Wyznanie
Ilekroć sobie zadaję pytanie,
Czym być powinno?
Jak tęsknić by od zmysłów nie odejść?
Tyle też samo przychodzi wołanie
O trochę nadziei,
Kilka słów, co serce Twe zmieni.
Samo czekanie jak już pisałem,
Nie mówi, nie widzi!
Samo czekanie, gdy pozostanie,
Czym się okaże tamto wołanie?
Byle byś była, choć w jednej myśli
Tak pewna liści, co złocą się w zdaniu,
Byle byś jednym, choć liściem chciała opisać to,
Czego jest mało.
Lecz nie!
Nie tego chciałbym byś z wiatrem leciała
Jak cierpkie zioło?
Lecz byś nie dziś a zawsze wiedziała,
Czym jest ten wiatr ciągle na nowo,
Który przywiało znad gór znad marzeń,
Co się na górach swych opierają,
By to co w sercu czyjeś chcieć stało
A jeśli w słowie by tylko tutaj,
By nigdzie więcej nie wiało, lecz chciało.
Nie chcę już myśleć,
Że ciągle spoglądam w tę przestrzeń bez kształtu,
Bez miary, że Tobie wciąż wieje.
A może wiatr Cię już nie zaskoczy?
Tak! Widzę to, gdy patrzę w Twe oczy.
Tego nie pojmę, tego się wzbraniam!
Jak w tę pogodę?
Kto te chmury na niebie układa?
Nie! Nie lękam, nie wzbraniam,
Lecz chwalę to Twoje czekanie!
To by nie było tych wiecznych wołanie.
Nie pojmę również, dlaczego jest, czego nie miałem.
Czym to czekanie?
Odpowiem czy skłamię?
Nie łudzę się. Nie tęsknię. Nie chwalę i śpię spokojnie
A już na pewno nie czekam pewności,
Bo w czym mam trwać
Jeśli ten wiatr wciąż błądzi w śmiałości?
Lecz Ty!
Tak Tobie w zwięzłości potrzebne są słowa!
Tobie być może za nic ta mowa!
W zwięzłości szczyty zdobyć byś chciała,
Gdzieś nad górami marzenia miała…
Nie byłem wpierw wodą!
Ni z wody pić nie zechciałem.
Byłem ja kiedyś w powietrzu,
Gdzieś w próżni
A wtedy ja i woda to różni.
Czekałem, czekałem
I sam na wichrze się przekonałem,
Że z wody są źródła,
Że dalej niż morze,
niż ląd jest studnia.
Lecz cóżem zrobił, że w tak bladej świecy
Wciąż tli się ogarek?
Pytasz pewnie, co to za bajka
O kopciuszku butach i paltach?
To słońce jest, choć teraz mu nie wypada
Być gdzie ktoś swe serce w chmury układa.
Już Ci mówiłem, lecz jak rozumieć
Skoro w tym wietrze tak spacerujesz?
I czy wiaterek ten, choć odczujesz?
Nie wiedzę miary, choć nie jej potrzeba,
Ale gdy tego chwytam, gdy z tego tworzę cień nieba
Doceniam bezkres tej tajemnicy.
Doceniam szczyty i bajki puste
I wody stają się wten przejrzyste.
Nie chcę Ci mówić, bo to nie sztuka
O czymś, czego nie wielu poznało.
Czemu się dziwisz? Czemu nie czujesz?
Co w swej skrytości przede mną planujesz?
Tyś ciągle w świecie tym za swym rajem,
Za sennych bajek lubujesz czekaniem.
Tyś w swej mądrości nauczać winna,
Lecz nie w tym Twoja się snuje opowieść
A gdzieś w przeplataniu myśli z szczytami.
A może wyżej! Nie wiem wiedzieć nie umiem.
Myśleć w tych górskich szczytach Twa wola powinna,
Lecz nie! Nie wyżej!
Tam to jest bajka złudna i płynna.
Od wielu tego słyszeć byś chciała
A w sercu swoim w naturze miała.
Nie chciałem, nie myślę tak od przypadku,
Żem na swej dłoni widział ze statku
Ląd tak mi bliski a jednak w górze.
To niedorzeczne gdybym z zachwytu
Patrzeć miał a nie czuć w przeniku.
Choć to kusząca była wten droga.
Na stole wino a w ustach woda!
I nigdy bym się nie schylić miał po garnuszek,
Po porcję chleba, po ten okruszek.
Ach! Widzę teraz jak w tęczy kolory!
Nie pojedynczo, lecz wszystkie naraz.
Widzę, lecz chcę również i pojedynczo
Przyjrzeć się prawu, jakie je tworzy.
To nie to samo! Nie samo tworzy!
Chciałem tych samych zbadać wołanie,
Lecz teraz jedno. Teraz nastanie?
I cóż mam rzec jeśli zapytasz w czym wybór?
Gdzie to co sprawia katusze?
Jak ja to widzę a widzieć muszę?
Choć bardziej pragnę, tęsknię i czekam,
Wybrałem piękno i z pięknem uciekam
A raczej wyruszę.
