gnował z dwóch: weźmie jedno, ale za to największe. W końcu zrezygnował i z tego planu. Nie szukał na razie najmniejszego jabłka, starał się znaleźć dość małe, by je unieść.
Najbardziej niewiarygodne było to, że w końcu mu się udało. Kiedy przypomniałem sobie, jak ciężki był listek, który próbowałem podnieść, nie mogłem nie podziwiać tego nieszczęśnika, widząc, jak chwieje się na nogach, ale wstaje, trzymając oburącz najmniejsze z jabłek. Kulał od doznanych obrażeń, a dźwigany ciężar zginał go do ziemi. Pomimo to krok za krokiem, wciąż wykorzystując każdą najmniejszą osłonę, nieszczęsny Upiór niósł narzędzie -własnych tortur w stronę autobusu. Była to prawdziwa via dolorosa.
Głupcze, zostaw to — odezwał się nagle potęż
ny głos, nie przypominający żadnego ze słyszanych
dotychczas. Był grzmiący, a równocześnie perlisty jak
woda. Z przerażającą pewnością uświadomiłem sobie,
że to wodospad przemówił: na jego miejscu (chociaż
wyglądał nadal jak zwykły wodospad) zobaczyłem te
raz jasną figurę anioła jakby ukrzyżowanego na skale.
Przelewał nieustannie ku otaczającym go lasom swo
ją huczną radość.
Głupcze — odezwał się znowu — zostaw to.
Nie możesz zabrać tego jabłka ze sobą, w Piekle nie
ma na nie dość miejsca. Zostań tutaj, tu nawet liście
i źdźbła trawy nauczą cię z radością, jak jeść takie
jabłka.
Nie wiem, czy Upiór usłyszał te słowa, czy też nie. W każdym razie, po kilkuminutowym postoju, zebrał się znów w sobie, aby stawić czoło męczarniom, i jeszcze ostrożniej ruszył w dalszą drogę. W końcu straciłem go z oczu.
7
C
hociaż przyglądając się niepowodzeniom Upiora w meloniku, nie traciłem spokoju, teraz okazało się, że po jego odejściu nie mogę znieść sam na sam obecności Wodnego Olbrzyma. Nie wyglądało co prawda na to, żeby mnie w ogóle zauważył, ale i tak poczułem się nieswojo. Obawiam się, że gdy ruszałem z powrotem po płaskich kamieniach w dół strumienia, w moich ruchach było sporo udawanej nonszalancji. Zaczynałem już odczuwać zmęczenie. Przyglądając się srebrzystym rybkom śmigającym na dnie rzeki, zapragnąłem, by głębina okazała się dostępna również dla mnie. Ach, jak bardzo tęskniłem za kąpielą!
— Już z powrotem? — zapytał nagle ktoś stoją
cy nieopodal. Obejrzałem się i zobaczyłem opartego
drzewo wysokiego Upiora żującego widmowe cy
garo. Kiedyś był to najwyraźniej szczupły, doświad
czony przez życie siwy mężczyzna. Jego głos, niski
szorstki, zdradzał staranne wykształcenie. Jednym
słowem, był to ten typ człowieka, który zawsze wzbu
dzał we mnie instynktowne zaufanie.
Nie wiem — powiedziałem. — A pan?
Ja wracam — odparł. — Zdaje się, że widziałem
już wszystko, co było do zobaczenia.
A więc nie zamierza pan zostać?
To zwykła propaganda — odpowiedział. —
Nikt nigdy nie brał poważnie pod uwagę tego, że mo
glibyśmy tu zostać. Owoce są niejadalne, nie można
nawet napić się wody, a chodzenie po trawie pochła-
47