Katolicy od Bermana i Michnika Roman Graczyk przez całe życie był przykładnym katolikiem reguły „postępowej”. Była to postępowość tak postępowa, że z „Tygodnika Powszechnego” poniosła go aż do „Gazety Wyborczej”, gdzie szerzył postęp pod kierunkiem najznamienitszych bojowników postępowości w katolicyzmie w osobach Adama Michnika i Jana Turnaua. Szerzył i nieustraszenie postępował w postępowości, aż w pewnej chwili coś zaczęło mu w tym interesie śmierdzieć – oto nawet do obozu postępu zaczęły docierać informacje, że istotą reguły o postępowości w katolicyzmie jest jej zaszeregowanie w archiwach UB/SB – im więcej postępowości, tym więcej agenturalności. I odwrotnie. Graczyk okazał się jednak nie być płatnym cynglem, lecz typowym pożytecznym idiotą, który uznał, że skoro nawet na salonach można już wspomnieć o agenturalności np. Ryszarda Kapuścińskiego, to i on może zrobić coś podobnego. Ale tu popełnił błąd – nie tylko odszedł z „GW”, ale i zaczął wrednie kąsać rękę, która go niegdyś przygarnęła, wykarmiła i światopoglądowo ukształtowała. Jakby pieczętując swą apostazję, napisał książkę Cena przetrwania? SB wobec "Tygodnika Powszechnego”. Na domiar złego jej treści nie uzgodnił z nadzorującymi postępowość w polskim katolicyzmie odpowiednimi instancjami. Choć Graczyk wykazał maksimum oględności, nie wskazując, że o roli „TP” dobitniej świadczy udział jego liderów w kontrakcie okrągłego stołu i w budowaniu III RP, jako państwa SB niż archiwa przesiane tak starannie, że nie ma w nich najważniejszych teczek, to jednak cyngiel branżowego dodatku do „GW” – „Press” – zrealizował parszywe zlecenie na skompromitowanie go jako donosiciela: „gdyby tak użyć metody zastosowanej przez niego w książce (…), mógłbym napisać, że Graczyk na milicji wydał kolegę”. Gdy Graczyka w trybie administracyjnym usunięto z listy funkcjonariuszy obozu postępu, ten sam numer „Press” zamieścił auto panegiryczne wspomnienie jego dawnego szefa z „GW”, człowieka, który dobrze pamięta, że o stopniu postępowości w katolicyzmie nadal decydują niezniszczalne wskazówki Józefa Bermana. Jan Turnau pisze, że swoją walkę o postęp rozpoczął ma łamach „Wrocławskiego Tygodnika Katolików”:, „na którego czele stanął w 1953 roku Tadeusz Mazowiecki”. Na swoim blogu wspomina: „Pamiętam ze studiów uniwersyteckich koleżeński sąd nad kolegą, który zataił, że miał ojca policjanta”. Turnau niczego nie musiał taić, bo, jak dumnie głosi, o jego przystąpieniu do PAX „zdecydowała ideologia. Podwójna: przede wszystkim wyniesiona z domu wiara rzymskokatolicka, ale też pochodzące z PRL-owskiego powietrza przekonanie, że trzeba iść z postępem”. Swoje zadania na etacie w WTK określa dobitnie: „zajmowałem się żenieniem dwóch wiar: komunistycznej z katolicką”. Zaiste, trzeba było być ogromnej bolszewickiej wiary, żeby służyć katolicyzmowi, tak jak Mazowiecki, który o biskupie Kaczmarku, uwięzionym i torturowanym za prawdę o tzw. pogromie kieleckim, jako komunistycznej prowokacji, napisał: „Ku działalności tej kierowało nastawienie wrogie wobec postępu społecznego, wrogie wobec przemian społecznych i broniące dotychczasowego kapitalistycznego ustroju. Postawa ta wyrażała się też w widzeniu przyszłości dla Kościoła i katolicyzmu jedynie w dawnych warunkach, co w skutkach oznaczało wyzbywanie się apostolskiego nastawienia wobec nowych czasów i nowej epoki społecznej”. To pragnienie apostolstwa pośród enkawudystów z Natolina i Puławian „frondyści” dobrze wyrazili w swoim meldunku z 1955 r.: „Niżej podpisani działacze katoliccy zwracają się do Komitetu Centralnego PZPR, jako do gospodarza politycznego naszego kraju (…), czynimy to z pełnym zaufaniem wynikającym z głębokiego ideologicznego uznania przez nas partii klasy robotniczej za siłę kierowniczą naszego kraju oraz w pełnej gotowości do zastosowania się do jej oceny. (…) Niżej podpisani wielokrotnie dawali wyraz zarówno w publicystyce, jak i w działalności politycznej swojemu krytycznemu i negatywnemu stosunkowi do linii politycznej Watykanu”. Październikowa wygrana Puławian miała dla katolicyzmu postępowego skutki następujące: „Tymczasem w Warszawie Tadeusz Mazowiecki z Januszem Zabłockim założyli miesięcznik »Więź«. Miał on głosić katolicyzm (…) otwarty na świat poza katolicki w ogóle, nie tylko ten partyjno-rządowy”. Skoro tak, to musiał znaleźć się tam etat dla Turnaua, co miało twórcze historyczne konsekwencje: „Więź czytał (…) Adam Michnik i bardzo sobie cenił tę lekturę (…). Gdy wybuchła wolność (…), powołał mnie na szefa działki religijnej (…) Zostałem w ten sposób, jak to ktoś określił – »kapłanem« tego najpotężniejszego polskiego pisma opiniotwórczego”. I tak toczy się ten światek… Katolicyzm ewoluuje, skłania się raz w tę, a raz w tamtą stronę, Graczykowie przychodzą i odchodzą, ale stara kadra – Mazowiecki, Turnau, ks. Czajkowski, Bortnowska, Wilkanowicz – i młodsi, tacy jak Szostkiewicz czy Wiśniewska razem z TP i Wydawnictwem Znak, pozostają wierni wymyślonemu za Stalina „apostolstwu”. Krzysztof Wyszkowski
Wieś staje się atrakcyjnym miejscem zamieszkania! Z ministrem rolnictwa Markiem Sawickim rozmawia Roman Mańka Panie Ministrze kończy się kadencja obecnego rządu, koalicji Platforma Obywatelska-Polskie Stronnictwo Ludowe. Jak Pan ocenia po prawie czterech latach politykę rządu w zakresie rolnictwa? Oceny będą dokonywali inni. Byłoby rzeczą złą, gdyby oceny dokonywał minister. Natomiast mogę powiedzieć, co z perspektywy tych ponad trzech lat było ważne i co udało nam się zrobić. Pierwszą sprawą była kwestia otwarcia możliwości eksportu na rynki wschodnie. W ciągu tych trzech lat pracy priorytetem w moim resorcie stało się promowanie polskiej żywności i to zadanie wciąż idzie nam sprawnie. A trzeba pamiętać, że w roku 2006 mieliśmy jeszcze pełną blokadę na eksport produktów żywnościowych z Polski na teren Rosji, ale także Ukrainy. Od listopada 2007 r. – po pierwszych rozmowach i mojej wizycie z premierem Tuskiem w Moskwie – sytuacja zaczęła się zmieniać. Po trzech latach stałych kontaktów Rosja stała się naszym pierwszym partnerem, jeśli chodzi o dodatni bilans wymiany handlowej artykułami rolno-żywnościowymi, który wynosi 2,8 mld zł. Drugi wynik wypracowaliśmy z Niemcami +2,6 mld. Natomiast całkowita wartość sprzedaży to dzisiaj ponad 53 mld zł, co stanowi około 11 proc. eksportu ogółem. Są to pozycje znaczące, ważne dla naszych rolników, a także dla naszych przetwórców. Druga bardzo istotna sprawa, z którą musieliśmy zmierzyć się przez pierwsze dwa lata to zapóźnienia w funkcjonowaniu Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w zakresie możliwości wykorzystywania środków unijnych. Agencja miała bardzo skomplikowany, narzucony przez poprzedni rząd, system uzyskiwania akredytacji. W żadnym innym państwie agencje płatnicze nie są akredytowane przez trzy jednostki. Na ogół jest to tylko ministerstwo rolnictwa. W Polsce Ministerstwo Rolnictwa przygotowywało akredytację, która musiała być zatwierdzona najpierw przez audytora zewnętrznego, a dopiero potem przez Ministerstwo Finansów. Najciekawsze było to, że dla wszystkich dwudziestu dwóch działań trzeba było w Polsce dokonywać za każdym razem oddzielnej, kosztownej akredytacji. Uporaliśmy się z tym do końca 2008 r. i w tej chwili, dzięki uruchomieniu wszystkich kierunków oraz wszystkich działań, Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa zajmuje pierwsze miejsce wśród państw unijnych w zakresie ilości wypłacanych środków w programie rozwoju obszarów wiejskich. Mamy bardzo wysoki poziom kontraktacji. Może jeszcze niezadawalający poziom wypłat, ale jest to również dosyć intensywnie realizowane i myślę, że w tym roku będzie to już pozycja znacznie przekraczająca 35 proc. W zakresie działań PROW-u staraliśmy się wprowadzić pewne zmiany po to żeby kierować środki tam, gdzie są najbardziej potrzebne. Postawiliśmy zdecydowanie na modernizację gospodarstw rolnych. Zwiększyliśmy wsparcie dla grup producentów oraz uzyskaliśmy dla nich zmianę interpretacji przepisów prawnych, dzięki czemu producenci mogą korzystać z pieniędzy na inwestycje, w ramach tak zwanych odpisów od wartości produkcji. Uruchamiamy działanie na rzecz konsolidacji w przetwórstwie rolno-spożywczym, łącznie z dystrybucją. W tym roku uruchomimy działanie „Mój rynek”. Środki chcemy przeznaczyć na przygotowanie targowisk, na których rolnicy w ramach sprzedaży bezpośredniej będą mogli sprzedawać konsumentom swoje produkty przetworzone w gospodarstwie. Wprowadziliśmy pewną regionalizację wspólnej polityki rolnej. W działaniach takich jak „Młody rolnik”, w rentach strukturalnych, w modernizacji są specjalne inicjatywy dla Polski południowo-wschodniej, gdzie rolnictwo jest bardziej rozdrobnione. To są zarówno wymogi, co do wielkości gospodarstwa, ale także możliwość dla gospodarstw małych występowania w procesie modernizacji w zespołach, a niekoniecznie w grupach producentów. Jest jeszcze jedna sprawa, którą w tych trudnych kryzysowych czasach warto podkreślić – utrzymaliśmy, jako rząd pełne, maksymalne, możliwe dofinansowanie wspólnej polityki rolnej ze środków krajowych. W 2002 r. podczas negocjacji otrzymaliśmy zgodę Komisji Europejskiej na tak zwane współfinansowanie ze środków krajowych i płatności bezpośrednich oraz innych działań w wysokości do 30 proc. Wiele państw, nowych członków wspólnoty ze względu na kryzys z tego wymogu, czy z tej możliwości w dużej części zrezygnowało. Polska na przestrzeni ostatnich trzech lat we wszystkich tych działaniach wspierała polskie rolnictwo na maksymalnym poziomie 30 proc.
Ważny wątek stanowi kwestia współpracy z Rosją. Czy są szanse na pogłębienie aktywności Polski na tym kursie na jeszcze większe wejście w rynek rosyjski? Jak Pan to ocenia? Wydaje mi się, że są takie szanse, tym bardziej, iż Rosjanie interesują się już nie tylko prostą wymianą handlową, ale także głębszą współpracą w zakresie badań naukowych i przetwórstwa rolno-spożywczego. Są zainteresowani współinwestowaniem w przetwórstwo – zarówno Rosjan w Polsce, jak i Polaków w Rosji. Takie kapitałowe powiązanie dałoby jeszcze większe możliwości sprzedaży. Inną szansą dla polskich artykułów rolno-żywnościowych jest powstająca unia celna Rosja-Białoruś-Kazachstan, gdzie dla wszystkich trzech państw będą obowiązywały te same warunki. Tradycyjnie takim silnym naszym punktem tranzytowym, – jeśli chodzi o eksport żywności na wschód – jest Białoruś, a poprzez utworzenie unii celnej okno białoruskie staje się zdecydowanie szerzej otwarte.
Czy można powiedzieć, że polskie rolnictwo jest gotowe do konkurowania z rolnictwem europejskim, z krajami unijnymi? Polskie rolnictwo przez siedem lat członkostwa bardzo mocno weszło na rynek unijny, bardzo dobrze sprawdziło się w tej konkurencji. Z pewnością z jednej strony przewaga jakościowa produktów, z drugiej strony niższe koszty pracy to czynniki, które to spowodowały. Ale chyba także duża otwartość i komunikatywność naszych przedsiębiorców oraz handlowców. Warto przypomnieć, że około ¼ produktów rolno-żywnościowych eksportujemy. Oczywiście również importujemy, gdyż nie da się wszystkiego wyprodukować w kraju, ale także przy otwartych rynkach nie da się tych granic zablokować. Jednak de facto mamy bardzo dobry wynik netto w eksporcie – za ubiegły rok jest to kwota około 2,6 mld euro. Wszystko wskazuje na to, że w roku 2011 ten dobry wynik będzie jeszcze lepszy.
Jak polscy rolnicy wykorzystują środki unijne, jak sobie z tym radzą? Bardzo dobrze! Jeszcze w 2002 r. straszono nas, żebyśmy nie zabiegali o duże pieniądze, bo polscy rolnicy nie będą umieli ich wykorzystać, nie poradzą sobie. Środki przedakcesyjne wykorzystaliśmy w 103 proc. środki z PROW-u 2004–2006 – wykorzystaliśmy praktycznie w 100 proc., a dokładnie w 99,9 proc. Jeśli chodzi o PROW 2007–2013, to jestem przekonany, że będzie tak samo. W większości działań, – mimo że mamy dopiero 2011 r. – mamy już blisko 90 proc. zakontraktowanych środków. W większości działań rok 2011 będzie okresem ostatniego naboru. Później być może będą tak zwane otwarte nabory czyszczące w skali całego kraju, żeby żadne środki nie pozostały niewykorzystane.
Jak zmienia się struktura agrarna w Polsce, między innymi w związku z wejściem Polski do Unii Europejskiej? Czy polskie rolnictwo pójdzie w stronę struktur gospodarstw dużych, wielohektarowych latyfundii? Czy małe będą miały szanse funkcjonować i pozostać? Zmiana struktury będzie następowała powoli. W ciągu ostatnich ośmiu lat ubyło nam prawie 400 tys. gospodarstw, ale to dało zaledwie wzrost powierzchni o niecałe półtora hektara średniej wielkości gospodarstwa. W polskim i europejskim rolnictwie jest z pewnością miejsce dla gospodarstw małych, które powinny przygotować się do przetwarzania swoich produktów i ich sprzedaży na lokalnym rynku. Tak, żeby przetworzony produkt nie musiał wędrować do konsumenta 50, 70, czy 100 km. Istotą naszego rolnictwa i naszej konkurencyjności będą gospodarstwa średnie – kilkunasto, kilkudziesięciohektarowe, które już zaczynają konkurować z rolnictwem europejskim czy światowym. Wszystko wskazuje na to, że właśnie w nich można otrzymać produkty o zdecydowanie wyższej, jakości niż w gospodarstwach wielkoobszarowych. Widzę dobre perspektywy dla gospodarstw średnich przede wszystkim w zakresie produkcji żywności podwyższonej, jakości. Dzisiaj Niemcy, Francja są bardzo zainteresowane tego typu produktami. Warto być na rynkach europejskich być i przygotowywać nasze przetwórstwo rolno-spożywcze do tego, żeby poprzez systemy, jakości, poprzez certyfikację produkcji wypracowywać własne standardy jakościowe i eksportować produkty na najbliższe rynki.
Czy wokół rolnictwa również widać procesy takiej przedsiębiorczości i aktywności gospodarczej? Dzięki Programowi Rozwoju Obszarów Wiejskich (PROW) polska wieś się zmienia. Oprócz działań nakierowanych bezpośrednio na rolnictwo i wytwarzanie żywności mamy w PROW również takie jak różnicowanie w kierunku działalności nierolniczej, wsparcie dla mikroprzedsiębiorstw, tworzenie miejsc pracy na wsi, z których już społeczność pozarolnicza, przedsiębiorcy mogą uzyskiwać wsparcie finansowe. Szacuje się, że w ostatnich kilku latach, dzięki tym działaniom na wsi powstało ponad 30 tys. miejsc pracy. Są to zazwyczaj usługi na rzecz rolnictwa, ale często również usługi o charakterze powszechnym. Spore środki wydawane są na odnowę wsi, na rewitalizację zabytków, na remonty oraz budowę świetlic, infrastrukturę kanalizacyjną i wodociągową. Dzięki nim wieś staje się atrakcyjnym miejscem nie tylko pracy, ale przede wszystkim zamieszkania. Od dwóch lat obserwujemy bardzo pozytywny trend, szczególnie w okolicach dużych miast, gdzie pracujący poza rolnictwem kupują działki na terenie wsi, budują domy i rozwijają tu piękne osiedla. Miło jeździć wokół takich miast, jak choćby Kielce, Warszawa czy Rzeszów. Widać, że wokół tych centrów powstają piękne osiedla rodzinnych domków.
Panie Ministrze na wsi istnieje ogromny potencjał, który chyba nie jest do końca wykorzystywany, mówię o Ochotniczych Strażach Pożarnych, o Kołach Gospodyń Wiejskich. Są to organizacje, które mogłyby stworzyć zaczyn struktury społecznej aktywności państwa, czegoś takiego (oczywiście przy
uwzględnieniu wszystkich zastrzeżeń tego projektu) jak w Stanach Zjednoczonych Gwardia Narodowa?
Tak! To jest silna, dobrze wrośnięta w polską wspólnotę narodową struktura społeczna. Czy ona jest dobrze wykorzystywana? Pewnie zawsze można było by wykorzystać ją lepiej, natomiast trzeba podkreślić, że to między innymi te środowiska są dzisiaj głównymi uczestnikami budowania lokalnych strategii rozwoju i członkami Lokalnych Grup Działania. To środowiska Kół Gospodyń Wiejskich, Ochotniczych Straży Pożarnych, stowarzyszeń katolickich uczestniczą w budowaniu Krajowej Sieci Obszarów Wiejskich, a dzięki wsparciu unijnemu realizują wiele lokalnych programów, których z pewnością ani Ministerstwo Rolnictwa, ani Ministerstwo Kultury nie byłoby w stanie wymyślić.
W kontekście Euro2012 widać, że na wsi powstaje wiele boisk? Myślę, że nie powstały one jedynie w kontekście Euro2012, choć z pewnością decyzja o przyznaniu Polsce i Ukrainie organizacji Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej była dla Polski była ważna. Boiska powstały, dlatego, że istnieje naturalna potrzeba, aby w gminach, w środowiskach wiejskich oprócz sklepu, kościoła i szkoły istniało także boisko, aby niedaleko był dostępny basen. Młodzież ucząca się na wsi powinna posiadać różnorodne możliwości rozwoju. Program Orlik 2012 tę lukę braku infrastruktury sportowej na wsi wypełnia. Ale przypomnę, że wieś nie była pustynią w zakresie rozwoju sportu, bo przecież istniały bardzo silne Ludowe Zespoły Sportowe, które również prężnie działały.
Ale one upadły…? One podupadły na przełomie naszych przemian ustrojowych, gdzie podobnie jak Ochotnicze Straże Pożarne próbowano LZS-y łączyć z poprzednim systemem ustrojowym. Tymczasem ani jedni, ani drudzy nie powstawali w czasach socjalizmu, tylko zdecydowanie wcześniej. Dzięki nim uciążliwości socjalizmu były zdecydowanie mniejsze w społecznościach lokalnych i na terenach wiejskich. Dobrze, że dzisiaj jeden i drugi ruch bardzo silnie odradza się, a Orliki będą też wsparciem i pomocą dla Ludowych Zespołów Sportowych.
Nie przypadkowo o to pytałem, bo Pan mówił wiele o przemianach gospodarczych rolnictwa. Czy oprócz tych przemian dostrzega Pan jeszcze kulturowe przemiany polskiej wsi? Zdecydowanie tak! Organizowanych jest tu wiele różnych wydarzeń o charakterze artystycznym, kulturowym, z udziałem artystów i twórców spoza środowiska lokalnego. W wielu regionach odradza się też troszkę przemilczana, pogubiona gdzieś po drodze kultura lokalna. W wielu miejscowościach powstają zespoły ludowe i rozwija się rękodzieło. Popatrzmy chociażby na region kurpiowski, łowicki, podkarpacki, podlaski. Na tych obszarach istnieją swoiste elementy dawnej kultury, które odradzają się dzięki lokalnym strategiom rozwoju.
Przysłowiową drzazgą w oku wielu ekonomistów jest KRUS… Mówią oni o potrzebie głębokiej reformy, a nawet likwidacji tej instytucji. Jakie jest Pana zdanie w tej newralgicznej sprawie? Ci, którzy mówią o likwidacji KRUS-u to są marni ekonomiści. Porównanie efektywności obu systemów ubezpieczeniowych: ZUS i KRUS, wypada na korzyść KRUS-u. Warto się zastanowić, czy reforma z 1998 r. w zakresie ubezpieczeń powszechnych była udana? My poprawialiśmy w tym roku kwestię odprowadzania pieniędzy do Otwartych Funduszy Emerytalnych. Zostało to ustawowo rozstrzygnięte, ale ciągłe poszukiwanie pieniędzy w Kasie Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego jest drogą donikąd. W KRUS-ie zmiana została wprowadzona już w roku 2009 – większe gospodarstwa płacą większą składkę. W chwili obecnej jesteśmy na etapie rozmów z ministerstwem finansów w sprawie zmiany systemu ubezpieczenia KRUS, tak żeby rolnikom dać szanse na większą aktywizację zawodową. Za wcześnie jeszcze mówić o szczegółach, ale myślę, że za dwa, trzy tygodnie podamy więcej informacji. Nie ma najmniejszej potrzeby, żeby rolnicy pracujący na swych małych gospodarstwach mieli różnego rodzaju ograniczenia w możliwości zatrudniania się. A wędrowanie z systemu do systemu ubezpieczeniowego rodzi później, w przyszłości – także dla samych obywateli – ogromne komplikacje. Chcemy przygotować pewne zmiany, które stworzą szanse większej aktywizacji. Z pewnością w nowej perspektywie finansowej budżetu unijnego, czyli w latach 2014–2020 będzie trzeba wprowadzać pewne rozwiązania w zakresie ubezpieczeń związanych z rzeczywistym dochodem, jednak ten system będzie dotyczył niewielkiej grupy gospodarstw i niewielkiej grupy rolników. Przede wszystkim tych, którzy faktycznie zechcą na system dochodowy przechodzić.
Proszę powiedzieć, – jakie będę priorytety polityki rolnej na najbliższe lata? Co jest najważniejsze? Najbliższe lata, to kontynuacja modernizacji, innowacyjności, koncentracji produkcji – zarówno w sferze samych gospodarstw rolnych, w sferze produkcji surowca, jak i w sferze przetwarzania. Także znalezienie klucza na różnorodność, na wspieranie różnorodności polskiego rolnictwa. Mamy gospodarstwa małe, średnie i duże. Nieco inne programy trzeba zaproponować dla gospodarstw małych. Prawdopodobnie skorzystamy z nowej propozycji Komisji Europejskiej, gdzie dla gospodarstw małych przewiduje się szczególny rodzaj wsparcia. Chciałbym, żeby to wsparcie miało charakter pomocy aktywnej, a nie socjalnej. Myślę tu o tych małych gospodarstwach 5, 10 ha, gdzie warto, żeby te gospodarstwa nie produkowały surowca, a swój produkt wysoko przetwarzały i sprzedawały, jako gotowy, konsumentowi. Nieco inaczej należy potraktować gospodarstwa średnie, które przy silniejszym zorganizowaniu w grupy producenckie mogą być dobrym partnerem dla przetwórstwa rolno-spożywczego – tego małego i średniego – dla zaopatrzenia rynku regionalnego, rynku krajowego. I nieco inne systemy wsparcia oraz doradztwa należy skierować dla gospodarstw dużych, które mają charakter gospodarstw wysoko towarowych, pod potrzeby przetwórstwa już tego konkurującego na rynkach europejskich i światowych.
Pan zna polską wieś… Na ile praktyczne doświadczenie pomaga w kierowaniu Ministerstwem Rolnictwa? Jak w każdym zawodzie potrzebne są trzy elementy: doświadczenie, wiedza i szczęście. Wydaje mi się, że tak mniej więcej po 1/3 mam z każdego.
Proszę powiedzieć, w którym kierunku pójdzie PSL? W kierunku Witosowskim, Mikołajczykowskim, czy nurt postZSLowski będzie silny? Czerpiemy z tradycji mikołajczykowskich i Witosowych, nie wypieramy się tych ZSL-owskich; one wszystkie są ważne, one wszystkie nas wzbogacają. Ostatnio często mówimy, że jesteśmy stronnictwem tradycyjnie nowoczesnym. Nie dla tego, że mamy już prawie 120 lat, jako funkcjonująca struktura polityczna, ale dlatego, że w każdych warunkach politycznych, w każdych warunkach ustrojowych czy ekonomicznych – próbowaliśmy zawsze swojemu środowisku dawać nowe, dobre pomysły. Staraliśmy się wybiegać w przyszłość, korzystając z tych wielkich doświadczeń. To równolegle z ruchem ludowym tworzyły się Ochotnicze Straże Pożarne i cały ruch kulturowy na wsi. Razem z nami tworzyła się spółdzielczość, byliśmy uczestnikami procesu jej tworzenia. Odznaczaliśmy się dużą aktywnością wtedy, kiedy po wyjściu z komunizmu, po bardzo złych doświadczeniach przemian ustrojowych, polska wieś przestraszona, bojąca się konkurencji i wejścia na otwarty rynek unijny, zdezorientowana, nie bardzo wiedziała, co z sobą czynić. Wtedy PSL powiedziało wyraźnie: „Naszym kierunkiem jest wejście do Unii Europejskiej” i już wówczas tłumaczyliśmy wszystkim rolnikom w Polsce, że wspólna polityka rolna jest gwarantem stabilizacji i bezpieczeństwa. Przekonywaliśmy, że znacznie więcej uzyskamy w ramach wspólnej polityki rolnej, jako polska wieś i polskie rolnictwo niż gdybyśmy oczekiwali tego samego od polskich polityków. Dzisiaj wyraźnie widać, że budżet oraz kierunki rozwoju, które zostały nam dane dzięki wspólnej polityce rolnej wykorzystujemy dobrze. Jeśli pojawiają się głosy o zaorywaniu polskiego rolnictwa, o rzekomym regresie w obszarach wsi, to pochodzą one najczęściej ze środowisk nieszanujących polskiej wsi oraz polskich rolników; nieszanujących ciężkiej pracy, dorobku, a także osiągnięć, które ci rolnicy mają.
Jak Wam się rządzi z Platformą Obywatelską? Czy partia ta rozumie problemy rolnictwa? Czy jest otwarta na Wasze argumenty? To jest partner trudny i wymagający. Partner o poglądach zdecydowanie bardziej liberalnych niż PSL. Może nie do końca rozumiejący wszystkie problemy polskiej wsi, ale – w polityce jestem już kilka kadencji i pamiętam nasze relacje, na przykład w ramach współrządzenia z Sojuszem Lewicy Demokratycznej. W Platformie Obywatelskiej jest zdecydowanie więcej zrozumienia dla rolnictwa oraz jego potrzeb niż miało to miejsce w dwóch koalicjach, w jakich uczestniczyliśmy z Sojuszem Lewicy Demokratycznej.
Wieś pozostanie konserwatywna czy będzie się laicyzować? Wieś będzie się zmieniała w podobny sposób jak się zmienia dzisiaj cała Polska. A więc z pewnością będą pozostawały grupy bardzo konserwatywne, powiązane z kościołem katolickim, z kulturą, z tradycją i będą też pojawiały się grupy ludzi bardziej otwartych na nowoczesność, na prądy oraz nurty zewnętrzne. Ale chcemy, czy nie chcemy – polska wieś z racji stylu, sposobu bycia zawsze będzie bardziej konserwatywna niż polskie miasto.
