Wytrwale zamieniać rzeczy niemożliwe w możliwe
Myślę, że wszystkim nam tu obecnym znane jest stworzonko ze świata przyrody, które fruwa sobie radośnie nad naszymi łąkami. Owo stworzonko nie wie, że według praw fizycznych nie powinno się unieść w górę. Chodzi o stosunek rozpiętości skrzydeł do masy ciała. Inny słowy: małe skrzydełka, a za dużo ciała. Co to za stworzonko? To trzmiel. Według stosownych obliczeń nie powinien się unieść w powietrze. Tymczasem unosi się i nieźle fruwa. Wprawdzie na krótkich dystansach, ale fruwa. Jak to jest możliwe? Ano zapewne jest tak, że ów trzmiel nie wie, że to, co niemożliwe, jest możliwe.
Przenosząc ten obraz w nasze życie, możemy wymienić całą litanię różnych spraw i problemów, które są niemożliwe z mnóstwa powodów. Niemożliwa jest codzienna modlitwa, uczestniczenie w każdej niedzielnej mszy świętej, wytrwanie w czystości przedmałżeńskiej, całkowita abstynencja, niemożliwa jest wierność w małżeństwie, wytrwanie do śmierci z jedną żoną i jednym mężem, niemożliwa jest prawdziwa przyjaźń, domowe życie bez kłótni i wiele, wiele innych spraw. Każda teza o rzekomej niemożliwości zostaje poparta masą argumentów, najczęściej według nas niepodważalnych - a często zakończonych zdaniem: cóż, takie jest życie...
Jaką prawdę możemy wydobyć z prostego przykładu, który obserwujemy w przyrodzie, patrząc na trzmiela? Bo według obliczeń nie powinien latać, a jednak lata; tam, gdzie chce i kiedy chce.
Myślę, że pierwszą przyczyną tego, że coś uważamy za niemożliwe jest nasza kalkulacja, nasze obliczenia. Rzecz stara jak świat. W Starym Testamencie w Księdze Wyjścia czytamy o kalkulacjach faraona: „Oto lud synów Izraela jest liczniejszy i potężniejszy od nas. Roztropnie przeciw niemu wystąpmy, ażeby się przestał rozmnażać. W przypadku bowiem wojny mógłby się połączyć z naszymi wrogami w walce przeciw nam, aby mógł wyjść z kraju” (1, 9-10). Ludzką kalkulacją można uzasadnić każdą niemożność czy nawet każdą nikczemność.
Z punktu widzenia człowieka wspomniane wyżej niemożliwe sprawy są rzeczywiście niemożliwe. Są niemożliwe, jeśli człowiek będzie szukał rozwiązań tylko w sobie czy w drugim człowieku.
Przypomnijmy sobie teraz dzisiejsze słowo Boże. Z ludzkiego punktu widzenia Amalekici powinni wygrać bitwę w Izraelitami. A jednak nie wygrali, bo Izraelici mieli wsparcie od Boga poprzez wzniesione ręce Mojżesza. One były gwarancją zwycięstwa. Kiedy zaś te ręce zdrętwiały - bo jak długo można trzymać je w powietrzu - to dwóch Izraelitów podtrzymywało je. I tak to, co niemożliwe, stało się możliwe. Dlaczego? Bo Izraelici nie ograniczyli się tylko do ludzkich kalkulacji, ale uwierzyli Bogu.
W Ewangelii Jezus opowiada o wdowie, która przychodziła do sędziego z prośbą, by ją obronił przed jakimś złym człowiekiem. Sędzia nie chciał jej pomóc, ale w końcu jej uległ - pewnie dla świętego spokoju - widząc jej natrętne przychodzenie. I znów według ludzkiej kalkulacji sprawa była nie do załatwienia - bo na domiar złego ów sędzia - jak zaznacza św. Łukasz - „Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi”. Owa wdowa jednak znalazła sposób na niego.
Czego chce nas nauczyć Pan Jezus? Otóż myślę, że chce nas nauczyć, abyśmy zbyt szybko nie rezygnowali z tego, co wydaje się niemożliwe. Chce nam powiedzieć, żebyśmy obok ludzkich kalkulacji zrobili miejsce dla Boga. A wtedy może okazać się, że to, co według wielu jest niewykonalne, jest proste, choć może czasem i trudne. Ks. Jan Twardowski mawiał, że nie ma sytuacji bez wyjścia - jeśli wydaje się nam, że mamy zamknięte drzwi, to Bóg jeszcze otwiera okno. Ludzka logika kończy się na drzwiach - a warto pomyśleć i o oknie, czyli zrobić miejsce dla Boga. Bo jak przykład trzmiela uczy: nie powinien fruwać, a fruwa.
