Z prą…dem II

Z prądem II: Widzieć znaczy Wierzyć

Autor: Tantz

Oryginal Title: Go with the Tide II: Seeing Is Believing

Korekta: midnight_90 (chwała jej za to )

oryginał tutaj: http://diagonally.org/Fiction/op=show/kid=527.html

Rozdział 1

Święta Bożego Narodzenia minęły w spokoju. Po głośnym ataku na Hogwart działania Voldemorta zupełnie ustały. Według powszechnej opinii mógł on być nawet martwy. Pogłoski mówiły, że klęska oznaczała dla niego śmierć; miał tylko tyle siły, by deportować się gdzieś i umrzeć.
Knot nie mógł być bardziej zadowolony. Cieszył się, że te wydarzenia miały miejsce w czasie trwania jego kadencji. Dzięki temu mógł zaznaczyć w swojej mowie, że utrzymywał aurorów w ciągłej gotowości, co dawało Zakonowi możliwość wezwania ich w każdej chwili.
Nie mogło być lepiej. Knot zatarł ręce, usiadł za biurkiem i zabrał się za czytanie dokumentów czekających na jego podpis. Przejrzał pierwszy i skrzywił się.
Ostateczny akt uniewinnienia Syriusza Blacka i przyznanie mu Orderu Merlina Drugiej Klasy. Ministra nieszczególnie interesowały losy tego człowieka, ale wolałby nadal widzieć byłego skazańca w więzieniu. Black, znikając w cudowny sposób z Azkabanu, zrobił z niego głupca. A czegoś takiego Knot nigdy nie zapominał i nie wybaczał.
Odkąd udowodniono, że tamten jest bohaterem, nikt zdawał się nie pamiętać tej szczególnej pomyłki. Wszyscy widzieli w nim zasłużonego członka Zakonu.
Minister podpisał dwa dokumenty ozdobnym, pełnym zawijasów pismem i dotknął je różdżką. Rozjarzyły się srebrzystym światłem. Po chwili poświata zniknęła, a obok jego podpisu wykwitła pieczęć.
Treść następnego dokumentu na stosie jeszcze mniej mu się podobała.
Przyznanie Orderu Merlina Drugiej Klasy Severusowi Snape’owi. Dumbledore dawał do zrozumienia, że chciałby, aby ten odrażający, mroczny człowiek został uhonorowany odznaczeniem pierwszej klasy, lecz to było poza dyskusją. Gdyby Knot nie musiał się martwić o polityczne skutki zerwania przyjaźni z Dumbledore’em, nie dałby Snape’owi nawet tego. Doznawał skurczów żołądka na myśl, że musi dać coś komuś naznaczonemu symbolem zła.
Knot zmarszczył nos – było coś gorszego niż Mroczny Znak. Snape nie szanował Ministra Magii i demonstrował to przy każdym spotkaniu. Gdyby nie Dumbledore, Knot zarządziłby dla niego pocałunek lata temu.
Krzywiąc usta w grymasie obrzydzenia, podpisał dokument i potwierdził go przy pomocy różdżki tak, jak to zrobił z poprzednimi.
„Przyjdzie czas, że Dumbledore nie będzie mógł cię chronić, gadzie. A ja będę czekał.”
Ostatnią rzeczą w pliku dokumentów był osobliwie wyglądający list w ozdobnej kopercie w kolorze opali. Knot wziął go i uśmiechnął się, papier był bardzo miły w dotyku. Zawsze lubił, gdy ludzie dokładali starań, robiąc z nim interesy. Czerpał korzyści ze statusu, jaki dawało mu jego stanowisko. Prawdę mówiąc, lubił Lucjusza Malfoya, zanim wyszło na jaw, że ten jest śmierciożercą, ponieważ cechował się ogromną klasą w kontaktach z ministrem. Knot nie miał nic przeciwko pozwoleniu, by niektóre rzeczy przeszły mu płazem, bo Lucjusz nigdy nie zapomniał go wynagrodzić. Szkoda, że teraz znajdował się w więzieniu.
Oczywiście nie był to powód, by minister przestał sypiać.
Odwrócił kopertę, by sprawdzić, czy jest na niej nazwisko nadawcy. Był tam tylko stylizowany, celtycki symbol przedstawiający węża prześlizgującego się z wdziękiem wokół pieczęci. Ktokolwiek to przysłał, sporo zapłacił za tak wyrafinowany wyrób. Znów się uśmiechnął, wyobrażając sobie podziw i szacunek, jaki wzbudziłby w jego asystentach ów list i fakt, że to on, Knot, jest jego adresatem.
Wystarczyło lekko pociągnąć, a koperta otworzyła się z przyjemnym szelestem. Sięgnął do środka po pergamin, ale nic tam nie było...
Knot zaczął krzyczeć. Jego dłoń płonęła. Czuł, jakby topił się we wrzątku. Srebrny list oblepił jego rękę, dopasowując się do niej jak rękawiczka. Dostał konwulsji i zsunął się z krzesła.
Do biura wpadł Percy z różdżką w pogotowiu, ale zanim okrążył biurko Ministra Magii, mężczyzna już nie żył. Z ciała wydobywał się zielonkawy dym, unosząc się coraz wyżej i wyżej, ponad ministerstwo.
Z dymu uformowała się czaszka z wężem wysuwającym się spomiędzy szczęk i łypiąc chytrze, zawisła nad budynkiem.

***

Uczniowie wrócili do szkoły w piątek. Poranek tego dnia był dla piątych klas Gryffindoru i Slytherinu zarezerwowany na podwójną lekcję Eliksirów. Snape wpadł do klasy wyglądając, jakby miał zamiar przekląć każdego ucznia, który odważy się choćby kichnąć.
Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że wiele się zmieniło, ale nikt jeszcze do końca się z tym nie pogodził.
Gryfoni nie byli pewni, co mają myśleć o swoim nieprzystępnym, aspołecznym profesorze i spoglądali na niego, jakby był tykającą bombą.
Snape był mniej więcej w tej samej sytuacji – także nie wiedział, czego ma się spodziewać po swoich uczniach.
Ślizgoni natomiast obawiali się, że stracili przywileje, którymi dotychczas cieszyli się na tych zajęciach. A ci pochodzący z rodzin śmierciożerców znienawidzili profesora bardziej niż mugoli.
Draco Malfoy odczuwał dziwną więź z tym człowiekiem. Byli w podobnej sytuacji. Obaj byli Ślizgonami, obaj opowiedzieli się po mniej oczywistej stronie. Wybrali drogę, z której nie można zawrócić.
Draco trzymał w tajemnicy swoją wizytę u Dumbledore’a na kilka godzin przed atakiem na Hogwart, a dyrektor nie uznał za stosowne powiedzieć o tym komukolwiek. Jednak był świadomy czającego się niebezpieczeństwa. Jego koledzy w końcu dowiedzą się, że przyczynił się do klęski Voldemorta i śmierciożerców i sprawił, że zostali uwięzieni lub są poszukiwani.
Czuł ponurą sympatię do Mistrza Eliksirów, który przestał być chroniony w jakikolwiek sposób.
Bez słowa wstępu Snape zaczął zapisywać składniki eliksiru, który mieli tego dnia sporządzić. Jego ruchy były tak szybkie i gwałtowne, że dźwięk kredy uderzającej o tablicę przypominał wybuchy petard. Draco zastanawiał się nad powodem pośpiechu profesora. Miał wrażenie, że nauczyciel nie chce stać tyłem do klasy dłużej, niż to konieczne.
Natomiast siedzący w ostatniej ławce Ron Weasley czuł się zupełnie rozluźniony. Zdawał sobie sprawę, że nadal musi uważać na Mistrza Eliksirów, ale mroczny profesor nie był już uosobieniem jego dziecięcych lęków. Opowiedział się po jasnej stronie i to było najważniejsze. On i Hermiona bardzo się do siebie zbliżyli. Zaczął nawet uczyć się razem z nią, ona częściej się uśmiechała i nie było żadnego powodu, by nie miał chodzić z głową w chmurach.
Harry wymacał korzeń i zaczął go kroić, palce ostrożnie prowadziły ostrze noża. Sasha owinęła się wokół jego nadgarstka. Była teraz zupełnie widzialna, dzięki czemu czuł się lepiej. Hedwiga był bezpieczna, a on nie musiał już udawać.
Święta sprawiły mu dużo radości. Spędził je ze swoim ojcem chrzestnym, który kochał go i cenił za to, kim był – synem Lily i Jamesa, nikim więcej. Syriusza nie obchodziło, że Harry był postrzegany jako zbawca czarodziejskiego świata. Nie zwracał uwagi na to, że chłopak jest niewidomy, że jego ramię pokrywają blizny, ani że sypia z jadowitym wężem koralowym, leżącym w nogach łóżka. Sam czuł się w towarzystwie twego węża dość niepewnie, ale ogólnie rzecz biorąc wszystko zaczynało się układać.
Harry przygryzł wargę, dodając do kociołka pokrojony korzeń i odmierzając przy pomocy palca odpowiednią ilość oleju z salamandry. Zamieszał wywar. Skoro wszystko było w porządku, to dlaczego ciągle towarzyszyło mu przeczucie, że coś jest nie tak?

***

Snape, zaciskając zęby, obserwował uczniów przygotowujących mikstury. Miał różne wyobrażenia o tym, jak będzie wyglądało jego życie, kiedy stanie się jasne, po której stronie naprawdę stoi, ale żadne nie pasowało do jego obecnej sytuacji. Po pierwsze, Voldemort wciąż żył. Po drugie, ON również żył. Severus nigdy nie spodziewał się, że przeżyje zdemaskowanie. A po trzecie, musiał być dwa razy bardziej czujny, niż dotychczas. Zdradził Voldemorta i śmierciożerców, a jednocześnie wciąż był opiekunem domu pełnego dzieci popleczników Czarnego Pana.
Niektórzy Ślizgoni łypali na niego z morderczym błyskiem w oczach, w odpowiedzi spiorunował ich spojrzeniem. Jasne było, że nie mógłby nawet myśleć o spaniu bez uprzedniego obwarowania swojej kwatery zaklęciami podobnymi do tych chroniących dom Dursleyów przed Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać.
Myśli Mistrza Eliksirów powróciły do wypadków z września. Na wspomnienie, co ci prymitywni mugole zrobili młodemu Gyfonowi, nadal wzbierała w nim wściekłość. Obserwował, jak Harry wyuczonym ruchem miesza swój eliksir, podczas gdy spojrzenie zielonych oczu utkwione jest gdzieś daleko. Jednak nie mógł się litować nad Potterem, nie po tym, czego chłopak dokonał.
Rozchmurzył się nieco, kiedy pomyślał o tamtej krótkiej, prywatnej rozmowie, którą odbyli jeszcze w szpitalu św. Munga. Pozwolił sobie nawet na blady uśmiech. Ostatnimi czasy wiele przeszedł, ale był przekonany, że było warto.
Nagle jego rozmyślania przerwał głośny wrzask, sprowadzając go z powrotem na ziemię.
To Granger krzyczała wzywając pomocy, podczas gdy Weasley próbował odciągnąć ją od leżącego na podłodze Harry’ego. Niewidomy chłopak zsunął się ze swojego taboretu i zwijał się z bólu, potwornie wrzeszcząc. Jego ręce i nogi młóciły powietrze. Mało brakowało, a zrzuciłby z najbliższego biurka kociołki z wrzącymi miksturami.
- Odsuń się od Pottera! – Warknął Snape, wyjmując różdżkę. Jednym machnięciem odsunął wszystkie ławki spoza zasięgu kończyn Harry’ego.
Uczniowie otoczyli ich, przypatrując się tej scenie.
- Weasley, idź po dyrektora. – Polecił i Ron niechętnie wyszedł.
- On się nagle przewrócił. Niech mu pan pomoże. – Oczy Hermiony rozszerzyły się ze strachu.
- Właśnie próbuję, Granger. Bądź cicho! – Syknął i przyłożył rękę do czoła Harry’ego. Blizna w kształcie błyskawicy parzyła chłodną dłoń. Spojrzał na Hermionę. - Prawa górna szuflada mojego biurka, Granger. Znajdziesz tam fiolkę z jasnoniebieskim płynem. Przynieś mi ją. Natychmiast! – Rozkazał.
Kiedy Hermiona spełniła polecenie, Snape wyrwał jej buteleczkę z ręki i wlał zawartość Potterowi do gardła, podczas gdy chłopak ciągle rzucał się i krzyczał. Po chwili Harry zakrztusił i jęknął.
Krzyki ustały. Gryfoni odetchnęli, ale większość Ślizgonów wyglądała na niepocieszonych. Po raz pierwszy nie było wśród nich Dracona Malfoya. Harry uspokoił się i rozluźnił, drżąc nieznacznie.
- Potter, słyszysz mnie? – Mistrz Eliksirów potrząsnął nim delikatnie.
- Severusie, myślę, że uczniowie już dość zobaczyli. - Od strony drzwi dobiegł głos Dumbledore’a.
Snape kiwnął głową i zwolnił uczniów. Po chwili wszyscy, oprócz Rona i Hermiony, opuścili pracownię.
- Potter, mów! – Polecenie Snape’a odbiło się od ścian pustej teraz klasy.
Chłopak odetchnął. Otworzył oczy, ale spojrzenie miał nieprzytomne. Jego wargi drgnęły.
- Min... Minister nie żyje... – wyszeptał prawie bezgłośnie, ale zgromadzeni usłyszeli go wyraźnie. Przerażona Hermiona zakryła usta dłonią, a Ron natychmiast pomyślał o Percym.
- Widziałeś to? Mów, do cholery! – Snape mocniej potrząsnął Gryfonem, ale Dumbledore powstrzymał go, kładąc dłoń na ramieniu Mistrza Eliksirów.
- Może powinniśmy zaczekać, aż Poppy... – zaczął w chwili, gdy Harry znów przemówił słabym, odległym głosem.
- Voldemort dopiero zaczął... – Nie dokończył, głowa mu opadła i stracił przytomność. Snape, zgrzytając zębami, podniósł go i zabrał do pielęgniarki.
Frustracja Mistrza Eliksirów był niewyobrażalna. Nie potrafił sobie wyobrazić niczego bardziej niebezpiecznego niż odgrażający się, ranny wąż. Zwłaszcza jeśli tym wężem był Czarny Pan.
Wszystko wskazywało na to, że kłopoty dopiero się zaczęły. Rozdział 2


MINISTER MAGII ZAMORDOWANY!

Jak donosi nasz specjalny reporter, Rita Skeeter, czarodziejskie społeczeństwo jest oburzone niespodziewanym i okrutnym morderstwem ministra magii, Korneliusza Knota. Okoliczności tej zbrodni nadal pozostają niewyjaśnione. Nie wiadomo w jaki sposób dokonano zabójstwa, ani kto był sprawcą. Jednakże utajnienie działań ministerstwa w tej sprawie i niespotykana dokładność, z jaką prowadzone jest śledztwo, pozwala nam podejrzewać, że za wszystko odpowiedzialność ponosi Sami-Wiecie-Kto.
W związku z tym słuszne będzie przypuszczenie, że Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać żyje, jak również jest dostatecznie silny, by przeniknąć do najbardziej chronionego magicznego obiektu bez udziału śmierciożerców. Jak wiemy większość jego popleczników została schwytana lub zabita w czasie ataku na Hogwart przed Świętami Bożego Narodzenia. Niektórzy obecnie przebywają w Azkabanie. Mówi się, że odpowiedzialność za straż w więzieniu przejęli obecnie eksperci, zajmujący się do tej pory ochroną Banku Gringotta. Takie rozwiązanie zasugerował dyrektor Hogwartu, Albus Dumbledore, kiedy stało się jasne, że dalsze wykorzystywanie dementorów jest zbyt niebezpieczne.
Intrygującym jest fakt, iż tak wiele ataków na prominentnych członków społeczeństwa zostało udaremnione przez Zakon Feniksa, a w przypadku morderstwa Korneliusza Knota zapobiegliwość Zakonu zawiodła. Równie niepokojące jest to, że Sami-Wiecie-Kto prawdopodobnie znalazł sposób, by nie zostać wykrytym przez naszych obrońców. Czy to oznacza, że w niektórych wypadkach jesteśmy bezbronni? Na to i inne pytania dotyczące śmierci ministra odpowiedź jest zagadką, gdyż prasie nie udzielono więcej informacji.


Artykuł w „Proroku Codziennym” był umiejętnie wyważony pomiędzy upodobaniem Rity Skeeter do wynajdywania afer i przeinaczania faktów, a warunkami umowy jaką zawarła z Hermioną. Reporterka miała nie oczerniać ludzi znajdujących się na liście, którą dostała od dziewczyny, zawierającą nazwiska wszystkich mieszkańców Hogwartu za wyjątkiem Sybilli Trelawney.
Hermiona skończyła czytać i przygryzła wargę. Harry słuchał jej, delikatnie głaszcząc głowę Sashy. Jego oczy były poważne i smutne, wręcz wypełnione emocjami.
- Czy wy też zauważyliście, że ta kobieta podała w wątpliwość skuteczność działań Zakonu?! Co za tupet! – Ron parsknął i skrzyżował ramiona.
- Na szczęście nie zrobiła tego otwarcie, ale na wszelki wypadek wyślę jej sowę z ostrzeżeniem. Nie możemy ryzykować, że takich publikacji ukaże się więcej – zgodziła się Hermiona.
Zapadła cisza. Oboje spojrzeli pytająco na Harry’ego, który do tej pory nie przyłączył się do rozmowy. W ogóle prawie się nie odzywał, odkąd pomogli mu dojść do siebie po zajściu w klasie eliksirów.
- Co się stało, Harry? – Łagodnie spytała Hermiona.
- Wszystko... wszystko się sypie. Teraz, kiedy wydawało się, że wreszcie będzie dobrze - chłopak zacisnął zęby.
- Nie wydaje mi się, żeby śmierć Knota była taką wielką stratą – zakpił Ron.
- Ale nie wiemy, kto teraz zostanie ministrem! A wątpię, żeby to był twój tata! – Harry prawie krzyknął, zaciskając nerwowo dłoń na rączce swojej laski. Przełknął ślinę i ciszej dodał: - Tam, w klasie, miałem wizję. Rozumiecie, co to znaczy?
Hermiona zastanowiła się przez chwilę i kiwnęła głową. Ron zamrugał.
- Więc?! Rozumiecie czy nie?! Czemu milczycie?! – Harry znów przemówił, coraz bardziej zdenerwowany.
Hermiona zganiła się w myślach. Znów zapomniała, że Harry nie widzi i porozumiewanie się z nim za pomocą komunikacji niewerbalnej jest prawie niemożliwe.
- Przepraszam, Harry. Rozumiemy. Nie pomyślałam o tym wcześniej, ale masz rację – odpowiedziała szybko.
- W czym ma rację? Nic nie rozumiem! – zawołał Ron.
- Ron, w klasie miałem wizję. W obecności wszystkich. Nie uważasz, że to zrobiło wrażenie?
- To nie znaczy, że oni się dowiedzą, że miewasz wizje.
- Wystarczy, że jeden Ślizgon doniesie Voldemortowi o tym, co się stało, a jestem pewien, że on się domyśli i to wykorzysta – Harry spochmurniał.
- Teraz nie możemy nic zrobić. Cokolwiek się stanie, w Hogwarcie jesteśmy bezpieczni – odezwała się Hermiona.
- Ja nie martwię się o swoje bezpieczeństwo - burknął chłopak. – Jeżeli Voldemort wie, że mogę zobaczyć, co on robi lub planuje, będzie ostrożny. Snape już nie go szpieguje, więc nie będzie żadnego sposobu, by dowiedzieć się o jego poczynaniach.
Hermiona i Ron spojrzeli po sobie. Nie wiedzieli, co odpowiedzieć, ale Harry zdawał się nie oczekiwać tego od nich. Wiedział, że nie mogą nic zrobić. Miał tylko nadzieję, że to wszystko nie zapowiada jakiejś katastrofy.

***

Snape dołączył do Lupina i Blacka w gabinecie dyrektora. We trzech byli najbliższymi współpracownikami Dumbledore’a, kimś w rodzaju doradców. Łączyli w sobie wszystkie potrzebne cechy; spontaniczność Syriusza, logiczne myślenie Severusa, nieco mroczną interpretację wydarzeń i umiejętność dedukcji Remusa i oczywiście niezwykłą inteligencję całej trójki.
Często kłócili się ze sobą, posuwając się nawet do gróźb. Dumbledore ich obserwował i dzięki temu mógł zdecydować, który pomysł, decyzja czy sposób działania będzie najlepszy. Był zadowolony, że może ich mieć przy sobie.
- Nowy minister magii zostanie przedstawiony prasie jutro rano – oznajmił przybyłym.
Snape zmarszczył brwi. W głosie dyrektora było zbyt wiele niepokoju. Lupin wydawał się również to zauważyć, bo ostrożnie zapytał:
- Czy ten ktoś może stanowić dla nas zagrożenie?
- Nie jestem pewien – westchnął Dumbledore.
- Więc może, zamiast trzymać nas w niepewności, powiedz kto jest tym szczęśliwcem – Snape uśmiechnął się kpiąco i usiadł.
Dumbledore kiwnął głową i pozostała dwójka także zajęła krzesła.
- Nowym ministrem zostanie Ludo Bagman – powiedział.
- Ten kretyn?! – Syriusz był niemiło zaskoczony.
- Może jednak będzie lepszy niż Knot – Remus starał się być optymistą.
Snape prychnął, strzepując nieistniejące okruszki ze swoich kolan.
- Ten... człowiek nie ma dość rozumu, by zrobić cokolwiek, nie popadając przy tym w kłopoty. Nie może być lepszy niż Knot.
- Dlaczego nie? Ty robiłeś RÓŻNE rzeczy, a teraz jesteś członkiem Zakonu z Orderem Merlina w kieszeni – Syriusz zażartował, ale w jego głosie dało się wyczuć sarkazm.
- Proszę was. Nie mamy czasu na słowne przepychanki - spokojnie, ale stanowczo powiedział Dumbledore. Snape i Black zamilkli, ale nadal łypali na siebie nieprzychylnie.
- Harry wspominał, że Bagman miał jakieś problemy z goblinami. Wątpię, czy zostałby mianowany ministrem, gdyby nadal go ścigały – odezwał się jak zwykle spokojny Remus.
- Och, on już nie ma żadnych problemów. Jest zupełnie czysty.
- Gobliny przestaną upominać się o swoja własność tylko, jeśli dostaną pieniądze lub głowę dłużnika – stwierdził Snape z wyraźną satysfakcją w głosie.
- Najwyraźniej oddał im pieniądze i zachował głowę – Dumbledore sprawiał wrażenie zmęczonego. – Tak, czy inaczej nowy minister jutro zostanie zaprzysiężony i rozpocznie urzędowanie. A to oznacza, że Zakon powinien się z nim spotkać.
- Ale chyba nie cały? – skrzywił się Syriusz.
- Nie, tylko my czterej – odpowiedział dyrektor z uśmiechem i usiadł, rozkoszując się wrażeniem, jakie zrobiły jego ostatnie słowa.

***

Blaise Zabini nie była typową Ślizgonką. Powodem była jej rodzina, a raczej jej matka, która, na swoje nieszczęście, wyszła za śmierciożercę z Wewnętrznego Kręgu. Blaise nie lubiła przebywać w domu, gdyż była zmuszona udawać przed obojgiem rodziców. Ojcu musiała udowadniać, że nienawidzi mugoli, chociaż i bez tego nie dałaby żadnemu nawet złamanego knuta. Matce natomiast pokazywała, że nie przejawia krwiożerczych instynktów. Powstrzymywała się od zabijania robaków pełzających po stole, kopania ogrodowych gnomów i okazywania frustracji. Robienie tego typu rzeczy było normalne u każdego nastolatka, ale matka Blaise miałaby powody do obaw.
Dziewczyna jej nie winiła. Po prostu czuła, że przez to ciągłe udawanie nie wie, jaka jest naprawdę. Drażniło ją to. Zwłaszcza teraz, kiedy jej ojciec zaginął. Pocieszała się, że przynajmniej nie siedzi w Azkabanie.
Zmarszczyła brwi, bawiąc się śniadaniem. Zastanawiała się, czy cokolwiek w jej życiu będzie pewne. W zamyśleniu prawie nie zauważyła sowy, która upuściła list wprost do jej owsianki.

***

Harry, pomagając sobie laską, szedł na boisko quidditcha, gdzie umówił się z przyjaciółmi. Właśnie zakończył codzienne ćwiczenia z profesorem Snape’em. Mistrz Eliksirów był wyjątkowo, nawet jak na jego standardy, zdenerwowany. Chłopak postanowił o nic nie pytać. Wolał porozmawiać z Syriuszem.
Oczywiście pod warunkiem, że zdoła go znaleźć. Ostatnimi czasy jego ojciec chrzestny znikał zawsze, kiedy Harry starał się czegoś od niego dowiedzieć.
Nagle jego laska napotkała przeszkodę, której tu nie powinno być.
- To było celowe, Potter? – Ten głos był zbyt charakterystyczny, by Harry mógł go nie poznać.
- Nie, Draco – odpowiedział po prostu. On i Draco niewiele ze sobą rozmawiali, ale nie walczyli już za każdym razem, kiedy ich drogi przypadkowo się spotkały.
- Boisko jest puste – oznajmił Ślizgon, nie bardzo wiedząc, co jeszcze mógłby powiedzieć. Ciągle było mu trudno rozmawiać z Chłopcem Który Przeżył.
- Wiem – Harry stał wyprostowany, słuchając, jak młody Malfoy nerwowo podryguje. Dźwięk był ledwo słyszalny, ale Gryfon łowił go bez problemu. Zastanawiał się, czy Draco zdaje sobie sprawę, że się wierci.
- W takim razie zejdę ci z drogi – bąknął Ślizgon i minął Harry’ego, kierując się w stronę zamku.
- Jak się trzymasz? – zapytał Gryfon, wciąż stojąc w tej samej pozycji.
Draco zamrugał z niedowierzaniem. Czy Potter właśnie zapytał go, jak się trzyma? Harry uśmiechnął się smutno.
- Masz zamiar odpowiedzieć, czy tylko tam stać? – zapytał swoim zwykłym, cichym głosem. Malfoy potrząsnął głową.
- Wszystko w porządku, mniej więcej... – odpowiedział.
- Gdyby… coś było nie tak... idź do Dumbledore’a.
- Dlaczego? Coś się stało? – spytał zaniepokojony Draco.
- Ja... nie jestem pewny. Może... Później – powiedział Harry, sprawiając wrażenie, że chce stąd jak najszybciej odejść.
Draco stał i patrzył za oddalającym się Gryfonem. Zastanawiał się, czy tą pozornie nic nieznaczącą rozmową Potter chciał podtrzymać go na duchu. Nawet jeżeli tak było to młody Malfoy nie zamierzał zwracać na to uwagi.

***

O trzeciej w nocy zamek zdawał się być pogrążony we śnie. Tylko duchy snuły się korytarzami.
Jednak nie wszyscy spali. Snape przewracał się w łóżku. Mroczny Znak palił żywym ogniem. Mężczyzna zgrzytał zębami, mamrocząc przekleństwa w kilku językach z Sanskrytem włącznie. Żaden eliksir nie mógł uśmierzyć bólu, jaki powodował znak. Nie było nawet sensu próbować. Mistrz Eliksirów miał tylko nadzieję, że ten ból szybko minie.
Harry krzyczał w swoim dźwiękoszczelnym pokoju prefekta. Przewracał oczami, widząc poczynania Voldemorta. Całym sobą odczuwał każdy, najmniejszy nawet szczegół tej wizji; mieszaniny tego, za czym tęsknił i czego nienawidził. Ból eksplodował w jego umyśle, kiedy ofiara krzyczała i krzyczała, aż przestał słyszeć cokolwiek. Jej dusza łkała w agonii, błagając o śmierć.
Draco zamrugał przebudzony. Zmarszczył brwi. Zastanawiał się, dlaczego nie śpi. Był pewny, że coś go obudziło. Nie wiedział tylko co.
Przez chwilę leżał zwinięty pod kołdrą i wsłuchiwał się w dźwięki z dormitorium, które dzielił z dwoma innymi Ślizgonami z piątej klasy. Jeszcze raz zamrugał w ciemności, próbując uświadomić sobie, co wyrwało go ze snu. Nie miał koszmarów, wokół panowała cisza, wszyscy spali...
Nagle z pokoju wspólnego dobiegł słaby dźwięk, jakby pociąganie nosem. Draco ostrożnie wstał i zbliżył się do kominka, skąd dobiegał zduszony szloch. Przystanął zaskoczony tym, kogo tam zobaczył.
- Blaise?! Rozdział 3


Pierwszy raz Severus Snape i Syriusz Black zgadzali się ze sobą. Mieli taki sam stosunek do nowego ministra magii. Identyczny grymas malował się na ich twarzach, kiedy zaciskali pięści, starając się panować nad sobą w obecności urzędnika. Dumbledore wyglądał na niepocieszonego, a Lupin był jak zwykle spokojny.
Ludo Bagman szczerzył zęby, jakby właśnie został laureatem Nagrody Najbardziej Czarującego Uśmiechu tygodnika „Czarownica”. Zdawał się niemal ociekać radością.
- Jestem taki szczęśliwy, że mogę spotkać się z najsławniejszymi członkami Zakonu Feniksa. To prawie taki sam zaszczyt, jak być mianowanym na stanowisko ministra magii! Ufam, że sprawdziłem się dostatecznie, skoro całe społeczeństwo zdecydowało się złożyć swój los w moje ręce.
Sposób w jaki te słowa zostały wypowiedziane spowodował dreszcze u obrońców magicznego świata. Snape nie mógł powstrzymać parsknięcia. Black przewrócił oczami, ale Bagman ostentacyjnie zdawał się tego nie zauważać.
- Mam nadzieję, że jeszcze raz spotkam Harry’ego Pottera. Nie mieliśmy zbyt wielu sposobności do rozmowy w czasie Turnieju Trójmagicznego. Poza tym musiał się zmienić, odkąd stracił wzrok. Jak to się właściwie stało? – zapytał, a jego oczy rozbłysły dziwnym blaskiem.
Syriusz zgrzytnął zębami i już otwierał usta, by odpowiedzieć, gdy zimne palce Severusa zacisnęły się na jego nadgarstku. Mistrz Eliksirów przemówił tym nienagannie poprawnym i jednocześnie poniżającym tonem, zarezerwowanym dla urzędników i innych kreatur, które zmuszony był tolerować.
- Pan Potter życzy sobie, aby ta informacja pozostała tajemnicą, panie ministrze – w głosie Mistrza Eliksirów był chłód. Bagman spojrzał na niego surowo.
- Oczywiście – powiedział i zwrócił się do Dumbledore’a z wymuszonym uśmiechem. – Przypuszczam, że nie przybył pan tu tylko na formalne spotkanie, dyrektorze. Ani nie po to by uzyskać potwierdzenie mojej wierności Zakonowi.
- W rzeczy samej, Ludo. Potrzebuję informacji. Chcę wiedzieć, w jakich okolicznościach zginął Knot. Słyszałem, że nad ministerstwem pojawił się Mroczny Znak.
- Cóż, to prawda. Wielu ludzi go widziało. Ciągle prowadzimy śledztwo. Minister został przeklęty, oczywiście... Przesłuchujemy wszystkich pracowników. Staramy się dowiedzieć, czy ktoś widział tego śmierciożercę... Bo któż inny mógłby to zrobić?
Palce Snape’a zadrgały, jakby chciał je zacisnąć na szyi Bagmana. Było aż nazbyt oczywiste, że ministra nie obchodzi jak jego poprzednik został usunięty ze stanowiska. Dumbledore chyba również to zauważył, gdyż nie zadawał już więcej pytań. Zamiast tego uśmiechnął się uprzejmie i wraz z trzema towarzyszami opuścił biuro.
- Myślenie, że jakikolwiek śmierciożerca w biały dzień wszedłby do ministerstwa, żeby zabić Knota, jest przejawem skrajnej głupoty, Albusie – powiedział Snape, kiedy znaleźli się na korytarzu. – Oni napadają, kiedy ofiara jest w domu, z rodziną. Taki mają sposób działania...
- Nie twierdzę, że poglądy Ludona są słuszne, Severusie. Nie musisz mi tego tłumaczyć.
- Idziemy zobaczyć się z Percym? – zapytał Remus, kiedy spostrzegł, że nie zmierzają do wyjścia.
- Myślę, że pan Weasley udzieli nam więcej informacji niż jego pracodawca – odpowiedział Albus z błyskiem w oku, wchodząc do ciasnego biura. Rudowłosy młodzieniec zamrugał i wstał. Ciągle był blady i roztrzęsiony. Syriusz mógł niemal wyczuć woń strachu.
Percy patrzył na nich szeroko otwartymi oczami, na jego twarzy malowały się jednocześnie ulga i obawa.
- Dyrektorze, myślałem, że minister przyjmie pana od razu – powiedział, prostując się za biurkiem.
- Tak zrobił, Percy. Zakończyliśmy już spotkanie i pomyślałem, że przyjdziemy się przywitać – oznajmił Dumbledore swoim zwykłym, spokojnym głosem. Spojrzenie Weasleya wędrowało od twarzy do twarzy. Westchnął, przypominając sobie ostatnie wydarzenia: atak na Hogwart, ujawnienie faktu, że jego ojciec był członkiem Zakonu, jego własne rozmyślania o przystąpieniu, poczucie, że nikt nie jest już bezpieczny. To wszystko drastycznie zmieniło jego nastawienie do świata.
- Przyszliście po list, prawda?
- List? – zdziwił się Syriusz. Snape uniósł brew.
- List, który zabił ministra Knota... – Percy zamilkł. Zrozumiał, że jego obecny szef nie poinformował Zakonu o szczegółach zabójstwa poprzedniego ministra. Pobladł, kiedy zdał sobie sprawę, że właśnie ujawnił informacje, które najprawdopodobniej miały pozostać tajne.
- Mów dalej! – Snape warknął na chłopaka, jakby ten wciąż był uczniem. Lupin spojrzał na niego karcąco, na co Mistrz Eliksirów odpowiedział drwiącym uśmieszkiem.
- W porządku, Percy. Wszystko pod kontrolą – zapewnił Remus, ciągle ostrzegawczo spoglądając na Severusa. – Jednak musimy usłyszeć twoją wersję wydarzeń. Opowiedz nam o tym. Ważny jest każdy szczegół.
- To rozkaz Zakonu – oznajmił Syriusz.
Percy poczuł presję, jeszcze raz spojrzał na dyrektora. Wierzył w hierarchię i ład obecnego systemu, dlatego tak bardzo przestrzegał przepisów i tak dokładnie wypełniał swoje obowiązki. Nie wiedział, co powinien zrobić w tym wypadku. Mógł poprosić Dumbledore’a, by zaczekał, a samemu udać się do zwierzchników po instrukcje. Czuł jednak, że niepisane prawa Zakonu są ponad ministerstwem, zwłaszcza w takich czasach.
Niepisane prawa zawsze był ważniejsze...
- O jakim liście mówisz, Percy? – Dumbledore zapytał łagodnie. Chłopak odetchnął, już wiedział, komu powinien być wierny.
- O tym, który zabił ministra... – powtórzył, zdecydowany opowiedzieć o wszystkim, co widział.

***

- Potter, jesteś tu?! – Natarczywość w głosie Dracona sprawiła, że Harry wyszedł z kąta biblioteki, gdzie zwykle siedział, czytając książki za pomocą zaklęcia dotyku, którego nauczyła go profesor McGonagall.
- Co się dzieje? – spytał przyciszonym głosem.
- Wiesz, gdzie jest Dumbledore? To ważne. Nie mogę go znaleźć.
- Jeśli masz na myśli hasło do jego gabinetu, to go nie znam. Możesz próbować z nazwami wszystkich słodyczy, jakie przyjdą ci do głowy, może...
- Nie ma go w gabinecie, Potter! Myślisz, że przyszedłbym do ciebie, gdybym miał inne wyjście?! – wysyczał Draco.
- Jeżeli nie ma go tam, to pewnie pojechał na zaprzysiężenie nowego ministra. Członkowie Zakonu biorą udział w takich uroczystościach – stwierdził Harry, rozkładając swoją laskę.
Draco zaklął cicho, ale doskonale wiedział, że jego „nemezis” słyszała to głośno i wyraźnie.
- Zabini jest w niebezpieczeństwie, czeka w łazience Jęczącej Marty. Chodź ze mną.
Gryfon uśmiechnął się i ruszył za Malfoyem. Zdał sobie sprawę, że on i jego przyjaciele nie byli jedynymi osobami świadomymi zalet nawiedzonej łazienki.
- Zostajesz w Hogwarcie na Wielkanoc? – zapytał łagodnie, przystając na chwilę.
- Tak, ale co to ma do rzeczy?
- Zastanawiam się co zrobisz, kiedy nadejdzie lato.
Draco zamrugał. Zrobiło mu się słabo. Nie myślał jeszcze o tak odległej przyszłości. Po ataku na szkołę dostał od matki tylko jedną sowę. W liście poleciła mu zostać na Boże Narodzenie w Hogwarcie. Jego ojciec był w więzieniu, ale chłopak nie wiedział, czy inny śmierciożerca nie widział go, kiedy pomagał Weasleyowi walczyć z golemami. Jeżeli tak, to nie dziwił się, że nie chcą go w domu.
Będzie mu trudno przetrwać lato... Być może nie przetrwa...
- Dam sobie radę – odpowiedział z drwiącym uśmiechem, ale w jego głosie było słychać, że wcale nie jest tego pewny.
- Może powinieneś porozmawiać o tym ze Snape’em. On coś poradzi – zapewnił Harry.
Draco spojrzał na profil Gryfona.
- Bardzo ci pomógł, kiedy straciłeś wzrok, prawda? – powiedział, nie myśląc, że może nie jest to odpowiednia chwila na poruszanie tej kwestii. Harry kiwnął głową, ale nie zdążył odpowiedzieć, gdyż w tym momencie usłyszeli głośne zawodzenie. Widocznie Marta postanowiła dotrzymać Blaise towarzystwa.
Draco wszedł pierwszy, a Harry za nim. Szloch ucichł, ale dziewczyna nie mogła do końca powstrzymać łez. Gryfon dobrze znał to uczucie.
- Zabini, sprowadziłem pomoc.
- Nie chcę jego pomocy, ani twojej też! – warknęła Blaise, ocierając oczy pasiastym krawatem.
- Och, wybacz, księżniczko, że cię nie zostawiłem, żebyś mogła dalej beczeć nad otwartym listem, który każdy mógł przeczytać! Nawet szlama by to bardziej doceniła! – parsknął Draco, urażony niewdzięcznością koleżanki.
Harry słyszał, że dziewczyna nadal płacze. Podszedł bliżej, mijając Ślizgona i wyciągnął rękę tam, gdzie spodziewał się znaleźć ramię Blaise. Udało mu się dopiero za drugim razem.
Dziewczyna napięła mięśnie, czując na ramieniu dłoń Gryfona. Nie zareagowała tak dlatego, że dotykał ją chłopak – w tym miała już pewne, nie zawsze przyjemne, doświadczenia – ale dlatego, że dotyk Harry’ego był taki... inny. Tak łagodny, że prawie niewyczuwalny, a jednocześnie dodający odwagi i otuchy, jakby chłopak znał ból, jaki czuła, rozumiał go... i miał na niego lekarstwo.
- Co było w tym liście? – zapytał cicho.
Chciała odepchnąć Gryfona, warknąć, że nie potrzebuje litości, ale ten delikatny dotyk i brzmienie jego głosu powstrzymały ją.
- Moja matka nie żyje. Voldemort dopadł ją wczoraj rano. Wiedziała, że po nią przyjdą.
Harry zmarszczył brwi. Przed oczami stanęła mu wizja z poprzedniego dnia. Krzycząca kobieta... Ból i łkająca dusza... To była matka Blaise. Odwet Voldemorta. Chłopak wzdrygnął się i westchnął.
- Przykro mi – powiedział i poczuł gorącą łzę, upadającą na wierzch jego dłoni. Sam też bliski był płaczu.
- Voldemort zabił jej matkę, bo odmówiła ukrycia rannych śmierciożerców po śmierci jej męża w czasie ataku na szkołę – wtrącił Draco wypranym z emocji głosem. Wcześniej Ślizgon miał cichą nadzieję, że jego matka zachowa się tak, jak matka Blaise, to znaczy da mu jakikolwiek znak, że ciągle może jej ufać, ale nic takiego się nie stało. Teraz cieszył się z tego. Nie zniósłby, gdyby została zadręczona dla kaprysu szaleńca.
Blaise zgrzytnęła zębami.
- Gdybym chciała mu o tym powiedzieć, Malfoy, zrobiłabym to sama.
- Rozryczałabyś się po dwóch pierwszych słowach, Zabini. Ja musiałem przeczytać list, żeby zrozumieć, czemu cały czas się mażesz – zadrwił Draco.
Dziewczyna rzuciła się na niego, ale Harry zdążył ją złapać, zanim jej paznokcie dosięgły twarzy Malfoya.
- Draco próbuje ci pomóc. Tylko niezbyt mądrze się do tego zabiera.
Blaise znów ogarnęło to dziwne, obezwładniające uczucie. Draco skrzyżował ramiona i uniósł wyzywająco brew, ale Ślizgonka już się uspokoiła i znów usiadła na klapie od sedesu.
Przez dłuższy czas nikt nic nie mówił i nie poruszał się. Jednak ta cisza była wypełniona dyskusjami i decyzjami. Najważniejsza rozmowa w życiu Blaise odbywała się bez słów. Nie wiedziała, jak długo tak siedziała z ręką Harry’ego na ramieniu. Nagle poczuła, jakby w jej duszy wybuchł pożar, rozżarzając ją i chłodząc jednocześnie.
Już wiedziała kim jest. Wstała. Harry cofnął się i stanął po jej lewej stronie. Popatrzyła na niego i na Dracona. Wszystko stało się jasne. Przypomniała sobie spokój Harry’ego, kiedy szedł na eliksiry, dziwne zachowanie Dracona przez ostatnie kilka miesięcy, a przede wszystkim zupełny brak wrogości pomiędzy dwoma odwiecznymi przeciwnikami. Podjęła decyzję.
- Muszę zobaczyć się z Dumbledore’em... i ze Snape’em.

***

Remus, Syriusz i Severus zgromadzili się wokół szklanej skrzynki, zabezpieczonej nietłukącym zaklęciem, zawierającej szczątki srebrnego listu, który Knot bezmyślnie otworzył gołymi rękami. Był pokryty plamkami krwi i kawałkami ciała, które przylgnęły do przeklętej koperty. Na skrawku, który pozostał z tyłu, ciągle tkwiła głowa węża. Z nienawiścią w papierowych oczach przyglądała się trzem mężczyznom.
- Widziałeś kiedyś coś podobnego? – spytał Severusa Syriusz. Snape zdawał się nie zauważyć sugestii w jego głosie.
- Nigdy nie zajmowałem się korespondencją Voldemorta, zakuty łbie.
- Taa, jasne. Ty zajmowałeś się tylko sporządzaniem środków czyszczących do kibli.
- Syriuszu, Severusie, przestańcie! – zawołał Remus. Przyglądał się im badawczo, aż nie przestali łypać na siebie i skupili uwagę z powrotem na kopercie.
- Myślę, że zdołam ustalić, jakim eliksirem został spryskany ten list – oznajmił Snape. – Wtedy, przy ogromnym szczęściu, dowiem się, kto go sporządził.
- Niby jak?
- Eliksir o takiej mocy, który aktywuje się w tak specyficzny sposób, powodując śmierć i pojawienie się Mrocznego Znaku, może sporządzić tylko mistrz. Mistrzowie Eliksirów są zwykle na tyle próżni, że oznaczają swoje mikstury. Dodają do nich jakiś niemagiczny, nie reagujący z innymi składnik, który jest ich swoistym podpisem.
- A ty masz swój podpis, Sev? – zapytał Syriusz z udawanym przejęciem, pochylając się w stronę Snape’a. Severus posłał mu zimne spojrzenie.
- Nie jeden. Są to oczywiście mugolskie składniki.
- Dodajesz swoich tłustych włosów? – Syriusz nie odpuszczał.
Snape spojrzał na niego z wyższością.
- Wiesz, Black, wydaje mi się, że ktoś kiedyś zrobi z ciebie niewymownego.*
Syriusz poczerwieniał z gniewu, a Remus wybuchnął śmiechem. Śmiech Lupina zawsze rozładowywał sytuację. Severus prychnął i ostrożnie otworzył pudełko. Za pomocą różdżki przeniósł dwa skrawki koperty do szklanej fiolki, poczym szczelnie ją zamknął. Odsunął się, dając pozostałym do zrozumienia, że mogą się zająć pozostałymi resztkami.
Remus i Syriusz spojrzeli na siebie i jednocześnie rzucili zaklęcia. Próbowali dowiedzieć się czegoś o nadawcy listu.
Snape przyglądał się przez chwilę ich współpracy. Na jedną, krótką chwilę ogarnął go smutek. Huncwoci prezentowali się marnie bez pozostałych członków.
Szybko jednak opanował się, zabrał fiolkę i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Nie chciał rozpraszać uwagi Blacka. W szkole był na to bardzo podatny.
Udał się do klasy eliksirów. Znów poczuł pragnienie, by być częścią grupy, do której nigdy nie pasował. A zdążył już zapomnieć, że jego serce też czasem czegoś pragnie. W pewnym sensie cieszył się, że tam, w gabinecie nie było Lily i Jamesa.
- Panie profesorze!
Skrzywił się i odwrócił z zamiarem ukarania bezczelnego durnia, który śmiał mu przerwać rozmyślania. Tym durniem okazał się być Draco Malfoy. Mistrz Eliksirów powstrzymał się od jakichkolwiek uwag. Ciągle nie był pewny, jak powinien zachowywać się w stosunku do Dracona.
- Słucham, panie Malfoy.
- Dyrektor chce pana widzieć w swoim gabinecie. Chodzi o Zabini.

* Gra słów. Nie umiałam tego lepiej przetłumaczyć. Chodzi mniej więcej o to, że Snape ma nadzieję, że ktoś w końcu uciszy Syriusza. A ‘unspeakable’ to także niewymowny - zawód w magicznym świecie. Rozdział 4

Nic, co powiedział profesor Snape, nie pomogło Blaise opanować panicznego strachu, jaki czuła udając się na spotkanie z Voldemortem. Dygotała jak ryba wyjęta z wody. A Crabbe i Goyle, którzy jej towarzyszyli, wcale nie wyglądali lepiej.
To było dość szczególne zebranie – mieli na nim spotkać innych nowoprzyjętych członków kręgu śmierciożerców. Blaise w kółko powtarzała w myślach wszystko co usłyszała od Snape’a. Znała odpowiedzi na ewentualne pytania, wiedziała jak unikać pułapek i jak przypodobać się czerwonookiej zmorze czarodziejskiego świata.
Jej żołądek wywracał się z powodu eliksirów, których kazano jej zażyć, a serce tłukło się w piersi. Czuła strach i nienawiść. Jej zmysły były wyostrzone do granic możliwości. Nie mogłaby być bardziej czujna nawet, gdyby wrzucono ją do dziury pełnej węży, w której, prawdę mówiąc, właśnie się znalazła.
W słabo oświetlonym kamiennym pokoju ciemne postacie utworzyły krąg. Za każdym nowicjuszem stał śmierciożerca, który miał go przedstawić Czarnemu Panu. Nikt nic nie mówił, tylko białe maski połyskiwały złowrogo.
W co ja się pakuję, na Merlina? Nie mogę tego zrobić! – pomyślała Blaise.
- Moi wierni śśśmierciożercy... – rozległ się syczący głos i dziewczyna przestała czuć cokolwiek. Strach i nienawiść ją opuściły. Nie było jej już zimno. Miała wrażenie, jakby znalazła się pod wpływem Imperiusa. Mogło to być spowodowane skomplikowanym połączeniem umysłu profesora Snape’a i jej, dzięki czemu miała możliwość wykorzystywania jego doświadczenie w oklumencji. Jednak równie dobrze w ten sposób mógłby się objawiać jej instynkt samozachowawczy.
Pochyliła głowę i skupiła wzrok na butach, wpatrując się w plamkę błota na jednej z tenisówek.
- Przyprowadziliście dziś ze sobą nowych członków, którzy pragną oczyścić świat z plugastwa. Czy sprawdziliście ich lojalność?
Rozległo się zgodne „tak”. Voldemort niespiesznie obszedł krąg nieruchomych postaci. Jego szaty szeleściły cicho. Nagini zwinęła się na środku, kołysząc przednią część ciała jak hipnotyzująca ofiarę kobra. Czarny Pan od czasu do czasu przystawał, spoglądając na dygoczących nastolatków, którzy nie mieli odwagi nawet na niego spojrzeć, kiedy był tak blisko. Niektórych dotykał długimi, kościstymi, białymi palcami, innych nie raczył zaszczycić nawet spojrzeniem.
Jednak kiedy podszedł do Blaise, zatrzymał się.
- To córka Zabiniego – przedstawił ją Nott, kolega jej ojca, prawdopodobnie w odpowiedzi na pytające spojrzenie Voldemorta.
- Ach, tak – powiedział i ruszył dalej. Blaise nie łudziła się, że na tym się skończy. Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać zakończył obchód i stanął obok Nagini, wciąż gnącej się w cichym tańcu.
- Przyprowadźcie pierwszego – mruknął.
Jeden ze śmierciożerców wyprowadził na środek chłopca o włosach koloru piasku. Blaise go nie znała. Była prawie pewna, że nie widziała go w Hogwarcie.
- Spójrz mi w oczy – polecił mu Voldemort łagodnym, aksamitnym głosem. – Powiedz, chcesz mi służyć?
- T… tak, panie. – Akcent wskazywał na to, że chłopak jest z Durmstrangu.
- Jak bardzo? Co możesz dla mnie poświęcić?
- Wsz… wszystko, panie.
- Wszystko? – Voldemort uśmiechnął się, a kiedy młody kandydat na śmierciożercę przytaknął, powiedział cicho: – Crucio.
Blaise zadrżała. Miała wrażenie, że krzyk chłopaka będzie ją już zawsze prześladował. Zastanawiała się jak długo będzie zdolna znosić tortury, i to nie tylko w stosunku do innych osób.
Pamiętaj o zemście. Pamiętaj o matce – powtarzała w myślach.
Chłopak pochlipywał, skulony na podłodze. Voldemort pochylił się i dwoma długimi palcami chwycił go pod brodę, by jeszcze raz spojrzeć mu w oczy. Przez chwilę zdawał się czegoś w nich szukać, następnie wyprostował się i wyjął różdżkę.
- Avada Kedavra – powiedział celując we wstrząsaną dreszczami postać. – Mam nadzieję, że następny będzie więcej wart – dodał, odpychając ciało na bok.
Skinął na Notta, by przyprowadził Blaise.
Pamiętaj o zemście. Pamiętaj o matce.
- Spójrz mi w oczy – polecił Czarny Pan.
A teraz zapomnij o wszystkim.

