Niemcy reformują euro Przywódcy krajów UE należących do strefy euro uzgodnili nowe elementy pomocy dla bankrutującej Grecji. Nie jest to definitywne rozwiązanie problemu, ale rozłożony w czasie proces oswajania wszystkich zainteresowanych z niewypłacalnością jednego z państw objętych unią walutową. Kolejne częściowe ustalenia pozwalają na uchwycenie kierunku, w jakim sytuacja jest prowadzona. Wyłania się z tego obraz gruntownej reformy strefy euro i przez to całej Unii Europejskiej. Plan ten realizują samodzielnie Niemcy. Biorąc na siebie główny ciężar finansowy operacji ratunkowej jednocześnie konsekwentnie zmierzają do takich zmian, które umocnią dominującą pozycję Berlina na Starym Kontynencie. Ich słabą stroną jest brak pomysłu, jak wyprowadzić gospodarki unijne z rysującej się już recesji.
Redukcja 50 proc. długu, czyli jak bankruta nie nazywać bankrutem Zadowolenie z wyników wypracowanego przez szefów rządów porozumienia w sprawie pomocy dla Grecji trwała zaledwie parę dni. Po głębszej analizie dla wszystkich zainteresowanych stało się jasne, że polityczny spektakl żadnego przełomu nie przyniósł. Owszem podjęto kilka decyzji wzmacniających dotychczasowe działania, ale jednocześnie pokazujących, że sprawa jest bardzo poważna, a droga naprawy sytuacji bardzo długa. Zapewne takich szczytów UE, jak ten ostatni, zobaczymy jeszcze dużo i być może o wiele bardziej emocjonujących. Ustalono, że redukcja długu Grecji zaciągniętego w europejskich bankach wyniesie 50 proc., czyli o 30 proc. więcej niż podczas poprzedniego szczytu. Oznacza to, że coraz większe koszty operacji pomocowej poniosą instytucje finansowe, które trochę już na odsetkach od greckich obligacji zarobiły. Ich straty nie będą, więc takie wielkie jakby to na pierwszy rzut oka wyglądało. Ale będą, a przede wszystkim nie będzie planowanych zysków. Taki kierunek jest od dłuższego czasu forsowany przez kanclerz Angelę Merkel. Po pierwsze, dlatego, że na początku pomoc dla Grecji była wyłącznie opłacana z budżetów krajów należących do strefy euro. Proporcjonalnie do wielkości gospodarki, czyli w największym stopniu przez Niemcy. Co zrozumiałe było to bardzo źle przyjęte przez niemieckich podatników. Dlatego kanclerz Merkel wiedząc, że trzeba dużo więcej pieniędzy dążyła do obciążenia banków, które wcześniej na greckim długu dobrze zarabiały. A drugim istotnym motywem takiej determinacji Berlina jest fakt, że wśród nich najwięcej jest banków francuskich, a najmniej niemieckich.
Niebezpieczny precedens Anulowanie połowy greckiego długu oznacza przyznanie, że kraj ten jest niewypłacalny. Nie jest pewne, że nie będzie potrzebne dalsze umarzanie. Wszystko zależy od rozwoju sytuacji gospodarczej. Ale ratowanie upadającego członka strefy euro poprzez darowanie mu części pożyczonych pieniędzy, tworzy bardzo niebezpieczny precedens. Oto, bowiem inne kraje, które mają problemy z obsługą swego długu mogą stwierdzić, że po co wdrażać im drakońskie oszczędności. Lepiej zażądać takiego samego potraktowania jak Grecja. Do tego banki oczekują, że ich straty też w jakimś stopniu będą rekompensowane. Dlatego konieczne stało się zwielokrotnienie kapitału jakim powinien dysponować Europejski Fundusz Stabilizacji Finansowej. Podniesiono go do okrągłej sumy 1 biliona euro. Ale tu rysuje się kolejna przeszkoda – skąd wziąć te pieniądze? Jednoznacznej odpowiedzi na razie nie ma. Proponuje się, aby wyemitować euroobligacje, gwarantowane przez wszystkie kraje należące do unii walutowej. Obligacje te mogłyby kupić Chiny, które dysponują olbrzymimi rezerwami finansowymi i w dużo mniejszym stopniu Norwegia, która ma też odłożonych kilkaset miliardów dolarów pochodzących ze sprzedaży ropy i gazu. Jeśli w tych krajach będzie w ogóle zainteresowanie zakupem euroobligacji to zapewne zostaną postawione jakieś warunki. W wypadku Chin zapewne ułatwiające dostęp do europejskiego rynku. To z kolei spowoduje większą zależność gospodarczą i w konsekwencji polityczną.
Niemiecki plan Mimo różnych niebezpieczeństw, z jakimi wiąże się proponowana ścieżka wychodzenia krajów strefy euro z nadmiernego zadłużenia, widać w niej pewną logikę. Strategię postępowania narzucają Niemcy samodzielnie. Nie bardzo muszą się liczyć z kimkolwiek, gdyż wszyscy najwięksi partnerzy, którzy mają euro, są w poważnych tarapatach. Niemiecki plan opiera się na trzech głównych elementach. W pierwszej kolejności zbudowanie mechanizmu stabilizującego strefę euro. Udało się to zrobić przez utworzenie Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej, czyli unijnego odpowiednika Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Zostanie tam zgromadzony kapitał, z którego można finansować programy naprawcze nie tylko w stosunku do Grecji, ale każdego innego kraju euro grupy. Następnie Berlin chce doprowadzić do zastosowania regulacji wprowadzających sankcje dla krajów łamiących kryteria z Maastricht, które są podstawą unii walutowej. Chodzi o zobowiązanie utrzymania deficytu budżetowego poniżej 3 proc. PKB oraz długu publicznego poniżej 60 proc. PKB. Sankcje byłyby automatyczne bez możliwości ich zawetowania. Trzeci element niemieckiego planu to doprowadzenie do powołania „rządu gospodarczego” mającego na celu koordynowanie polityki gospodarczej państw strefy euro. Propozycje te są przez Niemcy promowane pod dobrze brzmiącym hasłem „Unii Stabilności”. Ich realizacja wymaga zmiany traktatów UE znajdujących się w Traktacie z Lizbony. Kanclerz Merkel chce ich rewizji w ciągu najbliższego roku. Plan ten doprowadzi do umocnienia dominującej pozycji Niemiec w UE. Jego dużą słabością jest część ekonomiczna. Redukcja długów poszczególnych krajów poprzez zadłużenie się całej grupy nie wiele zmienia. Konieczny jest nie tylko plan oszczędności i przerzucenia zadłużenia na wyższy poziom. Ale polityka wychodzenia z recesji oparta o tworzenie nowych miejsc pracy. A tego bez obniżenia wartości wspólnej waluty prawdopodobnie nie da się zrobić. Jednak Niemcy dopóki nie umocnią swojej władzy w UE wolą o tym na razie nie mówić. Bogusław Kowalski
Deloitte obniży podatki TVN Podczas kiedy piłkarz Donald Tusk, z zawodu premier, grzmi w Sejmie o podwyżce podatków, spółka TVN szuka wraz z Deloitte sposobów aby obniżyć swoją własną kontrybucję podatkową w Polsce. Spolka Highgate Capital Investments Sp. z.o.o. zostala zalozona 30 grudnia 2010 roku przez Deloitte Doradztwo Podatkowe Sp. z.o.o. 3 pazdziernika 2011, spolka TVN odkupila od Deloitte 100% akcji spolki Highgate Capital Investments Sp. z.o.o. za kwote 110 PLN. Czyli za cene obiadu dla dwoch osob. TVN planuje wydzielic część przedsiębiorstwa, tj. segment sprzedaży i marketingu z markami programowymi (TVN, TVN 24, TVN 7, TVN Turbo, TVN Style, TVN i TVN Meteo) do spolki Highgate Capital Investments. Nazwa tej spolki ma byc zmieniona na TVN Media. NWZA TVN SA w dniu 15 listopada zaklepalo ten plan. Pytanie, czemu ma on wlasciwie sluzyc? Zapytany przez dziennikarzy "Parkietu" o korzyści płynące z tytułu owego planu, Karol Smolag, rzecznik TVN, nie odpowiedzial wprost i zamiast tego polal wode (cytat):
"Motorem zmian jest chęć zminimalizowania negatywnego efektu fragmentacji widowni i dążenie do efektywnego spełniania oczekiwań naszych klientów z rynku reklamowego. Zmiana ta pociągnie za sobą skutki finansowe, które oceniamy pozytywnie. Był to dodatkowy argument przemawiający za takim rozwiązaniem". O jakie skutki finansowe chodzi, rzecznik TVN nie doprecyzowal. Chodzi prawdopodobnie o ewentualne oszczednosci podatkowe i o zmiane w metodzie ksiegowania wartosci aktywow niematerialnych marki TVN i pochodnych. Aktywa niematerialne są nienamacalne, nie maja postaci fizycznej, ale stanowią wartość firmy. I tutaj mozna kreatywnie szacowac ich wartosc. Wartosc znakow towarowych TVN określono na 1,3 – 1,6 miliardow PLN, co w porównaniu z kapitalizacją gieldowa spolki jest niebagatelną kwotą. W roku 2010 spolka TVN zaplacila blisko 300 milionow PLN odsetkow od wysokooprocentowanych mega-kredytow zaciagnietych w Euro i 72 miliony PLN podatku dochodowego. Podatek dochodowy TVN odprowadzony do polskiego budzetu rownal sie wiec w 2010 roku tylko 1/4 kosztow finansowych spolki. W roku 2011 koszty finansowe wzrosna. Podatek dochodowy do zaplacenia do polskiego budzetu przez spolke TVN logicznie spadnie.
Na szczescie, pilkarz Tusk bedzie mogl sie odkuc na KGHM. Stanislas Balcerac
Sabat nad listem Ostatni dzień na salonie 24 to przedziwny sabat nad listem Jarosława Kaczyńskiego do członków PiS. Jak sama nazwa wskazuje, list był do członków PiS. Powtórzę- do członków PiS. Z jakiegoś powodu zlecieli się jednak do komentowania najzawziętsi, zaprzysiegli, paranoiczni wrogowie PiS, tacy, co to od lat nie napisali niczego innego, jak zachwyt, że się PiS rozpada, że Jarosław żył , jak pączek w maśle, gdy biedne dzieci polskie wydłubywały kit z okien i mieszkał w „wypasionej” willi, gdy akowskie dzieci szlochały pod mostem, że Jarosław jest Żydem- antysemitą i homosiem- homofobem, przekręciarzem tysiąclecia i nieudacznikiem bez konta, wszystko jednocześnie, a PiS się rozpada, rozpada, rozpada już chyba z siódmy rok, ale tym razem , to już na pewno i tak dalej. Ja myślę, że jeśli owi szaleni wrogowie PiS chcą decydowac o władzach jakiejś partii, to niech sie do niej zapiszą, zamiast sie wp…..ać w sprawy wyraźnie nie swoje. Patrzę- niejaka pani Mila Nowacka sama osobiście wyprodukowała chyba, tak na oko, ze 100 komentarzy, jeden po drugim, jeden po drugim, jakby w gorączce, jakby organizm spazmatycznie wyrzucał z siebie niepowstrzymanie kolejne chluśnięcia. Nawet Stoperan nie zapobiegłby odwodnieniu! Paru gości, najwyraźniej wcześniej zablokowamych i zabanowanych wielokrotnie zalogowało sie tylko w tym wyłacznym celu, by wkleić w gorączkowym pośpiechu, niczym zakochany kocur kocie przesłanie miłosne w postaci płynnej, choć z tuzin komentarzy, których litość nie pozwala przytaczać, a szacunek dla samego siebie- komentować. Szczerze mówiąc, ja, jak sądzę mam nieco większe prawo sie wypowiadać na temat władz PiS z tej prostej przyczyny, że, w przeciwieństwie do pań Nowackiej, czy Rudeckiej nie darzę PiSu dziką i szaloną nienawiścią, a przeciwnie, jestem PiSu członkiem. Otóż ja popieram Jarosława całym sercem, i powiem otwarcie, po marynarsku, komu do tego. Jarosława uważam za najwybitniejszego polskiego polityka od czasu Piłsudskiego i takim go uzna potomność, gdy po Tusku zostanie, co najwyżej barwne wspomnienie ucieczki na Okęcie desperackim marszobiegiem przełajowym, który od jakiegoś czasu przewidująco ćwiczy. To zdanie dzielę ze wszystkimi swoimi znajomymi z PiS. Miałem zamiar wziąć udział w dyskusji, ale odpuściłem, bo nie w każdym towarzystwie honor sie pokazać, a i merytorycznie dyskusja leciała lotem koszącym i nie mogła się wznieść. Przede wszystkim, sam list jest dość oczywisty i nie bardzo jest jak go komentować. Może poza tym, że w odróżnieniu od poprzednich rozłamów, na 100% agenturalnych, ten „ziobrowo- kurski”jest raczej ambicjonalno- niecierpliwy i moim zdaniem należałoby powsciągnąć z obu stron jezyk i emocje i spróbować, skoro już sie to stało, wyciągnąc jakieś korzyści dla sprawy. Wszystko tu zależy od rozłamowców, szczerze mówiąc. Jeśli zachowaja klasę, nie będą się szmacić z Kamińskim, czy Pełzającym Ornitologiem, Migalskim, to widzę szansę na współpracę. To w końcu ludzie o niekłamanych zasługach i gorących sercach. Na razie, jedna korzyść, prorządowe media na gwałt robią z dawnych bulterierów i mordercow laptopów fajnych gości, niczym kiedyś z Leppera, w krótkiej chwili, między wywaleniem go przez Jarosława, a ponownym przyjęciem. Pogodzą sie z Jarosławem, znowu Morozowski przypomni o Blidzie, a Olejnik o dziadku z Wehrmachtu, albo odwrotnie, nie ma znaczenia. Ale na razie- miodowy miesiąc w Tusk Vision Network. No, dobrze, wracając do owej dyskusji- sabatu, skoro Jarosław po raz jedenasty jest ostatecznie skończony, to skąd te histeryczne komentarze? Powinno być jedynie znudzone ziewnięcie, jak przy kolejnym nagłówku Libickiego, czy Migalomana, nawet bez otwierania tekstu, bo i po co? A tu proszę, mało się nie pozabijają, żeby jeszcze Jarkaczowi dołożyc i jeszcze i jeszcze, i jeszcze raz sie nawzajem upewnić, że to już koniec, najostatniejszy, piętnasty, że tym razem, to już, muahahahaha, naprawdę koniec, zasypiają, by sie za chwile obudzić z krzykiem i zimnym potem na czole i jeszcze raz skomentować. Otóż z całym spokojem przekonuję wszystkich, że będa mieli okazję sie nawzajem zapewnić o końcu PiS i Jarosława jeszcze nie raz, nie dwa i nie siedem razy, jak zwykle. I z takim samym ogniem i gorączkowym entuzjazmem, albo i większym. I na tym właściwie można zakończyć temat. Pisałem wczoraj o sztandarowym pomyśle Donalda Tuska na uzdrowienie polskiej gospodarki i w ogóle wszystkiego, wzorem Kononowicza- 300 miliardów w prezencie od Unii Europejskiej. No i rzeczywiście, był to numer jeden na liście, ale przecież lista jest dłuższa! Czy może raczej była. Od czasu, do czasu warto jest przypomniec programy partyjne, juz choćby dla poprawienia sobie humoru. Niełatwo je znaleźć, bo ze stron partyjnych znikaja z szybkością dźwięku, żeby nikt nie doznał tak zwanego dysonansu poznawczego. Znikają nawet szybciej, niż plakaty z przystanków, bo te, to akurat wiszą, aż same spadną ze starości. Ale akurat przeczytałem taki program w artykule prof. Krasnodębskiego. Jest to bardzo ciekawa lektura z jednego powodu- prawie nic z tego programu nie przedostało sie do expose premiera Tuska, podobnie, jak nikt z niesławnego Gabinetu Cieni nie przedostał sie do rządu Donalda Tuska przed laty. To znaczy, nikt na stanowisko, na które sie szykował, w domyśle - na którym się znał. Piszę o tym, żeby z lekka przypomnieć, że to jest to, co jest ważne, a nie wywalenie kilku posłów z partii opozycyjnej, która nie ma żadnego wpływu na nic, albo kolejny fajerwerk Palikota, ktory własnie po to fajerwerkuje, by nie było czasu sie zająć czymś istotnym. Po to Palikot został wydzielony z PO, niczym grupa operacyjna, manewr, przyznaję szczerze, bardzo udany. Teraz Tusk będzie konsekwentnie szczuł Palikota na PiS i odwrotnie, samemu kreując sie na uosobienie państwowotwórczego skupienia i powagi, na duch twórczo- pozytywistyczny unoszący sie nad burzliwymi wodami polskiej polityki. Nie mam wątpliwości, że temu podporządkowana była Prowokacja Warszawska, czyli kompleks działań policyjnych w dniu 11 listopada, w zmowie z władzami miasta Warszawy, prorządowymi mediami, i środowiskiem Polrewkomu, czyli lewactwa spod znaku Krytyki Politycznej i Gazety Wyborczej. Tej władzy potrzebne jest, jak tlen, jak woda, symetryczne medialne zagrożenie ze strony prawactwa i lewactwa, które dzielny Donald Tusk, znużony codziennym trudem i troską o najuboższych i niepełnosprawnych będzie musiał uśmierzać. I tak oto te nieszczęsne przygłupy z Antify, ktorym paru zimnych cwaniaków namieszało w głowach i wypuściło na miasto, niczym wygłodniałe psy w poszukiwaniu faszystów (znak rozpoznawczy- polska flaga, lub szalik), ci dwaj gliniarze podpalajacy swój radiowóz, nie rozejrzawszy się, czy nikt nie filmuje (a akurat filmował, co za bezczelość!), ten gnój w cywilu kopiący przechodnia w twarz, ten oddział prowokatorów w identycznych białych kominiarkach, między nimi ten policyjny prowok bijacy reportera w gębę przed ustawioną zawczasu kamerą ( w tej samej roli wystąpił ponoć w Bydgoszczy, w czasie sprowokowanych zamieszek na stadionie), oni wszyscy, razem z sfajczonym samochodem TVN, niczym wspołczesną wersją płonącego Reichstagu stali się fundamentem władzy, cegłą w murze, na najbliższe miesiące i lata. Czy lata, zresztą, to nie wiem, bo może sie zdarzyć, że to wszystko p.. lnie o beton szybciej, niż wszyscy myślą, a wtedy i LRADy nie pomogą i lewackie szumowiny z Niemiec nie zdażą. By the way, co do LRADów, używam ich na statkach, jako antypiracki odstraszacz, działa, nie powiem, pare razy autentycznie odpędzono piracką łódź, choć zdążyli, lekko wkurzeni, odpalić RPG i zranić jednego Security. Tu trzeba wyjasnić, że opowieści dziwnej treści rzeczników policji, że to takie tam trochę głośniejsze głośniki, to bzdura. Do nadawania komunikatów to sie nadają, owszem, tak, jak kalkulator do wbijania gwoździ- można wbić, jak się ktoś naprawde uprze, nie można zaprzeczyć. Jego przeznaczeniem jest jednak kierunkowe obezwładnianie dźwiękiem, na co w Polsce nie pozwala prawo. Zdradzę jednak, że jest na to Wunderwaffe Tuska sposób
- stopery w uszach. Niedrogo wychodzi, Konwencja Genewska nie zabrania, a fundament władzy Donalda Tuska może się zachwiać w posadach. Seawolf
Wniosek ws. Olewnika do Strasburga Rodzina śp. Krzysztofa Olewnika złoży wniosek do Trybunału w Strasburgu dotyczący nieprawidłowości w prowadzeniu śledztwa. Sprawa dotyczy czwartkowego, nieuzasadnionego przeszukania mieszkań rodziny porwanego. Ojciec zamordowanego Włodzimierz Olewnik powiedział, że cała ta sytuacja przypomina teatr. Siostra Danuta Cieplińska – Olewnik stwierdziła, że codziennie towarzyszy jej strach przed niespodziewanym najściem policji. W najbliższych dniach rodzina porwanego i zamordowanego blisko 10 lat temu Krzysztofa Olewnika złoży wniosek do Trybunału w Strasburgu ws. nieprawidłowości przy prowadzonym śledztwie – zapowiedziała Danuta Cieplińska Olewnik siostra uprowadzonego. Mówi także o swoim strachu, który towarzyszy jej, gdy idzie spać. Nie wie, czy nie zostanie nagle przeszukana lub aresztowana. Pełnomocnicy rodziny Krzysztofa Olewnika mają złożyć zażalenia do prokuratury dotyczące czwartkowego nieuzasadnionego przeszukania przez policję i prokuratorów mieszkań rodziny porwanego. Włodzimierz Olewnik, ojciec zamordowanego jest oburzony decyzją prokuratury i podstawą przeszukania, jakoby ukrywał dowody. Mecenas Bogdan Borkowski, pełnomocnik rodziny Olewników, zauważył, że wejście do domu rano i rozpoczęcie przeszukania to metoda stosowana raczej wobec osób podejrzewanych lub w obawie przed utratą dowodów. Dodał, że nie dotyczy państwa Olewników. O sprawie napisał „Nasz Dziennik”. Cała sytuacja ma związek z powrotem śledczych do jednej z pierwszych wersji mówiącej o tym, że to sam Krzysztof stał za swoim „uprowadzeniem”. Mecenas Bogdan Borkowski mówi dla „Naszego Dziennika”, że w jego przekonaniu słowa, że Krzysztof Olewnik „instruował” porywaczy, mogą okazać się nieuprawnionym nadużyciem, które miałoby potwierdzić hipotezę prokuratorów o „samouprowadzeniu”. Gdańska prokuratura powołuje się na rozmowę ze stycznia 2002 roku prowadzoną między porywaczami a rodziną Olewnika. Według prokuratury na nagraniu słychać głos… porwanego, który miał rzekomo wydawać instrukcje swoim oprawcom. Jak mówi Danuta Cieplińska Olewnik jest zaskoczona, że śledczy odnaleźli ten materiał dźwiękowy? Wcześniej siostra śp. Krzysztofa wnioskowała o publiczne odtworzenie nagrania. Mówi, że nagranie cudownie odnalazło się po 10 latach i jest nie do pojęcia, że biegli ocenili, że na taśmie jest porwanego. Siostra zamordowanego jest zaskoczona takim biegiem zdarzeń. Ojciec śp. Krzysztofa – Włodzimierz Olewnik powiedział, że zarzuty, które znajdują się w postanowieniu przeszukania, są nieprawdziwe i nierealne. Włodzimierz Olewnik powiedział, że jeżeli chodzi o samo uprowadzenie, to komisja śledcza wykluczyła możliwość, która jest teraz forsowana za pomącą nagrań. Całą sytuację określa, jako teatr. Radio Maryja
Po co nam Kaczyński w opozycji, skoro jest Palikot? Do ostatecznego wprowadzenia systemu monopartyjnego brakuje już tylko jednego ogniwa, zlikwidowania prawdziwej opozycji. Janusz Korwin-Mikke podczas jednego ze spotkań powiedział, że Palikot to w gruncie rzeczy "bardzo ciekawy człowiek; w Platformie nie pozwolili mu zrobić liberalnych reform, więc odszedł i założył swoje ugrupowanie". Ciekawe, co powie teraz, kiedy Palikot wypowiada się w tonie Piotra Ikonowicza, a nawet znienawidzonego Lecha Kaczyńskiego i upomina się o biednych. "Blisko mi do Śniadka, zgadzam się z nim w prawie ze wszystkim, poza stosunkiem do Kościoła" - mówi Palikot. Czy rzeczywiści tak myśli. Czy rzeczywiście można w tak krótkim czasie dokonać tylu wolt: z wydawcy chrześcijańskiego pisma w fanatycznego antyklerykała, z liberała w socjalistę? Odpowiedź brzmi: nie! Janusz Korwin-Mikke się myli; Palikot nie odszedł z przyczyn ideologicznych, założył swoje ugrupowanie, ponieważ leży to w interesie Platformy Obywatelskiej. Obecność w parlamencie Prawa i Sprawiedliwości jest ostatnią przeszkodzą w próbie domknięcia sytemu jedynowładztwa Donalda Tuska. Jarosław Kaczyński ma rację mówiąc o próbie władzy zmarginalizowania środowisk, które są drugą stroną politycznego sporu Dotyczy to naukowców, dziennikarzy, publicystów; całego frontu ludzi, którzy ośmielają się krytykować "partię miłości". Z nimi bez problemu establishment sobie poradzi, ma do tego całą gamę instrumentów, ale z opozycją, która ma stały, silny demokratyczny mandat jest już znacznie trudniej. Dlatego, trzeba podważyć sens jej istnienia, stąd te wszystkie epitety: "bydło", "faszyści", "ciemnota". Trwa to już klika dobrych lat, ale jak dotąd nie przynosi w pełni oczekiwanych rezultatów. Premier Tusk jest człowiekiem wielkiego formatu, a taki zawsze dąży do ideału oraz doskonałości. Zniszczył Schetynę z uśmiechem na twarzy, dlaczego nie miałby tego samego zrobić z Kaczyńskim. Wymyślił sobie Palikota, jako polityka, który jest liderem opozycji i wprowadza plan w życie. W trakcie debaty nad expose Jarosław Kaczyński w swoim stylu "nadpolityka", oraz męża stanu w tonie pouczającym mówił o politycznej sytuacji Polski. Takim Kaczyńskim od lat Platforma straszy społeczeństwo i dzięki temu utrzymuje władzę, a prezes PiS tańczy jak mu zagrają. Właśnie ogłosił, że PiS stworzy "Korpus Oporu", który będzie służył pomocą ofiarom reżimu Tuska. Idea jak najbardziej słuszna, ale czemu tak beznadziejnie prowokująca nazwa. W efekcie zamiast poważnej debaty, jest śmiech i zabawa. Nic nowego, Kaczyński robi dokładnie to samo, co Korwin - kompromituje bardzo ważne sprawy. Po charakterystycznym wystąpieniu prezesa PiS na mównicę wszedł Janusz Palikot, który bez zbytniej ilości niepotrzebnych słów skrytykował zrozumiale Tuska. Grzegorz Miecugow uznał to za najlepsze wystąpienie wystąpienie wśród opozycji: "Bardzo celnie wypunktował premiera Tuska"- powiedział. Skoro mamy w opozycji merytorycznego Palikota, to, po co nam jeszcze awanturujący się Kaczyński? Być może brzmi to, jak teoria spiskowa, sam tak myślałem do momentu, kiedy Palikot powiedział, że jego formacja będzie występowała w interesie ludzi biednych, czyli de facto o przejęcie elektoratu PiS. Jeszcze niedawno Palikot występował w interesie przedsiębiorców, teraz będzie "człowiekiem ludu", który jest gnębiony przez "imperialistycznych wrogów Polski". To już kolejna wielka przemiana znanego posła. Wcześniej Palikot, uznający krzyż za symbol narodowy, zmienił zdanie pod wpływem profanacyjnej postawy Jarosława Kaczyńskiego na Krakowskim Przedmieściu. Teraz z liberała przeobraził się w socjalistę, po rozmowie z charyzmatycznym Piotrem Ikonowiczem. Palikot w samych superlatywach wypowiada się o Januszu Śniadku, bliskim współpracowniku Lecha Kaczyńskiego. Niedługo okaże się, że z perspektywy czasu ten cham "Lech Kaczyński" był w wybitnym prezydentem, a jego program "Solidarnej Polski" najlepszą obecnie propozycją dla Polski. W ustach tego pana, słowa nie mają żadnego znaczenia, ale talentów też mu jednak nie można mu odmówić. Przy odpowiednim wsparciu mediów, co nietrudno sobie wyobrazić, Palikot będzie może politycznie rósł w siłę. A wtedy zamiast walczyć z Donaldem Tuskiem o przejecie władzy, Jarosław Kaczyński będzie musiał stoczyć bój o miejsce numer 2 w polskim Sejmie. Radzio
Chcą nam zaprowadzić nowy porządek Z metropolitą szczecińsko-kamińskim – goszczącym w minionym tygodniu w rodzinnym Radzyminie Podlaskim – arcybiskupem Andrzejem Dzięgą rozmawia Anna Wasak. W Święto Niepodległości nasze myśli biegną do chwili odzyskania przez Polskę wolności. Jednocześnie jednak rodzi się niepokój i pytania o dalsze losy naszej Ojczyzny. Czy odpowiedzią ma być przystąpienie do Krucjaty Różańcowej za Ojczyznę, jak to zrobił ksiądz arcybiskup? Tak, przystąpiłem i ogłosiłem to publicznie. Dziś coraz trudniej zachować w Polsce linie zbożnego rozumienia i organizowania życia społecznego, narodowego. Ci, którzy nie są na Bożej drodze, innych za wszelką ceną chcą z niej zepchnąć. Są agresywni i nachalni, chcą zaprowadzać nie tylko w swoim życiu, swoim domu, ale w całej Polsce nowy porządek. Taki, w którym dla Boga jest tylko skrawek miejsca. Nie można pozwolić na marginalizowanie Boga w naszym życiu osobistym i publicznym. Obecnie w Polsce jest to silna tendencja, aby ograniczać przestrzenie, w których jest dobro, a rozszerzać te, w których jest zło.
Czy jako chrześcijanie, którzy w życiu mają się kierować miłością, nie jesteśmy bezradni wobec agresywnego zła? Są granica ustępowania. Przypomnijmy sobie postawę Prymasa Polski, kardynała Stefana Wyszyńskiego. Starał się być tolerancyjny, otwarty, ustępował wszędzie, gdzie mógł, ale w pewnym momencie powiedział: dość- Non possumus! Gdy ktoś sięga po sprawy Boże, uzurpuje sobie prawo do tego, co Boskie, mówiąc kolokwialnie, chce wręcz siąść na ołtarzu, mówimy: nie! Nie wolno na to pozwolić, są granice tolerancji. Nie wolno pozwalać na drwiny z Boga i bezkarne rozszerzanie zła.
Jakie mamy środki oporu wobec uzurpacji zła?Z jednej strony są to środki zwyczajne, a więc dobre czyny, szlachetna postawa wobec drugiego człowieka, na co dzień, rozwój duchowy po przez modlitwę, medytację. Innymi słowy jest to wierność Bogu, Ewangelii, Kościołowi. Jednak zwyczajne środki, które stosujemy, jako chrześcijanie, dziś już nie wystarczają. Wobec ogromu zła, potrzeba nam wołania do Boga o interwencję, o Bożą opiekę, aby nasz naród pozostał chrześcijańskim.
Czy dzieło Krucjaty zakłada, że naszej Ojczyźnie należy się szczególna interwencja Boża?Nie, ale zakłada, że to my sami, jako naród - nie Niemcy, Rosjanie, czy Żydzi – odpowiadamy za naszą Ojczyznę. Skoro zwykłymi środkami sobie nie radzimy, sięgamy po środki nadzwyczajne, wołając do Boga. Stąd grupa ludzi świeckich wymyśliła Krucjatę, wzorując się na Węgrach. Obserwowałem początki tej inicjatywy, a widząc szczerość intencji, oficjalnie ją poparłem i dołączyłem do niej. Na razie przystąpienie do Krucjaty zadeklarowało kilkadziesiąt tysięcy Polaków. To bardzo mało. Polskę musimy sobie znowu wymodlić. Matka Boża chce nam w tym pomóc, ale trzeba jej to umożliwić.
