SZKICE WĘGLEM
Czas i miejsce akcji noweli „Szkice węglem”
Akcja noweli toczy się w czasach współczesnych Sienkiewiczowi - w II połowie XIX wieku. Wskazują na to pojawiające się w tekście aluzje historyczne – wspomnienie powstania styczniowego (1863 – 1864) obecne w biografii bohaterów noweli – Zołzikiewicza i Rzepy: „Kazali Rzepie wozić wtedy w czasie zawieruchy jakieś papiery, to i woził.” Samorządy wiejskie na terenie zaboru rosyjskiego powstawały po 1863 roku, gdy dokonała się już reforma uwłaszczeniowa. Ustawę o sądach gminnych władze carskie wydały w lipcu 1876 roku. Niniejsze fakty wyznaczają czas akcji.
Barania Głowa to wieś w powiecie osłowickim, oddalona od Osłowic o „opętane” trzy mile, które Maria Rzepowa musi pokonać piechotą, udając się do miasta. Barania Głowa podobnie jak Osłowice to miejscowości fikcyjne. Ich nazwy wskazują raczej na „przymioty” umysłowe mieszkańców oraz elity rządzącej: wójta Buraka oraz pisarza Zołzikiewicza. We wsi znajduje się karczma prowadzona przez Żyda Szmula, gdzie spotykają się okoliczni chłopi. Tutaj rozmawiają, toczą polityczne „debaty” i popijają arak. W Baraniej Głowie mieści się także plebania i kościół. Można stąd dojechać do Małych Postępowic, których dzierżawcą jest pan Floss, nietypowy ziemianin, swego czasu uczestnik obrad sądów gminnych. Wieś wygląda raczej na zaniedbaną i „niecywilizowaną”. Lokalne władze zabiegają o własne interesy i nie w smak im wydawanie pieniędzy na budowę gościńca wiodącego do Osłowic. Taniej przecież jeździć przez łąkę pana Skorabiewskiego. Nieopodal chałupy Rzepów świnie taplają się w błotnistej kałuży. „(...) doszli do wielkiej kałuży, w której leżało kilka świń, >. Żeby tę kałużę obejść, potrzeba było przejść koło chaty Rzepowej;”,
We wsi nie ma szkoły, jedynym „poetycznym” miejscem jest ładny domek „pokryty dzikim winem i patrzący tylnymi oknami na staw.”
„To była dawniej ochrona. Tu wiejskie dzieci uczyły się czytać, gdy rodzice byli w polu. (...) Teraz tam stoją beczki z okowitą (wódką). Teraz sąsiadujemy tylko z naszymi chłopami, starając się nie mieć żadnych z nimi stosunków.” – tłumaczy panna Jadwiga Skorabiewska swojemu kuzynowi Wiktorowi.
Obraz beczek z okowitą ustawionych w budynku dawnej ochronki to „najlepszy dowód ówczesnej praktyki ziemiaństwa, zrywającego otwarcie z ideą pracy u podstaw. Materialne interesy dworu pociągające za sobą konieczność „drobnych ustępstw” na rzecz władz carskich – oto rzeczywiste podłoże „nieinterwencji” szlachty ukazane w utworze Sienkiewicza. W takim kontekście podjęty „spór o zasady” stawał się, oczywiście, bezprzedmiotowy. Troska o dobro wsi musiała ustępować w praktyce trosce o dobre stosunki z pisarzem, gdyż od nich zależał przecież dobry byt pana Skorabiewskiego. Przedstawiona na tak szerokim tle tragedia chłopskiej rodziny uzyskała rangę oskarżenia o zasięgu przekraczającym obserwacje i wnioski ówczesnej literatury polskiej.” (A. Nofer – Ładyka, Henryk Sienkiewicz, Warszawa 1988) |
---|
Przebywając w Ameryce, Sienkiewicz nie pozostawał obojętny wobec problemów, z jakimi borykali się jego rodacy. Interesowała pisarza kwestia chłopska i „Szkice węglem” poświęcił tej tematyce. Przedstawił w noweli wizerunek nieszczęsnego, nieudolnego chłopa, który po uwłaszczeniu nie potrafi korzystać z przywilejów wolności i nadanych mu praw, jest bezradny, zacofany, nieoświecony, budzi litość i staje się ofiarą manipulacji, intryg. Uprzedni „właściciel” – pan jawi mu się jako wróg, a wszelkie „instancje”: szlachcic – dziedzic, ksiądz, urzędnicy nie są zainteresowane problemami chłopstwa, pozostawiają włościan samych sobie, nie troszczą się o ich los, nie edukują, nie wspierają, a głównie wyzyskują. Eksponując bezradność i krzywdę chłopa, autor obciążył winą „warstwy wyższe”: inteligencję, duchowieństwo, ziemiaństwo, które dzięki „zasadzie nieinterwencji” mogły pozostawać bierne wobec niesprawiedliwości i zła. Jest to krytyka stosunków panujących na wsi w XIX wieku.
Spisek reprezentantów gminy przyczynia się do tragedii rodzinnej Rzepów. Pisarz Zołzikiewicz, pragnąc zaspokoić swój „apetycik” na piękną Marysię Rzepową wymyśla przebiegły plan „wydelegowania” Wawrzona Rzepy do wojska. Sprzyjają mu wszelkie okoliczności, bo akurat trwają spisy wojskowe. Pisarz zmawia się wraz z wójtem i obydwaj zastawiają sidła na Rzepę. Upijają chłopa i podpisują odpowiedni dokument, w którym Wawrzon rzekomo „dziedziczy” część dworskiego lasu, a faktycznie zgadza się na pobór do wojska w miejsce wójtowego syna. Zaświadczenie jest nieważne, ale Rzepa, którego nikt nie informuje o zasadach rekrutacji, nie ma o tym pojęcia: „Rzepy nie byliby wzięli do wojska wzięli do wojska. Taka ugoda, jaką spisano w karczmie, nie była wystarczająca. Ale widzicie, chłopi się na takich rzeczach nie znają, inteligencja dzięki neutralności także niewiele, więc... pan Zołzikiewicz, który trochę wiedział o tym, liczył, że w każdym razie sprawa się przewlecze, a strach rzuci kobietę w jego ramiona. I nie przeliczył się ten wielki człowiek. (...)”
Słowa Epilogu obnażają „całą makabryczną paradoksalność ukazanej w utworze sytuacji, w której pan Zołzikiewicz, wbrew racjom zdrowego rozsądku, mógł realizować swój plan.” (A. Nofer – Ładyka, Henryk Sienkiewicz, Warszawa 1988) |
---|
Sprawą Rzepów zajmuje się sąd gminny, czyli skorumpowane ciało prawodawcze Baraniej Głowy z udziałem wójta, pisarza Zołzikiewicza i nieoświeconych chłopów. Kiedyś uczestniczył w nich także ziemianin – pan Floss, postrzegany za odmieńca, ponieważ miał zwyczaj siadać na jednej ławie z chłopami i nie „starał się niczym szeleszczącym zasłużyć na przyjaźń” pana Zołzikiewicza.
Obrady sądu gminnego rozstrzygały o sprawach włościan i gminy. „Jeśli bowiem ktoś z „inteligencji” miał sprawę, wówczas w wigilią posiedzenia zapraszał pana Zołikiewicza o siebie, przynoszono następnie do pokoju przedstawiciela inteligencji – wódeczkę, podawano cygara i wtedy obgadywała się rzecz z łatwością.” Pod koniec wizyty gospodarz wręczał szacownemu przedstawicielowi organu władzy szeleszczący banknot i miało się pewność, że następnego dnia, podczas obrad, zapadną stosowne decyzje.
Rzepowa opowiedziała przed sądem o swojej krzywdzie, o tym jak podstępem wciągnięto Wawrzona na listę poborowych, lecz nikt nie ujął się za zdesperowaną kobietą, bo „oto przyszła na skargę na wójta i pisarza: przed... wójta i pisarza.” W dodatku obciążono Rzepę innymi przewinieniami: o to, „że groził żonie i dzieciakowi, (...), obiecywał spalić własną chałupę (...).” Wtrącono oskarżonego do więzienia w chlewku, z towarzystwem świń. Jednego tylko człowieka bulwersowało takie postępowanie sądowe – pewnego starego ławnika, mówił: „ – A ja wam powiem, żeby ino panowie na sądy chadzywali, to by takich rzeczy się nie działo”, ten ławnik nie był jednak z Baraniej Głowy.
„Krótka rozmowa między wójtem a pisarzem, „polityczne” dyskusje w karczmie, a przede wszystkim obrady sądu gminnego wymownie ilustrują stan umysłowości współczesnego chłopstwa, będącej przedziwnym stopem nawarstwionych od wieków pojęć i nabytego świeżo przeświadczenia o własnych możliwościach. Naiwna wiedza o świecie idzie tu w parze z chytrością w zabiegach o własny interes, pokora wobec „panów” z pogardą dla ich rady, służalczość wobec „władzy” z oszukiwaniem tejże, pobożna cześć dla prawa z przebiegłością w omijaniu ustawy itd. Toteż samorząd gminny złożony z samych chłopów przynosi tylko szkody mieszkańcom Baranich Głów.” (A. Nofer – Ładyka, Henryk Sienkiewicz, Warszawa 1988) |
---|
Maria Rzepowa, pragnąc ratować męża, udała się po poradę do księdza, ale ów zalecił jej modlitwy, a nieszczęście kobiety potraktował jako karę bożą. Zrozpaczona, zwróciła się o pomoc do baraniogłowskiego dziedzica - pana Skorabiewskiego, ten rzekł tylko: „Ja pomógłbym wam chętnie, gdybym mógł, ale dałem słowo, że się w sprawy gminne nie będę wtrącał. Dawniej było co innego... panie dobrodzieju!... a dziś ani wam do mnie, a mnie do was nic.” Wyprawiła się do miasta - Osłowic, by w urzędach szukać wsparcia. Gubiła się w labiryntach korytarzy i nie potrafiła porozumieć z urzędnikami. „Ale Rzepowa do reszty straciła głowę od śmiechów panów, więc poczęła tylko bełkotać bez związku: „Burak! Rzepa! Rzepa! Burak, o!” Wzięto ją za alkoholiczkę, a „wszechmogący” naczelnik doradził: „ – Jak wytrzeźwiejesz, to sprawę przedstawić gminie, a gmina niech przedstawi mnie.” Wszędzie ignorowano kobietę, nikt nie wykazał zainteresowania jej problemem.
„Wędrówka Rzepowej poszukującej sprawiedliwości u wszystkich instancji społecznych i administracyjnych w obrębie powiatu, od samorządu gminnego poprzez dwór i plebanię, aż do urzędu powiatowego w Osłowicach (...) staje się okazją do swoistej demonstracji postaw ludzkich wobec sprawy Rzepów. Z przeglądu owych postaw wynika jedno: odprawa dawana bohaterce pod takim czy innym pretekstem była w większości przypadków podyktowana troską o własny interes, dla którego sprawa Rzepów stanowiła jakieś zagrożenie. W tym układzie rzeczy Rzepowa musiała zostać osamotniona, a w konsekwencji zdana na łaskę i niełaskę pisarza. Odpowiedzialność za to spadała nie na konkretną jednostkę czy środowisko, ale na całe społeczeństwo, w którym wytworzenie się więzów solidarności między przedstawicielami dworu i administracji spowodowało całkowitą izolację wsi.” (A. Nofer – Ładyka, Henryk Sienkiewicz, Warszawa 1988) |
---|
Rzepowa wracała do Baraniej Głowy bezradna i upokorzona. Rozpętała się burza. Młody Ościeszyński, jadąc do dworu powozem, nie zamierzał jej podwieźć, zabrał ją dopiero Herszek, pachciarz (dzierżawca) z Wrzeciądzy. Zachorowała po tej wyprawie do miasta. Gdy powróciła do zdrowia, postanowiła skorzystać z porady karczmarza Szmula i udać się do Zołzikiewicza: „(...) No... ja wiem, co wy, Rzepowa, dużo u niego możecie wskórać; on sam mi mówił: niech Rzepowa, powiada, przyjdzie i mnie poprosi, a ja, powiada, papier podrę, i basta!” Z miłości do męża, by anulować „pakt” zawarty w gospodzie, spotkała się z Zołzikiewiczem i zdradziła Wawrzona. Pisarz gminny czuł się w pełni usatysfakcjonowany, zaspokoiwszy „apetycik” na piękną Rzepową. Zdradzony i upokorzony małżonek pomścił swoją krzywdę - zabił Marię i podpalił zabudowania dworskie.
„(...) Sienkiewicz ustalił w swoim utworze pewną hierarchię wartości winnych, stawiając w rzędzie sprawców tragedii baraniogłowskiej na pierwszym miejscu dwór. Od niego bowiem zależało przerwanie intrygi rozpoczętej przez Zołzikiewicza i jego interesy zaważyły na „triumfie” zasady nieinterwencji. Toteż Rzepa kieruje swoją zemstę w stronę pana Skorabiewskiego: ostatnim jego czynem jest podpalenie budynków dworskich.” (A. Nofer – Ładyka, Henryk Sienkiewicz, Warszawa 1988) |
---|
W Baraniej Głowie Zołzikiewicz pełni ważną funkcję, jest pisarzem gminnym. Świadom własnej wartości, wykorzystuje swoją przewagę w celach prywatnych.
Ten młody mężczyzna ma przystrzyżoną w szpic bródkę, podobną do koziej brody, zwykle pomaduje sobie włosy, co wabi roje much. Brzęczącym kordonem otaczają jego głowę. Pisarz zabija je, a następnie wyjmuje palcami „trupy” owadów. Często dłubie w nosie. Dłubanie działa na niego terapeutycznie – likwiduje nudę. Stroje zamawia u krawca Srula, ponieważ chce wyglądać elegancko podczas wizyt u Skorabiewskich. Pragnie zwrócić uwagę panny Jadwigi – córki dziedzica. Wygląda jednak nieatrakcyjnie, niechlujnie. Nosi pobrudzone kołnierzyki, pstrokate kamizelki i krawaty, czasem nawet cylinder, ale tylko wtedy, gdy wyjeżdża do Osłowic. Mieszka w folwarcznym budynku, tak zwanych czworakach, zupełnie nie troszcząc się o estetykę zajmowanych pomieszczeń. W Baraniej Głowie nie jest zbyt lubiany, ale ponieważ zalicza się do jednostek wpływowych ze względu na „układy” z naczelnikiem powiatu, ludzie się go boją. Ponadto sporo o każdym wie.
Kształcił się w Osłowicach. W wieku siedemnastu lat, gdy wybuchło powstanie styczniowe, brał udział w walkach. Powstańczych przygód nie traktował poważnie, raczej jako zabawę. Czuł się bohaterem romansów, które z pasją czytywał w czasie wolnym. „Była to epoka w jego życiu, w której spodnie nosił nie na cholewach, ale w cholewach, i w której wyśpiewywał z zapałem” rewolucyjne pieśni. „Życie obozowe, śpiewy, obłoki tytuniowego dymu, romantyczne przygody na kwaterach, na których młode dziewice (...) niczego nie żałowały dla Ojczyzny i walecznych jej obrońców, życie takie (...) harmonizowało z namiętną i burzliwą duszą młodego Zołzikiewicza.”
Kiedyś pokonał konno płot we Wrzeciądzy. Był to nie lada wyczyn. Wkrótce po popisowym skoku, wspominanym w lokalnej prasie, pobito go ciężkim narzędziem – plecy Zołzikiewicza zetknęły się z ołowianą kulą. Po tak bolesnym doświadczeniu, zapragnął „służyć ogółowi taką bronią, jaką władał najlepiej” – inteligencją. Został donosicielem. Piął się po szczeblach kariery, a dzięki protekcjom został pisarzem gminnym, „trzymał w ręku Buraka i ławnika Gomułę, a we trzech trzymali w ręku cały sąd.” Na „sesjach” rady gminy miał decydujący głos. Wykorzystywał ludzi do swoich celów. Za pozytywne załatwienie spraw otrzymywał łapówki. Gościł zwykle u Skorabiewskich i Ościeszyńskich. Podejmowano go obiadem i wręczano „szeleszczące papierki”. W tajemnicy naigrywano się z egoistycznego, niechlujnego i pyszałkowatego Zołzikiewicza. Nikt jednak nie miał odwagi powiedzieć mu prawdy.
Maria Rzepowa to jedna z głównych bohaterek noweli pt. „Szkice węglem”. Kobieta młoda i piękna: „może dwudziestoletnia, i dziwnie urodziwa. Na głowie miała czepek zwyczajny babski, na sobie białą koszulę zaciągniętą czerwoną tasiemką. Pod tą koszulą rysowały się zdrowe, wypukłe piersi jak dwie głowy kapusty, a i cała kobieta była jak rydz, szeroka w plecach i w biodrach, smukła w stanie, gibka, słowem: łania. Ale rysy miała drobne, głowę niewielką i płeć może nawet i bladawą, tylko trochę ozłoconą promieniami słońca: oczy duże, czarne, brwi jakby napisane, mały cienki nosek i usta jak wiśnie. Śliczne ciemne włosy wymykały się jej spod czepca.” Jej uroda pobudzała zmysły Zołzikiewicza, miał na Rzepową „apetycik”.
