628

Wywiad z aktywistą Forza Nuova Forza Nuova (Nowa Siła) to najbardziej rozpoznawalna formacja o charakterze nacjonalistycznym we Włoszech, która na stałe wpisała we włoską scenę narodowo-rewolucyjną, inspirując swoimi ideami i metodami działania wiele nacjonalistycznych organizacji i partii w całej Europie. Założona w 1997 roku przez włoskich działaczy Roberto Fiore i Massimo Morsello (1958-2001) partia wchodzi obecnie w skład kilku europejskich koalicji ugrupowań o profilu narodowym, stale i konsekwentnie podążając drogą współczesnego nacjonalizmu – Trzeciej Pozycji. Kontynuując rozpoczęty wraz z początkiem naszego portalu „program” zapoznawania polskich nacjonalistów z ciekawymi europejskimi prądami ideologicznymi, publikujemy przeprowadzony drogą korespondencyjną wywiad z jednym z młodych aktywistów tego ugrupowania. O głównych celach i działalności Nowej Siły, realiach włoskiego ruchu nacjonalistycznego, poglądach na dotykające Europę problemy, czy wrażeniach z tegorocznego Marszu Niepodległości w Warszawie opowiada Daniel (na zdjęciu) – działacz FN z Mediolanu. Zapraszamy do lektury.

Na początek standardowe pytanie. Powiedz coś o sobie i przedstaw Forza Nuova. Cześć wszystkim, jestem Daniel i mam 23 lata. W mediolańskim oddziale Forza Nuova działam od 6 lat. Forza Nuova jest włoskim ruchem nacjonalistycznym mającym oddziały w całym kraju. Celem naszej działalności jest szeroko pojęte dobro narodu włoskiego. Nasze myślenie opiera się na 8 zasadniczych punktach: 1) całkowitym zakazie aborcji (aborcja we Włoszech jest legalna od 1978 roku); 2) polityce prospołecznej, która będzie skutecznym bodźcem wzrostu demograficznego i wsparciem dla tradycyjnej rodziny; 3) przeciwstawianie się imigracji i repatriacja wszystkich imigrantów; 4) zakaz działalności masonerii i wszystkich tajnych stowarzyszeń; 5) walka o zniesienie długu publicznego; 6) przywrócenie konkordatu z 1929 roku; 7) uchylenie przepisów Scelba i Mancino; 8) tworzenie korporacji dla ochrony pracowników. Forza Nuova bierze także udział w wyborach na wszystkich szczeblach.

Czego dotyczą ustawy Scalba i Mancino? W jakiej kondycji znajduje się w tej chwili włoski ruch narodowy? Czy jest podzielony wewnętrznie? Które partie i organizacje można uznać za rzeczywiście narodowe, a które posługują się narodowymi hasłami, choć są partiami Systemu? Scelba zakazuje odtworzenia partii faszystowskiej i mówi o karach dla partii czy organizacji odwołujących się do podobnej idei. Natomiast Mancino mówi o ukaraniu osób dopuszczających się dyskryminacji, nienawiści bądź przemocy (w tym słownej i pisemnej) rasowej, narodowej lub religijnej. We Włoszech jest w tej chwili wiele małych grup i partii nacjonalistycznych. Grupy te nie chcą ze sobą współpracować także ze względu na pokaźne różnice światopoglądowe. Trzeba odróżnić partie systemowe od rewolucyjnych (nawołujących do radykalnych zmian).

La Destra – ugrupowanie prorządowe, w rzeczywistości w koalicji z Berlusconim;

Fiamma Tricolore – również prorządowa partia, na razie w żadnej koalicji z Berlusconim nie jest, ale chętnie do takowej przystąpią;

Casa Pound – teoretycznie rewolucyjna, nie są w koalicji z Berlusconim, bo nie są partią, ale wystawiają swoich ludzi z list partii Berlusconiego. Kolejnym problemem z Casa Pound jest, z mojego punktu widzenia, ich anty-tradycjonalizm. Na przykład nie sprzeciwiają się aborcji i małżeństwom zboczeńców, mają dziwny punkt widzenia na temat narkotyków i są zdecydowanie przeciw Kościołowi Katolickiemu. Oczywiście są jeszcze inne organizacje, ale na tyle marginalne, że nie warto o nich mówić. Uważam, że tylko Forza Nuova jest teraz jedyną szansą na ratunek narodu.

Czy informacje o akcjach Forza Nuova pojawiają się w mediach głównego nurtu czy są pomijane? Na którym aspekcie działalności chcielibyście się w szczególności skupić, np. kulturalnym? Jakie akcje w tym zakresie planujecie? Akcje przez nas podejmowane są pomijane milczeniem przez media głównego nurtu, poza paroma nielicznymi wypadkami, kiedy oczywiście przedstawiono nas w złym świetle. Wiemy, że to osoby pociągające za sznurki każą pomijać milczeniem naszą działalność lub mówić o nas, jako tych złych. Dlatego nauczyliśmy się korzystać z alternatywnych mediów. Jesteśmy w Internecie, na ulicy, propagujemy swoje idee również poprzez muzykę. Nasza działalność jest „pełna”, nie pomijamy żadnych aspektów. Organizujemy debaty nie tylko stricte polityczne, ale chociażby z zakresu filozofii czy idei politycznych. Manifestujemy, by zwrócić uwagę na lokalne problemy, np. brak mieszkań dla włoskich rodzin, degradację moralną czy handel narkotykami. W najbliższym czasie planujemy m. in. rozpowszechnienie wiadomości o przyczynach kryzysu finansowego i ukazanie naszych rozwiązań na tenże kryzys. Będziemy również pokazywać Włochom niedawno skończony film dotyczący kwestii długu publicznego.

Jaki jest stosunek włoskiego społeczeństwa do imigrantów? Czy ostatnia inwazja z początku roku na Lampedusę zmieniła coś w tej kwestii? Dla Włochów imigracja jest problemem. Jednak Kościół katolicki pomaga imigrantom, media przedstawiają ich, jako osoby szukające desperacko pomocy, a klasa polityczna nie robi kompletnie nic, by temu przeciwdziałać, a minister spraw wewnętrznych Maroni jest przecież z Ligi Północnej, która ukazywana jest, jako antyimigrancka. Rzeczywiście, kwestia Lampedusy otworzyła wielu ludziom oczy, ukazała słabość naszych granic i nieprzygotowanie kraju do sytuacji kryzysowych, a w moim odczuciu zapoczątkowała początek końca Ligi Północnej.

Od kolegi, który spędził sporo czasu we Francji na wymianie studenckiej wiem, że walki kolorowych imigrantów z policją są codziennością francuskich miast. Polskojęzyczne media oczywiście nie podają informacji o tych wydarzeniach. A jak wygląda sytuacja we Włoszech? Czy jest podobna do tej znanej z francuskich ulic? We Włoszech informacje o rozruchach imigrantów również nie przedostają się do mediów. Sporadycznie takie protesty imigrantów wybuchają, ale nie mają dużych rozmiarów i nie trwają kilka dni z rzędu. Są wszczynane przez trzecie pokolenie imigrantów, ale tak naprawdę samo zjawisko masowej imigracji jest w naszym kraju znane od niedawna.

Współpracujecie z organizacjami i partiami nacjonalistycznymi z Europy? Czy uważasz, że taka współpraca jest potrzebna i może przynieść pozytywne efekty? Tak, mamy kontakty ze Złotym Świtem (Grecja), ELAM (Cypr), Democracia Nacional (Hiszpania), Frontem Narodowym (Francja), HVIM (Węgry), Nordisk Ungdom (Szwecja) i ludzi z tych organizacji miałem okazję poznać osobiście. Współpracujemy jeszcze z NPD (Niemcy), Noua Dreapta (Rumunia) i BNP, ale akurat nie miałem do tej pory możliwości poznania osobiście kogoś od nich. Taka współpraca jest niezbędna do budowania wspólnej przyszłości. Najbardziej bezpośrednim efektem kooperacji jest możliwość zrozumienia i walki ze wspólnym wrogiem.

Co Cię skłoniło do wstąpienia do Forza Nuova i jak to się stało, że jesteś nacjonalistą? Tak naprawdę już od dziecka miałem narodowe zapędy, może, dlatego, że w szkole publicznej byłem zmuszony do przebywania z ludźmi, którzy byli zwolennikami komunistów. Wpływ na to miało również to, że moja rodzina może jest nie tyle nacjonalistyczna, co mocno katolicka. Dorastając czułem potrzebę wyrażania myśli i rozmów z ludźmi podobnie patrzącymi na świat. Dopiero w Forza Nuova odnalazłem odpowiednie połączenie aktywizmu i formacji intelektualnej, którego szukałem. Ciało i dusza są dla nas równie ważne, dlatego kładziemy nacisk na rozwój zarówno fizyczny, jak i intelektualny. W Forza Nuova podoba mi się rewolucjonizm, terceryzm i przywiązanie do prawdziwej, nieskażonej modernizmem wiary katolickiej.

Jak liczne są we Włoszech grupy autonomicznych nacjonalistów i czy to popularna forma aktywizmu? Osobiście słyszałem, co nieco o AN Torino. Znam chłopaków z Turynu, miałem sposobność ich poznać podczas manifestacji Forza Nuova w Pavii. To całkiem interesujący sposób aktywizmu, ale jednak we Włoszech nie cieszy się zbyt wielką popularnością.

Byliście w Warszawie na tegorocznym Marszu Niepodległości. Jak wrażenia? „Spotkałeś się” z polskim nacjonalizmem przed przyjazdem do naszego kraju? Wrażenia (moje i reszty grupy) mega pozytywne. Ogromna ilość uczestników marszu, przyjaźni ludzie, miasto czyste i ładne. Pierwszą rzeczą, która rzuciła nam się w oczy, to niewielka liczba imigrantów, w ogóle globalizacja nie jest u Was na takim poziomie zaawansowania jak we Włoszech, nie wyrządziła jeszcze w Polsce wielu szkód. Jesteśmy pod wrażeniem ilości uczestników Marszu, to była istna rzeka ludzi, od osób starszych po młodych kibiców. Wiele narodowych flag, krzyże, różańce, wyjątkowa atmosfera. Podobały mi się również oznaki religijności, wydaje mi się, że jest ona w Polsce bardzo żywa. Najlepsze życzenia dla Polski i Polaków, oby Wasz kraj rozwijał się pomyślnie przez kolejne tysiąclecia! Miałem do tej pory niewielką wiedzę o polskim nacjonaliźmie i kompletnie nie spodziewałem się wydarzenia takiej wielkości. Mogę powiedzieć, że pragnienie zmian jest w Waszym państwie widoczne i macie solidną podstawę, żeby nad takimi zmianami pracować.
Forza Nuova określa się, jako partia tercerystyczna. W Polsce jest tylko jedna partia, która również odwołuje się do terceryzmu – Narodowe Odrodzenie Polski, i niestety niewiele osób o samym terceryzmie słyszało. Czy możesz nam przybliżyć ten światopogląd? Rzeczywiście, terceryzm jest słabo znanym pojęciem. Hasło „Trzecia Pozycja” pojawiło się w okresie zimnej wojny, w czasie napięć między dwoma blokami politycznymi: kapitalistycznymi Stanami Zjednoczonymi a socjalistycznym ZSRR. Politycy deklarowali swoje poparcie dla któregoś z wyżej wymienionych. Terceryzm wyodrębnił się, jako „trzecia droga”, coś odrębnego od socjalizmu i kapitalizmu. Ma on „zastosowanie” w wielu aspektach, w ekonomii nawiązuje do „realnej gospodarki”.

Wiele europejskich partii, które w ogólnej świadomości uchodzą za narodowe, przechodzi teraz z pozycji antysyjonistycznych na antyislamskie. Politycy mówią, że Izrael jest bastionem Cywilizacji Zachodu na Bliskim Wschodzie. Czy uważasz, że poparcie dla Izraela jest słusznym wyborem? Izrael nie ma nic wspólnego z Europą, choć syjonizm często wpływał na europejskie rządy. We Włoszech żydowskie lobby ma duży wpływ na media i polityków. Dzisiejsi postępowi katolicy, kiedy mówią o cywilizacji, nazywają ją „judeo – chrześcijańską”. Stosunki z Izraelem powinny być dokładnie takie, jak z państwami dopuszczającymi się przemocy na ludności cywilnej, np. Uganda, Rwanda, Burundi. Kto wspiera Izrael, ten wspiera wroga Europy.
Czyli w konflikcie izraelsko–palestyńskim popieracie dążenia niepodległościowe Palestyńczyków? Oczywiście, jesteśmy za samostanowieniem narodów, dlatego popieramy Palestyńczyków.

Na koniec, poleć nam coś smacznego z włoskiej kuchni. To trudne zadanie, kuchnia włoska ma szeroki „asortyment”. W związku z tym, że najlepsze są najprostsze potrawy, to poleciłbym spaghetti z sosem pomidorowym (oczywiście ze świeżych pomidorów), z dodatkiem parmezana i/lub chilli.  Dzięki za wywiad. 

Żydokomunistyczne korzenie i antypolskość w natarciu: Kwaśniewski też chce likwidacji Polski Były prezydent Aleksander Kwaśniewski stwierdził, że Polska powinna zrezygnować ze swojej suwerenności. Na antenie Radia dla Ciebie Aleksander Kwaśniewski mówił o konieczności przeprowadzenia zmian w strukturach Unii Europejskiej i powołania czegoś w rodzaju federacji, integrowałaby państwa europejskie o wspólnej polityce. Odnosząc się do suwerenności były prezydent stwierdził, że należy z niej zrezygnować.

- Problem suwerenności w takim wymiarze idealnym już dawno został rozstrzygnięty. My wszyscy żyjąc w świecie, który już dziś składa się z 7 miliardów ludzi, rezygnujemy powoli ze swojej suwerenności. (…) Jeżeli chcemy osiągnąć coś więcej, to trzeba w sposób świadomy zrezygnować ze swojej suwerenności, zachowując tożsamość. – oświadczył Kwaśniewski.

Za: niezalezna.pl (2011-11-30) (" Kwaśniewski chce likwidacji Polski?")

Chińczycy kupują Hutę Stalowa Wola Ekonomiczni eksperci od dłuższego czasu zapowiadają wzmożone zainteresowanie chińskich firm europejskimi inwestycjami. Coraz więcej konsorcjów interesuje się także Polską. Guangxi LiuGong Machinery przejmuje Hutę Stalowa Wola.

- Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie udziałowców Huty Stalowa Wola wyraziło zgodę na zbycie na rzecz Guangxi LiuGong Machinery części cywilnej HSW, tzw. I Oddziału – poinformował rzecznik Ministerstwa Skarbu Państwa Maciej Wewiór. Dodał, że zgoda obejmuje także sprzedaż spółki zależnej od HSW – Dressty. Spółka zajmuje się sprzedażą wyrobów ze Stalowej Woli.

- Uchwała została powzięta wszystkimi głosami “za”. Nie było głosów przeciwnych i wstrzymujących się. W Zgromadzeniu uczestniczyło trzech akcjonariuszy, w tym Skarb Państwa oraz Agencja Rozwoju Przemysłu, reprezentujących łącznie ponad 89 proc. kapitału zakładowego HSW – dodał rzecznik. Wstępną umowę sprzedaży cywilnej części HSW (I Oddział) chińskiej spółce Guangxi LiuGong Machinery podpisano w połowie stycznia tego roku w Chinach. Podpisanie ostatecznej umowy finalizującej sprzedaż HSW Chińczykom planowane jest na początek przyszłego roku. Prywatyzacja I Oddziału HSW rozpoczęła się w styczniu 2010 r., firmę LiuGong wybrano na inwestora w trybie publicznego zaproszenia do rokowań. Natomiast w przyszłym tygodniu związkowcy z Huty Stalowa Wola podpiszą z przedstawicielami chińskiej firmy umowę dotyczącą pakietu socjalnego. Guangxi LiuGong Machinery należy do 500 największych przedsiębiorstw przemysłowych w Chinach. HSW zatrudnia ponad 2,1 tys. osób, z czego ok. 1,2 tys. pracuje w I Oddziale HSW. Cywilna część huty specjalizuje się w produkcji ciężkiego sprzętu budowlanego: spycharek, układarek rur, ładowarek kołowych i koparko-ładowarek. Poza sprzedażą na rynek krajowy, produkty HSW były lub są eksportowane do ponad 80 krajów na wszystkich kontynentach. PiKa, PAP

Rosyjska elektrownia atomowa w Polsce? Rosyjska firma Rosatom zapowiedziała złożenie oferty na budowę elektrowni atomowej w Polsce. Twierdzi, że zrobi to znacznie taniej niż konkurenci – informuje „Rzeczpospolita”.

Zdaniem cytowanych przez gazetę przedstawicieli firmy, oferowana technologia spełnia wszelkie wymogi Unii Europejskiej i jest bezpieczniejsza, niż konkurentów. Polska Grupa Energetyczna jeszcze w grudniu ogłosi przetarg na wybór technologii, a umowę z wybraną firmą chce podpisać w 2013 r. Prąd z elektrowni ma popłynąć w 2020 r. Na razie za głównych konkurentów uważano dwa koncerny amerykańskie GE Hitachi i Westinghouse oraz dwa francuskie: Areva i EDF. Zainteresowanie przetargiem wyrażały także firmy z Kanady i Korei Płd. Za: tvp.info

Przejmowanie drugiej Szwajcarii Ledwie po zaczęciu budowania drugiej Japonii przez prezydenta Wałęsę pierwsza Japonia padła na twarz i dotychczas się nie podniosła. Potem po zaczęciu budowania drugiej Irlandii przez premiera Tuska pierwsza Irlandia też padła na twarz i też się dotychczas nie podniosła. Teraz zimny pot rosi czoła Szwajcarom na wieść, że niektórzy wybitni polscy ekonomiści nawołują do budowania drugiej Szwajcarii. Drogą po temu miałby być wykup za publiczne pieniądze od zbankrutowanych banków zachodnich ich polskich spółek zależnych, które kiedyś nabyły w ramach prywatyzacji. Nic tylko zejść do schronu i przeczekać najgorsze… Idea wydaje się nam graniczyć z podprawioną populizmem iluzją: przejmować polskie banki! Po pierwsze, nie polskie, bo je dawno posprzedawano. Tych, których nie sprzedano ratować jakoś nie trzeba. Po drugie, bank to nie unikalne złoże mineralne czy skomplikowana taśma produkcyjna. To zasadniczo biurka, ściany i ludzie. Można go utworzyć z dnia na dzień, tak jak nowe ministerstwo. Jaki sens miałoby pakowanie pieniędzy polskiego podatnika w kupowanie od zbankrutowanych zachodnich właścicieli cudzego chłamu? Jeśli już trzeba to czy nie lepiej za te same pieniądze powołać od zera nowy polski bank, z czystym kontem i należytą kapitalizacją? W obu przypadkach bank państwowy, tyle, że raz jest to kot w worku a raz wiemy dobrze cośmy tam włożyli. Dlaczego państwo przejmować by miało taki, dajmy na to, BZWBK SA, spółkę córkę rozpadającego się hiszpańskiego Santandera, który przejął ją od wcześniej rozpadłego się Allied? POMijając nieruchomości, które okazyjnie od bankruta przejmą z wdzięcznością miejscowi inwestorzy, co tu jest więcej do przejmowania? Klienci? Przecież klientów to państwo przejąć może z największą łatwością za friko. Wystarczy, że wyjaśni tym, którzy jeszcze nie wywiali w jak głębokim jogurcie jest ich organizacja macierzysta. Sami klienci wywieją wtedy za darmo, zabierając w dodatku kapitał! A polskie banki, z PKO BP na czele, polskich klientów uciekających od zagranicznej konkurencji, z kapitałem w kieszeni, przyjmą przecież z otwartymi ramionami. W takim Połczynie Zdroju, na przykład, wystarczy bez mała przebiec w tym celu na drugą stronę rynku… Skoro nie nieruchomości i nie klienci to do przejmowania pozostałyby, więc głównie aktywa inne. I to wydaje się właśnie trochę śmieszne, bo jakie to aktywa inne przejmować można od bankrutującej właśnie pod ciężarem takich aktywów organizacji macierzystej? Chłam obligacji PIIGS? Dodajmy do tego jeszcze prawdopodobny ładunek dobrze zakamuflowanych toksycznych derywat, które wyłożyły już niejeden bank, w tym ostatnio Dexię. Czy tonący bank, który jak w przypadku Santandera musi wytrzasnąć skądś € 6.5 mld, nie będzie czasem skłonny podrzucić jakiegoś kukułczego jaja derywat do wszystkiego, czego się pozbywa? Całkiem prawdopodobne. Od ‘aktywów’ Santandera, Unicredito czy innych rozsądne, więc wydaje się nam przede wszystkim trzymać się z daleka, a nie z patriotycznymi fanfarami kontemplować ich przejęcie, ryzykując tym sprowadzenie sobie na głowę poważnego kłopotu. Niech sobie Santander czy Unicredito spokojnie bankrutują, i niech sobie BZWBK SA i PKO SA spokojnie zbankrutują razem z nimi. Po co się tu martwić na zapas, że 2/3 polskiego sektora bankowego jest „w obcych rękach” skoro są to kostniejące ręce zagranicznego nieboszczyka a beneficjentem jego bankructwa będzie i tak państwowy PKO BP? Wystarczy, że otworzy szerzej drzwi… DwaGrosze

Sikorski proponował w Berlinie ogólnoeuropejskie listy do euro parlamentu. To absurd, sprzeczny z zasadami demokracji W rozmowie Bogdana Rymanowskiego były minister Dariusz Rosati zalecał, aby nie traktować zbyt dosłownie berlińskiego przemówienia Radosława Sikorskiego. Poseł PiS Krzysztof Szczerski dał jeden przykład nielogiczności, które się w nim pojawiły: europejskiej listy do parlamentu. To oznaczałoby, że wyborcy w Niemczech, Polsce, na Łotwie i w Portugalii mogliby głosować na tych samych kandydatów. Rosati odpowiedział, że to nieważne. Ważne jest ogólne pogłębienie integracji. Widać, że PO ma problem z "nienadążającą" świadomością Polaków, stąd uniki. W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" tuż przed przemówieniem Sikorski powiedział nawet o Stanach Zjednoczonych Europy. To by oznaczało budowanie wspólnego państwa. W Berlinie mówił o gotowości "budowania federalnej Europy". A jednak profesor Rosati zalecał jednak w TVN 24, aby nie brać tego dosłownie. Ale skąd w takim razie pomysł, który nawet we wspólnym państwie byłby skrajnym przejawem dziwacznej centralizacji życia politycznego? Bo wspólne listy traktujące cały kraj, jako wspólny okręg to ewenement w dziejach. Nie, jest jedna analogia: w faszystowskich Włoszech zgłoszono taką listę. Za to w demokratycznych organizmach państwowych posłowie są jednak zawsze reprezentantami określonego terytorium. Mają wyrażać racje i interesy jego mieszkańców. Tak jest i w USA: mieszkańcy Nebraski wybierają swoich przedstawicieli, Kalifornii swoich, Nowego Jorku - swoich, itd. Nie ma i nigdy nie było czegoś takiego jak lista ogólnoamerykańska. Co więcej, konstytucja USA nakazuje wybierać kongresmenów zamieszkałych w swoim okręgu i senatorów mieszkających w swoim stanie. Choć przecież nie ma narodu nebraskiańskiego czy kalifornijskiego, a jest polityczny naród amerykański. Za to u nas nie ma politycznego narodu europejskiego, ale za to są narody polski, łotewski czy portugalski. Dodatkowo amerykańskim stanom gwarantuje się równość w podejmowaniu decyzji ustawodawczych. Każdy stan wybiera przecież po dwóch senatorów, choć różnią się rozmiarami i liczbą równości. W XIX wieku Newada miała 50 tysięcy mieszkańców, a Nowy Jork - 8 milionów. A jednak były sobie równe. To skądinąd przyczynek do dyskusji o ważeniu głosów w Unii Europejskiej, dającym przewagę ludniejszym krajom nad mniej ludnymi. Listy ogólnoeuropejskie to produkt ściśle ideologicznego myślenia. Chce się osiągnąć efekt integracji sztucznymi metodami, jakich nigdy nie zastosowano w żadnym państwie federacyjnym. A podkreślmy, przynajmniej nasze elity wciąż podkreślają - poza Palikotem, że decyzja o państwie europejskim nie zapadła. Sprawa ma za to inny aspekt, o którym napomknął poseł Szczerski, a który warto rozwinąć. To droga do kompletnego zakwestionowania demokracji. Wyobraźmy sobie łotewskiego polityka agitującego w Portugalii. Co będzie obiecywał? O czym będzie rozmawiał z tamtejszymi wyborcami? Demokracja opiera się, powinna się opierać, na choćby minimalnej więzi między politykami i ich wyborcami. W takim przypadku byłyby one całkowitą fikcją. Po to Amerykanie z Nebraski wysyłają swoich kongresmenów i senatorów do Waszyngtonu (na podstawie ordynacji większościowej), aby reprezentowali ich interesy. A jak ma być w przypadku Europy? Łotysz ma reprezentować jednocześnie interesy Łotwy i Portugalii? Absurd. Absurd, ale pokazujący eksperyment z nowym projektem europejskim, jako produkt myślenia doktrynerskiego, operującego w abstrakcji. To powinno niepokoić przede wszystkim tych, którzy traktują serio demokrację. Więcej, to będzie test na demokratyczną wrażliwość różnych środowisk. Piotr Zaremba

W Polsce i na Białorusi W Polsce „Burza po słowach Sikorskiego”, – czyli stary, oklepany spektakl: zły policjant i dobry policjant. Po spektaklu obaj razem idą na wódkę. Radosław Sikorski podczas poniedziałkowego wystąpienia „Polska i przyszłość Europy” na forum Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej zaproponował zmniejszenie i jednoczesne wzmocnienie Komisji Europejskiej, ogólnoeuropejską listę kandydatów do Parlamentu Europejskiego, połączenie stanowisk szefa KE i prezydenta UE. Wzywał Niemcy do obrony strefy euro, której upadek zdefiniował, jako największe zagrożenie dla Polski. Sikorski apelował do Niemiec o ratowanie strefy euro. Mówił, że Unia ma do wyboru albo głębszą integrację, albo rozpad. Ocenił, że jeśli KE ma odgrywać rolę nadzorcy gospodarczego, komisarze powinni być autentycznymi liderami, obdarzonymi autorytetem, osobowością, charyzmą – wszystko po to, by byli „prawdziwymi reprezentantami interesów europejskich”.

- Im więcej władzy oddamy europejskim instytucjom, tym więcej powinny mieć demokratycznej legitymacji. Drakońskie uprawnienia do nadzorowania budżetów krajowych powinny być użyte tylko za zgodą Parlamentu Europejskiego – mówił Sikorski. Minister przekonywał, że Unia ma do wyboru albo głębszą integrację, albo rozpad. Ocenił, że jeśli KE ma odgrywać rolę nadzorcy gospodarczego, komisarze powinni być autentycznymi liderami, obdarzonymi autorytetem, osobowością, charyzmą – wszystko po to, by byli „prawdziwymi reprezentantami interesów europejskich”. Krótko mówiąc: Sikorski apeluje do Niemców, aby nareszcie dokonały następnego kroku na drodze „integracji” i pozbawiły Polskę nawet tych symbolicznych resztek niezależności, jakie jej łaskawie pozostawili starsi i mądrzejsi. Opozycja (ta sama, która optowała za Anschlussem) oczywiście ostro skrytykowała wystąpienie Sikorskiego.

Prezes PiS Jarosław Kaczyński w oświadczeniu zarzucił Sikorskiemu, że sprzeniewierzył się rocie ministerialnego ślubowania, „występując z tezami znacząco ograniczającymi suwerenność Polski”. PiS wzywa premiera Donalda Tuska do przedstawienia polskiego stanowiska na temat przyszłości UE na forum Sejmu, podczas nadzwyczajnego posiedzenia zwołanego przed grudniowym szczytem UE, który odbędzie się w dniach 8 i 9 grudnia.

„Z wystąpienia ministra Sikorskiego dowiadujemy się, że dzisiaj gwarantem polskiego bezpieczeństwa jest powrót do IV Rzeszy i hegemonii Berlina i Niemiec. Myślę, że dobrze byłoby, jakby Radosław Sikorski po prostu się spakował, wrócił do Waszyngtonu i zajął się pisaniem pamiętników. Czyniłby wtedy znacznie mniejsze szkody polskiej polityce” – powiedział w „Kontrwywiadzie RMF FM” Joachim Brudziński. PiS chce postawienia Sikorskiego przed Trybunałem Stanu za jego poniedziałkowe wystąpienie; Solidarna Polska zapowiada wniosek o wotum nieufności wobec ministra.

Natomiast prezydent Komorowski zwrócił uwagę, że Sikorski wygłosił wykład na forum, gdzie nie zapadają żadne decyzje, lecz jednocześnie dał do zrozumienia, że warto takie wystąpienia poprzedzać „debatą w kraju”. Głowa państwa uznała, że wystąpienie Sikorskiego było „ważne”, „zawierało bardzo istotne treści” i „potrzebne propozycje do dyskusji”. Komorowski jest przekonany, że w Polsce jest potrzebna debata, „zarówno między ośrodkami władzy państwowej, jak i przede wszystkim dyskusja adresowana do polskiej opinii publicznej”. Jak dodał, miałaby ona dotyczyć polskiej wizji integracji europejskiej i przyszłości UE. - W wystąpieniu Sikorskiego był zawarty cały szereg elementów, które dotychczas nie mieściły się z sposobie wypowiadania się państwa polskiego – ocenił, dodając, że Polska stawia na pogłębianie integracji w UE.

Były minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski (PO) stwierdziłł, że „Szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski podczas swojego wystąpienia w Berlinie przedstawił polski punkt widzenia zgodny z naszym interesem narodowym” [sic!!! - admin].

Aleksander Smolar, prezes żydowskiej Fundacji aferzysty i lucyferianina George’a Sorosa, podsumował wszystko najlepiej:

- Wystąpienie Sikorskiego było znakomite; najważniejsze wystąpienie polskiej prezydencji. Powiem więcej, to jest pierwszy bardzo poważny polski głos w europejskiej debacie na temat przyszłości Unii Europejskiej. Minister zaprezentował nie tylko szereg tez, które w polskiej debacie są nowe, ale również sformułował szereg tez, które są polskim wkładem w debatę europejską. Tak. Polski „wkład w debatę europejską”, czyli jak za darmo dawać dupy Niemcom…

http://wiadomosci.onet.pl

A tymczasm nasi sąsiedzi olewają ciepłym moczem prawoczłowiekowców.

Białoruś: zamachowcy usłyszeli wyrok. Zostaną rozstrzelani.

11 kwietnia ok. godz. 17.45 (godz. 16.45 czasu polskiego) eksplodował ładunek wybuchowy na stacji metra Oktiabrskaja (biał. Kastrycznickaja) w centrum Mińska. Zginęło 11 osób, kolejne cztery zmarły w następnych dniach i tygodniach w szpitalach. Rannych zostało kilkaset osób. Sprawcami zamachu na stacji metra w centrum Mińska byli 25-letni Dźmitry Kanawałau oraz jego rówieśnik i kolega Uładzisłau Kawaliou, oskarżony o współudział i niepoinformowanie o zbrodni. Białoruski sąd skazał w środę Dźmitryja Kanawałaua i Uładzisłaua Kawalioua na kary śmierci. W białoruskim prawodawstwie kara śmierci jest najwyższym wymiarem kary. Wykonuje się ją poprzez rozstrzelanie. Na reakcję „prawoczłowiekowców” i żydowskiej agentury wpływu nie trzeba było czekać. Przed kilkoma dniami białoruscy obrońcy praw człowieka wypowiedzieli się przeciwko karze śmierci dla oskarżonych. W oświadczeniu podkreślono, że konstytucja Białorusi oraz podpisane przez nią porozumienia międzynarodowe zapewniają obywatelom „naturalne i niezbywalne prawo do życia oraz gwarantują je, jako wartość najwyższą”. Przed ogłoszeniem wyroku ponad 10 tys. internautów [A skąd oni byli? - admin] zaapelowało na Białorusi o niestosowanie kary śmierci wobec dwóch oskarżonych w procesie o zamach w mińskim metrze.

Białoruś jednak lekce sobie waży pohukiwania lucyferiańskich szumowin i ich mocodawców i – o ile prezydent Łukaszenka nie skorzysta z prawa łaski, (na co się chyba nie zanosi) – obaj zbrodniarze staną przed plutonem egzekucyjnym. Nie wiemy, czy w związku z procesem na Białorusi, czy przypadkiem, papież Benedykt XVI zaapelował w środę podczas audiencji generalnej w Watykanie o podejmowanie politycznych i legislacyjnych inicjatyw na świecie na rzecz zniesienia kary śmierci.

http://wiadomosci.onet.pl

Cenckiewicz o Gromosławie Cz: "nie widziałem żadnego dokumentu, który by świadczył o tym, że on był jakimś asem „Od tygodnia mamy festiwal dotyczący Gromosława Cz. Wszyscy mówią, że on był asem wywiadu. Ja nie widziałem żadnego dokumentu, który by świadczył o tym, że on był kiedykolwiek jakimś asem wywiadu. Mało tego, centrala, jego przełożeni notorycznie pisali, że to jest po prostu jakaś wielka niezdara, która była dekonspirowana przez kolegów” – mówił autor „Długiego Ramienia Moskwy” w Klubie Ronina.

