Wrzesień 1939 roku nie tylko we Lwowie IV rozbiór Polski dokonany w 1939 przez Hitlera i Stalina 1 i 17 września 1939 roku zapoczątkował II wojnę światową. Terminu „IV rozbiór Polski” używali jeszcze przed wybuchem II wojny światowej dyplomaci rosyjscy i niemieccy. „Nie widzę dla nas innego wyjścia, jak IV rozbiór Polski” oświadczył Władimir Potemkin – wiceminister spraw zagranicznych ZSRS 4 października 1938 roku. „Polacy czują się pewni siebie, bo liczą na poparcie Francji i Anglii i na pomoc materiałową Rosji, ale mylą się. Tak jak Hitler nie uważał za możliwe załatwienia sprawy Austrii i Czechosłowacji bez zgody Włoch, tak nie myśli on dzisiaj o tym, by załatwić spór polsko – niemiecki bez Rosji. Były już trzy rozbiory Polski; zobaczycie czwarty!”- powiedział Karl-Heinrich Bodenschatz – generał Luftwaffe i bliski współpracownik Hermana Goringa 6 maja 1939 roku.Tymczasem już rok 1938 otworzył nowy czas w historii III Rzeszy – okres podbojów. Pierwszą ofiarą padła Austria, gdy 15 marca 1938 roku owacyjnie witany przez swoich rodaków Hitler wkroczył do Wiednia, który od tego dnia stał się jedną z metropolii Rzeszy. Anschluss Austrii do Wielkich Niemiec został poparty w referendum przez przygniatającą większość 99,73% Austriaków. W tym samym roku III Rzesza wzbogaciła się o nowe terytoria. Narodowi socjaliści zaczęli rościć pretensje o tereny Sudetów, gdzie mieszkali również Niemcy. Czechosłowacja była gotowa walczyć o te tereny, jednakże Wielka Brytania i Francja nie były skore jej w tym dopomóc. 30 września 1938 roku w Monachium Adolf Hitler, Edouard Deladier / Francja /, Benito Mussolini / Włochy /, oraz Neville Chamberlain / Wielka Brytania / zawarli układ, na podstawie którego Czechosłowacja oddała na rzecz III Rzeszy Sudety. Ponowne żądania w stronę Czechosłowacji Hitler wystosował 15 marca 1939 roku i tego dnia Wehrmacht wkroczył do pozostałej części Czechosłowacji. Wkrótce potem dokonano jej podziału na Protektorat Czech i Moraw, Czechy - autonomiczną jednostkę III Rzeszy, Słowację - marionetkę niemiecka, zaś Ukrainę Karpacką pierwotnie utworzoną, jako autonomię, oddano potem Węgrom. Równolegle z działaniami w Czechosłowacji Hitler miał już kolejnego kandydata do podbicia – Prusy Wschodnie, które odgradzało Pomorze będące w posiadaniu Polski. Od października 1938 roku niemiecka dyplomacja prowadziła rozmowy z Polską, celem możliwości przystąpienia Polski do paktu wymierzonego przeciwko Związkowi Sowieckiemu; wybudowania eksterytorialnej autostrady łączącej Prusy Wschodnie z pozostałą częścią Niemiec, a także przyłączenia Wolnego Miasta Gdańska do III Rzeszy. Propozycja ta, pomimo wielokrotnego powtarzania, była każdorazowo odrzucana przez polską dyplomację. Przez cały lipiec i sierpień 1939 roku niemiecka propaganda ukazywała obraz Polaków – dręczycieli mniejszości niemieckiej, aby doprowadzić do zawarcia paktu zwanego „paktem Ribbentrop – Mołotow”. 23 sierpnia 1939 roku w Moskwie minister spraw zagranicznych III Rzeszy Joachim von Ribbentrop i minister spraw zagranicznych Związku Sowieckiego Wiaczesław Mołotow podpisali ów pakt, będący sowiecką zgodą na niemiecką agresję na Polskę 1 września 1939 roku – wybuchem II wojny światowej bez jej wypowiedzenia. W istocie rzeczy działał tajny pakt Ribbentrop – Mołotow zawarty 28 września 1939 roku, a więc już w czasie trwania wojny.
17 września armia sowiecka skrytobójczo, również bez wypowiedzenia wojny napadła na Polskę od granicy sowiecko – polskiej od wschodu i tak dokonany został IV rozbiór Polski. Rola naszych sojuszników- Anglii i Francji - w czasie tej agresji była żadna, zważywszy, iż 3 września 1939 roku Wielka Brytania i Francja wypowiedziały Niemcom wojnę, nie podejmując jednak żadnych działań zbrojnych. W kwietniu 1940 roku z rozkazu Fuhrera Wehrmacht uderzył na Danię i Norwegię. Miesiąc później zaatakowano Francję, oraz kraje Beneluksu. Sojusznik Polski Francja, po opanowaniu jej przez Hitlera w czerwcu 1940 roku, z sojusznika stała się kolaborantem Niemiec hitlerowskich. Zgromadzenie Narodowe III Republiki Francji po dymisji prezydenta Francji Alberta Lebrun - udzieliło pełnych pełnomocnictw marszałkowi Philippowi Pétain. Sukcesorem III Republiki była w ten sposób Francja Vichy. Administracja Vichy funkcjonowała na terenie Francji - okupowanym przez III Rzeszę - i na terenie nieokupowanej Francji kontynentalnej ( z siedzibą w Vichy), wraz z rządem (premierzy: Pierre Laval i admirał Francois Darlan) i wszystkimi strukturami państwowymi ( wojsko, policja), jak również w koloniach Francji. Nieokupowana strefa Francji kontynentalnej została zajęta przez Wehrmacht w listopadzie 1942, przy zachowaniu francuskich struktur państwowych. W wyniku polityki uległości – „poprawności politycznej” w stosunku do hitlerowskich Niemiec – z hasłem politycznym - „nie drażnić Hitlera” państwa zachodnie - Wielka Brytania i Francja - układem monachijskim przekazały Hitlerowi Czechosłowację i praktycznie dopuściły do późniejszego wybuchu II wojny światowej. Stany Zjednoczone wówczas zachowały się biernie i nie reagowały na agresję niemiecką na Polskę, jakby oczekując rozwoju wypadków - aby nie drażnić Hitlera!!! Zaledwie cztery miesiące przed napaścią Stalina i Hitlera na Polskę 5 maja 1939 roku minister spraw zagranicznych RP Józef Beck wygłosił w Sejmie przemówienie o sytuacji międzynarodowej i zawartych sojuszach obronnych. Powiedział wówczas:
„(…) z jednymi państwami kontakt nasz stał się głębszy i łatwiejszy, w innych wypadkach powstały poważne trudności. Biorąc rzeczy chronologicznie, mam tu na myśli w pierwszej linii naszą umowę ze Zjednoczonym Królestwem, z Anglią. Po kilkakrotnych kontaktach w drodze dyplomatycznej, które miały na celu określenie zakresu naszych przyszłych stosunków, doszliśmy przy okazji mej wizyty w Londynie do bezpośredniej umowy, opartej o zasady wzajemnej pomocy w razie zagrożenia bezpośredniego lub pośredniego niezależności jednego z naszych państw… formuła umowy znana jest panom w deklaracji premiera Neville Chamberlaina z dn. 6 kwietnia / 1939 r. /, deklaracji, której tekst został uzgodniony i winien być uważany za układ zawarty miedzy obydwoma Rządami. Uważam za swój obowiązek dodać tu, że sposób i forma wyczerpujących rozmów, przeprowadzonych w Londynie, dodają umowie wartości szczególnej. Pragnąłbym, aby polska opinia publiczna wiedziała, że spotkałem ze strony angielskich mężów stanu nie tylko głębokie zrozumienie ogólnych zagadnień polityki europejskiej, ale taki stosunek do naszego państwa, który pozwolił mi z cała otwartością i zaufaniem przedyskutować wszystkie istotne zagadnienia, bez niedomówień i wątpliwości. Szybkie ustalenie zasady współpracy angielsko - polskiej możliwe było przede wszystkim, dlatego, że wyjaśniliśmy sobie wyraźnie, iż tendencje obu Rządów są zgodne w podstawowych zagadnieniach europejskich; na pewno ani Anglia, ani Polska nie żywią zamiarów agresywnych w stosunku do nikogo, lecz również stanowczo stoją na gruncie respektu dla pewnych podstawowych zasad w życiu międzynarodowym. Równoległe deklaracje kierowników politycznych strony francuskiej stwierdzają, że jesteśmy zgodni między Paryżem, a Warszawą, co do tego, że skuteczność działania naszego obronnego układu nie tylko nie może być osłabiona przez zmianę koniunktury międzynarodowej, lecz przeciwnie, że układ ten stanowić powinien jeden z najistotniejszych czynników w strukturze politycznej Europy. Porozumienie polsko - angielskie przyjął pan kanclerz Rzeszy Niemieckiej za pretekst do jednostronnego uznania za nieistniejący układu, który pan Kanclerz Rzeszy zawarł z nami w roku 1934. Zanim przejdę do dzisiejszego stadium tej sprawy, pozwolą mi panowie na krótki rys historyczny. Fakt, że miałem zaszczyt brać czynny udział w zawarciu i wykonaniu tego układu, nakłada na mnie obowiązek jego analizy. Układ z 1934 r. był wydarzeniem wielkiej miary. Była to próba dania jakiegoś lepszego biegu historii między dwoma wielkimi narodami, próba wyjścia z niezdrowej atmosfery codziennych zgrzytów i szerszych wrogich zamierzeń, w kierunku wzniesienia się ponad narosłe od wieków animozje, w kierunku stworzenia głębokich podstaw wzajemnego poszanowania. Próba sprzeciwiania się złemu jest zawsze najpiękniejszą możliwością działalności politycznej. Polityka polska w najbardziej krytycznych momentach ostatnich czasów wykazała respekt dla tej zasady. Pod tym kątem widzenia, proszę Panów, zerwanie tego układu nie jest rzeczą mało znaczącą. Natomiast każdy układ jest tyle wart, ile są warte konsekwencje, które z niego wynikają. I jeśli polityka i postępowanie partnera od zasady układu odbiega, to po jego osłabieniu, czy zniknięciu nie mamy powodu nosić żałoby. Układ polsko - niemiecki z 1934 r. był układem o wzajemnym szacunku i dobrym sąsiedztwie, i jako taki wniósł pozytywną wartość do życia naszego państwa, do życia Niemiec i do życia całej Europy. Z chwilą jednak, kiedy ujawniły się tendencje, ażeby interpretować go bądź to, jako ograniczenie swobody naszej polityki, bądź to, jako motyw do żądania od nas jednostronnych, a niezgodnych z naszymi żywotnymi interesami koncepcji stracił swój prawdziwy charakter. Przejdźmy teraz do sytuacji aktualnej. Rzesza Niemiecka sam fakt porozumienia polsko - angielskiego przyjęła za motyw zerwania układu z 1934 r. Ze strony niemieckiej podnoszono takie, czy inne obiekcje natury jurydycznej. Jurystów pozwolę sobie odesłać do tekstu naszej odpowiedzi na memorandum niemieckie, która dziś jeszcze będzie Rządowi Niemieckiemu doręczona. Nie chciałbym również zatrzymywać panów dłużej nad dyplomatycznymi formami tego wydarzenia, ale pewna dziedzina ma tu swój specyficzny wyraz. Rząd Rzeszy, jak to wynika z tekstu memorandum niemieckiego, powziął swoją decyzję na podstawie informacji prasowych, nie badając opinii ani Rządu Angielskiego, ani Rządu Polskiego, co do charakteru zawartego porozumienia. Trudne to nie było, gdyż bezpośrednio po powrocie z Londynu okazałem gotowość przyjęcia ambasadora Rzeszy, który do dnia dzisiejszego z tej sposobności nie skorzystał. Dlaczego ta okoliczność jest tak ważna? Dla najprościej rozumującego człowieka jest jasne, że nie charakter, cel i ramy układu polsko - angielskiego decydowały, tylko sam fakt, że układ taki został zawarty. A to znów jest ważne dla oceny intencji polityki Rzeszy, bo jeśli wbrew poprzednim oświadczeniom Rząd Rzeszy interpretował deklarację o nieagresji zawartą z Polską w 1934 r., jako chęć izolacji Polski i uniemożliwienia naszemu państwu normalnej, przyjaznej współpracy z państwami zachodnimi - to interpretacje taką odrzucilibyśmy zawsze sami. Wysoka Izbo! Ażeby sytuację należycie ocenić, trzeba przede wszystkim postawić pytanie, o co właściwie chodzi? Bez tego pytania i naszej na nie odpowiedzi nie możemy właściwie ocenić istoty oświadczeń niemieckich w stosunku do spraw Polskę obchodzących. O naszym stosunku do Zachodu mówiłem już poprzednio. Powstaje zagadnienie propozycji niemieckiej, co do przyszłości Wolnego Miasta Gdańska, komunikacji Rzeszy z Prusami Wschodnimi przez nasze województwo pomorskie i dodatkowych tematów poruszonych, jako sprawy, interesujące wspólnie Polskę i Niemcy. Zbadajmy tedy te zagadnienia po kolei. Jeśli chodzi o Gdańsk, to najpierw kilka uwag ogólnych. Wolne Miasto Gdańsk nie zostało wymyślone w Traktacie Wersalskim. Jest zjawiskiem istniejącym od wielu wieków, i jako wynik, właściwie biorąc, jeśli się czynnik emocjonalny odrzuci, pozytywnego skrzyżowania spraw polskich i niemieckich. Niemieccy kupcy w Gdańsku zapewnili rozwój i dobrobyt tego miasta, dzięki handlowi zamorskiemu Polski. Nie tylko rozwój, ale i racja bytu tego miasta wynikały z tego, że leży ono u ujścia jedynej wielkiej naszej rzeki, co w przeszłości decydowało, a na głównym szlaku wodnym i kolejowym, łączącym nas dziś z Bałtykiem. To jest prawda, której żadne nowe formuły zatrzeć nie zdołają. Ludność Gdańska jest obecnie w swej dominującej większości niemiecka, jej egzystencja i dobrobyt zależą natomiast od potencjału ekonomicznego Polski. Jakież z tego wyciągnęliśmy konsekwencje? Staliśmy i stoimy zdecydowanie na platformie interesów naszego morskiego handlu i naszej morskiej polityki w Gdańsku. Szukając rozwiązań rozsądnych i pojednawczych, świadomie nie usiłowaliśmy wywierać żadnego nacisku na swobodny rozwój narodowy, ideowy i kulturalny niemieckiej ludności w Wolnym Mieście. Nie będę przedłużał mego przemówienia cytowaniem przykładów. Są one dostatecznie znane wszystkim, co się tą sprawą w jakikolwiek sposób zajmowali. Ale z chwilą, kiedy po tylokrotnych wypowiedzeniach się niemieckich mężów stanu, którzy respektowali nasze stanowisko i wyrażali opinię, że to „prowincjonalne miasto nie będzie przedmiotem sporu między Polską a Niemcami” - słyszę żądanie aneksji Gdańska do Rzeszy, z chwilą, kiedy na naszą propozycję, złożoną dnia 26 marca wspólnego gwarantowania istnienia i praw Wolnego Miasta nie otrzymuję odpowiedzi, a natomiast dowiaduję się następnie, że została ona uznana za odrzucenie rokowań - to muszę sobie postawić pytanie, o co właściwie chodzi? Czy o swobodę ludności niemieckiej Gdańska, która nie jest zagrożona, czy o sprawy prestiżowe, czy też o odepchnięcie Polski od Bałtyku, od którego Polska odepchnąć się nie da! Te same rozważania odnoszą się do komunikacji przez nasze województwo pomorskie. Nalegam na to słowo „województwo pomorskie”. Słowo „korytarz” jest sztucznym wymysłem, gdyż chodzi tu bowiem o odwieczną polską ziemię, mającą znikomy procent osadników niemieckich. Daliśmy Rzeszy Niemieckiej wszelkie ułatwienia w komunikacji kolejowej, pozwoliliśmy obywatelom tego państwa przejeżdżać bez trudności celnych czy paszportowych z Rzeszy do Prus Wschodnich. Zaproponowaliśmy rozważenie analogicznych ułatwień w komunikacji samochodowej. I tu znowu zjawia się pytanie, o co właściwie chodzi? Nie mamy żadnego interesu szkodzić obywatelom Rzeszy w komunikacji z ich wschodnią prowincją. Nie mamy natomiast żadnego powodu umniejszania naszej suwerenności na naszym własnym terytorium. W pierwszej i drugiej sprawie, to jest w sprawie przyszłości Gdańska i komunikacji przez Pomorze, chodzi ciągle o koncesje jednostronne, których Rząd Rzeszy wydaje się od nas domagać. Szanujące się państwo nie czyni koncesji jednostronnych. Gdzież jest, zatem ta wzajemność? W propozycjach niemieckich wygląda to dość mglisto. Pan kanclerz Rzeszy w swej mowie wspominał o potrójnym kondominium w Słowacji. Zmuszony jestem stwierdzić, że tę propozycję usłyszałem po raz pierwszy w mowie pana kanclerza z dn. 28 kwietnia. W niektórych poprzednich rozmowach czynione były tylko aluzje, że w razie dojścia do ogólnego układu sprawa Słowacji mogłaby być omówiona. Nie szukaliśmy pogłębienia tego rodzaju rozmów, ponieważ nie mamy zwyczaju handlować cudzymi interesami. Podobnie propozycja przedłużenia paktu o nieagresji na 25 lat nie była nam w ostatnich rozmowach w żadnej konkretnej formie przedstawiona. Tu także były nieoficjalne aluzje, pochodzące zresztą od wybitnych przedstawicieli Rządu Rzeszy. Ale, proszę panów, w takich rozmowach bywały także różne inne aluzje, sięgające dużo dalej i szerzej niż omawiane tematy. Rezerwuję sobie prawo w razie potrzeby do powrócenia do tego tematu. W mowie swej pan kanclerz Rzeszy, jako koncesje ze swej strony proponuje uznanie i przyjęcie definitywne istniejącej między Polską a Niemcami granicy. Muszę skonstatować, że chodziłoby tu o uznanie naszej de jure i de facto bezspornej własności, więc co za tym idzie, ta propozycja również nie może zmienić mojej tezy, że dezyderaty niemieckie w sprawie Gdańska i autostrady pozostają żądaniami jednostronnymi. W świetle tych wyjaśnień Wysoka Izba oczekuje zapewne ode mnie, i słusznie, odpowiedzi na ostatni passus niemieckiego memorandum, który mówi: „gdyby Rząd Polski przywiązywał do tego wagę, by doszło do nowego umownego uregulowania stosunków polsko - niemieckich, to Rząd Niemiecki jest do tego gotów”. Wydaje mi się, że merytorycznie określiłem już nasze stanowisko. Dla porządku zrobię resumé. Motywem dla zawarcia takiego układu byłoby słowo „pokój”, które pan kanclerz Rzeszy z naciskiem w swym przemówieniu wymieniał. Pokój jest na pewno celem ciężkiej i wytężonej pracy dyplomacji polskiej. Po to, aby to słowo miało realną wartość, potrzebne są dwa warunki:
1) pokojowe zamiary,
2) pokojowe metody postępowania. Jeżeli tymi dwoma warunkami Rząd Rzeszy istotnie się kieruje w stosunku do naszego kraju, wszelkie rozmowy, respektujące oczywiście wymienione przeze mnie uprzednio zasady, są możliwe.
Gdyby do takich rozmów doszło - to Rząd Polski swoim zwyczajem traktować będzie zagadnienie rzeczowo, licząc się z doświadczeniami ostatnich czasów, lecz nie odmawiając swej najlepszej woli. Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata ma swoją cenę, wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor”. 17 września to data, o której się nie pamięta, którą to okrywa tajemnica niewyobrażalnego morza cierpień, a także straszliwa rzeczywistość polityczna. Bez 17 września nie byłoby 1 września, nie byłoby II wojny światowej, ludobójstwa, deportacji, holocaustu i rozbioru Polski między III Rzeszę Niemiecką, a ZSRS, przy walnej pomocy faszystów ukraińskich z OUN-UPA, prowadzących wewnętrzną dywersję na ziemiach polskich. Na tę rzeczywistość składają się trzy symbole: Auschwitz – Katyń - Wołyń, podporządkowane sojuszowi sowiecko – niemieckiemu, który leżał u podstaw źródeł nieszczęść Europy XX wieku i II wojny światowej rozpętanej za przyczyną tego sojuszu. Gdyby nie porozumienie tych dwóch potęg, gdyby Hitler nie miał gwarancji Stalina, iż wspólnie zniszczą Polskę, zapewne wojny by w tym czasie nie wywołał. Gdyby z kolei Stalin nie wkroczył 17 września, istniałaby szansa dalszego polskiego oporu przeciwko wojskom niemieckim na tzw. przedmościu rumuńskim, a wtedy cala II wojna światowa, cala wojna obronna Polski we wrześniu 1939 roku potoczyłaby się inaczej. W PRL propaganda głośno mówiła o faszystowskich Niemczech, napaści z 1 września, nazistowskich zbrodniach, ale tematem zakazanym była napaść ZSRS na Polskę i data 17 września, oraz zbrodnie sowieckie w Polsce, Katyniu, aneksja połowy Polski przez ZSRS na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow, a właściwie jego tajnej części.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości /? / w 1989 roku zaczęto więcej mówić o IV rozbiorze Polski i jego skutkach, ujawniać zdrajców i kolaborantów sowieckich, oraz tragiczne losy Polaków pod okupacją sowiecką. Niestety obecne salony polityczne milczą w imię pseudo dobrego sąsiedztwa i tzw. „poprawności politycznej” o udziale naszych sąsiadów w IV rozbiorze Polski. Nie wypada mówić o napaści Litwy / za zgoda ZSRS/ i aneksji Wilna, czy udziale Słowacji w agresji na Polskę, czy też napaści zbrodniczego Legionu Ukraińskiego, nie mówiąc już o hitlerowskiej agenturze w Polsce spod faszystowskiego znaku OUN-UPA, odpowiedzialnej za ludobójstwo Polaków na Wołyniu, Podolu, Małopolsce Wschodniej, we Lwowie, winnej wszczęciu rebelii wewnątrz państwa polskiego we wrześniu 1939 roku na rzecz III Rzeszy Niemieckiej, a później na rzecz ZSRS. Agresywna polityka zagraniczna, którą stosowali Hitler i Stalin, doprowadziła do rozpętania przez Niemcy i ZSRS II wojny światowej, w wyniku której zginęło ok. 50 milionów ludzi, a Polska w wyniku konferencji teherańsko- jałtańskich utraciła Kresy Południowo – Wschodnie II RP w tym odwiecznie polski Lwów. 123 lata zaborów, z przerwą na dwudziestolecie międzywojenne, stały się kontynuacją zniewolenia narodu w wyniku porozumienia dwóch bandyckich napastników, przy zdradzie interesów narodowych przez naszych zachodnich sojuszników, z którymi mieliśmy funkcjonujące dyplomatycznie i prawnie umowy obronne naszego kraju. Przy powstaniu tworu sowieckiego PRL, jako następnej republiki Związku Sowieckiego uczestniczyły Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, jako koalicjanci ZSRS. W okresie przedwojennym Lwów stanowił najsilniejszy garnizon na obszarze Małopolski Wschodniej. Znajdowała się w nim siedziba Inspektoratu Armii na czele z gen. dyw. Kazimierzem Fabrycym i Dowództwa Okręgu Korpusu nr VI z gen. bryg. Władysławem Aleksandrem Langnerem – pseudonim „Złom”. We Lwowie stacjonowały jednostki:
sztab 5 Dywizji Piechoty i Lwowskiej Brygady Obrony Narodowej wraz z dwoma batalionami Obrony Narodowej Lwów I i Lwów II,
dowództwo Grupy Artylerii nr 6,
19 Pułk Piechoty, 40 Pułk Piechoty,
III batalion 26 Pułku Piechoty,
14 Pułk Ułanów,
5 Pułk Artylerii Polowej,
5 Pułk Artylerii Ciężkiej,
6 Batalion Pancerny,
6 Pułk Lotniczy, stacjonujący na lotnisku w Skniłowie,
6 Dywizjon Artylerii Przeciwlotniczej i 6 Dywizjon Taborów.
W mieście mieścił się także Korpus Kadetów nr 1 im. Marszałka Józefa Piłsudskiego. Po zarządzeniu mobilizacji powszechnej 29 sierpnia zmobilizowała się reszta jednostek 5 Dywizja Piechoty, czyli 40 Pułk Piechoty, III batalion 26 Pułku Piechoty i 5 Pułk Artylerii Lekkiej. Odjechały one w pierwszych dniach września transportami kolejowymi do Warszawy. We Lwowie po wyjeździe na front oddziałów liniowych pozostały jedynie:
Dowództwo Okręgu Korpusu nr VI, ośrodki zapasowe i nieliczne oddziały tyłowe. Od 1 września Lwów był silnie bombardowane przez Luftwaffe, co powodowało duże zniszczenia i w pewnym stopniu dezorganizowało działania militarne. Zniszczono między innymi budynki fabryki wódek Baczewskiego i cerkwi greko-katolickiej św. Ducha. Uszkodzony został też Dworzec Główny oraz szereg gmachów, szczególnie przy ul. Gródeckiej i Janowskiej. Dodatkowo powołano Straż Bezpieczeństwa, na czele, której stanął generał dywizji w stanie spoczynku Władysław Jędrzejewski, oraz Komitet Obywatelski Obrony Lwowa, kierowany przez rektora Uniwersytetu Lwowskiego prof. Romana Longschamps de Bérier.
Od 7 września rozpoczęto organizację obrony Lwowa, początkowo na dalekim przedpolu miasta w oparciu o rzekę Wereszycę. Zajmował się tym pułkownik dyplomowany Bolesław Fijałkowski.
9 września gen. W. Langner rozkazał utworzyć zaporę z kompanii asystencyjnych na linii: Żółkiew, Janów, rzeka Wereszyca, Gródek Jagielloński, Wereszyca, Komarno, rzeka Dniestr. Dowództwo obrony Lwowa zostało też podporządkowane Centrum Szkolnemu Straży Granicznej w Rawie Ruskiej, którego oddziały miały obsadzić pozycje od Bełżca przez Rawę Ruską do Magierowa. Tego samego dnia gen. W. Langner powołał również Dowództwo Obrony Obszaru Lwowa, na czele z generałem dywizji Rudolfem Prichem.
10 września rano gen. W. Langner zameldował się u ministra spraw wojskowych generała dywizji Tadeusza Kasprzyckiego w Łucku, który nakazał mu zorganizować we Lwowie stałą obronę w celu ułatwienia zaopatrzenia polskich oddziałów przebijających się na południe kraju. Tego dnia do miasta przybył gen. Kazimierz Sosnkowski, który otrzymał od Naczelnego Wodza polecenie objęcia dowództwa nad południową grupą Armii "Karpaty" z zadaniem utrzymania linii Sanu i osłony Lwowa.
11 września gen. R. Prich wydał pierwszy rozkaz operacyjny, zgodnie, z którym zadaniem jego sił była samodzielna obrona Lwowa, oraz obszaru na północ od Żółkwi, z wysuniętym punktem oporu w Rawie Ruskiej, a na zachodzie nad Wereszycą przez Janów - Gródek Jagielloński do Lubienia Wielkiego. Szybko opracowano plan obrony Lwowa, którą postanowiono oprzeć na naturalnych przeszkodach terenowych (najważniejszymi były wzgórze 374 "Kortumowa Góra" i wzgórze 324 pod Zboiskami). Na zewnętrznym obwodzie miasta postanowiono zbudować barykady i rowy przeciwpancerne (przy pomocy miejscowej ludności), natomiast wewnątrz miasta, podzielonego na samodzielne sektory i bloki obronne, zbudować barykady oraz przygotować składy amunicyjne, żywnościowe i sanitarne.
11 września miasto zostało podzielone na sektory. Od 11 września załogę obrony Lwowa zaczęły wzmacniać oddziały z innych rejonów kraju. Tego dnia, jako pierwszy przybył transportem kolejowym ze Stryja batalion marszowy 48 Pułku Piechoty majora Edwarda Szymańskiego Przyjechało też kilka plutonów armat i ckm przeciwlotniczych z Rzeszowa, Krosna i Przemyśla.
Wojska niemieckie w nocy z 11 na 12 września zajęły Sambor, zaś rano 12 września - wieś Kałmy, leżącą na północny-wschód od Sambora. W tym czasie w Kalinowie dowódca niemieckiego 98 Pułku Strzelców Górskich pułkownik Ferdinand Schörner wydał rozkaz o utworzeniu i zadaniach zmotoryzowanej grupy pościgowej 1 Dywizji Górskiej generał majora Ludwika Küblera, na czele, której sam stanął. Miała ona jak najszybciej przedrzeć się do Lwowa.
Ostatecznie 12 września czoło grupy płk. F. Schörnera pojawiło się na skraju Lwowa od strony Zimnej Wody. Atak ten przybrał formę wtargnięcia z zaskoczenia w celu opanowania ważnych obiektów w mieście i sparaliżowania polskiej obrony. Najbardziej zażarta walka wybuchła o punkt oporu na Bogdanówce przy ul. Gródeckiej, którego obsadę stanowił pluton piechoty, pluton ckm i pluton artylerii (2 armaty 75 mm). Grupy żołnierzy niemieckich przedarły się w głąb miasta, dochodząc do kościoła św. Elżbiety. Sytuacja została jednak opanowana dzięki skierowaniu w rejon ul. Gródeckiej nowych pododdziałów wojska i policji. W rezultacie wieczorem Niemcy przeszli do obrony w oczekiwaniu na posiłki. Polskie dowództwo obrony Lwowa przysłało na zagrożone odcinki wzmocnienia na Kortumową, Wólkę, ul. Stryjską, stację kolejową Persenówka , ul. Zieloną i ul Łyczakowską.
12 września od rana obronę miasta wzmacniały oddziały z obszaru DOK nr III w Grodnie: trzy pułki piechoty w sile 195 oficerów i ok. 6400 żołnierzy i dwoma batalionami 35. Dywizji Piechoty Rezerwowej (II batalion 205 Pułku Piechoty Rezerwowej i I batalion 206 Pułku Piechoty Rezerwowej rez.), a także w nocy szwadronem kawalerii dywizyjnej. W nocy zwożono też do miasta w dalszym ciągu amunicję i granaty ręczne ze składnicy uzbrojenia w Hołosku. Tego dnia ostatecznie ukształtowała się obsada Dowództwa Grupy Obrony Lwowa. Na jego czele z rozkazu dowódcy Frontu Południowego stanął generał brygady w stanie spoczynku Franciszek Sikorski. Z kolei dowództwo niemieckie – pomimo wzmocnienia w nocy własnych sił w rejonie ul. Gródeckiej – zrezygnowało z dalszych prób natychmiastowego zajęcia miasta. Wraz z przybyciem dalszych oddziałów niemieckich rozpoczęło się oblężenie Lwowa.
13 września rano, po silnym przygotowaniu artyleryjskim, grupa bojowa płk. F. Schörnera rozpoczęła natarcie na Kortumową Górę, z której rozciągał się dobry widok umożliwiający ostrzał artyleryjski całego miasta. Była ona broniona przez polski pododdział z OZ 5 Dywizji Piechoty w sile zaledwie ok. 80 żołnierzy z plutonem dział 75 mm. Jednakże nie zdołał on zapobiec zajęcia w południe polskich pozycji na Kortumowej Górze. Jej utrata była dużą porażką Polaków. Jednocześnie niemiecki II batalion 98. psg kontynuował atak w kierunku północno-zachodnim, pogłębiając okrążenie Lwowa i docierając wieczorem do Zboisk i wzgórza 324. Przecięte zostały w ten sposób szosy do Brzuchowic i Żółkwi. Polskie dowództwo dwukrotnie próbowało odebrać Kortumową Górę, ale udało się jedynie odzyskać teren Cmentarza Janowskiego, leżącego na stoku góry. Był to jednak tylko częściowy sukces. Walki toczyły się też na zachodnim odcinku obrony miasta, od Dworca Głównego do Kulparkowa. W dalszym ciągu napływały do Lwowa kolejne posiłki w postaci dowództwa II dywizjonu (bez 6. baterii), haubic 155 mm i 3 baterii z 2 działami 105 mm z 6 Pułku Artylerii Ciężkiej - (zajęły one pozycje w rejonie cytadeli i Cmentarza Łyczakowskiego). Miasto w godzinach rannych opuścił także gen. Kazimierz Sosnkowski, który z niewielkim sztabem odleciał do Przemyśla, aby objąć dowództwo nad tamtejszymi siłami i przebić się z nimi do oblężonego Lwowa. Licząc się z możliwością dalszych ataków na Lwów (zwłaszcza czołgów), gen. F. Sikorski rozkazał dowódcom odcinków budowę zapór przeciwczołgowych. Miała je stawiać piechota z udziałem ochotników cywilnych pod kierunkiem przydzielonych saperów. Rano gen. W. Lagner został zaskoczony wiadomością o ewakuacji urzędu wojewódzkiego i starosty grodzkiego, oraz wojewody Biłyka, nakazał, więc stworzyć władze zastępcze na czele z byłym premierem Kazimierzem Bartlem i prezydentem S. Ostrowskim. Kontynuowano też zwożenie amunicji ze Składnicy Uzbrojenia w Hołosku Wielkim. Generał Kazimierz Sosnkowski podporządkował gen. W. Langnerowi 10 Brygadę Kawalerii pułkownika dyplomowanego Stanisława Maczka, która znajdowała się na północ od Lwowa. Jej zadaniem było zaatakowanie wojsk niemieckich od północy, wyrzucenie ich ze Zboisk i otworzenie drogi do Lwowa. Z drugiej strony dowódca niemieckiej 1. DG gen. L. Kübler otrzymał rano informacje o wyruszeniu z Przemyśla do rejonu Lwowa polskiej odsieczy pod dowództwem generała Kazimierza Sosnkowskiego. Postanowił on zabezpieczyć swoje tyły i skierował do Gródka Jagiellońskiego niemiecki batalion, wzmocniony później i przeformowany w rejon Rzęśni Ruskiej.
