Ja i moje dresobuty
czyli bajka z teorią o dzwonkach i sercach oraz z bandą elektronów tresowanych
Ola szła na przystanek wpatrując się w swoje nowe śnieżnobiałe buty marki U & me z zielonymi paskami po bokach. Były wspaniałe. Oparła się o mur, podziwiając czystość sznurówek, która pięknie odbijała się na tle szarej ziemi. W okuł niej kilkanaście osób z niecierpliwością wypatrywało autobusu numer 2. Jakby nie mieli co robić. Nie… oni nie rozumieli piękna jej nowych butów. Wbiła wzrok w śnieżne czubki obuwia. Chwilę się na nie patrzyła jak zauroczona ( no bo w końcu taka była) , aż zauważyła, że coś jest nie tak. Rozejrzała się uważnie. Dlaczego jest tak pusto na tym przystanku? Mając złe przeczucia zlustrowała czujnym wzrokiem okolice. Szare domy
Domy z odłażącą, szarą farbą, zaniedbane ogrody z resztkami tego, co kiedyś musiało byś rabatami pełnymi kolorowych kwiatów, ulica pełna dziur, a na ulicy… Zobaczyła tylko tył odjeżdżającego pojazdu szlachetnej komunikacji miejskiej.
-Pff… Nie lubię, jak ktoś się odwraca do mnie dupą. Nawet autobusy – mruknęła do siebie. – No… chodźcie moje butki, musimy iść do szkoły. Tylko uważajcie na kurz! – dodała czulej.
Ruszyła, uważając aby nie pobrudzić nowych butów. Dresobutów. Bo wyglądały jak buty dla dresa więc były dresobutami. Ola tak pomyślała, więc tak było.
***
Weszła do szkoły spóźniona o jakieś 40 minut. Pierwszą osobą, którą zobaczyła, była Kasza.
-Ychm? – koleżanka zażądała wyjaśnień.
-Nie weszłam do autobusu… - burknęła Ola.
Dziewczyna pokręciła głową i popatrzała na nią tym swoim głupim wzrokiem. Ola bardzo go nie lubiła. Miała wrażenie, że brązowe oczy wkręcają się jej do środka czaszki i widzą wszystkie jej tajemne myśli. Miała wtedy okropną ochotę wziąć łyżeczki, chociażby od herbaty i je wydłubać.
-Ola… To już trzeci raz w tym tygodniu!
- Warto wspomnieć, że ten tydzień trwa tylko trzy dni. – powiedziała Magda, która pojawiła się z nikąd, jak zawsze.
Ola zmarszczyła brwi.
Z drugiej strony to ciekawe - jak to się dzieje, że ona pojawia się tak z nikąd. Prawie jak Nikej. Może jest czarodziejką? I potrafi czary? Bo czarodziejki umieją znikać i się pojawiać, zamieniać w żaby i tak dalej. Chociaż nie… To za głupie. Tak! Ola już wiedziała. Na pewno kupiła sobie proszek natychmiastowej ciemności! Ten z Peru, czy jakoś tak, no bo w końcu peruwiański. Ale skoro to był proszek ciemności, to dlaczego nie robiło się ciemno? Hm… Zaraz, zaraz. Mózg Oli szybko opracował teorię: było jasno, więc słońce oświetlało tą ciemność i jedynym efektem było to, że Magda się pojawiała z nikąd.
Już miała zapytać, gdzie go kupiła ( bo w końcu Ola też chciała taki proszek ), gdy nagle Kasza pobladła i wskazała jakiś kierunek przed sobą.
-Sz… Szosa na horyzoncie! – wyszeptała.
-W nogi! – zakomenderowała Magda.
Dziewczyny pobiegły do kibla.
Ola przez chwilę się zastanawiała się, dlaczego Magda wydawała jej rozkazy, a ona się ich słuchała. Przecież ona niebyła ani większa, ani silniejsza, ani mądrzejsza, czy inteligentniejsza. W końcu doszła do wniosku, że to było tylko takie podpowiadanie, co należy zrobić, a ona, Ola, na próżno się zastanawiała.
W największej kabinie siedziały już Daria i Mila.
-Poszła za wami? – spytała lękliwie Mila.
-Nie… - odpowiedziała Kasza, siadając na kiblowym parapecie.
-Argh! – zakrztusiła się Magda, wskazując na wielką, pomarańczową plamę, która pojawiła się za okienkiem w drzwiach. Plama z pewnością była sweterkiem Szosy.
-Zabarykadujcie drzwi – zażądała Daria.
Kasza w ostatniej chwili podstawiła but pod klamkę, uniemożliwiając jej naciśnięcie.