Fragment o "asach wywiadu":

„To jest człowiek, który był tylko na dwóch placówkach zagranicznych. Z jednej, w Chicago, wyleciał po niecałym roku, bo został zdekonspirowany przez kolegę, który przeszedł na stronę Amerykanów. Później był w Genewie. Nawet sam w raportach wywiadowczych z Genewy do centrali wywiadu w Warszawie pisał, że nikt się nie chce z nim spotykać poza Sowietami i towarzyszami z zaprzyjaźnionych ambasad” – kontynuował Sławomir Cenckiewicz. Historyk podobnie ocenił Marka Dukaczewskiego. „Co takiego wielkiego robi w Stanach Zjednoczonych oficer o kryptonimie „Spidi” – major, wcześniej kapitan Marek Dukaczewski? Ogląda telewizję. I w odróżnieniu od swojego kolegi, z którym jest w rezydenturze wywiadowczej w Waszyngtonie, późniejszego szefa Wojskowych Służb Informacyjnych (podobnie jak Dukaczewski), Kazimierza Głowackiego, któremu już się nie chce od tego telewizora odrywać, no to Dukaczewski, chociaż chodzi do bibliotek, do księgarń i robi dobre wypisy z tego, co przeczyta. Tacy to byli profesjonaliści”.

Spotkanie w klubie Ronina, w którym brał także udział Piotr Woyciechowski a prowadził Jerzy Jachowicz, było poświęcone najnowszej książce Sławomira Cenckiewicza „Długie Ramię Moskwy”. Autor przywołał niektóre fakty z działalności wywiadu wojskowego PRL, pokazujące brak profesjonalizmu tej służby oraz uzależnienie od wywiadu sowieckiego. Wyraźne ślady tego uzależnienia widać jeszcze w latach 90., już po transformacji ustrojowej. Peerelowski wywiad wojskowy nie mógł się pochwalić praktycznie żadnymi większymi sukcesami. Wiele działań operacyjnych prowadził w Dani, w czym Polska nie miała żadnego interesu. Wynikało to z podległości tych służb względem radzieckiego dowództwa wojskowego, co starają się umniejszyć dowódcy tych służb, jak i wspierający ich politycy. Niektórzy powtarzali jeszcze kilka lat temu, że WSI, choć rekrutowało się z sowieciarzy, to później dobrze przysłużyło się wolnej Polsce – a to jeden z najbardziej szkodliwych mitów ostatniego dwudziestolecia. „Oni nie byli ani suwerenni, ani profesjonalni” – mówił Cenckiewicz o WSI. Jeśli oczywiście brać pod uwagę cele wywiadu wojskowego, bo jeśli chodzi o zabezpieczanie własnych interesów i operacje finansowe, to potrafili być skuteczni.

Piotr Woyciechowski, który pracował w Komisji Likwidacyjnej WSI (działała w latach 2005-2006 pod przewodnictwem Cenckiewicza), opowiedział, że komisja natknęła się na informacje z 1995 roku o działalności osobowego źródła informacji, które były przechowywane w rosyjskojęzycznych okładkach. Wojciechowski zwrócił uwagę, że Zarząd II Sztabu Generalnego LWP (wywiad wojskowy PRL), który przepoczwarzył się w Wojskowe Służby Informacyjne był instytucją, która pełniła funkcję żandarma w czasie transformacji ustrojowej, mające zabezpieczać interesy ludzi służb.

Niezwykłe jak na wywiad jest to, że „90 proc. aktywów operacyjnych pionu wywiadowczego WSI, czyli dawnego Zarządu II Sztabu Generalnego, było skumulowanych w Polsce a nie poza granicami kraju, tak jak definiuje się pracę wywiadowczą każdego normalnego kraju, gdzie zdobywa się informacje na terytorium państw obcych” – zauważył Woyciechowski. To w państwach wywiadowczego zainteresowania werbuje się osoby, całe środowiska, powołuje się firmy, przeprowadza się kombinacje etc. To wszystko Zarząd II i WSI realizowały w granicach Polski. Woyciechowski przywołał też przykład czasopisma „Przegląd Międzynarodowy”, które miało robić dobry PR dla WSI. Pismo zostało założone przez ówczesnego pułkownika Dukaczewskiego i to agentura decydowała o tym, co ma być (także o niej) pisane. „W ten sposób chciano sterować opinią publiczną” – podsumował Woyciechowski. Mówiono ponadto o „dziurawej” (jak później można było ocenić z dokumentów) operacji, która dotyczyła weryfikacji oficerów WSI, biorących wcześniej udział jako oficerowie Ludowego Wojska polskiego w różnego typu kursach w sowieckich uczelniach. Choć byli to ludzie wysokiego ryzyka, nie pozbyto się ich ze służby. Z tego powodu sojusznicy Polski nie darzyli zaufaniem WSI a wręcz mieli świadomość przezroczystości tej służby wobec Rosji. Negatywną konsekwencja tego stanu rzeczy było m.in. to, że nie przekazano Polsce wielu najnowszych natowskich technologii. To tylko niektóre wątki, które poruszono podczas tej blisko dwugodzinnej, niezwykle ciekawej dyskusji. Spotkanie miało miejsce 28 listopada.

Relacja: Bernard i Czarek

Sierpem i młotem czy głową i portfelem? – rosyjska ekspansja Dwie dekady minęły od upadku Związku Radzieckiego. W jego miejsce powstało kilka niepodległych państw. Ich niezależności budzi ambiwalentne odczucia politycznych obserwatorów i kreujących teraźniejszość polityków. Ile w dzisiejszej rzeczywistości Rosji jest tradycji ZSRR? Czy jej politykę zagraniczną manifestuje dziś wymachiwanie rakietami z głowicami atomowymi? Czy faktycznie Rosja wciąż jest krajem, którego siła opiera się jedynie na potędze żelaznego buta, gotowego zdeptać wszelkie głosy niezależności? Z pewnością Rosja to wciąż kraj o ogromnym potencjale militarnym wywodzącym się z przerdzewiałych pocisków czy z kosmicznej technologii. Przy czym wiele dekad forsownych zbrojeń sprawiły, że sporo militarnych rozwiązań technicznych do dziś cieszy się zainteresowaniem odbiorców na całym świecie. Co więcej Rosja wciąż jest w stanie zabezpieczać własne interesy, zwłaszcza w swoim najbliższym otoczeniu. Sąsiedzi Rosji nie stanowią jednakże wyłącznego jej zainteresowania. Warto się przyjrzeć innym działaniom dawnego mocarstwa a dziś kraju o ambicjach wyrastających z przeszłości, które wbrew pozorom nie jest krajem stosującym wyłącznie siłę militarną, jako jedyną metodę prowadzenia skutecznej ekspansji.

Strategia biznesowa Zaledwie kilka tygodni temu doszło do inauguracji projektu dowodzącego, wprost, że Rosja jest w stanie realizować swoje interesy nie stosując nacisków militarnych. Chodzi rzecz jasna o otwarcie pierwszej nitki gazociągu Nord Stream, przez którą 8 listopada 2011 roku po raz pierwszy rosyjski gaz popłynął do Europy. Zgoda ówczesnego kanclerza Niemiec Gerharda Schroedera na budowę gazociągu uświadomiła wielu ludziom, że Rosji udało się wyjść z zapaści lat 90-tych i państwo to ponownie jest w stanie aktywnie wpływać na stosunki międzynarodowe. Samemu Schroederowi za udzieloną pomoc odwdzięczono się z nawiązką, gdyż po tym jak jego partia przegrała wybory parlamentarne, on sam otrzymał intrantną posadę na stanowisku członka rady nadzorczej konsorcjum budującego gazociąg. W maju bieżącego roku na łamach Financial Timesa mogliśmy przeczytać o przejęciach prowadzonych przez rosyjskie banki w krajach Europy Środkowej i Wschodniej. Wśród banków w tym regionie wiele jest spółkami-córkami należącymi do instytucji mających siedziby w Europie Zachodniej, gdzie szczególnie odczuwane są skutki kryzysu finansowego. Szukające pieniędzy centrale skłonne są sprzedać swoje udziały rosyjskim bankom, które nie ukrywają zainteresowania środkowoeuropejskim rynkiem. Przyznał to w wywiadzie dla Financial Timesa Andrei Kostin dyrektor VTB, drugiego z największych banków w Rosji. Powiedział on: „rozwijamy się w sposób organiczny, jednak, kiedy widzimy dobrą okazję, kupujemy”.

Zdaniem szefa Stratfor George’a Friedmana „Rosja zamierza wykorzystać kryzys zadłużeniowy w Europie, aby zwiększyć swoje wpływy polityczne na kontynencie. Nagromadziła znaczne zapasy gotówki”. Dziś Rosjanie doskonale wykorzystują okazję, by owe zapasy gotówki wykorzystać. Przywołajmy artykuł z Bloomberg Businessweek z 15 września by zobaczyć, że rosyjski kapitał dokonał ostatnio imponujących zakupów w Europie Środkowo-Wschodniej, zwiększając tym samym wartość swoich zasobów w regionie do blisko 2,8 miliarda dolarów. Udało się tego dokonać w ciągu zaledwie trzech lat. Jako przykłady podano choćby zakupienie przez Sberbank udziałów austriackiego Oesterreichische Volksbanken, a także inwestycji Russian Railways w słowacką kolej. Wiele się mówi o potencjalnych zakupach również w Polsce. Jak podaje autorka raportów dla Ośrodka Studiów Wschodnich Iwona Wiśniewska: „od połowy obecnej dekady obserwujemy dynamiczny wzrost rosyjskich zagranicznych inwestycji bezpośrednich? Zwiększyły się one z około 10 mld USD w 2003 roku do rekordowych55,6 mld USD w 2008 roku. Mimo kryzysu gospodarczego rosyjskie inwestycje nadal były znaczne, w 2010 roku sięgnęły 52mld USD. W 2010 roku Rosja była 8 największym inwestorem zagranicznym na świecie, a wśród tzw. gospodarek wschodzących zajmowała 3 miejsce za Hongkongiem i Chinami”.

Co istotne, dane te obejmują jedynie inwestycje, za którymi stoją podmioty gospodarcze zarejestrowane w Rosji. Dodatkowo należy jednak uwzględnić trudne do oszacowania działania rosyjskiego kapitału rozprzestrzeniającego się za pośdrenictwem rajów podatkowych, takich jak Cypr, Wyspy Owcze czy Gibraltar, a także międzynarodowych koncernów, w których rosyjskie firmy posiadają udziały. Z pewnością rosyjski biznes może liczyć, jak zauważono w raporcie OSW, na wpływowego lobbystę, jakim jest Kreml, który otwarcie wspiera inwestycje w różnych sektorach. Nie dzieje się to bez przyczyny. Wiele największych, aktywnych za granicą firm jest z nim bezpośrednio powiązana. Część z nich otwarcie, gdyż rząd rosyjski pozostaje udziałowcem wielu największych koncernów i banków, czasami zaś pod pozorem działania, jako przedsiębiorstwa prywatne należące jednak do blisko związanych z Kremlem oligarchów.

Dbałość o wizerunek Między innymi te niejasne często powiązania sprawiają, że odbija się to na wizerunku rosyjskiego biznesu. Ten sam raport przytacza wyniki badań przeprowadzonych w 2010 roku przez Edelmana – międzynarodową firmę zajmującą się public relations. Wynika z nich, że wizerunek rosyjskiego biznesu nie jest wcale najlepszy. Szczególnie nieufnie spoglądają na niego biznesmeni z krajów rozwiniętych, nieco lepiej jest wśród gospodarek krajów rozwijających się. Wizerunek ten powoli ulega poprawie. „Poprawienie wizerunku Rosji i rosyjskiego kapitału sprzyja zmiana retoryki z konfrontacyjnej na kooperacyjną w polityce zagranicznej Rosji oraz nakładów na promocję Rosji za granicą”. Istotną rolę odgrywają tutaj wynajęte na całym świecie agencje PR (Brukselska Gplus czy amerykańska Hill & Knowlton), a także stacja telewizyjna Russia Today. Przyjrzyjmy się nieco bliżej samej stacji RT, do której materiałów linkowałem niejednokrotnie na moim blogu. Telewizja ta dostarcza nie tylko profesjonalnych materiałów przedstawianych z rosyjskiego punktu widzenia i zgodnych z rosyjską racją stanu. Dzięki świetnemu wykorzystaniu internetu stała się ona czymś, czym dawniej było Radio Wolna Europa. Nielażeni dziennikarze, komentatorzy, których trudno uświadczyć w amerykańskich czy brytyjskich mediach, a gdy już się pojawią, przyklejana im jest łatka łowców „teorii spiskowych”, w RT zapraszani są do dyskusji, jako wiarygodni i kompetentni publicyści i specjaliści. Oczywiście zapraszani są oni między innymi, dlatego, że krytykują politykę Zachodu. Warto dodać, że stacja ta nie ogranicza się jedynie do nadawania w języku angielskim, właściciele stacji w porę dostrzegli rosnące znaczenie osób posługujących się językiem hiszpańskim, dla których uruchomiono osobny kanał RT Espanol.

Współpraca międzynarodowa Istotna zmiana, jaka się dokonała w rosyjskiej dyplomacji widoczna jest także w ich działaniach międzynarodowych. Do tej pory postrzegana, jako korzystająca przede wszystkim z brutalnej siły Rosja, nagle staje się inicjatorem międzynarodowych porozumień i paktów. Takim porozumieniem jest choćby utworzenie Szanghajskiej Organizacji Współpracy czy też ogłoszona niedawno przez premiera Władymira Putina Unia Eurazjatycka. Inicjatywa ta mająca na celu utworzenie strefy wolnego handlu na ogromnej przestrzeni Europy i Azji, chociaż wielu obserwatorom kojarzy się z powrotem ZSRR, stała się z dnia na dzień głośno dyskutowanym projektem międzynarodowym. Wszystkie te elementy sprawiają, że przynajmniej na zewnątrz Rosja stara się zrywać ze swoim wizerunkim tępej siły będącej jedynie zapleczem dla mafii, rynku handlu bronią i surowcami naturalnymi. Nowe podejście Rosjan do polityki daje do myślenia, warto jednak pamiętać, że często za wykreowanym przez agencje wizerunkiem kryć się może coś zupełnie innego. Nie zawsze, bowiem wszystko jest tak widoczne jak czeskie Karlove Vary, w których więcej jest Rosjan jak rodzimych Czechów. Orwellsky

Unia Polityki Realnej popiera dążenie do przywrócenia kary śmierci UPR w oświadczeniu informuje: bardzo cieszy podniesienie przez Prawo i Sprawiedliwość problemu przywrócenia kary głównej oraz poparcie dla niej Posłów Solidarnej Polski. Unia Polityki Realnej, od momentu powstania, konsekwentnie stoi na stanowisku jasno wskazującym na konieczność przywrócenia kary śmierci za najbardziej brutalne i ciężkie przestępstwa. Z uznaniem przyjmuję wypowiedź Posła Przemysława Wiplera (PiS; naszego byłego członka i kandydata, któremu w ostatnich wyborach udzieliliśmy poparcia) w Radiu TOK FM, w której deklaruje, iż w głosowaniu nad przywróceniem kary śmierci poparłby taki wniosek. Cieszy mnie, to szczególnie, gdyż jest to jeden z naszych stałych postulatów, a dziś, w czasach lewackiej nagonki i pochylania się na wybujałymi prawami zbrodniarzy (przy jednoczesnym zapominaniu o ich ofiarach) myli się często przebaczenie z bezkarnością, a obrona normalności i porządku prawnego, (którego kara główna jest integralną częścią) staje czynem wręcz heroicznym – mówi dr Bartosz Józwiak, Prezes Unii Polityki Realnej.

Jak widać Unia Polityki Realnej jest trwałą i dobrą kuźnią poglądów. Dlatego deklarujemy swoje poparcie dla działań podejmowanych na rzecz przywrócenia kary głównej, ale także pomoc w przygotowaniu, wolnościowych w duchu, inicjatyw ustawodawczych, które jak mniemam będzie przygotowywał i zgłaszał Pan Poseł Przemysław Wipler. Dziś Polska potrzebuje współdziałania przy dobrych projektach dla Polski i jej obywateli. Jednocześnie pragnę podkreślić, że czas skończyć z postmodernistycznymi interpretacjami i dywagacjami oraz jasno stwierdzić, iż kara śmierci nie stoi w sprzeczności z Magisterium Kościoła Katolickiego. Wystarczy sięgnąć do Biblii, Katechizmu, dokumentów i wypowiedzi Papieży- dodaje. INBOX/ /LISTY

Akcja Wygląda na to, że po nabiciu guza Prawu i Sprawiedliwości, (P)rzetwórnia (O)dpadów może liczyć na konstytucyjną większość w Sejmie. Zbigniew Tadeusz Ziobro z drużyną dokonał secesji z PiS, powołując do istnienia nowe ugrupowanie. Krok ten sprawia, że grupa ta będzie miała 4 lata, aby zakorzenić się w polskim gruncie politycznym, względnie jak nastąpi w dziele tym klapa, udać się do Canossy. Jednak nad wszystkim będzie czuwał Donald „Pinokio” Franciszek Tusk, który np. skracając kadencję Parlamentowi, może Zbigniewowi Tadeuszowi nieźle pomieszać szyki.

Tymczasem atmosfera budowana przez „demokratyczny” system sprawowania władzy wokół europosła, z mocno zagęszczonej błyskawicznie stała się aprobująca. Ziobro, to już nie wróg nr 2 postępowych sił kraju, ale jednak persona zasługująca na pewien szacunek. Przez ostatnie 4 lata były Prokurator Generalny i Minister Sprawiedliwości czołgany był po sądach i prokuraturach niczym rekrut na ćwiczeniach w terenie. To zbrodnicze okradanie człowieka z życia przez spietranych, a więc nieprzebierających w środkach czynowników, musiało dać europosłowi sporo do myślenia. Na skutek przegranych przez PiS wyborów, kolejne 4 lata ciągania po sądach i prokuraturach, mogło się stać nie do zniesienia, tym bardziej, że Zbigniewowi Ziobrze urodził się syn. Wygląda na to, że swoim krokiem, który w PO wywołał pozytywne odczucia, odmieni on swój los i spreparowane sprawy zaczną być po cichu umażane. Dużo też zależy od zachowania się kolegów w Sejmie, tj. ich życzliwości, a co najmniej neutralności dla planów „Pinokia”, mających głównie na celu dokopanie Polsce i patriotycznym rodakom. Sejmowa interwencja ziobrystów w sprawie idiotycznej i pachnącej zdradą berlińskiej mowy Ministra Spraw Zagranicznych Radosława Tomasza Sikorskiego, owej choćby minimalnej współpracy, przynajmniej na razie nie rokuje. W związku z tym zamachu na Konstytucję chwilowo nie będzie.

PS. Oto Zbigniew Ziobro będąc Prokuratorem Generalnym i jednocześnie posłem V kadencji złamał Konstytucję RP. Wynika to ze światłego orzeczenia Sądu Najwyższego w sprawie posłów elektów Dariusza Barskiego i Bogdana Święczkowskiego. Tak, więc jak widać, w biednej Polsce nie brak idiotów i to wszędzie. Europosłowi Ziobrze trzeba, zatem wytoczyć nowy proces, tym razem w sprawie naruszenia Ustawy Zasadniczej. Podobnie jest z Andrzejem Bobola Czumą, Krzysztofem Kwiatkowskim i innymi osobami, które były jednocześnie parlamentarzystami

i Prokuratorami Generalnymi. Od 1997 r. jedynie Andrzej Seremet jest w tej sprawie bez winy.

tumry • blogpress.pl

Abolicja dla komunistów już nastąpiła Nie wiem, w jakim celu Lech Wałęsa jest wzywany do sądu w procesie ws. masakry grudniowej. Jego zeznania służą bardziej wrzucaniu swoich trzech groszy i przypominaniu o własnej wielkości. Dziennikarze powtarzają bez wiedzy, że lider „Solidarności” w latach ’80 był dekadę wcześniej „przywódcą protestów na Wybrzeżu”. Abolicja dla komunistów, którą Wałęsa z bezradności proponuje, od dawna trwa. Nigdy dekomunizacja nie nastąpiła, z różnych przyczyn. Nie było nawet bezkompromisowego osądzenia symbolicznych zbrodni w PRL, by przypomnieć sprawy Pyjasa, Przemyka i innych ofiar, które zginęły „w dziwnych okolicznościach”. Nawet zbrodniarze pamięci, czyli odpowiedzialni za niszczenie akt po ’89 r., mogli doczekać godnych emeryturek. Oczekiwałbym, by przynajmniej ci, którzy walczyli z poprzednim systemem, nie zapominali o tym. Nadzieje są jednak płonne. To właśnie stanowisko elit III RP doprowadziło nas do patologicznej sytuacji, w której kat staje się ofiarą. Gdzie lustracja jest zamachem na demokrację i humanitaryzm, a przedłużające się latami procesy i śledztwa normalnością, oburzającą jedynie „oszołomów”. Rację ma Wałęsa w jednym – zbrodniarzy komunistycznych państwo nigdy nie osądzi. Bo popełniło grzech zaniechania, między innymi dzięki niemu. Historia już osądziła Jaruzelskiego. Jego rola w wydarzeniach grudniowych, po komunikacie z 8 XII 1970 r., jest dla każdego oczywista. Dla każdego czytającego o tym, kto do robotników strzelał. Po strzałach oddanych choćby w kierunku pokojowo maszerujących gdynian. Proces ws. Grudnia ’70 jest świadectwem niemocy naszego państwa a także niewiedzy lub cynizmu, które służą „abolicji”. Ona nastąpiła, jeszcze raz podkreślę, już dawno. Ewidentne zbrodnie w Gdańsku i Gdyni nie zostaną rozliczone. Parafrazując Wałęsę – odpowiedzialnych za to rozliczy historia. Grzegorz Wszołek – gw1990

Bankructwo polskiej lewicy W dzisiejszych czasach uśmiercania marzeń, głośnych skandali wokół upadków banków, naturalnej śmierci ideologii i całych systemów, spójrzmy na zdegenerowaną tkankę polskiego komunizmu, polskiej lewicy. Zastanawiam się czy w Polsce kiedykolwiek istnieli ideowi komuniści, a nie tylko głodne społecznego awansu oszołomy po heglowskim ukąszeniu, idący pod parasol ochronny władzy zdegenerowane grupy ambitnych i podszytych strachem pryszczatych duchowo wyrostków. Upadek i kompletną demoralizację wyznawców komunizmu w PRL, można by tylko obrazowo porównać do ewentualnej wirtualnej historii cnotliwych panienek z konwentu o ostrej regule. Jeśli przyjmiemy, że po zderzeniu się z normalnym życiem społecznym, panienki te już mniej natchnione przekształcają go w pierwszej klasy burdel (przepraszam siostrzyczki za porównania). Komuniści polscy, postąpili dokładnie tak z zasadami i ideami komunistycznymi w połowie lat 80-tych, kiedy to pod batutą premiera Rakowskiego w zorganizowany sposób zaczeli nowe szulerstwo i ekonomiczną dywersję na majątku narodowym. Wtedy to sekretarze komitetów partii komunistycznej PZPR i ich ramię ochronne ( rozmaite służby w tym SB), przeflancowali się wchodząc w skład spółek własnościowych lokalnych banków i stając się ich właścicielami, bądż czerpiąc zyski z ich sprzedaży. Podobną operacją przejęto „sprywatyzowano” polskie przedsiębiorstwa. W ten sposób polscy komuniści zadrwili sobie ze swojej teorii naukowego socjalizmu, z jego wyższości i konieczności historycznej, tym samym udowadniając, że są nie wierzącą w nic mafijną organizacją zdegenerowanych dorobkiewiczów, zainteresowaną tylko pośpiesznym napychaniem własnych kieszeni cudzą własnością. Komuniści udowodnili tym, że w przeszłości byli mafią opartą na władzy i strachu, zmieniając następnie profil w okresie „przeobrażeń ustrojowych” na bardziej nowoczesną i postępową mafię opartą na pieniądzu, władzy i mediach. Dla reszty społeczeństwa to zaiste niewielka różnica. Ktoś powie to nie sprawiedliwe, że przemian „majątkowych” dokonali PZPR-scy bezideowi aparatczycy! Wtedy zapytam: czy reszta lewicy protestowała przeciwko temu ekonomicznemu puczowi u schyłku PRL-u? Nie odkryję Ameryki, kiedy powiem, że prywatyzując majątek narodowy pod koniec PRL i przejmując ponownie nad nim kontrolę, lewica popełniła ideowe i polityczne samobójstwo i niczym tego nie „zamydli”. Nawet, jeśli podwoi liczbę Żakowskich, Sierakowskich, Olejników czy Michników w mediach, próbując wmówić nam, że jest inaczej. Lewica zapomniała mądrości swojego guru Lenina, który prorokował, że ci głupi kapitaliści sprzedadzą z zyskiem sznur, na którym się ich powiesi. Niestety klątwa mówi, że temu, który nie zna własnej historii, będzie dane mu ją powtórzyć. Tylko, że historia powtarza się wtedy farsą. Lewica sama z ogromnym zapałem zawisła na swoim sznurze, którego zapragneła i pozazdrościła kapitalistom… Lewicy już nie ma. Jacek K. Matysiak

LECH WAŁĘSA I NIEZALECZONA POMROCZNOŚĆ JASNA Od kiedy wykryto nieznaną wcześniej chorobową przypadłość w cesarskiej rodzinie Wałęsów, próbuję zorientować się na czym tak naprawdę polegają jej symptomy. Zaczęło się u synka, któremu „pomroczność jasna” nakazywała się uchlać, po czym wsiąść w samochód i przejeżdżać wszystko i wszystkich, co się tylko da. Potem naszło córeczkę, która dotknięta chorobą poczuła nieodpartą potrzebę biegania po wszelkich sądach, skarżąc, kogo popadnie. Kiedy wreszcie opanowano jej objawy wówczas przeszło?

Na najsłynniejszą z Danut, która nie mogła pohamować literackich zapędów, wylewając na papier łzy rozpaczy

Nad swym ciężkim losem. Jeszcze nie doczekaliśmy się informacji o poprawie jej stanu zdrowia, a tu – sru! - i znów wszystko wróciło do tego, od którego się zaczęło, czyli głowy (albo, jak kto woli innej wybranej części ciała) wałęsowego rodu. Tenże rażony ponownym napływem „pomroczności” postanowił znów otworzyć swe złote usta i uraczyć nas kolejnym chorobliwym bełkotem. Tym razem pluje na pamięć ofiar bestialskich, komunistycznych oprawców z grudnia 1970 roku, domagając się zapomnienia krzywd i nie rozliczania ich sprawców. Nasz eksportowy Bolek stwierdził właśnie, że Polacy nie powinni się już zajmować rozliczaniem komunistów za masakrę w grudniu 1970. Ja rozumiem, że są oni dzisiaj honorowymi gośćmi na wszelkiego rodzaju imieninach, urodzinach i innych pałacowych imprezach naszego narodowego kapusia. W tym momencie jednak objawy „pomroczności” stają się nadzwyczaj niepokojące. Muszę, więc zasugerować rodzinnemu lekarzowi jego cesarskiej mości, aby wrócił do starych sprawdzonych metod leczenia i po kuble zimnej wody założył pacjentowi odpowiedni kaftan. „Pomroczność jasna” rzuca się również wyraźnie na pamięć naszego „mędrca”. Pomiędzy innymi kompletnymi bzdurami raczył on stwierdzić: „Ja, prowadząc strajk w grudniu, zauważyłem, że nie mamy szans na zwycięstwo”.

„Drogi” Lechu, pragnę zauważyć, że zwycięstwo miałeś zapewnione, bo to właśnie strona, której służyłeś miała czołgi, broń, pały, bezpiekę, zomo i brak jakichkolwiek ludzkich cech. Co jednak ważniejsze, chcę ci w tym miejscu przypomnieć, że w grudniu 1970 roku nie prowadziłeś żadnego strajku, o czym pamiętają twoi stoczniowi koledzy. Ci sami, którzy ten strajk zrobili i prowadzili. Ci sami, do których strzelali na ulicach twoi dzisiejsi koledzy. Ci sami, których torturowano w aresztach i których później przez lata prześladowano. Jeśli jeszcze nie pamiętasz, o kim mówię, to są to ci sami, których właśnie wówczas sprzedawałeś bezpiece za judaszowe pieniądze. To do nich, a nie do ciebie należy decyzja o ewentualnym zapomnieniu krzywd. To prawo przysługuje rodzinom zabitych, których nie pozwalano pochować z należytym szacunkiem. O tym decydować będziemy my Polacy, których sumienie nie jest obciążone plamą zdrady. Dla ciebie mam jednak inną propozycję. Ty nam, Polakom opowiedz wszystko o tym jak donosiłeś na innych,

jak sprzedałeś nasz kraj i naszą wolność. Uczyń to w szczegółach i ze szczerą skruchą, a my zastanowimy się czy zechcemy ci to wszystko kiedyś wybaczyć. A tymczasem niech cię o nasze rozliczanie innych bandytów głowa nie boli.

Lech Zborowski

Generał, który dowodził operacją „Smoleńsk” Jednym z kluczowych momentów katastrofy smoleńskiej było sprowadzenie Tu-154 na wysokość 100 m nad ziemią przez rosyjską kontrolę lotu. Było to prawdopodobnie niezbędne, aby mógł nastąpić ciąg zdarzeń zakończony zniszczeniem samolotu. Wszystkie dane wskazują, bowiem niezbicie na fakt, że właśnie od wysokości 100 m tupolew zaczął zachowywać się tak, jak gdyby załoga straciła nad nim kontrolę – pisze Artur Dmochowski w „Gazecie Polskie Codziennie”. Rozkaz sprowadzenia samolotu był o tyle dziwny, że wcześniej zarówno wszyscy obecni na wieży kontroli w Smoleńsku, jak i inne osoby zaangażowane w naprowadzanie polskiego samolotu (m.in. oficer dyżurny w Moskwie mjr Kurtiniec) byli przekonani, że wobec pogorszenia warunków atmosferycznych lądowanie jest niemożliwe. Kontrolerzy lotów chcieli zamknąć lotnisko w Smoleńsku. Uzgodniono nawet, że najlepszym lotniskiem zapasowym w tej sytuacji będzie podmoskiewskie Wnukowo. Nieoczekiwanie jednak dowodzący operacją generał nie zezwolił na zamknięcie lotniska i polecił płk. Krasnokuckiemu, który nadzorował wieżę na lotnisku, sprowadzenie polskiego Tu-154. Kiedy pułkownik przekazał polecenie kontrolerom lotu, wywołało to ich opór i krótki spór z Krasnokuckim, szybko przecięty wydanym przez niego podniesionym głosem rozkazem: „Doprowadzamy do 100 metrów, 100 metrów i koniec rozmowy!” Nazwiska tajemniczego generała nie chciała ujawnić komisja MAK. Nam udało się jednak znaleźć więcej informacji na jego temat.

Kryptonim „Logika” Sprowadzenie Tu-154 na 100 m nastąpiło na bezpośredni rozkaz z moskiewskiego centrum dowodzenia całą operacją. Nosiło ono kryptonim „Logika”. Kryje się pod nim dowództwo wojskowego lotnictwa transportowego Rosji, odpowiednik polskiego Centrum Operacji Powietrznych. To zresztą kolejny dowód na to, że lot polskiego tupolewa był lotem wojskowym, a nie cywilnym. Zatem śledztwo w sprawie katastrofy powinno toczyć się w całkowicie inny sposób, niż przebiegało. A nazwisko dowodzącego 10 kwietnia „Logiką” generała znalazło się jednak, pomimo prób ukrycia go, w stenogramie rozmów na smoleńskiej wieży. Chyba przez nieuwagę, gdyż Krasnokucki wyjątkowo uważał, aby nie wypowiedzieć go na głos ani razu. Generał zadzwonił jednak o 9.45 na Siewiernyj, akurat w chwili, gdy Krasnokucki wyszedł na zewnątrz. Oto moment ze stenogramu, w którym pada jego nazwisko:

9:45:12 Telefonistka: Halo?

9:45:22 Kierownik lotów w Smoleńsku, ppłk Paweł Plusnin: Podpułkownik Plusnin.

9:45:23 Telefonistka: Tam Krasnokuckiego dla Benediktowa wywołują.

9:45:26Plusnin: On na lotnisko wyszedł.

9:45:28 Telefonistka: Wy porozmawiacie?

9:45:29 Plusnin: Dawajcie…

9:45:34 Telefonistka: Wywołują Benediktowa…

9:45:46 Plusnin: Halo?

9:45:51 Benediktow: Słucham.

Rozmówca z „Logiki” odezwał się jednak tylko raz i przerwał połączenie natychmiast, gdy się zorientował, że po drugiej stronie nie ma Krasnokuckiego. Od tej chwili Plusnin jeszcze przez dwie minuty bezskutecznie czekał na rozmowę i próbował nawiązać kontakt z generałem:

9:46:25Plusnin: Halo, tak, tak, tak, czekam.

9:46:48 Plusnin: Halo?

9:46:58 Plusnin: Halo?

9:47:13 Plusnin: Jest nawiązana łączność na tym kierunku?