***

Snape krążył po swojej kwaterze, zgrzytając zębami i trzymając się kurczowo za lewe przedramię, jakby to mogło złagodzić ból. Kolejny raz w swoim życiu czuł się bezużyteczny. Nie potrafił odwieść Zabini od pomysłu kontynuowania misji, której on sam nie mógł już wykonywać. Nie zdołał również przekonać Dumbledore’a, by wyperswadował to dziewczynie. Widział iskierki szaleństwa w jej oczach. Wiedział, że zrobi to nawet bez czyjejkolwiek pomocy, i że nie ma szans na przetrwanie inicjacji.
Teraz przez połączenie umysłów czuł jej strach, tak bardzo przypominający jego własny z czasów, kiedy był na jej miejscu.
Dlaczego to wszystko nie skończyło się tamtego dnia, przed Świętami? Dlaczego od razu zniszczyłem golemy, zamiast użyć ich, by go unicestwić?
Kolejna fala bólu płynąca od znaku przerwała rozmyślania Snape’a. Mistrz Eliksirów był wściekły. Chwycił pierwszą z brzegu fiolkę i zgniótł ją w dłoni. Wtedy poczuł obecność Zabini w swoim umyśle, jej uczucia i strzępy jej myśli.
Zamknął oczy i delikatnie zepchnął je poza jej podświadomość, poza zasięg legilimencji Voldemorta. Ból i konieczność ochrony umysłu Zabini wyczerpywały go.
Oddzielał jej myśli od uczuć, szepcząc nakazy.
A teraz zapomnij o wszystkim.

***

- Czy chcesz mi służyć, Blaise Zabini?
- Całym sercem, duszą i ciałem, panie – odpowiedziała. Jej myśli i ton głosu wyrażały szczerość i oddanie.
- Będziesz to robić tak, jak twój ojciec?
- Lepiej, panie – zapewniła gorliwie.
- A co z twoją matką?
- Nie miałam szansy, by zabić ją osobiście – odparła. Czuła, że w tej chwili naprawdę mogłaby to zrobić.
- Teraz oddaj mi swoje życie, Blaise Zabini! – zawołał Voldemort.
- Z radością, panie. – Wyjęła różdżkę, z jednej strony mając nadzieję, że nie będzie musiała jej użyć, z drugiej jednak w stanie, w jakim się znajdowała, było jej wszystko jedno.
Sapnęła, kiedy zimne palce Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać zacisnęły się na jej ręce i odebrały różdżkę.
Teraz przystąpisz do ostatecznego testu. Przygotuj się.
Spodziewała się, że Voldemort rzuci na nią niewybaczalne, ale zamiast tego chwycił ją za drugą – lewą rękę i podsunął Nagini. Olbrzymi wąż zatopił kły w ramieniu Blaise.
Ból był oślepiający. Nie słyszała też złowrogiego zaklęcia recytowanego przez Toma Riddle’a. Wydawało jej się, że osuwa się w pustkę, gdzie nie ma nic poza wszechogarniającym bólem.
Nagle poczuła, jakby jej ramię zostało oderwane i wtedy wszystko ustało, tylko słabe echo odbijało się od ścian, jak swoiste memento.
Otworzyła oczy i poprzez łzy zobaczyła obrzydliwy znak, wyraźnie widoczny na skórze.
Dokonała tego...

***

Draco siedział nadąsany w pokoju wspólnym Slytherinu. Zabini, Crabbe, Goyle i Parkinson rozprawiali o inicjacji do kręgu śmierciożerców.
- Było trochę strasznie, nie?
- Ale zobacz, jaki jest cool...
Draco nigdy nawet nie przypuszczał, że jego goryle potrafią układać takie długie zdania.
Zabini prawie się nie odzywała. Siedziała zamyślona, patrząc gdzieś przed siebie i unikając spojrzeń młodego Malfoya.
- Żałujesz, że nie mogłeś tam być prawda, Draco? – zagruchała Pansy, ale w jej głosie było znacznie mniej uwielbienia niż zwykle. Wizerunek Ślizgona ucierpiał od kiedy Lucjusz Malfoy znalazł się w więzieniu.
- Dumbledore mnie obserwuje. Nauczyciele pewnie też. Nie mogę teraz zostać naznaczony, to zbyt ryzykowne.
- Ale mówiłeś, że dla Czarnego Pana zrobisz wszystko!
- Zrobię, ale jestem mu bardziej potrzebny nienaznaczony i wolny, niż naznaczony i w więzieniu. W Azkabanie jest już jeden Malfoy – wycedził. – Nie spodziewam się, że to zrozumiesz, Parkinson. Więc pław się w chwale nowo przyjętej i próbuj nie wyglądać zbyt triumfująco. Nie chcielibyśmy patrzeć, jak taka ładna dziewczyna jest odrzucona i prześladowana – Draco uśmiechnął się pokazując lśniące, białe zęby, a jego oczy rozbłysły. Pansy aż odskoczyła i poszła popisywać się gdzie indziej.
Draco rozparł się w fotelu obserwując Blaise. Była jedyną osobą, którą szanował za posiadanie obrzydliwego piętna na przedramieniu. Zastanawiał się, czy byłby zdolny do zrobienia czegoś wymagającego takiej odwagi. Bardzo w to wątpił.
Wtedy do pokoju wspólnego wszedł opiekun Slytherinu. Wszystkie rozmowy zamarły, a zwykle chłodna atmosfera stała się lodowata. Świeżo upieczeni śmierciożercy i ci, którzy chcieli nimi być, łypali na niego, jakby próbowali zamordować go wzrokiem. Profesor Snape tylko prychnął, przeszedł przez pokój majestatycznym krokiem i wyszedł, powiewając peleryną i zamykając z trzaskiem drzwi. Parkinson z tajemniczym, jadowitym uśmiechem zaciągnęła w kąt Crabbe’a, Goyle’a i Blaise. Podeszła też do Dracona, ale ten tylko przewrócił oczami i wcisnął się w fotel. Nie chciał kolejnego przedstawienia z pokazywaniem Mrocznych Znaków i dyskusjami, jakim to zdrajcą jest Snape. Nie, kiedy on również nim był.

***

Był wczesny, zimowy ranek. Harry’ego jak zwykle obudziło ćwierkanie ptaków. Poruszył się w łóżku i natychmiast poczuł ciężar Sashy, która prześliznęła mu się po nodze, dalej po ciele i na koniec owinęła się wokół nadgarstka.
- Dzień dobry, Sasho – Harry uśmiechnął się, czując chłodną obręcz usadawiającą się na swoim zwykłym miejscu. Sasha stała mu się tak bliska jak Hedwiga. Może nawet bardziej, ponieważ dzięki niej Harry mógł w razie potrzeby widzieć. Pogładził trójkątną głowę i poczuł, jak rozwidlony język delikatnie dotyka jego palców.
- Dzień dobry, Harry – odpowiedziała wężyca. Harry nie chciał, by nazywała go panem.
Przeciągnął się, siadając na łóżku. Następnie wstał i założył dżinsy i ciepły sweter, wreszcie w odpowiednim rozmiarze. Syriusz zaopatrzył jego szafę we wszystkie ubrania, jakich mógł potrzebować – zarówno mugolskie, jak i czarodziejskie. Chłopak uśmiechnął się na wspomnienie o swoim ojcu chrzestnym. Był ciekawy, czy nadal usiłuje wysprzątać swój rodzinny dom, który był niezamieszkały od blisko dziesięciu lat.
Harry narzucił jeszcze szkolną szatę i chwycił swoją laskę. Był gotowy do wyjścia. Chciał poćwiczyć przez godzinę lub dwie, zanim obudzi się reszta uczniów. Wtedy usłyszał lekki trzepot skrzydeł, a następnie stukanie w okno. Podszedł do niego marszcząc brwi. Kiedy tylko je otworzył do środka wleciała sowa.
- Hedwiga? – zapytał, ale pohukiwanie w niczym nie przypominało głosu Hedwigi.
Harry wyciągnął rękę. Po chwili poczuł, jak szpony sowy zaciskają mu się na przedramieniu. Pogłaskał ją delikatnie i odebrał przywiązany do nóżki list. Jak tylko go odwiązał, sowa odleciała. Wyjął różdżkę i wycelował w pergamin, szepcząc odpowiednie zaklęcie, poczym przesunął palcami po powierzchni, by odczytać wiadomość.

Spotkaj się ze mną w Łazience Jęczącej Marty. Proszę.

Nie było podpisu. Powąchał papier. List był napisany zwykłym, używanym przez uczniów atramentem. Nie było w nim nic niezwykłego.
- Sasha, czy to była szkolna sowa? – zapytał.
- Prawdopodobnie. Była kremowo-brązowa – odpowiedział wąż koralowy.
Harry zdecydował się iść na to spotkanie, ale nie sam. Stukając przed sobą laską, wyszedł z pokoju i skierował się do kwatery drugiego prefekta – Hermiony Granger. Wymruczał hasło i wszedł do środka. Podszedł do łóżka i ostrożnie wymacał poduszkę. Następnie ujął dziewczynę za ramiona i delikatnie potrząsnął.
- Miona… Obudź się.
Uśmiechnął się, słysząc krótkie sapnięcie.
- Harry, jestem nieubrana – fuknęła zaspana i lekko zszokowana Hermiona, odsuwając się.
- Doprawdy? – zapytał i zachichotał, kiedy Hermiona zamilkła zawstydzona. Wyprostował się i odwrócił. Bawiło go to, że jego przyjaciółka zapomina, że jest niewidomy. Dzięki temu czuł się bardziej pewny siebie, ponieważ kiedy ona zapominała, sam także zdawał się o tym nie pamiętać.
- Więc o co chodzi? – odezwała się wreszcie. Harry słyszał, jak krąży po pokoju, prawdopodobnie ubierając się.
- Dostałem to i myślę, że nie powinienem iść sam – powiedział, pokazując jej liścik.
- To może być pułapka. Może powinniśmy obudzić Rona?
- Wtedy Seamus i Neville też mogą się obudzić. Wiesz, jak zachowuje się Ron, kiedy ktoś go wyrywa ze snu. Myślę, że ktokolwiek mi to przysłał, nie chciał, żeby wszyscy się dowiedzieli.
- Dobrze. Pójdziemy we dwójkę. Mam tylko nadzieję, że zdążę jeszcze na mój poranny obchód – oznajmiła nieco apodyktycznie Hermiona. – Jestem gotowa.

***

Kiedy weszli do łazienki, w środku była tylko Blaise. To nie była żadna pułapka.
- Chciałam, żebyś przyszedł sam. Bez obstawy – syknęła, patrząc na Hermionę.
- Można jej zaufać, Blaise. Poza tym nie wiedziałem, że to ty.
Harry słyszał, jak ze świstem wciąga powietrze. Hermiona milczała, prawdopodobnie wpatrując się w Ślizgonkę.
- Pewnie masz rację. Nie musisz odpowiadać na niepodpisane listy – stwierdziła spokojniej.
- Jak możemy ci pomóc? – spytała Hermiona, podejrzliwie zerkając na zabandażowane przedramię Blaise.
- Twojej pomocy nie potrzebuję. Możesz wracać do łóżka – odpowiedziała Ślizgonka. Gryfonka sapnęła z irytacją, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, Harry przemówił swoim spokojnym, poważnym głosem.
- Hermiona tu jest, ponieważ ją o to prosiłem. I myślę, że ja potrzebuję jej pomocy. Powiedz, wszystko poszło dobrze?
- Skoro tak mówisz – burknęła.
- Co poszło dobrze? – zapytała Hermiona.
- Powiedz jej, Blaise. Dochowa tajemnicy. Wiedziała o Snape’ie, a wcześniej o likantropii profesora Lupina, ale nikomu nie powiedziała.
- Jestem śmierciożercą – oznajmiła po prostu. Widząc reakcję Gryfonki, opowiedziała, jak została szpiegiem Zakonu w szeregach Voldemorta, zajmując miejsce Snape’a i co ją do tego skłoniło. – Ale teraz potrzebuję pomocy. Muszę się nauczyć rzeczy, których nie uczą w szkole, a przynajmniej nie przez pierwsze pięć lat.
- Co masz na myśli? – spytała Hermiona, ale Blaise zwróciła się do Harry’ego.
- Jesteś najlepszy w Obronie Przed Czarną Magią. Widziałam cię na Turnieju Trójmagicznym. Stanąłeś twarzą w twarz z Voldemortem więcej razy niż ktokolwiek inny i ciągle żyjesz. Chcę, żebyś mnie uczył.
- Ja? – zapytał zaskoczony. – A profesor Lupin nie byłby lepszy, albo profesor Snape? On mnie uczył…
- Myślałam o tym, ale nie mogę prosić Snape’a o więcej. Uczy mnie Oklumencji i utrzymuje połączenie umysłów. Ja ciągle się tego uczę. A ty walczyłeś z Voldemortem. Chcę wiedzieć, jak to jest…
- Nie możesz wiedzieć, jak to jest. To nie jest coś, czego można się nauczyć. Nie możesz wiedzieć, co się czuje, kiedy twoje życie zależy od tego, co zrobisz za chwilę, ile będziesz miała szczęścia i czy dobrze wycelujesz. Tego nie można upozorować. – Harry z trudem panował nad emocjami. Był w pełni przygotowany, by odrzucić prośbę Blaise. To dorośli powinni zajmować się takim rzeczami.
- Miałam dobry pomysł, Potter – stwierdziła sucho, a Harry poczuł się odrobinę winny. Nie był jedyną osobą, która miała dużo do czynienia z Voldemortem. Spróbował innej taktyki.
- W czasie Turnieju Trójmagicznego widziałem, teraz jestem ślepy – rzucił kąśliwie. Został zmuszony, by wyrazić słowami bolesny fakt. Wciąż raniło go to, że nie może się nigdzie ruszyć bez laski, musi używać oczu węża, by widzieć, a do czytania i pisania potrzebne mu są zaklęcia. W dodatku podejrzewał, że już zawsze tak będzie.
Blaise zamilkła, ale niespodziewanie odezwała się Hermiona.
- Ona ma rację, Harry. To nie ważne, że nie widzisz. Udowodniłeś to wiele razy. W czasie ataku na Hogwart walczyłeś z Voldemortem bez niczyjej pomocy. To, co stało się w Święta znów się wydarzy i będzie jeszcze gorzej. Wszyscy to wiemy. Tym razem uczniowie też będą musieli walczyć, a ja chcę być przygotowana. Pomogę ci, jeśli też będziesz mnie uczył… i Rona. Voldemort się tego nie spodziewa. Możesz i powinieneś nam pomóc. Nie widzisz tego?
- Nie, właśnie o to chodzi, że nie widzę – odparł jadowicie Harry. – Hermiono, mam już dostatecznie dużo na głowie! Nie dokładaj mi więcej! – Pierwszy raz od września podniósł głos.
- Przemyśl to, Harry – powiedziała Blaise. – Możesz odpowiedzieć przez sowę, ale tylko tak wcześnie rano. Jeżeli nie odezwiesz się przez tydzień będę wiedziała, że się nie zgadzasz, ale pomyśl o tym, proszę.
Harry milczał, przygryzając wargę. Nie mógł teraz podjąć decyzji, nie mógł odmówić Blaise. Nie, kiedy podjęła takie ryzyko.
- Pomyślę – zapewnił niechętnie.
Ślizgonka ruszyła do wyjścia, ale zatrzymała się przy drzwiach.
- Hogwart nie jest już bezpieczny, Potter. Jesteś celem. Wszyscy jesteśmy. A ja nie będę mogła ostrzegać wszystkich, tak jak profesor Snape. Więc myśl szybko – rzuciła groźnie i wyszła.
Rozdział 5


Minął już prawie tydzień od czasu, gdy Harry rozmawiał z Blaise i Hermioną, a nadal nie podjął żadnej decyzji. Kiedy powiedział o wszystkim Syriuszowi, ten tylko poklepał go po ramieniu i radził mu zgodzić się, a zaraz potem poszedł zająć się swoimi sprawami.
Chłopiec jednak wciąż nie był pewny.
Co ja niby mam takiego, czego nie ma Remus? On jest cholernym nauczycielem cholernego OPCM-u, pozwólmy mu zapracować na swoją cholerną pensję!
Syriusz aż nazbyt gorąco zachęcał Harry’ego do udzielania lekcji poza planem zajęć i dawał do zrozumienia, że każdy nauczyciel należący do Zakonu również by to poparł.
Harry nie powiedział Remusowi o prośbie Blaise. Czuł, że nie potrafiłby tego odpowiednio wyrazić.
Lekcje właśnie się skończyły. Harry wszedł do Wielkiej Sali, stukając przed sobą laską. Mimo, że w perspektywie miał zdawanie SUM-ów, w ogóle nie uważał na zajęciach. Zamiast tego rozmyślał intensywnie.
Ale jeżeli Blaise pójdzie i zginie, bo nie będzie wiedziała czegoś, co mógłbym jej powiedzieć? Będzie gorzej niż z Cedrikiem. Wtedy nie wiedziałem, że to pułapka.
Znów ogarnęło go to samo uczucie, które towarzyszyło mu zawsze, kiedy musiał uczyć się obywać bez wzroku. Niezdecydowanie i strach przed tym, co czeka za progiem.
O to chodzi... O strach przed nieznanym. Wtedy mi się udało, ale co będzie, jeśli tym razem mi się nie uda i ktoś ucierpi?
Pomyślał, że być może Snape lub Dumbledore będzie w stanie pomóc mu bardziej niż jego ojciec chrzestny. Zdecydował się porozmawiać z którymś z nich przy pierwszej możliwej okazji.
- Tutaj, Harry! – Kierując się głosem Hermiony podszedł do ławki. Złożył laskę i usiadł.
- Cześć, Hermiono. Jest tu Ron?
- Tu jestem – rozległ się głos po prawej, a Harry poczuł lekkie szturchnięcie w ramię.
- Powinienem się domyślić po zapachu. Trening quidditcha? – uśmiechnął się smutno.
- Wiesz, że mógłbyś tam być i trenować razem z nami – przypomniał Ron. Nie był zadowolony, kiedy Harry zdecydował, że nie będzie już grał.
- Ron, już to przerabialiśmy – westchnął. – Zagrałem w tym jednym meczu, bo chciałem sobie udowodnić, że potrafię. Poza tym Ginny jest świetnym szukającym.
- Ron! Mógłbyś wreszcie dać temu spokój?! – W głosie Hermiony brzmiała irytacja. Harry uśmiechnął się, kiedy usłyszał dzwon obwieszczający, że obiad jest już podany, a nauczyciele zajmują swoje miejsca przy stole.

***

Blaise Zabini siedziała pomiędzy Pansy i Goyle’em, nie zwracając większej uwagi na ich bezsensowną paplaninę. Albo raczej na paplanie Pansy i chrząknięcia wydawane od czasu do czasu przez Goyle’a. Siedziała wyprostowana, z ponurym wyrazem twarzy i ognikami gniewu w oczach. Gniewu, który napędzał jej wolę. Mówiła niewiele, a jadła jeszcze mniej. TO miało się za chwile wydarzyć.
Przy stole Slytherinu panowała atmosfera nerwowego oczekiwania. Spojrzenie Blaise napotkało wzrok Dracona, skinęli do siebie porozumiewawczo. Takie gesty przyczyniały się do powstawania różnych plotek dotyczących ich rzekomego związku.
Prawdą było, że dziewczyna go lubiła i ufała mu. Minął już tydzień, a jej tajemnica nie została odkryta i, co ważniejsze, nic w jego postawie nie zdradzało prawdziwego nastawienia. Zachowywał się zupełnie jak profesor Snape dopóki nie został zdemaskowany. Jej myśli ponownie wróciły do powodu ogólnego poruszenia. Miała nadzieję, że poważnie potraktował to, co mu powiedziała, i powziął jakieś środki ostrożności. Jednak ta myśl również ją przerażała, bo jeśli Mistrz Eliksirów jest przygotowany, to reszta świeżo upieczonych śmierciożerców może podejrzewać ją o zdradę.
- Już czas, już czas! – wyszeptała Pansy i aż zapiszczała z uciechy, zupełnie jak dziecko, które za chwilę ma rozpakować od dawna wyczekiwany prezent. Blaise przytaknęła.
- Przestań się gapić, jakbyś na coś czekała! Powiedziałam, że teraz to zrobię i zrobię, więc spróbuj się kontrolować – syknęła do Pansy. Draco uśmiechnął się drwiąco.
- Doprawdy, Pansy – wycedził. – Chociaż raz pomyśl. Chyba, że V... Czarny Pan przyjął cię w swoje szeregi, bo potrzebował błazna.
Pansy rzuciła mu gniewne spojrzenie, ale nic nie odpowiedziała.
Blaise zdawała sobie sprawę, że nie może dłużej zwlekać. Musi to zrobić teraz. Wyciągnęła różdżkę z torby tak, aby wszyscy Ślizgoni mogli to widzieć, ale jednocześnie żeby nie przyłapał jej żaden z profesorów. Popatrzyła na stół nauczycielski, a dokładnie na spożywającego posiłek Severusa Snape’a.
Ich spojrzenia spotkały się. Wiedział, co zaraz nastąpi, i był na to gotowy. Mrugnął raz, jakby dając jej pozwolenie, a następnie odwrócił wzrok, by zapytać o coś panią Hooch. Blaise przełknęła ślinę i wymruczała zaklęcie, które, przypominając jedynie lekki podmuch powietrza, pomknęło w kierunku Snape’a. Mistrz Eliksirów zmarszczył brwi i rozejrzał się podejrzliwie. Blaise natychmiast schowała różdżkę do rękawa, a Pansy znów pisnęła z radości.
Cała Wielka Sala wstrzymała oddech, gdy Snape nagle zerwał się z krzesła, przewracając je i szarpiąc na sobie ubranie, jakby go parzyło. I faktycznie, wystarczyła chwila, by jego ciało pokryły pęcherze, z których natychmiast popłynęła krew. Pani Pomfrey ruszyła w jego stronę, ale ubiegł ją Dumbledore, który wycelował w niego różdżkę i Mistrz Eliksirów stracił przytomność. Remus wraz ze szkolną pielęgniarką zabrali go z Wielkiej Sali, nim którykolwiek uczeń zdążył choćby krzyknąć.
Blaise zignorowała wyrazy uznania, jakie okazywali jej inni Ślizgoni. Była przerażona, jej zaklęcie, nadające przedmiotom właściwości kwasu, zadziałało z całą mocą. A Snape siedział tam bez jakiejkolwiek ochrony, pozwalając się przekląć. Nie miała pojęcia co o tym myśleć. Wstała i wybiegła z sali.

***

Ron i Hermiona mieli sporo trudności z powstrzymaniem Harry’ego przed pobiegnięciem do skrzydła szpitalnego. Hermiona tłumaczyła chłopakowi, że to nie jest odpowiedni moment na odwiedziny. Pielęgniarka potrzebowała teraz dużo miejsca i wolnej ręki, by móc leczyć Snape’a szybko i efektywnie, i na pewno nie życzyła sobie żadnych świadków. Natomiast Ron, jąkając się, próbował podtrzymać go na duchu, ale w końcu poddał się i ograniczył do klepania po plecach, aż w końcu Harry uspokoił się i odetchnął głęboko.
- Zastanawiam się, kto mu to zrobił – odezwał się Ron.
- Bez wątpienia któryś ze Ślizgonów. – Hermiona zmarszczyła brwi.
- Nie oszukuj się. Blaise to zrobiła. Mówiła coś o ostrzeżeniu go jakiś czas temu, no nie? – stwierdził ponuro Harry. Jego ton głosu wywołał dreszcze u pozostałej dwójki Gryfonów. Po raz kolejny uświadomili sobie, że wojny niekoniecznie toczą się na polach bitewnych.
- Ale dlaczego?! On ją uczy i ochrania, są drużyną! – Głos Hermiony zdradzał przerażenie.
- Tak, i oboje są Ślizgonami, więc grają ostro. Blaise musiała udowodnić swoją lojalność, a Snape jej w tym pomógł.
- Cieszę się, że nie jestem Ślizgonem – pisnął Ron.
- Potrzebuję świeżego powietrza – oznajmił niespodziewanie Harry i wyszedł do ogrodu.
Szedł stukając przed sobą laską. Był poirytowany. Nagle poczuł, jak przez jego ciało przenika duch.
- Nie no, błagam – wymruczał. Po chwili okazało się, że zjawą był Krwawy Baron. Harry potraktował ten fakt jak zrządzenie losu i momentalnie zdecydował, co powinien zrobić.
- Znajdź, proszę Blaise Zabini, ale tak, żeby była sama i powiedz jej, że czekam obok cieplarni.

***

Oddech Harry’ego zaczął się wyrównywać, kiedy zbliżał się do stalowego szkieletu cieplarni. Sasha, owinięta wokół jego nadgarstka, syczała uspokajająco.
- On wie, co robi, Harry – próbowała go pocieszyć. Zawsze była taka dumna, kiedy chłopak używał jej oczu, mimo że zwykle widział same nieprzyjemne rzeczy. Chociaż raz chciałaby pokazać mu coś ładnego.
- On prosił się o problemy! Znowu! Nie mam pojęcia, co próbuje udowodnić! – wysyczał chłopak w języku węży.
- Nie złośśść sssię na niego – odparła Sasha, gładząc dłoń Harry’ego, by po chwili zacisnąć się wokół niej.
- Nie złoszczę się na niego... nie bardziej niż zwykle – mruknął. Szelest trawy za nim sprawił, że odchrząknął i zawołał: - Ron, Hermiona, chodźcie tu wreszcie, wasze skradanie doprowadza mnie do szału!
- Mówiłem ci, że nas usłyszy – sapnął rudzielec, ale Hermiona nic sobie z tego nie robiła. Była zadowolona, że humor Harry’ego się poprawił i przestał przed nimi uciekać.
- Czemu za mną idziecie?
- Pomyśleliśmy, że możesz nas potrzebować – odpowiedziała ostrożnie Hermiona.
- Więc nie obawialiście się, że ruszę w pojedynkę na cały Slytherin? – Harry uśmiechnął się ironicznie.
- Baliśmy się, że mógłbyś ich wysłać na drugą stronę – odparł Ron. Hermiona szturchnęła go mocno w żebra.
Harry zachichotał, słuchając ich.
- Sasha i to, co zrobił Snape... i dlaczego to zrobił... na razie odsunęło ode mnie mordercze myśli.
- Dobrze wiedzieć – rozległ się zachrypnięty z emocji głos, z pewnością należący do Blaise. – Co takiego chciałeś mi powiedzieć?

***

- Severusie, wiem, że mnie słyszysz – powiedział łagodnie Dumbledore do nieruchomej sylwetki Mistrza Eliksirów. Skóra Snape’a ciągle była pokryta pęcherzami, które zdążyły już nieco zblednąć. Jednak zaczerwienienie miało pozostać jeszcze przez jakiś czas. Serce dyrektora zamarło na widok tego, co wojna i spaczone ideologie mogą zrobić przyzwoitemu człowiekowi.
- Jeśli tak... Dlaczego chce pan to koniecznie sprawdzić? – rozległ się zmęczony głos byłego śmierciożercy.
- Ponieważ starzy ludzie lubią mieć pewność – odpowiedział Dumbledore z ciepłym uśmiechem. – Naprawdę nie zabezpieczyłeś się przed tym zaklęciem? W żaden sposób?
- Gdyby tak było pewnie obudziłbym się na Wielkanoc. – Snape poruszył się na łóżku. – Mówiąc w skrócie, zażyłem eliksir chroniący organizm przed czarną magią. Nie wiedziałem... czego jeszcze mógłbym użyć – westchnął i zamknął oczy.
- Nie wyglądało na to – stwierdził Dumbledore, machinalnie wygładzając prześcieradło.
- Proszę podejść, dyrektorze. Wyglądam gorzej niż wyrostek po bójce – zadrwił Snape.
- Wiem, Severusie. Wiem, ale zastanawiam się, czy nie poświęcasz się bardziej, niż to konieczne.
- Nikt nie wie, co tak naprawdę jest konieczne, czyż nie? Najważniejsze, że Zabini została doceniona w kręgu – odparł Mistrz Eliksirów i odwrócił się na drugi bok, ucinając rozmowę. Dumbledore westchnął i wyszedł bez słowa.

***

Blaise patrzyła na Harry’ego z lekkim lekceważeniem, ponieważ był po stronie, do której ona przynależała, ale nie mogła tego otwarcie zaświadczyć. Z Harry’ego niemal promieniowała prawość, natomiast jej droga okazała się mroczniejsza niż się spodziewała. To sprawiało, że była... nieco zazdrosna.
- Prosiłaś mnie o coś jakiś czas temu – odezwał się Harry.
- Owszem – odpowiedziała ostrożnie.
- Zgadzam się. Oczywiście musimy przeprowadzać te lekcje tak, by twoi nowi... przyjaciele nie zorientowali się.
- Zostawcie to mnie. Znajdę odpowiednie miejsce – wtrąciła Hermiona i odeszła.
- Powiedz, Harry... Czy te lekcje są tylko dla Blaise? – zapytał Ron.
- Możesz przyjść, jeśli chcesz – odpowiedział z westchnieniem, jakby się poddawał.
Jeszcze raz owładnęło nim tamto uczucie. Miał tylko nadzieję, że rezultat będzie tak samo dobry, jak wtedy, gdy będąc niewidomym wychodził z pokoju pierwszy raz. Rozdział 6

Harry był zajęty pracą domową z Transmutacji. Zagadnienia stawały się coraz trudniejsze i trudniejsze w miarę, jak zbliżały się „straszliwe” SUM-y. Jednak chłopak się ich nie bał. Zdał już trudniejsze testy niż SUM-y, czy jakiekolwiek inne, które system oświaty mógł mu narzucić. Jedyną rzeczą, której się obawiał była Historia Magii. Był całkowicie niezdolny do zapamiętania kolejności wydarzeń.
Harry westchnął i zaczął machać różdżką nad leżącym przed nim żółwiem. Po dwóch próbach poczuł, że żółwia już nie ma. Zmarszczył brwi i począł macać dookoła w poszukiwaniu kubka, który miał się pojawić na miejscu zwierzaka.
- Hej Harry! – Głos Hermiony zdekoncentrował chłopaka i mimowolnie potrącony porcelanowy kubek roztrzaskał się u jego stóp.
- Oh... Miona, właśnie zgładziłaś mojego żółwia – powiedział i lekko westchnął.
Usłyszał, jak przyjaciółka cicho mlasnęła i mruknęła Reparo. Kubek w jednym kawałku wylądował w jego dłoniach.
- Masz. Wskrzesiłam go. A przy okazji, to bardzo ładny kubek, bez wzorków, czy kawałków żółwiej skorupy – pochwaliła.
- Dziękuję, pani profesor – wyszczerzył się złośliwie, odkładając kubek na biurko i notując w pamięci, gdzie dokładnie go postawił.
- To nie tak. Cieszę się, że się uczysz i robisz postępy.
- Dzięki... Ale chyba nie przyszłaś, żeby mi pogratulować, nie?
- Nie... Znalazłam miejsce do prowadzenia naszych lekcji.
- Serio?
- Właściwie to poprosiłam profesora Dumbledore’a i to był jego pomysł – powiedziała Hermiona i przysunęła się do Harry’ego ściszając głos.
- Więc?
- To pokój z rodzaju tych zmieniających swoje położenie. Pojawia się tylko wtedy, kiedy bardzo tego potrzebujesz. Niewielu o nim wie, nawet dyrektor dowiedział się o jego istnieniu dopiero niedawno. Mówi się o nim Pokój Życzeń.
- Brzmi całkiem bezpiecznie – stwierdził zamyślony Harry.
- Ten pokój jest nie tylko bezpieczny, on także dostarczy wszystkiego, czego będziesz potrzebował, żeby nauczyć nas wojować. – Hermiona uśmiechnęła się triumfalnie.
- Wojować? – Harry zachichotał, ale jego śmiech pozbawiony był wesołości. – To zabrzmiało tak... średniowiecznie.
- Nieważne. Powiedziałam już wszystkim, gdzie będą lekcje. Spotkamy się wieczorem, dobrze?
- Wieczorem planowałem odwiedzić Snape’a – mruknął Harry.
- Odwiedź go po obiedzie. To jest ważne – naciskała Hermiona.
- Wiem, że to jest ważne, dużo lepiej niż ty! – odwarknął. Usłyszał, jak Hermiona ze świstem wciąga powietrze i zagryzł wargi, starając się oddychać regularnie. Wiedział, że dziewczyna nie chciała być arogancka, ale tak to zabrzmiało. Przełknął ślinę, próbując jej coś powiedzieć. Coś, co by go usprawiedliwiło, ale nie potrafił nic wymyślić. Zamiast tego wstał, wziął swój transmutowany kubek i wyszedł. Z miejsca, gdzie siedziała Hermiona, nie słyszał żadnego dźwięku, to nie wróżyło dobrze.
Dlaczego jej po prostu nie przeprosiłem?

***
Remus wszedł do skrzydła szpitalnego w chwili, kiedy Snape był prawie gotowy do wyjścia. Mistrz Eliksirów przystanął i spojrzał na wilkołaka.
- Dzisiaj zacznę warzyć wywar tojadowy, Lupin – powiedział i ostrożnie założył koszulę. Jego głos był zjadliwy i brzmiało w nim oskarżenie. Dlaczego ten cholerny szkodnik musiał wejść akurat w chwili, kiedy był nieubrany, kiedy widoczne były wszystkie blizny, które jeszcze nie zniknęły? Dobrze, że chociaż pęcherze zdążyły się już zagoić.
- Nie przyszedłem tu po wywar, Severusie – powiedział łagodnie Remus, - ale by zobaczyć, co u ciebie.
- Tak, jak to robisz za każdym razem, kiedy kończę w szpitalu, mimo że nie proszę się o kłopoty?
Remus westchnął.
- Nie mogę uwierzyć, że ciągle cię to tak bardzo boli. Wiesz przecież, że żaden z nas nie był dumny z tego, co robiliśmy będąc nastolatkami. Poza tym już się zemściłeś.
- A ja nie jestem dumny z pozbawienia cię pracy parę lat temu. Czy to, że to zrobiłem, sprawia, że czujesz się lepiej?
Oczy Remusa rozbłysły na chwilę, a Snape uśmiechnął się drwiąco, rozpoznając emocje, które wywołał.
- Widzisz? To prawie nie robi różnicy – powiedział i ostrożnie wstał.
Remus popatrzył na niego odrobinę wytrącony z równowagi. Snape miał rację – ciągle jeszcze był wściekły na byłego śmierciożercę, że zdradził jego sekret, co kosztowało go najlepszą posadę, jaką kiedykolwiek dostał. Jednak teraz znów miał tę pracę, czyż nie?
- W sumie, tak - powiedział łagodnie Remus w chwili, kiedy Severus wziął różdżkę i przywołał swój płaszcz. Nie zadał sobie trudu, by cokolwiek odpowiedzieć. Zdawało się, że znów zamknął się w stalowej skorupie, którą stworzył sobie w młodości. Remus odetchnął.
- Nadal jestem zły na tamtego człowieka, ale ty już nim nie jesteś.
Snape odwrócił się i spojrzał na niego, unosząc brew.
- Tak, jak James nie był, po tym jak... jak Lily... a Syriusz...
- Black zawsze pozostanie Blackiem, Lupin. – Snape się uśmiechnął i strzepnął płaszcz. Remus westchnął i spojrzał na niego z nikłym uśmiechem. Snape przeszedł obok niego powiewając peleryną i przybierając swój zwykły, groźny wyraz twarzy.
Remus zamrugał zaskoczony.
Czy on właśnie puścił do mnie oko?

***
Harry, zmierzając w kierunku skrzydła szpitalnego, usłyszał lekkie kroki. Zamrugał zaskoczony. Nie dalej jak dwa dni temu przyszedł do szpitala (bycie prefektem ma swoje dobre strony) i oczyma Sashy widział cierpiącego, straszliwie poranionego człowieka bliskiego śmierci. A teraz był pewien, że słyszy kroki mężczyzny, którego planował odwiedzić.
- Profesorze, to pan?
- Zgadza się, Potter. Potrzebujesz czegoś? – rozległ się jedwabisty głos, a twarz Harry’ego rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Powinien pan być w szpitalu!
- Wybacz, że cię rozczarowałem. A ty, nie powinieneś być na obiedzie?
- Już jadłem. Właśnie szedłem pana odwiedzić – powiedział Harry i podszedł bliżej. Sasha zasyczała owinięta na jego nadgarstku, a chłopak zachichotał, usłyszawszy, co powiedziała.
Nagle sapnął zaskoczony, gdyż Snape również uśmiechnął się nieco krzywo.
- Niech pan się nie dziwi, panie Potter, bo to podkreśla brak zdolności abstrakcyjnego myślenia. – Głos Snape’a ociekał sarkazmem.
- Ale profesorze... – wydusił Harry.
- Jesteśmy na korytarzu, Potter – upomniał go Snape i odwrócił się, by odejść, ale Harry nie zamierzał tego tak zostawić. Podejrzliwość zakiełkowała w jego umyśle. Nigdy nie wyjawił Snape’owi imienia Sashy, a jednak profesor je znał. Wydawało mu się teraz, że Mistrz Eliksirów zawsze reagował tak, jak mógł reagować tylko wężousty. Czy to było możliwe, żeby...?
Harry zamrugał, zdając sobie sprawę, że nie słyszy już kroków Snape’a. Wydawało się, że
nauczyciel odszedł.
Jak mógł przejść koło mnie tak, żebym tego nie poczuł?
Nie potrafił tego zrozumieć, ani wyjaśnić. Zwykle potrafił wyczuć każdy ruch, nawet jeśli był pogrążony w myślach. Jakkolwiek faktem było, że Snape sobie poszedł, a Harry nie słyszał żadnego dźwięku.
Skierował się do lochów, wiedząc, że Mistrz Eliksirów ma teraz lekcje z drugim rokiem Gryffindoru i Hufflepuffu, które planowo odbywały się po obiedzie, a ten miał się skończyć za dwadzieścia minut. Śpieszył się tak bardzo, że nie użył swojej laski i prawie uderzył czołem w drzwi klasy eliksirów. Pchnął je i ostrożnie wszedł do środka. Do jego uszu doszedł dźwięk pękającej probówki lub butelki.
- Jakiekolwiek maniery posiadałeś, Potter, właśnie wyparowały, czyż nie? Zanim wtargnie się na czyjeś terytorium, należ zapukać.
- Czy chce pan, żebym wyszedł i zapukał?
- Na twoim miejscu nie ryzykowałbym. Mógłbym cię nie wpuścić. – W głosie Snape’a brzmiała ironia, ale spojrzenie miał rozbawione. Harry zastanawiał się, czy mógłby być jego przyjacielem, gdyby był nastolatkiem oczywiście. Nawet takim niewiarygodnie denerwującym. Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo Mistrz Eliksirów niespodziewanie zapytał:
- Kiedy Knot został zamordowany, miałeś wizję, prawda?
- Tak... – odpowiedział chłopak ostrożnie.
- Czy mógłbyś mi powiedzieć, co dokładnie wtedy zobaczyłeś? To bardzo ważne.
Harry zadrżał. Przypomniał sobie, jak ten ponury człowiek pytał o to ostatnim razem.
Po prostu nie zapomnij go potem zapytać.
Wszędzie wokół były zielone płomienie... i widziałem oczy Voldemorta... i rękę obdartą z ciała... Czułem się, jakby był pod działaniem Cruciatusa. I słyszałem chichot, głośny.
- To wszystko? – Snape wyczuł wahanie w głosie chłopaka.
- To było tak, jakby on był w moim umyśle, a jego ręka zacisnęła się na moim sercu, by je zmiażdżyć...
W tym momencie Snape był zadowolony, że Harry nie widzi. Nie mógł więc zobaczyć niezwykłej bladości na twarzy Mistrza Eliksirów.
- Mówił do ciebie?
- Słucham?
- Zanim zemdlałeś wyszeptałeś: „On tylko zaczął”. Dlaczego?
Harry przełknął ślinę i bawiąc się swoją laską, odpowiedział:
- Nie jestem pewny. Mógł coś powiedzieć. Nie pamiętam wszystkiego. To było trochę zamazane.
- Nie próbuj mnie okłamywać, Potter, nie masz aż takich umiejętności.
- Ja nie mam takiego przywileju jak Zabini, nie uczy mnie pan Oklumancji – Harry uśmiechnął się sardonicznie, opierając się na lasce.
- Kontakt wzrokowy jest w Oklumencji bardzo ważny, a ty jesteś niewidomy – stwierdził Snape.
- Dziękuję za przypomnienie, profesorze – zakpił chłopak, kłaniając się lekko.
- Więc, co jeszcze widziałeś, słyszałeś lub czułeś, a czego jeszcze mi nie powiedziałeś?
Harry drgnął, znów przełykając ślinę.
- On powiedział, że cieszy się, że mnie widzi.
- Wie o połączeniu między waszymi umysłami?
- Nie jestem pewny. Było więcej myśli. Uważam, że mówił do siebie, nie do mnie. – Harry oblizał wargi, nagle poczuł się mały i winny. Snape przeszedł kilka kroków, obawiał się, że to może oznaczać opętanie.
Harry odetchnął i zapragnął przerwać nieprzyjemną rozmowę.
- Kiedy zamierzał mi pan powiedzieć, że jest pan wężousty? – zasyczał, a Snape przystanął. Chłopak czuł, że nauczyciel się w niego wpatruje. Serce waliło mu w piersi, przemówił w wężomowie.
Snape mierzył wzrokiem młodego Gryfona, któryś już raz od momentu, kiedy los zmusił go, by poznał chłopaka lepiej. Harry urósł odrobinę, ale nadal był średniego wzrostu. W jego oczach była iskra wojownika. Ten wzrok mógł spalić, nawet jeśli nie mógł się skupić. Stał prosto, niemal dygocąc w oczekiwaniu na odpowiedź Mistrza Eliksirów. Snape prawie się uśmiechnął. Miał przewagę na chłopakiem, odkąd pierwszy raz na niego spojrzał. Wiedział więcej o Potterze, niż Potter wiedział o nim. To było coś, czym się delektował. Jak dużo byłby zdolny poświęcić dla tej przewagi? I czy chciałby cokolwiek poświęcać?
- Nigdy nie marzyłem, by powiedzieć ci coś takiego – odparł spokojnie, - ponieważ po prostu nie mówię językiem węży.
- Więc w jaki sposób zrozumiał pan, co powiedziałem? – zapytał triumfująco Harry.
- Wydawało ci się, Potter. Powiedziałem; nie mówię w tym języku. A teraz wyjdź z mojej klasy, muszę poprowadzić lekcje.
Harry wyszedł oszołomiony.
Hermiona będzie mieć używanie.

***
Syriusz i Remus z niegasnącą frustracją spoglądali na szklane pudełko ze szczątkami morderczego listu.
- Nie wierzę! Skąd to się wzięło?! Spadło z Księżyca?
- Myślę, że już najwyższy czas, żebyśmy przyznali się do porażki i powiedzieli Dumbledore’owi, że żadne znane nam zaklęcie nie działa. To samo w sobie jest informacją – powiedział spokojnie Remus, patrząc na fragment papierowego węża, łypiącego na nich z nienawiścią.
- Co ty nie powiesz?! Cudowna informacja! Wiemy, że jest to jedno z najmroczniejszych zaklęć, jakie kiedykolwiek stworzono. Jakie? To wie tylko stary, dobry Lord. My go nie znamy, jupi! – Syriusz kopnął w krzesło.
- Uspokój się, Łapo. Nie wiemy jeszcze, czego dokonał Severus. Poza tym nie jest beznadziejnie, mamy wskazówkę, jak to działa.
- Cóż, jeśli ktoś spróbuje narzucić swoją wolę względem pozostałości listu, nie będziemy mieć na tyle szczęścia, żeby zrzucić to na niego, czyż nie?
- Widzę, że ktoś znowu gada zamiast robić. – Od strony drzwi dobiegł głos Mistrza Eliksirów. Syriusz odwrócił się do uśmiechającego się z wyższością profesora, którego najwyraźniej bawiło doprowadzanie go do szału.
- O, czyżby?!
- Syriuszu! Daj spokój – uciął poirytowany Remus. Snape wsunął się do biura nauczyciela OPCM-u i usiadł.
- Przypuszczam, że od czasu naszego ostatniego spotkania nie posunęliście się do przodu w sprawie zabezpieczeń listu?
- Nie zupełnie, wydaje się, że za każdym razem zostają złamane, ale zamiast zniknąć, odnawiają się dwa razy silniejsze.
- Powinienem się spodziewać – stwierdził Snape.
- Więc może nam to wyjaśnisz? – poprosił Syriusz ze zjadliwą uprzejmością.
Snape splótł palce obu dłoni i zmarszczył brwi.
- Powodem dla którego nie możecie złamać zabezpieczeń, co pozwoliłoby wam dowiedzieć się, gdzie eliksir został sporządzony lub zdobyć jakieś informacje o osobie, która go zrobiła jest to, że warzyciel rzucił na wywar Zaklęcie Fideliusa. Nie dowiecie się niczego, dopóki w inny sposób nie zdobędziemy nazwiska wytwórcy eliksiru.
Przez dłuższą chwilę Syriusz i Remus wpatrywali się w milczeniu w Snape’a.
- I? – Syriusz przerwał ciszę.
- Ciągle próbuję znaleźć podpis. To nie jest tak proste, jak wykopanie kości – prychnął Severus.
- Więc jesteś w tym samym punkcie co my – uśmiechnął się triumfalnie.
- Tak, ale ja wiem, dlaczego mam problem z osiągnięciem celu – odparł Snape i wstał.

***
Harry stanął przed drzwiami Pokoju Życzeń i usiłował się skoncentrować.
Potrzebuję się ukryć. Potrzebujemy miejsca, gdzie moglibyśmy w sekrecie odbywać nasze lekcje.
Poczekał chwilę, poczym ruszył naprzód, wyciągając rękę. Jego palce natrafiły na drzwi. Uśmiechnął się lekko, otworzył je i wszedł do środka.
Po plecach przebiegł mu dreszcz. W pokoju było więcej niż tylko dwie, trzy osoby.
- Kto tu jest? – zapytał, zaciskając dłoń na lasce.
- Cześć, Harry! Wszystko w porządku, pozwól, że ci to wyjaśnię. – Do jego uszu doszedł drżący ze zdenerwowania głos Hermiony. W tle natomiast słyszał urywane oddechy innych osób.
- Jest tu Blaise, oczywiście – zaczęła Hermiona, a Zabini rzuciła krótkie „cześć”, by potwierdzić swoją obecność. – I Ron...
- I to powinni być wszyscy! Harmoino, coś ty sobie myślała?! Przecież nie możemy się reklamować!
- Przecież jest bezpiecznie. To tylko ja – wtrącił Draco zadowolony.
- I ja, Harry. Umiem dochować tajemnicy – odezwała się Ginny.
- A ty nie możesz trzymać intryg...
- ...w tajemnicy przed nami. – Rozległy się głosy Freda i Georga.
Harry przełknął ślinę. Nie był przygotowany do nauczania całej klasy. Wtedy usłyszał jeszcze jeden, całkiem znajomy odgłos.
- Neville?
- Cóż, ja... no... podsłuchałem, jak Hermoina mówiła... i ja chciałbym walczyć... Ci ludzie... śmierciożercy... Ty wiesz, ja mam... Mam powód – wyjąkał Neville i Harry nie mógł się nie zgodzić. Znał jego powody.
- Pomożesz nam wszystkim, Harry? – zapytała Hermiona, wydelegowana najwyraźniej do prowadzenia negocjacji.
- Dobra. Przypuszczam, że skoro wszyscy tu przyszliście, nie mogę was wywalić, no nie? Wyjmijcie różdżki i powiedzcie, kiedy będziecie gotowi. Zaczniemy od kilku prostych zaklęć ochronnych – odpowiedział i słysząc śmiech swoich uczniów, nie mógł się powstrzymać, by też się nie uśmiechnąć. Rozdział 7

Voldemort siedział na krześle ze splecionymi palcami. Obserwował grupę nowo zwerbowanych śmierciożerców i nie był do końca usatysfakcjonowany tym, co widział. Większość stanowiły dzieci, najwyżej osiemnastoletnie, łatwy łup nawet dla początkujących aurorów. Czarny Pan zacisnął zęby. Wszyscy jego najlepsi śmierciożercy byli uwięzieni albo martwi. Większość z nich otrzymała już Pocałunek Dementora. Ten idiota Knot nie tracił czasu, kiedy trafili za kratki. Jednak sprawa z Knotem została już załatwiona, wpływy w Ministerstwie utrzymane, a Zakon być może wyświadczył mu nawet przysługę.
Voldemort wstał i zaczął przechadzać się w środku okręgu, który tworzyli śmierciożercy.
- Zostaliście wybrani, by pokazać swoją wartość i udowodnić lojalność. Wszyscy zdrajcy czystej krwi magicznej muszą umrzeć.
Śmierciożercy zadygotali, przytakując zgodnie. Voldemort uśmiechnął się złowieszczo. Odzyska swoją moc. Musi tylko pozbyć się Dumbledore’a. Są sprawy ważniejsze od pozostałych.
- Podobno niektórzy z was mają dla mnie wieści.
Jeden ze śmierciożerców wystąpił, przyklęknął i zdjął maskę.
- Pansssy Parkinssson… mów.
- W akcie zemsty zaatakowaliśmy profesora Severusa Snape’a, mój Panie – oznajmiła z dumą.
- Zaatakowaliście… Severusa Snape’a?
- T-tak, mój Panie. – Pansy zająknęła się niepewna, gdzie popełniła błąd.
- Crucio!
Krzyk dziewczyny sprawił, że Blaise przeszedł dreszcz. Nienawidziła Pansy, ale nie mogła znieść jej wrzasku. Jej palce drgnęły, jakby w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby jej pomóc.
Pamiętaj – przeszkodzisz Voldemortowi w wymierzaniu kary, a podpiszesz swój wyrok śmierci.
Blaise mocno przygryzła wewnętrzną stronę policzka i skoncentrowała się na bólu. Klątwa została szybko zdjęta.
- Głupia dziewczyno! Nie zaatakowaliście, zmasssakrowaliście! Nie możesz być moim sssługą, jeśli zawodzisz! – wysyczał ze wściekłością. Pansy jęknęła i skuliła się.
Blaise wystąpiła i ukłoniła się, zdejmując maskę.
- Mów.
- Mój Panie, Parkinson się pospieszyła. To ja zaaranżowałam ten atak na Snape’a. Chciałam go osłabić, nie ściągając na siebie podejrzeń Dumbledore’a. Cała jego uwaga była skupiona na Malfoyu i nie zauważył mnie. A Snape jest teraz słaby i na twoje rozkazy, Panie – powiedziała i przyklęknęła na jedno kolano. Próbując kontrolować oddech, dodała: - Nigdy nawet nie marzyłam o zabiciu któregoś z twych wrogów czy szlamy, która ośmieliłaby ci się przeciwstawić, bez twojego rozkazu, Panie.
Voldemort uśmiechnął się. Ta dziewczyna rzeczywiście miała instynkt swojego ojca, mógł wyczuć od niej szczerą zjadliwość i nienawiść. Była jedną z tych osób, którym był skłonny szybko zaufać, jeśli tylko odpowiednio się wykażą. Jednak tę samą nienawiść i odrazę czuł u swojego najlepszego Mistrza Eliksirów, aż do dnia, w którym tenże Mistrz Eliksirów odebrał mu zwycięstwo. Skinął głową.
- Dobrze myślisz i lepiej przemawiasz, Blaise Zabini… - mruknął, zbliżając się do niej i pieszczotliwie gładząc swoją różdżkę. – To sprawia, że zastanawiam się, czy ktoś przypadkiem nie nauczył cię, co powinnaś mówić… Crucio!

