STYLIZACJA, PARODIA
Dozorca roześmiał się; odsłoniwszy w uśmiechu zęby, mrużył jednocześnie oczy - za to go właśnie kochały; miał w sobie beztroskę i wdzięk Cygana.
- Do kogo ta pieśń - rzekł. - Ja też wczoraj pochlałem i wstałem dziś późno. Przyszedł do mnie szwagier; on butelkę, ja butelkę, on flaszkę, ja flaszkę i już gotowi... Warszawa w kwiatach a my w rynsztoku. Pan zna Kostka, mojego szwagierskiego?
- Chyba nie... Nie przypominam sobie.
- On pana zna - powiedział piękny dozorca i uczynił uspokajający ruch ręką. - Nie bój się pan nic! On zawsze mówi do mnie: „Zenek, a co się dzieje z tym twoim lokatorem z szóstego piętra? To inteligentny człowiek. Wiozłem go raz z 'Kamery' i obrzygał mi wózek. Ale dał stówę, honorowo, inteligentnie...”. Szwagier pana lubi. Jeździ na wózku, pan wie. Swój chłopak, mówię panu. Życiowy, przejściowy, podejściowy. Jak pan chce, to możemy kiedy do niego podskoczyć na flaszę.
- Teraz chyba nie - powiedział usiłując się cwaniacko uśmiechnąć.
- Nie będę miał czasu, panie Zenku.
- Jak pan będzie miał czas - rzekł dozorca - to wpadnij pan do nas. Pan wie jak to jest; trunkowy człowiek z trunkowym człowiekiem musi trzymać blat. Co pan taki cholernie blady? Może mi się zdaje? Ale nie, blady pan jesteś...
(Marek Hłasko, Pętla)
Na czym polega i czemu służy archaizacja stylu w Opowieściach z Wilżyńskiej Doliny Anny Brzezińskiej?
Ponieważ śliwy obrodziły nader obficie, Babunia spędziła całe wieczory przy palenisku, aż po czubek nosa okutana kraciastymi kocami, bo z nadchodzącą jesienią stare kości dokuczały jej coraz bardziej. Na drzwiach do chatki przybiła kartelusz z wiadomością dla wieśniaków, nader zwięzłą, gdyż brzmiała „WON!”. Co prawda, w Wilżyńskiej Dolinie tylko proboszczowa Rozalka i organista trochę rozumieli pisanie, ale owa niedogodność w żaden sposób nie przeszkadzała, tyle bowiem, ile trzeba, okoliczni rozumieli - że kiedy na drzwiach wisi kartka, to wiedźmy niepokoić nie lza. Zostawiali więc pode drzwiami kosze ze śliwkami i ani myśleli zakłócić jej odosobnienie.
(Anna Brzezińska, Opowieści z Wilżyńskiej Doliny)
Określ cechy stylistyczne fragmentu utworu. Z której epoki pochodzi tekst i o jakich przekonaniach artystycznych na temat sposobu pisania świadczy? Czy podany tekst stanowi przykład stylizacji?
Lodowy połysk czarnej tafli fortepianu i mocne lśnienie posadzki rzucały mu na salę jakby pył powietrzny i ogromne zmatowienie barw w głębi. W tym dla oka oddaleniu tonowała się jaskrawa rozmaitość kobiecych strojów w kilka plam zamglonych pod czarnym wirem mężczyzn. Tylko na krześle najbliższym odsadą barw mocnych - widniała jakaś bluzka o wodnej zieleni, twarz otwarta, jasna i włos ciemny, rozjaśniany przez ciepłe połyski, zda się, kontrastem do tej hebanowej czerni fortepianu, sponad której padały oczy jego.
Na podstawie cech stylistycznych i kompozycyjnych określ wzorzec poniższej stylizacji. Jaki jest stosunek autora do przywołanego wzorca i jak się ów stosunek wyraża w konstrukcji tekst? Co było celem zabiegów stylizacyjnych autora?