14 września trwały w mieście jedynie walki o charakterze lokalnym, ale z dużą aktywnością obu stron. Najbardziej intensywne działania prowadzono pod Kulparkowem i Wulką, które Niemcy zaatakowali w związku z rozszerzaniem okrążenia Lwowa od południa do linii kolejowej do Chodorowa i szosy do Bóbrki. W tym czasie na Wulce polskich obrońców ostrzelali ukraińscy dywersanci, stanowiący hitlerowską agenturę nacjonalistów z OUN, wspomagający wojska niemieckie dla rozbicia obrony Lwowa od wewnątrz. Walki toczyły się też na północny zachód od Lwowa w rejonie Rzęsny Ruskiej. Po południu polskie wojska wycofały się do Hołoska Wielkiego, wzmacniając załogę Składnicy Uzbrojenia. Do miasta przybył szef sztabu Frontu Południowego, pułkownik dyplomowany Bronisław Rakowski z rozkazem Naczelnego Wodza obsadzenia przedmościa rumuńskiego. Ze Stanisławowa przybyła część pracowników Polskiego Radia, naprawiono uszkodzoną w trakcie ewakuacji stację nadawczą i wznowiono nadawanie programu. Sytuacja w mieście stawała się coraz gorsza. Nie działały elektrownia, gazownia i wodociągi. Do Lwowa przybyło ok. 100 tys. uchodźców cywilnych, co doprowadziło do naruszenia wojskowych zapasów żywności. W mieście znajdowało się też ok. 3 tys. osób chorych i rannych. W dalszym ciągu też powiększały się polskie wojska w mieście.
15 września gen. W. Lagner postanowił wspomóc działania zgrupowań, które usiłowały przebić się do miasta. W tym celu obrońcy zaatakowali wzgórza pod Zboiskiem i w kierunku Hołoska Wielkiego. W obu przypadkach Niemcy w walce wręcz zostali zmuszeni do odwrotu, ale polskie ataki zostały ostatecznie powstrzymane przez niemiecką artylerię. W samym Lwowie próbowano bez powodzenia odzyskać Kortumową Górę. Wieczorem i w nocy wysłano rozpoznanie w kierunku Sokolnik, szosy na Stryj, Sichów i Pohulanki. Niemieckie lotnictwo bombowe uszkodziło urządzenia wodociągowe w Dobrostanach. W celu usprawnienia współpracy pomiędzy władzami wojskowymi i cywilnymi mianowano podpułkownika Antoniego Jakubowskiego oficerem łącznikowym w sprawach utrzymania porządku, aprowizacji, bezpieczeństwa i służby zdrowia. Ukończono też mobilizację w Kadrze Zapasowej VI Szpitala Okręgowego, w wyniku, której zostało utworzonych 60 jednostek. Próbowano ewakuować rannych 6 pociągami sanitarnymi. Jedynie pociąg sanitarny nr 66 dwukrotnie przewiózł po 300 rannych do Stanisławowa, zanim zbombardowały go niemieckie samoloty. Natomiast pociąg sanitarny nr 64 został podpalony przez dywersantów ukraińskich.
16 września rano rozpoczęło się natarcie prawdopodobnie III batalionu 206 pp. rez. przy wsparciu dwóch dywizjonów artylerii na wzgórze 324. Zostało ono powstrzymane na południowych stokach. W tym samym czasie Niemcy uderzyli z Kortumowej Góry na wzgórze 374 przy silnym przygotowaniu artyleryjskim, zajmując je po kilku godzinach. W południe polscy obrońcy zaatakowali w kierunku na Hołosko Wielkie i wzgórze leżące na południe od niego, aby wspomóc działania 10. BK. Akcja nie była jednak uzgodniona z dowództwem 10. BK. Pod wieczór zdołano wprawdzie opanować połowę wsi, ale wkrótce polski batalion wycofał się za Pełtew.
17 września generał W. Langner wydał rozkaz ataku na wzgórza zamarstynowskie i wzgórze 324, aby uzyskać bezpośrednią łączność z siłami 10. BK. Doprowadziło to do zajęcia po południu sanatorium w Hołosku Wielkim i wdarcia się na wzgórze 324. Jednakże w tym samym czasie 10. BK, która nacierała bez powodzenia na wzgórza pod Zboiskami, otrzymała rozkaz Naczelnego Dowództwa WP przejścia na południe za Dniestr, a następnie na Węgry. W nocy obrońcy wyparli Niemców z pod lwowskich miejscowości Podborców, Podbereżeńców, Zniesienia, Laszki Murowane i Dublany. W godzinach rannych Dowództwo Okręgu Korpusu we Lwowie otrzymało meldunek o przekroczeniu polskiej granicy przez wojska sowieckie i ich posuwaniu się w głąb kraju. Tego dnia po południu gen.W. Langnerowi został przekazany rozkaz Naczelnego Dowództwa WP, aby walczyć tylko z Niemcami, a do oddziałów Armii Czerwonej otwierać ogień tylko w przypadkach koniecznej samoobrony. W kierunku miasta posuwała się 6 Armia Frontu Ukraińskiego pod dowództwem komkora Filipa Golikowa. 18 września siły obrońców zostały wzmocnione przez przybycie z Łucka dwóch pociągów pancernych: nr 53 "Śmiały" kpt. Mieczysława Malinowskiego i nr 55 "Bartosz Głowacki" kpt. Andrzeja Podgórskiego. Do Lwowa przyjechał także II dywizjon 33. Pułku Artylerii Lekkiej. Szef sztabu 35. DP Rez., ppłk dypl. Jan Sokołowski zaproponował zdynamizowanie działań obronnych poprzez powołanie pod broń ochotników. Zostało to poparte przez gen. bryg. w stanie spoczynku Mariana Januszajtisa, który wystąpił z apelem o wstępowanie do Ochotniczego Korpusu Obrony Lwowa (wkrótce osiągnął liczebność ok. 5 tys. ludzi).
18 września Naczelne Dowództwo Wehrmachtu (OKW) wydało dyrektywę nakazującą 14. Armii gen. płk. Wilhelma osiągnąć linię: Skole, Stryj, wschodni skraj Lwowa, Kamionkę Strumiłową i Bug po Hrubieszów. XVIII Korpus Armijny pod dowództwem gen. Eugena Bayera miał zniszczyć GO gen. K. Sosnkowskiego i zdobyć Lwów, a 5. D. Panc. i 57. DP – opanować zagłębie naftowe. Niemcy, którzy bardzo chcieli zdobyć miasto, tego dnia zrzucili z samolotów ulotki wzywające do poddania i wystosowali ultimatum, zapowiadając na 19 września silny atak. Z kolei dowódca sowieckiego Frontu Ukraińskiego, komandarm Siemion Timoszenko rozkazał, aby 5 Armia osiągnęła linię: Rożyszcze, Horochów, Łuck. 6 Armia zdobyła Lwów, a 12 Armia dotarła do linii Żurawno, Dolina, Stanisławów, a następnie atakowała w kierunku Stryja, ubezpieczając lewe skrzydło od strony Rumunii. W ciągu nocy z 18 na 19 września prowadzono intensywne rozpoznanie na przedpolu polskich pozycji patrolami na wszystkich odcinkach. Z drugiej strony w nocy sowiecki pododdział zaatakował polskie barykady na Łyczakowie i ostrzelał stanowiska 1 baterii 42 dywizjonu artylerii lekkiej, próbując wedrzeć się do miasta z zaskoczenia. Polacy odparli jednak to uderzenie. W tej sytuacji Sowieci zamknęli wschodni skraj miasta i zajęli Winniki.
19 września rano na rogatkę Łyczakowską przybyli oficerowie sowieccy, proponując dowództwu obrony Lwowa rozpoczęcie pertraktacji w celu przekazania miasta. Odbyły się one w Winnikach z udziałem płk. dypl. Bronisława Rakowskiego, ppłk. dypl. Kazimierza Ryzińskiego i mjr. dypl. Wacława Berki, jako tłumacza. Przedstawiciele strony sowieckiej twierdzili, że przybyli walczyć z Niemcami i nalegali na uzyskanie zgody na wejście do miasta. Ponieważ Polacy nie mieli odpowiednich pełnomocnictw, rozmowy miały być kontynuowane. Jednocześnie polscy obrońcy prowadzili dość intensywne działania zbrojne. Ich celem było wsparcie wojsk gen. K. Sosnkowskiego przedzierającego się od zachodu do Lwowa. Polacy zdołali zająć Zamarstynów i Hołosko Małe oraz południowy skraj Hołoska Wielkiego. Jednakże dalszy atak załamał się. Wyeliminowany został pociąg pancerny "Bartosz Głowacki", który otrzymał kilka bezpośrednich trafień, co go unieruchomiło, ale ewakuowano go na stację kolejową Podzamcze. Po południu gen. W. Langner rozkazał, aby w przypadku sowieckiego natarcia otworzyć ogień i nie dać się zaskoczyć. Polscy obserwatorzy jednocześnie meldowali, że od strony Sichowa do granic miasta zbliżają się kolejne sowieckie i niemieckie oddziały. Do miasta dotarły jeszcze wolnymi liniami kolejowymi poprzez Dublany i Kamionkę Strumiłową trzy pociągi ewakuacyjne z Radomia, Dęblina i Starachowic. Przywiozły one m.in. 4 armaty 40 mm, 12 tys. karabinów, 2 tys. ckm-ów, 4 tys. rkm-ów, 5 tys. Pistoletów, oraz duże ilości amunicji i granatów ręcznych. Późnym wieczorem do miasta zaczęły docierać pierwsze grupy żołnierzy z przebijającej się GO gen. K. Sosnkowskiego.
20 września załoga Lwowa przygotowywała się do obrony okrężnej. Generał F. Sikorski polecił dowódcom odcinków oraz dowódcom artylerii i saperów wzmocnić czołowy zarys obrony miasta przez zagęszczenie urządzeń fortyfikacyjnych, budowę nowych barykad i rowów przeciwczołgowych. Wysuniętym punktem oporu wewnętrznego miał być Wysoki Zamek. Tego dnia znacznie pogorszyła się sytuacja militarna polskich wojsk we Lwowie. Gen. W. Langner w dalszym ciągu liczył na powodzenie przebicia się do miasta GO gen. K. Sosnkowskiego i dlatego rozkazał wznowić od rana uderzenie na Brzuchowice i Hołosko. Jednakże ponownie było ono nieudane. Z drugiej strony obrońcy Lwowa na południowym odcinku musieli odeprzeć natarcie niemieckiej piechoty i czołgów skierowane na Kulparków, koszary 6 Pułku Lotniczego i szosę do Stryja. Na odcinku zachodnim i wschodnim zaobserwowano ożywioną działalność zwiadowczych pododdziałów niemieckich i sowieckich, a w samym Lwowie akcje sabotażowe i dywersyjne ukraińskich nacjonalistów.
20 września sztab sowieckiej 6 Armii Frontu Ukraińskiego przygotowywał generalne uderzenie na Lwów. Brygady pancerne opóźniły swoje przybycie pod miasto z powodu przeładowania kolumnami Armii Czerwonej szosy z Tarnopola do Lwowa. Natomiast działająca na południe od Lwowa 12 Armia komandarma Iwana W. Tiuleniewa otrzymała rozkaz takiego przegrupowania własnych sił, aby uniemożliwić załodze Lwowa ewentualne przebicie się w kierunku granicy z Węgrami. Również strona niemiecka podjęła działania przygotowawcze do generalnego natarcia na miasto, które miało rozpocząć się trochę wcześniej niż atak sowiecki. Niemcy wezwali polskich obrońców do kapitulacji do rana 21 września, a w przeciwnym razie zagrozili zniszczeniem Lwowa. Przedstawiciele Wehrmachtu i Armii Czerwonej kilkakrotnie spotykali się pod Lwowem, aby uzgodnić wspólne działanie przeciwko polskim obrońcom, oraz wykorzystać nacjonalistów ukraińskich działających wewnątrz polskiej obrony miasta.
20 września sztab niemieckiej Grupy Armii Południe dostał wiadomość z Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych Niemiec (OKH) z rozkazem zaprzestania oblężenia Lwowa i utrzymywania łączności z odpowiednim dowódcą sowieckim, aby zapobiec dalszym starciom pomiędzy obiema armiami. Z kolei rozkaz 14. Armii informował o ustaleniu niemiecko-sowieckiej linii demarkacyjnej, biegnącej wzdłuż Pisy, Narwi, Wisły i Sanu do Przemyśla, a dalej przez Chyrów do Przełęczy Użockiej.
21 września przedstawiciele Armii Czerwonej zaproponowali Polakom wznowienie rozmów. Odbyły się one w Winnikach z udziałem ppłk. K. Ryzińskiego i mjr. Jana Jawicza w roli tłumacza. Sowieci nalegali na otrzymanie zgody na wejście do Lwowa, do czego jednak polska delegacja nie miała kompetencji. W tej sytuacji zostało uzgodnione na po południe spotkanie gen. W. Langnera z generałem Armii Czerwonej. Wojska sowieckie zaatakowały jednak polskich obrońców, ale po trzykrotnym ostrzelaniu ich przez Polaków wycofały się na swoje pozycje. Strona sowiecka zagwarantowała Polakom pozostawienie dotychczasowych władz miejskich, bezpieczeństwo życia wszystkim przebywającym na terenie miasta, zachowanie własności prywatnej i możliwość wyjazdu dla chcących do państw neutralnych, jednak były to tylko obietnice bez pokrycia, gdyż sowieci nie mieli zamiaru ich realizować.
22 września rano polska delegacja w składzie: gen. W. Langner, płk B. Rakowski i kpt. Kazimierz Czyhiryn, jako tłumacz spotkała się w Winnikach z przedstawicielami Armii Czerwonej. Sowieci polskie warunki przyjęli w całości i bez dyskusji. Został podpisany "Protokół ogłoszenia o przekazaniu miasta Lwowa Armii Czerwonej", zgodnie, z którym oficerowie mieli zagwarantowaną wolność osobistą i nietykalność własności, oraz możliwość wyjazdu za granicę. Jednocześnie gen. W. Langner wydał "Rozkaz do wojska załogi Lwowa", określający kolejność i sposób opuszczania miasta przez żołnierzy, "Rozkaz do żołnierzy" z podziękowaniem za obronę miasta i "Odezwę do mieszkańców". Poddanie miasta spotkało się z protestami oficerów, podoficerów a także szeregowców i ludności cywilnej. Był to ogromny błąd gen. Langnera, który uwierzył w coś co nie istniało w armii sowieckiej, czyli honor i poszanowanie prawa międzynarodowego. Gen W. Langner zapewne nie wziął pod uwagę dywersji wewnętrznej band ukraińskich nacjonalistów OUN. Polacy wychodzili ze Lwowa w kolumnach, oddzielnie oficerowie, a oddzielnie pozostali wojskowi. Za granicami miasta ich eskortowanie przejęli żołnierze sowieccy. Po dotarciu do Winnik polscy oficerowie nie zostali jednak zwolnieni, tylko ze złamaniem podpisanych umów wzięci do niewoli. Podobnie jak pozostali oficerowie trafili do obozów jenieckich, a następnie zostali zdradziecko wymordowani przez NKWD. Wkraczająca do Lwowa w godzinach popołudniowych Armia Czerwona wraz z NKWD od początku dokonywały licznych zbrodni, m.in. rozstrzelani zostali polscy policjanci przy rogatce przy ul. Zielonej, podobnie jak inna grupa żołnierzy i policjantów w Brygidkach. Gwałty i rabunki Sowietów doprowadziły do protestu prezydenta miasta S. Ostrowskiego u dowództwa sowieckiego, ale bez żadnego rezultatu. Nowe władze zarządziły rejestrację uchodźców i pozostałych w mieście wojskowych.
24 września aresztowany został S. Ostrowski, a 27 października gen. M. Januszajtis, który zaczął już tworzyć pierwsze zawiązki konspiracji. Nieuzasadniony optymizm i wiara w szczerość sowieckich intencji związanych z poddaniem miasta zaowocowała szybką decyzją o przekazaniu Lwowa Armii Czerwonej a w konsekwencji Zbrodnią Katyńską. Stan zapasów, zaopatrzenia i uzbrojenia, oraz postawa żołnierzy i ludności cywilnej dawały możliwość prowadzenia dłuższej obrony miasta. Zgodnie z paktem Ribbentrop - Mołotow z 23 sierpnia 1939 roku, Lwów trafił do radzieckiej strefy okupacyjnej, był to osobisty sukces Stalina i jego zemsta za rok 1920 rok, kiedy to 1 Konna Armia Budionnego nie zdołała zdobyć Lwowa i została rozbita przez Polaków. O wojnie niemiecko-bolszewickiej dowiedział się Lwów wczesnym rankiem w niedzielę, 22 czerwca 1941 roku, gdy nad miastem ciężko zahuczały eskadry niemieckich bombowców. Gęsto rzucane bomby nie pozwalały na żadne złudzenia. Kraje, które przed niespełna dwoma laty sprzymierzyły się, żeby nas zniszczyć, teraz przystąpiły do wzajemnej walki, a z murów lwowskich Brygidek sączyła się krew z mózgami pomordowanych przez NKWD więźniów – sam widziałem ślady tej zbrodni.
Po 1945 roku polska granica wschodnia miała być oparta na tzw. Linii Curzona, co sam zresztą zaproponował Stalin. Wszystkie wersje tej linii pozostawiały Lwów po stronie polskiej, który historycznie i etnicznie był czysto polski, jednak Stalin kierując się osobistymi pobudkami wykreślił własną linię, która była zgodna z paktem Hitler-Stalin z 28 września 1939 roku, pozostawiając Lwów w radzieckiej strefie okupacyjnej. Stan ten został utrwalony w 1945 roku w Jałcie przez obojętną postawę USA i Wlk. Brytanii. Pod okupacją sowiecką nastały tragiczne czasy dla Polaków i polskich ziem, siłą przyłączonych do ZSRS. Armia Czerwona wspólnie z NKWD dokonywała czystek etnicznych, w czym pomagali jej też ukraińscy nacjonaliści, oraz mordów, grabieży i deportacji ludności polskiej. Szczególnie zwalczano polską inteligencje, ziemiaństwo, administrację wojskowo-cywilną oraz kościół rzymsko-katolicki. Doszło do masowego rabunku i dewastacji polskiego majątku narodowego na polskich ziemiach zaanektowanych przez ZSRR - źródło / http://ivrozbiorpolski.pl
Okupacja tej części Polski, która znalazła się po 17 września w rękach sowieckich - ok. 52% Polski, została wykorzystana przez sowietów nie tylko do mordowania narodu polskiego i jego elit, lecz także, jako laboratorium przyszłych kadr, które kształtowały tzw. Polską Rzeczpospolitą Ludową / PRL/. Ludzie ci rządzili Polakami z ramienia Moskwy przez ponad 50 lat, wywodzili się często spośród kolaborantów na rzecz sowietów, oraz zdrajców narodowych. Ich potomkowie dotrwali niekiedy u steru władzy do dnia dzisiejszego, zajmując ważne miejsca w strukturze społecznej i celowo blokują ujawnianie całej prawdy o 17 września, 1939 czyli o IV rozbiorze Polski, jak i 4 czerwca 1989 roku.
Milczenie jest również kłamstwem. Dlaczego media publiczne milczą o zbrodniach nacjonalistów OUN – UPA? Dlaczego Sejm RP uchwala „znamiona ludobójstwa” na Kresach i w Małopolsce Wschodniej? Oczywiście termin „znamiona ludobójstwa” nie jest ludobójstwem zgodnie z wykładnią prawną ludobójstwa. „Znamiona ludobójstwa” mogą być „zbrodnią wojenną”, która ulega przedawnieniu i o to zapewne chodzi stronom - rosyjsko – ukraińsko – polskiej. Po Dramacie Narodowym nazywanym nie wiadomo, dlaczego „katastrofą smoleńską” polscy dziennikarze w Moskwie słyszeli od przypadkowych przechodniów, iż zbrodni w Katyniu dokonali Niemcy. Urzędujący premier polskiego rządu jest „naszym człowiekiem w Warszawie” / gazieta.ru /, a prasa sowiecka podaje, iż dziadek Tuska służył w Wehrmachcie. Rosyjska prasa przypomina o dziadku z Wehrmachtu Tuska / Niezawisimaja Gazieta 21.05.2010 /. - Według „Niezawisimaja Gazieta”… „Warszawy nie interesuje też los 60 277 Polaków, którzy dostali się do radzieckiej niewoli w latach 1941-45. Chodzi o panów ubranych w mundury Wehrmachtu i jednostek SS”. „Do Wehrmachtu i SS wstąpiło łącznie około pół miliona polskich ochotników. Wśród nich był Józef Tusk” – pisze gazeta, i dalej:
"polskie władze w ogóle nie chcą mówić o tym pół milionie swoich rodaków. Gdy przypiera się ich (do ściany), twierdzą, że to „źli Niemcy przymusowo zmobilizowali nieszczęsnych Polaków”. Niestety - żadnej mobilizacji ani do Wehrmachtu, ani do SS Niemcy nie prowadzili, nie tylko wśród Polaków, ale także wśród Rosjan, Francuzów i innych - twierdzi dziennik, podkreślając, że to nie Rosja jest odpowiedzialna za zbrodnię w Katyniu, lecz Niemcy”. W wyniku II wojny światowej zginęło około 6 milionów Polaków, a w latach 1939 – 1947 w Rzezi Wołyńskiej i zbrodniach popełnionych przez OUN – UPA w Małopolsce Wschodniej - około 200 tysięcy obywateli polskich straciło życie w sposób najokrutniejszy z okrutnych, w tym dzieci, kobiety w ciąży i starcy. Przez minione 72 lata od wybuchu II wojny światowej w światowej polityce nic się w zasadzie nie zmieniło. W ostatnich czterech latach Polska utraciła dostęp do morza. Niemożliwe, stało się możliwe, poprzez likwidację przez rząd RP polskich stoczni w Szczecinie, czy Gdańsku. - W tym miejscu warto zacytować fragment przemówienia ministra spraw zagranicznych RP Józefa Becka 5 maja 1938 roku wygłoszonego w Sejmie - / „(…) odepchnięcie Polski od Bałtyku, od którego Polska odepchnąć się nie da III (…)”. Polska posiada ubożuchną armię, zapewne nawet nie o potencjale trzeciego świata. Polacy są tak okłamywani, jak czyni to propaganda rosyjska np. w istniejącej w dalszym ciągu „Komsomolskiej Prawdzie”, czy kremlowskim portalu internetowym gazeta.ru zbrodnia katyńska nie jest przedstawiana, jako ludobójstwo, lecz jako zbrodnia wojenna dokonana przez Niemców. Powstał jakiś twór zwany „Unią Europejską” z obecną „polską prezydencją na czele” sprzymierzoną m.in. ze światową masonerią, walczącą zajadle z Kościołem rzym.kat., czego wstępne owoce obserwowaliśmy niedawno pod „Pałacem Prezydenckim” na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie w walce z Krzyżem Chrystusowym. Polska z kraju tworzącego przedmurze chrześcijaństwa stała się przedmurzem mongolskiego pogaństwa. I tak w roku 2011 przedstawiciele najwyższych władz Unii Europejskiej spotkali się z reprezentantami masonerii. Nastąpiło to w ramach corocznego spotkania szefów Komisji Europejskiej, Rady Europejskiej i Parlamentu Europejskiego z organizacjami filozoficznymi i ruchami niewyznaniowymi. Jose Barroso, Herman Van Rompuy i Jerzy Buzek rozmawiali z członkami tej największej na świecie i najbardziej zaciekłej organizacji antykatolickiej, aby – jak wyjaśniono – dyskutować na temat walki z biedą i wykluczeniem społecznym. Przedstawiciele Brukseli spotkanie z masonami uzasadniali koniecznością dialogu między unijnymi instytucjami, a wspólnotami religijnymi, Kościołem, oraz stowarzyszeniami niewyznaniowymi. Jose Barroso, jako szef Komisji Europejskiej od wielu już lat spotyka się z najwyższymi władzami masonerii. Mówić w Polsce o masonerii dzisiaj, to narażać się na posądzenie o fobie antymasońskie, o chęć polowań na czarownice, w końcu o wskrzeszanie dawno nieistniejących mitów. A tymczasem masoneria, to cząstka naszej współczesności, pozornie niezbyt widoczna, ale za to niezwykle aktywna i agresywna. W 1983 roku Kongregacja Doktryny Wiary wydała deklarację podpisaną przez prefekta kard. Józefa Ratzingera, przyjętą przez Jana Pawła II i upublicznioną na jego polecenie. Czytamy w niej:
„Negatywna ocena Kościoła o wolnomularskich zrzeszeniach pozostaje wciąż niezmienna, ponieważ ich zasady były zawsze uważane za nie do pogodzenia z nauką Kościoła i dlatego też przystąpienie do nich pozostanie nadal zabronione. Wierni, którzy należą do wolnomularskich zrzeszeń znajdują się w stanie grzechu ciężkiego i nie mogą przyjmować Komunii świętej”. Przedmiotem publicznej dyskusji, są „oszołomi” pod krzyżem, a Kresowianom zamyka się usta w ich krzyku rozpaczy. Komu w Polsce potrzebne jest ogłoszenie, iż w niepodległej II RP - wrogie narodowi polskiemu siły OUN – UPA dokonały ludobójstwa ok. 200 tysięcy jej obywateli? Komu w Polsce potrzebna jest wiedza w jak okrutny sposób mordowano, nie oszczędzając małych dzieci, kobiet w ciąży, czy starców? Zapewne nie interesom polsko – ukraińskim honorującym faszystę i nacjonalistę Juszczenkę doktoratem honoris causa polskiego uniwersytetu, czy wrogiej Polsce nacjonalistycznej ukraińskiej partii „Swoboda”, ku uciesze, której prezydent RP Bronisław Komorowski jedzie z Janukowiczem prezydentem „swobodnej” Ukrainy do Sahrynia honorować banderowców, katów polskiego narodu. Doprowadzono polskie społeczeństwo do tego, że wiele tematów i problemów nie staje się przedmiotem publicznej dyskusji narodu, przy równoczesnych modlitwach Komorowskiego w Jedwabnem z trzema rabinami w intencji Żydów pomordowanych rzekomo przez Polaków w 1941 roku. Nie ustala się 11 lipca Dniem Męczeństwa Kresowian, natomiast Polacy mordujący Żydów w celach rabunkowych występujący równocześnie, jako antysemiccy mordercy – satysfakcjonują faszystów ukraińskich. Czyżby dla tej satysfakcji środki masowego przekazu w Polsce podają wielokrotnie powielane kłamstwo, iż według Instytutu Pamięci Narodowej Polacy w Jedwabnem zamordowali 360 Żydów? Instytut Pamięci Narodowej - Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Białymstoku w śledztwie dotyczącym mordu w Jedwabnem, wydał 30 czerwca 2003 Postanowienie o umorzeniu postępowania przygotowawczego z powodu nie wykrycia sprawców.
http://www.ipn.gov.pl/ftp/pdf/jedwabne_postanowienie.pdf
Dlatego lepiej milczeć! Milczenie jest też kłamstwem i manipulacją polityczną. W imię poprawnych stosunków z nacjonalistyczno – faszystowską Ukrainą, w Polsce zataja się prawdę, nie porusza się „karkołomnych” tematów i nie interweniuje się, gdy nagonki upowskie „swobodnie” wznoszą antypolskie okrzyki i hasła „banderowsko – szuszkiewiczowskie”, a we Lwowie i innych miastach czci się SS – Galizien, batalion Nachtigall, wznosząc równocześnie nacjonalistom i faszystom pomniki chwały i nazywając ulice i place nazwiskami ukraińskich morderców. Niepokojące informacje o polskim kościele podał w tygodniku „Głos” w 2008 r. prof. Jan Żaryn z Instytutu Pamięci Narodowej. Stwierdził on, że wśród księży diecezjalnych było 2.142 tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa / TW /, wśród zakonników – 46, zakonnic - -12, na KUL – 24, w ATK (Akademia Teologii Katolickiej) – 15, a w wyższych seminariach duchownych – 39. Z zawołaniem – „nie drażnić Rosji” powstała kopia / oby nie do wklejenia / sytuacji opisanej powyżej sprzed 1 września 1939 roku, tym razem z czynnym zaangażowaniem się Stanów Zjednoczonych, ale już z nowym hasłem po Dramacie Narodowym: „nie mieszamy się do waszych / polskich / spraw związanych z Rosją” natomiast mieszamy się do waszych stosunków z lobby żydowskim w Stanach Zjednoczonych, względem którego macie zobowiązania dotyczące restytucji mienia pożydowskiego w wysokości 67 miliardów dolarów amerykańskich.”. To „lobby żydowskie” w Stanach Zjednoczonych to nieznana ilość organizacji żydowskich niezarejestrowanych w sądach powszechnych, a więc niemających podstaw prawnych swojej działalności, możnych i wpływowych również politycznie w Administracji USA, którym Donald Tusk, jako premier RP podczas wizyty w Stanach Zjednoczonych w 2008 roku obiecał wypłatę 67 miliardów dolarów amerykańskich, jako restytucję mienia pożydowskiego. Tak, więc Stany Zjednoczone z biernej postawy we wrześniu 1939 roku przeistoczyły się w oficjalny kraj antypolski. Oto kolejność wydarzeń:
Stuart E. Eizenstat, prawnik, w latach dziewięćdziesiątych ambasador USA przy Unii Europejskiej, specjalny doradca sekretarz stanu Hilary Clinton do spraw epoki Holocaustu wyraził "rozczarowanie" nie wdrożeniem do tej pory przez Polskę ustawy o restytucji mienia żydowskiego i dodał, że ma nadzieję, iż polski rząd będzie "kontynuował działania, które tak wiele razy obiecywał i że zrobi krok naprzód w sposób, na który stać go finansowo, w sposób sprawiedliwy wobec społeczeństwa polskiego i tych polskich obywateli, oraz osób o polskich przodkach, którzy stracili własność zarówno w epoce komunistycznej, jak i nazistowskiej”.
Menachem Rosensaft nowojorski prawnik, założyciel i przewodniczący Międzynarodowego Stowarzyszenia Dzieci Ofiar Holokaustu, którego rodzice przeżyli Auschwitz i Bergen-Belsen, wyraził opinię:
„10 lipca 1941 Polacy we wschodnim polskim miasteczku Jedwabne zgonili i zmasakrowali ponad 300 żydowskich sąsiadów ( Jan Tomasz Gross podaje podał liczbę ofiar 1600 – w publikacji „Sąsiedzi”). Prowadzeni przez swojego burmistrza, ci w większości chodzący do kościoła chrześcijanie zgonili żydowskich mężczyzn, kobiety i dzieci do stodoły i spalili ich tam żywcem. W lipcu 1946 tłum w polskim mieście Kielce zabił 42 Żydów, którzy powrócili tam po Holocauście”. W styczniu 1996 roku polski minister spraw zagranicznych Dariusz Rosati, w latach 1966–1990 należący do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, aktywista, ideolog, lektor - wykładowca partyjny, przyznał w liście do Światowego Kongresu Żydów, że - jak to nazwał - "niesławny pogrom kielecki " był "aktem polskiego antysemityzmu".
