527

Szarża pod Krojantami Wokół istnienia polskiej kawalerii w okresie międzywojennym i walk obronnych w 1939 roku do dzisiaj istnieje wiele kontrowersji. Historycy i fascynaci debatują nad sensem istnienia tej formacji w II RP, szukają koncepcji jej użycia i zadań jakie należało jej postawić, doszukują się wpływu polityki na jej kształt, omawiają walki naszych oddziałów konnych przeciw Niemcom. Wiele z pytań nie doczeka się nigdy jednoznacznej i pełnej odpowiedzi, o wielu z nich można by z pewnością pisać książki, ale jedna nazwa w dyskusjach tych pojawia się szczególnie często: Krojanty. Ta mała miejscowość w powiecie chojnickim stała się swego rodzaju symbolem. Nie chodzi tu jednak o jakieś uogólnienie bitności polskiego kawalerzysty, bo dawali oni przykłady swej waleczności także w innych bitwach i potyczkach, chociażby pod Mokrą, Krasnobrodem i nad Bzurą. Krojanty stały się dobrym przykładem przekłamania historycznego (nie pierwszego i nie ostatniego zapewne) dokonanego przez Niemców. Propaganda hitlerowska, a następnie zachodnioniemiecka "usiłowała wytworzyć obraz walczącej polskiej kawalerii, jako fanatycznie atakującej białą bronią wozy pancerne"1. Co gorsza, "to łgarstwo hitlerowskiej propagandy zostało później, niestety, naiwnie podjęte przez niektórych polskich publicystów i historyków"2. Najbardziej jaskrawym tego przykładem jest film pt. "Lotna" (w reżyserii Andrzeja Wajdy), obraz będący raczej produktem propagandy PRL - u, usiłującym ośmieszyć oficerów przedwojennego Wojska Polskiego, niż wiernym dokumentem historycznym. Przyjrzyjmy się zatem okolicznościom, w jakich doszło do wykonania tej szarży o znaczeniu raczej symbolicznym niż militarnym. Najbardziej na północ z całego polskiego ugrupowania Armii "Pomorze "wysunięto Pomorską Brygadę Kawalerii " (dowódca: pułkownik Adam Bogoria - Zakrzewski). Brygada składała się z 4 pułków kawalerii: 2 Pułku Szwoleżerów Rokitniańskich ze Stargardu, 8 Pułku Strzelców Konnych z Chełma, 16 Pułku Ułanów Wielkopolskich z Bydgoszczy i 18 Pułku Ułanów Pomorskich z Grudziądza oraz pomniejszych oddziałów (batalionów strzelców i Obrony Narodowej, dywizjonu artylerii konnej, dywizjonu pancernego, etc.) i wchodziła w skład Grupy Operacyjnej "Czersk" generała Stanisława Grzmota - Skotnickiego. Wciśnięto ją w tzw. korytarz pomorski, przez co była oddziałem znajdującym się najbliżej Lądowej Obrony Wybrzeża. Gros jej sił znajdował się w rejonie Brusy - Lubnia. Najbardziej nas interesujący 18 pułk ułanów znalazł się na południe od Chojnic. Naprzeciwko polskich sił stanęły oddziały XIX Zmotoryzowanego Korpusu Armijnego Heinza Guderiana. W jego skład wchodziła 3. Dywizja Pancerna i 2 dywizje zmotoryzowane: 2. i 20. Już od pierwszego dnia wojny silne natarcie niemieckiej 20 Dywizji Zmotoryzowanej (dowódca: generał porucznik Mauritz von Wiktorin) zostało skierowane od zachodu na pozycje polskie pod Chojnicami. Samego miasta bronił batalion strzelców dowodzony przez pułkownika Gustawa Zacnego. Główne siły niemieckie uderzyły jednak na północne skrzydło, bronione przez 85 batalion piechoty. Oddział ten około godziny 14.00 otrzymał rozkaz odejścia za Brdę. Decyzja ta, a także wyparcie pododdziałów 18 pułku ułanów spod Moszczanicy zmusiło generała Stanisława Grzmota - Skotnickiego do wydania rozkazu kontruderzenia w celu ułatwienia odwrotu własnej piechocie. Późnym popołudniem, około godziny 17.00, pułkownik Kazimierz Mastalerz wydaje rozkaz do ataku. Słysząc to adiutant, porucznik Godlewski wysuwa propozycję przeprowadzenia pieszego natarcia. Odpowiedź, jaką usłyszał od dowódcy była następująca: "Młodzieńcze, sam wiem jak wykonać rozkaz niemożliwy do wykonania". Rzedniało już, kiedy major Stanisław Malecki na czele I- szego szwadronu gestem uniesionej szabli daje sygnał do rozpoczęcia uderzenia. Jest to moment historyczny - mamy do czynienia z pierwszą szarżą w całej II wojnie światowej. Oddział polski przyjmuje szyk luźny i rusza galopem. Niemcy otwierają z karabinów maszynowych ogień do Polaków jadących jeszcze w lesie, intensyfikują go, gdy ci wyskoczą na wolną przestrzeń. Padają pierwsi zabici i ranni, ale szarża nabiera animuszu, jeźdźcy z szablami w wyciągniętych rękach kładą się płasko na końskich szyjach. Po chwili dołącza i drugi szwadron, dowodzony przez rotmistrza Jana Ładosia. Przez pole szeroką ławą pędzi teraz około ćwierć tysiąca jeźdźców. Niemiecka piechota nie próbuje się bronić, i w popłochu porzuca swoje pozycje. Wydawałoby się, że sytuacja jest przesądzona na korzyść Polaków, gdy nagle zza zakrętu drogi prowadzącej do Chojnic wyłania się długa niemiecka kolumna pancerno - motorowa. Widząc grozę sytuacji, natychmiast otwiera ona ogień. Polacy, jadący pełnym galopem, nie mają możliwości wykonania nawrotu. To już nie walka, to rzeź kawalerzystów, polowanie na pojedynczych żołnierzy. Ginie wraz ze swym koniem prowadzący szarżę rotmistrz Eugeniusz Świeściak, jeźdźcy spadają bezwładnie ze zwierząt lub dają się mimowolnie ciągnąć po ziemi za nogi, wciąż tkwiące w strzemionach. Konie galopują bez jeźdźców, broczą krwią, padają. Pola i szosa zapełniają się trupami ludzi i zwierząt. Z pomocą usiłuje przyjść utworzony doraźnie odwód pułkowy na czele z dowódcą, ale i jego spotyka śmierć. Słychać cichy odgłos trąbki, kawalerzyści pod dowództwem rotmistrza Ładosia grupkami szukają chaotycznie odwrotu. Udaje im się odskoczyć za Brdę, do miejscowości Kwieki. Dowodzenie resztkami pułku przejmuje major Stanisław Malecki, ten sam, który rozpoczął szarżę. Generał Grzmot - Skotnicki wysyła swoje słowa uznania: "18. Pułk Ułanów Pomorskich okrył się nieśmiertelną chwałą. Zapisał się w dziejach kawalerii złotymi głoskami". Przekazuje mu także swój Krzyż Virtuti Militari. Efektem uderzenia Polaków było zatrzymanie postępu Niemców, którym nie udało się dotrzeć tego dnia do przepraw na Czarnej Wodzie. Stan liczbowy pułku zmniejsza się o 84 żołnierzy, w tym 23 zabitych3. To około jednej trzeciej sił obu szwadronów biorących udział w natarciu. Ciężkie straty ponosi też 4 szwadron, blokujący szosę, który osłaniał tyły szarży. Po szarży pułk utracił też swój sztandar, który z licznymi przestrzelinami został 4 września zakopany w pobliżu miejscowości Grupa4. Wysiłek pułku nie wpłynął na tragiczną sytuację w Borach Tucholskich. Walczył on jeszcze w dniach 2 - 4 września, po czym został zmuszony do kapitulacji. Epizod walk wrześniowych pułku zamykają działania szwadronu marszowego przy kombinowanym pułku Pomorskiej Brygady Kawalerii pod Izabelinem na Mazowszu 21 września 1939 roku. Ogółem, w trakcie walk we wrześniu 1939 roku pułk utracił 11 zabitych oficerów na ogólną liczbę 36. Liczba poległych i rannych podoficerów i szeregowców pozostaje nieznana, jednak biorąc pod uwagę ciężkie straty już w pierwszym dniu wojny musiały być one bardzo wysokie. Jako ciekawostkę należało by podać, iż działania brygady nie kończą się wraz z rozbiciem wojsk z korytarza. Z jej zapasowych jednostek utworzono trzon improwizowanej Dywizji Kawalerii pułkownika Zakrzewskiego. Jej szlak bojowy zakończył się 23 września inną słynną bitwą kawalerii pod Krasnobrodem5. Szarża pod Krojantami budzi wiele wątpliwości. Nie chodzi tu już o słuszność jej przeprowadzenia, bo w tym wypadku najprawdopodobniej innego wyjścia nie było. Pytania nasuwają się co do samego jej wykonania. 85 batalion piechoty wycofywał się z miejscowości Krojanty dokładnie na wschód. Dlaczego szarża nie została wykonana na Niemców kierujących się w stronę miejscowości, zagrażających tej właśnie jednostce? Szosa na Chojnice była blokowana przez 4 szwadron 18 pułku ułanów. Były to siły zapewne wystarczające do chwilowego zatrzymania jadącą nią Niemców. Dowódca pułku musiał mieć także świadomość, iż drogą tą będzie, prędzej czy później, poruszać się niemiecka kolumna wozów. Dlaczego więc zdecydował się na przeprowadzenie uderzenia, mimo tych niekorzystnych warunków? Sytuacja na sąsiednim odcinku była ciężka. Bardziej rozsądne wydawałoby się przeprowadzenie natarcia w nocy; wtedy kawaleria w otwartym polu miałaby spore szanse zaskoczyć piechotę niemiecką, a formacje pancerno - motorowe, z obecnością których należy się liczyć, nie ryzykowałyby otwarcia huraganowego ognia w obawie o ostrzelanie własnych jednostek. Co spowodowało więc, iż nie poczekano tych kilku godzin na ściemnienie? Dlaczego uderzenie wykonano jednocześnie siłami obu szwadronów? Lepszym wyjściem byłoby rozpoznanie walką siłami jednego szwadronu, następnie wsparcie go oddziałami drugiego. Jak ocenić postawę dowódcy, który udał się osobiście na pole walki (a raczej rzezi), podczas gdy z jego pułku wciąż walczyły 3. i 4. szwadrony? Zastrzeżenia można by mnożyć w nieskończoność. Obserwatorowi z przestrzeni lat i kilometrów łatwo czynić takie spostrzeżenia, jednak dowódca na polu bitwy działa pod wpływem chwili i stara się na bieżąco reagować na rozwój wypadków. Faktem pozostaje niezaprzeczalne męstwo polskich kawalerzystów. Należy zwrócić uwagę, iż o żadnej szarży na czołgi nie może być mowy, że doszło tutaj do niezamierzonego natknięcia się na kolumnę motorową Niemców. Ostrzelani przez hitlerowców kawalerzyści wycofali się, nie podejmując bezsensownej walki. Na zakończenie wypada podkreślić, iż 18 pułk ułanów pokazał, iż nie zasługuje na jedną z żurawiejek, którą mu nadano: "Czy śnieg pada, czy deszcz leje, Osiemnasty zawsze wieje."

Przypisy:

1. "Encyklopedia II wojny światowej" MON

2. Olgierd Terlecki "Najkrótsza historia drugiej wojny światowej"

3. Janusz Piekałkiewicz "Kalendarium wydarzeń II wojny światowej"

4. Henryk Smaczny "Księga kawalerii polskiej"

Bibliografia:

"Najkrótsza historia drugiej wojny światowej" Olgierd Terlecki, Wydawnictwo Literackie Kraków - Wrocław, wydanie II, 1984

"Encyklopedia II wojny światowej", praca zbiorowa pod przewodnictwem płk prof. dr hab. Kazimierza Sobczaka, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1975

Księga kawalerii polskiej 1914 - 1947. Rodowody - barwa - broń", Henryk Smaczny, Warszawa 1989

"Komentarze do historii polskich działań obronnych 1939 roku. Tom 1: Plany i bitwy graniczne", Marian Porwit, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 1983

"Wojna kawalerii 1939 - 1945", Janusz Piekałkiewicz, Wydawnictwo AWM

"Kalendarium wydarzeń II wojny światowej", Janusz Piekałkiewicz, Wydawnictwo AWM

"Wrzesień 1939", Ryszard Zieliński, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1970

"Bitwy polskiego września", Apoloniusz Zawilski, Instytut Wydawniczy Nasza Księgarnia, Warszawa 1972

portal internetowy www.grudziadz.pl

portal internetowy www.1939.pl

portal internetowy www.film.gildia.pl

Zdjęcia:

Zdjęcie pułkownika Mastalerza pochodzi z portalu www.grudziadz.pl

Piotr Dziubiński

NA KROJANTY!!! Jeżeli chcecie zobaczyć prawdziwą Polskę - przyjedźcie w niedzielę 4 września do Krojant koło Chojnic. Był wrześniowy poranek. W sosnowym lesie unosiły się resztki mgieł, rozwiewanych przez słonce. Wysokie trawy jeszcze pokrywała rosa. Nagle, niespodziewanie, dobiegło nas parskanie i odgłos końskich kopyt. Po chwili na leśnych ścieżkach pojawili się polscy ułani w pełnym umundurowaniu i uzbrojeniu, stępem i wolnym kłusem podążający - tak jak my - w stronę pomnika. Stanęliśmy - oczom własnym nie wierząc. Zapomnieliśmy, że to XXI wiek. Znowu był pamiętny wrzesień 1939 roku. Starsi chwytali się za serce... Łzy same cisnęły się do oczu... Mój prawie dorosły syn, z pokolenia nie skorego do takich wzruszeń, doskonale obeznany z jeździectwem, stał oniemiały na widok coraz liczniejszych zastępów jeźdźców w tych szczególnych, polskich barwach. Taką Polskę znał jedynie z opowieści rodzinnych. A tu - była naprawdę! Od dziesięciu lat, pod Krojantami koło Chojnic odbywają się wspaniałe uroczystości związane z upamiętnieniem szarży kawalerii na pozycje niemieckie z 1 września 1939 roku. Szarża dywizjonu 18. Pułku Ułanów Pomorskich płk Kazimierza Mastalerza (1. szw., 2. szw., po jednym plutonie z 3. i 4. szw.) miała na celu powstrzymanie natarcia nieprzyjaciela w kierunku na Brdę dla umożliwienia wycofania się z zagrożonych pozycji własnej piechocie z Grupy Operacyjnej "Czersk". 1-go września o godzine 14:00 piechota rozpoczeła przeprawę przez Brdę. Dywizjon polskiej kawalerii w liczbie około 300 żołnierzy wykonując manewr okrążający wyszedł na tyły skrzydła niemieckiej 2. Dywizji Piechoty Zmotoryzowanej i zaskoczył podczas odpoczynku około 800 osobowy oddział tej jednostki. Polacy ruszyli do ataku. Niemcy ponieśli ciężkie straty, całkowitego rozbicia uniknęli jednak dzięki ogniowi broni maszynowej transporterów ubezpieczających ich postój z pobliskiego lasu. Transportery były zamaskowane i dlatego nie dostrzeżono ich wcześniej. Stąd wzieła się propagowana przez Niemców opowieść o szarży polskiej kawalerii na czołgi. Podczas szarży poległ dowódca pułku ułanów płk Kazimierz Mastalerz, dowódca 1. szwadronu rtm. Eugeniusz Świeściak, ppor. Milicki, ppor. Unrung oraz 25 ułanów. Działania polskiej kawalerii na tyłach niemieckich jednostek wywołały silne zaniepokojenie w ich dowództwach. Niemcy nawet na pewien czas wstrzymali natarcie na całej linii."

Uroczystości zaczynają się o godzinie 10.30 pod pomnikiem XVIII Pułku Ułanów Pomorskich. Po polowej Mszy Świętej, na rozległym polu pod wsią Krojanty, odbywa się wielkie widowisko historyczno - militarne, którego kulminacyjnym punktem jest odtworzona szarża polskiej kawalerii z 1 września 1939 roku. W tym roku będzie to rekonstrukcja jubileuszowa - już dziesiąta. Więc i program zapowiada się wspaniale.

http://www.1939.pl/rekonstrukcje-historyczne-katalog/rekonstrukcja-2011-szarza-pod-krojantami-1939/index.html

Pro domo sua: w szarży pod Krojantami brali udział nasi krewni. A także nasze konie, hodowane w Komorowie na Pomorzu, dla Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu. Po koniach zostały nam karty powołań na wojnę w 1939 roku... KOSSOBOR

Ks. Małkowski: O Intronizacji, logice, ks. Natanku i kard. Dziwiszu ....Otóż kardynał Dziwisz się różni w zasadniczej sprawie Intronizacji z ks. Natankiem, a także ze mną, z ks. Kiersztynem i z tymi [bardzo licznymi], którzy głoszą intronizację Jezusa na Króla Polski. I teraz można się zastanawiać - dlaczego?

Ks. Małkowski komentuje. [Spisane z nagrywarki, zachowano język mówiony, tytuły od redakcji. Ok. 18. VIII. 2011. MD] Ksiądz Piotr Natanek wyraźnie gotów jest na wszelkie konsekwencje, jakie może ponieść za to, co mówi, łącznie ze śmiercią. Wiec w jego postawie widzę taką gotowość poniesienia każdej ofiary dla prawdy, dla dobra. I chociaż w jego orędziu ta prawda, którą głosi, to dobro, które wyraża – miłości do Kościoła i do Ojczyzny są powiązane z pewnymi dodatkami, których wolałbym tam nie słyszeć, nie widzieć i z nich orędzie księdza Natanka jakoś oczyścić, uwolnić,to jednak ta jego gotowość złożenia ofiary, choćby za to co ostatnio mówił [przecież może go ktoś po prostu zabić], stawia mnie po stronie obrońców księdza Natanka a nie po stronie tych, którzy księdza Natanka w sposób niweczący to dobro, które w orędziu ks. Natanka się zawiera, prowadzą. Dlatego mając z jednej strony ks. Dziwisza, którego oceniam –[ tj. jego nie oceniam – „nie sądźcie abyście nie byli sądzeni”], ale oceniam jego decyzje, jego wypowiedzi, jego postawę jeszcze wcześniej, jak był w Watykanie i teraz - jako szkodliwą dla Kościoła i dla Polski, więc cała moja sympatia jest jednak po stronie ks. Natanka (z pewnymi oporami, zastrzeżeniami) a nie po stronie ks. Dziwisza.

Jeżeli ks. Natanek odwoła się do Watykanu i ew. spotka się z potwierdzeniem suspensy, to dalsze sankcje mogą przyjść, łącznie z ekskomuniką i redukcją ad statum laicalem i chyba ks. Piotr Natanek jest tego świadom. Najpierw chcę powiedzieć, że jest to kapłan Boży, który głosi wiarę w Chrystusa, który jest oddany Kościołowi i Ojczyźnie, który ma wybitny talent kaznodziejski i rekolekcyjny, który umie pociągnąć do wiary, do modlitwy wielu ludzi. Niewielu jego nauk słuchałem, ale pamiętam taką wygłoszoną bardzo dobrą naukę do kobiet w czasie rekolekcji, naukę stanową. Kapłan, który wiele wie i wiele widzi i ma szereg mądrych przemyśleń w duchu wiary odnoszących się do naszej Ojczyzny i sytuacji obecnej. Czyli z jednej strony jestem pełen podziwu i przyjaźni dla niego osobiście i dla tego, co mówi i co czyni. Natomiast, gdy chodzi o kwestię Intronizacji zauważam pewną chwiejność i niekonsekwencję i pewną taką widowiskowość spektakularnych działań bez wystarczającego pogłębienia teologicznego i takie – tworzenie rycerstwa Chrystusa Króla, intronizacja owiec, przeprowadzana bardzo tak spektakularnie na Polach Grunwaldzkich w swoim czasie, różne publikacje, wydawnictwa, znaki, jakieś symbole, którymi się chętnie posługuje ks. Natanek i robi to z takim dużym rozmachem, w sposób taki bardzo skuteczny i pociągający wielu dla tej sprawy, ale ta sprawa powinna mieć mocne oparcie teologiczne. Więc ks. Natanek przechodził pewne wahania, jakby kilka lat temu nie rozróżniał Intronizacji Jezusa na Króla Polski, intronizacji Chrystusa Króla Wszechświata. Pewne jego symbole, którymi się posługuje czy wypowiedzi też świadczyły o tym, że nie rozróżniał ściśle intronizacji Serca Bożego i intronizacji Jezusa, jako Osoby, choć teraz ma nauki i wypowiedzi w duchu intronizacji Jezusa, jako Osoby. Jednak do tego dążenia Intronizowania Jezusa dodaje pewne działania i wypowiedzi, które intronizacji nie służą. Zwłaszcza chętne, prędkie powoływanie się na przesłania, które otrzymują osoby z jego kręgu m.in. Agnieszka, Małgorzata, ale szereg też innych osób, osoby zaprzyjaźnione z nim, które wciąż „rozmawiają” z Matką Bożą, z Panem Jezusem. Te przesłania notują, ks. Natanek je publikuje, powołuje się w kazaniach, choćby w kazaniu niedzielnym z 17 lipca, powołuje się na niedawne przesłania, które otrzymała jego znajoma od Matki Najświętszej. Treść tych przesłań jest najczęściej słuszna, natomiast [niewłaściwa jest md]pewna taka skwapliwość i łatwowierność gdy chodzi o przyjmowanie tych przesłań w całości. A są tam pewne elementy dziwne, dziwaczne, zwłaszcza personalne, (jeżeli Pan Jezus zapytany o ks. Arcybiskupa Józefa Życińskiego po jego śmierci – gdzie jest Arcybiskup – odpowiada: w piekle i jeszcze to tak obrazowo jakoś rysuje: tam przykuty łańcuchem i wyje, albo wije się nagi czy coś w tym rodzaju) to nie zgadza mi się z wszelkimi przesłaniami od Jezusa od wielu stuleci, z którymi się jakoś zapoznałem czy o których wiedzą moi znajomi duchowni czy świeccy, i w których nie zdarzyło się żeby po imieniu, po nazwisku Pan Jezus mówił czy Matka Najświętsza, – że ta i ta osoba jest w piekle. Chociaż i ze słów Jezusa i ze słów Matki Najświętszej, zwłaszcza z przesłań, które Ona przekazała choćby w Fatimie wynika, że piekło nie jest puste. Że w piekle prócz demonów są również potępieni. I piekło jest tą możliwością kategorycznego i ostatecznego sprzeciwu wobec Boga, wobec woli Bożej, wobec królowania Boga, wobec miłości Bożej. Ale to, co się dzieje w życiu człowieka, zwłaszcza w tej ostatniej chwili przejścia z doczesności do wieczności jest dla nas tajemnicą. Czyli o ile można powiedzieć i Bóg daje takie znaki - cuda, że ktoś jest niebie, że ktoś jest w święty o tyle nie można kategorycznie powiedzieć, że ktoś jest potępiony. W kazaniu sprzed kilku dni ks. Natanek umieszcza zresztą Arcybiskupa Życińskiego w piekle obok Mahometa, który też jest przykuty łańcuchem w jakiejś tam komnacie piekielnej. To jednak wykracza poza sposób, jakim Bóg komunikuje się z nami, gdy chce poprzez świętych czy Matkę Najświętszą mówić nam o pewnych sprawach szczegółowych, mieszczących się w nauce Pisma Świętego i w Nauce Kościoła. W sprawach lokalnych, szczegółowych, nieraz nawet i personalnych, ale nie do tego stopnia, żeby mówić, że ten i ten jest potępiony. Ponadto pewną nieroztropnością jest atak na Mahometa, który może pociągnąć za sobą fatwę, wyrok śmierci i jakiś muzułmanin może za nadzieją eschatologiczną, że będzie w niebie, jako męczennik, czy jakiś wykonawca opłacony po prostu ks. Piotra Natanka zabić. Za tego jednego Mahometa. Te dodatki, które ks. Natanek łączy ze sprawami słusznymi, których broni – a broni Ojczyzny, broni Ducha, sprzeciwia się tym hierarchom, którzy uwikłani byli czy może są jeszcze w jakąś współpracę agenturalną, ale znowu jest mało precyzyjny. Jeżeli zarzuca jakiemuś hierarsze nie wymieniając jego nazwiska, że współpracował z NKWD, to powinien przynajmniej to skorygować, raczej z GRU współpracował a nie z NKWD, bo NKWD jest to sprawa historyczna. Z GRU czy z KGB. No, więc jest tam taka nonszalancja, gdy chodzi o szczegóły, i taka wielka pewność siebie wsparta ogromnie pozytywnym odzewem nie tylko tych tzw. „natankowców”, ale również innych komentatorów, którzy – jak wiem od znajomych, którzy korzystają z internetu – bardzo pozytywnie odbierają postawę i nauczanie, działalność ks. Natanka, w duchu troski o Ojczyznę i w duchu sprzeciwu wobec tchórzliwych, koniunkturalnych postaw niektórych hierarchów, których może być mniejszość, ale niestety nadają pewien ton, bo „w imię jedności „hierarchowie o przekonaniach patriotycznych nie chcą się tamtym sprzeciwić ani wykazać ich także teologicznych błędów, choćby zawartych w sprzeciwie wobec Intronizacji Jezusa na Króla Polski. Sprawę Intronizacji Jezusa na Króla Polski podnosi i propaguje w sposób mocny, jednoznaczny i teologicznie podbudowany ks. Tadeusz Kiersztyn. O ile wiem w przeszłości przez pewien czas ks. Natanek, znacznie młodszy zresztą, z ks. Tadeuszem Kiersztynem współpracował. Ich drogi rozeszły się. Ks. Kiersztyn zarzucał ks. Natankowi właśnie takie chwiejne i nieprecyzyjne widzenie intronizacji, o ile mi wiadomo, i dodawanie różnych wypowiedzi i działań, które sprawie szkodzą. O ile wiem, ks. Natanek zwrócił się niedawno do ks. Kiersztyna z propozycją pojednania. Uzasadnił to tak, że Pan Jezus powiedział Agnieszce, Agnieszka powtórzyła jemu, że obaj kapłani powinni się pojednać. Uzasadnienie można powiedzieć wątpliwe, jeżeli przyjmie się, że samo przesłanie, które przyjmuje Agnieszka, jest wątpliwe. Ale ks. Tadeusz Kiersztyn podjął tę propozycję, udał się do ks. Natanka do Grzechyni i przedstawił pewne warunki. Pojednanie – tak, ale pojednanie w prawdzie. Znaczy to, że dobrze będzie, jeżeli kapłani zgodnie będą służyli sprawie Intronizacji, ale należy Intronizację widzieć w sposób precyzyjny, jednoznaczny i pozbawić ją tych dodatków, które sprawie szkodzą i które mogą być wyciągnięte przez przeciwników intronizacji i być łatwym pretekstem i dla władzy politycznej i dla władzy kościelnej i dla mediów, wręcz w kierunku ośmieszania sprawy. I o ile wiem, ks. Natanek tego warunku nie przyjął a z tych jego ostatnich wypowiedzi w Internecie wynika, że te właśnie dodatki, te przesłania, które otrzymują jego znajome czy znajomi chętnie cytuje i daje im wiarę. Czyli łącząc sprawę Intronizacji ze sprawami trzeciorzędnymi a niekiedy wątpliwymi, a niekiedy wręcz błędnymi. A zasadniczy sprzeciw władzy kościelnej wobec ks. Natanka obawiam się, że dotyczy jednak sprawy Intronizacji a nie tych dodatków. Te dodatki są bardzo dobrym pretekstem, żeby ks. Natanka suspendować, jakoś odtrącić, marginalizować czy wezwać wiernych, żeby wpłynęli na ks. Natanka, żeby odwrócili się od niego, żeby wpłynęli na niego aby się nawrócił ku władzy kościelnej, no więc posłuszeństwo ks. Natanka, tak jak i każdego kapłana, wobec biskupa obowiązuje, także w sprawie suspensy, ale pytanie czy przełożony kościelny ma czystą intencję wobec ks. Natanka i tego co ks. Natanek mówi i tego co ks. Natanek czyni. Niezależnie od podporządkowania się pewnym decyzjom przełożonego można, nie odrzucając jego władzy [jakikolwiek jest ten przełożony, to przecież władzę otrzymał od Kościoła, od Ojca Świętego i jest w ramach sukcesji apostolskiej przecież – biskupem]; więc nie odrzucając jego władzy, [zapytać] jednak o motywy decyzji, a decyzje biskupów przecież bywają błędne, przecież są przypadki, gdy biskup kogoś suspendował a potem ta osoba jest wynoszona na ołtarze, są przypadki gdy biskupi skazali na śmierć przez spalenie na stosie Joannę d’Arc, a następnie ona została kanonizowana, więc pewne decyzje, motywy decyzji i treść decyzji może być poddana refleksji krytycznej, chociaż ktoś poddany danej władzy konsekwencje tych decyzji, nieraz bardzo bolesne, ponosi. Otóż kardynał Dziwisz się różni w zasadniczej sprawie Intronizacji z ks. Natankiem, a także ze mną, z ks. Kiersztynem i z tymi [bardzo licznymi], którzy głoszą intronizację Jezusa na Króla Polski. I teraz można się zastanawiać - dlaczego? Jakie są motywy tego sprzeciwu. [urwane. md] Mirosław Dakowski

Paweł Deresz w szponach SB i WSI Zastanawiać może duża aktywność medialna Pawła Deresza, męża tragicznie zmarłej Jolanty Szymanek-Deresz. I ton jego publicznych wypowiedzi w sprawie "smoleńska" i Lecha Kaczyńskiego. Od początku swej kariery był dziennikarzem. Na początku lat 70 pracował w redakcji „Kuriera Polskiego”, gdzie oprócz obowiązków dziennikarskich pełnił funkcje II sekretarza partii. W sierpniu 1973 r. 36-letni wówczas Deresz został zwerbowany do tajnej współpracy z kontrwywiadem SB. Ponieważ formalnie SB nie mogła werbować funkcyjnych członków partii na tajnych współpracowników, zarejestrowano go, jako „kontakt operacyjny”. Jego zadaniem w tamtym czasie było donoszenie na swojego znajomego, korespondenta zagranicznego z RFN przebywającego w Warszawie. Deresz miał wybadać, czy jego niemiecki kolega nie jest związany z tajnymi służbami zachodnimi. Brak istotnych informacji oraz niechętny stosunek do współpracy z SB spowodowały, że po pięciu latach został skreślony z listy agenturalnej SB. Krótko potem został wysłany za granicę, jako korespondent „Interpressu”, będącej praktycznie agendą naszego wywiadu. Po powrocie w połowie lat 80 Deresz wrócił do macierzystej redakcji „Kuriera Polskiego”, gdzie objął funkcję zastępcy redaktora naczelnego. W marcu 1987 r. wywiad wojskowy powiadomił MSW, że Paweł Deresz jest w jego zainteresowaniu na tak zwaną wyłączność. Warto także odnotować bliską znajomość z późniejszym szefem wojskowych służb gen. Markiem Dukaczewskim, a także trudno zachować milczenie w sprawie współpracy Pawła Deresza z periodykiem „Przegląd Międzynarodowy”. W 1994 r. dla celów wywiadowczych WSI stworzyła nowy tytuł prasowy wydawany, jako dodatek do gazety codziennej „Trybuna Śląska”. Była to decyzja ówczesnego szefa WSI Konstantego Malejczyka. Bezpośredni nadzór nad tym pomysłem sprawował wówczas jeszcze pułkownik Marek Dukaczewski. Redaktorem naczelnym oraz wydawcą „Przeglądu” został Jerzy Tepli, wieloletni agent wywiadu wojskowego w PRL (ps. Eureka) i współpracujący również z WSI w nowej Polsce. Oprócz niego w skład redakcji weszli m.in. Paweł Deresz oraz inni wybitni współpracownicy wywiadu wojskowego: Grzegorz Woźniak (ps. Cezar), wieloletni dziennikarz TVP, Krzysztof Mroziewicz (ps. Sengi), dziennikarz PAP, „Polityki”, a także TVP oraz Edyta Matula-Gąsior (ps. Krystyna), oficer wywiadu pracująca pod przykryciem, jako dziennikarka „Trybuny Śląskiej”. Dla „Przeglądu” pisał także Andrzej Bilik (ps. Gordon), współpracownik wywiadu PRL od połowy lat 60, a następnie WSI, były redaktor naczelny „Dziennika Telewizyjnego”. Po wydaniu kilku numerów „Przegląd” skończył swój żywot w 1998 r. Jako ciekawostkę dodajmy, że Grzegorz Woźniak, który przez pierwsze dwa lata pełnił funkcję sekretarza „Przeglądu”, został w 1995 r. pełnomocnikiem kampanii telewizyjnej Aleksandra Kwaśniewskiego na urząd prezydenta. Był też opłacany przez WSI z funduszu operacyjnego kwotą 1200 marek miesięcznie.