9:47:17 Telefonistka: Tak, tak, mówcie.

9:47:18 Plusnin: No na razie czekam…

Po upływie pół minuty Plusnin znowu próbował wywołać rozmówcę:

9:47:56 Plusnin: Halo, halo, halo, halo!

9:48:12 Telefonistka: „Antena-35”.

9:48:13Plusnin: To oni rozłączyli z „Logiką”?

9:48:14Telefonistka: Nie, nie ja nic nie rozłączałam, u nich odwołało.

9:48:17 Plusnin: Odwołało?

Plusnin był wyraźnie zawiedziony. Najwyraźniej zależało mu na rozmowie z Benediktowem. Sądził zapewne, że usłyszy decyzję o odesłaniu polskiego samolotu na lotnisko zapasowe. Kim był generał Benediktow, który wydał ów kluczowy rozkaz?

Doświadczenie trzech wojen Jego znalezienie nie było łatwe. Wyszukiwarki internetowe, także w języku rosyjskim, zachowują się, bowiem tak, jakby były zaprogramowane na omijanie jego nazwiska, choć zajmuje jedno z najwyższych stanowisk w siłach zbrojnych Rosji. Generał-major Władimir Benediktow, bo to on dowodził operacją, urodził się w 1963 r. w Niżnym Tagile na Uralu. Ukończył Bałaszowską Wyższą Szkołę Lotniczą i Wojskową Szkołę Sił Lotniczych im. J. Gagarina, po której dowodził pułkami lotnictwa wojskowego i kierował szkoleniami młodszych pilotów. W 2006 r. skończył Akademię Sztabu Generalnego Rosji, awansując do ścisłej grupy najwyższych dowódców sił zbrojnych.

W 2007 r. Władimir Putin mianował go zastępcą dowódcy i szefem sztabu dowództwa całego wojskowego lotnictwa transportowego Federacji Rosyjskiej. Wcześniej w rosyjskiej nomenklaturze wojskowej nosiło ono nazwę 61. Armii Powietrznej. Ma specjalność wojskowego pilota-snajpera. Uczestniczył w trzech wojnach: w Afganistanie i w obu wojnach czeczeńskich, w 1994 i 1999 r. A całkiem niedawno, we wrześniu 2011 r., był jednym z dowodzących wspólnymi międzynarodowymi manewrami Rosji, Kazachstanu, Tadżykistanu i Kirgizji pod kryptonimem „Centr-2011”. Prowadzono je pod osobistym zwierzchnictwem prezydenta Miedwiediewa, z zaangażowaniem pełnego składu Sztabu Głównego Sił Zbrojnych i dowódców wszystkich rodzajów rosyjskiego wojska oraz ministrów obrony państw regionu. Benediktow kierował ćwiczenia-mi wojsk lotniczo-transportowych: Iły-76 zrzuciły desant 3 tys. żołnierzy sił specjalnych w różnych rejonach Rosji.

Wojskowi aferzyści Interesujące światło na osobę Benediktowa i możliwość jego uczestnictwa w działaniach przestępczych rzuca opis środowiska, w którym toczyła się je-go szybka kariera. Należy on, bowiem już od wielu lat do grupy ścisłego dowództwa lotnictwa transportowego Rosji, którym wstrząsa ogromna nawet jak na Rosję afera korupcyjna. Do grupy tej należeli m.in. generałowie Denisow i Kaczałkin, najwyżsi dowódcy tego rodzaju sił zbrojnych, a także, na niższym szczeblu, płk Krasnokucki, dowodzący w ciągu swojej kariery bazami lotniczymi w Smoleńsku i Twerze. Za ich zgodą powołano w 1993 r. dwa specjalne oddziały, 223 i 224, w największych bazach lotnictwa transportowego w Twerze i Szczołkowie pod Moskwą. Stały się one prywatnym biznesem generałów. Wojskowe samoloty transportowe były wykorzystywane do masowego przewozu nielegalnego spirytusu „Royal”, obsługiwały też handel bronią i narkotykami. Samoloty były „wypożyczane” gangom. Generalicja zarabiała na tym miliony. Od 2002 r. trwa w tej sprawie prokuratorskie śledztwo. Co ciekawe, Ił-76, który próbował 10 kwietnia lądować w Smoleńsku godzinę przed polskim Tu-154, należał właśnie do oddziału nr 224 i przyleciał z bazy Twer. Generał Benediktow, który znajdował się w grupie najwyższych dowódców lotnictwa transportowego, nie mógł nie wiedzieć o trwającym przez wiele lat przestępczym procederze, choć nie wiemy, czy osobiście brał w nim udział. Jednak patologie i dość nędzne morale rosyjskiej generalicji są sprawami ogólnie znanymi. Aprobata tego środowiska wobec działań kryminalnych każe zadać pytanie, czy miałby on jakieś opory przed wykonaniem zbrodniczego rozkazu, łamiącego podstawowe zasady prawa międzynarodowego i moralności oraz będącego istotnym fragmentem zaplanowanej na 10 kwietnia operacji. (Dzwoniliśmy do sekretariatu gen. Benediktowa. Odmówił rozmowy. Sekretarka powiedziała, że był zły i wzburzony…).

Artur Dmochowski

Odeszła skromna Bohaterka W Gdańsku zmarła bohaterka strajków sierpniowych, Maryla Płońska. Działaczka Wolnych Związków Zawodowych. 16 sierpnia 1980 r. uratowała z Anną Walentynowicz i Aliną Pieńkowską strajk w Stoczni Gdańskiej, który zakończyć chciał Wałęsa. Maryla Płońska urodziła się w 1957 w Gdańsku. Pod koniec lat 70. wstąpiła do Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. Była współzałożycielką, członkiem redakcji i autorką niezależnego pisma WZZ „Robotnik Wybrzeża”. Od roku 1989 była na rencie inwalidzkiej. W ostatnich latach walczyła z rakiem. Przyjaciele z Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża napisali w liście pożegnalnym:

„Z wielkim żalem żegnamy dzisiaj naszą przyjaciółkę i oddaną Polsce, działaczkę Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża – Marylę Płońską. Miała zaledwie 54 lata. Odeszła tak skromnie jak żyła, chociaż jej życiorys pełen jest wspaniałych i odważnych postaw, które mogłyby stać się wzorem dla tak wielu. Przez ostatnie lata wypychana na margines historii, jak wielu prawdziwych działaczy antykomunistycznej opozycji, miała być zapomniana i zastąpiona historycznymi kłamcami, wypełniającymi dziś polityczne salony. Już w 1978 roku, jako uczennica jednego z gdańskich techników przyłączyła się do nowo powstałych Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. Mimo młodego wieku stała się natychmiast ich nieodzowną częścią. Była członkiem redakcji »Robotnika Wybrzeża« od pierwszych chwil jego istnienia, przyjmując na siebie trudną rolę jego technicznego przygotowania. Nie było w Wolnych Związkach akcji, pod którą nie można by znaleźć jej nazwiska. Bez wahania sygnowała nim wszystkie formy działalności grupy, łącznie z apelem o obronę Anny Walentynowicz, początkującym strajk w sierpniu 1980 roku. Inny, nieżyjący już działacz WZZ Stanisław Kowalski powiedział niegdyś, że należała do »architektów WZZ«.

Maryla Płońska była skromną i z pozoru nieśmiałą osobą. W swej działalności była jednak bezkompromisowa

i nieprzejednana w swej antykomunistycznej postawie. Wiedziała o tym bezpieka prowadząc sprawę jej rozpracowania już od roku 1978. Nie było przypadku w tym, że w grudniu 1979 roku to właśnie ona była jedna z kilku osób przemawiających na wiecu przed bramą stoczni w rocznicę robotniczych protestów grudnia ’70. Kiedy nadszedł sierpień 1980 roku znalazła się tam gdzie być musiała, w centrum strajku w Stoczni Gdańskiej, stając się natychmiast jego podporą. Była sekretarzem MKS biorąc udział w formułowaniu 21 postulatów. O jej przekonaniach najlepiej mówi sytuacja, kiedy zapytana przez dziennikarza – co jest celem strajku? – odpowiedziała bez chwili wahania: »Celem strajku jest obalenie systemu komunistycznego!«. Kiedy Lech Wałęsa położył strajk w trzecim dniu jego trwania, Maryla wraz z Anną Walentynowicz i Aliną Pieńkowską podjęła próbę ratowania sytuacji namawiając stoczniowców do pozostania i kontynuowania protestu. Natychmiast po tym wraz z Andrzejem Gwiazdą objeżdżała inne kluczowe zakłady, przekonując do zjednoczenia się wszystkich strajkujących załóg. W siedzibie ZR gdańskiej Solidarności od pierwszych chwil poświęciła się związkowej działalności, organizując biuro tłumaczeń. Wkrótce wyrzucona z budynku przez Lecha Wałęsę, znalazła się w cieniu wydarzeń. Walcząc z chorobą żyła z renty 477 zł. Marylko! Znajomość z Tobą i wspólne działanie było dla nas wszystkich wspaniałym przeżyciem. Będziesz na zawsze w naszych sercach i naszej pamięci”.

W wydanej przez „Obywatela” książce „Gwiazdozbiór w »Solidarności«” – wywiadzie-rzece z Joanna i Andrzejem Gwiazdami, legendarni działacze WZZ-ów i pierwszej „Solidarnosci” tak wspominają Zmarłą: „Maryla Płońska – licealistka, później próbowała studiować. Maryla była niezłą chemiczką, matematyczką, była niezwykle oczytana i miała ambicje literackie. Była naszą sąsiadką, coś u nich ukrywaliśmy przed rewizją. Nie chcieliśmy wciągać w działalność młodej, bardzo wątłej dziewczyny, jak się potem okazało ciężko chorej, ale Maryla bardzo się zaangażowała. Uczestniczyła tylko w spotkaniach w naszym mieszkaniu, ale po maturze nie mieliśmy już podstaw do ograniczania jej aktywności. Maryla przepisywała na maszynie i miała ambicje wyrównywania tekstu. Najpierw pisała ręcznie na kratkowanym papierze i rozmieszczała w wierszu spacje. Pomagała Andrzejowi w produkcji mydła zdatnego do farby drukarskiej, szukała odpowiedniego oleju. […] Na przykład w 1979 r. na rocznicę Grudnia ‘70, gdy mobilizacja bezpieki przekroczyła granice rozsądku, w samo serce wydarzeń pod bramę stoczni dotarł ze swoim przemówieniem Lech Wałęsa oraz Andrzej Bulc z tekstem przemówienia napisanego przez Joannę. Bulc całą noc przesiedział w Stoczni ukryty pod plandeką okrywającą jakąś konstrukcję i rano spokojnie przyszedł pod bramę Stoczni z drugiej strony. Okazało się, że wszystkie kordony przeszła drobna dziewczyna, Marylka Płońska, i też była pod bramą w środku tłumu. Andrzej ustąpił damie pierwszeństwa i Maryla mocnym głosem odczytała tekst”. Cześć Jej Pamięci! nowyobywatel.pl

Sprawa ks. Isakowicza-Zaleskiego umorzona - Postępowanie karne zostało umorzone, ponieważ powód udzielający wywiadów, pomimo wezwania na salę sądową, nie stawił się na rozprawie – informuje Anna Sarzyńska z portalu Razem TV z Sądu dla Warszawy Mokotowa Wydziału III Karnego, gdzie dziś miała odbyć się rozprawa przeciwko ks. Tadeuszowi Isakowiczowi – Zaleskiemu z powództwa ppłk Edwarda Kotowskiego. Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

- Kuriozum polega na tym, że ponad 20 lat od Okrągłego Stołu, ja – jako duchowny i ofiara represji esbeckich, jestem pozywany do sądu przez członka tej komunistycznej struktury. Widzę to również, jako porażkę III RP, która doprowadziła do takiej sytuacji, że dziś esbecy mogą bezkarnie pozywać do sądu swoje ofiary. Rozumiem, że mogą być procesy cywilne, o pomówienia. Od tego jest Kodeks Cywilny, ale za pomocą Kodeksu Karnego – to już jest kuriozum. Moja intencja jest taka, by proces był jawny, dlatego, że w tak bezprecedensowej sprawie opinia publiczna ma prawo wiedzieć, co podczas rozpraw dzieje. Będzie on dotyczył wolności słowa w ogóle. Na pewno zostaną też w dużej mierze ujawnione dokumenty dotyczący działalności SB w Watykanie i myślę, że opinia publiczna ma prawo o tym wiedzieć. Wiem jednak, że poprzednie tego typu procesy były tajne, jak na przykład proces, który z tego samego paragrafu wytoczyła obecna wicemarszałek przeciw Joannie Najfeld. To kolejne kuriozum – można kogoś oskarżyć i jednocześnie cały proces utajnić. Opinia publiczna powinna reagować na takie sytuacje. Ja będę wnioskował o jawność rozpraw – mówił przed procesem portalowi Fronda pl. ks. Isakowicz-Zaleski. RazemTv.pl, fronda.pl

Czempiński i koncesja TVN W lutym 1994 roku, z Urzędu Ochrony Państwa, kierowanego ówczas przez generała lobbystę Czempińskiego, "wyciekła" do mediów tajna notatka o mętnych finansach Zygmunta Solorza. Na temat mętnych finansów konkurencyjnej grupy ITI nie wyciekło nic. W lutym 1994 roku prasa ujawnila tajny raport UOP o podmiotach, które ubiegają się o koncesje radiowe i telewizyjne. Zawarte byly w nim m.in. informacje o tajemniczej przeszłości Zygmunta Solorza. W tym samym roku powstaly tez przynajmniej dwie inne notatki UOP na podobny temat: jedna z nich podważała podstawy finansowe działalności Zygmunta Solorza, a druga mówiła, że dysponuje on pieniędzmi mafii włoskiej. W 1994 roku szefem UOP byl general lobbysta Gromoslaw (szef UOP od 1 grudnia 1993 do 9 lutego 1996), mozna wiec sadzic ze szef UOP mial doglebna wiedze o brudnych pieniadzach przelewajacych sie przez poczatkowa III RP. W owczesnych strukturach UOP odnalazl sie tez kolega z mlodzienczych lat s.p. Wejcherta i Czempinskiego, Marian Zacharski. Odnalazl sie tak dobrze ze zostal nawet mianowany na szefa Zarzadu Wywiadu UOP pod Czempinskim. Po kilku dniach Zacharski zlozyl jednak rezygnacje i zostal doradca Czempinskiego. Dlaczego koledzy s.p. Jana Wejcherta, kierujacy UOP, zainteresowali sie nagle brudnymi pieniedzmi Solorza? W 1994 rozgrywala sie walka o pierwsza prywatna koncesje telewizyjna, walka do ktorej stanely Polsat i ITI. ITI przygotowal sie do walki o koncesje, rok wczesniej do rady nadzorczej holdingu weszly takie niepodwazalne autorytety jak n.p. Henryka Bochniarz (powiazana z Czempinskim) oraz Miro W (wplywowy prawnik i byly wykladowca w szkole esbekow w Legionowie). Miro W. zostal takze szczesliwym udzialowcem spolki 3W Investments SA (3W = Wejchert + Walter + Wyrzykowski). W 1994 roku ITI przelalo na konto spolki 3W Investments SA sume 600.000 dolarow US (link 1 ponizej).

Dzialania prawnika Mira W. i generala lobbyisty Gromoslawa Cz. nie zdaly sie na nic, to Polsat otrzymal od KRRiT pierwsza prywatna koncesje telewizyjna, a nie ITI. Reakcja grupy towarzyskiej ITI byla ostra: Prezydent Walesa zdymisjonowal po prostu przewodniczacego KRRiT, Marka Markiewicza. Markiewicz odnalazl sie jednak w biznesie, jako pracownik i dziennikarz Polsatu, ktoremu przyznal koncesje, jako urzednik. ITI nie zniechecilo sie, przeciwnie, podwoilo swoja inwestycje w Mira W. W 1995 roku spolka 3W Investments SA otrzymala od ITI az 1.600.000 dolarow US. Zapewne chodzilo o finansowanie rozmyslan Mira W. o tym jak zalatwic koncesje telewizyjna. Wszystko zakonczylo sie szczesliwie: w 1996 roku Miro W. zostal czlonkiem Rady Legislacyjnej przy Prezesie Rady Ministrow i jesienia tego samego roku ITI otrzymalo koncesje dla TVN. Porazajace informacje Czempinskiego o brudnych pieniadzach Polsatu i o mafijnych kontaktach Solorza poszly w kolektywna niepamiec. A polski rynek telewizyjny nabral rownowagi: obok Polsatu zalozonego za brudne pieniadze powstal TVN, zalozony za czyste pieniadze. Taki nasz polski Happy End.

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/14177,iti-rok-1993-miro-wchodzi-do-gry

Stanislas Balcerac

ZNÓW EUFORIA... FED, EBC, Bank Anglii, Bank Japonii, Bank Kanady i Narodowy Bank Szwajcarii poinformowały we wspólnym komunikacie o obniżeniu stóp procentowych o 50 punktów bazowych. Na „rynkach finansowych” i wśród analityków zapanował euforia. Umocniło się euro wobec dolara i złoty wobec euro. Indeksy wystrzeliły w górę i w ogóle jest wspaniale. Podniosły nastrój udzielił się dziennikarzom ekonomicznym. Tytuły biją po oczach: „Banki centralne wkraczają do akcji”, „Banki centralne idą z odsieczą Europie”, „Banki centralne idą na wojnę z kryzysem”, „Europa wystrzeliła w górę”, „Na rynkach euforia”, „Początek końca kryzysu?” Ten pytajnik trochę mnie zaskoczył. Może lepiej byłoby postawić od razu wykrzyknik! Nie pamiętam, kto to powiedział: „Mam świetną pamięć. Aczkolwiek krótką”. Ale nie na tyle krótką, żeby nie pamiętać, co się działo 10 tygodni temu. 15 września 2011 roku te same banki centralne już interweniowały w podobny sposób, co obśmiewałem tu:

blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=1026

Wówczas „pary” starczyło „rynkom finansowym,” na 72 godziny. Ciekawe na ile starczy teraz?

Gwiazdowski

Przeciw złodziejom prawicy O tegorocznym Marszu Niepodległości i zdarzeniach rozgrywających się wokół niego napisano już mnóstwo komentarzy, można zaryzykować również hipotezę, że wydarzenie to będzie stanowiło pewną cezurę dla krajowej polityki. Coraz bardziej widoczne staje się, że Polską rządzi w praktyce jedna filozofia polityczna, która nie potrafi wiarygodnie wytłumaczyć zmian zachodzących w otaczającej nas rzeczywistości oraz przedstawić skutecznych sposobów przeciwdziałania narastającym zagrożeniom. Pomimo, że partia rządząca wydaje się być silniejsza niż kiedykolwiek to raczej swój Stalingrad ma już za sobą. To samo dotyczy zresztą ugrupowania Kaczyńskiego, które siłą rzeczy w wyniku kolejnej klęski wyborczej podlega silniejszym wstrząsom niż jej rządząca konkurentka. Kaczyński w sensie formy fizycznej wygląda i zachowuje się jakby był dużo starszy niż pokazuje jego metryka a za trzy cztery lata z pewnością nie będzie bardziej witalnym, zaś w kategoriach programowych nie ma nic więcej do zaoferowania niż dotychczas. Walcząc o utrzymanie partii zapewnieniami, że „my także jeszcze będziemy rządzić” wie, że trzyma główne blotki, wie również, że nic więcej poza blefem nie jest w stanie zaproponować nie tylko wyborcom, ale nawet swoim partyjnym akolitom. Osobiście nigdy nie miałem złudzeń, że rozpad PiS-u jest warunkiem koniecznym do zaistnienia w świadomości wyborców ruchu reprezentującego prawicę wolnorynkową i konserwatywną, tak samo można przypuszczać, że w przewidywalnej przyszłości zmaleje również urok politycznej palikociarni. Zniszczy ich własna głupota tak jak pierwszym rachunkiem dla lewicy spod znaku „Krytyki Politycznej” były wydarzenia z 11 listopada. Nie pomagają nadludzkie wysiłki libertyńskich mediów, nie pomogą też listy otwarte celebrytów, których zawodowe credo wyznacza dewiza „drinking and fucking” szczerze ujawniona niedawno przez jednego z aktorów filmowego gniota pt. „Bitwa Warszawska”.

Złodzieje prawicowych szyldów Problemem prawicy jest natomiast umiejętne wykorzystanie tego widocznego przecież bankructwa systemu ekonomicznego, politycznego oraz kompromitacji określonych ideologii i środowisk. Jednakże, gdy na czele „ruchu oburzonych” mógł niedawno maszerować niejaki Jeffrey Sachs, to jest wielce prawdopodobne, że i u nas nie braknie chętnych do zagospodarowania elektoratu sprzeciwiającego się dotychczasowym porządkom. Mamy już zresztą wiele przykładów jak przeciwnicy środowisk organizujących wspomniany na wstępie Marsz Niepodległości usilnie zabiegają o zdyskontowanie propagandowego efektu tego wydarzenia. Czytamy wprawdzie słuszne wypominki pod adresem władz o finansowanie z pieniędzy podatników przedsięwzięć, które odsłoniły swoje ideowe oblicze, ale czy przypadkiem Sławomirowi Sierakowskiemu wybiórczo-gościnna propisowska „Rzeczpospolita” nie udostępniała swoich łamów do publikowania tam jego bałamutnych wypocin. Czy nie publikowała na tych samych łamach aktywistka ruchów proaborcyjnych a obecna wicemarszałek Wanda Nowicka. Oczywiście wiele można wytłumaczyć pluralizmem, ale „ci, co wiedzą” to wiedzą, że na tych „prawicowych” łamach był i jest zapis na tematy i osoby mające poglądy bardziej na prawo od Semki czy Wildsteina. Innymi słowy nadal "lewa wolna". Analogicznie dziennikarzom i współpracownikom „Uważam Rze” do dzisiaj cierniem w oku pozostaje "endecja", ale nie przeszkadza im, że w tej samej gazecie stałym publicystą jest lewak, onegdaj członek PZPR i kandydat do parlamentu z list SLD, redaktor naczelny "Trybuny Ludu" - Janusz Rolicki. Lewa wolna. Tomasz Sakiewicz szef "Gazety Polskiej" stojący obecnie w rozkroku pomiędzy Kaczyńskim a Ziobrą tak na gorąco skomentował wydarzenia towarzyszące Marszowi Niepodległości: Zamieniono 11 listopada w wielką burdę. Nie zamierzałem brać udziału w żadnym z tych marszów (...) Proponuję przerwanie tego horroru. Za rok zorganizujemy śpiewanie pieśni patriotycznych i wielkie świętowanie. Podobne propozycje skanalizowania aktywizujących się poza POPiS-em ruchów prawicowych przedstawiają także inni "patrioci" vide niedawna wypowiedź Dawida Wildsteina publicysty „Gazety Polskiej Codziennie” i nomen omen Forum Żydów Polskich. Młody Wildstein w rozmowie z panią red. Kanią stwierdza wyraźnie, że dotychczasowi organizatorzy Marszu Niepodległości powinni "sami zrozumieć, że formuła marszu się wyczerpała" i w domyśle scedować to przedsięwzięcie na lepiej urodzonych. Czyli jak zwykle, jeżeli marsz okazał się frekwencyjnym sukcesem to należy go ukraść organizatorom. Tłumaczenia zaś jakby rodem z ciągle aktualnego dowcipu: towarzyszu Gierek, cieszycie się, że Polak został wybrany papieżem - Oczywiście, że się cieszymy, tylko wolelibyśmy żeby wybrano towarzysza Gucwę. Chyba też na tej zasadzie do przewodniczenia przyszłorocznemu marszowi szykuje się prezydent Bronisław Komorowski.

Kolejni chętni na przystawki Do reprezentowania narodowego i konserwatywnego elektoratu pretenduje także tzw. "partia Ziobry", której działacze doskonale zdają sobie sprawę, że ideologia i praktyka ich starej partii odbiega od rzeczywistych przekonań tej części elektoratu. Gdyby Ziobrze nie udało się przejąć PiS-u lub uzyskać znaczącego poparcia dla nowego ugrupowania, to bardzo prawdopodobnym wydaje się stworzenie wspólnego ruchu z PJN-em, zwłaszcza, że działacze obu frakcji działali niedawno w tej samej partii a dzielą ich nie spory ideowe, ale pewne animozje osobiste. Jest też całkiem możliwe, że taki neoPiS byłby bardziej otwarty na współpracę z Markiem Jurkiem i tymi, których Jurek chciałby i mógłby pociągnąć za sobą, co w efekcie stworzyłoby dwa konkurencyjne ugrupowania tj. PiS i umownie nazwany neoPiS. Powstanie dwóch konkurujących o głosy partii walczących o władzę z PO z pewnością wykluczałoby zdobycie przez jedno z nich poparcia na poziomie, gwarantującym pozycję hegemona przy tworzeniu większości rządowej stąd nic nie stałoby na przeszkodzie, aby do tej rywalizacji mogła skutecznie przystąpić trzecia siła gotowa reprezentować nurty wolnorynkowe, konserwatywne czy narodowe, które obecnie stara się zawłaszczyć Ziobro z pomocą Kurskiego. Ani Kaczyński, ani Ziobro, ani wreszcie Tusk nie zrezygnują z operowania hasłami miłymi dla ucha wyborcy konserwatywnego czy wolnorynkowego, mają oni jednak tę słabość, że muszą operować na poziomie chwytów piarowskich, gdyż każde zejście do konkretów obnażałoby rozbieżność między głoszonymi hasłami a tym jak sobie realizację tych haseł wyobrażają w praktyce. Oni muszą mówić tak, aby nie musieć wprost wyartykułować swojego stanowiska, dlatego np. zapytani o pogląd na temat aborcji czy in vitro odpowiadają w stylu: jestem katolikiem stąd obowiązuje mnie nauka Kościoła, ale wiem, że są to sprawy trudne i wymagające głębokiego namysłu.

Wolny rynek – ależ tak gdyż wiemy, czym jest socjalizm ale państwo nie może wyrzec się też swoich podstawowych funkcji, ludzie gorzej sytuowani nie mogą być zostawieni samym sobie a w ogóle to w obecnej sytuacji... etc. itp. Interes narodowy – jasne, ze jesteśmy jego pierwszymi obrońcami tylko nie można rozumieć, że pochwalamy nacjonalizm - bo nie jesteśmy, my jesteśmy przeciwnikami każdego nacjonalizmu. Marsz Niepodległości – jasne tylko bez Młodzieży Wszechpolskiej, ONR-u, kibiców no i oczywiście nie pod pomnik Dmowskiego tylko Piłsudskiego a najlepiej to nie, 11 ale 10, nie jedynie w listopadzie, ale najlepiej każdego miesiąca i nie pod żaden pomnik tylko pod Pałac Prezydencki, celebrować święto namiotów. To samo dotyczy środowiska tzw. ziobrystów, o czym można przekonać się czytając niedawny wywiad z Jackiem Kurskim, w którym polityk ten oskarża nawet Kaczyńskiego o zbytni liberalizm ekonomiczny (vide przykład likwidacji podatku spadkowego: "...gdy umrze miliarder. Uważam, że jego zstępny powinien się podzielić ze społeczeństwem setkami milionów" - proszę zwrócić uwagę, że słynny propagandysta nie użył określenia syn, córka, krewny tylko „zstępny”). Kiedy przeprowadzający wywiad zarzuca Kurskiemu, czy nie jest przypadkiem socjalistą ten odpowiada w stylu streszczonym akapit wcześniej: „jestem w tworzeniu PKB ...Wolnorynkowcem, ale w redystrybucji wyznawcą społecznej nauki Kościoła...”.

Jaka baza dla prawicy Obecnie okoliczności aż proszą, aby - używając niezbyt eleganckiego kolokwializmu - zagospodarować elektorat konserwatywno-liberalny, tak by nie został on znowu zawłaszczony przez jakąś frakcję spod znaku „solidarnego państwa” (nieprzypadkowo Kaczyński zagrożony spadkiem swoich notowań nagle odgrzebał hasło kary śmierci dla morderców? Wybory prezydenckie i ostatnie wybory parlamentarne wskazują, że największy elektorat grupował się wokół partii tworzonej właściwie ad hoc przez. p. Korwin-Mikke. Rzeczywisty rozmiar tego poparcia jest niestety zamazany przez fakt rejestracji list jedynie w połowie okręgów wyborczych, co powoduje różne spekulacje na temat możliwych wyników w przypadku startu na obszarze całego kraju. Moim zdaniem można całkiem realnie założyć, że w takiej sytuacji Nowa Prawica mogłaby uzyskać wynik lepszy niż PJN (Korwina-Mikke w pierwszej turze wyborów prezydenckich poparło 2,5 proc. wyborców tj. ponad 412 tys. osób a wybory te były jeszcze bardziej „spolaryzowane” niż wybory parlamentarne), natomiast radziłbym dużą rezerwę wobec niektórych optymistycznych górnych szacunków tego poparcia. Istnieje znany nie od dziś problem poszerzenia bazy wyborczej w oparciu o słuszne, ale uchodzące za radykalne hasła prawicowe, który to problem próbuje się przeskoczyć odwołaniem do jeszcze większego radykalizmu propagandowego lub szukaniem elektoratu wśród części zwichrowanej i powiedzmy sobie szczerze - zmanierowanej młodzieży (vide próby pozyskania poparcia „partii” marihuaniarzy). W takim przekonaniu może niektórych dodatkowo utwierdzać wyborczy sukces Palikota (Palikot też już przegrał tylko jeszcze o tym nie wie), który na czele partii własnego imienia odegrał wyborczy one-man show wciągając za sobą do sejmu całkiem liczebny „klub Pickwicka”. Uważam takie przekonanie za fałszywe i wynikające z niewłaściwego odczytania rzeczywistości w tym nastrojów tej grupy wyborczej, którą można potencjalnie pozyskać do swoich postulatów. Niekiedy można odnieść wrażenie, że ugrupowanie konserwatywno-liberalne odwołuje się do tego samego elektoratu, co Janusz Palikot, co czasami w odniesieniu do konkretnych osób kierujących się bardziej odruchem protestu niż przemyślanym światopoglądem może mieć miejsce, aczkolwiek zasadniczo chodzi o utrzymanie i powiększanie tej grupy wyborców, którzy widząc pewne skutki polityki dotychczasowych rządów gotowi są poprzeć prawicową alternatywę. Tymczasem nawet w ostatnim numerze „NCzas-u” można przeczytać artykuł pt. „Elektorat Palikota”, który jak już do czegoś przekonuje to chyba do tezy o jakimś natręctwie jego autora, każącym regularnie odwoływać się do Palikota i Urbana. Prostowanie prawicowego przekazu Wyzwaniem czasu dla formacji prawicowej, w szczególności dla ludzi mających ambicję liderowania czy kształtowania opinii tego środowiska jest organizacyjne, ideologiczne i programowe uporządkowanie prawicy. Wydarzenia ostatnich kilku lat wprowadziły, bowiem po prawej stronie zamieszanie pojęciowe, ideowe i personalne. PiS miał być w oczach wielu prawicowych i „prawicowych” publicystów reprezentantem opcji konserwatywnej, patriotycznej, narodowej, kleryklanej i nawet wolnorynkowej, co więcej opcji takich upatruje się także w PO. Po katastrofie smoleńskiej doszły jeszcze teorie mgielne, helowe, paliwowo-ciśnieniowe, ostatnio wstrząsowe etc. skutkiem, czego naprzeciw szyderczo-racjonalnego lewactwa stanęła - używając terminu wymyślonego przez bp. Pieronka- „zadymiona” prawica. Dlatego dzisiaj zadymienie owo zostawmy politykom Błaszczakowi i Macierewiczowi, pisarzowi Rymkiewiczowi, poecie Wenclowi i redaktorowi Karnowskiemu, który nadal nie wie, co myśleć o Marszu Niepodległości dywagując, „co powiedziałby nam po 11 listopada 2011 roku śp. Lech Kaczyński. Jak bardzo brakuje dziś jego głosu?.

Prawica natomiast, aby zbudować nową, jakość po tej stronie sceny musi dokonać oczyszczenia swojego przekazu ze wspomnianych miazmatów i pokazać potencjalnemu elektoratowi, że rzeczywiście reprezentuje sobą nową, jakość polityczną. To nie myśl endecką trzeba oczyszczać z antysemityzmu, co jako działanie programowe proponuje red. Ziemkiewicz, ale obecny prawicowy przekaz trzeba oczyścić z głupot - w tym też tych sączonych od czasu do czasu przez wspomnianego redaktora- tenże przekaz jedynie zaśmiecających. Argumnety „od d**y strony” trzeba zostawić Urbanowi, zadaniem prawicy jest prostowanie bzdur wymyślonych przez ludzi, którzy już przeskoczyli swój poziom niekompetencji. Dla przykładu patologie występujące w krajowym szkolnictwie osiągnęły rozmiary klęskowe, sam jakiś czas temu analizowałem i to na tych łamach skutki masowej produkcji absolwentów szkół wyższych, ale czy klarowaniu tej kwestii służą tezy, że „załamanie się inteligenckiego etosu” było skutkiem przyzwolenia po 1968 r. na „wyśmiewanie się z profesora-Żyda”, co niektórzy potraktowali, jako przyzwolenie na „wyśmiewanie się z intelektu, jako takiego”. Czekamy wobec tego na książkę pt. „Żyd wieczny intelekt”. Albo zestawienie „przerażającej” liczny 500 tys. studentów w 1979 r. ze zdaniem „w stanie wojennym przyszło szczęśliwe otrzeźwienie”. Jak rozumiem za to m.in. otrzeźwienie należy walczyć o o zachowanie emerytalnych przywilejów dla animatorów stanu wojennego? Wiem, wiem..."prawa nabyte". Jeden z beneficjantów tych praw nabytych płk. Stanisław Kwiatkowski (ojciec byłego prezes TVP Roberta Kwiatkowskiego) członek powołanego po wprowadzenieu stanu wojennego „Zespołu Partyjnych Socjologów przy KC PZPR” (tak nazywano ówczesne komórki public relations) recenzuje obecnie na łamach "Przeglądu" Marsz Niepodległości pisząc, że narodowcy terroryzują obywateli kraju swoją wizją patriotyzmu. Zarzuty te wobec organizatorów w zamierzeniu pokojowej manifestacji czyni facet, który pomagał Jaruzelskiemu i Kiszczakowi w faktycznym terroryzowaniu Polaków w stanie wojennym, a my w tym czasie mamy analizować intelektualizmy Urbana.

