477

Hoene-Wroński, Braun, Bartyzel - znaleziono w necie Bracia zakonu mularskiego są przekonani, że: prima, profani i goje nie czytają, secundo, jeśli czytają - to zapominają, tertio, jeśli coś pamiętają - to zachowują to dla siebie i nic z tego nie wynika. Współczuję młodym, którzy nie mając mistrzów, idą na skróty i szukają wiedzy w Internecie, czyli na globalnym śmietnisku. Dla tych, którzy nie mają fundamentu – fakty wyczytane z Internetu tworzą bełkot internetowy. Komu wierzyć? Jakie teksty mówią prawdę? Dla tych, co wiedzą, jasne jest, że Adam Mickiewicz był masonem, że ukradł termin mesjanizm Józefowi Marii Hoene-Wrońskiemu, największemu geniuszowi tamtych czasów. Nie uczy się o Wrońskim w szkole – skazany został na zapomnienie, za fakt, że przez całe swoje życie walczył z tajnymi związkami. Był genialnym matematykiem, filozofem oraz wynalazcą. Znał 12 języków, a umarł jak nędzarz w totalnej biedzie. Ten fakt wyraźnie świadczy, że nie należał on do masonerii. Tekst ten napisał Adam Danek

http://www.legitymizm.org/jerzy-braun-katolik-integralny

„Jerzy Braun {1901-1975) - postać niepospolita - poeta, filozof i doskonały publicysta. Założycieli redaktor mesjanistycznego Zetu (1932), współinicjator Agencji Antymasońskiej (1938), twórca katolickiej UNII (1940), ostatni przewodniczący Rady Jedności Narodowej i p.o. Delegata Rządu RP na Kraj (1945). Znaną wszystkim piosenkę „Płonie ognisko i szumią knieje…”napisał harcmistrz Jerzy Braun – a jak mało potrafimy powiedzieć cokolwiek o jej autorze.

Jerzy Braun w latach 1938-1939 wraz z piłsudczykowskim nacjonalistą Wacławem Budzyńskim (1891-1939) oraz monarchistycznym historykiem Kazimierzem Marianem Morawskim (1884-1944) zasiadał w kierownictwie Agencji Antymasońskiej, założonej w celu zwalczania wpływów i działalności wolnomularstwa w Polsce. Będąc wojującym antykomunistą, Braun opowiadał się za zdecydowanym antysowieckim kursem w polityce zagranicznej. W 1938 r. wszedł w styczność z międzynarodowym ruchem „Prometeusz”, stawiającym sobie za cel rozsadzenie wielonarodowego Związku Sowieckiego drogą inspirowania tendencji niepodległościowych wśród zamieszkujących go ludów. W przekonaniu Jerzego Brauna pomiędzy zjednoczonymi w nienawiści do chrześcijaństwa III Rzeszą i ZSRS mogła się utrzymać tylko „Polska – imperium Boga”, której wizję zarysował w poruszającym apelu pod takim właśnie tytułem, opublikowanym w jednym z ostatnich numerów pisma „Zet” w 1939 r. Jerzy Braun określał się i był określany mianem mesjanisty narodowego. Wedle jego własnych słów, przyświecała mu „idea nacjonalizmu posłanniczego”, w której naród rozumiany był, jako „obowiązek zbiorowy”, „wyższa jedność duchowa” bądź „wspólnota tradycji i idei”. Braun kultywował, zatem nacjonalizm o charakterze tradycjonalistycznym i spirytualistycznym. Jerzy Braun nieustannie dowodził, że myśl Wrońskiego przewidziała bezbożne rewolucje XX wieku i stanowi na nie antidotum, a zarazem jest całkowicie zgodna z Tradycją katolicką. Zagrożenia dla wiary upatrywał natomiast w przenikaniu do Kościoła kierunków liberalnych i postępowych. Zauważył, iż te ostatnie cechuje wiele mówiące dążenie do pogodzenia (czy może raczej zlania) katolicyzmu z judaizmem. Podczas II wojny światowej Jerzy Braun ponownie stanął do walki z wrogami Boga i Ojczyzny – tym razem z pogańskimi hitlerowcami i z bolszewikami. Przewodził Unii – katolickiej organizacji współtworzącej Polskie Państwo Podziemne, – której członkiem byli m.in. prof. Feliks Koneczny (1862-1949) oraz Karol Wojtyła. Walczył w powstaniu warszawskim. W marcu 1945 r. został przewodniczącym Rady Jedności Narodowej (konspiracyjnego odpowiednika parlamentu), a w czerwcu – ostatnim Delegatem Rządu RP na Kraj. To on napisał tekst ostatniego dokumentu Państwa Podziemnego – „Testamentu Polski Walczącej”. Po opanowaniu Polski przez przybyłych pod osłoną Armii Czerwonej komunistów Braun został dziennikarzem „Tygodnika Warszawskiego”, katolickiego pisma opozycyjnego wobec rządów sowieckiej agentury. Szczególnie ostro polemizował ze środowiskami postępowych katolików, naiwnie wierzących, że z komunistyczną barbarią można się jakoś dogadać. Na odzew nie trzeba było długo czekać: w 1948 r. cenzura zamknęła „Tygodnik Warszawski”, a Braun trafił do więzienia. Tortury z rąk ubeków przypłacił tam utratą oka i dwoma zawałami serca. Na wolność wyszedł w 1956 r. W 1965 na trwałe wyjechał z Polski, by osiąść we Włoszech. Wkrótce osobiście złożył na ręce Papieża Pawła VI napisaną specjalnie na tę okazję książkę o filozofii Hoene-Wrońskiego. W 1970 r. otrzymał list z watykańskiego sekretariatu stanu z zawiadomieniem, iż Ojciec Święty oficjalnie uznał zasługi Wrońskiego dla rozwoju katolickiej filozofii. Zmarł poza ojczystą ziemią, w Rzymie – ultra montes.” W 1996 roku ukazał się artykuł Władysława Studzińskiego, który w skróconej wersji można znaleźć w Klubie Współczesnych Narodowców http://wsercupolska.org/joomla/index.php?option=com_content&view=article&id=2713:wroski-braun-bartyzel-&catid=6:warto-przeczytac&Itemid=6

Jeden z ważnych ośrodków masonerii w Polsce, po pierwszej wojnie światowej, został zorganizowany, jako Instytut Mesjanistyczny. Kierował nim wysoko stojący w hierarchii masońskiej Józef Jankowski - różokrzyżowiec i martynista, znawca Kabały. Po przekształceniu Instytutu Mesjanistycznego w Towarzystwo Hoene-Wrońskiego, Jerzy Braunz niesłychaną energią zaczął propagować naukę tego filozofa. Jerzy Braun miał współpracownika i wychowanka: Władysława Brulińskiego, najbardziej zaufanego z zaufanych, bo jak twierdzi - Braun przekazał mu swą spuściznę pisarską i archiwalia. Bruliński jest szefem Unii Nowoczesnego Humanizmu, wronskistą, jednocześnie był największym w Polsce wydawcą literatury antymasońskiej i antyżydowskiej. Fama niesie, że Władysław Bruliński ma ucznia i wychowanka – profesora Jacka Bartyzela - tak należy myśleć, ponieważ Bartyzel jest zagorzałym wronskistą i autorem szeregu prac o Hoene-Wrońskim, autorem artykułów zwalczających mafię wolnomularską - podobnie jak Władysław Bruliński, Jerzy Braun - i sam Mistrz Hoene-Wroński. W październiku 1994 roku, w tygodniku Myśl Polska - organie Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego - została zamieszczona wkładka pt. Tradycja. Dodatek ten inaugurował Tradycjonalistyczno-Konserwatywne Stowarzyszenie Prawica Narodowa, a na pierwszej stronie zawierał deklarację ideową nowego ugrupowania, pióra Jacka Bartyzela. Zacytujmy: Nasza Prawica stawia sobie również za zadanie obronę nacjonalizmu - i to zarówno krajowego, jak też Europejskiego, w celu budowy Nowego świętego Cesarstwa Suwerennych Państw Narodowych, jednoczących się ku obronie swego duchowego i materialnego dziedzictwa przed podbojem przez obce cywilizacje i ludy. Prawica Narodowa chce też bronić ze wszystkich sił A UTORYTETU władzy duchownej i świeckiej, jednakowo czerpiących we źródło i usprawiedliwienie z woli Bożej; na rewersie Deklaracji znajdujemy Jerzego Brauna Kościół narodów - artykuł przedrukowany z Merkuriusza Polskiego. Na podstawie wyżej wymienionych faktów i cytatów Władysław Studzińskie (nie rozumiejąc absolutnie filozofii Wrońskiego) twierdzi: Zainteresował nas Hoene-Wroński ze względu na szczególną metodę maskowania się: oto ten wolnomularz, który dostąpił najwyższych wtajemniczeń, utrzymywał, że jest prześladowany przez masonerię, a swe dzieła przeznaczone dla profanów przetykał obelżywymi wykrzyknikami pod adresem mafii. Również jego zwolennicy - wronskiści stasują metodę podwójnego maskowania i z zasady występują w roli przeciwników masonerii, zwalczając ją w taki sposób, aby jej nie wyrządzić żadnej szkody, a profanów wyprowadzić w pole. Nakreśliliśmy sylwetkę Jerzego Brauna (1901-1975) - jednego z najwybitniejszych przedstawicieli tych dywersyjnych struktur, propagatora wronskizmu, wysoko wtajemniczonego wolnomularza. Zasługuje on na uwagę i z tego względu, iż działalność swą ukierunkował na infiltrację Kościoła - zarówno w płaszczyźnie ideowej, jak w zakresie personalnym: miał tu niezwykłe osiągnięcia. Specjalnością tego mafioso była walka z masonerią, zaangażował się w nią do tego stopnia, iż wydawał Biuletyn Antymasoński, organizował Porozumienie organizacji antymasońskich i Zjazd Antymasoński, co zakrawało na farsę. Uczniem Jerzego Brauna - w drugim pokoleniu - jest wronskista Jacek Bartyzel -postać odgrywająca niepoślednią rolę na naszej polskiej scenie:, dlatego skoncentrowaliśmy na nim uwagę. Jak wiemy, Jacek Bartyzel, jest przeciwnikiem masonerii i zwalcza tę mafię podobnie, jak jego mistrzowie wyspecjalizowani w dywersji - wolnomularze Jerzy Braun i Hoene-Wroński.

WNIOSEK: Każdy, kto zwalcza masonerię, jest zakonspirowanym masonem Korzenie masonerii sięgające w przyszłość

thot

Grzechem jest głosowanie na partię liberalną (Janusza Korwina Mikke) - twierdzi ksiądz prof. Tadeusz Guz w Radiu Maryja Chrystus nie był socjalistą, nie chciał zmienić porządku tego świata. Królestwo tego świata należy do strąconego anioła - do szatana, który chce Bogu udowodnić, że tu na ziemi ludzie mogą być szczęśliwi – o ile zaprowadzą sprawiedliwość społeczną. Grzechem jest głosowanie na partię liberalną (Janusza Korwina Mikke) - twierdzi ksiądz prof. Tadeusz Guz w Radiu Maryja. Chrystus żył na ziemi i widział biedę, i widział nędzę, i nie nawoływał ludu, aby zaprowadzili na ziemi sprawiedliwość społeczną, bo wiedział, że to jest szatańska utopia. Niech, więc polscy kapłani nie bronią dzisiaj zasad socjalistycznych, bo odbiega to od nauki Chrystusa i Błogosławionego Jana Pawła II. U podstaw całej 1.000-letniej historii życia Narodu Polskiego leżą zasady związane z nauczaniem Kościoła Katolickiego. Można powiedzieć, że wszyscy Polacy w genach mają (w podświadomości) wiarę i moralność chrześcijańską – nawet, gdy twierdzą, że są niewierzący. Naukę Kościoła Katolickiego można sprowadzić do jednego wspólnego mianownika: żyj człowieku tak, abyś uzyskał zbawienie – miłuj Boga i swego bliźniego, przestrzegaj dekalogu i módl się. Wszyscy jesteśmy równi, ale wobec Boga! Na tym łez padole nie ma i nigdy nie będzie równości - ale za to jest cierpienie. Tu na ziemi, MUSIMY się różnić! Szczęście możemy osiągnąć dopiero po naszej śmierci – w niebie! Przez wieki liczone od momentu powstania doktryny liberalnej (XV – XVI w.) w hierarchii kościelnej wykrystalizowały się dwie grupy filozofów:

- nazywani brzydko liberałami (Tischner, Życiński, Pieronek, i inni),

- oraz filozofowie zwalczający zaciekle wszystko, co z liberalizmem im się kojarzy, broniący jak ojczyzny sprawiedliwości społecznej, będąca tak naprawdę chrześcijańskim socjalizmem, ukrytej pod płaszczykiem Społecznej Nauki Kościoła (np. ksiądz prof. dr hab. Tadeusz Guz). Kościół Katolicki zwalcza liberalizm, ponieważ w liberalizmie mamy do czynienia z totalną albo częściową negacją Boga objawienia Chrześcijańskiego i postawienie w jego miejscu człowieka. Człowiek nie jest kreatorem swojej bytowości, nie jest bytem samym w sobie, bo człowiek pochodzi od Boga – pojętego, jako absolutna Wolność, Prawda, Dobro, Sprawiedliwość, wypełnionego miłością, ładem i porządkiem, czyli prawem – gdzie te atrybuty łącznie, są nierozerwalną jednością. Liberalizm gospodarczy jest wąskim wycinkiem światopoglądu liberalnego – niemającym nic wspólnego z totalną albo częściową negacją Boga objawienia Chrześcijańskiego, z gejami, z eutanazją lub z aborcją. W Liberalizmie gospodarczym chodzi między innymi o to:

- aby państwo nie wydawało zezwoleń, licencji, koncesji na to co komu wolno robić;

- aby państwo paskarskimi podatkami nie niszczyło swoich obywateli oraz gospodarki w imię „sprawiedliwości społecznej”;

- aby korporacje nie blokowały dostępu do zawodów oraz do rynku pracy;

- aby pracownik dostał godne wynagrodzenie za wykonaną pracę – ale aby nie rościł sobie żadnych praw do efektu pracy swojego zakładu pracy lub do majątku pracodawcy. Nie mamy innej drogi dla zdrowej, silnej Polski niż liberalizm gospodarczy przesiąknięty miłością do Boga oraz do bliźniego. Liberalizm gospodarczy połączony z Chrystusem Królem panującym w sercach Polaków – to jest jedyna Polska droga wyjścia z socjalistycznej utopii. W 1991 spod pióra Papieża Jana Pawła II, wyszła encyklika „Centesimus annus”, gdzie Papież Polak, wiedzący dobrze jakie dobro niesie socjalizm, napisał między innymi: „Wydaje się, że zarówno wewnątrz poszczególnych narodów, jak i w relacjach międzynarodowych, wolny rynek jest najbardziej skutecznym narzędziem wykorzystania zasobów i zaspokajania potrzeb.” Dodaje dalej: „Interweniując bezpośrednio i pozbawiając społeczeństwo odpowiedzialności, państwo opiekuńcze powoduje utratę ludzkich energii i przesadny wzrost publicznych struktur, w których – przy ogromnych kosztach – raczej dominuje logika biurokratyczna, aniżeli troska o to, by służyć korzystającym z nich ludziom. Istotnie, wydaje się, że lepiej zna i może zaspokoić potrzeby ten, kto styka się z nimi z bliska, i kto czuje się bliźnim człowieka potrzebującego.” Ksiądz prof. dr hab. Tadeusz Guz zwalcza liberalizm – to normalne, ponieważ jest Księdzem Katolickim. Ksiądz Tadeusz Guz jednak zapędza się w swojej krytyce – czyni liberalizm winnym powstania rewolucji francuskiej (a nie masonerię) – szkoda, że nie Ewę, która zerwała jabłko z drzewa. Uważa, że nurty liberalistyczne w głównej mierze wpłynęły na powstanie nurtów socjalistycznych i komunistycznych (a nie kapitały banków żydowskich), i nie chce widzieć, że doktryny te nie mają nic wspólnego z WOLNOŚCIĄ jednostki ludzkiej. Ksiądz Tadeusz Guz za pośrednictwem Radia Maryja w audycji majowej, mąci ludziom nieposiadających odpowiedniej wiedzy w głowach, że w liberalnej gospodarce należy się doszukać diabelsko-luterańskiego liberalnego knowania. Gdyby Polacy uwierzyli w słowa księdza prof. Tadeusza Guza, to w Narodzie Polskim nigdy nie wytworzyłaby się naturalna hierarchia społeczna, nigdy nie odrodziłaby się elita Narodu Polskiego. Socjalizm przez 65 lat (od 1945 roku) nie był w stanie odtworzyć elit narodowych! Elity partyjne nie są elitami Narodu Polskiego. Polemizując z poglądami księdza prof. Tadeusza Guza nie wychwalamy protestantyzmu gloryfikującego wolność jednostki ludzkiej, eutanazji, zabójstw dzieci nienarodzonych, libertyńskich parad homoseksualnych – uważamy tak jak uważa ksiądz Tadeusz Guz, że to jest zło - wynikające z myśli liberalnej. Ksiądz Tadeusz Guza krytykuje liberalizm gospodarczy nie, dlatego, że istnieje tu słowo liberalizm. Ksiądz prof. Tadeusz Guz zwalcza doktrynę liberalizmu gospodarczego, ponieważ jest wyznawcą sprawiedliwości społecznej, i nie różni się w swoich poglądach od socjalistów głoszących o konieczności wyrównywania różnic w społeczeństwie. Ks. prof. Tadeusz Guz swoje socjalistycznie myśli próbuje ubrać w doktrynę Kościoła Katolickiego. I nie czyni tego tylko ksiądz prof. Tadeusz Guz, czyni tak wielu księży. Na szczęście większość polskich księży rozumie, że nigdy na tym świecie nie zbudujemy szczęśliwego Edenu, że Bóg objawienia Chrześcijańskiego wskazał ludziom, że nie wolność jest najwyższą kategorią, lecz najwyższą kategorią jest dobro. Wolność urzeczywistnia się w dobru, i poprzez dobro, ale zawsze wyłącznie poprzez miłość. PO z liberalną gospodarką nie ma nic wspólnego, udowodnili to podczas swoich 4 letnich rządów. PO składa się z byłych członków Unii Wolności oraz z osób, które chcą władzy. Mają tyle wspólnego z liberalna gospodarka, co kamień ze złotem – złoto też kiedyś leżało w ziemi. Jest to typowa partia władzy, nie jest to partia liberalna. Głosując na nieliberalną partię PO – nie grzeszysz! Nie odnosi się przestroga księdza do SLD, PSL, PiS, – bo to nie są partie liberalne. Gdy głosujesz na te partie, w konsekwencji opowiadasz się za socjalistyczną gospodarką - wtedy według księdza prof. Tadeusza Guza nie grzeszysz, – bo nie głosujesz na liberałów! Słowa księdza prof. Tadeusza Guza o tym, że Polak grzeszy, gdy zagłosuje na liberałów, można, więc odnieść tylko do partii Janusza Korwina Mikke. Ot swołocz jedna – zachciało mu się walczyć z socjalistyczną gospodarką! Grzeszy, grzeszy, grzeszy! Grzeszysz według księdza prof. Tadeusza Guza - gdy wybierasz partię, która chce WRESZCIE w naszym kraju zdecydowanie odejść od zasad socjalistycznego gospodarowania. A to, że Korwin głosi równocześnie zasady konserwatyzmu w sferze spoza gospodarki, chce dbać o rodzinę, naród, religię przodków, chce dbać o zachowanie tradycji, o pogłębianie wiedzy historycznej wśród młodych Polaków i broni nas przed bezpodstawnym poniżaniem godności Narodu Polskiego – to nie ma dla księdza prof. Tadeusza Guza żadnego znaczenia, bo słowo konserwatyzm, wywołuje u niego tylko negatywne skojarzenia. Nie widzi ksiądz możliwości zaistnienia takiej krzyżówki – liberalizmu gospodarczego z konserwatyzmem zachowującym staropolską tradycję! Polaku! Nie dawaj posłuchu socjalistycznym mówcom, nawet wtedy, gdy występują oni w Radiu Maryja lub telewizji Trwam, – bo zgrzeszysz przeciwko Ojczyźnie swojej! Zapraszam do wysłuchania wykładu księdza Tadeusza Guza

www.radiomaryja.pl (rn18tv, rn22, rn24(archiwum Radia Maryja).

W ten sposób mogą Państwo uzyskać potwierdzenie zgodności z oryginałem cytowanych przeze mnie wypowiedzi księdza Tadeusza Guza. Thot

Światowy krach monetarny Szalona aprecjacja euro i franka szwajcarskiego również względem złotego. Potężny cios w polski dług publiczny oraz w kredytobiorców, którzy są zadłużeni we frankach i euro. Niewypłacalność państw godzi w jeden z zasadniczych dogmatów przedkryzysowej teorii finansów: istnieją inwestycje bez ryzyka, które przynoszą relatywnie niewielką, ale pewną stopę zysku. Takimi inwestycjami były dłużne papiery wartościowe emitowane przez zadłużające się państwa. Przyjmowano, że państwo nie może zbankrutować – zaprzestać obsługi swojego zadłużenia. Zawsze może zrolować (zaciągnąć nowy dług na spłatę starego), a ostatecznie można wycisnąć podatników do ostatniej kropli krwi. Ten dogmat stał się podstawą konstrukcji portfeli inwestycyjnych instytucji finansowych. Od funduszy inwestycyjnych, przez towarzystwa emerytalne, po banki. Posługując się metodami statystycznymi łudzono inwestorów świetlaną przyszłością z Kanarami dla emerytów włącznie. Portfele były różnorodne. Do portfeli dobierano obligacje, akcje, lokaty w bankach, nieruchomości, towary, spekulacyjne instrumenty pochodne, ale również produkty różnych pośredników finansowych. Zawsze z naukowym zadęciem i marketingowym blichtrem. Powstały wzajemne należności i zobowiązania instytucji finansowych, które utkały gęstą sieć powiązań. A u ich podstawy są obligacje państwowe – złoty cielec portfeli inwestycyjnych. Dopuszczenie myśli, że mają one bez wyjątku niezerowe ryzyko czyni z światowych finansów piramidę. Piramidę finansową, przy której wyczyny hochsztaplerów typu Bernard Madoff (przekręt na 50 mld dolarów) to mało znaczący drobiazg. Dług publiczny peryferyjnej Grecji na koniec 2010 r. wynosił 329 mld euro (143 % PKB). Wydatki sektora publicznego w Grecji w 2010 r. wyniosły 50 % PKB. Na czym polega dramat? Przy średnim koszcie obsługi długu 5 % rocznie (rząd wielkości obecnie w Polsce), odsetki pochłoną 7 % PKB tj. ok. 14 % wydatków sektora publicznego, przy 20 % rocznie odsetki wyniosą już 29 % PKB – grubo ponad połowę wszystkich dotychczasowych wydatków sektora publicznego w Grecji. Na dodatek, gdy nie ma środków z dochodów budżetowych na zapłatę odsetek, dług wzrasta o rolowane odsetki. Odsetki od odsetek zaciskają pętlę zadłużenia, którą po wykrwawieniu narodu przerywa zawieszenie lub odmowa spłaty długu. Nie obsługiwanie długu zgodnie z warunkami zaciągniętych pożyczek skutkuje obniżeniem rynkowej wartości instrumentów dłużnych. Skala obniżenia wartości obligacji oscyluje wokół spodziewanej wartości długu, który w wyniku restrukturyzacji nie zostanie spłacony. Pociąga to za sobą straty na aktywach w instytucjach finansowych. W przypadku Grecji restrukturyzacja długu tylko do poziomu 100 % PKB (nadal większego niż średnia europejska) oznacza straty wierzycieli rzędu 30 % kapitału tj. ok. 99 mld dolarów. Wśród wierzycieli greckiego sektora publicznego poczesne miejsce zajmują greckie banki komercyjne. Na koniec kwietnia 2011 r. są zapakowane długiem sektora publicznego na 59 mld euro przy kapitałach własnych ok. 28 mld euro. Strata na portfelu długu sektora publicznego rzędu 30 % oznacza dziurę ok. 18 mld euro, blisko 2/3 kapitałów własnych banków. Takie straty sprowadzają grecki sektor bankowy do pozycji instytucji wysokiego ryzyka. Z jednej strony definitywnie staje akcja kredytowa (za niskie współczynniki wypłacalności), co blokuje kredytowanie gospodarki i emisję pieniądza depozytowego (groźba deflacji). Z drugiej strony zaraza przekracza granicę. Grecki system bankowy na koniec 2010 r. był zasilony kwotą 161 mld euro z zagranicy. Największymi wierzycielami są instytucje z Francji (53 mld euro) i Niemiec (34 mld euro). Zapaść greckich banków, to, zatem również zapaść banków we Francji i Niemczech. To nie koniec łańcuszka. Prawdopodobnie największym zagranicznym inwestorem w Grecji jest najważniejszy bank Europy. Szczyt myśli i praktyki integracyjnej. Europejski Bank Centralny. Hipokryci z EBC nie ujawniają danych o zaangażowaniu w Grecji. Prawdopodobnie zakupili obligacji rządowych na 42 mld euro i udzielili pożyczek greckiemu sektorowi bankowemu w kwocie ok. 98 mld euro. „Zakupili”, „udzielili” to eufemizmy. EBC jest bankiem centralnym. Emisyjnym. EBC po prostu wyemitował dla Greków nowiutkie euro. Kto by nie chciał pieniążków wprost z przysłowiowych maszyn drukarskich? Stąd zawstydzenie włodarzy EBC, głównie z Francji i Niemiec. Trudno im przyznać się, że Grecy wykiwali ich rodaków w pozyskiwaniu nowych emisji euro. Ale numer jest jeszcze głębszy. Ryzykowne zaangażowanie EBC w Grecji to ok. 140 mld euro. Tylko obsunięcie się greckich obligacji o 30 % powoduje, że EBC dotkną straty o wartości przekraczającej cały subskrybowany kapitał (11 mld euro). Bank centralny z ujemnym kapitałem. To byłoby wybitne osiągnięcie gospodarcze lub... podstawa do żądania uzupełnienia kapitału (de facto pokrycia strat) przez udziałowców banku. Narody Europy. Ale niewielka Grecja to pikuś. Świat słania się od dolarowego zawrotu głowy. W dniu 16 maja 2011 r. rząd Stanów Zjednoczonych osiągnął wyznaczony przez Kongres limit zadłużenia w wysokości 14,294 bln dolarów tj. 100 % amerykańskiego PKB. Przy deficycie budżetowym rzędu 8-9 % PKB oznacza to kopnięcie stołka pod Amerykanami z założoną pętlą długu. Według Sekretarza Skarbu Timothy Geithnera płynność finansowa rządu Stanów Zjednoczonych może być zachowana tylko do sierpnia 2011 r. Osiągnięcie limitu zadłużenia pociąga za sobą konieczność zrównoważenia budżetu. Tymczasem już za rok wybory prezydenckie. Republikanie mają Obamę na muszce. Nie pozwalając zwiększyć limitu długu wymuszają drastyczne podwyżki podatków lub cięcia wydatków. W roku wyborczym. Gdyby nie doszło do porozumienia politycznego pomiędzy rządzącymi demokratami, a opozycją republikańską w zasadzie pozostaną tylko obniżki wydatków i to dokonywane w warunkach finansowego stanu wyjątkowego. A wtedy może okazać się, że brakuje środków na obsługę amerykańskiego długu publicznego. Trudny wybór. Płacić pensje pracownikom federalnym, czy np. odsetki dla posiadaczy obligacji rządu Stanów Zjednoczonych. Kim oni są? Amerykańskie banki komercyjne na koniec maja 2011 r. dysponowały ok. 511 mld dolarów amerykańskich papierów skarbowych, przy kapitałach własnych na poziomie ok. 1,4 bln dolarów. Amerykańskie banki komercyjne są w stanie przetrwać (zakładając prawdziwość oficjalnych danych) nawet hipotetyczną całkowitą utratę wartości przez obligacje skarbowe. Kto zatem jest umoczony? Największy bank centralny na świecie System Rezerwy Federalnej (FED) na koniec maja 2011 r. posiadał ok. 1,5 bln dolarów papierów skarbowych rządu Stanów Zjednoczonych przy całym majątku o wartości ok. 2,8 bln dolarów. Inwestorzy zagraniczni na koniec kwietnia 2011 r. posiadali amerykańskie papiery skarbowe o wartości 4,5 bln dolarów z liderem Chinami (1,3 bln dolarów wraz z Hong-Kongiem). W przytłaczającej większości stanowią one aktywa rezerwowe banków centralnych świata, przy czym aktywa dolarowe stanowią ok. 61 % ujawnionych rezerw walutowych banków centralnych na świecie. W szczególności Narodowy Bank Polski posiadał na koniec kwietnia 2011 r. ok. 27 mld dolarów aktywów w Stanach Zjednoczonych. Wśród światowych bankierów „przyjęło się”, że waluta narodowa jest emitowana w zamian za skupowane waluty obce (głównie z pomocy zagranicznej, prywatyzacji inwestorom zagranicznym, kredytów zagranicznych, eksportu netto). Z kolei waluty obce są praktycznie natychmiast wydawane na zakup teoretycznie „najbezpieczniejszych” państwowych długów zagranicznych z dominującymi papierami skarbowymi rządu Stanów Zjednoczonych. Z jednym najistotniejszym „przypadkowym” wyjątkiem. Dolar jest emitowany przez FED poprzez finansowanie długu własnego państwa. Problemy fiskalne Stanów Zjednoczonych oznaczają de facto trzęsienie ziemi całego światowego systemu monetarnego u jego podstaw – emisji walut narodowych przez banki centralne. Niedotrzymanie przez Stany Zjednoczone warunków obsługi zaciągniętego długu prowadzi do przeceny większości aktywów banków centralnych na świecie. Poziom kapitału własnego banków centralnych jest zazwyczaj symboliczny (np. fundusz statutowy NBP to 1,5 mld złotych). Oznacza, to, że banki centralne będą miały ujemne kapitały własne. Spadek wartości rynkowej aktywów rezerwowych pociągnie za sobą pogorszenie ocen wypłacalności zwłaszcza najbardziej zadłużonych państw. Przyjmuje się, bowiem, że aktywa rezerwowe stanowią gwarancję wypłacalności państwa na międzynarodowym rynku finansowym. Tymczasem długi państwa zostają, a wartość aktywów rezerwowych topnieje. Jak dalej emitować pieniądz narodowy skoro nabywanie w rozpatrywanym wypadku śmieciowych obligacji zagranicznych to ewidentna niegospodarność? Problem ten jest szczególnie dotkliwy dla Polaków. NBP od 1997 r. nie może emitować pieniądza poprzez finansowanie polskiego długu państwowego (art. 220 ust. 2 Konstytucji). Załamanie rynku amerykańskich obligacji pociągnie za sobą wzrost rynkowej rentowności obligacji w Stanach Zjednoczonych (premia za ryzyko). Parcie na wzrost stóp procentowych nie pomoże giełdom. Nastąpi paniczna ucieczka kapitału ze Stanów Zjednoczonych. Gdzie? Jeżeli kłopoty w Unii Europejskiej będą względnie mniejsze, to do najsilniejszych państw europejskich z Niemcami na czele. Na bezpieczną przystań można również tradycyjnie typować Szwajcarię. Problemem jest skala. Dolar jest główną walutą rezerwową świata. Ucieczka kapitału będzie gigantyczna w stosunku do wielkości potencjalnych schronień. Przytłaczająca dla Unii Europejskiej, nie mówiąc o Szwajcarii. Grozi, zatem szalona aprecjacja euro i franka szwajcarskiego. Nie tylko względem dolara, ale również złotego, który bezpieczną przystanią nie jest. To oznacza potężny cios w polski dług publiczny (wzrost równowartości złotowej zagranicznej części długu publicznego i przekroczenie progu 55 % PKB) oraz w kredytobiorców, którzy są zadłużenie we frankach i euro. Banki w Polsce mają szansę dołączyć do „elitarnego” klubu banków bankrutów, które sfinansowały spekulacyjne bańki na rynku nieruchomości (np. w Stanach Zjednoczonych, Irlandii, Hiszpanii). Żadne machinacje już nie pomogą utrzymywać mirażu prosperity w Polsce. Tymczasem szef FEDu Ben Bernanke bezradnie rozkłada ręce „nie wiemy dokładnie, dlaczego przedłuża się spowolnione tempo wzrostu”, mimo praktycznie zerowych stóp procentowych oraz potężnych zastrzyków płynności. W Polsce niskie do 2010 r. stopy procentowe nie były w stanie ożywić akcji kredytowej (emisja pieniądza depozytowego). W 2011 r. inflacja w Polsce jest na razie nieczuła na paniczne podwyżki stopy referencyjnej NBP, przy czym nie może już być tłumaczona podwyżkami cen energii i żywności (konsekwentny wzrost do maja 2011 r. wszystkich kategorii inflacji bazowej). Na całym świecie zawodzą tradycyjne instrumenty polityki monetarnej. Banki centralne, które nie wiadomo jak mają emitować pieniądz po załamaniu rynków aktywów rezerwowych. Banki komercyjne trafione stratami na obligacjach państwowych i kredytach hipotecznych, których akcja kredytowa jest niewrażliwa na zmiany stóp procentowych banku centralnego. Zaburzenia w emisji pieniądza banku centralnego (baza monetarna) oraz w emisji pieniądza banków komercyjnych (depozytowego) prowadzące do groźby obniżenia podaży pieniądza, deflacji i głębokiego kryzysu. Monetarny koszmar. Oto wyzwania przed którymi stoimy. Tomasz Urbaś

