Przestępstwa zostały dokonane Istnienie międzynarodowej działalności wywiadowczej, tej „oficjalnej” i tej ukrytej jest rzeczą znaną. W nowoczesnych państwach jedną z form oficjalnych placówek wywiadowczych są ambasady i sieć konsulatów obok innych placówek tworzonych pod różnymi pretekstami. W praktyce dyplomatycznej jest to rzecz normalna i istnieje domniemana obustronna zgoda na działania prowadzone w taki sposób. Złapani na szpiegostwie ludzie zwykle są zwalniani (Immunitet), a w poważniejszych wpadkach wymieniani na podobnych z przeciwnej strony, po czym praca szpiegowska toczy się dalej. Incydenty (złapanie szpiega) są powodem do wymiany groźnie brzmiących not pomiędzy służbami dyplomatycznymi po czym następują negocjacje – handel wymienny na zasadach jeden do jednego, dwóch za pięciu, jeden za czterech w zależności od wartości „szpiega”. Tego typu działalność wykracza jednak często poza granice zwykłej ciekawości co się dzieje w granicach obcego państwa - przedmiotu penetracji. Penetrujące państwo tworzy wtedy w granicach państwa penetrowanego placówki konspiracyjne działające na swoją korzyść ale destruktywne dla państwa w którym są organizowane. Do pracy w tych placówkach werbuje się ludzi miejscowych – obywateli obserwowanego państwa. Werbunek prowadzi się różnymi metodami: za pieniądze, drogą szantażu, itp. Dyplomaci państwa obserwatora uczestniczą w tym jako łącznicy lub osoby wydające dyspozycje. Złapani na takiej działalności obywatele własnego państwa idą do więzienia. Tak to było do czasu odzyskania niepodległości, tej po Stanie Wojennym, także tej wcześniejszej „niepodległości” po 1945r. Terror jaki nastąpił po 1945r., przemiany jakie w wyniku tego miały miejsce, doprowadziły do tego, że w obecnej Polsce można już oficjalnie zbierać wszelkie informacje o niej i nie jest to już uważane za szpiegostwo. Można oficjalnie organizować obcą propagandę i nie jest to już uważane za działalność wywrotową. Można kupować urzędników państwowych i nie jest to już uważane za zdradę stanu. Mało tego, przeciwstawianie się temu jest powodem rożnych represji ze strony organów własnego państwa. Najczęstszą forma represji w takich sytuacjach jest oskarżenie o antysemityzm, szerzenie waśni narodowościowych lub niepokojów społecznych. Jak do tej pory Unia Europejska jest, w stosunku do Polski, jednostką pozapaństwową. Jest jednostką która ma swoje własne cele, plany, środki, własna politykę wielopłaszczyznową i oczywiście własna propagandę. Propaganda UE ma na celu pomoc w realizowaniu jej własnych planów, w których zawiera się też opanowanie (podporządkowanie sobie) Polski. Głównie Polski, ze względu na jaj strategiczne położenie, wielkość i wartość zarówno materialną jak i intelektualną. Dotychczas istniała możliwość opanowania obcego państwa jedynie przez militarna napaść. Było to kosztowne, wiązało się z poświęceniem życia także własnych ludzi. Było to również ryzykowne i nie dawało pewności w dalszej perspektywie. Patriotyzm podbitego narodu był często przyczyna niepowodzeń, szczególnie jeśli odnosiło się to do większego narodu posiadającego własne tradycje. Zmieniono wiec strategię i taktykę podboju. W obecnej sytuacji rola pieniądza i jego dostępność nabrały niebywałego w historii znaczenia. Narzędzie to jest używane z dużym powodzeniem szczególnie w stosunku do państw zubożałych lub doprowadzonych w sposób planowy do zubożenia. Nie trzeba chyba tłumaczyć jaką siłę władzy ma rząd nad populacją obywateli państwa dysponujący możliwością kształtowania prawa oraz aparatem państwowym – w tym i aparatem przymusu nie wyłączając służb tajnych. Dlatego wiec, uzyskanie wpływu na osoby znaczące w rządzie i innych ważnych instytucjach państwowych jest dla dzisiejszych „kolonizatorów” potrzebą pierwszej wagi. Najprostszą i powszechnie stosowaną metodą jest korupcja czyli kupowanie urzędników państwowych różnego szczebla, ze szczeblem najwyższym włącznie.
50 lat stopniowego procesu korumpowania społeczeństwa łącznie z całym systemem rządowym, w warunkach terroru, był procesem przygotowawczym do realizowania perspektywicznego, długoplanowego procesu destrukcji owocującego w obecnej sytuacji istnienia niezależnego państwa. Zbudowano stopień warunkujący powodzenie w budowaniu następnych stopni z poziomu których umożliwione jest budowanie dalszych, skierowanych w wielu kierunkach. Stopni, prowadzącymi zgodnie różnymi drogami do rozmontowania struktury państwa polskiego, narodu polskiego, i podporządkowanie jego decydentom UE. Jednym z kolejnych stopni wiodących w prostej linii do wymienionego powyżej celu jest dostęp do środków propagandy. Powszechnie wiadomo, iż w geszefcie podstawowym warunkiem zwiększenia prawdopodobieństwa powodzenia inwestycji jest suma przeznaczona na reklamę czyli propagandę. Przy okazji reklama przekształcona w propagandę zwiększa możliwość zdobycia dalszych środków na fundusze propagandowe i ich intensyfikacje, ze źródeł kolonizowanego państwa. Uzyskanie takich funduszy z pieniędzy podatników jest tylko możliwe po zrealizowaniu pierwszego stopnia, o którym było powyżej. Z prasowych informacji ostatnich dni wynika, iż:
” Rząd przeznaczył 7 milionów 200 tysięcy złotych na działalność informacyjną związaną z Unią Europejską w 2003 roku – powiedział pełnomocnik rządu do spraw informacji europejskiej Sławomir Wiatr”. W styczniu rozpocznie się drugi etap prowadzonej przez polski rząd kampanii informacyjnej. Sławomir Wiatr powiedział, że władze będą chciały przekazać w tym etapie jak najwięcej informacji o warunkach polskiego członkostwa i o tym jak Polska się do niego przygotowuje. Rząd będzie mówił także o perspektywach członkostwa, nie tylko w ciągu kilku najbliższych lat, ale także w ciągu kilkudziesięciu. Sławomir Wiatr dodał, że polska kampania informacyjna, w porównaniu z podobnymi działaniami prowadzonymi przez inne kraje kandydujące jest najbogatsza w instrumenty. Polacy mogą, na przykład, skorzystać z bezpłatnej infolinii lub wejść na poświęcone integracji z Unią Europejską strony internetowe”. Na czym polega informacyjna działalność rządu odnośnie UE już przekonaliśmy się. Jak już wspomniałem, kolonizacja przeprowadzona sposobem militarnym jest kosztownym i ryzykownym przedsięwzięciem. Mniej kosztownym, pewniejszym w perspektywie i bardziej trwałym w rezultatach jest sposób „legalny” sprzedaży/kupna „kawalek po kawałku”, stopniowego zlikwidowania granic Polski, stopniowe wchłonięcia w granice UE i stopniowe sprowadzenie aparatu państwowego do roli aparatu administracyjnego. Tak jak po 1945 r. aparat sowieckiej Rosji zwracał silnie uwagę na tworzenie wrażenia legalności swoich poczynań w Polsce, co było farsą legalności, tak działalność UE w Polsce zwraca znaczna uwagę na kreowanie wyobrażenia o legalności jej poczynań na wzór sowieckiej Rosji. Te „legalne” metody i środki są wymagane przez zewnętrzny ośrodek polityczny (UE), gdyż tylko te metody mogą zapewnić spełnianie planów polegających na trwałej likwidacji Polski i włączenie jej – w kawałkach – w granice Unii Europejskiej. Ma to być dokonane” legalnie” za dobrowolnym przyzwoleniem narodu, wręcz na prośbę tego narodu, mimo, że jest to dla niego zgubne. Transakcje kupna/sprzedaży urzędników państwowych i innych wpływowych osób w obecnych warunkach są trudne do udowodnienia. Tym bardziej trudno jest wymierzyć sprzedajnym urzędnikom i politykom kary za zdradę własnego narodu. Jednak istnieją pośrednie dowody na zdradę interesów narodowych, polegającą na umożliwieniu nieograniczonej działalności obcych struktur i ich zorganizowanej akcji. Dowody te są ewidentne i już dostępne publicznie. Jest to sprawa kuriozalna, nie mająca precedensu w całej historii Polski i równie haniebna jak „Stan Wojenny” czyli wojna przeciwko własnemu narodowi. Rozmaitość formy oraz ogromna ilość produktów propagandowych Unii Europejskiej przeznaczonych dla odbiorców polskich daje wyobrażenie o skali środków finansowych jakie inwestuje się w ten geszeft. Co najistotniejsze, są to środki inwestowane w propagandę na rzecz obcego tworu politycznego (UE) w formalnie niepodległym państwie. Za kuriozum uznać należy, iż w ten antypaństwowy proceder włączają się jawnie nie tylko politycy i urzędnicy ale też włączane są do tego struktury państwa. Fakt, iż politycy robią to bez skrępowania świadczy o tym do jakiego stopnia wypaczenia podstawowych pojęć politycznych już doszliśmy. Jedną z takich rezydentur – placówek organizujących i koordynujących obcą działalność propagandową w Polsce – jest Urząd Komitetu Integracji Europejskiej. Innym z ośrodków rezydentnych, o wybitnie propagandowym charakterze, jest Polska Agencja Prasowa S.A. (PAP), która na swoim portalu internetowym http://www.pap.pl/ posiada miedzy innymi serwis propagujący UE – „Europap” http://euro.pap.com.pl/cgi-bin/europap.pl. Jakość tego serwisu świadczy o zaangażowaniu weń znacznych środków. Z tejże strony można wejść w jeden z podrozdziałów pod nazwa Euroregiony: http://euro.pap.com.pl/euroregiony/index.html
Ładnie zrobiona strona zawiera kolorowa mapę euroregionów określonych przez UE z zaznaczeniem odpowiednich fragmentów Polski, które będą do tych nowych tworów politycznych wcielone. Jak głosi europropaganda, podziału tego ma się domagać polskie społeczeństwo. Takie życzenie wynika z innych świadectw o czym później. Mapa zawiera dokładny opis oraz pełne dane administracyjne i informacyjne tych „nowych tworów Europy” zależnych od UE. Przewiduje się dla nich własną strukturę organizacyjną: powiaty i gminy łącznie z dokładnymi mapkami. Każda z tych jednostek ma swój portal WWW i adres e-mail. Widok szokujący. Tupet wyjątkowy. Podział na regiony skoncentrowany jest wzdłuż całej granicy, pozostawiając tak okrojonej Polsce mały odcinek granicy na Bałtyku. Pozbawiono Polskę głównych portów, a pozostawiono jej wąski dostęp do morza najmniej korzystny gospodarczo. Życzeniem UE, jak wynika z tej mapy jest, aby obecne granice Polski przestały istnieć. Czego podobno społeczeństwo polskie ma się domagać i ma to zaakceptować formalnie w referendum. Koniecznym jest w tym kontekście abyśmy przypomnieli sobie i „naszym politykom” definicję państwa.
Euroregiony: 1. Bałtyk 2. Niemen 3. Bug 4. Karpaty 5. Tatry 6. Beskidy 7. Śląsk Cieszyński 8. Silesia 9. Pradziad 10. Glacensis 11. Dobrava 12. Nysa 13. Sprewa-Nysa-Bóbr 14. Viadrina 15. Pomerania Mapa zawiera opis, definicje „Eurorgionow” i informacje na ich temat. „Polskie miasta i gminy przygraniczne zrzeszone są dziś w 15 euroregionach położonych wzdłuż granic lądowych i wybrzeża Morza Bałtyckiego.” Tak wiec jest to fakt dokonany dowiaduje się czytelnik. Czytelnik dowiaduje się także, ze: „Nazwa „euroregion” oznacza zarówno wyodrębniony region europejski, położony na pograniczu dwóch lub kilku sąsiadujących ze sobą państw, jak i organizację powołaną do koordynacji współpracy na takim obszarze przez strony umowy euroregionalnej i zaakceptowaną przez Unię Europejską (przed Traktatem z Maastricht: Wspólnoty Europejskie), która może wspierać finansowo jego działalność.” A więc innymi słowy jest to twór o specyficznej, nowej, nazwie, (łącznie z herbem z nadania UE) na terenie dwóch lub więcej państw, a więc niwelujący granice państwową, powołany przez UE, w którym UE ma prawo prowadzić swoją działalność za zgoda rządu polskiego jeszcze przed Traktatem Maastricht. Dalej usiłuje się wmówić czytelnikowi, w demagogiczny sposób, jakie to ma, zdaniem UE, dobroczynne znaczenie dla mieszkańców danego terenu i w ogóle dla ludzkości. Jakże „genialne” rozwiązanie: ani wojska, ani armat, pocisków sterowanych, wysadzania w powietrze domów mieszkańców tego terenu, rzezi inteligencji. Wystarczyła odpowiednia suma dla paru biednych urzędników państwowych na najwyższych szczeblach za podpis i wystawienie tablicy np. Glacensis – teren sprzedany. Wstęp wzbroniony (np. Chińczykom). Podpisano UE. Jakim iż to prymitywami byli władcy sowieckiej Rosji i Trzeciej Rzeszy a wcześniej Rosji, Austrii i Prus, że nie wpadli na tak genialny sposób. Może i wpadli ale inne to były czasy, nie było światowych banków i co najważniejsze, inni byli polscy urzędnicy państwowi. Dzisiejsi rozbiorcy, decydenci UE, zdają sobie jednak sprawę z tego, że społeczeństwo prędzej czy później zacznie zdawać sobie sprawę z sytuacji. Znając znaczenie agitacji połączonej kupnem agitatorów nie szczędzą srebrników. Nie zaniedbują werbunku kandydatów na agitatorów i dla nowo werbowanych przygotowują programy szkoleniowe. Jednym z wielu przykładów techniki agitacji jest poletko internetowe Sekretariatu Europejskiego - „Urząd Komitetu Integracji Europejskiej”. www.ukie.gov.pl (rozpoczął działalność od 16.10 1996 r., pierwszym szefem była Danuta Hübner). Ta oto instytucja ogłosiła, już teraz oficjalnie, że zapłaci Polakom za przeprowadzenie programów propagandowych które ona uzna za właściwe. Określiła ściśle warunki, podała wytyczne mające pomóc w opracowaniu takiego programu i kryteria, na których zostanie przyznane wynagrodzenie pieniężne. Warunki te i cały opis tej akcji znajduje się w jej dominium: http://www.ukie.gov.pl/uk.nsf/media2002
(użytkownicy starszych wersji przeglądarek mogą mieć trudności z wejściem w to internetowe dominium). Ogłoszenie skierowane jest głównie do środków typowo propagandowo-informacyjnych i opiniotwórczych. Ściśle określone zasady przyznawania pieniędzy mają wyraźny charakter penetracji propagandowej oraz wywiadowczej w strukturę obcego państwa, z wyraźnym zaznaczeniem premiowania za stopień sukcesu tych akcji. Tę pozornie legalną działalność przeprowadzono na podstawie wcześniej krok po kroku podpisywanych traktatów, porozumień, ugód i innych dokumentów, stopniowo umożliwiających tę antypolską działalność. Z polskiej strony dokumenty te podpisywali urzędnicy państwowi i przedstawiciele partii politycznych. Konkurs pod nazwą „Konkurs otwarty dla mediów – 2002″ na zasadzie którego przyznawane mają być pieniądze ma regulamin: http://www.ukie.gov.pl/komunikaty/Regulamin_i_wniosek_media2002.doc
Ten regulamin określa co, jak i za ile oraz dwa załączniki. Jeden z załączników jest szczegółową ankietą mającą dać pełen, w detalach, obraz polskiej struktury medialnej i organizacji społecznych (tego typu charakterystyki są z natury sporządzane przez służby wywiadowcze). Drugi załącznik stanowi propagandowa instrukcja operacyjna, przypominająca instrukcje NKWD, lub instrukcje operacyjne dla UB i SB. Jeden i drugi załącznik sprawia także wrażenie podstawowego podręcznika dla średniego szczebla agentów wywiadu i agitatorów propagandowych. Ciekawa jest też ostatnia strona dokumentu „Lista ekspertyz i badań zrealizowanych na zlecenie Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej”. Na liście tej wymieniono z imienia i nazwiska osiem osób, które realizowały zlecenia. Dziewiąte zlecenie realizował OBOP. Jest to skuteczna penetracja, sadząc po ilości zgłoszeń do konkursu. Warto zapoznać się z listą tych, którzy wyciągnęli rękę po obce pieniądze. Obcy ośrodek w łatwy sposób otrzymał obszerną informację o polskiej struktury medialnej uzyskując też za jednym razem dostęp do polskich kanałów informacyjnych by za ich pomocą przekazywać swój materiał propagandowy za pieniądze UE która jest względem Polski odrębną strukturą. Na dodatek strukturą, usiłująca dokonać rozbioru i wchłonięcia Polski. Na realizację Konkursowego przedsięwzięcia przewidziano wynagrodzenie w kwocie około 2 milionów złotych, to jest około 500 tysięcy dolarów amerykańskich. W USA jest to równowartość średniej wielkości domu jednorodzinnego na przedmieściach Chicago. Jest to suma śmiesznie mała w stosunku do sumy jaka obce państwo musiałoby wydać na zdobycie tej skali informacji i dokonania porównywalnej akcji propagandowej. Na dodatek zadanie realizowane jest własnymi zasobami technicznymi i intelektualnymi penetrowanego państwa. Antypolska propaganda realizowana jest przez siły i środki, które powinny obcą propagandę zwalczać. Jest to curiosum bez precedensu w historii chyba nie przesadzę stwierdzając – świata, porównywalne jedynie do Stanu Wojennego przeciwko własnemu narodowi, przeprowadzonemu własnymi rękoma. Jakże rechotać musza z zadowolenia wrogowie Polski. Regulamin rozpoczyna się:
„Punkt 1. Cel Konkursu “Małe Granty” to:” (…) Można się domyśleć, że duże granty zostały już wcześniej przyznane i komu lecz ten regulamin o tym nie mówi. „2. Warunki uczestnictwa w konkursie: (…) b. Opis projektu telewizyjnego i radiowego powinien zawierać: scenariusz, informacje o autorach i realizatorach programu, deklarację nadawcy o emisji programu, wraz z podaniem proponowanego czasu emisyjnego w ramówce programowej stacji, a także szczegółowy kosztorys projektu. Opis projektu prasowego powinien zawierać: informacje o autorach, dane dotyczące terminu i formy publikacji, parametry techniczne (ilość stron, kolorystyka, format, rodzaj papieru, nakład itp.), a także szczegółowy kosztorys projektu.”(…) „d) Wymagania i zalecenia merytoryczne : projekty powinny być zróżnicowane pod względem formy przekazu; autorzy powinni unikać formuły programów informacyjnych i tradycyjnej publicystyki;
tematyka projektów winna dotyczyć raczej obecności Unii w Polsce niż Polski w Unii; (podkreślenie – ww) w szczególności chodzi o pokazanie przykładów jednostkowego czy grupowego sukcesu osiągniętego dzięki wykorzystaniu doświadczeń i finansów unijnych;”(…) „szczególnie premiowane będą projekty umożliwiające ocenę efektu końcowego: opis liczby odbiorców projektu, ocen stopnia zainteresowania problematyką ( np. powstanie klubu zainteresowań, wymiany korespondencji (internet, e-mail, tele itp.), wpływ danych projektów na odbiorców, dzięki zainspirowaniu ich np. do kontynuacji projektu;”(…) „3. Finansowanie projektów: konkurs jest finansowany ze środków budżetowych Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej, zgodnie z art. 71 ustawy o finansach publicznych z 26 listopada 1998 r. (Dz.U. 155, poz. 1014);”(…) „5. Sposób i kryteria oceny wniosków:
a) wnioski o dotacje będzie oceniała komisja konkursowa;
b) oceniając zgłoszone projekty, komisja będzie się kierowała celami i zasadami określonymi w pkt 1-3 Regulaminu;
c) komisja będzie podejmowała decyzje, przyznając określoną liczbę punktów poszczególnym wnioskom, w ramach przyjętych kryteriów;
d) do oceny projektów mediów elektronicznych (radio i telewizja), po analizie zasadności i rzetelności w określaniu kosztów projektu, komisja konkursowa zastosuje następujące kryteria:
– jakość scenariusza i oryginalność pomysłu;
– zapewnienie zrealizowanemu programowi najatrakcyjniejszego emisyjnego pasma antenowego, dającego możliwość najszerszego dotarcia do adresatów programu;
– możliwość kontynuowania projektu po wyczerpaniu dotacji;
– liczba potencjalnych widzów/ słuchaczy.
Kryteria te są zapisane w postaci tabeli, która jest dokumentem oceny każdego projektu;
e) do oceny projektów prasowych, po analizie zasadności i rzetelności w określaniu kosztów projektu, komisja zastosuje następujące kryteria:
– doświadczenie kadry – dysponowanie doświadczonym i wykwalifikowanym personelem do wykonania zadania;
– możliwość kontynuowania projektu po wyczerpaniu dotacji;
– nakład”.(…)
Przestudiowanie tego i innych propagandowych materiałów nie pozostawia cienia wątpliwości o rzeczywistych intencjach UE w stosunku do Polski w pokracznym kamuflażu, dobroczynności, postępu, rozwoju i pozytywnej perspektywy. Na pewno pozytywnej lecz nie dla Polski co już od długiego czasu jest wyraźnie widoczne lecz organa rządowe nie mają ochoty tego widzieć i szykanują jakiekolwiek objawy sprzeciwów. Wojciech Właźliński
Socjalizm tak – wypaczenia nie W przyszłym tygodniu do Warszawy na zaproszenie Grzegorza Napieralskiego zjedzie śmietanka europejskiej lewicy, w tym szefowie rządów… - donoszą media. I proszę, nikt nie
protestuje, nikt nie przypomina o komunizmie, nikt nawet nie chrząknie, że socjalizm prowadzi do totalitaryzmu i że to przerabiał świat zarówno w wydaniu narodowym jak i internacjonalistycznym. Nikt nie wzywa do blokad i manifestacji. Oczywiście, zaraz tu ktoś mi pod notką napisze, że socjalizm to nie komunizm. I tak się to kręci od lat. Walczyliśmy z komuną, choć PRL nie była podobno komunistyczna. Wystarczyło zmienić nazwę i już PZPR stała się legalną partią
socjalistyczną. Ups, przepraszam, jaki tam socjalizm, toż to socjaldemokracja. Komunistów w Polsce nie było i nie będzie. A że wódz - Napieralski w odpowiedzi na przypomnienie zbrodni PRL pod kierownictwem jedynie słusznej partii, od której spadkobierczyni – SLD się nie odcięła, mówi nie o systemie lecz o złych ludziach, którzy te zbrodnie popełniali, to już drobnostka. Czekałam tylko kiedy w debacie socjaldemokrata Napieralski wypowie zaklęcie „niby-komunistów” - „Socjalizm tak, wypaczenia nie”. Przecież wyroki na żołnierzy AK, podziemia niepodległościowego, działaczy ruchu ludowego, to tylko źli ludzie wydali, to źli ludzie do nich strzelali. Źli ludzie są winni a nie PZPR, UB i SB. W każdym systemie tacy są. Moja półka z książkami nad komputerem ugina się pod ciężarem „Atlasu polskiego podziemia niepodległościowego 1945 - 1946” Atlas ten zawdzięczamy mrówczej pracy ogromnego zespołu historyków IPN Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi pod redakcją Rafała Wnuka. Tysiące nazwisk, dziesiątki organizacji, które dziś niektórzy mędrkowie kwitują jednym słowem – narodowcy, inni wprost - „faszyści”. Gdyby nie
determinacja rodzin, przyjaciół, historyków, polskich patriotów, kto dziś pamiętałby o Żołnierzach Wyklętych w III RP, która podobno powstała na gruzach komuny? Źli ludzie do nich strzelali czy „zbrojne ramię PZPR”, od której to partii Grzegorz Napieralski nie widzi powodu, by się odciąć? Przez 20 lat nie rozstrzygnięto czy generał Jaruzelski to działający w systemie socjalistycznym rosyjski agent prowadzący polskie wojsko do walki z własnym narodem czy zły człowiek. Sądząc po wyczynach polskiego prezydenta; ani rosyjski agent, ani komunista, tfu!, socjalista, ani zły człowiek. To polski prezydent, który jest godzien zasiadać w RBN i doradzać w sprawach stosunków polsko
rosyjskich. Co prawda stary jest i schorowany, nie ma siły zeznawać na procesie dotyczącym nielegalności i zbrodniczej działalności WRON czy masakry na Wybrzeżu w Grudniu 1970 r., ale doradzać może. Zapewne o wygody postara się Bronisław Komorowski, który podobno należał do opozycji w PRL i szczyci się kombatancką przeszłością. Takim jak ja pozostaje już tylko pytanie. Z kim i z czym walczył Komorowski a z czym ja i moi przyjaciele z „Solidarności”? Za co siedział mój mąż i tysiące działaczy legalnego związku zawodowego? Dlaczego zabito górników, zamordowano księży, skąd ofiary stanu wojennego? Wyjątkowo cyniczna, rozrywająca naród na pół niczym skalpelem jest kolejna prowokacja, w przeddzień grudniowych rocznic, Komorowskiego, którego ostatni raz tu, w tej notce nazwałam prezydentem Rzeczpospolitej. Nie będę więcej mojej Ojczyzny i wszystkich, którzy zginęli za nią, obrażać. Z lewackimi bojówkami, które otwarcie w Internecie publikują instrukcje walki z narodowcami nikt nie
ma zamiaru wojować, bo to przecież nie komunizm, to całkiem legalna lewica. Jeśli z czymś trzeba walczyć to z patriotyzmem, który nieuchronnie prowadzi do faszyzmu, czytaj - nazizmu. Wybiórczość i zamazywanie znaczenia terminów ideologicznych to ulubione zajęcie polityków. Ale dziś z tego powodu trwa beztroska zabawa z ogniem, który znamy z
historii. Dzięki zdecydowanej i konsekwentnej działalności organizacji żydowskich nazizm został potępiony i przynajmniej „wzrokowo” osądzony. Dziś można się jedynie spierać i mieć własne zdanie o nazistowskiej ideologii Doncowa oraz bestialskich mordach banderowców, ale dyskusji nie podlega „kłamstwo oświęcimskie”, choć to ta sama ideologia pozbawiła życia setek tysięcy ludzi w imię wolnej przestrzeni i ojczyzny bez obywateli psujących rasę. Błąd osądzenia zbrodni ludobójstwa polega na tym, że osądzono zbrodniarzy za Holokaust, ale nie upomniano się już równie zdecydowanie o ofiary systemu nazizmu innych narodowości. Nie istnieje tez problem zbrodni rewolucji rosyjskiej i komunizmu, w których udział wydatny mieli Żydzi. Mało tego za ruszanie tego tematu można być okrzykniętym antysemitą.
Za takie błędy historia odwzajemnia się powtórką, bo zło jest banalne. Od procesu Eichmanna w Jerozolimie i wykonania wyroku śmierci minęło niespełna 50 lat. Żydowska autorka Hannah Arendt biorąca jako reporterka udział w
jerozolimskim procesie SS-mana próbuje nie tylko opisać jego przebieg, ale odpowiedzieć na pytanie genezy totalitarnego zła. Nie wszystkie jej odpowiedzi zadowoliły żydowskich syjonistów. Ta na pewno nie: "'Na ławie oskarżonych zasiadł w tym historycznym procesie nie pojedynczy człowiek, ani nawet nie sam tylko reżim nazistowski, lecz antysemityzm na przestrzeni całych dziejów'. Taką tonację ustalił Ben Gurion, a pan Hausner wiernie się jej trzymał". I wydaje się, że na ławie oskarżonych do dziś może zasiąść tylko antysemita. Resztę zbrodni można zamknąć w stwierdzeniu Grzegorza Napieralskiego: Zawsze znajdą się źli ludzie. Doświadczyła tego zmarła w niedzielę córka generała Emila Fieldorfa – Maria Fieldorf – Czerska.
http://gdansk.naszemiasto.pl/artykul/669944,umarla-corka-generala-emila-fieldorfa-nila,id,t.html
Nie doczekała się ukarania morderców ojca. Przez lata bezskutecznie dopominała się u władz o wskazanie grobu ojca.