Dyskutuj i buduj Problemem w PiS-ie jest podobno sprawa wewnętrznej debaty, której nie ma, gdyż każdy, kto ma inne zdanie niż prezes staje się z zasady wrogiem, kretem, poplecznikiem Palikota etc. Debata w PO jest zapewne równie pozorna, jedyny pożytek z tych pozorów to wcześniejsze anonsowanie późniejszych dygnitarzy państwowych – jak wiadomo w tzw. wewnętrznej debacie prezydenckiej uczestniczyli Komorowski i Sikorski, jako kandydaci oraz Nowak i Mucha, jako prowadzący. Wszyscy jak widać zostali ekscelencjami. Problemem prawicy konserwatywno-liberalnej jest z kolei, że każdy mówi, co chce, ilu członków partii tyle programów i tyleż samo pomysłów na rozwiązanie konkretnych problemów, co jest oczywiście wartością, ale tylko w sytuacji, gdy takiej różnorodności towarzyszy poważna dyskusja nad tymi konkretnymi sprawami prowadząca przynajmniej do ucierania stanowiska w najistotniejszych kwestiach. Tymczasem obecnie nawet nie wiadomo, które sprawy są priorytetowe a które poboczne, kwestia palenia trawki przeplata się swobodnie z zagadnieniami fiskalnymi a dywagacje o pokoleniu JP3 przykrywają dyskusje o istotnych problemach społecznych. Oczywiście antidotum na taki obrót spraw nie może być zasada, że wódz ma zawsze rację (a czasami można już słyszeć, że jest to jedyna możliwość utrzymania jedności i efektywności) z drugiej zaś strony zasada, że każdy mówi, co chce pod warunkiem, że wszyscy ignorują lub bezmyślnie wyszydzają wzajemnie swoje stanowisko. W przypomnianym na wstępie marszu z 11 listopada brali udział różni ludzie, w części zapewne byli to dożywotni wyborcy Kaczyńskiego a może nawet Tuska, ale sporą część stanowiły na pewno osoby przeciwne obecnemu podziałowi sceny politycznej i narracji prowadzonej w ramach tzw. debaty publicznej. Ale byli to na pewno także ludzie o zróżnicowanych poglądach na określone sprawy, pomimo, że przyznający się do -jak to się dzisiaj nazywa- „wrażliwości” prawicowej. Poszerzenie bazy wyborczej dla ugrupowania konserwatywno-liberalnego nie obędzie się bez przekonania lub przynajmniej poszukania wspólnego mianownika łączącego konsekwentnych konserwatystów i liberałów z narodowcami czy „rozwodnionymi” prawicowcami szukającymi wyborczej alternatywy dla POPiS-u. Jest to problemat jak z różnorodności tych środowisk prawicowych zbudować jedność gotową wspólnie walczyć o wyborczy sukces. Inaczej, jak powtórzyć sukces LPR-u z 2001 r., bazując jednakże na jakościowo lepszych kandydatach i lepszym, ale trudniejszym, (bo nie populistycznym), ambitniejszym programie. Takie wyzwanie należy podjąć, bo alternatywą jest kolejna montowana ad hoc akcja wyborcza, której skutki są z góry do przewidzenia. Krzysztof Mazur

Po zgodzie PiS na Lizbonę 9.XII PO dopełni reszty Po zgodzie na Traktat Lizboński Polsce grozi dalsza utrata suwerenności na spotkaniu 9 grudnia w Brukseli, któremu będzie przewodniczył Premier Tusk. A „wyskok” min Sikorskiego nie był przypadkowym, lecz wyreżyserowanym uprzedzeniem opinii publicznej

Dzisiejszy The Wall Street Journal w artykule Geoffrey T. Smith’a ”Central Banks' Action Hints At U.S. Fears“ pisze, wprost, że na spotkaniu premierów UE 9 grudnia grozi nam „przehandlowanie suwerenności za stabilność” dodajmy od siebie – strefy euro: „on the Dec. 9 summit meeting at which we will see whether the euro zone reaches a decision to trade sovereignty for stability.” Dzisiejszy Financial Times a artykule Hugh Carnegy dopowiada, że stawką jest ustanowienie kontroli zewnętrznej nad finansami i wpisanie konstytucyjnej zasady („golden rule”) zrównoważonego budżetu kontrolowalnego przez UE. Niestety nasi domorośli niezbyt wyedukowani liberałowie przyklasną temu pomysłowi, nie zdając sobie z sprawy z konsekwencji, że w przypadku Polski – kraju bez infrastruktury i instytucji będzie to oznaczało niemoc w tworzeniu otoczenia przyjaznego biznesowi z powodu braku środków. Nawet, jeśli takie nakłady zwróciły się w postaci wyższych przychodów podatkowych w przyszłości. W efekcie miejsca pracy będą powstawały tam gdzie takowa infrastruktura już istnieje – a więc za naszą zachodnią granicą. Wynika to z braku logiki w rachunkowości, której brak wczoraj opisywał Martin Wolf w artykule „The UK now faces a ‘lost decade’” krytykując różne triki księgowe spowodowane „absurdalnymi” przepisami rachunkowości finansów publicznych. „Instead of such action, we get the gimmicks characteristic of all chancellors under stress. I am strongly in favour of additional spending on infrastructure. But it must be evident, even to the Treasury, that if the government borrows from pension funds to fund infrastructure, the impact on national balance sheets will be exactly the same as if the latter fund the same infrastructure directly, as is now proposed – except that the infrastructure will cost more. This is another in a line of wheezes to get round self-inflicted constraints, themselves partly reflecting ludicrous public sector accounting practices.” Dla wszystkich entuzjastów (nie chcąc ich dosadniej określać, jako „pożytecznych idiotów”, za co z góry przepraszam) zrównoważonego budżetu w krajach na dorobku, trików księgowych likwidujących OFE w celu pseudo polepszenia finansów, jak i obecnych na NE zwolenników „udomowienia” banków i ich zobowiązań, jako przestrogę proszę przyjąć praktyczny wymiar jaką ona przybrała na Litwie i Łotwie. Otóż właśnie tam 16 listopada rząd Litwy „udomowił” (znacjonalizował) trzeci, co do wielkości przejmowanych depozytów bank Snoras. Okazuje się, że w „udomowionym” banku w bilansie brakuje ponad $470 mln, co jak na standardy litewskie jest sumą ogromną. W efekcie problemy ma także Krajbanka, spółka-córka Snoras na Łotwie. Ten bank również czeka na „udomowienie”, mimo, że i jemu brakuje prawie $200 mln w bilansie. W efekcie skali kosztów „udomowienia” banków w poniedziałek zdymisjonowano szefa łotewskiego nadzoru bankowego, a w środę szefa departamentu nadzoru bankowego Banku Litwy. Przy okazji poinformowano, że zarówno siostra nadzorcy litewskiego jak i jego córka pracują dla banku Snoras. O dziwo biorąc doświadczenia polskie pod uwagę to okresach, kiedy tworzone są rozwiązania kryzysogenne w sektorze finansowym, to zastrzeżenia, co do nadzorców i ich konfliktów interesów nie są formułowane. Dopiero jak nieprawidłowości się skumulują i piramida finansowa traci płynność z powodu braku dopływu nowych środków to wszystkim zmysł się wyostrza. Jednocześnie polecam artykuł Małgorzaty Goss na ten temat, z nadzieją, że tak jak udało się ostrzec opinię publiczną przed „udamawianiem” banków tak i akcja przestrzegająca przed zapisywaniem „golden rule’s” również nie przejdzie:

Lepiej banków nie kupować Wśród osiemdziesięciu siedmiu banków z piętnastu krajów europejskich, którym agencja Moody´s zagroziła obniżeniem ratingu, znalazł się największy polski bank PKO BP. Według agencji, do obniżenia ratingów dojdzie w razie braku możliwości wsparcia banków ze środków publicznych przez ich macierzyste kraje. Bank PKO BP jest w znakomitej kondycji finansowej - zapewnia prezes Zbigniew Jagiełło. To dowodzi, że o umieszczeniu PKO BP na liście banków z zagrożonym ratingiem przesądziły nieodpowiedzialne plany zakupu przez państwo zagranicznych banków-wydmuszek. Wczoraj prezes PKO BP odniósł się do komunikatu ostrzegawczego Moody´s. - Decyzja agencji Moody´s nie ma wpływu na PKO Bank Polski. Na liście obserwacyjnej umieszczone zostały ratingi obligacji podporządkowanych na rynkach europejskich, a PKO BP takich papierów w ramach otwartego programu EMTN nie emitował. PKO Bank Polski jest silny finansowo i stabilny, osiąga rekordowe wyniki. W III kwartale 2011 roku jego zysk netto po raz pierwszy w historii przekroczył 1 mld złotych. Polski sektor bankowy - w przeciwieństwie do sytuacji w niektórych krajach strefy euro - pozostaje odporny na obecne zawirowania rynkowe - skomentował decyzję Moody´s Zbigniew Jagiełło, prezes PKO Banku Polskiego. Poinformował też w komunikacie przesłanym PAP, że PKO BP osiągnie w tym roku rekordowy zysk, który przekroczy osiągnięte w ubiegłym roku 3,2 mln złotych. Wcześniej Jagiełło mówił, że mogą to być nawet 4 mld złotych. Dlaczego zatem Moody´s pogroził PKO BP? Część finansistów jest zdania, że umieszczenie tego banku na liście "zagrożonych" nie wynika bynajmniej ze złej kondycji banku, lecz z ujawnionych niedawno przez kilka osób publicznych (w tym prezesa NBP Marka Belkę i szefa Komisji Nadzoru Finansowego Andrzeja Jakubiaka) planów repolonizacji banków będących spółkami-córkami banków zagranicznych, w której rolę nabywcy miałby odegrać PKO BP, a także PZU, Bankowy Fundusz Gwarancyjny, a nawet Narodowy Bank Polski (!). - Bankowi PKO BP wyraźnie zaszkodziła dyskusja na temat "udomowienia" banków w Polsce, w której mówiono, że PKO BP mógłby kupować banki wystawione na sprzedaż przez zagraniczne centrale. Bankom europejskim brakuje kapitału, więc ściągają środki od spółek-córek. Kupno banku w tej sytuacji wiąże się z ryzykiem ogromnych strat - uważa Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK. Zdaniem dr. Cezarego Mecha, byłego wiceministra finansów, Polska nie powinna marnować pieniędzy na kupno banków, czyli wspieranie wycofania zagranicznych inwestorów, lecz pomagać tym instytucjom finansowym, nad którymi posiada kontrolę, a więc przede wszystkim PKO BP i Bankowi Gospodarstwa Krajowego. Chodzi o to, aby polskie banki przejęły rynek po bankach zagranicznych, a nie ich długi.

Po ostrzeżeniu Moody´s z repolonizacji banków wycofują się niedawni jej orędownicy. Jak informuje Agencja Reutera, Jan Krzysztof Bielecki, doradca szefa rządu i szef Rady Gospodarczej przy premierze, wyraził we wtorek sceptycyzm wobec repolonizacji banków. Zwrócił uwagę, że bank można kupić tanio, np. za 1 mld zł, ale trzeba uwzględnić fakt, że natychmiast należy go zasilić kapitałowo w wysokości np. 10 mld zł, bo zagraniczna centrala z tego finansowania się wycofała. Jeszcze niedawno Bielecki był zwolennikiem odkupywania banków i doradzał, aby PKO BP kupił spółkę-córkę irlandzkiego AIB, czyli BZ WBK (ostatecznie bank ten został przejęty przez hiszpański Santander). Także szef KNF Andrzej Jakubiak, który chciał tydzień temu "udomowić" banki, przyznał ostatnio, że "pole do repolonizacji jest teraz mniejsze, niż było wczoraj". Na sprzedaż wystawione są Kredyt Bank należący do belgijskiego NBC oraz Millennium Bank, spółka-córka portugalskiego BCP. Nabywców nie widać.” Cezary Mech

Unijna demokracja policyjna „Najwyższy Czas”, 23 listopada 2011) „Wiele trzeba zmienić, żeby nic się nie zmieniło”... – zauważył celnie pewien powieściowy bohater. Była to powieść przedwojenna. Ach, gdzież dzisiaj taka literatura...A przecież i dzisiaj - nawet dzisiaj zwłaszcza! – trzeba często zmieniać dekoracje, żeby zachować status quo. Pamiętam, jak za czasów pierwszej ”Solidarności”, ale już tak przed samym stanem wojennym, redaktor Szelewicki z łódzkiego „Dziennika” poinformował opinię publiczną, że w pewnym zakładzie pracy, w szafkach robotniczych „odkryto” pałki i żelazne łańcuchy. Czy podrzuciła je tam SB, czy w ogóle ich nie było, a tylko informację podrzuciła SB redaktorowi - tego już nie wiem, ale że redaktor został zarejestrowany, jako TW „Sawicki” – to wiem z IPN. Teraz mamy sytuacje odwrotną: w siedzibie „Krytyki Politycznej” z całą pewnością znaleziono pałki i kastety, ale jest nakaz udawania, że tam ich nie było: udają tak wszystkie spodstolne media zatrudniające niezlustrowańców. Zmieniło się, zatem wiele: raz widywano coś, czego nie było – teraz nie dostrzega się tego, co było, a wszystko to po to, żeby nic się nie zmieniło... Raz można wystawiać, powiedzmy „Kupca weneckiego”, w dekoracjach skromnych, raz w bogatych, – ale ktoś reżyserować musi. Jak w PRL, tak i po roku 1989 - reżyserują służby. Dekoracje są niewątpliwie bogatsze: i partie polityczne, i „niezależna prasa”, i „niezawisłe sądy”, i „niezależna prokuratura”, i obywatelskie stowarzyszenia i „spontaniczne manifestacje”... – ale kto zlecił i przygotował morderstwo Jaroszewiczów i po co? Kto Fonkiewicza – i po co? Kto ks.Zycha?... Ks.Suchowolca?... A kto Sekułę?...Kto Dębskiego?... Kto Papałę i dlaczego?.. Kto Leppera? Kto Olewnika – i dlaczego tak wielu kryło tę zbrodnię? Kto powiesił kluczowych świadków w znanych sprawach? Kto okradł FOZZ? Kto ma i ile przestępczej forsy w szwajcarskich bankach? Kto ukradł gen.Czempińskiemu ten milion dolarów? Kto stał za Rywinem?...Ani się dowiesz. To tak, jakby w PRL pytać, kto zabił Fieldorfa. Nikt! „Ukarał tego faszystę niezawisły sąd”! Wiele się zmienia, żeby niewiele się zmieniło. W Łodzi rozpoczął się proces zabójcy działacza PiS. Zabójca to b.członek Platformy Obywatelskiej. Wiele wskazuje, że także b.konfident SB lub MO, a z dziennikarskich ustaleń tuż po zabójstwie wynikało, że rewolwer pozyskał dzięki pomocy b.funkcjonariusza SB. Ale oto niezawisły sąd utajnił rozprawę! Oficjalnie - na prośbę rodzin zamordowanego i poranionego. Możemy się tylko domyślać, że rodzinom chodziło o to, by morderca nie wykorzystywał obecności dziennikarzy do opluwania swych ofiar, PiS i prawicy, do czego z pewnością jest zdolny i czego zapewne oczekują od niego jego mocodawcy. Ale niezawisły sąd nie musiał przecież uwzględniać tego wniosku rodzin ofiar: uwzględniając go dał wyraz także swemu dziwnemu zastraszeniu ( czy tylko przez mordercę?...). Bo przecież każdy sąd dysponuje wystarczającymi środkami, by zmusić oskarżonego do stosowanego zachowania na sali sądowej! Utajniając rozprawę sąd naruszył wielkie dobro publiczne, jakim jest jawność rozpraw, zwłaszcza w sprawach karnych, i to naruszenie nie wydaje się wcale uzasadnione – z całym szacunkiem dla wniosku rodzin ofiar. To utajnienie może teraz objąć dwie kapitalne dla tej sprawy kwestie:

- czy morderca był w przeszłości konfidentem SB lub MO oraz czy ów esbek, który dostarczył mu broń i który ma przecież imię i nazwisko, zostanie przez „niezawisłą” prokuraturę oskarżony? Niestety, utajnienie rozprawy przez sąd – pod jakże wygodnym pretekstem „uwzględnienia wniosku rodzin ofiar” – może utajnić i te dwie jakże ważne kwestie a nawet wymazać je ze społecznej świadomości, wyeliminować z przestrzeni publicznej! Czyż nie byłoby to kolejnym przykładem manipulacji i fałszowania prawdy?... Przy okazji: koncesjonowani wrogowie „mowy nienawiści”, grandziarze z „Krytyki Politycznej” ,„Gazety Wyborczej”, tudzież wspierani forsą z resortów kierowanych przez działaczy PO wyjadacze z rozmaitych fundacji – pozamykali jakoś mordy na kłódkę, chociaż mieliby okazje, żeby się wykazać „potępieniem nienawiści”... Skłania to jednak do refleksji nad samą tą „mową nienawiści”, którą co bardziej gorliwi grandziarze chcieliby penalizować. Otóż „mowa nienawiści” mieści się nie tylko w ramach wolności słowa, ale należy do podstawowych praw człowieka! Cóż to, bowiem jest – „mowa nienawiści”? To język wyrażający uczucie, jakim jest nienawiść. Kneblowanie słownej ekspresji uczucia nienawiści byłoby próbą okaleczenia, stłumienia u człowieka jednej z podstawowych emocji, jednego z podstawowych uczuć. Czyż, bowiem nie jest naturalne i pożądane nienawidzić bandyty, mordercy – i dawać temu wyraz? Czy bez nienawiści do ohydnych zbrodniarzy można z nimi w ogóle skutecznie walczyć? Nie dać się im korumpować?... Czy „toleranci” od Michnika i Weissa kochali Eichmana?... Ach, nienawidzą faszystów aż do dzisiaj, tak bardzo, że z braku autentycznych wynajdują sobie nawet faszystów zastępczych! Jeśli chcą selektywnego prawa do nienawiści dla siebie, prawa do wyrażania jednego z zasadniczych ludzkich uczuć, jakim jest nienawiść – to nie możemy pozwolić, żeby odbierali to prawo nam tylko, dlatego, że nie jesteśmy Żydami lub komunistami: nie damy go sobie odebrać wobec tych, których my serdecznie nienawidzimy i będziemy nienawidzić. Tu kompromisu nie będzie. Kompromis w tym względzie byłby pogardą dla człowieczeństwa. Mordercę, Ryszarda C., zwyczajnie, więc i po ludzku nienawidzimy. Bez względu na to, co w toku procesu uzna „niezawisły sąd” za motyw zabójstwa, jakim kierował się Ryszard C. – chcielibyśmy dowiedzieć się, czy był w przeszłości konfidentem SB lub MO, jak nazywał się funkcjonariusz SB, który zaopatrzył go nielegalnie w broń, co robi obecnie ten funkcjonariusz i czy „niezawisła prokuratura” pociągnie go do odpowiedzialności. No i chętnie poznalibyśmy uzasadnienie „niezawisłego sądu” utajnienia procesu tego znienawidzonego mordercy-faszysty... Wprawdzie pan minister Gowin już nie nadzoruje „niezawisłej prokuratury”, – ale „niezawisłe sądy” jeszcze chyba tak?... Tymczasem pierwszy rząd Tuska, w ostatnich dniach swych rządów, przeforsował prawo rozszerzające zakres „tajemnicy państwowej”. Gdy wokół coraz więcej tajności można przyjąć, że i wokół coraz więcej tajniaków. To idzie w parze. Pokazały to policyjne przebieranki 11 listopada. Unijna demokracja policyjna, proszę ja politologów: wdzięczny temat na prace magisterskie, doktorskie...

Marian Miszalski

Złoto i srebro, jako waluta w Polsce Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że rząd zamierza przygotować Polskę do wprowadzenia euro. Polska obecnie nie spełnia warunków przyjęcia do strefy, a na przeszkodzie stoi również konstytucja RP. O tym, że Polska jest zainteresowana wejściem do strefy euro poinformował minister Sikorski w programie "Fakty po faktach". Według pana Sikorskiego owa "Polska" to najprawdopodobniej tylko rząd, bo przecież nie Polacy, którzy według najnowszego sondażu nie chcą wprowadzenia euro - aż 74% jest przeciw! W związku z tym proponuję rozpocząć debatę na temat zalegalizowania złota i srebra, jako waluty. W tym przypadku zmiana konstytucji również byłaby wymagana jednak bez potrzeby likwidacji złotówki. Ten pomysł powinien, więc ucieszyć obrońców polskiej waluty, a zarazem przyczynić się do zwiększenia zainteresowania Polaków alternatywnymi rozwiązaniami. Wmawia nam się, że nie ma innej drogi jak tylko wprowadzenie euro lub pozostawienie złotówki. Biorąc pod uwagę nastroje społeczne to najlepszy moment na rozpoczęcie akcji informacyjnej. Tego typu akcja mogłaby zmobilizować znaczną część społeczeństwa ukazując tym samym przepaść pomiędzy obecną władzą, a przeciętnym Kowalskim. Rząd już zadecydował o miejscu Polski w rodzącej się federacji europejskiej. Ogromne zdziwienie budzi termin jak i miejsce ogłoszenia nowego kursu w polityce zagranicznej. Tego typu debata powinna przecież odbyć się przed wyborami. Rozumiem, zatem rozgoryczenie części społeczeństwa jednak zamiast organizować marsze z flagami lub okupować place krzycząc o zaprzaństwie proponuję organizowanie się i prezentowanie alternatywnych rozwiązań. Wprowadzenie złota i srebra, jako waluty obok złotówki nie wymaga wyjścia z Unii Europejskiej oraz nie paraliżuje przygotowań do ewentualnego wprowadzenia euro w Polsce. Gdy będziemy rzeczywiście chcieli przyjąć euro po prostu zamiast tylko ze złotówki zrezygnujemy również ze złota i srebra, jako waluty. Jestem wolnościowcem, ale jestem również realistą, dlatego zdaję sobie sprawę, że zmiana konstytucji nie jest łatwa. Jednak samo zorganizowanie się oraz prowadzenie akcji informacyjnej przyczyni się do większego zainteresowania Polaków polityką realną, która przynosi korzyści przeciętnemu Kowalskiemu, a nie biurokratom lub politycznym karierowiczom. Jako wzór możemy przyjąć rozwiązanie wprowadzone przez stan Utah, który obok dolara amerykańskiego zalegalizował złoto i srebro, jako walutę. Uważam, że, właśnie teraz jest najlepszy moment na działanie. Moraine

Zabójcza federalizacja To skandal, że zasadniczy zwrot w polskiej polityce wobec Unii Europejskiej został przedstawiony przez Sikorskiego nawet nie w Brukseli, tylko w Berlinie, zanim przedyskutowano to w naszym parlamencie – mówi politolog Małgorzacie Subotić "Rz": Czy Donald Tusk ma dobry rząd na czas kryzysu w Unii Europejskiej? Jadwiga Staniszkis: To zależy, z jakiej perspektywy na to się patrzy. Jeśli chciał skonstruować rząd, który będzie miękkim podbrzuszem państwa, to tak.

Miękkim podbrzuszem? W jakim sensie? Rząd niezdolny do kontrowania bardzo przyspieszonych procesów. W tej chwili jesteśmy pod wrażeniem najnowszego akordu, czyli wystąpienia ministra Radosława Sikorskiego w Berlinie. To wystąpienie przesłania i expose premiera Donalda Tuska, i – bardzo moim zdaniem racjonalne – pomysły szefa NBP Marka Belki.

Marek Belka nie jest przecież w rządzie. Ale jest prezesem instytucji będącej kluczowym ogniwem państwa. Belka sugeruje repolonizację banków, odtworzenie kręgosłupa finansowego państwa, aby zapobiec transferom i wzmocnić akumulacje kapitału krajowego. Chciałabym jednak zacząć od wystąpienie ministra Sikorskiego. Wbrew temu, co mówi on sam oraz niektórzy komentatorzy, jest to powtórzenie, i to niedokładne powtórzenie, koncepcji, jakie wśród polityków niemieckich funkcjonują od miesięcy.

Których polityków? Polityków właściwie wszystkich opcji. Sama o tym wielokrotnie pisałam, próbowałam kontrować te pomysły na konferencji w Berlinie organizowanej przez związaną z niemieckimi Zielonymi Fundację Heinricha Bölla. I to, co powiedział Sikorski, jest skandaliczne z kilku względów. Pierwszy to wzgląd proceduralny.

Radosław Sikorski tylko powtórzył niemiecki pomysł, w dodatku niedokładnie

To znaczy? Tak zasadniczy zwrot w polityce wobec Unii Europejskiej został przedstawiony nawet nie w Brukseli, tylko w Berlinie, zanim przedyskutowano to w polskim parlamencie. Zresztą pod koniec Sejmu poprzedniej kadencji rząd zburzył kompromis dotyczący zabezpieczeń konstytucyjnych zwiększających rolę prezydenta i Trybunału Konstytucyjnego właśnie przy ratyfikacji tego typu zmian.

Chodzi pani o to, co się działo w komisji konstytucyjnej kierowanej wówczas przez Jarosława Gowina?

Tak. Przestrzegałam wtedy, że premier Tusk likwiduje wszystkie przeszkody, które mogłyby utrudnić federalizację Europy. Niemiecki pomysł, powtórzony przez Sikorskiego, dotyczy wielu wymiarów. Wyborów do parlamentu europejskiego za pośrednictwem partii ponadnarodowych. Stworzenia z Komisji Europejskiej takiego super-rządu wyłanianego przez większość w PE stworzoną w takich ponadnarodowych wyborach po to, by uzyskać umocowanie dla ujednolicenia standardów w polityce społecznej i w podatkach...

Minister Sikorski wyraźnie mówił, że te jego pomysły nie obejmują spraw obyczajowych, narodowej tożsamości i podatków. Ale Sikorski, jak powiedziałam, powtarza pomysły niemieckie niedokładnie. Z perspektywy strefy euro, gdy dyskutuje się o rozłożeniu na wszystkich ryzyka powstającego w niektórych krajach – czy to poprzez euroobligacje, czy nowy pakt stabilizacyjny – takie ujednolicenie polityki, w tym podatków, jest racjonalne gospodarczo. Daje kontrolę nad tymi, którzy żyją ponad stan, na koszt reszty.

To, w czym problem, jeśli to jest racjonalne ekonomicznie? Jest racjonalne ekonomicznie, ale nie dla krajów poza strefy euro. Są też inne racje: trwania państw narodowych, tożsamości, zróżnicowania Europy. W takiej formule, jaką wprowadził traktat lizboński, jest możliwości budowania indywidualnych konstrukcji, w tym odpowiadających fazie rozwoju poszczególnych krajów. Dla Polski jest zabójcze wpychanie się w tę federalizację. Kolejny wymiar niemieckiego pomysłu został właściwie już wprowadzony, a duży udział, choć mało spektakularny, miała w tym Danuta Huebner...

W czym miała udział Danuta Huebner? W przesunięciu oceny deficytu (tego czy jest zasadny czy nie, a także ewentualnego karania) z państw na euroregion. To znowu jest racjonalne - ekonomicznie. Małgorzata Subotić

Alarm: Europa na krawędzi ‘apokaliptycznego’ kryzysu zadłużenia, pozostało tylko kilka dni. Przewijająca się przez artykuł opinia autora, iż większość ludzi to bezmyślne lemingi, jest bliska sercu gajowego i, co ważniejsze, absolutnie prawdziwa. Bez względu na to, co pokrzykują obrońcy równości intelektualnej.

Financial red alert: Europe stands on verge of ‘apocalyptic’ debt crisis with only days remaining

http://www.naturalnews.com/034270_debt_crisis_police_state_tyranny.html#ixzz1fABoVJzC

Mike Adams – 29.11.2011, tłumaczenie / skrót Ola Gordon

Po latach alarmowania, aby podnieść stan świadomości ludzi z uwagi na niepewność globalnego systemu finansowego, stało się dla mnie jasne, że większość ludzi wciąż nie rozumie rzeczywistości: na czym naprawdę opiera się nasz globalny system finansowy. Jesteśmy na skraju zapaści systemowej finansowej, która może niemal wymazać rachunki bankowe setek milionów ludzi – i z każdym dniem coraz bardziej zbliża się ten długo odraczany czas rozliczenia finansowego.

„Jeśli szczyt europejski osiągnie porozumienie 9 grudnia na kolejnym zaplanowanym posiedzeniu, strefa euro przetrwa. Jeśli nie, to ryzykuje gwałtownym załamaniem”, pisze Wolfgang Munchau w Financial Times. Dwa lata temu, taki język byłby opluwany jako „sianie strachu”. Dziś jest to dokładnym opisem rzeczywistości w całej Unii Europejskiej (www.ft.com/intl/cms/s/0/d9a299a8-17…)

Polski minister spraw zagranicznych powiedział dzisiaj, że przed Europą stoi „kryzys o apokaliptycznych proporcjach” (http://www.ft.com/cms/s/0/d29da7fc-…) i wezwał do zasadniczo jeszcze bardziej bezużytecznej taktyki ratowania długu i odwlekania matematycznej rzeczywistości na trochę dłużej. Uważam, że gdy opadnie kurz i kiedy nadchodząca implozja długów poczyni spustoszenie gospodarcze na całym świecie, niejeden bankster i waluciarz znajdzie się na ławie oskarżonych, uwięziony, lub po prostu wiszący na wysokim drzewie na końcu krótkiej liny. Obawiam się, że ludzkość rozzłości się do takiego stopnia, gdy w pełni zrozumie bezprecedensową kradzież i przestępczość globalnej elity bankowej. [Nie ma się, czego obawiać, lemingi się nie rozzłoszczą - admin]

10 dni do załamania gospodarczego strefy euro? Obecny system gospodarczy UE może nie przetrwać najbliższych kilku tygodni. Nawet, jeśli przy pomocy jakiejś twórczej, krętackiej księgowości uda się zachować wypłacalność krajów UE, będzie to tylko tymczasowe opóźnienie zbliżającego się, nieuniknionego krachu finansowego. Wkrótce nawet zaprzeczający i poplecznicy głównych mediów będą musieli przyznać, że globalni banksterzy zniszczyli gospodarki całych narodów w taki sam sposób, w jaki Rezerwa Federalna zniszczyła gospodarczą przyszłość Ameryki. Nieuczciwe, zwiększające dług systemy, do których dążył skażony przez wtórne długi globalny przemysł bankowy, nie są niczym innym niż kampanią terroryzmu finansowego, prowadzonego przeciwko pracującym ludziom naszej planety – ludziom, którzy oczywiście zapłacą rachunek za nieuniknione szkody i zniszczenia, jakie nastąpią. Przestępczość banksterów wydaje się obecnie rosnąć przy poczuciu bezprawnej arogancji: duża firma maklerska, znana jako MF Global, niedawno upadła i po prostu ukradła aktywa wszystkich swoich klientów

http://www.infowars.com/gerald-cele…

Tymczasem Wielka Brytania opracowuje plany awaryjne dotyczące upadku strefy euro http://www.dailymail.co.uk/news/art…

A my dowiadujemy się, że pożyczki Federalnej Rezerwy wpompowały zysk $13 mld w banki, które znajdowały się na krawędzi upadku

www.ft.com/intl/cms/s/0/d9a299a8-17…

Banksterzy kradną wszystko od tych, którzy pracują, a rządy zgadzają się na tę kradzież, umożliwiając największe bez wątpienia oszustwo w historii. Tak się dzieje, kiedy zrezygnuje się z suwerenności narodowej, lub kontrolę nad podażą pieniądza przekaże prywatnej, pozarządowej korporacji takiej, jak Federalna Rezerwa. Tak się dzieje, kiedy dereguluje się instytucje finansowe i pozwala kontrolerom Goldmana Sachsa wpływać na Kongres, aby wprowadzić (skorumpowane) ustawodawstwo, jakiego chcą. Z czym mamy do czynienia, to umykająca kontroli przestępczość… nie kapitalizm.… i to wszystko eksploduje w twarze tych, którzy próbowali ukryć stan rzeczy przez ostatnie kilka lat.