***

- Nie… Nie idź… - Blaise powtarzała w gorączce. Dumbledore zmarszczył brwi i skierował wzrok na wchodzącego Snape’a. Mistrz Eliksirów niósł dwie czarki z parującym eliksirem.
- Jedna dla Zabini, druga dla Parkinson. Malfoy usprawiedliwił jej nieobecność i okoliczności powrotu jakąś historyjką – oświadczył szeptem, tak ledwo słyszalnym, że Albus musiał łowić każde słowo.
- Wszystko będzie z nią w porządku. Pierwszy raz doświadczyła Cruciatusa. – Dyrektor próbował go uspokoić, patrząc jak Poppy Pomfrey podaje pacjentkom leki.
- Nigdy już nie będzie taka, jak wcześniej. Nikt, kto doświadczył tej klątwy, nie będzie - wysyczał Snape, ściągając brwi. – Na Merlina, nie możesz sprawić, by odzyskała przytomność?
- Znasz odpowiedź, Severusie. Ona musi ocknąć się sama. Musi wyjść z szoku.
Pani Pomfrey wyprostowała się i podeszła do rozmawiających.
- Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy. Dałam Blaise nieco więcej środka uspokajającego, więc na pewno obudzi się później niż Pansy i będzie szansa, by z nią porozmawiać. Teraz jednak powinniście wyjść. Śniadanie zaraz zostanie podane.
Snape wyszedł bez słowa, ale Dumbledore został, wsłuchując się w powtarzane przez Blaise dwa słowa. Poczuł dreszcz przebiegający mu wzdłuż kręgosłupa.
Przed czym próbujesz ostrzec? Kto i gdzie nie powinien iść?
Wychodząc ze skrzydła szpitalnego spotkał Remusa.
- Upewnij się, kto jutro idzie z tobą do Hogsmeade. Podejrzewam, że do wyprawy dołączy… kilka osób – powiedział dyrektor i ruszył do Wielkiej Sali.

***

Harry przełknął ślinę, wchodząc do Pokoju Życzeń.
- Są wszyscy oprócz Blaise?
Usłyszał szuranie stóp.
- Wszyscy tu jesteśmy, Harry – odpowiedziała ledwie słyszalnie Ginny. Nikt inny się nie odezwał. Fakt, że Blaise jest nieobecna był zbyt przerażający.
- Wszyscy wiemy, co się stało z Zabini, ale przecież ona żyje, na brodę Merlina! – krzyknął zaniepokojony Draco.
- Mogliśmy się spodziewać, że to powiesz, Malfoy!
- Ron, przestań!
Harry stuknął laską w podłogę, żeby ich uciszyć. Zmarszczył brwi.
- Draco ma rację. A Blaise już się pewnie obudziła, jak sądzę. Słyszałem, jak dyrektor szeptał coś do profesora Snape’a. Ona chyba ma się z nim jeszcze spotkać. Przestańcie już się kłócić.
- To co dla nas na dzisiaj przygotowałeś, Harry? – zapytał Fred.
- Ta, właśnie, kolejne sposoby samoobrony? – wtrącił George, zanim chłopak miał szansę odpowiedzieć.
- Podziękujesz mi następnym razem, kiedy nie będziesz musiał zastanawiać się, jak obronić się przed klątwami śmierciożerców, ośla głowo. – Uśmiechnął się Harry. – Ale nie, pomyślałem, że dzisiaj powinniśmy spróbować prawdziwej walki. Zastanawiałem się nad tym i stwierdziłem, że profesor Lupin mógłby nauczyć was, jak się pojedynkować. Rozmawiałem już z nim o tym.
Zapadła cisza.
- Więc to tak? Chcesz z tym skończyć? Z nami? – Zirytował się Draco.
- Oczywiście, że nie. A profesor Lupin pomyślał, że mógłbyś być zainteresowany. Widzisz, w tego rodzaju pojedynkach jest tylko jedna zasada, że nie ma żadnych zasad. On nie może TEGO nauczać – powiedział Harry i uśmiechnął się chytrze. Hermiona wyjątkowo nie wyraziła sprzeciwu, a ze strony bliźniaków usłyszał okrzyki radości.
- Myślałam… To było typowo ślizgońskie, Potter.
Wszyscy odwrócili się, by spojrzeć, kto to powiedział. W drzwiach stała Blaise, trzymając w prawej ręce różdżkę. Nie wyglądała zbyt dobrze, w jej oczach widać było niezwykłą powagę, jakby cała radość ją opuściła, zastąpiona przez ironię.
- W porządku, Zabini? – zapytał Draco, podchodząc do niej i lustrując od stóp do głów.
- Teraz już tak, Malfoy. Parkinson poszła poszukać kogoś, kto by ją pogłaskał.
- Tym gorzej dla niej – prychnął chłopak.
- Hej, hej, hej, czy nie moglibyście dyskutować o tych wszystkich ślizgońskich sprawach…
- …gdzieś indziej? – zachichotali wspólnie Fred i George.
Harry uśmiechnął się słysząc, że Blaise idzie w jego stronę.
- Cieszę się, że ci się udało.
- Ja też. Więc czego uczymy się dzisiaj?
Kolejny przebiegły uśmiech przemknął przez twarz Harry’ego.
- Wyjmijcie różdżki i załóżcie opaski na oczy. Nie podglądać.

***

- Sądzę, że powinniśmy to zrobić – stwierdził z przekonaniem Snape, spoglądając na pozostałych magów obecnych w gabinecie dyrektora.
- Tyle, że przynęta może zostać zjedzona, a łup stracony – wtrącił Remus.
- Niestety nie możemy wykorzystać naszego szczeniaczka, robi wokół siebie za dużo szumu - oznajmił zjadliwie Severus.
- Powiedziałem, że to zrobimy. Nieważne, kto będzie przynętą – warknął Syriusz, zerkając groźnie na Mistrza Eliksirów.
- Syriuszu, Severusie, to nie jest konieczne – powiedział spokojnie Dumbledore.
- Zdajesz sobie sprawę, że nikt nie może się o tym dowiedzieć, aż do ostatniej chwili. – Remus spojrzał na Snape’a, kiedy ten zajął z powrotem swoje miejsce.
- Wiem.
- Nawet Zabini.
- Wiem.
- Nawet Harry.
- Powiedziałem, że WIEM! – warknął Snape, po czym już ciszej i spokojniej dodał: – Jeżeli dyrektor nie widzi innego skutecznego sposobu, by wcielić nasz plan w życie, to nie uniknę tego. Zabini podała nam czas i miejsce. Pozostaje stworzyć odpowiednie okoliczności.
Wszyscy spojrzeli na Dumbledore’a, którego brwi zmarszczyły się, a oczy pociemniały.
- Severusie, muszę ci przypomnieć, że jest szansa… że to może nie zadziałać. Ryzyko jest zbyt wielkie… śmiertelne.
- To nie byłby pierwszy raz, dyrektorze. Poza tym czy Zakon ma jakiś lepszy pomysł?
Cisza.
Snape wstał i rzekł, uśmiechając się przy tym drwiąco:
- Przyjmijcie więc do wiadomości, Gryfoni, że czasem trzeba ponieść straty.

***

- Więc jak się nazwiemy? – zapytała zdyszana Hermiona, opadając na podłogę w Pokoju Życzeń i próbując uspokoić oddech po treningu.
- Co masz na myśli? – zainteresował się Harry, który również leżał na podłodze. Sasha opuściła swoje zwykłe miejsce na jego nadgarstku i ułożyła się na piersi chłopaka.
- Potrzebujemy nazwy, która nie zwracałaby niczyjej uwagi. Wtedy o wiele łatwiej byłoby umawiać się na spotkania. Szczerze mówiąc niektórzy prefekci zaczęli się już zastanawiać, dlaczego krążę po korytarzach o dziwnych porach. A przecież kiedy Harry ma coś do zakomunikowania, to muszę pogadać z każdym z was z osobna.
- Ona chce powiedzieć, że ma już dość Goyle’a gwiżdżącego za nią za każdym razem, kiedy zjawi się w lochach – dodał Draco, powodując wybuch śmiechu.
- Masz już jakiś pomysł? – spytał Ron wiedząc, że Hermiona prawdopodobnie wymyśliła już całą listę.
- Owszem. Jesteśmy po stronie Dumbledore’a, więc czemu nie moglibyśmy się nazywać Armią Dumbledore’a? – odparła z dumą.
- To jest najgłupsza nazwa, jaką kiedykolwiek słyszałem – prychnął Draco.
- Odwołaj to, Malfoy! Już! – Ron aż się zjeżył.
- Zmuś mnie, Wiewiór – zakpił Malfoy.
- Hej, hej, hej, odpuść, Draco. Wiesz przecież, że on teraz naprawdę może cię zmusić – uśmiechnął się Harry, a Ron sapnął z irytacją i delikatnie poklepał dłoń Hermiony.
- Ja wcale nie uważam, żeby była głupia – powiedział z cielęcym uśmiechem. Dziewczyna przewróciła teatralnie oczami, ale uśmiechnęła się wyraźnie ugłaskana.
- Tak szczerze to nie wydaje mi się, żeby osiem osób mogło nazwać siebie armią – odezwała się Blaise.
- A może „Snajperzy”? Brzmi tajemniczo i mrocznie – podsunął George.
- Nie dość tajemniczo jak na nielegalną organizację – pokręcił głową Harry. – Wydaje mi się, że ta nazwa powinna brzmieć na tyle nudno, by nie przyciągać uwagi i być związana ze szkołą.
- Mam pomysł – nieśmiało wtrącił Neville. Draco prychnął, ale chłopak wiedząc, co potrafi zrobić z pomocą Harry’ego, był już na tyle pewny siebie, że ciągnął dalej: – Moglibyśmy nazwać się po prostu „Koło Naukowe”. No bo kto by koniecznie chciał do czegoś takiego należeć?
- Granger – powiedziała Blaise i wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Okej, w takim razie zostaje Koło Naukowe. A teraz, zanim uśniemy na Historii Magii, poćwiczmy jeszcze te zaklęcia samonaprowadzające – zaproponował Harry.

***

Historia Magii jak zwykle ciągnęła się w nieskończoność, a uczniowie woleli spać w najlepsze zamiast zdobywać wiedzę. Wyjątek stanowili ci, którzy udoskonalali metodę komunikacji za pomocą zaczarowanego pergaminu. Pomysł był Hermiony, a polegał na tym, że cokolwiek zostało napisane na jednym kawałku tego pergaminu, było widoczne na pozostałych. To miał być sposób na porozumiewanie się członków Koła Naukowego w nagłych wypadkach.
Blaise wyjęła swój fragment i przełknęła ślinę. Wiedziała, że żaden z członków Koła świadomie by jej nie wydał, ale nie mogła pozwolić sobie na to, by ostrzec ich wszystkich. Potem mogliby się okazać nie dość wystraszeni czy zaskoczeni. A gdyby któreś z jej kolegów nabrało podejrzeń, że jest wśród nich zdrajca, to wcześniej czy później ona zostałby posądzona. Jej pióro zawisło nad pergaminem. Odetchnęła i napisała nazwiska osób, do których miała być skierowana wiadomość.
Harry Potter, Hermiona Granger
Kiedy papier wchłonął atrament, pozostawiając czystą kremową powierzchnię, napisała:
Muszę was ostrzec, ale nie mówcie nikomu, bo zaczną mnie podejrzewać.
Poczekała aż słowa znikną. Po chwili na papierze pojawiły się dwie litery.
OK.
Jeszcze raz odetchnęła głęboko, przełknęła ślinę i napisała z wahaniem:
Jutro w Hogsmeade zostaniecie zaatakowani. Voldemort rozkazał nam zabić Harry’ego.
Atrament wsiąkł w pergamin, nie pozostawiając śladu.

***

- Nadal uważam, że nie powinieneś iść, Harry. Swoją obecnością przyciągasz kłopoty, a w Hogsmeade może się zdarzyć mnóstwo rzeczy! – sapnęła z irytacją Hermiona, próbując przekonać przyjaciela.
- Nie zmienię zdania, Hermiono. Idę. Jeżeli nie pójdę, podejrzenie padnie na Blaise, a Voldemort będzie ją torturował i zabije. On teraz zabija za każdy, nawet najmniejszy przejaw zdrady – powiedział Harry, obracając laskę w dłoniach. Usłyszał, jak dziewczyna westchnęła i próbował wyobrazić sobie wyraz jej twarzy. Jednak ostatnio miał problemy z przypomnieniem sobie jej twarzy w ogóle. Wiele wspomnień z widzialnego świata pozacierało się, nabierając barw tylko wtedy, gdy patrzył oczami Voldemorta.
- Powiem Syriuszowi, zabroni ci iść! – odgrażała się Hermiona.
- Właściwie to już próbował. Powiedziałem mu, że pójdę tak czy inaczej i bardziej by mi pomógł pozwalając. Nie musiałbym wtedy używać niezbyt bezpiecznych przejść i dostawać się do Hogsmeade w tajemnicy.
- Jesteś niereformowalny!
- Wszyscy mi to mówią. A ty? Czemu nie jesteś z Ronem? Założę się, że lepiej mu idzie na treningach, kiedy ty patrzysz – uśmiechnął się Harry.
Usłyszał, jak Hermiona wstrzymuje oddech.
- Zaczerwieniłaś się? – spytał ze śmiechem.
- Jesteś niepoważny – odpowiedziała i wstała, dotykając zarumienionych policzków.
- Zaczerwieniłaś się! – zachichotał, kiedy dziewczyna przeszła obok, szturchając go w ramię. Jej twarz płonęła.
- Mogę być ślepy, ale niektóre rzeczy widzę lepiej niż ty! – krzyknął za nią ostro i piskliwie, jak ta wróżka-staruszka z bajek. Roześmiał się, słysząc dźwięk zamykanego portretu.

***

Następnego dnia piątoklasiści burzliwie komentowali fakt, że w drodze do magicznej wioski miał im towarzyszyć więcej niż jeden nauczyciel. Eskortowali ich profesor McGonagall, profesor Snape i profesor Lupin. Wiadomość, że Mistrz Eliksirów będzie obecny, zadziałała na wszystkich (nie wyłączając Ślizgonów, którzy utracili większość przywilejów, jakie posiadali przed ujawnieniem Snape’a) jak wiadro zimnej wody. Zewsząd dobiegały strzępy rozmów. Czy ten tłustowłosy nietoperz naprawdę musi tu być? Teraz to na bank nie będę mógł kupić łajnobomb, że o ich użyciu już w ogóle nie wspomnę…
Harry’emu serce tłukło w piersi. Laskę ściskał tak mocno, że aż pobielały mu kostki. Hermiona ze wszystkich sił starała się udawać, że wszystko jest w porządku. Chłopak pragnął zobaczyć twarze nauczycieli, by przekonać się, czy spodziewają się i czy są przygotowani na to, co nastąpi. Ponadto była to jego pierwsza wyprawa do Hogsmeade od ataku na Hogwart.
- Widzisz któregoś z nauczycieli? – zasyczał do Sashy, przełykając ślinę.
- Widzę opiekunkę twojego domu.
- Pozwól mi zobaczyć – poprosił i poczuł jak jego umysł przenika do umysłu wężycy. Obraz widziany oczami węża był bardzo podobny do widzianego przez człowieka, choć nieco wypaczony, jakby oglądany przez soczewkę. Harry jednak nie potrafił do końca powiedzieć, co było z nim nie w porządku. Widział McGonagall w nieco zbyt jaskrawych kolorach (świat w oczach Sashy zawsze był zbyt barwny), idącą obok uczniów. Jej czujne spojrzenie bez przerwy wędrowało to tu, to tam. Było więc jasne, że ona też się czegoś spodziewa.
Harry nie próbował zawiadomić Dumbledore’a o tym, co powiedziała mu Blaise. Wiedział, że cokolwiek usłyszała w kręgu śmierciożerców, dyrektor dowiedział się o tym pierwszy. Zerwał połączenie z Sashą i poszedł dalej, stukając laską i słuchając rozmowy Rona i Hermiony.
Blaise nie było z nimi. Tak jak kilku innych Ślizgonów. Niektórzy wymówili się chorobą, inni stwierdzili, że muszą się uczyć lub trenować. Jednak Harry wiedział, że niedługo ich tu spotka, ukrytych za białymi maskami.
- Każdy, kto chce odwiedzić jakiś sklep, niech idzie teraz. Macie być z powrotem dokładnie za sześćdziesiąt minut. Spóźnieni poniosą konsekwencje. Nie będzie żadnych wyjątków – rozległ się głos Snape’a. Wszyscy rozbiegli się, by zdążyć do sklepów ze słodyczami i zabawkami. Nikt nie miał zamiaru mu się narażać. Harry wstrzymał oddech.
On oczyszcza teren.
- To dotyczy także ciebie, Potter – warknął Mistrz Eliksirów.
- Tak, panie profesorze. – Ociągając się, ruszył przed siebie.
Ron zerkał to na Harry’ego, to na Hermionę.
- No dobra, co się dzieje? Czemu wleczecie się jak ślimaki, kiedy mamy tylko sześćdziesiąt…
- Wkrótce zostaniemy zaatakowani – przerwała mu dziewczyna.
- Za… zaatakowani? – wyjąkał.
- Voldemort przyjdzie po Harry’ego. Leć i zwołaj resztę Koła Naukowego. Musimy być gotowi – rozkazała.
Harry stał niedaleko, pilnie nasłuchując. Jednak niczego nadzwyczajnego nie usłyszał. Jeszcze nie.
- Harry? – wyszeptała Hermiona. Szeptała zawsze, kiedy widziała, że chłopak stara się wyłowić najcichszy nawet dźwięk.
- Czekam – odpowiedział.

***

Palce Snape’a zacisnęły się, jednak dalej szedł spokojnie obok Remusa, cały czas mając Chłopca, Który Przeżył w zasięgu wzroku. Czekał na odpowiedni moment, by zrobić to, co zamierzał.
- Ciągle można jeszcze zmienić plany, Severusie – powiedział Remus patrząc jak Ron odbiega, zostawiając za sobą Harry’ego i Hermionę. Nie wydawali się zainteresowani zwiedzaniem Hogsmeade.
- To twoje jęczenie mnie irytuje, Lupin. – Górna warga Mistrza Eliksirów zwinęła się nieznacznie. Remus westchnął.
Wtedy zaczęło się piekło.

***

Zaklęcia nadlatywały ze wszystkich stron, z każdej bocznej drogi, każdego kąta i zakamarka. Wszyscy uczniowie znajdujący się w sklepach zaczęli krzyczeć, niektórzy w panice wypadli na zewnątrz. Wtedy ubrane na czarno postaci w białych, błyszczących maskach ruszyły w kierunku każdego, kto nosił szkolne szaty. Snape zacisnął zęby patrząc jak Harry, Hermiona i Ron ruszają do ataku.
Merlinie, to wygląda jak mecz play-off ligi juniorów.
On też rzucił się w wir walki, mając nadzieję wbrew nadziei, że żadna zabłąkana klątwa go nie trafi.
Śmierciożercy z łatwością położyli większość najbliżej stojących (niektórzy pierwszy raz rzucali klątwę Avada Kedavra), usiłując zrobić to, po co tu przyszli. Nagrodą miała być pochwała Voldemorta. Blaise oddychała z trudem z maską na twarzy. Z przerażeniem obserwowała, jak Harry rzuca zaklęcia z typową dla niego błyskawiczną szybkością. Tak jak Hermiona i Ron… Teraz także Longbottom włączył się do walki, wciąż przeżuwając cukierka. Jeden ze śmierciożerców, próbujący się do nich dobrać, padł. Nauczyciele ochraniali znajdujących się najbliżej uczniów, ale Harry i członkowie Koła Naukowego byli poza zasięgiem McGonagall, a Lupin musiał bronić innych. Blaise widziała, jak większość śmierciożerców zbliża się do Chłopca, Który Przeżył. Profesor Snape już biegł z wyciągniętą różdżką w jego kierunku, chcąc go osłonić.
- Zabij zdrajcę! – rozkazał jej dorosły śmierciożerca.
Jeśli rzuci jakieś niegroźne zaklęcie, podpisze na siebie wyrok. Nie mogła też sprzeciwić się starszemu. I czy Snape nie mówił jej, że jeśli stanie się coś takiego, ma strzelać bez względu na konsekwencje? Czy nie to powtarzał jej na każdej lekcji Oklumencji?
Jeśli tego nie zrobisz zaprzepaścisz wszystko… siebie, Snape’a i matkę!
- Zabij zdrajcę, do cholery! – wrzasnął śmierciożerca, próbując trafić Harry’ego. Blaise zamknęła oczy, wyciągnęła przed siebie różdżkę i krzyknęła pierwsze zaklęcie, jakie przyszło jej do głowy. Klątwa minęła cel o milimetr, robiąc dziurę w płaszczu Mistrza Eliksirów. Wtedy inny śmierciożerca skierował różdżkę prosto w Harry’ego, krzycząc:
- Avada Kedavra!

***

Harry usłyszał formułę klątwy i znajomy szelest peleryny.
- Snape, nie! – krzyknął wyciągając przed siebie ręce w momencie, kiedy Mistrz Eliksirów osłonił go przed zielonym promieniem. Za sobą słyszał Remusa, który zaczął coś monotonnie mruczeć, ale upadając nie zwrócił na to uwagi. Przygniotło go ciężkie i bezwładne ciało Snape’a.
- Profesorze, cholera, nie! Nie, nie, nie! – Harry szamotał się, dopóki nie zdołał z trudem usiąść, ciągle połowicznie unieruchomiony. Jego palce odnalazły tętnicę szyjną szukając pulsu, ale nic nie wyczuł.
- NIE RÓB MI TEGO!!! Ty… ty… - krzyknął, próbując usłyszeć najlżejszy oddech, uderzenie serca, cokolwiek. Ujął mężczyznę za ramiona i potrząsnął. Chlasnął go nawet po twarzy. Znów zbadał puls. Bezskutecznie.
Severus Snape był martwy. Rozdział 8

- Harry, wyjdź. Nie możesz tam zostać na zawsze. Harry! – Chłopak słyszał zza drzwi stłumiony głos Hermiony, ale nie odpowiedział i nie ruszył się, by ją wpuścić. Zacisnął powieki, gorące łzy spłynęły mu po policzkach.
Jak mogłem na to pozwolić? Powinienem to przewidzieć.
Wziął urywany wdech i pogłaskał trójkątny łebek zwiniętej na łóżku Sashy. Od śmierci Severusa Snape’a minęły już dwa dni.
Wszyscy umierają, żebym ja mógł żyć. Nie prosiłem ich o to, do cholery!
Harry nie wiedział, czy był smutny z powodu śmierci Mistrza Eliksirów, czy też wściekły na niego. Jak on mógł być tak bezmyślny? Jak mógł obarczyć tym Harry’ego po wszystkim, co razem przeszli? Dlaczego nie dał mu szansy? Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Westchnął i odwrócił się plecami do Sashy. Dlaczego nikt nie pofatygował się, żeby mu na czas wszystko wytłumaczyć?
- Harry, ja nie odejdę, dopóki nie otworzysz tych drzwi! Rozwalę je, zobaczysz! – Znów rozległ się głos Hermiony. Chłopak uśmiechnął się smutno.
Chciałbym to zobaczyć.
Poza tym nie był pewny, czy jego gniew nie dotyczy także jego przyjaciół. Dlaczego chcieli, żeby ich uczył? Byli tak beznadziejni, że nie potrafili ochronić jego i siebie, Snape musiał im pomóc. I na jakiej podstawie on, Harry, sądził, że jest lepszy w walce niż reszta?
- Harry, musisz coś zjeść. Wchodzę! – zawołała Hermiona, ale on nie zwrócił na to uwagi. Chciał zniknąć. Tak byłoby lepiej dla wszystkich. Nikt nie musiałby ginąć przez niego. Jego wargi wykrzywił niepodobny do uśmiechu grymas. Tyle razy życzył Mistrzowi Eliksirów śmierci, ale nigdy nie spodziewał się, że kiedy ona wreszcie nadejdzie będzie czuł, jakby część jego samego także umarła.
Może stanie się duchem i będzie mnie nawiedzał?
Wiedział, że to zły pomysł, ale przynajmniej miałby kontakt z jedyną osobą, która podała mu rękę, kiedy błądził w ciemności.
Może Vernon powinien skończyć wtedy ze mną? Wszystko byłoby dużo prostsze.

***

Syriusz Black spoglądał zakłopotany na swoje odbicie w lustrze. Na jego policzkach widać było ślady łez. Nie płakał już od dawna. Wydawało mu się, że wszystkie łzy wylał w dniu, kiedy zginęli Lily i James. Od tamtej pory tylko się śmiał, nawet kiedy targały nim rozpacz i ból. Skąd wzięły się teraz? Oderwał wzrok od lustra i wyszedł z łazienki.
- Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że będę po tobie płakał, ty tłustowłosy draniu, zdzieliłbym go w łeb – wymruczał, zapadając się w fotel stojący w gabinecie Remusa i zamykając oczy. Czuł się winny i nie dawało mu to spokoju. Nic już nie mógł naprawić. Nigdy też nie będzie już okazji, by przeprosić i zapewnić, że cokolwiek złośliwego powiedział, wcale nie miał tego na myśli.
Właśnie, kiedy na podstawie próbki listu odkrył tożsamość tego warzyciela, nawet mu nie pogratulowałem.
Drzwi się otworzyły i stanął w nich Remus. Był spokojny, choć wyglądał na zmartwionego.
- Popatrz, drań poszedł i zginął śmiercią bohatera. Nigdy nie przypuszczaliśmy, że z własnej woli stanie na drodze Avadzie. A teraz naprawdę nie żyje. Co mam robić? – zapytał cicho Syriusz. Remus westchnął.
- Zaczniesz tam, gdzie on skończył. Harry nadal nie wyszedł ze swojego pokoju. Niedługo się zagłodzi – odpowiedział Remus zmęczonym głosem, masując skronie.
- Nie dziwię mu się. Snape uczył go przez ostatni rok… i wspierał dużo bardziej niż ja. – Syriusz znów zamknął oczy. – Ale chciałbym przejąć rolę Snape’a w naszym planie. Mamy szansę. Na świecie jest dużo czarnych psów, nie tylko Syriusz Black.
- Nie, Łapo! – przerwał mu Remus tak ostro, że Syriusz podskoczył. – Rezygnujemy z tego. To jest zbyt niebezpieczne, nie możemy pozwolić, by zginął przez to ktoś jeszcze. Harry nie zniesie kolejnej straty. Jesteś jego ojcem chrzestnym, na Boga! Idź tam i pomóż mu! – nauczyciel OPCM-u wypchnął byłego skazańca za drzwi i zatrzasnął je. Dopiero wtedy odetchnął głęboko i zamknął oczy, opierając czoło o framugę.
Po chwili ogień zapłonął w kominku, w którym pokazała się głowa Dumbledore’a.
- Jesteś sam, Remusie?
- Tak, dyrektorze. – przytaknął Remus, odwracając się.
- To dobrze. Twój nowy pupil jest już u mnie. – Dumbledore mrugnął, ale w jego oczach nie było zwykłej wesołości.

***

Wszyscy w klasie OPCM-u byli cisi i przygaszeni. Mimo że trwały zajęcia piątego roku Gryffindoru i Slytherinu, nie słychać było najlżejszego dźwięku. Podwójne eliksiry zostały odwołane, bo nie miał kto prowadzić lekcji. Większość Gryfonów była smutna, jedni ocierali oczy, inni po prostu siedzieli otępiali. Po stronie Slytherinu natomiast nastroje były tak zróżnicowane, że mogłoby się wydawać, że każdy uczeń reaguje na inne wydarzenie. Niektórzy płakali, inni natomiast ledwie powstrzymywali się przed okazywaniem dzikiej radości po śmierci opiekuna ich domu. Blaise była nienaturalnie blada, Draco wyglądał na chorego, Pansy sprawiała wrażenie, jakby przez ostatnie dni non stop imprezowała, a Crabbe i Goyle byli jak zwykle głodni.
Nagle drzwi się otworzyły i atmosfera momentalnie zgęstniała. Do klasy wszedł Harry Potter. Wyglądał koszmarnie, ubranie miał wymięte, włosy rozczochrane (nawet jak na jego standardy), a jego oczy były puste i martwe. Teraz naprawdę wyglądał jak niewidomy, nie tylko fizycznie.
Przystanął na chwilę w przejściu, przechylając głowę. Wyglądał jak ktoś, kto właśnie spadł z dużej wysokości na ziemię i ciągle nie wie, co się mu stało. Stał wyprostowany, z zaciśniętymi ustami i twarzą bez wyrazu, wyglądającą jak kamienna maska założona tylko po to, by mógł stanąć twarzą w twarz ze światem.
Draco przełknął ślinę i westchnął.
Wygląda i porusza się normalnie. Jak poradził sobie ze śmiercią Snape’a?
Pansy zachichotała. Reakcja Harry’ego była tak szybka, że większość uczniów zdołała zobaczyć tylko smugę, kiedy wyciągnął różdżkę i wycelował, a zaklęcie uciszające pomknęło w kierunku Parkinson.
- Jeszcze ktoś chce zamanifestować radość po odejściu Severusa Snape’a? Jestem trochę za daleko, żeby słyszeć – powiedział nieswoim, metalicznym głosem, po czym spokojnie skierował się w stronę swojego miejsca między Ronem i Hermiony. Dziewczyna objęła go mocno, ale on nie miał siły, aby odwzajemnić uścisk.
- W porządku, Miona – zapewnił ją, ale gdy tylko usiadł poczuł łzy zbierające się pod powiekami. Nic nie było w porządku, choć starał się tego nie okazywać. Był to winny Snape’owi i nie chciał dawać nikomu satysfakcji z widzenia go pokonanego. Syriusz miał rację – Snape drwiłby z niego gdyby zobaczył, jak histeryzuje. Dlatego musiał zachowywać się tak, by Mistrz Eliksirów mógł być z niego zadowolony.
Wtedy do klasy wszedł Remus Lupin. Zdziwiło go, że Ślizgoni siedzą spokojnie na swoich miejscach. Młodociani śmierciożercy nie chcieli ściągać na siebie gniewu Dumbledore’a. Remus westchnął i spojrzał na nich.
- Cieszę się, że wszyscy jesteście obecni – zaczął łagodnie. Harry drgnął, ale Remus ciągnął dalej: – Dla wiadomości zainteresowanych, profesor Snape został pochowany wczoraj na prywatnym cmentarzu jego rodziny w Snape Manor tak, jak sobie życzył w testamencie. Nie było żadnej ceremonii ani procesji pogrzebowej, bo… - uśmiechnął się smutno. – Mistrz Eliksirów nie chciał tego rodzaju niepotrzebnych rytuałów. Dlatego też przez ostatnie dwa dni nie było na ten temat żadnych wiadomości.
Kilkoro uczniów także się uśmiechnęło. Blaise pokiwała głową.
Rozumiem. Z jego punktu widzenia to byłaby hipokryzja.
- Nie chciałby także, żebyście opuszczali lekcje, kiedy zbliżają się SUM-y, więc otwórzcie podręczniki na stronie trzysta osiemdziesiątej ósmej. - Remus nie miał zamiaru zwlekać z rozpoczęciem lekcji.

***

- Wszystkie wycieczki do Hogsmeade zostały odwołane do końca roku. Żaden uczeń nie może wychodzić z zamku bez eskorty w osobie nauczyciela lub rodzica. Ministerstwo będzie monitorować wysyłaną i przysyłaną pocztę. Pamiętajcie więc, że wasza korespondencja będzie otwierana i czytana, zanim dotrze do odbiorcy. Profesor Dumbledore będzie nauczał Eliksirów w klasie OWTM-ów, dopóki nie przybędzie nowy nauczyciel wybrany przez niego lub przez Ministerstwo. W czwartek o ósmej odbędzie apel dla uczczenia pamięci profesora Snape’a. To wszystko. – Profesor McGonagall skończyła czytać, zwinęła pergamin i spojrzała na uczniów zgromadzonych w Pokoju Wspólnym Gryffindoru. Do ust przycisnęła chustkę w szkocką kratę i szybko wyszła.
- Kto by uwierzył, że stary Snape kiedykolwiek kopnie w kalendarz? Myślałem, że będzie straszył w tym zamku do końca świata – odezwał się przygnębiony Seamus. Kilku uczniów pokiwało głowami.
- Ja nie wierzyłem. I właściwie to brakuje mi go. Gryffindor traci dziesięć punktów! – Lee Jordan naśladował głos Mistrza Eliksirów całkiem dobrze. Kilka osób zadrżało, by po chwili wydać z siebie całkowicie pozbawiony radości chichot.
- Mam tylko nadzieję, że nie dadzą Lockharta do nauczania Eliksrów. Jeszcze przed Wielkanocą z zamku zostałaby ruina – powiedział Fred, nie bez odrobiny nadziei w głowie.
W momencie, kiedy do pokoju wszedł Harry, zapadła cisza.
- Nie musicie wstrzymywać oddechu za każdym razem, kiedy mnie widzicie – warknął zirytowany. Po chwili odetchnął i kontynuował łagodniejszym tonem: - Nie mogę znieść, że Snape’a już nie ma. Ale nie musicie przestawać o nim rozmawiać, kiedy się zbliżam, OK? Lubię o nim słuchać. Aha, i profesor McGonagall powiedziała mi, że uczniowie klas od pierwszej do trzeciej nie mogą wychodzić z pokojów po godzinie szóstej. Przepraszam, ale tym razem doniosę na każdego, kto złamie zakaz – powiedział i poszedł do swojego pokoju.
Jego oddech stał się urywany. Nie wiedział, jak udało mu się opanować w Pokoju Wspólnym, ale teraz był u siebie.
Chłopiec, Który Przeżył osunął się na podłogę i zapłakał.

***

Musiały minąć całe dwa tygodnie, zanim Hermiona zebrała się na odwagę, by wspomnieć komukolwiek o Kole Naukowym. Nie chciała iść z tym do Harry’ego, więc pierwszą osobą, z którą zdecydowała się porozmawiać, była Blaise. Hermiona natknęła się przez przypadek na Ślizgonkę siedzącą samotnie w sowiarni, kiedy chciała wysłać listy do rodziców. Przełknęła ślinę, patrząc na nieruchomą postać dziewczyny siedzącej na najniższej krokwi i patrzącej przez okno.
- Blaise…
Blaise odwróciła się, by spojrzeć na Hermionę. Jej oczy były wypełnione smutkiem. Hermiona znów przełknęła ślinę i odwróciła wzrok.
- Nie sądzę, żeby Potter chciał to kontynuować, Hermiono – stwierdziła sucho Ślizgonka. Hermiona przygryzła wargę.
- Będzie chciał, jeśli będzie widział w tym cel.
- CEL? Spójrz prawdzie w oczy, to był ZŁY pomysł! Nie osiągnęliśmy niczego poza śmiercią Snape’a! – Blaise zeskoczyła na ziemię i podeszła do Hermiony.
- To nie jest nasza wina, że on nie żyje – zaprotestowała Gryfonka. – To straszne, że Voldemort go zabił. Tylko jeśli teraz się poddamy, wyświadczymy mu przysługę. Tak chcesz uczcić pamięć profesora Snape’a?
- On nie żyje, Granger! Niech to wreszcie dotrze to twojego zakutego łba! On jest martwy, pogrzebany, odszedł i nie wróci. – Blaise popukała palcem w czoło Hermiony, ale Gryfonka już zdążyła sobie wszystko przemyśleć i nie miała zamiaru pozwolić nikomu się złamać, jeśli mogła coś na to poradzić. Chwyciła rękę Blaise i oznajmiła twardo:
- On odejdzie tylko wtedy, gdy na to pozwolisz. Czy człowiek, który tyle lat oszukiwał Voldemorta, może zostać zapomniany? Czy nie powinniśmy podążać tą samą drogą, co on i robić to, czemu on się tak poświęcił? Niech Voldemort myśli, że Snape zjednał sobie wszystkich swoich uczniów. To jak będzie? Pogrzebiemy jego ducha razem z ciałem, bo czujemy smutek? To za to zginął? Za bandę dzieciaków ze słomianym zapałem?
Ostatnie słowa zawisły w powietrzu. Dziewczyny przez dłuższy czas stały naprzeciw siebie, patrząc sobie w oczy. W końcu Blaise uśmiechnęła się smutno.
- Ćwiczyłaś tą przemowę, Granger?
Hermiona sapnęła i zarumieniła się.
- Tylko to o grzebaniu ducha – wymamrotała. Blaise uśmiechnęła się szerzej i poklepała prefekt Gryffindoru po ramieniu.
- Jeśli błyśniesz tym przemówieniem przy Potterze zrobi wszystko, co będziesz chciała. Szacunek – powiedziała i obie wyszły z sowiarni.

***

Harry bez pukania wszedł do gabinetu Remusa. Miał do niego sprawę. Hermiona poruszyła właściwe struny, tak jak Syriusz. Chłopak był wdzięczny im obojgu i jednocześnie wściekły, że nim manipulują, ale wreszcie znalazł sposób, by udowodnić, że poświęcenie Snape’a nie poszło na marne. Nagle usłyszał ciche miauknięcie.
Remus ma kota?
- Remus? – zawołał Harry, ale nauczyciela OPCM-u nie było w pokoju. Stanął więc i zaczął nasłuchiwać. Nie usłyszał żadnego dźwięku, ale był pewny, że niczego sobie nie wyobraził. Trącił delikatnie Sashę na znak, że chciałby spojrzeć jej oczami, i już po chwili mógł rozejrzeć się po pokoju.
Był tam. Mały czarny kot przypominający miniaturową panterę siedział na biurku Remusa, unosząc wysoko głowę i majtając z irytacją ogonem. Miał błyszczącą sierść i wyglądał na zwierzę rodowodowe.
- Skąd się tu wziąłeś? Pani Norris wie o tobie? – zapytał Harry podchodząc bliżej. Wyciągnął rękę, kot się nie poruszył. Ledwie jednak go dotknął, zwierzę zasyczało tak, że chłopak instynktownie cofnął dłoń.
- OK, OK, skoro nie lubisz głaskania. – Uśmiechnął się i zerwał połączenie z Sashą. – Ciekawe, jak masz na imię?
- Chciałem go nazwać Hemoroid, ale on reaguje tylko na Sombre. – Głos Remusa sprawił, że Harry się odwrócił.
- Nie wiedziałem, że masz zwierzaka – powiedział Harry. – To piękny kot.
- Jestem pewny, że docenia komplement, – uśmiechnął się Remus - ale nie jest mój. Zostanie ze mną tylko przez kilka dni.
- Kto jest jego właścicielem?
- Nie znasz go. Jak mogę ci pomóc, Harry? – zapytał i usiadł. Chłopak usłyszał, jak kot zeskoczył lekko z biurka i poczuł ogon ocierający się o jego kostkę, kiedy Sombre przechodził obok.
- Chcę dalej działać w Kole Naukowym, Remusie, ale chcę nauczyć ich prawdziwej walki. Mógłbyś mi pomóc.
- Harry, gdyby ministerstwo dowiedziało się, że uczę takich rzeczy… rzeczy leżących między czarną a białą magią, wyrzuciliby mnie.
- Nikt nie ma zamiaru na ciebie donosić. Koło Naukowe jest dyskretne. Potrzebujemy czegoś więcej niż zwykłe pojedynki, Blaise potrzebuje. Chcemy umieć walczyć tak, żeby nikt nie musiał nas bronić – powiedział Harry. Remus skulił się przy ostatnim słowie. Spojrzał na kota, jakby szukając u niego pomocy, i przygryzł wargę. Zwierzak potrząsnął głową, a w jego czarnych jak węgiel oczach widoczne było wyraźne polecenie. Remus westchnął.
- Harry, Severus jest… był bardzo dumny ze wszystkiego, co osiągnąłeś. Nie musisz robić nic więcej – powiedział łagodnie.
- To nie jest kwestia powinności, Remusie – odparł Harry zjadliwie. – Tylko decyzji. Czułbym się o wiele bezpieczniej ucząc się od ciebie niż próbując na własną rękę. – W głosie Chłopca, Który Przeżył drgnęła groźba. Remus westchnął.
- No dobrze. Będę na następnym spotkaniu i przyprowadzę ze sobą Łapę.
- To więcej niż się spodziewałem. - Uśmiechnął się Harry.

***

W Zakazanym Lesie Sombre torował sobie drogę przez kolczaste krzaki. Szukał specyficznego składnika eliksirów, który podczas nowiu zbierała śmietanka warzycieli, zwłaszcza tych działających po mrocznej stronie.
Roślina, której poszukiwał, wyglądała jak oślizgła podróbka kaktusa i właściwie do niczego nie była przydatna, chyba że jako pułapka na muchy. Nie była magiczna, nawet jeśli rosła w sąsiedztwie czarodziejskich roślin na magicznym terenie.
Uszy Sombre drgnęły, kiedy wspinał się po pniu drzewa, by usadowić się w końcu na gałęzi tuż nad kaktusopodobną rośliną.
Przyjdziesz po to. Śluz z tego zielska może być przechowywany tylko przez dwa tygodnie. Jeżeli w służbie Voldemorta jesteś tak bardzo zajęty jak ja, będziesz potrzebował swojego podpisu już wkrótce.
Ogon Sombre wyginał się w oczekiwaniu.
Martwy może czekać w nieskończoność. Rozdział 9

Nowy Minister Magii odebrał pocztę (bez kopert) od swojego asystenta i przejrzał ją pobieżnie. Bagman westchnął i rozsiadł się w fotelu, zarzucając nogi na biurko. Zdążył się już znudzić swoim nowym stanowiskiem, nawet biorąc pod uwagę przywileje, jakie mu dawało. Uwielbiał adrenalinę, dlatego uzależnił się od hazardu. A teraz musiał dbać o reputację i nie wolno mu było nawet zwyczajnie zagrać w karty. Nie do końca pogodził się z faktem, że jego wolność została ograniczona, jednak nie była to wygórowana cena za jego życie i karierę. Poza tym jego długi zostały spłacone i miał władzę. Przynajmniej tak mu się wydawało.
Pogrążony w myślach zaczął segregować dokumenty. Wyrzucił pergaminy, które go nie interesowały, pozostawiając na biurku stos innych. Wmawiał sobie, że kiedyś wystarczy mu cierpliwości, by przejrzeć te wszystkie odwołania i petycje.
Kolejny list sprawił, że zerwał się z miejsca, jakby nadawca osobiście pojawił się w jego gabinecie. Przełknął ślinę i kilka razy zerknął w stronę drzwi, zanim wyciągnął różdżkę i wypowiedział hasło. Nudny raport z badań nad wykorzystaniem tresowanych gnomów w ogrodnictwie zniknął, a na jego miejscu pojawiły się słowa prawdziwej wiadomości. Bagman przeczytał uważnie instrukcje i zaniepokojony przygryzł wargę. Nie chciał nikogo skrzywdzić, a już na pewno nie dzieci.
Zwłaszcza teraz, kiedy jeden z ich nauczycieli nie żyje, a oni nadal są w szoku. Cholera.
Ludo Bagman musiał jednak wypełniać rozkazy, albo gobliny mogłyby sobie przypomnieć, że to nie on spłacił długi. Nienawidził przemocy, szczególnie tej skierowanej przeciw niemu.
Wziął czysty zwój pergaminu i napisał polecenia, całość potwierdził podpisem i zapieczętował.
W końcu nie ja jestem za to odpowiedzialny. Ja jestem tylko pionkiem w grze.

***

Sombre zaczął marznąć. Jego futro nie zapewniało mu wystarczającej ochrony przed wczesnowiosennym chłodem i nocną bryzą. Zdążył też już zgłodnieć. Pechowa jaszczurka, którą udało mu się złapać, kiedy przyczaiła się na pobliskiej gałęzi, zaspokoiła tylko pierwszy głód. Gdyby Sombre posiadał poczucie humoru, uśmiechnąłby się.
Taki jest sens mojego żywota… Przekraczam bramę śmierci tylko po to, by opowiedzieć, jak było… Tym razem to będzie śmierć z głodu.
Na gałęzi spędził już prawie czterdzieści osiem godzin. Zastanawiał się, czy Dumbledore albo Lupin martwią się o to, co się z nim dzieje. Nie powinni, nie za bardzo, bo przecież wiedzieli, co zamierza zrobić. Jednak byłoby mu miło.
Kot przeciągnął się, spoglądając najpierw w dół na oślizgłą pułapkę na muchy, potem na las dookoła, po czym z powrotem usiadł. Owinął ogon wokół łap i pomyślał, że wolałby być kotem długowłosym.
Ale nie! Muszę być małym burmańczykiem. Lupin dostał ataku śmiechu, kiedy dowiedział się, jaka jest moja postać animagiczna. Spodziewał się chyba węża albo sępa. Albus jednak stwierdził, że to nie spełniałoby mojego pragnienia. Według niego chcę być okrutny i przyzwoity jednocześnie. Cóż, widocznie ciepła też tak naprawdę nie pragnę.
Rozmyślania Sombre przerwał ledwie słyszalny odgłos korków. Otworzył oczy i wbił wzrok w ciemność. Właściwa część jego misji miała się za chwilę rozpocząć. Postać skryta pod peleryną z kapturem zbliżała coraz bardziej, co jakiś czas przystając i rozglądając się ukradkiem. Jednak w mroku nocy trudno jest wypatrzeć czarnego kota z czarnymi oczami, dlatego Sombre pozostał niezauważony.
Nawet nie podejrzewasz, kim naprawdę jestem.
Kiedy postać podeszła bliżej zobaczył, że to kobieta. Prawie żadna kobieta nie posiadała dostatecznej wiedzy w dziedzinie eliksirów, by móc stworzyć coś, co warte byłoby podpisu. Prawie.
Przeklęty Black i jego rodzina. Zawsze stwarzają kłopoty.
Sombre zaczekał, aż kobieta zabierze to, po co przyszła (śluz z kaktusopodobnej rośliny), po czym cicho zeskoczył z gałęzi i podążył za Bellatrix Lestrange.

***

Harry wszedł do Pokoju Życzeń i westchnął. To co robił nie sprawiało mu ani radości, ani satysfakcji. Stracił osobę, której najbardziej ufał. Snape był niesamowicie wytrwały w robieniu tego, co obiecał. Jedynie Dumbledore mógł mu w tym dorównać. Czy dwaj Huncwoci będą potrafili zapełnić pustkę po nim? To nie było takie proste jak się wydawało. Chłopak znów poczuł gulę w gardle.
- Harry? Już jesteśmy. – Usłyszał niski i zlękniony głos Ginny. Drgnął i odchrząknął:
- Przepraszam, ja… zamyśliłem się – powiedział cicho, wychodząc na środek pokoju. – OK. Chcę wam powiedzieć, że zgodziłem się to ciągnąć tylko dlatego, ponieważ uważam, że jesteśmy to winni Snape’owi. Wierzył w nas. Poświęcił swoje życie, żebyśmy… żebym mógł żyć. Więc mamy wobec niego dług jako czarodzieje i jako ludzie.
Usłyszał jak Blaise gwałtownie wciąga powietrze, a Draco wstrzymuje oddech. Bliźniacy byli nienaturalnie cisi. Hermiona pociągnęła nosem, a Ron pogładził ją po plecach.
- Zgadzam się z tobą, Harry. Teraz muszę pomścić jeszcze jedną osobę – odezwała się Blaise tym wypranym z emocji głosem, jakiego ostatnio używała.
- To co mówisz brzmi obrzydliwie słodko, ale generalnie masz rację, Potter – powiedział Draco swoim zwykłym chłodnym tonem.
- Nie bylibyśmy Weasleyami, gdybyśmy nie chcieli odpłacić Śmierciojadom. Z nawiązką – zapewnił George, a Harry się uśmiechnął.
- Myślę więc, że powinniśmy trenować ciężej. Czuję, że już niedługo będziemy musieli udowodnić, że ofiara Snape’a nie poszła na marne.
- Czarny Pan jest bardzo zadowolony ze śmierci Snape’a. Tej radości nie zakłóca mu nawet to, że ty przeżyłeś. On i śmierciożercy nabrali więcej pewności siebie. Lada dzień oczekuję kolejnego masowego wezwania – oznajmiła Blaise.
- Co dla nas przygotowałeś, Harry? – zapytała z zapałem Hermiona.
- Nauczę was o pojedynkach tego, czego nauczył mnie Snape; jak być szybkim, sprawnym, no i jak nie przegrać. Ale doszedłem do wniosku, że będziemy potrzebować pomocy.
Drzwi otworzyły się i wszyscy zamarli, wstrzymując oddech. Takiego widoku nie spodziewał się nikt z Koła Naukowego. Do Pokoju Życzeń weszło dwóch dorosłych czarodziejów.
- Profesor Lupin! Pan Black!
Syriusz wyszczerzył się radośnie, podczas gdy Lupin tylko łagodnie się uśmiechnął.
- Czołem klaso! Witajcie na kursie: Jak używać brzydkich klątw!
Członkowie Koła Naukowego roześmiali się, rozluźnieni. Po trzech tygodniach żałoby wszyscy bardzo potrzebowali śmiechu. Remus uśmiechnął się jeszcze raz, po czym wyjął różdżkę i zaczął mówić:
- Zwykle czarodzieje i czarnoksiężnicy są bardzo przywiązani do stron, po których stoją. I jedni i drudzy są lojalni i ta lojalność jest sama w sobie dobra. Tak samo jest z zaklęciami, tylko że one nie są już takie… dobre.
- Widzicie, chodzi o to, żeby zrozumieć, że zaklęcie nie jest ani dobre ani złe. Jedynie sposób, w jaki jest użyte, może być właściwy lub nie. Nawet Wingardium Leviosa może zostać uznane za czarnomagiczne, jeżeli użyje się go do wylewitowania człowieka trzy tysiące stóp nad ziemię, a potem pozwoli mu się spaść z tej wysokości – powiedział Syriusz uderzając pięścią w otwartą dłoń.
- W tym możecie mieć przewagę. Jeżeli będziecie używać kombinacji zaklęć zwykłych i tak zwanych czarno magicznych, będziecie nieprzewidywalni – zakończył Remus i spojrzał na Syriusza z błyskiem w oku, zupełnie nie jak Huncwot. Harry uśmiechnął się, czując dziwne ciepło. Nie był sam, już nie, i nie zawiedzie Snape’a.

***

Sombre podążał za Bellatrix Lestrange, kiedy ta przedzierała się przez Zakazany Las. Wiedział, że kobieta zaprowadzi go do swojego laboratorium, gdzie przygotowuje eliksiry dla Czarnego Pana. Śluz musiał być przetworzony i zabutelkowany w najwyżej godzinę po zebraniu.
Powinienem był się domyślić, że to Bella. Nudne zadania zawsze wolała zwalać na mnie.
Snape prawie zapomniał o ostatnich piętnastu latach i o tym, że Bellatrix była prawie tak dobrym warzycielem jak on. Studiowali razem bardzo długo, także po skończeniu Hogwartu. Przez pewien czas myślał nawet, że mogliby być razem. Wtedy jednak spotkała Lestrange’a o twórczym, ale pokręconym umyśle i szczególnym upodobaniem do sadyzmu. Wydawało się, że porzuciła sztukę warzenia eliksirów dla specjalizowania się w zadawaniu bólu, aż do granicy szaleństwa – umiejętności, której on nigdy nie opanował.
Przyznaję się do błędu. Nigdy nie zapomniałaś o eliksirach. Interesujący podpis.
Bellatrix dotarła do punktu aportacyjnego. Sombre mrugnął. Jeżeli teraz się aportuje, wszystko stracone. Musiałby czekać piętnaście dni na kolejną szansę, a nie miał tyle czasu. Sprężył się i wyskoczył prosto na nią z dzikim sykiem. Obroniła się przy pomocy różdżki, machając nią tak, że kot zawisł w powietrzu naprzeciw niej. Przyjrzała się bacznie miauczącemu i syczącemu zwierzęciu.
- Proszę, proszę, co my tu mamy? – uśmiechnęła się zimno. Sombre pokazał ostre zęby. Wiedział, że pupile Bellatrix nigdy nie żyją długo. Ona ciągle szuka nowych kotów lub węży do zabawy, a zadziorny czarny kot jest warty uwagi. Zwłaszcza taki, który pochodzi z Zakazanego Lasu.
- Wiedziałeś, kiedy przyjść, kochaniutki. Każda czarownica potrzebuje pięknego, czarnego kota – zachichotała, wkładając Sombre do torby. Chwilę potem zdeportowała się.

