Dafnis, Żeńcy, Pomarlica, Kołacze
- autor: Szymon Szymonowic
- Sielanki zostały wydane w 1614 r.
- Dafnis: wiersz stychiczny, rymy parzyste; początek – apostrofa do kóz; opowieść pastuszka (który leży nad strumieniem, pasie kozy i rozmyśla) o dziewczynie imieniem Fillis, w której się zakochał (mię na wieki wolnych myśli pozbawiła) i którą wysławiał za pomocą pieśni. Fillis była przezywana przez innych (którzy jej nie znali, albo znali niezbyt dobrze) czarną Cyganką, a teraz mówi się o niej jak o nadobnej pannie (dzięki pastuszkowi). Nie dba ona o niego (Filli, tobie ani zdrowie moje … ani słowo oddane zostawa w pamięci!). Natura jest przychyla wszystkich swych darów, obradzają jej sady, pasieki za nią ciągną, ale nade wszystko ma we władaniu owego pastuszka. Opis urody dziewczyny: nadobna skóra, wysoka jak jodła, policzki jak mleko z różą, wargi jak koral, zęby jak perły, włosy jak jedwab. Pogardzasz mną. Teraz, gdy oracz puścił woły wolno, ptak odpoczywa, ucichły pod krzakiem zielonym tylko ja mam strapienie. Jak lwica za wilkiem, wilczyca za kozą, a koza za wrzosem, tak i ja tęsknię za tobą, każdego pędzi jego własna żądza, każdego jakiś mól gryzie. Złapałem parę sarenek dla ciebie, młodych jeszcze; prosiła o nie Testylis i pewnie je otrzyma, bo ty przez swoją hardość nie chcesz ode mnie prezentów (śmierdzą dary moje). Opis krajobrazu (łąki, strumienie, las) – tu byśmy dożyli starości, gdybyś nie brzydziła się chatką pastuszka, gdybyś tylko o mnie myślała; tu są piękne lipy, topole, dęby, ale bez ciebie żadne miejsce sercu nie przystaje. Widziałem swe odbicie w strumieniu, nie możesz mnie potępić w urodzie, nie każdy sąsiad może się ze mną równać; mam tysiąc owiec na ruskich polach, co roku rodzi się dwa razy tyle jagniąt, mam świeże mleko latem i zimą. Umiem grać na gęślach, jak Amfijon na Aracyncie, za którym podążały zwierzęta; cóż z tego, skoro ty nie chcesz pójść za moim głosem. Jawnie mną gardzisz, okrutna Filli, a ja też niemądrze robię próbując cię nakłaniać, bo albo się ze mnie śmiejesz, albo jest przy tobie ktoś inny. Proszę, śmiej się na zdrowie; kiedy umrę, niech będzie na mej mogile napis „Fillis sroga nędznego Dafnisa zabiła”.