-Heeej, hej! – dziewczyny usłyszały szosowy głos. – Jest tam ktoś?
-Nie! – odkrzyknęła Kasza.
-Zamknij się! – warknęła Daria.
-Jaki geniusz… - skomentowała Magda.
-A widziałyście może dziewczyny z drugiej be? – spytała pomarańczowa Plama, która najwidoczniej nie poznała głosów, dobiegających zza drzwi.
-Niee…
-O! Natalka! Nie widziałaś może moich koleżanek? – Plama oddaliła się.
-Ale ja naprawdę nic… Olgo, podobno chciałaś mi coś ważnego powiedzieć na osobności o tych chomiczych odcho…
-Uf… - odetchnęła Mila.
- Nie wiele brakowało – pokiwała głową Daria.
Zadzwonił dzwonek.
Ola zmarszczyła czoło.
-Nie lubię dzwonków. – stwierdziła poważnie. – Taki dzwonek to nic nie robi, tylko dzwoni i dzwoni. Ale ma prace. Z drugiej strony, to ciekawe jakby to była być takim dzwonkiem. Nie musiałabym chodzić do szkoły, ani nic. Chociaż… w końcu cały czas byłabym w szkole. I uczniowie by mnie nie lubili, bo bym dzwoniła na początek lekcji. Ale przecież mój głos rozpoczynałby też przerwy, więc chyba nie byłoby tak źle. Na dodatek mogłabym porozmawiać z dyrektorką, aby lekcje obwieszczał… no nie wiem. Chociażby jakiś klakson. I wtedy by było fajnie. Ale… gdybym była dzwonkiem, to nie miałabym moich Dresobutów. To by było źle! Dobrze, że nie jestem dzwonkiem… - zakończyła swój monolog.
-Tak… Ola, wszystko będzie dobrze. – pokiwała głową Magda.
-Ej, to mój tekst!- obruszyła się Kasza.
-Hm… mamy fizykę. To chyba powinnyśmy iść do klasy… - zastanowiła się Daria.
-No co ty? Mamy fizykę, więc tym bardziej musimy się spóźnić!
***
-Jony dzielą się na dodatnie i ujemne. A elektrony ,jak wszyscy wiemy, to nic innego jak… - Makowska dyktowała monotonnym głosem.
-Hay hau!- zaszczekała Kasza.
-Hau hau, kolano! – odpowiedziała jej Mila.
-A on miał takiego! – opowiadał ze śmiechem Marek.
-A ile on ma lat?
-Dziewięć…
-Ha ha!
-No właśnie. I co zrobisz, jak nic nie zrobisz? – zawyrokował Wołosz.
-Ychy… Co racja to prawda. – zgodził się Bartek.
-Elektrony krążą włoku jądra… - kontynuowała fizyczka.
Ola spojrzała na nią. Kobieta miała swoim zwyczajem ubraną jakąś dziwną spódnicę i jeszcze dziwniejszą górę. Nie… Anselmik wyjątkowo ją nie lubił.
-Chciałabym nałapać takich elektronów… - mamrotała mimowolnie pod nosem. – Bym je wytresowała, jak rotwailery, a potem bym je na ciebie poszczuła. Ha, ha. A to by była zabawa. Łapu capu, łapu capu! By ciebie gryzły i gryzły. Rozerwałyby cię na strzępy. A potem wyciągnęłabym mój kij bejsbolowy i BUM – ci w łeb. Jeśli coś by z niego przedtem zostało…
Ola zamrugała. To było głupie! Tylko czemu? Hm…
Zaraz, zaraz, zaraz! Przecież ona nie ma żadnego kija bejsbolowego! Takie kije to tylko mają dresy na karykaturach. A ona za dużo z dresami to raczej nie ma wspólnego. Właściwie to nic. No… oprócz butów.
Z czułością spojrzała na wyżej wymienione.
***
Zegar tykał niemiłosiernie. Na pewno był bardzo znudzony tym tykaniem.
Ola przez dłuższy czas patrzyła na kartkę.
Jej zdaniem była bardzo ładna. Taka biała, pusta i czysta. Całkowicie nie rozumiała panią Koss, która kazała im w dwie godziny lekcyjne zabazgrać tą wspaniałą biel papieru jakimś długaśnym wypracowaniem. ,,Opowiadanie zaadresowany do człowieka z przyszłości, w którym opiszesz realia naszej epoki: ludzi, budynki, zwyczaje,,. Nie… jej koślawe pismo nie było godne, aby splugawić dziewiczą biel kartki, której kolor tak bardzo kojarzyło się jej z nowymi butami.