Proszę powiedzieć – hasło „Żywią i bronią” jest nadal aktualne? W jakimś sensie tak, ale należy pamiętać, że powstawało ono w czasach, kiedy Polsce groziły wojny, kiedy potrzebne były mobilizacje. Tak naprawdę, to hasło najbardziej urzeczywistniło się w roku 1920, kiedy nawała bolszewicka zagrażała nie tylko Polsce, ale i całej Europie. Gdyby Wincenty Witos nie poderwał wtedy do pospolitego ruszenia synów chłopskich, z pewnością cudu nad Wisłą by nie było. Natomiast dzisiaj niema potrzeby, żeby wiejska młodzież stawała do zbrojnego oręża, ale z pewnością powinna włączać się w całe życie gospodarcze, sięgać nie tylko po zawody rolnicze, ale także wchodzić w inne obszary. Jeśli mówimy, w tym kontekście „Żywią i bronią”, to myślę, że dziś można by jeszcze dodać czasowniki – gospodarują, zdobywają, rozwijają. Panie Ministrze chciałby Pan zostać jeszcze na kolejną kadencję i prowadzić politykę Ministerstwa Rolnictwa? To jest podchwytliwe pytanie… I pozwoli Pan, że nie odpowiem na nie. Autor Roman Mańka
30 kwietnia 2011 "walczył o wolną Polskę i może, dlatego nie ma go już pośród nas" - powiedział po śmierci swojego brata Lecha, pan Jarosław Kaczyński. Pan Jarosław Kaczyński swojego czasu współpracował z Komitetem Obrony Robotników, a jego brat pracował w Biurze Interwencyjnym KOR.. Nie był formalnym członkiem. Ani jeden, ani drugi. Natomiast wiem, że KOR nie walczył o wolną Polskę. Po 25 czerwca 1976 został utworzony i domagał się: przywrócenia do pracy wszystkich zwolnionych, ujawnienia rozmiarów represji, zwolnienia skazanych i ukarania osób winnych łamania prawa. O wolną Polskę walczyła Konfederacja Polski Niepodległej i to już od roku 1976.. Ale KOR??? Znowu jakieś przekłamania.. Co prawda w 1981 roku pan Jarosław podpisał deklarację założycielską Klubów Służby Niepodległości, ale kluby nie podjęły jakiejkolwiek działalności? Natomiast w roku1976, dokładnie 8 grudnia, pan Jarosław Kaczyński obronił swoją pracę doktorską o tytule: „Rola ciał kolegialnych w kierowaniu wyższą uczelnią”..(????) Promotorem był profesor Stanisław Ehrlich. Rola ciał kolegialnych musiała być wielka, nie tylko na wyższych uczelniach. Wszędzie rola ciał kolegialnych powinna być największa. Nie powinien rządzić jeden odpowiedzialny, ale całe kolegium. Im większe kolegium - tym sprawniejsze rządy. Sowiecki model rządów rad i kolegiów.. I doktoraty o takiej treści broniono wtedy na państwowych uczelniach.. A czy dzisiaj jest inaczej? Pan Jarosław Kaczyński w latach 1982-83 pracował w Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie na etacie starszego bibliotekarza.. Nie został internowany w stanie wojennym.. Podczas mistyfikacji okrągłostołowej był w zespole ds. reform politycznych, podzespół ds. reformy praw i sądów, jego brat - Lech - w zespole - ds. pluralizmu związkowego w grupie roboczej ds. ustawy o uprawnieniach niektórych pracowników do ponownego nawiązana stosunku pracy(???) I to był początek zmian..(????) Jakieś kompletne jaja.. W 2008roku głosował za ratyfikacją Traktatu Lizbońskiego, który sprawił, że jesteśmy częścią superpaństwa o nazwie Unia Europejska. A jak wiadomo, żadna część wielkiej części nigdy nie jest niepodległa.. I Polska będąca częścią Unii Europejskiej, też nie jest niepodległą… Podlega Komisji Europejskiej, wykonuje jej dyrektywy.. Na samo słowo” superpaństwo” zwolennicy Traktatu dostają białej gorączki.. Poniekąd słusznie. Wiedzą, że oddali Polskę obcym! Co wyszło z reformy sądów i prawa?- Widzimy dzisiaj - kompletny burdel i seradel. Trockiści - zwolennicy wszech biura światowego. Wszystkim zarządzać od góry ze szczegółami. A o uprawnieniach niektórych pracowników do ponownego nawiązywania stosunków pracy - nie będę nawet wspominał.. Jestem antysocjalistą, a Okrągły Stół utrwalał socjalizm, tyle, że z ludzką twarzą, która w miarę upływu czasu staje się coraz bardziej nieludzką.... KOR-owcy z generałem Kiszczakiem pospołu.. I pomocnicy Korowców.. Zachęcam do przeczytania listy całościowej KOR.. Te same twarze od lat.. Gdyby nie śmierć naturalna. Cały ten Okrągły Stół to mistyfikacja mająca na celu zamianę sojuszy.. Teraz mamy na karku Brukselę z jej socjalizmem biurokratycznym.... Jedynie reforma Wilczka, z 1988 roku pomyślana, jako prerogatywy dla nomenklatury komunistycznej, dała szansę Polakom, na otwieranie swojej działalności.. I bogacenie się. Te czasy będę zawsze wspominał z łezką w oku.. Wtedy i ja się dorabiałem… Tak jak miliony Polaków. Dzisiaj większość marzy o wyjeździe z własnego kraju.. Pan prezydent Lech Kaczyński zaraz po podpisaniu Traktatu Lizbońskiego powiedział, że: „Unia Europejska pozostanie związkiem niepodległych państw narodowych”(????). Naprawdę niezłe! Federacja, to nie konfederacja. Części państwa związkowego nigdy nie są niepodległe.. Gdyby była Europa ojczyzn - to, co innego.. Ale jest jedno państwo, co zapisane zostało w Traktacie Lizbońskim, tak jak euro.. I to podpisał pan prezydent Lech Kaczyński, bajając o niepodległości państw narodowych.. Żeby zasłonić to, co zrobił! I nie, dlatego nie ma go już pośród nas, że walczył o wolną Polskę.. Nawet, gdy to mógł być zamach.. Jestem na etapie czytania czterech książek o Katastrofie Smoleńskiej i naprawdę jest bardzo wiele znaków zapytania. Bardzo wiele. I być może, pierwszy raz w swoim dorosłym życiu, mam na myśli życie polityczne - zmienię zdanie.. Być może będzie to zmiana w sprawie katastrofy, ale nie w sprawach ideowych politycznie. Aktualnie czytam następujące pozycje: Leszek Szymowski -„Zamach w Smoleńsku, „Tadeusz Święchowicz -„ Smoleński Upadek”, Michał Krzymowski, Marcin Dzierżanowski- „Smoleńsk. Zapis śmierci” oraz Aleksander Ścios -„Zbrodnia smoleńska - Anatomia dezinformacji”. Jak przeczytam, wszystkiego, czego się w szczegółach dowiem, dowiedzą się i państwo.. Naprawdę bardzo ciekawa lektura, wiele wydarzeń, faktów, przypadkowych i nieprzypadkowych, mających związek, pomiędzy przyczyną a skutkiem.. Lubię teorie spiskowe, bo świat wyrósł na teoriach spiskowych.. Cały współczesny świat to jedna wielka teoria spisowa organizowana przez spec-służby.. Raz się im uda, a raz nie.. Ale pchają w określonym celu. Budowy globalnego rządu, który będzie miał oko na wszystko, w tym na wolność człowieka.. To wszechwidzące oko.. To nie jest przypadek! To jest znak! W Traktat Lizboński wpisana jest zasada lojalnej współpracy i głosi ona, że państwa członkowskie muszą powstrzymywać się od działania, które mogłyby zagrozić urzeczywistnieniu celów Unii Europejskiej(????) A jakie są cele Unii Europejskiej? „Wolność, równość, braterstwo, albo śmierć”- hasła Rewolucji we Francji, jak ją nazywał Edmund Burke. Nie Rewolucją Francuską, Antyfrancuską - lecz Rewolucją we Francji.. Wolność od Boga i tradycji, wolność od chrześcijaństwa, które stawia na wolną wolę i rozum indywidualny człowieka, równość w demokracji i kolektywie, lansowanie grupy i motłochu przeciw indywidualizmowi no i braterstwo masońskie.. Wszyscy ludzie są i będą braćmi.. No i zwierzęta też są naszymi braćmi.. I biurokracja zniewalająca jednostkę- też jest naszym bratem.. Prawa człowieka przeciw Prawom Bożym.. Prawa człowieka to też nasz brat.. Wielki Brat.. Orwellowski Wielki Brat.. Niesłychana kontrola i wtrącanie się w życie indywidualne człowieka.. Ten Wielki Brat Komisji Europejskiej czuwa bezustannie i gmera w naszym życiu doczesnym.. A nad nim agendy ONZ.. Pana Boga nad tym wszystkim nie ma! I Jego świata przyczynowo- skutkowego opartego na wolnych wyborach ludzi.. Nad prawa dla niepełnosprawnych, nad prawa dla mniejszości, dla seksualistów, dla kobiet i dzieci, pracowników oraz uczniów.. Nad prawa dla zwierząt.. Jedno wielkie bezprawie, skoro wyróżnia się prawnie grupy lub ludzi.. W ruinę popada sprawiedliwość, a co jest celem istnienia prawa.?. Ano sprawiedliwość. Jak się kogoś wyróżnia prawnie - to buduje się system niesprawiedliwości? Im więcej nad prawa- tym większa niesprawiedliwość. Prawo staje się powoli instrumentem politycznym dyscyplinowania niewiernych wymyślonemu bezprawiu. Takie nad prawo nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością, bo sprawiedliwość to stała i niezmienna wola oddawania każdemu tego, co mu się należy.. A nie przeciwstawianie jednej jednostki przeciw innej.. I zupełne zgwałcenie łacińskiej zasady, że” nie ma winy bez ofiary”..(!!!!) Pełno jest dookoła winy bez ofiary.. Ofiarą robi się państwo socjalistyczne- biurokratyczne.. Państwo jest stroną, już nie jest dobrem wspólnym, które to dobro rozstrzyga spory pomiędzy ludźmi. Ludzie zwani” obywatelami” są dla państwa, a państwo ich okrada i zniewala.. To, po co „obywatelowi”: takie państwo? Państwo – klatka. Z niewidocznymi prętami.. I kto tu walczył o wolną Polskę? Bezideowi dezerterzy z poprzedniego socjalizmu.. WJR
Stefan Bratkowski na tropie faszystów Widać jak na dłoni, że jak się bardzo chce to każdemu można wcisnąć w brzuch faszystowskie dziecko. Czytelnikom pozostawiam jednak do rozstrzygnięcia to... Stefana Bratkowskiego przestałem czytać już dawno, dawno temu i nie powiem żeby było mi z tym jakoś źle i bardzo jego tekstów brakowało. Jednak nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że nadejdzie taki historyczny dzień, że to on, Stefan Bratkowski będzie czytał mnie i nic to, że najprawdopodobniej jedynie same tytuły. W Wielki Piątek, chyba niepotrzebnie, powodowany jakimś masochistycznym impulsem przełączyłem kanał telewizora na TVN24 gdzie właśnie gościem programu „Piaskiem po oczach” był mój dzisiejszy bohater. Mowa była o jakimś głośnym jego tekście, a wszystko kręciło się wokół narodzin w Polsce za sprawą Jarosława Kaczyńskiego, faszyzmu w swej nieco zmienione jak przystało na XXI wiek wersji. O czym tam jeszcze było? Ano przede wszystkim o nawoływaniu do buntu, rozruchów, przemocy, a przykładami i dowodami na to narastające i niebezpieczne zjawisko miały być „pisowskie marsze” z pochodniami, „marsz na Rzym Mussoliniego” z 10 kwietnia, „faszystowskie” hasło „Polsko obudź się”oraz teksty z Warszawskiej Gazety; „Rewolucja w końcu nadejdzie ”Krzysztofa Osiejuka oraz mój, „Polacy już czas”, zamieszczony również na nE. Przyznam szczerze, że takiego odlotu i pożegnania się z rozumem dawno nie byłem świadkiem i zaczynam na prawdę się martwić o stan umysłu Stefana Bratkowskiego. Ponadto dowiedziałem się, że wydawca Warszawskiej Gazety, Pan Piotr Bachurski nie wydaje jej za własne pieniądze (w domyśle za pisowskie).
Bratkowski: Chciałbym zapytać za czyje pieniądze to wychodzi, bo przecież nie za pieniądze pana Bachurskiego?
Taki zaś tekst jak mój to zapewne czyjaś inspiracja w celu obalenia ustroju:
Bratkowski: Jeżeli gazeta pisowska ta gazeta warszawska wybija „Polacy już czas”….
Piasecki: To znaczy pan konstruuje… jest gazeta, która pisze „Polacy już czas”, jest manifestacja i z tego ma być zamach stanu…
Bratkowski. … Dowozi się ludzi i rzuca się po coś to hasło „Polacy już czas”
O tekście „Rewolucja w końcu nadejdzie ”napisanym i podpisanym jak się należy przez Krzysztofa Osiejuka, Bratkowski w bezczelny sposób kłamie:
„A ta zapowiedź, że „Rewolucja w końcu nadejdzie” i będzie straszna to, co to jest? Zwłaszcza, że to jest niepodpisane, więc to jest niemal jak manifest partyjny”.
Mamy, więc rodzący się w głowie Bratkowskiego faszyzm wzmocniony zwykłym z premedytacją wypowiedzianym przez niego kłamstwem. Rad nie rad sięgnąłem po ów źródłowy tekst Bratkowskiego zamieszczony na stronie internetowej SDP i po raz drugi zbaraniałem. W zasadzie cała rozmowa u Piaseckiego, jak i wypisywane przez autora bzdury pełne podłych manipulacji i insynuacji streszcza ten krótki fragment:, „Jeśli wódz drugiej siły w kraju bez żenady odwołuje się do idei Carla Schmitta, nauczyciela hitlerowców, jeśli podnosi hasło „Polsko, obudź się”, dosłownie wzorując się na haśle Hitlera „Deutschland, erwache”, Niemcy, obudźcie się, jeśli wzorem hitlerowców organizuje fackelzugi, marsze z pochodniami – to czy te analogie mogą nie budzić niepokoju? Ten wódz przewodzi partii zorganizowanej na sposób stricte faszystowski, z pełnią władzy, skupioną tylko w jednym ręku. Czy można tego nie zauważać? I z dziwną jakoś dokładnością przestrzega on zasady Goebbelsa – powoływać się i korzystać z demokracji, dopóki się nie zdobędzie władzy; nie przypadkiem podczas lat jego władzy nigdy nie padły z jego ust słowa takie jak „społeczeństwo obywatelskie” czy „samorząd”. Władzę wedle tego wodza należy centralizować – dokładnie tak, jak chciał i robił to wódz NSDAP.” Zapewniam Stefana Bratkowskiego, a w zasadzie on o tym doskonale wie, że trudno jest znaleźć taki kraj, w którym jakiś polityk, zanana osoba publiczna czy dziennikarz nie bije, co jakiś czas na trwogę wołając do swoich rodaków „Irlandio, obudź się”, „Obudź się Hiszpanio”, „Włosi wstańcie z kolan” czy jak ostatnio uczynił to Arcybiskup Yorku drJohn Sentamu, „Obudź się, chrześcijańska Anglio!”. Ile trzeba złej woli, a może wręcz niechęci czy nienawiści by na tej podstawie przypisywać Kaczyńskiemu wzorowanie się na Hitlerze czy bezpośrednie odwoływanie się do idei Carla Schmitta? Nawet prowadzący program próbował tłumaczyć swojemu gościowi, że marsze z pochodniami organizowała również PO wznosząc „podobne” i jak się wyraził „nieciekawe hasła”, a za jej panowania również ludzie trafiają do więzień i aresztów, na co Stefan Bratkowski jak przystało na „autorytet” i wybitnego intelektualistę miał jedną odpowiedź: „Przykro mi, jeżeli pan nie rozróżnia między Tuskiem, a Kaczyńskim to rzeczywiście nasza rozmowa będzie trudna”. Oto przygwożdżający argument godny mędrca. Pisowskie: „Tusk pod sąd”, „Smoleńsk chcemy prawdy” to hasła faszystowskie zaś „Giertych do wora, wór do jeziora” czy wezwania do zastrzelenia Kaczyńskiego i jego wypatroszenia, nigdy tropiciela faszyzmu specjalnie nie zaniepokoiły. Czy to, czego tak bardzo obawia się Bratkowski to, aby na pewno faszyzm? Jeżeli opozycja krytykująca i atakująca rządzących destabilizuje państwo i przybliża nas do faszyzmu to, czym żywiła się panie Bratkowski opozycja w latach 2005-2007 pod wodzą PO i Donalda Tuska? Przypomnę teraz mojemu nieoczekiwanemu fanowi, że to zaraz po ustąpieniu „kaczystowskiej junty” rząd miłości Donalda Tuska strzelał z broni gładkolufowej do protestujących „mrówek”, czyli tych bezrobotnych, którzy żyli z przenoszenia przez granicę kilku paczek papierosów dziennie. To ów rząd próbował cenzurować prace magisterskie na Jagiellonce i traktował demonstrantów pieprzowym żelem miłości. To za czasów tej ekipy wzrosła ilość podsłuchów, dziennikarze trafiają do aresztu, są podsłuchiwani, podcinają sobie żyły lub trafiają pobici do szpitala. To nie faszyści z PiS-u fałszowali wybory w Wałbrzychu i dosypywali dodatkowe karty do urn w Brukseli czy spotykali się z szemranymi typami na cmentarzu by przychylić im biznesowego nieba. To za czasów tego właśnie Tuska, którego broń Boże nie wolno porównywać z „faszystą” Kaczyńskim, doszło do politycznego mordu w Łodzi, którego dopuścił się pod wpływem wszechobecnego języka nienawiści i podobnego szczucia, były kapuś komunistycznej milicji i niedawny członek Platformy Obywatelskiej, Ryszard C. z Częstochowy. Gdzie był wtedy tak zatroskany o losy Polski honorowy prezes SDP? Gdzie jego przestrogi i apele o opamiętanie? Cóż jego obchodzą krzywdy jakiś reakcyjnych karłów? Według Bratkowskiego faszyzm jest wtedy, kiedy ktokolwiek odważy się podnieść rękę na jego jak wyznał przyjaciół i sól tej ziemi, czyli neurochirurgów i kardiochirurgów. „A nie zauważył pan tych aktów przemocy? Moich przyjaciół neurochirurgów i kardiochirurgów wyprowadzano w kajdankach… Jeżeli najbardziej szanowanych ludzi a takimi są kardiochirurdzy i neurochirurdzy można zakuć w kajdanki i wyprowadzić to, jeżeli to nie są akty przemocy…” Jak to jest panie Bratkowski? Przecież to faszyści odwoływali się do przemocy i nienawiści, a u nas stali się prześladowanymi i zaszczutymi ofiarami? Polscy „faszyści” bronią krzyża, a zdrowa społeczna tkanka gasi moczem znicze palące się pod nim? Czy panu chodzi o Polskę czy może o zagrożenie dla establishmentu III RP i każdy, kto staje w obronie jego pozycji ustalonych przy okrągłym stole jest automatycznie główną pałą na wymyślanych przez salonowców „faszystów”? Czy ma istnieć kasta nietykalny w III RP? Czy na pewnym poziomie nie można już traktować kacyków III RP tak jak zwykłą gawiedź i pospolity plebs? Od jakiego stanowiska czy układów ma zależeć to, że łapówkara staje się nagle „uwiedzioną”. Jak trzeba wysoko zajść, aby dostąpić zaszczytu by mecenas Pociej „z własnych” środków wysupłał na kaucję? Kogo trzeba leczyć kardiologicznie i neurochirurgicznie by móc uniknąć kary za sprzeniewierzenie się przysiędze Hipokratesa? Do jakiej partii trzeba należeć by ukręcono bezczelnie łeb aferze korupcyjnej z udziałem ministrów i prominentnych posłów? Trwanie autora w rogatkach Warszawki przez dziesięciolecia, powoduje taki umysłowy odlot, że zwykli ludzie na ulicach w autobusach i tramwajach, do których i ja się zaliczam, jeżeli nie myślą tak jak Bratkowski i spółka urastają do rangi opłacanych przez tajemnicze siły wywrotowców. „Demokracja jest dla nas i tych, co się z nami zgadzają”, zdaje się mówić nieugięty tropiciel faszystów naśladując komunistę Jasińskiego z serialu „Dom”. W dobrej wierze, że gość Konrada Piaseckiego mówił szczerze o tym, że liczy na rzeczową krytykę i polemikę i nie domaga się likwidacji opozycji, a jedynie na początek zajęcie się przez prokuraturę niektórymi hasłami, apelami i autorami Warszawskiej Gazetyi jej wydawcą, udowodnię, że tak jak Stefan Bratkowski, potrafię tego samego noża, który powinien służyć do krojenia chleba użyć do podrzynania gardeł politycznym przeciwnikom. Aby uzmysłowić wszystkim podłość i poziom manipulacji dokonany przez Stefana Bratkowskiego spróbuję w ten sam sposób jak on, lecz wydaje mi się bardziej przekonywująco wykazać, że salon III RP i Gazeta Wyborcza wraz z głównym bohaterem mojego artykułu, stosują goebbelsowskie metody rodem z III Rzeszy i nawołują do nienawiści zupełnie jak organ prasowy nazistów, „Stürmer”.
Swego czasu Donald Tusk zaapelował o jedność w obronie przed tymi, którzy chcą zniszczyć nasze państwo. Polacy według Tuska wybaczą jemu i Platformie Obywatelskiej wszystko prócz powrotu PiS-u do władzy. Od niemal sześciu lat trwa w Polsce zakrojona na wielką skalę bezprecedensowa akcja dzielenia Polaków oparta na budzeniu lęków, nienawiści i pogardy. Niewątpliwie Donald Tusk przejdzie do historii, jako twarz tego przedsięwzięcia skonstruowanego jednak nie przez niego, lecz przez establishment, który stał się beneficjentem okrągłego stołu. Są to te same środowiska, które bez skrupułów w obronie swoich pozycji w III RP są zdolne do każdej podłości i niegodziwości, czego doświadczyliśmy już w czerwcu 1992 roku podczas tak zwanej „nocnej zmiany”. Paradoksem i złowrogim chichotem historii jest to, że to właśnie środowisko establishmentu III RP zastosowało propagandowe metody, które z powodzeniem stosowano w faszystowskiej Trzeciej Rzeszy przeciwko Żydom. Dzisiejszą propagandę płynącą z tego środowiska, czego najlepszym dowodem są ostatnie występy Stefana Bratkowskiego, cechuje podobna charakterystyczna ambiwalencja występująca w latach 30-tych w nazistowskim "Stürmerze". Z jednej strony PiS przedstawiany jest, jako groźna dla Polski potęga, z drugiej zaś strony jego elektorat to cherlawi, plugawi „podludzie”. Kaczyński i jego najbliżsi współpracownicy służą „autorytetom” do wywoływania strachu zastępując "żądnych władzy" bogatych żydowskich bankierów i przedsiębiorców, zaś elektorat Prawa i Sprawiedliwości ma budzić wstręt i pogardę, jako siedlisko wszy i tyfusu. Dużo po 10 kwietnia mówiło się o sposobie przedstawiania w mediach Lecha Kaczyńskiego do momentu katastrofy. Każdy, kto ma na to ochotę może sobie dzisiaj przeglądać zamieszczane w mediach fotografie Jarosława Kaczyńskiego czy Antoniego Macierewicza i porównać z posągowymi obrazami „aryjskiego” Tuska, jakby żywcem przeniesionego z rzeźb Arno Breckera, ulubionego rzeźbiarza III Rzeszy. „Stürmer” podobnie jak Gazeta Wyborcza stosował również, jako metodę, wykorzystywanie sieci korespondentów w całych Niemczech informujących o rzekomych przestępstwach Żydów czy ich anty-niemieckiej działalności. Zachęcano także do pisania listów do redakcji. Początkowo przychodziły one rzeczywiście od prawdziwych zatwardziałych antysemitów by z czasem jednak przeobrazić się w sposób na podlizywanie się władzy i służyć, jako metoda wspierania własnych karier, za pomocą „listów otwartych” i „protestów zbiorowych” podpisywanych hurtowo przez salonowych pożytecznych idiotów. Dzisiaj Bratkowski i spółka za pomocą tych samych znanych propagandowych chwytów próbują wywołać wrażenie, że zdrowa część społeczeństwa jest w przytłaczającej większości anty-pisowska, a „słuszne” media są tylko „głosem” tego ludu. Antysemickie obrzydliwe rysunki i karykatury zamieszczane w „Stürmerze” dziś znalazły swoich naśladowców wśród rzeszy komediantów „zwanych artystami” i „idoli” typu Kuba Wojewódzki czy Szymon Majewski, którzy jako nadworni błaźni szydzą z pisowskiej „niższej rasy” ku uciesze rozbawionej gawiedzi złożonej z „młodych dobrze wykształconych z dużych miast”. Fakt, że właśnie to środowisko sięgnęło do wypróbowanych przez propagandę III Rzeszy metod mówi nam dużo, jakimi są ludźmi oraz jakie widzą zagrożenie dla własnych interesów ze strony polskiego społeczeństwa. Pocieszające na dziś jest tylko to, że każda taka nikczemna akcja ma kiedyś swój haniebny koniec. Stanie się tak i w Polsce. Nie da się jednak uniknąć wielkiego moralnego kaca, jaki stanie się udziałem sporej części narodu. Historyczny wyrok na faszyzujących byłych „bojowników o wolność i demokrację” z Czerskiej i Wiertniczej już jednak zapadł, choć na razie tylko zaocznie. Jednak szkody i straty, jakie wyrządzili Polsce będą wymagały długich lat naprawy. Widać jak na dłoni, że jak się bardzo chce to każdemu można wcisnąć w brzuch faszystowskie dziecko. Czytelnikom pozostawiam jednak do rozstrzygnięcia to, która opowieść, moja czy Stefana Bratkowskiego jest bliższa prawdy, i które porównania wypadają lepiej i wiarygodniej? Mam jeszcze na koniec jedno przemyślenie. Zastanawiałem się długo, dlaczego padło również na mój tekst? To nie ja, biedny żuczek tak wystraszyłem Stefana Bratkowskiego. Chodzi o przypomnienie przeze mnie rodakom w artykule słów dwóch wybitnych Polaków i w związku z tym paniczny lęk „elit” przed PRAWDĄ.
Fakt, gdyby większość Polaków poniższe słowa wzięła sobie szczerze do serca i wprowadziła je w życie to po geszefcie zawartym przy okrągłym stole nie byłoby już śladu. To nie jest żaden nieudolnie udawany strach przed faszystami, lecz paniczna walka o utrzymanie łupów, której to walce znowu po niemal trzydziestu latach towarzyszy tak jak komunistom lęk przed przesłaniem Jana Pawła II i księdza Jerzego Popiełuszki.
Jan Paweł II: „Naród ginie, gdy znieprawia swojego ducha, naród rośnie, gdy duch jego coraz bardziej się oczyszcza i tego żadne siły zewnętrzne nie zdołają zniszczyć”
Ksiądz Jerzy Popiełuszko - 30 października 1982 roku: „Aby pozostać człowiekiem wolnym duchowo, trzeba żyć w prawdzie. Życie w prawdzie to dawanie świadectwa na zewnątrz, to przyznawanie się do niej i upominanie się o nią w każdej sytuacji. Prawda jest niezmienna. Prawdy nie da się zniszczyć taką czy inną decyzją, taką czy inną ustawą.
Na tym polega w zasadzie nasza niewola, że poddajemy się panowaniu kłamstwa, że go nie demaskujemy i nie protestujemy przeciw niemu, na co dzień. Nie prostujemy go, milczymy lub udajemy, że w nie wierzymy. Żyjemy wtedy w zakłamaniu. Odważne świadczenie prawdy jest drogą prowadzącą bezpośrednio do wolności. Człowiek, który daje świadectwo prawdzie, jest człowiekiem wolnym nawet w warunkach zewnętrznego zniewolenia, nawet w obozie czy więzieniu. Gdyby większość Polaków w obecnej sytuacji wkroczyła na drogę prawdy, gdyby ta większość nie zapominała, co było dla niej prawdą jeszcze przed niespełna rokiem, stalibyśmy się narodem wolnym duchowo już teraz. A wolność zewnętrzna czy polityczna musiałaby przyjść prędzej czy później, jako konsekwencja tej wolności ducha i wierności prawdzie. Zasadniczą sprawą przy wyzwoleniu człowieka i narodu jest przezwyciężenie lęku. Lęk rodzi się przecież z zagrożenia. Lękamy się, że grozi nam cierpienie, utrata jakiegoś dobra, utrata wolności, zdrowia czy stanowiska. I wtedy działamy wbrew sumieniu, które jest przecież miernikiem prawdy. Przezwyciężamy lęk, gdy godzimy się na cierpienie lub utratę czegoś w imię wyższych wartości. Jeżeli prawda będzie dla nas taką wartością, dla której warto cierpieć, warto ponosić ryzyko, to wtedy przezwyciężymy lęk, który jest bezpośrednią przyczyną naszego zniewolenia. Chrystus wielokrotnie przypominał swoim uczniom: "Nie bójcie się. Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, a nic więcej uczynić nie mogą." Kokos26
Seawolf- Dziennik Pokładowy Obśmiałem historyjkę z kłótnią generała Błasika i kapitana Protasiuka raz, obśmiałem i drugi, no, powiedziałem, sobie, starczy, ile można, koniec na ten temat. Ale, gdzie tam, koniec, po prostu życie przerosło wszystko, co zdołałem na ten temat wymyśleć w swojej pokręconej, podzielonej i rozjątrzonej psychice, wiadomo, jak to u pisowca. Zastanawiałem się z troską, jaka też tym razem wrzutkę wymyślą gaspada z Moskwy i ich ludzie w Polsce. Nie pozostało im tych możliwości zbyt wiele, ale nie doceniałem ich, debeściaków! Nie dało się wymyśleć nic nowego, to jadą ze starym! Z rozpaczliwa determinacją postanowili jeszcze raz odgrzebać tą legendarną już rozmowę- kłótnię, wręcz matkę wszystkich kłótni, kluczową dla rozwiązania zagadki, co się stało. Najwyraźniej równie legendarną Rozmowę Braci, matkę wszystkich Rozmów trzymają na kampanię wyborczą i nie chcą jej przedwcześnie spalić, zatem pozostaje odgrzewanie tej nieświeżej już kłótni. Otóż tym razem odgrzewającym jest Pan Generał Janicki, który przebył zadziwiającą drogą od szofera Bolka Wałęsy do szefa BORu, awansowany na generała przez Prezydenta Kwaśniewskiego, a na szefa BORu przez Donalda Tuska w dwa dni po zaprzysiężeniu swego rządu, zaś Pan minister Sikorski przyznał mu w 7 miesięcy po katastrofie Odznakę Honorową Bene Merito, „za wzmacnianie pozycji Polski na arenie międzynarodowej” ( hi, hi, hi!), Otóż postanowił odpracować on jakoś liczne łaski, jakimi został obdarzony. Co prawda, to gorące pragnienie odwdzięczenia się zakłóca mu pamięć i koordynację, bo, na przykład zapytany o liczbę BORowców w Smoleńsku odpowiadał w różnych okolicznościach, że było ich czterech, dwóch, jeden oraz żadnego? No i nie mówiąc już o tym, że nie był go ani w Smoleńsku, ani na Okęciu, więc cóż mógłby widzieć, lub słyszeć. Chyba, że powołuje się na doniesienia prasowe i jasnowidzące objawienia flanelek dziennikarskich. A te z kolei powołują się na niego. A on na nie. A one na niego. I interes się kręci. Ot, właśnie mecenas Werniewicz natychmiast stwierdził, że na pewno była to rozmowa, która nie była przyjemna dla Arkadiusza Protasiuka. „Mogę powiedzieć tylko w ten sposób: oczywiście nie mogę ujawnić swoich informacji na temat tego zdarzenia. Ale na postawie okoliczności, który miały miejsce po tej rozmowie można sądzić, że rozmowa ta dotyczyła kwestii, czy dojdzie do wylotu i lądowania w Smoleńsku, czy też nie. (...) Mogę powiedzieć tylko w ten sposób, że mogę się powołać na informacje prasowe, nie mogę się powołać na inne, że tak powiem, dowody, które ewentualnie mogę znać. A z tych informacji prasowych - zwłaszcza nawet tych dzisiejszych informacji dotyczących przesłuchania pana Janickiego - wynika, iż taka rozmowa miała miejsce i ta rozmowa była nerwowa - oświadczył Andrzej Werniewicz. Teraz generał Janicki powinien się powołać na doniesienia prasowe, a zwłaszcza na oświadczenie mecenasa Wernickiego, ten z kolei na doniesienia prasowe, a zwłaszcza na oświadczenie Janickiego, a potem obaj razem na doniesienia prasowe, a zwłaszcza na oświadczenie Osieckiego. I wszyscy razem na wróżkę Gizelę. A wróżka Gizela na doniesienia prasowe, oraz na SMSa od Arabskiego. I mam podstawy, aby przypuszczać, na podstawie „ innych, że tak powiem, dowodów, które ewentualnie mogę znać, a których, oczywiście, nie mogę ujawnić ”że ta wróżka byłaby w tym gronie jedyną osobą, która powie prawdę. Oczywiście, wielka to radość i pociecha, że rosyjskie i polskie władze nie ustają wysiłkach w znalezieniu winnego tragedii, nie cofają się przed niczym, nic nie jest dla nich zbyt błahe, no, po prostu niczym w Lockerbie, gdzie kawałek zapalnika wielkości paznokcia pozwolił na znalezienie winnych i doprowadzenie ich przed sąd. Tu, co prawda, można by, co wielu załganych nikczemników czyni, czepiać się, że kilku takich części wielkości nie tyle może paznokcia, chyba, że mówimy o paznokciu Mechagodzilli, bądź brontozaura, jednak brakuje w kupce surowców wtórnych udających samolot Tu- 154 na lotnisku w Smoleńsku. Konkretnie, to brakuje jakichś 50%, czy 60% masy samolotu, no, ale okolice Smoleńska słyną z takich pułapek czasoprzestrzennych, co i rusz tam giną całe fragmenty konstrukcji stalowych i żelbetowych, cement z budowy to nawet codziennie ginie, nawet Unesco rozważa wciągnięcie tej okolicy na swoją listę.
