowiem panowanie nad Dunajem, a bodaj nawet w Carogrodzie. Wojska saskie niczym się jednak w kampanii nie odznaczały, nie im należą się laury za zwycięstwo, które hetman Feliks Potocki odniósł 9 września 1698 roku pod Podhajcami. Nikt chyba wtedy nie przypuszczał, że była to ostatnia w dziejach bitwa Polaków z Tatarami. Najbliższa wiosna widziała ostatni również najazd ordy na południowo-wschodnie ziemie :Rzeczypospolitej.
Wierne trwanie w koalicji opłaciło się mimo wszystko, bo nad wyraz wątpliwe, czy wykrwawione i szarpane rozterką wewnętrzną państwo zdołałoby na własną rękę dostatecznie osłabić imperium padyszacha. Pokój, zawarty w Karłowicach 26 stycznia 1699 roku, ujawnił rozbieżności interesów dotychczasowych sprzymierzeńców, ale to jest kolej rzeczy najzupełniej normalna. Niezadowolona z warunków Moskwa piórem diaka radnego Ukraincewa podpisała zresztą tylko rozejm. Pomimo wytężonych usiłowań swego przedstawiciela, wojewody kaliskiego Stanisława Małachowskiego, Rzeczpospolita musiała wyrzec się wszelkich marzeń o Mołdawii. Granicą stał się znowu Dniestr, jak było w tych stronach za Jagiellonów. Po dwudziestu siedmiu latach powracał do Korony Kamieniec Podolski i zajmowane dotychczas przez Turków obszary Ukrainy prawobrzeżnej.
I znowu odwiecznym obyczajem
poczęło się po pokoju uczynionym Podole osadzać, dokąd wiele tysięcy poszło chłopów od Wisły, a osobliwie od Przemyśla i Sanoka, że prawie całe wsie pustkami pozostawały w Podgórzu. Zeszło się też tam i Rusi po trosze, a ci nasi Mazurowie z następstwem czasu w Ruś się poobracali...
Niejeden szlachcic powracał do dóbr, które dziedziczył wprawdzie, lecz nigdy ich na oczy nie oglądał. Opuścił je przecież jego dziad.
27
Na terytoriach odebranych Turkom nie zabrakło trudności politycznych o charakterze także już tradycyjnym. Nastał pokój, niepotrzebna więc stała się milicja kozacka, zwerbowana ongi przez Jana III i mocno zasłużona w długotrwałych walkach. Atamanem Kozaczyzny prawobrzeżnej, „polskiej", był wtedy Semen Palej. Hetmaństwo należącego do Moskwy lewobrzeża sprawował dawny paź Jana Kazimierza, starzejący się już, pięćdziesięciopięcioletni... Jan Chryzostom Pasek zdążył był dawno obgadać jego przygody miłosne, rozpoczynając w ten sposób europejski cykl literacki poświęcony człowiekowi, który się właściwie nazywał Kołodyński, a przeszedł do historii jako Iwan Mazepa. Pisali o nim Wolter, Byron, Puszkin, Słowacki, Wiktor Hugo i Bohdan Łepkyj. Sławę zupełnie innego rodzaju zapewniła hetmanowi polityka, co sprawiło, że zajmowali się nim uczeni, jak Mikołaj Kostomarow, Eugeniusz Tarle oraz liczni badacze ukraińscy.
Palej nie posłuchał rozkazu rozwiązującego jego drużyny, powiadając: „że on w wolnej Ukrainie kozackiej osadził się, do czego nic nie ma Rzeczpospolita, tylko on jako prawdziwy Kozak i hetman tego narodu". Pomysł zwykłego ukręcenia rebeliantowi łba chybił, bo jakiś chłop ukraiński ostrzegł atamana o zasadzce, czyhającej w jego własnej pasiece. Palej uszedł cało, własnoręcznie ściąwszy Żyda, który go prowadził w potrzask, po czym okupił się, został w swoim Chwastowie, a w okolicznych wsiach rozłożyły się wojska polskie. Tradycyjny ukraiński materiał wybuchowy tylko czekał na iskrę. Z lewobrzeża w każdej chwili przyjść mogła zachęta i pomoc.
Po traktacie karłowickim Rzeczpospolita miała pokój na wszystkich granicach i bezmiar zadań do rozwiązania na własnym obszarze. Na Litwie trwała zresztą w najlepsze wojna domowa, Sapiehowie zmagali się ze skonfederowaną szlachtą, której przywódców - magnatów pośledniego gatunku - zwali pogardliwie „ichmościami". Rok 1698 upamiętnił się regularnymi bitwami, egzekucjami nieposłusznych, awanturami nie tylko w Wielkim Księstwie, lecz i w samej Warszawie.
Król August poczynał sobie wśród tego zamętu cynicznie i sprytnie. Z Sapiehami wcale nie zrywał, ale zawierając w Łowiczu umowę ze swymi przeciwnikami, kontystami, umieścił w niej punkt, który zabraniał jednoczesnego piastowania wielu urzędów przez członków jednej i tej samej rodziny. We wrześniu, podczas rady senatu w Brzeżanach, osiągnął, że przyjęto prośbę równie zrozpaczonej, jak ogłupiałej szlachty litewskiej i silny korpus saski pomaszerował do Wielkiego Księstwa. W grudniu król doprowadził w Grodnie do ugody zwaśnionych stron, a to na warunkach rozwiązania uznanych za nadliczbowe oddziałów wojska litewskiego. W styczniu Flemming regimenty dosyć despotycznie zwijał, kiedy chorążowie przez nogi swoje chorągwie swe jako szelmowie łamać musieli".
28
Sasi prowadzili się na Litwie po łotrowsku, nie oszczędzali nawet kościołów. A jednak wszystkie dotychczasowe matactwa Augustowe, dotyczące polityki wewnętrznej, przynieść mogły błogosławione skutki. Ostatecznie posługiwanie się zaciężnym żołnierzem cudzoziemskim należało wtedy w Europie do zjawisk zwykłych. Niestety, król sprowadził swych Sasów na północ nie tylko po to, by przy ich pomocy wziąć po kolei za łeb wszystkich herbowych i wdrożyć jaki taki porządek państwowy. Jakub Henryk Flemming, pierwszy doradca monarszy, wcale nie pragnął zagłady wolności, chciał tylko ująć ją w ramy ładu.
Po traktacie karłowickim Rzeczpospolita wzdychała do trwałego pokoju, jej król do nowej wojny.
W sierpniu 1698 roku August podejmował w Rawie Ruskiej powracającego z zachodu Piotra I. „Tam z sobą podpijając - opowiada ówczesny pamiętnikarz—wiecznej przyjaźni zawzięli związek umówiwszy między sobą sekretnie wojnę ze Szwedem."
Popijanie musiało być nie lada jakie. August pod tym względem nie zawiódł nadziei poddanych, Piotr zaś - jeśli wierzyć Saint-Simonowi - nawet znacznie już w podeszłym wieku, przy normalnym posiłku wlewał w siebie jedną lab dwie flaszki piwa, co najmniej tyleż wina i na przybitkę zakrapianą wódkę... szklanką albo i kwartą. Posilał się dwa razy dziennie: o jedenastej rano i ósmej wieczorem.
Car jechał prosto z Wiednia, gdzie śliskie wybiegi austriackie rozczarowały go mocno. Austria przygotowywała się do pokoju z Turcją i nie zamierzała popierać szerokich zamierzeń Moskwy. Młody władca tej ostatniej nie umiał podczas zakończonego właśnie wojażu po wielu krajach Zachodu okazywać tego poczucia własnego majestatu, którym zadziwiał na starość parów Francji. W Rawie Ruskiej zaimponował mu August, suweren dwu krajów, Europejczyk o pięknych manierach i pańskim geście. Mylnie się nawzajem oceniający monarchowie wymienili między sobą na znak przyjaźni oręż i rozmaite części garderoby. Car powrócił na Kreml okryty płaszczem króla polskiego i z jego rapierem u pasa. Plan wojny ze Szwecją mógł być omówiony tylko w zarysach ogólnych. Piotr śpieszył do domu, aby zaprowadzić tam porządek. Bawiąc w Wiedniu otrzymał wiadomość o kolejnym buncie „strzelców". Była to formacja wojskowa w Moskwie tradycyjna, a dość archaiczna, skoro nasi specjaliści stwierdzili ostatnio, że całkiem podobne występowały w grodach polskich już w stuleciu X i XI.
29
Istota rzeczy polegała na tym, że wojownik był jednocześnie osiadłym mieszczaninem. Miał dom, bydełko rogate i bezrogie, parał się rzemiosłem i handlem. System ten dość trudno się godził z potrzebami ogromnego państwa XVIII wieku, prowadzącego politykę imperialną, która wymagała rzucania pułków raz nad Morze Czarne, to znów ku granicom Litwy. W tych warunkach ciągłe bunty strzeleckie były zjawiskiem nieuniknionym. Wielki reformator skończył z nim radykalnie i po swojemu.
Jesienią 1698 roku odbyła się w Moskwie jedna z najsłynniejszych w historii masakr. Artystyczną wizję jej szczytowego punktu zna każdy, kto w Galerii Tretiakowskiej oglądał ponury obraz Surikowa Utro strieleckoj kazni. Malarz nie mógł pokazać wszystkiego. Rzeczą historyków i pisarzy było opowiedzieć o czternastu izbach tortur, gdzie wymuszano zeznania, i o „krwawej poręce", jaką car związał setki najwyższych dostojników i bojarów, rozkazując, by każdy z nich własnoręcznie stracił przynajmniej jednego ze skazanych. Aleksander Daniłowicz Mieńszykow, sławny faworyt Piotra, przechwalał się, że ściął ich trzydziestu. Przystrajaniem murów Kremla wisielcami zajmowali się kaci zawodowi, którzy na rozmaite sposoby wykonali lwią część roboty. Wspomniane dzieło bojarskie grało rolę raczej symboliczną.
W porównaniu z tym saskie bezeceństwa w Rzeczypospolitej naprawdę nie krzyczą o pomstę do nieba, chociaż przyznać wypadnie, że szlachta nie bez powodu truchlała przed absolutyzmem. Wiedziała przecież, co się dzieje w państwach oczyszczających swe struktury ze starzyzny. Gdybyż August poprzestał na tępieniu anachronizmów! Gdybyż nie marzyły mu się laury zdobywcy!
Pomysł wojny ze Szwecją powzięto, zanim Piotr przyjechał do Rawy. Zaczęło się od tajnego układu z Danią i od okrytych również tajemnicą znoszeń z Janem Reinholdem Patkulem, przedstawicielem szlachty inflanckiej, którą ciężar ręki szwedzkiej skłonił do platonicznych marzeń o powrocie na łono raju dla herbowych, to znaczy Rzeczypospolitej.
Raz za razem rozprawiać tu przychodzi o postaciach, które od dawna i nieprzerwanie zaludniają poezję, dramat i powieść. Bo też na przełomie XVII i XVIII wieku dzieje naszej połaci Europy zaprezentowały niebywałą wystawę typów i losów ludzkich. Wobec niej wprost nudny staje się Wersal wraz ze swymi metresami królewskimi, ceregielami wokół nocnej koszuli monarszej, intrygami uperfumowanych dworaków. Z worka przeznaczenia posypały się figury kanciaste i chropowate, szatańsko ambitne, jednako amoralne, lecz bardzo różne we względzie talentu. Ta z nich, która prześcignęła wszystkich w brutalności i okrucieństwie, a dziwacznymi pomysłami długo śmieszyła jednych, gorszyła innych współczesnych, uplasowała się w końcu wśród największych geniuszów polityki.
30
Jan Reinhold Patkul, przyjeżdżając potajemnie do Warszawy w 1698 roku, nie wątpił, że uda mu się przechytrzyć pociesznego cara Piotra, który podówczas nie nauczył się jeszcze odróżniać zabawy w wojsko i rządzenie od prawdziwej roboty państwowej. Inflantczyk był znacznie starszy od wszystkich trzech wodzonych przez się na pokuszenie monarchów i kto wie, czy nie uległ nałogowi lekceważenia żółtodziobów. Namawiał do rozprawy ze Szwecją. Jej pan szesnastoletni Karol XII, dzielnie polował na niedźwiedzie, ćwiczył ramię ścinając łby cielętom i wyprawiał rozmaite, przeważnie dość ordynarne brewerie. Piotr miał lat dwadzieścia sześć, August dwadzieścia osiem, Patkul zaś o dziesięć lat więcej od Sasa.
Urodził się w więzieniu sztokholmskim, gdzie rodzice jego zamknięci zostali w roku 1660 za poddanie Weimaru Polakom. Wprawdzie upadek twierdzy obciążać mógł tylko jej niefortunnego komendanta, ale w Szwecji ówczesnej rozumowano inaczej. Do Warszawy przyjechał Patkul ze Szwajcarii, gdzie przebywał już jako zbieg, obciążony wyrokiem śmierci, banita. Był wyrazicielem niezadowolenia ziemiaństwa inflanckiego, dotkniętego surową polityką rządów szwedzkich, niejako ambasadorem wrzenia, którego znaczenie i siłę stanowczo przeceniał.
Tajny układ przewidywał przyłączenie Inflant do Rzeczypospolitej jako jej autonomicznej prowincji. Postanowiono jednak, że August i jego potomkowie mają panować nad Dźwiną nawet w wypadku utracenia tronu polskiego. Zaczynała się więc gra o nowe księstwo dla dynastii Wettinów. August występował w tych traktatach tylko i wyłącznie jako elektor saski.
Dogadawszy się z Danią, Patkulem i Piotrem niezwłocznie wysłał do Sztokholmu wojewodę Gałeckiego z zapewnieniami pokoju i przyjaźni, „Co król szwedzki mile akceptował, o wzajemności upewnił i namienił posłowi naszemu o wojnie przeciwko Moskwie..."
21 listopada 1699 roku generał saski Karłowicz oraz występujący pod zmienionym nazwiskiem Patkul w imieniu elektora Augusta podpisali w Preobrażeńskim umowę szerszą i konkretną. Działania wojenne miały się rozpocząć gdy tylko śnieg spłynie. Podczas pertraktacji Patkul nie szczędził fatygi i pouczał cara, że Rosja powinna ograniczyć swe pożądania do dalekiej Ingrii, nie ruszać zachodnich wybrzeży jeziora Pejpus ani nawet Narwy. Piotr uważnie i nie przeczył.
Tak więc sprzysiężeni niecierpliwie czekali na pojawienie się w kalendarzu liczby całkiem nowej, na rok 1700. Zbiegiem okoliczności przypadało akurat stulecie chwili,
31
w której Zygmunt III, też posłuszny interesom wyłącznie dynastycznym, sprowokował w roku 1600 pierwszą z cyklu katastrofalnych dla nas wojen szwedzkich.
August II rwał się do boju jako elektor saski, nie przestawał jednak być zarazem królem Polski i Litwy. Ich terytorium zasłaniało Saksonię przed Skandynawami, siłą faktu - bez względu na wolę mieszkańców - musiało się stać operacyjną podstawą działań i zapleczem strategicznym. Szykował się atak na Rygę, która leży nad tą samą rzeką, co i Dzisna, we względnym pobliżu Wilna, lecz bardzo daleko od Drezna. Korpus saski stacjonował w Wielkim Księstwie, dodatkowe trzy pułki nadpłynąć miały wkrótce morzem od strony Gdańska. Nazywało się, że król chce budować port w Połądze.
Jeden jedyny dostojnik Rzeczypospolitej znał plany monarsze i sprzyjał im naprawdę. Był to Jan Przebendowski, wojewoda malborski. August uzyskał też - za pieniądze, jak twierdzi Kazimierz Waliszewski - w najwyższym stopniu podejrzane poparcie ze strony Michała Radziejowskiego, podskarbiego Lubomirskiego i Sapiehów. Ci ostatni pragnęli awantury, bo chcieli się odegrać za poprzednie niepowodzenia. Prymas już najbliższego lata rozpoczął czułą korespondencję ze Sztokholmem, później stał się głową opozycji.
Król pchał do wojny wbrew woli i jak najbardziej oczywistym interesom Rzeczypospolitej. Zasłaniał to pozorem: w paktach elekcyjnych widniał punkt, nakładający na wybrańca obowiązek odzyskania prowincji utraconych. Wpisanie tego warunku do umowy wynikało przede wszystkim z nawyku. Poważniej traktowali sprawę tylko ci, którzy pragnęli powrócić nie do Inflant, lec& do Smoleńska i Kijowa. „Słuszniej się było Moskalowi [czyli u niego - przyp. P.J.] upomnieć o swoje, niż Szweda zaczepiać niewinnie" - powiedziano ówcześnie. Za głównego zwolennika programu kijowskiego uchodził hetman wielki koronny Stanisław Jabłonowski.
Wyczerpanie kraju poprzednimi wojnami i powszechne w Obu Narodach pragnienie pokoju to nie jedyne motywy oceny postępków królewskich. Parę lat dopiero rządził u nas August, otoczony sforą cudzoziemskich doradców, a już po raz drugi ciskał w kąt to, co stanowiło cenny dorobek umysłowy poprzedniego panowania. Najpierw pozwolił Fryderykowi pruskiemu zająć Elbląg i zmienić tytuł z książęcego na królewski. Teraz dobywał szpady przeciwko Szwecji, z którą Jan III stanowczo chciał się sprzymierzyć. Stawał w jednym szeregu z carem, podczas gdy od dziesięcioleci już przeważało w kraju, zwłaszcza zaś w Polsce, przekonanie, że Moskwa jest o wiele straszniejsza od Sztokholmu. Karol Gustaw okupował byi przelotnie Warszawę i Kraków, lecz ostatecznie nie zdobył ani kilometra ziemi polskiej czy litewskiej. Pułki cara tylko pokazały się nad Wisłą, w Puławach i Kazimierzu,
32
ale Kijowa, Dnieprowego i Smoleńska przyszło się zrzec na dobre. W Chwastowie miało się Paleja, któremu w każdej chwili pomóc mogli Mazepa i car.
Pomysły i postępowanie Augusta II pozostawały w rażącej sprzeczności z żelaznymi kanonami myślenia politycznego. Król zawierał przymierze z sąsiadem bardzo silnym, przeciwko słabszemu (i to takiemu w dodatku, który ani nie zagrażał ani nie zaczynał), łatwo zawsze przewidzieć, komu takie spółki przyniosą zysk główny. Wielkie mocarstwa stale mają zwyczaj pożywiać się zarówno kosztem wroga, jak i wątłego sojusznika.
Augustowi zależało na karierze dynastii Wettinów. Dobro Rzeczypospolitej obchodziło go w stopniu minimalnym. Ale godność królewska dawała mu możność stwarzania faktów wpływających na jej los.
Jan Patkul przyjechał do Moskwy wtedy właśnie, gdy bojarowie w zaciszach domowych gorzko opłakiwali swe świeżo utracone brody, w żywy kamień klęli farmazońskie dziwactwa carskie. Jak już wiemy, starał się obmierzić Piotrowi zachodnie wybrzeże jeziora Pejpus, tudzież twierdzę w Narwi. Nie były to jedyne nauki, jakich i wówczas, i w przeciągu lat najbliższych udzielał młodemu człowiekowi mąż dojrzały, obserwator bystry, a pozbawiony skrupułów. „Zaszczyt wynalezienia całego systemu środków i narzędzi, jakimi odtąd dyplomacja rosyjska dobierać się będzie do serca Rzeczypospolitej, należy się bezsprzecznie Patkulowi" - twierdzi Józef Feldman. Zbieg inflancki głosił, że lepiej jest podzielić państwo polsko-litewskie między sąsiadów, „ze szczególnym zwłaszcza uprzywilejowaniem Prus", niż umacniać wpływy rosyjskie na całym jego obszarze. Ten program zaczęto urzeczywistniać dopiero w pięćdziesięciolecie po zgonie Piotra Wielkiego.
8 sierpnia 1700 roku przygalopował do Moskwy goniec od diaka Ukraincewa. Doniósł o podpisaniu pokoju z Turcją. Tegoż dnia car rozkazał swej armii uderzyć na Narwę.
II
Szwedzi błyskawicznie pobili Duńczyków i już w sierpniu podyktowali im pokój. Sasom nie powiodło się dwukrotne oblężenie Rygi. Padł tylko niewielki szańczyk na lewym brzegu Dźwiny oraz stara, zaniedbana fortalicja Dyament, przy szturmowaniu której poległ generał Karłowicz. Wezwania Patkula nie odniosły oczekiwanego skutku, szlachta inflancka nie pokwapiła się do powstania.
33
Poruszył się za to nieszczęsny, uciemiężony chłop łotewski i estoński. Mocarstwa wymachiwały rozmaitymi mniej lub bardziej zetlałymi pergaminami, rozprawiały na całe gardło o swoich nieprzedawnionych prawach, lecz właściwie tylko on jeden, ten nie brany w ogóle pod uwagę chłop mógł nazywać Inflanty swoją ojczyzną. Jego ówczesne poruszenia w całkiem logiczny sposób godziły w obcojęzyczne, niemieckie przeważnie ziemiaństwo. Tym mniej odczuwało ono ochoty do podnoszenia Patkulowego sztandaru.
Początek „wielkiej wojny północnej" nie wypadł dla koalicji różowo, bo i w Narwie garnizon szwedzki zaciekle bronił się ogromnie przeważającej sile. rosyjskiej. Najbliższa przyszłość przynieść zresztą miała sprzymierzonym niespodzianki o wiele bardziej żałosne.
Tymczasem wewnątrz granic neutralnej Rzeczypospolitej szło ku wydarzeniom jeszcze w niej niebywałym. Król pozwolił hetmanowi Sapieże na nowo zwerbować pułki, szlachtę zaś wezwał uniwersałami do zbrojenia się i czuwania nad bezpieczeństwem rubieży. August nie był tępy, na pewno doskonale pojmował, jakie skutki przyniesie mobilizacja Litwy rozżartej dotychczasowymi sporami. Rokosze Zebrzydowskiego i Lubomirskiego zakończyły się u nas krwawo, ale wtedy rebelianci walczyli z chorągwiami wiernymi monarsze, ostateczne boje staczane były w jego obecności. Teraz miały skoczyć sobie do gardeł dwie partie litewskie - sapieżyńska oraz „ichmościów". Król wraz ze swymi saskimi pułkami stał z boku i pociągał za sznurki.
Początkowo zanosiło się na zwycięstwo regularnych bądź co bądź sił hetmana. I pod Lipniszkami, i u przeprawy przez Oszmiankę szlachta dostała dość tęgo w skórę. W październiku 1700 roku, w obozie pod Olkienikami zebrało się jej jednak około dwunastu tysięcy. Role przywódców grali kasztelan witebski Michał Kazimierz Kociełł, strażnik litewski Ludwik Pociej, chorąży żmudzki Zaranek, Hrehory Ogiński i kanonik wileński ksiądz Krzysztof Białłozor, najzajadlejszy ze wszystkich, spragniony zemsty za śmierć brata, którego dwa lata wcześniej hetman Sapieha kazał ściąć. W obozie „republikańskim" nie zabrakło nawet Radziwiłła, a generalne pułkownikostwo „województw i powiatów" sprawował dwudziestoletni Michał Serwacy Wiśniowiecki, przedstawiciel pokolenia wnuków Jaremy.
Przypadek ostatecznie rozstrzygnął o przerzuceniu się rodu kniaziowskiego na stronę szlachty. W kwietniu służba Sapiehów pomyliła się w nocy na ulicy Św. Jana w Wilnie, wzięła orszak Wiśniowieckiego za drużynę Kociełła, napadła nań, poraniła książąt Janusza i Michała. Błahe wydarzenie może odegrać dużą rolę tam, gdzie personalne czy grupowe ambicje zastępują politykę.
34
18 listopada 1700 roku szlachta starła się pod Olkienikami z trzytysięcznym tylko, lecz wyposażonym w działa wojskiem Sapiehów. Walczyła z szatańską zaciekłością, „ostatnim potykała się azardem", i odniosła pełne zwycięstwo. Hetman Kazimierz Jan i brat jego, podskarbi Benedykt, uszli do Wilna. Na placu boju skapitulował, poddał się Wiśniowieckim na słowo Michał Sapieha, koniuszy litewski, niedawno mianowany generałem wojsk cesarskich. (W jego regimencie służył wtedy, jako młody oficer, nikomu nie znany Stanisław Poniatowski herbu Ciołek, syn Franciszka, łowczego podlaskiego.)
W nocy pomniejsi przywódcy do zbydlęcenia spoili szlachtę, która rzuciła się na obstawiony ukraińskimi żołnierzami Wiśniowieckich klasztor, prowizoryczne więzienie Michała Sapiehy. Pierwszy przez okno wtargnął do jego celi Michał Białłozor. Zamiast wysłuchać spowiedzi, o którą nieszczęśnik prosił, uderzył go z całej siły w twarz, krzycząc: „Ot, masz absolucją!"
Nie pomogła interwencja Wiśniowieckich ani biskupa Brzostowskiego. Powóz infułata szlachta obaliła, rozniosła na drzazgi, on sam ledwie uciekł do kościoła. Michał Sapieha zginął zasiekany szablami na ulicy. Potem tryumfatorzy doprowadzili do zwłok ludzi podejrzanych o sapieżyńskie sympatie, a to w celu próby i poręki. Kazali im kłuć lub rąbać zmasakrowanego trupa. Niewątpliwi stronnicy hetmana kończyli na ulicach Olkienik tą samą śmiercią, co koniuszy.
24 listopada powzięto w tymże miasteczku uchwały, odsądzające Sapiehów od czci, urzędów i dóbr. Oszczędzona została jedynie kodeńska linia rodu, nie uczestnicząca w działaniach krewniaków. Tę samą datę 24 listopada nosi tajemnicze „postanowienie wileńskie", które być może naprawdę w celach prowokacyjnych odsłaniało rzeczywiste zamierzenia królewskie.
Wielu pamiętnikarzy, kronikarzy i historyków pisało o ponurej batalii olkienickiej. Relacja niniejsza opiera się również na wiadomościach zawartych w niedrukowanym dotychczas studium pióra Matyldy Osterwiny. Kończąc swe rozważania powiada autorka, że po Olkienikach nigdy już żaden ród magnacki nie wybujał tak w Rzeczypospolitej jak Sapiehowie na Litwie. Jeśli tak, to metoda obmyślona ongi przez Jana III okazała się mądra. August II spróbował jednak wprowadzić ją w czyn wśród takich okoliczności, że wszystko przepadło.
Król nie bolał zbytnio ani nad nieszczęściem Sapiehów, ani nad barbarzyńskim zachowaniem się poddanych. Robił, co tylko mógł, aby spokój nie powrócił na Litwę, przeszkadzał pełnemu sukcesowi zwycięskich pod Olkienikami „ichmościów".
35
Wielkie Księstwo cierpiało nieludzko, wyludniało się i pustoszało, ale jasne jest, że kraj zdewastowany łatwiej by przyszło przemocą skłonić do posłuchu niż kwitnący. Szlachta rzuciła się, oczywiście, do rabunku majątków sapieżyńskich, których sporo było na Litwie. Jedne tylko dobra lwie, dzierżawione zresztą wtedy przez wojewodę nowogródzkiego Stefana Tyzenhauza, obliczały straty na sumę pięćdziesięciu tysięcy złotych. Najbliższego lata po Olkienikach doszło na Litwie do walk tryumfującej szlachty z nowym przeciwnikiem. Wystąpili przeciwko niej pańszczyźniani chłopi sapieżyńscy. Pod Dąbrowną poległo ich podobno aż dwa i pól tysiąca! Przyszło jeszcze później do starcia pod Łojowem.
A więc najpierw szlachta i słabsi magnaci porachowali się z Sapiehami, potem nie mogli skonsumować wygranej, natknęli się nawet na zbrojną ruchawkę chłopską. Mieli chyba rację ci, którzy dopatrywali się w tym wszystkim działania ręki królewskiej. W nazbyt już logiczny ciąg układały się ówczesne zawiłości litewskie.
Gdyby August doprowadził swe machiawelstwa do skutecznego końca, mielibyśmy w historii postać króla-diabła, który piekielnymi sposobami okiełznał anarchię. Niestety, zamiast awansować na demona, został wkrótce Mocny żałosnym popychadłem. Zmierzał przecież do tego, aby zostać panem sytuacji. Tymczasem z jego własnej, niezaprzeczalnej osobistej winy ktoś dotychczas postronny zdobył prawo rozstrzygania o przebiegu wypadków.
Wywabiony ze swego skandynawskiego matecznika Karol XII piorunem, jak się już wspominało, zgniótł Duńczyków. Poszłoby mu może ciężej, gdyby nie zdecydowanie przychylna postawa Anglii i Holandii. Ale i tak energia jego zaskoczyła wszystkich. Nie zwlekając zrobił potem młodzieniaszek rzecz, którą wielu współczesnych uważało za szaleństwo. W najbliższym porcie wojennym, to znaczy w Karlshamn, zaokrętował szczupły, kilkutysięczny korpus i kazał podnieść żagle. Wylądował w Parnawie. Do Narwy jest stamtąd około dwustu trzydziestu kilometrów w linii powietrznej. Karol szedł drogą okrężną na Rewel, przez kraj, który spustoszyła przedtem doszczętnie konnica Borysa Szeremietiewa, w okropnych warunkach atmosferycznych. Tabory wypadło porzucić w błocie, zapasy bojowe i żywność władować na grzbiety żołnierzy. Słaniający się ze zmęczenia Szwedzi stanęli pod Narwą dokładnie wtedy, gdy pod Olkienikami szlachta litewska otaczała chorągwie Sapiehów: rankiem 18 listopada 1700 roku. Wprost z kolumny marszowej rozwinął Karol swych grenadierów i poszedł z nimi do szturmu na umocnione pozycje rosyjskie. Zadymka śnieżna szkodziła jednakowo obu stronom. Rosjan oślepiła, Szwedom sparaliżowała łączność.
36
W obozie carskim tylko cudzoziemscy oficerowie w pełni pojmowali rozkazy dowódcy. Był nim książę Karol Eugeniusz de Croy, wojownik stary, poprzednio francuski kondotier w służbie austriackiej, uczestnik wiedeńskiej wiktorii Jana III. Na wieść o pospiesznym marszu Karola Piotr I wraz z Mieńszykowem równie pośpiesznie opuścili wojsko, odjechali do Nowogrodu Wielkiego. Stało się to w nocy poprzedzającej starcie.
Kazimierz Waliszewski nazwał postępek carski „bezprzykładną dezercją". Można śmiało twierdzić, że ocaliła ona Rosję. Nie zabierajmy się do zbyt pochopnego osądzania intuicji człowieka genialnego.
Rosjanie posiadali pięciokrotną przewagę siły nad Szwedami, którzy od jednego zamachu złamali centrum linii nieprzyjaciół. Tylko na skrzydle nadzwyczaj mężnie walczyły dwa pułki gwardii pieszej - Preobrażeński i Siemionowski - wywodzące się z dawnych „pociesznych rot" młodocianego Piotra, a istniejące aż po rok 1917. Reszta fatalnie zaopatrzonej i dowodzonej armii nie mogła się nawet mierzyć ze Skandynawami. Tysiące ludzi potonęło podczas rejterady przez Narwę, bo przeciążony most pontonowy pękł.
Dowództwo carskie oddało szpady, pułki działa. Saperzy szwedzcy naprawili most, pokonani odeszli na wschód, zostawiając na placu boju dwanaście tysięcy trupów i rannych. Karol przyprowadził pod Narwę około ośmiu tysięcy żołnierzy. Teraz połączył się z nim rozradowany odsieczą i dumny ze swej wytrwałości garnizon twierdzy.
Zaskoczona Europa zagrzmiała od oklasków. Szwedzi zasłużyli na nie rzetelnie. Zaatakowani znienacka z trzech stron, na wszystkich trzech frontach - pod Kopenhagą, Rygą i Narwą - odnieśli zwycięstwa. I to w przeciągu kilku miesięcy zaledwie! Panowało przekonanie, że zacofane carstwo rosyjskie leży już na obu łopatkach. Dziwiono się zaś szczególnie niepowodzeniom bitnych ikarnych regimentów saskich.
Zachód tym skwapliwiej uznał sprawy wschodnie za rozstrzygnięte, że stał w przededniu ważkich wydarzeń, miał więc u siebie o co uwagę zaczepić. Jedenaście miesiąc 1700 roku obfitował jakoś w fakty historyczne. 1 listopada wygasła dynastia Habsburgów hiszpańskich, a Ludwik XIV ogłosił ich spadkobiercą swego wnuka, Filipa księcia d'Anjou. Od dawna już zanosiło się na to wszystko, lecz dopiero teraz zamiary oblekły się w ciało. Legenda przypisała Ludwikowi słowa: „Nie ma już Pirenejów", lecz konkurencyjne mocarstwa nie zamierzały się zgodzić na zawarty w tym okrzyku program polityczny. W roku następnym koalicja złożona z Anglii, cesarstwa niemieckiego, Holandii i Bnadenburgii rzuciła się do „wojny o sukcesję hiszpańską".
37
Korzystając z tej właśnie koniunktury Fryderyk pruski skłonił cesarza do zgody na swój tytuł królewski.
Tak wiec wschodnioeuropejska scena oczyściła się od wpływów postronnych, czynniki dotychczas nią zainteresowane musiały pokazać jej plecy. Anglii (która zdążyła jednak pomóc Karolowi przeciwko Duńczykom) przeszkadzało wszystko, co sprzyjało wyjściu Rosji na morza, Francja była tradycyjnym sprzymierzeńcem Szwecji. Kiedy podczas desantu pod Kopenhagą niecierpliwy Karol skoczył z pokładu w wodę, to samo zrobił towarzyszący mu w wyprawie ambasador francuski, wołając, że nie może odstąpić króla Szwecji w najpiękniejszym dniu jego panowania.
Wschodnioeuropejscy aktorzy pozostawieni zostali własnym siłom i rozegrali dramat, którego skutki decydująco wpłynęły na przyszłe wieki dziejów całego kontynentu. Wyniki wielkiej wojny północnej okazały się bez porównania ważniejsze od wszystkiego, co przyniosły zbrojne spory o koronę hiszpańską.
Widowisko było naprawdę jedyne w swoim rodzaju. Ani przedtem, ani potem historia nie złożyła nigdy swych losów w ręce osiemnastoletniego, człowieka. W dodatku wielkie zdolności owego osobnika wtedy właśnie najpiękniej rozkwitły, by w przeciągu następnych lat osiemnastu już więdnąć.
Karol XII był wysoki, przystojny, odznaczał się prostactwem oraz zamiłowaniem do słów grubych. Najchętniej jednak milczał. Podczas obiadu na przykład, który trwał u niego najwyżej kwadrans, nie odzywał się do nikogo. Nosił rapier tak ogromny, że nie pasujący nawet do jego wzrostu, a posługiwał się nim sprawnie i chętnie. Miał pociąg do wyrafinowanego, niezłomnego okrucieństwa oraz do brudu. Dłonie, czarne przeważnie jak święta ziemia, nie różniły się kolorem od mankietów koszuli. Kiedy zarzucił zwyczaj noszenia peruki, do czesania włosów służyły mu wyłącznie własne palce. Wierzchowce królewskie nie znały niemal stajen, żłobów ni drabek na siano. Karmiono je z sakw, trzymano pod gołym niebem. Sierść ich była zmierzwiona, grzywy oraz ogony długie i splątane. Kwatery obierał sobie Karol w najbardziej cuchnących dzielnicach zdobywanych miast, jedna i ta sama derka służyła mu za materac i kołdrę. Nieprawdopodobnie wytrzymały na trudy, jadł tudzież pił mało i byle co.
Kochał sławę. Zdobywaniu jej i powiększaniu służyły wszystkie jego czyny. Odważny naprawdę do szaleństwa, uważał ponadto za konieczne ciągle popisywać się niepoczytalnym męstwem, jakby się bał, że ktoś o nim zwątpi lub przewyższy je. Dziwnym trafem dopiero w osiemnastym roku wojny przypłacił tę manię życiem.
38
Już w trzy miesiące po Narwie rada państwa przysłała królowi ze Sztokholmu obszerny memoriał, zawierający usilną, gruntownie uzasadnioną prośbę o zawarcie pokoju z Augustem. Wszystkie stany monarchii łączyły się w tym błaganiu. Wskazywano, że deficyt budżetowy zdążył już ośmiokrotnie wzrosnąć, że ludność zaczyna cierpieć nędzę, a odblokowanie Rygi natychmiast przyniesie ulgę, bo umożliwi wznowienie handlu.
Dla Szwecji ważne były Inflanty, one stanowiły fundament jej potęgi mocarstwowej. Skandynawia miała żelazo, ale nie była zdolna do wyżywienia znaczniejszej liczby ludności. Umożliwiała to żyzna Przybałtyka. Krajowi, z Szwecja ciągnęła soki żywotne, zagrażała przede wszystkim Rosja, chciała rozprawy z nią właśnie, modliła się o pokój z Augustem.
Eugieniusz Tarle, autor książki Siewiernaja wojna, przedstawił te sprawy zwięźle i wyczerpująco. Przytoczył również opinie najpoważniejszych wówczas polityków szwedzkich, którzy opierając się na historycznym doświadczeniu głosili, że Polskę można pobić, lecz opanować jej nie sposób. Jedno tylko nie zostało dostatecznie uwypuklone przez uczonego: Rzeczpospolita była neutralna i pragnęła pokoju. Żaden jeszcze polski albo litewski żołnierz nie starł się ze Szwedami. August wplątał się w wojnę jako elektor saski, ale już w sierpniu 1700 r. zaczął myśleć o wycofaniu się z niefortunnej afery.
Karol odpowiedział stroskanym ziomkom, że nie zamierza godzić się ani z Piotrem, ani z Augustem. To samo powtarzał później z coraz to wzrastającym uporem. Jego przyboczny doradca polityczny, hr. Piper, towarzyszył królowi w pochodach i słał do stolicy listy przepojone rozpaczą.
Karola XII zaliczają niektórzy do wielkich wodzów. Znakomitym taktykiem był na pewno, lecz nie miał pojęcia o strategii i polityce. W roku 1701 z wolnej i nieprzymuszonej woli, świadomie i z premedytacją obraził ich najświętszy kanon. Wybrał wojnę na dwa fronty.
Reprezentował straszny, absolutnie zgubny dla otoczenia typ ludzki. Znał się na wszystkim najlepiej i ufał tylko sobie. Do pracy w zespole nie nadawał się zupełnie. Najlepsi generałowie oduczali się przy nim wszelkiej samodzielności, spadali do rzędu obdarzonych buławami kaprali-wykonawców. Karol umiał tylko przyjmować raporty i wydawać rozkazy. Był zadziwiająco zdolny i tępy.
Pragnął ruszyć w przyszłości na Moskwę, ale wpierw zapewnić sobie spokój od strony Wilna i Warszawy. Mógł to osiągnąć podpisując papiery, które mu i swoi, i obcy podsuwali. Zwycięstwo na dwóch frontach dałoby jednak więcej sławy.
39
Wodzowie koalicji zlekceważyli byli żółtodzioba. Nie docenili i Szwecji, a w szczególności psychicznych oraz moralnych skutków jej kariery mocarstwowej. Królowie z rodu Wazów uczynili ją europejską potęgą, naród od pokoleń przywykł więc ufać im, iść za nimi. Zaszedł już przecie w ten sposób do ujść wszystkich trzech wielkich rzek niemieckich, a także Dźwiny, Narwy i Newy. Błagał Karola XII o ograniczanie się do jednego, naprawdę ważnego frontu, lecz słuchał swego monarchy bezwzględnie. Stanowił narzędzie polityki sprawne i groźne.
Mikołaj Machiavelli miał na pewno rację utrzymując, że dokonywanie wielkich czynów wzmaga władzę księcia.
W lutym 1701 roku radziwiłłowskie Birże, podstępnie, ku wściekłości szlachty zajęte przez Sasów, gościły dwóch monarchów, którzy mimo grozy położenia nie odstąpili od swych zwyczajów. August odniósł nad Piotrem zwycięstwo jako artylerzysta. Wsadził dwie kule w ten sam cel, podczas gdy tamtemu udało się to raz jeden zaledwie. Za to wieczorem przegrał na głowę w pojedynku pijackim. Tak się ululał, że nazajutrz nie mógł być na mszy. Zastąpił go w tym car, który wysłuchał całego nabożeństwa, z charakterystyczną dla siebie, nigdy nie nasyconą ciekawością wypytywał o wszystkie szczegóły liturgii katolickiej.
W Birżach osobiście przekonał się Piotr o niechęci senatorów Rzeczypospolitej do wojny. Musiał się nieźle przejąć, skoro półgębkiem zagadał o zwrócenie Koronie Kijowa! Alians z Augustem jako elektorem saskim ostał się, ale jeszcze w przeciągu całych dwóch lat najbliższych kołysał się na bardzo chwiejnych nogach. W samej Saksonii miał wkrótce zostać kanclerzem człowiek wręcz wrogi Rosji. Pouczony smutnymi doświadczeniami August chętnie wyplątałby się z afery.
9 lipca Karol XII znowu zbił Sasów nad Dźwiną. W kilkanaście dni później otrzymał od prymasa Radziejowskiego i senatorów list, który zawierał powinszowania oraz propozycję pośrednictwa pokojowego. Wygotowanie odpowiedzi zajęło zaledwie trzy doby. Król szwedzki dziękował za dobre chęci, obiecywał przyjaźń, zażądał zaś drobiazgu: detronizacji Augusta II.
Stany Rzeczypospolitej i sztokholmska rada państwa były więc jednomyślne. Chciały pokoju między swymi państwami. Król szwedzki zapragnął, aby Warszawa kupiła ów pokój za cenę zrzeczenia się suwerenności. Bo przecież taki właśnie sens zawierała nieprzytomna epistoła Karola XII.
Obrażeni na swego monarchę Sapiehowie, hetman Kazimierz Jan i podskarbi Benedykt, przebywali w tym czasie w Tykocinie. W sierpniu napisali stamtąd do Karola z prośbą o opiekę. We wrześniu oddziały szwedzkie wkroczyły na Żmudź,
40
gdzie nie brakowało dóbr sapieżyńskich, w grudniu zajęły Kiejdany i Kowno. Granice Rzeczypospolitej zostały naruszone. 21 marca 1702 roku obaj Sapiehowie spotkali się w Jurgenborku z Karolem XII, związując się na dobre z obozem szwedzkim.
W tych warunkach wszelkie plany reformy czy też monarchicznego zamachu stanu w Rzeczypospolitej straciły znaczenie, przestały się liczyć w praktyce. Skłócone partie litewskie zaczęły knuć i współdziałać z zagranicznymi potencjami. Dotychczasowe matactwa Augusta obróciły się teraz przeciwko niemu. Wspomnienie o Olkienikach, strach przed zemstą ze strony wroga już nie tylko jątrzyły. Pchały gruntownie zdemoralizowanych ludzi pomocy szwedzkiej lub rosyjskiej. I jedna, i druga nastręczały się same. Głupcom się wydawało, że stoją do dyspozycji, cynicy udawali, że w to wierzą.
Rzeczpospolitą należało jakimkolwiek sposobem naprawić, ale to można było zrobić tylko wewnątrz szczelnie zamkniętych granic, bo nasza anarchia dogadzała sąsiadom. Prowokując wojnę August zmusił państwo do samobójstwa. Ze skutków tej kampanii Rzeczpospolita już się nie wywinęła.
Skoro Sapiehowie poszli do Szwedów, to „ichmościowie" wystąpili, rzecz jasna przeciwko nim. Wojownicy Karola wjechali do Kowna na karkach pobitej ruchawki Ogińskiego, do Wilna w pościgu za kniaziem Wiśniowieckim. Zajęli je bez boju 3 kwietnia 1702 roku, lecz czekała ich tam godna uwagi niespodzianka.
W samą Wielkanoc uderzyły na miasto od strony Śnipiszek litewskie chorągwie Ludwika Pocieja, a z przeciwległego krańca, przez Ostrą Bramę, wtargnął oddział Nowosielskiego. Niewiele te hufce wskórały, zostały wkrótce wyparte, tracąc działa, ale okazało się, że pospólstwo miejskie nie myśli o neutralności, sprzyja swoim. Gmin i akademicy wygnietli po ulicach i kwaterach wielu Skandynawów. „Dziesiątek pospolitego stanu obieszono" za to niemało poszło do więzienia, miasto zapłaciło ogromną kontrybucję, nie licząc już rabunku zwykłego.
Krzysztof Zawisza, który przed paru miesiącami egzekwował w Żołudku szwagra, bolał nad brakiem rozsądku u mieszkańców Wilna. Sam przymknął wkrótce do Szwedów, aczkolwiek poprzednio - w 1697 roku - jeździł był do Tarnowskich Gór witać Augusta, piastował laskę marszałka sejmu koronacyjnego.
Żądanie detronizacji nie byłoby niedorzecznością, gdyby zamieszkiwali państwo sami magnaci i posesjonaci grubego kalibru. Dla drobiazgu szlacheckiego, dla mieszczanina i chłopa August II nie był jednak kontrahentem, który dobrze zapłacił za wybór,
41
a obiecał dać jeszcze więcej, lecz prawowitym, namaszczonym i ukoronowanym monarchą. Korupcja przeżarła w Rzeczypospolitej same wierzchołki struktury społecznej, co stało niżej, to było ciemne, religijnie sfanatyzowane, przeważnie apatyczne, lecz wcale nie zdradzieckie.
Karol rzucił owo żądanie detronizacji i natychmiast, nie czekając właściwie na odpowiedź, wbrew prośbom i zaklęciom Sztokholmu, ruszył w głąb bardzo rozległej Rzeczypospolitej szukać sławy rozdawcy koron. Odwrócił się do Piotra plecami na lat siedem.
Rozpoczął dziewiętnasty rok życia, to znaczy już trochę przekroczył szczyt swego rozwoju umysłowego. Na razie zachował dość rozsądku, by zostawić w Inflantach znaczne siły. W niedalekiej przyszłości miał oddać pod sąd oficera, który prowadząc posiłki z Finlandii do Saksonii odstąpił po drodze nieco ludzi znajdującym się w rozpaczliwym położeniu garnizonom szwedzkim nad Bałtykiem.
24 maja 1702 roku Szwedzi zajęli Warszawę, 19 lipca pobili wojsko Augusta pod Kliszowem. 7 sierpnia weszli do Krakowa. Wystarczyło kilka miesięcy, by rozwiała się ta groźna sława wojenna, jaką pozostawił po sobie w spadku Jan III. I polskie, i litewskie chorągwie biły się źle, uciekały, bywały i takie, co na placu boju przechodziły do nieprzyjaciela. Wojna, narzucona krajowi wbrew jego woli i potrzebom, miała przebieg haniebnie logiczny. Państwo, które bojując przez cały wiek XVII zdobywało się na heroiczne wysiłki, było naprawdę wyczerpane. Objawy kryzysu zaczęły zresztą występować już w schyłkowym okresie rządów króla Jana, po Wiedniu. Zawodnika, gwałtem wymagającego kuracji, podstępnie wypchnięto na ring.
Jakiś skromniutki kronikarz napisał wtedy: „Wszystka Polska mówiła niemal, że dla kollizji litewskiej ginie." Potwierdził i pogłębił tę diagnozę pyszny starosta miński, orzekając: „Litwa sama przez swoich ginie."
Zamieszanie wielkie na Litwie - czytamy w pamiętniku Zawiszy. - Republikanci czy rebellizanci rabują sapieżyńskie dobra i przyjaciół. Hetman wzajemnie tamtych partyzantów niszczy.
W spustoszonym kraju zaczynał się głód, ludzie ginęli jak muchy. Mordował, kto chciał i jak mu się podobało. Nie warto nawet wspominać o chłopie, mieszczaninie albo i zwyczajnym szlachcicu. Chorąży żmudzki Kazimierz Zaranek Horbowski ujął w Towianach i rozstrzelał Jana Krzysztofa Paca, podkomorzego Wielkiego Księstwa! Stryj ofiary, hetman litewski, trząsł był całą swą ojczyzną, uprawiał samodzielną politykę, skutecznie podstawiał nogę Janowi III...
42
Okropności te wcale jeszcze nie były rzeczą najgorszą. Zawisza informuje nas zdawkowo, że „republikanci pobrali pieniądze u Moskwy, zaprzedawszy dobra białoruskie pp. Sapiehów". Badania Józefa Feldmana wyjaśniły sprawę o wiele gruntowniej. Okazało się, że w grę wchodziły nie tylko łapówki, a „zaprzedanie dóbr" to określenie niewłaściwe, zbyt łagodne.
Po Olkienikach przeciwnicy Sapiehów zaczęli występować jako „rzeczpospolita litewska". Kanonik Białłozor został jej oficjalnym niejako przedstawicielem - „rezydentem" - przy królu Auguście II, a w roku 1702 wysłany został w tym samym charakterze do cara Piotra. Zanim przeminęła wiosna, zawarto w siole Preobrażeńskim pierwszy układ z Moskwą, po którym nastąpiły inne. Nie oglądając się oglądając się na Koronę, ledwie o niej wspomniawszy w tekście traktatu, Wielkie Księstwo Litewskie oddawało się pod faktyczny protektorat cara. Miało otrzymać posiłki zbrojne i dziesiątki tysięcy rubli zapomóg bezzwrotnych. Godziło się wpuścić na swe ziemie regularne wojsko rosyjskie, odstępowało mu Druję, jako główny punkt postoju i bazę operacyjną. Taki oto sens polityczny mieścił się w fakcie „zaprzedania dóbr białoruskich".
Trzytysięczna, w połowie przez Żydów zamieszkała Druja należała do Sapiehów. Dokumenty, które wystawiał jej magistrat, tytułowały zawsze dziedzica „Panem naszym Miłościwym". Teraz rozgościł się tu Hrehory Ogiński. Pod jego „komendę" - car Piotr umiał dbać o pozory, gdy było potrzeba - przeszły trzy pułki piechoty rosyjskiej. Od południowego wschodu kroczyło wkrótce na Litwę dwanaście tysięcy Kozaków mazepińskich.
Dokonany został fakt polityczny wagi niezwykłej. „Rzeczpospolita litewska", której językiem urzędowym była polszczyzna, bez ceremonii naruszyła postanowienia Unii Lubelskiej, można twierdzić, że unicestwiła ją doraźnie. Obalając zupełnie samodzielnie oddała się pod rękę carską. Przyjechał na Litwę osobny przedstawiciel Kremla, Paweł Nikiforowicz Potowcew, urzędnik niskiego stopnia zresztą. Tajny punkt jego instrukcji nakazywał przygotowywać trwałe złączenie Wielkiego Księstwa z Rosją. Miejscowych magnatów oczekiwałaby świetlana przyszłość: „Jeżeli zapragną, Carskie Wieliczestwo uczyni ich takimi, jak Sapiehowie [...] wolności ich i przywilejów nie tylko Jego Wieliczestwo nie umniejszy, lecz nieskończenie pomnoży" - przytacza Józef Feldman słowa owej instrukcji, w XIX wieku ogłoszonej drukiem przez historyków rosyjskich.
Potowcew miał zabierać się do urzeczywistnienia tego planu nie inaczej niż na osobny rozkaz carski. Na razie - to znaczy w czerwcu 1702 roku -
43
zwrócił się Piotr w specjalnym orędziu do gminu litewskiego - „burmistrzów, rajców, ławników, mieszczan i wszego pospólstwa". Zapraszał do przesiedlania w głąb państwa rosyjskiego, obiecywał rozmaite dobrodziejstwa.
Przed trzystu z górą laty wielcy książęta litewscy zdecydowali się na unię z Polską, biorąc pod uwagę niebezpieczeństwo ze strony zarówno Malborka, jak Moskwy. Sfederowane państwo odwróciło się stopniowo od Zachodu, we względzie politycznym zaniedbało najbardziej żywotne interesy polskie, by podtrzymywać coraz to groźniej trzeszczącą ścianę wschodnią. Przed półwieczem niespełna mieszkańcy uwolnionych od wojsk cara Aleksego miast litewskich witali Stefana Czarnieckiego okrzykami: „Zbawicielu nasz!" A teraz oto - na samym początku XVIII stulecia - oligarchia litewska otwierała swój kraj państwu, które było dziedzicznym wrogiem Litwy. Sapiehowie, dotychczas stojący na samych szczytach tej oligarchii, już wcześniej pośpieszyli pod skrzydła Karola XII, zajmującego się właśnie nieludzkim pustoszeniem ziem i miast Korony.
Nie ma przesady w twierdzeniu, że Polska do unii przez cały czas dopłacała, i to grubo.
Na tle trzystu lat wspólnych dziejów wypadki roku 1702 to absurd wyjątkowo wyrazisty i tragiczny, a wynikły z ludzkiej obłędnej żądzy władzy, znaczenia i panowania. Żadne konieczności gospodarcze nie dyktowały Pacom i Sapiehom tej polityki, jaką uprawiali, doprowadzając w końcu Litwę do ideału anarchii. Jedną tylko logiczność da się może wyśledzić. Polskie swobody stanowe przeszczepione zostały na grunt litewski poniekąd sztucznie, zarządzeniami monarchów, nie były w Wielkim Księstwie wynikiem ewolucji stosunków miejscowych. Mariaż zaawansowanego importu z prymitywnym podglebiem zrodził zjawiska monstrualne. Te same zasady, które na zachód od Bugu stworzyły demokrację szlachecką, na wschód od niego pomogły wyrosnąć niebywale groźnej oligarchii. Litera i treść programu nie grają roli decydującej. Najważniejsze są okoliczności, materia historyczna, w której ideologia ma się realizować.
Rozważania dziejopisarskie odsłaniają jeden absurd ówczesny, upstrzona kolorowymi chorągiewkami mapa sztabowa mogłaby plastycznie ukazać drugi, odmiennej natury, lecz także ogromnie ważny dla Rzeczypospolitej i całej Europy.
Szwedzi wkroczyli do Warszawy i do Krakowa, Rosjanie zajęli Birże i Druję, skąd z biegiem Dźwiny można dopłynąć do Rygi. Już po upadku Krakowa Małopolanie zawiązali broniącą praw Augusta konfederację w Sandomierzu. Sprzyjająca Mocnemu rada senatu zbierała się niedługo potem
44
w opuszczonej przez Szwedów Warszawie, w Toruniu i w Malborku. Nie było mowy o całkowitym podboju terytoriów Rzeczypospolitej. Karol XII operował na fantastycznie powyginanym, przerywanym, wygiętym na zachód i południe, a drążonym od wschodu froncie. Dalekie przedpole zasadniczych działań cara Piotra stało się teatrem wydarzeń ze wszech miar dla Rosji użytecznych. Za stopniowy wzrost jej potęgi Polska i Litwa płaciły własną, krwią i ciałem.
III
Narwa była dla Rosji ciosem strasznym. W pierwszej chwili Piotr gotów był zawrzeć ze swym zwycięzcą pokój, którego brutalne warunki dość łatwo sobie wyobrazić. Kazimierz Waliszewski wymienia za Ustriałowem prośby o pośrednictwo, skierowane przez cara do Anglii, Holandii oraz do Wiednia.
Daremna fatyga! Karol XII miał przecież stale przy boku dyplomatę przyjaznego, lecz na próżno nastręczającego się z pośrednictwem. Był nim Francuz, hr. de Guiscard, ten sam, co to skakał w słoną wodę pod Kopenhagą. Jego wyjaśnienie powodów niechęci Szweda do pokoju na którymkolwiek z frontów wydaje się nieprawdopodobne, ale jest prawdziwe: Karol „bał się, że mu zabraknie nieprzyjaciół".
„Tak tjażkij młat drabia stiekło kujot bułat" - powiedział Aleksander Puszkin o skutkach klęski pod Narwą. Wielkie nieszczęścia - niesława własnej dezercji, klęska, gwizdy Europy - na dobre obudziły w Piotrze geniusza. Dotychczasowe próby unowocześnienia cesarstwa, tworzenie regimentów ubranych i wymusztrowanych na cudzoziemski ład, własnoręczne prace po stoczniach i odlewniach dział - to wszystko okazać się miało zaledwie przygrywką. Dopiero po Narwie Piotr ruszył w tym samym kierunku całą potęgą umysłu i woli, zmuszając poddanych do wysiłku, który o wiele przerósł nie tyle ich nadzieje, co najgorsze obawy. Po stłumieniu ostatniego buntu strzelców car trzymał państwo w garści tak, jak od czasów Iwana Groźnego nie bywało.
Korpus, który oblegał twierdzę narewską, liczył co najmniej trzydzieści kilka tysięcy ludzi, rozporządzał mnogą artylerią. Olbrzymia większość żołnierzy i oficerów mało co umiała, działa pękały, kładąc pokotem obsługę. Nie wiadomo, kto był bardziej głodny w dniu batalii - Szwedzi, którzy przymaszerowali z daleka, czy Rosjanie, od paru miesięcy stojący obozem w pobliżu własnych granic i wielkich miast. Intendentura carska działała niżej wszelkiej krytyki.
45
Piotr nie popełnił błędu, ocenił wszystko bardzo trafnie już wtedy, gdy w przededniu batalii postanowił opuścić swoje wojsko, pozostawiając rozkazy niespójne, pisane na kolanie. Nic nie pomogłyby zresztą najmędrsze. Po klusce rozpoczęła się wielka robota nad przygotowaniem sprawnego narzędzia decydującej rozprawy. Olbrzymie, w staroświecczyźnie drzemiące państwo otrzymało zadanie przygotowania wszystkiego, co było potrzebne armii, postawionej na poziomie czasów nowych. Należało stworzyć przemysł, leżące niemal na powierzchni ziemi rudy Uralu podnieść, dowieźć, przekuć w oręż. Dzwonów cerkiewnych okazało się za mało, aczkolwiek Piotr nie oszczędzał ich wcale. Nie było w ogóle dla niego ceny zbyt wysokiej, kosztów przesadnych. Cierpienia ludzkie nie liczyły się wcale, dłonie monarchy nie różniły się wyglądem od dłoni kowala.
Jednego tylko car nie mógłby sam sobie zapewnić - czasu, potrzebnego na wspomnianą wyżej pracę. To mało postanowić i nawet obmyślić heroiczny wysiłek, trzeba z nim jeszcze zdążyć. Czas otrzymał Piotr w prezencie od Karola XII. Siedem bezcennych lat!
W trzynaście miesięcy po Narwie, 1 stycznia 1702 roku, Borys Szeremietiew pobił pod Eresteferem korpus generała Schlippenbacha. Wiele znaczący sygnał nie poskutkował, Karol poszedł do Wilna, na froncie inflanckim nastąpiła znowu długa cisza. Dopiero 17 lipca ci sami wyżsi wojskowi (Szeremietiew już w randze generał-feldmarszałka) starli się ze sobą znowu, ze skutkiem jeszcze pomyślniejszym dla Rosji. W dwa dni później Karol XII też odniósł znaczne zwycięstwo, lecz pod Kliszowem, który się znajduje w powiecie pińczowskim. Dziś jeszcze w pobliskim lesie zwanym Borek oglądać można trzy kopce, mogiły poległych w tej bitwie.
W październiku 1702 roku, niezwykle krwawym, dwanaście godzin trwającym szturmem wzięta została forteca Noteburg, dawny Orieszok książąt ruskich. Piotr nie wznowił jednak nazwy tradycyjnej. Zdobytą twierdzę, która leży tam, gdzie Newa wypływa z jeziora Ładoga, przechrzcił na Schliisselburg. W kilka miesięcy później, 16 maja 1703 roku, na położonej niżej wysepce rzecznej rozpoczął budowę fortalicji, która stała się zaczątkiem miasta Sankt Petersburg. Wielki Rosjanin w sposób nie zawsze najlepszy wielbił cudzoziemszczyznę.
Zwycięstwa, odnoszone przez Rosjan w Inflantach oraz w Ingrii, oprócz zysków terytorialnych, sławy, okazji do szkolenia żołnierza i temu podobnych korzyści,
46
przynosiły też pewien pożytek bardzo szczególnego rodzaju. Obszernie opowiada o nim Eugeniusz Tarle.
Piotr cenił artylerię. Zabawiając się „pociesznymi rotami" i walcząc później z Turkami pod Azowem sam obsługiwał baterie i kazał się tytułować nie carem, lecz „panem bombardirem". Po Narwie rozpoczął się w Rosji gwałtowny rozwój ludwisarstwa. W roku 1701 odlano dwieście siedemdziesiąt trzy działa, w następnym dalszych sto czterdzieści, później wysiłek nie słabł ani na chwilę. Noteburga broniło czterystu pięćdziesięciu żołnierzy szwedzkich i sto czterdzieści dwie armaty!
Trudno uwierzyć w prawdziwość tych nie podlegających zakwestionowaniu liczb. Szwedzi mieli więcej bodaj dział niż kanonierów. I w Noteburgu, i gdzie indziej wcale nie wszystkie puszki strzelały, gdyż znaczna ich część, być może większość nawet, stanowiła zapas bojowy. Kraj skandynawski obfitował w znakomite rudy, mógł więc sobie pozwolić na stworzenie gigantycznego arsenału, który teraz stopniowo, większymi lub mniejszymi partiami przechodził w ręce rosyjskie. Warto wybiec naprzód, ograniczając się zresztą do wzmianek o największych zdobyczach wojsk carskich podczas walk na przymorzu. Tak wiec upadek Dorpatu przyniósł im sto czterdzieści dwie lufy rozmaitych kalibrów, Narwy i Iwangorodu - przeszło pięćset pięćdziesiąt dział i czterdzieści moździerzy. W Mitawie wzięto dwieście dziewięćdziesiąt armat zwykłych i pięćdziesiąt osiem stromotorowych. Za każdym razem zdobywano też odpowiednio wielki zapas pocisków. Proch carstwo moskiewskie wytwarzało samo, i to w znakomitym gatunku.
Rosjanie i Szwedzi walczyli nad Bałtykiem z jednakowym męstwem, lecz ci ostatni nie mogli liczyć na żadną pomoc ze strony swego króla, który z głównymi siłami „ugrzązł w Polsce" - jak się wyraził sam Piotr - i uganiał po niej w pościgu za łatwymi sukcesami.
Car robił, co leżało w jego mocy, by podtrzymać opór rozpaczliwie słabnącej Rzeczypospolitej. Słał pieniądze, posiłki, słowa zachęty. Nie zawahał się też przed udziałem w sprawie bardzo przykrej dla mimowolnej sojuszniczki. W roku 1702 Kozacy Paleja i Samusia podnieśli na prawobrzeżu Dnieprowym nowe powstanie, zajęli Białą Cerkiew, wycięli w Berdyczowie bankietujące akurat wojsko. Rzeczy przybrały od razu postać doskonale znaną od czasów Chmielnickiego i jeszcze dawniejszych. Do Kozaków przyłączyły się masy chłopstwa. „Ci buntownicy wielkie w Rusi morderstwa czynili nad szlachtą: ręce, nogi ucinali, gwałty pannom i paniom zacnym, rabunki kościołom, dworom, miastom wystrajali." Oddziały Potockich i Lubomirskich po staremu wbijały przywódców na pale, rżnęły w pień załogi i ludność zdobywanych gródków,
47
lecz wykazywały także swoiste umiarkowanie wobec chwytanych chłopów: „ale ich nie wycinano, nie chcąc sobie wsiów pustoszyć, panowie, tylko ich kazano znakować: urzynano każdemu lewe ucho; poznakowano ich tak na siedemdziesiąt tysięcy".
Szlachta przypisywała nieszczęście machinacjom Augusta oraz cara Piotra. Drugie z tych oskarżeń było, zdaniem Józefa Feldmana, zupełnie słuszne. Pułkownik Samuś, który z czasem schronił się na lewy brzeg Dniepru, nie poniósł żadnej kary. Złożył też wówczas oświadczenie dość treściwe:
najpotężniejszemu panu i carowi moskiewskiemu, JWP hetmanowi Mazepie, całą duszą przysiągłem do śmierci nie opuszczać i służyć wiernie na służbie monarszeńskiej i regimentarskiej na wszystek naród prawowierny ukraiński [...] żeby od tego czasu Laszkowie z ojczyzn naszych ukraińskich ustępowali i więcej już na Ukrainie nie rozpościerali się.
Bolesne uderzenie jątrzyło Rzeczpospolitą i terroryzowało ją, lecz tym mocniej wiązało z Moskwą. Nie można było nawet marzyć o uspokojeniu rozruchu i odzyskaniu Białej Cerkwi bez pomocy rosyjskiej. W Birżach car wspomniał był senatorom o możliwości zwrócenia Kijowa, teraz zabezpieczał się przed podnoszeniem tego rodzaju żądań, umacniał się pośrednio na południowo-wschodnich kresach Korony.
To samo, lecz już wyłącznie na ukraiński rachunek, przezornie i po cichu czynił hetman Mazepa. W parę lat później usunął na bok współzawodnika. Oskarżył Paleja o spiski z Lubomirskimi, doprowadził do aresztowania go i zesłania wraz z rodziną na Sybir, do Tomska.
Gdy Palej z Samusiem i Iskrą wojowali nad Rosią, a chłopi już się „aż do Buga pobuntowali wszędy i gotowi byli iść do kupy, tylko przywódców czekali", na województwo ruskie, na Sanok i Lwów szedł od północy jeden z najsroższych generałów szwedzkich, Magnus Stenbock. Otrzymał on od swego króla rozkaz wyciśnięcia z tamtych stron, co się tylko da zasobów i uwolnienia jeńców szwedzkich strzeżonych przez wojska kwarciane. Zgromadzeni we Lwowie dostojnicy bez oporu przystali na te żądania, nie sięgnęli po oręż. Rzeczpospolita, szczególnie Korona, nadal marzyła o neutralności, rada senatu wysłała z Torunia do Karola propozycje pośrednictwa pokojowego. Sprzymierzeńcem Piotra był sam tylko August, jako elektor saski, ale on wciąż jeszcze rozmyślał o zawarciu ugody. „Lecz to wszystko nic nie ważyło u Szwedów, bo w co inszego bili, to jest: aby króla Augusta detronizować."
Stenbock łatwo wypełnił swe zadanie, zagroziwszy, że w razie sprzeciwu zniszczy województwo ruskie, paląc wszystko „od wsi do wsi". Metodę tę stosowali wówczas Szwedzi niemal stale, zwłaszcza tam, gdzie był obecny ich król.
48
Wyznaczali kontrybucję i natychmiast przystępowali do puszczania z dymem przedmieść czy przysiółków, co skutecznie zachęcało do posłuchu... Odpowiedzialności za to nie da się przerzucić na dalekich od anielstwa podkomendnych, bo Karol XII z rozbrajającą otwartością brał ją na siebie. Znane są jego rozkazy, przepisujące wspomniany sposób postępowania.
W Krakowie zabrano zaledwie osiem dział, bo pozostałe przezorni mieszane zakopali zawczasu. Zrabowano za to nawet odwieczne łańcuchy żelazne, poprzykuwane do kamienic narożnych, a służące do przegradzania ulic. W osiedlach, które nawiedziły regimenty szwedzkie, nie zostawiono mieszkańcom nic, ani kęsa chleba czy garści ziarna. Wojna była dzika, bezmyślna, bezplanowa. W powiatach sądeckim i bieckim najeźdźcy nie pokazali się wcale i ludzie mogli tam żyć. Inne powiaty Małopolski głodowały.
Gwałty szwedzkie, uparte żądanie detronizacji, przykład „rzeczypospolitej litewskiej", już na dobre związanej przymierzem z Rosją, robiły swoje, szala zaczynała się przechylać, król zaś wahać. Latem 1703 sejm lubelski uchwalił mobilizację niemal pięćdziesięciotysięcznej armii i upoważnił Mocnego do zawierania aliansów. Niewątpliwa większość szlachty opowiadała się mimo wszystko za legalnym monarchą, najwięcej wrogów Sasa liczyła Wielkopolska. Tam też - w Środzie - powstał pierwszy związek przeciw niemu, przeniesiony niedługo potem do ponownie zdobytej przez Szwedów Warszawy, gdzie w lutym 1704 roku ogłoszono akt „konfederacji generalnej" i detronizacji Augusta II. Rozmaitych dostojników nie brakowało w stolicy, lecz rozstrzygał o wszystkim komendant garnizonu, pułkownik Arwid Horn.
Odpowiedź nastąpiła rychło. 28 lutego podjazd kawalerzystów saskich, poczynając sobie swobodnie na obcym, cesarskim terytorium, zatrzymał i uwięził Jakuba oraz Konstantego Sobieskich, którzy powędrowali na trzy lata pod klucz do twierdzy Koenigstein. Stało się to koło Czerwonej Karczmy, pomiędzy Wrocławiem a Oławą, która należała wtedy do starszego z królewiczów. Dwaj najpoważniejsi kandydaci do korony polskiej zostali więc unieszkodliwieni. Karol XII upatrzył sobie teraz mianowańca w osobie dwudziestosiedmioletniego wojewody poznańskiego, Stanisława Leszczyńskiego.
Dwaj młodzi ludzie zawarli znajomość w zajętym przez Szwedów Lidzbarku Warmińskim. Już grubo wcześniej biskupi uznali dostojne mury średniowieczne za mieszkanie przestarzałe i wznieśli nową rezydencję przed frontonem zamczyska, które nie przestało być jednak wielkim archiwum i muzeum sztuki. Sporo czasu zajęło zdobywcom wywiezienie tego wszystkiego transportem konnym. Zrabowane w całym kraju dostatki i skarby gromadzili Szwedzi w Poznaniu, skąd można je było spławiać Wartą do Kostrzyna i dalej Odrą aż do Szczecina.
49
Nakazano w tym celu zburzyć wszystkie młyny, jazy, groble i temu podobne przeszkody na Warcie. W ten sposób najeźdźca wkraczał niejako w ślady sejmów Rzeczypospolitej, które przed „potopem" i wielką ruiną pilnie dbały o spławność rzek krajowych.
Leszczyński i Karol przylgnęli do siebie, jakby dla dowodu, że i w historii obowiązuje prawo fizyki o przyciąganiu się różnoimiennych ładunków elektrycznych. Wykształcony, dobrze wychowany, aż nazbyt giętki pan wojewoda spodobał się osobiście kanibalowi, który z nikim nie umiał dojść do ładu, uznawał tylko przemoc, obrażał lub nawet znieważał każdego rozmówcę, kochał mordowanie.
Mówimy „magnateria" ani się nawet zastanawiając nad złożonością tego klanu. Leszczyńscy zaliczali się do bardzo wielkich panów w Polsce. Przyzwyczaili się z dawna dbać o swe własne splendory i dochody, przekupywać szlachtę umieli, jak mało kto, hodowali tradycję podejrzanie bliskich stosunków z Brandenburgią, lecz dziedzicznie nawykli również do tolerancji i szerszych, nieprowincjonalnych horyzontów. Kultura była dla nich nie tylko ornamentem na tarczy herbowej. Kształcony na zagranicznych wojażach Stanisław nie był aż takim Ateńczykiem, za jakiego go podawali pochlebcy, ale na pewno nie napisałby o Kaplicy Sykstyńskiej: „malowana od sławnego malarza Archanioła Gabryiela" ani o pałacu Belvedere: „jakoż dobrze nazwane, bo naprzód z niego w samych Freskatach kury liczyć może". To był sposób wyrażania się właściwy panu staroście mińskiemu Zawiszy i jego jakże licznym kompanom, obcy panom Leszczyńskim. Józef Gierowski ustalił jako pewnik naukowy, że w tych czasach analfabetyzm wśród szlachty i możnych zastraszająco wzrastał, krzywa statystyczna szła w dół.
Obydwaj bohaterowie przysłowia „od Sasa do Łasa" sami dawali ogółowi piękny przykład. Stanisław Leszczyński po raz pierwszy wystąpił na szerszej widowni podczas uczty koronacyjnej Augusta II, jako świeżo mianowany podczaszy k 'tonny. Wkrótce potem został wojewodą poznańskim, oczywiście z r cmuiacji Sasa. Stał jednak blisko pewnych koncepcji, które nie mogły pozostać bez wpływu na jego późniejszą woltę, jemu samemu zaś posłużyć za teoretyczne usprawiedliwienie się. Ojciec Stanisława, zmarły w roku 1703 podskarbi koronny Rafał, natychmiast po pokoju karłowickim obmyślił był plan antyrosyjskiej koalicji, złożonej z Turcji, Rzeczypospolitej i Szwecji. Usiłował nawet działać w tym kierunku, jako ambasador w Stambule, ale ze skutkiem już nam wiadomym.
12 lipca 1704 roku pułkownik Arwid Horn złożył doniosłe oświadczenie dziejotwórcze. Powiedział, że nie pójdzie spać, dopóki nowy król polski nie zostanie obrany.
50
Gardła ośmiuset szlachciców zapewniły wojownikowi zasłużony odpoczynek nocny, okrzyknęły Stanisława Leszczyńskiego. Nominacji biskup poznański Mikołaj Święcicki, bo prymas Radziejowski zamknął się w swym pałacu i stanowczo uchylił od kompromitacji. Pomimo że na polu elekcyjnym więcej widniało dragonów i piechurów szwedzkich niż zwolenników Stanisława, opozycja była zażarta. Zwłaszcza szlachta podlaska protestowała twardo. Już od maja istniała przy osobie Augusta nowa konfederacja sandomierska, którą Władysław Konopczyński bez zastrzeżeń nazwał naprawdę generalną. Moralny i umysłowy poziom szlachty owych czasów stawiał się okropnie, do tego jednak jeszcze nie doszło, by ogół potulnie uznał dyktat szwedzkiego pułkownika. Większość nie tylko herbowych, lecz Obu Narodów stanęła po stronie ukoronowanego na Wawelu, więc legalnie panującego Sasa.
Pojawienie się antykróla popchnęło do decyzji, która aż dotychczas szła w odwłokę, lecz w ostatecznym obrachunku była chyba nieunikniona. Skoro Litwini, działając na własną rękę, już przed dwoma laty zawarli układ z Piotrem, to prędzej czy później musiała zrobić to samo i Korona... chociażby nawet z płaczem. Groziło przecież trwałe naruszenie związku państwowego. Fakty dokonane w Wielkim Księstwie zaczęły grać rolę przemożną już w jagiellońskich czasach. Znana, niedokończona niestety powieść Aleksego Tołstoja Piotr I urywa się na scenie zdobycia Narwy, której z niebywałym fanatyzmem bronił stary pułkownik Rudolf Horn. Oddał szpadę 13 sierpnia 1704. W siedemnaście dni później - 30 sierpnia - poseł królewski Tomasz Działyński, obecny zresztą od lipca w obozie rosyjskim, podpisał w imieniu Rzeczypospolitej traktat sojuszniczy z carem, który uzyskał prawo wprowadzania i na litewskie, i na polskie terytorium swoich wojsk („cudzoziemskim sposobem ubranych"). Ten punkt układu, mającego w teorii obowiązywać tylko do końca wojny, okazał się najważniejszy i wpłynął trwale na dalszy bieg historii. Cudu w tym nie było, rozstrzygnęła rzecz namacalna: dysproporcja sił.
„Rzeczpospolita litewska" zawarła pakt z carem w roku 1702, w Preobrażeńskim, potwierdziła umowę w roku następnym, w Schlusselburgu. Rzeczpospolita Obojga Narodów podpisała cyrograf w Narwie w roku 1704. Należało powtórzyć, wybić jak najmocniej te daty, wyznaczające w dziejach fakt niezmiernie ważny. Od tej pory wschodnia granica Rzeczypospolitej przestała stanowić zaporę dla międzynarodowej polityki rosyjskiej. Władza carska szła w ślad za carskim wojskiem.
51
IV
Nazajutrz po awansie antykról Stanisław został uhonorowany przez swego protektora. Obaj panowie zsiedli z koni, kłaniali się sobie pięknie, po czym konferowali w jakimś domu przydrożnym. Działo się to na połowie drogi pomiędzy Warszawą a Błoniem, gdzie kwaterował Szwed. Karol XII wzgardził oczywiście stołecznymi apartamentami, wolał kurną chałupę wiejską. Wkrótce potem Leszczyński bezradnie przyglądał się w Warszawie ponuremu konwojowi. Szwedzi sprowadzili zza Wisły kilkudziesięciu skutych szlachciców, obwinionych o stawianie oporu patrolom rekwizycyjnym. Nic nie pomogły prośby antykróla oraz jego małżonki Katarzyny z Opalińskich, poprowadzono więźniów do głównego obozu szwedzkiego, na ukaranie.
Zaczęła się teraz dziwna gra wojenna, którą ówczesny pamiętnikarz nazwał „mijanym tańcem obu królów". Karol XII ruszył z Błonia w kierunku na Sandomierz, pragnąc naścignąć i pobić Sasa. Chybił celu, nie zatrzymał się w rozpędzie i 6 września wziął Lwów, osobiście poprowadziwszy szturm na wały miejskie. O dwa dni wcześniej August zdobył Warszawę, z której Leszczyński zdążył umknąć. Pułkownik Arwid Horn oraz inni Skandynawowie potraktowani zostali po rycersku, biskup Mikołaj Święcicki poszedł do więzienia. Ojciec duchowny okazał się bitnym żołnierzem. Sam rychtował działa w zamki i strzelał z nich. Wzięto go jeszcze gorącego - z rękami uczernionymi dymem po łokcie, z osmalonymi brwiami i koafiurą.
Jesienią nie udało się Sasom oblężenie Poznania, spalone zostało Leszno, spustoszone majętności antykróla oraz jego stronników. Na wieść o zbliżaniu się Karola August uszedł ze stolicy do Krakowa, ale przedtem wydał swemu żołnierstwu na łup posiadłości prymasa.
Skoro bowiem przybył do Warszawy - skarżył się Radziejowski papieżowi - kazał zrabowali zniszczyć moje pałace, jeden arcybiskupi, drugi należący do mnie prywatnie. Na jego rożka złupiono i pogwałcono kościoły i klasztory zakonników i zakonnic, zabrano z nich wszelkie depozyta; przez dwa tygodnie otwierano groby, przebijano mury kościołów, szukając skarbów spustoszono i zniszczono moje pałace aż do niepoznania. Następnie kazał zniszczyć me wsie i miasta, nie oszczędzając mych przyjaciół i powinnych.
Na takim to tle odbywał się pozbawiony politycznego i strategicznego sensu „mijany taniec obu królów" po ziemiach Rzeczypospolitej. Konsekwentnie przez cały ten czas działała tylko Rosja. Pierwsze jej posiłki, przyprowadzone przez księcia Golicyna, powitał król August w Sieniawie już 6 sierpnia 1701 roku.
Był to wszystko - zapisano ówcześnie - żołnierz dzielny i silny, umundurowany zewnętrznie bardzo dobrze, przybrany w barwy szare z niebieskimi wyłogami, białe i czerwone [...] zaopatrzony aż do ostatniego człowieka w należytą, dobrą broń...
Zbliżała się czwarta rocznica pogromu narewskiego, ogromne carstwo już dążyło uruchomić i wyprawić w pole część swych nieprzebranych ludzkich oraz materialnych zasobów. A jednak nie mogło jeszcze na dobre ruszyć ku zachodowi, Szwedzi w Inflantach bili się wciąż zażarcie, generał Loevenhaupt zdołał pokonać pod Murmizą Szeremietiewa. Dopiero 4 września 1705 roku ostatecznie padła Mitawa. Przymorski teatr wojenny zeszedł od tej pory na plan drugi.
Sam Piotr Wielki wyjaśnił powody niepojętego zaślepienia Szwedów, którzy po prostu odwrócili się plecami od spraw najważniejszych. „Przed ich oczami stała góra pychy" - napisał do jednego z podwładnych.
Nienawiść, lekceważenie i pogarda - wyłącznie te trzy tony składały się na sentyment Karola XII względem Rosji. Król kiwał palcem w bucie na raporty ocarskich zwycięstwach, pracach, budowie miast i twierdz. Będziemy mieli co zabierać - pocieszał strapionych doradców - on tych grodów do siebie przecież nie przeniesie... Piotr umundurował swych żołnierzy na niemiecki ład, trudno było zatem posegregować jeńców, wziętych przez Szwedów w pewnej bitwie. Król rozkazał więc Sasom wypchnąć spomiędzy siebie Rosjan. Zdradzonych przez towarzyszy broni pomordowano na miejscu.
4 października 1705 roku arcybiskup lwowski Stanisław Zieliński dopełnił w Warszawie na małżonkach Leszczyńskich ceremonii, nazwanej koronacją. Wcale to nie podniosło powagi antykróla, nadal płaszczącego się przed szwedzkim protektorem, w dodatku mdłe uroczystości stołeczne całkiem wkrótce zagłuszyła pompa, jaką otoczono spotkanie Augusta z Piotrem w Tykocinie. Doszło do niego u schyłku tegoż miesiąca. Dwaj monarchowie przybyli jednak na Podlasie w sposób bardzo różny. Piotr wkroczył tryumfalne, uwieńczony świeżą sławą zdobywcy Mitawy, August przekradł się potajemnie przez Gdańsk i Królewiec. W listopadzie zaczęła się tak zwana rada grodzieńska, która doprowadziła do potwierdzenia traktatu narewskiego na warunkach jeszcze mocniej podporządkowujących Rzeczpospolitą Rosji.
Mieszkańców Grodna oraz licznie zgromadzonych dostojników zadziwiało postępowanie cara. Piotr zjawił się w farze w dniu św. Stanisława Kostki, wysłuchał nabożeństwa, przykląkł podczas Podniesienia. Grzecznie traktował jezuitów, którzy urządzili na jego cześć festyn połączony z przedstawieniem. Ku pełnemu zaskoczeniu, a może i zgrozie ojców, dostojny gość sam objął nagle obowiązki reżysera i stanowczo zażądał, by na scenie pojawiły się diabły.
52
Już wcześniej, bo w czerwcu, Piotr po raz pierwszy osobiście wkroczył z wojskiem do Rzeczypospolitej. Nie był wtedy tak łaskawy, jak w Grodnie. Rozwścieczony i pijany pewnie, własnoręcznie zabił w Połocku rapierem przeora unickich bazylianów, czterech innych zakonników kazał okrutnie stracić, ciała ich powrzucać do Dźwiny, cerkiew zamknąć. Potem, nieprzystępny i groźny, siał w Wilnie postrach, okazywał łaskę tylko prawosławnym, ostentacyjnie odwiedzał wyłącznie ich świątynie. Wycofał się z Litwy na wieść o wygranej Loevenhaupta pod Murmizą, powrócił umitygowany. Nic nie kosztujące uprzejmości grodzieńskie miały zatrzeć fatalne wspomnienie Połocka.
August II wysilił się wtedy w Grodnie na gest majestatyczny, który wśród innych okoliczności przyniósłby na pewno pożytek, pozwalając monarsze wyzyskiwać pychę i snobizm najmożniejszych poddanych. Ustanowił Order Orła Białego. Początkowo był to czerwono emaliowany medal na błękitnej wstędze. Znacznie piękniejsza forma ośmiorożnego krzyża pojawiła się trochę później. Napis Pro fide, lege et rege od początku zdradzał monarchistyczne cele pomysłu. Oprócz dostojników polskich i litewskich w pierwszej kolejce otrzymali ów splendor: faworyt carski Aleksander Mieńszykow, hetman Iwan Mazepa i feldmarszałek rosyjski Jerzy de Ogilvy. Obaj hetmani litewscy, Wiśniowiecki i Ogiński, zażarcie współzawodniczyli o łaski Piotra, podstawiali sobie nawzajem nogi nader przemyślnie a bezwzględnie. Istnienie orderu nie mogło temu zapobiec, że car rozstrzygnął, czy hetman polny powinien słuchać wielkiego, czy też należy mu się godność bezpośredniego wasala Rosji. Inny wielmoża litewski, Ludwik Pociej, rozpoczął wówczas z upoważnienia królewskiego produkcję pieniędzy tak lichych, że od umieszczonych na monetach inicjałów podskarbiego zaczęto je nazywać ,,L[udzki] P[łacz]".
W styczniu 1706 roku Karol XII obległ Grodno, w którym nie było już jednak żadnego ze sprzymierzonych pomazańców. Bronił miasta feldmarszałek de Ogilvy. Szwed nadciągnął forsownymi marszami, wśród trzaskających mrozów nie uznawał innej kwatery niż szałas. Wojna zdawała się zdecydowanie przenosić na wschód. Ogilvy, któremu nikt nie odważył się przyjść z odsieczą, straciwszy połowę wojska zdołał przerzucić most i ujść na brzeg lewy, topiąc w Niemnie wszystkie tabory i całą artylerię. Śladem Rosjan pognał w kierunku na Brześć Karol XII. W maju zdobył i spalił zamek nieświeski, zniszczył resztki miasta, zabawiał się innymi tego rodzaju operacjami. Nadal mniemał, że może swobodnie szafować czasem.
54
W 1706 roku zrobił nareszcie to, co człowiek nieco bardziej przytomny uczyniłby już dawno i co Leszczyński jął zalecać natychmiast po swej „koronacji". Bez ceremonii gwałcąc neutralność cesarskiego Śląska 1 września Szwedzi wtargnęli do Saksonii. Ta kampania miała przebieg błyskawiczny. 24 września pełnomocnicy Karola i Leszczyńskiego zawarli z dyplomatami saskimi traktat altransztadzki. Warunki były tak niezwykłe, że Europa zaniemówiła z wrażenia. August Mocny wyrzekał się korony polskiej na rzecz Stanisława, solennie obiecywał nigdy się o nią nie ubiegać, kasował wszystkie postanowienia wydane od czasu wkroczenia Szwedów do Rzeczypospolitej. Brał na siebie obowiązek popierania w Saksonii i Rzeszy protestantyzmu. Uwalniał ponadto więźniów i wydawał w ręce szwedzkie Patkula, piastującego wtedy godność pełnomocnego ministra cara Piotra.
Trzeba koniecznie wspomnieć, że już w sierpniu - na pierwszą wieść o szwedzkich zakusach na Saksonię - przebywający wówczas w Nowogródku August II natychmiast wyznaczył pełnomocników i wysłał ich w drogę. To oni właśnie podpisali dokument altransztadzki, a przecież Karol mógł pójść na Drezno o dwa, nawet o trzy lata wcześniej. Poszedł w inną stronę - na Lwów. Opis tej wojny nastręcza duże trudności literackie, a to ze względu na jej bezsensowność.
10 października 1707 roku Jan Reinhold Patkul został stracony na łące obok miasteczka Kazimierz w Wielkopolsce. Skazano go na torturę koła. Polegała ona na tym, że najpierw kruszyło się człowiekowi kości, potem zaś pogruchotane, lecz żywe wciąż ciało umieszczało na kole, poziomo osadzonym na słupie, lub wplatało w jego szprychy. Patkul zniósł podobno dziewiętnaście druzgoczących uderzeń i zdołał jeszcze dowlec się do pniaka, przeznaczonego dla innego delikwenta, charcząc: Kopf ab! Komenderujący na placu pułkownik Valden dał katowi znak przyzwalający. Miał później z tego powodu sporo przykrości. Wszystkie szczegóły egzekucji Patkula obmyślił zawczasu Karol XII osobiście.
Wolno poważnie wątpić, czy wieść o sposobie stracenia Inflantczyka wzbudza w zachodnioeuropejskich dworach żal o to, co się stało poprzednio. Sukces Szweda w Saksonii był tak wielki, że zdawały się wracać czasy Gustawa Adolfa. Ciężka wojna o sukcesję hiszpańską trwała, obydwie strony pośpieszyły więc na wyprzódki zabiegać o łaskę tryumfatora. Cesarz, Francja, Anglia, Prusy, Hannower, Turcja słały posłów i... uznawały Stanisława Leszczyńskiego królem polskim. W Rzeczypospolitej zaczęli się do niego roztropnie przygarniać nawet tacy koryfeusze obozu sasko-rosyjskiego, jak Michał Wiśniowiecki.
55
Nastała chwila osobliwa. Karol ani myślał mieszać się w sprawy Zachodu, najdostojniejszych jego przedstawicieli traktował z niezmiennym grubiaństwem. Ale mając przed sobą generalną rozprawę ze Wschodem mógł naprawdę uspokoić Rzeczpospolitą, zyskać w niej bazę strategiczną. Niczego w tym kierunku nie zrobił. Zapowiadał, że zaprowadzi porządek, gdy powróci ze zwycięskiej wyprawy na Piotra.
Można było utwierdzić Leszczyńskiego na tronie zwołując sejm „pacyfikacyjny". Istniała inna jeszcze droga. Stanisław sam oświadczył był swego czasu, że przyjmuje wybór niejako w zastępstwie i zrezygnuje z korony, skoro tylko królewicze Sobiescy opuszczą więzienie saskie. Teraz jednak nie kwapił się do spełnienia obietnicy, zanadto rozsmakował w wysokim stanowisku. Wprawdzie musiał nadskakiwać Szwedom, żebrać nawet o grosz na utrzymanie, ale nie on pierwszy i nie ostatni za cenę poniżeń kupował sobie splendory, pozór władzy. Skupieni wokół Stanisława magnaci z obu dotychczasowych koterii nadal w najlepsze zawodzili tradycyjne tany, walczyli o stanowiska i wpływy. Sytuacja skomplikowała się nawet bardzo, bo przybyło kandydatów na awanse. Eks-stronnicy Augustowi nie przywdziewali włosiennic, wyciągali ręce po buławy i pieczęcie. Karol XII uważał za konieczne popierać Sapiehów, którzy od początku wzięli jego stronę, co naturalną koleją rzeczy zrażało świeżo nawróconych na orientację skandynawską.
Sponiewierany, przez swoich i obcych obdarty kraj na gwałt potrzebował spokoju. Ostatnio także i Korona zapoznała się dokładnie z nowymi sprzymierzeńcami, którzy zdążyli zajść wcale daleko. W miesiąc po podpisaniu traktatu altransztadzkiego - nic jeszcze o nim nie wiedząc - Rosjanie, Sasi i Polacy wygrali bitwę pod Kaliszem. W roku następnym żołnierze carscy ujęli gdzieś w lesie pod Toruniem arcybiskupa Stanisława Zielińskiego i zabrali go ze sobą. Hierarcha, który ukoronował Leszczyńskiego, nie wrócił już do kraju, zmarł w Moskwie jako więzień.
Doświadczenie pouczyło zarówno szlachtę, jak lud, że wojownik carski wcale nie jest milszy od saskiego, szwedzkiego czy swojego. Stwierdzono tylko, że stanowczo najgorsi są pozostający na służbie Piotra oficerowie Niemcy. Rdzenni Rosjanie wykazywali nieco więcej „dyskrecji". Zgrozę wzbudzały za to wyczyny nieregularnej kawalerii,
ludzi praw boskich i ludzkich nie znających [...] ci w aparaty [kościelne] się obłóczyli, z kielichów pili, okrutne morderstwa czynili, księży, szlachtę, ludzi gminnych piekli, zabijali, białogłowom publicznie w obliczu wojska gwałty czynili, skąd umierać musiały [...] Przyszli z dalekich stron ci Kałmucy, bo oni siedzą w Azyi z tamtej strony Wołgi rzeki, niedaleko brzegów Kaspijskiego Morza. Strój ich taki jako i inszych Tatarów, tylko że głów nie golą, lecz warkocze długie jako kobiety noszą; broń mają, szable, łuki, dzidy z płaskimi jak rydliki żeleźcami, nie z kończystymi, także i u strzał mają żeleźca na cztery palce szerokie. Szła ta nawałność kałmucka, nazad mimo Warszawę na Lublin, prowadząc z sobą wielbłądów wiele; znaczny był ich szlak, bo tam ani szyba cała w oknie nie została, ani najmniejszy gwóźdź w ścianie.
56
Politycznie osieroceni stronnicy „Sasa", którzy nie poszli do „Lasa", znaleźli sobie ojca duchowego w osobie Piotra i utworzyli pierwsze w naszych dziejach stronnictwo rosyjskie. Car uznał, że w Rzeczypospolitej nastało bezkrólewie, czekano więc właściwie, kogo on wyznaczy na monarchę, sabotując, co prawda, projekt nowej elekcji, ile się tylko dało. Pertraktowano z samodzierżcą w Żółkwi, we Lwowie i w Lublinie, wypraszano rozmaite ulgi i dotacje, aż w końcu wszystkie poważniejsze osobistości stronnictwa znalazły się na żołdzie rosyjskim. Józef Feldman powiada, że ludzie ci w ogóle nie mieli programu, uchwycili się poły carskiej, aby pozostać na powierzchni, przy znaczeniu i dochodach. Wielkie dostojeństwa Rzeczypospolitej skupiały się w cieniu Piotra! Nowy po śmierci Radziejowskiego prymas - Stanisław Szembek, brat jego, podskarbi koronny Jan, dwaj hetmani polscy - Sieniawski i Rzewuski - oraz jeden litewski, mianowicie Ogiński (hetman wielki, Wiśniowiecki, próbował właśnie zrobić karierę przy Szwedzie).
W gruncie rzeczy mężowie owi gotowi byli uznać Leszczyńskiego, lecz wszyscy razem, jako grupa, za cenę zachowania stanowisk. To było niemożliwe, bo obóz „stanisławowczyków" ani chciał słuchać o wyrzeczeniach. Piotr I także jak najchętniej pogodziłby się z Karolem i machnął ręką na całą Rzeczpospolitą. Ale tym razem stał na przeszkodzie szkopuł bardzo poważny. Car nawet nie myślał o oddaniu Inflant, Ingrii, Sankt-Petersburga.
Nie zabrakło czasu na komeraże, układy i knowania. Po kapitulacji Augusta Karol obdarzył się dłuższym odpoczynkiem, przez dwanaście miesięcy nic nie robił. Dopiero we wrześniu 1707 roku zwinął obóz w Saksonii i poszedł na wschód (w opisany już sposób kończąc po drodze sprawę Patkula). Piotr zaniechał planów obrony Wisły, ruszył w kierunku własnych pieleszy pilnie dbając o to, by przeciwnik nie miał się czym pożywić w zajmowanych ziemiach ani gdzie głowy przed deszczem schronić.
Wienczannyj sławoj biezpoleznoj,
Otważnyj Kart skolził nad biezdnoj.
On szoł na driewniuju Moskwu...
Na samym początku tej długiej drogi mógł się rzeczywiście pośliznąć w sposób ostateczny, a wyłącznie z własnej winy.
57
W Puszczy Kurpiowskiej znowu popisał się jednym z tych nieprzytomnych wyczynów, które od początku skłaniały historyków do wzruszania ramionami. Wszyscy nasi Kozietulscy to flegmatyczni, chwalebnie oględni ludzie przy tym wikingu.
Kurpie stawiali wówczas opór zbrojny każdemu, kto tylko właził w ich lasy. Studium Wiesława Majewskiego (opublikowane w „Kwartalniku Historycznym" w roku 1959) opowiada, jak sobie mężnie strzelali i do Szwedów okrutnego pułkownika Claesa Bonde, i do Rosjan kniazia Mieńszykowa. Karol XII obrał szlak właśnie przez puszczę, na Myszyniec. Doznał paru przygód, zanim go spalił. W nocy 21 czy też 22 stycznia strzelcy kurpiowscy wtargnęli do Brodowych Łąk, gdzie nocował. Na dalszy przebieg wojny nie wpłynęli, bo udało im się zabić tylko konia królewskiego i pewną ilość gemajnów. 23 stycznia kolumna szwedzka natknęła się na rzecz w wojnie partyzanckiej niezwykłą, na umocnioną pozycję Kurpiów pod Kopańskim Mostem. Marsz został wstrzymany, stu spieszonych dragonów poszło nocą w obchód. Dowództwo drobnego oddziałku, idącego po ciemku w nieznane, obsadzone przez świetnych strzelców, bagna i knieje, objął sam wódz naczelny, król.
Schwytanych Kurpiów tracono. Niekiedy zmuszano ich, by wieszali jedni drugich.
Na wiadomość o pojawieniu się podjazdów szwedzkich Piotr I i Mieńszykow 6 lutego 1708 roku opuścili Grodno, pozostawiając w nim załogę. W nocy Karol osobiście poprowadził na most szarżę kawaleryjską i zdobył miasto. Zaraz potem nagły wypad rosyjski omal nie wziął go do niewoli. W tym samym jeszcze miesiącu pociągnął król do Smorgoń, skąd w marcu przeniósł się do Radoszkowic i rozbił w nich namioty aż do czerwca. Dzieje wielkiej wojny północnej weszły teraz w fazę całkiem nową, do dziś pod wielu względami tajemniczą. W Smorgoniach i Radoszkowicach Karol XII i Stanisław Leszczyński w największej skrytości pertraktowali z wysłannikami hetmana Mazepy.
Cerkiew państwowa wyklęła tego człowieka (Puszkin: „Zabyt Maziepa z dawnich por; lisz w orżestwujuszczej swjatynie raz w god anafiemoj do nynie grozja, griemit o niom sobór"). Ze strony historyków rosyjskich często pada słowo „zdrajca", polscy lubią mówić „awanturnik". Kto chce spokojnie potraktować nabolałą sprawę, ten winien zacząć od prawdy podstawowej. W danym wypadku polegać to musi na przypomnieniu tezy, głoszonej w tomach poprzednich: Ukraina nie po to istnieje na świecie, by podlegać Polsce czy Rosji.
58
V
Iwan (Joann, Joannes) Mazepa Kołodyński był rodowitym Ukraińcem, szlachcicem herbu Kurcz, co zdawałoby się wskazywać na pokrewieństwo z kniaziami Kurcewiczami. Przyszedł na świat w Mazepińcach w powiecie bołocerkiewskim, wyznawał prawosławie. Genealogia - słowem - bez zarzutu. Nie da się go żadną miarą przemianować na Lacha. Za młodu naprawdę Joznał przygody, którą tak rozsławił Juliusz Słowacki. Heroiną romansu była jednak nie wojewodzina żadna, lecz pani Falbowska, ziemianka z Wołynia. Skrzywdzony małżonek pojmał uwodziciela, obnażonego kazał przywiązać do grzbietu końskiego twarzą do ogona, po czym biciem i wystrzałami zbiesiwszy rumaka pognał go na wertepy zarosłe ciernistymi krzakami. Zabierając się z kolei do karcenia niewiernej pan Falbowski umocował sobie u kolan rajtarskie ostrogi. O oburzeniu opinii publicznej nic nie słychać.
Aż do późnego wieku cieszył się Mazepa zazdrości godnym powodzeniem u Kobiet. Puszkin wcale nie zmyślił postaci jego młodziutkiej kochanki, córki Wasyla Koczubeja. Zmienił tylko jej imię, z Motrii zrobił Marię. Oskarżając hetmana przed carem o zbrodnie polityczne, posłał również Koczubej do Moskwy niezbity dowód niemoralności — korespondencję miłosną siedemdziesięcioletniego adonisa. Układy w Smorgomach i Radoszkowicach stanowiły finał od dawna uprawianych konszachtów, w których pośredniczyła dama wielkiej krwi i urody, czterdziestoletnia przeszło wdowa, księżna Anna z Chodorowskich Dolska, primo voto Wiśniowiecka, matka obydwu wspomnianych już książąt, Janusza i Michała Serwacego - ciotka antykróla Stanisława, od roku 1705 znajoma i powierniczka Mazepy. Polityka polityką... Opowiadano w Polsce i na Ukrainie, że owdowiały hetman chce pójść przed ołtarz z „boginiom raczej niż ludziom podobną" księżną.
Powodzenie u kobiet... Znacznie większym dziwem było, że Mazepa umiał politycznie zauraczać mężczyzn. I to jakich! Piotr Wielki, Aleksander Mieńszykow, książę Teodor Juriewicz Romodanowski - straszliwy okrutnik i tyran, przed którym truchlało carstwo (ubrany zawsze po staromoskiewsku, po tatarsku lub po polsku) - wszyscy oni ufali panu Iwanowi bez zastrzeżeń, nie przeczuli i nie wywęszyli niczego. Tajne doniesienia na Mazepę odrzucano, oskarżycieli systematycznie wydawano na ukaranie jemu właśnie. Taki skutek przyniósł przecież i ostatni, wsławiony przez Puszkina „donos na gietmana, złodieja, cariu Pietru od Koczubieja". Paź królewski, później podczaszy czernihowski, przez długi czas wiernie służył Janowi Kazimierzowi, posłował do hetmanów kozackich.
59
Zerwał w końcu z Warszawą, stanął przy Piotrze Doroszeńce, z jego ramienia jeździł do Turcji. Wpadł wtedy w ręce chadzających własnymi szlakami Zaporożców i omal źle nie skończył. W darze dla chana Tatarów wiózł bowiem kilku niewolników, Ukraińców. Wydany zwierzchnikowi lewobrzeża Dnieprowego, Samojłowiczowi, w dwa dni skaptował go sobie, potem dokazał identycznej sztuki w Moskwie i ocalił głowę. Hetmanem został w roku 1687, kiedy odpowiedzialność za niepowodzenie krymskiej wyprawy Wasyla Golicyna zwalono na tegoż Iwana Samojłowicza. Mazepa odwdzięczył się faworytowi carówny za awans. Golicyn zarobił dziesięć tysięcy rubli.
Stolicą kozackich hetmanów lewobrzeża był wtedy Baturyn, położony nad rzeką Sejm.
Cerkiew rosyjska wyklinała Mazepę aż do roku 1917. W soborze prawosławnym przy Grobie Pańskim w Jerozolimie modlą się za niego pewnie po dziś dzień. Świątynia owa przechowuje iście królewski jego dar, świetną płaskorzeźbę srebrną, na której widnieją napisy: cerkiewno-słowiański i łaciński. Hetman wcale nie odgradzał swej ojczyzny od wpływów kulturalnych Zachodu. Sam nimi nasiąkł, podobno aż w Holandii, zresztą w jego rodzinie musiały one należeć do tradycji. W. Bidnow, autor studium o Marii Magdalenie Mazepinie, opublikował facsimile jej podpisu. Okazuje się, że matka Iwana, która po owdowieniu została przeoryszą prawosławną, podpisywała się po polsku. W tym samym języku słudzy hetmana drukowali w Rzeczypospolitej panegiryki ku jego czci. Wydana niedawno książka Ryszarda Luźnego obszernie opowiada o profesorach Akademii Kijowskiej, wtedy i aż do połowy XVIII wieku posługujących się polszczyzną jako językiem wykładów uniwersyteckich i twórczości literackiej, cytuje ich wiersze. Nadwiślanie ówcześni nie pisywali lepiej. Za czasów Iwana Mazepy właśnie i jego staraniem kolegium kijowskie uzyskało stopień Akademii, zatwierdzony przez cara Piotra. W wielu miastach Ukrainy, przede wszystkim w jej historycznej stolicy, lecz także i na Siczy, stanęły wtedy nowe, monumentalne sobory. W ich architekturze znawcy dopatrują się zarówno wierności wobec tradycji dawnego budownictwa drewnianego, jak i wpływów baroku. Wznoszono te świątynie często sumptem, a z reguły przy poparciu hetmana, który uprawiał wszechstronny mecenat, opiekował się całą kulturą. Jakże miało być inaczej z człowiekiem, który pisywał nie tylko piękne, liryzmem przepojone listy do lubych, lecz również i wiersze, podobno nawet komponował melodie do nich. Niektóre z jego pieśni „trafiły pod strzechy".
60
Dla ugłaskania nowatorskiego cara Mazepa ubierał się czasem w kaftan niemiecki. Ale Kozacy nie przyjęli nadesłanego z Moskwy umundurowania. Woleli tradycyjne szarawary niż pludry. Szczegół tylko z pozoru zabawny. Mazepińska Ukraina otwarta była dla wpływów zagranicy, lecz wroga tendencjom niwelacyjnym. Dwadzieścia lat przeszło trwało hetmaństwo człowieka, który na pewno zostałby powszechnie uznany za bardzo wybitnego męża stanu, gdyby należał do mniej nieszczęśliwego narodu. Z samych skarg na Mazepę, z wysuwanych przeciwko niemu zarzutów wynika całkiem jasno, że wytrwale zmierzał on do stworzenia i umocnienia nowej elity ziemiańskiej na Ukrainie. Dawna arystokracja ruska - Ostrogscy, Wiśniowieccy, Tyszkiewiczowie, Zasławscy, Zbarscy - od dawna poszła w Lachy. Teraz ze starszyzny kozackiej i szlachty miejscowej wyrastała świeża warstwa kierownicza, feudalna oczywiście i herbowa. Żywił ją swą pracą chłop ukraiński, wielu wolnych dawniej, szeregowych Kozaków znalazło się wśród przypisanych do gleby, musiało wychodzić z pługiem „na pańskie". Szydercy mają po części rację, romantyka „starowieku kozackiego" wygląda mniej pociągająco, gdy się niedyskretnie poszpera w kwestiach socjalnych. Niejednego mołojca skłoniła do posłuszeństwa nędza, jeśli nie puha, czyli nahaj po prostu. Sporo jednak faryzejstwa w wywodach mężów uczonych, którzy tak formułują oskarżenia, jakby mazepińska Ukraina stanowiła niechlubny wyjątek, carska Rosja natomiast i polsko-litewska Rzeczpospolita reprezentowały ideał gminowładztwa i nigdy nie słyszały o pańszczyźnie.
Ukraina ówczesna doganiała inne nacje, wypełniała wyrwę, jaką w jej substancji narodowej zdziałały wpływy kultury polskiej. Tworzyła czynnik społeczny, którego brak tak bardzo jej samej dotychczas szkodził - ustabilizowaną gospodarczo, zasobną elitę. Dostatki hetmana i starszyzny nie pochodziły już z łupu zdobytego na Lachach czy też na Morzu Czarnym. Płynęły teraz z tych samych źródeł, które zasilały fortuny Koniecpolskich albo Potockich. Zboże naddnieprzańskie trafiało i do Gdańska, i do Królewca. Program niezawisłości politycznej zyskiwał w tych warunkach solidniejsze niż dawniej oparcie natury społecznej i materialnej. Odruchowe dążenie chłopa do wypędzenia wszystkich panów to zbyt sypka baza.
Mikołaj Kostomarow zauważył trafnie, że ze wszystkich hetmanów kozackich, jacy rządzili po Chmielnickim, jeden tylko Piotr Doroszeńko umarł we własnym łożu (lecz i on - dodajmy - na obczyźnie, pozbawiony buławy). Wyhowskiego rozstrzelali Polacy, Mnohohriszny został uwięziony na podstawie donosu, poddany w Moskwie torturze knuta, skazany, ułaskawiony już na szafocie i zesłany wraz z rodziną na Syberię. Niewesoło wyglądały dzieje Ukrainy, przyszłość zarysowywała się mrocznie.
61
Niwelacyjne dążenia carskie trwożyły (i nie bez racji, której dowodzi postępowanie Piotra wobec suwerennej przecież, sprzymierzonej tylko Rzeczypospolitej; polityka polega między innymi na sztuce przewidywania). Mazepa obawiał się zniesienia samej instytucji hetmaństwa. Całe wojsko kozackie było już poddane zwierzchnictwu Aleksandra Mieńszykowa. Szyfrowane listy Anny Dolskiej ostrzegały przed zachłannością faworyta carskiego. Wiadomości czerpała księżna z dobrego źródła, miała je od Borysa Szeremietiewa.
Wiem bardzo dobrze, co oni o was i o mnie zamyślają - powiedział raz Mazepa do swoich - chcą mnie ukontentować tytułem książęcym, a hetmaństwo wziąć, całą starszyznę sami wybrać, miasta zagarnąć pod swą władzę i ustanowić w nich gubernatorów; a w razie sprzeciwu za Wołgę wygnać i swoimi ludźmi zasiedlić Ukrainę.
Piotr wojował z Karolem XII, który doszedł aż do Lwowa, na razie. Współdziałanie Ukrainy ze Szwecją rozpoczął był Bohdan Chmielnicki. Wcale nie pohamowała go przysięga niedługo przedtem złożona carowi Aleksemu w Perejaslawiu. Iwan Mazepa nie stworzył nowej koncepcji politycznej, wznowił tradycyjną.
Bardzo mało wiemy o warunkach omawianych podczas tajnych pertraktacji, w których pośredniczyła piękna księżna i pewni zakonnicy katoliccy. Tylko trzy rzeczy wolno uznać za absolutnie pewne. Przede wszystkim wrogość Mazepy wobec istniejącej granicy państwowej. Podział kraju, narzucony przez rozejm andruszowski oraz traktat Grzymułtowskiego, był od początku znienawidzony na Ukrainie. Podczas dotychczasowej kampanii wojsko kozackie wraz ze swym hetmanem na rozkaz Piotra trzykrotnie wyprawiało się daleko w głąb Rzeczypospolitej. Latem 1705 roku doszło aż do Rawy Ruskiej i Zamościa. Już wtedy postępowanie Mazepy zdradzało zamiar scalenia Ukrainy. Drugi pewnik polega na tym, że baturyński statysta wcale sobie nie życzył pochodu Karola XII nad Dniepr, trzeci zaś dotyczy prawdy oczywistej: program wcielenia Ukrainy do Polski w ogóle nie istniał. Rozprawiali o nią przeważnie tacy, co za wszelką cenę pragnęli ogłosić Mazepę nie tylko odstępcą, lecz i karierowiczem.
Piotr Wielki też go za takiego przedstawiał, lecz w decydującej chwili, przemawiając do wojska, postawił kwestię jasno. Oświadczył, że król Karol i samozwaniec Leszczyński poprzysięgli oderwać od Rosji „narody małorosyjskie", stworzyć osobne księstwo pod berłem „wora izmiennika" Mazepy, któremu podlegaliby Zaporożcy, Dońcy i wszystkie „rody kozackie", żyjące po tej stronie Wołgi.- Niezbyt precyzyjnie określił tu car rolę Leszczyńskiego.
62
Pertraktacje kozackie z nim jakby zdawały się zapowiadać wskrzeszenie Unii Hadziackiej. Zjednoczona Ukraina miałaby się połączyć nie z Polską, lecz z Rzecząpospolitą, by stanowić w jej granicach autonomiczną całość, równą Koronie i Litwie. Tak się przedstawiał program minimalny, wysuwany początkowo, gdy król szwedzki jeszcze się nie zaangażował. Cel o wiele bardziej pociągający określił później sam Mazepa. Przemawiając do Kozaków wezwał ich, by wyzyskując czas sposobny uczynili „naszą Ukrainę krajem wolnym i od nikogo niezależnym". Jak widzimy, Piotr powtórzył później istotny sens tych słów, zmienił tylko ton i barwę.
Hetman i jego podwładni mieli przecież oczy otwarte, bywali w Rzeczypospolitej. Niepodległość na pewno bardziej im się uśmiechała niż związek z państwem tonącym w rozstroju. Żyli z pracy ukraińskiego chłopa, z czego bynajmniej jeszcze nie wynika, że pragnęli podzielić się jej owocami ze szlachtą polską i litewską, która nie omieszkałaby zgłosić pretensji do swych dziedzicznych a utraconych włości. Sławetny „polski stan posiadania na Ukrainie" był nam kamieniem u szyi i wtedy, i wcześniej, i znacznie później.
Karol XII wcale nie wybierał się na Ukrainę. Miał tam przyjść z pomocą Leszczyński, który na razie zawrócił z Radoszkowic do Polski. Późno, bo w czerwcu dopiero, wyczekawszy, aż drogi - czyli raczej bezdroża - obeschną, Szwedzi ruszyli naprzód w trzydzieści sześć tysięcy rapierów i bagnetów. Król ich wytyczył sobie szlak w sto lat później obrany przez cesarza Napoleona: Smoleńsk-Możajsk-Moskwa. Rozstrzygnięcie nastąpić miało na Kremlu. Tron tamtejszy przeznaczał Karol carewiczowi Aleksemu, jeśliby wykazał należytą uległość. Podobno brany był również w rachubę Jakub Sobieski.
Od strony Rygi winien był nadciągnąć z pomocą generał Loevenhaupt. Liczono na jego szesnaście tysięcy żołnierza, lecz jeszcze bardziej na ogromny, ośmiu tysięcy podwód sięgający tabor żywności i prochu. Zapasy korpusu głównego wystarczyłyby zaledwie na trzy miesiące. Cofający się nieprzyjaciel palił i niszczył wszystko, szczątki dobytku ludność unosiła w lasy. Z tłustej Saksonii przeniósł się wojownik szwedzki na błotniste pustkowie białoruskie. Za plecami zostawił przez siebie samego splądrowane, wyniszczone, wtrącone w nędzę ziemie Rzeczypospolitej. Nie można było oczekiwać żadnego sukursu — ze strony kraju, w którym Karol XII samowolnie gospodarzył przez sześć lat.
Korpus, a raczej tabor Loevenhaupta stał się w tych warunkach czynnikiem rozstrzygającym. Co prawda Mazepa zgromadził w swym Baturynie wielkie zasoby, druga deska ratunku znajdowała się więc na południe od trasy pochodu.
63
Ale hetman kozacki na razie nie występował, nadal udatnie grał rolę wiernego sługi cara.
Bardzo rychło skończyły się przewagi szwedzkie. Rosjanie bili się znakomicie. To nie był już tamten bezradny, skołowacony rekrut spod Narwy, lecz wyszkolony, twardy, sobie samemu ufający żołnierz. Od czasów pierwszej lekcji minęło osiem lat, z których ani jeden dzień nie przepadł bez pożytku dla sprawy rosyjskiej. Piotr Wielki dopilnował tego bez miłosierdzia. Szwecji nadal słuchała swego suwerena, ale zaczęto w Sztokholmie myśleć o potrzebie przygotowania regencji. Karol XII po dawnemu prowadzał swoich dragonów do wariackich szarż, z których przypadkiem ciągle wracał cało, zostawiając na polach starć cale szwadrony wiekuiście już uspokojonych Skandynawów. Każda potyczka mogła przynieść bezkrólewie.
W pobliżu Smoleńska Szwedzi skręcili na południe, ruszyli w kierunku Staroduba i Nowogrodu Siewierskiego. Nie sposób było iść dalej krajem ogołoconym ze wszystkiego, dożywiać się grzybami. Krwawa biegunka trapiła armię, przemierzoną drogę wyznaczały trupy żołnierzy zmarłych z chorób. Karol kategorycznie odrzucił radę zawrócenia na zachód, w granice Rzeczypospolitej. Maszerujący już z północy, o niczym nie uwiadomiony Loevenhaupt winien był jakoś sobie radzić, odszukać króla. Zamiar zajęcia Moskwy wcale nie został poniechany. Trzeba było tylko znaleźć inną drogę, obejść lewe skrzydło, obrony rosyjskiej. Szwedzi błądzili, okazali się już niezdolni d» zdobywania twierdz. Załodze Staroduba Mazepa przysłał rozkaz wpuszczenia bez oporu tych oddziałów, które nadejdą pierwsze. Wyścig wygrały wojska carskie.
Ruchy głównej kolumny szwedzkiej nadzorował feldmarszałek Szeremietiew, car zaś wyprawił się na Loevenhaupta. Dopadł go pod Leśną. Nazwa miejscowości dobrze pasowała do charakteru okolicy, pokrytej gęstym borem. W dwudniowym, zaciekłym boju Piotr pokonał Loevenhaupta. Szybko wycofujące się niedobitki szwedzkie zdążyły jednak zatopić w Soży całą artylerię i proch. Tabor z żywnością przepadł. Loevenhaupt odszukał swego króla, a marsz, jakiego w tym celu dokonał, uważają niektórzy znawcy za popis sprawności dowodzenia. Generał przyprowadził Karolowi sześć tysięcy zmęczonych ludzi. Każdy z nich miał tyle zapasu bojowego, co przyniósł na grzbiecie lub u pasa. W wątpliwy sposób wzmocniona armia, ciągle szukając możliwości obejścia lewego skrzydła nieprzyjaciół, coraz bardziej zagłębiali się w Ukrainę.
64
- Czort joho siudy nese - miał powiedzieć Mazepa na wieść o pochodzie Karola. -
Ta win wsi moi mirkuwanja perewerne i welikorossijski wijska za soboju na Ukrainu wprowadyt na konecznu ruinu i pohybel naszu.
Zwrot Szwedów na południe rzeczywiście obalał kunsztowne plany hetmana. Aż dotychczas car Piotr nie domyślał się, nawet nie przeczuwał niczego. Mazepa liczył, że uderzenie Karola na samą Moskwę strategicznie zasłoni Ukrainę, którą wojskowo podeprze Stanisław Leszczyński i generał Krassau. Dopiero wtedy miał przyjść czas na oficjalne, w kulturalnej zresztą formie przewidziane zerwanie z Rosją oraz... na wezwanie całego narodu ukraińskiego do dzieła. Na razie zaś poza najbliższym otoczeniem hetmańskim nikt o niczym nie wiedział i do wystąpienia się nie gotował. Po dawnemu więc istniały rozmaite orientacje. - Jedni chcą protekcji moskiewskiej, inni tureckiej, trzeci „z wrodzonej antypatii do Polaków" marzą o pobratymstwie z Tatarami pisał do Leszczyńskiego Mazepa, uważany przez olbrzymią większość rodaków za pupila carskiego. Zachowanie tajemnicy stanowiło warunek powodzenia. W radykalnie zmienionych warunkach ta sama tajemnica stawała się nieszczęściem.
24 października 1708 roku Mazepa opuścił Baturyn, przeprawił się przez Desnę i 28 stanął w obozie Karola, do którego przemówił w pięknej łacinie. Było z nim... jedni mówią, że dwa, inni - że cztery czy pięć tysięcy Kozaków. Większość wojska się wyłamała, przerażona oracją hetmana, który u przeprawy odsłonił swe plany. Mazepa trzymał się ich nadal, stanowczo nazbyt już uparcie. Doradził Karolowi marsz na Nowogród Siewierski, bo chciał zostawić stolicę kozacką na uboczu, zasłonić ją strategicznie...
25 października, czyli w chwili przeprawy Mazepy przez Desnę, stanął pod Baturynem Mieńszykow. Dopiero teraz Aleksander Daniłowicz - z moskiewskiego łobuziaka kniaź i gubernator petersburski - poznał, co się stało, i uwiadomił o wszystkim swych przełożonych. Księcia Romodanowskiego omal nie zabiła apopleksja, Piotr, jeśli zdębiał, to na króciutki moment. Kazał brać Baturyn szturmem, obwieścił, że hetman Mazepa gdzieś się zaprzepaścił, lecz już nazajutrz ogłosił go manifestem za zdrajcę, który pragnie wepchnąć Ukrainę w jarzmo polskie, cerkwie zaś prawosławne oddać unitom. Jak widzimy, Moskwa nadal zbierała obfite żniwo misjonarskich posiewów Zygmunta III.
Hetmanem mianował car wkrótce pułkownika Iwana Skoropadskiego, który też uczestniczył w spisku, lecz zaskoczony przez wypadki pozostał po Piotrowej stronie frontu, przytaił się. Istnieją najpoważniejsze podstawy do przypuszczeń, że Mazepa wcale nie z własnej woli zdecydował się na krok stanowczy. Zmusiło go do działania otoczenie, owa wyrosła za jego własnych rządów elita ukraińska, obawiająca się zdemaskowania zamysłów i rozprawy.
65
Mnożyły się wszak kategoryczne rozkazy przyprowadzenia pułków kozackich do obozu Szeremietiewa...
Mieńszykow nie wziął Baturyna szturmem, który przypuścił tylko dla niepoznaki. W nocy z 1 na 2 listopada zbieg z twierdzy, Iwan Nos, wskazał Rosjanom istniejącą, lecz zapomnianą, furtkę w murze czy też przejście podziemne. Pozorowane natarcie odwróciło uwagę obrońców i w dwie godziny było już po wszystkim.
W dziesięć dni później przechodził tamtędy Karol XII ze swoją armią. Zwrot na Nowogród Siewierski okazał się straszną omyłką, pochłonął czas, którego aż nadto by starczyło na ocalenie Baturyna, najlepszej kwatery zimowej, jaka w ogóle istniała. Teraz zgliszcza stolicy kozackiej należało omijać z daleka, tak straszny zaduch bił od rozkładających się trupów. Mieńszykow oszczędził tylko wziętą do niewoli starszyznę, by ją wysłać do kwatery Piotra na śmierć w torturach, wszystkich innych - od niemowlęcia do starca - kazał wymordować.
W Polsce opowiadano potworne rzeczy o charakterze represji. Oto fragment jednego z najważniejszych ówczesnych pamiętników (przypisywanego tradycyjnie Erazmowi Otwinowskiemu, lecz w gruncie rzeczy anonimowego):
w Baturynie wkoło ratusza kazał od pierwszej przyciesi począwszy aż do najwyższych płatew drzewa po jednemu lewarami na koło podnosić, dziećmi kozackimi główki im między podniesione ściany obkładać, i owym ciężarem gnieść i mordować; a tak wkoło od spodu aż do wierzchu na cztery strony cały ratusz strasznym przystroił widokiem.
Pamiętnikarz mógł uwiecznić wieści nieprawdziwe, przesadne. Faktem jest jednak, że kursowały one po Rzeczypospolitej siejąc grozę, więc na swój sposób prostując w niej ścieżki wpływom carskim.
Mieńszykow nie złożył Piotrowi raportu na piśmie. Zapowiedział tylko listem sprawozdanie osobiste, ustne...
Losy wyprawy szwedzkiej na wschód zostały właściwie przesądzone. Przewidując, że nie utrzyma Baturyna, Mieńszykow spalił go do cna, wywiózł co rychlej całą artylerię, ogromny zapas żywności oraz prochu. Zniszczył wszystkie młyny na rzece Sejm.
Mazepa zapłakał na widok zgliszcz swej stolicy. Poszedł w niej z dymem i jego własny pałac, wybudowany w „polskim guście". Hetman zaczął teraz słać do Leszczyńskiego błagania o pomoc. W pismach tych, przejmowanych zresztą przez Rosjan, jakby się znowu zarysował kontur Unii Hadziackiej.
66
Na wszystko już było za późno. Szwedzka rada państwa słusznie ostrzegała przed siedmiu laty swego króla, że pobić Rzeczpospolitą można, lecz opanować jej nie sposób. 28 listopada 1708 roku, w kilka tygodni po upadku Baturyna, polsko-litewscy stronnicy zdetronizowanego Augusta zwyciężyli pod Koniecpolem krajowych zwolenników Leszczyńskiego. Trudno mu było w tych warunkach nawet marzyć o pochodzie na Zadnieprze, gdzie Karol XII zmagał się z przeciwnikiem, głodem i zimą tak ciężką, że ptaki na drzewach zamarzały. Ludność prawego brzegu Dnieprowego wroga była Polakom, w dodatku stały tam załogi carskie. Polskie czy litewskie oddziały niejakiego Chmary zajęły wprawdzie Orszę, ale taki sukcesik nie mógł zaważyć na przebiegu kampanii.
Szwedzi przezimowali koło Hadziacza. Trzy tysiące ludzi zamarzło, zanim doszli tam z Romnów. W lutym nie powiodła się im nowa próba wyjścia na szlak wiodący do Moskwy. Gwałtowna rozciecz zatrzymała marsz wynędzniałej armii.
Zimą Mazepa dokonał nieudanej próby nawiązania stosunków z Piotrem i powrotu do jego łask. Obiecywał pochwycić i wydać samego Karola XII. Car zaś odwołał z syberyjskiego zesłania, mianowicie z Jenisiejska, i obsypał łaskami postarzałego już tymczasem, schorowanego Semena Paleja.
Pomimo wszystko - w marcu na stronę Szwedów i Mazepy przeszło Zaporoże. Ataman koszowy, Konstanty Gordiejenko, zdecydował się na krok, którego car od pewnego czasu mocno się obawiał, lecz nie zdołał mu zapobiec. Obóz Karola XII wzmocnił się o kilka tysięcy sprawnych wojowników.
Sicz podlegała Moskwie niemal równie-teoretycznie, jak poprzednio Warszawie. Po dawnemu stanowiła bractwo żołnierskie, skupione na samym Niżu i wzdłuż brzegów Dniepru, poczynając od ujścia Worskli, i nawet w dziedzinie wyznaniowej rościła sobie pretensje do samodzielności, nie chcąc uznać podporządkowania się Kijowa patriarchatowi moskiewskiemu. Władza hetmanów z Baturyna na Sicz nie sięgała.
Wystąpienie sławnego wojska zaporoskiego od razu odbiło się oryginalnym echem wśród tych chorągwi polskich, co dość daleko na zachodzie wciąż jeszcze popierały Augusta i Piotra. Postawa ich uległa wyraźnemu nadwątleniu. Dotkliwe lekcje przeszłości nie zostały widać zapomniane. Uczynek Konstantego Gordiejenki oraz jego towarzyszy mógł sprowokować o wiele poważniejsze rzeczy od strony świata muzułmańskiego. Dyplomacja szwedzka i wysłannicy Leszczyńskiego gorączkowo wysilali się w Stambule, by skłonić Turcję do wspólnej akcji przeciwko Rosji. Car przeciwdziałał, posługując się nie tylko perswazją, lecz i łapówką, który to środek zawsze dużo ważył u Wysokiej Porty.
67
Chan Selim Girej był zdecydowanym zwolennikiem wojny. Eugeniusz Tarle przytoczył w swej książce arcyznamienny list Mazepy do Stambułu, ostrzegający, że jeśli Turcja nie skorzysta z okazji i nie odgrodzi się od Rosji niepodległą Ukrainą, to w dalszej przyszłości musi się liczyć z możliwością utraty Krymu. Hetman był człowiekiem naprawdę zdolnym, skoro umiał przewidywać na siedemdziesiąt blisko lat naprzód.
Opowiedzenie się Zaporoża po stronie szwedzkiej mogło przeważyć szalę. Atak turecko-tatarski zagrażał poważnie Rosji, która zdołała zabezpieczyć się, szybko i w najlepszy z istniejących sposobów - faktami dokonanymi zbrojnie.
W maju 1709 roku nastąpiła rozprawa z Zaporożem. Odpowiedzialny za operację był Mieńszykow, bezpośrednio przeprowadził ją generał-major Grzegorz Wołkoński i pułkownik Jakowlew. Zaczęło się od osiedli kozackich nad Dnieprem, które uległy losowi Baturyna. Pierwsze szturmy na samą Sicz nie powiodły się, a nosiły charakter czegoś w rodzaju desantów, bo wyjątkowo wysoki stan wody nie pozwalał na przystęp do wałów. Zmieniło się wszystko, kiedy przyszedł Jakowlewowi z pomocą pułkownik Ignacy Hałagan, dawny Zaporożec, znający Sicz i jej tajemnice na wylot. Oddział jego obrońcy wzięli początkowo za nadciągającą odsiecz tatarską... Rosjanie wdarli się za umocnienia, a Ukraińcy opowiadali później, że Hałagan przysięgą zaręczył zdrowie i życie tym, co złożą broń. Podobnie jak w Baturynie oszczędzono na razie tylko najznaczniejszych, by stracić ich później wśród tortur. Szeregowi i pomniejszych rang Zaporożcy zginęli na miejscu, i to też śmiercią wcale nierychłą. Wszystkie co do jednej budowle Siczy puszczono z dymem, ażeby ślad nie pozostał po „zdradzieckim gnieździe". Istnieje podanie, że zwycięzcy nie dali spokoju nawet mogiłom, że je rozkopywali, wyrzucali zwłoki. Ze wszystkich Ukraińców, którzy poszli za Mazepą, najokrutniej i najdłużej prześladował car Zaporożców. Normalną karą dla schwytanych był pal.
Tymczasem Karol XII od kwietnia już oblegał Połtawę. Leży ona nad Worsklą, nad tą samą rzeką, u której przed trzystu dziesięciu laty Tatarzy Edygeja, sługi Tamerlana, roznieśli litewsko-rusko-polsko-krzyżackie siły wielkiego księcia Witolda, ratując w ten sposób Moskwę. Król szwedzki zamierzał zdobyć w Połtawie silny punkt oparcia, bazę operacyjną, ściągnąć pod jej wały i pokonać główną armię rosyjską, by w ten sposób otworzyć sobie drogę do stolicy carstwa. Po strasznej zimie, która ciężko dała się we znaki całej Europie, wojsko skandynawskie znajdowało się w stanie pożałowania godnym. Brakowało mu żywności, dokuczały choroby. „Śmierci albo chleba!" wykrzykiwali żołnierze. Radę odmarszu na zachód, za Dniepr, Karol odrzucił, potem stało się za późno na ów manewr.
68
Rosjanie zajęli głębokie tyły, umocnili się i na prawobrzeżu, gdzie pojawić się również mogły sprzymierzone z nimi chorągwie hetmana Ogińskiego. Załoga Połtawy i cała jej ludność broniły się z wielką stanowczością, nadchodziły i przenikały nawet do twierdzy posiłki. Po Mieńszykowie i Borysie Szeremietiewie nadciągnął w czerwcu sam car. Już tylko Worskla rozdzielała bardzo nierówne pod względem liczebności wojska.
27 czerwca o świcie, czyli w same swe urodziny, doczekał się Karol XII zemsty losu za całe dotychczasowe nieprzytomne prowokowanie go popisami męstwa. Istnieją rozmaite relacje o wydarzeniu, to, co najważniejsze, nie ulega jednak kwestii: król wyjechał na nikomu niepotrzebny patrol nad samą rzekę, powrócił z lewą stopą przeoraną pociskiem karabinowym. Z nadzwyczajnym stoicyzmem zniósł operację, sam pomagał chirurgowi na żywo wyciągającemu z rany odłamki potrzaskanych kości, ale nie zmieniło to w niczym położenia, nie przywróciło sprawności człowiekowi, który jedno tylko umiał znakomicie - dowodzić w polu. W dwa dni po opisanym zdarzeniu Rosjanie zaczęli się przeprawiać przez Worsklę powyżej Połtawy. Piotr miał wtedy około czterdziestu dwóch tysięcy żołnierzy i jeszcze dwadzieścia czy dwadzieścia pięć tysięcy w rezerwie. Strona przeciwna liczyła około trzydziestu jeden tysięcy zbrojnych, w czym tylko dziewiętnaście tysięcy Szwedów.
Upragniona przez Karola bitwa generalna rozegrała się 8 lipca 1709 roku. Szwedzi ruszyli pierwsi, nie mając ani wytyczonych zadań, ani sensownych rozkazów. Formalnie dowodził nimi niespodzianie wyznaczony do tej funkcji groźny, lecz niezbyt zdolny feldmarszałek Rehnskold, bezwładny król leżał na uwiązanych między dwoma końmi noszach-kołysce. Minęła pierwsza, krwawa, ale względnie pomyślna dla Szwedów faza walki. Nastąpiły potem trzy godziny ciszy. Nikt nie przeszkadzał Piotrowi, który wyprowadził z szańców swą piechotę i ustawił ją w głęboką kolumnę, skrzydła obsadził pułkami jazdy.
Druga, rozstrzygająca faza bitwy pod Połtawą trwała dwie godziny. Pociski armatnie dwukrotnie strzaskały nosze Karola, cały orszak królewski legł pokotem. Tym razem i Piotr ryzykował osobą własną. Kula karabinowa trafiła go w samą pierś, lecz odbiła się od grubego metalowego krzyża. Łęk siodła carskiego i kapelusz przestrzelone zostały na wylot.
Około jedenastej rano rozbita armia szwedzka uszła z pola, na którym zostawiła przeszło dziewięć tysięcy trupów. Karol ocalił się konno. Cwałował położywszy ranną nogę na szyję wierzchowca. Większość sławnych generałów szwedzkich znalazła się w niewoli, ten sam los spotkał i kanclerza, hrabiego Pipera.
69
Król oświadczyć miał wkrótce, że gdyby słuchał był jego rad, wszystko wypadłoby inaczej.
Trudno tej tezie przeczyć. Szczególną wymowę posiada pewna zapomniana tajemnica bitwy pod Połtawą, obszernie ostatnio omówiona przez Eugeniusza Tarle. Pułki Karola topniały w strasznym ogniu z siedemdziesięciu dwóch luf artylerii rosyjskiej. Po stronie szwedzkiej strzelały cztery działa. Należy tę nieprawdopodobną cyfrę powtórzyć: cztery działa. Było ich wprawdzie znacznie więcej, bo trzydzieści dwa, lecz do pozostałych brakowało prochu, więc zostały w obozie, jako sprzęt bezużyteczny. Poprzedniej jesieni Loevenhaupt musiał zatopić w Soży kolosalny zapas materiału strzelniczego, Mieńszykow zaś zagarnął w zdobytym przez siebie Baturynie... jedni mówią, że siedemdziesiąt czy osiemdziesiąt armat, inni zaś, że trzysta, no i wszystko inne, czego tylko potrzeba puszkarzom. Przypomnijmy sobie przy okazji owe arsenały szwedzkie, zdobywane przez Rosjan w Ingrii oraz w Inflantach, gdy Karol beztrosko wojował po szerokich rozłogach Rzeczypospolitej: w Narwie i Iwangorodzie pięćset pięćdziesiąt dział oraz czterdzieści moździerzy, w Mitawie dwieście dziewięćdziesiąt i pięćdziesiąt osiem.
W kampanii połtawskiej, a także i w ucieczce, wiernie towarzyszył Karolowi i odznaczył się męstwem dyplomatyczny przedstawiciel Leszczyńskiego, generał Stanisław Poniatowski. Była przy nim pewna liczba Polaków, inni służyli w oddziałach pomocniczych, zwanych „wołoskimi". Niepodobna rozstrzygnąć, czy nadawały się do urzeczywistnienia pomysły przymierza Rzeczypospolitej ze Szwecją. Istniały od czasów Jana III i sam Karol o nich wspominał na początku panowania. Faktem jest, że zarówno hrabia Piper, jak i sztokholmska rada państwa żądali pokoju z Augustem Mocnym i wcale nie namawiali do włażenia w Litwę, potem w Polskę.
Wojna północna toczyła się już od lat dziesięciu, a potrwać miała jeszcze dwanaście. Mogła była pewnie skończyć się wcześniej, gdyby nie przesadne zamiłowanie Piotra Wielkiego do szumnych uroczystości. Rosjanie ścigali rozproszonych nieprzyjaciół, którzy zdołali jednak skupić się w swym obozie. W prawdziwą pogoń ruszył Mieńszykow dopiero następnego dnia, i to po południu. Na razie car urządził na samym polu bitwy słynną ucztę, na którą zaprosił wszystkich co znaczniejszych jeńców. Pierwszy toast wzniósł za zdrowie „swego brata", króla Karola, drugi za pomyślność swoich nauczycieli. „Cóż to za nauczyciele?" -zapytał Rehnskold. - „Wy, panowie Szwedzi!" „A to pięknie Najjaśniejszy Pan odpłacił swym pedagogom."
Gdy się to działo, Karol XII po raz pierwszy w życiu - jak zapewnia Kazimierz Waliszewski - zwrócił się do otoczenia z zapytaniem: co robić?
70
Loevenhaupt i zrozpaczony Mazepa doradzili natychmiast porzucić obóz, zostawić wszelkie ciężary i rejterować ku Dnieprowi. Po parodniowym marszu kilkanaście tysięcy ludzi stanęło nad nim, tuż u ujścia Worskli, pod Perewołoczną. Osiedle było doszczętnie spalone, bo tu właśnie rozpoczęła się majowa rozprawa z Zaporożcami, promów i łodzi niemal brakło. Mieńszykow szedł już w tropy rozbitków. Miał rozkaz traktować Karola XII z najwyższymi honorami, Mazepę natychmiast zakuć w kajdany.
Hetman przeprawił się przez rzekę pierwszy, uwożąc baryłki złota, resztkę swych skarbów. Wkrótce potem uczynił to samo król, który uległ nareszcie naciskom otoczenia. W trzy godziny później pokazała się na skrajach doliny kawaleria Mieńszykowa, działa rosyjskie zajechały na pozycje ogniowe.
Loevenhaupt otrzymał rozkaz przekroczenia Worskli i przebijania się w stepy tatarskie. Generał trzeźwo ocenił położenie. Zawezwał oficerów na odprawę i kazał im zapytać podwładnych, czy chcą się bić. Głodna armia szwedzka okazała się moralnie złamana, wyczerpana do cna. Nie bardzo zresztą miała czym strzelać nawet z broni ręcznej, artylerii nie posiadała już wcale. Około szesnastu tysięcy wojowników złożyło oręż. Zemściły się lata nieprzytomnego trwonienia sił, nieustannego absurdu. Nawet dla żelaza skandynawskiego istnieje kres wytrzymałości, nie tylko dla ludzi. Perewołoczna przypieczętowała Połtawę. Obie klęski razem wzięte oznaczały ostateczne i bezpowrotne zaprzepaszczenie mocarstwowego stanowiska Szwecji, absolutnie już niezdolnej do wystawienia armii, mogącej zmierzyć się z Rosjanami na suchym lądzie. Jeszcze w tym samym lipcu 1709 roku Piotr urządził gigantyczną paradę swych sił, na którą zaprosił jeńców szwedzkich w charakterze widzów. W przeglądzie uczestniczyło osiemdziesiąt trzy i pół tysiąca wojsk regularnych i o siedem tysięcy więcej nieregularnych. Straty, poniesione w rozstrzygającej batalii nad Worsklą, nie dociągały liczby pięciu tysięcy ludzi, były więc zupełnie nieznaczne.
Bitwa pod Połtawą powinna być stanowczo zaliczona do tych, co wpłynęły na losy świata. Piotr Wielki złamał i zmiótł ostatnią zaporę, przegradzającą drogę Rosji do szczytów jej historycznej kariery. Dopiero po Poltawie kontynent odczuł i należycie docenił potęgę bezkresnego państwa, które ostatnio, pod rządami genialnego władcy zrzuciło obezwładniającą je starzyznę, uzbroiło się w nową, europejską organizację i technikę. Karol sprowokował ten wysiłek i dał czas na jego rozwinięcie. Piotr znalazł środki zmobilizowania całej, pomimo wszystko aż do jego doby utajonej mocy, którą pokolenia poprzedni e stworzyły, lecz nie potrafiły uruchomić.
71
Od czasów Połtawy aż do dni naszych linia rozwoju była wyraźna: z mocarstwa europejskiego awansowała Rosja na światowe.
Najwcześniejsze, ogromnie ważne skutki zwycięstwa połtawskiego przejawiły się w trzech zjawiskach. Rosja umocniła swój stan posiadania na południowym zachodzie, rozszerzyła go na północnym zachodzie i sięgnęła swą rzeczywistą władzą daleko poza własną rubież zachodnią. Ukraina, Inflanty wraz z Finlandią, Rzeczpospolita...
Gdy jeńcy szwedzcy podziwiali z woli cara potęgę Rosji, ich pokonany, lecz bynajmniej nie oprzytomniały król zmierzał przez Dzikie Pola prosto ku granicy tureckiej, hodując w duszy dalsze fantastyczne zamysły. Wysłany przedtem Stanisław Poniatowski nawiązał porozumienie z paszą Oczakowa i Karol XII stanął nad Morzem Czarnym, potem zaś w Benderach nad Dniestrem. 3 października 1709 roku zmarł w tym mieście Iwan Mazepa.
Starzec gasł w oczach podczas ucieczki przez Dzikie Pola, śmierć była dlań wyzwoleniem i jedyną gwarantką bezpieczeństwa. Car obiecywał ogromne pieniądze za jego osobę, Karolowi XII proponował uwolnienie Pipera w zamian za wydanie hetmana, Austria, która przed rokiem mianowała go księciem Świętego Imperium Rzymskiego, teraz przysłała swym strażom granicznym rozkaz ujęcia rozbitka, gdyby się gdzie pokazał. Koran zabrania wydawania zbiegów, więc Turcy wyniośle odpychali pokusy. Wysłannicy carscy wymieniali jednak sumy zawrotne...
W kilka lat po śmierci Mazepy wędrował przez Bendery do Stambułu poseł polski, wojewoda Stanisław Chomentowski. W orszaku jego znajdował się lubiący składać wiersze jezuita Franciszek Gościecki. Trudno porównywać ojca dobrodzieja z Byronem, Puszkinem albo Słowackim, warto jednak przytoczyć fragmenty utworu napisanego przez człowieka, który najpierwszy z całej plejady europejskich literatów przejął się tragedią. Ksiądz Gościecki zainteresował się zresztą tylko pośmiertnymi losami „tak wielkiego hetmana i w całej Ukrainie największego pana". Dokładnie wypytywał o wszystko ludzi miejscowych.
Zdało się nie przepuścić żadnemu sumptowi
Tak Kozakom, dopieroż jego siostrzeńcowi
Wojnarowskiemu.......
Zwłaszcza, że tę przysługę miał świadczyć w tym kraju,
Gdzie zmarłych grześć bogato jest w dawnym zwyczaju.
Przeto obleczonego w złotem tkane szaty
Trupa w trumnę włożono, na której bogaty
Złotogłów złote ćwieki rozciągnęły wkoło,
Buławą rękę zdobiąc, a przyłbicą czoło.
A że cerkwi tam nie masz, pochowano w polu.
Ziemna mogiła miała być miasto mauzolu,
Lecz niedługo łakomstwo spocząć mu tu dało,
Bo trupa bliskiej nocy z grobu wykopało,
Obdartego z szat z samej trumny wyrzuciło
I na pastwę psom, ptactwu nago zostawiło.
72
Powtórny pogrzeb sprawił rychło ten sam skutek, ktoś znowu złasił się na drogocenności z trumny hetmana, który zostawił po sobie niemało grosza (i nawet Karolowi XII wygodził na wygnaniu znaczną pożyczką). Wtedy Kozacy przewieźli zwłoki swego wodza do Galaczu i pogrzebali je w klasztorze Św. Jura, zwanym Jeruzalem. W kilka miesięcy później wojna ogarnęła te zawsze niespokojne strony.
W tym impecie i z grobu wydobyte kości
Mazepy na łup padły tatarskiej dzikości,
A w Dunaj powrzucane, tam ostatni wzięły
Pogrzeb, po trzech pogrzebach, kiedy potonęły.
Ach, Mazepo!........
Tak cię często grzebiono, tak różnym sposobem,
Wzdyż żadnym się nie szczycisz na ostatek grobem.
Nieszczęśliwe dzieje narodu ukraińskiego znajdują precyzyjny skrót w losach jego hetmanów, z których żaden nie miał spokoju za życia, najwybitniejsi zaś nie zaznali go i w grobie. Zwłoki Bohdana Chmielnickiego sprofanował był Stefan Czarniecki.
Rada emigrantów ofiarowała buławę najbliższemu współpracownikowi zmarłego, Filipowi Orłykowi. Rozwinął on ożywioną działalność, w roku 1712 opublikował memoriał pod tytułem Deduction des droits de l'Ukraine. Przedstawił w nim uczynki Mazepy jako zmierzające do zapewnienia Ukrainie niepodległości i przekonywał opinię europejską, że owa suwerenność w niczym nie zaszkodzi politycznej równowadze kontynentu, dopomoże jej nawet. Akcje emigracyjnego hetmana z konieczności musiały się ograniczyć przede wszystkim do propagandy. Jego syn, Grzegorz Orłyk, osiągnął pewne znaczenie i godność. Został generałem francuskim.
W pięćdziesiąt pięć lat po przysiędze perejasławskiej Chmielnickiego Rosja umocniła się na Ukrainie w sposób ostateczny. Skoropadski był nadal hetmanem na Zadnieprzu, lecz nic nie znaczył, wykreślona przez traktat Grzymułtowskiego granica istniała w tym znaczeniu, że przecinała kraj przez pól. Dla polityki carskiej nie stanowiła zapory.
73
Tyle o trwałych sukcesach rosyjskich na południowym zachodzie. Pora rzucić okiem na sprawy północne. W lipcu 1710 roku Szeremietiew zdobył Rygę, a istniejąca już carska flota bałtycka nie pozwoliła na ucieczkę znajdujących się w porcie statków szwedzkich. Pierwszy strzał armatni do twierdzy oddał sam car - pan bombardir. Wkrótce padły Dunamuende, Parnawa, Rewel i wyspa Ozylia. Zakończony został zatem podbój Łotwy i Estonii, w tym samym jeszcze roku zdobyli Rosjanie Wyborg i Keksholm w Finlandii. Piotr Wielki oblókł w ciało marzenia Iwana Groźnego i Borysa Godunowa, „wyrąbał okno do Europy" i zabezpieczył je tak, jak sam się początkowo nie spodziewał. Szwecja bezpowrotnie utraciła zdobycze Karola IX i Gustawa Adolfa, swój spichlerz na nizinnych i żyznych wybrzeżach Bałtyku, dopłaciła do tego południowymi obszarami fińskimi. Nie taki finał zdawał się zapowiadać listopad 1700 roku, kiedy to osiemnastoletni Karol rozgromił wojsko carskie pod Narwą. Można by ograniczyć się do pryncypialnego stwierdzenia, że przegrał, ponieważ wojował na dwóch frontach. Ale w praktyce tak to wyglądało, że o ten drugi sam się usilnie starał i z pełnym powodzeniem wystarał. Szwecja zaprzepaściła rangę mocarstwa, bo zaliczyła do swych przeciwników osłabłą, bezwładną, lecz bardzo rozległą Rzeczpospolitą. Car Piotr mawiał radośnie, że Karol „ugrzązł w Polsce".
Jesienią 1709 roku w okolicy miasteczka Kazimierz w Wielkopolsce zjawił się tajemniczy oficer saski, który kazał pozdejmować ze słupów wiszące na nich dotychczas szczątki zwłok Jana Reinholda Patkula i zakopać je co rychlej. W pobliskim Toruniu spotkać się mieli wkrótce dwaj monarchowie, należało więc uprzątnąć kłopotliwe pamiątki. Obaj przyjaźnili się wszak z nieszczęśnikiem, potem jeden z nich wydał go na mękę, drugi dziwnie łatwo pogodził się z faktem dokonanym, przeszedł nad nim do porządku dziennego.
Na wieść o klęsce Szwedów August Mocny powrócił z Saksonii do Rzeczypospolitej, unieważniwszy poprzednio manifestem traktat altransztadzki i własną abdykację. Zwycięstwo Rosjan pod Połtawą odegrało więc rolę równoważnika ponownej elekcji króla polskiego. Ze sprzymierzeńca stal się Piotr protektorem, dobroczyńcą, po prostu przełożonym Augusta II. Nie sposób wątpić, że tak było i że w ten właśnie sposób oceniali położenie możni ludzie w Polsce i na Litwie.
Na toruński zjazd monarchów przybyli dostojnicy państwowi z obu dotychczasowych obozów, zwolennicy zarówno Sasa, jak Łasa. Zjawił się również Ja* Kazimierz Sapieha, starosta bobrujski, mianowany przez Leszczyńskiego hetmanem wielkim litewskim. Marcin Matuszewicz, kasztelan brzesko-litewski, autor cennego pamiętnika, czerpiący wiadomości z relacji naocznych świadków,
74
opowiada, że Piotr podszedł do Sapiehy, wyciągnął mu szablę z pochwy i „pytał się, jeżeli tą szablą Rosjan rąbał, a gdy starosta bobrujski odpowiedział twierdząco, począł nad głową jego tąż szablą szermować tak dalece, że tylko co go nie obciął". Buławy litewskie rozdano po myśli cara. Wielką otrzymał Ludwik Pociej, polną Stanisław Denhoff.
Inny pamiętnikarz z rzadko spotykaną szczerością opowiada o swoich własnych przeżyciach. Krzysztof Zawisza należał do czołowych stronników Augusta, witał go w Tarnowskich Górach, marszałkował na sejmie koronacyjnym. Potem bez skrupułów przerzucił się na stronę Szwedów i wraz z nimi nie tylko „Rosjan rąbał", ale - jak sam zapewnia - czynił to tęgo. Jeszcze w maju 1709 roku bił się z nimi pod Lachowcami. Ale w sierpniu, nieoczekiwanie szybko, zaczęły się pojawiać na Litwie główne siły rosyjskie. Zawisza rozpoczął nawrócenie od popijania z kapitanem Czewkinem i porucznikiem Boborykinem, potem pośpieszył złożyć wizytę kwaterującemu w Mińsku feldmarszałkowi Szeremietiewowi, doświadczył „łask i przyjaźni siła", miał zaszczyt poznać księcia Repnina. W marcu 1711 roku nastała chwila wielka: w Słucku, podczas bankietu u wojewody witebskiego, stanął Zawisza przed obliczem samego Piotra, otrzymał „przeszłych uraz amnestię i obietnicę protekcji dalszych". Formalność pojednania z królem polskim Augustem II załatwił nasz dostojnik w cztery lata później.
Nie on jeden, nie on jeden tak postępował... Tłum dygnitarzy polskich i litewskich cisnął się do stóp zwycięzcy po „amnestię", lecz nie wszyscy jej dostępowali. Michał Serwacy Wiśniowiecki poszedł do więzienia. Osadzono go w należącym do Rosji Kijowie. Niegrzecznie potraktowany przez Piotra Jan Kazimierz Sapieha, eks-hetman litewski, został w kilkanaście lat później feldmarszałkiem rosyjskim.