Maria była zaradną gospodynią, dobrą, wyrozumiałą żoną, obowiązkową matką. Troszczyła się o Wawrzona. Dbałość o męża była wyrazem jej miłości. Rozpaczała na myśl o wcieleniu Rzepy do wojska. Pragnęła mu pomóc. Gdy sprawę Rzepów podjęto na posiedzeniu sądu gminnego, broniła ukochanego przed fałszywymi zarzutami. Ostatecznie udała się po poradę do „instancji wyższych”. Odwiedziła plebana, ale ksiądz zignorował jej problem, tłumacząc go karą bożą. Udała się z wizytą do dworu, lecz pan Skorabiewski, zwolennik polityki nieinterwencji, nie zamierzał jej pomóc. Przebyła długą drogę do Osłowic, narażając życie i zdrowie. W powiecie nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, by dowieść nieszczęścia, które ją spotkało. Uznano ją za alkoholiczkę i nakazano przedstawić sprawę gminie. Poczuła się bezradna, zrozumiała, że aby uchronić Wawrzona przed branką, musi ulec pisarzowi.
Maria Rzepowa „Decyzję szukania pomocy u „panów” podejmuje spontanicznie, zgodnie z tradycyjnym wyobrażeniem swojej wsi o ich „łaskawości”. Nie ma przy tym żadnego określonego planu i nie umie argumentować swoich racji, toteż z każdorazowej „dyskusji” z „panami” wychodzi pokonana, ustępując z pokorą przed byle argumentem strony przeciwnej. Dlatego nie ma nawet poczucia własnej krzywdy; poniesione porażki przyjmuje z rezygnacją jako dopust boży i nie zgłasza do nikogo pretensji. Wydaje się jednak, że i tutaj, w tak pomyślanej kreacji bohaterki, nagromadził Sienkiewicz przesłanki ideowo – artystyczne dla wniosków, które miały płynąć z jego utworu. Istota bezradna, powodowana jednym tylko pragnieniem – ocalenia swoich najbliższych, dla których jest gotowa ponieść najcięższe ofiary, tym większe budzi współczucie i tym surowiej oskarżać każe sprawców jej nieszczęścia.” (A. Nofer – Ładyka, Henryk Sienkiewicz, Warszawa 1988) |
---|
Wawrzon Rzepa jest jedną z głównych postaci noweli Sienkiewicza pt. „Szkice węglem”. „Rzepa chłopisko był rosły jak topola, tęgi: prawdziwie od topora.” Pracował przy wyrębie lasu. „Rzepa zarobek miał dobry, bo i do roboty był dobry. Jak, bywało, plunie w garść, a chwyci za topór, a machnie, a stęknie, a uderzy: t aż sosna zadrży, a wiór na pół łokcia się od niej oderwie. W ładowaniu drewna na fury także był pierwszy.” Pewien bogaty kupiec z Osłowic wręczał mu nieraz dodatkowe pieniądze za dobrze wykonaną pracę – „na wódkę”, bo Rzepa od alkoholu nie stronił. „W karczmie Rzepa pierwszy był do wszystkiego, tylko że siwuchę lubił, a skory był do wypitki, jak podpił.” Zarzucano mu niekiedy, że za dużo pije i traci pieniądze, ale Wawrzon mawiał wtedy: „ – Piję, to za swoje”.
Nie bał się nikogo, tylko przed pisarzem czuł respekt. Szanowano go i podziwiano za odwagę. Kiedyś sam pokonał siedmiu mężczyzn. Pan Skorabiewski, który wtedy był wójtem, ukarał go ku przestrodze, ale tak naprawdę darzył śmiałka sympatią. Wiejskie baby plotkowały, że Rzepa może być synem Skorabiewskiego, bo „matkę Rzepy znali wszyscy, a ojca nikt.” Przed uwłaszczeniem „siedział komornym na chałupie i na trzech morgach”, potem ziemia stała się jego własnością. Gospodarował na niej należycie, zabezpieczając byt materialny rodziny. Podczas powstania styczniowego przewoził tajne dokumenty: „Kazali Rzepie wozić wtedy w czasie zawieruchy jakieś papiery, to i woził.” Liczył wtedy zaledwie piętnaście lat. Jakikolwiek udział w powstaniu i pomoc partyzantom były karane. Zołzikiewicz donosił, więc Rzepa bał się go i wolał z nim nie zadzierać.
Wawrzon miał rocznego syna i piękną żonę - Marię, a ta niezmiernie podobała się pisarzowi gminnemu. Zołzikiewicz uknuł więc spisek przeciwko Rzepie. Trwała akurat branka, więc chłop miał zostać wcielony do wojska zamiast wójtowego syna, którego Burak planował wykupić za pokaźną sumę. Udział w planie Zołzikiewicza był dla Buraka korzystny, pisarzowi zaś dawał szansę uwiedzenia Rzepowej. Wawrzon udał się osobiście do intryganta, zamierzając wręczyć mu łapówkę, lecz pisarz nie dał się przekupić. Spisano umowę, upojono Rzepę alkoholem, okłamano go, że dostanie sporą część dworskiego lasu. Pijany Wawrzon podpisał dokument. Jak się później okazało, umowa była nieważna, a Rzepa padł ofiarą przemyślnej intrygi. Żona występując w jego imieniu, szukała pomocy u księdza, we dworze i w urzędach, lecz wszędzie bagatelizowano jej problem.
Pełny tytuł utworu brzmi: „Szkice węglem, czyli epopeja pod tytułem: Co się działo w Baraniej Głowie”.
Szkic jest odmianą gatunku literackiego, formą opowiadania o luźnej i schematycznej konstrukcji, o rozbudowanych partiach dygresyjnych i licznych epizodach. W szkicu istotną rolę spełnia narrator, niekiedy jego opowieść nosi znamiona publicystyki i gatunkowo zbliża się do dziennikarskiego felietonu, może też przypominać tradycyjną gawędę. Szkic był dość powszechnie stosowany w prozie pozytywizmu. Sienkiewicz wykorzystał tę odmianę także w innych nowelach, np. w „Za chlebem” i w „Hani”. |
---|
Wójt Burak
„We wsi Barania Głowa w kancelarii wójta gminy cicho było jak makiem zasiał. Wójt gminy, niemłody już włościanin, nazwiskiem Franciszek Burak, siedział przy stole i z natężoną uwagą gryzmolił coś na papierze;” Wójt był prostym, nieoświeconym chłopem i miał trudności w formułowaniu myśli. Nie potrafił poprawnie napisać urzędowego pisma, listy zwykł kończyć tak jak ksiądz kazanie: „Amen”. Burakowego syna czekała branka. Wójt obawiał się tego faktu i zamierzał wykupić chłopaka. Cena jednak była wysoka. Z pomocą przyszedł mu Zołzikiewicz, twórca sprytnego planu. Miejsce młodziana zająć miał Wawrzon Rzepa. Burak brał udział w spisku z racji finansowych. Nie musiał płacić za „wykup” syna, ofiarował za to część sumy inicjatorowi całego przedsięwzięcia. Razem z pisarzem upili Rzepę w karczmie, a następnie podłożyli mu fałszywy dokument do podpisu.
Burak brał udział w posiedzeniach rady gminy, we wszystkich decyzjach zgadzał się z Zołzikiewiczem. Był od niego zależny, ponieważ pisarz znał jego sekretną przeszłość. Prawdopodobnie Burak wspierał powstańców: „Co mi kazali, tom robił” – tłumaczył się. Trudno jednoznacznie ocenić tę postać, w dodatku ocenić ją tylko negatywnie. Wójt troszczył się o dobro rodziny, sprawy prywatne przedkładał nad inne, niemniej potrafił współczuć. Litował się nad Rzepową, widząc jak po naradzie gminnej, zrozpaczona, ledwo żywa z udręki, wracała do domu. „Wójt, że to miał serce dobre, więc idąc z wolna z Gomułą ku karczmie rzekł: - Mnie to cosik tej baby żal. Albo im dołożę jeszcze ćwiartczynę grochu, albo co?” Domyślał się, że postępuje niewłaściwie i dręczyły go z tego powodu wyrzuty sumienia. Wiedział, że podlega woli Zołzikiewicza i podobnie jak Rzepa stał się marionetką w jego ręku. Pisarz wykorzystywał bojaźliwego Buraka.
Pan Skorabiewski
Dziedzic z Baraniej Głowy, „człowiek dość otyły i dość czerwony, z wielkimi wąsami”. Przed uwłaszczeniem nie pozostawał obojętny na problemy chłopów, od czasów reformy, zabiegał tylko o sprawy prywatne. Kiedyś dbał o swoich poddanych, dla wiejskich dzieci wybudował ochronkę, by „uczyły się czytać, gdy rodzice byli w polu.” Potem ochronka stała się magazynem alkoholu, stały w niej beczki z okowitą. Gdy „czasy się zmieniły” pozostał tylko sąsiadem chłopów - nie utrzymywał z nimi kontaktów, nie wtrącał się w ich sprawy. Tłumaczył Rzepowej: „Ja pomógłbym wam chętnie, gdybym mógł, ale dałem sobie słowo, że się w sprawy gminne nie będę wtrącał. Dawniej było co innego (...), a dziś ani wam do mnie, ani mnie do was nic. Dziś wy moi sąsiedzi, i basta.” Stosował zasadę nieinterwencji. Swoją obojętnością pośrednio przyczynił się do tragedii Rzepów. Wawrzon, „sterowany” złością podpalił zabudowania dworskie. Reforma uwłaszczeniowa nadawała chłopom ziemię, ale odbierała protektorów – „panów”. Pozostawiała ich samych sobie, bezbronnych, niewykształconych, niezorientowanych w sprawach społecznych. Kwestie sporne rozstrzygała rada gminy, złożona wielokrotnie ze skorumpowanych urzędników, którzy wykorzystywali naiwnych włościan, realizując prywatne cele. Skorabiewski zapraszał na domowe obiady pisarza Zołzikiewicza i wręczając mu łapówki, załatwiał własne interesy. Tego bohatera trudno jednoznacznie ocenić. Skorabiewski, niegdyś obrońca chłopów, uległ presji społeczno – ekonomicznej, przyjmując postawę neutralną.
Motyw wsi
Barania Głowa to wieś w powiecie osłowickim, fikcyjna miejscowość, w której ludzie borykają się z codziennością i zwykłymi, realistycznymi problemami. Wiążące decyzje podejmuje samorząd lokalny, na czele którego stoi wójt Burak i pisarz Zołzikiewicz. Ciało prawodawcze Baraniej Głowy jest skorumpowane. Szlachta nie ingeruje w sprawy chłopstwa, a dba jedynie o własne interesy. Chłopi po reformie uwłaszczeniowej czują się wyizolowani i wykorzystywani. Nikt nie chce udzielać im wsparcia ani porad, jak odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Inteligencja, jeżeli ma coś do załatwienia z gminą zazwyczaj „ugaduje się” z panem Zołzkiewiczem, wówczas wszelkie problemy zostają należycie rozwiązane.
We wsi znajduje się karczma prowadzona przez Żyda Szmula, gdzie spotykają się okoliczni chłopi. Tutaj rozmawiają, toczą polityczne „debaty” i popijają arak. W Baraniej Głowie mieści się także plebania i kościół. Można stąd dojechać do Małych Postępowic, których dzierżawcą jest pan Floss, nietypowy ziemianin, swego czasu uczestnik obrad sądów gminnych. Wieś wygląda raczej na zaniedbaną i „niecywilizowaną”. Nieopodal chałupy Rzepów świnie taplają się w błotnistej kałuży. Resocjalizacja więźniów – chłopów skazanych za błahe przewinienia odbywa się w więzieniu, czyli w niewielkim chlewku. Współtowarzyszami więziennej niedoli bywają świnie. Placówki edukacyjnej – szkoły nie ma w Baraniej Głowie, dawny budynek ochronki wiejskiej zajmują beczki z okowitą – wódką.
„Szkice węglem” ukazują zbiorowość wiejską oraz relacje panujące w danej społeczności: zależność od samowolnej rady gminy, obojętna postawa dworu na sprawy chłopów.
Motyw chłopa
Sienkiewicz poświęcił „Szkice węglem” tematyce ludowej – kwestii chłopskiej. Przedstawił w utworze wizerunek nieszczęsnego, nieudolnego chłopa, który po uwłaszczeniu nie potrafi korzystać z przywilejów wolności i nadanych mu praw, jest bezradny, zacofany, nieoświecony, budzi litość i staje się ofiarą manipulacji, intryg. Uprzedni „właściciel” – pan jawi mu się jako wróg, a wszelkie „instancje”: szlachcic – dziedzic, ksiądz, urzędnicy nie są zainteresowane problemami chłopstwa, pozostawiają włościan samych sobie, nie troszczą się o ich los, nie edukują, nie wspierają, a głównie wyzyskują. Nowela wywołała falę krytyki. Uznano ją za prowokację, tym bardziej, że zburzyła i napiętnowała wizerunek włościanina, stworzony przez romantyków. W ich wyobrażeniu kultura ludowa uchodziła za skarbnicę mądrości narodowej, chłopa zaś kreowano na zacnego, łagodnego i szlachetnego. Sienkiewicz nakreślił całkowicie odmienny „szkic” włościanina – w utworze jest on zacofany, pozbawiony rozsądku, wręcz ciemny i głupi, łatwo nim manipulować. Krytyka tej grupy społecznej nie była celem pisarza. Eksponując bezradność i krzywdę chłopa, autor obciążył winą „warstwy wyższe”: inteligencję, duchowieństwo, ziemiaństwo, które dzięki „zasadzie nieinterwencji” mogły pozostawać bierne wobec niesprawiedliwości i zła. Jest to moralna ocena stosunków panujących na wsi w XIX wieku.
Sienkiewicz szkicowo nakreślił uczucie Marii i Wawrzona. Z ust bohaterów nie padają żadne wyznania, to raczej czyny świadczą o prawdzie i wielkości ich uczucia. Wędrówka Rzepowej przez rozmaite „instytucje”, to swoisty szlak miłości, „pielgrzymka” w jej imieniu. Zołzikiewicz czytuje brukowe romanse, z wątkami sensacyjnymi, marzy o pannie Jadwidze Skorabiewskiej, flirtuje z wiejskimi dziewczętami. Jest na tyle prymitywny i egoistyczny, że nie dostrzega ofiarności Rzepowej.
Wątek miłości i zdrady pojawia się w noweli dwukrotnie, nie chodzi tylko o sprawę Rzepów. Baraniogłowska para - Wach Rechnio i Baśka Żabianka, zwani przez autora Romeem i Julią, na sądzie gminnym wzajemnie się oskarżają, ujawniając sekrety związku. Przykład Baśki i Wacha ukazuje inne oblicze miłości – uczucia zaborczego, skalanego zawiścią i zazdrością.
Motyw śmierci
Powodowany odruchem zemsty Rzepa zabija małżonkę oraz podpala zabudowania dworskie. Śmierć Marii, wymierzona ręką zdradzonego i upokorzonego Wawrzona, następuje powoli. Jej opis jest bardzo realistyczny:
„ – Połóż głowę na skrzyni...
- Wawrzon! Miłosierdzia! (...)
Rozległo się głuche udezrenie, potem jęk i stuk głowy o podłogę; potem drugie uderzenie, słabszy jęk, potem trzecie uderzenie, czwarte, piąte, szóste. Na podłogę lunął strumień krwi, węgle na kominie przygasły. Drganie przeszło Rzepową od stóp do głowy, potem jej trup wyprężył i pozostał nieruchomy.”
Detale turpistyczne ukazują grozę tego aktu, dokonanego w sposób makabryczny. Dramat małżeński, „podsumowany” śmiercią Rzepowej to wyrazista puenta utworu, który w naczelnym założeniu krytykuje neutralną postawę szlachty.
W noweli „Gloria victis” autorka sięga do historii, przywołując wydarzenia z czasów powstania styczniowego (1863, niniejsza data stanowi również podtytuł noweli „R.1863”). Nie opowiada jednak o całości zrywu narodowego, prezentuje jeden z jego epizodów jako przykład innych walk narodowowyzwoleńczych i ogólnego poświęcenia. Ogranicza się do konkretnej płaszczyzny geograficznej – Polesia litewskiego, które wchodziło wówczas w skład ziem Wielkiego Księstwa Litewskiego, choć powszechnie wiadomo, że nie tylko tam toczyły się walki. Liczne batalie rozgrywały się na całym terenie Królestwa Polskiego, na Białorusi, Litwie i w części Ukrainy. Orzeszkowa koncentruje się na oddziale powstańców, którymi dowodził Romuald Traugutt, a tego znała osobiście. Wspomina ich małe zwycięstwa, gdy wracali do leśnego obozu w glorii i chwale, szczęśliwi.: „Nie niewolnicy to byli, na arkanie przemocy do boju ciągnięci, lecz dobrowolni ofiarnicy wysokich ołtarzy. Ze światłem idei w głowach, z ogniem miłości w sercach, głowy i serca nieśli wysoko. Byli silni, śmieli, gwarni i czy uwierzysz wietrze prędki - byli szczęśliwi. (...) Widywałem walki, które staczali oni w oddaleniu to większym, to mniejszym, niekiedy tak wielkim, ze ich odgłosy dochodziły tu jak głuche turkoty, toczące się za skrajem firmamentu (...)”
