„ŻEGLARZ”
Jerzy Szaniawski
Urodził się w 1886 w Zegrzynku nad rzeką Narew, w rodzinie ziemiańskiej o inteligenckich korzeniach. Ojciec pisywał do "Przeglądu Tygodniowego", w domu bywali Maria Konopnicka, Klemens Junosza, Konrad Prószyński i Bolesław Wysłouch. Po ukończeniu warszawskiego gimnazjum Szaniawski zaczął studia przyrodnicze, wyjechał też do Lozanny, by uczyć się w Instytucie Rolniczym. Później wrócił do rodzinnego majątku; unikał kontaktu z ludźmi, był niechętny artystycznej śmietance Warszawy.
Debiutował w 1912 na łamach "Kuriera Warszawskiego". Pięć lat później jego sztuka Murzyn została wystawiona na deskach Teatru Polskiego. Po sukcesie przedstawienia z Ireną Solską w roli głównej Szaniawski stał się wziętym dramatopisarzem. W latach 20. napisał m.in. Lekkoducha, Ptaka, Papierowego kochanka; jego dramaty wystawiał m.in. teatr Reduta Juliusza Osterwy. W 1924 Szaniawski napisał swą jedyną powieść - Miłość i rzeczy poważne.
Lata 30. przyniosły Szaniawskiemu uznanie środowiska, szacunek m.in. Boya-Żeleńskiego oraz liczne nagrody literackie (które umożliwiły mu wybranie w 1933 do Polskiej Akademii Literatury). W jego dramatach grali Kazimierz Junosza-Stępowski i Mieczysław Frenkiel, wystawiano je także w teatrze radiowym, służyły jako scenariusze filmów.
Po wybuchu wojny Szaniawski przeniósł się z Zegrzynka do Warszawy, gdzie działał w ruchu oporu. W 1944 został aresztowany, po uwolnieniu wyjechał do Krakowa, gdzie opublikował Dwa teatry. Współpracował z prasą codzienną, pisząc cykl miniatur o profesorze Tutce. Odmówił jednak tworzenia w stylu realizmu socjalistycznego, skutkiem czego między 1949 a 1955 niewiele pisał. Sukcesy kolejnych dramatów - m.in. Łuczniczki i Dziewięciu lat nie zmieniły jego decyzji o usunięciu się w cień.
Od 1950 Szaniawski ponownie zamieszkał w Zegrzynku. W wieku 76 lat ożenił się z malarką Anitą Szatkowską. Ich relacjom poświęcona jest sztuka Remigiusza Grzeli Uwaga - złe psy! (premiera w warszawskim Teatrze Wytwórnia w marcu 2006). Schizofreniczną, znęcającą się nad pisarzem żonę zagrała Małgorzata Rożniatowska.
Jerzy Szaniawski zmarł 16 marca 1970 w Warszawie.
Streszczenie
AKT I
Miejsce akcji: pracownia Rzeźbiarza.
Rzeźbiarz ukończył właśnie pracę nad mającym wkrótce ozdobić miejski plac pomnikiem kapitana Nuta i wypoczywa. Med, która mu towarzyszy wyczekuje tęsknie i nie cierpliwie powrotu swego narzeczonego, który wyruszył w podróż przed ponad półtora rokiem. Zjawia się Rektor, któremu towarzyszą Przewodniczący i Admirał. Ponieważ w tym roku przypada pięćdziesiąta rocznica śmierci kapitana, który - według legendy w czasie bitwy morskiej, nie chcąc oddać statku w ręce nieprzyjaciół, podpalił go i wraz z nim poszedł na dno, miasteczko zaś chlubi się tym, iż w nim urodził się bohaterski marynarz, postanowiono urządzić uroczyste obchody ku czci poległego. Oprócz tego ma zostać wzniesionych kilka pawilonów wystawowych. Goście przybyli prosić artystę, aby im pomógł urządzić pawilon poświęcony kapitanowi, po którym, niestety, nie ma żadnych pamiątek. Rozmowę przerywa nagłe przybycie Jana, którego Med i Rzeźbiarz witają z radością. Rektor rozpoznaje w przybyłym swego byłego ucznia, wspominając zarazem, że Jan zawsze starał się udowadniać coś przeciwnego, niż głosił profesor. Pierwszą rzeczą, jaka rzuca się młodemu historykowi w oczy, jest model pomnika kapitana Nuta. Okazuje się, że wybrał się on w podróż właśnie w celu zgromadzenia wiarygodnych informacji o kapitanie. Jan spostrzega leżącą na stole grubą