I dalej Rosensaft:
„Pomiędzy pogromami w Jedwabnem i Kielcach, niezliczeni Polacy czerpali profity z niemieckiego "Ostatecznego Rozwiązania Kwestii Żydowskiej". Polaków, którzy ukrywali Żydów ryzykując własnym życiem ogromnie przewyższali liczebnie ci, którzy denuncjowali Żydów nazistom, grabili ich mienie i bezwstydnie wprowadzali się do domów żydowskich rodzin, które zostały deportowane do obozów śmierci i obozów koncentracyjnych. Dodatkowo, Polacy codziennie korzystają z zysków z własności wartej miliony dolarów, którą Żydzi posiadali w Polsce przed 1939 rokiem”. „Podczas gdy inne dawne kraje komunistyczne wschodniej i centralnej Europy podjęły znaczące, nawet, jeżeli nie w pełni satysfakcjonujące działania, by zamknąć rachunki ze swoimi byłymi obywatelami, Polska powłóczy nogami przez ponad 20 lat, z kolejnymi prezydentami, premierami i innymi oficjelami obiecującymi wdrożenie ustawy, które to obietnice nigdy się nie materializują”. „Polskie władze muszą zostać zmuszone do zrozumienia, że to, co urasta do wielkiego złodziejstwa i sprzeniewierzenia, jako narodowa polityka ma konsekwencje. Dopóki Polska nie wdroży znaczącego prawa, które odnosi się do roszczeń majątkowych ofiar Holocaustu i ich potomków, wspólnota żydowska ogólnie, oraz ocaleni i ich rodziny w szczególności, powinny wstrzymać zasilanie polskiej gospodarki pieniędzmi z turystyki i w inny sposób. Moralna perswazja w sposób jasny nie zadziałała. Może potraktowanie Polski w ten sam sposób, w który ona traktuje Żydów i innych obrabowanych ze swojej własności okaże się bardziej skuteczne”. W dniach 2 – 4 lipca 2010 r. a więc również w czasie trwania ciszy wyborczej przyjechała do Polski ponad setka politycznych VIP-ów, wśród nich sekretarz stanu USA Hillary Clinton, aby spotkać się z p.o. prezydenta RP Bronisławem Komorowskim. Rzecznik MSZ Piotr Paszkowski wizytę potwierdził, nie podał jednak celu wizyty. Cel wizyty był oczywisty. Hillary Clinton wysłana została przez wpływowe samozwańcze grupy organizacji żydowskich w USA, aby załatwiła z / nowym!/ prezydentem RP wypłatę majątku Narodu Polskiego na rzecz owych grup w kwocie przekraczającej 67 miliardów dolarów USA, a więc 4,2 razy więcej niż wynosi deficyt budżetowy / 52 miliardy zł – 16 miliardów dolarów amerykańskich /, przy długu zagranicznym państwa polskiego wynoszącym ponad 185 miliardów euro. Bezprecedensowa wizyta przypadająca w czasie kampanii prezydenckiej i ciszy wyborczej dla pokazania się Komorowskiemu 100 politycznym VIP-om na czele z sekretarz stanu USA Hillary Clinton stanowiła jawne pogwałcenie suwerenności Polski z obrazą przez USA polskiej racji stanu. Nie informowanie opinii publicznej o zaplanowanej wizycie i jej nie przypadkowy przecież termin stanowił następny krok w serwilistycznej, aroganckiej, antypolskiej, polityce rządu Donalda Tuska. Wizytę Hillary Clinton w tym wyborczym terminie należy uznać za niedopuszczalną i bezpardonową ingerencję w wewnętrzne sprawy Polski z arogancją prezydenta Stanów Zjednoczonych włącznie. Wizyta lipcowa 2010 była integralnie powiązana również ze spotkaniem w USA Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego z grupą czołowych przedstawicieli tzw. lobby żydowskiego- samozwańczych organizacji żydowskich w USA w marcu 2008 r. Podczas tego spotkania w Nowym Jorku z przedstawicielami organizacji żydowskich w USA premier Donald Tusk obiecał rozwiązanie jeszcze w roku 2008 ciągnącego się od lat problemu restytucji prywatnego mienia żydowskiego w Polsce. Informację tę potwierdził szef gabinetu politycznego premiera Sławomir Nowak, który towarzyszył szefowi rządu podczas wizyty w USA. Premier Tusk poruszając problem prywatnej własności był bardzo otwarty i potwierdził to, o czym zapewniał min. Łaszkiewicz, który powiedział, iż ten rząd zobowiązuje się do rozwiązania problemu. Premier powiedział, że do września 2009 r. ustawa o reprywatyzacji zostanie uchwalona i szybko jeszcze w roku 2009 wprowadzona w życie. Wiceprezes Światowego Kongresu Żydów / WJC / Kalman Sułtanik oświadczył, iż premier zapowiedział poddanie pod głosowanie ustawy o reprywatyzacji mienia żydowskiego jeszcze do września 2008 roku. Informacja PAP z marca 2008 r. nie wyjaśniła, pod jakie głosowanie nieistniejąca ustawa o reprywatyzacji mienia żydowskiego ma być poddana. PAP nie wyjaśniła również, iż w przypadku mienia pożydowskiego każdą indywidualną sprawę wyjaśnia postępowanie sądowe z udziałem kuratora reprezentującego interesy byłego właściciela. Premier polskiego rządu deklarując wypłatę amerykańskim organizacjom żydowskim za mienie pożydowskie w żądanej wysokości 67 miliardów dolarów nie oświadczył publicznie, z jakich środków owe pieniądze /odszkodowania? / będą pochodzić. Z budżetu państwa? Zapewne Tusk zmierza do przekazania majątku narodowego do kas lobby żydowskiego w USA, w czym miało dopomóc mu 100 VIP-ów z Hilary Clinton na czele. Deficyt budżetowy państwa polskiego wynosi 52 miliardy zł, czyli ok. 15 miliardów dolarów USA. Tusk podjął, więc zobowiązanie skarbu państwa w wysokości przekraczającej 4,5 razy deficyt budżetowy państwa. Istniał oczywiście plan pokazania Komorowskiego w uściskach z Hillary Clinton, aby w ten sposób zapewnić mu zwycięstwo w II turze wyborów prezydenckich. Jarosław Kaczyński w razie zwycięstwa nie byłby właściwym prezydentem RP do tych haniebnych rokowań. Polska w obliczu niespotykanej na przestrzeni wieków Tragedii Narodowej oddaje śledztwo Rosji, wielokrotnej historycznej, ponurej morderczyni Polaków. Rosyjskie śledztwo trwa pomimo protestów społecznych i 50 tysięcy podpisów o powołanie komisji międzynarodowej zebranych przez prof. Jacka Trznadla. Wszak MAK to przecież współczesna kontynuacja kłamstwa katyńskiego 1940, kontynuacja zbrodniczej komisji Burdenki, z udziałem Aleksego Tołstoja, czy Mikołaja metropolity. O „Sonderaktion Krakau” wiedzą wszyscy, natomiast nie wiele mówi się o „Sonderaktion Lemberg” w czasie, której zginęło nie tylko 45 profesorów lwowskich wyższych uczelni, niejednokrotnie żywcem pogrzebanych w akcji „Nachtigall” ukraińsko – faszystowskiego batalionu śmierci na zboczu Góry Kadeckiej Wzgórz Wuleckich we Lwowie 4 lipca 1941 roku. Warto wiedzieć, iż od 1989 roku na miejscu zbrodni odprawiane są w tym dniu nabożeństwa, bez udziału polskich polityków. Po co składać hołd m.in. prof. Kazimierzowi Bartlowi trzykrotnemu premierowi rządu RP. skoro z Warszawy bliżej jest do Jedwabnego dla złożenia hołdu modlitewnego przez prezydentów RP Kwaśniewskiego i Komorowskiego i trzech rabinów wobec 360 Żydów, jak kłamstwo niesie, pomordowanych przez polskich antysemitów, a jeszcze dużo dalej do uznania 11 lipca DNIEM MĘCZEŃSTWA KRESOWIAN. O prawdę o zbrodniach OUN – UPA w Rzezi Wołyńskiej, Małopolsce Wschodniej i innych miejscach kaźni do polskiego establishmentu wołają nie tylko organizacje kresowe i kresowiacy. Te mordy należą do spraw narodowych. Wołamy o edukację, również następnych pokoleń i nie fałszowanie historii, nie przemilczanie. Rządzący, nie darujcie, wyświetlajcie prawdę o okrutnych mordach dokonanych przez nacjonalistów ukraińskich, ujawniajcie narodowi, iż wołyńskich Polaków rąbano siekierami, przecinano na pół piłami, rozpruwano brzuchy, wydłubywano oczy, wrzucano do studzien, bito aż do zabicia, krzyżowano na otwartych drzwiach, gwałcono i obcinano genitalia, wbijano długi i gruby gwóźdź do czaszki, zdzierano z głowy włosy ze skórą (skalpowano), zadawano ciosy obuchem siekiery w czaszkę, wyrzynano na czole "orła", wbijano bagnet w skroń, wieszano chłopców na klamkach za genitalia, wyłupywano oczy, obcinano nosy, obcinano uszy, przebijano zaostrzonym grubym drutem ucho na wylot drugiego ucha, obcinano języki, podrzynano gardła i wyciągano przez otwór język na zewnątrz, kneblowano usta pakułami przy transporcie jeszcze żywych ofiar, skręcano głowy do tyłu. Rodzice patrzyli na mękę swoich dzieci, dzieci na męki rodziców. Nie dopuście do takiego osłabienia polskiej armii, która nie stawi czoła nikomu. Istnieje groźba dla Polski odradzającego się imperializmu rosyjskiego z jednej strony, antypolskiej Ukrainy z drugiej. Już Polsce oficjalnie grożą, Rosja, „swobodna” Ukraina i Administracja Stanów Zjednoczonych „swobodnie” działająca w Polsce w czasie ciszy wyborczej 2010, zapewne wierna teherańsko – jałtańskim ustaleniom, mająca w pamięci mord popełniony przez NKWD w 1941 roku w lwowskich Brygidkach, z mózgami i krwią więźniów na murach podworca lwowskich Brygidek. Może na murach podworca lwowskich Brygidek była również krew i mózg mojego Ojca ś. p. Maurycego Mariana Szumańskiego? Aleksander Szumański
Kodeks Wyborczy łamie konstytucyjne prawa wyborców Właśnie weszliśmy na ring Sądu Najwyższego zaskarżając woluntarystyczne decyzje Państwowej Komisji Wyborczej, która nawet nie wie, że odmówić rejestracji komitetu musi postanowieniem a nie uchwałą. Ale sprawa jest stokroć poważniejsza. Otóż sam kodeks Kodeks Wyborczy łamie konstytucyjną zasadę równości realizacji biernego prawa wyborczego. Obywatele, wyborcy niezrzeszeni w partiach politycznych są praktycznie pozbawieni szans w wyborach do Sejmu i mają ograniczone (w porównaniu z partiami politycznymi) możliwości w wyborach do Senatu. Zarejestrowanie Komitetu Wyborczego Wyborców i realizacja wymogów Kodeksu Wyborczego, przy czynnych dodatkowych utrudnieniach ze strony Państwowej Komisji Wyborczej to dla obywateli droga przez mękę. Sprawa złamania zasady równości wygląda w sposób następujący.
Komitet Wyborczy Wyborców musi uzbierać 1000 podpisów pod wnioskiem o rejestrację w PKW. Partia polityczna tego wymogu nie ma. Partia może złożyć wniosek i natychmiast zbierać podpisy pod listami i kandydatami. Partie mogą złozyć wniosek wcześniej niż na 8 dni przed ustaleniem list, bo nie wstrzymuje ich wymóg zebrania 1000 podpisów. Komitet Wyborców najpierw musi wykonać tytaniczna pracę zebrania podpisów i dlatego najczęściej składa wniosek w ostatni dzień. Komitet musi potem jeszcze czekać 1-2 dni na zarejestrowanie. W tym czasie partie juz zbieraja podpisy pod listami i kandydatami. Przy odmowie zarejestrowania komitetu (np dlatego, że członek PKW ma słaby wzrok i nie może odczytać imion i nazwisk wpisanych ręcznie albo uważa, że nie ma takiego miasta Londyn, jest Lądek i Lądek zdrój), pełnomocnik komitetu ma dwa dni na skargę (której zasady składania nie są określone przez polskie prawo) i kolejne 3 dni poczekać na wyrok Sądu Najwyższego. W tym czasie np. w weekend partie polityczne stoją pod kościołami, na festynach i wiecach ciułając podpisy dla swoich kandydatów. Komitet Wyborczy nie może, bo zbieranie podpisów pod kandydatami niezarejestrowanego komitetu to robota dla prokuratora. W ten sposób partia ma min. 8 dni na zebranie podpisów (5000 pod każdą listą poselską w danym okręgu i po 2000 pod każdym kandydatem na Senatora w danym okręgu) a Komitetowi może zostać 1 dzień (przy założeniu, że sprawę wygra). W jeden dzień to można sobie... hmm. Dodatkowo partia ma w naturalny sposób silniejszą pozycję w wyborach, posiada struktury i mniej lub bardziej znaną markę ułatwiające zbieranie podpisów. Komitet wyborców musi je dopiero budować i tworzyć. Dziwimy się, że obywatele się przestają interesowac polityką i sprawami publicznymi? Jakim prawem, jeśli tak właśnie jest realizowana konstytucyjna zasada równości w wyborach. Obywatel ma być zawsze dojną krową i posłusznym baranem, który ma pójść na wybory by zagłosować na tych, co mu prezesi partii podetkną pod nos. Jeśli sam chce być aktywny i działać w polityce to musi albo na klęczkach prosić się takiego czy innego wielkiego prezesa albo może sobie skoczyć tam, gdzie może panów majstrów legislatorów w d... pocałować. Nie dla psa wyborcza kiełbasa. Wystarczy? To dodajmy, że po przekroczeniu 3% progu wyborczego partia ma dofinansowanie (na koszt podatników), zwrócone koszty wyborów i kampanii, a Komitet Wyborczy Wyborców może, co najwyżej wzrok nacieszyć z nosem na szybie. Ta szyba, choć gruba, nie jest jednak nienaruszalna. Czas ją stłuc. Dlatego NE będzie skarżyć i nagłaśniać ten kanał, w jaki politycy wpakowali Polaków. Chcą być widać nieusuwalni. Niedoczekanie. ŁŁ
Ps. wspomniana skarga na decyzję PKW jest tu:
http://pietkun.nowyekran.pl/post/24801,zaskarzylismy-decyzje-pkw
Ordynacja po polsku i brytyjsku. Appendix do notki ŁŁ Polska ordynacja wyborcza skrajnie utrudnia realizację biernego prawa wyborczego obywateli w wyborach parlamentarnych. Porównajmy jak to jest w Polsce, a jak w Wielkiej Brytanii. Tryb zgłaszania kandydatów do Izby Gmin w Wielkiej Brytanii i do Parlamentu w Polsce
I. Kto zgłasza kandydatury?
Wielka Brytania Zgłoszenie kandydatury w wyborach do Izby Gmin następuje w formie pisemnej, najwcześniej 4 dnia, a najpóźniej 6 dnia od ogłoszenia proklamacji o rozwiązaniu parlamentu i zarządzeniu wyborów, na ręce przewodniczącego komisji wyborczej w okręgu wyborczym. Zgłoszenie musi być opatrzone dwoma podpisami osób formalnie wysuwających kandydaturę (tzw. proposer i seconder)
Polska Najpierw trzeba zarejestrować komitet wyborczy w Państwowej Komisji Wyborczej, a dopiero później kandydatów w okręgach. Komitety wyborcze występują w 3 formach: komitet wyborczy partii politycznej, koalicyjny komitet wyborczy partii politycznych, komitet wyborczy wyborców. Komitet wyborczy wyborców musi składać się, z co najmniej 15 osób mających prawo wybierania (czynne prawo wyborcze). Uwaga! W Polsce okręgi do Sejmu (jest ich 41) są wielomandatowe, a więc komitet wyborczy musi zgłosić w okręgu co najmniej tylu kandydatów, ile jest w danym okręgu mandatów, czyli od 8-20 (okręgi są najczęściej 12 mandatowe). Może zgłosić więcej kandydatów, (ale maksymalnie dwa razy tyle ile jest mandatów).
II. Listy poparcia
Wielka Brytania Zgłoszenie kandydatury w wyborach do Izby musi być opatrzone – jak wyżej wskazano - dwoma podpisami osób formalnie wysuwających kandydaturę (proposer i seconder) oraz podpisami dodatkowych 8 osób udzielających kandydaturze poparcia. Wszystkie 10 osób musi być wyborcami zarejestrowanymi w spisie wyborczym okręgu, z którego kandydat będzie się ubiegał o mandat. Każdy kandydat zobowiązany jest wraz ze złożeniem dokumentów wyborczych uiścić kaucję w wysokości 500 funtów. Kaucja jest zwracana, jeśli kandydat uzyska w wyborach, co najmniej 5% ważnie oddanych głosów. Jeżeli ten pułap głosów nie zostanie osiągnięty, kaucja przechodzi na rzecz Skarbu Korony. Instytucję kaucji wprowadzono do brytyjskiego prawa wyborczego w 1918 roku i była ona związana z problemem startu w wyborach dużej liczby kandydatów cieszących się niskim lub minimalnym poparciem.
Polska Komitet Wyborczy Wyborców, aby został zarejestrowany, musi przedstawić listę 1000 osób popierających jego utworzenie. Na zebranie podpisów w tym roku był czas od 4 sierpnia 2011 r. (od ogłoszenia przez Prezydenta Zarządzenia o wyborach do Sejmu i Senatu RP) do 22 sierpnia 2011 r. Komitety wyborcze partii politycznych i koalicyjne komitety wyborcze partii politycznych nie muszą przedstawiać listy 1000 osób popierających ich utworzenie. Komitety wyborcze, które uzyskały od Państwowej Komisji Wyborczej postanowienie (uchwałę) o przyjęciu zawiadomienia o utworzeniu komitetu wyborczego (art. 98 ustawy z dnia 5 stycznia 2011 r. — Kodeks wyborczy – Dz. U. Nr 21, poz. 112, z późn. zm.). mogą zgłaszać listy kandydatów na posłów i/lub senatorów. Lista kandydatów na posłów powinna być poparta podpisami, co najmniej 5 000 wyborców stale zamieszkałych w danym okręgu wyborczym (art. 210 § 1 Ustawy Kodeks Wyborczy), albo do zgłoszenia powinno być dołączone zaświadczenie Państwowej Komisji Wyborczej o uprawnieniu danego komitetu do zgłaszania list bez poparcia podpisami wyborców (art. 210 § 2) Komitet wyborczy, który zarejestruje listy okręgowe co najmniej w połowie okręgów wyborczych jest uprawniony do zgłoszenia list okręgowych w pozostałych okręgach bez poparcia ich podpisami wyborców (art. 210 § 2). W takim przypadku, dla udokumentowania tego uprawnienia komitet wyborczy obowiązany jest dołączyć do zgłoszenia zaświadczenie wydane przez Państwową Komisję Wyborczą. Liczba kandydatów do Sejmu na liście okręgowej nie może być mniejsza niż liczba posłów wybieranych w tym okręgu i większa niż dwukrotność tej liczby. Jednocześnie liczba kandydatów — kobiet nie może być mniejsza niż 35 % liczby wszystkich kandydatów na liście, to samo dotyczy liczby kandydatów — mężczyzn. Zgłoszenie każdego kandydata na senatora powinno być poparte podpisami, co najmniej 2 000 wyborców stale zamieszkałych w danym okręgu wyborczym. W tym roku listy kandydatów na posłów i senatorów wraz z listami poparcia muszą być zgłoszone do 30 sierpnia 2011 r. do godz. 24.00.
Źródło
III. Przykłady danych liczbowych o zgłoszonych kandydatach:
Wielka Brytania Izba Gmin liczy 650 Member of Parliament. Ponieważ ordynacja jest większościowa, istnieje 650 jednomandatowych okręgów wyborczych. Jeden okręg przypada średnio na około 70 tysięcy mieszkańców Anglii, jest nieco mniejszy w innych częściach składowych Królestwa. W wyborach w roku 2005 zarejestrowano 3552 kandydatów, w 2001 — 3319, a w 1997 — 3724. W wyborach przeprowadzonych w maju 2005 roku utracono 1386 kaucji, co stanowiło 39% wszystkich złożonych kaucji.
Polska W wyborach w 2005 roku zarejestrowano 51 komitetów wyborczych do Sejmu. Z tego tylko 22 komitety zarejestrowały listy okręgowe. Zgłoszono 10658 kandydatów. W tym samym roku zarejestrowano 127 komitetów wyborczych do Senatu. Z tego 108 komitetów zarejestrowało kandydatów. Zgłoszono 623 kandydatów.
Uwaga! W 2005 roku istniały w Polsce 40 okręgi wielomandatowe do Senatu (od 2 do 4 mandatów w okręgu)
Ciekawostka W Wielkiej Brytanii kandydaci w wyborach uprawnieni są do jednorazowej darmowej przesyłki pocztowej, którą mogą przesłać do każdego zarejestrowanego wyborcy w okręgu, w którym kandydują. Wnioski pozostawiam do wyciągnięcia szanownym Czytelnikom.
Aha. Ten tekst, to Appendix do notki Łażącego Łazarza: Kodeks Wyborczy łamie konstytucyjne prawa wyborców.
Źródło danych na temat ordynacji do Izby Gmin
Gdyby poseł Kozak był Anglikiem – o polskich absurdach wyborczych cd. Wybory do Sejmu w Polsce, to prawdziwa katorga dla kandydatów i wielkie utrudnienia dla wyborców w dokonaniu rzeczowego wyboru. Porównajmy polski kodeks wyborczy z ordynacją i praktyką wyborczą w systemie anglosaskim. Obecna kampania wyborcza do Parlamentu RP ujawniła dobitnie potężne trudności, z którymi zmagają się kandydaci pragnący ubiegać się o miejsca w Zgromadzeniu Narodowym. Trudności te konstytuuje zarówno Kodeks Wyborczy, jak i praktyka funkcjonowania Państwowej Komisji Wyborczej i podległych jej Komisji Okręgowych. W poprzedniej notce pisałam o barierach w rejestracji kandydatów do Sejmu i Senatu. W Wlk. Brytanii wystarczy zebrać 10 podpisów poparcia podczas rejestracji kandydatów do Izby Gmin, w Polsce muszą być tworzone specjalne komitety wyborcze, przy czym „niepartyjne” - aby być zarejestrowanymi przez PKW - muszą zebrać 1000 podpisów popierających ich obywateli. Następnie kandydaci do Sejmu muszą dodatkowo zgromadzić 5 tysięcy podpisów na listach poparcia, aby móc się zarejestrować w komisjach okręgowych. Dla kandydatów do Senatu liczba koniecznych do zebrania podpisów wynosi 2000. Trudności z rejestracją są potęgowane przez „woluntarystyczne” działania komisji wyborczych, które w sposób dowolny oraz bez jednoznacznych ustawowych sankcji za „dowolność” w działaniu, kwalifikują podpisy poparcia, jako ważne lub nieważne. W tym roku wiele decyzji Komisji Wyborczych jawiło się, jako wysoce wątpliwych. Kilka Komitetów Wyborczych złożyło skargi i zawiadomienia o przestępstwie PKW. W jednym przypadku Sąd Najwyższy uznał – w wyniku złożonej skargi - decyzję PKW o odmowie rejestracji komitetu wyborczego za niezasadną, uznając, iż PKW w sposób niezgodny z Konstytucją kwalifikowała głosy poparcia, jako nieważne. Więcej tutaj oraz w innych notkach na blogach Łażącego Łazarza i Pawła Pietkuna. Niektóre pokrzywdzone komitety wyborcze występują w tym roku o powtórzenie czynności wyborczych, ustalenie nowego terminu wyborów i rzeczowo dowodzą, że – wobec już popełnionych przez PKW „błędów” czy też przestępstw – tegoroczne wybory nie mogą być ważne
(źródło – jak wyżej: blogi Łażącego Łazarza i Pawła Pietkuna).
Woluntaryzm działania Komisji Wyborczych jest ułatwiony przez istnienie wielu luk prawnych w Kodeksie Wyborczym oraz niekonstytucyjność wielu jego rozwiązań (bliższe dane: źródło – jak wyżej).
Obecny Kodeks Wyborczy jest absurdalny z punktu widzenia czynnego i biernego prawa wyborczego. Stawiam tezę, że Kodeks ten radykalnie komplikuje kandydatom prowadzenie kampanii wyborczej, w tym dotarcie z wystarczającą informacją wyborczą do zainteresowanych, a wyborcom skrajnie utrudnia dokonanie rzeczowego wyboru. Nadto nie zapobiega - w wystarczającym stopniu - błędom podczas zliczania oddanych przez wyborców głosów. Moim zdaniem Kodeks jest niezgodny z Art. 96 ust. 2 Konstytucji.
Bariery stwarzane przez polski Kodeks Wyborczy przedstawię na przykładzie trudności, które musi pokonać kandydat do Sejmu w okręgu nr 26 - bardzo aktywny poseł PiS z Gdyni – Zbigniew Kozak. Jak wiadomo, wybory do Sejmu w Polsce odbywają się w systemie proporcjonalnym w nierównych pod względem wielkości, dużych, wielomandatowych (od 8 do 20) okręgach wyborczych. Próg ustawowy wynosi 5% dla pojedynczych partii, 8% dla koalicji wyborczych i jest ustanowiony na poziomie krajowym. Do obsadzenia jest 460 mandatów, a ich przydział odbywa się przy użyciu metody d'Hondta. Wyborcy oddają jeden głos preferencyjny na wybraną listę wyborczą. W Wielkiej Brytanii wybory do Izby Gmin odbywają się w systemie większościowym w jednomandatowych niewielkich okręgach wyborczych (około 70 tysięcy mieszkańców). Nie istnieją żadne progi wyborcze. Do obsadzenia jest 650 mandatów Member of Parliament. Wyborcy oddają jeden głos na jednego wybranego kandydata.
Porównajmy parę danych:
Okręg Nr 26, z którego kandyduje poseł Zbigniew Kozak (dane z tego roku):
Granice okręgu: powiaty bytowski, chojnicki, człuchowski, kartuski, kościerski, lęborski, pucki, słupski, wejherowski, Miasta na prawach powiatu: Gdynia, Słupsk oraz obwody głosowania na polskich statkach morskich
Liczba mieszkańców: 1 178 950
Liczba wyborców: 929 897
Mandatów: 14
Liczba komitetów, które zarejestrowały listy: 7
Liczba kandydatów ze wszystkich list: 188
Liczba mieszkańców przypadająca na 1 mandat: 84 210
Liczba wyborców przypadająca na 1 mandat: 66 424
stosunek liczby wyborcy/mieszkańcy 78,87%
Wielka Brytania – wielkości średnie
Średnia liczba mieszkańców w okręgu: ok. 70 000
Mandatów do obsadzenia: 1
Średnia liczba kandydatów przypadająca na 1 mandat: 5-6
Wyciągnijmy wnioski. Poseł Kozak ma kilkunastokrotnie „gorzej” niż jego odpowiednik w Wielkiej Brytanii. Składa się na to wiele okoliczności.
Kilkunastokrotnie większy okręg wyborczy Okręg wyborczy posła Kozaka jest prawie 17-krotnie większy (ponad 900 tysięcy mieszkańców) niż typowy okręg wyborczy w Wielkiej Brytanii (około 70 tysięcy). Rodzi to poważne konsekwencje zarówno podczas samej kampanii wyborczej, jak i już – po wyborze – podczas pracy poselskiej. W czasie kampanii wyborczej potrzebne są kilkunastokrotnie większe (relatywnie) niż w Wielkiej Brytanii nakłady na jej przeprowadzenie. Polski kandydat – w porównaniu z kandydatem brytyjskim – ma o wiele mniejsze szanse na spotkania z wyborcami, gdyż nie jest w stanie podczas krótkiej kampanii wyborczej zbyt wiele takich spotkań w całym okręgu zorganizować. Reklama jest głównie pośrednia – przede wszystkim przy pomocy plakatów i ulotek wyborczych, a więc wyborcy mają małe szanse na zadawanie pytań kandydatom. Handicap mają kandydaci bogaci, dysponujący potężnymi funduszami wyborczymi – najczęściej są to osoby z największych partii (dofinansowywanych z budżetu), ulokowane na pierwszych miejscach list wyborczych. Małe ugrupowania nie posiadają takich środków. Faworyzowani przez ustawę są kandydaci z list ogólnopolskich, gdyż tylko oni mają dostęp do możliwości prowadzenia debat wyborczych w mediach elektronicznych (Art. 120 Kodeksu). Różnice między systemem anglosaskim a Polską podkreślała ostatnio blogerka Faxe, posiłkując się przykładem Kanady. Zaznaczała:
„Kampania wyborcza to przede wszystkim ciężka praca. Kandydaci, najczęściej są lokalnymi działaczami, przedsiębiorcami albo posłami obecnej kadencji, znani są więc większości wyborców w okręgu. Aby dotrzeć ze swoim programem do wszystkich w okręgu, organizują spotkania (w szkołach, bibliotekach, dużych zakładach pracy, etc.) wiece, pikniki w parkach, często połączone z programem rozrywkowym i napojami, hamburgerami itp. Zgodnie z prawem wyborczym każde miejsce publiczne, jak galerie handlowe, stadiony, szkoły, świetlice etc. nawet, jeżeli są własnością prywatną, muszą być udostępnione kandydatom przeprowadzającym kampanię. Większość kandydatów odwiedza też wyborców w ich domach i mieszkaniach. Można wiec go zaprosić i porozmawiać o sytuacji w dzielnicy i okręgu, poznać kandydata i jego program. Prawo wyborcze gwarantuje kandydatowi nieograniczony wstęp do budynków mieszkalnych od 9 do 21 codziennie podczas kampanii”. Wielkość okręgów wyborczych determinuje też możliwości współpracy z wyborcami podczas kadencji. Zacytujmy ponownie Faxe:
„Konieczność bezpośredniej rywalizacji w okręgach wyborczych ze świadomością, że tylko jedna osoba może zostać posłem wpływa znakomicie na inteligentne łączenie polityki partyjnej z celami społeczno-politycznymi wyborców. Z autopsji znam przypadki, ze ci sami ludzie, nie zmieniając przekonań mogą głosować na konserwatystę w wyborach federalnych (krajowych), na liberała w prowincjonalnych i kogoś niezwiązanego z żadną z tych partii w wyborach lokalnych. Dlatego właśnie, ze to nie partia, a konkretny kandydat swoją osobą gwarantuje realizację obietnic wyborczych. Wielu wyborców wybiera, więc kandydata z partii, którą popiera, inni wybierają kierując się programem kandydata, ew. obietnicami inwestycji lokalnych jak szkoły, drogi, parki, etc, inicjatyw zwiększających zatrudnienie, itp. W następnych wyborach posłowie są rozliczani ze swoich obietnic i pracy przez ponowny wybór lub wybór innego kandydata. Kompletni nieudacznicy przynależący do partii, nawet jak chcą kandydować w następnej kadencji nie uzyskają poparcia partii. Prawdą jest, że na arenie politycznej jest kilka partii i w wyborach federalnych trudno jest wygrać będąc niezależnym, niemniej jednak, „jakość“ posłów i ich pracy jest nieporównywalna do posłów w systemie polskim, gdzie o nominacji decyduje szefostwo partii nie licząc się ze zdaniem wyborców i nie rozliczając posłów z ich pracy dla suwerena, a tylko z lojalności partyjnej. Poseł w Kanadzie stara się i walczy w Parlamencie, aby zrealizować swój program i obietnice wyborcze, a wyborcy w okręgu też trzymają rękę na pulsie i przez cztery lata kadencji pilnie nie tylko śledzą poczynania posła, ale też biorą udział w spotkaniach i debatach z posłem. Na bieżąco też są informowani o pracy posła w miesięcznych lub kwartalnych sprawozdaniach dla wyborców, które przesyłane są pocztą do każdego mieszkania czy domu w okręgu. Wyborca może też zwrócić się do posła jeżeli ma problem lub skargę. Biura poselskie tętnią życiem, personel biura nie odsyła nikogo z kwitkiem i jeżeli skarga jest merytoryczna i zasadna, poseł nie odmówi interwencji. Godziny przyjęć posła są stałe i kiedy poseł nie jest w Ottawie, przyjmuje, co najmniej 3 dni w tygodniu. Można też skorzystać z okazji i porozmawiać z posłem podczas wielu spotkań, jakie organizuje on z wyborcami. Kalendarz takich spotkań podany jest w sprawozdaniach przesyłanych wyborcom. Pracownicy biura poselskiego monitorują sprawy skarg, są w stałym kontakcie z wyborcą i powiadamiają, co się dzieje w sprawie. Jest nie do pomyślenia (i jest to śmierć polityczna) olewanie wyborcy. Ten reprezentant ma twarz, którą wyborca zna, mieszka w okręgu, gdzie wszyscy znają się chociażby z widzenia i wiedzą o kandydatach z okręgu wszystko, co jest potrzebne, aby go ocenić i podjąć decyzję w wyborach. Kandydaci nie biorą się znikąd, są najczęściej znanymi w okręgu działaczami społecznymi, przedsiębiorcami lokalnymi robiącymi dużo społecznej czy charytatywnej roboty lokalnie itd. Ludzie w okręgu znają ich, spotykają na miejscu ważnych wydarzeń w okręgu, jak święta religijne czy narodowe, strajki, pogrzeb znanej czy ważnej osoby w okręgu, wypadków, etc. W Polsce – w jednej sprawie - napisałam na przestrzeni paru lat tysiące próśb o pomoc do posłów i senatorów, wisiałam u niejednej poselskiej klamki, gdzie byłam mniej lub bardziej po chamsku zbywana, a na moje tysiące listów dostałam słownie – kilka odpowiedzi, reszta z moich listów została olana i zniknęła w czarnej dziurze biur poselskich i senatorskich. Dwóch posłów „z łaski“ spotkało się ze mną, obiecali pomoc…i dalej nic…cisza, jeden senator zajął się „z sercem“ moją sprawą. Pozostałe kilka setek nie powiedziało nawet gdzie mam ich pocałować. A więc najważniejsze jest to, że reprezentant w Kanadzie jest ODPOWIEDZIALNY personalnie za poczynania (lub ich brak) przed wyborcami, w Polsce może bez żadnych konsekwencji olewać suwerena i nie odpowiadać przed nim za nic”. Polski poseł w większości przypadków nie ma „twarzy”, którą by znał wyborca. Jak się zdaje, wynika to nie tylko z braku bezpośredniej odpowiedzialności przed wyborcą, którą wymusza najlepiej system JOW, a którego nasi posłowie nie chcą wprowadzić, ale także z wielkości okręgów wyborczych, których żaden poseł nie jest w stanie „obsłużyć” środkami, które ma do dyspozycji? 900 tysięcy mieszkańców, to radykalnie inne warunki niż 70 tysięcy osób. W polskim systemie wyborczym, poseł, który tak jak Zbigniew Kozak, wkłada wiele wysiłku w bezpośrednie relacje z wyborcami i rozwiązywanie ich konkretnych problemów, należy do rzadkości.