Gdzieś wyczytałem opowieść o trzech drzewach. Jedno z nich marzyło, aby zrobiono z niego kiedyś szkatułę na klejnoty; drugie, aby zbudowano z niego żaglowiec dla króla, a trzecie, żeby rosnąć jak najwyżej, aby być blisko Boga. I wszystkie trzy zostają ścięte. Niestety, z pierwszego drzewa robią żłób dla zwierząt, z drugiego - zwykłą łódkę do przewozu cuchnących ryb, a trzecie zostaje pocięte na belki. Wszystkie są przekonane - patrząc z ludzkiego punktu widzenia - że nic nie miało sensu, aż tu nagle po latach do pierwszego drzewa wkładają Dzieciątko, największy skarb świata, do drugiego drzewa wsiada Jezus, który ucisza burzę - Władca świata. A z trzeciego drzewa robią krzyż. I gdy Jezus umiera, to drzewo rozumie, że nigdy nie mogłoby być bliżej Boga. To prosta bajka, ale, jak każda, ma przesłanie. Że często to, co wydaje się niemożliwe, spełnia się; nie zawsze tak, jak my chcemy - ale na pewno tak, jak dla nas jest najlepiej - a o tym najlepiej wie nasz Ojciec, który jest w niebie.
Pan Jezus dorzuca dzisiaj jeszcze jedną radę. Abyśmy w tych naszych wysiłkach zamieniania rzeczy niemożliwych w możliwe byli wytrwali. Bez wytrwałości nic w naszym życiu nie zmienimy, podobnie jak bez wytrwałości żaden sportowiec nie osiągnie sukcesu.
Trwajmy zatem przy Bogu, trwajmy w naszych praktykach religijnych; trwajmy w realizowaniu naszych zadań, które wynikają z naszych różnych powołań; nie ustawajmy w pracy nad sobą, w ciągłym doskonaleniu siebie; nie rezygnujmy tak łatwo, gdy nam coś nie wychodzi - ale wytrwale podejmujmy wysiłek w kierunku realizacji. Bądźmy w tych wysiłkach podobni do trzmiela, który nie powinien fruwać, a fruwa. I niech nas unosi świadomość, że Bóg jest przy nas, we dnie i w nocy - i zawsze bierze nas w obronę. Stawia nam jednak warunek, który wypowiedział dzisiaj w ostatnim zdaniu Ewangelii: „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”. Tym warunkiem jest wiara. Bo tylko jeśli wierzymy, rzeczy niemożliwe stają się możliwe.
Zatem módlmy się w czasie tej Mszy świętej o mocną wiarę - z całego serca, ze wszystkich myśli i ze wszystkich sił.
Szkatuła wiary
Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? (Łk 18, 8) - co za pytanie! Tyle różnych pytań sami stawialiśmy w życiu i tyle ich słyszeliśmy. Ale to jest zdecydowanie pytanie numer jeden. Ono dotyczy każdego człowieka, zawiera w sobie wszystkie czasy i ziemskie przestrzenie i nieustannie płynie od Boga ku człowiekowi. Nie ma w historii bardziej istotnego, dramatycznego i domagającego się odpowiedzi pytania.
To pytanie Jezus stawia u końca swojego publicznego życia na ziemi. Jest ono skierowane również pod adresem tego wszystkiego, co mówił i czynił - czy to znajdzie w sercu człowieka odpowiedni wyraz i właściwą odpowiedź? A odpowiedź na nie można dać tylko swoim życiem.
Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? Panie Jezu, czy znajdziesz wiarę we mnie? To pytanie wiąże się w sposób nierozerwalny z tą oczywistością, jaką jest Twoje powtórne przyjście, które nie podlega żadnej wątpliwości.
Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? Gdybyśmy chcieli w świetle tego pytania nadać Jezusowi jakieś imię czy cechę charakterystyczną, to On jest Tym, który szuka i chce znaleźć.
Bóg szuka od samego początku. Widzimy to już w pierwszym pytaniu, jakie zadaje człowiekowi po grzechu pierworodnym: ...gdzie jesteś? (Rdz 3, 9). Proroka, ukrywającego się przed gniewem królowej, pyta: Co ty tu robisz, Eliaszu? (1 Krl 19, 9). A Wcielenie Syna Bożego jest największym znakiem owego poszukiwania.