Dziękuję za rozmowę. Maria Kowalska
ANTONI KOCJAN – as wywiadu Wiemy jak ogromny był wkład Polaków w zwycięstwo nad hitlerowską Rzeszą. Polscy matematycy złamali kod Enigmy, a dostarczone Anglikom dane przyczyniły się walnie do penetrowania planów wroga. Polscy lotnicy wygrali bitwę powietrzną o Anglię, co przyznają generałowie RAF-u i brytyjscy piloci. Mówił o tym też król Jerzy VI, a później królowa Elżbieta. Nasze armie na lądzie również miały swój znaczący udział w bitwach jak pod Monte Cassino czy Tobrukiem. Znamy to dobrze, znamy. Natomiast zbyt rzadko wspominamy Antoniego Kocjana, rodem z Olkusza i oficera Armii Krajowej, który zadał Niemcom cios niezwykle dotkliwy, a zdaniem wielu też decydujący o wyniku wojny. Zresztą – jak zobaczymy – był on efektem także wspaniałej solidarności bojowej żołnierzy AK, ich brawurowej odwagi i poświęcenia, choć ich akcje koordynował właśnie Kocjan. Inż. Antoni Kocjan był słynnym przedwojennym konstruktorem szybowców, które zdobyły sobie wielką popularność jak „Czajka”, „Komar”, „Orlik” czy „Wrona”. Skonstruował także motoszybowiec „Bąk”, coś w rodzaju powietrznego motocykla. Był znany w kraju i za granicą. Polska młodzież rwała się do latania, szybowce zaś stanowiły pierwszy krok w tym kierunku. Z tej szkoły latania wyrastali piloci, którzy potem wezmą udział w bohaterskiej kampanii wrześniowej, wreszcie w dramatycznych bojach pod niebem Anglii i nad Kanałem La Manche. Inż. Kocjan stał się jakby ich ojcem chrzestnym, to on – dzięki swym szybowcom – otworzył im drogę pod obłoki. W latach okupacji inż.Kocjan – pracujący w jednej z komórek wywiadu AK – swoją uwagę skupił na wiadomościach z kręgu lotnictwa, a zwłaszcza niemieckiego przemysłu zbrojeniowego w tej dziedzinie. Sam dysponował wielką wiedzą na tym polu, a przypadkiem – w styczniu 1943 roku – trafił do niego meldunek od Polaka z Królewca, członka podziemia, wywiezionego tam na przymusowe roboty. Człowiek ten podsłuchał w knajpie rozmowę między niemieckimi lotnikami, z której wynikało, że Niemcy robią doświadczenia z nową, potężną bronią, mogącą obrócić Londyn w gruzy. Inż.Kocjan natychmiast wysłał do Królewca wywiadowcę w mundurze niemieckiego kolejarza, który – przy sznapsach z niemieckim lotnikiem – ustalił, że eksperymentów z nową bronią dokonuje się gdzieś w rejonie Szczecina. Idąc dalej tym tropem wysłano tam człowieka, który odkrył, iż na wyspie Uznam znajdował się ośrodek doświadczalny przemysłu lotniczego. Inż. Kocjan natychmiast powiadomił o tym Londyn, gdzie wiadomość wzbudziła zainteresowanie i domagano się bliższych szczegółów. Jednak okolice Szczecina i Świnoujścia były pilnie strzeżone, a Niemcy nie zatrudniali w portach polskich robotników. Mimo tego, wywiadowcy wysłani przez Kocjana, ustalili w końcu, że dostawy materiałów i sprzętu są kierowane do miejscowości Peenemunde na wyspie Uznam. Po tej wiadomości inż. Kocjan przystąpił do ostatecznego etapu rozpracowania niemieckich terenów, gdzie przeprowadzano eksperymenty z nową bronią. Zebrał w Warszawie najlepszych wywiadowców z całej Polski, władających biegle niemieckim. Przygotowano trzy ekipy, a najliczniejsza z nich miała stworzyć bazę wypadową w Szczecinie. Druga miała zapewnić oparcie w Świnoujściu, a trzecia – ustanowić zakonspirowany punkt w Międzyzdrojach. Rozdano role, a wywiadowcy z AK jechali tam w mundurach SS, Wehrmachtu albo, jako niemieccy kolejarze. Mimo perfekcyjnej znajomości języka wroga, Polacy byli narażeni na ogromne ryzyko dekonspiracji. Wiedzieli o tym wszyscy biorący udział w tej niebezpiecznej grze, a inż. Kocjan szczególnie niepokoił się o los wysłanników, których zadaniem było dotrzeć do bazy w Peenemunde. Po kilku tygodniach bezowocnych usiłowań inż. Kocjan uznał, że trzeba znaleźć inne rozwiązanie, tym bardziej, że depesze słane z Londynu domagały się szybkich informacji. Anglia była nadal zagrożona ze strony Luftwaffe, a wieści o nowych typach broni budziły niepokój na wyspie. W tej sytuacji inż. Kocjan postanowił wysłać z Warszawy swych wysłanników wprost do bazy w Peenemunde. W tym zuchwałym przedsięwzięciu cennym pretekstem było zamówienie na wykonanie sprzętu lotniczego dla wojsk niemieckich, stacjonujących w Generalnej Gubernii. Dwaj wywiadowcy zaopatrzeni w stosowne dokumenty, mówiący jak rodowici Niemcy, wyruszyli w mundurach SS-manów, a ich celem było dotrzeć wprost do zakładów na wyspie Uznam. Wysłannicy inż.Kocjana – po paru dniach pobytu w ośrodku Peenemunde – nakreślili plany obiektów, a specjalnym kolorem oznaczono te obiekty, do których wstęp był wzbroniony. Po powrocie z tej niezwykle ryzykownej wyprawy odpowiednie materiały o „latających robotach” ( Hitler domagał się tysiąca pocisków dziennie!) przekazano do Londynu. I oto – w nocy z 17 na 18 sierpnia 1943 roku – angielskie samoloty zjawiły się nad Peenemunde. W tym gigantycznym nalocie brało udział blisko 600 bombowców RAF-u, a bazę i zakłady zbrojeniowe w Peenemunde obrócono w perzynę, łącznie z wyrzutniami. Zginęło wielu fachowców, konstruktorów latających pocisków V-1, śmierć poniósł również gen. Jeschonek, szef sztabu Luftwaffe. Pracowali tam Oberth, von Braun, a też wynalazca V-1 Heinz Bunse. Później okazało się, że na wyspie Uznam Niemcy badali broń atomową, w roku 1943 byli bliżej jej tajemnicy aniżeli Amerykanie. A w ataku na Peenemunde zginęło kilku wybitnych fizyków niemieckich, jak np. gen. von Chamier-Gliszinski. Dzięki inicjatywie inż. Kocjana, także odwadze jego ludzi, nie tylko opóźniono o ponad pół roku produkcję V-1, ale przerwano doświadczenia nad konstrukcją bomby atomowej. Kocjan był jednym z herosów tej wojny, a w prasie polskiej w Ameryce nazwano go – nie bez racji – człowiekiem, który wygrał wojnę. Po zniszczeniu bazy w Peenemunde Niemcy przenieśli eksperymenty z V-1 na teren GG, a sztab Hitlera z wiosną 1944 r. przewidywał produkcję aż 5 tys. pocisków dziennie. Jednak i tam nowy ośrodek rozpoznali ludzie Kocjana. Już w listopadzie 1943 r. odkryli poligon doświadczalny w okolicach Mielca, a w styczniu 1944 ustalono, że prowadzono tam badania nad V-1, a jeden z pocisków – zagubiony w trakcie eksperymentów – Polacy przemycili do Anglii. Przesłano też raport o V-2. Mimo represji Gestapo, które aresztowało wielu ludzi podziemia, wywiadowcy Kocjana nadal działali. A sam Kocjan pracował ponadto nad produkcją broni, amunicji i materiałów wybuchowych. Był nawet współtwórcą „plastiku”. W wyszarzałym paletku „letniozimowym”, w cyklistówce na głowie inż Kocjan poruszał się po ulicach Warszawy, pełnych patroli SS, zmieniając często adresy, a do swej żony na Saskiej Kępie zaglądał raz na tydzień, by – jak mówił – zmienić bieliznę. Bóg chronił go długo, lecz w lipcu 1944 r. został aresztowany i więziony na Pawiaku. Wkrótce wybuchło powstanie, a Polacy walczyli w jakże nierównym boju z Niemcami zamiast zachować siły na wroga, który czaił się pod stolicą. Inż. Kocjana rozstrzelano 13 sierpnia, bohater tej wojny już z Domu Ojca oglądał daremny zryw powstańców. Cześć Jego pamięci! A dzisiaj technikum w Olkuszu nosi imię Antoniego Kocjana, co jest skromnym zaledwie hołdem wobec ogromnych dokonań tego patrioty. W PRL-u kręcono durny serial o przygodach kapitana Klossa, a nikt nie pomyślał, by przenieść na ekran prawdziwe wyczyny inż. Kocjana i jego wywiadowców. Marek Baterowicz
Niemieccy politycy opowiedzieli się za zaostrzeniem regulacji ws. wydobycia gazu łupkowego Politycy rządzącej w Niemczech koalicji chadeków i liberałów opowiedzieli się w poniedziałek za zaostrzeniem regulacji w sprawie wydobycia gazu łupkowego ze względu na ewentualne ryzyko dla środowiska i wody pitnej. Wydobycie gazu łupkowego może mieć miejsce jedynie pod warunkiem znacznej poprawy standardów w zakresie ochrony środowiska - powiedział polityk liberalnej Partii Wolnych Demokratów (FDP) Horst Meierhofer, cytowany przez niemiecką agencję dpa. Także posłowie chadecji Marie-Luise Doett i Michael Paul ocenili, że priorytetem jest ochrona wody pitnej przed ewentualnym skażeniem wskutek wydobycia gazu z łupków. Ich zdaniem należy ustanowić wiążące wytyczne dotyczące badania wpływu eksploatacji surowca na środowisko, a na terenach wodonośnych wydobycie powinno być zakazane. Jeszcze bardziej ostrożna jest niemiecka opozycja. Zdaniem Zielonych wydobycie gazu z niekonwencjonalnych źródeł może zostać dopuszczone tylko po wykluczeniu poważnego ryzyka dla człowieka i środowiska. W poniedziałek przed komisją środowiska niemieckiego Bundestagu odbyło się publiczne wysłuchanie na temat wydobycia w Niemczech gazu ziemnego z niekonwencjonalnych źródeł, w tym bezpieczeństwa techniki szczelinowania hydraulicznego, stosowanej przy wydobywaniu gazu łupkowego. Większość zaproszonych ekspertów ostrzegała, że ryzyka związanego z tą metodą nie da się oszacować. Podczas szczelinowania pod dużym ciśnieniem pompuje się pod powierzchnię ziemi dużą ilość wody z niewielką domieszką substancji chemicznych, by rozsadzić podziemne skały i uwolnić gaz. Zdaniem naukowców to właśnie niektóre toksyczne chemikalia mogą prowadzić do skażenia wód gruntowych. Wszędzie tam, gdzie jest woda, nie należy prowadzić szczelinowania - ocenił ekspert Manfred Scholle. Wskazał też, że poważnym problemem są ścieki, powstające w wyniku tej techniki. Tych ścieków nie da się oczyścić - powiedział. Scholle zaapelował o wprowadzenie moratorium na stosowanie szczelinowania w Niemczech, które powinno obowiązywać do czasu rozwiania wszelkich wątpliwości dotyczących bezpieczeństwa tej techniki. Możemy dać sobie na to czas - przekonywał.
O korzyściach płynących z wydobycia gazu z łupków przekonywali z kolei przedstawiciele przemysłu naftowego i gazowego. Od lat wydobywamy w Niemczech gaz bezpiecznie i z szacunkiem dla środowiska - powiedział Hartmut
Pick z reprezentującej przemysł naftowy i gazowy organizacji WEG. Wskazał, że w związku z rezygnacją Niemiec z energii jądrowej do 2022 r. i koniecznością redukcji emisji, CO2 zapotrzebowanie na gaz ziemny wzrośnie w najbliższych latach. Obecnie rodzima produkcja pokrywa 14 proc. zapotrzebowania Niemiec na ten surowiec. Pick wskazywał również, że koncerny, zajmujące się eksploatacją gazu z łupków, prowadzą badania nad wykorzystaniem w szczelinowaniu substancji ulegających rozkładowi biologicznemu. W Niemczech poszukuje się obecnie niekonwencjonalnych złóż gazu na terenach obejmujących 97 tys. km kw. Coraz częściej dochodzi jednak do protestów lokalnych społeczności, które obawiają się skażenia środowiska i wody pitnej wskutek szczelinowania. Według amerykańskiej Agencji ds. Energii (EIA) Polska ma 5,3 bln m sześc. możliwego do eksploatacji gazu łupkowego, czyli najwięcej ze wszystkich państw europejskich, w których przeprowadzono badania (raport EIA dotyczył 32 krajów). Ta ilość gazu - podkreśliła Agencja - powinna zaspokoić zapotrzebowanie Polski na gaz przez najbliższe 300 lat. PAP/ Bar
Abp. Michalik: Mnie także próbują zapisać do partii... "Ciągle działają ideolodzy, którzy są odpowiedzialni za morderstwa księży i do dzisiaj próbują być władcami dusz" – podkreśla abp Józef Michalik. Jego zdaniem czołowe polskie media promują relatywizm religijny i społeczny. Abp chwali też księży marianów za decyzję ws. Ks. Bonieckiego. KAI: Niedawno obchodził Ksiądz Arcybiskup jubileusz 25-lecia sakry biskupiej. Jakie elementy tej posługi są najważniejsze? – Biskup, to przede wszystkim kapłan, a kapłan to pośrednik. Wartość jego posługi zależy od tego, na ile jest zdolny ukazać Pana Boga ludziom, a także ludzi zbliżyć do Pana Boga. Jest to posługa modlitwy i głoszonego słowa, świadectwa życia, pracy, a także pośrednich wysiłków, aby nie promować siebie, lecz Bożą sprawę. Lata biskupie uczyły mnie też radości z upokorzeń i osobistych niepowodzeń, które staram się przenosić w inną perspektywę wiary z nadzieją jednak, że one też czemuś służą. Staram się pomagać ludziom na drogach ich poszukiwań kontaktu z Panem Bogiem, przy ciągłej świadomości, że serce człowieka otwiera Bóg a nie ludzka mądrość, spryt czy inteligencja.
KAI: Biskupia posługa Księdza Arcybiskupa czasowo zbiega się mniej więcej z rzeczywistością demokratycznej Polski. Co jest istotą posługi Kościoła w czasach wolności? – Istota służby jest zawsze ta sama, a warunki trzeba spokojnie, pokornie i odważnie rozeznawać. Jeszcze zanim nastała wolność wiedziałem, że siłą przyszłej rzeczywistości, czyli w pełni demokratycznej Polski, siłą wolności będzie młodzież, studenci i dobrze uformowani świeccy. Nie brałem jednak pod uwagę, że ludzie aż tak bardzo uwarunkują się nowymi okolicznościami i że zabraknie im odwagi do radykalizmu ewangelii, który w czasach przemian jest niezwykle ważny, bo wymaganie łączy się z wyrozumiałością wobec słabości, pomaga słabym dźwigać ciężary i nigdy nie zdradza zasad, tworzących chrześcijańską hierarchię wartości gdzie Bóg jest na pierwszym miejscu, a człowiek i jego sprawy na właściwym miejscu.
KAI: A co z wolnością? – Przyznam, że nie spodziewałem się, że wolność spowoduje nowe niewole: posiadania, znaczenia, władzy, wybicia się a także donosicielstwa. To jest bardzo trudne dziedzictwo postkomunizmu; dziedzictwo wojny, kiedy oszukiwanie niesprawiedliwości panujących było cnotą. Widzę, że odejście od tego jest bardzo trudne. Widać także brak wrażliwości w etyce pracy, ujawniły się przestępcze grupy zagrażające zwykłym ludziom a wspierane przez byłych „właścicieli” Polski. Dziś na szczęście sytuacja się nieco uspokaja. Tak, więc demokracja przyszła do nas wraz z pewnymi chorobami. Byłem i jestem świadomy, że Kościół ma zawsze, a także w demokracji ważną rolę do spełnienia, że jego funkcja nie będzie polegała na tym, by dla własnego interesu kogokolwiek piętnować lub promować. Trzeba też wspomnieć o zawodzie, jaki sprawili Kościołowi ludzie budzący pierwotnie jego nadzieje. Tymczasem okazali się jego ukrytymi wrogami. Wydawało się, że dialog z ludźmi na płaszczyźnie humanitarnej uczciwości nawet przy różnicy ideowej przyniesie efekty. Niestety, przeważył interes ideologiczny, lęk o „rząd dusz” i dziś widzimy tych, którzy kiedyś byli przyjaciółmi a dziś są wrogami głębokiego, nadprzyrodzonego, religijnego oddechu.
KAI: Jakie konkretne osoby czy środowiska Ksiądz Arcybiskup ma na myśli? – Chodzi o różne środowiska. Przecież ciągle działają ideolodzy, którzy są odpowiedzialni za morderstwa księży i do dzisiaj próbują być władcami dusz. Niestety, w 1989 r. zakłamana rzeczywistość nie odmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wspomnę o straszeniu klerykalizmem, „czarną” Polską, co próbowała wmówić społeczeństwu część elit intelektualnych. I ta przedziwna zmienność ideałów: raz ci ludzie zachwycali się Solidarnością i prezydentem Wałęsą, kiedy indziej oskarżali go o wszystkie grzechy, zawinione i nie. Ta cała szarpanina była wzniecana celowo i będzie trwać. Funkcją Kościoła jest, by nie dał się uwikłać w żaden z tych wirów, ale też nie był pasywny, lecz realizował swoją misję, aby był świadkiem obecności Chrystusa i praw Boga do obecności w życiu człowieka oraz w życiu publicznym świata, a będzie to możliwe przez budzenie aktywności świeckich.
KAI: No właśnie, co Ksiądz Arcybiskup sądzi o kondycji polskiego laikatu? – Jestem wdzięczny Panu Bogu za wiarę ludzi świeckich, bo tam są korzenie także mojej wiary, choć może być ona i powinna być jeszcze głębsza. Nie trzeba się bać stawiania tych wymagań sobie i innym, ale także okazywać zaufanie do osób świeckich. Mówić, że chodzi o nową odpowiedzialność, wspólną z hierarchią i Papieżem, o nową ewangelizację. Boleję nad tym, że w Akcji Katolickiej nie ma dzisiaj w Polsce stu tysięcy oddanych wierzących, zaangażowanych w życie i przekaz Ewangelii, chociaż cieszę się obecnością zarówno tego stowarzyszenia jak i wielu ruchów i wspólnot. Cieszę się, że działa Ruch Światło-Życie, neokatechumenat, Odnowa w Duchu Świętym i boleję, że jest ich tak mało. Widzę, że jeśli Kościół w Polsce oddycha wiarą, to oddycha, owszem, dzięki wielkim, ofiarnym, cierpiącym prześladowania, więzionym biskupom, kapłanom-męczennikom, ale też tym zwykłym, codziennym nauczycielom wiary, dzięki rodzicom, nauczycielom, dzięki świeckim. Przekaz wiary dokonuje się nie tylko w rodzinie, ale i w sąsiedztwie. Przekaz wiary to także tradycja, która następnie niesie pewne zwyczaje i stawia pytanie, „dlaczego ten zwyczaj”? Sądzę, że z laikatem w Polsce nie jest źle: jest życie sakramentalne, żywa obrzędowość katolicka, liczne uczestnictwo w niedzielnej Mszy św. Ale gorliwości apostolskiej i powszechnej tęsknoty za pogłębieniem wiedzy religijnej zarówno wśród elit jak i wśród szarych parafian jest za mało. Obserwujemy jak to wszystko zaczyna się rozwadniać, choć zjawisko erozji wiary zawsze miało miejsce. W tej dziedzinie nie jestem naiwny. Przed czterdziestu laty byłem w Warszawie regularnym duszpasterzem w jednej z parafii i nie było lepiej niż dzisiaj. Dojeżdżałem tam w sobotę i niedzielę, a nawet przez pewien okres katechizowałem tam dzieci. Widzę, że dzisiaj są nowe formy religijności, specyfika wielkich miast znacznie się różni od wiosek. Wystarczy jednak spojrzeć na zachodnią Polskę. Będąc przez kilka lat w diecezji zielonogórsko-gorzowskiej obserwowałem naprawdę dużą aktywność laikatu, wcale nie mniejszą niż na zachodzie Europy. I zauważamy, że wcale nie ma tam mniej ani powołań ani sukcesów niż w innych regionach kraju. Ludzie świeccy potrafią inicjować ważne dzieła – na przykład działający do dziś Dom Samotnej Matki w Żarach. W archidiecezji przemyskiej, czyli na drugim krańcu Polski także istnieje cała sieć DPS - ów prowadzonych przez parafie i domów pomocy dla dzieci, których absolwenci są już po studiach – a inicjatywę tę podjął człowiek świecki. Działa też cała sieć pomocy „Wzrastania” im. Jana Pawła II, towarzysząca ubogim młodym w trudnościach życiowych i coraz pełniejszym przyjmowaniu chrześcijańskiego systemu wartości. W każdej diecezji w Polsce istnieją liczne dzieła kulturotwórcze i charytatywne świadczące o udziale świeckich w życiu Kościoła.
KAI: Czy po 22 latach wolności głos Kościoła jest wystarczająco dobrze słyszalny i właściwie „ustawiony”, jeśli chodzi o formę i treść? – Głos na pewno jest słyszalny, ale czy uwzględniany w życiu i wyborach ludzi, a jeszcze bardziej trzeba pytać czy uwzględniany w życiu publicznym, społecznym? Do nas należy głosić, zachęcać przekonywać. Serca i sumienia nie otwiera jednak ktoś inny! Jest znacznie więcej inicjatyw, niż kiedyś. Funkcjonuje Biuro Prasowe, działa Katolicka Agencja Informacyjna, ruchy, wspólnoty. Coraz więcej dziennikarzy w niekatolickich mediach ujawnia chrześcijańskie spojrzenie na rzeczywistość. Nawet wśród niewierzących dziennikarzy pojawia się niekiedy chrześcijańska hierarchia wartości – i to stanowi o ważnym, cichym zwycięstwie Kościoła, jego najbardziej twórczej obecności w społeczeństwie. Chodzi, bowiem o to, by nawet ci, którzy nie uważali się za chrześcijan byli nimi ze sposobu myślenia, praktyki życiowej. Myślę, że, w stosownym czasie, Pan Bóg nie odmówi takim osobom łaski wiary i zbawienia. Funkcją Kościoła hierarchicznego jest pomoc w tym względzie i pozbawione lęku głoszenie ewangelii, co, swoją drogą, także i dziś wywołuje „zgrzyt”. Proszę jednak zwrócić uwagę na zmianę świadomości, jaka dokonała się w Polsce wobec kwestii życia poczętego, że ponad 50 proc. społeczeństwa słusznie uważa aborcję za wielkie zło – to wielki sukces Kościoła. Kościół nie milczał, to była formacja, przekaz wiedzy, nawet walka, konfrontacja. Trzeba wciąż podkreślać wielkie, w tej sprawie, zasługi takich ludzi jak ks. Karol Wojtyła, dr Włodzimierz Fijałkowski, dr Wanda Półtawska, inż. Antoni Zięba czy Teresa Strzembosz i inni, którzy w różny sposób angażowali się na rzecz ratowania nienarodzonych dzieci. Ta garstka osób, bo było ich w sumie może z dziesięcioro, promowała ten temat w najcięższych czasach. Dzięki nim współczesna świadomość dotycząca poczętego życia jest zupełnie inna. Dziś Kościół musi wyjaśniać kolejne kwestie, np. moralności in vitro i mam nadzieję, że dokona się to z podobnym skutkiem. Odejście od prawa natury, jest wielkim zagrożeniem świata i człowieka. Czytamy dziś o różnych krzyżówkach genetycznych. Przecież to jest wszczepienie bardzo wątpliwej i budzącej grozę zagadki w człowieka, w rodzaj ludzki. Kolejny wolnościowy wątek to rozliczenie się z historią. Kto porusza dziś temat księży Zycha, Niedzielaka czy Suchowolca i innych pomordowanych księży? Nie chodzi o zemstę, lecz powiedzenie, że zaistniało coś bardzo złego, niewłaściwego, co trzeba nazwać po imieniu. Kościół nie może też pozwolić na kłamstwa o narodzie. Przecież to, co robią dziś niektórzy przyjaciele Grossa, nagłaśniając rzekomy polski antysemityzm jest próbą wmówienia fałszu Polakom, żeby się wstydzili, że są Polakami. O to tu głównie chodzi. Tymczasem wystarczy wspomnieć rodzinę Ulmów z Markowej czy Podgórskich z Przemyśla, gdzie 16-letnia dziewczyna, z narażeniem życia przez całą wojnę ukrywa trzynaścioro Żydów w małym, wynajętym mieszkaniu. Takich faktów są tysiące, trzeba je nagłaśniać i w ten sposób doprowadzić do samokompromitacji rzeczników kłamstwa.
KAI: Kościół w Polsce zmaga się z tymi samymi problemami i wyzwaniami, jakie stają obecnie przed Kościołem powszechnym. Jakie najważniejsze spośród nich należałoby wymienić, jak na nie reagować? – Rzeczywiście, cierpimy wszyscy na atrofię wiary i religijności. Nie czujemy się powołani do apostolstwa, do przenikania ewangelią świata, do świętości. Kościół w Polsce oddycha tym samym powietrzem wiary, którym oddycha cały Kościół. I nie może zamykać się we własnej, rzekomej doskonałości. Są niestety i takie grupy, które powoli odchodzą od jedności z Kościołem powszechnym, stają się martwym jego członkiem i, mówiąc szczerze, przeobrażają się w sektę.
KAI: Dlaczego tak się dzieje? – Chyba, dlatego, że chcą być doskonali dla siebie samych we własnym gronie, tymczasem wierność wobec Chrystusowej idei założycielskiej Kościoła oznacza troskę o innych, o całość, o jedność. Walka z grzechem przy akceptacji także grzesznika. W Kościele jest miejsce dla ludzi dążących do świętości a nie tylko dla świętych. Także dla błądzących, ale uczciwie szukających powrotu. W związku z tym, głównym celem Kościoła jest być wiernym Panu Jezusowi, który wskazywał jak się zachować w różnych sytuacjach. Warto mieć na uwadze apostołów, ludzi pierwszych wieków chrześcijaństwa, Ojców Kościoła, przemyśleć jak oni się zachowywali i wyciągnąć wnioski. Każdy czas ma, bowiem swoje wyzwania. Jestem przekonany, że Kościół powinien się ciągle uświęcać i uczyć, to znaczy pozbywać się balastu grzechu, zła i niewłaściwych wyborów. A więc, nie tyle: Ecclesia semper reformanda [Kościół stale się reformujący – przyp. KAI] ile raczej Ecclesia semper sanctificanda [Kościół stale się uświęcający]. Reformę, bowiem robią ludzie, a uświęcenie dokonuje się we współpracy z Bogiem i to jest nasze główne zadanie. Jesteśmy wciąż przyzwyczajeni do statystyk, z nadwrażliwością reagujemy na to czy jest pół procenta więcej czy mniej. Jednak statystyka nie ujmie tego, co w życiu Kościoła jest najważniejsze: nawrócenia, skomplikowanej sytuacji człowieka, który nie nawrócił się zewnętrznie, ale być może, odmienił się już wewnętrznie, proszę zauważyć przypadek Charles’a Péguy. Sukcesem Kościoła nie są liczby, lecz przede wszystkim konkretny człowiek, który się zbawia, walczy ze sobą, pokonuje siebie. Sukcesem Kościoła w ostatnich latach, jest, w moim przekonaniu, chociażby marksista, który przeprasza za zło, które wyrządził w młodości swoimi publikacjami i deklaruje, że czuje się z ducha katolikiem, choć jeszcze do spowiedzi nie chodzi. Takie świadectwo dał prawie przed śmiercią Leszek Kołakowski. Kościół nie może zamykać oczu na nowe prądy, musi rozeznać, dlaczego rodzą się niechęci wobec niego, odejścia z Kościoła i bolejąc nad faktem musi temu przeciwdziałać. Cóż, Kościół niekiedy „traci”, bo stawia wymagania etyczne. Ludzie nie zawsze rozumieją zło i kontestują: dlaczego przeciwstawia się aborcji, antykoncepcji czy in vitro? Dlaczego mówi o, owszem, bardzo trudnych wyborach dotyczących czystości przedmałżeńskiej i w małżeństwie, także czystości kapłaństwa? Dlaczego nie zrezygnuje, przecież pozyskałby rzesze? Dlatego, że to nauczanie jest słuszne dla dobra samego człowieka i jego zmiana, na szczęście, zależy od nas. Pomijając już fakt, że taki zrelatywizowany Kościół owych rzesz by nie pozyskał, nie poszłoby za nim więcej ludzi.
KAI: Episkopat od kilku lat przygotowuje obszerny dokument społeczny. Jakie kwestie zostaną w nim potraktowane, jako najważniejsze wyzwania w sferze społecznej w kontekście dzisiejszej Polski? – Ważnych a niepokojących problemów społecznych jest sporo: prawa człowieka, rodzina, koncepcje wychowawcze, etyka pracy, emigracja, nowa ekonomia, dobro wspólne, język debaty politycznej, odpowiedzialność społeczna itd. Mam nadzieję, że dokument będzie gotowy w ciągu najbliższych miesięcy.
KAI: Stolica Apostolska mówi dziś coraz więcej o potrzebie nowej ewangelizacji. Jak winna ona przebiegać na ziemi polskiej? Jakie są kluczowe sprawy, które z tego punktu widzenia są najważniejsze? – Ewangelia się nie zmienia, chodzi o wniesienie nowego zapału, zachęty do zainteresowania się ewangelią, poznania jej i promowania. Był taki moment w Kościele posoborowym, w którym jako ideał chrześcijanina prezentowano anonimowe chrześcijaństwo, to znaczy: nieme, a to jest błąd. Byłoby przecież zaprzeczeniem ewangelii, gdybyśmy chcieli zachować wiarę i zbawienie tylko dla siebie. Kardynał Ratzinger, teraz także, jako papież, powtarza za Janem Pawłem II, że Jezusa, wiary, nadziei zbawienia nie można zatrzymywać dla siebie, trzeba je głosić. Nowa ewangelizacja to także Asyż, czyli otwarcie się na innych, mimo trudności, które ten fakt powoduje w umysłach tych, którzy chcieliby zamknąć Kościół tylko do własnego ogródka, do swojego środowiska. To jest odwaga spojrzenia oczyma św. Pawła: głosząc ewangelię idę dalej, przekraczam różne granice kultur. Nowa ewangelizacja to wezwanie do niesienia Dobrej Nowiny przez świeckich, bo profesor bioetyki nie zawsze zechce słuchać księdza, który nie jest w bioetyce kompetentny. Ale kolega profesora czy jego asystent powinien pomagać temu uczonemu w otwarciu oczu na świat życia duchowego i przekonać go, że człowiek oddychający pełnią człowieczeństwa to ktoś otwarty na nadprzyrodzoność, transcendencję. Zaniesienie ewangelii do wszelkich środowisk na ziemi jest nowym wyzwaniem, natomiast rodzi się pytanie czy adresaci tej misji zechcą ich słuchać i dokonają takiego wyboru – trzeba to zostawić gorliwości ludzkiej i Panu Bogu a przy tym modlić się, by tak się stało. Pierwotne nawrócenia były często okupione śmiercią apostołów. Dzisiaj postęp ewangelii pewnie też będzie musiał być okupiony trudem, pracą a może i świadectwem życia.
KAI: Podczas wspomnianej wizyty w Asyżu Benedykt XVI zwrócił uwagę na znaczenie dialogu Kościoła z niewierzącymi, zaprosił nawet na to międzyreligijne spotkanie pięciu ateistów. Kard. Ravasi mówił kilka dni temu w Polsce o organizowanych w różnych metropoliach świata spotkaniach z cyklu „dziedziniec pogan”. Czy nie uważa Ksiądz Arcybiskup, że także Kościół w Polsce winien podjąć bardziej aktywny dialog z niewierzącymi? – W pewnym momencie byłem członkiem papieskiej Rady ds. Dialogu z Niewierzącymi, którą potem rozwiązano ze względu na brak interlokutorów (przekazując odpowiedzialność za te relacje Papieskiej Radzie Kultury). I to jest właśnie problem. Do roku 1989 dialog z niewierzącymi w Polsce był utrudniony zakazem i promocją oficjalnego ateizmu. Znam wielu niewierzących i chętnie z nimi rozmawiam na różne tematy, bo są fachowcami w wielu dziedzinach. Natomiast problem polega na tym, czy obudzone są w nich potrzeby życia religijnego, czy są otwarci na transcendencję. Spójrzmy na konkretne przykłady. Jeszcze ileś lat temu dialog wiary z profesorem Leszkiem Kołakowskim był absolutnie niemożliwy, (chociaż był możliwy dialog ludzki) i to nie z powodu cenzury, lecz z powodu jego przekonań. Później Profesor stał się przyjacielem wielu księży. Jeden z nich, ksiądz Piwowarczyk, w wydanej w Szwajcarii książce napisał, że Kołakowski to święty Paweł współczesnych czasów. Książka wyszła 20 lat temu a więc jeszcze za życia profesora. Dialog stał się możliwy, i zauważono, że ten człowiek myśli po chrześcijańsku. Trudno byłoby mi wymieniać kandydatów do podobnego dialogu, który miałby odbyć się dziś. Nie trzeba, więc zakładać, że ów dialog będzie się toczył ze wszystkimi jednakowo, ale trzeba te perspektywy otwierać i pokazywać: kolejarze-kolejarzom, księgowi-księgowym, dziennikarze-dziennikarzom itd. Podobnie w relacjach rodzinnych, sąsiedzkich. Pogłębić wiarę wierzących – oto pierwszy warunek nowej ewangelizacji. Trzeba też uzmysławiać innym, że człowiek niewierzący też może być zbawiony, ale coś w życiu traci. Musimy przy tym stale pamiętać, że to nie my nawracamy, bo ludzkie serce otwiera zawsze ktoś inny.