Prezentuje tylko wybranych żołnierzy, przybliża fakty z ich życia, nim przystąpili do powstańczego oddziału. O Tarłowskim pisze: „Był młodym uczonym, takim, co się u ludzi nazywa naturalistą. Mógłby był na szerokim świecie wstępować na drogi wysokie. Wstąpił na niziutką. Przybył w te strony, aby swą myśl i wiedzę rozdawać maluczkim.” Mówi o powstańcach jako ludziach, którzy w celu walki i obrony ojczyzny zrezygnowali z innych dążeń, opuścili rodzinne strony, gdzieś daleko zostawili bliskich, nie wiedząc, czy ich jeszcze zobaczą. Każdy zapewne miał prywatne marzenia, ale wszyscy mieli też jedno wspólne – było to marzenie o wolności, „O przyszłości świata, po wiekach walk, zbrodni i mąk rozkwitłej w raj niewinności, pogody i zgody (...)”.
Pisarka opowiada także o wielkiej bitwie rozgrywającej się na leśnej polanie, kiedy to partyzanci starali się odeprzeć wojska rosyjskie. Wielu wówczas poległo, między innymi dowódca jazdy – Jagmin i jego przyjaciel – Marian Tarłowski. Zginęli męczeńską śmiercią, ale to tylko przykłady podobnych „męczenników” sprawy narodowej. Drzewa mówią o tej batalii jako o istnym „piekle ludzkim”, rozgrywającym się na ziemi, która wtedy broczyła krwią i „jęczała”, cierpiąc tak prawie jak ranni i ofiary. Przyroda jako jedyna, po upływie wielu lat, pamięta jeszcze tamtą krwawą potyczkę.
Na tle tych doniosłych wydarzeń Orzeszkowa kreśli miłosną miniaturę. Szkicuje zaledwie uczucie Jagmina do siostry Tarłowskiego Anielki. W tej rodzącej się wśród powstańczej wrzawy miłości nie ma emfatycznych wyznań, deklaracji, są wspólne spacery, krótkie spojrzenia i łzy. Miłość spowija groza śmierci i śmierć ją niweczy. Nad piaszczystą mogiłą, gdzie „śpią” bezimienni żołnierze, Aniela pochyla się z twarzą naznaczoną cierpieniem i niewysłowioną tęsknotą. Tych, których kochała (brat Maryś i Jagmin) nie ma już na świecie. Jej udręczona sylwetka uosabia wszystkie kobiety, których mężowie, ukochani mężczyźni, bracia nie wrócili już z pola walki.
Symbolem ofiary, męstwa, odwagi i honoru jest w noweli mogiła. Po latach, które upłynęły od powstania, nikt o niej nie pamięta. W leśnej głuszy żałośnie szumią nad nią drzewa, łkają chmury, rosząc kurhan potokami deszczowych łez. Samotny, opuszczony grób wyobraża inne mogiły w obcych lasach, w których spoczywają „rycerze Umęczonej”. |
---|
Kompozycja i styl (stylizacja mitologiczna i biblijna, styl baśni) w noweli „Gloria victis”
Ramę kompozycyjną utworu stanowi opowieść leśnych drzew i polnych kwiatów. Akcja rozpoczyna się w momencie, gdy po wielu latach wiatr prędki przybywa na znajome tereny Polesia litewskiego. Wypytuje leśne drzewa o przeszłość, o to, co zdarzyło się podczas jego nieobecności. Dzieło wieńczy okrzyk wiatru głoszącego chwałę poległych: „Gloria victis”.
„Gloria victis” odpowiada formie noweli, realizuje wszelkie założenia tego gatunku, choć nie ma charakteru tendencyjnego – nie jest podporządkowana określonym celom społecznym, np. popularyzacji idei pracy lub nauki, tak, jak często się to zdarzało w przypadku nowel pozytywistycznych. Opowieść osnuta jest na kanwie wydarzeń powstania styczniowego, utrzymana w tonie poważnym, patetycznym, co podkreśla wagę relacjonowanej historii. Dzieło jest swoistą apoteozą insurekcji styczniowej (1863), oddaje hołd bohaterom – moralnym zwycięzcom, poległym na polu chwały. Forma noweli jest zwięzła, koncentruje się na kilku epizodach (powstanie styczniowe, przyjaźń Jagmina i Tarłowskiego, uczucie Anielki do Jagmina, postać wodza – Traugutta). Liczba postaci pierwszoplanowych ogranicza się do trzech: Mariana Tarłowskiego, Romualda Traugutta i Jagmina), bohaterów drugoplanowych również jest niewiele (Aniela, Kalikst, sylwetki innych powstańców są tylko naszkicowane. Narratorem jest świat natury: leśne drzewa i polne rośliny – świadkowie dramatycznych wydarzeń. Opisy przyrody nie są rozbudowane.
Język, którym pisarka opisuje przyrodę jest niezwykle poetycki, można nawet mówić o poetyckiej prozie: „Po lesie błąkały się światła zachodzącego słońca, w szerokie pasy, złote pasy ubierając pnie drzew starych, na mchach i paprociach migocząc mnóstwem iskier, w rozkwitłych różach dzikich zapalając rubinowe serca.”
Pośród grozy wydarzeń pojawia się motyw miłości, ale głównie w celu zaakcentowania tragizmu bohaterów. Punkt kulminacyjny stanowi krwawa potyczka powstańców z wojskiem rosyjskim. Giną wówczas niemal wszystkie pierwszoplanowe postacie (prócz Traugutta). Subtelnym „komentarzem” do przedstawionych zdarzeń jest przybycie Anieli na leśną polanę. Dziewczyna odwiedza mogiłę po wielu latach. Autorka nie koncentruje się na jej losach, ale prezentuje bohaterkę jako postać tragiczną, która nie uczestniczyła bezpośrednio w powstaniu, lecz doświadczyła jego skutków (utrata najbliższych), jest to swoiste emocjonalne piętno.
„Gloria victis” , ze względu na poetykę, przypomina poetycką baśń. Podobnie jak w baśni, niektóre znaczenia słów są zaszyfrowane: nieprzyjaciel powstańców nie został konkretnie nazwany, wojsko rosyjskie to po prostu „wojsko ogromne”, „szara masa ogromna”, „oddział wojska konnego” itp. Pojawiają się baśniowe motywy: motyw walki dobra ze złem rozumianej jako walki w obronie słusznej idei (wolności), motyw miłości – uczucie Anielki i Jagmina, motyw mędrca, w tym przypadku jako taką osobę można traktować Romualda Traugutta: „Wodzem ich był człowiek świętego imienia, które brzmiało Romuald Traugutt.” Wyróżnikiem baśni jest także współzależność i przenikanie się świata realnego i nieziemskiego, nadprzyrodzonego oraz nadawanie przedmiotom, zwierzętom, roślinom cech ludzkich – „ożywianie” ich. Identycznie jest w „Glorii victis”. Świat przyrody relacjonuje wydarzenia rzeczywiste, ponadto opowieści towarzyszą emocje wyrażane przez naturę – dąb rozpacza, wiatr płacze. Narratorem są leśne drzewa, słuchaczem wiatr. Akcja rozgrywa się jakby w niezwykłej, „baśniowej” krainie, świadczy o tym już sam wstęp: „Leciał wiatr światem, ciekawy, niespokojny, słuchał gwarzeń, opowiadań wód, zbóż, kwiatów polnych (...) i leciał, aż przyleciał do krainy, w wody, trawy i drzewa bogatej, która nazywa się Polesie litewskie.” |
---|
Autorka, by podkreślić rangę przedstawionych zdarzeń, odwołuje się do mitologii i Biblii. Postać Traugutta przyrównuje do Leonidasa – legendarnego króla Sparty, który w wąwozie termopilskim odparł atak Persów, zginęła wówczas wszyscy wojownicy, ich śmierć jest symbolem męstwa i poświęcenia: „I głos jego słyszałyśmy z brzmieniem jak stal dzwoniącym; rozkazującym, niekiedy aż groźnym. Tak grzmieć musiał w wąwozie termopilskim głos Leonidasa.” – mówią leśne drzewa o Traugutcie.
Orzeszkowa wspomina także Herkulesa – mitycznego siłacza oraz Scypiona – takie imię nosiło dwóch słynnych rzymskich wodzów z czasów wojen punickich: Scypion Afrykański Starszy i Scypion Afrykański Młodszy. Do tych postaci przyrównuje dowódcę jazdy Jagmina: „Młody Herkules z kształtów, Scypio rzymski z rysów”. Pojawia się także sylwetka Prometeusza – jako symbolu poświęcenia.
Nawiązania biblijne występują w zakresie języka, stylu oraz motywów: „Albowiem, według przykazania Pana opuścił on żonę i dzieci, dostatki i spokój, wszystko co pieści, wszystko, co raduje i jest życia ponętą, czarem, skarbem, szczęściem, a wziąwszy na ramiona krzyż narodu swego, poszedł za idącym ziemią tą słupem ognistym i w nim zgorzał.” (stylizacja na Biblię). Orzeszkowa przyrównała Traugutta do umęczonego Chrystusa. Motyw ognistego słupa został zaczerpnięty z Biblii (Księga Wyjścia) – Bóg, prowadząc Izraelitów do Ziemi Obiecanej, pod przewodnictwem Mojżesza, ukazywał się swemu ludowi w różnych postaciach: gorejącego krzewu, słupa ognistego. Udzielał wówczas „wskazówek” pielgrzymom, by mogli dotrzeć do celu. Celem powstańców była walka o wolność. „Jednak szedł i prowadził, bo taką była moc słupa ognistego, który wówczas nad ziemią wzbił się, taką tęsknotą za obiecaną, oczekiwaną za upragnioną, płomiennie kochaną krainą wolności i takim był krzyż narodu jego, ciężki, nieznośny...”.
Pisarka „wystylizowała” Traugutta także na biblijnego Mojżesza - jako „przewodnika” wiodącego naród do krainy wolności – „ziemi obiecanej”. Niewolę, jarzmo zaborów upodobniła do krzyża i semantycznie kojarzonego z nim cierpienia, udręki. Do krzyża porównała także walkę w obronie wolności.
Marian Tarłowski – jeden z głównych bohaterów noweli „Gloria victis”, starszy brat Anielki Tarłowskiej. Pochodził z odległych stron Polesia litewskiego. Fascynowała go idea nauki, „był młodym uczonym (...) Mógłby był na szerokim śwecie wstępować na drogi wysokie. Wstąpił na niziutką. Przybył w te strony, aby swą myśl i wiedzę rozdawać maluczkim (...)”.
Nie miał rodziców – on i Aniela byli sierotami. Jako rodzeństwo wzajemnie się wpierali, spędzali razem mnóstwo czasu. Byli do siebie bardzo podobni: „Przywiózł ze sobą dziewczynę, siostrę młodszą, w sposób bajeczny, prawie aż zabawny do niego podobną.” Siostra nazywała go czule Marysiem.
Gdy przyłączył się do powstańców, w obozie, ze względu na wzrost i posturę, nazywano go małym Tarłowskim. Nie był ani silny, ani urodziwy, ani bogaty, „był wątły, drobny, na twarzy różowy i biały, a oczy miał jak u dziewczyny łagodne, czyste i tak błękitne, jak te niezapominajki (...). przebrana dziewczyna czy ledwie dorosłe chłopię! Wcale też niedawno minęło mu lat dwadzieścia.” Kontrastował z dzielnym i męskim Jagminem. Decyzja Marysia o wzięciu udziału w powstaniu wzbudziła w Anielce niepokój, jednak dziewczyna świadoma powinności brata, „błogosławiła” podjętą przez niego decyzję. Lęk siostry był uzasadniony. Wiedziała, że brat nie jest tak silny, ani odważny, jak powinni być żołnierze „do bojów stworzony nie był. Do czego innego był stworzony.” Kochał przyrodę i podziwiał jej geniusz. Częstokroć wyprawiał się do lasu i w leśne okolice, by kontemplować piękno natury. Pochylał się wtedy nad najmniejszymi robaczkami, roślinami, owadami – „drobiazgiem” i z czułością, zachwytem je obserwował. Zdarzało się, że podpatrywali go przy tym żołnierze, dziwiąc się jego pasji. Wtedy tłumaczył im wszelki zawiłości natury, a czynił to w sposób interesujący. Musiał być dobrym „wykładowcą”, bo „Towarzysze w ścisłą gromadkę wokół niego skupieni patrzali, słuchali, wszyscy go wzrostem, szerokością ramion, męskimi zabarwieniami twarzy przewyższając.”
„Gloria victis” w tłumaczeniu z języka łacińskiego oznacza „Chwała zwyciężonym”. Autorka ma tu na myśli powstańców – bojowników o wolność i niepodległość Polski, wszystkich tych, którzy wzięli udział w walkach. Fakt upadku powstania styczniowego (1863, niniejsza data stanowi także podtytuł utworu – „Rok 1863”, bo do niej odwołują się prezentowane wypadki22), nie oznacza, że wojownicy zostali pokonani, spełnili swoją powinność wobec ojczyzny, odnieśli moralne zwycięstwo. To świadczy o ich wielkości.
Nie wszyscy popierali insurekcję, ale ludność przyłączała się do działań bojowych, traktując udział w powstaniu jako patriotyczny obowiązek. Jeżeli walki się rozpoczęły, należało podjąć wyzwanie. Wielu poniosło wtedy śmierć, złożyło ofiarę z życia na ołtarzu wolności. Orzeszkowa przywołuje w noweli przykłady męczeństwa, opisuje tragiczną śmierć Tarłowskiego: „Nie było już w namiocie rannych ani lekarzy. Były tylko trupy w krwi broczące i jeszcze otrzymujące nowe rany, umilkłe albo w strasznym konaniu charczące. A pośrodku tego pola mordów dokonanych dokonywał się już ostatni. Na ostrzach, kilku pik osadzony i wysoko wzniesiony w powietrze mały Tarłowski twarz białą jak chusta wystawiał na rdzawoczerwony blask słońca. Męczeńska twarz ta, o umierających oczach, z czerwonym sznurkiem krwi od złotych włosów do ust, konwulsja wstrząsanych, poznała jednak przyjaciela (...)”
Nowela „Gloria victis” przypomina „zbeletryzowany” rapsod – żałobny utwór poetycki poświęcony bohaterom, sławiący wielkie czyny i wydarzenia, pełen patosu, o smutnej tonacji. |
---|
Pisarka mówi o bohaterstwie, męstwie i odwadze powstańców, o tym z jaką zaciekłością usiłowali bronić ojczystej ziemi. Wiele oddziałów, podobnych temu, któremu przewodził Romuald Traugutt na Polesiu litewskim, stacjonowało wówczas w innych lasach, a ich zadaniem było rozgromienie oddziałów wroga. Były to bojówki partyzanckie. Orzeszkowa w „Glorii victis” opiewa heroizm walczących, oddaje hołd powstańcom i powstaniu styczniowemu. Historię „przyozdabia” w wieniec chwały. Ową chwałę poległych głosi wiatr, zniekształcając szum strumienia czasu „vae victis – biada zwyciężonym” oznaczającego zapomnienie. Piaszczysty kurhan kryjący ciała zabitych od dawna popadł w niepamięć. Nikt go nie odwiedzał, prócz leśnej zwierzyny i dzikich ptaków. Nazwiska martwych żołnierzy utonęły w czasie: „Czasem na te grobowce zlatywały stada wron lub kawek, krakaniem grobowym powietrze napełniając, albo w królewskiej postawie zatrzymał się wśród nich jeleń wspaniały, przebiegło stado kóz płochliwych, drobny zając przemknął , znacząc na śniegu zygzaki ciemnych śladów. Płynęły wiosny za wiosnami, zimy za zimami...”
Motyw powstania
Orzeszkowa nawiązuje do wydarzeń okresu powstania styczniowego (1863 – 1864). Umieszcza akcję utworu na terenach Polesia litewskiego, gdzie niegdyś stacjonowały oddziały partyzanckie dowodzone przez Romualda Traugutta – ostatniego, tajnego dyktatora powstania. Wydarzenia rozgrywają się w maju 1863 roku, gdy kampania styczniowa obejmowała swoim zasięgiem ówczesne tereny Litwy. Pisarka wspomina potyczki rozgrywane z wojskiem rosyjskim przez partyzantów, umieszcza w tekście informacje o planowanej bitwie, opisuje wielką bitwę rozegraną w lasach horeckich, traktuje o śmierci bojowników. Czyni to w celu ukazania ofiarności powstańców, ich heroizmu, poświęcenia i bohaterstwa.
„Nie było już w namiocie rannych ani lekarzy. Były tylko trupy w krwi broczące i jeszcze otrzymujące nowe rany, umilkłe albo w strasznym konaniu charczące. A pośrodku tego pola mordów dokonanych dokonywał się już ostatni. Na ostrzach, kilku pik osadzony i wysoko wzniesiony w powietrze mały Tarłowski twarz białą jak chusta wystawiał na rdzawoczerwony blask słońca. Męczeńska twarz ta, o umierających oczach, z czerwonym sznurkiem krwi od złotych włosów do ust, konwulsja wstrząsanych, poznała jednak przyjaciela (...)” (śmierć Tarłowskiego)
Motyw powstania styczniowego uwypukla patriotyczną wymowę dzieła, które w całości poświecone jest pokoleniu biorącemu udział w walkach 1863 – 1864 oraz wszystkim „męczennikom” sprawy narodowej. To hołd złożony bohaterom.