Obrazki powyższe przemawiają wyraźniej niż traktaty międzypaństwowe: brutalna przemoc z zewnątrz, spodleni ludzie w kraju. Piotr Wielki został zwierzchnikiem całej Rzeczypospolitej Obojga Narodów, jak długa i szeroka. Jego faktyczna władza sięgała teraz granic pruskich, brandenburskich i cesarskich.
Już wkrótce sprzymierzeniec powywoził z pałaców warszawskich to, czego przypadkiem nie zdążyli ukraść Szwedzi lub Sasi. Kolumna Zygmunta ocalała, bo nie znaleziono sposobu przetransportowania jej nad Newę - wiedzą o tym wszyscy. Ale studium Michała Walickiego Dzieje obrazu przypomniało nam ostatnio, że w kilka lat po Połtawie Piotr Wielki zdarł z Gdańska sto czterdzieści tysięcy talarów kontrybucji i zażądał - na szczęście bezskutecznie wydania słynnego tryptyku Memlinga Sąd ostateczny.
75
Żaden z zawartych poprzednio traktatów nie upoważniał cara do tego rodzaju poczynań w kraju sprzymierzonym, a w chwili zgonu Jana III nic jeszcze nie zapowiadało aż takiego poniżenia Rzeczypospolitej, zdegradowania jej do rzędu prowincji zależnych.
Z dawna już działo się u nas źle, lecz katastrofa zaczęła się od tajonych przed Obu Narodami przeplatanych pijatyką knowań w Rawie Ruskiej, od układów i postanowień, w których - na rachunek milionów, teraźniejszości i całej przyszłości państwa - uczestniczyło bardzo nieliczne grono osób wybranych i dobranych. Nie było żadnego przymusu sprzymierzania się z Rosją przeciwko Szwecji, rozpoczynania wojny zaczepnej. Tak zwana konieczność dziejowa domagała się wtedy pokoju i ratowania równowagi międzynarodowej. Ambicje ludzkie chciały inaczej.
VI
Równo w dwa lata po Połtawie zawrotna kariera cara Piotra omal nie załamała się w sposób jeszcze bardziej efektowny, niż rozkwitła. Usilne, hojnie wspierane pomazepińskim tudzież innym złotem starania Karola XII przyniosły skutek i w listopadzie 1710 roku Wysoka Porta wypowiedziała Rosji wojnę. Stanisław Poniatowski, wierny agent króla Szwedów, mógł sobie powinszować. Jego mniej szczęśliwy i słabiej wyposażony w pieniądze współzawodnik, Rosjanin Tołstoj, osiadł w więzieniu stambulskim. Zwycięski dotychczas na wszystkich frontach car ruszył z potężną armią na południe, w stepy mołdawskie. W lipcu 1711 roku Turcy otoczyli go nad Prutem kilkakroć przeważającą siłą, nie pozostawiając mu ani jednej dosłownie wojskowej szansy ocalenia. Pełnomocnik Piotra, Szafirow (a właściwie Szapiro, Żyd wychrzczony), stanął w namiocie wezyra, upoważniony do przyjęcia najcięższych warunków. Nie wolno mu było odstąpić tylko Ingrii i Petersburga, mógł natomiast okupić je, oddając Szwedom Psków! Powrócił do swego pana jako prawdziwy tryumfator. Rosja zobowiązała się zwrócić Turkom tylko Azow, zburzyć Taganrog i inne twierdze nad Donem, zaprzestać mieszania się w sprawy Rzeczypospolitej i Ukrainy, pozwolić Karolowi XII na powrót do Szwecji. Dwieście tysięcy rubli bakczyszu zaledwie zapłacił Szafirow za to wszystko. Niezadowolony z układu sułtan ukarał podobno wkrótce sprzedajnego wezyra w sposób niecodzienny: kazał nalać mu w gardło roztopionego złota. (Wezyr ten, Mehmed Baltadżi, był z pochodzenia nie Turkiem, lecz Włochem; zwał się właściwie Giulio Mariani.)
76
Opowiadano, że do rubli dorzucił Szafirow osobiste klejnoty pewnej obecnej w obozie rosyjskim eks-chłopki pańszczyźnianej, wówczas już wielkiej damy. Była nią Katarzyna, a właściwie Marta Skawrońska, Białorusinka z pochodzenia i katoliczka, wzięta przed kilku laty do niewoli jako służąca pastora szwedzkiego, pokojówka i kochanka kolejno Szeremietiewa i Mienszykowa, wreszcie wybrana samego Piotra. W osiem miesięcy po dramatycznych przeżyciach nad Prutem dwudziestoośmioletnia pani stanęła obok cara przed ołtarzem cerkiewnym, a po zgonie małżonka zajęła w imperium jego miejsce, jako Katarzyna I. XVIII stulecie widywało niebywałe kariery i ludzi naprawdę niezwykłych, lecz żałośnie chorujących na tuzinkowy snobizm. I Katarzyna, i Mieńszykow, pragnąc zasłonić swe gminne pochodzenie, poszukiwali w Rzeczypospolitej fikcyjnych genealogii szlacheckich, rzekomych antenatów. Po co to było potrzebne indywidualnościom tej miary?
Piotr oddał Azow, mury innych twierdz południowych kazał zburzyć, zabraniając jednak naruszania ich fundamentów... Ze spraw Rzeczypospolitej ani myślał się wycofywać. Władysław Konopczyński w Dziejach Polski nowożytnej podkreśla bardzo silnie, że Turkom nie zależało ani na Karolu XII, ani na ratowaniu naszego sponiewieranego państwa. Wystąpili, aby przygarnąć, wziąć w protektorat Ukrainę - całą, jeśliby się udało, a już co najmniej prawobrzeże Dnieprowe — do spółki z Filipem Orłykiem, który złożył hołd chanowi Tatarów, urzeczywistnić stary program Piotra Doroszeńki. Trzeba przyznać, że znaleźli się wcale blisko celu. Gdyby nie wypuścili Piotra znad Prutu...
Malownicza przygoda carska rzuca jaskrawe światło na wcześniejsze poczynania Jana III, po dziś dzień uparcie oskarżanego o polityczny romantyzm, niepotrzebne ratowanie Wiednia, uparte trzymanie się „ligi świętej", koalicji. Piotr Wielki - pogromca Szwedów, wódz ogromnej, karnej, we wszystko zaopatrzonej armii - popróbował się z Turkami w pojedynkę, sam na sam. Dokonał tego w tych samych bezdrożnych stepach mołdawskich, w których Jan III kilkakroć bywał, nie odniósł sukcesu, bo nie doszło-do bitwy walnej, lecz to i owo zdziałał. Wciąż jeszcze dalecy jesteśmy od zrozumienia, z jakich niebezpieczeństw wyprowadził swe państwo działający w okropnych warunkach wielbiciel Marysieńki.
Wypuszczając Piotra znad Prutu Turcy zatwierdzili niejako coś bez porównania większego od jego osobistej sławy, bo zupełnie nową rzeczywistość historyczną w Europie. Zanim dogasła na Zachodzie wojna o sukcesję hiszpańską, stało się jasne, że krąg mocarstw siłą własną upoważnionych do rozstrzygania o wszystkich sprawach kontynentu powiększył się na zawsze o Rosję.
77
O tę samą Rosję, którą w roku 1700 powszechnie uznano za porażoną beznadziejnie, a która w sto lat później miała zwyciężać we Włoszech i wkroczyć do Paryża.
Od razu po Połtawie państwa europejskie pojęły, co się święci, a raczej już wyświęciło. Dopomógł im w tym znacznie stwardniały nagle ton dyplomatów carskich oraz ich bardzo szerokie zainteresowania. Zaniepokoiły się zwłaszcza Anglia i Holandia, lecz był i taki, co zapragnął się pożywić, niczym przysłowiowy szakal przy uczcie tygrysa. Król pruski Fryderyk I usiłował wytargować u Piotra... polskie Pomorze, Żmudź i Kurlandię. „Es sei nichtpraktikabel" -cytuje Konopczyński odpowiedź cara, który uważał, że łupem Rosji pozostać winna cała, formalnie już tylko niepodległa Rzeczpospolita. Podczas tych narad - odbywanych w Kwidzynie jesienią 1709 roku - trudno było przewidzieć, że zabiegi Fryderyka I wyznaczają program, który w kilkadziesiąt lat później zostanie urzeczywistniony.
Prusy nie otrzymały więc naszego Pomorza, Żmudzi ani Kurlandii, zagarnęły za to inny zysk. Po Połtawie Szwedzi wycofali się z Polski, zabierając ze sobą Leszczyńskiego, lecz dalej twardo walczyli na Pomorzu Zachodnim i wybrzeżach niemieckich. W 1713 roku, na mocy doraźnego układu z Rosjanami, z kniaziem Mieńszykowem, Prusy wzięły w sekwestr, w zastaw niejako, zdobyty właśnie na Skandynawach Szczecin i Pomorze Zachodnie po Pianę. W kilka lat później traktat pokojowy przyznał im tę zdobycz na stałe.
Jesienią tegoż 1713 roku Turcy poprosili Karola XII o opuszczenie ich terytorium. Gościnnych muzułmanów skłoniła do tego kroku dzika awantura i krwawa, bezrozumna walka, którą Szwed sprowokował w Benderach. Jatagany tureckie ostre bywały jak brzytwy, Karol utracił cztery palce u dłoni, po kawałku ucha oraz nosa, nie zmienił jednak swych obyczajów. 11 grudnia 1718 roku zginął pod norweską twierdzą Fredrikshald, zwaną obecnie Halden. W towarzystwie trzech żołnierzy wybrał się nocą sprawdzać roboty oblężnicze i uznał za niezbędne wychylić się z okopu. Tym razem kula trafiła go skuteczniej niż pod Poltawą, do obozu odniesiono trupa. Tron szwedzki wzięła po nim siostra, Ulryka Eleonora, małżonka landgrafa heskiego Fryderyka, który po jej zgonie wstąpił na tron sztokholmski.
Wyparty z kraju Leszczyński wycierał kolejno kąty w Szczecinie, w Szwecji, w Turcji, w księstwie Dwóch Mostów, żebrał o laski i pieniądze, płaszczył się nawet przed chanem Tatarów, byle tylko nie wyjść z gry bez osobistej korzyści. Nie była mu obca ani myśl o rozbiorze kraju, ani zamiar zapłacenia protektorom ziemiami państwa. Antykról-rodak był jeszcze gorszy od króla- Niemca.
78
Nie posiadał jego energii i stał się w tym czasie po prostu zawadą w naszej historii. Istniała jedna jedyna szansa ocalenia z okropnej sytuacji, w jaką wtrąciła Rzeczpospolitą wojna północna. Polegała na solidarnym skupieniu się szlachty przy sprawcy nieszczęścia, Auguście II. Zaniepokojenie państw europejskich potęgą Rosji stwarzało koniunkturę, pozwalało liczyć na cudzą pomoc.
Nasz udział w wojnie północnej skończył się już wtedy, gdy wyparto z kraju wdzierających się od Pomorza i Mołdawii ostatnich partyzantów Stanisława Leszczyńskiego. Późniejsze zmagania, te nad zachodnim Bałtykiem i w Skandynawii, o tyle tylko dotyczyły Rzeczypospolitej, że Rosjanie maszerowali przez jej terytorium niczym przez własne. Upragniony pokój powrócił, lecz w postaci ze wszech miar gorzkiej. Narzucona państwu wojna zadała mu jeszcze więcej strat niż ,,potop" szwedzki za Jana Kazimierza. Warszawa znowu straszyła ruinami, Poznań i Kraków - mówi Józef Gierowski - „spadły do rzędu osad zaledwie kilkutysięcznych", mnóstwo wsi znikło z powierzchni ziemi, w ocalałych brakło wielu zagród, „nocnym sposobem" porozbieranych na opał i inne potrzeby. Zaludnienie, które za Jana III zaczęło wyraźnie wzrastać, teraz ponownie zmalało o dwadzieścia pięć procent. Operowanie odsetkami to czynność niezbędna, lecz w danym wypadku niebezpieczna, myląca. Przecież sama podstawa rachunku wyglądała zupełnie inaczej za Jana Kazimierza, inaczej teraz. Śmierć kosiła na polu już poprzednio okrutnie przerzedzonym.
Ksiądz Benedykt Chmielowski, autor Nowych Aten (których wznowienie zawdzięczamy Marii i Janowi Józefowi Lipskim oraz Wydawnictwu Literackiemu), powiada zwięźle, że „roku 1710 miara żyta była po 60 złotych, konie zdechłe, psów, kotów jedli ludzie, karczmarze gości na pożywienie sobie zabijali". Jeszcze w dziesiątki lat później po litewskich zwłaszcza osiedlach sterczały zwaliska domostw o drzwiach i oknach pozabijanych deskami na krzyż. Z zabobonną trwogą omijano siedziby rodzin doszczętnie wygubionych przez zarazę. W ślad za głodem przyszły bowiem epidemie, które ogarnęły teren całej Rzeczypospolitej i sięgnęły aż Szczecina. W jednym tylko Wilnie od lipca 1709 roku do Wielkanocy wyginąć miało przeszło dwadzieścia tysięcy ludzi, a przeraźliwy obraz olejny umieszczony na zewnętrznej ścianie kościoła Św. Piotra i Pawła upamiętnił klęskę na wieki.
A oto pamiętnikarska notatka, odnosząca się do tych właśnie, przed chwilą wspomnianych świąt 1710 roku:
79
Wielkanoc odprawiłem wesoło, przy zacnych gościach [...] piliśmy i tańcowali, i w wesołości a inwencjach jej rozmaitych trzy dni hulaliśmy, czwartego do dworca całą archandią pojechaliśmy, wymyślając sposoby nowe wesołości...
Autor tych słów był dziedzicem wielu włości, magnatem. Jemu wojna nie odjęła ani chleba, ani zagranicznych marcypanów. Jednowioskowy, obdzierany przez sprzymierzeńców ziemianin, odbudowując swój dworek kryl dach słomą, podłogę zastępował klepiskiem. Żywiący ich obu chłop pańszczyźniany przestawał istnieć na rynku krajowym, jadał skąpo i to wyłącznie, co zebrał z zagonu, obuwał się w łapcie. Miasteczka, którymi tak gęsto usiana była ongi Rzeczpospolita, przetwarzały się w osiedla „mieszczan", żyjących z roli. Jej tylko jednej nie brakowało w państwie bardzo rozległym, a zaludnionym teraz przez sześć milionów ludzi zaledwie. Starostwo dryświackie na Litwie liczyło siedemset dziewięćdziesiąt włók gruntu. W roku 1722 - czyli w trzynaście lat po ustąpieniu Szwedów - czterysta osiemdziesiąt włók nadal zarastało tam chwastem. W samych zaś Dryświatach, składających się z pięćdziesięciu dwóch domów, prosperowało dwadzieścia pięć karczem. Beznadziejność, nędza i pijaństwo to trójca raczej nierozłączna.
Latem 1713 roku spadł na wynędzniały kraj nowy ciężar - król August wprowadził do Rzeczypospolitej kilkunastotysięczny korpus wojsk saskich i nie omieszkał z wydaniem dekretu w sprawie wyżywienia ich. Mieszkańcy województwa sandomierskiego musieli więc na przykład w przeciągu tygodnia najwyżej dać z każdego domu po dwadzieścia garnców mąki żytniej, po sześć grochu, kaszy i tyleż funtów masła. Na trzydzieści domów przypadał haracz w postaci jednego wolu lub dziesięciu baranów. Normy obliczone były dość swobodnie, skoro w październiku, wskutek powszechnych protestów, obniżono je o połowę i pozwolono zastąpić dostawy w naturze opłatami pieniężnymi.
Nie może być dwóch zdań, że władając w Saksonii i w Rzeczypospolitej wolał Mocny żywić swe niemieckie wojsko kosztem tej ostatniej. Lecz szlachta ani przez chwilę nie wątpiła o politycznym celu operacji i odgadywała go trafnie. August wznowił pomysły z pierwszych lat swego panowania, pragnął sprowokować Polaków i Litwinów do buntu, zgnieść go przemocą, przeprowadzić absolutystyczny zamach stanu. Wtedy jednak, przed kilkunastu laty, monarcha mógł liczyć, że uda mu się rozprawić z poddanymi sam na sam. Teraz wewnątrz granic obecny już był czynnik obcy, a dzięki swej sile wprost rozstrzygający. Rosja miała w Rzeczypospolitej własne stronnictwo, rozporządzała takimi ludźmi, jak hetman litewski Pociej, którego jedynie protekcja carska chroniła przed odpowiedzialnością
80
za rozmaite poczynania natury pospolicie kryminalnej. August wymyślił receptę, która mogła wyjść na zdrowie tylko Piotrowi. Postanowił zgnębić Sasami ciemnych, zdemoralizowanych, lecz i zrozpaczonych ludzi, którzy każdej chwili mogli się schronić za plecy Rosjan. Bardzo mało było wówczas w Rzeczypospolitej miłości ku nim, bo wzbudzali trwogę. Hasło samoobrony mogło zbliżyć szlachtę do króla, który wybrał jednak prowokację - oręż w danych okolicznościach najgorszy.
Szlachta stękała pod ciężarami, błagała monarchę o ulgi, August to rezydował w Warszawie, to jeździł na karnawał do Drezna, na Litwie hetman Pociej działał po swojemu. Namawiał Piotra do detronizacji Mocnego i wyznaczenia innego króla, zamyślał o zerwaniu unii z Polską i poddaniu Wielkiego Księstwa pod protektorat rosyjski, podburzał ziemiaństwo.
Na długo, aż do lata 1715 roku, starczyło szlachcie cierpliwości, która pękła dopiero wtedy, kiedy we wsi Przemykowie w województwie krakowskim Sasi zakłuli bagnetami kasztelana Bełchackiego i starostę Turskiego.
26 listopada zawiązana i ogłoszona została w Tarnogrodzie konfederacja ziem koronnych - ni to powstanie narodowe, ni to zbrojny odruch przeciwko okupacji saskiej. Marszałkiem związku okrzyknięto Stanisława Ledóchowskiego, osobistość niezmiernie wśród panów braci popularną, istne bożyszcze herbowego tłumu. Na wiosnę Litwa poszła w ślady Polski. 8 kwietnia 1716 roku laskę tamtejszej konfederacji otrzymał w Wilnie Krzysztof Sulistrowski, chorąży oszmiański. Wbrew logicznym oczekiwaniom regularny żołnierz saski nie dotrzymał pola ruchawce, cofał się wszędzie, stracił nawet Poznań, zajęty przez regimentarza Chryzostoma Gniazdowskiego. Konflikt przybrał rozmiary bardzo poważne, każda chwila wzmagała widoki i możliwości tej materialnie i tak przemożnej siły, która obecna była w kraju, wysłuchiwała skarg oraz próśb stron obu, lecz zważała tylko na własne interesy, Rosji Piotra I.
Pamiętając na straszliwy sąd Boski, intencje swoje szczere tylko na obronę upadającej obracając ojczyzny i najmniejszą z serca zrzucając prywatę - szczerze niewątpliwie przysięgali konfederaci poty w tym świętym zjednoczenia się pozostawać związku, aż [...] do gruntownego cala ojczyzna nie przyjdzie uspokojenia.
Nastąpiło to uspokojenie nawet dość rychło, bo 1 lutego 1717 roku, na tak zwanym Sejmie Niemym, który zupełnie słusznie ma u nas tę samą opinię, co sejmy rozbiorowe, uchodzi nawet za ich poprzednika.
Prób porozumienia nie brakowało, feldmarszałek saski i koniuszy wielki litewski, kosmopolita Flemming, „sterował ku bezpośredniej ugodzie króla z narodem", lecz rodacy, Ludwik Pociej i biskup Konstanty Felicjan Szaniawski, wcześnie wystąpili z pomysłem pośrednictwa rosyjskiego.
81
Ostatecznie obie zwaśnione strony poszły tą drogą, której - wolno twierdzić - nie udałoby się ominąć w żaden sposób. Nie po to car politycznie i militarnie utwierdził się w Rzeczypospolitej, by pozwalać jej na samodzielne rozstrzygnięcia. W 1716 roku Piotr osobiście stanął w Gdańsku, pertraktował tam z Augustem, interesów Petersburga stale pilnował na miejscu kniaź Grzegorz Dołgoruki, kawaler Orderu Orła Białego, pierwszy z długiego tasiemca rosyjskich prokonsulów w Warszawie.
Wczesny, jeszcze bez obcego dyktatu zawarty rozejm zniweczyli Sasi, za błahe przewinienie wieszając na rynku sandomierskim szlachcica Łaściszewskiego. Oficer, który nakazał egzekucję, był człowiekiem kulturalnym i spokojnym - niezbity chyba dowód, że działał na polecenie zwierzchników. Potem, kiedy konfederaci odwracając się od rosyjskiego pośrednictwa wysłali delegację wprost do swego króla i zgodzili się na zjazd w Kazimierzu, August raptownie zmienił front, nie przybył na konferencję, zażądał zwyczajnej kapitulacji związkowych. Zatarg dojrzał do rozstrzygnięcia, silny korpus rosyjski wkroczył więc na Wołyń, jesienią rozpoczęły się w Warszawie układy, nad którymi dominował pośrednik, kniaź Dołgoruki.
Sejm 1717 roku nazwano Niemym dlatego, że jeden tylko człowiek, marszałek Ledóchowski, dopuszczony został do głosu, to znaczy do zagajenia sesji, która trwała sześć godzin i bez dyskusji zatwierdziła ułożony poprzednio traktat. Ogłaszał on pokój powszechny, amnestię, zabraniał - na papierze zawiązywania konfederacji, przyboczną gwardię saską Augusta ograniczał do liczby tysiąca dwustu głów, próbował ograniczyć władzę hetmańską oraz samowolę sejmikową. Najważniejszy jednak był artykuł dotyczący sił zbrojnych państwa. Armia koronna liczyć odtąd miała osiemnaście, litewska sześć tysięcy żołnierzy... w budżetowym czysto znaczeniu tego słowa. Ustawa traktowała bowiem o „porcjach" żołnierskich, czyli o kwotach potrzebnych na utrzymanie szeregowego wojownika. Oficer, nie mówiąc już o generale, kosztuje znacznie drożej. Dwudziestoczterotysięczna w teorii armijka rozległej Rzeczypospolitej liczyła więc od tej pory najwyżej dwanaście tysięcy szabel oraz bagnetów. Państwa ościenne prześcigały się wówczas w wystawianiu ogromnych, znakomicie wyćwiczonych wojsk stałych.
Grzegorz Dołgoruki podpisał dokument fatalnego układu. Występował skromnie jako pośrednik, lecz jego rzeczywista rola była tego rodzaju, że dla unieważnienia owego podpisu trzeba było zwycięskiej wojny.
W cztery lata po tak wielkim swym sukcesie Grzegorz Dołgoruki z trzaskiem wyleciał z Warszawy, odwołany wskutek żądania Augusta II, wyrażonego w wyjątkowo twardej formie.
82
Król miał słuszne powody do oburzania się - ambasador kazał porwać w naszej stolicy pewnego Ukraińca, uwięził go w swym pałacu, potem wyprawił do Rosji na dziesięcioletnie więzienie. Słuszność słusznością, od dawna jednak monarchowie polscy nie pozwalali sobie bronić jej zbyt stanowczo wobec wschodniej sąsiadki. Już Jan Kazimierz udawał, że nie słyszy mało kulturalnych wykrzyków „wielkiego posła" Puszkina. (Porwanym Ukraińcem był Grzegorz Hercyk, zięć Filipa Orłyka, stronnik i współpracownik Iwana Mazepy, emigrant polityczny.)
Niedługo przed Dołgorukim wyproszony został z Warszawy inny dyplomata, przedstawiciel króla Prus, Fryderyk baron von Posadowski. Aby udaremnić jego machinacje, August kazał kontrolować odchodzącą do Berlina korespondencję posła, zdobył szyfry oraz niezbite dowody knowań i zażądał odwołania winowajcy. Ostre pismo królewskie powiózł do Niemiec, nad Szprewę, osobnik dobrze znany historii europejskiej: Burkhard Christoph Munnich, podówczas generał-major w służbie polskiej, w przyszłości budowniczy kanału ładowskiego, hrabia, feldmarszałek, reformator i głównodowodzący armią rosyjską, zdobywca Azowa i Gdańska, zesłaniec syberyjski i w końcu generalny dyrektor wszystkich portów carskich. Munnicha zabrał z Warszawy wyjeżdżający z niej na zawsze Grzegorz Dołgoruki. Kariera zdolnego Germanina rozkwitła w pełni za panowania Anny Iwanowny, kiedy to Niemcy pozajmowali wszystkie najwyższe stanowiska w Rosji, zgnębili całkiem koterię narodową, starorosyjską, czego dostatecznie jaskrawym wyrazem była okrutna kaźń syna i synowca Grzegorza Dołgorukiego. Obu ich kat łamał kołem publicznie.
August II zdecydowanie wystąpił więc przeciwko obu państwom, z którymi zaczął się przyjaźnić zaraz po wstąpieniu na tron, wyrzucił z Warszawy najpierw Prusaka, potem Rosjanina. Sejm Niemy głęboko widać dotknął ambitnego Sasa i sprawił metamorfozę. Przez kilka lat następnych król działał tak, jak mu to od początku nakazywała przysięga koronacyjna, prowadził Oba Narody do ich własnego dobra, co znaczyło już wówczas... do wyzwolenia. Dwadzieścia wiosen minęło od chwili,w której machał Szczerbcem na cztery strony świata, stojąc przed ołtarzem katedry krakowskiej.
Jesienią 1718 roku król odniósł poważne sukcesy: połączonym usiłowaniom Prus i Rosji nie udało się zerwać sejmu, obradującego w Grodnie. Posła orszańskiego, który zawołał „veto!", ludzie dworscy odszukali w mieście i przywiedli do izby, gdzie odwołał swój protest. August otrzymał prawo zwołania tego samego kompletu posłów, kiedy uzna za potrzebne. Uniwersały monarsze otwarcie mówiły szlachcie o Piotrze jako o wrogu,
83
Rzeczpospolita oficjalnie zażądała wycofania wojsk rosyjskich i zwrotu Inflant. 5 stycznia 1719 roku pełnomocnicy Anglii, Austrii oraz króla polskiego podpisali w Wiedniu traktat sojuszniczy o charakterze wprost zaczepnym. Jakikolwiek zamach na ziemie Rzeczypospolitej, nawet odmowa zabrania wojska z jej terytoriów już by wystarczyły na powód do wojny. Sprzymierzeni stawiali sobie za cel utrzymanie całości królestwa polskiego, pojmowanego jako Polska i Litwa razem wzięte. Podpisany już traktat musiał jednak zatwierdzić sejm Obojga Narodów, od jego decyzji zależało odzyskanie niepodległości.
„Jak Polska Polską - pisze Władysław Konopczyński - nigdy jeszcze żadnemu jej królowi nie udało się uzyskać przeciwko Moskwie tak potężnej, tak szczerej pomocy Zachodu", żyjącego całkiem świeżym wrażeniem wzrostu potęgi carskiej i zatrwożonego nie na żarty. Piotr sięgnął wszak do spraw niemieckich, gospodarzył w Meklemburgu, darował Prusom Szczecin, został głównym potentatem na Bałtyku, wtrącał się do dynastycznych powikłań brytyjskich. Traktat przeciwko niemu podpisali zatem cesarz niemiecki oraz król angielski Jerzy I, założyciel nowej, do dziś panującej dynastii, będący władcą państwa morskiego, lecz i Niemcem, elektorem hanowerskim. Mile powitali układ Tatarzy, emigranci ukraińscy, ze Sztokholmu przyjechał generał Trautvetter, upoważniony do rozmów na temat sojuszu. W tej samej misji wyprzedził go nieco wierny dotychczas stronnik Leszczyńskiego, Stanisław Poniatowski. Zdolny, przewidujący człowiek wolał rozpocząć układy od konkretu - przywiózł ze Szwecji i wręczył Augustowi jego własny akt elekcyjny, ten z 1697 roku, skonfiskowany przez Karola XII podczas wojny. Przezorny postępek generała - już wkrótce podstolego litewskiego, w dalszej przyszłości kasztelana krakowskiego - stal się fundamentem kariery rodu Poniatowskich.
Piotr Wielki był wielkim potentatem, lecz ujrzawszy aż tyle zaciśniętych i już wznoszących się pięści wolał zastosować unik. Wycofał swe wojska z Rzeczypospolitej. Z tą chwilą zapał szlachty automatycznie osłabł, doszła bowiem do głosu podstawowa i niewzruszona zasada jej myślenia politycznego -pacyfizm. Ziemiaństwo nasze zacinało się w „zawziętym pokoju" wtedy, gdy państwo kwitło, było ludne, zasobne, silne. Jakże miało za nim nie tęsknić teraz, w kraju zniszczonym i do cna wyczerpanym?
Nastroje i sentymenty nie odegrały roli głównej. Było czym i jak im przeciwdziałać - po raz pierwszy w dziejach Anglia przeznaczyła pokaźne kwoty na sprawy polsko-litewskie. Normalną rzeczy koleją rozstrzygnęły fakty dokonane. Wojsko carskie poszło sobie, pozostali na miejscu ludzie moralnie i materialnie zhołdowani przez Rosję, stojący do dyspozycji jej ambasadora.
84
Zaliczali się do nich wszyscy czterej hetmani ówcześni: w Koronie Adam Sieniawski i Stanisław Mateusz Rzewuski, na Litwie Ludwik Pociej i Stanisław Denhoff, osobistości całkiem godne zrównania z targowiczanami. Doraźnie jątrzyła ich i dostarczała formalnego powodu do opozycji kwestia pułków „cudzoziemskiego autoramentu" - czyli krajowych, lecz plebejskich - oddanych pod komendę Flemminga. Dwa sejmy 1720 roku zostały zerwane. Rzeczpospolita nie zatwierdziła zatem traktatu wiedeńskiego, który mógł doprowadzić do obalenia rosyjskiego protektoratu nad nią i przywrócić równowagę międzynarodową.
Rozzłoszczony August wypędził z Warszawy Dołgorukiego, głównego sprawcę zerwania drugiego ze wspomnianych sejmów, lecz było to już tylko podzwonne, osobista zemsta pokonanego monarchy. Okazja przeminęła, koniunktura rozwiała się, rzeczy nie wróciły jednak do poprzedniego położenia, które uległo zmianie na znacznie gorsze.
Zagrożony car Piotr obniżył nieco loty, pohamował ambicję. 17 lutego 1720 roku zawarł w Poczdamie układ z królem pruskim Fryderykiem Wilhelmem, postanawiając do spółki z nim gwarantować dotychczasowy ustrój Rzeczypospolitej, nie dopuszczać do zniesienia liberum veto i wolnej elekcji. Od tej pory nasza anarchia uzyskała aż dwóch opiekunów. Ich bardzo silne armie ciążyły od wschodu, zachodu i północy, pieniądze i wpływy przenikały państwo na wylot, rozstrzygały na sejmach.
W kilka lat później do porozumienia gwarancyjnego przystąpiła zniewolona przez Rosję Szwecja oraz - już z własnej inicjatywy - Austria, wiodąca swe własne spory z dynastią saską.
Król August zaniecha! cierniowej zaiste metody współpracy z narodami Rzeczypospolitej, powrócił na stare ścieżki, to znaczy do projektów rozbiorczych, które snuł aż do dnia zgonu.
W sierpniu 1721 roku Piotr Wielki przypłynął jachtem „Trójca" do Petersburga od strony morza. Zanim zeskoczył na ląd, z pokładu jeszcze krzyknął do stłoczonych na wybrzeżu tłumów jedno tylko słowo: „mir!" Po uroczystym nabożeństwie, szklanką wódki wzniósł na placu przed soborem toast na cześć pokoju, który zawarł był ze Szwecją w fińskim osiedlu Nystadt. Łotwa, Estonia, Ingria, część Karelii z Wyborgiem, południowe obszary Finlandii przechodziły na własność Rosji, Szwecja dostawała się pod jej protektorat. Za tq wszystko, za zwycięskie wkroczenie do Europy w charakterze wielkiego mocarstwa na lądzie i morzu przyszło zapłacić tylko Azowem, na czas zresztą niezbyt długi. Tryumf był naprawdę bezprzykładny.
Tego samego dnia Piotr przyjął tytuł imperatora, cesarza Wszech Rosji.
85
Szwecja - dotychczasowy wróg śmiertelny - pierwsza uznała tę jego godność, Rzeczpospolita - sojuszniczka w zwycięskiej wojnie - uczyniła to jako ostatnia, w wiele lat po Turcji, Anglii, Austrii, Francji, Hiszpanii, no i Prusach naturalnie, bo dopiero w roku 1764. Nowy tytuł niedwuznacznie kwestionował wszak jej prawa do terytoriów, nad którymi zapanował Kazimierz Wielki i pogańska jeszcze Litwa. Z punktu widzenia Petersburga Ukraina była Małorosją, przymiotnik „ruski" oznaczał to samo, co „rosyjski".
Opór w sprawie tytulatury ma duże znaczenie historiozoficzne, świadczy bowiem, w jaki sposób ginące państwo pojmowało swoją własną istotę. Nie ociągałoby się przecież ze zrobieniem przyjemności protektorowi, gdyby wszystkich swych mieszkańców uważało za Polaków. (W XX wieku Druga Rzeczpospolita twierdziła, że Stanisławów leży po prostu w Polsce i dlatego mogła oficjalnie uznawać istnienie radzieckiej Ukrainy.) Praktyczny, jątrzący walor odejmowała owemu oporowi ta okoliczność dziejowa, że nie tylko ruskie, lecz również rdzennie litewskie i polskie terytoria Rzeczypospolitej królewskiej znalazły się w jednakiej zawisłości od cesarskiej Rosji. Piotr Wielki miał wolną rękę, ale nie przesunął granicy ani o jedną milę. Warunki pokoju Grzymułtowskiego przyjęte przez Jana III, władcę niezależnego, zostały zatwierdzone. Teraz jednak stanowiło to właściwie formalność.
Wojna północna bezapelacyjnie rozstrzygnęła o naszej przyszłości. Rzeczpospolita Obojga Narodów już tylko na lat parę - za Stanisława Augusta, ostatniego swego króla - odzyskała suwerenność, Polska i Litwa zdobyły ją dopiero w roku 1918, w dwieście lat po Sejmie Niemym, lecz jako państwa zupełnie odrębne i skłócone. Cenny, wymagający rozumu i troskliwego kierownictwa twór jagielloński nie przetrwał. Wątpić wolno, czy Europa zyskała na zastąpieniu ponadnarodowej federacji rozżartymi nacjonalizmami.
Byłoby zbyt łatwo i wygodnie zwalić całą odpowiedzialność na króla-Niemca, niewątpliwego zresztą przestępcę. Równymi mu winowajcami byli ci wszyscy Polacy i Litwini, co podczas elekcji 1697 roku i później sprzedawali swe sumienia i głosy, dopuszczali się zbrodni bezmyślności. Rzeczpospolitą Obojga Narodów przyprawiły o zgubę zjawiska natury moralnej i umysłowej, a nie materialnej.
Jakże lubią ludzie upraszczać zawiłości dziejów, na papierze wyprostowywać szlaki historii! Tyle od dawna biadań nad „ekspansją wschodnią" i zaniedbywaniem spraw najbliższego Polsce zachodu. Zadnieprzańskie i naddnieprzańskie zatargi najzwyczajniej w świecie przegraliśmy, podobnie jak Francja przegrała nad Renem, za Alpami i Pirenejami. Wcale nie każda stracona wojna prowadzi do niewoli. Odstąpiliśmy wielkie obszary, lecz ostatecznie...
86
zachować Witebsk i Białą Cerkiew to też wcale nieźle i najzupełniej wystarczy. Jan III władał bezsprzecznie i w jednym, i w drugim z tych miast. Rzeczy najważniejszej - suwerenności! - pozbawił nas nie wschodni wróg, lecz wschodni sojusznik.
Nasze wojny przeciwko Szwecji przyniosły karierę najpierw Prusom, potem Rosji. Wazowie zabrnęli w polityczny obłęd i trwali w nim uparcie, August Mocny doń powrócił. Zlekceważył, uznał za niebyłe trzeźwe koncepcje poprzednika, Jana III.
Faktyczne władztwo nad Rzecząpospolitą stanowiło dla Rosji zdobycz wojenną. Nasze dążenia wyzwoleńcze - słuszne, moralnie i dziejowo sprawiedliwe - były więc z punktu widzenia Petersburga oraz jego poddanych zamachami na krwią i strasznym wysiłkiem kupione, zatem w ich subiektywnym odczuciu święte, nabytki. „Nasz miecz Polskę zdobył - to nasze prawo!" - powiedział w XIX stuleciu sławny historyk rosyjski. Tak odtąd wyglądała istota tragicznego konfliktu między spokrewnionymi, bo słowiańskimi przecież sąsiadami. Dzisiejsza publicystyka nieraz zapytywała, czemu Polska, znająca aż trzech zaborców, najbardziej pamięta grzechy tego ze wschodu. Odpowiedź nie nastręcza zbytnich trudności: Prusy i Austria zostały zaborcami dopiero w roku 1772, kiedy Rosja zgodziła się odstąpić im część łupu, zagarniętego o kilkadziesiąt lat wcześniej.
Popaść w zależność oznacza: zostać podporządkowanym działaniu kardynalnego prawa historii, które stwierdza, że libido dominandi nie wygasa. Zmieniają się religie, ideologie, ustroje, lecz żądza panowania trwa, jest wieczna i wiekuista. To ona zabarwia fałszem pisarstwo historyczne i literaturę, deprawuje umysły i sprawia cuda: zwycięskiego zbója, byle rodaka, pasuje na herosa, takiego, któremu się nie udało, na świętego męczennika - z obrońców wolności czyni kryminalistów, w najlepszym razie błaznów. Zbawiennym lekarstwem na owe libido bywają klęski wojenne: pokonana w wojnie północnej Szwecja na zawsze umieściła rapier Gustawa Adolfa w gablocie muzealnej. Przeszkadza mu bardzo bezwzględna swoboda myśli i słowa: jeszcze w czasach niewoli Stefan Żeromski potępił „polityczne szalbierstwo [...] o wyższości Niemca nad Polakiem, Polaka nad Rusinem, Madziara nad Chorwatem i Słowakiem" - napisał dosłownie: „Nie chciałbym widzieć dyktatury sołdatów z białymi orłami na kaszkietach." Nader skutecznie ratuje z władczych uniesień kupiecka trzeźwość, która każe rezygnować z panowań już nieopłacalnych: w XIX stuleciu pewien dostojnik angielski głosił, że „Bóg powołał imperium brytyjskie do zadań szczególnych"; no a w wieku XX, w drugiej jego połowie...
87
Po wojnie północnej ani jeden z tych czynników nie hamował Petersburga, hegemona naszej połaci Europy. Uczony zakonnik Teodor Prokopowicz napisał wtedy dzieło Prawda woli monarszej, w którym głosił, iż żadne prawo nie ogranicza panującego wobec poddanych. Praktyka państwowa Rosji przez czas długi odpowiadała tej zasadzie teoretycznej. Ludziom żyjącym w niewoli ulgę przynosiła, moralną rekompensatę stanowiła myśl, że przed ich cesarzem ościenne narody muszą się korzyć. Samodzierzca nie mógł wyrzec się raz osiągniętej zdobyczy, gdyby nawet chciał. Dla niego i dla samego ustroju była to naprawdę sprawa życia i śmierci.
Tak więc po wojnie północnej Rzeczpospolita znalazła się w położeniu nie rokującym żadnej nadziei powrotu do poprzedniego znaczenia, a w dodatku tającym nie znane dawniej niebezpieczeństwo o charakterze tragicznym. Musiała trwać, wegetować, unikać drażnienia przemożnego protektora-sąsiada. Łatwo było realizować ten program, dopóki o wszystkim decydowała umysłowo i na duchu zdeprawowana magnateria dotychczasowego typu. Ale każda, jak samo powietrze potrzebna Obu Narodom, naprawa wewnętrzna oddawała głos ludziom lepszej odmiany, dopuszczała ich do działania. Dążenie do odzyskania swobody uważają znawcy za odruch bezwarunkowy wszelkiej istoty żywej, a obdarzonej możliwością poruszania się. To prawo przyrody, obowiązujące również i w historii, działało teraz przeciwko nam. W szlachetnym celu podejmowane, lecz zbyt gwałtowne wysiłki moralnie uzdrowionych obywateli mogły narazić państwo na śmierć.
Na razie żył jednak nadal August II i do odnowy było jeszcze daleko.
DNO, CZYLI ZAPUSTY
Bojaźń jakaś, lichość umysłów i podłość generalna opanowała wszystko [...] zda się, że w nas pamięć o Rzeczypospolitej i ojczyźnie wygasa: jakby każdy obywatel kraju o niczym więcej myśleć nie powinien, tylko żeby jemu dobrze było, choćby wszyscy zginęli.
Stanisław Konarski, O skutecznym rad sposobie (1760-1763)
I
7 grudnia 1724 roku „na theatrum w pół rynku umyślnie dla tego sporządzonym" kat ściął burmistrza toruńskiego Rosnera i dziewięciu innych mieszczan-protestantów. Pozostałych, łagodniej osądzonych skazańców chłostał publicznie u pręgierza. A pod bramą miasta stał bezradnie wysłannik nuncjusza apostolskiego z Warszawy, mający przy sobie pisemne żądanie odroczenia egzekucji. Warta wojskowa zatrzymała gońca przemocą.
Ponurej pamięci „sprawa toruńska" (czyli Thorner Blutbad) zaczęła się 16 lipca od ordynarnego, lecz błahego incydentu. Jakiś innowierca nie odsłonił głowy przed procesją katolicką, więc uczeń jezuicki zerwał mu kapelusz, kilkunastu ludzi pobito. Wieczorem tłum luterański uderzył na kolegium Societatis lesu, zdemolował je, znieważył wizerunek Matki Bożej. Obeszło się bez ofiar śmiertelnych („ojcowie jezuici na dachy i rynny weszli"), poturbowani byli po obu stronach. Sejmiki jednomyślnie zażądały porachunku z heretykami. Jesienią zajął się sprawą sąd kanclerski, którego skład dobrano specjalnie, za wiedzą i zgodą króla. Sejm zakończył spokojnie swe czynności, z góry zatwierdzając wyrok, August zaś odrzucił wszelkie krajowe i zagraniczne prośby o powściągliwość, pozostał głuchy zarówno na słowa nuncjusza Santiniego, jak cara Piotra, przyśpieszył egzekucję o dwa tygodnie, komendantem asysty wojskowej mianował swoją kreaturę, Jakuba Zygmunta Rybińskiego, wojewodę z Chełmna.
Trzeba wiedzieć, że król August dobrym okiem poglądał na owe surowość sprawiedliwego dekretu sejmowego na toruńczyków, spodziewając się stąd nowej wojny w Polsce, z której pretekstu mógłby znowuż saską milicję wprowadzić do królestwa, a w zamieszaniu wyrobić dawnych intencji końce, w posadzeniu na tron polski syna swego, a prawa wolnego narodu naszego połamać...
89
Opinia świadka zasługiwała na przytoczenie. Autor jej widzi jasno prowokacyjną robotę własnego monarchy, straszny wyrok uznaje za sprawiedliwy, anarchię krajową uważa za świętość. Zdolny człowiek o systemie myślenia dziedzicznie zdeprawowanym przez od dawna już u nas panującą ideologię. Doświadczenie nie przemawia do ludzi tego typu. Państwo ginie, społeczność rozkłada się i gnije, oni nadal wierzą w pryncypia, w oczywisty już sposób niesłuszne. - Przed stu kilkudziesięciu laty szlachcic, ziemianin z pracy chłopa żyjący, Mikołaj Rej, przekonał był sąd sejmowy katolickiego przeważnie państwa, że jeśli Pan Bóg ma żal o podeptaną w Lublinie monstrancję, to niech sam dochodzi pomsty na winowajcy. Już wkrótce pojawić się miało w Rzeczypospolitej pokolenie młodych, magnatów nawet, całkowicie zdolnych do krytycznej oceny swoich własnych nieograniczonych uprawnień. Więc nie sam przywilej szlachecki był tym czynnikiem, który najgłębiej znieprawiał myślenie ludzi w dobie zapustów saskich. Rolę główną grał sposób traktowania owego przywileju, panującego wyznania oraz istniejącego ustroju - położona na nich pieczęć ideologicznego tabu. Dobry porządek państwowy powinien zabezpieczać ogół przed osobnikami zanadto pewnymi, że znają prawdę.W pierwszej połowie XVIII wieku szlachta Rzeczypospolitej składała się niemal wyłącznie z takich znawców.
Nie można wątpić o prowokacyjnej grze Augusta podczas sprawy toruńskiej. Król przyśpieszył wykonanie wyroku, jego zausznicy dopilnowali każdego szczegółu masakry. Jednocześnie akredytowani przy dworach europejskich dyplomaci sascy otrzymali nakaz wyjaśniania, że król polski jest bezsilny, nie może powściągnąć fanatyzmu własnych poddanych, a więc jedyny sposób zapobieżenia okropnościom polega na zaprowadzeniu w Polsce i na Litwie absolutyzmu.
Trudno rozstrzygnąć, czy doszłoby do zbrojnej interwencji państw innowierczych. Uniemożliwił ją fakt absolutnie nieprzewidziany, a ważny nadzwyczajnie. 8 lutego 1725 roku zmarł w Petersburgu Piotr Wielki, który u siebie „wysyłał do nieba hekatomby sekciarzy", unickich bazylianów w Połocku mordował własnym rapierem, lecz zdążył się podjąć roli głównego opiekuna katolików w Rzeczypospolitej, szermierza swobody...
Plany króla Augusta raz jeszcze doznały klęski, prowokacja nie przyniosła żadnego zysku ustrojowego, lecz rozgłos sprawy toruńskiej obciążył Rzeczpospolitą straszliwie. Uznano ją powszechnie za kraj zaludniony przez dzikich, okrutnych barbarzyńców. Już wtedy nabyła Europa intelektualnego nawyku, za który po dziś dzień płacimy bardzo ciężko. Słowa „Polak" i „fanatyk katolicki" kojarzą się tak dalece, że znaczą niemal to samo.
90
Można przytaczać nazwiska mężów wybitnych i szlachetnych, którzy świadczyli dobrodziejstwa ludzkości i kochali ją całą... z wyjątkiem nacji polskiej. Niemieckie, angielskie, francuskie czy rosyjskie wyczyny nacjonalistyczne ulegają przedawnieniu, bywają zapominane - polskie nie doznają tej łaski.
Poprzednie tomy tego cyklu omawiały czasy, w których udręczeni wolnomyśliciele europejscy wskazywali na Rzeczpospolitą jako na wzór i oazę tolerancji, szukali w niej schronienia, utwory swe dedykowali jej królom i obywatelom. Wątpliwe, czy ktokolwiek zleciał kiedy w podobny sposób z samiutkich szczytów w taką depresję. Kontrreformacja przyczyniła narodom i społecznościom katolickim wielu szkód, nas kosztowała najdrożej. Była prądem wręcz wrogim samej istocie wielowyznaniowej federacji.
Poczynając od Kazimierza Jarochowskiego historycy przytoczyli niezbite argumenty, z których wynika, że w każdym z państw ówczesnych możliwe były i zdarzały się nie tylko „wyroki toruńskie", lecz znacznie gorsze rzeczy. Dragonady francuskie omówione już zostały obszernie w tomie poprzednim, stworzony przez nie porządek obowiązywał prawnie. W Szkocji bardzo dobrze jeszcze pamiętano the killing times - „czas morderstw" za Karola II i Jakuba II - oraz kilkanaście tysięcy ofiar spośród protestanckich nonkonformistów. W Rosji wraz z trzema towarzyszami zginął na stosie przywódca „starowierców", zdolny literat, autor opowieści autobiograficznej Żytije protopopa Awwakuma. O losie jego współwyznawców już się wspominało, wyczyny inkwizycji w Hiszpanii są tak znane, że wystarczy o nich napomknąć. Dla nas tylko, lecz nie dla ludzi ówczesnych, zabawnym świadectwem ducha czasu jest wydane w Szwecji dzieło niejakiego Andrzeja Kempe Języki raju. Czytelnik mógł się dowiedzieć, że Pan Bóg mówił po szwedzku, praojciec Adam po duńsku, a Wąż-kusiciel syczał w języku paryskich papistów.
Okrucieństwa toruńskiego dopuściło się jednak państwo, którego nikt się nie bał, sponiewierane i słabe. Publicyści, jaskrawymi barwami opisujący wyrok i egzekucję, cieszyli się uznaniem i poparciem rządów mocarstw, korzystali z materiałów chętnie użyczanych przez dwór berliński. Jak często bywa, rozstrzygającą rolę odegrał nie sam fakt, lecz towarzyszące mu okoliczności historyczne. Wielkim, silnym i zwycięskim przebaczało się i nadal przebacza najgorsze zbrodnie. Tylko słabi nie mogą liczyć na pobłażanie.
W dodatku Rzeczpospolita nie miała czym zrekompensować sprawy toruńskiej, zasłonić jej niejako przed opinią publiczną. Była już nieobecna na europejskim rynku kulturalnym, nie dostarczała w tej mierze żadnych wartości, nie liczyła się. Rządy brytyjskie prześladowały innowierców, zmywały krwią katolicką Irlandię, lecz nikt w Europie nie wątpił, że Anglicy potrafią robić nie tylko to jedno.
91
Bardzo podobnie było z wielu innymi narodami, których twórczość stanowiła zadośćuczynienie, a niekiedy nawet nieprzenikniony niemal parawan. Mało się na ogół wie i rozprawia o wyczynach inkwizycji we Włoszech, za wiele bowiem znaczyli Włosi w kulturze powszechnej. Nasze własne, gorzej niż smutne, doświadczenie powinno pouczać o politycznej roli artystów, intelektualistów i spokojnych ludzi pracy, czyli tych, którzy polityką się nie parają. Oni otwierają jedyną drogę do znaczenia narodom nie mogącym nikomu imponować potęgą.
Rozważania powyższe nie stanowią jednak rozgrzeszenia. Szlachta uznała wyrok toruński za słuszny, sejmiki zgodnie żądały sądu i kary, nie podniosły się głosy bezinteresownego protestu. Jeśli zabiegano o odroczenie egzekucji, to jedynie ze względu na taktykę, grę polityczną. Minęły czasy, w których rycerstwo solidarnie wystąpiło przeciwko sądowi biskupiemu nad Konradem Krupką Przecławskim, przemocą uwolniło mieszczan poznańskich, skazanych za herezję. Totalizm katolicki tryumfował w Rzeczypospolitej.
Zapusty saskie to najbardziej ideologiczna epoka naszych dziejów, nic wtedy nie mogło obyć się bez stempla wszechwładnie panującego światopoglądu. Z izby sejmowej usunięto ostatniego kalwinistę, posła Andrzeja Piotrowskiego, aby nie kalał zgromadzenia prawomyślnych. Chłopu, chłostanemu za wykręcanie się od powinności względem proboszcza, podczas egzekucji podsuwano przed oczy krucyfiks.
Czasy te pozostawiły nam w spadku pewne szczegóły pejzażu krajowego, uznawane powszechnie za typowo polskie. Nie tylko libertynów, lecz i niektórych katolików razi częsty u nas widok murowanego, monumentalnego nieraz kościoła, otoczonego skupiskiem chałup krytych słomą lub niewiele świetniejszych domostw miejskich. W Kazimierzu nad Wisłą przekonamy się bez trudu, że wcale nie zawsze Polska tak wyglądała. Zabytki architektury świeckiej w niczym nie ustępują tam sakralnym. Sławetni Przybyłowie, Celejowie i Górscy budowali dla siebie równie starannie, jak dla Pana Boga, jeśli nawet nie staranniej, w sposób bardziej oryginalny, wystawny. W Krakowie kamienica Zbaraskich wcale nie razi przy kościele Mariackim, lecz przykład Kazimierza jest o wiele wymowniejszy, dotyczy bowiem prowincjonalnych budowli mieszczańskich, a nie książęcych czy stołecznych.
Lokalne kroniki rozmaitych miast i osiedli opowiadają dziwne rzeczy o pierwszych dziesięcioleciach XVIII wieku. Wojna północna, która zdziesiątkowała ludność i zrujnowała kraj, nie dopełniła miary jego nieszczęść. Głód i zaraza panowały jeszcze w roku 1716, konfederacja tarnogrodzka przyniosła zagładę setkom wsi, sprawiła trudności tego rodzaju, że August Mocny musiał zaniechać
92
projektu przebudowy zamku królewskiego w Warszawie. Dopiero gdzieś po roku 1720 - po upadku pomysłów wyzwolin spod przewagi rosyjskiej—rozpostarły się czasy ,,saskiej szczęśliwości", kiedy to „człek jadł, pił, nic nie robił, a suto w kieszeni".
Ale w owych lokalnych kronikach wyczytać możemy, że drogocenną trumienkę srebrną dla relikwii św. Kazimierza ufundowało Wilno w roku 1704, w dwa lata po wkroczeniu łasych na kontrybucje wojsk szwedzkich, a na rok jeden przed nadejściem rosyjskich, wcale we wspomnianym względzie nie lepszych. Spójrzmy na Grodno, jedną z dwu stolic sejmowych państwa. Okolice jego mocno ucierpiały już przed wojną od Sasów tudzież od ścierających się z Sapiehami ,,ichmościów". Miasto uchodziło wtedy za nędzne i niezdrowe, zjeżdżający na sesje posłowie gorzko narzekali na brud, smród i ciasnotę. Podczas wojny północnej sprowadzono z Królewca sześć bocznych ołtarzy do fary, wykończono w niej kaplicę Św. Michała, sejmik kilkakrotnie zapłacił haracze, narzucone jezuitom przez Rosjan. Nowogródek, miasto na wpół wymarłe, które dopiero po ustąpieniu Szwedów zaczęło się znowu jako tako zaludniać: w roku 1709 runęły tam wieże nowego zresztą kościoła, lecz już w trzy lata później stały odbudowane, a w roku 1716 biskup Brzostowski konsekrował w Nowogródku inną, świeżo wystawioną świątynię. Uroczystość uświetnił zjazd szlachty z całego województwa.
W lipcu 1715 roku król August zatwierdził przez Jana Kazimierza uczynioną darowiznę na rzecz eremu kamedulskiego w Wigrach, pomnożył ją nadaniem dóbr ziemskich. Ponieważ jednak kameduli to zakon kontemplacyjny, nie zajmujący się bezpośrednim duszpasterstwem, stanęły wkrótce w pobliżu dwa nowe kościoły - jeden w Magdalenowie, drugi w Suwałkach.
Litania przytoczonych szczodrobliwości nie wyczerpuje oczywiście tematu (pomija na przykład kościół Św. Rafała, wzniesiony w Wilnie w roku 1703) i odnosi się ponadto do wschodniej, uboższej połaci państwa. Dla równowagi wspomnieć więc warto - niejako na wyrywki - o Węgrowie, o podwarszawskich kościołach w Rokitnie oraz na Bielanach, oznaczonych datami 1704 i 1706, oraz o tym, że wtedy właśnie Pompeo Ferrari postawił w Lesznie kaplicę rodową Leszczyńskich i przebudował farę.
Pierwsza lepsza statystyka, dotycząca zresztą już nie handlu czy wydajności gleby, lecz po prostu pól nieuprawnych i opuszczonych, przekona nas, że pobożne dotacje, fundacje i zapisy wcale nie świadczą w danym wypadku o wzroście zamożności. Dewocja i martwa ręka zagarniały to, czego nie zdołali wydusić Sasi, Szwedzi i Rosjanie.
„Ludy nieszczęśliwe lokują zawsze wszystkie swoje nadzieje w życiu pozagrobowym,
93
dając dowód, że religia stanowi najmocniejszą wieź społeczną, gdyż czyni znośnym najgorszy los" - napisał Jakub Henryk Bernardin de Saint-Pierre w roku 1764... przy okazji zwiedzania Warszawy, znowu wtedy przeżywającej ciężkie chwile. Pomiędzy datą tej uwagi filozoficznej a wojną północną leży jednak długa epoka zapustów, szczęśliwości saskiej, z żalem wspominanej przez wielu. W schyłkowym okresie rządów Augusta II oraz za jego syna i następcy stolica państwa i kraj cały zdążyły się nie lada jako przyozdobić w sensie świeckim. W Białymstoku stanął nasz „Wersal podlaski", pałac Branickich, w tej samej dzielnicy Potoccy dodali sobie splendoru Radzyniem, Radziwiłłowie zaś kazali przebudować i uświetnić swą siedzibę w Białej. Wiśniowieccy, Sułkowscy, Bielińscy, Sapiehowie nie pozostawali w tyle i nie mogło być inaczej, jeżeli - jak nas zapewnia ksiądz Jędrzej Kitowicz całą magnaterię i co bogatszą szlachtę ogarnął wtedy wstręt do starzyzny.
Skoro panicz po śmierci ojca został panem majętności, najpierwszą jego rzeczą było przerobić na nowy fason albo wcale rozwalić odebrany po pradziadach pałac, zamek, dwór, a nowy, choć słabszy, ale kształniejszy, postawić Od tego czasu zagościły w całym kraju fabryki pałaców murowanych, w ozdobie i kształcie z zagranicznymi walczących.
W samej Warszawie nikt już dziś nie zdoła naocznie sprawdzić wszystkich wyników owej konkurencji, bo druga wojna światowa zmiotła z powierzchni ziemi pałace Saski i Bruehlowski oraz najwspanialszy zabytek epoki - okazałe skrzydło zamku królewskiego, wzniesione od strony Wisły za Augusta III. W stanie nadwerężonym ocalał Ogród Saski, rozpościerający się ongi na tyłach rezydencji tegoż imienia. Zbigniew Hornung obliczył, że w roku 1730 stolica liczyła dwadzieścia jeden godniejszych uwagi pałaców magnackich. W dwa lata później było ich o dwanaście więcej, w roku 1738 - czterdzieści osiem. Jednocześnie wszystkie dawniej istniejące otrzymały nowe fasady.
Nie można więc twierdzić, że ludzie ówcześni - wszyscy i bez wyjątku lokowali swe nadzieje w życiu pozagrobowym. O doczesne też dbali i potrafili je sobie uprzyjemniać. A jednak spokojne, błogosławione i tłuste dla warstwy panującej czasy wcale nie umniejszyły jej hojności względem Kościoła i kleru.
Sejmy spierały się z nim zawzięcie o prerogatywy nuncjuszy, o podatki, dziesięciny, sądownictwo i wiele innych rzeczy ważnych, zamyślały o wysyłaniu poselstw protestacyjnych do samego Rzymu. Nikt już o tych bezskutecznych zresztą swarach nie pamięta, wszyscy podziwiają za to kościoły Misjonarzy w Wilnie, Dominikanów we Lwowie, Wizytek w Warszawie czy też fronton świątyni w podstołecznych Bielanach. Najlepsze osiągnięcia bardzo bujnego budownictwa sakralnego doby rokoka świadczą o niesłabnącej pobożności.
94
Michał Kazimierz Kociełł, w smutny sposób wsławiony podczas walk szlachty litewskiej z Sapiehami, znalazł się raz w bardzo poważnym niebezpieczeństwie - spłoszone konie poniosły na drodze leśnej. Pan kasztelan szybko wykonał ślubowanie i wiernie go dotrzymał; wzniósł w Bienicy nad Niemnem murowany kościół i klasztor dla bernardynów. Podczas długotrwałej wojny i późniejszych zamieszek był raczej nadmiar niż brak okazji do podobnych zobowiązań, co po części wyjaśnia powody szczodrobliwości, jaskrawo odbijającej od tła zniszczenia i nędzy. W spokojniejszych czasach fundacje i zapisy utraciły charakter łapówek, doraźnie wsuwanych Panu Bogu na rachunek ocalenia, lecz mimo to trwały, mnożyły się, krzepiły ten właśnie stan rzeczy, z którym sejmy usiłowały walczyć - wzmagały materialną potęgę kleru. Szło ku temu, co wyszydził później ksiądz biskup Ignacy Krasicki, pisząc, że miasto nasze, to ,,bram cztery ułomki, klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki".
Kto z własnych funduszów opłacał budowę kościoła tak pięknego, jak Misjonarski w Wilnie - ten wzbogacał kulturę, wpisywał swe nazwisko w jej roczniki. Jego ofiarność stanowi usprawiedliwienie epoki. Nie da się tego powiedzieć o zastraszająco licznych dotacjach na rzecz martwej ręki, o niesamowitym mnożeniu się zgromadzeń zakonnych, przepełnionych ludźmi, może nie zawsze posłusznymi prawdziwemu powołaniu. Władysław Konopczyński, którego nie należy wszak podejrzewać o niechęć do katolicyzmu, pisał o zakonach „rozplenionych do niemożliwości". W murach klasztornych mieściła się wtedy przybrana w habity armia liczniejsza od koronnej, z litewską na dodatek, i na pewno znacznie lepiej żywiona...
Pod naciskiem takiej falangi, wspieranej przez sfanatyzowany tłum szlachecki, różnowierstwo kurczyło się, cofało, traciło prawa i w katastrofalny sposób zyskiwało na znaczeniu. Nie mogąc liczyć na sprawiedliwość ani na wyrozumiałość w samej Rzeczypospolitej, bez zastrzeżeń oddawało się w opiekę jej sąsiadom. Wielka ofensywa katolicyzmu na wschodzie przyniosła Kościołowi widoczne zyski, państwu dotkliwą klęskę. Niemal wszyscy biskupi prawosławni przyjęli unię, błahoczestja trzymała się już tylko diecezja mohylowska, przez czas długi pozbawiona pasterza. Na żądanie Piotra I został tam władyką Sylwester Czetwertyński. I on, i jego następcy moralnie i politycznie bez zastrzeżeń podporządkowali się Rosji, we względzie cerkiewnym zależeli od Najświętszego Synodu w Petersburgu. Podobnie działo się z protestantami, którzy widzieli naturalnego protektora w królu pruskim i powzięli na ten temat formalną uchwałę.
95
Rzekoma obrona współwyznawców i samej wolności wiary dawały odtąd mocarstwom stały pretekst do mieszania się w sprawy wewnętrzne Rzeczypospolitej, szlachta zaś jej wierzyła święcie, że patriotyzm nakazuje upierać się przy nietolerancyjnym porządku. Była zbyt ciemna, aby pojąć, że Petersburg i Berlin wcale nie pragną naszego powrotu do swobody z czasów Zygmunta Augusta, systematycznie zresztą obrzydzanych i wyklinanych przez kler krajowy.
W 1715 roku trybunał piotrkowski skazał luteranina i szlachcica Zygmunta Unruga na wyrwanie języka, obcięcie prawej ręki i spalenie żywcem. Na stosie znalazł się jednak tylko notatnik skazańca, zawierający zdanie, uznane przez sąd za obrazę wyznania panującego: „Czyżby prawda zbawienia po to miała zstąpić z nieba, by posiać na ziemi naszej wieczne błędy, wojnę, niezgodę i nienawiść?" Unrugowi udało się zdrowo uciec za granicę, donosiciel wynagrodzony został połową majątku skazanego. W trzy lata później sejm usunął spośród posłów innowiercę Andrzeja Piotrowskiego, co stało się za podnietą kaznodziei księdza Żebrowskiego i jezuity Stanisława Sokulskiego, używającego pseudonimu Ancuta. Wkrótce zapadł i wykonany został wyrok toruński. Dysydentom zaczęło być w Rzeczypospolitej wprost niebezpiecznie, pojęcia ówczesne dawały im moralne prawo apelowania do zagranicy o pomoc. Katolicy angielscy, nawet sprzyjający Rzymowi królowie tamtejsi z rodu Stuartów, też spiskowali z obcymi, mianowicie z Francją.
Każdy grzesznik — pisze Władysław Konopczyński — miał wtedy zawsze przy sobie duchownego braciszka lub ojca, który go uczył, jak się okupuje winy prywatne i publiczne pobożnymi zapisami albo prześladowaniem różnowierstwa. Popisem tego prądu była uroczysta koronacja Matki Boskiej Częstochowskiej, odbyta 8 września 1717 roku przy stu pięćdziesięciu tysiącach wiernych.
Zawarte w tym tomie relacje o elekcji, sejmach i wojnie dały - wolno mieć nadzieję - jakie takie pojęcie o tym, że ludzie ówcześni umieli łączyć ostentacyjną pobożność z łotrostwem politycznym. Trzeba teraz powiedzieć coś niecoś o tym samym kunszcie w zakresie win prywatnych.
Pani starościna Matuszewiczowa, obywatelka Wielkiego Księstwa Litewskiego, miała również dobra w województwie płockim. Należała do niej wieś Goślice. Przyjechawszy tam raz stwierdziła jakieś nieporządki, jakoby to wynikłe z winy podstarościego Łastowskiego, szlachcica. Dziedziczka kazała go tak bić kańczugami, że nieszczęśnik „wziąwszy kilkaset plag po gołym ciele umarł w kilka dni", po czym schroniła się w klasztorze franciszkanów w Łagiewnikach pod Zgierzem. Rzeczywisty czy też rzekomy krewny zamordowanego okazał bowiem jego zwłoki w grodzie płockim,
96
pozanosił pozwy sądowe. Familia Matuszewiczów zastraszyła oskarżyciela tak, że nieco przycichł, winowajczynię uwiozła bezpiecznie z Łagiewnik na Litwę, wdowę po Łastowskim osadziła w jednym ze swych majątków (podobno „przy wszelkiej wygodzie"), nie zasypiała słowem gruszek w popiele. Od zaprzyjaźnionego proboszcza z Oszmiany wzięto akty metryk z „okienkami", aby odpowiednio je wypełnić i dowieść w ten sposób, że ofiara nie zaliczała się do szlachty. Ostatecznie zaklajstrował sprawę możny w województwie płockim Adam Krasiński. Kazał się pani Matuszewiczowej „odprzysiąc, że nie była przyczyną śmierci Łastowskiego". Zdaje się, że wystarczyła zresztą sama przychylność dostojnika, bo do juramentu nie doszło.
Sprawę tę otwarcie i szczegółowo przedstawił syn zbrodniarki, kasztelan brzesko-litewski Marcin Matuszewicz, autor cennego, lecz od stulecia blisko nie wznawianego pamiętnika.
Wolno przypuszczać, że okrutna jejmość nie ulękłaby się perspektywy krzywoprzysięstwa, umiała bowiem radzić sobie zręcznie i wtedy, gdy wchodził w grę sakrament. Pragnąc uzyskać wpływy w trybunale lubelskim, zmusiła córkę do zaślubienia jednego z tamtejszych patronów. W dwa tygodnie po weselu wyszło jednak na jaw, że kombinacja zawiodła, pan młody hołysz i bez znaczenia. Pisarz konsystorski za przystępną cenę podjął się więc wynalezienia odpowiednich kruczków i już wkrótce rozwiedziona dama zrobiła lepszą partię, oddała rękę karmazynowi, noszącemu nazwisko głośne zarówno wtedy, jak i dziś... w literaturze polskiej.
Kto coś znaczył, ten nie robił sobie podówczas zbytnich ceremonii z sakramentem małżeństwa. Pewien personat, aby wykręcić się od konieczności wypłacenia synowicy posagu, przekupił jej męża i przeprowadził rozwód. Ażeby jednak zapobiec możliwości powtórnego zamążpójścia krewniaczki, niezwłocznie a po cichu sam zaapelował od decyzji konsystorza biskupiego do nuncjatury w Warszawie. Przezorność okazała się potrzebna. Ostatecznie pierwszy mąż młodej i pięknej szlachcianki został ordynarnie oszukany, drugi zmarł ze zgryzoty, lecz sama bohaterka wydarzeń, osadzona przez stryja w klasztorze wileńskim, nie pogodziła się z losem. Wraz z pewnym księdzem bernardynem uciekła do Królewca, gdzie obydwoje przyjęli luteranizm. Postępek ten niewątpliwie wykluczył ich z kręgu osób zasługujących na szacunek.
Trudno, niepodobna raczej było wtedy dobić się sprawiedliwości w sądach, gdzie decydującą rolę grały wpływy, protekcje i pieniądze. Czasami jednak udawało się oszczędzić grosza na łapówki, a jeden z uwiecznionych przez pamiętnikarzy zabiegów świadczy o estymie,
97
jaką się wówczas cieszyła sama instytucja trybunału. Nieprzejednanemu jurorowi należało doprawić jedzenie środkiem rozwalniającym, co w radykalny sposób wpływało na skład kompletu orzekającego.
Tak oto radzili sobie panowie bracia pomiędzy sobą w sprawach toczących się pod pięknym krucyfiksem, ofiarowanym ongi trybunałowi przez Jana Zamoyskiego, a zawieszonym dziś w bocznej kaplicy katedry lubelskiej. Nawet u biskupa uchodziło zacząć rozmowę od położenia na stole kilkudziesięciu dukatów.
Przemocą egzekwowane prawo zobowiązywało chłopa do pracy na pańskim oraz do najrozmaitszych, coraz to liczniejszych posług natury ekonomicznej. Opieszałego przypisańca wolno było bić, byle nie na śmierć, nie łamiąc kości i nie kalecząc. O stopniu gorliwości wieśniaków rozstrzygał, oczywiście, sam dziedzic lub jego ekonom, a los urodzonego Łastowskiego świadczy, jak dalece przytoczone przed chwilą zastrzeżenie zabezpieczało ludzi z gminu.
O pańszczyźnie wiedzą wszyscy, mylnie wyobrażając sobie, że faktyczny przywilej szlachcica ograniczał się do niej tylko, to znaczy do dniówek, darmoch, podwód, posyłek, danin stałych tudzież okolicznościowych i tasiemca innych powinności. Nasza cnotliwa beletrystyka historyczna i równie powściągliwa historiografia pozostawiły bowiem na uboczu kwestię, do której odnosi się bezpośrednio szóste z przykazań Bożych. Ogół skłonny więc jest mniemać, że rygor kościelny przynajmniej w tej mierze hamował szlachtę, czynił życie plebsu znośniejszym.
Oto fragment dokumentu, wzięty z wydanego przez Józefa Gierowskiego zbioru Rzeczpospolita w dobie upadku.
Adam Doręgowski, podprokurator koronny, dzierżawca królewskiej ekonomii sandomierskiej, kazał
Błażeja Słomkę, Tomasza Kotwicę, Mateusza Chaliniaka, Józefa Głaza, Kocmołę z Wólki i Gromadę z Wólki poddanych naszych [to znaczy monarszych — przyp. P. J.] z okazji córek swoich ukrycia w kajdany okuć, więzić, bić, Jędrzejowi Seroce we dwie niedziele po ślubie żonę zabrać, one sprzeciwiającą się woli jego w gąsior zamknąć, mdlejącą wodą lać, a potem rózgami siec i inne okrucieństwa i sromoty nad nią pełnić śmiał.
Tak się zdarzało w Koronie. Aby nie czynić krzywdy Litwie, wspomnieć należy, że jej marszałek wielki Ogiński oskarżył raz komisarza, czyli zarządcę swych dóbr żmudzkich, niejakiego Wieluńskiego, o zgwałcenie pięćdziesięciu wieśniaczek. Sprawa wywołała pewną sensację, bo ,,były wszystkie damy ciekawe poznać Wieluńskiego, a że był bladawy, nie zdawał się im być winny",
98
oskarżony zaś, „człowiek wesoły, gniewał się o tę niewinności jego opinię".
Pierwsza ze wzmiankowanych spraw dotyczyła poddanych królewskich i tylko dlatego trafiła przed sąd referendarski, w drugiej oskarżycielem był wielki pan. Głucho o tym, co się działo w folwarkach prywatnych, do których nie mogła się wtrącać żadna władza państwowa, a żyły też w Rzeczypospolitej persony, stojące w ogóle ponad prawem. Długo na przykład trwało, zanim przebrał wszelką miarę krajczy litewski Marcin Radziwiłł i doczekał się interwencji... rodziny.
Jego faworyt i „wierny posługacz", nazwiskiem Grabowski, został stracony w Piotrkowie, bo ciążyły na nim liczne wyroki za podpalenia, najazdy i z rozkazu księcia wykonywane morderstwa na szlachcie płci obojga. W gruncie rzeczy jednak sprawiedliwości dlatego tylko stało się zadość, że kilku śmiałych, a prywatnych ryzykantów ujęło uzbrojonego i zawsze mającego się na baczności zbója. Dopiero potem senior rodu, hetman Michał Kazimierz „Rybeńku", po cichu wyrobił u króla dekret kurateli nad niebezpiecznym kuzynem.
Nocą ruszyła z Białej ekspedycja karna. Przodem szedł dwieście koni liczący oddział doborowej kawalerii, w pewnej odległości za nim jechał karetą inny Radziwiłł, chorąży litewski. Żołnierze obskoczyli dwór w Czarnowczycach, wydarli księciu krajczemu pistolety. Teraz zjawił się chorąży, przeczytał uwięzionemu postanowienie królewskie, nie zaniedbawszy wygłosić przemówienia, i kazał zrewidować wszystkie zakamarki. Najpierw otwarto pokój, gdzie księżna i „książęta małe, synowie jej, zamknięte były w wielkiej niewygodzie i smrodzie, gdyż w tej jednej izbie spać, jeść i inne potrzeby natury czynić musieli". Potem przyszła kolej na trzymane również pod kluczem metresy.
Pytano się ich, wiele która miała dzieci z książęciem i jak się dostała do seraju. Każda swoją musiała powiedzieć historią, jak jedne zwiedzione, drugie ukradzione i gwałtem porwane, trzecie od rodziców, alias od matek sprzedane, a jedne ksiądz pleban dawidgrodecki, ukradłszy od rodziców, za dwieście dukatów przedał.
Odnaleziono również „kadetki", czyli całkiem małe a urodziwe dziewczęta, porwane zawczasu i dojrzewające... w nędzy, boso i w koszulach tylko, bo
wszędzie był często głód wielki, zawsze zamknięcie, a jako książę wszystkich się ludzi obawiał, aby nie był otruty, tak w sieni pałacowej był browar i kuchnia, i piwowar, i kucharz przysięgli.
99
Opowiadano, że krajczy mordował swe nieślubne dzieci ,,i z nich jakieś dystylacje czynił", ale rewidujący nie natrafili na żadne ślady tych procederów.
Wtrącony do karety powędrował książę Marcin pod konwojem nie do więzienia wcale, lecz do rodowej siedziby w Białej. Krytym furgonem wywieziono też z Czarnowczyc głównego powiernika zboczeńca, Żyda Szymona, „który wszystkim generalnie rządził i dla wielu ludzi chrześcijan okrucieństwa czynił". Magnaci i możniejsi ziemianie bardzo często posługiwali się wtedy Izraelitami w przedsięwzięciach moralnie i prawnie jak najbardziej podejrzanych. Benedykt Sapieha zapłacił podobno sto tysięcy złotych odszkodowania za wyczyny swego poddanego, niejakiego Notki, herszta band złodziejskich, których działalność sięgała aż za granice. Tego rodzaju akcje trzeba zazwyczaj opłacać, kupować bezkarność... Kiedy w litewskim miasteczku Rasna pożar zniszczył dom krawca Wolfa, dzieci sąsiadów wygrzebały z wystygłego popieliska stopione szczątki paramentów kościelnych, potem wykryto jeszcze kawałki monstrancji, kielich i patenę. Sprofanowane świętości wzięto do dworu, lecz dziedzice jakoś zapomnieli zwrócić je, komu należało, winowajca uciekł z miejscowej turmy i podział się nie wiadomo gdzie, proces rozlazł się po kościach, bo weszły w grę wysokie protekcje... Herbowi katolicy oraz ich starozakonni powiernicy demoralizowali się wtedy nawzajem, tak, zdaje się, wyglądała prawda. Po wojnie północnej odbudowujący swe miasteczka posesorzy starali się osadzać w nich przede wszystkim Żydów. I na wsi także otwierało się przed nimi rozległe pole działania. W 1744 roku Michał Kazimierz Radziwiłł wydzierżawił Michałowi Wiśniowieckiemu odziedziczoną po Sobieskich olbrzymią włość złoczewską. Składała się ona z kilkunastu wsi oraz z siedmiu kluczów folwarcznych. Książę Wiśniowiecki nie zamierzał sam gospodarzyć, znalazł sobie poddzierżawców w osobach Szlomy i Michla Moszkowiczów. Wziął od nich gotówką dziewięćdziesiąt tysięcy siedemset pięćdziesiąt złotych, w zamian oddał im na trzy lata, oprócz zbiorów i pańszczyzny, następujące pożytki: monopol pędzenia wódki, piwa i sycenia miodu, monopol na wszystkie młyny, opłaty targowe tudzież myta, prawo handlu winem węgierskim i wszelkim innym. Komendant zamku złoczewskiego odpowiedzialny był za dopilnowanie warunków kontraktu, to znaczy musiał na przykład baczyć, aby nikt z włościan nie ważył się wozić ziarna do młynów nie podlegających Moszkowiczom.
W należącym do Radziwiłłów Zabłudowie obowiązywało prawo, wydane już przez księcia Janusza: „Żydowie nie mają być karani postronkiem, kijem, gąsiorem ani niezwyczajnym karaniem, tylko wina, gdyby który zawinił, groszy 24",
100
a w razie skazania na więzienie siedzieć będzie w wieży zamkowej. Dla starozakonnych tamtejszych instancją był bowiem sąd zamkowy, książęcy, więc praktycznie rzeczy biorąc... państwowy, nie zaś miejski. U pręgierza czy słupa zabłudowskiego bierali więc batogi wyłącznie goje wszelkich wyznań.
A jednak pomimo faktycznych przywilejów, możliwości materialnych i swoistej symbiozy ze szlachtą ogól ludności izraelskiej nie mógł czuć się dobrze ani poważać państwa, w którym żył. Za często doznawał zniewag i innych bodźców ujemnych. Pewien sędzia grodzki, chcąc zmusić kahał miejski do zwrotu długu, wszedł do szkoły żydowskiej - instytucji religijnej przecież! - i w samym jej środku załatwił potrzebę naturalną. W marcu 1733 roku, podczas sejmiku, wybuchł w Opatowie taki tumult, że nawet wojewoda sandomierski, Jerzy Lubomirski, znalazł się w osobistym niebezpieczeństwie. Zaczęło się od tego, że piechota wojewodzińska wystąpiła przeciwko czeladzi szlacheckiej, która „z dawnego zwyczaju" zabrała się do rabowania Żydów, „wycinania" drzwi i okien.
Patologia zapustów saskich to temat nie do wyczerpania; co wcale jeszcze nie oznacza, że ziemianin natychmiast po pacierzu porannym przystępował do katowania chłopów, kończył zaś dzionek Boży zabójstwem sąsiada. Pamiętniki, a zwłaszcza już skargi i dokumenty sądowe, uwieczniają wypadki jaskrawe, z nich tkają gobelin przesadnie makabryczny, bo całkiem pozbawiony tonów zwykłych, spokojnych i szarych. Nie warto jednak tracić czasu na statystyczne wyliczenia, na ustalenie liczbowej proporcji pomiędzy składnikami moralnego krajobrazu epoki. Było bardzo źle, bo zatarła się, przestała istnieć granica, oddzielająca uczciwe życie od występku. Łotrostwo nie degradowało, splamione ręce nie wywoływały obrzydzenia tam, gdzie w praktyce przyjęto zasadę, że każdy powinien myśleć o swoich osobistych sprawach, urządzać się, kombinować.
Taki stan rzeczy panował w kraju, o którego obywatelach napisał Bernardin de Saint-Pierre: „W kościele Polacy zdradzają wielką gorliwość w praktykach pobożnych. Leżą krzyżem, z rozmachem biją się w piersi. Są bardzo pobożni."
Byli takimi rzeczywiście. Doktryna panowała wszechwładnie i nie wywierała żadnego wpływu na sposób postępowania swych wyznawców. Działo się tak dlatego właśnie, że panowała zanadto wszechwładnie, wyzwoliła się spod wszelkiej kontroli, nie miała konkurencji ani sprawdzianu. Zabrakło takich, co podstawiają lustra. Zabezpieczono się skutecznie przed zuchwalcami. Wyrok na Zygmunta Unruga poucza, co groziło wtedy za myśl krytyczną... powierzoną prywatnemu notatnikowi tylko. Wolnomyślicielstwu nie stało możnych protektorów,
101
bo nikt nie kwapił się do zamykania sobie wrót kariery, które otwierał konformizm.
Przywilej szlachecki od dawna istniał i panował w Rzeczypospolitej, lecz nie znajdował cieplarnianych warunków, dopóki istniała w niej niezależna literatura, publicystyka, wolne słowo reformatorów. Przecież pierwsze pokolenia jezuitów polskich na swój sposób jakby podjęły, dalej prowadziły niektóre wątki programu „egzekutorów" z izby sejmowej. Były nietolerancyjne, lecz żądały naprawy państwa, wzmocnienia władzy królewskiej, nawet ujmowały się za ludem. Po rokoszu Zebrzydowskiego strategia kontrreformacji uległa u nas zmianie radykalnej, ideologia dopasowała się do interesów warstwy panującej, stała się elastyczna, dziwnie wyrozumiała dla tych, co mieli herby. Za Michała Korybuta jezuita Walerian Pęski napisał rozumny traktat o konieczności zreformowania sejmu. Rozprawa ta nigdy nie trafiła do drukarni, zakon ukrył ją w swych archiwach, nie protestował za to przeciwko publikowaniu elukubracji tegoż autora, sławiących samowolę szlachecką. Zamykano usta własnym myślącym ludziom, aby nie narazić się uprzywilejowanej tępocie! Degeneracja ustroju osiągnęła stan pełni. Wymarł doszczętnie typ człowieczy, którego najlepszym przedstawicielem był hetman Stanisław Żółkiewski, magnat doskonale świadomy, że przywilej nakłada również obowiązki. Za długo trwał błogostan nieodpowiedzialności i wszechwładzy, czynników deprawujących niezawodnie.
Hierarchia stanowa, niesprawiedliwość społeczna, ucisk i brak tolerancji panowały podówczas wszędzie. Nigdzie jednak uprzywilejowani nie wyzbyli się aż w tym stopniu i na czas równie długi konkurencji i kontroli. Na tym, a nie na mistyce charakterów narodowych polegała istota zła. Wśród wielmożnych, których Grzegorz Dołgoruki kupował za pieniądze, byli Polacy, Litwini, Rusini i krajowi Niemcy. Do niczego nie zaprowadzą rozważania o roli magnaterii, jednym tchem wymieniające Jana Zamoyskiego, Jeremiego Wiśniowieckiego i Benedykta Sapiehę, czyli postacie, między którymi zachodzą różnice pokoleń. Ludzie doby saskiej mieli płuca przystosowane do atmosfery zupełnie nie znanej ich własnym przodkom z czasów Renesansu, nawet z wczesnego baroku. Płynący czas tworzy dzieje, bez kalendarza nie ma historii - ani jej filozofii.
Łatwiej wyzyskiwać ludzi, nad którymi sprawuje się władzę, niż rozumnie gospodarować, wdrażać reformy. Tym bardziej, że ta ostatnio wzmiankowana czynność nigdy nie da się pogodzić z zastojem, a zazwyczaj wymaga emancypacji tych, co sami pracują, chociażby przy cudzym warsztacie. Posesjonaci doby saskiej poszli oczywiście drogą łatwą. Dla najmożniejszych spośród nich nastały prawdziwe zapusty, mizerota herbowa przepychała się, poznawała smak życia przy suto zastawionych stołach pańskich.
102
Każda sesja trybunału w Piotrkowie, Lublinie, Wilnie czy w Mińsku to był nieustanny, tygodnie trwający ciąg „bankietów i assambli", tak nieraz nużący, że ci, co nie musieli polować na okazje do wyżerki i wypitki, woleli zamykać się po kwaterach, udawać zajętych czy chorych. Wbrew przysłowiu „gość i ryba trzeciego dnia cuchnie" odwiedziny sąsiedzkie trwały często dłużej, a z reguły bywały huczne i rozpasane. Pan wojewoda podczas jednej tylko zimy osaczył i ubił jedenaście niedźwiedzi, czcząc odpowiednio każdy z tych tryumfów gdzież czas na sprawy publiczne? Chrzciny, śluby i pogrzeby kosztowały jednakże krocie, wielkiemu panu nie wolno było zmarnować sposobności do roztoczenia przepychu. Mógł sobie nieco powetować niezbędne wydatki, odpowiednio podnosząc cenę usług politycznych: Emanuel Rostworowski ustalił, że zerwanie sejmu 1730 roku kosztowało Francję sześćdziesiąt tysięcy liwrów, które otrzymał biskup smoleński, Bogusław Gosiewski.
W czternaście lat później Paryż i Berlin zapłaciły znacznie drożej za sejm grodzieński, a rwali go sami świeccy z wojewodą Antonim Potockim na czele.
Uroczystości kościelne, nawet te najbardziej głośne i znamienne dla epoki, wcale nie zawsze nadwerężały ogromne zasoby kleru. Często bywało wręcz przeciwnie. 4 września 1718 roku odbyła się w Trokach koronacja obrazu Najświętszej Panny, „który fest trwał z jubileuszem cały tydzień" - w kraju spustoszonym przez wojnę, wyludnionym przez głód i zarazę. Znaczną część wydatków pokryła Teresa z Brzostowskich Ogińska, kasztelanowa witebska. Na pewno byli i pomniejsi czy nie tak hojni inni ofiarodawcy.
O coraz to nowych fundacjach kościołów i klasztorów, jak również o pałacach magnackich w stolicy i na prowincji już się wspominało.
Środki, potrzebne na to wszystko, dawało się wydusić z pracy chłopa. Panujący system sprawiał, że tylko najwyższe warstwy szlachty oraz kler powetowali sobie ruinę wojenną, porośli nawet w świeże i kolorowe piórka. Potrzeb państwa nie było czym opędzić, a co się tyczy ludu wiejskiego, to wystarczy przytoczyć opinię cudzoziemca, pochodzącą z roku 1764, czyli tego, który zamyka dobę zapustów:
Rzeczywiście nędza chłopów jest nie do opisania. Śpią oni na słomie razem ze swoim bydłem. Są tak brudni, że niechlujstwo ich stało się przysłowiowe. Nie noszą bielizny, nie mają krzeseł ani stołów, ani żadnych, choćby najniezbędniejszych sprzętów [...] Los ubogiej szlachty nie jest szczęśliwszy.
103
Obraz na pewno uproszczony. Uważniejsi obserwatorzy stwierdzali, że wieśniak polski jest nieco zamożniejszy od litewskiego, lepiej ubiera się i jada, miewa buty zamiast łapci, nie brakuje mu... soli. Dzisiejszy historyk doszuka się w archiwach wiadomości o takim nababie wiejskim, jak Piotr Derda z płockiego, po śmierci którego pan miejscowy zagarnął czterdzieści pięć sań różnego zboża, sześć wołów, osiem krów i inne dostatki. Przedstawiwszy stosunkowe bogactwo owego kmiecia Józef Gierowski powie jednak: „Zacofanie i nędza stanowią zasadniczą osnowę dziejów gospodarczych Rzeczypospolitej w tym okresie."
W XV wieku, czyli o trzysta lat wcześniej, gospodarujący na jednym łanie ziemi chłop koronny posiadał nie tylko woły krowy, owce i nierogaciznę, lecz i konie, czasem pożyczał szlachcie pieniądze. Termin „zacofanie" jest więc może zbyt łagodny, mówić by należało raczej o gwałtownym cofaniu się, spadaniu na łeb, na szyję.
Nędzę cierpiała ta warstwa ludności, na którą grupa panująca przerzucała koszty zastoju. Bo wydaje się pewne, że nie luksus magnacki, lecz właśnie zastój gospodarczy najskuteczniej wysysał krew z chłopa, który był tego chyba świadomy, skoro nade wszystko tęsknił do zastąpienia pańszczyzny czynszem pieniężnym.
Jerzy Matuszewicz, rodzic pamiętnikarza, szlachcic całkiem niezasobny, w początkach stulecia wybrał się był w podróż zagraniczną, jako przyboczny Józefa Sapiehy, swego rówieśnika. W obcych ziemiach nakupił za tani grosz rozmaitych towarów, pilnie poszukiwanych w objętym wojną kraju, po powrocie sprzedał je z zyskiem trzech tysięcy talarów. Pieniądze te oraz harpagońska oszczędność stały się fundamentem kariery potomstwa. Jerzy Matuszewicz liczył każdy szeląg, brał w zastaw od magnatów folwarki, nie bawił się w urzędy ani w politykę. Syn jego, Marcin, został kasztelanem, wnuk zaś, Tadeusz, przeszedł do historii jako osobistość pierwszej rangi, zakończył zawód życiowy stanowiskiem ministra skarbu Księstwa Warszawskiego i Królestwa Kongresowego. Wolno wątpić, czy miałby szansę zajścia aż tak wysoko, gdyby szanowny dziadunio nie różnił się niczym od szlacheckiego ogółu.
Jerzy Matuszewicz podróżował po Zachodzie wtedy mniej więcej, kiedy w Londynie zamykał oczy Samuel Pepys, autor słynnego pamiętnika, przyswojonego polszczyźnie przez Marię Dąbrowską. Notatki, spisywane przezeń co roku 31 grudnia, lubią trącać w charakterystyczną strunę, a jeśli owego tonu zabraknie, autor odczuwa wyrzuty sumienia:
104
W urzędzie i rano, i po południu, a zaś aż do północy nad moimi rachunkami nie miesięcznymi, ale z całego roku; okrutne było zimno, alem rad siedział nad tą robotą, a zwłaszcza kiedym obliczył, że za łaską Bożą mam już odłożonych 1349 funtów, i chociaż sporo wydawałem, jednak oszczędziłem przez ten rok przeszło 500 funtów. Chwała niech będzie za to świętemu imieniu Pana!
Pieniądze były już wtedy głównym motorem napędowym w krajach o dobrze rozwijającej się gospodarce. O funtach, talarach i liwrach myśleli zarówno ludzie wielkich interesów, jak i kurtyzany, tak barwnie opisywane przez współczesnego prezentowanym tu wypadkom Daniela Defoe. Brzęcząca moneta stawała się głównym czynnikiem w zniewalaniu bliźnich. W tym samym czasie szlachta Rzeczypospolitej trzymała się kurczowo gospodarki naturalnej, uznawała jedynie przymus pozaekonomiczny, czyli ten, który dawała wszechwładza, polityczna.
Każdy z urodzonych lubił mieć grosz w skrzyni czy w kalecie, brał kubany alias łapówki i prawą, i lewą ręką, wiedział, że w Płocku można czasem zyskowniej sprzedać ziarno niż w Gdańsku, towary przez granicę szwarcowal, oszukując komory celne, jak tylko się dało. Lecz za fundament wszelkiego porządku nadal uznawał swe prawo do korzystania z pańszczyzny, nie godził się na emancypację klas politycznie odeń zależnych, żądał od nich „posłuszeństwa i powinności", które to hasła pieczołowicie wpisywał do instrukcji poselskich. Szlachta w praktyce wcale nie gardziła profitem, jaki przynosił handel, wyszynk, lichwa i inne zajęcia, ogłaszane przez panującą teorię za poniżające i niegodne. Rezerwowała dla siebie te same korzyści, których wzbraniała plebsowi.
Rzeczpospolita zostawała coraz to bardziej w tyle, bo polityczny przymus przykuwał ją do ekonomicznego absurdu.
...osądzono i skazano przede wszystkim pracowitego Marcina Dziekciarczyka, jako pierwszą przyczynę zła i rebelii, obecnie zbiegłego, na karę śmierci przez rozćwiartowanie przez kata i wbicie na pal, pracowitego także Mikołaja Parciaka, także zbiegłego, również przywódcę i za nieposkromiony język [...] na karę śmierci przez rozćwiartowanie przez kata, zaś pracowitych Tomasza Darmofala, Rachubkę i Tomasza Obraźnika, przywódców buntu i jego kierowników, uwięzionych, na powieszenie za mostem na rzece jańsborskiej [czyli Pisie - przyp. P.J.] w stronę puszczy•[...] Co się tyczy pracowitego Adama Wszarczyka, za udział W spisku i rebelii, i grożenie zabiciem szlachetnemu ekonomowi obecnemu, i Jana Szablaka, strzelca, za zdradę dworu, niedotrzymanie przysięgi wierności i współdziałanie z buntem, obu uwięzionych, skazuje się na karę po 100 plag kijami przez trzy dni. Co się tyczy pracowitych Wojciecha Krzynówka i Mateusza Marczaka, zbiegłych, za spisek i straszenie ludzi i udział w tumulcie deklaruje się karę 200 plag kijami, mianowicie przez dwa dni po 100 plag...
105
Był to fragment wyroku, wydanego w roku 1738 na Kurpiów ze starostwa łomżyńskiego, uczestników najznaczniejszej wówczas, trzy lata trwającej ruchawki chłopskiej. I ten dokument pochodzi z nieraz już wspominanej książki Józefa Gierowskiego Rzeczpospolita w dobie upadku. Jak widzimy, przymus w razie szlacheckiej potrzeby przybierał formy nieludzkie i doprawdy żadna stąd pociecha, że gdzie indziej karano równie srogo.
Chłop stawiał opór, buntował się, uciekał szukając przytuliska za granicą lub po rozmaitych kątach wciąż jeszcze bardzo rozległego, a wyludnionego państwa. Przede wszystkim jednak, na co dzień i powszechnie chwytał się ulubionej metody zniewolonych: źle pracował. T bez zmowy nawet stosował nieustanny sabotaż. Zbiory były mizerne, nieraz brakowało ziarna na zasiew. Pańszczyzna przestawała się po prostu opłacać samym panom, lecz nie mógł tego spostrzec i ocenić ogół ziemiański, nawykły do wygodnej rutyny, panicznie lękający się wszelkiej nowości i ryzyka. Wyczuwał on zresztą zupełnie trafnie, że rozluźnienie pęt krępujących masy musi nieuchronnie doprowadzić do generalnej rewizji stosunków w państwie. Bezpieczniej więc było niczego nie zmieniać, odpowiedzialność za słabe wyniki gospodarki przypisywać lenistwu poddanych, no i urządzać misje, imprezy uświadamiające, by słowo kaznodziejów poderwało wieś do wysiłku.
Nie miał racji cudzoziemiec, który ogłosił Europie, że ludność Rzeczypospolitej rozpada się na dwa stany - szlachtę i chłopów. Teza jego jest jednak ciekawa. Jeśli przejeżdżając przez miasta nie zauważył mieszczan, to już coś niecoś wiemy o stopniu urbanizacji kraju oraz o pozycji zajmowanej u nas przez warstwę, którą gdzie indziej rosnąca nieustannie rola pieniądza, przemysłu i handlu awansowała, zaczynała wysuwać na sam front sceny dziejów.
Warszawa, gdzie roztaczał swe splendory dwór monarszy oraz skutecznie z nim współzawodniczące rezydencje magnackie, rosła, wydrążała się wzdłuż skarpy wiślanej, wzbogaciła się o Oś Saską. Inne miasta przeważnie nie mogły się podnieść z ruiny, nastał czas ich najgłębszego upadku. Chłop nic prawie nie kupował, rynek krajowy skurczył się do niemożliwości, wysechł. Wytwórczość miejscowa tak podupadła, że wpłynęło to na powstanie przysłowia włoskiego: far viaggio alla polacca (podróżować na sposób polski). Wojażujący po zachodniej Europie Sarmaci z łapczywością dzikusów lub małych dzieci nabywali tamtejsze stroje, galanterię, drobiazgi, to wszystko, czego w nadwiślańskich kramach nie było. Błyskotki stały się magnesem, kultura zwiedzanych krajów przestawała interesować naszych bywalców. Odwiedzający Francję Anglik szedł oglądać zabytki, poznawał biblioteki albo manufaktury, tak zwanych przedmiotów codziennego użytku miał pod dostatkiem na swej wyspie. Z Polakami i Litwinami było całkiem inaczej.
106
Przekupnie paryscy czy weneccy byli radzi, sława Obojga Narodów pomnażała się w sposób nader podejrzany, a to tym bardziej, że niekiedy ich synowie eksportowali na Zachód rodzime obyczaje. Brat Marcina Matuszewicza przebił w Paryżu szpadą właściciela domu, upominającego się o komorne. W Rzeczypospolitej takie traktowanie łyków mogło ujść płazem, z Francji przyszło skrycie uciekać.
Nędza nędzą, zawszeć jednak mieszczanin, a zwłaszcza kupiec, uchodził za tego, z kogo można grosz wydusić. Państwowe i prywatne władze szlacheckie gorliwie poświęcały się tej czynności, gniotąc miasta podatkami, handel zagraniczny wysokim cłem, od którego zwolnione było ziemiaństwo. Osobna wzmianka należy się mytom, pobieranym przy przejazdach przez rozmaite dominia. Wspomniany już w tym rozdziale kontrakt Michała Wiśniowieckiego z Moszkowiczami przewidywał na przykład, że od każdego wozu z towarem brać trzeba trzynaście groszy, dwa razy tyle od „bryki mniejszej" i złoty dwadzieścia groszy od „wielkiej". Od wołu i konia należało się po trzy grosze. Łatwo sobie wyobrazić, ile ostatecznie wysupłać musiał z kabzy kupiec, puszczający się w dłuższą podróż handlową; nie jedna tylko włość złoczowska zagradzała mu drogę.
Uprzywilejowani odbierali zresztą zarobek i takim mieszczanom, którzy nie ryzykowali wędrówek, pracowali w domu ciesząc się godnością poddanych monarszych. Domostwa rzemieślników sąsiadowały z nietykalnymi twierdzami konkurencji, z obszarami jurydyk. Zwały się tak położone w miastach królewskich posiadłości szlachty i duchowieństwa - niekiedy skromne dworki tylko, gdzie indziej całe dzielnice, jak Leszno czy Mariensztat w Warszawie. Panowało w nich prawo należne herbowym - jurydyki nie podlegały magistratom i nie płaciły żadnych podatków miejskich - mieszkańcy ich nie należeli do cechów rzemieślniczych, poświęcali się jednak zatrudnieniom cechowym. Pojedyncza jurydyka prowincjonalnego miasteczka potrafiła być siedzibą cieśli, paru bednarzy i murarzy, kilku szewców i tkaczy. Pan brał od nich czynsz, miasto nie otrzymywało ani tynfa. Pozbawieni zarobku zwyczajni mieszczanie zabierali się do uprawy roli, fortyfikacje oraz inne urządzenia grodzkie popadały w ruinę, bo nie stawało środków na utrzymywanie ich w porządku. Tak oto - a nie tylko dzięki Szwedom, Gotom i Wandalom - pojawiały się u nas... „bram cztery ułomki".
W czerwcu 1748 roku ogień strawił w Wilnie kilkaset domów, dwanaście kościołów i cerkwi, pozbawił życia dwudziestu dziewięciu ludzi. Zarzewiem okazał się dworek szlachecki na przedmieściu Zarzecze, mała jurydyka, w której Żyd-dzierżawca pędził wódkę. Samo przez się zrozumiałe, że proceder tak lukratywny, jak gorzelnictwo,
107
rozkwitał w owych enklawach, wyjętych spod prawa miejskiego. Starozakonni arendarze osiadali w nich bardzo często, zakładali również kramy, handle i szynki.
Niektóre miasta posiadały przywileje królewskie, znoszące jurydyki, wygrywały nawet procesy przeciwko nim. Cóż stąd, jeśli prawo nie działało wtedy automatycznie, a sam wymiar sprawiedliwości był jednym więcej ramieniem czy wspornikiem warstwy panującej politycznie. Zdarzało się i tak, że szlachcic ogłaszał i organizował w mieście swoje własne, konkurencyjne w stosunku do normalnych, jarmarki, pobierał opłaty, a pachołkowie jego pędzili precz funkcjonariuszy magistrackich. Samowola opierała się na założeniu, że wszystko wolno wobec klasy doktrynalnie uznanej za gorszą. Pasożyt prawdziwy oskarżał innych o pasożytnictwo.
Ciemny szlachciura, dbający o to tylko, „żeby jemu dobrze było, choćby wszyscy zginęli", deptał, niszczył, rujnował. Nie można jednak obarczać tym zarzutem wszystkich herbowych, bo byli tacy, co próbowali rozumniejszych metod wspinaczki ku jeszcze większej potędze rodowej. W pierwszej połowie XVIII wieku znowu zaczyna się u nas niejaki rozwój przemysłu. To może nie przypadek, że aczkolwiek wśród jego protektorów widnieją nazwiska Potockich, Leszczyńskich, Małachowskich, Platerów, to jednak najwięcej wiedzą historycy o przedsięwzięciach i dokonaniach Radziwiłłów. W Rzeczypospolitej, całkiem zgodnie z istotą jej rzeczywistego ustroju, powstawał przemysł magnacki. Litwa wysunęła się więc na czoło. W Koronie biskupi krakowscy dźwigali z upadku huty żelazne Staropolskiego Okręgu Przemysłowego, w Wielkim Księstwie powstawały całkiem nowe zakłady.
Najpierw założono huty szklane w Nalibokach i w Urzeczu, gdzie wyrabiano również lustra, a z czasem i działa. W Karoliczach wyrosła wytwórnia gobelinów, w Świerzniu pod Stołpcami - fajansów, słynne z tresury niedźwiedzi tudzież z obwarzanków Smorgonie zajęły się garbarstwem, Łachwa i Połoneczka stolarstwem na skalę przemysłową. Stolica rodu, Nieśwież, miała odlewnię armat, manufaktury produkujące sukno, dywany oraz pasy, których wtedy nie nazywano jeszcze słuckimi. Miano to przyjęło się nieco później, po roku 1758, kiedy zaczęto je tkać w Radziwiłłowskim również Słucku.
W tropy rodziny książęcej szli inni wielmożni Zakłady Ludwika Konstantego Platera w Krasławiu na Witebszczyźnie fabrykowały aksamit, adamaszek, strzelby, szable, dywany, perkale, powozy, sukno, nawet karty do gry.
Można było przyozdobić strój, dwór, zamek, kupując wyroby krajowego przemysłu, który obliczony był przede wszystkim na zaspokajanie potrzeb luksusowych, a nie najpierwszych.
108
Manufaktury magnackie pasowały do istniejącego obyczaju, korzystały z obowiązującego prawa i w tym także sensie, że stały na pańszczyźnie. Nawet sam książę z Nieświeża nie mógł mianować nikogo z poddanych znawcą techniki wypalania porcelany - fachowca trzeba było nająć i płacić mu gotowym pieniądzem. Ludwik Plater budował mieszkania dla ściąganych zewsząd wolnych rzemieślników, lecz prace nie wymagające specjalnych kwalifikacji wykonywali za darmo poddani właściciela. Mieszczanie z miast prywatnych także byli wtedy zobowiązani do posług na rzecz posesorów, podlegali zasadzie pańszczyzny. W magnackich manufakturach wcale nie brakowało robotników zatrudnionych nie w drodze wolnego werbunku, lecz przymusowo. Chłop dowożący surowiec czy opał, wykonujący roboty ziemne, odrabiał dniówki, nie otrzymywał zapłaty, mógł więc zazdrościć swym poprzednikom z czasów Zygmunta Augusta i Stefana I, najmowanym do tych samych zadań przez mieszczańskich przedsiębiorców, właścicieli kuźnic.
Kiełkujący przemysł miał liczne mankamenty, lecz pomimo wszystko, już chociażby przez sam fakt wzbogacenia produkcji krajowej, był zjawiskiem na pewno dodatnim. Trudno jednak uznać powstawanie tych manufaktur za akt równający się jakiejś podstawowej odmianie na lepsze. Budowano fabryki na Nalibokach, Usnarzu, Końskich i gdzie indziej także, lecz nie wynikało z tego, że Rzeczpospolita na pewno podźwignie się na nogi, skoro obywatele jej bardziej niż poprzednio interesują się tkactwem czy metalurgią. Można było nawet obawiać się czegoś wręcz przeciwnego - huty Staropolskiego Okręgu wzmacniały w województwie krakowskim państwo nie królewskie, lecz biskupie, wytwórnie litewskie pomnażały potęgę Radziwiłłów, którzy zaczynali nawet zapewniać swym wyrobom przemysłowym monopol we własnym dominium. Na południowym wschodzie Rzeczypospolitej dość ożywioną działalność rozwijali Potoccy, a nazwisko to miało się wkrótce stać wprost sztandarem stronnictwa staroszlacheckich zacofańców. Na polu industrii odznaczali się też Czartoryscy, już w niedalekiej przyszłości reprezentanci programów znacznie lepszych od wspomnianego w poprzednim zdaniu. Na dwoje babka wróżyła z tym przemysłem.
Pierwszą jego protektorką na Litwie była Anna Katarzyna z Sanguszków Radziwiłłowa, ordynatowa nieświeska. Syn jej, Michał Kazimierz Rybeńku, godnie kontynuował prace macierzy, i to nie tylko dla własnego profitu. Kiedy ojcowie bernardyni zapragnęli założyć w Połośnie fabrykę sukna na habity, książę pan dopomógł im szczodrze. W 1734 roku hetman Rybeńku spłodził Karola Stanisława Panie Kochanku, który z fabryk korzystał, pędził żywot kolorowy i bujny,
109
lecz nigdy nie był chorążym moralnej, politycznej, obyczajowej czy jakiejkolwiek innej odnowy.
Nie od strony przemysłu prowadziła droga do niej, starzy historycy mieli słuszność. Prawdziwymi odnowicielami okazali się ci, co czyścili z rdzy mózgi ludzkie. Istnienie fabryk było bardzo ważne, lecz rozstrzygało to, kto owymi fabrykami władał i jaki ze swego władztwa robił użytek.
Na razie umysły i charaktery, już potężnie zdeprawowane, w dalszym ciągu ulegały korozji. Zakładano przy kościołach szkoły, od okolicznego ziemiaństwa sypały się na nie dary i zapisy, co roku, podczas popisów publicznych, młodzież prezentowała nabyte umiejętności, lecz najsłabszy nawet przeciąg nie przewietrzał zakisłej atmosfery tych uczelni ani całego systemu wychowawczego. Przyjemnie się w Rzeczypospolitej żyło dorosłemu magnatowi, oczekiwanie na pełnolecie zaliczało się do doświadczeń mniej miłych. Piętnastoletni Józef Fryderyk Sapieha, rotmistrz i trzykrotny starosta, w przeddzień niemal wyjazdu na wojaż zagraniczny zastrzelił się z pistoletu. Duchowny pedagog poddał go bowiem chłoście, rozgłosiło się to po Warszawie, ambitny chłopak nie wytrzymał drwin. Przewinienie rotmistrza, który w domu rodzonej babki „konwersował" z jej damą przyboczną, nie było zbyt ciężkie. Na wieść o śmierci syna wojewoda podlaski poszedł do kościoła, gdzie godzinę przeszło leżał krzyżem przed ołtarzem. Cierpiał bardzo, lecz biernie aprobował system, który sprawiał, że samobójstwa wśród młodzieży nie należały do rzadkości w tym rygorystycznie prawowiernym społeczeństwie. Postępowaniem rozmaitych „dyrektorów", „inspektorów", czyli wychowawców bezpośrednich, kierowały ich osobiste sympatie. Jednych uczniów faworyzowali, przyzwyczajając ich przy okazji do kart, kości i wódki, innym tak uprzyjemniali życie, że kończyli z nim lub uciekali, gdzie oczy poniosły. Same zaś szkoły szczuły na różnowierców, walczyły zajadle z zakładami prowadzonymi przez inne zakony, wciągając do tych bojów wychowanków, od pierwszego dnia nauki przyzwyczajały młodzież do ostrego współzawodnictwa pomiędzy kolegami. W rezultacie zaludniał Rzeczpospolitą ujednolicony, zestandaryzowany, chciałoby się rzec, typ ludzki - agresywny, aspołeczny, nawykły do deptania innych i do zginania karku.
- Garnę się pod stopy pańskie, suplikując, abyś, Jaśnie Wielmożny Panie, tę wierną i pokorną głowę raczył jako szczęśliwy Pyrrus dotknąć się palcem nogi, ażebym za tym łaskawym dotknięciem...
- tak winien był przemawiać do możniejszego człowiek wykształcony i dobrze wychowany. Jest zupełnie jasne, czego po tym samym mówcy mogły się spodziewać istoty odeń słabsze lub - Boże uchowaj! - zależne.
110
Istny paraliż ogarnął niemal wszystkie dziedziny kultury, w których operuje się językiem pojęć. Literatura produkowała dzieła interesujące raczej jako symptomy kliniczne, jedna tylko publicystyka polityczna nie ustępowała z placu, aczkolwiek odzywała się rzadko i oględnie. Prawda, teatr dworski za Sasów błyszczał jak gwiazda pierwszej wielkości, i to na europejskim firmamencie. Stolica widywała bardzo dobrych aktorów, wzbogaciła się o trzy sceny; pierwsza z nich znajdowała się na terytorium zamkowym, w kamienicy zwanej Kremlofowską, dwie następne w Ogrodzie Saskim, przy czym wybudowana w roku 1748, a obliczona na pięćset czterdzieści miejsc „Operalnia", to pierwszy u nas zupełnie osobny, z żadnym innym się nie łączący budynek teatralny. Dzięki pracom Karyny Wierzbickiej-Michalskiej, Barbary Król-Kaczorowskiej, Zbigniewa Raszewskiego, Andrzeja Ryszkiewicza i innych autorów skupionych przy „Pamiętniku Teatralnym" dowiedzieliśmy się mnóstwa ważnych rzeczy z tego zakresu. Wiemy, że dla publiczności miejscowej drukowało się wtedy specjalne „argumenty", to jest krótkie streszczenia wystawianych sztuk. Teatr dworski za Sasów to zespoły włoskie, francuskie oraz niemieckie i te właśnie języki nad rampą. I Rosja, i Zachód wcześniej od nas zdobyły się na własne stale sceny narodowe. Mieszkańcy Warszawy mieli więc sposobność oglądania ciekawych przedstawień, ale fakt ten w niczym nie zmienia diagnozy ogólnej. Organizm sparaliżowany zdolny bywa do odbierania wrażeń przychodzących z zewnątrz. Sił własnych zaczęto u nas próbować na scenie w okresie nieco późniejszym.
Publicystyka polityczna, o której przyjdzie jeszcze porozmawiać obszerniej, świadczyła o życiu myśli, architektura i plastyka o twórczości artystów. Budował w Polsce sławny rzymianin Pompeo Ferrari, lecz piękny, malarsko pomyślany hełm wieży zegarowej na Wawelu jest dziełem krajowca, Kaspra Bażanki, uwieńczonego w Rzymie pierwszą nagrodą za projekt architektoniczny. Podczas wojny północnej wzniósł Bażanka świątynię w Imbramowicach pod Krakowem, potem w nim samym kościół Misjonarzy oraz pamiętne ogrodzenie Św. Piotra i Pawła. Wielkopolanin, ksiądz Paweł Giżycki, zbudował ufundowane przez Michała Wiśniowieckiego gmachy jezuickie w Krzemieńcu, wsławione później jako siedziba Liceum, na Wołyniu i w Sandomierzu działał ksiądz Józef Karśnicki - muratorowie polscy pracowali, wdzięczna pamięć należy się i malarzom. Rzecz monumentalną sfinansować mógł tylko magnat, konterfekt własny zamawiał i pomniejszy ziemianin; istniała koniunktura na portret sarmacki. Po dziś dzień historycy sztuki wyciągają z rozmaitych zakamarków zapomniane, popleśniałe, nawet uszkodzone nieraz wizerunki wąsatych ichmościów, matron i licznej nieraz progenitury.
111
Niektóre z tych obrazów trafiają po odnowieniu na ściany sal wystawowych w muzeach, lecz fachowcy twierdzą, że ze wszystkich malarzy ówczesnych jeden tylko pozostawił po sobie ślad trwalszy niż twory własnego pędzla - wpłynął na twórczość przyszłą. Był nim kształcony w Rzymie krakowianin, Szymon Czechowicz, który wykonał wiele ciekawych malowideł, zwłaszcza treści religijnej, a u schyłku życia prowadził w Warszawie szkołę, był mistrzem Fr. Smuglewicza.
Twórczość Teodora Bohdana oraz Krzysztofa Lubienieckich należy do historii sztuki holenderskiej. Obaj bracia pozostali w kraju, który udzielił schronienia ich ojcu, wygnanemu z Polski arianinowi. Zubożając siebie samą Rzeczpospolita dolała do pełnego.
Staropolszczyzna dogasała na wszystkich polach, a zmierzch jej nie wyglądał heroicznie. To był żałosny i brzydki uwiąd, rozkład. Od tylu pokoleń nie odnawiany system państwowy spróchniał, totalnie panująca doktryna zabiła deskami okna na świat, strzegła stęchłej atmosfery od przeciągów. Wojna północna sponiewierała Rzeczpospolitą do reszty, przyzwyczaiła jej obywateli do kłaniania się obcym siłom. Był nadal król, stolica, istniały urzędy, względy, mowy szumne rozbrzmiewały na sejmach i po zamkach pańskich, lecz już w roku 1703 jakiś nieznany, a prawdomówny zgryźliwiec ułożył następujący wierszyk:
Jak Sasowie, tak Szwedzi rwą błazna Polaka,
Szarpią, biją i tłuką jako mizeraka,
Aż on jeszcze nadstawia gęby z drugiej strony,
A co większa, i własnej nie żałuje żony.
Bierze Moskwicin miasta, Tatarzyn i dusze,
Choć mu Polak wydaje futra i kontusze.
Kto się tylko nie leni, to mu gra na nosie,
Jak chce, za nos prowadzi, biorąc jego Zosię.
Od Będzina po Witebsk nie było przed czym głowy odsłonić, z każdego zakamarka bił zaduch. Jedyny sposób uzdrowienia polegał na ponownym przyłączeniu się do Europy, od której Obydwa Narody odstały, bo zatrzymały się w miejscu, uznały swój wewnętrzny porządek i patronującą mu ideologię za nienaruszalny ideał. Bezwładna, jałowa Rzeczpospolita stała się dziwolągiem na kontynencie, wśród państw i społeczeństw nieustannie poszukujących świeżych myśli, form i rozwiązań. Polska zapomniała o swoich własnych, średniowiecznych i renesansowych tradycjach dotrzymywania kroku i zuchwałego wybiegania naprzód.
Należało znowu zaczerpnąć europejskiego tchu i zabierać się do wszechstronnej reformy.
112
Lecz nie można jej już było, niestety, dokonać wewnątrz ścian budowli, pomimo wszystko trzymającej się o własnych siłach, tej mianowicie, którą pozostawił w spadku Jan III. Na naszej domowej pleśni położył urękawiczoną dłoń zewnętrzny protektor.
II
W styczniu 1733 roku król August II, jadąc z Saksonii na sejm do Warszawy, zatrzymał się w Krośnie Odrzańskim. Czekał tam już minister pruski Wilhelm Grumbkow, obydwaj mężowie niezwłocznie zasiedli do stołu w zajeździe pocztowym. Mocny dobiegał już wtedy sześćdziesiątej trzeciej wiosny, zdrowie mu wyraźnie nie dopisywało, o czym wiedziały wszystkie dwory Europy, ale wigor pozostał. Rozmowa, rychło przeistoczona w pijatykę, trwała sześć godzin; roztropny Prusak uważał na siebie, napełniał swój kielich gotowaną wodą, Sas żłopał szampan bez opamiętania, wodził palcem po rozłożonej wśród flaszek mapie, otwierał duszę. Z namiętnym uporem zachwalał swój nieraz już propagowany pomysł, le grand dessein. Z ciała Rzeczypospolitej chciał wykroić dla siebie monarchię dziedziczną i absolutną, obejmującą Małopolskę, Wielkopolskę, szmat Litwy z Wilnem i enklawę nadmorską Gdańsk. Całe Pomorze wraz z Toruniem miały wziąć Prusy, resztę Rosja.
Nazajutrz zawezwany do izby królewskiej Grumbkow ujrzał pomazańca w stanie pożałowania godnym, lecz nie mógł przewidzieć, że okrutny katzenjammer monarszy już nie ustanie. August dojechał do Warszawy tak chory, iż nie mógł osobiście otworzyć sejmu, przyjmować dostojników, rozstrzygać o czymkolwiek. A nie lada sprawy czekały na decyzję, wakowały wówczas cztery buławy i obie pieczęcie kanclerskie.
1 lutego 1733 roku, o godzinie piątej rano, August Mocny zmarł w Pałacu Saskim. Tuż przed zgonem wygłosił podobno po niemiecku zwięzłą spowiedź generalną: „Całe moje życie było jednym nieustannym grzechem, Panie, zmiłuj się nade mną!" Pełniący wartę przy trumnie grandmuszkieterowie młodzi szlachcice z gwardii przybocznej - zauważyli, że zabalsamowane ciało czernieje na węgiel. Jeden z nich zanotował to w pamiętniku, lecz nie przypisał wspomnianego objawu działaniu żadnych sił nadprzyrodzonych. Za dobrze znał tryb życia monarchy.
Dzisiejsi historycy ostrzegają przed nadmiernym postponowaniem postaci pierwszego z naszych Sasów. Wskazują, że jego dążenie do absolutyzmu było zgodne z ogólnoeuropejską tendencją,
113
wspominają o takich planach, jak zamiar założenia w Warszawie uniwersytetu. Na samym początku tego tomu mówiło się, że August miał widoki na wysoką i zaszczytną rangę króla-diabła, co piekielnymi sposobami, nawet za cenę zrzeczenia się pewnych obszarów, poskromił w Rzeczypospolitej anarchię. Nie przemilczało się tutaj i spóźnionych usiłowań wyzwolenia kraju spod przewagi rosyjskiej i pruskiej. Czy nie będzie więc słuszne wspomnieć teraz i o losie, który prześladował i politycznie pogrzebał Mocnego? Fatum kazało mu współzawodniczyć z dwoma takimi, co go pod nieobliczalnymi względami przerastali o wiele głów. Przeciwko niemu był geniusz Piotra, talent i obłąkanie Karola. Sas przegrał stawkę już wtedy, gdy źle, zbyt nisko ocenił młodego, nieokrzesanego drągala, który go odwiedził w Rawie Ruskiej.
W jakim stanie pozostawił August państwo, wiadomo. Dwory europejskie odziedziczyły po nim oficjalnie już postawiony program rozbioru Rzeczypospolitej. Żadna ze spraw, o które Mocny król tak gorączkowo i bezwzględnie zabiegał przez całe życie, nie została załatwiona. Zdawało się pewne, że trzydziestosześcioletni już prawie syn zmarłego, Fryderyk August, będzie musiał poprzestać na dziedzicznej godności elektora saskiego, nie osiągnie korony polskiej, którą ojciec pragnął mu zapewnić za wszelką cenę.
W pewnym względzie mało wtedy brakowało Rzeczypospolitej do jednomyślności politycznej; szlachta miała dość saskich rządów, zdecydowanym ich przeciwnikiem był schorowany i stary, lecz bardzo uparty prymas, Teodor Potocki, wspierany przez cały swój ród, przewyższający potęgą wszystkich magnatów. Nawet skłócone z Potockimi inne klany wielmożnych stanęły przeciwko Wettinom, znawcy zaś przedmiotu narachowali aż dwudziestu czterech krajowych pretendentów do korony.
Na dwa miesiące przed zgonem Augusta II, czyli w grudniu 1732 roku, zawarto w Berlinie układ, zwany dwojako: skromniej ,,traktatem Loewenwelda" i szumniej „traktatem trzech czarnych orłów". Dwa państwa niemieckie i trzecie rządzone przez samych Niemców postanowiły nie wpuścić na tron polski Niemca, osadzić na nim Portugalczyka. Austriackie i rosyjskie sztandary zdobiły czarne orły dwugłowe, ptak pruski poprzestawał na pojedynczym łbie.
W Berlinie i w Królewcu rządził król-kapral, Fryderyk Wilhelm I, brutalny skąpiec i parweniusz, mający za to w skarbie dziesięć milionów talarów tudzież stutysięczną armię, a w jej składzie „pułk olbrzymów", do którego, skąd tylko się dało, werbowano, porywano siłą lub kupowano za wielkie pieniądze ludzi gigantycznego wzrostu. Fryderyk Wilhelm wolałby trzymać się planu ułożonego jeszcze z Katarzyną I i Piotrem II,
114
wprowadzić na Wawel jakiegoś „Piasta", nie mającego poparcia zagranicy, lecz dał się namówić, a prawdę powiedziawszy oszukać, bo go zmamiono obietnicą Kurlandii, lenna Rzeczypospolitej, na którym Petersburg już właściwie położył rękę. Król pruski wyznawał zresztą program trzymania się poły rosyjskiej - publicznie mawiał o sobie: „Ich bin gut russisch!" - przyjął więc to, co proponował dostojnik carski nazwiskiem Loewenwelde.
W Wiedniu panował ostatni Habsburg po mieczu, cesarz Karol VI. Jego pierworodny, Leopold, zmarł w niemowlęctwie, żyły trzy córki - Maria Teresa, Maria Anna i Maria Amalia - spadkobierców płci męskiej w ogóle brakowało. „Sankcją pragmatyczną" ogłosił był Karol niepodzielność koronnych ziem austriackich oraz dziedziczność tronu również w linii żeńskiej, wytężona gra toczyła się więc o prawa dla Marii Teresy, późniejszej małżonki Franciszka Stefana, księcia Lotaryngii i Baru (od tego stadła wywodzi się linia habsbursko-lotaryńska, która ustąpiła z tronu wiedeńskiego w roku 1918). Elektor saski Fryderyk August, syn Mocnego, żonaty był ze stryjeczną siostrą Marii Teresy, arcyksiężniczką Marią Józefą, córką poprzedniego cesarza, Józefa I, a powinowactwo to czyniło zeń przeciwnika groźnego, bo ewentualnego kandydata do samej godności cesarskiej. Wiedziano też w wiedeńskim Burgu dokładnie o zamysłach, jakie August Mocny snuł w ostatnich latach życia, kiedy to na gwałt zbroił Saksonię, fundując sobie także składający się z wielkoludów „pułk żółty". Pragnąc przekazać synowi i Saksonię, i - całą czy też okrojoną - Rzeczpospolitą marzył o połączeniu tych państw pomostem, składającym się z należących dotychczas do Habsburgów Moraw i Śląska. Biorąc to wszystko pod uwagę, znakomita dyplomacja austriacka działała przeciwko wikaremu Rzeszy Niemieckiej, zagradzała mu drogę na Wawel, nader skutecznie pracując nad tym w Berlinie i w Petersburgu.
W Rosji nastało to, co wyraziście odmalowała anegdota. Michał Łomonosow, zapytany przez władczynię, jakiej by nagrody pragnął za swe prace naukowe, miał odpowiedzieć: „Matuszka, proizwiedi ty mienia w Giermancy."
Na rosyjskim tronie cesarskim zasiadała Anna Iwanowna, bezdzietna, czterdziestoletnia wdowa po Fryderyku Wilhelmie, księciu Kurlandii. Była to córka Iwana V, przyrodniego brata i teoretycznego współrządcy Piotra Wielkiego. - A teraz koniecznie trzeba przytoczyć choć kilka zdań ze znakomitej rozprawy Szymona Askenazego Przedostatnie bezkrólewie:
115
W rzeczywistości trwało panowanie Niemców. Ci to Niemcy petersburscy, po zniweczeniu oligarchii Dołgorukich, obaleniu moskiewskiej partii starorosyjskiej, zepchnięciu na drugi plan wszystkich na ogół rdzennie rosyjskich żywiołów, niepodzielnie ujęli w swoje ręce wszechwładzę. Był to istny potop. Niczego podobnego ani wcześniej, ani nawet później w Rosji nie widziano.
Jeśli Łomonosow naprawdę poprosił o awans na Niemca, to później właśnie, kiedy panowała Elżbieta Piotrowna, i Niemców było już nieco mniej. Na samym szczycie stali: faworyt Anny, Ernest Biron, w niedalekiej przyszłości książę Kurlandii, feldmarszałek Burkhard Christoph Munnich (eks-sługa króla polskiego), trzej bracia, hrabiowie Loewenwelde i Heinrich Johann Ostermann, rosyjskim obyczajem każący się mianować po otczestwu... Andrzejem Iwanowiczem. Wśród plejady pomniejszych dygnitarzy figurował również niejaki von Bismarck.
Ci ludzie, jak w zdobytym kraju, ciągle pod bronią, bo ciągle w niebezpieczeństwie, z musu trzymają razem przeciw tuziemcom. Lecz jednocześnie o podział zdobyczy w swoim własnym kole cichym i zaciekłym oddają się sporom.
Mężowie o tak niedwuznacznie brzmiących nazwiskach sprzysięgli się z wiedeńskimi i berlińskimi pobratymcami przeciwko Fryderykowi Augustowi saskiemu, którego głównym pomocnikiem był Heinrich von Bruhl, postanowili wypromować na tron polski Portugalczyka, infanta Emanuela, jak najzupełniej oczywiście obcego i Polsce, i Litwie. Źle stały sprawy dziedzica Drezna, popierała go jedna tylko kuria rzymska, o której powiedział Konopczyński, że „na ogół z ewangeliczną predylekcją traktowała nowo nawróconą saską owieczkę, lekceważąc całe polskie stado", kiedy przyszła z Lizbony nieoczekiwana wiadomość: infant zrzekł się egzotycznej kandydatury. Teraz dyplomacja saska przeszła do natarcia, sypnęła pieniędzmi, udzieliła Karolowi VI uroczystych zapewnień co do dobrej woli i przekonała go. (Wiedeń wziął też pod uwagę znaną wszystkim tępotę umysłową Fryderyka Augusta, czyniącą zeń indywiduum politycznie nieszkodliwe.) Słudzy habsburscy dość łatwo namówili Germanów petersburskich do zmiany kursu. Ku rozczarowaniu i wściekłości króla Prus postanowiono, że na Wawelu ukoronowany zostanie syn Mocnego, dynastia saska nie opuści więc Rzeczypospolitej, a wykonawcami powziętej decyzji będą wojska rosyjskie.
Bardzo zawiły i nużący kontredans musiały odtańczyć na tych stronicach rozmaite imiona, nazwiska, narodowości; nużący, ale charakterystyczny. Jesteśmy wszak w XVIII stuleciu, sławetna polityka gabinetowa panowała wszędzie.
116
Osobistości dzierżące władzę - z tytułu dziedziczenia, urodzenia albo wskutek własnych bezceremonialnych zabiegów - osobistości te w szczupłych gronach i przy drzwiach szczelnie zamkniętych rozstrzygały o sprawach, dotyczących dziesiątków milionów istot, całych państw i kontynentów. Pragnienia, aspiracje narodów liczyły się najwyżej jako pozór, ludy stanowiły personel, przeznaczony do obsługi aparatów państwowych. U schyłku stulecia zbuntowała się najpierw Ameryka Północna, potem Europa zachodnia i środkowa. Rozruch trwał długo, zmierzał między innymi do uchylenia chociażby owych drzwi gabinetowych, i zapisał się pięknie w historii powszechnej. Na razie jednak obowiązywały wszystkich rozliczne secrets du Roy.
Przedstawiciele Rosji, Austrii i Saksonii podpisali ostateczny układ 25 sierpnia 1733 roku w warszawskim Pałacu Saskim. 12 września dostojnicy i szlachta, licznie zapełniający kościół Św. Krzyża, ujrzeli człowieka współzawodniczącego z Fryderykiem Augustem o koronę. Przez drzwi boczne, wiodące do ambasady francuskiej, której ściany stykały się wtedy z murem świątyni, wszedł Stanisław Leszczyński, od lat ośmiu już nie tułacz, klepiący biedę w Alzacji, lecz teść króla Francji, Ludwika XV.
Zamążpójście i kariera Marii Leszczyńskiej, urodzonej 23 czerwca 1703 roku we Wrocławiu, aż do ostatnich czasów przedstawiały się naszym oczom dość żałośnie. Uchodziło za pewnik, że pierwszy minister francuski, książę Ludwik Henryk de Bourbon i jego przyjaciółka, pani de Prie, umyślnie związali młodziutkiego monarchę z nic nie znaczącym popychadłem polskim, aby zapewnić sobie wpływy i władzę. Pogląd ten zawdzięczała nauka pewnemu badaczowi znad Sekwany, który bardzo Leszczyńskich nie lubił, a ponadto odrobinę się pomylił: dokument skreślony przez saskiego ambasadora w Paryżu wziął za własnoręczne pismo premiera francuskiego. Obawiać się wolno, że niejedna równie ugruntowana teza nadal obowiązuje w nauce historii...
Książka Emanuela Rostworowskiego Legendy i fakty XVIII wieku, wydana w 1963 roku przez PWN, w sposób kurtuazyjny sprostowała pomyłkę i wyjaśniła sprawę. Jeszcze przed ożenkiem swego króla Francja postanowiła wprowadzić swojego człowieka, czyli Stanisława Leszczyńskiego, na tron polski, Maria była rzeczywiście figurą na szachownicy, lecz figurą ważną. Ożenić się z nią miał albo król, albo wzmiankowany już pierwszy minister, książę krwi. Ta właśnie decyzja francuska uniemożliwiła sojusz Paryża z Dreznem i jak najbardziej wpływała na politykę Habsburgów, zażarcie współzawodniczących z Burbonami. Wiedeń nie mógł się pogodzić z kandydaturą Leszczyńskiego.
117
Maria była o siedem lat starsza od męża, dobro Francji wymagało mariażu niedobranego z pozoru. Ludwik XIV panować raczył tak długo, że tron odziedziczył po nim nie syn, lecz prawnuk. Należało zapewnić trwanie dynastii, piętnastoletniego i słabowitego króla ożenić co rychlej z kobietą już nadającą się na matkę. Paryż nie cofnął się przed skandalem, zaręczyny z siedmioletnią infantką hiszpańską zostały zerwane, zaślubin per procuram dokonano w Strasburgu... Stanisław Leszczyński opuścił alzacką samotnię, przeniósł się nad Loarę, do świetnego zamku Chambord.
Z zawiązanymi oczyma wolno przewidywać, że bardzo wielu czytelników uśmiechnie się z politowaniem nad tymi dynastycznymi zabiegami. Niesłusznie, świadczy cała europejska historia, jak bardzo niesłusznie! Aby nie powracać do twierdzeń, tylekroć wysuwanych w niniejszym cyklu książek, sięgnijmy do rozważań Szymona Askenazego. Wspominał on o narodach szczęśliwszych od naszego, „którym, bez większych zasług, większa łaska fortuny zachowała swojską rodowitą dynastię". Troska o ród królewski była jednoznaczna z troską o ciągłość własnej historii. Dbała o nią Francja, w tym samym, jeśli nie w większym nawet stopniu dbała również Polska i Rzeczpospolita. Mówi coś o tym wyniesienie Jadwigi Andegawenki, uważanej za spadkobierczynię Kazimierza Wielkiego, Anny Jagiellonki oraz syna jej siostry, Zygmunta Wazy. Nasz obyczaj i bez „sankcji pragmatycznych" sankcjonował monarsze prawa spadkowe także w linii żeńskiej, a ponadto już w jagiellońskich czasach uznał królobójstwo za najgorszą ze zbrodni. Szymon Askenazy zastanawiał się nad „faktycznym przebiegiem losów narodu, który z winy fatalności, po dwakroć utraciwszy własną dynastię, trzeciej z siebie wydać nie zdołał..." Wolno każdemu wedle własnego uznania oceniać ród Wazów, zawsze pozostanie faktem, że Władysław IV i Jan Kazimierz zeszli ze świata bezpotomnie, trzecia nasza dynastia też wygasła. Dopiero w roku 1697, po raz pierwszy w całych naszych dziejach, odepchnięto od tronu własnego królewicza, a to dla niemieckich pieniędzy. Los naprawdę długo działał przeciwko nam, lecz ostatnie słowo powiedziała rodzima, polsko-litewska korupcja, deprawacja, zanik moralności obywatelskiej, zniszczonej przez nagminne karierowiczostwo.
Dwudziestu czterech wielmożnych marzyło o koronie, lecz silnie wspierany przez Francję Stanisław Leszczyński nie miał właściwie współzawodnika krajowego. Sejm konwokacyjny wykluczył od tronu wszystkich cudzoziemców, prymas Potocki wymógł na posłach potwierdzenie tego osobną, uroczystą przysięgą i sam pierwszy dał przykład. Niezadowolonych było niewielu, przycichli zresztą, zupełna niemal jednomyślność szlachty zakneblowała im usta. Podobna jednomyślność zapanowała na polu elekcyjnym pod Wolą. Stanisław obrany został królem tak samo niemal,
118
jak ongi Władysław IV, to znaczy powszechną zgodą szlachty. Zebrało się jej wtedy przeszło trzynaście tysięcy.
Tymczasem od wschodu ciągnęły już wojska rosyjskie, zatrwożeni o los majątków magnaci litewscy i ruscy zaczęli się wymykać na Pragę, nie uczestniczyli w elekcji Stanisława. W Paryżu wydrukowano radosną odę na cześć jego zwycięstwa. Autorem jej był Wolter. Nie czekając na nadejście Rosjan Stanisław opuścił stolicę, przeniósł się do Gdańska.
Generał Lacy szedł na zachód wolno, bo tak mu kazała ta koteria Niemców petersburskich, której słuchał. W Warszawie nastał nie lada zamęt i ogólna niepewność. Poszczególni magnaci balansowali, z jednej strony Wisły przenosili się na drugą, brali pieniądze i paryskie, i drezdeńskie, pospólstwo wzburzyło się, regimentarz Józef Potocki kazał uderzyć szturmem na Pałac Saski, trupy padły po obu stronach. Most na rzece został spalony, Praga izolowana. Ostateczny termin elekcji upływał 5 października, Fryderyk August oświadczył, że cofnie swą kandydaturę, jeśli do tego czasu nie zostanie obrany.
W ostatniej niemal chwili Rosjanie dodali tempa, doszli do Wisły i stanęli nad nią. Nie mieli sposobu przedostania się na pole elekcyjne pod Wolą. Nie zabrakło jednak znawców historii, którzy wiedzieli, że Henryk Walezy obrany został na prawym brzegu, pod Kamieniem. Tam właśnie, 5 października, elektor saski Fryderyk August otrzymał miano króla polskiego oraz imię Augusta III. Generał Lacy dowodził dwudziestoczterotysięcznym korpusem, nie wiadomo dokładnie, ilu szlachciców opowiedziało się za Augustem. Było ich co najmniej tysiąc, a najwyżej trzy. Patronowało im dwóch tylko biskupów, krakowski - Jan Lipski i poznański - Stanisław Hozjusz, za którego staraniem papież unieważnił był przysięgę sejmu konwokacyjnego, wykluczającą od tronu cudzoziemca.
10 października 1733 roku Francja wypowiedziała Austrii wojnę, która figuruje w historii powszechnej jako „wojna o sukcesję polską".
W jednym z miast Rzeczypospolitej wydrukowano wtedy wierszyk patriotyczny, kolportowany szeroko:
Auf, grosser Adel, auf!
und schwinge dich zu Pferde,
Beschutze deinen Henn,
erleichte die Beschwerde,
die jetzt die gute Stadt mit grosser
Not betrubt, die Stadt, die ihren
Herrn von treuem Herzen liebt.
119
Gdańszczanie zaciągnęli dwadzieścia trzy tysiące żołnierza, obwarowali nie tylko samo swe ,,dobre miasto", przedmieścia wraz z Wisłoujściem, lecz również Puck i Hel, czynnie opowiedzieli się przy Stanisławie. Mieli spokój od strony króla Prus, który był bardzo niezadowolony z sukcesu Sasa, kombinował na wszystkie strony, aby tylko nie wyjść bez korzyści. Następca tronu, przyszły Fryderyk Wielki, mawiał, że stanowczo wolałby oglądać Augusta zastrzelonego niż ukoronowanego. Przybyła nad Motławę garść ochotników... szwedzkich, pokaźna ilość takiegoż pochodzenia broni oraz kilku specjalistów wojskowych. Nie udało się jednak skłonić do wystąpienia ani Szwecji, ani Turcji, zajętej zmaganiami z Persją. Właściwy kierownik polityki francuskiej, dawny wychowawca Ludwika XV - Andrzej Herakliusz de Fleury, biskup Frejus i późniejszy kardynał - dbał wyłącznie o interesy swego Kraju, to znaczy o zdobycie Lotaryngii, do czego było coraz bliżej, bo zwycięstwa sypały się jak z rogu obfitości...lecz na Zachodzie. Nie było mowy o wypowiedzeniu wojny Rosji, a przecież to ona właśnie na mocy umowy z Austrią i Saksonią zajmowała się Rzecząpospolitą. W ślad za wojskami generała Lacy wkraczały kolejno bardzo silne korpusy Zagriażskiego, Izmaiłowa, księcia Repnina. Niczego, oczywiście, nie zamierzały podbijać, nikogo ujarzmiać. Szły bronić prawa, swobody, wolnej elekcji, wyzwalać Rzeczpospolitą od złych ludzi. Zapewnić jej świetlaną przyszłość, a to przez osadzenie w Warszawie człowieka, którego tytuł do władzy polegał na porozumieniu trzech państw obcych.
Nieukoronowany król Stanisław nie żywił złudzeń, bez ogródek napisał do córki: „niech tam sobie dobrze z głowy wybiją, że czeladka domowa tutaj coś wskóra". Zasób skłonności do ryzyka osobistego wyczerpał wtedy chyba, gdy przebrany za kupczyka przekradał się do Polski poprzez Niemcy, gdzie każda straż miejska mogła go pochwycić. Po elekcji opuścił stolicę, nie stanął na czele wojska, by bronić Wisły, która powstrzymała na razie pochód Rosjan. Lacy doszedł aż do niej nie napotykając oporu, główne siły koronne cofnęły się od rzeki w Radomskie.
Czeladka krajowa zdobyła się jednak przynajmniej na odruchy, do tego stopnia jeszcze nie spodlała, by bez żadnego oporu pogodzić się z pogwałceniem elekcji. Niezdolna do trzeźwej myśli politycznej i porządnej pracy państwowej, odczuwała pragnienie wolności, wolałaby żyć bez obcego buta na karkach. Wybór Stanisława i walka w jego obronie to jakby pospolite ruszenie wszystkiego, co było jeszcze choć coś niecoś warte w Rzeczypospolitej.
120
Sejm konwokacyjny związał posłów uroczystą przysięgą na wierność kandydatom rodzimym, lecz jednocześnie w stylu nie mniej podniosłym wykluczył różnowierców od wszelkich urzędów w państwie. Do oporu przeciwko Augustowi saskiemu zabierała się sarmacka starzyzna, która tym razem, w zakresie ograniczonym do samych tylko haseł katolicko-narodowych zademonstrowała Europie resztkę swych... dobrych chęci.
Zaczęły się wiązać konfederacje, a jedną z pierwszych ogłoszono 3 grudnia 1733 roku w Opatowie, w prastarej kolegiacie, której mury zewnętrzne poznaczone są do dzisiaj dziwnymi jakby szczerbami o łagodnych, wygładzonych brzegach. Zbierająca się na sejmiki szlachta ostrzyła o kamień tych ścian karabele, polerowała obuchy czekanów.
Konfederacja opatowska, której marszałkiem został starosta jasielski Adam Tarło („pan piękny, hojny i wielkiego serca"), stawała w obronie wiary katolickiej i prawowicie obranego króla, wzywała do dzieła inne powiaty i województwa. Głosiła też słowiańską solidarność przeciwko Niemcom, zasadę w istniejących podówczas warunkach dość dziwną, jeśli pamiętać, że głównymi protektorami Sasa byli Rosjanie, słowiańscy pobratymcy, a „serce Polski - jak powiedział Władysław Konopczyński - znalazło się na pół roku w Gdańsku", skąd dolatywały waleczne okrzyki: „Auf, grosser Adel, auf!"
Manifesty nie wystarczały, trzeba było się bić. 9 grudnia August wyruszył z Drezna, 6 stycznia zaprzysiągł w Tarnowskich Górach pakta konwenta, ciągnął na Kraków. Drogę zastąpił mu wojewoda lubelski Jan Tarło na czele kilku tysięcy sandomierskich i krakowskich konfederatów, lecz generał saski Diemer bez zbytniego trudu rozpędził panów braci. 17 stycznia 1734 roku biskup Jan Lipski ukoronował Augusta III na Wawelu. Tym razem tradycji stało się zadość, obrzęd uświetniony został jednoczesnym pogrzebem obydwu poprzednio panujących monarchów. Starczyło czasu na przywiezienie z zajętej przez Rosjan Warszawy zwłok Augusta II i Jana III.
Wierna Stanisławowi szlachta rozżarła się nie na żarty. Na rynku w Oszmianie, pod okiem władz konfederackich, bez śledztwa i sądu zrąbano szablami podkomorzego Tyzenhauza, podejrzanego o sprzyjanie Augustowi. Z pomocą pośpieszyli tylko dominikanie, lecz załamały się, niestety, nosze, na których złożyli nieprzytomne ciało, rzekomy nieboszczyk poruszył się uderzywszy o ziemię. Dokończono go tam na miejscu, to znaczy na cmentarzu przykościelnym. (Toczyły się później o to -protesty, bo syn zamordowanego twierdził, że podejrzenie było niesłuszne, rzucone z premedytacją przez prywatnych wrogów ofiary. Trybunał kazał się dostojnym obwinionym odprzysiąc, sprawa została umorzona.)
121
Ziemiaństwo siadało na koń, zaciągało chłopską piechotę, którą zbroiło w piki, drewniane karabiny dla „munsztru" oraz w dębowe armatki o lufach skrzepionych żelaznymi obręczami. Dochodziło do bitew, lecz największym sukcesem było to chyba, że w starciu pod Wilnem szlachcic lidzki Wilbik dopadł i zajechał szablą po karku samego generała Izmaiłowa, dowódcę korpusu. Ruchawka okazała się zupełnie bezradna wobec armii regularnej. W bezpowrotną przeszłość odeszły czasy, w których carowie wyprawiali przeciwko Rzeczypospolitej konne pułki „dzieci bojarskich", podobne do naszych chorągwi pospolitego ruszenia, brodatych strielcow zbrojnych w samopały tudzież berdysze. Walka o koronę dla Stanisława dowiodła, że zmartwiał również, dziwolągiem i skamienieliną stał się staropolski i starolitewski system wojowania.
W zimie 1734 roku kręcące się po Wielkim Księstwie siły konfederatów litewskich stanęły na noc w Żodziszkach nad Wilią. Po rzece płynęła gęsta kra, przeprawa była prawie niemożliwa, nieprzyjaciel znajdował się niedaleko, lecz przełożony miejscowych jezuitów, ksiądz Wojniełowicz, „miał piwo i inne trunki bardzo dobre", więc regimentarz rozgościł się u ojca dobrodzieja, machnął ręką na raport jednego z najlepszych dowódców konfederackich, strażnika polnego Paszkowskiego. Spostponowany podkomendny obraził się, poszedł spać, na złość szefowi nie wystawiwszy ani jednego posterunku. Sprawdziło się rosyjskie przysłowie: pjanym Bog władiejet. Zanim rozświtało, fala wyjątkowo silnego mrozu usłała drogę przez Wilię.
Staropolski system militarny przeżył się nie tylko ze względu na swe braki techniczne. Za dużo w nim było sąsiedzko-sejmikowego mociumpaństwa. W Koronie wodzowie konfederaccy poczynali sobie dokładnie tak samo, jak na Litwie.
Tylko pod Gdańskiem sprawa wyglądała poważnie, zwłaszcza od marca 1734 roku, kiedy to dowództwo sił oblężniczych objął Muennich, zaczął rozbijać miasto artylerią, brać szturmami przedmieścia, ludności zaś zagroził masowymi represjami. Gdańsk czekał odsieczy francuskiej, doczekał się desperackiej demonstracji garstki Francuzów. 27 maja, podczas beznadziejnego natarcia na szańce rosyjskie, poległ Ludwik Robert Hipolit de Brehan, hrabia de Plelo, ambasador z Kopenhagi i literat. O dwa tygodnie wcześniej eskadra admirała La Motte de la Peyrouse pokazała się na Bałtyku, przybiła nawet do Westerplatte, lecz nie zaryzykowała desantu, odpłynęła na zachód. Hrabia de Plelo należał do tych wyjątkowych dyplomatów, którym nie dogadza nadmiar wyrachowania politycznego. Ambasador postąpił jak błędny rycerz zawrócił rejterujące okręty i sam wsiadł na pokład jednego z nich.
122
Rada miejska Gdańska musiał już od dawna zbierać się w podziemiach ratusza, bo pociski rosyjskie biły w górne piętra, uszkodziły wieżę. W końcu przeniosła się w bezpieczniejsze miejsce, za Motławę, zabierając ze sobą króla Stanisława. Nikomu nie było tajne, jak bardzo ucierpiało wtedy samo miasto, lecz dopiero w ostatnich czasach Irena Fabiani-Madeyska odnalazła w archiwach wiadomości o jeszcze sroższym losie wszystkich osiedli ludzkich aż po Puck. 12 maja 1734 roku Rosjanie doszczętnie spalili wcale zamożną Gdynię, która to wioska od XIV wieku należała do opatów oliwskich i żyła sobie nieźle. Poszedł również z dymem Sopot „ze wszystkimi bodaj starodawnymi dworkami gdańskich patrycjuszy", a zabiegi te zabezpieczyć miały wybrzeże przed desantem francuskim.
Równo w miesiąc po bohaterskim zgonie hrabiego de Plelo, czyli 27 czerwca, w wieczór niedzielny, król Stanisław wsiadł do łodzi, czekającej na wodach fosy u stóp wału miejskiego, i wraz z kilku towarzyszami, wśród których znajdował się generał szwedzki Jan Stenflycht, wylądował na prawym brzegu Wisły. Do Polski przekradł się w stroju kupieckim, teraz przebrany za chłopa pobrnął nocą pieszo przez Żuławy ku granicy pruskiej. Odetchnął z ulgą po jej przekroczeniu. Do Kwidzyna przyjechał wynajętą furką, wkrótce znalazł się w Królewcu pod ostentacyjnie czułą, lecz we względzie politycznym jak najbardziej podejrzaną opieką Fryderyka Wilhelma.
Do ryzyka ucieczki z Gdańska nakłonił Stanisława nie odstępujący go ani na chwilę poseł francuski, Antoni Feliks, markiz de Monti. Pozostawiony sam sobie byłby król pewnie abdykował już wtedy, oddałby Munnichowi karabelę. Ostatni w dziejach pobyt monarchy polskiego w mieście nad Motławą zakończył się rejteradą, lecz na szczęście nie niewolą.
Gdańsk skapitulował, musiał zapłacić milion talarów kontrybucji, a wzięci do niewoli żołnierze polscy - zmienić mundury. Sasom, którzy u schyłku maja przyszli pomagać Rosjanom, dostało się z podziału dziewięciuset ludzi. W armiach monarszych nikt się wtedy nie przejmował narodowością szeregowych, trzymanych w posłuchu przy pomocy kija - Kandyd Woltera opowiada o tym rzeczy zupełnie prawdziwe. Wśród wojowników przekazanych Sasom znajdował się niespełna szesnastoletni Jan Michał Dąbrowski, herbu Virgo violata, ubogi szlachetka z Lubelszczyzny. Z uwagi na wzrost i postawę przydzielono go do pułku kirasjerów. Drobne to wydarzenie zasługuje na specjalną wzmiankę, ponieważ nie pozostało bez wpływu na genezę i treść naszego hymnu narodowego.
Sprawa Stanisława została już całkowicie przegrana, lecz on sam po wydostaniu się z Gdańska nie chciał rezygnować z oporu, a raczej z targów. Zresztą i Francji potrzebny był jeszcze pozór polsko-litewski.
123
Prusom majaczyły rozmaite pomysły, dotyczące Kurlandii oraz czegoś w rodzaju szlaku przez Pomorze, odcinającego Gdańsk od reszty ziem Rzeczypospolitej. 30 sierpnia król wezwał poddanych uroczystym manifestem do dalszej walki, 5 listopada 1734 roku zawiązana została w Dzikowie konfederacja generalna, w której zjednoczyły się wszystkie wcześniej powstałe wojewódzkie i powiatowe konfederacje Obojga Narodów. Hasło było piękne - niepodległość. Jakichkolwiek szans na jej wywalczenie brakło. Szerokie plany dyplomatyczne zawiodły, starcia orężne kończyły się porażkami. 3 października 1835 roku Francja zawarła pokój z Austrią, jakby przez wyrafinowaną złośliwość- w pięć dni po podpisaniu układu zaczepno-odpornego z Rzecząpospolitą. Traktat pokojowy stanowił, że teść Ludwika XV zrzeknie się korony polskiej, zatrzyma jednak dożywotnio tytuł królewski i obejmie w teoretyczne władanie zdobytą przez Francuzów Lotaryngię.
