Szkoła Rycerska we wspomnieniach kadetów: Julian Ursyn Niemcewicz
Fragment wspomnień podajemy za edycją: Pamiętniki czasów moich, t.1, wyd. F.A. Brockhaus, Lipsk 1868, s. 23-33, 39-41. Julian Ursyn Niemcewicz (1758-1841) był uczniem Korpusu Kadetów w latach 1770-1776 (według K. Mrozowskiej) – ze wspomnień wynika, że w okresie od sierpnia 1770 do sierpnia 1777 roku.
„Nazajutrz, dnia 8 sierpnia 1770 r., wstaliśmy rano. Ubrałem się w najlepsze sukienki moje, to jest żupanik kitajkowy niebieski, w kontusik karmazynowy, pas przetykany srebrem. Przeprawiliśmy się promem do Warszawy. Wyszedłszy z Bednarskiej ulicy, spotkaliśmy ciągnącą do zamku wartę gwardii litewskiej; brzmiała na czele jej muzyka wojskowa. Ten widok, ten odgłos przejął mnie całego: oczy moje zwracały się to na prawo, to na lewo, dziwiąc się murowanym kamienicom, pałacom, mnogości pojazdów i przechodzącego tłumami ludu. […]
Udaliśmy się na koszary kazimierowskie, gdzie stryj mój od lat trzech z familią na edukację dzieci się przeniósł. Pałac zbudowany przez Jana Kazimierza, wyporządkowany wtenczas na mieszkanie i klasy dla kadetów. Było ośm pawilonów, po cztery z każdej strony, przez tegoż króla dla gwardii jego, pruskim murem zbudowanych. Wchodziło się przez bramę kamienną. W pawilonach stali kadeci, oficerowie ich i profesorowie, wielu także oficerów od gwardii litewskiej. Opisałem już w Pamiętnikach moich, jaki był pałac i ogrody jego w czasach Jana Kazimierza.
Uprzejmie przyjęty byłem przez stryja, stryjecznych braci i siostry moje. Był to dzień ósmy sierpnia, święto św. Kajetana, imieniny jednego z kadetów, Miączyńskiego1. Podług zwyczaju traktował on kolegów kawą i fruktami, jako kadet in ovo zaproszony byłem na uczę. Dwunastego września zaczynały się klasy. Porzuciłem na zawsze żupanik mój i kontusik, przywdziałem mundurek kadecki, to jest na co dzień katankę czerwoną z granatowymi obszlegami, na święto długi mundur granatowy z ponsowymi wykładami, białe krótkie spodnie i kamizelkę. Na wielkie parady mieliśmy pyszne kolety z cienkiego białego sukna, z granatowymi aksamitnymi obszegami, haftowanymi złotem, patrontasze także aksamitne ponsowe ze złotem, kaszkiety z cyfrą królewską i strusimi piórami.
Korpus kadecki założony przez Stanisława Augusta w r. 1764 składał się z sześćdziesięciu młodzieży podzielonej na trzy brygady, po dwudziestu kadetów w każdej, jednego brygadiera i podbrygadiera. Przydano później jedną brygadę eksternów, co płacili za siebie. Korpus ten zwał się szkołą rycerską szlachecką, gdyż podług ducha wieku owego nie mieszczono w nim jak samą niewątpliwą szlachtę. Sam król był jej kapitanem, książę Adam Czartoryski2, generał ziem podolskich, porucznikiem, hrabia Moszyński3 podporucznikiem, Rudawski4 chorążym, Wodziński, Ciszewski, Francus Laland brygadierami, Odschmidt, dawny oficer pruski, nauczycielem musztry, Granowski, Ciesielski, Frankowski, podbrygadierami. Dyrektorem nauk był najprzód Angielczyk Linde5, po nim Pfieiderer6 z Tybingi, ksiądz eksjezuita Nagurczewski7 uczył literatury i historii polskiej, Dutaney8, Francuz, literatury francuskiej, języka łacińskiego Konderski9, francuskiego Duclos10, niemieckiego Jankowski11 z Prus polskich, arytmetyki i geometrii Edling12, matematyki wyższej, fizyki Pfieiderer, nauki moralnej, ekonomii politycznej Nikuta13, fechtowania Martin14, tańcowania Lilenheim15, później Gober16, po nim Dauvigny17, Skurczyński18, kapelanem Dziewanowski19.
