1 listopada
Kazanie ks. Pawlukiewicza
Kiedy słucha się słów dzisiejszej Ewangelii, głoszącej Chrystusowe błogosławieństwa, łatwo zauważyć, że stanowić one mogą całkowite przeciwieństwo poglądów, jakie dzisiaj są w modzie, jakie preferuje świat. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że Osiem Błogosławieństw to dokładne przeciwieństwo tego, co ludzie dziś w sobie eksponują, co uważa się za konieczny dla osiągnięcia sukcesu rys charakteru. Osoby szukające pracy w swoich podaniach piszą zazwyczaj, że są kreatywne, pełne pomysłów i aktywności. Jezus natomiast chwali ubogich wewnętrznie. Świat podkreśla: musisz umieć się korzystnie prezentować, wyrażać, by ludzie cię zauważyli i podziwiali, a Ewangelia mówi: szczęśliwi cisi. Mówi się, że życie wymaga twardej i zdecydowanej postawy, a Zbawiciel woła, że szczęście osiąga się poprzez okazywanie miłosierdzia. Czy chrześcijaństwo jest rzeczywiście nieżyciowe? Czy Zbawiciel wzywa do przyjęcia postawy wycofanej, zamkniętej, duchowo autystycznej? Spójrzmy na trzech znanych nam kandydatów na ołtarze. Czy Jan Paweł II był skrytym, zawstydzonym milczkiem? Czy Prymas Tysiąclecia to postać zalękniona i bezradna? Czy ks. Popiełuszko uciekł od rzeczywistości i żył w świecie marzeń? Jak to więc jest? Jaki ma być chrześcijanin? Na czym polega jego świętość?
Mówimy niekiedy, że grzech pierworodny skaził naturę ludzką, że ją popsuł. To wszystko prawda, ale słowa "skaził", "popsuł" mogą sugerować, że to był tylko jakiś incydent, który przy pewnym wysiłku da się jakoś odkazić czy naprawić. A to nie jest tak. To nie był tylko zły uczynek naszych prarodziców, za który otrzymali karę. Ten grzech zdruzgotał naturę człowieka, on zdemolował jego wewnętrzną strukturę, tam, w głębi jego serca, gdzie jest nasze najgłębsze "ja". Mówi się niekiedy, że człowiek oślepł przez to na miłość Boga, że przestał ją dostrzegać. To także prawda, ale chyba można powiedzieć bardziej precyzyjnie, że Adam, Ewa i ich dzieci, czyli my wszyscy, dotknięci zostaliśmy głęboką schizofrenią. Nasze chore serca, odcięte od Bożego światła, zaczęły widzieć świat nierealny, w którym Bóg jest nam nieżyczliwy, drugi człowiek jawi się być naszym wrogiem, albo wręcz odwrotnie: staje się naszym bogiem, naszą wartość liczy się tym, co zrobimy i wypracujemy, a pełnię szczęścia ma nam dać pieniądz, przyjemność, władza. Jednocześnie poprzez tą dogłębną destrukcję ogarnął człowieka bezgraniczny głód płynący z duchowej pustki i samotności. To wszystko zagroziło osobie ludzkiej niewyobrażalnym szaleństwem, które dość szybko zaczęło się urzeczywistniać. Kain zabił swego brata. Jego potomek w kolejnym pokoleniu, Lamek zapowiedział, że zabije każdego dorosłego, nawet dziecko, za choćby najmniejszą krzywdę. Księga Rodzaju mówi: Kiedy zaś Pan widział, że wielka jest niegodziwość ludzi na ziemi i, że usposobienie ich jest wciąż złe, żałował, że stworzył ludzi i zasmucił się. Ale ten Boży smutek nie obrazuje całej reakcji Niebieskiego Ojca na tragiczny bieg wydarzeń. Stwórca postanawia ratować człowieka. On wie, że już nie da się w nim nic naprawić, wyremontować. Ta zdruzgotana natura ludzka musi umrzeć. Ale Bóg wcześniej pragnie zaszczepić w każdego z nas zalążek nowego