W istocie jej zadowolenie seksualne jest wówczas proporcjonalne do trudów, cierpień i rozczarowań, jakich doświadcza poza tym w pożyciu z partnerem. Nietrudno to zrozumieć. Wiele par (i dobranych, i niedobranych) znakomicie „dogaduje się" w łóżku po awanturze. Owe szczególne spazmy rozkoszy w sytuacji uprzedniego konfliktu mają swe źródło po pierwsze we wspomnianym przed chwilą „wyładowaniu" napięć, po drugie zaś w jedno- lub obustronnym wysiłku, by seks „zadziałał" i scementował nadwątloną więź. Udany akt w tych okolicznościach zdaje się stanowić świadectwo głębokiego pokrewieństwa ciał i dusz: „Popatrz, jak dobrze nam razem, jak szalenie jesteśmy sobie bliscy — wbrew wszystkiemu należymy do siebie!"
Kiedy seks daje dużo przyjemności fizycznej, wytwarza rzeczywiście silną więź między dwojgiem ludzi. U kobiet, które kochają za bardzo, zmagania z mężczyzną wywołują intensywne doznania seksualne, a to niemal przykuwa je do partnera. Jeżeli natomiast zaczną romans z kimś, kto do niczego ich nie wyzywa, doznaniom seksualnym brak ognia i pasji. Ponieważ mężczyzna nie wzbudza stałego zaaferowania swoją osobą, a seks nie musi o czymkolwiek „przekonywać", wszystko robi się zbyt łatwe, cokolwiek mdłe i mało zobowiązujące. Przez porównanie ze znaną skądinąd burzliwością, te anemiczne przeżycia jedynie utwierdzają je w mniemaniu, że „prawdziwa" miłość oznacza ciągłe napięcia, walki, ból serca i dramat.
Powstaje tu oczywiście pytanie, czym jest „prawdziwa" miłość. Na ogół sądzimy, że nie sposób jej zdefiniować. Moim zdaniem bierze się to nie z mętności pojęcia, lecz stąd, że w naszej kulturze usiłujemy połączyć w całość dwa odmienne, przeciwstane, a nawet wykluczające się oblicza miłości; dwie postacie, w jakich zwykła występować. Im więcej pada na ten temat słów, tym bardziej sobie przeczymy, aż w końcu zniechęceni, z lekkim zamętem w głowie, dochodzimy do wniosku, że miłość to rzecz zbyt osobista, tajemnicza i nieuchwytna, by dało się ukuć cokolwiek podobnego do definicji.
Starożytni Grecy byli bystrzejsi. Używali dwóch odrębnych terminów: eros i agape. Pierwszy odnosił się do miłości namiętnej, drugi zaś do stabilnego, angażującego, lecz wolnego od pasji związku dwojga ludzi, którzy serdecznie troszczą się o siebie.
Różnicowanie greckie pozwala zrozumieć rozterkę, w jaką popadamy pragnąc obu tych rodzajów miłości jednocześnie, z tą samą osobą. A także pojąć zacietrzewienie, z jakim orędownicy bądź to erosa, bądź agape usiłują przekonać wszystkich, że tylko preferowany przez nich
46
wariant jest miłością „prawdziwą". Bo istotnie, każda z dwóch odmian miłości ma swe własne piękno, wartość i prawdę. A zarazem każdej z nich brakuje czegoś cennego, co charakteryzuje drugą odmianę.
Jak opisaliby to rzecznicy obu stron?
Erosa: Miłość to usychanie z tęsknoty za ukochaną osobą, za kimś tak różnym od nas, zagadkowym i frapującym. Głębię miłości mierzy się stopniem naszego opętania. Nie mamy czasu ani ochoty na nic innego. Trawimy całą energię na wspominkach lub przygotowaniach do przyszłych spotkań. Często musimy przezwyciężyć rozmaite przeciwności losu. Prawdziwa miłość nie może więc obejść się bez cierpienia. Ani też bez gotowości do wzięcia na siebie w jej imię wszelkich trudów, udręk i niedostatków. Miłość kojarzy się z pożądaniem, ekstazą, bólem, dramatem, lękiem, napięciem i tajemnicą.
Agape: Miłość to przymierze dwóch osób, zawarte w duchu pełnego zaangażowania. Osoby te łączy wiele wspólnych wartości, celów i zainteresowań, indywidualne zaś różnice otacza atmosfera życzliwej tolerancji. Dzięki przymierzu obie osoby łatwiej wyrażają swe uczucia i myśli, stają się bardziej twórcze i otwarte na świat. Każda z nich uważa drugą za najlepszego przyjaciela, spędzany razem czas za źródło szczęścia. Inną oznaką prawdziwej miłości jest gotowość do uczciwego spojrzenia na siebie w imię dobra związku, w imię jego dalszego rozwoju. Miłość kojarzy się z bezpieczeństwem, spokojem, oddaniem, zrozumieniem, koleżeństwem, oparciem i przyjemnością.
Kobiety kochające za bardzo darzą swych „niemożliwych" partnerów miłością namiętną, miłością pełną pasji. Właśnie dlatego, że są „niemożliwi". Pasja pojawia się bowiem tylko tam, gdzie istnieje ciągła walka o coś, gdzie trzeba stale pokonywać przeszkody, gdzie pragnie się czegoś więcej, niż się osiągnęło. „Pasja" znaczy etymologicznie „cierpienie", i rzeczywiście, im większe cierpienia, tym z reguły większa namiętność. Dreszcze namiętnego romansu nie dadzą się porównać do niezmąconej pogody stabilnego związku. Gdyby więc któraś z takich kobiet dopięła swego, pasja szybko by znikła, nie mogąc dalej karmić się cierpieniem. Co by wówczas sobie powiedziała? „Widać od-kochałam się. Nie czuję już słodkiego bólu."
I nasze społeczeństwo, i nasze wszechobecne środki masowego przekazu bezustannie mylą i mieszają ze sobą oba opisane powyżej typy miłości. Pod ich wpływem sądzimy i spodziewamy się, że płomienny romans (eros) przyniesie nam w efekcie satysfakcję i speł-
47