*Źródło: -"III RP w szponach SB"-J. Jachowicz.

Walterowicz

Agentura w służbie III RP Jolanta Gontarczyk, była agentka bezpieki, osoba odpowiedzialna za rozpracowanie Polonii w RFN oraz inwigilację ks. Franciszka Blachnickiego, w III RP piastująca wysokie urzędy. Jolanta i Andrzej Gontarczykowie pojawili się w RFN we wrześniu 1982 r. Ona, doktor socjologii, była adiunktem w Instytucie Kształcenia Nauczycieli w Łodzi oraz działaczką tamtejszej „Solidarności”; on był kierownikiem Przedsiębiorstwa Rozpowszechniania Filmów. Ponieważ mieli rodzinę w RFN, stosunkowo szybko przeszli wszystkie procedury i otrzymali niemieckie obywatelstwo. W połowie 1983 r. poszli na wykład ks. Franciszka Blachnickiego i zadeklarowali gotowość uczestniczenia w pracy tworzonej przez niego Chrześcijańskiej Służby Wyzwolenia Narodów (ChSWN). Było to stowarzyszenie skupiające Polaków i przedstawicieli innych narodów Europy Środkowowschodniej, zniewolonych przez sowiecką przemoc. Ks. Blachnicki miał kontakty z wieloma dysydentami czeskimi, słowackimi, ukraińskimi oraz rosyjskimi. Gontarczykowie stopniowo zdobywali zaufanie ks. Blachnickiego. Powierzył im kierowanie tworzoną w Carlsbergu drukarnią „Maximilianum”, gdzie m.in. wydawano pismo ChSWN „Prawda–Krzyż––Wyzwolenie”. Publikowała w nim także Jolanta Gontarczyk, pryncypialnie potępiając władze komunistycznej Polski oraz wzywając do odnowy moralnej i nawrócenia, jako jedynej drogi prowadzącej do odzyskania przez Polskę niepodległości. Dzięki temu 30 czerwca 1985 r. Jolanta Gontarczyk została wybrana na prezesa ChSWN. Jej działania wzbudzały coraz więcej wątpliwości, zarówno w Carlsbergu, jak i wśród innych działaczy polonijnych. Informacje o agenturalnej działalności Gontarczyków przekazał ks. Blachnickiemu działacz „Solidarności Walczącej” Andrzej Wirga. 26 lutego 1987 r. ks. Blachnicki powiedział swym najbliższym współpracownikom, że za dwa dni dostanie materiały potwierdzające zdradę Gontarczyków. Rano 27 lutego doszło do burzliwej rozmowy z nimi. Po powrocie do „Marianum” ks. Blachnicki zasłabł i zaczął konać. Niemiecki lekarz w akcie zgonu napisał, że przyczyną śmierci był zator tętniczy. Gontarczykowie jeszcze przez kilka miesięcy mieszkali w Carlsbergu. Już wówczas w listach do bpa Szczepana Wesołego, duszpasterza emigracji, oczerniali ks. Blachnickiego oraz jego dzieło.O ich powrocie do kraju radośnie poinformował Jerzy Urban. Przedstawiał ich, jako pracowników Radia Wolna Europa, co nie było prawdą. Później Jolanta Gontarczyk udzieliła kilku wywiadów, w których szkalowała solidarnościową emigrację, Wolną Europę oraz ośrodek w Carlsbergu, który przedstawiała, jako „typowy ośrodek walki z komunizmem”. Nowy etap kariery Jolanty Gontarczykowej zaczął się po 1989 r. W środowisku postkomunistów stała się orędowniczką idei feministycznych oraz głównym ekspertem ds. równości płci. Kiedy w czerwcu 1990 r. z inicjatywy Danuty Waniek powstała Demokratyczna Unia Kobiet, J. Gontarczyk objęła w niej funkcję sekretarza generalnego. Później wchodziła w skład różnych gremiów doradczych, rad programowych, a także władz samorządowych. Była jedną z inicjatorek ustawy legalizującej aborcję. Wraz z grupą zwolenniczek takich zmian w prawie w listopadzie 1996 r. została przyjęta przez prezydenta Kwaśniewskiego, gdzie zabierała głos w imieniu Demokratycznej Unii Kobiet. Później zaangażowała się w kampanię na rzecz prawnej legalizacji związków gejowskich i lesbijskich. Już pod koniec lat 90. przypomniano jej przeszłość z lat 80. Wydawało się, że kierownictwo SLD nie zechce firmować osoby tak skompromitowanej. Na jakiś czas zniknęła z życia publicznego, lecz wkrótce ponownie stanęła w pierwszym szeregu postkomunistycznych polityków. W 1998 r. została wybrana do sejmiku województwa mazowieckiego z listy SLD. Pełniła tam odpowiedzialną funkcję wicemarszałka województwa, m.in. otwierając biuro Regionu Mazowsze w Brukseli. Była gościem honorowym I Kongresu SLD, na którym m.in. odczytano list prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, wzywający działaczy lewicy do przeproszenia za „zbrodnie, które popełniono w Polsce pod sztandarami lewicy”. Ekipa premiera Millera postawiła przed nią nowe zadania. Została zastępcą dyrektora Departamentu Administracji Publicznej, jednej z najważniejszych struktur Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, odpowiedzialnej m.in. za funkcjonowanie administracji rządowej w województwach, gospodarowanie nieruchomościami stanowiącymi własność Skarbu Państwa czy lokalizację autostrad. Dyrektor Gontarczyk otrzymała niezwykle odpowiedzialne zadanie kierowania pracami Zespołu do spraw Koordynacji Strategii Antykorupcyjnej. Jej ulubionym tematem było przekonywanie o „potrzebie zwiększenia świadomości znaczenia zachowań etycznych w administracji publicznej”. Realizowany przez dyrektor Gontarczyk program był częściowo finansowany przez Komisję Europejską. Warto także wiedzieć, że Gontarczyk była prawą ręką Ryszarda Kalisza oraz odpowiadała za strategię promocji SLD. Prezydent Kwaśniewski także ją docenił, najwyższymi odznaczeniami państwowymi.

*Źródło: - GN 17/2005 - Andrzej Grajewski.

Walterowicz

Sikorskiego niejasna przemiana i trzy niejasne zgony Zondek - "wyglądał tak, jakby ktoś mu skręcił kark". Samobójstwo Winklera nigdy zostało udowodnione, pozostaje w świecie hipotez. Andy Skrzypkowiak - okoliczności jego śmierci nie są znane.

Lech Zondek był taki, jak każdy bohater romantyczny naszej literatury. Szalony, zbuntowany, odważny! Żył krótko i intensywnie. Zginął w walce o ojczyznę w Afganistanie. Aby wprowadzić w życie ideę walki bezpośredniej, Lech Zondek w 1984 r. poprzez Pakistan trafił do Afganistanu, gdzie przystał do oddziału mudżahedinów, szybko trafiając na linię frontu. Brał udział w walkach, wyróżniając się odwagą, robił liczne zdjęcia dokumentujące zbrodnie agresora. Był równocześnie reporterem Głosu Ameryki i Radia Wolna Europa, nadając sprawozdania z walki. Wiele z tego, co widział i przeżywał, opisał w listach wysyłanych z frontu. Parokrotnie ranny, ponownie wracał do walki. Szczęście jednak opuściło go 4 lipca 1985 r. Zginął w okolicach wsi Nimkuk w prowincji Nuristan. Szczegóły okoliczności śmierci Lecha były dość tajemnicze. Początkowo sądzono, że „zginął od kuli z broni radzieckiej”, jak pisał Ryszard Szadkowski w broszurce „Lech Zondek – bohater trzech narodów”. Według zdobytych relacji świadków, Lech Zondek odpadł od ściany skalnej w górach, ponosząc śmierć na miejscu. Nie do końca jest jasne, czy uchwytu w ścianie nie wytrzymała słaba, niewyleczona do końca z rany ręka, czy powód upadku był inny. Dzisiaj sytuacja wygląda zupełnie inaczej. ZSRR wycofał się po wielu latach bezsensownej wojny z Afganistanu, nie ma już ZSRR, Afganistan okupują Amerykanie, a oddział polskich żołnierzy właśnie odleciał do tego kraju bronić w nim wolności i demokracji. Najciekawsza jest jednak przemiana Radosława Sikorskiego, który podobno próbował wyjaśnić śmierć Zondka...

Andy Skrzypkowiak, polski mudżahedin, który przyłączył się do Afgańczyków, by walczyć z Sowietami i zyskać uznanie w oczach matki. Był osobą niezwykle ambitną. Gdy sobie coś postanowił, nic mu nie mogło stanąć na przeszkodzie w realizacji pomysłu. I tak też było z wyprawą do Afganistanu. Andy był człowiekiem, którego znajomi określają mianem "trudnego". Historia jego rodziny była silnie naznaczona radziecką okupacją: została wywieziona na Sybir, a pierwszego męża Niny, jego matki, zamordowano w Katyniu. Skrzypkowiak urodził się w 1951 roku w obozie dla polskich uchodźców w Anglii. Choć był bardzo inteligentny, to jednak wciąż miał problemy w szkole. Nie przykładał się do nauki, uciekał z lekcji i ciągle porównywano go do starszego brata, któremu nie potrafił dorównać w sukcesach naukowych. Miał jednak świetne warunki fizyczne i w wieku 16 lat zdecydował się wstąpić do brytyjskiej armii, dokładnie - do sekcji spadochroniarskiej. Lubił broń i miał zacięcie do walki. Został wybrany do elitarnej jednostki komandosów SAS, ale po trzech latach odszedł ze służby. Jak wspominają jego przyjaciele, Andy nie znosił wojskowej dyscypliny. A co najciekawsze, próbował się dostać do najbardziej rygorystycznych i zorganizowanych oddziałów wojskowych Wielkiej Brytanii. W kontaktach z Afgańczykami wielokrotnie podkreślał, że nie jest Rosjaninem, ale Polakiem. Był bardzo antyrosyjski: nie wystarczyło mu relacjonowanie działań Rosjan, on chciał z nimi po prostu walczyć. W czasie ostatniego pobytu w Afganistanie Chris nie towarzyszyła Andy’emu w wyprawie, ponieważ była w ciąży. On pracował wtedy dla BBC. Kiedy podczas jednej z akcji próbował się przedostać do "swoich" mudżahedinów, został zatrzymany przez radykalną grupę partyzantów z partii Hezb-e-Islami działającą we wschodnim Afganistanie. Według relacji między mężczyznami wywiązała się kłótnia, w wyniku, której partyzanci nie chcieli przepuścić Polaka. Dokładne okoliczności jego śmierci nie są znane. Wiadomo tylko, że umarł poprzez zmiażdżenie czaszki kamieniem.

Jacek Winkler, by dostać się do Afganistanu, kupił fałszywy francuski paszport. Uważał, że polska opozycja w Paryżu musi pomóc mordowanym przez sowietów Afgańczykom. Walczył w oddziale Szaha Masuda, jednego z najbardziej cenionych przywódcy mudżahedinów. Jednocześnie współpracował z obrońcami praw człowieka. Uwieczniał zbrodnie dokonywane przez Rosjan na narodzie afgańskim aparatem fotograficznym, który zabrał ze sobą do Afganistanu. Zginął śmiercią samobójczą, wkrótce po aresztowaniu Masuda. Winkler zginął tragicznie w czasie wspinaczki na Mont Maudit w masywie Mont Blanc. Ciało znaleziono po dwóch dniach, a okoliczności śmierci nie są jasne do dziś.

*Publikację zamieściłem celowo w Media Watch. Temat bardzo mocno eksplorowany w mediach zachodnich, min. Discovery Historia.

Celowo używam sformułowania - media zachodnia - gdyż sposób podejścia do tego zagadnienia polskiego mainstreamu jest typowo "wschodni". Walterowicz

Czy zleceniodawcą mordu na Jaroszewiczach był Jaruzelski? Wkrótce potem wykradziono z prokuratury resztki tego, co mogłoby w takim dochodzeniu mieć znaczenie. Sam Jaruzelski także nabrał wody w usta. Poniżej fragment rozmowy Henryka Skwarczyńskiego* z Małgorzatą Rutkowską z "ND". "Wspomniał Pan o konieczności dekomunizacji wymiaru sprawiedliwości(...). Przed paru laty złożył Pan w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie materiały będące podstawą książki "Jak zabiłem Piotra Jaroszewicza". Ktoś się nimi zainteresował?

- Byłem wtedy skłonny spotkać się z osobami, które zaangażowałyby się w śledztwo mające wykazać, czy zleceniodawcą mordu na Jaroszewiczach był Wojciech Jaruzelski. Nie chodziło o sensację, ale o zweryfikowanie możliwości popełnienia przestępstwa. I to nie byle jakiego, ale zabójstwa politycznego uwikłanego w dziesiątki różnych uwarunkowań. Na to moje pismo - łamiąc zresztą prawo, jeśli chodzi o termin udzielenia odpowiedzi - nigdy nie odpowiedziano. Ba, wkrótce potem - z tego co wiem - wykradziono z prokuratury resztki tego, co mogłoby w takim dochodzeniu mieć znaczenie. Sam Jaruzelski także nabrał wody w usta, choć otrzymał - na moją prośbę - od Wydawnictwa Arcana pierwszy egzemplarz książki.

Nie miał Pan wątpliwości, że warto zbadać ten trop? - Wszystko, co nastąpiło pomiędzy rokiem 2007 a 2010, skłania mnie do stwierdzenia, że sprawa powinna być jednak poddana prokuratorskiej weryfikacji. Przydałaby się też wtedy publiczna debata, bo pomogłaby wydobyć na światło dzienne udział Jaruzelskiego w Informacji Wojskowej w stopniu daleko większym, niż uczynił to film Grzegorza Brauna. Film, który przecież mocno trzyma się ziemi i nie fantazjuje. Na ślad uczestnictwa Jaruzelskiego w podporządkowanej całkowicie KGB formacji, już po moim zawiadomieniu o możliwości popełnienia przestępstwa do prokuratury, natrafili pracownicy Instytutu Pamięci Narodowej. Zaznaczam - już po tym, co złożyłem do prokuratury. Do samego, więc wątku morderstwa na Jaroszewiczach dochodzi jeszcze inny, mający swoje mocne podstawy. Czy Wojciech Jaruzelski, zajmując stanowiska kierownicze w reżimie komunistycznym, nie był agentem zainstalowanym i kierowanym bezpośrednio przez Rosjan? Ustalenie tego faktu pozwoliłoby wiele zrozumieć z najnowszej historii. Politycy, którzy tę sprawę bagatelizują, przyczyniają się do coraz bardziej intensywnego zakłamywania rzeczywistości." Warto dodać, że człowiek, który przyznał się Skwarczyńskiemu do zabójstwa Jaroszewicza i Solskiej dysponował ogromną wiedzą wskazującą na to, że tak jak sam mówił, miał związki ze służbami specjalnymi. Jak wspomina pisarz, był bardzo inteligentny i ostrożny. Ów człowiek nie mieszka już w Arizonie i ślad po nim zaginął. Pytany, czy ten fakt ma związek z rosyjskimi służbami specjalnymi, Skwarczyński mówi:

"Nie zamierzam spekulować. Na dziś najważniejsze wydaje się ustalenie jego tożsamości i otwarcie śledztwa dotyczącego powiązań Jaruzelskiego i Jaroszewicza z informacją wojskową. W odniesieniu do tego pierwszego wypełzły na światło dzienne tylko mało znaczące drobiazgi. Na moją prośbę wydawca przesłał egzemplarz Jaruzelskiemu. Adresat nie zareagował. Włodzimierz Jurasz rozmowę ze mną dla „Dziennika Polskiego” zatytułował: „Śledztwo, którego nie było”. Wiele wskazuje na to, że należy dodać: „i którego nigdy nie będzie”." W 2006 roku skradziono główny dowód w sprawie, a mianowicie folię z odciskami palców, które mogły należeć do zbrodniarzy. Niech to będzie puentą i komentarzem zarazem.

*Henryk Skwarczyński (ur. 1952), mieszkający od lat w Stanach Zjednoczonych pisarz pochodzący z Polski. Jego proza w języku angielskim ukazuje się w pismach w Ameryce, Europie i Afryce. W kraju wydał m.in. autobiograficzną książkę „Z różą i księżycem w herbie” (2004) oraz powieści „Słomiane morze” (2002) i „Uczta głupców” (2008). W bieżącym roku ukazała się jego książka „Jak zabiłem Piotra Jaroszewicza”.

"Jak zabiłem i dlaczego, Piotra Jaroszewicza i Alicję Solską?" Sama willa Jaroszewiczów, to nic specjalnego. Wewnątrz przyjemniej. I miły ogród. Ala lubiła kwiaty. Że Światło tam poprzednio mieszkał, jej nie przeszkadzało. Sypiała dobrze. "No, więc ja pozbawiłem go życia. Jego i tę jego Alicję. O tym chcę opowiedzieć.(...). Alicję załatwiłem strzałem z karabinu. Ze sztucera, żeby być dokładnym. Piotra przydusiłem. Paseczkiem. Dlaczego to zrobiłem? Dlaczego w ten sposób? Za Fieldorfa, ale tak naprawdę, to za ojca.(...) Żeby dojść do willi Jaroszewiczów trzeba się przespacerować. Mieszkali przy ulicy Zorzy. Taka sobie uliczka. Spokojna. Od czasu do czasu ktoś wychodzi na spacer z psem. Tak jak robił to Jaroszewicz. Numer domu 19. Mieszkał tam Tuwim. A przed nim Światło. Ten sam Józef Światło, który osobiście torturował ludzi podziemia. Sama willa Jaroszewiczów, to nic specjalnego. Taki celdhauz. Wewnątrz przyjemniej. I miły ogród. Ala lubiła kwiaty. Ze Światło tam poprzednio mieszkał, jej nie przeszkadzało. Sypiała dobrze.(...) - Zabił pan Jaroszewiczów z własnej woli? Zrobiłem to z polecenia agenta rosyjskiego wywiadu, generała Jaruzelskiego. - Agenta? Nie zdziwiło pana, że rodzice zginęli na Syberii, a on w taki sposób wysługiwał się najeźdźcom? I nie zdziwił pana ten medal od Putina? Teraz, po latach?"(...) Przed nami świat ciemniejszy od płócien Muncha i ziejący oddechem Dostojewskiego. c.d.n

*Zdjęcie - Dom w podwarszawskim Aninie, gdzie zamordowano Piotra Jaroszewicza i Alicję Solską.

*Cytaty - "Jak zabiłem Piotra Jaroszewicza".

Walterowicz

Nowy Ekran odtajnia szpiega Vincent V. Severski to pseudonim emeryta wywiadu PRL, który stwierdził niedawno w Polityce (1): "Każda organizacja wywiadowcza jest organizacja przestępczą. Służymy do łamania prawa innych państw". Rozszyfrowaliśmy tożsamość ex-agenta Severskiego. Wyznania Vincenta V. Severskiego były cytowane w niedawnym wpisie "Agent PRL sprawdza sie w biznesie" link

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/24180,agent-prl-sprawdza-sie-w-biznesie

W czerwcu Vincent V. Severski udzielił wywiadu Polityce (1) o życiu z podwójna tożsamością, werbowaniu szpiegów i manipulowaniu ludźmi. Nie zabrakło tez tradycyjnego biadolenia i narzekania na dezynfekcje i czyszczenie polskich służb w latach 2005-2007. A podobno prawdziwi mężczyźni nie płaczą. Dziwne sprawy dzieją się z tymi szpiegami-emerytami PRL: kiedy dochodzą do pewnego wieku, rozwiązują się im języki i zaczynają paplać. Mieliśmy już 8-odcinkowego tasiemca w TVN ("Szpieg") z sąsiadem śp. Wejcherta w Zurichu, Marianem Zacharskim. A kolei Severski zamierza opublikować książkę w listopadzie. A podobno milczenie i dyskrecja są żelaznymi regułami biznesu? Vincent V. Severski ukrył starannie swoja tożsamość, ale skoro sam dostał parcia na media to przychodzimy z pomocą, w imię dobra publicznego:

Severski to syn byłego komendanta Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Chemicznych w Krakowie. Severski wstąpił do Departamentu I MSW w 1981 roku, służył w Wydziale XI, który zajmował się działaniami wymierzonymi w ośrodki emigracyjne Polonii i struktury zagraniczne "Solidarności". Severski wyjeżdżał wówczas w celach operacyjnych do Wiednia. Stan wojenny zastał w Wiedniu 30 tys. Polaków, wśród nich wielu działaczy Solidarności. Tropienie demokratycznej opozycji formuje charakter. Fachowy warsztat i doświadczenie operacyjne nabyte przez Severskiego w dzielnym tropieniu wrogów ustroju socjalistycznego wśród wiedeńskiej Polonii, zostały użyte w dalszej karierze Severskiego, po 1989 roku. Severski został przeniesiony na front namierzania terrorystów i międzynarodowych handlarzy bronią, we współpracy z zachodnimi partnerami. Ponieważ reżim PRL stworzył w Polsce oazę dla terrorystów rożnej maści:

http://historia.newsweek.pl/strzaly-w-victorii,80551,1,1.html

odwrócenie PRL-owskich agentów do walki z terroryzmem było genialnym posunięciem zachodnich służb. Gratulujemy inteligencji zachodnim służbom. W 2002 roku Severski był jeszcze na placówce w Sztokholmie. Od 2007 roku Severski jest emerytem i wziął się za pisanie książek. Rozumiemy ze agent emeryt może się czasami nudzić, proponujemy wiec Vincentowi V. Severskiemu - jako ekspertowi w namierzaniu międzynarodowych handlarzy bronią - wyzwanie polegające na odnalezieniu ukrytych archiwów BHI SA w Luksemburgu. W ten sposób Vincent V. Severski będzie mógł odkupić swoje błędy młodości w PRL.

(1) "Wirus w służbach" Polityka no. 26 / (2813), 21.06 - 28.06.2011

Po Glempie Ciosek Ano do Senatu (gdzie były 100 procent wolne wybory) startował niejaki Glemb, pułkownik SB.

Program I Polskiego Radia prowadzi cykl, w którym osoby będące na świeczniku życia publicznego opowiadają swobodnie ( w sensie formy) o czasach dawniejszych i udziale w nich swojej osoby i o czasach współczesnych. Luźne gawędy, opowieść nieskrępowana pytaniami dziennikarza. Przypomina to „Gawędy ze współczesności” nadawane swego czasu przez program II PR (a może są nadawane nadal, nie wiem). Włączyłem radiową jedynkę po raz pierwszy od dłuższego czasu by zobaczyć, co w trawie piszczy. Była to zdaje się niedziela wczesnym popołudniem. I na co trafiłem? Gawędzi prymas Glemp. Nie wiem, dlaczego przypomniałem sobie sytuację z wyborów 1989 (jak się okazało to przypomnienie sobie, to stykanie się rzeczy podobnych i otwartość umysłu na nie, wyczulenie, choć nie wie jeszcze o następnej rzeczy podobnej, która ma dopiero nadejść miało uzasadnienie w zapowiedzianym potem gościu na następna audycję). W pojawiły się szybko słuchy, że to rodzony brat prymasa (Swoją drogą ciekawe, że wtedy jak i za komuny różne wieści pocztą pantoflowa szybko się roznosiły, inaczej niż teraz. Gdyby w 1980 roku wydarzyła się „katastrofa smoleńska” po dwóch tygodniach od przekonań istotnej grupy osób ją analizującej, że na Siewiernym jest inscenizacja i że samolot, a raczej samoloty zostały przejęte przez ruskich, ewentualnie wylądowały nawet w Polsce, albo w ogóle nie było wylotu z Okęcia to po dwóch tygodniach wiedziałaby o tym cała Polska). Z obozu rządzącego, z jakichś pism, z jakich ludzi partyjnych, także na prowincji szły wypowiedzi typu „ Czy to jego wina, że ma takiego brata, a poza tym prymas nazywa się Glemp. Nie porównuję oczywiście w żaden sposób księdza Prymasa z największym i najskuteczniejszym wrogiem Polski i Polaków od 1989 (wśród mieszkających na terytorium Polski) Adamem Michnikiem, ale tak się złożyło, że niedawno tak samo mówiono o nazwisku A. Michnika przy okazji transparentów kibiców „Szechter przeproś za brata i ojca” ..” a po za tym nazywa się Michnik”. Zmiana jednej litery, zmiękczenie. Jakże trafne. Zwróćmy uwagę, że w wygłosie w języku polskim spółgłoska twarda często zmienia się w miękką. Podobnie w nazwisku Glemb. Jeśli wypowiemy je swobodnie nie układając usta na siłę by wypowiedzieć „b” usłyszymy „p”. zmiana, więc jak najbardziej naturalna i pożądana. A gdy widzimy tą literkę już w nazwisku. Brzmi to wręcz poetycko nawet jak w nazwisku poety Lesmana zmiękczające „ś” (Leśmian). Czujemy tu kwiaty na leśnej polanie. Podobnie tu „Glemp” brzmi jakoś podświadomie jak „chleb”. Miękko, ciepło, przyjaźnie, nie twardo i obco jak „Glemb”. Poza tym jakimś złośliwcom niewnikającym w narodowe meandry nazwiska „Glemb” mogłoby by się kojarzy z „głąb”, więc zmiana jak najbardziej na miejscu. Ta historia z 1989 roku przypomniała mi się nie wiedzieć, czemu, a przy okazji wszystkie układy z komuchami, gdy już zabrakło mężów stanu takich jak prymas Wyszyński, gdy mówił, a właściwie skończył mówić prymas Glemp. Spikerka zaraz zapowiedziała następnego gościa na następną niedzielę do gawędzenia swobodnego Polakom o dawniejszych czasach, gdy wszyscy na świeczniku byli okay i nawet jak rządzili to brzydzili się komuną i chcieli naszego dobra i dzisiaj też chcą naszego dobra. Kogo zapowiedziała na następnego gościa? Cioska.

Cóż za zestawienie. .. A tak przy okazji . Wedle powszechnego mniemania na starość wielu ludzi staje się religijnymi. Czy ambasador Ciosek odwiedza już może synagogę? CyprianPolak

Major Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz”. „Należał do najbardziej ideowych ludzi, jakich spotkałem w swoim życiu”„Honor twój, imię i chwała pozostaną na zawsze”.

Mjr Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz” i bitwa pod Surkontami - 21 VIII 1944 r. […] patrzy przez okno jak słońce Republiki ma się ku zachodowi, pozostało mu niewiele, właściwie tylko wybór pozycji w której chce umrzeć, wybór gestu, wybór ostatniego słowa... Zbigniew Herbert, „Pan Cogito o postawie wyprostowanej”

67 lat temu, 21 sierpnia 1944 roku, na polach wokół chutoru Surkonty na Nowogródczyźnie, rozegrał się jeden z najtragiczniejszych epizodów walki oddziałów Armii Krajowej z Sowietami na Kresach II Rzeczypospolitej. Po wielogodzinnych zmaganiach, po stronie polskiej padło w sumie 36 oficerów i żołnierzy, z których wielu dobito bagnetami. Wśród poległych był również dowódca, „hubalczyk” i cichociemny, major Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz”. „Należał do najbardziej ideowych ludzi, jakich spotkałem w swoim życiu” - wspominał go po latach kolega, cichociemny, kpt. Stanisław Sędziak „Warta”. „Wierzył, że moc moralna naszych ludzi przyniesie nam i Polsce ostateczne zwycięstwo”. „Bezrukij Major” - jak nazywali Kalenkiewicza w swoich raportach funkcjonariusze NKWD – był jednym z najwybitniejszych oficerów Armii Krajowej. Swój partyzancki szlak rozpoczął jako zastępca legendarnego majora Henryka Dobrzańskiego „Hubala”, a zakończył jako symbol oporu żołnierzy Niepodległej Rzeczypospolitej, walczących o Polskość Kresów Wschodnich przeciwko Sowietom i jako jeden z pierwszych poległych z ich ręki dowódców Antysowieckiego Powstania. Urodził się 1 lipca 1906 r. w Pacewiczach, pow. wołkowyski. Był synem Jana, ziemianina, właściciela majątku Trokienniki, działacza Narodowej Demokracji, posła na Sejm RP i Heleny Zawadzkiej. Ukończył Gimnazjum Nauczycieli i Wychowawców w Wilnie oraz Korpus Kadetów nr 2 w Modlinie, w 1924 r. wstąpił do Oficerskiej Szkoły Inżynierii w Warszawie. W czasie przewrotu majowego, wbrew rozkazowi bezpośrednich przełożonych, stanął po stronie wojsk wiernych rządowi. Rok później ukończył jako prymus Oficerską Szkołę Inżynierii i otrzymał awans na porucznika. Po odbyciu stażu liniowego w 1. Pułku Saperów im. Tadeusza Kościuszki w Modlinie wstąpił na Wydział Inżynierii Lądowej Politechniki Warszawskiej. W czerwcu 1934 r. ożenił się z Ireną Erdman. W grudniu tegoż roku uzyskał dyplom inżyniera urządzeń i komunikacji miejskich. Otrzymał przydział do Szkoły Podchorążych Rezerwy Saperów w Modlinie jako dowódca plutonu. W 1936 r. awansował do stopnia kapitana. W listopadzie 1938 r. rozpoczął studia w Wyższej Szkole Wojennej w Warszawie, które przerwał wybuch wojny. Podczas kampanii wrześniowej pełnił służbę jako oficer sztabu Suwalskiej Brygady Kawalerii, a od 15 września 1939 r. grupy gen. Wacława Przeździeckiego. Po 18 września był oficerem taktycznym w 110. pułku ułanów, a od 28 września adiutantem, następnie zastępcą mjr. Henryka Dobrzańskiego „Hubala”, dowódcy Oddziału Wydzielonego WP. W czasie pobytu w oddziale brał udział w kilku starciach z Niemcami w okolicy Gór Świętokrzyskich i Lasach Starachowickich oraz Suchedniowskich, m.in. pod Chodkowem i w Cisowniku. 2 grudnia opuścił oddział i 24 grudnia 1939 roku dotarł do Paryża. Od 1 stycznia 1940 r. był słuchaczem oficerskiego kursu aplikacyjnego saperów w Wersalu, a od 15 marca instruktorem tego kursu w Centrum Wyszkolenia Saperów. Wraz z kpt. Janem Górskim zgłosił gotowość grona oficerów z Wyższej Szkoły Wojennej do udziału w desantach do kraju, jako cichociemni. Ewakuowany po upadku Francji, 25 czerwca 1940 r. przybył do Wielkiej Brytanii, gdzie otrzymał przydział do I Brygady Strzelców jako dowódca kompanii saperów w rejonie Biggar. Od października pracował w Oddziale III Sztabu Naczelnego Wodza jako referent w Wydziale Studiów i Szkolenia Spadochronowego. Był współtwórcą lotniczej łączności z krajem oraz polskich wojsk spadochronowych, a także autorem oraz współautorem podstawowych opracowań i memoriałów do naczelnych władz wojskowych w tej materii. Brał udział w szkoleniu jako instruktor na kursach w Ringway. W nocy z 27 na 28 grudnia 1941 r. miał zostać zrzucony jako cichociemny (operacja lotnicza „Jacket”, ekipa nr 2) na zapasową placówkę położoną między Sochaczewem a Bolimowem, jednak przez pomyłkę skoczkowie wylądowali 22 km na północ od Łowicza, na las Paulinka - Załusków przy drodze Sochaczew - Gąbin, już na terenie Rzeszy. Po skoku, wraz z trzema spadochroniarzami został zatrzymany w polu przez patrol Grenzschutzu i odprowadzony na posterunek we Wszeliwach. Przy próbie rewizji otworzyli oni ogień i zabili czterech Niemców; Maciej Kalenkiewicz otrzymał wówczas postrzał w lewe ramię. Zrzutkowie szybko oddalili się od miejsca walki. „Kotwicz”, poważnie ranny, dotarł na punkt kontaktowy w Domaniewicach, następnie przyjechał do Warszawy. Na początku 1942 r. został przydzielony do Komendy Głównej ZWZ w Warszawie jako kierownik referatu operacyjnego w Oddziale III. 19 marca 1942 r. odznaczony przez Komendanta Sił Zbrojnych w Kraju gen. Stefana Roweckiego „Grota” za walkę z Niemcami po skoku Krzyżem Virtuti Militari 5 kl. i awansowany 10 września 1942 r. do stopnia majora ze starszeństwem od 27 grudnia 1941 roku. Był współautorem drugiego planu powstania powszechnego W 154, zawartego w raporcie operacyjnym dowódcy Armii Krajowej nr 154/III z 8 września 1942 r., a także autorem lub współautorem większości instrukcji bojowych oraz współpracownikiem Biura Badań Technicznych Wydziału Saperów Komendy Głównej AK. Jeden z inicjatorów wydawnictwa „Załoga” i członek redakcji pisma lotniczego „Wzlot”. W lutym 1944 r. został mianowany inspektorem KG AK z pełnomocnictwami w zakresie unormowania stosunków w Okręgu AK Nowogródek i 20 lutego wyjechał z Warszawy, wraz z legendarnym por. Janem Piwnikiem „Ponurym”, na teren Nowogródczyzny. W marcu 1944 r. dotarł do Okręgu Nowogródek, gdzie miał m.in. uczestniczyć w rozwiązaniu sprawy Józefa Świdy „Lecha” (też byłego „hubalczyka”), oskarżanego przez Komendę Okręgu o współpracę z Niemcami i próbę przejęcia władzy w okręgu. Na własną prośbę pozostał na terenie okręgu, obejmując po przeniesionym do Warszawy „Lechu” dowództwo Zgrupowania Nadniemeńskiego AK. W kwietniu i maju zgrupowanie przeprowadziło kilkanaście akcji bojowych, w tym także przeciw partyzantce sowieckiej – w obronie własnej lub ludności cywilnej. „Kotwicz” był także współautorem i intensywnym propagatorem koncepcji akcji „Ostra Brama”, czyli operacji zdobycia Wilna. Uważał, że zamanifestowanie polskości tego miasta wobec aliantów i wkraczających wojsk sowieckich jest konieczne. W przypadku wrogiego nastawienia władz sowieckich wobec ujawnionego wojska polskiego, powinno ono nie dać się rozbroić i bronić swoich pozycji w Wilnie. Plan „Kotwicza” przewidywał współpracę okręgów wileńskiego i nowogródzkiego. Tymczasem Kalenkiewicz, który został ranny w czasie walk pod Iwiem, musiał opuścić oddział i odjechać do szpitala – w rannej ręce rozwinęła się gangrena. 29 czerwca 1944 r. w szpitalu polowym w Antoniszkach amputowano mu prawą rękę, przez co nie dane mu było wziąć udziału w realizacji akcji, której był pomysłodawcą, czyli ataku na Wilno nocą 6/7 lipca 1944 r. Jednak już 9 lipca Kalenkiewicz, ciągle gorączkujący, z niezagojoną po amputacji raną, zameldował się w kwaterze Komendanta Okręgu Wileńskiego płk. Aleksandra Krzyżanowskiego ps. „Wilk”. W tym okresie, planowano mianowanie go dowódcą 77. Pułku Piechoty, który miał być częścią samodzielnego polskiego korpusu walczącego u boku Rosjan. Uniknął zatrzymania w Boguszach, kiedy Rosjanie aresztowali przybyłych na odprawę oficerów AK. Po rozbrojeniu przez wojska sowieckie oddziałów AK skoncentrowanych pod Wilnem „Kotwicz” wycofał się do Puszczy Rudnickiej, a już 20 lipca 1944 r. odparł obławę NKWD w lasach nad jeziorem Kiernowo. Tak tę walkę wspominał jeden z jej uczestników Mieczysław Nawrocki:

„[...] Na skraju puszczy dochodzi do starcia. […] Gdy oddziały wypoczywają i zda się, że są już u siebie […], pojawia się zwarta sowiecka tyraliera. Po prostu nadchodzi, nie skacze, nie kryje się, lecz lezie. W parcianych saperkach nawet w leśnym podszyciu nie słychać nic. Milczące manekiny. Wszyscy z nastawionymi pepeszami. Istriebitiele. Akowcy padają na jeża do nich. Jest już z nimi „Kotwicz”. Nadjeżdża w ostatniej niemal chwili na zdobycznej amfibii w maskujące łaty – z Afrika [K]orps. Na polnej drodze unosi się tuman kurzu, za nią osłonowy szwadron konnicy „Kotwicza”. Jest bez ręki, w polówce jakby za dużej, wymizerowany, prawie niesamowity. [...] Spłoszone oddziały leżą frontem do nadchodzących, wśród leśnych mchów, w obronnym pogotowiu. Odruchowo, linią, nikt niczego nie formował. To już czysta samoobrona. Zza drzew zbliżają się gęstą tyralierą spłowiałe drelichy Krasnej Armii. Idą. Cisza jest przerażająca, nawet ptaków nie słychać. Nie pada ani jeden przedwczesny strzał. Ale nie ma też dwuznaczności: życie za życie. I wtedy, gdy są już tak blisko i tak dobrze widoczni, wtedy ze środka oddziałów, z traw leśnych, paproci, podnosi się bezręka postać w polówce, jakby w zwolnionym tempie, i bez pospiechu pada spokojna komenda: ognia – skokami naprzód. Zrywa się jeden przeciągły grzmot i poświst, urywa się jakby na wyliczonej ilości naboi i już bez komendy, w rytmie, jak najwspanialsze wojsko, skok i salwa, skok i seria. […] Znikają spłowiałe widma, nie ma żadnego zamieszania, nie ma już strzelaniny. Armię Krajową wchłania jeszcze raz ochronna puszcza. Tymczasowe odroczenie wyroku, dla niewielu ocalenie”. 5 sierpnia 1944 r. mjr Kalenkiewicz objął dowództwo okręgu nowogródzkiego AK. Nowy komendant planował utrzymanie nielicznych oddziałów partyzanckich z bazą w Puszczy Grodzieńskiej i ograniczoną działalność konspiracyjną. Za główne zadanie uważał akcję informacyjno - propagandową. Podejmował także starania zainteresowania aliantów sytuacją na Wileńszczyźnie i Nowogródczyźnie. Nadana 17 sierpnia z walczącej Warszawy depesza rozwiała złudzenia, co do możliwości przyjazdu na ten teren alianckiej misji. Oddział „Kotwicza”, operujący na niewielkim terenie na przedpolu Puszczy Rudnickiej, utrzymywał kontakt z działającymi w tej samej okolicy resztkami oddziałów wileńskich. Akcji zaczepnych nie prowadzono. Zdarzały się starcia, ale raczej przypadkowe niż zaplanowane. Kotwicz powtarzał: „Nie zaczepiajcie sowietów, zwłaszcza większych oddziałów. Nie chcę sam zginąć i nie chcę, żeby zginął którykolwiek z was. Chcę, żebyście wrócili do swoich i jeszcze mieli po sześcioro dzieci”. Wskazaniu „nie zaczepiać” towarzyszyła druga instrukcja:

„Ale bronić się w razie zaczepki”. Na tak wąskiej dróżce manewrowanie jest trudne. Prędzej lub później musiała nastąpić konfrontacja. Dowódcy sowieckiego „Smierszu” odpowiadali swym stanowiskiem - a zapewne i głową - za zlikwidowanie „obcych wojsk” na zapleczu frontu. 19 sierpnia 1944 r. Rosjanie rozpoczęli akcję likwidacji polskich oddziałów na przedpolu Puszczy Rudnickiej, atakując o świcie oddział AK kpt. Bolesława Wasilewskiego „Bustromiaka”, liczący około 80 żołnierzy. Jego straty wyniosły 7 zabitych i 4 rannych, których unieśli z sobą koledzy. Dzięki znajomości terenu „Bustromiak” oderwał się od nieprzyjaciela i wycofał się w kierunku Surkont, kwatery majora „Kotwicza”. W poniedziałek, 21 sierpnia, w trakcie przygotowań do odprawy przygotowywanej przez Kalenkiewicza oddział AK liczący 72 żołnierzy i 4 kobiety został zaatakowany przez wojska sowieckie. Na skutek donosu naczelnik raduńskiego rejonowego Oddziału Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych kpt. Czikin skierował w okolice wsi Surkonty, celem likwidacji „zgrupowania bandyckiego”, Grupę Wywiadowczo-Poszukiwawczą 3. batalionu 32. Zmotoryzowanego Pułku Strzelców Wojsk Wewnętrznych NKWD pod komendą dowódcy kompanii, starszego lejtnanta Korniejki i zastępcy naczelnika rejonowego Oddziału NKWD, młodszego lejtnanta Bleskina. Partyzanci dostrzegli Sowietów w chwili, gdy ciężarówki zahamowały i zaczęli z nich wyskakiwać enkawudziści. Zarządzony przez „Kotwicza” alarm postawił na nogi rozrzuconych po odległych gospodarstwach AK-owców, którzy zajęli stanowiska ogniowe i spokojnie obserwowali zbliżającego się do zabagnionej łąki nieprzyjaciela. Gdy skupieni w małe grupki Sowieci zbliżyli się otwarto zmasowany ogień. Jego skuteczność była ogromna. Na polu walki zostało około 30 zabitych żołnierzy sowieckich i kilkunastu rannych. Straty AK były minimalne: kilku zabitych, w tym por. Walenty Wasilewskiy ps. „Jary”, i rannych, wśród nich kpt. „Bustromiak” draśnięty kulą koło oka i skroni. Korzystając z chwili spokoju „Kotwicz” z pistoletem w lewym ręku zwołał naradę. „Bustromiak” opowiadał się za wycofaniem i otrzymał zgodę, by wycofać się z lżej rannymi, „Kotwicz” postanowił zostać do wieczora, by zabrać ciężko rannych. W tym czasie oddziałom sowieckim przybył z odsieczą dowódca Grupy Wywiadowczo-Poszukiwawczej 3/32 zmot. pułku strz. kpt. Szulga i naczelnik rejonowego oddziału NKWD kpt. bezp. państw. Czikin. Polaków w Surkontach zaatakował sowiecki batalion dowieziony na 30 ciężarówkach. Stosunek sił wynosił 10:1 na korzyść NKWD. W drugiej fazie bitwy oddziały sowieckie zaatakowały lewe skrzydło obrony, starając się przełamać opór polskich stanowisk, wedrzeć się na tyły obrońców i odciąć drogę odwrotu. Były także wspierane przez kilka samolotów, które ostrzeliwały pozycje Polaków z broni pokładowej. Na prawym skrzydle rozpoczęły natarcie świeżo przybyłe oddziały NKWD. Zdobyły one wzgórze, gdzie ulokowano cekaem, który zniszczył polski punkt dowodzenia, zabijając polską obsługę rkm, mjr. „Kotwicza”, rtm. cc Jana Kantego Skrochowskiego „Ostrogę” i adiutanta pchor. Henryka Nikicicza „Orwida”. To spowodowało wycofanie się pozostałych partyzantów. Według dokumentów sowieckich:

„w wyniku 5-godzinnego boju [bandę] całkowicie zniszczono - zabito 53 bandytów, w tym 6 oficerów białopolskiej armii. Schwytano do niewoli – 4”. Nie ma świadka śmierci „Kotwicza”. Jest opowieść, którą ludzie powtarzają od kilkudziesięciu lat. Pierwszy na tym skrzydle zginął „Ostroga”. Potem „Kotwicz” dostał kulę w czoło, wylot z tyłu czaszki. „Orwid” rzucił się, żeby wyciągnąć go spod ognia i w tej samej chwili padł na nogi dowódcy. Trzy kule w pierś. Tak ich razem znaleziono. W bitwie pod Surkontami straty sowieckie wyniosły 132 zabitych. Po stronie AK poległo 39 żołnierzy. Nie wszyscy zginęli w walce. Jedna z ocalałych sanitariuszek tak wspominała ostatnią fazę walk:

„Ale najgorsze było to, że oni razem ze mną robili obchód placu boju i wszystkich nieżyjących, ciężko rannych i lekko rannych, wszystkich dobijali bagnetami. Wszystkich! Pamiętam twarz kapitana „Hatraka” [kpt. Franciszek Cieplik]. On miał taką złotą szczękę i patrzył na mnie przytomnie, patrzył na mnie tak, jakby jemu było mnie żal. Ja to widziałam po jego oczach. Sołdat podszedł i pchnął go bagnetem w bok. Ja tylko widzę jego zęby wyszczerzone, bo on jego walił w brzuch, w klatkę piersiową, ile tylko chciał. I tak po kolei, każdego”. Po walce ciała poległych partyzantów pogrzebali miejscowi chłopi, zaznaczając miejsce pochówku resztkami płyt z grobów powstańców 1863 roku. Podczas Powstania Styczniowego nieopodal tego pola bitwy Rosjanie rozbili oddział Ludwika Narbutta. Po wojnie Sowieci wybudowali w miejscu bitwy oborę zarodową na 800 krów. Zbiorowa mogiła żołnierzy Armii Krajowej w Surkontach była przez lata kołchozowym pastwiskiem, na którym dwa razy dziennie tysiące racic tratowały zbiorowy grób w drodze na pastwisko i z powrotem. Na początku lat 90. życie, a właściwie Cezary Chlebowski, autor legendarnej już dzisiaj książki, poświęconej mjr. Janowi Piwnikowi „Ponuremu”, pt. „Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie”, postanowił wraz z grupą ludzi z Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa dopisać epilog tej pierwszej bitwy Antysowieckiego Powstania. Po długich i trudnych rozmowach przedstawicielami białoruskiego MSZ w Mińsku, w początkach września 1991 roku, obok kurhanów powstańczych stanął, zbudowany na zlecenie ROPWiM przez Fundację Ochrony Zabytków, cmentarzyk wojenny poświęcony mjr. „Kotwiczowi” i jego żołnierzom. Podczas uroczystości 8 września 1991 r., po mszy polowej Cezary Chlebowski przemawiał w imieniu Rady Pamięci przy Premierze RP. Tak wspominał tamte chwile:

„Gdy odchodziłem od ołtarza złapała mnie za rękę starowinka - babuleńka, niespodziewanie pocałowała w dłoń i zapytała: - Panie, kiedy tu wrócicie? Jeszcze dziś, po ładnych parunastu latach, wspomnienie to wywołuje u mnie dławienie w gardle. Od czasu do czasu mam z Surkont sygnały, że cmentarzyk stoi nienaruszony”. Według mjr. „Kotwicza” obecność żołnierzy polskich na Kresach Wschodnich miała „dokumentować wobec świata przynależność ziem kresowych do Rzeczypospolitej”. Kpt. cc Alfred Paczkowski „Wania” napisał po latach:

„Maciej - to Poniatowski. Jego śmierć była demonstracją i sprawą honoru”. Oddziały Armii Krajowej i oddziały samoobrony polskiej trwały na straży polskości na Kresach i dokumentowały tą przynależność aż do lat 50., tocząc nierówną walkę z bolszewicką okupacją i sowietyzacją tych ziem. Grzegorz Makus

Maria Carre: TW 1025 „Filozof”. Pamiętnik Antyapostoła (fragmenty) Właśnie w tych dniach umieściłem na rynku (można by tak powiedzieć) program, który pozwoliłby katolikom uzyskać akceptację protestantów. Do tego czasu katolicy bardzo liczyli na powrót protestantyzmu do macierzystego domu. Nastał czas, że stali się mniej aroganccy. Miłosierdzie stało się dla nich obowiązkiem. A kiedy w grę wchodziło miłosierdzie, uważałem, podśmiechując się ukradkiem, że nic złego nie może się zdarzyć. Przepowiedziałem, więc (z zastrzeżeniem, że będzie się to powtarzać w powyższym tonie) zniesienie: łaciny, ozdób kapłańskich, posągów, obrazów, świec, klęczników, (aby już nie musiano klękać). Kazałem też rozwinąć energiczną kampanię za zniesieniem krzyża. Ten znak jest w praktyce umieszczany w kościołach rzymskich i greckich. Już nastał czas, żeby katolicy zrozumieli, iż obrażają innych, którzy jednak są równie uzdolnieni i święci, jak oni. Ten znak, jak i przyklękanie, to są śmieszne zwyczaje. Przepowiadałem również — a był to dopiero rok 1940 — odejście od ołtarzy i zastąpienie ich zupełnie pustym stołem i porzucenie wszelkich krzyży, aby Chrystus uznany był za człowieka, a nie za Boga. Podkreślałem z naciskiem, że Msza ma być tylko wspólnotowym posiłkiem, na który wszyscy będą zapraszani nawet niewierzący. I tak doszedłem do takiej przepowiedni: chrzest stał się dla nowoczesnego człowieka śmiesznie magicznym obrzędem. Chrzest przez zanurzenie czy nie, musi być porzucony z korzyścią dla religii dorosłych. Szukałem sposobu usunięcia Papieża, ale wciąż nie znajdowałem takiej możliwości. Jak długo nie będzie się rozgłaszać, że grę słów Chrystusa: „Ty jesteś Piotr (Skała), a na tej skale zbuduję Kościół mój” wyrzekł pewien gorliwy Rzymianin (trudno to udowodnić, ale wystarczy sama możliwość), Papież wciąż będzie u władzy. Pocieszałem się nadzieją, że dokonamy tego, iż on stanie się antypatyczny. Ważne jest, abyśmy czynili głośną wrzawę przeciw niemu, ilekroć on uczyni coś nowego, a nawet, kiedy tylko przywraca to, co dawne, ale zbyt trudne do zniesienia. Poza tym wszystko, co jest dozwolone u protestantów i nawet tylko w jednej sekcie, powinno być uznane przez katolików, a więc powtórne małżeństwo rozwiedzionych, poligamia, antykoncepcja i eutanazja. Kościół uniwersalny powinien skupić wszystkie religie i nawet niewierzących filozofów. Stało się pilną sprawą, żeby kościoły chrześcijańskie zrezygnowały ze swoich ceremoniałów. Zachęcałem, więc do wielkiego sprzątania. Wszystko, co pobudza serca i ducha do oddawania czci niewidzialnemu Bogu, należy nieubłaganie tępić. Nie trzeba dawać wiary, jakobym ja nie znał, jak chcą niektórzy, (że ich nie wymienię), potęgi gestów i wszystkiego, co przemawia do zmysłów. Człowiek, choć trochę myślący zauważy, że ja niszczę wszystko, co jest ukochane w dawnej, skądinąd dość surowej religii. Pozostawienie jej surowości byłoby wcale niezłym żartem. Przemycałem w tajemnicy pogląd, że ten srogi Bóg mógł równie dobrze być wynalazkiem ludzkim. Bóg, który swego syna jedynego zesłał, aby poniósł śmierć na krzyżu!!! Ja wszakże musiałem na to baczyć, żeby moja nienawiść nie przenikała do moich pism. Powinny ją tonować zarówno łagodność jak i żal. (…) W tym czasie starałem się z wielką energią niszczyć kult maryjny. Z wielkim naciskiem podkreślałem, że katolicy i prawosławni wyrządzają protestantom wielką przykrość, utrwalając swoje rozliczne formy nabożeństw ku czci Maryi Dziewicy. Zwróciłem uwagę na to, ilu jest wśród braci odłączonych ludzi od nich rozsądniejszych i cnotliwszych. Ta istota ludzka, o której prawie nic nie wiemy, staje się u nas poniekąd potężniejsza (a w każdym razie łaskawsza), niż sam Bóg. W tym wypadku podjąłem się obrony praw Boga, traktując to jako świetną rozrywkę. Na pierwszy plan wysunąłem fakt, że wielu protestantów sądzi, iż Maryja miała po Jezusie jeszcze inne dzieci. Czy więc wierzą w dziewictwo Maryi tylko przy urodzeniu pierwszego dziecka? Trudno to powiedzieć. Zresztą w ogóle trudno określić, jakie są dokładne wierzenia tych różnych chrystianizmów. W rzeczywistości każdy wierzy w to, co chce. Natomiast stosunkowo łatwo można się dowiedzieć, czego oni nie znoszą. Zalecałem, więc usunięcie Różańca i wiele świąt odnoszących się do Maryi. Mój mszał liczył dwadzieścia pięć stron. Można do niego dodać pewne święta regionalne. O całkowitym usunięciu medalików, obrazów i posągów nie ma co mówić. Wiele pracy czeka nas w przyszłości… lecz to warte jest trudu. Nie wiedziałem jednak, jak zniszczyć Lourdes… i Fatimę… oraz kilka innych miejsc o mniejszym znaczeniu. Jeśli idzie o Lourdes, to rzecz jest piekielnie przykra. To jest otwarta rana na sercu protestantów. Nigdy Kościół uniwersalny nie będzie się mógł dobrze zakorzenić, jeśli to miejsce pielgrzymek ściągać będzie kilka milionów ludzi ze wszystkich ras i bez różnicy wieku. Poleciłem podjąć specjalne badanie nad zjawiskiem Lourdes, lecz ta ciężka praca nie przynosiła mi większego efektu. Naprawdę mogłem tylko wyciągnąć wniosek, że istnieją dość poważne różnice między pierwotnymi świadectwami. Jedno mówiło o zniknięciu Bernardetty, za którą szła zjawa aż do miejsca odpoczynku w młynie, jeśli dobrze pamiętam. Inne temu zaprzeczało. Sama dziewczyna go nie rozpoznała. Można było powiedzieć, że zapomniała, ale to nie wyglądało dość poważnie. Nie znoszę propagandy opierającej się na kłamstwach. Wiem doskonale, że Partia dopuszcza kłamstwo, kiedy w grę wchodzi większa stawka, ale ja osobiście wolę zachować godność. Czuję się silniejszy. Czuję nawet, że stoję wyżej niż towarzysze z mojej Partii którzy posługują się kłamstwem. Sądzę, że zawsze można od niego odejść, prowadząc grę tylko z prawdą. Wystarczy umieć wyjaśnić użyteczny aspekt każdej prawdy. Tak więc mogę powiedzieć, że moja misja była całkowicie zgodna z przykazaniem Chrystusa „Miłujcie się, jedni drugich”. Po prostu kierowałem miłosierne spojrzenie całego Kościoła na chrześcijan zwanych heretykami. Słuchając mnie, wypowiedzieli posłuszeństwo Apostołom, lecz ogólnie biorąc, nie byli tego świadomi. Inna trudność polega na tym, że trzeba by wpierw zniszczyć Boże Narodzenie aby zdetronizować Maryję. Otóż Boże Narodzenie stało się świętem radości i to także dla niewierzących. Ludzie nawet nie potrafiliby wyjaśnić ani dlaczego, ani jak to się stało. Należy tylko stwierdzić, że pokój i radość są dobrami bardzo pożądanymi. Zresztą na pocieszenie można zauważyć, że Matka Jezusa z Nazaretu nie ma żadnego znaczenia, jeśli On nie jest Synem Bożym. Nie potrzeba nawet zadawać sobie trudu, by zapamiętać jej imię. Dlatego zaś, kto chce nadal podziwiać zupełnie słuszną, większą część nauczania moralnego Jezusa (tego nauczania, które oceniam jako rewolucyjne), staje się śmieszne czcić dziecięctwo tak zwanego Jezusa. Cóż to za niemowlę, które urodziło się w stajni? I czy coś to zmienia? Należy zauważyć, że jeśli protestanccy chrześcijanie ogół nie nie wierzą w narodziny proroka Jezusa z dziewicy, to jednak siedemset milionów muzułmanów przyjęło ten dogmat za pośrednictwem Koranu. Trzeba zauważyć mimochodem, że połowa ludzkości jest obowiązana oddawać cześć tej młodej niewieście… Naprawdę, bardzo to ciekawe… Jednakże najciekawsze jest to, że muzułmanie uważają Jezusa z Nazaretu tylko za proroka i to mniejszego od ich Mahometa, który jednak urodził się normalnie. Dziwactwo ludzkie nie zna granic. Wszystko to wszakże wzmacnia moje przekonanie, że zaprzeczenie dziewictwa Maryi jest najpewniejszym sposobem przemiany chrześcijan w uczniów człowieka, który wszak nie był Bogiem. Któż nie widzi jak bardzo użyteczną rzeczą jest, przed zabiciem Boga, zabić Jezusa z Nazaretu? Ewangelie i Listy, a w końcu i cały Nowy Testament, staną się słowami człowieka i rzecz jasna każdy może wziąć stąd to, co chce, skrytykować to, co mu się nie podoba i odrzucić to, co przesadzone… To jest wniosek, do którego należało dojść… Jeżeli na wschodzie ikony stanowią wyraz szczególnego oddania się Maryi a dzisiaj są w całej Rosji ukryte, lub zostały zniszczone, to na Zachodzie bardzo rozpowszechniony jest Różaniec. Tę modlitwę, która polega na wyznawaniu z czcią piętnastu tak zwanych tajemnic, trzeba z całą energią tępić. Ona sama wystarczyłaby, aby podtrzymywać i propagować wiarę w trójosobowego Boga. Jak w całej reszcie, będzie i tu rzeczą konieczną budzić wyrzuty sumienia u tych, którzy odmawiają Różaniec. (…) Kształtowanie charakteru młodzieży jest żywotną koniecznością dla wszelkiej doktryny, która się szanuje. Uczyć dzieci ateizmu jest ważnym zadaniem, ponieważ to, co tajemnicze w doktrynach religijnych, pozostawiło pewną nostalgię, oprócz ludzi naprawdę wybitnych, do których siebie zaliczam. Nie byłoby jednak uczciwe z mojej strony, gdybym zaprzeczył, że wielu ateuszy nie jest szczerych wobec siebie samych. Nikt nie ma ochoty przyznawać się do swoich słabości i dlatego należy do nich tak podchodzić, jakby ich w ogóle nie mieli. Nadto silni stanowiący większość, powinni ująć słabych, będących w mniejszości w takie ramy, które im chwiać się nie pozwolą. Co się tyczy doktryn religijnych, można bez wahania każdego człowieka uznać za upośledzonego, w każdym razie w kończącym się dwudziestym stuleciu. Natomiast jest naprawdę rzeczą roztropną spodziewać się, że uzdrowienie nastąpi w 2000 roku. Pewną liczbę słów należy zdecydowanie wykreślić z ludzkiego słownika, a najlepszą metodą jest tutaj niedopuszczenie, aby dzieci je kiedykolwiek słyszały. Dlatego o wiele bardziej opłaca się opracować nowy katechizm, aniżeli po prostu czekać aż wszelkie nauczanie religijne zostanie zniesione. To będzie możliwe dopiero w ciągu dwóch lub trzech pokoleń. Póki co, należy na razie żonglować zjawiskiem „Kościoła” jako Zgromadzeniem braci przyjaciół z całego świata. Ten katechizm zatem będzie katechizmem tej przyjaźni, która zastąpi starożytne miłosierdzie chrześcijańskie. Wyraz „miłosierdzie” należy absolutnie wykreślić i zastąpić go wyrazem „miłość”! który pozwala stać na ziemi a nawet żonglować — nie czyniąc takiego go wrażenia — wszelkiego rodzaju dwuznacznościami. (…) Pracując nad nowym katechizmem, który będzie można nazwać „katechizmem religii człowieka”, doszedłem do przekonania, że będzie rzeczą rozsądną przygotować serię wydań i dawkować każdorazowo zmiany i ograniczenia, aby ludzi do tego przyzwyczajać. W pierwszym wydaniu należałoby skromnie usunąć tylko dwa punkty z Symbolu Apostolskiego. Najpierw zastąpić wyraz „katolicki” wyrazem „uniwersalny”, który zresztą znaczy to samo. Ważne jednak jest to, żeby wyraz „katolicki” już nie raził uszu protestantów ani też wiernych obrządku rzymskiego nie skłaniał do mniemania, że są nadchrześcijanami. Następnie należy bez ogródek znieść kult świętych. W tej chwili zależy mi na tym, żeby najpierw usunąć tych wszystkich, którym naprawdę świętości nie udowodniono, jak również tych, którzy nie odnieśli rzeczywistego sukcesu. Dalej należy usunąć wszystkich tych, którzy wspierali walkę z reformą, ponieważ ta sprawa nie wiąże się już z dzisiejszym czasem, kiedy troska o jedność przenika wszystkie serca. Później należy szczególnie chytrze, lecz dyskretnie, z wielkim namaszczeniem i kilkoma krokodylimi łzami domagać się rehabilitacji a następnie beatyfikacji a nawet kanonizacji najwybitniejszych herezjarchów, szczególnie tych, którzy afiszowali się płomienną, niszczycielską i wybuchową nienawiścią do Kościoła Rzymskiego. Trzeba najpierw wypuszczać balony próbne, na przykład z Lutrem. Jeżeli zaś katolicy na to nie zareagują, znaczyć to będzie moim zdaniem, że się nie oburzają. Na tej płaszczyźnie nasza działalność będzie odgrywać swoje małe solo roztropnie i z umiarkowaniem, z regularnymi później coraz krótszymi przerwami. Z kolei należy usunąć sąd, niebo, czyściec i piekło. To jest najłatwiejsze. Wielu jest skłonnych wierzyć, że dobroć Boża stoi ponad wszelkim występkiem. Trzeba więc kłaść nacisk tylko na tę dobroć. Zresztą Bóg, który nie będzie już budził strachu, rychło stanie się Bogiem, o którym przestaje się myśleć. Następnie, można przestrzegać dziesięciu przykazań Bożych, lecz wykreślić należy sześć przykazań kościelnych. Są one śmieszne… o jak śmieszne… (…) Jeśli chodzi o usunięcie przykazań kościelnych, to należy je wykorzystać do wywyższenia dorosłego chrześcijanina, który bardzo dobrze wie, że Bóg jest zbyt wielki żeby zajmować się sprawdzaniem, czy my jemy, czy nie, mięso w piątek. Co do corocznej spowiedzi to dobrze będzie zastąpić ją nabożeństwem wspólnotowym, w którym kapłan wymienia grzechy najczęściej popełniane w klasach najbiedniejszych, ponieważ właśnie na te grzechy trzeba skierować uwagę ludzi. Spowiedź osobista jest stratą czasu. Natomiast, wręcz przeciwnie nabożeństwo, jak je sobie wyobrażam, przyciągnie ludzi i wyda wspaniałe owoce. Wymaga to jednak dobrze przygotowanego kleru. Jeśli chodzi o obowiązkową mszę niedzielną, trzeba z całą mocą podkreślić, że nowoczesny człowiek potrzebuje świeżego powietrza i zieleni oraz że jest bardzo pożądane, aby mógł sobotę i niedzielę spędzić na wsi. Natomiast ci którym zależy na nabożeństwie czy mszy niedzielnej, będą mieli prawo wybrać piątek zamiast niedzieli; piątek wieczór byłby bardzo odpowiedni ale nie dla tych, którzy właśnie w piątek wieczorem udają się na wieś; w tym wypadku wolno om będzie wybrać czwartek. Ostatecznie to pierwszeństwo powinna mieć zasada, że każdy pójdzie za głosem swojego sumienia. Ta metoda, którą wynaleźli protestanci a która polega na kierowaniu się głosem sumienia, jest jedną z najwspanialszych. Dzięki niej unika się wydawania rozkazów, które łączą się z ryzykiem zgorszenia pewnych ludzi natomiast zastąpią je różne sugestie, które pozwalają na grę wolnej woli. Naturalnie, należy usunąć wszystko, co dotyczy życia nadprzyrodzonego i łaski. To są pojęcia bardzo niebezpieczne. Modlitwa, a więc Modlitwa Pańska będzie czasowo zachowana. Byłoby wszakże rzeczą przebiegłą zobowiązać katolików, aby do Boga się zwracali per „Ty” pod przyjacielskim pretekstem, że tę formę przyjęto we wszystkich krajach w przekładzie na język potoczny w wersji zgodnej z przekładem protestanckim. Będzie to uprzejmy sposób z naszej strony przebaczenia trwającej cztery stulecia arogancji. Jeżeli te nowe przekłady nie spodobają się bardziej nabożnym ludziom, co jest dość łatwe do przewidzenia, będzie to tylko korzyść po naszej stronie. Z kolei idzie sprawa siedmiu sakramentów. Wszystkie powinny być zrewidowane, tym bardziej, że u protestantów są tylko dwa. Wszyscy chrześcijanie, jakkolwiek się zwą, zachowają chrzest, lecz jeśli o mnie chodzi chciałbym, aby ten sakrament zniknął w pierwszym rzędzie. Wydaje mi się to stosunkowo łatwe. Jest to sakrament nazbyt dziecinny. Prawie tak dziecinny, jak znak krzyża i woda święcona. Zacznę od postanowienia, aby go udzielano tylko ludziom dorosłym i jedynie tym, którzy będą wierzyć, że nie można się bez niego obejść. Widzę stąd wszystko, co człowiek inteligentny może z tej formuły wyprowadzić. Naprawdę nie wiem, skąd bierze się to, co wymyślam, ale ja jestem człowiekiem genialnym. Czuję, że geniusz wychodzi ze mnie wszystkimi porami skóry. Oczywiście absolutnie należy porzucić ideę, że chrzest gładzi grzech pierworodny, który jest czystym wymysłem literackim; historię Adama i Ewy będzie się opowiadać tylko dla śmiechu. Trzeba będzie powiedzieć, że chrzest jest po prostu znakiem przynależności do chrystianizmu uniwersalnego; że ściśle mówiąc, wszyscy mogą go udzielać, lecz że wszyscy też mogą się bez niego obejść. Należy skorzystać ze sposobności zaśpiewania kupletu do świętych istniejących w religiach niechrześcijańskich. To wywołuje wyrzut sumienia. Wspaniale. Naturalnie należy z całą energią dążyć do zniesienia sakramentu bierzmowania, który jest rzekomo darem Ducha Świętego, ale może go udzielać tylko biskup. To stanowisko pozwoli potępić dogmat o Trójcy Świętej, jako obraźliwy da żydów i muzułmanów oraz niektórych, nie tak dawno powstałych sekt protestanckich. Nie będzie więc konieczne święcić krzyżma w Wielki Czwartek. Wszystko to za bardzo pachnie magią. Trzeba będzie zwrócić uwagę, że wiara może zupełnie dobrze obejść się bez ceremonii lub innych manifestacji zewnętrznych; w tym wypadku jest ona nawet wznioślejsza. Należy także mocno podkreślać wybitne cnoty, które można spotkać jako praktykowane przez pogan, żydów, muzułmanów i komunistów, ponieważ, jak już zauważyłem, katolik bardzo często wstydzi się pomyśleć, że u niego jest więcej świętych, niż u innych. Sakrament pokuty trzeba będzie zastąpić obrzędem wspólnotowym, sprowadzającym się tylko do rachunku sumienia kierowanego przez dobrze uformowanego kapłana. Potem nastąpi ogólne rozgrzeszenie, jak w niektórych kościołach protestanckich. Nowocześni kapłani będą uwolnieni od tych niekończących się godzin słuchania spowiedzi oraz ciężaru, jaki to stanowi dla nich. (…) Te wspólnotowe spowiedzi będą się odbywać dwa razy w roku, na Wielkanoc i na Boże Narodzenie. Niektórzy młodzi kapłani będą tak przygotowani aby górowali nad tymi tłumami swoim solidnym przygotowaniem socjalistycznym. Będzie bowiem chodzić o to, aby przy szczegółowym omawianiu grzechów społecznych kierować umysły ku marksizmowi. Motywy żalu będą wyłącznie sprowadzać się do braku sprawiedliwego postępowania względem wszystkich innych. Trzeba będzie wbijać do głowy przekonanie, że chrześcijanin jest człowiekiem, który ma zaufanie do człowieka w ogóle. Każdy więc zada sobie pytanie: czy inni także mogą mieć zaufanie do mnie? W tym obrzędzie, który nie będzie nosił nazwy sakramentu (jest to bowiem także wyraz, który powinien zniknąć ze słownika) Boga będzie się pomijać milczeniem. Nie będzie się w ogóle mówić o odpustach. Nikt zresztą nie wie, co one dokładnie znaczą. Dla sakramentu ostatniego namaszczenia należy wymyślić inną nazwę. Nie będzie można go znieść już na początku naszej reformy, ponieważ dotyczy ludzi ciężko chorych (taki sposób postępowania nie byłby popularny), ale trzeba będzie zadbać o to, żeby pojęcia życia wiecznego, sądu, raju, czyśćca czy piekła zastąpić tylko pragnieniem wyzdrowienia. W praktyce będzie można zauważyć, że lekarz nie potrzebuje w swych funkcjach medycznych kapłana do pomocy. Ja jednak chętnie wybrałbym nazwę sakramentu chorych i aby uniknąć myśli o życiu wiecznym, trzeba będzie go udzielać nawet lekko chorym. (…) Postanowiłem wpisać na początku tej pasjonującej pracy prawdziwą definicję Eucharystii to znaczy taką, jaką katolicy uważają za jedynie prawdziwą. Na pytanie co to jest Eucharystia, każde dziecko powinno więc odpowiedzieć: „Eucharystia jest sakramentem, który zawiera, rzeczywiście i substancjonalnie, Ciało, Krew, Duszę i Boskość Jezusa Chrystusa pod postaciami chleba i wina”. Nic poza tym!!! Tu więc chodzi o dokonanie poważnej pracy. Nie dlatego, żeby tego wierzenia nie można było obalić, lecz trzeba być roztropnym i nie czynić ataku frontalnego. Tę tak zwaną „rzeczywistą obecność Chrystusa pod postaciami chleba i wina” należy podważać sposobami okrężnymi. Jeśli zaatakuje się ją frontalnie, ludzie się zbuntują. Nic nie byłoby bardziej niebezpieczne, ponieważ jest to rzecz dobrze znana, że prześladowania wywyższają wiarę. Należy więc pominąć milczeniem wyrażenie „rzeczywista obecność” i wydobyć na jaw wszystko to, co pozwoli zbić lub osłabić to przekonanie.Trzeba za pierwszą konieczność uznać zupełne zrewidowanie słów Mszy, a nawet dobrze będzie zaprzestać używania samego słowa („Msza”) i zastąpić je słowem „Uczta” bądź wyrazem „Eucharystia” (na przykład). Odnowa Mszy powinna zminimalizować znaczenie tego, co nazywają Konsekracją i nadać Komunii o wiele bardziej banalną formę. Jest to praca długotrwała, w której nie można bagatelizować żadnego szczegółu. Tak więc na początku należy zauważyć, że kapłan sprawujący ofiarę jest odwrócony plecami do ludzi i zdaje się bezpośrednio rozmawiać z Bogiem niewidzialnym, Bogiem jednak reprezentowanym przez wielki krzyż umieszczony przed nim.Ten kapłan więc jest jednocześnie wybrańcem Boga i przedstawicielem zgromadzonych, którzy na niego spoglądają. Czyni wrażenie, że posiada władzę, ale także, że jest odosobniony. Dobrze będzie dać do zrozumienia, że parafianie czują się nieco zagubieni, nieco izolowani, nieco opuszczeni i że będą szczęśliwi, jeśli kapłan zechce się do nich zbliżyć. Kiedy ta myśl utoruje sobie drogę, my wystąpimy z sugestią zrezygnowania z podwyższonego ołtarza i zastąpienia go niewielkim stołem, absolutnie pustym, przy którym kapłan będzie stał odwrócony twarzą do ludzi. Nadto część obrzędu, która dotyczy samej Eucharystii i wymaga tego stołu, zostanie maksymalnie skrócona, natomiast część przeznaczona na głoszenie Słowa Bożego znacznie przedłużona. Jest rzeczą dobrze znaną, że katolicy wykazują szokującą ignorancję w zakresie znajomości Biblii a więc tę zmianę w odprawianiu Mszy wierni przyjmą jako uzasadnioną. Nie twierdzę, że będą uszczęśliwieni słuchając przydługich ustępów biblijnych, gdyż bardzo często nic z nich zgoła nie rozumieją; nie jest wszakże konieczne, aby je rozumieli przynajmniej do czasu, aż zostaną ukształtowani kapłani naprawdę socjalistyczni. Każdy tekst wchodzący w skład Ordinarium Mszy należy starannie porównać z tekstami przyjętymi przez anglikanów i luteranów, aby zachęcić bądź do opracowania jednego tekstu, bądź do przyznania pierwszeństwa wariantom możliwym do przyjęcia przez wyznawców tych religii. Któż nie widzi jak wielką korzyść przyniesie postępowanie, które nada tym samym słowom wręcz przeciwstawne znaczenia? W ten sposób wytworzy się przez wieloznaczność jedność między ludźmi, która inaczej w ogóle powstać nie może. Nie ma innej alternatywy: nawrócenie się lub wieloznaczność. Wybrałem ten wykręt, gdyż pozwala mi on dotrzeć do sprawy „rzeczywistej obecności”. Gdy katolicy zobaczą, że protestanci komunikują się na mszach, mimo że nie nawrócili się, nie będą pokładać żadnej ufności w swej antycznej „rzeczywistej obecności” (Chrystusa). Należy im wyjaśnić, że ta obecność istnieje tylko wtedy, gdy się w nią wierzy. W ten sposób poczują się twórcami całej swojej religii a inteligentniejsi z nich potrafią stąd wyciągnąć wnioski które się narzucają. Aby jeszcze uściślić pojęcie „rzeczywistej obecności” Chrystusa, trzeba będzie zrezygnować z wszelkiego ceremoniału. Więcej bogatych szat haftowanych, więcej muzyki zwanej sakralną, a w szczególności więcej śpiewu gregoriańskiego, ale też muzyki w stylu jazzu, którą należy wymyśleć; więcej znaków krzyża, ale bez żadnych przyklękań i postaw pełnych godności i powagi. Nadto trzeba, żeby wierni odzwyczaili się od przyklękania, czego trzeba będzie absolutnie zabronić podczas Komunii. Hostię należy jak najrychlej dawać na rękę dla przyćmienia całego pojęcia świętości. Nie będzie złą rzeczą pozwolić niektórym (z góry wyznaczonym) przyjmowania Komunii pod dwoma postaciami jak to czynią kapłani… ponieważ ci którzy nie otrzymają wina, będą szalenie zazdrośni i skłonni do zrezygnowania ze wszystkiego (czego należy się spodziewać). Nadto należy usilnie zalecać, aby nie odprawiano Mszy w ciągu tygodnia, gdyż ludzie nowocześni nie mają czasu do stracenia. Inną świetną metodą będzie odprawianie niedzielnej Mszy w rodzinie, przed albo po wspólnym spożyciu posiłku. W tym celu ojcowie i matki rodzin będą mogli przyjąć święcenia kapłańskie. Któż nie widzi korzyści jakie daje stosowanie tej metody, która uwalnia od konieczności uczestnictwa w jednym, tak uciążliwym miejscu kultu. Ażeby zdesakralizować kult, należy kapłana nakłonić do odprawiania Mszy w języku lokalnym, a w szczególności do wypowiadania słów konsekracji jako pewnej relacji którą one są w istocie. Nie będzie potrzeby wygłaszania przede wszystkim słów: „Oto Ciało moje, oto moja Krew”, jakby kapłan rzeczywiście zastępował Chrystusa, który je wyrzekł. Niechaj każdy wyczuwa, że chodzi o relacje. Tym bardziej nie należy uważać Mszy za Ofiarę bezkrwawą odnawiającą Ofiarę Krzyżową. Żaden protestant nie zgodzi się na taką formułę. Niechaj Msza będzie tylko wspólnotowym posiłkiem dla najwyższego dobra braterskiej ludzkości. Zresztą kiedy nastanie Kościół uniwersalny, Msza będzie miała rację bytu tylko w rodzinach, to znaczy, trzeba liczyć się z tą kategorią ludzi w rodzinach najbardziej egzaltowanych. Jednakże w gruncie rzeczy można ich tolerować, gdyż nie będą szkodliwi. Modlitwy stanowiące Ordinarium Mszy zostaną więc w maksymalnym stopniu uproszczone i jak najrychlej będzie wydane upoważnienie do odmawiania tylko trzech modlitw: na ofiarowanie, podczas Konsekracji i Komunii. Kiedy uda się nam przedstawić różne teksty w formie uproszczonej i przystępnej dla ludzi, dobrze będzie przypomnieć, dla zbudowania przyszłych pokoleń, jak wyglądały modlitwy Mszy odprawianej przez Ojca Św. Piusa V, które przyczyniły się do utrzymywania ludzi w średniowiecznym obskurantyzmie. Tak więc ofiarowanie jest modelem w swym rodzaju. Oto wzór tej modlitwy: „Przyjmij Ojcze Święty, Wiekuisty i Wszechmogący Boże tę nieskalaną Hostię, którą ofiaruję ja Twój niegodny sługa, Tobie, który jesteś moim żywym i praw-dziwym Bogiem, za moje niezliczone grzechy, zniewagi i zaniedbania, za wszystkich obecnych i za wszystkich chrześcijan żywych i umarłych, aby przyczyniła się do mojego i ich zbawienia na żywot wieczny.” Któż modli się lepiej? Proponuję, aby wszystkie klasztory zajęły się ułożeniem kilku ofertoriów oraz innych modlitw mszalnych. A ponieważ chodzi o ofiarowanie chleba, wydało mi się słuszne modlić się po prostu: „Przynosimy tutaj chleb, jako owoc rąk ludzkich, mający służyć za pokarm dla ludzi”. Z całą pewnością słowa, które wskazują na sakralny sens tej ceremonii powinny być usunięte. Przytoczę tylko jeden przykład. W dawnej Mszy zawsze modlono się w taki sposób: „Jezus wziął w swoje święte i czcigodne ręce”… Wyraz „święte” powinien zniknąć z naszego słownika i nie będzie się mówić o świętych i czcigodnych rękach, lecz powie się tak: „wziął chleb, błogosławił go” itd… To jest dobry przykład, w jakim duchu będzie prowadzona praca. Ja w tej chwili nie mam czasu, ale przedstawię kilka wersji mszy według mojego pomysłu. Jest to jednak główne zadanie dla mnicha. Rozumie się samo przez się, że kiedy Msza nie będzie zawierać więcej niż trzy modlitwy obowiązkowe, zawsze będzie wolno do nich dodać: psalmy, kantyki, lekcje i kazania, wedle upodobania każdego. Skoro ta Msza sprowadzać się będzie do funkcji posiłku, będzie rzeczą bardzo ważną, aby stół był dostatecznie duży, gdyż przy nim zasiądzie dwanaście osób. Zawsze wydawali mi się śmieszni ci ludzie, którzy, aby spożywać, muszą zmieniać miejsca i popychać się (wszak nie można zaprzeczyć, że przy stole komunijnym dochodzi do przepychanki). To jest ich błąd — dlaczego nazywają „stołem” zwykłą barierkę?… Zatem, ja pragnąłbym, żeby w każdym kościele znajdowały się tylko stoły przeznaczone dla dwunastu osób. Niektórzy są zdania, że w Uczcie było 13 osób, ale ponieważ wszyscy boją się tej liczby, my przyjmiemy wersję, według której Judasz odszedł przed łamaniem chleba Wynika stąd konieczność przysposobienia o wiele większej liczby kapłanów. Nie jest to trudna sprawa. Wystarczy wymagać trochę dobrej woli, trochę przyzwoitego prowadzenia się, bez niekończących się studiów i rozumie się, bez celibatu. Natomiast ci którzy zechcą korzystać z siły, jaką daje wstrzemięźliwość, będą mnichami lub pustelnikami, a ci którzy będą chcieli studiować, teologami. Będzie więc kilka kategorii kapłanów. Najbardziej popularny będzie człowiek żonaty, odprawiający Mszę u siebie w domu podczas każdorazowego spożywania posiłku. Skoro Msza będzie już tylko Ucztą, nie będzie aktem adoracji. Nie będzie dziękczynieniem za iluzoryczne dobrodziejstwa, nie będzie aktem przebaczenia, którego nie jest w stanie udzielić, nie będzie można kierować próśb o cokolwiek do tajemnicy nieznanego, lecz ze wszystkim zwracać się do człowieka. Kościół uniwersalny będzie w końcu powołany na chwałę człowieka, będzie wynosił jego wielkość, siłę i tężyznę, wywyższał jego prawa i opiewał jego zwycięstwa. Nadesłał p. PiotrX