Istnieje nawyk ślizgania się okiem po opisach niewesołych dziejów naszego przedostatniego bezkrólewia, które w gruncie rzeczy było próbą generalną, doświadczeniem przeprowadzonym na żywo. Operacja udała się w pełni, zostało dowiedzione, że system działa niezawodnie. Mowa naturalnie o systemie politycznym stworzonym przez wielką wojnę północną.
Rzeczpospolita nie dopuściła się wtedy prowokacji ani zaczepki wobec Rosji, była jak najdalsza od myśli o naruszeniu granicy, nie związała się sojuszem z żadnym z sąsiadów Moskwy. Popełniła za to przestępstwo, polegające na zbyt poważnym potraktowaniu własnej, w teorii już tylko istniejącej, suwerenności. W prastarej kolegiacie opatowskiej ogłoszono wszak wyraźnie, że zawiązująca konfederację szlachta nie chce podlegać jakiejkolwiek „od postronnych narodów monarchów dependencji" ani uznawać nad sobą „niczyjej prócz samego Pana Boga zwierzchności". Za czasów Jana III taki program był zrozumiały sam przez się (i z tego właśnie powodu nikt go nie głosił), nie mógłby więc spowodować obcej interwencji. Wojna północna stworzyła w Europie zupełnie nową rzeczywistość, już nie polityczną nawet, czyli koniunkturalną, lecz historyczną, zbudowała swoisty system, który na dobre naruszony został dopiero w roku 1914. Austria i Prusy nadal miały takie czy inne interesy w ziemi nadwiślańskiej, lecz pragnąc je pomyślnie dla siebie załatwić, uważały za ostateczną instancję przemożną na tym obszarze Rosję. A co się tyczy Paryża, to już wtedy istnieli w Rzeczypospolitej ludzie dość trzeźwi, by pojąć, że Francja „łatwo może dywersję uczynić w Niemczech, ale od Rosji nie zdoła obronić".
124
Akt konfederacji dzikowskiej wytykał „nieproszonym opiekunom", że za życia Augusta II sami namawiali do powołania na tron „Piasta", lecz kiedy doszło do elekcji - siłą pchają do Warszawy Niemca. Tak było naprawdę, jednakże argumenty owe nabiorą znaczenia nie wcześniej niż w dniu Sądu. Rzeczpospolita dopuściła się próby naruszenia systemu, utrwalonego przez zwycięską dla Rosji wojnę: zapragnęła obrać sobie króla samodzielnie, jak przystało państwu suwerennemu. Przywołano ją do porządku, wprawiając w ruch czynnik ostatecznie rozstrzygający: armia rosyjska, nie wypowiadając wojny, przekroczyła granicę, zajęła Warszawę i Gdańsk. Petersburgiem trzęśli wtedy Niemcy, okoliczność znamienna dla kolorytu epoki, nie pozbawiona istotniejszego znaczenia. Było obojętne, jak się nazywa człowiek, decydujący o polityce Rosji - Ostermann, Repnin czy jeszcze inaczej. Każdy z nich zrobiłby to samo, żaden nie wypuściłby z rąk łupu Piotra Wielkiego. Tym łupem można się było najwyżej podzielić z takimi, co też reprezentowali siłę.
Jeszcze przez sześćdziesiąt lat Rzeczpospolita widnieć miała na mapie Europy. Napisano mnóstwo książek o czynach ludzi, którym przyszło żyć i działać w dniach zagłady państwa, porachowano wszystkie lekkomyślności i błędy. Za mało przy tym liczono się z tą smutną prawdą, że ludzie ci znajdowali się w położeniu wręcz beznadziejnym. Pamięć o wypadkach roku 1733 pomoże przy ustalaniu właściwych proporcji.
Nasz los państwowy, rolę historyczną, a więc i możność normalnego rozwoju kultury, na samym początku XVIII wieku zaprzepaściła jedna niepotrzebna wojna. Każda próba naprawy Rzeczypospolitej, a zwłaszcza już tęsknota do wolności groziły nam od tej pory śmiercią.
Należy pamiętać o wszystkich odruchach, o całej szarpaninie żywego człowieka, który nie zdołał się wydobyć spod lodu. Jeszcze ważniejsze jednak to wiedzieć, jak ów osobnik trafił do przerębli.
III
W lutym 1737 roku Stanisław Leszczyński - król polski inpartibus infidelium -przybył do Luneville w Lotaryngii. W dwadzieścia dziewięć lat później, 23 lutego 1766 roku, zmarł w tymże mieście - dziewięćdziesięcioletni prawie od dawna owdowiały, niemal ślepy, wskutek nieszczęśliwego wypadku ciężko poparzony, obolały, lecz do końca szarmancki, zdolny do prawienia damom wyszukanych komplementów.
U schyłku życia już się cieszył przydomkiem, który widnieje na jego pomniku
125
wznoszącym się pośrodku Placu Stanisława w Nancy: „A Stanislas le Bienfaisant la Lorraine reconaissante." Znawcy tradycji tudzież tajemnic miejscowych powiadamiają turystów, że Król Dobroczynny i po zgonie świadczy ludziom dobrodziejstwa. Wskazuje z pomnika najlepszą w Lotaryngii restaurację: venez ici! Jak na Francuzów - wcale nie najgorszy dowód sympatii. Są jednakże i inne, świadczące, że tylko w Polsce Stanisław stał się nikłym cieniem, zaginął w tłumie.
W roku 1966, aby uczcić należycie dwusetną rocznicę całkowitego przyłączenia Lotaryngii do Francji, wydano tam Dzieła Króla Stanisława (Oeuvres du Roi Stanislas). Skórzaną okładkę imponującego, po bibliofilsku opracowanego tomu zdobią herby Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Wyboru z pism „Filozofa Dobroczynnego" dokonał autor obszernego wstępu, Rene Tavenaux, profesor uniwersytetu w Nancy, akwaforty zrobił Roger Marage. Profesor Tavenaux głosi tezę, która jest pewnie naukowo uzasadniona, lecz pomimo to wydaje się piszącemu te słowa nieco przesadna. Oto popularność tytularnego króla Polski stała się tak wielka, że przytłumiła sławę jego zięcia, króla Francji Ludwika XV: „la legende du Bienfaisant a eclipse celle du Bienaime".
Z książki polskiego historyka można wyrozumieć, że Stanisław zawiódł, nie dorósł do roli, jaką mu los wyznaczył na Zachodzie. Coś wręcz przeciwnego opowiadają milionom turystów najpopularniejsze we Francji przewodniki. Zdaniem ich autorów nikt lepiej od tego Polaka, którego nawyki zalatywały Wschodem, nie wykonałby historycznego zadania.
Lotaryngia, widownia przewag Bartka Zwycięzcy! Koło miejscowości St. Privat obejrzeć można do dziś zachowany monument kamienny z niemieckim napisem, uświadamiającym przechodniów, że tu walczył „das 3. Garderegiment zu Fuss", czyli pułk macierzysty Pawła von Hindenburg, który tutaj właśnie zarabiał na wczesne swe ordery i awanse. W Lotaryngii leżą Metz i Verdun... Z przyzwyczajenia zapatrujemy się więc na ten kraj, jako na obronny bastion francuski. Dwieście lat temu rzeczy wyglądały zupełnie inaczej, po prostu odwrotnie. Król Stanisław miał dopomóc Francji w dziele przyswojenia, prawdziwego zjednoczenia z jej monarchią regionu zdobytego świeżo, zamieszkałego przez ludność germańskiego przeważnie pochodzenia, a rządzonego w przeciągu poprzednich lat siedmiuset przez własnych, lotaryńskich, ogromnie popularnych książąt. Miejscowi przywitali tłustego Polaka gorzej niż niechętnie. Z biegiem czasu nastroje zmieniły się dość gruntownie. Stanisław panował w Lotaryngii, ale wszelkich praw do rządzenia musiał się zrzec, zanim wstąpił na jej ziemie.
126
Cyrograf podpisał z dala od nich, w Meudon pod Paryżem. Tamtędy wiodła droga do pozorów królowania w Lune"ville. Zarządcą prawdziwym został Michał Ghaumont de la Glaiziere, z tytułu kanclerz księstwa, w gruncie rzeczy intendent z ramienia Ludwika XV, czyli urzędnik o wielkim zakresie władzy i bardzo szerokiej samodzielności, odpowiedzialny przed samym monarchą. Tacy jak on intendenci od dawna walnie przyczyniali się do sklejania prowincji francuskich w całość. Urzeczywistniając główne cele polityki paryskiej nie musieli z każdym papierkiem biegać do Paryża. Pan de la Glaiziere dokazał dodatkowej sztuki: nieugiętość w postępowaniu umiał połączyć z wyszukaną uprzejmością wobec królewskiego teścia, posiadającego ponadto prawo do miana Najjaśniejszego Pana. Ale nie ustąpił nawet wtedy, kiedy potomek założycieli wolnomyślicielskiego Leszna, katolik zresztą żarliwy, prosił o nieco swobód dla innowierców.
Lotaryngia nie odmieniła Wielkopolanina. Stanisław pozostał po sarmacku towarzyski, gościnny, bezceremonialny, niekiedy rubaszny. Przepadał za dobrym jedzeniem i fajką (kiedy w przebraniu przekradał się był do Polski, listy gończe wymieniały jako znak szczególny jego poczerniałe od nikotyny zęby). Bardzo lubił kobiety, zwłaszcza dużo od siebie młodsze.
Mimo swego wieku i pobożności miał on kochankę - dopuszcza się niedyskrecji Walter - była to margrabina Boufflers. [Tak zwana Dame de Volupte.] Dzielił swą duszę między nią a jezuitę nazwiskiem Menouz; był to najbardziej intrygancki i zuchwały ksiądz, jakiego kiedykolwiek znałem...
Córka, królowa Maria, dziedziczyła połowę tylko skłonności ojcowych i w znacznej mierze dlatego właśnie rychło zeszła w cień. Małżonek był nią początkowo oczarowany, nie chciał wierzyć, by istnieć mogła na świecie kobieta bardziej powabna, piękniejsza. Z czasem jednak Maria pozazdrościła laurów Kindze, „przez źle zrozumiałą pobożność [...] zapragnęła ascetycznych czystości". Postawiła na swoim, zmusiła męża „do opuszczenia jej łoża, które w tym celu napełniała nieznośnymi dla niego zapachami". Ludwik XV skapitulował tym łatwiej, że miał już dzieci, trwanie dynastii było zapewnione. Nastała w Wersalu doba metres. - Tak to przynajmniej opowiedział w swym pamiętniku nasz ostatni monarcha, który zwiedzając w młodości Paryż został Marii przedstawiony i z satysfakcją stwierdził, że królowa Francji znakomicie mówi po polsku, nigdy w ogóle inaczej się nie odzywa do przybyszów z Rzeczypospolitej.
Leszczyński miał w Lotaryngii wiele czasu i rozmaicie zeń korzystał.
127
Gdy zmarł jego ulubiony karzełek, zatroszczył się o uzyskanie i przechowanie szkieletu, który dziś stoi w gablocie paryskiego Muzeum Człowieka. Malowany olejno, w szarych tonach utrzymany portret córki, do arcydzieł nie może być zaliczony, ale nie przynosi wstydu muzeum w Nancy. Dobrze jednak, że zawieszono go w innej sali niż dzieła takich sław lotaryńskich z XVII wieku, jak Jerzy de La Tour, „malarz nocy", a zwłaszcza genialny grafik, Jakub Callot, szlachcic miejscowy, pochowany tuż obok, w kaplicy zamkowej, mieszczącej groby dynastów. Trzeba było koniecznie przypomnieć te chociażby dwa wielkie nazwiska europejskie, aby uzmysłowić, że nie do zaścianka wcale zaprowadziły losy naszego ambitnego poczciwca. Nie było łatwo zasłużyć się kulturze Lotaryngii i Baru, którego stolica - Bar-Le-Duc - obfituje w świetne zabytki pamiętające Renesans. Po Stanisławie zostały rzeczy będące chlubą kraju.
Główny plac w Nancy, jeden z najpiękniejszych we Francji, istny salon bez sufitu, on sam nazwał „Królewskim". Potomność nie uszanowała jednak tej decyzji i wzniesiony w roku 1831 pomnik „Dobroczynnego" widnieje pośrodku Placu Stanisława, organicznie związanego z Place de la Carriere, z Place d'Alliance, z Pałacem Rządowym, stanowiącego słowem .samo centrum wyrosłej za czasów Leszczyńskiego nowej dzielnicy miasta wcale starego. Gotyckie budowle w Nancy też liczą się do pamiątek w najprzedniejszym gatunku.
Luneville, „mały Wersal", niektórzy ośmielają się uważać za piękniejszy, a już co najmniej za bardziej gustowny od wielkiego. Tezę tę można głosić tym pewniej, że Luneville zachwycało i Monteskiusza.
Stanisław miłował budowanie. Sprowadzał najlepszych mistrzów, popierał ich, opłacał, stwarzał im pole do pracy i osobiście się do niej wtrącał, badał bowiem plany, czynił poprawki. Nie popsuł jednak ostatecznego wyniku, która to sztuka - jak poucza historia stara, nowsza i najnowsza - udaje się wcale nie wszystkim mecenasom.
Zasiadał na stolicy kraju bardzo bogatego, lecz rozporządzał środkami zupełnie szczupłymi. Jego lista cywilna sięgała najwyżej dwóch milionów liwrów, wielkie pieniądze wyduszane z Lotaryngii przez pana de la Glaiziere zasilały kasę paryską. Stanisław inwestował nad rzeką Meurthe, dopływem Renu, również sumy uzyskane ze sprzedaży polskich włości, a finansami „Dobroczynnego" sprawnie zarządzał jeden z jego przybocznych Litwinów, nazwiskiem Syruć. Dobrze zorientowany w rachunkach swej monarchii Ludwik XV od tej właśnie strony szczerze podziwiał dokonania teścia.
W 1751 roku Stanisław założył w Nancy towarzystwo literackie, trochę na wyrost zwane Akademią.
128
Zaraz na początku - i to na własną prośbę! - członkiem jej został dobiegający kresu swych dni Monteskiusz.
Leszczyński sam chętnie i niemało pisywał na najrozmaitsze tematy. O pracach jego - tych właśnie, których fragmenty weszły w skład wspomnianego już bibliofilskiego tomu z roku 1966 - z niemałym przekąsem odzywał się Wolter. W książkach historyków polskich pada pod ich adresem słowo „grafomania". Tak czy inaczej - jedno z dzieł Stanisława zapewniło mu w kraju sławę pisarską, było wielekroć omawiane, roztrząsane, robiło karierę nawet w podręcznikach szkolnych. Ostatnio zaś stało się przedmiotem niezwykle ciekawego odkrycia historycznego, dotyczącego osoby właściwego autora. Bardzo podobne do prawdy, że słynny Głos wolny napisał nie król Stanisław wcale, lecz ktoś zupełnie inny. Ale o tym pomówić przyjdzie w rozdziale poświęconym pracom reformatorskim w Rzeczypospolitej.
Wszystkie omówione już zatrudnienia i osiągnięcia może by nie zapewniły Leszczyńskiemu pięknego przydomku we Francji i tak wielkiej sławy w kraju obcym. Boczne tablice na jego pomniku wyszczególniają jednak całe tasiemce innych zasług. Czegóż tam tylko nie ma! „Le Bienfaisant" organizował i dawał swym teoretycznym raczej poddanym pomoc na wypadek klęsk pożarów, epidemii i nagłych przymrozków, bezpłatne porady prawne, służbę lekarską po wsiach, szpitale, sierocińce, przytułki. Prace te bardziej pewnie chwytały lud za serce, niżby to uczynić były zdolne katedry rozmaitych nauk w kolegium jezuickim, kolegium medyczne, biblioteki i sama Akademia. Sarmata-epikurejczyk nie tylko rozdzielał jałmużny i chętnie gawędził z byle chłopem, lecz troszczył się o instytucje opieki społecznej.
Dziwne myśli przychodzą do głowy, kiedy się ogląda owe tablice z wyrytymi w kamieniu litaniami zasług. Oto czego może dokonać człowiek kulturalny, wyposażony w szczupły chociażby zakres mocno kontrolowanej władzy, lecz uwolniony od zmory tzw. wielkiej polityki. Walcząc o koronę polską Leszczyński dopuszczał się rzeczy haniebnych, niektóre jego pomysły grubo przekraczały granice najprostszej uczciwości obywatelskiej, były po prostu zdradzieckie. Tutaj, w Lotaryngii, silne ambicje wcale nie tuzinkowego jegomościa mogły się wyładowywać w ściśle ograniczonym zakresie. Zareńskie doświadczenia wojewódzka polskiego zdają się świadczyć o istnieniu zasady ogólnej, stanowią jakby drogowskaz. Pozostają w rzeczowym, aczkolwiek niezamierzonym, oczywiście, związku z teoriami Monteskiusza. Listy perskie i księga O duchu praw zalecają wszak podział i ograniczenie władzy, która jest potrzebna każdemu społeczeństwu, lecz nieodmiennie musi mu szkodzić, jeśli nie zna hamulca. Stanisław miał tytuł króla, zdziałać - jak się okazało - mógł wiele,
129
nie przysługiwało mu na przykład prawo wypowiadania wojen prowadzenia targów o granice, zawierania tajnych układów. Nic, niestety nie ograniczało podobnie poczynań Ludwika XV, cesarzowej Marii Teresy, carowej Elżbiety, czy Fryderyka Wielkiego, z którym nasz wygnaniec wymieniał zresztą czułe listy.
Trzeba jednak stwierdzić, że Leszczyński jak najbardziej wbrew woli rozstał się z szeroką polityką. Nie przestawał marzyć o powrocie na tron polski.
Wysunął swą kandydaturę i wtedy, kiedy miał już lat osiemdziesiąt sześć, a w Rzeczypospolitej nastało ostatnie w jej dziejach bezkrólewie. Tak zupełnie, jakby się uparł dobrowolnie zleźć z lotaryńskiego cokołu. Ludziom roznamiętnionym polityką dla ich własnego dobra należy krępować swobodę mchów. Józef Feldman, biograf Leszczyńskiego, napisał o nim:
Polityk chwiejny i ustępliwy, pozbawiony siły i konsekwencji, był za to Stanisław do gruntu dobrym człowiekiem, o sercu pełnym życzliwości dla bliźnich, wrażliwym na ich niedolę, skłonnym zawsze przyjść z pomocą.
Słuszna diagnoza, chyba jednak nie wyjaśnia wszystkiego.
Stanisław przyszedł do Lotaryngii wtedy, gdy kraj ten znajdował się na trudnym zakręcie, kiedy zaczynał dopiero zrastać się z Francja. Osobista dobroć egzotycznego suwerena nie zdołałaby pewnie wyhodować tkanki łączącej.
Feldman podkreśla osobliwe zjawisko. Na małym, ożywionym i „przyjemnym” (zdaniem Woltera) dworze w Luneville, w salonach prawowiernego katolika sprzyjającego jezuitom, spotykały się najrozmaitsze elementy - od ultramontanów aż po skrajnych libertynów z masonami włącznie. Potomek statystów Rzeczypospolitej Obojga Narodów przyniósł pod Wogezy wspomniane już... wschodnie nawyki. Był przecież taki czas, że polsko - litewska delegacja przyjechawszy do Paryża po króla Henryka zuchwale zażądała od jego brata prawa o tolerancji dla francuskich hugenotów. Mimo całej nędzy lat późniejszych nie wszystko jednak przepadło z tej tradycji, bo Rzeczpospolita została federacją. Leszczyński - urodzony zresztą nie w Lesznie, lecz we Lwowie - od dziecka nawykł do widoku i towarzystwa ludzi rozmaitych narodowości, wiar i kultur. Zawierał pakty i przyjaźnie z różnowiercami wszelkich odmian - z prawosławnym Mazepą, z heretyckimi Szwedami, z wyznawcami Proroka (co nie pozostało bez widocznego śladu, skoro w lotaryńskich ogrodach stawały minarety i pawilony zalatujące serajem). Jego prawa do korony polskiej bronili papistowscy, piastowo-giedyminowi szlachcice i niemieccy luteranie z Gdańska. Z samej natury rzeczy Stanisław nadawał się do tej roli, jaką los kazał mu odegrać ku pożytkowi monarchii francuskiej. Najlepsze z dziejowych doświadczeń Rzeczypospolitej uczyły trudnej sztuki łączenia, spajania tego nawet, co poprzednio było sobie wrogie. Wolno ryzykować twierdzenie, że w niejakiej mierze, w określonym miejscu i czasie, te właśnie doświadczenia przysłużyły się historii Francji, za pośrednictwem człowieka wychowanego w sposób zabezpieczający przed ksenofobią.
„Stanisław Wspaniały" („Stanislas le Magnifique") popisał się rzadko spotykanym poczuciem taktu. Kaplica zamkowa w Nancy mieści grobowce wszystkich dziedzicznych książąt Lotaryngii. Przybysz z Polski upatrzył więc sobie zawczasu inne miejsce wiecznego spoczynku: przez siebie samego w tymże mieście odbudowany kościół Notre-Dame-de-Bon-Secours. Leżał tam obok żony i serca córki, królowej Marii, aż do czasów Wielkiej Rewolucji, kiedy to normalną wówczas we Francji rzeczy koleją zajęto się i jego szczątkami. - „Oto jeszcze jeden, co uniknął gilotyny!" - wykrzyknął jakiś cnotliwy sankiulota i niezwłocznie naprawił niedbalstwo historii, odrąbał trupowi głowę łopatą.
Zaraz po zgonie teścia Ludwik XV wcielił Lotaryngię do swego państwa. Akt przyłączenia ogłosił minister królewski, książę de Choiseul, Lotaryńczyk rodowity.
Działo się to wtedy, gdy Sas, August III, zwycięski rywal Leszczyńskiego, od trzech lat już nie żył, a w Warszawie rozpoczęło się bolesne królowanie Stanisława Augusta. Powracając do spraw Rzeczypospolitej trzeba więc cofnąć się w czasie o trzydzieści ważkich lat.
August był pod Gdańskiem w chwili jego kapitulacji, oglądał Wisłoujście, czcił w Oliwie imieniny carowej Anny Iwanowny, lecz samego miasta nie odwiedził ani wtedy, ani nigdy potem. Niemiec rodowity, wprowadzony na tron polski przez niemieckich polityków, śmiertelnie obraził się na ten gród Rzeczypospolitej, który zamieszkiwali przeważnie Niemcy. Inne regiony państwa rzadko miewały zaszczyt oglądania monarchy. August III panował u nas trzydzieści lat (zmarł 5 października 1763 roku, dokładnie w rocznicę elekcji). Podsumowując wszystkie jego pobyty w kraju obliczono, że spędził w nim dwadzieścia cztery miesiące. Rachunek ten nie uwzględnia co prawda odwiedzin przymusowych, podyktowanych przez wojska pruskie okupujące Saksonię, lecz mimo to jest wymowny zarówno we względzie moralnym, jak politycznym. Najczęściej widywała króla Wschowa, położona na najkrótszej drodze do Drezna. Wpadał tam dla załatwienia formalności urzędowych i zawracał co rychlej. Po polsku ani po łacinie nie umiał. Urodzony w Dreźnie 17 października 1696 roku, katolicyzm przyjął jako kilkunastoletni chłopak, z woli ojca, zawczasu szykując się do objęcia spadku po nim, to znaczy korony polskiej.
131
Wyniesienie na tron zawdzięczał między innymi swej głupocie. Dyplomaci austriaccy, którzy zwrócili uwagę na ten ważny czynnik, nie zawiedli się wcale. Na tron wstąpiła fasa bezmyślnego tłuszczu, wyposażona przez naturę we wcale majestatyczny wygląd zewnętrzny. Całe nasze dzieje królewskie nie oglądały takiego hebesa. Miłościwy Pan dla rozrywki kopał i policzkował błaznów, zabawiał się wycinankami z papieru, lubił z okna pałacowego polować na psy, włóczące się po dziedzińcu lub specjalnie tam napędzane. Jedno w nim było cenne - zamiłowanie do popierania sztuki, zwłaszcza architektury. Pod protektoratem Augusta III dokończono budowy Pałacu Saskiego, otaczając oficynami i innymi gmachami jego kolosalny dziedziniec. Wtedy też wyrosło majestatyczne skrzydło wschodnie Zamku Królewskiego, stanowiące jego fasadę od strony Wisły. Grodno przyozdobione zostało Zamkiem Nowym, tym samym, w którym za lat kilkadziesiąt miał się odbyć „ostatni sejm Rzeczypospolitej".
Żaden z tych trzech szczytów Augustowego budownictwa nie przetrwał drugiej wojny światowej. Tylko z wizerunków można się dziś przekonać o ich pięknie.
„Bruehl, hab ich Geld?" - „Ja, Majestat!" W takim oto, krótkim, lecz często powtarzanym dialogu wyczerpywały się państwowe zainteresowania Augusta III. I w Rzeczypospolitej, i w Saksonii rządzili za niego faworyci, i w jednym, i w drugim wypadku myślący niemal wyłącznie o własnych kieszeniach.
Kiedy się wspomniało o kwestii faworytów, można było właściwie ograniczyć się do liczby pojedynczej, bo Henryk von Bruehl bardzo rychło podkopał Aleksandra Józefa Sułkowskiego i wypchnął się na pierwsze miejsce. Nie oddal go aż do ostatnich miesięcy panowania Augusta, którego przeżył zresztą tylko o trzy tygodnie. Wspinać się zaczął wcześnie, jako paź Mocnego, i mając lat trzydzieści jeden był już w Saksonii figurą wszechwładną. Dużych zdolności odmówić mu nie sposób. O Rzeczpospolitą dbał o tyle, że tworzył sobie w niej prywatną domenę, punkt oparcia, skupując majątki. Jednym z nabytych przezeń starostw była Łódź. Łatwymi do odgadnięcia sposobami pieniądze miał olbrzymie i przy poparciu potentatów miejscowych skłonił trybunał piotrkowski do stwierdzenia, że on, Henryk von Bruehl, wywodzi się od jakiegoś mitycznego pana „na Brylewie", dworzanina Barbary Jagiellonki. Za rządów tego wszechwładnego ministra jedno tylko działało u nas bez zarzutu - „czarny gabinet", w którym otwierano listy osób cokolwiek w kraju znaczących.
132
Do tego rodzaju roboty ani polotu, ani sumienia nie potrzeba. Ona najlepiej rozkwita właśnie w bagnie.
Kiedy w kraju zaniosło się na konfederację niezadowolonej z faworyta szlachty, Bruehl sprowadził dwanaście tysięcy kawalerii rosyjskiej i uciszył w ten sposób malkontentów. W dobie bardzo ważnych dla losów Europy wojen zredukował armię saską z czterdziestu dwóch do dziewiętnastu tysięcy. Wskutek ostrych ataków sejmu musiał opuścić Polskę - już na zawsze - w kwietniu 1763 roku. Zmarł w Dreźnie w październiku, gdzie ustalono wkrótce, że skradł z kasy saskiej ogółem cztery i pół miliona talarów (gdy cała wartość ogromnego spadku po nim wynosiła milionów sześć).
Władysław Konopczyński uznał tego genialnego karierowicza za „uosobienie powszednich zdolności i pospolitych przywar". Uczony miał całkowitą słuszność. Mylnie wyobrażamy sobie, że tylko Rzeczpospolita cuchnęła wtedy. Henryk von Bruehl był zjawiskiem typowym dla europejskiej moralności politycznej owych czasów.
Zostawił po sobie w Polsce słynny Pałac Bruhlowski oraz syna. Piękny gmach zniszczyła doszczętnie ostatnia wojna. U schyłku istnienia Rzeczypospolitej i jej armii szczególną doskonałością fachową oraz wysokim poziomem moralności żołnierskiej odznaczała się artyleria. Ogromna w tym zasługa zrodzonego z Marianny Kolowrath Alojzego Fryderyka Józefa Bruhla, generała artylerii koronnej. Godność tę wziął młody człowiek po łotrowskim ojcu, a w koszarach zastał czterdziestu dwóch oficerów, dziewięćdziesięciu dwóch kanonierów oraz sześć zdatnych do użytku dział. Roczny wydatek na proch strzelniczy wynosił wtedy u nas sto złotych.
Alojzy Bruehl zrobił dużo dobrego dla Warszawy jako jej starosta. Przeprowadził podział leżących wewnątrz miasta gruntów na parcele, puszczane w długoterminowe dzierżawy pod budowę. Nie wszyscy Niemcy zaszkodzili Polsce, jak widać.
Za to dwa graniczące z nią państwa niemieckie doznały wtedy wstrząsów i odmian, które wiele znaczyły w dziejach powszechnych i ciężko miały zaważyć na losach Rzeczypospolitej.
30 maja 1740 roku na tron pruski wstąpił dwudziestoośmioletni Fryderyk II, nazwany później Wielkim. W październiku tegoż roku zmarł cesarz Karol VI, ostatni Habsburg z linii prostej. Wspomniana już poprzednio „sankcja pragmatyczna" czyniła spadkobierczynią jego córkę, Marię Teresę, małżonkę Franciszka Stefana, aktualnego księcia Toskanii, dawniej zaś poprzednika Leszczyńskiego na tronie Lotaryngii. W grudniu Fryderyk nie wypowiadając wojny uderzył na dziedziny cesarskie, to znaczy na Śląsk, z wiosną zajął Wrocław.
133
Tak zaczęły się „wojny śląskie", splecione w całość z europejską walką zbrojną „o sukcesję austriacką". W długotrwałych zapasach główną pomocniczką Prus była Francja. Wojska jej popisywały się męstwem aż pod Pragą czeską, wytrwale i z niemałym samozaparciem szkodząc swej własnej ojczyźnie. Popieranie młodego, prężnego państwa niemieckiego przeciwko Habsburgom, całkowicie niezdolnym do prawdziwego zjednoczenia Rzeszy, było z punktu widzenia dobra Francji absurdem i zbrodnią. Rząd jej raczej to pojmował, do szaleństwa skłonił go nacisk opinii publicznej, nawykłej do wrogości wobec Austrii, a ponadto upatrującej w Prusach oraz w ich królu dźwignie postępu.
We Francji trwała już epoka Oświecenia, racjonalizm. Filozofowie stali się dyktatorami mózgów i sumień sfer wykształconych. Zajadłe doktrynerstwo wspaniałych skądinąd myślicieli utrudniało rządowi Ludwika XV postępowanie rozsądne. Nowatorzy słusznie krytykowali paryską monarchię „absolutną", obskurantyzm religijny, nierówności stanowe, niesprawiedliwość społeczną. Nieco mniej mieli racji, kiedy sławili pod niebiosa monarchę berlińskiego, autora tezy, że „Pan Bóg jest po stronie liczniejszych batalionów". Fryderyk bez ceremonii wcielał do swej armii tysiące jeńców, granice i traktaty gwałcił systematycznie, karność utrzymywał kijem, reformując wojsko usunął z korpusu oficerskiego wszystkich plebejuszów, o zniesieniu pańszczyzny nie chciał słuchać. Lecz pisywał po francusku wiersze, w których wielbił tych, co chcą ze stosunków międzyludzkich wygnać na zawsze dwa „potwory": ambicję i interesowność. Na co Wolter odpowiadał entuzjastycznymi listami, w których ogłaszał Fryderyka za „przyjaciela rodzaju ludzkiego". Skoro istniał parawan ideologiczny, to mniejsza już, co się naprawdę działo za jego powabną zasłoną.
Fryderyk za młodu był prawie buntownikiem. Próbował nawet uciec za granicę spod ręki ojca, króla-kaprala, za co omal nie zapłacił głową. Pisywał zawsze po francusku, bo niemczyzną gardził - wzniosłe traktaty, zapewniał, że pragnie naśladować najbardziej humanitarnych monarchów, wśród nich Jana IIJ. Objąwszy władzę odwrócił się od treści owych programów, lecz skrzętnie zachował ich zewnętrzne pozory. Okazało się, że można robić, co się chce, byle tylko hałaśliwie rozprawiać o naprawie świata.
Pokój zawarto w Akwizgranie w listopadzie 1748 roku. Maria Teresa i Franciszek utrzymali się na tronie cesarskim, Prusy zagarnęły łup bezcenny: cały Śląsk Dolny wraz z Kłodzkiem oraz Górny aż po Opawę. W przeciągu poprzednich stuleci Francja przelała mnóstwo krwi i wydała miliardy liwrów, aby przeszkodzić Wiedniowi w jednoczeniu Niemiec. Teraz sama wypromowała
134
innego kandydata na zjednoczyciela, mianowicie Berlin. Konkurencja „domów" Austrii i Francji trwała o jeden rozdział dziejów za długo.
Wkrótce po zakończeniu tych wojen oraz po intelektualnym przetrawieniu zdobytych doświadczeń Fryderyk II poświęcił nieco czasu oryginalnemu zajęciu - napisał jeden ze swych „testamentów politycznych". Pracował nad nim od kwietnia do lipca 1752 roku.
Pięciomilionowe, podzielone na liczne, nie stykające się ze sobą prowincje, państwo pruskie musiało zdobywać, zagarniać ziemie, podbijać terytoria obce. Za nabytek najbardziej pożądany uważał Fryderyk Saksonię. Na drugim miejscu stawiał nasze Pomorze, które zwał Prusami polskimi. Pragnął je posiąść, lecz wcale nie przewidywał możliwości rozbioru, działania do spółki z Rosją i z Austrią. Mniemał wtedy, że najlepiej pochłaniać tę prowincję tak, jak się jada karczochy - listek po listku. „Polska jest królestwem elekcyjnym pisał. - Po zgonie każdego monarchy mącą ją spory stronnictw. Trzeba z tego skorzystać i zyskiwać przez neutralność, raz miasto, raz okręg, aż wszystko zostanie spożyte."
Zdawał sobie sprawę, że jedynym mocarstwem, które może zagrozić Prusom właściwym, jest Rosja, i dlatego uważał „wojny domowe w niej, zwłaszcza zaś podział tej monarchii, za perspektywę najbardziej pomyślną dla Prus i wszystkich państw Północy". Posłuchajmy jeszcze jego wywodów, by przekonać się dowodnie, jak bardzo może się mylić niewątpliwy geniusz polityczny.
Jest pewne, że rosyjskie wojska regularne nie są straszne, obawiać się należy jedynie Kałmuków i Tatarów, „okrutników i podpalaczy", którzy pustoszą najechane przez się ziemie. Ze względu na ich obyczaje należy unikać konfliktu zbrojnego z caratem, skazanym według wszelkiego prawdopodobieństwa na zamieszki i przewroty wewnętrzne.
Petersburg wyprzedził Paryż, wcześniej połapał się, czym grozi wzrost Prus. Od roku 1741 rządziła Rosją caryca Elżbieta, najmłodsza z córek Piotra Wielkiego, i germańska wszechwładza nad Newą nie tyle się skończyła, co doznała przerwy na lat przeszło dwadzieścia. Credo polityczne Elżbiety polegało na zwalczaniu Prus, jej kanclerz, Aleksy Bestużew, „brał łapówki tylko od Anglii, Austrii i Saksonii" - jak zapewnia Konopczyński - berlińskimi talarami rąk nie pokalał. Omówiony już pokrótce rodzaj moralności nie ominął bowiem wówczas i Rosji. Elżbieta, dama nie pierwszej młodości, odznaczała się bujnym temperamentem. Od Ludwika XV odróżniało ją to, że on często zmieniał kobiety, ona zaś mężczyzn. Wszystko, słowem, utrzymywało się w należytej normie.
135
Dzisiejsza opinia wulgaryzuje zresztą te sprawy bez miłosierdzia. Ancien regime był zdeprawowany, lecz elegancki. Osławiony „park jeleni" Ludwika XV nie miał nic wspólnego z haremem. Tak się po prostu od dawna nazywała część parku wersalskiego, gdzie monarcha miał domek, coś w rodzaju garsoniery, którego to określenia użył tęgi specjalista-historyk Piotr Gaxotte. Najsłynniejsza z metres Ludwika, pani de Pompadour, cieszyła się pewną sympatią królowej, Marii z Leszczyńskich, ponieważ umiała przestrzegać form i zachowywała względy należne monarchini.
Ludwika XV ożeniono wcześnie ze starszą odeń kobietą także i dlatego, by zapewnić trwanie dynastii. Wątły chłopaczek poprawił się rychło. Panował lat bez mała sześćdziesiąt (tron odziedziczył po nim wnuk, tragiczny Ludwik XVI), spłodził dwóch synów i osiem córek, przyjaciółek miał sporo, zadziwiał współczesnych nieprawdopodobną wytrzymałością na trudy życia dworskiego. Nie były to lada jakie trudy, skoro nie wytrzymała ich pani de Pompadour córa ludu, reprezentowanego w danym wypadku przez papę-rzeźnika - która tylko przez pięć lat zachowywała stanowisko oficjalnej metresy, zwiędła i zgasła szybko. Sama skarżyła się w listach, że kołowrót ceremonii ją zabija.
Francja rozczarowała się do sojusznika, kiedy Fryderyk, wcale się na nią nie oglądając, zawarł przymierze z Londynem. Światowe tło opisywanych tu wydarzeń stanowiła walka dwu największych mocarstw zachodnich o kolonie, o Nowy Świat, zwłaszcza o Kanadę, i o coś ponadto jeszcze: w roku 1682 kawaler de la Salle objął w posiadanie króla Francji Zatokę Meksykańską. Posiadłości francuskie w Ameryce ciasno obejmowały z trzech stron te kolonie angielskie na wschodnim wybrzeżu, z których wyrosły później Stany Zjednoczone. Każda poważna wojna na kontynencie Europy była dla Anglii dobrodziejstwem, ponieważ więziła siły francuskie na lądzie, nie pozwalała im zwrócić się ku morzom. Tym razem przygrywką do nowej próby orężnej w Starym Świecie były zatargi między angielskimi a francuskimi kolonistami w dolinie rzeki Ohio. Po stronie brytyjskiej działał tam wtedy młody człowiek nazwiskiem Jerzy Waszyngton.
Rok 1756 przyniósł wydarzenie, które w historii powszechnej nosi nazwę „odwrócenia przymierzy". Przełamanie lodów pomiędzy Austrią a Francją było jednak sprawą niełatwą, żadna z osób oficjalnych nie kwapiła się do próby, by sobie czasem nie zwichnąć kariery. Jako pośredniczka wystąpiła więc postać wpływowa, lecz mimo wszystko prywatna, pani de Pompadour. Jej właśnie książę von Stahremberg wręczył tajny list Marii Teresy, przeznaczony dla króla, w jej domu wiejskim spotkali się wkrótce reprezentanci obu monarchii. Późniejsze rozmowy odbywały się już w Tuilerjach.
136
W tym samym roku Rosja sprzymierzyła się z dążącą do odzyskania Śląska Austrią. Fryderyk II nie czekał i pierwszy uderzył w najsłabsze ogniwo tworzącej się koalicji, pobił i zajął Saksonię, obdzierając ją i łupiąc bez litości. August III musiał wbrew woli zamieszkać w Polsce na dłużej, mianowicie na cały czas trwania „wojny siedmioletniej". Na samym początku 1758 roku Rosjanie zdobyli Królewiec, potem opanowali całe Prusy Wschodnie i ruszyli prosto na Frankfurt. 12 sierpnia roku następnego do spółki z Austriakami rozmiażdżyli Fryderyka pod Kunersdorfem. Z czterdziestoośmiotysięcznego korpusu pruskiego wyszło z pogromu cało trzy tysiące żołnierzy.
Osaczony król pruski dowiódł swej wielkości, talentu organizatora i wodza, wyjątkowej mocy charakteru. O samobójstwie wprawdzie zamyślał, ale się nie poddawał, walczył. Zanim wsiedli mu na kark Rosjanie, zdążył znieść Francuzów pod Rossbach i Austriaków pod Leuthen. Ale z biegiem czasu położenie jego stawało się coraz bardziej rozpaczliwe. Dwukrotnie padał Berlin, zajmowany przez Rosjan i Austriaków, siły pruskie kruszyły się. Tymczasem Anglia, której polityką kierował wtedy William Pitt Starszy, mało się troszcząc o kontynent i Hanower, skąd pochodziła jej dynastia, zniszczyła flotę Ludwika XV i pozbawiła rywalkę niemal całego imperium kolonialnego, przede wszystkim Kanady.
We Francji - pisze Piotr Gaxotte - „filozofowie jawnie oklaskiwali zwycięstwa Fryderyka, który w ich oczach reprezentował myśl wolną i walkę z obskurantyzmem religijnym". Lud wojny nie chciał, politycy i wodzowie kłócili się, zresztą nie było między nimi ani jednego prawdziwego talentu. Nie żył już generał, który podczas poprzedniej kampanii prowadził do zwycięstw Maurycy Saski, nieprawy syn Augusta Mocnego i Marii Aurory Koenigsmarck. Słynny marszałek Francji Francuzem więc rodowitym raczej nie był.
W kalejdoskopie wojny siedmioletniej najciekawsze jednak było to wszystko, co się wiązało z poczynaniami Rosji. Żołnierz carski zdobył sobie podówczas sławę wojownika, który wszystko wytrzyma i zniesie, którego nie sposób pokonać. W grudniu 1760 roku padł Kołobrzeg, a poprzednio Elżbieta skłoniła Austrię do zgody na zabór całych Prus Wschodnich. Królewiec już wtedy zostać miał miastem rosyjskim i wydawało się, że nic tego nie odmieni.
Mimo wszystkich tryumfów, działania rosyjskie tak wyglądały, jakby czyjeś ręce nie chciały do reszty dokręcić śruby. Fryderyk tracił miasta, twierdze, lecz sam wychodził cało, miał ciągle armię, trwał. Generałowie carscy z pól bitew oglądali się na Petersburg, gdzie „dwór cały kłonił się przed wschodzącym słońcem" - jak pisał do Paryża ambasador francuski, pan de L'Hopital.
137
Elżbieta nie miała prawego potomstwa, spadkobiercą korony był jej siostrzeniec, półprzytomny zwyrodnialec, sadysta i błazen, Karol Piotr Ulryk książę Holstein-Gottorp, żonaty z Zofią Augusta Fryderyka, urodzoną w Szczecinie księżniczką Anhalt-Zerbst, córką generała pruskiego. Młoda pani przyjęła, oczywiście, prawosławie, a wraz z nim imię Katarzyny Aleksiejewny. Następca tronu, figura wstrętna i makabrycznie śmieszna, był właśnie owym słońcem, ku któremu z wolna obracały się petersburskie księżyce: Elżbieta już przekroczyła pięćdziesiątkę, tryb życia carycy rujnował jej zdrowie. Jeśli Piotr miał w ogóle duszę, to przepełniał ją jeden tylko bezinteresowny i szczery sentyment - uwielbienie dla Fryderyka Wielkiego, którego armia ciągle się jakoś wywijała spod rosyjskiego młota.
W październiku 1761 roku William Pitt otrzymał dymisję. Anglia pomyślnie załatwiła swe morskie i zamorskie interesy, nie zamierzała dalej się wytężać dla dobra króla Prus.
4 stycznia 1762 roku zmarła Elżbieta Piotrowna, ostatni Rosjanin na tronie rosyjskim. Romanowowie wygaśli, pozostało tylko ich nazwisko, przywłaszczone przez odrośl rodu książąt Holstein-Gottorp. 5 maja Piotr III zawarł pokój z Prusami, w dwa miesiące później spotkał się osobiście z ich królem, padł mu w ramiona i skwapliwie zaprzysiągł przymierze. Pułkom swym kazał przejść wprost do obozu dotychczasowego wroga, maszerować i bić się z nim razem. Rozkaz wykonano posłusznie, nawet skrupulatnie. Wśród generałów rosyjskich też nie brakowało namiętnych wielbicieli Fryderyka.
Cały heroizm żołnierza rosyjskiego, wszystkie jego męki i zwycięstwa zostały skreślone, przestały się politycznie liczyć. Przypominała o nich tylko tradycja wojskowa. Stare pułki carskie aż po rok 1917 szczyciły się honorowymi znakami, otrzymanymi podczas wojny siedmioletniej za Kunersdorf, za Berlin... Piotr III zwrócił Fryderykowi wszystkie zdobycze terytorialne. Małżonka wytknęła mu publicznie grzeszną przyjazd ze „złodziejem", a to już w lipcu tegoż 1762 roku, w manifeście oznajmiającym ludowi o obaleniu dotychczasowego pana (uduszonego w więzieniu) oraz o objęciu władzy przez Katarzynę II. Nie powróciła jednak do pomysłów Elżbiety, nie wznowiła- wojny przeciwko synowi własnego eks-chlebodawcy i rodaka. Wkrótce zresztą sama zawarła z Berlinem ścisły sojusz.
9 października Prusacy zdobyli Świdnicę i na tym się skończyła wojna siedmioletnia. Prusy wyszły z niej zwycięsko wzbogacone nie tylko o Śląsk, lecz o wielką sławę „Starego Fryca", o cały „cud domu brandenburskiego". Przed sześćdziesięciu laty elektor brandenburski pilnie zabiegał o prawo korzystania z fotela w obecności króla polskiego. Teraz wnuk tegoż książęcia sprostał potężnej koalicji,
138
obdarł wprawdzie niemiecką Saksonię, bijał i gnębił Niemców austriackich, lecz wygrał, odpłacił Francuzom za reuniony, za najazdy, za pychę. Rzesza Niemiecka zaczynała się obracać ku berlińskiemu słońcu, grzejącemu skuteczniej od wiedeńskiego. Kiełkowało w całym narodzie to szczególne uczucie, na które wskazuje jedna z mnóstwa anegdot, poświęconych przyjacielowi Woltera:
Jadąc powozem zauważył Fryderyk dwóch ludzi, którzy na widok ekwipażu królewskiego skryli się w krzaki. Kazał sprowadzić zbiegów i spytał, czemu się schowali. - „Baliśmy się, Najjaśniejszy Panie." - „A łotry, łajdaki! Nie bać się, nie bać! Kochać swojego monarchę!" - pouczał, waląc z całej siły swą słynną lagą.
Późniejsze dzieje Niemiec świadczą, że tego rodzaju pedagogika raczej podsycała, niż tłumiła efekty wiernopoddańcze.
Rzeczpospolita nie przystąpiła do wojny, staczanej przez jej bezpośrednich sąsiadów tuż przy jej granicach oraz w regionie zamieszkałym także i przez Polaków, to znaczy na Śląsku. Ziemie jej stanowiły dla stron walczących „karczmę zajezdną", maszerował przez nie, kto tylko chciał. Werbownicy Fryderyka porywali w Polsce rekruta, zausznicy fałszowali nasze pieniądze, skutkiem czego wyciekło wtedy za granice coś dwadzieścia pięć milionów talarów. Rząd Rzeczypospolitej i Oba Narody były niezdolne do decyzji, nie mówiąc już o działaniu.
Władysław Konopczyński nie może im tego wybaczyć. Twierdzi, że jeden korpus naszej kawalerii wystarczyłby wtedy do złamania Brandenburgii i skończenia z Fryderykiem.
Sprawa wcale, ale to wcale nie prosta. Zgodnie z logiką polityczną, stworzoną przez wynik wojny północnej, o losach tej połaci Europy rozstrzygała Rosja i to, co się w niej działo. Nawet dziesięć korpusów kawalerii nie przedłużyłoby życia carowej Elżbiecie i nie zapobiegło fatalnej zmianie kursu petersburskiego. Można sobie natomiast wyobrazić, że wplątane w wojnę a zanarchizowane przecież państwo nie nadążyłoby za ową błyskawiczną zmianą i o jeden jedyny rozdział za długo wojowałoby przeciwko Prusom... już z Rosją sprzymierzonym. Pierwszy rozbiór mógłby nastąpić o kilka lat wcześniej. Skoro Piotr III lekką ręką podarował Fryderykowi wszystkie zdobycze rosyjskie, to nie robiłby chyba piekła o Pomorze. Myślenie polityczne było temu cesarzowi jak najbardziej obce.
Wojna nie zmieniła naszych granic, nie cofnęła ich ani o jeden kilometr. Rzeczpospolita trwała nadal jako państwo, figurowała na mapie Europy. Na nic więcej zdobyć się na razie nie mogła i wydaje się wątpliwe, czy powinna była próbować.
139
Jak się już wspomniało, w arsenale koronnym znajdowało się sześć dział, obsługiwanych przez czterdziestu dwóch oficerów i dziewięćdziesięciu dwóch gemajnów.
Elżbieta umarła mając lat pięćdziesiąt trzy. Nie był to więc wiek matuzalemowy. Urzeczywistnienie jej zamierzeń wzmocniłoby rosyjski protektorat nad Rzeczpospolitą, lecz uniemożliwiłoby chyba rozbiór. Po gabinetach petersburskich snuł się pomysł odebrania Rzeczypospolitej części ziem białoruskich oraz ukraińskich i odszkodowania jej... Prusami Wschodnimi! Finał rosyjskiego udziału w wojnie siedmioletniej wygląda na najśmielszą z bajek, a wynik całej operacji mocno zakwestionował możliwość utrzymania przez Rosje łupu Piotra Wielkiego. Natrętne prośby króla Fryderyka I o Pomorze mógł car odeprzeć krótkim „es sei nicht praktikabel", ze zwycięskim Fryderykiem Wielkim nie było już tak łatwo. Jego zabiegi miały inny ciężar gatunkowy, świat petersburski, który tak łatwo pogodził się z nieprawdopodobną woltą swych władców, nie zmartwił się zbytnio zmarnowaniem rzeki krwi świat ten dowiódł niezwykłej elastyczności, połączonej z równie znaczną beztroska.
Rzeczpospolita trwała jako państwo w tych samych granicach, lecz w położeniu zmienionym na znacznie gorsze.
Historia zamierzeń i działań Elżbiety Piotrowny zdaje się przemawiać na korzyść zuchwałej tezy, że nawet nieobliczalne losy pojedynczych ludzi mogą coś znaczyć dla przyszłości milionów.
Bardzo interesujące, że Fryderyk Wielki, który pilnie zastanawiał się nad obyczajami nieregularnej konnicy kałmuckiej i tatarskiej, nie zwrócił jakoś w swym „testamencie" uwagi na narodowość rosyjskiego następcy tronu oraz jego małżonki ani na widoki, jakie ta okoliczność otwierała przed niemczyzną.
ZNOWU W STRONĘ EUROPY
Zdaniem Władysława Konopczyńskiego czasy najgłębszego upadku Rzeczypospolitej to okres zawarty pomiędzy rokiem 1717 a 1733.1 oto u schyłku tej okropnej bez wątpienia epoki ukazuje się dzieło, bez którego nie może i nigdy nie będzie mógł obejść się żaden historyk, zajmujący się Polską i Litwą. W roku 1732 pijar ksiądz Stanisław Konarski i biskup Józef Andrzej Załuski zaczęli wydawać Volumina legum, czyli zbiór naszych ustaw - poczynając od XIV wieku. Na tom ostatni - ósmy - poczekali odbiorcy do roku 1768, a czynić to musieli niecierpliwie. Od razu na początku zgłosiło się półtora tysiąca prenumeratorów.
Z wydanego w czerwcu 1967 roku Wykazu nowości PWN (nr 19/678) przekonać się można bez trudu, że dokładnie taki sam nakład uzyskał niedawno Inwentarz rękopisów Biblioteki Jagiellońskiej, natomiast poświęconego prawu numeru „Zeszytów Naukowych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu" wydrukowano równo czterysta egzemplarzy.
W XVIII stuleciu kraj nasz roił się od analfabetów, stanowili oni druzgoczącą większość. Tak zwany rynek czytelniczy ograniczał się do kilkudziesięciu tysięcy osób najwyżej. Zdumiewająco wysoki procent umiejących czytać szlachciców i mieszczan interesował się zatem ustrojem. Tym ustrojem, który istniał - oczywiście.
Wysokość nakładu Voluminów palcem wskazuje na jedną z ważnych cech dodatnich swoiście republikańskiego porządku polsko-litewskiej monarchii, dopuszczającej do głosu tłum obywateli. Nawet w czasach umysłowej i moralnej nędzy nie sczezła do reszty postawa obywatelska, skoro ludzie chcieli znać prawo. Warcholili, czcili klamkę pańską, ale nie odwracali się plecami od państwa, nie uważali go za rzecz obcą. Ten sam fakt zastanawiające wysokiego nakładu jest miernikiem zmarnowanych możliwości ustroju, który naprawdę mógł był się oprzeć na podstawie szerszej niż inne.
141
Z trzynastu sejmów zwołanych za Augusta II zerwano dziewięć, za Augusta III - wszystkie. A przed dwustu laty - za Zygmunta Augusta - sejmy walne koronne rozstrzygały większością głosów. Nie zapadła prawna, instytucjonalna bariera zabezpieczająca... ogół, tłum właśnie. Już za Zygmunta III zdecydowanie posterowano ku faktycznemu uprzywilejowaniu nielicznych.
Dwudziestomilionowa Francja Ludwika XV liczyła około trzystu tysięcy szlachty. Przeszło o połowę mniej ludna Rzeczpospolita miała dwa razy więcej herbowych. Prawa polityczne w teorii przysługiwały tylko mężczyznom, praktyka musiała jednak być nieco inna, jeżeli specjalna ustawa z roku 1726 zniosła „nieprzystojny zwyczaj, iż damy i matrony różne, nie mając żadnych spraw w trybunałach, tamże założywszy rezydencję bawią się i praktyki między stronami przez mężów i deputatów" czynią. Ze wszystkich państw stanowych, których kontury szczelnie wypełniały wtedy mapę Europy, nasze posunęło się stanowczo najdalej w kierunku upowszechnienia szlachectwa. Tym więc ciekawsza kwestia, co właściwie te jałowo rozpolitykowane rzesze czytały.
Gdzieś miedzy rokiem 1705 a 1707 Stanisław Dunin Karwicki, podkomorzy sandomierski, człowiek porządny i jak na swoje czasy wcale trzeźwy na umyśle, napisał rzecz De ordinanda Republice. Dążył do uporządkowania sejmu, ograniczenia liberum veto i głosił ponadto, że źródłem władzy jest naród. Za to wszystko u schyłku stulecia sławili go najsłynniejsi u nas reformatorzy. Traktat Karwickiego wydano drukiem w roku 1868, z czego wcale nie wynika, że pan podkomorzy trudził się daremnie. Rozprawa znana była szeroko, bo i sam autor rozsyłał odpisy rozmaitym personom, i panowie bracia kopiowali ją, odwiecznym zresztą u nas obyczajem.
Taką oto poprawkę należy przyjąć, jeśli się pyta o lektury ówczesne. Trafiali na rynek i tacy, co nigdy niczego nie oddali do drukarni.
Sto dwa lata czekał na druk utwór pewnego tajemniczego Małopolanina, którego potomność, nie wiadomo czemu, nazwała „Erazmem Otwinowskim". Skończył on pisać w roku 1732, skończył w tym sensie, że odłożył pióro na zawsze, a może wypuścił je z ręki. Tekst urywa się w połowie zdania, którego kikut, zawisający nad pustką stronicy, przywodzi na pamięć rzeczy ostateczne... Relacja pana „Otwinowskiego" już niemal dościgała chwili dla autora końcowej, doprowadzona została do roku 1728. Dzieje Polski pod panowaniem Augusta II to dzieło poświęcone historii wówczas najnowszej i tak cenne, że żaden jej dzisiejszy badacz nie może pominąć książki anonima. (Co prawda nie przyjdzie mu łatwo znaleźć ją. Pierwsze drukowane wydanie ,,Otwinowskiego”
142
ukazało się w Poznaniu w roku 1834, następne w Krakowie w roku 1849, a potem już nikt się nie fatygował. Umiemy być rozrzutni, tego nam nikt nie odmówi.)
Takie to były fata na królestwo polskie przyszły za panowania tego pana, króla Augusta, że on dla utrzymania siebie na tronie dawszy okazję Szwedowi do wojny, zgromadziwszy na fortuny i życia polskie nieprzyjaciela, takich sobie przybierał przyjaciół, którzy własnymi królestwa polskiego krajami kupowali sobie pokój, jako i natenczas uciśniony car od Turków w Wołoszczyźnie ustąpił im naszych zaporoskich wysep.
Próbka, wzięta z przedostatniej stronicy, jest typowa i dla tonu książki, i dla rzemiosła autorskiego. Styl oryginalny i przejrzysty, giętka składnia, język wyrazisty i bogaty, z rzadka tylko upstrzony łaciną. Wiadomości, bezcennych wprost szczegółów mnóstwo, bałamuctwa i pomyłek nie tak znów wiele, świadomych fałszerstw nie widać. „Otwinowskiego" cechował patriotyzm, lecz wcale nie zaślepiony, wolny od ksenofobii oraz manii sławienia swoich wszędzie i zawsze. To on właśnie, Małopolanin, poinformował potomność o ludobójczym okrucieństwie Karola XII wobec Rosjan, których zresztą wcale nie kochał, nie oszczędzał w relacji, będącej i pamiętnikiem także. A ponad to wszystko miał pan „Otwinowski" dość inteligencji, by śledzić utajone motywy działań ludzkich.
Byłby z niego pisarz na poziomie, gdyby nie bałwochwalstwo wobec ustroju. Dla „Otwinowskiego" wszystko jest święte, co tylko utrwalone w tradycji, obyczaju i prawie szlacheckim. Mistyką zabarwiony konserwatyzm paraliżuje inteligencję autora na granicy „tabu". Zła jest każda „transakcja od wieków w Polsce niesłychana". Stan idealnego szczęścia nastałby zaraz, gdyby tylko cudzoziemcy poszli sobie precz i pozwolili Rzeczypospolitej trwać w nade wszystko przez jej szlachtę umiłowanym pokoju. Wiedza autora, forma literacka, przenikliwość spojrzenia zupełnie w tej książce przyzwoite, jedna tylko myśl spętana przez cenzurę wewnętrzną, osiedloną na zawsze w mózgu i sercu pisarza.
W roku 1745 drukarnia Pawła Józefa Golczewskiego we Lwowie wypuściła w świat tom pierwszy dzieła wsławionego po wsze czasy, to jest wielebnego księdza Benedykta Chmielowskiego Nowych Aten albo Akademii wszelkiej sciencji pełnej, na różne tytuły jak na classes podzielonej, mądrym dla memoriału, idiotom dla nauki, politykom dla praktyki, melancholikom dla rozrywki erygowanej. Zaraz w roku następnym ukazał się tom drugi, a jednocześnie z drukiem trzeciego oraz czwartego przystąpiono do wznowienia początkowych woluminów. Dokładnie w tym samym 1745 roku Denis Diderot
143
zaczął w Paryżu kierować pracami nad Wielką Encyklopedią, lecz jednocześnie większość Francuzów nadal święcie wierzyła, że dotknięcie króla leczy skrofuły, Ludwik XV co roku z całą powagą i przekonaniem odprawiał więc w Fontainebleau odpowiednie ceremonie, na które śpieszyli pacjenci z całego kontynentu, znającego wtedy bardzo rozmaite szczeble kultury umysłowej.
Ksiądz dziekan rohatyński zdaje się nam dziś stać na jednym z najniższych, lecz wolno zdobyć się na zuchwalstwo i zapytać, czy to nie pozór tylko.
Ciemno było wtedy od przesądów, zabobonów, wiary we wróżby i w prognostyki. Nawet autorzy zajmujący się tematami wcale nie metafizycznymi nie mogli się powstrzymać od spoglądania w stronę tajemnic. Zawisza pilnie rejestruje nadzwyczajności, „Otwinowski" twierdzi, że panowanie Karola XII rozpoczęło się pod złym znakiem, bo w roku koronacji spłonął pałac sztokholmski, który „komedianci wyprawując opery zapalili". Zaraz jednak śpieszy z informacją o całkiem ziemskim staraniu i sposobie odbudowania rezydencji Przerywa opowiadanie o rzeczach bardzo ważnych, by zanotować, że w roku 1710 urodziło się w Krakowie i natychmiast zmarło „monstrom", dziecko o dwóch głowach. Jakiegokolwiek komentarza do tego wydarzenia brak, jest natomiast wiadomość, iż zwiedzający Polskę carewicz Aleksy zabrał zwłoki, „a dla korrupcji ciała napuszczono je ingrediencjami różnymi i za dziw do Moskwy na stolicę odesłano".
Pasja dla spraw uważanych za niesamowite istniała, lecz znała granice. Mimo wszystko był to margines tylko, niepokojący dodatek w życiu ludzi na umyśle ciasnych, lecz obu nogami stąpających po ziemi, zajętych przede wszystkim, obliczaniem profitu i krescencji. Benedykt Chmielowski trafnie przewidział pożytki autorskie, o czym świadczą wznowienia Nowych Aten, ich swoisty rozgłos, trwający i w XX stuleciu. Ksiądz dziekan odbył wielkie łowy aa sensacje, żadnej nie przeoczył i nie zmarnował. Miał chyba bardzo duże poczucie humoru (o czym przekonywać się zdaje sam tytuł dzieła), nieobca mu też była cecha, niemal niezawodnie zapewniająca sukces literacki, mianowicie skłonność do perwersji umysłowej. Prowokatorem był nasz ojcaszek nie lada jakim. Oto jeden z mocno chyba wyrazistych fragmentów książki:
Mógłby się jakowy znaleźć surowy Katon, że mnie piszącego o Acephalach, to jest o ludziach bez głowy, śmiałby nazwać Acephalum, że takowe rzeczy piszący autor jest sam bez głowy i rozumu.
Niechże się jednak ów krytyk wstrzyma z wyrokiem i zapozna najpierw z wywodami największych powag, a wśród nich ze św. Augustynem, który sam widział i poniższymi słowy opisał „wielu mężczyzn i niewiast bez głowy, ale mających ogromne oczy w piersiach,
144
resztę zaś członków podobnych do naszych". Ryzykowna bądź co bądź argumentacja kończy się zręcznym unikiem: Acephalowie musieli wymrzeć wkrótce po zgonie świętego.
Ksiądz Chmielowski niekiedy przynajmniej zdaje się zezować ku czytelnikom przymrużonym oczkiem, więc dla ostrożności odpowiedzmy mu w ten sam sposób. Mamy do czynienia z autorem, który w pewnej arcyważnej sprawie wyraził się zastanawiające powściągliwie:
Nicolaus Copernicus z Torunia polskiego, Polsko-Prusak, kanonik warmiński [...] Trzymał takowe systema, że okrąg ziemi koło słońca swój bieg odprawuje i obrót, którą sentencję zakazała była Stolica Apostolska, iż przeciw Pismu Świętemu.
Tylko tyle! Zwięźle wyrażona szczera prawda. Inni w tym czasie i później wypisywali o Koperniku idiotyczne wierszyki. Nie wiemy ostatecznie, co Chmielowski sam „trzymał" o systemie kopernikańskim.
Dziekanowi rohatyńskiemu należy się poczesne miejsce wśród rzeszy szlacheckich facecjonistów. Nastał, nareszcie w Rzeczypospolitej tak bardzo upragniony pokój, byle zamożniejszy ziemianin z rozkoszą popuszczał pasa. W błogiej atmosferze zapustów zdolny księżyna zabawił się pracowicie, lecz beztrosko, zaprezentował panom braciom literackie panopticum, Był z tych, którym dobrze się żyło w zniewolonym państwie. Nowe Ateny są straszne jako pomnik niefrasobliwości. Ksiądz Chmielowski miał, jak się zdaje, akurat ten talent, który może, lecz wcale nie musi, stwarzać znakomitych, bojowych publicystów.
W 1743 roku ukazał się w Nancy pierwodruk książki Głos wolny wolność ubezpieczający. Na okładce widniała data o dziesięć lat wcześniejsza, nie było za to nazwiska autora. Ogół wyzbył się wątpliwości w tej sprawie, gdy francuskie tłumaczenie rozprawy zostało włączone do Ouvres du Philosophe Bienfaisant, które wytłoczono w roku 1763. Stanisław Leszczyński za życia jeszcze okrył się chwałą myśliciela, pisarza-reformatora. Tak narodziła się jedna z „legend XVIII wieku", przez dwa przeszło stulecia podawana we wszystkich szkołach i podręcznikach za fakt nie podlegający zakwestionowaniu.
W 1963 roku Emanuel Rostworowski wystąpił z idealnie podobną do prawdy tezą, że właściwym autorem Głosu wolnego był niejaki Mateusz Piotr Białłozor, starosta kiernowski, poseł na sejm. Jego właśnie tekst ukazał się jako bezimienny pierwodruk. Leszczyński później rzecz przerobił i jakoś tam pomaleńku przyswoił sobie, wierny ówczesnym wcale luźnym pojęciom o prawie autorskim. Nie ulega wątpliwości, że istnieją dwie wersje sławnego dzieła. Białłozorowska i Leszczyńska.
145
Bardzo mało wiemy o Mateuszu Białłozorze. Był starostą i posłem upickim. Historia, też lubująca się, jak widać, w perwersji, obdarzyła go więc tą samą godnością, którą piastował ongi Władysław Siciński, wykonawca pierwszego liberum veto. Słowa „poseł upicki" utraciły cnotę jednoznaczności.
Kiedy po ucieczce z Gdańska Leszczyński przebywał w Królewcu, w otoczeniu wygnańca powstał śmiały projekt reformy państwa, memoriał Ordinatio sejmu electionis, także i sejmów ordynaryjnych, jako też i sejmików. Nieznany autor wykluczał od tronu wszystkich cudzoziemców, wyjąwszy „Najjaśniejszy Dom Borboński", żądał wprowadzenia wszędzie zasady głosowania większością. Na podstawie analizy tekstu Emanuel Rostworowski : tym autorem mógł być tylko Litwin. Mateusz Białłozor też pochodził z Wielkiego Księstwa.
Byłoby zupełnie zrozumiałe, gdyby nowatorstwo Głosu wolnego wyszło od człowieka wykształonego znającego Europę, jak Leszczyński. Okazało się jednak ze śmiałymi projektami występowali obywatele tej prowincji Rzeczypospolitej, która dotychczas odznaczała się raczej tępym konserwatyzmem oraz wzmożoną skłonnością do anarchii. Umysły budziły się w Wielkim Księstwie widocznie pod presją nieszczęścia. Rosyjska interwencja w 1733 roku była ciosem strasznym, wstrząsnęła ludźmi mniej rozmiłowanymi w beztrosce niż ksiądz dziekan rohatyński.
Ordinatio i Głos Białłozorowski to wczesne zapowiedzi zjawiska, które później podsumowało powiedzonko o tym, że Polska jest jak obwarzanek, to w niej coś warte, co po skrajach. U schyłku życia Rzeczypospolitej ludzie z jej kresów wschodnich mieli się wysunąć na samo czoło postępu.
Głos wolty proponował i zalecał reformę wszechstronną, a najbardziej szlachetną cechą książki jest jej sympatia dla ludu. Lecz Słuszność ma Emanuel Rostworowski, gdy pisze:
Autor Głosu jest myślicielem utopijnym. Buduje głęboko przemyślany mechanizm państwowy, któremu brak sprężyny, którego wprowadzenie w życie jest niemożliwe. Pozostawia zasadę jednomyślności w stanowieniu praw, a żadna z proponowanych przez niego reform na jednomyślną zgodę liczyć nie mogła.
Główna zasługa Głosu wolnego polegać się zdaje na tym, że ukazanie się tej książki sprzyjało klimatowi reformatorskiemu. Wzbudziłaby ona zgrozę w „Otwinowskim", ponieważ bezceremonialnie obchodziła się z rozmaitymi tabu. A jednak autor nie ośmielił się porwać na to najgorsze, na liberum veto.
Nie należy przeceniać wpływu Głosu wolnego na Rzeczpospolitą,
146
lecz nie należy również lekceważyć sławnej ongi rozprawy. Piętnaście już lat liczy sobie pewne bardzo cenne dzieło, z absolutnie niezrozumiałych powodów dotychczas nie przetłumaczone na język polski, książka profesora Jean Fabre pod tytułem Stanislas-August Poniatowski et l'Europe des lumieres, wydana w Paryżu w roku 1952. Autor twierdzi, że sarmatyzm Leszczyńskiego (a może raczej Białłozora), jego przestarzała frazeologia („słowa-fetysze, powracające ciągle pod pióro Leszczyńskiego: wolność, równość, braterstwo...") dopomogły przy krystalizowaniu się republikańskiego kierunku politycznej myśli francuskiej. Przykład polski odegrał pewną rolę, zanim jeszcze dał znać o sobie amerykański. Chodziło o starą, XVI wiek pamiętającą zdobycz naszą, o charakterystyczny dla sposobu myślenia polsko-litewskiej szlachty związek pomiędzy pojęciami obywatelstwa i ojczyzny, a więc o nowy, egzotyczny dotychczas dla Zachodu typ patriotyzmu. Przekonanie, że nie ma ojczyzny tam, gdzie brak swobód politycznych, że patriotyzm nie jest jednoznaczny ani z interesem dynastycznym, ani z racją stanu, stanowiło „idee specyficznie polskie". Nawet mówcy rewolucyjni jawnie uznać mieli w przyszłości wartość tego importu z Rzeczypospolitej, potępianej zresztą ostro za utrzymywanie chłopa w poddaństwie.
Powtórzmy: pomimo wszystkich swych, takich czy innych, zasług Głos wolny nie porwał się na najgorszy z fetyszy szlacheckich, czyli na liberum veto. Ważył się na to wcześniej ktoś inny, nieznany autor wydrukowanej w roku 1732 broszury, której tytuł zasługuje na pilną uwagę: Wolność polska, rozmową Polaka z Francuzem rozstrząśniona, a przez kochającego wolność prawdziwą do druku podana. Fikcja oczywiście! Rzekomy poddany Ludwika XV przemawia stylem szczerze nadwiślańskim: „Czytamy o św. Rajmundzie, że Saraceni zamknęli mu byli kłódką gębę, żeby im nie opowiadał Chrystusa, a nie byłaż to ciężka niewola nie móc gęby otworzyć, słowa wymówić?" Taką samą niewolę narzuca każdy zrywacz sejmu, bo jedno jego słowo „wszystkim gębę zamknie".
Gall rozkłada Sarmatę na obie łopatki, dobija go twierdzeniem: „Nie dałbym ja naszej francuskiej wolności za waszą polską." Nieznany, a krajowy go przecież pisarz ubrał więc swój własny program reformy w kostium zachodni, składając przez to dowód sympatii do zupełnie określonego typu ustroju i kultury politycznej. Przed kilkudziesięciu laty za to jedno szlachta poszłaby nań z szablami. Widocznie antyfrancuskie wstręty z czasów Jana Chryzostoma Paska potężnie już osłabły. Pomoc udzielona Leszczyńskiemu zaraz w latach następnych, cała „wojna o sukcesję polską", heroiczna migawka - śmierć hrabiego Plelo pod Gdańskiem - wszystko to musiało podnieść Paryż w oczach krajowej,
147
jeśli nie powszechności jeszcze, rozgoryczonej przez zawód i przegraną, to co najmniej elity (tej prawdziwej, to znaczy takiej, która myśli). Zjawiać się poczynały coraz liczniejsze wyjątki od reguły wielbienia rodzimego bagna i bezwładu, tężała wola ponownego przyłączenia się do Europy. Bo tak właśnie, a nie inaczej, określić należy istotę wyzwania, rzuconego wtedy przez historię Rzeczypospolitej, która już od paru pokoleń stała się na kontynencie zjawiskiem z jakiegoś innego, samodurstwem opętanego lądu.
Przyłączenie się do Europy... zwrot ku Zachodowi... Twierdzenia tego rodzaju mogą sprawić wrażenie banału, snobizmu nawet. Nie zawadzi więc obejrzeć się w tył, na sprawy już w tej księżce wzmiankowane, przypomnieć Piotra Wielkiego, całą jego robotę reformatorską w Rosji. Przecież on także na swój własny, bardzo radykalny i bezceremonialny sposób przyłączył się do Europy, przeszczepiał do carstwa jej organizacyjny, techniczny, naukowy, a także i towarzyski dorobek. Nasze nieszczęście polegało na tym, że Piotr wyprzedzi w tej mierze Rzeczpospolitą, że szukając wzorów sięgać musiał na Zachód dość odległy, pomijać zaś ten, który przylegał do granic Rosji.
Wielki car uważał, że uczelnie, które zakładał w swej ojczyźnie, mogą najwyżej przygotować do pracy naukowej, prawdziwy zaś stopień mędrca można zdobyć gdzieś w Holandii, w Anglii lub w Niemczech. Po tych przekonaniach Piotrowych pozostała trwała pamiątka w postaci tradycyjnego w Rosji tytułu „kandydata nauk".
Różnica pomiędzy carstwem a Rzeczypospolitą polegała między innymi na tym, że ono „wyrąbywało okno do Europy", nasi zaś pisarze i działacze z połowy XVIII stulecia nawoływali do powrotu na gościniec bardzo stary, lecz od dłuższego już czasu zabarykadowany przez zabobon.
Niezły kubeł zimnej wody wylał na łby sarmackie wojewoda ruski Jan Stanisław Jabłonowski, za młodu, wraz z bratem, autor studium matematycznego wydanego w Paryżu, potem socjusz Augusta II, jeszcze później jego więzień, a przez cały czas egoista i łowca pieniędzy. Jego Skrupuł bez skrupułu w Polsce albo Oświecenie grzechów narodowi naszemu polskiemu zwyczajniejszych, a za grzechy nie mianych silnie uderzył w dwa idole masy herbowej: w mit równości szlacheckiej i w liberum veto.
Warto się przyjrzeć sprawom związanym z pierwszym ze wzmiankowanych haseł bojowych woje wody. Nie o to chodzi, czy wzorem Zachodu (a i Wschodu także) należało dzielić szlachtę we względzie prawnym na arystokrację i zwykłe ziemiaństwo. (Nie podlegającą zakwestionowaniu koniecznością było tylko pozbawienie przywilejów politycznych „hołoty", nie posesjonatów, herbowego lokajstwa, stanowiącego bezwolną klientelę magnacką.)
148
Zawsze jest jednak zdrowo, gdy ktoś czarne nazwie czarnym, białe zaś białym, zwłaszcza jeśli doktryna oficjalna przeczy tym prawdom. Tak zwana równość szlachecka była szkodliwą, mącącą w głowach bajdą. Dla demagogii rozgłaszali ją i najwielmożniejsi, lecz to, co myśleli naprawdę, wyjawiali rzadko. Do zupełnych wyjątków należał Hieronim Radziwiłł, może dlatego szczery, że niezwykły okrutnik. Uważał on szlachtę za zupełnie od panów odmienny, bez porównania gorszy gatunek ludzki. „Gnojstwy pachnące kolegstwo" - cytuje Alojzy Sajkowski słowa Radziwiłła, odnoszące się do „równych wojewodzie".
Obawiać się wolno, że mit równości szlacheckiej przeszkodzić dzisiaj może właściwej ocenie publicystyki czasów saskich. Istniała, dawała świadectwo, że troska obywatelska nie wygasła jednak u nas. Nie należy jednak przeceniać jej skuteczności. Najbardziej nawet wymowne, najsłuszniejsze pod słońcem przekonywanie mociumpanów do niczego by nie doprowadziło w Rzeczypospolitej, która już od dawna przetworzyła się w polsko-litewską Rzeszę prawie suwerennych państewek magnackich.
Uczeni stwierdzają zresztą, że ogół ówczesny był co do pewnych spraw przekonany, nie wątpił o potrzebie powiększenia liczebności wojska - „aukcji", jak się wtedy mówiło-i uporządkowania skarbu. Istniała chęć ruszenia z martwego punktu, lecz najwielmożniejsi godzili się na reformy tylko pod warunkiem zyskania na nich. Jeśli wzmocniona armia znajdzie się pod komendą kogoś z klanu - zgoda! W przeciwnym razie - veto!
W roku 1744, tuż przed „fatalnym sejmem" grodzieńskim, wojewoda bełski Antoni Potocki opublikował dobrze napisany „list" do stanów. Rozpaczał nad rwaniem obrad, nędzą, ruiną miast, nad poniżeniem ojczyzny. O cudzoziemcach wygłosił słowa straszne, lecz jak najbardziej prawdziwe: „Poznali podłość naszą!" - Chwila była osobliwa, bo niektórzy cudzoziemcy - mianowicie Rosja i Austria - ze względu na własne rachuby przystawali na wojskowe wzmocnienie się Rzeczypospolitej. Ponieważ jednak nie udało się przeciągnąć Augusta III i Bruehla na stronę Potockich, nasz patriotyczny autor, wojewoda Antoni, przez podstawionych ludzi zerwał sejm, który znalazł się na samym progu reformy. Uzyskana cena była rekordowa: Francja wyłoniła 40 000 talarów, Prusy 15 000 dukatów. Działo się to przecież w dobie wojny o „sukcesję austriacką", hojność opłacała się!
Od dawna już nie mógł się połapać w sprawach Rzeczypospolitej ten, kto zapomniał o nieustającej, wszystko ogarniającej grze koterii i poszczególnych domów magnackich. Należy powtórzyć, że nie istniały kwestie merytoryczne, to znaczy ważne same przez się, były tylko grupowe i personalne, dotyczące klanowych lub osobistych karier.
149
Samo liberum veto nie wynikało ze zbiorowego obłędu ani z wrodzonego instynktu anarchicznego. Było logicznym, tak! zupełnie logicznym ukoronowaniem ustroju, gwarancją jego bytu. Skoro państwo przemienione zostało w rzeszę samodzielnych domen magnackich, to zasada głosowania większością stała się nie do przyjęcia. Magnat - dajmy na to - wielkopolski natychmiast utraciłby swą przez antenatów uzyskaną pozycję, gdyby musiał podporządkować się prawu uchwalonemu przez Małopolan i Litwinów. Dla niego liberum veto było naprawdę „źrenicą wolności", pojmowanej jako faktyczna suwerenność.
Jak Rzeczpospolita długa i szeroka brakowało człowieka nie wplątanego w ów system. Nieliczni panowali w nim, setki tysięcy herbowych pozostawały w stosunku wszechstronnej zależności. Ewentualna klęska Potockiego, Jabłonowskiego, Sapiehy czy Radziwiłła równałaby się przegranej ich państewek, biłaby i w ich klientów. Pan wszechpotężny mógł dopomóc w trybunale, wypromować dziatki ziemiańskie, dać chleb - jaśnie wielmożny, który przegrywał, stawał się słabszym protektorem, w górę poszliby więc słudzy optymaty zza miedzy wojewódzkiej. Pospolitak, żądający radykalnej zmiany ustroją, musiałby być zatem człowiekiem nie tylko bardzo odważnym, lecz również pełnym samozaparcia. Zrzekałby się korzyści płynących z już istniejących, wyrobionych stosunków, puszczałby się na zgolą sobie nie znane flukty.
Aby zrozumieć sprawy wewnętrzne ówczesnej Rzeczypospolitej, trzeba koniecznie sięgnąć po istniejące do dziś pojęcia z dziedziny stosunków międzynarodowych. Wprowadzenie zasady głosowania większością należy do zadań nie rozwiązanych... pomimo pouczeń udzielonych przez dwie wojny światowe. Byłoby zasadniczym błędem porównywać zniesienie veta do dzisiejszej zmiany regulaminu obrad sejmowych. Chodziło o nadanie rzeczywistej władzy centralnemu organowi państewek, a nawet i narodów zjednoczonych dotychczas wcale luźno.
Polscy i litewscy magnaci uważali się za panów z Bożej łaski. Szlachta bretońska głosiła, iż akt z roku 1532, włączający jej ojcowiznę do Francji, nosi charakter umowy międzypaństwowej, podlegającej wypowiedzeniu. Książęta Rzeszy Niemieckiej dalecy byli od ideału posłuszeństwa wobec cesarza, robili, co chcieli. Elementy anarchii pieniły się w całej Europie, u nas rozkwitły, do czego w decydującej mierze przyczyniła się sama centralna władza państwowa, zwłaszcza za Wazów. Niemałą rolę odegrał i olbrzymi obszar słabo zaludnionego państwa, stawiający przed administracją problemy równe kwadraturze koła. Swoje zrobił również istniejący od czasów Unii bezmiar zadań politycznych, których suma stanowczo przekraczała możliwości ludzkie.
150
Nawet zapusty saskie nie zdołały uśmiercić publicystyki i sama jej obecność nieco łagodzi wyrok na epokę. Infamia? Tak, lecz nie stuprocentowa! Szczukowie, Karwiccy, Białłozorowie, Leszczyńscy oraz rozmaici bezimienni pisarze z Polski i Litwy ustrzegli jednak swe czasy przed absolutnym potępieniem. Publicystyka żyła, była niezbędna, lecz wcale nie prowadziła prostą drogą do zbawienia. Zapobiegając zupełnej martwocie umysłów skłaniała część spośród nich do pracy, nasycała klimat polityczny pierwiastkami przychylnymi reformie. Jednakże szlacheccy odbiorcy tej publicystyki nie byli zdolni do dokonania odmiany, a to dlatego, że wbrew wszystkim nazwom i pozorom nie byli podmiotami ustroju, stali niejako na zewnątrz samej jego istoty. Ruszyć z martwego punktu mogli tylko ci, którym przysługiwały prawa rzeczywiste, a nie papierowe, prawdziwi dzierżyciele władzy w którymkolwiek z udzielnych państewek Rzeczypospolitej. Czerpać podnietę do działania można i trzeba było patrząc w szeroki świat, stosując się do przemożnych w nim koniunktur. Lecz działać - tylko od wewnątrz, tymi siłami, jakie naprawdę istniały.
Mówiąc dobitniej a zwięźle - do reformy zabrać się musiał któryś z domów magnackich. Publicystyka, naprawione szkolnictwo powinny były dostarczyć programowi odnowy zwolenników, wychować pokolenie zdolne do prawdziwej pracy państwowej, zmobilizować część przynajmniej młodych umysłów. Na razie jednak trzeba było w określonym kierunku w ogóle pójść, ruszyć z martwego punktu, jak się przed chwilą powiedziało. Władysław Konopczyński stwierdza, że za Augusta III „karność i solidarność partyj wspierała się nie na przekonaniach - bo o nich najmniej się mówiło, lecz niemal wyłącznie na protekcji, na szykanach trybunalskich, na wdzięczności za dobrodziejstwa". Przeraźliwy stan rzeczy, dno! Najważniejsze więc było - chwilowo - to, czego sami owi szafarze dóbr doczesnych chcieli.
Historia już od dawna osądziła kwestię: przewodnikiem Obojga Narodów stał się podówczas ród litewski. Wielkie Księstwo wysuwało się coraz bardziej na czoło postępu.
Książęta Czartoryscy od XVI wieku piastowali tytuł „braci i kuzynów Jagiellonów", od nieporównanie dawniejszych czasów pieczętowali się tym samym znakiem, który zajmował połowę tarczy państwowej - Pogonią Litewską. Zygmunt August, nadając im wspomniane miano, okazał się królem szczodrobliwym, lecz i powściągliwym. Zapomniał o przymiotniku „starsi". Czartoryscy wywodzą się od Konstantego na Czartorysku, z pokolenia Olgierdowiczów prawosławnych, czyli od przyrodniego starszego brata Władysława Jagiełły.
Ta sama sprawa co z książętami Druckimi, jakże charakterystyczna dla Rzeczypospolitej „szlacheckiej":
151
drzewo genealogiczne obrosłe czcigodnym mchem, mało ziemi ornej na własność i talarów w sepetach, a więc i znaczenie polityczne o ileż mniejsze od wpływów arywistów, co porobili kariery dopiero za Wazów. Dotychczas jeden tylko Czartoryski wysunął się na szczyt - prymas Florian w XVII wieku.
„Familia" wywodziła się ze wschodu, z czego nie należy jednak wysnuwać wniosków zbyt pochopnych, dotyczących charakteru plemiennego, wrodzonych instynktów i temu podobnych mętności. Czartoryscy zaszczytnie wkroczyli do historii drogą poprzez Zachód, ten znad Sekwany i Loary.
W roku 1693 niepozorny, przesadnie elegancki, garbaty i słabo się wysławiający książę Kazimierz zaślubił we Francji ekspatriowaną rodaczkę (z Korony), wygnankę polityczną raczej. Była nią - starsza o trzy lata od oblubieńca - Izabela Morsztynówna, córka Andrzeja, poety, podskarbiego i polityka, którego Jan III wysiudał był swego czasu z kraju za matactwa i spiski na rzecz Francji. Wywieziona z Polski dzieckiem, wychowała się Izabela w Paryżu, nabrała polotu w jego najwyższych sferach, nie tylko politycznych, bo i umysłowych także. To wiano okazało się bez porównania ważniejsze od części Morsztynowskich majątków. Młoda para powróciła zaraz do Rzeczypospolitej, energiczna, zdolna i ambitna pani zaprzęgła męża do roboty, wplątała w czynności polityczne, których niezbyt przyjemnym fragmentem była niewola rosyjska po upadku Gdańska w roku 1734. Księżna Izabela pożyczała posłowi francuskiemu pieniądze po zgonie Jana III, wytrwale popierała bowiem kandydaturę księcia Conti. Potem - w dobie konfliktu Augusta II z Piotrem Wielkim - Czartoryscy zbliżyli się do króla i Flemminga, lecz po zgonie Mocnego stanęli przy Leszczyńskim. O posunięciach tych decydowała dłoń niewieścia.
Nadeszły czasy, które upoważniły Władysława Konopczyńskiego do napisania książki pod tytułem: Gdy nami rządziły kobiety. Wpływ ich w XVIII wieku był bardzo duży, aczkolwiek nie zawsze zbawienny. Moda ówczesna sprawiła, że w rozważaniach niniejszych będzie się wspominało o tak licznym gronie Izabel, iż właściwie należałoby je numerować, jak monarchinie. Szukając jednak przyczyn hegemonii niewieściej, natkniemy się na opinię Fryderyka Wielkiego, który trafił w pobliże sedna, orzekając: „W Polsce rozum popadł w zależność od niewiast, one intrygują i rozstrzygają o wszystkim, podczas gdy ich mężowie się upijają."
Typowa pars pro toto! Wódka, piwo i miody sycone grały rolę znaczną, lecz nie jedyną. Bodaj jeszcze zgubniej działały „względy i urzędy", sejmiki, sejmy, trybunały, sesje, zjazdy i reasumpcje takowych, cały ten bezsensowny, fałszu pełen młyn polityczny,
152
którego turkot rujnował, znieprawiał mózgi panów mężów, synów, ojców i braci, powołanych do tokowania de publicis. Nie było dla nich innej drogi, jak tylko przez sarmackie rojsty. Należało ze śmiertelną powagą traktować to, co zasługiwało jedynie na kopnięcie, udawać bez przerwy, że się cyniczny pozór bierze za prawdę objawioną. Ludzie na ogól z trudem znoszą zakłamanie, lecz rozmaicie nań reagują. Jedni prostytuują się bez reszty, inni jakby przez odruch samoobrony zaczynają wierzyć w to, co jest oszustwem. Politycznie rzecz biorąc, trudno rozstrzygnąć, która z tych dwóch postaw jest zgubniejsza.
Prawo udziału w życiu politycznym przysługiwało wyłącznie mężczyznom, tylko oni mogli działać oficjalnie, sprawować funkcje. Siłą rzeczy kobiety były bardziej oszczędzone przez system. Zwłaszcza księżna Izabela z Morsztynów, która przyszła z zewnątrz, nawykła do widoku monarchii... jeśli nie z Bożej łaski, to na pewno z prawdziwego zdarzenia.
Pomimo wszystkich swych nieprawości, zbrodni nawet, August II i główny jego pomocnik, Flemming, też nie byli z księżyca. Poznać to najlepiej po tym, że za ich rządów pojawiły się w pobliżu świecznika nazwiska nowe w polityce (bo nie w historii). Wtedy awansować zaczęli Szembekowie, wtedy również zdecydowanie wypłynęli Czartoryscy. Dwór wiedział, że z magnaterią starą (to znaczy w danym wypadku: okrzepłą) do niczego się nie dojdzie. Sięgał wiec po świeże karty, dopomagał wspinaczce.
Tego jednego wystarczyło, aby przeciwko „nowym" nazwiskom wystąpiła zwarta falanga „starych". Przodownictwo objął przemożny wtedy materialnie w Rzeczypospolitej ród Potockich, szczycący się aż czterokrotnym piastowaniem buławy hetmanów koronnych, aktualnie zaś mający wśród siebie prymasa Polski. Walki Familii Czartoryskich z Potockimi na długie dziesięciolecia stać się miały treścią dziejów wewnętrznych państwa, wpływać także bardzo poważnie na politykę zagraniczną w tym sensie, że strony różniły się orientacjami. Raz tylko obie koterie zjednoczyły się, a to wtedy, gdy solidarnie wraz z całą niemal szlachtą poparty do korony Leszczyńskiego. Potem drogi ich miały rozejść się znowu. Trzeba jednak wspomnieć, że już wówczas -to znaczy podczas elekcji 1733 roku - wśród kandydatów na króla wymieniano Aleksandra Augusta Czartoryskiego, młodszego z synów księżnej Izabeli. Kuzyni Jagiellonów szybko szli w górę.
Przegrana Leszczyńskiego decydująco wpłynęła na orientację Familii. Stronnictwo Czartoryskich będzie od tej pory - nie bez chwilowych odchyleń co prawda - wyznawać i głosić program współpracy z Rosją. Jest zupełnie jasne, że Potoccy opowiedzieli się po drugiej stronie.
153
Liczyli na Francję, której rząd dążył w tym czasie do podsycania anarchii w Rzeczypospolitej, aby uzdrowiona nie poparła czasem któregoś ze swych sąsiadów. Miała ich, jak wiadomo, czterech: Rosję, cesarstwo, Turcję i Prusy. To ostatnio wymienione państwo cieszyło się sympatią partii Potockich, zwącej się szumnie „republikancką" lub „patriotyczną". Oba te terminy oznaczały podówczas po prostu opozycję w stosunku do dworu.
Pogodzony z Augustem III książę Kazimierz Czartoryski w roku 1736 osiedlił się na stałe w Warszawie. Rzutka jego małżonka natychmiast powołała do życia instytucję, doskonale znaną i w wielu odmianach rozpowszechnioną we Francji, lecz zupełnie dotychczas obcą Rzeczypospolitej, tak zwany salon nie literacki wprawdzie, lecz za to jak najbardziej polityczny. W domu Czartoryskich stale spotykali się i wymieniali poglądy ludzie choć trochę przejęci, a zdaniem sarmackich „republikanów" zarażeni duchem czasu, to znaczy grawitujący ku reformie. Sztab główny stronnictwa założony został w samej stolicy i już to jedno oznaczało zdecydowaną poprawę w stosunku do czasów, w których o wszystkim decydowały rozmaite prowincjonalne rezydencje. Z Warszawy siłą rzeczy ogarniało się okiem całe państwo, z Nieświeża, Łańcuta czy Białegostoku tylko poszczególne państewka magnackie.
Czartoryscy nawet we względzie rodzinnym nie byli w Warszawie zbytnio osamotnieni. Godność koronnego marszałka nadwornego — a wkrótce i wielkiego - piastował wtedy mąż, od którego stolica nasza otrzymała wiele dobra, między innymi Komisję Brukową, odziedziczyła zaś po nim ulicę Marszałkowską. Franciszek Bieliński, politycznie związany z Familią, był siostrzeńcem księżnej Izabeli. Wydała go na świat Ludwika Maria z Morsztynów, małżonka Kazimierza Ludwika Bielińskiego, również marszałka, i także dobrze nasiąkniętego wpływami francuskimi.
Jesteśmy w Rzeczypospolitej, to znaczy w kraju, w którym wszelkiego rodzaju związki rodzinne znaczyły bardzo wiele, na marginesie zaś niejako zauważyć wolno, że Jan III ani się spodziewał, jaki kapitał szykuje ojczyźnie, wypędzając z niej nad Sekwanę Andrzeja Morsztyna. Historia chadza niekiedy ścieżkami aż do śmieszności zawiłymi.
Kiedy powstawał w Warszawie pierwszy w naszych dziejach salon polityczny, młodsze pokolenie Familii już się nie zaliczało do młodzieży. Książę Michał Fryderyk - w przyszłości kanclerz wielki litewski - obchodził czterdziestolecie urodzin, Aleksander August - wojewoda ruski i kawaler maltański - musiał jeszcze poczekać na tę uroczystość dwanaście miesięcy. Obaj bracia zdolnościami i charakterami uzupełniali się wzajemnie. Porwali stronnictwo do wielkich lotów, czego może nie zdołaliby osiągnąć, gdyby rozporządzali
154
tylko znajomością Europy, a więc krytycznym stosunkiem do dogmatów krajowych, koneksjami, świetnym wychowaniem, odebranym pod okiem macierzy (Izabeli I) oraz Flemminga, no i... dotychczasowymi zasobami materialnymi rodu, nie mogącymi się nawet równać z fortuną Potockich czy Radziwiłłów. Nie zapominajmy ani na chwilę, że jesteśmy w Rzeczypospolitej, gdzie szlachcic na zagrodzie miał się równać wojewodzie i tak dalej...
Ożenek z siostrzenicą Flemminga niewiele przyniósł księciu Michałowi, Eleonora Waldstein otrzymała wiano stosunkowo skromne. Za to August Czartoryski zdobył najlepszą twierdzę, jaka w ogóle istniała. Maria Zofia z Sieniawskich była piękna, wykształcona, zdolna, pozbawiona pasji politycznych, bajecznie bogata po ojcu, hetmanie, i dodatkowo wyposażona po pierwszym mężu, Stanisławie Denhoffie. Ubiegali się o nią nosiciele najświetniejszych w kraju i za granicą nazwisk, między nimi infant portugalski także. Książę August długo szturmował, był z natury opanowany i wytrwały. Zaimponował imponującej wdowie pojedynkiem o nią właśnie. Pozwolił Karolowi Tarle dwa razy do siebie strzelić, sam nie odpaliwszy ani razu, po czym skłonił się grzecznie i zapytał: czym jeszcze mogę waszmości panu służyć? Ale nawet po tym wyczynie musiał jeszcze przez trzy lata uprawiać trudne konkury. Ożenił się 11 lipca 1731 roku i od tej pory mógł finansować poczynania Familii. Niepodobna wyliczyć wszystkich jej dóbr, wystarczy wspomnieć, że samych wielkich rezydencji miała cztery: Brzeżany, Sieniawę, Puławy, które ożywiały się szczególnie latem, i Wilanów, przeznaczony na pobyty zimowe.
Książę August nadal uchodził za kandydata do korony, lecz czas płynął, król August III Otyły żył uporczywie, więc oczy stronników Familii zaczynały się obracać na urodzonego w roku 1734 Adama Kazimierza, w przyszłości „generała", czyli generalnego starostę ziem podolskich. Jego siostra, Elżbieta, stale zwana Izabelą (II), później marszałkowa Lubomirska, pani na Łańcucie, dorastając zaczynała się z wzajemnością podkochiwać w pewnym młodym i skromnym kuzynie, o którym ostatni rozdział tej książki opowie nieco obszerniej.
Europa przeżywała tymczasem wspomniane już przełomowe chwile: Austria straciła Śląsk, Prusy rosły w potęgę, Francja kompromitowała się porażkami i wyzbyła Kanady, w Rosji „młody dwór" czekał na zejście carycy Elżbiety i podkopywał jej działania. Rzeczpospolita wikłała się w zażartych walkach partyjnych, a na scenie - jak przed chwilą była mowa - pojawiły się już wnuki żyjącej ciągle (do roku 1758) Izabeli I z Morsztynów. Przed książęcym potomstwem cała Europa stała otworem, lecz niezmiernie ważne i nowe,
155
a raczej wznowione po stuleciu martwoty było to, że i w kraju coraz to przybywało młodych Europejczyków.
Doroczne popisy czy też sejmiki szkolne z dawna należały u nas do normy, nawet do banału. Teraz jednak zaczęły się w tej dziedzinie dziać „procedery" zaiste od wieku w Polsce niesłychane. Władysław Konopczyński tak pisze o pewnej warszawskiej uroczystości pedagogicznej, odprawionej jesienią 1757 roku:
Liczne grono magnatów, tych wielkich statystów, co przez swe kłótnie obrócili państwo w karczmę zajezdną dla wojsk walczących w wojnie siedmioletniej, zasiadło na widowni Kollegium Nobilium, w otoczeniu szlachty, księży i wszelakiej publiczności, szkoda, że w nieobecności króla, który po polsku nie umiał. Słuchali wszyscy dziwnych, śmiałych zdań, jakie ichmość kawalerowie, synowie rwaczów sejmowych, warchołów, obcych jurgieltników, rokoszan, wygłaszali o niedolach Rzpiltej i o sposobach ich uleczenia.
Młodzieniaszkowie przemawiali w sposób zgoła niecodzienny - jasno, prosto, do rzeczy, bez żargonowej łaciny. Żaden nie naśladował oratorów sejmikowych, nie hołdował konwencji, wiernie sportretowanej przez Słowackiego:
Tam na ganku pan Pasek z powagą papużą
I z wielkim stał papierem - ba! to mówca śliczny.
Przygotował dla króla wiersz makaroniczny.
Młodzieniaszkowie, mówili, bo w ich szkole nie wolno było odczytywać przemówień". Wystąpiło ich wtedy kilku, rozprawiających o potrzebie posłuszeństwa prawu, o aukcji wojska, o handlu, miastach i monarsze, o zbrodniczej praktyce rwania sejmów oraz... „o grubym i nieludzkim poddaństwie" chłopów, których należy oswobodzić „i przystojną wszystkich wszędzie darować wolnością".
Tego rodzaju wystąpienia uczniowskie nie były wówczas zjawiskiem jednorazowym, zaliczały się bowiem do systemu wychowawczego zreformowanej szkoły.
Cytujemy dalej słowa Władysława Konopczyńskiego, znakomitego uczonego, który nie wstydził się wcale być również literatem:
...słuchała tych świeżych głosów zdumiona, zasępiona brać szlachecka, słuchali panowie, damy, familie... A z boku siedział szronem przyprószony, średniego wzrostu i tuszy, niepokaźny, czarno ubrany zakonnik w piusce. Lekki uśmiech błąkał się po jego ustach. Ciemne oko zdawało się na przemian to błogosławić sejmikującej młodzi, to zasnuwało się mgłą zadumy...
Czartoryscy pochodzili z Wielkiego Księstwa Litewskiego, Hieronim Franciszek Konarski (znany pod zakonnym imieniem Stanisława) z samego centrum Korony Polskiej, z Żarczyc Wielkich w powiecie jędrzejowskim. Oni byli kuzynami Jagiellonów, on się wywodził z takich panów, co nie mogli inaczej wyżywić licznej zazwyczaj progenitury, jak oddając ją do wojska nawet do cudzoziemskiego - lub do klasztorów. Tym razem jednak szlachcic na zagrodzie okazał się naprawdę równy wojewodom. I kniaziowie, i ksiądz Stanisław wkroczyli do historii identyczną drogą: przez Zachód Europy.
Urodzony w roku 1700 Konarski kształcił się w kolegium piotrkowskim wtedy, gdy w grodzie trybunalskim - podobnie zresztą jak w całej Rzeczypospolitej - dochodziło do krwawych bitew pomiędzy wychowankami wściekle ze sobą konkurujących grup wyznawców jednej i tej samej doktryny, gdy nuncjusze apostolscy zabraniali młodzieży szkolnej nosić broń, zastrzegając, że zakaz obowiązuje i podczas wakacji także, gdy dyscypulusowie warszawscy naszli orężnie poselstwo austriackie w stolicy. Do zakonu pijarów wstąpił mając lat piętnaście, śluby złożył w trzy lata później. Zostawszy nauczycielem pisywał wiersze łacińskie i wygłaszał mowy, które świadczyły, że autor ich przystosował się do sarmackiego otoczenia na inny wprawdzie sposób, lecz równie dobrze, jak rowieśny mu ksiądz Chmielowski, twórca Nowych Aten. We wczesnych elukubracjach ojca Stanisława nie było niczego, co by zdradzało przyszłego reformatora pedagogiki, wymowy, obyczaju, nad wyraz śmiałego myśliciela. W roku 1725 przełożeni wysłali go do Rzymu, do najlepszej uczelni zgromadzenia, zwanej Collegium Nazarenum. Młody mnich był zdolnym człowiekiem, skoro po dwóch latach został w tym zakładzie nauczycielem poezji i retoryki. W roku 1729 znalazł się w. Paryżu. Powrócił do Polski dość wcześnie, by przeżyć w niej tragiczne chwile elekcji Stanisława Leszczyńskiego. Przywiózł ze sobą bagaż intelektualny, którego wystarczyło na rzecz wielką. Wzbogacił się moralnie o decyzję działania, lecz wcale się w odległych krajach nie odmienił duchowo. Pozostał patriotą i człowiekiem naprawdę religijnym. Okazało się, że można z pożytkiem przyswajać krajowi nawet Woltera oraz innych bogoburczych filozofów, wcale się nie wyrzekając wiary w Boga ani wierności Kościołowi. Droga życiowa Stanisława Konarskiego nigdzie chyba nie wykroczyła poza odwieczne, Piastów pamiętające, lecz ostatnio fatalnie zaniedbane polskie tradycje umiaru i rozsądku w sprawach doktryny.
Zaprzepaszczony, bo nie remontowany należycie, republikanizm naszej monarchii zachował jednak cechy cenne. Żądne prawo ani zwyczaj nie orzekały na przykład, że tylko władza może naprawiać to, co uległo zepsuciu.
157
Praktyka ustroju utrudniała działanie ludziom rozumnym, lecz nie wykluczała inicjatywy obywatelskiej. Nasza własna historia dowiodła niezbicie, że nawet wśród zupełnie rozpaczliwych okoliczności ta właśnie inicjatywa może zdziałać zadziwiająco wiele.
Za rządów Augusta III i Henryka Bruehla Rzeczpospolita zaczęła się odmieniać wewnętrznie. Władza państwowa miała w tym zasługę bardzo poważną: nie przeszkadzała robocie. Nie wtrącała się do tego, co przerastało jej możliwości zarówno umysłowe, jak moralne.
Podczas bezkrólewia i elekcji Konarski zwijał się, jak w ukropie. Pracował, pisał, razem z Ożarowskim jeździł nawet do Paryża zabiegać o pomoc (i sarmacką krewkością naraził się tam dość poważnie Francuzom). I on należał do tych, którym nieszczęście w postaci interwencji wojsk rosyjskich i zgwałcenia elekcji wsadziło ostrogę w bok. Zrzekł się proponowanej mu infuły biskupiej, nieco później złożył godność prowincjała pijarów polskich. Poświęcił się pracy nad reformą szkolnictwa, prowadzonego przez to zgromadzenie zakonne. Tego rodzaju powołanie poczuł już wtedy, gdy po bezowocnym poselstwie Ożarowskiego powrócił z Francji do sponiewieranej, de facto okupowanej przez Rosjan ojczyzny. „On na własną rękę zabezpieczy przed rozkładem Rzpltą jutrzejszą" - tak streścił Władysław Konopczyński ówczesne pomysły mnicha.
Konarski przystąpił do pracy na rozkaz przełożonych. Sam stwierdzał, że część wyższej szlachty upominała się o naprawę szkolnictwa. Zakon teatynów już wcześniej zaczął pracować w tym kierunku, bez zbytniej śmiałości zresztą. Koniunktura, jawnie wyrażane zapotrzebowanie społeczne istniały, co nie umniejsza zasługi reformatora. Należy się rozstać z pewnym mitem, wygodnym wprawdzie, lecz wprost uniemożliwiającym myślenie kategoriami historii. Istnienie koniunktury o niczym jeszcze nie rozstrzyga, żądania zgłaszane przez najszersze nawet masy mogą być zaspokojone naprawdę lub na niby. Odpowiedź - słowem - na wyzwanie dziejowe może być dobra albo zła.
W roku 1740 założone zostało w Warszawie Collegium Nobilium, czyli szlacheckie, a w gruncie rzeczy - arystokratyczne.
Stanisław Konarski to wybitny myśliciel, praktyk zaś genialny. Jakiekolwiek doktrynerstwo było mu całkiem obce. Reforma objęta wszystkie szkoły pijarskie, lecz główny wysiłek skoncentrowany został na tej uczelni, w której kształcili się synowie prawdziwych włodarzy Polski i Litwy. W Collegium Nobilium bogaci panicze mieli na usługi lokai, rozmaite wytworności i mnogie wygody, przepis stanowczo zabraniał nauczycielom przyjmowania jakichkolwiek podarunków od wychowanków czy ich rodziców.
158
Młodzi arystokraci mieli pozostać sobą, ludźmi ze szczytów społecznych, lecz zmienić obyczaje i poglądy.
Jeden z punktów regulaminu kolegium pozwala zrozumieć, w jaki sposób otarty po dobrych uczelniach zachodnich reformator oceniał społeczność, którą postanowił naprawić. Gdyby mógł, wzniósłby szczelną ścianę pomiędzy swymi uczniami a światem ich rodzicieli. „Niesława, hańba, sromota, upadek na wszystkim całego narodu" - oto własne słowa Konarskiego, jego diagnoza. Za przybywającym do kolegium chłopcem zamykała się więc na klucz brama gmachu szkolnego (ufundowanego w roku 1743 przy ulicy Miodowej, wykończonego w dziesięć lat później). Nawet na wakacje wypuszczano niechętnie, ideałem pedagogicznym byłaby zupełna izolacja na siedmioletni okres trwania nauki. W tym czasie psychika ucznia winna była wydalić pierwiastki, jakimi nasiąkła w dzieciństwie, i nabyć zbawiennej odporności na promieniowanie sarmackich zdrojów, przez które człowiek dojrzały brnąć u nas w dalszym ciągu musiał.
Inny przepis skazywał na banicję wszelkie w ogóle „kozaczyzny, tatarszczyzny, turecczyzny, hajdamaczyzny", pozostawiał strój polski, lecz starannie zeń wypruwał i wykurzał nazbyt orientalne ozdoby i naloty. Nie taka znów błaha sprawa, jeśli się wspomni, że już przed półwieczem Piotr Wielki własnym swym okiem carskim doglądał strzyżenia bród tudzież przykrawania szub, od tego nawet zaczął. Szkolenie europejskie musiało polegać także i na tępieniu nawyków odgradzających od Europy.
Przyuczani do rozsądku i opanowanego zachowania się uczniowie mieli poznawać rozmaite gałęzie wiedzy ówczesnej, wśród nich i historię ojczystą, co stanowiło nowość na kontynencie. Znajomość dziejów innych niż starożytne i kościelne uważano bowiem powszechnie za rzecz potrzebną tylko niektórym ludziom, dla młodzieży zaś śliską, podejrzaną, Konarski zalecił swym wychowankom do czytania coś stu dwudziestu historiografów swoich i obcych, nie pominął nawet Woltera. Do tematów lekcyjnych zaliczył te właśnie palące kwestie, które młodzież roztrząsała później publicznie, zdumiewając i gorsząc zaśniedziałych słuchaczy. Wychowawca spodziewał się słusznie, że tą drogą wprowadzi z czasem owe zagadnienia na sejmy i sejmiki, do polityki czynnej. Śmiało rezonujące gołowąsy to byli przecież przyszli kandydaci na posłów, działaczy, dostojników.
Jeden ze szkolnych tematów Konarskiego kazał zastanawiać się nad potrzebą założenia instytucji, powołanej do stałego opiekowania się oświatą, do kierowania nią. Był to najwcześniejszy pomysł pierwszego na świecie ministerstwa oświaty,
159
które we wcale już niedalekiej przyszłości miało powstać w Rzeczypospolitej.
Cel działalności pedagogicznej Stanisława Konarskiego był określony wyraźnie i ściśle praktycznie. Chodziło o wykształcenie światłych, moralnie przyzwoitych, duchem obywatelskim przejętych ludzi. Nie wszyscy wychowankowie wielkiego zakonnika osiągnęli ten ideał, niektórzy zachowali się później haniebnie. Inni za to zdobyli w historii dobre imię. Początek został dany, szkolnictwo krajowe ruszyło z martwego punktu, działając zresztą po myśli odwiecznej maksymy Jana Zamoyskiego, że takimi będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie.
W warszawskim Collegium Nobilium kształcili się nie tylko synowie polskich i litewskich magnatów oraz karmazynów. Przybywali również na ulicę Miodową młodzi Niemcy rosyjscy i rodowici Rosjanie. Po tragicznie długiej przerwie Rzeczpospolita zaczynała odzyskiwać swą dawną rolę rozdawczyni, szerzycielki europejskich wartości kulturalnych.
Szkół pisarskich było w Polsce ogółem dwadzieścia. Zreformowano je wszystkie, najgruntowniej zaś świeżo powstałą, dwudziestą pierwszą - Collegium - w której nigdy nie było więcej niż osiemdziesięciu pięciu uczniów. Zastrzyk nowoczesności poważny, lecz na pewno niewystarczający dla uleczenia z bezwładu olbrzymiego cielska Rzeczypospolitej. Dzieło Stanisława Konarskiego całkowicie odpowiadało jednak treści, jaką zawiera pojęcie inicjatywy.
Istniejący od XVII stulecia zakon pijarów miał niemiłosiernego konkurenta w starszym o jedno stulecie zgromadzeniu jezuitów, którzy dążyli do monopolu szkolnego tak zajadle, że mimo swych ślubów .ślepego posłuszeństwa potrafili nie zwracać uwagi na orzeczenia papieskie. To oni udaremnili brutalnie pożyteczne próby teatynów. Teraz, kiedy współzawodnik złamał rutynę, sięgnął po te same efektowne nowości, którymi już od dawna posiłkowały się jak najszerzej katolickie uczelnie Zachodu, Societas Iesu ruszyła w pościg, i to tak skuteczny, że zakłady jej zaczęły rychłe dorównywać pijarskim, nawet przyćmiewać je. Zręczności, rzutkości i tego, co się dziś zowie operatywnością, nikt nie mógł odmówić spadkobiercom Ignacego Loyoli. W roku 1740 wśród jakże licznej rzeszy zatrudnionych w ich szkołach nauczycieli jeden tylko władał językiem francuskim. W rok później te same szkoły zaroiły się od duchownych i świeckich pedagogów sprowadzonych wprost z Paryża, cztery główne kolegia - warszawskie, wileńskie, poznańskie i lwowskie - przetworzone zostały błyskawicznie na... nobilia. Młodzi jezuici zaczęli od tej pory systematycznie jeździć na studia zagraniczne. A znaleźli się wśród nich tacy luminarze niedalekiej już przyszłości,
160
jak Franciszek Bohomolec z Witebszczyzny rodem, pisarz, publicysta, bardzo zasłużony wydawca, i Marcin Poczobutt-Odlanicki z Grodzieńskiego, rektor Akademii Wileńskiej, założyciel obserwatorium, sławny astronom, badacz poruszeń Merkurego.
Jednakże to Stanisław Konarski zrobił początek, pierwszy „ośmielił się być mądrym".
Na innym, lecz blisko spokrewnionym ze szkolnictwem, polu dotrzymali mu kroku tylko dwaj bracia Załuscy. W lutym 1741 roku - kiedy Collegium Nobilium było już faktem dokonanym - biskup płocki, Andrzej Stanisław, pisał do przebywającego w Luneville Józefa Andrzeja, także księdza: „Biblioteki Żółkiewskiej około siedem tysięcy ksiąg bardzo pięknych, wiele foliantów z drukami króla francuskiego i manuskryptów przybyło teraz..." wzbogacając osobistą bibliotekę autora listu, obliczoną przezeń swojsko na „półtorasta wozów". Wkrótce lotaryński emigrant przestał - po ośmiu latach - boczyć się na króla Augusta III i powrócił do kraju drogą morską. Wraz z nim przypłynęły zakupione za granicą tomy, szczelnie wypełniające osiemdziesiąt osiem skrzyń. Wszystko to pomieściło się w zakupionym przed kilku laty Pałacu Daniłłowiczowskim.
Taki był początek wyjątkowo tragicznych losów Biblioteki Załuskich, instytucji zaprojektowanej wbrew pozorom bardzo rozumnie, to znaczy stanowczo na wyrost. Jak podaje Piotr Bańkowski, w chwili otwarcia „liczyła ta-pierwsza w Polsce biblioteka publiczna" więcej niż sto osiemdziesiąt tysięcy druków, dziesięć tysięcy rękopisów (wśród nich takie skarby, jak niemal wszystkie utwory Wacława Potockiego, Historia Polski Wawrzyńca Rudawskiego, średniowieczne kroniki łacińskie, autografy Kochanowskiego), mnóstwo map, atlasów, sztychów. Istniały także działy muzealne, gabinet fizyczny, obserwatorium.
Obaj bracia nabrali zamiłowań bibliofilskich w Lidzbarku Warmińskim, gdzie wzrastali pod okiem stryja, Andrzeja Chryzostoma Załuskiego, biskupa warmińskiego i kanclerza koronnego zarazem, człowieka z otwartą głową, tęgiego zbieracza ksiąg. Wykształcenia, poloru nabyli tamże oczywiście, gdzie Konarski, Czartoryscy, Poczobutt, Bohomolec i tylu innych. Na Zachodzie. Ich warszawska biblioteka - rozsławiona od razu po Europie - w żaden sposób nie mogła się użalać na zbytni natłok czytelników, aczkolwiek i ci nieliczni często musieli kraść książki, skoro przyszło uprosić Benedykta XIV o bullę, obciążającą złodziei klątwą. Nie powiodły się próby wzbogacenia Biblioteki o rezydującą w jej gmachu akademię czy też towarzystwo naukowe. Nie można było tak od ręki mieć nad Wisłą tego samego, co stanowiło chleb powszedni nad Sekwaną i Tybrem.
161
Zanadto zostaliśmy w tyle: Andrzejowi Stanisławowi Załuskiemu, mianowanemu biskupem krakowskim, nie powiodły się próby zreformowania tamtejszego uniwersytetu, ugrzęzłego w tępym konserwatyzmie, przeżartego śniedzią. Biblioteka była instytucją na wyrost i dopiero czas płynący, jak się spodziewano, ku lepszemu - miał stworzyć możliwości spożytkowania jej w pełni.
Księgozbiór Załuskich, w całości wywieziony w roku 1795 do Petersburga, stał się podstawą tamtejszej Biblioteki Cesarskiej. Odzyskany częściowo po roku 1921, spłonął w 1944.
Biskup Stanisław Andrzej zmarł w roku 1758, a zapobiegliwa rodzina w ostatniej chwili dokonała czynu znamiennego dla kolorytu epoki. Wymogła na konającym zmianę testamentu, który pierwotnie obdarzał Bibliotekę bardzo hojnie, między innymi podwarszawskimi dobrami Falenty i Okęcie. Pozbawiony tego wsparcia Józef Andrzej borykał się dalej samotnie, nie zaniedbując też innej umiłowanej dziedziny, mianowicie wydawnictw. Przy jego zachęcie i pomocy wyszły drukiem rozmaite dzieła, na przykład już wspomniane Volumina legum, tłoczona w Amsterdamie pięciotomowa Historia Polski kawalera de Solignac, lipski Słownik francusko-niemiecko-polski, Codex diplomaticus Regni Poloniae Macieja Dogiela, Zbiór dziejopisów polskich Bohomolca albo Zebranie rytmów wierszopisów żyjących naszego wieku. Pierwszy tom tego wydawnictwa poświęcony został w całości utworom Elżbiety z Kowalskich Drużbackiej. „Muza Sarmacka" wprowadziła do literatury nasze damy, sięgające w kraju po rząd dusz. Pisała zaś w sposób świadczący o dokonanym wyborze: ona też chciała budzić „ociężałe snem Polaków głowy".
Dźwigający się z bezwładu kulturalnego, bardzo rozległy kraj stał się od razu wcale chłonnym rynkiem. Bogaci panicze z kolegiów rozjeżdżali eleganckimi karetami, mówili po francusku i po niemiecku (w tych zakładach nawet służba musiała znać języki obce) oraz poprawną polszczyzną, podczas popisów szkolnych prezentowano rozmaite zdumiewające nowości z dziedziny fizyki i astronomii (zwłaszcza ojcowie jezuici kładli nacisk na te przemawiające do wyobraźni demonstracje). Tu i ówdzie, zresztą wcale głośno, rozlegały się krzyki zacofańców, że ginie oto mordowana przez farmazonów równość sarmacka; potrzeba, a w ślad za nią moda, okazała się silniejsza, snobizm tym razem wyszedł krajowi na dobre. Dla francuskich metrów i guwernerów otworzyło się u nas szerokie pole do pracy, dla cudzoziemców znacznie poważniejszego autoramentu także.
Najwybitniejszym z nich był Sas, Wawrzyniec Mitzler de Kolof, człowiek wszechstronny: lekarz, wydawca, redaktor, przybyły do Warszawy w roku 1743.
162
Ten rwał włosy z głowy, narzekał na niechęć Sarmatów do kupowania książek, miał w tym względzie na pewno wiele racji, ale pomimo wszystko jakoś tam puszczał w świat takie pisma, jak „Warschauer Bibliothek", „Acta Litteraria", „Nowe Wiadomości Ekonomiczne i Uczone", „Patriotę Polskiego".
W tym samym czasie jezuici wydawali przejętą od pijarów informacyjną gazetę „Kurier Polski", którą w roku 1761 przemianowali na „Kurier Warszawski". W „Kurierze Polskim" Konarski wraz z Załuskim ogłosili z wiadomym już, zadziwiająco dużym skutkiem przedpłatę na Volumina legum.
Pora wspomnieć o jeszcze jednym listku z wieńca sławy Filozofa Dobroczynnego. Ledwie przybywszy do Lotaryngii, Leszczyński otworzył w Luneville szkolę kadetów czy też rycerską, w której kształcić się miała równa liczba Lotaryńczyków i młodych ludzi z Rzeczypospolitej, po dwudziestu czterech z każdego z tych krajów. Zakład powstał 1 maja 1737 roku - Konarski wyprzedzony więc został o pełne trzy lata - i od razu zasłyszano o nim nad Wisłą i Niemnem. Nawet średnia szlachta marzyła o wysłaniu doń swych latorośli, uczelnia mieściła się i działała tam, gdzie pojawiali się Monteskiusz i Wolter, lecz ani jeden z jej wychowanków nie zasłużył się odnowie ojczyzny, niektórzy za to powróciwszy do domu - mówiąc biegle po francusku i znając zachodnie obyczaje - grawitowali ku politycznej starzyźnie. Widocznie nic nie mogło zastąpić gleby krajowej, sam tylko posiew należało przywozić z zewnątrz.
Importowano wtedy i taki, który spowodował gwałtowną reakcję ze strony kleru i szlachty, wspartych mocno przez bulle papieskie. W r. 1738 założono u nas, przeniesioną wkrótce do Drezna, pierwszą lożę masońską. W kilka lat później tajny nurt powraca, powstają loże w Wiśniowcu, w Dukli, we Lwowie, a w roku 1744 Warszawa ma już swoich „Trzech Braci", działających w porozumieniu z gdańskimi „Trzema Gwiazdami", „Trzema Mieczami" i „Trzema Koronami" z Drezna.
Masoneria ówczesna oficjalnie - jeśli w ogóle można użyć tego słowa w odniesieniu do stowarzyszenia poniekąd zakonspirowanego - głosiła humanitaryzm, braterstwo, deizm... Czy i co istniało ponadto, w całkowitym już ukryciu? Same powiązania międzypaństwowe zdają się wskazywać na przenikanie wpływów nie tylko moralistycznej i filozoficznej natury. Czy rzeczywiście lęgły się wśród masonów pomysły zagłady Rzeczypospolitej wojująco katolickiej? Tezę tę wysuwało i nadal wysuwa wielu znanych pisarzy. Bliski chyba prawdy jest Jean Fabre, który powiada, że w tym czasie loże mogły być istotnie wrogie państwu ortodoksyjnemu, zacofanemu przeraźliwie i grzęznącemu w anarchii. (Nie wstydźmy się prawdy! Polska i Litwa znajdowały się w takim stanie,
163
że nie tylko masoni, lecz sami święci apostołowie uknuliby przeciwko nam spisek.) Filozofowie, racjonaliści Zachodu przeważnie ze wstrętem spoglądali w naszą stronę, chętnie przenosząc pełen uznania wzrok na Rosję, której władza i górne sfery umiały przynajmniej dbać o pozory. Karczma sarmacka mogła zachwycać tylko beznadziejnych doktrynerów. Jean Fabre przypomina, że w roku 1760 człowiek z otoczenia Leszczyńskiego, członek jego „Akademii", La Condamine, opracował dla króla Prus, Fryderyka Wielkiego, projekt pacyfikacji lub rozbioru Rzeczypospolitej, w której wszystko „jest tak absurdalne, iż nie może dłużej trwać". Proponowane dzieło „przyniesie zaszczyt ludzkości, a dla Majestatu Pruskiego stanie się tytułem do sławy". Lepiej zawczasu dokonać operacji zalecanej przez sam rozum niż czekać na „ponurą rewolucję", która prędzej czy później musi nastąpić.
Łatwiej, pomimo pozorów, było przełamywać opory szlacheckie, zakładać nowoczesne kolegia i biblioteki, reformować politykę krajową nawet niż odzyskać bezpowrotnie straconą świetną opinię z XVI wieku, sławę kraju praworządności i swobody. Położenie przedstawiało się tym gorzej, że racjonaliści wcale beztrosko zaliczali Renesans, dobę naszego szczytu, do „gotyckiego" barbarzyństwa. W ich oczach znaczyło tylko to, co było nowe i przemawiało językiem Oświecenia. Wspomniane wywody pana La Condamine pouczają, jaki związek zachodzić potrafi pomiędzy złą sławą a czynną polityką. Ta pierwsza usprawiedliwia po prostu najbardziej nawet niesprawiedliwe zamierzenia i dokonania drugiej, niekiedy zachęca do nich.
Czyżby naprawdę warto było fundować tajne loże wolnomularskie tylko po to, aby układać w nich projekty, o których mówiło się i pisało jawnie? Takie czy inne plany rozbioru snuły się po gabinetach europejskich od czasów Augusta II, który sam tworzył i propagował owe zamysły. Wcale, ale to wcale nie odżegnywał się od nich i Stanisław Leszczyński, zabiegając o koronę polską.
Tymczasem wewnątrz granic sponiewieranego i zdaniem wielu już skazanego na zagładę państwa zaczął się ożywczy ruch. A działo się to w warunkach charakterystycznych dla całych niemal dziejów związku polsko-litewskiego drogi władzy i społeczeństwa rozeszły się w sposób oczywisty. Można bardzo długo spierać się o to, kto miał słuszność za czasów Jagiełły, Zygmunta Augusta i Wazów. Nie ulega żadnej wątpliwości, że August III, Henryk von Bruehl oraz ich kamaryla niczego nie zrobili dla odnowy, będącej dziełem inicjatywy obywatelskiej.
Niepodobna wprost wyrazić, dostatecznie wysławić zasług „przełomu umysłowego", jaki się u nas dokonał w stuleciu XVIII. Władysław Smoleński,
164
autor fundamentalnego dzieła o tym zjawisku, nazwał je Przełomem umysłowym w Polsce... Niezbyt to słuszne! Stanisław Konarski był rdzennym Polakiem, pochodził z dzisiejszego województwa kieleckiego. Wprowadził do swych kolegiów wykłady historii ojczystej. W niedługi czas później logicznie idące w jego ślady szkoły Komisji Edukacyjnej zaczęły nauczać w Wielkim Księstwie dziejów rodzimych, to znaczy historii nie Polski, lecz Litwy. Rzeczpospolita nie utraciła charakteru federacji, reforma musiała więc przynieść pożytek wszystkim zamieszkującym ją narodowościom. Odzywały się nieśmiałe wciąż jeszcze glosy, przemawiające na rzecz chłopa i tolerancji. Wschodnią połać państwa zamieszkiwał lud litewski i ruski, ten ostatni prawosławny lub unicki. Wyzwolenie z niewoli pańszczyźnianej siłą rzeczy pchałoby go. w kierunku samouświadomienia narodowego, na Ukrainie zaś wzmagałoby takowe, już od dawna istniejące. Późniejsi przyjaciele tego ludu (taki na przykład Konstanty Kalinowski, wspólny bohater narodów białoruskiego, litewskiego i polskiego, szlachcic polski) to w prostej linii potomstwo duchowe reformatorów z XVIII wieku. Rzeczpospolita królewska była oryginalnym i cennym tworem dziejowym. Kto pracował dla niej, ten działał na rzecz całej jej specyfiki.
W połowie XVIII stulecia po raz drugi wystartowaliśmy do czynnego udziału w historii Europy i jej kultury, w którym to twierdzeniu nie ma przenośni. Z dokonanej wtedy wewnętrznej, obywatelskiej metamorfozy wywodzą się późniejsze reformy polityczne, wśród których zdarzały się i nowatorstwa w skali światowej, i pęd ku społecznym, nowa literatura i nauka. Nasi osiemnastowieczni odnowiciele zaczerpnęli tchu na Zachodzie, ich prace krajowe stopniowo uleczały z paraliżu wszystkie dziedziny życia społecznego, były dla nich łaską, lekiem zbawiennym. Błogosławione wysilenia jedną tylko rzecz musiały narazić na kryzys wręcz śmiertelny, mianowicie samo państwo ten akurat twór ludzki, który powołany jest do tworzenia ram instytucji, zapewniających społeczności rozwój, o ile się da, harmonijny. Nasze własne doświadczenie dziejowe miało dowieść, że naród może żyć, dodatnio się przetwarzać nawet wtedy, gdy pozbawiony jest własnego państwa. Może, owszem, lecz w sposób przymusowo kaleki. Traci po prostu prawo wyboru naturalnego form życia odpowiadających jego potrzebom. Musi mieścić się w takich, które odpowiadają interesom zaborcy czy protektora. Trudno oczekiwać normalnego rozwoju organizmu wtłoczonego chociażby nawet w wazon z porcelany. We wspomniany sposób hoduje się tylko pokraki.
Andrzej Frycz Modrzewski nie wątpił, że główne zadanie państwa nie polega na podbijaniu ziem sąsiedzkich, lecz na tworzeniu „ładu". -
165
Ład, harmonijny rozwój społeczności... pojęcia te można uznać za to samo znaczące w praktyce.
Należy rozstać się z jeszcze jednym optymistycznym mitem i uznać w pokorze, iż zdarzają się w życiu państw sytuacje beznadziejne. (Kto tej tezie przeczy, ten niech się pofatyguje powiedzieć, co miały począć rozmaite miasta i miasteczka, podbijane przez Rzym, i jaki ratunek istniał dla Chorezmu, najechanego przez Mongołów Czings-chana.)
Niepodobieństwem było ograniczyć się do reformowania szkolnictwa i do zakładania bibliotek, stronić natomiast od prób naprawienia ustroju. W kolegiach uczyło się młodzież odróżniać prawdę od fałszu, czynnie występować po jej stronie. Tego rodzaju pedagogika musiała prowadzić do skutków zupełnie logicznych. Moralnie odrodzeni ludzie nie mogli się godzić na istnienie liberum veto, na korupcję i deprawację całego życia publicznego, na bezsilność i hańbę ojczyzny, bo żaden przyzwoity człowiek nie może się zgodzić na mieszkanie w domu publicznym. Do tego potrzebny jest trening moralny natury specjalnej.
Powróćmy do osoby i działalności Stanisława Konarskiego. W roku 1741 opublikował on dzieło De emendandis eloquentiae vitiis (O poprawie wad wymowy}, w którym zwalczał oratorskie maniery szlachty, zalecał przemawiać prosto i do rzeczy. Tego rodzaju nowatorstwo przynosiło Rzeczypospolitej tylko korzyść, leżało w zakresie jej rzeczywistych, a nie teoretycznych uprawnień. Przez wiele lat pracował również Konarski nad książką O skutecznym rad sposobie albo O utrzymywaniu ordynaryjnych sejmów. Cztery jej tomy, z których każdy kolejny śmielszy był od poprzedniego, ukazały się drukiem w latach 1760—1763, dotyczyły zaś sprawy podlegającej kurateli czynników zewnętrznych, zagranicznych.
Stanisław Konarski przypuścił w tej książce generalny, nie przebierający w środkach atak na liberum veto, zażądał jego zniesienia, banicji, anatemy nań. Pokazał publiczności nobliwych ojców ojczyzny, zrywaczy, którzy wziąwszy pieniądze za zniszczenie sesji, w ostatniej chwili zawracają z drogi do izby sejmowej, by zapytać dukatodawcy: a jakiż podam powód protestacji mojej? Wysunął ponadto program zmiany ustroju w duchu, który wyraźnie wskazuje na wzory angielskie. Na czele państwa - istnej republiki królewskiej - monarcha-symbol. Władza prawodawcza, właściwy punkt ciężkości, w parlamencie, rozstrzygającym większością głosów, władza wykonawcza w ręku nieustającej Rady Rezydentów, czyli czegoś, co uznać by można za pierwowzór gabinetu ministrów.
Czy wolno zarzucać Konarskiemu, że napisawszy rzecz o wadach wymowy nie powstrzymał się od udzielenia „rad skutecznych"?
166
A przecież na tym właśnie polega istota oskarżeń, rzucanych na naszych reformatorów z XVIII stulecia. Oskarżeń, których autorzy dość słabo się liczą z naturą ludzką, podlegającą prawu bezwarunkowego odruchu szukania swobody.
Rzeczywistość historyczna przedstawiała się tak: Rzeczypospolitej przysługiwało niezaprzeczalne prawo poświęcania się pożytecznej czynności poprawiania wad wymowy, państwo znajdowało się pod protektoratem Rosji, ustrój pod gwarancją jej, Prus i Austrii. O utrzymaniu lub zniesieniu liberum veto ostatecznie rozstrzygać miano nie w Warszawie, lecz w Sankt-Petersburgu.
„Poznali podłość naszą" napisano w Polsce już za Augusta II o cudzoziemcach. Upłynęły trzy dziesiątki lat, dzięki znakomitej pracy Konarskiego poznaliśmy wcale gruntownie podłość własną, a skutki tego odkrycia miały się okazać dwojakie - zbawienne i zgubne.
„Nie ma dla nas, ludzi, rzeczy ni spraw prostych" - głosi słusznie Teodor Parnicki.
Ostatni tom świetnej książki Konarskiego ukazał się w roku 1763, zawierał zaś diagnozy zupełnie zgodne z tym, co czytała szlachta w rozrzucanym po kraju manifeście Czartoryskich. Drogi zakonnika i książąt spotkały się, zeszły w jedno. Familia od dawna nosiła się z programem reformy, lecz taiła go. Teraz postanowiła działać zdecydowanie.
Już od dziesięciu lat Czartoryscy zerwali z dworem, z Henrykiem von Bruehlem, z jego zięciem, marszałkiem nadwornym Jerzym Mniszchem, z całą otaczającą Augusta Otyłego kamarylą, dbającą wyłącznie o siebie i własne interesy. Po rozmaitych, zawiłych wielce kombinacjach i wahaniach dokonali też ostatecznego wyboru orientacji w polityce zagranicznej - postanowili żeglować z rosyjskim wiatrem. Wykazali dość trzeźwości, by liczyć przede wszystkim na „młody dwór" i wcześnie nawiązać z nim stosunki bliskie (które w nieoczekiwany sposób zabarwił i mocno skomplikował ton intymny). Zgon carowej Elżbiety, zamach stanu i sprzątnięcie Piotra III, wstąpienie na tron Katarzyny II były wydarzeniami wzmacniającymi znaczenie Familii w Rzeczypospolitej. Ongi Czartoryscy sami skłonili trybunał piotrkowski do uznania Bruehla za prawowitego potomka „pana na Brylewie", teraz - to znaczy u schyłku 1762 roku - zaatakowali go w sejmie nie przebierając w środkach, kwestionując szlachectwo jego syna. W marcu 1763 roku Familia zwróciła się do Rosji z prośbą o pomoc wojskową dla mającej się zawiązać bezterminowej konfederacji generalnej. Książęta stworzyli plan rozprawienia się z przeciwnikami (na Litwie zaliczał się do nich przede wszystkim Karol Radziwiłł Panie Kochanku) i przeprowadzenia reform wewnątrz rosyjskiego protektoratu,
167
pod rosyjskim parasolem - jeśli użyć wolno terminologii naszego stulecia.
Pomysł był logiczny, może nawet... zanadto logiczny. Uporządkowanie i wzmocnienie rozległej a związanej z Rosją Rzeczypospolitej wolno było uważać za czynność zgodną z interesami Petersburga. Polityka nie przypomina jednak arytmetyki, w której to dziedzinie można wszystkich przekonać, że dane zadanie da się rozwiązać tylko w określony sposób. Poglądów Czartoryskich nie podzielał Nikita Panin, który właśnie objął w Rosji kierownictwo spraw zagranicznych. Wytłumaczył on Katarzynie, iż z działaniem w Rzeczypospolitej należy poczekać do czasu śmierci jej króla.
Czartoryscy nabrali rozpędu, lecz oto okazało się, ze zamiast do zwycięstwa może on zaprowadzić w przepaść. Rosja zdjęła z porządku dziennego projekt zamachu stanu, nie wyrzekła się za to Kurlandii, wciąż jeszcze będącej teoretycznym lennem Rzeczypospolitej. Wojska carskie brutalnie wyrzuciły stamtąd królewicza polskiego, Karola, wprowadziły do Mitawy Ernesta Johanna Birona, dawnego faworyta carycy Anny Iwanowny, ułaskawionego niedawno i odwołanego z zesłania. Ten fakt oraz zadawniona nienawiść szlachty do protektorów, których wojska tyle razy już gospodarzyły w kraju, obciążyły teraz strasznie hipotekę książąt, odpowiedzialnych za ponowne zaproszenie tychże wojsk. Korpus generała Sołtykowa już wkroczył na Litwę... W tych warunkach nie mogło być mowy o pokonaniu przeciwników krajowych, „republikantów". Zaniosło się na upokarzające pertraktacje z nimi, którym patronowałby przybyły jesienią do Warszawy ambasador rosyjski, stary cynik i mocno wykształcony filozof, znakomity znawca spraw polskich i litewskich, Herman Karol Kayserling, Niemiec z Kurlandii. Tego rodzaju rozjemstwo przypominało Sejm Niemy. System, wynikły z układu sił, będącego następstwem wielkiej wojny północnej - bitwy pod Połtawą, jeśli operować skrótami - system ten trwał. W tej mierze nic się nie zmieniło.
Z rozpaczliwego położenia uratował Czartoryskich król August III. 5 października 1763 r. zmarł nareszcie, mimo woli spełniając warunek, postawiony przez Katarzynę z namowy Panina.
Kayserling przyjechał jednak do Warszawy z jeszcze jednym poleceniem swej pani, dotyczącym przyszłości tronu polskiego. W XVIII stuleciu można było nań wstąpić nie inaczej niż ,,z Bożej i jeszcze czyjejś łaski".
KRÓL Z NARODEM, czyli GORĄCZKA REFORMATORSKA
Encore fallait-il des hommes comme Poniatowski pour que puissent naitre et grandir des hommes comme Kościuszko,
Jean Fabre, Stanislas-August Poniatowski et l Europe des lumieres, 1952.
I
Po zgonie Augusta Otyłego powinna była nastać w Rzeczypospolitej era Czartoryskich. Powinna była nastać, lecz nie nastała, którą to okoliczność trzeba zaliczyć do bardzo ciężkich nieszczęść. Izabela (I) z Morsztynów wydała na świat nie tylko dwóch wodzów Familii, nieraz już wspomnianych książąt, Fryderyka Michała i Aleksandra Augusta. Trzecie i piąte z jej dzieci poświęciły się stanowi duchownemu: Teodor Kazimierz doszedł w nim do godności biskupa poznańskiego, Ludwika Elżbieta została przełożoną wizytek warszawskich. Czwartym dzieckiem była dumna, energiczna i zdolna księżniczka Konstancja.
Rodzice rozporządzali już ręką córki, gdy obaj jej świeccy bracia byli jeszcze młodzieńcami, rosnący w potęgę ród potrzebował więc pomocnika w postaci męża dojrzałego, biegłego w polityce i nietuzinkowego jako charakter. Epuzer znalazł się, niedawno właśnie przywędrował z szerokiego świata, odwożąc Augustowi II jego własny dyplom elekcyjny. Był nim czterdziestoletni już przeszło, od dziesięciu wiosen rozwiedziony, Stanisław Poniatowski herbu Ciołek.
Rozejrzawszy się pilnie po dziejach Polski i Litwy, uznać wypadnie jego karierę za nie mającą sobie równych, jedyną w swoim rodzaju, niepowtarzalną. O dziadku, Janie, tyle tylko wiadomo najtęższym genealogom, że istniał. Papa, Franciszek, nie był pewnie podstarościm, jak utrzymywali potwarcy, lecz łowczym podlaskim, później samym nawet cześnikiem wyszogrodzkim. Macierz to całkiem zwykła Helena z Niewiarowskich.
Stanisław piastował kolejno rozmaite rangi: generała szwedzkiego, generała-lejtnanta wojsk litewskich, podstolego i podskarbiego Wielkiego Księstwa, wojewody mazowieckiego, regimentarza armii koronnej, starosty wojnickiego i lubelskiego. Został w końcu kasztelanem krakowskim, czyli najwyższym ze świeckich dostojników Rzeczypospolitej.
169
Kiedy jego i Konstancji z Czartoryskich potomstwo odwiedzało Zachód Europy, znajdowało wszędzie drzwi najlepszych salonów otwarte na oścież, szło drogą przetartą przez sławę rodziciela, napotykało jego znajomych, druhów. Sam Ludwik XV, popisując się zresztą swą niezrównaną pamięcią, potrafił zapytać prezentowanego mu młodzieńca z Polski: pan jest którym co do starszeństwa synem generała Poniatowskiego? Stolice europejskie nie zapomniały człowieka, co był przyjacielem słynnego króla Szwedów, dwukrotnie ocalił mu życie, co przechytrzył dyplomację carską i skłonił Turcję do wypowiedzenia Piotrowi wojny, żył dobrze z Wolterem, dostarczał mu materiałów do jego Historii Karola XII i sam pisywał.
Do świetnej kariery mogło łatwo w ogóle nie dojść, bo pewnej nocy listopadowej znalazła się ona na łasce i niełasce pijanych do zbydlęcenia pospolitaków litewskich. Stanisław Poniatowski uczestniczył w bitwie pod Olkienikami po stronie Sapiehów, dostał się do niewoli. Zasiekano wtedy szablami księcia Michała, dygnitarza Wielkiego Księstwa, mordowano starostów, machnięto ręką na młodzika, najemnego oficerka, imć cześnikowicza, marnego koroniarza. Zupełnie jak w Zemście Fredry: „Kto by się tam i łakomił na waszmości nędzne życie?"
W dwadzieścia lat po batalii olkienickiej szczęśliwiec ożenił się z Konstancją Czartoryską, został członkiem sztabu głównego Familii (szefem jej egzekutywy, powiedziałby ktoś biegły w dzisiejszej terminologii politycznej). „Michał obmyślał, August finansował, Stanisław wykonywał", mawiano wtedy. Był zdolny, odważny, bardzo stanowczy, lecz zarazem niezwykle gładki i grzeczny. Umiał gadać i żyć z ludźmi z tak różnych środowisk, jak Paryż, Wysoka Porta i saska Rzeczpospolita. Wyprawiał się na Zachód już i po zmianie kursu, to znaczy pogodzony z Augustem II, wsparty jego łaską. Podczas jednej z tych wędrówek zawadził o Lotaryngię, odwiedził Stanisława Leszczyńskiego, którego uznawał ongi za króla, akceptował ze wszystkich sił, później odstąpił. Dwaj mocno doświadczeni, rozumni, starsi, lecz wciąż kipiący ambicjami politycznymi panowie pogawędzili sobie spokojnie, przechadzając się po pięknym parku w Luneville... Wątpić wolno, czy wiele równie kuszących obrazków zaofiarować może historia myślicielskiej beletrystyce. Żaden z dwóch dostojnych rozmówców nie mógł wtedy przewidzieć, że los chowa jeszcze w zanadrzu największą z niespodzianek.
Jeśli wierzyć legendzie, uparcie powtarzanej przez pamiętnikarzy, ale przekreślanej przez historyków, wcześnie połapał się jakiś nie znany z nazwiska mag, który wędrując w styczniu 1732 roku do słynnego z mądrości rabina, znalazł się, gościnnie przyjęty,
170
w należącym do Poniatowskich Wołczynie na Polesiu. Akurat tego dnia Konstancja - pani rygorystycznie bogobojna wydała na świat piąte ze swych dzieci.
- Pozdrawiam cię, królu Polaków... - z mocą wykrzyknąć miał ów czarnoksiężnik ujrzawszy noworodka, któremu na chrzcie nadano imiona Stanisława Antoniego.
W trzydzieści lat później ambasador rosyjski Herman Karol Kayserling przyjechał do Warszawy wioząc polecenie wypromowania na tron polski tego właśnie Stanisława Antoniego, ozdobionego już urzędem stolnika litewskiego. Dyplomata tym chętniej i uparciej dążył do wzmiankowanego celu, że sam tego pragnął. Poznał dobrze młodego człowieka podczas swej poprzedniej bytności w Rzeczypospolitej, narzucił mu się poniekąd na preceptora, na nauczyciela logiki, spotykał się z nim później w Wiedniu, chwilowo odsunięty na bok, rozgoryczony i pragnący się odkuć. Mieć pupila na tronie, to niezłe widoki...
Drugim dopiero, a więc drugorzędnym kandydatem był książę Adam Kazimierz Czartoryski, syn Aleksandra Augusta, też uważanego przez wielu za pretendenta do korony, lecz spóźnionego już niestety w sposób niemal absolutny, bo dobiegającego siedemdziesiątki. Król August Otyły żył stanowczo za długo. Podczas jego panowania Familia zdobyła bardzo mocną pozycję materialną i polityczną, ale na pole elekcyjne przyszła rozszczepiona wewnętrznie na dwa klany: Czartoryskich i Poniatowskich. Z woli carycy Katarzyny koronę zdobył ten drugi, to znaczy ten, co stał dotychczas na cudzych nogach, zrobił karierę właściwie jako klient Czartoryskich. W porównaniu z nimi Poniatowscy byli hołyszami, „magnatami" nie inaczej niż w bardzo grubym cudzysłowie lub po prostu w teorii.
Kayserling mawiał, że wewnątrz rozległej, nierządnej Rzeczypospolitej istnieje mała, bardzo rządna „republika Czartoryskich". Wędrowiec, który napotkał gdzieś w Polsce albo na Litwie przyzwoicie zagospodarowaną wioskę, mógł już nie pytać o właściciela, wiedział z góry, że należy ona do Augusta Czartoryskiego. Taka przynajmniej była wówczas opinia ogółu. A oto diagnoza, którą postawił sam Stanisław Antoni Poniatowski, przyjrzawszy się z bliska sesji trybunału wileńskiego w roku 1755:
Od dwóch wieków trwające współzawodnictwo Sapiehów i Radziwiłłów, świeża zawiść tych ostatnich przeciw Czartoryskim i ogromna przewaga bogactw i wpływów dworskich tych trzech rodów nad wszystkimi innymi w Litwie, wyrodziło powoli między miejscową szlachtą rodzaj dziedzicznej niejako zależności [podkr. - P. J. ] od jednego z tych wielkich domów, do tego stopnia,
171
że większa część, wyobrażając sobie, iż istnieć bez nich nie może, koniec końców poczytywała za cnotę wierność dla swoich patronów...
Pan stolnik litewski oglądał wtedy w Wilnie widoki całkiem normalne: tysiące „jazdy uzbrojonej od stóp do głów", tłumy strojnej szlachty. Świadom był przy tym, że wyposażenie bojowe klienta magnackiego nie ogranicza się do szabli o ciężkiej gardzie, gwintowanej strzelby, jednej pary pistoletów za pasem i drugiej w cholewach butów. Każdy z pałających wiernością wobec pana ichmościów miał pod kolorowym kontuszem skórzany kubrak, pikowany jedwabiem, takąż podszewkę czapki oraz rękawic. Od podobnie wyglądających typów roiło się nie tylko Wielkie Księstwo, lecz i Korona, gdzie te same zjawiska występowały jednak w postaci nieco osłabionej.
Pierwszym na Litwie był wtedy Karol Radziwiłł Panie Kochanku, śmiertelny wróg Familii, książę europejski o manierach syberyjskiego kupca „pierwszej gildii", lecz bez jego rzeczowości i sprytu. On, każdy z Sapiehów, Potockich, Czartoryskich czy Lubomirskich miał na byle zawołanie tysiące szabel i takąż ilość gardeł. Poniatowskiemu służyło - w sensie najściślej pacyfistycznym - kilku ojcowych jeszcze, poczciwych famulusów. Rodziciele - kasztelan Stanisław i księżniczka Konstancja - w dobie elekcji już nie żyli. „Kochani, lecz nie kochający wujowie" odstrychnęli się od siostrzeńca, który sprzątnął im berło sprzed nosa, zaczęli działać na jego niekorzyść. „Nie chciałeś, durniu, korony, gdy mogłeś ją mieć - syczał stary książę August do syna, chwyciwszy go za odzienie na piersi - zobaczysz, jak mu z nią będzie do twarzy. Teraz już za późno."
Wskutek nieoczekiwanych powikłań personalnych kilkadziesiąt lat trwająca przygotowawcza praca Familii okazała się właściwie niewypałem. Człowiek, który miał i z całej duszy pragnął urzeczywistnić program reformatorski, pozbawiony został punktu oparcia. Poniatowski sam powiedział później staremu Augustowi, że los się omylił: powinien był bowiem uczynić księcia królem, stolnika zaś jego ministrem.
Piszącemu te słowa wydaje się pewne, że nikt wtedy nie nadawał się bardziej na przewodnika Obojga Narodów niż Stanisław Antoni Poniatowski. Wyniesienie go na tron było postępkiem sprzecznym z samą istotą, więc i z logiką ustroju Rzeczypospolitej. W dobie saskiej ostatecznie podzieliła się ona na prawie suwerenne państewka magnackie, zachowujące formalną tylko, nie zobowiązującą do posłuchu jedność w granicach królestwa. Uzdrawianie powinno więc było doprowadzić do powtórzenia tego, co w zamierzchłej przeszłości osiągnęli Piastowie, później - w stosunku do Litwy - Jagiellonowie. W miarę możliwości i rozsądku, oczywiście.
172
Władysław Jagiełło mógł zamknąć Andrzeja Garbatego na długie lata w turmie Chęcińskiej, w XVIII stuleciu nikogo nie było stać na czynność tak pożyteczną, jak publiczne powieszenie księcia Panie Kochanku. Trzeba było oględniejszymi sposobami podcinać korzenie potęg wielkopańskich, zwalczać typowe dla ustroju feudalnego zjawisko mediatyzacji, które polega na tym, że zwykli poddani tylko pośrednio, więc teoretycznie zalezą od monarchy, bezpośrednio zaś i naprawdę podlegają regionalnym gwiazdom. W Clermont-Ferrand jedna z ulic staromiejskich nosi nazwę „Wielkich Dni Owernii". Tryumfalne miano nie upamiętnia żadnego zwycięstwa nad wrogiem zewnętrznym, lecz ten czas, w którym tytułowany tak sąd królewski przybył do miasta i ku radości ludu zaczął robić jaki taki porządek z miejscowymi, owerniackimi feudałami. Rzeczpospolita stała wobec zadań, które w rozmaitych odmianach znane były i innym krajom Europy. Pożytecznej roboty najskuteczniej mógłby się jednak podjąć tylko taki polityk, co sam reprezentował siłę, przewyższającą każdą z magnackich, branych z osobna, zdolną do stawienia czoła nawet ich koalicji. Zasoby rządnej i wcale nie tak małej republiki Czartoryskich, połączone z tym, co w Rzeczypospolitej mieli jeszcze królowie, stworzyłyby może dostateczny punkt oparcia. Majątek Augusta Czartoryskiego szacowano na sto milionów złotych. Poniatowski był hołyszem, skrzętnie przeliczającym ojcowe dukaty, dane mu na podróż za granicę. Majętnościami i urzędami państwowymi musiał opłacać rozjątrzonych wielmożnych, by zgodzili się tolerować na tronie parweniusza.
Ukorzoną została wyborem tym duma znaczniejszych panów w Polszcze, nie cierpiących na tronie niższego, jak mniemali, od siebie - pisze Julian Ursyn Niemcewicz. - Przedniejsi byli: książę Radziwiłł, wojewoda wileński, Branicki, hetman wielki koronny, Potocki, wojewoda kijowski, Ogiński, wielu trzymających ich stronę, wielu przywiązanych jeszcze do domu saskiego.