Rywalizacja z kandydatami z własnego ugrupowania Będąc kandydatem do Izby Gmin w Wielkiej Brytanii Poseł Kozak nie musiałby rywalizować z kandydatami z własnego ugrupowania. Konkurowałby wyłącznie z 4-5 kandydatami z innych partii lub niezależnymi. W Polsce rywalizuje w tym roku ze 187 kandydatami wystawionymi przez inne komitety oraz kandydatami z własnego ugrupowania. W Polsce w 14-mandatowym okręgu wyborczym do Sejmu Nr 26 PiS wystawił maksymalną listę kandydatów, czyli 28 osób (każdy komitet wyborczy – zgodnie z kodeksem - musi wystawić na liście okręgowej, co najmniej tylu kandydatów, ile jest mandatów w okręgu i maksymalnie dwukrotność liczby mandatów). Czyli poseł Kozak musi konkurować z 27 kandydatami wystawionymi przez własną partię. Rodzi to silne konflikty w ugrupowaniu.Poseł Kozak jest znany z zaangażowanej pracy na rzecz wyborców, a otrzymał dopiero piąte miejsce na liście wyborczej. Poprzedzają go: Jolanta Szczypińska (w obecnej kadencji poseł), Janusz Śniadek (do niedawna przewodniczący NSZZ „Solidarność”), Dorota Arciszewska-Mielewczyk (w obecnej kadencji senator) oraz Jarosław Sellin (w obecnej kadencji poseł). Wśród tych osób aktywność posła Kozaka, mierzona liczbą wypowiedzi na forum Sejmu, wniesionych interpelacji, zapytań i oświadczeń kierowanych do organów państwa, jest największa i to wielokrotnie większa od pozostałych kandydatów. Mimo to nie została doceniona przez partię. Asystent posła Kozaka, radny Krzysztof Troka z goryczą sformułował na Facebooku poniższy apel:
„Stop jedynkom” utworzony przez użytkownika Krzysztof Troka w dniu 4 września 2011 o 19:56 Radny Cisowej, asystent Zbigniewa Kozaka Posła na Sejm RP To akcja społecznego sprzeciwu wobec dyktatu partyjnego, który powoduje, że większość mandatów poselskich jest obsadzona jeszcze przed wyborami. Partie polityczne ustalając kolejność na swoich listach wyborczych sprowadzają tym samym wyborców do roli marionetek.
Dlatego:
1. Nie będziemy głosować na kandydatów z numerem 1 na liście, – ponieważ swoją pozycję (i miejsce w Sejmie) zawdzięczają wpływom w partii, a nie wyborcom.
2. Nie będziemy głosować na kandydatów, którzy swoją aktywność parlamentarną przejawiają tylko w telewizji.
3. Nie będziemy głosowali na kandydatów w wieku emerytalnym (60/65) – powinni zrobić miejsce innym.
Popieramy kandydatów, pracowitych, doświadczonych i wrażliwych na sprawy zwykłych ludzi. Głosuj, na którą partię chcesz, ale nie pozwól sobą manipulować! Nie popieraj ,,Jedynek’’! Możemy zrobić im STOP!!! Niewiele jest jedynek, które na to wyróżnienie zasługują, dlatego zaprezentuję atuty piątki, którą rekomenduję. Najbardziej pracowity Poseł na Pomorzu.
- autor 252 interpelacji poselskich
- autor 167 zapytań poselskich i jak do tego ma się np. Poseł Aziewicz, który przez cztery lata złożył jedną interpelacje poselską i jedno zapytanie poselskie, Marek Biernacki - 3 zapytania poselskie, 19 interpelacji, Jerzy Borowczak z PO - 7 złożonych interpelacji, 7 zapytań? Można tak bez końca, do tego dochodzi jeszcze aktywność poselska w terenie. Zablokowanie reaktywacji przedwojennych spółek, sprawa Eko-Doliny i wiele innych. Radny Troka poleca posła Kozaka: "Pierwszy dla ludzi, piąty na liście". Warto podkreślić, że w systemie JOW PiS mógłby wystawić 14 kandydatów w czternastu około 80-tysięcznych okręgach jednomandatowych. Każdy z kandydatów PiS rywalizowałby w swoim okręgu z sześcioma kandydatami z innych ugrupowań. To zupełnie inny system niż obecny – prosty, logiczny, zrozumiały, o wiele mniej pracochłonny i kosztochłonny, łatwy do kontroli. A nade wszystko wyłaniający posła w pełni odpowiedzialnego przed swoimi wyborcami. Posła, który nie może powiedzieć wyborcom, „ja nic nie mogę”, (bo np. jestem z opozycji), „proszę pójść do kogoś innego z moich 13-tu kolegów z okręgu”.
Mniejsze szanse na rzeczowy wybór ze strony wyborców System wielkich, kilkunastomandatowych okręgów wyborczych ma jeszcze jedną, kluczową wadę – utrudnia wyborcom rzeczowy wybór. To zupełnie inna, jakość: wybrać trafnie, (czyli zgodnie z własnymi oczekiwaniami i przekonaniami) spośród 7 kandydatów, aniżeli wówczas, gdy wybierać trzeba spośród 188 kandydatów. O siedmiu kandydatach mogę się czegoś dowiedzieć, porównać ich wady i zalety. W stosunku do prawie 190 kandydatów nie jestem w stanie dokonać takiej oceny. Więc, po co ten „cyrk”, koszty, emocje, fikcja wyboru? Po co taka ruletka? I z jakiego powodu ustawodawcy – twórcy tego systemu - zachowują się obraźliwie w stosunku do wyborców, zarzucając im nieuzasadnioną absencję wyborczą, bierność, pomyłki, nieumiejętność wyboru, głupotę, niskie wymagania wobec parlamentarzystów, etc. Może posłowie powinni przyjrzeć się bliżej potworkowi, który stworzyli i może trzeba byłoby zacząć się bić we własne piersi? Obecny system ma mnóstwo wad, jest biurokratyczny, drogi, nieefektywny. To nie jest system dla posłów Kozaków, to jest ordynacja dla aktywistów partyjnych, potrafiących skutecznie zabiegać o swoją pozycję w przedbiegach przedwyborczych. Wyborcy zdają sobie sprawę z tego, że de facto głosują na listy partyjne i że system faworyzuje tzw. „jedynki”. Zaczynają coraz częściej protestować przeciwko systemowi, w którym ktoś wybiera „za nich” (liderzy partyjni ustalający kolejność na listach). Na Facebooku promowana jest strona internetowa „pozycja69, czyli jak głosować w najbliższych wyborach” z następującym apelem:
"Pozycja69 to sposób na pozbycie się watahy pierwszoplanowych polskich polityków. Sposób jest prościutki. W najbliższych wyborach głosujemy na jedną z pozycji 6 lub 7 lub 8 lub 9 na listach dowolnej partii politycznej (generalnie tej, która najmniej nam przeszkadza). Według polskiego systemu wyborczego do sejmu RP wejdą politycy, którzy na liście otrzymali największą liczbę głosów. Czyli według naszego działania będą to osoby wybrane z pozycji od 6 do 9. Jeżeli do sejmu nie wejdą politycy z pierwszych pozycji to oznacza, że w ciągu jednego dnia znikną stare, gadające głowy. Będzie to najinteligentniejszy przewrót w historii. Jeżeli skorzystamy z pozycji69 wszystkie ‘gwiazdki’ polskiej polityki wypadną z gry w ciągu jednego dnia w sposób niebywale demokratyczny, bezkrwawy, nowoczesny i wyjątkowo skuteczny. I to na długo. Boisz się, że posłowie z pozycji 69 nic nie potrafią i będą złym wyborem. A co potrafią 'liderasy' partyjne? To już wiesz sam. Pozycja69 to gwarancja, że obecny polityczny beton sejmowy pęknie w ciągu jednego dnia jak bańka mydlana. Pozycja 69 daje nam szansę wyrównania rachunków z posłami z Wiejskiej. Nie zmarnujmy jej. Nie wiesz jak głosować, oto odpowiedź – pozycja 69".
Obiektywnie gorsze warunki dla bezbłędnej pracy komisji wyborczych podczas liczenia głosów Jest jeszcze jedna poważna wada obecnego systemu. System sprzyja pomyłkom i „błędom” podczas zliczania głosów. Gdyby poseł Kozak był kandydatem do Izby Gmin, w jego okręgu musiano by przeliczyć (przy 100%-towej frekwencji) ok. 50 tysięcy głosów i przyporządkować je około 5-7 kandydatom. W polskich warunkach w okręgu Nr 26 przy 50%-towej frekwencji trzeba przeliczyć około 460 tysięcy głosów i przyporządkować je 188 kandydatom. Pracochłonność i złożoność obu zadań jawi się jako całkowicie odmienna. Ponadto, u Brytyjczyków liczenie głosów odbywa się publicznie, pod okiem wyborców i kamer. Wykładał o tym wielokrotnie w Polsce prof. Kaźmierski. Tak samo jest w Kanadzie. Jak pisze faxe:
“Głosy są liczone przez deputy returning officers i polling clerks. Każdy kandydat lub jego reprezentant ma prawo być obecny przy sprawdzaniu kopert, otwieraniu kopert i liczeniu głosów. Deputy returning officer ma obowiązek zaopatrzenia tak polling clerks jak i wszystkich reprezentantów kandydatów czy kandydatów w formularze do zapisywania policzonych głosów”. A więc nie ma żadnych ograniczeń w kontrolowaniu prawidłowości zliczania głosów, żadnego zakazu fotografowania protokołów, żadnych barier technicznych, żadnego dezawuowania osób zgłaszających wątpliwości, etc. Eh. Poseł Kozak miałby o wiele łatwiejsze życie i jako kandydat i jako członek Izby Gmin w w Wielkiej Brytanii. Jego praca na rzecz wyborców byłaby ułatwiana i doceniana, a nieutrudniana. Ponosiłby mniejsze koszty kampanii wyborczej, mógłby mieć większe zaufanie do instytucji państwa stojących na straży prawidłowości wyborów.
Z jakich powodów u nas nie może tak być? Zmieńmy to. Ułatwmy życie posłowi Zbigniewowi Kozakowi i podobnym kandydatom oraz wyborcom. Zmieńmy regulacje biernego prawa wyborczego, aby stało się ono dostępne dla kandydatów niepochodzących z wielkich partii (polecam ad vocem wypowiedź Jadwigi Chmielowskiej). Wyrzućmy obecny Kodeks Wyborczy na śmietnisko! Rebeliantka
Włodzimierz Wołyński: Skala zbrodni sowieckich większa niż przypuszczano Ekshumacja ofiar sowieckich zbrodni we Włodzimierzu Wołyńskim będzie miała drugi etap. Powód: grobów jest dużo więcej, niż zakładano Zakończenie prac archeologiczno-ekshumacyjnych na terenie dawnej siedziby NKWD we Włodzimierzu Wołyńskim, gdzie spoczywają ofiary sowieckich mordów, pierwotnie planowano na 16 września. Termin ten nie zostanie jednak dotrzymany z uwagi na dużo większy, niż zakładano, zakres wykopalisk. Jak zapewnia Maciej Dancewicz, naczelnik wydziału zagranicznego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, która finansuje całe przedsięwzięcie, rozpoczęte prace zostaną dokończone, a dodatkowe środki na ten cel nie będą problemem. - Załatwimy wszystkie niezbędne formalności ze stroną ukraińską dotyczące przedłużenia terminu wykopalisk. Pamiętajmy, że mamy do czynienia ze szczątkami ludzkimi, którym należy się szacunek – zaznacza Dancewicz. Przedłużone o tydzień prace powinny się zakończyć do 23 września, co pozwoliłoby dwa dni później na urządzenie pogrzebu wyekshumowanych szczątków ofiar. Mają one spocząć na cmentarzu komunalnym we Włodzimierzu Wołyńskim, gdzie pochowano już 97 Polaków zgładzonych przez NKWD, a ekshumowanych w 1997 roku.
Zakres grobów odkrytych przez polskich archeologów jest dużo większy, niż wcześniej przypuszczano. Z już odkopanym 18-metrowym grobem bezpośrednio sąsiaduje inny, z tego samego czasu. – Tego grobu, z uwagi na zbliżającą się jesień i pogarszające się warunki atmosferyczne, nie będziemy odkrywać w bieżącym roku. Kolejny etap ekshumacji w tym miejscu moglibyśmy rozpocząć wiosną przyszłego roku – informuje Maciej Dancewicz. ROPWiM zamierza sfinansować również te prace. Będzie ponadto prowadziła rozmowy ze stroną ukraińską w kwestii dopełnienia formalności. Ekipa prowadząca wykopaliska przekonała się, że Ukraińcy nie dotrzymują uzgodnień dotyczących zabezpieczenia pracowników pomocniczych, co niepotrzebnie przedłuża czas robót. – Mieliśmy nadzieję, że po interwencji problem zniknie, ale – jak widać – sytuacja się powtarza. Jeżeli się okaże, że wciąż będą z tym problemy, to zorganizujemy polskiej ekipie archeologów pomoc ze strony młodzieży z OHP, która pomagała w pracach archeologicznych na terenie wsi Ostrówki na Wołyniu, gdzie spoczywają ofiary zbrodni ukraińskich nacjonalistów – deklaruje Maciej Dancewicz w rozmowie z “Naszym Dziennikiem”. Równolegle z pracami archeologiczno-ekshumacyjnymi trwają starania o godne upamiętnienie na cmentarzu we Włodzimierzu Wołyńskim ofiar sowieckich zbrodni. Z uwagi na nowe okoliczności związane z wykopaliskami nie wiadomo, kiedy zamiar ten zostanie zrealizowany. Mariusz Kamieniecki
Skala mordu większa niż przypuszczano Leżą tu również całe rodziny, w tym dzieci Z prof. Andrzejem Kolą z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, który kieruje pracami archeologiczno-ekshumacyjnymi we Włodzimierzu Wołyńskim, rozmawia Mariusz Kamieniecki
Dlaczego musieli Państwo przedłużyć prace? - Ekshumacje rozpoczęliśmy dopiero w sobotę, po odsłonięciu warstwy nadkładu. Dotychczas, łącznie z tym, co wcześniej wydobyli Ukraińcy, udało się wyekshumować około 40 szkieletów, na ponad 300 odkrytych, pod którymi mogą znajdować się następne. Wszystko wskazuje na to, że będzie to ekshumacja na dużą skalę – większą niż wcześniej zakładaliśmy. Grób się nam wydłużył prawie trzykrotnie, ponadto w sąsiedztwie znajdujemy kolejne szkielety. Nie jesteśmy na razie w stanie ustalić, czy są to szczątki w ramach jednego grobu, czy może jest ich więcej. Na pewno jest to duże zadanie, trzykrotnie przekraczające nasze zamierzenia i ustalenia, jakie poczyniliśmy podczas negocjacji na początku czerwca.
Kiedy planuje Pan koniec badań? - Sądzę, że powinno to dotyczyć przynajmniej wyekshumowania już odsłoniętych szczątków. Natomiast, jeżeli chodzi o szkielety odkryte w sąsiedztwie, to wydaje mi się, że ich zbadanie trzeba będzie przenieść na przyszły rok. Jednak zadanie dotyczące przygotowania frontu ewentualnych przyszłych robót i porozumienia się w tej kwestii ze stroną ukraińską leży już po stronie Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa.
Jakie są efekty dotychczasowych odkrywek? - W części tzw. nadkładu, gdzie znajduje się, nazwijmy to, część śmietniskowa, z rzeczami wyrzucanymi z budynków, które stanowiły siedzibę NKWD, znaleźliśmy przedwojenną polską odznakę policyjną z personalnym numerem policjanta z Łodzi, który – co zostało potwierdzone – zginął w obozie w Ostaszkowie. Wnioskujemy, że we Włodzimierzu Wołyńskim musiał przebywać okresowo. Ponadto na podstawie badań dotychczas odnalezionych ludzkich szczątków można powiedzieć, że sposób, w jaki te osoby zostały zabite, a więc strzał w tył głowy, jest typowy dla NKWD. Z tego, co odkryliśmy, wynika, że leżą tu również całe rodziny, w tym dzieci. Z relacji miejscowych wiemy, że około 10 dni przed rozpoczęciem wojny niemiecko-sowieckiej wybierano tych ludzi z domów inteligenckich, co, do których obawiano się, że pod nową władzą mogą organizować życie publiczne, i masowo ich mordowano. Ponadto zlikwidowano całe miejscowe więzienie.
Czy poza odznaką archeolodzy znaleźli inne przedmioty? - Na razie nie znaleźliśmy przedmiotów, które ewidentnie potwierdzałyby obywatelstwo polskie, poza grzebieniami z polskimi napisami pochodzącymi z okresu międzywojennego oraz grzebieniami z napisami firm zachodnioeuropejskich. To są te ewidencyjne rzeczy, które występowały w Kijowie, Charkowie i podczas innych prac ekshumacyjnych, które w tym czasie znajdowały się w wyposażeniu Polaków. Owszem, wcześniej ukraińscy archeolodzy znaleźli dwa guziki wojskowe, ale było to jeszcze przed naszym przystąpieniem do prac.
Co stanowi największą trudność podczas wykopalisk? - Niestety, wciąż są problemy z pracownikami pomocniczymi. Obowiązek ich dostarczenia spoczywa na stronie ukraińskiej. Na przykład wczoraj tych pracowników było zaledwie dwóch, co siłą rzeczy nie przekłada się na znaczący postęp i przyspieszenie robót. Ukraińcy przysyłają nam m.in. studentów archeologii, ale nie jest to wsparcie systematyczne, na które moglibyśmy liczyć. Takie jest państwo ukraińskie, niezorganizowane, i tak tutaj się niestety funkcjonuje. Trudność stanowi też podłoże wykopalisk różne od struktur piaszczystych. Dziękuję za rozmowę.
Między II a III RP – twórczość Wojciecha Wasiutyńskiego Wasiutyński przeszedł ciekawą ewolucję poglądów politycznych. Jako działacz skrajnej formacji nacjonalistycznej już w czasie wojny związał się z umiarkowanym skrzydłem Stronnictwa Narodowego, związanego z prezesem Tadeuszem Bieleckim. Pierwszą oznaką przemiany ideowej było zerwanie jeszcze przed wybuchem wojny współpracy z Piaseckim - pisze specjalnie dla portalu Fronda.pl dr Patryk Tomaszewski. 19 sierpnia minęła siedemnasta rocznica śmierci Wojciecha Wasiutyńskiego - jednego z bardziej utalentowanych XX wiecznych prawicowych publicystów. Urodził się w 1910 roku, był synem znanego w czasach II RP prof. prawa i działacza narodowo-demokratycznego Bohdana Wasiutyńskiego. Wrocławski historyk Krzysztof Kawalec na jego temat napisał: „Tym co różniło W. Wasiutyńskiego od formacji bliskich mu ideowo działaczy była umiejętność zachowania dystansu także wobec idei i poglądów, które skądinąd uważał za własne. Nie były one dla niego niepodlegającą osądowi częścią systemu wartości. Stanowiły raczej rodzaj narzędzia, użytecznego, a nawet niezbędnego – w określeniu do zjawisk tworzących świat zewnętrzny, ale podlegającego udoskonaleniu i weryfikacji, niemal na równi z tymi zjawiskami”.
Narodowo-Radykalni Wasiutyński szybko rozpoczął działalność polityczną, wstępując podczas studiów prawniczych do Młodzieży Wszechpolskiej oraz Obozu Wielkiej Polski, został przyjęty także do Polskiej Korporacji Akademickiej „Aquilonia”. Ówczesna młode pokolenie narodowców miało dość radykalne przekonania, uznawali, iż parlamentarne metody działania, preferowane przez urodzonych jeszcze w XIX wieku narodowych-demokratów nie odpowiadają duchowi czasów. Z tego względu wśród młodych szybko pojawiła się koncepcja utworzenia organizacji znacznie bardziej nowoczesnej i radykalnej. W tym celu w 1934 r. powołoano Obóz Narodowo-Radykalny. Ten twór polityczny działał tylko niespełna dwa miesiące, po zabójstwie ministra Pierackiego uznano, iż to właśnie środowisko narodowo-radykalne dokonało tego czynu, a śmierć ministra dała asumpt do restrykcji wymierzonych w ONR. Jednym z młodych działaczy ONR był Bolesław Piasecki, który utworzył w 1935 organizację zwaną „Falanga”, „Ruchem Młodych” lub Ruchem Narodowo-Radykalnym. W jej szeregach zalazł się także Wasiutyński. „Falanga” była ugrupowaniem wodzowskim, z silnym przywództwem Piaseckiego, głoszącym program antysemicki, antykapitalistyczny i andydemokratyczny. Nowy ustrój Polski miał być zbudowany hierarchicznie, a władza należeć miała do powszechnej Organizacji Politycznej Narodu. „Falanga” chciała dokonać rewolucji narodowej zwanej eufemistycznie przełomem. Wasiutyński był jednym z ideologów „Falangi”, pisywał również w kilku pismach o profilu nacjonalistycznym jak kulturalno-literackie „Prosto z Mostu”, ideowy „Ruch Młodych”, czy też „Przełom”. W przedwojennym życiu Wasiutyńskiego pechowy był rok 1937. Dochodziło wówczas do rywalizacji między dwoma odłamami środowisk narodowo-radykalnych. Między tzw. ONR „ABC” i „Falanga”. Miały miejsce groźby i pobicia. Dnia 29 IX został napadnięty przez bojówkę wynajętą przez ONR-ABC Wasiutyński. Pobito go łomami, w wyniku, czego miał pęknięcie czaszki. Po tym zajściu, według relacji Wasiutyńskiego, Piasecki kazał śledzić 10 przywódców ABC. W razie śmierci Wasiutyńskiego mieli zostać zabici. Po napadzie publicysta „Falangi” przez kilka miesięcy był leczony w szpitalu. Jeszcze przed wrześniowym pobiciem, na początku 1937 roku w lewicującej prasie „Wiadomościach Literackich”, „Szpilkach” i „Walce Ludu” pojawiały się artykuły i rysunek mówiący o żydowskim pochodzeniu Wasiutyńskiego. Genezy tejże pogłoski należy szukać w roku 1930. Wasiutyński wspominał, że powiedział swojemu przełożonemu z OWP, iż być może ma przodków żydowskiego pochodzenia, choć sam nie odnalazł takich śladów. Sprawa została rozdmuchana, słuchy o niej dotarły nawet do Romana Dmowskiego, który wezwał do siebie Wasiutyńskiego. Według jego relacji, przywódca endecji powiedział: „Ależ Panie to są rzeczy nieustalone, a więc plotki, takich rzeczy się nie mówi”. Gdy do wiadomości publicznej dotarły na nowo informacje o żydowskim pochodzeniu Wasiutyńskiego, ten podał do sądu o zniesławienie „Wiadomości Literackie”, a dokładniej redaktora naczelnego tego pisma Mieczysława Grydzewskiego, redaktora odpowiedzialnego za wydanie Władysława Gaika oraz redaktora naczelnego „Szpilek” i „Walki Ludu” Zbigniewa Mitznera. W czasie procesu sąd ustalił, iż: „Dowód, co do żydowskiego pochodzeniu Wasiutyńskiego nie został wykazany”. Sąd stwierdził również, że nie można mówić o naruszeniu dóbr osobistych powoda. Cała sprawa miała jeszcze jeden wątek. Wraz z Wasiutyńskim o żydowskie pochodzenie był oskarżany Stanisław Piasecki, twórca i redaktor naczelny „Prosto z Mostu”. Ten w czasie procesu Wasiutyńskiego przyznał się do żydowskiego pochodzenia matki. W tamtym okresie w „Szpilkach” ukazał się wiersz Tuwima, w którym ten pisał o Stasiu (Piaseckim) oraz Wasiutyńskim:
Szczęśliwy, po trzykroć szczęśliwy ten Staś!
Ma oczki jak polne bławatki,
I nosek ma śliczny, i włosy jak paź,
I lniane, włościańskie ma szatki.
Stasiowa babusia szlachecki ma herb,
A moja – z najgorszych gudłajów:
Majufestanz? Goldfeld? Czy Silberberg?
Sam nie wiem, lecz coś w tym rodzaju.
U Stasia na stole korowaj i miód,
Za stołem – ataman Wasiutko;
A u mnie – Grycendler i maca, i brud,
I Josełe Wyttlyn (ten z bródką).
Jeszcze przed wybuchem wojny Wasiutyński zerwał współpracę z Bolesławem Piaseckim, tworząc pismo mające ambicje zjednoczyć skonfliktowane młode pokolenie nacjonalistów. W swych artykułach podejmował wówczas szerokie spektrum tematyczne. Interesowały Wasiutyńskiego zarówno kwestie religijne, ustrojowe, gospodarcze, obyczajowe jak i kulturalne.
Ruiny i fundamenty Wasiutyński przeszedł ciekawą ewolucję poglądów politycznych. Jako działacz skrajnej formacji nacjonalistycznej już w czasie wojny związał się z umiarkowanym skrzydłem Stronnictwa Narodowego, związanego z prezesem Tadeuszem Bieleckim. Pierwszą oznaką przemiany ideowej było zerwanie jeszcze przed wybuchem wojny współpracy z Piaseckim. Wasiutyński wspominał:, „Kiedy w 1938 r. rozszedłem się politycznie z Piaseckimi wydawać zacząłem z kilkoma kolegami kwartalnik polityczny, którego celem miała być odbudowa programowej jedności obozu narodowego, Piasecki zaprosił mnie na rozmowę. Spotkaliśmy się w «Patelni» w Alejach Ujazdowskich. Rozmowa była długa. Tłumaczyłem mu, że nie czas na rewolucję narodową, że epoka faszyzmów się skończyła, że w nadchodzącym konflikcie Polska będzie z liberalnymi demokracjami, słuchał z pobłażliwością, jak się słucha opowiadania kobiety. Nie przypominam sobie by dał jakiś kontrargument”. Podczas wojny Wasiutyński przedostał się do Francji. W 1939 r. wstąpił do Stronnictwa Narodowego. Postanowiwszy uczestniczyć w pracach SN, podjął ostateczny krok, który zadecydował o zerwaniu z ideą przełomu narodowego, lansowaną w programie narodowo–radykalnym. Stronnictwo Narodowe choć w swoich szeregach miało wielu radykalnych działaczy mieściło się ze swoim programem w ramach systemu parlamentarnego. Będąc we Francji pisywał nadal artykuły do prasy polskiej. 1942 roku, zmuszony został do opuszczenia Francji i udania się do Wielkiej Brytanii. W latach 1943-1944 odbywał służbę w Wojsku Polskim. Zajmował się tam propagandą. Współredagował założony w 1941 r. organ SN „Myśl Polska”. Słowo pisane w trudnym okresie II wojny światowej dawało pokrzepienie, nadal mogło też przyciągać czytelników do idei narodowej. W latach 1944-1947, jako był kierownikiem sekcji prasowej I Dywizji Pancernej. Przemierzył z dywizją szlak bojowy. Redagował w tym czasie „Defiladę” oraz „Salamandrę”. Po wojnie zajął się publicystyką. W 1947 r. napisał książkę „Ruiny i Fundamenty” – w niej podjął próbę analizy całej cywilizacji europejskiej. W tej książce udowadniał tezę, że narodowy socjalizm musiał się narodzić, gdyż był reakcją na komunizm. W przekonaniu Wasiutyńskiego, jak pisał Krzysztof Kawalec: „wszelkie wielkie ideologie tworzyły olbrzymią masę upadłościową, owe «ruiny», wymienione w tytule pracy. Na «fundamenty» zaś składały się podstawowe, brutalnie zakwestionowane w czasie wojny, wartości, właściwe cywilizacji chrześcijańskiej, dotyczące tak podstaw myślenia politycznego, jak i podstaw aktywności ludzkiej w ogóle – w tym przede wszystkim religii katolickiej. Sądził wówczas jeszcze, że będzie możliwe znalezienie – właśnie na podstawie wskazań religii – trzeciej drogi rozwoju gospodarczego miedzy uświęcającym egoizm kapitalizmem, a niszczącym wolność jednostki socjalizmem realnym. Marzył również o stworzeniu wokół Watykanu trzeciego – obok bloku anglosaskiego i radzieckiego – ośrodka cywilizacyjno–politycznego”.
Widziane z Londynu i Nowego Jorku Po wojnie osiadł w Londynie, tam z Polski udało mu się ściągnąć rodzinę. Pisywał do „Myśli Polskiej”, „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza”, zaczął współpracować z radiem. W roku 1958 postanowił opuścić Europę i przeniósł się do USA. Został zastępcą kierownika polskiej sekcji RWE w Nowym Jorku. Z czasem przestał wierzyć w możliwość powstania trzeciego ośrodka politycznego opartego na cywilizacji łacińskiej. Można rzec, że w pewnym sensie pogodził się z ówczesnym dychotomicznym podziałem świata. W 1957 r. napisał broszurę „Katolicy społecznie postępowi”, w niej skrytykował postawę swojego zwierzchnika z czasów „Falangi” – Bolesława Piaseckiego, który po zwolnieniu z więzienia Komisariatu Ludowego Bezpieczeństwa Państwowego stworzył program ruchu „postępowego” katolików. Dawniej jednym z celów Piaseckiego była walka z ZSRR np. poprzez działania zbrojne stworzonej przez niego podziemnej Konfederacji Narodu. Po wojnie Piasecki postulował przełamanie wzajemnej nieufności „marksistów” i „idealistów” jak zgodnie z frazeologią komunistyczną, określał ludzi wierzących. Wasiutyński krytykował stowarzyszenie PAX. Uważał, że nie można łączyć ideologii komunistycznej z moralnością katolicką. O działaczach PAX pisał: „Ułatwili jednak swoją działalnością, walkę z hierarchią katolicką, służyli im informacjami, kandydatami na wykonawców, dostarczali ludzi do obsady zrabowanych kościołowi instytucji. Co zaś gorsze szerzyli zamęt pojęć, szczególnie wśród młodszej inteligencji wśród kleryków”. Sporo miejsca w ówczesnej publicystyce poświęcał historii obozu narodowego. Pisał także o „micie kolorowego ułana”, który został stworzony przez nieustanne w czasach II RP promowanie insurekcji, które jego zdaniem rozpoczynało się już w dzieciństwie. Mit którym w jego ocenie zainfekowani zostali nawet narodowcy walczący chociażby w Powstaniu Warszawskim, którzy w pewnym sensie zerwali ze szkoła realnego myślenia Dmowskiego.