Tych części, mimo przekopania i przesiania ziemi na głębokość 1 metra, o czym zapewniła pani Minister Ewa „ jeden metr” Kopacz, zatem to musi być prawda, (no, bo jakże inaczej!), już chyba nie znajdziemy, no, chyba, ze spoczywają pechowo na głębokości, na przykład, metra i piętnastu centymetrów, ale za to można nadrobić gorliwością i skrupulatnością na innym polu. Mianowicie, parapsychologii, okultyzmu, spirytyzmu, w czym celuje redaktor „Flanelka” Osiecki, czy Kutz, wdzierając się swoimi czytnikami najnowszej generacji, wspartymi (wiadomo, ufaj, ale sprawdzaj, już Lenin tak uczył) przez wróżkę Gizelę, w umysły pilotów, a także Jarosława Kaczyńskiego, od którego, rzecz prosta należy zacząć jakiekolwiek śledztwo, a najlepiej też na nim to śledztwo skończyć. Przypomnę, że nie tak dawno na tym to blogu pisałem: Prokuratura nie dysponuje ani jednym kadrem obrazu, dokumentującym sytuację, w której mjr Arkadiusz Protasiuk i gen. Andrzej Błasik staliby naprzeciwko siebie na płycie wojskowego Okęcia przed wylotem do Smoleńska - przyznał prokurator generalny Andrzej Seremet. Zaznaczył również, że nie ma żadnych dowodów na jakiekolwiek naciski na pilotów tupolewa. - Jak dotąd prokuratorzy nie natrafili na obraz, który zawierałby kadr dokumentujący takie zdarzenie, to znaczy zdarzenie, w którym te dwie osoby przynajmniej stałyby naprzeciwko siebie i rozmawiały - przyznał prokurator generalny Andrzej Seremet w jednej ze stacji radiowych. Dodał, że jest zeznanie świadka, który mówi, iż gen. Błasik chciał porozmawiać z mjr. Protasiukiem, ale nie wiadomo, czy do tego rzeczywiście doszło. Prokurator zaznaczył również, że nie ma żadnych dowodów na jakiekolwiek naciski na pilotów Tupolewa 10 kwietnia. No, a poza tym, oczywiście pozostaje pytanie, o mogliby się kłócić oficerowie, w wojsku to się raczej nie kłóci, tylko mówi „tak jest”, ale załóżmy roboczo, że tak było przyjęte, że dyskusje w wojsku rozstrzyga się przez głosowanie przez podniesienie ręki i naciśniecie przycisku względnie, jak w „Kordianie”, kulkami wrzucanymi do czapki. Zatem, obaj oficerowie kłócą się i negocjują wynik narady. O cóż mogliby się kłócić? Otóż, o wszystko, tylko nie po pogodę, bo pierwsze sygnały, że na lotnisku smoleńskim coś jest nie tak zaczynają się po godzinie 9 i o godzinie 9.26 na wieży zaczynają się zastanawiać, jak by tu o tym dać znać Polakom. W tym czasie, to wszyscy już siedzieli w samolocie, który grzał silniki. Pomijam już zupełnie fakt, że owa rzekoma kłótnia dwóch oficerów (powtarzam, kłótnia generała i kapitana, coś zupełnie niewyobrażalnego, mówię to, jako oficer) to, zupełnie już rozpaczliwa próba ocalenia od całkowitej kompromitacji wersji z naciskiem generała Błasika, nie udało się w kabinie, bo ani nic się nie nagrało, ani w ogóle Błasika tam nie było, skoro, więc nie dało się wmówić publice słów „Ląduj, dziadu!” w kokpicie, to, chociaż może „Startuj, dziadu” na lotnisku? „ Jedź na lotnisko, dziadu” jeszcze w koszarach? Nie pałą, to kijem! No, a już zupełnie poza wszystkim, samolot się rozbił, mimo, że kapitan Protasiuk wyraźnie mówi na wysokości 100 metrów, naciskany, czy nienaciskany, chce zostać majorem, czy mu to zwisa, sapie mu generał Błasik za plecami, czy nie, mówi „odchodzimy”. ODCHODZIMY, zatem nie ląduje. A samolot nie odchodzi, tylko się zniża. Tak, więc, czy TVN pokaże nawet ( zapewne w przyszłym miesiącu), jak się obaj oficerowie kłócą na Okęciu, okładają pięściami, gazetami, koszami na śmieci, jeden skacze po drugim, odbywają pojedynek na pistolety, nie ma ŻADNEGO znaczenia dla tego, co się stało potem, nad Smoleńskiem. Są ludzie, którzy z nienawiści do kaczorów z radością i entuzjazmem podchwycą każdą taka wrzutkę, wezmą stronę obcego mocarstwa, od 1000 lat wrogiego polskiemu państwu. Skoro sami dajemy ciała, to czy możemy mieć pretensje, że ktoś z tej oferty korzysta? Jak suka nie da, to pies nie weźmie, jak mawiają Rosjanie. Co powoduje madame Anodiną, wiemy, pełni swoją służbę dla dobra swojego kraju. Czemu Ławrow mówi, że kwestionowanie raportu, to bluźnierstwo, też wiemy, z tych samych powodów. Czemu Prezydent Medwiediew nakazuje Premierowi Tuskowi przyjąć raport bez zbędnych dyskusji, też wiadomo. Z tych samych powodów. Co natomiast powoduje Grasiem, Tuskiem, Palikotem, Osieckim, czy, jak ostatnio, generałem Janickim należy zapytać ich samych. Chociaż, czy warto?
http://seawolf.nowyekran.pl/
http://niepoprawni.pl/blogs/seawolf/
http://niezalezna.pl/users/seawolf/
http://seawolf.salon24.pl/
Seawolf
O CZEKISTACH, KTÓRZY PRZEŻYLI SWOJĄ ŚMIERĆ, CZYLI DZIWY NA CMENTARZU Dygresja zamiast wstępu, czyli wspomnienie „nieudanej próby asertywności" Zabieram Państwa na cmentarz. Nie na ten, na którym były przewodniczący klubu poselskiego Platformy Obywatelskiej i komisji finansów Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej pan Zbigniew Chlebowski dał jeden z przykładów nieudanej próby asertywności wobec pana Ryszarda Sobiesiaka (uprzejmie przypominam, że nieudana próba asertywności to prawie urzędowe określenie istoty kontaktów pomiędzy panami Chlebowskim i Sobiesiakiem, bo przecież sformułowane w publicznej, w ocenie niżej podpisanego jednej z najważniejszych i naprawdę godnych zapamiętania, wypowiedzi premiera Rzeczypospolitej Polskiej pana Donalda Tuska; pasuje ono, zatem, jak sądzę, także do spotkania obu dżentelmenów, do którego doszło w dyskretnym otoczeniu cmentarnych mogił). Zabieram Państwa na cmentarz wojenny żołnierzy radzieckich w Bielsku Podlaskim. Zapewniam, że jest na nim miejsce prawdziwie frapujące.
Wprowadzenie do zagadki Zanim wkroczymy na teren wzmiankowanego cmentarza, powinniśmy zapoznać się z treścią dużej granitowej tablicy informacyjnej, która znajduje się na prawo od głównego wejścia. Dość dawno temu wykuto na niej informację, że obiekt, którego tablica jest zwiastunem, to „CMENTARZ ŻOŁNIERZY ARMII RADZIECKIEJ I MOGIŁA ŻOŁ. WOJSKA POLSKIEGO POLEGŁYCH W WALKACH O WYZWOLENIE ZIEMI BIELSKIEJ W OKRESIE DRUGIEJ WOJNY ŚWIATOWEJ". Z tablicy można również wyczytać, że na cmentarzu jest pochowanych ogółem żołnierzy radzieckich 2147. Pozostawmy za cmentarną bramą konstatację, że napis jest nieprecyzyjny, ponieważ walki toczone przez Armię Czerwoną o wyparcie Niemców z ziemi bielskiej, co dotyczy zresztą każdego innego kawałka polskiej ziemi, i nie tylko polskiej, nie były walkami o jej wyzwolenie, gdyż Armia Czerwona niosła ze sobą nie wolność, lecz inną niewolę - torowała, bowiem drogę do zastąpienia totalitarnego i zbrodniczego nazizmu, (czyli socjalizmu narodowego) totalitarnym i zbrodniczym komunizmem, (czyli socjalizmem międzynarodowym). Pamiętajmy przy tym, że wielu naszych współplemieńców ma w tej sprawie odmienne zdanie. Dla nich cmentarz w Bielsku Podlaskim jest jednym z miejsc, w których koniecznie należy pojawić się 9 maja, aby zapalić lampki na grobach żołnierzy radzieckich. Osobiście uważam, że tego dnia należy postawić zapalone znicze w miejscach upamiętniających naszych przodków poległych i pomordowanych w walce z reżimem komunistycznym, dla którego Armia Czerwona była głównym narzędziem podboju. A to, dlatego, że, jak słusznie w komentarzu pod zamieszczonym na wPolityce. \ Apelem w tej sprawie napisał jeden z internautów, 9 maja 1945 r. należy uznać za symboliczną datę zatwierdzenia przez aliantów komunistycznego zniewolenia Polski. Zostawmy jednak tę kwestię z boku. Ani ja tym tekstem nie nakłonię kogokolwiek, aby lampki, które miał zapalić na grobach żołnierzy radzieckich spożytkował w miejscach upamiętniających krew przelaną przez naszych rodaków, którzy padli w walce z reżimem komunistycznym, ani nikt mnie w żaden sposób nie przekona bym dobrowolnie zapalił znicz czy inny symbol pamięci na grobie czerwonoarmistów. W tej sprawie, mówiąc frazą wiersza Zbigniewa Herberta, ani nam się witać ani żegnać, żyjemy na archipelagach.
Zagadka Skupmy się lepiej na faktach. Spróbujmy nanieść wydarzenia, w których śmierć poniosło tych 2147 radzieckich nieszczęśników pochowanych na cmentarzu w Bielsku Podlaskim, na oś czasu. Zapytuję:, w którym roku oni zginęli? Moja wyobraźnia szybko sufluje do ucha komentarze zdziwionych czytelników:, o co mu chodzi?; Zgłupiał? Przecież to oczywiste - Niemcy zostali wyparci z ziemi bielskiej latem 1944 r. (wojska niemieckie opuściły Bielsk Podlaski 30 lipca 1944 r.). Na proste pytanie pada zatem szybka, jasna odpowiedź: zginęli w roku tysiąc dziewięćset czterdziestym czwartym. Ornamentyka ogrodzenia cmentarza, układająca się na każdym jego przęśle od strony głównego wejścia na teren cmentarza w treść 1944, wskazuje, że to prawidłowa odpowiedź. Także cmentarne mogiły potwierdzają, że tak właśnie jest. Nagrobki na nich wyglądają jednakowo: patrząc na nie od frontu widzimy płaszczyznę czworoboku złamaną w jej lewym górnym rogu czerwoną gwiazdą, a w środku pola czarną tablicę z nazwiskami pochowanych albo informacją, że to mogiła zbiorowa (w takim wypadku podana jest liczba pochowanych w danej mogile). W lewym dolnym rogu czworoboku frontowej płaszczyzny nagrobka wyryty jest napis 1944, a na górze z prawej strony POLEGLI W WALCE. Napisy te jeszcze kilka lat temu dobrze widoczne są teraz, wskutek odpadnięcia czarnej farby, mało czytelne, ale nadal świadczą o roku, w którym zginęli ci, co pod nimi spoczywają.
O względności czasu i czekiście poległym w walce o „wyzwolenie" ziemi bielskiej Rok tysiąc dziewięćset czterdziesty czwarty to jest prawie dobra odpowiedź na moje pytanie; prawie, ale nie w pełni. Można rzec, powtarzając za Poetą, że proste z pozoru pytania wymagają zawiłej odpowiedzi. Zapowiadałem przecież, że jest na cmentarzu w Bielsku Podlaskim miejsce frapujące. Czas je wskazać. Pochylmy się nad jedną z mogił usytuowanych w drugim bodaj rzędzie na lewo od głównego wejścia na teren cmentarza. Pośród uwiecznionych na tablicy nagrobnej nazwisk pochowanych w tej mogile osób, poległych w walce o wyzwolenie ziemi bielskiej w 1944 r., figuruje, jako piąte od góry, nazwisko DOKSZYN. Dla poszukiwaczy przykładów dowodzących słuszności twierdzenia, że czas to pojęcie względne, mogiła ta powinna być naprawdę interesującym miejscem. Z jakiego powodu? Już wyjaśniam. Otóż Aleksander Dokszyn, bo o niego tu chodzi, zginął nie w 1944 r., lecz 5 stycznia 1945 r. Powie ktoś: zaraz, zaraz, przecież Niemców, to już ustaliliśmy, nie było wtedy na ziemi bielskiej od dobrych kilku miesięcy. Zgoda, ale byli za to "reakcjoniści" spod znaku AK i to oni zastrzelili Aleksandra Dokszyna - czekistę Aleksandra Dokszyna. Zginął on w stopniu starszego lejtnanta, pełniąc odpowiedzialną z punktu widzenia sowieckiego aparatu terroru, instalującego w Polsce reżim komunistyczny, funkcję szefa kontrwywiadu „Smiersz" na powiat Bielsk Podlaski. Został zlikwidowany, podczas wykonywania zadania operacyjnego na terenie gminy Boćki, przez sekcję egzekucyjną Obwodu AK Bielsk Podlaski dowodzoną przez por. Zygmunta Błażejewicza „Zygmunta". Należy dodać, że śmierć st. lej. Dokszyna nie pozostała bez konsekwencji dla ówczesnych mieszkańców okolic Bociek. W końcowej części poświęconego zamachowi na Dokszyna fragmentu meldunku sztabu 32 Zmotoryzowanego Pułku Strzeleckiego WW NKWD za okres od 25 grudnia 1944 r. do 10 stycznia 1945 r. znajdujemy brzmiący złowróżbnie passus: WNIOSEK: należy przyjąć, że napadu dokonała uzbrojona banda. PODJĘTE ŚRODKI: Grupa operacyjna KRO „Smiersz" pod dowództwem majora Gribko wzmocniona przez pododdział pułku w sile 50 ludzi przeprowadziła operację w celu wzięcia niektórych podejrzanych o uczestnictwo w bandzie. W ciągu kolejnych kilkunastu dni stycznia 1945 r. sowiecka grupa operacyjna kierowana przez mjr. Gribko aresztowała na terenie gminy Boćki blisko 100 osób...
Gribko i inni Wróćmy jednak z tych ponurych i niebezpiecznych czasów na chwilę do teraźniejszości - na cmentarz w Bielsku Podlaskim. Na tablicy nagrobnej na mogile, w której spoczywa czekista Dokszyn, odnajdziemy również nazwisko GRIBKO. Sąsiaduje ono z nazwiskiem Dokszyn. Jest na niej umieszczone, jako szóste od góry. To wspomniany w ww. meldunku NKWD major Wasilij Gribko. Jego walka o „wyzwolenie" ziemi bielskiej trwała nieco dłużej niż starania A. Dokszyna. Ten zasłużony enkawudzista, bohater Związku Radzieckiego, pełnił funkcję sowieckiego doradcy przy szefie Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Bielsku Podlaskim. Zginął 18 sierpnia 1945 r., jako dowódca sowieckiej ekspedycji karnej złożonej z żołnierzy 4 kompanii 2 batalionu 267 Pułku Strzeleckiego WW NKWD, wspartej funkcjonariuszami UB z Bielska Podlaskiego i plutonem żołnierzy 1 praskiego pułku 1 Dywizji Piechoty LWP im. Tadeusza Kościuszki, podczas działań represyjnych przeciwko członkom konspiracji niepodległościowej z terenu powiatu Bielsk Podlaski. Na swej drodze, we wsi Miodusy Pokrzywne, nieopodal Perlejewa, grupa operacyjna prowadzona przez mjra Gribko napotkała 1 szwadron 5 Brygady Wileńskiej AK dowodzony przez wspomnianego już wcześniej „Zygmunta" oraz oddział ppor./kpt. Władysława Łukasiuka „Młota", w sumie ok. 100 partyzantów. W chwili starcia siły po obydwu stronach były zrównoważone, z lekką przewagą po stronie żołnierzy podziemia. W zaciekłym, trwającym około 3 godzin boju zginęło co najmniej 18 oficerów i żołnierzy NKWD, 11 żołnierzy LWP i kilku funkcjonariuszy UB; niektóre źródła podają, że po stronie komunistycznej zginęło ponad 50 osób (zainteresowanych szczegółami tej walki zachęcam do lektury publikacji pt. 5 Brygada Wileńska AK 18 sierpnia 1945 r. Bitwa w Miodusach Pokrzywnych - do odczytu i swobodnego pobrania na stronie:
www.fundacjapamietamy.pl, w zakładce nasze publikacje).
Pośród zabitych był major Wasilij Gribko. W walce z partyzantami „Zygmunta" i „Młota" padł również dowódca 4 kompanii strzeleckiej 2 batalionu 267 Pułku Strzeleckiego WW NKWD starszy lejtnant Aleksiej AMELIN, zginęli także sierż. Michaił DANIŁOW, lej. Grigorij GAWRUSZYN i sierż. Wasilij KAŁABOW. Wszyscy oni spoczywają w jednej mogile, razem ze swym dowódcą, mjr. Gribko. Ich nazwiska znajdziemy na tablicy nagrobnej odpowiednio, jako pierwsze, trzecie, czwarte i siódme. Dodajmy, że walkę o „wyzwolenie" ziemi bielskiej zakończył 18 sierpnia 1945 r. w Miodusach także kpt. Nikołaj KRASNOW. On również spoczywa na cmentarzu w Bielsku Podlaskim, tyle, że w sąsiedniej mogile, urządzonej w taki sam sposób jak mogiła jego kolegów – czekistów.
Wysokiej klasy fachowcyWarto wiedzieć, ze wszyscy wyżej wymienieni jak również inni enkawudziści polegli w walce z partyzantami „Zygmunta" i „Młota" w Miodusach byli specjalistami w zwalczaniu kontrrewolucyjnego podziemia i naprawdę wysokiej klasy fachowcami w tej dziedzinie. Dali tego dowód choćby w Bodakach, gdzie w maju 1945 r. rozbili 50 osobowy oddział NZW por. Zbigniewa Zalewskiego „Drzymały" (zginęło wówczas ponad 20 partyzantów), oraz w lipcu 1945 r. w Lubiejkach, likwidując poakowski oddział pchor. Franciszka Pietrzykowskiego „Cincinatusa".
„Ostatni sk......syn" Nie dziwi, więc, że w meldunku Komendy Powiatu NZW Bielsk Podlaski za sierpień 1945 r., w jego fragmencie dotyczącym walki w Miodusach napisano, co następuje (...) dochodzi do potyczki między oddziałem Zygmunta i Młota a bolszewicką obławą (oddziałem szturmowym). Bolszewicki oddział szturmowy zostaje całkowicie rozbity. Zabitych jest ponad 50 bolszewików, masa rannych. Wśród zabitych znajduje się major Grypko (błędna pisownia nazwiska; oczywiście chodzi o mjra Wasilija Gribko – przyp. GW.), kierownik UB Bielsk. W ręce Zygmunta wpadają cenne dokumenty (cała teczka), spisy członków konspiracji, dowódcy oddziałów, składy broni w całym terenie. Było to przy mjr. Grypko. Zabitym bolszewikom zrobiono w Bielsku manifestacyjny pogrzeb. Na grób Grypki przysłano wieńce z Mińska i Smoleńska. Wygłoszono mowy pełne pogróżek pod adresem Polaków. Major Grypko (opinia): ohydny bolszewik, polakożerca, ostatni skurwysyn. Kula partyzanta, która rozwaliła mu łeb, z punktu widzenia Polaka, jest to najlżejszy wymiar kary.(...). Porażka, którą Sowieci ponieśli w walce w Miodusach obiła się echem w gabinetach dowódców NKWD działających na froncie walki z polską kontrrewolucją - generał lejtnant Nikołaj Seliwanowski, sowiecki doradca przy Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, wydał adresowany do dowództwa 62 Dywizji Strzeleckiej WW NKWD rozkaz, mocą, którego nakazywał, aby operację mającą rozpoznać i zlikwidować bandę Zygmunta kontynuować do pełnego zniszczenia bandy. W wyniku owej operacji tylko do 24 sierpnia 1945 r. na terenie gmin Ciechanowiec i Brańsk zatrzymano około 300 osób.
Smutny paradoks Przyznacie Państwo, mam nadzieję, po lekturze tego tekstu, że cmentarz wojenny w Bielsku Podlaskim to ciekawe i jednocześnie, jak na cmentarz przystało smutne, dosłownie i w przenośni, miejsce. Pośród czerwonoarmistów poległych w walce z Niemcami spoczywają na nim enkawudziści, którzy kierowali wymierzonym w naszych rodaków sowieckim aparatem terroru na ziemi bielskiej i padli od kul braci naszych rozpaczliwie walczących o niepodległość Polski oraz prawo człowieka do wolnego życia na ziemi. Zasmuca nie to, że są tam pochowani, lecz to, że do dziś leżą na polskim cmentarzu, jako polegli w 1944 r. w walce o wyzwolenie ziemi bielskiej, choć przecież byli esencją czynników zniewolenia tejże ziemi; zresztą każdej ziemi, która miała nieszczęście dostać się w jarzmo komunistyczne. Ot, po prostu jeden z paradoksów czasów, w których żyć nam przyszło. Za kilka dni, 9 maja na mogiłach żołnierzy radzieckich zapłoną lampki pamięci. Tak jak na wezwanie kilkudziesięciu osobistości życia publicznego miało to miejsce w ubiegłym roku. Pewnie i cmentarz w Bielsku Podlaskim rozbłyśnie światełkami zapalonymi przez naszych ziomków. Jeżeli tak będzie, to lampki pamięci staną także na mogile wspomnianych w niniejszym tekście czekistów. W końcu, jak przekonuje cmentarz w Bielsku Podlaskim, zginęli oni w walce o wyzwolenie ziemi bielskiej w 1944 r., więc, w czym problem?
Epilog Skoro dotknąłem problemu pamięci, to niech mi będzie wolno wspomnieć poległych 18 sierpnia 1945 r. w walce z ekspedycją karną kierowaną przez mjra Gribko partyzantów z oddziałów „Zygmunta" i „Młota". To dzięki ich ofierze czekiści GRIBKO, AMELIN, GAWRUSZYN, KAŁABOW, DANIŁOW, KRASNOW i jeszcze kilkunastu innych zakończyli „wyzwalanie" ziemi bielskiej właśnie w Miodusach, w ten sierpniowy dzień 1945 r. I więcej nie krzywdzili ludzi. Robili to już ich następcy.
Zginęli z oddziału „Zygmunta":
Sierż. Zygmunt Kuczyński „Kruk" i kpr. Mikołaj Torniewicz „Wacek" – padli trafieni serią z sowieckiego erkaemu Diegtariewa;
Kpr. Witold Kozłowski „Pikuś"- trafiony w głowę przez sowieckiego strzelca wyborowego;
Kpr. Stanisław Sawicz „Gołąb"- trafiony w głowę przez sowieckiego strzelca wyborowego;
Kpr. NN „Dziadźka"-„Orkan" -trafiony w głowę przez sowieckiego strzelcawyborowego;
Kpr. Ryszard Łubrzyc „Harłapan"- ciężko ranny w brzuch, dobił się z własnej broni;
Zginęli z oddziału „Młota":
NN „Olek", NN „ Noc"- padli trafieni serią z sowieckiego erkaemu Diegtariewa.
Rany odniosło kilkunastu partyzantów, w tym kilku ciężkie. Jeden z rannych, NN „Lis", zmarł w kilka dni po walce w Miodusach.
„Kruk", „Wacek", „Pikuś" i „Harłapan" spoczywają na cmentarzu w Perlejewie.
„Gołąb", „Dziadźka"- „Orkan", „Olek" i „Noc" leżą na cmentarzu w Śledzianowie.
Może warto Ich pamięć uczcić 9 maja? Grzegorz Wąsowski
Nasz wywiad. Roman Polko. O 10/04: "Traktują to jak stłuczkę". I o Libii: "Polscy żołnierze szkolili wojska Kaddafiego" Panowie spokojnie Zdaniem generała Polko doradcy natowscy zapewne są na lądzie, ale w tak krótkim czasie nie są w stanie przygotować powstańców do równorzędnej walki.
wPolityce.pl: Śledzi pan zapewne sytuację militarną w Libii, gdzie mamy do czynienia z klinczem. NATO jest w stanie powstrzymywać atakami z powietrza wojska Kaddafiego, ale rebelianci nie mają wystarczających sił żeby podjąć skuteczną ofensywę. Czy konieczna będzie w pana ocenie operacja lądowa, ewentualnie wojsk specjalnych? Generał Roman Polko, były dowódca jednostki GROM, później były wiceszef Biura Bezpieczeństwa Narodowego w okresie prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Jeden z najbardziej szanowanych polskich dowódców: Na pewno to kolejny dowód na starą tezę, że wojny nie da się wygrać atakując tylko z powietrza. I szczerze mówiąc sądziłem, że uderzenia lotnicze to tylko jeden z elementów operacji libijskiej, że już tam działają lądowe jednostki specjalne. Docierały do mnie sygnały, że do wejścia do akcji szykują się brytyjskie, amerykańskie i francuskie siły specjalne. Tak jednak nie jest, a ta obecność lądowa, jeśli jest, jest niewystarczająca.
Z powodu? Problemem jest dogadanie się koalicjantów. Zwłaszcza z Amerykanami ciężko się porozumieć pozostałym koalicjantom. NATO nie potrafi ustalić strategii. Nie potrafiono tego zrobić w Afganistanie, a teraz w Libii. Francuzi podjęli akcję, a potem ten gorący kartofel przerzucili w ręce Sojuszu Północnoatlantyckiego. Mamy, więc pat i porażkę.
Jaki jest cel tej operacji? To właśnie jest niejasne. Zaczynano z deklaracjami celów humanitarnych, ochrony ludności cywilnej. Ale efekt jest taki, że zrodził się konflikt, który może trwać bardzo długo i być wyczerpujący. Cywile nadal cierpią, zyskują handlarze bronią i różni najemnicy.
Wojska Kaddafiego na lądzie radzą sobie zaskakująco dobrze. Tak. Są dobrze wyszkolone, potrafią manewrować, kiedy trzeba uderzać a kiedy trzeba się wycofywać. Strona rebeliancka nie ma z nimi większych szans. Doradcy natowscy zapewne są na lądzie, ale w tak krótkim czasie nie są w stanie przygotować powstańców do równorzędnej walki. To właśnie powoduje ten klincz.
Długo może potrwać ta sytuacja? Bardzo długo, bo NATO raczej nie zdecyduje się użyć sił lądowych, a bez tego nie dojdzie do przełomu.
Dobrze, że Polska postanowią, decyzją premiera Tuska, pozostać na uboczy, nie włączyć się w żaden sposób w tę operację? Na pewno niejasny status tej operacji nie sprzyja włączaniu się w nią. Nie ma celu końcowego, mapy drogowej, planu strategicznego. Nie wiadomo nawet, co się stanie po ewentualnym obaleniu Kaddafiego? Na razie wiadomo, ze postanowiono uderzyć samolotami, a potem myśleć, co dalej. Ale coś podobnego wykonano w Afganistanie. Obalono reżim Talibów, ale zabrakło pomysłu na to, co dalej. W efekcie utknęliśmy tam na dobre. Także teraz, w Libii, nie do końca nawet wiadomo, kim są powstańcy, jakie mają polityczne cele i ideały. Ale jest i drugi aspekt – wojskowy. Może zabrzmi to dla niektórych cynicznie, ale jest jasna dla wszystkich wojskowych, że każda operacja jest najlepszą okazją do przetestowania wojska i sprzętu. Także sił specjalnych, w których służyłem. Nie ma lepszego poligonu, choć brzmi to brutalnie, niż wysłanie ludzi w teren, do prawdziwej operacji. W tym sensie nasze siły specjalne mogłyby tam prowadzić działania.
Nie ma nas w Libii w ogóle? Nawet nieoficjalnie? Z tego, co wiem, co do mnie docierało, nasi żołnierze z jednostek specjalnych, w tym z GROM, choć właśnie nieoficjalnie, szkolili, i to całkiem niedawno, wojska pułkownika Kaddafiego. Było to powiązane z jakimiś interesami rządowymi, co nie dziwi, bo cały świat do niedawna zabiegał o przychylność tego reżimu.