Europa na rozdrożu To oczywiście tylko przypadek, iż wielkie kryzysy pojawiły się w Europie dopiero po jej „zjednoczeniu” pod dyktando narodu rozumnego. – admin.

Coraz więcej cieszących się autorytetem ekonomistów wydaje wyrok skazujący na gospodarkę europejską. Ten tydzień mógłby stać się pierwszym krokiem w kierunku jej ratowania, jednak rzeczywistość okazała się bardzo ponura: fiasko spotkania Merkel-Sarkozy, omawianie ewentualnych posunięć w celu oszczędzania we Włoszech, zahamowanie wzrostu w Niemczech i decyzja Szwajcarii, która postanowiła walczyć z umacnianiem się swej waluty. Eks szef Eurokomisji, jeden ze współautorów koncepcji europejskiego jednolitego rynku wewnętrznego i ojciec chrzestny euro Jacques Delors oświadczył, że Europa znajduje się obecnie na skraju przepaści [Ale już wkrótce zrobimy wielki krok naprzód! - admin].

Przed początkiem negocjacji w Paryżu pojawiły się wzmianki o tym, że podstawowym tematem będzie kwestia euroobligacji. Te wspólne pożyczki pozwoliłyby na rozprowadzenie już istniejącego oraz przyszłego ryzyka Grecji, Portugalii, Hiszpanii, Włoch w drodze połączenia z mniejszym ryzykiem związanym z pożyczkami, na przykład Niemiec i Holandii. Francja, która znalazła się na pierwszej liście, jest podstawowym posiadaczem papierów wartościowych problematycznych krajów. Jasne jest, że Paryż jest zainteresowany w takim równomiernym podziale długów między wszystkimi członkami strefy euro. Niemcy natomiast zdają sobie sprawę z tego, że dla nich tek krok będzie stanowić nowe obciążenie dla ich gospodarki krajowej. Dlatego Berlin jeszcze przed spotkaniem dał do zrozumienia: ten temat nie będzie omawiany. W wyniku podstawowym rezultatem negocjacji we Francji stał się pomysł odnośnie utworzenia jednolitego rządu europejskiego. Eksperci natychmiast uznali ten plan za pozbawiony wszelkich perspektyw. „Trudno wyobrazić sobie kraj, który zgodzi się na to, aby jego finansami zarządzała jakaś daleka – ideologicznie oraz geograficznie – instytucja”, – podkreśla dyrektor departamentu analitycznego spółki Nord-Kapitał Władimir Rożankowski:

„Nie wiem, czy obecnie władze na peryferiach gotowe są do przekazania swych uprawnień, w tym również finansowych, na ręce jednolitego centrum w Brukseli czy we Frankfurcie, czy też do rezygnacji ze swych regionalnych rządów finansowych. Moim zdaniem, jest to obecnie najbardziej palący temat. Inaczej wychodzi wariant zerowy – w każdej sytuacji będzie ktoś, kto nie zgadza się i polemika będzie trwać w nieskończoność”. Takie same niekończące się uzgadnianie może czekać na inną inicjatywę wysuniętą przez panią Merkel i Nicolasa Sarkozy`ego – jest to wprowadzenie podatku od operacji finansowych, który ma obowiązywać od jesieni 2013 roku. Na razie wszyscy mówią, że chodzi o podatek od operacji bankowych dla osób prawnych. Środki z tego skierowane zostaną, najprawdopodobniej, na wypłacanie zadłużeń narodowych czy też na obniżanie deficytu budżetów. „Ten mechanizm pozwala na unikanie defoltu w jakimś poszczególnym kraju”, – uważa naczelny ekonomista spółki „Finam Management” Aleksander Osin:

„Sam przez się ten podatek jest pewnym zastępstwem tych strat, jakie banki mają ponieść w trakcie restrukturyzacji greckiego zadłużenia. Taki scenariusz w drodze wprowadzania podatku nie pozwala agencjom rankingowym na ogłoszenie defoltu w Grecji”. Równocześnie nikt nie wyklucza prawdopodobieństwa tego, że inwestorzy zaczną zmniejszać swoje inwestycje w gospodarki „młodej Europy”. „Najważniejsze jest to, że Grecja sama zainstalowała minę o opóźnionym zapłonie, gdyż nie zwiększała inwestycji we własną produkcję i stawiała przeważnie na eksport”, – podkreśla starszy analityk spółki inwestycyjnej „Zerich Capital Management„ Oleg Duszyn:

„Podstawowym czynnikiem niemieckiej gospodarki jest silny eksport. Jednak obecnie, gdy cała gospodarka światowa znajduje się w stanie stagnacji, straty ponosi także eksport niemiecki. Inne kraje powinny rozwijać się w sposób bardziej płynny, podejmować kroki w celu podnoszenia swych zdolności konkurencyjnych, aby Niemcy nie były dla nich jedynym krwiodawcą”. Równocześnie we Włoszech podejmuje się próby zrozumienia tego, jak dalej da się żyć bez krwiodawców, a jednocześnie zastanawia się nad tym, w jakiej mierze skuteczny będzie plan oszczędzania środków budżetowych, który 12 sierpnia zaakceptowała rada ministrów. Zgodnie z tymi planami, Rzym zamierza zaoszczędzić 20 miliardów euro w 2012 roku i 25 miliardów euro w 2013-tym. Na liście tych posunięć znajduje się płatna opieka lekarska, cięcia w wydatkach na organy samorządu terenowego, dodatkowe podatki. Jasne jest, że związki zawodowe już przygotowują kroki w odpowiedzi na te posunięcia. „Należałoby zrozumieć też, czy do takich kroków są gotowi również polityc”y, – dodaje czołowy analityk agencji „Finmarket” Andriej Łusnikow:

„To, co jest proponowane dla zrównoważenia budżetu Włoch, niewątpliwie, może wywrzeć negatywny wpływ na polityczne perspektywy rządu. Oznacza to, że będzie on wcielać zaplanowane posunięcia w życie w sposób bardzo oględny. Wiążą się z tym podstawowe wątpliwości co do tego, że reżim sztywnego oszczędzania potrafi zapewnić stabilizację sytuacji we Włoszech”. Natomiast hiszpańskie władze stawiają na leki – wydatki na farmaceutykę w nowym planie oszczędzania będą obniżone o prawie 2,5 miliarda euro, lekarzom natomiast radzi się zapisywanie tańszych leków. Innym źródłem oszczędzania środków stanie się dodatkowy podatek od zysków wielkich spółek. Zapewni to wpływy jeszcze 2,5 miliarda euro. Nareszcie, Szwajcaria. Wszczęła ona walkę z umacnianiem franku szwajcarskiego, w który – obok złota i japońskiej jeny – aktywnie inwestują swoje środki inwestorzy. Władze Szwajcarii postanowiły skierować w przybliżeniu 2,5 miliarda dolarów na wspieranie spółek, które zajmują się eksportem i turystyką. W Szwajcarii przyznaje się, że podnoszenie kursu franku trwa już od roku. „Wywiera to silną presję na gospodarkę kraju, a w ostatnim czasie, po obniżeniu rankingu Stanów Zjednoczonych i powiększania się skali kryzysu zadłużeń w Europie – ten proces nasilił się”, – podkreśla partner zarządzający i dyrektor generalny UFS Investment Company Jelena Żeleznowa:

„Frank umocnił się o 30 procent. Oczywiście, będzie to wywierać negatywny wpływ na rozwój gospodarki Szwajcarii. Dlatego decyzja Szwajcarskiego Banku Narodowego co do poinformowania o nasileniu posunięć w zakresie walki z wydatnym umacnianiem się waluty narodowej, była w pełni logiczna”. Obserwując wszystkie te wstrząsy, jakie przeżywa obecnie Europa, laureat Nagrody Nobla Paul Krugman poskarżył się na to, że jeśli druga wojna światowa pomogła w poradzeniu sobie z wielką depresją, to obecnie sytuację naprawiłoby najście przybyszy z innych planet. „Gdybyśmy dowiedzieli, że przygotowują oni inwazję, wynikłoby zadanie odpierania tego ataku, do czego konieczne byłoby pokonanie inflacji i deficytu budżetów, łatwo dalibyśmy sobie radą z tym w ciągu 18 miesięcy”, – zażartował cieszący się autorytetem amerykański ekonomista. http://polish.ruvr.ru

Pułapka na Rosję Właściwie, poprawniejsze wyrażenie powinno brzmieć, „Pułapka na Rosjan”. Artykuł „Teza-antyteza-synteza jako metoda działania Żydów i obecnej rozgrywki z Rosją”, jest jedynie syntezą, a więc wnioskami, które wynikają z analizy faktów i znajomości mentalności i działania żydów. Aby zrozumieć przedstawione wnioski, należałoby przedstawić całą analizę i fakty, które potwierdzają słuszność takich wniosków. To jednak wymagałoby napisania kilkunastostronicowego lub kilkudziesięciostronicowego artykułu. Może kiedyś to zrobię, lecz na razie przestawię pewne twierdzenia, na podstawie, których te wnioski zostały osiągnięte, i na które istnieją dowody. Wymianę jądrową pomiędzy USA i Rosją łatwo jest zaaranżować, gdy kontroluje się obydwa państwa, lub gdy ma się wpływ lub informację dotyczącą ilości, jakości i rozmieszczenia broni jądrowej na terenach tych krajów. Tę informację mają żydzi w obydwu państwach, a przynajmniej w USA całkowicie kontrolują broń jądrową. Żydzi chcą zniszczyć Rosję i pozbyć się USA, które już nie jest im potrzebne. Takie wzajemnie (i głupie) zniszczenie dwóch narodów, które wcale nie mają żadnych urazów, jedynie wzmocni władzę żydów nad światem. Uderzenia jądrowe w Rosję mogą być w Europejską jej część, tak, więc Syberia może nadawać się do natychmiastowej eksploatacji przez Chińczyków, gdy podejmą marsz na zachód. Nie wiemy dokładnie, jakie są skutki wybuchu broni jądrowej. Jest mowa o intensywnym promieniowaniu, które to podobno nie pozwala przebywać w tych terenach przez długi czas. Jednak te informacje pochodzą z tego samego źródła. Doświadczenia z bronią jądrową były przeprowadzanie przez dziesięciolecia, co mogło pozwolić oszacować skutki popromienne po różnych wybuchach jądrowych, pod ziemią, na ziemi i w powietrzu nad celem. Wiadomo jest, że ludzie mieszkają obecnie zarówno w Hiroszimie i Nagasaki. Będąc w Hiroszimie nie zauważa się, aby były jakieś konsekwencje skutków popromiennych. Miasto wygląda wyjątkowo pięknie jak na miasta japońskie i jest w innym stylu niż te, które nie uległy całkowitemu zniszczeniu. Przypuszczam, że jeżeli eksplozje nuklearne miały by miejsce nad celem, to efekt popromienny byłby znacznie mniejszy. Być może żydzi mają jakieś sposoby, dzięki Ameryce, które ich zdaniem pozwolą taki teren odzyskać, przynajmniej po jakimś czasie. Te technologie są utajnione i można zakładać, że mają oni dokładną wiedzę na temat skutków popromiennych, rodzaju użytej broni i sposobu jej użycia. Oni myślą długoterminowo, nawet w przedziale kilkusetletnim. Ich celem nie jest, aby mieszkać na tych terenach natychmiast po wybuchach. Ich celem jest „posiąść całą ziemię na własność”, to znaczy aby nikt inny na tej ziemi nie żył oprócz nich. W międzyczasie, gdy skażenie popromienne, na półkuli północnej będzie stopniowo maleć, mogą sobie spokojnie żyć w Patagonii, Chile, Australii, i Nowej Zelandii gdzie obecnie budują swoje bazy.

Chiny jako nowa baza dla żydów do kontroli nad światem Chiny, przypuszczam, są pod kontrolą żydów i kryptożydów chińskich. W Chinach mieszka kilka milionów żydów, którzy wyglądają dokładnie tak jak Chińczycy. Będąc w Chinach, przejeżdżałem kiedyś przez zupełnie puste miasto, które wyglądało lepiej, niż najładniejsze miasta w USA. Było to dla mnie dziwne i nie rozumiałem tego. W internecie są informacje o tzw. „ghost towns” (miasta-duchy) w Chinach, które wyglądają dokładnie tak jak to, przez które przejeżdżałem.

http://www.dailymail.co.uk/news/article-2005231/Chinas-ghost-towns-New-satellite-pictures-massive-skyscraper-cities-STILL-completely-empty.html

http://www.dailymail.co.uk/news/article-1339536/Ghost-towns-China-Satellite-images-cities-lying-completely-deserted.html

Istnieją różne wytłumaczenia, dlaczego te miasta są puste. Jedne źródła mówią, że to z powodu przegrzania gospodarki chińskiej. Inne, że są to miasta dla robotników chińskich, których będzie się przemieszczać. Obie są dezinformacją. Tak pięknych miast nie buduje się dla robotników. Wystarczy spojrzeć na miasta, które państwo chińskie wybudowało tym Chińczykom, których przesiedliło z terenów zalewowych po wybudowaniu zapory na rzece, chyba Jangcy czy Żółtej. Będąc w Chinach, obserwowałem te biznesy, firmy tam działające i ten masowy przelew technologii z zachodu i USA. Znakomita większość firm obcych działających w Chinach, obojętnie, pod jaką banderą i obojętne, jakiej wielkości, duże, małe, średnie, są firmami żydowskimi. Żydzi, więc budują Chiny na potęgę. To wszystko nie byłoby możliwe bez koncesji politycznych i rzeczywistego wpływu i/lub kontroli nad krajem. Chiny nie są przeciw żydom, lecz przeciw USA i „zachodowi”, czyli dokładnie przeciw tym, których żydzi chcą zniszczyć, bo USA i Europa nie są już im potrzebne. Podobnie jest z Indiami. Będąc tam obserwowałem ten sam schemat, co w przypadku Chin. USA przekazały Indiom jak i Pakistanowi technologie broni jądrowej. Po co? Tylko po to, aby w odpowiednim czasie to wykorzystać. Żydzi muszą mieć jakąś antytezę na Chiny (i na muzułmanów), które (jak wszystko na to wskazuje) żydzi obrali sobie jak bazę do panowania nad światem po zniszczeniu zachodu, USA, Rosji i białej rasy.

Muzułmanie Wiadomo jest, że Turcja jest pod kontrolą kryptożydów, tzw. Donemeh, od 1908 roku. Podobnie jest z Arabią Saudyjską, Jordanem i prawdopodobnie Iranem odgrywającym rolę antytezy do Izraela i syjonizmu (a nie judaizmu). Istnieje wiele dowodów na to, że Iran znajduje się pod przywództwem kryptożydów udających hipermuzułmanów. Bractwo Muzułmańskie jest również organizacją kryptożydowską i obecne tzw. kolorowe rewolucje w krajach muzułmańskich, są jedynie po to, aby „zdemokratyzować” te państwa, czyli kontrolować, poprzez zakulisową siłę w ten sam sposób, jak państwa europejskie i USA. To „zdemokratyzowanie” świata Islamu pozwoli im zbudować Unię Muzułmańską pod wodzą Turcji, która posłuży do ataku na Europę i jej zniszczenia. Nie jest to trudne do zrealizowania, bo ideologia islamu, wymyślona również przez żydów, nakazuje zabijać chrześcijan i niewiernych. Tak, więc podbudowa ideologiczna już jest. Ktoś może błędnie myśleć, że to spowoduje zniszczenie Izraela. Problem polega na tym, że siły zakulisowe żydowskie chcą takiego zniszczenia. A raczej kontrolowanego zniszczenia, lub „budującego zniszczenia” tzw. creative destruction. Nie jest to trudno osiągnąć, jeśli się dowodzi armią, która dokonuje tego zniszczenia. Żydzi dowodzili Niemcami w czasie II wojny światowej i zabijali żydów, tylko po to, aby z tej „ofiary” zbudować coś nie do porównania potężniejszego, czyli Izrael i kontrolę nad światem. Nie należy przykładać naszej mentalności do żydowskiej.