Motyw poświęcenia i śmierci
Sylwetki powstańców oraz postać wodza są skonstruowane na wzór wielkich mężów – bohaterów. Autorka akcentuje ofiarność powstańców, ich poświęcenie, rezygnację z uroków życia, miłości, rodziny: „Albowiem, według przykazania Pana opuścił on żonę i dzieci, dostatki i spokój, wszystko co pieści, wszystko, co raduje i jest życia ponętą, czarem, skarbem, szczęściem, a wziąwszy na ramiona krzyż narodu swego, poszedł za idącym ziemią tą słupem ognistym i w nim zgorzał.” – pisze Orzeszkowa o Traugutcie, przyrównując go do Chrystusa. Ważnym elementem staje się także męczeńska śmierć powstańców – śmierć w walce, na polu chwały. Prezentowane postaci są ikonami męczeństwa - poświęcenia za ojczyznę: „Nie niewolnicy to byli, na arkanie przemocy do boju ciągnięci, lecz dobrowolni ofiarnicy wysokich ołtarzy. Ze światłem idei w głowach, z ogniem miłości w sercach, głowy i serca nieśli wysoko. Byli silni, śmieli, gwarni i czy uwierzysz wietrze prędki - byli szczęśliwi. Zapewne uwierzysz, bo wiedzieć o tym musisz, że na Gwieździe, która nazywa się Ziemią, dusze ludzkie i szczęścia ludzkie istnieją w mnóstwie odmian i że, jak motyl na kwiat wybrany, dusza ludzka zlatuje zazwyczaj na tę odmianę szczęścia, która najwięcej do niej samej jest podobną. Ich dusze przyciągnęło ku sobie to szczęście, co rozkwita na wysokich górach i ma kielich purpurowy, a koronę uplecioną z cierni.” (o powstańcach)
Motyw wolności
Orzeszkowa przybliża postać Tarłowskiego jako tego, który marzył o wolności, pragnęli jej również inni powstańcy, walczyli o nią. Wolność kojarzyła się Tarłowskiem z brakiem przemocy, spokojem: „Nieszczęsny ród, zewsząd w ciele swym i w duchu swym zagrożony, którego synowie nawzajem ciałom i duchom swoim grożą! O! kiedyż będzie inaczej? Czy kiedykolwiek będzie inaczej? Dlaczegóż nie urodziłem się w tej porze późnej, gdy świat będzie innym, albo w tak wczesnej, aby oczy moje nie potrafiły otworzyć się na to, że mógłby być innym, gdyby, gdyby ludzie byli inni!”
Był jednak świadom obowiązku walki o wolność, konieczności buntu i ofiary, nawiązywał przy tym do mitycznego Prometeusza, który poświęcił się dla ludzkości, wykradając ogień z Olimpu i częstokroć kpił z Zeusa, za co został przez niego ukarany – przykuto go do skał Kaukazu, a sęp (orzeł wg mitologii Parandowskiego) codziennie wydziobywał mu stale odrastającą wątrobę. W kategorii takiego poświęcenia, postrzegał Tarłowski obowiązek walki o niepodległość. Wiedział, że nie dane będzie mu żyć w niezależnym, suwerennym kraju, ale walczył o wolność dla przyszłych pokoleń. Powstańcy ukazani na kartach „Glorii victis” to symbole tych, którzy złożyli swe życie na ołtarzu wolności. Motyw przyjaźni i miłości
Na tle dramatycznych wydarzeń pisarka umieściła wątek przyjaźni i miłości, podkreślając przy tym, że w tragicznych okolicznościach uczucia te nabierają większego znaczenia, specjalnej rangi. Bliskość śmierci sprzyja eskalacji uczuć. Zawiązują się przyjaźnie, rodzi się miłość.
Anielka Tarłowska i Marian Tarłowski są rodzeństwem, nie mają bliskich, ich rodzice nie żyją. Wzajemnie się wspierają: „Samotność serc sierocych i wspólność zagrody rodzinnej, kędyś daleko starymi lipami ocienionej, skrzepiały węzeł u kolebek zadzierzgnięty (...) Pracowali razem. Brat uczył siostrę, siostra pomagała bratu i zawsze byli razem, we dwoje: w szkole, w domu, na ulicach miasteczka, na drogach polnych i leśnych.” Przybywają do małego miasteczka na Polesiu litewskim i tutaj pozostają. Wkrótce Marian, zwany czule przez siostrę Marysiem, przyłącza się od oddziałów powstańczych, Aniela poznaje Jagmina. Wspólnie spędzają czas: !1„Wkrótce jednak przyszedł czas, że na ulicach miasteczka, na polnych i leśnych drogach poczęli ukazywać się nie we dwoje, ale we troje. (...) zawiązywało się pomiędzy tym trojgiem coś coraz serdeczniejszego: przyjaźń? miłość? Jedna i druga razem? – aż dnia pewnego, za sprawą nowego towarzysza, dziewczyna zapłakała krotko, lecz rozpacznie.”
Jagmin przysięga ukochanej, że w trudnych chwilach powstania będzie blisko jej brata: „Tam, gdzie nikogo mieć nie będzie, ja będę mu swoim. Przyjacielem mu będę, bratem, w potrzebie obrońcą.” Przed bitwą żegna się z dziewczyną. Rozstaniu towarzyszą smutek i łzy. Każde z nich wie, że mogą się więcej nie zobaczyć. Obowiązek wobec ojczyzny nakazywał powstańcom opuścić swoje rodziny, bliskich. Przykład rodzeństwa Tarłowskich oraz Anielki i Jagmina ilustruje tragedię rozstań.
Motyw przyrody
W utworze przyrodzie przypisuje Orzeszkowa niezwykłą rolę – chór leśnych drzew i polnych kwiatów opowiada o ważnym wydarzeniu historycznym – powstaniu styczniowym.
Narratorem w „Glorii victis” są drzewa i polne kwiaty, zaś słuchaczem wiatr obdarzony niezwykłą mocą, podobnie jak niezwykłą mocą obdarzony jest świat natury – jest to przywilej trwania, ponadczasowego bytu. Przyroda nawiązuje do wydarzeń mitycznych, jest niemal „wszechwiedząca”: „Skąd wiemy o Leonidasie? Pra – pra – ojcom naszym opowiadały o nim pra – pra – ojce wiatrow prędkich i nikt nie zgadnie, kędy, jak, kiedy o rzeczach wielkich i o rzeczach wiecznych rozpowiadają wiatry drzewom, drzewa chmurom, chmury gwiazdom, gwiazdy duchom, a baśnie i pieśnie, wieści i powieści płyną jak świat szeroko i jak wieczność długo...” |
---|
Dramat powstania rozgrywa się na tle piękna przyrody. Jest to specyficzny kontrast, który Orzeszkowa zwykła wykorzystywać w swojej twórczości celem zaakcentowania dramatyzmu sytuacji. Ponadto opowieść drzew współgra z tonacją utworu: ton podniosły, patetyczny. Natura tworzy swoisty klimat, inkrustuje (uświetnia, ozdabia) tło przedstawianych zdarzeń. Relacja świadków (natury) oraz opisy przyrody kreują nastrój: rozbudzają tęsknotę, sprzyjają zadumie, ten natomiast ma wpływać na emocje czytelnika, zmuszać do refleksji. Odbiór tego „emocjonalnego” kodu zależy od wrażliwości odbiorcy. „Przygasało, ciemniało również nad lasem niebo, za przezroczystą zasłoną drzew jaśniejących już nie krwawym płomieniem, lecz bladym złotem zorzy. Od tego bladozłotego jeziora, na niebie zawieszonego, szły lasem światła, blade, przedwstępne gońce nocy, i rozpływała się od nich po lesie melancholia zadumana, tęskna...”
Motyw mogiły
„A toż co? A to co jest takiego? Tego natura nie uczyniła! To uczyniły ręce ludzkie? Tu nigdzie natura pagórków nie usypywała! Ten usypany jest przez ludzi! Kto? po co? dlaczego? A tenże krzyżyk na pagórku, wśród liliowych dzwonków, Boże, jak mały, prosty, biedny! – co znaczy?” – zapytuje wiatr prędki leśne drzewa, a dąb odpowiada: „ – To jest mogiła! (...) Śpi w niej wiele serc mężnych, spalonych na ołtarzu...”. Mogiła to piaszczysty kurhan, ma przypominać o tych, którzy zginęli, oddali życie za ojczyznę. Symbolizuje poległych bohaterów. W noweli „Gloria victis” nikt już o niej nie pamięta, odwiedzają ją jedynie dzikie zwierzęta, stada wron i kawek. Strumień czasu szemrze o zabitych: „Vae victis”, wieszcząc zapomnienie. Dopiero wiatr ogłasza chwałę bohaterów, wzbija się pod niebiosa i szumi: „Gloria victis”. Motyw mogiły często pojawia się w twórczości Orzeszkowej, obecny jest na przykład w powieści pt. „Nad Niemnem”. Wspomniany w niej grób Jana i Cecylii wyobraża społeczne braterstwo, wiąże się z nim legenda – historia miłości: Jan i Cecylia przedstawiciele różnych warstw społecznych porzucili swoich najbliższych i wbrew zakazom postanowili żyć razem. Schronili się w dzikiej puszczy i wspólną pracą przekształcili ją w ludną i bogatą krainę. Dali początek rodowi Bohatyrowiczów. Ich mogiła, czczona przez przyszłe pokolenia, stała się symbolem dążeń do równości społecznej, przełamywania konwenansów oraz odpowiednikiem postulatu pracy, samozaparcia i realizacji celów. Prócz grobu Jana i Cecylii w utworze istnieje jeszcze jeden ważny symbol – mogiła powstańcza – piaszczysty kurhan podobny temu z „Glorii victis”, w którym także „Śpi (...) wiele serc mężnych, spalonych na ołtarzu...”. Po kilkudziesięciu latach grób odwiedzają głównie Jan i Anzelm Bohatyrowicze. Anzelm – reprezentant pokolenia powstańców przekazał młodemu Janowi historię walki narodowowyzwoleńczej. Do powstania szli wówczas zarówno chłopi jak i szlachta, walczyli ramię przy ramieniu, zanikła hierarchia społeczna. Mogiła powstańcza uosabia podobnie jak grób Jana i Cecylii solidarność klas oraz stanowi ikonę bohaterstwa, poświęcenia dla ojczyzny. Dla Janka Bohatyrowicza grób nabiera szczególnego wymiaru – spoczywa w nim jego ojciec. Mężczyzna pielęgnuje pamięć o ojcu, czci go jako bohatera powstania Dla Justyny Orzelskiej mogiła początkowo nie ma żadnego znaczenia, w jej świadomości nie funkcjonuje pojęcie tradycji powstania styczniowego (Justyna jest reprezentantką młodego pokolenia), dopiero później, gdy poznaje legendę rodu Bohatyrowiczów oraz historię walk, budzą się w niej uczucia patriotyczne i szacunek dla przeszłości: „ (...) z tej mogiły uderzyły w nią strumienie uczuć i myśli, jeżeli niezupełnie dla niej nowych, to nigdy dotąd tak silnie nie zaznanych i wyraźnie nie określonych. Pogrążyła się w nich tak, ze całkiem zapomniała o sobie. Pierwszy może raz w życiu, zupełnie, absolutnie o sobie zapomniała, i tylko tego nie czuć nie mogła, ze serce jej stawało się większe, jakby nabrzmiewało jakaś z tonów bez słów uplecioną pieśnią, i gorętsze, jakby spod tej trawy, do której pieśnią lgnęła, wydobywało się i wnikało niewidzialne płomię. Byłyżby zaraźliwym żarem spoczywające w samotnych mogiłach prochy zapomnianych? Albo w zamian nie otrzymanych wawrzynów otrzymywałyżby ich kości dar wiecznego pod ziemią gorzenia i wyrzucania w świat niewidzialnych iskier?” (fragment powieści „Nad Niemnem”)
Motyw wodza
Orzeszkowa przybliża w noweli sylwetkę Romualda Traugutta – postać historyczną i jednocześnie osobę, którą znała prywatnie i która była jej „ideologicznie” bliska. Latem 1863 roku Traugutt przebywał w rodzinnej posiadłości Orzeszkowej, pisarka potajemnie odwoziła go do granic Królestwa. W trakcie powstania na Litwie Romuald Traugutt dowodził oddziałem kobryńskim. Pisarka „wystylizowała” go na bohatera narodowego, męczennika, po śmierci zresztą za takiego był uważany. W opisach Orzeszkowej Traugutt przypomina Chrystusa i Mojżesza jednocześnie: „Albowiem, według przykazania Pana opuścił on żonę i dzieci, dostatki i spokój, wszystko co pieści, wszystko, co raduje i jest życia ponętą, czarem, skarbem, szczęściem, a wziąwszy na ramiona krzyż narodu swego, poszedł za idącym ziemią tą słupem ognistym i w nim zgorzał.”
Polskie spiski rewolucyjne zawiązywały się początkowo wśród studentów wyższych uczelni w Rosji i na Ukrainie, potem ruch konspiracyjny nasilił się także w Warszawie. Spiskowcy pragnęli zwrócić uwagę na problemy ziemiaństwa i kwestię uwłaszczenia chłopów (nadania chłopom na własność użytkowanej przez nich ziemi należącej do pana – dziedzica), czym zresztą zamierzali porwać włościan do walki. Nie wszystkim podobał się cel przewrotu, niektórzy postrzegali go jako awanturę ludową. Typowych zapaleńców powstańczej inicjatywy, zaczęto nazywać „czerwonymi”, tych o umiarkowanych poglądach rewolucyjnych „białymi”.
Od lata 1860 roku rozpoczęły się w Warszawie manifestacje narodowe, wspierane autorytetem Kościoła. Demonstrowała głównie młodzież, pragnąc zwrócić uwagę cara Aleksandra II na konieczność rozwiązania kwestii polskiej. Dodatkowym faktem prowokującym buntownicze nastroje była reforma agrarna w Rosji, która nie objęła terenów Królestwa Polskiego. Należało wypracować kompromis z caratem, ale ludzie i instytucje posiadający autorytet społeczny odmawiali współpracy z władzami rosyjskimi. Aleksander II był mniej bezwzględny niż jego ojciec Mikołaj I i można było próbować pertraktacji. Zadania tego podjął się jeden z czołowych polskich polityków – margrabia Aleksander Wielopolski – inteligentny, ambitny, konserwatywny polityk. W istocie odniósł pewne sukcesy w negocjacjach. Przywrócono Uniwersytet Warszawski pod nazwą Szkoły Głównej, spolszczono administrację, a sam Wielopolski stanął w 1862 roku na czele rządu. Polityczne koncepcje margrabiego nie zyskiwały sympatyków wśród społeczeństwa, jego program utrwalał zależność od Rosji i odrzucał nadzieję na niepodległość. Nawet konserwatywni „biali” z hrabią Andrzejem Zamoyskim na czele nie popierali Wielopolskiego.
Margrabię Aleksandra Wielopolskiego ze względu na jego arystokratyczne skłonności przejawiające się brakiem poparcia dla rozwoju miast oraz hamowaniem sprawy agrarnej, nazywano „ostatnim szlachcicem polskim”. Nazwa była raczej niesłuszna, ponieważ margrabia nie hołdował wiekowym tradycjom szlachty polskiej miłującej wolność, ponadto szlachcice byli silnie związani z ideą narodową, tymczasem Wielopolski próbami współpracy z caratem zdawał się tej idei przeczyć. Hrabia w oczach społeczeństwa skompromitował się również faktem wzięcia na siebie odpowiedzialności za masakrę na demonstrantach, urządzoną przed warszawskim zamkiem przez wojska rosyjskie w dniu 8 kwietnia 1861 roku. Były wówczas setki rannych i zabitych. |
---|
Przeciwko niemu byli także „czerwoni”. Ci organizowali manifestacje patriotyczne, które już zwiastowały powstanie. W 1862 roku Komitet Centralny tego stronnictwa przekształcił się w Rząd Narodowy, opozycyjny wobec tego, na którego czele stał Wielopolski. Margrabia, by powstrzymać falę krwawych protestów i zapobiec dalszym oraz by udaremnić próby powstania, zarządził brankę, czyli przymusowy pobór do wojska. W szeregi armii mieli zostać wcieleni „osobnicy” politycznie podejrzani, przede wszystkim młodzież. Pobór miał nie obejmować włościan i właścicieli ziemskich. Wówczas opozycja odpowiedziała powstaniem. Bunt wybuchł 22 stycznia 1863 roku i nie rokował powodzenia, w zasadzie skazany był na przegraną.
Jeden z historyków – Oskar Halecki tak pisze na temat powstania styczniowego: „Nie miało ono żadnych widoków powodzenia. Niemniej pamięć tego aktu rozpaczy jest świętą dla każdego Polaka. Nigdy jeszcze ofiara dla sprawy narodowej nie była tak bezinteresowna i tak wzruszająca. Nigdy tak szerokie warstwy społeczeństwa nie porwały się do akcji, która, w przeciwieństwie do roku 1830, nie posiadała nawet zawiązku regularnego wojska. Nawet „biali”, którzy w duchu potępiali walkę przedsięwziętą w takich warunkach, przyłączyli się do niej przez patriotyzm. I, jak zawsze, Litwa powstawała zawsze z etnograficzną Polską.” |
---|
Początkowo Rosjanie odnosili sukcesy militarne, mieli zresztą ogromną przewagę liczebną, byli dobrze przeszkoleni i uzbrojeni, później ich pozycja nieco osłabła, bo powstanie rozszerzyło się i umocniło. Zabory pruski i austriacki wspierały bunt, posyłając pomoc finansową, broń i wysyłając ochotników. Obliczono, że przez szeregi powstańcze przeszło dwieście tysięcy ludzi. Świadczyło to o woli walki, odwadze, narodowych emocjach. Nieporadność wojenna, improwizowane działania bojowe oraz zatargi pomiędzy ugrupowaniami „białych” i „czerwonych” przyczyniły się pośrednio do klęski powstania.