[Eeee tam! Jak zwykle eksploduje w twarze tych przeciętniaków, którzy pracują, jakoś wiążąc koniec z końcem. Jak zwykle banksterscy kryminaliści wyjdą z tego obronną ręką. Cóż dla nich znaczy strata choćby miliarda dolarów? - admin]

A obóz ratunkowy FEMA jest gotowy i na was czeka Jeśli myślicie o wyjściu na ulice i protestach, kiedy już krach finansowy ukradnie wam wszystkie ciężko zarobione oszczędności, to się zastanówcie. Amerykański Senat już stara się wprowadzić przepisy pozwalające wojsku maszerować po amerykańskiej ziemi i aresztować amerykańskich obywateli bez procesu, bez pomocy prawnej i bez ochrony Karty Praw. Amerykanie mogą się znaleźć w tajnych więzieniach wojskowych, przesłuchiwani, torturowani i przetrzymywani przez nieokreślony czas, nawet bez postawienia zarzutów o zbrodnie!

[A my durne myślelim, że tak jest tylko w Rosji Putina i na Białorusi... - admin]

[...] Senator Lindsey Graham nawet wyjaśnił prostym językiem, że opracowuje się przepisy, w myśl których będzie można zatrzymywać Amerykanów wszędzie na terenie Ameryki! Tak powiedział w Senacie: „… 1031, prerogatywa władzy do zatrzymywania obywateli, odnosi się również do Amerykanów i ze świata czyni pole bitwy, nawet wewnątrz kraju”. Inaczej mówiąc, wkrótce nastąpi jawna i oficjalna totalna wojskowa tyrania państwa policyjnego. Warto więc zrezygnować z głupiego gadania, że żyjemy w „wolnym” kraju. Dosyć dziecinnych zarzutów, że ludzie tacy jak Alex Jones tylko tryskają „teoriami spiskowymi” na temat państwa policyjnego. Kiedy Senat zatwierdzi projekt ustawy, która, w prostym języku, autoryzuje użycie wojska do przeprowadzania tajnych aresztowań obywateli amerykańskich na każdym „polu bitwy”, łącznie z „polem bitwy” tuż za drzwiami twego domu, tyrania nie będzie już teorią, ludzie – to będzie fakt historyczny! Nadszedł czas, żebyśmy wszyscy przebudzili się z koszmaru i coś z tym zrobili. [...] Nie można walczyć z zasadami matematyki Niestety, do Ameryki zbliża się dzień gniewu. Od lat ostrzegałem o tym, a teraz wydaje się on być bliżej niż kiedykolwiek. Łatwowierne stado, oczywiście, nadal uśmiecha się i pochrząkuje na myśl, że ich cenne dolary mogą jakoś wyparować z dnia na dzień. Nie rozumie matematyki w odniesieniu do potęgi zadłużenia i nie ma świadomości, w jaki sposób naprawdę działa globalna frakcyjna rezerwowa bankowość. Te „ciemne masy” stracą wszystko. Wstrząśnięci nagłą zmianą swojego losu, zorganizują zamieszki na ulicach – i w tym momencie zostaną aresztowani i zabrani do obozów FEMA. To wtedy odpali się spalarnie, mówi Max Keiser http://www.maxkeiser.com

i rozpocznie się następny, przerażający holokaust w systemie państwa policyjnego: eliminacja „bezużytecznych zjadaczy”. A kiedy to się stanie, rząd USA będzie oczywiście ręcznie wybierał administratorów spalarni z górnych szeregów TSA. W końcu ktoś, kto jest gotów otwarcie pogwałcić prawa niewinnego człowieka czyli IV Poprawkę i molestować seksualnie pasażerów linii lotniczych, jest tylko jeden krok od radosnej pracy z cyklonem B w komorze prysznicowej, pełnej „terrorystycznych bojowników ruchu oporu”, czyli niewinnych protestujących. Jak już dawno udowodniły eksperymenty Milgrama, aż 70% populacji będzie aktywnie mordować niewinnych ludzi, jeśli otrzyma taki rozkaz od osoby zajmującej widoczną pozycję władzy

http://www.naturalnews.com/025141.html

(Nawiasem mówiąc, żadnemu tyranicznemu państwu policyjnemu nigdy nie brakowało chętnych, żądnych władzy wolontariuszy, którzy lubią nosić mundurek i miażdżyć czaszki niewinnych ludzi. Nawet dziś, o pracę dla TSA bardzo starają się osobnicy nie nadający się do niczego innego, niż bycie chuliganami policyjnego państwa …)[...] Oni już naruszają Kartę Praw nieuzasadnionymi przeszukiwaniami i punktami kontrolnymi na drogach. Rząd otwarcie przyznał się do prowadzenia nieludzkich, groteskowych eksperymentów medycznych na niewinnych ludziach jako królikach doświadczalnych – w celu zwiększenia zysków firm farmaceutycznych

http://www.naturalnews.com/034221_t…

FBI już złapano na organizowaniu kampanii „terrorystycznych” w całej Ameryce, a potem przypisywaniu sobie zasług za uniemożliwianie ich przeprowadzenia!

http://www.naturalnews.com/033751_F…

A ATF bezsprzecznie kieruje operacjami handlu bronią, przez co daje do rąk meksykańskim gangom narkotykowym dziesiątki tysięcy broni palnej

http://www.naturalnews.com/033751_FBI_terrorism.html

Cóż jednak po faktach, gdy ludzie wciąż podzielają dziwaczne przekonanie, że rząd chroni życie, współczuje Narodowi, a nawet jest zdolny do działania w granicach ograniczonych uprawnień, zgodnych z pierwotną wolą Narodu. Ale jest jedna dziedzina przemysłu, którą rząd absolutnie kocha: przemysł bankowy. Biliony dolarów w nowych, magicznych pieniądzach, stworzono i rozdano najbogatszym przestępczym banksterom w USA i na całym świecie. Jest to złota elita najbogatszych kryminalistów. Są oni tak bogaci i tak głęboko zaangażowani w obsceniczną wręcz przestępczość, że gdy zainwestują w niewłaściwy sposób i stracą kilka bilionów dolarów, banki centralne na świecie mobilizują się i podkręcają drukarnie by się ratować! (… zostawiając nam rachunek do zapłacenia za utratę wartości w walucie, w której głupio deponujemy nasze pieniądze w wielu z tychże banków!) Zrozumcie: żaden rząd na świecie nie będzie ratował własnych obywateli. Ale będą chętnie ratować bogatych, elitę banksterów, która bardziej, niż ktokolwiek inny, zasługuje na publiczne ściganie za popełnianie najbardziej ohydnych urzędniczych przestępstw, jakie nasz świat kiedykolwiek widział.

Was nie wykupią; was pogrzebią Więc nawet przez sekundę nie myślcie, że WAS wykupią, albo ochronią wasze prawa [...] Wy i ja jesteśmy mięsem armatnim globalistów. Już znajdujemy się w menu, jako zielona pożywka. Nasza gotówka już jest kradziona, tylko my jeszcze o tym nie wiemy. Nasze prawa są już anulowane i deptane, a teraz nikczemne sługusy TSA tylko próbują przedrzeć się w umysły Amerykanów obłapując, molestując, a w niektórych przypadkach sodomizując niewinnych ludzi. To, co Sandusky [jakież typowe nazwisko... - admin] robił chłopcom w okresie ostatnich 15 lat w Penn State, to TSA, ten bastion pedofilii i psychopatycznych przestępców, robi każdego dnia na wszystkich lotniskach Ameryki. [...]

Krach finansowy i tyrania idą w parze Zegar tyka dla obu: krach finansowy i całkowita tyrania odbierają wolność i swobodę. Są silnie ze sobą powiązanymi wydarzeniami, gdyż pierwsze zmusza rząd do wdrożenia drugiego. Ci, którzy dadzą się złapać, wciśnięci pomiędzy te trendy historyczne, staną się albo żebrakami, albo więźniami, albo zostaną spaleni (a może wszystko pod rząd). Tylko ci, którzy mają przytomny umysł, by rozpoznać rzeczywistość wokół nich, będą mieć szansę na przetrwanie tego wszystkiego, a potem wezmą udział w przywróceniu swobód obywatelskich i podstawowych wolności w następnym społeczeństwie. To będzie bardzo interesujące. Niech Bóg zlituje się nad tymi, którzy rozpętali zniszczenie, którego mamy doświadczyć, ponieważ nie wierzę, żeby już raz obudzone światowe stado w ogóle wykazało jakąkolwiek litość. To oni w końcu będą zaskoczeni wszystkim tym, co wkrótce się wydarzy. Thomas Jefferson tak znakomicie napisał na temat buntu:

„Nie daj Boże, żebyśmy nigdy w ciągu 20 lat nie mieli buntu. Wszyscy ludzie nie mogą zawsze być dobrze poinformowani. Część z nich, która nie ma racji, będzie niezadowolona, proporcjonalnie do znaczenia faktów, które źle pojmują. Jeśli zachowają spokój podczas takich nieporozumień, jest to letarg, zwiastun śmierci obywatelskiej wolności … Który kraj może zachować swoją wolność, jeśli jego przywódcy od czasu do czasu nie dostaną ostrzeżenia, że ludzie zachowują ducha oporu? Niech łapią za broń. Rozwiązaniem jest ustawić ich pozytywnie, co do faktów, przebaczyć i uspokoić. Co oznacza kilka ofiar śmiertelnych na przestrzeni wieku czy dwóch? Drzewo wolności musi być od czasu do czasu podlane krwią patriotów i tyranów. Jest to jego naturalny nawóz”. Takie jest moje wielkie pragnienie, żebyśmy mogli znaleźć sposób, aby podlać drzewo wolności bez krwi patriotów i tyranów. Pokojowa rewolucja i racjonalne przywrócenie wolności, są zawsze lepsze od rozlewu krwi. Ale, jak JFK wypowiedział kiedyś słynne zdanie na ten właśnie temat: „Ci, którzy robią pokojową rewolucję niemożliwą, zrobią gwałtowną rewolucję nieuniknioną”.

Marucha

Zuchwałe obniżki - ocen wiarygodności Jeśli na grudniowym szczycie Niemcy nie podejmą współodpowiedzialności za długi Włoch, Hiszpanii, Grecji, może dojść do eksplozji w światowym systemie bankowym

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111201&typ=sw&id=sw09.txt

Wczoraj Fed (amerykańska Rezerwa Federalna) wraz z pięcioma bankami centralnymi interweniował na rynku w celu dostarczenia europejskim bankom płynności w dolarach amerykańskich. Agencja ratingowa Standard & Poor´s obniżyła ratingi największym bankom globalnym, w tym amerykańskim bankom inwestycyjnym Goldman Sachs i JP Morgan oraz bankowi komercyjnemu Bank of America. Standard & Poor´s oceniła, że zmniejszyła się wiarygodność 37 banków, w tym największych banków amerykańskich: Bank of America, Goldman Sachs, Stanley Morgan oraz Citi Group, a także: Bank of China, Barclays, HSBC, ING, Lloyds oraz Royal Bank od Scotland. Ratingi zaopatrzone zostały w perspektywę negatywną, co oznacza możliwość dalszej obniżki ocen wiarygodności. Decyzja agencji wiąże się z wprowadzeniem przez nią nowych kryteriów oceny zdolności kredytowej instytucji finansowych od 9 listopada. Kładą one większy nacisk na przygotowanie banków pod względem kapitałowym do przetrwania ekstremalnych szoków zewnętrznych. Wdrożenie nowych zasad oceny jest efektem zmasowanej krytyki pod adresem agencji ratingowych za to, że nie ostrzegły świata przed nadciągającym kryzysem finansowym i do ostatniej chwili przyznawały instytucjom finansowym najwyższe oceny wiarygodności. Rating Lehman Brothers w chwili upadku tego banku jesienią 2008 r. był na najwyższym poziomie.

Fed jedyną podporą Obniżka ratingów największych banków globalnych, w tym banków inwestycyjnych, oznacza, że kryzys finansowy wkracza w kolejną fazę. Motorem, który go nakręca, jest 600 bln USD derywatów wiszących nad światem, co równa się dziesięciokrotności światowego PKB. O ile na początku kryzysu, po upadku Lehman Brothers - Fed, EBC i poszczególne rządy były w stanie zapobiec ruszeniu domina - o tyle dzisiaj, gdy upadek grozi krezusom wśród banków, pomoc musiałaby być wielokrotnie większa. Czy świat będzie na nią stać? O dramatycznej sytuacji w systemie bankowym świadczy wczorajsza skoordynowana interwencja Fed wraz z pięcioma innymi bankami - bankiem centralnym Anglii, Japonii, Kanady, Szwajcarii oraz Europejskim Bankiem Centralnym. Okazuje się, że europejskie banki kolejny raz w ciągu kilku miesięcy nie były w stanie regulować swoich zobowiązań w dolarach amerykańskich. Poprzednio, latem, interweniował jedynie Fed, udostępniając tanie linie kredytowe w dolarach bankom europejskim. Wtedy spowodowało to umocnienie się euro do dolara i chwilową euforię na giełdach. Kilka dni temu Fed poinformował, że podczas pierwszej fali kryzysu w 2008 r. udzielił bankom na całym świecie aż 7,7 bln USD pożyczek, aby podtrzymać ich płynność. Kongres nie był poinformowany o tych operacjach, mimo że skala pożyczek sięgała 50 proc. PKB Stanów Zjednoczonych. Uczestnicy tamtych wydarzeń przyznają, że system finansowy świata stanął wtedy na krawędzi zapaści. - Podanie informacji o wielobilionowej pomocy może stanowić grunt do tego, że któryś z dużych amerykańskich banków może upaść, podobnie jak przed trzema laty Lehman Brothers - ocenia Jerzy Bielewicz, finansista. Jego zdaniem, amerykańskie banki inwestycyjne źle obstawiły kontrakty na derywatach związane z rynkiem obligacji europejskich. Przypomnijmy, że właśnie z tego powodu ogłosił niedawno upadłość amerykański trader na rynku derywat [nic nie rozumiem! Bełkot w żargonie... md] - MF Global. Upadłość MF Global zatacza coraz szersze kręgi, co wskazywałoby, zdaniem prasy amerykańskiej, że owym zagrożonym amerykańskim bankiem mógłby być nawet Goldman Sachs, jeśli stosował podobne praktyki jak MF Global. - Jeśli eurostrefa się przewróci, to wraz z nią może się przewrócić amerykański i światowy sektor bankowy - ostrzega Bielewicz.

Europejska odpowiedź: szczyt Nic nie wskazuje na to, aby przywódcy eurostrefy mieli lekarstwo na ratowanie euro. Szef eurogrupy Jean-Claude Juncker poinformował we wtorek, że nie ma szans na zwiększenie Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej do 1 bln euro, jak ustalono na październikowym szczycie. - Sytuacja na rynkach finansowych uległa pogorszeniu, więc zwiększenie mocy pożyczkowej Funduszu do biliona euro nie będzie możliwe - oznajmił Juncker. Zapewnił, że EFSF zostanie zwiększony ponad obecne 440 mld euro, ale o ile - nie wiadomo. Decyzja zapadnie na szczycie Unii Europejskiej w dniach 8-9 grudnia.

- Wchodzimy w krytyczny okres 10 dni, w ciągu których Unia musi dać odpowiedź na kryzys - powiedział wczoraj komisarz UE ds. walutowych Olli Rehn przed posiedzeniem ministrów finansów krajów UE. Zapowiedział, że prace przed grudniowym szczytem będą się toczyć na dwóch frontach, tj. w kierunku stworzenia "bariery ogniowej" przed kryzysem w postaci zwiększenia możliwości pożyczkowych EFSF oraz w kierunku wzmocnienia odgórnego zarządzania gospodarczego eurostrefą. To ostatnie ma polegać na poddaniu budżetów krajów członkowskich eurostrefy kontroli Brukseli oraz na wprowadzeniu pod rygorem sankcji ścisłej dyscypliny budżetowej i przyspieszonej redukcji zadłużenia. Część z tych propozycji tak głęboko ingeruje w suwerenność krajów członkowskich, że wymaga wprowadzenia zmian do traktatu UE. Przewodniczący Rady Europejskiej Herman van Rompuy zapowiedział, że na zbliżającym się szczycie przedstawione zostaną propozycje w sprawie zmian w traktacie, a także propozycje dotyczące "uwspólnotowienia" długu eurostrefy. Najsilniejsze w eurostrefie Niemcy naciskają na modyfikację traktatu w kierunku centralnego zarządzania gospodarczego, natomiast sprzeciwiają się próbom uwspólnotowienia długu przez emisję wspólnych dla całej strefy euroobligacji oraz skup obligacji PIIGS przez EBC. Unia zabiega o podniesienie środków Międzynarodowego Funduszu Walutowego, tak aby mógł on - obok EFSF - ratować upadające kraje wspólnej waluty. Do MFW należy obecnie 187 państw. Decyzje o polityce kredytowej podejmowane są przez Radę Wykonawczą, w której skład wchodzi 24 dyrektorów wykonawczych oraz dyrektor generalny MFW stojący na czele Rady. Tylko kilka największych krajów posiada w Razie Wykonawczej stałych dyrektorów, pozostałe są reprezentowane przez dyrektorów wybieranych na dwuletnią kadencję. Małgorzata Goss

Pitera odwołana Premier odwołał Julię Piterę ze stanowiska pełnomocnika rządu ds. walki z korupcją - poinformował w programie III Polskiego Radia, rzecznik rządu Paweł Graś. Pitera była sekretarzem stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów od 22 listopada 2007 r. 5 grudnia 2007 r. została powołana dodatkowo na stanowisko Pełnomocnika Rządu do Spraw Opracowania Programu Zapobiegania Nieprawidłowościom w Instytucjach Publicznych. Dziś została odwołana z obu funkcji. Najbardziej zasłynęła w 2008 r., gdy przygotowała raport o działalności CBA, dowodzący rzekomych nadużyć w tej instytucji, a którego później nie chciała opublikować. Niewypałem okazała się inna akcja Pitery, mająca napiętnować wydawanie publicznych pieniędzy przez decydentów, na prywatne cele. Raport miał szokować, a okazał się niewypałem. Okazało się, że decydenci wydali niezgodnie z przeznaczeniem 21 tys. zł, z czego 95 proc. kwoty zwrócono. Po tych dwóch raportach działalność Julii Pitery była już niewidoczna medialnie. (PAP), (JP)

Historii o wampirach ciąg dalszy Przed tygodniem pisałem o tym, że unijna gospodarka się wali. Napisałem zresztą niesłusznie, – bo już za PRL-u tłumaczyłem, że „gospodarka socjalistyczna” to w ogóle nie jest „gospodarka” w klasycznym sensie tego słowa. Równie dobrze badanie pieska na baterie made in China można by nazywać „kynologią”. Gospodarka socjalistyczna jest martwa z samego założenia. Ekonomia bada, jak się ruszają żywe podmioty gospodarcze – a nie jak rusza się ręka z jednej strony przybita gwoździem do stołu, a z drugiej pobudzana wstrzykiwanymi w żyłę chemikaliami. Dzisiejsza „ekonomia” to po prostu ekono-patologia. To wszystko jest CHORE. Przeżarte zgnilizną, korupcją. Oczywiście: korupcja może istnieć tylko, dlatego, że ktoś wstrzykuje do żył te chemikalia – kciuk daje w łapę, by więcej popłynęło do niego, a nie do palca wskazującego... Tylko, co to ma wspólnego z nauką ekonomii? Oczywiście tak hodowana ręka nie może startować w żadnym turnieju tenisowym. Dlatego „gospodarka unijna” to zero procent rozwoju – a np. chińska 15%. Jednym z powodów, dla których Europa stoi w miejscu, są potworne obciążenia tą „walką z globalnym ociepleniem”. Płacimy za elektryczność dwa razy więcej, niż Amerykanie – a po 1 stycznia będziemy płacić prawie trzy razy tyle. Te pieniądze, oczywiście, to nie pieniądze za „prąd” - pieniądze te idą na zmarnowanie przez socjalistyczny reżym w Brukseli. Kryzys ma na ogół efekt ozdrowieńczy. Chore firmy bankrutują – zdrowe przeżywają i zabierają ich klientów. Rząd, nie mając pieniędzy, musi zwolnić z pracy setki tysięcy urzędników - a ci tym samym przestaną wydawać tysiące idiotycznych rozporządzeń i przeszkadzać nam w pracy. Czysty zysk. Ot, niedawno Komisja Europejska wydała dyrektywę, że „picie wody nie zapobiega odwodnieniu organizmu” (!!!) - nad tym kretynizmem pracowało kilkudziesięciu „ekspertów”, (czyli ludzi powyrzucanych do Brukseli z poszczególnych krajów, bo byli za głupi) biorąc po 500 euro za dzień ciężkiej pracy. Dyrektywa grozi dwoma latami więzienia (!!!) firmie, która by w reklamie „Perły Pienin” napisała, że picie wody gasi pragnienie. Gdyby kryzys wybuchnął trzy lata temu, tych bęcwałów nie najęto by do tej pracy - i spokojnie można by było reklamować wodę pitną, jako „zapobiegającą odwodnieniu organizmu”. Mamy tysiące podobnych przykładów. Z osławioną marchewką, jako euro-owocem na czele. Otóż – nie! Właśnie rozpoczęła się „Konferencja klimatyczna ONZ w Durbanie”. I okazało się, że już praktycznie wszyscy wiedzą, że wampiry nie istnieją. Nikt nie chce wydawać pieniędzy na „walkę z globalnym ociepleniem” Nikt – poza... Unią Europejską. P. Konstancja Hedegaard, towarzyszka komisarz UE d/s klimatu, powiedziała niedawno na spotkaniu z grupą dziennikarzy: „Europa uważa, że teraz reszta świata musi wziąć odpowiedzialność za klimat, zwłaszcza wschodzące gospodarki i USA” dodając: „Porażka konferencji w Durbanie będzie świadczyć o braku tej odpowiedzialności”. To mniej-więcej tak, jakby w związku Sowieckim zebrano Radę ZSRS i Moskwa zażądała, by wszystkie republiki sowieckie dołożyły się do planu odwrócenia biegu rzek syberyjskich – by płynęły w drugą stronę. „Porażka tego planu świadczyć będzie o braku rewolucyjnego zapału” - mógłby tu dodać towarzysz Stalin. Na szczęście jest pewna różnica: wtedy przywódcy wszystkich republik głosowaliby bez sprzeciwu ZA – a dziś w Durbanie wszyscy śmieją się z tej idiotki. Problem w tym, że Ona reprezentuje 27 euro-stanów – w tym i Polskę. Co więcej: z tych 200 miliardów wydawanych rocznie na „walkę z Globciem” ONI kradną jakieś 10%. Więc istnieje groźba, że reszta świata będzie rozwijać się w tempie 10% - a ta część Europy, która jest pod okupacją Związku Socjalistycznych Republik Europejskich będzie nadal „walczyć z imperial... pardon: Globciem”. Ale walka kosztuje. I to my za nią płacimy. Zobaczycie to Państwo po 1 stycznia na rachunkach za energię. JKM

Korwin-Mikke o zachwycie prof. Rybińskiego nad exposé Donalda Tuska Pan prof. Krzysztof Rybiński przyjął z zachwytem exposé JE Donalda Tuska, wyliczając zawarte w nim obietnice. Oświadczył nawet: „Jak bardzo można się zmienić w miesiąc. Okazuje się, że można. W ciągu miesiąca jest możliwa transformacja z populisty »tu i teraz« w reformatora »odpowiedzialności za jutro«. Tak się właśnie stało w przypadku premiera Tuska. Dzisiaj przemawiał jak odpowiedzialny mąż stanu, który dobrze rozumie zagrożenia i z wyprzedzeniem podejmuje odpowiednie działania”. Moim zdaniem, to ćwierćśrodki, niekoniecznie zresztą idące we właściwym kierunku. Jeśli jednak zakładać, że mamy pozostać w obecnym modelu państwa, to zapewne p. Profesor ma rację. Jeśli… Jednak chwilę przedtem p. Profesor napisał: „Świetne exposé. Teraz wyzwaniem pozostaje implementacja. Proponuję, żeby media monitorowały na bieżąco te 28 obietnic”. 28 obietnic – tyle, ile jest dni w miesiącu księżycowym. Co znakomicie podkreśla księżycowość tych obietnic. P. Profesor niewątpliwie, jako praktyk, zmuszony jest odpowiadać prasie i swoim studentom na rozliczne pytania typu: „Jaka będzie reakcja rynków na ten czy inny punkt exposé?”. Ja na szczęście nie muszę. Ja najpierw przeczytałem sobie exposé sprzed czterech lat – a potem teksty typu „Parszywa trzynastka – czyli trzynaście niespełnionych obietnic Tuska”. Łatwo zauważyć, że p. Premier, oprócz obietnic, których realizacji byśmy chcieli, złożył jeszcze trochę obietnic, których spełnienia oczekiwałbym jak zepsutego jajka na śniadanie. Ale też, co Mu nieustannie wypominam, najważniejszymi akcjami za Jego pierwszej kadencji były: walka z hazardem, walka z dopalaczami, walka z kibolami i walka z pedofilią. Tymczasem żadna z nich nie została zapowiedziana w tamtym exposé! Tak, więc zamiast wgłębiać się w to, co p.Donald raczył tym razem powiedzieć, oświadczam, gdzie się da: skoro p. Premier robi to, czego nie zapowiadał, a nie robi tego, co zapowiadał – to, jaki jest sens analizowania obecnego exposé? Ja nie twierdzę, że p. Tusk jest nałogowym kłamcą i oszustem. Nie. On po prostu jakieś exposé musiał wygłosić, – bo taki jest obyczaj. Ponieważ zaś wie, że i tak będzie robił, co innego – to jest zupełnie wszystko jedno, co w tym exposé zamieści. Zamieścił to, co podoba się p. prof. Rybińskiemu. To jest bardzo ważny znak. Świadczy nie o tym, co pan Premier będzie robił (już wiemy, że nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością), ale o tym, że p. Tusk, choć nie musi, stara się używać raczej naszego języka niż języka socjalistów. A co „Rząd” będzie robił w tym i następnym roku? Aaaaa – tego to nikt nie wie. Jak bowiem p. Premier słusznie zauważył, sytuacja jest płynna, wszystko się zmienia, niebezpieczeństwa na granicach, niebezpieczeństwa wewnątrz, P. Jan Vincent straszy wojną (tylko jeszcze nie wiemy, z kim – z inflacją? Z Federacja Rosyjską? Z żółtą febrą? Z Iranem? Z korupcją?), a co najgorsze, p. Aniela Merkel jeszcze nie wysłała odpowiednich instrukcyj. Możliwe, więc, że exposé pisane jest nie po to, by przypodobać się p. prof. Krzysztofowi Rybińskiemu, – lecz po to, by przypodobać się p. Merkel lub komuś w Komisji Europejskiej. Jak łatwo zauważyć, federastom udało się obalić już dwóch wybranych premierów – we Włoszech i w Grecji – i zastąpić ich byłymi urzędnikami Unii Europejskiej. Sowietom też się udało dwa razy zastąpić premierów: w Budapeszcie i w Pradze. Z tym, że tamta zmiana wymagała użycia czołgów. Unia Europejska, więc, jak widać, dysponuje dziś w poszczególnych okupowanych przez siebie krajach znacznie sprawniejszą agenturą, niż dysponowała wtedy Moskwa. Ja nie twierdzę, że nowi premierzy rządów w Grecji i Włoszech to zwykłe marionetki Brukseli. Nie – zresztą ci, co objęli władzę w Budapeszcie i w Pradze po zbrojnej interwencji Układu Warszawskiego, też nie byli zupełnymi marionetkami. Natomiast są to ludzie przesiąknięci ideologią panującą w Brukseli – i trudno oczekiwać, by działali inaczej niż wedle wytyczonych ścieżek. P. Donald Tusk wychowywał się w zupełnie innym otoczeniu. Znacznie częściej stykał się z ludźmi takimi jak Janusz Korwin-Mikke niż jak p. Herman Van Rompuy. Nie jest „swój”. Stąd może się obawiać, że federaści będą chcieli wysiudać Go ze stanowiska i zastąpić kimś takim jak p. Danuta Hübnerowa. Stąd tekst exposé ma zapewne służyć, jako sygnał: „Ja jestem Wasz!”. Inna sprawą jest wpływ tego exposé na bieżącą politykę. Otóż my to tak sobie mówimy, a naiwni ludzie rozumują tak: „Skoro powiedział, że zrobi to a to, to prawdopodobieństwo, że naprawdę to zrobi, rośnie”. Jeśli więc zapowiedział opodatkowanie kopalin, – czyli czerpanie dochodów z królewszczyzn – to akcje kopalń od razu spadły. Bo z ich punktu widzenia jest to nowy podatek. W rzeczywistości jest to realizacja kolejnego postulatu UPR – i to postulatu, który mieliśmy w UPR od samego początku. Zresztą sama nazwa tej daniny wskazuje, że ma ona bardzo konserwatywny rodowód. Niestety, praktycznie pewien jestem, że zarówno to, jak i ewentualny podatek katastralny będą wprowadzone źle – odwrotnie niż byśmy chcieli. Ba! – my chcemy, by odbyło się to tak. „Rząd” deklaruje: mamy takie to a takie pokłady np. miedzi. Możemy tę miedź sprzedać, – kto da więcej? I ten, kto wygra licytację, ten tę miedź wydobywa – a potem zrobi z nią, co chce – byle wylicytowaną cenę uiścił. A tym, kto wygra, nie musi być KGHM! Dla Polski, bowiem nie jest ważne dobro KGHM – tylko dobro wszystkich Polaków, A dla nich najlepsze jest, by wpłynęło jak najwięcej. O ile więcej wpłynie z królewszczyzn, o tyle mniej będzie musiało wpłynąć z innych podatków. A to, że w ogóle ze wszystkich podatków łącznie powinno wpływać siedem razy mniej – to zupełnie inna sprawa! JKM

Pora na parę słów PRAWDY? Obawiam się, że p. Radek trzęsąc się ze strachu błaga o ratunek Niemcy, bo zna PRAWDZIWE zadłużenie III RP......Ale podejrzewam, że nie zna PRAWDZIWEGO zadłużenia RFN! Od ponad roku tłumaczę, że - wbrew p. Franciszkowi Fukuyamie - wali się nie tylko Europa - ale cała cywilizacja, oparta o lewicowo-liberalną socjal-d***krację. Od pół roku przewiduję, że krach nastąpi na jesieni przyszłego roku. Od kilku tygodni dodaję: "...a może to nastąpić na wiosnę, a nawet wcześniej". Dwa dni temu pisałem o wystąpieniu JE Radosława Sikorskiego w Berlinie: : "Najpierw p.Jan Vincent (ps. "Jacek Rostowski”) z tą grożącą wojną, teraz p.Radek najwyraźniej tracący zdrowy rozsadek... tam chyba jest jeszcze gorzej, niż ja przypuszczałem!". W międzyczasie dowiedziałem się też, że szefowi greckiego Urzędu Statystycznego zagrożono dożywociem (!!) - jeśli ujawni, jakie jest PRAWDZIWE zadłużenie Republiki Greckiej. Obawiam się, że p.Radek trzęsąc się ze strachu błaga o ratunek Niemcy, bo zna PRAWDZIWE zadłużenie III RP... ale podejrzewam, że nie zna PRAWDZIWEGO zadłużenia RFN! Niemcy, mimo wszystko, lepiej strzegą tajemnic państwowych. Co ciekawe: JE Bronisław Komorowski zaprzeczył, jakoby przemówienie było z Nim uzgodnione - a WDost Włodzimierz Cimoszewicz (Podlasie, niezal.) powiedział (nie wiem, na ile jest On kompetentny w tej sprawie - choć jest posiadaczem Orderu Zasługi dla Republiki Greckiej?):

http://biznes.onet.pl/cimoszewicz-dzis-wszyscy-musza-ratowac-europe,18515,4938439,1,onet-wiadomosci-detal

"Nie wiemy, czy to przemówienie było konsultowane. Pewnie z premierem było jakoś uzgadniane" Zwłaszcza to "jakoś" jest urocze. Jest jeszcze inne wyjaśnienie zdumiewającego wystąpienia ministra SZ III RP. Oto JE Barak Hussein Obama i właściciele Unii Europejskiej postanowili połączyc swoje siły. Co, oczywiście, nic nie da: zero plus zero daje tylko 00 JKM