książkę, której autorem jest Rektor, a która ma być biografią bohatera. Zaczyna czytać jeden z fragmentów, dotyczący dzieciństwa Nuta. Nie wyraża - ku zdziwieniu Rektora - zastrzeżeń. Jednak po chwili otwiera książkę nieco dalej i zbija zawarte tam twierdzenia dotyczące pięknego i szlachetnego wyglądu marynarza, jego wręcz ascetycznego trybu życia i rycerskości wobec kobiet. Kapitan w jego opisie, popartym zresztą kilkoma drobiazgami zebranymi w czasie podróży - jest zwykłym człowiekiem i normalnym marynarzem, bynajmniej nie stroniącym od alkoholu. Wśród dowodów znajduje się list pisany ręką bohatera do jakiejś kobiety. List ten - upstrzony błędami ortograficznymi - daleki jest od delikatności i diametralnie różny od "tkliwych, pięknych i czułych" pism, których adresatką była podobno - jak się zresztą sama przyznawała - lady Peppilton. Wreszcie Jan rozprawia się - z pomocą przywiezionego ze sobą Starego Marynarza, który był towarzyszem Nuta w jego rzekomo ostatniej podróży z legendą o bohaterskiej śmierci kapitana. Jakub Fala, gdyż tak się ów marynarz nazywa, oznajmia, że nie było żadnej bitwy, pożar był przypadkowy, kapitan zaś razem z nim uciekał z tonącego statku i wcale nie zginął. Nestorzy miasta są wstrząśnięci i zgorszeni, że ten młodzik odważył się sprofanować ich świętość i opuszczają pracownię.
AKT II
Miejsce akcji: pokój Jana.
Późnym popołudniem Jan siedzi zamyślony, wokół niego krząta się Med. Nie chce przyjmować pomocy od brata Med, który zarobił przecież na pomniku odpowiadającym gustom władz, a niezgodnym z prawdą. Pojawia się Wydawca. Oznajmia, że z powodu wysokich kosztów będą problemy z wydaniem książki, którą Jan napisał o "prawdziwym" kapitanie Nucie i próbuje się z nim chytrze targować. W końcu zostawia zaliczkę, jednak Jan nie przyjmuje jej. Wkrótce po jego odejściu nadchodzi nowy gość - Paweł Szmidt, stary, podpierający się grubym kijem mężczyzna. Med widząc, że gość się krępuje, wychodzi. W rozmowie okazuje się, że przybysz jest właśnie kapitanem Nutem. Opowiada on kilka autentycznych i nie znanych wcześniej Janowi faktów ze swego życia. Kiedy pływał na swym statku transportowym, zdarzało mu się przemycać opium i alkohol. Młody historyk dowiaduje się też, że tajemniczy marynarz, którego znał z opowiadań matki, a który przywoził jej w dzieciństwie różne drobiazgi zdobiące do tej pory pokój Jana, to był właśnie kapitan. W końcu dowiaduje się, że Szmidt-Nut jest jego dziadkiem. Gość doradza mu, aby porzucił myśl ukazywania światu prawdziwego oblicza kapitana-legendy i oznajmia, iż jako jego spadkobierca młodzieniec ma prawo do wpływów z kawałka ziemi zabudowanego przez "drapacze nieba" na odkrytej dawno temu przez Nuta wysepce. Jan przez chwilę daje się ponieść marzeniom o wspaniałym jachcie i podróżach ze swą ukochaną Med. Jednak po jej nieoczekiwanym przybyciu popada ponownie w zadumę, którą przerywa wejście Przewodniczącego. Ten z kolei obiecuje historykowi w imieniu Rektora docenturę, a później profesurę i proponuje mu zajęcie się przerobieniem książki napisanej przez dostojnika na podręczniki szkolne. Przewodniczący i Szmidt są świadkami gwałtownego wybuchu, z którego wnioskują, że ich próby przekupienia Jana były chybione. Żegnają się więc i odchodzą. Med nie rozumie tego wszystkiego, ale narzeczony wyjaśnia jej ze smutkiem, że odrzucił właśnie coś, co ona mogłaby nazwać szczęściem. Ze zdziwieniem jednak spostrzega, że Med jest zadowolona z jego postępowania.
AKT III
Miejsce akcji: wnętrze restauracji "Pod Witrażami".