“Naród polski się uwstecznia”. W kazaniu wygłoszonym podczas procesji Bożego Ciała w Przemyślu JE abp Józef Michalik wyraził ubolewanie z powodu dzielenia narodu na partie i dominacji partyjnictwa w życiu społecznym. Partyjnictwo rzeczywiście u nas dominuje, ale niezależnie od wszystkich pesymistycznych akcentów w kazaniu metropolity przemyskiego, generalnie miało ono wydźwięk optymistyczny. Wprawdzie w opinii JE abpa Michalika naród nasz dzielony jest na partie, ale w ogóle to nadal istnieje, jako naród. Jest to pogląd niewątpliwie optymistyczny, ale prawdopodobnie nieprawdziwy. Żeby lepiej to zrozumieć, przypomnijmy hierarchię grup społecznych. Na najniższym jej szczeblu znajduje się rodzina, której do niedawna nie trzeba było definiować, ale teraz już może to być konieczne; więc rodzina, to znaczy: kobieta, mężczyzna i ich dzieci. To jest rodzina dwupokoleniowa - bo niekiedy występują jeszcze rodziny trzypokoleniowe, składające się z dzieci, rodziców i dziadków. Następnym szczeblem w hierarchii grup społeczności jest ród - czyli grupa rodzin wywodząca się od wspólnego przodka. Ustrój rodowy przetrwał w wielu krajach do dnia dzisiejszego i w pewnych sytuacjach pokazuję swoją siłę - co znakomicie przedstawił Aleksander Sołżenicyn w „Archipelagu GUŁ-ag”. Kolejna wyższą formą społeczności jest plemię - grupa rodów zachowująca tradycję wspólnego pochodzenia. Typowym przykładem społeczności trybalistycznej są Żydzi, zachowujący zresztą do dzisiaj plemienny sposób podejścia do różnych instytucji, np. własności. Kolejną wyższą formę w hierarchii społeczności stanowi narodowość. Jest to zbiorowość związana wspólnym językiem, historią, obyczajem i religią - ale jeszcze niezorganizowana politycznie i niewytwarzającą hierarchii. Dopiero kolejna społeczność w tej hierarchii, czyli naród jest narodowością politycznie zorganizowaną. Jak możemy odróżnić naród od narodowości? To w gruncie rzeczy proste; żeby zorganizować się politycznie, to znaczy, żeby stać się narodem, narodowość musi zacząć wytwarzać szlachtę, stanowiącą elitę narodo- i państwotwórczą. Otóż naród polski od drugiej wojny światowej zaprzestał już wytwarzać szlachtę, a zamiast niej wytarza jakieś imitatorskie namiastki, których przedstawiciele za wszelką cenę, niekiedy za cenę komizmu, usiłują upodobnić się do cudzoziemców; jak nie „ludzi sowieckich”, to „Europejczyków”. Ten objaw wskazywałby na pogłębiający się proces uwsteczniania naszego narodu do poziomu przed narodowego, to znaczy - do poziomi narodowości. Więc chociaż kazanie JE abpa Józefa Michalika miało per saldo wydźwięk optymistyczny, to obawiam się, że ten optymizm nie był niestety uzasadniony. Naród polski od drugiej wojny światowej zaprzestał już wytwarzać szlachtę, a zamiast niej wytarza jakieś imitatorskie namiastki, których przedstawiciele za wszelką cenę, niekiedy za cenę komizmu, usiłują upodobnić się do cudzoziemców; jak nie „ludzi sowieckich”, to „Europejczyków”.

Jest to tekst krótki, prosty i zrozumiały dla każdego, kto komu TVN nie powypalał synaps w mózgu. Sięgnijmy po najbliższe z brzegu wypowiedzi polsko-języcznych szumowin, od Tuskowego “polskość to nienormalność”, przez Geremkowe “wchodzenie do Europy”, po całkiem świeże “mohery, ciemnogród, parafiańszczyznę, nekrofilie” etc. Jesteśmy resztka narodu uwsteczniającego się do narodowości i folkloru (krakuska na głowie, pawie piórko w dupie, w jednym ręku wódka, w drugim kiszony ogórek). W tym kontekście spójrzmy na polska scenę polityczna. Po pierwsze, bez radykalnego odrzucenia warstwy zgangrenowanej nie ma mowy o przyszłości. Partyjniacy, dla których ojczyzna jest związek radziecki ze stolica w Moskwie czy Brukseli musza być pozbawieni wpływu na bezgłowy naród. Po drugie zostaliśmy, jako naród tak zubożeni i zadłużeni, ze sięgamy już po rezerwy proste, po wyczerpaniu, których nie zostanie już naprawdę nic, zaś sam byt biologiczny będzie zagrożony. Dlatego tez przy wyborze naszych przywódców nie możemy sobie pozwolić na błąd zbuntowanych chorążych w listopadzie 1830 roku, którzy na sile i z łapanki szukali wodza powstania. Na glisty pokroju Misia Kamińskiego, wkręcające się na siłę w dupy brukselskich urzędników nie ma sensu nawet splunąć. Panu Kaczyńskiemu natomiast trzeba zadać jedno krótkie pytanie: czy przysięgniesz jak Kościuszko w Krakowie, ze poprowadzisz nas do wolnego królestwa wolnych Polaków? Pewien stary dowcip będzie tu na miejscu:

- czy oddałaby mi się Pani za milion dolarów? - Za milion w gotowce, tak. - A za dwa dolary? - Co ja, kurwa jestem? - To już żeśmy ustalili, a teraz negocjujemy cenę. Dość pudrowania zgnilizny czy przykładania plastra na ropiejący wrzód. Nie chcemy, jako Polacy być kurwami ani za milion dolarów, ani za dwa dolary. Tymczasem na naszych oczach odbywa się komunistyczna rekonkwista. Każdy przejaw samodzielnego myślenia albo jest wybijany pałą “strażnika miejskiego”, albo zastraszany sowieckim nasieniem w todze sędziego czy prokuratora. Oszust w randze ministra finansów zadłuża w coraz szybszym tempie, z wojska odchodzą ostatni ludzie potrafiący posługiwać się bronią, zaś z pozycji międzynarodowej polskiego niby-państwa szydzi nawet malutka Litwa. A jeszcze z tylu zachodzą nas Judejczykowie, szykujący się nam na szlachtę. Zaginał gdzieś zloty róg i nie ma jak zagrać, by obudzili się śpiący pod ziemia rycerze. Nie mamy żadnych przyjaciół, wokół sami wrogowie i możemy liczyć tylko na samych siebie. SM

Poczet Kainów polskich „Kainie Grabski! Bądź kroć kroci razy przeklęty!” - Zawołał z sejmowej galerii prawnuk Tadeusza Rejtana w dniu ratyfikacji przez Sejm traktatu ryskiego. Traktat ten, kończący wojnę polsko-bolszewicką, był negocjowany przez delegację sejmową pod przewodnictwem Jana Dąmbskiego, zaś „Kain Grabski”, czyli Stanisław Grabski, ku zaskoczeniu szefa bolszewickiej delegacji Joffego, przeforsował ustanowienie granicy polsko-sowieckiej na zachód od Mińska, pozostawiając za kordonem na pewną śmierć od bolszewików polskich ziemian i zagrodową szlachtę, a całą resztę - na udrękę, często też kończącą się tragiczną śmiercią. Przyczyny takiego rozwiązania wynikały zarówno z partyjnictwa; „Kain Grabski”, jako działacz Narodowej Demokracji przeciwny był forsowanemu przez Piłsudskiego programowi federacyjnemu - jak i z tak zwanych względów naukowych - że państwo nie powinno absorbować zbyt wielu mniejszości narodowych, które potem trzeba by polonizować. Z tych tak zwanych naukowych racji natrząsa się bezlitośnie Michał K. Pawlikowski, kreśląc we wspomnieniowej książce „Wojna i sezon” takie oto uwagi: „Apologetycy ryscy chełpili się racją stanu i „wstrzemięźliwością”. Oddanie bez walki wielkiego terytorium z kilku milionami mieszkańców poczytane zostało za wielką mądrość polityczną. (...) Obłudny i płaczliwy mit o naszej „wstrzemięźliwości” (...) rozwinął się do naszych czasów. Ostał się, bowiem z tragiczną poprawką, że z linii traktatu ryskiego cofamy się już na „linię Curzona”. (...) sęp wyjada nam serca i mózgi, zaczynamy wyrzekać się braci zza Buga, tak jak w roku 1921 wyrzekliśmy się po kainowemu braci zza Dźwiny, Słuczy, Berezyny i Druci.” Pisząc: „do naszych czasów”, Pawlikowski ma na myśli okres bezpośrednio powojenny, kiedy to pogodzony z porozumieniami jałtańskimi „Kain Grabski”, wróciwszy z Londynu do Polski ze Stanisławem Mikołajczykiem, został wiceprezesem Krajowej Rady Narodowej. Dzisiejsze czasy wyglądają pod tym względem znacznie gorzej; nie tylko nikomu nie przychodzi do głowy krytykowanie już nie Stanisława Grabskiego, który w 1945 roku już tylko statystował w widowisku reżyserowanym przez Stalina i jego agentów - ale nawet samego Stalina, nie mówiąc o agentach, którzy albo do niedawna zażywali reputacji narodowych bohaterów, albo zażywają jej nadal, przynajmniej w pewnych, pozornie antagonistycznych kręgach. Dzisiaj wyrzekamy się nawet pamięci o „braciach zza Buga” - i to nie w imię jakichś, niechby nawet niesłusznych - ale jednak kalkulacji. Dzisiaj wyrzekamy się nawet pamięci o „braciach zza Buga” już tylko w imię iluzji, na jaką w postaci „Partnerstwa Wschodniego” pozwoliła naszym Umiłowanym Przywódcom Nasza Złota Pani Aniela. Nasi Umiłowani Przywódcy czepiają się tych iluzji, niczym tonący brzytwy i w rezultacie doskonalą się w sztuce plucia pod wiatr, udając, że nie zauważają, jak np. Polakom na Litwie tamtejszy rząd zmienia nazwiska. Iluzję mocarstwowości nasi Umiłowani Przywódcy zyskują, podrywając białoruski Związek Polaków w charakterze jedynej opozycji przeciwko prezydentowi Łukaszence - a dzisiaj OBIEKTYWNIE kolaborując z Putinem, który temuż Łukaszence dociska śrubę na odcinku ekonomicznym, podczas gdy Umiłowani Przywódcy pod dyrekcją pana redaktora Michnika - na odcinku humanitarnym. Teraz z kolei marszałek Grzegorz Schetyna zablokował uchwałę o ustanowieniu 11 lipca dniem pamięci ofiar zbrodni „o znamionach ludobójstwa” popełnionej przez UPA na ludności polskiej Kresów Wschodnich. Podobno w nadziei, że prezydent Komorowski dokona jakichści cudów na kiju podczas spotkania z ukraińskim prezydentem Wiktorem Janukowyczem. Ale cuda na kiju miały przecież nastąpić już znacznie wcześniej, pod rządami naszej duszeńki w dwóch osobach: prezydenta Wiktora Juszczenki i premiera Julii Tymoszenko, którym nasi Umiłowani wybaczali nawet protekcję banderowców. Jak wiadomo - nie nastąpiły - a te umizgi omal nie zakończyły się nieszczęściem w postaci rajdu śladami Stefana Bandery. Ciekawe, czym prezydent Komorowski zamierza zaczarować prezydenta Janukowycza, że liczy, iż nie zauważy on smyczy, na której naszych Umiłowanych trzyma Nasza Złota Pani Aniela i otworzy przed nim nie tylko ramiona, ale i duszę? Upije go, czy co? Zresztą - dlaczego zaraz wierzyć, że przyczyną zablokowania uchwały było pragnienie udelektowania polskiego prezydenta? Ładnie byśmy wyglądali, gdybyśmy tak we wszystko wierzyli. Bo przecież panu marszałkowi Schetynie równie dobrze mogło chodzić o udelektowanie prezydenta ukraińskiego, no nie?

SM

C'est le ton, qui fait le chanson Jak mawiał śp. ks. Michał Gorczakow, minister spraw zagranicznych Imperium Wszechrusi: „Nigdy nie wierzę niezdementowanym wiadomościom”. Gdy więc od trzech miesięcy trąbiłem o grożącym Polsce sojuszu PiS-SLD z niepokojem obserwowałem, że coraz więcej polityków potwierdza informacje, że takie rozmowy się toczą – a potem, że są już bliskie finału. Na szczęście niektórzy działacze SLD zaczęli temu energicznie zaprzeczać – i odetchnąłem z ulgą: jak zwykle miałem rację. Dlaczego działacze SLD i PiS temu zaprzeczają? To oczywiste: SLD bardzo ostro potępia anty-PRLowskie wypowiedzi PiSmaków i czasem posuwa się do wiązania ich z Hitlerem – a PiS z kolei uważa SLD za bezpośrednich, choć adoptowanych potomków homo-pary Lenin-Stalin. Mowa, więc nie o współpracy w wyborach – wręcz przeciwnie: w wyborach będą się ostro zwalczać, by być wiarygodni. Mowa o koalicji po wyborach. Jeśli, nie daj Boże, PiS i SLD osiągnęłyby razem 51% miejsc w Sejmie. W rzeczywistości, bowiem te partie mogłyby znakomicie razem rządzić. Co prawda PiS jest trochę bardziej lewicowe od SLD, ale w praktyce niczego lewicowego nie robi: np. zlikwidowało podatek spadkowy. SLD, któremu p. Piotr Ikonowicz z PPS, odmawia (i słusznie) prawa do nazywania się „socjalistami” i „Lewicą” też np. obniżył akcyzę od alkoholu. Naprawdę: te dwie partie mogłyby znakomicie razem rządzić. Niestety – byłoby to koszmarem dla Polski, bo jedna z drugą musiałyby się prześcigać w realizacji swych socjalnych postulatów wyborczych. Przypomnijmy, że gdy w Hiszpanii władzę objął p. Józef Rodríguez Zapatero, jej finanse były w niezłym stanie; wystarczyły trzy lata rządów Lewicy (też wcale nie skrajnej!), by zrujnować ten piękny kraj. I to samo byłoby z Polską. No, dobrze:, ale taki sojusz te partie mogły zawrzeć już o wiele wcześniej. Podobieństwa ich programów wręcz rzuca się w oczy, – jeśli odrzucić pustą retorykę. Tak samo niesłychanie podobne są programy gospodarcze Unii Europejskiej i III Rzeszy – i dlatego właśnie istnieje surowy zakaz czytania wydawnictw narodowo-socjalistycznych. Więc dlaczego nie zrobiły tego wcześniej? Co wyzwoliło w nich nagle tę chęć i stłumiło wzajemne obrzydzenie, – bo przecież niemieccy socjaldemokraci i hitlerowcy też mieli podobne programy – a rzadko przemagali się, by w ogóle rozmawiać. Bo to ton tworzy piosenkę – nie treść!

Odpowiedź jest oczywista: Klewki! To politycy PiSu i SLD są – niemal po równo – zamoczeni w aferę bezprawnego torturowania talibów i innych arabskich bojowników i terrorystów na ziemiach polskich. I są nieustannie zagrożeni tym, że PO, wbrew polskiej racji stanu, może ich za to powsadzać do kryminału. Niech tylko okaże się, że polityka III Rzeczypospolitej nie musi opierać się na Stanach Zjednoczonych. I to jest ich największy wspólny mianownik. JKM

Chamstwo – wyjątkowe Gdy XVII wieku panowało Globalne Oziębienie, którego ówcześni ekolodzy jakoś nie zwalczali, Bałtyk zamarzał. Jeżdżono do Szwecji saniami – i prywatnej inicjatywie opłacało się na trzy miesiące budować na lodzie karczmy dla podróżnych!!! To, co potrafią robić z ludźmi monopoliści – z państwami i reżymowymi monopolami na czele – jest znane. Rekordy biją PKP. Krakowiacy pamiętają, co się działo przy przebudowie Dworca Głównego, – ale kto nie był w Warszawie na Dworcu Wschodnim – ten nie widział nic. Kompletny bałagan, brak informacji, brak połączeń między peronami, z ogromnych tuneli wyrzucono prywaciarzy – i stoją puste, a prowizoryczne kasy dwa lata stały na deszczu, a głodni pasażerowie brnęli w błocie. Koleje mają pasażerów po prostu w tendrze. Gdyby zlikwidować tę złomiarnię i w tym miejscu puścić ze 40 konkurujących ze sobą linii autobusowych... Aha: Empire State Building, budowano w 1901 r. w rok i miesiąc – przy niezatrzymanym ruchu ulicznym. Dworzec ma jedno piętro. JKM

Pamięci Filipa Adwenta

Poniższy tekst pochodzi sprzed 3 lat. Od tamtej pory, według naszej wiedzy, sprawa nie ruszyła się do przodu ani o krok. – admin.

Sześć ofiar, a sprawca na wolności – nowe okoliczności wypadku drogowego śp. Filipa ADWENTA

ZŁOŻYŁ ŻYCIE NA OŁTARZU OJCZYZNY

Stowarzyszenie Obrony i Rozwoju Polski ZARZĄD GŁÓWNY Al. J. Piłsudskiego 8-10, 35-074 Rzeszów. PL. Tel. +48/17/862.28.48; fax 017.862.54.07. Nr REGON: 180 113 227. www.soirp.iap.pl; e-mail: zg@soirp.rzeszow.pl

Rzeszów, dnia 7. stycznia 2008 roku.

L. dz.: ZG/ P/1/01/08

Sąd Apelacyjny w Lublinie Wydział Karny-Odwoławczy ul. Obrońców Pokoju 1 20-959 Lublin