Atak Rosji na Polskę Wywołać wojnę, wbrew pozorem, nie jest łatwo. Dobrze się nad tym trzeba napracować, aby ludzie wzajemnie się zabijali. Niech ktoś spróbuje napuścić jednych ludzi, którzy są zadowoleni z życia i dobrze żyją na innych ludzi, którzy również są zadowoleni z życia i dobrze żyją. Nie jest to łatwe. Aby to zrobić należy wcześniej spowodować, aby ich życie było tragiczne, nieszczęśliwe i pełne zgryzot. Do tego służy kontrola nad ekonomią. Polityka wewnętrzna i ideologia służy do objęcia władzy nad społeczeństwem. Propaganda zaś służy do wskazania błędnej przyczyny, a polityka zewnętrzna do takiego ustawiania państw, aby miały tylko dwie opcje. Zginąć samemu lub zabić innego. A więc wywołać wojnę. Nie ma to nic wspólnego z osobistymi urazami, które obywatele tych państw mogą mieć lub nie mieć. Jeśli się ma kontrolę nad tymi obywatelami, tą niezorganizowaną masą, to ta masa wykona rozkazy. Hitler był pewien, że Anglia i Francja nie wypowie mu wojny, gdy zaatakował Polskę w 1939 roku. Był, więc bardzo zdziwiony, gdy tak się stało. Powstaje pytanie: skąd miał to przeświadczenie, że Francja i Anglia tej wojny mu nie wypowie? Dlatego że został „oszukany poprzez prawdę.” Co to jest, wyjaśniłem w „Skowycie Psa Poety”. Podobnie jest z Putinem i z Rosją obecnie. Należy zrozumieć sytuację, w jakiej znajduje się Rosja. Rosja, jeśli nie uwzględniać broni jądrowej, jest krajem słabym. Jej byt zależy od surowców, których ceny kontroluje kabalistyczna elita finansowa. Na jej obrzeżach żydzi budują dwie potęgi militarne i ekonomiczne. Chiny i Turcję. Jeśli Rosja nic nie zrobi, to tak czy siak zginie poprzez zacofanie, co spowoduje stopniowy rozkład i rozczłonkowanie od wewnątrz. Jeśli chce utrzymać swój status i rozległe tereny, jedyną jej opcją jest unia z państwem, które zapewni dotrzymanie kroku w rozwoju technologicznym. Tym państwem dla Rosji mogą być tylko Niemcy, których gospodarka jest komplementarna do surowcowej gospodarki Rosji. Polska nim nie jest, bo żydzi wcześniej zniszczyli nasz przemysł i przerobili naszą gospodarkę na gospodarkę usługową (pod hasłem tzw. synchronizacji z gospodarką UE). Dla Rosji ratunkiem są, więc Niemcy – i ta droga została wskazana Putinowi i ekipie rządzącej w Moskwie. Wszystko, więc wygląda naturalnie, choć takim nie jest, lecz jest reżyserowane. Jest to język Spinozy, którym posługują się lucyferianie, jacy wielokrotnie wypowiadali się, że są bogami. Są bogami, bo oni kształtują środowisko, które to zmusza do takiego, a nie innego zachowania. Na tę unię pomiędzy Rosją i Niemcami wskazał też Zbigniew Brzeziński, jeden ze sług lucyferian, w swojej koncepcji Euroazji. Należy sobie, więc uświadomić, że nie służy on Polsce i Polakom, lecz obcym siłom i wykorzystuje zaufanie, jakim obdarzają go niektórzy Polacy do ich zniszczenia. Jest to wyjątkowo podłe z jego strony.

Problemem w unii Rosji-Niemcy jest Polska, z którą, tak czy siak, trzeba będzie się jakoś rozprawić. Rosja potrzebuje bezpośredniego dostępu do Polski, dlatego też są skoordynowane działania sił zachodnich, rosyjskich i … „polskich”, aby Białoruś wepchnąć pod dominację rosyjską, poprzez wcześniejsze usunięcie Łukaszenki. Polsce będą dane gwarancje bezpieczeństwa jak w 1939 roku, tylko po to aby wywołać konflikt; grupa żydów rządząca Polską będzie zachowywać się wyjątkowo prowokacyjnie względem Rosji. Z drugiej strony Rosji będą nieformalnie dane gwarancje, że zachód nie zareaguje na jej wkroczenie do Polski, na której to terenie żydzi urządzą całą masę prowokacyjnych przedsięwzięć. Mogą to być rakiety jądrowe lub antyrakiety, bazy samolotów NATO, wojska NATO – lecz nie w takiej ilości aby móc obronić – lub cokolwiek co tylko będą mogli wymyślić, aby stworzyć pozory zagrożenia dla Rosji. Tę prowokacyjną robotę świetnie odwalał Lech Kaczyński – i w momencie gdy całkowicie się zużył, żydzi się go pozbyli. W tym samym czasie propaganda zachodnia będzie oskarżać Polaków (którzy nie będą mieli z nimi nic wspólnego) za takie „prowokacyjne” zachowanie względem Rosji. Jedynym wyjściem dla Rosji będzie wcześniejsze uderzenie, aby zapobiec swojemu zagrożeniu w późniejszym czasie. Taki prawdopodobnie będzie skrypt. Czyż nie wygląda to naturalnie? A jednak to wszystko fikcja. Fikcja która przyniesie rzeczywiste rezultaty, tak jak fikcyjne tworzenie napięć pomiędzy Niemcami i Polską przyniosło rzeczywiste rezultaty w postaci II wojny światowej. To, jaką będziemy mieli armię i czy w ogóle ją będziemy mieli, nie jest istotne. Po wkroczeniu wojsk rosyjskich, niszczeniem rodzimej ludności mogą zająć się jednostki składające się np. z żydów, muzułmanów lub Azjatów, pod byle pozorem, np. antysemityzmu (który prasa światowa nam przypisze i będzie na okrągło trąbić światu), lub ksenofobi, lub czymkolwiek innym np. że Polacy wierzą w UFO lub na odwrót że … nie wierzą w UFO. Nieistotne co wymyślą, bo gdzie Polacy będą mogli udać się ze swoją skargą? Do jakiego sądu? To mordowanie Polaków poprzez obce nacje (żydzi, Azjaci, muzułmanie) będzie jednak szło na konto Rosjan, których to mundury tamci będą nosić. Tą robotę mogę też wykonać kryptożydzi w Polsce których jest kilka milionów i nagle (tak jak pisał Frank) „zmienią się w kogoś innego – i oskarżając narodowców za swoje urojenia, zniszczą ich. Jednak w pewnym momencie (po zniszczeniu większości Polaków narodowców), USA i Zachód zainterweniuje. Żydzi, bowiem wcale nie dopuszczą, aby Rosja połączyła się z Niemcami i koncept Z. Brzezińskiego jest fikcją. Jej jedyną funkcją jest skierowanie Rosji na Polskę i Polski zniszczenie, późniejsze wywołanie wojny – i zniszczenie Rosji. Tak, więc, to co jest METODĄ (wkroczenie do Polski) dla Rosji do osiągnięcia celu (połączenia z Niemcami) – dla żydów kabalistów jest już CELEM (wkroczenie do Polski). I na tym polega ten trick. Ratunkiem dla Rosji jest Euroazja (Brzezińskiego), co będzie wymagać wkroczenia do Polski, a co już jest celem dla kabalistów.

Przykład: Żydzi stworzyli takie organizacje jak KPN, KOR, Solidarność. KOR był lokalnym mózgiem, KPN użytecznymi idiotami, (którym wydawało się, że są mózgiem), a Solidarność mieczem. Celem KPN była niepodległość. W tym celu podsunięto tym użytecznym idiotom ideę „Rewolucji Narodowej” i robienie strajków, jako METODĘ do osiągnięcia celu. W momencie jednak, gdy strajki wywołano, żydostwo osiągnęło już swój cel i ludzie z KPN, którzy naprawdę wierzyli, że chodzi o walkę o niepodległość, przestali być potrzebni. Tak, więc tych naiwnych użytecznych idiotów z KPN zamknięto do więzienia, a ruch Solidarność został przejęty przez KOR-owców, którzy zmienili swoje wcześniejsze deklaracja z osiągnięcia „niepodległości” na osiągnięcie „liberalizacji”. Putin, czy ktokolwiek będzie wtedy rządził Rosją, są i będą utwierdzani w wierze, że są rzeczywiście popierani poprzez zakulisowe siły. Ta wiara będzie budowana poprzez tzw. „oszustwo poprzez prawdę”, czyli wygrywanie wszelkich spornych spraw w konfliktach interesów z Polską. Tak, więc realizacja rury Bałtyckiej, odcięcie rafinerii w Możejkach od dostaw ropy, embargo na Polskie mięso, blokada Mierzei Wiślanej, wszystko robione właściwie bez reakcji „zachodu”, którego podobno Polska jest częścią, przekonują władców Rosji że oni mają rzeczywiste poparcie zakulisowych sił i że one pomogą zrealizować Rosji unię Niemcy-Rosja. To przekonanie jest budowane tylko po to, aby władcy Rosji mieli je również wtedy, gdy będą wkraczać do Polski. W tym jednak momencie topór spada na Rosję. Tak, więc i w tym schemacie, to co Rosja i Rosjanie będzie upatrywać jako swój ratunek (unia z Niemcami) będzie w istocie jej/ich zgubą (atak jądrowy). W tym schemacie, obojętnie jak się zachowa Rosja, każda droga ma prowadzić do jej zguby (w myśl lucyferian). I Polski też. MarekS

Historia najsłynniejszego polskiego atamana Rosyjska propaganda utrzymuje, że Kozacy to Rosjanie. Stosując tego typu logikę, można równie dobrze powiedzieć, że Kozacy to Polacy. Oto historia najsłynniejszego polskiego atamana. Rozpatrując historię hetmana kozackiego Pawła Tetery (Pawła Pantalejmona Pasika Tetery-Moszkowskiego), częściej obracać musimy się w kręgu niepewności i domysłów niż ustalonych faktów. Już samo dokładne ustalenie daty jego urodzenia sprawia wiele problemów badaczom jego dziejów. Marek Ferenc podaje, że fakt ten miał miejsce pomiędzy rokiem 1610 a 1615. Z kolei w innym biogramie podano ogólnikową informację o urodzeniu się Pawła Tetery ok. 1620 roku. Bardziej pewna wydaje się już data jego śmierci – zanotowana na 1671 rok. Pozostałe sprawy związane z osobistym życiem przyszłego hetmana kozackiego również nie są dostatecznie wyjaśnione. Wiadomo, że był on dwukrotnie ożeniony, a jego drugą żoną była córka samego hetmana Bohdana Chmielnickiego, Olena, co zapewne nie pozostało bez wpływu na karierę Pawła Tetery. Jego ojcem był prawdopodobnie Jan Moszkowski, a o matce – cytując słowa historyka – można powiedzieć tylko tyle, że żyła jeszcze w 1669 roku. Być może miała na imię Anastazja, tak jak podaje to Jarosław Daszkewycz, który dodaje także, że była ona w tym czasie, tj. około 1669 roku, mniszką bazylianką. Niewiele więcej wiadomo także o rodzeństwie Pawła Tetery, mającego brata Jurka oraz dwie siostry: Ewę, żonę Michała Iskrzyckiego, i drugą, nieznaną z imienia, która poślubiła Atanazego Pirockiego. Sam Paweł Tetera miałby pochodzić wg jednej wersji ze szlacheckiego rodu Morzkowskich herbu Radwan, wg drugiej pochodził z drobnej szlachty wyznania prawosławnego zamieszkałej koło Owrucza w województwie kijowskim. Według ukraińskiego badacza Jarosława Daszkewycza, do 1649 roku używał on nazwiska Moszkowski (inna możliwa pisownia: Morzkowski), natomiast drugi człon tegoż nazwiska, pod którym jest znany w historii, czyli Tetera, jest przydomkiem/ przezwiskiem nadanym mu już w okresie jego przynależności i działalności dla Kozaczyzny. Jako ciekawostkę podać można, że jakoby przezwisko Tetera, nadane mu przez Kozaków, oznaczać miało pewien rodzaj ulubionej kozackiej „zacierki” z mąki żytniej.

Nauka w szkole unickiej Ukraiński historyk Taras Czuhlib podaje informację, że młody Paweł Tetera zdobywał wykształcenie w „unickiej szkole w Mińsku i Kolegium (Akademii) Kijowsko-Mohylańskim”. Informację o szkole unickiej w Mińsku podaje także Julian Bartoszewicz, przywołując „Annales ecclesiae rutheane” opracowane i wydane przez Michała Harasiewicza. Jednak jak stwierdza Marek Ferenc, „żadne (…) inne źródła nie potwierdzają tej informacji”. Aleksander Jabłonowski w swoim zarysie historii Akademii Kijowsko-Mohylańskiej poprzestał na stwierdzeniu, że nie wiadomo, jest gdzie kształcili się tak światli przywódcy Kozaczyzny jak Iwan Wyhowski czy Paweł Tetera. Przywoływany już przeze mnie kilkakrotnie Jarosław Daszkewycz podaje jako miejsce kształcenia się Pawła Tetery szkołę unicką w Mińsku, gdzie przyszły hetman miał poznać ordynariusza unickiej diecezji chełmskiej, Jakuba Suszę. Miał także wynieść z owej szkoły dobrą znajomość łaciny oraz układania przemów. Znajomość z późniejszym ordynariuszem chełmskiej diecezji unickiej zaowocować miała w roku 1658 m.in. wspólnymi projektami Pawła Tetery i Jakuba Suszy powołania do życia nowej unii kościelnej. Jako młody człowiek Paweł Tetera miał być także związany z rodziną Prażmowskich, ściślej z Mikołajem Prażmowskim, u którego miał przebywać na dworze, a także odbyć podróż do Włoch.

Lojalny współpracownik Chmielnickiego Obejmując w roku 1663 urząd hetmana po Jerzym Chmielnickim, Paweł Tetera nie był postacią anonimową zarówno dla strony polsko-litewskiej, jak i kozackiej. Dał się wcześniej poznać jako lojalny i zaufany współpracownik Bohdana Chmielnickiego, który przydzielił mu początkowo urząd pisarza pułku perejasławskiego, by następnie przenieść go na stanowisko pułkownika i dowódcy tegoż pułku. Mało tego – ówczesny hetman kozacki powierzył mu także m.in. misję dyplomatyczną do siedmiogrodzkiego księcia Jerzego II Rakoczego, a także wysłał w roku 1654 w poselstwie do Moskwy, mającym za zadanie przedstawić carowi suplikę hetmana i Wojska Zaporoskiego. To wyróżnienie wiązało się także z rolą, jaką odgrywał Paweł Tetera podczas słynnej rady w Perejasławiu, gdzie pełnił rolę gospodarza i mistrza ceremonii, a ponadto był jednym z negocjatorów strony kozackiej w rozmowach toczących się z wysłannikami moskiewskimi. Takie zaufanie dotyczące jego osoby nie mogło wynikać z przypadku. Jesienią 1655 roku widzimy Pawła Teterę pod Lwowem, gdzie negocjuje z mieszczanami lwowskimi kwestie poddania miasta oraz przyjmuje na rozmowach delegacje lwowskiego duchowieństwa prawosławnego na czele z biskupem Arseniuszem Żeliborskim. Ciekawym wątkiem w biografii Pawła Tetery wydaje się również zasygnalizowany przez Antoniego Mironowicza, udział tegoż w tworzeniu projektu nowej unii kościelnej. Projekt ten powstawał w okresie dyskusji wokół ugody hadziackiej. Autorami tego projektu, wg Antoniego Mironowicza, mieli być: archimandryta czernihowski Jan Józef Mieścierski, Stanisław Kazimierz Bieniewski i właśnie Paweł Tetera. W połowie grudnia 1658 roku projekt ten miał zostać ostatecznie opracowany i przesłany królowi. Na podstawie podanych przykładów można wysnuć wniosek, że pisarz pułku perejasławskiego następnie zaś pułkownik perejasławski, pisarz generalny przy boku Jerzego Chmielnickiego i na koniec hetman prawobrzeżnej Kozaczyzny lepiej czuł się w działalności negocjacyjnej lub, powiedzmy, dyplomatycznej niż wojskowej. Miał więc przyszły hetman kozacki, oprócz wcześniej wspominanych znajomości, również odpowiednie predyspozycje umożliwiające rozmowę z nim na różne, często bardzo delikatne tematy, miał także okazje, choćby w okresie rozmów dotyczących ugody hadziackiej, do nawiązania nowych kontaktów i znajomości, które być może w późniejszym okresie zaczęły procentować, szczególnie w czasie poprzedzającym bezpośrednio jego wybór na stanowisko pisarza generalnego, a potem hetmana. Ważny wydaje się również fakt zmiany przez niego w pewnym momencie – jak byśmy to powiedzieli dziś – „orientacji politycznej” czy też ściślej rzecz ujmując, zmiany zapatrywań na następującą kwestię: po której stronie toczącego się w tym czasie m.in. o ziemie Ukrainy konfliktu pomiędzy Rzecząpospolitą a Carstwem Moskiewskim powinna opowiedzieć się Kozaczyzna lub też którą stronę poprzeć, aby mieć przynajmniej szansę na to, by budować w miarę samodzielną państwowość kozacką. Zmiana taka nastąpiła zapewne po nieudanym dla Kozaków poselstwie do Moskwy z sierpnia 1657 roku.

„Propolska” orientacja w łonie Kozaczyzny Badacze dziejów Kozaczyzny tego okresu wyróżniają cztery orientacje istniejące jej łonie czy też szerzej: w społeczeństwie ukraińskim – mianowicie orientację polską, moskiewską, niepodległościową i tatarską (określaną także jako tatarskoturecka). Wiesław Majewski kreśli linie podziału w starszyźnie kozackiej i szerzej w społeczeństwie ukraińskim, zaliczając do orientacji polskiej część starszyzny kozackiej, bogatszą część mieszczaństwa większych miast ukrainnych, część duchowieństwa prawosławnego, głównie wyższych hierarchów, oraz tzw. starych Kozaków. Widzi on przyczyny zwrotu starszyzny kozackiej ku Rzeczypospolitej w chęci zachowania swojej uprzywilejowanej pozycji ekonomicznej oraz w centralizmie carskim, ograniczającym mocno samodzielność zarówno Ukrainy, jak i samej starszyzny. Generalnie do występującej w tym czasie orientacji propolskiej z łona starszyzny kozackiej należałoby zaliczyć pułkowników: Hrehorego Leśnickiego, Hrehorego Hulanickiego, Tymofieja Nosacza, Piotra Doroszenkę, Iwana Brzuchowieckiego, Daniłłę Wyhowskiego i właśnie Pawła Teterę. Geneza tej orientacji ma związek z polityką nowego hetmana kozackiego, Iwana Wyhowskiego, szukającego po śmierci Bohdana Chmielnickiego nowego rozwiązania politycznoustrojowego dla Kozaczyzny. Jako że nadzieje związane ze Szwecją upadły bardzo szybko, a miano już dość w tych kręgach „praktyki moskiewskiej”, postanowiono zwrócić się w stronę Rzeczypospolitej. Za tym rozwiązaniem przemawiało kilka argumentów. Były nimi: słabość Rzeczypospolitej, która wyszła na jaw począwszy od 1654 roku i dalej w czasie trwania „potopu”, oraz struktura samego państwa, gwarantująca utrzymanie stosunkowo znacznej niezależności Ukrainy, bez tak ścisłego podporządkowania jak w absolutystycznym państwie cara. Kolejnym argumentem było znaczne zdecentralizowanie państwa polsko-litewskiego, gdzie jedyną władzę centralną stanowiły sejm i król, mocno zresztą ograniczony w swych uprawnieniach. Przykład autonomii Prus Królewskich czy też sporej niezależności Wielkiego Księstwa Litewskiego działał zachęcająco i sprawiał, że wspomniane stronnictwo (orientacja) uważało za możliwe zrealizowanie idei Ukrainy jako trzeciej, równorzędnej części Rzeczypospolitej. Upadek hetmana Iwana Wyhowskiego oraz prezentowanej przez niego wizji, mającej swe przełożenie w postanowieniach hadziackich, a także nowa wojna Rzeczypospolitej z Moskwą zmuszały do odnajdywania się tej grupy w nowych realiach politycznych. A te wyrażały się m.in. w wyborze Jerzego Chmielnickiego na nowego hetmana. Ten z kolei doprowadził do odnowienia rozmów i pertraktacji z Moskwą, zakończonych ostatecznie podpisaniem nowych, drugich już układów perejasławskich w 1659 roku, lecz na dużo gorszych dla Kozaczyzny warunkach niż poprzednie, ustalone przez jego ojca. Zresztą przywódca ten okazał się dużo słabszym politykiem i wizjonerem niż jego ojciec. Zmuszony w wyniku sukcesów militarnych Rzeczypospolitej w toku kampanii roku 1660/1661 do rozmów z nią, lawirował pomiędzy Moskwą, Rze-cząpospolitą i Tatarami, szukając jakiegoś wyjścia z zaistniałej sytuacji. Takim wyjściem okazała się rezygnacja ze sprawowanego urzędu oraz wstąpienie do klasztoru pod nowym zakonnym imieniem Gedeon w grudniu roku 1662. Po nieudanym dla Kozaczyzny okresie hetmaństwa młodego Jerzego Chmielnickiego przyszedł czas na propolsko już wtedy nastawionego Pawła Teterę. Najpierw w dniach 19-21 listopada 1661 roku odbyła się rada kozacka w miejscowości Korsuń, na której Paweł Tetera, popierany przez Stanisława Kazimierza Bieniewskiego, został wybrany pisarzem generalnym. Stanowisko to – drugie w hierarchii kozackich urzędów – dawało możliwość kontroli poczynań Jerzego Chmielnickiego na Ukrainie przez dwór królewski. Nadzieje, jakie pokładali w Pawle Teterze kierownicy polityczni Rzeczypospolitej, zostały potwierdzone m.in. nadaniami dla nowego pisarza generalnego oraz dla innych przedstawicieli starszyzny kozackiej orientującej się na współpracę z Rzeczpospolitą. Posunięcia te stanowiły krok pierwszy w realizacji koncepcji całkowitego opanowania sytuacji na Ukrainie, czy też może ściślej mówiąc: na prawobrzeżnej Ukrainie. Krokiem drugim miało być doprowadzenie do uzyskania przez Pawła Teterę buławy hetmańskiej. Cel ostatecznie osiągnięto w styczniu 1663 roku, kiedy to dokonał się wybór jego osoby na urząd hetmana. „Nowy hetman postrzegany był nie tylko jako zwolennik opcji propolskiej w łonie Kozaczyzny, ale także jako wpływowa osoba na dworze. Starszyzna liczyła, że zdoła on uzyskać to, czego nie udało się załatwić Chmielnickiemu. Jednak wrzenie, jakie ogarnęło Prawobrzeże w latach 1663-1664, mocno skomplikowało położenie Pawła Tetery. On sam początkowo próbował lawirować między sąsiednimi państwami. Wyprawił m.in. do Moskwy i Bachczysaraju posłów z propozycjami zawarcia układu gwarantującego niewtrącanie się tych państw w wewnętrzne sprawy Ukrainy oraz uznanie jego wyboru na urząd hetmański. Ponieważ jednak akcja ta zakończyła się całkowitym niepowodzeniem, nowy hetman powrócił do polityki propolskiej”. W ten więc sposób stanęła Polska mocno na prawobrzeżnej Ukrainie na początku 1663 roku. Jednakże pozostawała jeszcze Ukraina lewobrzeżna. Tam Rosja, dla której Ukraina była priorytetem, postanowiła umocnić swoje wpływy. W tym celu zdecydowała się na obalenie kontrolujących sytuacje na Lewobrzeżu hetmanów i wprowadzenie powolnego sobie kandydata. Doszło do tego na radzie kozackiej w Niżynie, gdzie pod wpływem „presji” dołów kozackich i wojsk carskich dokonano wyboru na hetmana Lewobrzeża całkowicie oddanego Moskwie atamana koszowego Iwana Martynowicza Brzuchowieckiego. Ten następnie rozkazał stracić swoich konkurentów do buławy hetmańskiej lewobrzeżnej Ukrainy – Jakima Somkę i Wasyla Zołotareńkę. W ten sposób w 1663 roku doszło do wytworzenia się stanu rzeczy, który przedstawiał się następująco: Prawobrzeże należące do Rzeczypospolitej z hetmanem Pawłem Teterą, Lewobrzeże należące do Moskwy z hetmanem Iwanem Brzuchowieckim oraz niezależne Zaporoże. Ten fakt implikował kolejne wydarzenia w następnych latach w sposób bardzo znaczący. A wypadki toczyły się błyskawicznie, o czym świadczy wznowienie w roku 1663 wojny polsko-rosyjskiej. Kampania rozpoczęta w tymże roku miała w zamyśle stanowić ostateczną próbę pokonania Rosji, opanowania Lewobrzeża i zakończenia wojny. Stanowić miała również argument w walce króla z opozycją o reformę ustroju państwa oraz elekcję vivente rege. W toku tejże kampanii Paweł Tetera okazał całkowitą lojalność wobec Jana Kazimierza, m.in. witając go uroczyście w swej rezydencji, jaką stanowiła Biała Cerkiew. Wygłosił tam w języku ruskim mowę, w której zapewniał króla o całkowitej lojalności oraz pomocy, jakiej udzieli Kozaczyzna pozostająca pod jego komendą królowi i Rzeczypospolitej w toczącej się wojnie. Hetman Prawobrzeża wspomagał króla również swoim wojskiem w trakcie walk za Dnieprem w grudniu 1663 roku. Jednakże ofensywa wojsk kozackich Pawła Tetery, a także polskich i litewskich oraz tatarskich zatrzymała się w roku 1664 pod Siewskiem. Król zrezygnował z dalszego marszu przez Ukrainę ku Moskwie i był zmuszony do wydania rozkazu odwrotu na Litwę. Odwrót ten ostatecznie załamał plan zwycięskiego zakończenia wojny i złamania moskiewskiego przeciwnika. Wśród przyczyn niepowodzenia planów królewskich związanych z wojną z Moskwą znalazła się i następująca: bunty na Ukrainie i niechęć do hetmana Pawła Tetery. Bunty te kierowane były przez jednego z najlepszych i najpopularniejszych pułkowników kozackich – Iwana Bohuna, Jerzego Chmielnickiego oraz nowo obranego prawosławnego metropolitę kijowskiego – Józefa Nielubowicza Tukalskiego. Spiski i knowania przeciwko Pawłowi Teterze oraz Rzeczypospolitej na prawobrzeżnej Ukrainie były bardzo niebezpieczne, gdyż toczyły się na zapleczu armii i mogły doprowadzić do jej zagłady. Ciosy panowaniu polskiemu na tym obszarze zadawał również przywódca Zaporoża – Iwan Sirko. By stłumić niezadowolenie, Paweł Tetera i przydany mu przez króla do pomocy polski pułkownik Sebastian Machowski doprowadzili do skazania na śmierć i stracenia Iwana Bohuna oraz powracającego na arenę wydarzeń Iwana Wyhowskiego. Powstanie, którego ci ostatni byli prowodyrami sprawiło, że sytuacja hetmana Pawła Tetery oraz wspierającej go grupy poczęła przybierać dramatyczne kształty. Sprawy dodatkowo komplikował fakt walki wewnętrznej, jaka rozgrywała się w Rzeczypospolitej miedzy królem a hetmanem Jerzym Lubomirskim. Ostatecznie klęska militarna poniesiona przez Pawła Teterę pod Bracławiem w starciu z jednym z przywódców powstania wymierzonego przeciwko niemu spowodowała, iż musiał on opuścić Ukrainę w czerwcu 1665 roku – jak się później okazało, już na zawsze. Uciekając z Ukrainy, zabrał ze sobą insygnia władzy hetmańskiej, część kwot ze skarbca wojskowego oraz przywileje królewskie wydane Wojsku Zaporoskiemu. Krok ten obliczony mógł być przez niego na ewentualny przyszły powrót na Ukrainę i powrót na urząd hetmański. Takie nadzieje żywił również popierający i lubiący Pawła Teterę król Jan Kazimierz Waza. Jacek Drozd

Polskie czołgi pod Warszawą w 1920 roku 1 pułk czołgów polskich powstał w Martigny les Bains w marcu 1919 roku. Jego podstawę stanowił francuski 505 pułk czołgów, który wydzielił ze swego stanu kadrę, 120 czołgów oraz tabory z częściami zamiennymi. Dowódcą 1 pułku był francuski major (potem polski podpułkownik) Jules Mare. 1 pułk czołgów przybył do Polski w czerwcu 1919 roku i został przydzielony do 2 Wielkopolskiej DP. Chrzest bojowy polskich czołgów (2 kompania czołgów pod dowództwem kpt. Jeana Dufourta, w skład której wchodziło 24 czołgów Renault FT z 37 mm armatą) miał miejsce 28 sierpnia 1919 roku pod Bobrujskiem. Polskie czołgi przedarły się na tyły linii sowieckich okopów, co doprowadziło do zdobycia opuszczonego przez bolszewików Bobrujska. Polskie czołgi nie poniosły żadnych strat, choć 6 czołgów unieruchomiły awarie i usterki techniczne. Użycie czołgów podczas natarcia na Bobrujsk pokazało, iż 33 km marsz wykonany w ciągu niespełna 15 godzin nie przekracza możliwości czołgów Renault. W połowie września 1919 roku 2 k.cz. , w składzie 20 czołgów oraz 14 samochodów została oddana pod rozkazy gen. Rydza-Śmigłego, którego grupa operacyjna miała zlikwidować bolszewicki przyczółek mostowy pod Dźwińskiem. 27 września polskie czołgi uderzyły na bolszewików, wypierając ich 28 września za rzekę. W czasie walk jeden z pocisków sowieckiego pociągu pancernego trafia w wieżyczkę unieruchomionego czołgu dowódcy plutonu ppor. Jasińskiego, w wyniku czego ginie kierowca – kpr. Franciszek Brzeszczyk. Na początku 1920 roku rozpoczęto organizację 1 pułku czołgów, opartą o francuskie wzory. Pułk składał się z dwóch baonów czołgów, kompanii reparacyjnej oraz kompanii zapasowej. W 1920 roku polskie czołgi, już z polskimi załogami (Francuzi wrócili do domu) aktywnie uczestniczyły w walkach z bolszewikami. Poszczególne kompanie(po 24 wozy) przydzielane były dowódcom frontów. 3 kompania kpt. Liro walczyła w czasie ofensywy kijowskiej, biorąc udział w walkach o Kijów, Koziatyń, a następnie podczas odwrotu pod Równem. 1 kompania czołgów, pod dowództwem kpt. Kohutnickiego walczyła na Białorusi, uczestnicząc w walkach obronnych pod Mołodecznem, Lidą, Wilnem i Kuźnicą Białostocką. W czasie tej ostatniej bitwy, rozbiła bolszewicki 157 pułk strzelców, biorąc do niewoli ponad 50 jeńców. Następnie jednostka wzięła udział w obronie Łomży. W tym czasie 3 kompania wspierała 12 DP, walczącą wzdłuż linii kolejowej Brzeżany-Tarnopol, wypierając m.in. bolszewików za Seret.

4 sierpnia 1920 roku zadecydowano o utworzeniu trzech baonów, złożonych z 2 kompanii czołgów, kompanii samochodów pancernych oraz ruchomego parku remontowego. Kompania miała składać się z dwóch plutonów oraz sekcji rezerwowej (3 czołgi) a także plutonu samochodów półgąsienicowych Citroen Kegresse. Do Warszawy ściągnięto w sumie 49 czołgów z 1,2,4 i 5 kompanii (3 kompania pozostała w składzie 6 armii). Kompanie czołgów zostały jednak porozrzucane poszczególnymi plutonami po całym przedmościu tak, że w kontrnatarciu polskim pod Radzyminem wzięło udział zaledwie 6 czołgów, mimo, iż marszałek Piłsudski nakazał „rzucić atak tankowy na masę, czyli w kierunku Radzymina”. O godzinie 8.00 rano 15 sierpnia ruszył atak 1 Dywizji Litewsko-Białoruskiej wspierany przez 2 pluton 5 kompanii czołgów. W ciągu dnia walki czołgi pokonały 25 km, co było wówczas dużym dystansem. Nic więc dziwnego, iż wieczorem pozostały zaledwie 3 sprawne pojazdy.

16 sierpnia zgromadzono większą liczbę czołgów (2 plutony 5 kompanii por. Langera), które z sukcesem powstrzymały atak sowieckich samochodów pancernych. Następnie polskie czołgi wspierały natarcie piechoty na Dybów. Bolszewicy na ich widok wpadli w panikę i jak wspominał J. Kuszelewski: „Bolszewicka horda, przygnana z daleki stron Azji, nie mogła wyjść z podziwu na widok poruszających się z łoskotem tych gór żelaza, a ogniem niewidocznej dla niej broni zdumiała się do reszty”.