Po roku 1989 Wasiutyński stale żywo interesował się sprawami krajowymi. Wielkie nadzieje pokładał w środowisku „Polityki Polskiej”, a następnie „Młodej Polski”, wspierał stworzony przez te środowisko opozycyjny Ruch Młodej Polski. Gdy w Polsce w 1989 r. powstało Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, do którego przystąpiła część działaczy RMP – poparł to stronnictwo. W 1993 r. napisał broszurę „Stronnictwo Wielkiego Celu”, w której nakreślał program nowoczesnej partii politycznej. W niej miał ciekawe spostrzeżenia na temat mentalności środowisk nacjonalistycznych w Polsce po1989 r.: „Myślę tu przede wszystkim o narodowcach, którzy żyją wciąż w roku 1939. Na stronnictwo patrzą jak na Kościół. Ma ono swoje pismo święte (mało czytane), swoją sukcesję apostolską i Historię Świętą, w której nie może być nic ułomnego. Dzielą się rzecz prosta na kilka sekt. W innych tradycyjnych stronnictwach polskich, u socjalistów i ludowców, jest jeszcze gorzej. Nie można polityki lat dziewięćdziesiątych układać wedle problemów i emocji lat trzydziestych”. Co cechowało Wasiutyńskiego, jako publicystę? Przeszedł on daleko idącą metamorfozę, swą pisarską karierę zaczynał w II RP, jako działacz bardzo radykalny w programie zarówno społecznym jak i ustrojowym. Poglądy głoszone przez „Falangę” miały cechy totalitarne. Z czasem zaczął akceptować demokratyczny porządek, stał się zwolennikiem wolnego rynku, a myśli jego ukształtował racjonalizm i krytycyzm, choć stale podkreślał jak ważna dla każdego państwa jest wspólnota narodowa i religia. Wojciech Wasiutyński zmarł 19 sierpnia 1994 roku w Rye – Nowy Jork. Jego prochy zostały przetransportowane do Polski. dr Patryk Tomaszewski
Autor jest adiunktem w Katedrze Myśli Politycznej UMK w Toruniu. Ostatnio napisał książkę: „Polskie korporacje akademickie w latach 1918-1939. Struktura, myśl polityczna, działalność”.
Kawa z ZeZeM. Panowie, jak one nas traktują?! Mało, że musimy znosić ich fochy, zachcianki, to jeszcze to...
Sędzia z Nicei ukarał grzywną 51-letniego mężczyznę za to, że nie uprawiał seksu z żoną. Jak uzasadniono w wyroku, mężczyzna złamał przepisy kodeksu cywilnego, mówiące o tym, że małżeństwa zgadzają się na wspólne życie. W ocenie sędziego, elementem każdego małżeństwa muszą być stosunki seksualne. Jak podkreślają eksperci, wyrok sędziego jest niepokojący. Według nich, wyrok ten jest pochodną wyroku wydanego w XVII wieku przez Michaela Hale’a, sędziego z Wielkiej Brytanii, który orzekł, że „mąż nie może być nigdy uznany za winnego gwałtu na żonie ze względu na wspólną zgodę i umowę społeczną, w której to żona oddaje się mężowi”. Kobieta, oprócz wytoczenia mężowi sprawy za brak seksu w małżeństwie, zażądała także rozwodu. Eksperci zwracają jednak uwagę, że wyroki tego typu mogą doprowadzić do większej ilości kuriozalnych wyroków. Ich zdaniem, takie wyroki otwierają także drogę do emocjonalnego szantażu i seksualnego wykorzystywania najbliższych sobie osób. Panowie! One są zdolne do wszystkiego, nie potrafią zrozumieć, ze kucharka z przeciwka jest bardziej atrakcyjna, a my dawno temu popełniliśmy niewybaczalny błąd. ZeZeM
11 faktów o zamachu na WTC Przebudowa amerykańskiej struktury obronnej - nawoływał do rewolucji w armii amerykańskiej, która miałaby stworzyć z tego kraju dominującą w świecie siłę militarną. Autorzy uważali, że aby przyspieszyć ten proces potrzebne jest
1. Project for New American Century(Projekt dla Nowego Amerykańskiego Stulecia). Dokument został opublikowany we wrześniu 2000 roku przez grupę wpływowych polityków, biznesmenów i przedstawicieli mediów (m.in. David Epstein, Paul Wolfowitz, William Kristol, Robert Kagan, Donald Rumsfeld, Richard Perle, Francis Fukuyama, John R. Bolton, Dick Cheney, Jeb Bush, Steve Forbes). Zatytułowany „Przebudowa amerykańskiej struktury obronnej” (Rebuilding America’s Defences) nawoływał do rewolucji w armii amerykańskiej, która miałaby stworzyć z tego kraju dominującą w świecie siłę militarną. Autorzy uważali, że aby przyspieszyć ten proces potrzebne jest katalizujące wydarzenie na miarę Pearl Harbour. Rok później takie wydarzenie faktycznie miało miejsce, a armia wojsk „sprzymierzonych” uderzyła z bezpodstawną krucjatą na Afganistan i Irak. Niedawno nastąpił atak na Libię, w następnej kolejce są Iran i Pakistan, a najbardziej na tym tracą mieszkańcy samych Stanów Zjednoczonych. Siły „sprzymierzone” to także, a może przede wszystkim kilka krajów europejskich: Wielka Brytania, Francja, Niemcy. Tam usadzeni są międzynarodowi bankierzy, którzy tym wszystkim sterują.
2. Ćwiczenia NORAD (North American Aerospace Defense Command – Pólnocnoamerykańskie Dowództwo Obrony Przestrzeni Powietrznej) . Już na dwa lata przed zamachem NORAD przeprowadzał ćwiczenia związane z teoretycznym porwaniem samolotów pasażerskich, które mogłyby zostać użyte, jako broń. Jednym z przewidywanych celów były budynki World Trade Center. Innym celem miałby być Pentagon, jednak ze względu na „nierealność zajścia takiego zdarzenia” ćwiczeń nie przeprowadzono. Natomiast w dniu zamachu odbywało się pięć różnego rodzaju ćwiczeń wojskowych i CIA, polegających m.in. na symulowanym porwaniu samolotów pasażerskich (!) Ćwiczenia te z pewnością sparaliżowały system obronny USA gdyż spowodowały, że faktyczny atak został potraktowany, jako symulacja. Podobne ćwiczenia notowane były zresztą w przypadku innych wielkich zamachów terrorystycznych, co może wskazywać na to, że większość aktów terroryzmu to jest terroryzm państwowy.
3. Spóźniona reakcja ze strony NORAD. Standardową procedurą dla lotnictwa amerykańskiego w przypadku nieusprawiedliwionego zboczenia z kursu samolotu pasażerskiego jest natychmiastowe wysłanie myśliwców. W 2000 roku procedurę tę zastosowano w 129 przypadkach. Myśliwce wysłano w momencie, gdy pierwszy samolot uderzył już w WTC. Co więcej, wysłano je z odległych baz, mimo że w pobliżu Nowego Jorku powietrzu znajdowały się inne maszyny, a Nowy Jork otoczony jest lotniczymi bazami wojskowymi. Według obliczeń prędkości myśliwców nie wykorzystywały one nawet w połowie swoich możliwości. W przypadku ataku na Pentagon również nie wysłano myśliwców, co jest wprost niewiarygodne. Z zeznań Sekretarza Transportu Normana Mineta wynika, że za powstrzymanie wysłania myśliwców odpowiadał bezpośrednio wiceprezydent Dick Cheney.
4. Sieć ponad 200 agentów Mossadu(mówi się nawet o 600 agentach) operujących na terenie USA przed zamachem na WTC. Mowa o tym w 4-częściowym reportażu Fox News, który został wyemitowany zaraz po zamachu na WTC. Należy tu dodać, że izraelski wywiad rzekomo ostrzegał Amerykanów przed zamachem, w reportażu FOX News Izraelowi zarzuca się ukrywanie tych informacji. Niektórzy z tych agentów przebywali w pobliżu rzekomych islamskich zamachowców (siatka w Hollywood na Florydzie śledząca czy też opiekująca się Mohamedem Attą).
5. Związek głównego zamachowcy Mohameda Atty z lobbystą, rebublikaninem – kryminalistą Jackiem Abramoffem. Abramoff, który pracował dla administracji Busha odbywa obecnie wyrok 5 lat więzienia, nikt jednak nie przeprowadzał dochodzenia, dlaczego w tygodniu poprzedzającym zamach terroryści islamscy przebywali na jachcie Abramoffa w pobliżu Florydy. Dużo wskazuje na powiązania Abramoffa z izraelskim Mossadem.
6. Agenci Mossadu złapani przebrani za Arabów. Historia ta była głośna zaraz po zamachu. Policja w New Jersey została poinformowana o grupie pięciu rozradowanych Arabów, którzy nagrywali katastrofę z brzegu rzeki Hudson. Okazało się, że nie byli to Arabowie, a izraelscy Żydzi przebrani za Arabów. Pracowali w USA w firmie transportowej Urban Moving Systems. W ich samochodzie wykryto ślady po materiałach wybuchowych. Izraelczyków deportowano pod zarzutem … braku wiz. W izraelskiej telewizji kazał się wywiad z nimi, w którym przyznali się, że zostali wysłani w celu „dokumentacji wydarzenia„. Wywiad jest dostępny na YouTube, jakoś nikt się nie kwapi tego pokazać w telewizji polskiej.
7. Unieszkodliwiony zamach na Most Waszyngtona w Nowym Jorku. Samochód ciężarowy wyładowany materiałami wybuchowymi został zatrzymany w dniu zamachu na WTC. Krótka telewizyjna wzmianka mówi o dwóch podejrzanych. Nigdy więcej o tym planowanym zamachu nawet słówkiem nie wspomniano, nie wiadomo też kim byli zamachowcy.
8. Pociski rakietowe ze zubożonym uranem zainstalowane w samolotach. Widać to wyraźnie na nagraniach wideo – uderzenie samolotu w wieżę, w obu przypadkach poprzedza błysk. Bez użycia pocisków samoloty nie byłyby się w stanie przebić przez gęstą siatkę, którą tworzyły stalowe kolumny. Konstruktorzy budynków obliczyli je na wielokrotne uderzenia największych samolotów pasażerskich. Konstrukcje były praktycznie niezniszczalne. Zostało to dokładnie udokumentowane w raporcie niemieckich inżynierów (link na końcu).
9. Bomby atomowe w budynkach WTC. W 26 odcinkowym wywiadzie, rosyjski agent wywiadu i fizyk, Dimitri Khalezov, dowodzi, że zamiany wież w pył mogła dokonać tylko eksplozja bomb atomowych. Okazuje się, że możliwość detonacji za pomocą bomb atomowych o mocy 150kT była przewidziana w planach konstrukcyjnych budynków! Według konstruktorów były one jedyną rozsądną opcją w przypadku konieczności zburzenia wież. Na zdjęciach lotniczych po zamachu wyraźnie widać, w których miejscach mogłaby być dokonana eksplozja. Teoria Khalezova jest jedyną, która tłumaczy zamianę betonu i stali w pył. Tłumaczy też niesamowite skręcenia ocalałych części stalowych kolumn (pole magnetyczne powstałe na skutek wybuchu atomowego) oraz fakt natychmiastowej zamiany w pył wież, – przez co zapadły się one z prędkością swobodnego spadku. Wybuch atomowy powoduje, bowiem tak silne drgania, że wiązania atomowe zostają naruszone i cała konstrukcja łącznie z jej zawartością zamienia się natychmiast w pył. W przypadku wież efekt ten był skuteczny do 2/3 wysokości, natomiast budynek WTC7 został spylony w całości, co widać wyraźnie na materiałach filmowych w postaci zapadnięcia się dachu – w momencie, gdy dach się zapadał widać było bardzo wyraźnie jak olbrzymie ilości pyłu za nim podążały. Zamachowcy wiedząc, że efekt spylenia nie obejmie górnych 1/3 konstrukcji wież 1 i 2, podminowali je dodatkowo termitem. Khalezov wysunął jeszcze jedną ciekawą hipotezę, – że rząd amerykański mógł być zmuszony do wysadzenia wież za pomocą podziemnych bomb, gdyż w wieżach mogły być zamontowane gotowe do wybuchu ładunki termonuklearne pochodzące z łodzi podwodnej „Kursk” o sile wybuchu kilku megaton. Taki wybuch zniszczyłby całkowicie dużą część Nowego Jorku. Nie wiadomo czy naukowiec jeszcze żyje – w wywiadzie twierdził, że jego życiu zagraża poważne niebezpieczeństwo i dlatego zgodził się na wystąpienie publiczne. W kolejnej serii wywiadów miał ujawnić, kto stoi za zamachem, jednak do tej pory ten materiał się nie pojawił.
10. Ślady termitu na miejscu katastrofy. W materiale pobranym zaraz po katastrofie znajdują się wyraźnie ślady termitu – związku chemicznego używanego do kontrolowanych detonacji konstrukcji stalowych. Odpowiednie ulokowanie ładunków (pod skosem na kolumnach stalowych) i komputerowe sterowanie ich wybuchem umożliwia takie zawalenie się budynków, aby było jak najmniej zniszczeń. Budynki zapadają się na obszarze niewiele większym niż podstawa. Taki sam efekt można było zaobserwować w przypadku zawalenia się wież. Wyczerpująco na ten temat dowodził prof. Stephen Jones. Teoria ta została poparta przez wielu naukowców z uwagi na konkretne dowody w postaci mikrośladów.
11. Zawalenie się budynku 7 kilka godzin po zamachu. 47 piętrowy budynek, w który nie uderzył żaden samolot, zwany WTC7 zawalił się 5 godzin po kolapsie drugiej wieży. Nowy własciciel obiektów (przejął je na 6 miesięcy przed zamachem) Larry Silverstein przyznał się w filmie dokumentalnym PBS, że zdecydowano o zburzeniu budynku gdyż szalały w nim pożary. Uzył słowa „pull” czyli „pociągnąć” co w języku fachowym oznacza kontrolowaną detonację. Później się z tego wycofał twierdząc, że miał na myśli „wycofanie ludzi” – było to wierutną bzdurą gdyż nikogo wówczas w budynku już nie było. Aby przeprowadzić kontrolowaną detonacje potrzeba przynajmniej 2 tygodnie przygotowań. Niewyjaśniona jest też sprawa relacji BBC z miejsca wydarzenia, gdzie na spikerka mówi o zawaleniu się budynku nr. 7, podczas gdy w jej tle nadal on stoi. Czyżby BBC nadawało według skryptu dyktowanego z zewnątrz? Wszystko na to wygląda – tak, więc media, nawet publiczne, są we władaniu międzynarodowej satanistycznej mafii, która dokonała tego i innych zamachów na ludzkość.
Źródło:
http://monitorpolski.wordpress.com/2011/09/06/kilka-faktow-o-zamachu-na-wtc-2/
więcej na:
czerwonykiel.blogspot.com/2011/09/11-faktow-o-zamachu-na-wtc.html
leslaw ma leszka
Strasznie zacofana Ameryka Oglądam uroczystości w Nowym Jorku, Waszyngtonie i Pensylwanii i nie mogę wyjść z zadziwienia: jakiż to zacofany naród, ci Amerykanie! Czy to możliwe, że w całych Stanach Zjednoczonych nie znalazła się ani jedna Hanna Gronkiewicz-Waltz, która zostałaby burmistrzem Nowego Jorku i słusznie storpedowała idiotyczny pomysł budowy jakichś pomników dla ofiar zamachów w centrum miasta? Przecież miejsce na nie jest na cmentarzu! Niepojęte, że demokraci nie połapali się, iż chęć upamiętnienia ofiar z 11 września to sprytna polityczna zagrywka republikanów, mająca pośrednio uzasadniać ich agresywne działania militarne po 11 września. To gra trumnami jak nic! Gdzie amerykański Cezary Michalski i Magdalena Środa, którzy słusznie i celnie oburzaliby się na polityczno-społeczną nekrofilię, na „masturbowanie się żałobą”? Gdzie amerykański Grzegorz Miecugow, którego przerażałyby demony amerykańskiego patriotyzmu, wyzwolone przy okazji zamachów oraz teraz, przy okazji uroczystości ich 10-lecia? Gdzie amerykańska „Krytyka Polityczna” i amerykański Janek Jakiśtam, którzy stanęliby w obronie zdrowego rozsądku i bezbłędnie wykpili wstecznictwo i zacofanie podniecania się jakimiś tam zamachami po całych dziesięciu latach? Gdzie amerykański Janusz P., który zażądałby, aby urzędujący prezydent oraz wielu innych urzędników, byłych lub obecnych, wytłumaczyło się z faktu cytowania podczas uroczystości Pisma Świętego? Gdzie wreszcie dzielne oddziały nowojorskiej straży miejskiej, które zrobiłyby porządek z układanymi w okolicach Ground Zero kwiatami i zniczami? Nie pojmuję, jak można być tak ciemnym, tak zacofanym, tak głęboko tkwić w kulturze funeralnej, żeby urządzać tego typu uroczystość. A ponieważ warto by wreszcie tę Amerykę ucywilizować, może można by wyeksportować trochę naszych gęgaczy, żeby zrobili tam porządek z tą ciemnotą? Warzecha
Czerwona krecha Czerwonych Khmerów Nie będzie rozliczeń zbrodni Czerwonych Khmerów. Polecą jeszcze tylko głowy „bandy czworga” i temat zostanie zamknięty. Za dużo winnych ukryło się w dzisiejszych władzach Kambodży.
Prawie 4 lata rządów (1975-79) reżimu Khmer Krahom, jak Czerwoni Khmerowie po swojemu nazywali samych siebie, były dla Kambodży okresem krwawego terroru nazywanego Khmerskim Holokaustem. Nastąpiła fizyczna eksterminacja przeciwników politycznych, także potencjalnych (w tym prawie całej inteligencji i tradycyjnej elity kraju), oraz dwukrotne wielkie czystki we własnych szeregach. Ludność w całości przesiedlono z miast na wieś i poddano dogmatycznej reedukacji poprzez morderczą pracę fizyczną, co przy nędznym wyżywieniu, terrorze i karach śmierci za najlżejsze przewinienia oznaczało radykalny spadek populacji. Przyjęta doktryna absolutnej samowystarczalnosci oznaczała zakaz importu nawet leków, co szybko przyniosło też gwałtowny wzrost chorób i zgonów, zwłaszcza wśród dzieci i starców. W sumie lata czerwonego terroru pochłonęły około 2 mln ofiar, tj. około 1/5 ówczesnej ludności Kambodży. Mimo, że tortury i masowe mordy były wtedy na porządku dziennym, winnych do dziś nie widać i nie zanosi się, aby to ludobójstwo miało być kiedykolwiek ukarane. Sam Pol Pot (prawdziwe nazwisko Saloth Sar), najpierw buddyjski mnich, potem student uczelni technicznej w Paryżu, diaboliczny ideolog i przywódca tej formacji uniknął sprawiedliwości, bo zmarł w 1998. Pod koniec życia był więziony w areszcie domowym w bazie Anlong Veng u północnej granicy kraju, gdzie jest pochowany. Uwięził go b. towarzysz imieniem Ta Mok, znany lepiej jako „Rzeźnik”, albo Brat Numer Pięć, który prawdopodobnie kazał go otruć, choć oficjalnie Pol Pot zmarł podobno na zawał serca. Grób Pol Pota jest dziś przedmiotem kultu ze strony okolicznej ludności, która chyba nie do końca orientuje się, kim był ten Ktoś Bardzo Ważny. Ta Mok, który naprawdę nazywał się Chhit Choeun albo Oeuk Choeun, także uniknął kary. Był on kiedyś także buddyjskim mnichem i jak większość elity Czerwonych Khmerów był z pochodzenia Chińczykiem. Został schwytany i uwięziony wraz z innymi przywódcami „Organizacji” jak się lubili nazywać członkowie kadry Czerwonych Khmerów, ale nie doczekał procesu i szybko zmarł w więzieniu, bo już wcześniej cierpiał na astmę. Pierwszy proces Czerwonych Khmerów, tzw. Sprawa 001, był prosty i skończył się w 2010. Jedynym oskarżonym był w nim Kaing Guek Eav zwany Duch, komendant legendarnego więzienia Tuol Sleng, urządzonego w szkole w centrum stolicy. Była to właściwie bardzo wydajna i szybko pracująca katownia. Z 17.000 więźniów reżimu, jacy się przez tę placówkę przewinęło przeżyło tylko siedmiu. Proces Ducha był równie szybki co jego ofiar, choć zakończył się dużo łagodniej – oprawca dostał 35 lat więzienia. Z więzieniem Tuol Seng łączy się ważne nazwisko Son Sena, który jednak też nie stanie przed sądem. Na rok przed swoją śmiercią Pol Pot nakazał zabicie Son Sena, jego żony Yun Yat i reszty ich rodziny (w sumie 11 osób) za próbę wzniecania rokoszu w szeregach Czerwonych Khmerów. Son Sen był szefem tajnej policji Santebal i nadzorował więzienie Tuol Sleng. Urodził się w Wietnamie i pochodził z khmerskiej mniejszości autochtonicznej osiadłej w delcie Mekongu (Khmer Krom) na długo przed przybyciem Wietnamczyków. Obecnie rozpoczął się najważniejszy, drugi proces Khmerów tzw. Sprawa 002. Sposób numerowania wskazuje, że pierwotnie zakładano, iż spraw będą w przyszłości tysiące, ale już wiadomo że tak nie będzie. Najważniejsze przesłuchania mają mieć miejsce właśnie we wrześniu. Oskarża się khmerską „bandę czworga”: Khieu Samphan, Ieng Sary, Ieng Thirith, Nuon Chea. Nazwa grupy nawiązuje do maoistowskiego pierwowzoru w Chinach, gdzie Bandę Czworga (po chińsku: Si-ren bang) też tworzyła jedna kobieta (Jiang Qing, wdowa po Mao, najważniejsza w grupie) i trzech mężczyzn (Zhang Chunqiao, Yao Wenyuan, Wang Hongwen). W przypadku Kambodży chodzi o „wierchuszkę” Czerwonych Khmerów, jaka pozostała po śmierci Pol Pota. Jedyna kobieta Ieng Thirith wydaje się najmniej ważna z nich. Wszyscy zmieniali nazwiska i tożsamości, czasami wielokrotnie. Stanowią zwartą grupę, połączoną węzłami krwi i powinowactwa, co prawdopodobnie było ważnym warunkiem ich wzajemnego zaufania i współpracy w krwawym dziele. Jako pierwszy z tej grupy 27 czerwca 2011 stanął przed sądem Nuon Chea zwany też Long Bunruot lub Brat Numer Dwa (po Pol Pocie), który był ideologiem ruchu Khmer Krahom w okresie krwawego terroru. Urodził się w Battambangu w roku 1926 jako Lau Ben Kon i jest półkrwi Chińczykiem po obojgu rodzicach. Przed sądem pojawił się jako blady starzec w wełnianej narciarskiej czapce i ciemnych okularach przeciwsłonecznych. Wyglądał groteskowo, ale strój nie był zupełnie pozbawiony sensu: okulary chroniły go przed fleszami fotografów, a czapka przed przeciągiem od klimatyzatora. Zachowywał się butnie. Spotkanie trwało krótko. Odmówił uznania sądu, a więc i składania zeznań, po czym został wyprowadzony. Jego zdaniem, tak jak to kilka razy stwierdził wcześniej, Czerwoni Khmerowie tylko bronili kraju przed imperialistami USA i ekspansjonizmem Wietnamu, odwiecznego wroga Kambodży, i to ich wrogowie, a nie Khmerowie są winni rozlewu większości krwi. Drugim co do znaczenia będzie Ieng Sary, który był ministrem spraw zagranicznych reżimu. Jest też półkrwi Chińczykiem (po matce), ale urodził się w 1924 roku w Wietnamie, gdzie nazywał się Kim Trang. Był najbliższym przyjacielem Pol Pota, z którym wspólnie chodził do liceum Sisowath w Phnom Penh, a potem wspólnie studiował w Paryżu. W liceum obaj poznali siostry Khieu, które potem zostały ich żonami – Ponnary wyszła za Pol Pota, a Thirith za Ieng Sary’ego. Starsza Ponnary zmarła w 2003 roku, a młodsza Thirith jest jedną z czwórki głównych oskarżonych. W rządzie Pol Pota była ona ministrem ds. socjalnych. Obrońcy Ieng Sary’ego i jego żony podnoszą wobec sądu argument, że oboje oskarżeni już uzyskali przebaczenie królewskie, oraz poddali się w zamian za immunitet i z tego powodu nie powinni być sądzeni. Z tego względu oboje również nie uznają jurysdykcji obecnego sądu. Ostatnim z grupy jest Khieu Sampan, ur. 1931, b. prezydent państwa w okresie Khmerskiego Holokaustu. Również mieszanego pochodzenia chińsko-khmerskiego, kuzyn obu sióstr Khieu, które wyszły za Pol Pota i Ieng Sary’ego. Zrobił doktorat z ekonomii na Sorbonie i należał do ścisłej czołówki intelektualnej Kambodży jeszcze przed przyłączeniem się do Czerwonych Khmerów i udziałem w ich zbrodniach. Jako jedyny z czworga uznaje on obecny sąd i stara się z nim współpracować. Bardzo trudno będzie powiązać oskarżonych z konkretnymi zbrodniami. Będzie to zapewne proces tak samo skomplikowany jak norymberski, potrwa długo i jeśli oskarzeni go przeżyją, długo nie posiedzą, bo wszyscy są już starzy, po osiemdziesiątce. Pani Theary Seng, khmerska aktywistka praw człowieka, która również zasiada w tym trybunale, uważa że proces będzie miał „skrajne ograniczenia” i zapewne będzie ostatni. Jej zdaniem możliwa jest bowiem tylko „selektywna i symboliczna sprawiedliwość” i ewentualna kara za sprawstwo kierownicze. Tak samo myśli Hun Sen, premier i de factoobecny dyktator Kambodży, który twierdzi, że więcej procesów mogłoby zaprzepaścić efekt ciężko uzyskanej zgody narodowej, a może nawet wywołać nową wojnę domową. Hun Sen doszedł do władzy na bagnetach armii wietnamskiej, która dokonała inwazji z zewnątrz i rozbiła armię Czerwonych Khmerów. Jego legitymacja jest więc wątpliwej próby. Większość oddziałów Czerwonych Khmerów złożyła broń w zamian za gwarancję nietykalności ze strony rządu w Phnom Penh. Krytycy zauważają, że wielu obecnych członków rządu i biznesu, w szczególności na prowincji, wywodzi się wprost z Czerwonych Khmerów (bo poprzednia elita została wymordowana; zabijano wtedy każdego, kto miał jakiekolwiek wykształcenie) i nie życzy sobie zbyt daleko idących dochodzeń. Plamy na sumieniach mają wyschnąć, a nie być wywabiane. Sam premier Hun Sen jest osobiście i żywotnie też zainteresowany, by sprawy Czerwonych Khmerów zamknąć jak najprędzej grubą czerwoną krechą. W młodości był przecież także dowódcą khmerskiego oddziału wojskowego i zwiał od nich na wietnamską stronę dopiero w roku 1977.
Ustanowiony dla osądzenia zbrodni Czerwonych Khmerów międzynarodowy trybunał, którego pełna formalna nazwa brzmi ‘Nadzwyczajne Izby Sądów Kambodży’ jest hybrydą złożoną z prawników khmerskich i zagranicznych (jest wśród nich również i Polka, sędzia Agnieszka Klonowiecka-Milart) i nie ma pełnej suwerenności. Były już na tym tle przerwy w procedowaniu i rezygnacje. Już bowiem w kwietniu sąd postanowił np. że kolejny proces, nazwany sprawą 003, przeciwko dwóm b. dowódcom transportów do więzień i obozów śmierci nie zostanie w ogóle podjęty. W atmosferze skandalu ustąpił wtedy brytyjski prokurator Andrew Cayley, który zarzucił zespołowi sędziów, że nawet nie przesłuchali podejrzanych, nie mówiąc już o wizji lokalnej w miejscach popełnionych zbrodni. Wszystko wskazuje na to, że tak uwarunkowana politycznie „selektywna i symboliczna sprawiedliwość” zakończy się na sprawie 002. Może zresztą być i tak, że i ten proces potrwa na tyle długo, że dla części oskarżonych tzw. rozwiązanie biologiczne przyjdzie wcześniej niż wyrok. W historii sprawiedliwości na świecie nie będzie to pierwszy i na pewno nie ostatni taki przypadek.
Bogusław Jeznach
Hierarcha prawosławny oskarża HIERARCHA OFICJALNEJ (PAŃSTWOWEJ) CERKWI GRECKIEJ, METROPOLITA PIREUSU SERAFIM, OSKARŻYŁ RABINA SALONIK O SATANIZM, A WSZYSTKIE SPOŁECZNOŚCI ŻYDOWSKIE O KULT LUCYFERA. Hierarcha oficjalnej (państwowej) Cerkwi Greckiej, Metropolita Pireusu Serafim, udzielający czasami prasie różnych, niepoprawnych politycznie, oświadczeń, opublikował na portalu internetowym „Amen.gr”, długi artykuł przeciwko judaizmowi. Walka z żydami i „potworem syjonizmu” jest jednym z ulubionych tematów Metropolity Pireusu, zauważa „Prawosławie i świat”. Przyczyną niedawnej publikacji było stwierdzenie rabina Mordechaja Frizisa, który szczegółowo opowiedział, jakie jest nauczanie żydów o tożsamości i nadejściu mesjasza. Mordechaj Frizis powiedział, że żydzi wierzą, że mesjasz będzie zwykłym człowiekiem, chociaż pełnym chwały i potęgi. Według rabina „mesjasz nie będzie miał mocy Bożej, ale będzie największym religijnym, politycznym i wojskowym przywódcą, jak Mojżesz, wybrany przez Boga”. W odpowiedzi na te słowa, grecki Metropolita Serafim przypomniał greckim czytelnikom, że żydzi dogłębnie zniekształcili Stary Testament Talmudem i Kabałą, w której jest napisane, że Bóg jest „absolutną nicością” a stworzenie świata żydzi rozumieją, jako stałe stwarzanie z tej „nicości’. Ponadto, według Metropolity Serafima, żydowska eschatologia sugeruje, że po przyjściu żydowskiego mesjasza ludzie będą musieli zjednoczyć się z lucyferem i demonami, co czyni żydowską religię kultem szatana. W dalszej części artykułu, Metropolita Serafim przytacza liczne odniesienia do Starego Testamentu, które zaświadczają o boskości Mesjasza, [który już przyszedł, tj. Jezusa Chrystusa - Admin.] i obalają współczesne, żydowskie koncepcje dotyczące [ich] mesjasza, [który dla nas będzie antychrystem - Admin].Tłumaczenie z jęz.ros.-R.X.
Źródło: http://www.portal-credo.ru
http://wiadomosci.monasterujkowice.pl
Joanna Najfeld uniewinniona! Jak podał portal wiara.pl Joanna Najfeld została uniewinniona w procesie który wytoczyła jej proaborcyjna działaczka Nowicka (prywatnie matka Michała usprawiedliwiającego mord katyński na "20 tysiącach darmozjadów")! Śledziłem ten proces od dawna. Publikowaliśmy też informacje na ten temat. Ponad dwa lata, 16 rozpraw. Tryb niejawny. Joanna Najfeld musiała zajmować sie absurdalnymi zarzutami, toczyć prawniczą wojnę. Była to też próba zastraszenie Joanny Najfeld i innych niepokornych publicystów - stracicie w sądach czas i pieniądze, lepiej siedźcie cicho, nie chodźcie do mediów. To zapewne jeszcze nie koniec. Ale jak widać wszystko jest na dobrej drodze.
Ze strony mamproces.pl: 12.09.2011: UNIEWINNIENIE: MÓWIŁAM PRAWDĘ
W dniu 12.09.2011 Sąd zamknął rozprawę i wydał wyrok, w którym uniewinnił mnie od postawionego przez lobbystkę aborcyjną Wandę Nowicką zarzutu zniesławienia. Niestety nie mogę przedstawić uzasadnienia, które Sąd sformułował, ponieważ jest tajne, jak cały proces do tej pory, na życzenie oskarżycielki. Dysponentem jawności jest Wanda Nowicka, od jej uczciwości i transparencji zależy czy Państwu te informacje ujawni, czy nie. Nie ulega jednak wątpliwości, że sam wyrok potwierdza, iż moja wypowiedź, że Wanda Nowicka jest na liście płac przemysłu aborcyjnoantykoncepcyjnego była prawdziwa, a zarzucanie mi nieprawdy było tylko taktycznym wybiegiem polityków popierających przemysł aborcyjny, mającym na celu wyeliminowanie mnie z debaty publicznej i zastraszenie innych niezależnych publicystów.
Proces trwał 2.5 roku, odbyło się 16 posiedzeń, na zdecydowanej większości z nich Wanda Nowicka była nieobecna.
Więcej informacji w najbliższych godzinach na tej stronie.
http://mamproces.pl/?page_id=265
Ze strony wiara.pl, Przemysław Kucharczak: Joanna Najfeld została dziś uniewinniona przez Sąd Rejonowy w Warszawie w procesie karnym, który wytoczyła jej Wanda Nowicka
Oskarżycielka, czyli Wanda Nowicka, jest szefową Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, organizacji walczącej o prawo do zabijania nienarodzonych dzieci. – Uniewinnienie oznacza, że wypowiedź Joanny Najfeld w TVN24 sprzed 2,5 roku, wskazująca na powiązania między Wandą Nowicką i kierowaną przez nią Federacją na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, a szeroko rozumianym przemysłem aborcyjnym, była oceną trafną. Sąd nie dopatrzył się w tej wypowiedzi żadnych nieprawidłowości – skomentował dla gosc.pl broniący Joanny Najfeld mecenas Piotr Kwiecień.