Lektura Ewangelii nie pozostawia wątpliwości, że Jezus nieustannie szuka wiary i zawierzenia. Szuka u swoich uczniów, których sobie wybrał. Szuka u wszystkich, których spotyka w czasie swej wędrówki, także u zaciekłych przeciwników. On naprawdę jest Pasterzem, który szuka zagubionej owieczki. I całe Jego ziemskie życie, aż do ostatniego momentu - do śmierci na krzyżu - jest szukaniem. A nawet gdy umiera, potrafi znaleźć - tak jak znalazł dobrego łotra, który wykorzystał ostatni moment swojego życia, by spotkać się z Chrystusem. Słysząc drwiące słowa arcykapłanów i uczonych w Piśmie: Mesjasz, król Izraela, niechże teraz zejdzie z krzyża, żebyśmy widzieli i uwierzyli... (Mk 15, 32), nie zstępuje, bo wciąż szuka i daje nieustannie szansę. Po śmierci Jezusa setnik dowodzący plutonem egzekucyjnym i jego ludzie mówili: Prawdziwie, Ten był Synem Bożym (Mt 27, 54) - i Chrystus jeszcze ich znalazł! A odtąd rozpoczyna się dalsze poszukiwanie, którego Chrystus nieustannie dokonuje przez swój Kościół. Iluż ludzi przez dwa tysiące lat istnienia Kościoła znalazł. I będzie szukał do końca świata, aż do ostatniej chwili istnienia ziemi. My jesteśmy adresatami tego szukania, bo każdego dnia Jezus z pasją i zapamiętaniem szuka człowieka, który by Mu uwierzył.
A co znaczy uwierzyć Jezusowi?
Na początku Eucharystii modliliśmy się: Wszechmogący, wieczny Boże, spraw, aby nasza wola była zawsze Tobie oddana i abyśmy szczerym sercem służyli Twojemu majestatowi. Człowiekiem wierzącym jest ten, kto ma tylko jedno pragnienie: Boże, spraw, by moja wola była poddana Twojej, żebym nigdy nie szedł za swoją wolą i by moje serce było szczere. Wiem, że ono jest zdolne do tego, by być obłudnym, przewrotnym i zakłamanym. Wiem, co się dzieje, kiedy pełnię swoją wolę i oddaję się swoim zachciankom. Dlatego chcę Ci zawierzyć całym sercem!
Wiara jest wspaniałą szkatułą, którą dzierży każdy wierzący chrześcijanin. Może ją otwierać i znajdować najbardziej cudowne rzeczywistości, bo tam są skarby. Człowiek wie, że Jezus go szuka, bo go kocha, a kochając, nie chce jego zguby. Dlatego wiedząc to, próbuje - sercem szczerym i nie zakłamanym - odpowiedzieć, poddając swoją wolę woli Boga i czyniąc to, co On mówi. A Bóg wskazuje mu odpowiednie ścieżki, na których przechodzący Jezus może znaleźć w nim wiarę.
I w tej szkatule podstawową ścieżką jest modlitwa. To o niej Jezus dzisiaj mówi. Jeżeli wierzę, to jestem człowiekiem, który się modli. A modlę się, bo wiem, że potrzebuję pomocy i że tylko Bóg może mi jej udzielić w każdej sytuacji. Tak czyni Mojżesz, kiedy w imieniu całego swego ludu staje na górze i wznosi ręce do Boga. On wie, że powodzenie walki, którą toczy Jozue, nie zależy ani od ilości ludzi, ani od jakości mieczy, ale od tego, czy będzie się modlił. Autor Księgi Wyjścia wyraźnie pisze: Jak długo Mojżesz trzymał ręce podniesione do góry, Izrael miał przewagę. Gdy zaś ręce opuszczał, miał przewagę Amalekita (17, 11). Niesamowita prawda o naszym życiu!
Pan Jezus wyraźnie też kładzie na to nacisk w swojej przypowieści o niesprawiedliwym człowieku, który miał wydawać wyroki, i o niezmiernie mądrej wdowie, którą pokazuje nam jako wzór. Chrześcijanin to człowiek, który otworzył szkatułę i zobaczył, że Bóg dał mu w ręce tę nieprawdopodobną możliwość, jaką jest modlitwa. Ale musi nauczyć się z niej korzystać: rano i wieczorem, we dnie i w nocy; wtedy, kiedy jest w świątyni i kiedy wchodzi do izdebki swojego serca; kiedy idzie ulicą i kiedy pracuje; kiedy ktoś umiera i ktoś się rodzi; kiedy jest pełen radości czy smutku; wtedy, kiedy jest pełen inicjatywy i kiedy ma pustkę w sercu - bo w każdej sytuacji Bóg może mu pomóc.
Ten człowiek jest wierzący, który korzysta z tego nieprawdopodobnego skarbu, że Bóg nad nim czuwa i strzeże go. Pięknie zrozumiał to Psalmista, który przekonuje: On nie pozwoli, by potknęła się twa noga, ani się nie zdrzemnie Ten, który ciebie strzeże (Ps 121, 3). Każdy człowiek może się zdrzemnąć, ale Bóg nie; On czuwa nad nami. On nigdy nie ustanie w swoim szukaniu i zawsze odpowie, kiedy widzi, że człowiek do Niego autentycznie woła. A autentyczność człowieka jest podpisana wytrwałością i konsekwencją. To jest jeden ze skarbów, jaki jest zawarty w tej szkatule wiary.