Wstawaliśmy o szóstej z rana, szli na mszę świętą o siódmej, na śniadanie bułka z masłem, o ósmej do klas aż do dwunastej. Obiad, przechadzka do drugiej, znów klasy do piątek, o ósmej wieczerza, o dziewiątek spać.
Skoro Pałac Kazimierowski został wyporządzonym, wystąpił korpus pod bronią i wieczorem przeniósł się do dawnego królów mieszkania. W czterech salach mieszczono cztery brygady, nad nimi mieszkania były brygadierów, podbrygadierowie stali w środku między kadetami przegrodzonymi na cztery części: w dwóch po rogach mieściło się po sześciu kadetów, w dwóch mniejszych po czterech. Każdy miał swoją skrzynkę z bielizną i sprzętami, duży cynowe naczynie z wodą i z miednicą na spodzie służyło do umywania, dwóch ordynansów było w każdej brygadzie do posługi. Obchodzenie się starszych było łagodne, pokuty jednak, kary nawet cielesne miały miejsce. Starszych karano płazem szpady, małych rózgą – i nie przyszło jeszcze żadnemu z nad to, co się później podobało wyrzec dzieciom: Są prawa dzieci równie jak prawa człowieka. Ileż zarozumiałość ta w niedoświadczonych głowach sprawiła złego na świecie!
Za niedbałość w naukach, winowajca, podczas gdy drudzy siedzieli, stał lub klęczał przez ciąg całego obiadu. Rzadko jednak zachodziły kary. Komendant nasz, książę Adam Czartoryski, generał ziem podolskich, postanowił kierować młode umysły i serca punktem honoru, a we wszystkich zdarzeniach przyjeżdżał do korpusu i miał mowy w tym duchu. Zdarzyło się, że dorośli dwaj kadeci, Miączyński20 i Rudnicki21, uciekli. Komendant nasz, noszący prawie zawsze mundur kadecki, przyjechał nazajutrz w mundurze gwardii litewskiej.
– Mości panowie! – rzekł – chciałem jak zwykle wziąć wasz mundur, ale znalazłem na nim dwie brzydkie plamy. Stąd – mówił dalej – jakąż hańbę ciągnie wojskowy na siebie, gdy opuszcza znaki, pod którymi służy!
Natychmiast imiona zbiegłych wymazać kazał z listy korpusu. Bojaźń najmniejszej zakały, żądza sławy, miłość ojczyzny, ustawicznie przez komendanta naszego wbijane nam w umysły, sprawiły, że rzadko który wychowany w tej szkole nie był uczciwym człowiekiem i dobrym Polakiem. Napisał był książę Adam Czartoryski polityczny katechizm dla kadetów, którego wszyscyśmy się na pamięć uczyli i w sobotę przed brygadierami powtarzać musieli. Był to wyborny moralny i polityczny kodeks, wskazujący wszystkie dobrego obywatela w tym życiu powinności. Kiedym pierwszy raz widział księcia A. Czartoryskiego, był to prawdziwie wzór już wypolerowany panów polskich. Mógł on mieć naówczas lat 36, był on niewysoki, lecz pięknej i ujmującej postaci, uczony, grzeczny, ujmujący, rzadką miał pamięć, wyborny łacinnik, wesoły, dowcipny, tłumaczył i pisał wiele komedii, ż nazwać go można pierwszym dramatycznym autorem. Komedie jego oryginalne były: Panna na wydaniu, Kawa, Pysznoskąpski, Mniejszy koncept jak przysługa, tłumaczone z francuskiego Gracz i dumny. On to zbierał do siebie aktorów i uczył ich grać. Odwiedzał często kadetów w karecie pozłacanej z malowaniami na portierach. Laufer, pysznie ubrany podług zwyczajów ówczesnych, biegł przed nim z posrebrzaną laską z gałką i kutasami, dwóch huzarów po bokach, dwóch lokai z tyłu. Ile razy przyjechał zawsze z pożyteczną jaką nauką, nieraz dawał nam podwieczorki z przysmaczkami, a w zapusty bal okazały.