Pytaj, więc, może odnajdę tę duszę.
Może gdzieś w duszy coś zrobić muszę.
Jakże to strawić ma ta potęga? Cóż jej potrzeba?
Wina! Wiatr klęka?
Tak, w wodzie za bardzo się widzi,
Za bardzo czuje i często wstydzi.
Nie by to była rozterka,
Ale w tym prawie w tym przeznaczeniu,
Choć nie dam wiary jest jakaś męka.
Ilekroć sobie zadaję pytanie,
Gdzie klękać w czyjej pozostać podzięce?
Na wpół rozdziera się wten me serce!
Ja wiem, lecz to nie wszystko.
To nie bez przyczyn jest mi tak blisko.
Nie chcę inaczej!
Ta mą jest piękną i nie bez prawd i nie bez słowa,
Bo cóż jest prawo, jeśli go pusta jest mowa?
Czym jeśli z chlebem nie strawię, winem popiję i krzyknę:
Żyję!
Hmm… w Twojej podzięce!
W tym Twoim biegu.
Na Twoje rysy wejść bym ja pragnął,
Lecz Tobie chyba tęcza wciąż blednie.
Nie wiem, nie mówisz, nie żyję!
Jeśli Twojego zabraknie słońca
Nie doczekam ja tęczy końca.
To nie na wichrze leżą wspomnienia,
Nie w słońcu, bo ono wciąż zmienia.
To w odbiciu jest tęczy górze,
To każda myśl, czerwone róże.
Tych nie mieć chciałem,
Tego się bałem i w stronę słońca sam podążałem.
Nie chciałem być w tego zachwycie wieści,
Sprawia jest prosta, lecz w słowie nie mieści!
W niewielu jest droga tak prosta i złudna
Jak w wichrze nadziei bez mowy, bez cieni.
Nie dlatego wciąż czekam by odkryć czego nie widać,
Lecz byś sama wiedziała, gdzie cień, gdzie życie
A jeśli życie to w pełnym zachwycie
Dotarło do celu, do studni
Gdzie wielu już swe ozdoby oddało
I w ten to sposób samo się stało.
Czemu nie wierzę, czego nie widzę?
Może to Tobie przypisać się wstydzę?
To by znaczyło, że w moim zdaniu
Wszystko gdzieś krąży i wraca
Jak ptaki co lecą by rozprostować skrzydła
Nie znając celu wracają,
Lecz zawsze gdzieś obok się spotykają.
Nie! Tego to brakło, tego nie czuję!
Gdzieś w tej przestrzeni owszem wiruje,
Ale nie w nieznanym leci obszarze,
To nie jest życie - ja już nie marzę!
Sam tego twórcą i pierwszym malarzem!
Co w tej przestrzeni nigdy nie zdołam opisać,
Nic nie pokażę.
A może się ważę, że to ubytek, że oddać nie umiem?
Bzdura! Po cóż ja myśli te tu spisuję!
Każdy ma prawo przekonać do swego,
Lecz nie ze mną, ja nie do tego!
Bardziej ja cenię czyjeś czytanie
Niż własnych myśli przepowiadanie.
Cenniejsze Twoje jest mi wołanie
Niż tej bezkresnej tęczy jaskrawe kolory.
Z czasem jaskrawość oczy męczy.
Tego wołania nikt nie wyręczy,
Nie chcę ja słuchać kolorów słońca
Gdyby ta droga wieść miała bez końca.
Słońce te przecie jest mi nadzieją,
Lecz widzieć tęczę z jednej strony można.
A może można by sztuczne świece
Gdzieś poustawiać na szczycie góry?
Może bym wtedy widział dalece
I z każdej strony?
No dobrze a co w zamiecie?
Spokój, otwarte dłonie mówią,
Lecz mało co im w zamiecie w ten pozostało
I czy zrozumie ta blada poświata,
Że nie na szczycie jest nieba wiata?
Precz! Nie słucha, nie mówi jak naturalne
A pali jak widać wszystko co marne.
Wszystkiemu wierzy a nie ze słońca.
Wszystko przetrzyma, lecz nie bez końca.
Pokłada wiarę w nadziei ostoi,
Lecz w cieniu zostaje.
Tak świeci a światła się boi,
Jak gdyby spalać się winno
A w prawdzie samo się nie ochroni
I więcej, nic nie osłoni.
Nie! Dość o sztucznym tym świecie!
To nie na pozór jest, lecz w pełni życie.
Tak pisać nie chcę jak również skrycie,
Bo kocham życie!
Lecz cóż w zachwycie?
Tej matki sztuki,
Która obdarzyć nie umie z litości,
Lecz tylko ze swej przedziwnej miłości.
Cóż w jej bezkresnym przedsionku pięknie,
Że tak maluje
A płótno gdzieś potem wędruje,
Gdzie nie na sprzedaż jest,
Lecz w czyimś mniemaniu,
Że ktoś wyłączność ma w tym poznaniu.
Sztuki tej uczy na każdym spotkaniu.
Uczy dostrzegać, widzi jak w raju.