- Żeńcy: dialog Oluchny, Pietruchy i Starosty; Oluchna i Pietrucha to kobiety, które pracują w polu, a Starosta tego dogląda; jest gorąco, a one są zmęczone; Oluchna zaczyna narzekać, że jest ciężko i że pan nigdy nie będzie wiedział, jak ta praca męczy (porównanie do wrony, która leci za pługiem); Pietrucha ją ucisza, bo boi się kary cielesnej, po czym zaczyna śpiewać piosenkę o słońcu i Staroście – słonko, oko dnia, zawsze zna swoje pory, bieży jednym torem, jednostajnie i spokojnie, a Starosta chciałby, żeby wstawało najlepiej już od nocy i świeciło do późnego wieczora (żeby można było wykonywać pracę); Starosta popędza ją, mówi, żeby nie ustawała; Pietrucha dalej śpiewa – słońce ma „wesołe oblicze”, które czasem przesłonią chmury, a Starosta jest ponury przez cały czas; słońce daje rosę rankiem (karmiąc ziemię), a Starosta nie pozwala na żaden posiłek; nie pójdzie za niego żadna wdowa ani panna; obgadamy cię, za to że nas bijesz, i jeśli któraś cię zechce, to tylko taka z czterema zębami; Oluchna – dobrze, że sobie poszedł, bo by ci się oberwało; popatrz, tam Maruszkę właśnie oprawia, a ona trzeci dzień idzie na żniwa, chociaż jest chora, bo ją gospodyni posłała; widzisz jak ją katuje? Złapała się za głowę, oblała krwią; lepiej mieć język za zębami, bo ty potraktujesz go żartem, a on ciebie batem; Pietrucha – masz rację, lepiej nie przeginać (co się często zgina, łatwo się też łamie), on jest dobry człowiek, tylko podporządkowany „domowej swasze”, która go osiodłała, jeździ na nim jak chce i wodzi go za nos, a on się daje, lepiej, żeby nie rozmawiał z takimi jak my; Oluchna – to prawda, niedawno dwie komornice z nim mówiły, a stara jędza to podsłuchała; pobiła je, rozgoniła, nam jeść nie dała, a on usunął się na stronę; Pietrucha – ona już jest stara, siwa, ma zmarszczki, a dalej się wdzięczy, stroi, jak młódka, śmieszna jest, gdy próbuje mówić w wyszukany sposób, zarywa do parobków; starosta udaje, że nie widzi, a ona z niego szydzi i wszystko może, bo jest czarownicą i ma powiązania z diabłem; Oluchna – prawda, widziałam ją nago jak coś robiła o świcie; nędzny będzie jej koniec, z Bogiem wszystko się układa, a z diabłem wszystko ma marny koniec, bo nie ma nic od niego gorszego; Pietrucha – koniec żałosny, ale i początek niedobry; zdychają zwierzęta; Oluchna – ja winię za to zaniedbanie ludzkie, nie gusła; nawet przy Bogu trzeba wykazać się staraniem; nie wykazano starania o życie zwierząt, to przez złą gospodynię, która o niczym nie ma pojęcia, nigdy nie doiła krowy, nie potrafi kwasić ogórków (wszyscy się z niej śmieją), nadaje się tylko do gospody, łajania kucharek i tańca; Pietrucha – dobra gospodyni to rzadkość, i starym, i młodym odwala, najlepsze są mężatki, bo nie oszukują bojąc się sądu Boga, a wszystkim są miłe, ostrożne, sumienne; źle, gdy ktoś chce wskórać coś bez Boga; Oluchna – mądra jesteś, czy uczyłaś się w szkole? Przyznaj, że tobie też młodzi parobkowie się podobają; Pietrucha – jestem sługą, działam na własne sumienie, a ona swym złym postępowaniem doprowadza gospodarstwo do upadku; ja też miewam różne myśli, ale niczego w tym kierunku nie zrobiłam; idzie Starosta z nahajką, chyba się wkurzył, lepiej mu zaśpiewam <śpiewa znowu piosenkę o słońcu>: naucz słońce naszego Starostę swoich obyczajów, niech ma żonę; kiedy ty wschodzisz, schodzi księżyc i gwiazdy – podobnie gospodarz; wiele może uczynić w domu, ale czeladka chętniej słucha gospodyni; naucz Starostę swych obyczajów – niech i on patrzy na nas jasnym okiem; Starosta – wykręciłaś się sianem, siadajcie i jedzcie.