życia, które Jezus wysłużył nam na krzyżu. I przez to każdy człowiek staje się jakby ziarnem, które wprawdzie musi umrzeć, ale po to, by zakiełkował z niego ktoś nowy, wolny od przekleństwa grzechu i duchowej śmierci. I od tej chwili ludzie podzielili się niejako na dwie grupy: tych, co zaufali Bogu i zgodzili się na Jego plan, na drogę dobrowolnego współumierania z Chrystusem, prowadzącą do nowej rzeczywistości, i na tych, którzy o własnych siłach ciągle chcą zrealizować się do końca tu i teraz, w tym życiu. Sytuacja tych drugich staje się chyba z wieku na wiek coraz bardziej dramatyczna i beznadziejna. Tyle razy już w dziejach ludzkości głoszono powstanie jakiejś ideologii, nurtu intelektualnego, rozwiązań politycznych, które miały dać człowiekowi pełne szczęście. I wszystkie rozczarowały. Nawet te ostanie, które sugerują, że całkowite i powszechne odrzucenie praw moralnych, że nieprawdopodobny rozwój techniki, medycyny w końcu spełni największe pragnienia ludzi. Ale jakoś nie spełnia. I dlatego człowiek, który liczył na takie rozwiązania, wpada w coraz większą panikę. W tym roku liczba samobójców w Unii Europejskiej przekroczyła ilość ofiar, które zginęły w wyniku wypadków samochodowych. Ludzie zaczynają szaleć, to znaczy rozpaczliwie szukać coraz to mocniejszych lekarstw na swoją duchową biedę, ale o nie coraz trudniej. W jednym z tygodników przeczytałem, że podczas najnowszej inscenizacji opery w Lipsku sopranistka maże się krwią, widzowie oglądają śmiertelną walkę psów a na hakach wisi krowia padlina. W innych tzw. przedstawieniach aktorzy kopulują na scenie, tarzają się w ekskrementach, zabijają króliki i odcinają im głowy. Szef jednej z takich teatralnych grup wyznał szczerze, że u niego wszystko musi być dopuszczalne: i bezczelność, i seks i bezguście, obsceniczność, bluźnierstwo, wariactwo aż do bram piekła. Ludzie zamknięci w labiryncie pustki, samotności, beznadziei zaczynają szaleć. Ktoś powie, że to mały margines niezrównoważonych artystów. I tak i nie. Nie tak dawno w jednym z polskich kanałów komercyjnych wyemitowano około godziny siedemnastej, a więc w porze, kiedy przed telewizorami zasiadają przynajmniej dziesiątki tysięcy dzieci, program, w którym pewna kobieta opowiadała o tym, jak to jej wygląd zmienił się po urodzenie dziecka i jak ten fakt wpłynął na intymne pożycie w jej małżeństwie. Szczegółów anatomicznych w wypowiedzi nie brakowało. Ludzie szaleją w poszukiwaniu rozwiązania problemu samotności, akceptacji, poczucia bezpieczeństwa. Ciągle liczą na swoją pomysłowość, na swoje możliwości. Jak łatwo tu o pozorny sukces. Jedna z telewizji emituje program, w którym pokazywane jest, jak specjaliści od chirurgii plastycznej potrafią zmienić nawet niezbyt urodziwą niewiastę w salonową piękność. Widz, odchodząc od telewizora może rzeczywiście mieć przekonanie, że jeśli ktoś ma odpowiednie pieniądze, to niemalże wszystko może mu się w życiu odmienić na lepsze. Tyle że nikt nie podejmuje tematu, na jak długo. Medycyna rozwija się bardzo, ale znany fragment Biblii jest wciąż jest aktualny: Miarą naszych lat jest lat siedemdziesiąt lub, gdy jesteśmy mocni, osiemdziesiąt; a większość z nich to trud i marność, bo szybko mijają my zaś odlatujemy.