Czartoryski, kuzyn Jagiellonów, Olgierdowicz po mieczu, budziłby tylko zawiść, lecz nie sprowokowałby wstrząsu alergicznego. O nim by nie śpiewano: „Nadzwyczajneż to dzieje Boskiej Opatrzności! Syn królem, ojciec w krześle, a dziad podstarości." Nie zapominajmy jednak, że wymieniony przed chwilą wojewoda kijowski, Franciszek Salezy Potocki, bolejąc nad nierównym ożenkiem syna, kazał utopić synową, Gertrudę z Komorowskich. Michał Kazimierz Ogiński i Jan Klemens Branicki herbu Gryf zabiegali o koronę dla siebie. Nie pomogło, nie ułagodziło pasji, że ten ostatni był szwagrem króla, miał za żonę Izabelę (III) z Poniatowskich, zwaną później stale „panią krakowską".
173
Do głębi dotknięty awansem siostrzeńca stary wojewoda ruski, August Czartoryski, oświadczył: „Ile możności trzeba królowi pokazać, że się bez niego można i należy obchodzić." Tak oto jeden z wodzów stronnictwa reform wyprzedził niejako pomysły późniejszego targowiczanina, Szczęsnego Potockiego, który dążył do zniesienia godności monarszej i do zastąpienia jej przez coś w rodzaju prezydentury, powierzanej kolejno królewiętom wojewódzkim.
Bezstronność każe stwierdzić, że dokładnie tak samo zachowałaby się w podobnych okolicznościach arystokracja każdego z krajów europejskich (z wyjątkiem rosyjskiej, przyzwyczajonej do uległości wręcz niewolniczej, lecz za to traktującej carobójstwo jak rzecz raczej powszednią). W takiej Francji na przykład najlepiej urodzeni, nawet książęta krwi, odnosili się do swych dziedzicznych przecież panów, potomków Hugona Kapeta, w sposób daleki nieraz od zwykłej przyzwoitości. Czegóż nie wycierpiał nieszczęsny Ludwik XVI, którego głównym grzechem była przesadna łagodność! Z najbardziej błękitnych kół wychodziły w świat ordynarne, chamskie - mówiąc szczerze - wierszyki, wyszydzające pewien fizyczny mankament, który przez kilka lat nie pozwalał królowi na dopełnienie małżeństwa z Marią Antoniną. Cóżby się dziać zaczęło w Wersalu, gdyby panem jego został raptem seigneur mizernej rangi, dziedzic jakiegoś tamtejszego Wołczyna... albo w Wiedniu, gdzie takich herbowych, jak nasz stolnik, lokaje nie wpuszczali do właściwych apartamentów cesarza.
Rozważania powyższe usiłowały naszkicować część zaledwie trudności, z jakimi się zetknął Stanisław Antoni Poniatowski. Pora teraz porozmawiać o innych przeszkodach, to znaczy o rzeczach przerastających siły kogokolwiek w Polsce lub na Litwie, nawet siły obu razem wziętych. Dostarczy to okazji do przypomnienia dziejów kariery niezwykłej... tylko z punktu widzenia pojęć obowiązujących w Rzeczypospolitej i na zachód od jej granic. Gdyby niejaki Aleksy Razumowski (a właściwie Razum, Ukrainiec, syn Kozaka) był nieco mniej dobroduszny i leniwy, zostałby może carem zamiast Piotra III.
Wychowaniem Stanisława Antoniego kierowała matka, pani - jak się już mówiło - mądra, energiczna i pobożna (nie do tego jednak stopnia, by zapomnieć o konieczności spoliczkowania syna, Kazimierza, który stchórzył podczas pojedynku). Kasztelanowa Konstancja zastosowała wobec beniaminka zabieg, stanowiący jeden z kanonów pedagogicznych w Collegium Nobilium Konarskiego:
Rzeczywista i powszechna ułomność wychowania narodowego w Polsce, zarówno pod względem naukowym, jako też i moralnym, sprawiała, iż matka strzegła mnie od obcowania ze wszystkimi,
174
których przykład, według niej, mógł mi zaszkodzić; to przyniosło tyleż zła z jednej, co dobra z drugiej strony. Szukając ludzi doskonałych, nie mówiłem już prawie z nikim, a wielka ilość tych, którym się zdawało, że nimi pogardzam, była powodem smutnego przywileju, że w piętnastym już roku miałem nieprzyjaciół... Rzec można, nigdy nie dano mi być dzieckiem; a miało to ten skutek, jak gdyby z roku wyrzucono kwiecień.
Wkrótce przyszło Stanisławowi skąpać się w sarmackich zdrojach, asystować przy burzliwych sesjach trybunałów, nawet rwać sejm, działając z ramienia Czartoryskich. Nigdy jednak przyszły król nie stał się Sarmatą, nigdy szerząca się w Europie „philosophia recentiorum", religia niemal Oświecenia, nie zdobyła bardziej przekonanego wyznawcy. Poniatowski naprawdę wierzył, że płynące z tej filozofii światło poznania i wiedzy samo przez się zdolne jest uleczyć schorzenia ludzkości. Nigdy nie uważał ideologii za parawan, lecz był niestety w tej mierze całkowicie osamotniony wśród kolegów, zajmujących rozmaite trony europejskie. I nie tylko wśród nich... Wiele dałoby się również powiedzieć na temat uczciwości poglądów samych proroków nowej wiary, sławnych filozofów, zawodowych zbawiaczy świata.
Stanisław Antoni władał biegle łaciną, angielskim, francuskim, niemieckim, rosyjskim i włoskim językiem. Zwiedził Europę. Zakochał się w Holandii i w Anglii, tęsknił zawsze do Francji, gorzko żałował przez całe życie, że nie poznał Włoch. Nie miał serca dla Berlina. Lecz tam właśnie poznał człowieka, który świadomie, z zimną premedytacją, miał go wprowadzić na ścieżkę, przez zakamarki cudzoziemskich komnat sypialnych wiodącą do korony polskiej.
Był to dyplomata angielski Karol Hanbry Williams, osobistość okrzyczana jako ,,ambasador przewrotności i rozpusty". Opinia, na którą sobie sir Williams zarobił u współczesnych i potomnych, tym bardziej zastanawia, że w Anglii ówczesnej korupcja - więc i wszelkie inne wypływające z niej cnoty stanowiła system polityczny. Mistrzem i protektorem Williamsa był osławiony premier Robert Walpole.
Jean Fabre opowiada, jak to Poniatowski, czując się dość obco w dworskim świecie Paryża, poszukiwał „azylu" w ambasadzie angielskiej. Młody Polak twierdził, że jeśli chodzi o wartości ludzkie, z jednego Anglika można łatwo zrobić trzech Francuzów. Williams był Anglikiem! Rzeczpospolitą znał i odnosił się do niej przychylnie. Wyrobił sobie dobre stosunki zarówno z Czartoryskimi, jak i z Poniatowskimi. On pierwszy poznał się na wartościach Stanisława Antoniego, zaczął go popychać w kierunku przeznaczeń najwyższych. Zdobył sobie przy tym jego już nie przyjaźń nawet, lecz chyba miłość.
175
Pewnego wieczoru w domu Williamsa dyskusja na temat wolnej woli i przeznaczenia przemieniła się w kłótnię. „Proszę pana, abyś wyszedł, i oświadczam panu, że go nigdy w życiu nie chcę widzieć więcej" - rzucił zirytowany gospodarz i zatrzasnął za sobą drzwi swej sypialni. Co zaszło dalej, niech opowie Stanisław Antoni:
Williams jest nie tylko ambasadorem, ale daleko więcej niż ambasadorem, jest moim dobroczyńcą, bo był mi przewodnikiem, nauczycielem, opiekunem; rodzice powierzyli mnie jemu, kochał mnie tak długo i tak tkliwie [...] Drzwi szklane wychodziły na balkon, były na wpół otwarte. Wyszedłem; noc była cicha; popadłem w głęboką zadumę. Oparty o poręcz balkonu, uczułem nagle ogarniającą mnie rozpacz. Podniosłem nogę, aby się przedostać za poręcz, gdy nagle uczułem, jak mię ktoś silnie chwyta wpół i ciągnie wstecz. Był to Williams, który nadszedł w tej chwili [...] powiedziałem mu: „Zabij mnie lepiej, niżbyś miał mówić, że mnie więcej nie chcesz widzieć."
Poniatowski przejawiał fatalną skłonność do zbyt poważnego traktowania niektórych swoich sentymentów. Wśród cyników, zaludniających górne sfery ówczesne, młody człowiek wyglądał jak biała wrona.
Opisana scena odbyła się w Petersburgu. Williams został tam ambasadorem, Poniatowski pośpieszył za nim: „Rodzice chwycili się skwapliwie sposobności posłania mnie do kraju, którego znajomość od dawna zdawała się im dla mnie potrzebną." Było to latem 1755 roku. Wkrótce, podczas bankietu na dworze carowej Elżbiety, Williams zwrócił na Poniatowskiego uwagę wielkiej księżnej Zofii Augusty Fryderyki, wtedy już Katarzyny Aleksiejewny, z domu Anhalt-Zerbst.
Szło ku wojnie siedmioletniej, sprzymierzona z Prusami Anglia znalazła się w obozie wrogim Rosji, Williams musiał-więc utrzymać styczność z „młodym dworem" i zdobywać tam wpływy. Konieczność tak nagliła, że ambasador gotów był posunąć się do ostateczności, przezwyciężyć swą niechęć do płci niewieściej i zostać amantem Katarzyny. Na jego szczęście był pod ręką młody Poniatowski, wierny przyjaciel, przysięgły angloman. Już w XVIII stuleciu zapisano bardzo podobną do prawdy pogłoskę, że pomysł awansowania go na króla narodził się podczas najwcześniejszych rozmów Williamsa z wielką księżną.
Dalej poprowadziła sprawę ona, za pośrednika służył Lew Aleksandrowicz Naryszkin, na razie skromny dworzanin, wynagrodzony wkrótce urzędem wielkiego koniuszego. Katarzyna liczyła sobie wówczas dwadzieścia sześć lat i miała już syna, przyszłego cesarza Pawła I. Jego domniemany ojciec (bo pewności stuprocentowej mieć jednak nie można) [Poza tą jedną, że małżonek Katarzyny, Piotr, był impotentem.], Sergiusz Sołtykow,
176
wyekspediowany został za granicę w charakterze dyplomaty. Stanowisko faworyta wakowało, młody Polak pasował dobrze z rozmaitych względów personalnych i politycznych. Wśród tych ostatnich liczyło się wtedy i to także, że Poniatowski, dziedziczny niejako adept Oświecenia europejskiego, bywalec paryskiego salonu sławnej madame Geoffrin i pupil tej starszej pani, nadawał romansowi pożądaną markę postępowości. Tego rodzaju związek mógł się podobać filozofom, a wielka księżna dopiero wkradła się w ich łaski, nie była jeszcze imperatorem.
Osobnik upatrzony na wybrańca złego losu opierał się dość długo, całe trzy miesiące. Uległ w końcu, poszedł za Naryszkinem do apartamentów pani. „Zapomniałem wtedy, że jest na świecie Syberia" - wyznał szczerze. Aż dotychczas pamiętał o tym dokładnie, znał tajoną przed zwykłymi śmiertelnikami historię dworu rosyjskiego, wiedział, że w Petersburgu można kark skręcić lub pod knut wystawić. Uległ na dobre. We wspomniany już nastrój samobójczy popadł nie tylko z żalu po utraconej, jak naiwnie mniemał, przyjaźni Williamsa. Bał się, że rozzłoszczony ambasador pokrzyżuje mu romans. Odegrała rolę okoliczność ściśle osobista, lecz wcale nie błaha: Katarzyna była pierwszą kobietą w życiu Stanisława. Młody sensat zgłębiał bowiem poprzednio intelektualne jedynie uroki Paryża. Pomyli się, kto powie, że kraj nasz zyskał na tej powściągliwości wychowanka rygorystycznej macierzy, księżniczki Konstancji Związek z Katarzyną nie był niestety dla Stanisława miłostką. Na domiar wszystkich naszych nieszczęść w jego sercu rozpaliła się miłość.
Od chwili rozstania się kochanków do dnia koronacji upłynęło sześć lat, lecz on nie przestawał marzyć. Roiło mu się... wzbogacone o afekt powtórzenie historii Jadwigi i Jagiełły, mariaż dwóch rozległych krain i dwojga ludzi, przejętych żądzą uszczęśliwiania poddanych po myśli wzniosłych ideałów Oświecenia. Stolnik litewski śnił na jawie, bardzo trzeźwi ambasadorowie mocarstw europejskich spodziewali się, że Polak zacznie dysponować potęgą Rosji. Sułtan turecki nie chciał uznać królewskości nieżonatego człowieka, aż nazbyt niebezpiecznego kawalera do wzięcia. Padyszacha wprost przerażała wizja mariażu, o którym Stanisław marzył.
Śmieszne to wszystko? Odpowiedź zależy od doboru punktu widzenia. Jako koncepcja polityczna - logiczne, mądre, może nawet wielkie.
Przez trzydzieści dwie zimy Katarzyna II rządziła Rosją jako wdowa. Od Stanisława starsza była o trzy lata, od ostatniego ze swych kochanków o trzydzieści dziewięć (i bliski prawdy będzie szyderca, który tę właśnie okoliczność uzna za szczególnie ważną, dopatrzy się w niej siły w danym wypadku dziejotwórczej: temperament imperatorki znaczył więcej niż owe koncepcje).
177
Tyle było małżeństw czysto politycznych, lecz trudno wskazać projekt równie rozsądny i mający przed sobą tak rozległe perspektywy historyczne. Rozważmy: zupełnie nie mają racji ci, którzy twierdzą, że gra się toczyła o utrzymanie przez Rzeczpospolitą niepodległości. Tę państwo polsko-litewskie już straciło podczas wojny północnej na rzecz sprzymierzeńca, co dobitnie potwierdziła tak zwana elekcja Augusta III. Po śmierci tego króla chodziło już o to, czy utrzyma się w całości obszar rosyjskiego protektoratu na zachodzie, czy też nastąpi jakaś forma podziału, skurczenie się rejonu wpływów carskich i zmiana ich charakteru na gorszy od dotychczasowego. Prognostyki wyglądały zupełnie źle. Na północnej, północno-wschodniej i zachodniej flance owego protektoratu, zwanego po dawnemu Rzecząpospolitą Obojga Narodów, coraz to bardziej ciążyły Prusy, powiększone świeżo o Śląsk, rosnące w potęgę materialną, oklaskiwane, opiewane, wielbione przez dyktatorów opinii publicznej, francuskich przeważnie filozofów, zawodowych zbawiaczy świata. W Petersburgu nastały takie czasy, że bez skrupułów, na kapryśne skinienie półprzytomnego Piotra III, oddano tymże Prusom wszystkie zdobycze oręża rosyjskiego, Królewiec, Kołobrzeg, zapomniano o dziesiątkach tysięcy mogił zwycięskich żołnierzy carskich. Na południu była okaleczona, pomniejszona Austria. Zasada równowagi politycznej zabraniała jej trzymania rąk przy sobie. Z góry było do przewidzenia, że jeśli mocarstwowi kontrahenci powiększą swe domeny, to i ona coś postara się urwać z dotychczasowego protektoratu rosyjskiego. (Zauważyć, raczej przypomnieć, tu wypadnie, że Poniatowski dziedziczył po ojcu-kasztelanie podejrzliwość, niechęć, nawet nienawiść do Prus.)
Rozważajmy dalej: droga , która zawiodła Poniatowskiego na tron, stanowi świadectwo, że Rosja i Rzeczpospolita już zaczynały, w pewnym sensie i stopniu, tworzyć jeden organizm polityczny. Wyznaczenie stolnika kandydatem na króla uznać wolno za zwykle rozciągnięcie na zachodni protektorat tej zasady, która od dziesięcioleci obowiązywała w cesarstwie. Faworyci panujący byli tam instytucją państwową o charakterze jak najbardziej poważnym. Zaczęło się to za Katarzyny I, którą w rzeczywistym rządzeniu wyręczał Mieńszykow, trwało w najlepsze za Anny i Elżbiety, nie zmieniło się i za Katarzyny II. Najwybitniejszy z jej przyjaciół, Grzegorz Potiomkin, nie zadawalał się już tymi korzyściami, które zaspokajały ambicje amantów mniejszego ducha i niższego lotu. Zapragnął pójść... w ślady Poniatowskiego. Dążył do korony dla siebie i przez siebie stworzonego „królestwa Dacji".
178
Nie należy się cofać przed stwierdzeniem przykrej prawdy: kochanek Elżbiety, Razumowski, zostaje jej morganatycznym małżonkiem i ma widoki na „prestoł" carski, inni - za następczyni - trzęsą Imperium, wpływają na jego politykę, osiągają tytuły hrabiowskie, nawet książęce, jeszcze inny wstępuje na tron polski. Różne odmiany jednej i tej samej metody, obowiązującej w Rosji z przyległościami.
Wymarzony przez Poniatowskiego mariaż sublimowałby tę metodę, wyprowadziłby ją z zakamarków prywatnej alkowy babskiej na płaszczyznę zwyczajnej polityki matrymonialnej, od niepamiętnych czasów jawnie, oficjalnie i z dużym powodzeniem uprawianej przez wszystkie kulturalne dwory europejskie. Dlaczego pomysły Stanisława Antoniego uznać mamy za śmieszne, natomiast habsburską tradycję zaręczania dzieci za coś poważnego? Wcale się nie ośmieszyli autorzy projektu małżeństwa władców Polski i Litwy, które to narody poprzednio wymordowywały się z lubością.
Ten mariaż odpowiadałby interesom obu stron. Prawdopodobnie zabezpieczyłby przed podziałem terytorium Rzeczypospolitej, już podporządkowanej Rosji, zapoczątkowałby coś w rodzaju federacji, której punkt ciężkości znajdowałby się w Petersburgu, zewnętrzne zaś granice obejmowałyby Gdańsk, Międzyrzecz i Będzin, dotykałyby Oceanu Spokojnego. W jakże zmienionych warunkach dawały się znowu słyszeć echa głośnych ongi rozpraw szlachty polskiej, co skandowała: „by był Fiodor jak Jagiełło, dobrze by nam z nim było", argumentów Lwa Sapiehy i Stanisława Żółkiewskiego! Wykształcony, naprawdę przejęty duchem postępu, szczerze pragnący pomagać ludziom stolnik litewski, którego ojciec urodził się w Rykach pod Lublinem, na nowo odkrył zalety starego zaiste, wspólnego wynalazku Polski i Litwy: unii. Po upływie trzech dziesięcioleci, niczym człowiek tonący deski ratunkowej, uchwycił się świeżego wariantu tej samej myśli; zaofiarował tron naprawionego gruntownie, lecz ginącego państwa wnukowi Katarzyny, wielkiemu księciu Konstantemu Pawłowiczowi.
Pryncypia, horyzonty myślowe i - nie lękajmy się tego stwierdzenia! moralność polityczna dwojga kochanków, Polaka i Niemki, okazały się najzupełniej różne. Katarzyna ani myślała sublimować swej konduity.
Poniatowski chciał korony, ufał swej gwieździe, a może jeszcze bardziej koniunkturze politycznej, stworzonej przez romans z kobietą stanu już wolnego, władczynią Rosji. Wielkie plany zawiodły, pozostały wszystkie stare obciążenia, pomnożone o kompromitujące wspomnienia przygód Stanisława.
W sierpniu 1756 roku Stanisław Antoni z żalem pożegnał Petersburg, powrócił do siebie.
179
Sfery dworskie zaraz obiegła pogłoska, że uciekł ze strachu przed konsekwencjami wiadomego związku. „Znajet koszka, czjo miaso jeła" powiedziała przy świadkach caryca Elżbieta. W styczniu 1757 roku stolnik litewski powrócił nad Newę jako agent dyplomatyczny elektora saskiego (będącego jednocześnie królem polskim). Stało się to po myśli Katarzyny, wspieranej przez kanclerza Bestużewa, który wiedział od Williamsa o alkowianej tajemnicy i poniekąd jej patronował. Młoda para zaraz wznowiła zażyłą przyjaźń. Stanisław przyjeżdżał nocami do pałacu Katarzyny, wspinał się tymi samymi schodkami, którymi po raz pierwszy prowadził go Naryszkin. Stojący na posterunkach żołnierze głuchli i ślepli zupełnie. Nic nie widzieli ani nie słyszeli wtedy także, gdy wielka księżna wychodziła w towarzystwie Polaka, wsiadała do jego sanek i jechała do kawalerskiego mieszkania. Tak się to wszystko błogo układało aż do pewnej „białej nocy" lipcowej, kiedy to zdążający do Oranienbaumu pojazd Poniatowskiego napotkał po drodze ekwipaż wielkiego księcia, a towarzysząca temu ostatniemu pani Elżbieta Woroncow zadrwiła sobie z lekka. W kilka godzin później trzech kawalerzystów otoczyło nagle Stanisława, opuszczającego dom kochanki. Wzięty między konie, krzepko ujęty za kołnierz, pod gołymi szablami powędrował szczęśliwy dotychczas amant przed oblicze męża-rogacza. Wykręcił się nie tylko od tortur czy śmierci, lecz od wszelkiej odpowiedzialności, przekonawszy Aleksandra Szuwałowa, szefa strasznej „kancelarii tajnej", że nie należy robić skandalu. Powrócił w ramiona Katarzyny - od tej pory za wiedzą i błogosławieństwem jej małżonka. Ale...
Świadkiem, po części naocznym, tych perypetii był pewien młody Polak. Nazywał się Ksawery Branicki herbu Korczak, w przyszłości zostać miał hetmanem wielkim koronnym i jednym z przywódców targowicy. Przyznajmy: królewski majestat Stanisława nie mógł zbytnio imponować człowiekowi, który pamiętał, wiedział na pewno, że szeregowy „dragun Jeja Impieratorskowo Wieliczestwa" za kołnierz prowadził kiedyś Najjaśniejszego Pana na ukaranie, jak się spodziewano, może pod baty... Zachowanie się Piotra, który zakończył burzę państwowo-familijną w ten sposób, że wyciągnął Katarzynę z łóżka i ledwie okrytą szlafrokiem zaniósł na rękach do Stanisława, to brzydka groteska. Ksawery Branicki, jako świadek tego wszystkiego - sprawa wcale nie do śmiechu.
Zostawszy królem, winien był Poniatowski struć Branickiego albo nasłać nań zbira z nożem w rękawie. Do takiej roboty nasz stolnik nie był zdolny.
Inny młody Polak także bawił wtedy w Petersburgu i sięgał jeszcze wyżej niż Stanisław, zabiegał bowiem o kobiece fawory carowej Elżbiety.
180
Franciszek Rzewuski herbu Krzywda dobrze żył później z królem, jako marszałek nadworny koronny. Jego stryjeczny brat to Seweryn, zły duch targowicy. W kręgu rodzinnym informacje miewają obieg ułatwiony.
Osiągnąwszy koronę, stanął Poniatowski twarzą w twarz wobec śmiertelnie wrogiej koalicji niewiast o krwi błękitnej. Najgorzej dawała mu się we znaki jejmość z piekła rodem, Katarzyna z Potockich Kossakowska, kasztelanowa kamieniecka. Ta nie chciała się poniżyć do obowiązkowej w zasadzie prezentacji dworskiej. Nieprzyjaźnie zachowywać się zaczęła kuzynka i dawna platoniczna miłość, Izabela (II) z Czartoryskich Lubomirska, księżna marszałkowa. Znacznie przykrzejsza od niej okazała się powinowata, Izabela (IV, bo Izabelą III była wspomniana już siostra króla, Branicka herbu Gryf) z Flemmingów Czartoryska, małżonka Adama Kazimierza, matka sławnego Adama Jerzego, pani na Puławach. W chwili bardzo smutnej, bo w dobie pierwszego rozbioru, po kilkudziesięciu latach zajadłych walk, nastąpiło zbliżenie i pojednanie dwu wrogich dotychczas sobie domów magnackich, przypieczętowane ożenkiem: Izabela (V) Lubomirska, córka i wnuczka Czartoryskich, oddała rękę młodemu, dobrze się zapowiadającemu Ignacemu Potockiemu. Ślub odbył się w Warszawie 27 grudnia 1772 roku i dał Poniatowskiemu okazję do uwagi, że „w jednej chyba Polsce dziać się to może, żeby siostrzenicę królewską deklarowano, nie spytawszy się króla o to". Ciotką i opiekunką pana młodego była wspomniana przed chwilą kasztelanowa Kossakowska, osobistość nieprzejednana.
Wielkie damy nienawidziły ,,solitera", parweniusza. Nie sposób tego przypisać ich cnocie, urażonej obyczajami króla, który utraciwszy Katarzynę miał później tuziny kochanek, zmieniał je często i bez przebredzania. Kiedy Izabela z Flemmingów Czartoryska powiła syna, małżonek dokonał głośnej i przyjaznej demonstracji. Kazał zanieść niemowlę w ukwieconej kolebce do apartamentów kniazia Mikołaja Repnina, ambasadora Rosji, brutala i despoty, oficjalnego amanta księżnej pani.
To nie urażona cnotliwość podniecała nienawiść. Mężowie błękitnych dam musieli całować dłoń człowieka, który zawędrował na tron poprzez łóżko innej baby. Tego żadna kobieta nie zniesie. Ich zdaniem zdegradowany kochanek udawał się znakomicie na zdetronizowanego króla.
Nie udało się wysublimować romansu z carycą, nobilitować go sakramentem na zwyczajną politykę matrymonialną monarchów. Na dworze rosyjskim wszystko zostało po staremu, tradycyjne mechanizmy działały nadal.
Poniatowski wciąż jeszcze roił, budował plany oparte na rozumie, dobrej woli i jednostronnej niestety miłości, gdy w Petersburgu jego miejsce zajął typ pod względem fizycznym imponujący,
181
Grzegorz Orłow, poprzednio bardzo waleczny, lecz skromny oficerek, obdarzony przez los aż czterema ambitnymi braćmi. Jeden z nich, najzdolniejszy z całej familii, Aleksy, latem 1762 roku oddal Katarzynie nie lada przysługę. Wyprawił w zaświaty jej małżonka, Piotra III. Otwartą trumnę wystawiono na widok publiczny, lecz warty gwardyjskie zmuszały hołdowników do szybkiego defilowania. Nie można było dokładnie się przyjrzeć częściowo przesłoniętej wstęgą twarzy imperatora; ci i owi zdążyli jednak zauważyć jej kolor niemal czarny. Składając raport na piśmie, Aleksy Orłow zakamuflował przebieg wypadków, zasłonił panią, całą winę przypisał sobie, kajał się w oczekiwaniu kary. Katarzyna schowała papier na samo dno skromnego puzdra, gdzie nikomu nie znany przeleżał do dnia jej zgonu.
W tym czasie zginęło nagłą śmiercią aż dwóch cesarzy rosyjskich. Tym drugim był zapomniany niemal przez potomność Iwan VI, zepchnięty z tronu przez Elżbietę w roku 1741, od tej pory więziony w warunkach okropnych, dziczejący w zamknięciu. Dozorcy mieli rozkazy wyraźne i wykonywali je ściśle. Kiedy zamachowcy wdarli się do turmy, znaleźli w niej świeżego trupa w kałuży krwi. Pozostaje tajemnicą, kto inspirował spisek, zakończony w sposób tak dla Katarzyny pomyślny. Szefem sprzysiężenia był skazany na śmierć Ukrainiec, porucznik Mirowicz. Może grał on tylko rolę żywego narzędzia, działającego w dobrej wierze? Pragnął wyswobodzić nieszczęsnego cara, wywodzącego się po kądzieli od Romanowów. W rzeczywistości dał strażnikom sygnał wykonania gotowego już wyroku.
Elżbieta Piotrowna niechętnie podobno zabrała się do dzieła, to znaczy sięgnęła po władzę w sposób gwałtowny. Uchodziła za istotę bojaźliwą i miękką z natury. Czas poświęcała najchętniej swym przyjaciołom, których rekrutowała spomiędzy żołnierzy gwardyjskich i osób stanu duchownego. Krytycznej nocy jakoby to złożyła ślub, że jeśli zamach stanu się powiedzie, nikogo przez całe swe panowanie nie skaże na śmierć. Dotrzymała słowa i Rosja, mająca w świeżej pamięci straszliwe, krwią oblane rządy Anny Iwanowny, odetchnęła z ulgą. Obalony Iwan VI poszedł na zawsze do ciemnicy, jego rodzice na dożywotnie zesłanie. Gdy w roku 1743 dwie damy ze sfer najwyższych, Anna Bestużew i Natalia Łopuchin, wdały się w knowania polityczne, darowano im życie. Zostały skazane na publiczne knutowanie, wydarcie języków i na zsyłkę. Z izbą tortur oraz z wygnaniem zapoznał się także dr Jan Herman Lestocą, Francuz, który odegrał znaczną rolę przy wynoszeniu Elżbiety na tron. Przysłużył mu się tak pięknie uwolniony z twierdzy Aleksy Bestużew, szwagier dopiero co wspomnianej Anny.
182
Tego Bestużewa, będącego już kanclerzem cesarstwa, Poniatowski poznał osobiście i barwnie przedstawił w swoim pamiętniku.
Człowiek bardzo utalentowany, właściwie samouk, wrodzonym instynktem łatał niedostatki wykształcenia. Lubił upijać się co wieczór, skłonny był do napadów szalonego gniewu, „śmiejąc się miał twarz szatana". Nie dodawały mu uroku cztery złamane zęby - jedyne, jakie posiadał - ani czerwone plamy, okrywające śniadą twarz.
Zdolny był czasem do czynów szlachetnych, bo miał poczucie piękna we wszystkim, ale tak mu uf naturalnym zdawało usuwać wszelką na drodze zawadę, że nad wyborem środków nie zawaha) aę nigdy. Zresztą przykłady straszliwych rządów, pod jakimi wyrósł, zatwardziły jego duszę. Gotów często służyć w sposób najmniej przyzwoity tym, których nazywał swoimi przyjaciółmi, nie mógł pojąć, aby kto miał jakiekolwiek skrupuły.
Zdaje się, że jeden z głównych błędów politycznych Poniatowskiego jako króla polegał na zbyt ciasnym pojmowaniu prawdy, zawartej w zakończeniu ostatniego z przytoczonych przed chwilą, jego własnych zdań. Tymczasem zaś zjawisko braku skrupułów miało zakres nieprawdopodobnie szeroki. Wielu wpływowych w Rosji ludzi nie odczuwało ich nie tylko w stosunku do osób, lecz również w stosunku do państwowych interesów rosyjskich. Przesadnie rozmiłowany w logicznym myśleniu i bardzo biegły w tej sztuce Stanisław we wszelkich swych rachubach politycznych uwzględniał te interesy, uważał je za liczbę stałą. Nie mogło mu się w głowie pomieścić, że Rosja zgodzi się oddać to, co już ma, przystanie na podział zdobyczy Piotra Wielkiego.
Za dobrze działoby się na świecie, gdyby logika rządziła polityką!
Aleksy Bestużew, Nikita Panin, Aleksander Bezborodko, Siemion Woroncow, Kasper Saldern, nawet znienawidzony w Polsce i na Litwie Mikołaj Repoin, to byli mężowie stanu, ludzie aż do przesady nieraz twardzi, lecz jako tako obliczalni. Oni też brali w rachubę ową wartość stałą, czyli rosyjskie interesy państwowe. Panin (jegomość, co potrafił smaczno zasnąć u drzwi łazienki Elżbiety, gdzie miał w odpowiedniej chwili wejść) posuwał swe skrupuły polityczno-narodowe tak daleko, że nierad widział przechodzenie słowiańskich pobratymców pod władzę niemiecką. Zresztą nie sami tylko mężowie stanu rozstrzygali wtedy, niestety. Byli jeszcze alkowiani lub pozaalkowiani faworyci Katarzyny. Najgorszymi wrogami Poniatowskiego okazali się jego następcy, spadkobiercy petersburskiej szczęśliwości. Bestużew, stosując się do życzeń wielkiej księżnej, wyrobił Stanisławowi powrót nad Newę i stanowisko saskiego agenta dyplomatycznego. Zupełnie według tej samej zasady oficjalni sternicy rosyjskiej nawy państwowej, nawet zgrzytając zębami, musieli później robić to,
183
czego w danej chwili chciał aktualny wybraniec niewieści i otaczający go klan.
Julian Ursyn Niemcewicz utrzymywał, że Katarzyna wydała na swych pupilów blisko osiemdziesiąt trzy miliony rubli. Zupełnie to podobne do prawdy. Nazwisko ,,Orłow" znają nawet ci, co się wcale nie interesują historią. Tak przecież nazywa się słynny brylant, zaliczany do najpierwszych znakomitości jubilerskich na świecie. Grzegorz Orłow zakupił baśniowy klejnot i ofiarował go swej koronnej metresie. Skądże takie dostatki u człowieka, który zaczął karierę jako liniowy oficer? Caryca niemiłosiernie podniosła podatki obciążając chłopów rosyjskich, lecz nie tylko z tego źródła płynęły dochody jej protegowanych. Ostatni z nich, młodziutki, arogancki i bezczelny Platon Zubow otrzymał po trzecim rozbiorze na własność ekonomię szawelską, czyli trzynaście tysięcy dusz chłopskich (i nie omieszkał podnieść pańszczyzny z trzech dni do sześciu tygodniowo). Był jednym z wielu donatariuszy na Litwie. Inni obławiali się w pozostałych prowincjach Rzeczypospolitej, zagarniętych przez Rosję. Arkadiusz Markow nigdy nie przestąpił progu sypialni Katarzyny. On tylko w porę chwycił wiatr w żagle, puścił kantem kanclerza Bezborodkę, u którego zaczął służbę państwową i doznawał życzliwości, przymknął do klanu braci Zubow. Zarobił na tej wolcie tytuł hrabiowski i cztery tysiące dusz na Podolu, nie licząc już orderów. Jerzy Łojek, wydawca i komentator korespondencji dyplomatycznej z tych czasów, nie waha się dziś uznać Platona Zubowa za głównego sprawcę drugiego i trzeciego rozbioru Rzeczypospolitej. Do pierwszego zaś parli bracia Orłów i familia Czernyszewów. Pryncypał tej ostatniej, Zachar, został gubernatorem ziem białoruskich. Grzegorz Potiomkin marzył o stworzeniu dla siebie „królestwa Dacji". Miało się ono składać z obszarów zdobytych na Turcji oraz z południowo-wschodnich województw Korony Polskiej. U schyłku życia dążył do tego samego, co zaraz potem zrobił Zubow, o którym opowiadano, że struł księcia Grzegorza.
Utrzymanie w całości zdobyczy politycznej Piotra Wielkiego wzmagało znakomicie potęgę Rosji, posuwało jej hegemonię aż do Wschowy, położonej niezbyt daleko od Odry. Rozbiór, czyli wcielenie do carstwa pewnego terytorium Rzeczypospolitej, dawał olbrzymią szansę karierowiczom prywatnym, lecz rosyjską strefę wpływów kurczył, cofał na wschód, bo operacji nie można było przeprowadzić inaczej niż do spółki z Prusami i z Austrią.
Nałożnicy Katarzyny rozpoczęli trwającą aż po rok 1863 praktykę czyhania na niepokoje u nas, jątrzenia ich, prowokowania nawet, bo udział w uśmierzaniu zapewniał donacje majątkowe, awanse, stanowiska, ordery.
184
Omawiając rozbiory, wiele napisano o zaborczości sąsiadów Rzeczypospolitej. Jeśli chodzi o Rosję, najgorszą rolę odegrała nie sama, niewątpliwa oczywiście, zaborczość, lecz prymitywizm panujących w cesarstwie stosunków, który pozwalał interesom prywatnym, jednostkowym i klanowym, górować nad państwowymi.
Nadchodziły czasy powstań, rozpaczliwych zrywów narodowych, męczeństwa. Już wkrótce, w pierwszym dziesięcioleciu rządów nowego króla, tysiące obywateli Rzeczypospolitej miało powędrować na Syberię. Rachując pilnie własne nieszczęścia, nie zapomnijmy jednak, że były to czasy ciężkie i dla bezimiennych, szeregowych wykonawców polityki tej drugiej strony, ludzi rozkazem władzy przypędzonych znad Karny czy Peczory. Słuszność była po stronie powstańców, co wcale nie osładzało niczyjej śmierci od kosy chłopskiej lub pod toporami rzeźników warszawskich. Mijając kościół Św. Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu pomyślmy, że w kwietniu 1794 roku odbyła się w tym miejscu wcale nie najgorsza masakra. Ci, co w niej zginęli, pozostawili gdzieś daleko rodziny, istoty obdarzone pamięcią, lecz słabo uzdolnione do rozmyślania o słuszności. Wspomnienie krwi przelanej po obu stronach okropne obciążyło historię.
Zanim się przystąpi do opowiadania o tych tragicznych czasach, należało zajrzeć w niezbyt powabne alkowy. Wywołać z cienią braci: Płatona i Waleriana Zubow, o których plotka petersburska głosiła, że obaj w ścisłym tego słowa znaczeniu jednocześnie służą swą młodością bezzębnej już władczyni. Należało to zrobić, aby stwierdzić, jakiego rodzaju motywy decydująco, imperialnie rozstrzygają niekiedy o dziejach narodów.
Należy również zmusić do niełatwej zaiste bezstronności. Wyznać, że motywy, jakimi się kierował Zubow, były identyczne z tymi, które w poprzednim stuleciu skłoniły wojewodę Mniszcha do wydania córki za Samozwańca. Faworyci Katarzyny też mogliby sobie zanucić:
Kto nam chce skarby wydrzeć,
Nie wydrze, nie wydrze, nie wydrze!
II
Gdy jesienią 1763 roku sztab główny Familii obradował nad sytuacją, jeden tylko z jego członków sprzeciwiał się pomysłowi sprowadzenia do kraju wojsk rosyjskich. Tym przegłosowanym oponentem był Stanisław Antoni Poniatowski.
185
Przeważyło zdanie Czartoryskich oraz sprzymierzonego z nimi Andrzeja Zamoyskiego, prymas Władysław Aleksander Łubieński przeszedł na stronę książąt, zgodził się na późne wyznaczenie terminów, by dać socjuszom czas potrzebny. Pułki carskie wkroczyły najpierw na Litwę, znaczenie Karola Radziwiłła Panie Kochanku zmalało od razu, on sam odstąpił na zachód, lecz wspomniane przed chwilą regimenty szły tam również. Samo pojawienie się ich położyło na obie łopatki stronnictwo „republikanckie", wysuwające do korony szwagra Poniatowskiego, Jana Klemensa Branickiego herbu Gryf. Niefortunny, wiekowy już kandydat znalazł się zresztą wkrótce na przymusowej emigracji na Węgrzech, jego sprzymierzeniec, książę Panie Kochanku, w Turcji. Przyszło bowiem ustąpić i z Warszawy, zrejterować z honorami, bez krwi przelewu. Nie udała się republikantom próba zerwania sejmu przed obiorem marszałka, konwokację opanowała posłuszna Familii konfederacja, zawiązana pod osłoną wojsk rosyjskich.
W tym czasie Katarzyna przestała już łudzić książąt, wypowiedziała się zdecydowanie za Poniatowskim. W Warszawie stanął przysłany ambasadorowi do pomocy książę Mikołaj Repnin. Został on wkrótce jedynym przedstawicielem Petersburga, bo stary Kayserling nie zdążył nacieszyć się karierą pupila, zmarł jesienią 1764 roku.
Podczas sejmu, obradującego pod węzłem konfederacji, nie obowiązywało liberum veto. Tak było zawsze, lecz tym razem nadwątlono samą jego zasadę, uszczuplono zakres działania zmory. Pomimo nieporozumień, zawiści książąt ku stolnikowi, Czartoryscy ostro szli do reformy. Sejmowi marszałkował syn Augusta, młody Adam Kazimierz, generał ziem podolskich, małżonek Izabeli (IV) z Flemmingów.
Postanowiono, że od tej pory większością głosów rozstrzygać się będzie na sejmikach elekcyjnych zawsze, na sejmie zaś we wszystkich sprawach, przedstawionych izbom przez utworzone świeżo Komisje Skarbowe Obojga Narodów, polską i litewską. Wyłom, dokonany w twierdzy liberum veto, mógł się okazać zbawiennie szeroki. Bo jakichże to spraw nie można, jeśli się chce, związać z budżetem?
Obu wspomnianym komisjom, będącym kolegialnymi władzami administracyjnymi, więc nowatorstwem ważnym, towarzyszyła w Polsce Komisja Wojskowa. Na Litwie na razie nie udało się powołać podobnej, a to z uwagi na zdecydowaną opozycję hetmana Massalskiego. Szedł on z Familią... aż do granicy swoich własnych prerogatyw.
Częściowo zniesiono jurydyki, szlachtę posiadającą majętności miejskie obciążono podatkami na rzecz magistratów. Skasowano myta i cła wewnętrzne, zaprowadzono natomiast jedno ogólnopaństwowe, zwane generalnym.
186
Dokonany został pierwszy krok w kierunku odmiany, naruszono strupieszały ustrój. 16 maja 1764 Andrzej Zamoyski, mianowany wkrótce kanclerzem wielkim koronnym, jak najwyraźniej zapowiedział, że robota wcale nie ma się na tym skończyć. Mówił o potrzebie zniesienia liberum v eto w całej rozciągłości, o ustanowieniu regularnej władzy wykonawczej, sprawy chłopskiej dotknął w sposób z pozoru tylko powierzchowny. Twierdził, że należy obdarzać wolnością każdego wieśniaka, który przesłuży w armii lat dziesięć.
Reform dokonywali obywatele Rzeczypospolitej, lecz czynili to znalazłszy chwilowy punkt oparcia w obcej sile zbrojnej. Zawezwane przez nich wojska rosyjskie obozowały w kraju. One sprawiły, że wodzowie starzyzny zamiast wzniecić rokosz wyemigrowali w klimaty cieplejsze od naszego. Zamoyski chciał, aby wojsko Rzeczypospolitej - siła własna! - stało się nadzieją wielomilionowego tłumu chłopów. O wartości projektu nie rozstrzyga jego wygląd na papierze. Ten wygląd może sobie być porywający lub skromniutki. Najważniejsze są zawsze praktyczne konsekwencje postanowień.
6 września 1764 roku głosami pięciu tysięcy pięciuset osiemdziesięciu czterech szlachciców Stanisław Antoni Poniatowski wybrany został królem. Regimenty carskie kurtuazyjnie odstąpiły od stolicy o trzy mile. Warszawy i pola elekcyjnego pilnowała milicja Czartoryskich. Tegoż samego dnia książę August nazwał durniem syna, Adama Kazimierza, który zrezygnował z kandydowania, ustąpił kuzynowi. Dokonało się! Na tron wstępował faworyt carycy, rycerz fortuny, „soliter". Mało, nic raczej nie pomogło, że w tym samym jeszcze roku sejm nadał rodzinie Poniatowskich tytuł książęcy.
Nominat wyznaczył koronację na dzień 25 listopada, czyli na imieniny swej protektorki. Łamiąc tradycję, trwającą u nas od roku 1320, przyjął koronę nie w Krakowie, lecz w Warszawie. Odmienił też wtedy drugie ze swych imion, został Stanisławem Augustem.
Ostatnia w dziejach Rzeczypospolitej koronacja stwarza okazję do uwag na temat zdrowego rozsądku oraz ideologicznego pryncypializmu.
Przed dwoma laty aż dwukrotnie sprawa tego obrzędu stała się aktualna w Rosji. Piotr III nie ukoronował się wcale. To by było zbyt poniżające dla człowieka, bolejącego nad okrucieństwem losu, który uczynił go zaledwie Imperatorem Wszech Rosji, pozbawił natomiast godności oficera pruskiego. Podczas największych uroczystości cerkiewnych, występując jako pierwsza osoba w państwie, Piotr pokazywał popom język. Gdy grzebano Elżbietę, wymyślił sobie przyjemną rozrywkę. Zwalniał kroku, odstawał od karawanu, po czym zaczynał doganiać,
187
a dwaj zgrzybiali dostojnicy, podtrzymujący skraj płaszcza carskiego, musieli za nim biec, podrygując na zesztywniałych kończynach.
Katarzyna była protektorką, przyjaciółką, nadzieją i słońcem filozofów wrogich wszystkiemu co stare, barbarzyńskie, „gotyckie". Nic nie powiedziała, kiedy rozanielony awangardowym z nią dyskursem Denis Diderot poklepał ją przy ludziach po kolanie. Ukoronowała się w Moskwie w idealnym posłuchu wobec najbardziej omszałych tradycji, złożyła pokłony wszystkim po kolei narodowym relikwiom Kremla.
Wiele musiała się nauczyć w dniu własnego zamachu stanu, gdy wojsko wprowadziło ją do stolicy. Weszła wtedy do Pałacu Taurydzkiego, na placu przed nim zostały pułki gwardyjskie: Izmaiłowski, Siemionowski i w ostatniej dopiero chwili pozyskany Preobrażeński. Tutaj, na miejscu, przed pałacowymi oknami, żołnierze w szale radości pozdzierali ze siebie narzucone przez Piotra III nowe mundury, oblekli się w na gwałt dostarczone z magazynów spłowiałe barwy Piotra Wielkiego.
Denisa Diderot, Woltera czy Grimma można było intelektualnie uwodzić. Rządziło się Rosjanami.
Stanisław August nie poprzestał na zmianie miejsca koronacji. Dokonał również radykalnej reformy w zakresie kostiumowym.
Wystarczy wspomnieć, że monarchowie nasi przyjmowali pomazanie w szatach kapłańskich, biskupich nawet: sandały, alba, dalmatyka, kapa i na to dopiero majestatyczny płaszcz. Warneńczykowi dodano ponadto humerał, manipularz i stułę (co wydaje się pozostawać w związku z omnipotencją kardynała Zbigniewa Oleśnickiego). Ubierano króla „na pokojach" wawelskich i tamże odprowadzano po skończonej uroczystości. Nikt z poddanych nigdy już więcej nie oglądał tak przyobleczonego pana.
Stanisław August płaszcz miał, lecz poza tym przystroił się w specjalną kompozycję, w której skład wchodziły krótkie pludry czy kuloty, pończochy i sznurowane buciki. Głowę zdobiła mu peruka i kapelusik z obfitym pióropuszem barwy białej.
Korona tylko pozostała stara, ta sama, co pamiętała na pewno Władysława Łokietka, być może także Przemyśla II.
Nie mają racji, bardzo po wierzchu rzeczy sądzą ci wszyscy, co szydzą z Sarmatów, którym nie podobał się nowomodny rynsztunek pomazańca i Warszawa, jako stolica koronacyjna. Na zmianę odwiecznych tradycji francuskich, na spostponowanie Reims i obrzęd w paryskiej katedrze Notre-Dame stać było.aotnero Napoleona I. Cesarstwo jego miało zresztą przed sobą perspektywę krótką. [Warto jednak pamiętać, że Stanisław August nie był jedynym na kontynencie zwolennikiem nieco przedwczesnych nowości. Minister Turgot usilnie namawiał Ludwika XVI do uproszczenia ceremoniału koronacji oraz do przeniesienia jej z Remis do Saint-Denis, pod sam Paryż, co niewątpliwie przywabiłoby wielu zamożnych turystów z zagranicy i wzmogło zyski stolicy. Ludwik odrzucił propozycję. Nie zgodził się również na zalecane przez Turgota zubożenie przysięgi monarszej, czyli na skasowanie zapowiedzi ścigania heretyków i niewierzących. Ten ostami wniosek nasz „Ciołek" przyjąłby entuzjastycznie, gdyby tylko mógł.]
188
Stanisław August nie przez kaprys na pewno odwrócił się od starego obyczaju. Nowe formy harmonizowały z duchem Oświecenia, którym był głęboko przejęty, symbolizowały niejako program zamierzonych zmian. XVIII stulecie lubowało się w tego rodzaju dziwactwach, bardzo niekiedy kosztownych. Zanim przeminęło, na ołtarzu Notre-Dame zasiadła roznegliżowana a tłustawa aktorka paryska, w charakterze „bogini rozumu". Postępowy obrzęd miał natchnąć widzów i wszystkich mieszkańców kraju duchem obywatelskim, uczynić z nich cnotliwych, oddanych ojczyźnie patriotów. Wandejscy i bretońscy chłopi odpowiadali na tego rodzaju propozycje powstaniami, walką na śmierć i życie, przyzywaniem w sukurs Anglików.
Stanisław August nieustannie rozwijał się umysłowo. Dowiedziawszy się o totalnej dekretomanii rewolucyjnych władz francuskich, napisał do swego paryskiego agenta w sposób znamionujący prawdziwego mędrca: ,,i po cóż dekretować w dziedzinie teologii?"
Sam stronił od takiej działalności, za to w zakresie spraw czysto świeckich wziął się do roboty ze znamiennym pośpiechem. Zaraz po wyborze powołał do życia stałą „konferencję króla z ministrami", czyli coś przypominającego gabinet ministrów. Sejm koronacyjny uzupełnił dzieło poprzednika i przechodząc do porządku dziennego nad opozycją rodu Massalskich stworzył Komisję Litewską. Można było dokonywać tych posunięć, bo konfederacja utrzymana, liberum veto doraźnie nie obowiązywało. Komisje wojskowe zabrały się do reformowania armii, uprzywilejowana kawaleria zaczęła ustępować bardziej nowoczesnym rodzajom broni. Nawiązując do starych bardzo, lecz fatalnie ostatnio zaniedbanych tradycji polskich, założono odlewnię dział.
Jesienią 1762 roku Poniatowski, działając z ramienia Czartoryskich, ostro zaatakował w sejmie Alojzego Bruehla. Król Stanisław August wymazał z pamięci ten incydent, pozwolił zdolnemu człowiekowi pracować jako generałowi artylerii, przyjął go do łaski monarszej.
189
Skupiał przy sobie ludzi, tworzył własne stronnictwo, narażając się w ten sposób możnym wujom, niezadowolonym ze zbytniej samodzielności siostrzeńca. Ubiegł ich do korony, w dodatku nie zawsze chciał słuchać... Dwa klany,, z których składała się Familia, stopniowo oddalały się od siebie.
Los w podobny poniekąd sposób wyposażył dwóch rówieśnych niemal przywódców tych klanów. Stanisław August najniesłuszniej w świecie uchodzi za ludzkiego motylka, rozmiłowanego wyłącznie w tęczach tego padołu. W dziedzinie sztuki król był zwyczajnym dyletantem, przejawiającym niebezpieczną skłonność do udzielania twórcom pouczeń. Jean Fabre powiada, że Merliniemu, który miał twardy charakter, ta monarsza kuratela nie zaszkodziła, co łatwo było poznać po Łazienkach i Zamku, inni zaś ulegali i tworzyli czasem rzeczy mierne. Stanisław nie poznał się zupełnie na Norblinie, znakomitego Francuza przygarnęli Czartoryscy. Król był bardzo zdolnym politykiem i utalentowanym wychowawcą młodzieży, całego zresztą narodu, który pragnął za wszelką cenę oświecić, człowiekiem wielbiącym naukę, wiedzę ścisłą. Dziwnym zbiegiem okoliczności jego bliski krewny i niedawny współzawodnik, Adam Kazimierz Czartoryski, był również urodzonym, zamiłowanym belfrem. Te swoje zdolności mógł rozwinąć, mianowany dyrektorem założonej w roku 1765 Szkoły Rycerskiej, zwanej także Korpusem Kadetów, a mieszczącej się tam, gdzie dziś jest uniwersytet, w Pałacu Kazimierzowskim przy Krakowskim Przedmieściu.
Oto już druga - po Collegium Nobilium - uczelnia warszawska owych czasów wspominana z szacunkiem przez historię. Jedni z wychowanków Korpusu mieli zostać wojskowymi, inni inżynierami, wszyscy zaś razem zasługującymi na to miano obywatelami, to znaczy ludźmi poczuwającymi się do osobistej odpowiedzialności za kraj, umiejącymi samodzielnie myśleć, działać i poświęcać się także. Ogromnie ważne było jednak nie tylko to, na kogo, lecz i to także, kogo mianowicie Korpus kształcił. Czy wolno ponownie przypomnieć, że bez chronologii nie ma historii?
Zaraz na samym początku przyjęty został do Korpusu szlachcic z Białorusi, nazwiskiem Tadeusz Kościuszko. Miał wtedy dziewiętnaście lat. Urodzony w roku 1746, wzrastał, zaczął dojrzewać w atmosferze już zmieniającej się na lepsze. W roku 1770 pod opieką rodzicieli zjawił się na Krakowskim Przedmieściu trzynastoletni niespełna Julian Ursyn Niemcewicz, syn dziedzica z województwa brzesko-litewskiego. Ten urodził się wtedy, gdy Stanisław Antoni i Katarzyna wdzięczyli się do siebie w Petersburgu, dna naszych dziejów, beztroski „zapustów" w ogóle nie pamiętał.
190
Pałac Kazimierzowski przytulał przedstawicieli pokoleń już mniej skażonych grzechem pierworodnym sarmackiego samouwielbienia, ludzi wartościowych i przez to samo niebezpiecznych, groźnych nawet. Można się było po nich spodziewać wielu pożytków, lecz nie cnoty cierpliwego gnicia w bagnie.
Jego Królewska Mość, do spółki z Franciszkiem Bohomolcem oraz Ignacym Krasickim, zatroszczył się o dostarczanie starszym i młodzieży odpowiednio spreparowanej strawy duchowej. W marcu 1765 roku zaczął się w Warszawie Nazywać „Monitor", zgodnie z gustami Najjaśniejszego Pana wzorowany na angielskiej, na „Spectatorze". Początkowo co tydzień, później co trzy otrzymywał czytający ogół ładunek programów, roztrząsań, zachęt, no i szyderstw z zacofania. Wieloma sprawami zajmowali się publicyści i felietoniści z „Monitora". Rzucali projekty obliczone na krótszą lub dalszą metę. Najdłuższy oddech miało i najgłębiej uderzało w zło to wszystko, co pisano o potrzebie poprawy doli chłopskiej i o tolerancji religijnej.
Lista szybko po sobie następujących ulepszeń nie została jeszcze zamknięta. Uruchomiono mennicę, zabrano się do wprowadzania ładu w zabagnione stosunki pieniężne, kanclerz Andrzej Zamoyski przy pomocy „komisji dobrego porządku" pracował nad podźwignięciem miast i obmyślał dalsze reformy, na Litwie Michał Kazimierz Ogiński postanowił sprząc dorzecza Niemna i Dniepru, powziął myśl zbudowania kanału (istniejącego do dziś i do niedawnych czasów noszącego imię swego twórcy).
Nie siedział również z założonymi rękami niechlujny Mefistofeles, któremu nawet w lipcu musiano w piecach palić, bo mu wiecznie było zimno. Fryderyk ustawił pod Kwidzynem działobitnie i pod ich paszczami zdzierał procentowy haracz od wszelkich towarów spławianych Wisłą. To była odpowiedź króla Prus na cło generalne, ustanowione przez sejm konwokacyjny - Rosja ustąpiła naleganiom sprzymierzeńca i zależna od niej Rzeczpospolita musiała wkrótce zawiesić cło generalne, które w przeciągu dwóch lat zalewie wniosło do jej pustego skarbu sumę pięciu milionów złotych, i to z samej Korony. Jedno tylko nie udało się wtedy Fryderykowi: Stanisław August nie przyjął ofiarowywanej mu po cichu pensji w kwocie dwudziestu tysięcy talarów pruskich rocznie.
Poprzednio Prusy dały się przekonać dyplomacji rosyjskiej, że Poniatowski jest kandydatem na tron właściwym, bo słabszym niż inni, pozbawionym majątku. Jednakże podczas konwokacji i elekcji Berlin dobrze pilnował swych interesów. Perswazje i naciski pruskie wpłynęły na Nikitę Panina, który w zasadzie nie był wrogi ograniczeniu naszej anarchii, zgodziłby nawet na zniesienie liberum veto.
191
Od kwietnia 1764 roku Rosja i Prusy pozostawały w formalnym już przymierzu. Stanowiło ono punkt ciężkości „koncertu" państw północnych, skierowanego przeciwko „systemowi" południowemu, obejmującemu Hiszpanię, Francję, Austrię i Turcję. Dość krótko wsłuchiwać się miała Europa w tony owego „koncertu", czasu tego zupełnie jednak wystarczało, by osłabić, potem udaremnić zamierzenia najlepszych ludzi w Rzeczypospolitej oraz jej nowego króla. Rosja - we własnym, lecz wcale niestety nie zawsze należycie pilnowanym interesie - skłonna była pozwolić sojuszniczce stanąć mocniej na nogach, Prusy nalegały o pozostawienie Polski i Litwy w „letargu". Na razie oba mocarstwa uroczyście ogłosiły, że nie dążą do żadnych zaborów naszym kosztem.
Berlin nie mógł się uskarżać na brak pomocników. Austria i Turcja żądały utrzymania „złotej wolności", tego samego domagała się dyplomacja papieska, lękająca się, że reforma może naruszyć i uszczuplić okiem już nie ogarnione przywileje kleru. Sejm konwokacyjny rzeczywiście chciał zapobiec ich dalszemu rozrostowi w zakresie czysto materialnym, ograniczył możność zakupywania nieruchomości w miastach, dziedziczenia majątków przez zakonników, tworzenia nowych fundacji.
Opozycja „republikancka" nie podjęła walki zbrojnej z wojskiem rosyjskim, lecz wcale nie skapitulowała. Pragnęła teraz pokonać „Ciołka", pozyskując dla siebie łaski Rosji, no i Prus. Z gorzkimi skargami biegał do ambasadora Kayserlinga biskup krakowski Kajetan Sołtyk. Oskarżał Poniatowskiego i Familię o zamierzenia despotyczne, o chęć zniszczenia wolności. Podobne żale złożył u stóp Fryderyka specjalny wysłannik wypartej z kraju emigracji „republikanckiej", która postarała się trafić i do Petersburga, znalazła tam możnego protektora w osobie Grzegorza Orłowa. Wpływy pruskie połączone z zabiegami faworyta skutecznie oddziaływały na karygodną miękkość Nikity Panina oraz jego pomocnika, Kaspra Salderna.
Sporo miejsca zajęło na kilku poprzednich stronicach wyliczanie reform, w krótkim czasie dokonanych przez sejmy konwokacyjny, elekcyjny i przez samego króla. Byłoby ich na pewno więcej, gdyby nie wspomniane przed chwilą starania, naciski i zwyczajne groźby. Fryderyk Wielki jasno pojmował, że komisje skarbowe i wojskowe to ulepszenia ważne. Nie przejmował się jednak zbytnio, bo rozumiał również, iż komisje te, ograniczając samowolę hetmanów i podskarbich, wprost automatycznie czynią z tych dostojników sługi Prus i Rosji.
Zgodnie z prawem, kolejny sejm miał się zebrać w roku 1766. Konfederacja wciąż trwała, Andrzej Zamoyski przygotowywał wnioski, zmierzające do dalszej naprawy państwa.
192
Jednakże oba dwory północne zdążyły się już porozumieć co do wspólnej strategii i taktyki. Ustrój Rzeczypospolitej, razem z liberum veto, miał być utrzymany, ona sama zaszachowana, zapędzona w ślepy zaułek żądaniem równouprawnienia dla innowierców.
Sprawa godna najpilniejszej uwagi: dźwigającej się z upadku Rzeczypospolitej wymierzano oto cios straszny, domagając się prawa, które w Polsce i na Litwie ongi obowiązywało, wyróżniało je dodatnio od całej Europy, stanowiło ich tytuł do chwały. W XVI stuleciu myśliciele Zachodu sławili naszą tolerancję, teraz - w wieku XVIII - cynicznemu atakowi ze strony Prus i Rosji towarzyszyło błogosławieństwo racjonalistów. Sam Wolter jął się pióra.
Ten i oba poprzednie tomy niniejszego cyklu książek usiłowały przedstawić nieszczęścia, jakie się zwaliły na nasz kraj wskutek tryumfów i podbojów kontrreformacji. Lecz teraz dopiero przyszło płacić cenę najwyższą i już ostateczną, za Stanisława Augusta, który, gdyby tylko mógł, wskrzesiłby zaraz j przewyższył tolerancję ostatniego z Jagiellonów.
Mordować państwo w imię idei, którą ono samo kiedyś stworzyło, lecz od której odstąpiło, otumanione przez ideologię! Krwawa, zaiste, nauczka.
Nie miejmy żadnych złudzeń czy wątpliwości: ani Prusom, ani Rosji nie zależało na równouprawnieniu różnowierców w Rzeczypospolitej. Już w roku 1764 Fryderyk pisał do swoich przedstawicieli w Warszawie:
Powinniście się strzec zbyt pilnego i gorliwego czynienia przełożeń na rzecz różnowierców w Polsce [_] Winniście zważyć, że gdyby nawet dysydenci mogli osiągnąć cel swoich pragnień, my niezawodnie utracilibyśmy wiele rodzin i innych ludzi w Polsce, którzy w obecnym stanie rzeczy woleliby się schronić do moich państw i zamieszkać w nich...
Teraz, to znaczy w 1766 roku, pouczał swego posła:
W gruncie rzeczy byłoby bardzo dobrze i pożytecznie, gdybyś pan znalazł ludzi, którzy by pracowali przeciwko załatwieniu tej sprawy [to jest przeciwko równouprawnieniu - przyp. P. J.]; można by to sprawić przez trzecie albo czwarte ręce.
I jeszcze jedno zdanie z listu do ambasadora w Petersburgu, hrabiego Sotesa:
193
Pamiętasz WPan, że zawsze Ci zaznaczałem, iż wdaję się w sprawę dysydencką jedynie dla dogodzenia imperatorowej. [Dobrze będzie zapoznać się z prawdziwymi poglądami Fryderyka Wielkiego na sprawy wyznaniowe. Oto wynurzenia sformułowane wcześnie, bo już w roku 1752:
„Katolicy, luteranie, reformowani, Żydzi i wiele innych sekt chrześcijańskich mieszka w tym państwie [to znaczy w Prusach -przyp. P.J.] i żyje w zgodzie: jeśli zbyt gorliwy władca opowie się po stronie jednego z tych wyznań, na początku utworzą się stronnictwa, wybuchną spory, pomału zaczną się prześladowania i wreszcie wyznawcy religii prześladowanej opuszczą ojczyznę, tysiące istot ludzkich wzbogaci sąsiadów swą liczbą i swymi umiejętnościami... Wszystkie religie, jeśli się je zbada, opierają się na systemie mitów, mniej lub bardziej absurdalnym..."]
Równie szczery był Nikita Panin:
Sprawa dysydentów - pisał do Mikołaja Repnina - nie ma być zupełnie pretekstem do rozkrzewienia w Polsce naszej wiary i protestanckich wierzeń, lecz jedynie dźwignią gwoli pozyskaniu sobie za pomocą naszych jednowierców i protestantów silnego i przyjaznego stronnictwa z prawem uczestnictwa we wszystkich polskich sprawach... Religie protestanckie, uśmierzając przesądy i ograniczając władzę duchowieństwa, łatwo mogłyby nadmiernym swoim rozpowszechnieniem wyprowadzić Polaków z ciemnoty, w której dotąd jeszcze w większości swej są pogrążeni, a wyzwoleniem ich z niej mogłyby doprowadzić ich stopniowo do zaprowadzenia u siebie nowych porządków, które ześrodkowując w jednym miejscu całą ich wewnętrzną siłę... mogłyby rychło zwrócić się na szkodę Rosji, opiekunki ich w obecnym czasie, a rywalki pierwszej i głównej w przyszłości.
Obawy przesadne. Szachowana przez potężne królestwo pruskie nie miała już Rzeczpospolita żadnych szans na zagrożenie Rosji. Nasze reformy stwarzały za to inne niebezpieczeństwo dla mocarstw sąsiednich. Chłopi uciekali w granice Polski i Litwy, przybywali nieustannie z Rosji, z Pomorza Zachodniego, należącego do Prus, ze świeżo podbitego przez nie Śląska. Gdy w kilka lat później południe Polski zagarnęła Austria, zaczęło się zbiegostwo i stamtąd. Dla jasności obrazu należy w tym miejscu troszkę naruszyć uprawnienia chronologii i przypomnieć uwagi pewnego podróżnika, zanotowane w kwietniu 1790 roku:
Rozmawiając [w Andrychowie] z rozmaitymi osobami z miasta i z wiosek o ich stanie, o ich losie, wszyscy wyrzekali na zbyteczną uciążliwość, na publiczne ciężary, na posyłki, a wspominając z błogosławieniem owe dawne czasy pod rządem polskim, okazywali się, że jeśli tak źle dłużej im będzie, przenoszą się do Polski.
Napisał to Stanisław Staszic, osobnik nieskłonny do rzucania słów na wiatr.
194
Położenie ludu w Rzeczypospolitej było bardzo niedobre. Szczególnie hańbiło nas przed całą Europą prawo dziedzica do sądzenia poddanego i do karania go śmiercią. Uchodziliśmy powszechnie za ciemny przybytek niewoli, lecz chłopi z państw sąsiednich - znacznie bardziej interesujący się praktyką niż teorią - uporczywie poszukiwali schronienia w tej nadwiślańskiej i nadniemeńskiej otchłani zła. Nadaremnie usiłowały im to wyperswadować władze pruskie, surowo karząc rodziny uchodźców. Zbiegostwo z Rosji urosło do rozmiarów problemu politycznego, o czym się jeszcze wspomni u końca książki, powołując się na opinię samej Katarzyny II.
Stara tradycja rosyjska pozwalała chłopu zanosić skargi do cara. Mniejsza w tej chwili o to, czy łatwo mu było tak postąpić. Katarzyna swoiście zracjonalizowała te rzeczy, wprowadziła normę jednolitą. Za skargę do monarchy czekało chłopa knutowanie i zsyłka. Właśnie za Katarzyny niewola chłopska osiągnęła w cesarstwie stan pełni.
Wszelkie ulepszenia wewnętrzne w Rzeczypospolitej były dla jej sąsiadów groźne ze względów społecznych przede wszystkim. Tę prawdę należy zapamiętać, gdyż może ona posłużyć za reflektor, rozjaśniający zakamarki polityki. Nie było przecież mowy o zaprowadzeniu u nas tyranii, tego rodzaju zarzuty wysuwali tylko magnaci oraz ich tak czy inaczej płatni klienci. Reformy zmierzały do uregulowania, ujęcia w jasne normy prawne wolności. Nawet zanarchizowana Rzeczpospolita była magnesem dla uciśnionych, cóż by się dziać zaczęło, gdyby zaprowadziła u siebie ład, wzmocniła władzę centralną, z natury powołaną do troski o wszystkich poddanych?
Prusy i Rosja zażądały równouprawnienia dla różnowierców. Równouprawnienia politycznego oczywiście, bo prawa cywilne dysydenci i prawosławni mieli. W wojsku królewskim, w gwardii pieszej i konnej, w artylerii stały zresztą przed nimi otworem najwyższe godności, w tej mierze nie było ograniczeń. (W roku 1750 ożenił się w Polsce znany nam już Jan Michał Dąbrowski, oficer kawalerii saskiej. Wziął za żonę Zofię Marię Lettow, kalwinistkę, córkę Krystyna Lucjana, podpułkownika gwardii konnej koronnej. W chwili koronacji Stanisława Augusta syn tego stadła, zrodzony z dysydentki Jan Henryk Dąbrowski, miał dziewięć lat.)
We Francji dopiero w roku 1788 prawo państwowe pogodziło się z samym istnieniem różnowierstwa, którego przedtem nie uznawało. Równouprawnienie polityczne osób nie wyznających religii panującej! Tego nie było nigdzie, ani w Anglii, ani we Francji, ani w Rosji. Zażądano od Rzeczypospolitej ustawy stanowczo przekraczającej powszechne wtedy normy europejskie, prawa, które ona jedna jedyna ongi samodzielnie ustanowiła.
195
Jasne jest zupełnie, że cofnięcie postanowień ograniczających u nas innowierców, że powrót do swobód religijnych z czasów Zygmunta Augusta uczyniłby Rzeczpospolitą azylem jeszcze bardziej atrakcyjnym dla chłopów i mieszczan z Prus i Rosji. Żadne z tych mocarstw nie mogło tego pragnąć. Cała operacja miała cel wyłącznie polityczny, chóralne okrzyki zachodnich racjonalistów odegrały rolę propagandy, potraktowanej cynicznie przez tych właśnie, którzy z niej korzystali i płacili za nią. Nie licząc już darów, przeznaczonych dla Woltera osobiście, Katarzyna zamówiła w Szwajcarii, gdzie mędrzec przemieszkiwał, pokaźną ilość zegarków. [Aby podeprzeć wywody nam współczesnych historyków, sięgnijmy do Anegdot i charakterów Chamforta, zmarłego w roku 1794: „Pan Poissonier, lekarz, wróciwszy z Rosji, udał się do Ferney, aby wymówić panu de Voltaire wszystko, co powiedział fałszywego i przesadnego o tym kraju. «Drogi panie — odparł naiwnie Voltaire - przysłali mi w prezencie takie dobre futra, a ja jestem wielki zmarzluch.»"]
Rzeczpospolita znalazła się w położeniu zwierzęcia, od dawna unieruchomionego w potrzasku i nagle zaatakowanego od zewnątrz. Opętana dewocją większość szlachty uważała ustępstwa względem herezji za zło absolutne. Zdrowy rozsądek, umiar, instynkt samozachowawczy - to wszystko przestało działać. Otworzyło się pole dla najdzikszej demagogii.
Wśród rezydujących w Warszawie dyplomatów Stanisław August nie miał gorszego wroga niż przybyły w roku 1767 nuncjusz Durini. Fanatyzm naszych herbowych nie zadowalał tego purpurata. Durini oskarżał Rzeczpospolitą o odstępstwo od wiary. Taka opinia przedstawiciela Rzymu była bodźcem podniecającym wiernych do działania w zupełnie określonym kierunku.
Trzeba raz jeszcze przytoczyć słowa Jerzego Ossolińskiego, powiedziane do papieża i cytowane już w Srebrnym Wieku: „...zobaczyłbyś, Ojcze Najświętszy, cały sejm, senat, naród polski więcej walką o religię z współobywatelami swymi zarażonymi kacerstwem zajęty niż bezpieczeństwem i całością ojczyzny..." W roku 1633 ta diagnoza postawiona jednak została nieco na wyrost, w roku 1766 pasowała w sam raz. Nie darmo przez cały niemal ten czas szkolnictwo pozostawało w pachcie kleru zakonnego, odpychającego z uporem nawet te ulepszenia, które wprowadzały u siebie katolickie uczelnie Zachodu. Reforma Konarskiego zaczęła się przed dwudziestu kilku laty zaledwie, Korpus Kadetów miał rok jeden.
Cała pierwsza część tego rozdziału poszła na wyliczanie przeszkód, piętrzących się na drodze Poniatowskiego. Dopiero teraz przyszła pora na wymienienie jeszcze jednej, szczególnie trudnej do przezwyciężenia. Stanowiły ją zakorzeniałe w narodzie
196
skutki podboju mózgów i serc przez kontrreformację, ślepa i tępa dewocja.
Nastały nareszcie takie czasy, że można o tym pisać bez ceremonii, nie lękając się urażenia uczuć ludzi rozumnych. Papież i patriarcha prawosławny, odwiedzając się dziś nawzajem, występują wobec świata jako duchowi przyjaciele. Kontrreformacja odeszła w przeszłość. Nikt jednak nie ma prawa twierdzić, że zarzuty przeciwko niej wysuwa się tutaj z punktu widzenia doświadczeń i dorobku XX wieku. W roku 1563 nasi polsko-litewscy biskupi katoliccy dobrowolnie podpisali edykt monarszy o równouprawnieniu dla prawosławnych.
Wyliczając przyczyny ,,upadku Polski" pisze się o anarchii wewnętrznej, o zaborczości sąsiadów, lecz z reguły zapomina się o kontrreformacji. Dzieje się tak dlatego oczywiście, że niemal wszyscy z uporem mówią o „upadku Polski" tylko, podczas gdy klęska spotkała Rzeczpospolitą, organizm wieloplemienny i wielowyznaniowy. Za Stefana I krajowi prawosławni stali wiernie przy królu krakowskim. Przy koronacji Katarzyny II asystował białoruski hierarcha cerkiewny, Jerzy Konisski, będący formalnie obywatelem Rzeczypospolitej, lecz duchowo poddanym Kremla. Nie sposób, niestety, nazywać go zdrajcą.
Dla Katarzyny, rodowitej Niemki na tronie rosyjskim, opieka nad prawosławiem była orężem politycznym, pożytecznym na Bałkanach, w Rzeczypospolitej i w samej Rosji wzmacniającym tron i ułatwiającym zdobycze. Razem z Elżbietą zeszły do grobu pomysły odszkodowania Polski i Litwy Prusami Wschodnimi, pozostał program przesunięcia na zachód granicy rosyjskiej, zabrania części ziem białoruskich i ukraińskich.
Już sejm koronacyjny odmówił ustępstw dysydentom, król i Czartoryscy odsuwali w przyszłość kwestię zmiany granicy, zachęcany przez swych braci Stanisław August próbował przybliżyć się nieco do Francji i Austrii. Pozornie pogodzona z nim opozycja magnacka marzyła nadal o zepchnięciu z tronu znienawidzonego chudopachołka, wstrętnego nowatora i mędrka, nawołującego do przyznania ulg zgubnemu kacerstwu. Chytry „Ciołek" próbował ponadto przekonać listownie Katarzynę, że nie da się niczego osiągnąć dla różnowierców, dopóki obowiązuje liberum veto... Zamierzał jednym strzałem ubić dwa mocno pożądane zające.
Na sejm roku 1766 Rosja i Prusy, wsparte przez przedstawicieli Anglii, Danii i Szwecji, zgłosiły żądanie praw politycznych dla dysydentów, godząc się jednak, że katolicyzm zachowa charakter wyznania panującego. Senatorami i hetmanami mogliby być nadal tylko łacinnicy. Domagano się więc mniej, niż sama Rzeczpospolita dawała innowiercom jeszcze w początkach XVII wieku!
197
Petersburg i Berlin zażądały ponadto rozwiązania konfederacji oraz gwarancji ustroju, a więc zatwierdzenia liberum veto, i zagroziły wojną. Te postulaty spotkały się oczywiście z poklaskiem opozycji. Zachować całą złotą wolność i jednocześnie przyjaźń protektorów, upokorzyć, może i zdetronizować zuchwałego króla! - cóż jeszcze milszego dla całej starzyzny saskiej i jej duchowych przywódców, biskupów Kajetana Sołtyka i Adama Stanisława Krasińskiego? Księdza referendarza koronnego, Gabriela Junoszę Podoskiego, kanalię stuprocentową, Repnin po prostu kupił i w 1767 roku uczynił prymasem Polski.
Na tym samym sejmie ostatecznie pękł ledwie się już trzymający sojusz króla z Czartoryskimi, którzy nie chcieli ani zrywać z Rosją, ani narażać się rozjątrzonej sprawą dysydencką szlachcie. August i Adam Kazimierz Czartoryscy oddali swe kreski za wnioskiem Michała Wielhorskiego, żądającym „ubezpieczenia głosu wolnego", sprzeciwili się za to równouprawnieniu. Stanisław August chciał postępować wręcz przeciwnie: ustępstwami w kwestii wyznaniowej kupić zgodę Rosji na reformy. Myślał mądrze, chciał dobrze, lecz został sam - w towarzystwie przede wszystkim własnych braci, komicznych książąt od dwóch wiosen.
W marcu 1767 roku za pieniądze carskie (Repnin skrupulatnie notował swe wydatki, wiadomo więc ile, komu i kiedy dal) powstały dwie konfederacje dysydenckie - polska w Toruniu, litewska w Słucku. Były to związki słabe, główna ich rola polegała na rozpalaniu do białości fanatyzmu łacinników. Kiedy Repnin zabrał się z kolei do wiązania konfederacji jednoczącej całą opozycję antykrólewską, ciemni zelanci myśleli, że wzywa się ich do szabel przeciwko heretykom z Torunia i Słucka, no i przeciwko „soliterowi".
Boże - perorował podczas minionego sejmu biskup Kajetan Sołtyk - wyrzuć mię z liczby żyjących, zawstydź mnie przed całym niebem i światem, wymaż mię z ksiąg żywota wiecznego, wrzuć mię w gmin potępieńców [...] jeżeli na pomnożenie najmniejsze wolności dysydentów [...] jawnie lub skrycie pozwalać będę, jeżeli owczarni Chrystusowej od zarazy kacerskich nauk, ile ze mnie jest, bronić nie będę...
W skrytości ducha mniemał ksiądz biskup, że za cenę nieznacznych ustępstw na rzecz różnowierstwa uda się uzyskać zgodę Rosji na detronizację Stanisława Augusta. Nie wahał się nakłonić Rzymu do zatwierdzenia prymasury Podoskiego, „ateusza i łotra" (jak się wyraził Adam Skałkowski).
Powróciło z Drezna bożyszcze Sarmatów, obłożony poprzednio banicją Karol Radziwiłł Panie Kochanku.
198
Książę jechał szumno, koleśno, z licznym pocztem, w asyście oddziału czerwono umundurowanych Kozaków carskich. Przez Gdańsk i Królewiec pośpieszył do swego matecznika, na Litwę. Zapał niezmierny ogarnął i szczyty, i tłumy, upragniona detronizacja zdawała się być tuż, tuż... W środowisku magnackim powstał projekt wzniesienia w Warszawie pomnika ku czci Katarzyny II, kolumny równie wysokiej i pięknej, jak ta, co zdobi Rzym, upamiętniając zasługi dobrotliwego cezara Marka Aureliusza.
Marzyli cudnie, srodze ich zbudzono. 23 czerwca 1767 roku, pod laską Karola Panie Kochanku, zawiązana została w Radomiu konfederacja generalna wszystkich wrogów „Ciołka". Repnin natychmiast wyłożył karty na stół: król zostanie na tronie, związki dysydentów toruński i słucki mają być uznane za legalne, różnowiercom wymierzona będzie „dostateczna sprawiedliwość".
Konfederację kazano przenieść z Radomia do Warszawy, właściwą stolicą państwa został gmach ambasady rosyjskiej. W Ogrodzie Saskim zabielały namioty tysiąca ośmiuset piechurów carskich, przed gmachami publicznymi obok słabych posterunków krajowych stawały znacznie silniejsze warty sojusznicze. Potrzebny był sejm. Starożytnym obyczajem szlachta zbierała się na sejmiki po kościołach, rzecz nową stanowił widok kanonierów, zapalonych lontów, no i dział, zataczanych we wrota cmentarzy przyświątynnych. Konnicy oraz infanterii też nigdzie nie zabrakło. Listę posłów ułożył sam Repnin, podczas sejmików nie wolno było odczytywać żadnych orędzi, których on lub jego pełnomocnicy nie przejrzeli i nie zatwierdzili uprzednio.
Formy demokracji szlacheckiej zachowano starannie. Treść jedynie uległa lekkiemu retuszowi.
„Już wolności nie mamy!" - trochę za późno się połapawszy zaczęli wykrzykiwać wczorajsi projektodawcy kolumny Katarzyny. Lecz mimo to „wątpić nie można, że za cenę detronizacji Stanisława Augusta gotowi byli republikanie do najdalej idących ustępstw" - pisze Skałkowski.
Biskup Kajetan Sołtyk, w przykry bez wątpienia sposób wystrychnięty na dudka, zaczął się opierać. „Dajmy duszę na świadectwo dziełom ojców naszych" - wołał na sejmie, nie myślał jednak o akcji zbrojnej, najwyżej o uroczystej procesji protestacyjnej w stolicy. Umiejętność przewidywania wykazał tym razem wcale znaczną: nie wyjeżdżał na prowincję, bo twierdził, że ładniej będzie, jeśli go zaaresztują w Warszawie, zawczasu szykował podarki i pieniądze dla eskorty.
Przewidywania okazały się słuszne. 13 września 1767 roku kanclerz Panin pisał do Repnina:
199
Teraz, gdy już szelmostwa pomienionego biskupa przekroczyły wszelką miarę i gdy już macie pozwolenie użycia przeciw niemu środków przymusowych, oczekuję niecierpliwie wiadomości, coście z nim uczynili, a zdaje mi się, że już czas dać za jego pośrednictwem innym fanatykom nauczkę i wsadzić Jego Wielebność do kozy.
Panin przewidywał zresztą wywiezienie Sołtyka i innych oponentów na Litwę tylko i osadzenie ich w jednym z zaników Radziwiłła Panie Kochanku, „przez co ów książę tym więcej poczuje się w obowiązku trwać po naszej stronie". („Ów książę", pijany we dnie i w nocy, liczył się, jako figura polityczna, coraz mniej, przestawał wiedzieć, co się na świecie dzieje.)
Dokładnie w miesiąc później, w nocy z 13 na 14 października 1767 roku, Repnin kazał zaaresztować i wywieźć na wschód biskupów Kajetana Sołtyka i Józefa Andrzeja Załuskiego, hetmana Wacława Rzewuskiego oraz jego syna, imieniem Seweryn. Trafili oni nie na Litwę jednak, lecz do Kaługi, gdzie przebywali lat pięć, w warunkach wcale zresztą nie najstraszniejszych. Już w Wilnie Sołtyk uzyskał możność korespondowania ze swymi pozostałymi w kraju przyjaciółmi.
Porwanym senatorom powiodło się bez porównania lepiej niż wielu Polakom wziętym do niewoli w roku 1733, podczas wojny o elekcję Leszczyńskiego, i wywiezionym na Syberię dożywotnio. (Przy okazji wspomnieć warto o najstarszym bodaj pamiętniku zesłańca polskiego, czyli o krótkim Diariuszu więzienia moskiewskiego miast i miejsc. Autor relacji, Adam Dłużyk Kamieński, żołnierz Jana Kazimierza, dostał się do niewoli 18 października 1660 roku, został przymusowo wcielony do wojska moskiewskiego i zawędrował aż nad Amur, gdzie musiał bić się z Chińczykami o sprawy nie tylko Polsce, lecz nawet i Litwie samej raczej obojętne. Dłużyk Kamieński powrócił do ojczyzny, wielu innych w czasach późniejszych nie dostąpiło tej łaski losu. Spłynęła ona, niestety, na Seweryna Rzewuskiego. Nawet w tej mierze nie mieliśmy szczęścia.)
Przerażona opozycja staroszlachecka przycichła, lecz marzeń o detronizacji się nie wyrzekła. Niektórzy z matadorów starali się zwalić odpowiedzialność za gwałt na króla. Odważny sprzeciw zgłosił poseł Józef Wybicki, kanclerz Andrzej Zamoyski na znak protestu złożył swój urząd i nosił od tej pory zaszczytny, szanowany powszechnie tytuł „eks-kanclerza". Obaj oni już w najbliższej przyszłości okazali się cennymi współpracownikami Stanisława Augusta.
Postępek Mikołaja Repnina zupełnie słusznie uważany jest u nas za bezprawie wyjątkowo brutalne. Z punktu widzenia praktyki, obowiązującej w cesarstwie rosyjskim, wywiezienie czterech oponentów do Kaługi równało się postawieniu ich do kąta
200
Nikita Panin wcale nie bez głębszych powodów używał lekkiego tonu, pisząc, że „szelmostwa pomienionego biskupa przekroczyły wszelką miarę" oraz o potrzebie „wsadzenia Jego Wielebności do kozy". Kanclerz operował pojęciami, do których przywykł. On przecież wiedział, jakie kary spadają na oponentów w Rosji. Sam Mieńszykow po zgonie Katarzyny I poszedł na Sybir, aresztowania z powodów politycznych niemal zawsze wróżyły tortury, nawet damy ze sfer najwyższych trafiały pod knuty, i to na placu publicznym.
Od czasu wojny północnej Rzeczpospolita i Rosja zaczynały stanowić jak gdyby jeden organizm polityczny, a to dlatego, że coraz to bardziej i tu, i tam rozstrzygała prawie o wszystkim jedna i ta sama władza. Smutne wypadki roku 1767 to wczesna zapowiedź zjawiska, które w najbardziej wyrazistej formie wystąpiło później, udaremniło próbę uregulowanego prawnie współżycia, podjętą w latach 1815-1830. Absolutyzm nie może żyć pod wspólnym dachem z ustrojem konstytucyjnym. Nic nie pomogą żadne parawany utkane z ideologii Oświecenia czy innej, następuje to, co dzisiaj medycy zowią „odrzuceniem przeszczepu", objaw z dziedziny alergii, która niekiedy skazuje swe ofiary na śmierć. Państwo silne, lecz nie znające i nie uznające wolności, musi ten swój porządek wewnętrzny rozpowszechniać, narzucać.
Repnin wywiózł zawadzających senatorów, sejmiki i sejm wypełnił treścią zwykłego „ukazu". Był ambasadorem nie tylko Rosji, ale i określonego systemu rządzenia. Potraktował Rzeczpospolitą złagodzoną formą metody, stanowiącej chleb powszedni dla Rosjan.
W ten sposób rozgrywka sejmowa doprowadziła do sukcesu Rosji i Prus. Wyznaczono delegację poselską, mającą opracować i przedłożyć izbie wnioski do zatwierdzenia; Stanisław August zdołał i wśród delegatów uzyskać wpływy.
Ustrój Rzeczypospolitej określać miały od tej pory „prawa kardynalne", których nigdy nie wolno będzie zmieniać. Po wieczne czasy trwać więc miały: wolna elekcja, liberum veto, prawo wypowiadania posłuszeństwa królowi, przywilej szlachecki sprawowania urzędów, posiadania ziemi i władzy nad chłopami. Zaraz po tych okropnościach wymieniała uchwała sejmowa „materie stanu", podlegające zasadzie jednomyślności. Należały tutaj sprawy polityki międzynarodowej, podatków, wojska, sposobu sejmowania, rządu i wymiaru sprawiedliwości. Cały ustrój państwa poddano gwarancji „Najjaśniejszej Imperarorowej", oficjalnie i formalnie stwierdzając w ten sposób stan rzeczy istniejący w świecie faktów już od dawna.
201
Mimo to wszystko dotychczasowe wysiłki reformatorów nie zostały całkowicie zmarnowane, uparte bicie głową w mur przyniosło tym razem pewne dodatnie skutki. O kwestiach nie należących ani do „praw kardynalnych", ani do „materii stanu" miało się w przyszłości rozstrzygać większością głosów. Poprzednio jeden człowiek mógł udaremnić absolutnie wszystko, zerwać sejm z byle powodu. Wyłom został więc zrobiony i nie tylko w tym jednym miejscu. XX paragraf „praw kardynalnych" postanawiał, że od tej pory za zabójstwo chłopa szlachcic już nie grzywną - „główszczyzną", lecz „utratą własnej głowy swojej" ma być karany. Do uchwalenia tej normy w niemałej mierze przyczyniło się wyraźne w całym państwie wrzenie wsi.
Katolicyzm pozostał wyznaniem panującym („przejście od Kościoła rzymskiego do jakiejkolwiek innej religii... za kryminalny występek deklarujemy"), protestanci oraz prawosławni uzyskali jednak równouprawnienie polityczne. Nie przyniosło to w przyszłości żadnych szkód, nie sprawiło państwu trudności... od strony innowierców. Bo liczni, niestety aż nazbyt liczni, fanatycy katoliccy zareagowali niezwłocznie w ten sam sposób, w jaki system totalitarny normalnie reaguje na zastrzyk wolności, uznali,że przychodzi oto „niemylne nadwątlenie i prawie powszechna zguba na wiarę świętą rzymską katolicką", która to teza wywiera dziwne wrażenie, jeśli ją porównać z cytowanym nieco wyżej - w nawiasach tekstem jednego z „praw kardynalnych", więc uznanych za wieczne, niezmienne. Despotyzmy z reguły wykrzykują o własnych krzywdach, wydaje im się podejrzane, że inaczej myślący korzystają z przywileju oddychania świeżym powietrzem i chodzenia na dwóch nogach. Prawidła zdrowego rozsądku nie obowiązują w Ciemnogrodach.
Stanisława Augusta od samego początku atakowano jako wysłannika mocy piekielnych. Emanuel Rostworowski przytoczył ostatnio w swej świetnej książce o Ostatnim królu Rzeczypospolitej piękne cytaty z kursujących po kraju „Kabał", przepowiedni i rozmaitych pism ulotnych. Nowe panowanie nie będzie długie.
Bowiem ów król nie jest dany od Boga i źle skończy. Niech się jednak naród uzbroi w cierpliwość na dwa lata, aż osiągnie pełnoletność elektor saski, który przywróci Polsce dawne szczęście
- wieszczył w roku 1766 pewien mnich, który miał w przyszłości zrobić w naszej tradycji i literaturze karierę wręcz zawrotną, lecz jak najmniej zasłużoną.
Schizmatyk Repnin wywiózł na wschód biskupów katolickich. Gdyby wraz z nimi wyekspediował do Kaługi i Stanisława Augusta, republikanci przeboleliby gwałt łatwo. Przypomnijmy sobie, że arcybiskup Stanisław Zieliński, który ukoronował w roku 1704 Leszczyńskiego, zmarł na zesłaniu i nie zohydziło to zbytnio Piotra Wielkiego,
202
nie odstraszyło od jego stóp cisnących się po protekcję dostojników. Porwanie senatorów nie pozbawiło Rzeczypospolitej dziewictwa, który to akt dokonał się o wiele wcześniej. Złudzeń nie miejmy: Kajetan Sołtyk, awansowany przez wypadki na coś w rodzaju sztandaru narodowego, po powrocie z Kaługi ukazał się układny, jeśli nie przymilny nawet. Sam przepadając za słodyczami, posłał kolejnemu ambasadorowi Katarzyny dwa mazurki w prezencie wielkanocnym. Było to w roku 1773, w dobie pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej.
Przywódcy opozycji, wśród których najtęższym mózgiem był biskup Adam Krasiński, niecierpliwie oczekiwali na zakończenie sejmu delegacyjnego i na wymarsz wojsk rosyjskich, by wznowić konfederację i w oparciu o granice tureckie rozpocząć walkę zbrojną. Hasłem jej miała być oczywiście detronizacja, powołanie na tron Sasa i powrót do błogostanu zapustów. Niepodległość także, lecz w postaci karczmy zajezdnej, pośmiewiska Europy, więc niepodległość w cudzysłowie. W gruncie rzeczy oponenci chcieli tego wszystkiego, co pod dyktando Repnina zatwierdził sejm: praw kardynalnych, a może i rozciągnięcia ich zakresu na całość ustroju, liberum veto, wolnych elekcji, poddaństwa chłopów. Wszystkiego, z wyjątkiem Stanisława Augusta i ustępstw dla innowierców. Skoro nie udało się osiągnąć celu w zgodzie z Rosją, należało walczyć przeciwko niej, zabiegając o pomoc Turcji.
Teza o konieczności czekania na wymarsz wojsk carskich nie znalazła uznania u niektórych republikantów. Starosta warecki Franciszek Pułaski doszedł do wniosku, że trzeba koniecznie chwycić za oręż, zanim zakończy się sejm, bo jedynie w ten sposób nada się protestowi wyrazistość. 29 lutego 1768 roku Pułaski wraz ze starostą różańskim Michałem Krasińskim, bratem biskupa, zawiązali i ogłosili w Barze na Podolu konfederację.
Akt „Konfederacji prawowiernych chrześcijan katolickich rzymskich" obszernie rozprawiał o tym, jaką czapkę każdy „sprzysiężony rycerz" mieć powinien, ile koni, jaki mundur i pobożne znaki na nim, wyjaśniał, iż ,,żaden luter, kalwin, syzmatyk nie będzie przypuszczony do tej konfederacji", zalecał stanowczo „sekretów nie objawiać żadnej osobie, ani żonie, ani matce, ani żadnej kobiecie", lecz milczał głucho na temat programu politycznego. Widocznie dopatrywano się takowego w pierwszym punkcie, głoszącym: „Wiary świętej katolickiej rzymskiej własnym życiem i krwią obligowany każdy bronić."
Wstęp do aktu stwierdzał: „Ale jest Bóg w Jeruzalem, jest jeszcze i prorok, który wszystkie wróży pomyślności."
203
Tak dosłownie! W manifeście nawołującym do ruchawki, pozbawionej jakichkolwiek widoków powodzenia, mogącej sprowokować zagładę państwa. Prorok wróży wszelkie pomyślności, więc wyzywajmy na rękę całą potęgę Rosji.
Konieczne jest jednak zastrzeżenie: piszący te słowa nie może się w akcie konfederacji barskiej dopatrzeć żadnych prawdziwych treści religijnych, widzi tam tylko magię i zabobon. Twierdzenie, że wiara była wówczas w jakikolwiek sposób zagrożona, to w najlepszym razie histeria.
Owym prorokiem, którego słowa uważali konfederaci za nie podlegającą wątpieniu gwarancję powodzenia, był karmelita Marek Jandołowicz.
Naród pozbawiony własnej państwowości może się rozwijać, lecz w sposób przymusowo kaleki. Niezłym potwierdzeniem tej tezy jest kariera, jaką w niedalekiej przyszłości zrobił w naszej literaturze, u poetów naprawdę wielkich, ten szaman w habicie, zaklinacz węży, jarmarczny cudotwórca. Wróżbita, wieszczący Stanisławowi Augustowi dwuletnie zaledwie panowanie, narodowi zaś rychły powrót do szczęśliwości saskiej. Pasować podobną istność na wodza, duchowego ojca ojczyzny! Do takich wynalazków skłonne są jednak tylko mózgi ludzi „okutych w powiciu".
Już od kilkudziesięciu lat co najmniej słyszeć się daje z katedr uniwersyteckich, że konfederacja barska była anarchistycznym odruchem szlacheckim, lecz i pierwszym z naszych powstań narodowych. Trudno się zgodzić z drugim członem tej tezy, należałoby wynaleźć inny termin, gdyż między konfederacją a późniejszymi powstaniami zachodzi zasadnicza różnica merytoryczna. Wszystkie one, co do jednego, obrócone były twarzą w przyszłość, zmierzały wcale nie bez dodatniego skutku! - do zaprowadzenia i utrwalenia lepszego, bardziej sprawiedliwego porządku na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej i w Europie. Jeszcze za Stanisława Augusta mieliśmy poniekąd zasłonić sobą Francję, gdzie tworzono nowe, niezwykle wręcz płodne i ważne dla całego świata koncepcje ustrojowe. Z konfederacją barską było odwrotnie. Ona patrzyła w tył, marzyła o tym, co dla dobra powszechności powinno było zniknąć. Nie wzbudza sympatii chór szkalujących ją filozofów, hojnie opłacanych przez Katarzynę. Nie sposób jednak odmówić racji temu z nich, który wywodził, że ,,Polska jest dziś atakowana przez tą samą niebezpieczną i konwulsyjną gorączkę, na którą Niemcy i Francja tak ciężko chorowały podczas dwóch poprzednich stuleci". Myśliciel stawiał więc znak równości pomiędzy Barem a wojnami religijnymi, których... potrafiliśmy ongi uniknąć. Wiązanie hasła niepodległości z tego rodzaju zjawiskami czy tradycjami było działaniem na własną szkodę, i w dodatku na metę bardzo długą.
Niepodległość! Pewnie, że wielu szeregowych barzan walczyło o nią szczerze.
204
Lecz przywódcy zwinęliby zaraz chorągiewkę, gdyby tylko Rosja zgodziła się przepędzić precz Stanisława Augusta, skreślić wszystkie co do jednej reformy dokonane przez niego i Czartoryskich. W spisach menerów konfederacji radomskiej, barskiej i targowickiej odnajdziemy łatwo te same nazwiska, tych samych ludzi.
Trzeba teraz iść w ślad za opowiadaniem Emanuela Rostworowskiego, którego książka przynosi rzeczy wcale dotychczas nie znane.
W Warszawie przypuszczano, że na Ukrainie wszczęła ruchawkę kawaleria, niezadowolona z projektu nowego regulaminu, ograniczającego samowolę „towarzystwa". Nikt się nie orientował w tym, co zaszło, sami przywódcy opozycji byli mocno niezadowoleni z przedwczesnego wybuchu. Wojska rosyjskie i koronne, którymi dowodził regimentarz Ksawery Branicki, ruszyły przywracać spokój. Zamierzano zacząć od układów, lecz z obwałowań Baru, rozbrzmiewającego pieśniami i suplikacjami, zamiast parlamentariuszy wyszło „czterech księży z krucyfiksami i piąty ze statuą Najświętszej Panny, z którymi nie wiedzieć co było traktować", jak zapisał naoczny świadek.
Bar został łatwo zdobyty, nic nie pomogło „zaślepienie w cudotwórstwie Marka". Ukrywającego się na wsi proroka Kozacy schwytali i potraktowali bardzo brutalnie. Od tej chwili ksiądz Jandołowicz znikł ze sceny konfederackiej. Aż do roku 1773 siedział w ciężkim więzieniu kijowskim, po zwolnieniu i przybyciu do Warszawy, podczas rozmowy z nuncjuszem, wyparł się (jak ustalił Wacław Szczygielski) wszelkiego udziału w ruchu, po kilku latach powrócił do Baru jako przeor. Zmarł w roku 1799, już otoczony niedorzeczną legendą. Przeżył, słowem, Rzeczpospolitą, której przepowiadał świetlaną przyszłość.
Konserwatywna szlachta polska podniosła więc katolicki sztandar wojny religijnej na Ukrainie. Osobliwe zjawisko opłacone zostało natychmiast ceną straszną, lecz raczej logiczną. Do Turcji, na której pomoc liczono, było jednak z Baru dość daleko, za to do wsi pańszczyźnianej bardzo blisko. Pierwsza faza ruchu barzan utonęła we krwi, wytoczonej przez święcone po klasztorach prawosławnych noże chłopskie. Do przywódcy, Maksyma Żeleźniaka, przyłączył się Iwan Gonta, setnik nadwornych Kozaków rodu Potockich. Nie wiadomo doprawdy, czyje okrucieństwo sprawia bardziej odstręczające wrażenie - hajdamaków, co wyrżnęli ludność Humania, czy też współdziałających z oddziałami carskimi wojsk koronnych, które zabrały się do tłumienia rozruchu strasznymi represjami. Tamci zaczęli pierwsi, to prawda. Lecz ostatecznie inaczej wyglądać powinna ocena działań ludzi prymitywnych i ciemnych, inaczej zaś takich, jak generał Piotr Kreczetnikow, Ksawery Branicki
205
czy oboźny koronny Stanisław Stempowski, którzy reprezentowali rządy państw bądź co bądź europejskich.
Rosja najpierw wsparła hajdamaczyznę, nieoficjalnie i po cichu, potem otwarcie i gromko -przyczyniła się do jej wytępienia. „Murzyn zrobił swoje", może więc zasiąść na palu. „Polacy - pisze Albert Sorel - wycinali w pień w imię wiary, Rosjanie w imię tolerancji", cała zaś operacja razem wzięta - dodać należy od siebie -przyniosła niepowetowane szkody Polsce i Ukrainie, według recepty znanej już od połowy XVII wieku.
W czerwcu oddział Kozaków carskich w pościgu za konfederatami naruszył granicę turecką i 6 października 1768 roku Wysoka Porta wypowiedziała wojnę. „Rosja - ogłaszał sułtan Mustafa - ośmieliła się zniszczyć wolność Polski, zmusiła Polaków do uznania za króla człowieka, który nie był ani księciem krwi, ani elektem narodu..." W gruncie rzeczy Turcja poczuła się mocno zaniepokojona podsycanym przez Rosję wrzeniem wśród chrześcijan bałkańskich i uczyniła to, do czego namawiała dyplomacja francuska. „Dopełniłem ściśle woli królewskiej: ale zwracam także trzy miliony, przysłane mi na ten cel, nie były mi zgoła potrzebne" - oświadczył ambasador Francji w Konstantynopolu.
Drugi to już raz w przeciągu krótkiego czasu Paryż otrzymywał swoje pieniądze z powrotem. W kwietniu kawaler de Taules przybył do polskich konfederatów, porozmawiał z nimi, rozejrzał się i doszedł do wniosku, że lepiej zrobi nie wydając sumy, którą miał przy sobie.
Francja marzyła wtedy o odwojowaniu na Anglikach utraconych kolonii, musiała więc zaprzątnąć czymś uwagę innych muzykantów z „koncertu północnego" - Prus i Rosji. Austria miała zaszachować Berlin, Turcja związać siły Rosji. Konfederacja barska dostarczyła pretekstu, pozoru, lecz niepodobna jej uznać za przyczynę sprawczą. Kanada znaczyła więcej niż Bar, Francja mogła i gotowa była wydać zaoszczędzone trzy miliony. Główni aktorzy europejscy nie zapominali o Rzeczypospolitej. Pan de Vergennes, który tak zręcznie prowadził sprawy nad Bosforem, powiedział wkrótce Ludwikowi XV: „Kto wie nawet, czy podział Polski nie przypieczętuje zgody obu stron wojujących?" Poczynając od roku 1769 zagadano w gabinetach rządowych o rozbiorze.
Protektorat rosyjski nad Rzecząpospolitą nie dogadzał Turcji i trwożył wprost państwa germańskie. Austria miała wśród swych poddanych wielu prawosławnych, lecz zgadzano się i w Berlinie, i w Wiedniu, że dalszy wzrost potęgi rosyjskiej na Zachodzie może zagrozić przede wszystkim Prusom. Królewiec, Kołobrzeg, nawet Berlin widywały już carskich zdobywców. Fryderyk Wielki mówił otwarcie przedstawicielowi Austrii: „Niech się panowie Rosjanie rozszerzają,
206
ile tylko żywnie pragną, w stronę Morza Czarnego i swych sławnych pustyń, lecz w stronę Europy..." - znacząco nie dokończył zdania. Rajską muzyką musiał mu w tych warunkach pobrzmiewać list Katarzyny, napisany bardzo wcześnie, bo już 14 listopada 1768 roku: „Muszę gotować się do wojny przeciw Turcji, pragnę przeto być zapewnioną, że Wasza Królewska Mość pozostaje wierny naszemu przymierzu." Istotnie, musiała gotować się do wojny już po jej wypowiedzeniu, bo Rosja wcale nie była militarnie przygotowana. Kampania zaciągnęła się na długie lata.
W tym samym 1768 roku Francuzi zajęli Korsykę i zaczęli traktować jej ludność rozumnie, to znaczy liberalnie. Fryderyk Wielki wspominał w rozmowach o tej wyspie, lecz w tonie lekceważącym: „Jesteśmy Niemcami, cóż nas obchodzi...?" Zaraz w roku następnym, 1769, adwokatowi z Ajaccio nazwiskiem Buonaparte urodził się syn, nazwany Napoleonem. Nikogo to na razie nie mogło rzeczywiście obchodzić.
Wybuch wojny tchnął nowego ducha w przygasającą konfederację barską, uczynił z niej nie tyle kwestię międzynarodową, co narzędzie, służące interesom Francji i Austrii. Na czoło ruchu wysunęli się teraz „już nie tułający się po Turcji prostaczkowie z Baru, ale tuzy opozycji magnackiej, detronizatorzy" - pisze Rostworowski - skłóceni zresztą pomiędzy sobą, przez czas długi niezdolni do stworzenia ośrodka władzy. Powstał on wreszcie, w postaci tak zwanej „Generalności", na terytorium austriackim. Marszałkiem koronnym został Michał Krasiński, litewskim Michał Pac, regimentarzami Joachim Potocki i Józef Sapieha. Wyniszczająca kraj, przepędzana z miejsca na miejsce, systematycznie bijana przez Rosjan ruchawka coraz bardziej rozsławiała Kazimierza Pułaskiego, rodem z Winiar pod Warką, generała kawalerii z domowym wykształceniem. Znamienny szczegół: urodzony w roku 1747, został Kazimierz zapisany przez ojca, Józefa, do warszawskiej szkoły teatynów, gdzie uczono przede wszystkim ogłady towarzyskiej; Collegium Nobilium nasz staroście ominął.
22 października 1770 roku, za namową Francji, Generalność konfederacka ogłosiła detronizację, bezkrólewie, trwające jej zdaniem od dnia zgonu Augusta Otyłego. Nie uznawała więc wcale rządów „Ciołka", skasować chciała wszystko, co osiągnął on i Czartoryscy. Wśród nieodpartych zarzutów, rozgłaszanych przez manifesty, widniał i taki: „Kto na uciśnienia kraju cła generalne stanowił?" Zdaniem zwierzchności konfederatów „patrzyła już dawno z zadziwieniem Europa" na straszliwą tyranię, uprawianą w Rzeczypospolitej przez krwawego Stanisława Augusta i bezecnych jego wujów.
Tymczasem despota systematycznie opierał się namowom rosyjskim, dopuszczając się w ten sposób
207
jednego z najcięższych pewnie błędów swego panowania. Nie chciał wystąpić zbrojnie przeciwko Turcji i konfederatom. Repnin zaproponował mu buławę generalissimusa wojsk carskich, sam ofiarowywał się pełnić przy nim funkcję adiutanta, obiecywał udział w zdobyczach terytorialnych, nawet pewne retusze ustrojowe. W podobne tony uderzał następca księcia na stanowisku ambasadora, Michał Wołkoński, to samo robił później kolejny przedstawiciel carycy, Kasper Saldern.
W czasie rozmowy z Wołkońskim, gdy Rosjanin zagroził Czartoryskim karą, Stanisław August rzucił popędliwie:
- Jak można karać obcych poddanych? Na to Wołkoński wstając z krzesła:
- Nigdy nie myślałem, żebyś Wasza Królewska Mość mógł wymówić takie słowo. Doniosę o wszystkim memu dworowi.
Nie było więc przesady w twierdzeniu, że Rosja i Rzeczpospolita zaczynały się zrastać w jeden organizm polityczny. W pojęciu polityków petersburskich na pewno tak było. W przeciwnym razie Wołkoński nie oburzyłby się na wzmiankę o obcych poddanych.
Kara istotnie spotkała Czartoryskich, również opierających się projektowi wojskowego współdziałania z Rosją. Katarzyna kazała obłożyć sekwestrem dobra kanclerza, księcia Michała, położone wszak wewnątrz obszaru państwowego Rzeczypospolitej.
Niektórzy historycy utrzymują, że Stanisław August był sercem w obozie barzan, podnoszących hasło niepodległości. Nie ulega kwestii, iż w tym czasie uważał Turcję za jedyną siłę zdolną dopomóc do zrzucenia jarzma rosyjskiego. Postępowanie własne uznał w przyszłości za „błąd podstawowy i nie do naprawienia". Jedną z najgłębszych przyczyn tej pomyłki było przesadne zaufanie do logiki, wspólne u wujów i siostrzeńca, skłonność do rozumowania kategoriami czystej racji stanu. Ani Czartoryskim, ani Stanisławowi Augustowi nie chciało się w głowach pomieścić, że Rosja kiedykolwiek przyzwoli na skurczenie się strefy własnych wpływów, przystanie na podział swego protektoratu.
Rosja wyznaczyła Poniatowskiego na króla. On sam jednak naprawdę troszczył się o państwo Obojga Narodów. Przyjmując buławę generalissimusa, występując na czele wojsk carskich przeciwko własnym poddanym i Turcji, oburzonej (teoretycznie) na ujarzmienie Rzeczypospolitej, zdegradowałby się moralnie do roli rosyjskiego prokonsula. Pamiętajmy, że jesienią 1763 roku, podczas narad Familii, Poniatowski protestował przeciwko zapraszaniu pułków Katarzyny.
208
Czartoryscy chcieli je sprowadzić dla zdobycia punktu oparcia, by sobie samym umożliwić pracę reformatorską.
Czartoryscy, a zwłaszcza Stanisław August, okazali się ludźmi za dobrej odmiany, jak na istniejące położenie. Gdyby nie ich zapał reformatorski, nie byłoby w kraju takiego zaognienia. Utrzymać w całości protektorat rosyjski najłatwiej by było osobnikom pokjoju tamtych, co to skwapliwie biegali do Piotra Wielkiego po amnestie, typom bez czci i sumienia. Nasza historia wewnętrzna oderwała się już od dna, zapusty minęły. Coraz więcej było w kraju ludzi cos* wartych, chwila wykonania wyroku na państwie zbliżała się zatem.
Można snuć rozmaite rozważania, lecz nie należy tracić z oczu prawdy oczywistej: rząd królewski wcale nie występował przeciwko Rosji, nie sprzymierzał się z jej wrogami, partyzantkę uprawiali ci, co ogłosili akt detronizacji Stanisława Augusta.
Podczas wspomnianej przed chwilą przykrej rozmowy ambasador Wołkoński powiedział cierpko:
- Rzecz dziwna, że kiedy chodzi o utrzymanie i umocnienie Waszej Królewskiej Mości na tronie i uspokojenie całego państwa, Wasza Królewska Mość chce jeszcze przepisywać jakieś warunki.
Stanisław August był rosyjskim nominantem, temu trudno zaprzeczyć. Nie chciał jednak być fagasem, ,,politykiem" całkowicie dyspozycyjnym, posłusznym każdemu skinieniu czy gwizdnięciu. Gdyby oficjalnie wystąpił wespół z Rosją przeciwko Turcji i konfederatom, zapobiegłby pewnie rozbiorowi. Tragizm położenia na tym polegał, że należało robić rzeczy, do których umysłowo i moralnie odrodzeni ludzie nie nadawali się wcale. Położenie było tym trudniejsze, iż tamci z doby saskiej przyzwyczaili Petersburg do usług lokajskich. O rozbiorze zaczęto mówić od samego początku 1769 roku, palma pierwszeństwa należy się Paryżowi, Berlinowi i Wiedniowi. Francja pragnęła rozbić przymierze prusko-rosyjskie, wszystkie te mocarstwa razem wzięte wolałyby widzieć uspokojenie zatargów kosztem Rzeczypospolitej niż jednostronne obłowienie się Rosji na Bałkanach. Zadziwia dzisiaj łatwość, z jaką rozprawiano o krojeniu terytoriów, stanowiących organiczne całości, o zaborach, cesjach i zamianach. Taki już był styl myślenia politycznego XVIII wieku. Szymon Askenazy powiada, że całe to stulecie było wypełnione nieustannymi kombinacjami tego rodzaju. Dyplomaci ówcześni byli zresztą w tej mierze ludźmi raczej umiarkowanymi. Dopiero projekty przedkładane monarchom przez niektórych filozofów-racjonalistów osiągały same szczyty fantastyki. Luminarze sądzili, że szczęście i światło winny zstąpić na ludzkość z góry, to znaczy nie z nieba, lecz z wysokości tronów.
209
Oświeconym monarchom wolno więc nie krepować się narodowymi czy też innymi przesądami plebsu.
Od samego początku konsekwentnie i stanowczo działał Fryderyk Wielki: chciał zagarnąć Pomorze, połączyć Prusy Wschodnie z Brandenburgią. Wstępował więc w ślady Krzyżaków, lecz mało się przejmował argumentami natury historycznej. Sam przyznawał, i to na piśmie, że Pomorze zamieszkałe jest w ogromnej większości przez Polaków. Aktualny interes państwa pruskiego wyższy był jego zdaniem nad to wszystko.
W Austrii zdania były podzielone. Maria Teresa niechętnie myślała o zaborze, parł do niego jej syn i współrządca, Józef II, zajmujący się specjalnie sprawami wojska i polityki zagranicznej. Dla zakarpackiej monarchii Habsburgów południowe prowincje polskie stanowiły nabytek mało logiczny, przypadkowy i traktowany początkowo jako obiekt zamienny. Wiedeń chętnie oddałby Rosji lub Prusom Galicję za „Belgrad, Monachium lub bodaj Wrocław" - stwierdza Askenazy.
Wahania, wątpliwości i udzielane konfederatom poparcie nie przeszkodziły temu, że Austria pierwsza przesunęła swe słupy graniczne, zajmując najpierw Spisz, potem - w roku 1770 - części polskich starostw podgórskich - czorsztyńskiego, nowotarskiego i sądeckiego. Na wieść o tym Katarzyna II odezwała się przy świadkach: „Czemuż by wszyscy nie mieli brać tak samo?"
Pewnie, że nie była to jeszcze pełna, ostateczna i oficjalna zgoda Rosji, czynnika decydującego, na rozbiór Rzeczypospolitej. Lekko rzucone słowa carycy wskazywały za to niedwuznacznie, iż traci grunt Nikita Panin, zwolennik utrzymania protektoratu w całości, idą w górę klany Czernyszewów i Orłowów. Jesienią 1770 roku przybył do Petersburga brat Fryderyka Wielkiego, książę Henryk pruski, pilny obserwator drgań rosyjskiego barometru politycznego.
Warszawska misja Kaspra Salderna doznała niepowodzenia, Stanisław August i Czartoryscy odmówili orężnego wystąpienia przeciwko konfederatom. Wojna z Turcją przewlekała się, potrwać miała jeszcze trzy lata.
Wtedy właśnie barzanie rozwinęli skrzydła do szerszych lotów. W1770 roku przybył im z pomocą agent francuski, Karol Franciszek Dumouriez (mocno, lecz dwuznacznie wsławiony później podczas Wielkiej Rewolucji). To on doradził detronizację Stanisława Augusta; rozporządzając pieniędzmi zabrał się do organizowania piechoty i umacniania twierdz. W maju 1771 roku przegrał bitwę pod Lanckoroną. W cztery miesiące później, we wrześniu, takież niepowodzenie spotkało pod Stołowiczami Litwinów hetmana Michała Kazimierza Ogińskiego.
210
W obu bataliach zwyciężył ten sam generał rosyjski, czterdziestoletni wówczas Aleksander Suworow.
Pertraktacje podziałowe toczyły się już na dobre między Rosją i Prusami, kiedy konfederaci zdobyli się na wyczyn idealnie odpowiadający potrzebom zwolenników rozbioru. 3 listopada 1771 roku, w późnych godzinach wieczornych, przy zbiegu ulic Koziej i Miodowej w Warszawie, oddziałek sprzysiężonych, inspirowany przez Kazimierza Pułaskiego, napadł na samotną karetę królewską i uprowadził lekko zranionego Stanisława Augusta. Idiotyczny zamach zorganizowany był na szczęście źle, szukając drogi w kierunku Młocin i Bielan zbrojni pogubili się po nocy, król zdołał przekonać i przejednać jedynego już swojego konwojenta, Kozaka nazwiskiem Kuźma, i odzyskał wolność. Przespał się zadziwiająco smacznie w chatce młynarza, po czym powrócił na Zamek, skąd sprowadzono mu pomoc.
Już w pierwszych dniach grudnia nadeszły ze Szwajcarii dwa listy Woltera, spragnionego wiadomości szczegółowych. Stanisław August odpowiedział zdawkowo, usiłował zbagatelizować „incydent". Nic nie pomogło! Rozbiorcy, którzy przedstawiali swe dzieło jako nieuchronny wynik panującej u nas anarchii, uzyskali argument niczym nie zastąpiony. Nie potrzebowali przy tym sami się zbytnio fatygować, znaleźli wyręczycieli w osobach sprawnych w piórze filozofów.
Fanatycy, obskuranci, okrutni Sarmaci, którzy poprzednio nie zawahali się sprzymierzyć przeciwko światłej Katarzynie z „wielkim wieprzem", sułtanem Mustafą, podnieśli oto zbrodnicze ręce na swego króla, „nieprzyjaciela zamieszek, zatroskanego o dobro i sławę kraju... obywatela na tronie"! Fantazji ówczesnym propagandzistom nie zabrakło. Rozgłaszano na Zachodzie, że zamachowcy, zanim udali się do Warszawy na róg ulicy Koziej, komunikowali się i święcili noże w Częstochowie.
Stanisław August cieszył się w Europie dobrą sławą. Teraz posłużyła ona za oręż przeciwko Rzeczypospolitej, a więc silą faktu i przeciwko niemu.
Nie zachwycając się wcale Katarzyną ani Fryderykiem należy jednak uchylić czapki przed ich osobistą inteligencją. Ta para brutalnych despotów doskonale pojmowała, jakie korzyści może ciągnąć polityk z przychylności zagranicznej, bezpośrednio odeń niezależnej, lecz umiejętnie traktowanej opinii publicznej, z fałszywego nawet patentu przyjaciela swobody myśli, sumienia i słowa. Kto szanuje pozory, ten - chce czy nie chce - składa hołd sprawie, którą one reprezentują. Caryca nie żałowała rubli, lecz mocno wątpliwe, czy za największą nawet sumę udałoby się namówić Woltera do pochwalania programu konfiskowania książek i zamykania ich autorów.
211
Dobra sława otaczała samego Stanisława Augusta - Rzeczpospolitą, obowiązujące w niej pryncypia, jej szlachtę oceniano fatalnie. Nieprzytomny postępek konfederatów ukazał całej Europie ten kontrast w sposób najgorszy z możliwych.
Pierwsze porozumienie rozbiorcze przestawiciele Rosji i Prus podpisali w Petersburgu-17 lutego 1772 roku. Oznaczono, jakie obszary zagarną te dwa państwa, przewidziano też udział Austrii, która naturalnie wyprosiła ze swego terytorium Generalność konfederacką. Barzanie stracili grunt pod nogami, ruch dogasał. Częstochowa broniła się do 18 sierpnia, lecz nikłe to miało znaczenie wobec tego faktu, że o trzynaście dni wcześniej - 5 sierpnia 1772 roku - Rosja, Prusy i Austria podpisały trzy ostateczne traktaty podziałowe. Stało się to znowu w Petersburgu, bo tam znajdował się punkt ciężkości, wola Rosji znaczyła najwięcej.
Około pięciu tysięcy szeregowych konfederatów poszło na Syberię. Minęli się oni niejako z biskupem Sohykiem, Sewerynem Rzewuskim i samym prorokiem Jandołowiczem, którzy w roku 1773 powrócili na ojczyzny łono. O cztery lata dłużej przebywał na zachodniej emigracji książę Karol Panie Kochanku, będący członkiem Generalności. I on powrócił w pielesze domowe. Nietrudno było pogodzić się z krwawym ,,Ciołkiem", zwłaszcza jeśli do zgody namawiała Katarzyna II. Wrócili również Adam Krasiński, Michał Kazimierz Ogiński, Michał Wielhorski oraz wielu pomniejszych. Znajdował się wśród nich młody Józef Zajączek, który w roku 1768 przeszedł z wojska królewskiego do konfederatów, doznał wielu przygód, przez Konstantynopol i Marsylię trafił do Paryża. W kraju został totumfackim, ,,leibhuzarem, hetmana Ksawerego Branickiego, prześladowcy barzan, mile też był widziany przez jego małżonkę, naturalną córę carycy Katarzyny.
Kazimierz Pułaski - pisze Niemcewicz - „bawiąc we Francji aż do wybuchnienia wojny amerykańskiej, na nową część świata przeniósł żądzę niepodległości i za nią poległ" (w roku 1779, pod Savannah). Trzeba z szacunkiem stwierdzić, że był to nowy, jakościowo odmienny rozdział życiorysu starościca wareckiego. Rzeczownik „niepodległość" w wydaniu amerykańskim miał inne znaczenie niż w barskim. To ten człowiek, którego Pułaski nienawidził i zwalczał - król Stanisław August - był od początku sługą europejskiej mutacji zasad, zawartych w Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych.
Stanisław Mackiewicz napisał:
Na Wielkanoc 1772 roku doszła do konfederatów wiadomość o traktacie rozbiorowym. Biły wtedy dzwony na rezurekcję. Rozumniejsi z konfederatów w języku tych dzwonów usłyszeli: - Waćpanów to wina.
212
Znakomity pisarz w bardzo przekonywający sposób zakończył rozdział książki, którego tytuł grzeszy przesadą: Konfederacja barska zgubiła Polskę. Ta konfederacja przyparła' do muru, pozbawiła swobody decyzji własnego króla, pragnącego chociaż trochę rozluźnić pęta rosyjskie, zwalczała reformy, potrzebne jak samo powietrze, spowodowała, a już co najmniej ułatwiła i przyśpieszyła pierwszy rozbiór, lecz akt najbardziej zgubny odbył się znacznie dawniej. Pożółkły już pergaminy, na których spisano układy, zawierane podczas wielkiej wojny północnej.
Biadając nad konfederacją barską nie zapomnijmy czasem o konieczności obejrzenia się jeszcze bardziej w tył, na pewne charakterystyczne fragmenty dziejów Rzeczypospolitej, mianowicie na tak zwane bunty kozackie. Ileż tam beznadziejnych zrywów, fantastycznych rachub, ile niewczesnych działań! Ci z Ukraińców, którzy wystąpili przeciwko Unii Hadziackiej, nie byli wiele rozumniejsi od barzan. Byli - mówiąc bez ogródek - równie głupi. Poziom myślenia politycznego ten sam, mechanizm wydarzeń właściwie identyczny. I w jednym, i w drugim wypadku gwałtowny odruch w poszukiwaniu natychmiastowej swobody, pojmowanej staroświecko, działanie nie mózgu, lecz instynktu. Ukraińcy mieli dosyć Lachów, pańszczyzny, ucisku, krzywd prawosławia, panów i ich arendarzy. Nie byli zdolni pojąć, że ci, co przywieźli z Warszawy zatwierdzony przez sejm akt Unii, wybrali jedyną drogę rzeczywistej poprawy. Niektórzy z przywódców konfederackich za cenę detronizacji pogodziliby się z Katarzyną. Ale tłum barzan i sprzyjającej im szlachty miał dość Moskali, ich wojska, pychy, gwałtów, represji, więzień i wywózek. Nie był zdolny pojąć, że Stanisław August i Cz.artoryscy idą po jedynej drodze poprawy, jaka w ogóle istnieje.
Rozejrzawszy się uważnie po jeszcze szerszej scenie dziejowej spostrzeżemy bez specjalnego trudu, że bliższa i dalsza przeszłość obfituje w odruchy dyktowane przez instynkt, że złoża historii są wcale gęsto przetkane tego rodzaju zabytkami. W dwadzieścia pięć lat po Barze, nad rzeczką Wandeą i rzeką Loarą doszło do krwawego i okrutnego powstania przeciwko rewolucji. Podnieśli je ci właśnie, którym rewolucja przyznała prawa równości obywatelskiej - chłopi, oburzeni na radykalne naruszanie odwiecznie obowiązującego w ich zaściankach stylu życia.
Dzieje konfederacji barskiej 'na nic się nie przydadzą miłośnikom teorii dobrych i złych charakterów narodowych. Teza, iż nikła mądrość światem rządzi, słusznie została wyrażona w języku uniwersalnym, po łacinie:
Quantilla sapientia regitur mundus.
213
III
Zgodnie z prawidłami logiki trzeba najpierw porozmawiać o tym, czego dokonały mocarstwa operujące, potem zaś dopiero przystąpić do uwag na temat zachowania się operowanego, więc w danym wypadku Rzeczypospolitej.
Rosja zabrała na własność wszystkie ziemie położone za Dźwiną i Dnieprem oraz obszar zawarty między tymi dwiema rzekami. Leżały tam: Dyneburg, Połock, Witebsk, Orsza, Mohylew, Mścisław, Rohaczew i Homel. Zysk w postaci dziewięćdziesięciu dwóch tysięcy kilometrów kwadratowych niezbyt wiele znaczył dla olbrzymiego państwa, lecz milion i trzysta tysięcy nowych poddanych liczyło się bardzo. Rosja ówczesna miała dwadzieścia kilka milionów mieszkańców.
Łup pruski od strony statystyki wyglądał skromnie: trzydzieści sześć tysięcy kilometrów kwadratowych, pięćset osiemdziesiąt tysięcy ludzi. Fryderyk Wielki zagarnął Warmię, województwo chełmińskie, malborskie i pomorskie, ponadto wszystko, co leżało na północ od Noteci i wzdłuż niej wraz z Inowrocławiem. Połączył Prusy Wschodnie z Brandenburgią, terytorium od Kłajpedy po Wrocław, Świdnicę i Kłodzko utworzyło jeden zwarty blok. Zysk pruski był olbrzymi, politycznie rzecz biorąc bez porównania większy od rosyjskiego. Dokonując rozbioru Katarzyna skurczyła strefę swego władania, Fryderyk ją znakomicie rozszerzył, bo stał się wprost dyktatorem polskiego handlu zagranicznego, zwłaszcza eksportu.
Austria, przez czas pewien protektorka konfederatów barskich, pomimo swych wahań i oporów obłowiła się wcale nieźle. Wzięła osiemdziesiąt trzy tysiące kilometrów kwadratowych i aż dwa miliony sześćset pięćdziesiąt tysięcy ludzi. (W monarchii habsburskiej rekruta brało się nader starannie i bezwzględnie, przystrajając go „w kamasze" na lat piętnaście, siły zbrojne apostolskich monarchów doznały więc wybitnego pomnożenia, Tatry i inne góry zaczęły się gęściej zaludniać zbójnikami-dezerterami, którzy przynosili w skaliste ustronia cesarsko-królewskie efekty mundurowe: czerwone spodnie i wysokie czapy.)
Austrii przypadło wszystko, co leżało na południe od Wisły aż po ujście Sanu, cały bieg tej ostatnio wymienionej rzeki, górny bieg Bugu do Horodła i Dubienki wyłącznie i dalej ziemie po Zbrucz. Bochnia zatem, Wieliczka, Zamość, Przemyśl, Rzeszów, Sanok, Bełz, Lwów, Brody, Zbaraż i Tarnopol!
214
Kamieniec Podolski pozostał przy Rzeczypospolitej, lecz znalazł się teraz tuż na wschód od granicy austriackiej.
Opór państw morskich, Anglii i Holandii, lecz także i Rosji, zapobiegł oddaniu Prusom Gdańska, który utworzył oderwaną, izolowaną od reszty ziem państwa enklawę. Fantastycznie wysokie cła, jakimi Fryderyk obłożył zaraz handel wiślany, miały na celu zmuszenie Gdańska do uległości, do prośby o przyjęcie na łono pruskie. Toruń również pozostał przy Polsce.
Rosja, sama nawet Katarzyna II, bardzo niechętnie zgodziła się na przydzielenie Austrii Lwowa, twierdząc, iż Rzeczpospolita nie może się obejść bez miasta, spełniającego w jej organizmie rolę tak ważną.
Bardzo interesujące, że Rosja, zajęta rzekomo od dawna jednoczeniem Ukrainy, pozostawiła tam wszystko po staremu, nie przesunęła granicy ani o jedną milę. Kordon w dalszym ciągu oddzielał Kijów od Białej Cerkwi, której starostwo, czyli ogromne dobra ziemskie, wkrótce po rozbiorze dostało się Ksaweremu Branickiemu i utworzyło fundament magnackiej potęgi jego rodu.
Rzeczpospolita straciła trzydzieści procent terytorium i trzydzieści pięć procent mieszkańców, lecz rany zadane jej dwu prowincjom - Polsce i Litwie wcale nie były jednakowo głębokie.
Wielkie Księstwo okaleczone zostało boleśnie, ale pozostawiono mu kształt i warunki, umożliwiające życie. Kowno, Wilno, Grodno, Mińsk, Nowogródek i Pińsk nie zmieniły przynależności państwowej, żadna granica nie odcinała im przedmieść ani zaplecza gospodarczego. Zawarty w roku 1775 traktat handlowy pozwalał na swobodny spław towarów Dźwiną, zwalniał w ogóle od cła handel ryski.
Wiadomo wszystkim, że cni obywatele stołeczno-królewskiego miasta Krakowa lubią w ciepłe popołudnia letnie zasiadać u stóp Wawelu, od strony rzeki, i poświęcać czas szachom, warcabom oraz temu podobnym grom towarzyskim. Gdyby utrzymały się warunki 1772 roku, nie mogliby tego czynić, bo nie wolno przebywać w pasie granicznym. Wawel pozostał przy Polsce, Podgórze stało się austriackie. Na moście Dębnickim należałoby wznieść szlaban celny.
Polskę rdzenną, dawną domenę Piastów, rok 1772 zastrugał w kikut, w tragikomiczny szczątek państwa. Do litewsko-ruskich, nadal rozległych ziem Rzeczypospolitej przyrastał teraz od zachodu nieregularny, tu i ówdzie powygryzany na krawędzi czworoboczek łącki, mający Sandomierz i Kraków, Poznań i Gniezno za grody przygraniczne. O tak! Uczeni w piśmie mają po stokroć rację,
215
głoszą świętą prawdę: to Polska kazała swej litewskiej kolonii ponosić najcięższe koszty Unii!
Nad tym wszystkim objęła protektorat ponownie Rosja - sama jedna. Traktat rozbiorczy niedwuznacznie uczynił ją gwarantką. Oto artykuł szósty układu:
Najjaśniejsza Imperatorowa JMć całej Rosji gwarantuje uroczyście i najmocniejszym sposobem Najjaśniejszemu Królowi JMci polskiemu, jego następcom i Rzpltej polskiej wszystkie niniejsze posesje w tej obszerności i stanie, w którym zostają po traktatach [to jest po rozbiorze].
Emanuel Rostworowski powiedział, iż Rzeczpospolita stała się teraz państwem „rewizjonistycznym", skazanym na dążenie do odzyskania strat, a przez to niebezpiecznym dla sąsiadów. Należy się zastanowić nad tą bardzo mądrą tezą.
Ów rewizjonizm musiał podsycać dążenia reformatorskie, bo państwo tonące w rozstroju niczego na nikim nie mogłoby odzyskać. Racje geopolityczne szczególnie wyostrzałyby rewizjonizm polski, to znaczy skierowany z ziem koronnych nie na zachód już nawet, lecz prosto na północ i południe, ku morzu i Tatrom (via Wieliczka). Jeśli nie w XVIII jeszcze, to w następnym stuleciu te polskie dążenia odwetowe mogły natrafić na sposobną koniunkturę. Na razie koronę nadal dźwigał u nas zdolny człowiek, który wyznał w pamiętniku: „wychowany zostałem w nienawiści do wszystkiego co pruskie". Nadal duże znaczenie posiadał ród Czartoryskich. Z czterech jego stolic familijnych dwie - Brzeżany i Sieniawa - znalazły się w zaborze austriackim. Potoccy też mieli rozległe włości w kraju, zwącym się już oficjalnie Galicją.
Polski rewizjonizm mógł się nadać na sprawny oręż dla państwowej polityki Rosji, gwarantki i protektorki okrojonego kadłuba Rzeczypospolitej. Wśród statystów petersburskich byli tacy, którzy to doskonale pojmowali. Zachodnia granica rosyjska biegła teraz przeważnie wzdłuż głębokich rzek, zbiegostwo chłopów zostało utrudnione. Tylekroć wspomniany rewizjonizm najmniej zaiste zagrażał ziemiom położonym za Dźwiną.
Pierwszy rozbiór Rzeczypospolitej skurczył rosyjską strefę wpływów, lecz wcale jeszcze nie zaprzepaścił całej zdobyczy Piotra Wielkiego. Ludzie rozsądni, żywiący zaufanie do logiki, mogli teraz tym lepiej utrwalić się w przekonaniu, że Imperium już nie wypuści z rąk reszty swego protektoratu. Przytoczona przed chwilą formuła jednostronnej gwarancji brzmiała niedwuznacznie...
216
Zaborcom zależało na zachowaniu form, zażądano więc, aby sejm Rzeczypospolitej ratyfikował traktaty. Obywatele zamieszkali w województwach i powiatach oderwanych utracili oczywiście prawo wysyłania posłów, stali się przecież poddanymi monarchów absolutnych. Większość przyzwoitych ludzi w Polsce i na Litwie posłuchała barzan, zbojkotowała wybory, do Warszawy spłynęły więc przeważnie pomyje narodowe. Marszałkiem zawiązanej konfederacji - tym razem zaborcy sami zapragnęli zabezpieczyć się przed liberum veto\ — został łotr spod ciemnej gwiazdy, Adam Łodzią Poniński, podskarbi wielki koronny, który znalazł godnego siebie kompana w osobie sekretarza konfederacji, Floriana Krzysztofa Drewnowskiego, figury nikczemnie groteskowej. Jeśli nie sabat czarownic, to psie wesele nastało w stolicy. „Odnowiły się dawne Augusta II pijatyki", popłynął szampan i posypało się suchą strugą złoto magnackie, rosyjskie, austriackie. Hulanki trwały w pałacu Mostowskich, u Sułkowskich przy Nowym Świecie, w innych siedzibach wielkopańskich. Zadawał szyku, roztaczał splendory nowy ambasador carski, Otto Magnuc von Stackelberg, i austriacki, Karl von Revitzky. Snuł się jednocześnie po Warszawie, wszystkiego pilnie doglądał chudy rezydent pruski, Gideon Benoit, ubrany w szary fraczek i wełniane pończoszki, zbrojny w szpadkę o skromnej pochwie, odżywiający się w garkuchniach lub u hojniej wyposażonych kolegów. Prusy nie wydawały pieniędzy na głupstwa.
Kto jeszcze miał sumienie, ten je topił w winie. Codziennie niemal odbywały się pod Jeziorną, gdzie nie sięgała jurysdykcja marszałkowska, pojedynki z oficerami rosyjskimi. Moralnie sponiewierani szlachcice szukali choć takiej odpłaty. Zwarte oddziały carskie potrafiły nocami otaczać nagle rozhulane pałace i tam nawet poszukiwać podejrzanych, niepokornych.
Ponury karnawał trwał jeszcze, kiedy powrócił ze studiów zagranicznych Tadeusz Kościuszko. Młody człowiek odwiedzał kolegów, Korpus Kadetów, ze zdumieniem pewnie przyglądał się stolicy. Jemu też przypatrywano się pilnie. Przyszły Naczelnik nosił bowiem wtedy długi do pasa, przepleciony czarną wstążką warkocz. Tak ozdobiony przyjechał prosto z Paryża. Wkrótce znowu udał się na Zachód, wioząc w piersi zbolałe serce, w pamięci zaś słowa szyderczej rekuzy: „Synogarlice nie dla wróbli, a córki magnackie nie dla drobnych szlachetków." Ojciec jego wybranki, Ludwiki Sosnowskiej, był co prawda tylko we własnej wyobraźni magnatem, został jednak niedawno mianowany hetmanem polnym litewskim.
Wielu senatorów Rzeczypospolitej nie wzięło udziału w obradach sejmu,
217
nie zasiadło w swych przysłowiowych krzesłach wokół tronu, bo zabronili im tego nowi suwerenowie, Katarzyna, Fryderyk, Maria Teresa. Czyje włości częściowo choćby znalazły się za rosyjskim, pruskim lub austriackim kordonem, ten stawał się poddanym Petersburga, Berlina, Wiednia, wraz z posiadłościami w Polsce albo na Litwie zachowując jednak szczątkowe, zmizerniałe ich obywatelstwo. W kilka lat później Adam Kazimierz Czartoryski musiał osobą własną stanąć w Wiedniu, gdzie został najłaskawiej mianowany kapitanem gwardii galicyjskiej (w stopniu generała artylerii, czyli Feldzeugmeistra). Porucznikiem w tejże gwardii uczyniono żonatego z Radziwiłłówną Stanisława Ferdynanda Rzewuskiego. Kuzyn Jagiellonów musiał przyjąć godność austriacką, przywdziać mundur, wzorowany co prawda na stroju polskim. Błyszczącą przeszłość przypominały już tylko dodatki do munduru, mianowicie diamenty, okrywające ładownicę tudzież kitę u czapki, no i możność współzawodniczenia w tym względzie z kapitanem gwardii węgierskiej, księciem Esterhazy.
Sejm rozbiorczy zebrał się w kwietniu 1773 roku, ustalonym już wzorem wyłonił delegację, mającą przygotować traktaty. Podpisano je we wrześniu.
Krew polała się tylko w Wielkopolsce, gdzie dowódca miejscowych sił koronnych, generał Kraszewski, wystąpił przeciwko Prusakom, stoczył w czerwcu bitwę pod Kąpielem, w której został ranny.
Potomność zapamiętała wiernie odwagę posłów nowogródzkich Tadeusza Rejtana i Samuela Korsaka Sowicza, którzy na samym początku obrad sejmowych, wespół z kilku kolegami z Litwy i z Korony, zaprotestowali przeciwko zawiązaniu bezprawnej, bo nie zapowiedzianej w porę konfederacji. Rejtan rzeczywiście zawalił własnym ciałem próg izby, przez długi czas trwał w niej samotnie.
Pewni pisarze wywodzą, że sprzeciw ten mógł wyjść na dobre królowi pruskiemu, któremu zależało na trudnościach i przewlekaniu, czyli na okazji stwarzania nowych faktów dokonanych w postaci posuwania granicy jeszcze dalej. Generał pruski Lentulus jak gdyby zaopiekował się Rejtanem bez jego zgody, kazał kilku swym żołnierzom strzec go na mieście. W niczym to wszystko nie może umniejszać sławy ludzi odważnych, gotowych na najgorsze. Oni wiedzieli, że opór może zaprowadzić na Syberię, lecz nie ulękli się tak szerokiego widoku.
Mniej dla naszej pamięci narodowej chwalebne, że zapisawszy jak należało opór heroiczny, lecz krótkotrwały, całkiem gdzieś zgubiła wiadomość o wytrwałym, długim, wielorakie formy przybierającym sprzeciwie Stanisława Augusta. Tymczasem zaś sam traktat rozbiorczy, zawarty z Rosją,
218
czarno na białym mówi o królewskich „protestacjach uroczystych", z których
wyniknęło niebezpieczeństwo bardzo oczywiste przyprowadzenia do ostatniego .stopnia rozjątrzenia interesów i okazja zwad i poróżnienia między dwoma państwami...
Stanisław August zaczai od odwołania się do mocarstw zachodnich, które, rzecz jasna, nabrały wody w usta, aczkolwiek nagłe spotężnienie trzech imperiów nastraszyło je nie na żarty. Używał wszelkich możliwych kruczków i wybiegów, inspirował artykuły w prasie europejskiej i płacił za nie, przewlekał sprawę dłużej i o wiele skuteczniej niż Rejtan i Korsak. Ustąpił wobec groźby wkroczenia do Warszawy świeżego, pięćdziesięciotysięcznego korpusu wojsk carskich i wobec jeszcze większego niebezpieczeństwa. Rozbiór częściowy mógł był dość łatwo przemienić się w całkowity i ostateczny, nic przecież nie przeszkadzało mocarstwom porozumieć się co do zwiększenia ich udziałów w łupie. Zabiegom Stanisława Augusta, umiejętnemu ^wyzyskaniu przezeń dyplomacji rosyjskiej zawdzięczała Rzeczpospolita, że Prusom i Austrii nie udało się przekroczyć granic podziałowych, zagarnąć jeszcze więcej, czego zresztą próbowały. Podczas obrad sejmu Nikita Panin słał Stackelbergowi instrukcje, zawierające i takie pouczenia:
Najstraszniejsze dla Polski są Prusy, handel Wisłą jest dla niej kwestią życia [...] jednobrzmiącymi przedstawieniami wymóżcie na pośle pruskim dla Polaków znośne warunki [...] W układach z Austrią jest punkt wielkiego znaczenia. Sól -jedna z pierwszych potrzeb życia. Wymagać należy, aby ją Polacy mieli za cenę umiarkowaną.
Stanisław August z dużą zręcznością grał na wątłej strunce rosyjskiej, z której płynęły tego rodzaju tony.
Dokonał znacznie więcej, lecz najlepiej będzie, jeśli opowie o tym cudzoziemiec. Jean Fabre pisze na 474 stronicy swojej książki:
Od roku 1771 do 1774, w warunkach jak najgorszych, ale nie bez zręczności i odwagi, Stanisław stoczył wielką batalię dyplomatyczną i przegrał ją. Lecz przegrywając ją, wygrał batalię moralną, także bardzo ważną: rozbiór, który mógł był pozyskać poklask oświeconej opinii lub spotkać się z obojętnością, został okrzyczany jako zbrodnia polityczna.
To przekonanie wzrastało w miarę dalszych prac króla i jego otoczenia, wysiłków, których gwałt rozbiorczy wcale nie przerwał ani ich nawet nie zahamował.
219
Sejm, zmuszony do zatwierdzenia amputacji Rzeczypospolitej, musiał się również zająć urządzeniem jej stosunków wewnętrznych. To było jasne dla króla, jego nieprzyjaciół, no i dla kuratora. Stackelberg uwiadamiał Panina o szerokich projektach Stanisława Augusta i nie wątpił, że znajdą się sposoby na ich pohamowanie.
Wystarczy mu - pisał - jeśli będzie miał gwardię przyboczną i tyle wojska, ile potrzeba dla przeciwstawienia się wyprawom hajdamaków; państwo jego ma mieć spokój wewnętrzny, lecz nic nie znaczyć w Europie.
Niektórzy z polityków rosyjskich, zwłaszcza Nikita Panin, nie wyklinali myśli o jakim takim uporządkowaniu się Rzeczypospolitej, lecz stwierdzić trzeba, że Rosja Katarzyny II bardzo słabo nadawała się na sojuszniczkę i protektorkę tak stawionego przez filozofów postępu w imię rozumu. Wtedy właśnie, gdy w Warszawie zgraja Ponińskich i Drewnowskich pod osłoną bagnetów rosyjskich sprzedawała kraj własny, latem 1773 roku inne oddziały carskie, te stacjonujące w głębi Imperium, zaalarmował pewien Kozak Doński, nazwiskiem Jemielian Iwanowicz Pugaczow. Wsławiony zwycięstwami nad Dumouriezem i Ogińskim Suworow musiał zwrócić się przeciwko niemu. Wielu wywiezionych na wschód konfederatów barskich przedziwną losu koleją znalazło się teraz w jednym szeregu ze zbuntowanymi chłopami rosyjskimi, walczyło wraz z nimi.
Ambroży Jobert, uczony francuski, doskonały znawca spraw polskich, pisze, że „Rok 1773 przyniósł nowe nadzieje tym wszystkim, którzy interesowali się postępem Oświecenia w krajach Północy". Jesienią udał się do Rosji sam Denis Diderot! Poklepał Katarzynę po kolanie, doradził jej reformy gruntowne i rozległe.
Gdybym go posłuchała - zwierzała się później caryca - wszystko bym zmąciła w Imperium: prawodawstwo, administrację, politykę, finanse, wszystko bym postawiła na głowie w imię niewykonalnych teorii.
Nie doszło do tego nieszczęścia. W roku 1775 pokonany, potem zdradzony przez towarzysza Pugaczow został .publicznie stracony pod murem Kremla.
Katarzyna - napisał już w XVIII wieku Klaudiusz de Rulhiere - napełniła świat rozgłosem swych nowych praw; lecz cale to ambitne dzieło sprowadziło się do utrwalenia despotyzmu w Rosji i anarchii w Polsce.
220
Z tą anarchią stało się nieco inaczej, niż przewidywał sławny Francuz, zmarły w roku 1791. Polacy i Litwini wynaleźli jednak sposoby wytępienia jej, spróbowali nawet nadać im moc prawną. Wziąwszy pod uwagę prawdziwe pryncypia polityczne Najjaśniejszej Imperatorowej Gwarantki, przyjdzie uznać to dzieło za szczególnie trudne, za beznadziejne od początku.
Uczeni zalecają synchronizację wydarzeń historycznych. Posłuszni tej mądrej wskazówce nie zapomnijmy więc, że pierwszemu rozbiorowi Rzeczypospolitej towarzyszyła w czasie oklaskiwana przez filozofów zaborcza wojna Rosji z Turcją i powstanie Pugaczowa, którego losy dość trudno pogodzić z ideałami Oświecenia.
Sejm rozbiorczy stworzył zupełnie nową instytucję rządową, Radę przy boku Jego Królewskiej Mości Nieustającą, powołaną do kierowania- całokształtem administracji w kraju. Był to organ działający kolegialnie, wczesny zatem równoważnik czy pierwowzór gabinetu ministrów. Geneza i ustanowienie Rady Nieustającej, tak brzmi tytuł cennej książki Władysława Konopczyńskiego, i tymi samymi słowami określić można źródło złej sławy, od samego początku otaczającej ową potrzebną instytucję. Powstała ona na sejmie rozbiorowym, uchodziła więc i nadal uchodzi za dzieło obcego, rosyjskiego dyktatu. .
Zamiary stworzenia tak czy inaczej nazywającej się Rady rządowej były u nas stare, stanowiły dorobek rodzimej myśli politycznej. Głosili je Leszczyński, Konarski i Andrzej Zamoyski. Teraz z formalnie podobnym projektem wystąpiła wroga Stanisławowi Augustowi, wysługująca się Rosji klika magnacka. Zgłoszony przez Augusta Sułkowskiego, wojewodę gnieźnieńskiego, wniosek zmierzał do uczynienia z monarchy kukły już zupełnie bezwolnej, obdartej z resztki prerogatyw. Zręczność króla, który potrafił w porę dogadać się z ambasadorem Stackelbergiem, nie tylko stępiła ostrze zamierzonej ustawy, lecz zwróciła je przeciwko samym wnioskodawcom. Ustanowiona w roku 1775 Rada Nieustająca zmniejszała znaczenie i wpływy „ministrów" magnackich, wysuwała naprzód fachowych.
Rada składała się z trzydziestu sześciu-członków, wybieranych w równej liczbie spomiędzy senatorów i posłów. Odpowiedzialna przed sejmem, powoływana co dwa lata, musiała za każdym razem zachować w swym składzie co najmniej jedną trzecią liczby poprzednich członków. Już to jedno zapewniało ciągłość, sprzyjało specjalizacji wewnątrz kolegium, rozstrzygającego większością głosów. Rada Nieustająca rozpadała się na pięć departamentów: „Interesów Cudzoziemskich. Policji, czyli Dobrego Porządku, Wojskowy, Sprawiedliwości, Skarbowy".
221
Przewodniczyli im ministrowie fachowi i to właśnie stanowiło kamień obrazy dla dawnych dygnitarzy, tracących na znaczeniu. W dodatku jeszcze zniesiono tradycyjne rady senatu, oddano Radzie Nieustającej prawo przedstawiania królowi kandydatów na godności senatorskie i wiele innych. Zachowano również Komisje Skarbowe i Wojskowe, których ustanowienie niezbyt dawno temu wydawało się opozycji najokropniejszą z tyranii.
Tenże sam sejm zdjął „ohydę" z zajęć miejskich, pozwolił szlachcie parać się handlem, rzemiosłem i operacjami bankowymi bez obawy o utratę klejnotu. Rozprawiał również o sprawie chłopskiej, lecz pozostawił w tej mierze wszystko po staremu.
Nieprawdopodobne, w jednej tylko historii możliwe rzeczy! Przed dwustu laty ostatni z Jagiellonów - monarcha prawdziwy i potężny - zimno i wyniośle traktował posłów koronnych, błagających o naprawę Rzeczypospolitej. Teraz, podczas morderczego sejmu, ostatniemu królowi tejże Rzeczypospolitej i jego ludziom udawało się przepychać, pod maską ustępstw wyszachrowywać reformy. Częściowe oczywiście, oględne, lecz i tak grożące ciężkimi powikłaniami, nawet czymś znacznie gorszym.
Charakter Rady Nieustającej nie podobał się senatorom, dostojnikom, magnatom. Wobec niebezpieczeństwa zmniejszenia przywilejów przestawały cokolwiek znaczyć dawne sentymenty i związki. Pękła na zawsze przyjaźń króla z Ksawerym Branickim, towarzyszem, lecz niestety i świadkiem petersburskich perypetii. Hetman wielki koronny nie mógł przeboleć, że wojsko wymyka mu się z ręki, przestaje przysięgać na wierność jemu osobiście. Wszyscy malkontenci stanęli przy Branickim: hetman polny Seweryn Rzewuski, hetman wielki litewski, niedawny konfederat barski, Michał Ogiński, młodzi Potoccy i... Familia, której przywódcą, po zgonie Michała Czartoryskiego, został Stanisław Lubomirski. Znowu dało się słyszeć nieśmiertelne zawołanie bojowe, żądanie detronizacji „Ciołka". Jesienią 1775 roku i następnej wiosny Branicki udawał się ze skargami do Petersburga. Za pierwszym razem towarzyszył mu Adam Kazimierz Czartoryski, za drugim Ignacy Potocki. Możni w swym kraju pielgrzymi tańczyli nad Newą, nie tylko wokół Katarzyny. Równie ważnym celem zabiegów był dla nich nowy, najwybitniejszy ze wszystkich faworyt, Grzegorz Potiomkin. Przy jego pomocy zamierzano wysadzić z siodła Nikitę Panina oraz warszawskiego prokonsula, Ottona Stackelberga, czyli tych akurat działaczy rosyjskich, co godzili się na względnie znośną wegetację Rzeczypospolitej. Nie osiągnięto tego celu, polityka petersburska była na razie ustalona. Coraz to zajadlejsza opozycja grupy hetmańskiej stanowiła jednak cenny kapitał, mogła być wyzyskana w przyszłości.
