Nawiedzenie
„W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w pokoleniu Judy.” (Łk 1, 39)
Życie Pana Jezusa w łonie Najśw. Maryi Panny jest drugim stanem jego ziemskiego istnienia. On to żył, On to działał w swojej Matce, najposłuszniejszej Bogu. To życie tak przedziwne i ukryte - to wzór skupienia dusz wewnętrznych i serc czystych, światu obumarłych.
Chleb pszenny, pod którego postacią ukrywa się Pan Jezus, kielich złoty, w którym spoczywa, biała zasłona, która go okrywa, wszystko w Najśw. Sakramencie przypomina nam życie ukryte Syna Bożego i posiada mnóstwo tajemniczych podobieństw z żywotem Jego w łonie Maryi, Nie chcę jednak rozwodzić się nad tym przedmiotem w całej jego rozciągłości, ale pragnę zatrzymać się nad jednym jego momentem, rzec można zewnętrznym i najwięcej w oczy bijącym, nad Nawiedzeniem.
Ta tajemnica jest tak piękna, tak bogata w zbawienne nauki, iż nie dziwię się, że św. Franciszek Salezy, mąż wielkiego rozumu i wielkiej pobożności, miano jej nadał zakonowi przez siebie założonemu. Wszystko w tej tajemnicy jest godne uwagi; droga odbyta przez Matkę Najśw, jej uczucia i hymn podniosły, radość św. Elżbiety, uświęcenie św. Jana, odzyskanie mowy przez Zachariasza. Wszelako na jedno zazwyczaj zbyt mało zwracamy uwagi, a mianowicie na to, że to wszystko pochodzi od Tego, który dla oczu ludzkich jest jeszcze ukryty; Jezus bowiem prowadzi swą Matkę Najśw. górami Hebronu, On oświeca św. Elżbietę i każe zadrżeć ż radości dziecięciu, które w swym łonie nosiła. On mówi przez usta Maryi. On rozwiązuje język Zachariasza, to też Najśw. Maryja Panna może słusznie powiedzieć o swym Synu to, co On sam miał powiedzieć kiedyś o swoim Ojcu: In me manensipse facit opera.
Nawiedzenie to pierwszy zewnętrzny wylew łask Słowa wcielonego, pierwszy blask tego słońca sprawiedliwości przez zakrywające je chmury. Otóż Pan Jezus ponawia tę tajemnicę często bardzo, a nawet codziennie w Najśw. sakramencie Ołtarza. Ponawia ją najpierw ilekroć daje nam się w Komunii św.; wtedy udziela się nie tylko naszemu ciału, ale i duszy, oświeca nasz umysł, rozgrzewa serce, oczyszcza wyobraźnię, w pamięci naszej ryje swe imię najświętsze ognistymi głoskami, słowem - całych nas przenika i napełnia swoim boskim tchnieniem. Jakież to przedziwne i cudowne nawiedziny! Ale raz jeszcze przypominam, że nie mogę dłużej zastanawiać się nad niemi, mając mówić o Najśw. Sakramencie w ogóle, a nie o samej Komunii św.
Jest jeszcze inne nawiedzenie, będące dalszym ciągiem i następstwem tego pierwszego; niechaj mi wolno będzie choć nawiasowo je tu zaznaczyć. Ten chrześcijanin, ta pobożna niewiasta, którzy rano zbliżyli się do stołu Pańskiego, powracają, wprawdzie do domu, do swych codziennych zajęć i obowiązków, ale unoszą niejako z sobą Pana Jezusa, wprowadzają Go do domów swoich, do fabryk, składów, magazynów lub warsztatów, w których pracują. Jakiś urok tajemniczy zdradza w nich obecność słodkiego gościa, którego do serc swych przyjęli; uklęklibyśmy chętnie przed nimi, by uczcić Boga w tym jego nowym przybytku, Ludzie ci stają się błogosławieństwem dla wszystkich, do których się zbliżają; słowa ich wlewają pociechę do serc zbolałych, ich wejrzenie spokój rozsiewa; są jakby narzędziem Ducha Św., który przez nich porusza serca, koi je, buduje. Szczepy twoje sad małogranatów (Pnp 4, 13). Rzeklibyśmy do nich chętnie: Dusze szczęśliwe, jesteście łaski pełne, czujemy, że Pan jest z wami! Tak przynajmniej rozumiem owoce Komunii św. i takie być powinny. To tłumaczy wpływ potężny, który wywiera sama obecność żarliwego chrześcijanina, a zwłaszcza dobrego kapłana; nic jeszcze nie powiedzieli, a już jesteśmy pouczeni, już się czujemy lepszymi. Jeśli chcesz pocieszyć jakiego chorego, jeśli masz jaką sprawę trudną przed sobą, zacznij od przyjęcia Komunii św. a nie ty, ale Jezus za ciebie działać będzie. Chwalcież i noście Boga w ciele waszym (1 Kor 6, 20).