sygn. akt II AKa 305/07

sygn. akt II K 54/07

OŚWIADCZENIE Stowarzyszenie Obrony i Rozwoju Polski występowało przed Sądem Okręgowym w Radomiu w postępowaniu sygn. akt II K 54/07 jako przedstawiciel społeczny po stronie Pani dr Alicji Adwent, żony tragicznie Zmarłego Europosła dr. Filipa Adwenta i Członków Jego fatalnie doświadczonej Rodziny. Udział organizacji w rozprawie ma na celu monitorowanie postępowania w celu doprowadzenia do jak najpełniejszego wyjaśnienia przyczyn i okoliczności tragicznej w skutkach katastrofy drogowej. Rozprawa w pierwszej instancji toczyła się przed Sądem Okręgowym w Radomiu, ale już powstrzymanie się Prokuratury Okręgowej w Radomiu od żądania aresztu dla bezpośredniego sprawcy śmierci sześciu osób budzi zdecydowany sprzeciw i poważne wątpliwości, jak bowiem wynika z przebiegu postępowania, zachodzi podejrzenie matactwa w śledztwie i przed Sądem, co w wyraźny sposób ujawniało się w zeznaniach świadków obrony. Wypada jednak rozpocząć od innych zaniechań Prokuratury. Jak wynika z zeznań kolejnych świadków, uczestniczący w wypadku samochód sprawcy już w momencie zakupu nie był sprawny technicznie. Dowodem na to jest fatalny stan opon, określonych przez biegłych, jako „łyse”. Taki pojazd nie powinien przebyć trasy z Anglii do Polski, nie mówiąc już o dalszym odcinku, do Grójca. Na granicy Polski, jeżeli nie wcześniej, uszkodzeniu ulega szybkościomierz i tachograf, co zdecydowanie wyklucza MANA z ruchu drogowego, – (ale nie w firmie Artura Jasika.) Ten, doskonale znając sytuację (wszak osobiście kupował samochód w Anglii), polecił oskarżonemu Radosławowi Fijołowi jechać niesprawnym pojazdem. Wreszcie, skutki tragicznego zdarzenia łatwiej przerzucić na niesprawność samochodu, choć naszym zdaniem wypadek nie był spowodowany jego defektami. Mimo to Prokuratura do tej pory nie wyciągnęła z tego stosownych wniosków. Nawet nie wszczęto postępowania przeciw winnym wspomnianych zaniedbań. Podobnie rzecz wyglądała, jeśli idzie o składanie przed Sądem fałszywych zeznań przez świadka Jana Zarębę, czy jego jazdę niesprawnym samochodem. W gruncie rzeczy, właścicieli odrębnych firm, państwa Ilonę i Artura Jasik wypadałoby zapytać o wiele innych rzeczy. I, tak na przykład:, dlaczego zatrudniano kierowców (zwłaszcza dotyczy to Radosława Fijoła) nie podpisując z nimi ani umowy o pracę, ani umowy zlecenia? dlaczego nie sprawdzono list wynagrodzeń z krytycznego okresu? dlaczego nie sprawdzono, czy od wypłaconych wynagrodzeń został odprowadzony sto-sowny podatek? dlaczego przygotowanie kierowcy do wykonania tak poważnej i odpo-wiedzialnej misji, jak jazda samochodem ciężarowym z kierownicą usytuowaną po pra-wej stronie na długiej trasie, polegało na zrobieniu kilku kółek na placu firmy? czy sprawdzono dokumenty przewozowe wszystkich pojazdów (ciężarowy MAN, osobowe FORD i OPEL), jeśli tak, co z nich wynika? czy, wobec podejrzenia o użycie narkoty-ków przez sprawcę nieszczęścia, sprawdzono jego samochód pod kątem obecności w nim narkotyków? czy użyto w tej sprawie psów tropiących? czy na miejscu zdarzenia sprawdzono pod tym kątem ubranie i przedmioty osobiste sprawcy? czy w ogóle doko-nano sprawdzenia tych przedmiotów? co z ewentualnych kontroli wynika? czy dokonano szczegółowej kontroli firm państwa Jasik? Pytania te adresujemy do Panów Prokurato-rów, którzy w ciągu całej rozprawy przed Sądem Okręgowym w Radomiu pytań niemal nie mieli! A wypadało zapytać świadka A. Jasika, dlaczego nie obawiał się wysłać w tak długą i trudną do przewidzenia trasę wywrotki z załadowanymi na nią dwoma samochodami osobowymi, które w dodatku nie były w żaden sposób zabezpieczone? Dodatkowo, dlaczego ani Policja, ani Prokuratura, ani nawet Sąd żadnych wniosków z tego nie wyciągnęły? Dlaczego, w strefie tak kryminogennej, jaką stanowią przejścia graniczne, w Świecku, właściciel firmy nie obawiał się pozostawić owej wywrotki z cenną, bądź co bądź, zawartością na okres dwóch tygodni, bez jakiegokolwiek zabezpieczenia? Przy tej okazji rodzi się pytanie: czemu, w gruncie rzeczy, miał służyć ten przedłużony postój? Czy przypadkiem nie oczekiwano na okoliczności bardziej sprzyjające uruchomieniu śmiercionośnego MANA?! Czy nie chodziło tu o Europosła? Przecież w zasięgu telefonu były osoby mające świadomość, że śp. Filip Adwent w chwili przyjazdu konwoju pojazdów z Anglii do Polski jeszcze przebywał w Parlamencie Europejskim. Trzeba było na niego poczekać… W każdej z tych spraw Prokuratura nabrała wody w usta, i mimo, iż w wielu wypadkach wypadało postawić zarzuty, do tej pory – a od zdarzenia minęło ponad dwa lata! – nie zrobiła tego. Wiele zaszłości wymagało wyjaśnienia, doprecyzowania. Nie wykonano tego.Obecny na rozprawie pan Prokurator Prokuratury Okręgowej w Radomiu nie zechciał też wyjaśnić okoliczności wykonania przez oskarżonego R. Fijoła wielkiej liczby połączeń telefonicznych, w tym także ze świadkiem Janem Zarębą, który zeznał, że w nocy poprzedzającej katastrofę drogową Fijoł całą noc spał obok niego w busie mki Volkswagen, którym obaj przyjechali naprawić i odebrać uszkodzoną wywrotkę. Więcej – nie zechciał wyjaśnić jak to się stało, że oskarżony Radosław Fijoł, wskutek cudownego zdarzenia, doznał daru bilokacji i ze swoją komórką, śpiąc obok J. Zaręby w Volkswagenie stojącym w Świecku, wędrował przez Niemcy! A przecież o kolejnych kłamstwach oskarżonego i jego świadków mówią bilingi rozmów i rozmieszczenie kolejnych stacji bazowych telefonii komórkowej, obok których tej nocy przejeżdżał oskarżony. Możliwe też, że po Niemczech wędrowała jedynie komórka oskarżonego po to, by uprawdopodobnić wyjątkowe zmęczenie oskarżonego, podczas kiedy on sam istotnie przebywał w Polsce… Czemu mogła służyć ta ewentualna mistyfikacja – wypada się jedynie domyślać. Ale pana Prokuratora nawet to nie interesowało. Podczas kolejnego posiedzenia Sądu milczał, nie korzystając z przysługującego mu prawa do zadawania pytań. Czyżby wszystko było jasne…? Wątpliwości wywołane tym pytaniem rozwiał sam pan Prokurator, który zapytany przez uczestników rozprawy, dlaczego on, oskarżyciel publiczny nie zadaje pytań w tak istotnych dla procesu kwestiach, i dlaczego zajmuje zdecydowaną pozycję obrony oskarżonego, odpowiedział, że wszystko za niego robią inni, wobec czego on sam nie ma o co pytać. Pytanie: kto inny, skoro wspomniane pytania nie padły lub zostały przez Sąd pominięte. Wypadało zapytać, po co pan Prokurator w ogóle mitręży czas, ale oddalił się szybkim krokiem, w sposób bardzo niegrzeczny pozostawiając w niepewności, co do praworządności w demokratycznym Kraju płatników różnego rodzaju podatków. Pan Prokurator – w odróżnieniu od swych interlokutorów – był bardzo młody, ale może właśnie z tej racji wypada mu to grubiaństwo wybaczyć…? Zdumienie budziła powściągliwość Prokuratora, kiedy świadek Krzysztof Zawadzki zeznawał, że R. Fijoł dzwonił do niego o godz. 1720 i 1757 (czego dowodzą bilingi rozmów), a więc tuż przed tragicznym w skutkach zdarzeniem, który nie usiłował wydobyć ze świadka dalszych szczegółów tych rozmów. Podkreślamy: rozmowy miały miejsce tuż przed katastrofą, co – po pierwsze – wyklucza sen oskarżonego w momencie zdarzenia! Każda rozmowa, nawet ta najbardziej banalna, wybudza na jakiś czas jej uczestnika, nawet, gdyby przed chwilą „spał” za kierownicą. Zaś po drugie, nasuwa bardzo realne przypuszczenie, że kierowca MANA był zdalnie – przez telefon – sterowany. O wykonaniu zadania zameldował telefonicznie zleceniodawcom, gdyż, jak przypuszczamy, to było przedmiotem jego rozmowy telefonicznej bezpośrednio po zderzeniu. O tej to rozmowie mówiła świadek Anna Milczarek, która pierwsza znalazła się obok sprawcy. Prokuratura i w tym przypadku nie zechciała wyjaśnić liczby i kolejności, a nawet może treści telefonów, mimo, że wszystkie znajdują się w dostępnych bilingach. Sąd w 47 stronicowym (!) uzasadnieniu wskazuje na jedno: zaśnięcie za kierownicą spowodowane nieprzespaną nocą i stanem zejściowym po użyciu amfetaminy. A więc wg Sądu, wszystko niechcący, zupełnie nieumyślnie! Dowody przeczą temu stanowisku. Zastępujący prowadzącego śledztwo Prokuratora i obecny podczas jednej z kolejnych rozpraw Prokurator Prokuratury Okręgowej w Radomiu też nie miał pytań. A wypadało je zadać, chociażby w celu wyjaśnienia sposobu przeprowadzenia dowodów z miejsca zdarzenia przez policjantów Komendy Rejonowej w Grójcu. Właściwie żaden z nich nie rozmawiał ze sprawcą na miejscu zdarzenia, a przecież właśnie tam, na gorąco można było zdobyć wartościowe, ważne w sprawie zeznania. Policjant Przepiórka zeznał, że ślady na asfalcie, to nie wynik hamowania, a tylko rysy na jezdni. Świadek Arkadiusz Słupek, technik KR Grójec opisał je niejednoznacznie, jako smugi, pozostawiając biegłemu dokładną interpretację dowodów zdarzenia. W tym miejscu Pełnomocnik Poszkodowanej Mec. Andrzej Siedlecki zawnioskował o powołanie odrębnego i niezależnego zespołu biegłych techniki drogowej i dokonanie symulacji komputerowej zdarzenia, jak to się dzieje w cywilizowanych krajach, i… stało się! Pan Prokurator przemówił! Wnioskował jednak o oddalenie prośby Pana Pełnomocnika stawiając się tym samym po stronie oskarżonego. Nb., mimo to Sąd – nie mając jednoznacznych dowodów – uznał, że bezspornie są to ślady hamowania. Trudno sobie wyjaśnić, dlaczego Panowie Prokuratorzy, których rola podczas postępowania procesowego ustawowo jest diametralnie różna od pozycji obrony, zachowywali się w trakcie rozprawy w tak dziwny sposób. Bo, dla przykładu, kiedy na sali pojawił się świadek Krzysztof Zakrzewski, ignorujący dotychczas przebieg rozprawy inny Prokurator nagle, i to dość niebezpiecznie dla swojego zdrowia, ożywił się. Stało się tak po złożeniu przez świadka zeznań mówiących, że zbliżający się z przeciwka z szybkością ponad 100 km/godz. MAN, którego K. Zakrzewski w sposób niczym niezakłócony od dłuższego czasu obserwował (Zakrzewski jechał, jako pierwszy w kolumnie, zaś z przeciwka nadjeżdżał ten jeden, jedyny MAN), nagle zaczął zjeżdżać na jego pas jezdni. Świadek bardzo mocno podkreślił olbrzymią prędkość nadjeżdżającego pojazdu i zamiar kierowcy, który nie tylko wykonał nagły manewr w lewo, na jadące w kolumnie samochody osobowe, ale – kiedy w wyniku pierwszego uderzenia w przyczepkę K. Zakrzewskiego jego ciężarówka odbiła w prawo, zdecydowanie poprawił kierownicą w lewo, uderzając z całą mocą w jadący, jako drugi w kolejności samochód śp. Europarlamentarzysty, a następnie w jadącego za nim Poloneza, zabijając na miejscu dwie kolejne, bardzo młode osoby. Wypada tu wspomnieć, że biegli w zakresie ruchu drogowego stwierdzili, iż MAN poruszał się kursem w sposób jednostajnie przekraczającym oś jezdni i działo się tak na długości ponad 150 m. Biegli nie byli na miejscu zdarzenia, ale i oni potwierdzili, że kierowca MANA zachował się w sposób, co najmniej dziwny, gdyż odległość od MERCEDESA do TOYOTY była stosunkowo duża i mógł wyprowadzić samochód, a na pewno hamować. Zresztą, wystarczy sobie wyobrazić zachowanie kierowcy, który na chwileczkę zasnąłby za kierownicą – po pierwszym uderzeniu otwiera oczy, wyprowadza lub usiłuje wyprowadzić pojazd na właściwy kurs i… zdecydowanie hamuje. W każdym razie, tak postępuje kierowca, który usiłuje nie dopuścić do wypadku, czy katastrofy komunikacyjnej. Świadek Zakrzewski dodał, że po zdarzeniu R. Fijoł uśmiechał się, nadto powiedział, że to, co oskarżony zrobił, zrobił z premedytacją. O celowości katastrofy zeznała świadek także Anna Milczarek, która bezpośrednio po staranowaniu TOYOTY podeszła do uwięzionego w samochodzie Pana Filipa Adwenta, od którego usłyszała, że: „To nie był przypadek!”. Były to ostatnie słowa Zmarłego. Przesłanie stanowiące swoisty testament, zeznanie świadka, którego Sąd nie zechciał zaprotokołować. Dlaczego? Wypada tu podnieść, że Pan Filip Adwent obawiał się zamachu na swoje życie. Trudno przyjąć, że zachowaniem naturalnym dla człowieka zmierzającego do szczytu swej kariery społecznej i politycznej, jest szczególne ubezpieczanie się na życie oraz wykupywanie sobie miejsca na cmentarzu i grobowca (wszystko to stało się tuż przed tragiczną śmiercią). Wszak Zmarły miał dopiero 50 lat… Wracając jednak do dziwnego zachowania obecnego na sali Prokuratora, przemówił, ponieważ uznał za stosowne zaatakować świadków, którzy jednoznacznie zadali kłam wcześniejszym zeznaniom. Pan Prokurator swoimi pytaniami starał się podważyć prawdę wypowiedzi Anny Milczarek i Krzysztofa Zakrzewskiego utrzymując, iż ich zeznania są tendencyjne i ocenne. W opinii świadka Waldemara Kuchcińskiego, policjanta KR Grójec, zeznania K. Zakrzewskiego i A. Milczarek były najmocniejsze, ponieważ pochodziły z ust jedynych świadków, którzy dokładnie widzieli i opisali wszystkie fazy zdarzenia. Zdumienie budzi fakt, iż ani Prokuratura, ani Sąd Okręgowy w Radomiu podczas całego postępowania procesowego w wielu miejscach nie dążyły do obiektywnego wyjaśnienia okoliczności tej straszliwej katastrofy, chociaż właściwie zdarzenie wypada nazwać ohydną, z góry zaplanowaną zbrodnią. Sąd nie dopuścił dowodu z ponownego przeprowadzenia badania okoliczności zdarzenia, a zwłaszcza dokonania analizy czasowo-przestrzennej dotyczącej wszystkich faz wypadku. Nie wyraził zgody na wykonanie szczegółowej analizy wypadku przez laboratorium Kryminalistyki KGP. Dlaczego? Sąd, trwającą niezmiernie długo serią uporczywych pytań adresowanych do biegłego z dziedziny toksykologii, wręcz wymusił na nim zeznanie, że ta niewielka dawka amfetaminy mogła mieć wpływ na przebieg wypadku. Wcześniej doktor usiłował wyjaśnić, że przy znacznej wadze oskarżonego (w chwili popełnienia czynu miał ponad 130kg), dawka 68 ng/ml przy zauważalnym progu 50 ng/ml nie ma większego znaczenia. Biegły wprost powiedział, że dla sugerowanego przez obronę, ale też przez Sąd!, utracenia kontroli nad własnym zachowaniem trzeba około 2000 ng/ml amfetaminy, jednak Sąd postawił na swoim i taki zapis znalazł się w protokole rozprawy. Podobnie rzecz wyglądała przy wspomnianym już wyżej opisie rzekomych śladów hamowania MANA, gdzie długo indagowany (naciskany) przez Sąd policjant zeznał, że znajdujące się na jezdni ślady mogły być śladami hamowania ciężarówki. Widać było wyraźnie, że ów technik kryminalistyki miał zdecydowanie dość wymuszanego przesłuchania i chciał jak najszybciej opuścić salę Sądu. Prokurator, tak jak obrona sprawcy, nie domagał się rzeczowego wyjaśnienia sprawy, ani przez owego policjanta, ani przez niezależnych biegłych sądowych. A przecież ślad nagłego hamowania ciężarówki ze wspomaganiem powietrznym, niewyposażonej w ABS, a z taką mieliśmy tu do czynienia, jest bardzo mocny, wyrazisty i jednakowy na całej swej długości. Dzieje się tak, gdyż zablokowane koła rysują oponami wszystkich osi pojazdu zdecydowane, grube linie. Przy założeniu, że wywrotka poruszała się ze znaczną szybkością w linii prostej, powinniśmy otrzymać dwie wyraźne, nawarstwiające się smugi, tym mocniejsze, że samochód miałby hamować tzw. łysymi oponami, a jezdnia w tym miejscu przeszła gruntowną naprawę i była w stanie bardzo dobrym (samochodu nie podrzucało na wybojach). Przy innym ustawieniu kierownicy tak opisanych śladów powinno być cztery lub nawet sześć. Tymczasem Sąd z uporem wartym lepszej sprawy niezachwianie pochylał się nad jedną słabą (zdaniem technika kryminalistyki pochodzącą z innego zdarzenia), nierównomierną i krótką smugą o szerokości dochodzącej do 40 cm. Naszym zdaniem nie było żadnych śladów hamowania, co potwierdza tezę, że wyposażony w prawostronną kierownicę duży i mocny samochód ciężarowy z niesprawnymi (dla niepoznaki!) oponami, niesprawnym szybkościomierzem i tachografem (dla ukrycia prawdziwej, bardzo dużej, niedozwolonej, szybkości jazdy i samego momentu uderzenia!) okazał się doskonałą machiną śmierci, zaś wynajęty do tego celu kierowca wykonał swoje zadanie w 600% (wszak zginął nie tylko szczególny cel ataku Pan Filip Adwent, ale jeszcze pięć innych osób!). Ustawione na nieprzystosowanej do przewozu pojazdów wywrotce samochody osobowe miały dodatkowo wykazać niestabilność całego układu. Jednak według Sądu, sytuacja była nie do końca przewidywalna przez sprawcę, ale w żadnym wypadku niezamierzona…! Sąd ewidentnie przeczy tu samemu sobie, z jednej, bowiem strony na str. 45 „Uzasadnienia wyroku” pisze, iż „Oskarżony nieumyślnie naruszył zasady w ruchu drogowym”, a wcześniej, na str. 43 wskazuje, że oskarżony kierował samochodem, którego stan techniczny i ładunek eliminowały z ruchu. Sprawca, więc, co najmniej godził się z możliwością spowodowania katastrofy w ruchu lądowym! Naszym jednak zdaniem, kierowca dla upozorowania zmęczenia i niesprawności wykazał się długotrwałą jazdą i obecnością w organizmie amfetaminy, co wskazując na niby nieumyślność czynu łącznie pozwoliło obronie na nie zabieranie głosu niemal podczas całej rozprawy, tak, jakby wiedziała, że wszystko już zostało dokładnie ustalone… Może stało się tak, dlatego, że Sąd sam, bez wezwania, oddalił zdecydowaną większość wniosków dowodowych zgłaszanych przez pełnomocników oskarżycieli posiłkowych. Przykro to przyznać, ale Sąd nie wykazał zainteresowania w wyświetleniu wszystkich zaszłości związanych z tą zbrodnią. Podzielał w tej mierze stanowisko Prokuratury. Wreszcie, Prokurator nie domagał się, a Sąd nie dołożył należytej staranności dla wcześniejszego doprowadzenia świadka szalenie ważnego – Marcina Dybowskiego, który jako Asystent Posła posiadał olbrzymią wiedzę nt. Jego pracy, życia, planów i zwyczajów. Jak sam zeznał, przebywał z Nim niemal 24 godziny na dobę. Współpracując ze Zmarłym był doskonale wprowadzony w zagadnienia pracy parlamentarnej, politycznej (także tej niezwiązanej z Europarlamentem) i społecznej. Jako jedna z niewielu osób wiedział o szczegółach wyjazdu Europarlamentarzysty i Jego Rodziny do Polski. Znał trasy przemieszczania się Pana Filipa Adwenta i cel jego wyjazdów. Uznawał się za przyjaciela Zmarłego. I ten człowiek usiłował wydobyć od Żony jeszcze żyjącego, aczkolwiek znajdującego się w stanie śpiączki farmakologicznej, Pana Filipa Adwenta jego osobisty laptop, a kiedy to się nie powiodło, nazajutrz wyłudził go od niepełnoletniego Syna. Mimo wielokrotnych próśb, nalegań i żądań zwrotu oddał go po groźbie skierowania sprawy do sądu, wyrażonej przez prawnika Pani Alicji Adwent. Oddał, ale po wykasowaniu wszystkich danych!!! Wiedza nt. powodu takiego działania nie okazała się dla Prokuratury i Sądu na tyle ważna, by poczuł się zdeterminowany do skutecznego zaproszenia wspomnianego świadka pracującego w Sandomierzu. Znaczące przy tym jest zachowanie samego Marcina Dybowskiego, który od momentu śmierci swego Pryncypała nie tylko w żaden sposób nie okazuje chęci pomocy, czy chociażby zainteresowania tą tragiczną sytuacją, ale unika wszelkich kontaktów z Rodziną Zmarłego. Więcej, nie tylko nie interesuje się okolicznościami śmierci, ale nawet, prawidłowo wezwany, nie stawia się na żadną z rozpraw. M. Dybowski pojawił się przed Sądem dopiero wobec realnego zagrożenia doprowadzenia go siłą. Zaskakującym jest, że w rozmowie z Mec. A. Siedleckim przed rozprawą zagroził, że będzie zeznawał przeciw Rodzinie śp. Filipa Adwenta. Słowa te słyszały stojące w korytarzu Sądu osoby. Dlaczego groził, czy bał się…?! Czego? Jaka była prawdziwa rola M. Dybowskiego? Ta wyjątkowa i zupełnie niezrozumiała sytuacja powinna wzbudzić szczególne zainteresowanie organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości, tym bardziej, że do zadania świadkowi pozostało jeszcze kilka innych pytań… Najwyższym oburzeniem napawa fakt domagania się w apelacji od wyroku przez Obrońcę R. Fijoła obniżenia wymierzonej kary do minimum i jej warunkowego zawieszenia. Już obecny wyrok jest rażąco niski, po pierwsze, dlatego, że Sąd przyjął sprawstwo nieumyślne. Opisane wyżej i dowiedzione przed Sądem okoliczności jednoznacznie wskazują, że sprawca świadomie naruszył szereg istotnych przepisów ruchu drogowego, co miało wpływ na przebieg katastrofy komunikacyjnej. Przecież nie wolno siadać za kierownicą niesprawnego samochodu (o niesprawności wiedział już w Świecku!), który to pojazd, wywrotka, w dodatku, jako zupełnie niedostosowany, był załadowany w żaden sposób nie umocowanymi samochodami i poruszał się z szybkością o ponad 30 km/godz. przekraczającą dozwoloną. Przemieszczał się po drogach publicznych pojazdem, który w żadnym razie nie miał prawa tam się znaleźć! W sposób świadomy usiadł za kierownicą po olbrzymim zmęczeniu, (jeśli przyjąć tę wersję wydarzeń) i po użyciu amfetaminy. Po drugie: zasądzony wyrok jest przerażająco niski. Wynika z niego, że życie jednej osoby warte jest mniej, aniżeli jeden rok więzienia. Zwłaszcza, iż zdaniem przedstawicieli Stowarzyszenia działania sprawcy miały charakter umyślny, przeprowadzone były z premedytacją. W tym stanie rzeczy domagamy się przyjęcia kwalifikacji prawnej czynu opisanego w art. 173 §1 kk w związku z art. 173 §3 kk i art. 178 §1 kk i wymierzenie mu nieporównanie surowszej kary. Wreszcie w wyniku tej katastrofy zginęło sześć osób, w tej liczbie trzy bardzo młode, na progu życia i Człowiek wyjątkowo zasłużony dla Polski, a także Rodzice Zmarłego, ci, którzy mieli tak wyjątkowy wpływ na patriotyczne, doskonałe wychowanie Syna i Wnuków. Nadto, Stowarzyszenie domaga się wyjaśnienia prawdziwych okoliczności zbrodni, a zwłaszcza wskazania jej zleceniodawców. Tego rodzaju zbrodni dokonują jedynie płatni mordercy. Zatem, kto najął Radosława Fijoła, jaka była rola Ukraińca Saszy, dlaczego wszystko odbyło się przy współudziale A. Jasika i jego firmy, jaki jest tu związek powiązań mafijnych, w wyniku rozliczeń, których (jak mówią osoby znające to środowisko), rok wcześniej zginął brat Jasika? Raz jeszcze pragniemy przywołać ostatnie słowa Człowieka, który w obliczu rychłej śmierci, do obcej kobiety powiedział: „To nie był przypadek!” Po orzeczeniu kary 5 lat pozbawienia wolności Sąd Okręgowy w Radomiu nie zadecydował o potrzebie zatrzymania oskarżonego do czasu uprawomocnienia się wyroku, ani zakazu opuszczania Kraju, nie mówiąc już o dozorze policyjnym, mimo, że istnieje duże prawdopodobieństwo jego wyjazdu za granicę. Zachodzi, więc obawa, że Radosław Fijoł, już prawomocnie skazany, nie odbędzie żadnej kary, że już go nie ma nawet w granicach Unii Europejskiej. Jawi się tu kolejne pytanie:, komu i dlaczego na tym zależało? Dla porównania, pozwolimy sobie przywołać toczący się obecnie przed Sądem Okręgowym w Krakowie proces Pana Antoniego Jarosza (sygn. akt IV Kz 1393/07), w którym oskarżony – prof. zw. dr hab. inż., rektor wyższej uczelni, człowiek poważnie chory – został najpierw ukarany decyzją o zatrzymaniu paszportu, dozorem policyjnym i kaucją w wys. 30.000 zł, a następnie zatrzymany na okres trzech miesięcy. Przypomnieć wypada, że zarzuty stawiane Profesorowi są wręcz śmieszne, wobec tych, o których mowa w niniejszym wystąpieniu, przy czym Stowarzyszenie – monitorując także to postępowanie – nie dopatruje się najmniejszej winy oskarżonego, widząc jednocześnie olbrzymie zagrożenie jego zdrowia, a nawet życia. Mamy, więc, dwóch podsądnych: Prof. Antoniego Jarosza i Radosława Fijoła, znamy zarzuty: nadużycie władzy i zabór mienia wartości ok. 1000 zł i – katastrofa, w wyniku, której zginęło sześć osób; kara: pierwszy, zagrożenie do 10 lat i drugi, orzeczona 5 lat; zabezpieczenia: Profesor ostatecznie 3 miesiące aresztu i … Ten sam jest tylko kk i kpk! Stowarzyszenie Obrony i Rozwoju Polski pozwala sobie wyrazić głębokie przekonanie, że zadane tu pytania znajdą wyczerpującą odpowiedź, zaś opisane tu błędy i niedociągnięcia zostaną naprawione w postępowaniu apelacyjnym. Jednocześnie wnosi o surowe ukaranie tych osób, które dopuściły się kłamstw w śledztwie i podczas rozpraw przed Sądem Okręgowym w Radomiu, a także o ukaranie osób winnych czynów zabronionych opisanych w niniejszym wystąpieniu.

Za Zarząd, (-) Andrzej Klimek, prezes

http://www.soirp.iap.pl/

Raport The Economist. Rządy Tuska "demokracja wadliwą" The Economist", który umieścił Polskę na 48 miejscu w rankingu państw pod względem rozwoju demokracji.- Polska w tymże indeksie niestety została zaliczona nie tyle do demokracji, co do wadliwych demokracji. Raport The Economist. Rządy Tuska „demokracja wadliwą „Zaczęło się od wcale nie odkrywczych słów Rydzyka o stosowanej prze rząd dyskryminacji oraz o panującym w Polsce totalitaryzmie. Tu chciałbym przypomnieć, że system panujący w Polsce pod rządami Platformy zwany jest miękkim totalitaryzm. Ten sam The Economist ukuł termin putynizacja na określenie tego typu przemian. Tusk jak członek władz każdego z zamordystycznych systemów, jak chociażby Rosja Putina za wszelką cenę nie chce dopuścić do tego, aby stłamszona opozycja zaczęła się za granicą domagać przestrzegana praw człowieka oraz zapewnienia minimum, elementarnej demokracji. Tusk swoją reakcją wykreował Rydzyka na odważnego obrońcę praw człowieka i demokracji. Pierwszego polskiego dysydenta III RP, który publicznie zwrócił się do Zachodu o pomoc w ratowaniu wolności słowa i swobód obywatelskich zagrożonych przez rząd Tuska. Jeszcze dalej poszli pisowcy Ziobro i Wojciechowski. Domagają się debaty w Parlamencie Europejskim nad stanem demokracji w Polsce „I tutaj pozwolę sobie przytoczyć argumentacje Ziobry dziennik.pl „W Parlamencie Europejskim powinna toczyć się debata na temat stanu demokracji w Polsce - uważają europosłowie PiS. Zbigniew Ziobro poinformował w sobotę, że wystosowano list do szefów frakcji w PE, aby zajęli stanowisko w tej sprawie. „...”Ziobro przyniósł na konferencję fragment raportu tygodnika "The Economist", który umieścił Polskę na 48 miejscu w rankingu państw pod względem rozwoju demokracji.- Polska w tymże indeksie niestety została zaliczona nie tyle do demokracji, co do wadliwych demokracji. (...) Ziobro, „Co więcej, pan premier Donald Tusk powinien się dowiedzieć, że pod jego rządami Polskę w tymże raporcie prześcignęły, jeżeli chodzi o realizację zasad niezbędnych żeby uznać system za demokratyczny, takie państwa jak: Timor Wschodni, Jamajka, Trinidad i Tobago czy Botswana.” ( źródło)

Jak mówią kibice .” Cała Europa z was się śmieje, gdzie są drogi, gdzie koleje” .Tusk być może doszedł do wniosku, że Polakom nie są potrzebne autostrady, ale również, że nie jest im potrzebna demokracja, czy wolność słowa. Prawdopodobnie za to powstaną, niezbędne dla utrwalania władzy liczne zamknięte zakłady psychiatryczne dla obywateli o charakterystyce politycznej Kaczyńskiego. Ważne jest to, że jeśli pomysł się uda to w Parlamencie Europejskim będzie się dyskutowało o wysyłaniu lidera opozycji na przymusowe badania psychiatryczne przez polskiego sędziego, czy o wyroku 10 miesięcy więzienia dla nastolatka za hasło „ jeba...ć rząd” napisane na murze. Może to powstrzyma totalitaryzację Polski. Demokracja wadliwa. To nowe określenie na system władzy Tuska. Określenie system wodzowsko oligarchiczny wymyśli Śpiewak, demokracja fasadowa Staniszkis, demokracja ograniczona Fedyszak Radziejowska. Do wyboru, do koloru. Terlecki jest autorem jednego z ciekawszych opisów demokracji Tuska „ Czy na naszych oczach i częściowo za naszym przyzwoleniem nie dokonuje się zamach na naszą wolność?”…” Popularne stacje są tubą rządzącej partii i nawet nie próbują pozorować politycznego obiektywizmu.”…” Pozwalamy się zastraszyć, zakrzyczeć, otumanić przez politycznych spryciarzy, którzy w imię rzekomej apolityczności usiłują zaprowadzić dominację jednej ideologii i jednej partii. To oni w telewizji, w prasie, a często także przy innych okazjach załamują ręce nad politycznymi "kłótniami", polityczną "agresją", zbędnymi "podziałami". W rzeczywistości brak sporu ma oznaczać przyjęcie jednego punktu widzenia, a rezygnacja z "kłótni" - podporządkowanie się dyktaturze politycznej propagandy.” ( więcej)

Czy rzeczywiście Pacanów, tam gdzie zmierzał Koziołek Matołek będzie stolicą polskiej prezydencji w Unii. Na pewno jednak to tam, w Pacanowie powinno powstać muzeum osiągnięć Tuska i jego towarzyszy. W godnym tych osiągnięć miejscu. Obok muzeum Koziołka Matołka. Marek Mojsiewicz

26 czerwca 2011 "Boże zbaw Węgrów i obdarz ich swoimi łaskami - tak zaczyna się preambuła, nowej, węgierskiej Konstytucji, która wejdzie w życie 1 stycznia 2012 roku, jak oczywiście przed tym NATO nie zbombarduje Budapesztu. Tydzień przed Wielką Nocą, Zgromadzenie Narodowe Węgier przyjęło Konstytucję 262 głosami przeciw 44. Zieloni i dawni komuniści zbojkotowali głosowanie.. Prezydent Węgier Pal Schmitt podpisał nową Konstytucję w Poniedziałek Wielkanocny, gdy u nas trwał Śmigus Dyngus, a „publiczne media, w związku ze śmigusową wodą nabrały wody w demokratyczne usta. Nic a nic. Żadnego zachwytu - tylko cisza. I to są środki informacji. Należało Polakom powiedzieć, co się stało na Węgrzech w Poniedziałek Wielkanocny i zacytować treść preambuły. Co tam się na tych Węgrzech dzieje? No ta ja zacytuję: „ Jesteśmy dumni, że nasz pierwszy król, święty Stefan, przed tysiącem lat osadził węgierskie państwo na trwałych fundamentach, i naszą ojczyznę uczynił częścią chrześcijańskiej Europy. Jesteśmy dumni z naszych przodków, którzy walczyli o przetrwanie naszego kraju, jego wolność i niepodległość. Jesteśmy dumni, że nasz naród przez stulecia bronił w walkach Europę, a swoimi talentami i pracowitością pomnażał jej wspólne wartości. Uznajemy kluczową dla podtrzymania naszego narodu rolę chrześcijaństwa”(!!!) Czy to nie krok we właściwym kierunku? Kierunku oczywiście konserwatywnym, a nierozmydlającym naród w europejskiej papce wspólnej demokratycznej świadomości.. Likwidacja świadomości Węgrów, na razie się Europejczykom nie udała.. Żaden” nowoczesny patriotyzm” nie zatriumfował, jak wyzbycie się świadomości narodowej określił pan premier Donald Tusk. Nie ma żadnych uniwersalnych, nowoczesnych patriotyzmów. Jest miłość do własnej ojczyzny i nie ma „dwóch patriotyzmów, dwóch ojczyzn”. Matka jest tylko jedna. Ojców może być wielu potencjalnie, ale tak naprawdę też jest tylko jeden.. Własny kraj.. Zresztą według pana premiera Donalda Tuska” Polskość to nienormalność”. A” europejskość socjalistyczno- biurokratyczna, w tym demokratyczna - to normalność? Szkoda, że Viktor Orban nie poszedł dalej, jak już udało mu się uzyskać demokratycznie większość.. Powinien ogłosić się Królem Węgier, koronować się wzorem Św. Stefana i za przyzwoleniem papieża przystąpić do naprawy Królestwa Węgier.. Na razie zmienił nazwę Węgier, z Republiki Węgierskiej, na Państwo Węgierskie.. To wszystko słusznie, ale trzeba dać przykład innym narodom, tym” mniej wartościowym”.. W tekście Konstytucji są odwołania do” ziem Korony Świętego Stefana” nawiązujące do historycznej koncepcji wielkich Węgier- państwa sprzed traktatu z Trianon z 1920 roku, na mocy, którego Węgry utraciły ponad 2/3 powierzchni, a poza granicami znalazło się 3,5 miliona Węgrów. Trzymajmy kciuki za Fidesz, może jemu uda się odgruzować Węgry spod panowania międzynarodowych demokratów i spod panowania międzynarodówki lichwiarskiej.. Oczywiście nie może być Królestwa Węgier jak nazwą partii pozostanie- Węgierska Unia Obywatelska.(???) W Królestwie nie ma „obywateli” niewolników państwa demokratycznego - są poddani króla według Praw Bożych.. Ludzie wolni, posłuszni naturalnym Prawom Bożym.. I posłuszni władzy opartej na autorytecie, a nie na większości demokratycznej - bo to zwykły nonsens.. Jest królowa i król, nikt nie traci czasu na chodzenie na wybory, w których wybiera się swoich nadzorców. Marnując wiele pieniędzy... I co z tego wynika? Chaos i nieporządek.. Królestwo ma być sprawne, a władza oparta na autorytecie. Czas powrócić do monarchii, elementu cywilizacji europejskiej, bo demokracja takim elementem – nie jest. I mam nadzieję, że nigdy na stałe nie będzie.. Parawan demokracji runie i wrócimy do naszych korzeni.. Do chrześcijańskiej monarchii. Nigdzie w naturze nie ma demokracji. Coś tak kuriozalnego nie istnieje. W ulu jest królowa- i ule funkcjonują. Gdyby w ulach udało się demokratom wprowadzić demokrację i zainstalować tam urny - koniec z funkcjonowaniem uli.. Zapanowałaby anarchia i nieporządek. Komisja Wyborcza Uli zajmowałaby się liczeniem głosów, ale tak, żeby wygrywali ciągle ci sami.. Bo nie ważne byłoby jak pszczoły głosują, tylko, kto te głosy liczy.. Nie miałby, kto zajmować się produkcją miodu.. Byliby sami przewodniczący, członkowie zarządu i członkowie rad nadzorczych Państwowej Korporacji Uli Polskich.. A nad całością byłby demokratyczny rząd przez cztery lata, a po nim następny - ale zmieniłby przepisy, które wprowadziłyby koncesje na produkcję miodu.. I koniec z miodem! Ale za to byłby nadmiar biurokracji pszczelej i miodowej.. No i wiele komórek regulacyjnych.. Tak by to z dużą dozą prawdopodobieństwa wyglądało, ale na szczęście w ulach panuje monarchia a nie demokracja- i wszystko jest w najlepszym porządku.. ”Jaki dzięcioł taki dziób” - jak śpiewa pan Andrzej Rosiewicz w piosence ”Wakacje z dzięciołem? W nowej Konstytucji węgierskiej walutą Węgier pozostaje forint, ograniczono prerogatywy Trybunału Konstytucyjnego oraz rozszerzono uprawnienia prezydenta. Utrudniono decyzje w sprawie emerytur, podatków, banku centralnego. Żeby byle większością nie można było nic zmienić.. To dobrze! Jest też zapis o ochronie instytucji małżeństwa, jako związku kobiety i mężczyzny i ochronie życia poczętego.. Prawo do życia ma być chronione, bo to jest podstawowe prawo człowieka, jeśli już posługujemy się terminologią demokratów, o prawach człowieka.. Jakoś prawo do życia człowieka demokratów nie interesuje? A ze związków kobiety i mężczyzny robią pośmiewisko i ośmieszają.. Trybunał Konstytucyjny należało zlikwidować, na to miejsce powołać Straż Praw, która stałaby na straży niezmienialności prawa naturalnego zgodnego z Prawem Bożym i dziesięciorgiem przykazań. Z tradycją prawa chrześcijańskiego opartego o prawo rzymskie.. Niech nareszcie chcącemu nie dzieje się krzywda.., Socjal-Europa ze strachem przyjęła to, co dzieje się na Węgrzech.. Jakby nie patrzeć -jest to jakiś zwrot z dotychczasowej drogi wiodącej do europejskiego totalitaryzmu „ demokratycznego”..”-To hańba dla Europy”- rozlega się głos w kręgach lewicy europejskiej, która ubzdurała sobie budowę Europy w oparciu o Prawa Człowieka, a nie Prawa Boże.. Prawa Człowieka są przeciwieństwem Praw Bożych.. To inna para kaloszy!” Pan Guy Verhofstadt, szef europejskich” liberałów” nazwał węgierską Konstytucję” koniem trojańskim autorytaryzmu w Unii Europejskiej”(????) Oburzyła się też Komisja Wenecka, dbająca o to, żeby w prawie konstytucyjnym i wyborczym Unii Europejskiej przestrzegane były: „standardy wywodzące się z demokratycznego dziedzictwa europejskiego(???) A jakie to dziedzictwo europejskie, które liczy niespełna 90 lat, a na Węgrzech - 65 lat??? To dziedzictwo monarchii - to nie jest dziedzictwo?? Nie podoba się demokratom- socjalistom, że nie będzie na Węgrzech ”dożywotniego więzienia” z możliwością warunkowego zwolnienia…(???). Jak dożywocie - to dożywocie? A nie zwalnianie, kiedy komu pasuje.. Orban powinien rozgonić tych wszystkich naprawiaczy przestępców, w tym naprawiaczy morderców. Psychologów więziennych itp. I przywrócić karę śmierci dla morderców popełniających zbrodnie z premedytacją.. W tym karę śmierci podczas wojny, wyeliminowaną jakiś czas temu z ustawodawstw europejskich.. Autorytaryzm, Bóg, rodzina, małżeństwo, przeszłość narodu, król, chrześcijaństwo..… To wszystko się europejskim bałaganiarzom demokratycznym nie podoba. Chcą żyć w bałaganie, żeby narody nie mogły się poukładać w porządku i hierarchii.. Sami niech sobie żyją - jak chcą na bezludnych wyspach, może tych, które odbiorą zadłużonej Grecji, tak jak wszystko, co jeszcze mają. Taki port w Pireusie.. To jest gratka! Ale dlaczego wpędzają w demokratyczny bałagan narody? Kto im dał takie prawo pędzić masy, co jakiś czas do idiotycznych wyborów.?. Z których niewiele wynika, chociaż może się trafić wyjątek, tak jak szóstka w Toto-lotku.. No i szóstka na Węgrzech.. Cierpliwości.. Historia zatacza koło i tak powraca w stare wytarte koleiny.. Wytarte, ale sprawdzone.. „Boże zbaw Węgrów i obdarz ich swoimi łaskami”- i pozwól im wyzwolić się z łapsk międzynarodówki lichwiarskiej.. Nie będzie to łatwe, choć Orban zapowiedział, że więcej pieniędzy pożyczał nie będzie. Czyżby wydał na siebie wyrok? Wszystko jest możliwe.. Jak będzie trzeba- to zdarzy się zorganizowany wypadek; może być lotniczy, samochodowy, wodny? A może być zwykły zawał.. A może Międzynarodowy Trybunał w Hadze? A potem tylko samobójstwo. Polak, Węgier dwa bratanki.. Nie dla demokracji- tak dla monarchii.. WJR