Bóg wiedział, co grozi człowiekowi. I by ograniczyć ten obłęd szukania samo wyzwolenia, dał nam wspaniałą rzecz. Możliwość zaszczepienia w nas nowego życia przez chrzest i dar śmierci. Tak drodzy bracia i siostry. Nie przesłyszeliście się: dar śmierci. W jednej ze swoich książek Carlo Caretto napisał: "Chociaż wiem, że dar życia jest wielkim darem, to jednak jestem przekonany, że dar śmierci jest jeszcze większym darem. /.../ Obok tylu pięknych i tylu wspaniałych rzeczy, które Bóg stworzył, znalazła się jedna rzecz doprawdy przepiękna: śmierć! Kocham śmierć, bo ona czyni wszystko nowe." Ludzie naiwnie myślą, że cudownie byłoby żyć na tym świecie dwieście, trzysta lat. A wystarczy odrobina uczciwej i uwzględniającej realia wyobraźni, by dostrzec, że taka perspektywa byłaby przerażająca. Bóg zabiera nam niebo, które ze wszystkich sił chcemy sobie tu na ziemi sami zbudować, bo ono szybko stałoby się dla nas najprawdziwszym piekłem. Święci to ludzie, którzy odkryli tę tajemnicę. Normalnie człowiek całe życie czeka na swoją śmierć, na swój pogrzeb. Chrześcijanin to ktoś, kto chodzi po ziemi, ale już jest po swoim pogrzebie, który miał miejsce w dniu jego chrztu. Wtedy umarło w nim to, co zostało przez grzech nieodwracalnie popsute i nie ma już szans na przemianę. Oczywiście to już się raz kiedyś stało, ale do tego trzeba nam ciągle jeszcze dorastać. Stary człowiek - ten niebezpieczny nieboszczyk - często się w nas budzi i chce nam zasugerować przyjęcie światowych rozwiązań. Dlatego musimy umierać z Jezusem każdego dnia. Dzięki temu żyjemy już nie krwią naszych matek, ale krwią Chrystusa. Ona daje nam nowe życie. Prawdziwy chrześcijanin, inaczej właśnie - człowiek święty - nie bezbłędny moralnie - ale żyjący życiem nowego człowieczeństwa, nie rzuca się w wir seksu, pożądliwości, władzy czy dobrobytu za wszelką cenę, bo wie, że to skończy się szaleńczym obłędem. On nie liczy na to, że przechytrzy swoją inteligencją szatana, że sam wyjdzie z jego schizofrenicznego labiryntu. On nie chce przejechać rozpędzonym samochodem przez głęboką i wartką rzekę. On stoi na brzegu i czeka na prom. Dla chrześcijan wszystko jest jasne w świetle wiary. Duch święty przerzuca nas na drugą stronę. Nie mamy tu swoich pomysłów, dlatego jesteśmy ubodzy w duchu. Nie mądrzymy się, dlatego jesteśmy cisi. Nie chcemy odejść z tej przystani i dlatego cierpimy prześladowania. Dla świętych śmierć nie jest tragedią. Jest częścią ich życia. I to wcale nie tą najgorszą. Oni przez lata trenowali umieranie i kiedy przychodzi śmierć, to lekko wskakują na jej pokład, by popłynąć do krainy życia. Potrafią to uczynić, bo całe życie żyli taką maksymą. Posłuchajmy uważnie: jeśli umrzesz, zanim umrzesz, to nie umrzesz, kiedy umrzesz.
Bartłomiej Dobroczyński napisał w jednym z artykułów: "Każde doświadczenie w życiu zostawia w naszej pamięci ślad, przyjemny lub przykry. Na podstawie zebranych doświadczeń, podświadomie próbujemy zaplanować tak naszą przyszłość, żeby powtarzać to, co przyjemne i unikać tego, co przykre. Ale to jest droga do nikąd, bo wtedy będą nami rządziły nasze lęki i pragnienia. Będziemy stale się obawiać, czy uda nam się uniknąć cierpienia i na zawsze zatrzymać przyjemność. Tymczasem, aby osiągnąć szczęście i spełnienie, w każdym momencie powinniśmy umrzeć dla całości tego, czym byliśmy i co dotychczas robiliśmy. I cały czas zaczynać wszystko od początku". Dlatego Jezus dawał nam za wzór dzieci. One nie mają doświadczenia przeszłości. One żyją chwilą obecną. Są nastawione i otwarte na poznawanie czegoś nowego. I dlatego są tak szczęśliwe. To dlatego wielu z nas wspomina dzieciństwo, jak okres niemalże niebiański. Bo niebo to wieczność. A wieczność to nie jest bardzo długi okres czasu. Wieczność to sekunda. Bo to pełnia szczęścia. Im bardziej jesteśmy szczęśliwi, tym szybciej płynie nam czas. To dlatego dziwimy się, że nasze urlopy bywają takie krótkie, a pobyt w szpitalu ciągnie się niemiłosiernie. Kiedy odrywamy się od przeszłości i przyszłości stajemy na skraju nieba. Jezus ciągle wzywał, by nie oglądać się za siebie i nie zabiegać zbytnio o przyszłe dni. Dlaczego ludzie boją się śmierci i tamtego świata? Bo idą przez życie taszcząc ze sobą analizy minionych lat i miesięcy i konieczne do zrealizowania plany na przyszłość. A ten bagaż w bramy wieczności za nic nie chce się zmieścić. Tylko nadzy umierają lekko. Święci są to ludzie rozebrani z wszelkich czysto ludzkich planów, dążeń, aspiracji. Żyję tym, co jest tu i teraz. Są czyści i pełni światła. Są pełni Boga.
3