Dlaczego nikt za ten mord sądowy nie poniósł kary? „W komunistycznej Polsce ci ludzie byli chronieni. To oczywiste. Natomiast po odzyskaniu niepodległości do ich osądzenia zabrakło woli politycznej. Przecież na początku lat 90. wszyscy jeszcze żyli! Żyły sędzia Maria Gurowska i słynna prokurator Helena Wolińska oraz wielu innych prokuratorów i śledczych. Niestety, rządom III RP nie zależało na ukaraniu morderców polskiego bohatera”.- wyjaśnia dziennikarzowi historyk IPN Jacek Pawłowicz (Odnajdziemy ciało Generała „Nila” - http://www.rp.pl/artykul/153227,292702_Odnajdziemy_cialo_generala__Nila__.html )
W zamian za to GW okrzyczała Panią Marię antysemitką, bo ośmieliła się przypomnieć, że wszyscy biorący udział w
sfingowanym procesie jej ojca, byli Żydami. Czy taki finał śledztwa w sprawie mordu sądowego miałby miejsce, gdyby Generał był Żydem a sędziami byli polscy narodowcy? Dlaczego wciąż mimo licznych dowodów masowych zbrodni, czerwonych ksiąg tych zbrodni, inaczej traktowany jest nie tylko w Polsce ale i na całym Zachodzie faszyzm, nazizm, a inaczej socjalizm i komunizm oraz jego realizatorzy? Dlaczego faszyzm łączony jest z nazizmem a socjalizm nie kojarzy się z komunizmem? Mam swoją odpowiedź, choć z konieczności uproszczoną. Władze totalitaryzmu czerwonego zrzuciły balast walki klasowej. Już nie ma kułaka i burżuja, nie ma dekretów o nacjonalizacji, nie ma obozów pracy. Teraz czerwony totalitaryzm przybrał maskę legalnej socjaldemokracji i cierpliwie czeka. Po co ludzi straszyć eugeniką? Takiego prawa domagali się tylko okrutni naziści. Socjalistom czyli lewicy wystarczy oswojenie z in vitro, aborcja z powodu zagrożenia upośledzeniem dziecka. Po co wymyślać jakieś utopijne ideologie o pasożytach społecznych? Wystarczy współczująca eutanazja, gdy zachorujesz, albo zbyt długo będziesz żył. Po co zabierać ludziom ich warsztaty pracy, zakłady, domy, ziemię? Wystarczą Dyrektywy Komisji i rozbuchana do granic absurdu administracja rozdzielczo – nakazowa. Jaki sens ma zamykanie, torturowanie i mordowanie patriotów? Wystarczy zrównać faszyzm, nazizm z
patriotyzmem i tak wychowywać. A wyrosną nam internacjonaliści, przy których pokolenie Stanisława Brzozowskiego z „Płomieni” to naiwni idealiści. Jaki ma sens zamykanie księży w więzieniach? Wystarczy komisja majątkowa i zeznania byłego esbeka oraz kilku usłużnych do współpracy nad zmianami w nietolerancyjnym kościele. Zboczeńcy też zostaną wytropieni i ujawnieni. Po co wojna dla wprowadzenia wiecznej szczęśliwości. Teraz wystarczy polon, katastrofa samolotowa, agent wpływu, umowa i rura gazowa czy most energetyczny. Przesadzam? Na straży stoją dziś demokratyczne procedury i prawo? Nie ma mowy o powtórce? Co ja zrobię, że wciąż mam w uszach uzasadnienie europejskiej damy lewicy o przyczynach rezygnacji z referendum w sprawie TL: To za poważna i za skomplikowana sprawa, by oddawać ją w ręce nieuświadomionych wyborców. (cytuję z pamięci) Ile następnych takich poważnych i skomplikowanych spraw odbierze się demokratycznym procedurom? Otwartym pozostaje również pytanie do pani komisarz o to, co miała na myśli mówiąc do studentów na inauguracji roku akademickiego Akademii Ekonomicznej w Poznaniu 3 października 2008 r.: „Europa to projekt piękny, ale niełatwy. Europa nie staje się sama. To my ją budujemy i jesteśmy odpowiedzialni za jej przyszłość. A przyszłość należy przede wszystkim do Was, studentów Akademii. Na szczęście młode pokolenie Polaków to pokolenie prawdziwych Europejczyków. Życzę Wam dużo entuzjazmu dla europejskiej przygody i realizacji w niej swoich marzeń”. Szczególnie ci wytłuszczeni przeze mnie „prawdziwi Europejczycy” budzą moją ciekawość. Na czym polega ta „prawdziwa europejskość”? I czy wiedzą już o tym młodzi Polacy i którzy; ci z Marszu Niepodległości czy ci od Tarasa? Może tak kto odważny zapyta się o to śmietankę lewicową, w tym szefów rządów, zjeżdżającą do Polski na pomoc Napieralskiemu? Przeciwnicy Marszu Niepodległości przebrali się w pasiaki, bo podobno miały one przypomnieć, że tak się kończy tolerowanie faszyzmu, choć był to marsz patriotów a nie faszystów. W co mamy się przebrać, by ostrzec, że tak kończy się tolerowanie socjalizmu? Katarzyna's blog
Ślepcy czy głupiec? W poniedziałkowy wieczór trafiłem na spotkanie – panel dyskusyjny w którym udział wzięli: Paweł Lisicki, Józef Orzeł (prowadzący), Tomasz Sakiewicz, Łukasz Warzecha, Marcin Wolski, Rafał Ziemkiewicz, Aleksander Zioło. Temat – scena polityczna po rozłamie w PIS. Dyskutantów przedstawiać nie trzeba, może poza młodym prawnikiem p. Zioło, który podszedł do tematu bardzo analitycznie. Panowie przedstawili swoje opinie (wysłuchać je będziecie mogli w czwartkowej audycji) a następnie odnieśli się do pytań i opinii gości (niedzielna audycja). Wszyscy mówili o PIS-light, o tworzeniu polityki, o Kaczyńskim i jego sposobie prowadzenia partii, o wynikach wyborów nawet o Smoleńsku, ale mówili to w sposób który – jak to sobie uświadomiłem – zakłada, że mamy wolność a jedynie nie potrafimy z niej korzystać. (Wyjątkiem był może p. Sakiewicz) Do pewnego czasu nawet mi to nie przeszkadzało, jednak głos z sali o śpiewaniu słów „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie” jako wyrazie społecznego niezrozumienia rzeczywistości, oraz odniesienia do tych słów Warzechy i Ziemkiewicza dały mi powód do poważnej refleksji nad swoim stanem emocjonalnym ale też stanem świadomości kwiatu polskiego dziennikarstwa. O sobie pisał nie będę, powiem tylko tyle, że jeśli to co niżej odbierzecie jako urojenia głupca to uznajcie że i ja czasem mam wrażenie że żyję na innej planecie. Wracając do słów o wolności Ojczyzny, wszyscy (prawie) panowie uznają że Ojczyzna jest wolna, zapominając o sprawach o których często sami piszą i mówią. Jak bowiem ta „wolność” się rodziła? Przecież opinie o okrągłym stole Ziemkiewicza, Warzechy, Wolskiego czy nawet Lisickiego są znane. W skrócie – miękkie lądowanie dla komunistów jako wynik układu z różową, wybraną opozycją z jednoczesnym zapewnieniem bytu na poziomie o niebo wyższym od bytu komunistycznych dygnitarzy, bo wsparta przejęciem „prywatyzowanego” przemysłu. Kto zapewniał prawidłowy odbiór społeczny tej „pokojowej rewolucji” i jej rezultatów? Doskonałą odpowiedź dał Ziemkiewicz w Michnikowszczyźnie. Dodać należy media w rękach służb. Jak wyglądają (kto nimi kieruje i kto w nich pracuje) „wolne” i ważne z punktu widzenia państwa instytucje takie jak sądy, prokuratury, pracownie badań społecznych i sondaży. Co dzieje się z ludźmi aparatu represji? Czy zostali ukarani, jak to zapewne stałoby się w „wolnej” Polsce? Czy może ludzie służb nie zakładali najpopularniejszej dziś partii władzy? Czy o Prezydencie nie można powiedzieć, że wspiera przestępców z WSI awansując ich lub odznaczając? Czy tylko ja mam wrażenie, że walka z opozycją jest prowadzona przez nowoczesny aparat do wykonywania władzy jakim są media (TV, Radio – zapominamy (bo nie słuchamy) o Z-ce, Tok-FM. RMF FM itd., a i o „państwowych” nic dobrego powiedzieć nie można)? Red. Warzecha powiedział w którymś momencie o tym, że wielu myśli że „jest stan wojny co jest objawem choroby umysłowej” (dokładne sformułowania tej myśli w drugiej części relacji w audycji niedzielnej). Jednocześnie on i wielu innych podobnie myślących (także panelistów) nie wyklucza możliwości zamachu. A jeśli zamach i eliminacja polskiej elity politycznej i to z jednej strony sceny politycznej to czy to nie oznacza realizacji politycznego planu obcego mocarstwa – gwałtu na „wolnej” Polsce? Czemu Ziemkiewicz widząc potrzebę reakcji na stale pogarszającą się pozycję geopolityczną Polski (wspomniał o kondominium) traktuje to jedynie w kategoriach politycznych i wewnętrznych. Podobnie zresztą jak Marcin Wolski, który uznaje że trzeba wygrywać w polityce i zmieniać kraj nie wspomina o naszej bezradności w sytuacji kiedy ta realna władza nie jest demokratycznie wybieralna ale pochodzi z przejęcia majątku (kasy) i braku niezależnych od dawnych służb instytucji porządku publicznego. Prowadzący, pan Józef Orzeł dodał do dyskusji ciekawy wątek, jakby odbierając podobnie przekaz panelistów. Mówił o możliwej reakcji ulicy. Tylko że on w przeciwieństwie do mnie widzi jakąś alternatywę. Na koniec akapit o przyczynach największego zawodu jakiego wczoraj doznałem – Łukasz Warzecha. Podczas wypowiedzi Ziemkiewicza lub Sakiewicza, z tyłu sali odezwał się zbierający do wyjścia red. Warzecha mówiąc o byłych żołnierzach niepodległościowego podziemia, często „zasilających szeregi milicji”. Możliwe, że to się nagrało. Nawet nie bardzo wiem po co pan redaktor to powiedział, ale byłem porażony. Smaczku nadaje fakt, że wczorajszy panel poprzedzony był filmem Marii Dłużewskiej który opowiada historię 4 mężczyzn skazanych na karę śmierci w procesach stalinowskich. W tle, postać Kapitana Jerzego Kędziory jednego z najbardziej okrutnych oprawców. 23 listopada miał rozpocząć się proces Kędziory . Nie rozpocznie się. Już wiadomo że Kędziora jest chory. Żyje już tylko jeden świadek p. Wacław Sikorski, który rozpoznał w działaczu ”Zrzeszenia byłych więźniów politycznych PRL” (mogłem niedokładnie podać nazwę) okrutnego kata. W czwartkowej audycji nadamy także wypowiedź p. Wacława po projekcji filmu. MarkD's blog
Polemika z Łukaszem Warzechą W odpowiedzi na moją reakcję na słowa Łukasza Warzechy o żołnierzach niepodległościowego podziemia opisane w notce Ślepcy czy głupiec? redaktor Łukasz Warzecha odpowiedział komentarzem. (Dziękuję) Sprawa dotyczy poniższego fragmentu panelu dyskusyjnego, w szczególności polemiki Warzechy z Sakiewiczem. Sakiewicz i Warzecha Łukasz Warzecha pisze: Przypadkiem trafiłem na Pana wpis. Ponieważ jestem jednym z jego bohaterów, więc pozwoli Pan, że się odniosę do końcowej uwagi. Nie wiem, co Pana tak w mojej wypowiedzi o wstępowaniu żołnierzy z rozformowanych oddziałów AK do milicji poraziło. Takie są historyczne fakty: żołnierze niepodległościowego podziemia w latach 44-45 często całymi oddziałami wstępowali do milicji lub UB, aby opanować tę formacje, przejmować nad nimi kontrolę, a także, korzystając z możliwości, jakie one dawały, chronić ludność cywilną np. przed bandami UPA na wschodzie Polski. Moja wypowiedź była wywołana demagogicznymi tezami Tomasza Sakiewicza, który wywodził, że sztywno pojmowany „honor” wyklucza jakiekolwiek pragmatyczne działania w polityce oraz że pragmatyzm i skuteczność muszą być na odwrotnym biegunie niż wartości. Przytoczyłem wspomniany przez Pana powszechnie znany fakt historyczny, aby wykazać, że wielu dowódców podziemia myślało jednak bardzo pragmatycznie – bo przecież honor pojmowany tak, jak to czynił T. Sakiewicz, zabraniałby zakładania milicyjnego munduru. Przypominam też Panu historię gen. Fieldorfa, który zachęcał byłych podwładnych do układania sobie życia w Polsce Ludowej, wychodząc ze słusznego założenia, że większą korzyść odniesie ojczyzna z aktywnych zawodowo ludzi z kręgosłupem etycznym i dobrym wykształceniem niż z trupów, podziurawionych ubeckimi kulami. Panie Łukaszu,
to co mnie najbardziej uraziło to czas w którym Pan słowa te powiedział. Po odsłuchaniu tekstu zgadzam się z Pana opisem sytuacji, aczkolwiek dalej uważam, że uwaga o żołnierzach niepodległościowego podziemia wypowiedziana w dyskusji która odbyła się po filmie (którego mógł Pan nie widzieć) była niestosowna. Bohaterowie tego filmu trafili do SB-ckich więzień i zostali skazani na karę śmierci za to właśnie kim byli. A byli żołnierzami AK walczącymi z okupantem m.in. w PW. I taki los jaki ich spotkał był losem typowym jeśli udało im się uniknąć łagru lub kuli NKWD, KBW, WP lub MO. Film Pan zapewne będzie miał okazję obejrzeć. Myślę też, że Pańska uwaga była też nietrafiona. Przyznaję, że może niezbyt dobrze zrozumiałem jej kontekst i zbyt emocjonalnie opisałem sytuację, za co przepraszam. Czytam na antenie Niepoprawnego RadiaPL historie żołnierzy, którzy walczyli z sowiecką okupacją. (audiobooki tych dokumentów znajdzie Pan w panelu strony markd.pl lub radiopl.pl). Mieli oni całkowitą świadomość faktu, że nie będzie wolnej Ojczyzny przy tej władzy. Ich sytuacja w wielu przypadkach była tragiczna. Nie mogli ze swoim życiorysem żyć normalnie i czasem, dla tych którzy chcieliby końca wojny jedynym wyjściem było niestety albo wstąpienie do lasu, albo kolaboracja z władzą. Jednak wstępowanie do milicji lub do UB było elementem walki z okupantem lub obrony ludności cywilnej przed bandytyzmem „ludowym”. Proszę przeczytać o celach takich działań m.in. http://podziemiezbrojne.blox.pl/2007/03/Kontrwywiad-AK-WiN-w-latach-1944-1947-czesc-1.html
Żołnierze AK zasilali MO, i sami zakładali w wielu przypadkach posterunki MO w terenie oraz pełnili typowo policyjną (w sensie normalnego państwa) służbę chroniącą społeczeństwo przed pospolitym bandytyzmem, a kolegów z podziemia bardzo często przed łapami UB czy NKWD. Ale nie było to państwowo twórcze działanie. Było to działanie obronne i działo się to zaraz po wkroczeniu sowietów na tereny dzisiejszej Polski. Jak to było odbierane przez komunistów znajdzie Pan m.in. w opracowaniu:
http://podziemiezbrojne.blox.pl/2009/06/PUBP-we-WLODAWIE-PUBLIKACJA-DO-POBRANIA.html
Jest tam sporo komunistycznych raportów, w których narzekają oni i uskarżają się, że posterunki MO w gminach „zostały opanowane przez reakcję” i sabotują wprowadzanie „władzy ludowej”. W odpowiedzi na „moralizatorstwo” Sakiewicza rzucił Pan argument o tych żołnierzach w milicji jako uogólnienie a bez wyjaśnienia kontekstu uważam to za nadużycie. Nie mówił Pan o tym jako o formie walki ani jako oporze a raczej jako formy działania. A przecież należy także uwzględnić skalę zjawiska i cele tych działań. I tu uważam, że użycie formacji niepodległościowych jako próby uzasadnienia tezy opozycyjnej do moralności jest nieuczciwe historycznie. Na koniec wracając do tej Pana polemiki z Sakiewiczem i odnosząc się do Pana argumentu, warto przypomnieć ostateczny los tych bohaterów. Wielu leży w grobach których do dziś nie znamy. Ich cel nie został zrealizowany. Zaproponował Pan więc rozwiązanie bez nadziei na realizację jakichkolwiek pozytywnych zmian. MarkD's blog
Adolf Bocheński o polskiej polityce zagranicznej Istotą myśli politycznej Bocheńskiego w dziedzinie polityki zagranicznej było przekonanie, że pozycję Polski na arenie międzynarodowej określają jej stosunki z Niemcami i Związkiem Sowieckim oraz wzajemne relacje między nimi. Zagadnieniem polskiej polityki zagranicznej zajmował się Adolf Bocheński w latach 1933-1939, wypracowując własną, oryginalną koncepcję, dotycząca sposobu prowadzenia tej polityki, celów jakie powinna ona sobie stawiać i środków umożliwiających ich realizację. Swoje oceny przedstawiał w licznych artykułach publikowanych na łamach „Buntu Młodych” i „Polityki” oraz w wydanej w 1937 roku książce „Między Niemcami a Rosją”. Po zawarciu układów o nieagresji z ZSRS (1932) oraz Niemcami (1934) Bocheński doceniając poprawę położenia międzynarodowego Polski, wskazywał na jej nietrwałość. Dobre stosunki z Niemcami oraz ZSRS były według niego wynikiem zaistniałego między tymi państwami antagonizmu, który po dojściu Hitlera do władzy zastąpił dawne zbliżenie niemiecko-sowieckie z okresu Republiki Weimarskiej. Przyczyną tego antagonizmu był - jego zdaniem - antykomunizm ruchu hitlerowskiego oraz niemieckie plany ekspansji na tereny rosyjskie. „Dziś wielkie, potężnie rozbudowane – pisał w „Między Niemcami a Rosją” – aspiracje ekspansji niemieckiej w głąb Rosji bezsprzecznie wzięły górę nad małym planem imperialistycznym zdobywania w porozumieniu z Rosją piaszczystych powiatów Pomorza”. Uważał jednak, iż antykomunistyczna tendencja w kształtowaniu niemieckiej polityki zagranicznej nie musiała okazać się trwała, gdyż „gdyby nie ogromne, prestiżowe dla Niemiec znaczenie sprawy Pomorza można by stwierdzić, ze sytuacja polityczna Europy dozwala na długi okres współdziałania polsko-niemieckiego. Ale ta sprawa zmusza nas do ostrożności i do liczenia się z możliwością szybkiego nawrotu do koncepcji rosyjskiej ( sojuszu z Rosją przeciw Polsce) w niemieckiej polityce zagranicznej”. Jako iluzję określał też Bocheński wiarę w możliwość utrzymywania przez dłuższy czas poprawnych stosunków ze Związkiem Sowieckim. Nie wierzył, by ZSRS pogodził się z obecnymi granicami. Polemizował z poglądami głoszonymi przez część publicystów endeckich, którzy uważali, że stałą tendencją sowieckiej polityki zagranicznej będzie zwiększanie wpływów na Dalekim Wschodzie i coraz mniejsze zainteresowanie sprawami europejskimi. Był przekonany, że dla ZSRS poważnym niebezpieczeństwem był problem ukraiński, dlatego Kreml będzie dążył do „pozbawienia Ukraińców tego skrawka ziemi, na którym wytwarza się ich Piemont narodowy”. Dążenie to było równoważne z chęcią oderwania od Polski dawnej Galicji Wschodniej. W tej sytuacji ostrzegał przed nawrotem ekspansji niemieckiej i sowieckiej skierowanej przeciwko Polsce i mającej na celu dokonanie ponownego rozbioru państwa polskiego. Był bowiem przekonany, iż konflikt ideologiczny między hitleryzmem a komunizmem nie będzie przeszkodą do wymierzonego przeciwko Polsce sojuszu, ponieważ w polityce zagranicznej decyduje przede wszystkim racja stanu, interes narodowy. „Doświadczenie dziejowe – pisał – wykazuje, że na ogół państwowa racja stanu wychodziła zwycięsko z konfliktów ideologicznych, czy to z motywami religijnymi czy tez sympatiami ustrojowymi”. Zadaniem polskiej polityki zagranicznej powinno być odsunięcie tego niebezpieczeństwa w czasie, a następnie jego likwidacja. Osiągnięcie tego celu wymagało przede wszystkim podtrzymania antagonizmu niemiecko-sowieckiego. Stroną dążącą do porozumienia była, wedle pisarza, Rosja, natomiast Niemcy nastawione były agresywnie. Z tego też powodu, aby podtrzymać korzystny dla Polski antagonizm niemiecko-sowiecki, Warszawa winna popierać Niemcy jako stronę, która go inicjuje i dążyć do zbliżenia z nimi w celu wzmocnienia ich pozycji. „Ci, którzy twierdzą, – pisał w swej książce – że Hitler jest w sporze niemiecko-rosyjskim napastnikiem powinni występować ze względu na interes Polski po jego stronie”. Nie dziwi więc poparcie udzielone Beckowi: „polityka Becka wobec Niemiec jest jedyną dziś możliwą i przytomną polityka polską”. W interesie Rzeczypospolitej było przeprowadzenie takich zmian w układzie sił w Europie, „aby jeden z naszych potężnych wrogów uległ osłabieniu zanim nastąpi wymierzony przeciwko Polsce sojusz Niemiec i Rosji”. Bocheński widział dwa sposoby zwiększenia siły państwa i osiągnięcia przez nie pozycji mocarstwa: „imperialistyczny” i „relatywistyczny”. Ten pierwszy oznaczał dążenie do wzmocnienia państwa na drodze przyłączenia doń nowych terytoriów. Drugi miał polegać na osłabieniu państw antagonistycznych w „drodze ich podziału na kilka nowych organizmów politycznych”. Według publicysty zwiększenie siły państwa polskiego na drodze „imperializmu terytorialnego” nie było możliwe, ponieważ Polska nie posiadała poza swymi granicami terenów zamieszkałych w większości przez Polaków. Przyłączenie zaś obszarów zamieszkałych zwarcie przez inne narody znacznie zwiększałoby odsetek mniejszości narodowych i doprowadziłoby do jego wewnętrznego osłabienia. „Relatywistyczny” sposób zwiększenia siły Polski nie mógł być zastosowany w stosunku do Niemiec, które były krajem jednolitym narodowościowo i ich podział, a zwłaszcza jego utrzymanie byłoby bardzo trudne. Inaczej wyglądała sytuacja w przypadku ZSRS, w skład którego wchodziło wiele narodów, dążących do niezależności. „Umocnienie idei narodowej, – pisał Bocheński – która na zachodzie pracuje przeciwko nam, na wschodzie pracuje za nami”. Rozkład ZSRS na szereg państw narodowych powinien stać się więc głównym celem polityki polskiej. Tylko jego zrealizowanie pozwoli uniknąć ponownego rozbioru Polski. Środkiem do tego celu miałoby być współdziałanie i sojusz z Niemcami, umożliwiający im realizację programu ekspansji na tereny rosyjskie i zniszczenie państwa sowieckiego – „taranem, który może te zbawienne dla nas zmiany (rozkład ZSRS) przeprowadzić jest dziś Rzesza Niemiecka”. Współdziałanie z Niemcami polegałoby przede wszystkim na umożliwieniu przemarszu ich wojskom przez terytorium Polski i ułatwienie w ten sposób agresji na ZSRS. „Sojusz z Polską – dowodził publicysta – jest dla Niemiec jedynym realnym sposobem dostania się do Rosji Sowieckiej”. Bocheński nie sądził, aby zwycięstwo Niemiec nad ZSRS spowodowało ich znaczne wzmocnienie, umożliwiające dominację w Europie Środkowo-Wschodniej oraz uzależnienie Polski i ewentualne wysunięcie żądań zwrotu Śląska i Pomorza. Uważał bowiem, że „długa i trudna wojna – a taką niewątpliwie byłaby wojna z Rosją, pod wszystkimi względami wyczerpuje państwo zwycięskie, wzmacnia je jedynie w stosunku do państwa pokonanego, a nie w stosunku państw trzecich”. Polska mogłaby więc przeciwstawić się – w oparciu o Francję i Anglię – niemieckim dążeniom do dominacji. Jako zwolennik federacji Polski i Ukrainy Bocheński zdawał sobie sprawę z niechęci Ukraińców do tego projektu, ich pretensji terytorialnych w stosunku do Galicji Wschodniej oraz silnych w Polsce dążeń do asymilacji narodowej Ukraińców. Brał tez pod uwagę wsparcie Berlina dla Ukrainy. W tym przypadku Warszawa mogłaby szukać wsparcia w osłabionej po rozbiciu ZSRS, Moskwie. Optymistycznie zakładał, iż w takim wypadku państwo ukraińskie skłonne byłoby szukać oparcia raczej w Polsce niż w Niemczech i pogodziłoby się z czasem z pozostawaniem części ziem ukraińskich w granicach Polski, zwłaszcza gdyby otrzymałyby one pełną autonomię gospodarczą i kulturalną. Układ sił stworzony w Europie Środkowo-Wschodniej po rozbiciu ZSRS miałby więc wedle Bocheńskiego charakter dynamiczny – „konstelacja przymierza polsko-rosyjskiego przeciwko rzeszy i Ukrainie, lub przymierza polsko-ukraińskiego przeciw Rosji i Niemcom występowałyby prawdopodobnie kolejno na widownię dziejów”. Źródłem koncepcji była idea prometeizmu, lansowana przez obóz belwederski, zakładająca rozbicie ZSRS na szereg państw narodowych (Ukraina, Białoruś, państwa Kaukazu i Azji Środkowej) i odsunięcie w ten sposób od Polski niebezpieczeństwa rosyjskiego. Bocheński zdawał sobie sprawę, ze Polska nie ma wystarczających sił do rozbicia ZSRS, stąd wynikało jego przeświadczenie o konieczności sojuszu z Niemcami. Łączyło to myśl Bocheńskiego z poglądami Władysława Studnickiego, który głosił konieczność oparcia się Polski o Niemcy i ścisłego związania się z nimi w obliczu zagrożenia ze strony ZSRS. Drugim obok Studnickiego zwolennikiem orientacji proniemieckiej był Cat-Mackiewicz. Obydwaj jednak, w odróżnieniu od Bocheńskiego, nie byli zwolennikami prometeizmu, postulowali wręcz ekspansję terytorialną Polski na wschód i znaczne powiększenie terytorium państwa polskiego. Bocheński uważał natomiast Litwinów, Białorusinów i Ukraińców za narody o silnym poczuciu tożsamości narodowej, wobec których proponowana przez Mackiewicza asymilacja kulturalna w ramach państwa wielonarodowego nie miała szans powodzenia. Dowodził również, że „jeżeli mamy mieć jakąś ideę na zewnątrz, to niech będzie to idea pozostawienia narodom pełnej możliwości urządzenia sobie samemu własnego życia narodowego. W interesie Polski jest powstanie w naszym pobliżu maksymalnej ilości organizmów państwowych. Im mniej będziemy zaborczy kulturalnie, tym większe będą możliwości realizacji naszych celów politycznych”. Publicysta „Buntu Młodych” przekonany był bowiem, iż o sile państwa decyduje nie posiadane terytorium, ale dogodna konstelacja międzynarodowa. Adolf Bocheński wskazując na potrzebę stworzenia w Europie Środkowej systemu sojuszy, jako przeszkodę w urzeczywistnieniu tego planu postrzegał Małą Ententę i odgrywającą w niej główną rolę Czechosłowację. Wysunął więc postulat likwidacji Małej Ententy oraz rozbioru państwa czechosłowackiego. Istnienie w Czechach bardzo silnej mniejszości niemieckiej w Sudetach uniemożliwiało Pradze – jego zdaniem - prowadzenie polityki antyniemieckiej. Stąd też dążenie polityków czeskich do utrzymywania możliwie dobrych stosunków z Berlinem i liczenie na to, że ewentualna jego ekspansja skieruje się przeciwko Polsce. Z tego też powodu Praga nie chciała widzieć w Polsce potencjalnego sojusznika przeciwko Niemcom, ponieważ uważała ją za państwo stale zagrożone zarówno ze strony Niemiec jak i ZSRS. „Mając do wyboru Polskę czy Rosje dla bronienia ich przed Niemcami Czesi zdecydowanie wybrali Rosję”. Dopiero znaczne okrojenie państwa czeskiego (Ruś Zakarpacka dla Węgier, Sudety dla Niemiec, wyodrębnienie Słowacji) zmusiłoby Pragę do współdziałania z Polską. Równocześnie uzyskanie przez Budapeszt Rusi Zakarpackiej oraz południowych obszarów Słowacji zmniejszyłoby presję na Rumunię w sprawie Siedmiogrodu. To zaś spowodowałoby rozluźnienie bliskich dotychczas stosunków węgiersko-niemieckich, będących wynikiem popierania przez Berlin rewindykacyjnych postulatów Budapesztu. Tym samym na proponowany przez Bocheńskiego system sojuszy w Europie Środkowej miały złożyć się: skierowany przeciwko Niemcom sojusz polsko-czesko-węgierski i skierowany przeciwko ZSRS sojusz polsko-rumuński. Tak więc ostatecznie sojusz z Niemcami miał mieć – w założeniu Bocheńskiego – charakter tylko taktyczny, dopuszczał więc możliwość sporów, a nawet konfliktów z Rzeszą, po rozbiciu ZSRS. Studnicki natomiast wierzył w trwałe ułożenie dobrych stosunków z Berlinem i możliwość współdziałania z nimi we wszystkich istotnych dla Polski kwestiach. Jakkolwiek Bocheński podzielał antykomunizm Cata-Mackiewicza, uważał jednak, że nie powinien on mieć wpływu na prowadzoną przez Polskę politykę zagraniczną, której jedynym wyznacznikiem powinna być racja stanu. To interes państwa, a nie sympatia lub antypatia do różnych ustrojów i ideologii powinien decydować o jego polityce. Stąd też twierdził, iż w interesie Polski było aby w Rosji jak najdłużej utrzymywał się ustrój komunistyczny, który wedle Bocheńskiego osłabiał ją wewnętrznie, a zarazem utrudniał porozumienie z Niemcami. Również proponowany sojusz z Niemcami nie łączył się w żaden sposób z sympatią do panującego w nich systemu politycznego i jego ideologii. Zarówno komunizm jak i hitleryzm określał jako barbarzyństwo. Propozycji sojuszu z Niemcami towarzyszyła natomiast krytyka orientacji profrancuskiej, popieranej przez ugrupowania opozycyjne (Front Mores, endecja, socjaliści). Zwolennikom tej orientacji zarzucał niezrozumienie faktu, iż Paryż kieruje się w swej polityce zagranicznej własną racją stanu, której podstawowym aksjomatem jest poszukiwanie sprzymierzeńca przeciwko Niemcom. Francji zależało na tym, by sprzymierzeniec ten był możliwie najpotężniejszy, stąd też dążenie do związania się z Rosją i niedocenianie sojuszu z Warszawą. „Polska leżała – podkreślał – na linii pozytywnej polityki Francji tylko wtedy, gdy nie było nadziei na uzyskanie trwałego porozumienia z Rosją”. Z niepokojem powitał więc projekt Paktu Wschodniego, jak i francusko-sowiecki oraz czechosłowacko-sowiecki pakt o wzajemnej pomocy z 1935 roku, w których widział dążenie Paryża do stworzenia „protektoratu rosyjskiego” w Polsce i Czechosłowacji. Wedle Bocheńskiego oparcie się polskiej polityki zagranicznej o sojusz z Francją wymagałoby od Polski opowiedzenia się w antagonizmie niemiecko-sowieckim po stronie Moskwy. Osłabiłoby to pozycję Niemiec, zmusiłoby je do zaniechania planów ekspansji na tereny Rosji i w rezultacie powrót do planów odzyskania Pomorza i Śląska w oparciu o porozumienie z Rosją. Antagonizm niemiecko-sowiecki wygasłby szybko z chwilą zmiany planów niemieckich, a jego koniec byłby groźny dla Polski, oznaczałby też porażkę polityki Paryża, który „nie zdaje sobie sprawy z tego, że przymierze francusko-rosyjskie jeśli nie skończy się na skutek realizacji planów imperialistycznych Hitlera (zniszczenie ZSRS), to skończy się na skutek sojuszu niemieckorosyjskiego”. Bocheński nie wierzył także w możliwość pomocy francuskiej dla Polski w przypadku ataku niemieckiego, gdyż Francja była „państwem przeżartym ideologią pacyfistyczną, niezdolnym do użycia siły zbrojnej w innym wypadku, jak w razie bezpośredniej agresji na jej własne terytorium” .Wspólnym interesem Polski i Francji było więc podsycanie antagonizmu niemiecko-sowieckiego. To zaś wymagało, by państwa te znajdowały się w przeciwnych obozach (Polska w sojuszu z Niemcami, Francja z ZSRS). Dopiero po rozbiciu ZSRS możliwe było porozumienie z Paryżem, którego celem byłoby niedopuszczenie do nadmiernego wzmocnienia Niemiec, do ich dominacji w Europie. Bocheński za błędne uważał propagowane przez ONR hasła ekspansji zarówno w kierunku zachodnim, jak i wschodnim. „Imperializm – podkreślał – na wszystkie strony – oto co zagraża polskiej opinii publicznej. Jednocześnie żądać Królewca, Mińska i Kowna – tego rodzaju stanowisko byłoby najzgubniejsze”. Rozwój wypadków w Europie w latach 1937-1938 i rosnąca siła i ekspansywność Niemiec spowodowała zachwianie się wiary Bocheńskiego co do możliwości stworzenia systemu sojuszy w Europie Środkowej, równocześnie jednak wzmocniła nadzieję na realizacje wielkiego planu rozbicia ZSRS. „Mając do wyboru grę – pisał w końcu 1938 roku – na podtrzymanie antagonizmu niemiecko-rosyjskiego i rozwalenie Rosji a grę na tworzenie przeciw Niemcom zapory w postaci mocarstwa środka opowiadamy się kategorycznie za polityką pierwszą. Szansą dziejową dla Polski jest fakt, że po załatwieniu sprawy czeskiej imperializm niemiecki zwróci się w stronę Rosji Sowieckiej”. Przez cały czas przeciwny był silnemu wiązaniu się Polski z mocarstwami zachodnimi, choć dostrzegał ich rosnące zdecydowanie powstrzymania ekspansji niemieckiej w Europie. Uważał, iż wojna z Niemcami może być podjęta przez Polskę tylko w wypadku, gdyby Niemcy ją zaatakowały. Sugerował neutralność Polski na wypadek wybuchu wojny na zachodzie Europy i wykorzystanie tego konfliktu do rozszerzenia wpływów Warszawy w Europie Środkowej. Twierdził, iż „ogromna większość narodu polskiego pragnie kontynuacji polityki 1934 roku. Jest to zaś polityka neutralności Polski wobec antagonizmów dwu wielkich bloków ideologicznych oraz polityki realizacji własnych celów mocarstwowych”. Nawet wypowiedzenie przez Hitlera paktu o nieagresji z 1934 roku nie przekreśliło nadziei publicysty „Polityki” na porozumienie z Berlinem. Uporczywie dowodził, że na sporze polsko-niemieckim tracą zarówno Niemcy jak i Polska, a zyskuje Związek Sowiecki, który uzyskałby możliwość okupacji Litwy, Łotwy i Estonii. W przypadku zaś przedłużania się wojny polsko-niemieckiej, Moskwa uzyskałaby tez szansę na okupację części terytorium Polski. Temu przypomnieniu o zagrożeniu sowieckim towarzyszyło stwierdzenie, że „ze wszystkich państw koalicji antyniemieckiej jedynym państwem z którym Niemcy mogą się dziś jeszcze zbliżyć jest Polska”. Gra toczyła się wedle niego o pozycje Warszawy w ramach sojuszu polsko-niemieckiego, o to, czy będzie ona w nim występowała jako samodzielny czynniki polityczny. W ten sposób doszedł do wniosku, że stanowcze przeciwstawienie się żądaniom niemieckim, z równoczesnym podkreśleniem woli porozumienia ze strony polskiej, prowadziłoby do przezwyciężenia konfliktu i umożliwiło zbliżenie między obu państwami. Dopiero podpisanie niemiecko-sowieckiego układu o nieagresji sprawiło, iż zdał sobie sprawę, że ekspansja niemiecka musi się teraz skierować przeciwko Polsce. ”Wszyscy czytelnicy – pisał w ostatnim swym artykule 27 sierpnia 1939 roku - <Polityki> wiedzą, ze autor tego artykułu uważał zawsze nieporozumienia między Polską a Niemcami za rzecz dla ogólnych interesów Rzeczypospolitej wysoce niekorzystną. Ponieważ jednak utrzymania dobrych stosunków musiałoby być okupione ustępstwami niezgodnymi z polskim honorem narodowym i żywotnymi interesami, przeto dziś musimy się zastanowić przede wszystkim nad sposobami pokonania Niemiec w możliwej wojnie”. Równocześnie domagał się, aby polska propaganda wojenna była prowadzona pod hasłem walki nie z Niemcami, ale z narodowym socjalizmem. Miało to ułatwić po ewentualnie zwycięskiej wojnie, porozumienie z nowym rządem niemieckim. Plan sojuszu polsko-niemieckiego był najistotniejszym składnikiem koncepcji Bocheńskiego. Miał on przeciwdziałać rozbiorowi Polski przez Niemcy i ZSRS, zaś rozbicie Związku Sowieckiego na szereg państw narodowych miało zapewnić mocarstwową pozycje Polski w Europie Środkowo-Wschodniej. Uzyskanie przez Polskę statusu mocarstwa było koniecznością życiową – jedyną drogą do utrzymania i utrwalenia niepodległego bytu państwowego w ówczesnych warunkach politycznych.