Dziewczyna słyszała szmer długopisu Kaszy z tyłu, widziała pochyloną nad kartką Magdę. Siedząca z nią Daria nerwowo skreślała co drugie słowo.
Nagle do klasy wszedł Amadeusz, którego nie było na poprzednich lekcjach. Nauczycielka spojrzała na niego, gniewnie marszcząc czoło.
-Coś się mówi… - zauważyła.
-Y… dzień dobry no. Ja się spóźniłem. Ale przyszedłem. Bo byłem chory, ale już wyzdrowiałem. – wyjaśnił, podając wychowawczyni zwolnienie.
Kilka osób zachichotało, a Czubek zagryzł wargi.
-Dobrze, siadaj. – zażądała nauczycielka, po pięciokrotnym sprawdzaniu autentyczności usprawiedliwienia. – Co ci było?
-No… chory byłem.
-Tak… - pokiwała nauczycielka.
Natomiast Ola… Ola wpatrywała się zszokowana w Amę. Dokładniej to nie w niego samego, tylko w jego dresy. Dresy… Jak mogła wcześniej nie zauważyć ich piękna wcześniej? Teraz… teraz wiedziała co jest najpiękniejszą rzeczą na świecie. Ta faktura materiału. Ten luz bijący od tego szlachetnego odzienia.
-TAK! – krzyknęła z ekstazą w głosie.
-Ale co? – połowa klasy zaszczyciła Anselmika zdziwionym spojrzeniem.
Jeszcze raz spojrzała na kartkę. Wręcz czuła natchnienie płynące w jej żyłach razem płynem ustrojowych zabarwionym na czerwono z powodu obecności tlenu i hemoglobiny, które znajdują się w erytrocytach* ( czytaj – z krwią ).
Trzech dresiarzy stało przed sklepem monopolowym ,,Abstynent,,. Mieli na sobie przepiękne, przecudne, przewspaniałe, prześliczne, przesłodkie przegenialne, szare dresy – napisała i chwilę podziwiała te dwa zdania.
Podrapała się po głowie. Nie… coś było nie tak. Coś się nie zgadzało. W tych zdaniach była jakaś skaza, którą nie mogła uchwycić. Zaaaraz. O! Już wiedziała. Po prostu opowiadanie nie było formą literacką godną, by opisać wspaniałość tych wspaniałych spodni. Pogryzła chwilę długopis i po chwili zaczęła bazgrolić.
O mój dresie
Chodzę w tobie i w lesie
I w drodze do szkoły
Gdzie chodzą matoły
Co dresu nie noszą
I aż o sierpowego się proszą
Mój dresie!
Długopis Oli śmigał po papierze kreśląc kolejne linie epopei. Daria, zaciekawiona nagłym przypływem weny koleżanki, pochyliła się nad jej kartką i chwilę rozszyfrowywała hieroglify.
- Jesteście takie piękne i sportowe
Jutro kupię sobie dresy nowe
Chcę dresów mieć miliony
Całe tony, tony, tony!
Ola… a my przypadkiem nie mieliśmy napisać opowiadania? Opowiadania!?
-Zamilcz - odpowiedziała poważnie Ola. – Ty nic nie rozumiesz.
Obie westchnęły jednocześnie i powróciły do pisania.
*Tak powiedział mi Maćko, więc tak jest.
***
To był następny dzień. Na korytarzu uczniowie wyciągali zeszyty z plecaków, aby odrobić zadanie domowe na pierwszą lekcję.
-…Siedzę sobie w samochodzie z bratem. No i idzie taki dres. Widać, że w dresowaniu się ma wieloletnie doświadczenia – axem jedzie na kilometr, woził się tak, że kołysał się o 180 stopni. A mój brat się tak na niego gapi i mówi: A o się upił, że tak chodzi? – opowiadała Kasza. – Po prostu padłam…
-Ciekawe gdzie jest Anselmik… - zastanowiła się Mila.
-Pewnie znowu przyjdzie na drugą lekcję. – stwierdziła przechodząca obok Zuzia.
-Nie… - jęknęła Asia. – Pa… patrzcie tam!
Kilka osób odwróciło posłusznie głowy we wskazany kierunek.
A było na co patrzeć.
Korytarzem szedł nikt inny jak Anselmik we własnej osobie ( tak właściwie to ciekawe jak mogłaby iść w niewładnej osobie, ale ten problem zostawmy jakimś filozofom, czy co). Na nogach miała swoje biało zielone buty i dresu z krokiem u kostek. Natomiast koszulka kończyła się u kolan. Włożyła też gangsterskie, czarne okulary i czapkę typu bob.