Zryw styczniowy trwał dłużej niż przewrót listopadowy 1830 roku. Ostatniego powstańca stracono w 1865 roku. Losy Polski były jednak przesądzone dużo wcześniej. Francja, Anglia i Austria, choć liczono na ich pomoc, ograniczyły się do przesłania not dyplomatycznych ujmujących się za Polakami. Działania wolnościowe Polaków zyskały sympatię Napoleona III i Piusa IX, jednak żadne mocarstwo nie zamierzało wdawać się w konflikt z Rosją. Liczono zwłaszcza na pomoc Francji. Wsparcie miało nadejść wiosną 1864 roku. Ostatni dyktator powstania – Romuald Traugutt robił wszystko, by utrzymać bunt do tego czasu: przebudował wojsko i administrację cywilną, poddał je jednolitemu kierownictwu, aby zyskać poparcie chłopów, na plan pierwszy wysunął sprawę uwłaszczenia. Odnosił sukcesy, ale Rosjanie dalej rozbijali powstańcze oddziały. Traugutta aresztowano 11 kwietnia 1864 roku wraz ze współpracownikami. Wojsko pozostało bez kierownictwa, przez kilka miesięcy walczyły jeszcze drobne oddziały partyzanckie. Dyktatora stracono 5 sierpnia 1864 roku na szubienicy. Ciężki i tragiczny był los powstańców, którzy nie zdołali zatrzeć śladów swej działalności lub nie schronili się za granicą. Czekała ich kara śmierci, wieloletnia katorga lub zesłanie.
Klęska powstania styczniowego zamknęła w dziejach Polski epokę powstań narodowych. Zadecydowały o tym dwa czynniki: załamała się nadzieja na „wojnę ludową” oraz zmieniła się sytuacja w Europie: wzrosła potęga Prus, a później europejska hegemonia Niemiec. Porozumienie kanclerza Niemiec – Otto von Bismarcka z Rosją całkowicie przekreślało nadzieje Polaków na jakąkolwiek pomoc z zewnątrz i możliwości aktywnej walki o wolność.
Józef Szujski, uczestnik powstania, polityk i historyk tamtego okresu, pisał w 1867 roku: „Dzisiaj, po skończonym uwłaszczeniu przyszło do tego, że konspiracja ma absolutną niesłuszność, strona normalnej pracy absolutną słuszność. Dlaczego? Bo rok 1863 zamknął na zawsze epokę konspiracji, nie zostawiając ani jednego człowieka społecznie niewolonego na ziemi polskiej, rok 1863 dokonał dzieła uwłaszczenia, nad którym konspiracja jako zło konieczne pracowała.”
Oskar Halecki (współczesny historyk) wyraził następujące przekonanie: „Rozpatrując położenie Polski nazajutrz po tej nowej klęsce, moglibyśmy z łatwością wyciągnąć ogólny wniosek, ze wszystkie jej walki orężne o niepodległość były szeregiem ciężkich błędów politycznych. Ale chcąc sprawiedliwie osądzić tę iście romantyczną politykę, nie dającą się stosować do rzeczywistości, nie podobna wydzielić jej z całości objawów życia narodowego. Bezużyteczne na pozór walki powstańcze Polaków nabierają prawdziwego znaczenia dopiero wtedy, gdy się je rozpatruje w związku z myślą polską owych lat.” |
---|
Romuald Traugutt jako bohater narodowy i czołowa postać noweli „Gloria victis” – szkic historyczny
Romuald Traugutt – (1826 – 1864), syn Ludwiki Błockiej i Alojzego Traugutta. Znaczący wpływ na jego wychowanie wywarła babka – Justyna Błocka, wpajając mu wartości patriotyczne. Traugutt nie chciał się zbytnio angażować w działalność polityczną, wiązano go, ze względu na wyznawane poglądy, które uznawano za zbyt konserwatywne ze stronnictwem białych. Biali domagali się zniesienia pańszczyzny i uwłaszczenia chłopów, ale z obawy represji nie opowiadali się za wybuchem powstania. Przyłączył się do powstania na Litwie w kwietniu 1863 roku i objął dowództwo nad oddziałem kobryńskim. Stoczył kilka bitew, ale ostatnia – pod Kołodnem (13 lipca 1863) zakończyła się klęską.
Latem 1863 roku przebywał w majątku Orzeszkowej. Pisarka, ukrywając dowódcę, przewiozła go swoją karetą do granic Królestwa Polskiego. Dzięki poparciu stronnictwa białych został ostatnim dyktatorem powstania, objął władzę w październiku 1863 roku (po swoich poprzednikach: Ludwiku Mierosławskim i Marianie Langiewiczu). Tajono jego przywództwo, występował pod pseudonimem Michał Czarnecki. Sytuacja powstańców nie była wówczas łatwa, wiele oddziałów rozbito, przewaga Rosjan była znacząca. Pragnął zaangażować chłopów w powstanie, wydając stosowne dekrety mające przyspieszyć rozwiązanie kwestii uwłaszczenia, uprzedziły go władze carskie, podejmując ostateczną decyzję o uwłaszczeniu w marcu 1864 roku. To skutecznie „odwróciło” uwagę chłopstwa od narodowego buntu.
Wódz jednak zamierzał dalej je podtrzymywać, próbował uzyskać pomoc militarną i finansową z zagranicy. Na próżno. Traugutta aresztowano nocą z 10 na 11 kwietnia 1864 roku, więziono na Pawiaku, usiłując wydobyć zeznania dotyczące dowództwa powstania. Nie wydał nikogo, przyznał się do dyktatury. 19 lipca 1864 roku zapadł wyrok o skazaniu go na śmierć, 5 sierpnia został stracony. Powieszono go w obecności wielotysięcznego tłumu śpiewającego pieśń „Święty Boże”.
Po śmierci wodza narodził się kult jego osoby, porównywano Traugutta do umęczonego Chrystusa, ksiądz Józef Jarzębowski (biograf) wystąpił z propozycją beatyfikacji. Traktowano uśmierconego bohatera jako swoistą legendę, symbol ofiary za ojczyznę – męczennika sprawy narodowej. Jego postać została uwieczniona na kartach literatury i historii. Pisali o nim między innymi: Stanisław Koźmian, Walery Przyborowski.
KAMIZELKA
Problematyka „Kamizelki”
Kamizelka jest piękną nowelą opowiadającą przede wszystkim o niezwykłej miłości dwójki zwykłych ludzi. W imię tego niezwykłego uczucia małżonkowie posunęli się do kłamstwa i oszustwa, aby przynieść ulgę i spokój ukochanej osobie. Ponieważ działali w szczytnej intencji nie można nazwać ich czynu inaczej niż dowodem bezwarunkowej miłości.
Prus, którego nazywano „piewcą codzienności” w typowy dla siebie sposób przedstawił historię dwójki zwykłych ludzi – drobnego urzędnika i nauczycielki, którzy żywili wobec siebie bezgraniczne uczucie. Autor częstokroć podkreślał zwyczajność tej pary poprzez warunki, w których przyszło im żyć, atrakcje i uciechy, którymi mogli cieszyć się w dniach wolnych od ciężkiej pracy oraz problemy, z którymi musieli się borykać.
Śmiertelną chorobę, która zaatakowała mężczyznę, można odczytywać jako swoisty egzamin, jakiemu los postanowił poddać małżeństwo bohaterów noweli. Zarówno mąż, jak i żona zachowują się w iście heroiczny sposób próbując zminimalizować cierpienia drugiej ze stron. Kobieta przejmuje na swoje barki utrzymanie rodziny, podejmuje się dodatkowych zajęć, aby opłacić czynsz i leczenie małżonka. Mąż oszukuje ją przesuwając sprzączkę na pasku u kamizelki, aby w ten sposób stworzyć wrażenie, iż tyje i wraca do zdrowia. Kobieta, chociaż widziała, że jej ukochany nigdy nie wyzdrowieje i wkrótce umrze, nigdy nie powiedziała mu tego, nawet nie dała mu odczuć, iż posiadała taką wiedzę.
W tym niezwykle trudnym okresie małżonków cechowała się wielka cierpliwość, wytrwałość i równowaga duchowa. Właśnie te moralne wartości bohaterów stanowią przesłanie utworu. Dzięki nim małżonkowie nie okazywali sobie swojego cierpienia i strachu, przez co dodawali sobie siły i otuchy. Zwykle kłamstwo czy oszustwo odbierane są przez nas jako wartości negatywne. W przypadku historii opowiedzianej w Kamizelce widzimy, iż nie zawsze tak jest, ponieważ kłamstwo i oszustwo w imię miłości i dobra drugiej osoby przybiera cechy pozytywne.
Prus w swojej noweli zwraca również uwagę czytelnika na niski poziom życia polskiej mieszczańskiej rodziny w drugiej połowie XIX wieku. Małżeństwo urzędnika najemnego i nauczycielki radziło sobie dobrze do momentu, gdy stan zdrowia mężczyzny nie pogorszył się na tyle, iż uniemożliwił mu wykonywanie zawodu. Wtedy też musieli zrezygnować z usług służki, a aby opłacić lekarza kobieta musiała nie tylko wziąć na siebie dodatkowe obowiązki w udzielaniu lekcji, ale podjąć również pracę krawcowej. Bohaterka pracowała niemal bez przerwy, by zarobić na opiekę medyczną dla nieuleczalnie chorego ukochanego.
Kamizelka opisuje również losy trzeciej postaci, czyli narratora. Postać ta zajmuje się kolekcjonowaniem przeróżnych przedmiotów, które z kolei wiążą się z ludzkimi dramatami i smutkami. Narrator sam przyznał: „(…) dziś chętnie odstąpiłbym komu ten szmat sukna, który mi robi trochę kłopotu (…) nie chciałbym znowu trzymać chorej kamizelczyny między własnymi rzeczami. Był jednak czas, żem ją kupił za cenę znakomicie wyższą od wartości, a dałbym nawet i drożej, gdyby umiano się targować”. Z tego fragmentu wynika, iż owe przedmioty związane z niedolą innych ludzi służyły narratorowi w pewnym procesie.
Dzięki nim uciekał być może od swojego cierpienia i smutku, skupiając się na losach innych nieszczęśników, a w ostateczności nabierał optymistycznego spojrzenia na świat: „Któż jednak powie, że za tymi chmurami nie ma słońca?”. Podobne przeżycia towarzyszą czytelnikowi, który po zapoznaniu się z treścią Kamizelki zamiast opłakiwać tragiczny los jej bohaterów zachwyca się istotą miłości. Narrator – był nim człowiek, który z zamiłowania kolekcjonował pozornie bezwartościowe przedmioty. Sam o sobie mawiał, iż odczuwał „pociąg do zbierania osobliwości”. To w jego posiadaniu znajdowała się „chora kamizelczyzna”, którą odkupił od żydowskiego handlarza. Najprawdopodobniej samotny mężczyzna, który zamieszkiwał w jednej z warszawskich czynszowych kamienic, upodobał sobie również podglądanie sąsiadów. Z jego opowieści wynika, iż codziennie podpatrywał losy małżeństwa z naprzeciwka.
Narrator to człowiek cechujący się wielką wrażliwością oraz tendencją do wspomnień. Otaczające go przedmioty, które w sposób oczywisty powiązane są z losami innych ludzi, służyły mu za coś na kształt własnych wspomnień, których ten najprawdopodobniej nie posiadał zbyt wiele.
Pan – to nieznany z imienia i nazwiska urzędnik najemny, którego choroba stała się główną przyczyną dramatu opisanego w noweli. Zanim zmogła go gruźlica mężczyzna cechował się tężyzną fizyczną i pracowitością. Jako typowy przedstawiciel swojej klasy społecznej – mieszczaństwa – zmuszony był do ciężkiej pracy zarobkowej. Częstokroć pracował przy dokumentach do późnej nocy. W oczach narratora mężczyzna ten jawił się jako ktoś pracowity, sumienny, nieśmiały a przy tym łagodny i optymistycznie nastawiony do życia.
Był on młodym małżonkiem, który ponad wszystko kochał swoją żonę. O ich małżeństwie narrator powiedział: „Byli to ludzie młodzi, ani ładni ani brzydcy, w ogóle spokojni”. Pan bardzo dobrze wywiązywał się ze swoich obowiązków małżeńskich, wobec swojej ukochanej był niezwykle troskliwy, opiekuńczy i poświęcał jej każdą wolną chwilę.
Dowód swojej wielkiej miłości wobec żony dał podczas choroby. Gdy zaczął drastycznie tracić na wadze, aby oszczędzić ukochanej trosk przesuwał pasek na kamizelce, którą codziennie zakładał, tak, by kobieta wierzyła, iż wraca on do zdrowia i swojej dawnej „tęgiej budowy”.
Choroba była dla niego pasmem upokorzeń i cierpienia, lecz nie dawał tego po sobie odczuć małżonce. Przerażała go myśl o nadchodzącej śmierci, ale jeszcze bardziej nie mógł znieść własnej bezradności. Dzięki oszustwu żony powróciła do niego nadzieja na ozdrowienie.
Kamizelkę Bolesława Prusa często określa się mianem klasycznej „noweli z sokołem”. Określenie to jest związane z teorią sokoła (z niemieckiego Falkentheorie), autorstwa Paula Heysego, sformułowaną przez niego w 1871 roku. Owa teoria opisuje klasyczną kompozycję noweli, której cechy stanowią:
- pojawienie się w każdej istotnej fazie fabuły wyróżnionego i dominującego motywu opowieści, nazywanego „sokołem noweli”, najczęściej jest nim konkretny przedmiot, któremu autor nadaje specjalne, symboliczne znaczenie,
- wyraźnie zaznaczony punkt kulminacyjny, którym najczęściej jest odmiana losu bohatera,
- jednowątkowa i jasna fabuła, ograniczenie liczby bohaterów i wątków pobocznych do minimum,
- skromna rola narratora, ograniczająca się do przedstawienia faktów.
Teoria sokoła zawdzięcza swoją nazwę noweli Sokół pochodzącej z Dekamerona Boccacia, którą Heyse uznał za dzieło wzorcowe. Opowiada ona o ubogim szlachcicu, który poświęcił swojego ukochanego sokoła, aby przygotować z niego danie dla pięknej kobiety. Wykwintny posiłek tak zasmakował i historia z nim związana wzruszyła damę na tyle, iż poślubiła bohatera i uczyniła z niego bogacza. Motywem pojawiającym się w każdej istotnej części Dekamerona jest właśnie motyw sokoła.
Łatwo dostrzec, iż Kamizelka spełnia główne założenia teorii sokoła, a zwłaszcza jej wewnętrzna opowieść o losach ubogiego małżeństwa. „Sokołem noweli” jest tytułowa kamizelka, która spełnia ważną rolę, zwłaszcza symboliczną. To ona odzwierciedla wielką miłość bohaterów, a także ich tragiczny los. Opowieść snuta przez narratora jest zdecydowanie jednowątkowa i rozwija się w sposób schematyczny: ekspozycja, rozwinięcie akcji, punkt kulminacyjny i rozwiązanie akcji.
Jedynie losy narratora nie spełniają wymogów stawianych przez Heysego. Postać ta zamiast pozostać w cieniu pozostałych postaci wybija się na równą im pozycję głównego bohatera.
Inwersja czasowa w prozie polega na zakłóceniu chronologicznego następstwa zdarzeń, np. przedstawienia najpierw wydarzenia kończącego akcję, a następnie opisanie jak do tego doszło. |
---|
Kamizelka
Motyw kamizelki jest bardzo ważny dla odczytania sensów noweli. Świadczy o tym już tytuł historii. A. Matuszewska, prekursorka najnowszego nurtu badań nad dziewiętnastoletnią nowelistyką, w swej pracy zatytułowanej Pozytywistyczne parabole, dostrzegła w nowelistyce lat osiemdziesiątych XIX wieku „silną skłonność do paraboliczności”. Objawia się ona w tytułowaniu nowel, które często sugeruje symboliczny sens danego przedmiotu.
Opis wyglądu kamizelki otrzymujemy już na początku noweli: „Oto ona. Przód spłowiały, a tył przetarty. Dużo plam, brak guzików, na brzegu dziurka, wypalona zapewne papierosem. Ale najciekawsze w niej są ściągacze. Ten, na którym znajduje się sprzączka, jest skrócony i przyszyty do kamizelki wcale nie po krawiecku, a ten drugi, prawie na całej długości, jest pokłuty zębami sprzączki”. Owa relacja jest wstępem do opowiedzenia przez narratora – obecnego właściciela, historii tej części garderoby.
To właśnie kamizelka spaja ze sobą historię opowiadacza oraz jego sąsiadów, czyli znajomego małżeństwa. Tytułowe okrycie, towarzyszące poszczególnym etapom akcji, zarówno właściwej jak i retrospektywnej, pełni rolę organizującą fabułę noweli oraz rozwijającą główny wątek. Czyni to, ponieważ to właśnie dzięki kamizelce poznajemy problematykę opowieści.