KAI: Czy jednak nie uważa Ksiądz Arcybiskup, że wymogiem naszych czasów powinna być bardziej ożywiona działalność Komitetu Episkopatu ds. Dialogu z Niewierzącymi? Czy to gremium, idąc tropem ostatniego spotkania w Asyżu, nie powinno zainicjować takiej rozmowy na polskim gruncie? – Może warto spróbować. Redakcja KAI ma tu na pewno potrzebne doświadczenie i szerokie kontakty, które chyba pozwoliłyby, z poszanowaniem drugiej strony, rozwinąć je aż do zaproponowania zewnętrznej formy rozmowy – dialogu. Nie uda się to za pomocą ogłoszenia: „zapraszamy niewierzących do dialogu”. Bezpośrednie, przyjacielskie rozmowy i zaproszenie do dyskusji o różnych, ważnych kwestiach mogłoby poszerzyć nasze horyzonty. Zaś nowa ewangelizacja to przestawienie duszpasterstwa z „usługowego” na apostolskie. Pan Jezus polecał apostołom: idźcie i nauczajcie. Nie chciał czekać na tych, którzy mają potrzeby religijne aż przyjdą do Niego, – chociaż tacy byli – tylko szedł do ludzi i posyłał do nich swoich apostołów. Niekiedy to Jego nauczanie padało między ciernie, ale były takie ziarna, które trafiały na żyzny grunt i ktoś się otwierał. Jakiś Nikodem, który przychodził nocą, jakiś Józef z Arymatei też coś odczuł, nie nawrócił się cały Sanhedryn, ale powoli ewangelia wydawała plony.
KAI: Pod patronatem Papieskiej Rady Kultury odbywają się od niedawna w rożnych metropoliach świata debaty z niewierzącymi określane, jako „Dziedziniec pogan”. Czy możemy spodziewać się takiego spotkania w Warszawie? – Byłem przed laty świadkiem narodzin tej inicjatywy jeszcze w Rzymie, kiedy pierwsze trzy stolice europejskie zostały objęte akcją „Misje w metropolii”. Charyzmatycy i inne ruchy kościelne często prowadzą na ulicach takie akcje. W naszej diecezji od kilkunastu lat chodzi po Bieszczadach grupa ewangelizacyjna. Próbuje zainicjować rozmowę z przypadkowymi ludźmi, wierzącymi i niewierzącymi. Przecież nikt nie chodzi z transparentem: „Jestem niewierzący, szukam dialogu!”. Trzeba jednak zauważyć, że jest to raczej spektakularne zwrócenie uwagi na temat, bardziej początek drogi aniżeli inicjatywa prowadzona z przekonaniem, że natychmiast będzie skuteczna. Ale bywają przypadki – znam ich bardzo wiele, – że ten zapał młodzieży przynosi owoce. Miałem okazję chrzcić w Rzymie Chińczyka i Albańczyka w centrum młodzieżowym św. Wawrzyńca, które za czasów Jana Pawła II utworzyła Papieska Rada ds. Świeckich. Bezinteresowna gościna, kontakt młodych przybywających do Rzymu z tamtejszymi młodymi miała również i takie owoce. Ci młodzi, przybywający ze świata, w którym nie mogli poznać Boga odnajdywali w Kościele swoje miejsce. Potwierdzały się w tym wypadku słowa Jana Pawła II: „Człowiek jest drogą Kościoła, człowiek jest drogą Ewangelii”.
KAI: W wielu dyskusjach – nie tylko toczonych w mediach, ale i wewnątrz Kościoła – pojawia się teza o upolitycznieniu części Kościoła w Polsce, które przejawia się w mało budujących i niesłużących ewangelii podziałach wewnątrz wspólnot świeckich a nawet zakonnych. Czy odczuwa to ksiądz Arcybiskup, jako zagrożenie dla Kościoła? – To nie jest zagrożenie, to jest nieprawda! Termometr polityczny w Polsce jest bardzo wrażliwy, ale dosyć niezależny. Zresztą, każdy ma prawo do swoich politycznych przekonań i, jak widać, nie zamierza słuchać w sprawach opcji politycznych kogokolwiek. Inną rzeczą jest interpretacja wydarzeń związanych z wyborami: jeśli szef jednej partii rozsyła do proboszczów list z prośbą by na tę partię głosowali, to wszystkie media na ten temat milczą. Natomiast, kiedy jakiś proboszcz w Mysich Kiszkach popierał kogoś z partii przeciwnej, to od razu podniesiono larum, że Kościół tę partię popiera. Naród powoli dojrzewa i widzi, że obydwie postawy są niewłaściwe i że chodzi o czystą manipulację. Mnie także niektórzy próbują „zapisać” do jakiejś partii, mimo że z żadną partią nie utożsamiałem się nigdy, stosując ocenę ugrupowania według tego, jakie wartości uznają kandydaci z listy i samo ugrupowanie! Całym sercem staram się popierać polityków, którzy mają odwagę być uczciwi, zatroskani o Polskę a nie o los własnej partii. Popieram tych, którzy bronią życia i inne Boże przykazania i chcą promować dobro wspólne w oparciu o etykę a nie własny interes. Taka jest też postawa wypływająca z nauki Kościoła.
KAI: Zatem oskarżenia o zaangażowanie polityczne wynikają z niesprawiedliwego osądu, to znaczy pojawiają się wtedy, gdy Kościół po prostu wskazuje na niesprawiedliwość? – Nie wykluczam, że mogą być konkretne nadużycia, albo drażliwe sytuacje, wobec których trzeba się dystansować, pamiętając, że i Pana Jezusa o to samo oskarżano, że się utożsamia z jednym lub drugim ugrupowaniem. Ludzie nieznający Kościoła niekiedy, bez złej woli, nie rozumiejąc, oskarżają go albo domagają się od niego rzeczy niemożliwych i tu trzeba cierpliwie tłumaczyć. Są, niestety, także wrogo nastawione do Kościoła środowiska czy konkretni ludzie, którzy nie liczą się z prawdą i sumieniem w stawianiu zarzutów czy oskarżeń i tu sprawa się nieco komplikuje. Zawsze trzeba bronić prawdy, ale nie przejmować się złośliwościami.
KAI: Religijność Polski wydaje się wciąż stabilna. Ale widać pewne niebezpieczne rysy, szczególnie w młodym pokoleniu, czego oznaką tego jest zwiększające się środowisko osób zdecydowanie niechętnych Kościołowi Żerują na tym niektóre ruchy polityczne, w rodzaju Palikota? Jak na to reagować? – Sądzę, że trzeba zacząć od pytania, dlaczego tak się stało, od analizy sytuacji. Otóż, jeśli rozsiewa się wirusy, to trudno by nie wywołały one żadnych skutków, oznak choroby. Zauważmy jak wiele zła powodują prądy nihilistyczne promowane już od dziesiątków lat, albo liczne antyklerykalne wystąpienia w prasie. Jakże często media, o największym nakładzie, stają się centrami rozsiewania relatywizmu religijnego, moralnego, społecznego, narodowego. Niekiedy konkretni ludzie, którzy niegdyś krzewili ateizm marksistowsko-komunistyczny, zmienili barwy, ale nadal propagują nihilistyczny ateizm. Nie chciałbym wymieniać tytułów, bo nie zamierzam im robić reklamy a poza tym nie chcę piętnować wszystkich, bo pracują tam także uczciwi ludzie. Zresztą wszyscy wiedzą, o kogo chodzi. Jeśli nieustannie sieje się wątpliwości moralne, sugerując, że wszystko wolno, młodzież w efekcie traci wrażliwość moralną i zdolność do odróżniania dobra i zła. Pozostaje jedynie „zadyma”. Są pisma, które od 20 lat plują na patriotyzm, na naród, pojawiają się oskarżenia o nacjonalizm. Niektóre media celowo dokonują alienacji pojęć, zaś wielu polityków, ludzi autorytetów czy twórców kultury nie ma odwagi by jasno zaświadczyć o prawdzie. Czasami, bywamy mile zaskoczeni, jak podczas niedawnych wypowiedzi w obronie krzyża na sali sejmowej. Okazuje się, że są politycy, którzy czują odpowiedzialność przed wyborcami. Jedynie dwa ugrupowania – Ruch Palikota i SLD – zadeklarowały się przeciwko krzyżowi, ale i wśród nich są pewnie głębsi i bardziej odpowiedzialni ludzie. To rodzi nadzieję, że zostaną utrzymane granice przyzwoitości w relacji do wartości i świętych symboli.
KAI: W najbliższym czasie sejm podejmie zapewne szereg debat związanych z fundamentalnymi wyborami moralnymi, jak zapłodnienie in vitro, legalizacja związków partnerskich, ustawa aborcyjna a być może także eutanazja. Czy Ksiądz Arcybiskup nie obawia się, że dowie się czegoś o klasie politycznej, czego nie chciałby się dowiedzieć? – Dowiemy się i to już niebawem, że istotnymi problemami są bieda i kryzys gospodarczy. Wspomniane wyżej tematy lansują pseudo-politycy, którzy nie mają za poczucia odpowiedzialności za ludzi i za dobro wspólne. Chcą się w polityce zabawić, myślą o niej pod kątem swojego zaistnienia w telewizji tak, by jego partner czy jej partnerka byli zachwyceni ich sławą. Ale dojdą do tego, że wstydzić ich się będą własny ojciec i matka, a także naród. Znikną, ale pogrążą w tym czasie także to, co jest zadaniem do wykonania. Rząd, który będzie pełnił władzę przez najbliższą kadencję ma dobre rozeznanie sytuacji, lepsze aniżeli owi nieodpowiedzialni ludzie i musi niepokoić się tym, że przez takich „polityków” będzie miał mniejszy potencjał sprawczy. A przecież nie uciekniemy, jako społeczeństwo przed koniecznością zaciśnięcia pasa, rezygnacji z pewnych wygód, podjęcia skutecznej walki z inflacją, długiem zagranicznym z korupcją i nadużyciami. Bo to właśnie nas pożera, pożre nas FOZ, a takich FOZ-ów jest u nas więcej. Przecież w dziedzinie służby zdrowia poniesiono klęskę! Nie udawajmy, że nie widzimy problemów. Szpitale w moim regionie otrzymują znacznie mniej pieniędzy niż placówki w województwach mazowieckim czy śląskim. Uważają, że tam lud jest cierpliwy i to zniesie. Do nikąd prowadzi też obecny system szkolnictwa, przyzwalający na wychowanie bezideowe, bez wartości. Wierzę, że w obliczu wyzwań, przed jakimi stajemy rząd będzie musiał powrócić do źródeł, do wierności zasadom, do nie składania pustych obietnic. Ostatnio zresztą, było ich już mniej niż cztery lata temu. Czekam na to, aż wszystkie partie zjednoczą się w wysiłku rozwiązywania najistotniejszych problemów.
KAI: A gdyby siedział tutaj premier Donald Tusk, to, co by mu Ksiądz Arcybiskup powiedział w związku z przedstawioną przed chwilą diagnozą? – Powiedziałbym, że mu współczuję, bo ma naprawdę trudną sytuację, ale zarazem wielką szansę, której w okresie minionych 22 lat nie otrzymał żaden rząd. Zachęciłbym go, aby miał odwagę realizowania prawdziwych zadań i przeciwstawiał się realizacji pseudo problemów. Niech odradza wiarę w uczciwość polityków mówiąc i wymagając, aby pewne zasady, świętości i zdrowej hierarchii, wartości były nienaruszalne. A ma ku temu niezbędne środki – większość parlamentarną. Ma szanse zrealizować wielkie dzieło dla Polski. Zachęciłbym, aby nie lękał się być uczciwym, zatroskanym o dobro innych, a nie tylko swojej partii, gdyż zyska ona na tym wtedy, gdy sprawy kraju toczyć się będą we właściwym kierunku.
KAI: Kilka dni temu powiedział Ksiądz Arcybiskup, że „żyjemy w czasie, kiedy bardzo mocno działa anty-Kościół, antyklerykalizm, ruch antyeklezjalny i ogólnie jest dużo tego ‘anty’ nastawienia”. Czy uważa Ksiądz Arcybiskup, że jakąś część odpowiedzialności za ten stan rzeczy ponoszą też sami chrześcijanie, w tym sensie, że ich świadectwo nie jest klarowne dla innych lub też mają wypaczony obraz Boga, (na co wskazywał niedawno Benedykt XVI)? – Sądzę, że powinniśmy stawiać sobie takie pytania, gdyż to jest droga postępu. Jednocześnie przypomina mi się piękne i mądre przemówienie, jakie wygłosił niedawno prezydent Czech, Václav Klaus, który podkreślił, że Kościół powinien mówić odważniej, więcej, bardziej doniośle. Nowa ewangelizacja jest też zadaniem dla nas. Nie trzeba się bać, że jesteśmy po przegranej stronie. Jesteśmy po stronie trudu, dobra i piękna, a więc po stronie zwycięskiej także w perspektywie nadprzyrodzonej. Nasze aspiracje, ale również nasze błędy są zupełnie inne, niż sądzą wrogowie Kościoła. Mamy być miastem położonym na górze i wszystko w naszym życiu ma być czytelne. Nie mamy powodów, żeby coś ukrywać. Warto realizować dobre dzieła, bo dobro jest trwalsze, niż zło. Zło jest krzykliwe, lecz dobro jest trwalsze. Trzeba pozytywnie patrzeć na wartość ofiary, dobrego słowa, ofiarowanego cierpienia i dobrego programu, wypracowywanego we wspólnocie. Świat potrzebuje dziś czytelnego, zorganizowanego świadectwa wiary, dwóch albo trzech, wiedząc, że naszą siłą jest Boże wsparcie.
KAI: Księże Arcybiskupie, czy pełniona przez Kościół misja jednania człowieka z Bogiem, pojednania między ludźmi i jednania człowieka z samym sobą ma też jakieś szersze znaczenie, obejmujące cała Polskę? – Wiemy, że tylko zdrowe drzewa rodzą zdrowe owoce. Wskazuje to jak wielkie znaczenie ma zdrowie duchowe człowieka dla całego życia społecznego i narodowego. Wszelkie patologie: narkomania, alkoholizm, brak poszanowania życia w każdej jego fazie, od poczęcia aż do naturalnej śmierci, niewierność małżeńska są głęboką raną dla życia społecznego i ogólnonarodowego. Nie wolno zapominać, że walka wewnętrzna człowieka, który doznał paraliżu duchowego, nie jest czasem straconym. Trzeba ludziom pomagać odnaleźć sens i motyw życia, i wskazywać, że dla każdego jest miejsce w Kościele i społeczeństwie, że każdy może być twórcą autentycznego dobra. Wśród bohaterów naszych narodowych powstań nie brak ludzi, którzy przezwyciężyli swoje ograniczenia, nawracali się, znajdowali motyw do poświęcenia siebie dla innych. Dlatego wielkim zadaniem Kościoła jest głoszenie nawrócenia, wartości pracy nad sobą i niesienie nadziei. Bliska jest mi myśl ks. prof. Tischnera, że Polska ma swój szyfr i aby ją zrozumieć, trzeba do niego dotrzeć. Ten, kto go odnajdzie ma szanse na to, że będzie miał język wspólny z narodem takim jak on jest, bez złudzeń. Myślę, że w tej próbie znalezienia szyfru trzeba by się pokusić o określenie wartości pozytywnych. W Polsce jest, bowiem dużo dobra, duże poczucie godności, którego nie wolno zagasić. Polak musi się czuć godnym synem tej ziemi, niezależnie od tego, gdzie aktualnie przebywa, czy nad Wisłą, czy nad Tamizą, bo to jest warunek jego rozwoju. Zapominają o tym ci, którzy wszystko pragną skompromitować, wszystko zrelatywizować, wszystko, co dotychczas było cenne podeptać – aby błyszczeć na tle nowego bałaganu.
KAI: Sprawa nakazu milczenia dla ks. Bonieckiego skłania do pytań o granice dyskusji w Kościele w ogóle. Tym bardziej, że w tym przypadku sprawa nie dotyczy przecież podważania dogmatów, kwestionowania nauki Kościoła... – Jeśli chodzi o ten konkretny przypadek, to współczuję obydwu księżom: i księdzu redaktorowi i prowincjałowi. Współczuję poważnemu kapłanowi, który spędził w zakonie kilkadziesiąt lat pełniąc w nim m.in. funkcję generała, a dziś musi przeżywać konflikt ze swoim przełożonym. Współczuję przełożonemu, że znalazł się w sytuacji, w której został zmuszony do zabrania głosu. I dobrze, że to uczynił. Niedopuszczalne jest, bowiem abyśmy odeszli od spojrzenia na Kościół oczami Kościoła. Posłuszeństwo w Kościele nie jest realizacją jakiejś ludzkiej strategii, lecz ma zupełnie inną wartość. Kościół nie jest instytucją opartą o wierność logice korzyści czy sław, lecz musi stosować swoje kryteria wartościowania spraw i ludzi. Kościół nie może dyktować szefowi gazety czy telewizji, kogo ma przyjąć do pracy a kogo mu przyjąć nie wolno. Tymczasem dziś część tzw. elit próbuje dyktować Kościołowi, co mu wolno w sprawach jego wewnętrznego rytmu życia a czego nie wolno.
KAI: Istotna część posługi Księdza Arcybiskupa realizuje się w formie przewodniczenia Konferencji Episkopatu Polski. Co w tym okresie zmieniło się w funkcjonowaniu tego Gremium, w związku m. in. z wprowadzeniem nowego sposobu rządów, w formie znacznie bardziej kolegialnej? – Jestem ciągle przekonany, że funkcją przewodniczącego episkopatu, jest ujawniać wolę i mądrość pasterską wszystkich biskupów i służyć Kościołowi wspólnoty. W diecezji dobrze wychodzą na tym, że wszystkie ważne decyzje konsultuję, że moi współpracownicy muszą uczestniczyć w rodzących się decyzjach. Jeśli decyzje dotyczące Kościoła w Polsce nie zrodzą się we wspólnocie Kościoła na konferencji episkopatu, to nie będą potem miały przełożenia na ich realizację. Jestem też przekonany, że największe niebezpieczeństwa, przed którymi stoi Kościół powszechny i lokalny to brak jedności. Jeśli chcemy wprowadzić jakiś program duszpasterski, to musi on być dobrze rozeznany i akceptowany przez biskupów. Dzięki temu poznajemy się w pracy, i to jest wielka korzyść, gdyż podejmowanie decyzji, takich jak na przykład wybór sprawnego sekretarza generalnego staje się możliwy. Daleki jestem od tego, żeby uważać siebie za najlepszego czy w ogóle właściwego przewodniczącego. Ale mam siłę wewnętrznego przekonania, że nie ja siebie postawiłem do tej służby, ale ktoś musi ją wykonać, a praca episkopatu zależy od nas wszystkich i wszyscy powinni zadecydować, jaki będzie obraz Kościoła w Polsce. W życiu politycznym dostrzegamy dziś w partiach lansowanie liderów. To dramat, bo dobro wspólne wymaga ścisłej współpracy, a niekiedy i ofiary wszystkich.
KAI: Kto jest Księdzu Arcybiskupowi najbliższy wśród dawnych i współczesnych mistrzów życia duchowego? – Poczytuję sobie za szczęście, że spotkałem w życiu wielu niezwykłych ludzi. Dzisiaj widzę, że Pan Bóg tak mnie prowadził, abym widząc ich budował się świadomością, że dobro, świętość są i dziś możliwe, mimo że mnie daleko do niej. Wychowywałem się w środowisku, w którym ksiądz był pozytywnym wzorcem i był potrzebny ludziom, nie dlatego, żeby rozdawał jakieś dobra materialne, ale dlatego, że budził godność, dawał motywy do życia, do przezwyciężania przeszkód w niezmiernie trudnym okresie powojennym. Później, w seminarium, spotkałem wybitnych profesorów. To byli ludzie bardzo autentyczni. Choćby bp Mikołaj Sasinowski, który podczas II wojny światowej był kapelanem polskich wojsk lotniczych we Francji, Afryce Północnej oraz Wielkiej Brytanii, wychowany w harcerstwie człowiek silnej wolni i niezwykle gorliwy pasterz. Kolejnym autorytetem Innym był bp Czesław Falkowski, były rektor Uniwersytetu im. Stefana Batorego w Wilnie, wielki humanista, wybitny orator, o którym kiedyś Ojciec Święty i abp Ablewicz powiedzieli, że takich ludzi już dzisiaj nie ma. Następnie kard. Stefan Wyszyński – przecież to gigant duchowy i święty. Wszyscy jesteśmy wychowani na jego wzorcu! Umieliśmy powtórzyć z pamięci fragmenty jego kazań, bo utożsamialiśmy się z tym, co on mówił. Wraz z nim przeżyliśmy ataki na Kościół w latach sześćdziesiątych. Niezwykłe wrażenie wywierał kard. Wojtyła, jako metropolita krakowski, a następnie, jako papież. Był tak niezwykle prosty i bezpośredni, skoncentrowany na Bogu i drugim człowieku, że chłonęliśmy go całym sercem. Kiedyś spytał: „Jak ty sobie radzisz?”. Początkowo byłem zastępcą przewodniczącego, prymasa kard. Józefa Glempa i powiedziałem, że trafiłem na miejsce, które kiedyś w episkopacie Polski zajmował Ojciec Święty oraz, że często zastanawiam się jakby na moim miejscu zachował się kard. Wojtyła. Kiedy dzieliłem się swoimi doświadczeniami, mówił: „Ja też to nieraz przeżywałem i, wiesz, nieraz to lepiej przeczekać?. Nie chodziło o przeczekanie, żeby unikać podejmowania decyzji, ale poprzez cierpliwość wyłowić ludzi, którzy pomogą rozwiązać trudny problem. Mam świadomość, że darem było spotkanie świętych naszych czasów. Znałem osobiście i wiele razy spotykałem się z bł. Matką Teresą. Była bezpośrednim interlokutorem Papieskiej Rady ds. Świeckich. Inną ważną dla nas i dla mnie postacią była Chiara Lubich –założycielka i przywódczyni ruchu Focolari, której uznanie świętości jest pewnie tylko kwestią czasu. Współpracowałem przy realizacji różnych programów z Bratem Roger, mam zresztą wiele osobistych listów od niego. Wspomnę też ks. Luigi Giussani, założyciela międzynarodowego ruchu katolickiego Comunione e Liberazione (Komunia i Wyzwolenie) czy żyjącego nadal Jean Vanier, organizatora wspólnot L'Arche i Wiara i Światło, w których wspólnie żyją osoby niepełnosprawne intelektualnie i dzielący z nimi życie pełnosprawni. Miałem okazję obserwować bogactwo ruchów i wspólnot katolickich, ale także pewne wynaturzenia innych. Dlatego mam dzisiaj odwagę, by radykalnie oceniać lub określać pewne niebezpieczne tendencje, bo wiem, do czego to prowadzi. Stawianie wymagań i posłuszeństwo Kościołowi jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Kiedyś po podróży Jana Pawła II do Stanów Zjednoczonych zapytałem go o ocenę Ameryki, jako takiej. Papież po chwili namysłu powiedział: „Sądzę, że Amerykę trzeba bronić przed nią samą”. Ta uwaga pochodzi sprzed dwudziestu lat... Wracając do mistrzów, wyznam, że bardzo lubię lekturę średniowiecznych i nowszych anonimowych mistrzów duchowości, dlatego, że tam, niknie człowiek a bardziej jawi się Pan Bóg. Staram się śledzić literaturę współczesną, ratować swoje myślenie rozważaniami innych, ale kiedy przyjdzie zabrać głos, ciągle odczuwam niedosyt, wiem, że to nie jest to, czego szukam i co chciałbym przekazać innym.
KAI: Czy Ksiądz Arcybiskup prowadzi dziennik? – Czasami robię jakieś notatki dotyczące bieżących wydarzeń, z myślą, że kiedyś może mi się to przyda, ale, niestety, nieregularnie. Zapisuję też niekiedy wrażenia z lektur i żałuję, że nie pisałem systematycznie i w jednym kluczu, bo dzięki temu mógłbym dziś zrekonstruować i ocenić swój własny proces oceny wartości, a może i coś więcej. Rozmawiali: Tomasz Królak i o. Stanisław Tasiemski OP. KAI
Pandemia pornografii W piśmie Rycerzy Kolumba zwrócono uwagę na swoistą pandemię pornografii, która pogrąża w szczególności mężczyzn. Jak potwierdzają duchowni, grzech przeciwko czystości z powodu pornografii jest jednym z największych wyzwań dla wielu katolickich rodzin. Pornografia staje się bardziej popularna niż np. wszystkie dyscypliny sportu. W rzeczywistości jest dziś główną rozrywką w wielu miejscach świata. Jest w komputerach, smartfonach, w TV kablowej czy satelitarnej. Dostępna jest w hotelach,w wielu sklepach i na stacjach benzynowych. Dla wielu mężczyzn – i coraz częściej kobiet – stanowi ona część codziennego życia. Nauczanie katolickie na temat pornografii jest jasne. Korzystanie z niej jest „poważnym wykroczeniem.” Katechizm Kościoła Katolickiego stwierdza: „Pornografia polega na wyrwaniu aktów płciowych, rzeczywistych lub symulowanych, z intymności partnerów, aby w sposób zamierzony pokazywać je innym. Znieważa ona czystość, ponieważ stanowi wynaturzenie aktu małżeńskiego, wzajemnego intymnego daru małżonków. Narusza poważnie godność tych, którzy jej się oddają (aktorzy, sprzedawcy, publiczność), ponieważ jedni stają się dla drugich przedmiotem prymitywnej przyjemności i niedozwolonego zarobku. Przenosi ona ich wszystkich w świat iluzoryczny. Pornografia jest ciężką winą (…).” (KKK 2354). Jak zwrócono uwagę w artykule, zdumiewająco wielu użytkowników pornografii nawet, jeśli w końcu chce się od niej uwolnić, nie może tego zrobić. Dr Mary Anne Layden, dyrektor University of Sexual Trauma w Pensylwanii i szef Programu Psychopatologii w tamtejszym Centrum Terapeutycznym porównuje pornografię do uzależnienia. Przypomina, że w dokumencie Senatu USA dot. przeciwdziałania szerzeniu się pornografii eksperci napisali, iż „materiały te są silnie wciągające i na stałe zostają wszczepione do mózgu.” Niestety, zwykły użytkownik pornografii nie może się od niej uwolnić, przyznając się do grzechu i okazując skruchę, ponieważ podobnie jak narkotyki, pornografia nie jest tylko złym nawykiem. Uzależnienie od pornografii jest powszechne wśród dorosłych, a staje się również problemem coraz większej liczby dzieci i młodzieży. Tylko nieliczni mogą liczyć na profesjonalną pomoc. Większość z nich będzie się zmagać z problemem przez całe życie. Wskutek oglądania pornografii w mózgu dokonują się zmiany neuro-plastyczne. Psychiatra Norman Doidge, autor bestsellerowej książki „Mózg, który się zmienia” pisze: „Pornografia, oferując nieograniczony harem obiektów seksualnych, hiperaktywizuje pożądanie. U widzów porno rozwijają się nowe mapy w ich mózgach, w oparciu o zdjęcia i filmy, które oglądają”. Dodaje on, że użytkownicy pornografii automatycznie dążą do aktywizowania tych map, by mózg ich nie odrzucił, jak ma w zwyczaju, gdy z czegoś nie korzysta. Tak, więc, podobnie jak nasze mięśnie stają się niecierpliwe i domagają się ćwiczeń, jeśli przez cały dzień nic nie robiły, tak rodzi się też głód zmysłów, które muszą być stale stymulowane. Co więcej, pornografia, pomimo tego, że jawi się, jako przyjemność, nigdy nie jest w stanie dać prawdziwej satysfakcji. To wyjaśnia, dlaczego jej użytkownicy mogą spędzać długie godziny, wyszukując zdjęć pornograficznych w Internecie. Doidge zauważa ponadto, że widzowie materiałów pornograficznych stale potrzebują coraz silniejszych stymulacji. Dlatego oglądają coraz bardziej perwersyjne materiały, w tym – nawet, jeśli nie są pedofilami – zaczynają sięgać po pornografię dziecięcą. Ponad dziesięć lat temu Margaret A. Healy, adiunkt w Fordham University School of Law i Muireann O’Brian, były szef organizacji zwalczającej pornografię, prostytucję i handel ludźmi (ECPAT), zaobserwowali związek pomiędzy pornografią dla dorosłych i pornografią dziecięcą. Od tego czasu, wielu pracowników organów ścigania potwierdza, że liczni użytkownicy materiałów pornograficznych dla dorosłych w końcu przerzucili się na pornografię dziecięcą, nawet, jeśli nie byli pedofilami i nie interesowali się takimi materiałami wcześniej. Wskutek pornografii zmienia się nastawienie użytkownika niemoralnych materiałów do seksu, małżonka i społeczeństwa. On lub ona zaczynają fantazjować i próbują skłonić partnera do odbywania aktów oglądanych na filmach. Są oni też bardziej skłonni do molestowania seksualnego i agresji seksualnej. Cierpią – jak wykazały to liczne badania – na zaburzenia uniemożliwiające odbycie aktu seksualnego. Co więcej, są wiecznie niezadowoleni ze swoich partnerów. Wśród fanów pornografii bardzo często dochodzi do rozwodów. Wielu prawników podkreśla silny związek istniejący między użytkowaniem pornografii a liczbą rozwodów. Badania z 2004 r., których wyniki opublikowano w Social Science Quarterly wykazały, że osoby, które wdały się w romans pozamałżeński były trzy razy bardziej narażone na zdradę, właśnie z powodu oglądania materiałów pornograficznych w Internecie. Zaobserwowano ponadto, że z materiałów pornograficznych częściej korzystają dzieci rodziców, którzy sięgają po tego typu filmy lub zdjęcia. Dla dziecka, pornografia jest zabójcza. Dr Sharon Cooper, pediatra z University of North Carolina wyjaśnia, że kora przedczołowa – siedlisko „zdrowego rozsądku, „która odpowiada za kontrolę impulsów i emocji – nie jest w pełni dojrzała aż do 20 lub 22 roku życia. Wprowadzenie pornografii do tej części mózgu powoduje nieodwracalne zmiany w rozwoju kluczowych obszarów mózgu dziecka, które to, co widzi na ekranie odczytuje, jako prawdziwe. Niektóre dzieci rzeczywiście naśladują to, co widzą w pornografii i eksperymentują na rodzeństwie, krewnych i przyjaciołach. Liczne badania wskazują, że dzieci narażone na pornografię, rozpoczynają aktywność seksualną w młodszym wieku, mają więcej partnerów seksualnych, i mają wielu partnerów w krótkim okresie. Badanie opublikowane w 2001 r. w czasopiśmie Pediatrics udowadnia, że nastolatki oglądające filmy pornograficzne, częściej niż ich rówieśniczki, które nie oglądają tego typu przekazów, mają silne pragnienie zajścia w ciążę. Źródło: LifeSiteaNrews.com, AS.
Ile jest wody we wodzie? To NIE jest prima-Aprilis! Kolejny rekord głupoty. Komisja Europejska ustaliła, że nie ma dowodu na to, że picie wody zapobiega odwodnieniu organizmu. W związku z tym producentom wody pitnej zakazano powoływania się na to w reklamach. Po trzech latach intensywnych badań (eksperci brali za nie po €500 dziennie) Komisja Europejska ustaliła, że nie ma dowodu na to, że picie wody zapobiega odwodnieniu organizmu. W związku z tym producentom wody pitnej zakazano powoływania się na to w reklamach. Użycie tej supozycji w ogłoszeniu po 1-XII-2011 grozi producentom dwoma latami odsiadki, wysoką grzywną, lub obydwiema karami naraz:
Czy papież Paweł VI miał sobowtóra? Pani Ola Gordon, niestrudzona tłumaczka anglojęzycznych artykułów ukazujących się na wielu polskich witrynach internetowych, nadesłała przełożone na język polski fragmenty książki „The Broken Cross” (Złamany Krzyż), której autorem jest Piers Compton.