-Orhg… - zakrztusiła się Kasza.
-Ola? – wyjąkała za nią Mila.
-Yoł! – przywitała się dziewczyna, wyjmując z uszu jedną słuchawkę. – Elo.
-Ómarłam. – jęknęła Magda.
W tym czasie Ola uważnie rozejrzała się po korytarzu.
-Ej, emolcu, co się gapisz? – warknęła na Marka.
-Ja? Emo? O… od kiedy?
-A w ryj chcesz? – Ola podeszła do niego strzykając kośćmi w rękach.
Nawet Kasza musiała przyznać – Anselmik woził się bardziej niż przedtem opisany dres.
-Ee… - wydobyło się z gardeł zgromadzonych wokoło ludzi.
-Ty sobie bekę kręcisz, tak? – upewniła się Kasza.
-A ty też chcesz w mordę, metalu zasrany*?
*autorka użyła słowa ,,zasrany,, aby nie gwiazdkować wyrazów. No bo po co, skoro są synonimy?
Nagle na korytarzu rozległ się baaardzo wysoki pisk. Brzmiał jak taki pisk osoby przestraszonej. Ani Ola, ani Kasza, ani ja nie byłyśmy pewne skąd ten dźwięk pochodzi, ale chyba nahałasował tak ktoś z III b. Ale jak już wspominałam – nie jestem pewna.
-Brutus! Do nogi! – krzyknęła basowo Ola.
Podbiegł do niej jasnobrązowy pitbull, potulnie merdając ogonem (Hm… czy pitbulle mają ogony? Bo nie jestem pewna. Ale przypuśćmy, że mają) .
-Brutusie… nie można jeść ludzi! – zganiła go Ola. – Nie w szkole. A po niej… no skarbie, zobaczymy.
Przychodząca obok pani Xenia, ta od niemieckiego przystanęła przerażona i patrząc na czworonożną bestię ścisnęła mocno dziennik.
-Ol… Olu. – wyjąkała, czyniąc nadludzki wysiłek, nie przegryzając sobie języka. – nie można przyprowadzać zwierząt na teren szkoły. Zwłaszcza psów. Zwłaszcza TAKICH psów!
Ola spojrzała groźnie na nauczycielkę. Pitbull zrobił to samo, dodatkowo odsłaniając kolekcję imponujących, niebezpiecznie wyglądających kłów.
-… ale dla ciebie zrobimy wyjątek. – dodała natychmiastowo pani Xenia.
-To dobrze. – wysyczała dresiara. – Będzie grzeczny prawdopodobnie. No… chyba, że będzie się go drażnić. I od razu mówię, że on bardzo nie lubi, jak się przy nim po szwabsku mówi. Trzeba dodać, że ja też…
Pani Xenia pokiwała głową i czym prędzej wskoczyła do klasy III c. Nawet nie wspomniała, że dzisiaj ma lekcję z Olą i teoretycznie to, że dziewczyna i jej pies usłyszą język zakazany, powinno być nieuniknione. Teoretycznie.
***
W końcu zabrzmiał dzwonek, kończąc w ten sposób ekscytujący wykład pani Schodzińskiej o wojnach pana Napoleona. Uczniowie klasy drugiej be powoli ruszyli do drzwi. Ale nie Ola. Spieszyło jej się trochę i doszła do wniosku, że nie będzie czekać, aż jej nie-dresowi wrogowie ( bo wtedy każdy, co dresu nie nosi był jej wrogiem ) raczą w końcu wyjść.
Wstała energicznie z krzesła. Włożyła w tą zmianę pozycji tyle energii, że siedzenie odleciało 3 metry do tyłu, zbijając z nóg Wołosza. Następnie skierowała swoje wożenie się w kierunku drzwi. Najpierw zdzieliła z bara Zuzię, potem kolejno: Kaszę, Bartka, Magdę i Czubka. Stojąc u progu korytarza przypomniała sobie, że jej pit bull został w klasie. Dlaczego ten pies był taki ułomny, że sam nie raczył ruszyć się z miejsca?
-Brutus, kocia córko, do nogi, kurczę! – warknęła na psa, stwierdzając jednocześnie, że użyła dobrego przezwiska, bo w końcu mówiąc do jej czworonoga ,,suki syn,, to raczej by się go nie obrażało.
Pit bull leniwie wstał i ruszył pędem ku właścicielce. Przy okazji przewrócił Marka. Tak całkowicie przez przypadek.