Następnego dnia cała 2 kompania czołgów wzięła udział w walkach o Mińsk Mazowiecki, który zakończył się wyparciem bolszewików z miasta. Następnie kompania wzięła udział w pościgu za czerwonoarmistami pod Mławą, biorąc do niewoli prawie 750 jeńców. W tym samym czasie 3 kompania czołgów uczestniczyła w obronie Lwowa. Z uwagi na zużycie sprzętu, polskie czołgi nie wzięły udziału w bitwie niemeńskiej.

11 stycznia 1921 roku pułk czołgów rozwiązano przekształcając go w 3 samodzielne bataliony. Polska posiadając w tym czasie ponad 100 wozów pancernych, była czwartą potęgą pancerną Europy. O ile w czasie I wojny światowej, bataliony czołgów po przeprowadzeniu dwóch, trzech natarć wycofywane były do zakładów tyłowych w celu przeprowadzenia remontów, a przemarsze czołgów ograniczono do minimum, w polskim warunkach czołgi walczyły całymi miesiącami. Zawdzięczać o można ogromnemu poświęceniu służb technicznych, które przeprowadzały naprawy i remonty na postojach, bezpośrednio po walce, lub pod ogniem wroga. Czołgi wykorzystywane dotychczas w wojnie pozycyjnej, w czasie wojny polsko-bolszewickiej musiały pokonywać duże odległości. W czasie 39 akcji zginęło zaledwie 4 czołgistów, a 23 zostało rannych. 3 czołgi zostały zniszczone przez bolszewicką artylerię, a 5 zostało zepsutych zostało porzuconych. Za wykazane w czasie walk męstwo 29 czołgistów otrzymało Krzyże Walecznych, a 32 krzyże srebrne Virtuti Militarii

Wybrana literatura:

J. Skalski – 1 Batalion Pancerny

M. Piwoszuk - Zarys historii wojennej 1-go pułku czołgów

Godziemba's blog

Dlaczego Wybory Parlamentarne odbędą się 9 października? Dlaczego Wybory Parlamentarne odbędą się 9 października? Dlatego, ze do 10-tego przedłużono śledztwo NPW. Pewnie wszyscy pamiętają zamieszanie z datą wyborów jakie powstało na początku przymiarek Prezydenta Bul Komorowskiego (oby żył wiecznie jak mawia Seawolf). Przy okazji tego zamieszania było wiele argumentów i innych powodów przemawiających za tym, że wybory powinny się odbyć w październiku ale jak najpóźniej, ze względu na osławianą polską prezydencję w Unii. Cały czas dyskutowano oczywiście o wariancie dwudniowych wyborów, jako tym, który jest najpoważniej rozpatrywanym i koniecznym do zwiększenia liczby wyborców biorących w nich udział. Nie będę się tu rozwodził na temat dwudniowych wyborów, ponieważ jest on nieistotny dla tego o czym chcę napisać. Skoncentruję się na samej dacie ogłoszonej 4 sierpnia przez „miłościwie na panującego”. „9 października odbędą się wybory parlamentarne - ogłosił oficjalnie prezydent Bronisław Komorowski. Tym samym rozpoczęła się kampania wyborcza.”

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80271,10060274,Komorowski__Wybory_parlamentarne_9_pazdziernika___Szkoda_.html

Cały czas zastanawiałem się dlaczego akurat 9-tego pRezydent ogłasza te wybory? Wszak wcześniej była mowa o następujących terminach 30-31 października. Ten termin był wskazywany jako wielce niefortunny w związku z następującym bezpośrednio po nim Święcie Zmarłych. Ale wydawało się, że nawet dzień Wszystkich Świętych nie będzie stanowił dużej przeszkody dla rządzącej PO w ustaleniu daty wyborów w tym terminie. Ponieważ pojawiało się wiele głosów o „niestosowności” wyboru takiego terminu zaczęto przebąkiwać o nieco wcześniejszych datach wyborów 23-24 października czy też 16-17. W żadnym wypadku nie słyszałem wcześniej o dacie 9-10 października.

Dlaczego nigdzie nie rozpatrywano daty z pierwszej dekady miesiąca?

Wytłumaczenie sprawy wyboru daty było arcyboleśnie proste. Wybory miały się odbyć w październiku w związku z wymogami ordynacji wyborczej ale termin miał być ustalony na możliwie najpóźniejszy weekend października.

Dlaczego tak miało się stać? Ano ze względu na przełomowe wydarzenie w Polskiej Polityce, czyli osławioną prezydencję w Unii. Zadania, ogrom prac i wysiłku jaki miał w prezydencji obarczać rząd i inne organa państwa był przedstawiany jako wiekopomne dzieło, które wymaga takiego zaangażowania i tak obciąży rządzących, że wybory wcześniej nie będą możliwe do przeprowadzenia, nie mówiąc już o samej kampanii wyborczej, która ze względu na wspomnianą prezydencję i jej zadania, miała być stanowczo mniej intensywna ze strony rządu. Wszystkie te argumenty wydawały się być przemawiającymi za takim a nie innym doborem daty wyborów. A tu nagle na początku sierpnia zdziwko. Wyartykułowana przez pRezydenta w bulu (że nie dwudniowe) i nadzieji na dobrą frekwencję (bo w dwudniowych na pewno byłaby wyższa) data wyborów to 9 października. Chyba nam wszystkim umknął ten istotny szczegół dotyczący daty wyborów albo też ze względu na zamieszanie w Trybunale i zmiany przepisów kodeksu wyborczego, który wszedł w życie 1 sierpnia i zgodnie z którym odbędą się tegoroczne wybory, nikt już nie zastanawiał się nad samą ich datą.

A powinniśmy, gdyż data ta istotnie różni się od tego o czym „informowano” nas od miesięcy, czyli ustaleniu dnia wyborów na koniec października.

Dlaczego tak się stało? Otóż pragnę Was wszystkich poinformować, iż jestem w stanie z dużym prawdopodobieństwem określić co miało wpływ na takie ustalenie daty wyborów.Doszedłem do tych wniosków po zapoznaniu się i analizie stenogramu z posiedzenia osiemdziesiątego drugiego posiedzenia siódmej kadencji Senatu RP z dnia 3 sierpnia

http://www.senat.gov.pl/k7/dok/sten/082/82sten1.pdf

które odbyło się już po prezentacji raportu komisji Millera a którym to posiedzeniu jednym z istotniejszych wątków było po uzupełnieniu porządku obrad, przedstawienie informacja na temat badania okoliczności i przyczyn katastrofy samolotu Tu-154M pod Smoleńskiem z 10 kwietnia 2010 r., z uwzględnieniem uwag zawartych w końcowym raporcie Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa. W trakcie posiedzenia Senatu wystąpił radośnie Miller i produkował się w przekazywaniu informacji o wynikach działań komisji oraz zawartości wątpliwej jakości raportu. Ale znowu nie to jest istotą sprawy, na którą chciałem zwrócić uwagę. Przy okazji Millera przed komisją senacką pojawił się również zastępca Prokuratora Generalnego NPW Krzysztof Parulski. I to fragment jego wypowiedzi chcę tu przytoczyć:

„Panie Marszałku! Panie i Panowie Senatorowie! W imieniu prokuratora generalnego chciałbym podziękować za zaproszenie na posiedzenie Senatu, którego przedmiotem jest wysłuchanie informacji o postępach śledztwa w sprawie katastrofy samolotu Tu-154M nr 101 w Smoleńsku z dnia 10 kwietnia. Pan prokurator generalny Andrzej Seremet upoważnił mnie oraz pana pułkownika Ireneusza Szeląga, szefa Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, do przekazania ogólnej informacji o śledztwie prowadzonym przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie. Poczynając od spraw natury ogólnej… Śledztwo Jest w toku, jest przedłużone przez prokuratora Naczelnej Prokuratury Wojskowej, która nadzoruje to postępowanie, do 10 października 2011 r. Czynności śledcze realizowane są przez ośmioosobowy zespół prokuratorów Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie pod nadzorem zastępcy wojskowego prokuratora okręgowego. Prace są weryfikowane, jak równie¿ weryfikowane i odrzucane są wersje śledcze przyjęte w początkowym etapie śledztwa. I to jest właśnie clou programu. Czy i z kim współpracuje pRezydent, że dla niego najodpowiedniejszą datą wyborów jest data tak ściśle związana z datą zakończenia postępowania śledczego prowadzonego w NPW. Data wyborów w przeddzień zakończenia przedłużonego śledztwa NPW. Czy to nie jest podejrzane? Szczególnie po ogłoszeniu raportu Millera, który miał dla nas być bardziej bolesny od raportu MAK. Szczególnie po sformułowaniu w tym raporcie tez obciążających głównie 36 Specjalny Pułk oraz pilotów i załogę TU154M. Szczególnie po sformułowaniu wniosków, ze komisja Millera nie zajmuje się znalezieniem winnych lub odpowiedzialnych za to, co stało się 1 dniu 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem. Szczególnie, że w podsumowaniu Parulski informuje:

„Podsumuję swoje wystąpienie. Otóż chciałem zasygnalizować, że obecnie prowadzone są oględziny i szczegółowa analiza oraz weryfikacja zgromadzonego materiału dowodowego, jeśli chodzi o prawidłowość uzyskania przez członków załogi Tu-154M – tej, która uczestniczyła w katastrofie – uprawnień i dopuszczenia do wykonywania lotów i ich ważność. W tej chwili skupiamy się na tych zagadnieniach formalnoprawnych i na tym tle planujemy przedstawienie pierwszych zarzutów w sprawie. Prokuratorzy prowadzący śledztwo skompletowali również zespół biegłych w celu wydania kompleksowej opinii o przyczynach i przebiegu katastrofy samolotu Tu-154M.” Zatem 9 października mamy wybory. 10 października kończy się śledztwo NPW.

Dlaczego zatem wybory nie mogą się odbyć 16-tego, 23-ciego czy też 30-tego? Dlatego, że odbywałyby się po ogłoszeniu wyników śledztwa NPW, które to wyniki na pewno mogłyby mieć wpływ lub wręcz wpływałyby na wynik wyborów. Jak to się ma do wypowiedzi Komorowskiego zawartej w linku powyżej, że „Komorowski zapewnił też, że jako głowa państwa nie zamierza brać czynnego udziału w kampanii wyborczej.”? Już samym ustaleniem daty wyborów na 9 października pRezydent daje swój wiekopomny wkład w kampanię wyborczą PO.

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80271,10060274,Komorowski__Wybory_parlamentarne_9_pazdziernika___Szkoda_.html

http://www.senat.gov.pl/k7/dok/sten/082/82sten1.pdf

JAdaX

Bandytyzm "lege artis" "..Polska kilka miesięcy temu dostarczyła broń dla powstańców w Libii – dowiedziała się nieoficjalnie PAP ze źródła rządowego. Od kilku miesięcy nasi oficerowie są w NATO-wskim dowództwie operacji libijskiej..." "..Polska kilka miesięcy temu dostarczyła broń dla powstańców w Libii – dowiedziała się nieoficjalnie PAP ze źródła rządowego. Od kilku miesięcy nasi oficerowie są w NATO-wskim dowództwie operacji libijskiej..." W zasadzie co najmniej od chwili wysłania "GROM-u" do Iraku oficjalnie wiadomo, że "wadza" w Polsce prawo i jego źródło Konstytucję ma po prostu w dupie.. Bo przypomnieć byłoby warto, że wedle obowiązującej wówczas Konstytucji ówczesny rząd nie miał prawa wysłać choćby jednego żołnierza Polskiego w celu działań wojennych poza granicami naszego państwa. I mogłoby mieć miejsce tylko za oficjalną zgodą parlamentu (odpowiednia uchwała sejmowa). I tylko w przypadku bezpośredniego zagrożenia naszego państwa, lub naszego sojusznika (czyli bezpośredniej agresji na jego terytorium). Tyle że naszym "wybrańcom" tak się spieszyło, by lizać odbyt nowemu "wielkiemu bratu". Że nie mogli się powstrzymać przed "eksportem" naszych żołnierzy. Trochę się "obcyndalali" (stąd działania wyodrębniające GROM ze struktur naszych Sił Zbrojnych - tylko po to by nikt nie mógł powiedzieć że wysłano naszych żołnierzy), ale wysłali.. Skoro już raz się udało "obejść" obowiązujące prawo, kwestią czasu były następne takie kroki. Wbrew prawu (bo Konstytucji jeszcze wówczas nie zdążono zmienić) i za pomocą zblatowanych p/osłów (nota bene działających także wbrew obowiązującemu prawu) z niemal wszystkich ugrupowań (poza LPR i Samoobroną). Wysłano na "eksport" następne kontyngenty "armatniego mięska". O tym że na "koszt podatnika" i że dali się "wrobić", przekonali się dopiero "post factum" kiedy podciągnęli spodnie i zaliczyli uprzejmego kopa od "sojusznika". Złamano prawo, okryto hańbą honor i godność Polskiego żołnierza stającego "ramię w ramię" z agresorem i okupantem. Z naszego kraju i Narodu uczyniono prostytutkę w oczach całego świata i .... nic. A urzędujący wówczas prezydent, premier, oraz p/osłowie w glorii i chwale robiąc za "ałtorytety" są bezkarni. Mało tego, bo co poniektórzy z nich starają się o ponowne wybranie ich jako "reprezentantów Narodu". Ale jak raz straciło się cnotę, to już dalej "pójdzie gładko". By zabezpieczyć się przed podobnymi oskarżeniami w przyszłości postanowiono zmienić Konstytucję. Zgodnie z zasadą : "jeżeli prawo ci szkodzi, to je zmień o co chodzi". No i zmienili "zgodnie ze swoją specyfikacją". Zmienił się "rząd" i.. wyeksportowano następną transzę naszego "towaru exportowego". Tym razem do Afganistanu. I to dokładnie w tym samym charakterze co poprzednio. Mamy już więc na koncie dwie wojny w charakterze agresora i okupanta i to bez wypowiedzenia wojny! Co by nie mówić, gonimy hitlerowskie Niemcy… Obecnie bez wątpienia mielibyśmy już okazję do nastepnej "wyprawy" tym razem do Libii. Gdyby nie niesprzyjające okoliczności i obecne wybory. Tym razem oczekiwania wobec nas wyraził garbatonosy Sarkozy. A że pośrednio "wsparcie" dla swoich "oczekiwań" znalazł u "wielkiego brata".

Przeto i tym razem "nasi wybrańcy" przebierają nogami by spełnić jego "chcenie". Otwarcie nie za bardzo im wypada (zważywszy na wybory). Ale "po cichu", czemu nie. I jak "cicho dajka" spełniają życzenie Francuza. A to sprzedadzą broń " Libijskim powstańcom" (z tym że nie jestem przekonany co do tego ze była to broń naszej produkcji, ani też do czyjej kiesy wpłynęła należność), a to wspomogą "nieoficjalnie" wojskowe zaplecze agresora. Niestety, tak już jest że gdy się straci dziewictwo wybierając profesję k.... zawsze już tą k... się pozostanie. Młodość warunkująca "atrakcyjność i wzięcie " nie trwają długo. Upadek jest wówczas nieuchronny a przyszłość rysuje się w pobliżu szaletu. Nie ma tolerancji dla patologicznych zachowań, gdzie za normę uznaje się dołączanie do bandytów pragnących ograbić drugiego człowieka. I nie ma tu żadnego znaczenia jego wyznanie, rasa, czy stan majątkowy. By pozostać człowiekiem trzeba zachowywać się jak na człowieka przystało." w.red

FOZZ chowa się w Sejmie RP Czy to jest ucieczka pod ochronę immunitetu poselskiego? Dariusz Rosati, członek rady nadzorczej FOZZ, został właśnie objęty Programem Ochrony (PO) i będzie kandydował do immunitetu w tradycyjnym okręgu wyborczym Bronisława Komorowskiego.

Dariusz Kajetan Rosati, urodzony 8 sierpnia 1946 roku w Radomiu, to ekonomista i polityk, były minister spraw zagranicznych (1995-1997) i były poseł do Parlamentu Europejskiego (2004-2009). Rosati został zarejestrowany w 1968 roku przez Departament I MSW, jako kandydat na TW (kryptonim "Kajtek"), w 1976 w kategorii "zabezpieczenie", a w 1978 jako kontakt operacyjny ps. "Buyer". W 1985 roku Rosati został zarejestrowany w Departamencie II MSW (kontrwywiad) w kategorii "kandydat", a listopadzie 1989 w kategorii "zabezpieczenie". Kategoria "Zabezpieczenie" Rosati został następnie uplasowany, jako członek rady nadzorczej FOZZ. Ciąg dalszy już znamy. Wygląda na to ze w miniona sobotę podjęto akcje zabezpieczenia Rosatiego poprzez umieszczenie go w Programie Ochrony (PO), w którym Rosati będzie mógł uzyskać (prawdopodobnie) immunitet poselski na następne cztery lata. Rosati wygląda na zaskoczonego decyzja o objęciu go Programem Ochrony (PO). Dziennikarzom Wyborczej powiedział, co następuje (cytat) "Jestem za granicą. O tej decyzji władz PO dowiaduję się od pana, dlatego nie chcę jej komentować". Zamiast komentarza przypomnijmy wiec poniżej listę członków rady nadzorczej FOZZ. Kto wie który z jeszcze żyjących członków owej zaszczytnej rady zostanie jeszcze objęty prewencyjnym Programem Ochrony (PO)?

Rada nadzorcza FOZZ powołana przez Ministra Finansów w marcu 1989 roku:

Janusz Sawicki

Jan Boniuk

Grzegorz Wojtowicz

Dariusz Rosati

Zdzisław Sadowski

Jan Wołoszyn

Sławomir Marczuk (od maja 1989 roku)

Wojciech Misiąg (od października 1989 roku)

Stanislas Balcerac

Uważam Rze . III RP pod kontrolą esbeków i donosicieli „W 1989 r. w SB pracowało 24 tys. funkcjonariuszy i blisko 100 tys. agentów „przeniknęli do Partii politycznych, strategicznych firm, banków, organów bezpieczeństwa, uczelni, prokuratury, sądownictwa, dyplomacji, mediów. I struktur władzy Warto w kontekście zbliżających się wyborów przeczytać artykuł Jerzego Jachowicza „ III RP w szponach SB „ o przegniciu struktur państwa i społeczeństwa.

Po przeczytaniu tego artykułu nasunęło mi się kilka myśli. Pierwsza to taka, że Polacy znaleźli się w szponach zbudowanej i kontrolowanej przez SB III RP, o czym najlepiej świadczy niewolniczy system podatkowy. Druga, dużo cięższa, to, że III RP, jej podstawy ustrojowe, struktura instytucji państwowych Konstytucja i system polityczny zostały celowo zaplanowane, aby pozbawić Polaków praw politycznych oraz umożliwić eksploatację ekonomiczną całego społeczeństwa. Ilustracją dla mojej tezy są słowa Jan Olszewskiego z wywiadu w Wirtualnej Polsce zatytułowanym „Obawiałem się że w katastrofie mogli zginąć obaj bracia Kaczyńscy „W porozumieniach Okrągłego Stołu zawarta jest zasada, że nowa demokratyczna polska państwowość będzie budowana w oparciu o struktury PRL. Ta zasada została zakwestionowana w wyborach 4 czerwca 1989 r. przez większość Polaków. Tzw. strona solidarnościowo-opozycyjna nie skorzystała z tej okazji, aby odrzucić porozumienia i podyktować własne warunki odbudowy państwa. W rezultacie po przeszło 20 latach dominuje w naszym życiu politycznym nie tylko mentalność, ale także konkretne struktury i układy personalne z tamtego okresu. Próby zmiany tego stanu rzeczy podjęte w 1992 r. przez pierwszy rząd powołany po wolnych wyborach do parlamentu, a potem w 2005 r. po wyborze Lecha Kaczyńskiego na urząd prezydenta RP zakończyły się niepowodzeniem. W rezultacie mamy dziś w Polsce swoistą hybrydę prawno–ustrojową, w ramach, której instytucje demokratycznego państwa prawnego współegzystują z personalnymi i organizacyjnymi układami postkomunistycznej proweniencji. „...(więcej) Artykuł Jachowicza jest uzupełnieniem, rozwinięciem tematu, problemu, jakim jest III RP Esbecka. Totalitaryzację Polski, jaka następuj epod rządami Tuska, niszczenie demokratycznych procedur, bezkarność urzędników łamiących prawa człowieka w Polsce, budowanie kontrolującej państwo struktury partyjno urzędniczej wzorowanej na partiach komunistycznych i faszystowskich. To wszystko jest efektem trwającego dwadzieścia lat gnicia Rzeczpospolitej. Wybrałem kilka fragmentów Jachowicza opisujących III RP Esbecką

„W 1989 r. w SB pracowało 24 tys. funkcjonariuszy. Współpracowało z nimi w tym czasie blisko 100 tys. agentów. „...„Byli esbecy przeniknęli w wolnej Polsce do najważniejszych sfer życia społecznego. Partii politycznych, strategicznych firm, banków, organów bezpieczeństwa, uczelni, prokuratury, sądownictwa, dyplomacji, mediów. I struktur władzy”....”Zagrożenia, jakie występują ze strony byłej tajnej policji politycznej, a także jej siła, wynikają z tego, że wraz ze swoimi patologicznymi atrybutami wtopiła się w żywą tkankę państwa i newralgiczne miejsca dla jego prawidłowego funkcjonowania. Wszędzie tam, gdzie tylko znajduje do nich dostęp, wykorzystuje je do własnych celów niczym klasyczny pasożyt. „....”I co ważne, dla swoich ukrytych aspiracji znaleźli politycznych popleczników. „....”Temu zawdzięczał przyjęcie do UOPJan Lesiak, którego poparł Jacek Kuroń. W podobny sposób trafiło tam kilku oficerów z Wybrzeża, którzy przed 1989 r. inwigilowali Lecha Wałęsę. To stworzyło patologiczny układ, który doprowadził do tego, że Lech Wałęsa bez żadnej kontroli i rygorów dostał swoje akta operacyjne „Bolka”. „....”Ludzie Kwaśniewskiego. O przemożnym wpływie ludzi dawnej SB na sytuację w kraju świadczy fakt objęcia stanowiska prezydenta przez człowieka zarejestrowanego, jako tajny współpracownik SB. Czy można się dziwić, że wtedy, gdy pełnił on rolę pierwszego obywatela w państwie, najbardziej wpływowymi jego współpracownikami byli ludzie SB?”...”Według dokumentów IPN Marek Siwiec został zarejestrowany przez SB, jako współpracownik o ps. Jerzy. Wykreślono go z rejestru dopiero w roku 1990. Nie muszę dodawać, że on również zaprzeczył współpracy z SB. Kolejną ważną postacią w otoczeniu Kwaśniewskiego był Marek Belka, były premier, a od czerwca 2010 r. prezes NBP. W aktach IPN został zarejestrowany, jako kontakt operacyjny „Belch”....(źródło) Na koniec dodam to, czego nie napisał Jachowicz. Totalitaryzacji Polski towarzyszy proces tworzenia się nowej klasy . Klasy, którą Krasnodębski nazwał „klasą właścicieli Polski „Krasnodębski przestrzega „„Właściciele III RP. Przy okazji media odkryły, że PO skręciła w lewo, tak jakby nie było od dawna wiadomo, że PO przejęła znaczną część pokomunistycznego elektoratu, a byli eseldowcy tłumnie napływają do jej struktur lokalnych. Pokomunistyczna lewica była w III RP partią dawnych właścicieli PRL, tylko po części wywłaszczonych. W Gdańsku zaś zebrała się partia pretendująca do bycia wyłącznym właścicielem III RP. Dajcie im tylko jeszcze cztery lata.” „...( więcej ) Dajcie im jeszcze cztery lata . A brunatna monopartia położy ostatecznie swoją obuta nogę na karkach ciemiężonych Polaków. Marek Mojsiewicz

Kasjer-Poeta z Banku Handlowego Dzięki cennej wskazówce blogera NE odnaleźliśmy ostatniego szefa Bank Handlowy International SA w Luksemburgu, który kupił sam od siebie spółkę BHI SA. Archiwa BHI SA są tak cenne jak Bursztynowa Komnata, może są teraz zakopane obok siebie?

Jerzy Szczudlik urodził się w 1951 roku w Sanoku. Ukończył Szkole Główna Planowania i Statystyki (obecnie Szkoła Główna Handlowa). Pracował w Banku Handlowym na różnych stanowiskach, w tym, jako główny księgowy. Przez 15 lat pracował w Bank Handlowy International SA w Luksemburgu. Pracował tam najpierw, jako kontroler wewnętrzny, a skończył, jako dyrektor banku. Przez dwa lata (1987-1989) Jerzy Szczudlik i Grzegorz Zemek byli kolegami pracy w Luksemburgu. Pan Szczudlik, jako kontroler wewnętrzny i kolega Zemka miał i ma precyzyjna wiedze na temat operacji finansowych, które były prowadzone przez Bank Handlowy International SA w Luksemburgu. Pan Szczudlik mieszka obecnie w luksusowej rezydencji nad malowniczym jeziorem Ukiel, na przedmieściach Olsztyna. Tam tez prowadzi firmę zajmującą się handlem nieruchomościami "Piękno Warmii, Agencja Nieruchomości". Księgowy Szczudlik jest tez płodnym autorem limeryków, piosenek i sztuk. Dzielą wydane to m.in "Limeryki warmińskie i unijne" (2004) oraz "Limeryki z okna bryki" (2009). Strona internetowa "Jerzy Szczudlik - poeta, prozaik, dramaturg" została odwiedzona 145 razy, link:

http://leksykonkultury.ceik.eu/index.php?title=Jerzy_Szczudlik

Jednak najbardziej efektownym happeningiem artystycznym poety i dramaturga Szczudlika było sprywatyzowanie w rosyjskim stylu spółki BHI SA w Luksemburgu w 2002 roku, po oddaniu licencji bankowej przez Bank Handlowy International SA w Luksemburgu, sprywatyzowanie opisane już w szczegółach w kwietniu: http://monsieurb.nowyekran.pl/post/10542,iti-fozz-co-ukryl-bank-handlowy

Bank Handlowy International SA w Luksemburgu został zamknięty, ponieważ nowy inwestor w Banku Handlowym, amerykańska Citigroup, nie chciała psuć sobie reputacji poprzez handel bronią i realizacje mętnych transakcji z ludźmi takimi jak np. Monzer Al-Kassar. Ale 15 lat prężnej działalności Bank Handlowy International SA zostawiło po sobie ślady w formie archiwów, ślady które nie mogły wpaść w niepożądane ręce. Tutaj do gry wkroczył poeta Szczudlik, za wiedza zarządu banku i jego ówczesnego prezesa Cezarego Stypułkowskiego (aktualnego prezesa BRE Bank). Cezarego Stypułkowskiego, ambitnego byłego zięcia PZPR-owskiej szyszki Mariana Krzaka, nie trzeba nikomu przedstawiać. Kontroler NIK zajmujący się afera FOZZ, Michał Falzmann, cytował nazwiska Cezarego Stypułkowskiego i Mariana Krzaka. Dla przypomnienia, szefem rady nadzorczej Banku Handlowego w latach 1991-1996 był Andrzej Olechowski, kontakt operacyjny Departamentu I MSW PRL pod pseudonimami "Tener" i "Must". Szczudlik, jako ostatni szef zamykanego Bank Handlowy International SA w Luksemburgu, kupił spółkę BHI SA od samego siebie i zarejestrował ja w swoim prywatnym mieszkaniu w Luksemburgu. Spółka BHI SA istniała do końca 2007 roku, kiedy to luksemburski prokurator wszczął sprawę o likwidacje sadowa spółki, z uwagi na to ze nie publikowała ona bilansów i nie istniała już pod wskazanym adresem. W grudniu 2007 roku luksemburski sad zarządził likwidacje spółki BHI SA. Archiwa 15-lat wizjonerskiej działalności Bank Handlowy International SA znajdują się w rękach warmińskiego poety i dramaturga Szczudlika. Jakim prawem? Podczas operacji FOZZ Bank Handlowy był bankiem państwowym, czyli własnością wszystkich Polaków, wiec kilku panów nie ma prawa przywłaszczać sobie państwową własność. Panie Szczudlik, gdzie są archiwa BHI SA ? Stanislas Balcerac

W DŁUŻSZEJ PERSPEKTYWIE CZASU WSZYSCY BĘDZIEMY MARTWI George Soros – ten sam co w Davos w lutym mówił, że na złocie „dojrzewa bańska spekulacyjna” podczas gdy jego Soros Fund Management zwiększał inwestycję w SPDR Gold Trust – czyli największy fundusz ETF, zapewniał, że spadek cen ropy oznacza zwiększenie zagrożenie dla pokoju ze strony Rosji i przepowiadał nie tylko upadek gospodarki ale nawet „demokracji” na skutek oszczędności – zaapelował teraz o to, by Niemcy i inne kraje o „mocnej pozycji finansowej” porozumiały się w kwestii systemu euroobligacji, „jakkolwiek by został zdefiniowany”, gdyż „w przeciwnym wypadku euro się załamie”.

http://forsal.pl/artykuly/538501,euroobligacje_sposob_na_natychmiastowe_rozwiazanie_kryzysu_zadluzenia.html

Euro się załamie czy tak, czy siak, to kwestia czasu, ale sama myśl ekonomiczna jest przednia: rozwiążmy „kryzysu zadłużenia” przez zwiększenie zadłużenia. To taka swoista homeopatia: rozcieńczanie i wstrząsanie. Kto miałby być emitentem tych obligacji? Komisja Europejska? Jakiś rząd, jak emituje obligacje, to na ich spłatę może nałożyć na podatników większe podatki. Oczywiście rządy tego nie robią, Bo, po pierwsze to niepopularne, a jakieś wybory tuż tuż, a po drugie przynosi korzyść tylko krótkotrwałą – dopóki gospodarka nie odczuje zwiększenia podatków boi każdy podatek wywiera efekt akcyzowy. Choć Laffer wygaduje ostatnio bzdury, to konstatacja wywodząca swą nazwę od jego nazwiska – działa. Żeby, więc mieć na spłatę obligacji rządy sprzedają nowe obligacje! Po jakimś czasie z tych nowych obligacji coraz więcej przeznaczają na „obsługę zadłużenia”, – czyli spłatę odsetek. Pętla się zaciska. Ludzie się przyzwyczajają, że rząd rozdaje pieniądze. Rozdaje je na zasiłki, na pensje dla urzędników, płaci za usługi, których nikt nie potrzebuje, z wyjątkiem firm je świadczących, no i „inwestuje”. Ale tak się składa, że jak „inwestuje” rząd to każda inwestycja jest dużo droższe od takiej samej inwestycji prywatnej. Bo rząd – nawet jak urzędnicy nie kradną (a to się przecież zdarza) – nie ma nawyku oszczędzania. I to nie tylko polski rząd. Postępuje uzależnienie – społeczeństwo jest jak narkoman na głodzie. I potrzebuje „działy” – czy jak to się tam nazywa. W pewnym momencie nawet na ratunek w postaci podwyższenia podatków staje się za późno. Dług jest taki, że trzeba byłoby wprowadzić podatki w wysokości 100%. A chyba nawet profesorowie Belka z Balcerowiczem, którzy o Krzywej Leffera wyrażali się ze złośliwością nie mają wątpliwości, że takich podatków nikt nie będzie płacił. Narkomanowi nie pożycza się pieniędzy pod samą obietnicę, że odda. Trzeba znaleźć nowego narkomana. I to właśnie „dealerzy” z rynków finansowych z Sorosem na czele dzisiaj robią. Pytanie tylko, czy jak się zbierze grupa narkomanów, to będzie mieć większe szanse na pożyczki? Może jak do takiej grupy dołączy ktoś, kto dotąd ćpał z umiarem to im dadzą? Umiarkowanym „ćpunem” finansowym są jak dotąd Niemcy. I mają spory majątek. Sami zaczęli oszczędzać, – co się „dealerom” nie spodobało, więc Soros kilka miesięcy temu uznało to nawet za „zagrożenie dla demokracji”, a teraz zaklina, żeby Merkel, jak nawet sama nie chce sobie wstrzyknąć więcej, to żeby pozwoliła przynajmniej innym. I jeszcze jakoś obiecała, że to ona odda dług, który pieniężni narkomani dziś u „dealerów” zaciągną. Na razie „Andzia” z „Mikołajkiem” uzgodnili, że stworzą „faktyczny europejski rząd gospodarczy”, który „składałby się z szefów państw i rządów wszystkich 17 krajów eurolandu. Obradowałby dwa razy do roku, lub częściej, gdyby było to potrzebne”. Taki rząd to żaden rząd. I bardzo dobrze. Gorzej by było, gdy postanowili rzeczywiście jakiś „faktyczny” rząd powołać. Ale to się nie da zrobić, więc na razie możemy spać spokojnie. Żaden z europejskich „przywódców” nie odda swojej realnej władzy nie wiadomo, komu. Nic dziwnego, że takie ustalenia „dealerów” nie usatysfakcjonowały. Po „szczycie w Paryżu” giełdy „zanurkowały”.