O co walczymy, za co zginiemy Ledwo tylko „generał Gromosław Cz.” Wpłacił milion złotych kaucji, zainteresowanie jego sprawą natychmiast się zakończyło, jak ręką odjął. Nie słychać, by któryś z dziennikarzy śledczych, co to „każdy grzech palcem wytkną, zademonstrują, święte pieczęcie złamią, powyskrobują”, zająknął się na ten temat choćby słowem. Widocznie skądś wiedzą, że nie wolno, że sprawa „generała Gromosława Cz.” ma zakończyć się wesołym oberkiem, zgodnie z najważniejszą zasadą konstytuującą III Rzeczpospolitą: „my nie ruszamy waszych - wy nie ruszacie naszych”. Zresztą, powiedzmy sobie otwarcie i szczerze - co tam „generał Gromosław Cz.” , kiedy za sprawą ministra Sikorskiego zachwiały się same fundamenty Rzeczypospolitej? Minister Sikorski pojechał do Niemiec, gdzie wygłosił przemówienie, by korzystając z pretekstu, jakim jest kryzys finansowy w strefie euro, Unia Europejska stała się federacją, na kształt Stanów Zjednoczonych. Ciekawe, kto ministrowi Sikorskiemu to przemówienie napisał, jaki konsyliarz doradził mu, żeby te rewelacje ogłosić akurat w Niemczech i to bez jakiejkolwiek konsultacji z mniej wartościowym tubylczym Sejmem, gdzie zasiada tylu Umiłowanych Przywódców. Tego, ma się rozumieć, nie wiemy, chociaż z drugiej strony pewne światło na tę sprawę rzuca okoliczność, że Niemcy wprost nie mogą się ministra Sikorskiego nachwalić. Najwyraźniej albo on wyjął im to wszystko z ust, albo - kto wie? - oni włożyli to wszystko w usta ministrowi Sikorskiemu. Zresztą nie tylko Niemcy chwalą ministra Sikorskiego. Chwali go również Leszek Miller z Tadeuszem Iwińskim, no a przede wszystkim - pan redaktor Adam Michnik, a gdyby komuś nawet tego było za mało, to niech wie, że ministra Sikorskiego chwali sam Aleksander Smolar, którego z racji przewodniczenia Fundacji Batorego śmiało możemy uważać za męża zaufania „filantropa”, czyli Jerzego Sorosa na nasz nieszczęśliwy kraj. Od razu widać, że w sprawie pogłębienia integracji - bo tak we współczesnym unijnym żargonie nazywa się budowa IV Rzeszy - poruszone zostały Moce. Toteż nic dziwnego, że przed atakami krytyków własną piersią broni ministra Sikorskiego „Stokrotka”, a TVN sadza go przed kamerami, by wyjaśnił swoje racje mniej wartościowemu narodowi tubylczemu. O cóż, zatem chodzi w tym „pogłębieniu integracji” - jak ma konkretnie wyglądać IV Rzesza? Minister Sikorski powiada, że nie chce tak całkiem i do końca likwidacji państw członkowskich. Przeciwnie - pragnie w ich wyłącznej gestii pozostawić sprawy tożsamości, religii, stylu życia, moralności publicznej i częściowo - podatków. Wynika z tego, że takie kwestie, jak obronność, bezpieczeństwo wewnętrzne, wymiar sprawiedliwości i polityka zagraniczna, przeszłyby do kompetencji władz IV Rzeszy. A przecież to właśnie sprawy obronności, bezpieczeństwa wewnętrznego, wymiaru sprawiedliwości i polityki zagranicznej, stanowią istotę działania państwa! Skoro te wszystkie sprawy mają przejść do kompetencji Rzeszy, to znaczy, że tak naprawdę chodzi o formalną już teraz rezygnację z niepodległości państwowej. Bo cóż to znaczy, że w gestii państw członkowskich zostałyby kwestie „tożsamości”? Do pielęgnowania tożsamości wcale nie potrzeba państwa. W XIX wieku Polacy nie mieli własnego państwa, a właśnie wtedy nasza tożsamość ukształtowała się w sposób najpełniejszy. Jeszcze lepszym przykładem są Żydzi, którzy własnego państwa nie mieli przez prawie 2 tysiące lat, a tożsamości nie utracili. Podobnie z religią; od kiedy to państwo jest komuś potrzebne do wyznawania religii? Zwłaszcza w sytuacji, gdy Kościół przecież jest od państwa oddzielony? O stylu życia w ogóle szkoda mówić, bo o tym przecież nie decyduje ani prezydent Komorowski, ani premier Tusk, ani nawet minister Sikorski, tylko już prędzej - Doda Elektroda. Wprawdzie minister Sikorski próbuje pewien styl życia lansować i na przykład spodnie ma na szelkach - ale kogo to tak naprawdę obchodzi? Podobnie szkoda każdego słowa, gdy chodzi o moralność publiczną. Minister Sikorski, kolegujący w Sejmie z posłem Biedroniem, posłem Kotlińskim i osobą metrykalnie zarejestrowaną jako Anna Grodzka, tylko się z nami tak dobrotliwie przekomarza. Zatem chodzi o formalną likwidację niepodległości i politycznej suwerenności Polski, a także wielu pozostałych państw Unii Europejskiej. To oczywiście akt zdrady stanu, ale - powiedzmy sobie szczerze - minister Sikorski tylko poszedł krok dalej w kierunku wytyczonym zarówno w traktacie akcesyjnym, jak również - a właściwie przede wszystkim - w traktacie lizbońskim, który oznacza wyrzeczenie się przez państwa członkowskie niepodległości de facto. W tej sytuacji utworzenie IV Rzeszy było tylko kwestią czasu - i najwyraźniej Niemcy uznały, że kryzys finansowy jest ku temu znakomitym pretekstem. Jak udało im się namówić ministra Sikorskiego, żeby, jako polski minister w imieniu karpi domagał się przyspieszenia nadejścia Wigilii Bożego Narodzenia - oto pytanie! Podobnie ciekawe jest, czy przypadkiem ktoś starszy i mądrzejszy nie wyzyskał znanej u ministra Sikorskiego bufonowatości, żeby wsadzić go na minę, a następnie - wysadzić w powietrze? SM

Sprawa życia i śmierci Wiadomo jeszcze z czasów pierwszej komuny, że jak partia mówi, że zabierze, to zabierze, a jak mówi, że da - to mówi. I właśnie partia, to znaczy - jedna z kilku partii tworzących środowisko nie bez powodu nazywane „polityczną sceną” - czyli Prawo i Sprawiedliwość - ustami Jarosława Kaczyńskiego oświadczyła, że pragnie przywrócić w Polsce karę śmierci. Jarosław Kaczyński twierdził nawet, że można to zrobić bez wypowiadania różnych międzynarodowych porozumień, m.in. traktatu lizbońskiego, za którego ratyfikacją, wbrew stanowisku części własnej partii, 1 kwietnia 2008 roku głosował. Ale - powiedzmy sobie szczerze - co właściwie ma mówić? Że, dajmy na to, pragnie przywrócić karę śmierci, ale jest to niemożliwe bez wypowiedzenia traktatu lizbońskiego, za którego ratyfikacją tak zdecydowanie się opowiadał? W takiej sytuacji narażałby się na pytania, od kiedy ma te objawy - i tak dalej - więc jasne, że lepiej mówić, iż wszystko jest możliwe, jak gdyby nigdy nic. Nawiasem mówiąc, inni nasi Umiłowani Przywódcy postępują podobnie, opowiadając nam, że ratyfikując traktat lizboński Polska nie utraciła ani na jotę swojej suwerenności. Cóż jednak z tego, kiedy na przykład z okazji podwyżki podatku akcyzowego od oleju napędowego, pani rzecznik Ministerstwa Finansów przyznaje, ze podwyżka nastąpiła na rozkaz Komisji Europejskiej? Skoro Polska - jak wiemy, nie może nawet kupić sobie gazu na zimę bez zatwierdzenia umowy przez unijnego komisarza do spraw energii Guntrama Oettingera, to czy może przywrócić karę śmierci? Oto pytania, nad którymi „zachodzim w um z Podgornym Kolą”. Jestem zresztą przekonany, że prezes Jarosław Kaczyński żadnej kary śmierci tak naprawdę nie zamierza przywracać, a jeśli o tym wspomina, to z tych samych powodów, dla których Ksawery Branicki herbu Korczak, jadąc karetą z Casanową na pojedynek, w trakcie jazdy pytał go to o to, to o tamto - aż tamten wreszcie zagadnął go, dlaczego go tak nieustannie o różne rzeczy wypytuje. - A ot, tak, by nie dać upaść rozmowie - odpowiedział mu uprzejmy Branicki. Nawiasem mówiąc, w tym pojedynku, który odbywał się w miejscu dla pojedynków zakazanym, Casanowa Branickiego zranił i początkowo ukrywał się - oczywiście na koszt Branickiego - w klasztorze, ale wkrótce okazało się, że był w Paryżu skazany za oszustwo, a w ogóle, to wcale nie jest szlachcicem, więc towarzystwo przestało się „tchórzem weneckim” interesować. Tak samo i prezes Kaczyński, jeśli akurat teraz wystąpił z pomysłem przywrócenia kary śmierci, to raczej po to, by „nie dać upaść rozmowie”. I rzeczywiście - Helsińska Fundacja Praw Człowieka, kolaborująca - jak wiadomo, z wiedeńską centralą paneuropejskiego gestapo, czyli Agencją Paw Podstawowych, śledzącą mniej wartościowe europejskie narody, czy aby nie ulegają sprośnym błędom ksenofobii, homofobii i antysemityzmu, na propozycję Jarosława Kaczyńskiego zareagowała „oburzeniem”, podobnie zresztą jak zasłużone panienki z redakcji żydowskiej gazety dla Polaków. I o to właśnie zapewne mu chodziło zwłaszcza, że wypowiedź tę odnotowały również kontrolowane przez Siły Wyższe media głównego nurtu. Nie bez pewnego zaniepokojenia, bo pomysł przywrócenia w Polsce kary śmierci, zbiegł się akurat z zatrzymaniem „generała Gromosława Cz.” - ale chyba niepotrzebnie, bo nie sądzę, by sprawa pana generała mogła zakończyć się inaczej, niż wesołym oberkiem, zgodnie z podstawową zasadą ustrojową III Rzeczypospolitej: „my nie ruszamy waszych - wy nie ruszacie naszych” - chyba, żeby Nasza Złota Pani Adolfi... to znaczy pardon - oczywiście nie żadna tam „Adolfina”, tylko Nasza Złota Pani Aniela, w ramach przyspieszenie procesów dziejowych zmierzających do utworzenia IV Rzeszy, surowo przykazała swoim agentom przeprowadzić w naszym nieszczęśliwym kraju kurację przeczyszczającą ze wszystkich agentów amerykańskich. Wtedy, to, co innego - ale oczywiście bez żadnych „kar śmierci”. Nie takie to dzisiaj czasy. Więc na skutek zainteresowania propozycją prezesa Kaczyńskiego również pan red. Boguslaw Chrabpota zaprosił do „Polsatu” pana senatora Aleksandra Pocieja z PO, w swoim czasie sławnego obrońcę nieszczęśliwie rozkochanej w podstępnym agencie Tomku Beaty Sawickiej i posła Andrzeja Derę z rozłamowej „Solidarnej Polski” w celu przesłuchania ich na okoliczność kary śmierci. Nie byłoby najmniejszego powodu, by o tym przesłuchaniu wspominać, bo obydwaj parlamentarzyści nie mieli na ten temat nic interesującego do powiedzenia, gdyby nie to, że pan senator Pociej podniósł przeciwko pomysłowi prezesa Kaczyńskiego argument snobistyczny. Co by to było - wywodził - gdyby Polska karę śmierci przyjęła? Otóż od Lizbony aż po rdzennie polskie miasto Władywostok, Polska byłaby jedynym krajem stosującym karę śmierci - oczywiście obok Białorusi. Myśl, że Polska mogłaby uczynić coś takiego samego, co Białoruś najwyraźniej panu senatorowi Pociejowi nie tylko nie przychodzi do głowy, ale napawa go przerażeniem, co by o nim powiedziano w, dajmy na to, takim Paryżu. Czy ktokolwiek sprzedałby mu tam jeszcze kieliszek szampana? Wprawdzie poseł Dera zwrócił uwagę, że kara śmierci funkcjonuje w Stanach Zjednoczonych, które - cokolwiek by o nich nie powiedzieć - cieszą się w świecie trochę większym prestiżem niż Polska, która właśnie udelektowała pana Aleksandra Pocieja godnością senatorską, ale i on sam nie był przekonany do tego, by karę śmierci przywracać. Jakże zresztą by mógł, skoro z tym pomysłem wystąpił znienawidzony Jarosław Kaczyński? Taką to ci mądrością rządzony jest przez Umiłowanych Przywódców nasz nieszczęśliwy kraj. Nawiasem mówiąc, argumentacja użyta przez pana senatora Pocieja świadczy również o postępującym upadku arystokracji. Bo że snobizmowi poddaje się czeladź - to rzecz powszechnie znana i wymowni Francuzi mają nawet porzekadło, iż nic nie jest dostatecznie wytworne dla bony - ale żeby również potomkowie starych rodzin? Cóż jednak począć; z kim przestajesz, takim się stajesz. Tymczasem, gdyby nasi Umiłowani Przywódcy, nie to, żeby mieli trochę więcej oleju w głowie, ale również - a może przede wszystkim - by kierowali się nie tylko snobizmem czy partyjniackim zacietrzewieniem, a chociaż trochę - interesem państwa, obywateli, oraz wymiaru sprawiedliwości, to powinni rozpocząć dyskusję na ten temat od odpowiedzi na pytanie, czy kara śmierci jest sprawiedliwa, czy nie. Bo jeśli nie jest, to oczywiście należy ją wykreślić z arsenału kar kodeksowych raz na zawsze, ponieważ przy pomocy niesprawiedliwej kary nie da się wymierzyć żadnej sprawiedliwości. Jeżeli jednak jest sprawiedliwa - to dlaczego państwo miałoby pozbawiać się tak ważnego narzędzia wymierzania sprawiedliwości? Żeby, zatem odpowiedzieć na to pytanie, warto przypomnieć definicję sprawiedliwości Ulpiana Domicjusza, według którego iustitia est firma et perpetua voluntas suum cuique tribuendi - co się wykłada, że sprawiedliwość jest to niezłomna i stała wola oddawania każdemu tego, co mu się należy. Cóż, zatem „należy się” mordercy? Jest on winien odebrania życia, zatem w imię sprawiedliwości winien zaoferować życie własne. I w zasadzie na tym stanowisku prawo stoi, dopuszczając możliwość obrony koniecznej. Jeśli morderca próbuje pozbawić życia swoją ofiarę, ta ma prawo podjąć walkę i nawet pozbawić napastnika życia. Mówiąc inaczej, na etapie usiłowania, życie napastnika jest legalnie zagrożone. I jeśli w kodeksie nie ma kary śmierci, to w sytuacji, gdy morderca przekroczy etap usiłowania i morderstwa dokona, to jego sytuacja prawna będzie korzystniejsza, niż na etapie usiłowania, bo jego życiu już nic odtąd zagrażać nie będzie, nawet, jeśli zostanie schwytany. Nie jest dobrze, jeśli prawo nagradza mordercę za to, że pozostał głuchy na błagania ofiary o litość, albo za to, że przełamał jej opór i jednak ją życia pozbawił. I przywrócenie kary śmierci usunęłoby tę niebezpieczną sprzeczność, powstałą, jak sądzę, z przyjętego pod wpływem marksistów błędnego przekonania, że prawo karne działa w imieniu „społeczeństwa”. Tymczasem ono wcale nie działa, to znaczy - nie powinno działać w imieniu żadnego „społeczeństwa”, które nie jest niczym innym, jak hipostazą - tylko w imieniu ofiary. Istnienie kary śmierci w arsenale kar kodeksowych sprawia, że mimo przekroczenia przez sprawcę etapu usiłowania i dokonania morderstwa, legalne zagrożenie jego życia nie ustaje - tak jakby ofiara nadal żyła i nadal się broniła. Ale tłumaczenie tego wszystkiego naszym Umiłowanym Przywódcom wydaje się daremne - jeśli nawet to zrozumieją, to przecież nie odważą się na ten krok zarówno ze snobizmu, jak również - a może przede wszystkim, z tego powodu, że w coraz większym stopniu czują się - i chyba niestety są - reprezentantami środowiska kryminalistów, które ze zrozumiałych względów przywróceniem kary śmierci nie jest zaintereso SM

Wstępny raport ws. awaryjnego lądowania Boeinga 767 Bezpiecznik odpowiadający m.in. za awaryjne wysuwanie podwozia był wyłączony, czego nie sygnalizowały systemy samolotu - stwierdziła Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych we wstępnym raporcie dotyczącym awaryjnego lądowania Boeinga 767, do którego doszło 1 listopada na warszawskim lotnisku Okęcie. Raport liczy 19 stron. Opublikowany został dziś - w wersji polskiej i angielskiej - na stronie Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Jak wcześniej informował wiceprzewodniczący komisji Maciej Lasek, dokument zawiera jedynie ustalenia faktyczne m.in. chronologiczny opis zdarzenia. Nie ma w nim analiz ani wyników przeprowadzanych badań. W raporcie - oprócz tekstu - znalazła się także dokumentacja zdjęciowa - między innymi samolotu po lądowaniu awaryjnym, z uwzględnieniem widoku silnika i lewego skrzydła. Sfotografowano również panel bezpieczników w kabinie pilotów i pokładowe rejestratory parametrów lotu i rozmów w kabinie samolotu. Udokumentowano na zdjęciach także dokonane dzień po awaryjnym lądowaniu podnoszenie samolotu na płycie lotniska w celu wypuszczenia jego podwozia.

Bezpiecznik był wyłączony Już podczas wstępnej inspekcji samolotu komisja stwierdziła, że jeden z bezpieczników w samolocie był wyłączony. Jak informuje komisja, zabezpieczał on kilka systemów samolotu, m.in. zastępczy system wypuszczania podwozia. "Pozycja +wyłączono+ bezpiecznika nie jest rejestrowana ani sygnalizowana przez systemy samolotu" - napisano we wstępnym raporcie. Gdy samolot podniesiono z płyty lotniska, podłączono zewnętrzne zasilanie oraz wciśnięto bezpiecznik, podwozie się wysunęło - ustaliła komisja. Eksperci nie stwierdzili, by w instalacji alternatywnego systemu wysuwania podwozia wystąpiły przeciążenia. Raport informuje, że trwają testy tego systemu.

Doszło do wycieku płynu Główny układ wysuwania podwozia nie zadziałał, ponieważ z centralnej instalacji hydraulicznej wyciekł płyn. Załoga samolotu - jak zaznaczają eksperci - została o tym poinformowana, m.in. przez pokładowy rejestrator parametrów lotu, i działała zgodnie z procedurą, czyli skonsultowała się z centrum operacyjnym operatora i podjęła decyzję o kontynuowaniu lotu do Warszawy. Sygnalizacja niskiego ciśnienia w instalacji pojawiła się niecałe trzy minuty po starcie z Newark w USA, o godz. 5.22 czasu warszawskiego. Oak napisano w raporcie, wyciek płynu nastąpił w trakcie chowania podwozia i klap po starcie. Miejsce wycieku - uszkodzony przewód hydrauliczny - komisja zlokalizowała dzień po awaryjnym lądowaniu. 4 listopada przewód został zdemontowany, a następnie wysłany do laboratorium amerykańskiej Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu (National Transportation Safety Board), gdzie ma zostać wykonana ekspertyza.

Przegląd nie wykazał niesprawności Komisja stwierdziła ponadto, że w samolocie, podczas przeglądu technicznego przed rejsem, "nie stwierdzono żadnych niesprawności", w tym uniemożliwiających dopuszczenie do lotu. "Członkowie załogi lotniczej oraz pokładowej posiadali stosowne uprawnienia i dopuszczenia do wykonania lotu" - napisano w raporcie. Wstępny raport potwierdził informacje podawane już wcześniej m.in. przez członków załogi boeinga. W trakcie podejścia do lądowania w Warszawie załoga próbowała wysunąć podwozie metodą alternatywną, jednak bez powodzenia. Samolot został wówczas skierowany do strefy oczekiwania, a Centrum Operacji Powietrznych podjęło decyzję o poderwaniu pary samolotów dyżurnych - F-16 z bazy w Łasku. Piloci wojskowi przekazali boeingowi informację, że podwozie rzeczywiście się nie wysunęło. Załoga spróbowała wówczas wypuścić podwozie metodą grawitacyjną, co również zakończyło się niepowodzeniem. Ponieważ zapas paliwa się kończył, załoga zdecydowała się na awaryjne lądowanie bez podwozia. Samolot wylądował o godz. 14.39 czasu warszawskiego.

Ewakuacja po lądowaniu samolotu Po lądowaniu pasażerowie i załoga zostali ewakuowani z pokładu. "Ewakuacja została zainicjowana przez personel pokładowy natychmiast po zatrzymaniu się samolotu. (...) Procedura ewakuacji trwała ok. 90 sekund" - stwierdzono w raporcie. Ostatnią ewakuowaną osobą był drugi pilot. Kapitan i szef pokładu pozostali w samolocie do czasu przybycia strażaków. W trakcie ewakuacji nikt nie odniósł obrażeń.

Raport końcowy za kilka miesięcy W raporcie wstępnym poinformowano też, że komisja, w celu potwierdzenia roli bezpiecznika, który - jak stwierdzono - był wyłączony, przeprowadzono testy na dwóch boeingach 767-300 ER należących do PLL Lot. Raport nie informuje jednak o wynikach tych badań. Wiceprzewodniczący PKBWL Maciej Lasek powiedział, że komisja dalej będzie pracowała przy badaniu awaryjnego lądowania boeinga. - Mamy zaplanowany szereg ekspertyz i analiz do wykonania, w tym analizy zapisów wideo dot. samego lądowania i pracy służb na lotnisku. Raport końcowy będzie gotowy, co najmniej za kilka lub nawet za kilkanaście miesięcy - powiedział Lasek

INTERIA.PL/PAP

Niemieckie służby zniszczyły akta dawnych członków SS i Gestapo Historycy odkryli, że w 2007 roku niemiecki wywiad zniszczył akta osobowe byłych członków SS i Gestapo. W najbliższą środę ma odbyć się uroczysty bankiet z okazji 65 urodzin Ernsta Uhrlaua, szefa niemieckiego wywiadu BND, i jednocześnie jego przejścia na emeryturę. Niewykluczone, że imprezę zepsują doniesienia dotyczące aktów osobowych byłych członków Gestapo i SS. Uhrlau stoi na czele BND od sześciu lat. Nie od dziś wiadomo, że co dziesiąty pracownik niemieckiego wywiadu służył wcześniej pod dowództwem szefa SS Heinricha Himmlera. W 2011 roku Uhrlau powołał specjalną komisję historyczną, która miała wyjaśnić wszystkie związane z tym sprawy. Tymczasem na tydzień przed odejściem Uhrlaua komisja ujawniła nieoczekiwanie skandal, do jakiego doszło w służbach. Jost Dülffer, Klaus-Dietmar Henke, Wolfgang Krieger i Rolf-Dieter Müller odkryli, że w 2007 roku BND zniszczył akta osobowe około 250 byłych współpracowników SS i Gestapo. BND to potwierdziła. Wśród tych materiałów znajdowały się także dokumenty dotyczące osób, które w czasach III Rzeszy „zajmowały ważne stanowiska w SS, SD i Gestapo”. Pojawia się pytanie, czy pracownicy BND nie próbowali sabotować wysiłków Uhrlaua, mających na celu wyjaśnienie ciemnych kart z historii wywiadu. W BND nie ukrywano, że wielu osobom nie podobały się pomysły Uhrlaua. Źródło: spiegel.de

Złota nie da się jeść Paniczne poszukiwania bezpiecznej przystani dla inwestycji finansowych sprawiły, że wielu na pozór sprytnych obywateli zainwestowało swoje pieniądze w zakup złota. W efekcie wartość tego szlachetnego metalu poszybowała w górę, osiągając poziom 1800 USD za uncję w momencie pisania tego artykułu (październik 2011). Daje to inwestorom poczucie bezpieczeństwa i przekonanie, że ich pieniądze zachowają swoją wartość. Jednak w obliczu nadchodzących społecznych, gospodarczych oraz ekologicznych wstrząsów, jakie dotykają Ziemię i narastają z każdym dniem, złoto wbrew nadziejom wielu, może wcale nie okazać się rozwiązaniem zapewniającym bezpieczeństwo na przyszłość. Gdy przyjrzymy się z pewnym dystansem wirującej tarczy spekulacyjnej ruletki, która przykuwa uwagę światowych mediów i wielu lepiej sytuowanych obywateli, wtedy można zauważyć, że złota niestety, albo na szczęście, nie da się jeść. W odróżnieniu od wielu innych, bardziej podstawowych metali, jest go także trudniej przerobić na lemiesze pługa. Ostatnimi czasy spekulanci zaczęli pompować pieniądze w zakupy ziemi uprawnej, traktowane, jako zabezpieczenie wobec rosnących cen żywności i oparte na przekonaniu o gwarantowanym popycie na tak podstawowe produkty jak pszenica, ryż, kukurydza czy sorgo. Takie działania nie zmierzają jednak do dobrych celów, są raczej objawem nakierowanych na zysk motywacji, tych samych, które stoją za ruchami, jakie wstrząsnęły gospodarką w czasie ostatniej dekady.

Ku czemu więc się zwrócić, gdy wszystko wokół wydaje się być kotłowaniną rozdętych ego, bezwstydnej chciwości i wściekłej eksploatacji? Odpowiedź na to pytanie należy zacząć od wnikliwego rozpatrzenia przyczyn, które doprowadziły do obecnego stanu rzeczy. Następnie przystąpić do planu działania, który opiera się na długofalowym zaangażowaniu w stworzenie zdrowszego i być może prostszego modelu codziennego życia. Oznaczałby on zdecydowane odejście od obecnego etosu kapitalistyczno – konsumpcyjnego, który doprowadził naszą planetę na skraj ekozagłady i do wyczerpania zasobów z jednej strony oraz ogromnych nierówności wśród ludzi z drugiej. Kiedy staramy się pogłębić nasze zrozumienie przyczyn tych bezprecedensowych wstrząsów, wtedy bardzo szybko dochodzimy do wniosku, że poza łajdakami, którym wyznaczono rolę odpowiedzialnych za wzloty i upadki światowej gospodarki, istnieją inne siły operujące zza kulis. Ci, których „widzimy w telewizji” są często zwykłymi marionetkami, wykonującymi polecenia tego niewidzialnego reżimu, którego intencją wydaje się kontrola tego, co dzieje się na świecie dla swoich własnych celów. Ten reżim wydaje się składać ze stosunkowo niewielkiej grupy bogatych jednostek i korporacji, które uzyskały przemożny wpływ zarówno na rządy narodowe jak i na międzynarodowe instytucje finansowe, które stanowią zwornik światowej gospodarki. To coś w rodzaju tajnego kartelu, który obejmuje swoimi mackami takie instytucje jak Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Światowa Organizacja Handlu. Jego ważni przedstawiciele są także ulokowani na strategicznych pozycjach w Unii Europejskiej, w północnoamerykańskiej strefie wolnego handlu – NAFTA oraz w gospodarczym obszarze strefy Pacyfiku – Pacific Rim. Imperia bankowe, giganci farmaceutyczni, magnaci naftowi, monopoliści rynku nasion i żywności mają ogromne wpływy w tym klubie, sprawującym przemożną kontrolę nad naszym życiem w sposób, którego niemal nie zauważamy. To na ich rozkaz ludzkie wartości i kodeksy moralne są rozbijane i lekkomyślnie porzucane, a brutalne wojny są wszczynane w obcych krajach w poczuciu absolutnej bezkarności. Szybko można zauważyć, że faszystowski reżim z czasów drugiej wojny światowej nie skończył się wraz z procesem w Norymberdze, ale znalazł bezpieczne schronienie w zachodnim i północnoamerykańskim społeczeństwie, dokonując tego całkowicie utajnionego manewru na naszych oczach.* Fakt, że ta maskarada jest skutecznie przedstawiana, jako „demokracja”, to dowód na ich inteligencję i naszą głupotę. Odkrycie tego stanu rzeczy może być na początku szokujące, szczególnie dla tych, którzy ulokowali swoje nadzieje w status quo, dzięki któremu przejdziemy przez „ten trudny okres”. Jednak rzeczywistość jest taka, że jeżeli raz przyjmiemy prawdę, wtedy nie ma już od niej odwrotu. A to stawia nas z powrotem wobec pytania:

„Ku czemu więc się zwrócić, gdy wszystko wokół wydaje się być kotłowaniną….?” Odpowiedź brzmi – po pierwsze musimy się zwrócić ku samym sobie. Musimy uznać, że jesteśmy współodpowiedzialni za zgodę na to, aby taki ponury scenariusz realizował się na naszych oczach. Przecież jak lubią mówić obywatele Europy i USA „żyjemy w nowoczesnej demokracji”. A jednak to my sami ciągle na nowo składamy nasz los w ręce autokratycznych szarlatanów, którzy swobodnie poruszają dźwignie despotycznej władzy. To my sami przenieśliśmy odpowiedzialność za nasze sprawy na tych, którzy są mistrzami propagandy, oszustwa i nieuczciwej manipulacji. To my odegraliśmy rolę brytyjskiego premiera Neville’a Chamberlaine’a, który w przededniu drugiej wojny światowej, trzymając w ręku kawałek papieru ogłaszał, że zawiera on obietnicę Hitlera, iż naziści nigdy nie zaatakują Wielkiej Brytanii. Podobnie jak Chamberlain uspokajaliśmy własne sumienia, poddając nasze przeznaczenie dyktatowi korporacyjnych barbarzyńców i będących na ich żołdzie uśmiechniętych polityków. Sami dobrowolnie zgodziliśmy się na wprowadzenie w stan odrętwienia przez korporacyjne media, których przekaz nie ma nic wspólnego z „budzeniem świadomości”, ale polega na wpędzaniu nas w pułapkę sztucznego konsumeryzmu i zajmowaniu się śmieciową rozrywką. Ta gigantyczna machina propagandowa wciska nam stale do głowy przekaz, że powinniśmy bez przerwy walczyć o pozyskanie środków na zakup kolejnych przyjemności z lśniących półek globalnego supermarketu. Jednak te półki zaczynają tracić swój blask, a nam zaczynają spadać z oczu łuski. Zaczynamy dostrzegać, że to co braliśmy za rzeczywistość było jedynie „rzeczywistością wirtualną”. Okazuje się, że Ziemia to nie hipermarket, ale czująca istota z wysoką gorączką – zatruta, zanieczyszczona i eksploatowana ponad wszelką miarę – przez nas – pchające wózki wypełnione licznymi towarami, szukające znanych marek marionetki globalnej elity korporacyjnej. Globalnej elity przypominającej mały kartel, który zmierza do przekształcenia ostatnich ziemskich zasobów w bankowe aktywa i to samo pragnie uczynić z tymi, którzy świadomie lub nie, zgodzili się na pełnienie takiej roli w tym złowieszczym planie. Najwyższy, więc czas abyśmy odzyskali władzę i kontrolę nad naszym przeznaczeniem. Ciągle możemy dokonać takiego wyboru – ciągle nie jest za późno. Każdy, kto posiada środki do przeżycia, nie musi być niewolnikiem, a każdy, kto posiada kawałek ziemi, nie musi być głodny. Szybko uświadamiamy sobie, że pieniądze w banku nie gwarantują bezpieczeństwa na przyszłość. W tym samym czasie, kiedy obumierające państwa i prywatne instytucje finansowe nadają sobie prawa do sięgania coraz głębiej do naszych kieszeni, zaczyna docierać do nas prawda, że większość z tego, co nam kradną płynie w postaci czeków, premii i bonusów do portfeli najsprytniejszych padlinożerców, skompromitowanych szefów i polityków. Z trudnością dostrzegamy, że nasze przychody są używane do dalszego nakręcania imperialistycznych zbrojeń, by potem dzięki nim zmiażdżyć i uzależnić kolejny kraj bogaty w ropę naftową i inne surowce. A wszystko po to by zaspokoić nienasycony, materialistyczny głód i ledwo ukrywane ambicje kolonialne. Jednak wszystkimi wydarzeniami rządzi prawo karmy mówiące o tym, że każdej akcji towarzyszy reakcja. Dlatego w tym samym czasie, gdy despotyczne siły imperializmu wydają się zdobywać kontrolę nad rodzajem ludzkim, podnosi się silny głos mądrości i prawdy, sprzeciwiający się ich dominacji. Pośród aktów ludobójstwa dokonywanych przez nikczemnych despotów jesteśmy świadkami narodzin nowych wizji, sposobu, w jaki rodzaj ludzki powinien dbać o siebie i swoją czującą Planetę. Doszliśmy do sytuacji, kiedy niemożliwe jest już siedzenie okrakiem i unikanie decyzji, po której stronie odwiecznego konfliktu się opowiemy, po tej czy po tamtej. Tak, więc ci, którzy zastanawiają się jak i gdzie bezpiecznie zainwestować swoje oszczędności mogą stwierdzić, że to kosmiczna rzeczywistość postawiła ich na karmicznym rozstaju dróg życia. W lewą stronę wskazuje drogowskaz z napisem: „bezpieczeństwo finansowe”, w prawą z napisem: „bezpieczeństwo życia” bazujące na dobrowolnej prostocie. Ci, dla których najważniejsze jest zachowanie swojego dobrobytu, skierują się na lewo i zainwestują swoje pieniądze w złoto. Ci, którzy chcą pogłębić swoją świadomość i wydostać się ze stanu materialnej zależności pójdą na prawo. Ci pierwsi znajdą się na znajomym terytorium, gdzie nie brakuje doradców, oferujących sposoby zabezpieczenia się przed niepewnością i zmianą. Będzie to jednak oznaczało tylko przedłużenie agonii i kontraktu z ciemnymi mocami obecnego reżimu. Przed tymi, którzy skierują się na prawo, pojawi się wyzwanie innej natury:, w jaki sposób wyzwolić się ze starych, materialnych zależności i skierować swoje życie na tory prostszych, bardziej harmonijnych relacji do wartości niematerialnych, do uniwersalnej energii, której dostęp blokują fanatycy materializmu. Ci, którzy wybiorą tę drugą ścieżkę, być może zastanowią się czy nie zainwestować posiadanych (indywidualnie lub grupowo) środków w kawałek urodzajnej ziemi, zdolnej do produkcji żywności wysokiej jakości, paliwa i odzienia na codzienne potrzeby. W ten sposób odzyskają powoli kontrolę nad swoim losem i niezależność od zaciskającego się systemu kontroli, który opiera się na zgodzie swoich uczestników na zniewolenie. W im większym stopniu wyzwolimy się z tego diabelskiego kontraktu, tym bardziej ograniczymy jego władzę nad nami i nad światem. Jednocześnie w większym stopniu doświadczymy samorealizacji, zaspokojenia naszych głębszych potrzeb i twórczych aspiracji. W chwili, gdy walące się instytucje starego świata pociągną wszystko, co ma jakąkolwiek wartość w odmęty katastrofy, wtedy zapewnienie sobie następnego posiłku, źródła czystej wody, czy sposobu wytwarzania energii stanie się problemem podstawowej wagi. Umiejętność zajmowania się ziemią nabierze podstawowego znaczenia, podczas gdy umiejętność „robienia pieniędzy” stanie się bezużytecznym obciążeniem. Możemy zacząć działać od razu. Wystarczy zabrać pieniądze z mainstreamowych banków, które tworzą system opresji i wyzysku na naszej planecie i złożyć je w instytucjach inwestujących zgodnie z etyką, wspomóc przedsięwzięcia mające na celu produkcję zdrowej żywności, inicjatywy na rzecz lokalnego produkowania energii ze źródeł odnawialnych i tysiące innych projektów pojawiających się obecnie na całym świecie. W ten sposób możemy już teraz zakończyć trwający lata, odbierający energię kompromis i umieścić nasze pieniądze tam gdzie jest nasze serce. Musimy być przygotowani na moment, w którym korporacyjne bóstwa upadną i światła zgasną. Takie przygotowanie uruchomi nowe, pozytywne interakcje na poziomie małej wspólnoty. Interakcje rodzące się wtedy, gdy zaczniemy zaspokajać swoje podstawowe życiowe potrzeby nabywając dobra i usługi od tych, którzy zaangażowali się w przedsięwzięcia mające ludzką skalę, odpowiedzialne i mające dobry wpływ na kulturowe i naturalne środowisko, w odróżnieniu od tych, którzy eksploatują ostatnie zasoby planety dla własnych korzyści i potęgi. Tak, więc tym, którzy pokładają nadzieje na zbawienie w drogich metalach, radziłbym się raz jeszcze dobrze zastanowić. Złota nie da się jeść. Julian Rose

Sir Julian Rose - prezes Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony Polskiej Wsi – ICPPC,

www.gmo.icppc.pl

www.icppc.pl

www.eko-cel.pl

właściciel jednego z pierwszych ekologicznych gospodarstw w Anglii, działacz społeczny. Wieloletni członek zarządu najważniejszego angielskiego stowarzyszenia „Soil” (Ziemia), zajmującego się promocją i atestacją gospodarstw ekologicznych. Korespondent w prestiżowego pisma „Environment Now” (Teraz środowisko), doradca instytucji rządowych, autor książki „Zmieniając kurs na życie. Lokalne rozwiązania globalnych problemów” -

www.renesans21.pl

KOMENTARZ BIBUŁY: Zaznaczyliśmy gwiazdką fragment, który niewątpliwie wymaga dopowiedzenia. “Szybko można zauważyć, że faszystowski reżim z czasów drugiej wojny światowej nie skończył się wraz z procesem w Norymberdze, ale znalazł bezpieczne schronienie w zachodnim i północnoamerykańskim społeczeństwie, dokonując tego całkowicie utajnionego manewru na naszych oczach.“ Oczywiście, że wielu zbrodniarzy wojennych i osób czynnie wspierających nazizm zostało z otwartymi rękami przyjętych przez tzw. demokracje zachodnie, jednak kierunek, którym te demokracje kroczą i nadawany jest ton, są wynikiem przyjęcia komunistycznych spadkobierców wszelkiej maści (marksistów, trockistów, z nad wyraz dużym udziałem Żydokomunistów), niż nazistowskich socjalistów. Poza tym, kilka spraw, jak np. powoływanie się na “prawo karmy”, pozostawmy bez komentarza na zasadzie autorskiego licentia poetica.