Ale i to jeszcze nie jest owym nawiedzeniem, nad którym zatrzymać się pragnąłem, o innym chcę wam dziś mówić.
Oto kapłan, oto przyjaciel lub dusza gorliwa udała się do świątyni, aby Panu Jezusowi, obecnemu w Najśw. Sakramencie powiedzieć po cichu: Panie, oto syn twój, oto córka twoja choruje, potrzeba, abyś przyszedł do niego. Albo za owym ojcem nieszczęsnym z Ewangelii: Panie, przyjdź, zanim umrze moje dziecko (J 4, 49). A Jezus odpowie teraz tak samo jak wówczas: Przyjdę. Tylko teraz sam przyjść nie może, bo w Najśw. Sakramencie oddał się nam związany, bezsilny, zupełnie tak samo, jak niegdyś w łonie Maryi Najśw. Cóż więc uczyni? Jako natchnął Matkę swą przeczystą i nakazał jej udać się w drogę, której sam nie mógł odbyć, tak a teraz daje swemu Kościołowi zlecenie przeniesienia Go do tych, którzy nie mogą przyjść do Niego, a jednak Go potrzebują. Oto tabernakulum otworzone, Jezus opuszcza je i idzie. Opuszcza swe samotne mieszkanie, a kapłan, który Go niesie, idzie również często z kwapieniem, pośpiesznie: cum festinatione. Czy nie potrzeba, aby przyszedł, zanim śmierć, dokona swego dzieła zniszczenia? W wielu miejscowościach, gdzie religia katolicka cieszy się jeszcze czcią jej należną, Najśw. Sakrament bywa niesiony do chorego nader uroczyście: niosą nad Nim baldachim monarszy, bo czyż nie jest Królem królów? Niosą przed Nim światła jarzące, jak tego żądał prorok: Ogień przed nim uprzedzi (Ps 96, 3), a głos dzwonka oznajmia jego obecność. Ale pomimo tej zewnętrznej okazałości, pomimo starań usilnych, wielu chrześcijan, niegodnych tego imienia, udaje że nie dostrzega Pana swego. Zbaczają w inną stronę, jak gdyby spotkanie z Nim było nieszczęściem, alba co najwyżej uchylą przed Nim kapelusza, jakby przed człowiekiem najzupełniej obojętnym. Gorzej nawet: w naszych smutnych czasach, zwłaszcza w wielkich miastach wiatyk św. nie bywa już jawnie niesiony do chorych. Nieraz zdarzy się wam spotkać na ulicy kapłana w zwykłej, codziennej szacie, idącego śpiesznie i w skupieniu; nikomu się nie kłania, zdaje się czymś bardzo zajęty, jakby pochłonięty troską tajemną. I nic dziwnego. Kapłan ten niesie swego Boga i Pana; tuli i kryje na swym sercu Tego, który niegdyś krył się w łonie Maryi. Kapłan podwaja kroku, chciałby jak najprędzej stanąć u celu, powodowany obawą, by Pana nie spotkała zniewaga bezbożnych.