222
Imć hetmani mieli czego żałować, raj utracony obfitował w powaby tego rodzaju, że tylko nieliczni in universo potrafiliby się im oprzeć. Dawniej, w błogich czasach saskich, pułki Rzeczypospolitej „ustawicznie zostawały na usłudze i asystencji hetmanów", skąd też brały się ich dziwne, skomplikowane nazwy regimentu konnego buławy wielkiej koronnej, buławy wielkiej Wielkiego Księstwa Litewskiego, buławy polnej koronnej i tak dalej. Oddziały te zmieniały miejsca postoju, miewały „konsystencję swoją" zawsze tam, gdzie rezydował aktualny zwierzchnik.
Oficerowie zagęszczali pokoje szefów swoich, dragoni trzymali warty przed pałacem i podczas wielkich bankietów nosili do stołu półmiski z potrawami, kapela regimentowa wygrywała koncerty i tańce.
Tylko salwy honorowe wypadały nieskładnie, państwo nie miało bowiem pieniędzy na proch do ćwiczeń, wojownicy nie umieli więc strzelać. Dokładnie to samo działo się, gdy „pan jaki wielki otrzymał regiment dla pomnożenia okazałości dworu swego". Tysiąc głów liczący pułk gwardii pieszej koronnej przez czas długi dzielił się na dziesięć kompanii, kiedy raptem nastąpiła reorganizacja, polegająca na podwojeniu ich liczby, a więc tym samym na pomnożeniu ilości etatów oficerskich przez dwa. O to tylko chodziło w przeprowadzonej reformie. Stanisław August i jego niewłaściwym duchem zarażeni współpracownicy mieli czelność przeciwstawić się starej, nieśmiertelnej, wiernie ludom i państwom towarzyszącej praktyce tworzenia niepotrzebnych posad dla uprzywilejowanych, oddawaniu im w pacht całych dziedzin służby publicznej. Takich pokuszeń nie wybacza się zuchwalcom.
Wiadomości i cytaty zawarte w poprzednim urywku pochodzą z dzieła pewnego eks-konfederata barskiego, który właśnie w przededniu sejmu rozbiorczego obrzydził sobie zgiełk świeckiego świata, mając lat przeszło czterdzieści przywdział sukienkę duchowną, osiadł wkrótce na probostwie w Rzeczycy pod Wolborzem i jął się pióra. Nazywał się Jędrzej Kitowicz.
W samych początkach jego kariery eklezjastycznej stan duchowny przeżył wstrząs niebywały. 21 lipca 1773 roku papież Klemens XIV bullą Dominus ac Redemptor skasował zakon jezuitów. W przeciągu poprzednich lat kilkunastu Societas lesu została usunięta przez władze świeckie z Portugalii najpierw, potem z Francji, z Hiszpanii, z Malty i z Sycylii. U nas istniały nieco inne projekty. Pragnąc uporządkować system szkolny, otoczenie królewskie wpadło na pomysł konfiskaty dóbr wszystkich zgromadzeń kontemplacyjnych.
223
Oszczędzone być miały zakony „oświecone", poświęcające się pedagogice pijarzy, teatyni, jezuici. Teraz plany dostosowały się do radykalnie zmienionej sytuacji.
14 października 1773 roku, zaledwie w dwa tygodnie po podpisaniu traktatu rozbiorczego, delegacja sejmowa powołała do życia Komisję Edukacji Narodowej. Inicjatorami byli: Stanisław August, jego bliski współpracownik Joachim Litawor Chreptowicz oraz przeciwnik, biskup wileński Ignacy Józef Massalski, niezwykle światły człowiek, głośny w Europie przyjaciel filozofów, „karciarz, rozpustnik, sprzedawczyk i złodziej grosza publicznego", powieszony w końcu przez lud warszawski.
Bardzo rozmaite pierwiastki tworzyły atmosferę moralną, w której powstawało pierwsze na świecie ministerstwo oświaty. Komisja, powołana do kierowania wszystkimi bez wyjątku szkołami w państwie, liczyła na fundusze pojezuickie. Od dwustu już lat szczodrobliwość szlachecka i własna zapobiegawczość zakonu tworzyły wielki majątek, skarb prawdziwy. Na tym, co leżało w Galicji i na Pomorzu, położyły już ręce Austria i Prusy, Rosja zaopiekowała się na stale obszarem zadźwińskim, gdzie znajdowało się aż sześć kolegiów, wśród nich połockie, ufundowane i wyposażone już przez Stefana I. Ale i w okrojonej Rzeczypospolitej wiele zostało jeszcze do wzięcia... nie brakowało też takich, co nie wahali się brać.
Ujrzano wkrótce w Warszawie żebraka, który ukląkł pokornie przed nadjeżdżającym powozem dostojnika. - Tam na uprzęży to samo srebro, co było dawniej na ołtarzu u ojców jezuitów! - wyjaśnił ciekawym cwany prostaczek stołeczny.
Zanim na wniosek Chreptowicza oddano Komisji resztę dóbr zakonu, miliony utonęły w błocie moralnym. Brali duchowni, brali świeccy, wziął coś niecoś i król na spłatę długów, które były ciemną, wstydliwą stroną jego panowania. Poniński zagarnął półtora miliona uzyskane ze sprzedaży naczyń kościelnych, biskupi Massalski i Młodziejowski urwali po sześćset tysięcy. W prywatne ręce szły klejnoty, drogocenności, nawet monstrancje w nienaruszonym stanie. Zaorywano miedze jezuickie, wycinano lasy.
Sejm rozbiorczy to jedna nieustanna orgia kradzieży, grabieży, łapownictwa, sprzedaży sumień. Większość członków delegacji parlamentarnej rwała, skąd się tylko dało. Adam Poniński zbudował w Warszawie solidny most łyżwowy i napychał kieszenie mytem. Wziął grube pieniądze od kupców chrześcijańskich za nakaz zamknięcia sklepów żydowskich w mieście i zaraz drugie tyle od Izraelitów za prawo otwarcia kramów tuż pod bramami stolicy. Wyrobił też sobie w sejmie tytuł książęcy.
224
Przez to wszystko, przez bagno, przez polityczną prostytucję, nie bez powodzenia przepychała się myśl o reformie, uczciwa wola poprawy. U wielu zadziwiająco łatwa zgoda na rozbiór kraju - i uchwała o pierwszym pod słońcem ministerstwie oświaty. W tym samym sejmie! Trudna naprawdę do osądzenia epoka.
Autor najwcześniejszego projektu centralnej instytucji oświatowej nie doczekał dnia otwarcia Komisji Edukacyjnej, zmarł o kilka tygodni za wcześnie. Stanisław Konarski rozstał się z życiem 3 sierpnia 1773 roku. Jego pogrzeb nosił wszystkie cechy manifestacji narodowej, wielki zakonnik należał do tych, co doczekali się uznania. W rok jeden po wstąpieniu na tron Stanisław August polecił wybić słynny medal ku czci Konarskiego, „Sapere auso", ozdobił gabinet jego podobizną wyrzeźbioną przez Le Bruna. Napis nagrobny dla reformatora ułożył Ignacy Krasicki:
Ten, co pierwszy zdziczałe ciął gałęzie wzniosie
I śmiał ścieżki odkopać wiekami zarosłe,
Co nauki, co miłość kraju wzniósł i krzepił,
W cieniu laurów spoczywa, które sam zaszczepił.
Schorowany i stary niewiele by już Konarski mógł dopomóc Komisji Edukacyjnej. Z powodzeniem zastąpili go ludzie przez niego właśnie przygotowani do pracy. Projekt reformy szkolnictwa przedłożył Komisji profesor Collegium Nobilium, ksiądz Antoni Popławski, pijar, bliski współpracownik Konarskiego, swego czasu wysłany przezeń do Francji dla rozszerzenia horyzontów, pisarz bardzo zasłużony w zakresie polityki i pedagogiki, człowiek skromniutki i kiepski orator, więc dlatego mało znany.
Kraj przeżywał wtedy czasy wręcz okropne, lecz wysiłki naprawcze korzystać już mogły z dorobku dnia wczorajszego. W tym względzie było lepiej niż w chwili zgonu Augusta II, kiedy ten dzień wczorajszy oznaczał tylko pustkę. Niezmiernie trudno pojąć, dlaczego rok 1764 uznaje się obecnie - umownie oczywiście, ale oficjalnie niemal - za punkt zwrotny, za datę narodzin narodu nowoczesnego. Jak się przed chwilą wspomniało, w roku 1765 Stanisław August kazał wybić medal, czczący zasługi poprzedniego ćwierćwiecza pracy już naprawdę nowoczesnej.
Stanisław Konarski nie doczekał również spełnienia się złorzeczeń, które rzucił w ostatnim swym piśmie, ogłoszonym drukiem. Była to broszura pod tytułem: Boskiej Opatrzności dowód oczywisty. Uwaga historyczna nad strasznym niebezpieczeństwem życia Najjaśniejszego Pana r. 1771 d. 3 listopada.
225
Nikt chyba goręcej nie potępił zamachu konfederatów na Stanisława Augusta.
10 września 1773 roku stracono publicznie w Warszawie dwóch ujętych i osądzonych uczestników tego aktu, Cybulskiego i Łukawskiego. Przed egzekucją obwożono ich tymi samymi ulicami stolicy, którymi tamtej nocy prowadzony był król. Sądowi przewodniczył dawny konfederat barski, Teodor Wessel, człowiek współodpowiedzialny i za ogłoszenie bezkrólewia, i za sam zamach. Łaski, łagodnego wyroku bezskutecznie domagał się Stanisław August.
Sejm rozbiorczy przywrócił cło generalne, wprowadził jednolity podatek, zwany podymnym, i 11 kwietnia 1775 roku zakończył swe czynności, złożone z łajdactwa przeplecionego dobrem. Następny, w roku 1776, utrwalił, nawet wzbogacił dodatnie strony dzieła poprzednika. Przez to przede wszystkim, że za zezwoleniem Rosji był konfederacki, mógł więc postanawiać. Władza hetmanów została nareszcie ograniczona wyraźnie do lukratywnych funkcji honorowych. Znikły z wojska błyszczące i świetne, lecz całkiem już komiczne przeżytki w postaci chorągwi husarskich i pancernych, zastąpionych przez kawalerię narodową, hodującą niestety aż nazbyt wiele tradycyjnych nawyków szlacheckich. Armia przestała się dzielić na autorament krajowy i cudzoziemski, coraz więcej znaczyła w niej piechota, a zwłaszcza dochodząca stopniowo do dużej wartości artyleria.
Sejm 1776 roku polecił eks-kanclerzowi Andrzejowi Zamoyskiemu opracowanie projektu kodeksu praw, zniósł tortury i w procesach o czary karę śmierci.
W tych samych czasach dobiegły kresu pewne zjawiska historyczne, które przez stulecia całe ściągały na siebie uwagę Rzeczypospolitej, bezpośrednio wpływały na jej losy. Wojna rosyjsko-turecka skończyła się w roku 1774 traktatem w Kuczuk Kajnardży. Krym pozbył się zwierzchnictwa tureckiego, trafił pod protektorat Katarzyny II, co było krótkotrwałą przygrywką do aneksji. W roku 1775 caryca kazała zrównać z ziemią Nową Sicz, którą założyli na swej ziemi powracający z Turcji emigranci. Od tej pory nie wolno było wymieniać nazwy Zaporoża, Kozaczyzna ukraińska przestała istnieć.
Tradycyjni współzawodnicy wyprzedzili nieco Rzeczpospolitą na drodze do mogiły. Nie było przypadku w tej wspólnocie losu.
226
IV
Rozpoczął się teraz okres ułudy, szesnastolecie, które mogło się ludziom ówczesnym wydawać przedwiośniem rozkwitającym w bujny maj, lecz było tylko jesienią, u samego swego schyłku upalną i piękną.
W tym czasie przyszło Rzeczypospolitej odświętować setną rocznicę bitwy wiedeńskiej. Stanął więc na moście łazienkowskim kamienny wizerunek króla Jana, wyrzeźbiony przez Austriaka Franciszka Pincka, a będący - nie bez złośliwości twierdzą niektórzy znawcy - pomnikiem nie tylko bohatera, lecz i artystycznego gustu fundatora. Warszawę obiegł zaraz wierszyk ulotny o historiozoficznych pretensjach:
Wart pomnik sto tysięcy! Ja bym dwakroć łożył, Byle Stanisław umaił, a Jan III ożył.
Wielkie głupstwo, wyrażone zwięźle i z wdziękiem! Nie pora było krajowi wzdychać do tryumfatora (który w pewnej mierze wyprzedził zresztą Stanisława Augusta: widząc, że inaczej nie poradzi, zrzekł się na wschodzie ziem znacznie rozleglejszych od tego, co w tejże stronie kosztował pierwszy rozbiór). Nie było człowieka lepiej przystosowanego do wielu potrzeb chwili niż nasz smętny pedagog w peruce. Gdybyż sama chwila zechciała być łaskawie spokojniejsza, gdybyż dłużej trwała cisza po burzach wojen śląskich, siedmioletniej, tureckiej! Gdybyż europejski stary porządek - ancien regime - trwał przynajmniej do zgonu Stanisława Augusta! Niestety, kontynent znalazł się na samym progu jednego z najbardziej burzliwych rozdziałów swej historii i jeszcze za życia króla przekroczył ten próg.
Uplanowano podówczas i zaczęto urzeczywistniać w Warszawie Oś Stanisławowską. Opodal, w Łazienkach, stanęły najpierw pawilony, potem nabrał ostatecznego kształtu Pałac na Wyspie. Pod tą samą ręką Dominika Merliniego stary Zamek Królewski uległ przebudowie, wnętrze jego zaczęło imponować majestatycznym wyglądem, rozścieliły się po komnatach posadzki, nie mające sobie równych. W Wilnie Wawrzyniec Gucewicz - Litwin, uszlachcony syn chłopski, profesor Akademii, były ksiądz i dożywotni mason - w stylu czystego, pozbawionego warszawsko-królewskich dewiacji, klasycyzmu postawił ratusz i nadał nową formę katedrze. Wielkim głosem żądają wzmianki jeszcze inne budowle, jak chociażby stołeczna Królikarnia i monumentalny pałac w bardzo prowincjonalnych Szczekocinach, do dziś świadczący, że nie tylko w pobliżu metropolii -
227
więc w Natolinie albo w Werkach - powstawały wtedy rzeczy w europejskiej skali cenne.
Jednakże w książce, poświęconej dziejom państwowości, godzi się zwrócić uwagę na jedno z ówczesnych przedsięwzięć, którego losy wręcz kuszą niezamierzoną przez twórców symboliką. Jeszcze się nie skończył sejm rozbiorczy, kiedy Izabela z Flemmingów Czartoryska zaczęła pod samą Warszawą zakładać sobie wiejską jak gdyby rezydencję, tętniącą tą samą sztuczną sielskością, która przepoiła słynne Trianon Marii Antoniny, dzieło już wieszczące romantyczne jutro. Nie było tam dużych budynków. Wśród drzew widniały kryte słomą chatki chłopskie o wnętrzach zaskakujących przepychem. Wybrana przez księżnę miejscowość nosiła nazwę Powązek i nadal ją nosi, zmieniwszy wkrótce przeznaczenie.
W roku 1834 do zbiorowej mogiły przy kościele powązkowskim włożono prochy Stanisława Konarskiego, usunięte ze świątyni Pijarów, skonfiskowanej przez rząd carski. Zachowała się tylko puszka v sercem reformatora, którą w kilkadziesiąt łat później kupiec żydowski Jakub Pik przewiózł ukradkiem do Krakowa i oddal tamtejszym zakonnikom.
W roku 1830 lekarz z Wilna doktor Stanisław Morawski znalazł się na południu Rosji w misji całkowicie legalnej i popieranej przez rząd. Pojechał zwalczać cholerę na Powołżu. U bogatego kupca w Wolżsku zobaczył duży zbiór portretów polskich, przy których jakoby były płótna Rembrandta. „Polskie portrety i bogata kolekcja Rembrandtów na pustyni obok koczowisk kałmuckich!" - dziwił się nasz eskulap. Właściciel chętnie wyjaśnił zagadkę. Wszystkie te obrazy zostały złupione w Rzeczypospolitej, w Nieświeżu i po innych rezydencjach, i ofiarowane Platonowi Zubow, który podarował je swej siostrze, pani Żerebcow. Ta z kolei, potrzebując gotówki, wystawiła kolekcję na sprzedaż, nabab z Wołżska zakupił wszystko hurtem i przewiózł do siebie, w pobliże wyżej wzmiankowanych koczowisk kałmuckich.
Za czasów ostatniego króla dokonała się u nas rozległa i zasługująca na szacunek praca około podźwignięcia i wszechstronnego wzbogacenia kraju. Przykład dany przez braci Załuskich znalazł naśladowców na wielu polach. Finał wysileń był jednak tego rodzaju, że nie popadnie w przesadę ten, kto dopatrzy się symboliki w metamorfozie Powązek, przemienionych z rezydencji pańskiej w najsławniejszy polski cmentarz. „Tuda i doroga!" - należy zacytować ludowe powiedzenie rosyjskie.
Stanisław August i jego ludzie nie mogli przewidzieć, ku czemu wędruje historia Rzeczypospolitej. Zachowywali się tak, jakby ciasna i niewygodna ścieżka była jednak pomimo wszystko otwarta.
228
Wdrażali prace obliczone na stopniowe dojrzewanie i obfite żniwa w przyszłości.
Eks-kanclerz Andrzej Zamoyski bardzo poważnie potraktował zlecenia sejmu, do pracy nad projektem kodeksu praw sądowych zabrał się gorliwie i z pośpiechem zasługującym na najpilniejszą uwagę. Grono współpracowników dobrał sobie cenne: Feliks Łojko, Michał Węgrzecki, Antoni Rogalski, zasłużony w Komisji Edukacyjnej Joachim Litawor Chreptowicz rozwijali działalność nie budzącą niczyich wątpliwości. Zdaniem badacza tych spraw, Łukasza Kurdybachy, jeden tylko Krzysztof Szembek, biskup płocki, grał rolę dwuznaczną. Bogusław Leśnodorski ujmuje się jednak za tym duchownym, powołując się na przechowywany w Bibliotece Jagiellońskiej egzemplarz Zbioru praw, zaopatrzony w cenne uwagi i poprawki pióra Szembeka.
Całkiem osobno wymienić należy najczynniejszego po samym Zamoyskim człowieka, czyli Józefa Wybickiego.
Obaj oni zdobyli sobie ogromny mir u szlachty śmiałym protestem przeciwko porwaniu senatorów. Zamoyski pogardzał tłumem ciemnych, zacofanych panów braci. Wybicki, po krótkiej służbie wśród konfederatów barskich, udał się do Francji, skąd przywiózł przekonania i teorie nie do przyjęcia dla tychże mociumpanów. Pochodził z Pomorza Gdańskiego, o czym godzi się wspomnieć dla wykazania, że prymat Wschodu, Wielkiego Księstwa, nie był tak już całkowity, że w całej Rzeczypospolitej, jak długa i szeroka, budziła się wola odnowy.
Grono redakcyjne zorganizowało rzecz, którą socjolog nam współczesny skłonny byłby może nazwać „sondażem" opinii publicznej. Kraj w znamienny sposób odpowiedział na apel Zamoyskiego. Napłynęło dużo listów z uwagami i żądaniami, lecz znakomita większość z nich tchnęła duchem „nierządu lub dawnych z nierządu i feodalizmu wylęgłych uprzedzeń" - jak to określił w pamiętniku sam Wybicki. Zwłaszcza dwie dziedziny uważała szlachta za nienaruszalne: pozycję Kościoła w kraju i poddaństwo chłopów.
Stanisław August z góry przewidział taki wynik ankiety i hamował, trzymał za poły reformatorów, aby zbytnim umiłowaniem celu, który i jemu był drogi, nie popsuli czasem całej roboty. Sam sprawdzał projekty, pilnował każdego fragmentu pracy.
Zacofanych mniemań większości nie należało prowokować, trzeba było jednak im przeciwdziałać. Temu celowi służyły opracowane przez Józefa Wybickiego, lecz wydane anonimowo w roku 1777 i 1778 Listy patriotyczne do Jaśnie Wielmożnego Exkanclerza Zamoyskiego prawa układającego pisane.
Łukasz Kurdybacha ustalił rzecz więcej niż ciekawą: oto druk każdego z dwu grubych tomów
229
trwał nie dłużej niż cztery do pięciu miesięcy. Od chwili „rozpoczęcia składu" do momentu ukazania się książki na półkach! Jaki poziom reprezentowała ówczesna technika, wiadomo.
Można otworzyć byle jakie dzieło wydane dzisiaj, przeczytać sobie jego „metryczkę", upamiętniającą lata całe przewlekłych zaiste porodów edytorskich, i zadumać się filozoficznie nad niedocieczonymi tajnikami współczesności. Lecz błyskawiczne tempo ukazywania się Listów patriotycznych z innego jeszcze powodu przykuwa uwagę. Świadczy o trudnych do wyśledzenia - po tylu latach! - zjawiskach natury psychologicznej i moralnej.
Twórcy kodeksu działali pod przemożną presją ze strony własnych sumień. Im się śpieszyło. Oni uważali, że nie wolno marnować czasu. W roku 1776 włożono na nich obowiązki kodyfikatorskie, wobec tego należało przyjść z gotowym projektem już na najbliższy sejm, to znaczy w roku 1778, rzucić materiał propagandowy - Listy Wybickiego - na poprzedzające sesję parlamentu sejmiki. Zuchwałe postanowienie urzeczywistniono w pełni, ustanowiono rekord Europy, a może i świata. Trzeba przytoczyć opinię Łukasza Kurdybachy, opartą na jego badaniach naukowych: „Podczas gdy na przykład w Prusach przygotowanie przez specjalną komisję nowego kodeksu trwało w XVIII w. 48 lat, a w Austrii nawet 58, kodeks Zamoyskiego powstał w ciągu dwóch lat, wliczając w to kilkumiesięczny czas druku pokaźnego tomu." W początkach czerwca 1778 roku, a więc w 20 miesięcy od uchwalenia przez sejm 1776 r. wniosku powierzenia Zamoyskiemu opracowania nowego kodeksu, pierwsza jego część była już oddana drukarzowi Groellowi do składania. Całość ukazała się 1 października 1778 roku. Nosiła nazwę: Zbioru praw sądowych przez J. W. Andrzeja Zamoyskiego, ekskanclerza koronnego, ułożonych.
Drugi człon tytułu tego rozdziału - „Gorączka reformatorska" - jest wynikiem rozmyślań nad dziejami kodeksu Andrzeja Zamoyskiego. Oby wszyscy dorośli ludzie w Polsce przeczytali świetne (od dawna, rzecz jasna, nie wznawiane) dzieło Waleriana Kalinki o Sejmie Czteroletnim. Studiując namiętne oskarżenia uczonego księdza, kierowane przeciwko „zbyt wczesnym" porywom reformatorów, wspomnijmy na przytoczone przed chwilą daty i zastanówmy się nad ich wymową. Pośpiech Sejmu Wielkiego nie wyniknął stąd, że wojna turecka wybuchła, że król pruski zaczął się zgłaszać z prowokatorskimi zachętami. Ten pośpiech był dalszym ciągiem objawu, który jakże wyraźnie wystąpił w Rzeczypospolitej zaraz po sejmie rozbiorczym.
Wczesne sygnały gorączki to dzieło Stanisława Konarskiego, O skutecznym rad sposobie, zawierające apele niebezpieczne ze względu na Rosję, to reformy Czartoryskich i Stanisława Augusta, przyśpieszających działanie prawie z dnia na dzień. Sejm rozbiorowy był wstrząsem.
230
Co pozostało zdrowe w Rzeczypospolitej, to zareagowało podwyższeniem temperatury. Gorączka - jak powszechnie wiadomo - stanowi dowód walki organizmu z zakażeniem, z chorobą.
Łatwo dzisiaj prawić kazania, udzielać pouczeń zza wygodnego biurka. Należało czekać cierpliwie - mówią mędrcy. Ludzie ówcześni chcieli natychmiast wyleźć z gnojówki, w której sejm Ponińskiego unurzał ich po nozdrza i oczy. Sądźmy tych ludzi takimi, jakimi uczynił ich czynnik przemożny, od którego nie ma apelacji: okoliczności dziejowe. Każde inne postępowanie będzie rezonerstwem, łatwą ucieczką w abstrakcję.
.Poświęcony rokoszowi Zebrzydowskiego rozdział Srebrnego Wieku zawierał twierdzenie, że skoro ideologia „złotej wolności" zwyciężyła totalnie, to reforma nie mogła nastąpić wcześniej, aż ziściło się coś w rodzaju cudu, to znaczy wystąpienie części uprzywilejowanych przeciwko własnym przywilejom. Ta dziwna chwila nadeszła.
Listy patriotyczne pisał szlachcic-ziemianin, pracy nad kodeksem przewodniczył magnat. I jedno, i drugie dzieło żądało poprawy położenia warstw nieziemiańskich, chłopów, a zwłaszcza już mieszczan, usiłowało torować im drogę w górę. Jest zupełnie zrozumiałe, że sam kodeks dawał im o wiele, bez porównania mniej, niż domagały się Listy, nie znosił ani poddaństwa chłopów, ani pańszczyzny. Był wszak wyrazem kompromisu pomiędzy zapatrywaniami swych autorów a niedwuznacznymi wynikami wspomnianej już „ankiety". Andrzej Zamoyski należał do tych magnatów, którzy dobrowolnie likwidowali pańszczyznę, przenosząc swoich chłopów na czynsze. Zaczął to robić już w roku 1760, wyprzedzając w tej mierze nawet księdza Pawła Brzostowskiego, z jego oryginalną „republiką" w Pawłowie nad Mereczanką, Joachima Chreptowicza, synowca królewskiego Stanisława Poniatowskiego, i wielu innych latyfundystów, których przestała zadowalać dotychczasowa praktyka. Należało o tym wspomnieć w tym miejscu, by podkreślić, że projekt wcale nie wyznaczał granicy myśli postępowej w Rzeczypospolitej.
Kompromisowy i oględny zdobywał się jednak ten projekt i na nowatorstwa. Pozwalał na przykład mieszczanom na odbywanie krajowych zjazdów, których wnioski rozpatrywałby i zatwierdzał król wraz z Radą Nieustającą. Ten paragraf projektu zawierał zatem jak gdyby prototyp rzeczy bardzo cennej, mianowicie tak zwanego samorządu gospodarczego w dziedzinie przemysłu, rzemiosła i handlu. Polska urzeczywistniła ten pomysł samodzielnie... po roku 1918. Pragnęła to zrobić nieco wcześniej i do spółki z Litwą.
231
Bardzo się śpieszyło naszym kodyfikatorom, lecz przeważył rozsądek. W roku 1778 nie wniesiono projektu pod obrady sejmu, bo nastrój większości posłów był zanadto wrogi. Doszło do tego w dwa lata później, aczkolwiek prognostyki i tym razem były złe. Na sejmiku w Środzie omal nie rozsiekano kandydującego stamtąd Józefa Wybickiego.
Sejm roku 1780 potępił i odrzucił Zbiór praw sądowych eks-kanclerza Andrzeja Zamoyskiego. Posłowie rwali księgę, pluli między jej karty, deptali nieszczęsne strzępy.
Niemal nikt z potępiających kodeksu nie przeczytał. Ludzie działali na ślepo, zostali bowiem zawczasu odpowiednio nastawieni, spreparowani propagandą.
Ambasador baron von Stackelberg nie był entuzjastą ani nawet zwolennikiem kodeksu, ale tym razem mógł sobie pozwolić na pozostawanie poniekąd w rezerwie. Batalią pokierował, rozegrał ją nuncjusz papieski, Jan Andrzej Archetti.
Projekt Zamoyskiego zmierzał do uporządkowania stosunków kościelnych, był w tym względzie dość radykalny. Można w nim dopatrzeć się znamion niejakiego antyklerykalizmu, antykatolicyzmu nie było ani cienia. Wiara i wolność kultu nie doznałyby żadnego uszczerbku. Przewidywano ograniczenia materialne, polegające na zakazie nabywania nowych dóbr i działalności zarobkowej, konkurencyjnej w stosunku do mieszczaństwa. Jedynie proboszczowie, obarczeni obowiązkiem zakładania szkół, mogliby nabywać ziemię. Majątki uzyskane nieprawnie, wbrew konstytucjom, powróciłyby do skarbu państwa. Projekt zakładał utworzenie - pod prezydencją każdorazowego nuncjusza! - trybunału duchownego, instancji ostatecznej w procesach o charakterze religijnym, zabraniał publikowania bulli i rozporządzeń papieskich bez uprzedniego rozpatrzenia ich przez władze państwowe.
Nuncjusz Archetti wystąpił przeciwko tym zamiarom, a miał niemało środków propagandowego oddziaływania na szlachtę. Kleru świeckiego i zakonnego nie brakowało w kraju.
Od dawna już usiłowania naprawcze Rzeczypospolitej bywały torpedowane przez czynniki zewnętrzne, jednakże, pomimo pewnego oswojenia z tematem, zabieg nuncjusza Archettiego sprawia wrażenie szczególnie przykre. Czegóż można się było ostatecznie spodziewać po takich mężach, jak Stackelberg, Repnin, Benoit czy Revitzky, jeśli nie bezwzględności i cynizmu? Po to właśnie owi panowie żyli na świecie, by uprawiać wspomniane cnoty. Lecz w danym wypadku zgrabny bucik rzymski w imię zasad innego rzędu deptał po palcach, czepiających się brzegów przerębli.
Projekt Andrzeja Zamoyskiego zdecydowanie przekroczył zakres pojęcia„praw sądowych",
232
sięgnął w dziedzinę prawa państwowego i dlatego powinien być uważany za uśmierconego poprzednika Konstytucji Trzeciego Maja. Zmierzał do wzmożenia autorytetu króla, dawał mu ogromnie ważne prawo wystawiania glejtów bezpieczeństwa, listów żelaznych dla mieszczan i chłopów poszukujących sprawiedliwości u władzy państwowej. Wprowadzał zasadę karnej odpowiedzialności źle pracujących, niedbałych urzędników wszelkich stopni. Urzędy, dygnitarstwa i dostojeństwa sprawowała w Rzeczypospolitej szlachta, magnaci. Odpowiedzialność karna za szkodliwą działalność publiczną to koniec anarchii, fundament porządku państwowego. Nigdy i nigdzie nie da się wydajnie pracować, jeśli wielmożni lub w ogóle możni nie odpowiadają za swe uczynki.
Gdyby udało się przemycić tych kilka paragrafów dotyczących państwa, Sejm Czteroletni rozpoczynałby pracę w warunkach lepszych, zdrowszych. Samowola herbowych dostojników znałaby już hamulec, ogół bardziej może oswoiłby się z metodą stopniowego wdrażania ulepszeń. Obalenie kodeksu musiało sprzyjać przekonaniu, że działać należy przez zaskoczenie aż do zamachu stanu włącznie.
W dziedzinie kościelnej nie żądano wtedy niczego ponad to, co inne państwa katolickie dawno u siebie miały. Odpowiednio zaś pobudzona szlachta i jej posłowie postępowali w myśl twardy żywot u nas mającej zasady, że normy powszednie w takiej Francji, w Belgii, w Nadrenii czy we Włoszech, w Polsce są nie do przyjęcia, muszą jej przynieść katastrofę moralną. Teoria narodu wybranego, traktowana na odwrót.
Działo się to już po pierwszym rozbiorze, czyli w czasach, do których odnoszą się pewne ciekawe pamiątki historyczne. Kto zwiedza stare kościoły Małopolski, ten łatwo się dowie z drukowanych przewodników lub z opisów, wiszących zazwyczaj w kruchtach, o poczynaniach rządu austriackiego. Więc o zabieraniu gmachów klasztornych na koszary dla wojska, o kasowaniu zakonów kontemplacyjnych, o zagarniania na rzecz skarbu drogocenności. Tak postępowała „apostolska" władza państwa bardzo katolickiego, cesarstwo cieszące się tytułem rzymskiego. Józef II przeszedł do historii jako bezwzględny administrator, lecz godzono się jakoś z jego postępkami, nie ogłaszano przeciwko nim krucjat.
Gorzko wiedzieć, że krocie, których cząstki kler tak skąpił Rzeczypospolitej, oddano bez oporu monarchii zaborczej, jarzmiącej nie tylko nas, lecz i Włochy, zdecydowanej przeciwniczce zasad demokracji. Nie po to się jednak o tym pisze, by jałowo biadać. W sprawach tych można się doszukać działania zasady ogólnej, w praktyce politycznej obowiązującej stale.
233
Już u schyłku XVI wieku Rzeczpospolita zdecydowanie zakręciła w kierunku klerykalizmu, przesadnej naprawdę obediencji. Zygmunt III uważał Rzym za drogowskaz, Władysław IV był trzeźwiejszy, lecz Jan Kazimierz w swych ślubach lwowskich rozprawiał przede wszystkim o sprawach wyznaniowych, i to tak, jakby jego państwo składało się wyłącznie z katolików.
W XVIII stuleciu - pisze Stanisław Mackiewicz - daje się odczuć wyraźnie, że ogól polski poświęci z łatwością króla nielubianego, pozwoli na zerwanie sejmu i na wyrządzenie każdej szkody organizacji państwowej, ale nie ustąpi w jednej jedynej dziedzinie, to jest w sprawach religijnych.
Polska i Litwa oddały się kontrreformacji duszą i ciałem. Nie ceni się sojusznika, który w swej sojuszniczej gorliwości poszedł za daleko. Interesami takiego służki można natomiast płacić kontrahentom bardziej oględnym, lepiej pilnującym swych spraw. Postępowanie nuncjusza Archettiego oraz inspirującej go kurii rzymskiej było logiczne.
Kodeks Andrzeja Zamoyskiego poległ śmiercią walecznych, militarne to określenie pasuje najlepiej. Wysiłek i odwaga cywilna twórców projektu prawa były zupełnie niepowszednie.
Józefa Wybickiego znamy wszyscy jako autora tekstu polskiego hymnu narodowego. Napisał jego słowa niewątpliwie. Nieco inaczej jest z Listami patriotycznymi, Łukasz Kurdybacha wątpi, czy sam tylko Wybicki przyłożył się do ich narodzin. Teksty tych Listów, jako poszczególne referaty, były omawiane w szerszym gronie, na słynnych „obiadach czwartkowych" u Stanisława Augusta. To, co ukazało się drukiem, roztropniej więc będzie uważać za dzieło poniekąd wspólne, za wynik dyskusji, ujęty przez Wybickiego w formę fikcyjnej korespondencji.
Mylą się zatem ci, którzy przypuszczają, że podczas obiadów czwartkowych, przy spożywaniu umiłowanej przez króla baraniny, rozmawiano tylko o rzeźbach, malarstwie i o literaturze. Zastanawiano się tam również nad potrzebą zniesienia poddaństwa i pańszczyzny, w tę strunę Listy trącają przecież uporczywie. Może podczas obiadów właśnie, w któryś z czwartków, wymyślono, że najlepiej będzie tłumaczyć, wyjaśniać hreczkosiejom całkowitą nieopłacalność pańszczyzny. Nie było oszustwa w tej propagandzie. Zamoyski, Stanisław Poniatowski oraz inni wcale nie zbankrutowali, zastąpiwszy dniówki czynszem.
Rok 1780 nie był łaskawy dla stronnictwa królewskiego. Zniszczono pracę Zamoyskiego, na Litwie doznały ostatecznego niepowodzenia ambitne próby Antoniego Tyzenhausa. Był to podskarbi Wielkiego Księstwa, który porwał się na gwałtowne uprzemysławianie
234
Grodna i bezpośrednio doń przylegających okolic. Działał tak energicznie, że mimo woli sprowokował nawet bunt włościan ekonomii szawelskiej, bez litości obarczanych pańszczyzną, którą w tych stronach zniósł był Jan III. O tych wypadkach ludzie zapomnieli, z pewnym wzruszeniem ogląda się za to domki robotnicze wznoszące się do dziś w Grodnie, przy ulicy Elizy Orzeszkowej. Podobnie poniekąd, upamiętniające późniejsze i znacznie gruntowniejsze prace Stanisława Staszica, oglądać można w Białogonie pod Kielcami.
Działalność Antoniego Tyzenhausa przez długie lata badał Stanisław Kościałkowski, profesor Uniwersytetu Wileńskiego. Praca jego nie została dotychczas opublikowana drukiem. Jak się zdaje, ambitne przedsięwzięcie podskarbiego Tyzenhausa obarczone było typowymi schorzeniami roboty gospodarczej, podejmowanej z pobudek czysto politycznych. Chodziło o wzmożenie stronnictwa królewskiego na Litwie, nie liczyły się więc takie rzeczy, jak rentowność, odległość od źródeł surowca, rynek zbytu. Rozmachu za to nie brakowało. Tego rodzaju zamierzenia mogą egzystować tylko pod jednym warunkiem: jeśli istnieje możność obarczania społeczeństwa kosztami deficytu. Warunek ten nie był i nie mógł być w żaden sposób spełniony. Podskarbi otrzymał dymisję, większość jego zakładów musiała zamknąć podwoje.
W ówczesnej prywatnej także działalności gospodarczej stanowczo za dużo było pozaekonomicznego, policyjnego - mówiąc dobitnie - przymusu, który z pozoru ułatwiał pracę właścicielom, lecz w istocie hamował postęp w sposób fatalny. Magnackie i szlacheckie „manufaktury" obsługiwał w znacznej mierze bierny, źle pracujący, niechętny chłop pańszczyźniany. Robił, kiedy dozorca patrzył mu na ręce, ale uczyć się nie chciał, bo wiedza jemu osobiście mało mogła przynieść. Techników, majstrów, wolnych fachowych robotników trzeba było sprowadzać z zagranicy. Element krajowy kształcił się wolno.
Pomimo przeszkód, wynikłych z zasadniczych wad ustroju, przemysł rozwijał się. Trzeba z szacunkiem wspominać wytwórnie karabinów, wcale dobrego żelaza i stali, manufaktury wełniane, bo w ostatnim dniu dziejów Rzeczypospolitej korzystali z ich wyrobów żołnierze Kościuszki. Wciąż za mało było tych fabryk, ogromny dystans utrzymywał się pomiędzy nami a krajami lepiej rozwiniętymi. Zmniejszyć tę odległość można było jedynie pod warunkiem zachowania własnego państwa, niewiele z przedsięwzięć doby Stanisławowskiej przetrwało jego upadek. Ekonomiczny rozwój Polski i Litwy warunkowały ich polityczne losy, aby traktować rzecz odwrotnie, trzeba dokonać skoku w abstrakcję.
235
Słaba była Rzeczpospolita, od obcego pozwolenia zależała zmiana jej ustroju politycznego i społecznego. Lecz dopóki w ogóle istniała, mogła w ograniczonej chociażby mierze popierać i prowadzić te właśnie prace, których potrzebowała jej gospodarka. Na przykład poszukiwania nowych kopalń czy źródeł soli, najwcześniejszą u nas eksploatację złóż węgla kamiennego koło Będzina. Kanał Ogińskiego został otwarty w roku 1784. Powstał też drugi - Królewski łączący dorzecza Wisły i Dniepru. Skorośmy utracili Pomorze, logiczne się stało szukanie dróg handlowych ku Morzu Czarnemu, gdzie nie było celnych komór pruskich, zdzierających okropne haracze.
W ziemi zabranej Polsce kazał Fryderyk Wielki przekopać Kanał Bydgoski. Pracę, mającą na celu między innymi pognębienie Gdańska, wykonano szybko i sprawnie. W państwie pruskim górowali junkrzy, rząd im właśnie sprzyjał na każdym kroku, lecz administracja fryderycjańska lepiej od naszej mogła i umiała się troszczyć o gospodarkę. Gdyby zatem objęła cały bieg Wisły, przemysł miejscowy uzyskałby pewnie pomyślniejsze warunki rozwoju. Nie byłoby jednak wtedy szkolnictwa służącego własnym potrzebom Polski i Litwy. Należy wyraźnie powiedzieć, co się wyżej ceni, rozwój fabryk czy narodów.
Rosja popisała się w tym czasie dużą potęgą państwową, dokonała podbojów. Władczyni jej uzyskała tytuł Wielkiej. I w ekonomicznym, i w społecznym względzie Imperium znajdowało się za Katarzyny w stanie pożałowania godnym. Zacofanie wcale niekoniecznie prowadzi do katastrofy państwowej, czasami bywa wręcz odwrotnie. Złe położenie wewnętrzne można rekompensować mocarstwowością, głodnym, niezadowolonym ludziom mydlić oczy tryumfami nad zagranicą.
Pomimo trudności, braku doświadczenia i niedowładu organizacyjnego, pomimo nieludzkiego wyzysku, stosowanego przez Prusy w postaci cła, kraj bogacił się i rozwijał wyraźnie. Dochody skarbu wzrosły poważnie, zaludnienie Warszawy dosięgło stu tysięcy głów, eksport - zwłaszcza przez Elbląg i Królewiec - powiększał się. Tę umiarkowaną poprawę komplikowały jednak warunki, w jakich się odbywała, zjawiska notowane przez statystykę wymagają więc stanowczo komentarza. Nie każda optymistycznie wyglądająca tabela stanowi powód do radości.
Historycy mówią o pomyślnym rozwoju przedsiębiorstw Radziwiłłowskich. Rozmiary huty szkła w Nalibokach oraz kilku innych zakładów Władysław Rusiński określa jako „imponujące". W istniejącej wtedy sytuacji znaczyło to między innymi, że ordynat Panie Kochanku może jeszcze skutecznie warcholić, wodzić szlachtę na pasku, mącić jej we łbach, już dostatecznie ciemnych,
236
podczas wojażów imponować obcokrajowcom bardzo kosztownymi błazeństwami Ożywioną działalność gospodarczą rozwinął Antoni Protazy Potocki, tradycyjnie zwany u nas Protem. Założył w Chersoniu dom handlowy, miał własne statki, kupczył na Morzu Czarnym i Śródziemnym, i miło naprawdę stwierdzić, że kres tym jego zatrudnieniom położyło nie bankructwo, lecz wojna rosyjsko-turecka. Oprócz tego zakładał w kraju banki, wytwórnie mebli, powozów, fajansów i innych potrzebnych przedmiotów, fabrykę sukna aa Pradze. Protowe statystyki przemawiają więc w sposób jednoznaczny, dodatnio. Manufaktury fundował w swych dobrach inny jeszcze Potocki, mianowicie Szczęsny. Wszystko, co wzmagało znaczenie tego pana, wróżyło krajowi źle. Szczęsny Potocki kupił od przygniecionego osobistymi nieszczęściami Alojzego Bruehla godność generała artylerii koronnej. Byłoby stanowczo lepiej, gdyby mu zabrakło pieniędzy.
Zawiłości, o których tu mowa, najwygodniej przedstawić na przykładzie rodu Małachowskich herbu Nałęcz.
Jan Małachowski, kanclerz wielki koronny, był przeciwnikiem wszelkich reform i Stanisława Leszczyńskiego, stał wiernie przy Sasach. U siebie, w Końskich, założył wielkie piece, fabrykę broni, sprowadzał ze Śląska cennych specjalistów. Jeden z jego synów, Jacek, także kanclerz, życzył sobie reform, lecz zdecydowanie przeciwstawiał się emancypacji mieszczaństwa oraz Konstytucji Trzeciego Maja. Ostatecznie wylądował w targowicy. Popierał przemysł, górnictwo, rolnictwo. Starszy brat Jacka, Stanisław, „Arystydes polski", na polu gospodarki niczym szczególnym się nie odznaczył, chociaż doskonale rozumiał potrzebę jej rozwoju. Był wytrwałym protektorem chłopów i mieszczan, domagał się ustawowego polepszenia ich doli i pozycji w państwie. Należał do twórców Konstytucji Majowej, do najbardziej zasłużonych polityków owych czasów.
Jest chyba niesporne, że przyszłość zależała od powodzenia lub klęski prac podejmowanych przez Stanisławów Małachowskich. Dopiero ich sukces stworzyłby krajowi warunki... normalne, to znaczy sprzyjające rozwojowi i gospodarki także. Ustrój pańszczyźniany był nie do pogodzenia ani z potrzebami przemysłu, ani z dobrem rolnictwa. Obowiązujące prawo orzekało, że zmiana pod każdym względem szkodliwego ustroju wymaga jednomyślnej zgody wszystkich uprzywilejowanych przezeń. Cóż zatem, jeśli nie obalenie owego prawa, zapewniało możliwość sprostania potrzebom epoki?
Fabryki, zakładane przez nieodpowiedzialnych, bezkarnych sobiepanów, mogły łatwo przynieść ogółowi szkodę zamiast pożytku.
237
Bardzo interesujące kontrowersje wystąpiły wówczas w innej jeszcze familii, o wiele mniej dostojnej niż ród Małachowskich. Chodzi o wywodzących się z Podlasia, z ziemi łukowskiej, panów Jezierskich herbu Nowina.
Pomińmy wojskową i polityczną, mocno krętą karierę Jacka Jezierskiego, którego postępowanie i sukcesy zdają się przeczyć tezie o wrodzonej nieudolności szlachty polskiej w dziedzinie gospodarki. Kasztelan łukowski podzielał pewnie pogląd cesarza Wespazjana, iż pieniądz nie cuchnie. Świadczy o tym wybudowany w Warszawie pałacyk „kasztelański", mieszczący winiarnię oraz łazienki dla pań i panów, dom wprawdzie nie publiczny, lecz na pewno schadzek. Powszechność tyle zyskała, że właściciel kazał wybrukować wiodącą do przybytku ulicę Bednarską. Znacznie więcej korzyści przyniosły założone przez Jezierskiego zakłady metalurgiczne w Maleńcu nad Czarną i w Miedzierzy, pierwsza w Polsce fabryka kos w Sobieniach koło Warszawy (zorganizowana oryginalnie, bo dzierżawiona bezpośrednim wytwórcom, od których posesor kupował gotowy produkt), sól, po utracie Wieliczki warzona w Łęczyckiem, i rozmaite inne inicjatywy. Nawet z katastrofy państwa zdołał Jezierski wyratować znaczny majątek.
Rzutki, obrotny, pod wielu względami już nowoczesny rycerz przemysłu, dążył jednak nasz kasztelan do zachowania przywileju szlacheckiego i dlatego stanowczo się sprzeciwiał emancypacji mieszczan, której program zwalczał, jak mógł, więc między innymi i piórem. Publicystą był zdolnym i wszechstronnym, pisał wiele o rozmaitych sprawach, częstokroć całkiem mądrze. [Nie wtedy jednak, gdy zalecał unię Rzeczypospolitej z Anglią. Trudno wymyślić większy absurd!]
Lecz radykałowie krajowi mieli w nim nieprzejednanego wroga, gotowego uciekać się nawet do represji policyjnej. Płodny pisarz namiętnie zwalczał „pismaków".
Na jedno z najpierwszych i najbardziej zaszczytnych miejsc wybił się wśród nich krewny kasztelana, ksiądz Franciszek Salezy Jezierski, także szlachcic herbu Nowina, także świetny publicysta, autor Katechizmu o tajemnicach rządu polskiego, w którym czytamy:
Wierzę i wyznaję wolność stanu szlacheckiego w Polsce, stworzycielkę nierządu, ucisku, ohydy, która wyzuła chłopów z prawa człowieka, a mieszczanina z praw obywatela [...] Wierze w przekupienie senatu i posłów; wierze w obcowanie ich z postronnymi ministrami i, za porozumieniem się ich łakomstwa, wierzę w zmartwychwstanie cudzej przemocy i nierządu. Wierzę w odpuszczenie krzywoprzysięstwa i zdrady i kiedyś przecie otrzymanie lepszego rządu w Polsce -
238
Aby trafnie ocenić temperaturę uczuć autora, zważmy, iż słowa te napisał ksiądz z prawdziwego zdarzenia, wcale nie „labuś", wyśmiewający się z „przesądów" w gronie ..sawantów".
Starcie pomiędzy dwoma członkami tego samego rodu szlacheckiego rzuca jaskrawe światło na zjawisko bardzo ważne i nie mniej charakterystyczne dla epoki. Zarysowuje jego kontury w sposób wręcz literacki. Czasy Stanisława Augusta stworzyły u nas grupę społeczną określaną mianem inteligencji.
Można z tą tezą dyskutować wskazując, że już Stanisław Konarski był dość typowym inteligentem. Tak, ale jedna jaskółka najwyżej zapowiada wiosnę. Mało jest chyba nowych objawów, które nie miałyby zwiastunów.
Jacek Jezierski był działaczem gospodarczym i politycznym, właścicielem wielu dóbr ziemskich i zakładów przemysłowych. Jego sprawne pióro stanowiło narzędzie pomocnicze, pełniło funkcję służebną wobec głównych powołań, wobec klasowej pozycji autora. Ksiądz Franciszek Salezy Jezierski należał do zespołu ludzi, którzy wybili się dzięki osobistemu wykształceniu i walorom umysłowym, uczynili sobie profesję z zajmowania się sprawami publicznymi. Sami siebie mianowali rzecznikami interesów całej społeczności Obojga Narodów, pojmowanych już nie tylko jako narody szlacheckie. Nikt im tej rangi nie nadawał, ale trzeba stwierdzić wyraźnie, że nie ma pod słońcem rzetelnego pisarza ani publicysty, który nie byłby w duchu uzurpatorem, samozwańcem. Bo któż właściwie obdarza tych osobników prawem narzucania innym swych poglądów lub wizji świata?
Działalność pisarska księdza Jezierskiego przypada na czasy Sejmu Czteroletniego, lecz już teraz wolno i potrzeba o niej mówić. W roku 1790 ukazał się jego utwór, pięknie zatytułowany: Jarosza Kutasińskiego, herbu Dęboróg, szlachcica łukowskiego Uwagi nad stanem nieszlacheckim w Polszcze. Oto niektóre dane, dotyczące biografii oraz horyzontów myślowych bohatera:
Mój ojciec, głową będąc familii i gospodarzem domu, był dziedzicznym panem fortuny, na której wysiewał żyta korcy dziewięć, ćwierci trzy i garncy sześć [...] Widziałem przy tym, że mój ojciec mąkę, kasze, pęczak wyrabiał w żarnach, i nie wiedziałem, że są młyny i młynarze do nich na świecie; widziałem go naprawiającego obuwie, łatającego odzienie i nie dziw, że nie znałem szewców i krawców; widziałem go pobijającego fasy i dzieże, naprawiającego koła u wozu, i nie mogłem wiedzieć, że się znajdują bednarze i kołodzieje...
Uzyskawszy wykształcenie, to znaczy nabywszy wiadomości o dostojeństwie i prawach stanu szlacheckiego, wybrał się Jarosz Kutasiński - zrodzony ze szlachetnego Władysława i Barbary z Pokrzepcińskich - do Warszawy, gdzie go okradziono z pieniędzy:
239
wydałem natychmiast ten wyrok z mojego uprzedzenia, że ponieważ w Warszawie jest takie mnóstwo ludzi, a w całym mieście nie widzę stodół, spichlerzów, obór i chlewów, więc w niej muszą być sami złodzieje, którzy ze złodziejstwa i oszukaństwa żyją.
Satyra na szlachtę, jej umysłowość, przyzwyczajenie do gospodarki naturalnej, lecz i coś więcej jeszcze. Wcale wyraźne zaznaczenie postawy i pozycji inteligenta, intelektualisty nawet, to znaczy człowieka nie należącego właściwie do żadnej klasy, usiłującego za to zrozumieć całą złożoność życia społecznego, pragnącego przemawiać j działać w imieniu zbiorowości.
Już u schyłku XVIII wieku inteligencja zaczęła u nas spełniać swe narodowe i społeczne funkcje, aczkolwiek za wcześnie jeszcze było na wykształcenie się jej jako grupy zawodowej, w materialnym sensie tego słowa. Inteligentem niewątpliwie, i to bardzo dobrej klasy, był Julian Ursyn Niemcewicz. Kwestia posady nie istniała dla człowieka, którego ród posiadał na własność znaczne połacie województwa brzesko-litewskiego. Charakterystyczne jednak, że znając literacką, polityczną i żołnierską działalność pana Juliana, mało się interesujemy sprawą jego włości. Ten człowiek przekroczył opłotki klasowe, dał się zwerbować do świeżo stworzonej przez historię formacji społecznej, której znaczenia nie określa już miejsce zajmowane w procesie produkcji.
Dużo się mówi i pisze o szlacheckim rodowodzie inteligencji polskiej, przydając tej okoliczności znaczenie wręcz magiczne. Nie bez przesady chyba, bo prawdziwym dziedzicem niektórych cech obyczajowości szlacheckiej jest wcale nie polski inteligent, lecz polski chłop, „prawnik z krwi i kości" - jak powiedział Julian Tuwim. Amatorzy stawiania znaku równości pomiędzy pojęciami mentalności inteligenckiej i szlacheckiej dobrze zrobią poczytawszy sobie dawne diariusze sejmowe, które rozprawiają przede wszystkim o ściąganiu zbiegłych poddanych, o propinacji i krescencji. Gdyby inteligencja polska miała mentalność szlachty z roku 1650 na przykład - że się już nie wspomni o dobie saskiej - latem 1939 roku gazety byłyby przepełnione wywodami na temat konieczności ułagodzenia Adolfa Hitlera pokorą. Wiemy zaś, że dziennikarze i działacze pochodzenia zarówno robotniczego, jak chłopskiego czy szlacheckiego wcale temu programowi nie sprzyjali. Legend, stworzonych przez beletrystykę, nie należy traktowi zbyt poważnie.
Pierwsze pokolenia inteligencji polskiej pochodziły przeważnie z rodzin pieczętujących się herbami (mniejsza o to czy zawsze legalnie). Duży rozgłos uzyskał wkrótce człowiek, którego nazwisko może wprowadzić w błąd, ksiądz Mejer, publicysta, wielki radykał. Nazywał się on właściwie Józef Meier de Wolda i był oczywiście szlachcicem. W prowincjach zabranych przez Rosję, Prusy i Austrię ziemiaństwo zachowywało się w sposób idealnie potulny.
240
Kasztelanowa z Potockich Kossakowska, tak nieprzejednana wobec słabego Stanisława Augusta, powiedziała raz baronowi von Revitzky'emu, że czego by mogła jeszcze sobie życzyć, jeśli rząd austriacki pozostawia jej włości i wiarę w spokoju. Nasze zrywy wyjarzmicielskie naznaczone są nazwiskami ludzi, których gdzie indziej niż do inteligencji zakwalifikować nie można - Kościuszki i Dąbrowskiego.
Ten drugi w opisywanej teraz chwili żył z pensji oficera szwoleżerów saskich. Ów pierwszy otrzymane od Amerykanów dobra przeznaczyć miał swym pierwszym testamentem na szkoły dla dzieci murzyńskich. Cóż za szlachecki sposób postępowania: nawet o intencji zbawienia duszy nie mógł wspomnieć, bo były to wszak dzieci heretyckie.
Prymat imponderabiliów - zasad, dla których „zjadłe smakują trucizny" wymyśliła nowa formacja społeczna, inteligencja, wyłoniona przez szlachtę, lecz nie będąca dziedziczką istoty jej obyczaju ani moralności. Nikt nie przeczy, że Jarosz Kutasiński herbu Dęboróg też żywił niezłomne przekonania. Odpowiadały one jednak ściśle wyobrażeniom i potrzebom nie powszechności bynajmniej, lecz warstwy, której członkowie wysiewali co roku „żyta korcy dziewięć, ćwierci trzy i garncy sześć". Wydaje się niesporne, że w czasach późniejszych, porozbiorowych, umysłowość inteligencka oddziaływała na ziemiaństwo, decyzje pobierane przez grona typowo inteligenckie ciągnęły za sobą wielu dziedziców, zazwyczaj tych najlepszych, dzięki osobistemu wykształceniu zdolnych do przekraczania opłotków. Stojąc w przededniu zagłady, Rzeczpospolita porodziła... przetrwalnik.
Nie była oczywiście żadnym unikatem, nie tylko w jej granicach występowały nowe zjawiska. Pragnąc to udowodnić, trzeba zadzierać głowę, spoglądać w kierunku wyżyn. Na zachodzie Europy, szczególnie zaś we Francji, filozofowie, racjonaliści, encyklopedyści stali się potęgą, która zmuszała monarchów do rejterad. Uzurpatorska śmiałość tamtejszych myślicieli ogarniała świat, upoważniała ich niekiedy do pisania recept na schorzenia zupełnie im nie znane. Informowany przez Michała Wielhorskiego, emisariusza konfederatów barskich, wystąpił Jan Jakub Rousseau z Uwagami nad rządem polskim. Dobra wola autora, jego sympatia dla uciśnionego ludu i narodu nie może mimo wszystko zasłonić zawartych w utworze niedorzeczności. Miał głęboką rację Rousseau, patrzył daleko naprzód, kiedy pisał: „Nie mogąc przeszkodzić, aby was nie pochłonęli, nie dajcie się przynajmniej strawić." Trudno jednak uznać za mądre protesty przeciwko pomysłom zaprowadzenia dziedziczności tronu lub sympatie dla „pięknego prawa, jakim jest liberum veto".
241
Racjonaliści miewali czasem skłonność do poglądów mało racjonalnych oraz do narzucania ich wprost przebojem. W oryginalny sposób zwalczali na przykład kolonializm. Potępiali posiadanie takich kolonii, w których biały osadnik sam musi ciężko pracować. Kanada była ulubionym celem ich ataków. Nic nie mieli przeciwko władaniu plantacjami w krajach o klimacie raczej przyjemnym. Co prawda Wolter był akcjonariuszem Kompanii Indyjskiej, lecz wysławiał ją jako filozof, „prawodawca cnoty i mądrości".
Będąc jeszcze noworodkiem, inteligencja europejska wyraźnie przejawiła niebezpieczną skłonność do uroszczeń dyktatorskich. Nonszalancja, z jaką taki La Condamine zaleca krajać rozmaite ziemie, samo zamiłowanie do uszczęśliwiania świata przez dekretowanie odgórne, czułe przyjaźnie z najbardziej despotycznymi wśród monarchów, to wszystko wyraźnie wskazywało, w którą stronę prąd może, aczkolwiek nie musi, zakręcić. „W państwie Ludwika XV pisze Piotr Gaxotte - suweren nie rządził sam. Władza była podzielona pomiędzy króla i republikę pisarską." Jeszcze w tym samym stuleciu XVIII i w tej samej Francji inteligencją uczestniczyć miała w stworzeniu systemu takiego jedynowładztwa, o jakim żaden z Ludwików nie mógł marzyć. Dyktatura rewolucyjna trwała krótko, napoleońska znacznie dłużej.
Medal inteligencki, podobnie jak wszystkie inne w historii, ma różne strony. Najpierw obmyśla się teoretyczny program zbawienia świata, potem sięga po władzę dla jego urzeczywistnienia, no a jeszcze potem - według znanej dykteryjki: „ogłosimy liberalizm i niech kto spróbuje nie być liberałem".
Inteligent lub uważający się za inteligenta osobnik o ambicjach politycznych przejawia często skłonność bardzo groźną. Chce żyć z władzy, tak jak fabrykant żyje z fabryki, ziemianin zaś z gleby. Łatwo mu przychodzi rola społecznej jemioły.
Nasza młoda inteligencja nie mogła się równać z francuską ani pod względem znaczenia, ani szerokości horyzontów. Bez żadnej ze swej strony zasługi, dzięki samemu przebiegowi poprzedniej historii stanęła jednak w pozycji korzystnej, zabezpieczającej przed uroszczeniami. Polem działania Jezierskich, Kołłątajów czy Stasziców była Rzeczpospolita, ustrojem swym odizolowana od Europy. Wspomniani mężowie, „oraz inni", zajmowali się więc tym tylko, co rozumieli i znali. Zadanie, jakie przed nimi stanęło, polegało na reformie. Tutaj, nad Wisłą i Niemnem nie trzeba było dążyć do obalenia despotyzmu i zaprowadzenia wolności (zbyt często utożsamianej z panowaniem teoretycznych pryncypiów). Należało natomiast, nawet jeśli się miało przed oczyma dalekie horyzonty, zająć się przede wszystkim dokręcaniem rozmaitych śrubek, fatalnie obluzowanych od stuleci.
242
Gniewało Francję prawo królewskie do zamykania ludzi w Bastylii (mniejsza w tej chwili o to, kto i z jakiego powodu tam zasiadał za Ludwika XVI). U nas złościło nagminne zjawisko niewykonywania prawomocnych wyroków. Mówiąc krótko, dla naszych ideologów naprawy najważniejszą wskazówką musiała być nie teoria, lecz praktyka.
W drugiej połowie XX stulecia zaczyna dochodzić do głosu przekonanie, że postęp polega właściwie na nieustannym i oględnym poszukiwaniu rozwiązań najmniej złych, bo ideału nie było, nie ma i nigdy nie będzie. Tym naszym ideologom też przyświecały cele dalekie, do osiągnięcia niezmiernie trudne. Ksiądz Franciszek Salezy Jezierski zwykł otwierać zebrania swych przyjaciół słowami: „Co było na górze - będzie na dole, a co było na dole - będzie na górze!" (Czy to aby czasem nie przypomina pewnej późniejszej pieśni, głoszącej: Kto był niczem, tot staniet wsiem?) Na razie jednak duchowny herbu Nowina nie mógł marzyć o ujęciu w ręce absolutnej władzy w celu zaprowadzenia odmiany tak radykalnej. Musiał za to zastanawiać się pilnie nad sposobem zniesienia liberum v et o, które uniemożliwiało opiekę sądów królewskich nad chłopem.
W roku 1760 Wolter wyemigrował do Szwajcarii, zamieszkał w Ferney, skąd nadal grzmiał, piorunował, wyszydzał. Jednocześnie Francja zasypana była przedmiotami istnego kultu, otaczającego mędrca, kultu uprawianego całkiem bezkarnie... także przez sfery najwyższe. Popiersia, portrety, medale, nawet kolorowe makietki, przedstawiające Woltera w jego gabinecie, to wszystko jest do obejrzenia w muzeach francuskich, stanowi dowód rzeczowy. Obywatele i mieszkańcy najlepiej urządzonych, najbardziej liberalnych krajów Europy, obu garściami korzystający z ich zdobyczy i dobrodziejstw, mogli sobie pozwalać na luksus światoburstwa. Nie może zabraknąć amatorów czynności, które zapewniają sławę, lecz nic nie kosztują. Inaczej się musieli zachowywać rozumni i obdarzeni sumieniem ludzie stamtąd, gdzie było już nie do wytrzymania źle. Sama historia wyznaczyła im rolę reformatorów, zalecała też ostrożność...
Można zrozumieć historyczne uwarunkowanie pytania Stanisława Augusta: „I po cóż dekretować w zakresie teologii?"
Na samym początku swojej społecznej kariery inteligencja polska została napiętnowana nieraz później powracającym mianem „pismaków", już przez to jedno zaszczytnym, że wymyślonym' i nadanym przez świat przywileju, z którym od razu znalazła się ona w ostrym konflikcie. Różni ludzie nieraz później zdradzali tę wszechstronnie niewygodną tradycję, nikomu jednak takie odstępstwo nie zapewniło dobrego imienia. Nawet wielki talent nie rozgrzeszał u nas z układności, zwanej z cudzoziemska Konformizmem.
243
Historia zaofiarowała ówczesnym inteligentom okazję jedyną, w ścisłym tego słowa znaczeniu bez precedensu. Hugo Kołłątaj, zanim się stal głośnym działaczem politycznym i pisarzem, z ramienia Komisji Edukacyjnej zreformował Akademię Krakowską i został jej rektorem. Franciszek Salezy Jezierski najpierw pisywał ,, wykłady nauk" dla szkól, potem dopiero awansował na „wulkana gromów Kuźnicy" Kołłątajowskiej. Ledwie powrócił ze studiów we Włoszech, Komisja mianowała go przełożonym „wydziału" szkolnego lubelskiego, potem małopolskiego. Pierwsze na świecie ministerstwo oświaty stworzyło tym ludziom pole do pracy polegającej na tworzeniu koncepcji, lecz także i na praktyce. Oni przyszli do roboty politycznej stamtąd, gdzie należało się tęgo pocić.
Pisząc o Komisji Edukacyjnej należy zachować ostrożność, to znaczy uciec się do zastosowanej już w tej książce metody cytowania autorów cudzoziemskich. Tak będzie lepiej, bo uniknie się podejrzenia o przesadne wysławianie własnego gniazda (na co, jak wiadomo, zakorzeniony w Sarmacji snobizm jest uczulony). Wielki autorytet w sprawach Komisji to badacz jej dziejów Ambroży Jobert, wypowiadał się o niej również Jean Fabre. Oto opinia tego ostatniego: „Żaden inny kraj w Europie nie mógł się wtedy pochwalić systemem wychowawczym równie solidnym i tak zuchwale nowatorskim." Zestawiać go można tylko z dziełem Konwencji Narodowej we Francji, więc z osiągnięciem późniejszym. Szkoły w Rzeczypospolitej otrzymywały podręczniki „częstokroć znakomite, niekiedy bez równoważnika w Europie".
Ewentualne skargi na przesadę uprasza się kierować pod adresem uniwersytetu w Strasburgu.
Nasz parlamentaryzm należał do najwcześniejszych na kontynencie, lecz nie rozwinął się, jak należało, wyrósł krzywo. Z systemem oświaty i wychowania działo się inaczej, dopóki zarządzać nim mogła sama Rzeczpospolita, jej
Robota była precyzyjna i niezwykle trudna. Niepokoiła ona, nawet jątrzyła zacofańców, napotykała opór nuncjatury i Rzymu, ale na szczęście mało. obchodziła ambasadora „wielkiej monarchini", przyjaciółki filozofów. Wolno twierdzić, że odbywała się niejako na zewnątrz protektoratu-okupacji. Jedynym i prawdziwym jej koronnym protektorem był Stanisław August, który włożył w nią serce, rozwinął cały swój kunszt negocjatora i urodzonego pedagoga.
Toczyła się wtedy w kraju ostra walka pomiędzy stronnictwem królewskim a opozycją magnacką.
244
Pierwszego prezesa Komisji, biskupa Ignacego Massalskiego, notorycznego złodzieja, udało się wysadzić ze stanowiska, zastąpić bratem monarszym, Michałem Poniatowskim (od roku 1784 prymasem Polski). Lecz prezesem Towarzystwa Ksiąg Elementarnych, które obdarzało kraj owymi znakomitymi podręcznikami, był Ignacy Potocki. Nikt nie zamierzał odbierać godności temu wybitnemu opozycjoniście. Potocki okazał się właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.
Do opozycji należeli zdecydowani zwolennicy starych porządków, to znaczy wszechwładzy magnackiej i anarchii, tacy ludzie, jak Ksawery Branicki, Wacław oraz Seweryn Rzewuscy, Szczęsny Potocki. Liczyli się jednak do niej także Ignacy Potocki i Adam Kazimierz Czartoryski, wielcy panowie już naprawdę przejęci duchem nowych czasów, ideałami Oświecenia. Pierwszy z nich skończył warszawskie Collegium Nobilium, drugi był dyrektorem Korpusu Kadetów. Pomimo chwilowej wrogości politycznej, łączyła ich za Stanisława Augusta wspólnota intelektualna, która w decydującej chwili miała się okazać zjawiskiem rozstrzygającym. Współpraca w Komisji zapowiadała niejako późniejszy sojusz z doby Sejmu Wielkiego.
Hugo Kołłątaj osiągnął to, co nie udało się ongi biskupowi Załuskiemu. Zreformował Akademię Krakowską, przywrócił jej charakter uczelni prawdziwie europejskiej. W Wilnie to samo zrobił Marcin Poczobutt-Odlanicki, sławny astronom, członek angielskich towarzystw naukowych, uważany na Wyspie za „intelektualnego ambasadora" Rzeczypospolitej i jej króla. Uniwersytetom nadała Komisja rangę dzisiejszych kuratoriów, podporządkowując im szkoły średnie, zwane wydziałowymi i podwydziałowymi, które z kolei sprawować miały zwierzchność nad szkółkami parafialnymi. Ten najniższy szczebel oświaty rozwinął się najsłabiej, a to ze względu na zwyczajny brak środków materialnych i personelu pedagogicznego. Komisja szła zresztą w ślady Konarskiego, uzdrawiając cuchnącą dotychczas rybę od głowy. Można nad tym biadać, teoretyzując. Wzgląd na praktykę każe jedno przyznać: jeśli brak budynku szkolnego, da się ostatecznie zbierać dzieci i uczyć je w mieszkaniu prywatnym lub nawet w stodole. Nie sposób tego dokonać bez nauczyciela, którego kształci szkoła średnia. Tej zaś z kolei niezbędnie są potrzebni ludzie z wykształceniem naprawdę wyższym, to znaczy zdolni do czegoś innego niż dukanie obowiązujących oficjalnie formułek. Pierwsze pokolenia naszych reformatorów przywoziły wyższe wykształcenie z Zachodu, bo w kraju można było otrzymywać tylko nic niewarte tytuły i dyplomy. Zreformowaną Akademię Krakowską ukończyli Jan i Jędrzej Śniadeccy.
245
Dobrym prezesem Towarzystwa Szkół Elementarnych był Ignacy Potocki, lecz główną rolę grał tam Grzegorz Piramowicz, uważany przez znawców za drugiego po Konarskim naszego bohatera oświaty.
Ten eks-jezuita rzewnie, ale spokojnie pożegnał się z rozwiązanym zgromadzeniem. Napisał i ogłosił wiersz pod tytułem: Przy rozstaniu się ze społecznością zakonną .Podobnie postąpił Adam Naruszewicz, autor utworów wierszowanych. Adieu kochanym jezuitom i Na ruinę jezuitów. Zupełnie inaczej zachowywał się Szczepan Łuskina, były wykładowca astronomii i matematyki, redaktor monopolistycznej „Gazety Warszawskiej". Walił wszelkiej dobrej robocie kłody pod nogi, ujadał namiętnie i wytrwale, broniąc rozwiązanego zakonu nie cofał się przed obrażaniem papieża. Za to Katarzyna II znajdowała w Łuskinie wielbiciela: „Mamy pewną wiadomość — wywodził on w marcu 1774 roku — iż wielka monarchini nie tylko chce w dawnym stanie zatrzymać jezuitów, za kordonem rosyjskim zostających, ale też dała im przywilej, ręką własną podpisany i w senacie legalizowany, przez który wszystkie ich generalne dobra, w swoim teraz państwie znajdujące się, od wszelkich podatków łaskawie uwolniła..." Raj, słowem, w ziemiach, szczęśliwie oderwanych przez pierwszy rozbiór. Bo i Fryderyk II też nie dopuścił do wykonania bulli papieskiej, pozwolił jezuitom trwać w Prusach. Istniały pomysły zrobienia czegoś podobnego i w Rzeczypospolitej.
Zniesienie zakonu, do którego szlachta była głęboko przywiązana, ogólne zeświecczenie szkolnictwa, wprowadzone przez Komisję Edukacyjną, to były straszne rzeczy dla zacofańców. Toteż walczyli z nimi na wszelkie sposoby, wzywając między innymi do oddania funduszów Komisji na wojsko, szkól zaś... z powrotem w kuratelę klasztorów. Reforma edukacji narodowej nie przyszła łatwo, trzeba było ciężko pracować, zanim się zdobyło rekord europejski.
Spór o życie lub śmierć zakonu jezuitów nie pozostawił w spokoju i literatury naszej. Wrogowie ich zachowali się powściągliwie, ale przyjaciele użyli sobie, popuścili cugli bardzo różnej skali talentom. Jeden więc pisał smętnie:
Upada zakon, cnotą zaszczycony,
Krwią męczenników tak licznych zbroczony,
Rzymowi ślubem przysięgły, w czas długi Pełen zasługi.
Inny wieszcz odezwał się tonem zgoła odmiennym. Jezuitom złożył hołd prawdziwy:
246
Jak ogromnego Atlasa ciemię
Gwiaździste sklepy podźwiga,
Tak Piotrowego Kościoła brzemię
Na waszych siłach polega.
Konkurencyjne zakony doczekały się oceny dość zaskakującej, jeśli pamiętać, że prawo krajowe ścigało i odstępców, i bluźnierców:
Niech jędze chwalą Franciszka z braty,
Mnich ten niewiele spokojny:
Rozdymał ognie do krucyaty,
Stoletniej, a próżnej wojny;
I Dominika z błyszczącym okiem:
Kto jego stówom nie wierzy,
Niechaj omija świętego bokiem,
Bo z tylu nożem uderzy...
Pierwszy z tych poematów napisał hetman Wacław Rzewuski. Nikt się nie interesuje jego usiłowaniami w dziedzinie wersyfikacji. Autorem drugiego jest Stanisław Trembecki. Jego główne dzieło, Zofiówka, już w roku 1815 wyszło w przekładzie francuskim. I słusznie, bo to był naprawdę dobry poeta.
Na nic się nie przydały projezuickie tyrady sceptyka i libertyna, górą - we względzie merytorycznym - był pisarz mniejszego polotu, Tomasz Kajetan Węgierski, kancelista Rady Nieustającej, wykpiwający rozwrzeszczanego redaktora:
Nie ten to wiek, Łuskino; świat był głupi wtedy,
Kiedyście korzystali z ciemnoty i biedy.
Wiek był już rzeczywiście nie ten. Rzeczpospolita przestała tonąć w martwocie, w letargu myśli, to znaczy, że zniknął czynnik zawsze niezbędnie potrzebny uprzywilejowanemu światu. Pierwiastki zabójcze dlań po prostu pojawiły się w moralnej i psychicznej atmosferze kraju. Za Sasów istota zła polegała na tym, wolno chyba powtórzyć, że uprzywilejowani utracili miarę nie tylko szkód wyrządzonych ogółowi, lecz również miarę własnej śmieszności. Trudno było trwać w błogostanie samouwielbienia, gdy w księgarniach pojawiały się utwory księdza biskupa Ignacego Krasickiego, na scenie zaś Powrót poślą Niemcewicza.
Krasicki, biskup warmiński, zaczął się po rozbiorze zachowywać w sposób wcale nie heroiczny. Odsuwał się od dawnego pana, garnął się ku nowemu, którym był Fryderyk pruski. Postępowanie człowieka wzbudza w nas żal i niechęć,
247
lecz utwory Krasickiego, Satyry, Listy, Bajki, poematy i powieści Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki, Pan Podstoli - wędrowały przez Rzeczpospolitą po rozbiorze, służyły jej dobru, nie oglądając się na postępowanie własnego autora.
Pisarze doby Stanisławowskiej należycie wypełnili jedno z głównych zadań społecznych literatury, polegające na sprawowaniu moralnej kontroli nad współczesnością. Wiele wymowy w tym fakcie, że po dzień dzisiejszy powtarzane jest bardzo zobowiązujące powiedzenie ówczesne o satyrze, która „względów się wyrzeka". Zawarty w nim nakaz moralny zapamiętany został przez powszechność tak dobrze, iż radykalnie ośmiesza wszelkich producentów namiastek. Pseudosatyra bije u nas z reguły rykoszetem.
Literaturze ówczesnej stawia się czasem zarzut przesadnego dydaktyzmu. Istotnie, Oświecenie 'nosiło u nas charakter trochę za bardzo oświatowy. Pisarze gorliwie służyli doraźnemu nakazowi naprawy „zepsutego świata", wędrowali ścieżkami już przetartymi przez innych, lecz mimo wszystko ta twórczość miała długi oddech. Ostatecznym trybunałem dla literatury jest czas. Monachomachię można nadal z przyjemnością czytać, aczkolwiek mnisi już dość dawno temu przestali trząść krajem. Myszeis służyła i służy literackiej zabawie. Starsi z nas pamiętają, jakie przedstawienie zrobił Juliusz Osterwa z Fircyka w zalotach Zabłockiego. Skoro utwór dramatyczny napisany w stuleciu XVIII doskonale posłużył wiekowi XX, to istnieją wszystkie podstawy do przypuszczeń, że przyda się i w XXI.
Porównując literaturę doby Stanisławowskiej z twórczością okresu zwanego umownie „Młodą Polską", dochodzi się do wniosku, że ta starsza starzeje się o wiele wolniej. Nawet sielankowy sentymentalizm Franciszka Karpińskiego budzi uśmiech, lecz nie odstręcza (jak to się zdarza niektórym dziełom opiewającym „nagą duszę"). Dwusetna rocznica wkrótce wystuka, lecz nie wszystko jeszcze pokryła pajęczyna! Bądźmy szczerzy - bardzo niewielu głośnych, sławnych nawet za swego życia pisarzy osiąga aż tyle. Nie ma racji badacz francuski, który utrzymuje, że po zgonie Jana Kochanowskiego poezja nasza utraciła poczucie formy. Stało się tak dopiero w epoce „zapustów", surowa diagnoza nie przylega do wszystkich twórców czasów baroku. Przełom dni Stanisławowskich oznacza nie tylko nową treść literatury, lecz i odzyskanie przez nią, przez poezję zwłaszcza, owego zaprzepaszczonego poczucia. Gust sarmacki utracił monopol. Powstawały dzieła ważne przede wszystkim dla polskiego obszaru językowego, lecz mimo tego ograniczenia niewątpliwie europejskie. Charakterystyczną cechą kultury określanej tym ostatnim przymiotnikiem jest chyba jej plastyczność, zdolność do ewolucji, stała skłonność do rewidowania dogmatów.
248
Pisarstwo Krasickich czy Trembeckich wolno uznać za dowód, że Sarmaci ponownie przyswoili sobie te dyspozycje.
Jeden z nich, bez nadmiernego sukcesu zacząwszy terminować w poezji, zmienił z czasem specjalność pisarską. Dokonał tego z namowy Stanisława Augusta, który „prawie nie odróżniał sztuki od erudycji". Adam Naruszewicz - wpierw zakonnik, potem biskup - zabrał się do opracowywania Historii narodu polskiego. Doprowadził ją tylko do roku 1386, lecz zgromadził skarb dokumentów, który jako „Teki Naruszewicza" służył następnym pokoleniom badaczy. Jego bliski współpracownik, Jan Chrzciciel Albertrandi, poszedł chronologicznie dalej, skończył na czasach Stefana I. Ten przyboczny lektor Stanisława Augusta był człowiekiem bardzo wszechstronnym: uprawiał publicystykę, redagował gazety, współpracował z Towarzystwem Ksiąg Elementarnych, sporządzał wyciągi z archiwów rzymskich i szwedzkich. Praca jego przetrwała Stanisława Augusta i samo państwo. Albertrandi został pierwszym prezesem warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, założonego w roku 1800.
Historia Naruszewicz pomyślana racjonalistycznie, miała przedstawić pełny obraz przeszłości. Wbrew tej zapowiedzi, zawartej w skierowanym do króla-protektora Memoriale, autor ograniczył się do omawiania dziejów zewnętrznych, polityki zagranicznej.
Znamienne to odchylenie zdaje się pozostawać w ścisłym związku ze zjawiskiem mało znanym szerszemu ogółowi, przedstawionym ostatnio przez Stanisława Huberta w książce Poglądy na prawo narodów w Polsce czasów Oświecenia. Dziedzina wiedzy, o której mowa, rozwijająca się u nas bardzo dobrze w dobie Odrodzenia, później wprost zamarła, by u samego schyłku istnienia Rzeczypospolitej znowu rozkwitnąć. Trwoga o los, o sam byt państwa, obudziła z wiekowego letargu naukę o prawie narodów.
Wczesnym zwiastunem był już tu wspomniany Codex diplomaticus Regni Poloniae et Magni Ducatus Lithuaniae Macieja Dogiela. Tom I wyszedł w Wilnie w roku 1758, więc grubo przed rozbiorem. Dzieło nie było jednak pełne, bo ocenzurował je ambasador rosyjski, który sprzeciwił się ogłoszeniu dokumentów i traktatów dotyczących Wschodu. Wiadomość przydatna przy rozstrzyganiu kwestii tak zwanego zaprzepaszczenia niepodległości za Stanisława Augusta. Nikt nie może zaprzepaścić tego, co nie istnieje. Nie ma suwerenności państwo, w którym obcy dyplomata cenzuruje wiedzę o przeszłości. Walny argument na poparcie tezy, że za Stanisława Augusta chodziło już tylko o utrzymanie w całości lub o podział protektoratu rosyjskiego.
Stanisław Hubert omawia pewna znamienną kwestię, której dotychczas właściwie nie zbadano.
249
Podczas pertraktacji o rozbiór i zaraz po jego dokonaniu ukazało się u nas mnóstwo przeznaczonych dla kraju i zagranicy pism polemicznych, zbijających tezy zaborców. Wszystkie te wypowiedzi były anonimowe. Rzecz zrozumiała sama przez się, że Kaługa nikogo nie nęciła. Wywieziony tam publicysta już niewiele by zaiste zdziałał swym piórem. Nie znamy nazwisk autorów, lecz tradycja przypisuje szczególne zasługi Feliksowi Łojce, królewskiemu mężowi zaufania. W ostatnich czasach Bogusław Leśnodorski zdemaskował jeszcze jednego anonima, księdza Pokubiattę, naszego agenta w Wiedniu.
Feliks Łojko był szambelanem. Pragnąc pozyskać sobie szlachtę, Stanisław August tak szafował tym tytułem, że powstało przysłowie: „Kpów i szambelanów nigdy nie zabraknie." Jak widać, znajdowali się wśród mianowańców i ludzie coś warci.
Bogata literatura polemiczna, powódź w obronie Rzeczypospolitej przytoczonych argumentów natury historycznej, moralnej, ekonomicznej i prawnej, to fragment zwycięskiej walki o przychylny sąd Europy. Werdykt wypadł pomyślnie dla nas Rozbiór uznano za zbrodnię.
Prawem narodów zajmowali się pisarze tak znani, jak Hugo Kołłątaj i Stanisław Staszic, trzeba więc poświęcić specjalną uwagę takiemu, o którym opinia mało wie, aczkolwiek należał do najwybitniejszych. Ksiądz Hieronim Stroynowski był profesorem i rektorem Uniwersytetu Wileńskiego, już szybującego ku tym wyżynom, na jakich stanąć miał za czasów Śniadeckich i Lelewela. Stroynowski interesował się bardzo sprawami kraju, Konstytucji Trzeciego Maja sprzyjał gorąco, lecz dzieło jego, Nauka prawa przyrodzonego, politycznego, ekonomiki politycznej i prawa narodów, cechuje świadoma dążność autora do pełnej abstrakcji. Nie ma tam ani wzmianki o Polsce, Litwie czy innym państwie, jest sama tylko teoria. Stroynowski chciał dać czytelnikom klucz uniwersalny, tą drogą uzbroić ich wobec każdego konkretu. Należał więc w pełni do europejskiego Oświecenia, które wyraźnie cechował kosmopolityzm.
Nauka o prawie narodów rozkwitła, Adam Naruszewicz skręcił niedwuznacznie ku badaniom dziejów politycznych, która to dyspozycja cechuje również dociekania wielu późniejszych historiografów. Wszystko to jest bardzo charakterystyczne dla narodu zagrożonego w samym bycie. Obca, zewnętrzna władza polityczna rozstrzygała o warunkach, w jakich rozwijać się miała nasza kultura, ekonomika, życie społeczne. Utrzymanie własnej państwowości, uwolnienie jej z pęt, równało się przywilejowi swobodnego oddechu. W którą więc stronę miały się kierować zainteresowania ludzi rzetelnych?
250
Ówczesna inteligencja Polski i Litwy wykazała, owszem, instynkt państwowy. Nie odwracała się pozersko od tego, co najistotniejsze.
Trzeba teraz porozmawiać o zasługach jeszcze jednego księdza. Wśród ówczesnej inteligencji naszej aż czarno było od sutann, co również stanowiło objaw znamienny. Dawniej tak zwany pracownik umysłowy niemal z reguły nosił sukienkę duchowną, szaty świeckie pozostawiał tym ze swych braci, co dziedziczyli glebę ojcową. Dla plebejusza istniała jedna tylko droga w górę księża. Te relikty przeszłości jeszcze trwały, lecz inteligenci z tonsurami też dokonali kroku naprzód. Przekroczyli opłotki stanowe. Zamiast sprzymierzać się z tymi, co piorunowali na zeświecczenie szkolnictwa, pracowali w nim gorliwie. Wraz z laickimi towarzyszami utworzyli grupę, reprezentującą zbiorowość narodową. Wcale nie wszyscy przy tym byli księżmi w sposób równie formalny, jak Stanisław Staszic.
Jeszcze w połowie XIX wieku - zapisał pewien pamiętnikarz - większość synów ziemiańskich starannie omijała studia fachowe, uważając, że można doskonale dać sobie radę z folwarkiem, nabywszy wiedzę u „empiryka", to znaczy u ojcowskiego ekonoma. W roku 1900 - ustalił Stefan Kieniewicz sześćdziesiąt sześć procent studentów ziemiańskiego pochodzenia poświęcało się w Krakowie zgłębianiu prawa, dwadzieścia procent obierało sobie filozofię, tylko dwanaście procent szło na rolnictwo. „W tymże czasie połowa rządców i dzierżawców, 9396 niższych oficjalistów posiadało za całe wykształcenie szkołę powszechną." Fatalnie długo tryumfowała teoria o prymacie „empirii", głoszona przez wojewodę Gostomskiego w stuleciu XVI.
Pierwszy u nas pisarz, który zażądał oparcia wiedzy rolniczej na podstawach naukowych, żył za Stanisława Augusta, należał do kręgu współpracowników Komisji Edukacji Narodowej. Krzysztof Kluk był samoukiem, proboszczem w Ciechanowcu, z pochodzenia szlachcicem warmińskim. W roku 1779 wydał wielkie, trzytomowe, tasiemcowym tytułem opatrzone dzieło o Roślinach potrzebnych, pożytecznych... i zaraz potem następne, czterotomowe, o Zwierzętach domowych i dzikich, osobliwie krajowych... On pierwszy w Polsce zajął się morfologią, anatomią i fizjologią roślin, co wcale mu nie przeszkodziło w drukowaniu Kazania o szacunku oraz Myśli nawracającego się grzesznika ani w pracy nad własnoręcznie wykonaną plakietą z miedzi, mieszczącą podobiznę Stanisława Augusta oraz wyjątki z Konstytucji Majowej. Botanika nasza dobrze sobie zapamiętała księdza Kluka. Stefan Inglot podaje, że osiemdziesiąt dwa procent używanych przez nią nazw pochodzi od proboszcza z Ciechanowca. Zagłada państwa wpłynęła na to, że jego pedagogiczne nawoływania stały się głosem wołającego na puszczy. Komisja Edukacji Narodowej posługiwała się dziełami Kluka,
251
potem ludzie zatroskani o prawdziwy rozwój kraju utracili możność ustanawiania obowiązujących w nim norm.
Wcale pilnie krzątano się wokół spraw wewnętrznych Rzeczypospolitej. Podziw powinien zdejmować, że w tak krótkim czasie i wśród warunków tak niesprzyjających można było dokonać aż tyle. W roku 1780 wojska rosyjskie poszły sobie, lecz mimo to żadnej reformy ustrojowej przeprowadzić się nie dało. Pozostał w Warszawie prokonsul Stackelberg, potężniejszy znacznie i bardziej nawet honorowany niż miejscowy monarcha. Petersburg szachował Stanisława Augusta i jego stronnictwo opozycją magnacką, lecz nie nakłaniał ucha do jej detronizatorskich i rozmaitych innych przedłożeń. Istniejący stan rzeczy politycznie paraliżował Rzeczpospolitą, co odpowiadało życzeniom czynników rządzących Rosją. Mniemały one, że sojusznik winien mieć chory błędnik. Pod uwagę brane były dopiero interesy konkurentów.
Tragiczne wrażenie sprawia widok ludzi krzątających się pilnie wewnątrz domu, którego ściany trzymają się na słowie honoru notorycznych kłamców, strop ledwie wisi, a podłoga też może się zapaść. Powodzenie wytężonych prac naprawczych zależało od utrzymania spokoju w całej Europie, na co nikt w Rzeczypospolitej najmniejszego wpływu nie miał i nie mógł mieć.
W roku 1783 Rosja wzięła sobie Krym na własność, nowa wojna z Turcją stała się kwestia lat najbliższych, a wybuch jej automatycznie naruszał te chwiejną w najwyższym stopniu równowagę, jaka wytworzyła się po pierwszym rozbiorze. Skoro siły carskie miały się zaangażować na południu, Berlin zyskiwał sposobność do szerszych lotów. „Koncert północny", o którego harmonię tak bardzo się troszczył zdymisjonowany już Nikita Panin, przebrzmiał. Petersburg przybliżył się politycznie do Wiednia, uległy groźnemu naprężeniu stosunki Prus z Austrią, właścicielką Galicji. Doszło już nawet między nimi do starcia o Bawarię, zwanego w Niemczech „Kartoffelkrieg", a to ze względu na ilość żywności, spożytej przez działające armie.
Nowa wojna Rosji z Turcją pachniała dla nas nowym Barem. Stosunki w kraju były naprężone, w roku 1785 wybuchła kompromitujące ordynarna afera pani Dogrumowej. Awanturnica, której nie udało się zastraszyć i sprowokować króla donosami o rzekomym zamachu trucicielskim Czartoryskich na jego życie, dokazała tej sztuki w kierunku odwrotnym, przekonała księcia Adama Kazimierza, że zaufany królewski generał Jan Komarzewski oraz kamerdyner Ryx chcą go zgładzić jadem. Sprawa skończyła się skazaniem prowokatorki na piętnowanie łydek i na więzienie, ale wzburzyła namiętności.
252
W żyłach opozycji krążyła bardzo zła krew.
Ten jakiś nowy Bar niekoniecznie musiałby być kopiowany na tamtym, już odbytym, proroczym. Mógłby się okazać, dla odmiany, pro-pruski, nawet pro-rosyjski, podlany sosem libertyńskim zamiast klerykalnego. Jedną tylko cechę posiadałby na pewno, wrogość wobec straszliwego tyrana imieniem Stanisław August.
Kraj, w którym nasza odnowa z największą korzyścią zaczerpnęła niejedno natchnienie, zaczynał właśnie rozbrzmiewać jeszcze bardziej podniesionymi głosami, żądającymi rozprawy z despotyzmem. W dziejach Francji rok 1787 i 1788 noszą nazwę okresu „prerewolucji". Treścią jego było niepowodzenie zamiarów reformy, przedsięwziętej przez rządy królewskie. Udaremniła je „rewolta arystokratyczna", opór uprzywilejowanych, zwłaszcza ich niechęć do płacenia podatków. Arcybiskup Tuluzy i pierwszy minister, Lomenie de Brienne, dokonał w ustroju kilku retuszów, po czym złożył godność. Przeprowadził między innymi znienawidzoną powszechnie, szczególnie zaś w Paryżu, ustawę-dekret o częściowym nadaniu praw cywilnych i ograniczonej swobody kultu protestantom...
Klamka zapadła latem 1788 roku, postanowiono zwołać Stany Generalne. Józef Feldman wyraził się o tym bardzo celnie: „Stany uprzywilejowane wolały rozpętać przeciw monarchii burzę ludową i przygotować w ten sposób swój własny upadek, aniżeli przyłożyć rękę do wzmocnienia jej przez reformy."
Panuje u nas zupełnie fałszywe przekonanie, że dopiero sama Wielka Rewolucja - zburzenie Bastylii, Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela wpłynęła na nastroje w Rzeczypospolitej. Nic podobnego! Pre-rewolucja oddziałała także. Jean Egret, autor świeżego studium o niej, pisze o agitacji, jaka rozszalała się we Francji po 5 lipca 1788 roku, kiedy to prasa otrzymała szerokie swobody, aby wszyscy mogli się wypowiedzieć w sprawie zebrania Stanów. Oliwy do ognia dolało wypuszczenie z aresztów księgarzy, drukarzy, publicystów i kolporterów, pozamykanych za rozmaite wyczyny. I Walerian Kalinka, i Emanuel Rostworowski barwnie opowiadają o tym, co wcześniej, bo już na wiosnę 1788 roku, wyprawiał w Warszawie przybyły właśnie z Francji Jan Potocki, przyszły autor Rękopisu znalezionego w Saragossie. Założył w swoim domu klub polityczny (w Paryżu zaczęły się one reaktywować dopiero jesienią), miał drukarnię, publikował wiele, czasem rzeczy rozsądne, lecz i takie również, w których rozprawiało się o „jarzmie", nałożonym na naród przez „Ciołka".
253
Nasi arystokraci, gardłując o wolności i rozumie, gotowi byli tak urządzić Stanisława Augusta, jak francuscy urządzili Ludwika XVI. Najgorsi z nich w gorących dniach początków Rewolucji bawili w Paryżu i wcale się jakoś nie gorszyli. A jednak anarchiści magnaccy nie byli ani jedynym, ani może nawet najgroźniejszym niebezpieczeństwem. Ostro a skuteczniej od nich działali ludzie naprawdę, nie dla własnego zysku stanowego, przejęci nowymi ideami. Ich dobre prace ukazać miały sąsiadom ten chwiejny dom, który się nazywał Rzecząpospolitą, jako skład materiałów palnych, wybuchowych nawet.
W Rosji, w Austrii i Prusach stary porządek stał na nogach mocno, zakolebać się i ustąpić miał wcale, ale to wcale nierychło. Trzy otaczające nas monarchie despotyczne uważały to, co dziać się zaczynało w Rzeczypospolitej, za pokrewne wydarzeniom francuskim i nie myliły się wcale. Prawo naczyń połączonych działało naprawdę, my pierwsi stanęliśmy w kolejce po dobry przykład.
Za wcześnie? Niesłusznie? Lekkomyślnie? Jałowe rozważania, skoro inaczej być nie mogło. Sam fakt generalnego remontu Państwa i społeczności skłaniał do sięgania po nowe koncepcje ustrojowe. Jedyny ratunek polegał na bierności i bezruchu, do których młodsze pokolenia nie były już zdolne.
Francja oparła się - na razie tylko! - zaciekłym atakom Austrii, Prus i Rosji, wspieranych przez plejadę państw pomniejszych i przez Wielką Brytanię, bo była najliczniejszym narodem na zachodzie kontynentu, a w decydującej chwili znaczne siły nieprzyjaciół zatrudniła Rzeczpospolita.
Zaczynało się w Europie poruszenie generalne, którego ostatnie i wszędzie, z wyjątkiem Rosji, pomyślne batalie stoczone być miały dopiero pomiędzy rokiem 1861 a 1875. Nie widać właściwie, w jaki sposób ostać by się miały chwiejne ściany Rzeczypospolitej, której oględna kuracja wymagała spokoju powszechnego.
Nie brakowało w tej książce uszczypliwości pod adresem „filozofów". Ale to się odnosiło do ludzi przesadnie pewnych siebie, rozprawiających czasem autorytatywnie o rzeczach im nie znanych, spragnionych rozgłosu za wszelką cenę, a nieraz i łapówek. Nie było za to niczego złego o wielkim prądzie umysłowym zdumiewająco płodnym, tym, z którego wyniknąć miały porządki jak najbardziej podatne na ewolucję. Wczesna próba ustrojowego urzeczywistnienia zasad Oświecenia przyniosła nam zaszczyt i zagładę państwa. Przyczyna tak dziwnego stanu rzeczy polegała na tym, że od dawna już przestała istnieć w tym regionie Europy równowaga polityczna. Państwo, pragnące się reformować, nie było panem własnego losu, nie mogło się zasłonić przed sąsiadami, wrogimi samej istocie tejże reformy.
254
V
Wiosną 1787 roku Katarzyna II ruszyła w podróż. Pragnęła odwiedzić swe południowe posiadłości, obejrzeć świeżo zagarnięty Krym. Polityczne znaczenie peregrynacji było jasne, wojna zbliżała się nieuchronnie. Stanisław August, świadomy tych arkanów, zabiegł niejako carycy drogę i 6 maja doszło do krótkiego spotkania eks-kochanków, którzy nie widzieli się od lat trzydziestu. Stało się to nad Dnieprem, w jednym z dawnych starostw ukraińskich Rzeczypospolitej, czyli w Kaniowie, od stu lat z okładem stanowiącym własność Rosji. Miejscowość ta zasłynęła podczas wojen kozackich. Teraz o Siczy Zaporoskiej nie wolno już było wspominać, król zaś polski - dziedzic tytułu jej suwerenów - przybył nad Dniepr w charakterze wasala-petenta.
Młodszy od Katarzyny, ciężko doświadczony przez los Stanisław August zdążył już zgorzknieć, utracił naiwność, lecz znajdował się jeszcze w sile wieku - miał pięćdziesiąt pięć lat. Pani utyła solidnie, ale zachowała świeżość cery, wdzięk i powab niewieści, które to uroki przestawały podobno działać, gdy zaczynała mówić, co wymagało otwierania ust, pozbawionych już uzębienia. Wiedza ówczesna nie umiała sobie radzić z tym nieszczęściem.
„Flota Kleopatry" zakotwiczyła pod Kaniowem: sześć purpurowych, bogato złoconych naw i mnóstwo pomniejszych, cała majestatyczna eskadra, obsługiwana przez tysiące marynarzy, poprzybieranych w specjalnie na tę okazję skomponowane mundury. Nie żałowano kosztów, by uświetnić zamierzoną wyprawę, o której już od dłuższego czasu głośno było w Europie. Wydano specjalne rozkazy i policja skwapliwie oczyszczała miasta z tłumów żebraków i nędzarzy, szukających kawałka chleba, bo w Imperium srożył się głód, zawsze powodujący masowe wędrówki. Każda z galer eskadry miała na pokładzie własną orkiestrę, wybrzeża Dniepru kwitły, podróż musiała być bardzo przyjemna.
Wśród jej uczestników zabrakło jednak człowieka-symbolu, co wolno było uznać za zły omen. Ośmioletni książę Konstanty Pawłowicz dostał ospy wietrznej i musiał zostać w domu. A przecież imię zostało dlań wybrane w najściślejszym związku z projektami politycznymi, które zaczynano właśnie urzeczywistniać. Katarzyna i Grzegorz Potiomkin ułożyli plan rozbioru państwa sułtanów i wskrzeszenia cesarstwa greckiego. Korona jego ozdobić miała skronie wspomnianego przed chwilą wnuka carycy. Do współdziałania zaproszona została Austria. Jej ambitny władca, Józef II, rwał się do sławy i zdobyczy. Prusy pozostawały na zewnątrz całej kombinacji, co żadną miarą nie oznaczało,
255
255
że zechcą siedzieć cicho i nie pomyślą o własnym zysku. Fryderyk Wielki od roku już nie żył, zabrakło genialnego dozorcy, pilnującego spokoju w Europie, lecz armia pruska cieszyła się sławą najlepszego wojska na świecie. I jeszcze ktoś popatrywał z oddali na pomysły wywrócenia do góry nogami równowagi istniejącej na Bliskim Wschodzie i nad Morzem Śródziemnym. Tym wpływowym spektatorem była Anglia, dość żywo zainteresowana wszystkim, co na tym globie dotyczy wody zasolonej.
Został w domu Konstanty, to samo musiał zrobić jego rodzic, znienawidzony przez matkę, odsuwany od wszelkich funkcji państwowych następca tronu, wielki książę Paweł, i pierworodny z jego synów, faworyzowany przez babkę, Aleksander. Towarzyszył Katarzynie niejaki Aleksander Dimitriew-Mamonow, ostatni z faworytów wybranych przez ograniczającego się już tylko do politycznej przyjaźni Grzegorza Potiomkina. Po Mamonowie odziedziczyć miał alkowianą godność Platon Zubow, protegowany pani Naryszkin. Akurat u schyłku rządów podstarzałej Semiramidy dorwała się do żłobu klika świeża, więc wygłodzona. Smutne doświadczenia rozmaitych epok historii stanowczo zabraniają lekceważenia takich układów okoliczności.
Stanisław August przybył do Kaniowa wcale nie po to, by wznawiać romanse. Jeśli pamiętać o stanie rzeczy panującym w otoczeniu Katarzyny i jednocześnie nie tracić z oczu zamiarów króla - przyjazd jego sprawi znowu wrażenie przylotu białej wrony. Wśród tłumu rozżartego przez intrygi, oszołomionego aż do śmieszności rozległymi projektami, zjawił się racjonalista. 'Przywiózł plany bardzo trzeźwe, świadczące o umiejętności przewidywania, rokujące obu stronom korzyści rzeczywiste i trwałe.
„Stracił trzy miesiące i trzy miliony, aby ją widzieć przez trzy godziny" mawiano w kołach dworskich. Do chóru szyderców dołączył znacznie później swój głos i sławny nasz historyk Szymon Askenazy, który uznał pomysły Stanisława Augusta za gorzej niż poronione, bo za wynikłe z chęci osobistego zysku. Wolno i trzeba zdobyć się na zuchwalstwo zaprzeczenia opinii aż tak wielkiego autorytetu. Przedłożenia, z jakimi Stanisław August wystąpił wówczas wobec Rosji, stanowiły chyba sam szczyt jego myśli politycznej w dziedzinie stosunków międzynarodowych.
Zaproponował Katarzynie sojusz wojskowy i przystąpienie Rzeczypospolitej do wojny. Znacznie pomnożona armia wysłałaby na front większość swych sił, reszta wraz ze świeżo zaciągniętą milicją strzegłaby kraju. Król przewidywał jasno i zadziwiająco trafnie, że w nastających, to znaczy zmienionych warunkach nie da się utrzymać państwa w spokoju, jeśli się zawczasu nie przedsięweźmie odpowiednich kroków.
256
Wyjechał z Kaniowa z pustymi rękami, lecz wcale ich nie opuścił. Pertraktował w Warszawie ze Stackelbergiem, występował z dalszymi wnioskami. Emanuel Rostworowski odnalazł ostatnio złożony przez króla Projekt traktatu przymierza, uważany dotychczas za zaginiony bez śladu.
Rosja i Rzeczpospolita zawrzeć miały wieczyste przymierze obronne, zagwarantować sobie wzajemnie posiadłości położone w Europie i wsparcie zbrojne na wypadek potrzeby. Pomnożona do czterdziestu pięciu tysięcy, w dwóch trzecich składająca się z piechoty, wyposażona w duże dostawy broni z Rosji, armia nasza miałaby działać na równi z cesarską. Po zwycięskim zakończeniu wojny Rzeczpospolita uzyskałaby szmat Mołdawii i Besarabii z dostępem do Morza Czarnego i portem w Akermanie. Ten nabytek aż do śmierci króla pozostałby w jego wyłącznej dyspozycji, co w drodze nagród dla zasłużonych posłużyłoby do podparcia stronnictwa monarchistycznego. Bez zgody Rosji Rzeczpospolita nie mogłaby zawierać z innymi państwami żadnych podobnych traktatów. Projekt wspominał też bardzo oględnie o ulepszeniach naszego ustroju, które mogłyby nastąpić za zgodą obu układających się stron.
Oprócz tego chciał król wcześnie zawiązać w kraju konfederację, przymusowo wciągnąć do niej Radę Nieustającą, wszystkich urzędników i całe wojsko, nad którymi objąłby zwierzchność, i dopiero wtedy zwołać sejm. W ten sposób wzmocniłby się politycznie, zapanowałby nad położeniem, które wobec wybuchu wojny musiało skomplikować się ogromnie, tak że najlepsza wola osób działających mogłaby zaprowadzić nie wiadomo gdzie.
Co przyniosłaby realizacja tych projektów? Zapewne niezbyt wiele: być może tylko przetrwanie Rzeczypospolitej w granicach 1775 roku i pod protektoratem rosyjskim. Innych pomyślności nie należało oczekiwać
Nie tylko Stanisław August kwapił się wówczas z projektami. Opozycja magnacka ubiegła go poniekąd. Przed Kaniowem był Kijów, gdzie zanim jeszcze śniegi spłynęły, polscy i litewscy magnaci stłoczyli się u podnóży podróżnego tronu Katarzyny. I później jeszcze Branicki, Potoccy, Rzewuscy e tutti quanti nie ustawali w szturmach. Denuncjowali władcze uroszczenia Stanisława Augusta, ile się tylko dało, nastręczali się też z zawiązaniem konfederacji, lecz prywatnej, de facto antykrólewskiej, jakiegoś procarskiego Baru Skomleli o zgodę na wszelkie sposoby.
16 sierpnia 1787 roku sułtan kazał zamknąć posła rosyjskiego, Jakuba Bułhakowa, w zamku Siedmiu Wież i rozpoczął wojnę. Stanisław August złożył swój Projekt tejże jesieni, Petersburg deliberował przez rok cały. Z wiosną zbrojnie wystąpiła Austria. Pierwsza faza wojny, jak twierdzi Szymon Askenazy,
257
kosztowała Katarzynę sześćdziesiąt, Habsburga siedemdziesiąt tysięcy żołnierza. Turcy namacalnie dowiedli, że jeszcze to i owo potrafią, aczkolwiek niedołęstwo ich zadziwiało świat.
Rosja właściwie odrzuciła projekty Stanisława Augusta, gdyż stale podejrzewała go o przebiegłe dążenie do powiększenia władzy, której - zdaniem statystów petersburskich -miał i tak zbyt wiele. Na posiłki militarne wyrażono jednak zgodę. Miały się one składać z dwunastu tysięcy wyłącznie szlacheckiej kawalerii narodowej. Teoretyczną komendę nad całym korpusem i jedną z trzech składających go brygad objąłby Ksawery Branicki, nad drugą Seweryn Rzewuski, nad trzecią - by pocieszyć króla-stryja - Stanisław Poniatowski. Działająca pod dowództwem generałów rosyjskich armijka nie znaczyłaby nic w wojnie, lecz grałaby niedwuznaczną rolę polityczną. Byłaby straszakiem dla Stanisława Augusta i utrwalaczem staroszlacheckiej anarchii w Rzeczypospolitej. Branicki i Rzewuski nadawali się do wszelkich usług, czego wkrótce mieli dowieść w sposób idealny. Ten ostatni, wespół ze Szczęsnym Potockim, reprezentował program zniesienia w ogóle władzy królewskiej w Rzeczypospolitej.
Rosja popisała się absolutną niezdolnością do stosowania starej metody, określanej obecnie jako współzależność. Uznawała wyłącznie zysk jednostronny - swój własny. Słabszemu z partnerów tak zwany sojusz przynosić był winien - jej zdaniem - same upokorzenia i straty.
Rzeczpospolita winna była nadal gnić, bo to rzekomo przynosiło Rosji wygodę. Rzekomo tylko - trzeba powtórzyć - bo w rzeczywistości metoda pielęgnowania anarchii, działania wbrew interesom sąsiadki i zamierzeniom człowieka, który przyjaźń z Petersburgiem uważał w tym czasie za obowiązek patriotyczny, przyniosła samej protektorce straty niewypowiedzianie poważne. Oddając się bezpłodnym marzeniom o cesarstwie greckim tudzież o Konstantynopolu, Rosja przegrywała szansę zdobycia trwałej hegemonii w Europie. Wkrótce przyjdzie czas na dokładniejsze uzasadnienie tego stwierdzenia.
Przyjmuje się, że Katarzynie chodziło na razie o utrzymanie protektoratu w całości oraz o zasłonięcie granicy zachodniej. Żaden z tych celów nie został osiągnięty. Odrzucenie projektów Stanisława Augusta już niemal rozstrzygnęło o nieuchronności jednej z dwu rzeczy: o nowym rozbiorze lub o zaborze, jednostronnie dokonanym przez Prusy.
W sierpniu 1787 roku pokazały one Europie zęby, dowiodły swej zdolności do energicznego działania. Straszni żołnierze ze szkoły, raczej spod kija Starego Fryca, „połykacze ognia", wkroczyli do Holandii, interweniując na rzecz namiestnika - stadhoudera.
258
(Sprawy te przedstawia literacko głośna niedawno temu trylogia powieściowa Jo Van Ammers-Kueller: Patrioci, Taniec wokół gilotyny, Wierność rodu Tavelinków.) Francja ani drgnęła w obronie swych protegowanych, stronnictwa „patriotów". Tylko premier Lomenie de Brienne przeparł dekret o częściowym uznaniu praw cywilnych protestantów, a to ze względu na tłumy uchodźców holenderskich, które musiały wszak coś jeść, mieć możność zarabiania na życie. Dotychczas bowiem wcale nie wszystkie rzemiosła i zawody plebejskie były dostępne paskudnym innowiercom. Potępiajmy Rzeczpospolitą za brak tolerancji, lecz strzeżmy się przesady.
Po pierwszym rozbiorze Katarzyna uparcie, środkami politycznymi, broniła Gdańska przed zachłannością Prus. Teraz uchyliła się od zawarcia układu, który czyniłby wszelkie pokuszenie na nasze terytorium czymś bardzo ryzykownym. Podpisała, co prawda, tajny pakt z Austrią, gwarantujący nienaruszalność granic Rzeczypospolitej, lecz w istniejących warunkach oznaczało to raczej, że ewentualny cios pruski wymierzony zostanie Habsburgom. Dokument podkreślał austriacką inicjatywę porozumienia, pomoc zaś obiecywał... w miarę możliwości, wcale nie bezwarunkowo ani też automatycznie. Jeżeli wzgląd na własne bezpieczeństwo i wojna z Turcją pozwolą - napisano...
Trudno oprzeć się domniemaniu, że Katarzyna już wtedy nie wykluczała myśli o zaspokojeniu pruskich pożądań polskim kosztem. Wola utrzymania protektoratu w całości nie należała więc może do dogmatów, zależała za to od koniunktury. Stanisław August - przypomnijmy sobie - zabiegał o niedwuznaczną wzajemną gwarancję, wspartą zobowiązaniami do konkretnej pomocy wojskowej.
Berliński minister spraw zagranicznych, Ewald Fryderyk von Hertzberg, wyhodował typowy dla pojęć ówczesnych plan polityczny. Licząc, że Rosja przede wszystkim, lecz także i Austria dostatecznie obłowią się kosztem Turcji, zapragnął uzyskać Gdańsk, Toruń i część Wielkopolski z Poznaniem włącznie, za co Polska zostałaby odszkodowana zwrotem Galicji. Wszystko niby dokonane być miało pokojowo, lecz Józef II wcale się nie kwapił do oddania Lwowa, Zamościa i Wieliczki...
Było jasne, że Prusy wszelkimi sposobami będą dążyć do poszerzenia swych domen w dorzeczu Wisły i Warty. Rok 1788 przyniósł przymierze Prus, Anglii i Holandii, zarysowała się więc koalicja bardzo groźna. Latem, korzystając ze zwrócenia się Rosji na południe, Gustaw III szwedzki rozpoczął z nią wojnę, w czasie której zagrażał Petersburgowi, lecz borykać się musiał z takimi wybrykami anarchii wśród własnych poddanych, jakby był królem Polski i wielkim księciem Litwy.
259
Kilka miesięcy zaledwie, lecz zamęt nie lada jaki. Nawet wielki książę Paweł doczekał wreszcie prawdziwej funkcji wojskowej w akcjach przeciwko Szwedom! Turcy ani myśleli o wywieszeniu białej chorągwi, walka z nimi wymagała wygrzebywania wszelkich sil z wynędzniałego Imperium. Lękając się przebiegłości Stanisława Augusta, Rosja odmówiła poparcia człowiekowi, który chciał spokoju w jej własnym protektoracie, przewidywał bez najmniejszego błędu, że w żaden sposób nie da się utrzymać w karbach ludzi wzburzonych.
W kilka lat później, gdy było już po wszystkim, Szczęsny Potocki zjawił się w Petersburgu przed Katarzyną, gdzie wywiązał się następujący dialog w języku francuskim:
- Jak się pan ma, panie Potocki?
- Mam się dobrze, Najjaśniejsza Pani, lecz moja ojczyzna...
- Pańska ojczyzna jest tu! - krzyknęła Katarzyna, raz jeszcze tupnąwszy obcasikiem.
Caryca sama rozporządzała środkami łagodzenia wzburzonych warchołów staroszlacheckich, panów, których włości leżały w pobliżu granicy rosyjskiej. Inaczej rzecz się miała ze wzburzonymi ludźmi odmiany bez porównania lepszej niż Szczęsny Potocki, Branicki i Rzewuski, z tymi mianowicie, którym szkoły i Oświecenie wszczepiły przekonanie, że trzeba naprawić Rzeczpospolitą. Najjaśniejsza Imperatorowa Gwarantka odrzuciła zabiegi Stanisława Augusta. Zawczasu, zanim przyszedł kryzys, chciał on objąć funkcje rzeczywistego przewodniczącego w protektoracie i działać oględnie. Sytuacja europejska zmieniała się radykalnie, Rosja wolała pozostać przy starej metodzie trzymania Rzeczypospolitej w bagnie. Wskutek tego błędu w przeciągu bardzo krótkiego czasu Petersburg utracił możność wywierania wpływu na to, co się działo w Warszawie.
Poddani jego stosowali recepty wypisane już za Piotra Wielkiego, jątrzyli ludność w sposób równie brutalny, jak bezmyślny. I rosyjska, i austriacka armia rozkwaterowały się w południowo-wschodnich ziemiach Korony. Komendy carskie zmuszały ich mieszkańców do służb, przeprowadzały rekwizycje, przemocą wcielały młodych mężczyzn w szeregi rosyjskie, nie licząc już bezprawnego werbunku. Od strony pruskiej nadlatywały wieści szerzące panikę. Opowiadano, że Fryderyk Wilhelm II wyprostuje granicę w tym sensie, że zabierze sobie trzy województwa. Że przygotowano już odpowiednią ilość nowych słupów granicznych, że „połykacze ognia" stoją w pogotowiu, czekając tylko komendy. Ceny soli podskoczyły nagle zawrotnie. Pruski przedsiębiorca wykupił od Austriaków monopol na dostawy.
260
Do tego wszystkiego doliczyć należy mocną u wielu wolę reformy i wpiyw wieści, dolatujących z Francji. Przydałby się naprawdę stabilizator stosunków, owa przedsejmowa konfederacja, której chciał Stanisław August. Istniały wszystkie dane na pogrążenie się kraju w chaos.
Przewidziany na październik 1788 roku sejm od dawna zapowiadał się jako mocno burzliwy, lecz wypadki zaszłe od czasu zjazdu kaniowskiego podniosły temperaturę do stanu wrzenia. Myśl o potrzebie aukcji wojska i uzdrowieniu skarbu przeważała, ale nastroje konserwatywne też zdawały się dominować. Już od lata opozycja, zrażona do Rosji brakiem zgody na konfederację, zaczęła się orientować na Prusy. Widniały wśród niej tego rodzaju typy, jak Antoni Sułkowski i Karol Panie Kochanku, lecz również i ludzie, których nazwiska otacza sława - Ignacy Potocki, Julian Ursyn Niemcewicz, Adam Kazimierz Czartoryski, ksiądz Scypion Piattoli.
To Izabela (II) z Czartoryskich Lubomirska wyszukała we Florencji tego bardzo zdolnego Włocha, który rozpocząwszy polskie służby w obozie wrogim królowi miał się wkrótce stać sekretarzem, powiernikiem, naprawdę cennym współpracownikiem Stanisława Augusta. Piattoli wprowadzał księżnę w świat zrewoltowanego Paryża, gdy jeszcze przewrót francuski nie rozpalił się pełnym ogniem. Kiedy to się stało, wychodzące z Rzymu ostrzeżenia, wręcz listy gończe, przedstawiały księdza Scypiona jako jednego z najbardziej niebezpiecznych propagatorów prądów zgubnych, królobójczych, wrogich staremu porządkowi i całej europejskiej arystokracji.
Warte to wszystko zarówno wzmianki, jak pilnej pamięci, ponieważ bezpośrednio dotyczy sprawy w całym ówczesnym zamęcie na pewno najważniejszej. Orientacje, pomysły i plany krzyżowały się wówczas w Rzeczypospolitej. Była ich taka obfitość, że niepodobna przedstawić tego w sposób literacko spójny, bez kronikarskiego wyliczam", jednak ostatecznie, i to zadziwiająco szybko przeważyć, zdecydowanie wziąć górę miał prąd, będący złagodzonym, monarchistycznym, nawet w formie zewnętrznej, przejawem tej samej tendencji, która wśród krwawych konwulsji zwyciężała we Francji.
W dramacie Żeromskiego Sułkowski księżna mantuańska mówi do bohatera sztuki: „W istocie szczęk noża gilotyny słychać w waszmość pana wywodach..." Wszystkie rzeczywiste i tak zwane błędy Sejmu Wielkiego przede wszystkim dlatego posłużyły za pretekst do zagłady państwa, że to właśnie oskarżenie mogli wysunąć pod adresem Rzeczypospolitej trzej sąsiadujący z nią monarchowie -
261
Katarzyna, Franciszek, Fryderyk Wilhelm. Gilotyny co prawda w Warszawie nie było, za to nowy porządek świtał. Żadne z trojga wzmiankowanych nie życzyło sobie tego rodzaju przeszczepu w sam środek Europy.
Ustawmy sobie ten drogowskaz generalny na samym początku rozważań o Sejmie Wielkim, bo bez niego utoniemy w szczegółach, rekryminacjach, zarzutach i trybie warunkowym.
Już nie raz w tej książce się mówiło, że rozpoczęta od „przewrotu umysłowego" i reformy wychowania naprawa ludzi w Rzeczypospolitej groziła jej śmiertelnym niebezpieczeństwem, bo... „człek człekowi nie dorówna... nie polezie orzeł w gówna". W dodatku - i to decydującym - sama ta naprawa absolutnie musiała stanowić część składową gigantycznego poruszenia, które rozpaliło w Europie walkę na śmierć i życie, w niedługim już czasie zakrwawiło wszystkie ziemie położone pomiędzy Portugalią a Tarutinem na wschód od Moskwy, ucichnąć miało dopiero w drugiej połowie XIX stulecia.
Darmo przeciw ościeniowi wierzgać, stan rzeczy był zupełnie logiczny. W średniowieczu wzięliśmy z Zachodu chrześcijaństwo, zakony, wzory dla szkół j uniwersytetu, potem Renesans i Barok, no a w stuleciu XVIII braliśmy Oświecenie wraz z całym dobrodziejstwem jego inwentarza, bo ten właśnie towar sprzedawano, nawet za darmo rozdawano na rynku europejskim. Ignacy Potocki, pan z takich panów, co już nazajutrz po przyjeździe do Rzymu bywali skwapliwie przyjmowani przez papieży, on, ,,w którym żywioł rodowy zawsze przeważał", i on także „ówczesnych wyobrażeń o równości społecznej [...] zdawał się czasem głośnym wyznawcą". I nie całkiem bez racji się „zdawał", skoro został jednym z szefów powstania, które powołało uzbrojonych w kosy chłopów, i zawędrował za to do więzienia w Sankt-Petersburgu. Wolter mawiał, że nie będzie dobrze, dopóki nie powiesi się ostatniego króla na kiszkach ostatniego księdza. Nadchodzące czasy odbierały temu powiedzeniu charakter oratorskiego popisu w salonie literackim, Katarzyna zaś, Franciszek i Fryderyk Wilhelm byli zdecydowanie przeciwni wyrażonemu przez mistrza programowi i wszelkim jego mutacjom.
Rozważając dzieje ówczesnego flirtu naszej opozycji z Prusami, zaczął Władysław Konopczyński od wzmianki o „pomroce lóż masońskich i praktykach różokrzyżowców i illuminatów", poruszając temat, który nigdy nie przestanie być spornym. Pewni publicyści poszli o wiele dalej, całą sprawę Sejmu Wielkiego uznali za ukartowaną przez wolnomularzy na zgubę katolickiej Rzeczypospolitej. Te i owe szczegóły zdają się przeczyć tej wszystko wyjaśniającej diagnozie: polsko-litewscy masoni mieliby się zatem sprzymierzyć z pruskimi,
262
by działać na szkodę króla Stanisława Augusta, który w roku 1777 przystąpił do loży „niemieckiej", zwącej się „Karl zu den 3 Helmen"") Czyżby dlatego, że loża owa przemianowana została rychło na „Katarzynę pod Gwiazdą Północy"?
2 i 3 grudnia 1967 roku odbyła się w Paryżu konferencja naukowa, poświęcona dziejom Wielkiego Wschodu Francji, utworzonego w r. 1772. (Wiadomości pochodzą z artykułu , który p. Alain Guichard wydrukował w 7121 numerze dziennika „Le Monde".) Okazuje się, że w regionie szczególnie ważnym, w Wandei, należało do masonerii stu jedenastu księży katolickich. Przeszło połowa z nich - sześćdziesięciu dziewięciu - odmówiła przysięgi na konstytucję cywilną kleru, która to sprawa — jak powszechnie wiadomo przyczyniła się poniekąd do wybuchu powstania kontrrewolucyjnego. Masonem był Jean Paul Marat, lecz masonem również słynny i okrutny przywódca szuanów, de Charette. Każdy z tych mężów niezwłocznie zamordowałby drugiego, dostawszy go w swe ręce. Charette został rozstrzelany, wolnomularze z szeregów rewolucyjnych nic mu nie pomogli (nie krzyknęli jakoś: „Do mnie, dzieci wdowy!").
Fakty całkowicie potwierdzają tezę Jean Fabre'a: „godność Brata w żaden sposób nie przesądza o orientacji politycznej człowieka". Pora zaprzestać rewelacji i odkryć, które tylko ośmieszają naszą publicystykę, nadając jej znamię grubo parafiańskie. Loże sprzyjały duchowi Oświecenia, przyczyniały się do szerzenia jego idei, to prawda, lecz całkiem inna sprawa. Od postawy filozoficznej i pewnych przekonań o charakterze ogólnym do konkretu politycznego prowadzi wiele i w różne strony skierowanych dróg, po których można iść aż do skrajności lub zatrzymać się oględnie w bezpiecznym miejscu. Ten drugi sposób wybrałaby i próbowała wybrać w roku 1789 i 1790 masoneria francuska - składająca się z duchowieństwa, arystokracji i najbogatszego mieszczaństwa - ale sztuka nie udała się.
Wskutek protestów berlińskich Katarzyna cofnęła się nawet odętego projektu przymierza, które przewidywało dwanaście tysięcy starowarcholskiej kawalerii. Plany pruskie opierały się na rachunku także biorącym za podstawę naszą starzyznę. Liczono, że świeżo pozyskani przyjaciele Fryderyka Wilhelma utworzą związek, wezwą z najbliższego zachodu pomocy, armia pruska wkroczy i odpowiednio zaokrągli władztwo swego pana nad Wisłą i Wartą.
6 października 1788 roku zebrał się w Warszawie sejm pod laską Stanisława Małachowskiego. Tuż przedtem Stanisław August przegrał jeszcze jedną partię, gdyż nie udało się przekonać Stackelberga o konieczności zawiązania konfederacji przedsejmowej. Powstała ona już po otwarciu sesji,
263
teoretycznie wiążąc się przy królu, lecz w świecie faktów pozostawiając go niejako na zewnątrz. Można powiedzieć, że monarcha musiał się teraz przygarniać do poddanych, zyskiwać ich zaufanie. Porządek odwrotny byłby o wiele bardziej zdrowy.
Głównymi figurami zostali marszałkowie konfederaccy - Stanisław Małachowski dla Polski, Kazimierz Nestor Sapieha dla Litwy. Koroniarz stał pod każdym względem wyżej, reprezentował większe wartości.
Była w nim - pisze Walerian Kalinka - zacna, wrodzona potrzeba służenia krajowi, patriotyzm gorący i zacięty, mocne uczucie godności narodowej, a ofiarność jego prawdziwa i zawsze gotowa sprawiała, że nie tracił nigdy wiary w siły i żywotność narodu.
Rodowa tradycja Małachowskich nakazywała im przyjaźń ze szlachtą raczej niż z magnatami, stąd duża popularność „człowieka dobrej reputacji", któremu i król ufał. Wybór był bardzo szczęśliwy, osoba marszałka koronnego ułatwiała porozumienie kraju z tronem.
13 października wybuchła polityczna bomba. Poseł pruski, nieudolny i leniwy Ludwik von Buchholtz (czy też Buchholz) wystąpił z protestem przeciwko pogrzebanym już planom aliansu rosyjskiego, i w imieniu swego pana zaproponował Rzeczypospolitej przymierze.
Polityka pruska Sejmu Wielkiego stanowi od dawna przedmiot niemiłosiernej krytyki, jest przytaczana jako niezbity dowód głupoty politycznej. Naiwności było sporo, temu trudno zaprzeczyć. Liczono na dobrą wolę, nawet na rzekomą szlachetność Fryderyka Wilhelma, na jego słowo monarsze. Istnieli zwolennicy planu odstąpienia Gdańska, Torunia i Wielkopolski w zamian za Galicję. Zaliczał się do nich Ignacy Potocki. Pozostało to w sferze teorii, rzeczywistością stało się wkrótce przymierze zobowiązujące Prusy do obrony Rzeczypospolitej w tych granicach, jakie istniały.
Nie należało drażnić Rosji! - woła chór potępiaczy. Czyżby z tego słusznego niewątpliwie przekonania wynikała teza, że należało drażnić i prowokować Prusy? Jedyne mocarstwo, które akurat wtedy rozporządzało dwoma rzeczami naraz: ogromną siłą wojskową i swobodnymi rękami.
Ujmując rzecz generalnie: flirty, umizgi i układy polsko-litewsko-pruskie odegrały podówczas pożyteczną rolę hamulca politycznego. Zapobiegły całkowicie możliwej, jednostronnej akcji zaborczej Fryderyka Wilhelma, który nie pragnął Warszawy, Grodna, Białej Cerkwi ani Wilna, chciał tylko Gdańska, Torunia i Poznania, czyli samych peryferiów protektoratu Rosji, związanej ciężką walką z Turkami, opędzającej się Szwedom pod samym Sankt-Petersburgiem. Monarcha z Berlina oczekiwał, że zwolennicy jego zawiążą u nas rekonfederację i zawezwą pomocy zbrojnej.
264
Doczekał się, w niecałe tr/y lata później, takich postanowień w Warszawie, które jego przede wszystkim skłoniły do zgrzytania zębami i wypowiadania słów niegrzecznych, lecz nie wzbudziły zgrozy w pewnych poważnych politykach rosyjskich.
Kiedy Buchholtz składał sejmowi propozycję swego króla, zaczynała się zarysowywać możliwość zbrojnego wystąpienia Prus i Anglii przeciwko Austrii i Rosji. Czyżby Rzeczpospolita winna była nadstawiać pierś w pierwszej kolejce, nie mając żadnego oparcia dla pleców? Sprawy wyglądały poważnie, skoro Prusy posunęły się do podpisania przymierza z wojującą Turcją, co mierzyło przede wszystkim w Austrię, Anglia zaś, rządzona przez Williama Pitta Młodszego, zabierała się do wiązania koalicji małych państw europejskich przeciwko Rosji, sięgającej po Konstantynopol.
Stanisław August pragnął pójść na wyprawę razem z Katarzyną. Sam fakt odmowy z jej strony radykalnie zmienił sytuację. Doraźnie osamotniona Rzeczpospolita musiała się teraz narazić jednemu z dwóch obozów, na jakie podzieliła się Europa. Nie było jednak takie głupie umizgać się do tego właśnie, który miał w naszym regionie swobodne ręce. Kto tonie - napisał raz Stanisław Mackiewicz - winien się starać utonąć nie zaraz; na tym polegać musi cała jego polityka, bo za kwadrans może deska przypłynie. Nie wszyscy zresztą byli u nas naiwni. „Ze Prusy — twierdzi Władysław Konopczyński zwalczając dwory cesarskie, wygrają co najmniej Gdańsk i Toruń, to było przesądzone i z tym realni politycy sejmowi godzili się z góry. Musiało zresztą zależeć na tym, żeby za ów okup otrzymać prawdziwą niepodległość, odrodzenie wewnętrzne..." I odzyskać Galicję, bo o nią chodziło, nie o zadźwińską Białoruś.
Wspominany już ,,rewizjonizm polski" dawał znać o sobie. Na razie usiłowały na nim grać Prusy. W przyszłości, z największym dla siebie pożytkiem, mogła nim się posłużyć Rosja. Zrezygnowała z tej roli z powodów określanych jako chęć zemsty za obrazę. Cóż za dziecinada! Wchodziły w grę sprawy, od których trzęsła się Europa.
Każdy sejm rozpoczynał czynności od wysłuchania uroczystego nabożeństwa. Tym razem, w katedrze Św. Jana, kazanie do króla i zgromadzonych stanów wygłosił ksiądz Franciszek Salezy Jezierski, znany nam już ,,pismak", zwolennik wywrócenia dotychczasowej hierarchii społecznej do góry nogami. Książki i broszury noszą wprawdzie daty nieco późniejsze, lecz autor rozwijał w nich te myśli, które głosił będąc urzędnikiem Komisji Edukacji Narodowej.
Już przed sejmem buchnęła w Rzeczypospolitej istna powódź publicystyki, gatunku pisarskiego,
265
który ma u nas tradycje stare, wyjątkowo piękne, no i patronów tej miary, co Andrzej Frycz Modrzewski. Dzieje publicystyki krajowej układają się w bardzo ciekawy rytm. Ożywienie jej, odwaga i poziom nieodmiennie sygnalizują istnienie zjawisk dodatnich, ostrą i przez samo społeczeństwo prowadzoną walkę z zagrażającym złem. Taki papierek lakmusowy, niezawodnie pożyteczny przy sprawdzaniu stanu rzeczy, jaki panuje w ,,narodowej kadzi". Im żywszym kolorem zabarwi się owa sonda, tym piękniejsze świadectwo wystawia sobie epoka. Nie umilkła publicystyka nawet za Augusta Mocnego, ratowała jego czasy przed bezapelacyjnie skazującym wyrokiem, lecz była przeważnie aż do śmieszności oględna, czołobitna wobec fetyszy, wobec całej panującej ideologii. Jej barwa nie mogła sprawiać przykrości personom i koteriom, zgromadzonym przy żłobie i zatroskanym o zachowanie tej pozycji, ani utrudniać procesu spożywania i trawienia darów ustroju.
W roku 1787 Uwagami nad życiem Jana Zamoyskiego anonimowo odezwał się Stanisław Staszic, mieszczanin z Piły, oderwanej przez pierwszy rozbiór, zatrudniony jako guwerner w domu Zamoyskich. Ksiądz dobrodziej „nie umiał uczyć (nawet arystokratów) bez łajania, lżenia i bicia", szczęśliwie przeniósł jednak te swoje dyspozycje i do publicystyki, która nie powinna raczej posługiwać się białymi rękawiczkami. Od razu popisał się też nie tyle darem proroczym, co umiejętnością trzeźwego patrzenia w przyszłość. Przewidział, co zrobi - w generalnych zarysach - sejm. Że najpierw usunie przeszkody, potem ustanowi parlament nieustający, dziedziczność tronu i głosowanie większością. Autor popierał oczywiście to wszystko, lecz żądał i czegoś ponadto: reform społecznych, prawnej poprawy doli chłopskiej zwłaszcza.
Ruszył do natarcia Hugo Kołłątaj, ziemianin z pochodzenia, nie tylko publicysta, ale czynny, bardzo nietuzinkowy polityk, autor Do Stanisława Małachowskiego... Anonyma listów kilku, późniejszego nieco Prawa politycznego narodu polskiego oraz określenia „łagodna rewolucja".
Dzieje Sejmu Wielkiego, piśmiennictwo jego okresu były badane i przedstawiane przez wielu historyków, która to chwalebna czynność trwa po dzień dzisiejszy. Ostatnio przecież powstały dzieła Bogusława Leśnodorskiego i Emanuela Rostworowskiego. Taki stan rzeczy pozwala poniekąd zainteresowanemu historią eseiście zrezygnować ze szczegółowego przedstawiania chronologii wydarzeń, skupić za to uwagę na zjawiskach, które wydają się mu ważne, wiodące, lecz nieco lekceważone przez opinię publiczną (bo nie przez specjalistów przecie!).
266
Płynęła przez kraj, jak się już rzekło, istna powódź publicystyki. I dziś jeszcze łatwo w niej utonąć, co z literackiego punktu widzenia znaczy: zapełnić kilka stronic książki wyliczaniem i streszczaniem. Wolno więc wysunąć naprzód jednego, ogółowi niezbyt znanego autora. Przemawia za tym sposobem czy chwytem pokusa specjalna, natury czysto literackiej. Chodzi o człowieka, który nie doczekał punktu szczytowego, zmarł w lutym 1791 roku, na trzy miesiące przed uchwaleniem Konstytucji Trzeciego Maja. Nie należy mu jednak współczuć. Zejść ze świata podczas walki, kiedy umiłowana sprawa już bierze górę, to wielka łaska niebios i zuchwalstwem jest żądać więcej.
W roku 1790 ukazała się w Warszawie licząca sto kilkadziesiąt stronic książka o tytule długawym, lecz rozpoczynającym się wymownie: Duch nieboszczki Bastylii, czyniący uwagi na karę więzienia, niewoli i nad stanem pospólstwa francuskiego w dzisiejszej odmianie rządu z francuskiego przetłumaczony...Było to po prostu, wzbogacone o różne dodatki, tłumaczenie słynnego utworu Emanuela Józefa Sieyes Que est-ce que le tiers etat („Co to jest stan trzeci?"). Sprawcą był ksiądz Franciszek Salezy Jezierski. Dzięki niemu roznamiętniona polityką, rozchwytująca książki publiczność, warszawska zwłaszcza, mogła sobie przeczytać i takie wywody:
Stan pospólstwa już dotychczas poznał po obrocie interesów, iż się niczego spodziewać nie może; pozostała mu tylko prawda i odwaga na własność. Rozum i sprawiedliwość są za nim: niech sobie przynajmniej całą ich moc zapewni, nie czas już bowiem około zjednoczenia stronnictw pracować. Jakiejże się zgody spodziewać można między siłą uciśnionego a szaleństwem uciskających? Trzeba albo postąpić ludowi dalej, albo się cofnąć; trzeba znieść klasę uprzywilejowaną zupełnie albo ją uznać, chociaż stanowi dla społeczeństwa ciężar i jarzmo.
Poprzedniej jesieni, to znaczy w roku 1789, spodziewano się, że Warszawa zobaczy powtórzenie wydarzeń, które z paryskiej Bastylii uczyniły nieboszczkę. Hetman Ksawery Branicki przez całą noc nie spał, czuwał przy nabitych pistoletach. Było to 25 listopada, kiedy rzęsiście iluminowana stolica czciła rocznicę koronacji króla, podejrzewanego o tajne zagrzewanie mieszczan do dzieła rewolucyjnego. Kazimierz Nestor Sapieha, marszałek konfederacji litewskiej, spędził ten wieczór na ratuszu, gdzie świadczył łykom nadzwyczajne grzeczności. „Nie chcę wisieć" - mówił pytającym go o przyczyny tak dziwnego postępowania. Zagładzał w ten sposób wspomnienie o grubym, ordynarnym nietakcie, jakiego się niedługo przedtem dopuścił publicznie, bo w teatrze, wobec małżonki prezydenta Warszawy, Jana Dekerta. „Niechby książę Sapieha pamiętał, co się w Paryżu dzieje!" - powiedziała wtedy pani prezydentowa, i „słówko to ugrzeczniło butnego marszałka litewskiego" zapewnia Walerian Kalinka. Nie powstrzymało jednak Sapiehy od żądania specjalnych środków bezpieczeństwa w postaci sprowadzenia kawalerii narodowej do stolicy.
267
Stanisław August nie inspirował niepokojów ani demonstracji. To ksiądz Hugo Kołlątaj po łokcie maczał ręce w przygotowywaniu sławnej „czarnej procesji", która zatrwożyła szlachtę, wyręczył nawet mieszczan w ważnej sprawie, pisząc dla nich manifest-petycję.
23 listopada 1789 roku magistrat warszawski zwołał zjazd trzystu blisko przedstawicieli stu czterdziestu i jednego miast koronnych i litewskich. 2 grudnia długi sznur pojazdów zajechał przed Zamek, delegaci stanęli przed królem. Każdy ubrany był „po miejsku", lecz na czarno, i miał u pasa szpadę. Stanisław August przyjął ich uprzejmie, ale namawiał do oględności. Zalecał nawet pokorę, uniżoność. Tak samo postąpił marszałek Stanisław Małachowski. Brat jego, kanclerz Jacek, potraktował burzycieli zimno, wyniosłe.
Zadania mieszczan były umiarkowane, czego nie można jednak powiedzieć o niektórych wywodach, zawartych w Kołłątajowym memoriale:
Nadszedł czas, w którym znajomość sprawiedliwości i prawdy ośmiela nas mówić w otwartej szczerości, wynurzyć najrzetelniejsze dla ojczyzny przywiązanie, a na tak ważnych pobudkach odwołać się do praw nam służących jako obywatelom miast wolnych, jako właścicielom ziemi, od wieków przez miasta posiadanej, jako ludziom, którzy użytek praw swoich czują nie tylko dla siebie, lecz dla powszechnego ojczyzny dobra. [...] Rwie gwałtownie okowy swoje niewolnik, gdzie panujący nad nimi tłumi wszelkie prawa człowieka i obywatel a...
Nie zapomnijmy o dacie: był to rok 1789. Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela liczyła sobie trzy miesiące i jeden tydzień. Sam dźwięk składających jej tytuł słów musiał brzmieć groźnie, przypominać niedawne wydarzenia paryskie.
Petycję złożyła monarsze „czarna procesja". Podczas otwarcia Stanów Generalnych w Wersalu delegaci Stanu Trzeciego wystąpili przystrojeni w ten sam kolor. Harmonię naruszyła tylko szarzyzna wełny, którą nosił niejaki Gerard, jeden jedyny w całym zgromadzeniu prawdziwy, niepodrabiany chłop. Trud reprezentowania ludu francuskiego wzięli bowiem wtedy na siebie przede wszystkim adwokaci, tacy także, co wywodzili się ze szlachty.
„Czarna procesja" odniosła skutek, aczkolwiek Kraków haniebnie zawiódł, złamał solidarność, wysłał osobną nader uniżoną prośbę. Po zajadłej, trzydniowej debacie sejm wyłonił „deputację dla miast", mającą się zająć ich sprawami.
W przemyślny sposób łagodzono rozruch sławetnych. Rok zaledwie przeminął,
268
a sejm uszlachcił ryczałtem więcej mieszczan, niż było uczestników ,,czarnej procesji". Swoista życzliwość posunięta została tak daleko, że zwalniano uboższych od obowiązującej opłaty. Otrzymało herby dwustu dwudziestu siedmiu cywilnych i stu dziewięćdziesięciu pięciu oficerów-mieszczan. (We Francji królewskiej, a więc zaledwie przed paru laty, godność oficerska dostępna była tylko takim, co potrafili się wykazać co najmniej czterema pokoleniami szlachectwa. Istniały więc pewne luzy w zacofanej Rzeczypospolitej. Może nawet za dużo ich było?)
Zabieg ten natychmiast doczekał się odpowiedzi więcej niż znamiennej. Franciszek Salezy Jezierski rzucił na rynek broszurę Glos naprędce do stanu miejskiego. Oto fragmenty, na które naprawdę nie należy żałować miejsca:
Kiedy od dawności w narodach oświeceńszych lub tych, w których szczęśliwa rewolucja do tego dopomogła, wolność wszystkie stany mieszkańców kraju objęła; kiedy po różnych państwach Europy glos, odzywający się za prawem człowieka natury, gwałtem i uciskiem tłumiony, zwyciężywszy te zawady zabrzmiał z pomyślnym dosyć skutkiem w uszach i sercach mieszkańców tej najpolerowniejszej cząstki świata; kiedy po różnych jej stronach myśleć szczerze i mówić zaczęto o uszczęśliwieniu dziewiętnastu przynajmniej części jej ludności i zasłonieniu przeciw przemocy dwudziestej cząstki; kiedy mieszczanin w Polsce, pod jarzmem nieznośnej arystokratów anarchii kilka wieków jęczący, dowiedział się na koniec, że jest człowiekiem, mającym z przyrodzenia przywilej radzenia około swego losu, bezpieczeństwa i majątku, i kiedy znaczna liczba najoświeceńszych ziemian nie zapiera mu tej prerogatywy, ale nawet przy niej obstaje; kiedy mu się wreszcie najpomyślniejsza pora ofiaruje osiągnięcia praw swoich mocą dzielnych remonstracji, mocą okazania swej zdolności do rady, mocą zdobywania się na dzieła i czyny, przyslużne ojczyźnie, a godne obywatela dobrego, co się dzieje? Oto mieszczanin polski dowodnie okazuje [...] że jest jak dziecko, które drze się do pozłacanego cacka, gardząc nieoszacowanym, choć nic polerowanym brylantem.
Takie pozłacane cacko pokazano ci, stanie miejski, w obficie wylanych na ciebie nobilitacjach [...]
Nie masz pryncypialniejszego miasta, gdzie by kilku, kilkunastu, a nawet kilkadziesiąt nie nobilitowano mieszczan, znakomitszych majątkiem, a przynajmniej rozumem i kredytem. Przewidujecież, nowo nobilitowani mieszczanie, do czego to dobrodziejstwo arystokratów zmierza? [...] Oto, nowo nobilitowani mieszczanie, oto obawiano się, ażebyście majątkiem, radą i kredytem waszym nie oswobodzili z niewoli, ucisku wojen domowych, uciążliwości podatków kilku milionów uboższych braci waszych. Chciano złączyć interes wasz z interesem szlachty, a oderwać przez ambicją serca wasze od interesu ludu. Przewidujecież, oficjerowie nieszlachta, dlaczego wam rozdano nie spodziewającym się szlachectwa? - Oto dlatego, ażeby was ubogie miasta do jakowej nie użyły rewolucji, spodziewano się bowiem, że oficjera szlachcica nie będzie więcej obchodzić los biedny mieszczanina-człowieka.
Wart był coś kraj, w którym publicystyka odzywała się takim tonem i tak mądrze. Aby uniknąć nieporozumień, trzeba wspomnieć, że Jezierski brał podobno stałą pensję od Stanisława Augusta i słuchał jego zachęt.
269
Wsparcie pieniężne ze strony własnego, znajdującego się w opresji, monarchy wcale mu nie ubliżało, bardzo wymowny jest za to fakt zakulisowej współpracy oględnego króla z „wulkanem".
Niektórzy uczeni twierdzą, że autorem Głosu naprędce był Kołłątaj. Niezbyt to podobne do prawdy, bo ksiądz Hugo nawoływał mieszczaństwo do współpracy ze szlachtą, ale nie wdawajmy się w spór specjalistów, zważmy natomiast, że samo podniesione przez nich zastrzeżenie jest znaczące. Oto zdaniem fachowców - istniało wówczas aż dwóch bardzo wybitnych publicystów szlacheckiej proweniencji, zdolnych do odważnego, grubym ryzykiem pachnącego wystąpienia przeciwko własnemu stanowi. Głos naprędce powoływał się przy tym na przychylność wielu „najoświeceńszych ziemian". Przesadził pewnie, tych rozumnych obszarników mogło być coś niecoś.
Łatwo ulec pokusie pobłażliwego uśmiechu, dopatrzeć się w naszych dziejach ówczesnych komicznych konwulsji beznadziejnie zacofanego, usiłującego oprzytomnieć partykularza. Prawda wygląda nieco inaczej -poprzez sarmacką scenerię płynęły europejskie prądy. To samo Oświecenie niemal jednocześnie zaczęło się politycznie materializować na zachodzie i w centrum kontynentu.
Zwalczać należało urządzenia dziwaczne, przedwieczne, borykać się z ciemnym konserwatyzmem pijanych przeważnie tłumów sejmikowych. Widowisko było jedyne w swoim rodzaju dlatego właśnie, że zupełnie nowe przekonania oraz idee musiały się zmagać z obyczajową oraz polityczną egzotyką. Lecz duch oporu, najistotniejszy motyw działania obrońców starego porządku i u nas, i na Zachodzie zalatywał tym samym. Nie wszyscy krajowi zacofańcy byli puszczańsko-sarmaccy, jak książę Panie Kochanku, po hajdamacku rozpasani, jak Ksawery Branicki. Na szubienicy skończył biskup Massalski, pan uperfumowany i światły, przyjaciel filozofów, porywczy zwolennik oświaty powszechnej, na którą brakowało pieniędzy. W sztabie konserwatystów więcej może widniało peruk niż podgolonych głów. Rozmaicie przyozdobione czerepy mieściły jednak mózgi, wyznające to samo credo. Było ono zwięzłe i dzięki zbiegowi okoliczności można je zaprezentować jednym cytatem.
Powodzi publicystyki reformatorskiej odpowiedziała kontrpowódź zachowawczej. Zwijał się jak jaszczurka, gryzł łydki nieoceniony Łuskina, Jacek Jezierski wzywał pachołków grodzkich i kary bożej na głowę kuzyna, Franciszka Salezego, z zagranicy nawet nadsyłał płody swego pióra hetman Seweryn Rzewuski, ze wszystkich naszych retrogradów typ stanowczo najgorszy. To on właśnie zwięźle zdefiniował istotę zatargu:
270
Polakiem jestem i Polakiem, da Bóg, umrę, ale Polakiem wolność i prawa szlacheckie utrzymującym, a nie Polakiem wolność i prawa szlacheckie gnębiącym.
Reformatorzy głosili, że szlachta stanowi zaledwie cząstkę narodu, że nie przysługuje jej ,,prawo" utożsamiania się z nim. Przyjęli więc nowoczesne pojęcie zbiorowości narodowej. To samo uczynił nieco wcześniej opat Sieyes, biadający nad tym, że „stan trzeci" był dotychczas we Francji niczym.
Seweryn Rzewuski nie życzył sobie ani łagodnej, ani żadnej innej rewolucji, które to słowo oznacza wszak zmianę hierarchii społecznej. Podziw dziś zdejmuje, że tępo i nikczemnie mogli zachowywać się ludzie światli, wykształceni przeważnie, dobrze znający Europę. Bo przecież książę Panie Kochanku też odbywał liczne wojaże, paplał biegle po francusku. Starannie poszukawszy, uda się znaleźć przykłady innych tragicznych dziwactw, i to na skrajnym zachodzie kontynentu.
Kazimierz Pułaski od barskiego zacofania zawędrował do walki o niepodległość republikańskich Stanów Zjednoczonych. Tę drogę doskonale rozumiemy. Inną peregrynację dziejową odbył towarzysz broni Pułaskiego i Kościuszki, markiz de la Rouairie, nadzwyczaj odważny i ofiarny organizator kontrrewolucyjnej konspiracji w Bretanii. W Ameryce dzielnie wojował przeciwko Anglikom, później - u siebie w domu - działał na rękę im oraz innym mocarstwom walczącym z jego własną ojczyzną. - Własną, lecz taką, która zniosła prawa feudalne... On też niewątpliwie mógłby mówić, a może i mówił: Francuzem jestem i Francuzem, da Bóg, umrę... Rzeczywiście umarł w obronie swego credo, lecz w sposób niecodzienny. Wskutek wstrząsu nerwowego, jaki w nim wywołała wieść o ścięciu Ludwika XVI, któremu poprzednio szlachta francuska, jak mogła, tak uprzykrzała życie. Losy markiza de la Rouairie są bardziej wyraziste od poczynań arystokratycznej emigracji, która stłoczyła się po dworach i sztabach mocarstw, walczących z rewolucyjną Francją.
I my, i wszyscy w Europie, potrafimy dziś pojąć, nawet podzielić rozumowanie Stanisława Augusta, Kołłątaja, Staszica, Jezierskiego, Dmochowskiego, Pawlikowskiego, Niemcewicza, całej plejady działaczy i pisarzy. Nie zdołamy zrozumieć Szczęsnego Potockiego, Ksawerego Branickiego, Seweryna Rzewuskiego i licznej kohorty ich socjuszy. Rzeczownik pospolity ,,nikczemność" znaczył dla nich co innego niż dla nas.
Wydaje się, że fakt łatwości zrozumienia jednej i absolutna niemożność moralnego przeniknięcia motywów drugiej strony stanowi miernik. Pozwala ocenić naszych reformatorów z XVIII wieku, ludzi, którzy zdecydowanie wkroczyli w czasy nowe.
271
Pomiędzy nimi a europejskim XX stuleciem nie ma już żadnej nieprzekraczalnej bariery. Fakty obrony za wszelką cenę tak czy inaczej zdobytego przywileju, osobistego lub grupowego, zdarzały się co prawda i znacznie później, ale już zawsze się to działo wbrew pojęciom przyjętym powszechnie, przy użyciu takich środków przymusu, jakich monarchowie z bożej łaski w ogóle nie potrzebowali stosować, bo poddani ich moralnie aprobowali istniejący porządek.