Przypomnijmy: Joanna Najfeld powiedziała w 2009 roku w czasie dyskusji TVN24: „Organizacja pani Nowickiej jest częścią międzynarodowego koncernu, największego w ogóle, providerów aborcji i antykoncepcji. Pani po prostu jest na liście płac tego przemysłu”. Na wniosek Wandy Nowickiej proces Joanny Najfeld toczył się z wyłączeniem jawności. Z tego powodu nie wolno też cytować uzasadnienia wyroku. Ci, którzy go słyszeli, twierdzą, że był dla oskarżyciela druzgoczący. – Ten proces pokazał, że instytucja wyłączenia jawności w niektórych przypadkach stanowi knebel i nie służy jawności debaty publicznej. W czasie procesu przedstawiliśmy takie dowody, które opinia publiczna powinna być poinformowana – mówi mecenas Kwiecień. Wyjaśnia, że dowody te dotyczą powiązań między przedstawicielami przemysłu farmaceutycznego, którzy promują aborcję i antykoncepcję, a Wandą Nowicką. Podkreśla, że te powiązania powinny być jawne tym bardziej, że Wanda Nowicka kandyduje do Sejmu z listy Ruchu Poparcia Palikota. – Wanda Nowicka usiłowała zakneblować Joannę Najfeld. Przedstawiliśmy jednak takie dowody, które jej to uniemożliwiły – mówi mecenas Kwiecień. Wyrok nie jest prawomocny.
http://info.wiara.pl/doc/941315.Joanna-Najfeld-uniewinniona
Propozycje podatkowe PiS i cisza
1. W ostatni piątek na Forum Ekonomicznym w Krynicy Prezes PiS Jarosław Kaczyński zaprezentował założenia nowego systemu podatkowego opartego o dwie napisane od nowa ustawy: o podatku od towarów i usług i podatku akcyzowym oraz o podatku dochodowym łącząca dotychczasowe CIT i PIT. Mimo, że tego rodzaju rozwiązania mogą być wręcz podstawą odblokowania polskiej przedsiębiorczości, ponieważ zawierają znaczące uproszczenia przepisów podatkowych, to mediach oprócz krótkich wzmianek, że taka prezentacja miała miejsce, zaległa cisza. Fachowcy od wspierania Platformy zajmujący eksponowane stanowiska w meinstremowych mediach nie mieli najmniejszych wątpliwości, te informacje należy przemilczeć, bo jeszcze się rozniesie, że Prawo i Sprawiedliwość przygotowuje się poważnie do rządzenia po październikowych wyborach.
2. Propozycje podatkowe PiS-u oparte są na diagnozie, że obecny system podatkowy, a w szczególności jego podstawowe podatki VAT, akcyza i obydwa podatki dochodowe są od paru lat w coraz głębszym kryzysie koncepcyjnym, legislacyjnym, interpretacyjnym i organizacyjnym. Potwierdzają to dane dotyczące wpływów z tych podatków. Mimo odnotowywanego corocznego wzrostu gospodarczego np. wykonane wpływy z VAT-u w 2009 roku były aż o 20 mld zł niższe od tych planowanych, a w latach 2008-2010 sumaryczne wpływy z obydwu podatków dochodowych nominalnie zmalały o 15 mld zł. Świadczy to o tym, że system podatkowy jest dziurawy jak szwajcarski ser, coraz większa liczba podatników w sposób bardziej lub mniej legalny, unika płacenia podatków, a ci, którzy podatki płacą coraz częściej poddawani są różnego rodzaju działaniom opresyjnym aparatu skarbowego. Aparat ten potrafi karać tych płacących wysokimi karami nawet za drobne błędy rachunkowe i nie interesować się zupełnie dochodami ze sprzedaży paliw nieobciążonych podatkiem VAT. Według analityków przygotowujących nowe rozwiązania, dają dużą szansę na przywrócenie poprzedniej wydajności fiskalnej podatku VAT na poziomie przynajmniej 135 mld zł rocznie, a z obydwu podatków dochodowych przynajmniej na poziomie 100 mld zł, a więc znacznie wyższe od tych osiąganych obecnie.
3. Oprócz wzrostu wpływów obydwa podatki zostaną znacznie uproszczone, a same ustawy będą miały charakter „rządzący” to znaczy, że przepisy wykonawcze będą ograniczone do niezbędnego minimum, a większość obowiązków podatników będzie wynikała z nich bezpośrednio. Kwintesencję tego uproszczenia zaprezentowano w postaci jednej zaledwie dwustronicowej deklaracji VAT (teraz jest ich klika rodzajów i każda wielostronicowa) i jednej deklaracji dla jednolitego podatku dochodowego, także zaledwie dwustronicowej. Bardzo ważnymi propozycjami w ramach podatków dochodowych są preferencje dla innowacji. Firmy w sektorach innowacyjnych miałyby możliwość podwójnych odpisów wydatków przeznaczonych na wytworzenie albo nabycie nowych technologii. Raz wydatki na ten cel byłyby odliczane w 100% od podstawy opodatkowania, a po raz drugi już od wyliczonego dochodu. Podobny charakter ma likwidacja odpisów amortyzacyjnych i możliwość odliczenia 100% wydatków na inwestycje w środki trwałe, co powinno być silnym bodźcem inwestycyjnym w gospodarce.
4. Mimo wręcz rewolucyjnego charakteru przedstawionych propozycji, w mediach zaległa cisza, bo wszystko to, co zostało zaprezentowane przez PiS w zakresie podatków, pokazuje wręcz bezgraniczną pustkę programową Platformy. Rządzi już 4 lata. Deklarowała w poprzedniej kampanii wyborczej uproszczenie systemu podatkowego i nie zrobiła w tym zakresie nic, a dokładniej pozwoliła wręcz na zupełny rozkład systemu poboru podatków. Jest ciągle szansa, że w czasie ostatnich 4 tygodni kampanii wyborczej propozycje PiS dotyczące podatków, dotrą do większości podatników, a w szczególności przedsiębiorców i także ta grupa odrzuci Platformę, jako swojego reprezentanta. Zbigniew Kuźmiuk
Naczelnik skarbówki wprowadza metody SB przeciw Polakom. „Urząd Kontroli Skarbowej wykończył firmę, której właścicielka naraziła się prokuraturze. Spółkę jej męża zniszczono wcześniej.. Chce wiedzieć, kto, gdzie i przy czyjej pomocy organizuje wesele, chrzciny lub inną imprezę.. Imię, nazwisko, adres osoby Skrajny fiskalizm, jaki wprowadzono w III RP, jego opresyjność i bezkarność urzędników jest już w pełni wykrystalizowanym elementem systemu totalitarnego. Sprawa Kluski, w której bezkarnie zniszczono nie tylko człowieka, ale cały dobrze się rozwijający polski przemysł komputerowy jest tego najlepszym przykładem. Zanim przejdę do opisanego w tytule tematu, jako tło podam informację, jaka pojawiła się w Rzeczpospolitej w artykule po tytułem „Jak zniszczyć przedsiębiorcę „Urząd Kontroli Skarbowej wykończył firmę, której właścicielka naraziła się prokuraturze. Spółkę jej męża zniszczono wcześniej „ ….( więcej) Jak widzimy aparat skarbowy w miękkim totalitaryzmie ( Gilowska) III RP przestał być instytucja, która służy poborowi podatków. III RP przekształciła aparat skarbowy w aparat terroru i zastraszania społeczeństwa oraz niszczenia niepokornych obywateli, właścicieli firmy. Ale to się powoli kończy. Wcześniej czy później nietotalitarna III RP musi znaleźć sposób, opracować metody zastraszania i okradania innych grup. I tutaj bardzo interesująca przybliżająca nasz kraj do faszyzmu, w którym urzędnik jest panem życia i śmierci obywatela. Faszyzmu, w którym jedna oparta na kaprysie urzędnika decyzja wynosi na szczyt lub niszczy człowieka. Naczelnik Urzędu Skarbowego swój wzorowaną na praktykach komunistycznej służby bezpieczeństwa pomysł inwigilowania i szykanowania obywateli nazwał „ inicjatywą lokalną „W państwie demokratycznym, w którym urzędy służą społeczeństwu, nieeksploatującemu go ekonomicznie przez układ w taki naczelnik, po takiej swojej „inicjatywie lokalnej” zostałby wyrzucony na zbity pysk z pracy, a prokuratura wszczęłaby dochodzenie w sprawie nadużycia urzędniczego. Oto fragment z artykułu w Rzeczpospolitej pod dziwnym tytułem „ Fiskus liczy na informacje ścigając nieuczciwych „ „Urząd Skarbowy w Tomaszowie Lubelskim chce wiedzieć, kto, gdzie i przy czyjej pomocy organizuje wesele, chrzciny lub inną imprezę okolicznościową „....Wprawdzie dla osób fizycznych chrzciny nie będą kosztem podatkowym, ale nazbyt wystawne mogą sprawić kłopot, gdy urząd zechce sprawdzić, skąd pochodziły na to pieniądze. „.....”Pismo naczelnika urzędu, do którego dotarła „Rz", zawiera prośbę o podanie informacji, z kim – na piśmie lub ustnie – podatnicy zawarli umowę o zorganizowanie imprezy okolicznościowej między 17 sierpnia a 30 listopada 2011 r. Urząd chce znać imię, nazwisko, adres zamieszkania tej osoby oraz termin, na który zarezerwowano lokal na imprezę. „.....”– To jest nasza inicjatywa lokalna. Zbieramy informacje, ponieważ mamy sygnały z terenu, że podatnicy, zwłaszcza zespoły muzyczne, nie wywiązują się należycie z obowiązków podatkowych „....”Urzędnicy liczą, że przedsiębiorcy wskażą osoby fizyczne bądź inne podmioty. – Wiele osób zleca hotelowi czy zajazdowi z pewnym wyprzedzeniem zorganizowanie różnych imprez okolicznościowych i o takie informacje pytamy. Owszem, mieliśmy pewne wątpliwości, czy mogą być one udzielone właśnie w tym trybie, ale po przeanalizowaniu zdecydowaliśmy się zapytać –„....(źródło) A gdyby tak CBA mając „sygnały z terenu „ zażądała pisemnie od wybranych pracowników urzędów skarbowych, urzędów wojewódzkich, ministerstw, urzędów samorządowych szczegółowych informacji o tym, z kim spotyka naczelnik, minister, poseł, kierownik, jakie ma wyposażenie domu, w co się ubiera, na jakie wycieczki jeździ, jakie prezenty kupuje żonie. Oczywiście wszystko to w związku z walka z korupcją. No to wtedy byłyby łamane prawa człowieka. A przecież nie trzeba żadnych informacji z terenu. Raporty organizacji międzynarodowych biją na alarm, że Polska jest najbardziej skorumpowanym krajem Unii Europejskiej, a polskie urzędy największymi w Europie siedliskami tej przestępczości. Dawniej SB pod pretekstem walczenia z wrogami PRL zmuszała ludzi do donoszenia nawzajem. Urząd Skarbowy zaadaptował tą esbecką metodę. Przedsiębiorca ma zostać donosicielem faszystowskich urzędów. Ma obserwować i donosić. Na przykład ktoś zawarł nieformalną umowę ustną na listopad. I już urząd domaga się donosu. Nic podobnego, o żadnym donoszeniu ma mowy. To nie żaden donos, to „podanie informacji „III RP to państwo nastawione na eksploatacje ekonomiczną polskiego społeczeństwa. Na razie III RP skutecznie sterroryzował przedsiębiorców, którego jednym ze skutków jest załamanie budowy społeczeństwa obywatelskiego. Bo jak masie rozwinąć wolne społeczeństwo obywatelskie, kiedy sterroryzowano trzy miliony Polaków prowadzących firmy ( z małżonkami może to być i pięć milionów) do tego stopnia, że zepchnięto ich do getta politycznego. Używanie, szantażu, zwolnień z pracy jak jednej z form represji politycznych najlepiej ilustruje y sprawa szantażowania Rybińskiego prze otoczenie Tuska więcej). Kaczyński zakwestionował istnienie państwa prawa w Polsce (więcej). Co oznaczają słowa Kaczyńskiego? Jeśli Polska, III RP ni jest państwem prawa, to jest w takim razie jest państwem bezprawia. A kiedy w państwie bezprawia najlepiej zaatakować przeciwnika politycznego lub osobę buntującą się przeciw eksploatacji. Oczywiście, kiedy taka osoba jest przedsiębiorcą. Do zwykłych ludzi wchodzi policja polityczna III RP ABW o szóstej rano jak wypadku Antykomor PL. Do przedsiębiorców wkracza inny aparat terroru III RP, urząd skarbowy. III RR posiada aż 11 rodzajów różnego rodzaju służb w tym specjalny wydział skarbowy, które mają prawo do zakładania podsłuchów, budowy siatki konfidentów. Niemcy posiadają tych służb jedynie 3. Służby III RP wprowadziły totalną inwigilacje rozmów telefonicznych Polaków, na skale spotykaną jedynie w systemach autorytarnych. Mamy sto trzydzieści razy więcej podsłuchów na głowę ludności niż w Niemczech. Ziemkiewicz tak napisał „Gazeta obsesyjnie prorządowa opublikowała materiał, z którego wynika, że w Polsce na tysiąc obywateli zakłada się 27,5 podsłuchu, w Wielkiej Brytanii, która ma autentyczny problem z terroryzmem to jest 8 na tysiąc, a w Niemczech 0,2 na tysiąc. Coś to, na litość Boską, mówi o tym systemie. Panowanie Tuska tak demoluje państwo prawa w Polsce, że każdy następny, kto przyjdzie, nic nie będzie już musiał psuć. Będzie miał władzę dyktatorską, bo wszystkie hamulce zostały rozbite przy kretyńskim entuzjazmie pożytecznych idiotówz elit intelektualnych i medialnych „...( więcej) Janusz Korwin Mikke i Centrum Adma Smitha podają, że skala wyzysku Polaków pracujących osiągnęła już skale absurdu. W postaci podatków, składek, akcyzy, opłat III RP rabuje ponad 80 procent dochodów Polaków. Tutaj interesująca opinia samego Michalkiewicza „Michalkiewicz „W 1995 roku Centrum Adama Smitha obliczyło, że państwo polskie konfiskuje rodzinie pracowników najemnych 83 procent dochodu, – jeśli brać pod uwagę tylko to, do czego ci ludzie są zmuszeni przez prawo. Wynika z tego, że rzeczywiste podatki są znacznie wyższe, niż podają statystyki, bo statystyki nie uwzględniają na przykład przymusowych „składek” ubezpieczeniowych, sięgających przecież połowy dochodu. W ten sposób ludzie, formalnie pozostając właścicielami, zostają wyzuci z własności nie tylko wskutek konfiskaty przytłaczającej większości płynących z niej dochodów, ale również poprzez mnożenie regulacji„....(Więcej) Nie łudźmy się. Będzie coraz więcej „inicjatyw lokalnych” kolaborantów systemu III RP. Cały czas jednak przestrzegam. System wyzysku i eksploatacji ekonomicznej III RP musi wcześniej, czy później uciec, się aby utrzymać ten patologiczny wyzysk do pozbawienia społeczeństwa polskiego resztek praw politycznych i resztek wolności obywatelskich. Oprócz eutanazji, która zaoszczędzi Układowi ogromne sumy, III RP będzie musiała znaleźć sposób, aby zmusić do wytężonej półniewolniczej pracy również tych, którzy widząc bezsens pracy wolą na przykład mieszkać z rodzicami. Na początek nowi właściciele III RP, jakich nazwał Krasnodębski ( więcej) wprowadzą podatek katastralny Oczywiście w jego jakieś patologicznej formie ułatwiającej nadużycia urzędnicze wymuszanie łapówek. Oraz oczywiście pogłębienie wyzysku. I wywłaszczanie Polaków z majątku. Już teraz organizacje międzynarodowe ogłaszają dane o III RP, jako najbardziej rozwarstwionym społecznie kraju Unii, z brakiem klasy średniej, coraz większą nędzą z jednej strony i kumulacją majątku narodowego z drugiej. Wszystko przed nami. Okute buty brunatnych tuskowców wybijają rytm Polakom na pohybel. Marek Mojsiewicz
KE nowymi standardami zablokuje eksploatację gazu łupkowego w Polsce? Bruksela myśli o wprowadzeniu unijnych standardów wydobycia gazu łupkowego. To może uderzyć w Polskę, która ma największe złoża tego gazu w Europie. - Aby wydobywać gaz łupkowy, najlepiej jest zeuropeizować standardy. W tej sprawie przedstawimy państwom członkowskim pewne propozycje, być może wiosną przyszłego roku - powiedział wczoraj komisarz UE ds. energii Günther Oettinger, który był we Wrocławiu na posiedzeniu szefostwa euro parlamentarnej frakcji Europejskiej Partii Ludowej, (do której należą PO i PSL). Oettinger mówił też, że Komisja Europejska myśli o takich "standardach ochrony środowiska, aby umożliwić państwom członkowskim wydawanie koncesji w jasno określonych ramach prawnych". Komisarz tłumaczył to obawami ekologów. Jego słowa wywołały poruszenie wśród polskich polityków, którzy obawiają się, że takie regulacje mogą utrudnić albo nawet zablokować eksploatację łupków. A właśnie Polska może mieć największe w Europie zasoby takiego gazu. Wiosną amerykańska rządowa Agencja Informacji Energetycznej informowała, że Polska może mieć w łupkach 5,3 bln m sześc. gazu - więcej niż potwierdzone zasoby gazu Norwegii. Ministerstwo Środowiska wydało już sto koncesji na poszukiwanie tego bogactwa. Na dodatek już wiadomo, że w polskich łupkach jest gaz. W czwartek brytyjska spółka 3Legs Resources ogłosiła, że z testowego odwiertu tej firmy w Łebieniu na Pomorzu płynie gaz. Wykonano nawet specjalną próbę zapalenia tego gazu. Zaskoczenie planami UE jest tym większe, bo - jak podał PAP - w lipcu dyrekcja generalna ds. środowiska KE zapewniała, że nie przygotowuje nowych regulacji dla gazu łupkowego. - Państwa członkowskie UE mają prawo do eksploatacji źródeł energii i uważamy, że obowiązujące już regulacje UE są wystarczające - powiedział wczoraj "Gazecie" minister ds. europejskich Mikołaj Dowgielewicz. - Nie komentuję - powiedział nam o zapowiedziach Oettingera wiceminister środowiska, główny geolog kraju Henryk Jacek Jezierski. Przyznał, że resort środowiska nie miał informacji o pracach KE nad standardami dla łupków. - Za zasłoną standardów można wprowadzić regulacje, które sprawią, że eksploatacja łupków stanie się nieopłacalna - uważa Tomasz Chmal, ekspert ośrodka analitycznego Instytutu Sobieskiego. Gaz rozproszony w skałach łupkowych wydobywa się, wtryskując w nie mieszaninę wody i piasku, która uwalnia gaz. Dopiero od czterech lat tę innowacyjną metodę wprowadzono w USA z wielkim sukcesem. Bo Stany Zjednoczone nie muszą już importować gazu, a 1000 m sześc. tego surowca w USA kosztuje teraz ok. 150 dol. - trzy razy taniej, niż Polska płaci za gaz z Rosji.
W mieszaninie wtryskiwanej w łupki jest do 1 proc. dodatków chemicznych i część ekologów obawia się, że mogą one skazić wodę. Amerykańscy gazownicy zaprzeczają, a obaw tych nie potwierdziły przedstawione w tym roku wyniki prac naukowców oponentów gazu z łupków. Andrzej Kublik
Muzykoterapia dla zatwardziałych grzeszników Jak powszechnie wiadomo, w okopach nie ma ateistów. Można to rozumieć na dwa sposoby; albo ateistów nie ma w okopach, dlatego, że dzięki znajomościom z Belzebubem i jego agentami, zawsze jakoś wykręcą się od frontu i zadekują na tyłach. Ateiści, bowiem bardzo często uważają się za niezastąpionych i na przykład taka pani Wanda Nowicka gardłuje na rozmaitych konferencjach za swobodą eliminowania ludzi zbędnych, – ale przecież nigdy nie wpadła na pomysł, by rozpocząć tę eliminację od siebie, – więc najwyraźniej własną nędzną egzystencję dlaczegoś musi uznawać za niezbędną. Oczywiście jak zwykle się myli, bo wiadomo, że cmentarze pełne są ludzi niezastąpionych. Zresztą mniejsza o panią Nowicką, którą Janusz Palikot zwabił na listę swojego komitetu, żeby mu wypełniła parytety, najwyraźniej roztaczając przed nią oszałamiające perspektywy, że jak zostanie poślicą, to będzie doić Rzeczpospolitą już permanentnie, a nie tylko od okazji do okazji, – bo chodzi przecież o ateistów w okopach. Drugi sposób rozumienia tego spostrzeżenia to też, ze w okopach nie ma ateistów, ponieważ za sprawą zachodzących tam traumatycznych przeżyć, wszyscy, co do jednego nawracają się na fideizm i dopiero potem, gdy im przejdzie, powracają do sprośnych błędów Niebu obrzydłych. Wprawdzie Janusz Palikot w okopach nigdy nie był, ale tez ewoluował, niepomny na przestrogę wyrażoną przez Antoniego Słonimskiego w „Sądzie nad Don Kichotem”: „Niech sobie człowiek wiarę ma, czy nie ma, ale najgorzej, kiedy się nie trzyma tego, w co już raz wdepnął i próbuje, jaka się wiara lepiej dopasuje.” Kiedyś Janusz Palikot wyłożył forsę na „Ozon”, w którym produkowali się publicyści szalenie pobożni i w ogóle, ale widać doszedł do wniosku, że lepszą konkietę w Salonie zrobi na gryzieniu proboszcza i obszczywaniu nogawek samemu Panu Bogu, no i w końcu stało się to, co w tej sytuacji stać się musiało: wpadł w złe towarzystwo, które w dodatku, swoim zwyczajem, pewnie naciąga go finansowo. Ale czort z Januszem Palikotem; pewnie zobaczy sie w piekle z Nergalem, który przez cały czas będzie mu wył swoje złote przeboje, co jak wiadomo, gorsze jest od śmierci, więc Belzebub stosuje tę muzykoterapię wobec wyjątkowo zatwardziałych grzeszników. O ateistach w okopach wspomniałem z okazji 10 rocznicy zamachów terrorystycznych w Ameryce 11 września. W Nowym Jorku padł rozkaz, by uroczystości zostały pozbawione wszelkich elementów religijnych. Najwyraźniej to miasto musiało paść ofiarą bigoterii laickości, którą forsują ateiści unikający okopów. W ten sposób egoistycznie robią przyjemność wyłącznie sobie, – bo przecież nie ofiarom zamachów, które w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa, a wreszcie – pewnej śmierci, według wszelkiego prawdopodobieństwa powierzały swój los Bogu w taki sposób, jak potrafiły. Pewien francuski ksiądz w okresie międzywojennym został przyłapany, jak na organach wygrywał piosenkę „Madelon” („Quand Madelon nous verser a boire...”), powiedzmy sobie szczerze – dość frywolną. Zamiast się sumitować, chwycił byka za rogi i oświadczył, że przy dźwiękach tej piosenki miliony Francuzów oddawały duszę Bogu, zatem „Madelon” jest pieśnią pobożną. No a teraz jakieś ateistyczne skurwysyny, zapamiętałe w swojej bigoterii, skutecznie narzucają całemu Nowemu Jorkowi swoje upodobania. To nie ma tam już prawdziwych mężczyzn? To nawet bardzo prawdopodobne, zważywszy na ilość publikacji w kobiecej prasie, poświęconych temu, jak udawać orgazm.
Kiedy tak peregrynuję po Ameryce, z naszego nieszczęśliwego kraju dochodzą mnie wieści skrzydlate, że prezes Jarosław Kaczyński uznał, iż Polonia powinna mieć senatora. Wielkie mecyje – jeden senator! Ja już przed czterema laty przedstawiłem w Chicago pomysł położenia kresu dyskryminacji Polonii, to znaczy – obywateli polskich mieszkających za granicą. Są oni ograniczani w swoich prawach politycznych, bo muszą głosować na jakichś drapichrustów, których sztaby partyjne wystawią w okręgu wyborczym Warszawa-Śródmieście, a nie mogą wystawiać kandydatów własnych. Ta dyskryminacja bierze się zapewne stąd, że III RP nadal uważa Polonie za element wrogi, tylko z innego powodu, niz za komuny. Za komuny – z powodu dominującego tam antykomunizmu, który Michnik pewnie nazwałby „zoologicznym”, no a teraz, to znaczy teraz również, ale zaczęło się to za czasów „Drogiego Bronisława”, czyli prof. Geremka – z troski, by nigdzie za granicą, a już zwłaszcza w USA, gdzie istnieje lobby żydowskie – nie powstało lobby polskie. Lobby polskie mogłoby, bowiem popsuć lobby żydowskiemu różne siuchty zwłaszcza w sytuacji konfliktu interesu żydowskiego z polskim interesem państwowym - co właśnie ma miejsce. Zatem proponowałem, żeby Polacy mieszkający za granicą mogli wystawiać własnych kandydatów w jednomandatowych okręgach wyborczych. No dobrze, – ale gdzie mają być te okręgi? Otóż okręgiem wyborczym powinien być kontynent, albo kontynenty: okręg pierwszy – Ameryka Północna. Okręg drugi – Ameryka Południowa i Środkowa. Okręg trzeci – Europa i Afryka oraz okręg czwarty – Azja i Australia z Oceanią. Każdy z tych okręgów wybierałby jednego posła i w ten sposób Polonia światowa byłaby reprezentowana takim czteroosobowym kołem poselskim. Czterech posłów, to niedużo, ale to właśnie dobrze, bo nie mogliby oni przeforsować żadnej ustawy, obciążającej finansowo podatników mieszkających w Polsce, natomiast byliby w stanie dopilnować, by Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Warszawie, obsadzone przez koszernych ogierów ze stajni profesora Geremka, nie traktowało Polonii instrumentalnie i nie próbowało podporządkować jej starszym i mądrzejszym, czyli mówiąc wprost - Judenratowi. To zadanie jest oczywiście bardzo ważne, ale jeszcze ważniejsze byłoby to, że konieczność wyboru posła wymuszałaby minimum politycznego współdziałania między środowiskami polonijnymi, sprzyjając w ten sposób politycznej konsolidacji Polonii na każdym kontynencie. Jeden senator tego, ma się rozumieć, nie załatwi, a zresztą nie bardzo chce mi się wierzyć, by prezes Jarosław Kaczyński mówił to wszystko szczerze – bo nie przypominam sobie, by w lutym 2007 roku, kiedy z tym pomysłem publicznie wystąpiłem, jako premier rządu Rzeczypospolitej wykazał zainteresowanie tą sprawą. Pewnie miał inne zmartwienia, a teraz ma inne i stąd ten senator. Ale szczerze, czy nieszczerze – to jest krok we właściwym kierunku zwłaszcza w sytuacji, kiedy już wkrótce, – kto wie? – trzeba będzie tworzyć ośrodek polskiej dyspozycji politycznej poza granicami naszego nieszczęśliwego kraju, a ściślej – tej resztówki, w którą zamienią go strategiczni partnerzy – a którą politycznie zdominują elementy narodowo obce.
Stanisław Michalkiewicz
Wróciłem z Podkarpacia, wróciłem... gdzie głównym motywem rozmów Członków i Sympatyków Kongresu Nowej Prawicy było zastanawianie się, jakim cudem podpisy udało się zebrać w Białymstoku, Lublinie, Rzeszowie i Krośnie - a nie udało się we Warszawie? Dodajmy jeszcze: i w Poznaniu, i w Gdańsku - a w Szczecinie prześlizgnęliśmy się jednym głosem nadwyżki. Trzeba jeszcze popatrzeć na tradycyjnie słaby Konin, który dał w tym roku pokaz. Okazuje się, że wystarczy jeden zdeterminowany człowiek - tam konkretnie p. Andrzej Bakun - i ludzie nabierają ochoty do walki. A w Rzeszowie i Przemyślu z przyjemnością patrzyłem na zestaw kandydatów do Senatu i Sejmu - na pewno lepsi, niż większość tych pokazywanych w TV kandydatów "Bandy Czworga". A tak na zakończenie: szlag mnie trafia, gdy patrzę na wyniki Ruchu p.JP III; mieliśmy sondaże dwa razy lepsze od Niego, mielibyśmy teraz zapewne grubo ponad 8% - i wszystko Diabli biorą przez paręset podpisów. A może popatrzmy tak: gdyby były dwa podpisy mniej w Szczecinie nie mielibyśmy bezpłatnego czasu w TVP... OK - powiedzmy, że uciągniemy te 10%. Pewno uciągniemy - gdy zaczniemy być pokazywani w TVP. Czy to nam da miejsca w Parlamencie? Bo przecież trzeba wszystko mnożyć przez 21/41... JKM
PiS, – czyli kupa oszustów. Przypominam wszystkim, którzy mieli jakiekolwiek złudzenia, co do WCzc. Jarosława Kaczyńskiego, że podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy prezes PiS zaproponował „Stworzenie wspólnej armii przez Unię Europejską, co dałoby Brukseli status supermocarstwa porównywalnego z Waszyngtonem” - i dodał: „Chcę, by Europa była supermocarstwem. Jestem euro-realistą i popieram silną Europę, zwłaszcza w aspekcie polityczno-militarnym”. Jarosław Kaczyński już się widzi, jako Prezydent Zjednoczonej Europy?!? Na niejakie szczęście Unia Europejska zdycha gospodarczo i żadnej silnej armii nie stworzy – zresztą po Srebrenicy nikt takiej armii nie będzie traktował poważnie. Natomiast zdławić ruchy wolnościowe w UE taka armia będzie w stanie. III RP posiada w UE sporą autonomię – a de facto niemal niepodległość – dopóki Rzeczpospolita ma wojsko, a UE go nie ma. Jasne? Przypominam, że PiS obiecywało walczyć o suwerenność Rzeczypospolitej Polskiej. Czy ktoś jeszcze twierdzi, że śp. Lech Kaczyński podpisał Traktat Lizboński nie, dlatego, że był zdrajcą, który złamał przysięgę prezydencką – tylko, dlatego, że „był pod naciskiem, któremu nie potrafił się oprzeć”? On po prostu ociągał się, by udawać, że jest przeciwnikiem, – czyli, by utrzymać przy PiS-ie te 20% elektoratu niechętnego Unii Europejskiej! Przypominam też, że kilkudziesięciu posłów PiSu głosowało przeciwko przyjęciu Traktatu Lizbońskiego, – ale przynajmniej część z nich przyznawała, że „możemy sobie na to pozwolić - bo wiemy, że i tak jest większość, która wystarczy do przyjęcia Traktatu”. To są po prostu oszuści. JKM
Wyszła najnowsza książka Wojciecha Sumlińskiego - "Z mocy bezprawia". "To nie jest film, to jest rzeczywistość, w której żyję od trzech lat" 9 września wyszła najnowsza książka Wojciecha Sumlińskiego - "Z mocy bezprawia". Jak twierdzi Autor, włożył w nią dużo serca, gdyż pisał w niej o sobie, o wydarzeniach najbardziej dramatycznych w swoim życiu, które były dla niego swoistym "trzęsieniem ziemi". Do dziś dnia "czuje oddech" ABW, wie, że ciągle jest monitorowany. "To nie jest film, to jest rzeczywistość, w której żyję od trzech lat" - mówi pan Wojciech.