Ile książę ten był od kadetów kochanym, tyle podkomendant nasz, graf Fryderyk Moszyński22, mało u nas wzbudzał sympatii. Był on synem naturalnym Augusta II, z pięknej pani Orzelskiej, dla której August II w sześciu niedzielach wybudował Pałac Błękitny. Graf Moszyński, po większej części wychowany w Niemczech, miał przymioty i wady narodu tego: zimny, formalny, rządny, jak najporządniejszy bankier, jak bankier utrzymywał książki podwójne mienia swego, miał buchaltera nazwiskiem Zernitz. Przeciwnie brat jego, starszy stolnik, rozwiązły i alchemista, co tylko miał, trwonił na kobiety i tygielki. Komendant nasz, książę Czartoryski, żartobliwie nazywał tych dwóch braci perceptą i expensą. Nasz więc komendant, nasz graf Moszyński odebrał polerowniejszą edukację niż wielu natenczas panów w Polsce, posiadał obce języki, wiele wiadomości i przyjemne talenta. On pierwszy wprowadził do Polski taniec, dziś już nieużywany, nazwiskiem «allemande», tańcuje go kawaler z damą, rozmaite rękoma wykręcają łamanie. Moszyński nie piękny i nie młody lubił się z nim popisywać. Raz, gdy się na balu u posła moskiewskiego jak mógł przesadzał, skończywszy, stanął około księcia Kazimierza Czartoryskiego, stolnika litewskiego, oczekując pochwały. Książę stolnik, sama szczerość i otwartość, odparł na to:
– Vous avez dansé comme un satyre. Oui! Oui, comme un satyre.
Mówiąc o balach, muszę tu jedną acz smutną przywieść okoliczność. Podróżowania przedniejszych panów naszych po cudzych krajach, ze stronem z wielu innemi obcemi zwyczajami wprowadziły do Polski obce tańce. Zaczęto więc na balach tańcować menuety i kontredanse, a że sama tylko młodzież ucząca się w korpusie kadetów i konwikcie pijarskim już je cokolwiek umiała, państwo wydając bale, zwykli byli przysyłać karety swe po tuzin lub pół tuzina kadetów. Dobrze gdy przysłano karetę, lecz gdy zapomnienie lub przypadek jaki przeszkodził, kłopot wielki w takim razie: jedyna ucieczka do służących obok żołnierzy gwardii litewskiej. Każdy kadet dawał żołnierzowi 15 groszy, ten wziąwszy go jak barana na plecy, zaniósł gdzie należało, na powrót już była pewna kareta.
Pamiętam, iż w roku 1772, gdy żołnierze ci zanieśli nad do pałacu wojewodziny Hilzenowej, później Mostowskich, jak smutnie zadziwieni zostaliśmy, widząc wzdłuż całej sieni leżących żołnierzy moskiewskich, obwiniętych w płaszcze, z nabitą bronią obok. Taka była po wszystkie czasy podejrzliwość moskiewska. Widząc, że nienawidzeni dręczą się ustawną niespokojnością, wszystkiego się boją i wszędy, czy w dzień, czy w nocy czuwają. Piekielna żądzo panowania nad niechętnymi, ileś ty ciężkich mąk zadajesz?
Przywiązani byli kadeci do króla swego Stanisława Augusta jak do rodaka, jak do założyciela swego. Przyjeżdżał on do nas na egzamina roczne, przemawiał, rozdawał nagrody. Mógł mieć wtenczas około lat 40. Piękną miał głowę, regularne rysy twarzy, duże oczy, słodkie wejrzenie, wrodzoną prawie powagę. Następne lata przydawały mu właściwą wiekowi nadobność. W roku 1794, gdym go po raz ostatni widział, z uszanowaniem patrzyłem na tę szanowną głowę, pod cierniową koroną, gęstym łabędzim włosem okrytą. Nosił on zawsze mundur kadecki ze złotym haftem na kołnierzu i łapkach, w jednej z nich na prawej ręce przypięty był mały zegarek. Nosił na palcu pierścień z wyrżniętą na pięknym krwawniku głowę pierwszej miłośnicy swojej Katarzyny II. W oddaleniu niedługo mógł być wiernym i przeniósł swe serce naprzód do księżny Sapieżynej, kancelerzyny wielkiej litewskiej, znów do z Branickich wojewodzicowej, i do innych, na koniec do pani z Szydłowskich Grabowskiej i tę zatrzymał do końca dni swoich, a jak mówią, tajemnie zaślubił sobie. […] Lecz nie będę w dzieje zalotów tych wchodził, wracam do zdarzeń ważniejszych. W r. 1771, dnia drugiego listopada, w pogodnej jesieni, wyszedł cały korpus kadecki, jak to często zwykł był czynić, na daleką przechadzkę, bo aż do Wilanowa. Pałac Wilanowski był naówczas takim, jak był za króla Jana III, z przybudowanymi później przez Augusta II skrzydłami. Stały jeszcze drewniane stajnie i wozownie króla tego, może jeszcze stał w nich ów koń bułany, na którym bohater ten oswobodził Wiedeń niewdzięczny.