- Dobry dog – Ola poklepała go po mordzie, patrząc na podnoszących się niedresowatych. – I zły, że muszę cie wołać. Bo nie raczysz przedtem do mnie przyjść! – dziewczyna zdzieliła pupila kijem bejsbolowym w łeb.
Pies zaskomlał, że rozumie, i że się poprawi.
Anselmik pokiwał głową i ruszył korytarzem.
-O kufa. – jęknęła Magda, patrząc na oddalający się dres.
-Wytłumacz mi dlaczego chciałam to samo powiedzieć? – Daria pokiwała głową.
***
- Ja moje dresobuty bardzo lubię i zawsze jak mam czas to się nimi chlubię! – Ola rymowała pod nosem. – One są takie zielone. I nie przepieprzone. Ani niesolone. One nie są przyprawiane i ani trochę zafajdanie, bo ja je czyszczę. Bo ja je czyszczę. Często je czyszczę. No bo jestem mistrzem.
Kasza odprowadziła ją wzrokiem.
-To była najgłupsza rymowanka, jaką kiedykolwiek słyszałam. – wyjąkała.
-Żadna rymowanka. – Magda podrapała się po głowie. – Ona chyba myśli, że rapuje.
-Ale powiedz mi: dlaczego akurat o tych jej butach? – spytała Mila.
Wzruszyły ramionami.
-Pójdę i kupię ciastka. – Emila ruszyła w kierunku sklepiku.
-Skoro ciastka kupujesz i do sklepiku maszerujesz, to pójdę z tobą, tą samą drogą. – stwierdziła Kasza.
-A mogłabyś iść jakąś inną drogą? – spytała Asia.
-No nie… Ale tak się rymowało.
Kasza i Mila podreptały w kierunku sklepiku.
-Tak właściwie to masz pieniądze? – upewniła się Kasza.
-No… nawet mam! I jestem z tego dumna! – pochwaliła się zapytana.
-Łaaał. – jej koleżanka nie kryła podziwu.
Chwilę stały w kolejce.
-Hm… Co my możemy kupić? – Mila zaczęła się zastanawiać.
-No… nie dylematujcie jak zawsze tylko kupujcie. – poradziła sprzedawczyni.
-Tak. To bardzo mądra rada. – pokiwała głową Kasza. – Tylko proszę pani, to jest bardzo ważny moment, taki pełny napięcia, jak tak się zastanawiamy, co by tu wybrać i tak stoimy i tak myślimy i myślimy.
-No właśnie – pokiwała głową Mila. – A to naprawdę rzadkość – my myśleć. No nie powinna pani nam przerywać.
- Dokładnie. Bo my się bardzo w to angażujemy. I poprosimy tamte ciastka z czekoladom.
-Nie – skrzywiła się Mila. – Z orzechami.
-Z orzechami i czekoladą! – zaproponowała sprzedawczyni.
Po chwili Kasza i Mila siedziały już na parapecie.
-Jakie macie ciastka? – spytała Daria.
-Dobre – Mila przymierzyła się do otwarcia opakowania.
I wtedy pojawiła się Ola.
Z szarego nieba, spadły na szkolne boisko pierwsze, ciężkie krople zapowiadającej się ulewy. Ciemne niebo rozdarła błyskawica. Gdzieś niedaleko, na jakimś osiedlu, zawył żałośnie pies*.
-Kurcze. Ale to było marysuistyczne – zauważyła Magda.
Dresiara podeszła groźnie do dziewczyn. Daria skurczyła się w sobie myśląc o kiju bejsbolowym. Próbowała sobie przypomnieć skąd Anselmik go wyciągnął, gdy uderzał psa. Z pod bluzy? Czy zza pasa jakiegoś? Jakoś tak nie mogła sobie przypomnieć.
-Dawaj ciastka! – zażądała grobowym głosem.
Kółko parapetowe gapiło się na nią zszokowane.
-Że co?
-Ty! Jakie to dziwne. – stwierdziła Kasza. – Po raz pierwszy mówią nam, przed tym, jak nam zabiorą jedzenie. Zwykle to robią bez powiadamiania…
Ola spojrzała na nią dresowym wzrokiem. Kasza odpowiedziała swoim popisowym spojrzeniem numer 5555. Bardzo się podczas tego skoncentrowała. Ze skupienia wyrwał ją okrzyk Darii.
-A!
-Co się stało? – spytała Kasza.
-Anselmik zabrał nam ciastka!
-To chyba źle, no nie? – spytała nieprzytomnie.
-Bardzo źle! – krzyknęła Daria.
-Skoro ona nam je zabrała, to znaczy, że teraz my nie mamy ciastek. – wyjaśniła spokojnie Magda.