***

Zmartwiony Dumbledore spojrzał na nauczyciela OPCM-u.
- Nie było żadnej wiadomości? Nawet słowa?
- Nie, dyrektorze. Ale Severus ostrzegał, że nie będzie się odzywał aż do końca misji.
- Tak, wiem… Wiem… - Dumbledore zmarszczył brwi.
Rozmowa musiała zostać przerwana, bo drzwi się otworzyły i wszedł Syriusz, niosąc pomięty pergamin.
- Mam naprawdę, NAPRAWDĘ złe wieści – oznajmił. Był odrobinę bledszy niż zwykle.
- O co chodzi? – zapytał dyrektor i rozłożył pergamin. Przejrzał tekst, po czym zszokowany oderwał wzrok i podał dokument Remusowi.
- Jesteś tego pewny?
- Obawiam się, że tak. Nie wiem, co ten Bagman sobie myśli – warknął Syriusz.
- On nie myśli, Syriuszu. On wykonuje rozkazy.
- Asygnowani Inkwizytorzy, z pozwoleniem na użycie wszystkich zaklęć, prócz Niewybaczalnych, według własnego uznania, w Hogwarcie?! To jest szkoła! – Remus nie dowierzał.
- I zgadnij co? Inkwizytorzy będą magicznie zakamuflowani. Nie będziemy wiedzieć, kim są naprawdę. – Syriusz spochmurniał jeszcze bardziej.
- Każdy będzie mógł przebrać się jak chce i włóczyć po szkole bez ograniczeń! Voldemort będzie miał wolną rękę! – Wilkołaka przerażał nawet sam pomysł.
- Myślę, że masz całkowitą rację, Remusie – powiedział Dumbledore, a jego oczy groźnie rozbłysły. W umyśle dyrektora pojawiły się zalążki planu.
- A ja myślę, że już czas złożyć wizytę panu Ministrowi – syknął jadowicie Syriusz.
- Nie, jeszcze nie. Najpierw musimy dowiedzieć się paru rzeczy – odparł Dumbledore. Pozostali czarodzieje zamrugali zaskoczeni.
- Wpuści pan Inkwizytorów do szkoły? – spytał Remus.
- Większość uczniów będzie bezpieczna. A tych, którzy mogliby stać się celem, wy odpowiednio wytrenujecie – odpowiedział spokojnie dyrektor, uśmiechając się groźnie i zaciskając dłonie. – Pozwólmy Tomowi myśleć, że jest górą w tej grze… na razie.

***

Bellatrix aportowała się w małym domku niedaleko Stonehenge. Był nienanoszalny i Sombre mógłby się założyć, że wszystkie nałożone na niego zaklęcia czyniły go zupełnie niewidzialnym.
Na pewno ma tu swoją pracownię.
Zapach był nie do pomylenia.
Bellatrix wyszła do przyległego pokoju. Kobieta zostawiła kota w torbie na przynajmniej dwie godziny. Tyle czasu potrzebowała na przygotowanie śluzu do przechowania.
Mała ladacznica zadowolona ze swoich priorytetów.
Kiedy wynurzyła się wreszcie ze swojej pracowni podeszła do rzuconego byle jak futrzanego tobołka i usiadła obok. Pogłaskała Sombre i uśmiechnęła się.
- Miły kotek. Czuję, że jesteś wyjątkowy. Od teraz jesteś mój. Nazwę cię Death.
Sombre przewróciłby oczami, gdyby tylko mógł i śmiał.
Każdy z twoich czarnych zwierzaków miał tak na imię. Na Merlina, kobieto, gdzie twoja oryginalność?
Bellatrix chwyciła kota za skórę na karku i wyciągnęła z torby. Oswobodzony Sombre usiłował się wyrwać, drapiąc wściekle. Kobieta potrząsnęła nim, prawie łamiąc mu kark. Wtedy, ogłuszony, przestał się rzucać.
- Tak lepiej, kotku. Nauczę cię posłuszeństwa. Jestem w tym dobra – zarechotała.

***

Remus skakał to tu, to tam, próbując schwytać kilka chochlików na zajęcia z piątą klasą, kiedy go zobaczył. Momentalnie zapomniał o chochlikach i podbiegł do leżącego Sombre. Wyglądał, jakby był martwy.
- Cholera, musisz znowu to robić? – zapytał Remus, ostrożnie biorąc czarnego kota na ręce. Słabe miauknięcie oznajmiło, że Sombre jednak żyje i jest przytomny, ale zbyt słaby, żeby powrócić do prawdziwej postaci. Wilkołak biegł całą drogę do gabinetu Dumbledore’a. Albus podniósł wzrok i zamrugał.
- Wrócił! – zawołał, wyczarowując dla kota łóżko. Remus położył go, a dyrektor wypowiedział odpowiednie zaklęcie. Na miejscu czarnego Birmańczyka z głośnym jękiem pojawił się Severus Snape, poobijany, krwawiący i nie do końca przytomny.
- Severusie! Severusie! – zawołał do niego Remus.
- Przestań wrzeszczeć mi do ucha… Lupin – powiedział chrapliwie Snape i zakaszlał.
Dyrektor i nauczyciel OPCM-u wymienili szczęśliwe spojrzenia. Albus uśmiechnął się, wyciągnął różdżkę i zaczął opatrywać Severusa. Kilka złamanych żeber, parę paskudnych stłuczeń, lekkie wstrząśnienie mózgu i mnóstwo zadrapań i otarć nie stanowiło dla niego żadnej trudności. Mistrz Eliksirów głęboko westchnął z ulgą i zamknął oczy.
- Co się stało, Severusie?
- Przez jeden dzień byłem zwierzakiem pani Lestrange. Musiałem mieć wystarczający pretekst, by udawać trupa.
- Ona jest tym warzycielem! Teraz, kiedy Severus wrócił, możemy złamać Zaklęcie Fideliusa i znaleźć kryjówkę Voldemorta… - ogłosił triumfalnie Remus, po czym potrząsnął głową, uśmiechając się krzywo. – Bellatrix… powinniśmy o niej pomyśleć. Syriusz powinien.
- Black nie ma pamięci do takich szczegółów, Lupin – powiedział Snape, siadając z trudem.
- Leż, Severusie. Potrzebujesz snu, żeby odzyskać siły. Poza tym nie możesz stąd wyjść jako Severus Snape.
Snape uniósł brew.
- Dlaczego nie? Już nie ma potrzeby udawać, że nie żyję. Możemy powiedzieć, że przez cały ten czas w największej tajemnicy wracałem do zdrowia.
- Obawiam się, że kiedy cię nie było zaszły pewne zmiany - zaczął ostrożnie Remus. Dumbledore przytaknął i opowiedział Snape’owi o ostatnim dekrecie ministra.
- Myślę, że w tej grze ciągle jeszcze będziesz dziką kartą, Severusie. Nie możemy pozwolić, żeby Voldemort dowiedział się, że ciągle żyjesz, ani żeby nabrał podejrzeń co do twojego… alter ego.
Snape się skrzywił, więc dyrektor dodał:
- Nie martw się. Niedługo wszystko stanie się jasne. A mały czarny kot rzadko jest uważany za groźnego przeciwnika.
Myśl, że jako Sombre będzie mógł skuteczniej chronić Harry’ego, Blaise i innych uczniów, powstrzymała wybuch gniewu Severusa. Późnym wieczorem mały Birmańczyk wyszedł z gabinetu dyrektora i skierował się do lochów. Wyglądał tak groźnie, że nawet Pani Norris trzymała się z daleka.

***

Był późny piątkowy ranek. Harry nie czuł się gotowy, by uczestniczyć w Eliksirach, jednak z powodu zbliżających się wielkimi krokami SUM-ów nie mógł opuścić więcej lekcji. Przełknął ślinę i stukając przed sobą laską udał się do lochów. Dotarł tam dużo wcześniej niż reszta klasy. Miał swoje powody.
Jeżeli spędzę tam trochę czasu, zanim wszyscy przyjdą, może nie rozkleję się w środku lekcji.
Wszedł do klasy i przystanął, oddychając głęboko. Wszystko było tak, jakby profesor ciągle tu był. Powietrze było przesycone zapachem składników eliksirów. Para znad gotującego się wywaru tojadowego zdawała się napływać z gabinetu.
Moment.
Zapach eliksiru tojadowego naprawdę napływał z gabinetu. Ktoś go tam przygotowywał. To było ostatnie stadium, był prawie gotowy. Harry wiedział jak zmieniał się zapach w każdym etapie warzenia, zbyt wiele wieczorów spędził w tej klasie ze Snape’em, ćwicząc węch. To nie był stary zapach, który wsiąknął w meble. To była woń świeżo przygotowywanego wywaru.
Idąc w kierunku gabinetu robił w pamięci szybkie obliczenia. Do pełni pozostał tydzień, więc Remus pierwszą dawkę powinien zażyć dzisiaj. Bez pukania otworzył drzwi. Nie usłyszał niczego poza cichym bulgotaniem eliksiru w kociołku.
- Profesorze? – odezwał się. Głos mu drżał, a serce waliło.
Żadnej odpowiedzi. Trącił Sashę i rozejrzał się po pokoju. W środku nie było nikogo oprócz małego, czarnego kota Lupina. Harry poczuł, jakby znowu pękło mu serce, łzy popłynęły po policzkach i zerwał połączenie z Sashą. Wężyca dotknęła językiem jego skóry.
- Przykro mi, Harry – zasyczała.
Harry oparł się o framugę, próbując opanować. Nadzieja była tak niespodziewana i jednocześnie pożądana, a rozczarowanie tak miażdżące, że chłopak nie mógł tego znieść. Wstrząsnął nim bezgłośny szloch. W końcu odetchnął głęboko i cicho odpowiedział:
- Nie, Sasho. Jestem głupi. Ja po prostu… Miałem nadzieję…
Sombre patrzył na to zdumiony. Nigdy nie wierzył, że Harry będzie po nim płakać, że będzie tak bardzo cierpiał po śmierci kogoś, kto nigdy nie powiedział mu miłego słowa, nie uścisnął i nie pocieszył.
Nie zdawałem sobie sprawy, że tyle cię to będzie kosztować, Harry.
Było gotowy zmienić postać i wyjaśnić sytuację, ale w tym momencie do klasy weszli pozostali uczniowie wraz z Dumbledore’em i szansa przepadła. Rozdział 10


Był wczesny poniedziałkowy ranek. Harry przewracał się w łóżku, nie mogąc spać. Jednak kiedy wydawało się, że z wypoczynku już nic nie będzie, przyszedł sen…

Był niewidomy. Spacerował w miejscu, które, jak wiedział, było piękne i kolorowe, ale on nie mógł tego zobaczyć. Nie miał różdżki ani laski, a Sasha popełzła gdzieś.
- Sasho, bez ciebie nic nie widzę! - zawołał za nią, ale nie wróciła.
Harry z całego serca pragnął zobaczyć cuda, które go otaczały, ale nie było żadnego sposobu, by tego dokonać.
- Co jesteś skłonny zrobić, by odzyskać wzrok? – chłopak usłyszał głos, a raczej ledwie słyszalny szept.
- Wszystko. Zrobiłbym wszystko! – odpowiedział, oddychając coraz szybciej.
- To właśnie chciałem usłyszeć – powiedział głos, poczym rozległ się śmiech, a Harry’ego nagle ogarnęło uczucie, jakby stracił coś cennego.


Usiadł na łóżku, dysząc. Dotknął czoła, zimny pot skleił kosmyki włosów. Zamrugał kilka razy, żeby upewnić się, że to był tylko sen i nic się nie zmieniło. Wokół panowała cisza i ciemność.
- Accio różdżka! – zawołał, a kiedy poczuł ją w dłoni, mruknął: - Lumos.
Zaklęcie na pewno zadziałało, ale Harry tego nie widział. Jak zwykle otaczał go mrok. Upuścił różdżkę na podołek i schował twarz w dłoniach w połowie rozczarowany w połowie uspokojony, że sen nie okazał się prawdą. Nie lubił się targować, kiedy nie znał ceny, ale jednocześnie miał okazję, by odzyskać coś, czego normalnie już nigdy nie będzie miał. Nie mógł się uspokoić, krew szumiała mu w żyłach, a serce waliło, jakby właśnie stoczył bitwę. W końcu podpełzła do niego Sasha. Wyciągnął do niej rękę, a ona owinęła się wokół nadgarstka i położyła głowę na jego dłoni.
- Dlaczego jesssteś taki niessspokojny? – zasyczała.
- Śniło mi się, że mnie zostawiłaś – odpowiedział.
- Nonsssensss… - syknęła oburzona i Harry zachichotał. Pogłaskał wężycę, a ona otarła się pieszczotliwie o jego palce. Sasha zawsze przypominała mu surowego profesora, w końcu to on mu ją dał. Chłopak przełknął ślinę.
- Brakuje mi go, Sasho – powiedział cicho, opierając się o poduszki.
- Dlaczego? – zapytała, z przyjemnością poddając się pieszczotom swojego pana.
- Kiedy był obok nie czułem się taki… ślepy. A teraz kiedy odszedł, czuję się słaby.
- Bzdura… Jesssteśśś sssilniejszy, niż wtedy, kiedy cię poznałam – powiedziała, a Harry uśmiechnął się lekko.
- Naprawdę tak uważasz?
- Jasssne, Harry – odparła spokojnie, nie zdając sobie sprawy, jak to, co powiedziała, podniosło go na duchu.
Harry wstał, ubrał się i wziął laskę. Na śniadanie było jeszcze za wcześnie, ale mógł pójść do biblioteki, pouczyć się do SUM-ów. Stukając laską, wyszedł ze swojego pokoju i udał się do sali wejściowej.
Już po chwili zdał sobie sprawę, że coś było zdecydowanie nie tak. Słyszał kroki dorosłych podczas, gdy o tej porze nikogo nie powinno tutaj być. Słyszał, brzmiące dość agresywnie, szepty i głos Dumbledore’a. Zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać.
Nie musisz… …za kilka godzin będziemy… …to nie poprawczak!
Harry zgrzytnął zębami i zamiast do biblioteki skierował się do kwater gości we wschodnim skrzydle. Chciał zadać Syriuszowi parę pytań.
- Stój! Przedstaw się i powiedz dokąd idziesz. Pytam w imieniu Inkwizytorów ministerstwa. – Ostry, donośny głos zmroził Harry’ego. Chłopak nieznacznie obrócił się w prawo, twarzą do jego źródła.
- Czego ministerstwa? – zapytał.
Zamiast odpowiedzi usłyszał pomruk i nie zwlekając wyciągnął różdżkę.
- Protego! – krzyknął i poczuł drżenie, kiedy tarcza odbiła rzuconą na niego klątwę. Był w połowie wypowiadania formuły zaklęcia, które miało dorobić przeciwnikowi trąbę słonia, kiedy głos Dumbledore’a przerwał potyczkę, zanim zamieniła się w pojedynek.
- Stop! Czy mogę zapytać Inkwizytora, czemu atakuje ucznia?
- Odmówił podania danych z własnej woli.
- Ja tylko zapytałem, kim on jest – zaprotestował wzburzony Harry.
- W porządku, wydaje się, że to tylko nieporozumienie. Pozwólcie, że was sobie przedstawię. Inkwizytorze, to jest Harry Potter, piąty rok Gryffindoru, zagorzały przeciwnik mrocznej magii. Harry, to jest jeden z Inkwizytorów ministerstwa. Będą oni patrolować teren szkoły, chroniąc nas przed czarnoksiężnikami.
- W Hogwarcie!
- Czarnoksiężnicy są wszędzie, młody człowieku – oznajmił patetycznie Inkwizytor.
- Znaczy między wami?!
- Straciliście Mistrza Eliksirów w starciu z ciemnymi mocami i śmiesz mnie o to pytać! – Gdyby nie obecność Dumbledore’a pojedynek rozpocząłby się na nowo.
- Nawet nie próbujcie używać Severusa Snape’a jako usprawiedliwienia waszej obecności! Nie obchodzi mnie, kim jesteście i dla kogo pracujecie, ale…
- Wystarczy, Harry. Dziękuję – odezwał się dyrektor i Harry’emu wydało się, że Dumbledore jest niezwykle zadowolony z jego wybuchu. – Szukasz kogoś konkretnego?
- Nie, profesorze – odpowiedział i stukając laską przeszedł obok dyrektora. Kiedy mijał Inkwizytora wyraźnie wyszeptał:
- Ja tylko knułem coś niedobrego.

***
Syriusz wpadł do gabinetu Remusa. Był zdenerwowany. Widział starcie Harry’ego z Inkwizytorem, ale Dumbledore gestem nakazał mu się nie wtrącać.
- Mówię ci, Lunatyku, nie będziemy w dobrych stosunkach z… - urwał, patrząc na małego, czarnego kota. Zbladł, a jego spojrzenie powędrowało do kubka eliksiru tojadowego, który Remus miał właśnie wypić. Nauczyciel OPCM-u spojrzał na niego niemile zaskoczony. Syriusz jeszcze przez chwilę spoglądał to na kota, to na kubek i na jego twarzy odmalowała się wściekłość. Prawdziwa wściekłość.
Zatrzasnął drzwi i złapał Sombre za ogon, kiedy ten chciał prześliznąć się obok niego.
- Ty żałosny dupku!
- Syriuszu, nie! – Lupin wstał, ale Syriusz zdążył już chwycić kota za skórę na karku, z zamiarem powtórzenia tego, co niedawno zrobiła Bellatrix. Wtedy usłyszał ciche pyknięcie i nagle znalazł się na podłodze, trzymając Severusa Snape’a za nogę.
- Puść mnie, Black, albo…
- Ty sukinsynu, zdajesz sobie w ogóle sprawę, przez co wszyscy przechodzili, myśląc, że nie żyjesz?! Przez co przechodził… ciągle przechodzi Harry?! Już ja cię oduczę takich głupich żartów! – Syriusz wrzeszczał tak głośno, że Remus musiał rzucić na pokój zaklęcie wyciszające. Snape próbował coś powiedzieć, ale Syriusz mu nie pozwolił i ciągnął dalej swoją tyradę.
- Wiesz, że najwyżej półgodziny temu Harry był gotowy walczyć w obronie twojego dobrego imienia, ty głupi sukinsynu? Jak śmiałeś mu to zrobić?!
Snape machnął różdżką i Syriusz został przywiązany do krzesła.
- O ile dobrze pamiętam, Black, wszyscy byliśmy zgodni, że Harry musi uwierzyć w moją śmierć, żeby nie budzić podejrzeń. Więc przestać udawać święte oburzenie ojca chrzestnego. Co cię tak naprawdę złości? To, że nie zostałeś wtajemniczony? – zapytał Mistrz Eliksirów, powoli podnosząc się z podłogi.
- Severusie, uwolnij go. Syriuszu, uspokój się, błagam cię. Nie możemy pozwolić, żeby ktoś nas usłyszał.
Prawie minuta minęła zanim Syriusz przestał dyszeć żądzą mordu. Wtedy Snape zdjął z niego więzy. Łapa zgrzytnął zębami.
- Do twojej wiadomości, Black. Wczoraj próbowałem wyjawić Potterowi prawdę, ale przeszkodzono mi – oznajmił Severus, siadając za biurkiem. Ciągle jeszcze nie wyglądał najlepiej.
- A co przeszkodziło ci później mu powiedzieć? Powiedzieć mi?
- Tobie? Dlaczego miałbym mówić ci o czymkolwiek? W gruncie rzeczy odniosłem wrażenie, że byłeś niebiańsko szczęśliwy, kiedy wyniosłem się z tego świata – powiedział Snape, cytując słowa, które powiedział w gniewie Black, kiedy przed laty zaprowadził go do Wrzeszczącej Chaty. Syriusz zmarszczył brwi.
- To było dawno temu. Jezu, Snape, żyj i daj żyć innym.
- Miło z twojej strony, że mnie tak ponaglasz, Black, ale wygląda na to, że jestem jeszcze potrzebny, by odwalać brudną robotę za wszystkich - odparł Mistrz Eliksirów, spoglądając groźnie na Syriusza.
Na dłuższy czas zapadła cisza.
- Wypij eliksir, Lupin, zanim wystygnie – odezwał się w końcu Snape zmęczonym głosem.
- Cieszę się, że żyjesz – powiedział szybko Syriusz. Snape uniósł brew i spojrzał na niego. Syriusz lekko się zarumienił. – Mam na myśli Harry’ego. On cię bardzo potrzebuje.
- Nic mu o mnie nie powiesz, Black.
- Pozwolisz mu dalej myśleć, że nie żyjesz? Wiesz, że on i jego grupa intensywnie trenują pojedynki, bo chcą cię pomścić?
- Gdybym wiedział, że moja śmierć będzie takim bodźcem do nauki, zrobiłbym to już lata temu – wycedził Snape, patrząc, jak Remus podnosi kubek do ust.
- Mówię poważnie, draniu!
- Jestem tego całkowicie świadomy – odparł Mistrz Eliksirów, wstając. – Powiem Potterowi, że Sombre to ja, kiedy będę miał szansę. I nie życzę sobie, żeby dowiedział się tego wcześniej od któregoś z was. Nie, kiedy Inkwizytorzy włóczą się po zamku. Pamiętaj, Black, jesteś Niewymownym Zakonu, a ta informacja jest tajna. Zrozumiano?
- Wynoś się stąd, zanim wykopię twój koci tyłek przez okno – warknął Syriusz. Wydawało się jednak, że rozumie. Snape zamienił się w Sombre i wyszedł z pokoju, wysoko unosząc ogon.

***
- Ktoś wie, kim są ci ludzie bez twarzy? Wyglądają jak dementorzy w negatywie – spytała Blaise przy śniadaniu.
- To nie wiesz? Zresztą skąd? Skoro cały czas uczysz się do SUM-ów. Zastanawiam się, skąd bierzesz siłę, żeby kuć tyle, co ta szlama, co kręci się koło Pottera? – zaczęła paplać Pansy.
- Nie byłoby bardziej ekonomicznie, gdybyś mówiła o niej po imieniu, Parkinson? – przerwał jej Draco, elegancko rozkładając serwetkę.
- To Inkwizytorzy z ministerstwa. Będą patrolować teren szkoły – odpowiedział inny Ślizgon.
- Po co? – zapytał Draco.
- Wydaje się, że po tym jak załatwiliśmy Snape’a, Dumbledore narobił w spodnie – zachichotała Pansy. Blaise przewróciła oczami.
- Naprawdę, Pansy, czasem zastanawiam się, czy ty celowo jesteś taka irytująca? Dumbledore przestraszy się wtedy i tylko wtedy, gdy zobaczy Czarnego Pana na własne oczy – stwierdziła Blaise wyniośle, umacniając swój status śmierciożercy. Pansy wzruszyła ramionami i wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Jeden z nich próbował załatwić Pottera, ale Dumbledore go uratował – powiedziała.
- O, serio? Więc są po naszej stronie? – zapytała Blaise, udając zadowolenie.
- Na to wygląda! Twarze maskują zaklęciami. Niektórzy mówią, że to nawet mogą być śmierciożercy, którzy brali udział w ataku na Hogwart!
- Brzmi świetnie! – uśmiechnęła się od ucha do ucha, czując jednocześnie, jak serce zsuwa się jej do żołądka.
Merlinie, nie. Czy to musi dziać się tak szybko?
Dyrektor wraz z resztą personelu zajął miejsce przy stole. Krzesło profesora Snape’a nie zostało usunięte, ale nikt na nim nie siedział.
- Proszę o uwagę – powiedział Dumbledore, a, gdy wszyscy zamilkli, ciągnął – Zapewne już zauważyliście ludzi, przechadzających się po szkole, a nie należących do personelu.
Harry prychnął, głaszcząc głowę Sashy.
- To Inkwizytorzy przysłani przez ministerstwo. Ich zadaniem jest zapewnienie nam bezpieczeństwa i tropienie czarnoksiężników. Kiedy zapytają was, kim jesteście, odpowiedzcie, proszę. Wiedzcie, że jeżeli dacie im powód, mogą potraktować was jak wrogów. Mimo to nie ma powodów do obaw, – dyrektor podniósł nieco głos, by uciszyć szmery rozmów, jakie wywołało jego oświadczenie, - jeżeli zatrzymacie się i przedstawicie za każdym razem, kiedy zostaniecie o to poproszeni. A teraz jedzmy, smacznego.
Ron parsknął i chwycił tosta.
- Jesteśmy bezpieczni, jasne. Jakoś nie widzę, żeby Ślizgoni byli niezadowoleni. Patrz na Parkinson. Zaraz się udusi ze śmiechu.
- Masz rację, Ron. – Pokiwała głową Hermiona, odkładając widelec.
- Jedzcie – powiedział Harry, nie przerywając posiłku, - bo nasz czas się zbliża, a oni inaczej będą śpiewać, kiedy z nimi skończymy.

***
- Stój! Dokąd idziesz?!
- Ty tam, gdzie idziesz? Udowodnij!
- Jeżeli nie odpowiesz, zaatakuję! I przestań się jąkać!
Wykrzykiwane na każdym kroku mało uprzejme polecenia przyprawiały Harry’ego o ból głowy. A jakby wszystkiego było mało, dyrektor podczas lunchu ogłosił, że dla ułatwienia Inkwizytorom pracy uczniowie na lekcje będą eskortowani przez nauczycieli albo panią Pomfrey. Wysłannicy ministerstwa zdawali się jednak tego nie doceniać. Harry słyszał, jak chrząkali i mamrotali, jakby spotkało ich rozczarowanie. Nie pozwolili sobie na głośniejsze okazywanie niezadowolenia, ale wyglądało na to, że w Hogwarcie został wprowadzony stan wojenny.
Harry wszedł do pokoju wspólnego Gryffindoru i przysiadł się do Hermiony.
- Miona, chodź na chwilę. Potrzebuję pomocy przy pracy domowej z OPCM-u – powiedział i mrugnął do Rona. Używał tej wymówki, kiedy chciał porozmawiać z nimi o Kole Naukowym. We trójkę poszli do pokoju Harry’ego.
- Co się dzieje, Harry?
- Chodzi o nasze spotkania. Musimy być dużo, dużo bardziej ostrożni. I jednocześnie musimy spotykać się częściej. Mamy mnóstwo do nauczenia, a jeszcze więcej do przećwiczenia…
- W porządku…
- Będę ustalał godziny spotkań i zmieniał je co tydzień. Obawiam się, że to oznacza mniej snu, bo będziemy spotykać się po północy.
- Będziemy jedynymi, którzy się włóczą po korytarzach w środku nocy. To będzie zbyt oczywiste… - zaczął Ron.
- Poprosiłem mojego ojca chrzestnego, żeby kupił dla mnie parę rzeczy – przerwał mu Harry i uśmiechnął się szeroko. Podszedł do szafy, namacał uchwyt i otworzył ją. Ze środka wyjął średniej wielkości paczkę.
- Co to? – zapytała Hermiona. Chłopak rzucił ją Ronowi. Ten złapał i otworzył. Na widok zawartości on i Hermiona wstrzymali oddech. W pudle były trzy peleryny niewidki.
- Harry, to musiało kosztować fortunę!
- Mam fortunę, Miona i jesteśmy na wojnie. Jedna peleryna na parę. Daj jedną Nevillowi, ty i Ron bierzecie drugą i upewnij się, że Blaise i Draco dostaną trzecią.
- A co z tobą?
- Nie potrzebuję. Kiedy chcę, potrafię być niewidoczny – odpowiedział Harry, a jego nieruchome, szmaragdowe oczy zalśniły determinacją.

***
Zbliżał się koniec marca, a Snape ciągle jeszcze nie znalazł okazji, by powiedzieć Harry’emu prawdę. Na każdym kroku spotykał Inkwizytorów. Nawet w gabinecie Dumbledore’a byli obecni przez cały czas. Zaczynało go to męczyć. Poza tym żywił do nich głęboką odrazę od chwili, kiedy jeden z wysłanników ministerstwa poczęstował go potężnym kopniakiem. Potem musiał zakraść się do swojego gabinetu, by zażyć eliksir tamujący wewnętrzny krwotok.
Żebym musiał po kryjomu zakradać się do własnego gabinetu! To się w głowie nie mieści!
Zakon nie miał szans, by spotykać się na terenie Hogwartu. Jego działalność w szkole zamarła. Nauczyciele niemal cały swój czas poświęcali na eskortowanie i ochronę uczniów. Dobrze się stało, że Snape wrócił od Bellatrix, zanim Inkwizytorzy zjawili się w zamku.
Zastanawiam się, czy Dumbledore to przewidział. A może popełnił błąd wpuszczając ich do szkoły?
Sombre przemierzył korytarz i usiadł tuż obok zbroi, którą rozwalił Harry, kiedy uczył radzić sobie ze swoją ślepotą.
Nigdy bym nie pomyślał, że będę uważał tamte dni za szczęśliwe.
Patrzył, jak chłopak przechodzi obok tak cicho, że odgłosu jego kroków nie potrafił wyłowić nawet kocim uchem i tak szybko, że prawie nie można go było dostrzec w oświetlonym tylko kilkoma świecami korytarzu. Sombre był z niego tak dumny, że cicho zamruczał. Harry przystanął nasłuchując, ale kiedy zdał sobie sprawę, że to tylko koci pomruk, ruszył dalej, przyspieszając jeszcze kroku.
Może powinienem go zatrzymać i powiedzieć prawdę? Zanim przyjdą tu ci szmaciarze. A może to zbyt niebezpieczne? Harry może zacząć krzyczeć jak Black…
Harry przemknął niczym cień, prawie nie używając laski. Jego lewa ręka sunęła po ścianie. Sombre był gotowy, by się zmienić, kiedy usłyszał kroki. Nikogo nie powinno tutaj być. Harry usłyszał je również i spróbował uciec.
- Drętwota!
- Protego! – Reakcja chłopaka była błyskawiczna i zaklęcie zostało odbite, ale Inkwizytor zaplanował atak. Wyciągnął drugą różdżkę, gotowy, by uderzyć. Sombre zobaczył, jak napastnik wykonuje znajomy ruch, ale nie usłyszał inkantacji. Harry tego nie widział, więc nie podejrzewał nawet, jakie niebezpieczeństwo mu grozi.
Zabije go zaklęciem tnącym!
To nie miało prawa się stać. Sombre zamiauczał dziko i skoczyłRozdział 11

Harry usłyszał dzikie miauczenie. Zdał sobie sprawę, że kot atakuje. Nie wiedział tylko czy jego, czy Inkwizytora. Odskoczył na bok, czując, jak strumień wrogiej magicznej energii muska mu policzek. Sapnął, dotykając rany po klątwie, przypominającej nacięcie nożem, i nie wahał się dłużej. Wycelował i rzucił zaklęcie, które ukochał sobie najbardziej.
- Lapidae!
Klątwa dosięgła celu, mijając Sombre o centymetry. Szarpany bólem Inkwizytor złapał kota, a potem skierował różdżkę na siebie i wyszeptał przeciwzaklęcie. Tymczasem Chłopiec-Który-Przeżył zdążył się już oddalić. Element zaskoczenia został stracony.
- Już prawie go miałem. To twoja wina. Obedrę cię za to ze skóry - Inkwizytor mocniej chwycił Sombre za szyję.
Sombre zrobiło się gorąco – znał ten głos, a jego właściciel nie należał do osób, które byłyby zadowolone z faktu, że ktoś odkrył jej tajemnicę. Gdyby się zmienił, musiałby zabić Inkwizytora, a to ściągnęłoby kłopoty na Dumbledore’a. Zakon szczególnie teraz bardzo potrzebował swojego przywódcy.
Więc walcz, kocie…
Coraz mniej tlenu dopływało do mózgu Sombre. Zasyczał i wysunął pazury, drapiąc z całej siły dłoń, która go trzymała. Jednak Inkwizytor nie zwolnił uścisku. Wycelował różdżką w kota i wypowiedział zaklęcie. Mały burmańczyk wzleciał w powietrze i zderzył się ze zbroją, stojącą w korytarzu.
- Drętwota!
- Pedalis Nix!
- Corpus Avaris!
- Cicatricas Manos!
- Pantaichis!
Pięć różnych klątw (niektóre całkiem pomysłowe) z pięciu różnych różdżek ugodziło Inkwizytora. To członkowie Koła Naukowego, zmierzając do Pokoju Życzeń, spotkali Harry’ego i udzielili mu wsparcia. Draco i Blaise uśmiechnęli się do siebie z satysfakcją tym typowym ślizgońskim uśmieszkiem. Ron rzucał dookoła gniewne spojrzenia.
- Jesteście pewni, że to, co zrobiliśmy, wystarczy?
- Cóż, mogliśmy zawiesić go za nogi pod sufitem, a na ścianie krwawymi literami napisać „Strzeżcie się Koła Naukowego”, ale ktoś już to kiedyś zrobił, no nie? – odezwała się Blaise, a Draco zachichotał.
- Sombre musi być gdzieś tutaj! Widzicie go? – zapytał z niepokojem Harry. Hermiona usłyszała drapanie z wnętrza zbroi.
- Harry, myślę, że jest uwięziony pomiędzy częściami zbroi. Nie wygląda na zadowolonego – mruknęła, kiedy chłopak podszedł bliżej.
- Krwawi? On uratował mi życie!
- Zobaczymy. Najpierw go uwolnię – powiedziała, machając różdżką. Fragmenty zbroi skurczyły się i odsunęły na bok, odsłaniając małego kota, leżącego na boku i pomiaukującego z irytacją.
- Zabierzmy go do Pomfrey – zasugerował Ron.
- Wtedy będziemy musieli opowiedzieć o Inkwizytorze – ostrzegła Blaise.
- I tak już nas widział. – Hermiona wzruszyła ramionami.
- Nie. Był zbyt zajęty kotem. Widział tylko Harry’ego. – Draco zerknął z pogardą na Inkwizytora. Mężczyzna unosił się kilka stóp nad podłogą, wijąc się i drapiąc. Jego dłonie były tak straszliwie pokaleczone, że nie mógł użyć różdżki. Stopy również odmówiły mu posłuszeństwa. Kombinacja klątw Koła Naukowego zadziałała doskonale.
- Co się tutaj dzieje!? – Rozległ się głos Lupina, a po chwili w korytarzu ukazał się nauczyciel OPCM-u, biegnący w ich kierunku.
- Szedłem na nasze spotkanie i napadł mnie Inkwizytor. Sombre powstrzymał go przed zabiciem mnie. On użył jakiegoś zaklęcia. Nie słyszałem formuły – opowiedział szybko Harry. Remus spojrzał na ciągle krwawiący policzek chłopaka. Ukośne nacięcie zaczynało się od linii szczęki, a kończyło tuż przy nosie. Wyglądało paskudnie, ale mogło poczekać.
- Nie stójmy tu. Wejdźmy do pokoju – powiedział, biorąc Sombre z rąk Hermiony. Kot wyglądał na rannego, ale nie krwawił.
Większość Koła Naukowego podążyła za nim. Remus delikatnie ucisnął w kilku miejscach ciało Sombre. Kot zasyczał i rzucił mu nieprzyjazne spojrzenie.
- Wiesz, jak mu pomóc?
- Wiem tylko, że nie możemy go zabrać do Poppy. Dyrektor wyjechał razem z panem Blackiem. Nie jestem pewny, co powinniśmy zrobić – mruknął Remus, intensywnie nad czymś rozmyślając.
- Nie możemy pozwolić, żeby cierpiał. Może umrzeć, zanim oni wrócą. Nie ma nikogo zaufanego, kto mógłby pomóc? – zawołał Harry. Remus westchnął i spojrzał na kota.
- Muszę to zrobić. Wygląda, że to jest twoja szansa – powiedział do Sombre. Kot zamknął oczy, przygotowując się na, mający nastąpić, spazm bólu.
- Jaka szansa? – zapytał Draco, a Harry zmarszczył brwi.
Remus skoncentrował się, oznajmiając Pokojowi Życzeń, że bardzo potrzebuje łóżka. Po chwili mebel zmaterializował się obok. Członkowie Koła zamrugali z niedowierzaniem.
- Po co łóżko jak dla człowieka? – spytała Hermiona, a Harry poczuł, jak jego serce przyspiesza. Po głowie tłukły się myśli.
Jeśli Sombre jest animagiem… siedział przy kociołku… Czy to możliwe?
Wczepił się w ramię Rona tak mocno, że chłopak jęknął.
Remus położył Sombre na łóżku i wycelował w niego różdżkę, wypowiadając zaklęcie mające zmienić kota z powrotem w człowieka. Po chwili na miejscu Sombre z głośnym jękiem pojawił się Severus Snape we własnej sarkastycznej osobie.
Pokój wypełniła cisza. Wszyscy patrzyli i nie wierzyli własnym oczom. Harry podbiegł do łóżka i położył dłonie na twarzy profesora, macając zapamiętale. Właśnie dotknął palcami haczykowatego nosa, kiedy dobiegło go zjadliwe:
- Łapy… przy sobie, Potter!
Harry nigdy by nie pomyślał, że może być tak szczęśliwy, słysząc ten głos.
- Pan żyje! Pan ŻYJE! PAN żyje! – wołał Harry. Intonacja zmieniała się tak, jak zmieniały się targające nim emocje. Nie zastanawiając się, walnął Snape’a tam, gdzie sądził, że znajduje się jego żołądek.
- Ty dupku! Zabiję cię teraz! Dlaczego mi to zrobiłeś!? – Draco i Ron musieli odciągnął Harry’ego. Snape syknął i zwinął się z bólu.
- Harry, to nie jest odpowiedni moment, żeby go bić. Poczekaj, aż go wyleczymy – powiedział Remus, podchodząc do łóżka.
- Już ja go wyleczę! Zupełnie! To miał być kawał!? Nie mogłem spać w nocy, bo myślałem, że zginąłeś przeze mnie! – Harry walczył w uścisku Draco i Rona, próbując się wyrwać.
- Wygląda na to, że on jeszcze może umrzeć, Potter – powiedział Draco, niepokój w głosie maskując złośliwością.
- Jak możemy panu pomóc, profesorze? – zapytała Blaise pierwszy raz od dłuższego czasu naprawdę szczęśliwa. Rozumiała, dlaczego Snape ukrywał fakt, że ciągle żyje. W końcu była Ślizgonką tak jak on. Cieszyła się, że jej mentor jest znów z nimi.
- Najpierw… zakneblujcie… Pottera – nakazał Snape.
- Mówiłem ci, że on ma temperament swojego ojca. – Remus nie mógł powstrzymać chichotu. – Próbuję cię zdiagnozować, ale nie widzę żadnych ran ani złamań.
- Nie… musisz… To zaklęcie… to… było… Sang Frigidae
Harry zbladł. Ta klątwa powoli zamrażała krew w żyłach ofiary, powodując udar i atak serca jednocześnie.
- Eliksir. Jest na to jakiś eliksir? – zapytał szybko.
Snape nie odpowiedział od razu, sprawiając, że Harry zdenerwował się jeszcze bardziej. Chłopak nie chciał, żeby Mistrz Eliksirów umarł teraz, kiedy do nich wrócił. Remus pochylił się nad Severusem i uważnie wysłuchał wyszeptanych mu do ucha instrukcji.
- Harry, Severus mówi, że potrafisz poruszać się szybko i cicho. Weź Hermionę i Draco i idźcie do lochów. W jego szafie są trzy fiolki, każda opatrzona runem. Uwarzycie eliksir według przepisu na pieprzowy, a na końcu dodacie zawartość tych fiolek w dokładnie takiej kolejności, jak wskazują znaki runiczne. Hermiono ufam, że pomożesz kolegom.
Hermiona przytaknęła szybko. Remus skinął głową.
- Dobrze. Draco, przygotujesz eliksir, ponieważ widzisz. Harry, Severus mówi, że miksturę trzeba podać w momencie, kiedy zmieni się zapach. Ufa, że potrafisz to zrobić.
- Damy radę. Tylko utrzymajcie go przy życiu przez ten czas – zapewnił Harry. Draco przywołał jedną z peleryn niewidek i mrugnął do Blaise. Hermiona uścisnęła Rona, by podtrzymać go na duchu. Gryfonka i Ślizgon stanęli obok Harry’ego, zarzucając pelerynę na niego i na siebie.
- Jesteśmy odpowiednio zamaskowani? – spytał Harry.
- Cali jesteśmy zakryci, Potter – odparł Draco i troje uczniów wyszło na korytarz.

***
Dumbledore wrócił do Hogwartu zaraz po tym, jak Remus zawiadomił go, co się wydarzyło. Nauczyciel OPCM-u czekał na dyrektora w swoim gabinecie.
- Jak wygląda sytuacja? – zapytał Albus, podchodząc do krzesła.
Niebezpiecznie było rozmawiać w biurze dyrektora, gdzie zawsze obecny był Inkwizytor.
- Severus jest w pokoju Harry’ego. Jest jeszcze słaby, ale czuje się coraz lepiej. Do jutra będzie jak nowonarodzony. A poza tym jest tak, jak przypuszczaliśmy. Inkwizytorzy dybią na życie Harry’ego.
- Co z tym, który zaatakował Harry’ego?
- Ciągle jest pod opieką Poppy. Uczniowie byli bardzo pomysłowi, jeśli chodzi o dobór zaklęć. Podejrzewam też, że Poppy nie robi wszystkiego, żeby ten człowiek szybko doszedł do siebie – odpowiedział Remus z nikłym uśmieszkiem.
- Profesor Flitwick zrobił, co miał zrobić?
- Tak. Pamięć Inkwizytora została częściowo wymazana. Pamięta, że się pojedynkował, ale nie wie z kim.
- To dobrze. Kiedy Severus wyzdrowieje, będziemy kontynuować nasz plan. Syriusz przygotowuje wszystko w Black Manor. Oczywiście będziemy musieli poinformować Harry’ego, że plan może się powieść.
- Panna Zabini poinformowała mnie, że wśród śmierciożerców panuje poruszenie. Oczekują spotkania już wkrótce. Może ono obejmować także ludzi spoza wewnętrznego kręgu.
- Dobrze, dobrze. Jak Harry przyjął wiadomość o powrocie Severusa?
- Nie odzywa się do mnie w tej chwili, ale myślę, że wybaczył mu po tym, jak go uderzył – odparł Remus z uśmiechem.
Albus również się uśmiechnął i wstał.
- Myślę, że udowodniliśmy, że nie mamy zamiaru stawać Inkwizytorom na drodze. Sądzę też, że po niemal miesiącu bezczynności wdajemy się wystarczająco słabi.
- Co pan chce przez to powiedzieć, dyrektorze? – zapytał Remus. Jego serce zaczęło bić szybciej. Czyżby skończyło się bezproduktywne czekanie, a nadszedł czas działań?
- Chcę powiedzieć, że już pora, by złożyć panu ministrowi Bagmanowi wizytę – odpowiedział wesoło Dumbledore, podchodząc do drzwi. – I wierzę, że custard* będzie dziś wyjątkowo smaczny.

*custard - tradycyjny angielski sos do ciast

***
Harry oczyma Sashy obserwował odpoczywającego Snape’a. Cieszył się, widząc, że srogi nauczyciel zdrowieje i czuje się coraz lepiej. Wydawało mu się, jakby Mistrz Eliksirów wrócił zza światów, a fakt, że może oglądać go żywego, traktował jak dar, w którego otrzymanie przestał już wierzyć. Zdał sobie sprawę, że się uśmiecha. Całkowicie zapomniał o upływie czasu.
- Sasha zaraz straci przytomność, Potter – powiedział Snape, otwierając oczy. Harry wstał zaskoczony. Zapomniał, że połączenie umysłów może męczyć wężycę, jeśli nieprzerwanie trwa dłużej niż godzinę. Natychmiast zerwał połączenie.
- Przepraszam, Sasho – wysyczał i pogłaskał ją.
- Nie szkodzi, Harry… Cieszę się, że podobało ci się to, co zobaczyłaś – syknęła w odpowiedzi i wsunęła mu się do rękawa, by odpocząć.
Kiedy nie widział, przewaga była znów po stronie Snape’a, który nie bez satysfakcji obserwował wyraz zadowolenia, malujący się na twarzy chłopaka.
To miłe widzieć, że cieszy się z faktu, że żyję. Założę się, że geny Lily przeważają nad genami Pottera.
- Więc, jak? – zapytał Harry, przerywając ciszę.
- Jak co? – Snape odpowiedział pytaniem.
- Jak pan przeżył Avadę? – powtórzył chłopak. Jego spojrzenie utkwione było w przeciwległej ścianie. Nieruchome oczy nie reagowały na światło, więc Harry nie odwracał wzroku od słonecznego promienia. Światło czyniło zieleń oczu Lily głębszą i bardziej lśniącą. Na policzku ciągle widoczna była, szybko niknąca, cienka blizna - ślad po klątwie Inkwizytora.
- Odpowiem ci, jeśli ty odpowiesz mi na to pytanie pierwszy – powiedział Snape z rozbawieniem w głosie, układając się wygodniej w łóżku.
- Nie no, profesorze, nie uwierzę, że taki Ślizgon jak pan ryzykował przy czymś tak ogromnie ważnym. A może powinienem zapytać kogoś innego? Ale wtedy ten ktoś mógłby zacząć się zastanawiać, po co chcę to wiedzieć – niemal wymruczał Harry, lubił te nagłe zwroty, zawsze obecne w rozmowach z Mistrzem Eliksirów. Słuchał, jak Snape powoli oddycha. Czekał.
- Przeżyłem klątwę zabijającą, dzięki profesorowi Lupinowi, Potter – odpowiedział w końcu Severus.
- Ale nadal nie wiem, w jaki sposób – naciskał Harry.
- Jest takie zaklęcie lecznicze, nazywane Effectio Stasis. Powoduje ustanie metabolizmu i całej aktywności życiowej. W rezultacie ktoś, kto jest pod działaniem tego zaklęcia, wydaje się martwy. Klątwa zabijająca działa tylko wtedy, gdy trafi na coś, co daje oznaki życia. Pod zaklęciem zastoju* nie ma żadnych objawów życia. Profesor Lupin rzucił na mnie to zaklęcie na sekundy przed tym, jak dosięgła mnie Avada. Byłem wtedy, technicznie rzecz biorąc, martwy, więc klątwa rozproszyła się w powietrzu. Czy taka odpowiedź cię zadowala?
Harry powoli pokiwał głową, przyswajając informacje. Przypomniał sobie inkantacje szeptane przez Remusa, ale nigdy dotąd nie przyszło mu na myśl, że to mogło być coś, co miało ocalić Snape’a przed śmiercią. Zdecydował, że, ponieważ Remus okazał się taki skuteczny, wybaczy mu, że ten pozwolił mu żyć w niewiedzy.
- Cieszę się, że pan żyje, ale i ciągle pana nienawidzę za to, że mi pan nie powiedział. Domyślam się, że to było celowe… Kurczę, zazdroszczę Blaise. Przyjęła to tak spokojnie.
- Zabini jest Ślizgonką, a nie Gryfonką, Potter.
- Tiara przydziału chciała umieścić mnie w Slytherinie – oznajmił Harry. Jeśli Snape był tą wiadomością zaskoczony, to nie było tego słychać w jego głosie.
- Ale w końcu nie umieściła. Więc to nie jest żaden argument, prawda?
- Raczej nie… - Harry wstał i wziął laskę. – Muszę iść na lekcje, profesorze.
- Sporo osiągnąłem – stwierdził Snape, obserwując, jak Harry bierze swoją torbę i zmierza do wyjścia. Kiedy miał otworzyć drzwi, Mistrz Eliksirów odezwał się ponownie z nikłym uśmiechem, którego, jak wiedział, Harry nie będzie zdolny usłyszeć w jego głosie.
- Ym… Potter?
Chłopak przystanął, ale nie odwrócił się.
- Gryffindor traci dwadzieścia punktów za to, że mnie uderzyłeś i pięćdziesiąt za to, że nazwałeś mnie dupkiem.
Harry uśmiechnął się, potrząsając głową. Po czym wyszedł na zewnątrz i zabezpieczył drzwi.
Ten człowiek powinien od nowa poukładać swoje priorytety…

* stasis – (ang.) zastój

***
Blaise była tego dnia wyjątkowo szczęśliwa. Snape żył, znała zaklęcia, o jakich Pansy nie mogła nawet marzyć, jej pozycja śmierciożercy-szpiega była ustabilizowana, a ponadto dostała kilka dobrych ocen. Szła do pracowni Zaklęć razem z Draco. Chłopak zawsze miał czas, by towarzyszyć jej w drodze na lekcje, które mieli wspólnie. Natomiast nie miał ani chwili, by porozmawiać z Pansy. Ich sprzeczki o to ogromnie Blaise bawiły.
- Są takie dni, kiedy świat wydaje się idealny – powiedziała do Draco, kiedy szli razem korytarzem. Malfoy uśmiechnął się i spojrzał na nią.
- No, to tylko patrzeć, a zjawi się najmłodszy Weasley – powiedział, a Blaise szturchnęła go łokciem. Powrót Snape’a pomógł przywrócić jej charakter właściwy młodej dziewczynie i odsunąć na bok kamienne milczenie i żądzę zemsty, która zwykle tliła się w jej oczach.
Wydaje się taka beztroska. – pomyślał Draco z zadowoleniem. Zaskoczony odkrył po chwili, że nie tylko z zadowoleniem, ale i z czułością. Nie tylko szanował Blaise Zabini i podziwiał ją, że podjęła się czegoś, o czym on nigdy by nawet nie pomyślał, ale i po prostu… lubił tę cholerną dziewczynę.
- Nie rozumiem, czemu nie mogłabym chociaż raz uznać świata za miejsce idealne. Zwykle jest szary i obłąkany, ale dzisiaj naprawdę jestem szczęśliwa, mimo obecności Inkwizytorów.
- Cieszę się. Wyglądasz lepiej, kiedy jesteś szczęśliwa – stwierdził Draco.
- Och… Więc, kiedy jestem nieszczęśliwa wyglądam źle. To chcesz powiedzieć? – Blaise udała obrażoną. Draco uśmiechnął się.
- Nie drażnij się ze mną, Zabini – wycedził. – Bo ja znam każdy trik w składni i gramatyce. I nie odwracaj kota ogonem. Powiedziałem, że wyglądasz lepiej, a nie, że zwykle nie wyglądasz dobrze.
- Tak pan mówi, panie Malfoy? Więc, innymi słowy, prawi mi pan komplementy?
Draco uniósł brew i znów się uśmiechnął.
- Być może – powiedział.
Rozmowa trwałaby dalej, gdyby nie głośny skrzek nieznanej sowy. Podleciała do Draco i oddała mu list. Chłopak zmarszczył brwi, a jego serce zaczęło bić szybciej.
- To od mojej matki – oznajmił niepewnie, rozkładając pergamin.

Drogi Draco,
Twój ojciec uciekł z Azkabanu. Uważaj na siebie, bo nie jesteś bezpieczny.