Ale dokąd że to zdąża Bóg ukryty? Oto idzie nawiedzić lud swój i obdarzyć go obfitością łask swoich, Idzie do ubogich i do bogatych, częściej do pierwszych, gdyż łatwiej i chętniej bywa od nich przyjmowany; idzie w góry: in montana - aż do ubożuchnego poddasza; zstępuje do lochów i sklepów wilgotnych, do więzień cuchnących; nic Go nie zdoła powstrzymać; idzie wszędzie, gdzie Go wezwą, wszędzie, gdzie tylko może pocieszyć, uleczyć, uświęcić. Spoczywa na nędznym stole w mieszkaniu nędzarza, na grubym płótnie, ostatnim dobytku robotnicy. Kapłan wchodząc pozdrawia obecnych, jak niegdyś Maryja pozdrowiła św. Elżbietę: Pokój temu domowi, a ta pozdrowienie jest zapowiedzią łask obfitych i z radością bywa przyjęte przez ludzi wiary, przez dzieci pokoju. I pozdrowiła E1żbietę. Przy nawiedzeniu Najśw. Maryja Panna oddała głos swój boskiemu swemu Synowi; teraz oddaje Mu go kapłan, a chory lub kaleka, gdy usłyszy to pozdrowienie, gdy rozpozna dźwięk dzwonka świętego, poruszy się, jak niegdyś dzieciątko w żywocie Elżbiety; zapomni o swym cierpieniu, o swej niedoli; wesele święte przepełnia jego duszę, i rzekłby chętnie: Skądże mi to szczęście, ta łaska niepojęta? A Bóg tymczasem coraz się więcej do niego przybliża, pochyla się nad nim, zstępuje do jego serca. Pan Jezus jest samą miłością dla cierpiących i smutnych; umacnia ich odwagą, osładza ich konanie i oddaje się im najzupełniej. Kapłan tymczasem, który widzi wdzięczność i szczęście tych dobrych chrześcijan, błogosławi Boga za to, co raczył uczynić za jego pośrednictwem, i powracając do domu, powtarza w głębi serca: Wielbi dusza moja, Pana!
Ubodzy i nieszczęśliwi są zazwyczaj lepiej przysposobieni na przyjęcie Pana i swą niedolą wzruszają boskie jego Serce. A przeciwnie, wielcy, możni tego świata w ostatniej chwili jakże często bywają duchowo opuszczeni! Nie umieją sami błagać Pana o zmiłowanie, a zgubna i grzeszna obawa, by nie przerazić chorego sprawia, że otaczający nie błagają o nic dla niego. A bogatych próżnymi odprawił. W tym domu, do którego zstąpił Zbawiciel utajony w Najśw. Sakramencie, znajdował się może jaki ojciec, małżonek, drugi Zachariasz, którego niedowiarstwa uczyniło niemym, ale błogosławieństwo obecności Jezusowej wniknęło do jego serca. Widząc, że drogi mu chory tak cudownie został pocieszony, że tak jest szczęśliwy nadzieją przyszłej nagrody, sam zapragnął dla siebie wiary, nadziei, miłości i w końcu woła za Zachariaszem: Błogosławiony Pan Bóg, iż lud swój nawiedził i wyzwolił; nawiedził nas dla wnętrzności miłosierdzia Boga naszego; zaświecił promieniem wesela i nadziei tym, którzy w ciemności i w cieniu śmierci siedzą (Łk 1, 79).
Streścimy teraz w kilku słowach korzyści, które odnieść możemy z obecnego rozmyślania.
Oto codziennie Pan Jezus ponawia wśród nas i dla nas cuda swej miłości, pierwsze dobrodziejstwa swego ziemskiego żywota. My więc, na dowód naszej dla Niego wdzięczności - przygotujmy Mu drogę do serc ludzkich, aby choć w ostatniej chwili mógł nawiedzić tych, wśród których żyjemy. O tak, nie pozwólcie umrzeć beż pojednania się z Bogiem nikomu z krewnych lub znajomych, nikomu z tych, do których wpływ wasz dotrzeć może. Czuwajcie, by kapłan dość wcześnie został wezwany do chorego - a Bóg sam wdzięczny wam za to będzie, i wiele dusz błogosławić was nie przestanie przez całą wieczność.
Ilekroć zdarzy się ku temu sposobność, towarzyszcie Najśw. Sakramentowi niesionemu do chorego. O, jakże czułbyś się szczęśliwy, gdybyś był mógł towarzyszyć Najświętszej Pannie, wówczas gdy z pośpiechem szła przez góry nawiedzić św. Elżbietę - a teraz nie chcesz iść śladami Pana, nie chcesz należeć do jego zaszczytnego orszaku?! Wierni czciciele Zbawiciela, utajonego w Najśw. Sakramencie, śpieszcie za Umiłowanym waszym, skoro opuści swój przybytek, aby nawiedzić umierającego, przeprowadźcie go w triumfie, a otrzymacie przeobfite jego błogosławieństwo: inveni quem diligit anima mea, tenui eum, nec dimittam.
Bracia moi, nie bądźcież obojętni względem boskiej Eucharystii, miłością odpowiadajcie na miłość, a gdy nadejdzie chwila, że i wy będziecie słabi, chorzy, umierający, i gdy już nie zdołacie iść do Pana, On przyjdzie do was i pocieszy was, osłodzi waszą niedolę, wasze cierpienie i zabierze was ze sobą do szczęśliwości wiecznej. Amen.