Tytułowa kamizelka, wspomniana w historii dwadzieścia dziewięć razy, nie występuje jedynie jako przedmiot, ponieważ niesie tak zwane „sensy naddane”. Jest przecież milczącym świadkiem tragedii kochającego się, acz biednego małżeństwa, zmagania się człowieka z chorobą oraz symbolem siły i bezgraniczności ludzkiej miłości.
O tym, że kamizelka traktowana jest niemalże jak osoba świadczą występujące w noweli liczne animizacje. Przykładem mogą być określenia „pokłuty zębami sprzączki” czy „chora kamizelczyna”.
Śnieg
Prócz tytułowej kamizelki, jest on równie ważnym motywem noweli. Pełni tak ważną rolę, ponieważ pozwala wykryć sensy „nadane” całości. Prus dzięki wprowadzeniu tego motywu uogólnił zarówno losy bohaterów, jak i narratora.
Choć słowo „śnieg” pojawia się w utworze tylko siedem razy, co w porównaniu do kamizelki jest liczbą niewielką, to jednak występuje w określonych i doniosłych sytuacjach. Pojawia się w całej noweli, np. podczas kupna kamizelki czy rozmyślań narratora o zmarłym sąsiedzie.
Historia małżeństwa rozpoczyna się w kwietniu, czyli na początku wiosny, gdy wszystko budzi się do życia, a trwa do końca listopada. Wówczas to pojawia się pierwszy śnieg – znak zmiany, nadejścia zimy.
Motyw śniegu występuje także w zakończeniu noweli: „Padał tylko śnieg taki gęsty i zimny, że nawet w grobach marzły ludzkie popioły”, sygnalizując pesymistyczną wymowę krótkiego dzieła autora Lalki, ponieważ bez względu na wysiłki człowieka wszystko i tak zostanie przysypane śniegiem i zapomniane. W tym kontekście ważne staje się kluczowe zdanie utworu: „Któż jednak powie, że za tymi chmurami nie ma słońca?”, będące śladem nadziei i nuty optymizmu, bowiem owo słońce za chmurami jest symbolem bezgranicznej miłości, gotowej na największe poświęcenia.
Żyd
Narrator kupił kamizelkę od starego Żyda „za cenę znakomicie wyższą od wartości, a dałbym nawet i drożej, gdyby umiano się targować”. Żyd był handlarzem starzyzny, który chodził po podwórzach warszawskich kamienic i sprzedawał swe towary, zachwalając je nad wyrost: „- A fajn mebel!... - mówił. - Na taki śnieg to tylko taki parasol... Ja wiem, że wielmożny pan może mieć całkiem jedwabny parasol, nawet ze dwa. Ale to dobre tylko na lato!...”. W noweli został ukazany jako człowiek chciwy, chytry i sprytny. Gdy narrator wyraził chęć kupienia kamizelki, żółte białka handlarza błysnęły, a koniec wyciągniętego nosa poczerwieniał jeszcze bardziej. Żyd targował się zaciekle: „- Niech wielmożny pan żartuje zdrów!... - rzekł klepiąc mnie po ramieniu. - Pan sam wi, co taka rzecz jest warta. To przecie nie jest ubjór na małe dziecko, to jest na dorosłe osoby...”.
Miłość
Motyw miłości ukazany w noweli Kamizelka jest jednym z piękniejszych w polskiej literaturze. Owo uczucie jest tu przedstawione jako coś niezwykłego, ponieważ w imię tego uczucia małżonkowie posunęli się do kłamstwa i oszustwa, aby przynieść ulgę i spokój ukochanej osobie. Z racji tego, że kierowali się szczytną intencją, nie można nazwać ich czynu inaczej niż dowodem bezwarunkowej miłości.
Bieda
Bohaterowie noweli żyli w trudnych warunkach materialnych, dzięki czemu Prus zwrócił uwagę czytelnika na niski poziom życia polskiej mieszczańskiej rodziny w drugiej połowie XIX wieku. Małżeństwo urzędnika najemnego i nauczycielki radziło sobie dobrze do momentu, gdy stan zdrowia mężczyzny nie pogorszył się na tyle, iż uniemożliwił mu wykonywanie zawodu. Wtedy też musieli zrezygnować z usług służki, a aby opłacić lekarza kobieta musiała nie tylko wziąć na siebie dodatkowe obowiązki w udzielaniu lekcji, ale podjąć również pracę krawcowej. Bohaterka pracowała niemal bez przerwy, by zarobić na opiekę medyczną dla nieuleczalnie chorego ukochanego.
NASZA SZKAPA
Czas i miejsce akcji noweli „Nasza szkapa”
Na pierwszy plan tej krótkiej i innowacyjnej noweli Marii Konopnickiej (dziecięcy narrator) wysuwają się wstrząsające i smutne losy rodziny warszawskiego piaskarza – Filipa Mostowiaka. W formie wspomnień kilkunastolatka otrzymujemy historię zmagania się z biedą i nędzą, chorobą członka rodziny, rozpaczą bezsilnego ojca. A wszystko to zostaje okraszone naiwnością i dosłownością, na jaką stać jedynie dzieci.
Nasza szkapa jest zatem mistrzowskim studium psychologicznym, oddającym hierarchię wartości i świat dziecięcych wrażeń i spraw. Na kilkunastu stronach poznajemy Wicka, Felka, Piotrusia i ich rodziców – Filipa i Annę. Chłopcy występują tu w roli pierwszoplanowych bohaterów, ponieważ cała opowieść jest przedstawiona z ich punktu widzenia. Czytelnika dziwi, gdy sprzedawanie mebli traktują jak przygodę, spanie na sienniku jak zabawę, a największą miłością obdarzają starą szkapę. Choć wydaje się, iż śmierć matki nie robi na nich wrażenia, to jednak potwierdza to ich naiwność i dziecinność.
Utwór jest historią o krzywdzie dziecka, które jest tak bardzo przyzwyczajone do biedy i głodu, że traktuje to jako coś normalnego. Słowa Konopnickiej: „Dobrze jest czasem zanalizować łza po łzie, krzywda po krzywdzie, jakąś ciemną dolę, z której nazwą oswoiliśmy się już tak dalece, że ani na sercu naszym, ani na uchu nawet nie robi wrażenia” doskonale oddają główny temat utworu i jego przesłanie. Pisarka dała czytelnikom obraz smutny i przygnębiający, lecz konieczny by uzmysłowić ludziom prawdę o warunkach życia warszawskiej biedoty pod koniec XIX wieku (a może i dziś?).
Trzech braci jest tu przykładem, jak daleko bieda i głód mogą wniknąć w człowieka, by ich nie odczuwał. Los chłopców jest tragiczny, lecz oni zdają się tego nie odczuwać. Choć nigdy nie chodzili do przedszkola (z wyjątkiem Piotrusia, który kilka razy był w ochronce), nie mieli prawdziwych zabawek, ich mieszkanie przypomina pustą norę, matka gaśnie w oczach, są głodni i jest im zimno, dzielnie znoszą nędzę. Czasami tylko dają upust przygnębieniu, podświadomie czują, że zostaną wkrótce sierotami.
Są bardzo związani ze sobą i rodzicami. Ofiarnie spełniają wszystkie polecenia matki, są posłuszni i pomocni, opiekują się troskliwie młodszym braciszkiem, któremu oddają swoje porcje jedzenia. Utwór jest także opowieścią o szukaniu radości, gdzie tylko się da. Wicek i Felek chcą takimi chwilami pozornego szczęścia upoić bezradne dusze.
Filip Mostowiak
Jest mężem Anny, którą nazywa Anulką, oraz ojcem trzech synów: Wicka, Felka oraz Piotrusia. Pracuje przy przewożeniu różnych materiałów (żwiru, piasku), do czego wykorzystuje wóz zaprzężony w starą szkapę. Nie zarabia przy tym wiele, lecz spełnia swe obowiązki rzetelnie i sumiennie. Podczas choroby żony spada na niego obowiązek opieki nad urwisami, czego chłopcy wcale mu nie ułatwiają.
Mężczyzna jest bardzo wrażliwy. Martwi się stanem zdrowia ukochanej żony i panującą wokoło biedą. Dokłada wszelkich starań, by ją wyleczyć. Nie mając możliwości znalezienia lepiej płatnej pracy, wyprzedaje meble i rodzinne pamiątki. Pozbywa się nawet sprzętów najpotrzebniejszych, na przykład tapczana synów. Nie może sobie wybaczyć, że Anulka w trakcie choroby musi leżeć z zimnej izbie, nie spożywa odpowiednich posiłków, nie ma leków. Czuje się odpowiedzialny za żonę i dzieci.
Jego cierpienie po śmierci żony obserwuje Wicek: „Ojciec tymczasem jak nieprzytomny po izbie chodził; co weźmie, to położy, choć się tam w tej pustce nie było wielce czego jąć. (...) kiedy się ludzie rozeszli na zydlu u łóżka matki siadł, ręką głową podparł i patrzył: to na krzyż czarny nad łóżkiem matki wiszący, to na głębokie cienie jej zamkniętych oczu. Usnąłem, a on jeszcze siedział”.
Anna (Anulka) Mostowiak
Jest żoną Filipa i matką Wicka, Filipa i Piotrusia. Poznajemy ją, gdy cierpi z powodu gruźlicy, nie wstaje już z łóżka: „Była tak osłabioną i bladą, że wyglądała jak martwa, leżąc na wznak, z głęboko zapadłymi oczami”. Mimo usilnych starań męża, wyprzedaży wszystkich sprzętów i pamiątek w celu zakupu lekarstw – umiera. Wicek (narrator) sportretował ją jako kobietę troskliwą i dumną. Nie chciała, by rodzina „kosztowała” się na nią, ponieważ czuła nadchodzącą śmierć.
Wicek Mostowiak
Jest narratorem noweli. Najstarszy syn Anny i Filipa Mostowiaków uważnie obserwuje swoją rodzinę. Przygląda się zachowaniu ojca, czyni uwagi na temat postępującej choroby matki. Symbolizuje każde dziecko. Jego energia i radość życia, skłonność do zabawy powodują, że widziana jego oczami historia jest jeszcze bardziej autentyczna. Choć niektórych razić może czasem brak emocji bohatera (np. gdy umiera mu matka po długiej i ciężkiej chorobie), chęć ciągłych harców, to jednak te cechy przypominają, że Wicek to przede wszystkim dziecko, mały chłopiec.
Felek Mostowiak
Jest drugim, średnim synem Anny i Filipa Mostowiaków. Chłopiec jest wysoki, chudy, ma stale posiniaczone nogi. Silnie związany z Wickiem i Piotrusiem, przed którymi może wykazać się sportowymi umiejętnościami czy poczuciem humoru, lubi popisywać się przed braćmi.
Na podwórku ma pole do wykazania swych przywódczych zdolności, wzbudzając podziw i respekt kolegów wysokimi skokami: „rozśmiał się (…) i wyskoczył w górę na tę uciechę, trzasnąwszy się dłoniami po udach. Ten skok to była najlepsza sztuka w całym repertuarze jego. Nigdy mu w nim dorównać nie mogłem. Rzucał się w powietrze tak łatwo, jak ryba w wodę”.
Choć jego codzienne zachowanie wskazuje na to, iż jest podobny do skłonnego do ciągłej zabawy Wicka, to jednak chłopiec okazuje się bardzo wrażliwy i współczujący. W momentach największej biedy oddaje swoje porcje chleba młodszemu braciszkowi, nie zwracając uwagi na potrzeby swego dorastającego organizmu. To właśnie Felek płacze podczas smutnej gry ojca na harmonijce; roni łzę również w nocy po śmierci matki: „To Felek, który się przez cały dzień szastał i nastawiał, i z ludzi wydziwiał, a mnie w boki szturchał - siedział teraz na sienniku, w otwartej na piersiach koszulinie, rękami sterczące kolana objął, patrzył w pustą izbę i płakał”.
Piotruś Mostowiak
Jest najmłodszym synem Anny i Filipa Mostowiaków i ulubieńcem tytułowej szkapy. Ze względu na to, iż potrzebuje stałej opieki (jest zbyt mały, by być samodzielny), jest oczkiem w głowie domowników. Gdy rodzina nie ma pieniędzy na opał i jest zimno, tylko Piotruś dostępuje zaszczytu spania w ciepłych objęciach mamy (bez sprzeciwu rodzeństwa). Często dostaje większe porcje jedzenia, ponieważ bracia oddają mu swoje racje.
„Handel”, czyli Żydzi
Tym mianem Konopnicka określiła Żydów, zajmujących się handlem (wchodząc na biedne podwórka Powiśla, wykrzykiwali właśnie to słowo). Czynili to nieuczciwie, nabywając czasem wartościowe przedmioty za zaniżoną cenę. Z drugiej jednak strony biedna rodzina Mostowiaków mogła liczyć tylko na ich „pomoc” (tylko oni mieli pieniądze).
Przedstawicielem „handlu” jest znajomy Żyd, który skupywał od bohaterów po kolei wszystkie meble i rodzinne pamiątki. Chłopcy nazywali go „Żydzichem” czy „Żydziskiem”, ponieważ bawiło ich, jak targował najniższą cenę.
Łukasz Smolik
Jest dorożkarzem z Pragi, krewnym Mostowiaków i ojcem chrzestnym małego Piotrusia. Opisowi jego wyglądu Konopnicka poświęciła w noweli najwięcej miejsca (o innych bohaterach świadczą jedynie pojedyncze słowa). Smolik był stary, wysoki i zgarbiony. Miał ogromny kościsty nos, chudą, długą szyję, małe, czarne, świdrowate oczy, krzaczaste brwi i „chudy, zarastający od spodu podbródek”. Pod jego kościstym nosem sterczały żółte, saperskie wąsy.
Nosił wielką, granatową czapę, spod której wyglądały sine, porośnięte białawym puszkiem uszy. Prawe z nich ozdobione było srebrnym kolczykiem. Charakterystyczną część jego odzienia stanowiła również granatowa kapota. Lubił żuć tabakę.
Łukasz był bezdzietnym wdowcem, co dawało Annie nadzieję, że kiedyś Piotruś odziedziczy jakiś grosz po krewnym, który: „na groszach siedzi”. Do Mostowiaków zaglądał bardzo rzadko. Pojawił się dopiero, gdy sytuacja zmusiła rodzinę, by sprzedać mu ukochaną szkapę. To właśnie Smolik zawiózł trumnę Anny swym wozem na cmentarz, dając wówczas przykład swej niechęci do dzieci (krzyczał na nich, gdy biegli radośnie za szkapą, zamiast wytłumaczyć powagę sytuacji).
Szkapa
Jest tytułową bohaterką noweli: starą, kulawą, ślepą na jedno oko, o grzbiecie kościstym i obdartym od starego chomąta szkapiną.
Była ukochanym zwierzęciem całej rodziny Mostowiaków, stanowiąc poniekąd źródło jej utrzymania (woziła żwir i piasek). Była z nimi, odkąd tylko Wicek sięgał pamięcią: „Jak tylko zapamiętam, na świecie zawsze był ojciec, matka i szkapa. Felka potem dopiero bociany przyniosły, Piotrusia takoż: ale szkapa należała do rzędu tych istot, które zawsze są, bo są. Wyobrazić sobie po prostu nie mogłem ani jej początku, ani też jej końca. Szkapa należała do nas, a my do niej: ani my od niej ani ona od nas nić mogła się odłączyć. Było to tak naturalnym, żem zgoła nie pojmował innego porządku rzeczy. Kogo by tam brakło w naszej gromadce, to by brakło, ale nigdy szkapy. Toć to była cała nasza uciecha”.
Nowela autorki „Roty” jest opowieścią o niezawinionej krzywdzie dziecka. Nasza szkapa to uniwersalna, ponadczasowa historia, która nawet w XXI wieku nie traci na aktualności.
W utworze Marii Konopnickiej występuje troje dzieci: najstarszy, około dwunastoletni Wicek (narrator noweli), Felek oraz mały przedszkolak Piotruś. Bracia byli bardzo związanie ze sobą, gotowi w każdej chwili oddać swą porcję chleba bardziej głodnemu.
Dwunastolatek uważnie obserwuje swą rodzinę. Przygląda się zachowaniu ojca, czyni rzeczowe i niemalże pozbawione emocji uwagi na temat postępującej choroby matki. Wypowiada się w imieniu swych braci, którzy postrzegali opisane wydarzenia w swój dziecinny, niewinny sposób, traktując wyprzedawanie mebli, spanie na sienniku czy nawet głód jako zabawę i przygodę. Gdy ich ojciec - Filip sprzedał szafę, cieszyli się, że na miejscu po meblu znaleźli drobne rzeczy (guzik, igłę), które traktowali jak skarby. Podobnie było z łóżkiem (mogli teraz spać na sienniku, jak prawdziwi mężczyźni, jak ojciec), krzesłami (niesienie na głowie stołków do Żyda było wyprawą godną najznakomitszych wędrowców) czy trzema skarbami matki – rondlem, moździerzem i żelazkiem (wizyty kupców – „handlu” – były dla nich możliwością obserwowania nowych gości).
Wicek symbolizuje każde biedne, naiwne dziecko. Jego energia i radość życia, skłonność do zabawy, ale także brak negatywnych opinii o świecie powodują, że historia o pozbawionej pomocy rodzinie jest jeszcze bardziej autentyczna. Choć niektórych razić może czasem brak wyraźnych emocji bohatera (traci matkę po długiej i ciężkiej chorobie), chęć ciągłych harców, to jednak te cechy przypominają, że Wicek to przede wszystkim mały chłopiec, który inaczej postrzega otaczającą go rzeczywistość.