Tak, nago spoglądać nas uczy.
A co to za rozpacz przed wiedzą się chroni,
Przed czym się chować uczy swe piękno.
Wiedzieć a w cieniu stawać z pewnością,
Że to coś chroni, że duszy służy?
Wybacz, nie za swą śmiałością,
Lecz za sercem pragnę podążać nie skrycie
A tego w cieniu wiedzy nie życie.
Och, gdybyś Ty mogła spoglądać.
Na szczycie tej sztuki wyrosła róża.
Na górze tej widać jej nie ma,
Lecz spójrz u stóp jej rośnie
I w swym zachwycie,
Chce, pragnie nie skrycie.
Zszedłbym ja kiedyś z własnej ścieżyny,
Gdybyś Ty miała na tyle siły.
Ty się mnie lękasz!
Mi w oczy dmuchasz,
Lecz nie wiem czemu, nie wszystko słuchasz.
Myślisz Ty przecie, żeś wszystko poznała,
Że w jednym strumieniu wszystko ujrzała.
Wszystkie te barwy wyliczyć umiesz,
Lecz po cóż liczyć jeśli nie czujesz?
Nie tęsknisz? Nie mówisz.
Nie widzisz? Nie budzisz.
Nie słuchasz? Nie odpowiadasz.
I ciągle w tym czego nie znasz nadzieję pokładasz.
Zabierz to proszę ode mnie,
Niech tego nie widzę, choć tęsknić ja kiedyś
I za tym będę jeśli odpłyniesz w puste to morze.
Jeśli tą tęczę na górze stworzę
Mógłbym wten pisać bez końca wyznanie,
Lecz cóż, gdy z świec tych ogarek zostanie
Co świadczyć nie może
O tym, że wiecznie coś w swym poznaniu
Pokaże, otworze.
Precz! Już pisałem!
To w słowie się mieni co nie na górze
I tego w sercu nie noszę, temu nie służę!
Tej tęczy czekać mi pozostaje,
Bardziej niż woda słońce oddaje.
Jemu to prawo nadało serce by w czas suszyło
I w czas tworzyło wśród ludzi tęczę.
Tęczę tę owszem wśród gór chcę widzieć,
Lecz tam gdzie róża,
Tam u podnóża.
Któż jest tu mówcą?
Serce mej duszy, czy dusza Twego serca?
Jak to wykazać? Czy cię to wzruszy?
Już bym od dziś chciał Tobie kwiecie
Pokazać inne lądy na świecie,
Lecz nie od mego zależy to wianie
I pozostaje tylko czekanie…
Czas. Jemu to wszak wszystko służy.
Mówi się, że braknie, że leczy,
Lecz to gadanie jest przecie od rzeczy.
Pewnie ktoś spyta a spytać musi,
Czemu ten czas tak leczy?
Czy leczyć musi?
Nie! To jest ludzkie zakłamywanie!
Człek sam chce a reszta się staje.
Tego też przestrzegać winieniem,
Lecz może czekać samo się zjawi.
Gonić winieniem, lecz mnie to nie bawi,
Że serce tak siebie nie słucha
A w pastwę czegoś się traci.
To w pieśniach przeklęte być winno,
Lecz nie nauczy się mówić, gdy mówić nie powinno.
Mieć go, czy szukać?
Robić, czy za nim podążać i gubić?
Zapewne nie znajdziesz
Co w raju było schowane.
Dziś czas jest wstęgą łączącą dusze
A w tej przestrzeni łączyć chce, muszę!
Więc nie od tego się wzbraniać niewinną
A na biegunach co wiodą
Inne wspomnienia, inne marzenia
Choć na tej samej górze.
O Boże! Czym bym wten był
Gdybym nie wiedział czemu ja służę?
Widzisz Ty siebie jak z drugiej strony.
Nie umiem patrzeć w te światy bezbarwne,
Gdzie wciąż się gubi,
Gdzie jednym jest śmianie rozkoszą
A innym płaczem.
A może nie chcę,
Może się boję, że znowu zobaczę.
Zaiste wracać nie pragnę,
Gdzie są smutne i w górze choć na dnie,
Bo wiem gdzie stoję,
Czego się wzbraniać winieniem,
Czego się boję.
I tylko jedno oczyszcza mą duszę,
To, że w milczeniu spoglądać muszę,
To, że widzę jak widzieć muszę
By przebiegłe oddalić katusze.
Dobiega chwila,
Gdy w Twoim czytaniu opuścić Cię muszę,
Lecz nie przerywaj,
Wiesz przecie, że to nie słowa,
Że ich to złudna być może mowa.
Spraw proszę by powróciła,
Lecz nie zgub tego, co mogła, sprawiła.
Nie karz mi wierzyć,
Że Tobie jest miła
Lub w sercu Twym nic nie sprawiła.
Chcę wiedzieć, lecz nie przed Tobą
Byś w złudną drogę nie weszła nogą.
Najdroższa…w tej to sentencji zakończyć muszę,
Czy Twoje serce choć trochę poruszę?
Wojtek