Mama


Dłoń, w której trzymał list zaczęła drżeć. Voldemort jeszcze raz przyjrzał się uważnie grupie śmierciożerców. Byli tam prawie wszyscy. Ci, którzy pozostali i ci, których pozyskał. Był zadowolony. Śmierć zdrajcy, Severusa Snape’a, i fakt, że Inkwizytorzy Bagmana przebywają w Hogwarcie, powstrzymując wszelkie działania Zakonu, sprawiały, że znów czuł się potężny. Znowu był górą. Wiedział, że Dumbledore będzie miał problemy ze znalezieniem tak dobrego i lojalnego wytwórcy eliksirów – nawet nie mistrza – jak Snape. Podczas gdy on miał najlepszą mistrzynię. Mistrzynię, która udowodniła, że jest dużo bardziej lojalna niż Snape. To tylko polepszało sytuację. A Harry Potter stracił kolejnego obrońcę, jednego z najważniejszych, jak doniosły Zabini i Parkinson.
Gdybym wiedział, że ten tłustowłosy mieszaniec nauczy ślepego chłopaka pojedynkować się, zabiłbym go już pół roku temu. Teraz i tak nie żyje, więc to nie robi żadnej różnicy.
- Moi wierni śśśmierciożercy… - powiedział Voldemort. Wszystkie czarno odziane postaci pokłoniły się na dźwięk jego głosu. – Wezwałem was dzisiaj, by świętować. Wezwałem, by oddać cześć wytrwałości, którą daje prawdziwa lojalność i by przyjąć z powrotem w nasze szeregi Lucjusza Malfoya, który uciekł z Azkabanu.
Wysoki mężczyzna wyszedł na środek i tak jak pozostali skłonił się przed Czarnym Panem. Serce Blaise zaczęło bić szybciej.
O, nie… Draco… – powtarzała w myślach, patrząc na Lucjusza. Czuła pod maską swój gorący oddech. – Jest zgubiony. Co mam robić?
Lucjusz był dużo chudszy niż przed atakiem na Hogwart, co było widać również na jego twarzy. Kości policzkowe były bardziej wystające, a oczy zapadły się, przez co wydawały się większe i bardziej przerażające. Wrażenie to potęgowały błyszczące w nich nienawiść i triumf. Po fali oklasków i okrzyków Lucjusz zajął miejsce i znowu zapadła cisza.
- Blaise Zabini, Pansy Parkinson, zbliżcie się – rozkazał Voldemort. Obie dziewczyny podeszły, pochylając głowy. Pansy dygotała z podniecenia. – Zdejmijcie maski. – Usłyszały. Blaise ściągnęła swoją, nie podnosząc głowy.
- Jak możemy ci służyć, mój panie? – spytała cicho, utrzymując emocje i niespokojny umysł na wodzy tak, jak uczył ją profesor Snape. Odpowiedzią była klątwa, którą Voldemort tak lubił. Pansy i Blaise krzyknęły. W kręgu za nimi Crabbe i Goyle zadrżeli ze strachu, że mogą podzielić los klasowych koleżanek. Wtedy zaklęcie zostało zdjęte, ale nawet kiedy klątwa już nie działała, Pansy nie przestała jęczeć.
- Zostałyście ukarane, ponieważ dałyście się oszukać, a żaden z moich śmierciożerców nie może pozwalać, by wrogowie go oszukiwali.
Blaise wiedziała, o co chodzi, ale nic nie powiedziała.
- Kto nas miał oszukać, mój panie? – zapytała Pansy przez łzy. Voldemort nie odpowiedział, zdawało się, że zezwala na to komuś innemu.
- Mój syn was oszukał. – Głos Lucjusza był tak samo jedwabisty jak przed chwilą, ale teraz drgała w nim wściekłość. – Draco Malfoy nie zasługuje już na miano mojego syna. Zdradził mnie i naszego pana. Musi zapłacić za swoją zuchwałość!
- Lucjuszu… Rozumiem twoje rozczarowanie… ale tylko ja mogę decydować o tym, co ma zostać zrobione. Mam nadzieję, że o tym pamiętasz – powiedział Voldemort. Zaklęcie odrzuciło Lucjusza w przeciwległy kąt pokoju. Został on jednak potraktowany łaskawie gdyż, nie był to Cruciatus. Lucjusz wstał i skłonił się, przepraszając.
- Wy obie jesteście blisko z młodym Malfoyem, prawda? - Voldemort zwrócił się do Blaise i Pansy.
- Tak, mój panie – odpowiedziały jednocześnie.
- Przyprowadźcie go do mnie – rozkazał.
- A jeżeli będzie się opierał, mój panie? – spytała Blaise ostrożnie.
- Nie obchodzi mnie w jakim stanie go sprowadzicie, byle był zdolny spojrzeć w oczy swojemu ojcu… i swojemu panu – odparł Voldemort, uśmiechając się zimno.

***
Harry, stukając przed sobą laską, zmierzał na śniadanie wraz z grupą uczniów i eskortującą ich Minerwą McGonagall. Obok dumnie kroczył Sombre, był wyraźnie rozdrażniony.
- Ginny? – zawołał Harry, próbując rozróżnić odgłosy kroków. Słyszał szuranie nóg przechodzących obok niego osób i poirytowany głos McGonagall, proszącej uczniów, by się pospieszyli.
- Tu jestem, Harry. Co chciałeś? – Z prawej strony rozległ się głos Ginny. Harry uśmiechnął się.
- Sombre chce, żeby jeden znajomy uczeń przyjął go do siebie… Zastanawiałem się, czy nie mogłabyś zrobić czegoś, żeby wszyscy zobaczyli, że jest jego?
- Załóż się, Harry – powiedziała, biorąc czarnego burmańczyka na ręce. Uśmiechnęła się radośnie, nie często zdarza się okazja, by wziąć na ręce Severusa Snape’a, nieistotne czy w kociej postaci czy nie.
Draco usiłował znaleźć Blaise w tłumie Ślizgonów, by razem z nią usiąść i zjeść śniadanie, kiedy usłyszał typowo Weasleyowski wrzask. Wysoki, ostry głos wołał go po imieniu.
- Draconie Malfoy!
Odwrócił się i zobaczył Ginny tak czerwoną, jak jej włosy, idącą w jego kierunku. W wyciągniętych rękach trzymała wyraźnie niezadowolonego Sombre, próbując utrzymać go jak najdalej od siebie.
O, rany. Profesorowi zebrało się na żarty, czy co?
Draco spojrzał z pogardą na Gryfonkę i prychnął.
- Czy to nie jedna z wiewiórek? O co chodzi, dziewczynko?
- Wiesz, kto to jest!? – spytała ze złością, podtykając mu kota pod sam nos. Draco spojrzał w czarne oczy, patrzące na niego z wściekłością.
- Tak. I?
- Aha. Więc przyznajesz się! Przyznajesz, że wytresowałeś swojego kota, by zakradł się do wieży Gryffindoru i narobił bałaganu!
- A co? Czyżby schował ci gdzieś twoje pantalony? – Wzruszył ramionami Draco, pokazując, że też umie grać. Sombre zasyczał i machnął ze złością ogonem. Ginny wcisnęła chłopakowi kota do rąk i odwróciła się, by odejść.
- Jeśli kiedykolwiek złapię to coś w moim dormitorium, oskóruję na żywca! – wrzasnęła, ile miała siły w płucach, powodując wybuch śmiechu u Ślizgonów i uśmieszki u swoich przyjaciół.
- Cóż, Sombre, więc wygląda na to, że twój następny przystanek to kufer Pottera – powiedział Draco na tyle głośno, by wywołać u Ślizgonów kolejną falę wesołości. Kot syczał i prychał dopóki Draco nie położył go obok swojego talerza. W ten sposób Sombre stał się oficjalnie jego kotem.

***
Blaise krążyła po pokoju wspólnym, nie wiedząc, co robić. Uśpiła Pansy zaklęciem, żeby ta nie podniosła alarmu. Nie obawiała się Crabbe’a i Goyle’a. Oni nie otrzymali żadnych rozkazów i bardziej niż osoba Dracona interesowało ich jedzenie.
Co mam robić? Nie mogę pozwolić, żeby Voldemort go zabił? Ale co mogę zrobić?
Poszła do Dumbledore’a, jak tylko wróciła, koło czwartej nad ranem. Dyrektor wysłuchał jej uważnie, a potem odesłał z przykazaniem, żeby poszła spać. Nie była pewna, czy czarodziej podejmie jakieś kroki, czy nie.
Była tak pochłonięta własnymi myślami, że nie zauważyła wejścia czarnego kota. Zorientowała się dopiero, kiedy usłyszała pyknięcie i obok niej stanął Mistrz Eliksirów.
- Wypełnisz rozkaz, który dzisiaj dostałaś – powiedział.
- Nie zamierzam oddać Draco Voldemortowi!
- Nie wykrzykuj jego imienia. Myślałem, że lepiej cię wyszkoliłem – warknął na nią Snape. Blaise drgnęła i przełknęła ślinę.
- Dla dobra pana Malfoya to ty powinnaś wypełnić ten rozkaz, a nie Parkinson – ciągnął pozbawionym emocji głosem.
- Co muszę zrobić? – spytała z determinacją w głosie spoglądając na Mistrza Eliksirów.

***
Syriusz Black czytał list. Był w paskudnym nastroju. Nie znalazł żadnego sposobu, żeby zdjąć ze ściany portret swojej matki. Kobieta wyła jak banshee za każdym razem, kiedy go zobaczyła. Przywiedziony do ostateczności zakrył obraz płótnem przedstawiającym Lily i Jamesa, mocując je za pomocą zaklęcia klejącego. Jednak kobieta ciągle krzyczała oburzona, tyle że jej wrzaski były nieco przytłumione. A James nie robił nic, poza skupianiem uwagi portretu na sobie, żeby Syriusz miał chwilę dla siebie.
- Co!? Cholera, Dumbledore! Snape zostaje! W tym tempie, to zajmie jeszcze z rok! – zawołał Syriusz, kiedy skończył czytać. Jego odpowiedź była krótka i lakoniczna.
Dobrze, przyślij go.

***
Tej samej nocy w Pokoju Życzeń zamiast treningu odbyło się spotkanie. Severus Snape i Remus Lupin musieli odbyć poważną rozmowę z Harry’m, Draco, Fredem, Georgem, Nevillem, Ronem, Hermioną i Ginny.
- Panna Zabini musi poinformować was o czymś ważnym. Opóźniliśmy wszystko o jeden dzień, ale panna Parkinson jutro rano się obudzi – oznajmił poważnie Remus.
- Jestem na czarnej liście Voldemorta, prawda? – oznajmił gorzko Draco.
- On chce, żebyśmy - ja i Pansy – przyprowadziły cię do niego – powiedział Blaise i spuściła wzrok. Harry’ego przeszedł dreszcz. Przypomniał sobie, co widział, kiedy schwytano Karkarowa.
- Oczywiście nie możemy zrobić czegoś takiego, bez narażania zdrowia pana Malfoya – stwierdził obłudnie Snape.
- Nie może upozorować swojej śmierci tak jak pan? – spytał Harry.
- Każdy z pana przyjaciół, panie Potter, panu powie, że nie może pan stosować tej samej sztuczki więcej niż raz i oczekiwać, że za każdym razem się uda – uciął Mistrz Eliksirów.
- Obawiam się, że on ma rację, Harry. – George lekko westchnął.
- Musimy bez przerwy wynajdywać nowe sposoby, żeby trzymać mamę z daleka od naszych wynalazków – dodał Fred.
- Nie obwiniam jej – mruknął Remus z nikłym uśmiechem.
- Więc jak możemy pomóc Draco? – spytała Hermiona.
- Pozwolimy dziewczynom SPRÓBOWAĆ zabrać go do Voldemorta.
- Ale jeśli zawiodą, on je ukarze! – zaprotestował Draco. Blaise wzruszyła ramionami.
- A nawet jeśli, to co? Nie zabije nikogo. Jest nas za mało, żeby mógł sobie na to pozwolić.
- Nie chcę, żeby was torturował przez mnie! – zawołał Draco, rumieniąc się.
- A ja nie chcę, żeby cię zabił – odparła Blaise.
- Nie potteruj mi tu, Zabini! – wycedził Ślizgon przez zaciśnięte zęby.
- Ty zacząłeś – stwierdziła, lekko się uśmiechając.
- Hej! O co chodzi z tym potterowaniem? Chcecie powiedzieć, że ja…
- Daj spokój, Harry – uśmiechnął się Remus. Snape prychnął i zaklaskał w dłonie, by uciszyć towarzystwo.
- Martw się lepiej o nauczycieli, nie o ucznia, Malfoy – upomniał go. – Jej nic nie będzie. Bądź jutro w pokoju wspólnym Slytherinu. Ja też tam będę, nic nie może pójść źle.
- A co z nami, profesorze? – zapytał Harry.
- Wy zajmiecie się Inkwizytorami. Bądźcie pewni, że nie spotka was nic gorszego niż szlaban z dyrektorem – oznajmił Remus, a Koło Naukowe wybuchnęło śmiechem.

***
Dwie godziny przed śniadaniem Inkwizytorzy wylegli na hogwarckie korytarze. Podzielili się na pary i zaczęli zajmować pozycje. Świst różdżki, przecinającej powietrze, zlał się z wyszeptanym zaklęciem.
- Dessinato Florae!
Wielobarwne kwiaty pojawiły się na szatach Inkwizytorów. Wśród wysłanników ministerstwa zapanowało poruszenie, we wszystkich kierunkach poleciały zaklęcia wykrywające, ale bez rezultatów.
- Te przeklęte kwiatki nie chcą zejść! – zawołał jeden z Inkwizytorów.
- Próbowałeś maskującym?
- Odbija!
- Chrzanić to! Musimy zająć pozycje! – warknął inny i oddalił się szybkim krokiem.
Fred i George ukryci pod Zaklęciem Kameleona (obaj wyglądali jak fragment ściany) zagryźli usta, siłą powstrzymując się od śmiechu. Skinęli do siebie i wycelowali różdżki kilka metrów dalej w miejsce, gdzie teraz znajdowali się Inkwizytorzy.
Mężczyźni nagle spostrzegli, że stoją w głębokim i cuchnącym bajorku, pełnym moskitów i małych, śmiesznych stworków wspinających się po ich szatach. Bliźniacy zdjęli z siebie zaklęcie i uciekli, chichocząc, podczas gdy Inkwizytorzy usiłowali wydostać się z bagna.

***
- Stójcie! Dokąd idziecie?! – spytał Inkwizytor Harry’ego i Neville’a. Obaj chłopcy uśmiechnęli się w odpowiedzi.
- Do nikąd - odparł Harry, nawet nie odwracając głowy w kierunku, z którego dochodził głos.
- Jesteśmy tutaj tylko po to, żeby narobić kłopotów – powiedział Neville. Wyciągnął różdżkę i wymruczał zaklęcie. Nie trafiło ono Inkwizytora, ale gargulca za nim.
- Ty mały bandyto! Masz szczęście, że spudłowałeś, bo bym… Aaaa!!! – wrzasnął mężczyzna, kiedy gargulec nagle ożył i chwycił go, unieruchamiając.
- Neville, musisz opisać mi jego wyraz twarzy – zachichotał Harry.
- Cóż – zaczął Neville wesoło, kiedy oddalali się od szamoczącego się w uścisku kamiennego gargulca Inkwizytora. – Oczy prawie mu wyszły i zbladł…
- Nie zostawiajcie mnie! – zawołał za nimi, ale żaden z chłopców nawet nie odwrócił głowy. Mężczyzna został sam, wystawiony na widok publiczny.

***
Hermiona wyszczerzyła się do Rona z satysfakcją. Przed chwilą śmiejąc się głośno, dołączyli do nich Harry i Neville.
- Wszyscy są unieruchomieni, teraz wasza kolej. Musicie załatwić tych od bagna i tego od gargulca. Trzech jest zamkniętych w cieplarni, pięciu zaklinowało się między ścianami w lochach i cała grupa siedzi w bańce – Ginny zawiesiła na prawo od gabinetu dyrektora.
- Chodźmy, Ron – zawołała Hermiona z takim zapałem, z jakim zwykle pochłaniała wiedzę. Chłopak pobiegł za nią. Uśmiechał się radośnie, kiedy jednocześnie rzucali zaklęcia na każdego uwięzionego Inkwizytora tak, jak polecił im Harry.
- To będzie pamiętne śniadanie!

***
Dumbledore pogłaskał Fawkes’a, mrugając do niego tak jak za dawnych czasów.
- Dzisiaj powracamy do gry, przyjacielu – powiedział łagodnie do feniksa. Fawkes ćwierknął radośnie, ciesząc się z pieszczoty. Albus uśmiechnął się i podsunął mu jego ulubioną muffinkę, po czy założył ulubioną tiarę (błękitną w srebrne gwiazdy) i wyszedł.
Przed gabinetem przywitało go sześciu Inkwizytorów uwięzionych w magicznej bańce mydlanej. Uśmiechnął się do nich zadowolony.
- Dzień dobry, panowie – powiedział, przyglądając się ich twarzom. Koło Naukowe spisało się na medal.
Zaklęcie maskujące zostało zdjęte i twarz każdego z Inkwizytorów była widoczna. Dumbledore zauważył, że kilku z nich w ogóle nie powinno być na wolności.
Już czas by złożyć ministrowi Bagmanowi wizytę. Rozdział 13

Ludo Bagman czuł, jakby się znalazł pomiędzy młotem i kowadłem. Bez względu na to, jakiego wyboru dokona i co zrobi, skończy jako przegrany. Hazard nie mógł mu już pomóc. Ludo Bagman był, krótko mówiąc, skończony.
Z trudem przełknął ślinę i spojrzał na wysoką, surową postać dyrektora. Dumbledore przyszedł do jego biura z innym urzędnikiem ministerstwa – Arturem Weasleyem. Nie było sposobu, by Bagman mógł odeprzeć ich zarzuty, nawet gdyby nie byli obaj członkami Zakonu Feniksa.
- Cóż, Ludo. Oczekuję, że mi wyjaśnisz, jak to możliwe, że zbiegli z Azkabanu skazańcy patrolowali moją szkołę w twoim imieniu.
- To oczywiste, że przeniknęli do oddziału Inkwizytorów. Nie może mnie pan za to obwiniać! - odparł szybko Ludo.
- Ciekawi mnie, co powie rada nadzorcza Hogwartu, kiedy dowie się, że minister naraził szkołę na niebezpieczeństwo – powiedział Albus. Jego oczy zwęziły się i niebezpiecznie rozbłysły. Kiedy patrzył w ten sposób, nawet Severus Snape odwracał wzrok.
- Jeśli pan sprawi, że ministerstwo utraci zaufanie społeczeństwa teraz, kiedy Voldemort jest na wolności, narazi pan na niebezpieczeństwo cały czarodziejski świat! – Ludo próbował bronić swojej pozycji.
- Nikt nie powiedział, że Mnisterstwo utraci zaufanie – stwierdził poważnie Artur. – Nie wiem tylko, co się stanie z panem, panie Bagman.
Ludo poczuł na czole krople potu i zaczął się trząść w swoim wielkim, ministerialnym fotelu. Czy w ogóle jest możliwe, by wyszedł z tego w jednym kawałku? Jakby czytając w jego myślach, Dumbledore powiedział:
- Myślę, że w twoim interesie leży, żebyś powiedział nam całą prawdę, Ludo. Udowodnij, że działasz w dobrej wierze i służysz Zakonowi. Ślubowałeś to, obejmując swoje stanowisko, pamiętasz?
- Pamiętam – odparł Bagman, pocierając skronie. Robił się coraz bardziej i bardziej zdenerwowany.
- Jeżeli dowiem się, dlaczego pozwoliłeś na to, co się stało, mogę ci pomóc. – powiedział Dumbledore, dając ministrowi cień nadziei.
- Chociaż ty prawdopodobnie tego nie doceniasz. Narażać DZIECI na niebezpieczeństwo! – krzyknął z wściekłością Artur, ale jedno spojrzenie dyrektora go uspokoiło.
- Czas mnie goni, panie ministrze – ponaglił Dumbledore. Jego głos ciął jak nóż. Bagman wzdrygnął się i podniósł wzrok, jego oczy błyszczały jak oczy dzikiego zwierzęcia schwytanego w śmiertelną pułapkę.
Nagle wyciągnął różdżkę i trzęsącą się dłonią wycelował w stojących naprzeciw czarodziejów.
- Nie pozwolę wam mnie zniszczyć! Będę walczyć o moje życie! – zaskrzeczał. Jego oczy nerwowo wędrowały od przywódcy Zakonu do jego towarzysza. Dumbledore uśmiechnął się uprzejmie.
- Mój dobry człowieku. Wydaje mi się, że ten sposób osiągniesz efekt całkowicie przeciwny. Rozejrzyj się. Wszystko, czego od ciebie chcemy to informacje.
- I lepiej dla ciebie, żebyś zaczął mówić po dobroci – wycedził Artur przez zaciśnięte zęby, gotowy w każdej chwili dobyć różdżki.
Ludo stał nieruchomo, patrząc na dwóch pozostałych czarodziejów. Jego ręka opadła bezwładnie, a on ukrył twarz w dłoniach i zaszlochał.
- Jeśli wam powiem, zginę – powiedział.
- Jeśli nam powiesz, jest szansa, że pożyjesz dłużej - poprawił go Albus. Bagman kiwnął głową, pokonany.
- Dobrze – oznajmił drżącym głosem.

***
Sombre rozłożył się na kanapie w pokoju wspólnym Slytherinu. Tu czuł się dużo bardziej komfortowo niż w gryfońskim pokoju Harry’ego.
Zbyt dużo złota i czerwieni, jak na mój gust.
Draco siedział na brzeżku fotela, z palcami przyciśniętymi to ust. Raz po raz przygryzał wargi. Sombre wskoczył na poręcz fotela. Jego ogon przesunął się po kłykciach chłopaka. Ten obrócił się i spojrzał w czarne oczy burmańczyka.
- Wiem, ale się boję – wyszeptał, zerkając na zajmujących się swoimi sprawami Śligonów. Wieść, że Inkwizytorzy zostali zdemaskowani przez jakąś nieznaną siłę, ciągle krążyła wśród uczniów w wielu ciekawych wersjach. Niektórzy gotowi byli się założyć, że w szkole ukrywają się aurorzy. Wszyscy jednak byli zgodni, że stał za tym Dumbledore. Draco uśmiechnął się smutno.
W sumie macie rację. Nie chcielibyście stanąć z Potterem do pojedynku.
Wtedy nadszedł czas na trzecią lekcję i pokój wspólny opustoszał. Draco udał, że pakuje się na zajęcia. Usłyszał kroki. Ćwiczenia z zawiązanymi oczyma, które odbywał na spotkaniach Koła Naukowego, sprawiały, że słuch bardzo mu się wyostrzył.
- Wybierasz się gdzieś? – Rozległ się głos i Draco znieruchomiał.
Pansy!
Powoli się odwrócił i spojrzał na nią. Skupił się na utrzymaniu kamiennej twarzy i udawaniu, że nie wie, po co przyszła, uśmiechając się złowrogo.
- Interesuje cię to, Pansy? – zapytał. Sombre zeskoczył z fotela i stanął za nim.
- Bardzo mnie to interesuje. Zresztą nie tylko mnie. Blaise także – uśmiechnęła się szeroko, wiedząc, że to go uspokoi. Wydawał się zainteresowany Blaise. Prawdopodobnie chciał wyciągać informacje od śmierciożerczyni. Pansy ciągle była wściekła, że Draco nie chciał „wyciągać informacji” od niej.
Blaise weszła i spojrzała na chłopaka z niesmakiem, jak przystało na prawdziwego śmierciożercę. Draco przeszedł dreszcz. To wydawało się takie prawdziwe, jakby Blaise wcale nie chciała chronić go przed Voldemortem.
- No, ja nie wiem, ale nie boicie się, że Lupin będzie chciał wiedzieć, gdzie jesteśmy, skoro nie ma nas na zajęciach? – Przechylił głowę.
- Draco, przychodzimy do ciebie w imieniu Czarnego Pana – oświadczyła Blaise. Pansy nie odezwała się tak, jak obiecała.
- A czego on mógłby ode mnie chcieć? – zapytał Draco. Serce dziko waliło mu w piersi.
- Jesteś nienaznaczony. Czarny Pan chce z tobą pomówić o misji, której może się podjąć tylko ktoś taki jak ty – odparła Blaise. – Odmawiasz?
- Proszę, Draco, nie odmawiaj. Nie chciałabym musieć cię zabić – powiedziała Pansy z fałszywą troską.
- Nie odmówię, oczywiście. Jestem oddany Czarnemu Panu. Już teraz?
- Tak. Chodź z nami – powiedziała Pansy i obie dziewczyny wyszły z pokoju wspólnego. Draco wziął Sombre i podążył za nimi. Jednak w korytarzu kot zeskoczył na ziemię i odszedł.
- Wydaje się, że twój pupil nie chce nigdzie iść – wycedziła Pansy.
- Prawdopodobnie zadławił się oparami ciężkich perfum, które ciągną się za wami – odciął się Draco. Parkinson zgrzytnęła zębami. Blaise spojrzała na nią ostrzegawczo, by powstrzymać ją od atakowania już teraz.
Dziewczyny sprowadziły Draco do lochów. Sombre zdał sobie sprawę, gdzie idą.
Zamierzają skorzystać z używanego przeze mnie punktu aportacji.
Lochy były puste. Żadna z pracowni Eliksirów nie była zajęta, kiedy Dumbledore był nieobecny. Wszyscy znajdowali się na zewnątrz z Hagridem, który nie dawno wrócił, gdziekolwiek by nie był.
Właśnie weszli do pracowni, kiedy Draco usłyszał ciche miauknięcie z tyłu - sygnał od Sombre.
- Wiesz, Pansy, naprawdę nie powinnaś wstępować do służby Voldemorta – wycedził Ślizgon. Pansy obróciła się z wściekłym spojrzeniem.
- Nie wymawiaj jego imienia, ty kłamliwy zdrajco! – ryknęła, zapominając się.
- Parkinson, ty idiotko! – warknęła Blaise, zadowolona, że Pansy się zdradziła.
Draco wyciągnął przed siebie rękę, a jego różdżka wylądowała mu w dłoni – kolejny trik, którego nauczył ich Potter – i rzucił na obie Ślizgonki Drętwotę zanim Pansy zdążyła zareagować.
Z cichym pyknięciem Snape wrócił do ludzkiej postaci i chwycił pióro i kawałek pergaminu i coś na nim nabazgrał.
- Przeczytaj to, szybko! – nakazał. Draco spojrzał na to, co napisał Snape.
Siedziba Zakonu Feniksa znajduje się pod numerem dwunastym, Grimmauld Place, Londyn.
Pergamin zapalił się i rozsypał w popiół w palcach Dracona. Chłopak zamrugał.
- Tylko Strażnik Tajemnicy może powiedzieć ci gdzie to jest. I tam teraz się udajemy. Trzymaj mnie za rękę – powiedział Snape i pociągnął Draco do swojego gabinetu. Tam, w prywatnym punkcie teleportacyjnym Mistrza Eliksirów, aportowali się do Londynu.
- Pan jest Strażnikiem Tajemnicy Zakonu?! – spytał Draco, jak tylko miał sposobność znów się odezwać.
- Umarli nie zdradzają tajemnic – odparł Snape, krzywiąc się. Przycisnął dzwonek i po chwili drzwi otworzył Syriusz Black.

***
Kiedy Dumbledore wrócił do szkoły towarzyszyli mu Bill i Charlie Weasleyowie. Zabrali oni Inkwizytorów, którzy okazali się zbiegłymi skazańcami a nawet śmierciożercami. Żaden z uczniów nie wiedział, co się stało z wysłannikami ministerstwa, ani gdzie skończyli. W Azkabanie? Być może. Jednak tak naprawdę nikogo to nie interesowało. Pozostali Inkwizytorzy zostali odwołani z polecenia ministra. Hogwart był znów wolny i nauczyciele nie musieli wszędzie towarzyszyć uczniom.
- To cudowne, że możemy znowu chodzić, gdzie nam się podoba – powiedział Ron z szerokim uśmiechem na twarzy. Ciągle jeszcze otrzymywał gratulacje od każdego, kto wiedział, co naprawdę stało się z Inkwizytorami. Takich osób nie było wiele, tylko ci z Koła Naukowego, jednak w pojedynkach nie mieli sobie równych i Ron był zadowolony. Hermiona także uśmiechała się szczęśliwa.
- Tak! Wreszcie nie trzeba będzie pozwolenia, by pójść do biblioteki. Uczenie się do SUM-ów będzie dużo prostsze.
- Przecież już opanowałaś cały materiał, Hermiono – stwierdził Harry z lekkim uśmiechem, słysząc rozmowę przyjaciół.
- No tak. Ale mam na myśli podsumowanie całości – odparła poważnie. Ron nie mógł powstrzymać się od chichotu. Hermiona uśmiechnęła się.
- Proszę bardzo, śmiej się. Ale będziesz mi dziękować, kiedy przyjdą wyniki SUM-ów!
- Dziękuję ci już teraz, Hermiono – powiedział Ron i mrugnął.
- Cóż, to świetnie, że wszystko wraca do normy. Jakoś… - mruknęła, rumieniąc się lekko. Ron się roześmiał, ale Harry pozostał poważny.
- Nie do końca. Nie wiemy, gdzie jest Draco. Na pewno jest bezpieczny, ale Voldemort nie będzie zadowolony.
- Blaise twierdziła, że wszystko będzie w porządku. Sam-Wiesz-Kto nie pozbędzie się żadnego ze śmierciożerców – powiedział Hermiona, ale raczej bez przekonania.
Wtedy Harry przycisnął dłoń do czoła w miejscu, gdzie znajdowała się blizna i wrzasnął, po czym upadł na podłogę.

***
Narcyza Malfoy nie była szczęśliwą żoną ani dobrą matką. Nie była nikim więcej, niż tylko piękną kukłą towarzyszącą wszędzie Lucjuszowi. Przynajmniej do momentu, kiedy poszedł do więzienia.
Teraz patrzyła, jak pije brandy. W jego oczach płonęła furia. Do tej pory Narcyza naprawdę nie zastanawiała się, co robi jej mąż, jak zdobył majątek, ani komu zawdzięcza to, kim jest. Nie interesowała się nawet, na jakiego człowieka wyrósł jej syn. Aż do ostatniego Bożego Narodzenia. Jeszcze raz zerknęła na Lucjusza opartego o gzyms kominka niczym złowieszcze widmo, czekające aż jego pan go wezwie. Gotowe, by iść i zabić jedyną rzecz, stworzoną przez Narcyzę – jej syna.
Teraz Narcyza bała się swojego męża. Przerażał ją i budził wstręt. Cokolwiek zrobił Draco – nawet jeśli zhańbił rodzinę – nie zasłużył na śmierć, a na pewno nie na taką.
To straszne. Nie jest lepszy niż tresowany do zabijania pies – pomyślała i cicho wyszła.
Z synem nie kontaktowała się od Wielkanocy, obawiając się o jego życie. Nie wysłała mu żadnej wiadomości, bojąc się, że jej odpisze. Jednak ten jeden raz, kiedy widziała go w Św. Mungu, gdzie udała się, by dowiedzieć się czegoś o ofiarach ataku, pozwolił jej zrozumieć, że się zmienił. Teraz zrozumiała, w jaki sposób.
To samo stało się nie tak dawno u Blacków. Syriusz także się ich wyparł.
Narcyza z jakiegoś niewiadomego powodu była zadowolona z tego powodu. A jej umysł na gwałt szukał jakiegoś sposobu, by pomóc Draco.
Jednak nie widziała żadnego, a jej mąż syknął zachwycony, kiedy znak zaprosił go na egzekucję jego syna. Ledwo Lucjusz wyszedł, Narcyza podbiegła da kominka i wrzuciła w płomienie szczyptę Proszku Fiuu.
- Dumbledore!

***
Voldemort był wściekły. Blaise i Pansy za swoją porażkę cierpiały pod Cruciatusem. Lucjusz szalał z wściekłości. Nie rozumiał, jak ta niekompetentna podróbka syna mogła wymknąć się śmierciożercom. Draco nigdy nie był tak dobry, kiedy Lucjusz kazał mu coś zrobić. Zawsze musiał coś zepsuć. Więc jak to możliwe, że teraz odkrył spisek i uciekł? Lucjusz miał wrażenie, że zaraz zwariuje.
- Gdzie jest teraz Draco Malfoy? – zapytał Voldemort.
- Nie wiemy, mój panie – odpowiedziała Blaise i wygięła się do tyłu, krzycząc.
- Więc do czego mi jesteście potrzebne!? – ryknął Czarny Pan, zdejmując klątwę. Pansy jęczała, a Blaise odetchnęła głęboko i powiedziała to, co kazał jej Snape.
- My… My możemy zaprowadzić cię… do siedziby Zakonu… Feniksa, mój panie. To tam… musiał schronić się… Draco…
Voldemort opuścił różdżkę, a wściekłość zniknęła z jego twarzy.
- Słucham – powiedział cichym, beztroskim głosem.

***
Harry jęknął, powoli odzyskując przytomność. Przez jego umysł przemykały obrazy, a ciało odczuwało efekt każdego Cruciatusa rzuconego tej nocy przez Voldemorta. Jednak ból nie przeminął. Nie zmniejszył się tak, jak zwykle wraz z odzyskaniem świadomości. Chłopak zwinął się i jęknął.
- Co się dzieje? – Usłyszał zatroskany głos Remusa.
- Nie jestem pewna – mruknęła Poppy.
- Harry? Słyszysz mnie? Co się stało? – Znów głos Remusa. Tym razem bliżej jego ucha.
Harry syknął z bólu.
- Nie… przestało… Nie mogę… przestać… go czuć… NIENAWIDZĘ… To tak boli…
- Podniosę cię teraz, Harry – powiedział Remus i chłopak poczuł, że unosi się w powietrze. Był zadowolony, potrzebował bliskości, a jednocześnie brzydził się jej.
- Puść mnie, wilkołaku – warknął Harry, po czym znów jęknął. – Nie! Remusie, co się ze mną dzieje?
Remus przełknął ślinę, serce tłukło mu się w piersi.
- Dowiemy się, Harry. Trzymaj się – powiedział, patrząc na twarz młodego Gryfona. Zmarszczył brwi. Blizna chłopaka była jasnoczerwona , nie krwawiła, ale zdawała się świecić. Wtedy Harry wymruczał coś złowrogim głosem, który po prostu NIE MÓGŁ należeć do niego, a jego oczy wydawały się być skupione. To było coś, czego Remus nie widział od lata. Zaczął biec.

***
- Narcyza? Co mogę dla ciebie zrobić? – zapytał Dumbledore, chcąc szybko zakończyć połączenie. Zamierzał skontaktować się ze wszystkimi członkami Zakonu, włączając Snape’a, by powiedzieć im, co usłyszał od Bagmana.
- On chce zabić mojego syna! Zabrał Draco, by go zamordować. Znów się spotkali. Zrób coś, Dumbledore! Dam ci wszystko, zrobię wszystko! Wszystko, co będziesz chciał w zamian!
Dumbledore przełknął ślinę, patrząc uważnie na twarz Narcyzy. Nigdy nie okazała tylu emocji, tyle troski o kogoś, nawet o Draco. Czy teraz mógł jej ufać?
- Bądź pewna, że twój syn jest bezpieczny. Nie musisz się obawiać – powiedział.
- Został zabrany z Hogwartu! Nie zauważyłeś? Masz szpiegów w swojej szkole! – pisnęła desperacko.
- Naprawdę, Narcyzo. Zaufaj mi. Twój syn żyje i jest dobrze chroniony – zapewnił ją łagodnie. – Powinnaś przerwać połączenie, zanim ktoś zobaczy, że ze mną rozmawiasz. A ciebie trudno będzie chronić skutecznie.
Narcyza odetchnęła.
- Mówisz prawdę?
- Jak zawsze.
- Dziękuję… Dziękuję, dyrektorze. Ma pan kolejnego sprzymierzeńca – powiedziała i zniknęła. Dumbledore uśmiechnął się lekko, ale uśmiech spełzł z jego twarzy, kiedy do gabinetu wpadł Remus z Harry’m na rękach.
- Stało się coś złego! – wydyszał, ostrożnie kładąc Harry’ego na fotelu. Dumbledore przyjrzał się bacznie twarzy chłopaka. Gryfon wzdrygnął się i wydawało się, że zaraz zacznie krzyczeć, jakby spojrzenie dyrektora wywoływało ból. Nagle wyraz twarzy Harry’ego zmienił się zupełnie, chłopak łypnął chytrze na Dumbledore’a. To spojrzenie Albus znał aż nazbyt dobrze.
- Dostanę was – zarechotał Harry. Jego śmiech sprawił, że serce dyrektora załomotało dziko. Rozdział 14

Syriusz i Draco spojrzeli po sobie, nie bardzo wiedząc, co robić. Syriusz oblizał usta.
- Cóż, witaj w moim domu. Już prawie pozbyłem się wszystkich dziwadeł.
- Dziwadeł? – Draco przechylił głowę.
- Taa… Ale czasem zdarzy się jeszcze jakiś bogin, więc bądź gotowy rzucić Riddikulus zawsze, kiedy zobaczysz coś dziwnego – powiedział Syriusz i zaprowadził Ślizgona do jego pokoju.
- Więc to jest siedziba Zakonu?
- Z braku czegoś innego. Muszę powiedzieć, że jestem zaskoczony, że coś dobrego wyszło od Lucjusza - stwierdził Łapa z typowym dla siebie wyczuciem. Draco przygryzł wargę i spojrzał w bok.
- Technicznie rzecz biorąc, jestem także częścią twojej rodziny, prawda?
- Moja rodzina nie jest wcale lepsza.
- Jeżeli myślisz tak także o mojej matce, to mogę zaraz zacząć bardziej przypominać ojca – zjeżył się Draco. Syriusz obrócił się, spojrzał na niego i roześmiał się tym swoim, przypominającym szczekanie, śmiechem.
- Nie martw się, wiem, że to prawdopodobnie dzięki Narcyzie jesteś taki, jaki jesteś. O, a to twój pokój. Baw się dobrze.
Draco rozejrzał się po pomieszczeniu. Była to sypialnia typowa dla starych dworów, z wielkim bogato zdobionym łóżkiem, ogromnym oknem i dywanem na podłodze. Skinął głową.
- Dzięki… Eee… Jak mam do ciebie mówić? Pan Black?
- Syriusz wystarczy – powiedział mężczyzna i odwrócił się, by odejść. Draco przełknął ślinę i jeszcze raz na niego spojrzał.
- Syriuszu?
Były skazaniec spojrzał mu w oczy.
- Myślisz, że Potter znowu da sobie radę? Że wszystko skończy się dobrze?
- Wiem tylko tyle, że zamartwianie się o to nic nie da – odparł Syriusz po krótkim zastanowieniu i oddalił się korytarzem w stronę pokoju Hardodzioba.

***
Po tym, co powiedział Harry, oczy Dumbledore’a pociemniały. Chłopak wygiął się z bolesnym jękiem. Wyciągnął rękę, jakby chciał czegoś lub kogoś dotknąć. Remus zrobił ruch, jakby chciał ją chwycić, ale Dumbledore go powstrzymał.
- Pomóż mi – wyszeptał Harry. Wtedy dyrektor pozwolił Remusowi go dotknąć. Lupin objął Harry’ego tak, by ten mógł się o niego oprzeć.
- Co widzisz? – spytał Albus. Remus spojrzał na niego nieufnie.
- Dom… pokój pełny… pełny moich sług… Zapoluję na nich i zabiję wszystkich… AAARGH! – Ciało Harry’ego znów wygięło się w łuk.
- Nie dotykaj mnie, ty brudny, plugawy… - powiedział złowieszczym, metalicznym głosem, który nie należał do niego, a z jego dłoni wytrysnęło jasne światło. Remus przeleciał przez całą długość dyrektorskiego gabinetu i uderzył w ścianę. Harry zachichotał.
- Walcz z tym, Harry. Jesteś od niego silniejszy – nakazał mu Albus. Oczy Harry’ego obróciły się, by SPOJRZEĆ na Dumbledore’a. W rozszerzonych w ciemności źrenicach chłopaka pojawił się szkarłatny błysk.
- Chłopak sam mi się poddaje, Dumbledore. Myślałeś, że pozwoliłbym mu dalej bezkarnie zaglądać do moich myśli? – Harry zerknął chytrze na dyrektora i roześmiał się, cały czas desperacko próbując uwolnić się z uścisku. Jednak Albus trzymał go mocno i nie puszczał.
- Mylisz się, Tom.
- To ty się mylisz, starcze! Puść mnie! Eeek! – Głos Harry’ego znów stał się jego własnym, przerażonym i pełnym bólu. Przez ciało chłopca przeszedł dreszcz. Pojedyncza kropla krwi spłynęła z jego blizny.
- Nie mogę go odepchnąć. Pomóż mi! On mi nie pozwala. Pomóż! – wyszeptał szybko. Jego oczy znów znieruchomiały i patrzyły w nicość.
Wolną ręką Albus chwycił opadającą dłoń Harry’ego i spojrzał na Remusa.
- Znajdź Sombre. Tak szybko, jak zdołasz. Nie mamy zbyt wiele czasu – nakazał i Remus wybiegł z gabinetu. Dyrektor zwrócił się do Harry’ego.
- Harry, teraz musisz być silny. Wybierz jedno wspomnienie, które jest ci drogie, a którego nie dzielisz z Tomem. Zanurz się w nim, a ja pomogę ci go wyrzucić.
- Niech pan nie pozwoli mu nade mną znowu zapanować… To boli… Niech pan coś… zrobi… - wydyszał Harry.
- Harry, to bardzo ważne… Ty musisz pomóc mi najpierw – powiedział Dumbledore, obawiając się prosić chłopca o tak wiele. - Nie walcz z nim i pozwól mu mówić. Kiedy to będzie dla ciebie za wiele, będę wiedział i ochronię cię. Możesz to dla mnie zrobić, Harry? Zrobię to tylko, jeśli się zgodzisz – zapewnił łagodnie. Harry odetchnął i szybko kiwnął głową.
- Trzymaj się wspomnienia, które jest twoje i tylko twoje – nakazał Albus. Harry znów wygiął się do tyłu z głębokim westchnieniem, a kiedy się uspokoił, jego twarz straciła zwykły wyraz dobroci, a przybrała złowrogi wygląd seryjnego mordercy.
- Uciąłeś sobie pogawędkę ze szczeniakiem, starcze? – zaskrzeczał.
- Tom, powtarzam ci, poddaj się, nic tym nie osiągniesz, możesz tylko sam siebie skrzywdzić – oświadczył spokojnie Albus, w pełni świadomy, że Voldemort zrobi coś dokładnie odwrotnego.

***
Remus biegł do lochów jak lunatyk, odprowadzany przez pytające spojrzenia uczniów.
- Sombre! Sombre, gdzie jesteś!?
- Profesorze, myślę, że Sombre poszedł gdzieś z Draco – poinformowała go jedna ze Ślizgonek. Remus przygryzł wargę i wszedł do pracowni Eliksirów. Rozejrzał się po gabinecie Snape’a.
- Cholera! Dlaczego go nie ma, kiedy jest potrzebny!?
W tym momencie płomienie w kominku strzeliły w górę i do pokoju wszedł kot, wysoko unosząc ogon. Remus chwycił niczego nie spodziewającego się burmańczyka i wybiegł z gabinetu, nie zwracając uwagi na posykiwania i protesty kociego animaga.

***
Albus podtrzymywał głowę Harry’ego, ale dłoń chłopaka wysunęła się z jego własnej. Gryfon nie sprawiał już wrażenia niewidomego, jego oczy utkwione były w dyrektorze.
- Chłopak jest mój. Poddaj się – nakazał.
- Nie mogę tego zrobić, Tom. Opanowywanie ciał innych ludzi jest bezprawne – powiedział Albus uprzejmym tonem. Jego spojrzenie jednak było surowe i nieustępliwe, jak u wojownika. Harry znów zaskrzeczał i wskazał ręką na czarodzieja.
- Ten chłopak jest interesującym prezentem – uśmiechnął się jadowicie.
- To prawda, Tom. Ma wiele talentów – zgodził się Albus, opierając stopy na ziemi.
- Większość z nich ma ode mnie. Ukradł i zostanie ukarany!
- Już został wystarczająco ukarany. Nie sądzisz, Tom?
Drzwi się otworzyły i do gabinetu wpadł Remus z kotem pod pachą. Sombre zeskoczył na ziemię i podszedł do Harry’ego.
- Powiedz, tej brudnej bestii, żeby się wynosił, zanim potnę go na kawałki – rozkazał Harry.
- Nie ma potrzeby, by być takim wulgarnym, Tom – stwierdził Albus tonem, który, jak wiedział, doprowadzał Voldemorta do szału. W rzeczy samej, wyraz twarzy Harry’ego zmienił się. Chłopak wygiął się do tyłu, krzycząc przeraźliwie. To był krzyk Harry’ego i to jego głos można było usłyszeć, zanim Voldemort znów przejął kontrolę.
- On kończy!
Sombre zjeżył się, kładąc uszy po sobie, ale nie zmienił się. Wiedział, że nie powinien. Harry zwisł bezwładnie z fotela. Jednak Dumbledore ciągle go podtrzymywał. Spojrzenie chłopaka w błyskawicznym tempie wędrowało z punktu do punktu, a jego twarz przypominała straszliwą maskę. Albus zamknął oczy. Wydawało się, że rzuca zaklęcia. Po chwili Harry zaczął się wyrywać, desperacko próbując uwolnić się od dotyku starszego czarodzieja. Kiedy Dumbledore się z nim szamotał, Remus chwycił go z tyłu i przytrzymał w fotelu.
- Nie obrócisz tego przeciw mnie! Jeśli się nie poddacie, zabiorę go ze sobą – wyrzęził, przeciągając „s” tak, że jego głos niemal przeszedł w syk. – Nieee!!! – wrzasnął, a czerwony błysk w jego źrenicach zmienił się w płomień. Zaczął syczeć.
Sombre podszedł bliżej, słysząc wężomowę, od której Remusa przechodził dreszcz. Cokolwiek robił wcześniej Albus, nie przestał i ciągle siedział z zamkniętymi oczami.
Nagle rozbłysło jasne światło. Wszystkich odrzuciło do tyłu i Harry został sam, zwisający z fotela z półotwartymi, nieruchomymi oczami, oddychając płytko. Remus pierwszy do niego dopadł.
- Harry? – zapytał ze strachem.
- To… ja – odpowiedział słabo Harry i zaniósł się kaszlem. Snape natychmiast zmienił się w człowieka, a Albus zawołał Fawkes’a. Strużka krwi pociekła z kącika ust Harry’ego.
- Potter, zostań z nami przez moment – nakazał Snape.
- …myślę… nie mogę… on… mnie zabił… - wyszeptał Harry, zanim całkiem znieruchomiał.

***
Pansy i Blaise wróciły do Hogwartu w porze obiadu. Pansy była niespokojna.
- Jak znajdziemy Malfoya, skoro nie wiemy, gdzie się ukrył? Jeśli zawiedziemy, Czarny Pan na pewno nas zabije. I to będzie twoja wina! – wyjęczała płaczliwie. Blaise nie miała nastroju na sprzeczki z Pansy.
- To, że uciekł, to przede wszystkim twoja wina, Parkinson. Więc nie zawracaj mi głowy swoimi obawami. Zajmę się tym. Upewnij się tylko, że Crabbe i Goyle nie paplają o spotkaniu. Przypilnuj, żeby nie otwierali ust bez potrzeby – powiedziała sucho i odeszła, zanim Pansy miała szansę zaprotestować. Ślizgonka zgrzytnęła zębami. Zastanawiało ją i drażniło, jak Blaise w tak krótkim czasie z szarej myszy zmieniła się w lidera. Żeby dać upust emocjom, przeklęła pierwszego pierwszorocznego Puchona, który jej się napatoczył, ale nie dało jej to satysfakcji.

***
Ron i Hermiona po obiedzie wśliznęli się do skrzydła szpitalnego. Podeszli do łóżka Harry’ego i spojrzeli na uśpionego eliksirem przyjaciela. Mieli nadzieję, że bijący od niego chłodny spokój i słaby, płytki oddech jest tylko efektem podanego wywaru.
- Myślisz, że wszystko będzie z nim w porządku? – wyszeptał Ron, przygryzając wargę. Spojrzał na bladą skórę Harry’ego, zamknięte oczy i zwinne dłonie, teraz wiotkie i nieruchome.
- Harry wyzdrowieje, tak jak zawsze. Musi… - odparła Hermiona, ale nie wyglądała na przekonaną. Harry wiele razy lądował w szpitalu, także z powodu swoich wizji, ale ten przypadek wydawał się być inny. Profesor Lupin nie zabrał Harry’ego do skrzydła szpitalnego, zabrał go do gabinetu dyrektora, gdzie pozostali przez niemal całą godzinę. Profesor McGonagall złapała Hermionę i Rona przyczajonych przy chimerze i nakazała im odejść. Im i każdemu innemu uczniowi, który był w pobliżu. Odeszli, ale niemal natychmiast wrócili pod jedną z peleryn niewidek, które Harry dostarczył Kołu Naukowemu.
Ani Ron ani Hermiona nigdy nie widzieli Harry’ego tak bezwładnego, ani profesora Dumbledore’a tak zatroskanego i rozgorączkowanego.
- Jak myślisz, co się stało?
- Chyba miał wizję – wyszeptała Hermiona, gładząc dłoń Harry’ego, spoczywającą na kocu. Była zimna i wilgotna. Dziewczyna zadrżała.
- Przecież zwykle potrzebował tylko eliksiru albo dwóch, by dojść do siebie po wizji. Boję się, Hermiono.
- Ja też – powiedziała cicho. Nagle usłyszeli pyknięcie.
- Będzie żył. – Z kąta dobiegł niski głos, a Gryfoni podskoczyli spłoszeni. Z cienia wyłonił się Snape oparty o krzesło. Wyglądał na zmęczonego. Ron i Hermiona spojrzeli na siebie, nie wiedząc, co powiedzieć. Snape mlasnął zniecierpliwiony.
- Idźcie do dormitoriów. Pani Pomfrey wkrótce wróci. Ona dość dobrze zna dźwięk towarzyszący przemianie animagicznej. A pan Potter prawdopodobnie jutro do was dołączy.
Z braku pomysłu na lepszą reakcję Gryfoni wyszli ze skrzydła szpitalnego, nakrywając się peleryną niewidką. Snape obrócił się, by spojrzeć na cierpiącego nastolatka, leżącego przed nim.
- Lepiej żebyś mi nie kłamał, Potter – mruknął cicho i zmienił się z powrotem w Sombre, by kontynuować czuwanie, tak jak wiele razy robił to Harry, kiedy role były zamienione.