Restauracja, której właścielką jest Doktorowa, w tym momencie świeci pustkami. Są tu tylko dwie młode dziewczyny-służące oraz właścicielka. Obserwują z zaciekawieniem to, co dzieje się na placu przed zasłoniętym jeszcze pomnikiem. Zbierają się tam tłumy, pojawiają się żołnierze, marynarze, strażacy, liczne delegacje. Środek placu jest zarezerwowany dla znamienitszych gości. Wszyscy z niecierpliwością oczekują uroczystego momentu. Tylnym wejściem wchodzą kolejno w krótkich odstępach czasu: Przewodniczący, Rektor i Wydawca. Dwaj pierwsi - podenerwowani - przyszli, aby wypić coś mocniejszego na uspokojenie. Pojawia się też Szmidt, który ma zamiar patrzeć na uroczystość siedząc przy restauracyjnym stoliku. Wydawca oznajmia, iż wydano z okazji święta książeczkę dla dzieci, która jest przeróbką dzieła Rektora, dokonaną też zresztą przez samego autora. Chwali się też, że rozdał 25 egzemplarzy dziełka dzieciom gratis (z czego pierwsze egzemplarze otrzymało jego czworo dzieci, "aby czytając dzieło pana rektora wzrastały w cnocie, w poczuciu obowiązku, którego pan rektor jest także przykładem"). Pojawia się Stary Marynarz, kompletnie pijany i domaga się wódki. Jego zachowanie, a co więcej obecność w tej chwili w restauracji wywołuje oburzenie szacownych organizatorów, którzy obdarzyli go - jako jedynego świadka bohaterskiej śmierci kapitana pieniędzmi, nowym ubraniem i wyznaczyli mu honorowe miejsce na placu pod pomnikiem. Ich oburzenie i rozkazy nie wywierają na nim wrażenia, jednak kiedy wzrok jego pada na siedzącego przy stoliku Szmidta, wypręża się na baczność i z miejsca rusza, aby zająć wyznaczone miejsce, wywołując swym postępowaniem zdumienie wśród dostojników, którzy jednak nie zajmują się dłużej tym fenomenem zainteresowani jedynie, aby uroczystość wypadła należycie. Po pewnym czasie Rektor przynosi wiadomość, że po jego przemówieniu ma wystąpić Jan ze swoją "prawdą". Przewodniczący uspokaja go jednak stwierdzeniem, że wystąpienie młodego historyka nie wywrze wrażenia, gdyż będzie już wtedy "po uroczystości". Natomiast daje Rektorowi wskazówki, aby w zależności od przepływających po niebie chmur, dodał coś do swej przemowy, lub ujął tak, by moment odsłonięcia pomnika przypadł na chwilę, gdy promienie słoneczne będą oświetlać monument. W międzyczasie na placu pojawiają się nowi goście, wśród których znajdują się zagraniczni posłowie, "niższe duchowieństwo" i biskup. W lokalu pojawia się Jan. Przysiada się on do stolika zajmowanego przez Szmidta. Jest zamyślony i poważny. Na głowie ma czarny beret, znak przynależności do studenckiej organizacji "Czarnych Beretów", której w przeszłości przewodził, a której członkowie "trochę tam przeszkadzali" jego magnificencji Rektorowi. Wchodzi Rzeźbiarz. Jan podaje mu kopertę ze zrzeczeniem się praw do spadku i prosi o jej przechowanie. Po wyjściu przyjaciela młody historyk podejmuje rozmowę ze starcem. Stwierdza, że jego wystąpienie "uśmierci" kapitana, jednak Szmidt twierdzi, że postać ta będzie żyła w Janie i jego nadziejach, niezależnie od tego, jak on postąpi. Pojawia się nagle Kapelmistrz z informacją, że zbuntowała się część orkiestry, której członkowie nie chcą po raz kolejny grać za darmo. Przewodniczący twierdzi, że Komitet nie ma pieniędzy. Sytuację ratują Jan i Szmidt, którzy dają Kapelmistrzowi własne pieniądze. Na placu pojawiają się ubrane na biało dzieci, Rektor zaś przemawia do zebranych. Z pomnika spada zasłona. Wpada trzech studentów w beretach, którzy wzywają Jana do wystąpienia. Ten zdejmuje powoli beret. Studenci idą za jego przykładem. "Wszyscy patrzą w żeglarza".