Kryptokryptolodzy Subotnik Ziemkiewicza O tym, że w Internecie można bezkarnie, korzystając z anonimowości, napisać każdy idiotyzm, wiadomo od dawna i rzecz niespecjalnie dziwi. Dziwić może, gdy kto wypisuje idiotyzmy pod swoim nazwiskiem. A raczej, gdy wypisując idiotyzmy i sygnując je nazwiskiem, potem domaga się dla swego nazwiska szacunku. Taki na przykład Wojciech Sadurski, było nie było, profesor i wykładowca, postanowił pokazać, że ma coś dowcipnego do powiedzenia o literaturze. Oczywiście tej głęboko niesłusznej: „Jak wiadomo, zazwyczaj jest tak, że książkę Wildsteina recenzuje pozytywnie Marcin Wolski, Wolskiego – Ziemkiewicz, a Ziemkiewicza Wildstein (lub na odwrót). Na tym polega odwieczne koło bytu, radosne prawo synergii, napełniający otuchą mechanizm ludzkiej solidarności” – ironizuje pan profesor. Ha, ha, bardzo śmieszne. Mam tylko jedną drobną prośbę − żeby tak jeszcze pan profesor Sadurski znalazł, chociaż jedną moją recenzję o Wildsteinie. Albo o Wolskim. Albo żeby znalazł jedną recenzję Wildsteina o mnie. Albo o Wolskim. Bo prawdą jest w jego wysilonych dowcipach tylko tyle, że Wolski, który ma w „Gazecie Polskiej” stała recenzencką rubrykę pisał o książkach nas obu, tyle, że to dla uzasadnienia jego szampańsko lekkich złośliwości trochę za mało. Kiedyś od człowieka z tytułem profesorskim oczekiwano, że jeśli coś mówi, a zwłaszcza, jeśli pisze, to wie, co. „Ale co tam marzyć o tem”, jak powtarzał pan Rzecki. A taki na przykład Daniel Passent, od dziesięcioleci podpora tygodnika „Polityka”, profesorem nie jest, więc tym bardziej wiedzieć nie musi. Panu Passentowi z kolei zebrało się na ironizowanie nad moimi słowami „nie byłem zachwycony rządami PiS”. Och, doprawdy, kryguje się czołowy publicysta stanu wojennego, to jakaś nowość… Ależ nic prostszego, redaktorze Passent: znajdźcie po prostu jakiś cytat, w którym daję upust swojemu zachwytowi rządami PiS. Nie żeby nawet zaraz jakieś takie totalne lizusostwo, w rodzaju „Passent o Jaruzelskim” czy innych komunistycznych wodzach, nie, wystarczą choćby wyrazy zachwytu umiarkowanego. Rozumiem wstręt do wertowanie książek, ale prawie cała moja publicystyka prasowa jest dostępna w Internecie, a na jutubie wiszą dziesiątki nagrań ze spotkań z czytelnikami, wystarczy użyć wyszukiwarki. Tak, wiem, to skomplikowane, ale proszę spytać jakieś dziecko, poinstruuje i objaśni. No, proszę. Swego czasu oferowałem znalazcy takiego cytatu cenną nagrodę, było to dość dawno, ale wciąż nikt się po nią nie zgłosił, więc może wy, towarzyszu, spróbujcie szczęścia. Wracając do powieści Wildsteina, z której natrząsa się Sadurski nie ukrywając zresztą, że wcale jej nie czytał (po co niby, skoro powieść jest głęboko niesłuszna, a on, wręcz przeciwnie, po linii i bazie?) bardzo zazdrościłem Bronkowi recenzenckiego cytatu: „czyż może być przypadkiem, że Wildstein wydał swoją powieść akurat przed wyborami”. Ale − cudze chwalicie, swego nie znacie − zerknąłem w google’a i znalazłem o swojej powieści coś równie słodkiego: „Wydaje się oczywiste, że pod przykrywką czułej miłości do rodziny i troski o Ojczyznę, RAZ chce zgarnąć nasze dusze i oddać je Kaczyńskiemu w najbliższych wyborach.” Co prawda, nie stoi za tą opinią żaden profesorski tytuł, rzecz pochodzi z blogu, ale widać wyraźnie, że myślenie recenzującej książkowe nowości damy uformowane zostało przez recenzentów z okolic Czerskiej. Stanisław Lem w powieści „Pamiętnik znaleziony w wannie” wymyślił arcydzieło kryptologii, maszynę do absolutnego deszyfrowania, która potrafiła odnaleźć i objaśnić zaszyfrowaną treść we wszystkim. Kiedy na przykład do tej maszyny wrzucono dzieła Szekspira, wyszło zdanie: „Ech, gdyby mi ona dała, fajnie by”. Recenzenci z okolic Czerskiej, kiedy się zabierają do literatury głęboko niesłusznej, też działają jak ta deszyfrująca maszyna − cokolwiek im dać, znajdą w tym agitację na rzecz znienawidzonego Kaczora. No, i jeszcze sceny erotyczne, bo środowisko postępowych literaturoznawców z nieznanych mi przyczyn pełne jest seksualnych frustratów, którzy jak znajdą w utworze tzw. moment, o niczym innym już myśleć nie potrafią, ale przede wszystkim wspomnianą agitację. Na podobnej zasadzie, jak w peerelowskim kawale o milicjancie, który aresztuje faceta za powiedzenie, że w rządzie są złodzieje, a gdy ten próbuje się tłumaczyć, że myślał o rządzie amerykańskim, albo niemieckim, w każdym razie kapitalistycznym, gasi go: obywatelu, ja dwadzieścia lat w MO służę, to ja dobrze wiem, w którym rządzie są złodzieje! Owoż, kiedy w literaturze opisana zostaje jakakolwiek ze współcześnie się w Polsce dziejących nieprawości − to już wiadomo, że jest to książka pisowska. Oni to wiedzą, w końcu pracują w prorządowych mediach. Jak ktoś mówi, że w Polsce są złodzieje, że są sitwy, że się łamie prawa człowieka, to przecież każdy dobrze wie, że nie chodzi tu o „pisowców”. Ta świadomość zresztą dotyczy nie tylko literatury. Podobnie michnikowszczyzna recenzuje homilie duchownych. Kiedy arcybiskup Gądecki skrytykował ułomności naszego kapitalizmu, zaraz go zgromiono, że jak śmie krytykować PO. Kiedy wcześniej biskup Frankowski ośmielił się w kazaniu pouczyć wiernych, żeby głosowali na ludzi uczciwych, „Wyborcza” wsiadła na niego, że to niedopuszczalne, agitować od ołtarza na rzecz PiS. Co jeszcze można wymyślić śmieszniejszego? „Ten sam chamuś, ten sam prymitywny macho, ten sam neoliberał, który napisał Polactwo, teraz nagle uważa za stosowne przejmować się losem biednych staruszek i ludzi pracy” − oburza się na mnie za napisanie „Zgreda” recenzent „Krytyki Politycznej”, konstatując zresztą, że to wielki sukces nowej lewicy, że z liberała nawróciła mnie na endeka (jak boniedydy, tak tam stoi, proszę sprawdzić]). To ci dopiero: na dostrzeganie ludzkiej biedy i innych nieszczęść monopol ma lewica. A kto jest lewicą? A ten, kto się tak nazwał. Nawet, jeśli się tak nazwie młody salon, gromada dobrze sytuowanych paniczyków, godnych dziedziców marcowego towarzystwa, które tak ładnie podsumował kiedyś bodajże Andrzej Mencwel, że to ludzie, którzy w życiu nie splamili się pracą i nie umieliby odróżnić młotka od hebla, a po całych dniach dyskutują o problemach klasy robotniczej. Najciekawsza jest ta bijąca z tego wszystkiego dialektyka. Jakby „losem biednych staruszek i ludzi pracy” przejął się literat koncesjonowany przez salony, to by było okazanie godnej pochwały wrażliwości społecznej. Ale jak zauważa ludzi skrzywdzonych prawicowiec, to groźna polityczna agitacja na rzecz Kaczyńskiego. Cała nadzieja salonowych owieczek w tym, że mają czujnych recenzentów, którzy potrafią ich w porę ostrzec przed podstępnymi literatami, którzy podstępem chcą im porwać dusze i złożyć je u stóp złowrogiego prezesa PiS. RAZ

Staniszkis, czyli pomieszanie z poplątaniem Przed kilkoma dniami prof. Staniszkis w wywiadzie dla dziennika „Rzeczpospolita” ujawniła chytry plan poróżnienia Tuska z Komorowskim przy pomocy „zimnowojennego” sojuszu PiS z przaśnym Bronkiem. W sprawie tego planu PiS nie zajął żadnego stanowiska. Wynika stąd, że albo prof. Staniszkis nie jest w PiS tak wpływowa, jak się powszechnie sądzi, i dlatego jej opowieść została zignorowana, albo wywiad był balonem próbnym by ustalić jak zareagują zwolennicy PiS na wypadek gdyby trzeba było zawrzeć sojusz z władcą żyrandola. Podstawą paktu Kaczyński-Komorowski wg prof. Staniszkis miał być program opracowany przez związane z Komorowskim środowisko Wojskowej Akademii Technicznej. Pani profesor podkreśliła, że „Komorowski ze względu na swoją drogę zawodową lepiej rozumie problemy wojska i zbrojeniówki”. Dowodziła, że on: „Ma przy sobie ludzi związanych z wojskowością. Do niedawna uważałam to za jego wadę, ale teraz, w tym kontekście, o którym mówimy, uważam za zaletę”. A skoro „Bul” ma program zbieżny z PiS to – znowu słowa prof. Staniszkis:, „Jeżeli Komorowski wystąpi zdecydowanie z tą wizją lokomotywy technologicznego rozwoju, to może być chłodna kooperacja między nim a PiS”. Wywiad prof. Staniszkis skomentował Paweł Pietkun szampan-z-Dukaczewskim, czym wywołał ataki zwolenników PiS tak, jakby on był co najmniej mocodawcą pani profesor. Jednak wiem skądinąd, że słowa wypowiedziane przez Staniszkis wywołały zamieszanie nie tylko na Nowym Ekranie. Komorowski po przeczytaniu wywiadu chciał się dowiedzieć, jaki to plan opracowali jego zwolennicy. Tymczasem BBN nic na ten temat nie wiedział. Zapewne teraz trwają poszukiwania zwolenników Komorowskiego opisanych przez Staniszkis. Tymczasem pani profesor wszystko się pomieszało. W dniu 26 maja 2011 r. na terenie Wojskowej Akademii Technicznej odbyła się konferencja zorganizowana przez Polskie Lobby Przemysłowe pt. “Modernizacja Wojsk Lądowych a rozwój polskiej gospodarki”. W konferencji poza wojskowymi uczestniczyli przedstawiciele największych spółek i polskich firm zbrojeniowych m.in. Grupy Bumar, Huty Stalowa Wola S.A., WB Electronics S.A., OBRUM Sp. z o.o. w Gliwicach., Radmor S.A., CNPEP „Radwar S.A., Przemysłowego Instytutu Telekomunikacji S.A., Przemysłowego Centrum Optyki S.A., PZL Świdnik, FB ”Łucznik”, ZM Dezamet S.A. NITRO-CHEM S.A., ENTE, ASSECO, Przemysłowego Instytutu Automatyki i Pomiarów a także z podległych MON Instytutu Logistyki Wydziału Zarządzania i Dowodzenia Akademii Obrony Narodowej, Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych, Wojskowych Zakładów Uzbrojenia w Grudziądzu, Wojskowego Centralnego Biura Konstrukcyjno-Technologicznego S.A., Wojskowego Instytutu Techniki Pancernej i Samochodowej i innych. Na konferencji przyjęto wspólne stanowisko, które być może widziała pani profesor (publikuje je poniżej). W tym samym mniej więcej czasie Polskie Lobby Przemysłowe ogłosiło raport o długim tytule: „Przyczyny i konsekwencje globalnego kryzysu finansowo-gospodarczego i jego przejawy w Polsce. Sposoby jego przezwyciężenia oraz pożądane kierunki prorozwojowej polityki gospodarczej w Polsce”. Opracowanie to zredagowali inżynier Jerzy Horodecki i profesor Paweł Soroka. W pracach nad raportem uczestniczyła m.in. prof. Staniszkis. Jest to ciekawy dokument wskazujący na zagrażające Polsce niepokojące zjawiska w światowej gospodarce. Nie sądzę jednak, aby krytyczna ocena stanu polskiej gospodarki i środki naprawcze proponowane przez autorów raportu znalazły uznanie w otoczeniu Komorowskiego. Nie ma też żadnej przesłanki by sądzić, że to opracowanie było dziełem jakiś ludzi związanych z pałacem prezydenckim. Tym samym wychodzi, że projekt sojuszu proponowany przez prof. Staniszkis nie ma żadnego oparcia i zwolennicy PiS mogą spać spokojnie. Sojuszu PiS z „bulem” chyba nie będzie. W jednym tylko można doszukiwać się odrobiny umocowania dla poglądu pani Staniszkis na temat powiązań na linii Komorowski – WAT. Organizatorzy konferencji chcieli mnie na nią zaprosić. Szefostwo WAT prosiło, aby tego nie robili. Materiały z konferencji dostałem po jej zakończeniu. To kolejna sytuacja, kiedy instytucja MON zamyka przede mną drzwi. Ostatnio studenci Akademii Obrony Narodowej chcieli zaprosić mnie z wykładem. Komendant AON nie wyraził zgody. Komendant WAT gen. bryg. prof. dr hab. inż Zygmunt Mierczyk i Koordynator Polskiego Lobby Przemysłowego prof. dr hab. Paweł Soroka. Zagadka, – który z tych panów chciał mnie zaprosić, a który nie? Przeżywam swoiste Déjà vu. W 1992 r. po odwołaniu mnie ze stanowiska szefa MON przez premiera Waldemara Pawlaka, mój następca Janusz Onyszkiewicz wydał decyzję zakazująca wpuszczania mnie do jednostek wojskowych oraz instytucji podległych MON. Dowódca jednego z pułków skomentował tę decyzję słowami – Rokossowski by czegoś takiego nie wymyślił. Dziś ministrem obrony jest wprawdzie Bogdan Klich, ale jego doradcą niedawno został mój stary znajomy Onyszkiewicz.

WNIOSKI z Ogólnopolskiej Konferencji pt. „Modernizacja Wojsk Lądowych impulsem rozwojowym dla gospodarki”, zorganizowanej 26 maja 2011 roku w Warszawie przez Polskie Lobby Przemysłowe im. Eugeniusza Kwiatkowskiego i Wojskową Akademię Techniczną. W Konferencji wzięli udział parlamentarzyści, przedstawiciele Ministerstwa Obrony Narodowej i Ministerstwa Gospodarki, Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Sztabu Generalnego WP, Dowództwa Wojsk Lądowych i Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych RP, prezesi polskich przedsiębiorstw obronnych, dyrektorzy instytutów wojskowych i cywilnych jednostek badawczo-rozwojowych działających na rzecz obronności oraz przedstawiciele uczelni wojskowych.

1. Wojska Lądowe znajdują się w trakcie głębokich zmian strukturalno-organizacyjnych związanych z procesem profesjonalizacji i osiąganiem standardów NATO. Towarzyszą im działania mające na celu modernizację techniczną - będących ich częścią - poszczególnych rodzajów wojsk, która uczyni je zdolnymi do skutecznej obrony terytorium kraju i prowadzenia połączonych, wielonarodowych operacji bojowych w środowisku siecio-centrycznym w każdych warunkach klimatycznych. Dotyczy to także Komponentu Polskich Sił Zadaniowych zaangażowanego w misje prowadzone poza granicami kraju, który powinien być wyposażony w najlepsze, dostępne środki walki, których stopień złożoności oraz zaawansowania technologicznego generuje nowe wyzwania w fazie przygotowania kontyngentu do działania.

2. Zadania w ramach modernizacji technicznej do 2018 roku realizowane są w ramach 11 Programów Operacyjnych, które zakładają pozyskanie nowego uzbrojenia i sprzętu wojskowego, jak również modernizację już eksploatowanej Wojskach Lądowych techniki wojskowej. Zadania realizowane poza Programami Operacyjnymi, które mają istotne znaczenie dla systemów funkcjonalnych i bieżącego funkcjonowania wojsk to m.in.: modernizacja śmigłowca wsparcia bojowego W-3 SOKÓŁ GŁUSZEC, pozyskanie sprzętu dowodzenia, łączności i informatyki, wyposażenia indywidualnego żołnierza, sprzętu inżynieryjnego i Obrony Przed Bronią Masowego Rażenia, remonty sprzętu oraz prace rozwojowe i wdrożeniowe.

3. Realizacja programów modernizacji technicznej i organizacyjnej Wojsk Lądowych generować będzie nowoczesne technologie, w tym technologie podwójnego zastosowania ( ”Dual Use Science & Technology). Rozwijane i wdrażane będą technologie uważane powszechnie za najbardziej innowacyjne, decydujące o rynkowej przewadze konkurencyjnej i napędzające całą gospodarkę. Będą to m.in. technologie teleinformatyczne, mechatroniczne, optoelektroniczne, nanotechnologia i inżynieria materiałowa, a także badawcze, treningowe i wspomagające platformy modelowania i symulacji działań bojowych w wielowymiarowej przestrzeni. Szczególny nacisk należy kłaść na technologie i rozwiązania wzmacniające czynnik ludzki w sytuacjach ekstremalnych. Dziedziny te wykorzystują najnowsze osiągnięcia nauk fizycznych i technicznych, stymulując jednocześnie rozwój tych naukowych dyscyplin stosowanych. W wielu państwach NATO transfer technologii od zastosowań wojskowych do wykorzystania w sektorze cywilnym i vice versa jest integralnie związany z technologiami podwójnego zastosowania. Komercjalizacja takich technologii odbywa się poprzez znalezienie dla nich właściwego zastosowania cywilnego. W tej sytuacji nakłady na technologie militarne należałoby traktować jako inwestycje, które charakteryzują się odpowiednio wysokim mnożnikiem inwestycyjnym oraz przynoszą tzw. efekty zewnętrzne w postaci rozprzestrzeniania się innowacji.. Technologie podwójnego zastosowania umożliwiają obniżanie kosztów wprowadzania na rynek nowych wyrobów i rozwiązań.. Odpowiednio koordynowane mogą przyczynić się do rozwoju całych sektorów gospodarki przy równoczesnym dofinansowaniu prac na rzecz systemu obronnego państwa.

4. Stworzenie szans rozwojowych, przez lokowanie wieloletnich programów modernizacji Wojsk Lądowych w polskim przemyśle obronnym, w połączeniu z pozyskaniem przez przedsiębiorstwa nowych zdolności technologicznych, jest podstawowym zadaniem Ministerstwa Obrony Narodowej. Działania te przyniosą nie tylko utrwalenie tendencji rozwoju gospodarczego kraju, ale jednocześnie zapewnią lepsze zdolności obronne. Rolą bezpośredniego odbiorcy czyli MON przez stawianie wymagań w zakresie dysponowania pełnią praw intelektualnych, możliwościami nieograniczonych i swobodnych modyfikacji pozyskanych wyrobów, jest zachęcanie przedsiębiorstw do oparcia swojej strategii rozwojowej, polegającej na wypracowaniu własnej technologii przez podjęcie wysiłku sfinansowania „nauki aplikacyjnej” we własnym zakresie lub przy współudziale innych podmiotów albo instytucji państwowych. Jeszcze lepiej gdy będzie to połączone ze zmianami strategii działania i zmianami organizacyjnymi w firmie. Ministerstwo Obrony Narodowej – przez swój dominujący wpływ na krajowy przemysł obronny - powinno w zgodzie z interesem społecznym wywierać nacisk na wszystkie podmioty realizujące dostawy dla potrzeb wojska, aby dokonały takich przekształceń organizacyjnych, by w sposób skuteczny mogły realizować zadania z zakresu „nauki aplikacyjnej”. W takim rozwiązaniu systemowym powstałoby sprzężenie zwrotne pomiędzy Ministerstwem Obrony Narodowej a krajowym przemysłem obronnym, który rozwijałby swoje technologie w oparciu o pozyskane środki z tytułu wieloletnich umów na dostawy sprzętu i uzbrojenia. Jednocześnie odbiorca wojskowy otrzymywałby sprzęt wojskowy o wymaganych parametrach i taki, który zabezpieczałby jego potrzeby operacyjne.

5. Szersze możliwości wykorzystania produkowanego obecnie uzbrojenia i sprzętu wynikają również z zastosowanej w praktyce koncepcji „modułowości”. Polski przemysł obronny stopniowo, z powodzeniem wprowadza takie rozwiązania. Koncepcja ta polega na możliwościach różnego konfigurowania wyposażenia specjalistycznego na platformie bazowej, którą może być pojazd lądowy, statek powietrzny lub okręt pełniący rolę środka transportu. Wymagane zdolności bojowe osiąga się poprzez zestawienie uzbrojenia i sprzętu wojskowego z łatwo wymienialnych elementów (modułów), dobieranych w zależności od charakteru misji, zadań, bezpośrednich zagrożeń, zdolności przeciwnika, środowiska i wielu innych czynników. Przykładem takiej modułowości jest wielozadaniowa platforma bojowa „Anders”, które demonstrator technologii został już zbudowany przez OBRUM w Gliwicach.

6. W realizacji Programów Operacyjnych dotyczących modernizacji technicznej Wojsk Lądowych w przeważającym stopniu powinien być zaangażowany polski przemysł obronny i jego zaplecze badawczo-rozwojowe, funkcjonujący w oparciu o wyżej przedstawione zasady. W przypadku rozwoju indywidualnego wyposażenia żołnierza będzie to program „TYTAN”, uwzględniający potrzeby współczesnego sieciocentrycznego pola walki, systemów - ochrony, rozpoznania, szkolenia, zaopatrzenia w żywność, jak również systemu opieki przedmedycznej. W zakresie indywidualnego wyposażenia żołnierza zostanie, zatem stworzony system, łączący w jedną funkcjonalną całość wszystkie elementy uzbrojenia i wyposażenia żołnierza, wymiany informacji i procedur prowadzenia działań wraz z optymalizacją.

7. Zakłady przemysłowe Grupy Bumar, we współpracy z krajowymi ośrodkami naukowymi, zaprzyjaźnionymi firmami zagranicznymi i krajowymi, są w stanie opracować i dostarczyć niezbędne uzbrojenie i sprzęt na potrzeby modernizacji systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej Polski. Warto rozpatrzyć propozycję Grupy Bumar dotyczącą modernizacji systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej kraju „TARCZA POLSKI”, gdyż efektem tej współpracy może być wprowadzenie na uzbrojenie przeciwlotniczych zestawów rakietowych krótkiego i średniego zasięgu, pozyskanie nowych technologii, wykorzystanie dotychczasowych krajowych systemów i technologii, pełne zabezpieczenie eksploatacyjno- logistyczne systemu przez stronę polską, oraz pobudzenie rozwoju przemysłu polskiego poprzez rozwój technologii wojskowych i podwójnego zastosowania. Ofertę Grupy Bumar można powiązać z przyjętą przez Wojskowe Zakłady Uzbrojenia w Grudziądzu drogą krok po kroku - w oparciu o implementację nowoczesnych środków bojowych na wyposażenie przeciwlotniczych zestawów rakietowych posiadanych przez Wojska Lądowe, która może stać się istotnym czynnikiem wsparcia projektu Tarcza Polski. Uwzględniając potencjał technologiczny polskiego przemysłu obronnego i międzynarodową kooperację, taki sposób pozwoli na zoptymalizowanie kosztów przedsięwzięcia, wyeliminowanie większości czynników ryzyka poprzez zachowanie, w czasie tego procesu, funkcjonowania aktualnie istniejących systemów i ich logistyki oraz struktur organizacyjnych. Dla Wojsk Obrony Przeciwlotniczej WL oznaczać to będzie podniesienie efektywności obrony przeciwlotniczej poprzez zwiększenie zdolności wykrywania, rozpoznania oraz niszczenia różnych kategorii zagrożeń powietrznych, a także uzyskanie pełnej interoperacyjności podczas prowadzenia operacji narodowej i sojuszniczej.

8. Niezbędne zwiększenie zdolności lotnictwa Wojsk Lądowych w zakresie działań aeromobilnych i bezpośredniego wsparcia wymaga pozyskania nowych śmigłowców wielozadaniowych i transportowych oraz modernizacji maszyn będących na wyposażeniu. Modernizacja posiadanych śmigłowców powinna być oparta na polskim Zintegrowanym Systemie Awionicznym, zaprojektowanym przez Instytut Techniczny Wojsk Lotniczych. Celem tego programu jest umożliwienie Siłom Zbrojnym RP pozyskania w krótkim czasie za stosunkowo niewielkie środki finansowe statków powietrznych odpowiadających potrzebom współczesnego pola walki. Takie podejście pozwoli na wzrost możliwości bojowych floty śmigłowców oraz na uzyskanie wysokiej standaryzacji, zarówno logistyki jak i możliwości w zakresie działań bojowych we wspólnym ugrupowaniu. Dodatkowym atutem jest możliwość zdobycia przez załogi doświadczenia w użytkowaniu systemów cyfrowych zanim zasiądą za sterami nowych „w pełni skomputeryzowanych” śmigłowców nowej generacji. Zintegrowany System Awioniczny można także wykorzystać w działaniach mających na celu polonizację nowych śmigłowców zakupionych zagranicą.

9. Programy modernizacji obrony przeciwlotniczej i śmigłowców powinny być tak prowadzone, by uwzględniały także potrzeby modernizacyjne pozostałych rodzajów Sił Zbrojnych tj. Sił Powietrznych, Marynarki Wojennej RP i Wojsk Specjalnych.

10. Doświadczenia z misji zagranicznych w Iraku i w Afganistanie potwierdzają duże znaczenie i przydatność samolotów bezpilotowych. W Polsce udane prace nad nimi prowadzą Instytut Techniczny Wojsk Lotniczych i WB Electronics S.A. Doświadczenia z misji, a także obserwowane tendencje światowe, wskazują że robotyzacja armii wydaje się nieunikniona. Bezzałogowe pojazdy lądowe mogą wykonywać misje i zdania m.in. typu: CIED, ochrona baz, konwojów i patroli, inspekcja, zadania wartownicze, transportowe czy wsparcie oddziałów pieszych. Polskie rozwiązania w tym zakresie są dostarczane od lat na rynek krajowy i zagraniczny przez Przemysłowy Instytut Automatyki i Pomiarów PIAP. PIAP jest instytutem badawczym zdolnym do prowadzenia zaawansowanych badań i prac rozwojowych, a także posiada możliwości i doświadczenie wdrożeniowo-produkcyjne w tej dziedzinie.

11. Kluczowym w jednostkach wsparcia i zabezpieczenia bojowego będzie restrukturyzacja i modernizacja wojsk łączności, zapewniająca pełną automatyzację systemu dowodzenia przez wprowadzenie Systemu do informatycznego wspomagania dowodzenia „Szafran”, Systemu Wspólnego Obrazowania Pola Walki w czasie rzeczywistym, a także Systemu Obrazowania Sytuacji Wojsk Własnych w Czasie Rzeczywistym. W realizacji tych programów w znacznym stopniu może uczestniczyć polski przemysł obronny, zarówno firmy państwowe jak i prywatne, posiadający wielkie doświadczenie i dorobek w projektowaniu i produkcji systemów dowodzenia i kierowania takich jak „Dunaj”, „Łeba”, „Ramzes” czy „Podbiał”. Natomiast w przypadku wojsk inżynieryjnych zakładanym efektem końcowym będzie osiągnięcie zdolności do sprawnej realizacji przedsięwzięć inżynieryjnych w ramach przeciwdziałania improwizowanym urządzeniom wybuchowym - w zakresie rozpoznania, detekcji i neutralizacji.

12. Jednostki wojsk rakietowych i artylerii powinny zwiększyć precyzyjność rażenia i wydłużyć zasięg wsparcia ogniowego, do co najmniej 60 km, a w zakresie wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych ( MLRS) do 300 km. W realizacji tych zamierzeń warto wykorzystać potencjał i dorobek Huty Stalowa Wola, która wyprodukowała bardzo udane zestawy WR-40 „Langusta” i jest w stanie opracować i wyprodukować kompleksowe artyleryjskie moduły ogniowe, których elementy w zakresie dowodzenia, systemu kierowania ogniem, wsparcia technicznego i logistycznego mogą być unifikowane w szerokim zakresie.

13. Wobec anulowania Decyzji nr 13 MON należy stworzyć naturalny mechanizm przepływu informacji, w tym idei, pomysłów i rozwiązań pomiędzy bezpośrednim użytkownikiem-Wojskiem a przemysłem obronnym i jego zapleczem badawczo-rozwojowym - w postaci narad roboczych poświęconych wymianie doświadczeń, prezentacji potrzeb ze strony Wojska i możliwości ze strony przedsiębiorstw. Konferencja pokazała, że polski przemysł obronny posiada projekty i produkty, które w pełni odpowiadają wymogom współczesnego pola walki. Dlatego polski przemysł obronny i jego zaplecze badawczo-rozwojowe może i powinien wziąć udział w programach modernizacji technicznej Wojsk Lądowych, współpracując w tej dziedzinie z partnerami zagranicznymi. Również inne rodzaje sił zbrojnych mogą być beneficjentem polskiej myśli technicznej. Przyczyni się to do utrzymania potencjału naszego przemysłu i jego szerokiego zaplecza, a tym samym – z uwagi na stymulujące impulsy i możliwości dyfuzji technologii podwójnego zastosowania - do ograniczania skutków kryzysu gospodarczego w Polsce, a przede wszystkim do utrzymania miejsc pracy i zatrzymania w kraju najlepszych fachowców. Szeremietiew

Sypią się polskie priorytety Jeszcze nie zaczęło się polskie przewodnictwo w Unii Europejskiej, jeszcze priorytety tej prezydencji nie zostały zaprezentowane w Sejmie, a już okazuje się, że część z nich idzie pod prąd tego co się obecnie dzieje w UE

1. Jeszcze nie zaczęło się polskie przewodnictwo w Unii Europejskiej, jeszcze priorytety tej prezydencji nie zostały zaprezentowane w Sejmie (ma się to odbyć dopiero w następnym tygodniu, dosłownie za pięć dwunasta), a już okazuje się, że część z nich idzie pod prąd tego, co się obecnie dzieje w UE i co zapewne będzie się działo przez najbliższe pół roku. Przypomnę tylko dla porządku te priorytety:

- priorytet pierwszy to: Integracja, jako źródło wzrostu. Tu chcemy się zająć wzmocnieniem wzrostu gospodarczego Unii, poprzez rozwój rynku wewnętrznego, wykorzystaniem budżetu UE do budowy konkurencyjnej Europy , rozwojem usług elektronicznych, a także wsparciem dla małych i średnich przedsiębiorstw.