Maria Konopnicka wprowadziła do literatury polskiej dziecięcego bohatera – niewinnego, głodnego, bezbronnego. W przeciwieństwie jednak do swych pozytywistycznych kolegów pisarzy – Bolesława Prusa („Katarynka”), Elizy Orzeszkowej („Dobra pani”, „Tadeusz”), przekazała mu możliwość opisu świata przedstawionego. Dzięki stworzeniu pierwszoosobowej narracji z perspektywy dziecka, poznajemy uczucia, które towarzyszyły chłopcu w najbardziej tragicznym momencie jego życia, w chwili śmierci matki. |
---|
Charakterystyka rodziny Mostowiaków
Rodzina Mostowiaków składa się z pięciu osób: ojca Filipa, matki Anny oraz trzech synów: najstarszego Wicka (narrator noweli), Felka oraz małego Piotrusia.
Bohaterowie są w ciężkiej sytuacji finansowej. Na utrzymanie rodziny Filip zarabia jako przewoźnik żwiru i piasku. Nie jest to zbyt opłacalne zajęcie. Dodatkowym problemem rodziny jest gnieżdżenie się w małym, wilgotnym i słabo ogrzewanym pokoiku położonym na poziomie piwnicy i postępująca gruźlica Anny.
Rodzinie nie wystarcza skromnej pensji Filipa na zaspokojenie podstawowych potrzeb, takich jak jedzenie (w kryzysowych momentach cieszą się, gdy mogą posilić się gotowanymi ziemniakami czy kaszą), opał (w izbie panuje przejmujące zimno, na które skarży się mały przedszkolak Piotruś) czy leki dla chorej Anny (mimo ciągłych zaleceń doktora). Mimo panującej biedy i smutku, Mostowiacy są ze sobą silnie związani Kochają sie i okazują sobie zrozumienie. Anna nigdy nie kłóci się z mężem, nie neguje jego starań o poprawę losu jej i dzieci. Zawsze stara się podtrzymać go na duchu, a pod koniec życia winę za położenia najbliższych bierze na siebie, mówiąc: „- I cóż ja se mam myśleć, mój Filipie?... Myślę, że nas Bóg ciężko dotknął tą chorobą. Myślę, żem ci się kamieniem u szyi stała i do dna cię ciągnę... O tych sierotach myślę...”. Filip z kolei dokłada wszelkich starań, by dostarczyć rodzinie jedzenia i opału. Mimo trzaskającego mrozu, sprzedaje swój kożuch, zapewniając martwiącą się żonę, że niedługo nadejdzie wiosna. Pozbywa się również ukochanej harmonijki, choć symbolizowała młodość i narzeczeństwo małżeństwa. Do żony odnosi się z czułością i wielkim uwielbieniem, nazywając ją „Anulką”.
Choć Filip i Anna nie skończyli studiów, nie zajmowali urzędniczych stanowisk, nie mieli ugruntowanej pozycji społecznej wśród najznakomitszych warszawskich rodzin, to jednak potrafili wychować synów na chłopców wrażliwych i umiejących się dzielić, czego przykładem może być Felek. Średni syn Mostowiaków był wrażliwy i bardzo kochał rodzinę. Gdy brakowało jedzenia, z troską oddawał swoją porcję chleba małemu braciszkowi, a po śmierci matki płakał całą noc, nie mogąc wytłumaczyć sobie ogromnego smutku, spowodowanego widokiem łez ojca.
W kryzysowych momentach, takich jak wyprzedawanie mebli czy przedmiotów o sentymentalnej wartości, członkowie rodziny potrafili się zjednoczyć i być zgodni. Wiedzieli, że pościel czy żelazko nie są tak ważne jak zdrowie Anulki czy ciepło w wilgotnej izbie. Wszyscy uczestniczyli w nierównej walce ze śmiercią, którą w końcu przegrali, tracąc matkę i żonę. Ogromną miłość do kobiety widać we fragmencie, w którym jedna z sąsiadek tłumaczy Filipowi, że może lepiej by się złożyło dla całej rodziny, gdyby kobieta już odeszła. Mężczyzna w odpowiedzi zawarł słowa, w których zamknął wszystkie swoje najważniejsze uczucia do żony: „Czy my to tylko na zdrowe czasy przysięgali sobie, a na te chore nie? Czy to ona przy kim, nie przy mnie, nie przy moich dzieciach zdrowie straciła?...”.
Ciekawym zabiegiem Konopnickiej było stworzenie narracji z perspektywy dziecka, w tym przypadku najstarszego syna Mostowiaków – Wicka. Dzięki temu zabiegowi poznajemy uczucia, które towarzyszyły chłopcu w najbardziej znamiennym etapie jego życia momencie utraty matki.
Bracia (bardzo silnie związani ze sobą) postrzegali opisane wydarzenia w swój dziecinny sposób, traktując wyprzedawanie mebli jako zabawę i przygodę. Gdy Filip sprzedał szafę, cieszyli się, że na miejscu po meblu znaleźli drobne rzeczy (guzik, igłę), które potraktowali jako skarby. Podobnie było z łóżkiem (mogli teraz spać na sienniku, jak prawdziwi mężczyźni, jak ojciec), krzesłami (niesienie na głowie stołków do Żyda było wyprawą godną najznakomitszych wędrowców) czy trzema skarbami matki – rondlem, moździerzem i żelazkiem (wizyty kupców – „handlu” – były dla nich możliwością obserwowania nowych gości).
Bieda – problem ten jest głównym tematem noweli. Rodzina Mostowiaków zajmuje mały, ciemny i wilgotny pokoik na poziomie piwnicy w mieszkaniu znajdującym się w jednej z najbiedniejszych dzielnic Warszawy - na Powiślu. Mieszkańcy mają ciężką sytuację finansową. Na utrzymanie tylu osób Filip zarabia jako przewoźnik żwiru i piasku, co nie jest zbyt opłacalnym zajęciem. Dodatkowym problemem rodziny jest postępująca gruźlica Anny.
Rodzinie na zaspokojenie podstawowych potrzeb nie wystarcza skromna pensja Filipa. Nie mają co jeść (w kryzysowych momentach cieszą się, gdy mogą posilić się gotowanymi ziemniakami czy kaszą), czym się ogrzać (w izbie panuje przejmujące zimno, na które skarży się mały przedszkolak Piotruś) czy za co wykupić lekarstw dla chorej Anny (mimo ciągłych zaleceń doktora). Mimo panującej biedy oraz smutku, Mostowiacy są ze sobą silnie związani.
Ojciec – Filip jest ojcem trzech synów: Wicka, Felka oraz Piotrusia. Podczas choroby żony spada na niego obowiązek opieki nad urwisami, czego chłopcy wcale mu nie ułatwiają. Jest dobrym i troskliwym rodzicem.
Matka – Anna jest matką trzech synów: Wicka, Felka oraz Piotrusia. Choć od jakiegoś czasu choroba przykuła ją do łóżka, kobieta stara się opiekować synami, a zwłaszcza najmłodszym Piotrusiem. Gdy w izbie panuje przejmujący chłód, zabiera synka do siebie pod przykrycie.
Rodzina - Rodzina Mostowiaków składa się z pięciu osób: ojca Filipa, matki Anny oraz trzech synów: najstarszego Wicka (narrator noweli), Felka oraz małego Piotrusia. Są to ludzie bardzo związani, darzący się szacunkiem i miłością. Anna nigdy nie kłóci się z mężem, nie neguje jego starań o poprawę losu jej i dzieci. Zawsze stara się podtrzymać go na duchu. Filip z kolei dokłada wszelkich starań, by dostarczyć rodzinie jedzenia i opału. W kryzysowych momentach, takich jak wyprzedawanie mebli czy przedmiotów o sentymentalnej wartości, członkowie rodziny potrafili się zjednoczyć i być zgodni.
Dziecko - Ciekawym zabiegiem Konopnickiej było stworzenie narracji z perspektywy dziecka, w tym przypadku najstarszego syna Mostowiaków – Wicka. Dzięki temu zabiegowi poznajemy uczucia, które towarzyszyły chłopcu w najbardziej znamiennym etapie jego życia – przy stracie matki. Chłopcy postrzegali wydarzenia w swój dziecinny sposób, traktując wyprzedawanie mebli jako zabawę i przygodę. Gdy Filip sprzedał szafę, cieszyli się, że na miejscu po meblu znaleźli drobne rzeczy (guzik, igłę), które potraktowali jako skarby. Podobnie było z łóżkiem (mogli teraz spać na sienniku, jak prawdziwi mężczyźni, jak ojciec), krzesłami (niesienie na głowie stołków do Żyda było wyprawą godną najznakomitszych wędrowców) czy trzema skarbami matki – rondlem, moździerzem i żelazkiem.
Rodzeństwo – w noweli występuje trzech związanych ze sobą braci: Wicek, Felek oraz najmłodszy Piotruś. Chłopcy troszczą się o siebie nawzajem (oddają najmłodszemu braciszkowi swoje porcje jedzenia), potrafią bawić się bez zabawek. Są posłuszni chorej matce, której starają się pomagać, jak tylko potrafią.
Żyd - zajmował się handlem (wchodząc na biedne podwórka Powiśla, wykrzykiwał słowo „handel”). Był nieuczciwy, nabywając czasem wartościowe przedmioty za zaniżoną cenę. Z drugiej jednak strony biedna rodzina Mostowiaków mogła liczyć tylko na jego „pomoc” (tylko on miał pieniądze). Chłopcy nazywali go „Żydzichem” czy „Żydziskiem”, ponieważ bawiło ich, jak targował najniższą cenę.
Koń – szkapa jest tytułową bohaterką noweli: starą, kulawą, ślepą na jedno oko, o grzbiecie kościstym i obdartym od starego chomąta szkapiną. Była ukochanym zwierzęciem całej rodziny Mostowiaków, stanowiąc poniekąd źródło jej utrzymania (woziła żwir i piasek). Była z nimi, odkąd tylko Wicek sięgał pamięcią. Gdy Filip wracał z pracy znad rzeki, chłopcy wybiegali na powitanie konia. Każdy podsuwał mu ziemniaka czy kawałek chleba. Zabawa zaczynała się w chwili, gdy ojciec wyprzęgał szkapę z wozu. Felek wskakiwał na jej kościsty grzbiet, podobnie jak Piotruś. Chłopcy biegali do starego konia z każdą sprawą, zabiegali o jego względy i łaskę. Zwierzę patrzyło na nich jednym okiem, ponieważ na drugie nie widziało. Czyścili je codziennie szczotką i zgrzebłem, kłócąc się o pierwszeństwo, a szkapina stała cierpliwie. Po Wielkanocy zawsze nad Wisłą oblewali zwierzę wodą, wycierając je potem starannie (było to „pławienie szkapy”). Chłopcy bardzo przeżyli jej stratę, czyli moment sprzedaży konia dorożkarzowi z Pragi – Łukaszowi Smolikowi.
MENDEL
Czas, miejsce akcji oraz struktura opowiadania „Mendel Gdański”
Koniec XIX wieku w Polsce to czasy zmian, nie zawsze zmierzających w lepszym kierunku. Głoszone uparcie hasła asymilacji Żydów nie zakorzeniły się w świadomości mieszkańców kraju. Ludzie byli wrogo nastawieni do semitów, czego chuligańskimi przejawami było chociażby napadanie na nich na ulicach czy wybijanie szyb żydowskich domów.
Pojęcie asymilacja pochodzi od łac. assimilatio i oznacza upodobnienie, zintegrowanie pod względem narodowym i kulturowym. Problem mniejszości narodowych występuje u wieli pisarzy. Wystarczy wspomnieć chociażby Marię Konopnicką (Mendel Gdański), Bolesława Prusa (Lalka) czy Aleksandra Świętochowskiego (cykl O życie). |
---|
Nikt już nie nazywał tej mniejszości narodowej „Polakami mojżeszowego wyznania”. Określenie to zastąpiono pejoratywnymi rzeczownikami: „parch”, „skąpiec”, „szarańcza”.
Nowela doskonale ukazuje proces zmiany stosunku do wyznawców religii Mojżesza. Konopnicka poruszyła w niej popularny w pozytywizmie problem uznania Żydów za równorzędnych obywateli. Choć Mendel był prawdziwym warszawiakiem, mieszkał w stolicy od urodzenia, od dwudziestu siedmiu lat prowadził uczciwie zakład introligatorski, w którym obkładał książki (szkolne podręczniki czy książeczki do nabożeństwa), to jednak w krótkim utworze co jakiś czas pojawiają się stwierdzenia, padające z ust „prawdziwych” Polaków, że „Żyd zawsze Żydem!” lub „Was, Żydów, lęgnie; się jak tej szarańczy, a zawsze to żywioł cudzy...”.
Postawę antysemicką w utworze prezentuje zegarmistrz. Choć nie atakuje bezpośrednio Mendla i nie przychodzi pod jego okna z tłumem rozwścieczonych napastników, a nawet „ostrzega” go dyplomatycznie o planowanym pogromie, to jednak ponosi taką samą winę – a może i większą – jak agresorzy. Dlaczego? Ponieważ Gdański był jego długoletnim znajomym (może nawet przyjacielem, co można zgadywać po miłym tonie, w jakim odnosi się do gościa). Zegarmistrz znał dobrze skromnego i pracowitego starca, wiedział, że wychowuje wnuka w myśl tzw. nowoczesnej asymilacji (posyłając go do polskiej szkoły) i wpaja mu miłość do Polski. Mężczyzna ten w dyskusji z Gdańskim, podczas której stara się uświadomić Żydowi, że jest od niego kimś lepszym, wypowiada wszystkie możliwe stereotypowe zarzuty wobec mojżeszowego narodu. Mówi:
· „każdy Żyd ma swoje wykręty”,
· „Żyd zawsze Żydem!”,
· „Gada się to tak i owak, ale każdy Żyd, byle pieniądze miał...”
· „Was, Żydów, lęgnie; się jak tej szarańczy, a zawsze to żywioł cudzy...”.
·
Potwierdza to stan świadomości ówczesnych Polaków i ich stosunek do Żydów. Konopnicka wymieniła chyba wszystkie utarte stwierdzenia na temat tej nacji: chciwej, licznej, mnożącej się jak szarańcza, ale przede wszystkim obcej – nie naszej, nie polskiej. Pesymistyczna wymowa Mendla Gdańskiego boli tym bardziej, iż wiemy, co spotkało wyznawców judaizmu podczas drugiej wojny światowej.
Główny i zarazem tytułowy bohater noweli Marii Konopnickiej jest postacią tragiczną, ponieważ w wyniku pogromu antysemitów umiera jego miłość do miasta, w którym się wychował.
Ten sześćdziesięciosiedmioletni Żyd od dwudziestu siedmiu lat prowadzi własny zakład introligatorski. Pracuje bardzo sumiennie i uczciwie, obkładając książki, z których potem uczą się polskie dzieci, modlą chrześcijanie. Oderwaniem od pracy i jedyną przyjemnością jest dla niego palenie fajki, dającej ukojenie dla zbolałego, starego kręgosłupa: „Kiedy mu duszność dech zapiera, a w zgiętym grzbiecie ból jakiś krzyże łamie, stary Mendel nakłada w małą fajeczkę tytoń z poczerniałego, związanego sznurkiem pęcherza i kurząc ją, wypoczywa chwilę. Tytoń, którego używa, nie jest zbyt wyborny, ale daje laki piękny, siny dymek i tak Mendlowi smakuje. Siny ten dymek ma i to jeszcze w sobie szczególnego, że widać w nim różne rzeczy oddalone i takie, które już dawno minęły”. Mieszka wraz z dziesięcioletnim wnukiem Jakubem w kamienicy przy jednej ze spokojniejszych warszawskich ulic.
Jego wygląd zdradza troski, jakie go spotkały w przeszłości: „Włosy jego są mocno siwe, a długa broda zupełnie biała. Pierś zaklęsła pod pikowanym kaftanem często zadychuje się wprawdzie, a grzbiet zgarbiony nigdy jakoś nie chce się rozprostować, ale tym nie ma się co trapić, póki nogi i oczy starczą, póki i w ręku siła jest”. Dorastał w biednej, lecz kochającej się żydowskiej rodzinie. Rodzice nauczyli go szacunku dla innego człowieka oraz obdarzyli miłością, którą przekazywał jedynemu wnukowi, swej jedynej radości. W Kubusiu widział odbicie ukochanej żony Resi (z którą byli małżeństwem przez trzydzieści lat) i jedynej córki Liji, która wcześnie wyszła za mąż, urodziła syna i umarła przy porodzie. To właśnie to dziecko było jego oparciem na stare lata, ponieważ sześciu synów wyjechało z Polski „za chlebem”: „rozbiegli jak te liście wichrem gnane, i dzieci synów tych, i smutki różne, i pociechy, i troski”.
Mendel bardzo kochał swego wnuka. Wpajał mu takie same wartości, jakie wyniósł z domu. Gdy Kuba przybiegł przerażony ze szkoły po tym, jak jakiś chuligan nazwał go „Żydem”, dziadek uzmysłowił mu łagodnie, że to w Warszawie, gdzie się urodził, jest jego miejsce: „- Nu, co to jest Żyd? Nu, jaki ty Żyd? Ty się w to miasto urodził, toś ty nie obcy, toś swój, tutejszy, to ty prawo masz kochać to miasto, póki ty uczciwie żyjesz. Ty się wstydzić nie masz, żeś Żyd. Jak ty się wstydzisz, żeś ty Żyd, jak ty się sam za podłego masz, dlatego żeś Żyd, nu, to jak ty możesz jakie dobro zrobić dla to miasto, gdzie ty się urodził, jak ty jego kochać możesz?... Nu?...”. Dumnie zakazał mu ponownej ucieczki przed wyrostkiem, mówiąc: „- Uczciwym Żydem być jest piękna rzecz! Ty to pamiętaj sobie!”. Dbał o wykształcenie chłopca, posyłając do dobrego gimnazjum i pilnując, by przykładał się do nauki.