Książkę w oryginale można znaleźć po adresem: http://www.catholicvoice.co.uk/brokencross/
Admin
[Fragment rozdziału 11] Historie pochodzące z Rzymu, mówiące o świętokradztwie i nadużyciach popełnionych w Kościele za zgodą papieża, stały się wreszcie tak zdumiewające, że grupy ludzi w Europie i Ameryce postanowiły działać. To zakończyło się zatrudnieniem przez p. Daniela Scallena z Marian Press w Georgetown (Ontario, Kanada) Agencji Detektywistycznej Pinkertona w Nowym Jorku do przeprowadzenia śledztwa. W 1973 roku do Rzymu wysłano jednego z detektywów agencji; wrócił on z opowieścią, która przyćmiła wszystkie inne spekulacje, jakkolwiek by nie były sensacyjne. Ustalił on, że w Watykanie byli dwaj papieże, Paweł VI i oszust, który przy pomocy operacji plastycznej miał przypominać Montiniego. Konieczne było kilka takich operacji, a kiedy kolorowe zdjęcia fałszywego papieża wysłano zainteresowanym kręgom w Monachium, gdzie cały czas badane jest to oszustwo, zauważono pewne widoczne różnice w dwu kompletach cech, których nie dało się podrobić. Dla wykazania różnic: Montini ma wyraźne niebieskie oczy, duże, a będąc dalekowidzem potrzebował okularów jedynie do czytania. Oszust miał zielone oczy, małe i nosił okulary w grubych oprawkach przez cały czas. Zdjęcia Montiniego pokazują małe znamię, cechę szczególną, między lewym okiem i lewym uchem. Tego nie widać na zdjęciach oszusta, którego lewa brew była bliżej oka, niż na zdjęciu Montiniego. Różnice między nosem i uszami obu mężczyzn uważa się za decydujące. Nos Montiniego był rzymski, i wystawał poza linię ust. Nos oszusta, częściowo prosty i częściowo haczykowaty, był krótki, a ci, którzy poddali zdjęcia profesjonalnemu badaniu, twierdzą, że zauważyli zainstalowanie plastikowego paska w nosie, żeby wyglądał na bardziej prosty. Ale to różnice w kształcie i uformowaniu uszu przedstawiają największą trudność dla tych, którzy wątpią w istnienie oszusta. Takie różnice są unikalne, indywidualne i w sądach traktowane są tak samo, jak linie papilarne palców. Każde porównanie płatów usznych i budowy uszu, jak pokazują zdjęcia, staje się bardzo ważne. Zainteresowane kręgi na tym nie poprzestały. Swoją uwagę zwróciły na głos i w tym celu do pomocy wezwały Typ B-65 Kay Elemetrics z Pine Brook, New Jersey, oraz Bell Telephone Company. Przedmiotem ich badań była analiza głosu (lub głosów, jeśli dotyczyło to faktycznie dwóch osób), nagranego podczas tradycyjnego błogosławieństwa w Niedzielę Wielkiej Nocy i w dniu Bożego Narodzenia, słowami Indulgentium Peccatoru, wypowiedzianymi w Watykanie w 1975 roku. W obu przypadkach komunikat był transmitowany na Rzym i wiele osób go nagrało. Okazało się, że badania ultrasonograficzne, które są bardziej wrażliwe od ucha ludzkiego wykazują, iż człowiek, który mówił w Niedzielę Wielkanocną i ponownie w Boże Narodzenie, nie był tym samym człowiekiem. Byli to dwaj różni mówcy. Tutaj zacytuję tych, którzy znają się na ultrasonografii i podsumuję różnice:
Jeden głos jest dużo niższy od drugiego, z bardziej wyraźnym przeciąganiem sylab. Kolejną różnicą było to, że jeden głos wykazywał znacznie niższy zakres częstotliwości. Emitował bardziej syczący dźwięk i było w nim czuć wyraźną niepewność. Wykresy te oddano do zbadania FBI, które doszło do takich samych wniosków. Wzory głosów były różne i wskazywały na to, że struny głosowe, wargi i usta były unikalne dla obu tych ludzi. W kolejnych wypowiedziach głoszących, że papież Paweł VI był fałszywy, zawarte było twierdzenie, iż był on aktorem o inicjałach PAR – i że to on zmarł w Castel Gandolfo w dniu 6 sierpnia 1978 roku. Niemiecki biskup, który twierdzi, że ma dowody na to, że ostatnim znanym miejscem pobytu Montiniego nie był Watykan, lecz obrzeża Rzymu, ma nadzieję, że poda to do wiadomości publicznej w mającej się ukazać książce. A zatem czy to mogłoby wskazywać na fakt, że prawdziwy Paweł VI był trzymany w Watykanie, lub że został porwany, a może zamordowany? Pewien człowiek w poszukiwaniu bardziej konkretnych dowodów udał się do Brescii, gdzie żyli jacyś krewni Montiniego. Tam jego siostrzenica poinformowała go, że doskonale zdają sobie sprawę z oszustwa, ale wszystkie ich wysiłki podania tego do wiadomości były tłumione. Człowiek ten, oczywiście niesprawdzony i pełen zapału krzyżowców, aby ujawnić światu te rzeczy, szybko wpakował się w kłopoty. Był skazany na cztery lata więzienia, a potem deportowany z Włoch. Wszelkie starania odnalezienia go nie przyniosły rezultatów. Gdy w rzymskiej twierdzy zapanował zamęt, niektórzy bynajmniej nie bez znaczenia ludzie zaczęli w to wierzyć.
Warto zajrzeć na stronę http://www.tldm.org/News3/impostor.htm, gdzie znajdują się dowody na powyższe twierdzenia.
Z lewej prawdziwy Paweł VI, z prawej fałszywy. Zwraca uwagę brak wyraźnego znamienia oraz zupełnie inny kształt nosa u oszusta. [Nieco dalszy fragment z witryny EndTime’sProphecy]
Paweł VI: papież z 1972 roku
Jednym z najbardziej zaskakujących objawień Matki Bożej Różanej była wiadomość o „oszustwie stulecia”, w którym aktor zastąpił papieża Pawła VI w niektórych wystąpieniach publicznych, począwszy od około 1975 roku. Brzmi niesamowicie? Istnieje zdumiewająca ilość dowodów na poparcie tego twierdzenia: zdjęcia, wydruki głosu, relacje pielgrzymów w Rzymie, którzy sami byli świadkami tego faktu, zgłaszane egzorcyzmy w Szwajcarii, oraz objawienia Matki Bożej Różanej w Nowym Jorku.
Siostra Łucja próbowała ostrzec papieża Pawła VI
Po Mszy celebrowanej przed bazyliką w Fatimie 13 maja 1967 roku, s. Łucja podeszła do papieża Pawła VI i powiedziała: „Chciałabym porozmawiać prywatnie”. Tę prośbę powtarzała wiele razy. Oczywiście s. Łucja miała dla niego ważną informację. Ale Paweł VI odmówił jej prośbie i odpowiedział: „nie w tej chwili”. S. Łucja odeszła. Papież Paweł VI wstał i podszedł do figury Matki Bożej Fatimskiej, próbując umieścić w jej dłoniach srebrny Różaniec. Ponieważ nie mógł dosięgnąć jej dłoni, Różaniec złożył u jej stóp. Tłum krzyczał: „Łucja, Łucja, Łucja!” Wtedy bp Hnilica doprowadził s. Łucję do przodu podium. Kiedy setki tysięcy pielgrzymów zobaczyły s. Łucję obok papieża, zaczęli bić brawo. Ale reporterzy telewizyjni i setki kamer nagrali niesamowitą scenę: s. Łucja płakała. Dlaczego?
Prośba papieża Pawła o pomoc
29 czerwca 1972 roku, papież Paweł VI zadziwił świat następującymi słowami:
„Przez jakąś szczelinę dym szatana wszedł do świątyni Boga”. Przekaz z Bayside (Nowy Jork) z 28 września 1978 odnosił się do oświadczenia Pawła VI: „Słuchajcie waszego wikariusza, który powiedział, że dym szatana wszedł do mojego Kościoła. Czy był dumny, gdy wam to powiedział? Nie! Poprosił o pomoc. I co zrobiliście? Odwróciliście się i otworzyliście drzwi dla szatana, by mógł wejść!” (28.09.1078)
Prośba papieża Pawła nie odniosła skutku i wszedł na drogę męczeństwa trwającego kilka lat. (…)
Marucha
Polityka wielka i mała Wprawdzie demokratyczna retoryka osiąga w Europie swoje apogeum, ale my, którzy przeszliśmy twardą szkołę komuny, przecież swoje wiemy; wprawdzie mówimy „partia”, ale w domyśle - „Lenin”. Znaczy - co innego mówimy, a co innego myślimy. To znaczy nie tyle „my”, bo my mówimy, co myślimy - tylko ci europejscy ważniacy, ci wszyscy Umiłowani Przywódcy. Aż się zachłystują, aż dławią własną śliną od tej całej demokracji - ale tak naprawdę, to każdy widzi, jak wszędzie; w Grecji i we Włoszech, a tylko patrzeć, jak w innych krajach, demokracja z podkulonym ogonem ustępuje plutokracji. Działając wspólnie i w porozumieniu z finansowymi grandziarzami Nasza Złota Pani Adolfi...tzn, pardon - oczywiście Nasza Złota Pani Aniela ze swoim francuskim kolaborantem Mikołajem Sarkozym zabronili Grekom urządzić referendum, a Włochom surowo przykazali zmienić premiera - co i jedni i drudzy w podskokach wykonali. Czwarta Rzesza pokazuje pazury już na samym początku, więc aż ciarki przechodzą na myśl, co pod jej rządami czeka jeszcze Europę, a zwłaszcza - nasz nieszczęśliwy kraj, o ile oczywiście w ogóle przetrwa ten eksperyment. Na razie jednak, zanim padnie salwa, humory jeszcze dopisują i nasi Umiłowani Przywódcy kokoszą się w Sejmie; wykrzykują, oskarżają, rozłamują, a w międzyczasie - wygodnie moszczą, żeby podczas czteroletniego zasiadania nie narobić sobie odcisków - a tymczasem nieszczęśliwy kraj żyje własnym życiem, które z tygodnia na tydzień staje się coraz bardziej urozmaicone - oczywiście za sprawą naszych Umiłowanych Przywódców, którzy w trosce o nasze dobro byle, czego przecież nie zjedzą, ani nie wypiją. Każdy grosz się przyda, a skoro tak, to policja skarbowa nie próżnuje i wykorzystując uprawnienia nadane jej przez naszych Umiłowanych Przywódców, próbuje wycisnąć forsę nawet z kamienia. Ponieważ Umiłowani Przywódcy, w dążeniu do wyciśnięcia z naszego nieszczęśliwego kraju wszelkiego bogactwa wyposażyli policję skarbową w prawo dokonywania prowokacji, możemy obserwować nie tylko polowania z obławą, jak na przykład ostatnio na targowisku w Radzyminie, ale i sceny myśliwskie indywidualne. Na przykład dwaj policjanci skarbowi z Białegostoku, dorabiając sobie do delegacji w Warszawie, stają w kolejce do warzywniaka. Jeden, występując w roli naganiacza, pozoruje pośpiech i molestuje straganiarkę, by mu poza kolejką podała szczypiorek. Ta mu podaje, ale zajęta obsługiwaniem klientki nie wklepuje kwoty 1,50 zł do kasy fiskalnej, a wtedy drugi, wyborowy strzelec, wyciąga legitymację i łaskawie tonując wymiar kary - inkasuje. Jeden strzał i robota zrobiona. Czegóż chcieć więcej? Nic dziwnego, że w naszym nieszczęśliwym kraju mamy już siedem tajnych służb, a przecież nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa. Czasy są ciężkie, zwłaszcza dla młodych, wykształconych absolwentów wyższych szkół gotowania na gazie, których przecież lepiej skaptować synekurami, i wypuścić na miasto, niż mieć przeciwko sobie. Te synekury jednak kosztują, w związku, z czym trzeba „reformować gospodarkę”, to znaczy - albo podnosić podatki, albo kombinować z kreatywną księgowością, albo zwyczajnie się zapożyczać, to znaczy nie tyle „się”, co zapożyczać obywateli - bo te pożyczki, to przecież pod zastaw przyszłych podatków, a więc - przyszłych dochodów. I dlatego nie tylko nasi Umiłowani Przywódcy, ale również - Umiłowani Przywódcy Europy, wprawdzie przemawiają nader demokratycznie, ale skaczą z gałęzi na gałąź przed finansowymi grandziarzami, którzy w przeciwnym razie mogliby zdmuchnąć ich, jak gromnicę. SM
Kolaboranci i marionetki Wprawdzie służby miejskie już posprzątały po 11 listopada, ale spory na tle przebiegu tego święta, zwłaszcza w Warszawie, nie tylko nie ucichły, ale nawet jakby dopiero zaczynają rozszerzać się na obszary początkowo znajdujące się zupełnie poza zasięgiem zainteresowania. Początkowo, bowiem najważniejsza wydawała się odpowiedź na pytanie: kto wygrał - czy uczestnicy Marszu Niepodległości, którzy wprawdzie inną trasą niż pierwotnie wyznaczona, niemniej jednak dotarli pod pomnik Romana Dmowskiego na Placu na Rozdrożu - czy też uczestnicy kontrmanifestacji „Kolorowa Niepodległa”, którzy - jak to szczerze wyznał red. Seweryn Blumsztajn, u którego szczerość wyprzedza i to znacznie wszelkie inne zalety - dzięki zdecydowanej i sprawnej akcji policji „obronili Marszałkowską”. Można by powiedzieć, że pod pewnymi względami powtórzyła się sytuacja z ubiegłego roku, gdyby nie pewne istotne różnice. Po pierwsze - organizatorzy Kolorowej Niepodległej po raz pierwszy do uczestnictwa w blokowaniu Marszu Niepodległości w Warszawie zaprosili Niemców. Ci w przekonaniu, że wszyscy Polacy to przecież „naziści”, zaatakowali grupę rekonstrukcji historycznej w napoleońskich mundurach, maszerującą w ramach oficjalnego pochodu, więc policja nolens volens, przynajmniej dla oka, musiała niemieckich „antyfaszystów” zatrzymywać i mitygować. Dopiero, kiedy zaczęli oni chronić się w kawiarni z wyszynkiem prowadzonej przez cwanych filutów z „Krytyki Politycznej”, przedstawiciele władzy zaczęli kumać, że Niemcy są po tej samej stronie, co i oni - to znaczy - po stronie słusznej. Ponieważ - po drugie - policja wcale nie była „bezstronna” - jak opowiadał przed kamerami telewizji głównego nurtu rzecznik - tylko bezstronną nieudolnie udawała. Wyrażało się to nie tylko wzmocnieniem blokady pierwotnej trasy Marszu Niepodległości przez siły policyjne, które stanowiły pierwszą i - powiedzmy sobie szczerze - jedyna skuteczną linię „obrony Marszałkowskiej” przez Kolorową Niepodległą - co przenikliwie zauważył nawet red. Blumsztajn - ale również - a może nawet przede wszystkim - ostentacyjnym nie zauważaniem najbardziej agresywnych uczestników zajść, zwłaszcza, gdy byli ubrani w jednakowe, białe kominiarki - bo przecież konfidenci muszą sami jakoś rozpoznawać się nawzajem, no i być rozpoznawalni przez policjantów umundurowanych. Powtórzyła się sytuacja z Krakowskiego Przedmieścia, kiedy to zdominowany przez policyjnych i pewnie nie tylko policyjnych konfidentów tłum atakował obrońców krzyża, a policja ostentacyjnie nie zauważała nawet oczywistych naruszeń prawa. Ale jakże ma być inaczej, skoro nasz nieszczęśliwy kraj został 1 maja 2004 roku przyłączony do Unii Europejskiej, którą kręci żydokomuna, ustawiająca prawo pod kątem swoich partykularnych interesów? Jak wiadomo, obowiązującą w Eurokołchozie ideologią jest polityczna poprawność, czyli marksizm kulturowy, który z nieubłaganą wrogością odnosi się do nacjonalizmów mniej wartościowych narodów tubylczych, a także - do Kościoła katolickiego. Dlatego w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych działa specjalny, złożony z pierwszorzędnych fachowców, co to z niejednego komina wypatrywali, Zespół do spraw Monitorowania Rasizmu i Ksenofobii, którego kolaborantami są między innymi - Otwarta Rzeczpospolita, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Fundacja Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego, Stowarzyszenie „Nigdy Więcej”, Fundacja Forum Dialogu Między Narodami (tzn. żydowskim i mniej wartościowym narodem tubylczym) oraz Fudancja Instytut Spraw Publicznych, przy którym kręci się pani filozofowa Magdalena środa, Danuta Huebner, Jarosław Kurski z „Gazety Wyborczej”, Małgorzata Fuszara, Włodzimierz Cimoszewicz, Joanna Kluzik-Rostkowska, Paweł Kowal, Adam Rotfeld, Wojciech Sadurski i Andrzej Zoll - słowem - żydokomuna i garść aryjskich szabesgojów. Ów Zespół regularnie spotyka się ze swoimi kolaborantami na specjalnych odprawach, gdzie ustalana jest taktyka walki z „rasizmem” i „ksenofobią”, w ramach, której wydawane są także materiały instruktażowe i propagandowe dla policji. Akurat wpadła mi w rękę taka broszurka, z której wyraźnie wynika, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych nie jest żadnym arbitrem, tylko jak najbardziej zaangażowaną stroną w walce ideologicznej - w dodatku stroną wodzoną za nos przez swoich kolaborantów, spośród których Helsińska Fundacja Praw Człowieka jest jednocześnie jawnym kolaborantem paneuropejskiego gestapo w centralą w Wiedniu, która dla zmylenia europejskiej opinii publicznej przyjęła nazwę Agencji Praw Podstawowych. W tej instruktażowej broszurce MSW zajmuje się myślozbrodnią nienawiści i wśród nienawistniczych emblematów umieściło między innymi używany przez Młodzież Wszechpolską „mieczyk Chrobrego”. Słowem - tak samo, jak za Stalina, Bieruta, Gomułki, Gierka i Jaruzelskiego z tą tylko różnicą, że słowo „kontrrewolucja” zostało przez cwaną żydokomunę zastąpione słowem „nienawiść” - ale cel jest identyczny, jak wtedy: tępić każdą próbę politycznego organizowania się mniej wartościowego narodu tubylczego, żeby był bezbronny wobec swoich okupantów - również psychicznie. Dlatego między innymi drugim obok narodowców wrogiem europejsów, przed którymi policja skacze z gałęzi na gałąź, jest Kościół katolicki. Na razie mądrość etapu nakazuje powstrzymać się przed atakiem frontalnym, więc - podobnie jak za Stalina - żydokomuna lansuje „kościół otwarty” - współczesny odpowiednik „księży patriotów”, wśród których na czołową postać - oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” - wysuwany jest przewielebny ksiądz Adam Boniecki. Właśnie w Teatrze Żydowskim wręczono mu medal, jako „zasłużonemu dla tolerancji”, która - nawiasem mówiąc - we wspomnianej instruktażowej broszurze MSW dla policji utożsamiana jest z akceptacją. No i rezultaty są; jakaś nieszczęśliwa istota z TVN zapytana o podanie przykładu „mowy nienawiści” powiedziała, że najlepszym przykładem jest hasło: „Bóg, Honor i Ojczyzna” Czegóż chcieć więcej? Krótko mówiąc - historia się powtarza - ale jakże ma się nie powtarzać, kiedy nie tylko właśnie kończy się kolejny, 20-letni okres pieriedyszki, a w dodatku - tylko patrzeć, kiedy i w naszym nieszczęśliwym kraju wystąpią ostre objawy kryzysu - więc okupujące Polskę Siły Wyższe, wykorzystując okazję, jaką stwarzał Marsz Niepodległości, zorganizowały i przeprowadziły prowokację w celu pozyskania przynajmniej części opinii publicznej dla pomysłu ograniczenia praw obywatelskich na wypadek konieczności pacyfikowania niesfornych tubylców, którym trzeba będzie przykręcić śrubę, żeby żaden nie ośmielił się nawet pisnąć, kiedy będzie rabowany w tak zwanym „majestacie prawa”. A któż będzie tę śrubę przykręcał, jeśli nie policja? Cóż innego robiła w latach 80-tych, kiedy to pod osłoną „surowych praw stanu wojennego” rozpoczęły rozkradać Polskę spółki nomenklaturowe? Więc kiedy tak rozpamiętujemy sobie wydarzenia 11 listopada, sensacją dnia stało się ogłoszenie przez Donalda Tuska składu nowego marionetkowego rządu tubylczego. Taki bardzo nowy, to on nie jest, bo premierem ma być Donald Tusk, wicepremierem i ministrem gospodarki ma być Waldemar Pawlak, podobnie jak ministrem rolnictwa - Marek Sawicki, ministrem finansów - Jacek Rostowski, ministrem spraw zagranicznych - Radosław Sikorski, ministrem obrony - Tomasz Siemoniak, ministrem szkolnictwa wyższego - Barbara Kudrycka, ministrem kultury - Bogdan Zdrojewski, a rzecznikiem rządu - Paweł Graś - ale już ministrem skarbu ma być archeolog z Krakowa Mikołaj Budzanowski (wobec rozkradzenia już prawie wszystkiego, rząd najwyraźniej liczy na wykopanie jakichś skarbów), ministrem zdrowia - Bartosz Arłukowicz, nagrodzony w ten sposób za zdradę SLD, ministrem administracji i cyfryzacji - Michał Boni - co pokazuje, że SB zwiększyła swoje wpływy kosztem razwiedki wojskowej, ministrem spraw wewnętrznych Jacek Cichocki, były pracownik sponsorowanej przez Sorosa Fundacji Batorego i b. dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich, a więc - człowiek „służb”, a jednocześnie - KiK-u warszawskiego, więc „Żywa Cerkiew” może nabrać dynamiki, edukacji - Krystyna Szumilas, wiceminister u pani Hallowej, ministrem pracy - Władysław Kosiniak-Kamysz, syn b. ministra zdrowia w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, co pokazuje, że dochowaliśmy się już nowych „starych rodzin”, ministrem sportu - Joanna Mucha - chyba żeby zrobić na złość i wbrew niepokojącemu Palikotu. Podobne intencje musiały premieru Tusku przyświecać przy nominacji na ministra sprawiedliwości pobożnego posła Jarosława Gowina. Wprawdzie pobożny poseł Gowin będzie miał potężne dysonanse poznawcze, na rozkaz Unii Europejskiej formalizując rozmaite zapłodnienia w szklance, ale - po pierwsze - czego to się nie robi „dla Polski”, za po drugie - a właściwie - po pierwszaste - może to być pomost, jaki premier Tusk próbuje przerzucać między swoim marionetkowym rządem, a „Żywą Cerkwią” to znaczy - Kościołem Otwartym z tymi wszystkimi księżmi patriotami, którym będzie świecił w oczy widmem posła Palikota, za którym czai się złowrogi Grzegorz Piotrowski. Transport ma objąć Sławomir Nowak z ugruntowaną reputacją wszechstronnego męża stanu, a resort środowiska - Marcin Korolec, absolwent paryskiej ENA, b. asystent Jana Kułakowskiego i b. wiceminister gospodarki. Widać wyraźnie, że przesunięcia w układzie sił między okupującymi nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackimi watahami nie są takie znowu duże, więc pewnie w expose premier Tusk będzie opowiadał bajki podobne do tych sprzed czterech lat - bo powiedzmy sobie otwarcie i szczerze - cóż innego może uczynić? SM
21 listopada 2011 Proeuropejscy patrioci.. załatwili dla naszych właścicieli stacji paliwowych kolejne ułatwienia i zabezpieczenia bezpieczeństwa. Do 31 grudnia przyszłego roku wszyscy właściciele stacji w Polsce muszą zainstalować na zbiornikach paliwowych dodatkowe powłoki chroniące przed wyciekami. Jako patrioci europejscy – musimy przystosować się do unijnych przepisów, bo to jest nasze nowe państwo.. Orła polskiego na tablicach rejestracyjnych polikwidowali,. Polikwidowali na paszportach i dyplomach uczelni. Próbowali zlikwidować na koszulkach polskiej reprezentacji. Wobec oporu kibiców- na razie przywrócili. Zgodnie z leninowską zasadą: „Dwa kroki do przodu, jeden krok wstecz”. Ale kierunek jest zachowany… Likwidacja państwa polskiego uwikłanego w struktury Unii Europejskiej.. Koszt modernizacji zbiornika paliwowego waha się od 100 do 200 tysięcy złotych(????) Jeśli właściciel dodatkowych zabezpieczeń nie wprowadzi, będzie musiał zlikwidować interes. Problemów z „ modernizacją ”nie będą miały duże koncerny jak PKN Orlen, Lotos, Shell, które to koncerny stanowią ponad połowę z 6,7 tysięcy stacji w Polsce.. Z 2,5 tysiąca stacji małych- 1,2 do 1,3 tysiące- nic w tej sprawie na razie nie robi. Właściciele 600-700 w ogóle nie doczeka się inwestycji- ocenia pan Marek Pietrzak, prezes Stowarzyszenia Niezależnych Operatorów Stacji Paliw. Tyle niezależnych stacji zniknie z rynku. Być może zostaną kupione przez wielkie koncerny i wciągnięte do swojej sieci. Monopolizacja będzie postępować ze stratą dla klienta. Pozostałe niezależne stacje wykończy się następnym razem wprowadzając kolejne uszczelnienia zbiorników, nie za 100 000, czy 200 000 złotych, ale za 500 000 złotych. I prowadzenie stacji uzależni się na przykład- od znajomości chińskiego. Wszystkich pracowników.. Łącznie ze sprzątaczkami.. I nie wiadomo, kto wpadł na taki pomysł, kto go forsował, kto zaakceptował? Żaden dziennikarz się nie ośmieli zadać takiego pytania, bo gazeta może stracić reklamodawcę.. W takim razie morda w kubeł.. A co tam kilkaset prywatnych, niezależnych stacji.. Niech spadają na drzewo.. Duży może więcej, tym bardziej jak pomagają mu przepisy będące dla niektórych śmiercionośną bronią.. I czy potrzeba rewizji, kontroli, nasyłania jeden na drugiego.. Wystarczą odpowiednie przepisy zabijające działalność, przepisy z pogranicza ekologii i bezpieczeństwa.. I wykończą każdego.. Oczywiście nadal mamy „wolny rynek” i swobodę działalności gospodarczej, tak „ wolny”, jak może być wolność traktowana, jako dobro cenne.. A skoro wolność jest dobrem cennym, to należy ją reglamentować, nieprawdaż? Tak jak w Kołobrzegu władza zaczęła reglamentować wolność gospodarczą, a dotyczącą handlujących na bulwarze nadmorskim zachodzącego słońca w myśl ustawy uchwalonej przez demokratyczny Sejm przy pomocy Komisji” Przyjazne Państwo”, w której na początku jej istnienia grał pierwsze skrzypce pan Janusz Palikot, a potem poseł SLD z Radomia, pan Marek Wikiński, a która to Komisja przepchnęła pomysł - w ramach Przyjaznego Państwa- konfiskaty towaru sprzedającemu, nawet, gdy nie jest tego towaru właścicielem.. Bardzo dobry pomysł, bardzo nowoczesny i idący naprzeciw eliminacji ”obywateli” z ulic naszych miast i jak to powiedziała jedna pani z urzędu w Kołobrzegu” poprawi się estetyka miasta”(???) Ach! O estetykę chodzi najbardziej, a nie o to, żeby ludzie mieli zajęcie i mogli sobie popracować i dorobić do głodowych emerytur i rent.. Lepiej jak zdychają i idą po pomoc do demokratycznego państwa prawnego, żeby zabić w nich do reszty przedsiębiorczość i uwikłać ich w państwo. Człowiek samodzielny to wielkie niebezpieczeństwo dla socjalistycznego państwa prawnego i dla biurokracji.. Człowiek zabiedzony i zgnojony i niesamodzielny- to dobry materiał na niewolnika demokratycznego państwa prawnego urzeczywistniającego zasady społecznej sprawiedliwości.. A przecież w przyszłości ma być państwo niewolnicze oparte o wzory Orwella.. Jak najbardziej go przywiązać do państwa i pozbawić samodzielności.. Żeby był pod kontrolą - i słuchał mądrzejszych i ważniejszych, którzy będą kierować jego życiem.. Zamiast umożliwiać ludziom samodzielne działanie, popieranie ich i tworzenie im warunków do samorealizacji, jedyne, co państwo potrafi - to prześladować tubylców, jakby ludzie mieszkający w Polsce byli największymi wrogami władzy.. Ki diabeł, że Polacy są największymi wrogami władzy.. To, kogo reprezentuje władza? Czyje interesy realizuje i do czego dąży? „Socjaliści zawsze zostawiali Hiszpanię bez pieniędzy” - wykrzykiwał wczoraj podczas demokratycznych wyborów jeden z wybierających. I miał rację: bo jeśli chodzi o matematykę lewica socjalistyczna najbardziej umie odejmować i dzielić, w przeciwieństwie do prawdziwej prawicy, która mnoży i dodaje.. Ale skoro od dwudziestu dwu lat na scenie politycznej w Polsce nie ma prawdziwej prawicy, tak jak zresztą wcześniej od czasu Związku Patriotów Polskich, no i wcześniej od czasów sanacji- to nie dziwota, że rządzący jedynie doskonalą się w odejmowaniu i dzieleniu, no i – co za tym idzie- zadłużaniu.. Zadłużanie jest najważniejszym celem lewicy wszelakiej i socjalistów demokratycznych. Właśnie zadłużanie, jakby wszyscy rządzący się zmówili, że trzeba zadłużać i dawać zarobić bankierom. I okradać całe narody, nie tylko indywidualne osoby, które zresztą na swoją odpowiedzialność się zadłużają.. Indywidualnie- to indywidualnie. Niech każdy robi, co uważa.. Ale zadłużanie państwa, czyli ludzi w nim mieszkających, bez zgody tych ludzi? Może zjazd rabinów, który odbył się w Warszawie coś zmieni.. Przybyło ich z całej Europy stu pięćdziesięciu.. Rabinom chodzi o wyzwanie dla judaizmu na Starym Kontynencie i sprawy uboju rytualnego.. Nie znam szczegółów zjazdu Rabinów Europy, ale spotkało nas szczególne wyróżnienie, jako Polaków.. Gościć tak zacne gremium w Warszawie? Szkoda, że media szeroko nie relacjonowały spotkania, bo można byłoby się wiele dowiedzieć.. Przynajmniej po uczestnikach Zjazdu.. Może sprawy uboju rytualnego byłyby nam przybliżone. No i ciekawi mnie stanowisko ekologów w tej sprawie; czy protestują, czy może jakoś sprawa uszła w tłoku, tak jak przy budowie North Stream.. Jakoś ekolodzy zaspali? Ale w przypadku Rospudy – byli bardzo ożywieni.. Zawsze twierdziłem, że ekologia jest instrumentem politycznym dyscyplinowania mas i firm. Zawsze – jak się ma taki instrument- można nacisnąć politycznie.. Tym bardziej, jak się jest proeuropejskim patriotą.. WJR
Ziobryści mają plan. Ale nie wszystko zależy od nich. Zbigniew Ziobro, Jacek Kurski i Tadeusz Cymański pożegnali się ostatecznie z PiS. Można twierdzić, że Jarosław Kaczyński nie zrobił wszystkiego, aby ich zatrzymać. Ale też można było odnieść wrażenie, że Ziobro podjął pod wpływem Kurskiego decyzję o budowaniu własnej formacji już kilka tygodni temu, choć kokietuje dziś, że nie ma ani nazwy, ani statutu, ani logo. Gra mogła pójść, co najwyżej o odciągnięcie od nich Cymańskiego czy grupy posłów na polski Sejm. Tu rzeczywiście politycy PiS nie zrobili wszystkiego. Plan Kurskiego jest znany – on sam opowiada o nim dość otwarcie kolegom z europarlamentu. Mała frekwencja i kiepska konkurencja ze strony PiS, który wystawi zapewne wysłużonych i niezbyt mocnych kandydatów, ma umożliwić przekroczenie bariery pięcioprocentowej w kolejnych wyborach do europarlamentu w roku 2014. Kurskiemu zależy na wystawieniu najbardziej znanych nazwisk – stąd gotowość do zaproszenia na listy znanych postaci z PJN, z Pawłem Kowalem na czele. Ale ten element planu może się okazać wątpliwy. Bo Ziobro i Kurski nie chcą łączenia się z nimi na partnerskich zasadach, a przyjęcie do własnego ugrupowania. Dalszym ciągiem scenariusza mają być wybory prezydenckie w czerwcu 2015. Ziobro po świeżym sukcesie w wyborach europejskich, może dorównać, albo lekko przegonić Jarosława Kaczyńskiego. Żaden nie wygra, możliwe, że żaden nie wejdzie do drugiej tury. Ale Ziobro pokaże swoją siłę. I w kilka miesięcy później ma być już równorzędnym konkurentem PiS w wyborach parlamentarnych.