http://www.polskieradio.pl/42/273/Artykul/420480,Po-spotkaniu-MerkelSarkozy-gieldy-na-minusie

Ale „dealerzy” chyba już dostrzegli, że w bogatej rodzinie jest paru takich, co chcieliby się „sztachnąć” a z czasem to i w „żyłę dać”. Politycy niemieckiej opozycji ocenili, że propozycje Merkel Sarkozy ′ego „nie wystarczą, by rozwiązać problemy strefy euro”. Przewodniczący SPD, Frank-Walter Steinmeier, uznał za „fatalne”, że już przed szczytem uzgodniono, iż nie będzie mowy o możliwości emitowania wspólnych obligacji strefy euro!

http://www.forbes.pl/artykuly/sekcje/wydarzenia/niemiecka-opozycja-krytykuje-merkel-i-sarkozy-ego,18404,1

Jak SPD wygra następne wybory, to wtedy zrobi nam „imprezkę”. A jak się już Europejczycy „zaćpają” to dealerzy spróbują w Chinach? Jakby, na nieszczęście dla Chińczyków, tam też „zatriumfowała demokracja” – jak w Afganistanie, Iraku, a za chwile zdaje się i w Libii – to dealerzy będą mieć co robić przez jakiś czas. A potem? „W dłuższej perspektywie czasu wszyscy będziemy martwi” – jak powiedział onegdaj Lord Keynes o długookresowych perspektywach swojej teorii ekonomicznej. Gwiazdowski

Polski montaż 2Moonwalker S. Wiśniewski zaczyna swoje wystąpienie od skromnego i nieco kokieteryjnego wyrażenia wątpliwości, czy on w ogóle jeszcze coś może dodać do tego, co już wielokrotnie mówił („Przyznam się szczerze na dzień dobry, że za bardzo nie wiem, od czego zacząć. (…) Cóż tu ja mogę więcej powiedzieć?” 0h22'50'' materiału na YT), po czym, na prośbę posłów, zabiera się za prezentację swego filmu. SW pokazuje zatrzymaną pierwszą klatkę na godz. 08.49.02 pol. czasu (0h24'21''), które to parametry wstawił, „żeby łatwiej było się do tego odnosić”, ale nie prezentuje swojego „dokumentu” ciurkiem, non stop, tylko zatrzymuje go zaraz po paru sekundach („pozwolę sobie zrobić taką krótką przerwę”), zanim pojawi się pierwsze cięcie, by zapewnić, że materiał nie jest montowany: „padało wiele zarzutów w stosunku do mnie jako montażysty, że ten materiał jest zmontowany, tu chciałem takie sprostowanie, otóż mianowicie nie został zmontowany, tylko wcześniej, tylko wcześniej nagrywałem w innym, tego, w longplayu, przełączyłem na inny standard, żeby mieć lepszą jakość materiału”, http://www.youtube.com/watch?v=ctNcvVAqLUk

0h24'44''). W tym też stylu: tj. zatrzymywanie, komentowanie, przeskakiwanie, przewijanie, cofanie etc. przedstawiony zostanie w sejmie materiał „polskiego montażysty”. W rezultacie powstanie wrażenie chaosu trudnego do ogarnięcia dla części posłów, którzy, jak widać podczas posiedzenia Zespołu smoleńskiego, po prostu wychodzą z sali, okazując swój brak zainteresowania lub może znużenie tym, co audiowizualnie prezentuje i osobiście opowiada Wiśniewski. Przykładowo posłanka B. Kempa, która tak świetnie sobie radziła z analizowaniem sprzeczności w zeznaniach świadków w komisji hazardowej (jeszcze u boku śp. Z. Wassermanna), na przesłuchaniu moonwalkera nie zadaje mu ani jednego pytania. Zespół, co przyznaję po wielu analizach tamtego posiedzenia, podszedł do przesłuchania najważniejszego świadka „katastrofy smoleńskiej” z dość sporą, być może mimowolną, nonszalancją. Nie narzucono, bowiem żadnej dyscypliny temu spotkaniu, a blisko 3-godzinne zeznania, pomijam opisywany już cyrk urządzony przez „polskiego montażystę” z niemożnością zaprezentowania sitcomu „Mgła-0” http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/07/ciagosc-zapisu.html

i „wejścia blacharzy”, wielokrotnie kierowane były przez SW na jakieś zupełne marginalia, tak, że kwestie, które były wyjątkowo ważne, nie zostały wydrążone i właściwie po dziś dzień pozostają aktualne. Na czym polegała nonszalancja Zespołu? Na tym, że pozwolono „polskiemu montażyście” na zmontowanie samego przesłuchania, tj. narzucenie własnego scenariusza. Widać było po nim, że jest znakomicie przygotowany do wystąpienia i odczuwa niemalże frajdę z tego, że może być gwiazdą. Przyniósł wprawdzie cały zapas plików wideo, ale „jak ten pies ogrodnika” (określenie samego SW z jednego z pierwszych wywiadów pod drugą bramą lotniska Siewiernyj), nie przekazał ich wcześniej w całości Zespołowi, by jego członkowie się spokojnie z nimi zapoznali, tylko je wyświetlał wedle własnego uznania, komentując, zagadując, przeskakując z materiału na materiał – słowem, uniemożliwiając spokojne i rzeczowe przeanalizowanie materiału. Nonszalancja Zespołu polegała też na nieprzygotowaniu się samych posłów i posłanek do przesłuchania tak istotnego świadka. Powinni oni byli mieć pod ręką i filmik Koli, i filmik Fomina, tak by je móc skonfrontować przy Wiśniewskim z materiałami „polskiego montażysty”. Po drugie, powinni oni byli narzucić taki porządek przesłuchania, że najpierw prezentowany jest bez jakiegokolwiek/czyjegokolwiek komentarza materiał, potem zaś zadawane są pytania (i ewentualnie odtwarza się wtedy dany plik wideo ponownie, dokonując pauz w prezentacji). Po trzecie, powinni byli dysponować wydrukami wcześniejszych wywiadów Wiśniewskiego i zebrać wszystkie wątpliwości w parunastu punktach, które byłyby w pytaniach drążone. Po czwarte, domagać się przekazania kopii wszystkich smoleńskich materiałów Wiśniewskiego Zespołowi. Po piąte, dysponować informacjami z TVP o tym, z kim SW był zakwaterowany, od kogo dostał polecenie wyjazdu, jaki dokładnie był skład ekipy, która wyjechała już na 7-go kwietnia do Smoleńska, jaki był zakres obowiązków tych ludzi itd. Nie spełniając tych podstawowych warunków, Zespół pozwolił Wiśniewskiemu na bardzo swobodne zachowywanie się (żartowanie, komentowanie, chwilami swobodne bredzenie) oraz na uciekanie od odpowiedzi. To ostatnie spowodowane było czasem tym, że posłowie stawiali po kilka kwestii naraz, a SW zaczynał odpowiadanie od końca, co dodatkowo wprowadzało chaos. Przede wszystkim jednak Zespół nie poprosił na konsultanta kogoś od... Telewizyjnego czy filmowego montażu, kto rzuciłby fachowym okiem na to, na ile prezentowany materiał jest wiarygodny (niektóre partie, gdzie kamera najbardziej jest rozdygotana należało odtwarzać w zwolnionym tempie). Wprawdzie „polski montażysta” zapewniał solennie, że materiał nie mógłby być montowany, bo on sam, tj. „polski montażysta”, byłby wtedy osobą niewiarygodną, no, ale przecież doskonale wiemy, iż sprzeczności oraz niejasności w zeznaniach moonwalkera stawiały znaki zapytania, co do jego wiarygodności, zanim zagadnienie „polskiego montażu” zostało poważnie i wszechstronnie w blogosferze postawione. Zresztą sam fakt (sygnalizowany także na posiedzeniu Zespołu), iż materiał Wiśniewskiego niemal równocześnie wyemitowany został przez polską i ruską telewizję, zaś ruska uważa ten „dokument” za swój (wg moonwalkera dlatego, że filmik został on „wykradziony”

http://freeyourmind.salon24.pl/333908,boskie-oko-kamery

już budzi wątpliwości, co do wiarygodności autora. Dlaczego? Ano, dlatego, że, jak wiemy z barwnych relacji „polskiego montażysty”, nie wchodząc już w szczegóły, materiał miał być wyłącznie w posiadaniu samego Wiśniewskiego, nie miał zostać przekazany ruskim służbom, nie był nawet przez nie oglądany („pokaż, człowieku, co żeś tam nagrał (…) nic nie nagrał”

http://freeyourmind.salon24.pl/334181,w-cieniu-makarowa

i jedynie trafił do polskiego wozu transmisyjnego. Trafił jednak w taki szczęśliwy sposób, iż od razu z polską emisją pojawił się na antenie ruskiej telewizji. Skąd, bowiem wzięły się wobec Wiśniewskiego zarzuty dot. montażu, z którymi musiał się borykać moonwalker już na wstępie swoich sejmowych zeznań? Ano stąd, że niedługo przed swoim wystąpieniem przez Zespołem smoleńskim, SW zrzucił na YT swój „oryginalny, autorski” film... jako właśnie zmontowany http://www.youtube.com/watch?v=iQ_5PrVDl9g

Pojawiła się, bowiem w nim pierwsza doklejona scena kończąca się symbolicznym strzałem płonącego drzewa (nieprezentowana w mediach 10-go Kwietnia), a słynna fraza „ja p...lę to nasz”, wymawiana podczas zbliżenia się „operatora” do statecznika z szachownicą, została subtelnie wykasowana ze ścieżki dźwiękowej. Po takich zabiegach, więc wiarygodności „dokumentu” i samego autora nie mogły wzmocnić ciągnące się przez wszystkie kadry czerwone napisy przypominające po angielsku o tym, że „oryginalny, autorski” materiał jest wyłączną własnością SW – nasuwały się wszak dość oczywiste pytania, czy scen nie było więcej i czy coś jeszcze nie zostało delikatnie „wyciszone” w soundtracku (lub... dograne). Cała ta historia z „autopoprawkami” moonwalkera jest o tyle zabawna, że przecież „polski montażysta” chciał jak najlepiej, a wyszło nieco gorzej. Zapewne zrzucił materiał na YT, by przed jego występem w sejmie „wszyscy” mogli się zapoznać z „całym dokumentem” i by skończyły się „spekulacje”, ale zmodyfikował go tak, że wzbudziło to jeszcze więcej wątpliwości, niż gdyby SW poprzestał na niezrzucaniu materiału. Jego filmik przecież znany był z wcześniejszych wersji i szeroko komentowano go w Sieci, dokonując analiz niemalże klatka po klatce. Z tego też powodu, wersja, która miała być „najoryginalniejsza” z tym większym znawstwem przez internautów została porównana z „późniejszymi” i dość gremialnie skrytykowana. Niestety, porównana na niekorzyść „polskiego montażysty”. W rezultacie już na starcie swych zeznań musiał on wyjaśniać, że podejrzewanie go, tj. autora filmiku, o montaż, jest bezpodstawne – zaprzeczając w ten sposób sam sobie. Czy doklejka „do symbolicznego strzału drzewa” jest wcześniejsza, jak twierdzi SW, czy może... Późniejsza? Na doklejce, co już sygnalizowano, są różnice choćby jeśli chodzi o widoczność ognisk z prawej strony – tak jakby zostały one już przygaszone http://freeyourmind.salon24.pl/334181,w-cieniu-makarowa

por. kadr górny i dolny. Po doklejce ogniska są widoczne o wiele wyraźniej. Ktoś powie, że to przypadek i że podczas pożarów ogień ma to do siebie, że raz bucha, a raz nie bucha. Przypadków z księżycową wędrówką i filmikiem ją dokumentującym jest więcej.

1) „Seledynowy” strażak, co idzie w stronę filmującego, a potem znika, choć powinien być po prawej stronie moonwalkera (skoro obszedł przez stawy kawałek pobojowiska, kierując się w stronę wozu strażackiego), zaś pojawia się nieopodal drugiego wozu w okolicach drogi dojazdowej do zony Koli. Może to inny strażak – gdzie w takim razie podział się pierwszy? Wszedł za ogon?

2) Strażak paradujący przy ogonie. Jeśli to miałoby być „parę minut po katastrofie” (a tak każe nam myśleć o tym, co jest pokazywane, „dokument” Wiśniewskiego, to przecież żar powinien bić stamtąd potężny http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/07/walka-o-ogien.html

Każdy, kto palił ognisko i kto był przy pracującym dłużej silniku (choćby samochodowym), ten wie, że nie można zbliżyć, bo się można poparzyć samą falą gorąca. Tymczasem „strażak” stoi dosłownie w odległości paru kroków od ogona samolotu „świeżo po wypadku” i nawet nie udaje, że ów ogon jest rozgrzany.

3) Z kolei ten Rusek, co się mocuje z zapięciem kasku, nawet nie ma rękawic, bez których przecież żaden strażak nie goni na akcję przeciwpożarową.

4) Skąd się bierze umundurowany omonowiec, który wyrasta za moonwalkerem jakby spod ziemi i prowadzi go do gostka z papieroskiem i tego burego „strażaka”, co kurtkę dopina a potem „znowu” kask? (Wesoły mechanik Igor Fomin, który filmuje filmującego, pokazując scenę z moonwalkerem mijającym się z burym „strażakiem”, odwraca „komórkę”, nie pokazując tego, co się dzieje dalej. Ale skądś się musiał ten mundurowy wyłonić. Był w wozie strażackim? Czy może na filmiku brakuje właśnie sceny, gdy on dobiega z tyłu do „polskiego montażysty?). Jest jeszcze kwestia sygnalizowana przez MMariolę w jednym z niedawnych komentarzy, skoro już o Fomina zahaczyliśmy:, jeśli tenże Fomin był zaledwie 200 metrów od „miejsca katastrofy”, to, dlaczego na pobojowisku pojawia się dopiero PO Wiśniewskim, zwłaszcza, że ten miał być, wedle jego sejmowej relacji, jakieś 10 minut po zdarzeniu, na tymże miejscu? Będąc, więc bliżej (warsztat samochodowy) i mając mniej do przejścia, Fomin powinien był filmować dużo wcześniej niż Wiśniewski. LordJim, wychodząc naprzeciw potrzebom obywatelskiego śledztwa: zaproponował intrygujący eksperyment w postaci przemontowanego pod względem chronologicznym filmiku Wiśniewskiego. Jest on dostępny tu: http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=bjILkYCaZY4

SW najpierw przybyłby od środka pobojowiska, następnie zostałby niemal natychmiast capnięty przez Ruskich i dopiero potem (po konsultacjach z czekistami) filmowałby od ul. Kutuzowa. Potem już u siebie w hotelu na laptopie podczas montażu odwróciłby kolejność ujęć, a zbędne sceny, rzecz jasna, usunął. FYM

Czy przywrócenie Województwa Częstochowskiego będzie wstępem do rozbicia dzielnicowego Polski?

Lider Ruchu Autonomii Śląska Gorzelik zapowiedział, że do 2020 roku Śląsk uzyska autonomię. Powiedział on też coś bardziej złowrogiego – w końcu bez Śląska Polska sobie radziła przez kilkaset lat, – że następnie autonomię otrzymają inne regiony kraju. Gorzelik sam tego nie wymyślił - dlatego słuchajmy uważnie, co mówi, bo przez niego przemawiają Scenarzyści i Reżyserzy historii. Każdy, kto trafił w zwykły dzień na Jasną Górę i zobaczył kłębiący się tłum pielgrzymów, turystów czy po prostu wiernych, wie, że tu jest Duchowa Stolica Polski. Widząc zakurzonych uczestników Rowerowej Pielgrzymki z Lublina, niedomordowanych Polaków z Żytomierza, Górali w strojach regionalnych czy Kaszubów, czuje się, że tu jest serce Polski. Częstochowa administracyjnie należy do Województwa Śląskiego. Jak Polacy znieśliby oderwanie od Polski najważniejszego maryjnego sanktuarium? Prawdopodobnie Stratedzy szukają rozwiązania tego problemu. W „Niedzieli” z 7 VIII jest artykuł zatytułowany „Czy powróci Województwo Częstochowskie”, z którego możemy się dowiedzieć, że „Rada Miasta Częstochowy poparła pomysł Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej na Rzecz Utworzenia Województwa Częstochowskiego, żeby wystąpić do Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego z propozycją zorganizowania ogólnopolskiego referendum w sprawie powołania województwa częstochowskiego”. Następnie jest informacja, że hierarchia kościelna uznała to za „cenny głos społeczeństwa obywatelskiego”. Operacje na żywej tkance społecznej takie jak zmiana granic, czy „autonomie”, wymagają długiej pracy, by mogły być przeprowadzone bez komplikacji. Od pamiętnej „Jesieni Ludów” 1989 r. – czasu „bulu i nadzieji”- przeprowadzany jest proces dekompozycji ładu wersalskiego. Nie odnotowaliśmy go, ponieważ śledziliśmy z zapartym tchem rzekomy upadek komunizmu. Tych, którzy uczyli się (?) historii już w III RP informuję, że ład wersalski polegał na utworzeniu po I Wojnie Światowej szeregu państw narodowych, a także Jugosławii i Czechosłowacji na gruzach upadłych imperiów. Jak podaje Chr. Story („McIlhany Report”1998r), w lutym 1990 roku odbyło sie w Genewie spotkanie sekretarza Gorbaczowa z kanclerzem Kohlem, na którym postanowiono podzielić Czechosłowację. W ciągu roku państwo to, „wolą obywateli” rozpadło się na Czechy i Słowację. Wkrótce podobny los spotkał Jugosławię. Tutaj dezintegracja odbywała się pod przykryciem „wyzwalania się z pod komunizmu”. Pierwsza oddzieliła się Chorwacja (natychmiast uznana przez Niemcy). Sprawy jednak nie poszły tak gładko – nastąpiła seria krwawych wojen zanim osiągnięto cel. Uciekinier z KGB Jurij Bezmienow zeznał, że jego pierwszym zadaniem „na placówce” było działanie na rzecz rozpadu Pakistanu (oddzielenia Bangladeszu). Jak widać cel wytknięty przez Lenina (opanowania całego świata) wygodniej jest realizować działając na mniejszych terytoriach? Państwa zamieszkałe wspólnie przez wiele narodowości podzielić było stosunkowo łatwo. Znacznie więcej pracy wymaga obróbka tak jednolitego etnicznie państwa jak Polska. Mrówcza praca nad dezintegracją wszystkich ogólnopolskich instytucji trwa od lat: podzielono PKP na kilkadziesiąt spółek, podobnie systemy energetyczne, a Pocztę Polską likwiduje się pod legendą „niekonkurencyjności w grze rynkowej”. Trudniejszą sprawą będzie jednak wygenerowanie „narodowości śląskiej” i prawdopodobnie temu służyć miał niedawny spis „powszechny”. Wydaje się, że w regionach poza Śląskiem mało, kto widział na oczy rachmistrza spisowego, a ci nieliczni, do których zwrócono się telefonicznie otrzymywali najczęściej tylko JEDNO pytanie: O narodowość. Gdy usłyszeli „polska” informowali, że to skrócona forma spisu i to wystarczy. Była też możliwość spisywania się przez internet, i tu fachowcy zwracali uwagę na liczne luki w systemie umożliwiające fałszerstwa. W sierpniu na zabytkowych murach miejskich w Tarnowskich Górach (odległych od Częstochowy o 40 km) nieznani sprawcy umieścili tablicę o treści „Ślązakom, jacy by nie byli” Nie wiadomo, po co i kto umieścił zagadkową tablicę. Jedno jest pewne, że nie była to Niewidzialna Ręka Rynku. Możemy się tylko pocieszyć, (ale jaka to pociecha...), że nie tylko my podlegamy takiej obróbce. Wystarczy wymienić kłopoty Belgii, Ligę Północną we Włoszech, autonomię Szkocji i Walii, problemy Hiszpanii, którzy nie mają już hymnu narodowego (została im tylko melodia). Gdy w okolicach Nicei zapytałem przewodniczkę o dwujęzyczne napisy, odparła ze zniecierpliwieniem, że ktoś im tworzy „narodowość prowansalską” i w ramach poprawności politycznej muszą to znosić. Warto o tym wszystkim wiedzieć, gdy usłyszymy wdzięczną narrację o „małych ojczyznach”, „Europie stu flag” czy „autonomii, jako najwyższej formie samorządności”. Praca nad erozją państw narodowych i naprawieniem „niesprawiedliwości Wersalu”- jak to określił Putin w pamiętnej mowie na Westerplatte – trwa. Angielski sowietolog Christopher Story twierdzi, że rozszerzenie Unii Europejskiej na wschód wpisywało się idealnie w strategię opanowania kontynentu przez (neo)sowietów. W tym kontekście dopiero rozumiemy starania naszej „lewicy” na rzecz akcesji do Unii. Ludzie, których uważaliśmy za „zaufanych przyjaciół Rosji” mile nas zaskoczyli działaniami, które odczytaliśmy, jako zgodne z naszą racją stanu. Teraz wiemy, że wstępując z takim entuzjazmem do UE zintegrowaliśmy się z podmiotem politycznym zupełnie odmiennym od naszych wyobrażeń. Zamiast do unii państw wolnych i demokratycznych wstąpiliśmy raczej do „Wspólnoty Państw Niepodległych”, czyli czegoś w rodzaju nowego ZSRR, gdzie rządzi już nawet nie „koncert mocarstw”, a „strategiczne partnerstwo” rosyjsko- niemieckie. I to był kolejny przekręt, jakiemu nas poddano. Nie mniejszy niż ten z „Okrągłym Stołem”. Leopold – blog

Vincent bezradny Minister finansów J.V. Rostowski niczym tajfun Vincent pustoszy ławy poselskie, rugając opozycje i oskarżając ją o brak kompetencji, gdy sam ma podstawowe problemy ze składnią języka polskiego, jak i zwykłą prawdomównością. Często bywa właśnie tak, że ignoranci uwielbiają dawać korepetycje innym. Minister martwi się o nowe polityczne rozdanie bardziej niż o stan naszych finansów publicznych. Dopiero dziś okazało się, że jednak mamy kryzys, któremu tak dziarsko zaprzeczał jeszcze kilkanaście miesięcy temu. Ba okazało się, że to nie kto inny, tylko nasz wybitny sztukmistrz z Londynu jako jeden z nielicznych ten kryzys przewidział. A gdzie „zielona wyspa”, gdzie się podział europejski tygrys gospodarczy, owe fantastyczne miejsce do życia – eldorado nad Wisłą, gdzie dziś światłe rady ministra dla bankrutów ze strefy euro? Pan minister nie chce pamiętać, jak często się mylił w prognozach, stosował kreatywną księgowość, fałszował interpretacje oczywistych faktów i najzwyczajniej ściemniał. Słowa byłego węgierskiego premiera: „kłamaliśmy rano, kłamaliśmy wieczorem, kłamaliśmy cały czas, gdy idzie o stan naszej gospodarki” coraz lepiej pasują do sytuacji „zielonej wyspy”. Do niedawna jeszcze przecież minister popierał tezę o szybkim przyjęciu euro nawet w latach 2011–2012, bo podobno kraj z euro jest bezpieczny. Nieco później osłabł w zalotach do wspólnej waluty i ogłosił, że nie ma co się śpieszyć oraz że „strefa euro podobnie jak dom potrzebuje remontu”. Uspokajał nas, że z powodu rozprzestrzeniającej się zarazy mógł nam grozić ogólnoświatowy kryzys, po czym ogłosił światu i Polakom, że kryzys grecki został już rozwiązany w dużej mierze dzięki polskiej prezydencji. Już wkrótce Pinokio polskich finansów przekona się, że kryzys przycichł zaledwie na chwilę, bo nikt nie chce płacić bez gwarancji. Polski minister finansów tak dalece i tak często zmieniał zdanie - i to o 180 st., że trudno nadążyć. Raz mówi, że Polska może udzielić gwarancji krajom strefy euro, np. Grecji, sama będąc poza nią, innym razem (w 2009 r.) odmówił wsparcia Węgrom na forum Komisji Europejskiej, gdy ci znaleźli się w tarapatach, by zaraz potem ogłosić publicznie: „uważam, że każdy akt solidarności procentuje wielokrotnie”. Według naszego mistrza iluzji zagrożenie zostało oddalone, gdy idzie o kryzys w Europie i strefie euro. Od greckiej zarazy znacznie groźniejszy w skutkach dla naszych portfeli może jednak okazać się rodzimy tajfun „Vincent”. Gdy nasz „Lord Vader” obejmował stery ministerstwa finansów w 2007 r., dług publiczny skarbu państwa wynosił ok. 530 mld zł. Dziś po blisko 4 latach podobno „profesjonalnych i oszczędnych” rządów wynosi ok. 800 mld zł i nadal gwałtownie rośnie - już niedługo dobijemy do biliona. W tym roku potrzeby pożyczkowe Polski to 155 mld zł., w przyszłym 2012 r. aż 185 mld zł. Mamy więc dziś dług nie tyle publiczny, co kosmiczny. Minister J.V. Rostowski zapewniał nas wielokrotnie, że polska gospodarka i finanse są odporne na kryzys, że nie będzie podnoszenia podatków. A przecież podniósł VAT, akcyzę, obciął możliwość odliczeń w VAT na paliwo, auta służbowe, nie podwyższył progów podatkowych. Dziś chwali się oszczędnościami w deficycie budżetowym o 10 mld zł; zapomniał nam tylko powiedzieć, że blisko 30 mld zł długów ukrył w Krajowym Funduszu Drogowym, że „zakosił’ blisko 14 mld zł z Funduszu Rezerwy Demograficznej, że obciął wydatki na drogi w przeciągu ostatnich 4 lat, aż o ok. 30 mld zł. Vincent bezradny utracił kontrolę nad długiem, jak i nad polskim złotym. Bajkowa sceneria „zielonej wyspy” gwałtownie zamieni się w rozpaczliwe szukanie ratunku przed wzbierającymi falami tsunami. Trudno poważnie traktować człowieka, który tak często i tak zasadniczo zmienia zdanie. Ku przestrodze zadedykowałbym panu ministrowi, który sam opowiada bajki, wiersz I. Krasickiego "Szczur i kot":

„Mnie tu kadzą – rzekł hardzie do swego rodzeństwa, Siedząc szczur na ołtarzu podczas nabożeństwa, Wtem, gdy się dymem kadzidł zbytecznych zakrztusił, Wpadł kot z boku na niego porwał i udusił”.

Janusz Szewczak

Tusk zaprasza PiS do debat, a gdzie rozliczenie z 4 lat rządzenia

1. Premier Tusk, który każdą debatę sejmową, jaką zaproponował w tej kadencji PiS wykorzystywał nie do merytorycznej rozmowy, ale do atakowania, a nawet szydzenia z opozycji, nagle w kampanii wyborczej za namową tabunów swoich PR-owców, zaprosił przedstawicieli tej partii do merytorycznych debat z jego ministrami, a nawet z nim samym. Mainstreamowe media będą zapewne teraz propagowały tę propozycję, jako jedyny rozsądny sposób rozmowy o przyszłości Polski i atakowały PiS, jeżeli nie przyjmie tej propozycji z entuzjazmem. Prezes Jarosław Kaczyński już na tę propozycję zareagował, mówiąc o uruchomieniu przez PiS w Warszawie dyskusyjnego centrum programowego, do którego będą zapraszani eksperci w poszczególnych dziedzinach, więc i zaproszeń dla ministrów Tuska do takich programowych debat nie wyklucza. Ale już słyszę natarczywe pytania „niezależnych” dziennikarzy, kogo Prezes PiS deleguje do debat z ministrami Tuska?

2. Skoro Premier Tusk zaprasza PiS do „uczciwej debaty publicznej z przedstawicielami swojego rządu”, to, jeżeli ma być rzeczywiście wreszcie uczciwie, to jego rząd i on sam muszą się publicznie rozliczyć już nawet nie z 73 obietnic, jakie zawarł w swoim w swoim expose sejmowym w październiku 2007 roku, ale chociaż z 10 zobowiązań Platformy, które uroczyście podpisał tuż przed poprzednimi wyborami parlamentarnymi. Donald Tusk dysponował stabilną większością w Sejmie przez pełne 4 lata i nawet niesprzyjający tej koalicji Prezydent Lech Kaczyński zawetował zaledwie 13 ustaw przyjętych przez Parlament. Miał, więc pełne polityczne możliwości realizacji swojego programu, a w dodatku pełną medialną osłonę stworzyły temu rządowi najpierw prywatne, a później i publiczne media.

3. Zobaczmy jak zrealizowane zostało te słynne 10 zobowiązań Platformy:

- przyśpieszymy i wykorzystamy wzrost gospodarczy -w latach 2005-2007 wzrost PKB 6-7% w latach 2008 -2011 3-4%,

- radykalnie podniesiemy płace budżetówki, zwiększymy emerytury i renty- podwyżek płac budżetówki nie ma (podwyżki dotyczą tylko nauczycieli), a 5% inflacja oznacza realny spadek płac tych pracowników, emerytury i renty są waloryzowane o poziom inflacji + 20% przeciętnego wzrostu płac, tylko, dlatego, że PiS w 2007 roku przeprowadził przez Parlament stosowna ustawę,

- wybudujemy nowoczesną sieć autostrad i dróg ekspresowych- mimo olbrzymich środków europejskich na drogi sięgających 30 mld euro i środków krajowych budowane autostrady i drogi ekspresowe nie tworzą żadnej sieci ( w roku 2012 żadną z nich nie będzie można przejechać ani z zachodu na wschód ani z północy na południe naszego kraju),

- zagwarantujemy dostęp do bezpłatnej opieki medycznej i zlikwidujemy NFZ – dostęp do opieki medycznej jest coraz trudniejszy, na wiele świadczeń czeka się już miesiącami, a na niektóre nawet latami, zaproponowana komercjalizacja szpitali oznacza przygotowanie do operacji uwłaszczenia się na majątku ochrony zdrowia krewnych i znajomych królika wg mechanizmu, który precyzyjnie opisała była posłana Platformy Beata Sawicka, NFZ ma się dobrze zatrudnia swoich i rządzi i dzieli o ochronie zdrowia,

- uprościmy podatki, wprowadzimy podatek liniowy z ulgą- nie ma żadnych uproszczeń, ulgi podatkowe i obniżki podatków wprowadziło PiS, Platformie udało się tylko podwyższyć VAT i zabrać do budżetu pieniądze ubezpieczonych w OFE,

- przyśpieszymy budowę stadionów na euro 2012 - żadnego przyśpieszenia nie ma, wszystkie stadiony zostaną oddane do użytku znacznie później niż planowano, a koszty ich budowy wzrosły w stosunku do planowanych od 50 do 100%,

- szybko wypełnimy naszą misję w Iraku, to zobowiązanie udało się rządowi Tuska zrealizować, ale w związku z nagłym wycofaniem wojska żadnych interesów ekonomicznych w tym kraju Polska ostatecznie nie osiągnęła,

- sprawimy, że Polacy będą wracać z emigracji i inwestować w Polsce - żadnych zmian prawnych w tej sprawie rząd Tuska nie przygotował, nie ma powrotów wręcz przeciwnie mamy do czynienia z kolejna falą wyjazdów tym razem dodatkowo do Niemiec,

- podniesiemy poziom edukacji i upowszechnimy internet – o podniesieniu poziomu edukacji mowy nie ma, reformy edukacji wprowadzone przez minister Hall raczej jej szkodzą, internet na szczęście upowszechniają sami zainteresowani czasami przy wsparciu samorządów,

- podejmiemy rzeczywistą walkę z korupcją – rezultatem tej walki jest pozbycie się szefa CBA i złamanie kręgosłupa tej nowej służbie, a afery korupcyjne zamiata się pod dywan tak jak hazardową i wałbrzyską.

