TEMAT: SPOŁECZEŃSTWO POLSKIE WOBEC GLOBALIZACJI
„W końcu to właśnie stawiając dobre
pytania sprawiamy, że los różni się od
przeznaczenia, a dryfowanie od żeglugi”
Z.Bauman, „Globalizacja”
Zgodnie z myślą zawartą w motcie postanowiłem zadać sobie pytanie - co to jest tak naprawdę ta globalizacja i co z tego wynika dla nas, Polaków, jakie ten proces ma skutki społeczne i kulturowe. Z jednej strony kuszą nas ogromnymi korzyściami, z drugiej straszą ogniem piekielnym za korzystanie z nich. O co chodzi? O łatwość w dochodzeniu do wszystkiego, to że mało co już wymaga wysiłku i refleksji. Budzi to naturalną nieufność i obawę - gdzie jest haczyk? Haczyk jest w nietrwałości tej kultury, jednocześnie sile. Globalizacja znaczy po prostu tyle, że mamy dostęp (przynajmniej teoretycznie) do wielu prądów, przedmiotów - „towarów kulturalnych”. Faktycznie niesie to w sobie niebezpieczeństwo zachłyśnięcia się i „przejedzenia”. Mimo to chcemy być na czasie, nasze lata charakteryzuje lęk przed byciem na marginesie, czyli używając obraźliwego słowa - wiocherem. To ktoś nie na czasie, nie znający najnowszej gwiazdki muzyki pop, najnowszego trendu mody. To wiocher na obrzeżach wielkiego świata, globalnego centrum. Nikt nie chce nim być. Wielu nie dostrzega, że być może jesteśmy na marginesie...
Teoretycznie internet i kablówka oplotły cały świat, niosą kaganek łatwej, lekkiej i przyjemnej formy życia wszędzie. Ale różnice tkwią już w początkach wszystkiego. Segregacja, separacja i wykluczenie - to tworzy tych, którzy choć trochę decydują i tych którzy tylko są odbiorcami. Lokalni czy globalni, regionalni czy z centrum - ten problem spędza sen z powiek, zmusza do szukania image`u bardziej „cool”. Stąd wszyscy wspinamy się na wyżyny europejskości, ba - nawet światowości. Polak potrafi. Każdy na miarę możliwości i intelektu. Szpanerskie ciuchy, trawka, na najniższym poziomie i wyżej poważne rozważania o tym, jak jesteśmy cenieni i nie zastąpionymi partnerami dla światowych mocarstw.
Naprawdę w skali społeczeństwa niewielu jest tych „globalnych”. „Globalny” to obywatel świata ktoś, kogo świat chce, ktoś mający wiedzę i warunki - jak kiedyś kosmopolityczni dziedzice. Cała reszta ponosi lokalne konsekwencje - to znaczy wie, że coś jest, ale to jest dla niej niedostępne. Globalizacja to swobodny przepływ informacji, kapitału. Jaki mamy w tym udział? Bierni obserwatorzy czy kreator? Czego najbardziej pożądamy? Wolności - od starych zasad, politycznej, muzycznej, artystycznej, etc. Wolności od odpowiedzialności. Jako społeczeństwo mamy za sobą pokolenia ograniczeń, czujemy jeszcze garb narodowych świętości, piętno niewoli. Myślę, że globalizacja jest dla nas jak prezent gwiazdkowy. Oto niczego nie zabraniają. Jednak tu zaczynamy szarżować- w sięganiu po wielkie swobody, np. etyczne, dobrego wychowania. Tak modna poprawność polityczna wręcz zachęca do obniżenia sobie poprzeczki. „Sprawny inaczej” jeszcze jest w porządku, ale mamy skłonność do rozgrzeszania z wielu wad, mnożą się karykaturalne wytłumaczenia odstępstw od normy (wrażliwy inaczej...).