Proste, ale czy możliwe do wykonania? PJN celował w grupę wyborców między PiS i PO – tym, którzy poparli Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich, ale już nie poparli PiS w wyborach samorządowych. Była to grupa realna. Ziobro ma na razie pomysł na walkę o tych samych wyborców, którzy popierają dziś partię Kaczyńskiego. Widać to było po sejmowej debacie nad expose Tuska. Beata Kempa poruszyła te same wątki, co Kaczyński: zagrożenia związane z euro i pakietem klimatycznym, porażka w dziedzinie edukacji itd. Mówiła o nich, co ważniejsze tym samym językiem. Takie zderzenie grozi licytacją prawicowym radykalizmem. Ale bardzo utrudnia Ziobrze sytuację: bo to Kaczyński jest naturalnym liderem tego sposobu myślenia. On musi przekonać, że „zrobiłby to samo, tylko lepiej”. Są i inne wątpliwości. Centrum debaty będzie jednak Sejm. Trudno będzie, więc uczestniczyć w niej na równych zasadach europosłom. Prawicowe media nie poparły jednak Ziobry. Na przykład ojciec Rydzyk postanowił najwyraźniej zachować neutralność. A to nie wystarczy nowemu ugrupowaniu. Znaczenie ma też przewaga organizacyjna i finansowa wspieranego z budżetu pisowskiego kolosa. Nie jest też pewne, czy Ziobro i Kurski są gotowi do wieloletniej ciężkiej pracy. Na razie ruszają w Polskę przekonywać do siebie wyborców. Nie będzie im łatwo, zwłaszcza, że przylgnęła do nich etykieta rozbijaczy jedności. Na spotkaniach z „prawicowym ludem” czekają ich trudne pytania. Piotr Zaremba
Rurociąg przyjaciół Polska zapłaci miliard złotych za budowę trzeciej nitki naftociągu Przyjaźń, a skorzystają na tym Rosjanie Trzecia nitka rurociągu naftowego Przyjaźń to najbardziej tajna inwestycja w historii III RP. Tajemnicą jest, jakimi kryteriami kierowano się przy wyborze wykonawcy. Nie wiadomo nawet, po co w ogóle zaczęto budować rurociąg. A wszystko, dlatego, by ukryć skok na publiczną kasę kolejnej grupy trzymającej władzę. W tym wypadku w jej skład wchodzą ministrowie z SLD, byli generałowie Wojska Polskiego, policji i służb specjalnych. Decyzja o budowie trzeciej nitki rurociągu Przyjaźń nie ma ekonomicznego uzasadnienia: zdolność przesyłu ropy z Adamowa do Płocka wynosi 43 mln ton rocznie, co o 250 proc. przekracza nasze zapotrzebowanie. Ropę można sprowadzać do Polski także przez Naftoport, którego zdolność przesyłowa wynosi 30 mln ton rocznie. Budowa trzeciej nitki może służyć jedynie Rosji, dla której - w przeciwieństwie do Polski i Niemiec - przepustowość pierwszej i drugiej nitki rurociągu jest zbyt mała. Obecnie całą nadwyżkę wydobywanej ropy Rosjanie wysyłają tankowcami przez Morze Czarne i Śródziemne. Po zrealizowaniu inwestycji Rosjanie uzyskają tańszą drogę transportu. Kiedy do tego dojdzie, zmonopolizują europejskie rynki.
Przetarg aranżowany Na początku 2002 r. Przedsiębiorstwo Eksploatacji Rurociągów Naftowych (PERN) ogłosiło przetarg na budowę trzeciej nitki rurociągu naftowego Przyjaźń: od granicy polsko-białoruskiej w Adamowie do Plebanki koło Płocka. Szefem PERN został Stanisław Jakubowski, członek władz krajowych SLD. Choć w przetargu (rozstrzygniętym we wrześniu 2002 r.) brali udział potentaci z branży budowy rurociągów, koordynowanie projektu, a więc i kontrolę nad wydatkowaniem publicznych pieniędzy, powierzono utworzonemu na potrzeby przetargu konsorcjum Prochem-Megagaz. Na realizację inwestycji konsorcjum otrzymało od PERN miliard złotych. Odpowiedni obrót papierami i przepuszczenie transakcji przez podwykonawcze firmy krzaki umożliwia wyciągnięcie z takiego kontraktu kilkunastu procent jego wartości. Według Wiesława Kaczmarka, który był ministrem skarbu w rządzie Leszka Millera, kiedy decydowano o przetargu, wszystko zaaranżował Andrzej Piłat, wiceminister infrastruktury i były mazowiecki baron SLD. - To Piłat, który był moim partyjnym przełożonym, forsował Stanisława Jakubowskiego na prezesa PERN - opowiada Kaczmarek. Według byłego ministra, wygrana Jakubowskiego w konkursie miała umożliwić Megagazowi zwycięstwo w przetargu. Skoro Kaczmarek wiedział o ustawieniu przetargu, dlaczego wcześniej nic nie powiedział? To kolejna - po sprawie Andrzeja Modrzejewskiego, byłego prezesa Orlenu - tajemnica, o której Kaczmarek mówi z dwuletnim opóźnieniem. Były minister skarbu sugeruje, że zwycięstwo Megagazu ma związek z tym, iż członkiem rady nadzorczej tej firmy jest syn Piłata. Piłat w rozmowie z "Wprost" twierdzi, że Kaczmarek go oczernia. - Mój syn jest dorosły, robi, co chce, a z kontraktem Megagazu nie miałem nic wspólnego - zapewnia.
Sami swoi Megagaz to typowa firma nomenklaturowa. Jej prezesem jest Zbigniew Sowiński, mający wielu przyjaciół w MON i Sztabie Generalnym Wojska Polskiego. W czasie, gdy rozstrzygano przetarg, wiceprzewodniczącym rady nadzorczej Megagazu był Wiesław Huszcza, były skarbnik SdRP. Potem nazwisko Huszczy pojawiło się w kontekście afery z tzw. jednorękimi bandytami. Był on też wiązany z aferą spółki Epit, która na lotnisku wojskowym w Białej Podlaskiej miała zbudować polskie Las Vegas. Później na interesach z Huszczą kilka milionów złotych straciła Mennica Państwowa. Przewodniczącym rady nadzorczej Megagazu był Jerzy Napiórkowski, wiceminister finansów w latach 1986-1990, jeden z bohaterów tzw. afery karabinowej (Polaków, których oskarżono o nielegalny handel bronią z Irakiem, zatrzymano w 1992 r. w Niemczech i USA). Wiceprzewodniczącym rady nadzorczej Megagazu podczas zawierania kontraktu z PERN był Roman Kurnik, były kadrowiec SB, potem zastępca Marka Papały, komendanta głównego policji, a następnie doradca wiceministra spraw wewnętrznych Zbigniewa Sobotki. Bezpośrednio przed zawarciem kontraktu pomiędzy PERN i Prochem-Megagaz wiceprzewodniczącym rady nadzorczej w tej ostatniej spółce był również Andrzej Celiński, obecnie jeden z liderów SDLP. W spółce Megagaz aż się roi od byłych funkcjonariuszy SB, UOP i emerytowanych wysokich oficerów Wojska Polskiego. W Megagazie zatrudniony jest m.in. generał w stanie spoczynku Andrzej Ratajczak, jeszcze rok temu pełnomocnik dowódcy wojsk lądowych ds. mienia wojskowego, a wcześniej odpowiedzialny za logistykę w Śląskim Okręgu Wojskowym, oraz gen. Marian Robełek, były zastępca szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Udziałowcem Megagazu jest Biuro Podróży First Class SAZ SA. W jego radzie nadzorczej zasiadają m.in. emerytowany admirał Romuald Waga, członek Rady Bezpieczeństwa Narodowego przy Prezydencie RP, Piotr Barański, szef kadr w nieistniejącym już Ministerstwie Współpracy Gospodarczej z Zagranicą, i Roman Kurnik. To głównie dzięki niemu First Class przed dwoma laty otrzymała od Komendy Głównej Policji wyłączność na zamawianie biletów lotniczych dla policji. Kiedy sprawę ujawniono, ówczesny szef MSWiA Krzysztof Janik zapowiedział kontrolę i wyciągnięcie konsekwencji. Nic takiego się jednak nie stało. Czy i tym razem możni protektorzy nie dopuszczą do wyjaśnienia przedsięwzięcia, które przynosi korzyści wyłącznie Rosjanom i na którym zarabiają osoby wiele razy narażające skarb państwa na straty? Wojciech Sumliński
Wojciech Sumliński wygrał z Megagazem w sądzie! Sąd: "Pozwany zebrał materiały w sposób wzorcowy" Swoje przejścia Sumliński opisał w wydanej właśnie książce "Z mocy bezprawia". Wojciech Sumliński – chyba najbardziej zmaltretowany przez służby specjalne dziennikarz śledczy – właśnie odniósł ważne i symboliczne zwycięstwo w swej walce z systemem III RP. Przed sądami wszystkich instancji wygrał (ostatnia rozprawa zakończyła się w ten piątek) proces cywilny wytoczony mu przez spółkę Megagaz, w której byłych funkcjonariuszy tajnych służb dziennikarz naliczył niczym skwarek w dobrej kaszy. Megagaz obraził się o artykuł opublikowany w nieistniejącym „Życiu” oraz w przedlisowym „Wprost”. Proces, trwający trzy lata był dla Wojtka bardzo uciążliwy. Ale jednocześnie pokazujący, że nic w państwie Tuska nie dzieje się przypadkowo. Choć artykuł o Megagazie powstał wiosną 2004 r., to spółka wytoczyła proces dziennikarzowi dopiero… w maju 2008 r. - tuż po tym, gdy funkcjonariusze ABW wyprowadzili go z domu w kajdankach, a prokuratura postawiła mu najpierw zarzut handlu aneksem do raportu z likwidacji WSI, a gdy okazało się to bujdą na kwadratowych kołach, akt oskarżenia uratowano zarzutem „usiłowania płatnej protekcji”. Proces jest w toku. Wojciech Sumliński tak ocenia dziś z perspektywy czasu pozew Megagazu:
Była to klasyczna próba dobicia dziennikarza, który tak zaszedł im za skórę. Podczas piątkowej apelacji sędzia odrzucając skargę Megagazu stwierdził w uzasadnieniu m.in., że:
bezdyskusyjne jest, że pozwany zebrał materiały w sposób wzorcowy. A jego praca nad spornym artykułem stanowi wzorcowy przykład jak należy weryfikować informacje i opisywać tak skomplikowane sprawy. Kilkanaście miesięcy wcześniej, podczas rozprawy przed sądem okręgowym, sędzia Bożena Lasota, także nie pozostawiła złudzeń, co myśleć o sprawie Megagaz kontra Sumliński. W uzasadnieniu oddalającym pozew czytamy:
W ocenie sądu pozwany wykazał się niezwykłą rzetelnością. Wykazali to świadkowie i dokumenty. Sędzia Lasota podkreśliła też, że wszystkie zarzuty z tekstu Wojtka potwierdził audyt dokonany w spółce po publikacji artykułu. Co łączy sprawę Megagazu ze sprawą Aneksu? Jedno nazwisko: oficera WSW, potem Wojskowych Służb Informacyjnych – pułkownika Aleksandra L. W sprawie Aneksu jest on współoskarżonym Wojciecha Sumlińskiego i złożył on wniosek o dobrowolne poddanie się karze, co siłą rzeczy bardzo utrudnia obronę dziennikarzowi. Od początku śledztwa L. rzetelnie współpracuje z prokuraturą przeciwko Sumlińskiemu. W sprawie Megagazu L. był informatorem Wojtka. W czasie procesu jednak próbował dowieść, że to nieprawda. Oddajmy, więc jeszcze raz głos sędzi Barbarze Lasocie, która najwyraźniej nie uwierzyła panu pułkownikowi:
Słowa Aleksandra L. można określić nie tylko, jako kłamliwe, ale i urągające podstawowym zasadom logicznego myślenia. Prokuraturze oskarżającej Wojciecha Sumlińskiego gratulujemy doboru współpracownika. Jaki pan, taki kram?
Dziennik Sławomira Sieradzkiego
Unijny budżet na 2012 rok, złą prognozą dla tego na lata 2014-2020
1. Właśnie zakończyły się negocjacje Komisji Europejskiej, Rady i Parlamentu na temat ostatecznego kształtu budżetu UE na rok 2012. Wprawdzie jeszcze w tej sprawie ma podjąć decyzję PE w głosowaniu, a także Rada Europejska, ale już nic w nim się nie zmienią, bo muszą uszanować wcześniej zawarty kompromis. Tyle tylko, że ten kompromis został narzucony przez wiodące kraje UE tzw. płatników netto, a głównie Niemcy i Francję. Te dwa kraje chciały budżetu oszczędnego i w związku z tym jest on zaledwie 1,8% wyższy od tegorocznego, a przy przewidywanej 2% inflacji w UE, realnie nawet trochę niższy. W stosunku do tego, co zaproponowała KE jest on niższy o ponad 4 mld euro i w płatnościach, wynosi niewiele ponad 129 mld euro, a więc zaledwie unijnego 0,98% PNB. Mniejsze o ponad 1 mld euro będą wydatki na politykę społeczną, o 1,3 mld euro wydatki na politykę regionalna i ponad 0,3 mld euro na politykę zagraniczną. Polska ponoć z tych oszczędności wyjdzie obronną ręką, bo w cięciach, bo chroniono fundusz spójności, ale wyraźnie widać, że negocjacje dotyczące finansów w UE polegają wręcz na dyktacie duetu Niemcy-Francja bez oglądania się na kogokolwiek.
2. Bardzo źle to wróży negocjacjom w sprawie wieloletniego budżetu UE, czyli tzw. Perspektywy Finansowej na lata 2014-2020. Platforma wprawdzie już obiecała w kampanii wyborczej uzyskanie z tego budżetu kwoty 300 mld zł (około 80 mld euro) tylko na politykę regionalną, co legitymizowali w wyborczym spocie tej partii, Przewodniczący PE Jerzy Buzek i Komisarz ds. budżetowych Janusz Lewandowski, ale to, co się stało z budżetem na 2012 rok, nie wróży dobrze temu zobowiązaniu. Po pierwsze wszystko wskazuje na to, że budżet UE na lata 2014-2020 będzie prawdopodobnie uchwalony dopiero na początku 2014 roku. A więc konia z rzędem temu, kto już w tej chwili jest w stanie powiedzieć jak duży on będzie, a już określenie ile pieniędzy przypadnie poszczególnym krajom członkowskim, to wręcz działalność wróżbiarska. Wynika to głównie z coraz trudniejszej sytuacji gospodarczej i finansowej w także wiodących krajach UE. Stąd właśnie list do Komisji Europejskiej podpisany przez przywódców aż 11 państw członkowskich (w tym Niemiec i Francji), które chcą zmniejszenia projektu budżetu UE przygotowanego przez KE aż o 120 mld euro do około 900 mld euro, czyli na około 0,9% PNB Unii Europejskiej.
3. Już przy tym, co zaprojektowała Komisja Europejska środki na Wspólną Politykę Rolną, a dokładnie na II filar tej polityki, czyli modernizację terenów wiejskich pieniądze mają być mniejsze aż o 50 mld euro w stosunku do obecnego siedmiolecia. Polska, która do tej pory otrzymuje na ten cel około 2 mld euro rocznie straci część środków na ten cel nawet gdyby budżet na lata 2014-2020 został uchwalony w wersji przyjętej przez KE. Ale jak już zasygnalizowałem budżet ten będzie o 120 mld euro mniejszy niż chce KE i jest to w zasadzie przesądzone, bo tak chcą Niemcy i Francja. Na czym te pieniądze mogą być zaoszczędzone?. Na dwóch najważniejszych politykach unijnych regionalnej i rolnej, czyli tych, z których głównie korzysta nasz kraj. Po 80 mld euro dla Polski na politykę regionalna zostanie tylko wspomnienie. Dodatkowo „nasz” komisarz ds. budżetowych Janusz Lewandowski zgodził się wpisać do propozycji Komisji, aby środki z Funduszu Spójności mogły być zatrzymane dla każdego kraju, w którym deficyt sektora finansów publicznych przekracza 3% PKB A deficyt tego sektora to nie tylko deficyt budżetowy, ale także deficyt sektora samorządowego i deficyt sektora ubezpieczeń społecznych. Przy znanych już naszych problemach z demografią i postępującym się wydłużeniem przeciętnego okresu życia, deficyt sektora ubezpieczeniowego będzie z roku na rok większy. Nawet gdybyśmy zapanowali nad deficytem budżetowym to ograniczenie deficytu całego sektora finansów publicznych poniżej 3% PKB i utrzymanie go na tym poziomie przez wiele lat będzie niezwykle trudne. No, ale kapania wyborcza już się zakończyła, Platforma wygrała wybory, więc teraz może się już przyznać nie tylko, że Polska nagle przestała być zielona wyspą, a i że z budżetu europejskiego na lata 2014-2020 otrzymamy znacznie mniej pieniędzy niż niż jeszcze niedawno rządzący obiecywali. Zbigniew Kuźmiuk
Pracownicy socjalni Marszu Niepodległości i przyszywany wujek. Ale tego marszu nie da się już zatrzymać!Sukces ma wielu ojców, tymczasem w przypadku Marszu Niepodległości mamy do czynienia nie tyle z chętnymi do przyznania się do ojcostwa, ale raczej z pracownikami socjalnymi, którzy Marsz Niepodległości chcą tego ojcostwa pozbawić. Obecna formuła, rozpoczęta przez ONR i Młodzież Wszechpolską, według mnie w tym roku ostatecznie się wyczerpała. Mogę zrozumieć publicystów, którzy wobec siłowej blokady marszu, proponują kontynuację. Ale odradzam. Trzeba to przemyśleć. Przyszłoroczny marsz musi być organizowany przez mainstream prawicowy. Nie powinniśmy być łączeni np. ze skrajnym językiem ONR. Trzeba też pomyśleć o silniejszej ochronie. I sprawdzeniu uczestników marszu – tak w wywiadzie dla Polityce.pl następnego dnia po Marszu mówił Piotr Semka.Ojcostwo ONR-owi postanowił odebrać również Piotr Zaremba:
Za rok warto by może pomyśleć o szerzej formule tego Marszu. Niekoniecznie z ONR w roli jednego z głównych rozgrywających. Do grona tych zacnych publicystów, którzy postanowili wejść w rolę pożytecznych pracowników socjalnych, dołączył nawet przedstawiciel prezydenta. Tomasz Nałęcz stwierdził:
Pod auspicjami prezydenta i z jego udziałem z Placu Trzech Krzyży mógłby w przyszłym roku wyruszyć w kierunku Belwederu wspólny Marsz Niepodległości. (…) Z tego co wiem to i prezydentowi Komorowskiemu podoba się ten pomysł.(…) Prezydent pragnąłby, aby w takim marszu znalazło się miejsce dla całego spektrum postaw - od profesora Jana Żaryna po Sławomira Sierakowskiego. Zapewne samemu Nałęczowi też się pomysł podoba. W przeddzień takiego Internacjonalistycznego Marszu Niepodległości doradca prezydenta, zapowiadając, że w marszu pójdzie w parze z posłem Biedroniem, mógłby po raz kolejny powtórzyć swoje słowa z roku 2005:
jutro dla wszystkich osób nietolerancyjnych w Warszawie będę gejem. Sądzę, że to byłyby słowa najbardziej godne dla tej wizji świętowania Niepodległości, jaką reprezentuje środowisko Sławomira Sierakowskiego.Z jednej strony pracownicy socjalni tacy jak Semka i Zaremba, a także zwolennik integracyjnych marszów i parad Tomasz Nałęcz, z drugiej strony pojawił się także przyszywany wujek Marszu Niepodległości, gotowy Marsz przejąć i poprowadzić. Tym wujciem okazał się Kongres Nowej Prawicy, który jeszcze przed Marszem Niepodległości robił różne dziwne podchody, aby pokazać, że to KNP i jej lider stanie na czele tego marszu. Najlepiej chyba jednak oddaje to, co zamierzała i nadal zamierza KNP wykonać w stosunku do Marszu Niepodległości ta relacja jednego z uczestników Marszu. Na facebooku uczestnik marszu umieścił zdjęcie, na którym zaznaczył jednego z liderów KNP opisując go „Antyklerykalny osobnik” i dodał do tego zdjęcia komentarz:
W pociągu do Poznania wraz z innymi bezbożnikami z Nowej Prawicy kpił z biorących udział w Marszu Niepodległości katolików oraz z hasła „Wielka Polska Katolicka” i zastanawiał się jak przejąć marsz dla własnego, liberalnego ugrupowania (…). Oczywiście, nikt Marszu Niepodległości nie przejmie. Nawet prezydent ze swoją Kompanią Honorową Wojska Polskiego, która to kompania w Narodowe Święto Niepodległości musiała zmieniać trasę swojego przemarszu przez niemieckich przyjaciół Sławomira Sierakowskiego. Być może, dlatego Tomasz Nałęcz chce, aby w prezydenckim marszu uczestniczył szef Krytyki Politycznej. To zapewni bezpieczeństwo i da gwarancję, że polscy żołnierze nie będą musieli znowu zmieniać trasy przemarszu. Ale po tych próbach majstrowania przy Marszu widać, że różne środowiska czegoś się po prostu przestraszyły. Tak jak lewica przestraszyła się odradzającego się „nurtu narodowo-katolickiego” tak ci, którzy działają po przeciwnej stronie również się przestraszyli. Zlękli się, że powstaje coś, nad czym nie mają kontroli, że być może rodzi się ruch, nad którym nie będą mieli władzy, gdyż ten ruch wyłoni nowych liderów, a tym samym zacznie odbierać im tę część sceny politycznej, ten elektorat, który tak sobie wydawało się, że na długie lata zagospodarowali. Stąd niepokój pracowników socjalnych, stąd niepokój przyszywanych wujciów, którzy boją się, że ostatecznie już odejdą w niebyt. A wszystko wskazuje na to, że za rok Marsz Niepodległości będzie jeszcze większy, jeszcze silniejszy i będzie mobilizował, aktywizował i motywował do działania kolejne środowiska patriotyczne. Tego Marszu nie da się już zatrzymać… Dziennik Jerzego Wasiukiewicza
Olewnik; samo-uprowadzenie, samo-zabójstwo, samo-zakopanie. Gdy śp. Zbigniewa Wassermana zaprosili do samolotu Kaczyński z Sossinem, można już stawiać takie tezy o samo-uprowadzeniu K. Olewnika. Gdy śp. Zbigniewa Wassermana zaprosili do samolotu Kaczyński z Sossinem można już stawiać takie tezy o samo-uprowadzeniu K. Olewnika, ponieważ Pani Kempa i Pan Dera są zajęci sprawami stricte politycznymi i organizacyjnymi. Patologia władzy to nie jest zjawisko nowe, a istnieje, ponieważ bandzior z okrągłego stołu J. Kaczyński w wyrafinowany sposób uniemożliwia z pomocą swych protektorów powołanie normalnego ugrupowania prawicowego i patriotycznego. Ja zrozumiałem ten jego cwancyk, gdy w 3 miesiące od zamachu stanu, który on nazywa „zostali zdradzeni o świcie” zjawił się pod Krzyżem manifestując niejako swoją polskość, z którą ma tyle wspólnego, co Palikot z wiarą. Przypomnę tylko dwa zasadnicze elementy na podstawie, których opieram swe tezy. Pierwszy element to Petycja nr 1248/2007 do Parlamentu Europejskiego. Kaczyński, Wojciechowski i cały PiS przyzwala na okradanie rolników przez swych dawnych kolesiów z AWS, czyli PO. Co kradną ich kryminalni ziomale? Otóż dwie sprawy zasadnicze dopłaty rolnicze i zabytki wpisane do Rejestru Zabytków na takiej samej zasadzie jak kiedyś najeźdźca rabował Polaków uniemożliwiając normalną egzystencję poprzez zabór bieżących dochodów i zabór rzeczy cennych, aby zniewolić Naród wydając oczywiście stosowny dokument, aby było zgodnie z prawem. Prawem bandziorów i zbrodniarzy u władzy. Oczywiście Wojciechowski zabierał głos na forum Parlamentu Europejskiego, ale problem tkwi zawsze w szczegółach. Wiceprzewodniczący Komisji Rolnictwa Parlamentu Europejskiego masowo produkuje się w Radio Maryja natomiast zaniedbuje swoje obowiązki w Brukseli i Strasbourgu. Propaganda polegająca na tym, że Wojciechowski dba o rolników w Polsce jest zdumiewająca i posunięta do granic absurdu, ponieważ Polska to taki kraj w Unii gdzie; gdy myli się urzędnik wsadzają do więzienia rolników. Pragnę przypomnieć, że zatajanie prawdy to kłamstwo, a społeczne środki przekazu zgodnie z nauką Kościoła nie mogą być elementem dezinformującym społeczeństwa poprzez zatajanie istotnych informacji publicznie dostępnych. Wojciechowskiemu jednak nie przeszkadza, aby z inicjatywy tego, który wyśmiewał się wraz Kwaśniewskim z Jana Pawła II podpisywać razem petycję poparcia dla Izraela w sprawie niepodległości Palestyny, pomimo, że Izrael nie jest członkiem Wspólnoty Europejskiej. Janusz Wojciechowski, jako Wiceprzewodniczący Komisji Rolnictwa Parlamentu Europejskiego nigdy na poruszył na forum Komisji Rolnictwa PE spraw okradania rolników w Polsce i zamykania ich do więzień, gdy myli się urzędnik, mimo, że tę funkcje pełni już drugą kadencję od czasu wejścia Polski do Unii. Wcześniej, co niewielu wie to właśnie za sprawą Wojciechowskiego, jako Prezesa PSL zostały wynegocjowane warunki przystąpienia w Wspólnoty, które przedstawiał J. Kalinowski. Dodam, że Zbigniew Kuźmiuk był prominentnym działaczem PSL opcji okradania rolników przez zaniechania zanim na stałe związał się z Jarosławem Kaczyńskim w pseudo-opozycji i pseudo-krytyce władzy, aby pozostawać przy korycie i garnuszku społeczeństwa.
Treść Petycji nr.1248/2007 jest dostępna tutaj:
http://rafzen.wordpress.com/2010/07/02/petycja-1248-2007-parlament-europejski/
Drugim elementem tezy jest działalność organizacji legalnie działających w Polsce. Współpraca z nimi to fikcja, a najlepszym przykładem to dwa wnioski. Pierwszy to wniosek do śp. L. Kaczyńskiego o delegalizację partii o charakterze kryminalnym tj. Platformy Obywatelskiej, a drugi wniosek do członków Zgromadzenia Parlamentarnego w Polsce o postawienie Tuska, Klicha, Millera i Janickiego przed Trybunałem Stanu za spełnione groźby karalne i śmierć dwóch Prezydentów RP. Na pierwszy wniosek otrzymaliśmy odpowiedź, z którą się nie zgadzamy, ponieważ, Prezydent posiada Konstytucyjne prawo zwrócenia się do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie działalności partii politycznej, jako gwarant przestrzegania zasady demokratycznego państwa prawnego wyrażonego w definicji na podstawie prawa i w granicach prawa.. Mocnym argumentem uzasadniającym wniosek było stanowisko Parlamentu Europejskiego potwierdzając i uznając poważne naruszenia prawa unijnego w przedmiocie Wspólnej Polityki Rolnej. Parlament nawet wystosował Notę Dyplomatyczną do Rządu w Polsce w tej sprawie.
Wniosek dostępny tutaj: http://rafzen.wordpress.com/2011/03/12/faryzeusze-demokracji/
Drugiego wniosku o pociągnięcie przed Trybunał Stanu J. Kaczyński zabronił rozdawać parlamentarzystom, mimo, że nie są to jego osobiste środki finansowe, dzięki którym funkcjonuje Klub Parlamentarny w Sejmie, a środki na ich działalność pochodzą od nas Polaków i czynić tak nie powinien.