4. O realizacji tych zobowiązań Premier Tusk się nawet nie zająknie, bo musiałby się publicznie skompromitować, więc sprytnie wzywa opozycję do debaty o przyszłości, bo mógłby znowu oszukać Polaków na kolejne 4 lata. Panie Prezesie Kaczyński z oszustami nie siada się nawet do gry w bierki, a cóż dopiero do rozmów o przyszłości Polski. Niech się najpierw rozliczą przed Polakami z zobowiązań, które złożyli 4 lata temu. Zbigniew Kuźmiuk

Polska demokracja jest poważnie chora. Prof. Rybiński ujawnia: "Mojej żonie grożono, że ją zwolnią, jeśli będę krytykował PO" W najnowszym tygodniku "Uważam Rze" poruszający wywiad z profesorem Krzysztofem Rybińskim. Ekonomista ujawnia, że jego żonie grożono, iż zostanie zwolniona, jeśli on nadal będzie krytykował PO:

Tak, były naciski na moją żonę. Stwierdzenia, że jeżeli będę tak mocno krytykował rząd Donalda Tuska, ona straci pracę. Pracowała wtedy w instytucji pośrednio zależnej od rządu. Te słowa to kolejny sygnał, że polska demokracja jest chora. Że za kulisami powszechnego poparcia dla rządu mamy do czynienia z rozmaitymi formami kupowania bądź wymuszania tego poparcia. W kraju przewodzącym Unii Europejskiej stosuje się białoruskie metody. I to niestety skutecznie. Ponownie oddajmy głos rozmówcy tygodnika:

Premier Tusk wychodzi i mówi: mamy niecałe 55 procent PKB długu. Porównajcie to z Włochami. Wniosek – u nas jest nieźle. Tego robić nie wolno, to złe porównanie. Powinniśmy się porównywać z nowymi krajami Unii Europejskiej. I w tej skali niestety jesteśmy w czołówce. Węgry mają najgorszą sytuację i bez pomocy międzynarodowej by się rozsypały, mają dług znacząco przekraczający 70 procent PKB. Potem jest Polska, a dalej długo, długo nic. To nie jest zielony obraz! Dlaczego, skoro jest tak źle, inni ekonomiści tego nie mówią? Dlaczego informacja o tym, że rząd po raz kolejny sięga do rezerwy demograficznej, pieniędzy na ciężkie czasy, żeby wypłacić emerytury, jest uznawana za nieistotną? Często spotykamy się z dwójmyśleniem – prywatnie ekonomiści biją na alarm, publicznie rząd wychwalają i uspokajają. Co do rezerwy demograficznej – to miał być zaskórniak na czasy, gdy będzie coraz mniej młodych ludzi na rynku pracy. Tymczasem dziś mamy najlepszą w historii sytuację demograficzną. Jednocześnie mamy na rynku pracy dwa wyże demograficzne – ten powojenny i ten po stanie wojennym. Powinniśmy dziś kumulować oszczędności. A tymczasem – przejadamy. Tak nie wolno! Co do dwójmyślenia - niestety, ale trudno się z tym nie zgodzić. Chęć bycia zapraszanym na salony bywa tak duża, że ludzie się boją powiedzieć to, co myślą. Też tego doświadczam. W prywatnych rozmowach padają bardzo dosadne stwierdzenia. Publicznie zupełnie inne tezy. Ja tak nie potrafię. Tak mnie wychował ojciec, który miał 15 lat jak uczestniczył w Powstaniu Warszawskim. I nie umiał potem już kłamać. Ja też nie potrafię. Jak nazwać taką demokrację? Co jeszcze ukrywa rząd? Polecamy wywiad w "Uważam Rze"

wu-ka, źródło: Uważam Rze

Jolanta Fedak o propozycji kolejnych zmian w OFE: "Nie chodzi o liczbę zmian, ale o pewność i wysokość emerytury" Jolanta Fedak w wywiadzie dla "Dziennika Gazety Prawnej" mówi o propozycji kolejnych zmian w OFE. Fedak jest zdania, że pieniądze emerytów powinny być inwestowane w rozwój kraju, na miejsca zatrudnienia dla młodych ludzi, "by zapewnić dla niej staże, pomoc w zakładaniu własnej działalności gospodarczej lub pomóc przedsiębiorcom, którzy chcą zatrudniać młodzież". Jolanta Fedak jest zwolenniczką dłuższej pracy i przypomina, że "nasz system emerytalny nagradza za dłuższą pracę wyższą emeryturą". Minister Fedak zakłada, że większe zyski niż z ryzykowania na giełdach mogłyby przynieść inwestycje w rozwój kraju. Wtedy - jak mówi - "przyszłe emerytury byłyby i pewniejsze, i wyższe". Pytana o dużą częstotliwość zmian w OFE - ostatnie weszły w życie w maju - mówi, że "nie chodzi o liczbę zmian, ale o pewność i wysokość emerytury". Podkreśla, że państwo musi "system monitorować i przeciwdziałać stratom". eve/ "Dziennik Gazeta Prawna"

Polska kilka miesięcy temu dostarczyła broń dla powstańców w Libii - dowiedziała się nieoficjalnie PAP ze źródła rządowego Polska kilka miesięcy temu dostarczyła broń dla powstańców w Libii - dowiedziała się nieoficjalnie PAP ze źródła rządowego. Od kilku miesięcy nasi oficerowie są w NATO-wskim dowództwie operacji libijskiej. Spora sprzedaż broni dla powstańców miała miejsce wiosną. "To było robione za zgodą rządu" - podkreślił rozmówca PAP. Nie chciał jednak powiedzieć, czy operacja odbyła się z inicjatywy naszych władz. Nie wiadomo również, jakiego rodzaju broń pojechała z Polski do Libii. Źródło podaje również, że od kilku tygodni w dowództwie NATO-wskiej operacji w Libii jest 15 polskich oficerów; siedmiu z nich jest w dowództwie w Neapolu, natomiast pozostała ósemka w dowództwie operacji powietrznej. Polska, mimo że nie wzięła udziału w operacji militarnej w Libii, jeszcze przed objęciem prezydencji w UE wspierała siły walczące z reżimem Muammara Kadafiego. Szef MSZ Radosław Sikorski, jako pierwszy zachodni minister SZ odwiedził w maju w Benghazi Narodową Radę Libijską. Jej szefowi Mustafie Abdulowie Dżalilowi przekazał wówczas, że UE uznaje Radę za prawowitego partnera do rozmów. Polski ambasador w Libii Wojciech Bożek był też pierwszym zachodnim szefem placówki dyplomatycznej, który jeszcze w czerwcu zdecydował się na rezydowanie w Benghazi. Sikorski mówił wówczas, że Polska nie widzi możliwości współpracy z Kadafim i wolałaby, aby konflikt w Libii został rozwiązany za pomocą metod politycznych, a nie wojskowych. Rzecznik powstańców powiedział w poniedziałek telewizji Al-Dżazira, że siły Muammara Kadafiego kontynuują walkę z powstańcami w Trypolisie i kontrolują 15-20 proc. libijskiej stolicy. Według źródeł dyplomatycznych, Kadafi przebywa w swojej rezydencji. Wcześniej Al-Dżazira podała, że w niedzielę NATO zbombardowało kompleks budynków Bab al-Azizija w centrum Trypolisu, gdzie znajduje się rezydencja libijskiego przywódcy. W rękach powstańców jest już dwóch synów Kadafiego. (PAP)/Sil

Rewelacje ogórkowe No i co Państwo powiecie? Okazuje się, że diabelskie auxilia są co najmniej tak samo skuteczne, jak niebieskie – przynajmniej w Gdyni, w tamtejszym Sądzie Rejonowym, w którym sądzi pan sędzia Krzysztof Więckowski. Jego orzeczenie stało się swego rodzaju sensacją dnia – co prawda w sezonie ogórkowym, kiedy to nawet parlamentarzyści zażywają wypoczynku od zatrutej atmosfery Sejmu i Senatu – niemniej jednak. Pan Sędzia Krzysztof Więckowski uniewinnił mianowicie pana Adama Darskiego z zarzutu obrazy uczuć religijnych, jakiej miał się dopuścić podczas koncertu w gdyńskim klubie „Ucho” w roku 2007, kiedy to nie tylko podarł na estradzie egzemplarz Biblii, ale również nazwał Kościół katolicki „zbrodniczą sektą”. Pan Adam Darski, bardziej znany pod pseudonimem „Nergal”, jakim posługuje się podśpiewując rozmaite piosenki – również swego autorstwa – w kapeli „Behemoth”, uważany jest za swego rodzaju delegata Lucyfera na Polskę, a w każdym razie – na województwo pomorskie. Czy pan Darski również się za takiego delegata uważa – tego ma się rozumieć nie wiem, ale przypuszczam, że nie, że traktuje to tylko jako rodzaj emploi, żeby piosenki lepiej się sprzedawały. To oczywiście rzecz gustu, ale po przeczytaniu kilku tekstów piosenek wykonywanych przez pana Darskiego, doszedłem do wniosku, że to pretensjonalna grafomania, chociaż pod tym względem nie odbiegają one od innych piosenek, których dramatyzm oscyluje np. wokół niepokojów związanych z przypadkowymi kontaktami seksualnymi: „Byłem z nią parę chwil, było tak namiętnie. Myślę, że nie stało się nic” – śpiewa wokalista zespołu „Wilki”. Te „Wilki” są uważane za szalenie nowoczesne, a tymczasem z piosenki wynika wyraźnie, że dzisiejsze rozterki są takie same, jak w czasach Karola Irzykowskiego, który mawiał, że gdyby nie obawa zarażenia z jednej, a obawa zapłodnienia z drugiej strony, współżycie z kobietą byłoby czystą przyjemnością! Więc ponieważ te wszystkie piosenki są w gruncie rzeczy bardzo do siebie podobne, o poziomie sprzedaży muszą decydować – i decydują w zasadzie względy pozaartystyczne – na przykład epatowanie demonizmem, w czym pan Darski najwyraźniej się specjalizuje. Żadnym demonem, ma się rozumieć, nie jest – w czym przypomina bohatera przedwojennego skeczu autorstwa Słonimskiego i Tuwima o procesie cyrkowców. Przed sądem staje świadek. Sędzia pyta go o personalia, a ten grobowym głosem oznajmia, że jest fakirem i nazywa się Ben Buja Nago Bramaputra oraz, że stawiał horoskopy i zdrowoskopy na dworze króla Wigwama Starego. Ponieważ publiczność zaczyna chichotać, zirytowany sędzia przywołuje świadka do porządku i grożąc mu grzywną ponownie pyta o personalia. Spokorniały nagle świadek posłusznie melduje, że nazywa się Antoni Myrdzik, a mieszka na Solcu. Oczywiście rozprawa przed sądem w Gdyni zupełnie nie przypominała tej ze skeczu przede wszystkim dlatego, że panu sędziemu Więckowskiemu ani w głowie było skazywanie pana Darskiego. Dopiero by „Gazeta Wyborcza” zrobiła z niego marmoladę, a Kuba Wojewódzki i Szymon Majewski ośmieszyliby go do końca życia. Dlatego też tak kombinował, by wyrok uniewinniający oprzeć m.in. na zeznaniach świadków obrony w osobach członków zespołu „Pneuma”, których pan red. Marek Górlikowski z „Gazety Wyborczej” charakteryzuje jako „głęboko wierzących katolików”, a których słowa pana Darskiego o Kościele katolickim jako „zbrodniczej sekcie” w ogóle nie obeszły. W jaki sposób, tzn. przy pomocy jakiej sondy pan red. Górlikowski zmierzył głębokość wiary członków zespołu „Pneuma” – trudno zgadnąć, podobnie jak trudno pojąć, że „głęboko wierzących” katolików zupełnie nie obchodzi, że uczestniczą w „zbrodniczej sekcie”. Być może że dla członków zespołu „Pneuma” katolicyzm stanowi takie samo emploi, jak dla pana Darskiego – demonizm. Do takiego przypuszczenia skłania mnie również opinia pana sędziego Więckowskiego, który darcie Biblii i wymyślanie Kościołowi katolickiemu od „zbrodniczych sekt” uznał za „sztukę”. Nie da się ukryć, że w środowisku wymiaru sprawiedliwości pojęcie sztuki ostatnio musiało się szalenie rozszerzyć, więc w takim razie tylko patrzeć, jak jakiś kolega pana sędziego Więckowskiego uzna za sztukę na przykład spółkowanie na estradzie. Z pewnego punktu widzenia takie spółkowanie, albo niechby nawet przedefilowanie przez deptak Monte Cassino w Sopocie na golasa, to niewątpliwie jeszcze większa sztuka, niż podarcie Biblii, więc pewnie wykonawców, to znaczy pardon – oczywiście artystów – nie zabraknie.

Mniejsza jednak o wyrok, bo znacznie ciekawsza jest reakcja „Gazety Wyborczej”. Najwyraźniej sanhedryn forsuje dzisiaj mądrość etapu w tym sposobie, że dobre jest wszystko, co godzi w znienawidzony Kościół katolicki, który najwyraźniej zaczyna się orientować, że pomazywane złotem nadzieje na ewangelizowanie zlaicyzowanej Europy okazały się pułapką i poczyna wierzgać przeciwko ościeniowi, budząc rosnącą irytację postępactwa. W obliczu takiego priorytetu można przejść do porządku dziennego nad okolicznością, że Biblia, to przede wszystkim święta księga Żydów, będąca sakralizowanym opisem ich plemiennej historii. W innej sytuacji czyn pana Darskiego zostałby napiętnowany jako akt karygodnego antysemityzmu, ale na tym właśnie polega mądrość etapu, by reagować elastycznie. Wzoru takiego postępowania dostarczył nie kto inny, jak Marszałek Rzeszy Hermann Goering, który oświadczył, że „o tym, kto jest Żydem – ja decyduję!” Fakt, że „Gazeta Wyborcza” recypuje ten sposób myślenia pokazuje, że rację mieli wymowni Francuzi mówiący, że „les extremes se touchent”. Nawiasem mówiąc, ta sama mądrość etapu nakazuje hiszpańskim postępakom trząść się nad podatkowymi pieniędzmi w związku z wizytą w tym kraju Benedykta XVI, podczas gdy warszawskie postępactwo ani piśnie przeciwko hojnemu sypaniu podatkowych pieniędzy na Muzeum Żydów Polskich. Najwyraźniej są świętości do szargania i świętości, których szargać nie wolno. I być może z tego powodu, żeby zarówno panu Darskiemu, jak i ewentualnym jego naśladowcom od jurydycznego sukcesu nie przewróciło się w głowie, do Sejmu wpłynął projekt ustawy o ochronie zwierząt, entuzjastycznie i jednogłośnie poparty przez wszystkie kluby parlamentarne. Najwyraźniej zarówno obóz zdrady i zaprzaństwa, jak i obóz płomiennych obrońców interesu narodowego wiele sobie po tej ustawie obiecuje. Rzeczywiście – skoro już zwierzęta zostały uznane za „istoty czujące”, zaś radykalni ekologowie, ci od „wszystkich istot” – stoją na nieubłaganym stanowisku, że zwierzęta są „jak ludzie”, to tylko patrzeć, jak zwierzętom, przynajmniej tym równiejszym od innych, zostaną przyznane prawa polityczne, z przywilejem powszechnego głosowania na czele. Dopiero w tym kontekście lepiej rozumiemy niedawną batalię o możliwość głosowania przez pełnomocnika. Pełnomocnik występujący, dajmy na to, w imieniu owadów, mógłby całkowicie zdominować polityczną scenę. Zresztą – po co zaraz owady. Wystarczyłoby, gdyby na przykład Polskie Stronnictwo Ludowe zostało pełnomocnikiem zwierząt gospodarskich, żeby układ sił na politycznej scenie zmienił się nie do poznania nawet w sytuacji, gdy przedstawiciele gatunku ludzkiego całkowicie straciliby do Umiłowanych Przywódców zaufanie. I kto wie, czy ten entuzjazm do ustawy o ochronie zwierząt nie wynika właśnie z takich przewidywań – bo przecież Umiłowani Przywódcy coś tam muszą wiedzieć, skoro tak się zwierzętom podlizują. SM

Dobry fart dla wrażliwców Jeszcze z wieku XIX przywlokła się do czasów współczesnych opinia, że artyści nie mają ani drygu, ani tropizmu do pieniędzy. Tymczasem - nic podobnego! Może określenie „artyści” jest tu przesadne, bo w gruncie rzeczy chodzi o pracowników przemysłu rozrywkowego. Przymierający głodem i pogardzający filistrami i „mydlarzami” artysta, to już tylko wspomnienie. Współcześni pracownicy przemysłu rozrywkowego świetnie się orientują, z której strony posmarowany jest chlebuś i odpowiednio dostosowują do tego swoje produkcje. Kiedy tylko z początkiem bieżącego roku Izrael wespół z Agencją Żydowską uruchomił program „odzyskiwania mienia żydowskiego w Europie Środkowej”, Władysław Pasikowski poczuł kategoryczny imperatyw rozdrapywania sumienia mniej wartościowego narodu tubylczego, żeby mu aby nie zarosło ono błoną podłości i właśnie rozpoczął zdjęcia do filmu „Pokłosie” którego akcja osnuta jest na opowieści o wymordowaniu Żydów przez ich polskich sąsiadów. Niezależnie od intencji autora, film wychodzi naprzeciw zarówno niemieckiej, jak i żydowskiej polityce historycznej. Niemiecka polityka historyczna zmierza do stopniowego przerzucania odpowiedzialności za zbrodnie II wojny światowej na winowajcę zastępczego, na którego, ze względu na położenie geograficzne, wytypowana została Polska. Taki winowajca zastępczy całkowicie odpowiada celom żydowskiej polityki historycznej, gdyż w przeciwnym razie, w przypadku prostego zdjęcia odpowiedzialności z Niemiec, świat mógłby sobie pomyśleć, iż ofiary tych zbrodni zmarły śmiercią naturalną, co pozbawiałoby Izrael i organizacje przemysłu holokaustu niezwykle korzystnego statusu ofiary. Dlatego właśnie na przestrzeni ostatnich 20 lat mamy do czynienia z eskalacją oskarżeń pod adresem mniej wartościowego narodu tubylczego; od oskarżenia o "bierność" w obliczu holokaustu, poprzez „współudział” w roku 2000, aż do „sprawstwa” 10 lipca roku bieżącego. W tej sytuacji pojawienie się polskiego kolaboranta tych historycznych polityk zostanie zauważone i odpowiednio wynagrodzone - bo kogóż nagradzać w tych zepsutych czasach, jeśli nie wrażliwców sumienia - co oczywiście zachęci licznych naśladowców - również tych mniej utalentowanych od Władysława Pasikowskiego. W słusznej sprawie liczy się jednak nie tylko talent, ale i intencje, więc przed tubylczą kinematografią otwiera się niepowtarzalna szansa promocji. SM

Kasa d****kratyczna Trwa wrzask, – bo prokuratura III RP ujawniła prokuraturze Republiki Białoruskiej konto p. Olesia Bialackiego, opozycjonisty. Sprawa ma trzy aspekty.

1) Dlaczego p. Bialacki od pieniędzy otrzymanych i trzymanych w Polsce miałby płacić podatki na Białej Rusi??!?

2) Dlaczego prokuratura miałaby tego nie ujawnić – skoro np. 18 lat temu nie tylko "ujawniono” ale i WYDANO Amerykanom człowieka, który założył był w Polsce bank i żadnego przestępstwa u nas nie popełnił?

3) Reżymowa prasa nie podaje liczb, – ale białoruska donosi, że p. Bialacki, powinien był zapłacić podatku 500.000 zł. Skoro podatek u nich to 13%, to znaczy, że p. Bialacki operował sumą 3,5 mln zł. I teraz wiemy, skąd ta determinacja opozycji "d***kratycznej” – czytaj: agentury III Rzeczypospolitej. Można nie lubić JE Aleksandra Łukaszenki – ale On na pewno nie zjednoczy Białej Rusi z Rosją... bo chce zachować stołek. Ten, kto chce Go obalić, chce zobaczyć rosyjskie czołgi nad Bugiem. Ja nie chcę. JKM

23 sierpnia 2011 "To nie jest platforma trzech tylko platforma czterech, a tym czwartym jestem ja!”- tak miał powiedzieć były szef Urzędu Ochrony Państwa, pan Gromosław Czempiński w 2001 roku - według pana redaktora Leszka Szymowskiego, który to przypomniał w „Najwyższym Czasie”, w numerze 30-31/2011. A przecież i pan dr Andrzej Olechowski pracował również w służbach, służbach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej- w wywiadzie gospodarczym, do czego się przyznał, być może nieopatrznie i wyszedł przed szereg, bo inni jakoś przyznać się nie chcą, co najwyżej” bez swojej wiedzy i zgody” współpracowali. A w zasobach współpracujących i donoszących na współmieszkańców Polski jest ponad półtora miliona teczek.. Nie można jakoś ustalić, kto współpracował, a kto nie.?. A przecież wystarczy sprawdzić, kto podpisywał własnoręcznie zobowiązanie do współpracy.. Kto podpisywał- ten współpracował; lepiej, gorzej, ale współpracował.. W końcu swoim podpisem się zobowiązał.. Ale nie można ustalić i już.. Były i są teczki, ale nie ma współpracujących i tyle. Sąd lustracyjny się głowi i nic nie może ustalić w tej sprawie... Tak jak są rządy i partie polityczne, które rządzą nieprzerwanie Polską od dwudziestu dwu lat - ale nie można ustalić winnego katastrofalnego zadłużenia Polski, dochodzącego już do 7000 złotych na sekundę..(!!!!) A właściwie, co można ustalić, jeśli chodzi o odpowiedzialność..? Nie można nawet ustalić ilu Ukraińców przebywa w Polsce. W Ministerstwie Pracy i Spraw Socjalistycznych, urzędnicy wydali obywatelom Ukrainy 13 000 pozwoleń na pracę w Polsce, podczas gdy biurokraci z podobnego ministerstwa ukraińskiego wyliczyli, że w Polsce przebywa 180 000 Ukraińców. Mnie, jako konserwatywnego- liberała oczywiście nie interesuje ilu ludzi przyjechało do Polski, żeby uczciwie pracować dla siebie i swojej rodziny, tak jak nie interesuje mnie, żeby prowadzić monitoring turystów przyjeżdżających do Polski, bo niby po co? Można monitorować wszystkich i wszystko, co się rusza i sporządzać statystyki... Jeśli ktoś chce to robić- to najlepiej za własne pieniądze, a nie za pieniądze wszystkich.. To, że ktoś pracuje u kogoś innego, państwa nie powinno obchodzić, bo to są sprawy pomiędzy ludźmi wzajemnie się dogadującymi.. I państwu nic do tego.. Ale państwu chodzi o haracz, który chce ściągać z pracujących. Chcesz pracować- musisz państwu zapłacić... Gdyby te 167 000 Ukraińców zapłaciło haracz za to, że pracują przy zbieraniu owoców i na budowach, to być może okazałoby się, że ich praca nie jest opłacalna dla pracodawców.. Ukraińcy nie mieliby pracy, a pracodawcy mieliby kłopot ze zbieraniem owoców swojej pracy, a jeśli już zapłaciliby haracz państwu za pracującego pracownika, to owoce ich pracy byłyby jeszcze droższe - o wartość haraczu, jaki zapłaciliby państwu.. Zarobiłoby biurokratyczne państwo- zapłacili konsumenci.. Czy Polakom potrzebna byłaby jeszcze większa drożyzna? Tak jak zapłacą konsumenci za jedną z ostatnich i szaleńczych decyzji Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej, która postanowiła zabrać zaoszczędzone 4 miliardy złotych do budżetu z Funduszu Rezerwy Demograficznej(!!!) Koszą wszystko, co się da, żeby ratować tonący biurokratyczny statek z zamazanym napisem „ socjalizm”.. Bo teraz propaganda nie używa słowa „socjalizm”, tylko słowa” demokracja”. Zamiennie.. I słusznie, bo słowa te wzajemnie się nie wykluczają.. Jak pisał tow. Karol Marks: „żeby wprowadzić socjalizm, najpierw trzeba wprowadzić demokrację”. Oczywiście, że brodaty Karol miał rację.. Bo w demokracji wszystko, ale to wszystko można przegłosować. Każdą biurokrację wprowadzić, każdą głupotę wmówić, każdą decyzje podjąć. Przy okazji: czy może być prawdą, że pan towarzysz Karol Marks i towarzysz Fryderyk Engels byli gejami? Na wielu obrazkach występują razem, jak papużki nierozłączki.. Może to tylko pomówienie dwóch „wielkich ludzi”, pomówienie rozpowszechniane przez ludzi złośliwych i nieprzychylnych ludziom, którzy wywrócili świat do góry nogami.. Zresztą bycie gejem jest obecnie cnotą, tak jak w dawnej Grecji, od której to Grecji, pardon – cnoty - Grecja na pewno nie upadła.. Powrót do pogaństwa trwa w najlepsze, ale Lenin na pewno nie był gejem.. Chociażby, dlatego, że był dzieckiem, urodzony w 1870 roku, podczas gdy Karol Marks zmarł w roku 1883.. Pedofilia też wtedy nie była modna.. W każdym razie pan Janusz Korwin-Mikke, dziesięć lat temu ostrzegał, żeby naszej łódeczki nie podczepiać do wielkiego statku europejskiego, bo ten statek - mimo zewnętrznych znamion dobrobytu - tonie i nie warto do niego cumować i Broń Boże nie wchodzić na jego pokład.. Oświeceni i Europejscy postanowili inaczej dzisiaj przyłączyli nas do wielkiego, potężnego statku.. I dzisiaj mamy problem wielkiego zadłużenia landów Unii Europejskiej, w tym landu o nazwie III Rzeczpospolita. Kręcili ten wielki statek kamerami na wszystkie możliwe strony, zachwalali, jaki wielki i jaki pojemny, jaki dostojny i nowoczesny, ale ukrywali jego znaczący znak- jego nazwę.... Tym znakiem był napis na statku, a brzmiał on: ”Titanic”! No i dzisiaj - wraz z nim - powoli idziemy na dno.. Można byłoby załogę z pasażerami uratować, ale ważniejszy jest socjalizm biurokratyczny wybudowany na nim w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat.. Należałoby go wyrzucić za burtę i odciążyć jeszcze płynący statek, ale kto z socjalistów, wyrzuci socjalizm za burtę? I samych siebie. Zamiast zmniejszać koszty i ciężar przewożony przez statek, następuje zjawisko odwrotne- koszty i ciężar rosną. A przecież każdy statek ma swoją wyporność.. Nie da się załadować więcej niż można. Nawet najwspanialszego ustroju na świecie - socjalizmu. PKB Francji za ostatni kwartał 2011 roku „0”(????); tempo rozwoju Niemiec ”0,1%”. Polska na przyszły rok „0” %.. Czy przy „0” rozwoju można jeszcze w ogóle płynąć? Nie wspominając o zatapiających nas długach.. Których zresztą dokładnie nie można się doliczyć. Pan premier Donald Tusk z Platformy Obywatelskiej, powiedział swojego czasu w sprawie pana Andrzeja Leppera, że „Zrobię wszystko, żeby ten Pan raz na zawsze zniknął z politycznej sceny”(????) Czy rzeczywiście zrobił wszystko? Tak jak pan minister Zbigniew Ziobro, który wbijał gwóźdź do trumny pana Andrzeja..? Żeby ci Panowie zrobili wszystko w sprawie ratowania Polski, tak jak robili wszystko w sprawie Pana Andrzeja Leppera. I żeby skończyli przynajmniej budowę korwety wielozadaniowej „Gawron”, która jest budowana już dziesięć lat - i końca budowy nie widać.. Bo panowie mają inne zadania.. Na przykład budowanie najdroższego stadionu świata, największego Orlika na świecie - Stadionu Narodowego.. Ostatnia informacja dotycząca ilości pieniędzy wpakowanych w ten nonsens państwowy - to 1,9 miliarda złotych(!!!!). Pewnie skończy się na 3 miliardach? Ale na dokończenie korwety „Gawron” pieniędzy nie ma! Na wszystko, co niepotrzebne pieniądze są - na to, co potrzebne - nie ma.…Nawet jak 167 000. Ukraińców będzie pracowało w tzw., szarej strefie, czyli tak naprawdę – strefie wolności.. Za dużo jest marnotrawnych wydatków i za dużo jest pasożytów, którzy te wydatki zwiększają.. Ale będziemy mieli nowy film propagandowy pt.: „Pokłosie” pana reżysera Władysława Pasikowskiego.. Będzie w nim udowadniał propagandowo, że Jedwabne- to robota Polaków i zdejmował odpowiedzialność z Niemców.. Taka jest polityka historyczna Niemców. Nie przypadkowo Uljanow, ps. Lenin twierdził, że „Największą ze sztuk jest film”. No i jest! Największą sztuką propagandową! Wystarczy obejrzeć współczesne filmy z Hollywood.. Pełno w nich politycznej poprawności.. Nowy Wspaniały świat.. Tyle, że robiony na modłę wymyślonej utopii.. WJR

Uwolnić „Starucha”! Wyjątkowo nieprzyjemne jest to, że Staruchowicz został zatrzymany po uroczystościach rocznicy Powstania Warszawskiego, których był współorganizatorem. Nie interesuje mnie piłka nożna, a swojemu stosunkowi do kultu, jakim jest otaczana, dawałem wyraz nieraz. Nieraz również protestowałem przeciw bierności policji i wymiaru sprawiedliwości wobec ekscesów stadionowych chuliganów. Piotra Staruchowicza ps. Staruch, lidera kibiców Legii, nigdy nie widziałem, niewiele o nim wiem i przypuszczam, że nie jest aniołem. Wiem jednak, że zaangażowanie w sprawę jego uwolnienia jest obowiązkiem tych, którym na sercu leży praworządność w naszym kraju. Staruchowicz został zaaresztowany na trzy miesiące wyłącznie na podstawie zeznań swojego wroga, człowieka o wątpliwej reputacji. Zarzut rabunku, który mu postawiono – opisał to Jerzy Jachowicz na portalu Wpolityce – ma się nijak do kibolskich porachunków, o które, ewentualnie, można go oskarżyć. Jednocześnie cały kontekst aresztowania Staruchowicza budzi po prostu oburzenie. Został zatrzymany w tłumie kibiców bezpośrednio po uroczystościach rocznicy Powstania Warszawskiego, których był współorganizatorem. Wybór miejsca i czasu świadczy o prowokacyjnym charakterze tego działania. Wszystko wskazuje, że chodziło o doprowadzenie do starcia policji z rozjuszonym tłumem, co przez zaprzyjaźnione media zostałoby pokazane jako akty agresji rozwydrzonych kiboli i dało pretekst do rozprawy z nimi. Wyjątkowo nieprzyjemne jest to, że policyjna akcja została podjęta akurat po działaniach, za które kibicom Legii należą się podziękowania. Wykorzystywanie ich energii do pozytywnych przedsięwzięć ma także bardziej długotrwały efekt cywilizujący tę zbiorowość. Ale nie o cywilizowanie kibiców chodziło organizatorom policyjnej akcji. Nie wiem, oczywiście, na jakim poziomie była ona planowana. Jest jednak elementem wykorzystywania sił porządkowych do politycznych rozgrywek obecnej władzy. W ten sposób usiłuje ona zorganizować opinię publiczną przeciw kolejnemu kozłowi ofiarnemu, a jednocześnie zastraszyć przeciwników, do których należy grupa kibiców Legii i ich, pobity już po aresztowaniu, lider. Wszystko to powinno wzbudzać szczególny niepokój. Wildstein


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
527
527
527 08 ĆąŔ¬«ó Ç çáÔąÓ´şşŰą
527 - Kod ramki - szablon, RAMKI KOLOROWE DO WPISÓW
527
527
I CKN 527 00 id 208194 Nieznany
Mantak Chia Awaken Healing Light (527 pages)
527 WYKLAD 2 - Zadania, Zarządzanie, II rok, Analiza efektywności firm
kpk, ART 527 KPK, V KZ 61/07 - postanowienie z dnia 26 października 2007 r
526 527
527
Zobowiązania, ART 527 KC, 1995

więcej podobnych podstron