Mimo obaw swoich i swojej rodziny zdecydował się wydać tę najbardziej osobistą książkę, bo uważa, że taka jest potrzeba i konieczność. Książka była pisana przede wszystkim z myślą o swoich dzieciach, by wiedziały, do czego można doprowadzić człowieka - ojca, który zawsze im mówił, że są rzeczy święte, ważne, a w 2008 roku - wydawałoby się - w jakiejś mierze nadużył tego, o czym sam wcześniej mówił. Doszło do aktu samodesperacji. W tej chwili ciągle toczy się proces w sprawie, która zaczęła się od rzekomego handlu aneksem WSI. Ten wątek został "zamieciony pod dywan", a ostał się jeden wątek - rzekomej płatanej protekcji. Do tej pory odbyły się trzy sprawy, które pokazują jak wielkiej manipulacji został poddany on i wszyscy związani z tą historią. Te rozprawy toczą się bez udziału mediów. A szkoda. Mogłyby zobaczyć jak wielką prowokację zgotowały WSI, które w dodatku, chciały w to "wkręcić" wpływowych przedstawicieli Kościoła Katolickiego - bp. Dydycza i bp. Głódzia. Główny oskarżyciel - płk Tobiasz - był głównym manipulatorem, prowokatorem tej historii. Ludzie z WSI, którzy stali za nim, próbowali uderzyć w Komisję Weryfikacyjną, angażując do tego ludzi nieświadomych. On miał się stać swego rodzaju narzędziem do wykonania zaplanowanego zadania. W kolejnych rozprawach mają zeznawać m.in. prezydent Komorowski, szef ABW- Bondaryk i inne ważne osoby. Cała sprawa pokazuje jak naprawdę wygląda Polska rządzona przez Donalda Tuska. Okazuje się, że dokumenty, które zostały zarekwirowane dziennikarzowi podczas rewizji, pomimo, że nie dotyczą prowadzonej sprawy, ciągle nie zostały zwrócone ich właścicielowi. Pani prokurator na pytanie czy zostaną one zwrócone, odpowiada dobitnie i krótko: "NIE!". To, co się obecnie dzieje w naszym kraju, - to coś więcej niż miękki totalitaryzm - mówi pan Wojciech. Dlatego moja książka nosi tytuł Z MOCY BEZPRAWIA. za: Solidarni2010
Jedni mają oczy i wiedzą, co się dzieje, a drudzy małe telewizyjne ekraniki i też doskonale wiedzą. Ostatnio wyraźnie daje się zauważyć wzmożona aktywność propagandystów. Tyle, tylko, że niewiele ona daje. Jedni mają oczy i wiedzą, co się dzieje, a drudzy małe telewizyjne ekraniki i też doskonale wiedzą. W zasadzie nie znam ludzi niezdecydowanych. Są albo zwolennicy ( tej czy innej opcji) albo ludzie totalnie zniechęceni do polityki. Zwolenników jednej strony nie da się przerobić na zwolenników innej. I nie da się przekonać zniechęconych. Przynajmniej za pomocą zwykłej argumentacji. Pat medialny? Niekoniecznie. Może, aby to zmienić trzeba najpierw odpowiedzieć sobie na proste pytanie - dlaczego nikt nie szuka ludzi czy programu, który najpełniej odzwierciedlałby jego interesy, jak to ponoć jest w demokracjach? Dlaczego nie dajemy się nikomu przekonać do jego racji? Bo czasy są nienormalne? A dlaczego są nienormalne? Czy nie jest tak, że każdy wie (albo przynajmniej czuje), że dziś wcale nie chodzi o żadnej autostrady, koleje, miejsca w przedszkolach, służbę zdrowia, czy nawet bezpieczeństwo państwa? Gdyby tak było - Platforma nie mogłaby liczyć na ani jeden głos. Walka (nie oszukujmy się - to jest walka) toczy się o coś zupełnie innego. Trwa ona mianowicie pomiędzy tymi, którzy chcą się mamić, że żyją w normalnych czasach, a tymi, którzy wiedzą, że czasy wcale nie są zwyczajne i nigdy takimi nie będą, dopóki nie przywróci się słowom ich pierwotnego znaczenie. Nie można przecież w nieskończoność, kradzieży nazywać zaradnością, zboczenia - odmienną orientacją, a morderstwa - zabiegiem. Kłamstwo nie może też wiecznie podszywać się pod prawdę. Walka toczy się, więc, tak naprawdę, pomiędzy oportunistami, a nonkomformistami. Jeżeli więc wszystko rozstrzygnięte, skąd ta wzmożona działalność agitatorów "partii środka"? Ano, trzeba wobec zniechęconych i biernych sprawiać wrażenie, że wszystko jest w porządku. Utwierdzać ich, że to teraz jest normalnie, a nienormalności chcą przeciwnicy. Dawniej propagandyści - aby to udowodnić - o niewygodnych dla komunistycznego high life-u sprawach, po prostu nie mówili. A jeśli czegoś nie dało się ukryć to gromiono to i piętnowano z całą surowością majestatu. Dzisiejsi pi-erowcy (πr czyli wzór na kółko lanserów) salonu nie stosują tego rodzaju metod. Najlepszym sposobem na przekonanie do czegoś jest ośmieszenie lub wyszydzenie poglądów przeciwnych, albo pokazanie nienormalności, jako oczywistej oczywistości. Wszystko tylko nie przedstawienie racji. Racje są takie nudne. Lepsze skutki przynosi postawienie problemu na głowie. Zasada gry jest, bowiem taka, by z waleta zrobić damę, a z kulasa ptaka. Nakręcacz Tomasz Lis zdaje się sądzić, że ludzie nie są tacy głupi jak nam się wydaje. Są dużo głupsi. Dadzą sobie wcisnąć wszystko. Pod jednym warunkiem - dodaje - aby to tylko nie było nudne. Jeśli będzie miało charakter hucpy - łykną natychmiast. Dlatego zło nie ma już wcale strasznego oblicza. Założyło śmieszną maskę klauna - jak w tej historii o tytule "It" Stephena Kinga. Zadaje logiczne pytanie - kto będzie walczył z jajcarzami? Przecież znamy to z cyrku - ten, co się stawia błaznom, może, co najwyżej się ośmieszyć. Prostackiemu dowcipowi można się przeciwstawić tylko jeszcze bardziej grubiańskim żartem. I tak, aż do pozrywania boków. Do "zabawienia się na śmierć" jak pisał Neil Postman. I można by się tym wszystkim, co tu napisałem totalnie załamać i pochlastać z rozpaczy nad tym, że nie ma z tej sytuacji żadnego wyjścia. Tyle, że... jest. Z tego, co tu napisałem wynika w każdym razie jedna pewna rzecz - otóż nie da się być obserwatorem tych "ciekawych czasów". Obserwatorzy, bowiem czyli publika - zawsze są po konkretnej stronie - napędzają klakę klaunom i kasę na dalsze tournee cyrku. Dobre Nowiny Romana Misiewicza
Szokująca informacja. Według "Dziennika Gazety Prawnej" na obywatela przypada 80 tys. zł długu, a nie - jak wylicza rząd - 20 tys. zł. Oficjalnie państwo pożyczyło 790,7 mld zł. Ale zobowiązania samego ZUS to 2,07 bln zł. - czytamy w "Dzienniku Gazecie Prawnej". Dane oficjalne zostały wyliczone na podstawie tego, ile pożyczyło polskie państwo Ale to tylko część prawdy. Według informacji ZUS dzisiejsi emeryci są już obciążeni astronomicznym długiem w wysokości 2,07 bln zł. Skąd takie zadłużenie? Z wypłaty bieżących emerytur. Kwota wyliczona przez ZUS obciąża każdego Polaka długiem wynoszącym średnio 53 tys. zł. – mówi "DGP" Paweł Dobrowolski, prezes Fundacji FOR i autor raportu o ukrytych zobowiązaniach państwa. Do tego trzeba doliczyć dług publiczny, czyli to, co państwo pożyczyło od banków i wyemitowało w obligacjach, który wynosi ponad 20 tys. zł na obywatela. Z tytułu tych dwóch zobowiązań państwo obciążyło każdego z nas długiem w wysokości ponad 73 tys. zł. Są jeszcze inne ukryte zobowiązania sektora publicznego, np. z tytułu opieki zdrowotnej czy systemu emerytalnego rolników. Wtedy na każdego Polaka przypada 80 tys. zł. To zaczynają być liczby nie do udźwignięcia, tym bardziej że długiem będą obciążeni młodzi i przyszłe pokolenia. Nadchodząca zapaść demograficzna dodatkowo zwiększy jego ciężar. - przestrzega Dobrowolski. Co to wszystko oznacza? Ano to, że dzisiejsi 30 i 40-latkowie mogą nie otrzymać w przyszłości swoich emerytur. Premier Donald Tusk wiedział, co mówi, kiedy zapowiadał, że interesuje go sytuacja Polaków tu i teraz. Reszta za tę politykę słono zapłaci. Bar, źródło: "Dziennik Gazeta Prawna"
Fałszywe kryterium PKB Jednym z błędów popełnianych w analizach ekonomicznych jest absolutyzacja kryterium Produktu Krajowego Brutto (PKB). Jest to wielce zwodnicza miara kondycji gospodarki. Nie jestem ekonomistą i nie mam specjalnego pociągu ani nabożeństwa do tej dziedziny, a nawet traktuję ja z nieufnością. Dostrzegam w niej dwie odrębne dyscypliny. Jedna to mikroekonomia, która zajmuje się zjawiskami na poziomie przedsiębiorstw i opisuje je w sposób na tyle ścisły, że daje sprawdzalne zalecenia dla prowadzenia biznesu. Ta część ekonomii zasługuje – zawsze warunkowo – na wiarę. Druga część jednak – makroekonomia – która zajmuje się zjawiskami na poziomie całych gospodarek, państw itp. nosi znamiona hochsztaplerstwa. Tyle w niej teorii, ilu ekspertów i każda podobno dobra. Ci sami profesorowie i adiunkci, którzy wykładali jedną doktrynę za komuny, stali się apostołami doktryny zupełnie przeciwnej po zmianie ustroju (np. Balcerowicz). Za każdym razem mieli rację? Postanowiłem włączyć się do niektórych dyskusji i dywagacji nt. gospodarki. Chciałbym zacząć prowokująco od tematu, który zasygnalizowałem w tytule, a który od wielu lat nie przestaje mnie zadziwiać i nurtować. PKB jest od dawna uznanym i najważniejszym urzędowym wskaźnikiem do szacowania materialnego dobrobytu społeczeństw. Używa się go w statystykach międzynarodowych i ONZ, często też do porównań, straszenia i zawstydzeń. Mówiąc najkrócej, jest to suma wszystkich transakcji zarejestrowanych w danej gospodarce. Problem w tym jednak, że PKB wskazuje tylko tę aktywność gospodarczą, która spełnia dwa bardzo ważne warunki formalne: da się wyrazić w pieniądzach i oficjalnie zarejestrować w statystykach. Za pomocą PKB nie można jednak ocenić ani rzeczywistego dobrobytu ani pomyślności społeczeństwa. Jeśli np. zdarzy się klęska żywiołowa, taka jak wielka powódź lub trzęsienie ziemi, to jego konsekwencją jest wzrost PKB, gdyż aktywność gospodarcza natychmiast rośnie, aby naprawić powstałe szkody: wypłaca się odszkodowania, udziela nowych kredytów, przystępuje do uprzątania placów nowych budów, itp. Jeśli jakieś społeczeństwo zostaje dotknięte epidemią lub lawinowo wzrasta w nim liczba wypadków drogowych, to PKB w sektorze zdrowia zwiększa się wskutek budowy nowych szpitali, zakładania stacji krwiodawstwa, zwiększenia kursów karetek pogotowia, zatrudnienia nowych pracowników w służbie zdrowia, większej liczby operacji chirurgicznych, sprzedaży protez, a nawet większych obrotów firm pogrzebowych. Jeśli wzrasta zagrożenie przestępczością, rośnie także PKB: zwiększa się zatrudnienie w policji, powstają nowe firmy ochroniarskie, kupuje się więcej systemów alarmowych i fotokomórek, zakłada więcej krat w oknach i blokad w samochodach, tresuje więcej psów obronnych, buduje więcej więzień itp. Można tym tropem iść dalej. Np. koszty ponoszone przez społeczeństwo z tytułu chorób nowotworowych szacuje się w USA na około 110 mld $ rocznie, co stanowi tam 1,7% PKB. Koszty bezpośrednio wynikające z nadużywania narkotyków szacuje się na ponad 200 mld $ co stanowi 3,1% PKB. Koszty z tytułu popełnionych przestępstw (bez prewencji!) ocenia się na 163 mld $, czyli 2,6% PKB. Już te trzy dziedziny dają łącznie 473 mld $, co stanowi 7,4% udziału w PKB i udział ten nadal rośnie. Można by dojść do wniosku, że dla dalszego wzrostu PKB korzystnym jest wzrost zachorowań na raka plus wzrost narkomanii, plus wzrost przestępczości! Są to przykłady skrajne, ale logicznie pokazują one, że ślepy pomiar PKB nie świadczy o dobrobycie i pomyślności społeczeństw, lecz jest jedynie miernikiem aktywności, obojętnie – dobrej czy złej. Mimo to każdej gospodarce przyświeca dziś tylko jeden cel - wzrost PKB: jemu są podporządkowane wszystkie plany rozwoju, jest bezkrytycznie uznawany przez wszystkich ekonomistów i prawie przez wszystkie orientacje polityczne. Moim laickim zdaniem jest to błąd! Rezultatem zaufania do PKB są błędne wnioski wyciągane ze zwykłych ludzkich zachowań. Dwie matki, które pozostają w domu i wychowują dzieci, dla PKB nie istnieją, ale gdy jedna pójdzie do biura i wynajmie tę drugą do opieki nad swym dzieckiem – obie pojawią się jako wzrost gospodarczy! Drobny rolnik, który uprawia wiele roślin na własne potrzeby jest z punktu widzenia PKB pozycją bezwartościową: nie ma go na rynku. Dopiero, gdy skoncentruje się tylko na jednej, produkowanej na sprzedaż, pojawia się jako udział w PKB. Co jednak najważniejsze i najbardziej zaciemniające obraz przekazywany przez PKB to to, że wartość produkcji może pojawić się w statystyce PKB więcej niż jeden raz w zależności od tego, ile razy przejdzie ona przez ręce różnorakich pośredników. Im więcej jest takich pośredników i im gęściejsza ich sieć, tym bardziej, bo wielokrotnie przyrasta PKB w oparciu o to samo dobro. Ten sam dom lub samochód sprzedany w ciągu roku 2-3 razy, pojawi się w statystyce PKB jako 2-3 domy albo auta i sztucznie powiększy pozorną liczbę domów/samochodów nabytych tego roku na rynku. Domów nie przybyło, samochodów też nie, a PKB wzrósł! Właśnie to jest największym zafałszowaniem obrazu gospodarki, jaki daje kryterium PKB. Wskaźnik ten mierzy jedynie te działania w oficjalnej gospodarce, które powiększają i multiplikują operacje pieniężne. Wynika stąd, że wzrost gospodarczy osiąga się poprzez niszczenie gospodarki tradycyjnej, której istotą jest praca (wytwórczość) i fizyczny towar, i zastępowanie jej gospodarką rynkową, której istotą jest pieniądz, handel i spekulacja. Oznacza to w praktyce niszczenie wielu małych gospodarstw rodzinnych oraz zrywanie więzi lokalnych. Amerykański dysydent Lyndon Larouche, przeciwnik gospodarki spekulacyjnej, jako pierwszy określił PKB jako „Grossly Deceptive Product”, co też daje skrót GDP ale oznacza „Produkt Wielce Zwodniczy”. Nieżyjący już żydowski dysydent brytyjsko-francuski James Goldsmith w książce pt. Pułapka, notabene ostrzegającej Polskę przed wejściem do UE (wyd. Tygodnik Solidarność, str. 7) wysunął takie oskarżenie: „Mierzymy sukcesy własne i innych narodów na podstawie PKB. Dlatego dochodzimy do fałszywych wniosków i popełniamy błędy o tragicznych następstwach. Jesteśmy przekonani, że naszym moralnym obowiązkiem jest rozpowszechnianie modelu gospodarki i społeczeństwa, które zapewniają jak najszybszy wzrost PKB. Ignoruje się jednak fakt, że wzrost ten można osiągnąć jedynie kosztem społecznej stabilności. W taki właśnie sposób Zachód zdestabilizował świat. Nabraliśmy przekonania, że istnieje tylko jeden właściwy ekonomiczny i społeczny model – nasz, zachodni. Usiłując narzucić go światu eksportowaliśmy prawie do każdego zakątka globu nasze choroby: przestępczość, narkotyki, alkoholizm, rozbicie rodziny, zamieszki w miejskich dzielnicach nędzy, przyspieszoną degradację środowiska i wiele innych, których codziennie doświadczamy. Tak bardzo przyzwyczailiśmy się do nich, że próbujemy usprawiedliwić ich istnienie sugerując, że są niczym innym jak tylko normalnymi zjawiskami, nieuchronnie związanymi ze zdrowym rozwojem gospodarczym i postępem. Mało tego, ponieważ nie rozumiemy przyczyn naszych problemów, nie jesteśmy w stanie ich rozwiązać. Zajmujemy się wyłącznie objawami.” W rozumowaniu przeciw PKB posługuję się prostą logiką. Nie upieram się, że to ja mam rację i nie twierdzę, że wszystko, co logiczne musi być zaraz prawdziwe. Chętnie przyjmę argumenty tych, którzy na ekonomii znają się lepiej ode mnie, o co wcale nietrudno. Lecz jeśli miałoby się okazać, że okiem laika można dostrzec, iż tak kluczowe kryterium jest fałszywe, to ile warta jest dziedzina, która się nim powszechnie i stale posługuje twierdząc o sobie, że jest nauką? Bogusław Jeznach
Pęka napięta struna Pod pozorem walki z PiS rozwija w Polsce skrzydła najbardziej wulgarna i prymitywna forma zwalczania ugruntowanych w społeczeństwie wartości, nie filozofia, nie żaden tam dekonstruktywizm czy libertarianizm czy nawet głupie ale nostalgiczne posthipisostwo, a jedynie grubiańska walka z polską kulturą. Niech nikogo nie zwiedzie profesorski tytuł przed jednym czy drugim nazwiskiem, marginalne, intelektualne odpady zwietrzyły swoja szansę i pod opiekuńczym płaszczem walki z Kaczyńskim usiłują zdemontować edukację, prawa rodziny i prawo większości do swobodnego wyznawania wiary chrześcijańskiej. Zaczęli od kpin „z prostackiego wikarego z Niegowici” na łamach szmatławca Urbana, potem usiłowali ubłocić powstańców warszawskich antysemityzmem w „Gazecie W.” Adiutant Urbana szybko udostępnił antenę swojej telewizji dla propagandy postkomunistycznej i homoseksualnej.
Przez kilkanaście lat wychowywali nowe pokolenie, aż nadszedł czas próby – sprawdzenia jak wyszedł wychowawczy eksperyment. Zaatakowali na Krakowskim Przedmieściu, postanowili sprawdzić jak na polskie społeczeństwo zadziała krzyż z „zimnego Lecha”, sikanie na znicze, podżeganie - przez starych esbeków - młodych pijaków do bluźnierstw i bicia modlących się staruszek. Równocześnie TVN i „GW” promowały agresywną propagandę homoseksualną, oswajały z marszami obscenicznie zachowujących się pederastów i lesbijek w strojach księży i zakonnic. W wielu rejonach Polski (szczególnie tam gdzie nie ma zakorzenionych społeczeństw) podżegano do wyszydzania osób duchownych (znam takie przypadki np. z koszalińskiego). Pod pozorem wolności i prawa do współistnienia różnych systemów wartości, w środowiskach tzw. „salonu” intensywnie szukano wytrychów do wydrwiwania i poniżania katolików. Przez wiele lat oswajano Polaków z krytyką Radia Maryja, nawet nie zauważyliśmy jak krytyka rozgłośni ojca Rydzyka przerodziła się w bezkarne wyśmiewanie katolicyzmu w ogóle. Z drugiej strony mieliśmy zalęknioną hierarchię, której głosem stał się biskup Pieronek, ksiądz Czajkowski i im podobni Episkopat nie był w stanie ogłosić twardej, dojrzałej intelektualnie interpretacji tego zjawiska W TVN pojawił się za to ksiądz nowego rodzaju – z tzw. „zakonu progresistów”, ksiądz bezkoloratkowy, którego sutanna gryzie jak zły pies. Co na to jego biskup? Cisza.... Zaczęło, więc dominować przekonanie, że widocznie tak ma być, takim torem idzie rozwijający się świat. Bóg w TVN czy „GW” stał się artefaktem, czymś ledwie tolerowanym z uwagi na „konserwatywne” przekonania większości ciemnego społeczeństwa – ta większość jednak milczała. Można, więc było kroczyć dalej – a to zdjęto krzyż w szpitalu, to znów dopuszczono do stałej obecności na ekranach tv osoby skrajnej i oszołomionej – Magdaleny Środy, która coraz bezczelniej nawołuje do lekceważenia katolików i katolicyzmu. Wszystkim zafascynowanym takim „postępem” polecam najnowszy film Rolanda Joffe (reżysera, którego trudno posądzić o prawicowość) opowiadający o życiu Josemaria Escriva, twórcy „Opus Dei”. Ten postęp w republikańskiej Hiszpanii zyskał swoją najbardziej światłą kulminację w mordowaniu księży i paleniu katolickich świątyni. Progresiści nie tracą ani minuty, przesuwają granice wszędzie tam, gdzie nie napotykają zdecydowanego oporu. Dziś już nie wzburza pomysł zrównania „małżeństw” homoseksualnych z małżeństwami normalnymi, za chwile będą domagać się prawa do adopcji dla par homo. Skoro Palikotowi wszystko wolno, skoro wolno wszystko Dominikowi Tarasowi i Robertowi Leszczyńskiemu, to dlaczego ma być mniej wolno Nergalowi? Skoro wszystko wolno prymitywowi Wojewódzkiemu, to dlaczego nie satanistom? Pamiętam jak kilka lat temu pewien producent wpuścił do studia telewizyjnego na krakowskich Krzemionkach satanistyczny zespół – grali tylko na potrzeby teledysku, zamknięci w studiu, a jednak wybuchł ogromny skandal, poleciały głowy...teraz do studia II programu telewizji publicznej oficjalnie wchodzi sobie półgłówek głoszący kult szatana, jest jurorem (?) i telewizja publiczna, za pieniądze z abonamentu płaconego w większości przez katolików, transmituje wystąpienia tego człeka na cały kraj. I chyba właśnie teraz przesadzili! Wpuszczenie tego typka do programu emitowanego przez telewizję publiczną przelało czarę. Sam Nergal to w istocie pusta laleczka, ale chyba właśnie tego było trzeba, aby niedźwiedź ryknął. Z przyjemnością dostrzegam, jak coraz więcej środowisk wstaje z kolan i gromko upomina się o prawa większości. Nie straćmy tego i nie poprzestańmy na jednorazowym zrywie. Jeśli dziś przepędzimy Nergala, to tak jakbyśmy dopiero zaczęli przepędzać innych „mędrków” z naszej publicznej przestrzeni. Ich miejsce jest w niszy stosownej do rozległości grona ich wyznawców, a my domagajmy się odchwaszczenia wreszcie naszego, dawno nie plewionego, poletka – głównej areny polskiej dyskusji. Witold Gadowski
"Gazeta Polska Codziennie": "Dlaczego >>Wyborcza<< niszczyła CBA". "Kupił dla Adama Michnika dwa mieszkania na swoje nazwisko" „Gazeta Wyborcza” atakowała CBA za prześwietlanie oświadczeń majątkowych wysokich urzędników. Wcześniej Michał Borowski, były szef Narodowego Centrum Sportu, kupił dla Adama Michnika dwa mieszkania na swoje nazwisko. Przez parę lat zatajał ich istnienie w swoich oświadczeniach majątkowych - informuje najnowsza "Gazeta Polska Codziennie". W artykule Anity Gargas pt. "Tajne lokale Adama Michnika" czytamy m. in., że najsilniejsze ataki „Gazety Wyborczej” na Centralne Biuro Antykorupcyjne nastąpiły tuż po tym, jak funkcjonariusze odkryli tajemnicę mieszkań Adama Michnika:
O kontrolę oświadczeń majątkowych Michała Borowskiego przez CBA wystąpił w lipcu 2009 r. ówczesny minister sportu Mirosław Drzewiecki (PO) po publikacjach prasowych oskarżających Borowskiego, że kłamie w oświadczeniach. Funkcjonariusze CBA odkryli m.in., że już w 2004 r. jako naczelny architekt miasta Borowski zataił posiadanie dwóch mieszkań – w Poznaniu i Warszawie. Oba zostały zakupione przez niego w ramach tzw. umów powierniczych za pieniądze Adama Michnika. W październiku 2009 r. CBA złożyło doniesienie do prokuratury. Wkrótce postawiła ona Borowskiemu wiele zarzutów. Śledztwo przeciwko niemu toczyło się do stycznia tego roku. Umorzył je prokurator Wojciech Łuniewski. Dlaczego? Zdaniem "GPC" - uzasadnienie postanowienia niczego nie wyjaśnia:
Z jednej strony prokurator Łuniewski twierdzi, że nabyte przez podejrzanego nieruchomości „bezwzględnie powinny zostać ujęte w oświadczeniach majątkowych”. Ale dalej stwierdza, że „bardziej racjonalne wydaje się, że Michał Borowski lekkomyślnie uznał, iż zatajając własność do obu lokali, nie popełni występku”. O umorzeniu śledztwa można było przeczytać w artykule „Wyborczej”. „CBA łamie sobie zęby na urzędnikach” – obwieszczał autor tekstu Bogdan Wróblewski. Jak zaznacza Anita Gargas, Wróblewski to autor wcześniejszych artykułów atakujących CBA. W żadnej publikacji nie wspomniał, że jego szefa łączy z bohaterem artykułów umowa o zakupie mieszkań. Twierdzi, iż pisząc je, nie wiedział o tym. Jednak w swoim artykule obficie cytował fragmenty prokuratorskiego postanowienia. Tego samego, gdzie mowa jest o Adamie Michniku. Pur
Jak Lis w 20 punktach swojego dziwacznego felietonu 20 razy oszczędnie gospodarował prawdą! "Przygania kocioł garnkowi" Tomasz Lis znowu nas zaskoczył. Tym razem nieporadnością. W kierowanym przez siebie tygodniku "Wprost", który miał być sukcesem, a jest..., no po prostu jest, napisał coś, co miało chyba być ironią, ale wyszło mało śmiesznie. Ale że lubimy w redakcji portalu wPolityce.pl rozbierać na czynniki pierwsze teksty współczesnej propagandy (takie nasze hobby małe), z przyjemnością zabraliśmy się za zabawę z materiałem Lisa. Tym chętniej, że:
- nazwisko Karnowski pada w nim 4 razy
- zestawienie składa się z 20 punktów, co dowodzi, że Tomek na prasie zna się średnio (powinno być nieparzyste, czego uczą w szkołach dziennikarskich na pierwszym roku)
- jest tak pięknym popisem oszczędnego gospodarowania prawdą, że warto zachować. A więc - do dzieła!
Co przygotował Tomasz Lis? Tomasz Lis przygotował:
przedwyborczy patriotyczny samouczek, rozjaśniający ludziom, o co idzie i co jest grane, porządkujący myśli i prostujący skrzywione interpretacje. A wygląda on tak:
1. Debata w TVP, TVN i w Polsacie – próba przedstawienia rzeczywistości w krzywym zwierciadle. Debata w siedzibie PiS – uczciwa, obiektywna rozmowa o Polsce. Prosimy o wskazanie jednej redakcji, jednego komentarza gdzie tak twierdzono. Bardzo prosimy, bo żeby napisać celny felieton, warto znać jakieś fakty, a nie wymyślać wygodne przykłady.
2. Redaktor Olejnik – redaktorka nieobiektywna, do prowadzenia debat się nienadająca. Redaktorzy Semka, Wildstein, Ziemkiewicz, Sakiewicz – publicyści patriotyczni, gwarantujący bezstronność debaty. To akurat prawda. Różnica pomiędzy wymienionymi publicystami a panią Moniką jest, bowiem taka (poza różnicą w horyzontach), że oni nie udają iż nie mają poglądów. Przez to relacja z odbiorcą jest uczciwa. A pani Monika, jak pan Tomek, udają. I biją tych, których śmieszy nieporadność tego udawania.
3. Redaktor Kolenda-Zaleska – zadawała nieobiektywnie pytania, na które prezes nie znał odpowiedzi. Redaktor Lichocka pokazała, że można lepiej i obiektywniej. Prawda.
4. Krytyczne teksty na temat Tuska w „Gazecie Wyborczej" – kamuflaż. Krytyczne teksty na temat Tuska w „Uważam Rze" – prawda. Jeszcze większa prawda. Ale lepiej niż pan Tomek byśmy tego nie ujęli.
5. PiS odzyskuje TVP – przywrócenie równowagi w mediach. PiS traci TVP – kontrofensywa Układu. Dziwna ta polemika Lisa z Andrzejem Wajdą, który mówił o "zaprzyjaźnionych" telewizjach. W sytuacji, gdy wszystkie stacje pracują na rzecz rządu i PO, kilka programów w TVP o nieco innym obliczu gwarantowało minimum pluralizmu. Można z tego czerpać zyski, ale, po co kłamać, że się tego nie dziwi?
6. Członkostwo prezesa TVP Juliusza Brauna w Unii Wolności (lata temu) – świadectwo upartyjnienia telewizji. Start byłego szefa radia publicznego Krzysztofa Czabańskiego z list PiS – dowód, że radio publiczne było za czasów Czabańskiego apolityczne. Klasyczne manipulacyjne przesunięcie czasowe. Braun przyszedł z polityki do mediów i to jest chore. Czabański idzie z mediów do polityki. To chyba coś innego?
7. Mianowanie przez Czabańskiego Krzysztofa Skowrońskiego szefem Trójki – promowanie fachowców. Odwołanie Skowrońskiego – skandal! Czysta prawda! To za Skowrońskiego Trójka wróciła na najwyższe w historii poziomy słuchalności.
8. Uczynienie z Trójki przez tegoż przyczółka dla dziennikarzy związanych z PiS – triumf obiektywizmu dziennikarskiego. Zerwanie z nimi współpracy – paraliżowanie debaty publicznej. Patrz punkt 5.
9. Wysyłanie redaktora Karnowskiego w celu nagrywania rozmów z prezesem Kaczyńskim wieczorem, by prezes mógł się wyspać rano – szacunek dla męża stanu. Rezygnacja z tej praktyki – cios zadany opozycji. Tomek Lis nikogo nie nagrywał? Wszystko daje na żywo? A do prezydenta się dziś jeździ czy on sam przybywa?
10. Kierowanie „Wiadomościami" TVP przez zupełnie niezależnego od PiS redaktora Karnowskiego – ukłon złożony pluralizmowi w mediach. Odwołanie Karnowskiego – mordowanie pluralizmu. Patrz punkt 5.
11. Tekst w „Polityce" „Tusku, musisz" – świadectwo politycznego zaangażowania redakcji. Piękny panegiryk redaktora Karnowskiego o wspaniałym premierze Kaczyńskim – rzetelna sylwetka wielkiego przywódcy. Panegirycznego spaceru Tomasza Lisa z Leszkiem Millerem po Żyrardowie nic nie przebije. Ani "Polityka" ani Karnowski, (który? Tomaszu Lisie, ich jest dwóch!)
12. Przypominanie, że w zeszłorocznej kampanii prezes złagodniał po proszkach – chamstwo. Nieustanne powtarzanie przez redaktora Zarembę w biografii prezesa Kaczyńskiego formułki „można zrozumieć Jarosława Kaczyńskiego" – dowód empatii. Co ma piernik do wiatraka? To jest taka różnica jak zaglądanie Lisowi do domu przez tabloidy, a polemika z Lisem. Pierwsze jest chamstwem, drugie prawem.
13. Zaproszenie do programu czterech intelektualistów, wśród których tylko jeden sympatyzuje z PiS – białoruski standard. Zaproszenie przez redaktora Pospieszalskiego wyłącznie osób sympatyzujących z PiS – korzystanie z wolności słowa. Przygania kocioł garnkowi. Takiej nierównowagi jak w programach Lisa nikt nigdy nie prezentował. Poza tym patrz punkt 5. 14. PiS walczy z kibolstwem – słuszna batalia z przestępcami. Prokuratura aresztuje „Starucha" – reżim Tuska prześladuje patriotów. Tu się nie wypowiadamy, bo robienia ze Starucha niewiniątka nie lubimy. I Lis to wie, bo o tym wielokrotnie pisaliśmy (a jak nam doniesiono z "Wprost", aktywnie też udziela się na naszym forum!). Ale co mu szkodzi wrzucić wszystkich do jednego wora...
15. Prezydent Kaczyński z powodu niedyspozycji żołądkowej i artykułu o „kartoflu" nie jedzie na szczyt Trójkąta Weimarskiego – asertywna polityka zagraniczna. Tusk spotyka się z Merkel – wywieszanie białej flagi. Znowu - co ma piernik do wiatraka?
16. Mówienie o prezydencie Kaczyńskim „nieudolny" – przemysł pogardy. Mówienie o prezydencie Komorowskim „zdrajca" – oczywista oczywistość. Nieudolny to Lis chyba nigdy o śp. prezydencie nie mówił. Może powinien odświeżyć pamięć? No i różnica skali. Patrz punkt 5.
17. Żarty z Lecha Kaczyńskiego – nagonka. Mówienie o Bronisławie Komorowskim: przypadkowy prezydent – komplement. "Żarty z Lecha Kaczyńskiego" - ładne ujęcie przemysłu pogardy. Ale pamiętamy jak było.
18. Postawienie zarzutów byłemu szefowi CBA Mariuszowi Kamińskiemu – totalitarne praktyki. Niezapłacenie przez byłego szefa CBA pana Wąsika za benzynę i ignorowanie wezwań z policji – pomyłka. Co ma piernik do wiatraka? Ktoś widzi w tym zestawieniu logikę? Powtarzamy - re. Lis, przygotowuj się lepiej do pisania komentarzy!
19. Przodkowie redaktorów „Gazety Wyborczej" w KPP – dowód, że walkę z narodem mają w genach. Poeta Rymkiewicz opiewający władzę ludową – błąd młodości. Tu prawdy nie powiemy. Na proces nas na razie nie stać.