„W skrytości ducha czuję pokorę tylko wobec najbiedniejszych egzystencji albo wielkich przygód ducha” - A.Camus. Przykro to stwierdzić, ale dla wielu to nierealne. Nie chcą być biedni (to nie „cool”), a do „wielkich przygód ducha” nie są zdolni. Jedyne wyjście z tej sytuacji i sposób na bycie „globalnymi” to chyba rezygnacja z łatwej przyjemności konsumpcji. Ale to wymaga wysiłku, wielu umiejętności. Języki, dyplomy, znajomości itd. - tylko z takim zapleczem można być współczesnym „dziedzicem”. Dla nich żadne granice - prawne czy geograficzne - naprawdę nie są przeszkodą. W sumie ich świat jest dla nas trochę tajemniczy - wielki biznes, światowe giełdy, potężne organizacje itd. Dlatego może lubimy wybrać rozrywkę łatwą to prostsze, a jakie przyjemne.
Zresztą wszyscy słyszymy o globalizacji, ale nie zawsze wiemy co nią jest w życiu codziennym. Najlepszą definicją będzie chyba ta najkrótsza - to powszechna dostępność informacji, nagłe skurczenie się odległości i barier. Wszystko temu sprzyja - media, internet, transport, oświata. Wróciliśmy do kultury obrazkowej - to szybkie i zjednuje większą masę odbiorców. Obraz jest towarem i produktem. Już Picasso „połamał” swoje dzieła, Warhol tworzył sztukę z codzienności. To wszystko reklama, bo globalizacja ma podłoże ekonomiczne. Przekupnie w świątyni sztuki? Tak! Jest nadprodukcja wszystkiego, spirala atrakcyjności rośnie. Polskie społeczeństwo jest jeszcze bardziej obserwatorem - barierą są finanse. Podróże, wykształcenie, internet, przynależność do elity „dziedziców” świata, jest kosztowne. Ale i my staramy się nie być tymi nieszczęsnymi wiocherami. Nasza magia to nowe supermarkety, nowości graniczące z kiczem. Znowu pomaga obraz. Kiedyś na podróże stać było niewielu, ale były to podróże geograficzne, kulturowe, nawet metafizyczne. Dziś tłumy turystów pstrykają setki zdjęć, można kupić albumy, obejrzeć program. Nic nie prowokuje do głębszego myślenia i przeżywania. Dla wyjątków - moje gratulacje.
Brak granic to pozorna wolność, ale i brak punktów oparcia. Jesteśmy zewsząd, możemy zmierzać wszędzie. Równie dobrze możemy mieszkać w Paryżu czy Nowym Jorku - jeśli mamy szansę. Dawne rozgraniczenie swojskie - obce dawały poczucie bycia w swoim prywatnym centrum świata. Pisałem już o pozbyciu się piętna narodowych świętości - teraz wielu zachowuje się jak nowobogaccy, prowincjusze na salonach. Krzyczą, że przeszłość jest niepotrzebna - a bo taka ponura i zgrzebna. Ale nasza, czy chcemy, czy nie, to, jacy jesteśmy, jest właśnie tam. Uczniowie krzywią się na „Dziady” Mickiewicza, tłumnie potwierdzają regres do kultury obrazkowej, oglądając kolejne ekranizacje klasyki. Nie stać nas nawet na gest tego Polaka z opowiadania Gombrowicza, który na światowych salonach pokazywał dziurę po zębie, wołając - tu, panie, za wolność wybili. Czy czeka nas znowu los niewolników, tym razem z własnej woli?
Społeczeństwo, tak spolaryzowane, wobec globalizacji jeszcze bardziej się dzieli. Mamy swoich „lokalnych globalnych”, nowe elity i tych, którym zabrakło pieniędzy i szczęścia. Jest mniej solidarności w grupach, bo informacja jest dostępna wszędzie. Ludzie mają poczucie odsunięcia. Mają także określoną zdolność kumulowania informacji. Komputery i programy są coraz doskonalsze i pojemniejsze, a biedni użytkownicy nie. Pozbyliśmy się starych barier i natychmiast stworzyliśmy nowe. Nie ma nic za darmo.