http://rafzen.wordpress.com/2010/11/12/trybunal-stanu/
Kończąc pragnę uzupełnić i podsumować. Nie tylko ja, moje środowisko jest represjonowane przez bandziorów z okrągłego stołu. Najlepszym przykładem niech będzie rodzina Państwa Olewników. Dlaczego oni? To rodzina o tradycjach lewicowych w przeciwieństwie do nas i dlatego można w miarę obiektywnie stwierdzić na ich przykładzie oraz naszym, iż kryminalizacja władzy w Polsce jest możliwa, ponieważ partie polityczne obecne w Sejmie na kryminalizację władzy przyzwalają. Ostatnio nie zdziwiło mnie, że powrócono do wersji samo-uprowadzenia ich syna. Ta teza sama się uzasadnia przez liczne samobójstwa kluczowych świadków i posiada ostateczne orzeczenie w tej sprawie. Jeżeli było samo-uprowadzenie to także doszło do samobójstwa i samo-zakopania. Jak również sam sobie jestem winny? Mogłem nie pisać Petycji to nie poszedłbym siedzieć. Prawda, że to ma sens także w uzasadnieniu terroru społecznego stosowanego już na szeroką skalę za sprawą Święta Niepodległości. Rafał Gawronski
Nowe Niewolnictwo? Tekst Charles'a Hugh Smith'a, niezależnego amerykańskiego pisarza, publicysty i komentatora ekonomicznego pt. „500 milionów niewolników długu: Unia Europejska to neofeudalna kleptokracja” to inne spojrzenie na kryzys państw strefy euro. Wychodzi on z założenia, że europejskie banki są współczesnymi feudalnymi rezydencjami i feudalnymi władcami. Wszyscy Europejczycy stają się niewolnikami długu, służących nowej świeckiej świętości: euru. Obecny obraz Unii Europejskiej nie jest tak piękny jak się go nam przedstawia. „Chodzi o pomyślność, która nie dość, że zbudowana jest na długu, ale czyni problem zadłużenia jeszcze większym. Taka rzeczywistość kryje się za fałszywą fasadą wolności gospodarczej/.../ Jak inaczej można nazwać tę absolutną hegemonię banków niż neofeudalizm? Każdy obywatel 27 państw członkowskich w taki czy inny sposób jest związany z wielkimi, ponadnarodowymi bankami, które są dlań zagrożeniem. Większość z tych banków znajduje się w Europie.” Cała sprawa kryzysu państw zagrożonych bankructwem, cały ten medialny zgiełk, ma tylko jeden cel: ratowanie europejskich banków. O ile bankierzy to nowi feudałowie, to politycy unijni są ich wasalami z podległych sobie ziem, wymuszający na swoich poddanych „normy prawne” i idące za nimi - haracze. „Rzeczywistość to biliony euro długu, który nigdy nie zostanie spłacony. Gdyby nie było neofeudalnego ustroju, a banki nie byłyby możnowładcami, problem od razu by rozpoznano i zastosowano środki zaradcze/.../ Dotknięte tym banki, zostałyby ogłoszone bankrutami i zlikwidowane. Ich dług zostałby rozłożony w odpowiednich proporcjach na każde z zadłużonych państw, a w miejsce starego powstałby nowy, zdecentralizowany sektor bankowy, podlegający surowym ograniczeniom/.../ Greccy pracownicy, których płaca została zredukowana, czego żądały banki, służą bankierom. Im też służą niemieccy pracownicy, którzy będą płacić wyższe podatki, by się wypłacić niemieckim i francuskim bankierom. I choć się Niemcom stale powtarza, że ratują Grecję, to Grecja jest tu tylko parawanem, za którym tak naprawdę Niemcy ratują bankierów.” Autor zadaje pytanie: co by się stało gdyby całkowite zadłużenie UE zostałoby wymazane z ksiąg rachunkowych? I odpowiada: „jedyną 'tragedią' byłaby destrukcja banków 'zbyt wielkich, aby upadły' nie tylko w Europie, ale i na całym świecie/.../” Z punktu widzenia „feudalnego państwa utrata ogromnej koncentracji siły i bogactwa byłaby dla panów i ich politycznych sługusów katastrofą” To z jednej strony, ale z drugiej „oznaczałoby to wolność dla 500 milionów niewolników długu w Europie/.../, mających przed sobą i kolejnych generacji perspektywę życia w poddaństwie za zerową płacę/.../” Skąd jednak w tytule słowo: kleptokracja? Wyraz pochodzi ze starożytnej greki i oznacza: kléptein-kraść, kratein-rządzić, czyli dosłownie rządy złodziei. Współcześnie oznacza rządy oparte na korupcji rządzących, wzroście ich majątku i politycznej siły poprzez kolektywne sprzeniewierzenie państwowych funduszy kosztem społeczeństwa, czasami nawet udając, że to dla jego dobra/.../ Póki, co „Europejski Bank Centralny (ECB) i - Europejski Fundusz Stabilności Finansowej (EFSF) będą emitować i pożyczać coraz więcej eur, aby przedłużyć iluzję wypłacalności, a jedyną możliwością spłacenia stale rosnącego długu będzie zabór resztek pożytków z pracy niewolników długu.” Ale „ten schemat europejskiego feudalizmu ma jedną fatalną wadę/.../ Rzecz w tym, że polityczna UE nie jest unią fiskalną, która by mogła uchwalać i kontrolować podatki we wszystkich podległych sobie państwach. Oznacza to, że bankowym feudałom brakuje środków do narzucenia bezpośrednio niewolnictwa wyłącznie dzięki prawodawstwu unijnemu. Zamiast tego musi to robić za pośrednictwem swoich wasali – klasy politycznej w każdym kraju członkowskim, aby to ona nałożyła niewolę na swoich obywateli.” Problem w tym, że na to społeczeństwa nie chcą się zgodzić. „Ewentualna rebelia mogłaby zburzyć cały ten domek z kart, jakim jest dziś neofeudalna Europa. Dlatego lokaje w Brukseli i gdzie indziej gorączkowo usiłują sprzedać 'fiskalną integrację’, jako 'niezbędny krok' dla centralizacji władzy bankowych panów nad wszystkimi 27 krajami. Euro miałoby być narzędziem przymusu.” Smith przypomina główny argument na rzecz wprowadzenia eura: europejskie banki będą mogły udzielać kredyty obywatelom i poszczególnym krajom członkowskim w stabilnej walucie gwarantując, że kwoty te zostaną następnie spłacone w tej samej walucie bez względu na kondycję wierzycieli. Był to bardzo dobry interes dla banków, które „na dzień dobry” dostały licencję na generowanie wielkich profitów, zatwierdzonych i zagwarantowanych przez UE i ECB. W starym, skądinąd ryzykownym systemie niezawisłych państw i walut, jakikolwiek bank, który byłby na tyle szalony, aby pożyczyć dużo słabym państwom i ich obywatelom i gdyby w konsekwencji do całkowitych spłat nie doszło, poniósłby olbrzymie straty o ile w ogóle by przetrwał. Weźmy np. pożyczkę dla Grecji w wysokości 1 mld drachm zakładając, że drachma równałaby się dolarowi. Następnie załóżmy, że w momencie całkowitej spłaty drachma miałaby wartość 50 centów. W tej sytuacji, licząc w dolarach, bank zaliczyłby stratę 50% Tego ryzyka nie ma w przypadku euro, ale powstało nowe: wasalska klasa biurokratów UE, których celem jest narzucenie regulacji i umożliwienia wyrównania niespłaconego długu poprzez ECB – ponadnarodowego gwaranta dla wielkich banków. ECB został założony na bazie pieniędzy podatników państw członkowskich, rozkładając obciążenia na tak wielką liczbę obywateli, że wydawało się niepodobieństwem, aby tych gwarancji nie dotrzymano. Ale banki były zachłanne i przekroczyły zakładany potencjał UE o biliony eur. Dziś obciążenie długu jest takie, że nawet zyski uzyskane z pracy niewolników nie są wystarczające. Dlatego bankowa magnateria i jej polityczni wasale mają problem. Ponieważ tym pierwszym brakuje legalnych narzędzi do narzucenia nowych danin za pośrednictwem UE, muszą polegać na niezręcznych procesach wytwarzania iluzji i propagandzie.Marek Mróz
Dlaczego powołaliśmy Konwent Narodowy Polski?! Układ próbuje wykreować środowiska, nowoczesnej, liberalnej młodzieży, która miałaby przejąć pałeczkę w sztafecie „przewodzenia” narodowi polskiemu Ponad miesiąc musiał upłynąć od daty wyborów parlamentarnych, nim Donald Tusk, szef zwycięskiej Platformy Obywatelskiej, powołał koalicyjny nowy-stary rząd PO-PSL. Odbyło się to przy wcześniejszym pogwałceniu ordynacji wyborczej, czemu nie przeciwstawił się zarówno Sąd Najwyższy, jak i prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, czyli dwie fundamentalne instytucje ustrojowe, nominalnie odpowiedzialne za porządek konstytucyjno-prawny naszej Ojczyzny. Pogwałcenie prawa wyborczego, złamanie równych praw obywatelskich Polaków, a także pogwałcenie zasad prawa międzynarodowego, odbyło się w tym wypadku także przy milczącej akceptacji partii opozycyjnych -PiS i SLD. Premier Donald Tusk przy pełnej akceptacji prezydenta Bronisława Komorowskiego pozwolili sobie na szkodliwą dla interesów państwa polskiego zwłokę w formowaniu rządu, a premier nie przedstawił w swoim expose żadnego programu nadzwyczajnych działań polityczno-gospodarczych w sytuacji narastającego kryzysu finansowego na świecie, a także rozpadu zasad równoprawności i solidarności państw tworzących tzw. Unię Europejską, która okazała się zwykłą atrapą dla przesłonięcia rzeczywistej dominacji wiodących państw – Niemiec i Francji, a w zasadzie wykorzystania instytucji ustrojowych tych dwóch państw przez bankowo-korporacyjny kompleks, zakotwiczony w centrach światowej spekulacji finansowej. Za powód tłumaczący skandaliczną opieszałość, prezydent i premier RP podali wyższe racje wynikające z tzw. prezydencji Polski w Unii Europejskiej, która opinii publicznej w Polsce przedstawiana była, jako uznanie rangi i autorytetu Polski, a zarazem rzekomej demokratyczności procedur wewnątrzunijnych. W rzeczywistości, w trakcie tzw. prezydencji, Polska odgrywa jedynie rolę biernego uczestnika procesu podejmowania ponadnarodowych decyzji nie tylko przez niewybieralne gremia Unii Europejskiej, ale także przez rzeczywistych dysponentów politycznych i finansowych, ulokowanych w takich gremiach jak Grupa Bilderberg, Komisja Trójstronna oraz bankierskie grupy i konsorcja finansowe z Nowego Jorku, Londynu i Frankfurtu. Przed Polakami, jak i przed wieloma innymi narodami na świecie, coraz trudniej ukryć cele i narzędzia światowej spekulacji oraz globalnej, totalitarnej inżynierii społecznej. Wyzyskiwane narody coraz śmielej i świadomiej artykułują swój sprzeciw i zapowiadają światową rebelię wobec lichwy. Wyprzedzając powszechne niezadowolenie, dla którego naturalnymi ramami są wartości i instytucje narodowe, globalna lichwa zastosowała znane z przeszłości sposoby, jakimi jest prowokowanie konfliktów lokalnych, inicjowanie tzw. „oburzenia skrzywdzonych”, ( ale zawsze kontrolowanych przez lichwę), a również zniechęcanie światowej opinii publicznych do wszelkich form nacjonalizmu. Czarne opinie o „nacjonalistycznym radykalizmie”, kanalizowanie go w wynaturzone i spreparowane formy, czego norweski casus Brejvika jest najlepszym przykładem, a także przypisywanie nacjonalizmowi niezdolności do rozwiązania ponadnarodowych, ogólnoświatowych problemów cywilizacyjnych – to dominujący trend światowych mediów głównego nurtu, tego najefektywniejszego narzędzia socjotechnicznej obróbki świadomości społeczeństw, którym posługują się architekci NWO. Nie może dziwić, że w ten ogólnoświatowy nurt totalnej dezinformacji i manipulacji świadomością wpisały się też media w Polsce, które od niemal dwudziestu lat poddawane wyprzedaży i formatowaniu według dyspozycji globalnej manipulacji, nie pełnią żadnej misji informacyjno-wychowawczej i edukacyjnej wobec społeczeństwa polskiego. Są natomiast sposobem obezwładniania narodowego oporu wobec ekspansji relatywizmu moralnego, zwulgaryzowanego konsumpcjonizmu, stając się narzędziem do zwalczania propaństwowych i patriotycznych postaw Polaków. Najświeższym przykładem bezprzykładnej manipulacji świadomością społeczną w Polsce był „Marsz Niepodległości”, którego całkowicie zakłamany, oficjalny przekaz medialny został skorelowany ze spreparowanym wizerunkiem polskiego ruchu narodowego. Zadziwiająca zgodność oficjalnej propagandy rządowej i partyjnej- PO i SLD przy całkowitej nieobecności w szeregach Marszu Niepodległości liderów PiS, którzy nie poparli idei Marszu, natomiast próbowali politycznie skonsumować zachowania środowisk lewackich i rządowych wobec uczestników Marszu – jasno wskazują, że okrągłostołowy układ, faktycznie zwalczający świadomy, narodowy nurt polityki polskiej- ciągle zachowuje swą aktualność. Ten wówczas ukształtowany układ posiada także liczne transformacje i nieoczekiwane konfiguracje współczesne. Posługując się pieczołowicie wychowywaną tzw. liberalną wrażliwością i aksjologią- układ próbuje wykreować środowiska, nowoczesnej, liberalnej młodzieży, która miałaby przejąć pałeczkę w sztafecie „przewodzenia” narodowi polskiemu w jego drodze do” miękkiego” zniewolenia. Z tych powodów na czele Marszu Niepodległości kroczą przywódcy UPR i całkowicie zmanipulowanej Młodzieży Wszechpolskiej. Mając świadomość konsekwencji porozumień magdalenkowych i okrągłego stołu nie tylko dla polityki, ale także dla całokształtu życia społeczno-gospodarczego po roku 1989, środowiska patriotyczno-narodowe w Polsce muszą zachować rozwagę w kształtowaniu obecnych porozumień politycznych i działań konsolidacyjnych.PiS mimo swoich licznych frond i transformacji, nawet pod chwytliwą nazwą „Solidarna Polska”, pozostaje w istocie partią okrągłego stołu, która dla usprawiedliwienia przypisuje sobie status jedynej formacji prawicowej, zapominając ile szkody ta formacja przyniosła Polsce w okresie realnego sprawowania władzy. Polska nie może być zakładnikiem wewnątrzpartyjnych przepychanek zarówno w PO, PiS jak i SLD. Polska potrzebuje ponadpartyjnego ruchu patriotyczno-narodowego, ruchu realizmu i odpowiedzialności politycznej, ale zarazem ruchu otwartego na stojące przed Polską i Europą wyzwania. Polacy zasłużyli na to i są gotowi taki ruch stworzyć, dla pomyślności polskich rodzin i naszej Ojczyzny. Dlatego powołaliśmy Konwent Narodowy Polski.
Paweł Ziemiński Przewodniczący I Konwentu Narodowego Polski Łódź, 20 listopada 2011r.
Rząd przygotowuje kolejne ograniczenia dla palaczy Wciąż jeszcze nie przebrzmiało echo zapowiedzianej przez premiera podwyżki akcyzy na wyroby tytoniowe (wzrośnie o 4 proc.; paczka papierosów będzie droższa o ok. 80 groszy – więcej tutaj), gdy pod nogi miłośników puszczania dymków poleciały kolejne kłody. Adam Fronczak – podsekretarz stanu w resorcie zdrowia – zapowiedział konieczność wprowadzenia kolejnych ograniczeń dla „osób palących w miejscach publicznych”. Zdaniem przedstawiciela rządu, kolejna nowelizacja ustawy antynikotynowej wpisze się w prowadzoną przez ministerstwo „walkę z nałogiem”. Na razie nie wiadomo, w jakim dokładnie zakresie urzędnicy postanowią ingerować w prywatne upodobania palących podatników. Fronczak zapowiedział jedynie konieczność dalszych obostrzeń, nad którymi tęgie głowy z ministerstwa już pracują. Prawdopodobnie należy spodziewać się poszerzenia indeksu miejsc zakazanych, w których palenie będzie karane mandatem. Warto przypomnieć, że obowiązujące już od roku przepisy zakazują palenia nie tylko w środkach transportu publicznego, na przystankach komunikacji miejskiej (to można uznać za uzasadnione), ale także w prywatnych szkołach, obiektach sportowych, restauracjach, hotelach, zakładach pracy itp. Z naszych informacji wynika, że jednym z rozważanych pomysłów jest zakazanie palenia tytoniu w prywatnych samochodach. W Europie szlak przeciera właśnie Towarzystwo Lekarzy Brytyjskich (BMA), które „wezwało rząd do podjęcia odważnej decyzji zakazania palenia w samochodach prywatnych”. Z kolei Polska Agencja Prasowa poinformowała, że już 25 listopada będzie rozpatrywany „projekt ustawy autorstwa laburzystowskiego deputowanego Aleksa Cunninghama przewidujący zakaz palenia w samochodzie,w którym znajduje się dziecko”. Podobne przepisy funkcjonują już w kilku prowincjach Kanady, RPA, USA oraz lokalnie w Australii. Można założyć, że gdy powyższe propozycje wejdą w życie, kolejnym krokiem będzie przeforsowanie zakazu palenia w mieszkaniach i związane z tym naloty policji na prywatne posesje. W polskich warunkach można by je połączyć np. z kontrolą ściągalności abonamentu telewizyjnego (obecnie taką możliwość mają… listonosze). Poczynania polskiego resortu zdrowia będziemy oczywiście uważnie śledzić. Oczywiście ministerstwo cały czas podkreśla, że walka z uzależnieniem od tytoniu to „jedno z najważniejszych zadań w zakresie zdrowia publicznego”, więc na zmiłowanie urzędników nie ma, co liczyć! Co ciekawe, o tym, że naczelnym celem ministerstwa jest nie tyle utrudnianie życia, co szczera troska o obywatela, miało świadczyć przytoczenie statystyki, z której wynika, że przeciętny palacz wydaje miesięcznie nawet 208 zł na ulubioną używkę. Szkoda, że na konferencji prasowej nie podano, jaka część tych pieniędzy trafia do budżetu państwa w formie akcyzy oraz podatku VAT… Blazej Gorski
Exposé premiera. Grabież przed bankructwem? Wydawałoby się, że bankructwo Grecji i kłopoty Włoch powinny Donalda Tuska czegoś nauczyć. Ale nie – nauka poszła w las i jak widać z exposé polskiego premiera, w zasadzie nie ma on zamiaru ograniczać wydatków budżetowych, nie chce zmniejszać skali ingerencji państwa w gospodarkę i w ogóle w życie obywateli, by uratować nasz kraj przed krachem. Wręcz przeciwnie – chce podnieść podatki, dodusić przedsiębiorców oraz sprawić, by emerytury należały się każdemu dopiero tuż przed śmiercią. W dodatku chce wrzucić rolników, którzy dotąd nie musieli wypełniać PIT-ów, w urzędniczo-skarbowy kierat. By każdy rolnik, któremu jak wiadomo samo rośnie, wreszcie zajął się czymś pożytecznym, – czyli sprawozdawczością, wypełnianiem formularzy i wysyłaniem ich kilka razy w miesiącu do urzędów skarbowych. Nie wiem, czy geniusze z Platformy i PSL o tym wiedzą, ale to chyba najlepsza ścieżka do totalnego bankructwa polskiego państwa. Jestem zszokowany nawet nie tyle tym, że w obliczu takich zachowań i planów Polacy jeszcze Tuska i jego sforę w ogóle znoszą – w końcu gdzieś pisałem, że przykład Auschwitz przekonuje, iż ludzie przed śmiercią są w stanie znieść dość spokojnie właściwie wszelkie możliwe okrucieństwa – co tym, że zaraz po exposé natknąłem się na kilku fanatycznych zwolenników PO, którzy wbrew oczywistym faktom twierdzili, iż plany Tuska są prawdziwie zbawienne i doprowadzą nas do jakiegoś wyśnionego euroraju.
Cóż, jak mawiali Rzymianie, sapienti sat… Tomasz Sommer
Akcje TVN na Cyprze Tajemnicza spółka Cadizin Trading and Investments Limited została utworzona na Cyprze w dniu 17 maja 2006 roku. Dwa lata później spółka otrzymała 10 milionów akcji TVN. W jakim celu i dla kogo? Cypr to raj podatkowy i obszar prawny majacy raczej mierna reputacje. Cytat z dokumentu Jamestown Foundation (www.jamestown.org) z roku 2009:
"US and European intelligence and law enforcement officials say Cyprus remains a haven for shadowy enterprises ranging from Islamic terrorists to narco-gangsters, as well as for Russian and other citizens of the former Soviet Union seeking the perfect destination to park, clean and re-export billions in stolen cash". Bardzo wazne powody musialy stac za utworzeniem w maju 2006 roku spolki Cadizin Trading and Investments Limited, ulokowanej pod adresem Thasou Street 3, Dadlaw House, P.C. 1520, Nicosia, w biurach kancelarii prawnej Demetrios A. Demetriades, ktora zajmuje sie m.in. rejstracja spolek offshore. W lutym 2008 roku, na podstawie umowy wniesienia i przeniesienia akcji (Share Contribution and Transfer Agreement) z dnia 22 lutego 2008 r. zawartej pomiędzy N-Vision B.V. i Cadizin Trading & Investments Limited, N-Vision B.V. przeniósł i wniósł aportem 10.000.000 zdematerializowanych akcji TVN na okaziciela spółki TVN, o wartości nominalnej 0,20 PLN każda, jako wkład niepieniężny na pokrycie kapitału zakładowego Cadizin Trading & Investments Limited w zamian za udziały nowej emisji Cadizin Trading & Investments Limited. Powtorka schematu uzywanego w 1988 roku pomiedzy ITI Panama i ITI Luksemburg. Pozostaje pytanie, po co utworzono w 2008 roku nowego udzialowca TVN, akurat na Cyprze? I do czego ma sluzyc 2 % kapitalu TVN zaparkowanego w spolce Cadizin Traing and Investments Limited? Wedlug Gazety Prawnej, nie wiadomo, ilu Polaków korzysta na aktualnej umowie podatkowej polsko-cypryjskiej ani jaki jest ich majątek. Danych na ten temat nie ma Ministerstwo Finansow. Czy ABW ma takie dane? Stanislas Balcerac
Rzeźnicy i barany Jak mówił Arystoteles: „D***kracja to rządy hien nad osłami”. Rządzące hieny przywykły do tego, że mogą kraść całymi garściami. Co gorsza: przywykły do tego, że aby ukraść worek ziarna można bezkarnie wysypać i zmarnować cały wagon. We wszystkich krajach Białego Człowieka narasta głuchy bunt. Bunt ten jest nie tylko usprawiedliwiony. Bunt ten jest konieczny, – jeśli Biały Człowiek ma przetrwać. Co gorsza: przywykły do tego, że aby ukraść worek ziarna można bezkarnie wysypać i zmarnować cały wagon. Nikt tego nie zauważy, bo dzięki śp. Normanowi Borlaughowi z jednego ziarna pszenicy rodzi się dziś 70 ziaren – i można to marnować bez obawy, że ktoś umrze z głodu. Więc marnują i kradną. Jednocześnie, co bardziej cyniczne osły zauważyły, że lepiej być rzeźnikiem, niż baranem. Na gwałt zapisują się w szeregi hien, – od czego niesamowita presja na tworzenie nowych posad państwowych. W efekcie, kto ma odrobinę oleju w głowie już pracuje da jakiegoś „rządu” - czyli zapisuje się do klasy pasożytów. Pozostałe osły nic z tego nie rozumieją. Stąd ten bunt jest „głuchy”. Masy ludzi czują, że coś jest zasadniczo nie w porządku, – ale nie rozumieją co, bo są poddawane presji mediów rządzonych całkowicie przez hieny. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że hieny, by przetrwać, muszą ogłupić wszystkich. Stąd przymus reżymowej edukacji – i nacisk, by ludzie musieli oddawać swoje dzieci hienom już w wieku sześciu czy pięciu lat – by hieny mogły je skuteczniej ogłupić. Przy okazji zresztą ogłupiają również swoje dzieci! Ja pół wieku temu byłem przekonany, że ONI wpajają w ludzi rozmaite głupoty – a swoje dzieci hodują w specjalnych szkołach, gdzie uczy się prawdziwych wartości: że człowiek powinien być samodzielny, że mężczyźni i kobiety różnią się zasadniczo, że Wolność jest ważniejsza, niż Równość... Z przerażeniem odkryłem, że nie! ICH dzieci uczone są tych samych bzdur – w wyniku, czego np.Unią Europejską rządzą kompletne durnie. Podobno niektórzy z federastów w Brukseli naprawdę wierzą w Globalne Ocieplenie!!! Oczywiście cywilizacja, w której nawet elity wierzą w kosmiczne bzdury – musi upaść. Musiałaby upaść nawet wtedy, gdyby z południa nie nadciągali muzułmanie, a ze wschodu Chińczycy. Lecz nadciągają – i jeśli SZYBKO nie obalimy tego ustroju, to po prostu zginiemy. Nasza cywilizacja przestanie istnieć. Popatrzmy na Greków: kraj, który wydał Talesa, Euklidesa, Arystotelesa, Pitagorasa – a dziś jest to banda brudnych cwaniaczków, domagająca się, by nadal mogła żebrać i okradać, kogo się da. Dokładnie to samo stanie się z całą Europą. O ile, oczywiście, muzułmanie uznają, że warto zachować nas przy życiu. Więc osły muszą obalić władzę hien – za wszelką cenę. Wśród Prawicy są, oczywiście, rozbieżności: jak wygramy my, liberalni konserwatyści, to hieny wylądują po więzieniach; jak wygrają narodowcy, to powywieszają ICH na latarniach... ale to ostatnie lata ICH władzy. Chyba nawet: ostatni rok! JKM
22 listopada 2011"MUsi opaść na dół, żeby się podnieść do góry"- twierdzi pan Lech Wałęsa w sprawie Lewicy w Polsce. Niech nikt nie pomyśli, że w innej sprawie, bardziej intymnej. To tak jak z tymi plusami- są dodatnie i ujemne. Do tej pory nie wiem, które to są ujemne.. No i nie wiem, które są dodatnie. W każdym razie są plusy i minusy.. No i pan prezydent Lech Wałęsa, który ogłosił rewolucję elektryczną- w końcu był elektrykiem. No i jest żona pana prezydenta- Danuta, o której właśnie ukazała się książka pt.: „Marzenia i tajemnice”, pióra Piotra Adamowicza, opozycjonisty demokratycznego, przyjaciela domu Wałęsów. Ciekawe, czy w książce zarysowana jest droga jej męża do stania się częścią obecnego etabliszmentu, który wyprowadził Polskę na manowce i prowadzi Polskę do katastrofy? Cały ten Okrągły Stół prowadzi Polskę do katastrofy.. I poniewiera 40 milionami Polaków.. Bo jak nazwać bandycki przepis wyszły spod głosowania zasiadających w demokratycznym Sejmie posłów, żeby karać 5 tysiącami złotych grzywny i konfiskatą towaru biednych ludzi, którzy chcą sobie zarobić na utrzymanie ciężką pracą? Nie będzie można sprzedawać również grzybów i jagód zebranych w lesie oraz owoców i warzyw z przydomowych ogródków. Faszyzm coraz większy, a twórcom III Rzeczpospolitej uśmiech nie schodzi z ust..Zabawa trwa w najlepsze..”Elity” się śmieją i bawią, a naród zapędzany w kozi róg biedy i beznadziei. Nawet w ZSRR można było sprzedawać produkty z przydomowych ogródków.. W ramach leninowskiego NEP-u. Poseł Dariusz Rosati, socjaldemokrata z Platformy Obywatelskiej, twierdzi tymczasem, że utrzymanie w Polsce złotówki kosztuje nas rocznie- uwaga!- 20 miliardów złotych(????) Powiedział to w przemówieniu sejmowym i nazwał polską złotówkę” kosztownym luksusem”(????) Naganiacze europejscy prześcigają się w wymyślaniu argumentów za zlikwidowaniem polskiej złotówki. Dzieciaki widzą, że wali się strefa euro, jako strefa waluty politycznej, a nie rynkowej - a tu” Europejczyk”- wyprany z elementarnego patriotyzmu w sensie tradycyjnym, a nie europejskim- agituje do wejścia do walącej się konstrukcji. Albo szaleniec, albo…. Wyliczył - chyba metodą stołową, że na wahaniach kursów Polska traci 20 miliardów złotych(???) Pierwszy raz spotykam się z takim podejściem do waluty danego kraju. Waluta jest odbiciem stanu danej gospodarki, jej wartość spada lub rośnie w zależności od kondycji gospodarki i musi być wolna, żeby inwestorzy mogli dostać prawdziwy sygnał, co dzieje się w kraju. Jeśli usztywnimy ceny towarów - sygnał dla przedsiębiorców zanika, co powoduje, że poruszają się oni w gospodarce po omacku jak ślepcy- dzisiaj niepełnosprawni wzrokowo. Pani Ewa Kopacz, jako minister zdrowia dzisiaj w nagrodę marszałek Sejmu- druga osoba w państwie - usztywniła ceny leków na razie tych na receptę, ale kto wie, co będzie robił w przyszłości socjaldemokrata Bartosz Arłukowicz, dawniej Sojusz Lewicy Demokratycznej, a obecnie Platforma Obywatelska. Lewica ma we krwi usztywnianie i kontrolowanie, co zawsze kończy się katastrofą.. Rynek ma być wolny! A nie sztywny, usztywniony decyzjami biurokratycznymi.. Czym więcej złego nam i Polsce dana osoba zrobi - tym wyżej awansuje. To jest reguła w III Rzeczpospolitej.. To jest standard III Rzeczpospolitej.. To tak jak z samochodem: widział ktoś nowoczesny samochód zbudowany bez amortyzacji- usztywniony? Gdyby tak było- przy pierwszej najechanej dziurze, rozsypałoby się zawieszenie. Dlatego musi być amortyzacja amortyzująca uderzenia i wahania.. Nawet drewniany wóz drabiniasty ma powietrzne opony. Są oczywiście sprawy ciekawe poza amortyzacją, i prawem ciążenia na przykład taka:, dlaczego rabini biorą pieniądze z Funduszu Kościelnego? Przecież rabin to nie ksiądz? A wyznanie mojżeszowe to nie chrześcijańskie? I dlaczego do tej pory nie słyszałem o tej sprawie? A nazwa „judeochrześcijaństwo” to jest nadużycie! Baca ma wrzątek, ino zimny! Widocznie to się jakoś amortyzuje! Nie wiem czy się zamortyzuje nowy program europejski pt.: ”Owoce w szkole”, polegający na tym, że szkoły będą zaopatrywane w owoce, żeby dzieciaki zamiast chipsów, gumy do żucia i oranżady- otrzymywały owoce i warzywa. To wszystko” za darmo”, w ramach budowy komunizmu- każdemu według potrzeb, ale nie każdemu według zdolności. Wszystkim równo, jak to w komunizmie. Będą dwie porcje tygodniowo w I semestrze 2011/2012 dla klas od pierwszej do trzeciej.. To wszystko ”za darmo”, za marne 48,9 miliona PLN, czyli 12,3 miliona EUR.. Darmowe pieniądze pochodzić będą z budżetu Unii Europejskiej i naszego w stosunku: 75% do 25%.. A składka nasza to - 16 miliardów PLN rocznie(!!!!) Rozdawnictwem będzie zajmowała się Agencja Rynku Rolnego na podstawie demokratycznego prawa
(Dz.U.Nr.168, poz. 1012) i to urzędniczy - zamiast rodziców - zajmą się ”trwałymi zmianami nawyków żywieniowych” nieswoich dzieci. A jakim to prawem demokratycznego Kaduka urzędnicy zajmują się” trwałymi zmianami nawyków żywieniowych” dzieci? Przerabiając dzieciaki na owocomaniaków.. i warzywomaniaków - bliżej wegetarian. Będą dzieciaki jadły jabłka, gruszki i truskawki, a w przyszłości- kotlety schabowe z jabłek, fasoli, gruszek i truskawek.. Być może i z trawy! Tak jak nasi przodkowie sprzed tysięcy lat.. Zawsze myślałem, że byli mięsożerni i polowali, ale jakiś
”profesor” opowiadał w radio publicznym i dezinformującym, że nasi przodkowie nie jadali mięsa, lecz trawę (????). Ciekawe, czym popijali? Nareszcie dowiedziałem się prawdy! No, bo kto o zdrowych zmysłach robił wtedy ze swojego organizmu ”cmentarzysko zwierząt”- jak określają nasze ciała pełne zwłok zwierząt- ekolodzy - nowe wcielenie lewicy.? Już proletariatu mają dość- na razie. Dopóki wszyscy nie zostaniemy proletariuszami.. I połączymy się w wysiłku na rzecz obalenia rządów idiotów i wrogów cywilizacji.. Chociaż zapuścili już wszędzie korzenie.. A dlaczego nie fundują dzieciakom porcji schabowego, befsztyka czy wątróbki z cebulką? Jak to moja babcia mówiła: „Jedz mięso będziesz miał siłę”! No i jadłem, a teraz mogę mieć kłopoty, jak do demokratycznej władzy dojdzie jakiś skrajny demokratyczny odłam wegetariański i zacznie rozliczać wszystkich chrześcijan z jedzenia mięsa.. Za Stalina i Lenina wystarczyło pokazać ręce.. Jak były spracowane - to był klasowo pewny; jak delikatne- to wróg ludu! Teraz będą prześwietlać żołądki i robić badania.. Część chrześcijan trafi do obozów reedukacji wegetariańskiej, część do cięższych obozów, gdzie trzy razy dziennie chrześcijanie będą musieli jeść jabłka i gruszki i będą mieli organizowane minuty- a może i godziny- nienawiści do żeberek, schabowych i szynki. Zwierzęta- szczególnie świnie - nareszcie odetchną, i tak jak w „Folwarku Zwierzęcym” osiągną pełnię władzy.. Nareszcie zapanuje ziemski porządek. Ten właściwy- tak jak na Planecie Małp.. Małpy i świnie przy władzy - tak jak dziś! Czy to nie wspaniała przyszłość przed nami? Akcja „Folwarku zwierzęcego” już się toczy, nabiera tempa i rozkręca się coraz bardziej.. Na razie odzwyczajają nasze dzieci od jedzenia mięsa.. Kierunek został przyjęty.. Teraz tylko konsekwentnie do przodu. Żeby tylko nie zabrakło pieniędzy na ukierunkowywanie.. Wszystko” musi opaść na dół, żeby się podnieść do góry”.. Może załapiemy się na sinusoidę? WJR
Regalia Wszyscy rzucili się jakoś do omawiania ostatniego expose premiera Tuska, twierdząc nawet, że było ono „dobre”. Wyjątkiem zdaje się być tylko osamotniony przywódca sodomitów polskich poseł Biedroń, który twierdzi, że było złe. Zdumiewa nas ta rozbieżność ocen czegoś, czego nie warto było słuchać w pierwszym rzędzie a czego ocenianie jest już kompletnym nieporozumieniem. Oceniać expose premiera Tuska jest sens, owszem, ale dopiero z rok po fakcie. Staje się wtedy ewidentne, co zrobił, a przede wszystkim bezmiar tego, czego nie zrobił, choć zapowiadał, z poprzedniego expose. Dopóki, więc premier Tusk nie wprowadzi zapowiadanego 3×15 nie pozostaje nam nic innego jak tylko 4xTAK zgasić telewizor i nie marnować czasu. Znacznie ciekawsze jest ocenianie ocen expose premiera Tuska… Tutaj mamy przynajmniej pewną oryginalność i powiew świeżego powietrza. Znaleźliśmy nawet jedną szczególnie ciekawą ocenę posła Dorna, który w sensownym skądinąd wystąpieniu wyrwał się ze stwierdzeniem: Jeżeli słyszę o wprowadzeniu regaliów, czyli podatków od kopalin, przyklaskuję temu tyloma rękoma, ile ich mam. Oj, bardzo dobrze, że poseł Dorn ma tylko dwie ręce. My tam, jeżeli słyszymy o wprowadzaniu regaliów na miedź i srebro w Polsce, zapowiedziane przez premiera Tuska, to rąk używamy raczej do pukania się w czoło. Powód tego jest jasny. Royalties od praw mineralnych, o które tu chodzi, są wynalazkiem starym jak świat. Działa to mniej więcej w ten sposób. Zagraniczna kompania wydobywcza, tak zwani kapitaliści z pieniądzem, przychodzą do króla i mówią: królu (rządzie) wyraź zgodę abyśmy mogli trochę pokopać w twojej niezgłębionej dotychczas dżungli czy pustyni gdzie nie uświadczysz człowieka. Nikt w tym pustkowiu i tak nic nie robi a może ziemia kryje w sobie jakieś skarby? Skarby? zaciekawia się król (rząd). No dobrze, no to kopcie. Ale jak jakieś skarby znajdziecie to bez żadnych myszek Mickey! Nie ma tak, że wszysko pójdzie do Goldmana a jak tu zostanę, jak Polacy po gazie łupkowym, z samym toksycznym scheissem Halliburtona i bez wody w studniach. Ja też chcę coś mieć z waszego urobku a nazywa się to, zaraz gdzie jest ten mój polski słownik, aha, regalia. Ależ oczywiście, wszechmocny królu (rządzie), jak tylko coś ukopiemy to oczywiście działkę ci odpalimy i odpalać będziemy po wsze dni ekspolatacji tej kopaliny. Oczywiście kapitaliści z pieniądzem nie są kompletnymi idiotami. Daliby królowi kopa a nie royalties gdyby król sobie zażyczył do tego posiadać 1/3 ich prywatnej kompanii oraz parę miejsc w zarządzie dla swoich zaufanych dworzan. A gdyby jeszcze wymógł dla swojego związkowego ludu praktyczne zarządzanie ich kompanią to kapitaliści padliby chyba przed nim na twarz (ze śmiechu) i podziękowali grzecznie za audiencję. Te wszystkie jednak nieszczęścia naraz przytrafiły się polskiemu KGHM, który przez zupełny oczywiście przypadek wydobywa… no, co tam, niech sprawdzę… aha, miedź i srebro… A to ci przypadek! Dokładnie to, o czym mówił premier Tusk w swoim expose… Jest rzeczą mało prawdopodobną, aby tak zwane „podatki od kopalin” a/k/a regalia premier Tusk odważył się kiedykolwiek egzekwować od Halliburtona na gazie łupkowym, a już na pewno nie przed nieodwracalnymi szkodami spowodowanymi w środowisku naturalnym eksploatacją łupków i wyschnięciu wody w studniach. Tu ryzyko podniesienia ręki na amerykańskiego boga jest zdecydowanie zbyt wysokie. Cel premiera Tuska jest jeden, tylko jeden, i prosty – a mianowicie stara poczciwa krowa KGHM. Można ją przywiązać do palika i strzelać. Tyle, że strzelanie do tej dojnej do niedawna krowy jest strzelaniem sobie w stopę, bo przecież jest to krowa rządowa. Tylko dzięki temu KGHM płaciła państwu przez nos astronomiczną dywidendę, grubo wyższą niż to, co zdarłby z niej najbardziej krwiożerczy kapitalista. Kapitaliście zawsze zależałoby na utrzymaniu produkcji i na inwestowaniu w przyszłość, co państwowemu socjalizmowi naturalnie zwisa. Kłopot w tym, że dywidenda w sposób naturalny wyschnie, gdy w światowej recesji ceny miedzi spadną. Spowoduje to naturalnie spadek przychodów KGHM i koniec drenażu zysków koncernu przez rząd. Jak w takiej sytuacji z państwowej krowy nieprodukującej już więcej mleka ciągle coś doić? A no, jak się krowy nie sprzedało, kiedy była jeszcze coś warta to nałóżmy na nią regalia! Krowa płaci je od wydobycia a nie w żadnym wypadku od niepewnego zysku, bo kto to wie czy zysk w ogóle będzie. W to graj oczywiście miejscowej związkokracji zarządzającej praktycznie koncernem i płacącej sobie królewskie apanaże, które z pewnością żadnemu zmniejszeniu nie ulegną. Co to to nie, nawet w recesji. Spokój społeczny to grunt, czyż nie? To pewnie nie przez przypadek w kombinacie dwoi się i troi aż jedenaście związków zawodowych. Tip dla inwestora: wiej z KGHM póki czas, dziękując premierowi Tuskowi za ostrzeżenie. Tip zresztą od razu podjęty przez myślących inwestorów, którzy tłumnie wiejąc już sprowadzili kurs KGHM w sumie o coś kilkanaście procent niżej. Ach te nieprzewidywalne rynki finansowe… A jeżeli srebro ciebie interesuje to dziękuj podwójnie i wiej podwójnie – zakład na srebro poprzez KGHM był mało inteligentny od samego poczatku…
Cuda na folwarku Obrzydliwe pomówienie, absolutne kłamstwo i nieprawda – skomentował pan K.Bielecki, szef Rady Gospodarczej przy Premierze pytanie posła Palikota czy wiedział o zamierzonym wprowadzeniu podatku od kopalin dla KGHM. No i oburzenie bardzo słuszne, jak szef Rady Gospodarczej mógłby cokolwiek wiedzieć, co się dzieje w gospodarce? A już niby skąd mógłby przewidzieć przyszłość, jak na przykład to, co pan premier wybierze do powiedzenia z wielu sugestii, które mu Rada Gospodarcza przy Premierze przygotowała na expose. Nie wiemy zresztą zupełnie, czego Rada Gospodarcza przy Premierze miałaby się wstydzić. Ujawniony przez premiera w ostatnim expose zamiar wyciśnięcia takiego podatku z państwowej dojnej krowy KGHM powitany został przecież z entuzjazmem przez socjalistów wszelkiej maści, czyli przez prawie wszystkich. Nawet rozsądny poseł Dorn zamiast do popukania się w czoło rąk używa ostatnio, jak sam stwierdził, do oklaskiwania tego pomysłu. No, bo czyż nie po to jest krowa, aby ją doić? A co tu doić jak dywidendy nie stanie w nadchodzącej recesji, którą Rada Gospodarcza też pewnie widzi? Trzeba było wynaleźć inne metody dojenia, z których metoda regaliów od kopalin jest wprost idealna. Jak z reklamie środka przeczyszczającego: czyści nie przerywając snu. Nie ma oczywiście też żadnej niespodzianki w tym, że słysząc te plany pana premiera i widząc koniec tłustych czasów w KGHM myślący inwestorzy pociągnęli od razu za rączki od spadochronów i wyskoczyli z trafionego samolotu. Nie dziw, że kurs KGHM spadł od razu o coś 14%, zubażając tym akcjonariuszy o drobne 4.2 miliarda złotych. Znacznie większym dziwem jest to, że samolot KGHM zaczął pikować jeszcze zanim pan premier trafił go kulą, a w każdym razie zanim dotarł do regaliów w swoim przemówieniu. Hmm, a to jest zawsze ciekawe… Wprawdzie mówią, że człowiek strzela a Pan Bóg kule nosi, ale nawet w katolickim kraju w aż takie wstawiennictwo boże trudno uwierzyć. No, więc, w co tu innego wierzyć jak nie w klasyczny przypadek insider trading? Ktoś, kto wiedział o zapowiedzi pana premiera w expose zadziałał awansem na podstawie poufnej informacji nieznanej ogółowi i się dobrze na tym obłowił. Potwierdzać to zdają się żywiołowe zaprzeczenia władz giełdy i KNF, że skądże, gdzieżby, za nic w świecie, typowa reakcja, kiedy nie ma nawet czasu, aby cokolwiek sprawdzić. W Ameryce za insider trading idzie się do kryminału, – aby nie było żadnych wątpliwości. Okazji po temu jest wiele, bo każdy członek zarządu wie przecież dobrze z wyprzedzeniem, kiedy kompania ogłosi wyniki i jakie one będą. Jeśli będą kiepskie to akcje zatankują jak w banku. Mały, więc handelek na boku awansem byłby wtedy w zasadzie bez ryzyka. Gdyby właśnie nie to ryzyko bycia wziętym za hajdawery za insider trading i spędzenia bezczynnie paru lat w correctional facility. Nic tu nie pomoże nawet najbardziej samodzielnie myślący domownik czy też specjalnie bystry pociotek, który przypadkowo, i niezależnie oczywiście, skorzysta z dyskretnego tipa. Dlatego też każdy członek zarządu publicznie notowanej kompanii stąpa ostrożnie jak kot po gorącej blasze i szerokim łukiem wymija wszelkie okazje do bycia posądzonym nawet o własną korzyść na podstawie poufnej informacji, jaką posiada a jaka jest niedostępna innym akcjonariuszom. No, ale tak jest w prywatnych kompaniach i w dodatku w kapitalizmie, któremu poseł Palikot wydał właśnie świętą wojnę w imię rozdawnictwa ubogim. W polskim bantustanie państwowy folwark zarządzany przez związkokrację, jakim jest KGHM rządzi się natomiast swoimi prawami. Tu państwo samo ustala reguły gry i samo z nich korzysta. A ponieważ tak jak szampana w demokracji lud spijać może jedynie ustami swoich przedstawicieli to i tu szczególnie dobrze poinformowani przedstawiciele tego ludu korzystać mogą z poufnych informacji szczególnie. Zwłaszcza, że trudno przecież liczyć na to, aby pobożny minister Gowin zaczynał swoją kadencję od razu od nasyłania, broń Boże, CBA na Radę Gospodarczą czy inne filary rządu by wywęszyła, kto co wiedział i kiedy oraz ile na tym zarobił. Najważniejsze, że socjalistyczny lud wciąż się raduje z tego, że „ma” KGHM w „naszych rękach”. Mógłby ktoś przecież jeszcze pomyśleć, że to raczej nie lud ma KGHM, ale właściciel KGHM ma lud, i to w zupełnie innej części ciała.