-Aaa… No to ja pójdę i je jej odbiorę i wtedy będzie dobrze. – stwierdziła Kasza i ruszyła po schodach
*to był pies cziłałła i nie wiem czy wy zaliczacie takie psy do psów, więc wolałam wam o tym powiedzieć
na spotkanie człowieka, który pół minuty później poprosił swojego psa, by ten całkowicie przez
przypadek ją podciął.
Właściwie dla Kaszy na podłodze było całkowicie obojętne, czy przewrócona została specjalnie, czy nie. Tak tylko informuję dla zgodności fabuły.
-Moje cia… ciastka! – zapłakała gorzko Mila.
-Chlip! – zawtórowała jej Magda.
***
-Moje buty są wygodne, naddatek bardzo modne. Wszyscy je podziwiają, nawet jak się do tego nie przyznawają. Właściwie to nie wiem czemu… A moje buty nie są z dżemu!!! – Ola woziła się, kiwając się na boki do rytmu piosenki. Brutus kończył każdy wers basowym szczeknięciem. Każdy, kto spojrzał na tą muzyczną parę zdziwiony, dostawał od głównego wokalisty w łeb.
-A ona ciągle o tych butach, o tych butach ona! – wkurzyła się Daria.
-Ciągle ona. – zgodziła s ię Kasza.
-Możecie zacząć mówić zdaniami? – poprosiła Magda.
-A od kiedy ona tak o butach? – spytała się Mila.
-O butach to ona od trzech dni. Od kiedy je kupiła ze mną w tym Oszołomie. – udzieliła informacji Kasza.
-Oszoł. – poprawiła Mila.
-E tam. Nieważnie. Za to ważne jest to, co się z Anselmikiem stało. Przedtem taka nie była… Pamiętacie, jak oglądaliśmy ,, Popiełuszkę,,? I była ta scena ze słonecznikami… - Daria zanurzyła się w otchłań wspomnień.
-Tak… - pokiwała Asia głową. – I Ola wtedy, gapiąc się na te słoneczniki powiedziała…
-,, Ale ładne maki! ,, - dokończyły za nią chórem Magda, Mila i Daria.
Asia Si ukradkowo otarła pojedynczą łzę, spływającą po jej policzku.
-Albo jak Michał grał wilka… - wspominała Zuzia. – To ona wtedy: ,, To jest mysz, czy co?,, .
-Jakie to smutne – pokiwała głową Daria.
- A o czym rozmawiamy? – spytała się Kasza.
Magda i Mila walnęły się głośno w czoło.
-Wiesz… czasami jesteś załamująca. – stwierdziła Magda.
-O Anselmiku? – domyśliła się Załamująca.
-Tak, geniuszu.
-To trzeba się zastanowić, czemu się tak stało.
-DRYYYYYYŃ! – zawył dzwonek.
-A Ola jeszcze wczoraj chciała być dzwonkiem. – zauważyła smutno Mila.
-O, KSK szła. Chodźmy.
***
Ola doszła do wniosku, że bardzo fajnie być dresem. Nie dość, że nosi się dres, to jeszcze wszyscy ci ustępują z drogi i tak dalej. Jak dobrze, że kupiła sobie trzy dni temu te dres obuty! To one, ich piękno otworzyło jej oczy. Dzięki tym butom w końcu spojrzała na świat z prawidłowej perspektywy, z dobrego punktu widzenia! Gdyby nie one prawdopodobnie do dziś nie byłaby dresem! A każdy dzień bez wożenia się i całej tej reszty to dzień stracony! Z resztą jej zielone dres obuty dawały jej dużo więcej – dostarczały jej te wszystkie rzeczy, które są potrzebne do bycia prawdziwym dresiarzem. Począwszy od ubrań, poprzez pit bulla, aż do kija bejsbolowego i całej reszty. Zaraz. Czemu ona o tym myśli? Czemu ona w ogóle MYŚLI? Ona nie może myśleć. Musi się tylko wozić i się dresować. Nic poza tym. To wystarczy by być dresem.
***
-Z Anselmikiem jest źle. – zawyrokowała Magda patrząc na Milę, Asię Si, Kaszę, Darię i Zuzię, które wraz z nią siedziały przy komputerze w bibliotece.
-To wiemy. – pokiwała głową Asia. – A po co tu siedzimy.
-A… musiałam coś dla brata wydrukować – Daria wskazała kilka kartek.
-E… acha.
-Hm… ona się taka stała odkąd kupiła sobie te buty? – upewniła się Zuzia.