***
Dwie godziny przed śniadaniem Albus spotkał się z profesorem Lupinem i profesorem Snape’em w swoim gabinecie. Syriusz już tam był. Wyglądał dość mizernie, właśnie dowiedział się o Harry’m.
- Co z nim? – zapytał Snape’a, gdy tylko ten wszedł.
Mistrz Eliksirów zamiast jak zwykle odpowiedzieć zjadliwą uwagą, powiedział po prostu:
- Niedługo się obudzi. Sądzę, że wstanie przed południem, ale jest bardzo słaby.
A Syriusz, zamiast jak zwykle się zezłościć, kiwnął tylko głową i wbił wzrok w swoje dłonie. Albus wstał, by zwrócić uwagę zgromadzonych.
- Fawkes da nam tyle łez, ile będzie potrzebne. Wkrótce Harry wróci do pełni sił.
- Jeszcze jedna taka wizja i on może umrzeć! – Remus wyraził na głos obawy wszystkich.
- Cóż, zebraliśmy się tu właśnie po to, by przeciwdziałać pojawieniu się kolejnej wizji. Żeby mieć tego gwarancję, chciałbym, żeby Harry uczył się, jak zamykać umysł przed ingerencją z zewnątrz. Ośmielę się stwierdzić, że nauczyłbyś go tego równie dobrze jak pannę Zabini, Severusie.
Snape tylko kiwnął głową.
- Teraz inny powód dla którego chciałem się z wami spotkać. Mam wieści z ministerstwa.
Wszyscy spochmurnieli.
- Minister Bagman powiedział mi, co się stało i chce nam pomóc w zamian za zwrócenie mu fizycznego i psychicznego bezpieczeństwa.
- O, na pewno. – Syriusz uśmiechnął się kpiąco.
- Pan McNair spłacił długi, które pan Bagman miał u goblinów za obietnicę, że Lucjusz Malfoy nie otrzyma Pocałunku Dementora. Zamienili ministra w marionetkę, strasząc go goblinami. Teraz Lucjusz uciekł z Azkabanu, a Bagman otrzymał rozkazy dotyczące Hogwartu i nas.
- Oślizgły drań! – ponownie odezwał się Syriusz.
- Możesz darować sobie to komentowanie, Black?! – warknął Snape, poirytowany.
- To tylko uzupełnienie – odwarknął Syriusz.
- Jakkolwiek, minister doniesie swoim… mocodawcom to, co chcemy. Teraz, kiedy Inkwizytorzy przepadli, Tom gotowy jest działać szybko. Panna Zabini powiedziała mu, że odnajdzie Kwaterę Główną Zakonu. Myślę więc, że będzie dobrze, jeśli minister potwierdzi wersję panny Zabini – powiedział Dumbledore, a wszyscy przytaknęli.
- Severusie, znów będziemy potrzebować twoich umiejętności. Jestem pewien, że teraz Zaklęcie Fideliusa na liście, który zabił ministra Knota, może zostać złamane – Albus zwrócił się do Snape’a.
- Tak, dyrektorze. Jednak musimy być ostrożni, bo Strażnik Tajemnicy może to wyczuć, a Bellatrix Lestrange nie daje się łatwo oszukiwać.
- Zgadzam się – powiedział Syruisz, lekko zdegustowany.
- Wątpię, jeżeli będzie zajęta czymś innych – odezwał się zamyślony Remus.
- Czym na przykład? – spytał Syriusz.
- Walką i usuwaniem skutków działania innego eliksiru kierowanego za pomocą woli. Zrobię taki i zapewniam, że ona go dostanie – odparł Snape. Jego oczy błysnęły na myśl o powrocie do roli pupila Belli.

***
Harry obudził się. Wreszcie był w pełni przytomny i otaczające go dźwięki wyostrzyły się. Pomacał dookoła i wyczuł pościel.
Skrzydło szpitalne. Jak długo tu jestem?
Usiadł, opierając się na łokciu, ale ogarnęły go zawroty głowy i musiał z powrotem się położyć.
- Nie, nie, nie wstawaj. Najpierw to wypij. – Usłyszał pospieszne szuranie stóp Poppy i poczuł jej delikatny dotyk, kiedy uniosła mu głowę i napoiła eliksirem, który smakował jak mięta z dodatkiem dwutlenku węgla. Energia musującego eliksiru rozeszła się po jego ciele, jak tylko go przełknął.
- Jak się czujesz, Harry? – spytała pani Pomfrey.
- Lepiej – odpowiedział. – Mogę wyjść?
- Nie, nie możesz. Jesteś jeszcze zbyt słaby, ale możesz mieć gości. Mam nadzieję, że nie będą cię niepokoić dłużej niż pięć minut. Pierwsza lekcja właśnie się skończyła – powiedział pani Pomfrey i wpakowała Harry’ego z powrotem pod kołdrę. Chłopak odetchnął, rozkoszując się faktem, że jego umysł znów jest wolny. Może bezpiecznie rozluźnić się, a mrok przed oczami chroni go przed niebezpieczeństwem, rozpaczą i grozą. Nagle poczuł lekki nacisk kocich łap i uśmiechnął się.
- Witam, profesorze – wyszeptał tak, by Poppy nie mogła go słyszeć. Ogon Sombre przesunął się po jego palcach, a ciałko kota otarło się o jego, jakby dla okazania zadowolenia, że młody Gryfon odzyskał przytomność. Harry mógłby przysiąc, że usłyszał ciche mruczenie, ale wątpił, by profesor naprawdę zamruczał teraz, kiedy Harry wiedział, kim jest Sombre. Chłopak uśmiechnął się jeszcze raz. Jego dłoń spoczywała na grzbiecie Sambre, jakby to miało dodać mu otuchy.
- Wróciłem – szepnął z ulgą, mając nadzieję, że już nigdy więcej nie będzie musiał walczyć z Voldemortem w swoim umyśle. Rozdział 15

Voldemort przechadzał się nerwowo po wielkim pokoju o kamiennych ścianach. Był sam, bez swoich śmierciożerców. Oprócz niego w komnacie znajdowała się tylko, drzemiąca w kącie, Nagini. Nie było żadnego powodu, by miał dalej trzymać fason, ani by udawał, że się nie niepokoi. A niepokoił się bardzo.
Czuł, jak Harry Potter wtargnął do jego umysłu w chwili, kiedy miał się dowiedzieć, gdzie znajduje się Kwatera Główna. Odprawił wtedy wszystkich, bo wydawało mu się, że dostał szansę, by zacząć wreszcie kontrolować powód swoich powtarzających się porażek. Czy to było korzystne?
Voldemort nie był do końca pewny. Po pierwsze Dumbledore nie pozwolił mu przejąć całkowitej kontroli. Po drugie przeklęty chłopak miał zbyt silną wolę. Czarny Pan był przekonany, że rzucone na Gryfona Imperio nie byłoby efektywne, nie na długo w każdym razie. Po trzecie nie pamiętał ostatnich trzech czy czterech sekund, kiedy walczył, by całkowicie opanować chłopaka lub go zabić. Nie wiedział, czy Harry Potter ciągle żył, czy też był wreszcie i nieodwołalnie martwy. Miał się jednak o tym już wkrótce przekonać. Zabini zobowiązała się dostarczyć tę informację wraz ze wszystkimi szczegółami dotyczącymi Kwatery Głównej Zakonu Feniksa.
Voldemort niczego bardziej nie pragnął, niż zniszczyć wszystko, co stworzył Albus Dumbledore, jednocześnie patrząc temu staruchowi w oczy. Jakże on nienawidził tego jego obrzydliwego mrugania! Jak nie mógł znieść faktu, że stary dyrektor był jedyną osobą, której nigdy nie zdołał oszukać, nawet stosując najlepszą taktykę! Voldemort zgrzytnął zębami, a w jego szkarłatnych oczach błysnęło szaleństwo. Jeżeli okaże się, że ten cholerny chłopak nadal żyje, następnym razem skończy z nim raz na zawsze.

***
- Harry, obudziłeś się! Nareszcie! – zawołała uszczęśliwiona Hermiona i prawie rzuciła się na łóżko Harry’ego, przyduszając prefekta Gryffindoru. Nie przeszkadzało mu to. Po drugiej stronie łóżka usiadł Ron. Harry usłyszał dźwięk otwieranego pudełka i poczuł lekki aromat czekolady.
- Stwierdziliśmy, że przyniesiemy ci trochę słodyczy, żebyś miał co jeść, jak się obudzisz. Wybrałeś dobrą chwilę, bo jeszcze trochę i nic by po nich nie zostało. – Głos Rona był pełny ulgi i radości. Harry zachichotał i sięgnął przed siebie. Pod palcami poczuł chłodną, gładką skórę czekoladowej żaby. Jednak zamiast wziąć ją do ust, wyciągnął też drugą rękę i zamknął dwójkę przyjaciół w grupowym uścisku.
- Tak się cieszę, że mam was z powrotem, że mogę być z wami! – zawołał z tak wielką ulgą, że aż zaskoczyło to Rona i Hermionę. Zapadła cisza. Harry konsumował żabę, a Hermiona i Ron spoglądali na siebie nerwowo. Wreszcie chłopak kiwnął zachęcająco głową.
- Harry… - zaczęła Hermiona i urwała. Zobaczyła, jak chłopak kieruje na nią spojrzenie swoich pustych, nieruchomych oczu. Wyglądał na takiego szczęśliwego. Czy powinna o to pytać?
- O co chodzi Hermiono? Wstydzisz się? – zapytał. Dziewczyna przełknęła ślinę i przygryzła wargę. Ron pośpieszył jej z pomocą.
- Ona się martwi, stary. Oboje się martwimy. Wiesz, ile byłeś nieprzytomny?
- Ile? – spytał, a uśmiech zniknął z jego twarzy. Nie miał wątpliwości, czego przyjaciele starają się dowiedzieć i o co boją się zapytać. Nie był pewny, czy może odpowiedzieć.
- Całe dwa dni, Harry. A profesor, to znaczy Sombre przez cały czas był przy tobie! – powiedziała Hermiona, jakby to wszystko wyjaśniało. Harry był pod wrażeniem, bo w istocie tak było. Jeżeli Snape go pilnował, to musiał być bardzo chory.
- Harry… - zaczęła łagodnie Hermiona. Chłopak zmarszczył brwi, oczekując pytania.
- Czym ta wizja różniła się od innych? – wyszeptała, a Harry przełknął ślinę. Naprawdę nie chciał o tym rozmawiać. Co właściwie miałby powiedzieć? Że Voldemort opanował jego umysł? Że nie ma żadnych wspomnień z ostatnich kilku sekund, oprócz bolesnej świadomości, że znajduje się poza ciałem?
Jak bardzo dziwny się stanę? – pomyślał, zaciskając usta.
- Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz – powiedziała szybko Hermiona, widząc, że twarz przyjaciela pochmurnieje.
- Ale musisz wiedzieć, że nic nie powstrzyma nas od bycia przy tobie – zapewnił go Ron, kładąc mu dłoń na ramieniu. Harry wzdrygnął się i odetchnął płytko. To był gest pełen przyjaźni i chłopak drżał na samą myśl, że może ją stracić.
- Jeśli wam powiem, będziecie się mnie bali – wyszeptał. Zapadła cisza. Harry nie mógł wiedzieć, co myślą jego przyjaciele, bo nie mógł zobaczyć ich twarzy. Wtedy rozległ się głos Rona; cichy, prawie niesłyszalny, tak że tylko Harry mógł wiedzieć, co chłopak mówi.
- Wiemy… że Sam-Wiesz-Kto ci coś zrobił… Hermiona sądzi, że chodzi o twój umysł. Ciągle tu jesteśmy, nie boimy się ciebie.
- On mnie opętał – wyrzucił z siebie Harry, był zadowolony, że nie może widzieć wyrazu twarzy przyjaciół. Usłyszał, jak przerażeni wciągają ze świstem powietrze, po czym znów zrobiło się cicho. Hermiona kilka razy odetchnęła powoli i systematycznie.
Próbuje się uspokoić, zanim się odezwie – pomyślał i nagle poczuł się bardzo niepewnie.
- Gdzie Sasha? – zapytał, by przerwać ciszę.
- Tu jestem, missstrzu. – Dobiegł go syczący głos jego pupilki. Wyciągnął do niej rękę i poczuł, jak chłodne ciało wężycy owija się wokół jego nadgarstka.
- Tęskniłem za tobą – wysyczał do niej, ignorując Rona i Hermionę, uciekając od nich na krótką chwilę. – Gdzie byłaś?
- Polowałam na szczury cały weekend, missstrzu… Nie pamiętasz?
Harry nie przypominał sobie, żeby pozwalał Sashy na weekendowy wypad, ale cieszył się, że wężyca wróciła. Pogłaskał trójkątny łebek.
- Harry?
Chłopak przełknął ślinę, słysząc głos Hermiony. Nadszedł czas, by stawić czoło przyjaciołom.
- Możecie to powiedzieć. Możecie powiedzieć, że stanowię zagrożenie, że jestem niebezpieczny i że powinno się wymazać mi pamięć ze wszystkich ważnych informacji, które Voldemort mógłby wydobyć z mojego umysłu. Możecie powiedzieć, że jestem szalonym dzi…
- Nie to chcę powiedzieć! – zaprotestowała Hermiona, a Ron powiedział:
- Nigdy byśmy ci nie powiedzieli czegoś takiego, człowieku!
Harry odetchnął i wsłuchał się w przyspieszone oddechy przyjaciół. Wtedy znów odezwał się Ron, drżącym i zachrypniętym z emocji głosem:
- Harry, kiedy Czara Ognia cię wybrała, byłem na tyle głupi, by cię obwiniać. Ale dorosłem bardziej, niż jesteś skłonny uwierzyć i wiem, że prędzej byś umarł niż pozwolił, żeby ten Sam-Wiesz-Jaki-Dupek został w twoim ciele.
Głos Rona się załamał, a Harry poczuł łzy, cisnące mu się do oczu. Hermiona dotknęła lekko jego dłoni.
- Zapytaliśmy, bo… chcemy być z tobą tak, jak ty byłeś z nami. Jesteś częścią nas, Harry… Chcę… Chcę, żebyś w to wierzył… - powiedziała stłumionym przez emocje głosem.
Chłopak przygryzł wargę, wyciągając rękę w stronę, z której dochodził głos. Dotknął gorącego, wilgotnego policzka i zamknął oczy, pozwalając łzom stoczyć się po policzkach.
- Nie płacz po mnie – wyszeptał. – Ciągle jeszcze tu jestem.

***
Syriusz zmarszczył podejrzliwie brwi, czując słodki zapach mikstury przygotowywanej przez Snape’a w pracowni Kwatery Głównej Zakonu.
- Ładnie pachnie – powiedział do Mistrza Eliksirów, jakby go o coś oskarżał.
- Doprawdy? – mruknął Severus, dodając nieco sproszkowanego mirtu.
- Nigdy jeszcze nie warzyłeś niczego, co w końcu nie śmierdziałoby jak rynsztok.
- To mój pierwszy raz – wymruczał obojętnie, nie chwytając, tak jak zwykle robił, syriuszowej przynęty.
- A jaka to nieszczęsna istota ma dostać ten eliksir? Mam nadzieję, że to nie eliksir miłosny.
- Nie jestem aż tak brutalny. A to dla Belli.
- Bellatrix Lestrange! – W oczach Syriusza pojawił się niebezpieczny błysk, który sprawiał, że James uśmiechał się szeroko podekscytowany, a Remusa przechodził dreszcz grozy.
- Pamiętasz imiona. Lepiej dla ciebie. Ale teraz przestań pochylać się nad moim eliksirem, chyba że chcesz, żeby opary uczyniły twój, i tak zdegenerowany, umysł jeszcze bardziej niebezpiecznym dla otoczenia – warknął na niego Snape. Syriusz odsunął się, wiedząc, że nie powinien ignorować ostrzeżeń Snape’a, nawet przekazanych w tak zjadliwy sposób.
- Więc, co to może robić? – spytał po chwili, obserwując, jak Mistrz Eliksirów odmierza jakąś kleistą substancję.
- Może pomóc ci się zamknąć – warknął Severus z oczyma utkwionymi w zlewce.
- Och, Sevi, łamiesz mi serce – zakpił Syriusz. A kiedy nie doczekał się odpowiedzi, odezwał się ponownie: - Jak masz zamiar dostarczyć to Belli pod nos tak, by nie zwietrzyła niebezpieczeństwa?
- Nie mam. Oddam eliksir Dumbledore’owi. Powiedział, że ma pewien plan.

***
Narcyza wyszła z kominka w gabinecie Dombledore’a. Zadrżała, tak bardzo przypominał jej dzieciństwo.
- Co z Draco, dyrektorze? – spytała, jak tylko wynurzyła się z płomieni.
- Usiądź, Narcyzo. Herbaty?
Skinęła głową, a przed nią pojawiła się filiżanka i spodek.
- Draco?
- Nie martw się. Jest bezpieczny poza terenem Hogwartu. Jest w najbezpieczniejszym miejscu, w jakim mógłby być. Twój mąż go nie znajdzie.
- Mam nadzieję – powiedziała i upiła łyk z filiżanki. Gorąca herbata parzyła jej język. Dumbledore odszedł na bok dając jej trochę czasu.
Odchrząknął, by zwrócić uwagę kobiety.
- Narcyzo, wezwałem cię, ponieważ potrzebuję twojej pomocy. Chciałbym, byś coś dla mnie zrobiła. To nie narazi cię na niebezpieczeństwo…
- Nieważne, czy to ryzykowne, czy nie. Czego pan ode mnie oczekuje? – przerwała. Dumbledore uśmiechnął się życzliwie, a jego oczy zamigotały.
- Chcę byś dopilnowała, by Bellatrix Lestrange zażyła sporą dawkę tego – powiedział, wręczając jej fiolkę z purpurowym, słodko pachnącym płynem w środku. Narcyza przełknęła ślinę i skinęła szybko głową. Zrobiłaby wszystko dla tego, kto chronił jej syna.
- Dobrze by też było, gdyby Bellatrix otrzymała resztkę eliksiru do dokładnej analizy. – Dumbledore uśmiechnął się radośnie, jakby planował prezent niespodziankę dla bliskich.

***
Harry nie mógł zrozumieć, dlaczego nie pozwalają mu wyjść ze skrzydła szpitalnego. Przecież czuł się dobrze. Snape nie pokazał się przez cały dzień, a pani Pomfrey za nic nie chciała go wypuścić. Zagroziła nawet, że przywiąże go do łóżka zaklęciem klejącym w razie, gdyby nie podporządkował się jej nakazom. Jednak Harry był skłonny zaryzykować, jeśli miałoby to oznaczać wydostanie się ze szpitala. Pogłaskał Sashę i zapytał ją w wężomowie:
- Jest ktoś w pobliżu, Sasho?
- Nie, Harry – odpowiedziała wężyca chwilę po tym, jak uważnie zlustrowała otoczenie. O tej porze skrzydło szpitalne było puste. Harry przywołał swoją laskę i różdżkę. Nagle poczuł zawroty głowy, a jego oddech przyspieszył, jakby właśnie wbiegł pod górę. Przełknął ślinę i zdecydował nie przywoływać już niczego, by nie igrać z losem. Spuścił stopy na podłogę i stanął chwiejnie. Miał wrażenie, że na barkach dźwiga ciężar ważący tonę. Jego nogi drżały z wysiłku, zakaszlał. Na dłoni poczuł coś lepkiego i wilgotnego, o cierpkim smaku.
Chyba jednak nie jestem tak silny, jak myślałem.
To była jego ostatnia myśl, zanim osunął się na podłogę.

***
Harry był boleśnie świadomy, że ktoś otwiera mu usta i wlewa do środka jakąś parzącą substancję. Zadławił się, ale nie pozwolono mu jej wypluć. Przełknął eliksir, ale był pewny, że jego część nie trafiła tam, gdzie trzeba. Nagle, zupełnie jakby ktoś przekręcił włącznik, zaatakowały go dźwięki, głosy i hałas.
- Reaguje!
- Oczywiście, że reaguje - jęczy i krztusi się. Użyj uszu, wilku!
- Nie czas na słowne utarczki, Severusie.
- Myślę, że nas słucha.
- Potter, dosyć podsłuchiwania. Musimy porozmawiać – powiedział Snape tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Ugh… - spróbował się odezwać Harry.
- Może mówić. Jest prawie tak elokwentny jak na lekcjach. Może już go puścisz?
Harry dopiero teraz poczuł, że znajduje się w czyichś objęciach, mimo że miał już piętnaści i pół roku i nie był już tak drobny jak jeszcze rok wcześniej. Zapach powiedział mu, że to Remus trzyma go tak delikatnie. A teraz miał go puścić, co się wcale chłopcu nie podobało.
- Proszę… nie odchodź – wychrypiał Harry i po chwili znów był bezpieczny w ramionach nauczyciela OPCM-u.
- Harry, wiem, że Poppy bywa nadopiekuńcza, ale kiedy zaczyna straszyć zaklęciami klejącymi, lepiej jej słuchać – głos Dumbledore’a brzmiał, jakby to był jeden wielki żart, ale ciało Harry’ego potwierdzało słowa dyrektora w całej rozciągłości.
Jak mogłem nie czuć, że jestem taki słaby? – zastanawiał się, uśmiechając się lekko.
- Teraz już to wiem, profesorze.
- Nie mamy zbyt wiele czasu, Potter, zanim Pomfrey nie zacznie się zastanawiać, dlaczego na drzwi skrzydła szpitalnego zostało nałożone zaklęcie. Jesteśmy tu wszyscy, ponieważ uznano, że musisz usłyszeć to, co mam do powiedzenia – powiedział Snape swoim zwykłym, niemiłym tonem, jednak bez złośliwości. Harry był pewny, że, choć nauczyciel pewnie by zaprzeczył, on również chciał, by chłopak o czymś wiedział. Dumbledore odchrząknął i zapadła cisza.
- Harry, jestem przekonany, że pamiętasz większość z tego, co wydarzyło się w czasie twojej ostatniej wizji – zaczął.
- Myślałem, że mam słuchać profesora Snape’a, a nie mówić – odparł Harry, zanim pomyślał, co mówi.
- To prawda, Harry. Jednak myślę, że lepiej zrozumiesz sytuację, jeśli poznasz okoliczności. Na końcu wizji jest mały fragment, którego nie możesz sobie przypomnieć. Mam rację?
Harry z trudem zaczerpnął powietrza. Dostał gęsiej skórki. Bał się tych kilku sekund, bo nie wiedział, co wtedy zaszło i nie miał sposobu, by się dowiedzieć. Mogło zdarzyć się wszystko. W kilka sekund można rzucić każde zaklęcie. Czy Voldemort użył go w jakimś celu?
- Nie bój się, Harry. Wszystko w porządku - wyszeptał mu do ucha Remus i przytulił go mocniej. Chłopak spróbował rozluźnić ucisk w klatce piersiowej.
- Potter, na łaskę Merlina, panuj nad tymi atakami paniki. Dopiero co skończyliśmy cię reanimować – upomniał go Snape. Następnie znów odezwał się Dumbledore, a jego słowa uspokoiły Harry’ego na tyle, by znów mógł oddychać normalnie.
- Nie pamiętasz tych kilku sekund, gdyż rzuciłem potężne zaklęcie na twój umysł w chwili, gdy Tom był z nim połączony. Chciałem odkryć, co planuje, rozpatrzeć się na terytorium wroga. Umysł Voldemorta broni się przed wpływami z zewnątrz, tak jak twój, więc kiedy został zmuszony do wyjawienia części swoich myśli, wypowiedział je w języku węży. Jest, jak sądzę świadomy, że ja go nie znam.
- Ale profesorze, ja w ogóle nie pamiętam, co się wtedy stało. Sasha mogłaby pamiętać, ale nie było jej wtedy ze mną – powiedział Harry, zmieszany.
- Na szczęście nie musimy polegać na twoich wspomnieniach, Potter. Byłem tam i wszystko słyszałem. A jak wiesz, mimo że nie mówię w wężomowie, rozumiem ją – odezwał się Snape.
- Więc poprosiłem Severusa, by zaczekał z przekazaniem nam, co od ciebie usłyszał. Myślę, że twoja zasługa jest zbyt wielka, byś został pozbawiony tej wiedzy – powiedział Albus, a Harry wyobraził sobie jego uśmiech.
- Severusie, myślę, że teraz twoja kolej – przemówił z uśmiechem Remus, po chwili ciszy. Nadal obejmował Harry’ego, dając mu możliwość kontaktu z drugim człowiekiem, którego chłopak tak bardzo potrzebował, by zrelaksować się i odpocząć.

***
Narcyza Malfoy wróciła z fiolką do domu. Myślała intensywnie nad sposobem podania Bellatrix eliksiru. Nie potrafiła sobie wyobrazić, by Bella z własnej woli wypiła podejrzanie wyglądający płyn, nawet gdyby pochodził od niej – żony śmierciożercy. Szczególnie teraz, kiedy Draco zniknął. Wtedy wpadła na pewien pomysł. Mogła przecież zrobić dokładnie to samo, co zrobił kilka lat wcześniej jej mąż w stosunku do Harry’ego Pottera. Wezwała skrzata domowego.
- Brudku, weź to do Bellatrix Lestrange. Upewnij się, że wypije trochę, a fiolkę z resztką zostaw. Tylko, żeby nikt cię nie widział.
- Brudek zrobi, co pani sobie życzy – powiedział i zniknął z trzaskiem.
Narcyza uśmiechnęła się. Brudek nie będzie miał kłopotów z wejściem do domu Lestrange’ów. Bywał tam codziennie, jako posłaniec Lucjusza, który ukrywał się w tej posiadłości. Kobieta wiedziała, że skrzat nikomu nie jest posłuszny tak bardzo jak jej i była przekonana, że wykona powierzone mu zadanie i zrobi to dobrze.

***
Bellatrix Lestrange uśmiechnęła się, obserwując ciemny, prawie czarny płyn powoli spływający do sporej kolby, którą za chwilę miała zakorkować. To był jej ostatni wynalazek, miała go dostarczyć Czarnemu Panu. To była prawdziwa nowość, aurorzy na pewno się z czymś takim jeszcze nie spotkali. A jej pan będzie tego potrzebował do zniszczenia Zakonu Feniksa. Fiolka z eliksirem wybuchała z siłą dziesięciu mogolskich granatów, natychmiast po trafieniu w cel. Każdy, kto znajdzie się pobliżu, zostanie zabity lub ranny. Bella była z siebie dumna, mimo że zasada działania eliksiru nie była jej pomysłem.
Oh, Severusie gdybyś tylko tak nie zgorzkniał, byłbyś wielki, ale tym lepiej dla mnie. Teraz użyję twojej gnijącego ciała, jako składnika moich eliksirów. Założę się, że spodobałoby ci się to.
Nie zauważyła fiolki, która unosiła się w powietrzu za nią, jakby czekała na właściwy moment. Ostrożnie zakorkowała kolejne trzy kolby, upewniając się, że dodała swój podpis do prototypu. Wyobraziła sobie wyraz twarzy aurorów, kiedy spadnie na nich deszcz eksplodujących butelek. Odrzuciła głowę do tyłu i zaniosła się śmiechem szalonej wiedźmy.
Mimo woli przełknęła słodkawą substancję. Bellatrix jęknęła i upadła na podłogę. W jej uszach zabrzmiały nieistniejące głosy. Pokój zaczął zmieniać kolory. Fiolka sama się zamknęła i spadła jej na podołek. Kobieta chwyciła ją trzęsącymi się rękami. Przyjrzała się jej, ale zawroty głowy i barwne, zmieniające się jak w kalejdoskopie wizje przed oczami, uniemożliwiły nawet rozpoznanie koloru płynu w środku.
- Iluzje, moja droga Bello… Jak ci się podoba eliksir kontrolujący umysł? Ciekawe jak sobie z nim poradzisz, Bello?!
Głos w jej uszach był głosem umarłego. Jęknęła i chwyciła się obiema rękami za głowę. Jej oczy rozbłysły gniewem, kiedy chwiejnie podnosiła się z podłogi, mimo że pokój dookoła niej zdawał się rozpływać.
- Nie pozwolę się pokonać przez głupi wywar! – wrzasnęła, ale zamiast własnego głosu usłyszała serię pisków, jakie zwykle wydają laboratoryjne świnki morskie.
Zapowiadała się długa walka o wyjście z tego stanu. Rozdział 16

- Powiedział, cytuję; zaatakować, wykorzystać chłopaka. Potem wybełkotał jego imię. Resztę wypowiedzi ucięła ta klątwa, która prawie zabiła Pottera – wyrecytował Snape głosem tak płaskim, jakby dyktował przepis na eliksir. Remus westchnął.
- To niezbyt wiele. Wszyscy wiemy, do czego dąży Voldemort.
- Nie. Uważam, że mamy powód do zadowolenia – powiedział Dumbledore z uśmiechem.
- On chce mnie wykorzystać, opętać mnie znowu, prawda? – wyszeptał Harry, bawiąc się brzegiem rękawiczki. Sasha pieściła jego palce, kiedy głaskał ją po głowie.
- Nie pozwolimy na to. Profesor Snape pomoże ci chronić umysł przed wpływem z zewnątrz, tak jak to zrobił z panną Zabini. Nie mamy czasu na szczegółowe wyjaśnienia, ale ośmielę się stwierdzić, że w twoim wypadku będzie to dużo prostsze do opanowania – stwierdził Dumbledore i wstał.
- Bo jestem ślepy. – Harry nieco ironicznie potrząsnął głową, przypominając sobie rozmowę z Mistrzem Eliksirów.
- Nie muszę mówić, że jedynym miejscem, gdzie mogę cię trenować jest Pokój Życzeń i to muszą być wczesne ranki, Potter – powiedział szybko Snape, a Harry przytaknął.
- Poppy może wrócić w każdej chwili – przypomniał Remus. Snape natychmiast zmienił się w Sombre, zaklęcie z drzwi do szpitala zostało zdjęte i nauczyciele wyszli. Było dużo do zrobienia, a czas uciekał.
Harry usłyszał kroki Remusa i zbliżające się kroki szkolnej pielęgniarki. Kiedy ucichły, rozległ się pełen irytacji szept tej ostatniej. Potem zapadła cisza, a pani Pomfrey podeszła do jego łóżka.
- Jak widzę, nie potrafi pan uleżeć w łóżku dostatecznie długo, panie
Potter, nawet jeżeli pan już nie gra w quidditcha. Proszę, wypij to - stwierdziła zgryźliwie i wetknęła mu w dłoń czarkę. Harry wypił eliksir – był chłodny i pozbawiony smaku jak woda. Następnie pani Pomfrey zabrała czarkę i podała mu ubranie i laskę. – Możesz wyjść. ALE, nie ciesz się tak. Będziesz przychodził tutaj codziennie wypić eliksiry, a jeśli nie, to wylądujesz z powrotem w łóżku i żadna siła, nawet sam Merlin, ci nie pomoże. Czy to jasne?
- Jak słońce, pani Pomfrey. – Uśmiechnął się Harry, znów przemawiając swoim niskim, spokojnym głosem.
Niedługo potem, stukając przed sobą laską, zmierzał do klasy Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Hermiona powiedziała, że dzisiejsza lekcja będzie wyjątkowo interesująca.

***
Bellatrix była zdesperowana. Działanie eliksiru nie słabło. Wywar zaćmiewał jej umysł, jednak ciągle była świadoma, co się stało. Wydawało jej się, że powoli traci zmysły. Nie mogła wierzyć temu, co widzi. Przedmioty dookoła miały dziwne kolory i pojawiały się tam, gdzie nie mogło ich być, a oświetlenie pokoju zmieniało się od oślepiającej jasności do całkowitej ciemności. Wrażenia słuchowe także nie były prawdziwe. Bella nie mogła się pozbyć przeklętego głosu, śmiejącego się w jej głowie. Głosu martwego człowieka, który powodował u niej jednocześnie gniew i dreszcze niepokoju.
- Co jest, Severusie?! Powróciłeś zza grobu tylko po to, by stroić sobie ze mnie żarty?! – wrzasnęła, obijając się o meble. Krążyła po pokoju, szukając pośród ingrediencji i gotowych eliksirów czegoś, co powstrzymałoby działanie wywaru. Chichot rozsadzał jej uszy.
- Bella, Bella, Bella… zawsze tak powierzchownie myśląca. Powinienem się tego spodziewać, biorąc pod uwagę, jakiego męża sobie wybrałaś. – ofuknął ją głos i znów rozległ się śmiech, który spowodował u niej zawroty głowy. Zamrugała kilka razy.
- Tak, jasne. Zamiast tego powinnam wybrać kogoś społecznie nieprzystosowanego i ugrzęznąć w pracowni eliksirów na resztę życia? Tu cię boli Sevi? To naprawdę było tak traumatyczne przeżycie? – odpowiedziała jadowicie zupełnie tak, jak szaleniec odpowiada głosom w swojej głowie.
- Bello, gdybym naprawdę przeżył traumę, użyłbym tego ogłupiającego eliksiru już wtedy, a nie po szesnastu latach. Twoje wnioski są nadzwyczaj błędne. – Głos Snape’a huczał w jej umyśle, nie pozwalając od razu zrozumieć sensu wszystkich zdań. Bellatrix była bardzo bliska rzucenia na siebie jakiejś klątwy, byle by to się skończyło. Z trudem skupiła wzrok i poprzez kalejdoskopowe wizje dostrzegła fiolkę z eliksirem, który pomógłby jej oczyścić umysł. Sięgnęła po nią, ale widząc podwójnie trąciła buteleczkę, która spadła na podłogę i roztrzaskała się w drobny mak. Miała jeszcze jedną probówkę z tym eliksirem, ale znajdowała się ona w szafie po drugiej stronie pokoju.
Spróbowała tam dojść, ale nogi jej się plątały, a obraz przed oczami falował. W końcu potknęła się o własne stopy i upadła na podłogę. Resztę drogi postanowiła pokonać na czworakach. To miało zająć trochę czasu.

***
Snape siedział w fotelu w gabinecie Dumbledore’a. Oczy miał zamknięte dla lepszej koncentracji, a jego ręce spoczywały nieruchomo na podłokietnikach. Remus i Syriusz właśnie przynieśli szklane pudełko ze szczątkami listu, który zabił Knota. Dumbledore skinął do nich głową.
- Strażniczka jest zajęta. Severus utrzymuje połączenie z jej umysłem, ale doradzałbym pośpiech. Nie wiemy, jak ona zareaguje.
- Oczywiście, dyrektorze – powiedział Syriusz i, uśmiechając się, otworzył pudełko. Remus wyjął różdżkę, a w oczach Łapy błysnęły niebezpieczne ogniki.
- Dowiedzmy się więc, gdzie zamelinował się wąż – powiedział w chwili, kiedy potężna klątwa zdolna złamać Zaklęcie Fideliusa trafiła w kopertę.

***
Bella dopełzła wreszcie do szafy i już miała wziąć do ręki fiolkę, kiedy jasny strumień energii, powodując ból, przemknął przez jej umysł, brutalnie i szybko szukając informacji, którą tylko ona mogła posiadać.
- Nie! Nie możesz z tym odejść!
- Doprawdy, nie powinnaś tak krzyczeć, Bello. Rictusempra! – powiedział głos Snape’a w jej głowie. A po chwili odczuła efekt zaklęcia łaskoczącego, mimo że nikt go nie rzucił. Śmiech w połączeniu z eliksirem uczynił jej umysł całkowicie niezdolnym do jakiejkolwiek obrony.
W tym momencie do laboratorium wszedł mąż Bellatrix, nie do końca rozumiejąc, co się dzieje. Pomiędzy atakami chichotu kobieta powiedziała mu, żeby pomógł jej wypić.
- Co wypić? – zapytał. Bella tarzała się po podłodze, niepokojąco przypominając pacjenta oddziału zamkniętego św. Munga, nie mogła skupić wzroku i jak mantrę powtarzała:
- Muszę wypić! Muszę wypić! Muszę, muszę pić pić pić!
Lestrange zauważył, że trzyma ona w dłoni fiolkę, którą próbuje przetknąć do ust, ale jakaś niewidzialna siła jej w tym przeszkadza. Natychmiast rozwarł jej palce, wziął fiolkę i wlał jej zawartość żonie do gardła. Bellatrix jęknęła i przestała się ruszać. Wyglądała jak pijana, ale wydawało się, że bardziej się kontroluje.
- Eliksir… zaczyna… Aaaa!!! – wrzasnęła, wyginając się w tył. W tym momencie Snape całkowicie przejął kontrolę i przez kilka, ciągnących się niczym godziny, sekund umysł Belli był otwarty i bezbronny. To wystarczyło, by Huncwoci zdobyli informację, której potrzebowali.
Okazałaś się nieprawdopodobnie pomocna, Bello. Miłej zabawy przy przyrządzaniu antidotum pod działaniem eliksiru.

***
Remus i Syriusz przybili sobie piątkę i spojrzeli na gładką powierzchnię zaczarowanego, ozdobnego pergaminu, na której widniała nazwa miejsca.

Czarny Pan przebywa w Hastings. Tam, gdzie smoka można wezwać i skąd magia wiecznie tryska.

Syriusz zerknął jeszcze raz na pergamin i podał go Dumbledore’owi.
- Pokręcona wiedźma zawsze miała talent do poezji – powiedział z krzywym uśmieszkiem.
Remus uśmiechnął się z zadowoleniem, a potem spojrzał na Snape’a, który wciąż siedział w fotelu tak samo bezwładny, jak wcześniej.
- Czy to normalne? – Lupin zapytał dyrektora. Albus przytaknął.
- Zadanie, którego się podjął pochłania bardzo dużo energii, ale wierzę, że kubek gorącej czekolady postawi go na nogi. Kiedy już sprawimy, że odzyska przytomność oczywiście.
- Naprawdę musimy? - spytał Syriusz, lekko się uśmiechając. Po czym wycelował różdżkę w Snape’a i powiedział: - Enervate!
Snape sapnął, odzyskując przytomność, jego ciało wychyliło się do przodu, jakby chciał wstać. Remus przytrzymał go, by nie spadł z fotela.
- Severusie, wszystko w porządku?
- Oczywiście, że nic nie jest w porządku, Lupin!
- Nic mu nie jest, warczy jak zwykle. – Syriusz wyszczerzył się w uśmiechu. – Znaleźliśmy kryjówkę wielkiego, złego Voldzia – powiedział, kiedy Snape powoli się wyprostował, wyglądając, jakby za długo siedział w roller coasterze.
- Dzięki Merlinowi, że nie jesteś tak niekompetentny, jak się obawiałem. Umysł Bellatrix nie jest zbyt gościnny – stwierdził. Albus podał mu kubek gorącej czekolady. To był jeden z tych rzadkich momentów, kiedy Severus nie odmówił.
- Więc gdzie to jest? – zapytał.
- Tam, gdzie smoka można wezwać i skąd magia wiecznie tryska… - odpowiedział Albus, a w oczach zabłysły wesołe iskierki. Oczy Snape’a rozszerzyły się zrozumieniem, a dyrektor kiwnął głową.
- Tak, uważam, że Tom Riddle jest w Stonehenge.
Trzech młodszych czarodziejów zamarło z grozą wypisaną na twarzach. Po chwili ciszy Albus powiedział z uśmiechem:
- Myślę, że teraz powinniśmy zawiadomić i zmobilizować aurorów, Syriuszu.

***
Blaise Zabini klęczała przed Voldemortem. W pokoju oprócz niej był tylko Lucjusz Malfoy. Serce Blaise tłukło się w piersi. Takie prywatne audiencje, z dala od tłumu innych śmierciożerców, zawsze wiązały się z niebezpieczeństwem. Profesor Snape wyjaśnił jej to całkiem jasno. Pierwszy raz od czasu inicjacji została z Voldemortem niemal zupełnie sama. Nie, żeby nie wiedziała, dlaczego się tu znalazła. Miała tylko nadzieję, że dobrze wykonała powierzone jej zadanie.
- Więc, Blaise – powiedział Voldemort, przeciągając „s”, - opowiedz mi o Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa.
- Panie mój, to jedyne miejsce, gdzie Dumbledore mógł ukryć Malfoya, ponieważ wierzy, że nie ma żadnego sposobu, by obejść Zaklęcie Fideliusa, które je chroni.
- Wiesz, kto jest Strażnikiem Tajemnicy? – spytał Lucjusz.
- Nie, nie wiem – odpowiedziała. Kiedy tylko to przyznała, dosięgnął ją Cruciatus, jednak niezbyt silny.
- Mam nadzieję, Blaise Zabini, że nie zabierasz mojego czasu, przekazując mi bezużyteczne informacje. – Oczy Voldemorta rozbłysły groźnie. Blaise dźwignęła się na czworaki i potrząsnęła głową.
- Nie, mój panie. Ja… Ja mam sposób, by… dostać Malfoya. A dopóki on tam jest, znajdując jego, znajdziemy i Kwaterę Główną.
- Skąd pewność, że Draco tam jest? – odezwał się ponownie Lucjusz. W jego oczach zabłysła nienawiść, wyobrażał sobie, co zrobi, kiedy już odnajdzie syna.
- W pracowni eliksirów podsłuchałam, jak Weasley mówił to Potterowi, proszę pana. Teraz, kiedy nie ma Snape’a, można bez problemu rozmawiać w klasie. Słyszałam ich rozmowę bardzo wyraźnie – powiedziała Blaise i odetchnęła lekko, żeby lepiej kontrolować umysł.
Po chwili nieznośniej ciszy, usłyszała głos Voldemorta – pełen zadowolenia pomruk.
- Więc, co to za sposób?

***
Draco nie mógł już znieść zamknięcia i nicnierobienia. Kiedy był w Hogwarcie, jako członek Koła Naukowego był potrzebny, był częścią armii, walczącej o spokój czarodziejskiego społeczeństwa. A teraz, w domu Blacków czuł się ubezwłasnowolniony, zbędny i bezużyteczny. I nie były to pożądane emocje.
Pobiegł do salonu, jak tylko usłyszał dźwięk, towarzyszący opuszczaniu Sieci Fiuu. Zobaczył Syriusza, wychodzącego z kominka, z uśmiechem zadowolenia na twarzy.
- Więc? – zapytał. Syriusz spojrzał na niego pytająco.
- Więc, co?
- Kiedy wracam do Hogwartu?
- Nie prędko. Twój tatuś ciągle jest na ciebie trochę wkurzony. – Uśmiechnął się Syriusz. Draco mlasnął zniecierpliwiony.
- Nie mogę tu siedzieć i nic nie robić! Nie mogę po tych wszystkich treningach z grupą Pottera, skończyć w tym domu, karmiąc Hardodzioba!
- Nie martw się, dzieciaku. Nie długo będziesz miał swoją szansę. Na razie najważniejsze jest, żebyś nigdzie się stąd nie ruszał. Łapiesz?
Darco spojrzał na byłego skazańca spod przymrużonych powiek i przechylił lekko głowę.
- Jest w tym jakiś plan? Nie jestem tu tylko dla mojego bezpieczeństwa, prawda? – zapytał, obserwując jaką jego pytanie wywoła reakcję.
Syriusz obrócił się i spojrzał na niego z uśmiechem.
- Cóż, niedługo sam zobaczysz. Mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia, dzieciaku.
Draco oblizał wargi i patrzył, jak Syriusz idzie do swojego pokoju. Odetchnął i zawołał:
- Syriuszu!
Mężczyzna spojrzał na niego przez ramię.
- Czy… czy z Zabini wszystko w porządku? – zapytał Draco niepewnie. Syriusz uśmiechnął się i mrugnął, po czym odszedł korytarzem.

***
Całe Koło Naukowe z wyjątkiem Blaise i Draco zebrało się w Pokoju Życzeń. Severus Snape wycelował różdżką w Harry’ego i wymruczał zaklęcie, które miało stworzyć połączenie między ich umysłami tak, by chłopak mógł opanować Oklumencję. Harry przez chwilę czuł tajemniczą obecność Mistrza Eliksirów, przyjemnie opływającą jego myśli, zanim wycofała się na granicę jego świadomości.
- W porządku, Potter. Jeśli zajdzie potrzeba, zrobisz wszystko, co ci powiem. Żadnej niesubordynacji, czy to jasne?
- Tak, proszę pana – odpowiedział zaintrygowany Harry, - ale dlaczego jesteśmy tu wszyscy? To wygląda, jakbyśmy się do czegoś przygotowywali.
- To prawda - potwierdził Snape.
- Czy to będzie dotyczyło pojedynków? – spytał Fred pełnym nadziei głosem.
- Albo żartów, wreszcie? – dodał George.
- Przestańcie – rzuciła poirytowana Ginny. Neville zadrżał, próbując pozostać poza polem widzenia Mistrza Eliksirów.
- Cieszę się, że wszyscy są obecni i pełni zapału. – Od strony wejścia dobiegł radosny głos Dumbledore’a. Wszyscy obrócili się, by spojrzeć na jedynego czarodzieja, którego bał się Voldemort. Dyrektor podszedł do miejsca, w którym stał Harry i zatrzymał się obok Snape’a. Z uśmiechem położył dłoń na ramieniu młodego Gryfona.
- Harry, znów jesteśmy w przededniu konfrontacji. Potrzebuję twojej pomocy. Cały Zakon polega na tobie.
- Może pan na mnie liczyć, dyrektorze – odpowiedział Harry cicho. Patrzył prosto przed siebie, ale jego spojrzenie było pełne determinacji. Dumbledore uśmiechnął się i podał mu fiolkę z eliksirem.
- Weź to, gdybyś poczuł się słabo. Rozkaz pani Pomfrey – powiedział, a chłopak zachichotał.
Dumbledore zwrócił się do reszty uczniów:
- Do tej pory udowodniliście, że jesteście najważniejsi, wszyscy, i Zakon wiele wam zawdzięcza. Wezwałem was tutaj, ponieważ ufam wam tak samo jak zaprawionym w boju aurorom. Potrzebuję was tej nocy, nocy, od której może zależeć życie wielu czarodziejskich istnień.
Po tych słowach zapadła ciążka i pełna podekscytowania cisza. Do umysłów wszystkich docierała powaga chwili. Nawet bliźniacy Weasley byli poważni i opanowani. Pierwszy wyjątkowo odezwał się Neville Longbottom.
- Proszę nam powiedzieć, co mamy robić, dyrektorze.

***
Było bardzo wcześnie. Zimna i nieruchoma ciemność zaczęła formować się w kształty, które zdawały się zbliżać do opuszczonego budynku. Nocne stworzenia od kotów po szczury umykały przed obcymi. Kamuflaż budynku zaczął falować i zanikać aż do momentu, kiedy opustoszałe Ministerstwo Magii pojawiło się w całej okazałości. Ciemne postacie cicho weszły do najwyraźniej niestrzeżonego budynku. Księżyc oświetlił białe maski śmierciożerców.
Lawina ruszyła. Rozdział 17

Lestrange czołgał się u stóp Voldemorta, któremu z wściekłości trzęsły się dłonie.
- Wy nic nie warte, bezużyteczne pasożyty! – wysyczał, a jego szkarłatne oczy rozbłysły ledwo hamowanym gniewem. – Crucio!
Lestrange zawył w agonii, lecz jego głos był słaby i coraz cichszy. Voldemort niechętnie zdjął klątwę.
- Jak to możliwe? – zapytał, tłumiąc wściekłość.
- Panie mój, nie potrafię powiedzieć… co się stało… i jaki eliksir zażyła, ale… wprowadził ją w stan… katatonii.
- Masz fiolkę? – spytał Voldemort, ledwie powstrzymując się od wydobycia informacji siłą. Ciało Lestrange’a było zbyt słabe, by mógł zareagować, więc Lucjusz chwycił go za włosy i podciągnął tak, by mógł spojrzeć na Czarnego Pana i odpowiedzieć.
- T… tak, mój panie – odpowiedział. Lucjusz przeszukał szaty półprzytomnego śmierciożercy i znalazł małą fiolkę w połowie wypełnioną purpurowym płynem. Pokazał ją Voldemortowi, który skinął głową z aprobatą.
- Znajdź podpis. Użyj najlepszego warzyciela, jakiego zdołasz znaleźć, choćbyś musiał użyć Imperio. A potem znajdź twórcę tego eliksiru i przyprowadź go do mnie – rozkazał. Lucjusz deportował się.

***
Draco westchnął, patrząc, jak Syriusz krząta się po domu, czyniąc przygotowania. Zadrżał.
- Dumbledore naprawdę ufa mi w tej sprawie?
- Też nie mogę w to uwierzyć, ale tak. Jesteś pewny, że tego nie spaprzesz? – wymruczał Syriusz, ostrożnie prowadząc Hardodzioba do kuchni, z której wyniesiono niemal wszystkie meble. Draco przełknął ślinę.
- Nie wiem. Ja go pamiętam i wygląda na to, że on pamięta mnie.
- Cóż, masz więc szansę poprawić wasze stosunki – uśmiechnął się Syriusz i odsunął od Hardodzioba. Hipogryf z zainteresowaniem zlustrował swoją nową zagrodę, zanim jego wzrok spoczął na srebrnowłosym Ślizgonie. Draco odetchnął i zbliżył się do niego z dużo większym szacunkiem niż tamtego dnia na lekcji Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Hardodziob spojrzał na chłopaka niezadowolony i wyprostował długą szyję. Draco skulił się ze strachu.
- Myślę, że mnie pamięta – powiedział z lekkim drżeniem w głosie. Syriusz z uśmiechem na ustach oparł się o framugę i z wyraźną przyjemnością obserwował zajście.
- Cóż, jeśli ktoś sprawia, że musisz uciekać, zapamiętujesz jego wygląd – powiedział, pewnie podchodząc do hipogryfa. Draco ciągle nie śmiał się zbliżyć.
- Nie wiem, jak to działa – powiedział i nachmurzył się. – Chyba, że to wasz sposób, by przerobić mnie na paski – oddać hipogryfowi. Co za wstyd! – Żart ociekał ironią.
Syriusz przechylił głowę w bardzo psi sposób.
- Cóż, Draco, jeśli naprawdę zrozumiałeś swój błąd i naprawdę chcesz się poprawić, Hardodziob to zobaczy i cię zaakceptuje. Czas się dowiedzieć. Nie będziesz miał kolejnej okazji – powiedział były skazaniec i z szacunkiem pogłaskał hipogryfa. Kiedy gładził głowę mitycznego zwierzęcia, wydawał się coś do niego szeptać. Hardodziob oburzony nastroszył pióra. Draco przełknął ślinę. Tak miał skończyć? Przez hipogryfa? Na tę myśl skulił się jeszcze bardziej. Do tej pory miał dwa spotkania z hipogryfem i żadne nie było przyjemne.
Od kiedy w niebezpieczeństwie myślę o głupotach? To działka Pottera…
- Myślę, że teraz jest odpowiednia chwila, by spróbować, Draco. Wszystko, czego on chce to odrobina szacunku – powiedział Syriusz z lekkim uśmiechem, jakby opowiadał dowcip, ale Draco tego nie zauważył.
Odetchnął, przełknął ślinę i ostrożnie podszedł do hipogryfa. Hardodziob utkwił w nim spojrzenie. Draco jeszcze raz odetchnął i ukłonił się nisko, mając nadzieję, że bestia nie dziobnie go w tył głowy, albo że Syriusz zdąży ochronić go zaklęciem.
Jest mi naprawdę przykro z powodu tego, co ci zrobiłem, Hardodziobie. Proszę, zaakceptuj mnie tym razem, żeby plan mógł się udać – pomyślał, ale nie ośmielił się tego powiedzieć na głos.
Widział przesuwające się kopyta i słyszał szelest piór. Zacisnął powieki, ale nie spadł na niego żaden cios. Ostrożnie spojrzał przed siebie. Stał oko w oko z hipogryfem, który odwzajemnił jego ukłon.

***
Kierownik ministerialnych warzycieli Martin Brazenshire był kawalerem. Nigdy w swoim czterdziestokilkuletnim życiu nie pomyślał nawet o założeniu rodziny. Kochał swoją pracę i swoje laboratorium, nie miał czasu dla żony i dzieci, i nie potępiał żadnego z tych wiecznie nieobecnych mężów i ojców. Bardzo rzadko wracał do swojego maleńkiego mieszkanka w Londynie, kilka ulic od Pokątnej. Wolał sypiać na polówce w kantorku, obok laboratorium, w sąsiedztwie zapachów warzących się mikstur i bulgoczących kociołków. Właśnie zasypiał, kiedy, potraktowane zaklęciem odblokowującym, drzwi stanęły otworem.
Martin otworzył oczy, kiedy padł na niego cień nieznajomej sylwetki. Sapnął i usiadł na łóżku.
- Mam dla pana zadanie, panie Brazenshire. – Dobiegł go jedwabisty głos. – Imperio.