- priorytet drugi to: Bezpieczna Europa-żywność, energia, obronność. Ale w ramach tego priorytetu chcemy nie tylko realizować 3wymienione wyżej rodzaje bezpieczeństwa, ale także bezpieczeństwo makroekonomiczne i finansowe poprzez wzmocnienie nadzoru nad rynkami finansowymi.

- priorytet trzeci: Europa korzystająca z otwartości. Tu postulujemy otwartość na kraje Północnej Afryki w tym także ułatwianie ruchu osobowego do Unii i na jej obszarze. W ramach tego priorytetu mowa jest także o przyśpieszeniu realizacji Partnerstwa Wschodniego, choć nie wymienia się tam żadnych konkretów.

2. W ramach pierwszego priorytetu podczas naszego przewodnictwa rozpocznie się dyskusja nad nową Perspektywą Finansową na lata 2014-2020. Założenia tego budżetu: wielkość środków na zobowiązania i płatności w wielkościach bezwzględnych i w relacji do PKB, podział środków na poszczególne polityki, Komisja Europejska przedstaw i już pod koniec czerwca. Nie zabiegamy już ani o tzw. duży budżet (przynajmniej 1,2 PKB 27 krajów UE), ani o forsowanie w nim polityki spójności tak korzystnej z punktu widzenia nowych krajów członkowskich, ani o doprowadzenie do wyrównania poziomu dopłat bezpośrednich w starych i nowych krajach członkowskich, co dawałoby przynajmniej 1 mld euro rocznie więcej dla polskiego rolnictwa. Wszystko wskazuje na to, że przyjmiemy bez szemrania stanowisko 5 największych płatników netto: Niemiec, Francji, W Brytanii, Holandii i Finlandii, którzy oczekują budżetu poniżej 1% PKB UE z możliwością corocznej waloryzacji wydatków wskaźnikiem inflacji, a więc o 2-3%.

3. W ramach drugiego priorytetu miało być zapewnienie bezpieczeństwa makroekonomicznego i finansowego Europie, a wygląda na to, że sprawa częściowej niewypłacalności Grecji będzie sprawą pierwszoplanową. Widać tu zresztą wyraźny podział w samej Unii. Niemcy i Francja chciałyby, aby w następnym pakiecie pomocowym dla Grecji uczestniczyły wszystkie kraje unijne. Premier Tusk wręcz na wyścigi wsparł tę propozycję. Silnie przeciwstawiła się temu Wielka Brytania, którą wsparły Czechy i na razie pomysł niemiecko-francuski został odrzucony. Niemcy i Francja chcą jeszcze przymusić inwestorów prywatnych, aby na kwotę około 30 mld euro włączyły się do pakietu pomocowego dla Grecji. Chodzi o to, aby prywatni inwestorzy (banki, firmy ubezpieczeniowe, fundusze inwestycyjne), mający greckie obligacje, których terminy wykupu przypadają na najbliższe2 lata, zdecydowali się w momencie ich zapadalności wykupić kolejne na podobne sumy jednak z oprocentowaniem podobnym do tego, jakie uzyskują Grecy od kredytów udzielanych im przez MFW i KE. Oprocentowanie tych kredytów wynosi 5-6%, a rynkowe oprocentowanie greckich obligacji aż, 18% więc inwestorzy ci ponieśliby straty i problem w tym, kto je pokryje. Ponadto agencje ratingowe grożą, że przymuszenie prywatnych inwestorów do poniesienia strat spowoduje ich reakcje w postaci obniżenia ratingów tych firm sektora finansowego. W tych sprawach nie będziemy mieli nic do gadania, wszystko, bowiem odbywa się bez naszego udziału. Co więcej, jeżeli się okaże, że zawirowania w Grecji nie ustaną mimo udzielenia jej pomocy to może się okazać, że te problemy na tyle zdominują agendę unijną, że na inne ważne sprawy nie ma już miejsca.

4. No i wreszcie ostatni priorytet: Europa korzystająca z otwartości. Właśnie pod koniec ubiegłego tygodnia Rada UE w Brukseli zdaje się, że z aprobatą samego Premiera Tuska, zobowiązała Komisję Europejską by do września opracowała mechanizm pozwalający na czasowe przywracanie kontroli wewnątrz strefy z Schengen w krytycznych sytuacjach. Kiedy już ten mechanizm powstanie będziemy dowiadywali się, co i rusz, że dany kraj ma krytyczną sytuację w związku z napływem imigrantów i w związku z tym przywraca kontrolę na swoich granicach. Chwieje się, więc jeden z filarów UE, wolny przepływ ludzi w ramach UE, a my zgłaszamy priorytet „Europa korzystając aż otwartości”. W tej sytuacji jest to priorytet na granicy śmieszności. Wygląda, więc na to, że polskie priorytety, nim zostaną zaprezentowane przez Premiera Donalda Tuskaw Parlamencie Europejskim (ma się to stać 6 lipca) już niestety zaczęły się sypać.

blog Zbigniewa Kuźmiuka

Któregoś dnia obudzicie się bez Polski – wywiad z Władimirem Bukowskim Proszę spojrzeć na historię Polski, na wszystkie ofiary, które poniosła, by wywalczyć i utrzymać swoją niepodległość. Rezygnując z tego, zdradzacie wszystkie generacje, które były przed wami, zdradzacie swoją historii – ostrzega Władimir Bukowski, legendarny rosyjski opozycjonista w rozmowie z Rafałem Kotomskim. Tragedia smoleńska to najnowsza otwarta i bardzo bolesna karta stosunków polsko-rosyjskich. Przyznam, że byłem pod wrażeniem listu, który napisał Pan wraz z innymi swoimi rodakami. Byliśmy absolutnie zaskoczeni brakiem reakcji ze strony polskich władz na to, co się stało. Wydarzyła się rzecz niezwykła i symboliczna w swojej wymowie. Katastrofa wzbudziła tak wiele wątpliwości. Ale to, że polski rząd właściwie nie podjął żadnych działań, by je rozwiać, jest zdumiewające.

Ma Pan osobistą teorię na temat tego, co się stało? Nie podejrzewam, by rozbicie samolotu było zamierzone. Ale dostrzegam brudną grę z rosyjskiej strony. Putin i Tusk ewidentnie nie chcieli, by prezydent Kaczyński brał udział w rocznicy katyńskiej. Opracowali wspólne oświadczenie z myślą, by przemilczeć najtrudniejsze sprawy. Kaczyński w tym przeszkadzał, bo miał swoje zdanie na ten temat i mocno je akcentował. Nie był im potrzebny, ale uparł się, by do Katynia pojechać.

Przecież miał do tego pełne prawo, jako głowa państwa. Trudno wyobrazić sobie, by w 70 rocznicę ludobójstwa zabrakło polskiego prezydenta. Oczywiście. Przypuszczam, że Putin musiał powiedzieć swoim kagiebistom: sprawcie, by lądowanie w Smoleńsku było niemożliwe, niech lądują w Mińsku albo w Moskwie. Jak się spóźni czy nie dotrze, Kaczyński zostanie ośmieszony, wybuchnie skandal. Wtedy przesłanie o ludobójstwie i potrzebie wyjaśnienia zbrodni przejdzie niezauważone. Taki mógł być zamysł. Lotnisko w Smoleńsku nie było przygotowane na przyjęcie samolotu. Wiadomo, że sprowadzono specjalny sprzęt ułatwiający lądowanie, ale 10 kwietnia zniknął. Nie mam wątpliwości, że pilot został wprowadzony w błąd przez wieżę kontrolną. Nie zamknięto lotniska i robiono wszystko, by zrzucić winę na Polaków. Bo to przecież oni zdecydowali o lądowaniu w bardzo złych warunkach, na złym lotnisku. Katastrofa była niezamierzonym efektem takiej brudnej gry prowadzonej przez rosyjską stronę. Po prostu przesadzili, wymknęło im się to spod kontroli. Dobrym tropem jest mgła, która pojawiła się nad lotniskiem. Przecież wiadomo, że można ją sztucznie wyprodukować. I w Rosji to się robi. Nawet pracownicy lotniska w Smoleńsku przyznawali, że podobne zjawisko nie zdarza się o tej porze roku.

Zgodziłby się Pan z Wiktorem Suworowem, że zachowanie Putina w sprawie smoleńskiej wskazuje na nieczyste sumienie? Gdyby nie miał nic do ukrycia, skwapliwie zgodziłby się na międzynarodową komisję, wręcz nalegał na jej powołanie. Jestem szczególnie zdumiony, że strona polska odstąpiła od wspólnego śledztwa i nie zabiegała o powołanie komisji międzynarodowej. Na świecie w takich przypadkach śledztwa nigdy nie prowadzi jedna strona. Po zamachu na amerykański samolot nad Lockerbie w Szkocji powołano komisję międzynarodową, pracowali amerykańscy eksperci. Przeczesywano każdy kawałek gruntu, odnajdując najmniejsze skrawki. A w Smoleńsku części samolotu czy dokumenty znajdowano miesiące po katastrofie, użyto karty kredytowej jednej z ofiar. To ma być śledztwo?! Przecież to oczywiste, że polskie służby powinny być od razu na miejscu i działać. A przynajmniej robić to razem z Rosjanami. Polskie władze w sposób zupełnie niezrozumiały odstąpiły od takich działań. Wolały pomniejszać znaczenie tragedii i oddały wszystko Putinowi. Moskwa mogła być tylko szczęśliwa z takiego obrotu sprawy. Dlatego powstał list, który napisaliśmy z Aleksandrem Bondariewem, Wiktorem Fajnbergiem, Andriejem Iłłarionowem i Natalią Gorbaniewską. Niestety, mam wrażenie, że Wasz list właściwie przeszedł w Polsce niezauważony. Kilka dni później Tusk powiedział, że poradzą sobie i nie potrzebują naszych rad. Przykro to słyszeć, bo list był taktowny i powściągliwy. Nikogo nie pouczaliśmy.

Jak bardzo prezydent Kaczyński i prowadzona przez niego polityka były niewygodne dla Kremla? Kłamstwa i niedomówienia wokół zbrodni katyńskiej ciążą na stosunkach polsko-rosyjskich od przeszło pół wieku. Jeśli ma się poprawić, to muszą zostać wyjaśnione. Polska ma prawo zaskarżyć Rosję przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości w Hadze i żądać ogromnych odszkodowań. Taka perspektywa była zawsze kłopotliwa dla Kremla. Po tym, gdy Michaił Gorbaczow i Borys Jelcyn przyznali, że to sowieckie NKWD stało za zbrodnią katyńską, zostaliśmy z Wiktorem Suworowem zaproszeni do polskiego Senatu na spotkanie z okazji 60-lecia paktu Ribbentrop–Mołotow. Nagle dzień wcześniej rosyjskie MSZ zmieniło oficjalne stanowisko i ogłosiło, że w sierpniu 1939 r. nie było żadnych tajnych protokołów między III Rzeszą i ZSRS.

To nie żaden przypadek, tylko drobiazgowo przemyślane stanowisko. Oczywiście, bo Rosja obawiała się, że Polska może zacząć starać się o odszkodowania katyńskie. Mówimy o ponad 20 tys. pomordowanych oficerach i odszkodowaniu rzędu 20 mld euro. Dla władz Rosji wypłacenie takiej kwoty byłoby nie tylko poniżające, ale i kłopotliwe ekonomicznie.

Śp. prezydent Kaczyński stawiał jasno sprawę Katynia, ale przeszkadzała też jego polityka, którą w Polsce nazywamy „jagiellońską”. Polska chciała odgrywać aktywną rolę w swojej części Europy, wspierała niezależne ambicje Ukrainy, Gruzji. Azerbejdżanu. Kaczyński prowadził politykę sensowną i skuteczną. Pierwszy raz po wojnie Polska mówiła własnym głosem. Był słyszalny, ale też niepopularny w Rosji i w Starej Europie. Rząd Tuska postanowił z taką polityką skończyć i wymyślił poprawę stosunków z Rosją. Razem z Putinem zaczęli też usuwać w cień temat Katynia, a jak można przejść do porządku dziennego nad takim wydarzeniem? Przecież Putin nigdy nawet za Katyń nie przeprosił, mówił tylko o strasznej dla wszystkich epoce stalinowskiej. Jeżeli dzisiejsze władze Rosji przyznają się do sukcesji po Związku Sowieckim, to muszą za Katyń przeprosić. Dzisiejsi władcy Kremla nie chcą o tym pamiętać. Tusk się z takim myśleniem zgadza w przeciwieństwie do Lecha Kaczyńskiego, który uważał, że Moskwa powinna uczciwie rozliczyć się z tej zbrodni. Poza tym Polska w jego czasach stała się widocznym przeciwnikiem politycznym wszędzie tam, gdzie zwykliśmy mówić o rosyjskiej strefie wpływów. Oczywiste, że Rosji nie mogło się to podobać. Niestety, również Unia Europejska nie była szczęśliwa z tego powodu.

Co do putinowskiej Rosji, to trudno mieć złudzenia, ale brak wsparcia Starej Europy Polacy odczuwają szczególnie gorzko. Unii zależy głównie na ułożeniu dobrych stosunków z Rosją. Nie zamierza naruszać status quo. Kaczyński naruszył, prowadząc jasno zdeklarowaną politykę środkowoeuropejską. Powiedzmy sobie szczerze, Unia nie mogła takiej polityki poprzeć. Racją bytu jest dla niej wspólne z Moskwą utrzymywanie kontroli nad Europą. Wystarczy przyjrzeć się, w jaki sposób Unia powstawała. Potrzebny był jej silny ZSRS po drugiej stronie. François Mitterrand powiedział kiedyś, że tylko taki układ pozwala kontrolować wszystko między Moskwą a Paryżem. To trwa do dzisiaj. Jeżeli w Polsce myślicie, że Unia pomoże wam w razie presji ze Wschodu, to się grubo mylicie! Dogadają się ponad waszymi głowami. Katastrofa smoleńska jest tego najlepszym przykładem.

Jako Polacy czujemy się częścią Zachodu, to oczywiste. Ale jednocześnie wyjątkowo naiwna wydaje się wiara, że Zachód będzie kiedykolwiek „umierał za Polskę”. Tego uczy wasza historia. Polska była wciąż zdradzana przez Zachód – w 1939 r., w 1945 r. Zastanawiam się, ile jeszcze razy ma do tego dojść, by Polacy przestali być wreszcie naiwni. Przestańcie liczyć, że Zachód coś zrobi w waszej sprawie.

Przygląda się Pan trochę bieżącej polskiej polityce? Mamy bardzo ostrą polaryzację między PiS-em i PO, która swoją pozycję buduje dzięki medialnej ochronie ze strony największych ośrodków i ciągłemu straszeniu opozycją. Bardzo mnie zdziwiło, że obóz polityczny brata śp. prezydenta Kaczyńskiego przegrał wybory prezydenckie. Powinien był je wygrać! Popełniono poważny błąd, nie zajmując się tragedią smoleńską. Zmarnowana została nadzieja, by po zwycięstwie skutecznie wyjaśnić całą sprawę. W polityce trzeba takie sytuacje wykorzystywać. Wydawało się naturalne, że ktoś, kto przeżył wielką tragedię, stracił brata i bratową, będzie o tym mówił w kampanii. Ludzie na to czekali. Nie nadużywania sprawy, ale na pewno też nie pominięcia jej zupełnie. Należało jasno powiedzieć: muszę dokończyć dzieło mojego brata. Według wszystkich danych Jarosław Kaczyński powinien wygrać te wybory, a przegrał. To pokazuje, że w jego obozie są bardzo dobrzy ludzie, ale brakuje dobrych polityków. Nie potrafili wykorzystać naturalnej przewagi. To, co mówię, może wydawać się nieco cyniczne, ale taka jest polityka.

Moskwa musi być zadowolona z obrotu sprawy, podobnie jak z faktu, że ekipa rządząca Polską od dyskusji na temat ważnych problemów woli inwektywy i awanturę. Oczywiście, że Moskwie to wyjątkowo na rękę. Tym bardziej, że rządzą politycy, którzy zobowiązali się do poprawy wzajemnych relacji. Wymarzona sytuacja!

W dodatku Komorowski zaprosił nawet Jaruzelskiego do Pałacu Prezydenckiego, jako eksperta w sprawie stosunków polsko-rosyjskich. Jest rzeczywiście ekspertem, ale chyba od tego, jak najlepiej poddać się Moskwie. To żałosne. Powinniśmy wszyscy spojrzeć prawdzie w oczy i nazywać rzeczy po imieniu. Jaruzelski to przestępca przeciwko własnemu narodowi. Powinien za to odpowiadać karnie. Jego obecny wiek zapewne chroni go już przed więzieniem, ale powinien zostać osądzony w Polsce dużo wcześniej. Gdyby poszedł do więzienia, a nie wybrano go na prezydenta w 1989 r., dzisiaj mógłby już wyjść na wolność.

Nie spodziewam się, by Pan dobrze oceniał „pojednanie” w wykonaniu Tuska i Putina. Pojednanie zbudowane na kłamstwie nie może przetrwać długo. To można było zrobić na warunkach, o jakie zabiegał prezydent Kaczyński. Wyjaśnić do głębi i do bólu wszystko, co nas dzieli, powiedzieć prawdę, przeprosić. Przecież nikt nie wini osobiście Putina za Katyń. Wiadomo, że mówimy o strasznej przeszłości, bolesnej dla wszystkich. Ale państwa przepraszają za takie zbrodnie, przyznają się i wskazują winnych. Rządzący dzisiaj Rosją nigdy tego nie zrobili. Czy zatem rzekome pojednanie ma być zbudowane na kłamstwie i przemilczeniach? Na tym się niczego nie zbuduje.

Wierzy Pan, że mamy jeszcze szansę na uczciwe pojednanie między Polakami i Rosjanami? Powinniśmy do tego dążyć, ale teraz sprawy się skomplikowały. O wiele bardziej niż tuż po 1989 r. Jest dużo gorzej niż za Gorbaczowa czy Jelcyna, który nawet przeprosił za Katyń. To był dobry fundament dla pojednania, ale państwo KGB, jakim stała się Rosja za Putina, cofnęło sprawę do czasów sowieckich. Zapewniam, że z dzisiejszą rosyjską władzą nie będziecie mieć nigdy dobrych stosunków. Nie można mieć dobrych stosunków z KGB, proszę mi wierzyć. Ich bronią jest kłamstwo. Każdą skłonność do kompromisu odbierają, jako słabość, a nie gest dobrej woli. Wtedy zwiększają presję, żądają coraz więcej. Tak działa KGB, które znam bardzo dobrze. Jeśli dostrzegą twoją słabość, nie spoczną, dopóki nie zamienią cię w swojego agenta. Dla nich istnieją tylko wrogowie lub agenci.

Sądzi Pan, że to sytuacja, w jakiej znalazł się rząd Tuska? Tusk będzie poddawany coraz silniejszej presji. Nawet, jeśli nie zdaje sobie z tego sprawy i dzieje się to poza jego wolą. Przykładem amerykańska tarcza w Polsce. Miał być poważny system antyrakietowy, a kończy się na niewielkim oddziale US Army. Ale Moskwa protestuje mimo to, wywiera kolejną presję. Przekładając wszystko na język polityki, Kreml mówi Zachodowi wyraźnie: Europa Środkowo-Wschodnia to nasza strefa wpływów, jeśli coś tam chcecie zrobić, musicie najpierw nas zapytać o zgodę. W istocie chodzi o ograniczoną suwerenność. To wam grozi. Pewnego dnia może dojść do poważnego konfliktu, gdy Rosja będzie postrzegać was, jako kraj w swojej strefie wpływów, a wy będziecie myśleli, że jest inaczej.

Rządzący Polską twierdzą, że relacje się poprawiły, bo dwukrotnie odwiedził nas prezydent Rosji, poza tym budujemy wspólny pomnik na miejscu tragedii smoleńskiej. To wszystko nic nie znaczy. Otwarcie dla poprawy stosunków polsko-rosyjskich w wykonaniu tej ekipy jest bardzo złe. Oczywiście zgadzam się, że trzeba zmierzać do pojednania, ale na pewno nie w taki sposób. Najpierw trzeba wszystko dokumentnie wyjaśnić, a dopiero potem budować przyszłość i uczciwe stosunki. To, co się stało, odsuwa tylko taką perspektywę w oficjalnym wymiarze. Na razie muszą wystarczyć ciepłe gesty ze strony normalnych Rosjan. Wyrazy współczucia po katastrofie smoleńskiej były prawdziwe i szczere. Wielu rosyjskich pilotów, ekspertów dyskutowało w internecie i twierdziło, że to nie była tylko zwykła katastrofa. Robili tak, nie zważając na osobiste bezpieczeństwo.

W stronę państwa KGB zwracać się nie wolno, Zachód nie traktuje nas poważnie. Gdzie w takim razie ma według Pana skierować się Polska polityka? Prezydent Komorowski twierdzi na przykład, że Gruzja nie jest dla niego ważna tak jak dla poprzednika. Komorowski może tak sobie mówić, ale dla Polaków jest bardzo ważna. Podobnie jak wszystkie państwa posowieckiej części Europy i kwestia ich niepodległości. Kiedyś dobrym początkiem dla regionu wydawał się Trójkąt Wyszehradzki. Szkoda, że dziś to tylko pusta idea. Polska zwróciła się w stronę Unii, która nie jest ani demokratyczna, ani nie buduje wolnego rynku czy wolnych społeczeństw. Buduje socjalizm i polityczną poprawność. Następuje zresztą rozpad Unii, przed którym przestrzegałem. Nie możecie dzisiaj tak igrać ze swoją suwerennością. Proszę spojrzeć na historię Polski, na wszystkie ofiary, które poniosła, by wywalczyć i utrzymać swoją niepodległość. Rezygnując z tego, zdradzacie wszystkie generacje, które były przed wami, zdradzacie swoją historię. Nie można budować państwa w taki sposób, jak robią to dzisiaj polskie władze. Bo zawiśniecie w powietrzu, a pewnego dnia obudzicie się już bez polskiego państwa.

Za: Publikacje "Gazety Polskiej" (25.06.2011) (" Któregoś dnia obudzicie się bez Polski")

Witebsk i inne lotniska zapasowe O Witebsku, jako możliwym lotnisku zapasowym mówi dość otwarcie J. Opara w książce „Mgła”: „Z Witebska do Smoleńska, do Katynia kolumną samochodową, kolumną rządową z pełną eskortą milicji i odpowiednich służb federalnych, jechałoby się ze dwie godziny. Niektórzy ludzie (z oczekujących na delegację – przyp. F.Y.M.) czekali przecież na wizytę w Katyniu, na te uroczystości całe życie! Co to są dwie godziny w tej sytuacji?” (s. 185). O tym samym Witebsku też otwarcie, lecz w tonacji nie tyle gdybającej, co spychologicznej, wypowiada się M. Wierzchowski: „Mogliśmy przecież zaplanować lądowanie w Witebsku, jeżeli pułk czy jakieś służby powiedziałyby: przepraszamy, nie wyrażamy zgody na lądowanie samolotu wojskowego w Smoleńsku, bo jego stan techniczny jest zły, bo cokolwiek. Wtedy podjęlibyśmy decyzję, że lądowanie jest na najbliższym lotnisku, w Witebsku (…) skontaktowalibyśmy się z ambasadorem Litwinem w Mińsku, i poprzez oficjalne noty dyplomatyczne lub pisma, prosilibyśmy o zgodę na wylądowanie na terytorium Białorusi. I wtedy lądowalibyśmy, na przykład, półtorej czy dwie godziny wcześniej i byłby czas na przejechanie kolumną. Tak stało się po katastrofie, gdy przyleciał pan premier czy pan Jarosław Kaczyński” (s. 126). Innymi słowy: skoro inni tego lotniska nie proponowali, to i ludzie kancelarii o tym innym lotnisku logistycznie nie myśleli. No, ale w ogóle nie myśleli o żadnym zapasowym lotnisku, współorganizując uroczystości? J. Sasin od siebie dodaje już w zupełnie innej tonacji: „Chcę to raz jeszcze wyraźnie powiedzieć: Kancelaria Prezydenta nie przygotowywała tej wizyty od strony technicznej. Od tego były służby państwowe podlegające rządowi. Potem okazało się, że faktycznie nie przygotowano (to oni, ludzie Prezydenta, nie przygotowywali także? - przyp. F.Y.M.) żadnych wariantów awaryjnych. Jeśli samolot z prezydentem nie lądowałby tam, w Smoleńsku, to właściwie nie bardzo wiadomo, gdzie miałby lądować. Trudno wyobrazić sobie, że samolot ląduje gdzieś w Witebsku czy na jakimś innym lotnisku, gdzie nie ma żadnego przedstawiciela jakichkolwiek polskich instytucji, a prezydent jest skazany na wiele godzin siedzenia i czekania, aż ktokolwiek się nim zajmie. Nikt takiej ewentualności nie zaplanował. Z tego, co wiem, ze strony państwa polskiego nic nie zostało przygotowane na taką możliwość (do tej pory wydawało mi się, że i Sasin je wtedy reprezentuje jako minister prezydencki – przyp. F.Y.M.). Co więcej, jako zapasowe wyznaczono lotnisko w Witebsku, które było tego dnia nieczynne!”. No, więc był ten wariant awaryjny czy nie, skoro „wyznaczono lotnisko w Witebsku”? Trudno powiedzieć, gdyż Sasin tu wpada w jakieś rozdrażnienie. Ta tonacja Sasina jest potrójnie zaskakująca, bo przecież 1) wiemy z innych relacji, że takie przygotowania (dotyczące zapasowych lotnisk) od strony instytucjonalnej 10-go Kwietnia właśnie czyniono, a więc nie byłoby tak, że delegacja wylądowałaby w szczerym polu bez komitetu powitalnego; 2) lotnisko w Witebsku po południu było już „czynne”, skoro przyjmowało delegacje z premierem Kaczyńskim i z Tuskiem, więc chyba aż tak bardzo „nieczynne” 10-go nie było; 3) sam Sasin, gdy – wedle jego relacji, bo akurat u A. Kwiatkowskiego nie ma za bardzo pełnego jej potwierdzenia – dowiaduje się, że polska delegacja poleci do Moskwy z powodu kiepskich warunków pogodowych, to wcale się specjalnie nie przejmuje taką „nieoczekiwaną zmianą scenariusza” uroczystości, do nikogo też nie wydzwania, by dowiedzieć się szczegółów, tylko... zastanawia się, jak zapełnić czas oczekiwania na przybycie Prezydenta i osób mu towarzyszących. „W pewnym momencie podszedł do mnie jeden z moich pracowników p. Adam Kwiatkowski (…) i poinformował mnie, że dostał właśnie taką informację przed chwilą, że może zajść okoliczność następująca, iż samolot nie wyląduje na lotnisku w Smoleńsku z powodu trudnych warunków atmosferycznych. (...) Było pochmurno, ale te warunki były całkiem znośne. (…) Nie spodziewałem się jakichś kataklizmów pogodowych. (…) Jeszcze bardziej zdziwiła mnie informacja, że... którą też dostałem od mojego pracownika, że to lądowanie może nastąpić w Moskwie. No, wydawało mi się to jednak dużą odległością od tego miejsca, gdzie się znajdowaliśmy. Zapytałem p. Kwiatkowskiego, skąd posiadł tego typu informację. On wskazał na p. Tadeusza Stachelskiego (…). Ja zaniepokojony tą informacją, chociaż (…) niezaniepokojony jakoś szczególnie bardzo (…) głównie zastanawiałem się, jak zagospodarować te kilka godzin pewnie, (…) w trakcie, których Prezydent będzie mógł dotrzeć na cmentarz, ale stwierdziłem właściwie idąc i szukając p. Stachelskiego, stwierdziłem, że to nie jest większy problem, bo przecież ci wszyscy, którzy tu przyjechali, nie przyjechali przypadkowo (...) Stanąłem obok niego (Stachelskiego – przyp. F.Y.M.) i postanowiłem poczekać, aż skończy tę rozmowę. Ta rozmowa miała dosyć dziwny przebieg, tak jak ja ją słyszałem, bo on się bardzo wyraźnie zdenerwował i prosił, mówił do telefonu, cytuję z pamięci: „To niemożliwe”, „Powtórz jeszcze raz”, „Ale co się naprawdę stało?” (…) To może śmiesznie zabrzmi, nie przypuszczałem, że mogło się stać coś bardziej groźnego, coś gorszego niż to lądowanie w innym miejscu, w związku, z czym tak sobie psychicznie zbudowałem taką konstrukcję, że on tak strasznie panikuje z tego powodu, że ten samolot wyląduje gdzie indziej, w związku z czym będziemy tutaj mieli opóźnienie w rozpoczęciu uroczystości. (…) On skończył tą rozmowę, rozłączył ją i zaczął się tak na mnie badawczo patrzeć. Ja w tym momencie zacząłem właściwie go nawet tak dosyć żartobliwie przekonywać: „Panie Tadeuszu, niech się pan nie martwi”, mówię, „jakoś sobie tutaj tę parę godzin poradzimy””

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/one-moment-in-time.html

Z kolei G. Kwaśniewski, kierowca formuły jeden na Siewiernym, albo, jak to określiła Joanna Mieszko-Wiórkiewicz, polski Inspektor Clouseau, przypomina, że ambasador J. Bahr już w drodze na Siewiernyj organizował lotniska zapasowe dla polskiej delegacji, m.in. w Moskwie: „Już z samego rana wiedzieliśmy, że pogoda na lotnisku jest nieciekawa. Mówiło się o tym m.in. podczas śniadania przy stoliku ambasadora. W mieście też było tę mgłę widać, choć nie aż tak gęstą. Ostrzegano, że aby nie zawracać samolotu do Warszawy, należałoby przygotować lotnisko zapasowe. W grę wchodziły tylko dwa: Moskwa i Mińsk. W drodze na lotnisko pan ambasador dzwonił z samochodu do Mińska, do ambasadora na Białorusi i do swojego zastępcy w Moskwie, prosząc o przygotowanie zapasowych lotnisk. Z tego, co wiem, w tym samym czasie, kiedy jechaliśmy na lotnisko, w Smoleńsku zastępca ambasadora w Moskwie już jechał na Wnukowo pod Moskwą. To wszystko działo się zanim "tutka" przyleciała nad Smoleńsk”.