O godzinie blisko 9 powróciliśmy z przechadzki niemało zmordowani. Po wieczerzy ledwie udaliśmy się do spoczynku, gdy gwałtowne uderzenie bębnów i hałas w dużej Sali jadalnej usłyszeliśmy. Cały pułk gwardii litewskiej hurmem cisnął się do niej. Porywamy się, pytamy o przyczynę tej trwogi. Konfederacji – odpowiedziano nam – porwali króla powracającego z wieczerzy od księcia Czartoryskiego, kanclerza wielkiego litewskiego. Przywiązani do króla, przerażeni tym przypadkiem, w smutku i niespokojności przepędziliśmy bezsennie noc całą. Nazajutrz rano przychodzi wiadomość, że król ocalony, że generał Coccei odebrał od niego bilet, że się znajduje w Młynie Marymonckim i żąda, by z kompanią gwardii pospieszył po niego. Rozweseliły się młode serca nasze, powszechna była radość w Warszawie, wszyscy cisnęli się do zamku, by Pana oglądać. Król szablą raniony był w głowę. Wszystkie okoliczności porwania tego opowiedziane są w ówczesnych pismach. Myśmy okna pałacu z cyfrą królewską objaśnili lampami.
Król dowiedziawszy się o naszej przychylności, skoro tylko uczuł się lepiej, wezwał cały korpus kadecki do siebie. Udaliśmy się wszyscy do zamku. Za otwarciem podwoi Sali, którą zwano garderobą, postrzegliśmy Stanisława Augusta leżącego na sofie, z głową obwiązaną białą muślinową chustką, w szlafroku z materii tureckiej. W kilku przyjaznych słowach dziękował nam za przychylność naszą, po czym kolejno do pocałowania ręki królewskiej przypuszczeni byliśmy. […]
Lecz smutne te zdarzenia należą do pióra dziejopisów i już przez nich, acz niedokładnie podane są potomności. My kadeci, choć młodzi, czuliśmy je głęboko, choć słabe dochodziły nas wieści o ciężkich ojczyźnie naszej zagrożeniach, o zdeptaniu godności jej. Gdy nie tylko Moskale, ale już i Prusacy weszli do Warszawy, jaki bolesny był to dla nas widok! Z jakim żalem czytaliśmy w gazetach noty trzech posłów z bezczelnymi pretensjami do odwiecznie dzierżonych przez Polskę prowincji. […] Gdy całe pospólstwo Warszawy wysypało się na ich spotkanie [senatorów przybyłych z Kaługi], wjechali śród radosnych okrzyków, my słabe głosy nasze łączyliśmy z głosem ludu. Sołtyk zajechał do pałacu swego na Senatorskiej ulicy, lecz inny jak był niegdyś: ciężkie więzy pomieszały mu zmysły. Pamiętam jak brygadier mój, Ciszewski23, powróciwszy z wieczornych asambli u niego, opowiadał jak biskup ten wyszedł z gabinetu swego do sali, gdzie byli zgromadzeni goście, chodząc w koło nich i grając na fleciku. […]
Te wszystkie smutne polityczne wypadki tyczące się rozszarpanej ojczyzny naszej [sejm 1773 roku i I rozbiór] dochodziły nas tylko z doniesień lub z nikczemnej księdza jezuity Łuskiny gazety. Zakrwawiały się jednak dziecinne serca nasze okropnymi na Polskę przygody. Poniński, marszałek nieszczęsnego sejmu, podłością i skwapliwością swoją na wszystkie rozkazy moskiewskie, najbardziej opinię publiczną i kraj cały oburzał. I my mali dzieliliśmy ją z całą wieku naszą żywością, tak dalece, że jeden z nas, Michał Kochanowski24, wykradając się w nocy z Pałacu Kazimierzowskiego, zatrzymany został przez bramowego, mając pod mundurkiem ukryty pałacyk. Zapytany, po co się w nocy z bronią wykradł?
– Chciałem zabić Ponińskiego – odpowiedział – jako sprawcę nieszczęść ojczyzny naszej.