***
Harry Potter złożył swoją laskę i schował do kieszeni. Pogłaskał owiniętą wokół jego prawego nadgarstka Sashę, czując na palcach dotyk rozwidlonego języka. Usłyszał Rona, biegnącego w jego kierunku i znajomy dźwięk kroków Hermiony. Uśmiechnął się lekko.
- Przyniosłem ją, Harry – powiedział podekscytowany Ron. Serce Harry’ego przyspieszyło, kiedy wyciągnął rękę i poczuł w dłoni znajomy kształt. Uśmiechnął się, przesuwając palce wzdłuż rączki.
- Dobrze się nią zająłeś, Ron – wymruczał czule, jakby właśnie spotkał starego przyjaciela.
- Jasne, przecież pomogła nam pognębić Slytherin – zachichotał Ron, a Harry uśmiechnął się nieco szerzej.
- Fakt, że nie było Malfoya, też nam nieco pomógł.
- Ron codziennie spędzał prawie godzinę na konserwacji miotły, Harry – powiedziała Hermiona z dumą w głosie. Harry roześmiał się, rozkoszując znajomym dotykiem miotły, która kiedyś była taką samą częścią niego, jak teraz laska.
- Wiedziałem, że pewnego dnia wróci do swojego właściciela. Chciałem tego, odkąd ją dostałem – powiedział zawstydzony Ron, wiercąc się niespokojnie, jakby Hermiona dała mu do zrozumienia coś, co go zasmuciło. Harry uśmiechnął się i położył rękę na ramieniu przyjaciela.
- Ron, to ciągle jest twoja miotła. Nie odbieram prezentów – powiedział i wcisnął mu miotłę do ręki. Usłyszał jak oddech Rona zmienia się, jakby się mocno zdziwił.
- Ale… ale… ale to jest świetna, niezawodna miotła i będziesz jej potrzebował!
- Tak, jak ty. Poza tym ja sobie pożyczę, niedługo powinienem ją dostać. A przy okazji, gdzie pozostali?
Jak na zawołanie Neville, Fred i George dołączyli do nich na tyłach boiska do quidditcha. Ginny niosła dwie miotły (jedna z nich była jednolicie czarna), a obok niej dreptał mały burmańczyk. Uśmiechnęła się, podchodząc do zgromadzonych.
- Sekundkę, tylko rzucę na nas zaklęcie maskujące – powiedziała Hermiona, widząc, że Sombre chce się przemienić. Kiedy tylko połyskująca bańka skryła ich w swoim wnętrzu, Sombre zmienił się w Severusa Snape’a i wziął od Ginny czarną miotłę.
- To twój transport, Potter, dar od pana Dracona Malfoya – mruknął Mistrz Eliksirów i wręczył mu miotłę. Harry usłyszał, jak Ron się dławi.
- Malfoy dał ci Nimbusa 2001?!
- Oddychaj, wielki bracie, bo wyglądasz, jakbyś miał dostać zawału – zaśmiała się Ginny, a Fred i George zachichotali.
- Więc jesteśmy gotowi…
- …siać spustoszenie…
- …w Londynie…
- …Szkocji…
- …i Irlandii?
- Dość! To poważna sprawa, a wy nie macie żadnego doświadczenia! – warknął Snape i bliźniacy zamilkli, ale Harry z ich oddechów mógł wywnioskować, że są dalecy od powagi. Westchnął i przemówił niskim, łagodnym głosem, nie próbując nawet przekrzyczeć hałasu.
- OK… Powtarzam, że jeśli któreś z was chce się wycofać, w porządku, jest jeszcze na to czas. Od momentu, kiedy wyruszymy, nie będzie powrotu. Będziemy zdani tylko na siebie. Całkowicie – powiedział, akcentując ostatnie słowo. Członków Koła Naukowego przeszły dreszcze. Spojrzeli po sobie, ale nikt się nie wycofał.
- Miejmy nadzieję, że wasze bohaterstwo nie skończy się, jak tylko przekroczycie granice terenów Hogwartu. Potter, pij.
Harry wziął jedną z fiolek od Poppy i wypił zawartość, czując, jak eliksir pali mu przełyk niczym płynny ogień. Snape podał mu kolejną i nachylił się do jego ucha. Chłopak poczuł ciepły oddech na skórze i przeszedł go mimowolny dreszcz.
- Pamiętaj, Potter, że nie jesteś całkowicie zdrowy i jeśli wydam ci polecenie, nie masz prawa go nie wykonać. Masz dostatecznie pojemną pamięć, by przyswoić ten fakt?
- Tak, panie profesorze – odparł Harry z krzywym uśmiechem, mając nadzieję, że do tego nie dojdzie.
Snape cofnął się i wręczył każdemu buteleczkę przezroczystego, lekko opalizującego eliksiru. Zaskoczyło to wszystkich poza Hermioną.
- Panna Granger wyjaśni wam, co wam dałem, bo widzę, że jest jedyną osobą, która przynajmniej w minimalnym stopniu uważała na zajęciach – oświadczył jadowicie. Hermiona natychmiast przemówiła:
- To standardowy aurorski eliksir leczniczy. Aurorzy używają go do leczenia ran, by móc kontynuować walkę.
- W rzeczy samej, pamiętajcie, że w przypadku cięższych obrażeń on nie wyleczy was do końca, więc nie traktujcie go jak drugiej szansy, bo nią nie jest. Da wam tylko dość siły, żebyście mogli wydostać się z pola bitwy i nic ponadto – dokończył Snape głosem poważnym i surowym, i lekko zmartwionym z powodu, wyglądających na rozluźnionych, bliźniaków. Neville nie był tak spokojny, stał z boku i zerkał z niepokojem na Mistrza Eliksirów, który widząc to uśmiechnął się sardonicznie.
- Niech się pan nie martwi, panie Longbottom, eliksir zadziała, nawet w pana beznadziejnym przypadku.
Neville wzdrygnął się, ale wtedy odezwał się Harry, zajmując pozycję lidera.
- Już czas. Dosiądźcie mioteł – polecił. Snape zamienił się w Sombre, zaklęcie maskujące prysło i poziom adrenaliny zaczął się podnosić. – Hermiona, będziesz moim przewodnikiem, więc bądź blisko, ok?
- Jasne, Harry – odpowiedziała zamiast kiwnąć głową. Nie chciała, by reszta pamiętała, że ich przywódca nie widzi, wiedząc, że to nie ma znaczenia.
- W porządku, lećmy – powiedział i Hermiona wystartowała pierwsza. Harry wyjął różdżkę, wymruczał zaklęcie naprowadzające i poleciał za nią. Za nimi wzbiła się w powietrze reszta Koła Naukowego.
Sombre przez chwilę obserwował, jak uczniowie unoszą się coraz wyżej, po czym machnął ogonem i pobiegł. On również miał zadanie do wykonania. - Nikt nie zrobił tego eliksiru – powiedział Martin pozbawionym emocji głosem. Lucjusz, który przyglądał się, jak mężczyzna po raz kolejny analizuje eliksir, łypnął na niego groźnie, ledwie powstrzymując się od zaciśnięcia palców na szyi warzyciela.
- Ktoś go musiał zrobić! Znajdź podpis, ty nic niewarty robaku!
- Nie ma żadnego podpisu – powtórzył Martin, stojąc nieruchomo i czekając na następny rozkaz.
- Musi być! To nie jest zwykły, standardowy eliksir! Dowiedz się, jak działa! – warknął Lucjusz. Martin skinął głową i wrócił do pracy. Malfoy zaczął krążyć po pokoju. Wolał nie myśleć, co się może stać, jeśli wróci do Voldemorta z pustymi rękami.

***
Ludo Bagman przełknął nerwowo ślinę. Jego dłonie były lodowate. Czekał. Czekanie było najgorszą częścią każdego przedsięwzięcia i chociaż będąc hazardzistą tęsknił za adrenaliną, to pogardzał tą dziwną, osobliwą grą, w jaką zmuszony był grać. Większość pracowników Ministerstwa Magii wróciło już na noc do domów. Tymi, którzy zostali, byli w większości sekretarki i urzędnicy. Napięcie w całym budynku było namacalne i Ludo czuł, że się dusi.
Drzwi się otworzyły.
- Śmierciożercy przedarli się przez ochronę. Wszystko idzie zgodnie z planem. Pamiętaj o swojej roli, Bagman – powiedział Niewymowny, który przyszedł go ostrzec, a Ludo szybko skinął głową. Usłyszał formułę zaklęcia, które miało chronić jego drzwi od zewnątrz i natychmiast poczuł się bezpieczniejszy, ale i bardziej podatny na atak. Jeżeli przegrają bitwę, nie będzie na niebie i ziemi zaklęcia, które uchroni go przed Czarnym Panem i jego sługami. Wyjął różdżkę i rzucił jeszcze jedno zaklęcie w chwili, gdy z niższych pięter ministerstwa zaczęły dobiegać pierwsze odgłosy walki.

***
Remus Lupin, Syriusz Black, Severus Snape i Arthur Weasley zgromadzili się w głównym salonie domu Blacków. Spojrzeli po sobie poważnie. Byli doskonale świadomi powagi sytuacji, ale i pełni nadziei na zwycięstwo. Do pokoju wszedł Draco Malfoy ubrany w jeansy i dopasowany, czarny sweter. Syriusz twierdził, że taki ubiór będzie dla niego lepszy. Chłopak czuł się nieco skrępowany, mając na sobie typowo mugolskie ciuchy. Jednak dzięki temu pierwszy raz pokazał, którą stronę wybrał, więc dyskomfort nie był zbyt dokuczliwy. Młody Ślizgon był tak podobny do swojego ojca i jednocześnie tak od niego różny.
- Dużo czasu upłynęło od tamtego dnia w księgarni, prawda Draco? – powiedział łagodnie Arthur. Draco przytaknął, a jego naturalna bladość jeszcze się pogłębiła.
- Tak, proszę pana, dużo – powiedział nieco zmienionym głosem. Syriusz skinął głową do zgromadzonych.
- Wszystko gotowe. Mam nadzieję, że boss wpadnie na nasze przyjęcie w Stonehenge.
- Nigdy nie zakładaj najkorzystniejszego scenariusza, Black. Voldemort może równie dobrze przybyć tutaj, by popatrzeć na upadek Kwatery Głównej Zakonu Feniksa, szczególnie jeśli czuje się na tyle zuchwały – rzucił Snape. Remus zdawał się pogrążony w myślach.
- Stał się dużo bardziej ostrożny po porażce Inkwizytorów – powiedział.
- Ja tylko ostrzegam, Lupin – syknął Snape. Arthur pokiwał głową.
- A więc przygotujmy się. Oni mogą zjawić się w każdej chwili i zastaną nas zajętych pogawędką – powiedział, klepiąc pocieszająco Draco po ramieniu. Chłopak zadrżał i usiadł, zaciskając dłoń na różdżce. Światło, słabe i przyćmione, czyniło cienie dłuższymi i cieńszymi. Z nich wyłonili się czarodzieje i choć Draco ich nie widział, ani nawet nie mógł odróżnić ich sylwetek, wiedział, że tam są.
Więc się zaczęło. Mam tylko nadzieję, że cię w porę rozpoznam, Blaise.

***
Harry znów, po wielu miesiącach, poczuł radosne podniecenie, towarzyszące lataniu. Już prawie zapomniał, jakie to uczucie unosić się w przestworzach, czując wiatr we włosach i zaprzeczając grawitacji. Krew wrzała mu w żyłach, a serce biło szybko. Czuł czystą radość, że żyje, że może czuć to wszystko. Zimne powietrze nie przeszkadzało, przeciwnie – tęsknił za nim. Wykonywał ostre skręty miotłą za każdym razem, kiedy jego różdżka pokazywała, że Hermiona zmienia kierunek lotu. Poczuł, jak Sasha ciasno owija się wokół jego nadgarstka i rzucił lekkie zaklęcie ogrzewające.
- Dziękuję, Harry – wysyczała z wdzięcznością.
- Nie. To ja dziękuję, że jesteś ze mną. Wiem, że nie lubisz latać – odsyknął Harry.
- Jesteś szczęśliwy, Harry? – spytała Sasha, jakby to był przeddzień zupełnie innej bitwy.
- Teraz tak, Sasho. Jestem szczęśliwy, że mogę przeżywać tą chwilę. To mnie podtrzymuje na duchu.
- Cieszę się, Harry – powiedziała. Wtedy chłopak usłyszał świst bardzo blisko przelatującej miotły.
- Stary, mógłbyś nie gadać z Sashą, kiedy lecisz? Ciarki mnie przechodzą, jak słyszę, jak tak syczysz! – zawołał Ron, a Harry zachichotał.
- OK, Ron. Dziwnie brzmisz. Gdzie dokładnie teraz jesteśmy?
- Prawie na miejscu, dolatujemy do Hastings. Hermiona wzięła sobie słowa Snape’a do serca i lecimy dłuższą drogą, żeby mieć pewność, że nikt nas nie zobaczy.
- Dobrze. – Harry skinął głową. Usłyszał, jak podlatuje do nich Neville.
- Będziemy lądować, więc koniec gadania – powiedział, a jakakolwiek nieśmiałość zniknęła z jego głosu. To dodało Harry’emu odwagi. Jeśli Neville mógł być tak silny, nic nie było im straszne. Powinien ufać Dumbledore’owi. Nie wysyłałby ich, gdyby nie miał pewności, że mimo wszystko sobie poradzą. Tak. Powinien ufać Dumbledore’owi.
Powinienem też spróbować zaufać sobie.

***
Blaise Zabini zjawiła się przed Voldemortem wraz ze świstoklikiem.
- Malfoy nie wie o istnieniu tego świstoklika, mój panie. W przeddzień jego ucieczki, w czasie kolacji, zaczarowałam go tak, by zaprowadził nas do niego, gdziekolwiek by nie przebywał. Kiedy go aktywujemy, zabierze nas do Malfoya i do Kwatery Głównej Zakonu Feniksa. Nieistotne, czy jest chroniona Zaklęciem Fideliusa, czy nie, bo technicznie rzecz biorąc, nie chcemy znaleźć budynku, a konkretną osobę.
Śmierciożercy, którzy nie wyruszyli do ministerstwa – najbardziej zaufani z wewnętrznego kręgu i kilku wybranych rekrutów – spoglądali na Voldemorta ciekawi, czy się zgodzi. W rzeczy samej plan młodej Ślizgonki miał duże szanse powodzenia. Po krótkiej chwili Voldemort skinął głową.
- Dobrze mi służysz, Blaise Zabini. Jesteś jedną z najlepszych, dlatego mogę włączyć cię do wewnętrznego kręgu.
Śmierciożercy w ciszy unieśli różdżki, tym samym uznając nową pozycję Blaise. W tym momencie przed Czarnym Panem zmaterializował się pergamin i zawisł w powietrzu. Blaise wycofała się na swoje miejsce w kręgu śmierciożerców. Voldemort wziął pergamin i rozwinął. Przeczytał tekst, a w jego szkarłatnych oczach błysnął triumf.
- Moi wierni śmierciożercy, zbliża się nasze zwycięstwo! Nasi bracia przejęli kontrolę nad Ministerstwem Magii i wszystkimi jego departamentami! – ogłosił, ukazując im pergamin z lśniącym srebrem podpisem ministra Bagmana. Śmierciożercy wznieśli triumfalny okrzyk.
Wtedy pojawił się Lucjusz z zaciętą miną, ale i z nadzieją. Voldemort gestem nakazał mu mówić, zdecydowany nie rozmawiać z przybyłym prywatnie.
- Eliksir, który spowodował śpiączkę u Bellatrix Lestrange, został przeanalizowany, mój panie. Został stworzony, by spowodować udar i ją zabić. Najwidoczniej Dumbledore teraz, kiedy ten zdrajca Snape nie żyje, przestraszył się naszej Mistrzyni Eliksirów.
- A podpisss? – spytał Voldemort.
- Nie było żadnego podpisu, mój panie. Widocznie warzyciel, który stworzył miksturę, nie był mistrzem.
- Lista zwolenników Dumbldore’a się kurczy – zarechotał Voldemort. - Już czas. Zabini!
Blaise znów wystąpiła na środek i pochyliła głowę, wyciągając przed siebie świstoklik. Było to zwykłe niebieskie pióro.
- Aktywuj go! Zmieciemy Zakon Feniksa z powierzchni ziemi, nim skończy się dzień!
I tak tego jasnego, wiosennego ranka Blaise Zabini uaktywniła świstoklik, który miał przenieść śmierciożreców wprost do serca ruchu oporu. Jej własne serce nie mogło już bić szybciej. Uniosła aktywowany świstoklik, by wszyscy mogli go dotknąć. Poczuła szarpnięcie w okolicach pępka i otoczenie się rozmyło.
Proszę, niech wszystko pójdzie dobrze. Rozdział 18

Draco siedział w niemal całkowitych ciemnościach, słuchając bicia swojego serca. Zacisnął dłoń na różdżce tak mocno, że wątpił, czy mógłby ją wypuścić, nawet gdyby chciał. Zimny pot spływał mu po plecach.
To może być najważniejsza chwila w całym moim życiu. Tak bym chciał powiedzieć mamie, że mi przykro…
Westchnął i zadrżał. Słyszał stukot kopyt Hardodzioba na kuchennej podłodze. To podtrzymywało go odrobinę na duchu, niedostatecznie jednak.
Uśmiechnął się do siebie. Ostatnio czuł taki strach, kiedy on i Potter musieli iść z psem Hagrida do Zakazanego Lasu. Jaka spokojna i bezpieczna to była wyprawa, w porównaniu do tego, co działo się teraz! Wydawało się, że każdy kolejny rok był bardziej niebezpieczny, bardziej złowieszczy, bardziej śmiercionośny. Draco uważał to wszystko za jakąś dziwną grę, dopóki nie zginął Diggory. Nie uronił nad Puchonem nawet jednej łzy - Merlinie wybacz, - ale jego śmierć sprawiła, że Malfoy zrozumiał, że uczniowie mogą ginąć, mogą być w niebezpieczeństwie nawet w doskonale chronionym Hogwarcie. A potem nadeszła kolejna szokująca wiadomość – Potter został oślepiony.
Draco cieszył się na myśl, że jego najgroźniejszy rywal w quidditchu przestał się liczyć, ale jednocześnie czuł ucisk strachu, bo jeśli Chłopiec-Który-Przeżył, najpilniej strzeżony uczeń w całym Hogwarcie został okaleczony, to co mogło stać się z nim, najbardziej znienawidzonym Ślizgonem z szemranymi koneksjami?
Jak mi się udało zmienić z zepsutego bachora w tajnego sprzymierzeńca Dumbledore’a?
Draco zachichotał do siebie. To Potter i sprawa z jego ślepotą zapoczątkowali reakcję łańcuchową, która doprowadziła do tego, że w przeddzień ataku na Hogwart zmienił strony, dołączył do grupy Pottera, trenował z nim i był zdolny walczyć ramię w ramię ze swoją niegdysiejszą nemezis. Teraz był prawdziwym Huncwotem. Łamał reguły, dotrzymywał tajemnic, był częścią drużyny i położył swoje życie na szali, zupełnie jak opiekun jego domu.
Snape był w niezłym szoku, kiedy się o tym dowiedział – pomyślał.
To było zdumiewające, jak bardzo Draco szanował i podziwiał tego człowieka, bardziej nawet niż Dumbledore’a. Snape dowiódł, jak dużo ma w sobie z dżokera. Sfingował własną śmierć, żeby Voldemort uwierzył, że wygrywa w tej grze.
Nawet zza grobu wykiwał Voldemorta. – Draco znów zachichotał, tym razem odrobinę głośniej.
- Chichoczesz, ty niewdzięczniku? Crucio!

***
Jak tylko wylądowali, Harry zaczął przymilać się do Sashy, głaskając ją po trójkątnej główce.
- Będę na jakiś czas potrzebował twoich oczu, Sasho – powiedział łagodnie.
- Nie musisz prosić, Harry, wiesz o tym – syknęła Sasha, rozwidlonym językiem dotykając palców Harry’ego.
- Chcę, żebyś mi obiecała, że schowasz się, jak tylko przerwę połączenie między umysłami – zasyczał Harry. Sasha nie odpowiedziała od razu. – Obiecaj mi, Sasho!
Oczy Sashy błysnęły, jak u najprawdziwszego Ślizgona i wężyca odsyknęła cicho:
- Obiecuję, Harry.
Harry skinął głową i, używając oczu węża, rozejrzał się. Całe Koło Naukowe zgromadziło się wokół niego, jak żołnierze wokół dowódcy, czekając, aż powie im, gdzie iść i co robić. Harry potrząsnął głową, by odgonić myśli. Nie chciał myśleć o ogromnej odpowiedzialności, jaką na siebie wziął. Strach nieuchronnie by go sparaliżował.
- OK. Nie używajcie zaklęć, chyba że będziecie do tego zmuszeni. Stonehenge jest tam i, zgodnie z tym, co powiedział profesor Dumbledore, będzie się roił od śmierciożerców. Nie mogą nas widzieć, więc już teraz rzućcie zaklęcia niewidzialności.
- Dlaczego nie na miejscu? Jesteśmy oddaleni o milę, nikt nas nie zobaczy – spytał Neville.
- Dlatego, że wokół Stonehenge mogą być wykrywacze zaklęć, które mogłyby ich zaalarmować.
- Stracilibyśmy element zaskoczenia – stwierdził George.
- Dobra, już czas – powiedział Harry, a pozostali wyszczerzyli się wesoło. Fred wyciągnął z kieszeni mały sześcian i wymruczał zaklęcie. Sześcian rozrósł się w wielkie pudło.
- Co to? – zapytała Hermiona, ale jej ton zdradzał, że już wie.
- Magiczne Dowcipy! Myślę, że to doskonała pora, by wypróbować parę zabawek, które planowaliśmy włączyć do oferty – odpowiedział Fred, a George przytaknął.
Harry uroczyście otworzył pudło i niczym mugolska hostessa zaczął:
- Panie i panowie, mamy tu produkty, o których wam się nawet nie śniło…

***
Draco krzyczał i wił się pod zaklęciem torturującym, które rzucił na niego jego ojciec. Oczy Lucjusza płonęły nienawiścią, jednak zdjął klątwę, zanim Draco całkiem stracił oddech. Chciał chłopaka żywego i dostatecznie przytomnego, by zadać mu więcej bólu. Nierówny oddech Draco był doskonale słyszalny w cichym pokoju, gdzie znajdowali się Voldemort, Blaise, Lucjusz i około dwudziestu innych zamaskowanych śmierciożerców, których młody Malfoy nie mógł rozpoznać. Miał nadzieję, że nie spostrzegli ukrytych w strategicznych miejscach salonu czarodziejów.
- Śmiałeś przeciwstawić się naszemu panu i dołączyć do Dumbledore’a! Karą za to nie będzie śmierć. Śmierć będzie twoim wybawieniem, kiedy nasz mistrz sobie tego zażyczy, śmieciu! - wrzasnął Lucjusz i rzucił na Draco kolejnego Cruciatusa.
Draco nigdy wcześniej nie doświadczył tego zaklęcia na własnej skórze. Wydawało mu się nie do zniesienia, czuł, jakby jego ciało zostało wrzucone w ogień i kłute igłami, jego umysł krzyczał. Upuścił różdżkę, ale widział, gdzie się potoczyła – pod fotel, na którym wcześniej siedział.
Klątwa ponownie została zdjęta i Draco mógł zaczerpnąć powietrza. Jednak jego ciałem nadal wstrząsały drgawki, których nie mógł opanować.
- Przeszukajcie dom, zabijcie wszystko, co się rusza. Złapcie Dumbledore’a, jeżeli tu jest – nakazał leniwie Voldemort, jakby był zupełnie przekonany, że wygrał tę bitwę.
- Wygląda na to, że dom jest opuszczony, mój panie – powiedział któryś ze śmierciożerców.
- Szczury uciekły! – warknął Lucjusz i kolejny raz skierował różdżkę na syna. – Crucio!
Klątwa chybiła.
Draco zwinnie, tak jak uczył go Harry, przetoczył się na bok i chwycił swoją różdżkę. Z ust sączyła mu się krew i czuł słabość w mięśniach, ale starał się nie zwracać na to uwagi i ruszył do bitwy.
Czy tak to robi Potter? – Zdążyło przemknąć mu przez myśl.
- TERAZ! – krzyknął i nagle śmierciożercy znaleźli się w krzyżowym ogniu czterech czarodziejów.
Zanim zdążyli zareagować, ośmiu z nich padło. Wtedy wszystko zlało się w jeden wielki wir zadawanych ran i kolorowych świateł klątw, lecących ze wszystkich kierunków. Voldemort zasyczał niezbyt poruszony sytuacją, ciągle był przekonany, że ma ogromną przewagę.
- Zabijcie ich wszystkich, a głowy weźcie jako trofea! – rozkazał.

***
Dumbledore siedział sam w swoim gabinecie, spoglądając w zamyśleniu przez okno. Ubrany był w ciemne szaty bez peleryny, która mogłaby przeszkadzać w pojedynku. Obrócił się do Fawkesa, który spoglądał na niego z niepasującą do sytuacji wesołością.
- Zaczęło się, Fawkes. Cała moja strategia przeciw strategii Toma.
Fawkes ćwierknął optymistycznie. Dumbledore uśmiechnął się i pogłaskał ognistego ptaka.
- Ciągle we mnie wierzysz, stary przyjacielu, mimo moich pomyłek w tak niedalekiej przeszłości – westchnął, myśląc o Harry’m Potterze i o jego rodzicach. Fawkes jeszcze raz ćwierknął pocieszająco i niczym jasny płomień wyleciał przez okno. Dumbledore skinął głową i chwycił różdżkę.
Nie pora teraz na żale. Teraz jest czas na walkę za tych, którzy poświęcili już swoją krew i życie.

***
Artur Weasley pobiegł do jednego z sąsiadujących z salonem pokoi, a pięciu, pewnych, że nadchodzi jego koniec, śmierciożerców pobiegło za nim. Zahamował z poślizgiem, uchylił się przed klątwą i stanął z nimi twarzą w twarz.
Zbliżyli się, ciągle schowani za białymi maskami, i zaśmiali złowrogo.
- Poddaj się, Weasley. Nie masz szans sam na sam z Czarnym Panem – powiedział jeden z nich.
Artur oddychał ciężko, rozglądając się dookoła, jakby wiedział o czymś, o czym oni nie mieli pojęcia. Uśmiechnął się, cały czas trzymając różdżkę gotową do obrony. To nie był jego zwyczajny, serdeczny uśmiech, uśmiech ojca wielkiej rodziny. Ten był naprawdę ponury.
- A co, jeżeli nie jestem sam? Co, jeżeli jest nas więcej? – powiedział, a z mrocznych korytarzy wypadli aurorzy, otaczając śmierciożerców.

***
Draco dołączył do Hardodzioba i właśnie miał go dosiąść. Musiał być szybki. Miał do wykonania specjalne zadanie, które wymagało zgrania w czasie.
- Wracaj tu, SYNU. – Dobiegł go zimny głos. Draco podskoczył, obracając się i wyjmując różdżkę. Twarz Lucjusza przypominała szczerzącą się czaszkę, jego jasne włosy były w nieładzie, a oczy błyszczały szaleństwem i nienawiścią.
- Jedyny syn… Jedyny syn, jakiego miałem stał się takim sukinsynem – wymruczał, obchodząc Draco dookoła. Poirytowany Hardodziob nastroszył pióra.
- To ty jesteś sukinsynem! – odparował Draco. Ukrywany przez lata gniew i żal wreszcie mogły wypłynąć. – I wiesz co? Obawiałem się, że nie będę potrafił zwrócić różdżki przeciw tobie. Bałem się ciebie, bo nigdy cię nie kochałem. Ale już się nie boję. I jak widzisz nie mam z tym żadnego PROBLEMU! – Ostatnie słowa wykrzyczał, ciskając w Lucjusza klątwą. Malfoy uniknął jej, padając na ziemię.
- Czyżbyś wreszcie zaczął zachowywać się jak mężczyzna, chłopcze? – wycedził Lucjusz, rzucając zaklęcie oszałamiające.
- Protego! Już dawno. Tylko ty zawsze wolałeś myśleć o mnie jak o dzieciaku bez własnego zdania! – warknął Draco i odbił zaklęcie.
- Stałeś się godnym przeciwnikiem w pojedynku. Ciągle jeszcze masz czas, by dokonać właściwego wyboru. Dołącz do Czarnego Pana, on cię potrzebuje! – powiedział Lucjusz, wyciągając rękę, w jego tonie było żądanie.
Draco zadrżał. Oto spełniło się jego marzenie. Ojciec dostrzegł jego wartość, traktował go jak równego sobie, a nie jak nienadający się do niczego balast. Zamrugał, różdżka przez chwilę drżała mu w dłoni, a odgłosy bitwy, rozgrywającej się w innych pomieszczeniach Kwatery Głównej Zakonu Feniksa, przestały do niego docierać. Lucjusz podszedł krok bliżej. Hardodziob rozpoznał go i w połowie rozłożył skrzydła.
- Dołącz do mnie, synu. Służ Czarnemu Panu wraz ze mną!
Jak na przyspieszonym filmie, wydarzenia z przeszłości przesunęły się przed oczami Draco.
Deszczowy dzień, kiedy bez strachu krzyczał imię Voldemorta prosto w niebo…
Dzień, kiedy stojąc między aurorami i wszystkimi reprezentantami jasnej strony, z pełnym przekonaniem obiecywał im lojalność…
Moment, kiedy zobaczył ciało Severusa Snape’a zabitego przez śmierciożercę i ogromny smutek, jaki przyszedł potem…
Chwila, kiedy Sombre zmienił się w profesora, o którym tak długo myśleli, że jest martwy i ta radość, jakby oddano mu jego świat…
Blaise Zabini i jej przysięga, że pomści matkę.
- Nie – odpowiedział Draco i zacisnął zęby. Lucjusz zamrugał, jakby nie usłyszał dobrze.
- Nie?
- Nie, do diabła! Nie będę sługusem mutanta, który nawet nie potrafi wypowiedzieć „s” bez jego przeciągania! – wrzasnął Draco nienaturalnie wysokim głosem.
Przez chwilę na twarzy Lucjusza malowało się tylko ogromne zdziwienie, jakby nie patrzył na swojego syna, ale na kogoś zupełnie obcego, kogo nigdy jeszcze nie spotkał i nie spodziewał się spotkać. Potem jego twarz stężała i uczynił różdżką ruch, który natychmiast zaalarmował Draco.
- Avada Kedavra! Voldemort był wściekły. Nie było tu Dumbledore’a i nie tylko nikogo nie zaskoczyli, ale dodatkowo wpadli w pułapkę, bo wszyscy na nich czekali. Kiedy walczył, ochraniając tylko siebie i rzucając klątwę zabijającą wszędzie, gdzie tylko skierował różdżkę, rozejrzał się dookoła, by zobaczyć, jak przebiega bitwa.
Nic nie szło dobrze.
Aurorzy, wcześniej ukryci w mrocznych lub zamaskowanych pokojach, stopniowo zyskiwali przewagę nad jego sługami. Wtedy oczy Voldemorta spoczęły na jego najwierniejszym słudze i jego nienawiści wzrosła do poziomu, jakiego nie osiągała od czasu śmierci Severusa Snape’a.
Blaise Zabini zrzuciła maskę i szaty, i w szkolnym mundurku walczyła przeciw niemu.
Zdradziła mnie!
Wycelował w nią różdżką z zamiarem rzucenia Avady.
- Expelliarmus! – Rozległ się głos, którego już nigdy nie spodziewał się usłyszeć. Zaskoczenie Czarnego Pana było tak ogromne, że o mało nie wypuścił różdżki. Schwycił ją końcami palców, opierając się zaklęciu. Zamrugał ze zdziwienia, widząc trupa, który… Żyje.
- Ssseverusie! Ty jesteś martwy!
- Nabierz mnie raz – zaczął Snape z ponurym uśmiechem, kiedy jednocześnie smagnął i poderwał, a stopy Vodemorta wyślizgnęły się spod niego. – Wstyd. Nabierz drugi…
Voldemort bez słowa uniósł różdżkę i zaklęcie tnące pomknęło w kierunku Snape, który padł na podłogę i zmienił się w małego, czarnego kota, zanim klątwa obcięła mu głowę.
- Nigdy nie odczuwam wstydu, bezwartościowy robaku! – Voldemort miał ostatecznie rozprawić się z przeklętym Mistrzm Eliksirów, który jakoś nie chciał umrzeć, kiedy spostrzegł zbliżających się trzech aurorów i Blaise Zabini. Nie mógł dopuścić, by go teraz schwytali lub zabili. Ciągle miał asy w rękawie. Opanował ministerstwo i nikt nie wiedział, gdzie znajduje się jego siedziba. Mógł się tam wycofać i, za dzień lub dwa, po tym jak, na wieść o zdobyciu ministerstwa, morale społeczeństwa zostanie złamane, podjąć dalszą ofensywę.
Zdeportował się.
- Voldemort uciekł! Zwycięstwo jest nasze! – krzyknęła Blaise na Sonorusie, co sprawiło, że resztka walczących śmierciożerców uciekła w panice.

***
Draco uniknął zaklęcia ze zręcznością, jakiej Lucjusz się po nim nie spodziewał. Rozpoznał ruchy, jakie widywał tylko u aurorów starszej daty – Pottera, Blacka… I jego syn się nie poddawał, zupełnie jak młodszy Potter. Lucjusz zacisnął zęby, bo coś sobie uświadomił - poniósł klęskę. Jego marzeniem było zmienić Draco, ukształtować go, ale przez ponad sześć lat nie zdołał dokonać zmian, które zaszły w jego synu w przeciągu ostatnich sześciu miesięcy. Wszystko, czego teraz chciał to zmieść go z powierzchni ziemi.
Jednak Draco jak zwykle nie chciał współpracować. Lucjusz zamachnął się, by rzucić klątwę zabijającą. Zaklęcie pomknęło w kierunku jego syna w chwili, kiedy ten znajdował się między hipogryfem i ścianą. Nie miał szans uniknąć klątwy, tak by zwierzę nie ucierpiało, ale oczywistym było, że Draco, osłaniając siebie, ochroni również i jego.
- Protego Vitalis! – krzyknął. Jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, kiedy różdżka zapłonęła jasnym światłem. Nie mógł uwierzyć, że to robi – próbował odbić klątwę, która mogła go zabić tylko po to, by nie trafiła w Hardodzioba!
On jest ważny dla planu. To jedyny powód, dla którego to robię. – Przemknęło mu przez umysł, kiedy pochłonęło go czerwone światło.
Użył rzadko stosowanej sztuczki obronnej, której Remus Lupin nauczył Koło Naukowe. Zamiast osłaniać całe ciało, chroni się tylko to, co jest potrzebne do funkcjonowania i utrzymania przytomności.
Klątwa skwierczała pod skórą, a rozdzierający ból był potęgowany postcruciatusem. Draco wrzasnął. Po ciele spływał mu pot, małe żyły i naczynka włosowate popękały, ale tętnice i główne naczynia był bezpieczne. Jego serce załomotało raz i drugi, jednak po chwili powróciło do normalnego rytmu. Ból sprawił, że stracił ostrość widzenia, ale słyszał, jak jego ojciec rzuca kolejne zaklęcie.
Jestem już martwy – pomyślał. Obraz przed oczami ciągle był zamazany, a ciało próbowało przetrwać szok pozaklęciowy.
- Impedimenta! – Rozległ się głos kogoś, kogo Draco teraz bardzo potrzebował. Wzrok wyostrzył się i chłopak zobaczył uśmiechniętą Blaise, stojącą w wejściu do kuchni.
- Pomyślałam, że go trochę dla ciebie spowolnię – powiedziała z ledwo wyczuwalną czułością w głosie. Draco skinął głową i spojrzał na szamoczącą się postać ojca. Lucjusz zacisnął zęby, widząc, że jego syn, mimo że zakrwawiony bardziej niż przedtem, ciągle żyje i co więcej ma zamiar rzucić klątwę na niego.
- Effectio Stasis! Idź do diabła! I trzymaj się ode mnie z daleka! – krzyknął, kiedy Lucjusz osunął się ciężko na podłogę, najwyraźniej martwy. Draco jeszcze raz machnął różdżką i na czole Lucjusza pojawił się napisany czerwonym atramentem wyraz: „Żyję”. Uśmiechnął się lekko do Blaise i skinął głową w stronę Hardodzioba.
- Chodź. Musimy się załapać na bardzo szybki lot – powiedział, a Blaise uśmiechnęła się szeroko, podbiegając do niego. Hardodziob pozwolił oboju się dosiąść i wyleciał przez tylne drzwi kuchni, by dołączyć do reszty Koła Naukowego.

***
Voldemort aportował się pośrodku Stonehenge, gdzie pozostali śmierciożercy czekali na dobre wieści o zwycięstwie swojego pana.
- Witaj, mój panie – powiedział Lestrange na swoje nieszczęście, bo po chwili oberwał zaklęciem, które z ogromną siłą posłało go na jeden z olbrzymich głazów, tworzących magiczny krąg.
- Głupcy! Nie potraficie odkryć zdrajcy w naszych szeregach! Jak mam was teraz ukarać? Odpokutujecie to, czy mam wassss zabić?! – wymyślał swoim sługom, mamrocząc słowa na granicy słyszalności. Wszyscy zdjęli maski i pochylili głowy, mając nadzieję, że, jeżeli pozostaną dostatecznie cicho, zostaną oszczędzeni.
- Macie szczęście, że ministerstwo jest nasze, bo nie dotrwalibyście do nocy! Czy wykryliście jakiegoś intruza?
- Nie, mój panie. Oczywiście magia tego miejsca może zakłócać odbiór słabych sygnałów… - Zaczął wyjaśniać McNair.
- Sanguiflus! – Voldemort uciszył go zaklęciem, którego zwykle używał, gdy go ktoś rozgniewał. McNair jęczał i wycierał krew cieknącą mu z oczu, nosa i uszu. – Idioci! Ssspodziewacie się, że Dumbledore przybędzie tu bez ochrony?! To niewielkie zakłócenie magicznego pola, które musssicie wykryć! – zasyczał.
Nagini podpełzła do niego i zwinęła się jak sprężyna, gotowa do ataku. Voldemort wiedział, że to postawa obronna, kiedy zbliża się niebezpieczeństwo. Wskazał długim palcem na śmierciożerców, by zajęli pozycje. Jak Dumbledore go znalazł? Jego umysł natychmiast podsunął odpowiedź - Severus Snape. On sporządził eliksir, który doprowadził Bellatrix Lestrange do śpiączki, a ona była strażnikiem tajemnicy. Wydobyli sekret z jej umysłu poprzez wpływ eliksiru.
Snape. To znów ty jesteś osobą, która próbuje mnie zniszczyć.
Nie. Nie pozwoli się zniszczyć. To on jest górą, silniejszą stroną w tej szczególnej grze, siłą, którą, od tamtej pamiętnej halloweenowej nocy, przez piętnaście lat próbował odzyskać. Tym razem nie przegra.
Jasnożółte kanarki wleciały do Stonehenge ze wszystkich stron. Były jaskrawo ubarwione i ćwierkały przeraźliwie, jakby przeprowadzały samobójczy atak. Voldemort patrzył na groteskowe pociski o sekundę za długo. Zasłonił się w ostatniej chwili, kiedy kanarki uderzyły w ziemię i eksplodowały, wyrzucając w powietrze ziemię i odłamki skał, i zasnuwając Stonehenge dymem. Śmierciożercy rozproszyli się.
Voldemort wyjął różdżkę, by pozbyć się skutków kanarkowego nalotu, kiedy głos, niski i podświadomy, by nie mógł zagłuszyć go hałas, powiedział:
- Naprawdę powinienem strzelić ci w plecy, ale to nie w moim stylu.
Odwrócił się i zobaczył Harry’ego Pottera o jasnozielonych, nieruchomych oczach, stojącego spokojnie naprzeciwko niego. Otaczająca go wywołana przez kanarki mgła, sposób, w jaki jego niesforne włosy falowały, poruszane łagodną bryzą, i twarde, nieugięte spojrzenie niewidzących oczu, sprawiły, że Voldemort miał wrażenie, że ma do czynienia z męską wersją Ślepej Sprawiedliwości. Rozdział 19

Twoje Gryfoństwo jest twoją słabością – pomyślał Voldemort, celując różdżką w niewidomego nastolatka i rzucając niewerbalną klątwę.
- Crucio!
- Diverto! – Harry wypowiedział przeciwzaklęcie cichym, spokojnym głosem, zupełnie jak na zajęciach OPCM-u. Niewybaczalne zmieniło trajektorię o czterdzieści pięć stopni i roztrzaskało jeden z głazów tworzących Stonehenge. Voldemort nie mógł uwierzyć własnym oczom. Nikt wcześniej nie miał tyle magicznej mocy, by odbić Cruciatusa. To spowodowało u Czarnego Pana reakcję, jakiej się zupełnie nie spodziewał; w jego serce zaczął wkradać się strach przed Harrym Potterem.

***
Mgła wywołana nalotem kanarków rozwiała się, by ukazać triumf bliźniaków Weasley. Stonehenge nagle zamieniło się w prawdziwy cyrk.
- George! Tykofretki*! – krzyknął zadowolony Fred, obrzucając trzech śmierciożerców czymś, co wyglądało jak niewinne lizaki. Jednak po ich dotknięciu rosło futro, uszy kurczyły się i zaokrąglały, zęby wydłużały i pojawiał się ogon. Nieszczęsne ofiary zamieniały się we fretki i nie miały możliwości wypowiadania zaklęć, czy choćby utrzymania różdżki.
- Musimy to koniecznie włączyć do oferty! – zawołał George ponad ramieniem i, unikając złowrogich klątw, zabrał się za uruchomienie innego wynalazku przygotowanego specjalnie, by zająć się agresywnymi dorosłymi. Wsunął różdżkę do butelki wypełnionej eliksirem i dmuchnął na jej koniec, produkując setki mydlanych bąbelków. Bąble, okrążając monolity, rosły i rosły, by następnie popłynąć w kierunku celów. Nie pękały i skutecznie zamykały czarnoksiężników w swoim wnętrzu, niczym ulepszone Zaklęcie Bańki. Żaden śmierciożerca nie mógł wyjść poza Stonehenge tak, by nie utknąć w mydlanym bąblu.
Hermiona i Ron walczyli odwróceni do siebie plecami. Ich styl walki nie był tak fantazyjny jak styl bliźniaków, ale równie efektywny. Spowodowali mniejsze szkody i zapobiegli dostaniu się śmierciożerców w pobliże najważniejszej pojedynkującej się pary – Harry’ego i Lorda Voldemorta.
Neville Longbottom pierwszy raz w życiu czuł, że wymierza sprawiedliwość w imieniu swojego ojca. Jednocześnie we wnętrzu Stonehenge strzegł „prywatności” Chłopca-Który-Przeżył i jego przeciwnika. To, czego doświadczał przez wszystkie te lata na lekcjach Eliksirów, działało teraz na jego korzyść. Potrafił bronić się na tyle dobrze, by być liczącym się przeciwnikiem dla każdego śmierciożercy. Fakt, że nie potrafią poradzić sobie z bandą piętnastolatków, napełniał czarnoksiężników wstydem. Niektórzy nawet zaczęli się zastanawiać, czy Dumbledore nie nakarmił czymś swoich podopiecznych.
Kiedy osobników w czarnych szatach znacznie ubyło i Neville’a zaczęła ogarniać właściwa wszystkim Gryfonom próżność, stało się coś niespodziewanego. Wielki wąż o bladej skórze owinął się wokół jego nóg, szybko posuwając się coraz wyżej. Chłopak sapnął ze strachu i niedowierzania. To Nagini, pupilka Voldemorta zaatakowała, włączając się do walki. Zasyczała złowrogo, rozwarte szczęki ukazały lśniące kły. Neville zbladł. Kiedy wpatrywał się w te ohydne, złowieszcze, pozbawione wyrazu oczy z jego umysłu odpłynęły wszystkie myśli. Rozpaczliwie usiłował poruszyć ręką i unieść różdżkę, ale wężowe sploty zacisnęły się tak mocno, że z trudem oddychał.
- Petrificus Totalus! – krzyknął znajomy głos i wąż znieruchomiał.
- Ginny! – pisnął Neville z ulgą.
Zaniepokojona Ginny podbiegła do niego i przyłożyła koniec różdżki do głowy nieruchomego węża, który ciągle więził Neville’a. Jej oczy błysnęły gniewem, kiedy wypluwała następne zaklęcie.
- Tetum Dissolva!
Głowa Nagini eksplodowała deszczem zamrożonych zaklęciem cząstek. Śmierć zwierzęcia przerwała zaklęcie petryfikujące i grube zwoje rozluźniły się. Neville błyskawicznie się z nich uwolnił.
- Wielkie dzięki, Ginny – wysapał, serce nadal łomotało mu w piersi.
- Och, od pierwszej klasy marzyłam, żeby załatwić wielkiego węża – odpowiedziała z ponurym, skrzywionym uśmiechem.

***
Harry stał naprzeciw Voldemorta; spokojny, opanowany z różdżką w pogotowiu. Jego oczy były nieruchome i ślepe, jednak wydawało się, że widzą, co niepokoiło Czarnego Pana. Nie mógł tego znieść.
- Próżne sssą twoje wysssiłki, chłopcze - zasyczał Voldemort, krążąc wokół Harry’ego. Głowa chłopaka nie podążyła za nim, zrobiła to jego różdżka. Harry uśmiechnął się.
- Czuję kłamstwo w twoim głosie. Jesteś otoczony, Voldemorcie. Już nie ma dokąd uciekać.
- Minisssterssstwo jest moje. Do jutra śśświat magiczny będzie ruiną, prośśś więc o litośśść – syknął Voldemort leniwie. Jednak Złoty Chłopiec pozostał dziwnie spokojny.
- Ministerstwo jest wolne. Śmierciożercy, których tam posłałeś, zostali postawieni w stan oskarżenia, a minister Bagman nie jest już pod twoją kontrolą – odpowiedział Harry. Wiedział, że ta wiadomość może wywołać burzę, jednak miał nadzieję, że zagrał mądrze.
W rzeczy samej, Voldemort niemal eksplodował z wściekłości na myśl, że jego ostatni atut obrócił się w popiół. Dumbledore znowu wygrał. Tak dobrze rozstawił pionki, że mógłby właściwie wygrać całą grę, nie tylko tę rundę.
Ale nie wszystko stracone. Niektóre pionki można zamienić.
Voldemort uśmiechnął się jadowicie do prowokującego go nastolatka i wskazał na niego różdżką.
- Jak mądrze ze strony Dumbledore’a… Dobrze używa swoich pionków. Ale ja cię znam, Harry Potterze. Znam cię dobrze.
- Nic o mnie nie wiesz – odparł Harry, lekko marszcząc brwi, zaalarmowany brakiem jakichkolwiek dźwięków ze strony przeciwnika.
- Nic? Cerebra Overto! – warknął Voldemort. Jednocześnie Harry rzucił to samo zaklęcie, którego użył w pierwszym pojedynku z Czarnym Panem.
- Ento Expelliarmus!

***
Draco Malfoy i Blaise Zabini lecieli na Hardodziobie w stronę Stonehenge. Blaise zauważyła, że Draco drży. Ciągle krwawił z wielu ran i na pewno czuł piętno walki w Kwaterze Głównej, a teraz, kiedy adrenalina opadła chyba nawet bardziej. Dziewczyna wyciągnęła różdżkę i rzuciła zaklęcie ogrzewające. Draco zaczął oddychać lżej i uśmiechnął lekko.
- Dzięki, Zabini.
- Nie ma za co. Mnie też było zimno – odpowiedziała, mocniej obejmując Draco. Nie tylko dlatego, że nie chciała spaść.
- Więc, Zabini… Myślisz, że to ostatnia noc Voldemorta na ziemi?
- Nie wiem – odparła Blaise szczerze. – Mam nadzieję.
- Co zamierzasz później?... Jeżeli… Jeżeli będzie jakieś później? – zapytał Draco i przygryzł wargę. Nie był pewny, czy chce rozmawiać o przyszłości. Nie spotkał się jeszcze z matką i nie miał pojęcia, jakie jest jej stanowisko w tym wszystkim.
- Nie wiem… Nie myślałam za wiele o… o tym, co będzie później.
- Prawdopodobnie masz rację. Ciągle możemy zginąć – stwierdził Draco, a Blaise wzruszyła ramionami.
Zapadła cisza przerywana jedynie odgłosem bijących powietrze skrzydeł Hardodzioba. Draco przełknął ślinę i znów przemówił tak obojętnie, jak tylko zdołał.
- Ale Zabini… Gdyby jednak było jakieś później… Było by miło, gdybyś chciała być ze mną. Mam pieniądze, które ustawią nas do następnego pokolenia.
- Ale twój ojciec cię nienawidzi – również stwierdziła Blaise. Draco roześmiał się, ale w jego śmiechu nie było radości.
- Tak, nienawidzi, ale nie miał czasu, żeby mnie wydziedziczyć. Zaraz po ataku na Hogwart wysłałem list do Gringotta. Pan Malfoy życzy sobie, by jego syn otrzymał klucz do skrytki Malfoyów.
Blaise uniosła brwi.
- Podrobiłeś podpis swojego ojca?!
Draco prawie zachichotał.
- Jak to mówią, Ślizgon zawsze pozostanie Ślizgonem – wycedził i wzruszył ramionami. Blaise parsknęła.
- Draco, jesteś moim osobistym bohaterem – powiedziała. W tym momencie Hardodziob zniżył lot. Zbliżali się do Hastings.