20. Opluwanie Michnika – pisanie prawdy. Michnik oddający sprawę do sądu – wykorzystywanie sądów do walki z niezależnymi publicystami. Co ma piernik do wiatraka?!I ten kwantyfikator: "opluwanie". Jak z tym polemizować? I co jest opluwaniem? O tym decydują Michnik z Lisem? Lis: Na szczęście są redaktorzy odpowiedzialni za Polskę, naród i krzewienie patriotyzmu, którzy tej manipulacji nie przepuszczą. Nie ulegli i nie ulegną. Pozostaną niepokorni. Tak. Nie ulegną. Dziękujemy za uznanie. Ale zazdrościmy, że red. Lis może pisać tak swobodnie, tak luźno, w takim kodzie, który rozumieją tylko wtajemniczeni. Nasz nasz naczelny by pogonił z takim tekstem. A Jego - drukują!
Media Watch
13 września 2011 "Lepszy wróg za darmo, niż przyjaciel za pieniądze"- twierdził Karol Bunsch. No tak! Ale jeden miły człowiek zadzwonił do programu „Szkło Kontaktowe”, gdy akurat przygotowywałem kolejny felieton i zaczął mówić nieskładnie, o tym, że chciałby „ za darmo” w telewizji państwowej, którą nazwał publiczną, zobaczyć boks w wykonaniu Adamka. Ale niestety telewizja’ publiczna” nie kupiła praw do transmisji wagi ciężkiej z Wrocławia, natomiast transmituje debaty wyborcze i polityczne, których on oglądać nie chce, nawet za darmo.. Proponował, więc, żeby debaty patii politycznych i demokratycznych zakodować, a debatę pięściarską- odkodować.. Wprawił mnie tym w dobry humor, bo rzeczywiście.. Anonimowy człowiek ma rację. Gdyby zakodowano debaty polityczne, w których nic nie ma sensownego oprócz przysłowiowego bicia piany, nikt by na tym nie stracił, oprócz – rzecz jasna – kandydatów na demokratycznych posłów, a „ obywatele” zyskaliby spokój, zarówno zewnętrzny jak i wewnętrzny.. I nie słuchaliby tych głupstw, które wypowiadają kandydaci na posłów, na które od dwudziestu lat nabierają wielu naiwnych, chociaż już coraz mniej, bo nawet najgłupszy” obywatel” już się zorientował, że go robią w przysłowiowego konia. Jakieś ostatnie badania wskazują, że prawie 70% „obywateli” waha się, co robić podczas saturnaliów wyborczych.. Nie ma, na kogo głosować! Czy iść- czy pozostać w domu?. Oczywiście, że iść i głosować na Nową Prawicę- to chyba jasne, żebyśmy wobec niezarejestrowanych przez Państwową Komisję Wyborczą dwudziestu okręgów, przy pomocy tych zarejestrowanych, pokonali próg 5%. Ustanowiony przez okrągłostołowych urwisów, żeby żadne niesiedzące przy Okrągłym Stole ugrupowanie nie przedarło się nigdy przez zasieki z drutu kolczastego, w postaci 5% progu zaporowego.. Do tej pory udało się to Samoobronie i Lidze Rodzin Polskich.. Ale wobec zmasowanego ataku mediów na te ugrupowania, zostały one doszczętnie rozbite.. I nie jest to przypadek. Bo demokracja polska polega na tym, żeby w parlamencie były te same ugrupowania, o tym samym programie, sprowadzającym się z grubsza do rabowania „obywateli”, pętania ich niezliczoną liczbą przepisów i ujarzmiania go biurokracją okrągłostołową, która ma stać na straży przywilejów władzy, a niewoli „obywateli”. Jedyną sensowną debatą, która zaistniała do tej pory wyłącznie w Internecie, jest debata pomiędzy panem Januszem Korwin-Mikke, z panem Januszem Palikotem.. Dwie wizje Polski: lewicowa pana Janusza Palikota, i prawicowa - pana Janusza Korwin-Mikke.. Namawiam do oglądania, żeby mieć wyobrażenie, co to jest prawdziwa debata, gdzie dorośli ludzie dyskutują o problemach państwa, o jego modelu, a nie mamią wielkością teczek, w których mają programy, których nie mają.. Żadna z okrągłostołowych partii nie ma żadnego programu i dlatego unika prawdziwych debat. Pan Palikot nie może się doprosić debaty z panem Donaldem Tuskiem, chociaż jest takim samym uczestnikiem bachanalii wyborczych, jak pan Donald Tusk.. Bo wyszłoby szydło z worka.. Że pan premier Donald Tusk nie ma niczego sensownego do powiedzenia.. ONI nie chcą debat - ONI chcą mamienia ogłupianych! To jest ich cel! No, bo jaki cel ma kolejne bajdurzenie pana posła Szejnfelda z Platformy Obywatelskiej, że będą likwidować deklarację PIT, chociaż mieli na to cztery ostatnie lata i że za „obywatela” wszystko będą robić urzędnicy, żeby „obywatel” papierami sobie głowy nie zawracał.? Tylko, kto będzie sobie nimi zawracał.. E- administracja? To znaczy, że nie zamierzają rozpędzić tej chmary urzędników zalegających po skarbowych urzędach, ani upraszczać czegokolwiek.. Wprost przeciwnie! Ten cały – ustanowiony przez posłów w kolejnych kadencjach Sejmu - bałagan- zamierzają zostawić, a ponieważ obecnymi siłami biurokratycznymi nie potrafią sobie poradzić, żeby za „obywatela” rozwiązywać jego problemy, stworzone zresztą przez nich samych- to oznacza tylko jedno.. Biurokracja będzie musiała wzrosnąć! Żeby rozwiązywać biurokratyczne problemy zbiurokratyzowanych” obywateli”.. Tym bardziej, że socjalistyczno-biurokratycznemu państwu brakuje permanentnie pieniędzy na trwonienie, marnotrawstwo, no i na utrzymywanie biurokracji. Platforma de facto proponuje kolejną zapasową biurokrację, jakby 100 000 nowo powołanych w ciągu ostatnich czterech lat było za mało.. Będą nowi- nowo powołani - będą nowe „miejsca pracy”, wesołe miejsca pracy.. Na naszym umęczonym grzbiecie.. Chociaż pan premier za to przeprosił.. A biurokracja nadal rośnie! I nie pomoże już wymiana prezesa Głównego Urzędu Statystycznego… Tylko po to, żeby nowy konstruował statystyki, że biurokracja w Polsce maleje. Jakby proces tworzenia miejsc pracy był taki prosty, jak postrzegają go urzędnicy, to, co stałoby na przeszkodzie, żebyśmy od jutra wszyscy zostali urzędnikami, pracownikami budżetówki i innymi takimi uprzywilejowanymi przez władzę pracownikami i funkcjonariuszami państwa demokratycznego i prawnego.? Nareszcie powstałoby jedno wielkie biuro, tylko skąd byłyby pieniądze na utrzymanie tego kosztownego biura? Najprawdopodobniej z pożyczek i dodruku pieniądza.. No, bo i skąd? Jak nikt by niczego nie wypracowywał, a wszyscy by żyli?. Z czego? I co odpowiedziałaby wtedy pani Rozalia Mancewicz, Miss Polonia, która na pytanie, czego symbolem jest dla niej Polska odpowiedziała: „Polska jest….. jest dla mnie symbolem….. yyyyyyyyyyyyyyy………..”Koniec cytatu! Albo, co by powiedziałby wtedy pan minister Cezary Grabarczyk od Infrastruktury i z Platformy Obywatelskiej i Kolejowej, dzięki decyzji, którego - o przesunięciu środków unijnych z kolei na drogi - grozi nam odebranie 5 miliardów złotych(???). A skąd Cezary Grabarczyk weźmie te 5 miliardów złotych, jak już je wydano na eleganckie stadiony jednorazowego użytku..? Straszy nas takim posunięciem komisarz Unii Europejskiej, naszego nowego państwa ds. transportu, pan Slim Kallas. I ma rację! Jak nasze nowe państwo dało nam pieniądze, zresztą wcześniej nam odebrane - na kolej, a nie na drogi, to należy wykonywać dyrektywy i budować państwową kolej, a nie państwowe drogi?. Bo Unia promuje czyste środowisko, a nie środowisko zanieczyszczane przez samochody… Samochody i tak wcześniej czy później zostaną zlikwidowane, jako szkodliwe…. Społecznie! Ale póki co, należy pilnować demokratycznych urn, których zamierza pilnować Prawo i Sprawiedliwość, za pomocą Korpusu Ochrony Pogranicza Demokracji, bo nie podoba im się urnowa demokracja, ponieważ jest zagrożona. Każdy wrzucony głos może być zagrożeniem dla człowieka.. Człowiek, który jest zagrożony przez demokrację - ich nie interesuje. Interesuje ich demokracja sama w sobie, bo jest wartością samą w sobie, a człowiek padający ofiarą demokracji - to nie jest wartość.. Chociaż jak twierdzi Polskie Stronnictwo Ludowe” Człowiek jest najważniejszy”, chyba żeby służył dekoracji, pardon-demokracji.. Ważny jest w dniu „ święta demokracji”, czyli seksualnym akcie onanicznym, w wyniku, którego odbywa się samogwałt na wolności człowieka.. Większość, – jako zasada rządzenia- gwałci zawsze zasadę wolności jednostki.. Kolektyw gwałci człowieka.. Bo jednostka niczym- jednostka zerem! Jak twierdził poeta proletariacki, który z tego wszystkiego odebrał sobie proletariackie życie.. Wbrew woli samego Boga. W każdym razie będą pilnować urn, znając zasadę Człowieka ze Stali, że „ nie ważne jak ludzie głosują, ale ważne, kto te głosy liczy”.. W ostatnich demokratycznych wyborach było 1 milion 700 000 nieważnych głosów, bo „obywatele” stawiali po dwa krzyżyki na stronie demokratycznego wyboru. Stawiają jeszcze chrześcijańskie krzyżyki na demokratycznym wyborze.. „Postawić na czymś krzyżyk” - ty chyba jest to.. Prawo i Sprawiedliwość będzie pilnowało demokratycznych urn, jak w referendum roku demokratycznego 1946, dokładnie 30.06. Wtedy Biuro Polityczne Polskiej Partii Robotniczej powołało Państwową Komisję Bezpieczeństwa, której działania koordynowały takie organizacje jak: LWP, WOP, KBW, UB, MO i ORMO. Wszystkie demokratyczne siły. Całość nadzorował pułkownik Aron Pałkin z sowieckich służb. Oficerowie sporządzili 5994 fałszywe protokoły komisji obwodowych i podrobili 40 000 podpisów członków komisji obwodowych...A wiecie państwo jak się wtedy nazywał blok, skonstruowany z PPR, PPS, SD i SL????To był „ blok demokratyczny”. Reszta to byli” faszyści” i „wrogowie Polski”.. Patrioci byli wrogami Polski.. A dzisiaj, kto jest w bloku demokratycznym? PO, PiS, SLD i PSL… I po co było” zmieniać ustrój”? Jak historia zatoczyła koło?. No i kto będzie stał na straży demokratycznych wyborów.?. Kto będzie koordynował? Może ABW, może CBA, może CBŚ, może SW, może S K, może Policja Obywatelska, albo Straż Graniczna? A my pozostaniemy wrogami państwa. Faszystami, skrajną prawicą, ksenofobami i czym tam jeszcze.. Zależy, co wymyśli propaganda, do jakiego arsenału sięgnie.. W każdym razie: władzy raz zdobytej przy Okrągłym Stole nigdy nie oddadzą.. Dwadzieścia lat zmieniają jedynie sposób ułożenia się przy korycie.. Precz z demokratycznym korytem!
WJR
Zielonotuskowcy, czyli Donald Tusk wybrany przez Boga Donald Tusk do spółki z Bronisławem Komorowskim to wielki dar Boga dla Polski. Tym wielkim przywódcom oddawać honory będą królowie ziemi. Takie opinie nie są kiepskim żartem, ale częścią kazań, jakimi od wielu miesięcy raczą swoich wiernych kaznodzieje z Kościoła Bożego w Chrystusie. Wspierani są przez Platformę Obywatelską, która jednego z przedstawicieli tej wspólnoty wprowadziła już nawet do parlamentu. Homilie i wystąpienia duchownych katolickich to jedna z głównych przestrzeni zainteresowania prorządowych mediów. Każdy bardziej eksponowany duchowny, który zdecyduje się na mówienie o Smoleńsku, jego znaczeniu duchowym czy patriotycznym, musi się liczyć z ostrym atakiem medialnym. Katarzyna Wiśniewska albo jej redakcyjni koledzy bez wątpienia poświęcą mu sporo miejsca w swojej gazecie, a media elektroniczne w odpowiednim świetle przedstawią homilię. Krótko potem niezawodny Cezary Michalski zajmie się egzegezą kazania i oznajmi (być może wraz z Agatą Bielik-Robson), że wpisuje się ono w nurt herezji smoleńskiej, która zagraża spoistości polskiego Kościoła i jest groźna dla duchowego rozwoju katolików. Na koniec być może biskup Tadeusz Pieronek podsumuje debatę prostym stwierdzeniem, że kaznodzieja jest „zaczadzony PiS-em”. Tak silne zainteresowanie kaznodziejstwem ma jednak tylko jeden wymiar. Komentatorzy skupiają się jedynie na kapłanach „zaczadzonych” PiS-em, milczą jednak, gdy wśród duchownych pojawiają się ludzie „zaczadzeni” PO czy samym Donaldem Tuskiem. Ich interpretacje tragedii smoleńskiej są całkowicie przemilczane, a opisywanie przez nich Bronisława Komorowskiego czy Donalda Tusk, jako posłanych nam przez Boga przywódców, którzy mają przygotować Polskę na jakieś wieczne szczęście, nie trafiają do opinii publicznej, choć potrafią wprowadzić w o wiele większe osłupienie niż mowy klasyfikowane przez prorządowe media do kategorii „sekty smoleńskiej”. Pewnym wyjaśnieniem może być fakt, że wspomniani kaznodzieje należą do wspólnoty mniejszościowej, a mianowicie do Kościoła Bożego w Chrystusie. Dziennikarze mogliby, zatem uważać, że nie warto się nimi zajmować, bowiem nikogo to nie zainteresuje. A jednak, choć rzeczywiście duchowni ci należą do marginalnego na polskiej mapie religijnej nurtu pentekostalnego, to jednak wbrew pozorom nie są wcale marginesem. Jeden z ich pastorów został posłem Platformy Obywatelskiej (chodzi o Johna Abrahama Godsona), a ich działalność otoczona jest opieką choćby prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, która nie tylko napisała wstęp do książki jednego z głównych „ideologów” zielonoświątkowego tuskizmu – Bogdana Olechnowicza, ale wprowadza też pastorów i wiernych tej wspólnoty na polityczne salony. Już choćby z tego powodu warto przyjrzeć się „teologii smoleńskiej” nurtu prorockiego w ruchu zielonoświątkowym.
Podział duchowy na PO i PiS Fundamentem wstawienniczej, (bo tak określić można ten nurt zielonoświątkowców) „teologii smoleńskiej” jest przekonanie, że w Polsce toczy się wielka wojna duchowa. Jej fronty pokrywają się z grubsza z tymi, które opisywane są przez media. Z jednej strony mamy, więc niedobrych i ciemnych „pisiorów”, z drugiej – światłą i dobrą Platformę Obywatelską. Różnica polega na tym, że zielonoświątkowi kaznodzieje tę samą opinię wypowiadają w języku biblijnym. Ich kazania mówią, zatem o starciu między domem Saula a domem Dawida. Saul symbolizuje w ich ujęciu fałszywą religijność, błędne rozumienie państwowości i odejście od Boga, Dawid jest natomiast posłany przez Boga, by przywrócić prawdziwą religijność, oddanie Bogu i wiarę. Za tymi ogólnymi, religijnymi sformułowaniami kryją się całkiem konkretne opinie polityczne. Otóż domem Dawida jest Donald Tusk i jego ekipa. Nie wierzycie? To posłuchajcie, co mówił podczas Konferencji Krajowej Ruchu Polska dla Jezusa 18 września 2010 roku Bogdan Olechnowicz: „Bóg dał naszemu narodowi, nie boję się tego powiedzieć, przywódców o sercu Dawida. To nie jest deklaracja polityczna, to jest deklaracja duchowa. Kiedy Dawid został królem, bo Bóg tak chciał, to nie była polityka, to było Królestwo Boże, które przychodzi. Bóg dał temu narodowi przywódców o sercu Dawida. I Kościół, najlepszą rzecz, jaką może zrobić, to ich błogosławić. Nie wszystko musimy rozumieć i nie wszystko musimy wiedzieć, nie wszystkiego musimy być świadkami. Troszkę czasami trzeba zaufać temu, co Bóg wkłada w wasze serca. Zaufajcie nam. Jedyna rzecz, którą mamy zrobić w tym okresie, to modlić się i błogosławić”. Nie trzeba być teologiem, by dostrzec, że rząd Donalda Tuska jest w tej mowie przedstawiany jak darowany Polsce przez Boga dar, a sam Donald Tusk do spółki z Bronisławem Komorowskim traktowani są już nie jak przywódcy państwa, ale niemal jak przedmioty kultu. I znów nie jest to przesada. Komentując, bowiem wizytę Bronisława Komorowskiego w europejskich stolicach, Olechnowicz stwierdza, wprost, że szacunek, jaki okazywany był polskiemu prezydentowi, wynika z Biblii. Otóż Komorowski reprezentuje „nowe serce narodu, któremu honory oddawać będą światowi przywódcy”. To nowe serce zostało Polsce dane – i tu tkwi klucz do tej swoistej „teologii smoleńskiej” – 10 kwietnia 2010 roku, „jako dar z nieba”. „Myśmy na nie zasłużyli. Myśmy go nie wypracowali, ale On nam je dał. To nowe polskie serce, które wierzę, że się przyjmie”, mówił Olechnowicz o nowych władcach Polski po 10 kwietnia. Nowe serce przeciwstawione jest w „teologii smoleńskiej” sercu staremu. Jego symbolem jest przede wszystkim Lech Kaczyński (a po śmierci brata także Jarosław Kaczyński). Tak jak telewizyjni komentatorzy i eksperci, tak samo również zielonoświątkowi kaznodzieje nie mają dla straszliwych bliźniaków ani jednego dobrego słowa. „Duch obłędu niektórych dopada. Nie chcę używać nazwisk. Ale ten duch będzie jeszcze głębszy, bo Bóg osądza gnębiciela”, oznajmiał Olechnowicz i wzywał swoich wiernych, by spodziewali się jeszcze gorszych rzeczy ze strony domu Saula. Dlaczego? Bowiem podział między PiS-em a PO to podział między ludźmi, dla których „Chrystus jest dodatkiem do życia”, a tymi, „dla których On jest życiem”, między tymi, dla których liczy się „polityka kościelna”, a tymi, dla których „liczy się chwała Boża”. Byłoby to nawet dość zabawne, gdyby nie to, że po naszym polskim Dawidzie nie widać jakiejś szczególnej pobożności, a termin jego ślubu wskazuje, że traktuje Chrystusa, jako dodatek do kampanii, a nie istotę swojego życia.
Co się stało 10 kwietnia 2010 roku? Kluczowym momentem w historii owej świętej wojny między domem Dawida a domem Saula była oczywiście katastrofa smoleńska. 10 kwietnia 2010 roku Bóg poniżył dom Saula i wyniósł dom Dawida – przekonują kaznodzieje. „10 kwietnia Bóg dał nam nowe serce, dał nowe serce temu krajowi. 10 kwietnia urodził się nowy naród. Stare serce Polski zostało uśmiercone”, głosi Bogdan Olechnowicz. W innym miejscu zaś uzupełnia: „10 kwietnia Bóg dokonał sądu. I tu chcę powiedzieć bardzo wyraźnie: w pierwszym rzędzie ten sąd dotyczył zwierzchności, która jest nad tym krajem”, zapewnia kaznodzieja swoich wiernych. Czym było owo stare serce Polski? Otóż była to Polska tradycyjna, religijna, zaangażowana w katolicyzm. Ta stara Polska, której symbolem miał być Lech Kaczyński, nie była – zdaniem Olechnowicza – całkowicie zła. „Nie poddawajmy się tej pokusie, żeby myśleć, że to było całe złe. Nie. Ono nie było całe złe. Jestem przekonany, że było mnóstwo dobrych rzeczy. Ale to serce już było zmęczone. Już było sterane przez historię. Ono już było niezdolne do wielu rzeczy. Niezdolne było do przebaczenia, niezdolne było do pokory. Niezdolne było do widzenia Boga. Ono mogło tylko odbierać Boga na płaszczyźnie duszy i to tylko w kategoriach religijnych. I można by wiele o tym mówić. To serce było niezdolne do tego, żeby udźwignąć to, co Bóg ma dla tego kraju na nadchodzące miesiące i lata”, przekonywał kaznodzieja. Te zapewnienia nie zmieniają jednak faktu, że ostatecznie Olechnowicz nie widzi w „starym sercu Polski” nic, co powinno być przekazane dalej, zachowane dla następnych pokoleń... Najlepszym na to dowodem, jego zdaniem, jest miejsce, gdzie został pochowany Lech Kaczyński i okoliczności jego pogrzebu, na który nie przyjechali przywódcy zachodni: „I wiecie o tym, że ten wulkan był bezpośrednią przyczyną, dla której te uroczystości pogrzebowe na Wawelu, które się odbyły, bo miały się odbyć, były zakłócone przez ten fakt, że nie przyjechali możni tego świata, którzy, jak Bóg mi powiedział, nie mogą złożyć tego pokłonu staremu sercu Polski. Bóg powiedział mi wtedy – weźcie mnie za słowo, – że możni tego świata będą przyjeżdżać i patrzeć, jak się rozwija młode serce Polski. Nie będą mu oddawać pokłonu, bo pokłon tylko się należy wszechmogącemu Bogu, ale Bóg nie chciał dopuścić do tego, żeby został zbudowany ołtarz temu, co w ewidentny sposób próbował w naszym kraju osądzić. I czemu dał kres w swojej łasce i w swoim miłosierdziu. Dlaczego w miłosierdziu? Dlatego, że Bóg widzi, co przychodzi”, przekonuje Olechnowicz. Jedyne, co przeszkadza nieco „prorokom” z Kościoła Bożego w Chrystusie w snuciu takich wizji, jest pochowanie Lecha Kaczyńskiego na Wawelu. Poniżony dom Saula nie powinien odbierać przecież takich honorów. Jednak i na to znalazła się teologiczna rada. „Ale chcę wam powiedzieć, że kiedy ja z takim argumentem stanąłem przed Panem Bogiem, Pan Bóg szybko to zbił i powiedział do mnie tak: «To jest najwłaściwsze miejsce dla tego serca, dlatego że stare polskie serce, które symbolizował w pewnym sensie Lech Kaczyński, musi być pochowane tam, gdzie jest jego historia». Jakbyście chcieli zrobić test prawdomówności tego, co mówię, to wejdźcie i wpiszcie sobie w Google «serce Polski», a wyskoczy wam Wawel! Jeśli nie wiecie, to wam powiem: O Wawelu mówi się, jako o sercu Polski. O Dzwonie Zygmunta mówi się, jako o biciu polskiego serca. Stąd bez... bez czego? No właśnie, bez problemu możemy powiedzieć, że to jest to miejsce, w którym Bóg chciał to serce złożyć”, oznajmił Olechnowicz, któremu można tylko pozazdrościć, że ma taki hot line z Bogiem, co pozwala mu na uzgadnianie swoich poglądów politycznych z Najwyższym.
Metoda „prorocka” Skąd tak pełna wiedza Olechnowicza? Odpowiedź jest dość prosta. Otóż należy on do nurtu zielonoświątkowego, który określany jest mianem prorockiego. Jego zwolennicy są głęboko przekonani, że Bóg przemawia do nich również obecnie i przekazuje im wiedzę na temat walki duchowej, która toczy się na ich, i na naszych, oczach. Najciekawsza jest jednak metoda, jaką Bóg się posługuje. Otóż jednym z pierwszych źródeł prorockich, do jakich odwołuje się Olechnowicz, snując swoją wizję „starego” i „nowego” serca Polski, jest... – aż trudno zgadnąć – serial Agnieszki Holland pt. Ekipa. To jego obejrzenie miało być prorockim sygnałem, który uświadomił pastorowi i jego przyjaciołom, że Bóg ma szczególną misję dla Polski. „Mieliśmy świadomość tego, że ten film jest proroczy bardzo w swoim wymiarze. Mówię tu, wiele rzeczy nam to potwierdzało, że to nie jest zwykły film. Byliśmy sami ciekawi, co o tym myśli sama Agnieszka Holland, czy ona wie, że zrobiła bardzo proroczy film. Ona wyraża marzenie, które właściwie zaczyna się już wypełniać w tym momencie. Agnieszka Holland nie była zupełnie świadoma tego, jaki zrobiła film. I momentem kluczowym dla nas, który potwierdzał to rozeznanie prorocze, które Bóg dawał przez różnych ludzi na przestrzeni lat, był przedostatni odcinek. Nie wiem już, która z dziewczyn siedzących tu, mówi:, «Ale ostatni odcinek jest niesamowity». Ja mówię:, «Co w ostatnim odcinku się wydarza, czy przedostatnim?» «W przedostatnim odcinku serialu Ekipa, który dla nas był proroczy, prezydent Polski ginie w katastrofie lotniczej w drodze do Afganistanu». I wtedy, kiedy się o tym dowiedzieliśmy, kiedy ja się o tym dowiedziałem, byłem przekonany, że jest to takie ostateczne potwierdzenie tego, co Bóg nam mówił” – oznajmia Olechnowicz. W zasadzie na tym można zakończyć analizę jego prorockich wizji. Ta wypowiedź oznacza, bowiem, ni mniej ni więcej, tylko tyle, że „zielonoświątkowi prorocy” głoszą głównie to, co „Gazeta Wyborcza”. Zapewne, dlatego Katarzyna Wiśniewska nie zabrała się jeszcze za analizę ich kaznodziejstwa. Gdyby to, bowiem zrobiła, nagle okazałoby się, że Olechnowicz głosi mniej więcej to samo, co mainstreamowi dziennikarze, tyle, że dorabiając do tego teologiczne uzasadnienie. Tomasz P. Terlikowski
Mogiła w kapitańskim schronie Na sobotni pogrzeb kpt. Władysława Raginisa i por. Stanisława Brykalskiego, legendarnych obrońców umocnień w Wiźnie, przyjechało mnóstwo ludzi. Nie tylko z Polski, lecz także z zagranicy. Zabrakło ministra obrony narodowej, który skierował jedynie list do uczestników ceremonii. W pogrzebie wzięło udział wielu krewnych kpt. Raginisa z różnych stron Europy. – Przyjechaliśmy z Łotwy. - Chcieliśmy uczcić w sposób serdeczny jego pamięć. W moim domu zawsze się o nim opowiadało, jakim był chłopcem za młodu i jak dorastał – mówi w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” Janina Jankiełany z Dyneburga, której matka była stryjeczną siostrą Raginisa. – Wiemy o tym, wspominamy i szczycimy się tym, że w rodzinie mieliśmy takiego człowieka, takiego bohatera – dodaje Edmund Misiun z Pomiechówka pod Warszawą, jej brat cioteczny. Do Wizny przyjechali członkowie Międzynarodowego Motocyklowego Rajdu Katyńskiego i Opolskiego Stowarzyszenia Pamięci Narodowej. - Przyjechałem z żoną uczcić pamięć tego bohatera. O wydarzeniach w Wiźnie dowiedziałem się po raz pierwszy z lektury „książek z tygrysem”, które kiedyś się ukazywały. Było to na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku – mówi Antoni Klusik z OSPN. W czasach komunistycznych na ogół nie mówiło się o kpt. Raginisie, a i później sytuacja niewiele się poprawiła. - Byliśmy wczoraj na Górze Strękowej, gdzie zginął kapitan. Kolana same się uginają nad symboliką tego miejsca – przyznaje Klusik. - Honorowy wojskowy pogrzeb dawno się mu należał za jego postawę, jaką wykazał podczas walk. Nawet nie wiemy dokładnie, co tam się działo. Ktoś, kto posiada takie cechy, powinien zostać doceniony przez potomnych – zauważa Wiesław Pieńkos z okolic Wizny. Uczestnicy pogrzebu wskazują, że na zamazywanie pamięci o kpt. Raginisie miał wpływ fakt, iż był on oficerem Korpusu Ochrony Pogranicza, formacji utworzonej do ochrony wschodniej granicy II RP, zwalczającej m.in. sowiecką dywersję. Sowieci nienawidzili KOP m.in. dlatego, że jego oddziały w dniach 29-30 września 1939 r. w bitwie pod Szackiem zadały poważne straty 52. Dywizji Strzeleckiej Armii Czerwonej. Przypomina o tym Józef Bocheński, syn komisarza Straży Granicznej Józefa Bocheńskiego, którego szczątki spoczywają w Katyniu. Jego ojciec zanim został zamordowany przez Sowietów, musiał stawić czoło Słowakom na Podkarpaciu, którzy razem z Niemcami zaatakowali Polskę. Do Wizny przybyły grupy uczniów z nauczycielami. – Przyjechaliśmy z dziećmi, ponieważ jako Polacy muszą one znać swoją historię i wiedzieć o Wiźnie i kpt. Raginisie, a nie żeby się o tym dowiadywały z piosenek obcej grupy rockowej – zaznacza Natalia Bocheńska, nauczyciel z Zespołu Szkół Ogólnokształcących i Technicznych w Pruszkowie pod Warszawą. Do poduszek umieszczonych przy trumnie ze szczątkami kpt. Raginisa i por. Brykalskiego przypięto Krzyże Komandorskie z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Obu oficerom przyznał je dwa lata temu śp. prezydent Lech Kaczyński. - Kapitanie Władysławie i poruczniku Stanisławie, stańcie do apelu! Tak, będą dzisiaj żegnać was druhowie wojskowi. A wy stańcie na czele Narodu Polskiego, przypomnijcie i nauczcie. Stańcie w obronie pamięci, naszej pamięci – zaapelował w czasie homilii ks. bp Stanisław Stefanek, ordynariusz łomżyński. Po Mszy św. kondukt pogrzebowy udał się na Górę Strękową – do miejsca, gdzie kpt. Raginis wierny słowom przysięgi, że nie podda Niemcom umocnień Wizny, dopóki żyje, rozerwał się granatem. - Te dramatyczne ostatnie chwile jego życia zaprezentował Dariusz Szymanowski, prezes Stowarzyszenia „Wizna 1939″, inicjator i główny organizator uroczystości. – Miał wyjść ostatni, ale w drzwiach długo nie było kapitana. I nagle jęknął las i piach. Wstrząsnęło bunkrem. To był granat. Pozostał wolny tam, gdzie padł – powiedział Szymanowski. Przypomniał, że 72 lata temu, najpierw 9 września zginął w kopule obserwacyjnej bunkra por. Brykalski, a dzień później kpt. Raginis. Szymanowski podkreślił, że „rycerscy Niemcy” nie pozwalali pochować ciała kapitana, a dwa dni później, podpalając zwłoki, dokonali ich zbezczeszczenia. Dodał, że dwa tygodnie później te tereny zajęli Rosjanie i pochowane przy bunkrze ciała przeciągnęli do dołu przy drodze. - To przede wszystkim bardzo ważna uroczystość dla mojej rodziny. Wyraźnie odczułem, że nasze wspomnienia i pamięć mają też wartość uniwersalną. Jak się okazuje, to, co się wydarzyło w Wiźnie, jest ważne nie tylko dla nas – powiedział „Naszemu Dziennikowi” pan Jacek Raginis, którego babcia Maria Morawska z domu Raginis była rodzoną siostrą kapitana Władysława Raginisa. – Mam marzenie, by pamięć o światłych postaciach kpt. Raginisa i por. Stanisława Brykalskiego stała się trwałym elementem tożsamości regionalnej. Żeby rzeczywiście można było tu przyjechać, złożyć kwiaty na grobie, wejść do makiety schronu i zobaczyć to miejsce, a także otaczający krajobraz. W ten sposób ludzie mogą sobie uświadomić, że jest to fantastyczny kraj, w którym warto żyć i warto za niego walczyć – podkreślił. Szczątki obu oficerów przy salwach honorowych złożono do grobu we wnętrzu rozbitego schronu dowodzenia. Władze państwowe reprezentowali na uroczystości m.in.: ks. mjr Mateusz Hebda – kapelan prezydenta Bronisława Komorowskiego, wiceadmirał Waldemar Głuszko – wiceszef sztabu generalnego Wojska Polskiego, oraz Krzysztof Sikora – radca generalny ministra obrony. Jacek Dytkowski
http://www.naszdziennik.pl
Bitwie pod Wizną, zwaną „polskimi Termopilami”, poświęcił jeden ze swych utworów, „40:1″, szwedzki zespół Sabaton:
http://www.youtube.com/watch?v=1QL0bXxjqEQ
http://www.youtube.com/watch?v=jsfkri8s0kQ
Admin