Opracowanie
Jeśli „Ptak” jest bajką, dziejąca się w rzeczywistości całkowicie zmyślonej i groteskowej, „Żeglarz” jest sztuką, która mimo całej swej anegdotycznej fikcyjności dotyka bardziej konkretnie pewnych zjawisk i mechanizmów autentycznego życia, jest nieomal środkami sztuki teatralnej przedstawionym studium socjologicznym, jak powstają i utrwalają się w świadomości zbiorowej pewne mity społeczne. Jest jakieś miasto w jakimś kraju, nad jakimś morzem – konkretyzacja miejsca jest tu absolutnie zbyteczna i nieważna, ponieważ problem podjęty w tej komedii ma znaczenie uniwersalne. Miasto jest siedziba uniwersytetu i admiralicji, jak każde miasto portowe sprzyja aktywności ludzi obrotnych i śmiałych. Ma też, jak każde środowisko ambitne, swoich „wielkich ludzi” i swoja legendę. Tą legenda jest historia urodzonego w tym mieście bohaterskiego kapitana marynarki, który „nie chcąc oddać w ręce nieprzyjaciół podpalił statek i zginął” wraz z nim w odmętach morskich, mając zaledwie 25 lat. Zdarzyło się to przed 50 laty i oto miasto gotuje się właśnie do uświetnienia tej rocznicy. Rektor uniwersytetu, znakomity historyk, napisał z tej okazji olbrzymie dzieło o kapitanie Nucie, zamówiono tez pomnik u młodego, bardzo utalentowanego rzeźbiarza. Kapitan Nut:
♠ piękny, młody człowiek o ujmującej aparycji i fizjonomii, ginący bohatersko na posterunku, z głowa dumnie podniesioną, z rozwianym włosem,
♠ romantyk, w którego krótkiej biografii znalazło się też miejsce na wielką miłość do kobiety niezwykłej, arystokratycznej, miłość poświadczoną najpiękniejszymi listami, jakie kiedykolwiek wymienione zostały pomiędzy kochankami.
Rektor uniwersytetu ma ucznia, bardzo zdolnego, z którego jest prawdziwie dumny, ale jednocześnie niezwykle, może aż zanadto dociekliwego, sceptycznego, podejrzliwego, nieufnego wobec wszelkich hipotez nie dających się sprawdzić, trochę jakby z przekory dążącego uparcie w każdej sprawie do sedna rzeczy. Niezależnie od mistrza zainteresował się i on postacią bohaterskiego kapitana, zniknęła nawet z horyzontu miasta na cały rok, aby szukać źródeł, dotrzeć do osób, które swego nuta jeszcze znały, rozwiązać wszystkie zagadki do końca. Wyniki poszukiwań i badan okazały się rewelacyjne i szokujące zarazem: rzeczywisty kapitan Nut okazał się zupełnie kimś innym od tej wyidealizowanej postaci, jaką uformowała legenda i idący za nią wiernie monografista. Nie było żadnej bitwy, żadnego zatonięcia okrętu, żadnego aktu bohaterstwa, a osobiste przymioty legendarnej osoby daleko odbiegały od jej romantycznego obrazu. Kapitan Nut był typowym, przeciętnym marynarzem, postury raczej nieciekawej, miłośnikiem wysokoprocentowych napojów alkoholowych, traktujący kobiety jako istoty z przyrodzonej swojej natury nie budzącej zaufanie i domagając się nawet, aby dla utrzymania ich w ryzach przetrzepać je od czasu do czasu. Aby rozwiać ostatecznie wszelkie w tym przedmiocie iluzje, legendarny bohater pojawia się w końcu na scenie. Okazuje się bowiem, że kapitan Nut wcale nie zginął, lecz wręcz przeciwnie, żyje i ma się świetnie, zmienił tylko nazwisko, zowie się obecnie Szmidt, bardzo pospolicie, cos jak polski Kowalski. Co więcej, jest on rodzonym dziadkiem owego sceptycznego młodzieńca, którego nieustępliwa dociekliwość doprowadziła do kompromitacji mitu, zanim nie zawalił się on ostatecznie przez zjawienie się autentycznego pierwowzoru. Tak więc życie stworzyło problem: co należy począć w tak osobliwym położeniu, gdy zderzyły się w bezpośredniej konfrontacji prawda i kłamstwo. Kłamstwo zapewne piękne, wzniosłe, porywające, ale przecież kłamstwo. Lecz głowni promotorzy imprezy, którzy nic zresztą o istnieniu