Napomniany bez surowości przez wzgląd na szlachetny powód, że nie do młodzieży sądzić i karać, przez dzień w areszcie był trzymany. […]
Przyszedł na koniec dzień zakończenia tak długiego sejmu [1775]. Zatrudnienia naukowe kadetów nie pozwalały im bywać na sesjach. Chciał jednak książę Czartoryski, komendant nasz, abyśmy mieli pojęcie stanów zebranych, i kazał niektórym udać się na sesję. Zbiór króla, senatu i stanu rycerskiego zebranych razem, wielkie na nas sprawił wrażenie. Przy tronie stało dwóch starszych kadetów, w bogatych koletach i hełmach z strusimi piórami; senatorowie w trzech częściach, toż posłowie ubrani byli w poważnym stroju polskim. […]
Nastąpił rok 1777, a w nim kończy się bieg nauk moich w korpusie kadetów. Mogę powiedzieć, żem liznął wszystkich nauk w szkołach publicznych dawanych, żadnej jednak dokładnie. Do matematyki miałem mało zdolności, historia i literatura więcej dla mnie miała powabów. Wcześnie obudził się we mnie smak do poezji: w 16 roku napisałem poemat Monomachia, czyli wojna kobiet. Treść była następująca. Zwykliśmy byli chodzić wieczorami w niedzielę do kapitanowej Daszkiewiczowej od gwardii litewskiej, tuż przy pałacu mieszkającej. Schodziło się tam wiele żon i córek oficerskich: stąd umizgi młodziuchnych kadetów do nich, zazdrości i kłótnie. Opisanie więc ich w poemacie epiczno-komicznym zawarłem. Żałuję, że to poema zaginęło. Ciekawym byłbym widzieć płód chłopięcej muzy mojej. Pamiętam tylko dwa pierwsze onego wiersze, niewiele o całym dziele rokujące: Walecznych bohaterek śpiewać będę dzieła,/ Skąd się wojna kobieca w koszarach zaczęła.
Nie wiem, jak płód ten dziecinny dostał się do komendanta naszego, księcia Adama Czartoryskiego, generała ziem podolskich. Raczył zwrócić nań uwagę i sam krytykę poematu tego napisał i mnie oddać kazał, wytykając błędy. Jako dobre naznaczył dwa wiersze i miejsce, gdzie dwa przeciwne wojska kobiet z podniesionymi wachlarzami do starcia się: Krzyczą niezmiernie, w takiej lecą wrzawie,/ Szeregiem długogarle do cieplic żurawie. Od tego czasu zacząłem bazgrać wiersze i nałóg ten nie opuścił mnie przez lat z górą sześćdziesiąt. W miesiącu sierpniu 1777, po odbytych egzamenach, wyjechałem z stryjecznym bratem moim, Ignacym Niemcewiczem, do rodziców”.
Druga wersja Pamiętników czasów moich Niemcewicza zawiera nieco inne, w niektórych fragmentach rozszerzone, informacje o pobycie autora w Korpusie Kadetów. Ze względu jednak na znaczenie wydania i spójność opisu, fragment wspomnień podajemy za Brockhausem. Fragmenty pamiętników przytoczone przez nas służą ukazaniu życia codziennego w Korpusie Kadetów. Bezzasadnym więc wydaje się podawanie szerszej wersji, w której autor zawiera wiele informacji o ówczesnej sytuacji politycznej w Polsce, o losach Króla Stanisława Augusta Poniatowskiego czy o swojej rodzinie. Największy nacisk kładziemy więc na te kwestie, które dotyczą bezpośrednio życia codziennego w Szkole Rycerskiej za czasów Niemcewicza. Nie sposób jednak nie wspomnieć o kilku różnicach, którymi charakteryzują się oba wydania. Kiedy Niemcewicz wspomina nauczycieli, w wydaniu Brockhausa pojawiają się jedynie nazwiska oraz przedmioty, których uczyli. W drugiej wersji pojawia się natomiast opis cech i usposobienia profesorów.