-Dokładnie trzy dni po. – uzupełniła informacje Mila.
-No to zobaczymy w googlach! – Magdę olśniło. – Daria. Wpisuj : ,,nagła zmiana osobowości,,.
-Schizmy, zwidy, rozdwojenie jaźnie, zortrojenie jaźni, chodzenie do SGJtu, opętanie, reakcja poszokowa. – przeczytała Daria.
-Ola ma schizmy i tak dalej od dziecka… - zamyśliła się Kasza. – i nic się niby nie działo. Do sgjtu też długo chodzi i raczej niemożliwe jest to, że dopiero teraz zaczął do niej docierać wpływ naszej szkoły. Chociaż właściwie to jest Ola i niby wszystko jest możliwe… Ale ja tak bym stawiała na opętanie.
-Opętanie? – skrzywiła się Daria, przypominając sobie lekcję religii o demonach. – żartujesz?
-Spróbować można, no nie? – zastanowiła się chwilę. – wpisuj: opętanie przez buty.
Daria posłuchała rady i wcisnęła odpowiednie klawisze.
-Oplątanie przez buty i sznurówki, buty – wyprzedaż, opętani przez buty z wyprzedaży, bardzo tanio – Asia Si przeczytała wyniki. – to chyba nie to.
-Może trzeba jakoś inaczej? – zastanowiła się Magda. – wpisz ,, zdejmowanie opętania przez buty,,.
Daria wklikała hasło.
-Ej, ale zdejmowanie opętania musi być bardzo trudne. – zauważyła Zuzia.
-Przesadzasz. – stwierdziła Kasza. – Google znalazły to w 0,16 sekund. Więc nie może być tak źle.
-O! Wikipedia i nonsensopedia o tym piszą – ucieszyła się Asia. – Co wybieramy?
-Wikipedię! – zażądała Mila.
-Zdejmowanie opętania przez buty – opętanie przez buty nie istnieje, więc nie można napisać jak je zdejmować – odczytała Asia. – No to po co o tym w ogóle pisaliście, debile jedni?!
-Asiu, Asiu, Asiu Si. – uspokoiła ją Zuzia. – Autorzy wikipedii cię nie słyszą, więc się nie drzyj.
-To bierzemy nonsensopedię.
-Opętanie przez buty.. uty.. – zacięła się czytająca Daria.
-Co, nie możesz się rozczytać? – spytała Mila.
-Ok., ja czytam. – zażądał Zuzia. – Opętanie przez buty, a raczej przez demona dresu zamieszkującego biało zielone buty marki U & Me … To jest to! Znalazłyśmy!
-Jest jak go wywalić? – spytała Kasza.
-Ta.
-No to do roboty!
***
Ola szła pustym korytarzem z Brutusem u nogi. Krok jej spodni wlókł się pięć metrów na nią, a to dlatego, że pani Pruska poprosiła ją, aby podciągnęła sobie ,,ten worek,,. Jak łatwo można się domyślić, że dresiara zrobiła całkowicie na odwrót.
Pani Elvira z zadowoleniem patrzyła na uczennicę. Jej dresy idealnie zamiatały podłogę. Tylko ten pies… na szczęście łapy miał wyjątkowo czyste i nie wyglądał na takiego, który ma zaraz gdzieś… no… upaskudzić. Po chwili wpatrywania się w Anselmika, ruszyła do pomieszczenia, gdzie zastawiła herbatę, w celu dopicia jej.
-Teraz – szepnęła Magda.
Zza mijanego niedawno przez Olę rogu, wyskoczyła Daria i Kasza. Obie trzymały glany, a że były to buty Kaszy, to ona sama szła na bosaka.
-Ts…
Obie dziewczyny ostrożnie podkradły się do Anselmika i jej psa.
-Raz… Dwa… - odliczała bezgłośnie Kasza. – Trzy!
Oba glany zadały dwa ciosy, w dwa łby – jeden Oli, drugi psa Brutusa.
***
Ola powoli otworzyła oczy. Strasznie kręciło jej się w głowie. Miała nieodparte wrażenie, że cała kohorta rozżarzonych i rozwrzeszczanych elektronów zaatakowało jej łeb.
Chciała machnąć ręką, by je odgonić, ale coś jej przeszkodziło. Rozejrzała się i zauważyła, że ma związane nogi i ręce.
Co się stało? Ktoś ją porwał, czy co?