***
Kiedy dwa zaklęcia wystrzeliły z bliźniaczych różdżek Harry’ego i Voldemorta, ich rdzenie zareagowały tak samo jak wtedy, gdy po raz pierwszy zostały zwrócone przeciw sobie. Złota klatka energii zaczęła formować się wokół walczących, ale nie wszystko było tak samo, jak w noc śmierci Cedrica. To nie był cmentarz. To było Stonehenge, gdzie można wezwać smoka i skąd wiecznie tryska magia. Dlatego reakcja, która nastąpiła, oszołomiła przeciwników.
Blade niebieskawe światło rozświetliło monolity, tworzące magiczne ruiny. Rozprzestrzeniało się, aż jak jedwabne zasłony odcięło Harry’ego i Voldemorta od świata zewnętrznego, zamykając ich w olbrzymim polu siłowym, które nagle oderwało się od ziemi. Walczący znaleźli się wysoko ponad Stonehenhe, niczym na szczycie katedralnej kopuły. Niebo wokół nich pojaśniało i stało się różowoliliowe. Nierzeczywiste purpurowe chmury – wcielona magiczna energia - wirowały dookoła, ciągle zmieniając kształty.
Oba zaklęcia trafiły w cele. Różdżka Voldmorta wysunęła mu się z dłoni i poszybowała w stronę Harry’ego, który zręcznie ją złapał. Druga klątwa otoczyła głowę chłopaka i wchłonęła się. Harry krzyknął w agonii, trzymając się za skronie. Voldemort zignorował to, co działo się dookoła i skupił się na swoim młodym przeciwniku. Umysł Pottera stał dla niego otworem i wreszcie miał szansę przeciągnąć Chłopca-Który-Przeżył na swoją stronę.
- Oddałeś Dumbledore’owi wszystko, mimo że odebrał ci rodziców. Ale on nie dał ci rzeczy, której najbardziej pragniesz. – Głos Voldemorta brzmiał łagodnie i zwodniczo.
- Przestań! – wrzasnął Harry. Ten głos zadawał mu ból, dezorientował.
- Wiesz, o czym mówię. - Głos ciągnął bezlitośnie. – Przyznałeś się do tego. We śnie. Zgodziłeś się.
- Nie zgodziłem się! Nie zgodziłem! – Harry zaprotestował ostatkiem sił, ale serce ścisnęło mu się ze strachu. Voldemort mówił prawdę.
- Och, zgodziłeś. Powiedziałeś mi to we śnie. Zrobiłbyś wszystko, pamiętasz? Wszystko, by odzyskać wzrok. Zawarłeś umowę.
- Nie! – krzyknął znów Harry.
- Och, tak, młody Harry Potterze… I wiesz o tym tak dobrze jak ja… Więc oddam ci wzrok, a twoja dusza połączy się z moją. – Voldemort zarechotał i wyciągnął dłoń do Harry’ego. – Oddaj mi moją różdżkę, a wzrok będzie twój. Na zawsze.
- Nie… - odpowiedział Harry, ale bez stanowczości. Znów widzieć? Patrzeć na kolory, na światło, na jedzenie, bez pomocy węża, ale własnymi, ludzkimi oczami?
- Dlaczego nie? Co jesteś winny Dumbledore’owi? Wykorzystał cię, zostawił u mugoli, którzy nie potrafili zobaczyć twojej wartości. Manipulował tobą, ukrywał przed tobą rzeczy, o których powinieneś wiedzieć. Jest zaklęcie, które może przywrócić ci wzrok, Harry Potterze. Nauczył cię tego zaklęcia? Wiedziałeś w ogóle o jego istnieniu?
Słowa Voldemorta wstrząsnęły Harrym do głębi. Czarny Pan poruszył bardzo delikatną strunę, wydarł wszystko, co powodowało u chłopca gniew, co ten w sobie tłumił i co mógł przeciw niemu wykorzystać.
Harry nie mógł się powstrzymać. Łzy spłynęły mu po policzkach, wypełniły go gniew, nienawiść i smutek. Voldemort uśmiechnął się, widząc jego reakcję.
- Tak myślałem, że nie wiedziałeś. Oddaj mi różdżkę, Harry, a ja oddam ci oczy. We śnie powiedziałeś, że zrobiłbyś i oddałbyś wszystko. Wszystko, czego chcę to moja różdżka – powiedział przyjemnym dla ucha głosem.
- Jesteś zły – powiedział Harry smutno, ale opuścił ręce. Był teraz odsłonięty na ciosy i zranienia.
- Czy to, że chcę ci dać coś, czego cię pozbawiono, jest złe? To tylko różdżka, a świat widzialny znów stanie przed tobą otworem, Harry Potterze – ciągnął Voldemort.
Dłoń Harry’ego, w której ściskał różdżkę Voldemorta, przesunęła się w stronę czarnoksiężnika. Chłopak zaciskał na niej palce, jednocześnie chcąc i nie chcąc jej oddać. To tylko różdżka, czyż nie?

Nie Harry, proszę…

…weź Harry’ego i uciekaj!...

…odsuń się, dziewczyno…

…zabierz moje ciało do rodziców, Harry…


Voldemort widział, jak smutek w nieruchomych oczach przechodzi we wściekłość. Chciał tego, liczył na to. Chłopiec był prawie gotowy, by oddać mu jego różdżkę. Podszedł bliżej i wyciągnął rękę, by wziąć to, co Harry chciał mu ofiarować. Nagle Harry cofnął rękę i wycelował w Voldemorta jego własną różdżkę. Szloch wyrwał się z piersi Gryfona, a twarz wykrzywiał mu grymas bólu, jakby po stracie czegoś drogiego.
- Cofnij się. Cofnij się, ty gadzie – powiedział Harry głosem, w którym brzmiały stalowe nuty. Jego oczy rozbłysły.
- Harry… - Voldemort próbował jeszcze namówić chłopaka.
- Nic od ciebie nie chcę, morderco! Nie mógłbym wziąć czegokolwiek od kogoś, kto zabił moją rodzinę. Cofnij się i nie dotykaj mnie, Tomie Riddle!
Twarz Voldemort skrzywiła się w straszliwym grymasie, który pozbawił ją resztek ludzkich cech. Skąd tyle siły w tak małym ciele, skąd chłopak wziął moc, by go pokonać? Zawył z nienawiścią i rzucił się na Harry’ego, zaciskając swe długie, pajęcze palce na swojej różdżce. Obaj wpadli w wir magicznej energii, która utrzymywała ich pod niebem.
- Zabiję cię, choćbym miał to zrobić po mugolsku. Zabiję cię, ty toksyczny bachorze! – wysyczał Voldemort w języku węży, jedną ręką przytrzymując różdżkę, a drugą próbując udusić chłopaka.

***
Albus Dumbledore zmierzał do Stonehenge, nie spiesząc się. Wiedział, jakie jest jego zadanie, bez względu na wynik bitwy toczącej się na miejscu. Spojrzał na lecącego nad nim Fawkesa. Wkrótce miał spotkać się z najbliższymi, najbardziej zaufanymi członkami Zakonu, by zakończyć rozdział historii czarodziejskiego świata po tytułem „Voldemort”.
W rzeczy samej, Severus Snape, Remus Lupin i Syriusz Black aportowali się nieopodal i zgromadzili wokół dyrektora.
- Wciąż uważam, że ta część planu nie jest konieczna – odezwał się zaniepokojony Syriusz.
- Pierwszy raz się z nim zgadzam. Nie moglibyśmy dostać się tam nieco szybciej? – spytał poirytowany Severus.
- Zobaczycie poświatę, zanim dostrzeżecie kamienny krąg – mruknął Remus, przygryzając wargę. Albus westchnął.
- Musicie mi zaufać, mimo że nie posłuchałem waszych rad w tej szczególnej sprawie. Nie zaryzykuję życia Harry’ego, wcale nie zaryzykuję, póki nie będę zupełnie pewny, że mogę pokonać Toma – powiedział zmęczonym głosem, patrząc na błyskające światła.
- Zupełnie pewny? – warknęli jednocześnie Snape, Remus i Syriusz.
Zanim dyrektor zdążył odpowiedzieć, bardzo jasny rozbłysk światła zamienił na sekundę noc w dzień, po czym zapadły ciemności. Czarodzieje bez słowa podążyli przed siebie.

***
Harry krztusił się, szamocząc z Voldemortem. To niezwykłe, jak wiele siły było w tych kościstych, chudych palcach, zaciśniętych na jego szyi jak lodowe imadło. Czuł, jak przeciwnik wyszarpuje różdżkę z jego ręki i ściskał ją rozpaczliwie.
Nie powinienem siadać, żeby go posłuchać. Powinienem przekląć go, kiedy mówił. Głupi, głupi, głupi, czemu nigdy nie robisz tego, co mówi Snape?!
Jeszcze tylko kilka sekund, a różdżka wysunęłaby mu się z palców i Voldemort zabiłby go. Musiał coś zrobić, musiał użyć całej swojej wiedzy, póki jeszcze istniał choć cień szansy na wykonanie zadania. Voldemort zignorował jego drugą rękę, w której trzymał własną różdżkę, bo ściskał mu gardło tak, że Harry nie mógł wydusić nawet słowa. Wtedy chłopak wpadł na pewien pomysł. Przez oczami stanęła mu nadmuchana jak balon ciotka, unosząca się pod sufitem domu na Privet Drive…
Ruch był tak szybki, że Voldemort dostrzegł tylko rozmazaną smugę i usłyszał dźwięk, jak wydaje drewno uderzające o drewno. Harry zacisnął powieki i przestał się wyrywać, ściskając swoją różdżkę obiema dłońmi. Różdżka zaczęła świecić, mimo że Chłopiec-Który-Przeżył nic nie powiedział. Voldemort zamrugał niepewny, co powinien zrobić. A kiedy zrozumiał, co się dzieje było już za późno.
Różdżka świeciła coraz jaśniej i jaśniej, aż niebieskawa, skręcająca się magiczna energia, emanująca ze Stonehenge, zmieniła kierunek i popłynęła przez rdzenie obu różdżek. Drewno rozbłysło na czerwono i różdżki połączyły się w jedno. Harry otworzył oczy. Nadal były nieruchome i rozszerzone, ale teraz błyszczały magiczną siłą. Voldemort odskoczył spanikowany, rozpaczliwie próbując wydostać się z plątaniny, której nie umiał rozwiązać.
- Twój czas się skończył – powiedział Harry miękko, jakby przemawiał do dziecka.
- Nie! – wrzasnął Voldemort, jego szkarłatne oczy rozszerzyły się ze strachu. Jednak było już za późno. Potężna magia, którą wezwał Harry nagle wybuchła między nimi światłem tak jasnym, że przez sekundę było widno jak w dzień.
Tak szybko, jak wszystko się zaczęło, strumień energii zatrzymał się i dwa ciała, wcześniej zawieszone pod niebem, spadły swobodnie w dół. Ci z Koła Naukowego, którzy nie byli oślepieni błyskiem byli zbyt oszołomieni, by zrobić cokolwiek, kiedy Harry bezwładnie spadał.
- Łap go! – wrzasnęła Blaise, wskazując przed siebie. Hardodziob dał z siebie wszystko, kiedy Draco pochylił się, jakby chciał rozpaczliwie złapać znicz. Po zapierającym dech manewrze, zwanym Zwodem Wrońskiego, Draco i Blaise złapali Harry’ego, na chwilę zanim roztrzaskałby się o głazy.
Kiedy hipogryf wylądował zewsząd brzmiały okrzyki radości. Nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi na głuchy odgłos, jaki wydało ciało Czarnego Pana, uderzając o ziemię. Zabrzmiał on złowieszczo na tle zamierających odgłosów radości. Ciało młodego Gryfona, które Draco delikatnie ułożył na ziemi, było nieruchome, a oczy szkliste i otwarte, martwe. Rozdział 20

- Nie, Harry! – szepnęła Hermiona, podnosząc dłonie do ust i patrząc przed siebie rozszerzonymi oczami. Różdżka wysunęła się Ronowi z palców i stuknęła o ziemię. Neville wstrzymał oddech, oczy Ginny napełniły się łzami, a Fred i George spoglądali na siebie z niedowierzaniem. Draco przełknął ślinę, krzyżując ręce. Spoglądał na lidera Koła Naukowego, który był jego sercem i duszą, a teraz leżał tam, martwy. Jak do tego doszło? Czy życie Chłopca-Który-Przeżył było jakoś połączone z życiem Czarnego Pana?
- Na co się gapicie? Powinniśmy wreszcie zamknąć mu oczy – powiedziała Blaise, jej głos drżał. Wydawało się, że jako jedyna z członków Koła Naukowego była zdolna do jakiegokolwiek ruchu, więc uklękła i wyciągnęła rękę w stronę szeroko otwartych, szklistych i nieruchomych oczu dumy Gryffindoru.
- Nie dotykaj go! – Mocny głos dyrektora rozproszył mroczną atmosferę. Uczniowie sapnęli ze zdziwienia, widząc nie tylko Dumbledore’a, ale również Syriusza Blacka, Remusa Lupina i Severusa Snape’a zmierzających w pośpiechu w ich kierunku. Widząc leżącego Harry’ego, Syriusz zaczął biec. Ukląkł przy nim i drżącymi rękami ujął dłonie Harry’ego w swoje. Jego oddech stał się krótki i świszczący, kiedy spojrzał na twarz chłopaka. Wydawało mu się, że cofnął się w czasie i znów trzyma dłonie swoich przyjaciół. Jego chrześniak był taki podobny do Jamesa, a jego oczy były tak zielone jak te Lily.
Syriusz usłyszał za sobą ciężki oddech Remusa, a kątem oka zobaczył czarne szaty Snape’a, do których po sekundzie dołączyły barwne, należące do dyrektora. Zacisnął zęby i spojrzał w górę. W jego wilgotnych oczach błyszczały żal i nienawiść.
- Ty to zrobiłeś! To twoja wina, że on nie żyje! – warknął na Dumbledore’a, trzymając w ramionach jedynego chłopca, dla którego starał się być choćby namiastką ojca.
- Syriuszu, proszę, połóż Harry’ego na ziemi.
- Nienawidzę cię! Jak mogłeś na to pozwolić?! On ci tak cholernie wierzył! Nie jesteś lepszy od Voldemorta! – Syriusz kontynuował tyradę, nie zwracając uwagi na to, co mówi dyrektor. Poczuł na ramieniu dłoń Remusa, ale ją odepchnął. Pierwszy raz, odkąd uciekł z Azkabanu, poczuł się całkowicie samotny i bezradny.
- Rozumiem twój smutek, Syriuszu, ale proszę, posłuchaj mnie, tracimy czas – powiedział łagodnie Dumbledore. Syriusz go nie słuchał, kołysząc Harry’ego.
- Tracimy czas? – zapytał Ron z nadzieją. Co jeśli…? Czy ciągle była szansa…? Ron nie odważył się wypowiedzieć na głos swoich myśli. Dumbledore zdawał się nie zwracać uwagi na żadnego z uczniów.
- Posłuchaj mnie! Harry nie jest martwy! – oznajmił głośno.
Snape opuścił rękę, którą zakrywał twarz i zamrugał. Jego oczy były zdecydowanie zbyt błyszczące. Remus odetchnął z nadzieją, a Syriusz spojrzał na dyrektora, jakby nagle przestał rozumieć po angielsku. Nagle wszystkim wydało się, że nadchodzący świt przyniósł nie tylko światło.
- Nie jest martwy…? – odważył się powiedzieć Syriusz, ciągle obejmując Harry’ego.
- Jeszcze nie, ale nie mamy wiele czasu. Połóż go na ziemi, Syriuszu. Zaufaj mi, proszę – odpowiedział cierpliwie Dumbledore i wyjął różdżkę.
- Co pan zamierza? – spytał szybko Snape, bo nie rozumiał, jak Harry Potter mógł ciągle żyć, skoro wyglądał na całkowicie martwego. Nie oddychał, nie miał pulsu. Dumbledore westchnął zmartwiony.
- Severusie, myślałem, że ty albo Blaise zauważyliście. Czarny Pan wydaje się być martwy.
- Tak, ale nie rozumiem…
- Gdyby naprawdę nie żył, czy Mroczny Znak ciągle by istniał, ciągle był widzialny?
Blaise i Snape równocześnie podwinęli rękawy i zobaczyli, że Znak ciągle jest na swoim miejscu, tak czarny jak zwykle.
Severus wiedział, że kiedy Czarny Pan został pokonany po raz pierwszy, Znak stał się niemal niewidoczny. Czy teraz nie powinien całkowicie zniknąć?
- Co się dzieje? I co możemy z tym zrobić? – zapytał Remus. – Jeśli Znak nie znika, to znaczy, że Voldemort nadal żyje!
- Racja, Remusie. Wydaje się, że Tom rzucił jakieś zaklęcie, które połączyło jego umysł z umysłem Harry’ego mocniej niż wcześniej. To połączenie musi ciągle istnieć.
- Może pan sprowadzić go z powrotem? – wydusił z siebie Syriusz. Dumbledore spojrzał na niego ponuro. Jego wyraz twarzy przeraził wszystkich obecnych.
- Może pan go sprowadzić z powrotem, prawda? – nalegał Syriusz, w jego głosie brzmiało błaganie.
- Mogę… Ale jeśli to połączenie istnieje, istnieje też możliwość, że tym, którego sprowadzę, będzie Tom, a nie Harry.
- Co?! Sprowadzi pan go! Wyciągnie pan go z tego całego i zdrowego! – zażądał Syriusz.
Bez słowa odpowiedzi Dumbledore zwrócił się do Snape’a.
- Severusie, rozumiem, że ty również jesteś połączony z Harrym. Dla celów Oklumencji…
Oczy Snape rozszerzyły się, kiedy pojął plan dyrektora. Syriusz natychmiast położył Harry’ego na ziemi, a Remus pospieszył, by odsunąć Koło Naukowe na bezpieczną odległość od trzech czarodziei, którzy będą próbować przywrócić Harry’ego Pottera światu.

***
Obracał się coraz szybciej i szybciej. Prędkość powodowała zawroty głowy i uniemożliwiała zrozumienie, gdzie jest i co się stało. A razem z nim, wokół niego wirował ktoś jeszcze - pasożyt, który go napawał wstrętem i sprawiał, że czuł się brudny.

- Puść mnie!
- Jesteś moją przepustką do lepszego, silniejszego ciała, chłopcze.
- Nigdy!
- Nie masz wyboru. Nie czujesz tego? Wyciągają nas. Jesteś zbyt słaby, by przeforsować swoją wolę. Byłem duchem o wiele dłużej niż ty.
- Jesteśmy martwi!
- Już nie długo.
- Nienawidzę cię!
- I dzięki temu, to wszystko jest takie wspaniałe, chłopcze…

Dusza Harry’ego walczyła, ale ten drugi duch owinął się mocniej wokół niego, nie pozwalając uciec, ani umrzeć i odejść, by ciało nie mogło zaakceptować obcej duszy. Tom Riddle trzymał go, więził, by użyć go jako przepustki do ciała, które nie należało do niego. Harry mógł jedynie odczuwać ból.
- Zaczynam. Syriusz rzuci zaklęcie zaraz po mnie. Jesteś gotowy, Severusie?
- Tak – odpowiedział Snape. Usiadł obok Harry’ego i kiedy Dumbledore wycelowała różdżkę w chłopca, przyłożył dłoń do blizny w kształcie błyskawicy.

***
Poczuł szarpnięcie jak przy podróży świstoklikiem i został pociągnięty bez możliwości protestu. Pędził przed siebie, ciągnąc za sobą Voldemorta.

- Nieee! Nie będziesz żył w moim ciele!
- To nieuniknione. Dumbledore jest takim potężnym czarodziejem, ale jeśli będziesz się opierał, wykończysz go. Wiesz o tym, chłopcze.
- Nie będziesz znów żył!
- Potter.
- Nie będziesz znów żył!
- Przestań jęczeć i odpowiedz mi, Potter!
-
- Nie jesteś tu potrzebny!
- Nie mamy całego dnia, Harry.
- Profesor?
- Zgiń! Przepadnij, zdradziecki wężu!
- To jest rozkaz, Potter. Nie skupiaj się na nim. Skup się na wspomnieniu, którego nie może z tobą dzielić.
- Jak?
- Po prostu to zrób!
-
- Zabiję go zanim przerwie połączenie! Zabijesz swojego ucznia, Snape!

***
Hermiona usiadła obok Rona. Chłopak trzymał się blisko niej, otrzymując i dając wsparcie. Nikt się nie rozglądał, wszyscy patrzyli na czarodziei próbujących ożywić Harry’ego. Przy głowie chłopaka stał Dumbledore. Ciągły strumień energii spływał z jego różdżki na bezwładne ciało. Syriusz stał przy stopach Harry’ego, dopełniając magiczny strumień. Magia była tak silna, że filary Stonehenge promieniowały, sprawiając, że Harry zdawał się być okryty oczyszczającą aureolą.
A obok niego, niczym cień w nieskończonej światłości, siedział Snape. Jego oczy były otwarte i błyszczące. Prawą dłoń trzymał na czole Harry’ego, lewa zaciśnięta spoczywała na podołku. Napiął się, wydając jeden słaby jęk, świadczący o zmęczeniu.
- Nie zrobi tego – powiedział Neville. Jego wystraszony szept wywołał u wszystkich dreszcze.
- Nie bądź idiotą. Zrobi – warknął Draco i mocniej ścisnął dłoń Blaise. – Profesorze, wierzę w pana. Potrafi pan to zrobić.

***
- To szybko męczy, Potter.
- Myślę o moich rodzicach, zanim ich zabił! – zaprotestowała świadomość Harry’ego.
- Nie ma sposobu, by mnie powstrzymać. A Zaklęcie Odrodzenia jest prawie gotowe! Wasz czas minął! – głos Voldemorta zabrzmiał w uszach Snape’a i duszy Harry’ego.
- Czy muszę ci wszystko mówić, chłopcze? Jeśli to trudne, nie myśl o nich! Przywołaj jakieś inne wspomnienie!
-
- Za późno!

Wydawało się, że naprawdę jest za późno. Dusze Harry’ego i czarnoksiężnika dotarły do ciała i obie się z nim związały, podporządkowując się zaklęciu.
Ciało Harry’ego zaczerpnęło jeden, głęboki, ciężki oddech i zamrugało kilka razy. Jednak jego przyjaciele i Remus nie zdążyli się ucieszyć, bo nagle tęczówki zmieniły kolor z naturalnej zieleni na znajomy, znienawidzony szkarłat.
- Nie! Zostaw Harry’ego! – zaczął krzyczeć Ron, ale Remus go uciszył. Utrata koncentracji w tym momencie, znaczyłaby, że Voldemort posiadłby ciało Harry’ego na zawsze. Ciągle była nadzieja. Zaklęcie nadal działało, a trzej czarodzieje nie poddawali się.

***
Harry krzyczał z bólu. Voldemort rechotał. Wiedział, że zaczynają wchodzić do ciała. Pozostawił chłopcu bolesne przejście. A kiedy przyjdzie czas zapanowania nad ciałem, z łatwością przejmie kontrolę. Wtedy ciało odrzuci jakąkolwiek inną obecność i Harry umrze, a on będzie mógł żyć dalej.
- Więc? Nie mogę zrobić tego za ciebie. Mogę tylko powiedzieć ci, co robić. Nie zwracaj na niego uwagi, skup się na moim głosie.
Nagle w umyśle Snape’a i świadomości Harry’ego pojawiła się scena. Siedzący na krześle chłopak poprzez oczy węża patrzył na mężczyznę o bladej cerze i czarnych, tłustych włosach… Mężczyzna uśmiechał się, nieświadomy.
Voldemort poczuł, że jego władza nad umysłem Harry’ego słabnie. Nie więził go już. Nie mógł wiedzieć co myśli, ani czuć tego, co on czuł.

- Nie! Nie możesz mi tego zrobić!
- Już zrobiłem. To moje ciało i nikt go nie będzie zajmował prócz mnie, Tomie Riddle.
- Kto ci kazał z nim rozmawiać? Skup się na przejściu! Muszę ci wszystko tłumaczyć?!
- Nie wejdziesz beze mnie!
-
- Mów do mnie! Nie zostawiaj mnie tu!
Nie zostawiaj mnie tu!... Nie mogę umrzeć! Jestem Voldemortem, nie mogę umrzeć! Nie zostawiaj mnie w pustce!


Dusza Voldemorta usiłowała podążyć za duszą Harry’ego, ale bez skutku. Ciało zostało zajęte i dla drugiej duszy nie było już miejsca. A może było? Voldemort poczuł szarpnięcie i zarechotał zachwycony. Nie był jeszcze skończony! Dumbledore pragnąc uratować Harry’ego, nieświadomie przywrócił go do życia!...
…ale nie znalazł się nigdzie w pobliżu Harry’ego Pottera, ani Stonehenge… ani Ziemi. Gdzie był? Dokąd został pociągnięty? Nie mógł się opierać tak, jak wcześniej nie mógłby się opierać Harry. Czuł, jak zbliża się coś bez litości i żadne błagania ani groźby nie mogą go ochronić. Zanim zdążył pomyśleć ostatni raz, dołączył do wszystkich innych potępionych dusz, przeklętych, by nigdy nie zaznać pokoju. Wreszcie znalazł się w piekle.

***
Draco został wypuszczony z św. Munga dzień po wydarzeniach w Stonehenge. Blaise chciała być przy nim, ale nalegał, żeby zaczekała na niego w kawiarni niedaleko szpitala w mugolskiej części Londynu. Nie spodziewał się więc, że ktoś będzie na niego czekał. Wszyscy przyjaciele z Koła Naukowego albo byli u niego wczoraj, albo sami jeszcze przebywali w szpitalu.
A jednak ktoś czekał. Była tak piękna jak zawsze. Złote włosy okalały twarz, z której zniknął grymas obrzydzenia, jakby dręczył ją jakiś przykry zapach.
- Matko – wyszeptał Draco jednocześnie szczęśliwy i przerażony. Nie śmiał zapytać Dumbledore’a, jakie było jej stanowisko w tym wszystkim. Nie był pewny, czy w ogóle wiedziała, co robił Draco w ostatnim czasie. Jednak była tu i wyglądała na szczęśliwą, widząc go.
- Moje dziecko – załkała i podbiegła do niego, po czym mocno go objęła. Draco zamknął oczy i stał w uścisku. To było dla niego bardzo rzadkie zjawisko.
- Och, matko – wyszeptał jeszcze raz, nie wiedząc, co powiedzieć, ani o co zapytać.
- Nie… Nie dziecko. Już nie – powiedziała, wypuszczając Draco z objęć i kładąc mu dłonie na ramionach. Ciągle jeszcze nosił kilka blednących śladów swojej potyczki z ojcem, jak cieniutka blizna biegnąca skośnie przez lewy policzek, która wcale nie chciała zniknąć. Była w końcu spowodowana przez klątwę, która miała go zabić.
Spojrzał matce w oczy, wstrzymując oddech. Bał się tego, co mu powie, ale ona uśmiechnęła się ciepło i odezwała się tonem pełnym dumy, jakiego jeszcze nigdy u niej nie słyszał.
- Mój syn… Dorósł bez mojej pomocy.

***
Harry jeszcze się nie obudził, ale wydawało się, że wszystko jest z nim w porządku, a każda pielęgniarka, wchodząca do pokoju, zapewniała dwóch, siedzących tam czarodziejów, że chłopiec z pewnością obudzi się jeszcze dzisiaj.
- Wczoraj mówili to samo – wymruczał Syriusz, zerkając w bok na Snape’a. Severus stał przy oknie, wyglądając na zewnątrz, więc były więzień mógł widzieć tylko jego plecy proste i sztywne, jak zawsze.
- Wolałbyś, żeby mówili co innego, Black?
- …a co jeżeli obudzi się i nazwie nas zdradzieckimi wężami?
- Czy ja zawsze muszę się powtarzać? Mówiłem ci, Black, że nie ma takiej możliwości. Byłem tam.
- To mnie nie pociesza.
- Black, irytujesz mnie. – Ton głosu Snape’a stał się ostrzejszy, chociaż Mistrz Eliksirów nie zmienił pozycji.
- Ale… To nie przeze mnie… Prawda?
Cichy głos sprawił, że Syriusz poderwał się i ruszył w stronę łóżka Harry’ego, a Snape odwrócił się od okna i podszedł z drugiej strony. Powieki Harry’ego rozchyliły się nieznacznie, ukazując oczy tak zielone, jak oczy jego matki.
- Bardzo bystre to było, Potter – burknął Snape. Syriusz wydał okrzyk zwycięstwa i przycisnął Harry’ego do siebie, chciał czuć jego ciało ciepłe i żywe, a nie zimne i bezwładne, jak ostatnio.
- Sy… Syriuszu – wyrzucił z siebie Harry, przybierając dziwny wyraz twarzy. Syriusz próbował wyczytać, o co chodzi, patrząc w nieruchome oczy chrześniaka.
- Co? Powiedz tylko słowo, Harry. O co chodzi?
- Myślę, że on cię zaraz obrzyga, Black – powiedział Snape nie bez zadowolenia z takiej perspektywy w głosie. Syriusz ustawił Harry’ego w odpowiedniej pozycji i jednym płynnym ruchem podstawił mu miskę. Kiedy Harry wyrzucał z siebie to, co mu leżało na wątrobie, Snape spojrzał na Syriusza i uniósł brew. Łapa tylko wzruszył ramionami i wyszczerzył się radośnie.
- Nabrałem praktyki przy Remusie jeszcze w szkole.
- Uroczy obrazek – wymruczał Snape, biorąc fiolkę z eliksirem ze stolika przy łóżku. Pomógł mu go wypić, nie bacząc na ostrzeżenia pielęgniarek, że nie powinien tego robić, bo nie należy do personelu szpitala. Harry natychmiast odprężył się i westchnął. Uśmiechnął się nieco smutno i cicho powiedział:
- Więc… Wróciłem.
- Nie wydajesz się zbyt szczęśliwy z tego powodu – zauważył Snape, biorąc to do siebie.
- Jestem szczęśliwy, profesorze – zapewnił chłopak, ale Syriusz też to zauważył. Przesunął dłonią po nastroszonych włosach Harry’ego, kiedy pomagał mu się usadowić na łóżku.
- Co cię niepokoi, Harry? Voldemort odszedł tym razem na dobre. Ty tego dokonałeś. Jesteś bohaterem czarodziejskiego świata!
- Tak – powiedział Harry takim tonem, jakby to było nieważne. W pokoju zapadła cisza i przez chwilę nikt nic nie mówił. W końcu Harry przełknął ślinę i spytał:
- Czy wszystko, co powiedział Voldemort było kłamstwem?
- Masz coś konkretnego na myśli? – zapytał Snape, znając już odpowiedź. Harry kiwnął głową i wyszeptał:
- Powiedział mi… Powiedział, że jest zaklęcie… żeby przywrócić mi wzrok… że je zna. Syriuszu… Uczyłeś nas, że nie ma czarnej magii, tylko czarnoksiężnicy… Więc… Czy jest takie? I… Czy moglibyśmy go użyć?
Snape i Syriusz spojrzeli na siebie. Teraz widzieli, jak dużo siły musiał mieć Harry, by pokonać Voldemorta, zamiast do niego dołączyć. Szacunek jakim Snape darzył Harry’ego wzrósł. Severus był pewny, że na miejscu chłopaka poddałby się. Oddech Syriusza stał się cięższy, ale głos był pewny.
- Harry… - zaczął ostrożnie.
- Och… Cóż… To nieważne. – Harry chciał, żeby jego głos brzmiał obojętnie, ale chciało mu się płakać. Dlaczego Voldemort miał kłamać?
- Męczy mnie już to, że próbujesz udawać, że wszystko po tobie spływa, bo tak nie jest! Przyznaj, że boli cię to i nie dajesz rady już tego znosić! – Severus podniósł głos, wyraźnie rozdrażniony. Zwykle, kiedy Snape wybuchał, Harry robił to samo. Tym razem jednak schował twarz w dłoniach i rozpłakał się w obecności dwóch dorosłych.
- Sprawiasz, że znów zaczynam cię nienawidzić – warknął Syriusz, obejmując Harry’ego.
- Moje serce krwawi – odciął się Snape i zwrócił się znów do Harry’ego. – Potter… Słuchaj mnie, Potter.
Chłopak nieznacznie odwrócił się w jego stronę, żeby pokazać, że słucha. Severus westchnął i ciągnął:
- Harry… Nie ma zaklęcia, które przywróciłoby ci wzrok i jednocześnie nie utrzymywałoby twojego umysłu pod całkowitą kontrolą. Voldemort zwróciłby ci wzrok, bo posiadłby twój umysł, więc widziałbyś jego oczami. Rozumiesz, co oznaczałby taki układ?
Harry przytaknął, ale wydawał się tak samo, zrozpaczony jak wtedy, gdy Snape miał mu pomóc pierwszy raz. Severus z wahaniem położył dłoń na ramieniu Harry’ego i przemówił głosem, w którym brzmiała obietnica:
- Tak, jak powiedziałem, nie ma zaklęcia ani eliksiru, który mógłby przywrócić ci wzrok, teraz… ale nie ma powodu, żeby nie pojawił się taki w przyszłości.
Twarz Harry’ego pojaśniała dzięki tej zawoalowanej obietnicy. Chłopak wyprostował się i zaczął szybciej oddychać.
- Mówi pan poważnie?
- Oczywiście, że mówi poważnie. Ten człowiek nie potrafi żartować – powiedział Syriusz z ulgą w głosie, zdeterminowany, by zrobić wszystko, by wynaleźć czar, zaklęcie, coś, co przywróci chrześniakowi wzrok. Harry uśmiechnął się i objął Syriusza. To samo chciał zrobić ze Snape’m, ale Mistrz Eliksirów zwinnie się uchylił. Severus był zadowolony z efektu, jaki uzyskał. Dał Chłopcu-Który-Przeżył nadzieję na normalne życie. Epilog

Była wiosna. Wszystko pięknie pachniało, ptaki śpiewały i radosny nastrój wkradał się w dusze nawet największych ponuraków. Była sobota - dzień, w którym uczniowie Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart mogli iść do Hogsmeade.
Poszli, ale mimo że odwiedzili każdy sklep ze słodyczami i upominkami, nie przesiadywali w pubach i kawiarniach, chcąc jak najszybciej wrócić do Hogwartu. W powietrzu czuło się dziwne napięcie, widoczne także na twarzach wszystkich uczniów. I nie tylko uczniów. Nauczyciele również byli czymś zaniepokojeni. Tak podenerwowani i niespokojni nie byli od czasu upadku Voldemorta.
Wszystko wskazywało, że ten tydzień będzie niezwykle ważny i nikt nie potrafił udawać, że nic się nie zmieniło. W środę rano Severus Snape wszedł do klasy Eliksirów, powiewając peleryną i ucinając spojrzeniem wszelkie rozmowy. Drugoroczni Gryfoni i Ślizgoni (tradycję trudno zmienić) byli gotowi do rozpoczęcia zajęć.
Snape spojrzał na klasę i jego frustracja wzrosła. Uczniowie nawet w najmniejszym stopniu nie byli skupieni na tym, co robią. Nawet najlepsi kaleczyli korzonki, zamiast je kroić. Cztery rozpuszczone kociołki i jedną eksplozję później miał ochotę wrzeszczeć.
- Chciałbym winić wiosnę za obumarcie waszych mózgów, ale nie mogę obarczać natury winą za waszą niekompetencję. Co, na Merlina, się dzisiaj z wami dzieje? – warknął. Na dźwięk jego głosu uczniowie odłożyli to, co akurat trzymali i gapili się na niego niczym małe mrugające sowy. Tylko jedna osoba odważyła się podnieść rękę – Emma Weasley, córka Rona i Hermiony, koszmarna kombinacja rodzicielskich genów.
- Tak, panno Weasley? – spytał Snape, dla większego efektu krzyżując ręce na piersi. Przez dziesięć lat jego zdolność do przerażania uczniów nieco osłabła, niemniej uważał, że odrobina dyscypliny jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
- Profesorze Snape, dzisiaj profesor Potter przestał nauczać OPCM-u, prawda? Mój młodszy brat powiedział, że zastąpił go profesor Lupin – powiedziała rudowłosa dziewczyna ze śmiałością swojej matki.
- To bardzo uspokajające, widzieć, jak kwitną plotki rozsiewane przez pani brata, panno Weasley. Nie, profesor Potter nie przestaje uczyć. Nie opuszcza nawet zamku – odparł Snape, spoglądając zmrużonymi oczami na uczniów. - Dlaczego profesor Potter tak was rozprasza?
- Czy będzie w końcu widział? – zapytał piskliwym głosem inny uczeń.
- To jest główny cel tego co robimy, czyż nie? – odpowiedział pytaniem Mistrz Eliksirów, uśmiechając się sardonicznie. W klasie zapadła cisza. Snape westchnął. On również nie czuł się dziś zdolny do prowadzenia lekcji i nie widział sensu kontynuowania zajęć. Teraz nie pozostało mu nic innego, jak iść do Harry’ego, podać mu kolejną dziwną miksturę i razem z nim przeżyć nadzieję, a później rozczarowanie rezultatem.
- Myślę, że dla wszystkich będzie lepiej, jeśli przełożymy praktyczną część tej lekcji na później. Oczekuję wypracowania na temat użycia eliksiru, którego nikt z was nie potrafił dzisiaj uwarzyć, wraz z opisem prawidłowego jego wykonania. Sześć stóp pergaminu, na poniedziałek. Odmaszerować.
Szczęśliwi uczniowie wypadli z klasy, a Severus zaczął się zastanawiać, czy ich troska o Harry’ego Pottera - nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią od sześciu czy siedmiu lat - nie była tylko sposobem na manipulowanie nim, by zwolnił ich z zajęć. Dzieci ostatnio przejawiały dużo więcej ślizgońskich cech i Snape’a zaczynało już męczyć bycie srogim i przerażającym przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. W ciągu minionych lat, przebywając z Harrym Potterem i jego przyjaciółmi, stał się bardziej zrelaksowany i zdolny do pokazywania ludzkiej strony swojej natury. Ostatnio pozwalał sobie nawet na śmiech w miejscach publicznych.
Szedł do skrzydła szpitalnego z sercem łomoczącym w piersi. Droga do przywrócenia Potterowi wzroku była długa i żmudna, a aż do teraz wszystko zawiodło. Wiele razy dochodziło do straszliwych awantur z Blackiem o to, czyja to wina, że znów się nie udało. Tak poważnych, że Hermiona musiała ich rozdzielać. Ta dziewczyna… Nie, nie dziewczyna – kobieta - była z nimi cały czas, pomagając, lub częściej doprowadzając wszystkich do obłędu mnóstwem zadawanych pytań. Harry raz rzucił na nią Silencio by choć na chwilę móc zebrać myśli.
Syriusz Black czekał na niego przy wejściu do skrzydła szpitalnego.
- Lepiej, żeby tym razem zadziałało, Snape – powiedział zjadliwie.
- Tysiąc dwieście trzy – powiedział ironicznie Snape, prześlizgując się obok animaga. Syriusz zmarszczył brwi.
- O czym ty, do diabła, mówisz?
- O niczym, Black. Prowadzę rachunek gróźb, które od ciebie słyszę przed każdą próbą. Straciły trochę na oryginalności. Co się stało z: „Zrób to, albo zginiesz marnie”? – odparł Snape sarkastycznie, a Syriusz zagotował się ze złości. Chwycił Severusa za ramię i zmusił do zatrzymania się.
- Mówię poważnie, Severusie. On jest już zmęczony. Obawiam się, że… Jeśli tym razem się nie uda, straci nadzieję na odzyskanie wzroku i nie będzie chciał słyszeć o dalszych eksperymentach. Nawet do tego bardzo trudno było go przekonać – wyszeptał zaniepokojony. Snape skrzywił się i syknął:
- Merlin wie, że robię co mogę! Jeśli myślisz, że patrzenie na to, jak przeżywa każdy kolejny raz, gdy mikstura nie działa, sprawia mi przyjemność, to powinieneś natychmiast zejść mi z oczu!
Syriusz przełknął ślinę i przeciągnął ręką po włosach. Odetchnął, drżąc, i już miał odpowiedzieć, kiedy przerwał mu inny głos, aksamitny i łagodny.
- Hej, nie obgadujcie mnie po korytarzach, bo kusi mnie, żeby podejść i podsłuchać. A wiecie, że z podsłuchiwania uczyniłem sztukę!
Snape podziękował opatrzności za ten niemal jowialny komentarz Pottera, i nie zwlekając wszedł do skrzydła szpitalnego. Za szkolnych czasów Harry’ego nie był to szpital, ale z inicjatywy Dumbledore’a Hogwart się rozrósł i oferował teraz naukę zawodu między innymi w takich dziedzinach jak: magiczna medycyna, czarna magia czy eliksiry. Tak więc skrzydło szpitalne zajmowało teraz całe piętro i wyglądało jak miniaturowa wersja św. Munga. Dumbledore złożył rezygnację, a jego miejsce zajęła Minerwa McGonagall. Były dyrektor jednak często odwiedzał szkołę i zjawiał się zawsze, kiedy był potrzebny.
- Wszelkiego rodzaju wybryki masz we krwi, Potter. I daleko nam, żeby je zapomnieć. Nawet twój zawód tego nie zmienił – wycedził Snape dla dobra młodego człowieka.
W ciągu minionych lat Harry Potter stał się jednym z najbardziej popularnych i kochanych kawalerów czarodziejskiego świata. Był niewidomy, ale jednocześnie prowadził bardzo aktywne życie, przez co był przykładem dla innych niepełnosprawnych. Niedawno skończył trzydzieści lat. Był szczupłym, wysportowanym mężczyzną o czarnych jak pióro kruka włosach, które nigdy nie dały się poskromić i oszałamiających, zielonych oczach, w których odbijała się charakterystyczna mieszanka smutku i optymizmu. Harry lubił się śmiać i bawić, ale jednocześnie toczył nieustanną walkę z własnymi demonami.
Miał dług u Dumbledore’a i Remusa za to, że zmusili go do przyjęcia posady nauczyciela pod pozorem odciążenia Lupina. W prowadzeniu zajęć znalazł pociechę. Nauczanie i wiedza, że uczniowie go potrzebują i jest dla nich kimś ważnym, dawała mu niezwykłą satysfakcję. Chętnie dzielił się swoją wiedzą i doświadczeniem. Praca nie pozostawiała mu czasu na związki. Nie był w żadnym i nie czuł potrzeby by być, z wyjątkiem jednego krótkiego ukłucia tęsknoty, kiedy Ron i Hermiona brali ślub, jakieś trzynaście lat temu.
Wszystko się zmieniło, kiedy ona pojawiła się w jego życiu i zmusiła, by zwrócił na nią uwagę.
Była kimś więcej niż obiektem sympatii. Była kimś, kto dawał mu wsparcie i powstrzymywał przed popadnięciem w depresję, co nie zawsze udawało się Snape’owi. Najpierw był przekonany, że będzie jego przyjaciółką, w najlepszym przypadku równie dobrą jak Hermiona. Potem okazała się lepszą. A jeszcze później musiał przyznać, że stała się jego bratnią duszą. Wiedziała o nim wszystko, nawet to, w jakich okolicznościach stracił wzrok. Ta opowieść była jak deklaracja największej miłości i zaufania. Ona szybko udowodniła, że dobrze postąpił ufając jej. Rozmawiała z nim i przekonywała dotąd, aż Harry poczuł się na siłach, by zaryzykować wyprawę do Surrey, miejsca gdzie nie postawił stopy od ponad dekady.
Dowiedział się, że Vernon zmarł, a Petunia zestarzała się i osłabła. Tak przynajmniej brzmiał jej głos. Nie dotknął jej twarzy, zbyt wielkim wstrętem go to napełniało. Ona ciągle się go bała, teraz nawet bardziej – był dorosły, a ona stara i słaba. Dudley opuścił dom dawno temu i wyjechał do Ameryki. Harry nie chciał wiedzieć jak mu się tam wiedzie.
Z tą dziewczyną u boku czuł się silny, ważny i na tyle pewny siebie, by rozproszyć koszmary, które trapiły go, odkąd skończył piętnaście lat. Tego samego dnia zostali parą i to z jej powodu Harry siedział teraz w skrzydle szpitalnym, zgadzając się wypróbować kolejną miksturę, która miała przywrócić mu to, co lata temu zostało mu odebrane.
- Potter, zadałem ci pytanie. Raczysz na nie odpowiedzieć? – Głos Snape’a wyrwał Harry’ego z zamyślenia.
- Przepraszam, Severusie. Nie słuchałem.
- Co za niespodzianka – zakpił Snape, a Syriusz zachichotał.
- Nie martw się, stary. Przyjdzie.
- Prosiłem, żeby nie przychodziła. Nie tym razem… - powiedział cicho Harry.
Jego niezwykłe ożywienie świadczyło, że spodziewa się kolejnej porażki. Niezręczną ciszę przerwał Snape:
- Nie jadłeś śniadania, prawda?
- Tak. Jestem wygłodzony i gotowy zostać twoim królikiem doświadczalnym – odpowiedział Harry z nieco smutnym uśmiechem.
- Odwagi, Potter. Do tej pory się nie zatruwałeś… zbyt często – zażartował Snape we właściwy dla siebie, paskudny sposób.
- OK, Harry, idzie Poppy. Połóż się wygodnie.
- Nie rozbiorę się przed wami – stwierdził Harry.
- Co za szkoda, ale ufam, że twój ojciec chrzestny powiedział ci, że musisz się położyć. Ten eliksir pozbawi cię przytomności dla twojego dobra, a my wtedy rzucimy potrzebne zaklęcia.
- Czuję, że tym razem się uda, Harry! – powiedziała Poppy, dołączając do nich.
- Mam nadzieję, że masz rację, Poppy – odpowiedział Harry drżącym głosem, siadając na łóżku.
- Zawsze ufaj przeczuciom kobiety. To moje motto – powiedział Syriusz, kiedy Poppy podała Harry’emu eliksir, którego uwarzenie zajęło trzy miesiące, a dojrzewanie – osiemnaście. Severus miał nadzieję, że praca i energia włożone w przygotowanie mikstury wreszcie zaprocentują.
Eliksir był przejrzysty i bez zapachu, ale kiedy Harry go wypił, poczuł, jakby jego głowę obejmowały płomienie. Jęknął i chwycił się za skronie. Poczuł, jak czyjeś ręce układają go na łóżku, po czym stracił przytomność.

***
- Odzyskuje przytomność. Zgaś światło, Syriuszu. – Usłyszał szept Snape’a.
- Nox – powiedział Syriusz. Zapadła cisza. Harry czuł, jak serce łomocze mu w piersi. Nie chciał wstać. Nie chciał sprawdzać, czy mikstura zadziałała, czy nadal tkwi w ciemności, którą tylko Sasha może rozjaśnić. Nagle wszystkie próby odzyskania wzroku wydały mu się bezsensowne. Po co usiłował go odzyskać? Przecież świetnie radził sobie bez niego. Niczego mu nie brakowało. Po co zawracał tym głowę sobie i innym? Już zapomniał, jak wyglądają kolory. Przypominał je sobie tylko, kiedy patrzył oczami Sashy. Wschód i zachód słońca ostatni raz widział jeszcze jako chłopiec. No i co z tego?
- Wiem, że już nie śpisz, Harry. – Rozległ się głos Snape’a. Chłopak przypomniał sobie inną sytuację, kiedy słyszał te słowa. Wtedy oczywiście zostały wypowiedziane znacznie ostrzej. Jego serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Być może, tak jak wtedy, te słowa oznaczały ogromną zmianę w jego życiu?
- Otwórz oczy, Harry – powiedział Syriusz błagalnym głosem. Harry przełknął ślinę, ale nie poruszył się. Był zaniepokojony, poruszony i czuł się, jakby znów miał piętnaście lat.
- To… To znaczy… Jesteś pewny? Być może nie musimy tego robić, wiesz… - zaczął nieudolnie, czując, jak jego ciało lekko drży. Teraz, kiedy miał otworzyć oczy, był bardziej przerażony, niż stając twarzą w twarz z Voldemortem w Stonehenge.
Wtedy na jego dłoni spoczęła inna dłoń, gładząc ją uspokajająco, tak jak tylko ona potrafiła.
- Przyszłaś!… Mimo że… - zaczął i urwał. Jej ciepły śmiech był muzyką dla jego uszu.
- Za nic nie przepuściłabym możliwości popatrzenia, jak Wielki Harry Potter próbuje się wywinąć jak dawniej – szepnęła mu do ucha.
- Ja po prostu… Po prostu nie wiem… co się stanie, kiedy je otworzę.
- A co takiego strasznego mogłoby się stać? – spytała, głaszcząc go po głowie. Harry westchnął, jego oczy zwilgotniały, ale ciągle trzymał je zamknięte.
- Ja…
- Nie masz nic do stracenia, Harry. Będzie, co ma być. Ja ciągle tu będę… Syriusz tu będzie…
- Nie maż się, Potter. Jesteś dorosły! Wszyscy cię kochają – burknął Snape. Harry zadrżał, ale zmusił się do uśmiechu.
- Ty też, Severusie?
- Jesteś miłością jego życia, Harry. On się denerwuje bardziej niż ty, więc zrób facetowi przysługę, zanim dostanie zawału – roześmiał się Syriusz, a Snape obdarzył go jednym z najbardziej morderczych, śmierciożerczych spojrzeń.
- Jesteśmy tu wszyscy, Harry. Gdyby nie to, że dziś pełnia, Remus też by był. Osobiście. Jest z tobą myślami – dodała Poppy.
Nagle Harry poczuł się głupio, ale jednocześnie był szczęśliwy, że ma ich wszystkich przy sobie, że troszczą się o niego.
Na pierwszym roku miałem rację, mówiąc, że mój dom jest w Hogwarcie… I w Hogwarcie jest moja rodzina.
Wstrzymując oddech, otworzył oczy. Zobaczył niewyraźne, rozmazane kształty i światło. Pierwszy raz od prawie dwudziestu lat zobaczył je na własne oczy.
- I co? – Pytanie padło ze wszystkich stron. Harry załkał i zacisnął mocniej dłoń na jej dłoni.
- Harry?
- Ja… - zaczął, ale głos mu się załamał. Oczy łzawiły i piekły.
- W porządku, Harry – powiedział łagodnie zaniepokojony Syriusz. Harry śmiał się i płakał jednocześnie. Wcześniej obawiał się, że jego umysł przez te wszystkie lata mógł zapomnieć, jak się widzi, ale Snape miał rację, mówiąc, że dzięki Sashy to niemożliwe.
- Nie, nie – przerwał Harry, ciągle ściskając jej dłoń, jakby była jedyną wysepką na przytłaczającym morzu radości. – Ja… Potrzebuję tylko okularów – powiedział i wybuchnął śmiechem, a z nim wszyscy obecni.
- Jutro zdobędziemy nowe – zapewnił Syriusz pomiędzy okrzykami radości i triumfu, ściskając chrześniaka i patrząc, jak przewraca oczami.
- Masz, te posłużą ci do jutra. – Rozległ się zimny, po mistrzowsku wyprany z uczuć głos Severusa. Snape pochylił się nad Harrym, sprawiając, że wszyscy umilkli zaskoczeni. Mistrz Eliksirów trzymał w ręce stare, okrągłe okulary Harry’ego, te same, które schował tamtego letniego dnia, gdy został wysłany by sprowadzić Chłopca-Który-Przeżył.
- Ciągle wierzę, że one nie stają się tobą – powiedział, żeby przerwać ciszę. Harry uśmiechnął się lekko i nieco drżącymi rękami wziął okulary od Mistrza Eliksirów.
- Przechowywałeś je przez te wszystkie lata? – wyszeptał, a jego oczy znów napełniły się łzami.
- Wiedziałem, że któregoś dnia znów będziesz ich potrzebował. Ale Merlinie dopomóż, jeśli je zatrzymasz. Wyglądasz w nich jak jakaś cholerna sowa – powiedział drwiąco Snape, a Harry się roześmiał. Pierwszy raz w życiu czuł się spełniony. Objął dziewczynę, a ona przytuliła się do niego jak zadowolona kotka. Odetchnął głęboko otoczony przez tych, których mógł nazwać rodziną.
Teraz wreszcie mógł zacząć żyć.

Koniec
Tym razem definitywny.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Prel II 7 szyny stałe i ruchome
Produkty przeciwwskazane w chorobach jelit II
9 Sieci komputerowe II
W wiatecznym nastroju II
W01(Patomorfologia) II Lek
Mała chirurgia II Sem IV MOD
Analiza czynnikowa II
PKM NOWY W T II 11
Ekonomia II ZACHOWANIA PROEKOLOGICZNE
Asembler ARM przyklady II
S Majka II Oś
Spotkanie z rodzicami II
Wyklad FP II dla studenta
Ocena ryzyka położniczego II
WYKŁAD II
Systemy walutowe po II wojnie światowej
Czynniki szkodliwe II(1)
S II [dalsza część prezentacji]

więcej podobnych podstron