- Pomarlica: dialog Pańka i Wontona; Pańko – nie widujemy cię ostatnio, Wontonie; chodzisz sam po pustyniach, to raczej obyczaj myśliwych niż pastuchów; Wonton – daję spokój z pastuszkowaniem, bo to nie daje zysku; Pańko – siwy włos w brodzie, mało komu na starość udaje się zmienić obyczaje; Wonton – Bóg sam zmienia białą zimę w zielone lato; Pańko – obarczamy Boga jak osła skutkami swoich czynów; tam każdy padnie, gdzie się chyli; Wonton – potraciłem bydło, zboże; Bóg kiedyś dawał, teraz zabrał; Pańko – słyszałem, że przerzedziło ci się w oborach, tak jak i wszystkim w ciągu ostatnich 10 lat; kto miał po sto, teraz ma kilka, czy myślałeś, że cię to ominie?; Wonton – nie cieszę się z cudzego nieszczęścia, lepiej by tylko mnie to dotknęło; zły człowiek życzy zguby wszystkim, gdy sam ginie; Pańko – narzekasz na sąsiadów, więc pewnie im zazdrościsz; ja bym to wolał, niż gdyby mi mieli współczuć; Wonton – bardziej psuje mnie to, że mało jestem <dziwny fragment o jakichś strachach na wróble>; Pańko – nie dziwne, że Amarylis narzeka (coś tam o jabłkach); kto bywa na dworach, ten przestaje dbać o swój dom; Wonton – bezecny dwór, kto tam trafi, zginie; ja zginąłem jak mucha w pajęczynie, mysz w łapce; Pańko – kto nie przestaje na swoim, staje się niewolnikiem; Wonton – późna rada po szkodzie; wszystkiego przyjdzie pożałować; żegnajcie satyrowie, nimfy, leśne gromady; ciebie, piszczałko moja, niech ma ten suchy dąb; zostańcie tu moje radości i spokojne myśli; o pagórki, nie będzie po was chodzić moje bydło; o Purze, nie będzie moje bydło pić z twoich wód; o woły moje, które pomarłyście, choć próbowałem was ratować; moje krowy i cielęta wszystkie pozdychałyście; wszystkie ciała pożarły psy i ptaki; wilcy co okradaliście moje obory, teraz macie ze mną przymierze, możecie przybiec bezpiecznie; o psi, którzy pilnowaliście obór, możecie teraz spać spokojnie, nie trzeba strzec pustego zamku; rosa opadła na trawy i prawie się popłakałem, bo taka pasza najlepsza – ale nie ma jej kto używać, nie ma mojego stadka!; dlatego odejdę stąd, bo mniej boli to, co nie kole w oczy (nie chcę na to patrzeć); Pańko – zwątpiłeś w Boga, myślisz, że nie ma ci z czego wrócić?, za wszystko trzeba dziękować; szkody z korzyściami mieszają się, może być z pana żebrak, albo pan z żebraka; a gdy ktoś upadnie, czy ma się nie podnosić?; gdy grad zniszczy zboże oracz i tak idzie w pole, a Pan Bóg nagradza; pamiętasz jak zima zniszczyła (posuszyła) sady? Moja Oleńka kazała pościnać drzewa, jakby nie było czym palić w piecu; gdzie pościnano tam nowe wyrosły i teraz mam przepiękne sady; gdzie niszczeje dom drewniany, powstaje murowana kamienica; czasem Bóg niszczy to co dobre, by w tym miejscu stworzyć lepsze; i ty się nie opuszczaj: Bóg bierze i daje; trzeba się starać ile sił; po Bogu pokładaj ufność w przyjaciołach, ja ci pomogę i inni też, a tymczasem przenocuj tu ze mną