http://www.newsweek.pl/artykuly/sekcje/polska/smolensk--nieznana-relacja-oficera-bor,68588,1

Do tego dorzućmy jeszcze relację „NDz” na temat organizowania lotnisk zapasowych dla polskiej delegacji, choć tu już dodatkowo pojawia się Briańsk: „Rankiem 10 kwietnia, przed lądowaniem polskiego tupolewa na Siewiernym, pracownicy Ambasady RP w Moskwie otrzymali informację, że ze względu na niekorzystne warunki pogodowe samolot zostanie skierowany na lotnisko zapasowe. Alternatywą miały być: Briańsk lub podmoskiewskie Wnukowo - ustalił "Nasz Dziennik". Informację taką przekazał polskim prokuratorom attaché obrony ambasady gen. Grzegorz Wiśniewski. Wiśniewski, który oczekiwał w Smoleńsku na prezydencką delegację, nawet nie wysiadł z busa, którym przyjechał. Był przekonany o przekierowaniu maszyny. Mówił mu o tym Grzegorz Cyganowski, drugi sekretarz ambasady RP w Moskwie. Na około półtorej godziny przed planowanym lądowaniem rządowego tupolewa na smoleńskim lotnisku Piotr Marciniak, pełniący obowiązki zastępcy ambasadora RP Jerzego Bahra w Moskwie, który 10 kwietnia nie był obecny w Smoleńsku, otrzymał informację od Grzegorza Cyganowskiego, drugiego sekretarza Ambasady Rzeczypospolitej Polskiej w Moskwie, że z uwagi na złe warunki pogodowe, jakie panują nad Smoleńskiem, planowane jest lądowanie samolotu Tu-154 na moskiewskim lotnisku Wnukowo. Pod uwagę brano też lotnisko w Mińsku lub Witebsku”.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=po&dat=20110331&id=po01.txt

Na tym wszelako nie koniec. Sami Ruscy zaklinali się zrazu 10-go Kwietnia na wszystkie ruskie świętości niedługo po „katastrofie”, że proponowano polskiej delegacji zapasowe lotniska, ale załoga odmówiła skierowania rządowego tupolewa gdzie indziej

http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=po&dat=20110331&id=po01.txt

jak na zamgloną ruską bagnistą łączkę przed fabryczno-wojskowym lotniskiem w Smoleńsku. Swoim czerwonym sowieckim autorytetem i niebieskim mundurem zaświadczał ten fakt sam gen. A. Aloszyn. Gdyby i tego było mało, to nawet w Centrum Operacji Powietrznych w Polsce, gdzie, jak wiemy, o „wypadku” dowiedziano się dopiero chyba pół godziny „po fakcie”, rozważano czy delegacja nie wyląduje czasem w Witebsku albo w Briańsku http://www.wprost.pl/ar/215934/Oficerowie-monitorujacy-lot-Tu-154-Witebsk-jest-na-Bialorusi

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/briansk-i-okolice.html

Niestety, wątku zapasowych lotnisk nie tykały się za bardzo żadne polskie mainstreamowe media, gdyż przekaz z Kremla i neosowieckich agend typu „MAK”, był taki, iż NIE było żadnego przekierowania, NIE było żadnego przelotu na inne lotniska, a więc NIE ma, czego tam szukać. Pojawia się jednak pytanie: skoro ORGANIZOWANO (vide Bahr i jego współpracownicy) przygotowania do przyjęcia polskiej delegacji i w neo-ZSSR, i na Białorusi (czy też ściślej: w Białoruskiej SSR), to chyba konsultowano je z pilotami, prawda? W jakiż, bowiem inny sposób można by przygotowywać ludzi na dole i uruchamiać odpowiednie dyplomatyczne procedury, jeśliby o tychże działaniach nie została powiadomiona załoga (lub załogi)? Gdzie w takim razie są ślady tych rozmów z polskimi pilotami? FYM

Po co komu akcje JSW? W teatrze, operze, czy filharmonii ładną tradycją były, gdy przedstawienie premierowe spodobało się widowni, oklaski i wołanie: Autor! Autor, w następstwie, czego na scenie pojawiał się autor sztuki, libretta, czy muzyki. Chętnie bym rozszerzył tę ładną tradycję na bardziej prozaiczne sprawy życia publicznego. Mam w tym względzie pewne, bardzo odległe w czasie, doświadczenia. Jeszcze w latach studenckich, przechodząc przez Plac Bankowy (wówczas Plac Dzierżyńskiego), zostałem zapytany przez łowiącego opinie przechodniów teleżurnalistę, kogo chętnie chciałbym zobaczyć w telewizji. Odpowiedziałem bez namysłu, że chciałbym zobaczyć tych urzędasów, którzy planują miejsca przystanków autobusowych i tramwajowych. Zmieniali je, bowiem po parę razy w roku, bez żadnego sensownego powodu. Chciałem, więc zobaczyć dziwolągi; coś w rodzaju cielęcia z trzema głowami. W podobny sposób traktuję tych, którzy kupili akcje Jastrzębskiej spółki, chętnie bym ich zobaczył i usłyszał, jakie to procesy myślowe doprowadziły ich do zakupu tych akcji. Jest to, bowiem dla mnie zagadką. Jakiej dywidendy oczekują od spółki górniczej, znając polskie górnictwo węgla kamiennego i pasożytniczo-wymuszeniowe zachowania związkowców oraz ogólną sytuację światową w tym sektorze gospodarki. Górnictwo od kilkunastu lat odnotowuje zyski nie, dlatego, że zwiększa wydajność pracy na jednego zatrudnionego, ale dlatego, że rosną ceny ropy, które ciągną za sobą ceny innych paliw. W tych latach spółki górnicze odnotowują zyski, które następnie w większości przejadane są w postaci premii, nagród, piętnastych i szesnastych pensji, itd. Na inwestowanie, nie mówiąc już o zysku netto dla właściciela pozostaje niewiele, albo zgoła nic.

Debiut JSW. 750 złotych zysku w jeden dzień? Ale tak jest w dobrych latach. Gdy ceny ropy idą w dół, górnictwo węgla kamiennego przynosi generalnie straty. Górnicze związki powiększają jeszcze dziurę budżetową spółek, domagając się takich samych podwyżek w latach strat, jak w latach zysków. Straty te są następnie przerzucane w części na dostawców spółek węglowych, a w części pokrywane z przyszłych zysków, gdy ceny ropy (a więc i węgla) zaczynają znowu iść w górę. Gdzie są, więc owe zyski, z których akcjonariusze inni niż państwo - przyuczone do subsydiowania górników - mogliby otrzymać dywidendę? Może któryś z autorów tych decyzji powiedziałby coś Czytelnikom? Autor! Autor! Komuś, kto myśli, że mógłby mnie złapać na haczyk i zapytać: A Bogdanka? odpowiadam, że odczepić się z tego haczyka jest bardzo łatwo. Bogdanka była odległym geograficznie i kulturowo outsiderem, w którym nigdy nie zagościły w takim stopniu pasożytniczo-wymuszeniowe obyczaje. Wiedząc, że ich nikt tak bardzo nie będzie subsydiować, związkowcy – i załogi – zaakceptowali chcąc-niechcąc restrukturyzację, w wyniku, której m.in. odchudzono zatrudnienie i zwiększono wydajność. Jest dzisiaj ona 2-3 razy wyższa niż na Górnym Śląsku, co pozwala, na jakie-takie zyski nawet w chudych latach, gdy ceny ropy - i węgla - idą w dół. Jest jeszcze jeden problem, moim zdaniem. Dotychczas mieliśmy huśtawkę zysków związanych ze zmianami na rynku ropy, czy może dokładniej z falowaniem cen ropy (i węgla). Jeśli moje poglądy na tzw. cykl surowcowy są zgodne z rzeczywistością, to od drugiej połowy obecnej dekady wejdziemy w fazę spadających cen (tak jak to miało miejsce w poprzednich cyklach). Ile spółek węglowych przetrwa te zmiany? Będą one dobre dla normalnej gospodarki, ale w tej definicji nie mieści się jednakże nasze górnictwo węgla kamiennego. Prof. Jan Winiecki

Ks. Stanisław Małkowski pod namiotem Solidarnych 2010 Pod namiotem Solidarnych 2010 w sobotnie popołudnie 25 czerwca gościł ks. Stanisław Małkowski. Kapelan Solidarności, opozycjonista, przyjaciel ks. Jerzego Popiełuszki, szykanowany przez władze komunistyczne, umieszczony na liście pułk. Pietruszki wraz z innymi niewygodnymi kapłanami (w tym z ks. Popiełuszko) na miejscu pierwszym (była to lista kapłanów, których planowano zabić). Również po 89 pozostał osobą niewygodną zarówno dla władz świeckich jak i kościelnych. Po 10 kwietnia uczestniczył w modlitwach pod Smoleńskim Krzyżem Pamięci, który został przez ks. Stanisława Małkowskiego poświęcony 3 sierpnia 2010 roku. Rozmawiano o podobieństwach i różnicach sytuacji w czasach PRLu i dziś. O przesłaniu Jana Pawła II i ks. Popiełuszki – na ile rozumiemy i realizujemy je, jako społeczeństwo. O wolności – czy powinna być, a czym nie może być dla współczesnych Polaków. Odpowiadając na pytania ks. Stanisław Małkowski wyjaśnił, dlaczego tragedię smoleńską nazywa drugim Katyniem. Wiele uwagi ks. Małkowski poświęcił tematowi intronizacji Chrystusa na króla Polski, pytany wypowiedział się też na temat ks. Tadeusza Kiersztyna i ks. Piotra Natanka. Ks. Stanisław Małkowski bardzo surowo ocenił polityków Platformy Obywatelskiej. „Ich miejsce jest w celach więziennych. [...]Ale być może odsunięcie demokratyczny od władzy jest jeszcze możliwe, JESZCZE”. Pytany o polityków PO w kontekście deklarowanego katolicyzmu odpowiedział, że „prezydent Komorowski jest nie tylko w stanie grzechu ciężkiego, ale w stanie ekskomuniki, po łacinie się nazywa latae sententiae, tzn. takiej ekskomuniki, która nie musi być uroczyście wypowiedziana po to, żeby była ważna.” Nawet udzielanie komunii św. Bronisławowi Komorowskiemu zdaniem ks. Stanisława jest grzechem. Jako argumenty przytoczył m. in. poparcie prezydenta dla in vitro, dla ustawy przeciwko przemocy w rodzinie, poparcie WSI. Pytany o nadchodzące wybory powiedział:, „Gdy chodzi o decyzje wyborcze, nie będzie innej możliwości, alternatywy jak tylko albo Platforma wraz z przystawkami, albo PiS, to trzeba głosować na PiS”. W dalszej perspektywie ks. Małkowski jest zwolennikiem jednomandatowych okręgów wyborczych. Pytany opowiedział o tzw. „zakazach”, jakie spotkały go w czasach stanu wojennego, o oskarżeniach o szerzenie nienawiści (ze strony Jacka Kuronia, Jerzego Urbana i prymasa Józefa Glempa). Margotte

35 Rocznica Radomskiego Czerwca 1976 Polska droga do wolności w pewnym momencie zatrzymała się w Radomiu i tu była tej drogi ogromnie ważna stacja – powiedział w Radomiu prezes PiS Jarosław Kaczyński, który z okazji 35. rocznicy Czerwca ’76 złożył kwiaty pod pomnikiem upamiętniającym te wydarzenia. Przed pomnikiem Czerwca ’76 zgromadzili się politycy PiS oraz zwolennicy tej partii w Radomiu. Jarosława Kaczyńskiego powitano oklaskami i okrzykami: „Jarek, Jarek”. Towarzyszyli mu Antoni Macierewicz oraz Piotr Naimski, których prezes PiS określił mianem twórców Komitetu Obrony Robotników. Prezes PiS przypomniał, że po wydarzeniach Czerwca ’76 w Polsce narodziła się silna opozycja wobec komunistycznych władz. „Droga ku wielkiemu wyzwoleńczemu ruchowi została otwarta. A zaczęło się w Radomiu” – podkreślał Kaczyński. Lider PiS podkreślał, że do tej pory ludzie odpowiedzialni za represje, które spotkały robotników po wydarzeniach czerwcowych, jeszcze nie zostali ukarani. Jak powiedział, będzie to dopiero możliwe wtedy, „kiedy w Polsce skończy się postkomunizm, a zacznie się to, co niektórych tak bardzo przeraża, czyli IV Rzeczpospolita”. „Stoimy tutaj przed skromnym pomnikiem bardzo wydarzenia w naszej historii. Wydarzenia, które można uznać za jedno z najistotniejszych w naszej drodze do odzyskania wolności, odzyskania niepodległości. 35 lat temu komunistyczne władze postanowiły dokonać wielkiego oszustwa i wmówić Polakom, że jest świetnie, że Polska świetnie się rozwija. I rzeczywiście stopa życiowa w tych czasach wzrastała, ale okazało się, że to wszystko było na glinianych nogach – za pożyczone pieniądze. I jedna edycją jednego dnia postanowiono to wszystko Polakom odebrać. Ta wielka podwyżka była aktem wielkiego zaboru mienia. Polacy powiedzieli nie. Powiedzieli nie przede wszystkim tutaj w Radomiu. Ale też w Ursusie, w Płocku, choć jak dziś wiemy ten bunt był nieporównywanie większy i objąłby już w pierwszym etapie 3 tysiące zakładów pracy. Władza się cofnęła, ale postanowiła się zemścić” – mówił do zgromadzonych Jarosław Kaczyński. Zwrócił uwagę, że wówczas zdarzyło się coś wyjątkowego w całej historii PRL. – Nie w słowach, ale czynach zmaterializowała się jedność między dwoma wielkimi grupami społecznymi miedzy polską klasą robotniczą i inteligencją – powiedział prezes PiS. Przypomniał, że wtedy właśnie powstał Komitet Obrony Robotników, a jego twórcą był Antoni Macierewicz. – Bo nie wierzcie państwo, że to, kto inny stworzył KOR. Komitet Obrony Robotników stworzył Antoni Macierewicz i Piotr Naimski. To oni podjęli – wtedy wydawało się – szaleńczą decyzję, ale ta decyzja zmieniła bardzo wiele. Powstała opozycja, którą prześladowano, ale nie zdołano jej zlikwidowano. Droga do wolności zaczęła się tutaj – stwierdził Jarosław Kaczyński. Po Jarosławie Kaczyńskim mówił Antoni Macierewicz. - To jest taki dzień, kiedy trzeba podziękować Radomowi, podziękować robotnikom Radomia, Ursusa i setek innych miast w całej Polsce, ludziom, którzy wtedy wystąpili o wolność Polski. Radom wtedy zapłacił wtedy szczególnie drogo. Radom zapłacił prześladowaniami przez dziesięciolecia – powiedział Piotr Macierewicz. Zaapelował do mieszkańców miasta – Nie dajcie się nigdy rzucić z powrotem na kolana. Pamiętajcie o dumie narodu polskiego, pamiętajcie o dumie robotnika polskiego, pamiętajcie o walce o sprawiedliwości. W czerwcu 1976 roku robotnicy zaprotestowali przeciw wprowadzanym przez władze podwyżkom cen żywności. Zastrajkowało łącznie około 60 tys. osób z 97 zakładów w 24 województwach. Na ulicach Radomia, Ursusa i Płocka odbyły się pochody i manifestacje, które przerodziły się w starcia z milicją. 25 czerwca w Radomiu doszło do walk ulicznych. Zginęły dwie osoby – Jan Łabędzki i Tadeusz Ząbecki, przygnieceni przyczepą ciągnikową wypełnioną betonowymi płytami, którą sami próbowali zepchnąć w kierunku milicjantów. Po wydarzeniach Czerwca ’76 zaczęły się tworzyć ugrupowania opozycyjne. Powstał KOR – Komitet Obrony Robotników, a później Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO). Prowadziły one m.in. akcje pomocy socjalnej i prawnej dla represjonowanych. Margotte

Dokąd nas to zaprowadzi? "Amerykańscy lotnicy nie wyzwalali tych ziem, bo one prawowicie należały do Niemiec" "Kontrowersje wokół pomnika amerykańskich żołnierzy" - pod takim tytułem Nowa Trybuna Opolska opisuje sprawę, która dosłownie jeży włos na głowie. I pokazuje jak daleko zaszliśmy w reinterpretacji II Wojny Światowej. Jak bardzo wszystko jest plątane i mieszane, a ofiary przedstawiane są, jako kaci, zaś winni mają coraz mniej poczucia winy? NTO stwierdza, że w Kędzierzynie-Koźlu ma powstać pomnik żołnierzy, którzy bombardowali te ziemie w 1944 roku. Ale - uwaga - starszym mieszkańcom się to nie podoba. Co to znaczy "starsi mieszkańcy"? To wychodzi w dalszej części artykułu. Czytamy: Upamiętnieni mają zostać żołnierze 15 armii powietrznej Stanów Zjednoczonych. W 1944 roku przeprowadzili oni kilkanaście zmasowanych nalotów na Kędzierzyn a jego celem były zakłady chemiczne produkujące m. in. syntetyczną benzynę, niezbędna dla niemieckiej armii prowadzącej wojnę na wielu frontach. Kilkadziesiąt amerykańskich bombowców zostało wówczas zestrzelonych prze silną niemiecką obronę przeciwlotniczą. W czym więc problem? Polska - alianci - walka z Niemcami. W czym owa "kontrowersja"? Dlaczego członkowie stowarzyszenia "Blechhammer 1944" z Kędzierzyna-Koźla, którzy ustalili nazwiska ponad 130 żołnierzy USA i chcą postawić pomnik ku czci poległych, napotykają na problem? NTO opisuje: Ale wśród starszych mieszkańców miasta ten pomysł wzbudza spore emocje. - W 1944 roku miałem 6 lat. Gdy amerykańskie bombowce nadlatywały, uciekałem z domu w pole z kartoflami i modliłem się do Boga, żeby bomba nie trafiła w miejsce, gdzie się schroniłem - opowiada pan Walter, mieszkaniec os. Blachownia w Kędzierzynie-Koźlu, na którym znajdowały się niemieckie zakłady chemiczne. - Dla mnie Amerykanie byli wrogiem, z rąk, którego zginęli moi bliscy, gdy nie uciekli z domu zburzonego przez bombę. Słyszałem już o tym pomniku i nie wiem, czy to dobry pomysł, aby go stawiać. Pociski nierzadko spadały na zabudowania mieszkalne. W związku z tym, że Niemcy zadymiali zakłady a także dysponowali świetną obroną przeciwlotniczą, wiele amerykańskich bomb nie trafiało w cel. Z tego powodu zniszczona została wieś Stare Koźle. Pomnik z nazwiskami poległych amerykańskich lotników ma stanąć na osiedlu Blachownia w Kędzierzynie-Koźlu, niedaleko domu kultury. Tutejszy park już nosi imię Lotników 15. Armii Powietrznej Stanów Zjednoczonych, bo na wniosek członków stowarzyszenia "Blechhammer 1944" nazwała go tak rada miasta. Stowarzyszenie argumentuje: Ci żołnierze, którzy byli zazwyczaj bardzo młodymi ludźmi, oddali swoje życie w walce z faszyzmem. Zasługują, więc na to, aby uczcić ich pamięć - przekonuje Kamil Nowak, sekretarz stowarzyszenia. Dodaje słusznie: W miarę upływu lat zapominamy, że celem bombardować były zakłady produkujące paliwo dla celów armii hitlerowskiej a nie fabryki zabawek. Edward Haduch, wiceprezes stowarzyszenia dodaje, że żołnierze USA walczyli tu po to, aby wojna jak najszybciej się skończyła. Także władze miasta nie widzą w pomyśle postawienia takiego pomnika niczego "kontrowersyjnego". W czym więc problem? Norbert Rasch, przewodniczący Mniejszości Niemieckiej na Opolszczyźnie zaznacza, że co do idei budowy pomnika nie ma zastrzeżeń. Ale zaznacza, że w nauczaniu historii trzeba być ostrożnym. Na forum tego stowarzyszenia znalazłem wypowiedzi, że Amerykanie wyzwalali te ziemie. To nieprawda, bo prawowicie należały one do Niemiec. Jeśli nie będziemy przekręcać historii, to nie będzie ona nas dzielić, tylko łączyć - mówi Rasch. A więc - zastrzeżeń nie ma. To, po co o tym pisze NTO? Albo są, ale pan Rash woli mówić na okrągło. A tak w ogóle, to mówi nam wprost: te ziemie prawowicie należały do Niemiec.I skoro Amerykanie nie wyzwalali, niechby nawet od nazizmu, to może zbrodniczo atakowali? Po której stronie należało wtedy być? Gdzie stanąłby pan Rash? Czyżby, więc naloty były agresją? Nieprawomocną, a więc wymagająca kary? Gdzie jest granica rehabilitacji zbrodniczego niemieckiego systemu nazistowskiego, który z prawomocnością miał tyle wspólnego, co pan Rash z troską o prawdę historyczną? No i wielkie brawa dla stowarzyszenia "Blechhammer 1944".

wu-ka, źródło: NTO

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że agencje zacytowały premiera w sprawie o. Rydzyka niedokładnie Ambasador RP Hanna Suchocka wręczyła 25 czerwca 2011 roku przedstawicielowi władz Stolicy Apostolskiej notę dyplomatyczną w sprawie wypowiedzi redemptorysty ojca Tadeusza Rydzyka w Parlamencie Europejskim. Wypowiedzi przesadnej, pod którą nie sposób się podpisać. Mówienie o totalitaryzmie - nawet metaforyczne i kontekstowe - nie tłumaczy niczego, a tylko zamazuje istotę sprawy (demokracja coraz bardziej sterowana) i tak naprawdę sprowadza na manowce uzasadnioną krytykę obecnej władzy. Ale jednocześnie wypowiedzi bez specjalnego znaczenia, wypowiedzi rozdętej przez media do rangi narodowego expose. Że w Parlamencie Europejskim? A mało to w Parlamencie Europejskim - tej strasburskiej stacji kosmicznej - dziwów? Można zmilczeć, można odnotować, można skrytykować. Ale, po co więcej? Po co ten kilkudniowy rytuał potępienia? No dobra, wszyscy wiemy, po co i dlaczego cel ostrzału taki, a nie inny. Na nocie się nie skończyło. Radosław Sikorski - czytamy w komunikacie MSZ - "rozmawiał też o tej sprawie z prymasem Polski ks. abp. Józefem Kowalczykiem oraz nuncjuszem apostolskim w Polsce abp. Celestino Migliore". Brak informacji o telefonie szefa MSZ do papieża Benedykta XVI, choć próby takiej wykluczyć nie można. Władza pokazuje, że ma pazurki. Przypomina, że w stosunkach międzynarodowych dysponuje całkiem sporą paletą narzędzi. "Rząd Rzeczypospolitej Polskiej postanowił złożyć protest przeciw tym szkodzącym wizerunkowi Polski wypowiedziom" - czytamy we wspomnianym dokumencie. Jak widzimy, są chwile, gdy władza zwalcza działania "szkodzące wizerunkowi Polski". Jakże inaczej było jesienią 2010 roku. Wrak tupolewa - w którym zginął śp. prezydent Kaczyński i tylu innych - gnił w strugach jesiennego deszczach. Polskie wycieczki przywoziły do kraju odnalezione w błocie rzeczy osobiste ofiar, znajdowały też ludzkie szczątki. Rosjanie udawali, że nie słyszą oburzenia. Udawało także MSZ. Nic nie wiemy o wysyłanych wówczas notach, o rozmowach z ambasadorem, o pokazywaniu pazurków. Nic takiego nie pamiętamy. Czy niszczenie wraku tupolewa nie szkodziło wizerunkowi Polski? Szkodziło bardziej niż tysiąc wypowiedzi redemptorysty. Bo to nie były słowa - to było pokazanie Polsce i światu, że nie może nic. Pokazanie metodą łoma. Nie po raz ostatni zresztą w toku śledztwa smoleńskiego. Tak, wtedy należało krzyczeć. I niektórzy krzyczeli - akurat nie ci, co dziś. A najzabawniejsza jest credo całej akcji (akcje słusznego oburzenia powtarzane są ze zdumiewającą regularnością), wygłoszone przez premiera: O swojej Ojczyźnie źle staramy się nie mówić wtedy, kiedy jesteśmy za granicą. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że agencje zacytowały premiera niedokładnie. Że premier tak naprawdę powiedział - lub chciał powiedzieć: O swojej Ojczyźnie źle staramy się nie mówić wtedy, kiedy jesteśmy za granicą. No, chyba że rządzi PiS albo prezydentem jest Kaczyński. I tu premier powinien lekko mrugnąć do dziennikarzy. W końcu to wszystko - te cykliczne wzmożenia, zawsze w jednym kierunku - nie udawałyby się bez wzajemnego zrozumienia i współpracy obu stron. Jacek Karnowski

„Magiczny świat konsumpcji” – George Ritzer Amerykański socjolog przez wiele lat pochylał się nad zjawiskiem konsumpcjonizmu, a finalnym etapem jego prac było popełnione dzieło, które mam przyjemność recenzować. Analizy dokonał na podstawie rzeczywistości państwa hiperkonsumpcji, gdzie materiału do badań mu nie brakowało – Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. Autor teorii „makdonaldyzacji społeczeństwa” jak na przedstawiciela socjologii krytycznej przystało objaśnia złożony problem życia społecznego maksymalnie prostym językiem, dalekim od uniwersyteckiego żargonu. W związku z tym, w dyskursie akademickim często ujęcie problemu przez Ritzera spotyka się z nieuzasadnionym zarzutem zbanalizowania zjawiska konsumpcjonizmu ze względu na zbyt uproszczony przekaz jego publikacji. Personalnie jednak traktuje ową książkę, jako wypełnioną celnymi analizami, trafnymi ocenami, które mimo upływu czasu nie straciły nic ze swej aktualności i obszerną ilustracją problemu społecznego, który w pewnych rejonach USA (np. Kalifornia) urósł do skali plagi. Dzięki tego pokroju publikacjom szaleństwo konsumpcji przestaje jawić się, jako problem ezoteryczny, a jego uwarunkowania i destrukcyjne zniewolenie może poznać każdy z możliwością wypracowania linii obrony. Tytułowym „magicznym światem konsumpcji” jest rzeczywistość „nowych środków konsumpcji”. To właśnie te instytucje socjolog poddaje wyczerpującej analizie pod względem umożliwienia klientowi nabycia różnorodnych rzeczy, skorzystania z szerokiego pakietu usług, a także, jako miejsca wdrażania marketingowej manipulacji w konsekwencji będącej asumptem do konsumpcyjnego zniewolenia. „Środki konsumpcji” definiowane są przez autora lakonicznie; jako „miejsca bądź struktury, która umożliwiają konsumowanie przeróżnych rzeczy” i pod tym względem „nowe środki konsumpcji” znacząco nie różnią się od swych poprzedników. Instytucjami tymi są, więc w postindustrialnym świecie zarezerwowane dla wyselekcjonowanej grupy konsumentów Las Vegas, Disney World, statki wycieczkowe, ale również miejsca inkluzywne jak Wal Mart bądź też bary szybkich dań oferujące tzw. „junk food”. W swej pracy Ritzer czerpie inspiracje z dziedzictwa intelektualnego przeszłości nawiązując do teorii Karola Marksa, Thorsteina Veblena, Maksa Webera, czy też w powszechnej świadomości traktowanego, jako neomarksistę Jeana Baudrillarda. By odciążyć Ritzera od potencjalnych ataków bazujących na zarzucie pracy odtwórczej wstępnie czynię uwagę, iż czerpanie z tej spuścizny opiera się na nawiązaniu do wyżej wymienionych myślicieli wraz z odpowiednią modyfikacją ich teorii i transformacji tychże na czasy współczesne. Autor czyni, więc analogię między marksistowskimi środkami produkcji, a współczesnymi środkami konsumpcji. Cechą wspólną dla obu jest to, iż stanowią środki wyzysku i umożliwiające sterowanie ludźmi. Środki produkcji w interpretacji Marksa to stadium pośrednie między robotnikiem a kapitalistą, gdyż by pracować i żyć proletariat musiał mieć dostęp do surowców, narzędzi, fabryk będących własnością wąskiego grona kapitalistów. Relacja ta stawiała w uprzywilejowanej pozycji tych drugich, którzy z premedytacją wykorzystywali swą pozycję do płacenia robotnikom głodowej stawki. Współczesna koncepcja środków konsumpcji według Ritzera to rzecz umożliwiająca nabywanie towarów, a jednocześnie źródło wyzysku i sterowania konsumentem. Podobnie uważa Jean Baudrillard, który konsumentów definiuje, jako „społeczną siłę roboczą”, która podobnie jak niegdyś proletariat daje się wyzyskiwać kapitalistom. W świecie ponowoczesnym istnieje kilka form wyzysku konsumenta. Jedną z wymienionych jest reklama z sugestywną siłą przekazu i manipulacji, której sile ludzie (szczególnie ci w najniższym przedziale wiekowym) nie są w stanie przeciwdziałać. Pozornie przed człowiekiem stoi wariant oporu wobec technik marketingowych, mający się objawiać w zaprzestaniu nabywania rozmaitych dóbr, szczególnie tych w istocie rzeczy mu niepotrzebnych. Warto wziąć pod uwagę jednak fakt, że nakłady finansowe na reklamę, rozmaite kuszące rabaty i promocje są tak wszechobecne, iż ulegają im nawet ludzie silnej woli. Jeśli nawet dany człowiek rezygnuje w tym celu z mass mediów, tudzież w skrajnym przypadku z wychodzenia na zewnątrz, to tylko powierzchownie wolny jest od reklamy. Oto ekspansja nowych środków konsumpcji zaczyna się już od domu poprzez dynamicznie rozwijającą się branżę telemarketingu, a nawet ulotki podrzucane pod drzwi. Drugą formą są same środki konsumpcji skonstruowane tak, aby nie tyle umożliwić klientowi zakup określonych dóbr, co zmusić go do nabycia jak największej ich liczby. W przypadku dwóch powyższych pojawia się pytanie: kto za to wszystko zapłaci? Odpowiedź jest truizmem: konsument. Koszty budowy każdego nowego środka konsumpcji są wysokie, co implikuje horrendalnymi cenami, gdyż każda z zainteresowanych stron ma na celu osiągnąć zysk. Trzecią formę stanowią karty kredytowe. Ich moc jest w ścisłej korelacji z infantylizacją potrzeb konsumentów, którym kapitalizm wpoił, iż nie warto kierować się w swej egzystencji zasadą odroczonej gratyfikacji. W związku z tym klient ulega dziecięcym wyobrażeniom, że „wszystko można mieć tu i teraz”, bez odkładania na dany cel latami. Dzięki temu wpędzają się oni w lichwiarski procent warunkujący egzystencję banków, a będący przyczyną dramatu wielu rodzin na dziesiątki lat. Istnieją także produkty, za które konsument zmuszony jest płacić nie inaczej jak kartą kredytową – takim przypadkiem jest sieć telezakupów, z których dość wysoki procent transakcji wspiera działalność banków. Kolejnej istotnej inspiracji autorowi dostarczyła XIX-wieczna teoria „próżniactwa na pokaz”, której twórcą jest Thorstein Veblen. Skrótowo rzecz ujmując jej wymowa jest taka, że człowiek kwalifikowany, jako elita musi akcentować swój prestiż społeczny. Z reguły czynił to celowo marnotrawiąc swój czas, podkreślając niejako, że stać go na powstrzymanie się od działania i próżnowanie (stąd w ówczesnym czasie rozbudowana sieć służby przydomowej). Był to swoisty styl życia, niedostępny dla niżej usytuowanych w hierarchii społecznej, ale będący ich pragnieniem by, chociaż w namiastce żyć podobnie i tym samym być traktowanym, jako ktoś „lepszy”. Dzięki tej nieudolnej kopii trybu życia najzamożniejszych wpędzali się w finansową ruinę. Obecnie ludzie konsumują środki konsumpcji, w związku, z czym ulokowanie w stratyfikacji społecznej ułatwia np. nocleg w hotelu o wyższym standardzie, tudzież próżne eksponowanie znaków firmowych ubioru rzekomo wysokiej, jakości, ale tylko w społecznej świadomości. Tym samym dużą estymą cieszą się kiczowate gadżety chociażby z logo Bellagio. Aktualnie ludzie zapatrują się na metodę życia celebrytów, samozwańczych gwiazd, „elit finansowych” powielanie ich stylu to oznaka prestiżu społecznego. Za najistotniejszą traktuję jednak przewijającą się przez znaczącą część książki analogię do teorii Maksa Webera. Podwaliny pod powyższe rozważania dostarczyły koncepcje: racjonalizacji, magiczności i antagonistycznego trendu odmagicznienia. Racjonalizacja obejmuje sprawność segregowaną na tą z punktu widzenia firmy: gdy konsument wykonuje część pracy – księgarnie internetowe, firmy sprzedaży wysyłkowej, częściowa samoobsługa w Fast foodach jak również z punktu widzenia klienta: wszystkie sklepy w jednym miejscu w postaci centrum handlowego. Racjonalizacja mierzona wymiernością, czyli przekładanie względów ilościowych, nad jakością, co w skrajnej formie unaocznia McDonald’s, w którym to nazwy wielu produktów podkreślają gabaryty nie zaś wartości odżywcze oferowanych dań. Kolejny czynnik racjonalizacji to przewidywalność powiązana z globalizacją, stąd, więc konsument ma gwarancję, że w barze urządzonym na model McDonaldsa spotka się z identyczną obsługą i w wielu przypadkach pokrywającym się menu. Jako, że głównym źródłem nieprzewidywalności są kreatywne ludzkie działania w wielu przypadkach ich rolę ograniczoną do funkcji robota przy taśmie produkcyjnej, ewentualnie nawet całkowicie zastąpiono ich zdehumanizowanymi środkami technicznymi. Magiczność objawia się w dążeniu do manipulacji, by bezosobowo wpłynąć na człowieka, by miał chęć wrócić ponownie do niedawno odwiedzonego środka konsumpcji. Stąd też przykładowo Disney World i inne instytucje oferujące rozrywkę za priorytet stawiają sobie oczarowanie sobą konsumenta, a jako że jest nim przeważnie dziecko często odbywa się to manipulacyjnie. Odmagicznienie przynoszą wielokrotnie zracjonalizowane struktury, o których już była mowa wyźej. Czy autor ma remedium na nie poddanie się pod dyktat konsumpcji? Jednym ze środków, który wszakże nie rozwiązuje ostatecznie problemu jest tzw. „redukcja biegu”. Oznacza to obniżenie tempa życia, zanegowanie dóbr materialnych i wyszukanych form spędzania wolnego czasu, kariery, jako najwyższego aksjomatu na rzecz instytucji rodziny i tych, których darzymy autentycznym uczuciem.