Ta pewna niezborność NATO, o której pan mówi, powoduje pytanie o skuteczność Sojuszu, o to na ile możemy na nim polegać. Prezydent Lech Kaczyński mówił mi kiedyś, że z Iraku powinniśmy wyjść w ostatniej kolejności, bo głównym gwarantem siły NATO, jego skuteczności są Stany Zjednoczone. Nawet wszystkie wojska Europy zachodniej nie są w stanie wygenerować takiego potencjału militarnego, jakim dysponują USA. Stąd polską racją stanu są wyjątkowe, specjalne, stosunki z Waszyngtonem.
Jak w tym kontekście ocenia pan doniesienia o rządowych planach dalszego ograniczania liczebności polskiej armii, do 80 tysięcy żołnierzy. To kolejna znacząca redukcja. To zadziwiające zjawisko. Jeszcze w czasach mojej pracy w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego zapewnienia rządu i ministra obrony narodowej Bogdana Klicha były takie, że armia będzie liczyła 150 tysięcy żołnierzy. Potem liczby te sukcesywnie zmniejszano, ubywały z tych zestawień kolejne dziesiątki tysięcy żołnierzy. W końcu na dłużej ustalono liczebność armii na 100 tysięcy, z uzupełnieniem przez Narodowe Siły Rezerwy, które jednak okazują się raczej fikcją.
Na pewno poniżej pewnego pułapu nie można schodzić. Nawet armia profesjonalna, droższa, ale skuteczniejsza, nie może być mikroskopijna. Moim zdanie poniżej 100 tysięcy żołnierzy nie powinniśmy schodzić. Warto przypomnieć, że w roku 1989 nasza armia liczyła 400 tysięcy żołnierzy. Co może nie jest najlepszym odniesieniem, ale pokazuje skalę redukcji. Równie niepokojące jest dla mnie obniżanie poprzeczki, rezygnacja z wyzwań, jakim są na przykład misje pokojowe ONZ. Efektem jest stagnacja armii, brak zderzenia z prawdziwym wyzwaniem, skupianie się na życiu garnizonowym. Zastyganie armii. Upadek ducha, etosu, dyscypliny. Takie wojsko jest malowane. Ma małą wartość bojową.
Da się potem, w razie potrzeby, szybko odtworzyć liczebność armii? W tym problem. Jak zejdziemy poniżej pewnego poziomu, będzie to niezwykle trudne w razie zagrożenia. Odbudowa potencjału trwa latami. To, że dziś nie mamy bezpośredniego zagrożenia, nie znaczy, iż wtedy, gdy się ono pojawi, będziemy mogli szybko zwiększyć swój potencjał militarny. To trwa latami.
Za nami rocznica tragedii smoleńskiej, której wiele ofiar było panu znanych. Jak pan odczuwa to co dzieje się wokół tej tragedii, wokół śledztwa? Najbardziej przytłacza i przygnębia mnie to, że tak wielka tragedia, w której zginęło tylu przedstawicieli polskiej elity, najlepszych z najlepszych, została potraktowana tak niegodnie, jak pierwszy lepszy wypadek samochodowy, właściwie jak stłuczka. Oddaliśmy inicjatywę obcemu państwu, teraz z pokora przyjmujemy wyniki ich śledztwa, sami nie mając nawet połowy dokumentów. Ale i to nam jak czytam, nie przeszkodzi zamknąć dochodzenia. Mnie w wojsku uczono zawsze odpowiedzialności. 100 procent odpowiedzialności. I nie można uznać, że mój odcinek jest wąski, zaczyna się tu, a kończy tam. Zwłaszcza dowódcy są odpowiedzialni za całość zadania, muszą przewidywać, planować, reagować. I tu przychodzi mi na myśl generał Janicki, szef Biura Ochrony Rządu. Dwugwiazdkowy generał. Dobrze opłacany. A co robi? Jakie wnioski wyciąga? Jest a to głównym celebrytą, a to pierwszym żałobnikiem, organizatorem pielgrzymek do Smoleńska. A co mówi? Że nie ma sobie nic do zarzucenia. Że wszystko zrobił dobrze. A jak zareagował na wieść o tragedii? Mówi, że rozpłakał się. A przecież jest dowódcą. Gdy kiedyś w akcji zginął mój przyjaciel, to nie płakałem, choć bolało, ale działałem. By ustalić przyczynę, zmniejszyć wszystkie możliwe inne straty. Zadaniem BOR było zapewnienie bezpieczeństwa prezydentowi, po to jest ta instytucja. Ma się znać na wszystkim, wszystko przewidzieć, nie dopuścić do lądowania, jeśli nie było na to warunków. A tymczasem nie jest pewne czy na lotnisku w Smoleńsku był, chociaż jeden funkcjonariusz Biura. No, ale szef tej jednostki nie ma sobie nic do zarzucenia.
Tam zginęło wielu pana dobrych znajomych... Więcej – przyjaciół. W dniu tragedii poszedłem do Pałacu Prezydenckiego, gdzie pracowałem z tym ludźmi. Zapaliłem znicz. Chciałem być w tym miejscu, podobnie jak setki tysięcy Polaków. I teraz widzę zbudowane tam barykady, jakby szykowano się do jakiejś wielkiej bitwy. Z kim? O co? Jakie są zagrożenia? Kogo te barierki i przed kim chronią? Nie wiem, może to ma właśnie prowokować, jątrzyć. To niezwykle bolesne, że nie można tam pójść, zapalić znicza, być w miejscu, które spontanicznie wybrali ludzie. I nadal wybierają.
zespół wPolityce.pl
Minister Grad ujawnia nową taktykę wobec "Rz"? "Chciałbym, żeby Mecom sprzedał razem ze Skarbem Państwa 100 proc. udziałów". Minister Skarbu Aleksander Grad został zapytany przez Onet.pl czy skarb Państwa chce się pozbyć "Rzeczpospolitej". Minister odpowiedział: Chciałbym, żeby Mecom sprzedał razem ze Skarbem Państwa 100 proc. udziałów "Rzeczpospolitej", bo tylko wtedy jest szansa, że ktoś ją kupi. Minister nie wytłumaczył, dlaczego po prostu nie sprzeda owych 49 proc., wciąż pozostających w rękach rządu Mecomowi. Nie wytłumaczył, bo musiałby przyznać, że celem operacji jest przejęcie "Rz" przez "zaprzyjaźniony" biznes, a nie pozbycie się udziałów przez państwo. Minister dalej tak rozwinął swoją wypowiedź: Skarb Państwa poprzez PW Rzeczpospolita jest jedynie mniejszościowym udziałowcem w Presspublice, która jest właścicielem tego dziennika. I na pewno nikt od 3 lat nie nazwie tej gazety prorządową. Od ubiegłego roku trwa spór pomiędzy PWR a Mecomem, który jest większościowym udziałowcem, o nierespektowanie praw udziałowca mniejszościowego i musimy poczekać na jego rozstrzygnięcie. Nie ma natomiast przesłanek do tego, by Skarb Państwa utrzymywał swoje zaangażowanie, nawet pośrednio w jakiejkolwiek gazecie. Po pierwsze, dlatego, że skutecznie jest w stanie zarządzać jedynie kilkunastoma, kilkudziesięcioma spółkami, które są kluczowe dla gospodarki, a po drugie - prasa z definicji powinna być medium całkowicie niezależnym od wpływów politycznych. Jednak 49 proc. bez sprzedaży pozostałych 51 proc. w tej spółce nie ma wystarczającej wartości. "I na pewno nikt od 3 lat nie nazwie tej gazety prorządową" - stwierdza minister. Zabawna próba przedstawienia minionych trzech lat, jako okresu łaskawego tolerowania "Rzeczpospolitej"... A przecież były to trzy lata pracowitego dumania, jak tu "Rzepę" przejąć"... Skaj
Medjugorie absolutnie diaboliczne? Biskup i egzorcysta Andrea Gemma o Medjugorje: „Absolutnie diaboliczne”
WATYKAN – Mieszanina interesów ekonomicznych i diabolicznych, oraz domniemani wizjonerzy i ich współpracownicy bezpośrednio zaangażowani w zarobki związane z najwyższym napływem pielgrzymów i gości w tym rejonie. I diabeł zadowolony z zasiania niezgody pomiędzy wiernymi najbardziej przekonanymi o autentyczności objawień w Medjugorje i Kościołem, który od początku był sceptyczny wobec tego, co kilkakrotnie nazwał [ustami] następujących po sobie biskupów Mostaru, jako „wielkie oszustwo”. Monsignor Andrea Gemma, biskup – emeryt Isernia-Venafro, jeden z największych żyjących egzorcystów, nie przebiera w słowach: w Medjugorje do tej pory pojawiły się raczej rzeki pieniędzy niż Najświętsza Dziewica. Poważne oskarżenie, które ukazuje nie tylko odwagę, ale i moralną i duchową postawę duchownego, który zgodził się odpowiedzieć na pytania Petrusa związane z tak trudnym zagadnieniem.
Zatem, Ekscelencjo, jak zdefiniować Medjugorje? Jest to fenomen całkowicie diabelski, wokół którego obraca się wiele podziemnych interesów. Święta Matka Kościół, która jako jedyna może się wypowiadać, ogłosiła już ustami biskupa Mostaru publicznie i oficjalnie, że Madonna nigdy nie objawiła się w Medjugorje i że ta cała blaga to dzieło demona.
Mówi Ekscelencja o ‘podziemnych interesach’… jakich? Mówię tu o ‘oborniku diabła’, czyli o pieniądzach, bo, o czym jeszcze? W Medjugorje wszystko obraca się wokół pieniędzy: pielgrzymki, wynajmowanie domków, sprzedaż świecidełek. Wykorzystując dobrą wiarę tych biednych dusz, które udają sią tam myśląc, że spotkają Madonnę, fałszywi wizjonerzy ustawili się finansowo, wzbogacili się i prowadzą wygodne życie. Wystarczy pomyśleć, jeden z nich organizuje [pielgrzymki] bezpośrednio z Ameryki, z bezpośrednim zyskiem ekonomicznym, dziesiątki pielgrzymek rocznie. Nie wydają mi się oni bezinteresownymi osobami. Zatem na spółkę z tymi, którzy wspierają to hałaśliwe oszustwo, niewątpliwie mają oni wszelkie powody ku temu, aby przekonywać ludzi o tym, że widzą Dziewicę Maryję i rozmawiają z Nią.
Monsignor Gemma, czy jest to wasz ostateczny osąd? Czy może być inaczej? Te osoby, które twierdzą, że mają kontakt z Matką Bożą, ale w rzeczywistości są inspirowani tylko i wyłącznie przez szatana, tworzą zgiełk i zamieszanie pomiędzy wiernymi z całkowicie godnych potępienia pobudek i zysków. Proszę pomyśleć również o nieposłuszeństwie, które podsycają w Kościele: ich duchowy przewodnik, brat franciszkański wydalony z zakonu i zawieszony a divinis, nadal sprawuje sakramenty bezprawnie. I wielu księży z całego świata, pomimo wyraźnego zakazu Stolicy Apostolskiej, nadal organizuje pielgrzymki do Medjugorje lub bierze w nich udział. To jest skandal! Proszę zobaczyć, dlaczego mówię o mieszaninie interesów, osobistych i diabelskich; kieszonkowe fałszywych wizjonerów i ich pomocników, oraz [to, że] diabeł powoduje niezgodę pomiędzy wiernymi i Kościołem. Najbardziej uparci wierni nie słuchają Kościoła, który, powtarzam, od początku ostrzegał przed groźbą objawień Medjugorje.
A jeśli domniemani wizjonerzy rzeczywiście widzieli Matkę Bożą? W rzeczywistości widzieliby szatana w jednym z jego przebrań. Ponieważ w interesie szatana leży podział w Kościele, przeciwstawianie sobie obecnych ‘zwolenników; i ‘przeciwników’ Medjugorje. I to nie jest nic nowego: sam św. Paweł twierdzi, ze diabeł może się objawiać, jako Anioł Światła i że może przybierać rożne wcielenia. Zrobił tak, na przykład, ze św. Gemma Galgani. Ale poza swoimi parodiami Zły już zadziałał i mogę Pana zapewnić, że to on inspiruje fałszywych wizjonerów od początku przez ułudę łatwych pieniędzy.
Wasza Ekscelencja naprawdę nie lubi tych wizjonerów… Litości! Wystarczy popatrzeć na to jak oni się prowadzą: są nieposłuszni Kościołowi. Powinni byli przejść na emeryturę i zacząć prywatne życie, ale zamiast tego nadal propagują swoje kłamstwa z powodu zysku, zatem grają w szatańską grę! Moje myśli natychmiast kierują się do św. Bernadetty, wizjonerki z Lourdes: to łagodne stworzenie chciało zostawić swoje własne życie i wybrać habit zakonny, aby służyć Panu. Zamiast tego oszuści z Medjugorje nadal prowadzą wygodne życie w świecie, nie okazując żadnego rodzaju miłości ani Bogu ani Kościołowi.
Zwolennicy Medjugorje naciskają, że Stolica Apostolska nigdy nie wyraziła się na ten temat. To kolejne kłamstwo! Jak wskazałem wcześniej Watykan zabronił pielgrzymek księżom do tego miejsca i przemówił już ustami dwóch następujących po sobie biskupów Mostaru na przestrzeni tych lat, Monsignora Zanica i Monsignora Perica, z którymi rozmawiałem osobiście i którzy zawsze dzielili się ze mną swoimi wątpliwościami. Proszę zobaczyć, ani w przypadku Fatimy ani Lourdes Stolica Apostolska nie wyraziła się bezpośrednio na temat objawień maryjnych. Dlaczego zatem miałaby zrobić wyjątek w tym przypadku? Prawda jest taka, że kiedy przemawia biskup Mostaru to przemawia Kościół Chrystusa, i to jego, który przemawia mocą autorytetu powierzonego mu przez Watykan (Stolicę Apostolską), należy słuchać. A zatem Stolica Apostolska zawsze wyrażała swoją opinię słowami biskupa Mostaru pokazując, że Medjugorje to diabelskie oszustwo. Ale powiem coś Panu jeszcze. Zobaczy Pan, że wkrótce Watykan zainterweniuje z czymś wybuchowym żeby zdemaskować raz na zawsze, kto stoi za tym oszustwem.
Ci sami zwolennicy wskazują, że w Medjugorje, co roku odnotowuje się rekordową ilość nawróceń i cudów… To wypaczenie. Poza tym, kto liczy te wszystkie nawrócenia? Proszę zrozumieć, jeśli ktoś się nawraca to dzieje się tak, dlatego, że ma pewne predyspozycje ku temu, ponieważ potrafi patrzeć w głąb, ponieważ wie jak przyjąć dar Ducha. Miejsce, w którym ma miejsce nawrócenie to sprawa względna. Pomyślmy o św. Pawle: nawrócił się na drodze. Co zatem powinniśmy czynić? Czy mamy wszyscy wyjść na drogi I czekać na nawrócenie? Co do cudów to opowiem Panu osobistą anegdotę? Zawdzięczam wstawiennictwu Matki Bożej Różańcowej z Pompei cudowne uzdrowienie kogoś z mojej rodziny, a mimo to nie zdarzyło się, żeby Matka Boża objawiła mi się w Pompei. Aby uwierzyć, być uleczonym wewnętrznie lub zewnętrznie, wcale nie znaczy, że Maryja musi się objawić.
Zna Wasza Ekscelencja opinię Ojca Świętego Benedykta XVI o Medjugorje? Ograniczę się do podkreślenia faktu, iż to on, jako Prefekt Kongregacji Nauki Wiary, wydał dwie oficjalne noty nieprzychylne Medjugorje, jak ta zakazująca księżom i osobom duchownym udawania się tam na pielgrzymki. On to uczynił… Z drugiej strony mówi się, że Jan Paweł II był przekonany o dobrym charakterze objawień. Zupełnie nieudowodniona bajka. Podkreślam, że osobiste opinie są tylko nimi i w żaden sposób nie reprezentują aktu magisterium.
Źródło informacji: http://www.traditia.fora.pl
Bp Zimowski: Po kanonizacji, Jan Paweł II współpatronem Europy Jan Paweł II powinien po kanonizacji zostać ogłoszony współpatronem Europy – uważa abp Zygmunt Zimowski. – Pracując w Kongregacji Nauki Wiary byłem świadkiem, że sam Ojciec Święty chciał, aby Europa miała więcej patronów – stwierdził abp Zimowski, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Służby Zdrowia. – Módlmy się, aby po beatyfikacji nastąpiła kanonizacja – zaapelował w rozmowie z Radiem Plus Radom abp Zimowski. – Jest to wielka radość, że my, nieraz grzesznicy, ludzie mali, żyjemy wśród gigantów duchowych, a takim był Jan Paweł II – dodał watykański hierarcha. Jednocześnie wyraził radość, że pierwszy dzień maja będzie dla wszystkich, a szczególnie dla Polski, wielkim dniem radości i dumy narodowej. Abp Zimowski powiedział, że dzień beatyfikacji będzie również wielkim zadaniem, abyśmy żyli wiarą, nadzieją i miłością. Stwierdził, że te prawdy Ojciec Święty przekazywał całemu światu. – I dlatego powinniśmy być zobowiązani do tego wszystkiego, czego uczył nas wielki Rodak. Powinniśmy to wszystko wcielać w nasze życie. Na początku pontyfikatu Jan Paweł II mówił, abyśmy otworzyli drzwi Chrystusowi i abyśmy nie lękali się. Z tej beatyfikacji mamy wynieść wierność Chrystusowi, Kościołowi, narodowi i samemu sobie. – Wiem, że Polska jest ziemią trudnej jedności, ale musimy kochać naród, być wiernym wartościom, które wynosimy z rodzinnego domu – powiedział abp Zygmunt Zimowski.
Komentarz Bibuły: Obłędu janopawłowego widać nie ma końca. Nie ma jeszcze beatyfikacji, a już wysuwane są plany nie tylko, co do kanonizacji, ale i dalej. I to kanonizacji Subito! – bo przecież nikt nie może mieć żadnych wątpliwości, a to, że proces beatyfikacyjny przeprowadzony został z pominięciem ważnych informacji przemawiających za wstrzemięźliwością, widocznie się nie liczy. No a zawołanie o patronacie może powinno być wysunięte bardziej precyzyjnie: zamiast “Patron Europy”, powinno być: “Patron Unii Europejskiej”? Tak, tej w obecnym kształcie, bo do przystąpienia do takiej właśnie struktury nawoływał tenże “Patron” – wiedząc dokładnie, kto ją stworzył, do jakich celów i kto nią kieruje. Za: eKAI (2011-04-27) (” Jan Paweł II współpatronem Europy”)
http://www.bibula.com/?p=36953
Postkomuniści walczą z Izraelem w stylu neonazistówTrzęsąc się z oburzenia, które w pełni podzielamy z autorem artykułu, p. Piotrem Jendroszczykiem, zamieszczamy poniższą, szokującą dla każdego światłego demokraty, wiadomość – admin.
Partia Lewicy wzywała do bojkotu towarów izraelskich za pomocą ulotki, na której jest gwiazda Dawida ze swastyką.
„Izrael to państwo zbójnickie, ignoruje postanowienia 70 rezolucji ONZ, torturuje Palestyńczyków, okupuje ich ziemie i pozbawia ich dostępu do wody, a Mossad posługuje się bezkarnie niemieckimi paszportami, mordując Palestyńczyków” – taki opis państwa żydowskiego znalazł się na stronie internetowej partii Die Linke (Lewica) w Duisburgu. [Jak wszyscy wiemy, są to same kłamstwa - admin]
Przez dłuższy czas „wisiała” tam ulotka z gwiazdą Dawida wbudowaną w swastykę. Poniżej tytuł: „Nigdy więcej wojny za Izrael”. A nad nim cytat z Ariela Szarona: „My, naród żydowski, kontrolujemy Amerykę i Amerykanie o tym wiedzą”. Do tego linki prowadzące do innych stron, gdzie można było się dowiedzieć, że w „rezultacie alianckich bombardowań Drezna zginęło więcej osób niż w Auschwitz” oraz apel, by przeciwstawić się „moralnemu szantażowi Holokaustu”. Wszystko w kontekście wezwania do bojkotu izraelskich towarów. Tego rodzaju teksty można było do tej pory przeczytać jedynie w pismach neonazistowskich. Postkomunistyczna Lewica jest ugrupowaniem reprezentowanym w Bundestagu, współrządzi w dwóch landach i jest najbardziej popularną partią w wielu regionach na wschodzie Niemiec. – Lewica jest najbardziej antysemickim ugrupowaniem spośród liczących się partii politycznych – przekonuje Daniel Dogan, berliński korespondent „Jerusalem Post”. – Nie mamy nic wspólnego z antysemityzmem. Mamy jedynie odwagę krytykować działania Izraela. Inni tego nie czynią z przyczyn historycznych – tłumaczy „Rz” Sahra Wagenknecht, wiceszefowa Lewicy i przewodnicząca działającej w jej ramach Platformy Komunistycznej. Przyznaje jednak, że internetowa ulotka partyjnej organizacji z Duisburga jest antysemicka, a wezwanie do bojkotu towarów izraelskich idzie zdecydowanie za daleko. Tłumaczy, że nie wiadomo, kto jest jej autorem i jak znalazła się w Internecie. Została we wtorek zdjęta. Wiadomo tylko, że tekst powstał prawie pięć lat temu. Na stronę internetową miał trafić za sprawą organizacji młodzieżowej Lewicy w Duisburgu. [Ciekawe to, bo np. w politycznie poprawnej Szwecji nawoływanie do bojkotu towarów z Izraela jest legalne, a nawet sklepy mają obowiązek oznaczania izraelskich produktów odpowiednią informacją, skąd pochodzą - admin]
– Lewica ma taki sam stosunek do Izraela jak SED, jej poprzedniczka z czasów NRD – mówi Daniel Dagan. Członkami Lewicy w Duisburgu nie są jednak pogrobowcy SED. Autorów ulotki można traktować, jako ekstremalnych zwolenników tezy, że czas już najwyższy, aby Niemcy nie patrzyli na historię wyłącznie przez pryzmat Holokaustu i innych zbrodni narodowego socjalizmu. – Jest to bez wątpienia jeden z motywów postaw części zwolenników Lewicy – tłumaczy prof. Werner Bergmann z berlińskiego Centrum Badań nad Antysemityzmem.Lewica stara się wykorzystać do celów politycznych pogarszający się wizerunek państwa Izrael, nie tylko w Niemczech. Z badań przeprowadzonych trzy lata temu wynika, że połowa Niemców uważa Izrael za „państwo agresywne”, a dwie trzecie są zdania, że Niemcy nie mają żadnych zobowiązań wobec Izraela. [Zupełnie nie wiadomo, kto odpowiada za "pogarszający się wizerunek" państwa Izrael, ale domyślamy się, że chodzi o faszystów, nazistów i antysemitów. Dwie pierwsze grupy są niestety bogato reprezentowane w samym Izraelu - admin]
Piotr Jendroszczyk
http://www.rp.pl/artykul/2,650443.html
Przymierze The Covenant
http://www.armageddonconspiracy.co.uk/Zion%281238387%29.htm
Najbardziej paradoksalnym narodem świata są Żydzi. Mówią o sobie, jako wybranym narodzie, ale dlaczego przymierze między Bogiem i Żydami wydaje się być najgorszym w dziejach? Czy istnieje inna, głębsza prawda? Żydzi są najbardziej prześladowanym narodem w historii. Często za swoje problemy obwiniają chrześcijaństwo, ale prześladowano ich na długo przed pokazaniem się chrześcijaństwa. Egipcjanie, Babilończycy i Rzymianie, wszyscy prześladowali Żydów – i nie byli to chrześcijanie. Żydzi walczyli z Kananejczykami i Filistynami; ci również nie byli ludami chrześcijańskimi. W czasach średniowiecznych, chrześcijańskie Anglia i Hiszpania wypędziły całą żydowską społeczność. Wiele krajów europejskich zmusiło Żydów do noszenia żółtych znaków. Były regularne pogromy Żydów w Rosji. W większości krajów europejskich wybuchały ataki skrajnej przemocy wobec społeczności żydowskiej. Potem przyszedł holokaust – najstraszniejsze prześladowania w historii (najbardziej zmitologizowane. Admin Stopsyjonizmowi). Wielu ludzi wstydziło się tego, co stało się z Żydami. Żydzi przyciągali powszechne współczucie. Wolno im było stworzyć ojczyznę w Palestynie, ziemi już zamieszkałej. Wybuchła wojna. Kraje arabskie próbowały zniszczyć nowe państwo, ale wspierała je Ameryka, największa potęga na świecie, i przeżyło [Hm... ciekawy punkt widzenia... - gajowy]. Teraz, w wielu krajach ponownie odnotowuje się rosnący antysemityzm. Izrael jest prawdopodobnie najbardziej nielubianym państwem na świecie. Syjoniści nieustannie odnoszą się do złowrogich sił antysemickich zbierających się przeciwko nim. Ani razu syjoniści nie zastanawiali się, dlaczego ich religia ściągała tak wiele kłopotów. Zawsze to inni są winni. Nigdy nie przypisywało się winy Syjonowi. Na świecie żyje tylko 13,2 mln Żydów, 0.2% populacji świata: 5,6 mln w Izraelu i 5,3 mln w USA. Jest to jedna z najmniej udanych religii, choć Żydzi wydają się mieć nieproporcjonalny wpływ na sprawy światowe. Dlaczego? Jak na ironię, w Księdze Rodzaju (Rdz 22:17-18), Jehowa mówi: „Będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku na brzegu morza. Potomkowie twoi posiądą miasta swoich wrogów, a przez twoje potomstwo wszystkie narody na ziemi będą błogosławione, bo posłuchałeś mnie.” To wszystko. Żydzi są mało liczni, a Izrael wydaje się spędzać dużo czasu na zabijaniu dzieci w Gazie w Palestynie. Czy Żydzi są błogosławieni? Historia świata może sugerować, że „przeklęci” jest bardziej precyzyjnym określeniem. Bycie wiernym sługą Jehowy zdaje się prowadzić do niepowodzeń. Żydowskie roszczenie do Izraela opiera się na założeniu, że został im obiecany przez Boga. Ale 99,8% ludności świata nie wierzy w Boga Żydów. I wiemy ze Starego Testamentu, że Żydzi musieli stoczyć dziką wojnę o „Ziemię Obiecaną”, w której „Bóg” aktywnie uczestniczył po stronie Hebrajczyków. Dlaczego ten wszechmocny, życzliwy „Bóg” nie posłał swego narodu wybranego do ziemi obfitującej w mleko i miód, na której nie mieszkały inne narody i która nie wymagała gwałtownej walki, by ją zdobyć? Dlaczego walczył w imieniu Żydów? Jaki Bóg bierze udział w bitwach i wojnach? Czy to nie brzmi bardziej jak szatan, niż Bóg? Czy historia Żydów nie byłaby bardziej zrozumiała, gdyby zamiast być wybranym ludem dobrotliwego Boga, byli kimś zupełnie innym? Dlaczego Żydzi nie przestają wierzyć w Boga, kiedy ich problemy towarzyszyły im wszędzie tam, dokąd poszli? Dlaczego Bóg pomagał im w czasach biblijnych, a nie ruszył palcem w ich imieniu w czasie holokaustu? Jest to bardzo dziwny Bóg. Nic dziwnego, że Żydzi stoją pod Ścianą Płaczu by oddać mu pokłon. Płacz to wszystko, co można zrobić, gdy czci się takie kapryśne stworzenie. Nie ma dowodów na to, że Bóg ich kocha. Kto chciałby zawierać święte przymierze z takim Bogiem? W jakim celu? Nie daje żadnej radości, tylko kłopoty, prześladowanie i ciągle malejącą liczebność. A może nie było żadnego przymierza między hebrajskim Bogiem a jego ludem. Być może prawdziwe przymierze było między hebrajskim Bogiem i niektórymi rodzinami żydowskimi, a nie wszystkimi Żydami. Istnieje niewielka liczba znanych rodzin żydowskich – „osławionych” może być bardziej trafnym określeniem, – które uniknęły wszystkich problemów dotykających ich rasę. Zamiast tego prosperują w oszałamiającym stopniu, i robili tak od tysiącleci. Posiadają ogromne bogactwa, władzę i wpływy. Rządy im się kłaniają. To oni, a nie Żydzi, jako całość, wyglądają jakby „błogosławiła” im siła wyższa. Czy to jest prawdziwe przymierze? Czy to jest faustowski pakt? Czy te czołowe żydowskie rodziny sprzedały swoje dusze szatanowi? Żydzi, jako naród, nie spiskują przeciw całemu światu. Taka myśl jest szalona. A jeśli na wszelkie sposoby pomagają sobie nawzajem, to, co z tego? Czy nie robiłbyś tego, gdybyś był prześladowany przez wieki? Ale kiedy mała klika elitarnych rodzin żydowskich wywiera bezprawną kontrolę nad sprawami świata – to jest całkiem inna sprawa. Wtedy całe współczucie musi być odrzucone. Antysemityzm jest niegodny i należy go potępiać, ale to nie znaczy, że podejrzenie nie powinno spadać na małą liczbę rodzin żydowskich, których machinacje dotyczą nas wszystkich. Mamy pełne prawo do zbadania spraw tych rodzin, i niech nikt nie powie, że takie działanie jest antysemickie. Tłumaczenie Ola Gordon
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com
Gajowy nie do końca zgadza się z obarczaniem wiadomych kilku(nastu) rodzin żydowskich wyłączną odpowiedzialnością za zło tego świata. Reszta narodu nie jest w niczym lepsza, a jedynie mniej wpływowa.