Może jesteśmy trochę z boku, nie w centrum, ale i nas dotykają różne zależności. Konflikt na bliskim wschodzie, zmiany w handlu ropą, obrona światowych rynków a u nas podwyżka cen biletów komunikacji miejskiej. Że mało efektowne? Ale codzienne. Inny przykład - Chińczycy więcej drukują, rosną ceny papieru, u nas małe wydawnictwa redukują stan pracowników, m.in. nas. Tak to bywa, że częściej można odczuć negatywne skutki tej niewidzialnej sieci zależności. Pozytywne? Małysz wygrywa konkursy, Fin lub Słoweniec choćby przejazdem zobaczyć ojczyznę skoczka, jeśli nie zostanie okradziony, może kiedyś tu zainwestuje.
Społeczeństwo jest jednocześnie globalne i lokalne. Kiedy chcemy, mamy silne poczucie wspólnoty, innym razem odżegnujemy się od polskiej zaściankowości. Globalizacja to ogrom możliwości, opcji. Nic na zawsze nie zastyga, wszystkie mosty i drzwi stoją otworem. W naszych księgozbiorach jest dużo wszelkiej maści poradniczków. Jak nauczyć się żeglowania w weekend. Jak zostać modelką. Co zrobić, by odnieść sukces, itd. Byle nie zostać w tyle. Już dzieci tak się „uspołeczniają” - ten jest fajny, kto zebrał więcej pokemonów i słyszał o najnowszych grach, nie kujon jakiś. Być fajnym - to marzenie każdego, chociaż może mieć różny kształt. Jak już wspomniałem, każdy jest „światowy” na miarę kieszeni i intelektu. Większa konsumpcja to dowód bycia „globalnym”, dowód awansu społecznego, czy choćby towarzyskiego. Globalizacja to nierówność. My też na wzór zachodni tworzymy osiedla dla lepszych, dzielnice willowe, gdzie żyje się jak w innym świecie. Tam skupia się władza, stamtąd płyną wzorce. A oni skąd je biorą? Przyjemnie byłoby pomyśleć, że oni też są dla kogoś „lokalni”.
Nie jesteśmy głupi, zdajemy sobie sprawę z wielu rzeczy, chcemy ratować metafizykę, wartości duchowe, nie tylko te wymierne. Dlatego elity tak pielęgnują choćby iluzje kultury. Nie- elity też mają łatwy dostęp do sztuki - są liczne wystawy, przeglądy itp. Może to tylko igrzyska, obok niezbędnego chleba, ale ratują przed poczuciem nijakości życia. Lubimy przypominać i zasłaniać się twórcami kultury, sztuki, zresztą każdym sławnym Polakiem. To dowód, że nie jesteśmy tylko obserwatorami, że nasz wkład jest stały. Przecież co dzień rodzą się i umierają mody. Warhol powiedział, że każdy ma swoje 15 minut. Dziś to już bardzo długo.
Chyba boimy się pominięcia przy konstruowaniu nowej mapy świata. Ale w globalnym świecie mało jest autorytetów. Może w sercu kultury jest nieustanny handel, zmienny rynek, zależny od różnych relacji? Boimy się tej zmienności. Naprawdę niewiele możemy na to poradzić. Otacza nas obraz - film, kino, reklama, sztuka, telewizja, itp. - tworzy barwną plamę, zmusza do zagubienia granicy między rzeczywistym a sztucznym. Dlatego odbiorcy szukają coraz silniejszych bodźców. Ale to trudne, gdy na ekranie leje się krew a my ziewamy.
Społeczeństwo polskie tęskni chyba do przaśnego konkretu. To może tłumaczyć eksplozje radości, gdy Małysz wygrał U NAS. Nasz ci on, i pokazał im wszystkim ...Nasz skoczek spełnia zapotrzebowanie na mit - cichy, skromny człowiek z małego miasta, jest lepszy od całej tej przereklamowanej zjednoczonej Europy. Nie ma już wroga wewnętrznego - tego bogatego, lub tego, co oddziela się od nas. To w końcu jednoczy. My kontra oni, my wygramy, rzecz jasna.
Zagraża nam mimo wszystko brak indywidualności i zalew tandety. Aby nie zamieszkać ostatecznie w skomputeryzowanych jaskiniach powinniśmy walczyć zarówno z własnymi wadami, jak i z masową rozrywką. Musimy znaleźć własny sposób na istnienie w Europie i świecie. Bez poszukiwań nie ma nowych dróg.
7