Senat USA dyskutuje nad ustawą zagrażającą wolności obywateli Senat Stanów Zjednoczonych obradował w środę nad nową ustawą dotyczącą finansowania wojska. Dokument uzupełniono o kontrowersyjny ustęp poszerzający uprawnienia armii na terytorium USA. Ustawa zwana The National Defense Authorization Act (NDAA) ma umożliwić przekazanie 662 miliardów dolarów na rzecz wojen prowadzonych w Afganistanie i Iraku, personel wojskowy oraz bezpieczeństwo narodowe. Kwota ta będzie i tak o 43 miliardy niższa od tej, jaką w zeszłym roku Kongres przekazał Pentagonowi. To nie pieniądze budzą jednak najwięcej kontrowersji. Propozycja ustawy zawiera, bowiem ustęp, który pozwala wojsku uwięzić amerykańskiego obywatela podejrzanego o działalność terrorystyczną. Brakuje również jasno sprecyzowanych gwarancji dotyczących procesu sądowego aresztanta. Ustawa wzbudziła protest jednego z senatorów, Randa Paula z Kentucky: "czy na podstawie tych ustaleń nie będzie możliwym, że obywatel amerykański może zostać uznany za wroga i wysłany do Zatoki Guantanamo i bez końca więziony"? Były kandydat na prezydenta, a także współautor poprawki do ustawy, senator John McCain odpowiedział: "Myślę, że tak długo jak jednostka, bez względu na to, kim ona jest, stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych Ameryki, należy dążyć do tego by nie mogła więcej temu bezpieczeństwu zagrażać". Ustawa zostanie najprawdopodobniej poddana pod głosowanie w czwartek, w przypadku jej zaakceptowania przez Senat NDAA będzie jeszcze wymagać podpisu prezydenta Obamy. Wejście w życie w ten sposób sformułowanej ustawy będzie kolejnym po ogłoszonym w 2001 roku Patriot Act dokumentem poważnie wpływającym na ograniczenie wolności obywatelskich. Do tej pory jednak obywatele USA pozostawali chronieni przez prawo uniemożliwiające, nawet pod zarzutem terroryzmu, przetrzymywanie bez prawomocnego wyroku sądowego. Interesujące, że pomysł wprowadzenia podobnej ustawy pojawił się teraz, gdy w Stanach Zjednoczonych zapanował największy od dziesiątek lat kryzys. Orwellsky

Charles Crawford napisał Sikorskiemu berlińskie wystąpienie? Na tytułowe pytanie można odpowiedzieć samemu. Wystarczy pobrać ze strony Ministerstwa Spraw Zagranicznych zamieszczone tam wytąpienie pana ministra Sikorskiego, co radzę natychmiast uczynić, bo zapewne zaraz zniknie: [link]

Proszę otworzyć dokument, następnie kliknąć nań prawym klawiszem, następnie kliknąć na “Properties” (Właściwości) i przyjrzeć się uważnie. Widzicie Państwo to samo, co ja? Prawidłowo sporządzony dokument w dziale „Properties“ posiada tytuł oraz autora. Mowa Radosława Sikorskiego została zatytułowana „More Europe“, a jako autor figuruje Charles Crawford. Kim jest spin-doktor Sikorskiego?

Jak sam podaje w biograficznym wpisie na Wikipedii , jest to były ambasador Wielkiej Brytanii w Polsce (do 2007 roku), przedtem dwukrotny ambasador w Belgradzie, a jeszcze przedtem zawodowy pisarz przemówień na służbie Jej Królewskiej Mości. Przede wszystkim najogólniej mówiąc – jest to wesoły chłopak, który dobry dowcip ceni sobie nade wszystko. I tak – wedle własnych słów-wsławił się tym, że w Belgradzie przybył na pewne przyjęcie biznesowe w towarzystwie dwóch kangurów, które wypożyczył z miejscowego ZOO, jak ten hollywoodzki dobry szeryf ściągał podobno na siebie lokalne gromy walcząc zawzięcie w Belgradzie, Sarajewie i Podgoricy z zorganizowaną przestępczością, a jego największe dyplomatyczne osiągnięcie, to zaproszenie do swojej rezydencji sporej grupy brytyjskich kiboli, którzy przyjechali na mecz Newcastle United – Partisan Belgrad, a którym miejscowa policja zabroniła (nie bez kozery) opuszczać hotel.Charles Crawford po swoim przejsciu na emeryturę w r. 2007 dorabia sobie jako konsultant i spin-doktor (m.in. całego rządu Malty) w dziedzinie dyplomacji. Sprawa autorstwa berlińskiego wystąpienia Radosława Sikorskiego wzbudziła spore zainteresowanie zachodnich mediów. Charles Crawford zapytany wprost, odpowiedział na Twiterze zgodnie z najlepszymi zasadami sztuki dyplomacji:

Did I write Radek Sikorski’s awesome Berlin speech?!? No. He did. [link]

Czy to ja pisałem wspaniałe przemówienie Radka Sikorskiego w Berlinie? Nie.

To on pisał. No doubts. I dlatego zgodnie z najlepszymi zasadami sztuki dyplomacji wierzymy tylko informacjom zdementowanym. I jeszcze zupełnie nieistotny drobiazg na koniec.

Obowiązkiem niemieckich polityków jest używanie w publicznych wystąpieniach macierzystego języka. Nie chodzi tu nawet o szacunek do własnego języka, ale przede wszystkim o polityczną odpowiedzialność urzędników państwowych, którzy w pierwszej kolejności mają powinności wobec własnego narodu. Mało, kto w tych sferach tak doskonale włada obcym językiem, aby nie zaistniało niebezpieczeństwo błędnego jego użycia. A wtedy trudno się wyłgać. Jeśli natomiast coś we własnym języku powiedziane jest niezbyt zgrabnie, idzie to zawsze na konto tłumaczy. Podobny obowiązek mają politycy francuscy, brytyjscy, amerykańscy, rosyjscy i… długo by jeszcze wyliczać. Mowa Radosława Sikorskiego wygłoszona została po… angielsku. Jakie są rządowe przepisy w tym względzie? To nie jest sprawa protokołu dyplomatycznego. Polski Minister Spraw Zagranicznych jest – zdaje się – wciąż jeszcze na służbie narodu polskiego. Pensję płacą mu polscy podatnicy. Czy ktoś płaci mu więcej? Joanna Mieszko-Wiórkiewicz

Screen shot – Zrzut ekranu – Adobe Document Properties:

Kliknij aby powiększyć

KOMENTARZ BIBUŁY: Wyjaśniamy szczegóły techniczne spornej sprawy daty powstania dokumentu:

Jako data stworzenia i ostatniej modyfikacji dokumentu widnieje zapis: “11/30/2001 11 11:51:12 AM”, a przemówienie Sikorskiego zostało wygłoszone 28 listopada, czyli 2 dni wcześniej. Jak to wyjaśnić? Bardzo prosto: dokument w formacie Adobe PDF powstał ze źródłowego dokumentu, którym był dokument w formacie Microsoft Office Word 2007, co potwierdza wpis w Properties/Właściwości. Jedyne co potwierdza zapis “11/30/2001 11 11:51:12 AM” w udostępionym na stronie MSZ pliku PDF, to czas ostatniej konwersji z formatu Word na Adobe. Wiemy jednak, że przemówienie zostało wygłoszone wcześniej, zatem zarejestrowana w pliku PDF data jest jedynie datą ostatniej konwersji dokumentu, a nie stworzenia go. Nie wiemy oczywiście, kto dokonał tej ostatniej konwersji, czy ktoś w MSZ, komu ustostępniono oryginalny plik Worda, czy sam Sikorski, który następnie przesłał plik PDF do swojego resortu celem publikacji. Podsumowując, wiemy, zatem, że:

Ostatniej konwersji dokumentu, z Word na PDF dokonano “11/30/2001 11 11:51:12 AM”.

Zarejestrowanym właścicielem aplikacji Microsoft Office i należącej do niej aplikacji Microsoft Word 2007 jest “Charles Crawford”. Jest rzeczą wątpliwą, aby zainstalowana na laptopie pana Sikorskiego (lub innej osoby w jego biurze) aplikacja Microsoft Word była zarejestrowana, jako należąca do “Charles Crawford”. Podczas instalacji aplikacji użytkownik ma możliwośc wpisania swojego imienia i nazwiska, jako zarejestrowanego użytkownika (możliwa jest późniejsza zmiana tego wpisu) i ten wpis jest transmitowany w procesie konwersji z Word do PDF. Jest natomiast bardzo prawdopodobne (a właściwe – niemal pewne), że dokument w formacie Word powstał na komputerze, na którym zainstalowana była aplikacja Microsoft Word, zarejstrowana na osobę “Charles Crawford”. Ktokolwiek odpowiedzialny za publikację plików elektronicznych na serwerach rządowych, nie zachował podstawowej staranności i nie dokonał w danym przypadku niezbędnej tzw. sanityzacji pliku. I jeszcze jedno, ważny komentarz Internauty:

Ja ze stron MSZ dnia 29 ‎listopada ‎2011, ‏‎12:18:24 ściągnąłem pliki o właściwościach następujących”

Tytuł: “More Europe”

Autor: Charles Crawford

Utworzony: 2011-11-28 18:24:52

Zmieniony: 2011-11-28 18:24:52

Jeżeli pliki ściągnięte przez Pana maja inne właściwości niż u mnie wynika z tego, że poprzednie wersje były kasowane i zastępowano je kolejnymi.

Źródło komentarza: http://niemcy.salon24.pl/…

Czy Sikorski chce zmienić Unię Europejską w Związek Socjalistycznych Republik? Zachęcam do przestudiowania w całości przemówienia Ministra spraw Zagranicznych RP, Radosława Sikorskiego: “Polska a przyszłość Unii Europejskiej”. Trudno jest się nie zgodzić z pewnymi argumentami min. Sikorskiego, przede wszystkim tym, że „kryzys” tak naprawdę nie powinien istnieć. Obroty handlowe pomiędzy krajami znacząco wzrosły, zatem biznes się kręci:

„Zachodzi, więc pytanie: jak to się stało, że strefa euro popadła w obecne tarapaty?. Zacznę od tego, czego ten kryzys nie dotyczy. Nie został on wywołany – jak niektórzy sugerują – rozszerzeniem. Rozszerzenie stworzyło rozwój i bogactwo w całej Europie.” Tłumacząc to, co się dzieje, minister zaczyna manipulować nie podając istotnych faktów. Nie ma słowa o tym, że banki centralne są w rękach mafii kilku rodzin, o tym, że większość pożyczek udzielona państwom członkowskim była bandyckim przymuszeniem, że gdyby nie weszły w sferę euro, to nie byłoby w ogóle potrzeby brania pożyczek na inwestycje, gdyż państwa, które mają własną walutę, mogą stworzyć odpowiednie fundusze na ich finansowanie! Nie mówi też o tym, że cały ten „kryzys” jest stworzony sztucznie po to by zmusić państwa członkowskie do jeszcze większej integracji pod wspólnym rządem kierowanym przez niewybieralne, więc niedemokratyczne czy wręcz antydemokratyczne instytucje, takie jak Komisja Europejska. Sikorski też straszy:

„Rozpad spowodowałby kryzys apokaliptycznych rozmiarów, wykraczający poza nasz system finansowy (…)”. Jakoś nie było problemu, gdy każde z państw członkowskich miało własne waluty i było niezależne. Dlaczego teraz miałoby, więc być inaczej? Kluczem przemówienia jest rozwiązanie, jakie podaje nasz minister: „…stoimy przed wyborem, czy chcemy być prawdziwą federacją, czy też nie. Jeżeli ponowna nacjonalizacja lub rozpad są nie do zaakceptowania, pozostaje nam tylko jedna możliwość: sprawienie, by Europą w końcu można było rządzić, a co za tym idzie, doprowadzenie z czasem do Europy bardziej wiarygodnej (…) W celu wzmocnienia konwergencji ekonomicznej, Komisja i Eurogrupa uzyskałyby prawo do szczegółowego badania z wyprzedzeniem wszystkich głównych planów reform gospodarczych, których skutki mogłyby być odczuwalne w strefie euro; nakładałyby sankcje na kraje niewdrażające zaleceń politycznych, a grupy krajów uzyskałyby zgodę na zsynchronizowanie swoich polityk rynku pracy, emerytalnych i społecznych”. I jeszcze to:

„Komisja Europejska powinna zostać wzmocniona. Jeżeli ma odgrywać rolę nadzorcy gospodarczego, to jej komisarze powinni być autentycznymi przywódcami z autorytetem, osobowością i co więcej – charyzmą, tak, aby być prawdziwymi rzecznikami wspólnych europejskich interesów. Komisja powinna być mniejsza, aby być bardziej efektywna”.

Czyli chodzi o oddanie całej władzy w ręce antydemokratycznego organu, jakim jest 27-osobowa Komisja Europejska. Do tego, Sikorski chce jeszcze zmniejszyć jej skład! Czym się różni Komisja Europejska od Centralnego Komitetu Wykonawczego Rad w Związku Radzieckim? Jest mniejszy, a więc jeszcze bardziej dyspozycyjny. Ciąg dalszy przemówienia ministra jest jeszcze bardziej złowróżbny:

„Im więcej władzy przekażemy instytucjom europejskim, tym większą legitymizację demokratyczną powinny uzyskać”.

Min Sikorski nie zauważa, że jest to jawna centralizacja władzy sprzeczna z Konstytucją RP:

„Konstytucja RP Art. 15.: Ustrój terytorialny Rzeczypospolitej Polskiej zapewnia decentralizację władzy publicznej”.

Coś takiego już przerabialiśmy w Sowietskim Sojuzie i absolutnie się na to nie zgadzamy. Centralizacja władzy oznacza totalitaryzm, a ten zawsze prowadził do ludobójstwa i można być pewnym, że i tak się stanie w tym przypadku. W opisie totalitaryzmu w Wikipedii czytamy m.in.: „W systemach totalitarnych życie ludzi podporządkowane jest wszechobecnej kontroli ze strony władzy. Wyznacza ona standardy i normy zachowania, określa status socjalny obywateli, ustala kierunki, obszary i granice aktywności publicznej oraz kształtuje wzorce życia osobistego. Stosowane są: terror i ludobójstwo, na przykład w obozach koncentracyjnych w hitlerowskich Niemczech lub łagrach w stalinowskim ZSRR. Obywatele są silnie uzależnieni od władzy. W skrajnych przypadkach władza wpływa nawet na przyrost naturalny jak w Chinach” Pewne elementy już nam w Europie podstępnie wprowadzono, a min. Sikorski chce zacisnąć nam szubienicę apelując o stworzenie tworu na wzór ZSRR! Jeśli chodzi o nasz kraj, to minister chce nas wepchnąć w bagno euro: „Na koniec kadencji tego rządu, Polska będzie spełniała kryteria członkostwa w strefie euro. Zależy nam, bowiem na przetrwaniu i rozkwicie strefy euro, do której planujemy przystąpić”, godzi się też na uszczuplenie (czyt. utratę) suwerenności: „Polska wnosi również do Europy gotowość do kompromisu – nawet w zakresie wspólnego podejścia do suwerenności – w zamian za uczciwą pozycję w silniejszej Europie”. Czy nie jest to dokładnie to samo, co Targowica?

Pytam: w czyim imieniu występuje pan Minister – w imieniu Polaków, czy Rządu Światowego?

Nie wnikam już w manipulację faktami historycznymi przez min. Sikorskiego, jak choćby ukrywanie faktu, że Konstytucja 3 Maja była masońskim zamachem na Polskę, czy że tak chwalone przez niego USA są obecnie odpowiednikiem nazistowskich Niemiec, które w początkowym okresie miały służyć międzynarodowym bankierom w podboju świata. Chodzi o to, że minister polskiego rządu wykorzystuje swój urząd do promowania poczynań niezgodnych z interesem Polski i Polaków, poczynań, które stworzą z nas niewolników prywatnego tworu, jakim była i jest Unia Europejska! Nie jest tajemnicą, że Parlament Europejski jest świetnie opłacaną atrapą dla ukrywania prawdziwej władzy, która tkwi w niewybieralnych demokratycznie instytucjach jak Komisja Europejska (zob: http://danielhannanpl.wordpress.com/2011/11/02/antydemokratyczna-komisja-europejska/

a ta pracuje dla prywatnego Rządu Światowego, który systematycznie ogranicza nasze prawa, jednocześnie małymi krokami wprowadza w totalną nędzę i niemożność jakiejkolwiek obrony. Nie łudźmy się, że ci ludzie działają w naszym interesie – nic na to nie wskazuje. Nie ma żadnego powodu byśmy musieli cierpieć za nie nasze długi wobec międzynarodowej sitwy bankierskiej, która i tak już ma w swoim posiadaniu większość majątku świata. Ich fortuna została zdobyta metodami kryminalnymi i to nie my, a oni powinni nam zagrabione majątki zwrócić. Kryzys można by bardzo łatwo zakończyć, wprowadzając np. prawo ograniczające wielkość indywidualnej fortuny do 100 mln euro. Żaden człowiek nie potrzebuje więcej, ta suma i tak jest niewyobrażalnie wielka. Wprowadzenie tego prawa uwolniłoby natychmiast niewyobrażalne fundusze, które spowodowałyby, że nikt na świecie nie musiałby umierać z głodu, czy myśleć o dachu nad głową. To ci ludzie są przyczyną problemu i jeśli świat sobie z nimi nie poradzi, to za kilkanaście, góra kilkadziesiąt lat, Ziemia będzie totalnie wyludniona – z grupkami superbogatych uzbrojonych po zęby psychopatów, którzy będą wciąż walczyli między sobą o władzę i złoto. Bo tacy są ci ludzie – bez umiaru i bez ludzkich instynktów. Niestety, ale wydaje mi się, że tych ludzi reprezentuje minister Sikorski. Jeśli mówimy, że coś się szykuje, że władza wie o czymś, czego my nie wiemy, to czytając przemówienie Ministra Radosława Sikorskiego, kończą się przypuszczenia. Można być pewnym, że to, co on powiedział, nie było ot takim wybrykiem ministra. Trudno przypuścić, że trockiści z American Enterprise Institute zainwestowali w niego miliony, po to by teraz mógł sobie mówić, co mu ślina na język przyniesie. Warto dokładniej się przyjrzeć temu, co planują dla nas i dla świata ci ludzie. Materiałów na ten temat nie brakuje. Monitorpolski's Blog

Nauka w służbie Szatana: Stworzono najbardziej śmiercionośnego wirusa Holenderski naukowiec opracował prawdopodobnie najbardziej śmiercionośnego wirusa znanego ludzkości. Modyfikacja H5N1 byłaby w stanie zabić połowę populacji. Wyniki swoich prac, prowadzonych w Centrum Medycznym Erazma w Rotterdamie, Ron Fouchier po raz pierwszy przedstawił na konferencji dotyczącej grypy, która odbyła się we wrześniu tego roku na Malcie. Naukowiec wytłumaczył, że stworzył nowy szczep ptasiej grypy – H5N1 – którego największą modyfikacją jest jego zdolność do przenoszenia się w powietrzu. Wirus H5N1 jest bardzo rzadko spotykany u ludzi. Gdy wybuchła medialna panika z jego powodu został odnotowany jedynie u 600 osób. Ma jednak bardzo wysoką śmiertelność – z zarażonych przeżyła jedynie połowa. Produkt prac Fouchiera ma taką samą śmiertelność przy wielokrotnie zwiększonej nośności, bliskiej zwykłej grypie w porze największych zachorowań.

Wirus “nauczył się” latać Holender swój nowy szczep testował na fretkach, które na grypę reagują podobnie jak człowiek, przenosząc wirusa z jednej na drugą, sprawdzając jak adaptuje się on do różnych gospodarzy. Po dziesięciu pokoleniach wirus zmutował i zaczął przenosić się drogą powietrzną. Nowy szczep od oryginału różni się ledwie pięcioma mutacjami, – z których wszystkie odnotowano w naturalnym środowisku, choć nigdy nie na raz. Naukowcy i specjaliści od bioterroryzmu toczą teraz ogromną batalię o to, by przekonać Fouchiera do niepublikowania opisu powstania szczepu. Obawiają się, że w niewłaściwych rękach zmutowany H5N1 może stać się gigantycznym zagrożeniem dla Ziemi.

“Nie widziałem nic równie przerażającego” - Nie przychodzi mi do głowy inny patogeniczny organizm, który byłby równie przerażający – cytuje „Science Insider” mikrobiologa Paula Keima, który wiele lat poświęcił pracom nad wąglikiem. – Wąglik przy tym w ogóle nie jest straszny – dodał. Keim jest szefem National Science Advisory for Biosecurity (NSABB) – amerykańskiej rządowej instytucji, która doradza w sprawach zagrożeń biologicznych. To NSABB decyduje o tym, czy prace badawcze nad wirusami mogą ujrzeć światło dzienne czy nie. Zazwyczaj nie odmawia się tego prawa odkrywcom, którzy bez tej możliwości odchodzą w niepamięć, jednak prawdopodobnie nikt nigdy nie odkrył nic tak śmiercionośnego jak Ron Fouchier. - To po prostu zły pomysł, żeby naukowcy zmieniali śmiertelnego wirusa w wirusa śmiertelnego i łatwo przekazywalnego jednocześnie. A drugim złym pomysłem jest chęć podzielenia się z innymi wiedzą o tym, jak to zrobili – cytuje „Russia Today” dr. Thomasa Inglesbego, eksperta od bioterroryzmu i dyrektora Centrum Biobezpieczeństwa na Uniwersytecie Pittsburga. Fouchier argumentuje, że opublikowanie przez niego przebiegu eksperymentu pozwoli na przygotowanie się przez ludzkość na ewentualną pandemię H5N1, która – co również wykazały jego badania – jest dużo bardziej prawdopodobna, niż sądzono. Sg

Bankowe błędne koło kryzysu Banki dotknięte kryzysem zadłużenia muszą zwiększyć swoje kapitały, ale nie zmniejszać kredytów. Jeśli brak im na to środków, dokapitalizują je rządy, co spowoduje jednak wzrost zadłużenia państwa. KE proponuje, by budżety „wynagradzać” udziałami. W czwartek KE przedłużyła dopuszczalną pomoc państwa dla banków w związku z nieustępującym kryzysem zadłużenia, który wywiera coraz większą presję na rynek finansowy. Z drugiej strony pod koniec października przywódcy UE zdecydowali, że dla zwiększenia stabilności rynku finansowego banki mają utrzymywać większe kapitały. Na to banki zagroziły, że zmniejszą akcję kredytową. W latach 2008-2009 Komisja Europejska przyjęła na czas kryzysu finansowego przepisy, które pozwoliły państwom ratować swoje banki przed upadkiem; możliwe, że teraz będą im też pomagać, by osiągnęły wymogi kapitałowe przez te państwa określone. Choć przywódcy zapewniają, że pomoc państwa w dokapitalizowaniu banków, by mogły spełnić podwyższony z 5 do 9 % tzw. współczynnik adekwatności kapitałowej, będzie „ostatecznością” (kolejną „ostatecznością” ma być pomoc z funduszu ratunkowego strefy euro), to w czwartek KE przedstawiła wskazówki ws. pomocy państwa w dokapitalizowywaniu unijnych banków.

- Pomoc państwa w dokapitalizowaniu banków, by spełniły nowy wymóg 9 % wskaźnika kapitałowego (ma on uwzględniać narażenie banku na dług publiczny państw), będzie ostatecznością. Najpierw banki będą musiały same zapewnić środki lub zebrać je z rynku - powtórzył w czwartek komisarz UE ds. konkurencji Joaquin Almunia. Almunia zauważył, że teraz sytuacja na rynku finansowym (i ewentualna pomoc bankom) ma inny charakter niż 3 lata temu. Teraz to banki są pod presją rynków zadłużenia państw, a ich księgi są obciążone tracącymi wartość obligacjami. W 2008 r. to kłopoty banków i ryzykowne instrumenty finansowe wpędziły państwa w zadłużenie (np. Irlandię), a np. Islandię doprowadziły do bankructwa. Zapewniał też, że „maszyna podtrzymująca funkcje życiowe” zostanie odłączona od banków, gdy tylko warunki na rynku finansowym się poprawią, ale apelował, by kraje UE odpowiedziały na epicentrum problemu, jakim jest rynek zadłużenia.

- Czekam na pilne rozwiązania tarć na rynku długu publicznego. Gdy zostaną one przyjęte, a rynki nabiorą do nich zaufania, znikną napięcia na rynku międzybankowym oraz zmniejszy się obciążenie ksiąg banków - powiedział. Już teraz są problemy z płynnością na rynku międzybankowym. Na rynku brakuje zaufania, więc banki nie chcą udzielać pożyczek sobie nawzajem, a to odbija się na przedsiębiorcach, którzy nie mogą uzyskać kredytów na swoją działalność. To z kolei może jeszcze bardziej osłabić wzrost gospodarczy i pogłębić kryzys. Zwiększeniu płynności rynku pomogłyby silne publiczne gwarancje pożyczek dla banków. Ale jak powiedział Almunia, kraje UE są niechętne opcji, którą KE uważa za najlepszą, a mianowicie „systemowi wspólnych gwarancji krajów UE dla banków”.

- Większość krajów jest przeciwko - powiedział.

KE wyjaśniała w czwartek, jak „zapewnić, żeby kraje były odpowiednio wynagradzane za pomoc bankom”.

- Udzielanie zastrzyków kapitałowych przez państwo może w przyszłości coraz częściej następować w postaci udziałów (nieprzynoszących stałego dochodu) - napisała KE. Udziały przyniosą rządom zyski, gdy banki wypracują dochody. KE radzi jednak, jak rządy mogą zadbać o ich rynkową wycenę i jak pobierać opłaty od banków za gwarancje. Minister finansów Jacek Rostowski wyjaśnił w środę w Brukseli, że ministrowie UE zadbali o to, żeby banki nie zwiększały kapitałów do wymaganego poziomu kosztem zmniejszania akcji kredytowej.

- 22 października podjęto decyzję, że dokapitalizowanie na potrzeby rynku długu publicznego ma być w formie kwotowej, to znaczy ma być pewna kwota dodatkowego kapitału, którą banki zdobędą, jeśli mają takie potrzeby, na skutek wyliczeń odnoszących się do stanu (ich ksiąg – red.) z 30 września - powiedział. - Czyli, niezależnie od poziomu akcji kredytowej, kwoty wynikające z obliczeń będą musiały być zaciągnięte z rynku albo dostarczone przez państwa - dodał. Pod koniec października Europejski Urząd Nadzoru Bankowego (EBA) wyliczył, że unijne banki potrzebują dokapitalizowania rzędu 106,4 mld euro. Almunia wyraził w czwartek nadzieję, że „nie będzie miał zbyt dużo klientów przy swoim okienku (z pomocą publiczną – red.)”. Julita Żylińska

Biopaliwo prawny comeback wg. kryteriów UE Ponadto prawo wspólnotowe zezwala państwom członkowskim na stosowanie całkowitych lub częściowych zwolnień podatkowych dla biopaliw. Ciągłe zmiany nie są na rękę polskim rolnikm i plantatorom oraz rafineriom za wskaźnik NCW Przyjęta w lipcu nowelizacja ustawy o biopaliwach i biokomponentach czeka obecnie na zgodę Komisji Europejskiej. Dokument wprowadzający w zasadzie jedną zasadniczą zmianę - paliwo B7 zamiast dotychczasowego B5 - powstawał przez dwa i pół roku. Nie jest to najlepsza zapowiedź tego, co może nas czekać przy kolejnej nowelizacji, która stawia przed nami znacznie poważniejsze wyzwanie. Chodzi, bowiem o wdrożenie do polskiego prawodawstwa dyrektywy unijnej nr 30 z 2009 roku, która dokonuje zasadniczej zmiany w europejskim systemie wsparcia paliw odnawialnych. Wprowadza, bowiem kryterium "zrównoważonego rozwoju”, jako czynnika determinującego możliwość dopuszczenia biokomponentu na europejski rynek. Oznacza to, że producent estrów lub etanolu będzie zmuszony wykazać, że oferowany przez niego produkt powstał w zgodzie z szeregiem kryteriów narzuconych przez UE, zarówno w zakresie redukcji emisji, CO2, jak również odnośnie czynników społecznych czy dotyczących polityki rolnej. Obawy ma także Kazimierz Żmuda, zastępca dyrektora ds. energii odnawialnych i biopaliw w departamencie rynków rolnych Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi. - Dyskusja na temat biopaliw w Polsce jest zdominowana przez jedno zagadnienie - realizację NCW - zauważa. - Zdominowało to niestety także projekt założeń do nowelizacji ustawy o biopaliwach i biokomponentach. Zapomina się tym samym o głównych celach, jakie przyświecały dyrektywom unijnym, czyli aktywizacji gospodarczej i społecznej. Zdaniem przedstawicieli branży naftowej, nadrzędnym celem procesu legislacyjnego powinna pozostać kwestia dostosowania nakładanych przez państwo celów do realiów rynkowych. W przeciwieństwie do Niemiec czy Francji nie mamy choćby możliwości sprzedaży paliw z wyższą zawartością biokomponentu niż 5 proc. Jesteśmy za to liderem pod względem wysokości kar - 17 tys. zł za tonę niezrealizowanego NCW. Po to by uniknąć kar, branża sprzedaje paliwo B100, do którego każdej tony musi dopłacać około 2 tys. zł. - Naszym głównym postulatem jest, więc skorelowanie NCW z normami jakościowymi dla paliw ciekłych tak, aby koszty realizacji celu były możliwie niewielkie - podkreśla Gmyrek.

