Skorupa czy kręgosłup
Kiedy po roku 1945 chcieliśmy wejść „w samo serce mas ludzkich", odczuliśmy ciężar zwątpień, rutyny, za grubych skorup. Rycerz w średniowiecznej zbroi w paryskim metrze.
Musieliśmy zdzierać z siebie, sztuka po sztuce, wszystko: hełmy, kornety, sutanny, burzyć mury odgradzające „wielebnych ojców" i „kochane mateczki", oduczyć się wtykania nosa w brewiarz podczas podróży. Zrzucaliśmy skorupy, które krępowały swobodę ruchów, utrudniały kontakt z ludźmi, a tym samym ewangelizację.
Poszły w kąt niezliczone sutanny.
Skończyła się era bezkręgowców o ciele miękkim, chronionym przez skorupę, era ostryg, ślimaków, małży czy nawet krewetek lub homarów (grubych klerykalnych ryb).
Należało to zrobić, nawet jeśli wykonaliśmy to niezgrabnie.
Ale przyroda ewoluując od bezkręgowców do kręgowców zastąpiła zewnętrzną skorupę wewnętrznym kośćcem.
Istota pozbawiona skorupy i nie wyposażona w zamian w kręgosłup stałaby się pastwą pierwszej napotkanej ryby, która ją połknie, niezależnie od tego, czy nazywa się Ernestyna czy Karol Marks.
Co jest tym kręgosłupem?
Słowo Boże. Ale nie rozproszone na powierzchni jak cukier na ciastku.
Słowo Boże odczytywane, medytowane, przecierpiane i wymodlone.
Tylko dzięki niemu człowiek może się trzymać prosto.