„Dyrektorem nauk był p. Pfleiderer z Wurtembergu, sławny matematyk, mąż we wszystkich umiejętno- ściach niepospolicie biegły. Mały, wyschły, zawsze czysto ubrany, fryzował się w odstające od głowy jak skrzydła pukle i dlatego nazywaliśmy go gackiem. Człowiek ten tak całkiem poświęcony był naukom, iż nigdy słowa obcego nie usłyszeliśmy od niego i mniemali, iż prócz trójkątów o niczym w świecie mówić nie umiał. Dutane, Francuz, niegdyś marynarz, profesor historii powszechnej, Nikuta z Prus polskich, profesor nauki moralnej, prawa przyrodzonego i nauki kameralnej, człek przykładny w obyczajach, umiejętny, tłumaczył się jasno, lecz nieraz całą lekcję na satyrycznych postrzeżeniach przepędzał. Dubois, profesor literatury francuskiej, młody, przystojny, łagodny, był on potem instytutorem w familii Rosambo i Malesherbes, w czasie rewolucji straconej. Wszystkich tych w dalszych dopiero klasach poznałem. Niższego rzędu metrowie moi byli: Konderski do łacińskiego języka, Duclos, stary, metodyczny, dobrze nauczający Francuz do języka francuskiego: umiał on wybornie po polsku, Jankowski i Edling, obydwa z Prus polskich, pierwszy do niemieckiego języka; miał on piękną córkę, która się dostała lordowi jednemu angielskiemu i do znacznych przyszła bogactw. Edling nauczał geografii, arytmetyki i początków geometrii. Lilenheim, mistrz tań- 16 ca, który nam po pół godziny wykrzywiał nogi, stawiając nas w sporządzonych po temu formach drewnianych. Brzmi dotąd w uszach moich nuta menuetu, który nam na maleńkich skrzypeczkach wygrywał. Dauvigny, później przez księcia Czartoryskiego sprowadzony, pierwszym był założycielem prawdziwej szkoły tańcowania w Polszcze. Przeniósł się do Tulczyna i tam, w podeszłym już znacznie wieku młodą pojąwszy żoną, umarł pierwszej nocy po weselu; surowa dla starych nauka. Martin, strasburczyk, majster do fechtowania i woltyżerowania. Ksiądz Dziewanowski był kapelanem; codziennie odprawiał mszę św. i uczył nas katechizmu. Hennequin, z nim Maisonneuve uczyli fortyfikacji, ostatni, piękną ciała postacią zasłużywszy się damom, został szambelanem króla, na koniec za Pawła w. mistrzem ceremonii w Petersburgu. Muller, Niemiec, metr do rysunków. W początkach sama tylko udowodniona szlachta przyjmowaną była do korpusu kadetów; król dwóch synowców swoich, Stanisława i Józefa, zapisał do tej szkoły. Sam był kapitanem tej szkoły, książę Czartoryski pierwszym porucznikiem, Moszyński drugim, Rudawski, Wielkopolanin, chorążym.”25
Kolejnym interesującym fragmentem, który warto dodać jest ten, mówiący o tablicach wiszących w Korpusie a zawierających nazwiska Kadetów. Niemcewicz pisze tak:
„Cztery było tablice duże drewniane: jedna pociągnięta złotem, druga srebrem, trzecia szaro, czwarta czarno. Na pierwszej zapisywano imiona odchodzących kadetów tych, którzy sprawowaniem i nauką celowali innych, na drugiej imiona tych, którzy się dobrze uczyli i sprawowali, na trzeciej miernych, na czwartej, czarnej, tych, którzy zasłużyli na naganę i wstyd. Miączyński i Rudnicki z wyrażeniem ucieczki na czarnej tablicy zapisani byli. Mią- czyński nie zawiódł sądu tego w całym biegu życia swego. Rozwiązły, oszust w karty, przedajny, skończył na zaciągnieniu się do spisku targowickiego i życie haniebne bezbożną śmiercią zapieczętował.”26
Nastąpiła tu też kontynuacja – a właściwie finał – historii kadetów Miączyńskiego
i Rudnickiego. Z innego, krótkiego fragmentu, dowiadujemy się, że niedziele spędzano miedzy innymi na przechadzkach. ,, D. 2 listopada 1771 przy pogodnym, lubo zimnym czasie,
w niedzielę, wyszliśmy na przechadzkę aż do Wilanowa”27. Niemcewicz wspomina również o planie dnia, który przedstawiał się tak:
„Tryb życia naszego był następujący. Bito pobudkę o godzinie 6: wstawaliśmy i ubierali się, o. 6 1/2 obzierali nas oficerowie, potem na mszę. Po mszy każdy dostawał kawał chleba z masłem, kto miał za co, posłał do Elżbietki po kawę. O ósmej do klas. O 11 3/4 czterech kadetów i gefrejter wychodzili, brali patrontasze i broń i ciągnęli na wartę. Następowały zmiany warty i parol. O dwunastej obiad: cztery proste, lecz zdrowe potrawy na obiad, dwie na wieczerzę. Po obiedzie do drugiej wypuszczano nas na przechadzkę w tyle do ogrodu. Od 2 do 5 klasy, potem repetycje, o 8 wieczerza; zabawy do 9 1/2 i do łóżka.”