Wybrana literatura:
A. Bocheński, Między Niemcami a Rosją
S. Mikulicz, Prometeizm w polityce II Rzeczypospolitej
A. Kosicka-Pajewska, Polska między Rosją a Niemcami. Koncepcje polityczne Adolfa Bocheńskiego
Kazimierz Michał Ujazdowski, Żywotność konserwatyzmu. Idee polityczne Adolfa Bocheńskiego Godziemba's blog
IPN: Irena Dziedzic kłamcą lustracyjnym IPN chce uznania Ireny Dziedzic za “kłamcę lustracyjnego”. Warszawski sąd wyda wyrok 30 listopada. We wtorek Sąd Okręgowy Warszawa-Praga wysłuchał mów końcowych w trwającym od czerwca procesie autolustracyjnym 85-letniej Dziedzic, która sama wystąpiła o uznanie, że nie była agentką. W 2006 r. “Misja Specjalna” TVP i Newsweek podały jej nazwisko wśród dziennikarzy PRL, którzy mieli być tajnymi współpracownikami SB. Dziedzic zaprzecza, by była TW “Marleną”. “To mógł być ktoś inny” – mówiła sądowi. Uważa się ona za wieloletnią ofiarę tajnych służb, bo sprawa jej rzekomej współpracy ma być zemstą wysokiego rangą oficera służb PRL za to, że w latach 50. nie chciała z nim zatańczyć. Pion lustracyjny IPN, który jest stroną procesu, choć formalnie nie oskarża dziennikarki, bo nie pełniąc funkcji publicznej, nie podlega ona lustracji – twierdzi, że od czerwca 1958 r. do kwietnia 1966 r. świadomie i tajnie współpracowała ona z kontrwywiadem MSW jako TW “Marlena”. Nie zachowała się ani teczka pracy “Marleny”, ani jej zobowiązanie do współpracy. Są jednak zapisy oficera prowadzącego Włodzimierza Lipińskiego i sześć dokumentów z lat 60., pod którymi podpisała się Dziedzic, w tym jej pokwitowania wzięcia pieniędzy od SB. Według akt IPN nieżyjący obecnie esebek Lipiński, jesienią 1957 r. zaproponował Dziedzic, by udzielała informacji o dziennikarzach z Zachodu i kontaktach z nimi obywateli PRL. Miała się ona zgodzić i przekazać “wiele informacji o charakterze operacyjnym”, m.in. nt. poety Adama Ważyka, pewnego obywatela USA, romansu koleżanki. Miała ona też dostać od SB 9 tys. zł pożyczki, którą zwróciła dopiero po 4 latach. Według prok. Jarosława Skroka z IPN, taka nieoprocentowana pożyczka z funduszu operacyjnego była rzadkością, wymagała zgody na “najwyższym szczeblu” i świadczy o znaczeniu współpracownika. Sama Dziedzic twierdziła, że “nie ma w jej świadomości”, by przyjmowała jakąś pożyczkę. “Nie zarabiałam tyle, ile byłam warta, ale na życie mi starczało” – dodała. Adwokat dziennikarki, której długa kariera przypadła na lata PRL, podtrzymuje wniosek, by sąd uznał, że nie była ona agentką SB. We wtorek prok. Skrok podtrzymał wniosek o wydanie wyroku o “kłamstwie lustracyjnym” Dziedzic i wniósł o zakazanie jej przez sąd pełnienia funkcji publicznych na 3 lata. Jej wyjaśnienia uznał za niewiarygodne, bo jej kontakty z SB miały charakter tajnej i świadomej współpracy. Podkreślił, że agent mógł być inwigilowany przez SB w celu sprawdzenia np. czy nie oszukuje lub nie został “przewerbowany”. Maciej Marosz
Kawałkowanie Ojczyzny Coraz częściej słyszy się dziś o tzw. małych ojczyznach. Ostatnio prezydent Bronisław Komorowski w swoim przemówieniu przed wyborami samorządowymi podkreślał znaczenie "małych ojczyzn", na rzecz których warto pracować i im się poświęcać. Wcześniej jako marszałek Sejmu patronował ogólnopolskiemu konkursowi pod hasłem "Wypromuj swoją małą ojczyznę". Do swych "małych ojczyzn" odwołują się serwisy prasowe, portale internetowe, stowarzyszenia. Do małych ojczyzn odwołują się ruchy społeczne i polityczne. Na przykład Ruch Autonomii Śląska utożsamia się ze Śląskiem jako ich "małą ojczyzną". Wielu Polaków zupełnie bezwiednie opowiada o swojej "małej ojczyźnie", tak jakby chciało powiedzieć, tylko innymi słowami, że "małe jest piękne", a przecież tu chodzi o zupełnie inne, zasadnicze kwestie. O co chodzi zatem z tymi "małymi ojczyznami" w dobie kryzysu takich wartości jak patriotyzm? Dlaczego częściej mówi się dziś o "małych ojczyznach" niż o Ojczyźnie? Skąd ta moda na redukowanie znaczenia pojęcia "ojczyzna" do modelu wielu "małych ojczyzn"? Zdaniem prof. Franciszka Antoniego Marka, chodzi o "rozbijanie jedności narodowej hajmatową regionalizacją", na wzór Niemiec. Dla Niemców "Heimat" oznacza dosłownie "kraj rodzinny", ale także ideę obejmującą wyobrażenia i tęsknoty na temat stron rodzinnych. "Vaterland" zaś odwołuje się do przynależności narodowej i oznacza mniej więcej to samo, co nasze słowo "ojczyzna", mniej więcej, gdyż słowo "ojczyzna" funkcjonowało u nas setki lat wcześniej niż niemieckie słowo "Vaterland", na dobre zadomowione u naszych sąsiadów dopiero po zjednoczeniu Niemiec w 1871 roku. Odpowiednika niemieckiego słowa "Heimat" nie ma w języku polskim, a nawet w śląskiej gwarze, natomiast "ojcowizna", "ziemia rodzinna", "strona" mają inne znaczenie niż niemieckie słowo "Heimat" funkcjonujące autonomicznie obok słowa "Vaterland". Kiedy my mówimy, że ktoś jest "z naszych stron" albo że wyjechał "w obce strony", lub że jego "ziemia rodzinna" to na przykład Wileńszczyzna, to nie oznacza, że mamy na myśli to samo, co Niemcy, gdy wypowiadają słowo "Heimat". W naszym języku określenie "mała ojczyzna" pasuje najbardziej do znaczenia niemieckiego słowa "Heimat". Bo my, Polacy, mamy Ojczyznę, jedną, jedyną, niepodzielną, niepokawałkowaną na kilka "małych ojczyzn", jak to się nam od pewnego czasu wmawia.
"Kto uważa, że przeceniam groźbę regionalizacji - stwierdza prof. Franciszek A. Marek - niech się zastanowi nad tym, dlaczego Niemcy, eksportujący ją na zewnątrz, u siebie jej nie umacniają, a wręcz przeciwnie, od czasów wojny prusko-francuskiej (1870-1871) systematycznie i nieustannie się jednoczą. Przecież jeszcze wcale nie tak dawno wśród dzisiejszych landów były aż cztery królestwa, było także kilkanaście księstw i kilka wolnych miast hanzeatyckich, a dziś owe landy, w tym także dawne królestwa, upodabniają się do naszych województw". Dodajmy, naszych województw, które, na skutek "nowomowy" (?), mają się teraz dzielić na jakieś "małe ojczyzny". Polska od początku swojej historii tworzyła Ojczyznę, a słowo to, jak pisał Jan Paweł II w książce "Pamięć i tożsamość", "łączy się z pojęciem i rzeczywistością ojca". "Ojczyzna to jest poniekąd to samo, co ojcowizna, czyli zasób dóbr, które otrzymaliśmy w dziedzictwie po ojcach". Jan Paweł II definiuje Ojczyznę jako "dziedzictwo, a równocześnie wynikający z tego dziedzictwa stan posiadania, w tym również ziemi, terytorium, ale jeszcze bardziej wartości i treści duchowych, jakie składają się na kulturę danego narodu". W nauczaniu Jana Pawła II nie ma sformułowań odnoszących się do pojęcia tzw. małej ojczyzny, czyli do "hajmatowej", niemieckiej wersji "kraju rodzinnego". Jak słusznie zauważa prof. Franciszek A. Marek, ci, którzy upichcili polski odpowiednik tego dziwoląga [Heimat], a więc historycy, pedagodzy i politycy, "mają widocznie zbyt małe mózgi, niezdolne do ogarnięcia całej Ojczyzny, skoro muszą ją drobić na kawałki". Profesor Anna Pawełczyńska w swojej najnowszej książce "O istocie narodowej tożsamości" pisze, że "Ojczyzna stanowi subiektywną rzeczywistość ludzi wyposażonych we wspólne elementy kultury. One nadają tej zbiorowości spoistość i czynią z niej wspólnotę kulturową powiązaną społeczną więzią. Jest to wspólnota zanurzona w tej samej przeszłości i zjednoczona powinnością zabezpieczenia przyszłości następnym pokoleniom". Profesor Anna Pawełczyńska jako socjolog dostrzega, że członkowie tego samego narodu "czują na ogół swą przynależność do dwóch ojczyzn: prywatnej i ideologicznej". Ojczyzna prywatna bliska jest pojęciu "ojcowizna". Ojczyzna ideologiczna "wiąże człowieka z całą zbiorowością terytorialną, a tym samym również z zamieszkiwanym przez nią obszarem". W polskiej tradycji Ojczyzna jest tożsama z jej narodowym terytorium, przez co słowo to można interpretować na równi z państwem. Kiedy mówimy "mój kraj", mamy najczęściej na myśli zarówno państwo, jak i Ojczyznę. Warto się zastanowić, czy nie wyrządzamy krzywdy Ojczyźnie, stawiając ją na drugim miejscu, po wymyślonym przez obcych i przyjmowanym u nas bezkrytycznie terminie "mała ojczyzna". Wojciech Reszczyński
Jest śledztwo ws. Kwiatkowskiego dotyczące nagrań z Tu-154 Jest śledztwo ws. bezprawnego odsłuchania fragmentów z nagrań z czarnych skrzynek Tu-154 przez ministra sprawiedliwości Krzysztofa Kwiatkowskiego – poinformowała TVN24. W październiku w krakowskim Instytucie Ekspertyz Sądowych minister i dziennikarze wysłuchali nagrania z samolotowego rejestratora: rozmowy wieży w Mińsku z - jak to określono - "nie naszym" samolotem oraz szumu w kabinie pilotów. Później sam Kwiatkowski wysłuchał w słuchawkach kilkusekundowego nagrania. Zarejestrowały go mikrofony telewizyjne, a w mediach pojawiły się informacje, że nagranie było zbieżne z fragmentami, które zawierały stenogramy z nagrań czarnych skrzynek polskiego Tupolewa, który rozbił się 10 kwietnia pod Smoleńskiem. Śledztwo wszczęto "w sprawie rozpowszechnienia bez zezwolenia w dniu 15 października na terenie Instytutu Ekspertyz Sądowych wiadomości z postępowania przygotowawczego Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie w postaci fragmentów z nagrania rozmów na pokładzie samolotu T-154M". Prokuratura nie podaje bliższych informacji w tej sprawie ze względu na dobro postępowania. Podała jedynie, że "śledztwo zmierzać będzie do weryfikacji materiału dotychczas zgromadzonego w postępowaniu sprawdzającym". "W tym celu konieczne jest przeprowadzenie szeregu czynności o charakterze procesowym, które można przeprowadzić dopiero po wydaniu decyzji o wszczęciu postępowania. Czynności te pozwolą na ustalenie, czy w sprawie doszło do ujawnienia materiałów" - poinformowała prokuratura. Sprawa dotyczy odsłuchiwania przez ministra sprawiedliwości Krzysztofa Kwiatkowskiego w piątek 15 października, w krakowskim Instytucie Ekspertyz Sądowych, nagrań czarnych skrzynek samolotu, który rozbił się pod Smoleńskiem. Prokuratura wojskowa chce, by wyjaśniono, czy doszło w ten sposób do rozpowszechnienia bez zgody prokuratora wiadomości ze śledztwa. Początkowo resort sprawiedliwości podawał, że minister odsłuchał tylko "materiał poglądowy", potem twierdzono, że minister nie miał świadomości, iż mógł odsłuchiwać inne materiały. 21 października rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Zbigniew Rzepa poinformował, że Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie, prowadząca śledztwo w sprawie katastrofy, postanowiła przekazać Prokuraturze Okręgowej w Krakowie sprawę domniemanego "rozpowszechniania publicznego, bez zezwolenia prokuratora, wiadomości z postępowania przygotowawczego zanim zostały ujawnione w postępowaniu sądowym". Za taki czyn Kodeks karny przewiduje grzywnę, karę ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do 2 lat. Płk Rzepa podkreślił, iż minister odsłuchał czarne skrzynki z TU-154M. Poinformował również, że "w toku podjętych czynności ustalono, iż treść i zakres odsłuchiwanego materiału nie była uzgadniana z ministrem sprawiedliwości i innymi gośćmi uczestniczącymi w prezentacji". Przypominając, że WPO nie udzielała zgody na dostęp do akt śledztwa, rzecznik stwierdził, iż w sprawie tej "zachodzi konieczność zajęcia stanowiska procesowego". Ponieważ prokuratura wojskowa nie jest właściwa do rozpoznania tej sprawy ani rzeczowo (bada ona tylko przestępstwa żołnierzy), ani miejscowo (do czynu doszło w Krakowie), WPO przekazała ją Prokuraturze Okręgowej w Krakowie. Ta, po przeprowadzeniu postępowania sprawdzającego, podjęła decyzję o wszczęciu śledztwa. W związku z odsłuchaniem przez ministra fragmentów nagrań posłowie PiS mówili o potrzebie jego zdymisjonowania. Minister wyjaśniał: Sam minister wyjaśniał, że nagrania, które odsłuchał, nie stanowiły materiału dowodowego objętego śledztwem w sprawie katastrofy smoleńskiej, a były tylko standardowymi próbkami z kabiny pilotów. Na decyzję krakowskiej prokuratury miało też wpływ zawiadomienie jakie złożyły rodziny pilotów Tu-154. Według nieoficjalnych informacji tvn24.pl bliscy tragicznie zmarłych uznali, że doszło do przestępstwa w trakcie odsłuchiwania przez ministra Kwiatkowskiego nagrań z czarnej skrzynki. Krakowscy prokuratorzy zdecydowali więc wszcząć śledztwo, by uniknąć ewentualnych oskarżeń o brak należytego sprawdzenia tego, co naprawdę zdarzyło się w Instytucie Ekspertyz Sądowych. MK
Zabili nas w Wigilię Trudno zrozumieć zbrodnię popełnioną w podolskiej wsi Ihrowica 24 grudnia 1944 roku (Opis zdarzeń zawarł w swych książkach naoczny świadek ludobójstwa Jan Białowąs (Zdawało się, że pomarli, a oni wciąż żyją, Lublin 1995; Wspomnienia z Ihrowicy na Podolu,Lublin 1997; Krwawa Podolska Wigilia w Ihrowicy w 1944 roku, Lublin 2003; Pogrzeb po sześćdziesięciu czterech latach, Lublin 2009). Jest on też autorem opracowania „Żył i umarł dla innych. Wspomnienie o zamordowanym księdzu Stanisławie Szczepankiewiczu, proboszczu Ihrowicy”.). Dlaczego do polskich domów podczas wigilijnej wieczerzy wdarli się nagle zbrojni banderowcy z OUN–UPA i okoliczni ukraińscy chłopi, mordując, rabując i paląc? Czym zasłużyli sobie miejscowi Polacy na tak straszne potraktowanie? Dlaczego pod ciosami ukraińskiej siekiery zginął wyjątkowo dobry i kochający ludzi człowiek, ksiądz Stanisław Szczepankiewicz, który przez całe lata z oddaniem leczył i pielęgnował wszystkich chorych, bez względu na narodowość i wyznanie?Zbrodniarzom sprzyja wszystko. Brak dokumentów (niszczyli je sami), śmierć świadków (wielu zabili sami), upływ czasu zabierający ludziom pamięć, strachy czające się w ludzkich głowach na każde wspomnienie, wreszcie – koszmary dręczące tych, co wiedzą - Zbigniew Bartuś. Dla każdego Polaka jest oczywiste, że patriotyzm to rzecz chwalebna, a walka o niezawisłe państwo jest wręcz obowiązkiem każdego. Nie powinno być jednak dla nas obojętne, jak taka walka jest prowadzona. W przypadku nacjonalistów ukraińskich z OUN i UPA droga do Samostijnej okazała się drogą ludobójstwa. Natchnieni sowiecką ideą rewolucji, a potem ideami nazistowskimi postanowili oni, działając „na skróty”, przyspieszyć procesy historyczne. Od początku poważnie rozważali zniszczenie ludności polskiej na terenach uznawanych przez nich za ukraińskie. Idea brutalnej czystki etnicznej na tych ziemiach stanowiła wręcz istotę nacjonalizmu ukraińskiego (Tadeusz Piotrowski niezwykle trafnie zauważa, że czystka etniczna była integralnym komponentem przygotowywanej przez OUN rewolucji. Autor ocenił intencje i charakter ideologii OUN: „Tak jak Sowieci, mobilizowali oni chłopów ukraińskich w celu »rewolucji socjalnej« z jej integralnym komponentem: czystką etniczną. (Być może na tym polega prawdziwe znaczenie pojęcia »nacjonalizm integralny«)”, za: T. Piotrkowski, Poland`s Holocaust. Ethnic Strife, Collaboration with Occupying Forces and Genocide in the Second Republic, 1918–1947, Jefferson, NC1998, s. 204; K. Łada, Pomiędzy wypędzeniem a eksterminacją. Nacjonaliści ukraińscy wobec Polaków na Kresach; Musimy ich wyniszczyć, musimy oczyścić Ukrainę,[w:] Cz. Partacz, K. Łada, Polska wobec ukraińskich dążeń niepodległościowych w czasie II wojny światowej, Toruń 2003, s. 71.). Pracujący na emigracji historyk Krzysztof Łada po dokładnym przeanalizowaniu piśmiennictwa głównych ukraińskich działaczy nacjonalistycznych dowiódł, że idea eksterminacji Polaków oraz wyrzucenia pozostałej przy życiu ludności polskiej ze spornych ziem była bardzo popularna wśród ukraińskich elit politycznych już w pierwszej połowie XIX wieku (K. Łada, op. cit., s.69–95 i 278–304.). Pod zaborem austriackim „Zoria Hałyćkaja” zachęcała do wytępienia „polskich panów”, pouczała chłopów, jakich narzędzi mają używać do walki: pali, drągów, toporów i siekier. 31 lipca 1848 roku na posiedzeniu unickiej Rady Świętojurskiej we Lwowie po raz pierwszy użyto jakże popularnego później hasła: „Lachy za San!” (W czasie buntu Bohdana Chmielnickiego powstały hasła: „Lachy za Słucz” czy „Znajesz Lasze, po Słucz nasze”, a w czasie II wojny światowej już nie „Lachy za San”, ale „za Wisłok”, a nawet „za Wisłę”, patrz: Cz. Partacz, K. Łada, op. cit.,s. 7–8. Stąd też nagminne przypadki przyjmowania przez członków OUN i UPA w czasie II wojny światowej pseudonimów: „Hajdamaka”, „Rizun”, „Hołoworiz”, „Krwawyj wyszatil”, „Polakożer”, „Żydożer”, gloryfikowanie okrucieństwa w wierszach i pieśniach bojówek UPA. Było to tylko nawiązanie do długiej, mrocznej tradycji.). Z takim bagażem Ukraińcy weszli w przełomowy dla dziejów tej części Europy Środkowej okres wojen światowych. Nie należy więc się dziwić, że do strasznych okrucieństw na polskiej ludności, palenia, torturowania, gwałtów doszło już u schyłku I wojny światowej i w czasie wojny polsko-ukraińskiej o Galicję w roku 1919 (L. Kulińska, Działalność terrorystyczna i sabotażowa nacjonalistycznych organizacji ukraińskich w Polsce w latach 1922–1939,Kraków 2009,s. 34–39. Jednym z niedawno odnalezionych przez Rafała Sierchułę z Poznania w „Kurierze Poznańskim” (z 30.11.1937, R. 32, nr 548) przykładów tego okrucieństwa było zamordowanie przez Ukraińców siedmiu polskich żołnierzy pojmanych w czasie wojny polsko-ukraińskiej w roku 1919 w Jezupolu w powiecie stanisławowskim. Przed śmiercią Ukraińcy poddali ich strasznym torturom, po czym nagich owinęli drutem kolczastym, powiesili na stodole i spalili żywcem na oczach mieszkańców). Najbardziej znaczącą rolę w propagowaniu nienawiści do Polaków odegrał czołowy ideolog nacjonalizmu ukraińskiego Dmytro Doncow. Ogłoszona w roku 1926 w pracy Nacionalizm doktryna nacjonalizmu ukraińskiego wywarła potężny wpływ na kształtowanie się postaw młodych Ukraińców zamieszkujących Małopolskę Wschodnią: „Bądźcie napastnikami i zdobywcami, zanim będziecie mogli stać się włodarzami i posiadaczami […] wrogość jest nieunikniona”. Takie przesłanie to rzucenie wyzwania cywilizacji całej ludzkości. W tym sensie pokrywało się ono ze znaną wypowiedzą Hitlera: „Silni przepędzają słabych, ponieważ pęd do życia w jego ostatecznej postaci zawsze roztrzaska groteskowe okowy tak zwanego humanitaryzmu, ażeby w jego miejsce mógł wystąpić humanitaryzm przyrody, która tępi słabych, aby oczyścić miejsce dla silnych” (A. Hitler, Mein Kampf, München 1940, s. 557.). Jeden z rozdziałów pracy Doncowa nosi tytuł: „Twórcza przemoc oraz mniejszość inicjatywna, jako siły porządkujące…”. Realizacją owej koncepcji było w czasie II wojny światowej powołanie w OUN Bandery, potem w UPA Służby Bezpeky – terrorystyczno-policyjnego organu stosującego przemoc „lepszych ludzi” wobec prostych i słabszych, jak choćby chłopskiej polskiej ludności cywilnej Wołynia i Małopolski Wschodniej, ale też wobec nie dość lojalnych Ukraińców. Rozwijając swe myśli, Doncow pisał: „Bez przemocy i żelaznej bezwzględności niczego w historii nie stworzono […] przemoc, żelazna dyscyplina i wojna – oto metody, przy pomocy których wybrane narody szły drogą postępu” (D. Doncow, głoszący takie hasła, w czasie ostatniej wojny wcielone w czyn, nie został nigdy osądzony, potępiony ani nawet skazany na ostracyzm – do dziś pozostaje guru skrajnych nacjonalistów ukraińskich). Siłą napędową tak sformułowanej idei nacjonalizmu była ekspansja terytorialna: „pragnąc świetności swego kraju, oznacza pragnąć nieszczęścia swoich sąsiadów [...] ekspansji swojego kraju wyrzeka się tylko ten, u kogo całkowicie obumarło poczucie patriotyzmu [...] bowiem gdy historia jest walką o panowanie i władzę, o wzięcie w posiadanie – to twórcza przemoc musi odgrywać dużą rolę w tym procesie, albowiem zawłaszczanie to przede wszystkim pragnienie pokonania”. Nie brakowało w tej ideologii wątków stricte rasistowskich. Najbardziej bezwzględni przywódcy nacjonalizmu ukraińskiego odpowiedzialni za zbrodnię ludobójstwa – Stefan Bandera i Roman Szuchewycz, ogłoszeni przez prezydenta Juszczenkę „bohaterami Ukrainy”, wychowali się na tych właśnie ideach. Fanatyzm ukraińskich nacjonalistów dał o sobie znać w II Rzeczypospolitej, gdy młodzi, często nienależycie wyszkoleni ukraińscy chłopcy, posyłani przez bezwzględnych przywódców, szli dokonywać napadów i zamachów terrorystycznych. Jeszcze przed powstaniem OUN został opracowany „Dekalog ukraińskiego nacjonalisty” autorstwa Stepana Łenkawśkiego. Obowiązkowo uczyła się go ukraińska młodzież nacjonalistyczna. Tu znajdziemy zalecenia dotyczące postępowania z „obcoplemieńcami”, które wprowadzano w czyn, gdy tylko nadarzyła się okazja. Oto kilka z nich: Nie zawahasz się wykonać największego przestępstwa, jeśli tego wymagać będzie dobro sprawy. Nienawiścią i podstępem będziesz przyjmować wroga twojej nacji. Będziesz dążyć do poszerzenia siły, chwały, bogactwa i przestrzeni państwa ukraińskiego, nawet w drodze zniewolenia obcoplemieńców (Zniekształconą formę podstawowego tekstu rozpowszechnił R. Drozd w publikacji pt. Ukrajińska Powstańcza Armia, Warszawa 1998. Tekst ten cytowany jest w pełnym w oryginalnym opracowaniu II Oddziału Sztabu Generalnego z lat 30. „Geneza i rozwój ukraińskiego ruchu wywrotowego U.W.O.–O.U.N.”, CA MSWiA, zesp. Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów, sygn. R I/138 (dziś w BU IPN). Szerzej na ten temat też w: K. Łada, op. cit., s. 69–95 oraz w pracach Wiktora Poliszczuka, w tym głównie Źródła zbrodni OUN i UPA, t. 1: Zasady ideologiczne nacjonalizmu ukraińskiego i Ukraiński ruch nacjonalistyczny: struktura organizacyjna i założenia programowe, Toronto 2003; Nacjonalizm ukraiński w dokumentach, cz. 1 i 2, Toronto 2002.). Rosenbergowska koncepcja buforowego państwa ukraińsko-białorusko-litewskiego oraz nadzieje rychłej rewizji obowiązujących traktatów pokojowych pobudzały tylko separatyzm mniejszości ukraińskiej w Polsce. Podsumowując, ukraińscy działacze nacjonalistyczni w okresie przedwojennym brali pod uwagę realizację następujących wariantów:
1) usunięcie (wypędzenie) polskiej ludności kresowej (i innych zamieszkujących Kresy, nie ukraińskich nacji),
2) ludobójczą eksterminację,
3) przymusową asymilację pozostałych.