Nuta nie wiedzą, nawet gdyby wiedzieli, i tak raz rozpędzonej machiny przygotowań wstrzymać by nie zdołali. Już jest za późno. Całe miasto żyje już od wielu tygodni w gorączce oczekiwania. Kapitan Nut jest na ustach wszystkich. Poruszony został entuzjazm mieszkańców, zmobilizowane zostały wszystka młodzież, szkoły, organizacje, związki, orkiestry, chóry i straż pożarna. Sfery kupieckie liczą na olbrzymi zjazd gości i na zwielokrotnione dochody, wydawcy spodziewają się krociowych wpływów ze sprzedaży popularnej broszury o kapitanie Nucie, którą rzucą w tłumy. Niesamowicie operatywny przewodniczący Komitetu wykonawczego opracował szczegółowy scenariusz uroczystości, w którym wszystko przewidział co do minuty i wszystko zorganizował, nawet pogodę. Kapitan Nut, ten z pomnika, jest już własnością ludu, jest w pewnym sensie nietykalny. Tak myślą i czuja wszyscy, od osób z najwyższego świecznika poczynając, a na uroczych dziewczętach usługujących w lokalu śniadankowym pani „doktorowej” skończywszy. Tak myśli nawet były kapitan Nut, aktualnie Szmidt, który swemu imiennikowi z monumentu użyczył tylko nazwiska. Waha się jedynie Az do ostatniej niemal chwili tylko ów młody bezkompromisowy obrazoburca – demaskator, choć i on skapituluje ostatecznie wobec wzniosłej nieprawdy. Bo oto zbliża się wielka i osobliwa chwila. Niepoliczone mrowie tłumów wypełniło do ostatniego skrawka ziemi plac wokół pomnika, rozdzwoniły się dzwony, a potem rozpostarła się nad całym tym zbiorowiskiem ludzkim ogromna, wyczekująca cisza. Rektor wstąpił na podwyższenie i rozpoczął swa mowę. Mówi wspaniale i porywająco: „o gwiaździstych nocach na morzu i o morskiej burzy, […] o wyspach nieznanych” i „o wyspach bezludnych”, zwraca się do młodzieży i dzieci, bo one szczególnie ukochały od dawna swego kapitana, cytuje słowa poety: „Na tonącym pokładzie zostaje kapitan …” Opadły zasłony, okrywające spiżową postać, błysnęło słońce, warknęły bębny i huknęły wystrzały, a nad bezmiernym morzem głów podniósł się potężny okrzyk zachwytu. Wszystko, co małe i przyziemne jakby przygasło w tej chwili, a wszyscy uczestnicy zdarzenia jakby się stali piękniejsi. Wszyscy wpatrzeni w Żeglarza z osłoniętymi głowami, wzruszeni i nie mogący ze wzruszenia słowa wymówić. Zdjęli okrycia głowy nawet ci, którzy znają prawdę – Paweł Szmidt i jego młodzieńczy demaskator. Nad prawdą życia zatriumfowała zatem prawda wzniosłej legendy. Cóż z tego, że prawdziwy kapitan Nut niewiele miała wspólnego z ta młodzieńczą, piękną postacią z kamiennego cokołu. Stworzyła go i przyozdobiła wszystkimi urokami wielkości tęsknota tłumów, bo tłumy chcą mieć swoich wielkich ludzi, wspaniałe wzory bohaterskie, które niby znaki orientacyjne i potężne drogowskazy stoją na biegnących w nieskończoność gościńcach, wskazując kierunki niezmordowanego pochodu ku przyszłości coraz piękniejszej i wspanialszej. Te tęsknotę tłumów sztuka artysty przyoblekła w widomy i urzekający kształt i będzie on trwać poprzez nieskończone obszary czasu bardziej rzeczywisty, trwalej obecny w każdym wrażliwym sercu i myśli ludzkiej niż życie samo. Dobrzy i rozumiejący swe wzniosłe powołanie wychowawcy i nauczyciele będą przyprowadzać na ten plac kolejne pokolenia młodzieży, będą im ukazywać piękną, młodzieńcza postać bohatera i będą mówić: „patrzcie, podziwiajcie i bierzcie przykład z kapitana”. I niejeden szary człowiek z ulicy przejdzie przez plac, zatrzyma się na moment, podniesie głowę, wyprostuje się, spojrzy i coś się nagle w nim przebudzi, coś drgnie na chwilę, jakaś utajona głęboko i przywalona szarzyzna życia tęsknota za czymś pięknym i wielkim, co istnieje ponad zwyczajną, przyziemna codziennością.