Koniec części swojego pamiętnika poświęconej pobytowi w Korpusie Kadetów w drugiej wersji Niemcewicz poświęca odejściu ze Szkoły po egzaminach. Wspomina również po raz kolejny o Katechizmie, który jego zdaniem jest kluczem do zrozumienia istoty Korpusu Kadetów.
„Nadchodził rok 1777, w którym kończyłem ostatnią, siódmą, klasę, a zatem i bieg nauk moich w korpusie kadetów. Przyjechał po mnie sługa ojca mego Gamrocki i poi odbyciu w sierpniu zwykłych publicznych popisów zawiózł mnie do domu. Nie byłem uczony, lecz obeznany z literaturą i językami; nabrałem smaku do czytania i nauczyłem się wojskowej regularności. Pasja do czytania i pisania nie odstępowała mnie przez całe me życie. W kilka dopiero miesięcy nastąpiło z zwykłymi uroczystościami oddalenie się moje z korpusu. W dzień podobny zwykli się zbierać wszyscy kadeci z oficerami i profesorami swymi. Ci mieli wprzód naradzenie, czyli sąd względem nauki i sprawowania odchodzącego; odchodzący wychodził naprzód, czytano mu sąd jego i zapisywano na tablicy, na jakiej być zasłużył; zapisany byłem na srebrnej; oddawano mu abszyt, czyli dymisję na piśmie. Komendant krótką miał do niego przemowę, zalecając mu, aby pamiętny prawideł, jakie mu wrażono, w żadnym kroku, w żadnym postępku z drogi cnoty i honoru nie zbaczał. Szedł potem oddalający się do każdego kadeta kolejno i ściskał go; każdy te do niego mówił słowa: „Pamiętaj, żeś miał honor być kadetem” A tak od wstępu do odejścia ustawicznie nam mówiono o Bogu, ojczyźnie i cnocie. Kto ciekawy wiedzieć ustawy kadeckie i prawidła, jakie nam wbijano, niech czyta książeczkę pod tytułem Katechizm kadecki, a pozna, jaka to była szkoła.”28
Ur. 1751, w Szkole Rycerskiej był w latach 1770-1771; por. Mrozowska 247↩
Kapitan w Szkole Rycerskiej od 1768r., ur. 1734.↩
August Fryderyk Moszyński, ur. 1731.↩
Nie występuje u Mrozowskiej.↩
John Lind, w Szkole Rycerskiej był w latach 1767-1772; por. Mrozowska 234.↩
Krzysztof Pfleiderer, w Szkole Rycerskiej był w latach 1766-1782; por. Mrozowska 234.↩
Ignacy Narguczewski, , w Szkole Rycerskiej był w latach 1769-1774; por. Mrozowska 234.↩
Nie występuje u Mrozowskiej.↩
Józef Konderski, w Szkole Rycerskiej był w latach 1766-1777; por. Mrozowska 234.↩
Nie występuje u Mrozowskiej.↩
Fryderyk Jankowski, w Szkole Rycerskiej był w latach 1765-1784; por. Mrozowska 234.↩
Nie występuje u Mrozowskiej.↩
Marcin Nikuta, w Szkole Rycerskiej był w latach1766-1788; por. Mrozowska 234.↩
Nie występuje u Mrozowskiej.↩
Było dwóch nauczycieli o tym nazwisku. Senior w Szkole Rycerskiej był w latach 1766-1774 a junior w latach 1766-1775; por. Mrozowska 234.↩
Nie występuje u Mrozowskiej.↩
Nie występuje u Mrozowskiej.↩
Nie występuje u Mrozowskiej.↩
Nie występuje u Mrozowskiej.↩
Przyp. 1.↩
Kadetów o tym nazwisku było 4 i nie można jednoznacznie stwierdzić o którym mowa.↩
Przyp. 3.↩
Nie występuje u Mrozowskiej.↩
Ur. 1757, w Szkole Rycerskiej był w latach 1767-1775; por. Mrozowska 244.↩
S. 15↩
S.17↩
S.17↩
S.32↩