Planowali dokonać tego samodzielnie lub w ścisłej współpracy z wrogami Polski, przede wszystkim Niemcami i Rosją. Nie chcieli być jednak jedynie narzędziem. Przeciwnie, dążyli do wykorzystania dla swoich celów ich aparatu państwowo-represyjnego (Warto zapoznać się też z innymi pracami przybliżającymi zagadnienia nacjonalizmu ukraińskiego: T. Stryjek, Ukraińska idea narodowa okresu międzywojennego. Analiza wybranych koncepcji, Wrocław 2000: A. Wróbel, Polska i Polacy w koncepcjach współczesnych ukraińskich partii nacjonalistycznych, Warszawa 2003.). Aby zwyciężyć, musieli swoje hasła bezwzględnej walki z Polakami zaszczepić zwykłym ludziom, często żyjącym w zgodzie, a nawet zażyłości z polskimi sąsiadami. W ruch poszła odpowiednio ukierunkowana propaganda. Ponieważ nacjonalistom ukraińskim brakowało racji natury politycznej, używali innych argumentów. Swą agitację oparli na podkreślaniu gorszej pozycji społecznej i socjalnej Ukraińców oraz „wiecznej, historycznej ukraińskiej krzywdy” (Szerzej na ten temat m.in. w: W. Mędrzecki, Polityka narodowościowa II Rzeczypospolitej a antypolska akcja UPA w latach 1943–1944, [w:] Antypolska akcja OUN–UPA 1943–1944, Fakty i interpretacje, red. G. Motyka, D. Libionka, Warszawa 2002.). Oczywiście pomijano historyczną kwestię własności czy odpowiedzialności zaborców za wielowiekowe zacofanie województw kresowych. W takim „klasowym” podejściu widać silną inspirację ze strony komunizmu. Nacjonaliści obiecywali ukraińskim chłopom, że Polakom i innym „czużyńcom” ziemia i własność będą odebrane siłą i bez prawa do odszkodowania. Do niebywałego nasilenia mordów doszło w wojennych latach 1943–1944 – najpierw na Wołyniu, Polesiu, a następnie w Małopolsce Wschodniej i Lubelszczyźnie, np. w Hrubieszowskiem. Wraz z przemieszczaniem się frontu ataki na ludność polską przesunęły się na lewy brzeg Sanu – na teren dzisiejszego województwa podkarpackiego. Od początku wojny agitatorzy i bojówkarze z OUN wzywali Ukraińców do zabijania i wypędzania „czużyńców”. Zbroili chłopów, szkolili, nakazywali bezwzględność. Akcje te nasiliły się po zmianie okupacji na niemiecką. Do pozbywania się Polaków początkowo wykorzystywali aparat przemocy okupantów, by w końcu wziąć sprawy we własne ręce. Nie bez wpływu na rozmiary okrucieństwa pozostawała łatwość, z jaką militarne i pomocnicze formacje ukraińskie Nachtigall, Roland czy Schutzmannschaft na niemieckim żołdzie wymordowały wcześniej żydowską ludność Kresów. Nie wolno zapominać, że członkowie tych „szwadronów śmierci” już w roku 1941 na Podolu, a 1942 na Białorusi unicestwiły dziesiątki tysięcy cywilów. Rok później ci zaprawieni w masowych i wyrafinowanych zbrodniach ukraińscy najemnicy z Szuchewyczem na czele trafili do UPA (Schooling in Murder: Schutzmannschaft Battaillon and Hauptsturmführer Roman Shukhevych in Belarus 1942, Per Anders Rudling, Ernst-Moritz-Arndt-Universität, Greifswald (Germany), ukaże sie niedługo w zbiorze materiałów pokonferencyjnych „Prawda historyczna a prawda polityczna w badaniach naukowych. Przykład ludobójstwa na Kresach Południowo-Wschodnich w latach 1939–1946, Wrocław, 20–22 czerwca 2010). Od roku 1943 nie może już być mowy o jakichkolwiek spontanicznych akcjach antypolskich. Przywódcy OUN Bandery, a potem UPA wydawali rozkazy zabijania wszystkich Polaków, w tym starców, kobiet i dzieci. Czasem mordowano dzieci szczególnie okrutnie, np. przez rozdzieranie nóżek (z morderczym hasłem „Tyś polski orzeł”) czy rozdzierając im usta („Polska od morza do morza”), jeszcze żywym wyrywano kończyny, języki, wykłuwano oczy, tak umęczone nabijano na widły (Patrz: Listy pracownicy Polskiego Komitetu Opiekuńczego, [w:] L. Kulińska, Dzieje Komitetu Ziem Wschodnich na tle losów ludności polskich kresów, t. 2, s. 802) oraz Wieś Rozważ pow. Złoczów(1944),ibidem, s. 742.). Wśród osób popierających mordy na Polakach nie brakowało też przedstawicieli kleru greckokatolickiego. Znajdziemy liczne przykłady apeli kleru, np. „Braty za orużja i ty – ta byty Lachiw, a Boh wam hriwdu wydpustyt”, czy śpiewany w czasie procesji Bożego Ciała roku 1943 refren do pieśni i modłów: „rżnij Lachów, rżnij”. W wielu relacjach naocznych świadków i dokumentach znajdują potwierdzenie fakty błogosławienia przez księży narzędzi zbrodni. Czasem sami księża greckokatoliccy i ich najbliższe rodziny byli organizatorami albo uczestnikami ludobójstwa. Szczególnie ciemną kartę zapisał tu ksiądz metropolita Andrzej Szeptycki. W takiej atmosferze, kiedy nawet kler sankcjonował zbrodnie, nietrudno było o najpotworniejsze uczynki. Znikły opory moralne. Słowa jednej z najbardziej znanych i kolportowanych do dziś w różnego rodzaju śpiewnikach UPA pieśni nie pozostawiają złudzeń co do tego, czym kierowali się mordercy:
Zdobywaj, zdobywajmy sławę! Wykosimy wszystkich Lachów po Warszawę... Ukraiński narodzie.[…] Zdobywaj, zdobywajmy siłę! Zarżniemy wszystkich Lachów do mogiły... Ukraiński narodzie […] Gdzie San, gdzie Karpaty, gdzie Krym, gdzie Kaukaz,– Ukraina –Ukraińcom, a wszystkim przybłędom –precz!( Przykłady pieśni i wierszy Ukraińskiej Powstańczej Armii, za: W. Siemaszko, E. Siemaszko, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939–1945, t. 1 i 2, Warszawa 2000, s. 1294.). Poza wyjątkowo okrutnymi sposobami zabijania ofiar warto zwrócić uwagę na ogromną pomysłowość dowódców OUN i UPA przy organizowaniu podstępów i wymyślnych pułapek, w które wciągano Polaków. Mordowano wiernych zgromadzonych w kościołach, napadano na domostwa w czasie świąt kościelnych i państwowych, ślubów, chrzcin, komunii, gdy domownicy zbierali się w odświętnej atmosferze przy stole, nie spodziewając się ataku. W ten typ napadów wpisuje się okrutny mord na mieszkańcach Ihrowicy dokonany w Wigilię świąt Bożego Narodzenia, kiedy banderowcy razem z miejscową ludnością ukraińską zaatakowali zupełnie zaskoczonych Polaków. W innych przypadkach przybyli do wioski pojedynczy upowcy zwoływali mężczyzn na „zebranie” pod dowolnym pretekstem (np. organizowania wspólnej partyzantki antyniemieckiej). Wtedy otaczały ich ukryte wcześniej oddziały upowskie i mordowały, po czym przystępowały do zabijania pozostałych – kobiet, dzieci i starców. Tak wybijano całe wsie. Nacjonaliści ukraińscy byli mistrzami kamuflażu i propagandy, tak jest zresztą do dziś, bo jak zrozumieć fakt, że to ludobójstwo nadal budzi wątpliwości nawet wśród części Polaków? Puszczali w obieg wyolbrzymione i fałszywe informacje o polskich zbrodniach na cywilnej ludności ukraińskiej, aby wzmóc chęć zabijania Polaków. Z kolei polskim sąsiadom wmawiali, że zbrodnie w innych miejscowościach miały charakter porachunków osobistych czy zemsty, ale tutaj nikomu nic nie grozi, co skutecznie osłabiało czujność i pozwalało wykorzystać element zaskoczenia. Wyniki tak prowadzonej akcji były przerażające. Setki tysięcy ludzi bądź zginęły, bądź znalazły się bez dachu nad głową i środków do życia. Na zachód płynęły rzeki uchodźców. Mimo ogromnej ofiarności reszty społeczeństwa kresowego, głównie mieszkańców większych miast i organizacji społecznych, nie udało się zapobiec wielu nieszczęściom. Brakowało żywności, leków, ubrań. Beznadziejne położenie pozbawionych wszystkiego ludzi wykorzystali Niemcy, masowo wywożąc ich na roboty. Jak wskazują źródła, wszelka obrona była bezcelowa, ponieważ nie tylko Ukraińcom, ale także dwóm pozostałym okupantom sytuacja taka była ze wszech miar na rękę. Polskie władze podziemne popełniły liczne błędy. Jednak w swych działaniach były skrępowane umowami koalicyjnymi, natomiast Ukraińcy, bez skrupułów manewrując między okupantami, z ich przyzwoleniem wykonali swój plan – usunęli fizycznie ludność polską z Kresów. Wobec trzech wrogów Polacy byli bezradni. Jak w greckiej tragedii, nie było żadnego ratunku ani dobrego rozwiązania… Tak pisał z wielkim rozżaleniem o położeniu polskiej ludności kresowej jeden z działaczy podziemia, Zbigniew Nowosad, tuż przed kolejną zmianą okupacji w roku 1944: „Dzisiaj ludność kresowa jest zdziesiątkowana przez bolszewików, niszczona przez Niemców, mordowana przez Ukraińców, ale zniosłaby jeszcze wiele, gdyby nie jej okropne poczucie opuszczenia przez cały naród, zwłaszcza przez jego czynniki kierownicze. Doszło do tego, że dziś zadaje sobie ona rozpaczliwe pytanie: »Czy my w ogóle jesteśmy Polsce potrzebni? Czy nie jesteśmy dla niej tylko przykrym kłopotem, przyczyną konfliktu z ukochanymi słowiańskimi braćmi – Ukraińcami, oraz z Rosją? (Dość eksperymentów z krwią polską, dokument KZW, Warszawa 1944, CA MSWiA, Zespół SN, t. 439 i 503 (dziś w zbiorach BU IPN). Czy pomimo upływu lat ów wyrok zapomnienia nie został utrzymany w mocy? Wiemy, że wielowiekowe zmagania o przetrwanie polskości na ziemiach wschodnich zakończyły się klęską. Dorobek dziesiątków pokoleń żyjących tam ludzi poszedł na marne. Umiera pamięć o ogromnej spuściźnie kulturowej, która leży u podstaw polskiej tożsamości i historii. Odchodzą już ostatni świadkowie. Schodzili ze sceny dziejów w najstraszniejszy sposób, wytępieni przez swych wrogów zewnętrznych i wewnętrznych. Czy nie jesteśmy czegoś im winni? Mieszkańcy dawnych województw wschodnich i ich potomkowie na próżno czekają na pomoc władz przy budowaniu Instytutu Kresowego, który mógłby się podjąć przechowywania wspomnień, spuścizny i innych pamiątek rozproszonych dziś po licznych instytucjach w kraju. Wsparcia wymagają też badania naukowe nad dziejami Kresów i samego ludobójstwa dokonanego przez nacjonalistów ukraińskich. Zainteresowania i pomocy ze strony państwa powinny się też doczekać ostatnie żyjące w Polsce, i to z reguły w bardzo trudnych warunkach, ofiary i ich rodziny. Jednak najważniejsze jest dla nich jednoznaczne potępienie przez władze Rzeczypospolitej, Kościół, polityków, media sprawców – przywódców i członków OUN i UPA oraz tych wszystkich Ukraińców, którzy dopuścili się mordowania polskiej ludności. Żadne zasady poprawności politycznej czy wymogi tzw. wielkiej polityki nie powinny tuszować tak strasznej zbrodni. Najwyższy czas, by dowiedział się o niej świat. Lucyna Kulińska
Rząd chce sprzedać ziemię i zlikwidować Agencję Nieruchomości Rolnych W ciągu 2 – 3 lat rząd zamierza sprzedać ziemię należącą do Skarbu Państwa. Liczy, że uzyska ze sprzedaży 30 – 50 mld zł do budżetu. W planach ma także definitywną likwidację Agencji Nieruchomości Rolnych. W posiadaniu ANR znajduje się obecnie 2,2 mln ha gruntów, jednakże tylko 311 tys. ha, którymi zarządza, może na dzień dzisiejszy wystawić na przetarg. Resztę stanowi ziemia niesprzedawalna – ok. 1,6 mln ha gruntów znajduje się w dzierżawie, a wobec innych pojawiły się roszczenia dawnych właścicieli. Tymczasem rząd wpadł na pomysł, w jaki sposób odblokować ziemię i umożliwić jej sprzedaż. W ciągu ostatnich miesięcy komisje złożone z urzędników i prawników powołane przez ANR sprawdzały zasadność roszczeń byłych właścicieli. W rozmowie z „DGP” minister rolnictwa powiedział, że w znacznej części przypadków wnioski te były bezzasadne, toteż teraz grunty te trafią na rynek. W celu usprawnienia sprzedaży ziemi rząd przygotował nowelizację ustawy o zasadach gospodarowania państwowymi gruntami rolnymi, która ma przekonać dzierżawców do wykupu ziemi. Działania w tym celu podjęto już dwa lata temu, kiedy bardzo niskie czynsze dzierżawne wynoszące ok. 50 zł za hektar rocznie podniesiono do 365 zł, choć i tak większość najemców nadal płaci czynsz zgodnie ze starą stawką. Nowelizacja ustawy zakłada, że dzierżawcy do czasu wygaśnięcia umów o najem mają wykupić uprawianą przez siebie ziemię. Jeżeli tego nie zrobią, utracą prawo jej pierwokupu. Zdaniem resortu rolnictwa nowe przepisy umożliwią efektywniejsze użytkowanie gruntów, bo prywatny właściciel to znacznie skuteczniejszy gospodarz aniżeli państwo. Część ekspertów ostrzega jednak przed pochopnym wystawianiem tak ogromnej ilości gruntów na sprzedaż, gdyż może przynieść to skutek odwrotny od zamierzonego – budżet zamiast zyskać, jedynie straci, bo pojawienie się na rynku tak dużych zasobów może spowodować spadek cen ziemi. Już teraz cena 1 ha ziemi kupowanej od rolnika to 19 tys. zł, podczas gdy cena 1 ha ziemi należącego do ANR to tylko 15 tys. zł. Popyt na ziemię i spadek jej cen z pewnością staną się zachętą dla cudzoziemców. Już od 2016 roku będą oni mogli kupować tu grunty na takich samych zasadach jak Polacy. Tymczasem w rozmowie z “DGP” prof. Alina Sikorska z Instytutu Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej zauważa, że wzrost cen produktów rolno-spożywczych i zapotrzebowania na żywność na świecie dowodzą, iż ceny ziemi będą piąć się w górę. Już teraz wielkie koncerny wykupują ogromne obszary ziemskie na kontynentach afrykańskim, azjatyckim oraz we wschodniej części Europy.
Źródło: „Dziennik Gazeta Prawna”
W BGK ukryją długi Z posłem Jarosławem Stawiarskim (PiS), członkiem sejmowej Komisji Finansów Publicznych, rozmawia Małgorzata Goss Powołana przez Komisje Finansów Publicznych podkomisja pracuje nad zmiana ustawy o Banku Gospodarstwa Krajowego. W jakim kierunku idą zmiany?
- Bank Gospodarstwa Krajowego jest bankiem państwowym, który obsługuje budżet państwa w zakresie zadań należących do ministra finansów i innych ministerstw poprzez finansowanie jedenastu funduszy otaczających BGK. Jest skonstruowany tak jak banki komercyjne, tj. posiada fundusze własne i prowadzi działalność finansowa oparta na prawie bankowym. Projekt nowelizacji przewiduje, ze jego kompetencje zostaną znacznie poszerzone. Wnioskodawcy chcą przyznać BGK prawo zaciągania pożyczek z budżetu oraz przekazywania do budżetu funduszy własnych oraz przekształcić BGK w państwowy bank hipoteczny z prawem emitowania listów zastawnych. Projekt został wniesiony przez grupę posłów Platformy Obywatelskiej, na czele z posłem Sławomirem Neumanem, ale nie jest tajemnica, ze jest popierany przez ministra finansów Jacka Rostowskiego.
Platforma Obywatelska chce wiec utworzyć bank, który będzie do dyspozycji ministra finansów. W zależności od potrzeb albo będzie zbierał środki z rynku, albo będzie "wypompowywał" środki budżetowe? - Wprowadzenie tych zmian pozwoliłoby ministrowi finansów przesuwać środki pomiędzy budżetem i BGK w taki sposób, by ukryć rzeczywisty poziom długu publicznego i deficytu budżetowego. Chodzi o to, by ominąć Konstytucje, która w art. 220 zakazuje przekraczania deficytu budżetowego zapisanego w ustawie budżetowej, a także pokrywania go przez zaciąganie zobowiązań w banku centralnym. Na mocy znowelizowanej ustawy rozmaite zadania państwa w zakresie budowy dróg, mieszkań, kredytów studenckich etc. będą obciążały finansowo wyłącznie BGK, nie powiększając dziury budżetowej. Przy tym nowela wyraża expressis verbis zasadę, ze BGK jest bankiem, który nie może upaść, natomiast w razie jego likwidacji mienie i zobowiązania BGK przejmuje Skarb Państwa. Wynika z tego, ze zobowiązania BGK będą obciążały budżet, tyle ze w sposób ukryty, tj. nie beda wykazywane w statystyce budżetowej. Bank będzie "pochłaniał" deficyt. Pozwoli to rządowi dalej bezkarnie zadłużać państwo, licząc na zachowanie ratingu Polski oraz samego BGK.
Jesteśmy jedynym państwem w Europie, które ma wpisana do Konstytucji 60-procentowa barierę długu. Inne kraje, nie przejmując się wskaźnikami Maastricht, podwyższają deficyty, kreują pieniądze, aby tylko utrzymać w ruchu objętą kryzysem gospodarkę...
- To prawda, ale np. gospodarka niemiecka czy brytyjska są w stanie w warunkach prosperity w krótkim czasie zredukować deficyt i ograniczyć zadłużenie, wiec mogą być procentowo wyżej zadłużone, i tak sobie poradzą. Polska gospodarka w porównaniu z nimi zaledwie raczkuje, wiec ma mniejsze szanse, by wyjść ze spirali zadłużenia. Tymczasem ono ciągle narasta. Pod względem relacji długu do PKB zajmujemy juz przedostatnie miejsce wśród dwunastu nowych krajów członkowskich.
Wszystko zależy od tego, na co przeznaczamy pożyczane pieniądze. Jeśli na inwestycje, to następuje poszerzenie bazy podatkowej i dług publiczny łatwo można spłacić.
- W tegorocznym budżecie 12 proc. środków idzie na obsługę zadłużenia zagranicznego. W budżecie na 2011 r. przeznaczamy na to aż 38 mld złotych. To ogromne środki. Ponadto finansowanie inwestycji - w infrastrukturę kolejowa, drogowa, mieszkalnictwo - wprost z budżetu byłoby tańsze niż poprzez BGK, ponieważ obligacje państwowe są niżej oprocentowane niż pożyczki. Tylko ze zadłużając budżet, coraz dalej odchodzimy od kryteriów z Maastricht i rządowych mrzonek o strefie euro.
Wspomniał Pan, ze BGK uzyska w tej nowelizacji uprawnienia banku hipotecznego. Co to oznacza w praktyce? - BGK otrzyma prawo emitowania listów zastawnych, co było dotychczas rola wyłącznie banków hipotecznych. Ponieważ większość działalności BGK koncentruje sie na udzielaniu kredytów związanych z finansowaniem nieruchomości, to projektodawcy doszli do wniosku, ze emisja przez BGK listów zastawnych - rodzaju derywat, tj. instrumentów stworzonych na bazie kredytów hipotecznych - pozwoliłaby refinansować tę działalność. Ma to dotyczyć głównie mieszkalnictwa, ale można sobie wyobrazić także listy zastawne dotyczące np. mienia kolejowego. Istnieje niebezpieczeństwo, ze BGK może ta droga przejmować długi hipoteczne deweloperów od innych banków czy inne niespłacalne długi, stając się tzw. złym bankiem. Na zachodzie powstają tego rodzaju banki w celu oczyszczenia systemu finansowego, zgromadzenia w jednej instytucji wszystkich toksycznych aktywów, złych kredytów, śmieciowych papierów. Tylko ze BGK jako taki "zły bank" będzie pochłaniał nie tylko toksyczne aktywa z rynku nieruchomości, ale i deficyt budżetowy oraz zadłużenie publiczne. Wszystko, co chore w naszym systemie finansowym, zostanie w nim ukryte i zapieczętowane stemplem "BGK nie może upaść". Jeśli w jakimś momencie ta banka pęknie, może spowodować nagle załamanie systemu finansowego państwa. Długi BGK spadną na wszystkich podatników.
Dziękuję za rozmowę.
PATRIOTA Z PRZYPADKU Od wielu lat, środowiska niepodległościowe apelują do kolejnych rządów III RP o degradację agenta sowieckich służb Wojciecha Jaruzelskiego. Równolegle, wnoszą o awansowanie pośmiertnie do stopnia generała brygady i przyznanie Orderu Orła Białego dla śp. pułkownika Ryszarda Kuklińskiego, dostrzegając w tym akcie symboliczne zamknięcie epoki PRL. Mogłoby się wydawać, że wiedza, jaką mamy dziś o tych postaciach sprawi, iż słuszny postulat zostanie spełniony przez rządzących, a tym samy granice między zdradą, a bohaterstwem zostaną jasno wytyczone. Wykorzystanie przez Rosję postaci agenta sowieckiego wywiadu „Wolskiego” do storpedowania wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Moskwie, potwierdza przecież, że do ostatnich dni człowiek ten będzie działał w imię rosyjskich interesów i gorliwie wypełniał szkodliwą dla Polski misję. W tej sprawie - front obrońców Jaruzelskiego – od „Gazety Wyborczej”, po towarzyszy z SLD, może odczuwać satysfakcję, jeśli raz jeszcze agent „Wolski” okaże się przydatny w rozgrywaniu sprawy polskiej. Po 20 latach III RP nie może zaskakiwać, że fałszywy obraz PRL-u, tzw. ludowego wojska i postaci Jaruzelskiego, nadal stanowi dla komunistów i ich przyjaciół gwarancje trwałości porozumienia, zawartego przy „okrągłym stole. Dziś jednak, na straży systemowego kłamstwa stoją ludzie, których opinia publiczna ma postrzegać jako patriotów, konserwatystów, a nawet obrońców tradycyjnych wartości. Dzięki medialnym fałszom i słabej pamięci Polaków, łatwiej przychodzi im działać w interesie peerelowskiego kłamstwa. Przypomnę, że pułkownik Ryszard Kukliński, któremu III RP odmawia miana największego bohatera, podczas wizyty w Polsce w roku 1998 domagał się odtajnienia dokumentów z lat 60-tych i 70-tych, które jego zdaniem potwierdzały całkowite uzależnienie Ludowego Wojska Polskiego od ZSRR i służalczość niektórych generałów wobec Sowietów. Chodziło o udostępnienie polskiej opinii publicznej jednostronnych zobowiązań wojennych PRL na rzecz Związku Sowieckiego: między innymi, znanych Sztabowi Generalnemu LWP wojskowych planów operacyjnych, dotyczących ofensywy radzieckich sił zbrojnych na Zachodnią Europę. „Nie chcę niczego podpowiadać – mówił wówczas Kukliński - ale to właśnie Sejmowa Komisja Obrony, na czele, której stoi poseł AWS Bronisław Komorowski, może wystąpić do Ministerstwa Obrony Narodowej z wnioskiem o otwarcie archiwów sztabu generalnego.” Komisja mogła, jednak jej przewodniczący Komorowski nie był zainteresowany apelem Kuklińskiego. Pułkownik twierdził wówczas, że „z dokumentów, które powinny być jak najszybciej ujawnione, wyłania się tragiczna prawda o kompletnym braku zainteresowania Jaruzelskiego i jego towarzyszy broni losami własnego narodu. Im chodziło wyłącznie o dobrą opinię w oczach Kremla.”. „Trzeba wreszcie głośno powiedzieć to, czego część społeczeństwa tylko się domyśla, a reszta ulega urokowi generała Jaruzelskiego i wierzy w jego dobre intencje.” – sugerował Kukliński. Czy Bronisław Komorowski był dobrym adresatem tego apelu? Nie sądzę. Od momentu, gdy na początku lat 90. pojawił się MON, podjął się zleconej przez Mazowieckiego misji „odbudowy wizerunku wojska”. Wspomniał o tym w roku 2000 na wspólnej konferencji prasowej z Januszem Onyszkiewiczem, z okazji 10. rocznicy objęcia przez obu polityków funkcji wiceministrów MON. „Dyspozycja była krótka - macie zobaczyć, co się dzieje w tej czarnej skrzynce i zaproponować rozwiązania - wspominał Komorowski rozmowę z premierem Mazowieckim. - Notowania wojska były złe, wspomnienia stanu wojennego świeże, miałem zająć się zmianą tradycji i odbudową wizerunku wojska - opowiadał. Działo się to w czasie, gdy ministerstwem formalnie kierował gen.Florian Siwicki, dowódca 2 armii LWP podczas interwencji w Czechosłowacji, jeden z twórców stanu wojennego. Rzekomym atutem Komorowskiego miał być fakt, że umiał rozmawiać z ludowymi generałami i potrafił ułożyć sobie stosunki z Siwickim. Na czym polegała umiejętność nowego wiceministra możemy wywnioskować z relacji samego Komorowskiego. Wspominał on, że Siwicki zagadnął go kiedyś: „A wie pan, że ja mogłem być teraz w Londynie, ale nie zdążyłem do armii Andersa”. „Wtedy zrozumiałem – mówił Komorowski – że życiem rządzi przypadek. Przecież on przez to, że nie zdążył, został komunistą, a ja przez to, że urodziłem się odpowiednio późno – zostałem antykomunistą”. Zgodnie z tą filozofią, Bronisław Komorowski nie mógł w „przypadkowych komunistach” widzieć zbrodniarzy i zdrajców – nawet, jeśli w 2006 Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu postawiła Siwickiego w stan oskarżenia za zbrodnie komunistyczne. Negatywny stosunek do lustracji i dekomunizacji w wojsku, Komorowski manifestował od początku pracy w MON. Wtedy, gdy struktury postkomunistyczne były najsłabsze, a opinia publiczna pamiętała zbrodnie stanu wojennego, on chronił aparat postsowiecki, tłumacząc np., że wywiad peerelowski nie pracował na rzecz Sowietów. O „grubej kresce" w MON, realizowanej niezmiennie przez ekipę Onyszkiewicza i Komorowskiego wielokrotnie mówił Krzysztof Wyszkowski, wspominając jak Komorowski odtajnił materiały archiwalne dotyczące marca 1968 r., by – jak sam twierdził – „odbudować poparcie inteligencji dla wojska i obronności". To tak – pisał Wyszkowski - jakby ktoś zakładał, że poprzez poznanie wszelkich faktów związanych ze zbrodnią katyńską chciało się budować przyjaźń polsko-sowiecką czy kształtować dobry image polskich komunistów.” To jednak, co mogło doprowadzić do zdemaskowania prawdziwego oblicza LWP, było przedmiotem szczególnej troski Komorowskiego. Gdy w 1998 roku Prokuratura Wojskowa wydała postanowienie o umorzeniu śledztwa w sprawie pułkownika Kuklińskiego, ówczesny szef sejmowej Komisji ON - Bronisław Komorowski, na wniosek grupy posłów SLD wnioskował do ministra sprawiedliwości o udostępnienie utajnionego uzasadnienia Wojciechowi Jaruzelskiemu i grupie generałów LWP. Dla społeczeństwa dokument pozostał do dziś tajny, ponieważ prokuratura tłumaczyła, iż zawiera on "informacje stanowiące nadal tajemnicę państwową". Tajemnicą tej samej miary, są nadal akta Układu Warszawskiego, mimo, iż formalnie został zlikwidowany 19 lat temu. Porozumienie o Rozwiązaniu Układu zawierało zapis stanowiący, iż „dokumenty otrzymane przez Polskę od Zjednoczonego Dowództwa Układu Warszawskiego nie mogą być przekazywane państwom trzecim i publikowane, chyba że sygnatariusze podpiszą kolejne porozumienie w tej sprawie”. Bronisław Komorowski twierdził, że „warto było zapłacić taką cenę za gładkie rozwiązanie Układu Warszawskiego”. Zapomniał dodać, że „takiej ceny” nie musiały płacić rządy innych państw – członków UW, a Polska była tu niechlubnym wyjątkiem. Czesi, Niemcy czy Bułgarzy dawno już udostępnili swoim historykom wgląd w dokumenty Układu, pozostawiając tajną tylko niewielką, kilkuprocentową część, dotyczącą zwykle lat 80. Gdy w roku 1999, amerykański historyk czeskiego pochodzenia prof. Vojtech Mastny, zwrócił się do polskiego ministra obrony Janusza Onyszkiewicza o udostępnienie wyznaczonym, polskim historykom niektórych wojskowych dokumentów sprzed kilkudziesięciu lat, jego prośba wywołała prawdziwą burzę. Odmowę udostępnienia Onyszkiewicz uzasadniał tym, że klauzula tajności wynika z umowy międzynarodowej, której Polska nie ma zamiaru złamać. Jak twierdzili wówczas polscy historycy, opór ministra ON miał jednak inne podłoże, niż dbałość o wizerunek państwa prawa. Na straży archiwum Układu Warszawskiego stały bowiem Wojskowe Służby Informacyjne. Pierwszą, negatywną odpowiedź, udzielił prof. Mastnemu, szef WSI – Marek Dukaczewski. Prof. Andrzej Paczkowski stwierdził wówczas, że „wojsko mocno strzeże dostępu do materiałów archiwalnych, a cywilne kierownictwo resortu to akceptuje”. Nie powinno zatem dziwić, że konsekwentna ochrona tajemnic ludowego wojska, doprowadziła również Bronisława Komorowskiego do jednego szeregu z obrońcami gen. Jaruzelskiego. To Komorowski w 2005 roku usilnie sprzeciwiał się inicjatywie Jarosława Kaczyńskiego, gdy ten chciał pozbawić „Wolskiego” przywilejów należnych byłemu prezydentowi oraz stopnia generalskiego. To zły pomysł – perorował polityk PO - Trzeba umieć oddzielić regulacje ustawowe dotyczące wszystkich byłych prezydentów od oceny ich działalności, nie można karać kogoś za błędne decyzje lub niewłaściwe zachowanie, odbierając uprawnienia”. Rok później, w wywiadzie dla Moniki Olejnik, Komorowski twierdził, że „zabranie Jaruzelskiemu stopnia generalskiego oznaczałoby, że przekreślamy całą drogę żołnierską generała, a ta nie cała przecież była zła”. Postać agenta Informacji Wojskowej Komorowski nazwał „do pewnego stopnia tragiczną” argumentując, że Jaruzelski wziął udział w demontowaniu własnego systemu, za którym się opowiadał i którym żył przez całe życie. Marszałek Sejmu podkreślał przy tym, że „niewątpliwie gdzieś miały swoje istotne znaczenie jego korzenie rodzinne, tradycja, dla myślenia w kategoriach patriotyzmu”. Dziś, gdy Bronisław Komorowski zabiega, by obywatele powierzyli mu najważniejszy urząd w państwie, warto zapytać – czyją „kategorię patriotyzmu” będzie reprezentował ten polityk? Aleksander Ścios
Dubrownik a Smoleńsk 3 kwietnia 1996 r. w okolicach lotniska w Dubrowniku w Chorwacji doszło do katastrofy wojskowego amerykańskiego samolotu przewożącego na pokładzie wysokich funkcjonariuszy państwowych, między innymi Rona Browna jednego z najbliższych współpracowników prezydenta Billa Clintona, pełniącego urząd sekretarza handlu w ówczesnej waszyngtońskiej administracji. Samolot (Boeing 737) w ulewnym deszczu i gęstych chmurach, kierując się na lotnisko, którego wieża nawet nie dysponowała radarem, tylko dwiema radiolatarniami NDB, zboczył z kursu po minięciu pierwszej NDB i jakieś trzy kilometry od lotniska uderzył w stok górski. Zginęło 35 osób (stewardessa, która ocalała, zmarła w drodze do szpitala). Oprócz fatalnych warunków pogodowych (choć tych w śledztwie nie uznano za decydujące) i kiepskiego lotniska, można mówić o innych podobieństwach między tym, co się wydarzyło koło Dubrownika a katastrofą polskiego rządowego tupolewa 10 Kwietnia. Otóż biorąc pod uwagę to, że Ruscy przejęli i sfałszowali zapisy rozmów z kokpitu i zapewne (jeśli opublikują) inne dane dot. parametrów lotu także będą sfałszowane, to możemy sobie powiedzieć, że NIE MAMY czarnych skrzynek z tupolewa – tak jak nie było takich skrzynek w przypadku katastrofy z kwietnia '96 r. (wtedy tamten typ samolotu nie posiadał takich rejestratorów; jak napisał T. Weiner w raporcie opublikowanym przez „New York Times” z takim wyposażeniem taki samolot nie uzyskałby zezwolenia na loty cywilne w USA). Nie mamy też wraku ani dokładnej dokumentacji fotograficznej dotyczącej szczątków. Są też oczywiście spore różnice między okolicznościami katastrofy i, ma się rozumieć, śledztwami – załoga amerykańska w przeciwieństwie do polskiej zupełnie nie znała trasy, okolicy ani lotniska (nigdy tam nie lądowała). Dane dotyczące lotniska i „wysokości decyzji”, którymi kierowali się piloci boeinga 737, nie były zatwierdzone przez Departament Obrony – co więcej aparatura pokładowa (brak dwóch odbiorników ADF (Automatic Direction Finder) zbierających sygnały z radiolatarni - był tylko jeden, co odkryto w czasie badania szczątków) nie pozwalała na bezpieczne podejście do lądowania w takich właśnie warunkach, jakie panowały 3.IV.1996 w okolicach Dubrownika. Poza tym w trakcie śledztwa zbadano dokładnie obie NDB i działały prawidłowo, nie tak jak w Smoleńsku (o ile tu były dwie, a nie więcej na wojskowych samochodach). Zrazu w mediach spekulowano o możliwych naciskach na pilotów („notable się zawsze spieszą”), a nawet podejrzewano, że może na stoku ustawiona była fałszywa radiolatarnia (wojsko amer. przetrząsnęło całą okolicę; choć akcja poszukiwawcza ruszyła dopiero parę godzin po katastrofie), ale wnet uznano, że w górach taki fałszywy nadajnik byłby trudny do przetransportowania i musiałby mieć wyjątkowo mocny sygnał, by zmylić samolot (pomijając już patrole natowskie, które wtedy kontrolowały obszar byłej Jugosławii). Po śledztwie i dokładnym zbadaniu szczątków (i załogi, i pasażerów), winą obarczono pilotów, ale też – tu uwaga, bo to najważniejsze w całej tej historii z Dubrownikiem – kilkunastu wysokich rangą wojskowych odpowiadających za bezpieczeństwo tego rodzaju lotów i za procedury związane ze sprawdzaniem lotnisk, na których mają lądować statki powietrzne armii USA (zwolnienia ze służby lub inne dyscyplinarne konsekwencje). Winą obciążono też samo lotnisko w Dubrowniku (po tej katastrofie zamontowano tam ILS). Piszę o tym w kontekście artykułu opublikowanego przez najnowszą „GP” („Tusk chroni szefa BOR” Leszek Misiak i Grzegorz Wierzchołowski). W normalnym kraju M. Janicki oraz T. Arabski w ciągu pierwszej godziny po śmierci Prezydenta i członków sztabu generalnego zostaliby zatrzymani i oddani do dyspozycji prokuratury jako pierwsze osoby odpowiedzialne za to, że doszło do takiej tragedii. Mam nadzieję, że do tego dojdzie, tzn. że zarówno Arabski odpowiadający za logistyczno-sprzętowe przygotowanie przelotu delegacji prezydenckiej, jak i Janicki odpowiadający za bezpośrednie bezpieczeństwo tejże delegacji, staną przed sądem. W przypadku śledztwa, które trzeba będzie wszcząć w sprawie Smoleńska (po odsunięciu od władzy ciemniaków), a dotyczącego działań na szkodę polskiego państwa, należy po zebraniu materiału dowodowego przesłuchać następujące osoby przede wszystkim w takich sprawach:
Janickiego – kto mu wydał polecenie niezabezpieczania delegacji prezydenckiej; czy było to polecenie ustne czy na piśmie (czy jest na to jakiś dokument?);
Arabskiego – kto mu wydał polecenie zapakowania wszystkich członków delegacji prezydenckiej do jednego samolotu (czy jest na to jakiś dokument?);
Tuska – z kim się konsultował zaraz po katastrofie; kto mu przekazał sugestię, że należy sprawę śledztwa przekazać stronie rosyjskiej (czy była to propozycja od samego Putina, czy może od jakichś ludzi w Polsce – od kogo?; czy Tusk kontaktował się w ogóle z sojusznikami NATO (czy są jakieś notatki dot. tych kontaktów)?; czy wiedział o zagrożeniu terrorystycznym ogłoszonym 9 kwietnia br. przez Dyżurną Służbę Operacji Sił Zbrojnych, czyli w przeddzień wylotu prezydenckiej delegacji – czy przedsięwziął jakieś kroki by uruchomić środki bezpieczeństwa?;