Afganistan a Pakistan i Chiny Rząd Pakistanu napiera na prezydenta Afganistanu żeby planował na długą metę współdziałanie z Chinami i Pakistanem, a nie z USA – według doniesień prasowych z 27 kwietnia 2011. Strategiczne powiązanie Afganistanu z USA jakoby przeszkadza w zawarciu układu pokojowego z Talibanami oraz odbudowie ekonomicznej po zniszczeniach wojennych. Najwyraźniej USA jest widziane przez muzułmanów, jako państwo popierające i chroniące Izrael w Palestynie, oraz związane z Indiami, które USA popiera strategicznie przeciwko Chinom. Premier Pakistanu Jusuf Raza Gilani wykazuje prezydentowi Afganistanu, że USA zawiodły nadzieje Pakistanu i Afganistanu na stabilizację i dlatego na długą metę należy pozbyć się Amerykanów i nie wiązać z nimi planów na przyszłość. Konflikt Pakistanu z Waszyngtonem oznacza, że po dziesięciu latach interwencji w Afganistanie USA ma kłopoty z wyprowadzeniem z Afganistanu swoich sił zbrojnych do 2014 roku na korzystnych dla siebie warunkach. Sąsiedzi Afganistanu: Pakistan, Iran, Indie i Rosja przygotowują się na ewakuację sił USA i NATO oraz na lata po ewakuacji Amerykanów. Jednocześnie podnoszą oni koszty dalszych niby “partnerskich” układów między Kabulem i Waszyngtonem po 2014 roku. Generał Dawid Petraeus w trzech kolejnych spotkaniach, po wyjeździe premiera Pakistanu z Kabulu, stara się poprawić sytuację pertraktacji USA z Afganami. Od dawna Hamid Karzai, prezydent Afganistanu, wnosi oficjalne protesty przeciwko postępowaniu żołnierzy USA oraz skutkom bombardowań amerykańskich dla ludności cywilnej, często padającej ofiarą tych bombardowań. Karzai jednocześnie boi się rządu w Islamabad. Przywódcy Talibanów nie zgadzają się na jakiekolwiek układy tak długo, jak długo obce wojska działają na ich ziemi. Obok premiera Pakistanu był obecny w Kabulu generał Ahmad Szuja Pasza, dowódca wywiadu Pakistanu (Inter-ServicesIntelligence - ISI). USA oskarża ISI o manipulowanie Talibanami w czasie, gdy niby jest partnerem C.I.A. Premier Pakistanu Jusuf Raza Gilani uważa, że walka USA z Talibanami i jednoczesne oferty układów nie mają sensu oraz nie są niczym innym niż planami imperialnymi Amerykanów manipulowanych przez Żydów-syjonistów. Podobnie się wyraża prezydent Karzai w swoich przemówieniach, w których mówi, że Afganistan i Pakistan powinny bronić własnych interesów. Premier Pakistanu Jusuf Raza Gilani uzasadnia swoje poglądy słabością ekonomiczną USA państwa najbardziej zadłużonego na świecie, które nie jest w stanie latami pomagać finansowo ani Pakistanowi ani Afganistanowi. Gilami uważa, że Chiny są w lepszej sytuacji ekonomicznej niż USA i dlatego nazywa on Chiny przyjaciółmi “na każdą pogodę”. Rzecznik ISI powiedział, że USA działa bez porozumienia z jego agencją i po prostu próbuje dyktować tak Pakistanowi jak iAfganistanowi za pomocą obietnic, które są tyle warte, co czeki bez pokrycia – według doniesień prasy w USA. Premier Pakistanu Jusuf Raza Gilami twierdzi, że poprze układ Amerykanów z Afganistanem tylko wtedy, kiedy układ taki nie byłby zawarty pod dyktatem USA, ale był wynegocjowany przez Afganów nie na służbie u Amerykanów działających wbrew interesom Afganistanu. Ministerstwo sprawiedliwości w Kabulu wydało sprawozdanie o masowej ucieczce Talibanów w poniedziałek 25 kwietnia 2011, z więzienia w Kandahar. Sprawozdanie to stwierdziło, że samo wykopanie długiego tunelu pod miastem pod budynek więzienia wymagało usunięcia dużej ilości ziemi, co jakoby uszło uwadze strażników Aganów i żołnierzy amerykańskich, którzy również niby nie zauważyli wywożenia ponad 470 więźniów zbiegłych z więzienia. Wielu strażników Afganów również zbiegło. Pakistan od początku konfliktu jest zmuszany do posłuszeństwa wobec USA, a jednocześnie stara się bronić przed jego wielkim sąsiadem, jakim są Indie, których wpływy w Afganistanie rosną od dziesięciu lat podczas jednoczesnego konfliktu Pakistanu z Indiami o Kaszmir. Wielu Pakistańczyków uważa, że obecność Amerykanów i oddziałów NATO w Afganistanie i interwencje oraz bombardowania przez samoloty-roboty jest głównym ich problemem, dużo większym niż są Talibani. Dlatego Premier Pakistanu, Jusuf Raza Gilliani powiedział prezydentowi Afganistanu, że USA zawiodły obydwa ich kraje. Iwo Cyprian Pogonowski
Konfrontacja sił w Europie w 1939 roku Konfrontacja sił w Europie w dniu pierwszego stycznia w 1939 roku wydawała się Hitlerowi bardzo korzystna, ponieważ już w dniu 25 listopada 1936 podpisał on Anty- Kominternowski Pakt z Japonią, która wkrótce rozpoczęła działania wojenne przeciwko Związkowi Sowieckiemu. Po raz pierwszy w historii świata w Mandżurii w latach 1938-1939 miały miejsce wielkie bitwy powietrzne z udziałem około 400 samolotów. Hitler liczył na atak na ZSSR około 600 dywizjami, w tym 200 dywizji Armii Kwantungu, z którymi miał współdziałać atak z zachodu 220 dywizji niemieckich, stu polskich i około 80 dywizji innych sojuszników Niemiec – razem siłą około 600 dywizji przeciwko znacznie mniejszym liczebnie 170 dywizjom sowieckim w 1939 roku. Siły sowieckie były powiększone w 1941 roku do stanu 225 dywizji. Hitler bardzo cenił wartość bojową Polaków i ich zwycięstwo nad wojskami Lenina w 1920 roku, tak że chciał on użyć duże siły polskie jako element kluczowy dla niego jako „mięso armatnie”, które obliczał w dodatku do istniejącej armii polskiej plus mobilizację w Polsce na około trzech milionów żołnierzy, czyli niecałe 10% ludności państwa polskiego, co miało Hitlerowi zagwarantować dostateczną ilość żołnierzy na niemieckim froncie wschodnim. Minister Józef Beck wiedział, że po zwycięstwie nad Rosją Sowiecką Hitler chciał wykonać „Plan Wschodni” i wytępić 51 milionów Słowian, żeby stworzyć na następne 1000 lat „Wielkie Niemcy”, „rasowo czyste” między Renem i Dnieprem oraz skolonizować Rosję i mieć Imperium od Renu do Władywostoku. Zupełnie tak jak planowali sztabowcy niemieccy wcześniej, kiedy dali ultimatum w Petersburgu w 1914 roku i zaczęli działania wojenne Pierwszej Wojny Światowej. Faktem jest, że Niemcy mieli w 1945 roku dosyć gazu trującego żeby wymordować dziesiątki milionów Polaków i Ukraińców. Hitler chciał zdobyć kontrolę nad Sowieckimi i arabskimi strategicznymi zasobami ropy naftowej i gazu ziemnego. Podbój Rosji, jako „Trzonu Świata” zdefiniowanego przez generała majora Karla Haushofera jako „World’s Heartland” miał stanowić podstawę dominacji Niemiec nad „przeludniającym się światem”. Rudolf Hess był uczniem Haushofera i sekretarzem Hitlera w czasie pisania programu „Mein Kampf” w więzieniu w Landsbergu Bawarskim po puczu w Monachiom w 1923 roku. Generał Haushofer odwiedzał Hitlera w więzieniu i wykładał Hitlerowi swoją wersję geopolityki, w sumie przez ponad sześć godzin w kluczowym momencie, kiedy Hitler nie wiedział, co pisać w programie Mein Kampf. Haushofer zaopatrzył Hitlera w „Geografię polityczną” Friedricha Ratzel’a i inne książki, ponieważ uważał Hitlera za nieuka i chciał go dokształcić. Po katastrofie Niemiec u progu ery nuklearnej, Karl Ernest Haushofer, generał, geograf i geopolityk w przypływie depresji popełnił samobójstwo w dniu 27 sierpnia 1946 roku. W dniu 26 stycznia 1939, druzgoczącym ciosem dla Hitlera i jego „snów o potędze” była oficjalna odmowa w Warszawie dana na ręce ministra spraw zagranicznych Niemiec Ribbentropa w sprawie przystąpienia Polski do Paktu Anty-Kominternowskiego przeciwko Związkowi Sowieckiemu. Trzeba pamiętać, że terytorium Polski fizycznie blokowało Niemcom dostęp do terenów sowieckich w czasie, gdy między Hitlerem i Stalinem toczyła się gra o to „kto kogo uwikła w wojnę na dwa fronty”. Po odmowie Polski, Stalin przejął inicjatywę i 10 marca 1939 roku w czasie 18. Zjazdu Sowieckiej Partii Komunistycznej w przemówieniu nadawanym przez radio na cały świat zaprosił Hitlera do współpracy, ku zdumieniu rządu w Berlinie. Hitler dowiedział się od swoich generałów, że nie może prosto z pola bitwy w Polsce atakować ZSSR, więc zaproszenie Stalina przyjął. Stalin wiedział z góry dokładnie, kiedy będzie podpisany pakt Ribbentrop-Mołotow i zaplanował na kilka dni wcześniej atak na armię Kwantungu w Mandżurii, w którym to ataku Japończycy stracili około 20,000 zabitych, a Sowieci około 10,000 zabitych. W czasie katastrofy w bitwie pod Kalkhim-Gol Japończycy dowiedzieli się o zdradzie paktu z 1936 przez Hitlera. Wtedy Japończycy zaczęli rokowania mające na celu zakończenie działań wojenny przeciwko Związkowi Sowieckiemu. Rokowania japońsko sowieckie oficjalnie skończyły się 16 września 1939. Następnego dnia, 17 września 1939 roku Czerwona Armia rozpoczęła inwazję Polski. Zdrada Japonii przez Hitlera spowodowała wyłączenie sił japońskich, czyli około 200 dywizji armii Kwantungu z niemieckiego ataku na ZSSR. Stało się to po starcie przez Hitlera sił polskich. Razem Hitler stracił połowę sił, które według rad generała Houshofera powinien był mieć żeby uniknąć losu Niemiec w Pierwszej Wojnie Światowej, w której Niemcom zabrakło żołnierza. W sumie, w 1939 roku Polska naraziła armię nazistów niemieckich na roczny brak miliona żołnierzy na froncie wschodnim i w ten sposób Polacy zadecydowali o klęsce Hitlera, który marzył o likwidacji Polaków na ich historycznych terenach piastowskich. Tak wyglądała konfrontacja sił w Europie pod koniec 1939 roku.
Iwo Cyprian Pogonowski
Pani Ngo Dinh Nhu R.I.P. (15 IV 1924 – † 24 IV 2011) W Niedzielę Wielkanocną, w rzymskim szpitalu, zmarła w wieku 87 lat pani Ngo Dinh Nhu – szwagierka b. prezydenta Wietnamu w latach 1955-1963, Ngo Dinh Diema (1901-1963) oraz żona jego brata, Ngo Dinh Nhu (1910-1963), ówczesnego szefa wietnamskich służb bezpieczeństwa; obu zamordowanych przez agentów CIA w trakcie zamachu stanu sprokurowanego przez władze Stanów Zjednoczonych. Bratem obydwu był także metropolita Hue, abp Ngo Dinh Thuc (1897-1984), znany później, jako tradycjonalista i sedewakantysta. W okresie prezydentury swego bezżennego szwagra Pani Ngo Dinh Nhu (zwana potocznie Madame Nhu) pełniła oficjalnie reprezentacyjne obowiązki Pierwszej Damy, wywierając także znaczny wpływ na realną politykę. Słynąca z urody, wdzięku i elegancji, urodzona, jako Tran Le Xuan (co po wietnamsku znaczy „Piękna Wiosna”), w arystokratycznej (i spokrewnionej przez matkę z cesarzem Bao Dai) rodzinie buddyjskiej z Hanoi, nawróciła się na katolicyzm w 1943 roku przy okazji zawarcia małżeństwa. Nie było to nawrócenie li tylko formalne, gdyż odtąd Madame Nhu znana była, jako gorąca katoliczka, czym ściągnęła na siebie nienawiść wietnamskich buddystów („chuliganów w sukienkach” – jak mawiała), komunistów i amerykańskich liberałów („gorszych niż komuniści”). Po przewrocie i mordzie dokonanym na jej mężu i szwagrze, Madame Nhu wyemigrowała do Europy, osiadając w Rzymie. W swoim domu ufundowała kaplicę poświęconą Dziewicy Maryi. Jej dom, zwany „małym Sajgonem”, był zawsze otwarty dla wietnamskich uchodźców po zdobyciu Sajgonu przez komunistów w 1975 roku. Nie oszczędziły jej też inne nieszczęścia: w 1967 roku zginęła w wypadku samochodowym jej 22-letnia córka Le Thuy. W 1986 roku, po tajemniczym zgonie swoich rodziców w Waszyngtonie, udzielając wywiadu Associated Press, Madame Nhu przerwała milczenie na temat zbrodni popełnionych na jej ojczyźnie, narodzie i rodzinie przez władze amerykańskie. Mordując katolickich i prawdziwie niezależnych przywódców Wietnamu, Amerykanie ułatwili faktycznie ekspansję komunistów, a stworzonego przez siebie samych śmiertelnego zagrożenia nie potrafili już zażegnać ani samodzielnie, ani wspierając ustanowionych przez siebie nowych szefów Wietnamu Południowego. Agencja FARO, J.B.
Listopad 2001 – listopad 2010 Mam przed sobą odpis wyroku z dnia 8 listopada 2010 r. stwierdzającego, że sąd: „oskarżonego Romualda Szeremietiewa uniewinnia od popełnienia zarzucanego mu czynu”. Odpis jest opatrzony pieczęcią i stwierdzeniem, że wyrok jest prawomocny z dniem 15 marca 2011 r. i podlega natychmiastowemu wykonaniu. W dniu 10 listopada 2001 r. prokurator Ludmiła Gaertig z warszawskiej prokuratury apelacyjnej rozpoczęła sprawę Ap II Ds. 2/01 i wydała postanowienie o przedstawieniu zarzutów podejrzanemu Romualdowi Szeremietiewowi o ujawnienie tajemnicy osobie niepowołanej z art. 231 par. 1 KK w zbiegu z art. 265 par. 1 KK w związku z art. 11 par. 2 kk. To w tej sprawie zapadł wspomniany wyrok. Zdaje się wg powiedzenia sąd nie rychliwy…. Jednak nie tylko o „tajemnicę” chodziło. Po dziewięciu latach zostałem prawomocnie oczyszczony z wszystkich zarzutów. Świadkowie oskarżenia kłamali, dowody były fałszywe a oskarżyciele stronniczo i nieprawdziwie interpretowali fakty. Sprawcy medialni wywołania tej 'afery' otrzymali prestiżowe nagrody. W sobotę 7 lipca 2001 r. w dzienniku „Rzeczpospolita” zamieszczono szereg tekstów autorstwa Anny Marszałek i Bertolda Kittela informujących o wykryciu wielkiej afery korupcyjnej w MON. Główny artykuł „Kasjer z MON” opisywał mojego współpracownika Zbigniewa Farmusa, jako łapownika i wskazywał na mnie jego protektora korzystającego z tego łapownictwa. W poniedziałek 9 lipca minister sprawiedliwości Stanisław Iwanicki uruchomił prokuraturę. Prokurator Mariusz Pieczek z Prokuratury Okręgowej w Warszawie „po zapoznaniu się z treścią art. zamieszczonego w „Rzeczpospolitej” 7-8.07.01. autorstwa Bertolda Kittela i Anny Marszałek” wydał postanowienie o wszczęciu „śledztwa w sprawie” V DS. 203/01. W gazetach, radio i telewizji od artykułu “Rzeczpospolitej” nieprzerwanie trwała kampania potwierdzająca słuszność oskarżeń. Po kilku latach takie np. “Życie Warszawy” pisało (“Przypadki ministra Szeremietiewa”, 2004.05.07): “O korupcji w departamencie zakupów MON podległym Romualdowi Szeremietiewowi wiedzieli kolejni ministrowie. Pracownicy, którzy protestowali przeciwko “ustawianiu przetargów”, zostali odsunięci. Prokuratura, przekazując sprawę byłego wiceministra obrony Romualda Szeremietiewa do sądu, nie ujawniła szczegółów. Nam udało się dotrzeć do uzasadnienia aktu oskarżenia. Wynika z niego, że wiedza o nieprawidłowościach w pionie zakupów podległym wiceministrowi była publiczną tajemnicą w Ministerstwie Obrony. – Docierały do mnie niepokojące sygnały - potwierdza szef MON w latach 1997–2000 Janusz Onyszkiewicz. – Nigdy nie miały charakteru dowodu. Nie miałem możliwości uruchomienia wymiaru sprawiedliwości – dodaje. Onyszkiewicz przyznał, że chciał zrezygnować ze współpracy z zastępcą, ale nie udało mu się, bo Szeremietiew miał silne poparcie u szefa AWS Mariana Krzaklewskiego. Kolejny minister, Bronisław Komorowski, twierdzi, że opinie o sprawie odziedziczył po Onyszkiewiczu. – Zleciłem WSI objęcie działaniami Zbigniewa F. (asystenta wiceministra) i Romualda Sz. – mówi były szef MON. Sprawa wyszła na jaw po publikacji “Rzeczpospolitej”.” We wtorek 10 lipca 2001 r. miała miejsce spektakularna akcja UOP na Bałtyku. Na polecenie ministra obrony Komorowskiego śmigłowiec Marynarki Wojennej osłaniany przez dwa samoloty patrolowe ścigał prom „Rogalin”. Z pokładu statku agenci UOP zabrali Farmusa. Anna Marszałek informowała, że Farmus uciekał za granicę z czterema paszportami. Następnego dnia premier Buzek na wniosek ministra Komorowskiego odwołał mnie ze stanowiska. Minister indagowany w Sejmie oświadczył, że nie ma wprawdzie dowodów mojej winy, ale ma obszerną „wiedzę” na ten temat. Prokuratura i UOP podjęła szeroko zakrojone poszukiwania dowodów potwierdzających „wiedzę” Komorowskiego. W następstwie:
I. W urzędzie skarbowym w Piasecznie 11 lipca 2001 r. podjęto dwa postępowania: „w sprawie określenia zobowiązania podatkowego w podatku dochodowym od osób fizycznych za lata 1996-2000”; oraz sprawdzenia okresu „1999-2000, celem ustalenia wysokości przychodów nie znajdujących pokrycia w ujawnionych źródłach lub pochodzących ze źródeł nie ujawnionych”.
II. W Prokuraturze Apelacyjnej w Warszawie wszczęto ponad dwadzieścia śledztw (poza dwoma wszystkie wobec nie ujawnienia czynów sprzecznych z prawem umorzono). W podjętych:
a) 10 listopada 2001 r. przeciwko mnie i dwojgu innym osobom pod zarzutem popełnienie przestępstw o charakterze korupcyjnym z zagrożeniem do 10 lat więzienia. Akt oskarżenia prokuratura złożyła w sądzie 23 kwietnia 2004 r.;
b) 7 sierpnia 2002 r. przeciwko mnie i mojemu współpracownikowi pod zarzutem przywłaszczenia środków finansowych fundacji z zagrożeniem do 5 lat więzienia. Akt oskarżenia złożono w sądzie 28.06.2004 r.
Wynik powyższych postępowań jest następujący:
W postępowaniach skarbowych:
4 grudnia 2001 r. urząd skarbowy stwierdził prawidłowość moich i żony zeznań podatkowych i wydał postanowienie o umorzeniu postępowania „z uwagi na jego bezprzedmiotowość”.
26 marca 2002 r. urząd skarbowy umorzył także drugie wszczęte postępowanie po ustaleniu, że nasze dochody przeważały nad wydatkami i tym samym „postępowanie w sprawie stało się bezprzedmiotowe”.
W sprawach karnych:
Proces z oskarżenia o korupcję rozpoczął się 21 września 2005 r. W dniu 24 października 2008 r. sąd ogłosił wyrok uniewinniający, od zarzutów korupcyjnych jednocześnie skazał mnie na 3 tys. zł grzywny za złamanie przepisów o ochronie tajemnicy państwowej. Odwołałem się od tego wyroku. Prokuratura nie złożyła odwołania! Moje odwołanie rozpatrzył sąd odwoławczy 8 października 2009 r. i nakazał ponowne zbadanie zarzutu przez sąd I instancji. Od 7 kwietnia 2010 r. do 8 listopada 2010 r. sąd rejonowy dla Warszawy Śródmieścia rozpatrywał sprawę i wydał wyrok uniewinniający. Prokuratura nie odwołała się od wyroku. Proces w sprawie przywłaszczenia pieniędzy fundacji rozpoczął się 30 października 2006 r. Dnia 23 lipca 2009 sąd ogłosił wyrok uniewinniający. Prokuratura odwołała się od wyroku. Sąd apelacyjny odrzucił odwołanie prokuratury potwierdzając uniewinnienie mnie. Po dziewięciu latach zostałem prawomocnie oczyszczony z wszystkich zarzutów. Przy czym zarzuty korupcyjne sformułowane przez dziennikarzy i podjęte tak skwapliwie przez polityków oraz prokuratorów nie znalazły potwierdzenia w postępowaniach skarbowych i w procesach karnych przed sądami. Okazało się, że świadkowie oskarżenia kłamali, dowody były fałszywe (wadliwa ekspertyza wartości mojego samochodu – wg dziennikarzy „tania Lancia”), a oskarżyciele stronniczo i nieprawdziwie interpretowali fakty. I to tyle. Są jednak różnorodni sprawcy moich „przygód”. Są sprawcy medialni wywołania tej „afery”, którzy otrzymali prestiżowe nagrody i cieszą się do dziś sławą dociekliwych dziennikarzy śledczych. PAP informował: „Anna Marszałek z dziennika “Rzeczpospolita” otrzymała nagrodę Grand Press i tytuł dziennikarza roku w konkursie organizowanym przez miesięcznik Press. Nagrodzona dziennikarka otrzymała statuetkę złotej stalówki oraz nagrodę pieniężną w wysokości 10 tysięcy dolarów.” Została też nagrodzona unijnym tytułem “Journalist of the Year”. Nie gorzej wypada jej przyboczny Bertold Kittel – także zyskał laur Grand Press, dostał też Główną Nagrodę Wolności Słowa SDP i dwa razy nagrody Fundacji Stefana Batorego. I trzeba przyznać, że oboje zapracowali na te zaszczyty. W archiwum „Rzeczpospolitej” znalazłem 37 tytułów ich tekstów dedykowanych „łapownikowi” Romualdowi Sz. Ostatni „Przez fundację do sądu” (31.03.2006) opisywał jak ukradłem pieniądze fundacji. To druga sprawa, w której też zapadł wyrok uniewinniający. Rada Etyki Mediów wydała oświadczenie krytykujące autorów artykułu „Kasjer z MON. Wojciech Czuchnowski („Gazeta Wyborcza”) i Robert Zieliński („Dziennik”) stanęli ponad podziałami i sporami (Gazeta pierwszego nazywa Gazetę drugiego malowniczo „der Dziennik”). Postanowili bronić mijających się z prawdą Anny M i Bertolda K. i za to lekko skarconych przez Radę Etyki Mediów. Napisali w ich “obronie” kuriozalny tekst. Oburzają się stanowiskiem Rady i wskazują, że ona „powołana jest m.in. do pilnowania, czy przestrzegane są w Polsce standardy prawa prasowego. Tymczasem po raz kolejny w ciągu ostatnich lat potępia dziennikarzy nie dochowując podstawowej zasady tego prawa, jaką jest wysłuchanie drugiej strony. Swoje orzeczenia konsekwentnie opiera na interpretacji osób i podmiotów kierujących skargi pod adresem dziennikarzy. Tych ostatnich nigdy nie prosi o jakiekolwiek wyjaśnienia. Co szokujące, sami przedstawiciele REM nie widzą w takiej procedurze niczego zdrożnego. W taki sposób powstają stanowiska REM atakujące dziennikarzy niemal wszystkich polskich mediów. To jest prawdziwa kompromitacja.” Pod tym podpisali się przede wszystkim zatrudnieni w redakcjach tytułów „Axel Springer Polska”, czyli tam gdzie dziś pracuje „poszkodowana” przez REM dwójka. A więc jest najważniejszy:
Wiesław Podkański, Prezes „Axel Springer Polska”.
I jego dziennikarze:
Tomasz Butkiewicz “Dziennik”
Wojciech Cieśla, “Dziennik”
Maciej Duda, ”Dziennik”
Dariusz Facoń, “Dziennik”
Anna Gielewska, ”Dziennik”
Artur Grabek, “Dziennik”
Renata Kim, “Dziennik”
Michał Kobosko, “Dziennik”
Mateusz Weber, ”Dziennik”
Michał Majewski, ”Dziennik”
Marcin Zieliński, “Dziennik”
Robert Zieliński, ”Dziennik”
Piotr Żelazny, “Dziennik”
Magdalena Michalska “Dziennik”
Wojciech Maziarski, ”Newsweek Polska”
Grzegorz Indulski “Newsweek”
Igor Miecik, ”Newsweek Polska”
Piotr Śmiłowicz, ”Newsweek Polska”
Mariusz Ziomecki, Redakcja.pl
Jakub Kumoch, redakcja.pl
Janusz Rolicki, ”Fakt”
Springera wspiera skromnie Verlagsgruppe Passau nosząca w Polsce dla niepoznaki nazwę Grupy Wydawniczej Polskapresse:
Anna Wojciechowska, ”Polska”
Tomasz Lachowicz, ”Gazeta Krakowska”
Dość spora jest grupa obrońców „dziennikarskich standardów” z „Agory”:
Wojciech Czuchnowski ”Gazeta Wyborcza”
Agnieszka Kublik, ”Gazeta Wyborcza”
Agata Nowakowska, ”Gazeta Wyborcza”
Bartosz Węglarczyk, ”Gazeta Wyborcza”
Marcin Graczyk, TOK FM
Ewa Wanat, TOK FM
Podobna liczbowo ekipa obrończa z Grupy ITI (International Trading and Investments Holdings SA Luxembourg):
Katarzyna Kolenda, TVN
Edward Miszczak, TVN
Andrzej Morozowski, TVN
Monika Olejnik, Radio Zet, TVN 24
Tomasz Patora, TVN
Jakub Stachowiak, TVN
Są ponadto dwójki „krakowskie”:
Marek Balawajder, RMF FM
Roman Osica, RMF FM
oraz
Michał Olszewski, ”Tygodnik Powszechny”
Marek Zalejski, ”Tygodnik Powszechny”
I pojedynczy obrońcy paszkwilantów, czyli:
Mariusz Gierszewski, Radio ZET
Arkadiusz Panasiuk, ”Kurier Poranny”
Jacek Krzemiński, “Wprost”
Wojciech Mazowiecki, ”Przekrój”
Łukasz Perzyna, ”Tygodnik Solidarność” (???)
Małgorzata Szczepańska, ”Świat Księgowych” (KSIĘGOWI???)
Jan Pleszczyński, adiunkt Zakład Komunikacji UMCS
Nie dziwi też obecność byłego współwłaściciela i redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej” w czasach, gdy jego gazeta mnie opluwała:
Grzegorz Gauden, Izba Książki
Rozumiem także, że miesięcznik “Press” organizujący: „prestiżowy konkurs dziennikarski Grand Press”, w którym osobnicy M. i K dostali „prestiżowe” nagrody, ma wśród obrońców „standardów” swego reprezentanta
Andrzej Klim, “Press”. Zakończę cytatem z innego sygnatariusza manifestu hipokryzji, Jana Pleszczyńskiego pracownika naukowego UMCS, a wcześniej dziennikarza „Gazety Wyborczej” i „Tygodnika Powszechnego”.
O zdrowiu: Prawo, obyczaj i etyka to trzy regulatory życia społecznego. Prawo dysponuje najpoważniejszymi sankcjami: więzieniem, grzywną albo jakimiś innymi sposobami uprzykrzania życia. Złamanie obyczajów grozi ostracyzmem, co też bywa nieprzyjemne, ale nie tak bardzo. Natomiast sprzeniewierzenie się etyce kończy się wyrzutami sumienia. Tylko i aż. Nie chciałbym, żeby etyka chrześcijańska stała się prawem. Bo to nie będzie etyka, a już na pewno nie chrześcijańska. A poza tym dla zdrowia psychicznego wyrzuty sumienia też są czasem potrzebne. Były premier Jerzy Buzek jest dziś przewodniczącym Parlamentu UE, natomiast dawny minister obrony Bronisław Komorowski został “tylko” prezydentem RP. Czyli wszystko dobrze się skończyło. Romuald Szeremietiew
Zbigniew Ziobro o limitach emisji, CO2: “To będzie hekatomba poniesiona przez polską gospodarkę”
Komunikat prasowy dotyczący stanowiska Polski w sprawie polityki klimatycznej UE w zakresie limitów emisji, CO2.