Miałem wszystkiego 96 dolarów, które mnie co najwyżej na dwa miesiące najskromniejszego życia starczyć mogły, więc zaraz trzeba było się pogłowić, co i jak uczynić. Umyśliłem naprzód do pana Cieciszowskiego się skierować, którego jeszcze z dawnych lat znałem, bo matka jego, owdowiawszy, pod Kielcami u Adasiów Krzywnickich zamieszkała, o mil dwie od Kuzynów moich, Szymuskich, do których ja czasem z bratem moim i z bratową zajeżdżałem, a głównie na kaczki. [...] Prawdziwej, a ciężkiej Bluźnierczej przyczyny zostania mego jemu wyjaśnić nie mogłem, bo, Rodzkiem będąc, mógł mnie wydać. Powiadam tylko, że siak, owak, widząc, że od kraju odcięty jestem, z wielkim Bólem, żalem moim zostać postanowiłem, zamiast do Anglii lub do Szkocji na tułaczkę płynąć. Z równą mnie odpowiedział ostrożnością, że już to pewnie w tej potrzebie Matki naszej serce poczciwe Syna każdego do niej, do niej ptakiem się wyrywa, ale powiada, trudna Rada.
(Witold Gombrowicz, Trans-Atlantyk)
Czy w tekście poniższym występuje stylizacja? Czy może istnieć stylizacja bez mikrocytatów leksykalnych i stylistycznych z przywoływanego wzorca? Jak objawia się podmiot liryczny?
Po najzieleńszym wzgórzu,
Najkonniejszym orszakiem,
W płaszczach najjedwabniejszych.
Do zamku o siedmiu wieżach,
z których każda najwyższa.
Na przedzie xiążę
najpochlebniej niebrzuchaty,
przy xiążęciu xiężna pani
cudnie młoda, młodziusieńka.
Za nimi kilka dwórek
jak malowanie zaiste
i paź najpacholętszy,
a na ramieniu pazia
coś nad wyraz małpiego
z przenajśmieszniejszym pyszczkiem
i ogonkiem. [...]
Szubieniczki nawet tyciej
dla najsokolszego oka
i nic nie rzuca cienia wątpliwości.
Tak sobie przemile jadą
w tym realiźmie najfeudalniejszym.
Onże wszelako dbał o równowagę:
Piekło dla nich szykował na drugim obrazku.
Och, to sie rozumiało
Arcysamo przez się.
(Wisława Szymborska, Miniatura średniowiecza z tomu Wielka liczba)
Przywołane fragmenty prozy Zbigniewa Herberta i Leszka Kołakowskiego to parafrazy fabuł mitologicznych i biblijnych. Co w obu przypadkach jest źródłem komizmu? Jakim bardziej precyzyjnym terminem można nazwać strategię, której realizacją są cytowane utwory? Co różni tę strategię od parodii? Czemu ta strategia służy?
Hypnos w lot pojął swoje zadanie. Należało wprowadzić Endymiona w stan hibernacji, niezbyt wszelako głębokiej, aby mógł odczuwać pewne podniety zewnętrzne, i utrzymać go w tym stanie możliwie długo. Hypnos był anestezjologiem.
Zeusowi, któremu obce były subtelności wiedzy, wyjaśnił, że unieruchomienie kochanka Selene na stoku góry, tak, aby mogła go spotykać w tym samym miejscu, przywróci mechanice nieba jej zwykłą akuratność. Ojciec bogów był zachwycony. Selene uszczęśliwiona. Pacjenta nie pytano o zdanie.
I tak się stało. Miodowy miesiąc - i następne miesiące - minęły jak sen w niezmąconej harmonii, ku obopólnej radości wszechświata i kochanków. Selene odzyskała dawną równowagę. Była tylko trochę bardziej milcząca i zamyślona.
Owocem miłości Endymiona i Selene była - zaiste astronomiczna - ilość potomstwa: pięćdziesiąt dziewczynek i tyluż chłopców, przychodzących na świat regularnie, każdego księżycowego miesiąca.
I tu luka, więcej, skandal, karygodne zaniedbanie mitografów. Nikt nie wie, co się z nimi stało. Żadna pamięć ludzka nie przekazała nawet ich imion. A przecież można żywić uzasadnione obawy o los istot lekkomyślnie powołanych do życia, jeśli zważyć, że ich ojciec był śpiochem, a matka włóczyła się po nocach.