Komorowskiego – kto mu powiedział, że może urzędowo przejąć władzę w Polsce, nie mając oficjalnego, urzędowego potwierdzenia śmierci Prezydenta – kto mu podsunął ten pomysł? Chodzi więc, by w takim śledztwie zrekonstruować na samym początku grupę „doradców”, którzy upewniali ciemniaków w bezprawnych działaniach. Nie muszę dodawać, że ci „doradcy” także powinni stanąć przed sądem. FYM
Tusk brzydzi się Jaruzelskim , ale Bolkiem już nie. Gdyby nie podejrzana ,dziwna niechęć z jaką obnosił w stosunku do Jaruzelskiego na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego Tusk mielibyśmy sielankowy obraz komitywy, zbratania się starej nomenklatury i oligarchii z nową. Bo czy wielki projekt Tusk i Schetyny nie do tego zdążał. Przejęcia kontroli nad cała rozbitą oligarchia w Polsce. Oligarchia postkomunistyczna, oligarchia esbecka, oligarchia postsolidarnościowa. Zajęcie postawy wasala w stosunku do Niemiec, co zresztą proponował Ziemkiewicz. Kto się podporządkuje, ten dopuszczony zostanie do koryta napełnianego przez lokalną i eksportową polska siłę robocza. A niepokorny PiS do piachu. Paru „ideowców” z PiS u, tych od kontaktów z Palikotem zapewne ocaleje, doszlusuje do Polski Berlusconiego, jak ją określił Michnik. Tusk dał schronienie pod swoimi skrzydłami Wałęsie, ba gotów był nawet cofnąć 600 milinów dla Uniwersytetu Jagiellońskiego za napisanie pracy magisterskiej przez Zyzaka. Ojciec Chrzestny szanowany jest właśnie za ochronę swoich. A tu taki afront Tuska w stosunku do postkomunistów, do środowiska „towarzyszy„. Nie podanie ręki Jaruzelskiemu, określanie go jako towarzystwo niestosowne dla siebie. Komorowski realizuje plan Palikota, który publicznie mówił, że doradzał Komorowskiemu otwarcie się na lewicę. Zapewne też doradzał otwarcie się na ”Bolkowo„. Być może Wesoły Bronek poklepywany przez możnych tego świata po ramionach i otoczony lewicowymi wyjadaczami, w tym z UD, UW próbuje podskakiwać Tuskowi . Pozycje żyrandolowego w jakiej ustawił go Tusk już mu przestał wystarczać. I tutaj Tusk dał mu prztyczka w nos. „Bolkowo„ tak, starzy towarzysze nie. Zobaczymy jakie będą komentarze Palikota. Na razie Palikot napisał „Niesiołowski, i Schetyna, i Tusk robią dobrą minę do złej gry. Doskonale wiedzą, że upadek Kaczyńskiego to upadek PO. Mówienie o sierotach po Po=Pis-ie jako elektoracie PJN, to zaproszenie na stypę. A więc i Ty przechodniu zapal świeczkę na grobie PO--PiS-u i napij się wódki za zdrowie Jarosława. Nikt tak nie zmienia polityki jak on właśnie.”…” Donald, trzeba umierać z godnością.”…
(źródło) Inna wersja to Palikot próbuje przejąć od lewicy przy pomocy swojego kumpla Komorowskiego "starych towarzyszy ". Tandem Komorowski Palikot starzy towarzysze, Tusk „ bolkowo” Trochę dziwne to mówienie o śmierci, zapewne politycznej Tusk przez Palikota. W końcu jak zapewnia Palikot już w następnym roku będzie wicepremierem w rządzie Tuska, w koalicji Platforma i Ruch Parcia /na szkło i władzę /. Trudno byc wicepremierem u trupa politycznego. Chociaż patrząc na aktywność rządu Tuska można śmiało powiedzieć szybkość i żywotność Zombich . I to zapewne miał namyśli Palikot. Wicepremier w rządzie Zombiego. Zobaczym . Schetyna jako troskliwa macocha „Marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna jest skłonny przyznać nowemu klubowi poselskiemu Polska Jest Najważniejsza miejsce w prezydium Sejmu. Podkreślił, że w Sejmie jest taka tradycja, że każdy klub ma swojego wicemarszałka. Schetyna przyznał, że nikt z PJN nie zgłosił do tej pory takich oczekiwań, ale - jak dodał - "jest to temat do rozmowy".( źródło )
Marszałek Schetyna taką matczyna troską otoczył „wychodźstwo” z PiS, że nowy klub można nazwać „schetynowym ”
Marek Mojsiewicz
Ustawki rewolucyjne Obyczaje, czyli – jak mawiali starożytni Rzymianie – „mores”, jak wiadomo, się zmieniają. Kiedyś na przykład było nie do pomyślenia, żeby jakiś młody człowiek uważał naród za „pseudowartość” – podczas gdy dzisiaj wyedukowani na redaktorze Michniku i jego „maleńkich uczonych” młodzi wykształceni z wielkich miast, właśnie tak uważają. Mogła się o tym przekonać cała Polska, kiedy 11 listopada funkcjonariusze TVN przesłuchali takiego jednego przed kamerą. Tym razem jednak nie dobrali alfonsa ze złotym łańcuchem z tombaku na byczym karczychu – jacy w swoim czasie zapewniali dopływ „świeżego powietrza” na Krakowskie Przemieście przed Pałac Namiestnikowski i namawiali starsze panie do pokazywania „cycków” – tylko elokwentnego, młodzieńca. Stojąc za transparentem z napisem, że „faszyzm nie przejdzie”, elokwentny młodzieniec wyraził nadzieję, że „takie pseudowartości, jak naród, krew czy rasa” nie będą już więcej miały znaczenia. Mimo elokwencji i widocznego obycia musiał być jednak nieco zdenerwowany, bo najwyraźniej nie zastanowił się, że chociaż naród jest „pseudowartością” – to przecież nie każdy. Czyżby „pseudowartością” był na przykład taki naród żydowski? Polski to co innego; naród polski, jak wiadomo, jako mniej wartościowy, może, a nawet powinien służyć narodowi żydowskiemu za tak zwany „nawóz historii” – co nie tak dawno expressis verbis potwierdził wpływowy rabin Owadia Josef – no ale z tego a contrario wynika, że naród żydowski nie tylko nie jest żadną „pseudowartością”, ale będzie nabierał coraz większego znaczenia, coraz większego ciężaru gatunkowego, być może nawet trudnego do udźwignięcia - zwłaszcza w stosunkach z mniej wartościowymi narodami tubylczymi. Podobnie krew – no i oczywiście – rasa. Czyżby elokwentny nie słyszał, że w Izraelu właśnie na podstawie pokrewieństwa ustala się przynależność do narodu, a tym samym – i rasy? Skoro zatem naród żydowski jest wartością, być może nawet absolutną, to zarówno krew, jak i rasa nie mogą być w tej sytuacji pozbawione znaczenia. Do takiego wniosku skłania nas logika, ale elokwentny, być może z powodu tremy spowodowanej obecnością kamery w towarzystwie funkcjonariuszy TVN, a być może również z powodu nieznajomości zasad logicznego rozumowania, wygłaszał tak lekceważące opinie. Właśnie z tego rodzaju osobnikami wiąże swoje nadzieje redaktor Seweryn Blumsztajn, któremu najwyraźniej na starość zachciało się zostać sławnym rewolucjonistą, takim jak Włodzimierz Eljaszewicz Ulianow „Lenin”, a przynajmniej Lejba Bronstein, pseudonim „Trocki”. Tamci do rewolucyjnej jatki ekscytowali małogramotnych chliebopaszców i miejskich lumpów, ale teraz mores się zmieniły, więc podstawową siłą napędową rewolucyjnych jatek mogą stać się „młodzi wykształceni”. Oczywiście jeszcze nie teraz, ale już wkrótce, kiedy podstawowym składnikiem intelektualnego bagażu „młodego wykształconego” będzie wiedza o seksualnych orientacjach. Przedsmak tego, z czym już niedługo przyjdzie nam się zetknąć, dała rozmowa, jaką z okazji 11 listopada przeprowadzono z uczennicą sławnego liceum przy ul. Bednarskiej w Warszawie. Zapytana o znaczenie daty 11 listopada w historii Polski odparła, że to bardzo ważny dzień, ponieważ właśnie wtedy w naszym kraju ustało prześladowanie homoseksualistów. Oczywiście nie miała racji, bo dekryminalizacja sodomii nastąpiła w Polsce dopiero w roku 1932, co zostało odnotowane nawet w literaturze w postaci fraszki, że „cieszył się podex, że nowy kodex” – ale to pokazuje, że obawy, iż w szkołach uczy Marcin Marcina nie są tak całkiem bezpodstawne. Żeby tedy nie dopuścić do najgorszego, to znaczy – do całkowitego odmóżdżenia następnych pokoleń naszego mniej wartościowego narodu, trzeba wyrwać je z rąk naszego niepoważnego państwa, a ściślej – jego urzędników zajmujących się edukacją. Pamiętając o przestrodze poety, że „wariat na swobodzie największą klęską jest w przyrodzie” lepiej rozumiemy zgubne następstwa sytuacji, kiedy wariat nie tylko jest na swobodzie, ale piastuje stanowisko, dajmy na to, ministra edukacji.
Wracając zaś do starczych snów redaktora Seweryna Blumsztajna o szpadzie, a właściwie nie tyle o szpadzie, co kastecie i nożu, jako bardziej przydatnych w ulicznych debatach o niepodległości, niepodobna nie zauważyć, że jego rewolucyjna teoria musiała zrodzić się z inspiracji tak zwanymi „ustawkami”, jakie co pewien czas urządzają sobie kibice antagonistycznych klubów. Umawiają się na bójki w ustalonych z góry miejscach i na ustalonych z góry warunkach, po czym się biją i albo rozstają w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, albo zostają rozdzieleni przez policję. Oczywiście ustawki to dla rewolucyjnej teorii tylko inspiracja, bo rewolucyjna praktyka nieco się od ustawek różni. Chodzi o to, że przy ustawkach kibice biją się osobiście, podczas gdy rewolucyjna praktyka polega na wyprowadzeniu na ulicę kilkunastoletnich panienek i młodzieńców, którzy z powodu wcześniejszego nasrania im w głowach przez żydowską gazetę dla Polaków, myślą, że to wszystko naprawdę i że biorą udział w jakichści wielkich czynach – podczas gdy to tylko ustawka urządzona w ramach testowania podatności mniej wartościowego narodu tubylczego na odegranie przeznaczonej mu roli nawozu historii. SM
Przykręcanie śruby Iluż zgryzot przysparzają właścicielowi jego niewolnicy! Nie dość, że się rozłażą, kiedy tylko na chwilę spuści się ich z oka, nie dość, że kradną („gdy kradniesz gwóźdź lub drutu szpulę, uszczuplasz przez to całą pulę. A pula nie jest do kradzieży! Pula się cała nam należy!” – grzmiał na swego niewolnika Deptałę Towarzysz Szmaciak), nie dość, że ukrywają dochody, to jeszcze zatruwają się szkodliwymi substancjami i potem właściciele muszą ponosić dodatkowe koszty na leczenie tego bydła. Na dobry porządek trzeba by ich wszystkich powystrzelać, ale kto by wtedy pracował nie tylko na diety, ale przede wszystkim – na procenty dla lichwiarskiej międzynarodówki, z którą wszyscy Umiłowani Przywódcy muszą przecież w podskokach się rozliczać? Nie ma rzeczy doskonałych. Skoro tedy nie można ich pozabijać - to znaczy oczywiście można, tylko się nie opłaca - to należy tak przykręcić im śrubę, żeby całą swoją energię i pomysłowość skierowali nie tylko na robotę, ale również – na zdrowe życie, bo przecież to życie, podobnie jak i oni - też należy do ich właścicieli. Na dobry porządek trzeba by jak najszybciej obmyślić jakiś sposób okrutnego karania wszelkich prób samobójczych, do których trzeba by oczywiście zaliczyć picie alkoholu i palenie tytoniu, nie mówiąc już o używaniu narkotyków, czy dopalaczy. Nie jest to jednak łatwe, bo wprawdzie taki jeden z drugim rab rujnuje sobie zdrowie piciem i paleniem, ale przecież z drugiej strony za każdym łykiem i każdym sztachnięciem („i za każdym pociągnięciem trzy dwadzieścia, trzy dwadzieścia”) dostarcza właścicielom tyle forsy z tytułu akcyzy, że bez tego nic by się nie zblilansowało. To znaczy - nie zbilansowałoby się jeszcze bardziej, bo wiadomo, że i tak się nie bilansuje. Zatem mówi się: trudno – trzeba im pozostawić alkohol i tytoń, ale maksymalnie obrzydzić im jego używanie. Chodzi bowiem również o to, żeby był z nich pożytek również i po śmierci. Takiego niewolnika można przecież wypatroszyć na części zamienne, ale co z tego, że się jednego z drugim wypatroszy, skoro ani zasyfione smołowym osadem płuca, ani zrujnowane od wódki serce, do niczego już się nie nadają? Najwyżej na mydło, albo na mączkę mięsno-kostną dla trzody chlewnej. Takie mniej więcej racje moralne legły u podstaw nowelizacji ustawy o ochronie zdrowia przed następstwami używania tytoniu, jaką nasi mężykowie stanu uchwalili 8 kwietnia 2010 roku, a więc zaledwie na dwa dni przed katastrofą smoleńską. Nie chcę przez to powiedzieć, że jest jakiś związek przyczynowy między tą katastrofą, a uchwaleniem tej ustawy, chociaż z drugiej strony trudno nie zauważyć, że woła ona - jak to się mówi – o pomstę do nieba, więc nie można też niczego, nawet interwencji Nieba, z góry wykluczyć. Warto bowiem przypomnieć, że w katastrofie tej zginął nie tylko pan prezydent, ale również – kilku wysokiej rangi parlamentarzystów. Zatem jak tam było, tak tam było – mówił dobry wojak Szwejk – bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było. Wróćmy tedy – jak powiadają wymowni Francuzi – a nos moutons, co się wykłada, że – do naszych baranów. Otóż nasi Umiłowani Przywódcy doszli do wniosku, że ze zdrowiem – żartów nie ma, ani żadnych kompromisów. Zdrowie – d’abord. Zatem – w kąt idą wszystkie inne względy, ze świętym prawem własności na czele. Wprawdzie święte prawo własności polega na tym, że właścicielowi przysługuje plena in re potestas – czyli pełne władztwo nad rzeczą i to z wyłączeniem wszelkich innych osób – ale nasi Umiłowani Przywódcy uważają, że ich to wyłączenie nie dotyczy. Czym innym można by to uzasadnić, jeśli nie okolicznością, że uważają się za właścicieli nas wszystkich? Tylko bowiem w takiej sytuacji mogą rościć sobie prawo decydowania o tym co właściciel robi na przykład w swojej nieruchomości. A właśnie tak zrobili uchwalając 8 kwietnia 2010 roku, że zakaz palenia tytoniu obowiązuje również w lokalach gastronomiczno-rozrywkowych. Te lokale na ogół stanowią czyjąś prywatną własność, podobnie jak mieszkania. O ile nasi Umiłowani Przywódcy trochę się jeszcze wstydzą dyktować swoim niewolnikom, co wolno im robić, a czego nie wolno we własnych mieszkaniach, no a poza tym nie bardzo wiedzą, jak ewentualne zakazy egzekwować - o tyle do również prywatnych hoteli czy knajp już się wtrącają pod pretekstem, że wstępują tam również inne osoby, na przykład – niepalące i gdyby tak natrafiły na dym tytoniowy, to mogłyby zapaść na zdrowiu z powodu biernego palenia. Jest to oczywiście pretekst, bo tym ryzykiem niepodobna uzasadnić zakazu palenia na wolnym powietrzu na przykład na przystankach komunikacyjnych czy dworcach kolejowych. Chodzi zatem tak naprawdę o stopniową likwidację świętego prawa własności, bo jakie znowu prawa mogłyby przysługiwać niewolnikom w totalitarnym imperium, jakim na naszych oczach staje się cały Eurokołchoz? Charakterystyczne jest, że naszym Umiłowanym Przywódcom nie przyszło nawet do głowy, by zobowiązać właścicieli hoteli, czy knajp do wywieszania tabliczek z napisem, że tu się pali, albo – że tu się nie pali – co wystarczająco chroniłoby obawiających się biernego palenia. To jest najlepszy dowód, że chodzi o co innego – że chodzi o tresurę, której celem jest przyzwyczajenie nas, że nasi Umiłowani Przywódcy mogą z nami, swoimi niewolnikami, zrobić WSZYSTKO, przechodząc do porządku nad takimi głupstwami, jak choćby własność. Dopiero teraz się okazuje, ile racji miał Janusz Korwin-Mikke, protestując samotnie przeciwko obowiązkowi zapinania pasów bezpieczeństwa w prywatnych samochodach. Ale co z tego, skoro nawet teraz, gdy zamach totalniaków na własność prywatną i inne nasze prawa jest jeszcze bardziej widoczny, znajdują oni miliony popleczników wśród wytresowanych, albo ogłupionych już do cna niewolników, którzy w dodatku utracili wiarę w życie wieczne i rozpaczliwie czepiają się nadziei, że będą wegetować przynajmniej długo? W tym punkcie te nędzne nadzieje schodzą się z rachubami naszych właścicieli, którzy liczą na to, że przez ten czas wycisną z nas wszystko do ostatniej kropelki, a pozostałości albo wypatroszą, albo zrobią z nich mydło. I żeby była jasność; pod tym względem totalniacy z Platformy Obywatelskiej niczym nie różnią się od totalniaków z Prawa i Sprawiedliwości, co pokazują głosowania z 8 kwietnia nad odrzuceniem poprawek Senatu do tej nowelizacji. Nawiasem mówiąc, poprawki te były jeszcze bardziej restrykcyjne od pierwotnego tekstu, co świadczy o jeszcze większym zdemoralizowaniu senatorów, niż posłów. Wydawałoby się, że coś takiego jest nawet teoretycznie niemożliwe – a jednak. Otóż poza jednym wyjątkiem, posłowie PO głosowali przeciw odrzuceniu, a więc za przyjęciem restrykcyjnych poprawek Senatu tak samo, jak posłowie PiS, co znakomicie pokazuje, że z naszego punktu widzenia wojna między nimi ma charakter pozorny, że w sprawie umocnienia systemu niewolniczego w naszym nieszczęśliwym kraju obydwie te partie zachowują się identycznie. SM
Jak zwycięża demokracja Kiedy cała Polska ekscytuje się „zwycięstwem demokracji”, to znaczy – pomyślnym obsadzeniem przez szczęśliwców ponad 40 tysięcy synekur w samorządach terytorialnych, z Sejmu dobiegają wieści o pracach nad rządowym projektem ustawy pozwalającym wywiadowi skarbowemu „jeszcze swobodniej” nas podsłuchiwać. Wydaje się, że większej swobody w podsłuchiwaniu nas już być nie może, ale na świecie dzieją się rzeczy, o których nie śniło się filozofom, więc skoro rządowi brakuje pieniędzy to kto wie – może nawet zacznie czytać nam w myślach? Gazety twierdzą, że pozornie chodziło o poddanie wywiadu skarbowego ściślejszej kontroli ze strony niezawisłych sądów, ale to oczywiście tylko takie żarty, bo jakże niezawisłe sądy mogą kontrolować tajne służby, skoro sędziowie nie mają certyfikatów dostępu do informacji niejawnych, wydawanych przez ABW? Na przykład wywiad skarbowy teoretycznie powinien być kontrolowany przez posłów zasiadających w sejmowej komisji finansów publicznych – ale ponieważ tajniacy nie dają im tych certyfikatów, to n’en parlons plus – jak mawiają Francuzi. Przy okazji prasa podaje, że mamy w Polsce aż dziewięć tajnych służb. Ciekawe - bo dwóch nie mogę się jakoś doliczyć. Mamy bowiem Centralne Biuro Śledcze, Centralne Biuro Antykorupcyjne, Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencję Wywiadu, Służbę Wywiadu Wojskowego, Służbę Kontrwywiadu Wojskowego i najbardziej tajemniczy Wywiad Skarbowy, który już wkrótce będzie mógł nas wszystkich podglądać i podsłuchiwać „jeszcze bardziej”. Wygląda na to, że te dwie brakujące służby mogą skupiać tajniaków, którzy u progu sławnej transformacji ustrojowej przewerbowali się do niemieckiej BND, albo pozostali przy rosyjskim GRU – dzięki czemu nawet nawiązanie strategicznego partnerstwa NATO z Rosją niczego u nas nie zmieni. Wszystkie te tak zwane „służby” tak naprawdę niczemu oczywiście nie służą, tylko przy pomocy rozbudowanej agentury – bo przecież muszą mieć rozbudowaną agenturę - okupują nasz nieszczęśliwy kraj. Wcale bym się tedy nie zdziwił, gdyby na przykład z okazji wyborów samorządowych konfidenci tajnych służb dostali rozkaz: „w prawo zwrot, do samorządów terytorialnych marsz!” – bo dzięki temu agentura pozostałaby na utrzymaniu Rzeczypospolitej - ale już nie z rachunku „służb”, które przecież też muszą sobie wypić i zakąsić. Bardzo możliwe, że na tym właśnie polega „zwycięstwo demokracji”, z którego mamy rozkaz się radować. SM
Nowe trwa Za "komuny" używano wielu pompatycznych zwrotów, jako to np. "wiodąca rola klasy robotniczej", "dialektyka marksistowska", "świetlana przyszłość socjalizmu" albo "spełnienie obywatelskiego obowiązku". Niektórzy głupole traktowali je serio; towarzysze partyjni oficjalnie traktowali je serio, a prywatnie się śmiali; normalni ludzie śmiali się otwarcie. I była cenzura - by nie śmiali się w TV, radio czy gazetach. Dziś z przerażeniem słyszę, że jakaś prezenterka w telewizji serio ubolewała, że tylko 46% obywateli "spełniło obywatelski obowiązek" i wrzuciło coś do urny!
Mnie ręce opadają. Spytałbym tę idiotkę: Czy rzeczywiście dobrze jest, że głosują wariaci w szpitalach psychiatrycznych - oraz złodzieje i bandyci w więzieniach? Chociaż pewno odpowie, że dobrze - bo głosują na PO. Ciekawe: już po napisaniu tego odkryłem, że i ja w kilku więzieniach miałem wyniki powyżej 10%...
Omówienie wyników wyborów Po wyborach.... i co dalej? Wyniki już są. Niektórzy piszą o sukcesie – inni o katastrofie. Spokojnie. Obiektywne fakty są takie, że uzyskałem w Warszawie 4% w wyborach na prezydenta i 5% do sejmiku. Cztery lata temu było to 2,27% - czyli notujemy dwukrotny wzrost. W stosunku do rozczarowania polityką PO i kryzysem w PiSie – to niewiele. Trzeba jednak pamiętać o kilku sprawach: - przede wszystkim w Warszawie startował p. Piotr Strzembosz poparty przez UPR. Ponieważ nikt nie wie, że to rozłamowcy od p. Magdaleny Kocikowej (a formalnie nawet od p. Bolesława Witczaka...) mogło mi to nie tyle odebrać głosy – ile spowodować dezorientację i odruch: „E, cholera wie, co z tym UPRem, na wszelki wypadek zagłosuję na PO/PiS czy np. p. Romana Szeremietiewa”. NB. Szeremietiew też trochę głosów mi odebrał... Proszę też pamiętać, że rozpocząłem z sondażem 9% - czego skutkiem była totalna (poza WOT) blokada. Poza blokadę na ten spadek wpłynęła sprawa tramwajów i bus-pasów, umiejętnie eksponowana przez moich przeciwników – podczas gdy ja mogłem miotać się tylko na blogach. Co do wyników ogólnokrajowych: po nie zarejestrowaniu się w większości okręgów w każdym województwie – czego skutkiem był brak czasu w TV i mniej poważne traktowanie naszych kandydatów - zaprzestaliśmy praktycznie propagandy poza kilkoma ośrodkami. Nasi wyborcy w ogóle nie wiedzieli o naszym starcie – a nazwa: „Komitet Wyborczy Wyborców Ruchu Wyborców Janusza Korwin-Mikkego” nie była, ostrożnie pisząc, zbyt czytelna... Tak, że tym wynikiem się nie przejmujemy. Natomiast twierdzę, że w Warszawie – pod warunkiem intensywnej akcji – wynik 8-10% był całkowicie realny. Niestety – z powodów, jakie omówię ze Sztabem – szanse nie zostały wykorzystane. Nie tylko z braku pieniędzy. Nie mam natomiast pojęcia, czy udział w Marszu Niepodległości mi pomógł – czy zaszkodził. W Lublinie czy w Poznaniu by, niewątpliwie, pomógł – ale w Warszawie? Bo ja wiem... To tyle. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali fizycznie – i tym, którzy wsparli mnie materialnie. Natomiast proszę nie przejmować się biadoleniem ludzi, którzy np. w swoim Okręgu nie zebrali podpisów, rozdawali ulotki innego kandydata, wystartowali z jeszcze innego komitetu, - a teraz mają genialne recepty na przyszłość i wytykając sukces p. Dutkiewicza we Wrocławiu proponują... założenie kolejnej partii!!
L*d wybrał - L*d ma! Jak słusznie powiedział Arystoteles ze Stagiry „D***kracja to rządy osłów prowadzonych przez hieny”. Dzięki d***kracji do władzy wyjątkowo łatwo dostają się głupcy, szuje i pospolici złodzieje – bo w d***kracji nie trzeba się znać na niczym, poza krzyczeniem na wiecach. Jeszcze nie widziałem kandydata, który przed wyborami uczyłby się historii Polski, studiował geografię, teorię gier czy teorię podejmowania decyzji. Nie: chodzą na kursy wymowy (przydałoby się!) robienia min, makijażu itp. Nie jest ważna wiedza ani umiejętności – lecz „public relations”, czyli PiaR. PiaR – to jest to. JE Donald Tusk przyznał publicznie, że przed podpisaniem Traktatu Lizbońskiego nawet go nie przeczytał; natomiast przed występem w telewizji w tej sprawie stracił na pewno ze cztery godziny na narady, studiowanie właściwej miny i postawy - a wystąpienie było zapewne nagrywane parę razy. Być może w kilku wariantach: jak w godzinie emisji leje deszcz, to trzeba dać inne nagranie niż wtedy, gdy świeci słońce! Bo ludzie rożnie wtedy reagują. Elementarne – Drogi Watsonie! Właśnie odbyły się kolejne wybory. Ludzi - zwłaszcza moich, z reguły młodych, wyborców - mało interesowały wybory samorządowe. Mimo to frekwencja była zła: ponad 40% ludzi pofatygowało się „spełnić obywatelski obowiązek”. Przy czym 24% „wyborców” nie miało i nie ma pojęcia, co właściwie wybierano. Głosowali, jak kazano im w telewizji. Tak, tak: oczywiście: im wyższa frekwencja – tym gorzej. Najlepiej jest, gdy decyzję o losach statku podejmuje kapitan, gorzej, gdy oficerowie biorą się za głosowanie, jeszcze gorzej, gdy głosuje cała załoga – a jeśli o losach statku miałby decydować ogół pasażerów (a i, nie daj Bóg, pasażerek!) to... radzę na taki statek nie wsiadać. Niestety: taki właśnie system nam narzucono. D***kracja szaleje. Ale i w tak kretyńskim ustroju, jak d***kracja, może być lepiej, albo gorzej. Gdy głosuje 1-3% tych, co się znają na polityce, jest jeszcze jako tako – gdy głosuje 98,9% jest fatalnie. Pocieszam się tylko, że te 43% to w wyborach tylko lokalnych. Decyduje się w nich o sadzeniu drzewek i stawianiu latarni, na czym ludziska znają się lepiej, niż na instalacji rakiet „Patriot” - a w każdym razie: mniej mogą d***kratycznie narozrabiać. Mam nadzieję, że w nadciągających, b. ważnych, wyborach parlamentarnych frekwencja będzie lepsza: jakieś 20%. Oczywiście „Banda Czworga”, której zależy na panowaniu głupoty, ze skóry wyłazi, by frekwencja była zła, czyli wysoka. Uzyskują wtedy „mandat społeczny” - czyli: to nie ONI są winni, że panuje złodziejstwo i głupota – lecz wyborcy; bo ich masowo poparli. Zanim ktoś poprze kogoś z „Bandy Czworga” należy się mocno trzepnąć linijką po łapie. Na szczęście: PO i PiS w tych wyborach straciły, zyskał (silny w terenie) PSL. Ja jestem niezadowolony – ale 5% (gdy to piszę, niektóre dane wskazują na 4%, a niektóre na 6%) to przekroczenie ważnego progu. Można będzie na nas głosować bez obawy, że głos będzie „stracony”. Bo to był od dawna nasz główny problem: „Tak, ma Pan rację” – mówili ludzie - „ale po co na Pana głosować, skoro i tak Pan nie wygra?”. W monarchii polityk stara się dotrzeć do ucha Króla – w d***kracji: do ucha L**u. Oczywiste jest, że rozsądny człowiek ma znacznie większe szanse w tym pierwszym ustroju, a nie w tym drugim – bo L*d uwielbia wiecowych krzykaczy, a z ludźmi mądrymi postępuje jak L*d ateński z Sokratesem (przypominam: kazano Mu wypić kielich z trucizną). Jednak nadciągają wybory parlamentarne. Najprawdopodobniej odbędą się już w maju – bo ONI wiedzą, że sytuacja gospodarcza będzie się pogarszać, zadłużenie państwa (a właściwie „kraju” - bo pożyczała III Rzeczpospolita, rozkradli to i zmarnowali jej urzędnicy, ale płacić będzie musiała cała Polska) rośnie – więc i zaufanie do „Bandy Czworga” będzie spadać. Dość przypomnieć, że w roku 2006 uzyskałem 2,27%, a jeszcze parę miesięcy temu w wyborach prezydenckich uzyskałem tylko 2,48%. Podwojenie wyniku to już coś. Za parę miesięcy będzie jeszcze lepiej! JKM
25 listopada 2010 Umacnianie systemu niewolniczego. Pan minister Jacek Vincent Rostowski, najważniejszy minister w naszym rządzie, oświadczył, że bez zmian w sposobie obliczania polskiego długu publicznego niemożliwe będzie wejście Polski do strefy Euro.(???). Zwróćcie Państwo uwagę, że panu ministrowi nie chodzi o zmniejszenie długu publicznego, bo to wiązałoby się ze zmniejszeniem płacenia odsetek od tego długu, lecz o zmianę sposobu obliczania tego długu.(!!!!). Nie, żeby nie mordować- ale żeby mordować humanitarnie. .Poderżnąć gardło- ale jak najmniej boleśnie i żeby tego nie było widać. Przynajmniej jak najmniej widać.. Znaczy się należy zamieść jak najwięcej długu pod dywan. Pod którym to dywanem trwa walka buldogów- jak mawiał Winston Churchill. Pan minister oczywiście dba o dług publiczny, żeby oczywiście był, bo długi są fundamentem III Rzeczpospolitej, przekonałem się o tym dodatkowo podczas debat, które odbywałem podczas startu w wyborach na prezydenta Radomia, gdzie wszyscy kandydaci wyrażali się pozytywnie o samym długu, że to nic takiego, wszyscy je mają i jakoś żyją. Czyżby się zmówili w tej sprawie ponad podziałami? Przypominałem formułę naszych babć , które powtarzały” : pamiętaj przychodzie być z rozchodem w zgodzie”, która to formuła już nie obowiązuje w demokratycznym państwie prawnym, nawet nie obowiązuje w wielu polskich domach, bo nie dość, że wszyscy jesteśmy” zadłużani bez naszej wiedzy i zgody” , to jeszcze zadłużamy się prywatnie- bo to nic takiego. Prywatnie to może nic takiego, najwyżej odpowiedzialność i odsetki spadną na zadłużającego się- ale zadłużanie się państwowe- to gorzej niż zbrodnia- to błąd. Odsetki i odpowiedzialność spadną na nasze dzieci i wnuki, których demokratyczne państwo prawne od narodzin czyni niewolnikami międzynarodówki lichwiarskiej.. Może okazać się, że te 25% terytorium Polski, które zajmują lasy państwowe nie wystarczy na spłatę zaciągniętych przez państwo długów.. Może na spłatę samych odsetek też nie wystarczy- kto wie? Zależy po jakich cenach zostaną policzone lasy. Przeliczone a potem policzone i oddane umiejętnie za długi.. Dlaczego będzie niemożliwe wejście Polski do strefy Euro? Bo zdaniem pana ministra Jacka Vincenta Rostowskiego, obecny system emerytalny w ciągu 40-50 lat doda nam 80-90% do naszego długu??? Zawsze mnie ciekawiło skąd ci rządowi geniusze biorą takie wyliczenia- czy przypadkiem nie wypłukują ich z przysłowiowego powietrza? Za 50 lat co będzie- to naprawdę nie wiadomo, oprócz tego , że nie będzie już pana ministra Vincenta Rostowskiego i nie będzie takich jak ja, którzy z kolei nie będą musieli słuchać tych dyrdymałów rzucanych w publiczną przestrzeń demokratycznego państwa prawnego.. A może nie będzie już demokratycznego państwa prawnego i przyszli mieszkańcy Polski z pewnością odetchną.. Nasz nowy rząd- Komisja Europejska – pod koniec września bieżącego roku zaproponowała, by dla państw, które przeprowadziły reformy emerytalne, dozwolony pułap deficytu wzrósł z obecnych 3 do 4% Produktu Krajowego Brutto i zgodziła się na pięcioletni okres przejściowy na odliczanie w sposób degresywny od długu kosztów reformy emerytalnej(???). Oznacza to, że mamy przyzwolenie na dalsze zadłużanie się i wpędzanie naszych dzieci i wnuków w dalszą niewolę międzynarodówki lichwiarskiej.. Wystarczy poluzować jeszcze wskaźniki w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady społecznej sprawiedliwości i woda zadłużenia może nas zalewa dalej aż do zupełnego potopu. Bo jak 3%PKB było niebezpieczną granicą zadłużania- to skąd nagle 4%PKB ma być granicą bezpieczną? A dlaczego nie 6, czy 10% PKB- nie ma być granicą bezpieczną? A może 50% PKB? Czy to tylko zależy od widzi mi się komisarzy tak czerwonych- jak czerwony jest dywan, pod który chcą zamieść swoje niecne zamiary wobec nas? Czy obywatel ma być poddanym, czy poddany obywatelem? Jak zwykł mawiać prezydent Ronald Reagan..:” Zdanie, które powinno najbardziej przerazić obywatela brzmi: jestem z rządu i przyszedłem, aby ci pomóc”(!!!!). No i nam pomagają jak mogą.. Zadłużać nas! I obmyślają sposoby jakby to zrobić, żeby zadłużyć, ale żeby nie zadłużyć.. Rżną głupa codziennie A dług rośnie i rośnie aż zegar długu publicznego pęknie od nadmiaru długu.. Jeśli oczywiście wcześniej nie pękniemy my.. Z tego nadmiaru.. I niedostatku który zbliża się wielkimi odsetkowymi krokami.. Bo odsetki i dług musi być w końcu spłacony.. Pomysł z zadłużaniem wprowadził w życie towarzysz Edward Gierek- a jego pogrobowcy kontynuują go w sposób bardziej zdecydowany i na zdecydowanie większą skalę.. A co pisał o ideach , patron mojego bloga, G. Orwell?„Niektóre idee są tak głupie, że może w nie uwierzyć tylko intelektualista, bo żaden przeciętny zjadacz chleba nie może być aż takim skończonym głupcem”(!!!)I nawet obecny prezydent, pan Bronisław Komorowski, na dożynkach 2010 roku przyłączył się grona ideowców. Nazwał bowiem Unię Europejską” projektem cywilizacyjnym”(???) To zbiurokratyzowane monstrum, wywracające świat do góry nogami, aborcyjne, eutanazacyjne, z gospodarką planową, z partnerami męskimi i żeńskimi, rozdzielające odgórnie góry pieniędzy zrabowane „ obywatelom Unii Europejskiej” nazwać” projektem cywilizacyjnym”(????) I to podczas dożynek.. Muszą przypominać o Unii , wbijać do głów, narzucać- przy każdej okazji cywilizacyjnej. Bo dożynki to naprawdę część cywilizacji.. To musi być cywilizacyjna odwaga, nie mylić z cywilną.. Komisja Europejska pozwoli nam na dalsze zadłużanie, bo zadłużanie się całych narodów to „ projekt cywilizacyjny”- jak najbardziej. W myśl założeń’ cywilizacyjnych” Unii Europejskiej.. Ale czy uda nam się nie wejść do strefy Euro? Chociażby z tego był jakiś pożytek dla nas.! Nie musielibyśmy ponosić kosztów kolejnego poronionego pomysłu wprowadzenia na terenie całej Unii Europejskiej jednej waluty, waluty politycznej.. Pod kontrolą Europejskiego Banku Centralnego- we Frankfurcie nad Menem. Bo najlepiej jak Niemcy będą mieli kuratelę nad całą walutą europejską.. Kto będzie miał kontrolę na bankiem centralnym- ten będzie dzierżył prawdziwą władzę nad nami.. Nie dali się na to na razie nabrać Brytyjczycy, Szwedzi i Duńczycy.. Mądre narody! A raczej mające mądrych przywódców.. Nasi udają mądrych- a służą obcym! Tak jak w XVIII wieku w Rzeczpospolitej. Jak to się skończyło? Likwidacją Polski. To był rok 1795.. Obecnie i .formalnie nastąpiło to 1 grudnia 2009 roku- a teraz czas na prawdziwe zmiany w tym kierunku.. Powoli acz systematycznie.. Teraz czas na likwidację złotego. .Likwidacja przemysłu ciężkiego i armii trwa niestrudzenie.. Pacyfikacja świadomości w trakcie.. Ujednolicanie prawa.. Rozwój biurokracji na wzór biurokracji europejskiej.. Jak wkrótce będzie wyglądała Polska? W każdym razie niewolnikami pozostaniemy.