Rząd Francji rewolucyjnej wydał ustawę, bez której my dzisiaj w ogóle nie wyobrażamy sobie funkcjonowania państwa. Wprowadził powszechny obowiązek służby wojskowej, co stanowiło nowość, bo królowie nie miewali innego wojska niż zaciężne. W odpowiedzi na to 10 marca 1793 roku wybuchło w Wandei powstanie zbrojne, zaczęła się walka prowadzona przez obie strony w sposób tak okrutny i krwawy, że w całych naszych nowszych dziejach brak po prostu odpowiednika. Wandea ówczesna był to okręg bez porównania szerszy od dzisiejszego departamentu o tej nazwie. Zachód Francji skręcał się w konwulsjach, bo i Bretania nie siedziała cicho, Loara poniosła do Atlantyku zastraszająco wielką ilość trupów ludzkich. Nigdzie, nawet w „najpolerowniejszej cząstce świata", nowe porządki nie przyjmowały się łatwo ani darmo. Wolno posunąć się do twierdzenia, że w woniejącej dziegciem butów szlacheckich Rzeczypospolitej bardzo wrzaskliwa starzyzna stawiała opór stosunkowo słaby. Bez zbrojnej pomocy rosyjskiej nie zdołałaby w ogóle wszcząć poważnej walki.
Sejm Wielki, zwany inaczej Czteroletnim, zrobił znacznie więcej dla mieszczan niż dla chłopów. O prawdziwych proporcjach sprawy włościańskiej powie się nieco później, teraz stwierdzić trzeba fakt niewątpliwy: „sławetnych" obdarzono hojniej niż „pracowitych". Wcale to nie oznacza, że miasta otrzymały wszystko, co im się słusznie należało. Najistotniejsza przyczyna takiego stanu rzeczy polegała na słabości nacisku.
Kraków zawiódł, nie wziął udziału w „czarnej procesji". Kraków właściwy liczył wtedy około dziewięciu tysięcy mieszkańców, wewnątrz owalu imponujących murów średniowiecznych był zrujnowaną mieściną. Jego wystąpienie nie przeraziłoby zbytnio szlachty, licznej u nas, jak nigdzie w Europie. Jedna tylko stutysięczna Warszawa była wtedy miastem, z którego postawą i żądaniami należało się liczyć, co i wzgląd na bezpieczeństwo sejmujących stanów nakazywał. Pewna, z reguły zapominana okoliczność świadczy o ówczesnym rozroście stolicy i jej ogólnopaństwowej roli. Trzej najsławniejsi warszawiacy owej doby - Dekert, Kiliński i Sierakowski - byli przysłowiowymi „rodakami z Grójca", Wielkopolanami. Najgłośniejszy z nich, czyli majster szewski, pochodził z Trzemeszna,
272
prezydent zaś Starej Warszawy... z Bledzewa.
Od piastowskich czasów miasta nasze uprawiały zgubną politykę stronienia od polityki, co wynikało przede wszystkim z faktu obcego, germańskiego pochodzenia ich patrycjatu. Zmarnowały w ten sposób duże możliwości, przyczyniły się do zwichnięcia równowagi ustroju państwa. Nareszcie wystąpiły, lecz stało się to wtedy, gdy stanowiły cień własnej świetności materialnej z czasów minionych. Królewski Szydłów zafundował sobie wodociągi w roku 1528. W sto czterdzieści lat później komisja kontrolna zawiadomiła władzę monarszą, iż: „Rury przez ogień strawione, wodę do miasta beczkami wożą. Zamek przez ogień zniesiony, same jeno mury zostają." Przecież to za Stanisława Augusta ksiądz biskup Ignacy Krasicki napisał słowa, które potomność zapamiętała: „W mieście, ponieważ zbiór pustek tak zowiem..." Inaczej zabrzmiałby głos „czarnej procesji", gdyby „domki" po miastach stały nie „gdzieniegdzie" tylko, lecz chociażby tak gęsto, jak przed „potopem" szwedzkim.
Słabo uzbroiła przeszłość naszych mieszczan, wędrujących z Kołłątajową petycją na zamek warszawski. Gdyby mieli więcej siły, głębszy, bardziej zbawienny lęk wzbudziliby w hetmanie Branickim i w marszałku Sapieże, co musiałoby znaleźć wyraz w uchwałach sejmu. Wyraziwszy to przypuszczenie, mocno podobne do pewności, trzeba porozmawiać o fakcie zdecydowanego prymatu spraw mieszczańskich nad chłopskimi.
I w tym względzie nie różniliśmy się od polerowniejszych cząstek Europy. Naprzód żeśmy się nie mogli wysunąć, ale szliśmy tym samym torem.
Powszechny pobór do wojska nie był jedyną przyczyną powstania wandejskiego. Historycy odrzucili stary pogląd głoszący, że wszystkiemu zawiniły machinacje „niezaprzysiężonych" księży oraz miejscowej szlachty. Udział tych dwóch elementów nosił charakter wtórny i podrzędny, powstanie było niewątpliwie ruchem chłopskim. Miał on swoje ostrze klasowe, które godziło jednak wcale 'nie w arystokrację, lecz w bogate mieszczaństwo.
Za króla „lud", to znaczy ci wszyscy, co nie mieli herbów i nie nosili sutann, wybierał swych przedstawicieli do „stanu trzeciego", będącego najliczniejszym, ale upośledzonym składnikiem Stanów Generalnych. To było niesprawiedliwe, głosowali jednak wszyscy. Pierwsza konstytucja rewolucyjna nadała prawa wyborcze tylko płatnikom wysokich podatków, ludziom zamożnym. Rozporządzający gotówką mieszczanin bez ceremonii korzystał z wyprzedaży „dóbr narodowych", kupował ziemię, której brakowało wieśniakowi. Pieniądz zaczynał grać rolę herbu, kapitalistycznie pojmowane prawo własności
273
pozbawiało chłopa dobrodziejstw, jakie mu dawały urządzenia stare, pewne wspólnoty wiejskie, pozwalające wszystkim korzystać z lasu, z pastwisk i tak dalej. Drobny rolnik uznać się więc mógł za wydziedziczonego, w dodatku z mieszczan przeważnie składające się władze bardzo bezwzględnie traktowały dawny ład, styl życia drogi prowincjałom. Chłopi przyjęli chętnie, uznali za własne rewolucyjne prawo równości wszystkich ludzi, „wystąpili przeciwko porządkom, które tę właśnie równość w praktyce stawiały pod znakiem zapytania. W ówczesnej Europie krzyczało się głośno „lud", lecz przywileje zagarniali dla siebie mieszczanie, ich górna warstwa oczywiście. Tak zwana „ograniczoność klasowa", której zarzut często pada pod adresem Sejmu Wielkiego, rozpościerała się wszędzie, zaczynała właściwie swoje tryumfy, bo przedtem dręczyła pospólstwo inna zmora: wyłączność stanowa, polegająca na dziedzicznej różnicy uprawnień ludzkich. Przeciwko niej mężnie występowali publicyści i działacze z doby Sejmu Wielkiego, lecz gdyby nawet zwyciężyli na całej linii, i u nas także wyszliby na czoło wcale nie kmiecie.
Jan Dekert, prezydent Starej Warszawy, był człowiekiem zasobnym. Pod miastem, „na Faworach", posiadał piękny folwark z parkiem i pałacykiem, sprawił córce wyprawę wartości dziesięciu tysięcy złotych, wiano wyznaczył trzy razy wyższe, podczas gdy jego pobory prezydenckie wynosiły jeden tysiąc złotych rocznie. 4 października 1790 roku zmarł, stojąc na progu ruiny majątkowej. O zamożności Dekerta nie rozstrzygał bowiem ani folwark, ani kamienice w Warszawie, ani nawet dobra ziemskie w rawskim i liwskim. Był to całkiem nowoczesny człowiek interesu. Prowadził operacje bankowe, wydzierżawiał teatr, uczestniczył w kompanii manufaktur wełnianych, zajmował się dostawami prowiantu dla pogranicznych oddziałów armii rosyjskiej, parał się słowem - czynnościami wymagającymi nieustannego doglądu, pochłaniającymi cały czas. A skoro zaczął go poświęcać sprawom politycznym, bankructwo zajrzało w okna pałacyku na Faworach. Dekert marzył o utworzeniu w sejmie dodatkowej izby, mianowicie miejskiej, pragnął dla swej klasy reprezentacji parlamentarnej. Za prace około organizowania „czarnej procesji" oficjalnie przyjął od magistratu gratyfikację w sumie dwóch tysięcy złotych. Wyznawał więc bardzo zachodni pogląd, w myśl którego działalność publiczna powinna przynosić działaczowi zysk materialny.
Nasi publicyści, podobnie jak tylu ich europejskich konfratrów, chętnie i często posługiwali się słowem „lud". Ówczesna faza historii żądała wolnego toru dla takich, jak Dekert, im wyznaczała niezbyt przykrą funkcję właściwych dzierżycieli przywilejów, przeznaczonych dla „ludu". Prymat spraw miejskich zgodny był z europejskim porządkiem. Chłop zostawał w cieniu, nawet Prusy nie myślały jeszcze o znoszeniu pańszczyzny ani o uwłaszczeniu.
274
Kasztelan Jacek Jezierski zwał Dekerta „hersztem spiskowym", sejm uszlachcił synów prezydenta, co musiało mocno zmartwić kanonika Jezierskiego, przeciwnika stapiania się elit miejskich z ziemiaństwem.
Ksiądz Franciszek Salezy pisał swój krótki Głos naprędce tuż przed śmiercią. Zmarł w sile wieku, mając pięćdziesiąt jeden lat. Ten zaciekły bojownik, do ostatniej chwili nie wypuszczający z ręki pióra-oręża, był sceptykiem i pesymistą. Wcale nie żywił przeświadczenia o nieuchronnym pochodzie świata ku lepszemu. Dostarczył niezbitego dowodu, że decydującą rolę gra rozum i charakter człowieka, że błogo-cielęcy optymizm nie jest sprawdzianem niczyjej wartości. Walcząc o reformy pozwalał sobie na krwawe, więc tym bardziej podniecające drwiny z kolegów-reformatorów i z siebie samego: „Francja, czyniąc nowy rząd, i Polska, poprawiając rząd stary [...] są dziś najpierwszymi aktorkami. Pierwsza odprawiła tragedię, druga do komedii przystępuje." Co prawda w przeciągu najbliższych zaraz lat po zgonie kanonika właśnie komizmu było u nas niewiele, lecz nie o diagnozę przecież chodziło. O podnietę, która—jeśli ma skutkować - powinna przypominać raczej obelgę niż komplement. Publicystyka doby Sejmu Wielkiego duserów nie prawiła, co historia zapisała z wdzięcznością.
Ludzie ci umieli pracować! Księdzu Franciszkowi Ksaweremu Dmochowskiemu zatrudnienia typu dziennikarskiego nie przeszkodziły w robocie, obliczonej na bardzo długą falę. W 1791 roku ukazała się część pierwsza dokonanego przezeń przekładu Iliady Homera, czytanego przez liczne pokolenia Polaków i aż do dni naszych.
15 stycznia tegoż roku odbyła się prapremiera Powrotu poślą Juliana Ursyna Niemcewicza. W kilka dni później Jan Suchorzewski oskarżył autora w izbie sejmowej o zniewagę obowiązujących i uświęconych tradycją instytucji państwowych i zażądał sądu. „Obsłupiały stany na wniosek ten", Niemcewicz będący też posłem - nie pofatygował się poprosić o głos.
To urozmaicone śmiechem milczenie izby, w której nie brakowało wszak zacofańców, jest znakiem czasu. Nikt nie ośmielił się poprzeć zacietrzewionego mistyka starzyzny, nikomu nie było pilno pod jadowite pociski „Kuźnicy" Kołłątajowskiej, zespołu „pismaków", mających kwaterę główną w domu księdza Hugona na Solcu. Tak w praktyce wyglądała niekiedy wielopostaciowa kontrola, sprawowana przez publicystykę i literaturę nad życiem publicznym.
„Kuźnica" nie miała żadnego monopolu, już się wspominało o ostrej batalii piór.
275
Miała za to tę nieocenioną przewagę, jaką zawsze zapewnia odwaga przeciwstawiania się przywilejowi, walka o sprawy moralnie słuszne.
Julian Ursyn Niemcewicz nie stanął więc przed sądem, nie poniósł żadnej kary za drwiny z tak czcigodnych urządzeń, jak liberum veto. W tym samym za to roku - w sierpniu - kto inny musiał odpowiedzieć za swe uczynki. Adam Poniński, marszałek sejmu rozbiorczego, skazany został na wieczyste wygnanie z kraju, publiczne wyświecenie z obrębu Warszawy, na utratę czci, wszelkich urzędów, tytułów i szlachectwa także. Radość z tak pożytecznej decyzji mąciła jednak ta okoliczność, że właściwym inicjatorem procesu był wspólnik Ponińskiego, hetman Ksawery Branicki, który zasiadł nawet wśród członków sądu sejmowego. Napisana przez księdza Jezierskiego przejrzysta satyra głosiła, co prawda, konieczność powieszenia obu kompanów, zarówno „Drapiwora" (Ponińskiego), jak „Wichropęda" (Branickiego), lecz Rzeczpospolita nie uzdrowiła się jeszcze do tego stopnia, by móc urzeczywistnić ten piękny program. Pomimo to postęp był bardzo duży. W roku 1780 sejm dorzucił projekt kodeksu, zawierający przepis o karaniu niegodnych funkcjonariuszy państwowych, w dziesięć lat później okazał się posłuszny owemu nieobowiązującemu przecież paragrafowi.
Kiedy skazywano Ponińskiego, początkowy zamęt już ustał, linie podziału zarysowały dość wyraźnie, lecz nie da się tego przedstawić całkiem już lekceważąc prawa chronologii. Trzeba więc powrócić do spraw sejmu i jego prac, rozwijających się zgodnie z ogólnikowymi przewidywaniami Stanisława Staszica.
Wieszczył on, jak pamiętamy, że najpierw odbędzie się usuwanie przeszkód. Z niemałym i mocno nieoględnym zapałem dokonywało tego stronnictwo, zwące się „patriotycznym", a stanowiące przedziwny konglomerat, zjednoczony właściwie zasadą opozycji w stosunku do króla.. Na początku do „patriotów" zaliczali się równie dobrze Szczęsny Potocki, jak kuzyni jego, Ignacy i Stanisław Kostka, rodzeni bracia. Seweryn Rzewuski, Adam Kazimierz Czartoryski, Kazimierz Nestor Sapieha i rozumny, umiarkowany Stanisław Małachowski. Na lewo od niego, lecz pozornie w tym samym szeregu, stała formująca się dopiero grupa „Kuźnicy".
Oni wszyscy przeciwko królowi i jego ludziom, tym przekonanym i tamtym „pieczeniarzom", przeciwko całej czeredzie niedawno mianowanych kasztelanów, co trzymali się monarchy jedynie ze względu na kariery osobiste.
276
W obliczu rosnącej z dnia na dzień agitacji, wobec intryg i nacisków pruskich, bezsilny Stanisław August, zwolennik trwałego sojuszu z Rosją, przez nią samą tuż przed sejmem pozostawiony na lodzie!
Deklaracja przyjaźni, złożona przez Buchholtza 13 października 1788 roku, spowodowała wybuch entuzjazmu i ustawę, której Prusy bynajmniej sobie nie życzyły. W tydzień później wojewoda Michał Walewski zgłosił przyjęty z nieopisanym zapałem wniosek o stutysięcznej armii. Ponieważ tak pomnożoną siłą zbrojną ktoś musiał kierować, wszelkie zaś organa Rady Nieustającej były mocno niepopularne, zniesiono jej Departament Wojskowy, powołując na jego miejsce Komisję Sejmową. Nie pomogła nota Stackelberga, ostrzegająca stany, że jakiekolwiek naruszenie ustroju, ustanowionego w roku 1775, Rosja poczytywać będzie za zerwanie traktatu. Drugi gwarant pośpieszył z repliką. Prusy oświadczyły, iż nie zamierzają ograniczać suwerenności Rzeczypospolitej w dziedzinie ustrojowej.
Następną ofiarą zapału padł Departament Interesów Cudzoziemskich, zastąpiony przez sejmową Komisję Spraw Zagranicznych. W styczniu 1789 roku zniesiono samą Radę Nieustającą. Rzeczpospolita odzyskała niezawisłość... na trzy lata z niewielkim okładem. Suwerenną władzą stał się teraz sejm, który przedłużył swe kompetencje, nadal obradował pod węzłem konfederacji, stanowił większością głosów.
Nieudolnego Buchholtza zastąpił w Warszawie prawdziwy mistrz kunsztu dyplomatycznego, markiz Girolamo Lucchesini.
Piattoli w służbie polskiej, Lucchesini w pruskiej, Stackelberg, Kayserling, Saldem, Ostermann w rosyjskiej... Korowód nazwisk, kalejdoskop narodowości dla nas dziwny. Tylko Anglia i Francja mogły się wtedy zdobyć na rodzimą obsługę sieci dyplomatycznej. Wszyscy inni musieli werbować cudzoziemskich zawodowców.
Pomimo niewątpliwego talentu markiza Lucchesiniego, gra pruska jakoś nie wychodziła na swoje. Berlin nie życzył sobie w ogóle żadnych reform w Rzeczypospolitej, chciał po prostu nowego zaboru. Czas płynął, położenie międzynarodowe komplikowało się, jednostronna, niczym nie sprowokowana akcja stawała się coraz trudniejsza do pomyślenia. Deklaracje pruskie służyły sejmowi za polityczny punkt oparcia...
Stanisław August nawoływał do oględności, usiłował ułagadzać Stackelberga, lecz nie słuchał jego zachęt do próby zerwania sejmu i opuszczenia Warnawy. Puszczał również mimo uszu propozycje Szczęsnego Potockiego, ofiarowującego panu schronienie w Tulczynie. Gdyby uległ, dostarczyłby natychmaat już gotowemu do marszu korpusowi pruskiemu generała Usedoma okazji do wkroczenia.
277
Brakowało bowiem do tego tylko rekonfederacji, zamętu i apelu wzburzonych postępkiem monarchy niektórych „patriotów". Ambasador rosyjski nakłaniał zatem do czynu, mogącego wyjść na dobre jedynie królowi pruskiemu. Wspomniany przed chwilą generał Usedom zobowiązany był do słuchania rozkazów markiza Lucchesiniego, rezydującego w Warszawie.
Sejm obradował w atmosferze trwożnych wieści o szykującym się powstaniu chłopskim i rzezi szlachty na ziemiach ukraińskich. Po galeriach kursowały wśród widzów-„arbitrów" wystrzyżone z papieru podobizny przerażających noży oraz innych narzędzi mordu i tortur, mających wkrótce wyzwalać z pęt cielesnych dusze dobrze urodzonych. Pojedynczy, oderwany wypadek zamordowania na Wołyniu rotmistrza Wyleżyńskiego i jego rodziny, uznano za zapowiedź. Nastąpiły represje, wyroki śmierci, biskupa perejasławskiego Wiktora Sadkowskiego uwięziono na Jasnej Górze. Trzeba oddać sprawiedliwość Szczęsnemu Potockiemu, który uspokajał wylękłych. Głos większości oskarżał wojska rosyjskie, szczególnie tak zwanych „markietanów", o podburzanie chłopów.
Na wiosnę 1789 roku sejm zażądał wycofania z kraju oddziałów austriackich i carskich, jak również usunięcia magazynów żywności. Uczyniono temu zadość.
W Petersburgu minister pełnomocny Rzeczypospolitej, Antoni Augustyn Deboli, doznawał od carycy ostentacyjnych niegrzeczności, od wicekanclerza zaś, hrabiego Ostermanna, usłyszał o możliwości ponownego rozbioru.
Zaledwie dwa lata przeminęło od zjazdu kaniowskiego, podczas którego Katarzyna oddaliła propozycje Stanisława Augusta, pragnąc zachować w całości swój protektorat i zasłonić granicę zachodnią. Teraz już i nad Newą przewidywano konieczność podziału Rzeczypospolitej, wspomniana zaś granica została niebezpiecznie odsłonięta. Prusy zachowywały się agresywnie, szło ku ich przymierzu z Polską i Litwą. Za Berlinem majaczył jeszcze Londyn. Rosła sława Aleksandra Suworowa, lecz do utworzenia cesarstwa greckiego było równie daleko, jak do wskrzeszenia Kartaginy. Przeznaczenie dowiodło swej wszechmądrości, we właściwym czasie zsyłając na wielkiego księcia Konstantego Pawłowicza ospę wietrzną i powstrzymując go w ten sposób od udziału w wycieczce „floty Kleopatry".
Jeśli wziąć pod uwagę dotychczasowy stan rzeczy, zwłaszcza jeśli sobie przypomnieć niezbyt odległe czasy saskie, przyjdzie uznać, że dziwnie szybko krystalizowały się właściwe podziały wewnątrz rządzącego krajem sejmu. Zwołany on został w październiku 1788 roku.,
278
datą przełomową okazał się rok następny, ten, który w historii powszechnej upamiętnił się początkiem Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Zamiast utonąć w anarchii i dać przez to pretekst do zaboru, czego wyglądały Prusy, zostawiona samej sobie Rzeczpospolita zaczęła się wzmacniać i dźwigać.
Fakt o podstawowym znaczeniu wyglądał tak, że utraciło moc zjawisko, przez dwa stulecia będące nam kamieniem młyńskim u szyi. Przynależność do kasty magnackiej przestała rozstrzygać o sposobie postępowania jej członków. Zabrakło warunków na taką koalicję najwielmożniejszych, jaką miał przeciwko sobie Jan III. Teraz w pełni ujawniło się to, co już świtało w działaniach Komisji Edukacyjnej, zachowanej przez sejm i nadal pracującej. Rzecz materialnie nieważka - moralna i intelektualna wspólnota, która zbliżała Ignacego oraz Stanisława Potockiego, Adama Czartoryskiego i Małachowskiego do króla, nawet do Kołłątaja, przeważyła i rozstrzygnęła.
W zawsze i wszędzie najistotniejszej rzekomo dziedzinie substruktury nie nastąpił żaden radykalny przewrót. Interesy stanowe wspomnianych przed chwilą dwóch młodszych Potockich były dokładnie takie same, jak ich krewniaka Szczęsnego. Ludzie tylko znaleźli się w dwu różnych jakościowo światach. Wiek Oświecenia przeorał, nawrócił wiele umysłów. Zabezpieczył przed uwiądem mózgi młodych.
Ksawery Branicki pozostał w kraju, judził, jątrzył, próbował zbijać kapitał polityczny na propagandzie antyrosyjskiej, przeszkadzał usiłowaniom uporządkowania wojska, ale i ośmieszał się potężnie głupkowatą demagogią. Seweryn Rzewuski i Szczęsny Potocki wyjechali, by rozmaitymi szlakami dotrzeć do zrewoltowanego Paryża i zachować się tam w ten zdumiewający, niewiarygodny sposób, o którym opowiada Emanuel Rostworowski. Ten pierwszy „z lubością" oglądał burzenie królewskiej przecież Bastylii, drugi uświetnił Klub Jakobinów, wpisując się łaskawie w poczet jego członków. Nasi „republikanci" nie kochali monarchów, bo sami się uważali za równych im, w wypadku zaś „Ciołka" za stanowczo lepszych.
U schyłku 1789 roku można już było mówić o stronnictwie patriotycznym w nowym tych słów znaczeniu. Miało ono swoją prawicę, centrum i skrzydło lewe, lecz wyzbyło się dawnego „republikanctwa", tego właśnie, co i przez Klub Jakobinów mogło zaprowadzić do podnóżka tronu carycy Katarzyny, byle tylko zachowany został warunek bezpardonowej wrogości wobec własnego pomazańca. Powstawały warunki urzeczywistnienia hasła Stanisława Augusta: „Król z narodem, naród z królem", aczkolwiek—jak celnie zauważył Roztworowski - pierwsza połowa zawołania o wiele wcześniej upodobniła się do prawdy.
279
W tym samym roku sejm, zburzywszy „przeszkody", zabrał się do pracy twórczej, co stanowiło dla strony pruskiej niemiłe zaskoczenie. Powołano siedemdziesiąt dwie komisje cywilno-wojskowe, zajmujące się po województwach całokształtem administracji zwykłej i gospodarczej. Zmagano się ciężko z czynnikiem ponadczasowym, zawsze i wszędzie niezmiennym, czyli z ludzką niechęcią do płacenia podatków. Stanęło ostatecznie na daninie, nazwanej uprzejmie „ofiarą wieczystą dziesiątego grosza". Tyle płacić miała szlachta, duchowieństwo obciążono podwójnie, częściowo zabrano na skarb rozległe, uprzemysłowione dobra biskupstwa krakowskiego, zaciągnięto w Holandii poważną pożyczkę.
Nie starczyło jednak pieniędzy na stutysięczne wojsko, przyszło obniżyć jego etat o jedną trzecią, ale i to na papierze. Pod koniec roku stało pod bronią około czterdziestu sześciu tysięcy, rekruta przeważnie, którym dowodziły takie częstokroć szarże, co same nic nie umiały. Jeszcze w trzy lata później pewien dziarski oficer kawalerii, „gdy front odmienić chciał, opacznie zakomenderował [...] zaczem tak się komenda pomieszała, iż czasu półgodzinnego trzeba było, by dywizję do szyku przyprowadzić". W tej dobie musztra formalna stanowiła sam stos pacierzowy wiedzy militarnej. Zgodnie ze wskazaniami takiego autorytetu, jak Fryderyk Wielki, walczyć można było tylko w szykach zwartych, w wyrównanych pod sznur szeregach. Pod ogniem nieprzyjacielskim zatrzymywano nacierające kolumny, by je przepisowo uporządkować. Było to możliwe i przynosiło skutki dzięki zasadzie naczelnej, która głosiła, że szeregowiec winien bardziej się bać własnego oficera niż najokropniejszej rany i śmierci samej.
Jedną trzecią stanowisk oficerskich zastrzegł sejm dla rodaków służących dotychczas w armiach zagranicznych. W sierpniu stawił się w Warszawie bratanek królewski, dwudziestosześcioletni pułkownik austriacki, książę Józef Poniatowski. Zastał w stolicy doświadczonego w wojnie amerykańskiej sapera, Tadeusza Kościuszkę.
Urodzony w Wiedniu Józef Poniatowski utrzymywał styczność z ojczyzną, towarzyszył stryjowi-monarsze w jego smętnej podróży do Kaniowa, znał osobiście wiele przodujących osobistości. W toczącej się wojnie przeciwko Turcji uczestniczył, odznaczył się, odniósł ciężką ranę podczas szturmowania Sabacza. Na pierwsze wezwanie porzucił służbę austriacką i przeniósł się do Polski, bo nie można powiedzieć, że do niej powrócił. Jego dom rodzinny stał przy Herrengasse.
Dłużej trwało z innym wojskowym, o którego pilnie zabiegał nasz poseł przy dworze saskim, Józef Czartoryski. Urodzony w Pierzchowcu koło Bochni Jan Henryk Dąbrowski -
280
syn Jana Michała, wziętego w roku 1734 do niewoli po upadku Gdańska - dobiegał czterdziestki, mieszkał w Dreźnie, w domu własnym, zasobnym w bibliotekę, ciekawe zbiory map i planów, miał czworo dziatek, mówił po polsku już trochę z niemiecka, sam siebie nazywał czasem „starym Sasem". Poważnego pana, nawet szwoleżera, trudniej ruszyć z miejsca niż miłującego wszelkiego rodzaju przygody młodzieniaszka. Dąbrowski przybył do kraju dopiero w czerwcu 1792 roku, lecz zachował się w sposób, któremu w swoim czasie wypadnie przyjrzeć się z uwagą.
7 września 1789 roku sejm wyłonił Deputację do poprawy rządu. Prezydował w niej eks-konfederat barski Adam Krasiński, lecz osobą główną stał się Ignacy Potocki. W grudniu, pod milczącym, słabym w stosunku do potrzeb, lecz mimo to wymownym naciskiem „czarnej procesji", powstała deputacja do spraw miejskich. Publicystyka atakowała rozwiniętym frontem, Stanisław Staszic - na wyjezdnym do Włoch - wydał anonimowo Przestrogi dla Polski. Przypominał rodakom, że dwa lata oto już radzą, lecz niczego konkretnego jeszcze się nie doradzili.
Rachunek zgadzał się, był już rok 1790. Zgodnie z prawem kadencja sejmu musiała się skończyć, przychodziła pora nowych wyborów, na które tylko czekała opozycja, skupiona w ścieśnionych, ale zajadłych i mocno wrzaskliwych szeregach.
Rozgadany sejm popisał się znacznie większą dozą rozsądku politycznego niż Konstytuanta francuska, która rozwiązując się w rok później zabroniła własnym członkom ponownie ubiegać się o mandaty. Po długich debatach, na wniosek Tadeusza Matuszewicza postanowiono odbyć wybory i włączyć nowy komplet posłów do dawnej izby, podwoić zatem jej liczebność, zachowując dzięki temu cały nabytek doświadczenia i utrzymując w mocy konfederację. Chwila kryzysu, do której wzdychała opozycja, w ogóle więc nie .nadeszła. Instrukcje sejmikowe tchnęły duchem umiarkowanie konserwatywnym, lecz rezultat wyborów był tego rodzaju, że Stanisław August mógł liczyć na większość. W grudniu 1790 roku on osobiście zaczął grać główną rolę w pracach nad poprawą ustroju.
Przed dwoma laty zaledwie stanął wobec sejmu właściwie samotny, ze świeżym piętnem odpalonego przez Rosję kandydata na sojusznika, atakowany i przez Prusy, i przez „patriotów", i przez grupę hetmańską, wspierany przez najbliższych krewnych i współpracowników oraz przez mocno chwiejną kohortę swych pieczeniarzy, kasztelanów i szambelanów. Odegrał się nie tylko dzięki mądrej, powściągliwej taktyce. Racjonalista, który niezłomnie wierzył, iż światło wiedzy potrafi uzdrawiać, nie był tak już całkiem naiwny.
281
Jesienne sejmiki wybrały na posłów oczywiście szlachtę-posiadaczy. Takich samych ziemian, jak ci, co uchwalali zachowawcze instrukcje. Takich samych w sensie ekonomiczno-społecznym, lecz w wielu wypadkach światlejszych od przeciętnego pana brata. Uczniów szkół Komisji Edukacji Narodowej. Od chwili jej założenia minęło już przecież lat szesnaście. Ten sam czynnik, który rozsadził od środka kastę magnacką, oddziaływał i na masę szlachecką. Część tej ciżby nauczyła się myśleć krytycznie, sumienie zaś ludzkie miewa zwyczaj korzystania z usług wiedzy i pamięci.
Gdy w niedługi czas później ostateczne nieszczęście przygniotło Rzeczpospolitą, jeden z winowajców zdobył się na rozpaczliwe wyznanie. „Głupie były nasze głowy, ale nie zbrodnicze!" - wykrzyknął. Nie ma sporu co do głupoty, lecz u działacza politycznego stanowi ona okoliczność obciążającą.
Durnie powinni kury macać i niczym więcej się nie zajmować. Niestety im właśnie najłatwiej samych siebie uznać za mężów opatrznościowych. Zmysł krytyczny z reguły ulega u nich paraliżowi.
Sejm ślimaczył się nie tylko dlatego, że szlachta lubiła oracje, a z przygotowanej już, napisanej mowy autor jej nie chciał zazwyczaj rezygnować, chociażby nawet temat został już wyczerpany. Opozycja uprawiała świadomą obstrukcję parlamentarną, zwaną wtedy „truciem czasu", panowie Suchorzewscy i Suchodolscy potrafili perorować po cztery godziny ciurkiem. Samo wszczęcie rozprawy przeciwko Ponińskiemu uważają niektórzy za podstęp Branickiego, mający na celu zablokowanie prac sejmu.
Galerie szumiały, arbitrzy i politycznie roznamiętnione damy oklaskiwali patriotów, opozycja ani myślała kapitulować.
29 marca 1790 roku stanęło przymierze, zwane polsko-pruskim. Fryderyk Wilhelm zatwierdził akt, o którym początkowo wcale nie marzył. Okoliczności, wisząca w powietrzu wojna z Austrią, a może i z Rosją, nakłoniły go jednak do postępku, będącego typowym prowizorium politycznym.
Stanisław August opierał się, dopóki mu sił starczyło. Jeszcze poprzedniej jesieni próbował, wespół ze Stanisławem Małachowskim, przekonać Stackelberga, że jednostronna gwarancja Rosji dla terytorium Rzeczypospolitej zmieni położenie radykalnie, zapobiegnie śliskiemu aliansowi z Berlinem. „W milczeniu trwała gładka ściana Wschodu." W tych warunkach musiała przeważyć słuszna zresztą opinia Ignacego Potockiego: „Biada samotnym!"
Markiz Lucchesini był nie lada krętaczem, lecz w rozmowach jego ze Stanisławem Augustem nie brakowało wylewnej szczerości. Oto jedna z nich, cytowana przez Waleriana Kalinkę:
282
Otóż nie jak minister pruski mówić będę, ale jak człowiek bezstronny. Przyznam, że my, Prusacy, krzywdzimy was; ale mówię, że jeśli Polska z nami aliansu nie zrobi, to my jeszcze bardziej was krzywdzić będziemy, a Polska do kogóż będzie miała rekurs, sama jedna, bez żadnego alianta? [...] Gdy się wojna zacznie, Polska będzie jej teatrem, a na ostatek, przy zgodzie wojujących, i podziałem ich.
Rzetelna prawda! Zabawne jest tylko to „my, Prusacy" w ustach rodowitego Włocha.
Przymierze przynosiło Rzeczypospolitej gwarancję niepodzielności, lecz jeden jedyny warunek mógł ewentualnie uczynić to papierowe zapewnienie rzeczywistością. Prusy musiały coś zyskać, ponieważ na tym padole obowiązuje żelazne prawo, że słabszy winien płacić silniejszemu za tak zwaną przyjaźń i spodziewaną pomoc. Dopiero po dopełnieniu tego może się spodziewać korzyści.
Prusy stanowczo chciały Gdańska i Torunia, nawet części Wielkopolski. Obiecywały zapłacić Galicją, może i szmalem Kujaw nad Gopłem, niejakim obniżeniem cła, które wysysało krew i soki z handlu polskiego. Dyplomacja angielska ze wszystkich sił naciskała na Warszawę o zgodę, rozprawiała o „federacji" wszystkich państw, co na trzonie kontynentu leżą pomiędzy Francją a Rosją, o brytyjskiej flocie wojennej na Bałtyku.
Ignacy Potocki, Hugo Kołłątaj i inni gotowi byli zapłacić Prusom żądaną cenę. Trzeba uznać, że ta gotowość wcale nie stawia pod znakiem zapytania ich godności przywódców obozu patriotycznego. Położenie Rzeczypospolitej było w dalszym ciągu rozpaczliwe, aczkolwiek Stackelberg wyjechał, wojska rosyjskie odmaszerowały. W obronie Gdańska stawała opozycja, to znaczy ci sami także ludzie, co w najbliższej przyszłości mieli sprzedać ojczyznę Rosji, a na jej rozkaz... tymże Prusom. 6 września 1790 roku opozycja skłoniła sejm do uchwalenia wieczystego prawa o nienaruszalności terytorium państwowego. Demonstracja dokonana w tym czasie ostatecznie uśmiercała przymierze.
Początek roku pachniał wojną, lecz marsowe wonie rozwiać się miały wskutek pewnego przesunięcia personalnego. 20 lutego zmarł Józef II, w Wiedniu zasiadł (na dwa lata zaledwie) jego młodszy brat, Leopold II, dotychczasowy książę Toskany, człowiek zupełnie innego typu. Opanowany, spokojny, nie marzący o laurach zdobywcy.
W Rzeczypospolitej zamyślano o stworzeniu „Administracji Nadzwyczajnej", składającej się z króla i ośmiu ministrów, obdarzonej pełnią władzy wykonawczej. Powstał tajny komitet dla spraw Galicji. Popierał on konspiracje małopolskie, wpływał na tok prac sejmu, pozostawał w ścisłym porozumieniu z Lucchesinim, lecz nie wtajemniczał Stanisława Augusta. Wojsko rozpoczęło koncentrować się na południu. Potężna armia pruska zajęła pozycje wyjściowe na Śląsku
283
W kwietniu przytrafił się wypadek znamienny, wróżebny nawet. Na pierwszą prośbę posła Rzeczypospolitej, Franciszka Ksawerego Woyny, Leopold II uprzejmie zwrócił pewien dokument. Poprzednio Józef II z oburzeniem odmawiał. Było to zobowiązanie do niepodnoszenia oręża przeciwko Austrii, złożone przez Józefa Poniatowskiego w chwili opuszczenia szeregów cesarskich. ,,Gdym to Lucchesiniemu powiedział - pisał Stanisław August tak się z tego ucieszył, że mnie w rękę pocałował." Habsburg okazał się jednak bardziej przewidujący od diabolicznego Włocha.
W lipcu, podczas kongresu w Reichenbachu, zastosował głęboki unik. Przyjął jeden z wariantów żądań pruskich, zrezygnował ze zdobyczy na Turcji, zachowując prowizorycznie jedynie Chocim, jako zastaw. Zatwierdzono status quo, dotychczasowy stan posiadania stron obu.
Leopold II, którego reformy w Rzeczypospolitej wcale nie gorszyły, dowiódł zdolności męża stanu. Upokorzył, nawet ośmieszył zaczepnego przeciwnika: bardzo silna armia pruska musiała pomaszerować do koszar, jej polityczni przywódcy pożegnali się z ambitnymi planami, gromka afera nie przyniosła im nic... z wyjątkiem straty milionów talarów, wydanych na koncentrację pułków. Minister von Hertzberg wracał z Reichenbachu „jak z własnego pogrzebu".
Austria zapobiegła rozpaleniu się nowej wojny w centrum Europy, bo już wtedy obracała zaniepokojony wzrok na Zachód. O! wcale nie dlatego tylko, że upokarzających przygód doświadczała tam rodzona siostra cesarza, królowa Francji Maria Antonina.
Wiedeń zgodził się na zawieszenie broni z Turcją, 14 sierpnia ustała wojna rosyjsko-szwedzka. Uciszały się zatargi w jednym, bardzo szerokim regionie kontynentu, lecz za to dojrzewały w innym, odległym od naszych granic. Przestrzeń grała w danym wypadku rolę jedyną w swoim rodzaju. Pozbawiała nas możliwości pomocy ze strony potencjalnej sojuszniczki, lecz wcale nie izolowała od niej. Chcieliśmy, czyśmy nie chcieli, to wszystko, co się w sensie reformy działo w Rzeczypospolitej, było merytorycznie spokrewnione z ruchem francuskim.
Warto zapamiętać pewien szczegół. Podczas narad w Reichenbachu rozważano możliwość zamiany ziem polskich na inne. Rozmawiano o „cyrkule" zamojskim, o Tarnowie, Wieliczce, Gdańsku i Toruniu. Nikt nie uważał za stosowne zaprosić do tych pertraktacji przedstawiciela Rzeczypospolitej. Nie uczynił tego ani sprzymierzony z nią Fryderyk Wilhelm, ani oględny Leopold.
284
Stoi zatem pod wielkim znakiem zapytania owa niepodległość, odzyskana przez Sejm Wielki po zniesieniu gwarancji rosyjskiej. Nie jest suwerenne państwo, o którego losie i terytorium rozprawia się i stanowi bez niego.
Przedstawicielem Rosji w Polsce był wtedy Jakub Bułhakow, ten sam, którego Turcy zamknęli byli w zamku Siedmiu Wież na znak rozpoczęcia wojny. Wychowanek uniwersytetu moskiewskiego umiał o wiele lepiej trzymać się w ryzach niż Stackelberg, Repnin czy Saldem. Butą nie drażnił, za to wywiad prowadził nader sprawnie, sięgał nim w bezpośrednie otoczenie Ignacego Potockiego. Po cichu, bez ordynarnych awantur, patronował opozycji, zwanej potocznie „partią moskiewską". Znał Warszawę od dawna. Był w niej członkiem ambasady, gdy Stanisław August wstępował na tron.
Jesienią 1790 roku, w listopadzie aż, Katarzyna poleciła mu nakłaniać Rzeczpospolitą do złożenia prośby o przywrócenie gwarancji rosyjskiej i przymierza. Za późno było na to! To, co caryca uznać miała za rzecz dla siebie nie do przyjęcia, czyli gruntowna przebudowa ustroju państwa, przygotowywało się już na wielkich obrotach. Stanisław August nie mógł się wycofać, nie wywołując rozruchu, który w istniejących wtedy warunkach przybrałby postać rewolucji antykrólewskiej i chyba bez wątpienia spowodowałby interwencję pruską. Nie należało zostawiać króla na lodzie, zanim się sejm zebrał.
Zabiegi Katarzyny stają się zupełnie zrozumiałe na tle ówczesnej sytuacji. To my dziś wiemy, że zatargi ucichały, ludzie ówcześni spodziewali się czegoś wręcz przeciwnego. Zdawało się iść ku nieuchronnej rozprawie orężnej Anglii i Prus z Rosją, od której żądano, by zrzekła się wszelkich zdobyczy na Turcji. Właśnie Aleksander Suworow wziął strasznym szturmem Izmaił, stracił dziesięć tysięcy żołnierzy, wyciął w pień podwójną liczbę wyznawców Proroka. Słał do Petersburga raport treściwy: „Bogu, carycy sława! Izmaił wzięty!" Anglia, Prusy i Holandia żądały oddania wszystkiego. Wyglądano wkroczenia stutysięcznej, gotowej już armii Fryderyka Wilhelma, czterdziestu brytyjskich okrętów liniowych na Bałtyku, dwunastu na Morzu Czarnym. Rosja słała siły w stronę Mohylowa i Rygi, gotowała się ze znacznie większą determinacją niż ta, z jaką działała przeciwko Szwecji. Zamyślała podobno o wznieceniu rozruchów rewolucyjnych w Prusach!
Antoni Augustyn Deboli, nasz minister pełnomocny w Petersburgu, uchodzi za człowieka naiwnego. Może nie zawsze bywał taki, skoro już 1 kwietnia 1791 roku słał swemu panu następujące przypuszczenie:
285
Jak się w polityce rzeczy wyklarują, ja tego jeszcze ze wszystkich moich wiadomości skombinować' nie mogę, a już bardziej przeważam się na stronę, że Anglia i Prusy przestaną daremnych pogróżek, którymi się tu nie ustraszono, i że Rosja na swoim postawi, że zrobi swój pokój z Turkami.
Inni jeszcze znacznie później pisali o nieuchronności wojny.
Rosja postawiła na swoim, jej dyplomacja odniosła jeden z największych tryumfów. Sprawił to ambasador w Londynie, hrabia Siemion Woroncow. Zdołał poruszyć, nastroić przeciwko wojnie angielską opinię publiczną, pokonał Wiliama Pitta w jego własnym kraju i parlamencie.
Siemion Woroncow należał do zdecydowanych przeciwników rozbioru Rzeczypospolitej. Zapamiętajmy to sobie dobrze. Polityczne zwycięstwo Rosji wcale jeszcze nie czyniło tego rozbioru prawdziwą polityczną koniecznością. Warszawa musiała być przywiedziona do uległości, z czego nie wynikało, że Prusy - sprawcy niepokoju, napastnik prawie - mają być przez Rosję hojnie wynagrodzone.
W tym czasie zarysowała się możliwość zawarcia traktatu handlowego pomiędzy Rzecząpospolitą z jednej, Anglią i Holandią z drugiej strony. Odbywały się w Warszawie „prawie codzienne dyskursa" na ten temat, jak stwierdzał Stanisław August. Mocarstwa morskie skłonne były przenieść część zapewne swych kupieckich zainteresowań z Rosji na nas, lecz zgodnie wysuwały jeden warunek. Winniśmy byli, ich zdaniem, do końca porozumieć się z Prusami, przez których państwo płynęła dolna Wisła, czyli oddać Gdańsk. Oprócz tego - powtarzali - nie można będzie porozumieć się poważnie, jeśli „waszego rządu nie umocnicie nie od w tocz nie". Słowa te umieścił król w liście do Debolego, pisanym 6 kwietnia 1791 roku.
Do szybkiej, gruntownej reformy parła zarówno własna dobra wola reformatorów, jak i cały układ stosunków międzynarodowych.
W styczniu 1791 roku ukazywać się zaczęła w Warszawie „Gazeta Narodowa i Obca", redagowana przez Tadeusza Mostowskiego, Niemcewicza i Józefa Weyssenhoffa. Nowe pismo uparcie, na poziomie we wszelkim względzie przyzwoitym, propagowało reformy, lecz istniało wbrew prawu właściwie, bo Łuskina miał monopol prasowy. Mimo to „Gazeta" wychodziła, zyskiwała na poczytności, pokrzywdzony eks-jezuita dogryzał tylko, nie ośmielał się jednak iść do sądu. Taki stan rzeczy zapowiadał zmianę metody postępowania nowatorów, wyraźnie szło ku czynom, czasy formalizowania kończyły się.
Prace nad zmianą ustroju przeszły już wtedy w ręce i pod kierownictwo królewskie. Wieczorami Stanisław August wymykał się po cichu ze swych apartamentów,
286
zdążał do znajdującego się również w Zamku mieszkania Scypiona Piattoliego, sekretarza do korespondencji w języku włoskim. W wyprawach tych towarzyszył monarsze tylko głuchoniemy kasztelanie Wilczewski, niosący dwie świece. W kwaterze księdza Scypiona czekali już wtajemniczeni, sprzysiężeni właściwie. Przedstawiciele zagraniczni dziwili się później, że liczne grono osób potrafiło tak dobrze strzec tajemnicy.
Oficjalnie istniały wtedy „Zasady do poprawy rządu", uchwalone w grudniu 1789 roku, i późniejszy o kilka miesięcy, gigantyczny, sześćset kilkadziesiąt punktów zawierający „Projekt do formy rządu". Oficjalnie również roztrząsano kwestię dziedziczności tronu i pozbawienia szlachty - „gołoty" praw politycznych. 4 grudnia 1790 roku Ignacy Potocki zrzekł się na rzecz króla kierownictwa przygotowań, sprawy potoczyły się odtąd szybciej i w ukryciu.
Przygrywki ustawowe zaczęły się na przedwiośniu. 24 marca przegłosowano prawo o sejmikach, odsuwając od udziału w wyborach tłumy klienteli magnackiej, szlachtę ubogą, nie posiadającą, służebną. Wysokość opłacanego podatku miała się stać miernikiem, rozstrzygającym o czynnym tylko lub i biernym także prawie wyborczym pana brata. I w tym więc względzie przyjęto kryterium, uznane wkrótce za obowiązujące we Francji.
18 kwietnia stronnicy Stanisława Augusta zdobyli się na machiawelstwo, godne Włochów. Na porządek dzienny wpłynęło „prawo o miastach", postarano się jednak, by wystąpił z nim poseł kaliski Jan Suchorzewski, jeden z najbardziej zagorzałych opozycjonistów, ten sam, co to chciał oddać pod sąd Niemcewicza. Suchorzewski dał się uwieść, dostał za to Order Orła Białego, sejm zaś jednomyślnie uchwalił projekt.
Franciszek Salezy Jezierski już nie żył, nie mógł więc strapić się tym, że nowe prawo czyni z mieszczaństwa coś w rodzaju przedsionka do stanu szlacheckiego, przewidując liczne możliwości nobilitacji. Zresztą i Stanisław August nie był tym zbytnio zachwycony, aczkolwiek taił swe sentymenty, kiedy na progu zamkowym opadł go tłum plebejskich warszawiaków, całował ręce pana, wiwatował na jego cześć.
Sławetni otrzymali prawo wysyłania na sejm plenipotentów, którym głos stanowczy przysługiwał jedynie w kwestiach przemysłu i handlu. Wzmocnili, urzeczywistnili samorząd, gdyż magistraty wyzwoliły się spod kurateli starościńskiej i uzyskały władzę nad osiadłą po miastach szlachtą, której pozwolono nareszcie parać się rzemiosłem i komercją. Mogli całkiem legalnie, bez kruczków i wykrętów nabywać na własność ziemię, uzyskali dostęp do komisji porządkowych, czyli do administracji krajowej.
287
Wolno przypuszczać, że nie każdy uszlachcony mieszczanin musiałby koniecznie stać się ziemianinem, zaświtała więc możność wyrastania warstwy przemysłowców, bankierów i kupców, wyposażonych w pełnię prerogatyw politycznych, arystokracji pieniądza, której wysoki cenzus majątkowy torowałby drogę do znaczenia w państwie. Gorzej, iż uchwalone zasady odnosiły się tylko do miast królewskich. Właściciele prywatni, duchowni i świeccy, mogliby się ustosunkować do nowej ustawy wedle woli, przyjąć ją lub odrzucić. Wzgląd na niezawodne prawo naczyń połączonych skłaniać był powinien do spodziewań raczej optymistycznych.
Uchwaliwszy rzecz o miastach, rozjechali się posłowie na ferie wielkanocne. Dla większości z nich wędrówka ze stolicy do wsi rodzinnej i z powrotem równać się miała niespodziewanej peregrynacji z jednego ustroju politycznego w inny.
Przygotowany w ciszy projekt „ustawy rządowej" był już gotów. Rozmaite jego warianty dość długo kursowały pomiędzy autorem pierwotnego zarysu, czyli Stanisławem Augustem, a Ignacym Potockim, Hugonem Kołłątajem i Scypionem Piattolim. 25 marca ksiądz Hugo zredagował projekt niemal ostateczny.
Znajdujemy się w tym szczęśliwym położeniu, że każdy może (i powinien) prześledzić te wędrówki, czytając świeżą, tylekroć tu wymienianą książkę Emanuela Rostworowskiego o Ostatnim królu Rzeczypospolitej. Jest w niej również mowa o pewnej okoliczności szczególnej, na którą rozważania niniejsze pragną położyć nacisk.
Nasi projektodawcy spod znaku sprzymierzonego z niedawnymi oponentami „Ciołka" stali wobec zadania ogromnie trudnego. Zapragnęli zawrzeć i określić ustrój państwa w jednym akcie ustawodawczym. Dla nas to rzecz zwykła, że państwo ma konstytucję, której tekst można schować do kieszeni, posiada on bowiem postać broszury. Na całym naszym globie istniał wtedy jeden tylko precedens, lecz i ten pochodził zza Atlantyku. Była nim konstytucja Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Na starym kontynencie rola pionierska przypadła Rzeczypospolitej. Francja nadążała z kilkumiesięcznym opóźnieniem, co nie przeszkodziło, że ten typ konstytucji, o którym mowa, uzyskał miano „francuskiego".
Wzory angielskie nie nadawały się do naśladowania. Konstytucja Wielkiej Brytanii ma wszak postać nie broszury, lecz biblioteki, w której mieszczą się obok siebie i nadal jednakowo obowiązują Magna Chana Libertatum, ogłoszona w/roku 1215, i Habeas Corpus Act, uchwalony nieco później, bo w roku 1679, ze się już nie będzie wyliczać innych ustaw zasadniczych.
288
Podobny stan rzeczy panował i w zjednoczonej z Litwą Polsce, gdzie obowiązywało i Neminem captivabimus, i Nihil novi, i Unia Lubelska, i „artykuły henrycjańskie". Wola ustrojowego zerwania z zepsutą, bo nie remontowaną należycie, przeszłością, dyktowała konieczność sięgania po rozwiązania pionierskie. Nie traćmy z oczu tej nad wyraz oryginalnej sytuacji! Kraj musiał wyłazić z zagwarantowanego przez czułych sąsiadów bagna, lecz nie wolno mu było siadać na kółku jadącej naprzód Europy. Musiał koniecznie wysforować się naprzód. Nie najłatwiejsze z zadań rozwiązane zostało wcale dobrze.
Czas naglił, bo położenie międzynarodowe komplikowało się, ośmielona tym opozycja nabierała tchu w płuca i huczała coraz głośniej. W tych warunkach powodzenie zawisło od mądrej i śmiałej, zuchwałej nawet taktyki.
„Ustawę rządową" przeprowadzono w drodze zamachu stanu. Nic to samemu dziełu nie ubliża, raczej wręcz przeciwnie. Zamachy stanu są w historii zjawiskiem zwykłym, takie, co się udają, stanowią źródło prawa. Nasze stronnictwo patriotyczne dowiodło swej wartości - woli działania i siły przekonań. Zaskoczyło wszystkich oponentów - zarówno tych uczciwych, jak tamtych sprzedajnych - postawiło na swoim, poniekąd gwałtem, lecz bez krwi rozlewu, przy znacznym naprężeniu nerwów jedynie i przy nie zasługującej na uwagę ilości sińców.
Postanowiono oddać projekt pod głosowanie w sposób nagły, kiedy znakomita większość niczego się nie spodziewających posłów opozycyjnych lub chwiejnych oddawać się będzie błogim wczasom poświątecznym. Termin wyznaczono na wigilię imienin królewskich, zaraz jednak przeniesiono go na dzień bezpieczniejszy, bliższy, to znaczy na 5 maja. Lecz u samego schyłku kwietnia tajemnica przenikła do posła pruskiego, Goltza, i do rosyjskiego, Bułhakowa. Na wszystkie strony ruszyli ze stolicy gońcy konni, mający alarmować opozycję, no i dwory, Berlin zwłaszcza. W odpowiedzi na to stronnictwo patriotyczno-królewskie postanowiło raz jeszcze przybliżyć termin. Wybór padł na dzień 3 maja.
Starczyło czasu na ściągnięcie z Kozienic dodatkowych oddziałów ułańskich. Wraz z pułkami stale kwaterującymi w stolicy znalazły się one pod komendą Józefa Poniatowskiego. Kolłątaj poruszył przez swych ludzi Warszawę, wdzięczną za świeżą całkiem ustawę o miastach. Wieczorem 2 maja klub patriotyczny odbył w Pałacu Radziwiłłowskim posiedzenie. Osiemdziesięciu czterech senatorów i posłów podpisało projekt konstytucji. Mieszczanie na kredyt wiwatowali po ulicach, czcili prawo, z którym nie zdążyli się jeszcze zapoznać.
289
Od rana posłowie i zwarty tłum szlacheckich oraz plebejskich arbitrów zapełnił izbę sejmową. Na galeriach mnóstwo było niewiast, które ustalonym od trzech lat obyczajem rozgrzewały temperaturę obrad, mieszając się do nich namiętnie. Przybyli wszyscy obecni w stolicy opozycjoniści, otoczeni zbrojnymi adherentami. I o nich pomyślano zawczasu. Każdy ze staroszlacheckich warchołów widział w pobliżu jednego albo i kilku równie sprawnych we władaniu kordem cnotliwców. W pobliżu Ksawerego Branickiego przysiadło sobie dwóch takich. Jeden z nich, płonący żądzą reformy szlachcic Piotrowski o przezwisku Gula, słynął jako straszny rębacz. Toteż kiedy w krytycznym momencie przyboczny hetmana, niejaki Janikowski, też nie lada zabijaka, zapytał cichcem: „A co, panie Ksawery, machniemy?", tamten odrzekł zwięźle a treściwie: „Wara!"
Ubranego w mundur Korpusu Kadetów króla otaczali uzbrojeni szambelanowie. Przy samym tronie stanęli brygadier Wielhorski, pułkownik Hoffmann i Jan Potocki. Wojsko wypełniało dziedziniec zamkowy, mieszczanie pobliskie ulice i bramy.
O godzinie jedenastej rano marszałek Stanisław Małachowski, mający tuż za sobą generałów Józefa Poniatowskiego i Gołkowskiego, trzykrotnym uderzeniem laski otworzył posiedzenie. Przemówił krótko, wzywając do odczytania depesz naszych dyplomatów. Postępował w myśl ułożonego planu. Niepomyślna treść owych doniesień miała przekonać zebranych o konieczności szybkiego działania.
Nie zdecydowano się jednak na zamknięcie ust, na zwyczajne zakrzyczenie opozycji, sesja wlokła się przez siedem śmiertelnie męczących godzin. Trzykrotnie przemawiał król, trzykrotnie również poseł Jan Suchorzewski dokonywał-dramatyczno-błazeńskich gestów protestu. Przywlókł do izby sześcioletniego syna, groził, że zaraz zabije dziecko, aby nie dożyło dnia niewoli, rzucił się na ziemię u stóp tronu, gdzie go podobno w tłoku podeptano. Znaczniejszej ilości sińców zapobiegł Litwin-wielkolud, rotmistrz i poseł Stanisław Kublicki. Podniósł on krzykacza z ziemi i umieścił w spokojniejszym kącie, kończąc w ten sposób jedyny pozór gwałtu fizycznego, jaki się przytrafił 3 maja 1791 roku.
O szóstej wieczorem, wezwany zgodnym, chóralnym okrzykiem stu dziesięciu posłów, olbrzymiej większości arbitrów i całego wojska z podwórza, Stanisław August zaprzysiągł odczytany już tekst Konstytucji. Zaraz też ruszył do katedry Św. Jana by powtórzyć to przed ołtarzem. Wielki, zbity tłum tłoczył się za królem, w izbie zostało siedemdziesięciu dwóch posłów opozycyjnych.
Od jesieni już sejm liczył komplet podwójny, składał się z blisko pięciuset członków.
290
3 maja obradowała więc, zjawiła się w ogóle na Zamku wyraźna mniejszość. Zamach stanu był faktem niewątpliwym. Powiódł się i stanowić zaczął źródło prawa, równie niewątpliwie pięknego.
Cóż zawierała napisana po polsku, pierwsza na kontynencie konstytucja typu „francuskiego"?
Mają słuszność jej surowi krytycy tudzież zjadliwi szydercy. Nie wprowadziła ona rządów ludu ani dyktatury jakobińskiej (która zresztą i we Francji utrzymała się bardzo niedługo, ustępując miejsca autorytatywnemu konsulatowi i jeszcze mniej demokratycznemu cesarstwu).
Ustawa 3 maja określała ustrój porządnie zorganizowanej, konstytucyjnej monarchii stanowej. Na szczycie hierarchii pozostawiała szlachtę, lecz obliczonym na krzepnięcie fundamentem przywileju czyniła nie herb, lecz majątek. Zawierała przepisy, które nie wymieniając nikogo, w teorii odnosząc się do ogółu, w praktyce kierowały się przeciwko magnatom. Włączając do swego tekstu świeże całkiem prawa o miastach i o sejmikach, otwierała drogę na szczyty przed elitami miejskimi, usuwała z życia politycznego herbowe lokajstwo. Odnoszący się do uprzywilejowanych artykuł mówi wyraźnie nie o szlachcie w ogóle, lecz o ,,szlachcie ziemianach". W Europie od dawna egzystowała również szlachta kupiecka. Zapewniając pozycję tej pierwszej, otwierając awans przed drugą, Konstytucja umożliwiała stopienie się wspomnianych dwu elementów w nową i nowoczesną, już nie sarmacką, warstwę panującą. Pojęć z XX wieku wtedy nie było, ponieważ nie zdążyło się jeszcze skończyć stulecie XVIII. Obwarowane przez prawo hierarchie społeczne istniały wszędzie.
Chłopi zostali grubo w tyle za mieszczanami. Konstytucja uznała, że „spod ich ręki płynie najobfitsze bogactw krajowych źródło", że stanowią oni „najliczniejszą w narodzie ludność, a zatem najdzielniejszą kraju siłę", i przyjmowała ich „pod opiekę prawa krajowego". Rząd gwarantował więc wieczyście umowy, które w przyszłości miałyby być zawarte przez włościan z dziedzicami. Poddaństwo pozostawało nienaruszone, ziemię nadal dzierżyli dotychczasowi posesorowie. Tylko wszelcy przybysze i zbiegowie z zagranicy cieszyć się mieli pełną wolnością.
Zbawiacze świata to rasa ludzka wciąż się odradzająca. I dziś jeszcze usłyszeć można takich, co szydzą z prawa, które ,,nic" nie dało pokrzywdzonym chłopom.
5 marca 1792 roku Antoni Augustyn Deboli donosił Stanisławowi Augustowi o gniewie, jakiemu uległa Katarzyna II na wieść, że sejmiki zatwierdziły Ustawę Majową. „Co za konstytucja! -mówiła caryca przy świadkach. -
291
Będąc otoczonymi od trzech mocnych sąsiadów deklarować wolnymi chłopów, którzy przejdą na grunt polski! Co za myśl! To by przeprowadziło do Polski większą część chłopów z Białej Rusi, a resztę by u mnie bałamucili."
Mało dała Konstytucja chłopu? Na pewno! Lecz i to, co dala, było prowokacją w stosunku do mocarstw ościennych. Nie można wątpić, że paragraf o chłopach zachęcił carat do zbrojnej interwencji w za dużo sobie pozwalającej Rzeczypospolitej. Już kwietniowe prawo o miastach wzbudziło obawy, iż mieszczańscy poddani króla Prus zechcą umykać w nasze granice. Pocieszano się jedynie... fizyczną słabością Rzeczypospolitej, która to okoliczność nie mogła nikogo zachęcać do ryzyka. Rok wcześniej Staszic usłyszał od mieszkańców Andrychowa o ich odrazie do uciążliwych rządów austriackich i o tęsknocie do polskich.
Oswobodzić własnych chłopów czy dać wolność tylko zbiegom i przybyszom - dla polityki zagranicznej skutek jeden i ten sam. Prowokacja! A dla wewnętrznej polityki gospodarczej i społecznej? Napływanie wolnych rolników, pracujących na zasadzie najmu, czynszu lub nabywających grunt na własność, musiałoby dobitnie wykazać absolutną nieopłacalność pańszczyzny, ekonomiczną szkodliwość poddaństwa. Mdły paragraf o chłopach mógł się jednak przyczynić do podważenia dotychczasowej struktury socjalnej Polski i Litwy. Hugo Kołłątaj, główny niewątpliwie przywódca reformatorów, twierdził i pisał, że najpierw należało przeprowadzić odmianę polityczną, nie zrażając szlachty, dopiero potem zabierać się energiczniej do sprawy chłopskiej. Złożono dowody, że nie była to czcza propaganda. Nowe prawo miało niestety przed sobą jeden tylko rok życia.
Społeczna treść Konstytucji 3 Maja czyniła z Rzeczypospolitej państwo niebezpieczne dla wszystkich trzech sąsiadów.
Jeszcze w tym samym maju 1791 roku wicekanclerz Iwan Ostermann, członek rosyjskiego kolegium spraw zagranicznych, wdał się publicznie w ciekawą rozmowę.
- Polska będzie mogła być straszną królowi pruskiemu - powiedział.
- Ma osiem milionów ludzi - dorzucił poseł neapolitański.
- Z Kurlandią nabierze się do dziesięciu - prostował Ostermann.
Polityczne reformy były groźne przede wszystkim dla Prus, które o tym doskonale wiedziały, stwierdziły to ustami swego króla i ministra natychmiast po uchwaleniu Konstytucji. W drugim rzędzie dla Austrii i dopiero na samym końcu, w stopniu mimo wszystko nieznacznym - dla Rosji. ,,Rewizjonizm polski" już się zdemaskował. Polegał na skierowanych przeciwko Austrii konszachtach z Berlinem, którym towarzyszyła stanowcza,
292
przez olbrzymią większość szlachty podtrzymywana odmowa oddania Gdańska i Torunia. ,,Partia moskiewska" posługiwała się tą sprawą jako szantażem, lecz wspomniana szlachta postępowała szczerze.
Konstytucja 3 Maja dokonała tego dzieła, którego fatalne - by nie rzec gorzej! -już w jagiellońskich czasach rozpoczęte zaniedbanie fizycznie umożliwiło naszą zgubę. Nadała organom i służbom państwowym postać i sprawność potrzebną do uruchamiania, mobilizowania dla celów publicznych sil, drzemiących od wieków w organizmie Obojga Narodów.
Zgodnie z rodzimą tradycją, punkt ciężkości ustroju znalazł się w sejmie wybieranym wyłącznie przez szlachtę opłacającą najmniej sto złotych podatku, w sejmie rozstrzygającym z reguły większością głosów, gotowym zawsze do zwołania sesji nadzwyczajnej i wyposażonym w prawo sprawowania rzeczywistej kontroli nad rządem. Ten zaś stanowić miała Straż Praw pod prezydencją króla i przez niego mianowana. Jeden tylko prymas wchodził do niej z urzędu, lecz już nie jako interrex, lecz jako zwierzchnik Komisji Edukacyjnej, czyli minister oświaty. Kolegowali z nim w Straży ministrowie pieczęci, policji, interesów zagranicznych, wojska oraz skarbu, no i marszałek sejmu. Ministrów mianował król, wybierając ich dowolnie spośród czternastu najwyższych dygnitarzy Polski i Litwy. Przewodniczył ich zebraniom, lecz nie mógł wydać żadnego aktu prawnego bez podpisu-kontrasygnaty jednego z ministrów, który brał na siebie odpowiedzialność. Monarcha nie podlegał jej bowiem. W pozycji jego dopatrzeć się można podobieństwa do znanych wzorów angielskich króla, który „panuje, lecz nie rządzi" i „nie może źle czynić".
Od tylu stuleci szlachta nasza nawykła koso i nieufnie spoglądać na własny rząd. Postawa ta pod wpływem Oświecenia uległa znamiennej sublimacji, co przyniosło ważną nowość w skali światowej. Konstytucja 3 Maja ogłaszała i stanowiła parlamentarną oraz karną odpowiedzialność członków rządu przed sejmem. Można było wyrazić ministrowi votum nieufności, można było również zawezwać go przed sąd sejmowy. Żaden kraj nie zdobył się jeszcze wówczas na takie prawo. Przy okazji godzi się przypomnieć, że pierwszy w ogóle pomysł odpowiedzialności władzy przed obywatelami jest również polskim wynalazkiem. Dokonał go w wieku XVI biskup Wawrzyniec Goślicki, autor książki De optima senatore. I w tym więc względzie Konstytucja 3 Maja nie odchyliła się od rodzimej tradycji. Dokonała wyboru w jej arsenale, odrzucając rzeczy złe.
Ministrów można było odwoływać, nawet karać nie tylko za zaniedbania lub złą wolę w sprawach dotyczących polityki zagranicznej, wojska, skarbu, podatków,
293
nie tylko za naruszenie „własności majątku". Sankcje czekały za jakiekolwiek próby nacisku na sądy, za wykroczenia przeciwko zasadzie „wolności osoby, wolności mówienia i drukowania".
Katolicyzm zachował stanowisko religii panującej, apostazja miała być nadal uważana za przestępstwo i karana. Mówił o tym daleki od doskonałości artykuł I Konstytucji, który jednak ogłaszał wolność i opiekę prawa wszelkim innym wyznaniom.
3 maja, tuż przed zaprzysiężeniem Konstytucji, Stanisław August prosił posłów o oficjalne zwolnienie go z tego przepisu paktów konwentów, który zabraniał starań o zaprowadzenie dziedziczności tronu. Wiedział, że sejmiki wypowiedziały się w większości przeciwko niej. Jednakże i tę zawadę usunięto z drogi. Na razie w sposób jeszcze nie ostateczny, lecz jeden z paragrafów postanawiał, że co dwadzieścia pięć lat specjalna sesja sejmowa zajmie się obowiązkowo rewizją, sprawdzeniem życiowości, więc i udoskonaleniem, Konstytucji...
Tymczasem zaś tron pozostawał elekcyjny... „przez familie". Dopiero wygaśnięcie dynastii miało otwierać szlachcie drogę na pola pod Wolą. Bezpotomnemu Stanisławowi Augustowi wyznaczono od razu następcę w osobie elektora saskiego Fryderyka Augusta, wnuka Augusta III. (Nie dane mu było ukoronować się w Polsce, z woli Napoleona I został on tylko księciem warszawskim, żył zaś do roku 1827, czyli o jedenaście wiosen przeżył termin pierwszej, z góry zapowiedzianej rewizji Konstytucji, wyznaczony na październik 1816 roku. Byłoby zaiste sporo czasu na układy i rozumne rozporządzenie ręką jego jedynaczki, „infantki polskiej" Marii Augusty Nepomuceny, która, trwając w stanie panieńskim, zamknęła oczy wtedy, gdy toczyło się u nas powstanie styczniowe: 14 marca 1863 roku. Jeśli martwe daty zastąpić żywymi postaciami, okaże się, że odległe rzekomo rozdziały historii sąsiadują ze sobą zaskakująco blisko, zrastają się raczej w całość. Czyż koniecznie zresztą trzeba rozprawiać o ewentualnym zamążpójściu „infantki", drugiej kobiety w naszych dziejach, przyozdobionej tym hiszpańskim tytułem? Dość łatwo wyobrazić sobie panowanie niewiasty w kraju, który nadawał się do tego może i lepiej niż Rosja czy Anglia nawet.)
Zamiar ponownego przywołania Wettinów na Wawel dostarczył okazji do mnóstwa szyderstw i cierpkich uwag. Oto Polacy i Litwini zdradzili się z tęsknotą do dynastii saskiej i do haniebnych czasów saskich tym samym!
Bardzo to dziwna filozofia, skoro nikt nie zaprzeczy, że Fryderyk August został upatrzony i okrzyknięty następcą nie przez konserwatystów sejmikowych, lecz przez nowatorów warszawskich. Wśród innych -przez tego samego Juliana Ursyna Niemcewicza,
294
który niemiłosiernie kpił w Powrocie posła ze sceny: „Jak to Polak szczęśliwie żył pod Augustami..." Ci nowatorzy, pragnąc zabezpieczyć kraj przed najbliższą, już na pewno niedaleką elekcją, zaproponowali tron polski jedynemu dynaście, który go chciał... ale się bał. Fryderyk August bardzo uprzejmie uzależnił swą zgodę od stanowiska trzech otaczających Rzeczpospolitą mocarstw, i wobec sprzeciwu Rosji... na razie zrezygnował.
Rachunek i z innego jeszcze względu nie był zły. Nie tylko saska, lecz wszystkie w ogóle dynastie, które panowały w Polsce i w Rzeczypospolitej, nabywały pewnych uprawnień moralnych. Po wygaśnięciu Jagiellonów przywiązanie do nich wprost rozstrzygało o losie korony wawelskiej. Wettinowie trzymali się na naszym tronie tylko o piętnaście lat krócej niż Wazowie, sentyment do nich zaczęła gorliwie szczepić konfederacja barska. Takie były fakty dokonane, które znalazły sobie miejsce w monarchistycznej mimo wszystko tradycji Obojga Narodów. Tylko najpyszniejsi spośród magnatów sądzili, że można się obejść bez króla, szlachcie ta myśl była całkiem obca.
Fryderyk August różnił się zasadniczo i na korzyść zarówno od dziada, jak od pradziada, jego poddani (in spe) też się radykalnie odmienili.
Przychodzi kolej na rozważania, których konieczność dyktuje sam tytuł tego tomu i obydwu poprzednich. Mówi się, pisze i drukuje - zarówno w kraju, jak za granicą - że Konstytucja 3 Maja skasowała odrębność Wielkiego Księstwa, wcieliła Litwę do Polski, zniosła unię, dokonała aneksji.
Żaden paragraf Ustawy nic na ten temat nie mówi, żaden jednak nie wymienia nazwy Litwy. Tekst wspomina często o Polsce, lecz również o „państwach Rzeczypospolitej", o „wspólnej Ojczyźnie", o „konstytucji krajowej". Król, sejm, rząd, główne instytucje miały być wspólne, wojsko nazwano wyraźnie „siłą zbrojną narodową".
W jakiś czas później sejm wyłonił specjalną deputację, która zajęła się „urządzeniem ludu żydowskiego w całym narodzie polskim". Dziwne sformułowanie dowodzi chyba dość jasno, że terminologia ówczesna odróżniała się od dzisiejszej. Mówiąc więc, w artykule V, o „rządzie narodu polskiego", Konstytucja ma na myśli wszystkich mieszkańców państwa, lecz wcale nie neguje istnienia poszczególnych narodowości.
Stanisław August był zdecydowanym zwolennikiem jednolitości kraju. Chciał, aby ziemia litewska była polską, polska litewską - tak się wyrażał. W tym samym kierunku dążyli sprzymierzeni z królem działacze i pod tym względem także podobni do reformatorów francuskich, którzy wprowadzili u siebie zupełnie nowy podział administracyjny,
295
bez wahania przekreślali granice historycznych prowincji... i napotykali w tej mierze na opór bardzo poważny.
Przygotowywany w tajemnicy tekst Ustawy Majowej obszedł się wcale beztrosko z dotychczasowymi pojęciami, skoro ani razu nie wymienił Litwy. Nie bez znaczenia musiała być i ta okoliczność, że marszałek konfederacji Wielkiego Księstwa, Kazimierz Nestor Sapieha, słusznie podejrzewany o konserwatyzm i lekkomyślność, dowiedział się o gotowym już projekcie Ustawy dopiero 3 maja, na pól godziny przed rozpoczęciem sesji... Bezceremonialnie potraktowani zwolennicy utrzymania, nawet podkreślenia historycznej odrębności Litwy upomnieli się jednak o swoje. Konstytucja 3. Maja wcale nie jest ostatnim słowem Sejmu Wielkiego w sprawie charakteru państwa.
Stanowi je „Zaręczenie wzajemne Obojga Narodów", uchwalone 22 października 1791 roku. Zawiera ono niedwuznaczne stwierdzenie, że „prowincja" litewska jest czymś jakościowo innym niż małopolska i wielkopolska, z których składa się Korona. Wielkie Księstwo zastrzegło sobie, że wszystkie już istniejące lub mające powstać w przyszłości instytucje wspólne winny się składać z tej samej ilości Litwinów i koroniarzy, podlegać kolejnemu kierownictwu obywateli jednej i drugiej strony. Równa liczba dygnitarzy egzystować będzie i tu, i tam, pomimo wspólności skarbu fundusze pochodzące z Litwy pozostaną na jej terytorium, w kasie odrębnej.
Grodno zachowało godność jednej z dwu stolic sejmowych Rzeczypospolitej, układaniem jednolitego dla całego państwa „Kodeksu Stanisława Augusta" zajęły się dwie komisje, polska i litewska.
Twierdzi się dość pochopnie, że postanowienia te stanowiły jedynie nic nie znaczące koncesje dla szlachty ze wschodniej połaci państwa, zatrwożonej o dygnitarstwa i tytuły. Posiadanie własnych instytucji jest znamieniem odrębności, wyrazem pamięci i szacunku dla własnej drogi dziejowej, a więc świadectwem istnienia określonej świadomości historycznej.
Sejm Czteroletni wcale nie pozbawił państwa charakteru federacji, nadał jej tylko formy ściślejsze, bardziej odpowiadające potrzebom czasów nowych. Można ponadto twierdzić, że Litwa historyczna nie tylko nie znikła, lecz znalazła się na samym przedprożu ponownego rozkwitu.
Gdy uchwalano „Zaręczenie wzajemne" żył już, był dorosłym człowiekiem pan Mikołaj Mickiewicz, ojciec Adama. Następne pokolenie Litwinów i Polaków miało się stać nosicielem w pełni rozkwitłych idei romantyzmu. Ale nie poprzestawajmy na samych tylko poetach! Dobę Konstytucji 3 Maja przypominał sobie pewnie niejaki Adam Czarnocki, urodzony w roku 1784 na Białorusi,
296
znany lepiej pod pseudonimem Zoryana Dołęgi Chodakowskiego, nasz najpierwszy archeolog. Ten sam, który twierdził, że niepodobna niczego się dowiedzieć o własnym narodzie, jeśli się przestanie „być bratem dla Rusinów, Czechów, Węgrów i innych", ponadto zaś wywodził:
Jest szczęście na ziemi! Tułać się między ludem, żyć całą siłą życia poetycznego wieśniaków [...] Złe ma serce ten, kto ludu nie kocha całą braterską miłością.
Naiwne czy nie, te słowa najzupełniej wystarczająco określają ideową postawę romantyków, znajdującą wyraz w czynach.
W roku 1793, w Kiwilach na Żmudzi, urodził się Szymon Daukantas. Niezmiernie zasłużony dla narodowej kultury litewskiej pisarz studiował w Wilnie, potem za granicą, lecz kiedy przyszło zarabiać na chleb, dostał posadę najpierw w Rydze, potem w Sankt-Petersburgu, gdzie pozostawał do roku 1850. Nie były to najlepsze warunki pracy dla budziciela Litwinów. Można się śmiało spodziewać, że gdyby istniało nadal sfederowane z Koroną Wielkie Księstwo Litewskie, Daukantas zdziałałby jeszcze więcej i na pewno skuteczniej. Dla Adama Mickiewicza, dla filaretów i filomatów ojczyzną była Litwa historyczna. Ludowych pieśni białoruskich i litewskich ci ludzie nie cenili niżej od obyczaju szlachty polskiej czy spolszczonej. Łatwo to poznać po całej twórczości autora Dziadów.
Sejm Czteroletni stworzył, raczej pozostawił ramy ustrojowe przydatne dla nieuchronnego renesansu narodowości białoruskiej i litewskiej. Zapędziwszy się trochę zbyt daleko literą tekstu Konstytucji, „Zaręczeniem wzajemnym" obwarował, ułatwił dalsze trwanie poczucia historycznej odrębności Wielkiego Księstwa, którego charakterystyczną cechą była narodowość złożona z wielu wątków, jednocząca poniekąd Bałtów i Słowian.
Nieszczęścia, przez całe stulecie XVIII walące się na Rzeczpospolitą, zaczęły jak gdyby spłaszczać jej bogatą strukturę wewnętrzną. Od dawna już spolonizowana obyczajowo szlachta litewska coraz bardziej utożsamiała się z Polakami. Nie było Sapiehy w tajnym zespole redagującym Konstytucję, zasiadał tam za to Julian Ursyn Niemcewicz... i nie zaprotestował w imieniu Wielkiego Księstwa, którego był obywatelem. On w ogóle dość rzadko i w znaczeniu raczej administracyjnym używał pojęcia Litwy. Postępowanie ludzi zatroskanych o sam byt państwa, o jego reformę, przejętych w dodatku znamiennym dla epoki Oświecenia kosmopolityzmem, nadaje się do wyjaśnienia. Warunki skłaniały ich do zbyt pochopnego odwracania się od tego, co zdaniem „sawantów" trąciło myszką. Litwa, historyczna litewskość miała się jednak wkrótce doczekać silnego wsparcia ze strony przezwyciężającego klasycyzm romantyzmu.
297
Ale potrzebnych ram ustrojowych już wtedy nie było. Znikły, przestały istnieć. Zostały zniszczone przemocą.
„Zaręczenie wzajemne" podpisali obydwaj marszałkowie konfederaccy: Stanisław Małachowski z Korony i Kazimierz Nestor Sapieha z Litwy. Po nich przyłożyli pióra senatorowie i posłowie Obojga Narodów. Był to zatem jak gdyby ponowny akt unii, zawieranej jednak tym razem już nie tylko w imieniu dobrze urodzonych. W kilka miesięcy później oficjalny, całego państwa dotyczący dokument Komisji Policji stwierdzał, że „opieka prawa rozciąga się według Konstytucji 3 Maja na wszystkich mieszkańców kraju". Bogusław Leśnodorski nie wahał się uznać tego stwierdzenia za „rewolucyjne w swym wydźwięku społecznym". Struktura wewnętrzna Rzeczypospolitej sprawiała, że każdy krok w kierunku sprawiedliwości socjalnej automatycznie przynosił korzyść narodowościom niepolskim (a przez to samo i Polakom także, rzecz zupełnie oczywista). Wschodnie obszary państwa zamieszkiwał przecież lud litewski, białoruski i ukraiński.
Michał Romer, pisarz wcale nieskłonny do zachwytów nad unią, przyznał dawno temu, iż Konstytucja 3 Maja, dotkliwie degradując drobną i nieposiadającą szlachtę we względzie politycznym, tym samym popchnęła ją niejako w kierunku ludu, zbliżyła do niego. Zapoczątkowała więc proces wielce obiecujący. Wiadomo przecież, że i w XVII stuleciu przywódcami poruszeń chłopskich niemal z reguły bywali drobni szlachcice, element ubogi czy niezamożny, lecz wolny, hardy, taki, któremu pańszczyzna nie nadwątliła kręgosłupa.
Tak doszliśmy do tezy, którą wyznają wszyscy historycy. Konstytucja 3 Maja nie była żadnym zakończeniem reformy, wręcz przeciwnie - stanowiła akt pierwszy odnowy ustrojowej, sam jej początek. Wyregulowała narzędzie, główny instrument naprawy, urzeczywistniła władzę państwową, nadała jej wystarczającą sprawność. Od czasów Stanisława Konarskiego coraz więcej było ludzi trzeźwo myślących, lecz co oni mogli zdziałać, dopóki obowiązywało liberum veto, możni zaś szkodnicy chadzali sobie bezkarnie? Przemawiać przeciwko złu można do skończenia świata, lecz przezwyciężyć go samymi tylko słowami nie sposób.
Raz tylko jeden uczczono rocznicę obowiązującej Konstytucji Majowej. Utrzymała się ona w mocy przez czternaście miesięcy i trzy tygodnie. Ale ta jedyna uroczystość - podczas której w dzisiejszym Ogrodzie Botanicznym prymas Michał Poniatowski położył kamień węgielny pod wotywny kościół Opatrzności - odbyła się po akcie zgody, wyrażonej przez ogromną większość szlachty. 14 lutego 1792 roku sejmiki niemal jednomyślnie potwierdziły Konstytucję,
298
zaprzysięgły ją, wiele z nich wysłało nawet do stolicy podziękowania. Co się tknie - mówiąc stylem ówczesnym - mieszczan i chłopów, to ci nie tylko skwapliwie przyjmowali nowe prawo, lecz skłonni byli interpretować je na własną rękę, w sensie zawsze rozszerzającym. Oczekiwali, domagali się głośno dalszego ciągu.
Szło ku niemu w sposób niedwuznaczny. Już w maju 1791 roku uformowało się nowe narzędzie działania, w postaci pierwszego u nas stronnictwa politycznego w znaczeniu całkiem nowoczesnym, to znaczy z formalną listą członków oraz z dyscypliną organizacyjną. Było to, zbierające się w Pałacu Radziwiłłowskim, Zgromadzenie Przyjaciół Konstytucji Rządowej fiat lux, czyli Klub Przyjaciół Konstytucji, zwany przez przeciwników potocznie, a ze zgrozą „klobem", „klopem" albo „kloppem", i pomawiany - nie tak już całkiem bez racji - O duchowe pokrewieństwo z paryskim Klubem Jakobinów. Wśród jego zaprzysiężonych członków widniały świetne nazwiska Potockich i Małachowskich, siłę zbrojną narodową reprezentował Józef Poniatowski, lecz przywódcą był Hugo Kołłątaj, już wtedy podkanclerzy koronny, to znaczy także zwierzchnik najwyższego sądu dla mieszczan. Za księdzem Hugonem stało coś więcej niż wpływowy „klopp". Popierały go miasta i właściwie poza prawem powołana siła zbrojna, milicja miejska Warszawy, zdolna do zmobilizowania dwudziestu czterech tysięcy mężczyzn.
Czternaście miesięcy i trzy tygodnie tylko! Nigdy Rzeczpospolita nie przeżyła okresu równie owocnego we względzie ustawodawczym. To już nie była gorączka reformatorska, lecz istny ogień, pęd ku naprawie. Stulecia drzemki odkupywano teraz z dnia na dzień prawie.
Jedna po drugiej ukazywały się ustawy uzupełniające i wyjaśniające Konstytucję w sposób z reguły wzmacniający kompetencje sejmu. Sięgnięto w przyszłość, postanawiając, że następcy Stanisława Augusta będą mogli mianować senatorów tylko spośród kandydatów przedstawionych przez sejmiki. Było w tym sporo tradycyjnej u nas obawy przed despotyzmem, lecz we wzmacniających parlament postanowieniach można się równie dobrze dopatrzeć tendencji całkiem nowoczesnej. Tej mianowicie, która króla czy prezydenta przemienia raczej w symbol, władzę rzeczywistą pozostawiając czynnikom wybranym przez ogół, podlegającym odwołaniu i odpowiedzialnym za swe prace.
W Polsce i na Litwie pilnie wzięły się do roboty komisje, powołane do przygotowania nowego kodeksu. Poszły one śladem Andrzeja Zamoyskiego, zamierzyły sięgnąć poza ramy paragrafów ściśle sądowych, w dziedzinę reform społecznych.
299
O woli ich wdrożenia nie można było absolutnie wątpić, odkąd główny inicjator ruchu, Hugo Kołłątaj, oświadczył z trybuny sejmowej, że konstytucja polityczna nie wystarcza, trzeba się zabrać do opracowania ekonomicznej i moralnej. Te słowa padły 28 czerwca 1791 roku, lecz czas, jaki miały przed sobą nowe porządki, okazał się stanowczo za krótki, by stworzyć dzieło, do którego obmyślania zabrał się zaraz ksiądz Michał Ossowski, przyjaciel podkanclerzego, współpracownik rzutkiego przemysłowca Prota Potockiego. Historia podarowała Ossowskiemu - i jego ideowym współtowarzyszom okazję... tylko do zadokumentowania chęci ustanowienia takich praw, które dawałyby „opiekę i cześć wszelkiej pracy ludzkiej".
Na porządku dziennym stała wtedy sprawa sprzedaży w ręce prywatne królewszczyzn, starostw. Według projektu Ossowskiego, stale w nich osiadli chłopi otrzymaliby ziemię prawem „własności wieczystej", mogliby nawet sprzedawać swe gospodarstwa, ale w całości, nie rozdrabniając ich. Obciążałyby ich nadal powinności wobec dziedziców, nabywców starostw, lecz na zasadzie umowy „pod opieką prawa i rządu". Tak wyglądała próba wkroczenia władzy państwowej w dziedzinę stosunków włościańskich. Wolno uważać ten pierwszy krok za połowiczny, lękliwy. Najistotniejsze jednak, że w ogóle go dokonano. Sprawy ruszyły w zupełnie określonym kierunku.
Entuzjazm mieszczan naszych nie potrzebuje pomnażania - pisał Stanisław August do Debolego 24 sierpnia 1791 roku.
A trzeba teraz trochę mieć moderacji w tym wielkim uwielbieniu mieszczan, ponieważ już i tak hetman [Branicki] i insi malkontenci szukają pod ręką mnożyć między szlachtą obawę, że ja szlachtę przez mieszczan chcę wcale zetrzeć, że my chcemy chłopstwo razem wyjąć spod wszelkiego poddaństwa, urządzić, słowem, rzeczy „po francusku".
Wieś poruszyła się w rozmaitych powiatach Polski i Litwy, król wydał surowy uniwersał, nakazywał utrzymywać spokój nawet siłą zbrojną. Wielu wieśniaków uciekało wraz z rodzinami za granicę, by wkrótce stamtąd powrócić i już jako zbiegowie skorzystać z wolności.
Zaczęły się prace nad „reformą Żydów", przy którym to zadaniu odznaczył się bardzo członek „kloppu" Mateusz Butrymowicz, poseł piński. Sejm sprzeciwił się trwaniu metody obarczania Izraelitów specjalnymi podatkami. 24 maja 1792 roku zabrała głos niedawno utworzona Komisja Policji Obojga Narodów, w której składzie zasiadali również mieszczanie. Wydała ona wtedy raz już tu wspomniane orzeczenie, że „opieka prawa rozciąga się według Konstytucji 3 Maja na wszystkich mieszkańców kraju" i objęła Żydów dobrodziejstwem starego prawa szlacheckiego neminem captivabimus, poręczającego nietykalność osobistą.
300
W pięć dni później, 29 maja 1792 roku, Sejm Wielki odbył ostatnie posiedzenie i zawiesił swe czynności.
Zagranica zabrała głos na temat spraw już odrodzonej wewnętrznie Rzeczypospolitej. Na Wschodzie toczyła się wojna. 18 maja Jakub Bułhakow wręczył naszemu ministrowi spraw zagranicznych pisemne zawiadomienie o wkroczeniu „przyjaznych” wojsk rosyjskich.
VI
Zagranica! Przyzwyczajenie kusi do rozprawiania najpierw o tym, jak przyjęli i ocenili Konstytucję 3 Maja nasi bezpośredni sąsiedzi, Rosja zwłaszcza, zachód Europy... Odłóżmy to na potem, zbyt wiele sobie nie obiecując. O bycie lub niebycie Rzeczypospolitej, nawet o niemożliwości upokarzającego powrotu do roli protektoratu carskiego, co innego miało rozstrzygać. Dążenia i wypadki, na które ta Rzeczpospolita nie wywierała żadnego wpływu.
20 kwietnia 1790 roku Maksymilian de Robespierre odniósł znaczny sukces we francuskim Zgromadzeniu Narodowym, zebrał mnóstwo oklasków. Aż dotychczas pedantyczny adwokat z Arras niczego szczególnego nie dokazał, uchodził za nudziarza. Nie mógł się wszak równać z takimi oratorami, jak Mirabeau czy Danton, nie przyszedł zaś jeszcze dlań czas przewag zgoła innych niż krasomówcze.
Tym razem jednak de Robespierre trafił w samo sedno życzeń Zgromadzenia, reprezentującego wczesną fazę Rewolucji, przejętego filozoficznym idealizmem. - „Powinno się oświadczyć - wołał - że Francja zrzeka się podbojów, że uważa swe granice za nakreślone przez przeznaczenie wiekuiste."
Wystarczyło miesiąca, by żądanie to przeistoczyło się w prawo. 22 maja 1790 roku Zgromadzenie uchwaliło, że „Naród francuski wyrzeka się prowadzenia jakiejkolwiek wojny, mającej na celu podboje".
Lecz w dwa lata po tych obiecujących deklaracjach - 20 kwietnia 1792 roku - siedmiu zaledwie członków Zgromadzenia Prawodawczego ośmieliło się głosować przeciwko wypowiedzeniu wojny Austrii.
„Pokój zawarto w dwadzieścia trzy lata później, po Waterloo."
Wielorakie i bardzo skomplikowane przyczyny spowodowały zmianę kursu polityki zagranicznej największego państwa na zachodzie kontynentu.
301
Nie sposób ich tu omawiać, lecz silnie trzeba podkreślić, że pacyfistyczne apele Robespierre'a, że proklamacje mera Paryża, wzywające ludność stolicy do uczczenia „ścisłej unii" konstytucyjnego już monarchy z narodem, że wszystko to zdawało się zapowiadać rzeczy z punktu widzenia naszej Rzeczypospolitej jak najbardziej pożądane - po prostu pokój. Dwory europejskie początkowo z perwersyjnym zadowoleniem przyglądały się rewolucji. Oczekiwały, że zamieszki wewnętrzne wykreślą ze spisu mocarstw kraj poprzednio tak silny i często zaczepny. Pruscy i angielscy agenci mącili w Paryżu, rozmaitymi środkami zachęcali do wystąpień gwałtownych. Ale od jesieni 1791 roku przemożna w Zgromadzeniu Prawodawczym grupa Żyrondystów odzywać się zaczęła tonem, który sygnalizował wielką przemianę:
Wojna! wojna! Takie jest hasło wszystkich patriotów, takie jest pragnienie wszystkich przyjaciół wolności rozsianych na przestrzeni Europy, którzy czekają tylko tej szczęśliwej dywersji, by zaatakować i obalić tyranów.
Wtedy to właśnie narodziło się zawołanie, które w stuleciu XX osiągnąć miało nowy rozgłos, już w tłumaczeniu rosyjskim: „Mir chiżinam, wojna dworcam!" Autor owego hasła, słynny Chamfort, nadał mu następującą postać: „Guerre aux chateaux! Paix aux chaumieres!" Jeszcze kilka miesięcy i Danton jął piorunować przeciwko tym, co starają się odstraszyć Francuzów od zbytniego rozszerzania Republiki. Jej granice oznaczone są bowiem przez naturę! W języku mniej ozdobnym oznaczało to wolę oparcia się o Ren, zagarnięcia co najmniej Belgii.
Francja rewolucyjna wracała więc w polityce międzynarodowej do pryncypiów Ludwika XIV, wzbogacała je o zapowiedź zagłady tronów monarszych. Sytuacja polityczna na kontynencie uległa zmianie dogłębnej. Teoria solidarności dziedzicznych książąt, królów i cesarzy nabrała cech niebezpiecznego realizmu.
Zgodnie z metodą, uprawianą w niniejszym cyklu książek, przyjdzie teraz zwrócić uwagę na pewne nieoczekiwane wydarzenie, dotyczące poszczególnej osoby. Władca Austrii, cesarz rzymski Leopold II, niezmiennie wykazywał to samo umiarkowanie, jakim popisał się wobec zaczepek pruskich. Nie rwał się do szpady, cierpliwie znosił nawet prowokacje, grzecznie słuchał zachęt ze strony emigrantów francuskich, lecz puszczał je mimo uszu. Leopold pozostawał sobą. W swoim czasie zamierzał był obdarzyć konstytucją księstwo toskańskie, którym rządził przed koronacją, naszej Ustawy Majowej nie uważał za dzieło szatana, o czym za chwilę powie się nieco obszerniej, 1 marca 1792 roku zmarł, licząc sobie czterdzieści dwa lata zaledwie.
302
Nastąpił po nim syn, człowiek zupełnie innej odmiany, który w niedalekiej przyszłości - wskutek poczynań wspominanego już Napoleona Bonaparte - zmienić musiał zarówno tytuł, jak numerację imienia: z Franciszka II, cesarza świętego imperium rzymskiego, przeistoczyć się we Franciszka I, cesarza Austrii. Zapędy francuskie napotykać zaczęły teraz opór zamiast uników. Na ostre ultimatum paryskie Wiedeń odpowiedział równie twardo. 20 kwietnia 1792 roku - należało powtórzyć niezmiernie ważną datę - gdy u nas przygotowywano się do świętowania pierwszej rocznicy Konstytucji Majowej, Ludwik XVI zaproponował rządzącym prawodawcom wypowiedzenie wojny. Druzgocząca większość Zgromadzenia rozszalała się entuzjazmem. Robespierre daremnie protestował w Klubie Jakobinów, przewidując słusznie, że prędzej czy później sprawa skończy się dyktaturą któregoś z generałów.
Wracajmy do spraw nas bezpośrednio dotyczących. Apel ten nie oznacza jednak, że będziemy zaglądać w granice samej Rzeczypospolitej.
Na wiadomość o zdobyciu Bastylii „Francuzi, Rosjanie, Duńczycy, Niemcy, Anglicy, Holendrzy - winszowali sobie na ulicach, ściskali się, jak gdyby uwolniono ich z ciążących na nich więzów" - zapisano na gorąco w roku 1789. Radość panowała na ulicach stolicy Rosji, Sankt-Petersburga, do niego bowiem odnosi się powyższa notatka.
Trzydzieści pism periodycznych i dzienników ukazywało się wtedy w carstwie. Uderzały one w takie oto tony:
W roku 1789 nowa epoka otworzyła się przed ludzkością w Europie, epoka odmiany warunków życia tych, których się zalicza do klas niższych, ukrócenia ucisku ze strony absolutyzmu oraz ograniczeń, narzuconych przez despotyzm ministerialny...
Gazeta zaś urzędowa twierdziła, że ręka drży przy opisywaniu straszliwych wydarzeń paryskich, polegających na „zaniedbaniu obowiązków wobec monarchy...".
Istnieje u nas tradycja takiego traktowania spraw wschodniego sąsiada, jak gdyby mózgi rosyjskie umiały działać tylko na zasadzie „opóźnionego zapłonu". Twierdzi się więc, że nowe idee przynieśli nad Newę dopiero ci oficerowie, którzy pod komendą Aleksandra I zajrzeli w roku 1815 do Paryża. Tymczasem duchowny wychowawca wspomnianego przed chwilą cesarza gorszył się, że już w dniach jego młodości rozprawiało się w Rosji o wolności absolutnej, krytykowało się autokratyzm, co razem wzięte niechybnie zapowiadało „najstraszniejszy rozlew krwi w naszym drogim kraju".
W czerwcu 1790 roku Katarzyna zabrała się do pilnej lektury pewnej książki, wydrukowanej o miesiąc wcześniej. Była to Podróż z Petersburga do Moskwy,
303
napisana przez Aleksandra Radiszczewa. Okuty w ciężkie kajdany autor wywieziony został wkrótce ze stolicy na Syberię, nie pozwolono mu nawet na pożegnanie z rodziną. Zsyłka stanowiła akt łaski carskiej, przerażony gniewem imperatorki sąd najwyższy skazał był bowiem Radiszczewa na karę śmierci. Za legalne wydanie sprzyjającej ideom wolności książki, na której druk cenzura zezwoliła! Przed kilku laty zaledwie ten sam Radiszczew opublikował odę Wolność i nie spotkały go żadne represje.
Wieści z Francji odmieniły Katarzynę, długa doba intelektualnego uwodzenia filozofów skończyła się nagle. Zakazano nie tylko sprowadzania i sprzedaży, lecz nawet lektury dzieł Woltera.
Zapamiętajmy sobie: aresztowanie Aleksandra Radiszczewa nastąpiło na kilka miesięcy przed dniem uchwalenia u nas Konstytucji Majowej. Los szlachetnego Rosjanina wróżył jak najgorzej dziełu polsko-litewskiej odnowy.
Pisarz angielski Jan Grey zwrócił pilną uwagę na słowa Katarzyny, wypowiedziane nieco wcześniej do opuszczającego Petersburg posła francuskiego. Wyznanie carycy było naprawdę ważkie i tym razem na pewno szczere:
Pańskie zamiłowanie do nowej filozofii i wolności popchnie pana prawdopodobnie do popierania sprawy ludu. Będę z tego niezadowolona, ponieważ sama pozostanę arystokratką - to jest moje rzemiosło: proszę nie zapominać, że zastanie pan Francję rozgorączkowaną i bardzo chorą.
Nie mogąc się na razie bezpośrednio przyczynić do wyleczenia odległej Francji, postanowiła Katarzyna niebezpieczną chorobę „zwalczyć i pokonać w Polsce". Wyraziła się tak na piśmie 9 maja 1792 roku, czyli na kilka dni przed wypowiedzeniem „przyjaznej" wojny.
Tymczasem prasa zachodnia pod niebiosa wysławiała kraj, który bez krwi rozlewu obalił u siebie „tyranię arystokratyczną"...
Zachwyt po brzegi przepełnił kontynent oraz jego najbliższe przyległości, to znaczy Wyspy Brytyjskie. W Londynie mieszczaństwo postanowiło czcić każdą rocznicę Konstytucji, wiwatowały miasta francuskiej Amsterdam, Włochy, nawet Portugalia, wybijano medale pamiątkowe, przemawiano, pisano, drukowano. Z ogromnym uznaniem odzywał się słynny Edmund Burkę, towarzyszyły mu głosy takich luminarzy, jak Tomasz Paine, Condorcet, Sieyes. Zdawały się powracać świetne dni XVI stulecia, Rzeczpospolitą Obojga Narodów znowu zaczynano uznawać za drogowskaz.
Osobno wymieńmy zasługujących na szczególną uwagę chwalców. W Londynie należał do nich ambasador rosyjski, hrabia Siemion Woroncow.
304
Udaremnił on wojownicze zamysły Albionu, zabezpieczył swą ojczyznę przed atakiem angielsko-pruskim, lecz dokonania tego wcale nie uważał za wstęp do interwencji, a tym mniej do rozbioru. W Austrii młody jeszcze, ale stojący już nad grobem, cesarz Leopold II i wiekowy kanclerz Kaunitz uznali Konstytucję Majową za akt zabezpieczający centrum Europy przed wybuchem rewolucji. Usiłowali nawet pozyskać dla swego poglądu Berlin i Petersburg, nakłonić je do pogodzenia się z faktem dokonanym.
Oficjalne opinie pruskie były gorzej niż groźne, bo bardzo dodatnie. Doskonała konstytucja, lepsza od angielskiej - głoszono w sferach politycznych. Cała dotychczasowa gra pruska może dać fatalny wynik - napisał Buchholtz już w 1791 roku - bo dopomogła słabemu sąsiadowi wzmocnić się. Jedyna rozsądna rachuba polegać musi teraz na dążeniu do ponownego porozumienia z Rosją - konkludował.
Stanisław August nie uległ pokusom sławy. Na długo przed uchwaleniem Konstytucji podkreślał, iż za żadne skarby nie uczyni nic, co mogłoby urazić „dobrego Ludwika XVI", oddalał zaszczytne propozycje paryskie, nie chciał być ani członkiem honorowym, ani protektorem rozmaitych klubów postępowych i elitarnych zarazem. Zawczasu trafiał w ton właściwy, bo znacznie później dopiero Deboli doniósł mu, że Katarzyna II uważa „interes króla francuskiego" za jednoznaczny z „interesem wszystkich panujących". Kazał temuż Debolemu rozgłaszać w Petersburgu, iż 3 maja na dziedzińcu zamku warszawskiego zgromadziło się dwustu zaledwie mieszczan, którzy nie mogli znaleźć sobie miejsca wśród mnóstwa karet pańskich i w dodatku na pierwsze wezwanie potulnie rozeszli się do domów. Żadnego nacisku ze strony tłumu ani wojska nie było więc, dokonane w Rzeczypospolitej dzieło jest istnym zaprzeczeniem francuskiego.
Znowu popisał się Stanisław August tą sztuką przewidywania, którą smętnie zabłysnął podczas zjazdu w Kaniowie. Cenił Francję, lecz przeczuwać musiał to, o czym bez ogródek pisze dziś Francuz rodowity, Jean Fabre. Rewolucyjny rząd paryski widział w Rzeczypospolitej nie sprzymierzeńca, ale ofiarę. Czynnik, zdolny zatrudnić, zatrzymać na sobie część przynajmniej sił zbrojnych dwóch cesarzy i jednego króla. Ustrój uległ zmianie nad Sekwaną, właściwe polityce międzynarodowej metody przetrwały.
„Dwór rosyjski i słowa do nas nie wyrzekł dotąd, ani źle, ani dobrze względem ustawy 3 maja" - z trwożnym optymizmem stwierdził Stanisław August 8 lutego 1792 roku. Bo też nie było jeszcze po temu możliwości i konieczności. Wojna z Turcją wciąż trwała, Rzeczpospolita czekała na werdykt ogółu ziemian, zgromadzonych na sejmikach.
305
Rosja mocno „budowała" na ich wypróbowanym konserwatyzmie: „Na co wojna, kiedy i bez tego można trafić do swego celu; tu tak dotąd, osobliwie w tej materii, rozumieją" donosił Deboli z Petersburga.
14 lutego sejmiki przyjęły i zatwierdziły Konstytucję Majową. Katarzyna zareagowała na to przede wszystkim gniewną tyradą o szaleństwie, polegającym na podburzaniu chłopów. Sfery dworskie, cała zresztą stolica rosyjska zaczęła mówić o nieuchronnej wojnie.
Nie ma zgody między historykami, nawet nam współcześni badacze wygłaszają rozmaite opinie na temat ówczesnej postawy decydujących w Rosji person. Kanclerz Aleksander Bezborodko oraz Iwan Ostermann reprezentowali poglądy umiarkowane. Istniała, podtrzymywana z zewnątrz przez Austrię, tendencja do uznania Konstytucji i wznowienia przymierza z Rzecząpospolitą. Jerzy Łojek nie zawahał się twierdzić w roku 1964:
W sferach rządowych, w Kolegium Spraw Zagranicznych i Radzie Państwa, uznano dzieło 3 maja za fakt w niczym nie zagrażający interesom międzynarodowym Rosji, przeciwnie nawet, spodziewano się - podobnie jak w Wiedniu - że spowoduje on szybkie zerwanie związków Rzeczypospolitej z Prusami i powrót Polski do przymierza z Rosją, byle tylko nie zepsuć tej nieuniknionej a korzystnej ewolucji jakąś niepotrzebną akcją interwencyjną, która w ostateczności wyszłaby tylko na korzyść Berlina.
Wątpliwości mają w danym wypadku granice. Wszyscy są zgodni, że Katarzyna i Grzegorz Potiomkin nie podzielali wzmiankowanych zapatrywań. W październiku 1791 roku książę taurydzki zmarł nagle. Do władzy dorwał się teraz wielekroć już tu wspomniany, ostatni amant Semiramidy, Platon Zubow. O Bezborodce mawiał on, czyniąc przytyk do swobodnych raczej obyczajów kanclerza: „Co ten stary k...iarz rozumie!"
Kolegium Spraw Zagranicznych istniało, lecz sama „kolegialność" tej instytucji stała pod wielkim znakiem zapytania. W skład jej wchodziło trzech mężów: Bezborodko, Ostermann i Markow. Z każdym z nich caryca naradzała się osobno, decydowała zaś sama... do spółki z aktualnym przyjacielem. Markow, jak się już wzmiankowało, nie omieszkał stanąć po stronie szczęśliwca.
Od jesieni 1791 roku Zubow rozbłysnął w imperium. O konferencjach z nim, o jego opiniach i poleceniach pisać zaczęli politycy zarówno rosyjscy, jak zagraniczni. Wsławieni, dowodzący w polu generałowie słali raporty carycy oraz panu Platonowi. To samo robić musieli dyplomaci, nawet tacy, co zdążyli się zasłużyć Rosji już za czasów Elżbiety Piotrowny.
306
Zubow odziedziczył po Potiomkinie również obowiązek opieki nad polsko-litewskimi malkontentami. Szczęsny Potocki i Seweryn Rzewuski od jesieni bawili w Jassach, dokąd ściągnęli z Wiednia. W samej stolicy przebywał Szymon Kossakowski, dawny konfederat barski, aktualnie generał-lejtnant rosyjski, obdarzony przywilejami, które nie zawsze miewali wojskowi rang jeszcze wyższych. Nad Newę pośpieszył też wkrótce Ksawery Branicki. Ten opuszczając Warszawę dał królowi słowo i zaręczył na piśmie, że nigdy nie będzie działać przeciwko Konstytucji Majowej.
7 stycznia 1792 roku Rosja zawarła w Jassach pokój z Turcją. Cesarstwo greckie nie zostało ufundowane, zdobyto jedynie szmat wybrzeża czarnomorskiego. Istniejącą tam starą twierdzę turecką przemienili Rosjanie w duży port, nazwany w cztery lata później Odessą.
Zatrudnione dotychczas na południu wojska carskie uzyskały swobodę ruchów, Rzewuski i Potocki zawezwani zostali wkrótce do Petersburga. Katarzyna i Zubow przyjęli ich na specjalnej audiencji, ogól zaś Rosjan otoczył zdrajców Rzeczypospolitej bardzo gruntowną pogardą.
Zebrało się ich nad Newą kilkunastu. Kiedy później nieco, pod osłoną obcych bagnetów wkroczywszy do Rzeczypospolitej, zaczęli oni rozsyłać proklamacje, niejaki Perekładowski, zwykły oficer liniowy, odpowiedział w sposób świadczący, że i po wiekach najmocniej brzmią nie wyzwiska i gromy, lecz kultura i powściągliwość formy. Oto jego słowa:
Sejm posłów wolnych od narodu nań wybranych nazywasz WPan spiskiem; siebie zaś, przybyłych z nim z Petersburga wspólników i wojsko moskiewskie, już się potykające z nami, nazywasz WPan narodem polskim i władzą prawą i najwyższą. Podobne rezonowanie nie wiem, w czyjej rozsądnej głowie i sercu cnotliwym miejsce znajdzie...
Było dokładnie tak, jak napisał major Perekładowski. Kilkunastu najzajadlejszych w Petersburgu, nieliczne grono utajonych na razie ich socjuszów wewnątrz Rzeczypospolitej, a przeciwko nim naród. Daleki od doskonałości, niedostatecznie jeszcze przebudzony, by rzucić się do walki na śmierć i życie, lecz już zdecydowany na wielką odmianę, znowu dobrowolnie przyłączony do pracy nad rozwojem Europy.
Kilkunastu zdecydowanych na prośbę o obcą pomoc odstępców to naprawdę niewiele, które to stwierdzenie w niczym absolutnie nie może osłabić wyroku, wydanego na nich przez sumienie historii. W ówczesnej Francji dziesiątki tysięcy wypatrywały na morskim horyzoncie żagli liniowców angielskich, wzdychały do wojsk niemieckich, austriackich, nawet do hiszpańskich, same rozpoczynały walkę orężną. W Rzeczypospolitej niezadowolonych nie stać było na wystąpienie o własnych siłach.
307
Kiedy Stanisław August ruszył do katedry zaprzysięgać Konstytucję, w sali sejmowej pozostało siedemdziesięciu dwóch opozycjonistów. W Petersburgu znalazło się pięciu spośród tych posłów: dwaj bracławscy, podolski, wołyński i kaliski. (Ten ostatni, Jan Suchorzewski, jeden jedyny z całego grona zasługuje na złagodzoną sentencję wyroku: zbrodniczo głupi, lecz uczciwy.)
Konstytucja Majowa była zaledwie początkiem odnowy, której przeszkodzić, którą zahamować mogła tylko', wyłącznie i jedynie przemoc z zewnątrz. Świadczą o tym na zimno oceniane i tym tragiczniejszą wymowę mające fakty.
Seweryn Rzewuski i Szczęsny Potocki od dawna opracowywali projekty ustrojowe. Pierwszy chciał powrotu dawnej anarchii, symbolizowanej przez wszechwładzę hetmańską (sam był hetmanem, nie zapomnijmy czasem), drugi pragnął urzeczywistnienia ideału magnackiego, czyli podziału Rzeczypospolitej na trzy, sześć czy osiem prowincji składowych, przemiany państwa w rzeszę wielkopańską. Katarzyna nie przejmowała się tymi przedłożeniami. Program przez nią podyktowany zmierzał do narzucenia Rzeczypospolitej ustroju jeszcze gorszego niż tamten, obalony przez Sejm Wielki. Liberum veto obowiązywać miało zawsze, także podczas sejmów konfederackich.
Lecz w samym nawet dyktacie carycy odczytać można było stwierdzenie narodzin zjawisk nowych. Widniał w nim zakaz odbywania sądów w stolicy kraju i zwoływania kolejnych sejmów do tego samego miasta. Lęk przed Warszawą był wyraźny. Stutysięczne skupisko mieszczan, pragnących zostać obywatelami, wzbudzało należny respekt.
Rosyjska Rada Państwa zebrała się na decydujące posiedzenie 9 kwietnia, lecz rozkazy dla wojsk wydała Katarzyna dużo wcześniej, już w marcu. Dowodzący na Ukrainie generał Michał Kachowski miał być gotów do uderzenia w dniu 12 maja. Jednym z jego naddniestrzańskich korpusów komenderował generał Michał Goleniszczew Kutuzow. Od strony Białorusi szykował się do wtargnięcia Michał Kreczetnikow, pod którego rozkazami stał w Połocku generał-lejtnant, Szymon Kossakowski.
Rada Państwa uchwaliła interwencję, lecz Katarzyna puściła mimo uszu zlecenie odbycia pertraktacji z Austrią i Prusami. Można się było bez tego obejść. 20 kwietnia Francja wypowiedziała wojnę, państwa niemieckie patrzyły na zachód. Wkroczenie wojsk rosyjskich jeszcze nie oznaczało rozbioru, uchwała Rady Państwa mówiła tylko o korzyściach, jakie carat ciągnął z Rzeczypospolitej za Sasów i zalecała przywrócenie tego stanu rzeczy. Berlin i Wiedeń zostały tylko zawiadomione o rozpoczęciu działań zbrojnych.
308
27 kwietnia 1792 roku, czyli w tydzień po przystąpieniu Francji do wojny z Austrią, polsko-litewscy malkontenci zaprzysięgli i podpisali w Petersburgu akt swej konfederacji, zawiązanej pod dyktandem Rosji w jej stolicy. Fałsz patronował narodzinom bękarta. Manifest ogłoszono pod skłamaną datą 14 maja w pogranicznej Targowicy. Nikt z konfederatów nie zwrócił jakoś uwagi, że powszednia nazwa Bogu ducha winnej mieściny w tekście politycznym zabrzmieć może nader oryginalnie, arcyskutecznie zaczepić się o pamięć ludzką. Bo też żaden z mężów związkowych nie grzeszył zbytnią inteligencją.
Rychło mógł się zakończyć żywot armii koronnej, bez mała trzy razy słabszej od sił Kachowskiego. Wysunięta była katastrofalnie daleko na południowy wschód, aż pod Berszadę, podzielona na trzy części, przeskrzydlona od zachodu przez korpus Kutuzowa. Józef Poniatowski wyprowadził jednak cało swe rekruckie, nieostrzelane wojsko, 1 czerwca skoncentrował je pod Lubarem. Wkrótce po tym znowu musiał wyskakiwać z kleszczy, zamykanych przez zaprawnych, zawodowych żołnierzy. Zaszachował Rosjan dywizją Kościuszki, ciężko walczył na grobli boruszkowickiej oddziałem Michała Wielhorskiego i w drodze do Zieleniec został wyprzedzony przez generała Markowa. Od zachodu nadszedł jednak w porę Michał Lubomirski ze swą dywizją wołyńską i Polacy osiągnęli przewagę liczebną nad przeciwnikiem. Nazajutrz przezwyciężyli najpierw chwilę własnej słabości, potem zarówno jezdne, jak piesze pułki Markowa. Odparli ich ataki, zmusili wroga do odwrotu.
Bitwa pod Zieleńcami stoczona 18 czerwca 1792 roku to pierwsze od czasów Jana III polskie zwycięstwo w polu. Czasy sasko-konfederackich ruchawek, które bijał, kto chciał, skończyły się. Pamiętający barzan weterani rosyjscy stwierdzali, że Lachowie ulegli metamorfozie. Katarzyna II cierpko wypomniała pani Branickiej przepowiednię jej męża, że wojsko Rzeczypospolitej na widok pierwszego Rosjanina rzuci broń i ucieknie. „Teraz widzę, że trzeba wszystko robić bagnetami" — mówiła poirytowana władczyni. W przeznaczonych zaś dla publiczności komunikatach kazała tak pisać o Boruszkowicach, Zieleńcach i innych starciach: „Przeciwnicy Rzeczypospolitej Polskiej nie przestawali zatrudniać drogę JP. generała Kachowskiego, idącego dla wyzwolenia onej od jarzma..."
Owo zagradzanie drogi wyzwolicielom, zaciekła walka w obronie jarzma, narzuconego w dniu 3 maja, upamiętnione zostały w sposób nie mający sobie równego. Ci, którzy wyróżnili się pod Zieleńcami, pierwsi otrzymali krzyże ustanowionego wtedy orderu wojennego Virtuti Militari. Nie warto sprawdzać, ile istnieje w Europie odznaczeń o równie starej tradycji. Nie ma chyba żadnego, które by brało początek w dobie tak sprawiedliwej wojny.
309
Zarzucano Józefowi Poniatowskiemu, że nie ścigał Markowa i nie wyzyskał zwycięstwa. Pościg mógł, jak się zdaje, przynieść korzyść taktyczną, lecz pogorszyć położenie operacyjne: oznaczał wszak marsz w kierunku, z którego się z trudem przyszło. Ale mniejsza o to. Książę Józef był zdolnym, zdeterminowanym, nie lękającym się odpowiedzialności dowódcą. Ukończył jednak niedobrą szkołę. Jego nauczyciele, generałowie austriaccy, wytykać mieli wkrótce Napoleonowi, że bija ich, wygrywa kampanie, postępując wbrew prawidłom sztuki wojennej.
Jednakże nie lekceważmy sobie zbytnio i tego kunsztu, który reprezentowali wodzowie cesarsko-królewscy. Wojny rewolucyjne i napoleońskie wprowadziły mnóstwo nowości, pogrzebały tradycje fryderycjańskie. Ale nawet we Francji stara, w monarszej służbie wyszkolona kadra stanowiła mózg i kręgosłup armii. Łazarz Carnot, „organizator zwycięstwa", wybił się już za Ludwika, królewskimi oficerami byli Napoleon Bonaparte i późniejszy szef jego sztabu, Ludwik Berthier. Kontrrewolucyjni powstańcy wandejscy stosowali metody walki typowo, idealnie rewolucyjne. Świetni strzelcy, ludzie zawzięci i twardzi, znakomicie wyzyskiwali cechy swego kraju, w którym nawet tam, gdzie brak lasów, pełno jest drzew, żywopłotów, murków kamiennych na miedzach i temu podobnych zasieków. Szło im dość gładko, tym powstańcom, z rozmaitymi ochotnikami, milicjami sankiulotów i doraźnie kleconymi oddziałami wojskowymi. Zmieniło się, odkąd na plac boju nadciągnął „moguncki" korpus Klebera (za młodu oficera w służbie bawarskiej). Regularny żołnierz poradził sobie z fanatycznie walczącą „armią katolicką i królewską", zdolną do heroicznych porywów, lecz nie do systematycznego wysiłku.
Wojsko to najbardziej tradycjonalistyczna instytucja na świecie, ono musi się opierać na dawniejszym dorobku, rozwijać go, nie tracąc podstawowych umiejętności odwiecznego rzemiosła. Improwizować z niczego nie sposób w tej dziedzinie. Polsko-litewska sztuka wojenna zeszła do grobu wraz z Janem III. Wojna w obronie Konstytucji Majowej to samo jej zmartwychwstanie. Krzyż Virtuti Militari i w tej mierze jest także pomnikiem.
W kampanii 1792 roku, jak i w następnych, role główne grali żołnierze wyszkoleni na obcych ziemiach: Józef Poniatowski, Tadeusz Kościuszko i Jan Henryk Dąbrowski, który właśnie przeniósł się z Drezna do Warszawy, w pole już nie zdążył, lecz w niedalekiej przyszłości miał wprost zaszczepić swej ojczyźnie francuskie, rewolucyjne i napoleońskie, zdobycze militarne, zwłaszcza w dziedzinie moralnej.
Sejm Wielki niemrawo zabierał się do organizowania obrony kraju. Pacyfistyczna aż do szpiku kości szlachta nasza nigdy nie była w tym względzie skłonna do gorączki.
310
Nowatorzy zwalczali tę ospałość, Franciszek Zabłocki szydził:
Stanęło sto tysięcy wojska; są żołnierze,
Bogu chwała! Gdzież oni? Gdzież by, na papierze!
Istniały pomysły powołania pod broń ludu, zwłaszcza miejskiego. Zdawano sobie jednak sprawę, że ten postępek nastroiłby wrogo sąsiedzkich monarchów, zostałby uznany za niezbity dowód naśladowania Francji. Poseł pruski oficjalnie wystąpił przeciwko temu projektowi. W rezultacie wobec stutysięcznej niemal armii rosyjskiej stanęło na froncie niespełna czterdzieści tysięcy Polaków i Litwinów. Ale gdyby nawet zrobiono wszystko, co leżało w mocy ludzkiej, opór mógłby być bardziej twardy, lecz zwycięstwo zaliczało się do mrzonek. Rosja carska wspinała się akurat ku samym szczytom swej sławy wojennej. Aleksander Suworow już się był popisał na ziemiach Rzeczypospolitej, wkrótce miał się na nich znowu pojawić. Oskrzydlający Poniatowskiego Michał. Goleniszczew Kutuzow to ten z Wojny i pokoju, spod Borodina.
Wskutek protekcji Czartoryskich dowódcą wojska litewskiego został ich zięć (i szwagier wielkiego księcia Pawła, następcy tronu rosyjskiego) książę Ludwik von Wuerttemberg. Zdradził świadomie, na zimno. Celowo rozproszkował swe siły, sam udał obłożną chorobę. Nie poniósł żadnej odpowiedzialności, bo nie sposób było karać tak skoligaconego człowieka. Jedyną sankcją, jaka go spotkała, stanowił rozwód z Marią Czartoryską.
Dowództwo wziął na Litwie Józef Judycki. Wilno oddano bez boju, pułki cofały się, doznając przeważnie niepowodzeń. Zachowały jednak zdolność do działań i zasłoniły koroniarzy przed strategicznym oskrzydleniem. 4 lipca, przy obronie mostu na Zelwiance, odznaczył się bardzo młody kapitan, Józef Sułkowski, „oficer największych nadziei".
W tym samym miesiącu siły Obojga Narodów oparły się o Bug i utraciły go po krwawym oporze. Litwini bili się dobrze pod Krzemieniem i Brześciem, o kilka dni wcześniej - 18 lipca — narodziła się pod Dubienką wielka, rodzima już, nie tylko amerykańska sława Tadeusza Kościuszki. Bronił pozycji mężnie, oddał ją tylko dlatego, że Rosjanie oskrzydlili go, przechodząc swobodnie przez neutralne terytorium austriackie. Dubienką leżała nad samą granicą, wytyczoną przez pierwszy rozbiór.
25 lipca skupione w Lubelskiem, wciąż niepokonane wojsko otrzymało z Warszawy rozkaz zaprzestania walki. Król i większość rządu postanowili przystąpić do konfederacji targowickiej.
311
Kto twierdzi, że postępek ten zgubił Rzeczpospolitą, ten za głównego winowajcę uznać musi programowy optymizm naszych ówczesnych włodarzy. Mnóstwo zła przyczynia ludziom ta postawa, przeszkadzająca uznawać możliwość istnienia sytuacji beznadziejnych, to znaczy takich, z których wyjście otwiera niekiedy tylko determinacja, zrodzona z rozpaczy.
Byli tacy, co liczyli poważnie na przymierze pruskie. Ignacy Potocki udał się w początkach wojny do Berlina, by żądać wypełnienia traktatu. Zachował się godnie, udzielił Fryderykowi Wilhelmowi lekcji przyzwoitości moralnej, lecz powrócił do domu z polityczną przegraną.
Już od jesieni 1791 roku snuł się po głowach warszawskich pomysł wybrnięcia z sytuacji poprzez ofiarowanie następstwa tronu polskiego młodszemu wnukowi Katarzyny, Konstantemu Pawłowiczowi. Ożeniłoby się go z infantką polską, elektorówną saską, i czekałoby się na rychły już niewątpliwie zgon Stanisława Augusta.
Mysi była mądra. Wyprzedzała przecież historię o pełne ćwierć wieku. Po upłynięciu tego czasu tenże Konstanty miał osiąść w Warszawie, jako jej faktyczny wielkorządca, ożenić się z Polką, Joanną Grudzińską, spolszczyć się nawet w pewnym stopniu. Okoliczności były już wtedy inne, więc próba symbiozy polsko-rosyjskiej zawiodła. Za Stanisława Augusta zamyślano o symbiozie polsko-litewsko-rosyjskiej i na tym właśnie polegała różnica bardzo istotna, podstawowa. Polska i Litwa razem uchwaliły Konstytucję Majową i razem jej broniły. Pomimo klęski roku 1792 i rzeczy jeszcze gorszych w latach następnych - spojenie jagiellońskie nie pękło. Pamiętano o tym zarówno w Warszawie, jak w Wilnie w roku 1815 i w 1830 (nie zapomniano i w 1863). Więź moralna była faktem politycznym. Niczyje podpisy nie przekreślą tak od razu dorobku dziejów. Nie można było przejść do porządku dziennego nad sprawą istnienia Litwy historycznej.
Kto powiedział, że rozumne pomysły muszą automatycznie prowadzić do zbawienia? Często bywa wręcz przeciwnie - górę biorą koncepcje mylne, głupie, nawet zbrodnicze.
Ofiarowywano tron Konstantemu Pawłowiczowi, aby za tę cenę ocalić Konstytucję 3 Maja i udoskonalające ją ustawy późniejsze, aby zabezpieczyć możność dalszej pracy. Katarzyna pragnęła zagłady tego wszystkiego, Targowica głosiła konieczność wytępienia „zarazy paryskiej", rosyjska Rada Państwa zamierzyła przywrócić Rzeczypospolitej rangę karczmy zajezdnej dla carskich wojsk, polityków i jurgieltników. Klan braci Zubow pożądał łupu, darowizn - ziemi, dusz chłopskich, skarbów sztuki, które łatwo spieniężyć.
312
Stanisław August, podobnie jak Hugo Kołłątaj i inni politycy, od początku uważał wojnę za coś w rodzaju demonstracji zbrojnej, liczył na układy. W kraju głośno było o potrzebie porozumienia z Rosją na znośnych warunkach. Rozumując w ten rozsądny sposób dopuścił się król jednak błędu, trzymając pod Warszawą korpus generała Arnolda Byszewskiego. Im silniejsza demonstracja zbrojna, tym pomyślniejsze okoliczności dla układów. Rosjanie doszli do Bugu nadwątleni, w sile już tylko sześćdziesięciu kilku tysięcy.
Stanisław August został wodzem naczelnym, lecz wojna była akurat tą dziedziną działalności ludzkiej, do której nie miał najmniejszych kwalifikacji. W tym względzie nie odziedziczył niczego po ojcu-generale. Wszystkie zdolności żołnierskie przeznaczone przez Opatrzność dla żyjących Poniatowskich zagarnął bratanek monarszy, Józef. Toteż zachował się król jak typowy cywil, nie w porę przypinający ostrogi. Chciał pertraktować, lecz w teatrze - podczas przedstawienia sztuki Niemcewicza Kazimierz Wielki- buńczucznie wychylał się z loży i wznosił waleczne okrzyki. Zapowiedział wyjazd do wojska dwukrotnie pojechał... na Pragę. Zgodnie z własną obietnicą podjęcia spartańskiego trybu życia spożywał tam obiady, ograniczone do pięciu dań zaledwie, podane nie na srebrze, lecz „na cynie angielskiej", po czym powracał na noclegi w wygodne raczej pielesze zamkowe.
Tymczasem w plebsie warszawskim rodził się gniew. Mówiło się głośno o zdradzie. Raz jeszcze dowiedziono wtedy, że zwykły przechodzień ?. ulicy trafniej nieraz niż mężowie stanu przenika arkana polityki i widzi przyszłość. Na ścianie teatru warszawskiego ukazał się afisz tej treści:
Entreprenerzy sceny narodowej mają honor zawiadomić zrozpaczoną publiczność, że przedstawioną będzie nowa komedya oryginalna, skomponowana przez Radę Wojenną, pt.. Wyprawa przeciwko komarom, czyli pocieszny obóz pod, Pragą. Bezpośrednio petem aktorowie pruscy i rosyjscy odegrają wielką tragedyę pt. Podbój Polski. Ponieważ na tragedyę skarb ekspensował około dwudziestu milionów, przeto widowisko będzie bezpłatne
Wojciech Bogusławski, dyrektor teatru, ofiarował na cele wojenne dwanaście tysięcy złotych. Kamerdynerzy królewscy dali po sto dukatów każdy, tyleż przyrzekła wpłacać co roku księżna kanclerzyna Czartoryska. „Składali pieniądze przeważnie ludzie ubożsi" - stwierdził Władysław Smoleński. Kontury treści następnych rozdziałów naszej historii zarysowały się już wcale wyraźnie.
Wojna wybuchła, lecz Antoni Augustyn Deboli przebywał nadal w Petersburgu, Jakub Bułhakow nie wyjechał z Warszawy. Nasz minister spraw zagranicznych, Joachim Litawor Chreptowicz, od razu starał się rozmawiać z nim przyjaźnie, to samo uczynił wkrótce Hugo Kołłątaj.
313
Ksiądz podkanclerzy wprost zaproponował tron dla Konstantego pod warunkiem utrzymania Konstytucji.
18 czerwca, kiedy Józef Poniatowski walczył pod Zieleńcami osobiście rąbiąc Kozaków, z Warszawy wyruszył doń kurier z poleceniem starania się o zawieszenie broni. Nazajutrz Chreptowicz zaniósł Bułhakowowi akt kapitulacji przed Rosją i jej władczynią. Zaproponował, co następuje: niech Katarzyna przyjmie dla Konstantego dziedziczną koronę polską i nada krajowi „nową i trwałą ustawę rządową" wedle własnego uznania. Jeśli ta propozycja nie zadowoli wymagań pani, niech sama wybierze dla Rzeczypospolitej króla, niech w ustroju doda i poprawi, „co jej się podobać będzie", niech zawrze przymierze
bądź to wieczyste, bądź też czasowe, oparte na warunkach, jakie uzna za właściwe, a w którym z naszej strony przyjmujemy zobowiązanie na wypadek wojny stawić jej posiłki, dozwolić wojskom rosyjskim wkraczania i przechodzenia przez nasz kraj, jak to było dawniej, i podobne inne stypulacje, jakich żądać będzie; nadto, ażeby zawarła z nami korzystną dla obu stron umowę handlową.
To jeszcze nie koniec propozycji, zaniesionych przez Chreptowicza w imieniu króla i osób rządzących:
Jeżeli i to zdawać się jej [to znaczy Katarzynie] nie będzie, natenczas poddajemy się bezwarunkowo woli jej cesarskiej mości i oczekiwać będziemy od uznania jej mądrości i wspaniałomyślności naszego zbawienia, dobrobytu i ubezpieczonego istnienia Polski i życzymy, ażeby ojczyzna nasza wspólnie z Rosją tworzyła w przyszłości jakby tylko jeden naród.
Nie można już było posunąć się dalej? Błogie złudzenie... Rząd warszawski postanowił skapitulować przed Rosją. Katarzyna żądała kapitulacji przed rosyjskimi najmitami, czyli przystąpienia króla do targowicy, której główna zbrodnia polegała na podjęciu się roli namiastki Rzeczypospolitej. Pół biedy gdyby Rosja dogadała się na najlepszych nawet dla siebie warunkach z ludźmi naprawdę reprezentującymi kraj, więc i w ostatecznym poniżeniu zdolnymi do rzetelnej troski i pracy. Caryca zgadzała się powierzyć władzę tylko takim, co słuchali każdego stuknięcia obcasikiem. Już po ostatecznej katastrofie Szczęsny Potocki poprosił kornie o przyjęcie do armii carskiej oraz o zaszczyt noszenia munduru generała rosyjskiego. Takich ludzi było Katarzynie potrzeba.
Tymczasem publiczność warszawska i krajowa roiła o sojuszu z Rosją i o wspólnych z nią w przyszłości działaniach przeciwko znienawidzonym już powszechnie Prusom.
314
„Rewizjonizm polski" nie wygasał, był nadal do wygrania. Trudno zaiste odmówić owej publice zdolności do rozumowania kategoriami historii. Ten zarzut kierować raczej należy pod adresem ówczesnych... nie naszych dam i mężów stanu.
Zaczęło się już wtedy powszechne europejskie trzęsienie ziemi, którego epicentrum znajdowało się w Paryżu. Warunki zmieniły się, nadal miały się zmieniać w sposób niebywale radykalny - oficjalna Rosja trzymała się wytycznych z przemijającego świata: nie zdetronizuje się Stanisława Augusta, ma pozostać upokorzony, szachowany przez targowicę, której zamysłów również nie zrealizuje się w pełni. Nierzeczywista już gra, fikcyjna równowaga, zaprzepaszczanie tego, co zdobył dla Rosji Piotr Wielki.
22 czerwca 1792 roku Stanisław August wystosował do Katarzyny list osobisty. Najistotniejszy fragment warto przeczytać z wytężoną uwagą, tłumiąc emocje:
Zależy Ci, aby mieć wpływ na Polskę i móc bez kłopotów przeprowadzać przez nią wojska, ilekroć zechcesz zająć się Turkami czy Europą. Nam zależy na uniknięciu ciągłych rewolucji, które w sposób konieczny powoduje każde bezkrólewie, pociągając interwencje wszystkich sąsiadów i zbrojąc nas jednych przeciw drugim. Potrzebujemy również rządu wewnętrznego lepiej zorganizowanego niż dawny. Oto więc chwila i środek, aby to wszystko połączyć. Daj nam jako mego następcę twego wnuka Konstantego, niech połączy dwa kraje wieczyste przymierze wraz z traktatem handlowym, korzystnym dla obu stron. Nie muszę mówić, iż wszystkie okoliczności tak jak nigdy sprzyjają wykonaniu tego planu [...] Dokonała się tu teraz tak wielka odmiana w umysłach, iż możesz być pewną, że wszystko, co tu proponuję, spotka się z entuzjazmem, być może większym, niż jakiekolwiek dzieło tego sejmu.
Najważniejszy fragment odpowiedzi Katarzyny brzmiał tak:
Najzdrowsza część tego narodu zawiązała konfederację, aby dopomnieć się o niesłusznie wydarte mu prawa. Obiecałam im wsparcie i udzielę go z całą skutecznością, na jaką moje środki pozwolą. Pochlebiam sobie, że nie będziesz czekał ostatecznej ostateczności, aby skłonić się do moich życzeń tak stanowczo wypowiedzianych, i przystąpisz niezwłocznie do konfederacji zawiązanej pod moją opieką.
Targowica w pełni odpowiadała Katarzynie we względzie ideologicznym. Stary porządek znał w Europie rozmaite formy. Był w Rzeczypospolitej oligarchią magnacką, plutokracją w Wenecji, absolutyzmem pozornym we Francji i rzeczywistym w Rosji. Nie przestawał być jednak starym porządkiem strzegącym określonych hierarchii społecznych. Katarzyna, z domu księżniczka niemiecka pośledniej rangi, córka oficera w służbie pruskiej, z typową dla tego rodzaju person ostentacją uważała arystokratyzm za swe rzemiosło.
315
23 lipca, na posiedzeniu rozszerzonej Straży Praw pod przewodnictwem Stanisława Augusta, większością dwóch trzecich głosów postanowiono przystąpienie króla do targowicy. Wśród wetujących ,,za" znajdował się również Hugo Kołłątaj. Wypowiedź jego była stanowcza, niedwuznaczna: „Dziś' jeszcze, Miłościwy Panie, przystąpić potrzeba do konfederacji targowickiej, nie jutro..."
Czterej oponenci, zwolennicy walki aż do ostatka, reprezentowali Oba Narody Rzeczypospolitej. Byli to: Stanisław Małachowski, Ignacy Potocki, podskarbi nadworny koronny Tomasz Ostrowski i marszałek nadworny litewski Stanisław Sołtan. Ten ostatni opowiadał się wraz z Potockim za powstaniem powszechnym, czyli za powołaniem ludu pod broń.
Stanisław August sprzyjał zdaniu większości i przyjął je oczywiście. Oświadczył listownie Katarzynie, iż przystępuje do targowicy „wraz z całym wojskiem". Podpisał w ten sposób weksel;, którego nie był w stanie wykupić. Józef Poniatowski wykonał rozkaz, przerwał działania zbrojne, osobiście spotkał się dwukrotnie z generałem Kachowskim i rozmawiał z nim wśród najwyższych grzeczności obustronnych. Dopełniwszy obowiązku, podał się do dymisji. To samo zrobił Tadeusz Kościuszko i wielu oficerów. Najważniejsi spośród wojskowych i cywilnych opozycjonistów niezwłocznie wyjechali za granicę, przeważnie do Saksonii. W pozostałych w kraju pułkach rozpowszechniała się, rosła prosta i groźna, bo żołnierska, rozpacz.
Spokrewnione z nią uczucia wpływają na sąd o tych wypadkach, należy więc przytłumić sentymenty. Postępek Stanisława Augusta nie zasługuje na miano zdrady. Nie działał on sam, znakomita większość rządu była z nim jednomyślna, upoważniała go do przejścia na stronę targowicy. Tylko trzej ludzie ze Straży Praw wyparli się przy okazji Ustawy Majowej, wszyscy inni pragnęli uratować z niej to, co ich zdaniem jeszcze się nadawało do uratowania. Chcieli również ocalić całość kraju, chociażby nawet pod wznowionym protektoratem carskim. Katarzyna zaręczyła wszak targowiczanom nienaruszalność granic, głosiła konieczność powrotu do zasad z roku 1775, wśród których widniała jej własna gwarancja niepodzielności terytorium Rzeczypospolitej. Dalsze trwanie wojny, nawet miejscowe sukcesy nad osłabionymi już Rosjanami, mogły łatwo spowodować wkroczenie Prusaków i rozbiór, zło najgorsze.
Józef Poniatowski, żołnierz z pola, mógł żądać walki do ostatka, nosić się nawet z myślą porwania króla-stryja i przywleczenia go do obozu, między wojsko. Politykowi nie wolno było tak rozumować, ponieważ istniała nadzieja ocalenia szczątka państwowości. Emigranci z Saksonii wtedy jeszcze nie rzucili klątwy na Stanisława Augusta. Korespondowali z nim sekretnie,
316
obmyślali sposoby pozyskania Katarzyny, przejęcia cugli z rąk targowickich. I oni także nadal widzieli możliwości na pewno upokarzającej, ale skutecznej roboty.
Patrzymy na te sprawy ze znacznego oddalenia, upłynęło dwieście lat bez mała. Z tej perspektywy jasne się staje, że najważniejszą rzeczą był zysk na czasie. Gdybyż jakikolwiek szczątek Rzeczypospolitej przetrwał listopad 1796 roku!
Walka aż do ostatka przyprawiłaby państwo o śmierć na cztery lata przed zbawczym terminem wstąpienia na tron rosyjski Pawła I. Przewlekanie mimo woli dostarczyło widowiska jeszcze bardziej tragicznego. Utonęliśmy tuż w pobliżu wybrzeża, na rok jeden przed zgonem Katarzyny. Lecz Stanisław August i jego współpracownicy mieli słuszność, kiedy doszli do wniosku, że pomimo wszystko lepszy żywy pies od martwego lwa. Postępowali tak, jakby przeczuwali daty nam wiadome.
W tym samym ciężkim lipcu 1792 r. Rosja, Austria i Prusy zawarły pomiędzy sobą traktat bezpośrednio dotyczący naszych spraw. O rozbiorze mowy nie było! Mocarstwa postanowiły jedynie przywrócić w Rzeczypospolitej dawną anarchię i zobowiązywały się uroczyście, „że nigdy starać się nie będą o to, aby księcia z domu swego wynieść na tron polski...".
„Wargi mędrca nie wymawiają słowa: nigdy." W 1815 roku cesarz rosyjski Aleksander I sam przybrał tytuł naszego króla i osadził w Warszawie brata, Konstantego.
19 grudnia 1792 roku komenderujący częścią armii okupacyjnej generał Michał Kreczetnikow otrzymał reskrypt Katarzyny, informujący o zapadłych postanowieniach. Słowa odnoszące się do decyzji zabrania wschodnich połaci Rzeczypospolitej były oszczędne. Bardzo interesujące, że carowa obszernie wyjaśniała poddanemu motywy, dla których zysk z rosyjskiego zwycięstwa przypaść miał również temu monarsze, który przed kilkunastu zaledwie miesiącami w spółce z Anglią szykował się do wbicia bagnetu w plecy rosyjskie. Można się zastanowić i nad tym, że rozkaz wydany został na imię Kreczetnikowa, nie zaś Igelstroema, dowodzącego w samej Warszawie. Czyżby autorka była pewna, iż ten drugi mniej się przejmie?
Król pruski - pisała Katarzyna - sprzymierzony z nami i z dworem wiedeńskim, podjął wspólnie z tym ostatnim operacje wojenne przeciwko buntownikom francuskim. Skutkiem fatalnego obrotu ostatniej kampanii król pruski nie ma możności walczyć dalej bez pokrycia poniesionych nakładów. Wojny, obchodzącej wszystkich monarchów i wszystkie rządy prawowite, bez odszkodowania nie może on kontynuować z tą energią, jaka jest niezbędna dla ukrócenia zuchwalstwa Francuzów i dla zabezpieczenia Europy przed zarazą anarchii. Dla osiągnięcia celu powyższego
317
cesarz i król pruski zaproponowali nam rozbiór Polski [...] Król pruski nabywa Gdańsk, Toruń i całą Wielkopolskę, z wyjątkiem województwa mazowieckiego, dwór wiedeński wynagrodzony zostanie Bawarią.
Rosja zabierze te obszary, które się jej należą, bo wznoszą się w nich grody zbudowane przez książąt ruskich, mieszkają ludy spokrewnione z rosyjskim. Jednakże: „należy tak postępować, żeby przedwcześnie nie przerażać bez potrzeby ludności obszarów zajmowanych przez nas i nie wywoływać skarg, że samowolnie dokonywamy zaboru, do którego przymuszeni jesteśmy usilnymi naleganiami króla pruskiego".
Sejm Czteroletni zawarł z tym monarchą układ przyjaźni i doczekał się z tego powodu mnóstwa szyderstw, przymówek, nawet pomówień o skrajną głupotę. Wielu Polaków lubuje się w upraszczaniu spraw złożonych. Tamto przymierze nie było wstępem do rozbioru, umożliwiło za to sejmowi próbę naprawy ustroju. To wojna na Zachodzie stworzyła nam położenie bez wyjścia, udaremniła bolesny manewr Stanisława Augusta, polegający na kapitulacji przed targowicą.
W ciągu jednej krótkiej nocy czerwcowej 1792 roku kapitan Rouget de Lisle zdążył skomponować w Strasburgu pieśń bojową dla Armii Renu. Paryż usłyszał ją po raz pierwszy w wykonaniu oddziału ochotników z południa i stąd poszła jej śródziemnomorska nazwa. Ilekroć słuchamy najpiękniejszego spośród hymnów narodowych świata, pamiętajmy, że zaraz po Francuzach nam przysługuje prawo do wzruszania się. Zapłaciliśmy za to, że tony Marsylianki nie zostały stłumione.
Paryż, który tak pochopnie rozpoczął wojnę, zawiódł się gorzko, Prusacy stanęli przy Austriakach. Zdemoralizowane poprzednim zamętem w kraju pułki francuskie szły w rozsypkę, uciekały przed wrogiem. Longvy i Verdun poddały się niemal bez oporu, książę Burnszwicki szedł na Chalons, prosto na stolicę. Z nim razem maszerował marzący o krwawej zemście korpus francuskich emigrantów, ludzi duchowo spokrewnionych z targowicą. Rosja nie uczestniczyła w walce orężnej, lecz Katarzyna II snuła plany podziału Francji na szereg księstw, podporządkowanych cesarzowi niemieckiemu, własnym pieniądzem ekwipowała gwardyjskie pułki emigrantów.
20 września nastał punkt zwrotny kampanii, stoczono nie rozstrzygniętą taktycznie, lecz we względzie strategicznym i politycznym zwycięską dla Francuzów bitwę pod Valmy. Trapieni przez choroby, tonący w jesiennym błocku Szampanii, Prusacy rozpoczęli odwrót. Armia ich, mawiano wtedy, przypominała „chodzący szpital".
318
Pewni polscy publicyści, nieustannie zajęci tropieniem śladów masońskich, twierdzą, że to machinacje wolnomularskie spowodowały tak dziwny obrót wypadków. W rzeczywistości decydującą rolę odegrały okoliczności znacznie bardziej prymitywne. Siły francuskie pod Valmy składały się przeważnie z wyszkolonego, królewskiego jeszcze żołnierza oraz z takiej młodzi wojskowej, co już kilkanaście miesięcy służyła w szeregach, zdążyła się więc wyzbyć rekruckiej nerwowości. Samo starcie nosiło charakter obustronnej kanonady artyleryjskiej. Ten rodzaj broni został we Francji gruntownie zreformowany już za Ludwika, górował nad przeciwnikiem. Artylerzystą z wykształcenia był wszak, nieobecny zresztą pod Valmy, Napoleon Bonaparte.
Wodzowie francuscy, Kellermann i Dumouriez, nie przeszkadzali odwrotowi Prusaków, mawiano, że usłali im nawet „złoty most". Nawiązali za to z nimi pertraktacje, w czasie których wypowiadali się szczerze. - Nie traćcie u nas sił, które będą wam potrzebne w Polsce - perswadowali generałom Fryderyka Wilhelma.
25 października 1792 roku król pruski zakomunikował sojusznikom „notą z Merles", że wystąpi z koalicji, zaniecha działań, jeśli nie otrzyma odszkodowania w Polsce.
Ten akt oraz ogólne położenie europejskie rozstrzygnęło o drugim rozbiorze Rzeczypospolitej. „Zaraza paryska" przybrała formy oraz rozmiary przerażające monarchów. Ludwik XVI i Maria Antonina siedzieli w więzieniu, Francja ogłoszona została republiką (szanującą święcie prawo własności), w stolicy i na prowincji zaczynał się terror. W dodatku wojska rewolucyjne, oczyściwszy terytorium własne, zajęły Belgię, Sabaudię oraz księstwa nadreńskie, witane wszędzie przez pospólstwo z delirycznym zapałem.
„Mowa wolności jest całemu światu sympatyczna. Rozumie ją każdy człowiek" - mawiał Hugo Kołłątaj. Na swój sposób rozumieli tę mowę i monarchowie, Katarzyna zgodziła się na zapłacenie ceny, jakiej żądał król pruski. Jednakże Dumouriez - ten sam Dumouriez, który ongi pomagał konfederatom barskim - przewidywał słusznie. Drugi rozbiór sprawił, że część sił koalicji okazała się niezbędna nad Wisłą - w Paryżu, nawet w przyległych do Francji regionach, można więc było swobodnie śpiewać Marsyliankę.
Tymczasem w okupowanej przez targowicę i Rosjan Warszawie krążyły tylko głuche wieści, nikt niczego pewnego nie wiedział:
zakazano gadać, pisać, czytać, drukować wszystko, tylko czynności zbawienne konfederackie. Zgolą gdyby ta postać rzeczy długo potrwała, można by się mieścić w rzędzie narodów świata, jeszcze nie odkrytych. Szpiegują, kto co robi, z kim żyje.
319
Poseł pruski z oburzeniem zaprzeczał pogłoskom o bliskim wkroczeniu wojsk swego króla. 17 stycznia 1793 roku doręczył Stanisławowi Augustowi notę zawiadamiającą, że armia owa jednak wkracza, aby zabezpieczyć granice i stłumić ruch rewolucyjny.
W tym samym styczniu wyjechał z Petersburga nowy ambasador rosyjski, Jakub von Sievers, który miał w przeciągu rozpoczynającego się roku wyreżyserować i doprowadzić do skutku całą operację. Wędrował przez Kurlandię, gdzie poświęcił sporo czasu załatwianiu wstępnych interesów materialnych Płatona Zubowa. Pozostawał z nim w stałej, służbowej wprost korespondencji, systematycznie pisywał również do córek, za które to epistoły historycy winni mu wdzięczność.
9 lutego Sievers stanął na Pradze i niezwłocznie przeprawił się na lewy brzeg Wisły. Tłum dygnitarzy najrozmaitszych rang i narodowości witał go jak suwerena: „Nuncjusz pierwszy oddal mi wizytę, choć innym posłom tego nie czynił. Czego człowiek nie robi w potrzebie?"
Sievers z dawnych lat znał Stanisława Augusta, za młodu widywał się z nim w Londynie. Sens podróży ambasadorskiej był określony ściśle. Należało zmusić króla do opuszczenia Warszawy i do wędrówki w miejsce zawczasu upatrzone na stół amputacyjny dla Rzeczypospolitej. Miała się powtórzyć metoda sprzed lat dwudziestu, sejm winien był zatwierdzić postanowiony już w skrytości rozbiór, lecz tym razem dokonać tego w Grodnie. Warszawa była dla Katarzyny miejscem przeklętym. Pomimo szpiegostwa, oficjalnie zalecanego donosicielstwa, terroru, pomimo silnej załogi okupacyjnej, lud stołeczny burzył się, nocami nikt z targowiczan nie był na ulicy bezpieczny, obawiano się generalnego rozruchu.
Ambasador niemiłosiernie naciskał, unikając jednak tej brutalności, w jakiej celowali Repnin i Saldem.
- Mój Boże - wykrzyknął Stanisław August podczas rozstrzygającej rozmowy - chcąż mnie zmusić do podpisania mojej sromoty, nowego rozbioru kraju? Niech mnie wrzucą do więzienia, niech mnie wyślą na Sybir, nie! nigdy nie podpiszę!
- Najjaśniejszy Panie, to są urojenia, jakie sam sobie wynajdujesz; nigdy nie będzie o tym mowy, aby cię zmusić lub uczynić to, o czym mówisz. Będziesz królem, zostaniesz królem, za to ci ręczą listy imperatorowej - zapewniam cię o tym w jej imieniu, czegóż chcesz więcej?
Pod koniec rozmowy Stanisław August zmiękł stanowczo, przyszło nawet, wcale nie po raz pierwszy, do łez.
320
Odezwał się nareszcie, że chce jechać, lecz boi się, że chociaż zasiłek z dwudziestu tysięcy dukatów jest bardzo duży, może jednak nie mieć z czego żyć w Grodnie, W tej mierze zapewniłem go, że na środkach w ten lub ów sposób mu nie zabraknie.
Narzędzie szantażu, jakie sobie upatrzył i wybrał ambasador, było haniebne dla jego ofiary. Zaraz po przyjeździe Sieversa zgłosił się doń bankier warszawski Piotr Fergusson Tepper z wykazem długów królewskich. Było tego dobrego trzydzieści milionów złotych (czyli milion pięćset sześćdziesiąt sześć tysięcy dukatów). Finansista prosił, by Katarzyna poręczyła za Stanisława Augusta. Dyplomata kategorycznie odrzucił to przedłożenie. Powiedział jednak, że konfederacja targowicka może się sprawą skutecznie zająć, lecz nie ma żadnej rady, „dopóki król nie ustąpi i do Grodna nie pojedzie".