- Kołacze; najpierw mówią same Panny, pod koniec odzywa się do młodych sześć par; Panny – gdy sroczka siada na płocie i skrzeczy, zwiastuje przybycie gości; panience serduszko się raduje, bo spodziewa się miłego przyjaciela; już jedzie panicz ze swą drużyną na łysym koniu o białych nogach i w złotym rzędzie; panno przygotuj się, już wjeżdża we wrota; już zsiedli z koni; witamy cię paniczu pożądany; damy ci obiecany podarunek; po obietnicę trzeba szybko się zgłaszać, a ty zwlekałeś (a ty się zabawiasz); już nam oczu nie stawało cię oglądać; co by było, gdyby kto inny to otrzymał?, czy aż tak ufasz swej urodzie?, kto ufa w pogodę tego deszcz oblewa; zawiść podawała o tobie złe wieści, ale cnota zazdrości nie dała wiary; stateczności nic nie ruszy; gdzie się zabawiałeś paniczu?; serce mdlało, puste stały progi; czy chodziłeś na polowania?; my potępiamy takie rozrywki; Dyjanna drużynę swoją chowa, ale przy gładkości trudna przestroga; były i inne obawy – Wenus do dziś opłakuje Adonina; i ty, młodzieńcze, bywałeś na naszych ustach; za długo byłeś w lasach, daleko cię łowy poniosły; miłość pełna raz otuchy, raz bojaźni; czy krotofile cię zatrzymały? Nam dni nie były białe ani słońce jasne bez ciebie; komu wesele, gdy brak miłego przyjaciela?, czasem co innego w oczach, a co innego w myślach, ale nie podejrzewamy cię o to, przeciwnie, dobrego się spodziewamy; sokół lata wysoko po niebie, ale jedno ma drzewo i gałązkę; młodość szeroko patrzy, ale Bóg na przekór obdarza po cząstce – kto się swojej trzyma, temu nic nie brakuje; nie martw się, paniczu, nie darmo niósł cię tu twój koń białonogi; radzi ci jesteśmy, już idzie cię witać matka z panną; przywitaj pierwszy, uderz czołem i nie siadaj za stołem, póki nie dostaniesz, czego pragniesz; i ty, matko, czyń coś umyśliła; panienko rozpleć warkocze, czas ubrać szaty na tę okazję; sąsiady przystrojcie ją do ślubu; ślub jest święty i wasza praca z dawien dawna; ojcze szykuj stułę; zbladłeś, paniczu, i pannie łzy lecą; boisz się, paniczu, bojaźnią Bożą; nie płacz, panno, bo powiedzą, że z radości, ale zawistni pomyślą inaczej; nie ty pierwsza opuszczasz matkę, nie myślałaś chyba, że na zawsze będziesz z nią mieszkać?, ona też kiedyś od swej matki odeszła; jużeście w stadle świętym, winszujemy wam, byście długi wiek z sobą mieszkali i doczekali wszelkich wszelkich pociech; przyniesiono potrawy, siadajcie za stołem; zróbcie w środku miejsce dla młodej pary; im z sobą być, jak dwóm szczepom przy sobie sadzonym; panna nie podnosi oczu, serce jej taje; pan młody „długiemu obiadowi łaje”; niech kucharze wymyślają potrawy i leją wina, najważniejsze są kołacze, bez nich nie ma wesela; uderzyli w próg laską, już dają kołacze, a przed nimi tańczą, śpiewają i klaszczą w dłonie panie; pierwsza para – paniczu, dla ciebie ten taniec i nasze klaskanie, nie słyszysz?, chyba myślami jesteś gdzie indziej; dla ciebie ten kołacz syty; druga para – śliczna panno, tylko dziś już jesteś panną, jutro będziesz taka jak my; dziś się wstydzisz, jutro będziesz się uśmiechać i zastanawiać, czemu zwlekałaś; trzecia para – nie dumaj paniczu, kołacz na stole dla dzieci, dla ciebie coś lepszego; bądź jak morze, którego prosi żeglarz; czwarta para – panno, już cię matka z domu wyprawia, gdyby nawet co dzień stawiali ci kołacze, nie zatrzymaliby cię, bo panna przy swoim paniczu jak chmiel przy tyczce; piąta para – wilczku złapałeś owieczkę, ona za tobą idzie, chociaż się boi; chcemy ją tu do rana zatrzymać na tańcach i ty też tego chcesz, ale ona czego innego pragnie; szósta para – przegrałaś panienko, dowodzą chłopcy; lepsza zgoda niż zwada, która każdy dom kazi; chodź do tańca panno, niech muzycy coś wesołego zagrają; Panny – miłą wieść przyniosła sroczka, oby i u sąsiadów zaskrzeczała