14 ZOO


ZOO

Wysiedli we trójkę z samochodu: Władimir Kovacs — ścięty na jeża blondyn w marynarce, pod krawatem, trochę po pięćdziesiątce, Viii Kovacs — blondyn, gładko przyczesany, w płóciennych spodniach i tiszercie, również po pięćdziesiątce oraz żona Władimira Kovacsa. Samochód z nalepką e u na tylnej klapie zostawili na parkingu. Szli wzdłuż żywopłotu, zza którego dochodził brzdęk

butelek z piwem, potem przeszli pod zieloną strzałką z napisem: „Do zoo" i weszli między szpaler drzew, na usiany opadłymi liśćmi wąski deptak.

Viii Kovacs, który szedł obok Władimira Kovacsa, szeptem powiedział:

— Lepiej byłoby, gdybyśmy poszli tam sami.

— Możesz być spokojny — odpowiedział Władimir Kovacs pełnym głosem.

— Ni w ząb nie rozumie, wcale nie udaje. Prawda? — Żona Władimira Kovacsa uśmiechnęła się, z czego można było wnioskować, że faktycznie nie rozumie, o czym rozmawiają.

— Tym bardziej, że to w sumie niewesoła sprawa — powiedział Viii Kovacs.

— Jaki przyjemny lasek — powiedział Władimir Kovacs, głosem odkrywcy.

— Przyjemny miejski park, taki mały zagajnik, słowo daję, nie przypominam go sobie. Ty pamiętasz te drzewa tutaj? Bo ja wcale.

— Pamiętam — powiedział Viii Kovacs.

— Nie przypominam sobie też tej ulicy ani restauracji. Niczego.

— A ja świetnie to wszystko pamiętam — powiedział Viii Kovacs.

— Całkiem miły, cichy zakątek. Udał im się. — Byli już przed bramą.

— Zostaw, ja zapłacę.

— Proszę — powiedział Viii Kovacs, ustępując drogę szwagierce.

— Czemu się denerwujesz? — spytał Władimir Kovacs.

— Nie idźmy tam — powiedział Viii Kovacs.

— Czemu się denerwujesz w tak spokojnym miejscu?

— Ano temu — powiedział Viii Kovacs — że kiedy tu przychodzę, to jakoś mnie nerwy biorą i dobrze wiem dlaczego.

— Którędy idziemy?

— Tędy — powiedział Viii Kovacs, i ruszyli wzdłuż klatek ze świnkami morskimi, sowami, szopami praczami i bielikami. Władimir Kovacs przystanął przed wybiegiem dla psów dingo.


— Takiego to bym chętnie wziął do siebie — powiedział — ale pewnie trzeba się nim dużo zajmować, inaczej całkiem zdziczeje. I chyba niełatwo się przyzwyczaić

do jego dzikiego zapachu. A ja nie mam za dużo czasu. Czujesz ten zapach?

— Chodźże już, zaraz będziemy na miejscu.

— Naprawdę miły zakątek — powiedział Władimir Kovacs.

— Potem je sobie obejrzysz — powiedział Viii Kovacs.

— Zawsze był z ciebie wrażliwy dzieciak. Taki mały, wrażliwy smarkacz. Stuknięty nadwrażliwiec.

— Stuknięty, tak? — Viii Kovacs wyprzedzał o krok brata, który został z żoną nieco z tyłu.

— No popatrz tylko — powiedział nagle Viii Kovacs, i wskazał przed siebie, gdzie u zbiegu trzech alejek znajdował się centralny plac zoo. Tam, za wysoką, szpiczaście zakończoną konstrukcją z żelaznego drutu stał utrzymany

we wschodnim stylu budynek ze ścianami wykładanymi kafelkami, z wejściami półtora na półtora i napisem: Leo.

— Lew, widzisz?!

Władimir Kovacs popatrzył na lwa, który trzymał się nieco z dala, co chwila potrząsał głową i boleśnie zamiatając tylną nogą, chodził w kółko wzdłuż ogrodzenia. Siedzącego na trawie mężczyznę zauważył dopiero, gdy

spacerujący lew znalazł się z nim na jednej linii. Mężczyzna miał śnieżnobiałe, sięgające ramion włosy, siedział na trawie koło klatki i obserwował przechadzające się zwierzę.

— To tu można siadać na trawie? — wyrwało się z ust Władimira Kovacsa. Następnie zwrócił się do Viii Kovacsa.

— Jakie zgrabne zwierzę. To lwica. I tak się na nią gapi? To na tym spędza całe dnie?

— Sam widzisz? — powiedział Viii Kovacs. — Tylko tak siedzi, patrzy się i nic nie robi.