Na monarsze strawne w Grodnie wyznaczyła Rosja ogromną sumę dwudziestu tysięcy dukatów. Sievers nie dał jej królowi do ręki. Wabił nią nad Niemen. Na groźbę abdykacji odpowiedzieć miał podobno zwięźle: „To Wasza Królewska Mość, złożywszy koronę, zostaniesz obywatelem równym wszystkim i długi płacić będziesz musiał, pod prawo podciągnięty takim wypadkom odpowiadające..."
Tak opowiadano w Warszawie i zupełnie to podobne do prawdy. Namawiając Józefa Poniatowskiego do uległości, pisał był do niego Stanisław August, że najpierw trzeba „popłacić twoje i moje długi".
4 kwietnia 1793 roku ostatni król polski i wielki książę litewski popełnił samobójstwo polityczne. Opuścił Warszawę, ruszył przez Białystok do Grodna.
Postanowiony już rozbiór zatwierdzić miał, z woli Katarzyny, sejm Rzeczypospolitej. Składał się on z trzech stanów: z króla, z senatu i z izby poselskiej. Bez monarchy nie sposób było podjąć uchwały formalnie ważnej. Właśnie w tej chwili bezkrólewie mogłoby pomóc, bo zapewniałoby... zysk na czasie. Ten sam pożytek przyniósłby upór Stanisława Augusta, odmowa opuszczenia Warszawy, dobrowolne skazanie się na rolę więźnia w murach jej zamku.
Uległość, równająca się śmiertelnej obrazie moralnych odczuć Obojga Narodów, na zawsze pozbawiła króla możliwości poważnego oddziaływania na bieg wypadków. Utrzymała się w mocy jagiellońska tradycja szacunku dla osoby pomazańca. Zapewniła Poniatowskiemu bezpieczeństwo w dniach groźnych. Lecz kraj już nie zwracał uwagi na opinie i mniemania człowieka, który po wspólnie poniesionej klęsce zawiódł poddanych. Nie słuchał go lud, emigranci nie tylko odwrócili się od niego, lecz zaczęli świadomie i celowo zwalać nań całą odpowiedzialność za to,
321
co uchwaliło dwie trzecie Straży Praw, czyli za przystąpienie do targowicy.
Nadchodził zaś taki krótki bardzo okres czasu, w którym oględność Stanisława Augusta zdołałaby może uratować formalny byt szczątka Rzeczypospolitej, przyczynić się do zachowania jej strasznie pokaleczonych granic na politycznej mapie Europy. Właściwie to jedno już tylko, tragiczny przetrwalnik można było ocalić.
Kareta dworska powiozła do Grodna moralne zwłoki monarchy. We Lwowie, gdzie na krótko pojawił się Tadeusz Kościuszko, tłum pospólstwa miejskiego chodził krok w krok za nim, wlepiał oczy w „bohatera dwóch kontynentów".
Stanisław August sam siebie poddał działaniu piekielnego prawa równi pochyłej. Kto raz na nią wstąpi, co głos ogółu zowie zazwyczaj „załamaniem się", ten już później sunie w dół ruchem jednostajnie przyśpieszonym. Psychiczna samoobrona nakaże mu rychło ciągnąć za sobą innych, ułatwiać podłości, w głębi serca pragnąć powszechnego spodlenia.
Podczas pewnej późniejszej rozmowy Stanisław August zakrył oczy dłońmi i wyszeptał z rozpaczą: „Za długo żyłem."
Jakub Sievers odetchnął z ulgą, gdy mu doniesiono o królewskiej wędrówce na północ. Nie popsuł mu pewnie humoru nawet list Mikołaja Repnina - tego samego, co wywiózł ongi senatorów - który pisał z Rygi:
Żal mi pana szczerze, że król będzie z nim na jednym i tym samym miejscu, kiedy bomba pęknie. Będziesz pan przezeń nielitościwie nudzonym i dręczonym; będą tam Izy, westchnienia, mgłości i ustawiczne powtarzanie, czy nie ma sposobu, aby rzeczy odmienić.
Bomba pękła rychło. Stanąwszy na Litwie otrzymał król swoje „jajko wielkanocne". Tak się złożyło, że rozporządzamy dokumentem niebywałym, wierny bowiem swym rodzicielskim sentymentom Jakub Sievers pośpieszył uwiadomić o zaszłych ewenementach przede wszystkim córkę. Fragment familijnej korespondencji z dnia 7 kwietnia 1793 roku tak wygląda:
Dzień dzisiejszy, moja droga Lizetko, głośny będzie w dziejach Polski, Rosji i Prus. Dzisiaj [...] ogłoszony jest nowy rozbiór Polski. Ponieważ lubisz geografię, odczytam ci lekcję [...] Weź kartę Polski i poszukaj krańca Kurlandii, gdzie leży osada Druja (po lewej stronie Dźwiny); stąd spuść się prosto w dół, znajdziesz Narocz, trochę na prawo Dubrowę; idź na dół granicą województwa wileńskiego aż na Stołpce, aż do Nieświeża; potem trochę na lewo do Pińska; stąd na długość dwóch twoich palców, zostawiając na prawo Ostróg, Kaniów, Zastaw, spuść się do Jampola, dalej między Wyszogrodem i Nowogroblą blisko granicy galicyjskiej; spuść palec po tej malej rzeczce do Dniestru,
322
potem Dniestrtm do Jahorlika, gdzie się zaczyna nowa granica rosyjska od stron \ Turcji; wszystko, co zostanie na prawo, będzie wcielone do Rosji [...]
Zwróćmy się w drugą stronę. Prusy biorą w posiadanie Działdów, na prawo od Torunia; stąd na prawo w górę Wisły idź do Wyszogrodu; dalej spuść palce ku Rawie; potem na lewo szukaj nisko miejsca, zwanego Częstochową, gdzie jest cudowny obraz Matki Boskiej. Wszystko, co leży na lewo od tej linii, zajmują Prusacy...
W dwa dni później dopiero napisał Sievers do Stanisława Augusta:
Bolesno mi bardzo, Najjaśniejszy Panie, wyznać Waszej Królewskiej Mości, że Jego obawy o los Polski nieszczęściem się sprawdziły...
Bawiąc o dwa miesiące wcześniej w Warszawie odwiedził Sievers również ministra spraw zagranicznych, Joachima Litawora Chreptowicza. Podziwiał u niego zbiór obrazów, wśród których znajdowały się dzieła Rembrandta i Tycjana. Nie omieszkał też zawiadomić córkę, że: „Jest to ten sam Chreptowicz, do którego uciekło stu pięćdziesięciu moich białoruskich chłopów."
Wolno wyrazić przypuszczenie, że ci prawosławni plebeje nie byli zbytnio radzi z zagłady Rzeczypospolitej szlacheckiej.
NARÓD BEZ KRÓLA
Męska to sprawa walczyć z nieprawością,
Bronić honoru
Antoni Słonimski, Odszczepieniec, 1967
I
Pochód wojsk rosyjskich na zachód spowodował dwie inne wędrówki, nierówne pomiędzy sobą ani we względzie liczebności uczestników, ani w znaczeniu dziejowym. W furgonach zwycięskich korpusów Kreczetnikowa i Kachowskiego wjeżdżała do kraju radośnie uśmiechnięta targowica. Nastawa! przecież jej dzień. Zbliżała się rozkosz władzy, dostojeństw* zysków i zemsty. Buty piechurów carskich, kopyta koni kozackich zadeptywały na drogach koleiny, wyżłobione przez koła wasągów polskiej i litewskiej szlachty, uciekającej na zachód i gdzie tylko się dało. Zaroiły się od zbiegów znaczniejsze miasta, wielu z nich nie oparło się aż w Prusach i w Galicji.
Działający w tym samym czasie korpus emigrantów francuskich był bez żadnego porównania liczniejszy od grupy ochotniczych targowiczan, lecz był ponadto zbrojny, szedł w awangardzie pruskiej, nie czepiał się taborów. Notujmy wszystkie podobieństwa i różnice.
Pełne są miasta, wsie i domy nasze krwi i leź, gwałtownością rosyjskiego żołnierza wyciśnionych — ogłaszano w wolnym jeszcze Grodnie - pełno jęków pojmanej w niewolę szlachty [...] W dalszych częściach naszej prowincji litewskiej, których jeszcze natarczywość wojsk rosyjskich nie dosięgła, widzimy pełne gościńce, miasta i wsie obywatelów, którzy z żonami i rozkwilonym potomstwem od potwornej i obrzydłej mniemanej konfederacji bardziej niż od wojsk rosyjskich uchodząc, opuścili swe domy i majątki, tułackie obrali życie, nie tak srogiego lękając się nieprzyjaciela, jako raczej wywartego przymusu od podpisania fatalnego aktu, świętą 3 Maja ustawę znosić usiłującego.
Na papierze spisany program targowicki przywracał prawa polityczne całej szlachcie. Realizacja założeń zaczęła się od gwałcenia sumień i garbowania grzbietów szlacheckiej biedoty, tej, co nie uszła na zachód, bo kto wraz z małżonką i rozkwilonym potomstwem obierał sobie życie tułackie,
324
ten musiał mieć przynajmniej brykę z parą koni oraz nieco czerwonych złotych w kiesce. Nie brakowało oczywiście wśród adherentów i posesjonatów, nawet grubych. Zdarzali się tacy, liczeni jednak na palcach, co zgłosili swe służby, zanim jeszcze Rosjanie przekroczyli granicę. Szymonowi Kossakowskiemu pośpieszył z gorliwą pomocą brat Józef, biskup inflancki. Ale melodia zasadnicza wygrywana była ciągle na dwóch tylko strunach - zastraszenia i fizycznego nacisku. Do zawiązywania konfederacji powiatowych i wojewódzkich zwierzchność targowicka delegowała swych dostojników, dowództwo carskie - odpowiedni kontyngens szwadronów i kompanii. Jęczeli zgodnie Polacy, Litwini, Żydzi i litewscy Tatarzy. Krajowi wyznawcy Proroka nie zaliczali się nigdy do magnatów, los ich stał się więc teraz pożałowania godny.
W Wilnie sprowadzono do kwatery generała Arseniewa kilkudziesięciu szlachciców, którzy nie zdążyli czy też nie mogli uciec. Najpoważniejszego spośród nich, sędziwego pułkownika Downarowicza, przyszło zaaresztować, bo protestował ,,grzecznie, ale po obywatelsku". W Kownie krewki generał Aleksiej Iwanowicz Chruszczow tak się rozpędził, że doprowadzonym do katedry dwustu mieszczanom kazał zaprzysiąc wierność nie tylko targowicy, lecz i Katarzynie. Oględniejszy Kreczetnikow skasował jednak zaraz drugi człon tego juramentu.
Wysyłane do Petersburga raporty prawiły niekiedy o powszechnej radości, o entuzjazmie i uniesieniu wyzwalanych z opresji.
Stanisław August i zgromadzeni w Saksonii emigranci mieli teoretyczną słuszność, spodziewając się, że Rosja będzie musiała poszukać sobie współpracowników z prawdziwego zdarzenia, gdy przyjdzie do zarządzania podbitym krajem. Targowica stanowiła jedno kłębowisko intryg, zawiści i nienawiści wzajemnych. „Do każdego miejsca jest piętnastu lub dwudziestu kandydatów; wszyscy mają tę zasługę, że się sami chwalą, że sławią swoje przywiązanie do Rosji..." - doniósł treściwie Katarzynie Sievers. Cóż, kiedy zaufaniem oficjalnego Petersburga nie cieszyli się wtedy nawet niektórzy Rosjanie, tacy mianowicie, co dążyli do jakiego takiego ładu na okupowanych ziemiach.
Tysiącami sypały się osławione „sancita" konfederackie. W Wilnie biskup Kossakowski samowolnym reskryptem pozbawił praw wyborczych tych spośród szlachty, którzy byli członkami „kloppu" albo zapisywali się w księgi stanu miejskiego. Represja dotkliwa, bo na Litwie uczyniła to większość światlejszych obywateli, po uchwaleniu Konstytucji ostentacyjnie bratających się z łykami. Wydanie takiego rozporządzenia stanowiło przestępstwo polityczne. Nie można się było jednak użalać na niedostatek kryminalnych. Kossakowscy, ile się tylko dało, grabili na Litwie oraz w kościelnych dobrach Korony.
325
Intendent policji warszawskiej, główny w stolicy szpieg, otrzymał upoważnienie pobierania prywatnego haraczu od drewna, wyładowywanego na brzegach Wisły. Inny mianowany został dożywotnim prezesem loterii. Mnożono podobne „sancita monopoliczne". Aby odpowiednio regulować spadki, umiano uznawać dzieci legalnie zrodzone za nieprawe, innym razem postępowano odwrotnie. Do tego doszło, że sam Sievers daremnie zapragnął w końcu osuszyć choć trochę bagno, znieść te wszystkie postanowienia.
Katarzyna stanowczo odrzuciła wnioski dotyczące Warszawy i Generalność konfederacka dla całej Rzeczypospolitej powstała w Brześciu nad Bugiem 11 września 1792 roku. Ona to, naciśnięta przez działającego z namowy Józefa Kossakowskiego Sieversa, w kwietniu roku następnego powołała nową Radę Nieustającą. Organ ten zrobił to, przed czym dotychczas wzdragał się Stanisław August i sama nawet Generalność. Nakazał pośpieszne odbycie sejmików i zwołał sejm do Grodna. Termin pierwszej sesji wyznaczono na 17 czerwca 1793 roku.
Deklaracja rozbiorcza mocarstw wywołała słowne tylko protesty ze strony przywódców targowicy, którzy piorunowali, rwali włosy, zapowiadali walkę z Prusakami na śmierć i życie, lecz zaraz uspokoili się, powrócili do pryncypialnej uległości oraz do pracy przy wykrawaniu sobie prywatnych zysków. Jeden tylko Jan Suchorzewski poderwał swoją brygadę jazdy i uszedł z nią na Wołoszczyznę. Po drodze obłożył podobno tęgą kontrybucją dobra Szczęsnego Potockiego, a przez Dniestr przeprawił się promami, dostarczonymi przez życzliwych Polsce Turków. Stanął na Wołoszczyźnie wraz z brygadą Franciszka Laźnińskiego, jeździł do Galicji, zaglądał nawet do Lwowa... ,,żółty, wyschły i nędzny, zgoła jak ostatni suchotnik..."
Targowica i władze rosyjskie dopilnowali należycie sejmików. Posłami zostali tylko tacy, których kandydatury z góry zatwierdził Sievers. Wojsko carskie dozorowało zgromadzonych, obywatele obradowali „otoczeni Kozactwem wśród nawet świątyni Boga", bo zgodnie z tradycją sejmiki zbierały się po kościołach. „Coraz to smutniejsze dochodzą wiadomości o wybranych posłach, prócz nieszczęścia i chciwości nic sobie na nich liczyć nie można" pisał z Warszawy do Drezna pewien spiskowiec i radykał. Jego przeciwnik polityczny twierdził w tym samym czasie, iż do Grodna „zdrajców tylko i podłych spędzona tłuszcza, która w jednym mgnieniu oka na wszystkie zezwoli skinienia..."
Jeśli zdarzył się w Grodnie „cud", to bynajmniej nie „mniemany". Na sali obrad Zamku Nowego zapanowała moralnie, a przez czas długi również politycznie, twarda i odważna opozycja. Nie ulega wątpliwości, że w izbie poselskiej drugi rozbiór kraju
326
spotkał się z oporem znacznie bardziej zaciekłym niż pierwszy. Doliczmy do tego faktu - cofając się w czasie - wojnę stoczoną w obronie Konstytucji, emigrację, postawę ludu, zwłaszcza warszawskiego, a wzbogacimy swe wyobrażenie o zaszłej w kraju odmianie.
Kto stawiał ten opór w Grodnie, jacy ludzie? Wyłącznie tacy, którzy poprzednio zgłosili akces do targowicy, bo innych Sievers dyskwalifikował bez ceremonii. Był wśród nich utracjusz, hulaka, karierowicz i pospolity przestępca Dionizy Mikorski. I przed sejmem, i po sejmie zabiegał on gorliwie o łaski i pieniądze, nawet o stopień w wojsku rosyjskim. Zaraz na początku obrad oświadczył: „Jestem wprawdzie posłem za pieniądze moskiewskie, ale i koledzy wszyscy są mi podobni." Dionizy Mikorski odznaczył się w Grodnie jako jeden z najbardziej zajadłych oponentów. Doczekał się aresztowania i w kibitce pod eskortą Kozaków wyjechał z miasta do miejsca swej elekcji, czyli do Wyszogrodu. Kolegom, sieversowskim mianowańcom, mawiał otwarcie: „Nie będziecie jednakowoż tak źli, abyście zabór ojczyzny podpisywali."
Kiedy król przystąpił do targowicy, akcesy posypały się tak obficie, że zatrwożyły samych przywódców konfederackich, którzy obawiali się zmajoryzowania przez utajonych przeciwników. Sievers ani przez chwilę nie wątpił, że sam Stanisław August pozostał w duchu zwolennikiem 3 maja. Obawy okazały się słuszne. W warunkach okropnych, wśród terroru i korupcji, nie udało się jednak zapełnić izby poselskiej kreaturami bez sumień. Nie wystarczyło zdrajców na komplet poselski. Starannie przygotowane sito ambasadorskie zawiodło. „Ostatni sejm Rzeczypospolitej" to tragiczny pomnik pracy wychowawczej, wdrożonej przed półwieczem przez Stanisława Konarskiego.
Stackelberg mawiał kiedyś, że odkąd zamknął oczy stary Czartoryski, nie ma przed kim czapki uchylić w tym kraju. Bo też wtedy Rejtanowie i Korsakowie należeli do wyjątków, ton nadawali tacy, jak marszałek pierwszego sejmu rozbiorczego, Adam Poniński. Teraz rodzony syn banity, toż samo imię noszący poseł inflancki, należał do najodważniejszych, postawą swą zmusił raz Sieversa do zwolnienia posłów wziętych w areszt. Starodawnym, warcholskim, lecz w danym wypadku przydatnym obyczajem zatamował czynności izby. Policzkował zaprzedańców publicznie, na sali obrad.
Po sejmikach Sievers spodziewał się, że wszystko pójdzie szybko i gładko. Wybór marszałka sejmu trwał trzy dni i odbywał się wśród scen ta)r gwałtownych, że obalono krucyfiks i stojący przed nim klęcznik. Targowica upatrzyła sobie na wspomnianą godność Stanisława Kostkę Bielińskiego, nikczemnika krwi czystej. Złożył on przysięgę gdzieś w kącie, otoczony socjuszami,
327
którzy go tym razem zdołali zasłonić przed pięściami rozjuszonych patriotów. Ślubował wierność względem konfederacji, zaprzysiągł ponadto drugą jeszcze rzecz nielegalną, a mianowicie, że przez cały czas obrad nie dopuści do głosowania tajnego.
Gdyby nie ten warunek, obrady sejmu trwałyby jeszcze dłużej, na czym Rzeczpospolita mogła tylko zyskać. Jawne głosowanie, gdy obok czekają kibitki, Kozacy wyposażeni w nahaje i jegrzy z bagnetami, służyć może wyłącznie nieprawdzie. Samo jest niezawodnym narzędziem terroru.
Trzeba więc wymienić ludzi, którzy poważyli się nie tylko głosować, lecz i gardłować jak najbardziej jawnie i głośno: Ksawery Błeszyński, Kasper Bogucki, Adam Ciemieniewski, Jakub Godaczewski, Ludwik Gołyński, Ignacy Gosławski, Konstanty Jankowski, Antoni Karski, Józef Kimbar, Stanisław Krasnodębski, Józef Mołodzianowski, Antoni Narbutt, Stefan Niezabitowski, Kazimierz Plichta, Józef Służewski, Antoni Aleksy Suffczyński, Ksawery Stoiński, senator Antoni Suchodolski, Kazimierz Wyganowski. Dla porządku przypomnieć należy o Mikorskim i Ponińskim oraz wymienić osobno dwóch imienników - Szymona Skarżyńskiego i Szymona Szydłowskiego - których się powszechnie uważa za najwybitniejszych opozycjonistów.
Dwudziestu trzech co najmniej oratorów-przywódców, to niemało, jak na taki sejm. Najzupełniej wystarczy, by zdobyć większość... w głosowaniu tajnym.
Po stronie przeciwnej, wśród zdeklarowanych zdrajców, kilka osób tylko wyrastało ponad przeciętność, zrodzoną z chciwości i strachu. Oprócz Józefa i Szymona Kossakowskich odznaczyli się szczególnie: Józef Ankwicz, Wincenty Józefowicz, Piotr Ożarowski, Adam Podhorski, Cyprian Rokossowski i Julian Wilamowski. - Kossakowskich, Ankwicza i Ożarowskiego czekał w roku następnym stryczek. Ksawerego Branickiege, Szczęsnego Potockiego i Seweryna Rzewuskiego nie było w Grodnie. W niedalekiej przyszłości zawisły na szubienicy niestety tylko ich portrety.
Sejm ten zaliczał się do nadzwyczajnych, „extraordynaryjnych", winien więc był zakończyć swe obrady w przeciągu dwóch tygodni. Na to liczyli Jakub von Sievers oraz jego pruski kolega, Ludwik von Buchholtz. Pierwsza sesja odbyła się 17 czerwca, ostatnia 23 listopada. Traktat podziałowy z Rosją zatwierdzono 22 lipca, ten z Prusami 23 września. Czas pozostały, późniejszy, zużyto na likwidację konfederacji targowickiej, na układ „wieczystej przyjaźni" z Katarzyną, na skodyfikowanie ustroju oraz na rozmaite sprawy wtórne.
328
Najważniejsze daty, te przytoczone powyżej, świadczą o oporze, który zaskoczył zaborców.
Sievers bez osłonek napisał do Katarzyny: „Traktat pruski przeszedł gwałtem, którego użyć za konieczne uznałem." Rosyjski też nie innym sposobem oblókł się w ciało. Metodę przyaresztowywania opornych posłów zastosował ambasador zaraz na początku, potem udoskonalił ją, przeistoczył w przymusowe wywożenie pod konwojem do miejsca stałego zamieszkania delikwenta. Opasywał zamek wojskiem, zataczał działa, wprowadzał na salę obrad uzbrojonych oficerów rosyjskich, rewidował posłów w poszukiwaniu oręża. Wbrew prawu nie wpuszczano na galerię widzów „arbitrów".
To jednak, co zaszło 23 września, było rzeczywiście ekstraordynaryjne. Dwa bataliony piechoty szczelnie otoczyły zamek, wyrychtowano armaty. Zluzowaną gwardię litewską pozbawiono ładunków karabinowych. Obecny, komenderujący wprost na sali obrad generał rosyjski Rautenfeld zapowiedział, że nikogo z niej nie wypuści i nikomu nie da jeść, dopóki traktat z Prusami nie zostanie uchwalony. Król nie ma prawa zstąpić z tronu, senatorowie będą w razie potrzeby spać na rozścielonej słomie. Izba odpowiadała na to wszystko grobowym milczeniem. Zamknęli usta także i jurgieltnicy. Rautenfeld prosił, groził, lżył, zdenerwowany biegał po nowe rozkazy. Nie pomagało to nic, żaden z posłów nie odezwał się aż do trzeciej rano. Gdy generał zerwał się, by wprowadzić do sali sołdatów, Józef Ankwicz rzucił uwagę, że milczenie oznacza zgodę. Natychmiast pochwycił tę myśl tępy, nie umiejący przemawiać Stanisław Bieliński. Jednym tchem trzykrotnie zapytał: „Czy sejm daje delegacji moc bezwarunkowego podpisania traktatu z Prusami?" Odpowiedziała mu cisza. Marszałek uznał ją za wyraz zgody stanów i polecił wpisać uchwałę do protokołu.
W listopadzie, podczas jednej z ostatnich sesji, na wniosek tegoż Ankwicza wyznaczono Bielińskiemu sto tysięcy złotych gratyfikacji. Podczas obrad żył on na łaskawym chlebie u Sieversa, brał od niego żołd.
Stanisław August zaczął na tym sejmie od patosu. Oświadczył, że za nic nie odstąpi ani piędzi ziemi ojczystej, na co ambasador zareagował położeniem ręki na dochodach monarszych. Padały również z wysokości tronu zapowiedzi abdykacji, co wielu posłów uznawało za zabieg taktyczny, mający na celu zmiękczenie Sieversa. Potem przyszły ustępstwa, takie stopniowe - od punktu do punktu - aż ponura scena ukazała końcowy rezultat działania prawa równi pochyłej.
Było to 2 września 1793 roku. Poseł Adam Podhorski złożył wniosek o zgodę na zabór pruski. Zgiełk, dziki zamęt w izbie, obelgi! Na tekście wniosku brak podpisu,
329
krzyczą więc, że nie można poddawać pod głosowanie anonimu. Okazuje się wtedy, że w całej izbie brak również kałamarza, o co przebiegle postarał się Szymon Szydłowski. I oto Stanisław August sięga po swój, ozdobny zapewne, pugilares - podaje Podhorskiemu ołówek.
Szydłowski wpadł w szał. Najpierw rzucił się przed królem na kolana, błagając, aby nie pomagał kanalii. Potem, wyskoczywszy na środek izby, jął ryczeć na całe gardło pod adresem Podhorskiego:
- Szelma, zdrajca i każdy, co popiera jego zdanie takim jest!
Na polecenie królewskie - dla świętego spokoju - Podhorski wyszedł z izby. W sieni rzucili się nań lokaje, poturbowali, poszarpali kontusz. Jeden z nich, nie mając czym bić, palnął własnym zegarkiem i nie schylił się po leżący na podłodze. „Jużem go dla szelmy ofiarował" - oświadczył.
Można w żywy kamień przekląć pamiętnikarzy, którzy nie zapisali nazwiska tego znakomitego człowieka, rycerza bez herbu.
Ołówek króla - zegarek lokaja...
Stanisław August zawiódł, gdy chwila zażądała żołnierskiej wprost determinacji. Gdybyż mógł zapożyczyć się choć trochę u bratanka, kawalerzysty, hulaki, nieustępliwego chłopa. Stary i zużyty nie zdołał wykrzesać ze siebie cnót, których mu natura poskąpiła.
Wkrótce przegalopowała przez Warszawę otoczona Kozakami kibitka, wioząca posła Szymona Szydłowskiego... do Płocka. Trudno odgadnąć, czy Sievers nie poszedłby w ślady Repnina. Na razie groził tylko zamknięciem w domu wariatów, do Kaługi ani na Sybir nie zsyłał. Co prawda ludzie ówcześni nie mieli po temu gwarancji.
Na tydzień przed zatwierdzeniem zaboru rosyjskiego Stanisław August słuchał takich wezwań:
Cnota prawdziwa wszystko może znosić - a za cóż się strachasz, Najjaśniejszy Panie? Syberyją nam grożą, którzy chcą bronić ojczyzny? to i pójdźmy na Syberyję. Syberyja dla poczciwych rajem będzie, bo w cieniach nawet naszych cnotę zobaczymy [...] Po tylekroć wysławianej wspaniałomyślności carowej ja nie widziałem, jak tylko w podłych' intrygach i niesłusznych karach - tejże wspaniałości dowody. Królu i ojcze, mówię tu z płaczem większej połowy Izby imieniem, że cię na Syberyi za najpierwszego z królów, za najpoczciwszego z ojców mieć będziemy. Pójdźmy na Syberyję. Niech się wróg nasz lęka naszej cnoty. Pójdźmy wszyscy na Syberyję (Stoiński, Karski, Plichta, Mikorski etc. huknęli straszliwym głosem: pójdźmy na Syberyję).
Kilka dni później, po podpisaniu dyktatu rosyjskiego, ton uległ zmianie:
Jak widzę, wszedłeś, królu, zdradą i lubieżnością na tron, panujesz zdradą i kończysz obmierzle i bezwstydnie. Życie swoje zwojowałeś między kobiety,
330
ale dla ojczyzny przez te utarczki zgon przysposobiłeś, jaki mamy przed sobą. Niechże Cię z takim żalem faworytki schowają, z jakim ty smutkiem ojczyznę w grób zagrążyłeś. Niczego się nie lękam ani stracham, mówię prawdę, żeś zdrajca.
Teksty obu tych mów - tej pięknej i tej niesprawiedliwej - cichcem kolportowano w Warszawie. Lud jej miał w świeżej i zlej pamięci uroczyste nabożeństwa żałobne, z rozkazu zaborcy i targowicy odprawiane za duszę ściętego Ludwika XVI. Warunki sprzyjały moralnemu pogrzebowi naszego ostatniego króla. Co gorzej, mrok schyłku jego panowania rozsnuł się takim samym cieniem na całe trzydziestolecie rządów.
Cytowane przed chwilą mowy wygłosił jeden i ten sam człowiek, Józef Kimbar - poseł upicki. Jakżeż wraca w naszych dziejach ta Upita, jak się dobija głosu! Niczym żywy człowiek, pragnący odzyskać dobre imię.
Zatwierdzony przez sejm grodzieński ustrój szczątka Rzeczypospolitej zawierał te odmiany, których można było wyglądać, lecz przynosił również pewne niespodzianki. Powróciła oczywiście pełnia politycznych i socjalnych przywilejów całej szlachty. Ale jednoizbowy już tylko sejm zbierać się miał raz na cztery lata i nie dłużej niż na osiem tygodni. Reprezentacja odmienionego „narodu szlacheckiego" nie zasługiwała na zaufanie Katarzyny. Najbardziej znamienne, że liberum veto nie powróciło do dawnej omnipotencji. Podlegały mu jedynie „prawa kardynalne", materie zaś stanu i wszelkie inne miały być rozstrzygane większością głosów kwalifikowaną lub zwyczajną. Po Sejmie Wielkim i Konstytucji Trzeciego Maja nikt już nie mógł sobie pozwolić na powrót do zbrodniczego absurdu.
Mieszczanie znowu utracili prawa polityczne. Pozostała im wszelako nietykalność osobista, możność kupowania majątków ziemskich i w niektórych miastach samorząd.
Całością ustroju miał oczywiście administrować ambasador rosyjski za pośrednictwem przywróconej Rady Nieustającej.
Tak wyglądały przyjęte pod dyktandem, uroczyście uchwalone zasady. W gruncie rzeczy jednak rozstrzygnęły o wszystkim, nawet o kompetencjach wspomnianego dyplomaty, wypadki oraz tendencje przeważne na zachodzie i wschodzie Europy.
Podczas obrad sejmu grodzieńskiego król pruski po dłuższym oblężeniu zdobył Moguncję. Przyniosło to dwojaki skutek. Korpus broniący twierdzy skapitulował, lecz nie złożył broni i nie poszedł do niewoli. Musiał się tylko zobowiązać, że nie będzie walczyć przeciwko koalicji monarchów. Ruszył więc nad Atlantyk, uspokajać powstańców wandejskich, czyli wzmacniać walnie rewolucyjną Francję. Zwycięski zaś Fryderyk Wilhelm stał się czynnikiem niewygodnym dla własnych sprzymierzeńców.
331
Pomimo że obłowił się w Polsce bez wojny, należało się liczyć z jego apetytem. Wygodnie też było trzymać główną armię pruską z dala od wschodu.
Przez Rosję przetoczyła się nowa fala aresztowań wolnomyślicieli. Poszedł do więzienia Mikołaj Nowikow, pisarz, wydawca, niebezpieczny satyryk.
Już w połowie października zaczęły krążyć po Polsce wiadomości o nowych projektach, wyłożonych w Petersburgu „na stół" przez Płatona Zubowa. Król pruski miałby zagarnąć wszystko aż po Wisłę z Warszawą włącznie, reszta zostałaby wcielona do Rosji, zachowując „czcze imię Rzeczypospolitej i lada jaki rząd".
Wkrótce zdarzył się wypadek, dający bardzo dużo do myślenia.
Powrócił do Warszawy król, przyjechał też jego faktyczny zwierzchnik, Jakub von Sievers. W grudniu specjalny kurier z Petersburga przywiózł mu akt dymisji i rozkaz powrotu nad Newę. Pismo utrzymane było w tonie przykrym, ostrym, wytykało nieoględne szafowanie pieniędzmi.
Scena się zmienia, moja droga przyjaciółko - napisał zaraz Sievers do córki. - Inni aktorowie występują. Wiesz już o czym mowa [...] Na początek możecie zająć moje pokoje. Za przyjazdem odstąpicie mi jeden...
Formalny powód niełaski ambasadorskiej był oryginalny. W końcowym okresie prac sejmu, kiedy znoszono niemal hurtem „sancita" targowickie, Sievers nie dopatrzył, a może umyślnie przymknął oczy. Skasowano rozporządzenie zabraniające noszenia Krzyża Virtuti Militari. Z tego powodu popadł w niełaskę dyplomata, tuż przedtem ozdobiony przez swą władczynię wielką wstęgą Św. Włodzimierza, Orderem Orła Białego przez Stanisława Augusta, i Orła Czarnego przez Fryderyka Wilhelma.
Ale naprawdę o to chodziło, że inni aktorowie występowali. Znikał ze sceny taki, co przeprowadził rozbiór brutalnie, lecz nie wykluczał myśli, że Rosji przyjdzie może jeszcze zjednoczyć ponownie Rzeczpospolitą. Mianowany na miejsce Sieversa Igelstroem był człowiekiem Zubowa.
Stworzony w Grodnie porządek nie miał podpory ani na Zachodzie, ani na Wschodzie, a już najmniej na miejscu, w kraju.
Skończył się rok 1793. My dziś wiemy, że gdyby grodzieński porządek zdołał przetrwać jeszcze trzy lata...
332
II
Warszawa, 2 września 1792 roku. Jan Dębowski pisze do Ignacego Potockiego:
Prawdziwie nie wiem, jak trzymać o tutejszej publiczności, tylko, widzę, przez bojaźń czyni, co każą. Wczoraj, w dzień elekcji Najjaśniejszego Pana, Moskale w ogrodzie foksalowym dawali wielki i kosztowny fajerwerk, dzień był spokojny i wesoły, zdało się wszystko kłaniać tej pięknej okazałości, muzyka niezmiernie liczna. Gdy przyszło do egzekucji iluminacji fajerwerku, sami tylko się cieszyli, ledwie dwadzieścia osób gości mieli, nawet pospólstwo nieciekawe było powabnego widoku [...] Ile razy są serenady w Ogrodzie Saskim, Krasińskim, z orkiestry obozowej, wtenczas najmniejsza ludność.
Niebawem autor przekonał się, co należy trzymać o bojaźni, zwłaszcza u pospólstwa.
Dawniej, za Repnina i Salderna, oddziały okupacyjne lokowały się na przedmieściach. Tym razem rozkwaterowano je w centrum Warszawy. W każdej kamienicy musiało się zmieścić kilku albo i kilkunastu żołnierzy, w pałacach po kilkudziesięciu. Jedynie wysoka, za trzy miesiące z góry uiszczona opłata zwalniała od tego. Ledwie wojsko rosyjskie zdążyło napełnić miasto, kiedy kilku bezrobotnych już szeregowców polskich wszczęło koło kościoła Św. Krzyża zwadę z wartą, ubezpieczającą kwaterę jakiegoś majora carskiego. Zbiegł się tłum, wywalono drzwi, oficer uciekł oknem po przystawionej drabinie, sołdatów pobito bezlitośnie. Potem przymaszerował oddział gwardii litewskiej i nie używając siły, „perswazją łagodną" skłonił rodaków do rozejścia się.
To się przydarzyło w końcu września 1792 roku. Dokładnie w dwanaście miesięcy później, w szynkowni na Pradze, kawalerzysta polski sprał ,.,kaducznie" żołnierza rosyjskiego. Z odwachu nadeszła odsiecz, mieszczanie ruszyli hurmą na ratunek swojemu. Uderzyli na dwie setki ludzi liczącą kolumnę wojska, rozproszyli ją, kładąc kilka trupów, gnali aż pod Targówek, (,,jest to lasek za Pragą", wyjaśniał adresatowi autor listu). W akcji tej również i kobiety „dystyngwowały się". Jedna z nich „już zabitemu Moskalowi wyrwawszy kamień z bruku zęby wybijała".
W czasie, jaki upłynął pomiędzy jednym a drugim z przedstawionych wypadków, generał rosyjski wydał podległym sobie oficerom rozkaz natychmiastowego złożenia wszystkich zakupionych przez nich egzemplarzy Konstytucji Trzeciego Maja. U osoby po temu wyznaczonej zebrało się około dwustu sztuk.
333
Zanotowano, że pułkownik Aleksiej Siergiejewicz Musin-Puszkin, dawny dyplomata z Gdańska, Hamburga i Londynu, nabył ich dwadzieścia. „Cztoż? Otlicznaja konstitucja" - słyszało się podobno od tych cudzoziemców. Dopóki dawano w teatrze sztuki przemycające podejrzane idee, wśród manifestującej zadowolenie publiczności szczególnie wyróżniali się niektórzy oficerowie załogi okupacyjnej. Najgłośniej bili brawo i domagali się bisowania co smakowitszych kwestii.
Rzeźnicy warszawscy, przyłapawszy gdzieś w kącie żołnierza rosyjskiego, obcięli mu uszy. Zostali ukarani chłostą.
Już u schyłku 1792 roku poseł angielski przewidywał nieuchronny a rychły wybuch powstania w Polsce.
Przywódcy targowiccy nie kwapili się do Warszawy. Zraziła ich wieść o przygodach, jakich doznali Piotr Borzęcki, Stanisław Manuzzi, Dyzma Bończa Tomaszewski - literat, sekretarz konfederacki - oraz Jan Suchorzewski, którzy lekkomyślnie, zbyt pewni siebie, odwiedzili stolicę. Każdego z nich z osobna napadali po nocach jacyś ludzie i doraźnie wymierzali sprawiedliwość. Uwieczniły to kursujące po mieście poematy okolicznościowe:
Niech kto chce zwiedza apostołów progi:
U mnie to miejsce święte, gdzie batogi
Za zdradę ziomków i rangi wojskowe
Dano: sto w jedną, sto w drugą połowę.
O! ty Wierzbowska ulico szczęśliwa,
Gdzie szef swą pierwszą rewiję odbywa:
Ja cię przenoszę, czczę nad Jasną Górę,
Bo na twym bruku zbrodnia bierze w skórę.
Niechże obficiej spłynie twój dar słodki
Na wszystkie zdrajcę, na wszystkie odrodki,
A ja ci napis wyryję na stali:
Święta ulica, gdzie bat w skórę wali.
Inny utwór również wart jest przepisania z książki Władysława Smoleńskiego o konfederacji targowickiej:
To już drugi wojownik w niecnej rejteradzie
Otrzymał silny atak batogów na zadzie.
Zwycięzcy pod Kłuszynem, pod Lachowicami,
Pod Wiedniem, pod Chocimem i pod Zieleńcami!
Jakichże wam następców Targowica daje!
Waszych robót nadgrodą wawrzyn, ich - nahaje.
Mścij się krzywdy, Polaku! Niech zbrodnia ma karę:
Nie lubisz krwi wylewu, bij że w panią stare!
334
W lutym 1793 roku, podczas pobytu Sieversa w Warszawie, mury jej ulic pokryły się afiszami:
Za pozwoleniem Najjaśniejszej Targowickiej Konfederacji na benefis Szczęsnego Potockiego entrepryza moskiewska, pruska, cesarska będą miały honor dać w przyszły piątek reprezentacyją komedyi w trzech aktach oryginalnej, przez N. Fryderyka ułożonej, a w Polszcze od r. 1775 nie widzianej pod tytułem: Rozbiór kraju. Akt 1 - Poprzedzać będzie trio: wolność, równość, niepodległość, Akt 2 - Duetto: więcej niezgody niż zgody. Przed aktem trzecim nastąpi balet pod tytułem Szkolą wariatów, w którym Suchorzewski solo tańcować będzie przy biciu z armat, miasta i wioski palić się będą dla dekoracji.
To musiało nieuchronnie nastąpić w niedalekiej przyszłości. Na razie kraj stękał pod ciężarem okupacji. Wszędzie działo się podobnie jak w Warszawie. Należało utrzymywać obce wojska, karmić je i zakwaterowywać, dostarczać podwód. Opowiadano, że gdzie brakowało koni, tam niektórzy z oficerów carskich zaprzęgali do wozów i dział ludzi. Zabójstwa i Polaków, i Rosjan zdarzały się często, tysiące chłopów uchodziło wraz z rodzinami w granice austriackie, do Galicji. Władze przyjmowały ich tam życzliwie. W Poznańskiem Fryderyk Wilhelm odwiedził zagarnięty kraj, wdrażał twardy, lecz szanujący własne prawo porządek pruski. Gdańsk odwoływał się do Petersburga, do Wiednia, w końcu do Londynu, wszędzie z tym samym skutkiem. Los miasta był przesądzony. Jeszcze w lutym 1793 roku stwierdzono jednak, że
pospólstwo całe jest za obroną, magistrat za kapitulacją i gwarancjami przywilejów i dlatego lud nie ufając własnemu garnizonowi, sam warty, dozory harmat i wałów pilnuje tak, że przy każdym szyldwachu dwóch z gminu go dostrzega.
Trzy wsparte artylerią pułki pruskie od razu opasały mury.
Katastrofa wojenna i polityczna spowodowała bankructwo banków, powszechną niewypłacalność, brak pieniądza, zastój w przemyśle i handlu. Wisłą płynęły z Galicji zwolnione od cła transporty zasobów, przeznaczone dla działających na zachodzie armii koalicyjnych. Wojsko carskie, przekraczając przez własne dowództwo ustanowione normy, tak łupiło kraj, że same konfederacje powiatowe zaczęły ostrzegać przed możliwością rozpaczliwego kroku ze strony mieszkańców. Tu i ówdzie już i ziemianie zaczynali podszczuwać własnych chłopów przeciwko Rosjanom.
Bardzo surowe represje spadły na mieszkających w Rzeczypospolitej Francuzów. Musieli albo przysięgać na wierność więzionemu w Paryżu dziecku, Ludwikowi XVII, albo wynosić się z kraju. Większość nie ugięła się.
335
Zadomowieni ludzie wyprzedawali teraz w pośpiechu, za bezcen, ruchome i nieruchome mienie. Jedna więcej okazja do obławiania się dla targowiczan.
W okresie rządów Konwencji Narodowej i Terroru, gdy władze oficjalne nakazywały odprawianie nabożeństw żałobnych za straconych w Paryżu, Warszawa czytała niedwuznacznie brzmiące utwory:
Czyń, jak czynią Francuzi... Czas czynić, narodzie!
Niechaj drżą twojej zguby pierwsze naczelmki;
Użyj miecza i zaostrz przeciwko nim piki...
Nie będzie dumnych z bogactw ni możnych z imienia,
Nauczycie majętnych i robiącym w pocie
Oddawać sprawiedliwość - zasługom i cnocie.
Polacy, tak szanowne Francuzów ustawy
Nie zapaląż w was ognia wolności i sławy!
Nie same tylko rękopisy obiegały miasto. Najsławniejszy utwór nielegalny, Fragment Biblie targowickiej. Księgi Szczęsnowe Juliana Ursyna Niemcewicza, był drukowany w Wiedniu, na przedmieściu Leopoldstadt. Emigracja jak mogła, tak pomagała krajowej twórczości podziemnej, drukarnie ówczesne pracowały szybciej niż dzisiejsze.
Cenzura targowicka zgniotła bez litości, wdeptała w ziemię bujną publicystykę. Była to cenzura najgorsza z możliwych, bo nie tylko prewencyjna, lecz i dyskrecjonalna, nie ograniczona żadnymi przepisami. Można było, słowem, konfiskować, co się chciało. Na takim stanie rzeczy zyskać mógł tylko nieugięty wróg swobody myśli, eks-jezuita Stefan Łuskina, który znowu wyrobił sobie monopol prasowy, lecz w sierpniu 1793 roku nareszcie osierocił ten świat.
Zajęto się pilnie i teatrem. Rychło znikły z afisza te sztuki, które solidarnie oklaskiwali i polscy, i rosyjscy adoratorzy naszego Maja. Zalecano do grania płody piór tych targowiczan, którzy uważali się za literatów lub - co gorzej byli nimi naprawdę. Stanął jednak okoniem Wojciech Bogusławski. Zapisano, że „ten wielbiciel Powrotu poślą i Kazimierza Wielkiego woli bez chleba zostać", niż zanieczyszczać scenę służalczą szmirą.
Dwie siły społeczne wysunęły się wtedy na samo czoło oporu: lud warszawski oraz inteligencja. Rolę im równą, doraźnie nawet ważniejszą, grała siła trzecia, fizyczna i moralna zarazem, ta właśnie, którą Konstytucja 3 Maja uznała za narodową. Wojsko.
Los jego stał się rozpaczliwy. Armia ulec miała redukcji, liczyć nie więcej niż dwanaście tysięcy ludzi.
336
Reszta traciła chleb, zajęcie, godność żołnierską lub iść musiała w obcą służbę. Oddziały, które znalazły się za kordonem rosyjskim, wcielone zostały przemocą w szeregi carskie. Pojawili się pruscy, nawet angielscy werbownicy, zaczynał się istny handel męskim żywym towarem. Tysiące uciekały przez Dniestr, do Turcji. Stolica i większe miasta z podziwem patrzyły na swych żołnierzy, zwłaszcza na artylerzystów, którzy okazali się najbardziej hartowni. Głodni, obdarci i bosi ściągali się jednak do kupy, ku swoim. Arsenału warszawskiego pilnowano jak oka w głowie, co wieczór zamykając wejście łańcuchami.
Kiedy generalny inspektor wojsk koronnych odwiedził pewien obóz, wywiązał się ciekawy dialog pomiędzy nim a pierwszym z napotkanych oficerów:
- My nie znamy takich komendantów.
- Młodziku, udajesz jakobina!
- Może ja i jakobin młody, ale jedź dalej, stary łotrze, to cię tak utraktują, jak wart jesteś, to jest po staremu cię powieszą.
Przepowiednia nie sprawdziła się, bo generał zdążył w roku następnym uciec za granicę. Niewiele brakowało za to, by trafił na szubienicę inny wyższy wojskowy, który uniknąwszy tego losu zdołał nieźle zasłużyć się krajowi.
Po długich układach o rangę i żołd, 14 lipca 1792 roku Jan Henryk Dąbrowski wstąpił nareszcie do armii koronnej. Wojna potrwać miała jeszcze tylko jedenaście dni, lecz ,,stary Sas" już nie powrócił do służby saskiej. Zrobił wtedy rzecz, na którą niedostateczną może uwagę zwracają dawniejsi i obecni jego biografowie. Dąbrowski nie bez racji uchodził za człowieka aż do przesady troskliwego o losy rodziny. W roku 1812, w czasie słynnej operacji nad Berezyną, zarzucano mu, że z obawy o podróżującą tamtymi stronami żonę zamarudził, popsuł położenie Wielkiej Armii Napoleona. Teraz, to znaczy w roku 1792, w lipcu przybył do Polski, po kapitulacji równającej się klęsce, wziął urlop we wrześniu, udał się do Drezna, szybko zlikwidował swoje sprawy i wraz z małżonką-Niemką i dziećmi powrócił do kraju na dobre. Można więc dopatrywać się w tych jego postępkach znamion repatriacji prawdziwej, moralnej. Domysł ten potwierdzają, pewne pomysły i plany pana wicebrygadiera, które świadczą, że autor nie marzył o spokojnej karierze garnizonowej.
Po wkroczeniu wojsk pruskich Dąbrowski na czele dwóch szwadronów zręcznie bronił Gniezna, skąd wycofał się dopiero na rozkaz. Wkrótce wsławiony później Stanisław Fiszer, na razie skromny kapitan dopiero, powiózł do Warszawy plan zuchwałej operacji.
337
Dąbrowski proponował złączenie pułków wielkopolskich z warszawskimi i nagłe uderzenie na Prusaków, a to w celu przebicia się do Gdańska, gdzie czekałoby się „na pomoc Francuzów". Stanisław August nie zatwierdził zamierzenia, o którym jedno tylko da się powiedzieć: silny atak na Prusy od wschodu musiałby spowodować ważkie perturbacje europejskie, bo zachodnia armia Fryderyka Wilhelma znajdowała się w położeniu krytycznym.
Zamiast przebijać się do Gdańska, dywizja wielkopolska stanęła w Sandomierskiem. Czerwiec 1793 roku widział narodziny nowego planu. W porozumieniu z generałem Józefem Wodzickim Dąbrowski zapragnął skoncentrować tyle sił, ile tylko dałoby się ściągnąć do kupy, i na ich czele przebijać się przez Śląsk, Morawy i Bawarię nad Ren, by złączyć się w końcu z wojskiem francuskim. I ten zamiar nie uzyskał aprobaty czynników decydujących.
Dokładnie w dwadzieścia lat później Józef Poniatowski, zamiast wszczynać w kraju beznadziejne powstanie, wyprowadził wojsko na Zachód, skąd sam już nie wrócił. Tak postępując, nie utrudnił, lecz ogromnie ułatwił porozumienie Polaków z carem Aleksandrem I i utworzenie Królestwa Kongresowego.
I Dąbrowski, i Wodzicki znali z osobistego doświadczenia teren zamyślonego przemarszu i uważali rzecz za wykonalną. W razie powodzenia sprawa nasza o kilka lat wcześniej związałaby się bezpośrednio z francusko-rewolucyjną. Nagromadzone w wojsku gorycz i rozpacz wyładowałyby się w każdym razie poza krajem, któremu pozostał już tylko pozór politycznego bytu, lecz i ten zagrożony w stopniu najwyższym.
Wcześniej, bo u samego schyłku 1792 roku, Dąbrowski przystąpił do konfederacji targowickiej. Co mogły oznaczać wówczas takie akcesy, zaświadczyła działalność wielu posłów na sejmie grodzieńskim. „Stary Sas" też pojechał nad Niemen, gdzie złożył czynnikom rządzącym projekt nowej organizacji uszczuplonego wojska. Potem mianowany został członkiem Komisji Wojskowej i pilnie przykładał się do pracy, rozmawiał służbowo z Igelstroemem oraz z rozmaitymi kreaturami targowickimi. Zarzuty z tego powodu najpierw zaprowadziły go przed sąd powstańczy, później prześladowały w życiu.
Wytyczne, jakich się trzymał, były typowe dla dobrze wyszkolonego zawodowca. Dąbrowski chciał zrobić mniej więcej to, czego z tak znacznym, niestety, powodzeniem dokonali generałowie niemieccy, kiedy Traktat Wersalski zredukował im armię do stu tysięcy ludzi: jeśli ma być mało wojska, to niech w nim zostanie przede wszystkim kadra. Zwalniać zatem szeregowców, zatrzymywać najlepszych oficerów.
Gabriel Zych, autor wydanej w 1964 roku książki o Janie Henryku Dąbrowskim, pisze:
338
Bezdogmatyzm polityczno-społeczny skłaniał go do szukania środków ratowania tego, co jeszcze do ocalenia pozostało, za wszelką cenę, i w oparciu o każdą siłę, która mogła być w tym pomocna.
Zdaje się, że był to jedyny wówczas sposób zachowania na mapie Europy już chociażby tylko imienia Rzeczypospolitej Obojga Narodów oraz zarysu jej pogwałconych granic, które na wschodzie, cofnąwszy się od Pińska, ogarniały jednak Wilno i Łuck. Zawodowy oficer patrząc na mapę rozumiał wymowę tego faktu, że w Warszawie stał garnizon rosyjski, w Płocku zaś' pruski. Tylko siła zbrojna mogła odmienić położenie ogólne. Jakoż uległo ono metamorfozie nie wcześniej, aż przymaszerowali nad Wisłę grenadierzy napoleońscy. Dopiero po ich zwycięstwie podyktowano prawo o zniesieniu poddaństwa chłopów. O porządku odwrotnym rzeczy można było tylko śnić na jawie.
1 stycznia 1794 roku pisano z Warszawy do Drezna: „W stolicy trwoga jest nieustanna o zupełny rozbiór reszty Polski."
Nie należało ułatwiać realizacji planów, wykładanych na stół starej już Katarzyny przez Płatona Zubowa. Naszą własną historię tworzyli wtedy zrozpaczeni, ponad wszelką miarę pokrzywdzeni ludzie.
Stanisław August rocznicę swej koronacji obchodził w samotności Nikogo nie zaprosił na Zamek i sam nigdzie nie chodził. Ogół mruczał gniewnie, że nadal dba o swe Łazienki, wykańcza je starannie. Nie było mowy o jego wpływie na lud, na młodszych oficerów, szeregowe wojsko, na emigrantów. Gdybyż ten rozumny i przewidujący człowiek zachował autorytet, moralną możność perswadowania! Gdybyż nie brał od zaborcy pieniędzy, nie podawał ołówka zdrajcy.
Dawne hasło „król z narodem" przebrzmiało. Zastąpiło je inne: „Podhorski z królem."
III
W listopadzie 1792 roku prasa paryska doniosła, że emigracja polska oraz sam kraj zamyślają o powstaniu. Wtedy też mniej więcej generał Kachowski wysłał do Zubowa raport na ten sam temat. Niespokojnie było w Warszawie, lecz żaden spisek jeszcze się nie zawiązał. W Saksonii Kołłątaj trwożył się, aby czasem nie wybuchła „jaka licha Barszczyzna na ostatnie kraju nieszczęście".
Ciekawe jednak, że tak wcześnie, jawnie, nawet służbowo zaczęły mówić o powstaniu
339
dwa czynniki z rozmaitych zupełnie względów jednakowo zainteresowane niepokojami w Rzeczypospolitej lub chociażby ich pozorem.
Sprzysiężenie powstało w końcu maja 1793 roku. Zawiązał je Ignacy Działyński, szef 10 pułku piechoty wojsk koronnych, wolnomularz, właściciel dóbr ziemskich, z których wydobył na cele konspiracji duże sumy. Działyński był inicjatorem związku, lecz prawdziwym kierownikiem stał się Jędrzej Kapostas, uszlachcony przez Sejm Wielki mieszczanin warszawski węgierskiego pochodzenia, bankier, człowiek „nikczemny na pozór, lecz pochwytnego umysłu i ruchawej duszy". I ten także nie szczędził swego prywatnego grosza, wydał dwadzieścia siedem tysięcy złotych. Obaj oni dość dalecy byli jakobińskiemu radykalizmowi, trzymali się tradycji Konstytucji Majowej. Kapostas starał się ponadto odwlekać termin wybuchu. „Lepiej żeby tysiąc zginęło, niż sto tysięcy przez naszą nierozwagę" - powiedział w chwili gorącej, kiedy pewien kapitan artylerii porwał się nań z szablą, wołając, że marudzenie ułatwi wrogowi redukcję wojska.
Oprócz tych dwóch, do komitetu należeli: dyplomata francuskiego pochodzenia Eliasz Aloe, major kawalerii i poeta Jan Czyż, poseł na Sejm Wielki Konstanty Jelski i jeden z najbardziej radykalnych publicystów Józef Pawlikowski. Związany też był ze spiskiem ksiądz Józef Meier de Volda i on właśnie dotarł do dwóch sławnych mieszczan warszawskich z Wielkopolski rodem - do szewca Jana Kilińskiego i do Józefa Sierakowskiego, starszego cechu rzeźników. Główny lokal konspiracyjny stanowiła kawiarnia „Na górce", znajdująca się przy ulicy Mostowej, a należąca do Józefa Dziarkowskiego.
W niedługim czasie organizacja sięgnęła na Wołyń i Litwę, gdzie znalazła szczególnie gorących pracowników w osobach Karola Prozora, ziemianina i oboźnego Wielkiego Księstwa, oraz pułkownika Jakuba Jasińskiego, wielkiego radykała, inżyniera wojskowego i poety. (Jeden z jego wierszy w swej historycznej wędrówce zgubił autora, uznany został za dzieło poezji ludowej. Zaczynał się od słów: „Chciało się Zosi jagódek...") Jasiński w roku 1792 otrzymał Krzyż Virtuti Militari, nie wystąpił z wojska, zaprzysiągł targowicy wierność, cieszył się nawet zaufaniem hetmana Szymona Kossakowskiego, którego miał niebawem powiesić. Cenni ludzie musieli wtedy chadzać nieciekawymi ścieżkami, posłowie na sejm grodzieński mieli wielu tragicznych socjuszów.
Kościuszko - świeżo wraz z Schillerem, Pestalozzim i nieżyjącym już Waszyngtonem mianowany honorowym obywatelem Francjj - w styczniu 1793 roku przybył do Paryża. Wyjechał stamtąd rozczarowany, bo nadzieje można było opierać tylko na hasłach, głoszących zagładę tyranom, ludom zaś wolność.
340
Kołłątaj w tym czasie wyrzekł się już poprzedniego sceptycyzmu, zapewniał, „że nas te wieloryby nie zjedzą i chociaż mają dość śmiałości pochłonąć jakąś część Polski, będą ją musieli wyrzucić, jak niegdyś Jonasza". Łatwość tworzenia szerokich planów międzynarodowych i przesadne zaufanie do nich stanowiły słabą stronę wybitnego umysłu księdza Hugona.
10 września Kościuszko zjawił się w Krakowie, a właściwie na Podgórzu. Emigracja już była nawiązała łączność ze spiskiem krajowym, desygnowany Naczelnik chciał się osobiście przekonać o stanie przygotowań. Nazajutrz nadjechał Józef Pawlikowski i Franciszek Barss, palestrant warszawski. W rozmowie z nimi Kościuszko oświadczył: „Za samą szlachtę bić się nie będę, chcę wolności całego narodu i dla niej tylko wystawię me życie."
Żaden z emisariuszy oponować nie zamierzał, różnice zdań wynikły za to na tle oceny wiadomości o położeniu. Pojechał do Warszawy specjalnie delegowany Józef Zajączek. Trzeźwe jego raporty mogły skłaniać do wielu rzeczy, z wyjątkiem optymizmu. Kościuszko uznał pomysły powstania za przedwczesne i wyjechał do Włoch. Widywał się później z emisariuszami we Florencji, znowu w Saksonii, i ciągle usiłował nakłaniać do cierpliwości. „Smutnie byłoby lekko i nierozmyślnie zacząć, by upaść" - mawiał. W marcu 1794 roku uległ gwałtownym naleganiom, postanowił wyjechać do Krakowa i rozpocząć. Ta ostatnia decyzja pozostała teorią. Zaczął powstanie kto inny.
Ten sam marzec okazał się terminem krytycznym dla sprzysiężenia. Nie mogło się ono zbyt długo utaić, skoro w zebraniach konspiracyjnych uczestniczyło po kilkadziesiąt osób. Austria wcześnie dowiedziała się o przygotowaniach, nie stanowiły one tajemnicy i dla Rosji. Nastąpiły aresztowania, niektórzy z uwięzionych złożyli obszerne zeznania. Działyńskiego ujęto na granicy austriackiej i zesłano na Syberię. Dzielny generał przeczekał tam Katarzynę II i powrócił po trzech latach do kraju, uwolniony przez jej syna. Ale Rzeczypospolitej już wtedy nie było.
Jędrzej Kapostas ukrył się w Krakowie. Centrum spisku krajowego zostało jeśli nie rozbite, to na pewno sparaliżowane.
Gdy Kościuszko wędrował do Krakowa, by jawnie wystąpić jako Naczelnik, do Saksonii przywieziono ważną wiadomość. Brygadier Antoni Józef Madaliński na nic nie czekając rozpoczął akcję, i to w stronie mocno od Krakowa odległej.
U schyłku lutego władze oficjalnie postanowiły przyśpieszyć redukcję wojska, wyznaczając 15 marca jako termin ostateczny. 12 marca stacjonujący w Ostrołęce Madaliński wsadził na koń swą pierwszą wielkopolską brygadę jazdy, przeprawił się przez Narew, naruszył granicę,
341
zagarniając w Działdowie kasę celną, i wzdłuż kordonu pociągnął na Mławę, Wyszogród i Nowe Miasto nad Pilicą, atakując po drodze i znosząc posterunki pruskie.
Warto podkreślić ten ostatni przymiotnik, by utrudnić zadanie tym publicystom, którzy z dziwnym uporem powtarzają, że powstania nasze kierowały się wyłącznie przeciw Rosji. Kościuszkowskie zaczęło się od starć z Prusakami, i to nie w jednym jakimś miejscu, lecz na długiej linii granicznej. Wynikało to z założeń przyjętych przez spiskowców, którzy od początku zamierzali wystąpić przeciwko dwóm zaborcom, czyli podejmowali ryzyko wojny na dwa fronty.
Polska wygrała już kiedyś operację tego rodzaju. Było to w roku 1018, za Bolesława Chrobrego.
Zaalarmowany czynami Madalińskiego, Fryderyk Wilhelm lepiej obsadził granice, wzdłuż której rozciągały się dotychczas słabe placówki dwóch pułków huzarskich. W pierwszej połowie kwietnia, zawezwany przez Rosjan, generał-lejtnant von Woelcke przekroczył rubież, rozkwaterował swe oddziały pomiędzy Warszawą a Zakroczymiem.
Już przed wielu laty Kazimierz Bartoszewicz napisał o ówczesnych wojskowych naszych, tych mianowicie, co nie poszli na emigrację, pozostali w szeregach, podporządkowali się z pozoru targowicy: „Tylko dzięki im mogła wybuchnąć insurekcja kościuszkowska." Rzetelna prawda! To wszczęła rozpacz - można powiedzieć, przerabiając nieco słowa polskiego hymnu narodowego.
Madaliński nie przeceniał swoich talentów i wcale nie zamierzał zostać wodzem powstania. Bartoszewicz przytoczył jego szczere wyznanie, wpisane do pewnej ankiety personalnej w wojsku. Pytanie: „Gdzie i jakie zasługi okazał Rzeczypospolitej?" Odpowiedź: „Nie zdarzyła się pora chęci odpowiadająca." Widocznie generał nie policzył sobie za zasługę własnego udziału w konfederacji barskiej. Chwalebna i słuszna skromność! Innym razem Madaliński oświadczył: „Ja, gdzie chcecie, żołnierza wprowadzę, ale nie ręczę, czy go wyprowadzić potrafię."
Komenderujący w Warszawie Igelstroem rzucił w pogoń rozmaite oddziały, innym nakazał szybką koncentrację w Radomiu. Karnie posłuchał zwierzchnika dowódca rosyjskiej załogi Krakowa, podpułkownik Łykoszyn. 23 marca o wczesnej godzinie porannej wymaszerował przez bramę Sławkowską na czele swych jegrów i Kozaków. Tego samego dnia przyjechał do miasta Tadeusz Kościuszko. Dowódca dywizji małopolskiej, generał Józef Wodzicki, pozostawał w porozumieniu z konspiracją, przyjął Naczelnika gościnnie i podporządkował mu się.
342
Nazajutrz, 24 marca 1794 roku, wobec tłumu ludności, wezwanej bijącym na trwogę dzwonem ratuszowym, i jednego batalionu wojska, Kościuszko złożył na Rynku swą słynną przysięgę. Ogłoszony niezwłocznie akt powstania powoływał pod broń mężczyzn od 18 do 28 roku życia, obywateli wszystkich stanów, nakazywał dostarczyć w przeciągu trzech dni „rekrutu dymowego", czyli zbrojnych w kosy, piki i siekiery chłopów. Zapowiedział też nominację Rady Najwyższej Narodowej i ustanowił Komisję Porządkową Województwa Krakowskiego. Zapowiadał walkę aż do czasu, ,,w którym kraj cały oswobodzony i całość granic zabezpieczona nie zostanie". Słowa te oznaczały wolę odzyskania granic z 1772 roku. Krakowski dzwon ratuszowy słychać było niewątpliwie i na Podgórzu, które należało do trzeciego zaborcy, do Austrii.
Akt powstania wymownie przemilczał dwa tematy. Nie wspominał w ogóle o Konstytucji 3 Maja i o królu. Najwidoczniej autorzy uważali Ustawę za już przestarzałą, pragnęli iść dalej - w kierunku zapewne republikańskim. Zastrzegali wyraźnie, że nikt nie może wydawać praw o charakterze konstytucyjnym, o których po zakończeniu wojny rozstrzygnie „naród w reprezentantach swoich zebrany".
Zapowiedziano powołanie sądów, niezbyt ściśle nazwanych „kryminalnymi", skoro akt powstania głosił, że „wszystkie zbrodnie przeciwko narodowi i czyny przeciwko świętemu celowi powstania naszego, jako zbrodnie przeciwko zbawieniu ojczyzny popełnione, karze śmierci podlegać będą". Przywiedzionym do desperacji ludziom nie śniło się posłuszeństwo rzymskiej 7axadric „lex retro non agit". Ogłoszona w Krakowie zasada odpowiedzialności w poczuciu powszechnym odnosiła się i do targowiczan, którzy popełnili zbrodnie przed powstaniem. Insurekcja Kościuszkowska była rewolucją.
Na razie jednak zaczynała się dopiero wojna. Od jej wyniku zależeć miało wszystko, najśmielsze i najlepsze nawet zamierzenia w dziedzinie ustrojowej i społecznej.
Madaliński nadciągnął w Krakowskie, zbliżyła się również idąca za nim pogoń. Nieprzyjaciel zagradzał drogę do Warszawy, którą koniecznie należało opanować, bo bez tego trudno było wyobrazić sobie prawdziwe powstanie, 1 kwietnia Kościuszko ruszył z Krakowa, by wyminąć przegrodę lub przebić się. Prowadził cztery tysiące regularnego żołnierza, dwanaście dział i dwa tysiące kosynierów, których już zdążył zarekrutować.
Siłami rosyjskimi dowodził generał Teodor Denisow, niedawno przyozdobiony przez Stanisława Augusta Orderem Orła Białego. Dzielny Kozak Doński popełnił błąd, rozdzielił swe wojsko. 4 kwietnia Kościuszko starł się pod Racławicami ze słabszą od Polaków kolumną generała Aleksandra Tormasowa.
343
Temperament poniósł hrabiego, przeszkodził mu czekać na Denisowa. O 3 po południu Tormasow zeszedł ze swych górujących pozycji, uderzył na umocnioną linię Kościuszki. Na lewym skrzydle polskim, gdzie dowodził Józef Zajączek, odniósł powodzenie. Bo też prowadził tu Rosjan oficer bardzo dobry, pułkownik Pustowałow, uczestnik bitew pod Zieleńcami i Dubienką, mający pod sobą jedną z najlepszych jednostek carskich, batalion pułku jegrów Jekaterynosławskich. Nasza kawaleria narodowa nie wytrzymała, niektórzy towarzysze oparli się aż w Krakowie, gdzie szeroko opowiadali o klęsce i śmierci Kościuszki. Panika ogarnęła również część chłopów.
Rozstrzygnęło uderzenie w centrum, na główną kolumnę Tormasowa. Wykonało ją, pod wodzą samego Naczelnika, trzystu dwudziestu kosynierów, wspartych czterema kompaniami regularnej piechoty. Kościuszko zdołał, drogą wiodącą w wykopie, tak blisko podprowadzić ich w ukryciu, że bateria rosyjska zdążyła tylko dwa razy wystrzelić kartaczami, „bo wraz piki, kosy i bagnety złamały piechotę, opanowały armaty i zniosły tę kolumnę tak, że w ucieczce broń i patrontasze rzucał za sobą nieprzyjaciel".[Słowa wzięte z raportu samego Kościuszki.]
Tradycja zapamiętała dokładnie. Pierwszy dopadł działa i zdobył je, zatykając zapał czapką, Wojciech Bartos, chłop z Rzędowic, zaraz albo następnego dnia wynagrodzony za to rangą chorążego i nazwiskiem Głowacki.
Zarzut używania kos przeciwko armatom rozumem nie grzeszy, skoro działanie powiodło się i kosztowało wcale tanio. Spory te wyjaśnił ostatnio trafnie Zbigniew Załuski w książce o Siedmiu polskich grzechach głównych. Warto jednak może przytoczyć twierdzenie jednego z ówczesnych fachowców. Carski generał-kwatermistrz Pistor utrzymuje, że pod Racławicami chłopi atakowali, „parci naprzód przez własną piechotę". Jeszcze raz jeden w tej wojnie miał Kościuszko - według świadectwa Pistora - zastosować ten sposób.
Po zdobyciu głównej baterii przyszła kolej na Pustowałowa, który poległ. Jegrzy Jekaterynosławscy wyginęli niemal wszyscy. W bitwie tej zdobyto dwanaście dział, mnóstwo broni ręcznej, sztandar kawalerii, zabito i poraniono około tysiąca żołnierzy rosyjskich, wzięto jednak zaledwie dwudziestu dwóch jeńców. Stało się tak może nie tylko dlatego, że „chłopi nie rozumiejąc słowa pardon na śmierć bili". Wojny domowe i rewolucyjne są z reguły niezmiernie okrutne.
344
U schyłku dnia pokazały się w oddali pułki Denisowa, który jednak nie odważył się atakować, a to - według jego własnych słów - z uwagi na lęk, jaki ogarnął żołnierzy. Uderzenie mogło odwrócić sytuację, bo na pobojowisku nastał nieopisany chaos, oddziały polskie pomieszały się, chłopi szukali łupu.
Denisow cofnął się ku Kazimierzy, Kościuszko ku Słomnikom. Pomimo wygranej w polu, droga do Warszawy pozostała zamknięta. Dla wojska tylko, nie dla wiadomości, nie dla sławy zwycięstwa pod Racławicami, które nie przyniosło korzyści operacyjnej, lecz okazało się chwilą moralnie przełomową. Ono rozstrzygnęło o tym, co zaszło niebawem w obu stolicach Rzeczypospolitej, w Warszawie i w Wilnie.
16 kwietnia kanclerz wielki koronny Antoni Sułkowski, osobnik zupełnie uległy Rosji, udał się do jej ambasadora na czele deputacji Rady Nieustającej. Pragnął wytłumaczyć Igelstroemowi, że spełnienie jego żądań, to znaczy aresztowanie osób podejrzanych o spiski i niezwłoczny sąd, niezawodnie przyspieszą wybuch. Został potraktowany tak brutalnie, że po powrocie z Miodowej na Zamek zmarł z przykrej emocji na apopleksję.
Wiadomości o Kościuszce, o Racławicach, o rozszerzaniu się powstania na Sandomierskie, Lubelskie i Chełmszczyznę zatrwożyły Igelstroema. Był to generał formalnie „en chef", lecz w rzeczywistości typowo polityczny, taki, co nigdy nie dowodził w polu i nie wygrał najmniejszej potyczki. Rozpatrywano rozmaite plany, brano pod uwagę nawet możliwość opuszczenia Warszawy. Stanisław August zgodził się uczestniczyć w exodzie, „kazał przygotować swój ekwipaż". Potem sprowadził z Kozienic pułk ułanów, zakwaterował go na Mariensztacie jako swą straż przyboczną.
Marcowe aresztowania nie uśmierciły konspiracji warszawskiej. Do jej odrodzenia przyczynił się szczególnie Tomasz Maruszewski, wysłannik Kościuszki.
Rezurekcja warszawska zaczęła się 17 kwietnia, w Wielki Czwartek. Plan był gotów, lecz we środę panował w mieście spokój. Król jednak czuwał, ubrany, nie rozdziewała się na noc i załoga okupacyjna. O 3 rano pluton kawalerzystów polskich dał hasło, uderzył na posterunek rosyjski koło Żelaznej Bramy. Stanisław August został rychło sam w otoczeniu osób cywilnych. Oddział wartowniczy opuścił Zamek, przyłączył się do powstania. Ułani z Mariensztatu też nie pozostali bierni.
Rosjanie mieli w Warszawie zdecydowaną przewagę liczby żołnierza. Lud stołeczny brał w walce żywy udział, dowiódł męstwa i niebywałej wprost zaciekłości. Przestały istnieć wśród obywateli różnice narodowościowe.
345
Zapisano o Żydach, że „się kupili tłumami, a oczy swoje zasłoniwszy od prochu i harmat [...] biegli na oślep na działa i bagnety i w "kilku miejscach przemogli Moskalów". O wyniku rozstrzygnęło jednak postępowanie wojska stron obu.
Około godziny 10 ciągnący od koszar ujazdowskich pułk Działyńskich natknął się koło kościoła Św. Krzyża na silną zaporę rosyjską, którą dowodził generał Teodor, książę Gagarin. Wszczęły się pertraktacje, Polacy twierdzili, że maszerują na Zamek, wezwani przez króla. Wyzyskał zwłokę dowodzący Działyńczykami major Józef Zaydlic. Drobnymi oddziałkami szybko oskrzydlił przeciwnika, obsadził domy, pałac Karasia i dzwonnicę kościoła Dominikanów-obserwantów, wznoszącego się tam, gdzie dziś stoi Pałac Staszica. Wsparte ogniem działowym uderzenie od czoła osiągnęło w tych warunkach pełne powodzenie. Niedaleko za sobą, od strony Ujazdowa, miał Zaydlic silne jednostki rosyjskie, które go poprzednio przepuściły, a słysząc teraz tuż obok strzały, nawet armatnie, nie uderzyły mu w plecy.
Tak wyglądała jedna z przełomowych chwil walk o Warszawę. Ranny Gagarin dobity został koło „kuźni saskiej", czyli na rogu Królewskiej i Krakowskiego Przedmieścia przez czeladnika z tego zakładu. Jedni mówili, że uśmiercił on księcia siekierą, inni że sztabą rozpalonego żelaza.
Dziwne zachowanie się stojących koło Trzech Krzyży batalionów carskich wyjaśnił w raporcie do Katarzyny raz tu już wspomniany generał-kwatermistrz Pistor. Oficerowie rosyjscy paniczne bali się wszelkiej inicjatywy oraz odpowiedzialności, na każdy drobiazg żądali osobnego rozkazu, i to na piśmie. Igelstroem kazał im stać w określonym miejscu, więc stali. Wysyłał później inne rozkazy, lecz wiozących je Kozaków cywilni kombatanci wystrzeliwali z okien.
Kiedy maszerujący ulicą Zakorczymską batalion carski dostał się pod taki właśnie gwałtowny ogień z okien, żołnierze sami rozluźnili szyk, przywarli do murów nie przerywając marszu. Szeregowiec spontanicznie odkrywał więc podstawowe zasady taktyki walk ulicznych, oficer mu nie pomagał. Nie było instrukcji.
Drugi moment przełomowy miał za scenę okolice Placu Saskiego. Na wieść o przegranej Gagarina, komenderujący głównymi siłami rosyjskimi generał Iwan Nowicki wycofał się ku Rogatce Jerozolimskiej. Tam odbyto radę wojenną i bardzo mocna kolumna wróciła do miasta ciągnąc Marszałkowską i Królewską. Zatrzymała ją grupka kilkudziesięciu mieszczan, uzbrojonych w strzelby i jedno jedyne działo! Zasiekli się oni na Placu Saskim, który był wtedy co prawda tęgo ogrodzony. Palili ze swej armaty kartaczami przez furtę,
346
otwierając ją z naglą przed każdym wystrzałem i zatrzaskując zaraz. Trzy godziny stali tutaj Rosjanie, zajęci bardziej rabowaniem Pałacu Saskiego niż walką, aż na widok nadchodzącego oddziału Działyńczyków odpłynęli znowu ku rogatce. Nowicki wycofał się w ogóle z Warszawy, poszedł do Karczewa.
Tymczasem Igelstroem, atakowany przez zbrojny lud i wojsko, bronił się wytrwale w swym domu przy Miodowej, potem w Pałacu Krasińskich. Z dymników najwyższych kamienic na Starym Mieście dojrzeć można było oddziały pruskie, uszykowane koło Powązek i tam, gdzie jest teraz ulica Górczewska.
18 kwietnia rano niedobitki rosyjskie uszły z Warszawy przez Nowe Miasto. Kawaleria pruska ruszyła im na spotkanie. Sprzymierzeńcy spotkali się na Powązkach i razem już pociągnęli do Babie, potem do Modlina.
Igelstroem stracił w Warszawie około czterech tysięcy żołnierzy, a więc w czwórnasób tyle, co Tormasow pod Racławicami. Nasz lud walczył niemiłosiernie, lecz nie sama tylko krzywda narodowa zachęcała do srogości. Żołnierz carski dobrze ją sobie zapamiętał i zemścił się w niedalekiej przyszłości nieludzko. Odwołajmy się więc znowu do raportu Pistora, świadka w danym wypadku cennego:
Więcej niż walka, zmniejszyła chęć rabunku liczbę naszych żołnierzy, za którym porozłazili się po mieście [...] Wielu z naszych żołnierzy rabowało w nocy domy cyrkułu Leszno. Mieszkańcy części miasta prosili o pomoc wojskową komendanta wojsk polskich, ten zaś [...] posłał dwustu ludzi, którzy którego z naszych tylko spotkali, w pień rżnęli. W jednej jedynej piwnicy sześćdziesięciu bez zmysłów gorzałką zapitych wymordowano. Nazajutrz generał Mokronowski, zdając o tym sprawę na ratuszu, powiedział: gdyby byli Moskale uderzyli na arsenał, zamiast rabować po mieście, wszystko naokół arsenału byłoby stracone. Stu żołnierzy, którzy nas w nocy opuścili, udając się na rabunek, schroniło się po naszym wycofaniu się do jednego domu koło ulicy Franciszkańskiej i tam broniło się do soboty wieczór. Zapewne znękani głodem poddali się i w pień wyrżnięci zostali.
W poniedziałek wielkanocny czy też nazajutrz tłum rzucił się na kilkudziesięciu prowadzonych pod konwojem jeńców i wymordował ich co do jednego. Było to na Placu Krasińskich.
Rozmaitego rodzaju bodźce podniecały powstańców. Moralnym rezultatem było okrucieństwo niezwykłe.
W nocy z 22 na 23 kwietnia spiskowcy litewscy opanowali Wilno. Jakub Jasiński wraz z kilkuset wojskowymi i cywilnymi towarzyszami zaskoczył przeciwnika w sposób wręcz idealny. Wziął do niewoli komendanta miasta, generała Mikołaja Arseniewa, przeszło tysiąc żołnierzy rosyjskich, opanował arsenał.
347
Tylko na Pohulance major Mikołaj Tuczkow został panem położenia. Ostrzelał miasto z Góry Boufałłowej, po czym odmaszerował w kierunku Grodna, paląc po drodze wsie, obracając w gruzy Orany i Merecz, mordując ludność bez uwagi na płeć i wiek.
Za sprawą Jasińskiego powstanie litewskie od razu nabrało cech surowych. Ujęty został - w łóżku - jeden z głównych zdrajców, hetman Wielkiego Księstwa i generał-lejtnant carski, Szymon Kossakowski. Na samym początku jakoby to spotkało go „grzmotnienie w mordę", adiutant jego dostał na miejscu kulę w łeb. Powołany niezwłocznie „sąd kryminalny" skazał Kossakowskiego na śmierć przez powieszenie. Wyrok wykonano 25 kwietnia na rynku wileńskim, przed pięknym ratuszem Gucewiczowskim.
Utworzona zaraz władza miejscowa dokonała uczynków bardzo zastanawiających. Przede wszystkim przybrała tytuł Rady Najwyższej Rządowej. Jej Uniwersał do województw i powiatów Prowincji Wielkiego Księstwa Litewskiego i miast wolnych świadczył, w jakim zakresie terytorialnym zamierzała władać. Orędzie owo zaczynało się od słów: „Ojczyzno miła, jesteś zbawiona. Słuchaj, Narodzie Litewski..." Co się tyczy wojska, „generalna komenda siły zbrojnej narodowej wojska litewskiego Imci panu Jakubowi Jasińskiemu" została oddana, lecz „pod najwyższym sił obojga narodów naczelnictwem. Imci pana Tadeusza Kościuszki...".
Niechże i to nie ujdzie naszej uwadze, że Kościuszko był w ówczesnym pojęciu Litwinem, pochodził z Białorusi, Jasiński zaś Wielkopolaninem niewątpliwym. Urodził się w Węglewie pod Pyzdrami.
Litwa zorganizowała konspirację w ścisłym porozumieniu z Koroną, powstała na sygnał z Racławic i z Warszawy, lecz Wilno zachowało się w tych warunkach jak jedna z dwóch stolic państwa związkowego. Nie był to zacofany separatyzm, gorliwie uprawiany przez tego właśnie męża, co zawisł na szubienicy przed ratuszem, i jego targowickich socjuszów. W postępkach wileńskich powstańców raz jeszcze przejawiła się ciągle istniejąca świadomość historyczna, poczucie osobowości zbiorowej. Była to manifestacja tym wymowniejsza, że dokonana w okolicznościach szczególnych, gdy Wilno działało odcięte od Warszawy w materialnym sensie tych słów, Rosjanie okupowali bowiem Grodno. Porwały się do walki syjamskie siostry, Korona i Litwa. Musiały i chciały iść razem, lecz każda pod własnym imieniem i z własną twarzą.
Konstytucja 3 Maja wcale nie skasowała odrębności litewskiej. Żaden akt prawny nie może skasować egzystencji stworzonej przez dzieje. Otworzyła jedynie drogę do ściślejszych, doskonalszych form związku. Uniwersał Rady litewskiej nawiązywał do tej Konstytucji,
348
do jej ducha, za pośrednictwem późniejszego od niej Zaręczenia Wzajemnego Obojga Narodów.
Powstanie wileńskie, zwłaszcza na początku, odznaczało się większym radykalizmem zarówno od krakowskiego, jak od warszawskiego. „Jakobini" znad Wilii musieli więc głosić hasła zrozumiałe szerokiemu ogółowi. Lekceważące starzyznę pryncypia oświeconych sawantów w tych warunkach by nie wystarczyły. Rewolucjonista z Wielkopolski rodem nie wzdragał się jakoś przed służbą pod sztandarem Wielkiego Księstwa, przyjął jego moralne obywatelstwo.
Powstań w tym czasie było rzeczywiście trzy - krakowskie, warszawskie i litewskie. Idea wprawdzie jedna, lecz trzy izolowane ogniska ruchu... Aż do 24 kwietnia Kościuszko stał w Bosutowie, tuż na północ od Krakowa, nadal odgradzany od Warszawy przez Denisowa.
Naczelnik radził w Bosutowie z przybyłymi do kraju Hugonem Kołłątajem i Ignacym Potockim, szkolił swe wojsko, zwłaszcza świeżo powołane, chłopskie. Miał z nim rozmaite trudności, natury nie tylko socjalnej. Jedni dziedzice domagali się powrotu swych poddanych do orki wiosennej, inni dostawiali do obozu parobków powiązanych postronkami, przekazując ich w ten sposób w narodowe „kamasze". Niektórzy kosynierzy uznali ze swej strony, że skoro bezbożny nieprzyjaciel został pogromiony u Racławic, to już można iść do domu. Rozczulający objaw! Dokładnie tak samo i w tym samym czasie zachowywali się powstańcy wandejscy we Francji. Każdy z nich walczył wraz z sąsiadami po lwiemu, dopóki nie wyparł „błękitnych", to znaczy rewolucjonistów, z pól, które widać było z wież parafialnego kościoła. Dokonawszy tego dzieła też szedł do chaty.
Kościuszko ogłosił powszechną amnestię dla dezerterów, nakazywał łagodne postępowanie. Trzeba w tym widzieć coś więcej niż dowód osobistej szlachetności Naczelnika. Jego powstańcza armia zachowała regulamin wojsk królewskich, który przewidywał surowe, w naszym pojęciu nieludzkie, kary cielesne dla szeregowych. Podobne kodeksy obowiązywały we wszystkich bez wyjątku europejskich siłach zbrojnych. Odmiany dokonała rewolucyjna Francja, umocnił reformę Napoleon, przyjęło ją nasze Księstwo Warszawskie. Ale już humanitarny rozkaz Kościuszki wskazywał, ku czemu i u nas szło z rodzimej inicjatywy, w którą stronę prąd zaczynał płynąć.
Ruszywszy z Bosutowa, stanął Naczelnik w obwarowanym obozie pod Połańcem. 7 maja ogłosił tu Uniwersał, będący ostatnim niemal słowem niepodległej Rzeczypospolitej w sprawie chłopskiej.
Dzięki wspomnianym powyżej zwycięstwom grenadierów napoleońskich,
349
osobiste poddaństwo włościan zostało w centralnych ziemiach Polski raz na zawsze zniesione w roku 1807. O trzynaście lat wcześniej to samo prawo ogłoszono z Połańca całej Koronie i Litwie.
Oprócz skasowania poddaństwa Uniwersał ogłaszał nieusuwalność chłopa z uprawianej przezeń roli, pańszczyznę na czas wojny zmniejszał, niekiedy do połowy, wysłużonych żołnierzy zwalniał z niej zupełnie. Niebawem - w październiku 1794 roku - ogłoszono akt zapowiadający nadzielanie ich ziemią na własność. Tak brzmiało naprawdę ostatnie słowo Rzeczypospolitej skierowane do włościan.
„Trzeba się bić i jeszcze bić, i pobić" - mawiał Tadeusz Kościuszko. Jedynie osiągnięcie tego celu mogło rzeczywiście utrwalić moc obowiązującą aktu prawnego, który we względzie ustrojowym wysuwał Rzeczpospolitą przed Austrię i Prusy, nie mówiąc już o Rosji. Przegrana wojna degradowała Uniwersał Połaniecki do rzędu pięknych pomników, zwycięstwo zrobiłoby z niego fundament lepszej przyszłości. Na razie... Adam Skałkowski uważa za przesadne twierdzenie ówczesne, że „pomimo mocnych zachęceń, dobrodziejstw i nadziei w uniwersale Kościuszki dla ludu wiejskiego oświadczonych, jeden człowiek nie przyszedł dobrowolnie do obozu i obrony powszechnej".
Głosiciele tych opinii zgrzeszyli pewnie pesymizmem, ale trudno wątpić, że lud wiejski pozostał przeważnie obojętny wobec powstania. Za długo już pańszczyzna i dyktatura jednej grupy społecznej oduczały troski obywatelskiej, to znaczy takiej, co się odnosi zarówno do obowiązków, jak i do uprawnień człowieka. Od wypełniania tych pierwszych chłop przyzwyczaił się wykręcać na wszelkie sposoby, w rzetelność obietnic tych drugich nie wierzył.
Liczni spośród ziemian uznali oczywiście Uniwersał za zamach na swe prawa i sabotowali go.
Wiele pisano o niedostatecznym radykalizmie powstania. Rządząca w Warszawie Rada Zastępcza Tymczasowa istotnie wolała umiarkowanie. Prezydentem miasta został poseł na sejm Wielki, Ignacy Wyssogota Zakrzewski, typowy centrowiec, wojskiem dowodził Stanisław Mokronowski, generał, dzielny, stronnik i przyjaciel Stanisława Augusta. Rada uległa jednak presji ludu i sąd skazał na śmierć czterech szczególnie znienawidzonych targowiczan. 9 maja biskup Józef Kossakowski, Józef Ankwicz, Piotr Ożarowski i Józef Zabiełło powieszeni zostali na Rynku. Był to słuszny akt sprawiedliwości, który nie spowodował jednak, niestety, zagwożdżenia ani jednej armaty rosyjskiej czy pruskiej.
350
Do najzagorzalszych naszych „jakobinów" zaliczał się wtedy generał Józef Zajączek. Przekonania mało mu pomogły w bitwie pod Chełmem, którą przegrał 8 lipca. Miał pod swymi rozkazami pułk Działyńczyków, sprawujący się po swojemu, to znaczy dzielnie. Pospolite ruszenie, kosynierzy i pikinierzy rozbiegli się w panice, nie wytrzymali próby ze świeżo przybyłym z Rosji korpusem generała Wilhelma Christoforowicza Derfeldena.
O dwa dni wcześniej, 6 czerwca, Kościuszko stoczył bitwę pod Szczekocinami.
Nigdy żaden z cesarzy rosyjskich nie uczestniczył osobiście w walce i eolskimi powstańcami. Pod Szczekocinami obecny był i sprawował komendę król pruski, Fryderyk Wilhelm II. Persona monarsza spowodowała nawet pewne trudności, niemałe zamieszanie w rosyjsko-germańskim wojsku. Plac operacji, a więc i porządek marszu na pozycje został z góry ustalony. Jednak po drodze, wprost w obliczu wroga, należało wszak przedefilować przed Jego Królewską Mością, czego nie można było dokonać inaczej, niż uroczyście krocząc w tej kolejności, jaką dyktowało starszeństwo komenderujących poszczególnymi jednostkami generałów.
Zwycięstwa Napoleona mniej będą zadziwiać, jeśli przyjrzymy się. przepisom obowiązującym w armiach starego porządku.
Żadne parady i wynikłe z nich zamęty nie mogły pod Szczekocinami odmienić zjawisk głównych. Kościuszko miał dwanaście tysięcy wojaka przeciwko dwudziestu czterem, dwadzieścia dziewięć dział przeciwko stu dwudziestu dwóm. Centrum jego linii wytrzymało szarżę czternastu szwadronów carskiej. Tworzyli to centrum kosynierzy, „wsparci - mówi obecny na miejscu Pistor - za nimi stojącą piechotą".
Kościuszko cofnął się ku Kielcom, bitwa była przegrana. Polegli w mej generałowie Jan Grochowski i Józef Wodzicki, Wojciech Bartos-Głowacki odniósł ciężką ranę. Zmarł w lazarecie kieleckim i został pochowany przy tamtejszej kolegiacie.
15 czerwca wprost haniebnie poddał się Prusakom Kraków. Austriacy dali się ubiec pobratymcom, nie zdecydowali się w porę, rozkaz zajęcia miasta przyszedł o małą chwilę za późno. Naprawili zaniedbanie, wkraczając w lipcu na Lubelszczyznę. Do wojny nie przystąpili, zawczasu okupowali tylko szmat kraju, aby nie zostać bez zysku.
Dotkliwe klęski skłoniły część ludu Warszawy do gwałtownego odruchu. Nieprzyjaciel bił w polu, powetowano sobie niepowodzenie na tych, co byli pod ręką. 28 czerwca wywleczono z więzień i powieszono publicznie biskupa Massalskiego, kasztelana Czetwertyńskiego, kilku innych zdrajców,
351
lecz wraz z nimi niestety i ludzi prawdopodobnie lub nawet na pewno niewinnych. Znajdujący się już pod Warszawą Kościuszko odpowiedział na to ostro. Zapadły i wykonane zostały wyroki śmierci, inni przywódcy poszli do więzienia.
Już w maju zameldował się u Kościuszki w Jędrzejowie i został przyjęty do służby książę Józef Poniatowski. Naczelnik nie występował przeciwko królowi, świadczył mu nawet grzeczności. Władze powstańcze nieufnie na ogół odnosiły się do „osób duchem niespokojności tchnących".
Więc znowuż ta wielekroć roztrząsana przez historyków i publicystów sprawa niedostatecznego radykalizmu insurekcji!
Objęła rządy Rada Najwyższa Narodowa, mająca w swym składzie obok Hugona Kołłątaja także Ignacego Potockiego. Podporządkowała sobie ściśle Litwę, zastępując tamtejszą Radę Najwyższą Deputacją Centralną. Dowództwo w Wielkim Księstwie chciała oddać Józefowi Poniatowskiemu, lecz ostatecznie powierzyła je Michałowi Wielhorskieinu, Jakub Jasiński zeszedł na drugi plan.
Umiarkowane, rzeczywiście dalekie od radykalizmu rządy Rady Najwyższej przyniosły jednak ten skutek, że kraj zdobył się na wysiłek stosunkowo większy od tego, jaki wspierał ongi wschodnie wyprawy króla Stefana. Szczątek państwa wystawił i utrzymywał stale około siedemdziesięciu tysięcy żołnierza! Zaspokajano od biedy wszystkie potrzeby, z wyjątkiem produkcji karabinów. Za pośrednictwem podległych sobie ogniw administracji Rada regulowała obieg pieniądza, drukowała banknoty, przejmowała na skarb w formie przymusowej pożyczki srebra kościelne i prywatne zasoby kruszcu, przekraczające pewną normę, konfiskowała dzwony kościelne, wyrabiała amunicję, przenosiła nawet z zagrożonych regionów do Warszawy zakłady wytwórcze, dbała o aprowizację, przeciwdziałała zwyżce cen.
Trudno odgadnąć, jaką korzyść przyniosłoby powstaniu stracenie króla czy wystawienie znaczniejszej liczby szubienic. Francja na pewno nie przejęłaby się tym do tego stopnia, by nakazać swym korpusom przebijanie się nad Wisłę.
Jeden z głównych podówczas „jakobinów" naszych, Kazimierz Konopka, żądał zapędzenia do fabryk broni zakonów płci obojga oraz kobiet. Szeregowe duchowieństwo sprawowało się dobrze podczas powstania, w Chełmszczyźnie na czele ruchu stanął od razu biskup unicki Porfiriusz Skarbek Ważyński. A co się tyczy niewiast... Załóżmy, że dopomogłyby w produkcji dział. Nie zdołałyby na pewno urodzić w porę dostatecznej liczby wyszkolonych artylerzystów.
352
Do szczególnie ważnych operacji przychodziło wtedy wyznaczać i takie pułki regularnej piechoty, w których setka zaledwie żołnierzy umiała strzelać. Reszta wojowników nadawała się na razie do noszenia broni - w nieprzenośnym tych słów znaczeniu. Podstawowych rzeczy trzeba ją było uczyć podczas działań bojowych.
Zapał, z jakim walczyła rewolucyjna Francja, zasługuje na podziw. Kiedy przy chóralnym śpiewaniu Marsylianki dochodziło do słów: „L'amour sacree de la patrie", wielu żołnierzy spontanicznie padało na kolana. Wzruszamy się czytając o tym, lecz powinniśmy również pamiętać, że Francja ówczesna zdołała ostatecznie wyprowadzić w pole siedemset pięćdziesiąt tysięcy zbrojnych, że miała dobrą kadrę oficerską i podoficerską. Liczyła do dwudziestu siedmiu milionów mieszkańców i tylko daleka Rosja przewyższała ją w tym względzie.
Kościuszko ustanowił oryginalny order wojenny. Była to żelazna obrączka z napisem: „Ojczyzna swemu obrońcy." Jako pierwszy dystyngowany nią został ten wojskowy, którego na wiosnę zapaleńcy obrzucali obelgami i chcieli powiesić - Jan Henryk Dąbrowski. Do ocalenia go przed niewczesnym zaiste wyrokiem przyczynił się Józef Wybicki, autor Listom patriotycznych, a w przyszłości i słów pieśni Jeszcze Polska, działacz wcale umiarkowany.
Dąbrowski odznaczył się podczas rozpoczętego w lipcu oblężenia zawczasu i bardzo dobrze ufortyfikowanej Warszawy. Prusakami dowodził pod nasza stolicą sam Fryderyk Wilhelm II, Rosjanami Iwan hrabia Fersen.
W nocy z 11 na 12 sierpnia zakończył życie arcybiskup Michał Poniatowski. Przejęto jego list do króla pruskiego, jakoby to wskazujący słabe punkty umocnień stołecznych, więc prymas „wolał proszek od powroza", popełnił samobójstwo. Ciało wystawiono na widok publiczny w pałacu przy Senatorskiej, Stanisław August czuwał przy zwłokach brata, przez salę przepływał, przepychał się tłum plebsu. Raz za razem ludzie zbliżali się do samej trumny, odsłaniając przykrytą jedwabną chustą twarz nieboszczyka. Sprawdzali jego identyczność.
25 sierpnia w nocy Prusacy potężnie uderzyli od strony dzisiejszego Bemowa na odcinek broniony przez Józefa Poniatowskiego, który fatalnym dla siebie zwłaszcza - zbiegiem okoliczności był akurat nieobecny, bawił w mieście. Powrócił zaraz po pierwszych salwach, bił się mężnie, lecz nie zdołał powstrzymać przeciwnika. Prusacy doszli do Powązek. Miejsce Poniatowskiego zajął Dąbrowski i tu właśnie wyróżnił się tak bardzo. 28 sierpnia, po kilkanaście godzin trwającej walce wręcz, natarcie zostało powstrzymane. W skreślonym tegoż dnia raporcie wymienił Dąbrowski poszczególnych wojskowych, lecz nie zapomniał o „dzielnych obywatelach miasta Warszawy",
353
którzy „pobudzeni odwagą, miłością Ojczyzny, gorliwością o swobody [...] zachęceni przez godnego swego prezydenta nie tylko, że z pilnością odbywają okopowe straże, ale w czasie boju wielka z nich liczba wychodzi, ciągnie przez największe niebezpieczeństwo, atakuje nieprzyjaciela i potężnie go gromi". Nie widać, by Potocki w rządzie i żywy król w Zamku w czymkolwiek osłabili morale ludu stolicy.
Zamiast przeprowadzić nowy szturm, do którego się szykowali, w nocy z 5 na 6 września Prusacy rozpoczęli powolny odwrót spod Warszawy, zalegli jednak w pobliżu, nad Bzurą i dolną Pilicą. Zatrwożyli się o swe tyły, gdyż w Wielkopolsce wybuchło powstanie.
Zaczął je 20 sierpnia Dionizy Mniewski, ostatni kasztelan brzesko-kujawski, z przekonań czerwony republikanin. Opanował Brześć, potem Włocławek i oddał tu dużą usługę oblężonej stolicy, zdobywając transport ciężkiej artylerii, wleczony wodą pod prąd ku Warszawie. Rychło ruch rozszerzył się na cały obszar drugiego zaboru, sięgnął Pomorza. Już 29 sierpnia poszedł spod Warszawy na uśmierzenie pułkownik Fryderyk Szekely, Węgier w służbie pruskiej, niebywały okrutnik. Za nim pociągnął ze znaczniejszymi siłami generał-major von Schwerin, w końcu zwinął oblężenie Fryderyk Wilhelm. Nie pomogły reskrypty, grożące straszliwymi karami i szlachcie, i ludowi, powstanie szerzyło się, bardzo poważnie zagroziło tyłom armii, walczącej wszak i na froncie zachodnim, francuskim.
Na pomoc Wielkopolsce wysłał Kościuszko jedynego ze swych generałów, który znał wojskowość niemiecką (a ponadto w kieszeni munduru lubił mieć tomik wierszy Schillera). 9 września wymaszerował z Młocin Jan Henryk Dąbrowski. Z nim razem poszedł na wyprawę Antoni Madaliński i wsławieni później Franciszek Rymkiewicz i Michał Sokolnicki. Na wielkie szczęście poszedł również, jako komisarz cywilny, Józef Wybicki, ziemianin z Pomorza, człowiek znający Wielkopolan i umiejący z nimi gadać.
Korpusik liczył niespełna trzy tysiące takiego przeważnie żołnierza, co miał nader mgliste pojęcia o rzemiośle wojennym. Zmyliwszy przeciwnika przebrnął szczęśliwie Bzurę i ruszył na Koło, które zajął. Tak się zaczęło drugie po obronie Warszawy w powstaniu Kościuszkowskim działanie uwieńczone pełnym powodzeniem.
Dąbrowski zajął Gniezno, zaalarmował Poznań, 3 października wziął szturmem Bydgoszcz - gdzie śmiertelnie ranny został pułkownik Szćkely - zamyślał o takiej organizacji zdobytego terenu, która pozwoliłaby na przetrwanie w nim zimy,
354
zagroził Toruniowi... i rozpoczął niezwykle trudny odwrót, a to wskutek otrzymanych wiadomości o położeniu ogólnym.
Wyprawa wielkopolska przyniosła Dąbrowskiemu najwyższą w wojsku polskim rangę generała-lejtnanta oraz nagrodę honorową w postaci złotej szabli, równemu zaś mu stopniem dowódcy strony przeciwnej, Wilhelmowi Fryderykowi von Schwerin, sąd wojenny. Słynna armia pruska nie poradziła sobie z przeciwnikiem, pozwalała się zapędzać do twierdz, oddawała tak ważne punkty, jak Bydgoszcz. Co prawda Rosjanie już od niejakiego czasu dochodzili do przekonania, że nie ci to Prusacy, co bywali za Starego Fryca, lecz Dąbrowski to wypróbował, czynnie i nader dla wroga dotkliwie nadwerężył sławę „połykaczy ognia". Stał się wskutek tego wśród wojskowych osobistością głośną.
Wyprowadził za Bzurę swój znacznie pomnożony korpus, bo dokazał i tej sztuki, że przerobił na prawdziwe wojsko część patriotycznej, bitnej, lecz sobiepańskiej ruchawki wielkopolskiej. Przywiódł w pobliże Warszawy cały tabor, mieszczący olbrzymią zdobycz, zagarniętą w magazynach garnizonów nieprzyjacielskich. Odwrotowi Dąbrowskiego bepośrednio zagrażało szesnaście tysięcy Prusaków, nie licząc już nieco dalej się znajdujących oddziałów. Całość zaangażowanych przeciwko powstaniu sił pruskich ocenia Marian Kukieł na jakieś pięćdziesiąt tysięcy szabel i bagnetów. Mieli rację, przewidujący okazali się wodzowie francuscy, którzy mawiali generałom Fryderyka Wilhelma: nie marnujcie nad Renem sił, potrzebnych wam w Polsce. Na Zachodzie wciąż toczyła się wojna o historyczną karierę Marsylianki.
Dąbrowski wycofał się spod Torunia na wieść o tym, że Tadeusz Kościuszko przestał być Naczelnikiem Sił Zbrojnych Narodowych. Wtajemniczył swych podwładnych, odczytał im we Włocławku przywiezione z Warszawy pismo władz powstańczych. Prusacy w swych garnizonach palili z dział na wiwat.
Odebranie dowództwa Jakubowi Jasińskiemu nie wyszło Litwie na dobre, Kościuszko popełnił błąd słuchając podszeptów ludzi niechętnych radykałowi. Michał Wielhorski sprawował się niedołężnie, zawiódł. Pierwsze uderzenie rosyjskie na Wilno odparto, drugie za to zakończyło się powodzeniem. 12 sierpnia stolica Wielkiego Księstwa skapitulowała. Nie pomogły dzielne poczynania powstańców aż pod Bobrujskiem, Litwa była stracona, wraz z nią i Kurlandia, której mieszczaństwo i lud również przyłączyli się w czerwcu do insurekcji. Pobite oddziały ściągały zewsząd do Grodna. Generał Mokronowski, mianowany w sierpniu dowódcą na miejsce Wielhorskiego, usiłował zaprowadzić ład.
355
Warszawa obroniła się. Dąbrowski zaczynał działania w Wielkopolsce, lecz od strony frontu rosyjskiego położenie nie wyglądało dobrze. Fersen wycofał się w górę Wisły i trwał na jej lewym brzegu. W Lubelskiem znajdował się Derfelden (i Austriacy), Litwę stopniowo zalewała trzydziestotysięczna armia Repnina. Najgroźniejsze, że niemrawe dotychczas poczynania wroga urozmaicił nowy ton. Od strony Ukrainy wkroczył korpus Aleksandra Suworowa. Szedł na północny zachód, na Brześć i Dubienkę. 17 września spotkał się z nim pod Krupczycami generał Karol Sierakowski. Bił się bardzo dobrze, nie pozwolił na okrążenie, odszedł nie oddając ani jednego działa. W dwa dni później Suworow doścignął go pod Terespolem, otoczył i - przełamując zajadły, „graniczący z rozpaczą" opór - pokonał zupełnie. Raport rosyjski stwierdzał, że jedna z kolumn polskich „legła szeregami, jak stała". Sierakowski dowodził naszymi doborowymi oddziałami, żołnierzem starym. Przeciwko sobie miał największego wodza rosyjskiego wszystkich czasów i znacznie przeważające siły.
Kościuszko dwoił się i troił. Był w Grodnie, kilkakroć dotarł do obozu Sierakowskiego, odtwarzając jego korpus, wzmocniony teraz przez kwiat całej armii, czyli przez pułk Działyńczyków. Polecił wydzielić specjalne oddziały, których zadanie polegać miało na strzelaniu do uciekających z pól bitew. Walecznych sławił i wynagradzał. Wisły kazał strzec Adamowi Ponińskiemu, nie dopuszczać do przeprawy Fersena na prawy brzeg.
Był to ten sam Adam Poniński - syn banity, poseł z Grodna, obecnie generał-major głośny dzielną postawą i raną odniesioną pod Szczekocinami, uczestnik obrony stolicy. Jego energia i poświęcenie nie mogły odmienić stosunku sił. Poniński pilnował dwustukilometrowego wybrzeża rzeki dwoma tysiącami wojska, Fersen miał go sześć czy siedem razy więcej. Mógł gdzie i jak chciał pozorować przeprawę, przekroczyć Wisłę w innym miejscu i od razu uzyskać przewagę. Od połowy września w coraz to nowym punkcie zatrudniał naszych tym pozorowaniem.
Jeden tylko czynnik sprzyjał wtedy insurekcji - późna pora roku. Rosjanie zamyślali o leżach zimowych, decydujące uderzenie już postanowili odłożyć do wiosny 1795 roku. Fersen winien był przeprawić się i stanąć w Lublinie... Zysk główny, historyczny - czas! - był jeszcze do osiągnięcia. \ 4 października o świcie Fersen sforsował Wisłę w pobliżu Kozienic. Działopitnia rozpoczęła ogień, ściągając na siebie uwagę obrońców, gdy jednocześnie o parę kilometrów powyżej - na wprost Czerwonej Karczmy - generał Chruszczow przeprawił się z jegrami w trzynastu łodziach, zaraz to samo zrobił Tormasow poniżej baterii. Ochotnicy z kawalerii poszli wpław,
356
przyczółek został utworzony. Wyrastać zaczął most z materiału dowiezionego uprzednio skrycie lądem pod wieś Holendry. Na transport rzeczny nie pozwoliła polska osłona Wisły.
Zawiadomiony niezwłocznie Kościuszko, pchnąwszy naprzód dwutysięczne posiłki, powierzył władzę w stolicy Kołłątajowi i Zajączkowi i 6 października rano opuścił Warszawę. Postanowił rozbić Fersena, nie dopuścić do jego połączenia z Suworowem. Pędził do obozu Sierakowskiego konno, w towarzystwie jednego tylko człowieka. Był nim Julian Ursyn Niemcewicz. Wędrowcy zmieniali zmęczone wierzchowce, brali koniki chłopskie, wieczorem stanęli w Okrzei. Przybył tu niebawem i Adam Poniński. Naczelnik kazał mu zająć pozycję nad Wieprzem, nie zarządził natychmiastowego połączenia sił.
,,Nie można zarzucać Kościuszce, że Napoleona nie uprzedził i nie przewyższył odwagą kombinacji strategicznych" -pisze Marian Kukieł. Naczelnik był wojskowym ze starej, wtedy jeszcze powszechnie panującej szkoły (Napoleon Bonaparte ukończył był dopiero dwudziesty piąty rok życia). Nakazywała ona kunsztowną oględność, tworzenie i mnożenie rozmaitych korpusów obserwacyjnych, przesłonowych, osłonowych - słowem rozpraszanie sil. Tak i wtedy Józef Poniatowski stał nad Bzurą w siedem tysięcy żołnierza obserwując nieruchawych, zajętych Dąbrowskim Prusaków. Znajdował się, być może, za daleko. Nie zdążyłby dojść. Ale z Warszawy można było na pewno wyciągnąć jeszcze kilka batalionów dobrej piechoty i działa. Poniński warował nad Wieprzem, bo nie było pewne, którędy ruszy Fersen.
Tymczasem 9 października pod wieczór Kościuszko i Sierakowski ujrzeli go, osiągnąwszy położoną w pobliżu Maciejowie względną wyniosłość, zowiącą się Podzamczem. Stał z całą swą siłą opodal tego punktu, gdzie się przed kilku dniami przeprawił.
Lubo odległość miejsca wyraźnie wszystkiego widzieć nie dozwalała, uderzającym był widok cen cały - wspominał po latach stale wówczas towarzyszący Kościuszce Niemcewicz. - Ostatnie zachodzącego słońca promienie odbijały się o czystą stal gęstych szyków piechoty, dalekie rżenie koni, gwar przytłumiony mnóstwa tego miał w sobie coś przerażającego.
Siły rosyjskie liczyć należało na co najmniej dwanaście tysięcy ludzi, polskie najwyżej na osiem. Pozycja ich była o tyle mocna, że osłonięta od czoła lasem i bagnami, lecz otwarta z lewej strony, z rozlewiskami rzeczki Okrzejki za plecami.
Znajdujący się na Podzamczu dwór maciejowicki już był widział nieprzyjaciół.
Przebóg! jaki widok ruiny i spustoszenia; wszystko, co można było złupić, złupiono: portrety znakomitych właścicieli, hetmanów, biskupów, kanclerzy porąbane lub spisami pokłute.
357
W jednym pokoju rozbite były paki i zamknięty w nich zbiór gazet, od elekcji króla Augusta II, porozrzucany po podłodze.
Niemcewicz pozbierał niektóre szpargały i zabawiał przełożonego odczytywaniem napuszonych mów sejmowych. Kościuszko był wesół, dobrej myśli, pewien wygranej.
O w pół do drugiej nad ranem obudził Niemcewicza i podyktował rozkaz dla Ponińskiego, nakazujący mu natychmiastowy wymarsz pod Maciejówkę, na lewe, otwarte skrzydło wojsk własnych.
Generał otrzymał to pismo o siódmej rano i ruszył natychmiast w pochód bardzo forsowny. Miał do pokonania około czterdziestu kilometrów złej drogi. Normalny przemarsz dzienny piechoty wynosił wówczas kilometrów piętnaście... Około południa, słysząc dobrze i coraz lepiej huk dział, czoło kolumny zaczęło się ucierać z patrolami Kozaków i piechoty. Poniński znajdował się już o dwanaście kilometrów od pola bitwy, gdy kanonada nagle ucichła. Słychać było tylko rzadkie wystrzały karabinowe. Do przemęczonych wysilonym marszem szeregów zaczęli przypadać pojedynczy koledzy z pułków Sierakowskiego.
10 października 1794 roku siedem godzin trwał pod Maciejówkami popis wielkiego męstwa polskiej artylerii i piechoty, odwagi przeciwnika, odpieranego najpierw ogniem w same twarze, potem bagnetem, powracającego ciągle z okrzykiem: „Za Warszawa! Pomnisz Warszawa?" Pod rozkazami Fersena służyły regimenty dobrze pamiętające kwietniową rezurekcję stołeczną. Po bitwie, wyrównane, na ziemi już rozciągnięte linie różowych wyłogów i żółtych naramienników znaczyły miejsce, gdzie walczył 10 pułk piechoty szefostwa Działyńskich.
Ujemne strony pozycji maciejowskiej przeważyły nad dodatnimi. Bagniska nie powstrzymały Rosjan, Fersen całkowicie oskrzydlił słabszego przeciwnika, któremu rozlewiska Okrzejki utrudniały odwrót. Zresztą Kościuszko nie chciał się cofać, gdy była jeszcze pora po temu. Przecenił stanowczo własną przewagę moralną, Rosjanie dowiedli pod Maciejowicami, że i w złej sprawie można bić się bardzo dobrze. Poniński nie uderzył na ich prawe skrzydło, bo nikt jeszcze dotychczas nie pokonał fizycznej niemożliwości. Rozkaz wydany został za późno. Aż do zgonu Kościuszko nie przyznał się do tego otwarcie, nie oczyścił podkomendnego z niesłusznych zarzutów.
Pod wieczór Fersen roztasował się w dworze maciejowickim, w kwaterze głównej przeciwnika. Dom rozbrzmiewał jękami konających. W końcowej fazie bitwy zajęli w nim pozycję ostatni Działyńczycy i fizylierzy.
358
Wystrzelawszy ładunki, wepchnięci do piwnicy, walczyli bagnetami i wyginęli co do nogi.
Siódmy krzyżyk dźwigającemu hrabiemu towarzyszyła przyjaciółka, osoba podobno piętnastoletnia. Generał Chruszczow miał przy sobie małżonkę i siostrzenicę. Damy te nie okazując emocji przechadzały się pomiędzy poobdzieranymi już do naga trupami mężczyzn, przebitych przeważnie bagnetem.
Do niewoli dostali się wszyscy trzej generałowie nasi - Sierakowski, Kamiński i Kniaziewicz - ranny Niemcewicz, trzykrotnie zraniony brygadier Józef Kopeć. Los tego ostatniego miał się okazać najsroższy. Kopeć służył w brygadzie już wcielonej do wojska rosyjskiego. Na wieść o powstaniu wsadził ją na koń i przyprowadził do swoich. Potraktowany jako dezerter, powędrował do Irkucka, skąd go uwolnił dopiero wnuk Katarzyny, cesarz Aleksander I.
Pod wieczór Kozacy przynieśli na prowizorycznych noszach nieprzytomnego Kościuszkę. W końcowej fazie wałki Naczelnik chciał powstrzymać pierzchającą kawalerię i został porwany jej falą. Upadł wraz z koniem, przesadzając jakiś rów. Skłutego pikami kozackimi, już wziętego do niewoli, obrabowanego nawet, ciął jeszcze pałaszem w głowę kornet nazwiskiem Łysenko.
13 października wywieziono jeńców z Maciejowie na Wschód. Jechali w olbrzymim taborze.
Mogę bez żadnej przesady zapewnić - powiada świadek naoczny, Niemcewicz - że wozy, bryki jenerałów sztabowych wiozące łupy zdarte z pałaców mniej i więcej możnych obywatelów polskich, z ich końmi, dobytkiem, powozami równały się liczbie wojska; wszyscy wyżsi oficerowie z Żonami lub nałożnicami swymi jechali w karetach noszących herby różnych familii polskich. Stary Fersen jechał w karecie Klas i srebrnej, mając obok siebie młodziuchną nałożnicę swoją.
Ciągnęło to wszystko przez kraj splądrowany do cna, przez miasteczka zasłane szczątkami ludzkiego mienia, poniszczonego w furii.
„Maciejówkę i dopiero Maciejówkę rozstrzygnęły o losach powstania Kościuszki" - stwierdza Marian Kukieł.
Nie tylko dlatego, że niewola Naczelnika pozbawiła Oba Narody powszechnie uznawanego autorytetu, niczym niezastąpionej siły moralnej. Po odniesieniu tak znacznego zwycięstwa Rosjanie porzucili pomysł leży zimowych.
359
Suworow i Fersen ruszyli naprzód po liniach zbieżnych. Obaj celowali w przedmieście Warszawy, w Pragę.
Nowym Naczelnikiem został Tomasz Wawrzecki, człowiek dzielny i prawy, zasłużony w powstaniu litewskim i kurlandzkim. Ciekawe, że ten pozbawiony wykształcenia militarnego, broniący się przed zaszczytem osobnik, obmyślił całkiem sensowny plan. Chciał oddać Pragę, przyjąć obronę na linii Wisły.
Przybyły z Wielkopolski Dąbrowski zalecał posunięcie jeszcze śmielsze. Jego zdaniem należało oddać i Warszawę, zabrać z niej co się tylko da, wszystkie władze z królem włącznie, po czym przekroczyć Bzurę i działać na terenie zaborów pruskich, tam obierając sobie stanowiska zimowe.
Kto tonie, ten winien się starać utonąć nie zaraz... Przeniesienie się do Wielkopolski przedłużyłoby kampanię, odwlekłoby finał. Naszego wojska było jeszcze sporo. Rosjanie musieliby wydłużyć linie komunikacyjne, gdzieś' jednak stanąć na zimę. Rzeczpospolita zmagała się zbrojnie z dwoma zaborcami (trzeci czaił się w rezerwie). To, czego chciał Dąbrowski, wtrąciłoby jednego z nich - Prusy - w położenie i pod wojskowym, i pod politycznym względem nad wyraz trudne. Taki stan rzeczy w żaden sposób nie zdołałby pogorszyć naszej, już fatalnie stojącej sprawy. Wszelkie powikłania w obozie zaborczym mogły jej wyjść tylko na dobre.
No i rzecz najważniejsza, melodia w tym rozdziale dziejów Rzeczypospolitej główna: czas, czas i jeszcze raz czas!
Ignacy Potocki namawiał do stoczenia walnej bitwy na przedpolu Pragi. Przyjmować pojedynek z takim przeciwnikiem, jak Suworow, mając za plecami głęboką rzekę, a na niej jeden tylko most?
Wbrew zdaniu Dąbrowskiego postanowiono bronić Pragi, komendę powierzono Józefowi Zajączkowi. Zaczęło się sypanie - z lotnego piasku! - nieprawdopodobnie rozciągniętych, źle zarysowanych fortyfikacji. Obsadzono je przede wszystkim słabo wyszkolonymi i zaopatrzonymi, w dodatku zdemoralizowanymi odwrotem, siłami z Litwy. Najlepsze jednostki zostały nad Bzurą, obserwowały Prusaków.
26 października Suworow rozniósł pod Kobyłką straż tylną wycofującego się z Wielkiego Księstwa Mokronowskiego. Zdobył dziewięć dział, dowódców odsieczy wziął do niewoli. 2 listopada stanął obozem pomiędzy Białołęką a Grochowem. Nazajutrz otworzył ogień. .
Nie powróciły letnie historie, kiedy to oblężenie zaczęło się w lipcu, pierwszy zaś szturm nastąpił w końcu sierpnia. Kto inny teraz dowodził...
4 listopada o piątej rano siedem kolumn rosyjskich uderzyło na sypkie szańce Pragi. W cztery godziny -było po wszystkim. Upór tu i ówdzie był
360
zaciekły. Zginął generał Paweł Grabowski, pułkownik Walenty Kwaśniewski i sławny poseł na Sejm Wielki, Tadeusz Korsak. Poległ także, do ostatka broniąc swej reduty na lewym skrzydle, Jakub Jasiński.
Nie naśladował swego towarzysza politycznego komendant Pragi, generał Józef Zajączek. Lekko ranny w rękę zaraz na początku walki, uszedł przez most do Warszawy, którą niebawem także opuścił.
Około południa nastała na Pradze taka cisza, że mieszkańcy Warszawy przypuszczali wycofanie się nieprzyjaciela. Wyprowadził ich z błędu ogień baterii rosyjskiej, skierowany na most.
O ósmej wieczorem przybił do prawego brzegu prom, wiozący trzech przedstawicieli magistratu stołecznego. Dominik Borakowski, Franciszek Ksawery Makarowicz i Stanisław Strzałkowski mieli przy sobie list Stanisława Augusta oraz pismo municypalności, upoważniające do rozpoczęcia pertraktacji o kapitulację Warszawy. Sprawozdanie, złożone przez nich nazajutrz, zawiera taki fragment:
„...pułkownik kozacki, nazwiskiem Grekow, rozporządziwszy pikiety ruszył z delegowanymi ku obozowi wokół kozackim. Przejeżdżając przez Pragę, widzieli okropny widok, wszędzie ziemie tak po ulicach, jako i po dworkach trupami obnażonymi zasłaną, miedzy którymi nie tylko żołnierze, obywatele, ale też kobiety, dzieci i Żydzi nawet widzieć się dali. Domy i dworki wszystkie porujnowane i jeszcze po większej części palące się. Tym okropnym sposobem przeprowadzeni byli aż do obozu, w którym generał Suworow zostawał, zaraz za Pragą, ku Białołęce idąc.”
Relacja ta zgadza się zupełnie ze wspomnieniami rosyjskiego oficera Engelhardta, który też pisał o stosach trupów, wymieniając jeszcze księży i zakonników, zakończył zaś tak: „W czasie bitwy człowiek nie tylko nie czuje w sobie żadnej litości, ale rozzwierzęca się jeszcze - lecz morderstwa po bitwie to hańba!”
Można więc całkowicie zaufać młodziutkiej Anetce Tyszkiewiczównie, która znajdowała się wówczas przy osobie Stanisława Augusta: „Z zamku królewskiego, położonego nad Wisłą, której szerokość jedynie dzieliła nas od przedmieścia Praga, słyszeliśmy wyraźnie jęki ofiar i wrzaski katów. Można było nawet rozróżnić krzyk i płacz kobiet - wycie i złorzeczenie ojców i mężów, ginących w obronie tego, co najdroższe sercu człowieka... Cisza śmierci zawisła nad Krakowskim Przedmieściem, a imię Suworowa ścigało przekleństwo.”
Wysłańcy magistratu stanęli przed Suworowem rano 5 listopada. (Przenocowali u generała dyżurnego, traktowani z wyszukaną uprzejmością.) Wódz siedział przed swym namiotem, ubrany w mundur jegierski bez żadnej oznaki stopnia. Na widok delegatów wstał, odpasał i odrzucił na bok szablę, podszedł ku nim mówiąc:
- Wiwat, Polacy, wiwat król, wiwat naród! Ucałował każdego po kolei:
- Aniołowie pokoju, witam was! '
Zapytał o zdrowie Stanisława Augusta, kilkakroć powtórzył prośbę o przekazanie mu wyrazów szacunku, napił się z deputowanymi wódki, przełamał chlebem i pożegnał ich bardzo łaskawie.
Znakomity wojskowy lubił odgrywać malownicze scenki. Podczas rzezi Pragi biegał podobno, trzymając pod pachami dwa indyki i wołał, że niech one przynajmniej ocaleją. W zwięzły sposób zawiadomił swą panią o tryumfie:
- Ura! Warszawa nasza! Odpowiedź była również lakoniczna:
- Ura! Feldmarszałku!
Potem przyszła sadzona brylantami buława i darowizna w postaci siedmiu tysięcy dusz chłopskich.
Wojska rosyjskie wkroczyły do Warszawy 9 listopada dopiero, bo reperacja mostu pochłonęła nieco czasu. Zastały w arsenale zagwożdżone działa, gdyż przeciwnik nie wszystko zdążył wywieźć. Zastały też króla, do którego garnęli się śmiertelnie przerażeni mieszczanie. Kolłątaj i Zajączek wcześnie uszli ze stolicy do Galicji. Został na miejscu Ignacy Potocki. Zapłacił za to więzieniem rosyjskim, lecz ocalił dobre imię.
361
Tamtych dwóch czekała mało w danych okolicznościach chwalebna turma austriacka.
Upadek i rzeź Pragi złamały zupełnie ducha w naszym wojsku. Znikła i ta wola oporu, która jeszcze tliła po Maciejówkach, po utracie Kościuszki. Za dużo klęsk w przeciągu jednego miesiąca niespełna! Rzucona znowu przez Dąbrowskiego myśl przebijania się do Francji była niewykonalna.
Armia cofała się w kierunku Końskich, topniejąc po drodze. Rozłaziły się całe korpusy, Szli w swoją stronę i dowódcy, i szeregowi. 11 listopada przyjechał do kwatery Dąbrowskiego trębacz niemiecki z listem. Generał von Kleist „najpokorniej" zapytywał „czyli i pod jakimi warunkami zechcesz z regularnym swym wojskiem do Króla J. M. pruskiego armii wejść i przystać...".
18 listopada nieoczekiwanie przybył do Radoszyc generał Denisow. Przy resztkach wojska Rzeczypospolitej zastał już tylko Naczelnika Tomasza Wawrzeckiego, prezydenta Warszawy Zakrzewskiego oraz generałów Dąbrowskiego, Giedroycia, Giełguda i Niesiołowskiego. Oznajmił, że Suworow życzy sobie ich poznać i zaprasza do Warszawy. Wawrzecki zapytał, czy oznacza to wzięcie do niewoli.
- Bynajmniej, graf Suworow pragnie tylko WPaństwa poznać.
Wojskowi poprosili o dwie godziny zwłoki, a to w celu rozdzielenia zawartości kasy pomiędzy żołnierzy. Po dokonaniu tej czynności dosiedli koni i pod grzecznym konwojem zawrócili ku Warszawie.
18 listopada 1794 roku to właściwie ostatnia data w historii Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Losy jej poszczególnych ziem miały się jeszcze w najbliższej przyszłości rozstrzygnąć, lecz nic już w tej mierze nie zależało od zdania Polaków i Litwinów.
18 listopada 1794 roku przestała istnieć jakakolwiek rodzima władza. Ostatnim jej nosicielem był Tomasz Wawrzecki, chorąży litewski.
IV
Katarzyna zlekceważyła oferty Seweryna Rzewuskiego oraz Ignacego Potockiego. Pierwszy obiecywał magnackim terrorem zaprowadzić w kraju porządek, drugi powracał do myśli powołania wielkiego księcia Konstantego na tron polski. Już w październiku Mikołaj Repnin został mianowany generałem-gubernatorem Litwy, co świadczyło o intencjach carycy.
362
Trudnym zagadnieniem okazała się jednak ostateczna zgoda pomiędzy zaborcami. Dąbrowski miał rację, a może tylko przeczuwał trafnie, kiedy zmierzał do pogorszenia sytuacji jednego z nich.
3 stycznia 1795 roku Rosja zawarła porozumienie podziałowe z Austrią. Prusy przystąpiły do niego dopiero 24 października. Zanim to się stało, Berlin musiał zaprzestać wojny na zachodzie, ułożyć się z Francją w kwietniu o pokój, zwany bazylejskim, potem przetrzymać naprężenie na wschodzie, którego wyrazem były zbrojne demonstracje ze strony wczorajszych sojuszników.
Spór toczył się o rozmiary łupu dla każdej ze stron. Wyczerpane i osłabione Prusy zrezygnowały z przesadnych roszczeń, oddały Kraków, który pochwyciły już podczas powstania.
Rosja zabrała wszystko, co leżało na wschód od Niemna i Bugu. Prusom dostała się Warszawa, ziemie na północ od równoleżnikowego odcinka Bugu, na zachód od Niemna i Pilicy. Resztę, to znaczy kraj, w którym leży Kraków, Sandomierz, Lublin i Radom, zagarnęła Austria.
Granice trzech znowu sprzymierzonych monarchów spotykały się koło Niemirowa nad Bugiem. Augustów, Łomża i Białystok przypadły Prusom, Kowno i Grodno stały się przygranicznymi miastami Imperium rosyjskiego.
Omawiając trzeci rozbiór zapomina się niemal z reguły, że nie tylko ziemie rdzennie polskie uległy brutalnemu rozdarciu. Również terytorium etnicznie litewskie zostało bez ceremonii podzielone, pogłębiała się różnica pomiędzy Ukrainą Zachodnią, czyli austriacką, a Wschodnią, nazywaną oficjalnie Małorosją.
Rozprawianie o historycznej krzywdzie samej tylko Polski to bardzo ciężki błąd. Ucierpiały trzy narody, nie zaś' jeden.
Dopiero w styczniu 1796 roku Austriacy wkroczyli do Krakowa, Rosjanie wynieśli się z Warszawy. Ostatecznego rozgraniczenia trzech mocarstw dokonano w lipcu.
Jako nagrody dia osób szczególnie zasłużonych carowa rozdzieliła sto dwadzieścia tysięcy dusz chłopskich. (Odnotował to pilnie Józef Ignacy Kraszewski w swej naukowej książce Polska w czasie trzech rozbiorów.) Najwięcej otrzymał Platon Zubow - przeszło trzynaście tysięcy. Feldmarszałkowie Suworow i Rumiancew po siedem tysięcy, Fersen mniej niż połowę tej liczby, Repnin blisko cztery i pół tysiąca, Kutuzow dwa tysiące sześćset sześćdziesiąt sześć. Hojnie obdarzona została hrabina Ksawerowa Branicka, przypadło jej aż osiem tysięcy siedmiuset poddanych. Naturalna córka Katarzyny II musiała wszak zająć wysokie miejsce na liście honorowej, lepsze niż Suworow.
363
7 stycznia 1795 roku - we czwartek, w dzień, który tak uczcił, wprowadził do tradycji naszej kultury - Stanisław August opuścił Warszawę. Płakał, wsiadając do powozu, płakały również tłumy, żegnające króla. W Grodnie czekało na niego mieszkanie w Zamku Nowym i Mikołaj Repnin w charakterze dozorcy.
25 listopada, w trzydziestą pierwszą rocznicę swej koronacji, Stanisław August abdykował. Oświadczył przy tym, że czyni to „dobrowolnie i z własnej woli". Był zależny we wszystkim, żył z wyznaczonej mu pensji, prosił Katarzynę o pieniądze, śląc te petycje za pośrednictwem Zubowa.
Repnin nudził się przy nim okrutnie. „Jestem ukarany jak Krzyżem Pańskim, chyba za to, żem się przyczynił do wyniesienia go na tę godność" biadał. Katarzyna doradzała Stanisławowi Augustowi (czy może już znowu Stanisławowi Antoniemu?) wyjazd do Włoch, wojaże po Europie.
16 listopada 1796 roku kamerdyner carycy daremnie szukał jej rankiem po całym pałacu petersburskim, przynaglany przez oczekujących ministrów. Odważył się w końcu zajrzeć do toalety i tam znalazł „monarchinię połowy świata" nieprzytomną. Katarzyna żyła jeszcze przez kilkanaście godzin, o czym świadczyły - wprawiające otoczenie w wielki ambaras - konwulsyjne poruszenia brzucha.
Kiedy się silnie podniósł, wraz dworacy przyskakiwali do loża, szlochając niezmiernie, niechże brzuch ten zwolnił cokolwiek, prędzej jeszcze z miną na pół wesołą, na pół uszanowania pełną, otaczali wielkiego kniazia Pawła.
Wieść, przesłana do Grodna przez specjalnego kuriera, wywołała tam popłoch.
Paweł I natychmiast osobiście uwolnił Kościuszkę, kazał powypuszczać innych więźniów. Odwiedził marszałka Ignacego Potockiego, któremu powiedział:
- Zawsze byłem przeciwny podziałowi Polski, był to krok równie gorszący jak niepolityczny, lecz stało się już. Zezwoliłyżby Austria i Prusy na przywrócenie Polski? Mamże ja sam część moją oddać, ich wzmocnić, a siebie osłabić? Mamże wojnę toczyć, by ich do tego przymusić? Ach, nadto państwo moje toczyło już wojen, czas nam jest wytchnąć. Trzeba więc, byście się poddali konieczności i żyli spokojnie.
O Pawle I powiedziano, że „trzymał wodze rządu jak pijany woźnica".
364
Wiadomo jednak było od dawna, iż nienawidzi matki i przenosi ten sentyment w dziedzinę polityki.
Stanisław Poniatowski, bratanek eks-króla, też usłyszał od nowego cara, że gdyby od niego wszystko w porę zależało, nie doszłoby do rozbiorów.
Nie mogąc już nic poradzić, podarował przynajmniej Paweł Potockiemu i Kościuszce po tysiąc dusz. Ten drugi oświadczył, że woli pieniądze i natychmiast otrzymał płatne w Anglii weksle na sześćdziesiąt tysięcy rubli.
Uwolniony z twierdzy Petropawłowskiej Niemcewicz z samej ciekawości odwiedzał wystawione na widok publiczny zwłoki Katarzyny. Zauważył tam raz młodego i przystojnego, lecz bardzo bladego i wycieńczonego człowieka, który wlókł się raczej, niż szedł ku trumnie. Był to Płaton Zubow - do niedawna wszechpotężny, teraz nie znaczący nic. Tłumy dworzan rozstępowały się przed nim... już tylko z nawyku. „Pierwszy raz podobno całował on gratis tę rękę, która się tak hojnie otwierała dla niego."
Na uprzejme zaproszenie Pawła I Stanisław August przybył do Petersburga. Oficjalnie zwrócono mu tytuł królewski, dano na zamieszkanie Pałac Marmurowy, ale polecono asystować przy koronacji, podczas której przed Imperatorem Wszech Rosji niesiono herby wszystkich jego ziem, więc i tych, co należały poprzednio do Rzeczypospolitej. Jej były władca zachowywać się musiał podczas przydługiego obrzędu jak poddany. Cesarz przywołał go do porządku, kiedy sobie usiadł, zmęczony.
1 stycznia 1798 roku Paweł odwiedził swego starego „brata". Rozmawiali w cztery oczy przez bite dwie godziny. Po odjeździe cesarza Stanisław August przez czas jakiś milczał, chodził podniecony szybkim krokiem. Zwrócił się wreszcie do domowników:
- Nareszcie los przestał nas prześladować. Wkrótce znowu zobaczymy Warszawę, stolicę odbudowanej ojczyzny, a imię Polski odzyska blask.
Bardzo prędko dowiedział się o tym poseł pruski, którym był markiz Lucchesini. Doniósł prawdopodobnie sekretarz królewski, Friese.
12 lutego Stanisław August zmarł wcześnie rano, w niedługi czas po wypiciu filiżanki bulionu. Od razu zaczęto podejrzewać otrucie, lecz nie ustalono prawdy.
Zwłoki spoczęły w petersburskim kościele Św. Katarzyny. Wspaniały orszak pogrzebowy otwierał car Paweł I. Jechał konno, trzymając obnażoną szpadę ostrzem w dół - na znak żałoby.
365
Zawarty w Petersburgu ostateczny traktat podziałowy znosił i kasował wszystko, „co mogłoby zachować pamięć istnienia Królestwa Polskiego". Układ ten, ściśle obowiązujący trzy mocarstwa, równający się więc zatrzaśnięciu i zaśrubowaniu wieka trumny, podpisano w styczniu 1797 roku, już zatem po pogrzebie Katarzyny II.
Państwowy Instytut Wydawniczy wydrukował ostatnio mało dotychczas znany nawet historykom pamiętnik Antoniego Trębickiego. Opisanie sejmu 1793 roku wywarło na czytającej publiczności silne wrażenie, gdyż przekonało, że nie wszystko szło w Grodnie tak gładko, jakby wynikało z podręczników. Inaczej jest z drugą częścią pamiętnika, poświęconą „Rewolucji 1794 roku". Za dużo tu stronniczej, zapienionej zaciekłości. Wolno każdemu ujemnie osądzać powstanie Kościuszki. Lecz zdejmować z Suworowa odpowiedzialność za rzeź Pragi, przenosić ją na Kołłątaja i Zajączka?
Trudno jednak nie zamyślić się nad domniemaniem autora, że gdyby nie powstanie
zostałaby się przynajmniej Polska przy Warszawie i przy tym małym zakresie, jaki jej sejm grodzieński zostawił, i jeszcze wówczas większą byłaby od Szwajcarii albo Holandii, których imię, charakter i sława wytrzymały wszelkie wstrząśnienia. Kto wie, czyliby przy walce całej Europy z Napoleonem nie byłyby się tak złożyły okoliczności, iżby egzystencja Polski dla samej równowagi Europy byłaby przywrócona...
Od upadku powstania do zgonu Katarzyny upłynęło równo dwa lata (bez dwóch dni). Nie sposób ręczyć, że w tym krótkim czasie klan Zubowa zdążyłby przeprowadzić swe zamysły zagłady, nie mając po temu pretekstu.
Jeśli się już wdawać w tryb warunkowy, zaraz przychodzi na myśl listopadowy wieczór 1806 roku, patriotycznie podniecona Warszawa i szwadron francuskich strzelców konnych, ustawiony przed frontonem kościoła Św. Krzyża. W dwanaście lat zaledwie po walce, stoczonej w tym samym miejscu przez pułk szefostwa Działyńskich z sybirskimi grenadierami Gagarina.
Nie warto jednak zanadto roztkliwiać się tym obrazkiem. W niczym nie ubliżając talentom cesarza Napoleona przyznać trzeba, że za czasów jego skromnego kapitaństwa Francja wyszła cało między innymi właśnie dzięki katastrofie Rzeczypospolitej. Przyznają to historycy francuscy. Nasza kampania 1792 roku, drugi rozbiór, no i Kościuszko, który zatrudniał część sił austriackich, Fryderyka Wilhelma osobiście i jakieś pięćdziesiąt tysięcy jego wojowników.
366
Suworow pokazał się na Zachodzie, wjechał do Mediolanu z krzyżem na szyi i nahajem w prawicy dopiero w roku 1799.
Gdybyśmy siedzieli cicho, nie ściągali na siebie uwagi Berlina i Wiednia, gdybyśmy usłali się Rosjanom wygodnym pomostem, wspomnianych strzelców konnych mogłoby w ogóle nigdy nie być przed frontonem Św. Krzyża. Katarzyna twierdziła, że nie zdoła bezpośrednio dosięgnąć zrewoltowanego Paryża. Tak rzeczywiście było za jej czasów. Nad Wisłą i Niemnem sterczała jeszcze nie tak znów wątła przegroda.
Pozostańmy więc przy faktach. Decyzja tym słuszniejsza, że będą to fakty dotyczące Rosji, czynnika rozstrzygającego w naszym regionie Europy.
Jako tako nam przychylny „pijany woźnica" krótko rządził, rozstał się ze światem pewnej nocy marcowej 1801 roku. Jego syn i następca, Aleksander I, „tajemniczy car"... Liberalne ciągoty tego władcy doznawały rozmaitych przypływów i odpływów. Jest faktem, że pomysły odbudowy królestwa polskiego snuły się po jego głowie. Nikt nie zaprzeczy, że w początkach zwłaszcza panowania Aleksander dopuszczał do głosu i działania najlepszych spomiędzy Polaków i Litwinów. Zrobił Adama Czartoryskiego kuratorem okręgu szkolnego w Wilnie - co nie pozostało bez wpływu na wyposażenie umysłowe oraz rozwój talentu Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego — uczynił tegoż księcia ministrem spraw zagranicznych Imperium rosyjskiego. Za Katarzyny wypływali na wierzch targowiczanie, za Aleksandra - Tadeusz Czacki, Adam Czartoryski, Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki.
Lecz Aleksandrowi właśnie powiedziano w oczy po rosyjsku: „Miecz nasz Polskę zdobył, to nasze prawo." Liberalny car objął rządy w sześć lat zaledwie po zagładzie Rzeczypospolitej, mimo to znalazł się wobec faktów już dokonanych. Strzegły ich nie tylko Austria i Prusy. Przed półwieczem przeszło Stanisław Smółka pięknie napisał, że na stopniach tronu Aleksandra stali rosyjscy i niemieccy magnaci w mundurach, a każdy z nich miał na piersi szarfę orderową, kubek w kubek podobną do tej, którą uduszono Pawła I.
Antoni Trębicki wcale rozsądnie deliberował: gdybyż czasów Pawła i Aleksandra doczekała Rzeczpospolita okrojona, lecz większa jednak od Szwajcarii i Holandii. Drugi rozbiór nie tknął grodów stołecznych - Krakowa, Warszawy i Wilna. Koniunktura pewnie by pozwoliła odzyskać z czasem i prastolice Gniezno oraz Poznań. Już po dwu pierwszych rozbiorach Prusy liczyły niebezpiecznie dla nich wysoki odsetek Polaków.
Polska nierządem stała? Ależ święta prawda! Stała, stała owszem, i według wszelkiego prawdopodobieństwa byłaby dostała do lepszych czasów. Rzeczpospolitą przyprawiła o zgon nie anarchia wcale, lecz gorączka reformatorska,
367
rozpalająca państwo przez ostatnie półwiecze jego dziejów. Powstanie Kościuszkowskie to jej najwyższy paroksyzm.
Widowisko było o wiele bardziej tragiczne, niż się wydaje zarozumiałym mentorom. Jeśli Polacy i Litwini sami sobie zaszkodzili, to dlatego, że zabrali się do odkupywania dawnych grzechów, nawet do tworzenia nowych urządzeń, pożytecznych całej Europie. Irracjonalizm historii sprawił, że utonęli tuż przy brzegu.
W początkach wieku XX, aż do wybuchu pierwszej wojny światowej, Kraj Przywiślański dostarczał do wojska wyższego procentu analfabetów niż którakolwiek z pozostałych europejskich guberni Imperium carskiego. W samym środku drugiej połowy XVIII stulecia w tym samym kraju założono pierwsze na świecie ministerstwo oświaty i urzeczywistniano jego programy z dużą energią.
To zestawienie nie podlegających zakwestionowaniu faktów wydaje się pożyteczne, ponieważ pomaga ocenić, co straciła europejska powszechność na rozbiorach Rzeczypospolitej, dokonanych wszak w określonej fazie historii, pod dokładnymi datami. Więc nie w dobie rozpasania zapustów, lecz w czasie pracy zasługującej na niekłamany szacunek, kiedy wielebny ksiądz Chmielowski, autor Nowych Aten, przestał już u nas sprawować rząd dusz, utracił tę funkcję na rzecz Komisji Edukacji Narodowej.
Maurycy Zych, junkier 43 Astrachańskiego pułku piechoty carskiej, bohater Mogiły Żeromskiego, zawędrowawszy na pole „maciejowickiego pogromu" snuje w duchu takie oto rozważania: „Tędy nastąpiły na Europę i jej kulturę hordy Kałmuków, pojmawszy w tym bagnie najczcigodniejszego jej obywatela i obrońcę." Chciałoby się zmienić nieco tę diagnozę, zwłaszcza jej ton. Nie przestając potępiać, wyrazić jednak współczucie. Powiedzieć po prostu, że mężny szeregowiec rosyjski ofiarnie przelewał pod Maciejówkami krew wbrew swemu i własnych braci oczywistemu dobru.
Czające się w głębi Lubelszczyzny wojsko austriackie było w owym czasie bodaj jeszcze mniej sympatyczne od carskiego. Reprezentowało taki sam reżim pałki, ideologię gwałtu i poddaństwa, nie miało za to w ogóle charakteru narodowego. Ale w siedemdziesiąt lat po maciejowickim pogromie monarchia habsburska ukazała światu oblicze tak odmienione, że niewielu ludzi miota dziś na jej pamięć złorzeczenia. Nie da się tego powiedzieć o caracie. Po długim i mocno kosztownym oporze Wiedeń przyjął jednak istotę z Oświecenia się wywodzących zasad. Komitetu Ocalenia Publicznego nad Dunajem nie było, cesarza nie zgilotynowano,
368
ale parlamentaryzm, swobody obywatelskie i narodowe uznano za obowiązujące. Mieszkańcy c.k. krajów Galicji i Lodomerii nie uskarżali się przesadnie na tyranię. Do suwerenności brakowało im właściwie tylko rodzimego ministerstwa spraw zagranicznych i wojska.
Przemocą zniszczone zdobycze reformatorskie Sejmu Wielkiego wolno uznać za bardzo wcześnie dokonaną próbę utwierdzenia w centrum Europy zasad, wywodzących się wprost z filozofii Oświecenia. Wspomniany Sejm zaproponował je monarchistycznym sąsiadom w łagodnej, strawnej, całkowicie nadającej się dla nich do przyjęcia formie monarchii konstytucyjnej, stanowej oczywiście... lecz rezerwującej sobie prawo dokonywania dalszych ulepszeń i w dziedzinie społecznej także. Gdyby ta polsko-litewska próba się powiodła, to znaczy, gdyby jej nie zdławiono siłą, stanowiłaby przeszczep nowych zasad na organizm wschodu Europy, na Rosję. Powrót odmienionej wewnętrznie Rzeczypospolitej do politycznego związku z Imperium był nieunikniony. Warszawa proponowała nawet swój tron wielkiemu księciu Konstantemu.
Nie powiodła się zapoczątkowana w roku 1815 próba współżycia ogromnej monarchii absolutnej z konstytucyjnym, lecz maleńkim, Krakowa i Poznania nawet pozbawionym, Królestwem Kongresowym. Ale nie wynika z tego, że z góry skazana była na niepowodzenie znacznie wcześniejsza próba symbiozy z dość rozległą, samo przez się coś znaczącą Rzecząpospolitą polsko-litewską. Dopiero po trzecim rozbiorze wykiełkowało i rozwinęło się aż nadto pięknie wielkie, zamykające drogę w przyszłość, nieszczęście: ślepa, irracjonalna nienawiść krzywdziciela do pokrzywdzonego. Jej metrykę stanowi wydrukowana w roku 1802 rozprawa Mikołaja Karamzina Istoriczeskoje pochwalnoje słowo Jekatierinie Wtoroj.
Znamienne, że zdecydowany antypolonizm przyjął się w państwie, w którego skład nie wszedł ani jeden powiat ziem etnicznie polskich. Nawet Białystok nie należał wtedy do Rosji. Wspomniana nienawiść zwracała się zatem nie tylko przeciwko narodowi, lecz i przeciw temu wszystkiemu, co on reprezentował. Keramzin piętnował dawną Rzeczpospolitą jako raj magnacki. I to w książce wychwalającej władczynię, która poparła, powołała właściwie do życia spisek, bunt magnacki przeciwko konstytucyjnemu monarsze i sejmowi, bezsprzecznie, zgodnie z prawem reprezentującym Oba Narody.
Kiedy w roku 1812 Napoleon szedł na wschód, chłopi oraz współczujące z nimi elementy inteligenckie spodziewali się zmiany na lepsze, zniesienia poddaństwa. Nadzieje swe wiązali z działaczami z Księstwa Warszawskiego, z jedynymi ludźmi naprawdę sprzyjającymi postępowi.
Nie było przesady w twierdzeniu, że szeregowiec carski pod Maciejowicami walczył wbrew własnym interesom klasowym. Zgniótł skutecznie ognisko zarazy, która dla niego i jemu podobnych była nadzieją. Poddany Habsburgów znalazł się w położeniu lepszym. Sił wywierających rozmaite wpływy i naciski na jego monarchię nie udało się wytępić. Cesarstwo austriackie samo stykało się z Zachodem.
Rozbiory pokrzywdziły cały kontynent. Nie dość bowiem, że zubożyły jego kulturę, pozbawiając Polaków, Litwinów, Ukraińców i Białorusinów prawa do swobodnej, nie konspirującej się i nie uciekającej na obczyznę twórczości... Nie dość, że zniszczyły ośrodek już rozpoczętej i wcale nie tchórzliwej reformy. Wywarły również nader niefortunny wpływ na układ stosunków międzypaństwowych w Europie.
369
Do najczęściej karconych i wyśmiewanych polityków europejskich zalicza się niewątpliwie Napoleona III. Trudno przeczyć - jego zaślepione doktrynerstwo bardzo dopomogło Bismarckowi w zjednoczeniu Niemiec pod egidą pruską „krwią i żelazem". Ale Napoleon Mały przyczynił się już tylko do wykończenia budowli, której fundamenty i ściany główne utwierdzono za Katarzyny II i przy jej współudziale.
Fryderyk Wielki początkowo nie spodziewał się od Rosji dobrodziejstw. Sądził, że najlepiej zabezpieczyłyby Prusy walki wewnętrzne w jej państwie albo i rozpad, podział takowego. Odszedł z tego świata jako twórca Związku Książąt niemieckich, duchowy patron Rzeszy, u siebie w domu wzmocniony o polskie Pomorze, szmat Wielkopolski, o faktyczne prawo gospodarczego wyzyskiwania pozostałych ziem Rzeczypospolitej. Jego następca - ciągle za zgodą Rosji - wszedł w posiadanie Warszawy. W przyszłości Prusy nie zdołały jej utrzymać, pozostały jednak przy Poznaniu.
To, co zaszło w przeciągu trzydziestu trzech lat po śmierci Elżbiety Piotrowny, nie znajduje w historii ani precedensu, ani odpowiednika. Imperium rosyjskie znacznie posunęło na zachód swe granice, oparło się o Bug. Inaczej mówiąc, urzeczywistniło marzenia Iwana Groźnego, który pragnął rozszerzyć władanie po „Białą Wodę", mówił o tym Michałowi Haraburdzie. (Przyjmuje się, że owa „Biała Woda" miała być Wisłą. Bug... Wisła... niezbyt to wielka różnica wobec wchodzących w grę przestrzeni, nie należy zresztą żywić przesadnego zaufania do carskiej wiedzy w dziedzinie geografii.)
Za Katarzyny wielkie mocarstwo poniosło znaczne koszty i przelało wiele krwi, by ostatecznie urzeczywistnić program sprzed dwustu lat, z epoki przedmocarstwowej. Rosja nie tylko wyrzekła się całkiem dobrowolnie tego, co zdobyła w wojnie siedmioletniej, lecz nie mając noża na gardle zrezygnowała również z istoty politycznych osiągnięć Piotra Wielkiego na zachodzie. Nasuwa się uwaga, że na taką rozrzutność mogło sobie pozwolić tylko imperium bezkresne. Państwo mniejsze zwichnęłoby przecież podobnym postępowaniem własny los.
Cykl zadziwiających cudów politycznych rozpoczął się w roku 1762. Akurat ta sama data oznacza fakt wstąpienia rodowitych Niemców na tron rosyjski. Po Piotrze Holstein-Gottorp nastąpiła jego małżonka, Zofia Augusta Fryderyka z domu Anhalt-Zerbst, znana lepiej pod imieniem Katarzyny II.
Byłoby może lekkomyślnością nie zwrócić uwagi na tę zbieżność, która, jeśli miała związek z jakimś' prawem historii, to chyba z tym, co stwierdza, że człowiek zazwyczaj - chociażby podświadomie tylko - sprzyja swoim.