- Celem tego wszystkiego powinno być, aby rynek ten rozwijał się nie, dlatego, że są określone cele wskaźnikowe i kary, ale dlatego, że jest on konkurencyjny cenowo. Powinniśmy szukać rozwiązań, które nas do tego przybliżą. Jarosław Cendrowski, specjalista ds. biopaliw w Grupie Lotos, dodaje do kwestii regulacyjnych dotyczących polskich biopaliw kolejny znak zapytania.

- Wciąż nie wiadomo, jakie zmiany w całej polityce biopaliwowej wprowadzi nowy system zaliczania poziomu redukcji emisji z tytułu wykorzystywania biopaliw. Może on wywrócić sytuację w branży do góry nogami, gdyż nie jest wykluczone, że wskaźnik ten zmniejszy się nawet o połowę. Obecnie biokomponenty produkowane w Unii Europejskiej są najbliższe wypełnieniu kryteriów zrównoważonego rozwoju, a to za sprawą wspólnej polityki rolnej i systemu dopłat, który wymusza określone standardy.

- Z całą pewnością nie można powiedzieć tego samego o wielu krajach pozaeuropejskich. System certyfikacji musi być jednocześnie szczelny i na tyle łatwy do wprowadzenia, aby nie stwarzał barier administracyjnych - dodaje Zygmunt Gzyra, prezes Krajowej Izby Biopaliw. WNP.pl

Prawo UE a biokomponenty Podstawy prawne regulacji rynku biopaliw we Wspólnocie zawarte zostały przede wszystkim w dwóch aktach prawnych: Dyrektywie 2003/30/WE Parlamentu Europejskiego i Rady UE z dnia 8 maja 2003 roku w sprawie wspierania użycia w transporcie biopaliw lub innych paliw odnawialnych oraz w Dyrektywie 2003/96/WE Rady UE z dnia 27 października 2003 roku w sprawie restrukturyzacji wspólnotowych przepisów ramowych dotyczących opodatkowania produktów energetycznych i energii elektrycznej. Pierwsza z wymienionych dyrektyw zawiera definicje pojęć „biopaliwo”, „biomasa” oraz „inne odnawialne paliwa”. Do kategorii biopaliw zalicza: bioetanol, biodiesel, biogaz, biometanol, biodimetyloeter, bio-ETBE, bio-MTBE, biopaliwa syntetyczne, biowodór, czysty olej roślinny. Nakłada ona na państwa członkowskie obowiązek stopniowego zwiększenia wykorzystania biopaliw i innych paliw odnawialnych w sektorze transportu (w stosunku do ogólnej masy paliw silnikowych): do 2009 r. o 5,10 %, do 2010 r. o 5,75 % oraz do 2020 r. o 20 % Ponadto prawo wspólnotowe zezwala państwom członkowskim na stosowanie całkowitych lub częściowych zwolnień podatkowych dla biopaliw. Kwestię tą reguluje art. 16 Dyrektywy 2003/96/WE, zgodnie, z którym państwa członkowskie mogą udzielać zwolnień lub ulg w podatku akcyzowym na biopaliwa. Są one jednak traktowane, jako pomoc państwa i nie mogą zostać udzielone bez zgody Komisji Europejskiej.

CIRE

Wieloaspektowa analiza paliw alternatywnych w tym biopaliw

http://www.transport.gov.pl/files/0/1791040/Wieloaspektowaanalizastosowaniapaliwalternatywnych.pdf

Podsumowanie Kolejny etap stanowienia trudnego prawa na styku rolnictwa, ekologii, techniki i ekonomii powoduje wiele emeocji w przedmiocie biopaliw. Wsparcie dla transportu jest minimalne a wyniki ekonomiczne dla rafinerii psują się z uwagi na drakońskie kary za wskażnik NCW. Jak pamiętam od 15 lat więcej się mówiło niż było realizowane, a rynek producentów rzepaku kilka razy ucierpiał na zmianie koniuktury. Kejow

W odpowiedzi internaucie Ultima Thule W zasadzie nie należy odpowiadać na anonimy, lecz wyrzucać je do kosza, ale osobnikowi podpisującemu się „Ultima Thule” kilka słów, bo to ma szerszy kontekst (dotyczy tekstu o Ursusie). Proszę czytać z refleksją i starając się zrozumieć czytany tekst, czasami wymaga to pracy, kilkakrotnego przeczytania, ale warto, człowiek robi się mądrzejszy. Młody człowiek wali „z grubej rury”:

„Co za socjalistyczne BZDURY!!! "ratowanie" gospodarki poprzez utrzymywanie nierentownych, PAŃSTWOWYCH firm!!! Przecież to jest CHORE!!!” Reszty nie warto cytować, bo dziecko pisze niby na temat, jakieś kawałki z elementarza i myśli, że zjadło rozumy, a miejscami pisze zwykłe głupstwa. A gdzież to zostało w moim felietonie napisane, że trzeba ratować państwową socjalistyczną firmę?

- Mówię, że został zmarnowany majątek państwowej firmy – a to był spory majątek i naprawdę szkoda.

Gdyby dziecko przeczytało dokładniej, to by zauważyło, że przytaczam fragment historii firmy, gdy jej majątek uratowano włączając do państwowego koncernu, ale czy to było państwo socjalistyczne?

- Nie, to było racjonalne państwo jak najbardziej kapitalistyczne, które bynajmniej nie było kierowane przez niedouczonych liberałów, którzy umyślili sobie, że „najlepszą polityka jest brak polityki”, a socjalistyczny przemysł należy „zaorać”, ale przez dobrze wykształconych działaczy i polityków, wśród nich zresztą wielu trzeźwo patrzących na świat inżynierów (np. E. Kwiatkowski – czy młody człowiek coś o nim słyszał?).

Czy internauta wie, że państwowe firmy istnieją w wielu jak najbardziej kapitalistycznych państwach? I że to nie oznacza bynajmniej, że jest to socjalizm?

Warto zastanowić się, że ten sam majątek, który źle funkcjonował w systemie socjalistycznym, mógłby być znakomicie wykorzystany w systemie gospodarki rynkowej, ale pod warunkiem, że stworzono by właściwe warunki systemowe i nie rozdawano zwykłym hochsztaplerom, lub cynicznym „inwestorom strategicznym”, którzy dokonywali zwykłych, można powiedzieć, „ordynarnych” wrogich przejęć. Nieznajomość samego pojęcia „wrogiego przejęcia” wynikała z słabego wykształcenia naszych twórców transformacji. Błędna koncepcja prywatyzacji i niedojrzała intelektualnie polityka w imię „kapitał nie ma narodowości”, (bo nie rozumiano, że kapitał może i nie ma narodowości, ale ludzie nim dysponującej, jak najbardziej mają narodowość – swych krajów ojczystych i lokalizacji swych central) doprowadziła do strat majątku, który dałby spore dochody – są szacunki, może przesadzone, że bylibyśmy dwa razy bogatsi, gdyby nie te straty. Nie dotyczy to tylko Ursusa, ale wielu innych fabryk. A poza tym, ODWAGI, MŁODY CZLOWIEKU!!! Co to jest za szumny pseudonim!!?? Cóż on znaczy? Czy ma to związek z Encyklopedią Powszechną Ultima Thule (taki to mądrala pisze?); Czy z tajemniczą średniowieczną północną krainą wyznaczająca kraniec znanego świata; utożsamianą z krajami nordyckimi lub Arktyką; czy ze szwedzkim zespołem muzycznym (dla zatwardziałego miłośnika Beatlesów to naprawdę marniutki zespół)?? Jak zaczniesz się podpisywać imieniem i nazwiskiem, to może będziesz pisał bardziej przemyślanie. Jerzy Żyżyński

Słowacja: Wprowadzono stan wyjątkowy. Ministerstwo Zdrowia prosi Polskę o pomoc Słowacki minister zdrowia wystąpił do rządu polskiego o pomoc w zabezpieczeniu świadczeń zdrowotnych dla pacjentów – poinformował resort zdrowia. Na Słowacji z powodu protestu lekarzy wprowadzono stan wyjątkowy w kilkunastu szpitalach. Ministerstwo Zdrowia, odpowiadając na prośbę Słowacji, skierowało pismo do dyrektorów szpitali, by podjęli działania umożliwiające Słowakom dostęp do świadczeń w polskich lecznicach. Protest słowackich medyków popiera Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy. OZZL przekazał posłom z sejmowej komisji zdrowia apel o przyjęcie przez Sejm rezolucji potępiającej wprowadzenie przez rząd Słowacji stanu wyjątkowego. W ocenie OZZL, stan wyjątkowy został wprowadzony wyłącznie w celu zmuszenia jednej grupy zawodowej (lekarzy) do pracy na warunkach, na które nie wyrazili oni zgody, co jest pogwałceniem podstawowych praw pracowniczych i obywatelskich. Słowackich lekarzy poparła także polska Naczelna Rada Lekarska.

- Z oburzeniem przyjąłem informację o zamiarze wprowadzenia przez władze Słowacji stanu wyjątkowego dla lekarzy. Chciałbym w imieniu polskiego środowiska lekarskiego wyrazić naszą solidarność z lekarzami słowackimi, którzy walczą o godne warunki wykonywania zawodu w swoim kraju – napisał prezes NRL Maciej Hamankiewicz. Poprzez masowe składanie wypowiedzeń słowaccy lekarze protestują przeciw niskim zarobkom, warunkom pracy w publicznej służbie zdrowia i transformacji szpitali w spółki. Część z ok. 2000 lekarzy, którzy przyłączyli się do protestu, już je wycofało, jednak ok. 1600 lekarzy wciąż zapowiada odejście z pracy. We wtorek rząd słowacki wprowadził stan wyjątkowy, w ramach, którego 16 najbardziej zagrożonych szpitali ma prawo nakazać lekarzom wykonywanie obowiązków za 70 proc. pensji mimo złożonego wypowiedzenia. Jeśli odmówią, grożą im procesy karne. Niektóre z placówek już zapowiedziały, że skorzystają z tego prawa i wezwą lekarzy do pracy. Zgodnie z prawem stan wyjątkowy może trwać od 30 do 90 dni i może zostać ogłoszony na wypadek zagrożenia zdrowia obywateli. Słowacja, borykająca się z groźbą masowych zwolnień lekarzy, zwróciła się do państw sąsiednich o udzielanie pomocy pacjentom w awaryjnych sytuacjach. Brakuje przede wszystkim anestezjologów, chirurgów, urologów i traumatologów. Szpitale w Czechach zastrzegły, że same cierpią na deficyt lekarzy tych specjalności. Czeski minister zdrowia Leosz Heger zapowiedział, że być może na Słowację pojadą lekarze wojskowi, decyzja ta wymaga jednak uprzedniej zgody rządu. PiKa, PAP

Obrona własnej skóry Lech Wałęsa wspaniałomyślnie zaapelował o amnestię dla zbrodniarzy z czasów PRL. Uznał, że jeżeli trudno jest rozliczyć na przykład winnych masakry robotników na Wybrzeży w 1970 roku, to należy odstąpić od procesu. Zaś czyny ludzi odpowiedzialnych za śmierć 45 zabitych ponad 1160 rannych puścić w niepamięć. Pomijam już kwestię uzurpacji Wałęsy. Bo, na jakiej zasadzie były przywódca „Solidarności” przyznał sobie prawo do przyjęcia roli sędziego w nie swojej sprawie? Kto mu udzielił takiego pełnomocnictwa? Najwyraźniej upoważnienie dał sobie sam. Na mocy swego majestatu. Jakim jednakże prawem? Czy rozmawiał, choć z jednym synem, który w 1970 roku miał kilka lat, a jego ojciec został zastrzelony w wyniku decyzji, jaką podejmowali wówczas siedzący dziś na ławie oskarżonych. Czy rozmawiał z którąś z żon jednego z dziewięciu górników zastrzelonych 16 grudnia 1981 r. w kopalni „Wujek”. Zabitych za zgodą gen. Czesława Kiszczaka, który nocą wysłał specjalny szyfrogram, przyzwalający plutonowi specjalnemu ZOMO otwarcie z ostrej broni ognia do bezbronnych ludzi? Mimo upływu ponad czterdziestu lat od jednej zbrodni i trzydziestu od drugiej, pamięć o nich jest ciągle żywa i obecna w życiu publicznym. Obydwa bunty – ten z 1970 roku i ten z 1981 – zostały przez władzę ludową utopione w krwi. Są zapisane w naszych dziejach najnowszych, jako zbrodnie. Do dziś nikt jednak nie poniósł za nie żadnej odpowiedzialności. Nikt nie został ukarany. Choć zbrodniarzy nie trzeba poszukiwać latami po świecie. Żyją nie tylko obok nas, ale co gorsza wśród nas. Co w dodatku najbardziej boli, mają się stokroć lepiej niż ich ofiary. Czasami śmieją się z nas, drwią w żywe oczy, przedstawiając fałszywe wersje pobudek swoich czynów, jak to nagminnie robi gen. Jaruzelski. Innym razem są cyniczni i bezczelni, jak jego druh, gen. Kiszczak, który po jednej z rozpraw mówi do dziennikarzy, że może spotkać się z nimi w restauracji i porozmawiać przy wódce i zakąsce, bo na to go stać. Takich właśnie zbrodniarzy Wałęsa proponuje rozgrzeszyć, choć wie dobrze, że fundamentem rozgrzeszenia jest przyznanie się do winy i skrucha. Nie chodzi o kruchtę kościelną, lecz o elementarną moralność. Jak można odpuścić winy, przebiegłym krętaczom i oszustom? Czy nad tym się Wałęsa przez chwilę zastanowił? Powodem, który zdaniem Wałęsy, skłaniać winien do darowania win zbrodniarzom jest to, że teraz po latach „nie da się tego dobrze rozliczyć”. Takiego argumentu można użyć w każdym czasie i do każdego procesu. Jeśli zaś chodzi o upływ czasu, który zaciera część śladów i zubaża ludzką pamięć, to wynik kilku rzeczy. Z pewnością jedną z nich to także zaniedbania między innymi samego Lecha Wałęsy, jako jednego najbardziej wpływowych polityków na początku lat 90. Okresu, który z dzisiejszej perspektywy patrząc, wydaje się być optymalnym czasem na procesy rozliczeniowe za zbrodnie dokonane w PRL. Czy on jako prezydent kiwnął palcem, aby spróbować przeprowadzić reformę wymiaru sprawiedliwości, po to choćby tylko, aby odcedzić z sądów i prokuratur agenturę SB, ludzi związanych z nomenklaturą partyjną? To był i być może pozostaje do dziś jeden z głównych czynników, który powoduje, że procesy rozliczeniowe trwają lata i nie mogą się doczekać żadnego rozstrzygnięcia. Czy Lech Wałęsa o tym nie wie? Jerzy Jachowicz

Premier oblał egzamin Pomysł podwyższenia wieku emerytalnego jest nie do zaakceptowania – oceniają liderzy związku. Krytykują Tuska za pominięcie w exposé problemów bezrobocia i ochrony zdrowia. Strażacy i górnicy zapowiadają, że będą bronić swoich uprawnień emerytalnych.

– Wedle szkolnych not wystawiłbym premierowi jedynkę – ocenia exposé premiera Zbigniew Gałązka, szef Sekretariatu Emerytów i Rencistów. – Podwyższanie wieku emerytalnego jest niepoważną propozycją, biorąc pod uwagę poziom bezrobocia. Ludzie wychodzą ze szkół i nie znajdują zatrudnienia, a ci, którzy mogliby im ustąpić miejsca, mają być zmuszani, by pracować dłużej. Premier nic nie mówi o miejscach pracy dla 50- i 60-latków, a program „50 plus” okazał się niewypałem. Jego zdaniem pracodawcy nie będą trzymać na siłę 60-latków, bo już dziś wolą młodszych pracowników, których postrzegają, jako bardziej wydajnych. Zbigniew Gałązka krytykuje Donalda Tuska za brak pomysłów na walkę z bezrobociem.

– Premier zamierza podnieść wiek emerytalny dla kobiet aż o 7 lat, tylko gdzie jest dla nich praca? Miejsc pracy nie przybywa, a gdy ograniczy się liczbę odchodzących na emeryturę, bezrobocie jeszcze wzrośnie. Nie przyjmuję wyliczenia, że 39-letnia kobieta, dzięki pracy do 67 roku życia otrzyma o 80 proc. wyższą emeryturę w porównaniu z dzisiejszą. Może premierowi chodziło o 80 zł? – drwi z wyliczeń szefa rządu Zbigniew Gałązka.

Popracują do śmierci Obecnego wieku emerytalnego nie dożywa aż 40 proc. mężczyzn. Jego podwyższenie do 67 lat oznacza, że wielu Polaków umrze nim otrzyma pierwsze świadczenie. Zastrzeżenia liderów związku budzi także pomysł waloryzacji kwotowej emerytur.

– To rozwiązanie zostało już uznane za niekonstytucyjne – przypomina szef Sekretariatu Emerytów i Rencistów. – I Donald Tusk o tym wie, bo był przecież w parlamencie. Ludzie płacili składki od określonych, zróżnicowanych dochodów. Jeśli zarabiali więcej i płacili wyższe składki, otrzymują wyższe świadczenia i mają wyższą waloryzację. Sprawa do tej pory była przejrzysta – każdy mógł sobie przeliczyć: waloryzacja wyniesie tyle procent, bo określony jest poziom inflacji i wskaźnik wzrostu płac w przedsiębiorstwach. A jak teraz ma to być liczone przy waloryzacji kwotowej? Z czego ma wynikać kwota, o jaką zostaną podniesione świadczenia? Będą chcieli to po 40 zł dadzą każdemu, a może po 30 zł? Ale wiadomo, o co chodzi – niektórzy analitycy podają, że łączna pula na waloryzację może być niższa od dotychczasowej nawet o połowę. To zwykłe oszustwo.

Nie – dla odbierania uprawnień emerytalnych Donald Tusk w exposé zadeklarował: „Jeśli chodzi o warunki przechodzenia na emeryturę w górnictwie, będziemy proponowali utrzymanie przywilejów wyłącznie dla tych, którzy pracują bezpośrednio przy wydobyciu”. – To określenie jest bardzo nieprecyzyjne. Jedno wydaje się jasne – rząd chce ograniczyć górnicze uprawnienia emerytalne, ale trudno dziś powiedzieć, komu i na jakich zasadach. Oceniam to, jako planowany zamach na uprawnienia emerytalne górników – mówi Jarosław Grzesik, szef Sekcji Krajowej Górnictwa Węgla Kamiennego. – Ludźmi, którzy pracują przy wydobyciu węgla, są nie tylko pracownicy dołowi kopalni, ale również zakładów przeróbczych węgla. A oni nie korzystają z uprawnień górniczych. Mogą tylko przejść na emeryturę pomostową, tak jak inni zatrudnieni w warunkach szczególnych. Chciałbym uznać, że wypowiedź premiera o górnikach, którzy nie byliby zatrudnieni przy wydobyciu węgla, była zwykłym lapsusem. Jarosława Grzesika niepokoi także zapowiedź wprowadzenia specjalnego podatku od kopalin. – Co prawda szef rządu mówił, że chodzi o miedź, cynk, rudy metali szlachetnych, ale wspomniał także o innych kopalinach. Dziś górnictwo jest najbardziej obłożoną różnego rodzaju podatkami, opłatami i innymi haraczami branżą w Polsce. Nie ma takiej gałęzi gospodarki, na którą byłoby nałożone aż tyle opłat. Nakładanie dodatkowych to zarzynanie kury znoszącej złote jaja. Wzburzeni zapowiedzią odebrania uprawnień emerytalnych są zrzeszeni w Solidarności strażacy. Donald Tusk zapowiedział, że w ich przypadku minimalny wiek emerytalny ma wynosić 55 lat, przy 25-letnim stażu pracy. – Nie widzę 55-letniego strażaka, który wskakuje na drabinę i na dużej wysokości ratuje kogoś z pożaru. Za 15 lat okaże się, że funkcjonariuszy z takim stażem, jak założył sobie rząd, nie będzie w służbie, oni nie dadzą rady – nie ma wątpliwości Robert Osmycki, szef Sekcji Krajowej Pożarnictwa. – Jeśli porównujemy się z innymi krajami, to we Francji można być policjantem czy strażakiem maksymalnie do 55. roku życia. Po przekroczeniu tego wieku obowiązkowo należy odejść na emeryturę. Są nieliczne przypadki, gdy o 2–3 lata przedłuża się służbę, jeśli funkcjonariusz jest wysokim specjalistą. Ale to wyjątki, na które zgadzają się ministrowie. Funkcjonariusze w Niemczech, Anglii czy Francji odchodzą z pełną emeryturą nie później niż po 25 latach służby i nie później niż w 60. roku życia. Rząd Platformy chce zafundować nam zachodni górny pułap wiekowy, jako minimalny u nas. Robert Osmycki podkreśla, że w Polsce raczkuje system odnowy psychobiologicznej dla funkcjonariuszy. – Nie mamy takich pensji, by po służbie strażak czy policjant mógł zregenerować się, korzystając z odnowy biologicznej. Strażacy nie mają też na to czasu, bo przy tak niskich wynagrodzeniach idą do drugiej roboty. Jedyne, co dziś ludzi ciągnie do służby w straży pożarnej, to wcześniejsza emerytura. Jeżeli rząd uważa, że strażak ma nabywać uprawnienia po 25 latach służby, to chcemy wiedzieć, jaka będzie podstawa naliczania emerytury. Bo jeżeli taka jak teraz po 15 latach, czyli 40 proc. ostatniego wynagrodzenia, to emerytury będą głodowe. Komu opłaci się narażać przez 25 lat na ryzyko szybszej utraty zdrowia za emerytalny ochłap? – pyta szef Sekcji Krajowej Pożarnictwa.

Jego zdaniem błędna decyzja rządu szybko uwidoczni się w brakach kadrowych służb mundurowych. Odebranie dotychczasowych uprawnień emerytalnych zniechęci tych, którzy myślą o pracy w straży pożarnej lub policji. – Już to przerabialiśmy. Na początku lat 90. można było odejść na emeryturę dopiero po 55. roku życia. Wtedy na 27 etatów do obsadzenia w jednostce ratowniczo-gaśniczej w Warszawie miałem aż 13 wakatów. Jeśli chcemy do tego wrócić, to rząd jest na dobrej drodze. Jako związkowcy na pewno będziemy walczyć o to, by nie naruszono uprawnień tych, którzy już są w służbie. Rozwiązania zaproponowane przez premiera będą bardziej restrykcyjne niż uprawnienia wynikające z ustawy o emeryturach pomostowych.

Stajnia Augiasza w służbie zdrowia Liderzy Solidarności są zdumieni tym, że Donald Tusk w exposé nie powiedział nic na temat sytuacji w służbie zdrowia. Cztery lata temu szef rządu zapowiadał: skrócimy kolejki do specjalistów, pacjenci będą leczeni w komfortowych warunkach, a pracownicy służby zdrowia otrzymają podwyżki. Nie będziemy żałować nakładów – obiecywał. Niedługo potem, na początku rządów PO odbył się biały szczyt. Wtedy padły konkretne obietnice – podniesienia składki zdrowotnej i poprawy sytuacji pracowników służby zdrowia. Nic z tego nie zostało zrealizowane.

– Teraz należałoby najpierw rozliczyć się z tych obietnic i stanąć w prawdzie. Brak nawiązania w wystąpieniu do problemów służby zdrowia odbieram, jako ucieczkę od rzeczywistości – mówi Maria Ochman, szefowa Sekretariatu Ochrony Zdrowia. – Ostatnie cztery lata to była polityczna gra bezpieczeństwem zdrowotnym pacjentów. Pierwszy pakiet zdrowotny minister Kopacz został zawetowany przez prezydenta Kaczyńskiego. Te rzekomo świetne ustawy uchwalono w ekspresowym tempie. Gdyby trzymać się tego, co mówił wtedy premier i minister zdrowia, to po tragicznej śmierci prezydenta Kaczyńskiego ten sam pakiet powinien zostać otrzepany i przedstawiony ponownie parlamentowi, jeśli był tak świetny i tylko prezydent stał na przeszkodzie w jego wprowadzeniu. Tymczasem pojawił się zupełnie inny projekt, który nadal nie rozwiązuje problemów. Konstytucja nakłada obowiązek zapewnienia równego dostępu do świadczeń zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych i przed tym problemem rząd stanie – chce czy nie. A przed nowym ministrem zdrowia Bartoszem Arłukowiczem (do niedawna w SLD) nie lada wyzwanie. – Musi uporządkować ministerialną stajnię Augiasza. Ustawa o działalności leczniczej nakłada rygory ekonomiczne na zakłady opieki zdrowotnej. Jeśli nie podnosi się składki, a więc nie zasila finansowo całego systemu, to oczywistym jest, że szpitale będą się dalej zadłużały. Polacy, którzy coraz częściej są zatrudniani na umowy śmieciowe, odprowadzają coraz mniej pieniędzy ze składek lub uciekają w szarą strefę, z której nie ma wpływów do budżetu. To oznacza spadające wpływy do kas szpitali – sygnalizuje Maria Ochman. – Tworzenie spółek prawa handlowego nie jest panaceum, bo już, co trzecia z nich jest zadłużona. Drugi problem dotyczy ustawy refundacyjnej, która była sztandarowym projektem minister Kopacz. Zegar tyka i po nowym roku problemy mogą mieć lekarze, aptekarze i pacjenci. Lekarze już dziś grożą niewypisaniem recept na leki refundowane. Na czas nie zostały także przygotowane rozporządzenia w ramach tzw. koszyka świadczeń zdrowotnych. One muszą być nowelizowane każdego roku, bo na ich podstawie NFZ kontraktuje świadczenia. – To wynik zaniedbań pozostawionych w resorcie przez minister Kopacz – ocenia Maria Ochman. – Do tego dochodzi kwestia nadzoru. O tym, jak źle funkcjonuje nadzór ministerstwa zdrowia, świadczy przykład stołecznego Centrum Onkologii, do którego weszły już z kontrolami wszystkie służby – ABW, CBA, NIK i prokuratura. W tej placówce kwitła korupcja, nepotyzm i układy. W efekcie jest dziś poważnie zadłużona. Jako rozwiązanie proponuje się tam wyprowadzanie usług na zewnątrz. Czyli przyjdzie następna ekipa i będzie robiła pieniądze na placówce, która powinna służyć chorym i być poza kryteriami zysku i oszczędności na pacjentach.

Karty na stół Premier przedstawił także planowane zmiany w systemie ubezpieczeniowym rolników. Za posiadaczy gospodarstw do 6 ha państwo nadal będzie opłacać składki zdrowotne. Właściciele gospodarstw od 6 do 15 ha zapłacą połowę składki, a całą składkę – rolnicy powyżej 15 ha.

– Premier rzucił tylko hasła. Dlaczego dolną granicą ma być 6 a nie 10 hektarów? Reprezentuję interesy rolników zatrudnionych w spółkach skarbu państwa i uważam, że KRUS trzeba zmienić. Bo rolnicy zatrudnieni w tych przedsiębiorstwach płacą podatek dochodowy i ZUS na zasadach powszechnych. Inaczej traktuje się rolnika państwowego, a inaczej rolnika indywidualnego – sygnalizuje Wojciech Pogorzelski, szef Sekretariatu Rolnictwa. – Wprowadzenie rozliczenia rolników zgodnie z ustawą o działalności gospodarczej pokazałoby, jaka jest prawdziwa sytuacja w rolnictwie indywidualnym. Jest pytanie: jak wyliczyć ten podatek dochodowy. Czy unijne dopłaty bezpośrednie są dochodem czy nie? Zgodnie z traktatem akcesyjnym nie powinny być opodatkowane. Poza zmianami w KRUS-ie liderzy „S” akceptują też podniesienie składki rentowej i przypominają, że związek był przeciwny jej obniżaniu w 2007 roku. Niepokoi ich forma komunikowania o planowanych przez rząd zmianach. – Dialog jest pozorowany od wielu lat. Niby komisja trójstronna się zbiera, tylko rząd wszystko ustala wcześniej. Chcemy poznać szczegóły rozwiązań z exposé i usiąść do negocjacji – puentuje Zbigniew Gałązka.

Dla TS exposé premiera ocenia Piotr Duda, przewodniczący Solidarności Z punktu widzenia marketingu politycznego, wykonanego ukłonu w stosunku do agencji ratingowych, można powiedzieć, że premier wygłosił dobre exposé. Ale każde exposé jest tylko pobożnym życzeniem szefa rządu. Później musi on się zderzyć z rzeczywistością – konsultacjami i uzgodnieniami nie tylko w komisjach sejmowych, ale także, mam nadzieję, ze stroną społeczną. Jeśli kryzys, którym straszą rządzący i finansiści, czeka u naszych bram, to razem rozwiązujmy problemy z nim związane. Kryzys nie może prowadzić do sytuacji, w której związkowcy będą na ulicy, a rządzący uznają, że wiedzą lepiej, co powinni robić. Kolejne cztery lata nie mogą być czasem kryzysu dialogu społecznego. Liczę na wzmocnienie komisji trójstronnej. Mam nadzieję, że w najważniejszych posiedzeniach będzie brał udział premier, a najlepiej byłoby gdyby został jej przewodniczącym. W exposé szef rządu mówił wyłącznie, jak oszczędzać. Ale nie powiedział, jak zwiększyć dochody budżetu państwa. Sądziłem np. że środki zaoszczędzone na uldze prorodzinnej i becikowym zostaną skierowane na aktywną walkę z bezrobociem i tworzenie nowych miejsc pracy, szczególnie dla młodych. Tego w wystąpieniu zabrakło. Więcej środków można by pozyskać, gdyby w Polsce ujednolicono system składek emerytalno-rentowych. Pracuje nas ponoć 16 mln, ale z tego 3 mln na zasadach samozatrudnienia, korzystając z preferencyjnych reguł podatkowych. Nie może być tak, że zatrudnieni na umowę o pracę płacą składki na pozostałych. Pomysł podniesienia wieku emerytalnego jest kompletnie nietrafiony i nie do zaakceptowania. Nie powinniśmy w Polsce naśladować rozwiązań z innych państw, tylko tworzyć system motywujący ludzi, by chcieli dłużej pracować, pewnych, że dzięki temu otrzymają wyższą emeryturę. Oczywiście pod warunkiem, że pozwala na to zdrowie. Przecież już w tej chwili nie ma przymusu przechodzenia na emeryturę. Ona jest przywilejem, ale można pracować dłużej. Podniesienie wieku emerytalnego do 67. roku życia spowoduje, że część ludzi przejdzie na renty lub zasiłki socjalne, a spora grupa po prostu nie dożyje wypłaty pierwszego świadczenia. Dlatego wiek emerytalny trzeba powiązać ze stażem pracy. Niektórzy po przepracowaniu 15 czy 20 lat przechodzą na emeryturę, a inni, z 45-letnim stażem pracy, nie dożywają pierwszego świadczenia. Ci pierwsi dożywają być może właśnie, dlatego, że tak krótko pracowali. To nie jest sprawiedliwe.

Niepokoją propozycje dotyczące emerytur górniczych. Wszyscy, którzy pracują dziś pod ziemią, pracują przy wydobyciu. Premier ponoć był na dole w kopalni, ale chyba tylko na reżyserowanej wycieczce. Zapraszam go ponownie na Śląsk, będzie mógł zjechać na dół kopalni i zobaczyć, ile osób faktycznie zaangażowanych jest przy wydobyciu węgla. Praca pod ziemią jest bardzo ciężka i nie sądzę, by te osoby, które pracują w kopalniach, mogły pracować dłużej niż 25 lat pod ziemią. Trzeba też pamiętać, że przygotowanie pełnowartościowego pracownika dołowego wymaga zaangażowania drugiego pracownika, który musi go przez kilka lat prowadzić za rękę. Nie wiem, co premier miał na myśli, oferując policjantom i żołnierzom nawet 600-złotowe podwyżki. Czy to kupowanie resortów siłowych na wypadek demonstracji związkowych? Chcemy rozmawiać o propozycjach zawartych w exposé. Ale jeśli Polacy, nie tylko związkowcy z Solidarności, zdecydują, że chcą przeciwstawić się propozycjom rządu, to my, jako Solidarność możemy stanąć na czele tych protestów. Jesteśmy na to gotowi. Krzysztof Świątek


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
D 628
628
628
sem III GO egz ustawa Dz.U. 2001 Nr 62 poz. 628 - skrót, UCZELNIA ARCHIWUM, UCZELNIA ARCHIWUM WGiG,
arkusz Jezyk polski poziom p rok 2003 628 MODEL
Anatomia Skrypt Godowicz id 628 Nieznany
628
628
628 - 741, VI rok, Medycyna sądowa, giełdy, Giełdy - od kloca, zrobione
628 10 ĆáÓÔ۬á Ő Ł»ĘŠąşÔÓ
628
628
628
628
628
628 629
628
628

więcej podobnych podstron