Chodzenie po liniach prostych Jedni mówią, że akcje chodzą raz w górę, a raz w dół. Inni twierdzą, że raczej „flukuują”. Jedyne, co wszyscy zgodnie potwierdzą to to, że nigdy nie chodzą po liniach prostych. Otóż nasz długoletni faworyt i dostarczyciel humoru czytelnikom 2GR – Petrolinwest – wydaje się wyjątkiem i od tej reguły. Trudno nawet powiedzieć, że kompania chodzi po liniach prostych, bo w zasadzie idzie od czterech lat po jednej linii, prostej jak drut, od 700 zł z groszami za akcję niedługo po pamiętnym IPO w lipcu 2007 do zera, od którego jest odległa obecnie o jedyne 2.65 zł.
źródło: www.stooq.pl
Inwestorzy, którzy w giełdowym amoku kupowali OIL po 700 zł i stracili na tym koszulę mogą mieć pretensje tylko do siebie – ostrzegaliśmy o tym od samego początku, można sprawdzić. Ciekawe tylko czy z OFEs również ślepo pakującymi pieniądze emerytów w tym czasie w tego „polskiego Exxona” ktoś za to wyleciał. W końcu manager funduszu musiał chyba swoją decyzję wejścia w Petrolinwest czymś uzasadniać, może nawet na piśmie, a jakiś komitet inwestycyjny musiał to chyba aprobować, mądrze kiwając głowami. Szkoda, że się nikt tym nie pochwali. W niejednym resume musi przecież to stać pod rubryką „osiągnięcia”… Trudno też chyba oczekiwać, że pochwali się swoją inwestycyjną savvy najnowszy inwestor, firma Tabacchi, która wg opublikowanych danych jeszcze w październiku tego roku kupowała akcje OIL atrakcyjnie wycenione na jedynie 10 zł sztuka. Tabacchi wydaje się, więc być na swojej inwestycji do tyłu o coś 75% w ciągu niecałych dwóch miesięcy. Na pytanie czytelnika, jaką wartość inwestycyjną przedstawia OIL obecnie odpowiadamy z ulgą: większą! Z całą pewnością wartość inwestycyjna spółki jest blisko 300 razy większa niż cztery lata temu. Ale niestety, wciąż niewystarczająca. A czy osiągnie kiedyś wystarczającą wartość inwestycyjną? Cóż, tego nie wiemy, prawdopodobnie kiedyś osiągnie. Ale podejrzewamy, że nie wcześniej, niż gdy wartość krzeseł i biurek w spółce przekroczy jej kapitalizację. Czego nie należy raczej mylić z napuchniętą wartością księgową…
Blog 2GR
Kto zarobił na piątkowej „katastrofie” KGHM? Jak pewno wszyscy wiedzą akcje KGHM znurkowały w Piątek przysłowiową przepaść tracąc blisko 14% swojej wartości. Taki kolosalny spadek to skutek reakcji posiadaczy akcji na zapowiedzianą w sejmowym expose przez premiera Tuska decyzje o obłożeniu kopalin (srebro i miedź) dodatkowym podatkiem zwanym „regaliami”. Co to są dokładnie „regalia”, jak się je nakłada i ile one dają zysku to sobie każdy może poczytać? Istotne jest to, że na skutek ogłoszenia tej decyzji inwestorzy w panice zaczęli wyprzedawać akcje KGHM, którego produkcja zostanie właśnie obarczona nowym podatkiem zapowiedzianym przez premiera. Akcje KGHM w ciągu krótkiego czasu spadły w Piątek ze 165zł do 144zł. Co ciekawe dziś panika wyprzedażowa trwała nadal w najlepsze osiągając w pewnym momencie nawet poziom 128zł dając w efekcie ponad 22% spadek w ciągu niespełna 2 dni handlu (na chwile pisania tych słów tj. godz. 11 wygląda na to, że trend się nieco odwrócił i ludzie zaczęli ponownie kupować KGHM). W efekcie straty Skarbu Państwa z tytułu spadku wartości spółki jeszcze w Piątek szacowane były przez posłów SLD na ok. 1,5 miliarda złotych. W Piątek obrót akcjami KGHM był dość znaczny i wyniósł coś z 500 milionów zł. Od razu pojawiły się podejrzenia, że ktoś zarobił na spadkach mając wiedzę o tym, co premier ogłosi z trybuny sejmowej. Wszyscy zainteresowani decydenci od razu zapewnili, że to nie prawda a sam premier w Sobotę zapewniał, że według informacji przekazanych mu przez GPW nie było w Piątek „podejrzanych” transakcji, które mogłyby świadczyć, że ktoś wiedział o expose premiera. Dziwnie z tymi zapewnieniami koliduje informacja zamieszczona na stronie Salon24, z której wynika, że ktoś jednak dokonał tzw. „krótkiej sprzedaży” na akcjach KGHM i w wyniku tej drobnej operacji zarobił nieco ponad 100 tyś PLN – w sam raz na waciki. „Krótka sprzedaż” polega z grubsza na tym, że sprzedający sprzedaje swoje akcje z klauzulą ich odkupienia po zadanej niższej cenie. Wiedząc, że akcje, które zamierza sprzedać wkrótce spadną (skądś ma takową wiedzę – może np. od wróżki z kancelarii premiera?) dokonuje ich sprzedaży i zaraz potem odkupuje je, ale po niższej cenie. Na różnicy między ceną sprzedaży a kupna zarabia. Kto wie, może jak się dobrze poszuka w zleceniach na ten dzień to takich transakcji znajdzie się zdecydowanie więcej?
P.S. Wracając jednak do kwestii podatku od kopalin można się zastanawiać nad jego sensem. Przecież podatek ten ma być nałożony na kontrolowaną przez państwo spółkę KGHM. Sama spółka płaci, co roku astronomiczną dywidendę do budżetu państwa. Po co zarzynać krowę, która już i tak daje rzekę mleka kolejnym podatkiem od uzyskanych przez nią kopalin? Różnica w tych podatkach jest taka, że dywidenda jest płacona od zysku a jak nie ma zysku to jej nie wypłacają. Podatek od kopalin nie jest podatkiem od zysku, ale od „urobku”, zatem płacić go trzeba nawet jak są straty a nie zyski. Czyżby ktoś w rządzie spodziewał się ostatecznie śmierci złotodajnej krowy, jaką był/nadal jest KGHM i zaprzestania wypłaty przez nią dywidendy do budżetu państwa? Ciekawy wątek tych rozważań zawarto na blogu DWAGROSZE.COM autorstwa „cynik9”. Zachęcam do przeczytania tego materiału. 2-AM – blog
Nie wierzę w samouprowadzenie obaj skazani, a także osadzony w charakterze podejrzanego Wojciech Franiewski popełnili w więzieniach samobójstwa. Do dziś również ich śmierć nie jest wyjaśniona.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111122&typ=po&id=po15.txt
Z Mariuszem Kamińskim, posłem PiS i członkiem sejmowej komisji śledczej badającej okoliczności uprowadzenia i śmierci Krzysztofa Olewnika, rozmawia Maciej Walaszczyk
Jak zareagował Pan na wiadomość, że w domach rodziny Olewników policja prowadziła intensywne przeszukania? - Było to dla mnie ogromne zaskoczenie, bo całe moje doświadczenie z prac komisji śledczej oraz materiał, z którym mogłem się dzięki temu zapoznać, nie wskazywał na to, że mogło to być samouprowadzenie.
Zgromadzone dowody przekonały Państwa, by z całą pewnością stwierdzić, że przyjęta na początku śledztwa teza o samouprowadzeniu była nieprawdziwa. Były tak mocne, by wykluczyć powrót śledztwa do tego wątku? - Moim zdaniem, policja i prokuratura popełniały duży błąd, koncentrując się na początku śledztwa na wątku samouprowadzenia. Gdyby z taką samą determinacją badały wątki kryminalne, być może Krzysztof Olewnik byłby dzisiaj wśród żywych.
To skąd mógł wziąć się tak zupełnie nieoczekiwanie, po 10 latach od uprowadzenia, nowy dowód w postaci nagrania jednej z rozmów telefonicznych, na której Krzysztof Olewnik miał instruować porywaczy, w jaki sposób mają rozmawiać z rodziną w sprawie okupu? Nagranie to było w materiale dowodowym, do którego miała dostęp sejmowa komisja śledcza? - Porywacze kontaktowali się z rodziną tylko i wyłącznie za pośrednictwem Krzysztofa, poprzez pisane przez niego listy czy nagrywając jego głos, który był potem puszczany przez telefon. Z tym, że uprowadzony mówił dokładnie tylko to, co porywacze mu dyktowali i kazali odczytywać. Należy również pamiętać, że Krzysztof Olewnik był przetrzymywany w skrajnych warunkach, skuty łańcuchami w wielkim stresie, był traktowany bardzo brutalnie. Był po prostu gotów zrobić wszystko, by się stamtąd wydostać. Nie podejrzewam jednak, by świadomie współpracował z przestępcami. Powiem więcej: nie wierzę w wątek samouprowadzenia.
To, dlaczego w Pana opinii gdańska prokuratura z takim uporem do tego wraca? Czy to jest po prostu jakiś wygodny sposób na zamknięcie tej sprawy, a więc w momencie, gdy od lat ta zagadka jest nie do końca wyjaśniona i owiana tajemnicą? - Raz jeszcze podkreślę: według mojej wiedzy jakikolwiek udział rodziny w samouprowadzeniu jest niemożliwy. Rodzina Olewników wielokrotnie przechodziła bardzo trudne chwile. Wiele razy próbowano ją skompromitować. Wszystko po to, by milczeli i nie dochodzili sprawiedliwości. Jednak zawsze wychodzili z tych ataków obronną ręką i z pełną determinacją dalej walczyli o prawdę o porwaniu i śmierci Krzysztofa Olewnika. Podobnie dziś pojawiające się w mediach informacje stawiają ją w niekorzystnym świetle. Zasadniczo wszystkim, którzy chcą teraz zabierać w tej sprawie głos, zalecam powściągliwość i podchodzenie do wszystkiego ze sporym dystansem. Tym bardziej, że przez ostatnie lata wokół sprawy śmierci Krzysztofa Olewnika wybuchały różnego rodzaju bomby medialne, które później okazywały się zwykłym blefem.
Dziwne jest jeszcze coś innego. Jeśli to, co podejrzewa prokuratura, ma być prawdą, to znaczy, że sąd się pomylił, skazując oprawców Krzysztofa? - Dowody przedstawione przed sądem w tej sprawie, a dotyczące bezpośrednich sprawców porwania i zabójstwa były bardzo mocne. Uważam, że zostali skazani słusznie. Mieli jednak sporo do powiedzenia, niestety, jak wiemy, obaj skazani, a także osadzony w charakterze podejrzanego Wojciech Franiewski popełnili w więzieniach samobójstwa. Do dziś również ich śmierć nie jest wyjaśniona. Dlatego podtrzymuję tezę, że złapano tylko część bezpośrednich sprawców, natomiast nigdy nie udało się ustalić, gdzie są ich mocodawcy.
Jak rozumiem, powrót przez prokuraturę do skompromitowanego wątku rzucającego podejrzenie na zmarłego i rodzinę również tego nie ułatwia, a wręcz utrudnia? - Prokuratura jak zwykle zakłada kilka tez w tej sprawie. Jedną z nich może być wątek samouprowadzenia. Jednak tak mocne eksponowanie medialnie tylko tego wątku, plus sugestie o możliwym udziale rodziny wprowadzają opinię publiczną w błąd. Przez kilka miesięcy było o tej sprawie cicho i nagle te sensacyjne doniesienia sprawiają wrażenie, jakby doszło do przełomu w śledztwie. A tak nie jest! Ja nie wierzę w samouprowadzenie i udział w nim rodziny Olewników. Będę ich bronił. Dziękuję za rozmowę.
Boją się prawdy o Smoleńsku Kilkunastu profesorów mechaniki chce zorganizować konferencję naukową na temat katastrofy smoleńskiej, ale odmawia się im dofinansowania w jej organizacji. Wcześniej „nie” powiedział Komitet Mechaniki Polskiej Akademii Nauk, a teraz Narodowe Centrum Badań i Rozwoju - dowiedział się portal TVP Info. Naukowcy chcą zorganizowania konferencji, która zajmie się mechanizmem zniszczenia Tu-154. 10 kwietnia samolot rozpadł się na tysiące elementów różnej wielkości. Zdaniem części profesorów, z punktu widzenia mechaniki, ten fakt jest trudny do wytłumaczenia. Najpierw sfinansowania konferencji odmówił naukowcom Komitet Mechaniki Polskiej Akademii Nauk, twierdząc, że przekracza to jego możliwości. Profesorowie wysłali, więc pisma w tej sprawie do 27 szefów polskich jednostek badawczych zajmujących się m.in. mechaniką oraz do dyrektora Narodowego Centrum Badań i Rozwoju prof. Krzysztofa Jana Kurzydłowskiego. NCBiR konferencji nie sfinansuje. „Zmuszony jestem poinformować, że postulatów przez Panów zgłoszonych do realizacji przyjąć nie mogę” – pisze prof. Kurzydłowski w odpowiedzi, do której dotarł portal tvp.info. Profesor zaznacza, że katastrofa smoleńska „nakazuje każdemu z nas oraz każdej instytucji w Polsce głębszą refleksję, także w kontekście badań minimalizujących ryzyko tego typu sytuacji w przyszłości”. Zaznacza jednak, że zorganizowanie takiej konferencji wychodzi poza „kompetencje oraz zakres działania Centrum”.
Koordynator inicjatywy zorganizowania konferencji prof. Piotr Witakowski z krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej sprawy nie zamierza komentować. – Chciałbym tylko zaznaczyć, że po katastrofie budowlanej na terenie Międzynarodowych Targów Katowickich dziennikarze często dzwonili do naukowców z prośbą o wyjaśnienia. W przypadku katastrofy smoleńskiej głos środowiska naukowego jest lekceważony – mówi portalowi tvp.info. TVP Info
Czasopisma medyczne, czy istnieją? Szczepienia ... Jak wiadomo rok 2011 był bardzo dobrym dla osób sprzeciwiających się bezmyślnemu traktowaniu dzieci, jako królików doświadczalnych dla przemysłu zwanego BIG PHARM. Szczególnie, kiedy to jest robione wbrew obowiązującemu w Polsce prawu. W sądach rodzice wygrywali procesy wytaczane im przez San-epidy.
http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=4293&Itemid=53
http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=3811&Itemid=53
http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=3680&Itemid=53
Z jednej bowiem strony, za dzieci odpowiedzialni są rodzice. I jak do tej pory nikt, żadna ustawa nie zdjęła z nich tego obowiązku. Z drugiej zaś strony, w szpitalach przymusowo dokonuje się rękoczynu na dzieciach, bez wiedzy i zgody rodziców, traktując ich dzieci jak swoje własne [szpitalne] króliki doświadczalne. Jednocześnie brak w Polsce czasopism medycznych umożliwiających lekarzom wymianę poglądów na temat skutków takiego działania. Jeszcze w latach 80-tych ubiegłego wieku było w Polsce ok. 2000 tytułów czasopism naukowych w nakładzie ogólnym ok 10 milionów. Obecnie brak jakiegokolwiek. Istniejące np. “Medycyna po dyplomie”, “Medycyna praktyczna”, nie są sensu stricte czasopismami medycznymi, a są promocją przemysłu farmaceutycznego. Zlikwidowano nawet w wydaniach internetowych rubryki komentarze, nie wspominając o rubryce listy do redakcji. Tak, więc lekarze nie mogą już wymieniać pomiędzy sobą uwag na temat np. metod leczenia i dzielić się swoim doświadczeniem mają po prostu wykonywać z góry narzucone postępowanie tzw. procedury!? [ a gdzie swoboda lekarza i chorego wyboru metody leczenia gwarantowana ustawowo?]Pozostają jedynie fora internetowe wykazujące zrozumienie dla problemów zdrowotnych.
http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=664&Itemid=53
Problem jest tym bardziej nabrzmiały, że króliki doświadczalne mają swoje karty, gdzie zapisuje się występujące powikłania i na tej podstawie dokonuje odpowiednich analiz medycznych. Natomiast dzieci szczepi się, bez śladu w dokumentacji o występujących powikłaniach i jak do tej pory braku jakiejkolwiek analizy tych powikłań. Autor dysponuje kartami szpitalnymi występujących powikłań i jednocześnie brakiem takiej informacji na karcie wypisowej ze szpitala. Pomimo istnienia od 1964 roku obowiązku zgłaszania powikłań po szczepieniach, nikt tego obowiązku nie egzekwuje, a wręcz przeciwnie starają się nie dopuścić do tworzenia dokumentacji lekarskiej powikłań. Państwowy Zakład Higieny z ustawy zobowiązany do prowadzenia statystyki powikłań praktycznie nie wywiązuje się z tego obowiązku. W publicznym wywiadzie p.prof Brydak przyznała, że raportów sie nie publikuje, za to przedstawia prace, tak jak gdyby nie rozumiała, jaka jest różnica pomiędzy pracą naukową a protokołem badań.
http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=1429&Itemid=53
http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=175&Itemid=53
Problem ten jest szczególnie ważny z powodu szczepień wykonywanych przez samorządy, na dziewczynkach w wieku szkolnym, tzw. przeciwko rzekomemu rakowi szyjki macicy. Wstrzykuje się dziewczynkom środek, którego skład nie jest uwidoczniony na ampułce [ wbrew prawu polskiemu i unijnemu], i nie prowadzi żadnej analizy, ba nie ma nawet listy osób zaszczepionych w danej szkole i nikt nie archiwizuje tych list!!!! Po 20 - 30 latach nie będzie, więc można nawet sprawdzić, czy rzekoma szczepionka naprawdę uchroniła kobietę przed rakiem.
http://www.pro-life.org.pl/2008/07/gardasil-18-przypadkw-miertelnych.html
http://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/nowotwory/kontrowersyjny-gardasil_35612.html
http://www.youtube.com/watch?v=R2z6RK2uTWc
Nie wspomina się przy tym, że tak naprawdę brak jakichkolwiek dowodów, że dany wirus spowoduje wystąpienie nowotworu w szczepionce znajduje się, bowiem 1-4 wirusów na ponad 100 podejrzanych o możliwość spowodowania nowotworu. Problem jest tym bardziej ważny, że już w 1979 roku FDA [odpowiednik naszego Zakładu Higieny tylko odważniej działający w USA] dokonał podziału leków na 4 grupy. Do grupy “A” zaliczono leki, których podanie kobietom w ciąży nie spowoduje żadnych negatywnych reakcji dla płodu. Tzn. dotychczasowe badania na zwierzętach i ludziach nie wykazały ŻADNYCH skutków ubocznych. Do grupy “B” zaliczono leki, które nie wykazały żadnych ubocznych efektów w badaniach na zwierzętach, ale nie przeszły badań na ludziach. Do grupy “C” zaliczono leki, które nie przeszły badań na ludziach i zwierzętach umożliwiające wykluczenie negatywnych zdarzeń. Do grupy “D” zaliczono leki, które wykazały negatywne zdarzenia i skutki uboczne u zwierząt. Otóż informuję PT Czytelników, że szeroko rozprowadzana i reklamowana m.in przez Gazetę Wyborczą szczepionka przeciwko grypie została zaliczona przez FDA do grupy “C” Czyli wbrew reklamie, jak do tej pory, brak danych medycznych czy naukowych wskazujących ze szczepionka jest bezpieczna dla płodów i małych dzieci. A jak sobie PT Czytelnicy przypominają reklama zachęcała do szczepienia nawet 2 miesięcznych dzieci. A tak na marginesie, zastanawiali się Państwo, dlaczego szczepienia stosuje się u dzieci a nie dorosłych?? Przecież dziecka system odpornościowy powstaje w ciągu pierwszych 5- 7 lat. Dlaczego więc zaburza się ten naturalny proces tworzenia się systemu odpornościowego poprzez wszczepianie, bliżej nieznanej ilości i jakości różnych nieznakowanych produktów??? A to wszystko przypominam, ponieważ w roku 2011 wojewódzkie San-epidy przegrały w sądach ok. 50 spraw dotyczących przymusu szczepień. i musiały pokryć koszty spraw sądowych. Oczywiście zrobiły to z naszych podatników pieniędzy.Wszystko wskazuje jednak, że nie mogąc sobie poradzić z sądami zaczynają naciski na sejm w celu modyfikacji ustawy z 2008 roku w taki sposób, aby wyraźnie móc stosować przymus szczepień. Dr Jerzy Jaśkowski
Ziobro jest jak Kiereński Oto Donald Tusk jak gdyby nigdy nic ogłosił Kaczyńskiego osobą odpowiedzialną za zamieszki wywołane 11 listopada. I co? I nic. Zanim wyjaśnię, dlaczego chciałbym abyśmy chwilę porozmawiali o organizacjach sieciowych. Organizacje te jak już ustaliliśmy to władza realna. Władza nad terenem, nad nieruchomościami, budżetami i przepływem pieniądza. Także nad jego absorpcją z zewnątrz. Najsilniejszymi organizacjami sieciowymi są struktury terenowe państwa. Są one całkowicie podporządkowane PO. Teraz zaś PO i rząd próbują podporządkować sobie inne struktury sieciowe, dotychczas wrogie i jeszcze do tego stworzyć nowe, które również za chwilę zostaną podporządkowane. PO walczy przeciwko PiS, to jest dla wszystkich jasne. Po co to robi? Może przecież zachować PiS, dać tej organizacji spokój i pozwolić jej egzystować. Demokraci w USA nie zwalczają republikanów ogniem i żelazem. To prawda, ale też w USA, co innego jest trąfem. U nas władza, władza uosabiana dziś przez PO potrzebuje legitymacji, wszyscy, bowiem myślący ludzie wiedzą, że jest to władza, której początki sięgają wlokących się przez kraj kolumn radzieckich żołnierzy. Przez to właśnie władza ta potrzebuje silnej, opartej nie tylko o struktury, ale także o tradycje legitymacji. I tego właśnie PiS odmawia PO i dlatego właśnie musi być zniszczony bezwzględnie. Co na to Jarosław Kaczyński? Nic. Zupełnie nic. Poza deklaracjami o twardej opozycji Jarosław Kaczyński nie wykonuje ani jednego ruchu, który świadczył by o tym, że zamierza walczyć. Dlaczego on tak postępuje? Bo jest starym, głupim i skończonym politykiem - powie ktoś. Być może. Ja jednak mam inną odpowiedź na to pytanie. Jarosław Kaczyński zdaje sobie doskonale sprawę, że każdy ruch, każda próba odwojowania struktur spotka się z natychmiastową reakcją tamtych. W dodatku reakcją silną i brutalną. Oto Donald Tusk jak gdyby nigdy nic ogłosił Kaczyńskiego osobą odpowiedzialną za zamieszki wywołane 11 listopada. I co? I nic. Ponoć ktoś sfilmował jak prowokatorzy podpalają samochód TVN. I co? I nic. Czy to coś zmieniło? Wywołało jakieś oburzenie? Oczywiście, że nie bo władza może dziś robić wszystko co chce i mówić prawdę o sobie obywatelom w oczy. Nie ma siły, która by tę władzę powstrzymała. Jarosław Kaczyński to wie, dlatego milczy. Liczy na to, że może uda się coś ocalić i przeczekać. Czy są to skuteczne rachuby? Nie wiem. Trudno mi polemizować z tą postawą. Uważam jednak, że postawa Zbigniewa Ziobro jest po prostu dziecinna. Jest wręcz gamoniowata. O ile Kaczyński świadom tego, z jaką łatwością za pomocą pieniądza i innych środków deprawacji można przejąć organizacje sieciowe, nie rozwijał właściwie własnych struktur, pozwolił na ich atrofię wręcz. Licząc na to, że ludzie pójdą za PiS z samej tylko niechęci do PO (inaczej tego nie potrafię wytłumaczyć) o tyle Ziobro wierzy, że ma realny wpływ na struktury. Nie ma go i mieć nie może po wpływ ten, czyli władzę uzyskuje się od początków świata dwoma sposobami – poprzez wtajemniczenie i rytuał zwany w chrześcijaństwie regułą oraz poprzez strach, znany z sieciowych struktur komunistycznych. Ziobro nawet, jeśli o tym wie, w co wątpię, to nie potrafi i nie może zastosować żadnej z tych metod. Ziobro dostał od kogoś cynk, że trzeba zrobić konkurencję dla Klubów Gazety Polskiej. Pomysł mu się spodobał i jeździ teraz po kraju zakładając Kluby Solidarnej Polski. To jest czysta fikcja, bo organizacja ta, o ile w ogóle powstanie zostanie natychmiast przejęta w tajemnicy przez PO. W dzisiejszych warunkach żadna sieciowa organizacja nieoparta o jakieś posiadające prawną autonomię jednostki nie może przetrwać. Żadna. Nawet Polski Związek Wędkarski. Co to są jednostki posiadające prawną autonomię? To są parafie lub uniwersytety. Stan umysłów w jednych i drugich jednostkach jest znany, tak, więc pozostaje czekanie. Dlaczego Ziobro jest jak Kiereński. Otóż latem 1917 roku Kiereński, jako legalna władza w Rosji objeżdżał fronty i wspierał duchowo buntujące się oddziały. Wszystkie te inspekcje wypadały świetnie. Żołnierze wiwatowali, Kiereński płakał ze wzruszenia, strzelano na wiwat i wznoszono patriotyczne okrzyki. Kiedy tylko Kiereński wraz ze swoim luksusowym autem znikali za horyzontem w żołnierski tłum wstępowali agitatorzy z ulotkami i w pół godziny było po wszystkim. Tak będzie i w przypadku Solidarnej Polski, tyle, że obejdzie się bez agitatorów. Tak taniej. Ludzie sami wiedzą skąd wieje wiatr i czyjej poły trzeba się trzymać. Ziobro zaś i jego ludzie nie posiadają żadnego narzędzia dyscyplinującego struktury. Mogą tylko opowiadać jakieś banialuki. Pozostaje jeszcze oczywiście wersja najbardziej ponura, czyli założenie, że Ziobro jest po prostu wynajętym człowiekiem Tuska, który rozwala PiS i zastępuje go czymś, co jest do PiS podobne, ale w istocie swojej jest czymś innym. Jak jest naprawdę? Czas pokaże. Coryllus
Wojna sieciowa – walka o świadomość człowieka Amerykańska liberalna geokultura, forsowana częstokroć siłą, jest w swojej istocie „kulturą konfliktu”, opartą na fundamencie ignorancji.