http://autonom.pl/

13 zasad Sun Tzu stosowanych przez banksterów wobec Polski Jako kilka słów wstępu dodam, że Sun Tzu był starożytnym chińskim filozofem, a także strategiem wojennym. Jako pierwszy na świecie ułożył zbiór 13 „złotych zasad”, które pomagają podbić wrogi kraj jeszcze przed właściwą interwencją militarną. Poniżej 13 złotych zasad Sun Tzu (Sun Tzu był jednym z największych myślicieli i filozofów Dalekiego Wschodu, autorem Sztuki wojny, bardzo znaczącej chińskiej książki dotyczącej doktryny wojskowej, nieskupiającej się jednak na taktyce. Był również jednym z pierwszych realistów teorii stosunków międzynarodowych.)

1. Dyskredytujcie wszystko, co dobre w kraju przeciwnika.

2. Wciągajcie przedstawicieli warstw rządzących przeciwnika w przestępcze przedsięwzięcia.

3. Podrywajcie ich dobre imię. I w odpowiednim momencie rzućcie ich na pastwę pogardy rodaków.

4. Korzystajcie ze współpracy istot najpodlejszych i najbardziej odrażających.

5. Dezorganizujcie wszelkimi sposobami działalność rządu przeciwnika.

6. Zasiewajcie waśnie i niezgodę między obywatelami wrogiego kraju.

7. Buntujcie młodych przeciwko starym.

8. Ośmieszajcie tradycje waszych przeciwników.

9. Wszelkimi siłami wprowadzajcie zamieszanie na zapleczu, w zaopatrzeniu i wśród wojsk wroga.

10. Osłabiajcie wole walki nieprzyjacielskich żołnierzy za pomocą zmysłowych piosenek i muzyki.

11. Podeślijcie im nierządnice, żeby dokończyły dzieła zniszczenia.

12. Nie szczędźcie obietnic i podarunków, żeby zdobyć wiadomości. Nie żałujcie pieniędzy, bo pieniądz w ten sposób wydany, zwróci się stukrotnie.

13. Infiltrujcie wszędzie swoich szpiegów.

I teraz uczciwie się zastanówcie: ile tych powyższych zasad podboju wrogiego państwa jest stosowanych przez wrogie Polsce siły, zarówno rodzime jak i cudzoziemskie? Zasady Sun Tzu są uniwersalne i ponadczasowe – ten filozof miał łeb! Szczerze mówiąc, te 13 zasad jest stosowanych jest przez globalistów – judeocentryków – syjonistów wobec wszystkich państw na Ziemi, ze szczególnym uwzględnieniem kilku państw. Przede wszystkim: Polski, Hiszpanii, Włoszech, Grecji, Rosji, Libii, Wenezueli, Białorusi, Iranu i innych. W tych krajach występuje:

-silne ośrodki patriotyzmu (Polska);

-umiłowanie tradycji i głęboki wkład tych państw w rozwój kulturalny świata (Polska);

-przywiązanie do wiary chrześcijańskiej bądź islamskiej (Polska, Afganistan)

-silne ośrodki władzy skierowanej przeciwko NWO (globalistom) – niestety, tu Polska nie ma się czym chwalić;

-w tych państwach istnieje silny opór przeciwko wszechwładzy syjonistów, korporacji, banków, NWO.

-w tych państwach obywatele mają miliony sztuk broni palnej, w tym maszynowej (Grecja, USA, Libia).

-cenzura kryminalnych, wręcz gangsterskich mediów siejących demoralizację i wrogą propagandę.

I właśnie, dlatego te wymienione wyżej kraje są atakowane z taką zaciekłością. USA jest gospodarczą potęgą świata, owszem, ale głównym wrogiem rządu USA i prezydenta Obamy jest… Naród Amerykański, dysponujący 100 milionami sztuk broni palnej i dziesiątkami milionów słuchających audycje radiowe Alexa Jonesa, głównego rewolucjonisty USA. W przypadku Grecji także mamy do czynienia z uzbrojeniem tamtejszego społeczeństwa, silnym przywiązaniem do wiary i bardzo bogatej tradycji, kultury. A jak wiadomo, globaliści – syjoniści nie cierpią w/w. Wenezuela i Białoruś ma silny prospołeczny rząd. Libia oprócz powyższego, ma uzbrojonych po zęby obywateli i liczne bogactwa naturalne (źródła wody, ropa i in.). Przyjrzyjmy się jednak, jak te zasady Sun Tzu są realizowane przez globalistów w Polsce.

(Dużo) więcej na stronie http://kefir2010.wordpress.com

400 tys. absolwentów bez wsparcia Minister Rostowski zdecydował o zmniejszeniu środków Funduszu Pracy aż o 4mld zł, co praktycznie załamało pomoc dla bezrobotnych.

1. Z rynku pracy popłynęły ostatnio uspakajające informacje. Jest dobrze, a nawet jeszcze lepiej zakrzyknęli jak zwykle niezależni eksperci, bo bezrobocie w maju w stosunku do kwietnia zmalało z 12,6 do 12,2%. Zapomnieli tylko dodać, że od kwietnia do września bezrobocie maleje corocznie, by jesienią i zimą rosnąć znowu. W tym roku będzie to zapewne wzrost gwałtowny, bo już w połowie roku skończyły się pieniądze na aktywne formy ograniczania bezrobocia. Parokrotnie już pisałem, że dramatyczna sytuacja na rynku pracy nie znalazła odzwierciedlenia w budżecie państwa na rok 2011. Minister Rostowski zdecydował, bowiem o zmniejszeniu środków Funduszu Pracy aż o 4mld zł, co praktycznie załamało pomoc dla bezrobotnych. Niestety zrobił to niezgodnie z prawem, bo posłużył się środkami finansowymi z Funduszu Pracy, na który składkę odprowadzają pracodawcy w wysokości 2,25% każdego wypłaconego przez nich wynagrodzenia. W Funduszu Pracy znajdują się, więc „znaczone” środki finansowe, które mogą być wykorzystywane tylko na ten cel, na który są wpłacane, a nie na zmniejszanie deficytu budżetowego.

2. Gwałtowne zmniejszenie środków na aktywne formy ograniczania bezrobocia przy jednoczesnym wyraźnym zwiększeniu liczby bezrobotnych (do 13,2%) powoduje, że gwałtownie zmaleje ilość osób bezrobotnych, które skorzystają z takiego wsparcia. W roku 2010 z różnych aktywnych form zwalczania bezrobocia skorzystało ponad 500 tys. osób bezrobotnych, a według szacunków powiatowych urzędów pracy w tym roku będzie to zaledwie 100 tys. bezrobotnych, czyli 5-krotnie mniej niż w roku poprzednim. I tak z dotacji na rozpoczęcie działalności gospodarczej w 2010 roku skorzystało 55 tys. bezrobotnych, a w tym roku tylko 8 tys. bezrobotnych. Z kolei refundacje kosztów utworzenia miejsc pracy w 2010 roku dotyczyły 70tys. osób, a w 2011 roku takie refundacje zostaną wypłacone dla 11 tys. osób. Ze szkoleń dla bezrobotnych w 2010 roku skorzystało 142 tys. bezrobotnych, a w 2011 roku skorzysta tylko 31tys. bezrobotnych, co oznacza, że na zdobycie dodatkowych kwalifikacji bezrobotni nie mogą specjalnie liczyć. Wreszcie z najbardziej atrakcyjnej formy wsparcia dla ludzi młodych, czyli staży (6-miesięcznych i dłuższych) w 2010 roku skorzystało aż 243 tys. bezrobotnych, a w roku 2011 będzie mogło skorzystać tylko 53 tys. bezrobotnych.

3. Właśnie skończył się rok szkolny i powoli kończy się rok akademicki i na rynku znajdzie się 400 tys. nowych absolwentów. Tylko niestety niewielka część z nich znajdzie zatrudnienie. Zdecydowana większość stanie przed koniecznością zarejestrowania się w powiatowych urzędach pracy, jako bezrobotni. Niestety nie mają, na co liczyć, jeżeli chodzi o jakąkolwiek formę wsparcia na rynku pracy. Pieniądze w Powiatowych Urzędach Pracy w zasadzie się już skończyły, a urzędy te są w stanie sfinansować tylko i wyłącznie te umowy, które już zostały zawarte z bezrobotnymi. Wygląda na to, że rząd Donalda Tuska z pełną premedytacją, przyjmując taki, a nie inny budżet i przejmując blisko 4 mld zł środków finansowych z Funduszu Pracy, zostawił samorządy powiatowe sam na sam z bezrobotnymi. Ba podobny pomysł ma także na rok, 2012 bo znowu chce przejąć kolejne 3 mld zł środków z Funduszu Pracy i przeznaczyć je na zmniejszenie deficytu budżetowego i deficytu sektora finansów publicznych. Na żądania samorządowców, którzy gremialnie przyjmują uchwały wzywające rząd do zwrócenia zabranych środków z Funduszu Pracy, urzędnicy odpowiadają z brutalną szczerością, że jeżeli nie będzie pieniędzy na aktywne formy ograniczania bezrobocia, to absolwenci będą wyjeżdżali za granicę. Przecież Niemcy i Austria otworzyły rynek pracy, to problem się sam rozwiąże. Tak wygląda jedna z odsłon realizacji hasła wyborczego Platformy „żeby żyło się lepiej-wszystkim” pod warunkiem jednak, że są kolegami z tej partii. blog Zbigniewa Kuźmiuka

Pierwszy gnój, agent i szpicel Rzeczypospolitej Sprawa Bondaryka udowadnia kilka spraw. Pokazuje, że afera hazardowa, mafijne dopłaty do skarbonki Platformy, narkotykowe imprezy i inne tajemnicze zatargi rządu nie są tylko wpadkami, lekkimi potknięciami. Okazuje się, że zgnilizna państwa sięga każdej struktury, każdego zakamarka i obawiam się, że to nie wszystkie punkty zapalne i szare strefy struktur państw. Po sprawie dotacji dla PO przez mafię, pytałem, ile jeszcze afer Watergate potrzeba, by ludzie zauważyli, że rząd psuje nasze państwo podgryzając jej najcieńsze struktury swoim nepotyzmem i komesostwem. Teraz już wiem, że może być i milion afer, a wszystkie przez rząd zostaną sprzątnięte pod dywan. Lud, który choć lekko podburzony zachowaniem rządzących, to jednak wciąż spokojny, zostanie ugłaskany słowami – „To przez Kaczyńskiego i jego IV RP”. Wtedy kierunek złości zmienia się i znów Polska jest miodem i mlekiem płynącym państwem, pozornie. Tylko w Polsce za aferę nikt nie ponosi konsekwencji, prócz oczywiście jednej osoby. A jest nią zawsze ten, który aferę i zgniliznę odkryje. On zawsze jest gnojony i mieszany z błotem, zawsze staje się wrogiem Platformy i „elity”, i w mediach robią z niego „pisiora”, by móc upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – straszyć opinię publiczną PiS-em i zniszczyć „aferoodkrywacza”. Tak było za każdym razem. Kiedy wybuchła afera hazardowa, Mariusz Kamiński stał się pierwszym gnojem Rzeczypospolitej. Zrobiono z niego niszczyciela polskich marzeń o spokoju i równomiernym rozwoju, pogłębiacza przepaści kulturowej, podsycacza wojny między PiS-em a PO. Zrobili z niego chłoptasia, „janczara” Kaczyńskiego. Potem Kamiński nie miał już nic do stracenia, więc wyciągał afery bez namysłu, i słusznie. Następną ofiarą był pan Pasionek, który chciał od Amerykanów zdjęcia satelitarne z katastrofy smoleńskiej. Pokłócił się ze swoimi platformerskimi przełożonymi i media zrobiły z niego pierwszego agenta Rzeczypospolitej. Tylko, dlatego, że mu zależało, tylko, dlatego, że nie wchodził w układy z rządem. Teraz, przy okazji sprawy audicy Bondaryka z człowieka, który odkrył owe nieścisłości, pana Piasecznego zrobiono szpicla, który czekał na potknięcie, by wspomóc PiS i osłabić Platformę. Odebrano mu wszystkie śledztwa i możliwe, że zostanie zwolniony ze swojej funkcji. Pan Bondaryk, szef ABW, może zostanie generałem, albo inną szychą, by mieć emeryturą do końca życia. W normalnym kraju człowiek, który odkrywa zepsucie partii rządzącej, gdy odkrywa aferę, czy błędy ze strony rządu, staje się jedną z najważniejszych osób. Jego status sięga statusu świadka koronnego, jest krytykowany, ale na pewno niekarcony, bo tak robi się tylko w państwach totalitarnych. W normalnym państwie z odkrywcy afery nie robi się chłoptasia partii opozycyjnej, nie niszczy się jego wizerunku, a podmioty afery ponoszą konsekwencje, choćby na pokaz, ale ponoszą. Ale nie w Polsce. Bondaryk nie zostanie zwolniony, bo jak twierdzi Zaremba wie za dużo, a w przypływie złości i chęci vendetty pokaże wszystkie zgnilizny rządu. Został tylko lekko pouczony przez Tuska i co dalej z nim będzie nie wiadomo, ale jak znam życie, to nic. Więc czy żyjemy w normalnym kraju? Jako, że Polactwo i ciemnogrodztwo wiąże się z niezadowoleniem, gdy mnie okradają, ku ogromnemu zdziwieniu salonu, powiem, że nie, nasz kraj nie jest normalny. Nasze państwo jest odwrócone plecami do standardów cywilizowanego świata, Zachodu, do którego tak pożądliwie aspirujemy. W Polsce liczy się cwaniactwo i konformizm. W cenie jest także kłamstwo, obłuda i propagandowa zawiść. W naszym kraju politycy nie próbują nas przekonać, że to ich poglądy i myśli są jedynie słusznymi, ale za to elokwentnie obrzydzają nam innych polityków i znakomicie kreują swój kłamliwy wizerunek. Wszystko jest nie takie, jakie winno być. Tutaj wygrywa partia, która bardziej skopie tyłek drugiej partii, tu partia, która już wygrała, nie musi się wywiązywać z buńczucznych obietnic, tylko tu ludzie, którzy spieprzą jakąś sprawę są nominowani na generalski stopień i dostają dożywotnio kuriozalnie wysoką emeryturę; tylko w Polsce ludzie, którzy odkryli zgniliznę rządu i ludzi z nim związanych, zostają zgnojeni i zniszczeni. Tutaj partia liberalna, demokratyczna i broniąca pluralizmu donosi na kler, za jego słowa, ograniczając wolność. To państwo jest chore. Ale nie oburzajcie się obrońcy Polskości, bo to jest dość przewrotne i skomplikowane. Jak się zwykło mówić państwo tworzą ludzie, a w obecnych standardach to ludzie, którzy rządzą są tego państwa zmiennymi symbolami, więc zmieniając rządzących zmieniamy państwo. Polska jest chora na Platformę. Czy chcemy dalej żyć w wyżej opisanym kraju? Okaże się w październiku. TeaDrinker

POLSKA ŻYJE Ostatni bastion polskości to namiot Solidarnych 2010. Tylko to nam pozostało i aż tyle. Dodaje nam ducha niezmordowana Ewa Stankiewicz i pozostali, często anonimowi Polacy, utrzymujący ten skrawek ojczyzny na stopach. Powstają bastiony następne, jest już Lublin, niedługo będzie Kraków. Zachęcam do powstania namiotu w Nowym Sączu, przy pomniku armii sowieckiej, sowieckim łuku tryumfalnym w Nowym Sączu. Nie powstał Goralenvolk, nie będzie agentury sowieckiej w wolnej i suwerennej Polsce. Nie będzie nam nikt pluł w twarz, Polska powstała by żyć. Niejednokrotnie ginęła, ale „nigdy nie zginęła, póki my żyjemy”. Na chodniku już nie wolno opierać części stelaża. Pod namiotem spotykamy się z wielkimi Polakami, którzy swoją osobowością dodają nam wiary w polskość. Pod namiotem Solidarnych 2010 w Warszawie był również Jan Pietrzak, postać symboliczna – twórca pieśni narodowej „Żeby Polska była Polską”. Pod namiotem Solidarnych 2010 powstaje protest przeciwko takim ludziom, którzy uważają wolną Polskę za nienormalność, a polskość dla nich jest mitem. Solidarni protestują przeciwko hasłom „Patriotyzm jest rasizmem”. Dominuje przemoc. Potężne siły „opiekuńcze” raz po raz pacyfikują wolną Polskę, znikają kolejne namioty i hasła wolności umieszczone na transparentach. Takie „parada wolności”, to już nie sztuka dla sztuki i ochrona nieistniejącego już w Polsce prawa, ale strach, śmiertelny strach przed utratą władzy. Strach tym większy, im bliżej października 2011. Strach mający pokraczne odbicie w niezawisłych sądach, strach legitymujący się skazującymi wyrokami dla stwierdzeń, że Bolek jest Bolkiem, a Agora nie reprezentuje polskości, strach przed witrynami internetowymi pokazującymi śmieszność do płaczu „bohaterów” i ich podległych służb, strach przed najsilniejszą partią opozycyjną wyrażany decyzjami niezawisłego sądu o oddaniu jej prezesa do dyspozycji biegłych psychiatrów, co nie znajduje zastosowania w polskim prawie cywilnym, a rozpowszechnianie takiej wiedzy jest przestępstwem /”Sądy badają zdrowie psychiczne podsądnych” Marek Domagalski „RZ” 25 – 26 czerwca 2011 /. Tadeusz Pietryga / „RZ” 24 czerwca 2011 / pyta w „Sądzie bardzo nieroztropnym”: „ Temida na wybory. Jakie będą skutki takiej decyzji sądu? Na pewno nie przyczyni się ona do wzrostu zaufania wobec wymiaru sprawiedliwości wobec sporej części opinii publicznej. Zakładając, że na opinie biegłych czeka się, co najmniej kilka miesięcy, ze skutkami postanowienia sądu będziemy mieli do czynienia tuż przed wyborami. Co oznacza, że Temida znajdzie się w centrum politycznego sporu i będzie działała pod wpływem silnej presji zewnętrznej”. Katyń 2010, a Polska w symbiozie z Rosją. Z tą Rosją, która już wielokrotnie zapisała się kartami NKWD i innymi służbami w mordy Polaków. Raz po raz odkrywa się nowe miejsca zbrodni sowieckich, nowe okrucieństwa dokonywane już po Katyniu 1940, zwane przez historyków Katyń bis, a rządzący jakby nigdy nic powierzają Rosji śledztwo Tragedii Narodowej obierając na przewodniczącego komisji śledczej polakożercę Putina. W lipcu 2009 roku w czasie trwania XV Kongresu Kresowian na Jasnej Górze pod patronatem prof. Lecha Kaczyńskiego – Prezydenta Rzeczypospolitej padło z jego ust, jako jedynego z polskiego establishmentu: „ludobójstwo kresowian na Wołyniu”. I Sejm RP w ten sposób zmuszony został do podjęcia uchwały o „mordach na Wołyniu stanowiących znamiona ludobójstwa”, – co oczywiście nie utożsamia się z ludobójstwem. Poprawność polityczna rządzących jest zdumiewająca i poniżająca. Schetyna – marszałek Sejmu RP swoim „autorytetem marszałkowym” wykreślą uchwałę o ustanowieniu 11 lipca „Dniem Męczeństwa” Polaków pomordowanych w „Rzezi Wołyńskiej” i w Małopolsce Wschodniej. Pomordowano wówczas ok. 200 tysięcy Polaków w sposób okrutny, zwierzęcy, wydłubując oczy, obcinając genitalia, obcinając nosy i języki, topiąc w studniach, krzyżując na drzwiach. „Śmierć Lachom” rozlega się do dzisiaj na każdym lwowskim rogu ulicy w różnych marszach i pochodach spadkobierców SS – Galizien i band morderców OUN – UPA. Bandera jest obywatelem honorowym państwa ukraińskiego, wznosi się mu pomniki, nazywa ulice i place imieniem tego mordercy, a krwawy zbój – odpowiedzialny za rzeź Polaków Roman Szuszkiewicz / „Czuprynka” / jest bohaterem Ukrainy, wznosi się w pochodach okrzyki na jego cześć, rzeźbi reliefy żeliwne z jego morderczymi myślami / elewacja szkoły im. św. Marii Magdaleny we Lwowie /. W odpowiedzi, poniżającej nasz naród, naszą godność i pamięć o bestialsko pomordowanych Polakach, Polska zaprasza zbirów banderowskich do Krakowa na mecz piłki nożnej z radnymi PO, a potem prezydent Krakowa wystawia dla tych bandziorów uroczysty bankiet z udziałem radnych PO. A ukraiński nacjonalizm pluje nam w twarz z radością śpiewając „smert Lachom” w polskim przecież Lwowie. Te bezprzykładne zachowania polityczne rządzących w panicznym strachu przed partią opozycyjną i patriotyczna częścią społeczeństwa tworzą już analogię historyczną. Podobne siły, „poprawne politycznie” istniały też skierowane przeciwko Józefowi Piłsudskiemu. Jego wyznanie złożone na Zjeździe Legionistów w 1922 roku: „…kiedym w dniu 6 sierpnia mówił do generała Sosnkowskiego, że czeka nas śmierć, lub wielka sława, bardziej w tę śmierć, niż w sławę wierzyłem…gdym wyprowadził was z murów nieufnego w wasze siły Krakowa, gdym wchodził z wami do miast i miasteczek Królestwa, widziałem zawsze przed sobą widmo uśpione, powstające z grobów ojców i dziadów – widmo żołnierza bez ojczyzny. Czy takimi zostaniemy w historii, czy po nas pozostawimy jedynie …krótki płacz kobiecy i długie rodaków rozmowy, pokaże przyszłość? Słowa Piłsudskiego były pełne goryczy, wszak żołnierze ci nie mieli wsparcia w świecie, również we własnym narodzie, podczas gdy Polska od przeszło stu lat była wykreślona z karty Europy. Do czynu Piłsudski w swym Czynie nie miał pełnego wsparcia narodowego, a w pewnych przypadkach nawet zachodziło potępienie tego Czynu, manifestującego się jałowymi sporami „orientacyjnymi” w tej dziejowej chwili. Żołnierze legionowi wyruszali w swe boje źle wyekwipowani, źle uzbrojeni, bez karabinów maszynowych, z przestarzałymi armatkami z dymnym prochem i tak wyekwipowani szli walczyć o niepodległość ojczyzny, będąc awangardą narodu, awangarda moralną, aby czynem wojennym budzić Polskę do Zmartwychwstania. Na ziemiach polskich panoszyła się jeszcze okupacja niemiecka i kraj zalany był obcym żołdactwem, od wschodu zagrażała nam bolszewicka zawierucha, w Małopolsce Wschodniej palił się pożar wojny ukraińskiej, a bohaterski „zawsze wierny” Lwów krwawił w rozpaczliwej walce o swą polskość i przynależność do Macierzy. Polska była wówczas w listopadzie 1918 roku jednym wielkim kłębowiskiem wzburzonych namiętności politycznych i społecznych. Najskrajniejszy radykalizm i najbezwzględniejsza demagogia walczyły ze sobą o palmę pierwszeństwa w wysuwaniu najjaskrawszych haseł i programów odbudowy Polski na nowych podstawach. Mnożyli się i tacy, którzy za najważniejsze zadanie w tej dziejowej chwili uważali zawieszenie czerwonego sztandaru na Zamku Królewskim, ale byli również i tacy, którym marzyło się zdjęcie korony z Orła Białego. Taka była ówczesna „władza”. A gdy działo się to wszystko pędził do Warszawy Józef Piłsudski, zaświtał w Warszawie 11 listopada 1918 roku, aby dać Polsce Niepodległość. Nie przeszkodziło to wrogom politycznym i osobistym Piłsudskiego w działaniach. I tak dla przykładu po Bitwie Warszawskiej na dziedzińcu pałacu Krasińskich w Warszawie ustawiono parę tuzinów kobiet z arystokracji, a gdy pojawił się generał Weygand, na dany znak przez reżyserów smutnej komedii zgromadzone kobiety padły na kolana i całowały ręce „zwycięzcy” w Bitwie Warszawskiej, a równocześnie przemawiał jeden z dygnitarzy kościelnych piętnując Piłsudskiego, jako „podłego tchórza i zdrajcę”. Legenda o viktorii Weyganda w Bitwie Warszawskiej w 1920 roku stanowi doskonały przykład zasady, że w historii mniej ważne od tego, co się rzeczywiście zdarzyło, jest to, w co ludzie wierzą, że się zdarzyło. Wersja ta jest wszak zgodna z uprzedzeniami mieszkańców Europy Zachodniej, którym zawsze miło usłyszeć o zwycięstwie aliantów. Od tamtych czasów, aż po dziś dzień akceptuje się ją poza Polską niemal powszechnie. Przez czterdzieści lat legenda była przyjmowana za dobrą monetę również w kręgach akademickich, aż kłamstwo zostało przygwożdżone. Królowała nienawiść do Piłsudskiego i piłsudczyków. Kolportowano po Warszawie wiadomość „zdrady narodowej” marszałka Józefa Piłsudskiego, jakoby jego adiutant porozumiewał się z bolszewikami na drucie przeciągniętym z Belwederu do podziemi soboru na placu Saskim. Marszałek powiedział wówczas: „…naczelni wodzowie na całym świecie mają to do siebie, że ich szanują. Gdy z imieniem któregoś z tych naczelnych wodzów związane są zwycięstwa, szanują ich w dwójnasób. Kiedy zaś zwycięstwa kończyły się zwycięską wojną, szanowało ich w trójnasób. W Polsce jest inaczej…”Nienawiść zaś triumfowała. Do tego człowieka, który w dniu 11 listopada 1918 roku uczynił Polskę Niepodległą po 123 latach zniewolenia. Upodlenie swojej osoby tak scharakteryzował Józef Piłsudski w jednym ze swoich wystąpień: „…był jakiś cień, który biegł obok mnie, czy na polu bitwy, czy w spokojnej pracy, cień ten ścigał mnie i prześladował. Zapluty, potworny karzeł na krzywych nóżkach, wypluwający swoja brudną duszę, opluwający mnie zewsząd, nieszczędzący niczego, co szczędzić trzeba: rodziny, stosunków, bliskich mi ludzi, śledzący moje kroki, przekształcający moją myśl – ten potworny karzeł pełzał za mną, ubrany w chorągiewki różnych kolorów, to obcego, to swego państwa, krzyczący frazesy, wymyślający jakieś historie – ten karzeł był moim nieodstępnym towarzyszem doli i niedoli, szczęścia i nieszczęścia, zwycięstwa i klęski… a plucie to chrzczono wysokimi słowami. Była to praca t. zw. narodowa i patriotyczna. A najsmutniejsze i najboleśniejsze w tym wszystkim, że przedmiotem i celem tej ohydnej w swych przejawach roboty był człowiek, który całym swoim dotychczasowym życiem zaświadczył, że żył i oddychał jedynie myślą o Polsce i jej wielkiej przyszłości, który tyle już dla tej Polski i jej pożytku zdziałał, nic w zamian od niej dla siebie nie żądając. Człowiek wreszcie, który jeden tylko, a wielki i świetlany ideał widział przed sobą, by odrodzona i do nowego życia Rzeczpospolita Polska stała się największą potęgą nie tylko wojenną, lecz także kulturalną na całym Wschodzie”, a wierzył w ziszczenie tego ideału pod warunkiem, że z odrodzeniem politycznym Polski nastąpi odrodzenie duchowe i moralne narodu”. Prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej na podstawie nowej konstytucji został Gabriel Narutowicz, który swoje przemówienie wyborcze zakończył: „…najzasłużeńszy obywatel Rzeczypospolitej, którą wskrzesił, zbudował i przed wrogiem obronił, Marszałek Piłsudski niech żyje”! W dwa dni później prezydent Narutowicz już nie żył, skrytobójczo zamordowany, w tej atmosferze politycznej nieprzebierającej w środkach walce politycznej. A tymczasem w dalszym ciągu cień biegł obok Piłsudskiego, to wyprzedzał go, to zostawał w tyle. „Zaczęły się wówczas już bezpardonowe harce zaplutego, potwornego karła na krzywych nóżkach, wypluwającego swoją brudną duszę, a wraz z nią jakieś niesłychane historie. W przeciągu pięciu lat prawie musiałem żyć w otoczeniu najrozmaitszych potwornych baśni, najrozmaitszych legend, najrozmaitszych, śmiesznych nawet opowiadań dotyczących mojej osoby” – mówił Piłsudski. Opowiadano i pisano w brukowej prasie: „…reprezentant narodu, wybrany przez naród – kradnie! Zbiera się komisja sejmowa, aby szukać skradzionych insygniów królewskich. Komisja sejmowa obradująca pod kierownictwem marszałka Sejmu, śledzi, bada, poszukuje skradzionych przez tego reprezentanta narodu skradzionych rzeczy! Czy jest próba zrobienia go odpowiedzialnym za te niebywałe zbrodnie? Nie ma! Idzie tylko o plucie, idzie tylko o kał wewnętrzny, którego pełna musiała być dusza, jeżeli na takie rzeczy się zdobyła…potworny karzeł wylęgły z bagien rodzinnych”. Jaka potworna analogia kryje się między opluwaniem Pana Prezydenta Rzeczypospolitej prof. Lecha Kaczyńskiego, jego bohaterską śmiercią, a morderstwem Prezydenta Gabriela Narutowicza? Analogia tchórzostwa politycznego przeciwników Piłsudskiego i Kaczyńskiego jest dla mnie oczywista. Czy mordy Litwinienki i Politowskiej mają podobny podtekst, co śmierć Marka Rosiaka? Czy ta śmierć jest jedynie ostrzeżeniem dla opozycji? Czy Marek Rosiak poległ przez pomyłkę w zamian Jarosława Kaczyńskiego? Na czym polega błazeństwo „Dziurawego Stefka”? Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego nie kierowano jeszcze do psychuszki, jak uczyniono ten „przedsmak” Jarosławowi Kaczyńskiemu, ani nie obwołano faszystą, bo było to jeszcze przed Shoah i krematoriami. Gdy w maju 1935 roku postanowiono, że ciało zmarłego marszałka Piłsudskiego (zgodnie z jego życzeniem) spocznie na Wawelu, natychmiast pojawiły się głosy sprzeciwu. Protesty szybko nabrały rozmachu, przez Polskę przetoczył się "konflikt wawelski". Wiele osób uważało, że marszałek nie jest godzien tego, by pochować go obok królów. Ostatecznie jednak Piłsudski został w Krakowie. Historia, jak widzimy, zatoczyła koło. Po ogłoszeniu, że dla Lecha Kaczyńskiego miejsce na Wawelu również musi się znaleźć, polskie społeczeństwo podzielił kolejny "konflikt wawelski". Zasadniczy argument również ten sam: tragicznie zmarły prezydent nie zasłużył na to, by spocząć obok polskich monarchów. Tragicznie zmarły Prezydent Rzeczypospolitej prof. Lech Kaczyński podobnie jak Pierwszy Marszałek Polski Józef Piłsudski spoczął na Wawelu w Krypcie Srebrnych Dzwonów i stał się bohaterem narodowym, strażnikiem i bohaterem pamięci narodowej, czy to się komuś podoba, czy nie; zginął na posterunku, wraz z powszechnie lubianą Małżonką, w otoczeniu generalicji, polityków, członków rodzin katyńskich, jadąc złożyć hołd w miejscu dla narodu polskiego świętym, dwa kroki od mogił pomordowanych rodaków, przy których znalazł śmierć. Katyń plus tragedia smoleńska to główne filary pamięci o Prezydencie Rzeczypospolitej prof. Lechu Kaczyńskim Pierwszy Marszałek Polski Józef Piłsudski i Prezydent Rzeczypospolitej Polski prof. Lech Kaczyński z Małżonką Marią spoczywają obok siebie. Aleksander Szumański