O nie! Wiedziała nawet kto! Tak, tak – to na pewno kosmity! I teraz wiozą ją na jakąś odległą planetę, by ją pokroić i zobaczyć jej serce! Z drugiej strony, to ciekawe jak jej serce wygląda. Takie serce to tylko bije i pompuje krew. Na pewno jest bardzo zmęczone. Nie. Ona nie chciałaby być sercem. Tak właściwie to ciekawe, czy ufole też mają serca. Nie. Na pewno nie mają i na pewno to właśnie oni poszczuli na nią tą wkurzającą bandę elektronów. Tak z trzeciej strony to ciekawe, jak się takie elektrony tresuje, by można je było potem na kogoś poszczuć. Musi się tych kosmitów koniecznie o to zapytać.
Chociaż… tak właściwie to gdyby porwali ją kosmici, to na pewno trzymaliby ją w jakiejś ultra- falowej, czy też plazmo-siłowej klatce. A ona jest związana zwykłymi sznurkami. Więc – kogo to sprawka? Może jakiś ludzi pierwotnych lub jej brata? Albo to jacyś dzicy lekarze, którzy będą chcieli wyciąć jej nerkę na przeszczep? Bo serce to nie. Jej serce jest okropnie zmęczone i na żaden przeszczep się nie nadaje.
Nagle zauważyła stojące przed nią Plecy. Były to Plecy prawdopodobnie człowiekowi, a odziane były w czarną bluzę z kapturem.
-Dzień dobry panie Plecy. – przywitała się. – Czy wie pan może, kto mnie porwał i dlaczego?
Plecy odwróciły się. Po drugiej stronie Pleców stała Kasza.
-Ola! To ty!? – zaczęła wrzeszczeć.
-No ja. A gdzie się podział pan Plecy? Za tobą?
-To ona. – stwierdziła Magda, która swoim zwyczajem pojawiła się z nikąd.
-Co się stało? – zapytała Ola. – to wy mnie porwałyście?
-Musiałyśmy. Opętał cię demon dresu i stałaś się dresiarzem.
Olka analizowała chwilę przed chwilą usłyszane fakty.
-Acha. - skomentowała po przyswojeniu informacji.
-Ukrył się w twoich butach – kontynuowała Zuzia, która pojawiła się z nikąd. Czyżby nauczyła się tego od Magda?
-Musiałyśmy cię obezwładnić, żeby je z ciebie zdjąć. – wyjaśniła Mila. – I walnęłyśmy ciebie glanem w łeb.
-Ała…
-Pojechałam do twojego domu po ubrania. – Kasza podała jej siatkę. – Bo te twoje to dzieło demona dresu. Tak samo jak ten pies. – spojrzała na związanego obok pit bulla.
-Musimy ich się pozbyć? Ale tak wszystkich? – spytała Zuzia, tęsknie spoglądając na czapkę typu bob.
-Tak – pokiwała głową Daria. – Tak pisało w nonsensopedii.
-Najlepiej spalić. – zaproponowała Kasza.
-A pies? – Magda posłała czworonogowi przerażone spojrzenie.
-No co ty. – uśmiechnęła się Kasza. – Nie będę psa palić…
Magda odetchnęła.
-… oddamy go do Mcdonald’a.
-CO?
-Taki nasz mały wkład w Dzieło Produkcji Hamburgerów.
-Nigdy więcej fastfoodów. - skrzywiła się Daria.
-Idź się przebierz. – zaproponowała Oli Mila. – na przykład w kabinie obok.
-Ok., a gdzie jesteśmy? – spytała Ola.
- W kiblu geniuszu! – Magda wskazała na muszlę.
-Aaa…
Kasza rozwiązała sznur krępujący Anselmikowe ręce i nogi.
-Czasem tak sobie myślę, że warto było być na obozie żeglarskim. – uśmiechnęła się.
-No… teraz wiesz, jak się związuje ludzi! – wyszczerzyła się Mila.
-A czemu zabrałyście mnie akurat do kibla?
-A gdzieindziej mogłybyśbmy siedzieć sobie koło związanej koleżanki i jej psa? - spytała Daria.
-W SGJcie to właściwie wszędzie – zauważyła Zuzia. – i nikt nie zwróciłby na to większej uwagi.
-No… może niektóre pierwszaki. – zastanowiła się Kasza.
Ola powoli wyszła, rozprostowując sobie stawy. Właściwie to ciekawe jak się czuła, gdy była dresem. Bo oczywiście to nic nie pamiętała.
Jak zawsze.
Informacja:
Przeczytaliście właśnie opowiadanie Kaszy. Tu się niestety kończy.
Tak, ona wie, jaki wielki jest wasz smutek. Jednocześnie obiecuje,
że napisze jeszcze jakieś.
Ale jeszcze nie wiem o czym.
No to tyle:
Koniec