[...]
Nikt dokładnie nie wie, kiedy to się stało. Selene przestała odwiedzać Endymiona. Żadnej sceny rozstania, wyrzutów, łez, to znaczy tego wszystkiego, co świadczy o głębokiej pasji - bicia porcelany, pompowania żołądka czy choćby lekkiej nerwicy. Najgorszy z możliwych finałów - nagły atak obcości. Jak lalka, która wypadła z łóżka, Endymion został sam na zielonym usypisku góry Latmos.
(Zbigniew Herbert, Endymion)
Balaam, syn Boera przedsięwziął podróż służbową z polecenia Boga w ważnych sprawach państwowych, a jechał na oślicy. Jednakże Bogu nie podobała się droga przezeń obrana, wysłał tedy anioła, żeby Balaama powstrzymać. Aliści sprawił zarazem, że anioł z wielkim mieczem widzialny był tylko dla oślicy - co zresztą nieraz się zdarza. Widząc przeszkodę, oślica zachowała się racjonalnie i zboczyła z drogi; Balaam, który anioła nie widział, zachował się również racjonalnie i okładał ją kijem, chcąc zmusić do powrotu na trakt. Rzecz powtórzyła się trzy razy, aż wreszcie Bóg użyczył daru mowy oślicy, która wrzasnęła głośno:
- Za co mnie bijesz?
Balaam nie zdziwiony specjalnie jej mową - bo nie takie rzeczy się działy w tych czasach - odparł z gniewem:
- Natrząsasz się ze mnie! Szkoda, że nie mam miecza, bobym cię zadźgał!
Jednakże Bóg, przemawiający paszczęką niewytworną pokornego zwierza, nie mówił przez dłuższy czas jeźdźcowi, o co właściwie chodzi, i przekomarzał się z Balaamem, który aż siniał ze złości. Wreszcie ulitował się nad obojgiem i uczynił anioła widzialnym dla Balaama, a ten natychmiast zrozumiał sytuację. Anioł od razu skoczył na niego z wymyślaniem:
- Dlaczego biłeś niewinne zwierzę? Ta oślica - krzyczał - uratowała ci życie, bo gdyby jechała dalej, rozpłatałbym cię bez litości tym żelazem, a ją bym zostawił przy życiu.
- Ależ, łaskawy Panie - bronił się Balaam - przecież cię nie widziałem, bo mi się nie objawiłeś.
- Nie pytam cię, czy mnie widziałeś, czy nie - krzyczał anioł tupiąc - pytam cię, dlaczego biłeś niewinne zwierzę?
- Ależ, dobrodzieju - mówił Balaam zacinając się - biłem ją, bo mi się sprzeciwiała, każdy by tak zrobił na moim miejscu.
- Nie zwalaj winy na „każdego” - huknął anioł - mowa o tobie, nie o „każdym”. Sprzeciwiała ci się, bo tak jej kazałem, a ty bijąc ją sprzeciwiałeś się mnie, który jestem twoim zwierzchnikiem, a przez to i Bogu, który mnie wysłał, a który jest jeszcze większym zwierzchnikiem.
- Ależ, czcigodny, wielebny, szanowny Panie - jęczał Balaam - przecież cię nie widziałem, więc jak mogłem...
- Znowu gadasz nie na temat - przerwał mu anioł prychając ze złości.
- Wszyscy jesteście tacy sami. Każdy grzeszy i mówi, że „nie wiedział”; trzeba by piekło zamknąć na kłódkę, gdyby słuchać takich wykrętów. Zgrzeszyłeś obiektywnie, rozumiesz? Obiektywnie sprzeciwiłeś się Bogu.
- Rozumiem - powiedział Balaam ze smutkiem, już spokorniały. Stał na drodze, mały, tłusty, nieszczęśliwy, i ocierał pot z łysej głowy. - Rozumiem już dobrze. Jestem obiektywnym grzesznikiem, a więc w ogóle jestem grzesznikiem.
(Leszek Kołakowski, Balaam, czyli Problem winy obiektywnej)