WJR
Albo – albo JE Bronisław Komorowski zaprosił p. gen. Wojciecha Jaruzelskiego (wraz z innymi byłymi prezydentami) na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. WCzc. Jarosław Kaczyński natychmiast skrytykował to zaproszenie wytaczając ciężką artylerię. Co jest bardzo poważnym nietaktem. Nie przyłączam się do nagonki na p. Generała - jednak merytorycznie Jarosław Kaczyński ma całkowitą rację: to zaproszenie JEST prowokacją polityczną. Cel tej prowokacji też jest oczywisty: za wszelką cenę odwracać uwagę „obywateli” od katastrofy ZUSu i prób odebrania pieniędzy OFE. Temu samemu celowi służą też np. rozpuszczane pogłoski o prywatyzacji lasów... I teraz są tylko dwie możliwości: albo Jarosław Kaczyński jak dziecko poszedł na lep tej prowokacji – albo świadomie pomaga reżymowi kontynuując to, rozpisane na głosy jeszcze w Magdalence, przedstawienie. Jarosława Kaczyńskiego do Magdalenki nie zaproszono. Ale Jego Brata–socjalistę: TAK. Może czuje się zobowiązany? PS. To się wśród reżymowych PiaRowców nazywa fachowo: "przykryć temat". Proszę też porównać: http://xsior.salon24.pl/ Nowa, świecka tradycja Polskim zwyczajem staje się powoli, że w okolicach grudnia znaczna część obywateli RP wznosi gromkie hasła nabicia na pal generała Jaruzelskiego, po wcześniejszym wybatożeniu. Ta sama grupa obywateli pragnęłaby przy okazji uczynienia tego samego bliźnim, którzy maja gdzieś zarówno gen. Jaruzelskiego, jak i jego przeciwników (większość), którzy Jaruzelskiego bronią (mniejszość) lub którzy po prostu brzydzą się linczami czynionymi przez rozhisteryzowany tłum (jedynie autor bloga i kilku tetryków, chcący psuć zabawę). Identyczną sytuacje mieliśmy rok temu, i właśnie rok temu miałem zaszczyt usłyszeć od kilku przedstawicieli „zacnych Polaków” epitety „kremlowskiego pachołka” tudzież inne, równie miłe dla ucha określenia. Bo tak się akurat składa, że ja się z takim traktowaniem generała Jaruzelskiego NIE ZGADZAM. I już. Po pierwsze – sprawa Rady. Dla mnie oczywistą oczywistością jest zaproszenie i wysłuchanie nie tylko gen. Jaruzelskiego, ale też Kiszczaka, Dukaczewskiego i całą tę piękną paletę związaną z poprzednim ustrojem. Warto bowiem wiedzieć, jakie jest ich zdanie – przede wszystkim dlatego żeby działać ODWROTNIE niż ww. dżentelmeni zasugerują. (Wiem oczywiście że tzw. „Rada” to szopka polityczna, ale w związku z tym należy domagać się nie zwoływania Rady, a nie dzielić Prezydentów na równych i równiejszych). No ale to wyższy poziom myślenia – tam gdzie politykę zagraniczna robi się dąsami to nie przejdzie, wiec nie dziwi dzisiejsza reakcja tzw. Prawdziwych Polaków. Po drugie – to co się przy okazji wywleka – czyli palenie Jaruzela na stosie. Wiem, że to nie życiowe, wiem że Wy, Prawdziwi Polacy, wiecie lepiej, ale ja jednak dalej będę stał na straży przekonania, że każdą mendę trzeba osądzić uczciwie. Gdyby bowiem to lud sprawował sądy, to nie tylko Generał by został poćwiartowany scyzorykiem, ale byle pierwszy lepszy oskarżony byłby winnym. Bo dla laików podpowiadam – w cywilizowanym kraju jak można Jaruzelowi, to można i Kowalskiemu. Tak samo z dowodami i długością procesu. Nie widziałem nigdy z ust Prawdziwych Polaków konkretnych propozycji w sprawie reformy judykatury. W USA Jaruzelski byłby osądzony w tydzień – w Polsce 30 lat to za mało. Zamiast konkretów, mamy hucpiarskie zadymy i nawoływanie do linczu. To co bowiem odróżnia człowieka od małpy, jest dorobienie się cywilizacji opartej na ZASADACH – które to zasady są uniwersalne, i odporne na cudze dąsy. A Wy drodzy przyjaciele z Jedynej Słusznej Partii chcecie iść drogą znienawidzonego Jaruzelskiego, i te zasady podeptać. Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę, ale precedens który żeście odpalili, nakazuje nam i tego właśnie Jaruzela pochować na Wawelu. Tak się bowiem składa, że argumenty ”Kaczyński to wódz, a Jaruzelski zdrajca” są w świetle cywilizowanego prawa tyle samo warte co „Kaczyński lepiej pociskał w warcaby”. W świetle prawa ważne jest jedno: Prezydent? Prezydent. Dziękujemy. (Nie, nie domagam się położenia Jaruzelskiego na Wawelu. Tak samo jak i nie chciałem kłaść tam Kaczyńskiego. Jedno nieporozumienie wystarczy. Ja tylko pokazują KONSEKWENCJE (sprawdźcie w słowniku znaczenie tego mądrego i trudnego słowa). Oświadczam więc publicznie – kiedy tylko w uczciwym procesie skaże się gen Jaruzelskiego na czapę (a jest to jak najbardziej możliwe – wystarczy przywrócić karę śmierci przed orzeczeniem wyroku) – pierwszy się zgłaszam na ochotnika do plutonu egzekucyjnego. Ale jeżeli ten sam Jaruzelski będzie uniewinniony – stanę do walki z linczownikami. W obu przypadkach w obronie jednego – w obronie zasad. xsior
Opóźnienie nie było wielkie... Mali zieloni homofobi Konserwatyści zwykli traktować duchownych będących zwolennikami kapłaństwa kobiet(?!) oraz homoseksualizmu jako "śmiertelne zagrożenie dla Kościołów". Żąda się na nich kar piekielnych - a nawet podejrzewa, że to agenci "Wielkiego Wschodu" czy innej tajnej lewackiej organizacji.
Tymczasem okazuje się, że to po prostu wariaci. JE Gienio Robinson, biskup kościoła anglikańskiego, zauważył z niepokojem, że JE dr Rowan Williams, arcybiskup Canterbury, który dawniej miał poglądy lewicowe, a nawet komunistyczne - na starość zmądrzał i stał się konserwatystą. Ba! Zaczął wygłaszać kazania przeciwko, o zgrozo: homoseksualistom! Wstrząśnięty biskup Gienio, będący (tfu!) "gejem" odkrył, dlaczego tak się stało - i nie omieszkał poinformować o tym świata: otóż ks. Arcybiskupa porwali kosmici - i przerobili Mu umysł na nie-lewicowy!! I teraz wiemy, że tych (tfu!) "gejów" nie należy robić księżmi nie dlatego, że są groźni - lecz dlatego, że to wariaci.
Anty-semityzm homofoba Po tym felietoniku otrzymałem telefon oskarżający mnie o „homofobię”. Jest to, oczywiście, nieprawda. Traktuję homosiów tak samo jak, np., zwolenników miłości oralnej czy onanistów – tylko tych (tfu!) „gejów” uważam za homosiów-ekshibicjonistów. I tyle. Zresztą każdy mężczyzna jest zboczonym homosiem. Normalny homoś lubi mężczyzn – a zboczony: kobiety... Nie jestem „homofobem” podobnie jak nie jestem przeciwnikiem tych, co lubią jeść żywe robaki. Nie mam nic przeciwko – tyle, że się brzydzę. A co do Małych Zielonych: przylecieli kiedyś do Krakowa, posadzili statek na Błoniach, wysiedli, wytaszczyli Automatycznego Tłumacza... Zebrało się sporo ludzi i spytali: „Jesteście z Marsa?”„Tak!” - kwiknął w odpowiedzi jeden Zielony."A tam wszyscy mają cztery ręce?” „Tak!” - kwiknął inny„I troje oczu?” „Tak!” - pisnął następny Zielony„I wszyscy maja takie duże nosy?” „Nie – tylko Żydzi!”... Jeśli to jest dowcip anty-semicki, to ja jestem anty-semitą. Ale się nie uważam JKM
Natolińczycy i Puławianie, czyli stare kotlety wciąż w menu W niedzielę 21 listopada odeszła od nas Maria Fieldorf – Czarska, córka gen. Nila. Nie doczekała ukarania zbrodniarzy, odpowiedzialnych za mord na tym wielkim Bohaterze Polski Podziemnej. Nie doczekała też kolejnej hańby Rzeczypospolitej Magdalenkowej. Wizyty zbrodniarza komunistycznego na tzw. Radzie Bezpieczeństwa Narodowego. Tego już Jej oszczędzono. Nam niestety nie, choć pobyt Towarzysza Generała u POPP –a, obok prominentnych działaczy komuny jest logiczną konsekwencją wyniku czerwcowych wyborów prezydenckich. Zwycięstwo Komorowskiego to zwycięstwo Towarzystwa z Magdalenki, popijającego wódkę z Kiszczakiem nad „postawem czerwonego sukna”, z którego każdy rwał ile mu bezpieka pozwoliła. Właściwie to do owej rady mogliby jeszcze doszlusować posłowie zrzeszeni w nowym stowarzyszeniu o dźwięcznej nazwie „POlsza coś tam…” czy Marek Jurek, dzięki któremu Towarzysz Generał został w 1989 r. również Towarzyszem Prezydentem. Redakcja „Najwyższego Czasu!” domaga się od Pełniącego Obowiązki Polskiego Prezydenta, aby kierował się honorem i ustąpił. Ze stanowiska ma się rozumieć. A to dlatego, że POPP zapowiedział był kiedyś burżuazyjnej tzw. opinii publicznej, że jeśli Romuald Szeremietiew zostanie sądownie oczyszczony z zarzutu korupcji, to on – znaczy się POPP, odejdzie z polityki i ustąpi ze stanowisk Ponieważ sąd właśnie Szeremietiewa uniewinnił, redakcja „NCz!” wzywa Komorowskiego do honorowego zachowania. Tzn. redaktorzy tak się z nami, czytelnikami, przekomarzają, wiedzą bowiem doskonale, że prawdziwy sowiec…, znaczy się pardon! – postępowy człowiek nie kieruje się w życiu publicznym (i prywatnym) takimi przestarzałymi elementami jak honor czy sumienie. Ani jedno, ani drugie wszak nie istnieje. Jest tylko wymysłem burżuazji, umożliwiającym jej wyzyskiwanie klas nieposiadających. A zatem czego Towarzysze chcecie? Słowo honor ma zupełnie inne znaczenie dla ludzi Postępu. Jest zarezerwowane nie dla takich gnid jak jakiś tam niepodległościowo myślący Szeremietiew tylko dla ludzi bez skazy w rodzaju Towarzysza Generała. To jemu honory się należą. Poniatno!? Skoro już przy konserwatywnych liberałach (spod znaku „NCz!”) jesteśmy to należy odnotować, że środowisko to po raz kolejny udowadnia, że zmierza w stronę Natolina. Przypomnijmy młodszym czytelnikom, że mianem Natolina czy też frakcji natolińskiej, określano kiedyś towarzyszy partyjnych, którzy w pracy nad zwycięstwem socjalizmu udawali polskich nacjonalistów w odróżnieniu od frakcji puławskiej, która pozowała na liberałów, światowców. Sprawy trochę się komplikują i na obecnym etapie dziejowym liberałowie muszą udawać nacjonalistów i w ich towarzystwie chodzić na marsze. A może konserwatywni liberałowie wcale nie zmierzają w stronę Natolina, tylko stamtąd przychodzą? Skądkolwiek przychodzą, obawiam się ich nawet gdy przynoszą dary. „Timeo liberalos et dona ferentes”. Zwłaszcza, ze te dary coś za bardzo pachną mi sowiec…, znaczy się pardon! – rosyjską ambasadą. Odpowiedzcie sobie bowiem na pytanie Drodzy Czytelnicy – czy Janusz Korwin Mikke, członkowie Klubu Zachowawczo – Monarchistycznego czy wreszcie młodzi (a nawet starzy) ONR – owcy poszliby w jakimkolwiek marszu pod wyżej wymienioną ambasadę i skandowali hasła w rodzaju: „Smoleńsk – Pamiętamy”, albo „Zakończyć ludobójstwo w Czeczenii!”. Czyż nasz wschodni sąsiad nie zagraża naszej niepodległości? Gazeta Wyborcza i jej aktyw jest tylko narzędziem w dziele spętania naszej ojczyzny. Walczyć trzeba ze źródłem. Tymczasem oba środowiska (konserwatywno – liberalno – narodowe i gejowo – lewacko – postępowe) usiłują na nowo odgrzewać stare kotlety walk frakcyjnych znanych nam od 1956 r. Wywalmy te kotlety razem z kelnerami! Rozmyślając nad minionym dwudziestoleciem zauważam, że chyba jedynym środowiskiem politycznym, któremu udało się wypromować młodego lidera jest SLD. Grzegorz Napieralski jest jedynym partyjnym liderem, który nie musi składać oświadczenia lustracyjnego. To dobitnie pokazuje, że w 1989 r. żadnej rewolucji nie było. Kiedy w 1789 wybuchła takowa we Francji, jej efektem było to, że co rusz wymieniała elity rządzące ( z wyjątkiem Talleyranda). A gdy przyszedł Napoleon to do państwowych godności wyniósł drobnomieszczańsko – drobnowiejski legion dygnitarzy. A u nas? Od 20 lat te same gęby, z których zdecydowana większość albo piła wódkę z Kiszczakiem w Magdalence, albo błyszczała elokwencją przy okrągłym stole. A co gorsza cały czas tkwimy w okopach doktrynerstwa, które odwraca naszą uwagę od tego co najistotniejsze – sprawy niepodległości naszego państwa. A mówiąc konkretniej – sprawy odbudowania niepodległego, naszego, państwa.
Łukasz Kołak
Lucyferyzm w nauczaniu masonerii Często mówi się o powiązaniu masonerii z jakiegoś rodzaju mrocznymi kultami. A choć przedstawiciele owej organizacji zaprzeczają temu, to jednak ich nauczanie wskazuje, że coś w tym musi być. Filozoficzny lucyferyzm Wcale nie trzeba osiągnąć wyższych stopni masonerii, aby zetknąć się z duchem masońskiego lucyferyzmu. Przykłady tego, w odniesieniu do tzw. loży niebieskiej, dostarcza wydana w 1923 r. książka Palmera Halla Zaginione klucze do masonerii. Palmer Hall był słynnym ezoterykiem XX w. Jego książki wciąż stanowią częstą lekturę masońskich adeptów. Jest ona w obiegu masońskich księgarń na całym świecie i często stanowi lekturę wręczaną inicjowanym na trzy pierwsze masońskie stopnie. Jak przekręcone zostało podejście do Lucyfera, ukazują wypowiedzi Halla: Nieprzerwana potęga chaosu, kipiące spirale sztucznych ogni wiecznego ruchu, którego majestatyczne rytmy stanowią muzykę sfer, a są ożywiane przez tę samą wielką siłę, którą człowiek wykorzystuje do niszczenia najwyższych i najlepszych. Ta sama mistyczna potęga, która utrzymuje planety na ich orbitach dookoła ciała słonecznego, ta sama energia, która utrzymuje każdy elektron w wirowaniu, ta sama, która jest budującą świątynię Boga – jest teraz bezlitosnym dozorcą niewolników, która będąc nieujarzmioną i niepohamowaną, uderza Litościwego i odsyła go ruchem wirowym z powrotem w ciemności jego więzienia. W tekście tym został opisany domniemany chaos wszechświata – domniemany dlatego, iż wszystko we wszechświecie jest poukładane zgodnie z Wolą Bożą. Jednakże dla masońskiego autora takie odniesienie do wirującego chaosu wszechświata jest odniesieniem do masońskiej doktryny, wieszczącej nadejście masońskiego porządku. Przejawia się tam również masoński naturalizm, który nazywa stworzony wszechświat “świątynią Boga”, w czym jest zawarta ostra dwuznaczność, ponieważ masońskie pojmowanie “bóstwa” niewiele ma wspólnego z Bogiem Prawdziwym. Ponadto naturalistycznie pojmowana “świątynia masońskiego bóstwa”, czyli wszechświat – jest zarazem przedstawiana jako rodzaj więzienia, w którym siły wszechświata wiążą jakiegoś “Litościwego” (termin wzięty z buddyzmu, w którym oznacza tego, który osiągnął “oświecenie”). Ów Litościwy jest odsyłany z powrotem w ciemności jego więzienia przez siły wszechświata ruchem wirowym (okrężnym), symbolizującym masońskie zstępowanie i wstępowanie, czy okrągłą drogę masońskiego węża (ouroborosa), pożerającego swój własny ogon i tworzącego w ten sposób koło.
Litościwy szept Cóż to za Litościwy, który jest zamknięty w “chaosie świątyni wszechświata”? Chrześcijańska teologia mówi, iż to szatan i zbuntowani aniołowie zostali zrzuceni z niebios w chaos formującej się materii wszechświata, gdyż miejsce się dla nich więcej w niebie nie znalazło (Ap 12,8). Od tego czasu złe duchy przebywają zamknięte w świecie materialnym. Do tej uwięzionej, demonicznej siły odnosi się masoński autor – nazywając ją… Litościwym. Co więcej, masoński autor z sympatią identyfikuje się z tą siłą: Człowiek nie wsłuchuje się w ten szept, który przemawia do niego zawsze w kochających, zawsze zasmuconych tonach. Ten głos mówi o spokoju towarzyszącym konstruktywnemu zastosowaniu energii, którą on musi związać, jeżeli chciałby zarządzać siłami stworzenia. O czym świadczą te masońskie słowa? Człowiek mający rozeznanie w sprawach duchowych nazwałby po prostu ów szept demonicznym kuszeniem. Tymczasem masoński autor nie tylko się z nim identyfikuje, ale i współczuje temu, od którego ów szept pochodzi – współczuje złemu duchowi! Bo jak inaczej rozumieć słowa o “kochających i zawsze zasmuconych tonach”?
W dalszych słowach autor przedstawia treść pokus i niejako namawia do ich wysłuchania i wypełnienia. Mówi bowiem, iż ten szepczący głos mówi do ludzi, aby nauczyli się wiązać siły energii wszechświata po to, aby dało im to możność zarządzania siłami stworzenia. Brzmi to jak pokusa z raju: “będziecie jak bogowie” (Rdz 3,5). Zarządzanie siłami stworzenia przypada jedynie Bogu, który jest jedynym Stwórcą.
Świątynia architekta wszechświata Owa pokusa miałaby prowadzić do tego, iż zbuntowani ludzie mieliby “nauczyć się” wiązać te światowe energie po to, aby ostatecznie pomóc się uwolnić zamkniętym w materii wszechświata demonom, czyli pomóc im wyjść z piekła. Autor wskazuje, czemu ma to służyć: Siła człowieka nie była mu dana do używania destrukcyjnego, ale tak, aby mógł on wybudować świątynię wartą tego, aby stała się miejscem zamieszkania dla wielkiego architekta wszechświata. Zwiedzeni ludzie mają zbudować “świątynię” będącą miejscem zamieszkania dla wielkiego architekta wszechświata, co można nazwać realizacją masońskiego hasła: porządek z chaosu – oznaczającego uwolnienie złego ducha z piekieł i pomoc masonów udzieloną mu w zapanowaniu nad światem materialnym, który miałby stać się wówczas zarazem i jego więzieniem, i świątynią! Ów bowiem wielki architekt wszechświata nie jest nikim innym jak owym zamkniętym dotąd w więzieniu “Litościwym”. Świadczą o tym kolejne słowa: Nadszedł dzień, kiedy czeladnicy muszą poznać i zastosować swoją wiedzę. Zaginionym kluczem do ich stopnia jest opanowanie emocji, które stawia energię wszechświata do ich dyspozycji… Kiedy mason nauczy się, że kluczem do wojownika na bloku (skalnym) jest właściwe zastosowanie dynama żywej potęgi, nauczy się tajemnicy jego cechu (masonerii). Kipiące i wznoszące energie Lucyfera znajdą się w jego dłoniach i zanim będzie on mógł postąpić naprzód i w górę, będzie musiał udowodnić swą zdolność do właściwego zastosowania energii. Musi on podążać śladami swego przodka, Tubal-Kaina, który z mocą wojennego bożka przekuł swój miecz na pług. Tekst ten wskazuje, jak masońscy wojownicy mają zmienić się w budowniczych, budujących (poprzez wstępowanie po kolejnych stopniach masońskiej “świątyni”) lucyferyczną piramidę dla wywyższenia ich powracającego z piekieł “bóstwa”. Bez ogródek jest zresztą wymienione imię Lucyfera, którego “kipiące energie” mają patronować masońskiej przebudowie świata. To “właściwe zastosowanie dynama żywej potęgi” (Lucyfera) stanowi najważniejszą tajemnicę cechu masońskiego. Zaś owo masońskie “postępowanie w górę i naprzód” jest jakby powtórzeniem drogi “Litościwego”, który stale stara się wydobyć ze swojego piekielnego więzienia. I co każdy mason, w wyniku procesu inicjacyjnego, ma odegrać i powtórzyć w sobie. Droga ta zostaje nazwana drogą Tubal-Kaina, czyli mason powinien się identyfikować z tą częścią ludzkości, która zbuntowała się przeciw Bogu Prawdziwemu i poszła drogą odstępstwa. Do czego to ma doprowadzić masona? Mistrz mason jest… słońcem, oczyszczonym poprzez wieki przygotowań, wielkim reflektorem światła, które promieniuje poprzez jego organizm chwalebną siłą… On stoi pomiędzy rozżarzonym ogniem światła a światem. Poprzez niego przechodzi Hydra, wielki wąż, a z jego ust wylewa się na człowieka światło Boga. Mason ma się stać w przebudowanym świecie rzecznikiem masońskiego “bóstwa”, przynoszącym mu “oświecenie”. Nastąpiło tu zintegrowanie Lucyfera z wężem starodawnym (Ap 12,9), będące siłą sterującą działaniami masońskiej loży. Oto bowiem wąż przechodzący przez masona stanowi “przekaźnik”, przez który ma do adepta przenikać światło “bóstwa”. Jakub Szymański
Będzie ekshumacja ciał ofiar katastrofy gibraltarskiej Na wniosek katowickiego oddziału IPN na początku grudnia nastąpi ekshumacja i przewiezienie z Anglii do Polski zwłok trzech oficerów, którzy zginęli z premierem i Naczelnym Wodzem Sił Zbrojnych RP gen. Władysławem Sikorskim w katastrofie nad Gibraltarem w 1943 roku. Do Polski wrócą spoczywające na cmentarzu w Newark szczątki gen. Tadeusza Klimeckiego (szefa sztabu Naczelnego Wodza), płk. Andrzeja Mareckiego (szefa Oddziału Operacyjnego Sztabu Naczelnego Wodza) i por. Józefa Ponikiewskiego (adiutanta gen. Sikorskiego). W 2008 roku IPN wszczął śledztwo w sprawie przyczyn katastrofy gibraltarskiej. W ubiegłym roku w związku z postępowaniem przeprowadzono ekshumację ciała gen. Władysława Sikorskiego. Na ekshumację ciał oficerów zgodę wyrazili ich bliscy – zostanie ona przeprowadzona 3 grudnia przez Brytyjczyków w ramach międzynarodowej pomocy prawnej. Będą w niej uczestniczyć także jeden z prokuratorów z katowickiego pionu IPN, konsul z Konsulatu RP w Manchesterze i najprawdopodobniej córka płk. Andrzeja Mareckiego. Następnie szczątki zostaną przetransportowane na londyńskie lotnisko Heathrow, a stamtąd do Warszawy. Potem ze wszystkimi wojskowymi honorami trafią do Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie, gdzie zostanie z kolei przeprowadzona sekcja zwłok i tomografia komputerowa. Śledczy IPN spodziewają się, że badania ciał trzech oficerów dadzą wyniki podobne do tych, jakie uzyskano w przypadku gen. Sikorskiego. Wykazały one wówczas, że przyczyną śmierci dowódcy były obrażenia wielonarządowe, typowe dla ofiar wypadków komunikacyjnych. Nie wyklucza to jednakże możliwości zamachu – prokuratorzy badają, czy nie doszło do sabotażu. Inną możliwością jest też samoistne, wadliwe działanie urządzeń na pokładzie samolotu. Kluczowe znaczenie będzie tu zatem miała ekspertyza lotnicza – niestety IPN jej nie posiada i nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle może ona trafić do rąk śledczych. Por. Ponikiewski zostanie pochowany w rodzinnym grobowcu w Oporowie. Szczątki gen. Klimeckiego i płk. Mareckiego spoczną na Cmentarzu Wojskowym na warszawskich Powązkach. Uroczystości związane z pochówkiem są planowane na jeden z dni pomiędzy 9 a 11 grudnia. Oprócz gen. Sikorskiego i trzech oficerów, których szczątki niebawem zostaną przewiezione do Polski, w katastrofie zginęli także: córka generała Zofia Leśniowska, Adam Kułakowski i Jan Gralewski. Ciał Leśniowskiej i Kułakowskiego do dziś nie odnaleziono, Gralewski został pochowany na Gibraltarze. IPN bezskutecznie starał się do tej pory o ekshumację także jego ciała. Podczas prowadzonego przez IPN śledztwa przesłuchano kilkunastu świadków, którzy przekazali relację osób, które na własne oczy widziały katastrofę gibraltarską. Sprawdzano także brytyjskie archiwa, w których jednakże nie znaleziono niczego, co stanowiłoby znaczący przełom w śledztwie. Śledczy IPN nie wykluczają, że istotne informacje mogą znajdować się w utajnionej części archiwów. Gen. Sikorski zginął w katastrofie lotniczej 4 lipca 1943 r. na Gibraltarze w drodze powrotnej z inspekcji wojsk na Bliskim Wschodzie. Przyczyn katastrofy nigdy nie wyjaśniono. Źródło: dziennik.pl,
SYMBOL Jeśli dostrzec, że najbardziej hańbiącym symbolem zniewolenia PRL-u był współudział jego „elit” w kłamstwie katyńskim , gdy w imię „przyjaźni” ze Związkiem Sowieckim wyparto się prawdy o ludobójstwie dokonanym na polskich oficerach, nie sposób pominąć milczeniem faktu, iż dzisiejsza III RP zmierza w tym samym kierunku, a wtórne kłamstwo katyńskie może wkrótce stać się fundamentem nowego zniewolenia. Jestem przekonany, że zbliżająca się wizyta prezydenta Miedwiediewa zostanie wykorzystana przez Rosję i grupę rządzącą Polską do ostatecznego zamknięcia kwestii mordu katyńskiego i pogrzebania prawdy na kolejne kilkadziesiąt lat. Od wielu miesięcy jesteśmy świadkami fałszowania prawdy o zbrodni katyńskiej na niespotykaną wprost skalę, ukrywania niewygodnych faktów i karmienia Polaków kłamstwami o stosunku Rosjan do Katynia. Polskie społeczeństwo nie wie, iż państwo rosyjskie nigdy nie uznało mordu na polskich obywatelach za zbrodnię ludobójstwa, nie ujawniło wszystkich okoliczności sprawy, nie otworzyło archiwów, a w oficjalnym stanowisku rządu rosyjskiego przekazanym do Trybunału w Stasburgu stwierdzono, że „ nie ma dowodu na to, iż Polaków zamordowano”. Ten sam rząd Władimira Putina w kwietniu 2010 roku odmówił jakiejkolwiek rehabilitacji ofiar, twierdząc, że „nie udało się potwierdzić okoliczności schwytania polskich oficerów, charakteru postawionych im zarzutów i tego, czy je udowodniono”. W maju br. główny prokurator wojskowy Federacji Rosyjskiej Siergiej Fridinski oznajmił, że „z powodu przedawnienia” nie ma podstaw prawnych do wznowienia dochodzenia w sprawie rozstrzelania polskich jeńców. W rosyjskich szkołach, w zakresie nauczania historii XX wieku nadal obowiązują wytyczne z 2008 roku wydane przez Akademię Podwyższania Kwalifikacji i Zawodowego Przekwalifikowania Pracowników Oświaty. Młodzież rosyjską uczy się, iż mord w Katyniu był sprawiedliwą zemstą za zagładę wielu tysięcy Rosjan w polskiej niewoli po wojnie 1920 roku. Naucza się również, że tamtą wojnę wywołała Polska, a nie Związek Radziecki oraz przekonuje, że ludobójstwa Józefa Stalina, to nic innego jak „mądre działania przywódcy szykującego kraj do wojny”. W tym samym duchu nową wersję kłamstwa katyńskiego powiela płk. Putin, głosząc, że zbrodnia „ była osobistą zemstą Józefa Stalina za porażkę w wojnie polsko-bolszewickiej roku 1920”.