W dniu wczorajszym, jak informują media, zapadła decyzja Komisji Europejskiej, dotycząca zasad ograniczenia emisji, CO 2. Określa ona limity emisji dwutlenku węgla, po przekroczeniu, których przedsiębiorstwa będą musiały kupować dodatkowe zezwolenia. System ten jest niezwykle niekorzystny dla Polski, bowiem – według danych Ministerstwa Gospodarki – 93 procent energii elektrycznej w naszym kraju jest produkowane z węgla. Nie ma, zatem realnej możliwości, by w najbliższych latach udało się osiągnąć limity emisji oczekiwane przez Unię Europejską. Fakty te znane są nie od dziś, potwierdzają je liczne eksperckie opracowania. Mimo to podczas szczytu w Brukseli w grudniu 2008 roku premier Donald Tusk zgodził się na przyjęcie rozwiązań dla Polski skrajnie niekorzystnych. Na skutek tych zaniechań, przypieczętowanych wspomnianą powyżej decyzją Komisji Europejskiej, wiele polskich przedsiębiorstw znajdzie się na granicy bankructwa. Osiągnięcie wyśrubowanych limitów okaże się, bowiem dla nich nie do zrealizowania, a koszty zakupu dodatkowych zezwoleń będą bardzo wysokie. Sytuacja ta niewątpliwie doprowadzi również do podwyżek cen energii elektrycznej oraz cen wielu innych produktów, co dotkliwie odczują wszyscy Polacy. Konieczność poniesienia przez przedsiębiorstwa dodatkowych kosztów spowoduje również utratę wielu miejsc pracy. Zaakceptowane przez rząd Donalda Tuska priorytety polityki klimatycznej okażą się kosztowne dla nas wszystkich i przyczynią się do obniżenia konkurencyjności polskiej gospodarki. Problemy te poruszałem wielokrotnie w wystąpieniach na forum Parlamentu Europejskiego i w interpelacjach kierowanych do Komisji Europejskiej. Podczas debaty zadawałem również pytania komisarz do spraw działań w dziedzinie klimatu Connie Hadegaard. Jestem przekonany, że restrykcyjna polityka klimatyczna okaże się dla niektórych krajów członkowskich, w tym Polski, bardzo kosztowna, odbije się niekorzystnie na tysiącach polskich przedsiębiorstw i doprowadzi do trwałego zahamowania rozwoju polskiej gospodarki. Można powiedzieć, że będzie to hekatomba poniesiona przez polską gospodarkę. Wobec problemów tych polski rząd jest skrajnie nieefektywny, nie potrafi im przeciwdziałać, skazując tym samym polską gospodarkę na to, że stanie się znacznie mniej konkurencyjna niż gospodarki państw zachodnich. Zamiast do rozwoju kraju doprowadzi to do obniżenia poziomu życia Polaków Zbigniew Ziobro, Poseł do Parlamentu Europejskiego
Autorytet moralny parku jurajskiego Tegoroczna wiosna jest bardzo ciepła, więc SLD-owski park jurajski nie tylko się obudził, ale nawet szalenie zaktywizował. Od razu widać, że Siły Wyższe, które przed sześcioma laty, w następstwie nieporozumień w klubie gangsterów, skazały partyjniaków na kwarantannę, teraz zastosowały amnestię. Któż, bowiem lepiej „pojedna” nasz nieszczęśliwy kraj z Rosją, niż towarzysze, co to samego jeszcze znali Stalina? Któż lepiej dogada się z „Żydami”, niż „Chamy”? Oczywiście w dzisiejszych czasach niepodobna obejść się bez autorytetu moralnego i wszystko wskazuje na to, że na tę funkcję szykowany jest Włodzimierz Cimoszewicz. Jak wiadomo, składa się on z samych zalet, a wśród nich, niczym perła w koronie, błyszczy pseudonim operacyjny „Carex”, jakim - oczywiście „bez wiedzy i zgody” - obdarzyły go w swoim czasie Siły Wyższe. I Włodzimierz Cimoszewicz, coraz śmielej wchodząc w wyznaczoną rolę, uznał ostatnio PiS za formację „złowrogą”, bo pod rządami tej partii Polska byłaby „skłócona” z wieloma państwami. Warto w związku z tym przypomnieć, że formacja, z której wywodzi swoje korzenie Włodzimierz Cimoszewicz, była jeszcze bardziej „złowroga”, bo nie tylko uznawała, co najmniej połowę świata za klasowego wroga, ale podejrzliwie traktowała również mniej wartościowy naród tubylczy. W tej sytuacji lansowanie („a potem lansował mnie przez dwie godziny”) Włodzimierza Cimoszewicza na autorytet moralny pokazuje, że Siły Wyższe, zapewne działając wspólnie i w porozumieniu nie tylko ze strategicznymi partnerami, ale i szlachtą jerozolimską, ponownie upatrzyły sobie Sojusz Lewicy Demokratycznej na nadzorcę mniej wartościowego narodu tubylczego - tak samo, jak PPR za Józefa Stalina. SM
Pod płaszczykiem nirwany Wprawdzie Wielkanoc już za nami, ale kraj nadal trwa w poświątecznej nirwanie, tym bardziej że zaraz po uroczystościach wielkanocnych, w Rzymie rozpoczyna się uroczysta beatyfikacja Jana Pawła II. A w nirwanie – jak to w nirwanie; ucichły potępieńcze swary i jeśli nawet w Sejmie człowiek o zszarpanych nerwach, czyli wicemarszałek Stefan Niesiołowski, wdaje się w pyskówki, to raczej machinalnie niż z rzeczywistej potrzeby. Namiętności, ma się rozumieć, nie wygasły, tylko zostały na chwilę przytłumione. Jak śpiewała przed laty pewna artystka, “zmysły drzemiom, zmysły drzemiom – ale som”. Toteż przedstawiciele Jasnogrodu odreagowują Święta Wielkanocne po swojemu, narzekając na opłakany stan moralny Kościoła, albo – dla rozmaitości – na obniżający się poziom wykształcenia duchowieństwa, widoczny zwłaszcza na tle szybko wzrastającego poziomu wykształcenia pozostałej części społeczeństwa. Kondycją moralną Kościoła tradycyjnie najbardziej zainteresowani i zatroskani są u nas ateiści i Żydzi, zaś zainteresowanie poziomem intelektualnym duchowieństwa objawiła ostatnio pani filozofowa Magdalena Środa. Ano cóż; już Franciszek ks. de La Rochefoucauld zauważył, że nikt nie jest zadowolony ze swojej fortuny, każdy – ze swego rozumu. Nikogo, zatem nie dziwią te rewelacje zwłaszcza na tle świadectwa osobistości najbardziej chyba reprezentatywnej dla owej reszty społeczeństwa, czyli pana prezydenta Bronisława Komorowskiego, który “w bulu i nadzieji” łączył się z Japończykami podczas trzęsienia ziemi. Inna reprezentatywna dla tej części społeczeństwa osobistość, były prezydent naszego państwa Lech Wałęsa, nawet “pracował naukowo”, to znaczy – rozwiązywał krzyżówki, – co przyniosło mu mnóstwo doktoratów honoris causa z szerokiego świata zwracającego uwagę na wszelkie osobliwości. Okazuje się, że doświadczenia naszego nieszczęśliwego kraju mogą być przydatne dla krajów znajdujących się w podobnym do nas położeniu. Dlatego też były prezydent Lech Wałęsa jedzie do Tunezji, by pomóc tamtejszym Tunezjakom w przeprowadzeniu transformacji ustrojowej, koniecznej po wygnaniu tamtejszego tyrana. Pewne zaskoczenie opinii publicznej wzbudził fakt, że do Tunezji Lech Wałęsa wybiera się bez generała Czesława Kiszczaka, bez którego żadna transformacja, zwłaszcza w wykonaniu Lecha Wałęsy, udać się przecież nie może. Zaskoczenie było tym większe, że niezawisły sąd, jakby w przeczuciu wagi momentu dziejowego, właśnie uniewinnił generała Kiszczaka z zarzutów związanych z zabójstwem 9 górników w kopalni “Wujek” w roku 1981. Ponieważ inne niezawisłe sądy skwapliwie tłumaczyły wszystkie wątpliwości, które, mówiąc nawiasem, mnożyły się zwłaszcza przy okazji politycznych przesileń rządowych, dzisiaj można odnieść wrażenie, że w kopalni “Wujek” nikt w ogóle nie zginął, a jeśli nawet ktoś tam i zginął, to stało się to na skutek znanej prawidłowości, że każdy karabin raz w roku strzela sam, bez żadnego udziału człowieka. Najwyraźniej siły porządkowe w kopalni “Wujek” zostały uzbrojone w takie właśnie karabiny i się narobiło. Dlaczegoś najbardziej ucieszył się z tego Henryk Wujec, zapewniając wszystkich, że o taką właśnie niezawisłość sądów walczył. Ogromnie się wszyscy cieszymy, bo jakże tu się nie cieszyć, kiedy wprawdzie po 30 latach, niemniej przecież dowiadujemy się, o co pan Henryk Wujec walczył. Dobrze, zatem, że przynajmniej on jest zadowolony, bo inni obywatele naszego nieszczęśliwego kraju – jakby zdecydowanie mniej. Wracając do tunezyjskiej misji byłego prezydenta, okazało się, że jednak nie pojedzie tam samopas, bo towarzyszą mu m.in. Paweł Kowal i Aleksander Smolar. W tej sytuacji rzeczywiście – generał Kiszczak nie musi fatygować się tam osobiście, bo i bez tego były prezydent będzie wiedział, w jaki sposób biednych Tunezjaków uszczęśliwić. Tymczasem los innego generała niesłychanie poruszył Jego Ekscelencję ks. bpa Tadeusza Pieronka. Chodzi naturalnie o generała Jaruzelskiego, który nie został zaproszony na uroczystości beatyfikacyjne, chociaż w procesie beatyfikacyjnym występował, jako świadek. To prawda, że występował, ale chyba nie wniósł żadnych rewelacji, na przykład na temat zamachu na papieża w 1981 roku. Wspominał był tylko, że ponieważ wroga propaganda krajów imperialistycznych uporczywie rozpuszczała fałszywe pogłoski, jakoby za zamachem stał miłujący pokój Związek Radziecki, korzystając z pośrednictwa bratniej Bułgarii, przy najbliższej nadarzającej się okazji zapytał wprost o to towarzysza Żiwkowa. Naturalnie towarzysz Żiwkow z oburzeniem te nikczemne insynuacje odrzucił, słowem – dzięki generałowi Jaruzelskiemu utwierdziliśmy się w przekonaniu, że i Ali Agcy pistolet po prostu sam wypalił, podobnie jak karabiny w kopalni “Wujek”. Jestem pewien, że takie byłyby też ustalenia każdego niezawisłego sądu, gdyby ta sprawa trafiła na wokandę. Jakże przyjemnie przekonać się nawet po tylu latach, że prawda niezmiennie triumfuje. Tym bardziej szkoda, że generał Jaruzelski nie został powołany na świadka w procesie beatyfikacyjnym księdza Jerzego Popiełuszki. Nie ulega wątpliwości, że potwierdziłby ustalenia niezawisłego sądu poczynione podczas słynnego procesu toruńskiego, – bo cóż innego mógłby zeznać miłujący prawdę generał Jaruzelski, – ale należy podziwiać również takt drugiej strony, że nie znalazła potrzeby narażania generała Jaruzelskiego na jakieś konflikty partyjnego sumienia. Ale nawet i ta okoliczność nie tłumaczyłaby tak mocnego zaangażowania emocjonalnego w tę sprawę Jego Ekscelencji księdza bpa Tadeusza Pieronka. Można oczywiście złożyć je na karb powszechnie znanej tajemniczości świata, na którym dzieją się rzeczy zaskakujące filozofów, ale zanim to uczynimy, warto przypomnieć, iż jedyną funkcją kościelną, jaką Jego Ekscelencja ostatnio pełnił, było członkostwo w Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, której działalnością z poduszczenia Sojuszu Lewicy Demokratycznej interesowała się ostatnio prokuratura. Najprawdopodobniej jest to okoliczność pozbawiona wszelkiego znaczenia, ale w takim razie tym bardziej nic nie szkodzi, jeśli przy okazji rozważań o tajemniczości świata, wspomnimy również o niej. Esperons tedy, że beatyfikacji Jana Pawła II nieobecność generała Jaruzelskiego nie zaszkodzi, chociaż krytycznie wypowiadały się o niej liczne autorytety, nawet z “New York Timesa”. SM
Żegnam Pana Brata Chociaż - jak mawiał oberprokurator Najświętszego Synodu Konstanty Pobiedonoscew - "wszyscy ludzie" i "cały kraj" żyje oczekiwaniem na beatyfikację Jana Pawła II, dla mnie dzisiejszy dzień oznacza pożegnanie Stanisława Szczuki, który przez wiele lat zaszczycał mnie swoją przyjaźnią. Pochodzący ze starej szlacheckiej i zasłużonej dla Rzeczypospolitej rodziny Stanisław Szczuka był adwokatem - ale nie zwyczajnym adwokatem, tylko adwokatem bardzo odważnym - jednym z grona nielicznych odważnych adwokatów, do których m.in. należał również Andrzej Grabiński, Jan Olszewski i Władysław Siła-Nowicki. Za pierwszej komuny bez wahania stawali w obronie osób prześladowanych politycznie, a niekiedy również sami ponosili konsekwencje swego zaangażowania. To właśnie, w postaci zawieszenia w prawach wykonywania zawodu, przytrafiło się Stanisławowi Szczuce, ponieważ ówczesne władze uznały, że broniąc Wojciecha Ziembińskiego, nie zachował wobec nich oczekiwanego respektu. Dzisiaj, kiedy rozmaici męczennicy ostatniej godziny natrętnie demonstrują chwalebne blizny, warto wspomnieć choćby rok 1976, kiedy to Stanisław Szczuka wraz z Janem Olszewskim, Wojciechem Ziembińskim i Antonim Pajdakiem wystosowali otwarty List 14 (List czternastu - List 14 – list protestacyjny do władz PRL, w którym czołowi polscy prawnicy i naukowcy protestowali przeciwko drastycznym represjom stosowanym wobec uczestników wydarzeń czerwca 1976 (m.in. przeprowadzaniu tzw. "ścieżek zdrowia"). Inicjatywę napisania listu wysunął Jan Olszewski. Jego sygnatariuszami byli m.in.:
gen. bryg. Mieczysław Boruta-Spiechowicz, Ludwik Cohn, Jakub Karpiński, Stefan Kisielewski, Edward Lipiński, Jan Olszewski, Józef Rybicki, Władysław Siła-Nowicki, Wojciech Ziembiński, Stanisław Szczuka, Antoni Pajdak (protestujący przeciwko umieszczeniu w konstytucji PRL zapisu o wiecznym sojuszu ze Związkiem Socjalistycznych Republik Sowieckich. Zapis ten, jak wiadomo, został tam umieszczony z inicjatywy Edwarda Gierka, którego mądrość etapu całkiem niedawno wykreowała nie tylko na patriotę, ale nawet na patriotę wybitnego. Kiedy w tym przede wszystkim kontekście wspominamy Stanisława Szczukę i List 14, to między innymi, dlatego, byśmy nie utracili poczucia miary, co do patriotyzmu, a zwłaszcza - patriotyzmu prawdziwego? Stanisław Szczuka był człowiekiem niezwykle kulturalnym, uprzedzająco grzecznym, ale zarazem niezwykle wyrazistym w poglądach i z tego powodu bywał rozmówcą bardzo trudnym. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek skonfundowała go sytuacja, gdy był sam przeciwko wszystkim - również z tego powodu, że uważał, iż poglądy, które mogą być bez zastrzeżeń przyjmowane przez wszystkich, nie mają wielkiej, a prawdę mówiąc, nie mają żadnej wartości. Nie znaczy to, że był jakimś nieznoszącym sprzeciwu doktrynerem. Przeciwnie - rozmowa z nim była zawsze bardzo interesująca i inspirująca, również z tego powodu, że był nieprzebraną skarbnicą rozmaitych wiadomości, które - podobnie jak w dawnych czasach - również dzisiaj można uzyskać tylko bezpośrednio. Nie tylko zresztą wiadomości - także i opinii, które w środowisku czcicieli nieubłaganego postępu budziłyby zgrozę. Bo Stanisław Szczuka był prawdziwym konserwatystą, takim konserwatystą starej daty. Pewnie, dlatego w jednym z wywiadów został odmalowany w niezwykle ciemnych barwach przez hołdującą nieubłaganemu postępowi własną córkę Kazimierę Szczukównę. Nie wszystkie jego przewidywania okazały się trafne. Kiedyś na imieninach Adama Michnika w dobrym chmielu wygłosił pod adresem solenizanta słynną przepowiednię: "Jeszcze będzie w Polsce git; z polską szlachtą - polski Żyd". Ku zaskoczeniu wielu słuchaczy, ponieważ nie wszyscy wiedzieli, że Stanisław Szczuka w wolnych chwilach zajmował się również mową wiązaną. W tej dziedzinie za swego mistrza uznawał Janusza Szpotańskiego, autora m.in. "Towarzysza Szmaciaka" oraz "Carycy i zwierciadła", które w koszmarnych czasach pierwszej komuny dostarczyły ludziom tyle radości. Niestety, "polski Żyd" wolał pójść w całkiem innym kierunku, w kierunku instalowania w naszym nieszczęśliwym kraju szlachty jerozolimskiej. Wiadomo już, zatem, że nie tylko nie będzie "git", ale na domiar złego można spodziewać się w Polsce rozmaitych paroksyzmów. Jeśli chodzi o mnie, to Stanisław Szczuka absolutnie nie przyjmował do wiadomości moich zapewnień, że jestem wnukiem chłopów - podobnie jak nie znosił tytułowania go mecenasem. Kiedy ofuknięty za pierwszym razem zapytałem, w jaki wobec tego sposób mam się do niego zwracać, odpowiedział, że tak, jak to jest przyjęte w stanie szlacheckim: Panie Bracie! Więc odtąd tak właśnie się do niego zwracałem, a i on moje zapewnienia o chłopskim pochodzeniu zbywał lekceważącym: "A co tam Pan Brat wie!". Zmarł 21 kwietnia br. w wieku 83 lat. Pogrzeb rozpoczęty Mszą św. w kościele pw. św. Karola Boromeusza o godzinie 12.00 odbędzie się właśnie dzisiaj. A Pan Brat już na pastwiskach niebieskich... SM
Pan Zaremba starał się traktować mnie poważnie. W sprawie konopi. Niestety: wyszło BARDZO niepoważnie:
http://wpolityce.pl/view/10943/Zaremba__Korwina_Mikke_staram_sie_traktowac_powaznie__Przez_szacunek_dla_Pana_mowie__wystepuje_Pan_za_antycywilizacja.html
- i to wbrew intencjom Autora, – którego też bardzo poważam. Zaczął On mianowicie od takiej argumentacji: „Jedną skrajnością były praktyki występujące niegdyś w wielu państwach europejskich, które kazały karać niedoszłych samobójców. Wszak podnosili rękę na życie, cóż z tego, że własne. A po drugiej umieściłbym wyimaginowany obrazek, gdy funkcjonariusz policji kiwa głową z łagodną wyrozumiałością na widok kierowcy z niezapiętymi pasami w samochodzie. Przecież nie powinien dysponować prawem nawet do upomnienia kogoś takiego, co zaś mówić o karze. Jednostka jest wolna. Ten pierwszy przykład uważam za skrajny, bo ludzie próbujący się zabić są wystarczająco nieszczęśliwi, aby ich dodatkowo karać. Powinno się im raczej próbować pomóc. Ale ten drugi oznaczałby, że nie jesteśmy w ogóle zbiorowością. Jedynie sumą jednostek.” Otóż ten drugi przykład – to mój koronny argument przeciwko socjalistom, faszystom i kaczystom. Jak w ogóle normalny człowiek może pomyśleć, by kazać człowiekowi we własnym samochodzie dla własnego dobra zapinać się pasami?!!! Nie znam przykładu tak zwariowanego monarchy a wielu było królów-wariatów – by kazał się rycerzowi przypinać paskiem do konia – a przecie mógł spaść zostać stratowany przez kolegów. A ile wtedy kosztowało wyszkolenie rycerza!!! A zbroja kosztowała nieraz i sześć wsi!!! Powtarzam:, jeśli mamy być zbiorowością w tym sensie, że Hitler, Większość czy inny Dyktator będzie uzurpował sobie prawo wiedzenia lepiej ode mnie, co jest dla mnie dobre – to ja dziękuję. Tak nawiasem: w obozie pracy w Oświęcimiu były prycze dwupiętrowe – i więzień mógł z górnej spaść i złamać sobie rękę lub nawet skręcić kark pozbawiając III Rzeszę cennej siły roboczej – a jednak przypinanie się pasami przed zaśnięciem NIE było tam obowiązkowe. Mimo wszystko narodowi socjaliści bardziej wierzyli w instynkt samozachowawczy człowieka niż euro-socjaliści, którzy wierzą, że człowiek jest idiotą. Kwestię narkotyków pomijam, – bo nie tak bardzo się różnimy, a poza tym pisałem o tym wczoraj. Natomiast kwestia cywilizacji... Człowiek prymitywny żarł pędraki i zrywane z drzew banany. Już jednak plemienne organizacje wprowadzały rytualne palenie koki, zażywanie peyotlu czy picie wody ognistej. Czy się to nam podoba, czy nie, zaproszenie dziewczyny na wino czy poczęstowanie kogoś papierosem JEST właśnie cywilizacją. Wiem, że euro-socjaliści chcą wychować Nowego Lepszego Euro-Człowieka, pozbawionego nałogów. Być może tym federastom się to uda. Ale to już nie będzie nasza cywilizacja, tylko powrót do prymitywu. Albo anty-cywilizacja. Trzymajmy się znaczenia słów.
JKM
PRZYJAŹŃ Z MOCY USTAWY Po starannym wykonaniu dyrektywy Putina z września 2009 roku w sprawie kontraktu gazowego i oddaniu Rosji zarządu nad polskim odcinkiem rurociągu jamalskiego, rząd Tuska natychmiast przystąpił do realizacji kolejnej dyspozycji rosyjskiego satrapy. Podczas spotkania premierów w roku 2009 uzgodniono, bowiem, że w Polsce zostanie powołana odrębna instytucja odpowiedzialna za krzewienie „idei dialogu polsko-rosyjskiego”. Projekt omawiano również w dniu 7 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku. Podjęto wówczas decyzję o utworzeniu odpowiedniej instytucji i powierzeniu inicjatywy założycielskiej ministrom kultury RP i Federacji Rosyjskiej. Pomysł utworzenia takiego organu znajduje mocne, historyczne uzasadnienie. Już przed 50 laty Rosjanie przystępując do okupacji Polski wiedzieli, że nie wystarczy wymordować elitę narodu, sterroryzować społeczeństwo i narzucić mu zasady „przodującego ustroju”. Zgodnie z bolszewicką doktryną, trzeba jeszcze nazwać ten akt „przyjaźnią” i sprawić, by niewolnik bezwarunkowo pokochał swojego pana, okazywał mu zainteresowanie, poznawał jego tradycje i język. Sowiecki system kłamstwa i indoktrynacji wymagał, zatem, by w podbitym kraju powstawały organizacje głoszące przyjaźń kata i ofiary. W tym celu, już w roku 1944 powołano Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej (TPPR) zlecając kolaborantom krzewienie idei „braterstwa polsko- radzieckiego”. W zarządzeniu ministra spraw wewnętrznych PRL z 1975 roku, w sprawie ustalenia statutu TPPR możemy przeczytać, że stawia sobie ono za cel m.in.: „popularyzowanie tradycji kształtowania się polsko-radzieckiego sojuszu, popularyzację wszechstronnej współpracy Polski i ZSRR, dorobku naszego współdziałania w dziedzinie życia ideologicznego, politycznego, gospodarczego, naukowego i kulturalnego, krzewienie wiedzy o ZSRR, propagowanie nauki języka rosyjskiego, współpracę z Towarzystwem Przyjaźni Radziecko-Polskiej, inspirowanie i organizowanie imprez kulturalno-oświatowych, organizowanie kursów, olimpiad, rozwijanie wymiany kulturalnej, współdziałanie w rozwijaniu wszechstronnych kontaktów między regionami, miastami, zakładami pracy, uczelniami i szkołami PRL i ZSRR”. Ostatnie zarządzenie ministra spraw wewnętrznych Kiszczaka, dotyczące statutu TPPR pochodzi z marca 1989 roku i poszerza zakres działalności Towarzystwa o zapis dotyczący „inspirowania badań i prac naukowych, sesji, konferencji, seminariów” oraz „inspirowania prasy, radia, tv i wydawnictw do wszechstronnego upowszechniania idei przyjaźni”. Wraz z upadkiem Związku Sowieckiego rozwiązano również TPPR, lecz jego „ideę” oraz majątek natychmiast przejęło Stowarzyszenie Współpracy Polska-Wschód (SWP-W), na którego czele stoi Stefan Nawrot. W TPPR-SWP-W działali też lub nadal działają politycy SLD; Jacek Piechota, Jerzy Jaskiernia, Longin Pastusiak, Tadeusz Iwiński czy Stanisław Ciosek. To m.in. z inicjatywy stowarzyszenia, powstał tzw. Klub Rosyjski w Warszawie założony na wzór Klubu Polskiego w Moskwie, powołanego natychmiast po zwycięstwie wyborczym Platformy w październiku 2007 roku. Uroczystość otwarcia Klubu Rosyjskiego odbyła się w marcu 2008 roku w Pałacu Kultury i Nauki. Nad działalnością klubu czuwa rada, w skład, której weszli m.in.: były ambasador PRL w Moskwie Stanisław Ciosek, prezes SWP-W Stefan Nawrot, rektor WSH z Pułtuska Adam Koseski, dyrektor Funduszu Edukacyjnego „Perspektywy” Waldemar Siwiński oraz Siergiej Skaczko z rosyjskiego Ośrodka Nauki i Kultury. Powstaniu klubu patronował ambasador tytularny Tomasz Turowski - niewątpliwie główny „akuszer” procesu zbliżenia polskorosyjskiego. Dwa lata później, 6 grudnia 2010 roku z inicjatywy moskiewskiej Akademii Ekonomii i Prawa (MAEiP), z którą wiążą Turowskiego bliskie kontakty oraz kilku polskich uczelni, w Pałacu Kultury i Nauki odbyło się wspólne posiedzenie Klubu Rosyjskiego w Warszawie i Klubu Polskiego w Moskwie. W „oparciu o zasady dobrego sąsiedztwa i pojednania” ogłoszono wówczas powołanie „Polsko-Rosyjskiego Centrum w Warszawie i Polsko-Rosyjskiego Centrum w Moskwie”. Wśród celów działania „Centrów” wymieniono m.in.: „wspieranie współpracy w zakresie szkolnictwa wyższego, nauki i kultury, wymianę młodzieży i studentów; promocję języka rosyjskiego w Polsce i języka polskiego w Rosji, realizację wspólnych projektów i programów w dziedzinie edukacji i nauki, organizację wspólnych konferencji, seminariów, wystaw, imprez historycznych i kulturalnych, społecznych i sportowych, działania związane z publikacją wydawnictw naukowych, metod kształcenia, a także archiwalnej literatury historycznej.” Również w grudniu 2010 roku, podczas wizyty prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa w Polsce, podpisano list intencyjny w sprawie powołania Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia. Obecna władza w błyskawicznym tempie przeforsowała specjalną ustawę o powołaniu takiego Centrum. Choć projekt ustawy wpłynął do Sejmu w dniu 3 grudnia 2010 roku, to już 25 marca została ona uchwalona. Za przyjęciem był cały klub PO i PSL, przeciwko 138 posłów PiS-u. Przed kilkoma dniami ustawę podpisał Bronisław Komorowski. Z zapisów ustawy wynika, iż „celem działalności Centrum jest inicjowanie, wspieranie i podejmowanie działań w Rzeczypospolitej Polskiej i Federacji Rosyjskiej na rzecz dialogu i porozumienia w stosunkach polsko-rosyjskich.” Do zadań Centrum zaliczono m.in.: „prowadzenie, inicjowanie i wspieranie badań naukowych, upowszechnianie w społeczeństwach polskim i rosyjskim wiedzy o stosunkach polsko-rosyjskich, historii, kulturze i dziedzictwie, organizowanie konferencji, sympozjów, wykładów, seminariów i dyskusji, utrzymywanie kontaktów z ośrodkami akademickimi, eksperckimi, naukowymi, kulturalnymi i politycznymi w RP i FR, inicjowanie i wspieranie polsko-rosyjskiej wymiany młodzieży i studentów, organizowanie i wspieranie polsko-rosyjskiej współpracy między środowiskami naukowo-eksperckimi, ośrodkami akademickimi, organizacjami pozarządowymi, jednostkami samorządu terytorialnego oraz organizacjami samorządu zawodowego i gospodarczego”. Nietrudno dostrzec, że cele działalności rządowego Centrum będą identyczne z tymi, które zawarto w statucie TPPR. Nie próbowano nawet maskować tej zbieżności i poddając tekst stylistycznej kosmetyce zapisano w ustawie wszystkie zadania wyznaczane dotąd Towarzystwu przez komunistycznych ministrów spraw wewnętrznych, nie zapominając też o dyrektywach Kiszczaka z 1989 roku. Poseł Halicki z PO, podczas obrad sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu w dniu 15 grudnia 2010 r zdawał się nawet nie ukrywać tych inspiracji, gdy wyznał: „Tak naprawdę ten projekt leży 20 lat, bo jest to zobowiązanie jeszcze z 1989, 1990 roku, kiedy relacje z sąsiadami ustawialiśmy na nowych warunkach, kiedy budowaliśmy je na nowo w ramach demokracji.” Trzeba również zauważyć istotne analogie historyczne. TPPR powołano natychmiast po zajęciu Polski przez Armię Czerwoną i ustanowieniu władz okupacyjnych złożonych z sowieckiej agentury i kolaborantów. Krzewienie idei „braterstwa” poprzedziło wymordowanie polskiej elity w Katyniu oraz działania pacyfikacyjne oddziałów NKWD na ziemiach polskich. Po 1991 roku władze FR nigdy nie przeprosiły za dziesięciolecia okupacji i tysiące zbrodni popełnionych na Polakach. Nigdy też nie przyznały, że ponoszą odpowiedzialność za ludobójstwo katyńskie. Obecna władza przystąpiła do zadekretowania „przyjaźni”” z putinowską Rosją tuż po tragedii smoleńskiej i następujących po niej wrogich działaniach Rosji: kampanii dezinformacji, niszczenia dowodów rzeczowych, odmowie współpracy oraz narzuceniu krzywdzącej dla Polaków wersji zdarzenia, której ostatecznym potwierdzeniem był tzw. raport MAK. Katalog działań wrogich wobec Polski uzupełnia niekorzystna umowa gazowa narzucona dyrektywą Putina, blokada gazoportu w Świnoujściu oraz polityka władz Rosji w sprawie ludobójstwa w Katyniu. Można natomiast zauważyć, że w przyjętej przez grupę rządzącą ustawie zabrakło części karnej, w której określono by sankcje za podważanie procesu „dialogu i porozumienia”. Jeśli bowiem zapisy tej ustawy nawiązują wprost do rozporządzeń dotyczących statusu TPPR, to trzeba przypomnieć, że po roku 1944 obowiązywał tzw. mały kodeks karny, który za „publiczne nawoływanie do czynów skierowanych przeciwko jedności sojuszniczej Państwa Polskiego z państwem sprzymierzonym” przewidywał karę do 15 lat więzienia. Przepis ten trafił również do kodeksu karnego z 1969 roku, ze zmianą sankcji do 10 lat więzienia. Po ostatnich wydarzeniach przed ambasadą FR w Polsce i postawieniu sprawcom spalenia kukły Putina zarzutu „nieostrożnego obchodzenia się z ogniem” oraz nawoływaniach do delegalizacji PiS-u, za nazwanie Donalda Tuska „pachołkiem Moskwy”, można się spodziewać, że takie sankcje zostaną wkrótce wprowadzone do systemu prawnego III RP. W ustawie zawarto, bowiem zapis, że nowe Centrum „ma prawo używania okrągłej pieczęci z wizerunkiem godła Rzeczypospolitej Polskiej pośrodku i nazwą Centrum w otoku.” Należy, zatem sądzić, że sygnowane przez ten organ dokumenty, będą miały charakter dokumentów urzędowych i będą korzystały z ochrony przysługującej im z mocy prawa. Jeśli dokument urzędowy stanowi dowód tego, co zostało w nim stwierdzone, to wszelkie treści sygnowane przez Centrum będą korzystały z domniemania prawdziwości oraz zgodności z prawdą. Obalenie twierdzeń zawartych w takich dokumentach nie będzie rzeczą prostą i dość łatwo sobie wyobrazić, że urzędowe „dyrektywy” Centrum staną się obowiązującą wykładnią w sprawach stosunków polsko-rosyjskich. Takie obawy są w pełni zasadne. Wynikają m.in. z treści uzasadnienia ustawy, gdzie zapisano, iż „ działalność Centrum powinna się przyczyniać do osiągnięcia celu, jakim jest społeczna „ratyfikacja” polsko-rosyjskiego procesu dialogu i porozumienia.”. O intencjach rządzących w zakresie wykorzystania Centrum Dialogu i Porozumienia mówił również wprost poseł PO Halicki na posiedzeniu sejmowej komisji. Nie ukrywał, że powołanie państwowej instytucji ma służyć unifikacji poglądów na sprawy polsko-rosyjskie i narzuceniu jedynie słusznej „urzędowej linii”. Nawołując do „rozmawiania bez emocji”, Halicki zganił krytyczne wypowiedzi Elżbiety Kruk z PiS-u i stwierdził: „Notabene Centrum powinno zacząć działać jak najszybciej po to, by takie opinie, jakie pani wygłosiła, nie były wygłaszane w życiu publicznym, by było ich najmniej, żeby nie było tez opartych na fałszywych przesłankach i by to, co właśnie jest przedmiotem Centrum, czyli edukacja, wiedza, ale także nasza wzajemna znajomość, były jak najpowszechniejsze i pozbawione tych złych cech.”