I drugi nieprawdopodobny skarb, na który szczególnie zwraca uwagę św. Paweł swojemu uczniowi Tymoteuszowi. Jest to skarb słowa Bożego. Człowiek wierzący bierze codziennie do ręki słowo Boże, o którym jest dzisiaj przepięknie powiedziane, że: Wszelkie Pismo od Boga natchnione [jest] i pożyteczne do nauczania, do przekonywania, do poprawiania, do kształcenia w sprawiedliwości - aby człowiek Boży był doskonały, przysposobiony do każdego dobrego czynu (2 Tm 3, 16-17).
Bóg mnie szuka, bo chce mnie pouczać. On jest mądry i w Nim jest światłość. Człowiek wierzący wie, że Bóg udziela mu swojego światła, dlatego go szuka, a znalazłszy jest nim zachwycony. Im dłużej żyje i ma więcej doświadczenia, tym bardziej otwierają się mu oczy, i coraz ostrzej widzi jak miałkie jest wszystko, co wymyśli, powie i napisze człowiek, a jakie mądre i niezniszczalne jest to, co mówi Bóg. Widzi, że można za tym słowem iść, i powtarza za Psalmistą: Twoje słowo jest pochodnią dla stóp moich, Panie, i światłem na mojej ścieżce (Ps 119, 105). Człowiek wierzący odkrywając to codziennie, wciąż na nowo jest zadziwiony mądrością i miłością Bożą.
Człowiek wierzący nie tylko odkrywa skarb modlitwy i słowa Bożego, ale też odkrywa skarb walki. Bóg go szuka i powołuje do walki, bo człowiek ma przeciwników. Wdowa miała dwóch: jednym był ten, przed którym chciała się obronić, idąc do sędziego, drugim okazał się sam sędzia, człowiek wyzuty z wszelkiej przyzwoitości, nie liczący się ani z Bogiem, ani z ludźmi. Żydzi natrafili na Amalekitów. Życie jest pełne przeciwności. Codziennie spotykamy przeciwników z zewnątrz i od wewnątrz. Ci, którzy przychodzą od wewnątrz, którzy z nas wychodzą, są pokusami, które się w nas rodzą. Są one o wiele bardziej niebezpieczne od tych pierwszych. Bowiem przeciwnicy z zewnątrz napastują nas od czasu do czasu, a ci wewnętrzni nieustannie dopominają się o swoje i usiłują wziąć nad nami górę. Jedynie Bóg nam może pomóc.
Tylko człowiek, który uświadamia sobie, że jest terenem takiej walki w dzień i w nocy - bo przeciwnik wewnętrzny nie ustaje, próbując zagarnąć go w swoją niewolę - rozumie, że modlić trzeba się nieustannie. On nie będzie pytał: jak to można się modlić cały czas i nie ustawać? Najważniejsze, abyśmy sobie uświadomili, że to sam Chrystus chce się we mnie modlić. To sam Chrystus chce głosić we mnie swoje słowo - dla mnie i dla innych. To sam Chrystus chce toczyć we mnie zwycięskie zmaganie, bo On zawsze jest zwycięzcą! On zwyciężał przez całe swoje życie i wbrew zakusom przeciwników zwyciężył także na krzyżu. To, co wydawało się klęską, okazało się największym sukcesem i zwycięstwem. Jezus w ten sposób chce zwyciężać we mnie i przychodzi mi nieustannie z pomocą.
Dzisiejsza liturgia jest wielkim wezwaniem do tego, abyśmy sobie cenili skarby wiary i tę niezmierną miłość Boga, która nas szuka; abyśmy byli gotowi na czas Jego powtórnego przyjścia. Wszak w każdej Eucharystii wołamy: Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale. Przyjdziesz! Nie wiem, kiedy. Może jutro mnie zawołasz? Co znajdziesz? Czy znajdziesz wiarę? Czy znajdziesz człowieka o pięknym wnętrzu, którego będziesz mógł wprowadzić do swojego domu?
Dziękujmy dziś bardzo Bogu za to, że tak nas szuka, że w tym szukaniu nie ustaje, że daje nam tyle środków zbawienia: prostych, przedziwnie łatwo dostępnych, przebogatych. Prośmy, byśmy otwierali na to wszystko oczy, byśmy mogli z tych skarbów korzystać chwila, po chwili, dzień po dniu - póki mamy czas!