Polskie społeczeństwo ma nie wiedzieć, że współczesna Rosja uważa się za spadkobiercę katyńskiego kłamstwa, a podtrzymywanie go uważa za swoją rację stanu. Dowodem jest treść odpowiedzi władz rosyjskich ws. skargi katyńskiej złożonej w marcu br. w Europejskim Trybunale Praw Człowieka, w którym Rosja negatywnie odpowiedziała na żądanie Trybunału dotyczące m.in. ujawnienia akt, umorzonego w 2004 r., śledztwa rosyjskiej prokuratury. W 17-stronicowym piśmie strony rosyjskiej ani razu nie użyto słowa zbrodnia, czy mord, napisano jedynie o sprawie lub zdarzeniu katyńskim. Uzasadniając odmowę ujawnienia dokumentów rosyjskiego śledztwa, władze Federacji powołują się „na ochronę interesów współczesnej Rosji”. Zdaniem Moskwy postanowienie o umorzeniu śledztwa katyńskiego z 2004 roku musi pozostać tajne, gdyż „zawiera tajemnice, których ujawnienie mogłoby przynieść uszczerbek bezpieczeństwu kraju”. To twierdzenie wskazuje wprost, że istnieje historyczna i prawna ciągłość pomiędzy Związkiem Sowieckim, a obecną, rzekomo demokratyczną Rosją, zaś ukrywanie prawdy o zbrodni ludobójstwa jest dla władz Federacji Rosyjskiej kwestią dotyczącą bezpieczeństwa państwa. Polacy nie wiedzą, iż przekazane Bronisławowi Komorowskiemu z propagandową oprawą akta 67 tomów akt śledztwa katyńskiego to rzeczy doskonale znane polskim prokuratorom i historykom, którzy widzieli je już przed kilkoma laty. Tyle, że wówczas Rosjanie nie pozwolili wywieźć ich do Polski. Całość akt rosyjskiego śledztwa liczy 183 tomy, to zatem co „ujawniono” stanowi zaledwie trzecią część sowieckich tajemnic. Przed polskim społeczeństwem ukrywa się stanowisko rosyjskiego Stowarzyszenia Memoriał, które przed kilkoma dniami stwierdziło, że od czasu uroczystości żałobnych w Katyniu, poświęconych 70. rocznicy zamordowania polskich oficerów, władze Rosji nie uczyniły nic, aby zamknąć sprawę zbrodni. „W ciągu ostatnich sześciu miesięcy struktury państwowe nie zrobiły kompletnie niczego, a wysiłki społeczeństwa napotykały demonstracyjne, nawet bezczelne przeciwdziałanie ze strony tych struktur” – ocenił wiceprezes Memoriału Jan Raczyński w artykule, opublikowanym w „Prawdzie Gułagu”, dodatku do opozycyjnej „Nowej Gaziety”. Polacy mają nie wiedzieć, iż oświadczenie Memoriału wydano po tym, jak 2 listopada br. moskiewski sąd prowadzący postępowanie z pozwu tej organizacji podjął ostateczną decyzję o utajnieniu postanowienia o umorzeniu śledztwa w sprawie mordu katyńskiego. W toku postępowania sądowego ujawniono, że klauzulę tajności na materiały śledztwa nałożyła Federalna Służba Bezpieczeństwa (FSB) uznając, że niektóre dokumenty zawierają „tajemnice państwowe”. Rosyjska prokuratura od lat odmawiała Memoriałowi i rodzinom ofiar zbrodni katyńskiej dostępu do akt śledztwa, twierdząc, że zostały utajnione przez komisję międzyresortową. W czerwcu br. komisja przesłała do sądu pismo, w którym zaprzeczyła jakoby utajniała materiały. Zdaniem Memoriału na jaw wyszły wówczas nieprawdziwe argumenty rosyjskiej prokuratury, które powtarzano od lat. – „Teraz wiemy, że to FSB podjęła decyzję o utajnieniu. A to oznacza, że oszukane zostały polskie władze, a także Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu, do którego złożyliśmy skargę przeciwko Federacji Rosyjskiej w imieniu rodzin katyńskich” – stwierdził Ireneusz Kamiński, adwokat rodzin katyńskich. Memoriał chciał, aby FSB została uznana za stronę w postępowaniu. Sąd odrzucił również ten wniosek, nie uzasadniając swojej decyzji. Polskie społeczeństwo nic nie wie o toczącym się przed Trybunałem w Strasburgu procesie, w którym 13 rodzin katyńskich domaga się od Rosji ujawnienia materiałów zamykających rosyjskie śledztwo katyńskie z września 2004 r. W lipcu br. rodziny katyńskie zaproponowały stronie rosyjskiej, że w zamian za odtajnienie całego śledztwa w sprawie zbrodni oraz pełną prawną rehabilitację ofiar, wycofają sprawę z Trybunału w Strasburgu. „Propozycja ugody była wyciągnięciem ręki do Rosjan, którzy ją odrzucili” – stwierdziła wczoraj Witomiła Wołk-Jezierska – córka jednego z oficerów zamordowanych przez NKWD. „To, co ostatnio władze Rosji przesłały strasburskim sędziom, jest policzkiem wymierzonym nie tylko nam, ale wszystkim tym, którym zależy na pełnym wyjaśnieniu zbrodni katyńskiej – powiedziała.
W przesłanym obecnie do Strasburga piśmie Rosjanie stwierdzili, że nie mają obowiązku wyjaśniać losu zamordowanych polskich oficerów, zaginionych - jak to określili - w wyniku "wydarzeń katyńskich". Pod pismem podpisał się wiceminister sprawiedliwości FR Georgij Matiuszkin. „To jest wypieranie się zbrodni katyńskiej. To ubliża nam - rodzinom ofiar zbrodni - i pamięci zamordowanych Polaków” - podkreśliła Wołk-Jezierska. Według politologa i sowietologa prof. Włodzimierza Marciniaka, w ocenie działań władz Rosji w sprawie zbrodni katyńskiej należy odróżniać deklaracje polityczne od działań o charakterze prawnym. – „To istotna różnica. Czym innym są gesty i pojednawcze słowa rosyjskich polityków, którzy deklarują, że coś w tej sprawie będą robić, a czym innym byłyby konkretne działania, zmierzające do pełnego wyjaśnienia tej zbrodni. Rozdzielenie tych dwóch wymiarów jest bardzo ważne. Tymczasem problem w ogóle nie został rozwiązany, ponieważ do tej pory nie ma żadnych konkretów formalno-prawnych - stwierdził Marciniak, przypominając, że w dotychczasowym orzecznictwie Rosji zbrodnia katyńska nadal jest przestępstwem pospolitym, które uległo przedawnieniu. W świetle informacji dotyczących stanowiska Rosji w Strasburgu i utajnienia akt śledztwa katyńskiego za ponurą drwinę należy uznać słowa Michaiła Fiedotowa szefa rady przy urzędzie prezydenta Dumy Państwowej Rosji do spraw sprzyjania rozwojowi instytucji społeczeństwa obywatelskiego i praw człowieka. Człowiek ten w dzisiejszym wywiadzie dla agencji „Interfaks” stwierdził: „Rosja powinna udostępnić jak najwięcej dokumentów w tak zwanej „sprawie katyńskiej. Odnośnie tragedii katyńskiej powinniśmy uczynić wszystko, aby nie było żadnych podejrzeń, nawet najmniejszych, co do tego, że usiłujemy rzekomo coś ukrywać”. Wskazane powyżej fakty nie są nagłaśniane przez polskojęzyczne media i nie doczekały się komentarzy czołowych polityków grupy rządzącej. Nietrudno dostrzec, że istnieje ogromny, rażący fałszem dysonans: między wspólnymi, oficjalnymi gestami i deklaracjami władz państwowych, a rzeczywistym zachowaniem Rosji wobec sprawy Katynia. Polskie społeczeństwo jest utrzymywane w przeświadczeniu, jakoby Rosjanie dążyli do wyjaśnienia mordu katyńskiego i wykazywali w tej sprawie dobrą wolę. Ukrywa się lub marginalizuje fakty nieprzystające do propagandowej wizji „pojednania” oraz dezinformuje Polaków przy pomocy pustych gestów i frazesów. Nie ma najmniejszych wątpliwości, jaki cel stawia sobie dzisiejsza Rosja. Przed kilkunastoma dniami wyraźnie zakomunikował to rzecznik MSZ Federacji Rosyjskiej Andrieja Niestierienko: „Rosja liczy na ostateczne rozstrzygnięcie kwestii katyńskiej z Polską. Jesteśmy szczerze zainteresowani w skreśleniu tej sprawy z porządku dziennego oraz w rezygnacji z jej politykowania”, - oświadczył Niestierienko podczas brifingu w Moskwie. „Rosyjsko-polskim aktem pojednania” nazywa polskojęzyczna propaganda zapowiadaną przed wizytą rosyjskiego prezydenta w Warszawie rezolucję Dumy Państwowej Rosji „W sprawie tragedii katyńskiej i jej ofiar”. Znajdziemy w niej m.in. następujące stwierdzenia: „Duma Państwowa Rosji wyraża głębokie współczucie wobec wszystkim ofiarom nie uzasadnionych represji, ich rodzinom i krewnym”, „potępiając terror i masowe prześladowania obywateli swego kraju oraz obywateli państw obcych, jako kolidujące z ideą nadrzędności prawa i sprawiedliwości” oraz kłamliwe tezy uwłaczające pamięci pomordowanych, w których zrównuje się ofiary z katami : „Narody rosyjski i polski zapłaciły olbrzymią cenę za zbrodnie totalitaryzmu”. Istotą tej rosyjskiej farsy ze zbrodni katyńskiej jest twierdzenie kończące ową rezolucję: „Potępiając zdecydowanie reżim, który gardził prawami i życiem ludzi, deputowani Dumy Państwowej Rosji w imieniu narodu rosyjskiego wyciągają rękę przyjaźni do narodu polskiego i wyrażają nadzieję na początek nowego etapu w stosunkach między naszymi krajami, które rozwijać się będą na gruncie wartości demokratycznych,” Entuzjastyczna reakcja Tomasza Nałęcza, doradcy Bronisława Komorowskiego nie pozostawia wątpliwości, że to pustosłowie ma być uznane za „znaczący krok” w sprawie zbrodni katyńskiej. Nałęcz uznał dokument za „daleko idący”, „pozytywny sygnał i zwycięstwo zdrowego rozsądku” oraz podkreślił, że „do zwrotu w stosunkach polsko-rosyjskich przyczyniła się działalność rządu Donalda Tuska, który zabiegał o zmianę języka, jakim Rosja mówi o sprawie Katynia”. Ponieważ dla Rosjan sprawa mordu katyńskiego nadal stanowi przedmiot cynicznych gier, można spodziewać się spektakularnych gestów w czasie wizyty Miedwiediewa, a nawet przekazania Polsce kolejnych, znanych już dokumentów. W najbliższych dniach należy też oczekiwać ofensywy propagandowej, mającej przekonać Polaków o dobrej woli władz rosyjskich oraz wspólnych – putinowsko-tuskowych zapewnień o zakończeniu „kwestii katyńskiej”.
Kartą katyńskiego ludobójstwa Rosjanie zaczęli grać niemal natychmiast po tragedii smoleńskiej. To na początku maja br. przewodniczący wyższej izby rosyjskiego parlamentu, Siergiej Mironow oświadczył, że „Katyń może i powinien stać się symbolem rosyjsko-polskiego pojednania historycznego. Katyń - to nasz wspólny ból i nasza wspólna tragedia" - podkreślił. Na przykładzie realnych zachowań władz Rosji nie można mieć wątpliwości, jak będzie wyglądało owo „historyczne pojednanie”, wsparte na cynicznym kłamstwie, arogancji i odrzuceniu odpowiedzialności za zbrodnie.
Choć w III RP nikt już nie usiłuje fałszować historycznych faktów, to większość tzw. elit obecnego państwa uważa przecież, że sprawę katyńską należy zamknąć w imię przyszłości i ułożenia dobrych stosunków z rosyjskim sąsiadem. Historia, która ma „nie dzielić” - winna stać się kartą zamkniętą, zdławioną nakazem kazuistycznej moralistyki i mętnych interesów. Sposób, w jaki chcą to uczynić władze Rosji i Polski sprawia, że ta, nierozliczona i nienazwana historia stanie się ponownie symbolem zniewolenia. Dlatego w zgiełku spraw bieżącej polityki nie możemy stracić z oczu prawdy o zbrodni katyńskiej, nie możemy zapomnieć o rzeczywistych intencjach i zachowaniach władz Rosji oraz pominąć milczeniem tchórzliwego przyzwolenia polskich „elit”. Aleksander Ścios
Krzemiński Polacy zaakceptowali strategię Tuska „Wyborczy wynik ludowców oraz Platformy można interpretować jako wyraz akceptacji dla linii i strategii politycznej rządu Donalda Tuska”…” Wyniki wyborów samorządowych raczej nie są dobrym prognostykiem wyborów parlamentarnych, ale – jak sądzę – pokazują, jaka linia myślenia zyskuje uznanie Polaków.”…” a znaczący można uznać sukces PSL, choć partia Waldemara Pawlaka ma tylko o trzy punkty więcej niż przed czterema laty. Może to wskazywać na fakt, że część niedawnych wiejskich wyborców PiS powróciła do swojego macierzystego ugrupowania. Ponadto ludowcy są w koalicji rządowej. Zatem ich wynik można interpretować jako wyraz akceptacji dla linii i strategii politycznej rządu Donalda Tuska. Najprościej można ją wyrazić jako dążenie do tego, by polityka nie oznaczała zmian przynoszących kolejne wstrząsy i dotykających Polaków w różnych aspektach życia.”…(źródło ) Mój komentarz Przyjmijmy założenie że nieprawda jest to co powiedział Palikot o wyborze Komorowskiego. Powiedział ,że 40 procent wyborców Komorowskiego głosowało na niego tylko dlatego aby Kaczyński nie przeszedł. Jednym słowem, bez Kaczyńskiego nie byłoby Komorowskiego . W pewnym sensie usprawiedliwi to tezę Kaczyńskiego ,że Komorowski jest prezydentem z przypadku. To co mówi Palikot i Kaczyński potwierdza wyjątkowi niskie notowania Komorowskiego. Nawet w porównaniu z zaszczuwanym przez media prezydentem Lechem Kaczyńskim. Załóżmy, że nie istnieje monopol mediów, o którym pisał Krasnodębski i że te media nie uprawiają ordynarnej propagandy, ani nie uczestniczą w kreowaniu polskiej sceny politycznej tylko uczciwie przekazują Polakom informacje. Co oznacza w takim razie entuzjastyczne twierdzenie Krzemińskiego, że linia, strategia i sposób myślenia Tuska zyskał akceptację Polaków. Tusk i Platforma widzieli już przed kilkoma laty zgubne skutki systemu proporcjonalnego. Dlatego Tusk obiecał wprowadzeni okręgów jednomandatowych, likwidacji finansowania partii przez państwo, a do tego system prawyborów wewnątrz partyjnych w których wybierano by kandydatów na posłów. Co Tusk robi z tymi swoimi obietnicami, wszyscy widzimy
Tusk i Platforma ze względu na konieczność wzrostu gospodarczego obiecała wprowadzenie podatku liniowego , obniżenia VAT u i CIT. Wszyscy widzimy co Tusk robi. Reforma upadającej służby zdrowia. Prywatne szpitale bez prywatnych ubezpieczeń to tylko źródło następnych patologii. Mimo tego Tusk forsuje ułomny pomysł. Sadowski, ówczesny szef Rady Nadzorczej ZUS, stwierdził, że ten faktycznie zbankrutował, za co został z tej rady wyrzucony. Postępująca depopulacja, zagrażająca gospodarce, bytowi narodu, i skutkująca w przyszłości nędza emerytów. Upadające szkolnictwo i nauka. O skali upadku świadczy obietnica Komorowskiego, który obiecał, że będzie dążył do tego aby wspięły się na przeciętny poziom europejski. Postępujący przyrost klasy urzędniczej, tylko w ostatnim roku 27 tysięcy. Monopolizacja polskiej gospodarki. Praktycznie wszystkie działy gospodarki, w tym media są kontrolowane w sposób monopolistyczny przez obcy kapitał. Warto dodać, że ten proces postępuje. Co w takim razie oznaczałoby to dla Polski, gdyby Krzemiński miał rację i Polacy rzeczywiście zaakceptowaliby linie i strategię polityczną Tuska. Skarłowacenie, społeczeństwo jako wynik politycznego chowu wsobnego. Moja diagnoza jest inna. Polacy są już wpędzeni w taką nędze, oraz tak zastraszeni przez spuszczone przez Tuska ze smyczy hordy urzędników ze skarbówki, ZUS, służby celnej, ochrony środowiska, PIH, PIP i reszty, że chcą tylko przetrwać, przeżyć, nie chcą żadnych zmian, bo takich na gorsze już by nie przetrwali i doczekać kiedy ich dzieci uciekną przed zwyrodniałym Państwem Polskim doprowadzającym Polaków do nędzy, do fabryk na zachodzie. Bo chyba nie z dobrobytu ma jak szacują specjaliści wyjechać prawie milion Polaków „na roboty” do Niemiec tylko w pierwszej fazie po otwarciu rynku pracy. Marek Mojsiewicz
Czy i co Polak naprawdę potrafi? Starsi pamiętają zapewne slogan powtarzany przez Gierka – Polak potrafi.
Pewne wydarzenie z Niemiec pokazuje, że Polak rzeczywiście potrafi. Zwłaszcza niechcąco.
http://www.sfora.pl/Polski-zlomiarz-sparalizowal-niemiecka-kolej-a26545
Historia ta pokazuje też, jak to rządzący Niemcami kryptożydzi i szabas-goje wpadli w wykopany przez samych siebie dołek. Straszą ludzi wyssanymi z palca, domniemanymi atakami terrorystów. Ma to na celu stopniowe zwiększanie uprawnień policji i tajnych służb, co jest równoznaczne ze stopniowym ograniczaniem wolności i praw obywatelskich. Wprowadzenie na polecenie ideologów NWO dyktatury ma nastąpić rzekomo dla naszego bezpieczeństwa i naszego dobra. Psychozę strachu doprowadzono w IV Rzeszy do takiego poziomu, że zostawiona na chwilę przez Polaka walizka na dworcu (poszedł po bilet albo do ubikacji) wywołała panikę, ewakuację dworca, ściągnięcie saperów i antyterrorystów, oraz wstrzymanie ruchu kolejowego na tej stacji. Mamy świetny sposób na sparaliżowanie naczelnego baraku Unii – IV Rzeszy. Wystarczy zostawiać gdzie się tylko da walizki, torby, zapakowane kartony. Będą mieli niemieccy agenci Kliki Globalnych Banksterów to, czego chcieli.
Co poza tym potrafi Polak? Czy da radę Polak np. obronić nasze, czyli państwowe lasy? Uważam że nie i to z kilku powodów. Już samo przekonanie, że lasy są nasze, bo są państwowe, jest iluzją. Państwo nasze, a raczej nasz mocno już rozszabrowany, niesuwerenny, unijny barak należy nie do Polaków. Nie Polacy nim rządzą. Nie Polacy są suwerenem zgnojonego przez Unię i żydostwo własnego kraju. Jesteśmy manipulowaną, ogłupianą, skłóconą i bezwładną masą. Okupująca u nas scenę polityczną żydowska agentura, banda czworga – POPiS/SLD/PSL służy obcym, żydowskim interesom. Zarówno bowiem Unia, USA i NATO to żydowskie instrumenty do narzucenia światu dyktatury banksterów. Banda czworga i żydowskie media robią nas w konia, jak chcą. Telawiwzornia w trzech serwisach informacyjnych o proteście leśniczych pod sejmem podawała odpowiednio – jeden, trzy, lub nawet osiem tysięcy uczestników protestu. To ilu ich było ostatecznie? Tysiąc, trzy tysiące, czy osiem tysięcy? A może pięć albo piętnaście tysięcy? Już na tym prostym przykładzie widać, że żydowska telawiwzornia, zamiast nas informować, celowo nas dezinformuje!
Czy podpisanie petycji w sprawie obrony lasów przed prywatyzacją przez 500 000 ludzi coś zmieni?
Nie zmieni absolutnie nic! Przypomnę historię petycji w sprawie JOW-ów (jednomandatowych okręgów wyborczych). Zebrano ponad 800 000 podpisów. Grubo ponad pół miliona podpisów zostało pozytywnie zweryfikowanych. I co wyszło z tej akcji zbierania podpisów? Nic! Absolutnie nic! Nawet ówczesny Rzecznik Praw Obywatelskich Janusz Kochanowski w tej sprawie nic nie zdziałał (albo nie chciał zdziałać)! Petycja wylądowała gdzieś na biurku, a później w koszu. JOW-ów nadal nie mamy. Dlaczego władze lekceważą takie spontaniczne petycje? Bo nasza aktywność ogranicza się tylko i wyłącznie do ich podpisywania. Żydowska agentura rządząca Polską widzi to i po prostu takie akcje ignoruje. Sami jesteśmy sobie winni. Bo okazuje się, że Polak potrafi jedynie taśmowo przeróżne petycje podpisywać. Nie potrafi natomiast, nie umie, czy nie chce wymusić na rządzących, aby oni te petycje zaczęli poważnie traktować! Jak możemy wymusić na rządzącym Polską żydostwie, aby zaczęło na poważne traktować takie petycje? Nie odpowiem – bo mnie oskarżą o nawoływanie do niepokojów publicznych i do używania przemocy. Obawiam się, że sprawa lasów jest już przesądzona. Żydzi chcą je wykupić sobie na własność i to zrobią. Przy tej okazji widać w postępowaniu Żydów w Polsce bliźniacze podobieństwo do modelu argentyńskiego.
Przypomnę pokrótce: Argentynę wpędzono najpierw w gigantyczne zadłużenie (przy kapitalnym udziale żydowskiego MFW). Efektem było bankructwo Argentyny. No i wtedy w żydowskich gazetach w Argentynie podsunięto pomysł spłaty długów wyprzedażą ziemi w Patagonii. Grecji zresztą też podsunięto pomysł sprzedaży wysp na Morzu Egejskim, na spłatę długów. Sytuacja wygląda więc tak – żydowska agentura PO/PSL celowo doprowadziła do gigantycznego zadłużenia. Dzielnie wspomagały ją żydowskie agentury PiS i SLD. Zwłaszcza PiS, odwracając cały czas uwagę Polaków od szabrowania Polski. W tym celu PiS nagłaśniała wojny o krzyż dla żydowskiego sayana, nagłaśnia śledztwo smoleńskie, choć tam nie ma co wyjaśniać. Jakby nie lecieli na ostatnią sekundę, bez planu B, jakby pilot nie stał pod presją wykonania zadania bojowego – dowiezienia Kaczyńskiego na czas – katastrofy by nie było. Dyletanctwo i absolutny brak odpowiedzialności Kaczyńskiego i jego kancelarii chce PiS zasłonić i zwalić winę za Smoleńsk na Rosję. W sprawie lasów Jarosław milczy. On ma ważniejsze zadania. Np. szczucie na „dezerterów”. Być może akcja ta była w sumie uzgodniona. PiS wiedział, że wybory samorządowe sromotnie przerżnie i potrzebował alibi na wytłumaczenie tej porażki. Dali je „dezerterzy”. Przy czym żydowski sayan Kaczyński/Kalkstein nie zauważa, że to on sam wywalił najpierw kogoś z PiS za niedopuszczalne przestępstwo – za krytykę jego majestatu. A parę innych osób stanęło po stronie wyrzuconych na zbity pysk koleżanek. Przy czym, powtarzam, to może być tylko inscenizacja. I przyszykowanie tratwy ratunkowej dla wielu dzisiejszych działaczy PiS, jeśli PiS tracić będzie nadal na znaczeniu i wiarygodności. Coraz więcej „dezerterów” będzie przenosiło się do nowej partii, która ostatecznie zastąpi PiS. PiS jako partia protestuje wprawdzie w sprawie lasów. Jest to zwykła akcja propagandowa i działanie pod publiczkę – patrzcie, jak walczymy o nasze lasy. Walczyć mogą, bo wierchuszka PiS wie i tak, że sprawa lasów jest przesądzona. Przecież to ta właśnie wierchuszka PiS należy do wtajemniczonych w żydowskie zamiary. A naiwne doły PiS-owskie to użyteczni idioci firmujący ich nazwiskami tę żydowską agenturę. Pozwolono im walczyć teraz o lasy, aby pokazać, jak to PiS troszczy się o nasze wspólne dobro. Da to jednak w sumie tyle, co nic. Lasy są stracone. Nie po to wpędzali uni Polskę w długi, nie po to zniszczyli stocznie, niszczą rolnictwo i co się tylko da, nie po to Rostowski wystawiał w Londynie na licytację ponad 670 spółek skarbu państwa – aby Polskę ratować. Ich celem jest całkowicie nas wywłaszczyć. Po co żydowski oszust Balcerowicz, odpowiedzialny za ograbienie Polaków jego „planem”, wywiesił zegar długu? Abyśmy przygnieceni jego wielkością i szybkością narastania zgodzili się na wyprzedaż czego się tylko da. Aby „ratować” budżet. Po co też żydowski agitator i prorok prywatyzacji, Korwin Mikke przekonuje, że jedynie prywatyzacja wszystkiego jest naszym ratunkiem i najlepszym wyjściem? Przecież taka ideologia prywatyzacji jest na rękę tylko i wyłącznie mającym kasę Żydom. Po co żydowska agentura nalega na pokrywanie in vitro z funduszu zdrowia? I to w sytuacji, gdy szpitale bankrutują i nie mają pieniędzy na normalne leczenie. Ano, aby zbankrutowały jeszcze szybciej. A wtedy za grosze wystawi się je na licytację. Żydowscy kolesie partyjnych wodzów bandy czworga, mocodawcy Balcerowicza i Mikkego tylko czekają na ten moment. Z chęcią nasze szpitale wykupią… No i z lasami będzie dokładnie tak samo! Jeszcze jedna sprawa w związku z lasami, nasuwa mi się na myśl. W przeciwieństwie do Polaków Żydzi wyciągają nauczkę z lekcji historii. Oni pamiętają jeszcze, jakie problemy z ukrywającymi się w lasach partyzantami miała żydokomuna i żydowska UB po wojnie. Nie jednego Żyda UB-ka leśni ubili. Dlatego coś z tymi lasami należy zrobić. Sprywatyzować, solidnie przetrzebić, aby na przyszłość nie dawały schronienia desperatom. Natomiast rozdzieranie przez Kalksteina i paru innych szat, że Komorowski zaprosił Jaruzelskiego, to tylko medialna hucpa. Bez rozkazu z góry Komorowski Jaruzela by nie zaprosił. Zresztą, nikt nie zna Rosjan tak dobrze, jak Jaruzelski. Nikt nie da więc chrabjemu tylu istotnych wskazówek, dotyczących mentalności Rosjan, co właśnie Jaruzelski. Osobiście nie mam już do Jaruzelskiego pretensji o stan wojenny. Jaruzelski wiedział, że Solidarność to był koń trojański żydostwa, sterowany przez CIA i mający doprowadzić do rozbicia bloku wschodniego i do oddania Polski w łapska żydowskich banksterów. Mam do niego pretensje o to, że walkowerem w Magdalence i przy okrągłym stole oddał Polskę w łapska Żydów. Tym przede wszystkim zhańbił mundur polskiego oficera. To za to właśnie dostał gwarancję nietykalności. A żałosna farsa Macierewicza/Singera i kilku innych PiS-owców z zaskarżeniem traktatu lizbońskiego do trybunału konstytucyjnego nie jest niczym innym, niż właśnie żałosną farsą. PiS jako klub parlamentarny większością głosów (89 za, 56 przeciw) był za traktatem. Obaj bliźniacy naturalnie też. Dziwi więc jedna rzecz. Zaskarżenie traktatu jako niezgodnego z konstytucją to ni mniej, ni więcej, a podważanie nieomylności bliźniaków, którzy traktat uważali za dobry. Znając stosunki w PiS-ie, gdzie za mniejsze przewinienia wylatuje się na zbitą buzię za nie subordynację wobec Pana Prezesa ciekawi mnie, dlaczego za takie publiczne poderwanie autorytetu nieomylnych bliźniaków, Macierewicza i innych „sceptyków” z PiS-u po prostu nie wywalono. No cóż, Kaczyńscy/Kalksteini i Macierewicz/Singer, to byli kolesie i doradcy Bolka. To oni go nauczyli tej gry – jestem za a nawet przeciw. No i taką przyjęto taktykę – nieomylny prezes PiS i nieomylny prezydent byli za traktatem, Macierewicz i grupka innych rebeliantów była przeciw. Ale, jak się można domyślać, była to zwykła inscenizacja. Jeśli ktoś chciałby zarzucić Macierewiczowi, że on to Singer i żydowski agent, obrońcy Singera natychmiast skontrują –przecież Macierewicz był przeciwko traktatowi! A więc on to Polak i do tego patriota! A prawda jest taka, że był Macierewicz/Singer przeciwko traktatowi, bo taką rolę odgrywał w tej inscynizacji. Jest on żydostwu bardzo potrzebny. Doskonały aktor, świetnie gra rolę dekomunizatora, patrioty, walczącego z traktatem, a obecnie walczącego o oddanie śledztwa w łapska zbrodniarzy z USA. A rzesze użytecznych idiotów, Polaków, dają się na to nabierać. Co jeszcze Polak potrafi? Poza tym, że daje się robić w konia żydowskiej agenturze i żydowskim mediom? I poza tym, że hucznie świętuje rocznice przegranych zrywów i powstań, rozpoczynanych bez szans na zwycięstwo, do których popychali go obcy? A także poza tym, że hucznie świętuje dzień niepodległości, którą mu ukradziono? Boję się, że niewiele więcej. Co widać gołym okiem obserwując żydolandię nazywaną RP nr 3. Poliszynel
http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com/2010/11/25/czy-i-co-polak-naprawde-potrafi/#more-301
Jak, Tupolew czy czarter? “Prezydencki Tupolew” został wbity w podświadomość Polaków i obcokrajowców, podobnie jak naciski w Gruzji. Przypuszczenie Jarosława Kaczyńskiego, że brat będzie lecieć Jakiem, skoniło mnie do sprawdzenia, czy istotnie Tupolew był kiedykolwiek udostępniony prezydentowi. Pamietamy bowiem, że(…) apogeum, spór [o samoloty] osiągnął w październiku 2008 roku, kiedy to Tomasz Arabski, szef kancelarii premiera, odmówił samolotu Lechowi Kaczyńskiemu, by ten nie poleciał na szczyt w Brukseli. Prezydent wyczarterował wtedy samolot i na szczyt doleciał. Zatem dość zasadne wydaje się pytanie, ile razy i w jakim czasie pan prezydent korzystał z Tu-154. Pełnię obrazu otrzymalibyśmy analizując dane od początków rządu Tuska, ale ja ograniczyłem się jedynie do bieżącego roku. Przeszukałem zdjęcia oraz inne ogólnie dostępne materiały w internecie. Ktoś bardziej dociekliwy zapewne zrobiłby to lepiej. Będę wdzięczny za zweryfikowanie moich sugestii i wniosków… Z pierwszą wizytą w tym roku, pan prezydent udał się 21 stycznia do Czech. Nie wiem, jakim środkiem lokomocji dotarł do Pragi, z pewnością nie był to “prezydencki Tupolew”, ponieważ ten, według zapewnień mediów, poleciał na Haiti i stał kilka dni na lotnisku w Puerto Rico http://jetphotos.net/viewphoto.php?id=6762459&nseq=0.