370
Kilkakrotnie w tych wywodach wymieniony został tak zwany pamiętnik generała-kwatermistrza de Pistora. Był to właściwie jego raport, napisany po francusku i 17 stycznia 1796 roku złożony Katarzynie. „Wyrażałem się bez ogródki - stwierdzał autor w liście do carycy - wskazując popełnione błędy..." Nie może być dwóch zdań - generał wyrażał się szczerze. Raport jego jest dla armii rosyjskiej mocno niepochlebny. Mówi przecież o niedołęstwie dowództwa, o braku wszelkiej inicjatywy i strachu przed odpowiedzialnością u oficerów, o pijaństwie i skłonności do rabunku u szeregowców. Odpis tak nieprzyjemnego dokumentu władczyni Rosji natychmiast przekazała królowi Prus. Francuzi, zająwszy w dziesięć lat później Berlin, znaleźli w archiwum ów ,,pamiętnik" i zaraz ogłosili go drukiem.
Powie ktoś, że Katarzyna nie przewidywała konfliktu z Prusami, mogła więc sobie pozwolić na luksus obnażania mankamentów swego żołnierza. Rozumowanie naciągnięte, bo walor armii stanowił zawsze naczelny argument w polityce. Lecz gdzież ambicja Imperatora Wszech Rosji, gdzie poczucie godności narodu? Czyż koniecznie trzeba było urzędowo informować Fryderyka Wilhelma, że Polakom ciężej poszłoby w Warszawie, gdyby żołnierz rosyjski nie rozłaził się po mieście za rabunkiem?
Warto się gruntownie zastanowić nad znaczeniem raportu generała Pistora, zwłaszcza zaś nad dziwnymi losami pisma, którego treści Katarzyna II nie zawstydziła się jakoś przed zachodnim sąsiadem, własnym rodakiem.
Cofając swe wpływy i możliwości działania do Bugu, bezpośrednio pomagając wyrośnięciu potęgi pruskiej, osiągnęła Rosja pewien skutek trwały: sama siebie skazała na Niemcy. Od tej pory stosunek do nich stanowi klucz do zrozumienia polityki rosyjskiej, wzgląd na Niemcy musi być brany pod uwagę w absolutnie każdym rachunku. Jakub Bainville twierdzi, że Europa nie stała się germańską już w średniowieczu tylko dlatego, iż Rzesza stale okazywała się niezdolna do utworzenia ośrodka silnej władzy centralnej. Po roku 1762 dodajmy od siebie - znalazła się na drodze niezawodnie wiodącej do usunięcia tego braku. Zdobyte przez Piotra Wielkiego możliwości utrwalenia hegemonii rosyjskiej przestały istnieć. Początkowo nad Bugiem, potem nieco na zachód od Wisły wzniesiona została bariera więcej niż silna, zza której wyjść miały z czasem ataki.
Owo tak owocne dla sprawy niemieckiej trzydziestotrzylecie, to akurat ten czas, kiedy w zależnej od Rosji Rzeczypospolitej doszli do głosu i władzy ludzie, uważający współpracę i przyjaźń z Rosją za nakaz racji stanu, nawet za obowiązek patriotyczny. Paradoks!1 Absurd? Trudno orzec, w każdym razie fakt niezbity.
371
I Czartoryscy, i Stanisław August gotowi byli do daleko posuniętej współpracy, kładli jednak pewien nie grzeszący przesadą warunek. Chcieli mianowicie, by współdziałanie przynosiło rzeczywiste korzyści obu stronom, a nie tylko tej silniejszej. Tak wyglądał próg, o który potknęła się nie tylko nasza historia.
Petersburg potrafił liczyć się z interesami konkurentów, kandydatów na wrogów nawet. Prusy, Austria, Anglia traktowane były poważnie. Dobro słabszego sojusznika nie wchodziło w rachubę. Zasady współzależności w Petersburgu nie uznawano.
Po roku 1795 środkowoeuropejska przestrzeń polityczna - od Warty aż po Dźwinę - została szczelnie wypełniona przez organizmy wielkich, z samej swej natury zdobywczych mocarstw. Znikł, przestał istnieć niezmiernie ważny czynnik równowagi - Rzeczpospolita, utworzona z dwóch organicznych, samodzielnie wyrosłych tworów wielowiekowej historii, z Polski i Litwy. Tradycja polityczna Obojga Narodów polegała na niechęci do wojen w ogóle, agresywnych zaś w szczególności. Od tej pory jedynym właściwie gwarantem spokoju stała się solidarność trzech stolic zaborczych - Petersburga, Berlina i Wiednia. Trwała ona, owszem, przez czas dość długi, lecz nieuchronne prędzej czy później jej naruszenie doprowadziło do kataklizmów w skali nigdy dawniej nie oglądanej. Od razu zresztą przyszło ją okupywać działaniem wbrew naturze, to znaczy tępieniem kulturalnych, społecznych, gospodarczych i politycznych dążeń kilku narodów, będących gospodarzami podzielonych obszarów.
Zostały one skrzywdzone bezpośrednio. Pokrzywdzonych pośrednio było tylu, ilu mieszkańców liczył od tamtej pory nasz kontynent. Znaczna jego połać utraciła bowiem na długo możność pracy powszechnie użytecznej.
Powstanie Kościuszkowskie winno być traktowane jako eksperyment-sprawdzian, tym cenniejszy, że przeprowadzony nie w laboratorium, lecz na żywo.
Po drugim rozbiorze Rzeczpospolita liczyła około czterech milionów mieszkańców. Powiaty jej, okupowane podczas walki przez wroga, nie mogły oczywiście niczego dostarczyć Kościuszce, żywiły armię Fersena, Fryderyka Wilhelma, Denisowa i tak dalej. Kraj był ponadto wycieńczony wojną-1792 roku, późniejszym rabunkiem ze strony wojsk rosyjskich i targowicy.
372
W tych okropnych warunkach zdobył się na wysiłek, na jaki rzekomo nie mógł sobie z przyczyn strukturalnych pozwolić wtedy, gdy był rozległy, ludny, względnie zamożny - a przede wszystkim wolny.
Jakże wobec Kościuszkowskiego eksperymentu wygląda teza o nieuchronnym skazaniu Rzeczypospolitej wskutek jej gospodarczego i społecznego zacofania? Czemuż podobne lub jeszcze gorsze zacofanie nie przyniosło wyroku śmierci Rosji ani nawet tak poważnie zagrożonej Turcji?
Autor tej książki musi powtórzyć własne twierdzenie, wysunięte w tomie pod tytułem Srebrny Wiek. Nie spotkałoby Rzeczypospolitej nieszczęście, gdyby ją w porę obwarowano tak, jak ongi Jan Zamoyski obwarował swój piękny, feudalny Zamość. Praprzyczyn katastrofy szukać należy w fakcie fatalnego zaniedbania pracy państwowej, grzebać w naszych dziejach głęboko, sięgać aż w XVI stulecie, w świetne pod innymi względami czasy Zygmuntowskie. Szlachta koronna chciała wtedy zreformować państwo, dostarczyć mu środków materialnych. Władza wolała się nie fatygować. Monarchowie zwani absolutnymi wybierali podatki przymusowo, nieraz przy pomocy wojska. Nasi Wazowie, ludzie z zewnętrz, rozpraszali mienie państwowe na magnacki luksus.
Kościuszce dolegał brak fabryk karabinów. Rosji na przełomie XVII i XVIII wieku brakowało nie tylko tych wytwórni, lecz i odlewni dział. I jedne, i drugie powstały wolą Piotra Wielkiego. Więc nie wskutek samoczynnych procesów gospodarczych, ale z rozkazu.
Dopiero Kościuszko powołał pod broń wszystkich mężczyzn od osiemnastego do dwudziestego ósmego roku życia? Tak, dopiero on. Ale pocieszmy się: Francja rewolucyjna wyprzedziła go o rok jeden. O dwanaście miesięcy i dwa tygodnie, jeśli kto lubi ścisłość. Monarchowie wojowali żołnierzem zaciężnym, wcale się nie troszcząc o jego narodowość. Ludwika XVI bronili w Tuileriach nie Francuzi, lecz Szwajcarzy. Europa roiła się od kandydatów na najmitów, trzeba było jedynie mieć pieniądze. Tak zwany „potop" szwedzki rozbrzmiewał językami całej zachodniej i północnej połaci kontynentu.
Niczego się tu nie neguje - ani niesprawiedliwości społecznej, ani zacofania gospodarczego, ani upadku kultury w określonym okresie czasu. Stwierdza się tylko, że kraj, w którym się to wszystko działo, został już wcześniej rozgrodzony, niczym obejście niedbałego chłopa. Kiedy inicjatywa obywatelska rozpoczęła odnowę, był już wewnątrz Rzeczypospolitej obecny postronny protektor, któremu wcale na tejże odnowie nie zależało.
373
Wszedł on do nas - ten protektor - wskutek konkretu, czyli zbrodni politycznej, polegającej na wystąpieniu do spółki z Moskwą przeciwko Szwecji. Zrobił to August II samowolnie, ukradkiem, wbrew zdaniu olbrzymiej większości szlachty Obojga Narodów.
Nie wolno twierdzić, że reformatorzy zgubili kraj, nie należy kwitować tragedii płytkim sloganem. Pod wpływem Oświecenia pokolenie reformatorów musiało się narodzić i musiało działać. To grzechy dawnej historii obciążyły je spadkiem w postaci położenia bez wyjścia.
Od wygaśnięcia Piastów aż do dni Stanisława Augusta wyłącznie interesy władzy i narodu zbyt często wyglądały jak dwie linie rozbieżne, niekiedy znajdowały się w ostrym konflikcie.
Powstanie Kościuszkowskie walczyło na dwóch frontach. Zakończyło się klęską, zadaną z jednej strony. Prusy niczym szczególnym pochlubić się nie mogły. Zostały nawet dotkliwie skompromitowane we względzie wojskowym.
Wynik na żywo przeprowadzonego eksperymentu naprawdę wart jest pilnej uwagi.
Zgodnie ze wspomnianą powyżej metodą postępowania monarchów w sprawach wojskowych, państwa zaborcze nie robiły ceremonii z szeregowymi jeńcami. Adam Skałkowski podaje, że najmniej obłowiły się Prusy, zyskały zaledwie trzy tysiące nowych żołnierzy. Dziesięć tysięcy ludzi ubrano w barwy rosyjskie. Największy, bo dwudziestotysięczny tłum naszych byłych wojskowych przekroczył granicę austriacką, ratując się przed niewolą. Rachuby okazały się daremne, w magazynach cesarsko-królewskich znalazło się dość białych mundurów i czarnych kamaszy. Walcząca z Francuzami armia austriacka doznała wybitnego pomnożenia.
Rozbiorów dokonały trzy państwa o silnie rozbudowanych aparatach wojskowych i hierarchiach biurokratycznych. Były to monarchie jak najbardziej stanowe, uznające pańszczyznę i respektujące godność szlachecką wszelkiego pochodzenia. Od czasów Fryderyka Wielkiego oficerem pruskim mógł zostać tylko posiadacz herbu, wcale niekoniecznie niemieckiego, małżeństw stanowo mieszanych zakazano. W roku 1776 powstał w Chełmnie korpus kadetów, przeznaczony dla polskiej młodzieży szlacheckiej.
Aparaty państwowe trzech zaborców wcale się nie zamykały przed dobrze urodzonymi nowymi poddanymi. Pojęcia feudalne, którym hołdowała nie tylko Rosja, lecz także Austria i Prusy, cechował swoisty kosmopolityzm,
374
polegający na tym, że stan rycerski, jak również monarchowie wszystkich krajów poczuwali się do pewnej wspólnoty.
Jak się już wspomniało, 11 listopada 1794 roku Jan Henryk Dąbrowski otrzymał list z zapytaniem, czy i na jakich warunkach zgodzi się wejść ze swym wojskiem w służbę pruską. Później się okazało, że zachowałby w niej rangę generała-lejtnanta. W Warszawie Suworow świadczył polskiemu wodzowi wiele uprzejmości, sadzał go za stołem wyżej niż równych mu stopniem Prusaków. ,,On wasz zwycięzca, należy mu się pierwszeństwo" - mawiał na pewno z uciechą, bo nienawidził Niemców. Przed „starym Sasem" otwierała się droga i do armii carskiej.
3 grudnia 1796 roku, więc przed datą podpisania ostatecznego traktatu podziałowego, Jan Henryk Dąbrowski stanął w Mediolanie przed młodym i przykrym w obejściu generałem Napoleonem Bonaparte. Przywoził projekt stworzenia legionów polskich przy działających we Włoszech wojskach republiki francuskiej.
Lud był wówczas bezwolny na wschodzie Europy i w ogromnej większości bierny. Warunki społeczne, interesy stanowe i osobiste uprzywilejowanych, to znaczy herbowych i majętnych, przemawiały raczej za pogodzeniem się z faktem dokonanym, czyli z zagładą Rzeczypospolitej. Pamiętający tamte właśnie czasy pałac w Lubostroniu nad Notecią prezentuje w salonie rzeźbiony wizerunek króla pruskiego. Nie wszyscy z uprzywilejowanych przystawali jednak na tego rodzaju podsumowanie dziejów ojczyzny.
Nowy ich rozdział otworzyła wolna i nieprzymuszona wola ludzka. Zaczął się on, zanim jeszcze przebrzmiał poprzedni.
Warszawa. Wrzesień 1966 - czerwiec 1968
375
INDEKS OSÓB
Aadil Girej, chan tatarski II 173, 188, 190
Abazy pasza I 269-271, 279, 319
Abdulhamid I, sułtan turecki III 414
Abrahamowicz, żołnierz litewski II 78
Adolf, książę nassauski II 129
Ahmed I, sułtan turecki I 226
Aksak Gabriel, rotmistrz II 22
Albertrandy (Albertrandi) Jan Chrzciciel III 249
Albrecht Fryderyk Hohenzollern, książę pruski I 75, 76
Aldobrandini Ippolito zob. Klemens VIII
Aleksander VI (Rodrigo Borgia), papież I 183
Aleksander I, cesarz rosyjski III 256, 303, 317, 338, 359, 367
Aleksander II, cesarz rosyjski II 250
Aleksander Jagiellończyk, król polski 187,206 II 41, 180
Aleksy Michajłowicz, car rosyjski 1321,338II 12, 57-59, 61, 77, 84, 86, 87, 89, 90, 92, 93, 97/98, 110, 120, 123, 127, 128, 138, 153, 155, 163, 164, 174, 175, 195, 219, 267 III 33, 44, 62
Aleksy, cesarzewicz rosyjski, syn Piotra I III 63, 144
Alencon Fran^ois, .książę d' I 48, 62
Alfons, książę Ferrary I 62
Aloe Eliasz III 340
Ammers-Kuller Jo van III 259
Amurat zob. Murad
Anastazja Romanowna, carowa rosyjska, żona Iwana IV Groźnego I 221
Ancuta zob. Sokulski Stanisław
Andrzej Bobola, św. I 166
Andrzej Garbaty, książę pskowski i połocki III 173
Anhalt Zerbst Chrystian August, książę von, ojciec Katarzyny II III 138
Ankwicz Józef III 328, 329, 350
Anna Iwanowna, cesarzowa rosyjska III 83, 115, 116, 131, 168, 178, 182
Anna Austriaczka, królowa polska, żona Zygmunta III I 139, 140, 142, 166, 167, 189, 190, 231, 251, 259
Anna Jagiellonka, królowa polska I 33, 37, 38, 40, 41, 53, 54, 59, 61, 63-69, 96, 110, 112, 113, 139, 140, 142, 147, 164, 167, 259, 281 II 181 III 15, 118
Anna, królewna polska, córka Zygmunta III I 142
Anna Katarzyna Konstancja, królewna polska, córka Zygmunta III I 258, 297
Anna Maria, królewna polska, córka Zygmunta III I 167
Anna Henryka, palatynówna reńska II 148
Anna Wazówna, królewna szwedzka I 111, 114, 167, 297 II 181
Apafi Mihaly (Apaffy Michał), książę Siedmiogrodu II 251, 255
Archetti Jan Andrzej, nuncjusz papieski III 232, 234
Arciszewski Krzysztof I 177 II 53
Arnauld Antoine I 130
Aron Tyran, hospodar mołdawski I 144
Arseniew Nikolaj Dmitriewicz III 325, 347
Askenazy Szymon III 115,118, 209, 210, 256-258
August II, zw. Mocnym, król polski II 221, 254 III 12-36, 39-44, 48-57, 67, 70, 74, 75, 79-83, 85-90, 92-94, 113-116, 121, 125, 132, 137, 142, 143, 148, 152, 153, 164, 167, 169, 170, 217, 225, 266, 295, 358, 374
August III, król polski III 89, 94, 114-117, 119-121, 131, 132, 137, 142, 149, 151, 154, 155, 158, 161, 164, 167-169, 171, 178, 180, 207, 294, 295
Augusta (Maria Augusta Nepomucena), „infantka polska", córka Fryderyka Augusta III III 294, 312
Augustyn, œw. III 144
Awwakum Pietrowicz, protopop III 91
Bainwille Jacques III 371
Balduin Franciszek I 95
Bałłaban Gedeon, prawosławny biskup lwowski I 158
Bańkowski Piotr III 161
Barabasz Iwan, pułkownik kozacki I 328, 332
Baranowski Bogusław III 6, 9
Baranowski Wojciech, podkanclerzy, prymas I 128, 129
Barbara Radziwiłłówna, królowa polska 169II 91, 263
Barbara Jagiellonka III 132
Barss Franciszek III 341
Bart Francois-Cornil, wiceadmirał francuski III 19
Bart Jean III 19, 20
Bartsch Fryderyk, spowiednik nadworny I 195, 196
Bartłomiejowicz Prokop I 162
Barton Edward I 135
Bartos Wojciech zob. Głowacki Wojciech
Bartoszewicz Kazimierz III 342
Barycz Henryk II 233 Baryczkowie, rodzina I 292
Basta Jerzy I 173
Batorówna Gryzelda zob. Zamoyska Gryzelda
Batory Andrzej, biskup warmiński, kardynał I 128, 161, 171, 172
Batory Gabriel, książę Siedmiogrodu I 205, 225
Batory Krzysztof, książę Siedmiogrodu I 67
Batory Stefan zob. Stefan I Batory, król polski
Batory Stefan, bratanek króla Stefana I Batorego I 128
Batory Stefan, wojewoda siedmiogrodzki, ojciec króla Stefana I Batorego I 66
Batory Zygmunt, książę Siedmiogrodu I 128, 144, 145, 173
Batura-Białowiecki, rzemieślnik polski II 195
Bazyli Wielki, św. I 13
Bazyli (Vasile) Łupu, hospodar mołdawski I 323 II 13, 43, 71, 91
Bażanka Kasper III 111
Bażeńscy, rodzina I 340
Bąkowski Ignacy, wojewoda pomorski II 209, 222
Beauplan Wilhelm le Vasseur 1315
Beisen von zob. Bażeńscy
Bekiesz Kasper I 74, 81, 82
Bekiesz Władysław I 172
Bełchacki Adrian, kasztelan biecki III 81
Benedykt XIV (Bertrand Garnier), papież III 161
Benoit Gideon III 217, 232
Bernardin de Saint-Pierre Jacques III 94, 101
Berthier Louis Alexandre III 310
Bestużew Anna III 183
Bestużew-Riumin Aleksiej Pietrowicz III 135, 180, 182, 183
Bethlen Gabriel, książę Siedmiogrodu I 235-237
Bethune Franęois Gaston, markiz de II 205
Beynart Ambroży I 162
Beza Theodore (wiaśc. Theodore de Beze) I 43, 108 II 26
Bezborodko Aleksandr Andriejewicz III 183, 184, 306
Bętkowski Walerian II 178, 179
Białłozor Franciszek III 34
Białłozor Krzysztof, kanonik wileński III 34, 35, 43
Białłozor Mateusz Piotr, starosta kiernowski III 145-147
Białłozorowie, rodzina III 151
Białobocki Paweł, poseł tczewski II 80
Bidnow W. III 60
Bidziński Stefan II 214, 256, 263 '
Bieganowski Mikołaj II 88, 89, 255
Biegańska, panna II 152
Bielińscy, rodzina III 94
Bielak Franciszek I 121
Bielińska Ludwika Maria z Morsztynów III 154
Bieliński Franciszek, marszałek w. kor. III 154
Bieliński Kazimierz Ludwik, marszałek w. kor. III 154
Bieliński Stanisław Kostka III 327, 329
Bielski Joachim I 47
Bieniewski Stanisław Kazimierz, kasztelan czernihowski II 139, 140, 146
Biron Ernest Johann, książę Kurlandii III 116, 168
Bismarck Otto von III 370
Bismarck Rudolf August III 116
Blandrata Jerzy I 69
Błeszyński Ksawery III 328
Bobola Andrzej (Jędrzej) zob. Andrzej Bobola, św.
Boborykin, porucznik rosyjski III 75
Bobrzyński Michał I 147, 205, 206
Bogucki Kasper III 328
Bogusławski Wojciech III 313, 336
Bohomolec Franciszek III 161, 162, 191
Bohun Iwan, pułkownik kozacki II 66, 71, 81, 85, 95, 164
Boileau-Despreaux Nicolas II 227
Bolesław I Chrobry, król polski III 342
Bolesław II Śmiały, król polski II 215
Boldar Hrehory, zw. Butem II 15
Bołotnikow Iwan I 215
Bona Sforza d'Aragona, królowa polska I 41, 69, 128, 164
Bonaparte Charles-Marie, ojciec Napoleona I III 207
Bonaparte Napoleon zob. Napoleon I
Bonde Claes III 58
Borakowski Dominik III 361
Borecki Jan, metropolita kijowski I 303
Borgia, papież zob. Aleksander VI
Borodawka Jacek zob. Nierodowicz Jacek
Borys Godunow, car moskiewski I 56, 157, 169-171, 184-186, 189,193, 194, 198, 214, 215, 221, 223, 224 II 107, 108 III 74
Borzęcki Piotr III 334
Bossuet Jacques Benigne II 227
Botero Giovanni I 46, 211
Boufflers Marie-Francoise-Catherine de
Beauveau-Craon, markiza de III 127
Bourbon Franciszek, książê de I 49
Bourbon Louis-Henri, hrabia de III 117
Braniccy, rodzina III 94, 257
Branicka Aleksandra, ur. Engelhardt III 212, 309, 363
Branicka Izabela z Poniatowskich III 173, 181
Branicki Franciszek Ksawery, hetman w. kor. III 180, 205, 212, 215, 222, 245, 258, 260, 267, 270, 271, 273, 279, 282, 290, 300, 307, 328
Branicki Jan Klemens, hetman w. kor. III 173, 186
Bregy Nicolas de Flecelles, hrabia de I 323
Breza Wojciech, starosta nowodworski II 220
Brodziński Kazimierz III 23
Broniowski, szlachcic zabity pod Gołębiem II 196
Brueckner Aleksander I 98, 134 II 195
Bruehl Alojzy Fryderyk Józef, generał artylerii kor. III 133, 189, 237
Bruehl Heinrich von, polityk saski III 116, 132, 133, 149, 158, 164, 167
Bruehl Marianna, ur. Kolowrath III 133
Bruehlowie, rodzina III 94
Brunszwicki Karl Wilhelm Ferdinand, książę III 318
Bryndzianka Jadwiga II 234
Brzestowski, dworzanin Jeremiego Wiśniowieckiego II 51
Brzostowski Kazimierz, biskup wileński II 263, 269, 271 III 35, 93
Brzostowski Paweł Ksawery III 231
Brzuchowiecki Iwan, hetman kozacki II 163, 164, 189
Buchholtz (Buchholz) Heinrich Ludwig von III 264, 265, 277, 305, 328
Buczacka Katarzyna zob. Golska Katarzyna
Budziło Józef, chorąży mozyrski 1212
Bułhakow Jaków Iwanowicz III 257, 285, 289, 301, 313, 314
Burbonowie, dynastia 1122,228 II244 III 117, 146
Burkę Edmund III 304
Butrymowicz Mateusz III 300
Buturlin Wasilij Wasiljewicz II84,85, 87, 110, 111
Byron George Gordon Noel III 28, 72
Byszewski Arnold III 313
Callot Jacques III 128
Carnot Lazare Nicolas III 310
Casselius Jan I 98
Castelli Andrzej 1151
Castelli Antoni 1151
Cebrowski Andrzej Kazimierz II 117
Cecylia Renata, królowa polska, żona Władysława IV I 306-308, 310, 320, 321, 340
Celejowie, rodzina I 292 III 92
Cezar (Caius Julius Caesar) I 39, 97, 344
Chalecki Jakub, łowczy podlaski III 18
Chaliniak Mateusz III 98
Chamfort (wlaœc. Nicolas Sebastien Roch) III 196, 302
Chaneńka Michał, hetman kozacki II 199
Chański Wojciech I 145
Charette de La Contrie Franc.ois-Athanase de III 263
Chatel Jean I 129
Chateauneuf de, opat III 18
Chłopko Kosolap I 185
Chmara, dowódca wojskowy III 67
Chmielecki Stefan, wojewody kijowski I 254, 256 II 30, 66
Chmielnicka, żona Bohdana Chmielnickiego zob. Komorowska
Chmielnicka, żona Daniela Wyhowskiego zob. Wyhowska
Chmielnicka Domna II 190
Chmielnicki Bohdan Zenobi, hetman kozacki I 147, 150, 151, 155, 158, 177, 237, 256, 316, 327-335, 337 II 8-14, 16-20, 22-24, 28-32, 35, 36, 39, 47-53, 86-88, 90, 92, 93, 95-97, 108, 110-112, 114, 118, 144, 145, 154, 156, 158, 164, 166, 168, 231 III 47, 61, 62, 73
Chmielnicki Jerzy, hetman kozacki, później archimandryta Gedeon II 130, 137, 138, 146, 154, 156, 158, 162-164, 189, 190, 231
Chmielnicki Ostap I 331
Chmielnicki Tymofiej I 330 II 47, 63, 72, 82, 84, 190
Chmielowski Benedykt II243 III 79, 143-145, 157, 368
Chodakowski Zoryan Dolega zob. Czarnocki Adam
Chodkiewicz Hieronim I 241
Chodkiewicz Jan Karol, hetman w. lit., wojewoda wileński I 35, 65, 104, 175, 177, 178, 188, 189, 194, 205, 206, 208, 209, 210, 213, 220, 222, 223, 226, 228, 240-242, 246, 254, 324, 336 II 24, 30, 66, 151, 168, 197-199
Chodkiewiczowa Anna Alojzja z Ostrogskich I 240
Chodkiewiczowie, rodzina I 11, 29, 72, 150, 179
Chodynicki Kazimierz I 156, 256
Choiseul Etienne Francois de, książę III 131
Chomentowski Stanisław, wojewoda mazowiecki, hetman poi. kor. III 72
Chowański Iwan II 152-155
Choynowski Piotr II 37
Chreptowicz Joachim Litawor, kanclerz w. lit. III 224, 229, 231, 313, 314, 323
Chruszczow Aleksiej Iwanowicz III 325, 356, 359
Chrystian IV, król Danii i Norwegii I 210, 285
Chrzanowska Anna Dorota II 214
Chrzanowski Jan Samuel II 214
Cieciura Tymoteusz II 145, 147, 157, 158
Ciemieniewski Adam III 328
Clausewitz Karl von II 199
Clement Jacques I 102
Commendone Giovanni Francesco, nuncjusz papieski I 25, 27, 29, 35, 38, 50, 56
Condorcet Jean Antolne de III 304
Conring Hermann II 238
Conti Franciszek Ludwik de Bourbon, książê III 10-12, 17-20, 152
Corneille Pierre II 227
Croy Karol Eugeniusz, książê de III 37
Cybulski, uczestnik porwania Stanisława Augusta Poniatowskiego III 226
Cycero (Marcus Tullius Cicero) I 14
Czacki Tadeusz III 367
Czaplińska, żona Daniela Czaplińskiego zob. Komorowska
Czapliński Daniel, podstarości czehryński I 330, 331 II 50
Czapliński Stanisław I 229
Czapliński Władysław I 229, 263, 277, 288 II 45, 75-79, 170
Czarniecki Stefan, wojewoda ruski, hetman poi. kor. 1177, 316, 334II31, 64-66, 72, 81, 85, 95, 96,104-106,121-125,127,130, 132 135, 144, 148, 149, 154, 155, 159-166, 171, 184, 196, 221 III 44, 73
Czarniecki Stefan, bratanek poprzedniego II 196
Czarnocki Adam, pseud. Zoryan Dołęga Chodakowski III 296, 297
Czarnorzecki Michał II 195
Czartoryscy, rodzina III 109, 151-154, 157, 161, 167-169, 171-173, 175, 181, 186, 187, 189, 190, 197, 198, 205, 207-209, 213, 216, 230, 252, 311, 372
Czartoryska Eleonora Monika, ur. Waldstein III 155, 313
Czartoryska Izabela z Flemmingów III 181, 186, 228
Czartoryska Izabela z Morsztynów III 152-155, 169
Czartoryska Konstancja zob. Poniatowska Konstancja
Czartoryska Ludwika Elżbieta III 169
Czartoryska Maria zob. Wurtemberg-Montbeliard Maria von
Czartoryska Maria Zofia z Sieniawskich, 1° voto Denhoffowa III 155
Czartoryski Adam Jerzy III 181, 367
Czartoryski Adam Kazimierz, generał ziem podolskich III 155, 171, 181, 186, 187, 190, 198, 218, 222, 245, 252, 261, 276, 279
Czartoryski Aleksander August, wojewoda ruski, generał ziem podolskich III 153-155, 169-174, 187, 198, 327
Czartoryski Florian, prymas II 197, 201, 236 III 152
Czartoryski Józef III 280
Czartoryski Kazimierz, podkanclerzy lit. III 152, 154
Czartoryski Konstanty, założyciel rodu zob. Konstanty na Czartorysku
Czartoryski Michał (Fryderyk Michał), kanclerz w. lit. III 154, 155, 169, 170, 208, 222
Czartoryski Michał Jerzy II 222
Czartoryski Teodor Kazimierz, biskup poznański III 169
Czechowic Marcin I 21
Czechowicz Szymon III 112
Czemowie, rodzina I 340
Czerkaski Jaków Kudienietowicz, kniaź II 97
Czermak Wiktor I 272, 282, 299, 334
Czernyszew Zachar Grigoriewicz III 184
Czernyszewowie, rodzina III 184, 210
Czetwertyńscy, rodzina I 264
Czetwertyńska Anna zob. Zbaraska Anna
Czetwertyński Antoni III 351
Czetwertyński Sylwester, władyka mohylewski III 95
Czewkin, kapitan rosyjski III 75
Czubek Jan I 34, 200, 203
Czyngis-chan III 166
Czyż Jan III 340
Daniłowicz Jan I 238
Daniłowiczowa Zofia z Żółkiewskich I 238
Danton Georges Jacques III 301, 302
Darmofała Tomasz III 105
Daukantas Simonas III 297
Dauksza Mikołaj 111
Davia Jan Antoni, nuncjusz papieski III 16
Dąbrowska Gustawa, ur. Rackel III 337
Dąbrowska Maria III 104
Dąbrowska Zofia Maria, ur. Lettow III 195
Dąbrowski Jan Henryk, generał III 195, 241, 281, 310, 337, 338, 353-355, 357, 360, 362, 363, 375
Dąbrowski Jan Michał III 123, 195, 281
Dąbrowski Kazimierz Stanisław, podkomorzy wileński II 263
Dąmbski Stanisław Kazimierz, biskup kujawski III 18, 19
Deboli Antoni Augustyn III 278, 285, 286, 291, 300, 305, 306, 313
Defoe Daniel III 105
Dekert Antoni III 275
Dekert Filip III 275
Dekert Jan III 267, 272-275
Dekertowa Antonina, 1° voto Dębska, 3° voto Benezet III 267
Dembiński (Dębiński) Walenty, kanclerz w. kor. I 39, 71, 123
Demetriusz z Faleronu I 13
Denhoff Ernest Magnus, kasztelan parnawski 1278
Denhoff Gerard I 340
Denhoff Jan Kazimierz II 252
Denhoff Stanisław, hetman poi. lit. III 75, 85, 155
Denhoff Władysław, wojewoda pomorski II 252
Denhoffowa Maria Zofia zob. Czartoryska Maria Zofia
Denhoffowie (Dónhoffowie), rodzina I 340
Denisow Fiodor Pietrowicz III 343-345, 349, 362, 373
Dennemark Jan II 198, 199
Derda Piotr III 104 Derfelden Wilhelm Christoforowicz III 351, 356
Descartes Renê I 94 II 100
Dewlet I Girej, chan tatarski I 67
Dębicki Marcin, podczaszy i podkomorzy sandomierski II 69, 184
Dębiński Maciej I 80
Dębowski Jan III 333
Diderot Denis III 143, 188, 220
Diemer, generał saski III 121
Dionizjusz z Halikarnasu I 13
Długosz Jan I 215
Dłużyk Kamieński Adam III 200
Dmitriew-Mamonow Aleksandr Matwiejewicz III 256
Dmochowski Franciszek Ksawery III 271, 275
Dobrowolska Wanda I 130, 159, 166
Dobrowolski Tadeusz II 231
Dogiel Maciej III 162, 249
Dogrumowa Maria Teresa, ur. de Neri, 1° voto Le Clerque III 252
Dolabella Tomasz I 165, 297
Dolska Anna z Chodorowskich, 1° voto Wiśniowiecka, księżna III 59, 62
Dołgoruki Grigorij Fiodorowicz III 82,83,85, 102
Dołgoruki Jurij Aleksiejewicz II 151, 160
Dołgorukije, rodzina III 83, 116
Domaradzcy, rodzina I 298
Domaradzki Gabriel I 298
Domaradzki Mikołaj II 52
Doenhoffowie zob. Doenhoffowie
Doręgowski Adam, podprokurator kor. III 98
Doroszeńko Michał I 254
Doroszeńko Piotr, hetman kozacki II173,176, 177, 188, 189, 193, 230, 231 III 60, 61, 77
Downarowicz, pułkownik polski III 325
Drewno Łukasz II 73
Drewnowski Florian Krzysztof III 217, 220
Drohojowski Jan, biskup kujawski I 26
Drohojowski Jan Tomasz I 100
Drohostajski Mikołaj I 88
Druccy-Lubeccy, rodzina II 44 III 151
Drucki-Lubecki Franciszek Ksawery II44 III 367
Drużbacka Elżbieta z Kowalskich III 162
Dubrawski Franciszek, podkomorzy przemyski II 19
Ducker Jan I 140
Dudycz Andrzej I 64
Dumourie/ Charles-Franc.ois III 210, 220, 319
Dunkowski N. I 230
Dupont Philippe zob. Masson du Pont Philippe
Duracz Walenty I 83
Durer Albrecht I 283
Durini Angelo Maria, nuncjusz papieski III 196
Durlach Baden Frederik, margrabia badeński II 122
Dylecki Mikołaj II 195
Dymitr, carewicz rosyjski, syn Iwana IV Groźnego I 104, 169, 170, 184
Dymitr Samozwaniec I (wtaśc. Grigorij Otriepjew), car moskiewski I 184-189, 191-194, 198, 206, 210, 211, 220, 224, 227, 229, 230, 252, 321, 343 II 56, 107 III 185
Dymitr Samozwaniec II I 211-213, 215, 217, 219, 220, 223, 224, 226, 227, 252, 321 II 56, 107
Działyński Ignacy III 340, 341
Działyński Jan, wojewoda chełmiński I 8
Działyński Paweł I 131
Działyński Tomasz III 51
Dziarkowski Józef III 340
Dziedziala (Dżełalij) Filon, pułkownik kozacki II 66
Dziekciarczyk Marcin III 105
Dzierżanowski Bonawentura I 298, 299
Edygej, wódz tatarski III 68
Egret Jean III 253
Eleonora Maria Józefa, królowa polska, żona Michała Korybuta Wiśniowieckiego II 185, 207, 214, 223, 242
Eliaszeńko Iwan I 328
Elżbieta, cesarzowa rosyjska III 116, 130, 135, 137-140, 155, 167, 176,'178-180, 182, 183, 187, 197, 306, 370
Elżbieta I, królowa Anglii I 48, 121
Elżbieta Habsburżanka, królowa polska, żona Zygmunta II Augusta I 190
Elżbieta Rakuszanka, królowa polska, żona Kazimierza IV Jagiellończyka I 122
Elżbieta, elektorówna Palatynatu Reńskiego I 306
Emanuel, infant portugalski III 116
Enghien Henri Jules de Bourbon Conde, książę d1 II 149, 162, 165
Erdmanowie, rodzina II 80
Erlanger Philippe I 38, 48 II 204, 225, 234 III 10
Ernest Habsburg, arcyksiąże austriacki I 35-38, 42, 43, 64, 65, 67, 112, 114, 128, 140, 182
Ertli Jerzy II 234
Eryk XIV, król Szwecji I 79, 112, 118
Esterhazy von Galantha Nikolaus Joseph, książę III 218
Eugeniusz Sabaudzki, książę II 250
Fabiani-Madeyska Irena III 123
Fabre Jean III 147, 163, 164, 169, 175, 190, 219, 244, 263, 305
Falibowska (Falbowska), żona Stanisława Falibowskiego III 59
Falibowski (Falbowski) Stanisław III 59
Fedorowicz Taras, hetman kozacki I 255, 256
Feicht Hieronim I 165
Feldman Józef III 33, 43, 48, 57, 130, 253
Ferdynand I, cesarz rzym.-niem. I 70
Ferdynand II, cesarz rzym.-niem. I 231, 233, 236-239, 251, 289
Ferdynand III, cesarz rzym.-niem. I 289, 306-309 II 129, 131
Ferrari Pompeo III 93, 111
Fersen Iwan Jewstafiewicz III 353, 356-360, 363, 372
Fersenbach Jerzy, starosta wenderiski I 174-176
Fiedko, setnik kozacki II 48
Filaret, metropolita moskiewski zob.
Fiodor Filaret, metropolita rostowski, patriarcha moskiewski I 214 II 86
Filip II, król Hiszpanii I 40, 43, 110, 131, 136
Filip IV, król Hiszpanii I 272
Filip V, król Hiszpanii, tytularny książę d'Anjou III 12, 37
Filip Wilhelm, książę neuburski, elektor Palatynatu Reńskiego I 297 II 165, 166, 172, 182, 183, 188, 202
Filonardi Mariusz, nuncjusz papieski I 301
Fiodor I, car moskiewski 134, 63, 66, 104, 113, 160, 169, 210, 215, 218 III 179
Fiodor II, car moskiewski, syn Borysa Godunowa I 194, 198, 230 II 107
Fiodor III, car moskiewski II 182, 230, 259
Fiodor, później Filaret, metropolita moskiewski I 221, 235, 262
Firlej Andrzej, kasztelan bełski II 26, 50, 52, 53
Firlej Jan, marszałek w. kor., wojewoda i starosta krakowski I 26, 27, 29, 41, 55, 56, 124
Firlej Mikołaj, hetman w. kor. III 26
Firlej Mikołaj, wojewoda krakowski I 117, 124
Firlejowie, rodzina I 181
Firlejówna Dorota zob. Sapiehowa Dorota
Fiszer Stanisław III 337
Flemming Clas-Erikson, admirał III 12
Flemming Jakub Henryk, pułkownik saski III 12, 14-16, 18, 24, 28, 29, 81, 85, 152, 153, 155
Flemming Jerzy, feldmarszałek branderburski III 12
Flemmingowa Tekla Róża z Radziwiłłów III 14
Flemmingowie, rodzina III 12
Fleury Andre-Hercule de III 120
Forbin-Janson Toussaint de, biskup marsylski II 209, 210
Franciszek, św. I 298
Franciszek I Stefan, książę Lotaryngii i Baru, od 1740 r. cesarz rzym.-niem., mąż cesarzowej Marii Teresy III 115, 133, 134
Franciszek II, cesarz rzym.-niem., od 1804 r. jako Franciszek I, cesarz Austrii III 262, 303
Franciszek I, król Francji I 57
Franciszek II, król Francji I 53
Francus di Franco I 130, 131
Fredro Aleksander III 272
Fredro Andrzej Maksymilian I 18, 35 II 76, 148, 150, 184
Friese Chrystian Wilhelm III 365 Fryderyk II, król Danii i Norwegii I 75
Fryderyk Wilhelm, zw. Wielkim Elektorem, elektor branderburski I 279 II 36, 102, 120, 123, 128, 131, 132, 135, 205, 209, 221, 223, 224, 226, 229, 237, 256
Fryderyk III, elektor branderburski, od 1701 r. jako Fryderyk I Hohenzollern, król pruski I 279 II 263 III 25, 26, 32, 38, 78, 139, 140
Fryderyk II Hohenzollern, zw. Wielkim, król pruski 1270 III 120,130, 133-140,152, 164, 191-194, 206, 207, 210, 211, 214, 215, 218, 236,246,247, 256, 258, 280, 355,370,374
Fryderyk Wilhelm I, król pruski III 85, 114, 116, 120, 123, 134
Fryderyk Wilhelm II, król pruski III 260, 262-265, 282, 284, 285, 312, 317, 319, 320, 331, 332, 335, 338, 342, 351, 353-355., 362, 366, 371, 372
Fryderyk V, elektor Palatynatu, król Czech, zw. królem zimowym I 235, 306
Fryderyk August I, elektor saski zob. August II, zw. Mocnym
Fryderyk August II, elektor saski zob. August III Fryderyk
August III, elektor saski III 294, 295
Fryderyk, landgraf heski, od 1720 r. Król Szwecji III 78
Fryderyk Wilhelm, książę Kurlandii III 115
Fustow, bojar rosyjski II 87
Gaetano Henryk I 162, 164, 165
Gagarin Fiodor Siergiejewicz, książę III 346, 366
Galileusz (Galileo Galilei) I 177, 243, 245
Gałecki, dowódca wojskowy III 7
Gałecki Franciszek Zygmunt, wojewoda inowrocławski i kaliski III 31
Garampi Józef, nuncjusz papieski III 205
Gasztołdowie, rodzina I 11
Gaulle Charles de I 342
Gaxotte Pierre III 136, 137, 242
Gazi II Girej, chan tatarski I 135, 145
Gedeon, archimandryta zob. Chmielnicki Jerzy
Gembicki Andrzej, biskup łucki II 44
Gembicki Paweł, kasztelan łęczycki II 103
Gembicki Piotr, kanclerz w. kor., biskup krakowski I 307 II 67
Gembicki Wawrzyniec, kanclerz w. kor., prymas I 222, 227, 233, 301
Geoffrin Marie Therese III 177
Gerard Michel III 268
Ghica Grzegorz, hospodar mołdawski II 198
Giedroyć Melchior, biskup żmudzki I 11
Giedroyæ Romuald III 362
Gielgud Ignacy III 362
Giedymin, wielki książę lit. I 8, 106 II 98
Gienger Urszula zob. Meierin Urszula
Gierowski Józef II 178 III 50, 79, 98, 104, 106
Gieysztorowa Irena II 136
Giżanka Barbara I 37
Giżycki Paweł III 111
Gloger Zygmunt II 236
Gładyszowie, rodzina I 238
Głaz Józef III 98
Głębocki, wysłannik do Kozaków I 155
Głowacki, dowódca kozacki II 22
Głowacki Wojciech III 344, 351
Głuchowski Jan I 7
Gniazdowski Chryzostom III 81
Gniński Jan, podkanclerzy w. kor. II 217-219, 222, 228, 230
Godaczewski Jakub III 328
Godunow Borys zob. Borys Godunow
Godunow Fiodor, syn Borysa Godunowa zob. Fiodor II
Godunowa Irina, siostra Borysa Godunowa zob. Irina
Godziszewski Władysław I 268
Golczewski Paweł Józef III 143
Golicyn Wasilij Wasiliewicz (zm. po 1608 r.) I 219
Golicyn Wasilij Wasiliewicz (zm. 1714 r.) II 259, 260 III 52, 60
Golska Anna z Potockich I 149
Golska Katar-zyna z Buczackich I 149
Golski Stanisław, wojewoda ruski I 149, 150
Goltz August Friedrich von III 289
Gołkowski, generał, adiutant Stanisława Augusta Poniatowskiego III 290
Gołowin Fiodor Aleksiejewicz II 266
Gołyński Ludwik III 328
Gołyński Pakosz Bernard 1121, 122, 124, 137, 150, 166
Gonta Iwan III 205
Gonzaga Franciszek, książę Mymi I 69
Gonzaga Wincenty, książę Mantui I 181
Gonzaga de Nevers Karol I 320
Gordiejenko Konstanty, ataman kozacki III 67
Gosiewski Aleksander, wojewoda smoleński I 218-220, 227, 230, 247, 248
Gosiewski Bogusław, biskup smoleński III 103
Gosiewski Krzysztof, wojewoda smoleński I 308
Gosiewski Wincenty Aleksander, hetman poi. lit. II 92, 93, 98, 99, 120, 125, 127, 148, 151-153, 161
Gosławski Ignacy III 328
Gostkowski Wojciech I 294, 295
Gostomski Anzelm, wojewoda rawski I 183, 280, 286-288, 312 III 251
Gostomski Hieronim, wojewoda poznański I 182, 183, 286, 295
Gościecki Franciszek III 72
Goślicki Wawrzyniec, biskup kamieniecki I 15, 109, 115, 117, 192 II 181 III 293
Górka Stanisław, wojewoda poznański I 113, 114
Górnicki Łukasz I 98
Górscy, rodzina III 92
Górski Stanisław I 20
Grabowski Paweł III 361
Grajewski Marcin, podstoli wileński III 18
Gratiani Antoni Maria I 25, 35, 40, 45, 99, 124, 260, 293
Gratiani Gaspar, hospodar mołdawski I 237
Girey John III 304
Grimm Fryderyk, baron von III 188
Grochowski Jan III 351
Grodzicki Krzysztof, generał artylerii kor., kasztelan kamieniecki I 317, 337 II 31, 72, 96, 111, 123, 134, 144
Groell Michał III 230
Gromada, chłop III 98
Gromadzki Jan I 229, 307
Grotius Hugo II 100
Grudzińska Joanna, księżna łowicka III 312
Grudziński Andrzej Karol, wojewoda kaliski II 103
Grumbkow Wilhelm III 113
Grzegorz XIII (Ugo Buoncompagni), papież I 88, 105
Grzegorz XV (Alessandro Ludovisi), papież I 239
Grzybowski Stanisław I 17
Grzymułtowski Krzysztof, wojewoda poznański II186,187,230,256,259-261 III 62, 73, 86
Gucewicz Wawrzyniec III 227, 348
Gueret Jean I 129
Guichard Alain III 263
Guinard, zakonnik I 129
Guiscard Antoine de III 38, 45
Guise, rodzina I 50
Guise Henri I, zw. La Balafre, książê de 117, 102
Guise Louis II de Lorraine, kardynał de I 102
Gustaw I, król Szwecji I 122
Gustaw II Adolf, król Szwecji 1143, 209, 228, 232, 234, 242, 246, 247-252, 255-257, 267, 273, 274, 306, 309, 335, 344 II 100, 102, 206, 221 III 55, 74, 87
Gustaw III, król Szwecji III 259
Gustaw Eriksson Waza, królewicz szwedzki, syn Eryka XIV I 112, 184
Habsburgowie, dynastia I 26, 35, 36, 42, 56, 59,63-67,69, 110, 112, 113, 116, 117, 121, 122, 127, 131, 139-141, 166, 167, 232, 235, 250, 255, 272, 306, 308, 320, 342, 345 II37, 185,225,244,251,27011110,37, 115, 117, 210, 259, 369
Haga Cornelis I 235, 256
Halil pasza II 197
Hałagan (Gałagan) Ignacy III 68
Hannibal z Kapui, nuncjusz papieski I 109, 110, 112, 113, 120, 123, 124, 126, 127, 129, 181, 337
Hans von Koln zob. Winkelbruch Hans
Haraburda Michał, kasztelan miński I 34-36, 76, 91, 104, 105 III 370
Hatzenfeld Melchior von II 129 Heidenstein Reinhold I 81, 97
Hejking (Heiking, Hekling) dowódca artylerii w Kamieńcu Podolskim II 193
Heliodor I 13 Henryk III Walczy, król polski 115,18,36-41, 44, 45, 47-50, 52-64, 68, 70, 72, 93, 102, 107, 123, 124 II 165 III 119, 130 Henryk IV, król francuski I 102, 122, 129, 134, 246 II 209, 225
Henryk Hohenzollern, królewicz pruski, syn Fryderyka Wilhelma I III 210
Herbst Stanisław I 165
Herburt Jan Szczęsny I 205, 215, 216
Herburtówna Regina zob. Żółkiewska Regina
Hercyk Grzegorz III 83
Hermogenes, patriarcha moskiewski 1215
Hertzberg Ewald Friedrich von III 259, 284
Hewel Jerzy I 305
Heweliusz Jan II 232
Hindenburg Paul von Beneckendorff II256 III 126
Hiob, patriarcha rosyjski I 169
Hirschberg Aleksander I 184, 185, 221
Hitler Adolf I 183, 239 II 45, 204 III 240
Hlebowicz Jan, kasztelan miński 171
Hlebowiczowie, rodzina 111
Hladki, pułkownik kozacki II 71, 85
Hodun Borys zob. Borys Godunow
Hoffmann, pułkownik polski III 290
Hohenzollernowie, dynastia I 76 II 131, 270 III 26
Hojski Gabriel I 186
Holstein-Gottorp, dynastia III 138
Hołub, rotmistrz II 22
Hołubek Hawrylo (Gabriel) I 114, 115
Homer III 275
Horn Arwid III 49, 50, 52
Horn Chrystian II 222, 224
Horn Henryk II 224
Horn Rudolf III 51
Hornung Zbigniew III 94
Horodyński Łukasz III 7
Houwaldt Krzysztof, general-major piechoty II 65
Hoverbeck Jan von I 307 II 211
Hozjusz Stanisław, biskup poznański III 119
Hozjusz Stanisław, kardynał I 20, 57, 59, 62, 119
Hronostaj, dowódca kozacki II 48
Hronostaj, wojewoda nowogródzki II 48
Hronostajowie, rodzina II 48, 49
Hubert Stanisław III 249
Hugo Kapet I 39, 58 III 174
Hugo Victpr III 28
Hulewicz-Wojutyński Sylwester, prawosławny biskup przemyski II 10
Humanay, komisarz węgierski II 252
Hunia Dymitr I 316, 317
Hussein, pasza Sylistrii II 197-199, 201
Hussein pasza, wezyr turecki I 244, 245
Hypacy, ihumen kijowski II 191
Ibrahim Szejtan II 216, 240
Ibrahim Szyszman II 214
Igelstróm Osip Andriejewicz III 317, 332, 338, 342, 345-347
Ilejka Muromiec, ataman kozacki I 210
Ilowski Stanisław I 13
Inglot Stefan III 251
Innocenty X (Giambattista Pamphili), papież I 301
Innocenty XI (Benedetto Odescalchi), papież II 218, 230, 239, 243, 254
Innocenty XII (Antonio Pignatelli), papież II 166 III 5
Irina, carowa moskiewska, żona Fiodora I I 169
Iskander pasza I 237-239
Iskra Iwan, pułkownik kozacki III 48
Islam Girej, chan tatarski I 327, 338 II 11, 13, 17, 23, 50-56, 58, 65, 82, 89
Iwan I Kalita, książę moskiewski II 98
Iwan III Srogi, wielki książę moskiewski I 77
Iwan IV Groźny, car moskiewski I 19, 23, 24, 34-36, 39, 40, 42, 53, 63, 70, 72, 76, 77, 79-81,84, 85, 87-90, 98, 100, 104, 105, 113, 184, 193, 221, 248 II 107, 113 III 45, 74,
Iwan V, car rosyjski II 261 III 115
Iwan VI, cesarz rosyjski III 182
Iwan, carewicz rosyjski, syn Iwana IV Groźnego I 104
Izabela Jagiellonka, królewna polska, córka Zygmunta I Starego I 41, 69
Izdbieński Marcin I 123
Izmailow Lew Wasiliewicz III 120, 122
Jabłonowscy, rodzina III 150
Jabłonowski Aleksander I 160
Jabłonowski Aleksander Jan, chorąży w. kor. III 148
Jabłonowski Jan Stanisław, wojewoda ruski III 148
Jabłonowski Stanisław, hetman poi. kor., od 1682 r. w. kor. II 199, 202, 215, 241, 246, 256-258, 271 III 9, 32
Jadwiga, królowa polska I 110 III 118, 177
Jadwiga Elżbieta, księżniczka neuburska zob. Sobieska Jadwiga Elżbieta
Jagiellonowie, dynastia I 7, 9, 16, 18, 19, 37, 43, 47, 56, 57, 65, 77, 79, 97, 110, 111, 115, 116, 126, 127, 131, 138, 175, 179, 180, 218, 222, 259, 276, 304, 342 II 37, 42, 85, 91, 94, 109, 166, 178, 180, 181, 191, 213, 246, 247 III 27, 151, 153, 157, 172, 173, 218, 295
Jakowlew Piotr III 68
Jakub II, z dynastii Stuartów, król angielski III 12, 91
Jakubowicz-Wiśniak Fiodor II 15, 19
Jan XXIII (Angelo Giuseppe Roncalli), papież I 125, 197
Jan I Olbracht, król polski I 18, 39 II 41, 180
Jan II Kazimierz, król polski I 122, 214, 223, 226, 258, 263, 279, 308, 309 II 35-45, 47, 48, 50, 53, 54, 56, 59, 60, 64, 65, 69-71, 74-83, 89, 91, 94, 96, 99-102, 104-107, 109, 111, 112, 114-117, 120-125, 127-131, 135, 136, 138, 139, 141, 144-146, 149, 151, 153, 154, 156, 159, 160, 162, 164, 165, 169, 170, 172, 174, 176-180, 183, 203, 205, 215, 257, 270 III 28, 60, 79, 83, 93, 118, 200, 234
Jan III Sobieski, król polski I 177, 325 II 22, 89, 95, 96, 124, 135, 156, 163, 166-171, 176-178, 182-184, 186, 187, 189-199, 201-211, 213-224, 229-258, 261, 262, 264-274 III 6-10, 12, 14, 20, 22, 27, 28, 32, 35, 37, 42, 43,70, 76, 77, 79, 86, 87, 113,121, 124, 134, 152, 154, 227, 235, 279, 309, 310
Jan Olbracht, królewicz polski, syn Zygmunta III Wazy I 258
Jan Zygmunt, królewicz polski, syn Jana II Kazimierza II 176
Jan III, król Szwecji I 36, 110, 112, 117-119, 128, 141 II 181
Jan Jerzy IV, elektor saski III 17
Jan Zygmunt, elektor brandenburski I 224, 225
Jandołowicz Marek, karmelita III 202, 204, 205, 212
Janikowski, dworzanin III 290
Jankowski Konstanty III 328
Jarochowski Kazimierz III 10, 91
Jarzębski Adam I 165, 292
Jasiński Jakub, generał III 340, 347, 348, 352, 355, 361
Jaskólski Mariusz Stanisław II 89
Jaszewski, pułkownik kozacki II 30, 31, 65
Jelski Konstanty III 340 Jerzy I, król Wielkiej Brytanii i Irlandii III 84
Jerzy, książę duński II 202
Jerzy Fryderyk, margrabia brandenburski I 76
Jerzy Wilhelm, elektor brandenburski I 251, 277, 278, 280, 300, 310
Jerzy I Stefan, hospodar mołdawski II 114
Jezierski Franciszek Salezy III 238, 239, 242-244, 2j55, 267, 269-271, 275, 276, 287
Jezierski Jacek, kasztelan łukowski III 238, 239, 270', 275
Jędrkiewicz Edwin I 274 Joachim Fryderyk, elektor brandenburski I 193
Jobert Ambroise III 220, 244
Jonas, lekarz II 267 Józef I, cesarz rzym.-niem. III 115
Józef II, cesarz rzym.-niem. III 210, 233, 255, 258, 259, 283, 284
Józef (wlaśc. Francois Leclerc du Tremblay, zw. Ojcem Józefem) I 247
Józefowicz Wincenty III 328
Judycki Józef III 311
Julianna, księżna twerska I 218
Kachowski Michaił Wasiliewicz III 308, 309, 316, 324, 339
Kaczanowska Marianna Tekla z Naruszewiczów 1° voto Chodkiewiczowa, 2° voto Pacowa III 8
Kaczanowski Jan Kazimierz III 8
Kalinka Walerian III 230, 253, 267, 282
Kalinowski Idzi I 229
Kalinowski Konstanty III 165
Kalinowski Marcin, hetman poi. kor. I 336 II 7, 31, 58, 64, 71, 72, 80
Kalinowski Samuel II 72
Kalkstein Stoliński Albrecht II 187
Kalkstein Stoliiiski Krysti t Ludwik II 187, 209, 210 III 27
Kalwin Jan I 20, 27, 43, 108, 151, 234, 286 II 26
Kamiński Ignacy III 359
Kantymir murza I 237, 238, 254
Kapetyngowie, dynastia I 57, 65
Kapłan pasza II 194, 197, 199
Kapostas Andrzej (Jędrzej) III 340, 341
Kara Mehmed pasza II 251, 252
Kara Mustafa, wielki wezyr turecki II 217, 219, 222, 242, 244, 246, 247, 249-252
Karłowicz, generał saski III 31, 33
Karnkowski Stanisław, prymas, referendarz w. kor. 137, 70, 71, 109, 113,127, 128, 137, 138, 140, 143, 144 III 17
Karol VI, cesarz rzym.-niem. III 84,115, 116, 133
Karol, królewicz polski, syn Augusta III, książę Kurlandii III 168
Karol Ferdynand, królewicz polski, syn Zygmunta III Wazy, biskup wrocławski I 258 II 35-37, 185
Karol I, król angielski I 309
Karol II, król angielski III 91
Karol IX, król Francji 136, 48, 49, 51-54, 57, 58 III 130
Karol IX Sudermański, król Szwecji I 118, 143, 167-169, 174, 176, 178, 209, 229
Karol X Gustaw, król Szwecji II100-107, 109, 110, 112-125, 128, 129, 132, 136, 137, 178, 221 III 32
Karol XI, król Szwecji II 136, 209, 220, 221
Karol XII, król Szwecji II 221 III 31, 36-42, 44-46, 48-50, 52, 54-58, 62-74, 76-78, 84, 114, 143, 144, 170
Karol, arcyksiążę austriacki, biskup wrocławski I 233, 310
Karol Ferdynand, arcyksiążę austriacki II 128
Karol, arcyksiążę styryjski I 139
Karol Piotr Ulryk, książę Holstein-Gottorp zob. Piotr III, cesarz rosyjski
Karol Filip, książę neuburski, potem elektor Palatynatu Reńskiego II 262, 263, 266
Karol Lotaryński II 182, 183, 202, 207, 223, 242, 247, 248, 252
Karpiński Franciszek III 248
Karski Antoni III 328, 330
Karśnicki Józef III 111
Kartezjusz zob. Descartes Rene
Karwat, dworzanin I 55
Karwiccy, rodzina III 151
Karwicki Stanisław Dunin, podkomorzy sandomierski II 222, 256 III 142
Katarzyna I, cesarzowa rosyjska III 77, 115, 178, 201
Katarzyna II, cesarzowa rosyjska 1154, 163 III 138, 167, 168, 171, 176-184, 186-188, 190, 195-197, 199, 203, 204, 207-215, 218, 220-222, 226,236, 246, 255-260,262, 263, 265, 278, 279, 285, 291, 303-309, 312, 314-321, 325, 326, 328, 329, 331, 339, 341, 346, 359, 361-367, 370, 371
Katarzyna Austriacka, królowa polska, żona Zygmunta II Augusta I 69, 190
Katarzyna Leszczyńska z Opalińskich, królowa polska III 52, 53, 131
Katarzyna, królewna polska, druga córka Zygmunta III Wazy I 167
Katarzyna, królewna polska, trzecia córka Zygmunta III Wazy I 167
Katarzyna Medycejska, królowa Francji I 47, 52, 53, 59
Katarzyna Jagiellonka, królowa szwedzka 136, 41, 110, 118, 344 III 118
Katarzyna, palatynowa Dwu Mostów II 100
Kaunitz Wenzel Anton III 305
Kayserling Herman Karl von III 168, 171, 186, 192, 277
Kazanowscy, rodzina I 164
Kazanowska Elżbieta zob. Radziejowska Elżbieta
Kazanowski Adam, marszałek nadworny kor. I 259-261, 284, 307, 328 II 15, 70
Kazimierski Mikołaj I 103
Kazimierz, św. I 45, 297 III 93
Kazimierz III Wielki, król polski 145, 62, 83, 120, 158, 313, 339, 340 II'34, 37, 42, 158, 240, 241, 252 III 24, 86, 118, 313, 336
Kazimierz IV Jagiellończyk, król polski I 79, 122, 218, 251, 342 II 37, 59, 180, 213, 256
Kątski Marcin, generał artylerii kor. II 198, 248, 258
Kellerman Francois-Christophe III 319
Kempe Andrzej III 91
Kerschenstein Zygmunt I 271
Kersten Adami 125, 267,316 1164-66, 81, 97, 106, 115, 116, 121, 133, 159
Kettler Fryderyk, książę kurlandzki I 251
Kieniewicz Stefan III 251
Kiliński Jan III 272, 273, 340
Kimbar Józef, stolnik upicki III 328, 331
Kinga, księżna krakowska III 127
Kinsky Ulrych I 231
Kisiel Adam, wojewoda bracławski I 314-316, 326 II 16-20, 22, 23, 27, 31, 47-49, 55, 59, 63, 88, 190
Kisielowie, rodzina I 264
Kiszka Janusz, hetman poi. lit., od 1635 r. w. lit. II 7, 78, 80
Kiszka Mikołaj, wojewoda podlaski I 12, 13
Kiszkowie, rodzina I 330 II 178
Kitowicz Jędrzej III 94, 223
Kleber Jean Baptiste III 310
Kleczkowski Hieronim I 229, 236
Kleist von, generał pruski III 362
Klemens VIII (Ippolito Aldobrandini), papież I 116, 161, 181, 186, 190, 296
Klemens X (Emilio Altieri), papież II 197, 199
Klemens XI (Giovanni Francesco Albani), papież III 52
Klemens XII (Lorenzo Corsini), papież III 119
Klemens XIV (Lorenzo Gangarelli), papież III 223
Klimko, rzemieślnik polski II 195
Klonowic Sebastian Fabian I 97
Kluk Jan Krzysztof III 251, 252
Klobukowski Konstanty I 337
Kmicic Samuel, pułkownik wojsk lit. II 109
Kmita-Czarnobylski Filon, starosta orszański I 81, 90
Kmitowie, rodzina I 282
Kniaziewicz Karol III 359
Kochanowski Jan I 13, 17-19, 28, 61, 65, 97, 98, 131, 148, 150, 290 II 45, 60 III 161, 248
Kociełł Michał Kazimierz, kasztelan Witebski III 34, 95
Kocmoła, chłop III 98
Koczubej Matriona (Motria) Wasiliewna III 59
Koczubej Wasilij Leontiewicz III 59
Kokotka, stolarz II 195
Kołowrath Marianna zob. Bnihl Marianna
Kołakowski Wojciech II 67, 68, 117
Kołłątaj Hugo III 242, 244, 245, 250, 266, 268, 270, 271, 273, 275, 279, 283, 288, 289, 292, 299, 300, 312, 313, 316, 319, 339, 341, 349, 352, 357, 361, 366
Kołodyński Jan zob. Mazepa Iwan
Komar Hieronim, podsedek orszański II 173
Komarzewski Jan, generał III 252
Komeński Jan Amos II 126
Komorowska (?), 1° voto Czaplińska, 2° voto Chmielnicka I 330 II 47
Komorowska Gertruda zob. Potocka Gertruda
Komorowska Konstancja Krystyna, zam. Wielopolska I 182
Konarski Adam, biskup poznański I 49, 50
Konarski Kazimierz Bogdan II 218, 230, 241
Konarski Stanisław (wlaśc. Hieronim Franciszek Konarski) III 89, 141, 157-161, 163, 165-167, 174, 196, 221, 225, 228, 230, 239, 245, 246, 298, 227
Konaszewicz Sahajdaczny Piotr, hetman kozacki I 155, 177, 226, 228, 240-242, 253, 272
Kondeusz Ludwik II, książę, zw. Kondeuszem Wielkim I 102 II 149, 165, 176, 182, 184, 186, 202, 206 III 11
Koneczny Feliks I 158
Koniecpolscy, rodzina I 149 II 42 III 61
Koniecpolska Katarzyna z Żółkiewskich I 238
Koniecpolska Krystyna z Lubomirskich I 324
Koniecpolska Zofia z Opalińskich I 321, 323
Koniecpolski Aleksander, chorąży w. kor. I 284, 326, 327, 329-332 II 25, 50, 95, 104, 124
Koniecpolski Stanisław, hetman poi. kor., od 1632 r. w. kor., kasztelan krakowski I 92, 177, 229, 237, 238, 249, 250, 252-256, 258, 264, 269-271, 274, 277, 283, 284, 290, 291, 300, 302, 307, 311, 313, 316, 318, 319, 321-324, 326-333 II 20, 25, 27, 30, 31, 42, 60, 62, 66, 111, 134, 139, 140, 168, 256, 259
Koniecpolski Stanisław, rotmistrz królewski II 31
Koenigsmarck Maria Aurora III 137
Konisski Jerzy, biskup mohylewski III 197
Kononowicz Sawa, pułkownik kozacki I 314
Konopacki Jan Karol I 308
Konopczyński Władysław I 280, 311, 316, 318 II 90, 91, 166, 185, 189, 213, 220, 221, 256, 263, 270, 271 III 24, 51, 77, 78, 84, 95, 96, 116, 121, 133, 135, 139, 141, 151, 152, 156, 158, 221, 262, 265
Konopka Kazimierz III 352
Konstancja, królowa polska, żona Zygmunta III Wazy I 181, 189, 190, 194, 214, 231, 257-259, 263, 306, 320 II 38, 39
Konstanty na Czartorysku III 151
Konstanty Pawłowicz, wielki książę rosyjski III 179, 255, 256, 278, 312, 315, 317, 362, 369
Kopeć Józef III 359
Kopernik Mikołaj I 143 II 228 III 145
Kępiński Izajasz, władyka przemyski I 234, 264
Koprulu, rodzina II 173
Koprulu Ahmed, wielki wezyr turecki II 193
Kopystyński Mateusz (imię zakonne Michał), prawosławny biskup przemyski I 158
Kordecki Klemens (imię zakonne Augustyn) II 116, 117
Korduba Miron I 331
Korecki Samuel, książę I 228
Korsak Sowicz Samuel III 218, 219, 327
Korsak Tadeusz III 361
Koryciński Stefan, kanclerz w. kor. II 77
Korycki Krzysztof I 337
Korzon Tadeusz II 184, 191
Kosiński Krzysztof I 163
Kossakowska Katarzyna z Potockich III 181, 241
Kossakowski Józef, biskup inflancki III 325, 326, 328, 350
Kossakowski Szymon, hetman w. lit. III 307, 308, 325, 328, 340, 348
Kossów Sylwester, metropolita kijowski II 56, 85, 88
Kostka Jan, wojewoda sandomierski I 66
Kostomarow Nikoiaj Iwanowicz I 169 III 28, 61
Kościałkowski Stanisław III 235
Kościuszko Tadeusz III 169, 190, 217, 235, 241, 271, 280, 309-311, 316, 322, 340-345, 348-359, 362, 364-366, 368, 372, 373
Kot Stanisław I 27, 107 II 140
Kolonowie, hrabiowie II 130
Kotowski Konstanty, porucznik wojsk lit. II 109, 161
Kotwica Tomasz III 98
Kowalewski Jakub II 124
Kozietulski Jan Leon III 58
Krasicki Ignacy, biskup warmiński, prymas III 95, 191, 225, 247-249, 273
Krasińscy, rodzina II 233
Krasiński Adam Stanisław, kanonik płocki, biskup kamieniecki III 97, 198, 203, 212, 281
Krasiński Franciszek, biskup krakowski I 32, 56
Krasiński Michał Hieronim, podkomorzy rożański III 203, 207
Krasnodębski Stanisław III 328
Krassau, generał szwedzki III 65
Kraszewski Jan Aleksander, generał wojsk kor. III 218
Kraszewski Józef Ignacy III 363
Kreczetnikow Michaił Nikitycz III 308, 317, 324, 325
Kreczetnikow Piotr Nikitycz III 205
Kromer Marcin I 14
Krosnowski Mikołaj, arcybiskup lwowski II 33
Król-Kaczorowska Barbara III 111
Krupka Przecławski Konrad, różnowierca III 92
Krupka Przecławski, sekretarz królewski, poseł do Francji I 49, 51
Krym Girej, kałga tatarski II 30, 177
Kryski Feliks, kanclerz w. kor. I 181, 222
Kryspin von Kirszensztein Jan Hieronim, biskup żmudzki III 9
Kryspin von Kirszensztein, rodzina III 9
Krystyna, królowa Szwecji I 273, 275, 306 II 77, 100, 181, 182
Krystyna, królowa Szwecji, żona Karola IX Sudermańskiego I 138, 143, 209
Krystyna Eberhardyna, elektorowa saska, żona Augusta II III 16
Krzyczewski (Krzeczowski) Stanisław Michał I 332 II 52
Krzynówka Wojciech III 105
Krzysztof, królewicz polski, syn Zygmunta III Wazy I 167
Krzywonos Maksym II 8, 18-21
Kubala Ludwik 1311, 322II19,24, 25,73, 90, 96, 97, 114, 123, 134
Kublicki Stanisław III 290
Kukieł Marian Włodzimierz III 355, 357, 359
Kukulski Leszek III 14
Kułaha-Petrażycki Iwan, hetman kozacki I 256, 257, 264
Kunicki Makary II 85
Kunicki Stefan, hetman kozacki II 255
Kurcewiczowie, rodzina III 59
Kurdybacha Łukasz III 229, 230, 234
Kurp Bartosz II 68
Kuszewicz Samuel Kazimierz II 111
Kutuzow (Goleniszczew-Kutuzow) Michail Iłłarionowicz III 308, 309, 311, 363
Kuźma Jan III 211
Kwaśniewski Walenty III 361
La Bruyere Jean de I 339 III 227
La Condamine Charles Marie (?) III 164, 242
Lacy Piotr III 119, 120
La Fontaine Jean de II 227
Lafue Pierre I 233 III 13, 14
La Galaiziere Antoine-Martin Chaumont, markiz de III 127, 128
Lanckoroński Stanisław, hetman poi. kor., wojewoda ruski II 50, 95, 96, 105, 115, 121, 130, 134
La Peyrouse Gabriel de Rochon de III 122
La Salle Renê Robert de III 136
Laskowski Otton II 257
La Tour Georges de III 128
Laureo Vincenzo, nuncjusz papieski I 70-72, 101
Le Brun Andrzej III 225
Ledesma Jakub I 11
Ledóchowski Stanisław, podkomorzy krzemieniecki III 81, 82
Leibniz Gottfried Wilhelm II 188
Lelewel Joachim III 250
Lenartowicz Wojciech II 233
Lentulus Robert Scipio von III 218
Leon X (Giovanni de Medici), papież I 57
Leon XI (Alessandro de Medici), papież I 190
Leonard Emil G. II 227
Leopold I, cesarz rzym.-niem. II 131, 150, 185, 207, 213, 242, 243, 247, 249, 251, 253, 266 III 5, 12, 38
Leopold II, cesarz rzym.-niem. III 283, 284, 302, 305
Leopold, arcyksiążę austriacki III 115
Lepszy Kazimierz I 149
Lestocq Jean Hermann, hrabia III 182
Leszczyńscy, rodzina II 126 III 50, 93, 108, 151
Leszczyński Andrzej, kanclerz w. kor., prymas II 64, 76, 101, 117
Leszczyński Bogusław, podskarbi kor. II 103
Leszczyński Jan, wojewoda łęczycki, kanclerz w. kor. II 83, 91, 101, 102, !07r 148, 220
Leszczyński Rafał, podskarbi» kor n 272 II! 50
Leszczyński Rafał, wojewoda beWu I 299. 301
Leszczyński Stanisław zob. Stanisław Leszczyński
Leszczyński Wacław, prymas I 323 II 148
Leśniowolski Marcin, kasztelan podlaski I 48, 125
Leśnodorski Bogusław III 229, 250, 266, 298
Lettow Krystyn Lucjan III 195
Lettow Zofia Maria zob. Dąbrowska Zofia Maria
L'Hopital, ambasador francuski w Petersburgu III 138
Licharow Wasilij II 120
Likurg I 21
Lilienhoók Andrzej II 209
Lilliencrona Gustaw II 137
Lipnicki Stanisław, pułkownik wojsk lit. II 109
Lippomano Luigi (Alojzy), nuncjusz papieski I 20
Lippomano Giiolamo (Hieronim) I 68
Lipska Maria III 79 Lipski Andrzej, kanclerz w. kor. I 237
Lipski Jan Aleksander, biskup krakowski III 119, 121
Lipski Jan Józef III 79
Lisola Franz, baron de II 148, 149
Lisowski Aleksander Józef I 213, 222, 229
Locci Augustyn Wincenty II 233
Loewenwolde, bracia, dyplomaci rosyjscy III 116
Loewenwolde Karl Gustaw von III 114, 115
Lombroso Cesare II 181
Lomenie de Brienne Etienne-Charles III 253, 259
Longueville Charles-Paris d'Orleans, hrabia de Saint-Paul II 186, 191
Luovois Franc,ois-Michel Le Tellier, markiz de II 208
Lówenhaupt Adam Ludwig III 53, 54, 63, 64, 70, 71
Loyola Ignacy I 213 III 160
Lubeccy zob. Druccy-Lubeccy
Lubieniecki Krzysztof III 112
Lubieniecki Stanisław I 298
Lubieniecki Teodor Bogdan III 112
Lubomirscy, rodzina I 179, 180, 282, 283 II 42, 79 III 47, 48, 172
Lubomirska Elżbieta (Izabela) zob. Potocka Elżbieta
Lubomirska Elżbieta (Izabela) z Czartoryskich III 155, 181, 261
Lubomirska Krystyna zob. Koniecpolska Krystyna
Lubomirski Hieronim Augustyn, wojewoda krakowski, hetman poi. kor., od 1702 r. w. kor. II 219, 222, 229, 266 III 6, 32
Lubomirski Jerzy, wojewoda sandomierski III 101
Lubomirski Jerzy Sebastian, marszałek w. kor., hetman poi. kor. II 40, 79, 81, 83, 92, 105, 106, 121, 122, 124, 128, 130, 133-135, 151, 156, 159, 161-163, 165, 166, 169-172, 174, 182, 184, 243 III 34
Lubomirski Michał, generał wojsk kor. III 309
Lubomirski Sebastian, starosta sandomierski I 180, 282 II 40
Lubomirski Stanisław, marszałek w. kor. III 222
Lubomirski Stanisław, wojewoda krakowski I 180, 238, 241, 242, 282, 311, 333 II 7, 15, 25, 27, 31, 40, 66, 199
Lubomirski Stanisław Herakliusz, starosta spiski, marszałek w. kor. II 213, 232, 233, 256 III 56, 20
Lucchesini Girolamo III 277, 278, 282-284, 365
Ludwik XIII, król Francji I 165, 265, 285, 307, 309, 310
Ludwik XIV, król Francji I 134, 321 II 41, 147, 150, 159, 161, 162, 165, 166, 176, 182, 185, 192, 202-206, 208-210, 213, 217, 221, 223-227, 229, 230, 232, 234, 240-242, 247, 255, 267 III 8-12, 14, 17, 20, 24, 37, 118, 302
Ludwik XV, król Francji III 117-119, 124, 126-128, 130, 131, 134-137, 142, 144, 147, 170, 206, 242
Ludwik XVI, król Francji I 341 III 136, 174, 189, 243, 254, 271, 303,305, 310, 319, 331, 373
Ludwik XVII, z dynastii Burbonów III 335
Ludwik II Jagiellończyk, król węgierski i czeski I 243
Ludwik Leopold Hohenzollern, margrabia brandenburski II 237, 262
Ludwika Maria Gonzaga, królowa polska I 284, 320, 321, 323, 325, 334 II 35, 37, 38, 43, 50, 59, 60, 65, 74, 122, 124, 147-149, 160-162, 166, 171, 176, 177, 185, 203, 236
LudwiKa Karolina z Radziwiłłów, 1° voto margrabina brandenburska, 2° voto księżna neuburska II 237, 256, 262, 263, 265, 268, 271
Lukaris Cyryl, patriarcha aleksandryjski 1235, 242, 257
Luksemburg zob. Luxembourg Franc.ois-Henri 392
Luksemburgowie, dynastia I 65
Lupu Bazyli zob. Bazyli Łupu
Luria Salomon I 28
Luter Marcin I 57, 133, 151, 234
Luxembourg Franc,ois-Henri dc Montmorency-Bouteville, książę de II 206 III 11
Lwów Aleksiej Michajłowicz, kniaź I 268
Łapczyński Walenty I 81
Łasicki Jan I 43
Łaski Olbracht I 50
Łaski Samuel I 167, 168
Łasko Petroni II 16, 17, 20
Łastowska, podstarościna III 97
Lastowski, podstarości III 96-98
Łaszcz Samuel, strażnik kor. II 8, 21, 27
Łaściszewski Mikołaj III 82
Ławrynowicz Paweł II 111
Ławski Stanisław I 28
Łaźniński Franciszek III 326
Łepky Bohdan III 28
Łęczycki Paweł I 211
Łojek Jerzy III 184, 306
Łojko Feliks III 229, 250
Łomonosow Michaił Wasiliewicz III 115, 116
Łopaciński Wacław I 81 Łopuchin Natalia III 182
Łoś Władysław II 133
Łoziński Walery I 160, 293
Łubieński Maciej, prymas I 337 II 7, 15, 17, 18, 23, 29, 35
Łubieński Stanisław, biskup płocki I 263, 267
Łubieński Władysław Aleksander, prymas III 186
Łukawski Walenty III 226
Łuskina Stefan III 246, 247, 270, 286, 336
Luźny Ryszard III 60
Łykoszan, podpułkownik rosyjski III 342
Łysenko, żołnierz rosyjski III 359
Łyszczyński Kazimierz II 264
Łżedymitr zob. Dymitr Samozwaniec
Machiavelli Niccoló I 105, 106, 262 II 188, 229, 246 III 40
Machowski Sebastian II 81, 164, 173
Maciej, cesarz rzym.-niem. I 112, 231
Maciej Korwin, król węgierski I 45
Maciejowski Bernard, biskup łucki, prymas I 9, 98, 161, 162, 187, 195, 196, 201
Maciejowski Mikołaj, wojewoda lubelski I 48
Maciszewski Jarema I 180, 201
Mackiewicz Stanisław III 212, 234, 265
Madaliński Antoni Józef III 341-343, 354
Magne Emile I 310
Mahomet zob. Mehmed Majewski Wiesław II 125 III 58
Makarowicz Franciszek Ksawery III 361
Maksymilian II, cesarz rzym.-niem. I 26, 59, 63, 65, 66, 68, 70, 72, 74, 112 III 17
Maksymilian, arcyksiąże austriacki 1111,113-117, 123, 125, 137, 140, 153, 167, 262
Maksymilian II, elektor bawarski II 237
Malaspina Germanico, nuncjusz papieski 146, 141, 142, 162, 166, 172
Malewska Hanna I 188, 212 n 37
Małachowscy, rodzina m 106, 237, 238, 264, 299
Malachowski Jacek, kanclerz w. kor m 237, 268
Malachowski Jan, biskup krakowski U 243
Malachowski Jan, kanclerz w. kor. III 237
Małachowski Stanisław, referendarz w. kor., marszałek konfed. kor. III 237, 263, 264, 266, 268, 276, 279, 282, 290, 298, 316
Małachowski Stanisław, wojewoda kaliski III 27
Maluszyński Marian II 117
Mandel, kupiec żydowski I 139
Manuzzi Stanisław III 334
Marage Roger III 126
Marat Jean Paul III 263
Marczak Mateusz III 105
Marek, ksiądz zob. Jandołowicz Marek
Marek Aureliusz, cesarz rzymski III 199
Maria Anna, cesarzowa rzym.-niem. I 309
Maria Teresa, cesarzowa rzym.-niem. III 115, 130, 133, 134, 136, 210, 218
Maria Grigoriewna, carowa moskiewska, żona
Borysa Godunowa I 169
Maria Józefa, królowa polska, żona Augusta III III 115
Maria Kazimiera, królowa polska, ur. de la Grange d'Arquien, 1° voto Zamoyska, 2° voto Sobieska II 166, 167, 176, 177, 186, 192, 193, 202, 205, 214, 216, 221, 236, 237, 247, 249, 251, 253, 254, 265, 271, 272 III 7-9, 14, 77
Maria Anna Teresa, królewna polska, córka Jana II Kazimierza II 176
Maria Augusta Nepomucena zob. Augusta
Maria Antonina, królowa Francji III 174, 228, 284, 319
Maria Leszczyńska, królowa Francji III 117, 118, 120, 127, 131, 136
Maria Medycejska, królowa Francji I 295
Maria Elżbieta, królewna francuska, córka Karola IX I 57
Maria Stuart, królowa Szkocji I 53
Maria Eleonora, królowa Szwecji I 306
Maria, arcyksiężna styryjska I 166
Maria Amalia, arcyksieżniczka austriacka III 115
Maria Anna, arcyksieżniczka austriacka III 115
Mariani Giulio zob. Mehmed Baltadżi
Marków Arkadij Iwanowicz III 184, 306, 309, 310
Martin Obory zob. Leśniowolski Marcin
Martinic Jaroslav Bofita, hrabia I 231
Martinuzzi Jerzy I 69
Maruszewski Tomasz III 345
Maryna Mniszchówna, carowa moskiewska I 187, 188, 194, 198, 211, 212, 219, 221 III 185
Maskiewicz Bogusław Kazimierz II 46, 153
Maskiewicz Samuel I 216, 217, 230
Maslowski Franciszek I 13
Massalscy, rodzina III 189
Massalski Fiodor (?), książę I 70
Massalski Ignacy Józef, biskup wileński III 224, 244, 270, 351
Massalski Michał, hetman w. lit. III 186
Masson du Pont (Dupont) Philippe le II 257
Matczyński Marek, wojewoda ruski II 252, 256
Matejko Jan I 89
Matuszewicz Jerzy Józef, starosta stokliski III 104
Matuszewicz Józef, brat Marcina III 107
Matuszewicz Marcin, kasztelan brzesko-litewski III 74, 97, 104, 107
Matuszewicz Tadeusz III 104, 281
Matuszewiczowa Teresa z Kempskich III 96, 97
Matuszewiczowie, rodzina III 97
Matuszewiczówna Marianna, l° voto Lechnicka, 2° voto Wańkowiczowa III
Maurycy hr. Saski III 137 Mazarin Jules (Giulio Mazzarini), kardynał I 232, 233, 326
Mazepa Iwan (właśc. Jan Kolodyński), hetman kozacki III 28, 33, 48, 54, 58-68, 71, 72, 83, 130
Mazepina Maria Magdalena III 60
Medeksza Stefan Franciszek II 128
Mehmed (Mahomet) IV, sułtan turecki II 20, 63, 89, 130, 173, 175, 177, 188, 189, 192, 194, 208, 217, 231, 244, 247
Mehmed III Girej, chan tatarski I 254
Mehmed IV Girej, chan tatarski II 83, 111, 112, 114, 137, 173
Mehmed Baltadżi (właśc. Giulio Mariani), wezyr turecki III 76
Meierin Urszula I 166, 189, 214, 257, 258, 261, 272
Mejer Józef (właśc. Józef Meier de Wolda) III 240, 340
Memling Hans III 75
Menoux Joseph de III 127
Merlini Dominik III 190, 227
Miaskowski Łukasz, sędzia ziemski podlaski II 12
Miaskowski Maksymilian, kasztelan krzywiński II 103
Miaskowski Wojciech II 49
Miączyriski Walenty, pułkownik królewski II 199
Michał III, car moskiewski I 221-224, 230, 262, 266, 271, 321 II 57
Michał Korybut Wiśniowiecki, król polski 110 II71, 183-186,190-192, 196,199,200, 204, 207, 215, 223, 242 III 102
Michał Waleczny, hospodar wołoski I 144, 172, 173, 229
Michalowski Jakub, wojski lubelski, kasztelan biecki II 82, 168
Micheńko, pułkownik kozacki II 46
Mickiewicz Adam III 296, 297, 367
Mickiewicz Mikołaj III 296
Mickiewiczowie, rodzina I 265
Miechowiecki Mikołaj I 210, 212
Mielecki Mikołaj, wojewoda podolski, hetman w. kor. 181, 82, 85
Mieleski Augustyn Rotundus zob. Rotundus
Mieleski Augustyn Mienszykow Aleksandr Daniłowicz III 30, 37, 54, 58, 59, 62, 65, 66, 68-71, 77, 78, 178, 201
Mieroszewski Krzysztof II 233
Mikołaj I, cesarz rosyjski II 147, 250
Mikorski Dionizy III 327, 328, 330
Miliński Jan II 232
Milton John I 130
Minin Kuźma I 220
Mirabeau Honore Gabriel Riqueti de III 301
Miron Robert I 265
Mirowicz Wasilij Jakowlewicz III 182
Mitzler de Kolof Wawrzyniec III 162
Młodziejowski Andrzej Mikołaj (Andrzej Stanisław), biskup poznański, kanclerz w. kor. III 224
Mniewski Dionizy, kasztelan brzesko-kujawski III 354
Mniszchowie, rodzina I 187, 189
Mniszchówna Maryna zob. Maryna Mniszchówna
Mniszech Jerzy, marszałek nadworny kor. III 167
Mniszech Jerzy, starosta lwowski, wojewoda sandomierski I 187-189, 198, 211, 224 II 107 III 185
Mnohohriszny Demian, ataman kozacki II 189 III 61
Modrzewski Frycz Andrzej I 13, 18, 72, 148, 155, 201 II 228 III 165, 266
Mohyia Jan, hospodar wołoski II 255
Mohyla Jeremi, hospodar mołdawski I 144, 145, 148, 172, 173, 303
Mohyla Konstanty, hospodar mołdawski I 225
Mohyla Piotr, metropolita kijowski 1148, 257, 303
Mohyła Symeon, hospodar multanski I 178
Mokronowski Stanisław III 347, 350, 355, 360
Molier (właśc. Jean Baptiste Poąuelin) II 227, 228
Molodzianowski Józef III 328
Montalto, kardynał I 123
Montecuccoli Raimondo II 132
Montesąuieu Charles Louis de Secondat III 128, 129, 163
Montgommery Hugo de II 187
Monti Antoine-Felix, markiz de III 123
Montluc Jean de I 39-41, 47, 48, 52, 54, 94, 155
Morawski Stanisław III 228
Morion, oficer francuski I 314
Morolski Jan Dominik III 169
Morszryn Jan Andrzej II 101, 168, 186, 167, 240, 241 III 152, 154
Morsztynowie, rodzina III 152
Morsztynówna Izabela zob. OartorysŁi Izabela z Morsztynów
Morsztynówna Ludwika Maria zob. Bielińska Ludwika Maria
Mostowscy, rodzina III 217
Mostowski Tadeusz III 286
Moszkowicz Michel III 100, 107
Moszkowicz Szloma III 100, 107
Motowidło Jan II 198, 199
Mozera Łukian II 15
Mucante Giovanni Paolo I 163-165
Muchowiecki, jezuita II 52
Miiller Burchard, generał szwedzki II 115, 116, 119, 169
MunnichBurkhardChristophIII83,116, 122, 123
Murad (Amurat) III, sułtan turecki I 63, 67, 135, 144
Murad (Amurat) IV, sułtan turecki I 269, 270
Murantio Luca I 165
Mursa Daniel I 90
Musin-Puszkin Aleksiej Siemionowicz III 334
Mustafa I, sułtan turecki I 243
Mustafa III, suttan turecki III 177, 206, 211
Mustafa aga II 58, 61
Myszacki Daniło Efimowicz II 155, 160
Myszkowski Piotr, biskup krakowski, podkanclerzy kor. I 63, 181 II 44
Myszkowski Piotr, starosta Chęciński, kasztelan wojnicki I 181
Myszkowski Zygmunt, margrabia Gonzaga, marszałek w. kor. I 165, 181, 182
Nalewajko Semen I 145, 159, 163, 334 II 18
Napierski (Kostka-Napierski) Aleksander II 67, 68
Napoleon I, cesarz Francuzów I 74, 280 II 28, 206, 256, 257, 261 III 63, 189, 207, 294, 303, 310, 319, 337, 349, 351, 357, 366, 369, 370, 375
Napoleon III, cesarz Francuzów III 370
Narbutt Antoni III 328
Naruszewicz Adam III 246, 249, 250
Naruszewicz Aleksander Daniel, pisarz lit. II 102
Naryszkin Lew Aleksandrowicz III 176, 177, 180
Naryszkina Maria z Czetwertyńskich III 256
Natanson-Leski Jan I 23, 78
Nestoreńko Maksym I 328
Nidecki Andrzej Patrycy I 81, 98
Nieczaj Daniel, pułkownik kozacki II 63, 64
Niegoszewski Stanisław I 165
Niemcewicz Julian Ursyn I 172, 260 III 173, 184, 190, 212, 240, 247, 261, 271, 275, 276, 286, 287, 295, 297, 313, 336, 357-359, 365
Niemirycz Jerzy, podkomorzy kijowski II139-142, 144, 145, 147, 157
Niemirycz Stefan, starosta owrucki II 139
Niemirycz Stefan, wojewoda kijowski II 157
Niemiryczowie, rodzina II 139
Niemojewski Jan I 21
Nierodowicz Jacek, zw. Borodawką I 237, 240
Niesiolowski Ksawery III 362
Nietzsche Friedrich Wilhelm II 167
Niewiarowska Helena zob. Poniatowska Helena
Niezabitowski Stanisław II 234
Niezabitowski Stefan III 328
Nikiforowicz Wasyl zob. Wasyl Nikiforowicz
Nikodemus Jan I 276
Nikon, patriarcha moskiewski II 140
Norblin Jean Pierre III 190
Nos Iwan III 66
Noskowski Andrzej, biskup płocki I 29
Noskowski Paweł I 229, 307
Notka, herszt złodziei III 100
Nowicki Iwan III 346, 347
Nowikow Nikołaj Iwanowicz III 332
Nowodworski Bartłomiej I 220, 223
Nowosielski, dowódca wojskowy III 70
Obraźnik Tomasz III 105
Obuchowicz Filip, wojewoda smoleński II 93
Obuchowicz Teodor Michał, podkomorzy mozyrski II 19
O'Connor Bernard II 235, 236
Ogier Charles I 274-276, 285, 291
Ogilvy Jerzy de III 54
Ogińscy, rodzina II 170 III 9
Ogińska Teresa z Brzostowskich, kasztelanowa Witebska III 103
Ogiński Grzegorz (Hrehory), chorąży w. lit., hetman poi. lit. III 9, 34, 41, 43, 54, 57, 69
Ogiński Ignacy, marszałek w. lit. III 98
Ogiński Marcjan, wojewoda trocki, kanclerz w. lit. II 220, 256, 258, 259, 261
Ogiński Michał Kazimierz, hetman w. lit. III 173, 191, 210-212, 220, 222, 236
Oktawian August, cesarz rzymski I 39
Oleśnicki Mikołaj, kasztelan malogoski I 211
Oleśnicki Zbigniew, biskup krakowski, kardynał I 26, III 188
Olgierd, wielki książę lit. I 65, 79, 106, 158 II 175, 246 III 151
Olszowski Andrzej, podkanclerzy kor., prymas II 184, 185, 187, 191, 211, 22
Onuszkiewicz Teodor I 314
Opalińscy, rodzina II 79, 168
Opalińska Zofia zob. Koniecpolska Zofia
Opaliński Andrzej (Jędrzej) I 179
Opaliński Kazimierz, biskup chełmiński II 264
Opaliński Krzysztof, wojewoda poznański I 323 II 42, 43, 61, 70, 83, 92, 102, 103, 106-110, 115, 126
Opaliński Łukasz, marszałek nadworny kor. II 7, 34, 148
Opaliński Łukasz, marszałek w. kor. II 38
Opaliński Piotr, kasztelan gnieźnieński I 245
Opaliński Piotr, wojewoda kaliski II 115, 132
Opara Stefan II 173
Orłów Aleksiej Grigoriewicz III 182, 184
Orłów Grigorij Grigoriewicz III 182, 192
Orłowowie, rodzina III 184, 210
Orłyk (Orlik) Filip, hetman kozacki III 73, 77, 83
Orłyk (Orlik) Grzegorz III 73
Orsetti, rodzina I 292
Orzechowski Stanisław I 148
Orzelski Świętoslaw I 115
Orzeszkowa Eliza III 236
Osiński Samuel, oboźny lit. II 8
Osman II, sułtan turecki I 236, 239, 243 II 203
Osmolski Jan I 27
Ossolińscy, rodzina I 179, 180
Ossoliński Franciszek, starosta bydgoski II 7
Ossoliński Hieronim, kasztelan sandomierski I 180
Ossoliński Jerzy, kanclerz w. kor. I 123, 277, 278, 282, 283, 289, 301, 307, 311, 320, 322, 323, 325, 328, 329, 331, 334, 337 II 7, 14, 15, 17, 19, 25-27, 35, 36, 45, 47-49, 53-55, 60-64, 69, 113, 256 III 26, 196
Ossoliński Krzysztof, wojewoda sandomierski I 283
Ossoliński Zbigniew I 180, 222
Ossowski Michał III 300
Ostermann Heinrich Johann III 116, 125
Ostermann Iwan Andriejewicz III 277, 278, 292, 306
Osterwa Juliusz III 248
Osterwina Matylda III 35
Ostranica Jacek (właśc. Jakub Ostrzanin) I 316, 317, 334
Ostrogscy, rodzina I 8, 153, 155, 159, 179, 186, 264, 304 II 178 III 61
Ostrogska Anna Alojzja zob. Chodkiewiczowa Anna Alojzja
Ostrogska Katarzyna zob. Radziwiłłowa Katarzyna
Ostrogski Janusz, książę I 81, 148, 149, 163, 189
Ostrogski Konstanty, książę I 81, 113, 136, 149, 152, 156, 157, 186,235
Ostroróg Jan, kasztelan poznański 1192, 228, 248
Ostroróg Jan, pisarz I 16
Ostroróg Mikołaj, reguneatarz wopk kot. n 25,50
Ostrowski Tomasz, podskarbi nadworny kor III 316
Oświęcim Anna II 168
Oświęcim Stanisław II 168
Oświęcimowie, rodzina II 72
Otriepjew Grigorij zob. Dymitr Samozwaniec I
Otriepjew Smirnoj I 186
Ottokar II, król czeski I 277
Otwinowski Erazm, arianin I 16, 130
„Otwinowski Erazm", pamiętnikarz (prawdopodobnie Franciszek Otwinowski) III 66, 142-144, 146
Owsowiczowie, rodzina II 79
Oxenstierna Axel I 175, 209, 251, 252, 257, 274, 289
Ożarowski Jerzy, oboźny kor. III 158
Ożarowski Piotr III 328, 350
Pac Jan Krzysztof, podskarbi w. lit. III 42
Pac Krzysztof Zygmunt, kanclerz w. lit. II170, 187
Pac Michał, oboźny lit., hetman poi. lit., od 1663 r. w. lit. II155, 163, 170, 190, 197-199, 207, 211, 212, 222, 224, 246
Pac Michał Jan III 207
Pac Mikołaj Stefan, wojewoda trocki II 170
Pac Paweł Michał II 258
Pac Stefan, podkanclerzy lit I 307
Pachłowiecki Stanisław I 81
Pacowie, rodzina II 170, 201, 212, 219, 220, 222, 223, 246 III 44
Paine Thomas III 304
Pajewski Janusz II 194 III 25
Pakosz, ojciec zob. Golyński
Pakosz Bernard Palej (Palij) Semen, pułkownik kozacki III 28, 33, 47, 48, 67
Paleologowie, dynastia I 320, 323
Panin Nikita IwanowiczIII168, 183, 191, 192, 194, 199-201, 210, 219, 220, 222, 252
Paprocki Bartłomiej I 74
Parato Paolo I 14
Parciak Mikołaj III 161
Parnicki Teodor III 167
Pasek Jan Chryzostom II 121, 127, 132, 133, 150, 153, 154, 163, 165, 168, 169, 171, 183, 184, 203, 204, 223, 235, 255 III 8, 28, 147
Pasek Piotr II 153
Paszkowski, strażnik poi. III 122
Patkul Johann Reinhold III 30, 31, 33, 34, 55, 57, 74
Paweł IV (Gian Piętro Carafa), papież I 26
Paweł V (Camillo Borghese), papież I 213
Paweł I, cesarz rosyjski III 176, 256, 260, 311, 317, 341, 364, 365, 367
Paweł Wlodkowic I 142
Pawlikowski Józef III 271, 340, 341
Pawluk Paweł, hetman kozacki 1314-316,327, 331, 333, 334 II 18
Pazdur Jan I 287
Pepys Samuel III 104
Perekładowski Maciej, jnajor kawalerii narodowej III 307
Peretti Piêtro II 212
Pestalozzi Johann Heinrich III 340
Petrażycki-Kułaha Iwan zob. Kułaha-Petrażycki Iwan Petrycy Sebastian I 211
Petryczajka zob. Stefan Petryczejko
Pekostawski Prokop I 205
Pęski Walenty III 102
Piasecki Paweł, biskup kamieniecki 1106,139, 156, 174, 178, 223, 237, 255, 271, 306, 312
Piaseczyński Kazimierz, rotmistrz królewski II 133
Piaseczyński Ławryn I 173, 174
Piast I 340
Piastowie, dynastia I 7, 12, 57, 120, 127, 222, 339, 342 II 240 III 6, 157, 172, 215, 374
Piattoli Scipione III 261, 277, 287, 288
Piekarski Adrian II 127, 132
Piekarski Michał I 239
Pietruszeńko Iwan II 15
Pignatelli Antonio zob. Innocenty XII
Pik Jakub III 228
Pinck Franciszek III 227
Piotr I Wielki, cesarz rosyjski I 154, 163, 175, 185, 297, 344 II221, 250, 261, 267 III 9, 13, 21, 29, 30, 32, 37, 39, 40, 42-48, 51, 53-60, 62-67, 69-71, 74-78, 81-86, 89, 90, 95, 114, 115, 125, 135, 140, 148, 152, 159, 170, 183, 134, 188, 203, 209, 216, 260, 315, 370, 373
Piotr II, cesarz rosyjski III 115
Piotr III, cesarz rosyjski III 138,139, 167,174, 176, 178, 180, 182, 187, 188, 370
Piotr, domniemany syn cara Fiodora I zob. Ilejko
Piotrkowczyk Andrzej I 146
Piotrowski, zw. Gulą III 290
Piotrowski Andrzej III 92, 96
Piotrowski Jan I 89
Piper Karl III 39, 70, 72
Piramowicz Grzegorz III 246
Piron Jan de II 122
Pistor Aleksiej Iwanowicz III 344, 346, 351, 371
Pitt William, Młodszy III 286
Pitt William, Starszy III 137, 138
Plater Emilia'1 340
Plater Ludwik Konstanty III 108, 109
Plater Wilhelm I 80 Platerowie, rodzina III 108
Plelo Louis-Robert-Hippolyte de Brehan, hrabia III 122, 123, 147
Plichta Kazimierz III 328, 330
Pobiedonoscew Konstantin Pietrowicz I 340
Pociej Hipacy, władyka wtodzimierski i brzeski I 157, 161
Pociej Kazimierz Aleksander III 75
Pociej Ludwik Konstanty, strażnik lit., hetman w. lit. III 34, 41, 54, 75, 80, 81, 85
Poczobutt-Odlanicki Marcin III 161, 245
Poddubski, pułkownik kozacki II 47
Podhorski Adam III 328-330, 339
Podkowa Iwan I 102
Podlodowski Jakub I 136
Podoski Gabriel, prymas III 198
Poissonier, lekarz III 315
Pokubiatto Ignacy III 402
Polanowski Aleksander II 184
Polignac Melchior de III 6, 9, 10, 12, 16, 18, 19, 152
Polotyński Walenty I 85
Potubiński Aleksander Hilary II 124, 155
Pompadour Jeanne-Antoinette, markiza de III 136
Poniatowscy, rodzina III 84, 171, 175. 187
Poniatowska Helena z Niewiarowskich III 169
Poniatowska Izabela zob. Branicka Izabela
Poniatowska Konstancja z Czartoryskich III 169-172, 174
Poniatowski Franciszek, łowczy podlaski III 35, 169
Poniatowski Jan III 169
Poniatowski Józef, książę II 28 III 280, 284, 289, 290, 299, 309-311, 313, 314, 316, 321, 338, 352, 353, 357
Poniatowski Kazimierz III 174
Poniatowski Michał Jerzy, prymas III 245, 298, 353
Poniatowski Stanisław, generał, kasztelan krakowski III 35, 70, 72, 76, 84, 169, 170, 172, 173, 178, 179, 313
Poniatowski Stanisław, podskarbi w. lit. III 231, 234, 258, 365
Poniński Adam, podskarbi w. kor. III 217,220, 224, 276, 282, 327, 356
Poniński Adam, syn poprzedniego, poseł inflancki III 327, 328, 356-358
Popławski Antoni III 225
Popowska Maria II 117
Porycki Aleksander, kniaź I 216
Posadowski Fryderyk, baron von III 83
Possevino Antonio, nuncjusz papieski 188-91, 105, 119, 121, 137
Potemkin Piotr Iwanowicz II 110, 111
Potiomkin Grigorij Aleksandrowicz III 178, 184, 222, 255, 256, 306
Potoccy, rodzina I 136, 144, 149, 220 III 47, 61, 94, 108, 109, 114, 149, 150, 153, 155, 172, 205, 216, 222, 257, 299
Potocka Anna zob. Golska Anna
Potocka Elżbieta (Izabela) z Lubomirskich III 181
Potocka Gertruda z Komorowskich III 173
Potocki Andrzej, hetman poi. kor. (zrn. 1692 r.; II 255
Potocki Andrzej, oboźoy kor. 'zm 1663 r. D 144-146
Potocki Antoni Micłtat, wotrwodł betsfc III 103, 149
Potocki aeioł PrXizr, r* Prrfrp. v.>e- wcó k:w^sk: III 23C. Vf.
Potocki Fe.iki Szczjsry K«r.r- er?. « :'*- woda kijowski, hctrr^c poi. kor., cc '.".- : w. kor. II 186 III 27
Potocki Franciszek Salezy, wojewoda kijow^k: III 173
Potocki Ignacy, marszałek w. lit. III 181, 222, 245, 261, 262, 264, 276, 279, 281-283, 287, 288, 312, 316, 333, 349, 352, 354, 360-362, 364, 365
Potocki Jakub, rotmistrz królewski I 205, 216, 220
Potocki Jan, pisarz III 253, 290
Potocki Jan, starosta kamieniecki I 145, 173, 205
Potocki Joachim III 207
Potocki Józef, hetman w. kor. III 119
Potocki Michał III 25
Potocki Mikołaj, hetman w. kor. I 254, 256, 314-317,321, 329, 333,335-337 II7, 11-13, 31, 58, 64, 71, 72, 80, 168
Potocki Mikołaj, starosta podolski II 193
Potocki Piotr, wojewoda braclawski II95, 110, 112
Potocki Stanisław Kostka III 276, 279
Potocki Stanisław Szczęsny, wojewoda ruski III 173, 174, 237, 258, 260, 271, 276-278, 307, 308, 314, 326, 328, 335
Potocki Stanisław Rewera, hetman poi. kor., od 1654 r. w. kor. I 249, 316 II 80, 95-97, 104, 105, 111, 115, 121, 124, 130, 134, 135, 156, 157
Potocki Stefan, pisarz poi. kor. I 150, 205, 225
Potocki Stefan, starosta niżyriski I 333-335, 338
Potocki Teodor, prymas III 114, 118
Potocki Wacław I 131 II 135, 228 III 161
Potowcew Paweł Nikiforowicz III 43
Poweski Piotr zob. Skarga Piotr
Pożarski, kniaź II 144
Pożarski Dmitrij Michajłowicz I 220
Prażmowski Mikołaj, prymas II171, 172, 182, 186, 187, 192, 196, 197
Prie Jeanne-Agnes de Berthelot, markiza de III 117
Prokopowicz Fieofan III 88 Proski Jan II 242
Prozor Karol, oboźny w. lit. III 340
Przebendowska Marianna Elżbieta z Flemmingów III 12
Przebendowski Jan, kasztelan chełmiński, wojewoda malborski III 12, 15, 16, 5, 32
Przemysł II, król polski III 188
Przyboś Adam II 161
Przybyłowie, rodzina III 92
Przyjemski Zygmunt, generał II 65, 72
Przypkowski Samuel II 140
Przystasz Mieczysław II 178
Pugaczow Jemielian Iwanowicz III 220, 221
Pułaski Franciszek, starosta warecki III 203
Pułaski Józef III 207
Pułaski Kazimierz, generał III 207, 211, 212, _ 271
Pustowalow, podpułkownik rosyjski III 344
Puszkar Martyn (Marcin) II 71, 138
Puszkin Aleksander Siergiejewicz I 223 III 21, 28, 45, 58, 59, 72
Puszkin Grigorij Gawriłowicz II 56-59, 61, 89 III 83
Putywlec, przywódca Kozaków dońskich I 316
Pyrz, wójt w Nowosielcach II 28
Rachubka, chłop III 105
Racine Jean Baptiste II 227
Radiszczew Aleksandr Nikołajewicz III 304
Radul Szczerban, hospodar wołoski I 174
Radziejowska Elżbieta (Halszka) ze Słuszków, 1° voto Kazanowska II 70, 74
Radziejowski Hieronim, podkanclerzy kor. I 328II27, 29, 36,69, 70, 75, 77, 80, 99, 100, 103, 107, 108, 128, 135, 166 III 6
Radziejowski Michał, podkanclerzy kor., prymas II256, 258, 263, 269 III 6, 7, 11, 16-18, 26, 32, 40, 51, 52, 57
Radziwiłł Albrycht, marszałek w. lit. I 91
Radziwiłł Albrycht Stanisław, kanclerz w. lit. I 261, 302 II 61, 74
Radziwiłł Aleksander Ludwik, marszałek w. lit. II 78
Radziwiłł Bogusław, koniuszy lit. II 46, 66, 108, 110, 115, 124, 125, 128, 134, 149, 237, 268 III 7, 14
Radziwiłł Dominik Mikołaj, kanclerz w. lit. II 268
Radziwiłł Hieronim Florian, chorąży w. lit. III 99, 149
Radziwiłł Jan Mikołaj, wojewoda nowogródzki III 34
Radziwiłł Janusz, hetman poi. lit., od 1654 r. w. lit. 1251 II 26, 27, 35, 46, 47, 50, 52, 69, 71, 78, 80, 81, 83, 89-94, 97-99, 104, 106-110, 112, 115, 120, 128, 151, 211 III 14, 100
Radziwiłł Janusz, kasztelan wileński I 196, 199, 200, 204, 205
Radziwiłł Jerzy, kardynał I 9, 96, 161
Radziwiłł Karol Stanisław, kanclerz w. lit. III 14
Radziwiłł Karol Stanisław, zw. Panie Kochanku, wojewoda wileński III 109, 167, 172, 173, 186, 199, 200, 212, 236, 261, 270, 271
Radziwiłł Krzysztof, hetman poi. lit. I 242, 247, 248, 251, 258, 266, 272, 277, 299-301, 311, 340 II 26
Radziwiłł Krzysztof Mikołaj, zw. Piorunem, hetman poi. lit., od 1589 r. w. lit. I 80, 90, 162, 170, 175, 177, 190 II 26
Radziwiłł Marcin Mikołaj, krajczy lit. III 99, 100
Radziwiłł Michał Kazimierz, hetman poi. lit. II 115, 125, 197-199, 201, 207, 211, 239 III 14
Radziwiłł Michał Kazimierz, zw. Rybeńko, hetman poi. lit., od 1744 r, w. lit. III 99,100, 109
Radziwiłł Mikołaj, zw. Czarnym, kanclerz w. lit. I 20, 57
Radziwiłł Mikołaj, zw. Rudym, hetman w. lit. I 10, 67, 80-82, 87, 88
Radziwiłł Mikołaj, zw. Sierotką, wojewoda wileński I 14, 35, 50, 57, 76, 78, 85, 133, 209, 213, 283, 295, 296
Radziwiłłowa Aleksandra z Bełchackich, żona Marcina Radziwiłła III 99
Radziwiłłowa Anna Katarzyna z Sanguszków III 109
Radziwiilowa Elżbieta z Ostrogskich I 190
Radziwiłłowa Katarzyna z Ostrogskich I 190
Radziwiłłowa Katarzyna z Sobieskich II 207
Radziwiłłowa Maria Anna z Radziwiłłów III 7, 14
Radziwiłłowie, rodzina I 8, 10, 11, 30, 150, 153, 179, 209, 246, 264, 265, 282 II 39, 40, 42, 79, 91, 170, 178, 222, 223, 235, 266-268, 271 III 94, 100, 108, 109, 150, 155, 171, 236
Radziwiłłówna Krystyna zob. Zamoyska Krystyna
Radziwiłłówna Katarzyna Karolina zob. Rzewuska Katarzyna Karolina
Radziwiłłówna Ludwika Karolina zob. Ludwika Karolina z Radziwiłłów
Radziwiłłówna Tekla Róża zob. Flemmingowa Tekla
Róża Rafael (właśc. Raffaelo Sami) I 283
Rajmund, św. III 147
Rakoczy Jerzy I, książę siedmiogrodzki II 36
Rakoczy Jerzy II, książę siedmiogrodzki II 50, 67, 68, 81, 83, 92, 128-131, 135, 137, 140, 149, 243
Rakuszanie zob. Habsburgowie
Ramus Petrus I 94 Rangoni Claudio, nuncjusz papieski I '186, 188
Raszewski Zbigniew III 111
Rautenfeld, generał rosyjski III 329
Razin Stiepan Timofiejewicz II 174
Razumowski Aleksiej Grigorjewicz III 174, 179
Rehnskóld Carl Gustaf III 69, 70
Rej Mikołaj I 13,16,17,22,28,131,155 II 10, 45 III 90
Rejtan Tadeusz III 218, 219, 327
Rembrandt Hermenszoon van Rijn I 307 III 228, 323.
Renan Ernest III 23 Reni Guido I 283
Repnin Anikiu Iwanowicz, kńfżf ni 75
Repnin Nikołaj WnOiewicz m 181,183,18*. 194, 198-200, 202, 203, 208, 232, 285, J20, 330, 333, 356, 362-364
Repnin Wasilij Anikirycz III 120, 125
Reyitzky Karl von III 217, 232, 241
Reymont Władysław Stanisław I 157
Rezler Wojciech Kazimierz II 271
Richelieu Armand Jean du Plessis, książę de, kardynał 1246, 265, 308, 341, 342, 344, 345 II 225
Riepin Ilja Jefimowicz I 104
Robespierre Maximilien-Marie-Isidore de III 301-303
Rogalski Antoni III 229
Rogowski Walenty I 229, 241
Rokossowski Cyprian III 328
Rokossowski Jakub, kasztelan śremski I 64
Roksolana, żona Sulejmana Wspaniałego I 245
Romanów Fiodor Nikitycz zob. Filaret, metropolita rostowski
Romanowicz, mieszczanin smoleński II 260
Romanowowie, dynastia I 221, 271 III 138, 182
Rómer Michał III 298
Romodaoowski Fiodor Juriewicz III 59, 65
Romodanowski Grigorij, książę II 157, 163
Romulus I 21
Rósner, burmistrz toruński III 89
Rostworowski Emanuel III 103,117, 145, 146, 202, 207, 216, 253, 257, 266, 279, 288
Rotundus Mieleski Augustyn 111
Rouairie, markiz de la III 271
Rouget de Lisie Claude III 318
Rousseau Jean Jacques III 241
Rozanda, hospodarówna wołoska II 63, 71
Rozrażewscy, rodzina I 26
Rozrażewski Hieronim, biskup kujawski I 142
Rozrażewski Jakub II 115
Rozrażewski Krzysztof I 81
Rożyński Michał, hetman kozacki I 155, 163
Rożyński Roman, książę I 163, 212
Rubens Peter Paul I 297
Rudawski Wawrzyniec III 161
Rudolf II, cesarz rzym.-niem. 1110, 116, 117, 136, 144, 145, 160, 163, 172, 262
Ruggieri Juliusz, nuncjusz papieski I 19
Rulhier Claude Carloman de III 220
Rumiancew-Zadunajski Piotr Aleksandrowicz III 363
Ruryk I 8
Rurykowicze, dynastia I 120, 169, 221, 224
Rusinowski Stanisław I 229
Rusiński Władysław III 236
Ruszczyc, rotmistrz II 199
Rybiński, dowódca wojskowy II 221
Rybiński Jakub Zygmunt, wojewoda chełmiński III 89
Rymkiewicz Franciszek III 354
Ryszkiewicz Andrzej III 111
Ryx Franciszek III 252
Rzeczycki Jędrzej I 101
Rzewuscy, rodzina III 257
Rzewuska Katarzyna Karolina z Radziwiłłów III 218
Rzewuski Franciszek Michał, marszałek nadworny III 181
Rzewuski Seweryn, hetman poi. kor. III 181, 200, 212, 222, 245, 258, 260, 270, 271, 276, 279, 307, 308, 328, 362
Rzewuski Stanisław Ferdynand III 218
Rzewuski Stanisław Mateusz, hetman poi. kor., od 1726 r. w. kor. III 57, 85
Rzewuski Wacław, hetman poi. kor., od 1773 r. w. kor. III 200, 245, 247
Sadkowski Wiktor, prawosławny biskup perejasławski III 278
Sadowski Zdzisław I 294
Saint-Simon Louis de Rouvroy, książę de II 204-206, 226, 234 III 11, 20, 29
Sajkowski Alojzy II 103, 234, 262 III 149
Saldem Kasper von III 183, 192, 208, 210, 277, 285, 320, 333
Sałtykow Nikołaj Iwanowicz III 168
Samojlowicz Iwan, hetman kozacki II 231, 260 III 60
Samuś (wlaśc. Samuel Iwanowicz) III 47, 48
Sancy Nicolas Harlay de I 265
Santini Wincenty, nuncjusz papieski III 89
Sapieha Andrzej, starosta orszański I 184
Sapieha Benedykt, podskarbi w. lit. II 246, 256, 263 III 35, 40, 100, 102
Sapieha Jan II 156
Sapieha Jan Kazimierz, starosta bobrujski III 74, 75
Sapieha Jan Piotr, starosta uświacki 1212,217, 227 II 107
Sapieha Józef, krajczy lit. III 104, 207
Sapieha Józef Fryderyk, rotmistrz w. kor. III 110
Sapieha Kazimierz Jan, hetman w. lit. II 246, 248, 257, 263, 268, 269, 271 III 9, 11, 20, 34, 35, 40, 42
Sapieha Kazimierz Leon, podkanclerzy lit. I 335, 340 II 78, 116, 117
Sapieha Kazimierz Nestor, marszałek konfed. lit. III 264, 267, 273, 276, 296-298
Sapieha Kazimierz Paweł Jan, poseł do Rosji II 222
Sapieha Lew, kanclerz w. lit., hetman w. lit. I 104, 124, 170, 171, 185, 186, 191, 212, 214, 247, 248 III 179
Sapieha Michał Franciszek, koniuszy lit. III 35, 170
Sapieha Michał Józef, wojewoda podlaski III 110
Sapieha Paweł Jan, wojewoda Witebski, hetman w. lit. II 115, 119, 120, 130, 151, 152, 154, 155, 246 III 8
Sapiehowie, rodzina 111, 150,171, 212,213 II 170, 201, 246, 256, 263, 264, 268, 270, 271 III 9, 12, 23, 25, 28, 32, 35, 36, 41, 43, 44, 56, 93-95, 150, 170-172
Sapieżanka Teodora Aleksandra, córka Pawła Sapiehy zob. Tyszkiewiczowa Teodora Aleksandra
Sapieżyna Dorota z Firlejów I 124
Sarbiewski Maciej Kazimierz I 296, 297, 299
Sarnecki Kazimierz II 222, 223, 268
Sarnicki Stanisław I 97
Sauer Jan zob. Zaor Jan
Sawa Borys I 80
Sawicki, spowiednik I 188
Sawicz Hryćko, zw. Czarnym I 255
Scagnetti Bernard II 206, 210
Schaffgotschowie, rodzina II 80
Schiller Friedrich III 340, 542
Schlippenbach, generał szwedzki III 46
Schwarzenberg Johann Adolf, książę von II 242
Schwerin Wilhelm Friedrich von III 354, 355
Sefer Gazi aga II 55, 58, 60
Sehin aga I 270
Selim I Girej, chan tatarski II 188, 190, 192, 194, 210 III 68
Selim II, sułtan turecki I 24
Seroka Jędrzej III 98
Serre Pierre de la II 152
Shakespeare William I 141
Sicińscy, rodzina II 76
Siciński Władysław, stolnik upicki II 76, 78, 80, 110, 120 III 146
Sielski Aleksander, podstoli poznański II 19
Siemieński Józef I 33 Siemiernik Sebastian II 234, 235
Sieniawska Maria Zofia zob. Czartoryska Maria Zofia
Sieniawski Adam Hieronim I 337
Sieniawski Adam Mikołaj, hetman poi. kor., od 1706 r. w. kor. III 57, 85
Sieniawski Mikołaj Hieronim, hetman poi. kor. II 241, 246
Sienicki Mikołaj, podkomorzy chełmski, marszałek I 63, 66
Sienkiewicz Henryk I 251, 315, 330 II 37, 48, 121, 125, 168, 178, 273
Sieński Jakub I 298
Sierakowski Józef III 278, 340
Sierakowski Karol III 356-359
Siesicki Kazimierz (?), pułkownik królewski II 155
Sievers," córki Jakowa Jefimowicza III 320, 322, 323, 332
Sievers Jaków Joann Jefimowicz III 320-323, 325-330, 332, 335
Sieyes Emmanuel Jołeph m 267, 271, 3O4
Sirko Iwan, ataman kozacki n 177
Skałka, dowódca wofUowy n 2*4
Skalkowiki Adam Mjeordaw Dl IM, IM. 350, 374
Skarga Piotr . wtaic Piotr Powesfc I 20, 45, 94, 95, 118, 121, 135, 137, 140, 157, 166, 167, 190, 195-197, 201, 202, 214. 299
Skarżyński Szymon III 328
Skawrońska Marta zob. Katarzyna I Skidan Karp I 316
Skinderbasza zob. Iskander pasza Skoropadski Iwan, hetman kozacki III 65, 73
Skrzetuski Jan II 53
Skuratow-Bielski Grigorij Łukjanowicz (Maluta) I 169
Skuratowa Maria Grigoriewna zob. Maria Grigoriewna
Słomka Błażej III 98
Słonimski Antoni III 324
Słowacki Juliusz II 37, 72 III 28, 59, 72, 158, 367
Słuccy, rodzina I 8
Slupecki Andrzej II 103
Słuszczanka Elżbieta zob. Radziejowska Elżbieta
Sluszka Bogusław Jerzy, podskarbi lit. II 74, 78
Slużewski Józef III 328
Smoleński Władysław III 165, 313, 334
Smółka Stanisław III 367
Smuglewicz Franciszek III 112
Sobiescy, rodzina I 111 II 220, 237, 254, 256, 263 III 6, 8, 100
Sobieska Jadwiga Elżbieta, żona Jakuba Sobieskiego II 265
Sobieska Katarzyna zob. Radziwiłłowa Katarzyna
Sobieska Maria Karolina, córka Jakuba Sobieskiego II 254
Sobieska Maria Kazimiera, córka Jakuba Sobieskiego II 254
Sobieska Maria Klementyna, córka Jakuba Sobieskiego II 254
Sobieska Maria Leopoldyna, córka Jakuba Sobieskiego II 254
Sobieska Maria Magdalena, córka Jakuba Sobieskiego II 254
Sobieska Teresa Kunegunda, królewna polska II 237
Sobieski, wysłaniec z Kudaku II 14
Sobieski Aleksander Benedykt, królewicz polski II 237 III 7, 8, 11, 12
Sobieski Jakub, kasztelan krakowski I 275, 307, 325
Sobieski Jakub Ludwik, królewicz polski II 213, 237, 249, 251, 252, 254, 255, 262, 267, 272 III 6-8, 12, 16, 18, 49, 56, 63
Sobieski Jan zob. Jan III Sobieski
Sobieski Jan, syn Jakuba Sobieskiego II 354
Sobieski Konstanty Władysław, królewicz polski II 237 III 7, 8, 11, 12, 25, 49, 56
Sobieski Marek, starosta krasnostawski II 22, 50, 72
Sobieski Marek, wojewoda lubelski I 172, 191
Sobieski Wacław I 48, 51, 186, 194, 197, 213, 215,218,24611117
Sokolnicki Michał III 354
Sokołowska Jadwiga II 240
Sokół, rotmistrz II 22
Sokulski Stanisław, pseud. Ancuta III 96
Solari Franciszek II 234
Soiignac Pierre Joseph III 162
Solikowski Jan Dymitr I 7, 39, 105, 124
Soliman zob. Sulejman
Solms, poseł pruski w Petersburgu III 193
Solon I 21
Solomerecki Jan, starosta mścisławski I 81
Sołowiow Siergiej Michajłowicz II 90
Sołtan Stanisław, marszałek nadworny lit. III 316
Soityk Kajetan, biskup krakowski III 192, 198-200, 203, 212
Sołtykow (Sałtykow) Siergiej Wasiliewicz III 176
Somka Jakim (Joachim), hetman kozacki II 162, 163
Sonka zob. Zofia
Sorel Albert III 206
Sosnowska Ludwika III 217
Sosnowski Józef III 217
Sparre Eryk I 117, 119, 168, 169
Stackelberg Otto Magnus III 217, 219-222, 232, 252, 257, 263, 277, 282, 283, 285, 327
Stadniccy, rodzina I 282
Stadnicki Stanisław, zw. Diabłem I 114, 115, 196, 199, 204 II 21
Stanisław August Poniatowski, król polski III 86, 127, 131, 147, 169, 171-181, 183, 185, 187-193, 195-198, 200-205, 208, 209, 211-213, 218-221, 223-231, 234, 235, 239, 241, 243-245, 248-261, 263, 265, 268, 269, 271, 273, 276-291, 294-296, 299, 300, 305, 308, 312-318, 320-323, 325, 326, 329, 330, 332, 338, 339, 343, 345, 350, 353, 354, 361, 364, 365, 372, 374
Stanisław Leszczyński, król polski III 49-53, 55-59, 62, 63, 65-67, 70, 74, 78, 79, 84, 117-131, 133, 145-147, 152, 153, 157, 163, 164, 170, 200, 202, 221, 237
Starhemberg, książê von III 136
Starhemberg Ernst Riidiger, hrabia von II 249
Siarowolski Szymon I 121, 131, 294 II 106
Stasieńko, pułkownik kozacki II 67
Staszic Stanisław III 194, 235, 242, 250, 251, 266, 271, 276, 281, 292
Steblau Eryk Lassota von I 160
Stefan, œw. II 213
Stefan I Batory, król polski 136,43,56,66-84, 86-90, 92-95, 97-111, 115, 116, 119., 121, 123, 124, 128, 129, 136, 137, 144, 155, 166, 174, 176, 179, 181, 186, 193, 206, 225, 227, 233, 248, 274, 280, 344II37,42, 43, 60,85, 108, 136, 158, 178, 201, 213, 218, 270 III 17, 18, 109, 197, 224, 249, 352
Stefan Petryczejko (Petryczajka), hospodar mołdawski II 255
Stefan Rozwan, hospodar mołdawski I 144, 145
Stefan Tomsza, hospodar mołdawski I 225
Stempowski Stanisław, oboźny kor. III 206
Stenbock Magnus III 48
Stenflycht Jan III 123
Stoiński Ksawery III 328, 330
Stopney, dyplomata angielski III 26
Strojnowski Stanisław I 229
Stroynowski Hieronim III 250
Struś Jakub I 136
Struś Mikołaj I 220 :
Strzałkowski Stanisław III 361
Strzelecki Adam I 189, 191
Stuartowie, dynastia III 96
Subchan Ghazi aga II 123, 124
Suchodolski Antoni III 328
Suchodolski Wojciech III 282
Suchorzewski Jan III 275, 282, 287, 290, 308, 326, 334, 335
Suffczyński Antoni Aleksy III 328
Sulejman pasza II 258
Sulejman (Soliman) Wspaniały, suttan turecki I 243, 244
Sulima Iwan I 314
Sulistrowski Krzysztof, chorąży oszmiański III 81
Sulkowscy, rodzina III 94, 217
Sułkowski Aleksander Józef III 132
Sulkowski Antoni, kanclerz w. kor. III 261, 345
Sulkowski August, wojewoda gnieźnieński III 221
Sułkowski Józef III 261, 311
Surikow Wasilij Iwanowicz III 30
Suworow Aleksandr Wasiliewicz II 206, 250 III 211, 220, 278, 285, 311, 356, 357, 360-363, 366, 367, 375
Sykstus V (Felice Peretti, zw. Montalto), papież I 105, 152
Syrokomla Władysław (wlaśc. Ludwik Kondratowicz) I 18, 43
Syruć, szlachcic litewski III 128
Szablak Jan III 105
Szafirów (wlaśc. Szapiro) Piotr Pawłowicz III 76, 77
Szafraniec Stanisław, kasztelan biecki I 66
Szahin Girej, kałga tatarski I 254
Szajnocha Karol II 10, 21, 23, 30
Szaniawski Konstanty Felicjan, biskup krakowski III 81
SzczawiiSski Jakub, wojewoda brzesko-kujawski II 76
Szczewrygin, bojar rosyjski I 88
Szczuka Stanisław Antoni, referendarz kor. II 256, 263, 273 III 25
Szczukowie, rodzina III 151
Szczygielski Wacław III 205
Szein Michail Borysowicz I 214, 266, 267, 271
SzcSkely Johann Friedrich III 354
Szembek Jan, kanclerz w. kor. III 57
Szembek Krzysztof Hilary, biskup płocki III 229
Szembek Stanisław, prymas III 57
Szembekowie, rodzina I 340 III 153
Szeremietiew Borys Pietrowicz III 36, 46, 53, 62, 64, 66, 69, 74, 75, 77
Szeremietiew Fiodor Iwanowicz I 220
Szeremietiew Wasilij Borysowicz II 96, 154, 156-158
Szotkowski Stanisław II 263
Szujski Dmitrij Iwanowicz I 199, 216-218, 235, 268
Szujski Iwan Iwanowicz I 217, 218, 225
Szujski Iwan Pietrowicz I 89, 90, 169
Szujski Wasyl zob. Wasyl IV Szujskr
Szuwalow Aleksandr Iwanowicz III 180
Szydlowieccy, rodzina II 231
Szydlowski Szymon III 328, 330
Szymon, powiernik Marcina Radziwiłła III 100
Szymonowie Szymon I 97
Szymonowicz-Sicmiginowski Jerzy Eleuter II 232
Śliwiński Artur I 96
Śmiarowski Kazimierz II 49, 50
Śniadecki Jan I 94 III 245, 250
Śniadecki Jędrzej I 94 III 245, 250
Święcicki Mikołaj, biskup poznański III 51, 52
Tacyt I 181
Talleyrand-Perigord Charles Maurice de I 74
Tamerlan (wtaœc. Timur Lang) II 18 III 68
Tarle Eugeniusz III 28, 39, 68, 70
Tarło Adam, starosta jasielski III 121
Tarło Jan, wojewoda lubelski III 120
Tarło Karol III 155
Tarnowski Aleksander I 98
Taules Jean de III 206
Tavenaux Renê III 126
Tavennes Gaspard de Saulx, seigneur de I 16
Telegdi Katarzyna, matka Stefana I Batorego I 66
Tende Kasper de II 235, 238 •
Teodor, carewicz rosyjski, syn Aleksego Michajłowicza zob. Fiodor III
Teodor, carewicz rosyjski, syn Iwana IV Groźnego zob. Fiodor I Teofanes, patriarcha jerozolimski I 158, 161, 226, 239
Tepper Piotr Fergusson III 321
Terlecki Cyryl, prawosławny biskup piński I 157
Tetera Paweł, pułkownik kozacki II 147, 154, 163, 164, 173
Tęczyński Jan, kasztelan krakowski I 55, 58
Tęczyński Jędrzej, wojewoda krakowski I 66
Thietmar z Merseburga I 146 II 204
Thókóly Imre (Emeryk Tókóly) II 219, 251-253, 255
Thou Jacques Auguste de I 49
Tiepolo Jan Baptysta I 325
Tintoretto (właœc. Jacppo Robusti) I 132
Tołstoj Aleksiej Nikolajewicz III 51
Tołstoj Piotr Andriejewicz III 76
Tomaszewicz Bartłomiej I 121
Tomaszewski Dyzma Bończa III 334
Tomczak Andrzej I 123
Tomicki Jan, kasztelan gnieŸnieński I 49, 98
Tomkiewicz Władysław I 265, 314
Tormasow Aleksandr Pietrowicz III 344, 347, 356
Towiańscy, rodzina III 7
Towiańska Konstancja z Niszczyckich III 6, 26
Towiański Jerzy, wojewoda łęczycki III 6
Towiański Krzysztof, podkomorzy kor. III 6, 26
Trautvetter, generał szwedzki III 84
Trembecki Stanisław III 247, 249
Treter Tomasz I 165
Tretiak Józef I 240
Tretko Jan II 231, 232
Trebicki Antoni III 366, 367
Trubecki Aleksiej Nikitycz II 90
Trzebicki Andrzej, podkanclerzy kor., biskup krakowski II 93, 148, 201, 220, 223
Trzebiński Aleksander I 270
Trzyna Edward I 180
Tuczkow Nikołaj III 348
Tuhaj bej I 334, 335 II 12, 13, 28, 32
Turczynówna Maryna II 234
Turenne (Tureniusz) Henri de La Tour d'Auvergne de, wicehrabia II 149, 206
Turgot Annę Robert Jacąues de 1'Aulne, baron III 189
Turski, starosta pilzneński III 81
Tuwim Julian III 240
Twardowski ze Skrzypny Samuel I 242, 244 II 61, 81, 164
Tycjan (wtaśc. Tiziano Vecellio) I 283 III 323
Tylicki Piotr, biskup kujawski I 191, 192
Tylman z Gameren II 233
Tyszkiewicz Janusz, wojewoda kijowski II 8,
Tyszkiewicz Jerzy, biskup wileński II 93
Tyszkiewicz Kazimierz, podczaszy lit. II 57
Tyszkiewicz Krzysztof, podsędek bractawski, wojewoda czernihowski II 8, 95, 97
Tyszkiewicz Samuel I 212
Tyszkiewiczowa Teodora Aleksandra z Sapiehów III 8
Tyszkiewiczowie, rodzina III 61
Tyszkiewiczówna Teresa Róża zob. Zawiszowa Teresa Róża
Tyzenhauz, podkomorzy wileński III 121
Tyzenhauz Antoni, podskarbi nadworny lit. III 234, 235
Tyzenhauz Stefan, wojewoda nowogródzki III 36
Ubald zob. Houwaldt Krzysztof
Uchariski Jakub, prymas I 17, 26, 27, 41, 62, 65, 70, 72
Ukraincew Jemielian Ignatiewicz III 27, 33
Ulryka Eleonora, królowa Szwecji III 78
Umiastowski Piotr II 73
Unrug Zygmunt III 96, 101
Urban VIII (Matteo Barberini), papież I 123, 297, 301, 309
Urowiecki Mikołaj I 87, 100
Urusow Piotr I 219
Usedom, generał pruski III 277, 278
Ustriałow Nikolaj Gierasimowicz III 45
Vergennes Charles Gravier, hrabia de III 206
Veronese (wlaœc. Paolo Caliari) I 283
Vetulani Adam I 76
Vilem z Roźmberka I 38
Vitry Nicolas Marie, markiz de II 242
Walden, pułkownik szwedzki III 55
Waldstein Eleonora Monika zob. Czartoryska Eleonora Monika
Walewski Michał, wojewoda sieradzki III 277
Walezjusze, dynastia I 48, 52, 54, 57, 59, 62, 75, 97, 122, 228
Walicki Michał III 75
Waliszewski Kazimierz III 32, 37, 45, 70
Wallenstein Albrecht Wenzel Eusebius von I 317
Walpole Robert III 175
Wapowski Andrzej, kasztelan przemyski I 55, 101
Warszewieki Jan I 13
Warszewicki Krzysztof I 13, 14, 18, 91, 109, 183, 205
Warszewicki Stanisław I 13, 14, 18, 137
Warszycki Stanisław, kasztelan krakowski II 171
Warszycki Stanisław, kasztelan warszawski I 170
Wasyl IV Szujski, car rosyjski I 89, 169, 170, 199, 210, 211, 213-218, 223-225, 262, 268 II 107, 268
Wasyl Łupu zob. Bazyli Łupu
Wasyl Nikiforowicz I 160
Waszyngton Jerzy ID 136, 340
Wawrzecki Tomasz, cfcocmzy ta. m MA. 3*2
Wazowie, dynasta I 39, 110, 111, 114, 121, 122,188, 210, 212, 223, 228, 259, 273, 274, 305, 306, 309, 311, 342, 344, 345 B 34, », 42,73,91,94, 106, 109, 136, 144, IM. 171, 176, 178-181, 185, 186, 213, 215, 221r 223,232 III 40, 87, 118, 150, 152, 164,295, 373
Ważyński Porfiriusz Skarbek, biskup unicki III 352
Wąsowicz (Wąs) Walenty zob. Połotyński Walenty
Wegner Jan II 73
Weiher Ernest I 81, 85, 228
Weiherowie, rodzina I 340
Wereszczyński Józef, biskup kijowski I 146, 151, 152, 179
Wespazjan, cesarz rzymski III 238
Wessel Teodor III 226
Wessel Wojciech, chorąży nadworny kor. II 57
Wettinowie, dynastia III 12, 31, 33, 114, 294, 295
Weyssenhoff Józef III 286
Weyssenhoffowie, rodzina I 340
Węgierski Tomasz Kajetan III 247
Węgrzecki Michał III 229
Wielewicki Jan I 195
Wielhorski Michał III 198, 212, 241, 290, 309, 352, 355
Wielki Elektor zob. Fryderyk Wilhelm
Wielopolscy, rodzina I 182
Wielopolski Aleksander, hrabia, margrabia Gonzaga Myszkowski I 182
Wielopolski Franciszek, margrabia Gonzaga Myszkowski III 19
Wielopolski Jan, kanclerz w. kor. II 186, 222, 256
Wieluński, zarządca III 98
Wierzbicka-Michalska Karyna III 111
Wilamowski Julian III 328
Wilbik, szlachcic lidzki III 122
Wilczewski, dworzanin Stanisława Augusta Poniatowskiego III 287
Wilhelm V, stadhouder Republiki Zjednoczonych Prowincji Niderlandów III 59
Wilhelm z Rożemberka zob. Vilćm z Rożmberka
Williams Charles Hanbury III 175-177, 180
Wincenty, zw. Kadłubkiem I 67
Winkelbruch Hans I 73, 74
Wirtz Paul, generał szwedzki II 128, 131
Wiśniowieccy, rodzina 18, 148, 149, 153, 160, 186, 187, 189, 224, 257, 264, 265 II 18, 42, 86 III 61, 94
Wiśniowiecka Gryzelda Konstancja z Zamoyskich I 316 II 185
Wiśniowiecka Regina z Mohyłów I 264
Wiśniowiecki Adami 133, 148, 153, 184, 186, 187, 212
Wiśniowiecki Aleksander, starosta czerkaski I 163
Wiśniowiecki Dymitr I 155
Wiśniowiecki Dymitr Jerzy, hetman poi. kor., od 1676 r. w. kor. II 156, 197, 215, 220, 223
Wiśniowiecki Janusz Antoni, wojewoda wileński III 34, 35, 59
Wiśniowiecki Jeremi Michał, wojewoda ruski I 133, 151, 187, 256, 264, 265, 284, 293, 296, 298, 314, 316, 319, 327, 333, 335-337, 340 II8, 10, 19-22, 25-29, 36, 48-52, 58, 64, 65, 71, 72, 139, 184, 185, 200 III 34, 102
Wiśniowiecki Konstanty, wojewoda bełski I 187, 304
Wiśniowiecki Konstanty Krzysztof II 249
Wiśniowiecki Michał, starosta owrucki I 81, 133, 150, 187, 264 II 107
Wiśniowiecki Michał Serwacy, hetman poi. lit., kanclerz w. lit. III 34, 35,41, 54, 55, 57, 59, 75, 100, 107, 111
Witold, w. książê lit. I 86, 87, 158 III 68
Wittenberg Arvid II 103, 105, 111, 122
Witwickj Stanisław, biskup poznański III 7
Władysław I Łokietek, król polski I 34 II 241, 252 III 188
Władysław II Jagiełło, król polski I 11, 34, 63, 110, 218 II 123 III 151, 163, 172, 177, 179
Władysław III Warneńczyk, król polski III 188
Władysław IV, król polski 1127, 166-168, 191, 199, 214, 216-220, 222, 223, 226, 228, 241, 242, 254, 259-261, 263, 264, 267-273, 275-281, 284-286, 291, 296, 297, 299-302, 305-311,313, 316, 317, 319-328, 331, 332, 334, 335,338,339,341,344,345117, 15, 17,25, 27, 35, 42, 43, 50, 57, 58, 61, 62, 67, 70, 73, 94, 100, 101, 113, 116, 131, 144, 180, 185, 193, 250, 256 III 118, 119, 234
Włodzimierz Wielki, św., książę kijowski II 16
Wodzicki Józef III 338, 342, 351
Wojeński Stanisław, biskup kamieniecki II 221, 222
Wojnarowski Andrzej III 72
Wojniełowicz, jezuita III 122
Wolcke von, generał pruski III 342
Wolf, krawiec III 100
Wolff Fromhold II 106
Woliński Janusz II 207, 210, 223
Wolski, rotmistrz, poseł do Kozaków II 18
Wolski Mikołaj, marszałek w. kor. I 132, 165, 179, 249
Wolski Piotr, kanclerz w. kor. I 71
Wolski Rzemyk II 22
Wolter (właśc. Francois-Marie Arouet) III 28, 119, 123, 127, 129, 130, 134, 139, 157, 159, 170, 188, 193, 196, 211, 242, 243, 262, 304
Wolk Konstanty, ataman kozacki I 278
Wolkoński Grigorij, generał rosyjski III 68
Wolkoński Michał Nikitycz III 203, 208, 209
Wolodyjowski Jerzy II 193
Woroncow Siemion Romanowicz III 183, 286, 304
Woroncowa Jelizawieta Romanowna III 180
Woronieccy, rodzina I 8
Woroniecki Jakub, biskup kijowski I 113
Woyna (Wojna) Benedykt, biskup wileński I 12, 162
Woyna (Wojna) Franciszek III 284
Wójcik Zbigniew II 135, 146, 162, 164, 165, 173, 174
Wrangel Gustaw II 162
Wrangel Herman I 275
Wrzeszczowicz (Wrzesowicz) Joannes Weyhard II 119
Wszarczyk Adam III 105
Wujek Jakub I 11, 299
Wurtemberg-Montbeliard Ludwig von III 311
Wurtemberg-Montbeliard Maria von z Czartoryskich III 311
Wybicki Józef III 200, 229,230, 232, 234, 353 354
Wybranowski Wojciech I 100
Wyganowski Kazimierz III 328
Wyhowska z Chmielnickich, żona Daniela Wyhowskiego II 154, 163
Wyhowski Daniel II 154, H53, 164
Wyhowski Iwan, hetman kozacki II 86, 87, 138, 139, 144-147, 154, 156, 164, 165 III 61
Wyleżyński Ignacy, rotmistrz kawalerii narodowej III 278
Wysoczan Ihnat I 293
Wysoczan (Wysoczanin) Semen II 72
Wyspiański Stanisław II 37, 158
ZabieUo Józef, hetman poi. lit. III 350
Zablocki Franciszek III 248, 311
Zachnowicz Krzysztof II 111
Zaćwilichowski Mikołaj I 319
Zadzik Jakub, kanclerz w. kor. 1252, 258, 261, 283
Zagriażski, wojskowy rosyjski III 120
Zahorowski Hieronim I 131
Zajączek Józef, generał III 212, 341, 344, 351, 357, 360, 361, 366
Zakrzewski Wincenty I 25
Zakrzewski Wyssogota Ignacy III 350, 362
Załeski Stanisław I 137
Zaiuski Andrzej Chryzostom, biskup warmiński, kanclerz w. kor. II 256, 263 III 161
Załuski Andrzej Stanisław, kanclerz w. kor., biskup krakowski III 161, 162, 228, 245
Załuski Józef Andrzej, biskup kijowski III 141, 161-163, 200, 228
Załuski Zbigniew III 343
Zamoyscy, rodzina 1111, 149, 153 II 178 III 266
Zamoyska Gryzelda z Batorych I 98, 99
Zamoyska Gryzelda Konstancja zob. Wiśmowiecka Gryzelda Konstancja
Zamoyska Krystyna z Radziwiłłów I 97, 9e
Zamoyska Maria Kazimiera zob. Maria Kazimiera, królowa polska
Zamoyski Andrzej, kanclerz w. kor. III 1"Ł. 187, 191, 192, 200, 221, 226, 229-232, 2ł4, 299
Zamoyski Jan, kanclerz w. kor., hetman w. kor. I 15, 24, 29, 49, 51, 54, 56, 61, 66, 71, 81, 86-88,90-92,95,96,98-101, 104, 108, 110, 111, 113-116, 125-129, 136-141, 143-145, 149, 152, 157, 160, 166-168, 170, 172-178, 182, 183, 186, 188-194, 200, 206, 213, 218, 229, 237, 246, 254, 258, 259, 270, 274, 318, 322, 324, 340 II 30, 35, 56, 60, 65, 91, 94, 180, 239, 256 III 17, 18, 98, 102, 160, 266, 373
Zamoyski Jan, wojewoda sandomierski II 166 III 7
Zaor (Sauer) Jan II 212
Zapolya Jan, król węgierski I 69
Zapolya Jan Zygmunt, książę siedmiogrodzki I 7, 69
Zapolyowie, rodzina I 7
Zaranek Kazimierz, chorąży żmudzki III 34, 42
Zarudzki Iwan, ataman kozacki I 221
Zasławscy, rodzina I 8, 264, 265, 304 II 18 III 61
Zasławski Władysław Dominik, książę, wojewoda krakowski I 264, 285 II 8, 5, 21, 25, 27, 28
Zawisza Kieżgajlo Krzysztof Stanisław, starosta, następnie wojewoda miński III 8, 9, 13, 41-43, 50, 75, 144
Zawiszowa Teresa Róża z Tyszkiewiczów III 8
Zaydlic Józef III 346
Zbarascy, rodzina I 8, 53,. 111, 150, 153, 155, 159, 179, 229, 245, 304 II 18, 86 III 61, 92
Zbaraska Anna z Czetwertyńskich I 304
Zbaraski Janusz, książę, wojewoda braclawski I 12, 82, 86, 91, 102, 136, 158-160, 304
Zbaraski Jerzy I 130, 131, 150, 151, 203, 236, 254, 257
Zbaraski Krzysztof, koniuszy w. kor. I 150, 151, 177, 236, 242-245, 257, 271, 303, 304
Zborowscy, rodzina I 56, 71, 99, 102, 105, 110, 112-114, 206 II 91
Zborowski Aleksander, syn Samuela Zborowskiego I 101
Zborowski Andrzej, dowódca twierdzy Biały Kamień I 208
Zborowski Andrzej, marszałek nadworny kor. I 99-101, 114
Zborowski Jan, kasztelan krakowski I 50, 71, 73, 74, 92, 100
Zborowski Krzysztof I 99-101
Zborowski Marcin I 289
Zborowski Piotr, wojewoda sandomierski 127, 29, 48, 49
Zborowski Samuel I 55-57, 69, 99-102, 104, 111, 114, 206 II 135, 180, 270
Zbrożek Michał, strażnik poi. kor. II 216, 248
Zbylitowski Andrzej I 165
Zebrzydowski Mikołaj, wojewoda krakowski I 117, 187, 190, 194, 196, 199, 200, 204-208, 210, 212, 213, 228, 235, 253 II 79, 171, 242 III 34, 103, 231
Zehmen zob. Czemowie Zieliński Konstanty Józef, arcybiskup lwowski III 53, 56, 202
Zofia Aleksiejewna, regentka moskiewska II 259, 261
Zofia Augusta Fryderyka, księżna Anhalt-Zerbst zob. Katarzyna II
Zofia (Sonka), królowa polska, żona Władysława II Jagiełły I 218
Zofia Jagiellonka, królewna polska, córka Zygmunta I Starego I 41
Zofia Augusta, córka Ludwiki Karoliny z Radziwiłłów II 268
Zołotareńko Iwan, hetman kozacki II 72, 97, 98, 104, 110
Zołotareńko Wasyl, ataman kozacki II 162, 163
Zubow Platon Aleksandrowicz III 184, 185, 228, 256, 306, 307, 320, 332, 339, 363-366
Zubow Walerian Aleksandrowicz III 185
Zubowowie, rodzina III 184, 312
Zyberkowie, rodzina I 340
Zych Gabriel III 338
Zygmunt I Stary, król polski I 29, 30, 41, 57, 79, 97, 122, 136, 171, 212, 224, 242, 244, 277, 279, 287, 345 II 41, 59, 131 III 26, 373
Zygmunt II August, król polski I 7, 10, 11, 13, 14, 16, 18, 21-25, 27-29, 35-39, 44, 45, 54, 63, 69, 71-73, 76, 78, 79, 81, 86, 95, 97, 102, 103, 123, 130, 138, 147, 151, 174, 179, 180, 187, 190, 197, 206, 242, 244, 276, 289, 290, 301, 304, 306, 344, 345 II 38, 41, 48, 59, 75, 179, 213, 218 III 96, 109, 142, 151, 164, 193, 196, 222, 373
Zygmunt III Waza, król polski 1110-119,121-125, 127-132, 135-143, 153, 157, 158, 161, 165-170, 172-174, 176, 178-183, 187-195, 197, 199, 200, 202-207, 209-216, 218, 220-222, 224,225,228,229, 232, 235-237, 239, 240, 242, 245-249, 251, 252, 255, 257-263, 268, 271-274, 279, 281, 282, 285, 289, 295, 297, 301, 302, 306, 307, 311, 337, 344II 35, 37, 39-43, 61, 79, 85, 86, 107; 113, 136, 171, 178, 180, 181, 185, 211, 214, 242 III 12, 15, 32, 65, 118, 142, 234
Zygmunt Kazimierz, królewicz polski, syn Władysława IV I 309, 326
Żabkowski, bernardyn II 52
Żarczycki, żołnierz polski I 74
Żebrowski, kaznodzieja III 96
Żegocki Krzysztof, starosta babimojski II 115, 119, 132
Żeleński Tadeusz, pseud. Boy II 168, 255, 265
Żeleżniak Maksym III 205
Żerebcowa, siostra Platona Zubowa III 228
Żeromski Kazimierz II 97-99, 109, 161, 162
Żeromski Stefan I 106, 157 III 87, 261, 368
Żólkiewska Katarzyna zob. Koniecpolska Katarzyna
Żótkiewska Regina z Herburtów I 238
Żólkiewska Zofia zob. Danilowiczowa Zofia
Żółkiewski Adam II 168
Żółkiewski Jan I 238
Żółkiewski Stanisław, hetman poi. kor. od 1618 r. w. kor. I 74, 92, 100, 102, 115, 145, 159, 163, 172, 174, 176, 177, 188, 191, 200, 205, 206, 213, 214, 216-220, 223, 225, 236-241, 245, 246, 254, 258, 268, 270, 324, 344 II 24, 30, 65, 107, 113, 198, 208, 243 III 18, 102, 161, 179
Żółtowski, pułkownik I 278
Żytkiewicz Daniel, instygator kor. II 79
Żytkiewiczowie, rodzina II 79
SPIS TREŚCI
Uwaga: numeracja na dole strony.
Zdolni do wszystkiego 5
Droga za kraty 21
Dno, czyli zapusty 89
Znowu w stronę Europy 141
Król z narodem,
czyli gorączka reformatorska 169
Naród bez króla 324
Indeks osób 376