"Troskliwy" jak Tusk Premier Donald Tusk skrytykował o. Tadeusza Rydzyka CSsR, dyrektora Radia Maryja, za to, że ośmielił się powiedzieć w Brukseli, iż w Polsce panuje totalitaryzm, czego przykładem są działania władz wobec inicjatyw podejmowanych przez Ojców Redemptorystów, m.in. w zakresie geotermii. Szefowi rządu, troszczącemu się o dobre imię Polski, przeszkadza jedna wypowiedź dyrektora Radia Maryja, a "zapomniał", jak sam uczestniczył w kilkuletniej zagranicznej kampanii przeciwko poprzedniemu rządowi i prezydentowi. - Przykre dla Polski jest to, że od czasu do czasu niektóre osoby, tak było w przypadku Tadeusza Rydzyka, łamią pewną regułę, której mniej więcej wszyscy się jako tako trzymali, to znaczy o swojej Ojczyźnie źle staramy się nie mówić wtedy, kiedy jesteśmy za granicą. Szczególnie w przeddzień prezydencji, kiedy tak wielu Polaków oczekuje na to, że prestiż Polski, polska reputacja zyska na prezydencji. To wszystko każe mi bardzo surowo oceniać, ale bez żadnej histerii, bez jakichś emocji, tego typu wypowiedzi - powiedział Donald Tusk po powrocie ze szczytu Unii Europejskiej w Brukseli. Trudno jednak słów premiera nie traktować jak prymitywnej politycznej zagrywki. Tusk uważa za niedopuszczalne krytykowanie jego rządu za granicą, przeszkadza mu kilka zdań wypowiedzianych przez dyrektora Radia Maryja, a "zapomniał" o tym, jak sam patronował kilkuletniej kampanii, prowadzonej także za granicą, która miała zdyskredytować rząd PiS i prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Symbolem tego był tekst prof. Jana Winieckiego w "Financial Times", że "Polską rządzą narodowi bolszewicy". Ale przecież obecny premier i politycy jego partii czy antypisowskie "autorytety" w latach 2005-2010 wiele razy także za granicą krytykowali swoich politycznych przeciwników. Wystarczy przypomnieć krytykę sprzeciwu rządu PiS wobec unijnej Karty Praw Podstawowych czy też kampanię krytykującą prezydenta za zwlekanie z podpisaniem traktatu lizbońskiego. A o sporze o skład polskiej delegacji na unijny szczyt ("spór o krzesło") sam Tusk wypowiadał się w Brukseli w 2008 roku: - Powiem brutalnie. Na tym szczycie nie potrzebuję pana prezydenta - mówił premier. Platforma nie szczędziła też prezydentowi krytyki (także w komentarzach dla niemieckich mediów) za odwołanie obrad Trójkąta Weimarskiego. Tak samo wiele krytycznych słów padło za granicą z ust polskich polityków w stosunku do polityki wschodniej prezydenta Kaczyńskiego. Szczytem tej antypaństwowej polityki było zaś choćby granie przez premiera razem z Rosją w celu odwołania wizyty Lecha Kaczyńskiego na obchodach 70 rocznicy zbrodni katyńskiej, a potem pomniejszenia jej znaczenia, aby była to "prywatna wizyta". Piotr Falkowski

27 czerwca 2011 Perwersyjna woń neomarksizmu zatruwa - codziennie nasze umysły treściami z jego arsenału. Baza- nadbudowa, nadbudowa- baza. I równość wszystkich ze wszystkimi. A i tak są równi i równiejsi… A demokracja - tak jak chciał jej propagator Karol Marks z Treviru - prowadzi nas do socjalizmu. I to nie tylko nas.. Wiele innych krajów również.. I „farbowane lisy, co ze złotej misy objadają piękny kraj”- jak śpiewa Andrzej Rosiewicz w piosence ”Kameloni” na płycie ”Jak gwiazda w noc czarną”. Do złotej misy pretendują również sprzedawcy książek zrzeszeni w Ogólnopolskim Stowarzyszeniu Księgarzy, którzy zwrócili się do senatorów obradujących w ramach Komisji Kultury i Środków Przekazu o przeforsowanie ustawy - uwaga! ”Wprowadzającej sztywne ceny książek, obowiązek stosowania takich samych upustów w stosunku do wszystkich sprzedawców detalicznych oraz zakaz sprzedaży podręczników poza księgarniami”(????) Prawda, że niezłe? Ale nic nie ma o tym, że każdy sprzedawca powinien sprzedawać książki w tej samej cenie w takim samym ubiorze kupionym za takie same pieniądze w takim samym sklepie bez upustów niezależnie od ilości zakupionych ubiorów i tylko w wyznaczonych miejscach. Wyznaczonych przez Komisję Kultury Ubioru i Środków Piorących.. Szaleństwo zrównywania wszystkiego już przybiera formy niepokojące, graniczące ze stanem paranoidalnym. Katalizatorem jest demokracja, która nie bierze udziału w reakcji, ale ją przyspiesza.. Pomaga jej lobbing, który - jako rodzaj zalegalizowanej korupcji- można uprawiać bezkarnie.. I nie wstydził się pan Jerzy Mechliński, przewodniczący Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Księgarzy apelować do senatorów, żeby ci pomogli mu w realizacji idiotycznego pomysłu jednakowych cen mających na celu wyłącznie okradanie klientów. Bo jaki może mieć cel ustanawianie jednakowych, wysokich cen? Cena powinna być wolna, bo wolna cena, jest sygnałem dla potencjalnych inwestorów, że warto w daną branżę inwestować.. Ustawienie ceny sztywno, na określonym poziomie, to tak jakby zbudować samochód bez amortyzacji.. Pierwsza lepsza dziura - i po zawieszeniu.. I tego chce przewodniczący Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Księgarzy.. Przewodniczący uważa, że jedną z przyczyn trudnej sytuacji na rynku księgarskim jest polityka supermarketów, które mają czelność sprzedawać książki poniżej ceny detalicznej sugerowanej na okładce! Jako przykład podał książkę Dana Browna, której cena w księgarniach oscylowała w granicach 40 złotych, podczas gdy supermarkety oferowały ją za 24 złote. Abstrahując już od propagandowej treści książek pana Dana Browna, wroga chrześcijaństwa.. Każdy powinien móc sprzedawać zakupione przez siebie książki po cenie, jaką uważa za właściwą dla siebie- i nikomu nic do tego.. Książka mi nie” idzie” i sprzedaję ja po cenie takiej, żeby móc, chociaż odzyskać zainwestowany w nią kapitał.. I nic do tego Ogólnopolskiemu Stowarzyszeniu Księgarzy. Niech i oni sprzedają sobie jak chcą.. Zdaniem pana Mechlińskiego: nie ma w tym logiki”(????). Nie ma logiki w tym, że każdy sprzedaje dane dobro po cenie, jaką uważa za właściwą? Ale jest logika, żeby demokratyczne państwo prawa ustanawiało sztywne ceny na sprzedaż książek(???) To jest dopiero logika. Przypomnę, że Platforma Obywatelska, pomysłem pani Ewy Kopacz ustanowiła sztywne ceny leków- na razie refundowanych, a w przyszłości zapewne wszystkich.. Niech tylko zdobędą ponownie władzę, bo władzy raz zdobytej – nigdy nie oddadzą.. Bo jak socjalizm- to socjalizm. Jak w poprzedniej komunie, do której zakręcamy w te pędy.. Tylko patrzeć jak producenci ogórków, kapusty, grochu, żyletek, papieru toaletowego, szczotek, łopat, widelcy, butów, spodni, szamponów czy ręczników – będą domagali się jednakowych cen w swoich branżach, jednakowych upustów dla handlu detalicznego i zakazu sprzedaży wyżej wymienionych wyrobów na rynku wtórnym.. Wszystko obłożyć zakazami i usztywnić- i całość nazywać propagandowo wolnym rynkiem. Przecież ceny energii, wody, gazu, papierosów – są ustanawiane sztywno.. W ramach” wolnego rynku” cen w demokratycznym państwie prawa równego. A najlepiej ustanowić jednakowe ceny na wszystko, tak jak w sklepach o haśle czy nazwie” wszystko po 2,5zł”. Zrobić wszystko po 10 złotych- i cześć! VAT na wszystko 25%- i niech się gospodarka kręci! Pan przewodniczący powiedział jeszcze, że” księgarze nie są w stanie tak funkcjonować”(???) No pewnie, że nie są, ale to nie wina swobodnego ustanawiania ceny na wyroby, którymi się handluje.. To wina demokratycznego rządu i demokratycznego Sejmu, którzy rzuca książki, pardon- kłody pod nogi przy każdej okazji.. Koszty funkcjonowania polskich rodzin i firm systematycznie rosną, ludzie ubożeją, próbują kupować wszystko, co tańsze, a książki…??? Jako procent Polaków kupuje książki? Jak się rozejrzę wokół siebie- to nie przypominam sobie, żeby ktoś kupował książki.. Oprócz mnie - rzecz jasna od prawie dwudziestu lat…. Każdy tnie wydatki, bo maleje siła nabywcza polskiego pieniądza i zostawia tylko rzeczy niezbędne.. A po podwyżkach podatków w przyszłym roku- jeszcze będzie coś trzeba poszukać, na co nie koniecznie trzeba wydawać.. A pan przewodniczący chciałby, żeby człowiek biedniejący dzięki polityce rządu i Sejmu, kupował książkę za 40 złotych(???) Drastyczna obniżka podatków, na którą niestety nie można liczyć przy tak rozbudowanym i budowanym państwie biurokratyczno- marnotrawnym, mogłaby spowodować nakręcony popyt na wszystko- w tym na książki.. Nic innego.. Ale takiego scenariusza nie możemy się spodziewać po „bandzie czworga” rządzącej Polską od dwudziestu lat. Chyba, że… Tak jak w poprzednim socjalizmie wszystko zacznie się walić, może wtedy.. Albo jak rozpadnie się monstrum o nazwie Unia Europejska, która wysysa z nas finansowe soki i zabija energię Polaków.. Jedną odważną panią senator w tej sprawie była pani Barbara Borys-Damięcka z Platformy Obywatelskiej, która uznała pomysł księgarzy za” ograniczenie wolności gospodarczej”.. No oczywiście, że jest to ograniczenie wolności gospodarczej, ale dlaczego w tym przypadku pani senator odmówiła, ale w przypadku ustanawiania sztywnych marż i stałych cen leków refundowanych, swojej koleżance klubowej- Ewie Kopacz - nie odmówiła, tylko się zgodziła.. Ot - podwójne standardy! Bo księgarze okazali się mało roztropni.. Powinni pójść do pani Ewy Kopacz, aby ta poszła do premiera Tuska i żeby wspólnie ustanowili jednakowe ceny i na leki i na książki, a przy okazji zabrali ze sobą przedstawicieli producentów ogórków, miodu, kapci, abażurów i mleka i zrobili dla tych branż również jednakowe ceny.. Nareszcie byłoby sprawiedliwie i społecznie.. A kraj zacząłby miodem i mlekiem płynąć.. W jednakowych cenach- ma się rozumieć.. A jeśli chodzi o sprzedaż podręczników to panu przewodniczącemu podoba się tak jak w Niemczech. Tam podręczniki dystrybuują wyłącznie księgarnie, a nie nauczyciele. I tak powinno - jego zdaniem być.(???). I założyć cechy księgarzy, żeby nikt inny nie mógł sprzedawać podręczników, tylko przeszkoleni i godni zaufania ludzie. Po najwyższych cenach, jakie zażądają.. I sami powinni je czytać.. Wtedy będzie sprawiedliwie i społecznie.. Tak jak producenci pączków, tylko oni powinni je sprzedawać.. i sami jeść.. Jak Pan Bóg chce kogoś pokarać to mu rozum odbiera.. Sprzedaż książek spada, tak jak sprzedaż wielu rzeczy, bo rząd i Sejm wysokimi podatkami zabija popyt.. Taki mamy ustrój! Pan przewodniczący powinien napisać do pana Tuska, żeby ze swoimi kolegami nie zabijał popytu, bo będzie katastrofa. Ale pan premier, jako” liberał”- powinien o takiej podstawowej sprawie wiedzieć.. Że wysokie podatki zabijają handel i popyt.. Dlatego pojawia się tzw. szara strefa i tam towary są tańsze, przynajmniej o wartość tego, co nie zdołał złupić rząd do spółki z demokratycznym Sejmem.. No cóż… Od dwudziestu lat ta sama orkiestra szarpie struny i gra nam na nerwach.. Tylko podzielili się na cztery zespoły.. PO, Pis, SLD i PSL… Ale jak się zgrali? WJR

Oddać prezydencję Niemcom Przywódcy unijni to zazwyczaj mądrzy ludzie. Dlaczego zatem robią takie głupstwa? Chodzi o sposób, w jaki ratuje się Grecję, Irlandię i Portugalię. Skupmy się przez chwilę na Grecji. W tym tygodniu tamtejszy parlament ma przegłosować pakiet głębokich cięć wydatków i podwyżek podatków oraz wyprzedaży majątku narodowego. W zamian za to Grecy mają dostać kolejne 100 mld euro pożyczki z UE i MFW. Jeżeli zgodzą się na oszczędności, jakich nie widział żaden kraj Zachodu po drugiej wojnie światowej, to w nagrodę banki wierzyciele z Niemiec, Francji, Grecji i innych krajów odzyskają swoje pieniądze. Jednak dług publiczny nie spadnie, a być może jeszcze przyrośnie, a wierzycielami Grecji staną się podatnicy strefy euro oraz Europejski Bank Centralny. Grecy oraz unijni podatnicy poniosą olbrzymie koszty, bo za jakiś czas Grecja i tak będzie musiała zbankrutować. Taka transakcja nie jest sprawiedliwa. Co więcej jest niemożliwa do przeprowadzenia. Grecy bardzo szybko zorientują się, co jest grane, należy oczekiwać potężnych strajków, może dojść nawet do przelewu krwi. Najbardziej absurdalny jest pomysł, żeby międzynarodowa komisja nadzorowała wyprzedaż majątku narodowego. Ten, kto to wymyślił, musi być zupełnie pozbawiony wyobraźni, gdyż taka komisja byłaby postrzegana, jako przejaw naruszenia suwerenności kraju. To może wzmóc radykalne antyunijne nastroje, doprowadzić do chaotycznego bankructwa i paniki na rynkach finansowych. Zresztą pierwsze syndromy paniki już widać. W ciągu minionych tygodni w USA rozpoczęto wycofywanie środków z rynku pieniężnego, który lokuje część swoich funduszy w krótkoterminowe papiery dłużne europejskich banków. Co prawda skala odpływu środków jest na razie kilkakrotnie mniejsza niż po upadku Lehman Brothers w 2008 roku, ale kto wie, jakie przyjmie rozmiary, gdy Grecja zbankrutuje w sposób niekontrolowany? Dziwne rzeczy się dzieją na początku XXI wieku. Jak to możliwe, że gdy człowiek dzięki postępowi technologicznemu tworzy coraz lepsze i bezpieczniejsze urządzenia i usługi, to jednocześnie pozwala, aby system finansowy stawał się coraz mniej bezpieczny? Jak to możliwe, że upadek relatywnie małego banku, jakim był Lehman Brothers, doprowadził do załamania światowego systemu finansowego, a teraz do tego samego może doprowadzić upadek relatywnie małego kraju, jakim jest Grecja? Czy politycy niczego się nie nauczyli? Na to wygląda. Gdy półtora roku temu większość zgodnie krzyczała, że trzeba pomóc Grecji, ja uważałem, że nie należy tego robić, jeżeli nie dojdzie do jednoczesnej restrukturyzacji zadłużenia, i pokazywałem scenariusz zdarzeń prowadzący do katastrofy. Ten scenariusz realizuje się z przerażającą precyzją. Teraz już wszyscy mogą dostrzec dalszy ciąg greckiej tragedii. Grecy, Portugalczycy i Hiszpanie odmówią dalszych oszczędności, w ciągu kilku miesięcy panika obejmie Hiszpanię, a potem Włochy. Unia Europejska przeżyje kolejną recesję, ale tym razem znacznie dłuższą i głębszą niż ta z 2009 roku. Niestety wygląda na to, że niczego nie nauczyli się też członkowie polskiego rządu, z premierem Tuskiem na czele. Istnieje poważne ryzyko, że w ciągu kilku miesięcy na rynki finansowe powróci panika. Trzeba jak najszybciej rozpocząć reformy, które budują wiarygodność Polski i obniżają deficyt finansów publicznych, trzeba zbudować możliwie wysokie rezerwy walutowe, sprzedając środki unijne i przychody z emisji obligacji na rynkach zagranicznych do NBP. Niestety na razie reform nie ma, za to szykujemy się do świętowania pierwszego dnia prezydencji Polski w Unii Europejskiej. Skoro jest prawdopodobne, że podczas naszej prezydencji rozpęta się finansowe piekło w strefie euro, dla UE byłoby lepiej, gdyby w takich czasach na jej czele stał kraj, który jest głównym decydentem w sprawach finansowych. Dlatego uważam, że Polska powinna zrzec się prezydencji na rzecz Niemiec. Za kadencji obecnego rządu i tak uprawiamy intelektualny wasalizm względem Niemiec, więc nie będzie różnicy. Niemcy skupią się na ratowaniu strefy euro, a my na koniecznych reformach. Może będzie mniej medialnie, ale za to z korzyścią i dla Unii, i dla Polski. Prof. Krzysztof Rybiński

Identyfikacje Utyskiwałem już wiele razy, że żadne polskie służby medyczne przeznaczone do niesienia pomocy w wypadkach polskich obywateli czy po katastrofach z udziałem tychże obywateli, nie zostały wysłane 10 Kwietnia na Siewiernyj, gdy tylko do Polski dotarła wieść o „rozbiciu się prezydenckiego samolotu” - ten jeden zresztą fakt: niewysłania nikogo z tychże jednostek powinien był zaalarmować polską opinię publiczną i polskie media. Takich specjalistycznych i dysponujących odpowiednim, nowoczesnym sprzętem, służb jest w Polsce parę – (stacjonujące częściowo na Okęciu) Lotnicze Pogotowie Ratunkowe, Powietrzna Jednostka Ewakuacji Medycznej należąca do 25. Brygady Kawalerii Powietrznej

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/ewakuacja.html

a i sam słynny 36 Pułk ma wśród swoich zadań świadczenie pomocy w akcjach humanitarnych na świecie http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/w-polskiej-zonie.html

Utyskiwałem, więc, ale chyba nieco na wyrost, bo oto w relacji P. Zołoteńkiego („Mgła”, s. 233-235) pojawia się... szef Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. W jakich okolicznościach? Oczywiście nie 10 Kwietnia, ale na Okęciu. Pozwolę sobie zacytować fragment (przy okazji warto zwrócić uwagę, jaki, celowy, sądzę, bajzel panował w wielu sprawach – nie tylko w neo-ZSSR, ale przede wszystkim nad Wisłą): „Pierwszego dnia nie wiadomo było, co się dalej wydarzy. Następnego dnia, w niedzielę rano przyszliśmy znów do kancelarii. Mniej więcej około godziny jedenastej pojawiła się informacja, że rząd organizuje wylot rodzin do Moskwy, że mogą pojechać, po trzy osoby z każdej rodziny. Pojechaliśmy najpierw po rzeczy i paszporty, potem po Basię (żonę śp. W. Stasiaka – przyp. F.Y.M.), i razem już trafiliśmy do Novotelu – to jest hotel położony niedaleko lotniska Okęcie. Tam był pewien chaos: dużo ludzi, ale dość długo nie mogliśmy ustalić żadnych konkretów: co robimy, kiedy polecimy? Pamiętam, że żona ministra Stasiaka była kilka razy wpisywana na listę pasażerów ciągle z tej listy ginęła. Najpierw podaliśmy nazwisko przy wejściu, kolejny raz na sali, potem przy wylocie znów pojawiły się problemy, bo nie było jej na liście. Potem przylocie do Moskwy znowu. (…) Rodziny zebrano w dużej sali recepcyjnej. Po dwóch, trzech może godzinach pojawił się szef LOT-u i minister Cichocki z Kancelarii Premiera. Wtedy poznaliśmy pierwsze konkrety. Minister był dość oszczędny w słowach. Miałem wrażenie, że sam nie do końca sobie radzi z tą sytuacją, że nie ma pełnej informacji (ot profesjonalizm w ciemniackim wydaniu – przyp. F.Y.M.). Kilka razy telefonował. Po jakimś czasie zgodził się podać wstępną listę osób zidentyfikowanych, z wieloma zastrzeżeniami, że jest to lista niepewna. Pojawił się szef Lotniczego Pogotowia Ratunkowego po to, żeby opowiedzieć, jak wygląda identyfikacja osób po katastrofach lotniczych. Wtedy i wielokrotnie później zniechęcano rodziny do dokonywania osobistej identyfikacji, motywując to tym, że może to być traumatyczne przeżycie, i że jego skutki mogą odzywać się przez lata, że ofiary są w złym stanie (jak to stwierdzono, jeśli 10-go nie wysłano na miejsce specjalistów od medycyny sądowej

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/natychmiast-wszczac-sledztwo.html

- przyp. F.Y.M.). W każdym razie na zakończenie tego spotkania każdy musiał, przy odczytywaniu listy obecności, podjąć decyzję, czy leci, czy nie leci. My, Basia przede wszystkim, podjęliśmy oczywiście decyzję, żeby lecieć. Zdecydowana większość poleciała. Chociaż były również osoby, które zrezygnowały.” I Zołoteńki na koniec dodaje: „Myślę, że zniechęcanie rodzin do dokonywania identyfikacji było błędem. Na pewno kontakt, naoczne stwierdzenie śmierci bliskiej osoby jest czymś niezwykle ważnym dla zrozumienia, co się stało i właściwego przeżycia żałoby.” Tymczasem problem jest o wiele poważniejszy, zwłaszcza gdyby zniechęcanie wiązało się z zupełnie inną kwestią aniżeli możliwa trauma rodzin po ujrzeniu zmasakrowanych zwłok. Część rodzin w ogóle nie widziała ciał swoich bliskich po „katastrofie”. Niektóre ciała były zachowane w takim stanie, jakby ofiary nie brały udziału w żadnym wypadku (a opowieści dotyczące „nieidentyfikowalności” niektórych ciał okazywały się zupełnie nieprawdziwe, jak to było choćby w przypadku ciała p. Prezydentowej

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/identyfikacja-2.html

A. Duda przecież opowiada (potwierdzając w ten sposób relację M. Wierzchowskiego): „Na jednym wózku (w prosektorium – przyp. F.Y.M.) leżały zwłoki Kasi Doraczyńskiej, która wyglądała bardzo ładnie, nie było widać żadnych obrażeń. Ciało było przykryte prześcieradłem, twarz była odsłonięta, tak, że Kasię rozpoznałem od razu. Natomiast, jeżeli chodzi o zwłoki Władka Stasiaka i Pawła Wypycha, to one były zapakowane w czarne foliowe worki, do których przypięte były kartki z nazwiskami; powiedziano nam, żebyśmy lepiej ich nie otwierali...” (s. 164) Co więcej, nie tylko odwodzono (i w Polsce, i w neo-ZSSR) rodziny czy przyjaciół osób zamordowanych od identyfikacji http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/identyfikacja-2.html

ale też tych, którzy byli zdeterminowani, by jednak obejrzeć ciała bliskich, poddawano w Moskwie w „kostnicy do katastrof” wielogodzinnym przesłuchaniom i swoistym „testom psychologicznym”, nim wreszcie łaskawie zezwolono na jakieś oględziny (a i te bywały nieraz takie, jak wiemy z relacji świadków, że dotyczyły ciała innego martwego człowieka, a nie osoby opisanej przez daną rodzinę). Zołoteńki opowiada o szczegółach takiego „przesłuchania” (s. 237-238): „Pytania były szczegółowe – o tożsamość, o charakter relacji; o cel wizyty ministra Stasiaka w Rosji; o osoby towarzyszące. Były pytania służące identyfikacji:, w co był ubrany, co mógł mieć przy sobie, znaki szczególne. Trwało to bardzo długo, całe przesłuchanie łącznie z identyfikacją zajęło około dziewięciu godzin. Prokurator w każdym razie starał się zadawać pytania chyba w sposób jak najbardziej taktowny i starał się tłumaczyć, czemu to służy (ach ta sowiecka uprzejmość – przyp. F.Y.M.) (…) Opowiadano dużo o sprawach technicznych, o kwestiach skutków, jakie może wywrzeć osobista identyfikacja, natomiast nie zostaliśmy przygotowani przez polskie władze na to, jak odpowiadać, jak reagować na niektóre pytania. Czy są one ważne, czy nie. Padło na przykład pytanie o zgodę na zniszczenie ubrań. Naturalna odpowiedź, jaka się nasuwała, to „tak”, bo te ubrania były w bardzo złym stanie, ale mogło to być też przyzwolenie na zniszczenie jakiegoś dowodu. Kto wie?” To, że udało się (czy to polskiej, czy to sowieckiej stronie) uniemożliwić część procedur identyfikacji, pozwoliło potem tworzyć Ruskom zupełnie fikcyjne lub niepasujące do medycznych opisów polskich ofiar, dane „sekcyjne”. Zołoteńki zresztą dodaje (s. 240): „powtarzano, że polscy lekarze byli obecni przy sekcjach, tymczasem przy nas nie było ani jednego Polaka oprócz tłumaczki z ambasady. Nie widziałem tam żadnego polskiego lekarza. Może byli wcześniej, może później, ale na pewno nie wtedy, kiedy identyfikowaliśmy Władka”. Możemy, więc z tych wszystkich relacji wysnuć jeden wniosek: tak jak ruscy milicjanci i czekiści powiadali od pierwszych minut po ogłoszeniu „wypadku”, że „wsie pogibli” i w związku z tym nie ma po co wzywać karetek pogotowia, tak w przypadku identyfikacji ciał ofiar stawiano sprawę tak, że wszyscy członkowie delegacji są tak zmasakrowani, że nie ma po co jechać na rozpoznawanie bliskich. A może i nawet dokonywać sekcji zwłok. FYM


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
477 1
96 103 477 (3)
96.103.477, uprawnienia budowlane(1)
404 477
477
477 id 39059 Nieznany
474 477 id 39033 Nieznany
Dyrektywa Rady 83 477 EWG, lolo, WSB, Prawo pracy, prawo unijne
477
477
477
20030902212919id$477 Nieznany
Księga 1. Proces, ART 477 KPC, 1999
477

więcej podobnych podstron