Władimir Kovacs podszedł do ogrodzenia i zatrzymał się.

— Ile może u was kosztować takie zwierzę? Pewno będą chcieli za nią ze czterdzieści tysięcy, chociaż taka znerwicowana.

Viii Kovacs spojrzał z zimnym uśmiechem w twarz Władimira Kovacsa.

— Nie jest na sprzedaż — powiedział.

— Jak się odwróci, podejdę do niego — rzucił szybko Władimir Kovacs.

— Co mam mu powiedzieć?

— Nie odwróci się.

— Czemu?

— Bo nigdy się nie odwraca.

— A co mam mu powiedzieć? Tato, przyjechałem?

— Panie Kovacs. Powiedz do niego: panie Kovacs.


— I co mi na to odpowie?

— Nic.

Viii Kovacs nagle się odwrócił, powieki mu zadrgały jak u mającego wybuchnąć płaczem dziecka, otarł dłonią zachmurzoną twarz.

— Chodź — powiedział, obejmując szwagierkę, i poprowadził ją do najbliższej ławki, gdzie usiedli. — Chodź, pogadamy. — Żona Władimira Kovacsa uśmiechnęła się. Viii Kovacs też się uśmiechnął, po czym wycedził ostrzegawczo: — Nienawidzę. Obojga was nienawidzę. — I zamilkł wyczerpany.

— Dziwne, taka tu cisza i taki spokój — powiedział Władimir Kovacs, dosiadając się do nich.

— Już dawno nie czułem nic podobnego. Gdzie w dzisiejszych czasach można znaleźć tyle spokoju i świeżego powietrza? Ile się człowiek musi naszukać, zanim znajdzie kawałek przyrody! A tutaj proszę: lew. A taki lew to lew, nie byle co. Kto wie, może gdybym miał więcej czasu, sam bym tak sobie posiedział...

Ale ja nie mam na nic czasu.

Viii Kovacs wstał.

— Zaczynam mieć już tego powyżej uszu — powiedział cicho. — Lepiej już sobie pójdę.

— Nie miałem serca mu przeszkadzać — powiedział Władimir Kovacs.

— Słowo, nie umiem, no.

— I to by było na tyle — Viii Kovacs wstał, a gdy wstała pozostała dwójka, uśmiechnął się krzywo do szwagierki, potem nagle pochylił się przed nią i chwycił za ramię Władimira Kovacsa, który wyciągnął aparat.

— Zrobię zdjęcie dla dzieciaków — powiedział Władimir Kovacs. — Pewnie nie widzieli takiego wielkiego i zgrabnego lwa.

— Robi się zimno — powiedział sam do siebie Viii Kovacs, kiedy wracali do bramy.

— Chciałbym jeszcze raz obejrzeć psy dingo — powiedział Władimir Kovacs.

— Byłeś kiedyś w Australii?

Tu jest napisane, że te psy stamtąd pochodzą. Dużo tam różnych dziwnych stworzeń, jakieś latające ssaki, różne kangury i takie tam.

— Nie byłem w Australii, na litość boską! — powiedział Viii Kovacs.

— A gdzie trzymają tego lwa, kiedy spadnie śnieg? — spytał Władimir Kovacs, gdy już pili piwo za żywopłotem.

— Co będzie, jak spadnie śnieg?

— Nienawidzę cię — powiedział Viii Kovacs.

— I tej twojej żony też. W tym całym nieszczęściu potrafię was tylko nienawidzić.

— Ja też nienawidzę mojej żony — powiedział Władimir Kovacs, gdy wstali od stołu, i pytająco, z uśmiechem klepnął kobietę po plecach.

— Es war ganz nett — powiedziała żona Władimira Kovacsa, co miało znaczyć, że spędzili miłe popołudnie.

Przełożyła Małgorzata Komorowska-Fotek

57

Adam Bodor - „Z powrotem do Uszatej Sowy” - ZOO



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
wyklad 14
Vol 14 Podst wiedza na temat przeg okr 1
Metoda magnetyczna MT 14
wyklad 14 15 2010
TT Sem III 14 03
Świecie 14 05 2005
2 14 p
i 14 0 Pojecie administracji publicznej
Wyklad 14 2010
14 Zachowanie Przy Wypadkach 1 13
Wyklad 14 PES TS ZPE
14 Ogniwa słoneczne
Wyklad 14
Wykład z fizyki 14
1 Wprowadzenie do psychologii pracy (14)id 10045 ppt
ZO NST 14 ĆW1CZ 1, 2 STUD F F3

więcej podobnych podstron