Przed trzydziestu laty ambasada PRL w Moskwie w tajnym szyfrogramie do MSZ z 16 stycznia 1981 roku donosiła o pobycie w stolicy ZSRR delegacji TPPR z tow. Wrońskim na czele: „Delegacja spotkała się z Szytikowem, Krugłową, członkami Prezydium Z[arządu] C[entralnego] TPRP [...] W rozmowach podkreślano między innymi: niepokoi ludzi radzieckich brak stabilizacji społeczno-politycznej w PRL. Odnosi się wrażenie [...] że „Solidarność” rośnie w siłę, podaje się w wątpliwość kierowniczą rolę partii, rządu, sejmu; istnieje konieczność postawienia tamy rozwojowi działalności elementów antysocjalistycznych, „odstępować nie ma gdzie” – kilkakrotnie podkreślał Szytikow. Rusakow: uważa, że [...] atakowanie socjalizmu w Polsce ma przede wszystkim antyradziecki charakter, ponieważ imperializm widzi w ZSRR ostoję socjalizmu. [...]jak najszybciej winniśmy opanować i kierować środkami masowej informacji, nie powinniśmy – zdaniem Rusakowa – w sprawach zasadniczych, zarówno ekonomicznych, jak i ideologicznych, ustępować; – ocenia sytuację w kraju, jako wyjątkowo napiętą, w której partia i rząd nie powinny ustępować, a zajmować bardziej twarde stanowisko.” Można przypuszczać, że również dziś wielu „ludzi radzieckich” na Kremlu niepokoi rosnąca siła polskiej opozycji, sprzeciw wobec rosyjskich kłamstw oraz „ podawanie w wątpliwość kierowniczej roli partii, rządu, sejmu”. Analiza publikacji rządowej prasy rosyjskiej nie pozastawia wątpliwości, że władze Rosji nadal próbują rozgrywać polskie spory i wskazują PiS, jako główną przeszkodę w procesie „pojednania” polsko-rosyjskiego. Treść dokumentu z 1981 roku dowodzi zaś, że działalność TPPR-u oraz tzw. „przyjacielskie kontakty” były kolejnym instrumentem władzy okupanta, służąc głównie indoktrynacji oraz przekazywaniu dyrektyw i poleceń polskim kolaborantom. Oparcie rządowego Centrum Dialogu i Porozumienia na koncepcji komunistycznej organizacji cofa nas w relacjach z Rosją do okresu Polski Ludowej i świadczy o wręcz niewiarygodnej podległości obecnych władz. Wynika to również z faktu, że w Rosji nie powstało podobne Centrum, zatem Polska występuje z pozycji petenta zabiegając o „ratyfikację” polsko-rosyjskiego dialogu i porozumienia” z państwem, które ostentacyjnie okazuje nam wrogość i pogardę. W tej sytuacji trudno o bardziej haniebny akt poddaństwa, jak tworzenie spec - ustawy i państwowej instytucji w celu zadekretowania „przyjaźni”. Aleksander Ścios
Antypapieski resentyment lewicowej „inteligencji” Tego można się było spodziewać. Antyklerykalna lewica, feministki i Cezary Michalski, (którego trzeba zakwalifikować raczej, jako psychopatologię, niż jakikolwiek kierunek polityczny) zawyły przeciwko Janowi Pawłowi II. A że niewiele mają do powiedzenia, a jeszcze mniej wiedzy, to zawyły jak zwykle przeciwko temu, że papież bronił najsłabszych przed morderczymi zakusami rozmaitych Szczuk i całej reszty tego aborcyjnego tatałajstwa. Styl też niezmienny. Niewykazujący najmniejszej refleksji, za to pełen mocnych słów i uogólnień dowodzących głównie braku wiedzy. Zresztą, po co się wysilać streszczając „myśli” „intelektualistów” nowej lewicy. Oddajmy głos im samym.
Kazimiera Szczuka: „Taki papież był znany, ale sądzę, że papież, jako starszy człowiek był dziecinny i próżny, a jak każdy staruszek lubił, kiedy się dużo działo wokół niego, kiedy mógł bawić się kontaktem z tłumem. To nie jest brak skromności, tylko przyjemność obcowania z tłumem. Mówił na przykład do tłumów: nauczę was nowej piosenki o mnie, i potem śpiewali. Myślę, że sprawiało mu przyjemność bycia takim "świątkiem" i to było miłe” – oznajmiła Kazimiera Szczuka. A ja chciałbym zadać jej proste pytanie. Kiedy papież powiedział o nowej piosence, i kiedy uczył jej ludzi. Jeśli tak nie było, a Kazimiera Szczuka nie odwoła swoich kłamstw, to trzeba powiedzieć zupełnie jasno, że jest paskudną kłamczuchą, z którą w istocie nie ma, o czym rozmawiać.
Ale idźmy dalej. Oto kolejne „przemyślenia” Szczuki. „Ja się będę trzymała tego wątku dotyczącego praw kobiet, praw reprodukcyjnych, i to nie tylko aborcji, ale również antykoncepcji, zapłodnienia in vitro, potępianego przez papieża, prezerwatyw chroniących przed HIV i AIDS i całego tego myślenia wyobrażającego zachodnie demokracje praw człowieka, jako cywilizację śmierci, to jest jakiś dramat tego pontyfikatu, to jest rodzaj horrendum, które idzie na przekór rozwojowi ludzkości. Po co? Dlaczego papież to mówił, dlaczego on to głosił? Dlaczego on wierzył, że można powiedzieć, że przerwanie ciąży jest gorsze niż zagłada atomowa? Dlaczego nakłaniał kobiety gwałcone w Bośni do rodzenia? Dlaczego potępiał zakładanie prezerwatyw przez ludzi będących nosicielami śmiertelnego wirusa? Ja tego nie rozumiem”. I znowu, z tego, że Kazimiera Szczuka czegoś nie rozumie, nic jeszcze nie wynika. Jeśli bowiem prostą zasadę, że nie wolno zabijać niewinnych rozumieją moje dzieci (najstarsze ma osiem lat), to podejrzewam, że przeciętnie inteligentny człowiek też może ją zrozumieć. Jeśli Kazimiera Szczuka jej nie rozumie, to możliwości są dwie, albo jest za głupia, (w co wątpie), albo kieruje się złą wolą (co zresztą pokazuje jej wypowiedź o piosenkach).
Cezary Michalski: „Papież wmanewrował kościół w spór z seksualnie rozkiełznaną cywilizacją współczesną. Teologia papieska od pewnego momentu stała się teologią regulacji seksualnej” – przekonywał Cezary Michalski, zapominając, że opinie Jana Pawła II wyrastają z całej Tradycji Kościoła, który zwyczajnie od zawsze sprzeciwiał się zarówno zabijaniu, jak i odrzucaniu płodności…. A do tego Kościół zwyczajnie nie ma wyjścia, jak być w sporze ze złą cywilizacją (w istocie to już nawet nie jest cywilizacja, a czysto nihilistyczna antykultura). Jest bowiem znakiem sprzeciwu wobec zła.
Agata Bielik-Robson:„Opinie” Michalskiego rozszerzyła Agata Bielik Robson w wywiadzie dla „Krytyki Politycznej”. I znów czytając te wypociny nie wiadomo śmiać się czy płakać.
„Jest tak naprawdę jedna rzecz, z której wynika wszystko, co dobre i złe w postaci Jana Pawła II. To jego antykomunizm. Sam w sobie antykomunizm nie był i nie musiał być postawą złą. W dużej mierze sprzyjał polityce papieskiej. Nie bez znaczenia było to, że papież był ambasadorem tej sprawy na świecie. To jest – oczywiście z mojego punktu widzenia – pozytywna konsekwencja antykomunizmu Jana Pawła II. Ale były też inne, ambiwalentne, a być może po prostu złe. Jedną z ambiwalentnych konsekwencji tej antykomunistycznej postawy jest bez wątpienia coś, co można by nazwać „antykomunizmem uogólnionym”. Była to również cecha charakteryzująca młodą antykomunistyczną inteligencję mojego pokolenia. Sama konstatacja faktu, że nie lubimy ustroju, w jakim żyjemy, w pewnym momencie przestała nam wystarczać. Domagaliśmy się teoretycznego uogólnienia naszej postawy i zaczęliśmy ją projektować na ogólną teorię wszystkiego: historii, nowoczesności, Zachodu. I zwykle tego rodzaju refleksje teoretyczne dawały fatalne rezultaty: przyniosło to koniec końców postawę opartą na całkowitej negacji zachodniej nowoczesności. Na końcu tej drogi byliśmy już zaprzysięgłymi antymodernistami. Papież wszedł na tę drogę pierwszy i to patronował mentalnemu rozwojowi naszej generacji. Rezultatem teoretycznego uogólnienia tej antykomunistycznej postawy, która była w latach 80. konieczna w naszej praktyce politycznej, okazała się całkowicie błędna teologiczna i filozoficzna koncepcja świata nowoczesnego, do którego skądinąd chcieliśmy dołączyć – co dawało wtedy, i daje do dziś, efekt dziwnego rozdwojenia, światopoglądowej schizofrenii. Antykomunizm papieża, podparty silną romantyczną identyfikacją polskością, nieuchronnie podszytą kompleksami i resentymentem, wydał owoc w postaci nieufności wobec Zachodu. Papież wykrył w nim wiele elementów „bolszewickiego nihilizmu”, jaki piętnował w bloku wschodnim i który nazwał w związku z tym cywilizacją śmierci. Akurat Tomasz Piątek ten motyw uważa za całkiem słuszny, bo jako świeżo nawrócony ewangelik łączy się ze swymi fundamentalistycznymi braćmi na Zachodzie, ale mnie wydaje się on absolutnie skandaliczny. Ten nieszczęsny papieski topos, który pozwala rozkwitać do woli polskim resentymentom i każdemu obywatelowi tego niedorozwiniętego cywilizacyjnie kraju nazywać zachodni system grzeszną i upadłą „cywilizacją śmierci”, uważam za największe oszustwo, pociągające za sobą same fatalne następstwa. Nikt nie dał kompleksowi polskiemu lepszego narzędzia oszukańczej artykulacji (no, może wcześniej Mickiewicz, z którego Prelekcji paryskichcała ta gra niższości i wyższości wobec Zachodu pochodzi): my, Polacy, może nie mamy dobrze funkcjonującego prawa, które chroni jednostkę, i śmiejemy się z tych wszystkich drobnych liberalnych regulacji, które zapewniają „ciepłą wodę w kranie”, ale za to mamy Wielki Projekt, pomysł na zbawienie świata i w ogóle jesteśmy Chrystusem narodów. Zważywszy na to, jak bardzo ta romantyczna, pseudomesjańska mrzonka odbija się dzisiaj posmoleńską czkawką, ten papieski termin – „cywilizacja śmierci” – staje w zupełnie innym, bynajmniej nie niewinnym świetle. Polska inteligencja krytyczna powinna wreszcie nauczyć się składać do kupy pewne fakty (Mickiewicz, papież, Kaczyński) i zacząć wyciągać wnioski. Jednym z nich jest imperatyw natychmiastowego demontażu tego kretyńskiego hasła” I dalej na pytanie: „czy Jan Paweł II jako teolog czy filozof ma jakąkolwiek propozycję dla kogoś, kto chce dziś poważnie myśleć o religii czy etyce?” Bielik-Robson odpowiada: „Nie, raczej nie, i to z powodów, które właśnie wyłuszczyłam, właściwie powodów trochę tragicznych. Spuścizna teologiczna papieża nie stanowi przekonującej jedności. Elementy modernizmu katolickiego, który jest personalistyczny, pomieszane są w niej z dosyć reakcyjnym katolicyzmem idącym od strony Opus Dei i zachowawczych myślicieli katolickich, jak Romano Guardini czy Hans Urs von Balthasar. To się właściwie na nic nie składa. Niestety, najbardziej chwytliwy z tego okazał się slogan o cywilizacji śmierci. Pochodzi on z najbardziej ponurego, reakcyjnego katolicyzmu, który wytoczył wojnę nowoczesności, ukształtowanej głównie przez chrześcijaństwo reformowane, za to, że wytrąciła mu władzę z ręki. To nie jest żadna teoria, to jest prosty resentyment z powodu odebrania władzy; nie ma tu nic oprócz urażonego, wściekłego warkotu Kościoła, któremu odebrano rządy nad maluczkimi”. I to by było na tyle „przemyśleń” ludzi lewicy. Słowem nie zrozumieli, domagają się, żeby Kościół był jak oni, i za to atakują papieża. Żałość bierze, szczególnie, gdy się pomyśli, że dla robotników, ludzi pracy czy kobiet Jan Paweł II zrobił o niebo więcej niż Kazia Szczuka i wszystkie jej kumpelki z całego świata, Agata Bielik-Robson z Cezarym Michalskim i „Krytyka Polityczna”. I może stąd ich złość.
TPT
Terlikowski: Dziękujmy Bogu za błogosławionego Jana Pawła II Jan Paweł II jest już błogosławionym. To ważny dzień dla Kościoła, ale też dla nas Polaków. Ale ważne, by nie ograniczył się on tylko do wzruszeń, ale był początkiem przemiany. Dzisiaj mamy czas na wzruszenie, radość, rozmowę. 1 maja 2011 roku do dobry moment, by opowiedzieć dzieciom o „wielkich rzeczach”, jakie Bóg uczynił nam przez Jana Pawła II. O nawróceniu, odkrywaniu Kościoła, wolności, niepodległości, wyzwoleniu ze zniewoleń także duchowych. O tym, jak odkrywaliśmy papieża dla siebie, i jak jego przemówienia, spotkania z nim czy jego teksty zmieniały nasze jednostkowe, ale i społeczne życie, jak zmieniały nasze parafie, diecezje i cały Kościół. Trudno nie wspominać dzisiaj także kolejnych pielgrzymek, które przemieniały Polskę, ale i spotkań z młodzieżą na całym świecie. Wielu z nas będzie mogło także wspomnieć osobiste drobne, małe spotkania z Janem Pawłem II. Tym trzeba się dzielić. O tym trzeba mówić, by nasze dzieci pamiętały papieża z Polski i dziękowały za niego Bogu, tak jak my.
Studiować myśl To zadanie opowiadania, dzielenia się doświadczeniem Jana Pawła II rozciąga się także na kolejne dni. Nigdy za dużo Jana Pawła II w Polsce. Ale nie wystarczy opowiadać o wzruszeniach. Trzeba zabrać się za wyjaśnianie i popularyzację myśli papieża. Jest w gruncie rzeczy żenujące, że na polskich uniwersytetach świeckich niemal nie ma katedr myśli Jana Pawła II, że jego teologia małżeństwa, myśl polityczna, etyczna, filozoficzna nie jest wykładana na polskich uczelniach. Jest to także zwyczajna głupota, bowiem nie będą do Polski przyjeżdżać cudzoziemcy chcący studiować Szekspira czy Newtona. Mogą tu natomiast ściągać tysiące ludzi, którzy chcą studiować myśl Jana Pawła II. Ale to nie wszystko. Konieczne są także czasopisma naukowe, które zajmą się już nie tylko życiem Karola Wojtyły, ale będą badać konkretne przejawy jego myśli. Teologa małżeństwa i rodziny, nauka społeczna, rozumienie solidarności, personalizm, obrona życia, rozumienie narodu, pojmowanie ekumenizmu i dialogu międzyreligijnego – to tylko niektóre z przestrzeni badawczych, które otwierają się przed naukowcami. I każda z nich zasługuje na osobne instytucje badawcze i periodyki, które tylko jej będą poświęcone. Periodyki po polsku, angielsku, niemiecku, hiszpańsku, włosku i rosyjsku. Tak by nasze badania mogły być eksportowane, byśmy dzielili się tym, co sami odkrywamy w Janie Pawle II.
Ewangelizować Studia nad myślą powinny nas jednak prowadzić do działania. I tu nie ma wątpliwości, że najważniejszym zadaniem, jakie stawiał przed sobą, ale i przed nami Jan Paweł II jest ewangelizacja. Istotą tego pontyfikatu był wielki apel, byśmy przestali się bać i otworzyli drzwi Chrystusowi. I mam poczucie, że jeśli kiedyś będziemy sądzeni z tego, co zrobiliśmy z dziedzictwem papieża Polaka, to jednym z podstawowych pytań będzie, czy przestaliśmy się bać, czy nabraliśmy odwagi i otwieraliśmy drzwi Chrystusowi, czy też siedzimy wciąż zamknięci z obawy przed … (tu każdy może sobie wstawić, kogo chce – szefa, żonę, przyjaciół, znajomych czy nieznajomych)? Otwieranie drzwi Chrystusowi dokonywać się oczywiście musi na różnych poziomach. Zaczynamy zawsze od siebie i od własnego nawrócenia. Spotkanie Chrystusem prowadzi jednak do chęci głoszenia Go i dzielenia się Nim na różnych poziomach: osobistym, społecznym, międzynarodowym. To zadaniem głoszenia Chrystusa jest nam szczególnie mocno powierzone. Mamy być świadkami Jego Miłości, Miłosierdzia, Jego Życia. Mamy opowiadać o nim znajomym, przyjaciołom, ale także głosić Go w mediach, szkole, na uniwersytecie i w przestrzeni kultury. Chrześcijaninem jest się, bowiem zawsze, albo nie jest się nim nigdy. Ewangelizacja to także zadanie dla nas, jako dla narodu. Papież wzywał nas do bycia świadkami Miłosierdzia Bożego i wierzył, że to my możemy ponownie ewangelizować Europę. Na razie niewiele w tej kwestii zrobiliśmy, ale wciąż mamy szansę. Księża i zakonnicy, siostry i małżeństwa z Polski mogą stać się żywym świadectwem wiary w Europie. Musimy jednak przestać się bać, przestać przejmować tym, że zostaniemy okrzyknięci ciemnogrodem czy konserwatystami. I zacząć głosić Chrystusa i być Jego świadkami. Nie oglądając się na innych, na księży, hierarchów, ale zaczynając od siebie. W ten sposób wypełnimy testament papieski.
Obrona życia Nie mniej istotna pozostaje obrona życia. Tu także mamy sporo do zrobienia. I to mimo świadomości, że mamy się, czym poszczycić. Dzięki Janowi Pawłowi II jesteśmy pierwszym krajem, który zaczął proces przywracaniu miejsca obronie życia w prawie. Nadal jednak można u nas zabić dziecko, tylko z powodu pochodzenia czy stanu zdrowia. I to trzeba zmieniać. Jan Paweł II, to nie ulega wątpliwości, byłby z nas dumny, gdyby się to to udało.
A jest to tym łatwiejsze, że właśnie do parlamentu trafił projekt całkowicie zakazujący zabijania. Teraz trzeba tylko wymusić na naszych posłach, by ci zamiast gadać o wdzięczności za pontyfikat pokazali, że rzeczywiście się nim przejmują, i że Jan Paweł II jest dla nich kimś więcej niż tylko postacią z breloczka, z którą można się pokazać. Ci, dla których Papież z Polski znaczy cokolwiek jest rzeczą jasną, że jedną z najważniejszych dla niego spraw była obrona życia, i że nie sposób być katolikiem wiernym papieskiemu nauczaniu i godzić się na to, by w Polsce (czy gdziekolwiek indziej) nadal mordowano nienarodzonych. Oczywiście politycy sami z siebie nie zrobią wiele. Im wystarczy, że pojadą do Rzymu, a potem już wrócą do starych przekonań. My jednak mamy obowiązek naciskać, domagać się, dzwonić, a jeśli będzie trzeba głosować tak, by z naszego życia publicznego wyeliminować zwolenników aborcji. To także będzie wypełnianie testamentu Jana Pawła II.
Dumni z bycia Polakami Majowa beatyfikacja, choć dała błogosławionego Kościołowi, jest jednak również wielkim darem dla nas Polaków. Uświadamia nam, bowiem bardzo mocno, że wbrew nieustannym utyskiwaniom mamy, z czego być dumni. Polski katolicyzm nie wydał wprawdzie wielkim reformatorów (może to zresztą i dobrze), jak niemiecki. Niewielu w nim znakomitych teologów i filozofów, jak u Francuzów. Mamy za to pierwszorzędnych mistyków, duszpasterzy i świętych. Św. Maksymilian Maria Kolbe, św. Faustyna Kowalska, kard. Stefan Wyszyński, Władysław Korniłowicz, św. Honorat Koźmiński. A ostatnim (miejmy nadzieję na razie), i największym w tym nurcie pozostaje Jan Paweł II. Syn polskiej ziemi, w najgłębszym tego słowa znaczeniu. Człowiek dumny z tego, że jest Polakiem, a jednocześnie potrafiący nam stawiać wymagania. Wierność testamentowi Jana Pawła II to, zatem również bycie wiernym naszej polskości, naszemu przeżywaniu wiary (w jego najlepszych, a nie najgorszych przejawach). To podtrzymywanie tradycji, świętowanie świąt i wreszcie studiowanie polskiej teologii, mistyki, duchowości. A jest tu sporo do zrobienia. Jan Paweł II wciąż przypominał nam, bowiem o naszych korzeniach, ale my szybko o nich zapominaliśmy. Teraz, jeśli chcemy być mu wierni, nie wolno nam tego zrobić.
Wierność w codzienności, Ale te wszystkie zadania nie dotyczą tylko wielkich spraw. Rachunek sumienia z wierności papieżowi trzeba przeprowadzać także w rzeczach małych. Wierność dokonuje się, bowiem w codzienności. W tym, jakim jestem ojcem, jakim mężem, jakim chrześcijaninem, jakim pracownikiem i pracodawcą. Czy potrafię rezygnować ze swego i ustępować? Czy potrafię rozmawiać i słuchać? Czy dostrzegam w innym bliźniego czy już tylko wroga? Jak rozumiem solidarność? Z tego będziemy rozliczani. I z tego sami musimy się rozliczyć. Dzisiaj, bowiem trzeba pytać o to, co ja zrobiłem i czego nie zrobiłem, a nie o to, co zrobili lub czego nie zrobili inni. Ich rozliczać będzie, kto inny, a moc zmiany mamy tylko wobec siebie. Tomasz P. Terlikowski
Ordo caritatis Wszyscy podszyci mentalnie masońskim globalizmem i kosmopolityzmem od zawsze propagowali hasła, by każdy człowiek czuł się przede wszystkim obywatelem świata, a nie Polakiem, Francuzem, Niemcem, Anglikiem czy Włochem itp. Trudno oczekiwać, by obywatelskość w ramach świata – nazbyt abstrakcyjna, mgławicowa i nieuchwytna – mogła się przyjąć wśród szerszych kręgów ludzkich społeczności. Jednakże po ustanowieniu Unii Europejskiej hasła kosmopolityczne na starym kontynencie można teraz bardziej skonkretyzować i można im nadać bardziej atrakcyjne opakowanie, co też nagminnie się czyni, sugerując w mediach i nowoczesnej edukacji, byśmy czuli się przede wszystkim Europejczykami, a nie Polakami, Francuzami, Niemcami, Anglikami czy Włochami itp. Natomiast chrześcijański porządek miłości – sprawdzony przez wieki funkcjonowania ludzkich społeczeństw – przebiega od jednostki, przez mniejsze wspólnoty ku szerszym, większym i największym kręgom społecznym. Nie jesteśmy żadną globalną wioską, gdzie wszystko jest na tym samym poziomie odpowiedzialności moralnej, lecz należymy do szeregu kręgów lub warstw uhierarchizowanych odpowiednio ze względu na największe przykazanie – przykazanie miłości. Dobrze pojęta miłość własna jest miarą miłości bliźniego (”będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego”). Zatem każdy człowiek, przejawiający zdrową miłość własną, pragnący być pożytecznym dla innych, stara się dobrze zadbać o siebie. Dobrze jest, kiedy może pomóc innym, ale czasem sam może potrzebować pomocy od innych, a to też jest pożyteczne, bo uczy nas pokory, a innym pozwala praktykować miłość bliźniego wobec nas. Jeśli jednak mamy taki okres w życiu, że sami dajemy sobie dobrze radę, to uczynność zgodna z porządkiem miłości biegnie wtedy od nas w pierwszej kolejności do kręgu naszych najbliższych, czyli do naszej rodziny (bliższej i dalszej) lub – gdy mamy problemy – to w pierwszej kolejności moralne obowiązki pomocy dla nas powinna wypełnić nasza najbliższa rodzina, a jeśli to jest niemożliwe, to dalsza rodzina. Nie zawsze jednak tak się dzieje, bo jest to przecież zależne od poziomu moralności członków tej bliższej lub dalszej rodziny – mogą nie poczuwać się do takiego obowiązku (nie mówię już o skrajnościach, kiedy próbują nawet szkodzić). Dlatego też w porządku chrześcijańskiej miłości mamy dalszy krąg naszych bliźnich – są to nasi szerzej lub węziej rozumiani przyjaciele, koledzy lub znajomi, którzy nie są z nami spokrewnieni, ale przez wzgląd na więzi przyjaźni lub zażyłej znajomości mogą nam pomóc, gdy jesteśmy w potrzebie lub my możemy im czasem pomóc, kiedy ktoś z tego kręgu jest w potrzebie, a my jesteśmy w stanie mu w czymś zaradzić (czasem może to być zwykłe poparcie starań w znalezieniu zatrudnienia, czyli nieformalna referencja, rekomendacja itp.). Kolejnym kręgiem porządku miłości jest nasza wspólnota lokalna (gmina, parafia itp.), które to wspólnoty mają w swej gestii nawet pewnego rodzaju formalno-prawne instrumenty pomocy, przez co pomoc kierowana jest do grup i osób jakoś bardziej określonych. Kolejnym kręgiem porządku miłości jest wspólnota narodowa (zorganizowana lepiej lub gorzej) we własne państwo. Dopiero następnym kręgiem powinna być grupa najbliższych nam geograficznie państw i narodów; ostatnim zaś – można by tak pompatycznie rzec – ludzkość cała… Wszelki kosmopolita natomiast najczęściej przejawia postawę: kocham ludzkość, ale nienawidzę swojego sąsiada. Chrześcijanin natomiast mądrze kocha siebie, następnie swoich bliskich (krewnych), następnie swoich znajomych (w tym sąsiadów), następnie wspólnotę lokalną, następnie narodową, a na samym końcu dochodzimy do ludzkości rozumianej, jako wszyscy ludzie na ziemi ze wszystkich narodów, ras i języków…, Co dla tych wszystkich ludzi z tylu narodów, ras i języków możemy realnie zrobić, by można to było zakwalifikować, jako konkretny przejaw miłości bliźniego? Dla całej ludzkości mogę tylko pragnąć, by przybliżyło się do niej Królestwo Boże i w tym celu (podobnie jak w przypadku konkretnych, indywidualnych osób lub rodzin) mogę zanosić do Boga modlitwy, ofiarować różne wyrzeczenia, znosić przeciwności i cierpienia. W nauce socjologii (a za nią w ekonomii), w okresie ostatnich dwudziestu lat badań, wylansowano pojęcie kapitał społeczny. Istotę kapitału społecznego upatruje się w relacjach międzyludzkich trojakiego rodzaju – koleżeńskich, przyjacielskich oraz opartych na pokrewieństwie. Ześrodkowują się one w budowaniu atmosfery zaufania do instytucji publicznych i między ludźmi, członkami danej społeczności. Zaufanie – według Fukuyamy – jednego z najzagorzalszych propagatorów koncepcji kapitału społecznego – stanowi trudny do przecenienia zasób, rzutujący na efektywność gospodarczą choćby poprzez obniżanie wszelkich kosztów transakcyjnych, przez co przyczynia się do budowania dobrobytu na równi ze wszystkimi innymi czynnikami wskazywanymi przez ekonomistów. Swego czasu usłyszałem hasełko „sprzedawane” moim dzieciakom w szkole przez nauczycieli wdrażających zalecenia nowoczesnego kosmopolityzmu i globalizmu: myśleć globalnie, działać lokalnie. Pomyślałem sobie: dobre, prawdziwe i realistyczne myślenie jest kostiumem, w który ubierane są nasze czyny… Myśleć globalnie przy lokalnym działaniu przypomina mi wkładanie do pracy spodni roboczych uszytych na taką miarę, że wygląda się w nich… przez rozporek! W takim to kostiumie roboczym mamy działać w obrębie własnego ogródka? Stworzyłem więc na własne potrzeby inne hasło przeciwstawiające się powyższemu, globalistycznemu i kosmopolitycznemu w konsekwencji: myśleć realnie, działać moralnie.
Antoni K. Chrzonstowski
Żydowska krucjata przeciwko Polsce. Fragment książki Henryka Pająka pt.: „Dwa wieki polskiej golgoty”. Admin
Światowe media zdominowane przez żydowską diasporę, izraelscy politycy, żydowscy publicyści, pisarze, politolodzy, filmowcy – od kilku dziesięcioleci prowadzą zaciekłą kampanię oszczerstw przeciwko Polsce i Polakom, oskarżając ich o aktywny udział – wraz z hitlerowcami, w mordowaniu Żydów podczas drugiej wojny światowej. Nie omijają w tym Kościoła katolickiego w Polsce, a także papieża Piusa XII. Oto garść przykładów – cytatów.