Wychowywał wnuka w poszanowaniu dla kultury i tradycji żydowskiej, zachowując wszystkie obyczaje związane z obrzędami wiary. W piątki spożywał z wnukiem obiad składający się z ryby, makaronu i wypieczonej kaczki. Gdański stawiał wtedy na stole świecznik, zakładał czarny żupan, jarmułkę (okrągła, aksamitna czapeczka noszona głównie przez Żydów), buty z długimi cholewami, natomiast wnuczek przypinał sobie świeży kołnierzyk i czyste mankiety i obydwaj stawali przed zastawionym stołem. Mendel nakładał tałes (z hebrajskiego była to uroczysta szata w białe i czarne pasy, nakładana przez Żydów podczas modlitwy), brał do ręki modlitewnik i zaczynał śpiewać. Po błogosławieństwie dziadek i wnuk jedli szabasowy posiłek.
Czerpał dumę ze swego pochodzenia, co nie przeszkadzało mu czuć się prawdziwym Polakiem i pełnoprawnym mieszkańcem stolicy, warszawiakiem. Cieszył się szacunkiem sąsiadów, a nawet kleru, czego dowodem może być fakt, iż gdy pewnego razu podczas piątkowej modlitwy przechodził pod jego oknami ksiądz, który przelotnie spojrzał w okno - uchylił kapelusz z ukłonem, zobaczywszy modlącego się Żyda. Znał dobrze zwyczaje mieszkańców swej kamienicy, których traktował jak członków rodziny (z wzajemnością): „Wie, kiedy zza którego węgła wyjrzy w dzień pogodny słońce; ile dzieci przebiegnie rankiem, drepcąc do ochronki, do szkoły; ile zwiędłych dziewcząt w ciemnych chustkach, z małymi blaszeczkami w ręku przejdzie po trzy, po cztery, do fabryki cygar na robotę; ile kobiet przystanie z koszami na starym, wytartym chodniku, pokazując sobie zakupione jarzyny, skarżąc się na drogość jaj, mięsa i masła; ilu wyrobników przecłapie środkiem bruku, ciężkim chodem nóg obutych w trepy, niosąc pod pachą węzełki, a w ręku cebrzyki, kielnie, liny. siekiery, piły. (...)On, może nawet nie patrząc w okno, samym uchem tylko rozpoznałby, czy Paweł, stróż, zamiata ulicę nową swoją, czy też starą miotłą”.
Miłość, jaką darzył Warszawę i jej mieszkańców, poczucie bezpieczeństwa i spokój jego i Kubusia burzą ataki antysemitów. Rozczarowanie postawą ludzi jest tym większe, że od urodzenia czuł się prawdziwym Polakiem, co podkreślał w rozmowie z zegarmistrzem. Wraz z innymi przeżywał przecież niewolę ojczyzny, której nie było na mapie: „Ale jak te ludzie do smutku się zejdą, tak się uni do płakania zejdą, nu, to już nie jest nic. To już ten jeden temu drugiemu bratem się zrobił, to już ich ten smutek jednym płaszczem nakrył. To ja panu dobrodziejowi powiem, co ja w to miasto więcej rzeczy widział do smutku niż do tańca i że ten płaszcz to bardzo duży jest. Ajaj, jaki un duży!... Un wszystkich nakrył, i ze Żydami też!”. Dzielnie odpierał zarzuty rozmówcy o chciwości żydowskiej nacji, przedstawiając argumenty o swej rzetelnej pracy i stale pustych kieszeniach, a na koniec rozmowy zapewnił, że nawet gdy dostanie od kogoś kamieniem – podniesie go bez lęku.
Nie chciał wierzyć w plotki rozsiewane w stolicy o nadchodzącym pogromie. Był przekonany, że rozwścieczonym napastnikom nie może chodzić o kogoś urodzonego na Starym Mieście w żółtej kamienicy, w której obecnie znajdowała się apteka. Tłumaczył decyzję o braku w oknie krzyża, który uchroniłby go przed atakiem antysemitów, słowami: „Ja się nie chcę wstydzić, co ja Żyd. Ja się nie chcę bać! Jak uny miłosierdzia w sobie nie mają, jak uny cudzej krzywdy chcą, nu, to uny nie są chrzescijany nu to uny i na ten krzyż nie będą pytali ani na ten obraz... Nu, to uny i nie ludzie są. To uny całkiem dzikie bestie są - A jak uny są ludzie, jak uny są chrześcijany, nu. to dla nich taka siwa głowa starego człowieka i takie dziecko niewinne też jak świętość będzie”.
Jakub Gdański
Jakub jest dziesięcioletnim uczniem warszawskiego gimnazjum. Od urodzenie wychowuje go dziadek, ponieważ jego matka, najmłodsza córka Mendla – Lija - umiera przy porodzie (o ojcu nic nie wiadomo).
Chłopiec miał piwne oczy, długie, ciemne rzęsy, drobne usta, orli nos, wysokie czoło, ciemne włosy, przezroczystą cerę, uwypuklającą wątłość jego osoby. Często kaszlał i był bardzo osowiały, co można złożyć na karb dużej ilości nauki, która była u dziadka priorytetem: „Jest zmęczony lekcjami, ciężkim szynelem, siedzeniem w szkole, drogą, dźwiganiem tornistra; ma też dużo zadań na jutro. Powłóczy nogami chodząc, a nawet wtedy, kiedy się uśmiecha, piwne jego oczy patrzą z melancholią jakąś”. Starzec dbał także o zdrowie malucha. Martwiąc się, że ktoś tak delikatny mógłby ciężko zachorować, kupił mu ciepły płaszcz (szynelek).
Kubuś jest dla dziadka lustrem, w którym widzi swą zmarłą żonę Resię i ukochaną córkę Liję. Starzec pokładał w nim wszystkie nadzieje, wpajał szacunek dla innych, uczył tolerancji i dumy, wychowywał w myśl zasad asymilacji, posyłając chłopca do polskiej szkoły. Nie zabrakło w edukacji Jakuba informacji o jego żydowskich korzeniach i kultywowaniu tradycyjnych obrzędów. Chłopiec odmawiał razem z dziadkiem modlitwy, a co piątek spożywał z nim specjalny, szabasowy posiłek.
Gdy delikatny i wrażliwy bohater został zaatakowany przez chuligana, który zabrał mu czapkę i pogardliwie nazwał „Żydem”, od razu przybiegł do ukochanego dziadka po pomoc. Ten wytłumaczył mu, że to w Warszawie, gdzie urodził się chłopiec, jest jego miejsce: „- Nu, co to jest Żyd? Nu, jaki ty Żyd? Ty się w to miasto urodził, toś ty nie obcy, toś swój, tutejszy, to ty prawo masz kochać to miasto, póki ty uczciwie żyjesz. Ty się wstydzić nie masz, żeś Żyd. Jak ty się wstydzisz, żeś ty Żyd, jak ty się sam za podłego masz, dlatego żeś Żyd, nu, to jak ty możesz jakie dobro zrobić dla to miasto, gdzie ty się urodził, jak ty jego kochać możesz?... Nu?...”. Mimo nauk dziadka, chłopiec nie ma jeszcze na tyle ukształtowanej świadomości narodowej i nie jest tak odważny, by przeciwstawić się oprawcom, których najzwyczajniej się boi.
Student
Jest sąsiadem Mendla z tej samej kamienicy, w której zajmuje pokoik na strychu. Nie mając pieniędzy, często pożycza od Gdańskiego łojówkę, którą ,,zaraz odda, tylko jeszcze z godzinkę popisze”. Nie wiemy, co studiuje ani gdzie.
Jego wygląd z początkowych stronnic noweli nie współgra z ujawnionym później bohaterstwem. Chudy, z nogami jak „cyrklowe nożyce”, o ospowatej twarzy, małych, burych oczach i długiej, cienkiej szyi nie przypomina późniejszego „Apolla”.
Student ostrzega bohatera przed atakami antysemitów, a gdy ten nie słucha i nie wyjeżdża z miasta, staje w obronie dziadka i wnuka. Opowiada się tym samym po stronie prześladowanych, choć przecież wygodniej i korzystniej byłoby, gdyby stanął po stronie rodaków. Nie ulega psychologii tłumu, nie staje wśród rozwścieczonych Polaków i nie przyczynia się do rany Kubusia. Przeciwnie, potrafi bronić swoich poglądów nawet w tak kryzysowej sytuacji, jak tłumna napaść.
W tej całej sytuacji utożsamia się z Mendlem i innymi Żydami, broniąc starego sąsiada: „Kiedy pierwsi z tłumu pod okno dopadli, znaleźli tam wszakże niespodziewaną przeszkodę w postaci chudego studenta z facjatki”. Wzburzenie spowodowało zmianę jego fizjonomii i zachowania: „Z wzburzoną czupryną, w rozpiętym mundurze stał on pod oknem Żyda. Rozkrzyżował ręce zacisnąwszy pięści i rozstawiwszy nogi jak otwarty cyrkiel. Był tak wysoki, że zasłaniał sobą okno niemal w połowie. Gniew, wstyd, wzgarda, litość wstrząsały jego odkrytą piersią i płomieniami szły po jego czarnej, ospowatej twarzy. - Wara mi od tego Żyda! - warknął jak brytan na pierwszych, którzy nadbiegli”.
Bohaterem noweli jest także Warszawa z końca XIX wieku. To właśnie na jednej z jej cichych uliczek od dwudziestu siedmiu lat główny bohater prowadził zakład introligatorski.
Mendel związany był ze stolicą był od urodzenia: „ja się piętnasty urodził, tu, na Stare Miasto, w te wąskie uliczkę. Zara za te żółte kamienice, gdzie apteka?”. Kochał swoją „małą ojczyznę” z całego serca: „- Nu, co un jest ten Mendel Gdański? Un Żyd jest, w to miasto urodzony jest, w to miasto un żyje ze swojej pracy, w to miasto ma grób ojca swego i matki swojej - i żony swojej, i córki swojej. Un i sam w to miasto kości swoje położy”.
Znał doskonale zwyczaje ludzi mieszkających w sąsiedztwie i okolicy: „Wie, kiedy zza którego węgła wyjrzy w dzień pogodny słońce; ile dzieci przebiegnie rankiem, drepcąc do ochronki, do szkoły; ile zwiędłych dziewcząt w ciemnych chustkach, z małymi blaszeczkami w ręku przejdzie po trzy, po cztery, do fabryki cygar na robotę; ile kobiet przystanie z koszami na starym, wytartym chodniku, pokazując sobie zakupione jarzyny, skarżąc się na drogość jaj, mięsa i masła; ilu wyrobników przecłapie środkiem bruku, ciężkim chodem nóg obutych w trepy, niosąc pod pachą węzełki, a w ręku cebrzyki, kielnie, liny. siekiery, piły. Ba, on i to nawet wie może: ile wróbli gnieździ się w gzymsach starego browaru - który panuje nad uliczką wysokim, poczerniałym kominem - w gałęziach chorowitej, rosnącej przy nim topoli, która, nie ma ani siły do życia, ani ochoty do śmierci i stoi tak czarniawa, przez pół uschnięta, z pniem spustoszonym, z którego na wiosnę wynika nieco bladej zieloności. On, może nawet nie patrząc w okno, samym uchem tylko rozpoznałby, czy Paweł, stróż, zamiata ulicę nową swoją, czy też starą miotłą”.
Warszawa w oczach Gdańskiego jest miastem spokojnym, w którym jego wnuk Kubuś ma doskonałe warunki do rozwoju. Choć obaj mieszkają w biedniejszej dzielnicy stolicy, to jednak są tam szczęśliwi, żyją według stałego rytmu dnia. Gdy dziadek pracuje, maluch odrabia lekcje, a w piątki wspólnie spożywają odświętny posiłek.
Ludzie są dla siebie mili. Sąsiadki przynoszą Gdańskim obiady, każdy się zna i darzy szacunkiem, wszyscy mają do siebie zaufanie. Stary introligator miał szczerych przyjaciół (straganiarka podawała mu przez otwarte okno czarną rzodkiew w zamian za kolorowy papier dla swych dzieci, z którego kleili latawce), którzy traktowali go jak równego sobie, nie myśląc o nim, jak o chciwym Żydzie. Cieszył się nawet sympatią dzieci, czego dowodem może być fakt, iż przychodził do niego synek gospodarza domu (przesiadywał całe dnie w jego izbie, klejąc żołnierzyki z tektury).
Żyd – nowela porusza problem asymilacji Żydów oraz prześladowania wyznawców judaizmu. Główny bohater – Mendel Gdański – od urodzenia jest warszawiakiem, pracuje w tym mieście i martwi się sytuacją Polski na arenie międzynarodowej. Mimo tego ludzie dają mu do zrozumienia, że zawsze będzie Żydem, ponieważ Żyd to zawsze Żyd.
Gdański jest praktykującym Żydem. Wychowywał wnuka w poszanowaniu dla kultury i tradycji żydowskiej, zachowując wszystkie obyczaje związane z obrzędowością. W piątki spożywał z wnukiem obiad składający się z ryby, makaronu i wypieczonej kaczki. Gdański stawiał wtedy na stole świecznik, zakładał czarny żupan, jarmułkę (okrągła, aksamitna czapeczka noszona głównie przez Żydów), buty z długimi cholewami, natomiast wnuczek przypinał sobie świeży kołnierzyk i czyste mankiety i obydwaj stawali przed zastawionym stołem. Mendel nakładał tałes (z hebrajskiego była to uroczysta szata w białe i czarne pasy, nakładana przez Żydów podczas modlitwy), brał do ręki modlitewnik i zaczynał śpiewać. Na koniec, po błogosławieństwie, dziadek i wnuk jedli szabasowy posiłek.
Konopnicka stworzył inny model Żyda. Tak jak w Ziemi obiecanej Reymonta czy Lalce Prusa mamy obraz chciwego, dbającego jedynie o pomnożenie pieniędzy semitę, tak u niej Mendel jest przykładem człowieka skromnego, uczciwego, kochającego ponad życie wnuka, który stanowił treść jego dni.
Dziecko - Jakub – bohater noweli - jest dziesięcioletnim uczniem warszawskiego gimnazjum. Od urodzenia wychowuje go dziadek, ponieważ jego matka, najmłodsza córka Mendla – Lija- umiera przy porodzie (o ojcu nic niewiadomo).
Kubuś jest dla dziadka lustrem, w którym widzi swą zmarłą żonę Resię i ukochaną córkę Liję. Starzec pokładał w nim wszystkie nadzieje, wpajał szacunek dla innych, uczył tolerancji i dumy, wychowywał w myśl zasad asymilacji, posyłając chłopca do polskiej szkoły. Nie zabrakło w edukacji Jakuba informacji o jego żydowskich korzeniach i kultywowaniu tradycyjnych obrzędów. Chłopiec odmawiał razem z dziadkiem modlitwy, a co piątek spożywał z nim specjalny, szabasowy posiłek.
Gdy delikatny i wrażliwy bohater został zaatakowany przez chuligana, który zabrał mu czapkę i pogardliwie nazwał „Żydem”, od razu przybiegł do dziadka po pomoc i radę. Ten wytłumaczył mu, że to w Warszawie, gdzie chłopak się urodził, jest jego miejsce: „- Nu, co to jest Żyd? Nu, jaki ty Żyd? Ty się w to miasto urodził, toś ty nie obcy, toś swój, tutejszy, to ty prawo masz kochać to miasto, póki ty uczciwie żyjesz. Ty się wstydzić nie masz, żeś Żyd. Jak ty się wstydzisz, żeś ty Żyd, jak ty się sam za podłego masz, dlatego żeś Żyd, nu, to jak ty możesz jakie dobro zrobić dla to miasto, gdzie ty się urodził, jak ty jego kochać możesz?... Nu?...”. Mimo nauk dziadka, chłopiec nie ma jeszcze na tyle ukształtowanej świadomości narodowej i nie jest tak odważny, by przeciwstawić się oprawcom, których najzwyczajniej się boi.
Miasto – obok postaci Gdańskich, w noweli bohaterem jest także Warszawa z końca XIX wieku. Jest opisana jako miasto spokojne i bezpieczne, aż do momentu ataku na introligatora. Wówczas przestaje być ukochaną „małą ojczyzną” bohatera.
Obcość – obcość jest w utworze problemem kluczowym. Choć główny bohater nie czuł się obco wśród Polaków, o czym starał się przekonać zegarmistrza, to jednak napastliwy tłum boleśnie mu to uświadomił. Gdański zdał sobie sprawę, że choć robił wszystko dla Polski, to tak naprawdę dla jej mieszkańców zawsze będzie chciwym Żydem.
Prześladowanie – Maria Konopnicka porusza problem prześladowania żydów, z którym stykała się również na co dzień. To właśnie ciągłe ataki na semitów stały się przyczyną napisania noweli, w której obnażyła małość i tępotę prześladowców.