Druga podróż zagraniczna pana prezydenta związana była z forum ekonomicznym w Davos. Przytoczę cytat z artykułu (linkowanego na końcu), jaki został opublikowany 6 lutego br.. (…) Bo oba rządowe Tu-154 znów są zepsute. Pierwszy do końca lipca przechodzi remont w Rosji, a drugi czeka na naprawę. Autopilot ma usterkę od ostatniej wyprawy do Haiti. A części zamienne wciąż nie dotarły. Na Światowe Forum Ekonomiczne w Davos 28 stycznia prezydent Lech Kaczyński dotarł więc spóźniony – zamiast tupolewem, musiał polecieć małym jakiem. Zatem “prezydencki Tupolew” , jak zapewniają media, wrócił 24 stycznia z Haiti (komentarz 16) i stał popsuty, a prezydent dowiedział się, że nie może z niego skorzystać wówczas, gdy trzeba było odlatywać, tj 28 stycznia br. Przez cztery dni min. Arabski nie poinformował kancelarii prezydenta o awarii Tupolewa. A może do ostatnich chwil kancelaria walczyła o jakikolwiek samolot , w końcu z pozytywnym skutkiem?. Tak, czy inaczej, potwierdzenie lotu Jaka-40 nr 044 do Zurychu znalazłem na stronie runway14.blogspot.com/2010_01_01_archive.html. Smaczku dodaje opis pod zdjęciem. 044 YAK-40 c/n 9840659 Polskie Lotnicze Wojska, arriving as PLF101 from EPWR, LSZH 28 Jan 2010. Oznaczenie lotu do Zurychu PLF101. Trzecia podróż do Chorwacji 18 lutego na zaprzysiężenie prezydenta tego kraju oraz cykl rozmów z przywódcami bałkańskimi. Na podstawie znalezionych materiałów należłoby sądzić, że prezydent odbył lot Tupolewem. www.youtube.com/watch pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Tupolev_Tu-154M_Poland_-_Air_Force.jpg
Ale równocześnie na stronie http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Polish_Air_Force_Yak-40.jpg jest informacja o Jaku-40 stojącym 21 lutego w Zagrzebiu. Jako źródło fotografii podano kancelarię prezydenta. Niestety, w zasobach obecnej kancelarii, fotografia została skasowana !!! Czyżby ludziom Komorowskiego zależało na ukryciu faktu powrotu z Zagrzebia Jakiem-40? A może nie tylko powrotu?
Z informacji na stronie prezydent.pl www.prezydent.pl/blog/art,72,nieoczekiwana-zmiana-miejsc.html
dowiedziałem się, że 25 lutego na Ukrainę pan prezydent poleciał Tupolewem w towarzystwie m.in. Sikorskiego. Dalej dowiaduję się, że określenie “prezydencki Tupolew” nie odpowiadało szefowi MSZ., który czuł się gospodarzem samolotu. Zażyczył sobie podróżować w pierwszym saloniku wraz z prezydentem. Ponieważ protokół dyplomatyczny MSZ wyznaczył mu miejsce w drugim saloniku, ostentacyjnie opuścił VIP-owską część samolotu i zajął miejsce w kabinie dla dziennikarzy. Tutaj też znajdują się fotografie prezydenta z tej podróży, w tym jedna (druga) na tle Tupolewa: http://www.prezydent.pl/en/news/news/art,111,polish-president-in-kiev.html. Niestety, w tym przypadku, znów mam wątpliwości. Ze zdjęcia nie wynika jednoznacznie, czy prezydent wsiada, czy wysiada z samolotu. Informacja zawarta w fotografii (exiff) wskazuje, że zdjęcie wykonano 24 lutego o odz 23:29. Jak na wylot, dość późno. jak na przylot zbyt wcześnie. Dodatkowo prezydent, w przeciwieństwie do pozostałych fotek wykonanych podczas pobytu na Ukrainie ma inny krawat, chociaż to oczywiście niczego nie dowodzi, ale potwierdza wątpliwości. Pierwsza podróż na Litwę, 11-tego marca. Pan prezydent podróżował Jakiem-40 nr boczny 048, co potwierdza fotografia http://jetphotos.net/viewphoto.php?id=6805422&nseq=16 ze stosownym komentarzem.
Ostatnia szczęśliwa podróż zagraniczna pana prezydenta, 8 kwietnia na Litwę. Jak ogólnie wiadomo, gdy potrzeba lecieć premierowi i prezydentowi, “prezydenckim Tupolewem” leci Tusk, co potwierdza komentarz pod zdjęciem jetphotos.net/viewphoto.php. Tym razem na spotkanie z Obamą do Pragi www.youtube.com/watch. Nie wiem, czym leciał pan prezydent. Prawdopodobnie skorzystał z jednego z Jaków-40, a może nawet Bryzy. Mam podstawy sądzić, że żadna z sześciu wizyt międzynarodowych prezydenta w 2010 roku, nie odbywała się Tupolewem. Jako ciekawostkę potraktuję ósmy kwietnia. To zupełnie nieprawdopodobny dzień, jeśli chodzi o udokumentowane zaprezentowanie samolotów 36 Pułku. Nie znalazłem żadnego innego dnia, w którym niemal wszystkie samoloty VIP-owskie byłyby przygotowywane do lotu lub startowały. Tego dnia zostały sfotografowane poza Tupolewem w Pradze, trzy Jaki i Bryza. Nr 048 nad lotniskiem Okęcie jetphotos.net/viewphoto.php , a nr 044 i 045 sfotografowano wyciągane z hangaru również na Okęciu jetphotos.net/viewphoto.php, jetphotos.net/viewphoto.php. Dodatkowo również Bryza nad Okęciem jetphotos.net/viewphoto.php. W sumie pięć samolotów. Zastanawiające, jaki był powód takiego ożywienia w specpułku tego właśnie dnia i dokąd te wszystkie samoloty latały (o ile się nadawały do lotu). Podsumowując, mam podstawy sądzić, że żadna z sześciu wizyt międzynarodowych prezydenta w 2010 roku, nie odbywała się Tupolewem. Co najmniej raz dostrzegłem próbę ukrycia przez obecną kancelarię rzeczywistego środka podróży prezydenta Kaczyńskiego. Ale przykładów na fałszowanie sposobu podróży prezydenta znajdziemy więcej. Np.:(…) W Kancelarii Prezydenta trwają gorączkowe narady. Nie wiadomo, jak bezpiecznie przetransportować Lecha Kaczyńskiego do Nowego Jorku, gdzie prezydent ma wziąć udział w Sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Rządowe maszyny się popsuły, więc trzeba będzie korzystać z rejsowej oferty.
http://www.dziennik.pl/grafika/95908,46945,prezydent_kupi_bilet_na_samolot_do_usa.html#anchorFoto
(…) Szef MSZ poleciał do Stanów Zjednoczonych rejsowym samolotem. Prezydent Kaczyński rządowym Tu-154 pilotowanym przez kpt. Grzegorza Pietruczuka. To ten sam pilot, którego w sierpniu prezydent chciał wyrzucić ze służby za to, że wbrew jego poleceniom nie wylądował w Tbilisi. Pilot uznał wtedy, że lot do Gruzji będzie niebezpieczny i – zgodnie z planem – wylądował w Azerbejdżanie.
wyborcza.pl/1,76842,5726375,Prezydent_i_szef_MSZ_w_jednym_stali_ONZ.html
Przewrotność polskich zamachowców jest niepojęta. Postanowili uśmiercić prezydenta w samolocie, którym nie leciał. Co więcej próbowali wmówić, że spowodował tę katastrofę. Czy tak wyglądał PLF-101 w Smoleńsku 10 kwietnia?
www.airliners.net/photo/Poland—Air/Yakovlev-Yak-40/1578351/&sid=a3ec40064ce2be9be3eb132b5295721d
Czy też pan prezydent lub pozostała część delegacji poleciała czarterem jak sugerowałem w notce arturb.salon24.pl/242208,rozmowa-z-czlowiekiem-z-ulicy?
Na deser przykład, jak wyglądały prawdziwe naciski na pilota w wykonaniu jednego z premierów: (…) Nad Warszawą szalała śnieżyca. Lepsza pogoda była w Katowicach i tam miał lądować samolot. Premierowi zależało jednak na tym, by samolot wylądował na Okęciu. Pilot zapowiedział, że spróbuje wykonać trzy podejścia. Jeśli to okazałoby się zbyt ryzykowne, miał zrezygnować i polecieć jednak na Śląsk. Samolot zaczął zniżać lot, ale przez okna nie było nic widać prócz gęstej zadymy. W pewnym momencie rozległ się huk – to pilot wysunął podwozie. Umilkły żarty, nie było śmiechów. Wszyscy spodziewali się, że za chwilę koła dotkną pasa, ale pilot poderwał maszynę i zaczął przygotowywać się do drugiego podejścia. Gdy i tym razem pilot poderwał maszynę, nikt nie przypuszczał, że podejmie jeszcze jedną próbę. Ale i tym razem pilot zaczął ostro schodzić w dół i samolot huknął kołami o pas. W tym momencie jedna z dziennikarek nie wytrzymała i zaczęła krzyczeć – Jezu! Ratunku! Rozbiliśmy się! – opowiada dziennikarz polityczny Marcin Graczyk. Trzy podejścia w szalejącej śnieżycy, bez widoczności. Ale jak się nie nazywa Kaczyński i nie należy do PiS, to nawet na drzwiach od stodoły można wylądować i nikt tego nie pamięta. Zastanawiam się tylko dlaczego w chwili zagrożenia życia, współtowarzyszka podróży ówczesnego premiera wołała “Jezu” a nie “ku..a” jak należy wołać w takich sytuacjach, zdaniem Rosjan. [link1], [link2], [link3]. arturb
Jedyny ratunek: kadencyjność Rok 2010 przyniósł nam nieoczekiwane ożywienie polityczne, wielkie emocje i niezwykle wysoką temperaturę politycznych sporów. Po wyborach prezydenckich politycy zapowiedzieli, że głównym polem walki będą teraz wybory samorządowe, jako batalia wstępna przed wyborami parlamentarnymi przyszłego roku. Liderzy partyjni i ich drużyny rozjechały się po kraju, agitując, przekonując, namawiając, a wybitni reprezentanci klasy politycznej zadeklarowali nawet kandydowanie na najbardziej odpowiedzialne stanowiska samorządowe. Od niedzieli 21 listopada wszystkie media raczą nas oświadczeniami partyjnych polityków o ich wielkich dokonaniach i, naturalnie, wszyscy wygrali. Gazety publikują statystyki, z których wynika ogromne i wszystko ogarniające zwycięstwo Platformy Obywatelskiej, ale pozostałe partie parlamentarnej koalicji-opozycji nie pozostają w tyle. Jarosław Kaczyński ogłosił zwycięstwo PiS-u, które mogło być jeszcze większe, gdyby nie szkodnicy i zdrajcy, którzy usiłowali mu w tym przeszkodzić. Waldemar Pawlak wręcz stracił mowę z radości na widok sukcesu PSL, który przeszedł jego najśmielsze oczekiwania, a o Napieralskim czy Olejniczaku nawet nie wspomnę, bo oni zawsze idą równo od wiktorii do wiktorii. Dzisiaj, kiedy PKW ogłosiła wreszcie wyniki I tury wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów miast (WBiPM) możemy już przyłożyć bardziej precyzyjną linijkę do oceny tych niebywałych zwycięstw. Ta linijka będzie lepszą miarą od tabelek i diagramów, jakie drukują gazety i pokazują ekrany telewizorów, a to dlatego, że od czasu wprowadzenia tzw. bezpośrednich wyborów WBiPM, to te wybory stały się głównym elementem wyborów samorządowych, gdyż to właśnie wyłonieni bezpośrednio (w jednomandatowych okręgach wyborczych) WBiPM , z jednej strony, uzyskali autentyczny, niekwestionowany mandat społeczny do sprawowania swoich urzędów, a z drugiej to w ich rękach spoczywa główny ciężar działań samorządowych i odpowiedzialność. Poprzednie dwie odsłony batalii samorządowej, w roku 2002 i 2006, zakończyły się, na tym poziomie, totalną klęską wszystkich partii politycznych. W roku 2002 aż 75% stanowisk WBiPM objęli kandydaci lokalnych, bezpartyjnych komitetów wyborczych, co pozwoliło mi na zwięzłe podsumowanie tej sytuacji w artykule „Polska kontra Partie Polityczne – 3:1”. W roku 2006 wynik tych zmagań okazał się jeszcze bardziej nieprzyjemny: 82% stanowisk WBiPM wymknęło się z partyjnych łap! Wszyscy więc byliśmy ciekawi, jak na tych wyborach odbije się gorąca partyjna agitacja roku 2010? Dzisiaj już wiemy, pomimo tego, że II tura jeszcze przed nami. Porównajmy sytuację dzisiejszą z tą sprzed 4 lat:
W roku 2006: W I turze wyborów wybrano 1633 WBiPM. Do II tury przeszły 843 gminy, w których żaden z kandydatów nie uzyskał więcej niż połowy ważnie oddanych głosów. Struktura tych wyników przedstawiała się następująco:
Zaledwie 282 na 1633 WBiPM , a więc 17, 3% wygrało wybory pod szyldem komitetów partii politycznych, a 1351 wybranych gospodarzy gmin wystąpiło jako kandydaci bezpartyjni. Na 843 gminy w 515 (61,1%) do II tury przeszli wyłącznie kandydaci bezpartyjni. A zatem już po I turze było wiadomo, że co najmniej 1866 gmin (75,4%) będzie miało bezpartyjnych gospodarzy. Tylko w 47 gminach do II tury przeszło po dwu kandydatów reprezentujących partie polityczne. W II turze w 154 gminach zwyciężyli kandydaci bezpartyjni, co ustaliło liczbę bezpartyjnych WBiPM na 2020, czyli 81,6% ogólnej liczby.
21 listopada 2010 W I turze mandat uzyskało 1741 WBiPM a w 738 gminach czekamy na rozstrzygnięcie do 5 grudnia. W 1429 gminach, rządy objęli kandydaci bezpartyjni, a w ręce kandydatów partii politycznych dostało się 312 mandatów , a więc 17,9% (220 dla PSL, 39 dla PO, 37 dla PiS i 16 dla SLD). Na 738 gmin, w których odbędzie się II tura w 428 gminach pojedynkować się będą wyłącznie kandydaci komitetów lokalnych, a więc już dzisiaj możemy powiedzieć, że w co najmniej 1857 gminach (74,9%) na wójtowsko-burmistrzowsko-prezydenckim stołku nie zobaczymy przedstawiciela żadnej z rządzących partii politycznych! W 40 gminach natomiast pojedynkować się będą między sobą kandydaci PO, PiS, PSL i SLD. Kandydaci partyjni zewrą się w dogrywce z bezpartyjnymi w 270 gminach.
Możemy spokojnie założyć, że w tej dogrywce, w której partie polityczne wykorzystają wszystkie swoje możliwości, wynik będzie bliski remisu, a więc że ok. połowa z tych 270 mandatów przejdzie w ręce kandydatów lokalnych , co da nam znowu wynik bardzo bliski rezultatowi z roku 2006, a więc ponad 80%. Takie założenie o tyle jest uprawnione, że na 270 gmin, w których do II tury przeszli po jednym kandydacie partii i po jednym bezpartyjnym, aż w 157 przypadkach kandydaci lokalni uzyskali przewagę i to często bardzo znaczącą, nawet dwukrotną i większą. Przykładowo: w Poznaniu Ryszard Grobelny zdobył 49,52% głosów, podczas gdy Grzegorz Ganowicz z PO tylko 21,53%; w Gliwicach Zygmunt Frankiewicz uzyskał 47,62%, a Zbigniew Wygoda z PO 16,87%; w Bełchatowie Marek Chrzanowski 48,03%, a Tadeusz Rozpara z SLD –17,25%.
Ciekawa demokracja Trzykrotnie, partie polityczne, wymieniające się między sobą władzą, poddały się osądowi społeczeństwa, każąc się wybierać na stanowiska lokalnych gospodarzy kraju. We wszystkich trzech przypadkach poniosły druzgocącą, kompromitującą w systemie demokratycznym, klęskę. Mam wrażenie, że jesteśmy świadkami sytuacji niespotykanej w normalnych krajach demokratycznych: trzykrotnie, w regularnych odstępach czasu, partie polityczne, wymieniające się między sobą władzą, poddały się, volens-nolens, osądowi społeczeństwa, każąc się wybierać na stanowiska lokalnych gospodarzy kraju. We wszystkich trzech przypadkach poniosły druzgocącą, kompromitującą w systemie demokratycznym, klęskę. Już jeden taki przypadek powinien wystarczyć, żeby parlament się rozwiązał i zarządzone zostały nowe wybory. A tu – trzy razy ta sama sztuka z takim samym wynikiem! To, co słyszymy w mediach po wyborach 21 listopada, to kontynuowanie tej samej partyjnej hucpy, trąbienie o swoim sukcesie i wielkich przewagach nad partyjnymi rywalami. Ani IM w głowie wyciągnąć takie wnioski, jakie przystoją demokracji. Już wiemy, co szykują w partyjnej kuchni: kadencyjność wójtów, burmistrzów i prezydentów miast! Albowiem tak się składa, że zwycięzcami tych wyborów zostali, w bardzo dużym procencie, ci sami WBiPM, którzy dokonali tego wyczynu już kolejny raz i nie mają zamiaru ustępować z placu boju. Trzeba tę hydrę bezpartyjności ściąć dobrze naostrzonym mieczem odpowiedniej ustawy! Wtedy sprawy od razu staną na swoim, tj, partyjnym miejscu. Można, oczywiście, skasować w ogóle te bezpośrednie wybory i wrócić do starego, sprawdzonego sposobu powoływania WBiPM przez rady. Przecież tak dalej być nie może! Jerzy Przystawa
Nieskuteczny antysemityzm III RP Polska to antysemicki kraj. Wystąpiliśmy o ekstradycję trzech osób zbrodniarzy i wszystkie były Żydami. Antysemityzm naszego państwa jest jednak czysto teoretyczny. Wszystkie sprawy zakończyły się praktyczną klęską – trójka Żydów nie została nam wydana. Ale przecież najważniejszy jest antysemicki zamiar. Przypomnijmy te trzy historie. Najpierw antysemicki wniosek III RP o ekstradycję Salomona Morela odrzucił Izrael, potem Wielka Brytania – Heleny Wolińskiej, a teraz Szwecja – Stefana Michnika.
“POTĘPIAMY WSZELKIE AKTY PRZEMOCY” Salomon (Szlomo) Morel, były naczelnik “polskich”, a w rzeczywistości ubeckich obozów śmierci w powojennej Polsce – w Świętochłowicach-Zgodzie (według komunistycznej propagandy dla Niemców, ale w praktyce dla wszystkim wrogów “ludu”) i Jaworznie (“reedukacja” młodych patriotów), z Polski uciekł w 1992 r. Antysemicko zaczął był ścigany dopiero kilka lat później. Wówczas Polska skierowała do jego prawdziwej Ojczyzny – Izraela wniosek ekstradycyjny (zarzut: spowodowanie śmierci 1695 więźniów Świętochłowic, zakwalifikowane jako zbrodnie przeciwko ludzkości, które w świetle polskiego i międzynarodowego prawa nie ulegają przedawnieniu). Ministerstwo Sprawiedliwości Izraela odpowiedziało szybko i treściwie: zbrodnie Morela, jeśli w ogóle miały miejsce, w świetle izraelskiego prawa nie są żadnym ludobójstwem, a ponadto uległy już przedawnieniu. Najciekawszy był komentarz: “Wniosek podniósł wiele kwestii odnośnie okresu bezpośrednio po drugiej wojnie światowej, podczas którego w Polsce około tysiąca Żydów zostało zamordowanych przez obywateli polskich. Wiele zeznań świadków, dowodzących tych morderstw znajduje się w aktach Yad Vashem w Jerozolimie w Izraelu i w różnych instytucjach na całym świecie. Wspomniane powojenne morderstwa Żydów były badane przez władze polskie, ale wiele osób spośród odpowiedzialnych za te zbrodnie nie stanęło w obliczu sprawiedliwości. Stąd, chociaż potępiamy wszelkie akty przemocy, łącznie z tymi, o które jest oskarżany Morel, fakt kontynuacji ścigania Morela w zestawieniu ze wspomnianym tłem historycznym jest zarówno niepokojący, jak i smutny…”. Szkoda, że izraelskie ministerstwo “zapomniało”, za co od Yad Vashem w 1983 r. Józef Tkaczyk dostał medal “Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata”. A dostał za uratowanie w czasie wojny rodziny Morelów. Tymczasem Szlomo, znęcając się już po wojnie nad więźniami, mówił: “Byłem w Auschwitz przez sześć długich lat i przysięgałem sobie, że jeśli stamtąd wyjdę, odpłacę tym samym wam – hitlerowcom”. W rzeczywistości w KL Auschwitz Morel nie był ani jednego dnia. Ukrywał się w gospodarstwie Tkaczyków we wsi Garbów. Po likwidacji obozu w Świętochłowicach Morel został naczelnikiem więzienia w Opolu, potem w Katowicach i Raciborzu, by w 1949 r. zostać komendantem obozu dla młodocianych więźniów politycznych w Jaworznie (w czasie wojny, tak jak w Świętochłowicach, była tu filia KL Auschwitz). Za te zbrodnie – mimo wieloletnich starań byłych więźniów – Salomon Morel nigdy nie był ścigany. Zmarł w Izraelu w lutym 2007 r. Jego życie było pasmem niegodziwości i zbrodni, które nigdy nie zostały osądzone.
SPRAWIEDLIWOŚĆ W KRAJU AUSCHWITZ Taki sam, najistotniejszy dla sprawy “argument” pojawił się w przypadku prokurator Heleny Wolińskiej. Jeszcze przed odmową jej wydania brytyjski “The Independent” podkreślał, że pani ta jest jedną z nielicznych już przedstawicielek mniejszości żydowskiej z Polski, która ocalała z Holokaustu: “Byłaby to więc ekstradycja do kraju, gdzie znajdują się takie miejsca, jak Oświęcim i Brzezinka”. W te same tony uderzał “The Sunday Times”: “Czy Żyd może liczyć na sprawiedliwość w kraju Auschwitz, Majdanka i Treblinki, gdzie antysemityzm rodem ze średniowiecza wciąż pozostaje przygnębiająco mocno okopany”. Potem dodano do tego inne, na wskroś antysemickie miejsce – Jedwabne. Podbudowana takimi tekstami Helena Wolińska oznajmiła, że nie przyjedzie do Polski (podobno jej rodzinnego kraju), gdyż nie może tu liczyć na sprawiedliwy proces, polskie władze nic jej nie obchodzą, a prokuratorowi, który ośmielił się postawić jej zarzuty “ukręciłaby łeb” (już w “ludowej” partyzantce: GL i AL, pod wdzięcznym pseudonimem “Lena”, była znana z niewyparzonego języka; jej wulgarny styl przerażał nawet innych stalinowców, ale bali się jej, bo niejednemu – ze względu na koneksje na szczytach komunistycznej władzy – złamała karierę, a nawet “załatwiła” odsiadkę). Ale nawet niektóre brytyjskie gazety sugerowały, że do ekstradycji Wolińskiej może nie dojść, gdyż będzie jej bronić… “wpływowa mniejszość narodowa”. W Polsce murem za stalinowską prokurator stanęła “Gazeta Wyborcza”, najpierw przez dłuższy czas przemilczając sprawę, a potem relatywizując jej winę. Dziennik Michnika podkreślał, że w czasie wojny była w getcie, a ten, kto śmiał zmącić jej spokój, głosi wstrętną, “pomarcową propagandę” (Marek Beylin, publicysta “GW”, syn marcowego emigranta, “autorytet”). Jakże podobnie grzmiała jedna z żydowskich agencji (Jewish Telegraphic Agency), która przeprowadziła wywiad z inkwizytorką. Sugestia była jasna – fakt przebywania w getcie i doznawane tam cierpienia uprawniły ją do późniejszego prześladowania Polaków (czytaj: polskich antysemitów).
HUMANITARYZM I PRZEDAWNIENIE 21 listopada 1950 r. płk Helena Wolińska usankcjonowała bezprawne aresztowanie szefa “Kedywu” Armii Krajowej, gen. Augusta Emila Fieldorfa “Nila”, co w konsekwencji doprowadziło do śledztwa, skazania i zamordowania jednego z największych bohaterów Polski Podziemnej. Gen. Fieldorf został powieszony 24 lutego 1953 r. w więzieniu mokotowskim w Warszawie. Polski (antysemicki) wniosek o ekstradycję Wolińskiej z Wielkiej Brytanii z 1999 r. wymieniał jeszcze 15 innych osób, które aresztowała z pogwałceniem stalinowskiego prawa. Po prawie ośmiu latach brytyjskie władze odmówiły wydania inkwizytorki. Informacja dotarła do Polski w przeddzień 62. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Historia po raz kolejny okrutnie zadrwiła sobie z bohaterów, gdyż była prokuratorka wojskowa nienawidziła szczególnie AK-owców, wydając ich w ręce bezpieki na tortury i śmierć. - W uzasadnieniu strona brytyjska podała trzy powody odmowy ekstradycji – mówiła prokuratorka IPN Małgorzata Kuźniar-Plota. – Po pierwsze są to tzw. względy humanitarne, czyli wiek, stan zdrowia i sytuacja osobista podejrzanej. Po drugie – od popełnienia przestępstw minęło już ponad 50 lat. Po trzecie – “wystąpiły znaczne opóźnienia w prowadzenia sprawy”, czyli że Polska późno wystąpiła z wnioskiem o ekstradycję, bo dopiero po kilku latach od upadku komunizmu w naszym kraju. Helena Wolińska urodziła się w 1919 r. w Warszawie jako Fajga Mindla Danielak. Zmarła 26 listopada 2008 r. w podlondyńskim Oksfordzie jako Helena Brus.
ZBRODNIARZ W OGRÓDKU Teraz Szwecja odrzuciła kolejny polski (antysemicki) wniosek. Nie wydadzą nam sędziego Stefana Michnika, gdyż rzeczony brat naczelnego “Gazety Wyborczej” jest obywatelem Szwecji, a zarzucane mu czyny w świetle szwedzkiego prawa uległy przedawnieniu. Tak postanowił sąd w Uppsali, gdzie od lat Michnik mieszka. Z pisma sądu wynika, że przez prawie 10 lat pobytu w Szwecji Stefan Michnik był jeszcze Polakiem. Szwedo-Polakiem został dopiero w 1977 r. Jego nowych krajan nie obchodzi jednak, że polskiego obywatelstwa nie zrzekł się. Ważna jest szwedzkość podejrzanego – a swoich mają obowiązek chronić, szczególnie przed antysemitami. I nie przekona ich żaden polski (antysemicki) czy europejski nakaz aresztowania. Zarzuty wobec Michnika – dla nas najważniejsze, dla Szwedów są sprawą poboczną. Uznali wszak, że bezprawne działania wobec więźniów bezpieki w stalinowskiej Polsce ze zbrodniami przeciw ludzkości nie mają nic wspólnego. Ale w ogóle o jakich zbrodniach tu mówimy? Szwedzka prasa wielokrotnie podnosiła kluczowy “argument” – o pochodzeniu podejrzanego. To koniec wieloletnich starań antysemickiej III RP o ekstradycję krwawego sędziego. Choć polska (antysemicka) prokuratura może się jeszcze odwołać, to losy naszego wniosku są przesądzone. Stefan Michnik będzie dalej spokojnie uprawiał ogródek w chroniącej go Uppsali. Tadeusz M. Płużański
Za: Antysocjalistczne Mazowsze http://www.bibula.com/?p=28733 Admin nie był w stanie zdobyć bardziej aktualnych zdjęć powyższej trójki zbrodniarzy.
Oburzenie dyplomatów. „Legenda o zabiciu sześciu mln Żydów” Siedmiu ambasadorów państw UE na Litwie wyraziło oburzenie z powodu artykułu, jaki ukazał się w tygodniku „Veidas” na temat procesów norymberskich, w którym autor – historyk i pracownik MSW – podał m.in. w wątpliwość liczbę wymordowanych w czasie wojny Żydów.
„Veidas” zamieścił artykuł Petrasa Stankerasa pt. „Trybunał Wojskowy w Norymberdze – największa prawnicza farsa w historii” w numerze z 8 listopada. Minister spraw wewnętrznych Raimundas Palaitis poinformował w liście do ambasadorów, że Stankeras złożył rezygnację z pracy. W artykule historyk napisał m.in.: „(…) W trakcie procesu norymberskiego podstawę prawną uzyskała legenda o rzekomym wymordowaniu 6 mln Żydów, chociaż tak naprawdę Trybunał nie posiadał żadnego podpisanego przez Adolfa Hitlera dokumentu w sprawie ich likwidacji. Tego dokumentu, nawet jeśli kiedykolwiek istniał, nie znaleziono po dziś dzień, chociaż za jego odnalezienie wyznaczono nagrodę miliona dolarów”. W ocenie ambasadorów „takie stwierdzenie jest równoznaczne z negowaniem Holokaustu i zasługuje na ostre potępienie”. - Szczerze mówiąc, zgodnie z ustawodawstwem wielu państw, kwalifikowałoby się ono do wszczęcia sprawy karnej. Nie do wiary, że szanujące się pismo, jakim jest „Veidas”, zgodziło się na publikację tego kłamliwego stwierdzenia i dotychczas nie było żadnego oficjalnego potępienia takiego stanowiska – czytamy w liście ambasadorów Wielkiej Brytanii, Estonii, Francji, Finlandii, Holandii, Norwegii i Szwecji, który został wysłany do ministra Palaitisa, a także do prezydenta, rządu i MSZ Litwy. [A gdzie Polska? No gdzie, się pytam? Zabrakło polskiego głosu w tak ważnej sprawie, może najważniejszej w całej historii ludzkości? - admin] W odpowiedzi Palaitis wyraził ubolewanie z powodu osobistej interpretacji historii autora artykułu Stankerasa, która nie ma nic wspólnego z powszechnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w sprawie Holokaustu. - Wyrażone przez autora artykułu stwierdzenia są sprzeczne z etyką urzędnika państwowego, w dniu dzisiejszym Stankeras złożył podanie o zwolnienie z pracy – poinformował. onet.pl
Gajowy łączy się duchowo z oburzeniem siedmiu dyplomatów oraz solidarnie potępia wszystkich, którzy nie uznają oficjalnej, zatwierdzonej raz na zawsze, wersji Holocaustu. Gajowy uważa, że powinno się dokonać przymusowej lobotomii osobom cierpiącym na syndrom samodzielnego myślenia oraz chorobliwej dociekliwości.