Menahem Begin, premier Izraela1, oświadczył w maju 1979 roku; w telewizji holenderskiej: Spośród 30 milionów Polaków, może stu pomagało Żydom. To dziesiątki tysięcy katolickich księży w Polsce, nie uratowało żadnego żydowskiego życia, mimo tego, co w Nowym Testamencie jest napisane o miłości bliźniego (…). Wszystkie obozy śmierci znajdowały się na polskiej ziemi. Nigdy nie pojadę do Polski, nigdy też do Niemiec.
Icchak Szamir – premier Izraela, oświadczył dziesięć lat później: „Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki”. Ta kampania zaczęła się od pierwszych miesięcy powojnia. Oto krótki, pobieżny przegląd tej antypolskiej krucjaty.
„New Cronickles”, 10 grudnia 1945 r.: Dla polskich Żydów, a jest ich 80.000 z przedwojennych 3.000.000, literki „AK” mają dziś to samo straszliwe znaczenie, co niegdyś SS (…). W Łodzi przed 8 dniami Armia Krajowa oczyściła ulice, wywlokła małżeństwo żydowskie i obcięła im głowy siekierą…”
„Kurier Szczeciński”, 13.X.1946: Kpt. „Janek” poinformował angielskich przyjaciół, że sztab gen. Andersa opracował plan wymordowania wszystkich Żydów w Polsce.
Bernard Mark – dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego, w książce: Powstanie w getcie warszawskim2: Reakcyjne grupy NSZ-owskie3 od pierwszej chwili zaczęły mordować tych ludzi, ocalałych z pogromu hitlerowskiego.
„Po prostu”4, 24.11.1957: Polskę zalewa fala antysemityzmu, którym zarażona jest, lub ulega mu, większość społeczeństwa polskiego (…)
„Po prostu”, 13.1.1957: W artykule niejakiego A. Hołdy, czytamy o ukamienowaniu Żydów przez Polaków, o „cięciu ich po twarzy, opluwaniu, wypalaniu oczu, wybijaniu okien”.
„Dowar”, izraelski dziennik, piórem Chaima Jaari, 25.11.1958: Ziemia polska stała się szubienicą Żydów. A czy przypadkowo Polska została wybrana przez Hitlera do tego wyniosłego zadania? Czy nie wpłynął na jego decyzję fakt, że w tamtych latach była Polska zalana falą zatrutego antysemityzmu?
„Kornes” – izraelskie pismo z 1958 r.: Obozy śmierci nie mogły się utrzymać w żadnym innym kraju tylko w Polsce, która podtrzymuje tradycje setek lat antysemityzmu.
„Lecte Najes”, izraelski dziennik ze stycznia 1961: My również nie zapominamy owych ciemnych bestii, które pomagały niemieckim mordercom. Już dawno faszyści polscy przygotowali się do tych „akcji”.
„Lecte Najes” w innym artykule z 1961 roku: Polska stała się ośrodkiem niemieckich fabryk śmierci przy współpracy polskich mas, które wołały, że palą pluskwy, w czasie, gdy paliło się warszawskie getto.
Jan Błoński, polskojęzyczny krytyk literacki5: (…) wyście pomagali zabijać.
Adam Schaff, wybitny stalinowiec w powojennej Polsce: (…) jest to typowa dla tych krajów forma rasizmu, jest ona historycznie zakorzeniona 6.
Max Dimont7: Postępek Polski był najbardziej haniebny. Bez protestu wydała ona Niemcom 2.800.000 swoich Żydów.
Światowy Kongres Żydów (w broszurze z 1963 r.): Policja polska aktywnie pomagała w dławieniu powstania. Emigracyjny rząd polski czekał aż do 18 maja 1943 r. z apelem do ludności polskiej o pomoc dla walczących.
„Detroit News”, 30.V.1965: Nawet, jeżeli udałoby się uciec z getta do lasów, Polacy i tak by zabili ciebie.
„Time”, 10.V.1965: Pisze, że w czasie wojny wielu Polaków służyło w Waffen SS.
„The Jewish Times”, Toronto, 28.IX.1989: Z pewnością są przyzwoici Polacy. Mówię jednak o większości, która przyzwoita nie jest (…). Polacy robią pieniądze na żydowskiej krwi.
„New York Times”, 23.X. 1965: Żydzi, którzy zginęli w getcie, żyli przedtem w dusznych oparach polskiego antysemityzmu (…). Polska jest dziwnym krajem schizofrenicznym.
„Maariv” – dziennik izraelski, 17.XI.1967: Nie jest to sprawa przypadku, że Hitler obrał Polskę do utworzenia w niej centrum zagłady żydostwa europejskiego. Wiedział on, że znajdzie tam dogodną po temu atmosferę. Nie jest też przypadkiem, że ze wszystkich krajów Bloku Wschodniego, Polska wyróżnia się i kroczy na czele antysemityzmu. Bo też jest to kraj, w którym antysemityzm stał się nieodłączną częścią krajobrazu.
„Der Ausweig”, 1967: Liczba uratowanych Żydów jest zdecydowanie znikoma w porównaniu z ilością Żydów, którzy mogli uciec z obozów koncentracyjnych i gett, gdyż ci, którym udało się uciec, byli chwytam przez polską ludność i przekazywani Niemcom.
„Jewish New”, USA, 19.IV. 1963: W ciągu całego okresu bohaterskiej walki w getcie, dobrze uzbrojone polskie podziemie nie uczyniło żadnej próby pomocy, czy nawet gestu pomocy.
„Haareed” – dziennik izraelski, 23.VII. 1963: Emigracyjny rząd polski w Londynie wydał latem 1943 r. dyrektywy dla wojska polskiego w podziemiu, aby to wojsko wałczyło z bronią przeciwko partyzantom żydowskim i w tym celu współpracowało podziemne wojsko polskie z Gestapo.
Martin Buber – socjolog żydowski: Oznajmił w 1963 roku: Elementarną nienawiść do Żydów, ten wybuch z głębi jaźni widziałem w Polsce, lecz nigdy w Niemczech.
Szostak – poseł w Knesecie, w marcu 1968 r. mówił o Polsce jako o kraju „klasycznego antysemityzmu”: Trudno zrozumieć, jak w ogóle mogą jeszcze nasi bracia stąpać po nieczystej ziemi polskiej.
C. Cymerman, poseł Knesetu – grzmiał w podobnym tonie.
„Manchete” – brazylijski dziennik z 9.XII.1978: Przeniesiono mnie do obozu w Kraśniku. Ważyłem 35 kilo. W tym obozie była próba powstania ale był donos. Piętnastu więźniów, którzy zbiegli, zabili partyzanci nazistowscy z AK.
„The Tablet”, 3.VII.1973; Ignac Bubis, przywódca Żydów niemieckich: To jedyny kraj, gdzie istnieje jeszcze chrześcijański antysemityzm.
I. Iserles – były sędzia Sądu Najwyższego w PRL, były redaktor polskiego „Prawa i Życia”, po wyjeździe do Izraela oznajmił: Za okupacji gros narodu polskiego żyło ze szmalcownictwa.
Jerzy Kosiński (Lewinkopf), w słynnej powieści – paszkwilu: Malowany ptak, przedstawił środowisko polskiej wsi, w której przeżył okupację niemiecką, jako kłębowisko sadyzmu, zbrodni, sodomii, gwałtu, kazirodztwa, tortur.
Książkę Joanny Siedleckiej: Ptasior, demaskującą te oszczerstwa i kłamstwa – polskojęzyczna prasa i polskojęzyczni krytycy żydowskiego pochodzenia obrzucili błotem pomówień i szyderstwami.
Eli Wiesel, „Times Book Reviev”, 6.IX.1964: Te resztki polskich Żydów, które się ukrywały, miały więcej powodów do obawiania się dzielnych polskich patriotów, niż samych Niemców.
„La Tribune”8, 5.IV. 1968: Oświęcim mógł istnieć bez względu na ustrój, tylko w kraju, którego cała ludność żywiła większą nienawiść do Żydów, niż do obcych okupantów, jakimi by oni nie byli.
Konstanty Gebert – Dawid Warszawski9: W jednym z amerykańskich pism informował o: (…) antysemickiej homilii prymasa Glempa, którą obserwatorzy upatrują jako krok w stroną utworzenia ruchu nacjonalistycznego.
A. M. Dershowitz, w swym „bestsellerze” pt. Chutzpah, opublikowanym w 1961 r.: Czego nie dokonała armia nazistowska – uczynienia Polski wolnej od Żydów – udało się dokończyć Polakom.
„Messanger” – pismo B’nai B’rith: Polacy wymordowali większość Żydów.
Fohman – dyrektor B’nai B’rith, w broszurze o ratowaniu Żydów duńskich: Tam gdzie się urodziłem, w Polsce, Żydzi nie mieli tyle szczęścia. Pięćdziesiąt lat temu polski rząd nie powstrzymał metodycznej likwidacji żydowskiej społeczności w Polsce10.
„The Christian News”, 14.XI.1994: W związku z książką amerykańskiego dziennikarza „The Wrath Solomon”, pisze o „polskim holokauście na Niemcach” po zakończeniu wojny.
„Prentice Hall” – wydawnictwo amerykańskie, w opublikowanym w 1993 roku Przewodniku po Polsce: W pierwszych latach rządów „Solidarności”, antysemityzm zbierał absolutnie identyczne ofiary, co podczas kampanii reżimowej w 1968 roku.
„Times” (Londyn), 7.VI.1994: Zamieścił recenzję książki angielskiego historyka o polskim rządzie emigracyjnym. Obaj stwierdzali, że polski rząd był przesiąknięty antysemityzmem i starał się ukryć przed światem to, co hitlerowcy czynią z Żydami w okupowanej Polsce. Nadesłane przez dr J. Garlińskiego sprostowanie, redakcja odrzuciła jako „rasistowskie”.
„Lista Schindlera” – film obsypany gradem nagród, zawiera wiele antypolskich wątków, a strażnik w obozie w Płaszowie mówi płynną polszczyzną.
„Wprost”, 11.XII. 1994, piórem byłej dziennikarki „Trybuny Ludu” Aliny Natanson-Grabowskiej, zaatakowało książkę Petera Rainy: Kulisy zabójstwa Bohdana Piaseckiego…, w której autor wykazał, że mord był żydowską zemstą na nieletnim synku Bolesława Piaseckigo, założyciela PAX. Natanson-Grabowska pouczyła autora, że propagowanie antysemityzmu jest w oczach Kościoła ciężkim grzechem.
Lipiec – sierpień 1994: z okazji półwiecza wybuchu Powstania Warszawskiego, zachodnie media masowo „pomyliły” to powstanie z powstaniem w getcie warszawskim. Takie „pomyłki” zdarzały się agencji Reutera, kanadyjskiemu „The Guardian” (kilka razy), stacji telewizyjnejNBC, sieci „Euronews”. Ta ostatnia poinformowała świat, iż trwające 63 dni powstanie w getcie, zakończyło się śmiercią 200.000 Żydów polskich!
N.F. Cantor – profesor historii, socjologii, literatury porównawczej i czego tam jeszcze, na New York University, w książce: The History of the Jews (1884 r.), odkrywał: Polscy katolicy tysiącami uczestniczyli w obsłudze obozów koncentracyjnych i plutonów egzekucyjnych (…). Wojująca katolicka nienawiść wobec Żydów ukształtowana wcześniej, w XIX wieku, była inspiracją austriackiego i polskiego uczestnictwa w ludobójstwie.
„Time Life”, wydawca (1994 r.): „Atlasu II Wojny Światowej” – Armię Krajową nazywa organizacją komunistyczną.
„II Tempo” – włoski dziennik, 8.V.1995 r.: Polacy zrobili niewiele, aby przeciwstawić się Hitlerowi, a kiedy Żydzi w Getto Warszawskim rozpoczęli powstanie, Polacy zostawili ich samych.
„The Montreal Gazette” oraz „The Edmonton Journal” – z okazji wyzwolenia obozu w Auschwitz, zamieściły (28.1.1995 r.) przedwojenną mapkę Polski z lokalizacją obozów zagłady i podpisem: „Główne polskie obozy śmierci”.
„The Canadia Jewish News” – pisząc o Żydzie uratowanym z holokaustu: Jest honorowym przewodniczącym stowarzyszenia licznych dzieci uratowanych z nazistowsko-polskich obozów śmierci.
„The Canberra Times” (Australia) – zapewniało czytelników, że to Polacy wymordowali 3.000.000 Żydów.
Marek Versandig’ w książce: I rest my case („Na tym chciałbym zakończyć”) oraz Abraham Biderman11 w książce: The World of my past („Świat mojej przeszłości”) wydanych w Australii w 1996 roku i szeroko reklamowanych w prasie i telewizji australijskiej, popisywali się następującymi odkryciami12: „Zegota „, podziemna organizacja stworzona przez Zofię Kossak13(…) uratowała tysiące Żydów (…). Gdzie są te tysiące? Kto kiedykolwiek widział te tysiące Żydów?(Versandig, s. 178) Wiedzieliśmy, że głęboko zakorzeniona nienawiść Polaków do Żydów wywodziła się z nauk Kościoła. Podziemie AK-owskie wyrządziło Niemcom znamiennie mało szkód, ograniczając ich działalność do mordowania Żydów. (Versandig s. 194)
Z popisów Bidermana:
Mogliśmy poradzić sobie z Niemcami, ale byliśmy bezradni wobec polskich armii podziemnych (s. 113).
Żydowscy partyzanci ponosili większe straty z rąk polskiego podziemia, aniżeli z rąk niemieckich (s. 112).
Żydowscy partyzanci byli bezlitośnie atakowani przez polską armię podziemną, uważającą, ze prawdziwa wojna toczy się przeciwko Żydom(s. 344).
Żydowscy partyzanci ponosili większe straty z rąk polskiego podziemia, aniżeli z rąk niemieckich (s. 112).
Przed wojną:
Wkrótce po publikacji listu kardynała Hlonda, ogromne fale pogromów zalały Polskę (s. 96).
Po wojnie:
W 1945 roku kominy krematoriów przestały dymić i w całej Europie ustał holokaust. Jedynie w Polsce trwało mordowanie Żydów, szalejące ponad dwa lata (s. 342).
„Los Angeles Times”, 9.X.1994, w kolumnie listów od czytelników: W jaki sposób Polacy potrafili wyszukać 3,1 mln. Żydów, by przekazać ich nazistom i współdziałać w ich systematycznym mordowaniu?
Museum of Tolerance w Los Angeles, 6.VI.1994: przewodniczka do grupy dzieci zwiedzających to muzeum:
Polacy i Węgrzy byli gorsi od Niemców.
„News World Report”, maj 1994 donosił, że plaży Omaha, podczas wojny broniła – po stronie Niemców – 716 dywizja sformowana z Polaków i innych najemników„.
„Nazi Germany” – podręcznik dla licealistów w stanie Ontario, Kanada. Podpis pod zdjęciem:„Niektórzy Polacy witali nazistów z entuzjazmem”. Po polskich protestach, w następnym wydaniu pojawił się podpis, mówiący o „entuzjazmie niemieckojęzycznych mieszkańców”.
„Sturges Publishing” – wydana w Kanadzie katolicka (!) publikacja o Europie Wschodniej (1993 r.):
Armia Krajowa (Home Army), była polską antykomunistyczną armią, która walczyła u boku Niemców przeciw Rosjanom w II wojnie światowej.
„The Toronto Star” – poczytny dziennik kanadyjski, 27.III. 1994, informował, że dla Niemców zbędne było organizowanie polskiego SS – wystarczyła Armia Krajowa. Rząd polski celowo opóźniał informacje o mordowaniu Żydów. Powstanie w getcie warszawskim trwało dłużej niż polskie Powstanie Warszawskie. Ta wiązanka obelg i kłamstw stała się tematem konferencji prasowej zorganizowanej przez Kongres Polonii Amerykańskiej. Opublikowano folder – raport o antypolskich fobiach w Kanadzie. Jego autorka – Irena Tomaszewska stwierdzała w nim, że: (…) efektem fałszowania historii jest stopniowe przesuwanie odpowiedzialności za ludobójstwo na Żydach, z nazistów niemieckich na Polaków.
„Newsweek”, 26.VI.1993: Warszawskie getto powstało w 1943 roku dla odizolowania, a w końcu wyeliminowania pół miliona Polaków’.
„Los Angeles Times”, 26.XII.1993: Dowodzi – na podstawie filmów: „Lista Shindlera”, „Holokaust”, „Shoah”, „Przeżyłam Oświęcim” i innych, że Niemcy, Austriacy i Polacy torturowali i wymordowali 6.000.000 Żydów podczas II wojny światowej.
„The Jewish Press”, 13.VIII. 1993: pierwszy rabin Izraela – Meir Lau: Weźmy na przykład tak duży kraj jak Polska przed II Wojną światową. Żydzi uczynili go owocnym, zamienili w kwitnący kraj (…). A spójrzmy na ten kraj obecnie po II Wojnie Światowej, gdy 3,6 min. Żydów opuściło go. Jest wyspą Zniszczenia, krajem upadającym pod każdym względem (…). Sześć największych obozów zagłady zlokalizowanych było na terenie Polski.
T. Klein – przedstawiciel tzw. strony żydowskiej, która wymusiła zgodę na usunięcie klasztoru sióstr karmelitanek z sąsiedztwa Auschwitz – w książce jego autorstwa: Laffaire du Carmel d’Auschwitz: Polacy i Kościół Polski ponoszą główną winę za wszystkie nieszczęścia, jakie kiedykolwiek, a szczególnie podczas wojny 1939-1945 spadły na Żydów.
„The Jewish Press” – w ramach kampanii przeciw klasztorowi: Wszyscy wiemy, że Auschwitz, to nie był ani początek ani koniec polskiego antysemityzmu. Polacy zawsze nienawidzili Żydów. Teraz oczywiście obwiniają nazistów, ale jest przecież dobrze znanym faktem, że naziści nie mogli zbudować Auschwitz, ani Treblinki, ani Sobiboru (…) pamiętajmy, kto za to był odpowiedzialny: Polacy.
Ytzhak Zukerman: A Surplus of Memory: Chronicie of the Warsaw Ghetto Uprising (Los Angeles 1993), s. 479; Wielu Żydów zostało zamordowanych przez żołnierzy AK nawet w naszym sąsiedztwie.
Shmuel Krakowski (Instytut Yad Vashem), w książce: The War of the Do- dmed. Jewish Armed Resistance in Poland 1942-1944 (New York – London, 1994) – nie szczędzi Polakom oszczerstw o współudziale w holokauście.
Ruben Ainsztein w książce : Jewish Resistance in Nazi Occupied Ecister Europę (London 1994), s. 676: Wielu z polskich nazistów, to byli polscy oficerowie i jako takim dano im dowództwo nad oddziałami Armii Krajowej, gdzie robili wszystko, aby spotęgować antyżydowską nienawiść.
Stanisław Krajewski – prawnuk A. Warskiego14, w tzw. „Raporcie z Polski” (maj 19940) informował amerykańskich Żydów: Wielu ludzi po prostu nie wierzyło, że święci bojownicy15 mogli zabić niewinnych Żydów.
Z lawiny podobnych oszczerstw i kłamstw, można skompletować gruby foliał. Zakończmy wypowiedzią Bronisława Geremka16 („International Herald Tribune”, 17.11.1992) – późniejszego (obecnego) Ministra Spraw Zagranicznych Polski: Powszechnie wiadomo, że Polska jest krajem, w którym istnieje antysemityzm ale nie ma Żydów, jest to więc objaw patologii w swej najczystszej postaci („It is often said that Poland is a country where there is anti-semitism and no Jews, whis is pathology in its purest state”)17. Ocenia się, że dzięki Połakom uratowało się około 300 tysięcy Żydów. Niemcy rozstrzelali od 100 do 120 tysięcy Polaków, często całych rodzin, za ukrywanie Żydów. Ze wszystkich krajów Europy okupowanych przez hitlerowców - tylko w Polsce obowiązywała kara śmierci za ukrywanie Żydów, za niesienie im pomocy oraz za samo nie poinformowanie najbliższego posterunku o znanym Polakowi miejscu ukrycia Żydów! Oto kilkanaście najbardziej makabrycznych przykładów losu polskich rodzin, u których wykryto Żydów18:
W Ciepielowie Starym, pow. Lipsko woj. kieleckie, w dniu 6.XII.1942 r. zmotoryzowany oddział SS pod dowództwem podoficera Biernera spalił żywcem 21 rolników podejrzewanych o przechowywanie Żydów – w tym 16 dzieci, z czego dwoje jedno- i dwuletnich oraz jedno niemowlę.
W dniu 13.III. 1943 za przechowywanie Żydów, zamordowano około 30 osób we wsi Przewrotne, pow. Rzeczów.
Dnia 10.VI.1943 roku za ukrywanie Żydów, hitlerowcy rozstrzelali 21 osób we wsi Hucisko koło Głogowa Małopolskiego.
Dnia 9.V.1943 r. (a więc miesiąc po pierwszej egzekucji), za przechowywanie Żydów Niemcy zamordowali we wsi Przewrotne 16 osób.
Dnia 28.VI.1943 we wsiach i Cegłów pow. Mińsk Maz., żandarmeria SS i Gestapo, wymordowały za przechowywanie Żydów 25 osób, głównie miejscowych kolejarzy.
Dnia 18.IX.1943 r. w Białymstoku, za pomoc udzielaną Żydom hitlerowcy zamordowali cztery rodziny z dziećmi, razem 21 osób.
W 1943 roku w Markowej pow. Łańcut, za przechowanie 4 Żydów został zamordowany Józef Ulma z pięciorgiem nieletnich dzieci i Żydami.
W sierpniu 1944 roku, podczas powstania warszawskiego – w czasie tzw. rzezi Woli, zostały zamordowane wszystkie siostry zakonne szarytki, za prowadzenie przytułku dla dzieci, w tym żydowskich.
Za pomoc udzielaną Żydom, hitlerowcy wymordowali w Bełżcu około 1000 Polaków w kilku egzekucjach, za ukrywanie ludności żydowskiej ze Lwowa.
Za pomoc niesioną Żydom, Niemcy wymordowali dwie kolonie Berecz i Podiwanówkę w pow. Kowel, łącznie 200 osób.
Dnia 20.XII. 1943 został zamordowany na progu plebani ks. Franciszek Garncarek, za pomoc udzielaną Żydom.
W październiku 1943 r. zmarł w obozie na Majdanku wskutek tortur, kanonik Roman Archutowski – regens seminarium duchownego w Warszawie – za pomoc udzielaną Żydom.
Dnia 20.11.1943 r. został zamęczony na Majdanku profesor literatury polskiej na Uniw. we Lwowie – Kazimierz Kolbuszewski, zesłany do obozu za ukrywanie swojej słuchaczki Żydówki.
Dnia 9.IX. w Połomi, pow. Dębica, rozstrzelano 20 osób: 11 Polaków i 9 Żydów.
Po wykryciu Żydów w zabudowaniach, zawsze i bezlitośnie mordowano wszystkich mieszkańców wraz z Żydami oraz osobami przypadkowo tam przebywającymi, także dziećmi sąsiadów, bawiącymi się z dziećmi rodziny przechowującej Żydów.
Przemycanie żywności do gett, w przypadku wykrycia, kończyło się natychmiastowym rozstrzelaniem’. Tym samym kończył się każdy gest pomocy w każdej sytuacji. Jesienią 1942 r. w czasie wysiedlania Żydów z Chmielnika, zostali zastrzeleni Antoni Szczygielski oraz Witold Jędrusik – za zbliżanie się do getta19.
W marcu 1943 r. został publicznie rozstrzelany w Grodzisku Mazowieckim Jan Milczarek ps. „Jodła”, za przewożenie broni do getta w Warszawie20. Podczas wywożenia Żydów kieleckich, zastrzelono Polaka usiłującego podać wodą zamkniętym w wagonach Żydom21.
Janina Pławczyńska i Rena Latener – obie 70-letnie staruszki, przenosiły korespondencję między bojownikami w warszawskim getcie a podziemiem AK-owskim. Zginęły wraz z 10 bojownikami żydowskimi w bunkrze przez siebie urządzonym22.
Dziesiątki milionów czytelników pism, gazet, książek; widzów filmów o holokauście – nigdy nie dowiedzą się nawet o części tego polskiego holokaustu w holokauście żydowskim.
I nigdy nie przeżyją tego skurczu strachu w sercach tych Polaków, którzy decydowali się przyjąć na przechowanie rodzinę czy dziecko żydowskie – sami będąc rodzicami kilkorga.
Co czuli następnie, gdy wykryci, stawali wraz z dziećmi własnymi, przed lufami hitlerowców?
Wybrane z tysięcy podobnych, przykłady rozstrzeliwania całych rodzin polskich za przechowywanie Żydów dowodzą że największym przestępstwem Polaka przeciwko Trzeciej Rzeszy hitlerowskiej było przechowywanie Żyda, lub tylko udzielenie mu jednorazowej pomocy. Za zabicie Niemca, życie tracił tylko sprawca. Za przechowanie Żyda – ginęła cała jego rodzina z nim samym.
Pół wieku później, zaczęto sadzić w Izraelu drzewka tym, którzy ratowali Żydów. Przeważają drzewka dla Polek i Polaków, ale nie to jest ważne. Napis nad tym osobliwym parkiem pamięci mówi:
„Kto ratuje jedno ludzkie życie – ratuje cały świat”.
Motto piękne, ale dwuznaczne w świetle żydowskiego Talmudu. W Talmudzie nie-Żydzi są gojami, czyli zwierzętami. Zgodnie więc z Talmudem, motto powinno zostać zmienione na:
„Kto ratuje jedno żydowskie życie, ratuje cały świat”.
I jeszcze jedna glossa do sprawiedliwości żydowskiej. Wspomniany już Kazimierz Moczarski – działając w Komendzie Dywersji AK, pozostając jednocześnie na stanowisku w wydziale Informacji VI Oddziału BIP23 KG AK, zorganizował komórkę pod kryptonimem „Magiel”. Jej zadaniem było ściganie kolaborantów, konfidentów, zawodowych „łowców Żydów”, donosicieli i szabrowników. Przez pięć lat był za to po wojnie torturowany, następnie został skazany na śmierć. Na swym procesie rehabilitacyjnym w 1956 roku, pokazano mu fotografię rzekomego ZWM-owca24 – niejakiego Jana Łakińskiego, zlikwidowanego za wydanie Niemcom (7.III. 1944 r.) podziemnego schronu przy ulicy Grójeckiej nr 84, w którym ukrywało się 34 Żydów, wśród nich znany historyk Emanuel Ringelblum z rodziną. Żydzi zostali rozstrzelani wraz z ich opiekunami – Mieczysławem Wolskim i Władysławem Marczakiem25.
Moczarski był torturowany i skazany m.in. za „zamordowanie” kilku komunistów, a także Żydów. Dopiero w czasie procesu rehabilitacyjnego wykazano, że Moczarski, kierując komórką „Magiel” i zlecając likwidację wielu szpicli i owych „szmalcowników” – uratował życie setkom Żydów, których tamci już nie zdążyli zdradzić. W tym czasie – w latach 1945-1954, MBP i wojewódzkie Urzędy Bezpieczeństwa były całkowicie zdominowane przez funkcjonariuszy żydowskiego pochodzenia, a jednak z premedytacją wydali na niego wyrok po latach bestialskiego śledztwa. Moczarski wykazywał, że zlikwidowany niejaki Latoszek z niemieckiego Urzędu Pracy – był organizatorem ulicznych łapanek. Do materiałów dowodowych okupacyjnej bandy niejakiego Bąka i Malewskiej, dołączono wyjęte z kieszeni zlikwidowanego Bąka rozliczenia z Gestapo za wydawanie Żydów oraz notatki z nazwiskami i numerami telefonów. Jeden z członków tej bandy przyznał się przed likwidacją, że za głowę Żyda otrzymywał 500 zł. Innemu z tej bandy – Wawrzyńcowi Sybilskiemu, udowodniono wydanie Niemcom 55 Żydów – z nazwiskami i dowodami ich ujęcia. Za to wszystko, żydo-ubecki sąd skazał Moczarskiego na karę śmierci. Dziesięć lat później, już po tzw. wydarzeniach Października 1956, jego najgorsi oprawcy nadal czuli się pewnie. Jego największy dręczyciel, sadysta o nazwisku Dusza26, na rozprawie rehabilitacyjnej Moczarskiego, zapytany przez niego, czy nie boi się odpowiedzialności osobistej, roześmiał się mówiąc: To my dzisiaj piszemy historię przedwojenną, okupacyjną i początków Polski Ludowej na waszych skórach i kościach, a dzisiejsze i jutrzejsze podręczniki historii są i będą pisane tak jak my chcemy! Niestety – Dusza i tysiące jemu podobnych katów i sadystów, miało tragiczną rację. To oni pisali historię przez następne 40 lat PRL. Przez pierwsze dziesięć lat: 1944-1954 pisali „na skórach i kościach” dziesiątków tysięcy patriotów. Potem pisali za nich usłużni historycy. Kazimierz Moczarski – jeden z największych polskich patriotów drugiej wojny światowej, jest tragicznym przykładem „sprawiedliwości żydowskiej”. Za likwidowanie polskich „szmalcowników”, podobnie jak Moczarskiego skazano na wieloletnie więzienie wielu innych polskich konspiratorów, powołanych do zwalczania zdrajców i owych szmalcowników. Taki sam los spotykał ich za udowodnione przypadki wykonania wyroków na Żydach wydających swych współbraci na śmierć z rąk hitlerowców. Wszyscy odpowiadali przed ubeckimi sądami za „likwidowanie Żydów lub komunistów”.
‘.. Przeżył okupację hitlerowską na ziemiach polskich.
2. Czyli z donosów i wymuszania okupu.
1. Żyd z Mielca. Funkcjonariusz zbrodniczego Urzędu Bezpieczeństwa. Wyjechał do Australii w 1952 r.
4. Wybitna polska pisarka.
1. Zob. Tadeusz Bednarczyk: Życie codzienne warszawskiego getta. Wyd. „Ojczyzna” W-wa 1995. T. Bednarczyk z ramienia KG AK współpracował z A. Czcrniakowem w getcie warszawskim.