Nowe cele W toku rozwoju cywilizacyjnego zmianom ulegał przedmiot i cel wojen. W fazie dominacji cywilizacji agrarnej najistotniejsza była i jest (w tych częściach świata, gdzie jeszcze dominuje ta faza rozwoju technologicznego) rywalizacja o ziemię. Ziemia stanowi tam, zatem główny, materialny cel rywalizacji. Wojny toczone przez państwa cywilizacji przemysłowej koncentrują się na pozyskiwaniu środków produkcji oraz wszystkich potrzebnych im elementów, jak np. surowce naturalne. Osiągająca obecnie na świecie hegemonię, cywilizacja informacyjna zmieniła diametralnie najważniejsze cele toczonych konfliktów. Po pierwsze ustaliła ich globalny charakter. Po drugie zmieniła całkowicie hierarchię i stawkę głównej gry. Najważniejsze akcenty rywalizacji zostały przesunięte z walki o zasoby materialne, na walkę o zasoby duchowo-intelektualne. Główna gra toczy się, zatem o ludzką świadomość. Jest to wojna bez frontów. A właściwie z ich nieskończoną liczbą. Polem bitwy staje się umysł człowieka, a współczesnym obszarem strategii zostaje ludzka dusza.
Kody (geo-)polityczne Nowy rodzaj wojny prowadzony przez państwa cywilizacji informacyjnej nazywany jest wojną sieciową (WS). Termin ten (w oryg. netwar) został wprowadzony przez amerykańskich analityków korporacji RAND – Johna Arquillę i Davida Ronfeldta. Jej kluczowym elementem jest odpowiednio formułowany i upowszechniany przekaz informacyjny. Zatem ten typ działań militarnych ma zastosowanie wyłącznie w konfliktach o niedużym stopniu intensywności, choć może także występować, jako uzupełnienie wojen klasycznych. Tradycyjny teatr działań wojennych i przestrzeń geograficzną w dużej mierze nie tyle zastąpiła, co uzupełniła, nowa warstwa, nowa kategoria przestrzeni, czyli przestrzeń informacyjna. Jej coraz większa dominacja prowadzi do relatywizacji granic. Nie tylko ich charakteru formalno-prawnego, ale i samej ich istoty. Prowadzenie WS ma celu kreowanie globalnej świadomości społecznej. Celem instrumentów charakterystycznych dla WS jest m.in. propagowanie określonych kodów (geo-) politycznych, korzystnych dla danego podmiotu, który je forsuje. Poprzez kody geopolityczne rozumiemy swoistą „mapę świadomości”, na której naniesione są wyobrażenia dotyczące sojuszników i wrogów (nie ważne, czy tych realnych, czy tych wykreowanych), granic państw i regionów (niekoniecznie tych rzeczywistych, często tych pożądanych), słowem tworzy się polityczną projekcję, która ma stać się społeczną świadomością. Innym celem WS może stać się zwalczanie lub relatywizowanie danych idei, systemów wartości, kodów czy stanowisk z obrębu polityki, gospodarki, kultury, itd. Dzięki nowoczesnemu aparatowi, jaki generuje współczesna nauka i technika, możliwe staje się zdalne narzucenie aprobaty społeczno-politycznej dla określonych poglądów i idei. Możliwe także staje się – co oczywiste – relatywizowanie, czy kwestionowanie danych stanowisk. Pierwszym państwem, które zaczęło powszechnie posługiwać się narzędziami WS, są Stany Zjednoczone. Dobrym przykładem ich zastosowania była inwazja na Irak z 1990 r. Następne amerykańskie agresje, wykorzystywały to doświadczenie i coraz bardziej udoskonalone narzędzia walki informacyjnej (wojny z Jugosławią i Afganistanem). Jedną z kluczowym metod WS staje się „eksport wartości”, siłowe narzucanie innym kręgom cywilizacyjnym swojego przekazu. Dotyczy to całego szeregu kategorii takich jak ustrój, moralność, formy życia społecznego, czy system gospodarczy. Waszyngton stara się kreować powszechnie akceptowany kod polityczny, oparty na liberalnej demokracji i systemie kapitalistycznym.
Nadrzeczywistość Świat tworzony przez systemy produkcji i dystrybucji informacji tworzy swego rodzaju hiperrzeczywistość, by posłużyć się sformułowaniem Jeana Baudrillarda. Każda informacja, każdy przekaz, mogą zostać poddane cyrkulacji w ramach globalnej sieci. Wytworzony zostaje wówczas proces, w którym pojedyncze jednostki danych, przechodząc przez kolejne węzły sieci (matryce i systemy operacyjne), ulegają rozproszeniu i utracie pierwotnej tożsamości. Informacja zostaje, zatem poddana filtracji, przetwarzaniu i powielaniu. Jedną z takich matryc jest m.in. Internet. Upowszechnienie globalnych trendów prowadzi do ich obecności w niemal każdym miejscu na Ziemi. Daje to możliwość powielania wzorów kulturowych i społecznych.
Incepcja Amerykańska liberalna geokultura, forsowana częstokroć siłą, jest w swojej istocie „kulturą konfliktu”, opartą na fundamencie ignorancji. Waszyngtonowi udało się narzucić dużej części świata akceptację swojej roli „globalnego żandarma”, dzięki stosowanej na szeroką skalę incepcji. Jest to instrument WS, który zasadza się na infekowaniu określoną koncepcją. Istota incepcji, prowadzonej przez Waszyngton, zakłada formowanie międzynarodowej świadomości przy użyciu kodów geopolitycznych, w celu osiągnięcia praktycznie bezkrytycznej akceptacji amerykańskiego modelu rozwoju. Warto przy tym podkreślić, że odbywa się to przy całkowitej ignorancji wobec dorobku cywilizacyjnego i regionalnej kultury oraz tradycji. Oczywiście kody geopolityczne to tylko jedne z instrumentów WS. Incepcja odbywa się także za pomocą innych form „miękkiej siły”, jak choćby ekspansja kultury masowej. Jednym z przykładów skutecznych narzędzi w zakresie stosowania metody „kształtowanego odbioru” jest cały kompleks amerykańskich teorii stosunków międzynarodowych. Teorie SM wytwarzane w Stanach Zjednoczonych i eksportowane m.in. do Europy to w swojej większości wtórny rynek idei. Wiele z tych teorii zawiera wybiórczy ekstrakt idei geopolitycznych, odpowiednio dostosowanych do potrzeb współczesnej polityki zagranicznej, prowadzonej przez Waszyngton. Jednak jest to instrument bardzo skuteczny, wspomagany przez wykreowane autorytety (np. George Friedman, Henry Kissinger, czy Zbigniew Brzeziński), pozwalający na zapładnianie umysłów osób mających wpływ duży na opinię publiczną, bądź mogących taki wpływ osiągnąć w przyszłości (polityków, intelektualistów, dyplomatów, wojskowych, dziennikarzy, studentów itd.). Dewizą „inżynierów” wojny sieciowej może być powiedzenie: „najlepszym sposobem przewidzenia przyszłości jest jej stworzenie”. Modelowym przykładem takiej strategii jest publikacja George’a Friedmana pt. „Następne sto lat”[1].
Narzędzia W amerykańskich wojnach sieciowych szeroko wykorzystywane są działania psychologiczne, zaliczane do idei tzw. „kształtowanego odbioru”. W ich skład wchodzą różne sposoby integralnego wpływania na określone grupy społeczne. Jednymi z takich metod są: dezinformacja (podawanie do opinii publicznej informacji sfabrykowanych lub częściowo tylko nieprawdziwych lub zmanipulowanych), strategia informacyjna (ang. public diplomacy), której celem jest przekonanie – przede wszystkim własnej opinii publicznej – co do celowości danych działań, operacje psychologiczne (ang. PSYOPS), czyli działania skierowane do wpływania na zagraniczną opinię publiczną przy walnym wykorzystaniu mass-mediów (wyróżnia się „białe” i „czarne” operacje, te pierwsze operują społecznie akceptowanymi metodami, nadającymi przekaz pozytywny poprzez plakaty, ulotki, programy w stacjach radiowych i telewizyjnych, natomiast te drugie oddziaływają manipulacją, podstępem, mistyfikacją) oraz operacje niejawne[2].
Wojna sieciowa a wojna sieciocentryczna Osobnym pojęciem, niekiedy niesłusznie uważanym za synonim terminu wojna sieciowa, jest określenie wojna sieciocentryczna. Pojęcie to odnosi się do prowadzenia działań zbrojnych (operacji sieciocentrycznych), opartych na przewadze informacyjnej. Charakterystycznym skrótem wojskowym stosowanym w kontekście tego typu działań jest akronim C4I (od ang. Command, Control, Communication, Computing And Intelligence – dowodzenie, kontrola, łączność, przetwarzanie danych i rozpoznanie). Istota prowadzenia wojen sieciocentrycznych zasadza się na zapewnieniu na każdym szczeblu – strategicznym, operacyjnym i taktycznym – pełnej interoperacyjności prowadzenia działań. Chodzi o możliwość efektywnej współpracy różnych rodzajów sił zbrojnych i różnych rodzajów wojsk w czasie rzeczywistym. Taką możliwość zapewniają nowoczesne, cyfrowe, kompleksowe systemy dowodzenia i łączności (w tym łączności satelitarnej) oraz rożnego rodzaju systemy rozpoznawcze (od systemów rozpoznania elektronicznego, po klasyczną pracę operacyjną wywiadu), zapewniające przewagę informacyjną. W układzie sieciocentrycznym informacje z przestrzeni walki mogą być transmitowane w czasie rzeczywistym, co umożliwia bezpośrednie dowodzenie operacją nawet z odległości tysięcy kilometrów.
Podsumowanie Nowoczesne formy szerokiego prowadzenia polityki przy użyciu różnych, coraz to bardziej wysublimowanych form nacisku, będą ewoluowały przez cały XXI wiek, jako m.in. pochodna rewolucji w trzech dziedzinach: mechanice kwantowej, biologii molekularnej i informatyce. Przyszłością, patrząc w kategoriach długookresowych, będzie skok technologiczny, oparty na synergii, zachodzącej m.in. w powyższych dyscyplinach[3].
Leszek Sykulski
politykarealna.wordpress.com
[1] G. Friedman, Następne sto lat. Prognoza na XXI wiek, AMF Plus, Warszawa 2009.
[2] S. Collins, Rozgrywki umysłowe, „Przegląd NATO” 2003, nr 2.
[3] M. Kaku, Wizje: czyli jak nauka zmieni świat w XXI wieku, Prószyński i S-ka, Warszawa 2000.
Nowy podział polityczny Konsekwencje Marszu Niepodległości są dalej idące niż większości z komentatorów się wydaje. Z dniem 11.11.2011 roku z grubsza możemy określić, kto jest, kim w polskiej polityce i jakie należy stosować nowe kryteria podziałów politycznych. Ileż w swoim życiu przeczytałem fascynujących tekstów i dyskusji o prawicowcach, lewicowcach, konserwatystach, liberałach itd. Jakie są między nimi różnice, czy lepsze jest bezhołowie w wykonaniu Korwina-Mikke, czy protekcjonizm państwowy, lub socjalizm itd. To wszystko jest w jakiś sposób ważne, ale to SĄ BZDURY. To jest NARRACJA ŚCIEMY DLA IDIOTÓW, i proszę się nie oburzać, bo sam się do nich w pierwszym rzędzie zaliczam. Ileż razy dawałem się wpuścić w kanał dyskusji o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej Nocy. Różnice są ważne, ale skupiając się na różnicach, tracimy obraz całości i to, co najcenniejsze.
MUSIMY SOBIE ZDAĆ SPRAWĘ, ŻE OBECNIE NA ŚWIECIE I W POLSCE, PODZIAŁ POLITYCZNY NIE IDZIE W tradycyjnym kierunku na LEWICA - PRAWICA, ale na WOLNOŚCIOWCÓW I TOTALITARYSTÓW. Co to znaczy? Od wielu miesięcy kiełkowała ta myśl w mojej głowie. Koleje klocki trafiały na swoje miejsce wraz z upływem czasu. Niebagatelny wpływ miał na to przeczytany wywiad w "Rzeczach Wspólnych" z lewicowym niemieckim politykiem Jurgenem Elssaserem, który w Niemczech jest postrzegany przez lewicę, jako odszczepieniec. Analizując sytuację zarówno w Niemczech jak i w Polsce nie ma wątpliwości, że scena polityczna nie wygląda tak jak to nam serwują w mainstreamowych mediach.
I CHOĆBYŚCIE NIE WIEM JAK ZAKLINALI RZECZYWISTOŚĆ TO ZDAJCIE SOBIE SPRAWĘ - TRWA WOJNA. Do tej pory można było ją nazwać zimną, ale wchodzi ona w fazę gorącą. Wojna między Wolnościowcami a Totalitarystami. Wolnościowcami reprezentującymi ideę państw narodowych i wolności człowieka, a drugą stroną Totalitarystów (zastanawiam się czy nie należałoby to nazwać nowym FASZYZMEM) gotowych poświęcić i podporządkować swój kraj, wolności obywatelskie, kulturę, moralność, pewnej ponadnarodowej idei i mrzonkom np. Unii Europejskiej. Totalitaryści hołdują idei IMPERIUM nie pierwszy raz w historii świata, przy czym nie dociera do ich tępych głów, że imperia padają szybciej niż powstawały i z większym hukiem. To tak naprawdę kolejna odsłona tego samego zjawiska, jakie obserwowaliśmy już w historii. Mam uczucie deja vu cele te same, narracja ta sama, tylko metody i narzędzia PR się zmieniły na przestrzeni wieków, choć i nawet to nie, metody i narzędzia zostały tylko udoskonalone.
Kto, z kim i dlaczego? Muszę przyznać, że dość wydawać by się mogło kabaretowo wygląda sprawa jak przyjrzymy się, kto jest, kim i kto, z kim trzyma. Zacznijmy od Totalitarystów. Jest to w sumie dość wydawałoby się kuriozalne i karykaturalne połączenie komunistów i wielkich kapitalistów - geszefciarzy (bankierów, korporacji, mediów, wysokiego szczebla biurokratów). Połączenie to, ta symbioza, tych dwu środowisk wydaje się w gruncie rzeczy niemożliwa i absurdalna. Ale tylko pozornie. Obie grupy po prostu póki, co mają wspólne interesy i wzajemnie się popierają. Sprawdźcie rachunki różnych fundacji np. Batorego, FOR, stowarzyszenia stojącego za Krytyką Polityczną, Fundacja Schumana, i innych z tego kręgu "kulturowego" tam ciągle się przenikają Ci sami bardzo często międzynarodowi darczyńcy i możecie sobie sprawdzić, że przekazywane środki to nie są drobne na waciki dla Szczuki. Obie grupy mają wspólny cel, zniszczyć wszystko, co może łączyć ludzi i powodować, że będą przeciwstawiać się totalitarymowi: rodzinę, religię, państwa narodowe, kulturę narodową. Pragną uczynić z ludzi marionteki, którymi da się kierować za pomocą mediów opanowanych przez te środowiska. Ostateczny cel obu wspierających się grup odrobinę się różni i uważam, że póki, co przewagę zyskują geszefciarze, a lewacy są wykorzystywani przez nich do swoich celów. A być może lewacy póki, co dają się wykorzystywać, by po pewnym czasie przejąć fructa. Geszefciarze chcą sobie zapewnić monopol na wykorzystywanie ekonomiczne ludzi, chcą z nich uczynić konsumentów - niewolników, lewacy ciągle marzą o komuniźmie bez wypaczeń, który sam jest wypaczeniem i ludzi sprowadza do stada baranów. Dla zwykłego człowieka w sumie nie ma znaczenia, kto z nich wygra, jak wygrają geszefciarze będziemy mieli nazizm w czystej formie. Przecież już raz wygrali, Hitler był ich "produktem". Co będzie jak wygrają lewacy - ZSRR bis. Tak czy inaczej my zwykli ludzie mamy p...ne. Charakterystyczne jest to, że Totalitaryści spod znaku sierpa i młota oraz mamony swój plan utożsamiają z tworem o nazwie Unia Europejska. Unia Zjednoczonych Republik Europejskich. Nie bez kozery coraz częściej padają zarzuty pod adresem UE o urawnirowkę, ręcznie sterowanie gospodarką jak za komuny z jednej strony, a z drugiej strony padają oskarżenia o lobbing, ekonomiczny szantaż, lekceważenie i niszczenie demokracji, łamanie siłą woli narodów vide forsowanie traktu lizbońskiego (konstytucja europejska ver. 2.0 po tym jak wersja 1.0 okazała się nie do wdrożenia) jak w czasach nazioli. Bronią tej kosmopolitycznej menażerii jest szantaż, nepotyzm, korupcja urzędników państw członkowskich i ościennych, o którą oskarża ich wspomniany wyżej Jurgen Elssaser członek Komisji ds. Służb Specjalnych Bundestagu, sianie zamętu, szwindel bankowy wszechczasów, kłamstwo, wyzysk i manipulacja medialna wyniesiona do rangi sztuki. Tak narodził się totalitaryzm europejski, tępiący słowem, czynem i myślą każdą inną wolnościową myśl. Sztandar globalistów został wzniesiony w górę, rękoma biernej części społeczeństw, które swoją bierną postawą, konformizmem, pragnieniem "wygody i stabilizacji", godzeniem się na ograniczenie wolności i własnych praw w imię iluzji "pełnego brzucha" pozwoliły przejąć kosmopolitycznym mendom władzę. Większość z ludzi nie rozumie pewnej zasady, jaką zawarto już w Biblii w przypowieści o talentach. Jeżeli czegoś masz mało i tego nie pomnażasz to na końcu i to "mało" Ci zostanie zabrane. Zabrana zostanie resztka wolności, a wraz z nią zabrana zostanie "wygoda i stabilizacja". Jeżeli jeszcze macie wątpliwości polecam Wam artykuł na temat nowych rządów Grecji i Włoch, bardzo pouczające.
Wolnościowcy Tu jest zupełne pomieszanie z poplątaniem. Tak naprawdę ciężko wskazać jedno środowisko. W ten "worek" można wrzucić, prawdziwych liberałów, konserwatystów, prawdziwych socjalistów. Ze względu na wielkie rozdrobnienie tych środowisk ja bym zaryzykował wskazanie kilku cech, które charakteryzują te środowiska. Ludzie Ci są przede wszystkim przywiązani do pewnych wartości. Mogą to być wartości takie jak: państwo narodowe (przy nie zamykaniu się na współpracę z innymi krajami), wartości moralne, religijne, poczucie odpowiedzialności za społeczeństwo i rodzinę. Środowiska te charakteryzuje daleko posunięty sceptycyzm lub wręcz wrogość w stosunku do ponadnarodowych organizacji uzurpujących sobie prawo do narzucania swojej woli całym narodom lub jednostkom. W tej części środowisk często tkwi ponad przeciętne umiłowanie wolności i postrzeganie jej, jako wartości nadrzędnej i gwarantującej rozwój społeczny i gospodarczy. Nawet patrząc na socjalistów z tej grupy można dostrzec, że za chęcią pewnych uregulowań również stoi pomysł na zachowanie wolności często z myślą o pracownikach. Wspólną cechą jest umiłowanie swoich korzeni. Krótko mówiąc państwa. To w tych środowiskach jest chęć samostanowienia i zrozumienie, że to konkurencja między narodami europejskimi doprowadziła do rozkwitu Europy. To dzięki nagromadzeniu wielu państw na małej przestrzeni to w Europie kiełkowały i kształtowały się nowe myśli polityczne i ustrojowe. Zabicie konkurencji narodowej to droga do zagłady Europy i powstania prawdziwego totalitaryzmu, jaki nawet Orwellowi się nie śnił. A każdy totalitaryzm będzie zbrodniczy. Środowiska te są pozbawione dostępu do wielkich mediów, wielkich pieniędzy. Źródła finansowania to ... społeczeństwo klasa średnia i niższa, a siła to samoorganizacja, społeczne poświęcenie oraz bezinteresowność i ideowość. Paradoksalnie największym problemem tego środowiska jest ... jego ideowość. Wykorzystując właśnie ideowość totalitaryści łatwo doprowadzają do rozbijania inicjatyw integrujących te organizacje. Środowisko to będzie się sprzeczać o każde "ważne" sprawy, każdy z przywódców chce być lwem i bronić swoich przekonań. Ciągle rozbijane, szczute medialnie, infiltrowane, opresyjnie traktowane przez państwo w obronie, którego stają, a którego instytucje są opanowane przez przeciwników tegoż państwa. Środowisko to zdaje sobie sprawę, że o wolności i demokracji w tworach typu UE jest fikcją i mrzonką. A wolność i demokrację można zachować jedynie na poziomie państwa narodowego. Z wielkimi organizmami typu UE będzie jak z wielkimi bankami wyzyskującymi społeczeństwa, a przy próbie ich reformy przebudowy usłyszymy "Zbyt wielkie by upaść!". Wydaje się, że jedynym sensownym pomysłem na integrację tych środowisk, może być zdanie sobie z różnic i tego, co je łączy. Takich inicjatyw należy próbować. Między innymi Ruch Wolność i Godność zaproponował taką formułę w formie deklaracji 8 maja. Jak również w nowej formie współpracy zadaniowe Sztab Wolnych Wyborów. Co wydaje się przynosić dobre efekty. Liderzy tych ugrupowań muszą zrozumieć, że zamiast być ryczącymi lwami, powinni się stać watahą wilków, jeżeli chcą uratować polskie państwo narodowe i polskie wartości kulturowe. Sytuacja w polityce lokalnej w Europie i na świecie w kontekście wspomnianego podziału. Nie będę Państwa zanudzał szczegółowymi analizami, ani nie będę analizował na blogu każdego państwa na świecie. Chcę pokazać tylko jak wygląda obecna polityka na kilku przykładach. Na początek weźmy USA. Kraj podobno wzorcowej demokracji (notabene również ja dość długo temu złudzeniu ulegałem) Od lat rządzą tam 2 wielkie partie, które ordynacją wyborczą, zagwarantowały sobie pacyfikowanie wszelkich ruchów oddolnych. Vide casus Tea Party. Ruchu oddolnego, który został wchłonięty przez partię Republikańską, by następnie po wciągnięciu liderów w orbitę swoich wpływów odciąć ich od ludzi. Ruch, który dla wielu w Polsce był wzorcowym ruchem oddolnym i wolnościowym ... ugrzązł na mieliźnie... ludzie reprezentujący TP stali się ... częścią systemu. Sponsorowanego przez wielki kapitał i bankierów. Czy podobnie stanie się z Ruchem Okupuj Wall Streat, ostro atakowanym przez ... TeaParty? Tylko tym razem gąbką i "odgromnikiem" będą Demokraci? Stawiam dolary(swoją drogą w zasadzie nic nie warte) przeciw orzechom, że tak się stanie. Nie jestem wielkim znawcą polityki wewnętrznej USA ale różnice między republikanami, a demokratami są dla mnie coraz mniej dostrzegalne. Obie partie to partie systemowe służące wielkiemu kapitałowi i bankierom. Reszta to kosmetyka, którą można pudrować miliardami drukowanych dolarów, by totalitaryzm mógł kwitną. Wiele się musi wydarzyć by wszystko zostało po staremu. W drugiej kolejności przyjrzyjmy się ... naszemu sąsiadowi Niemcom. Dla wielu znowu wzorzec demokracji i sprawnego państwa. Mnie od dłuższego czasu frapowało jedno pytanie i ciągle nie mogłem zrozumieć jak to się stało, że do tego doszło. O czym mówię? Jak do cholery mogło w Niemczech dojść do sojuszu odwiecznych wrogów SPD i Chadeków? Co ich połączyło? Przecież to dwie przeciwstawne ideologicznie siły. Nie zastanawiało Was to nigdy? Przecież Merkelowa mogła rządzić wtedy z liberałami(FDP). Zdumiało mnie to pamiętam wtedy i zastanawiałem się co będzie przed następnymi wyborami jak będą głosować Niemcy. Przecież w takiej sytuacji nie ma znaczenia czy głosujesz na SPD czy Chadeków. Prawda? Odpowiedzi na tak postawione pytania są banalnie proste. Wyborcy mogli tylko pójść i głosować, nie dając realnej alternatywy dla tych partii. W tym momencie tym partiom nic nie groziło i dlaczego się dogadali. BO TO SĄ PARTIE TEGO SAMEGO MIOTU. Obie partie są euroentuzjastyczne, prounijne. To są partie totalitarno-imperialistyczne, których łączy idea jednej UE pod berłem(butem) Niemiec. To nowoczesny imperializm niemiecki doprowadził do tego sojuszu. Niemiecka scena polityczna również jest skutecznie zabetonowana. Metoda tworzenia partii władzy i koncesjonowanej opozycji przy ograniczeniu dostępu do mediów i finansów sprawdza się znakomicie w kolejnym państwie ... "prawa i demokracji". Niepokornych albo się pacyfikuje albo ... jak twierdzi Jurgen Elssaser - korumpuje. Podobnych przykładów można mnożyć, przyjrzyjcie się co się stało ostatnio z rządami w Atenach, Rzymie. Władzę, przejmują tam ... ludzie całkowicie podporządkowani biurokaratom unijnym i siłom totalitarnym. Cała reszta jest spychana do roli nieodpowiedzialnych awanturników. Co prawda inną sprawą jest to, że nie mają oni pomysłu, co należy zrobić. Wszystko nabrało gigantycznego przyspieszenia, bo ziemia się pali totalitarystom z Brukseli pod stopami. Jedynym krajem w Europie w którym sytuacja zaczyna wracać do naturalnej równowagi jest ... Finlandia, w której 20% zdobyła partia przeciwna UE. A u reszty? Znacie Państwo jakieś duże partie antyunijne w Europie?
Sytuacja w Polsce A u nas? Spójrzmy. Mamy w sejmie 5 partii. PO, PSL, SLD, RPP i PiS. Konia z rzędem temu, kto w tej menażerii wskaże partię przeciwną Unii Europejskiej. Konia z rzędem temu, kto uzasadni mi, że jest naturalną sytuacja, że deklarująca eurosceptycyzm prawie połowa Polaków (ostatnie badanie z 2009 roku ciekawe, czemu nie ma kolejnych opublikowanych, ja przynajmniej nie znalazłem, czyżby teraz większość była przeciw UE) nie ma w parlamencie swojej reprezentacji. Ktoś mi powie: "Jak to, zaraz a PiS to, co pies?" Ano i do PiS-u też dojdę. Zacznijmy od rzeczy oczywistych. PO, SLD, RPP to są partie jawnie totalitarne i prounijne, które ostatnio już coraz wyraźniej i jawnie są za likwidacją państwa narodowego, opowiadają się za dalszą pogłębioną integracją. Wystąpienia Donalda, Komorowskiego czy Wałęsy na forum UE w każdym normalnym kraju skończyłyby się Trybunałem Stanu. Parcie do Euro, podkładanie się z pomocą dla strefy EURO, zgoda na pakiet klimatyczny i wiele innych przykładów powodują, że tym ludziom każde niezmanipulowane społeczeństwo powiedziałoby: Dziękujemy. Dla tych ludzi interes kraju, interes narodowy się nie liczy ważne jest, że Tusk dostał tytuł Europejczyka Roku. Ja prowadzę mały biznes, jak ktoś mi coś daje to mam taki paskudny odruch i pytam: A ile to mnie będzie kosztowało?! Właśnie ile nas moi drodzy Rodacy będzie to nas kosztowało. Wkrótce się dowiecie. SLD wprowadziło nas do europejskiej "rodziny" na warunkach urągających zdrowemu rozsądkowi. A Palikot jawnie deklaruje się, jako zwolennik EURO i UE, ma w nosie interesy narodowe, o czym zdaje się mówił w którymś z wywiadów radiowych. PSL to jest partia obrotowa, po prostu korzystać ile się da, ważny jest tylko pełny kałdun. Chłopom z PSL nie przeszkadza to, że ich koalicjant w planach ma zniszczenie ich bazy politycznej w postaci polskiego rolnictwa (redukcja ilości gospodarstw rolnych z 2,8 mln do 0,3 mln). Mają mentalność typowych geszefciarzy. I wciąż wierzą, że chłop przeżył Niemca, przeżył Ruska to przeżyje i UE. Zapominają, że narzędzia w rękach biurokratów unijnych mocno się zmieniły. Choć trzeba przyznać, że polski rolnik np. w sprawie funduszy strukturalnych wygrał przynajmniej 23:5 (ale o tym w innym wpisie). No i dochodzimy do PiS i klonów: PJN i Ziobrystów. Od dłuższego czasu obserwuję ten udawany szpagat w kwestiach państwowości polskiej i jak widać coraz bardziej jest on żałosny. PiS nigdy nie prowadził prawdziwie niezależnej polityki. Koniec kropka. A już szczególnie w tym co w obecnej chwili jest najważniejsze niezależnej polityki gospodarczej. Różnica między PiS i pozostałymi polegała tylko na tym, że ci kupowali więcej obligacji amerykańskich, a Ci kupują więcej obligacji europejskich. Podobnie z przekazywaniem polskiego majątku państwowego. Szczególnym kuriozum jest próba przekonania społeczeństwa o niepodległościowej linii tej partii w kontekście między innymi podpisania traktatu lizbońskiego. Nie przemawiają do mnie słowa o naciskach na Lecha Kaczyńskiego. Prawdziwy mąż stanu (próbuje się taki mit tworzyć) NIE UGIĄŁ BY SIĘ pod żadną presją. Wszak chodzi o dobro Ojczyzny. Chyba, że dla władz PiS dobro Polski to schowanie się Polski pod skrzydła UE. Tylko, jeżeli tak, to nie mówmy o niezależności. MASKI WŁAŚNIE SPADAJĄ Z TWARZY. Pamiętacie Państwo, kto był architektem i negocjatorem tej "niezależnej i niepodległościowej" polityki Polski przy Kaczyńskich? Marek Cichocki, przypomnę jego żona pracowała w Kancelarii Lecha Kaczyńskiego. Chcą sobie Państwo poczytać co tak naprawdę teraz mówi ten współkonstruktor polityki zagranicznej Kaczyńskich na temat obecnej dominacji Niemiec w UE i podporządkowania się Polski oraz ograniczeniu naszej wolności ... zapraszam klikać tutaj i oczy ze zdziwienia przecierać proszę. Marek Cichocki przypomnę był dyrektorem Centrum Stosunków Międzynarodowych następnie CEN, rzućcie okiem na instytucje i organizacje sponsorujące szczególnie CSM czegoś ta lista Wam nie przypomina? One tak z dobrego serca dają polaczkom kasę, tak? Proszę Państwa nie żartujmy. Tak można myśleć jak się jest impotentem w zakresie pomyłów, co robić z kryzysem albo jest się V kolumną totalitarystów. PiS nigdy nie był partią pozasystemową, to bardziej przypomina symbiozę 2 głównych partii jak w Niemczech. Co najmniej dziwne było dla mnie nie oprotestowanie trybu wyborów i szwindli wyborczych. W kampanii próbowało wykorzystywać środowiska kibicowskie by później się od nich po wyborach zupełnie odciąć, jak się zrobiła zadyma na Marszu to oczywiście nastąpiła próba podpięcia się pod tą inicjatywę. (Przypomnę było 4 posłów z PiS z ostatnich ław sejmowych NIKOGO Z KIEROWNICTWA). Kaczyński niby będąc "antyunijny" i "niepodległościowy" zniszczył najpierw inicjatywy prawicowe, o których pisał Szeremietiew, a następnie wykończona została eurosceptyczna Samoobrona i LPR. Dziwnym trafem to PiS podpisując traktat lizboński został główną partią "antyunijną" w Polsce, hodując takie coś jak Marcinkiewicz, który pracuje dla Goldman Sachsa. Zgadzając się na ograniczenie naszej suwerenności zostali patriotami. Co najmniej zdumiewające. Jeżeli jest inaczej to ... pokażcie mi to, bo ja mimo dobrej woli naprawdę nie jestem w stanie dostrzec. Ślepy jestem i kaprawy na jedno oko. Stanie w rozkroku bardzo szkodzi. Żeby Państwo nie myśleli pisząc PiS, PO, SLD, RPP, PSL nie mam na myśli ... ludzi związanych z tymi partiami lub na nie głosujących. Mam na myśli DYSYDENTÓW tych partii, nie wiem czy oni to robią z przekonania czy po prostu są słabi, nie wiem i nie zamierzam się nad tym zastanawiać, szkoda czasu. NATOMIAST WCIĄŻ WIERZĘ, ŻE WIĘKSZOŚĆ tzw. DOŁÓW PARTYJNYCH jak i działaczy TO PATRIOCI jak i większość Polaków. Tylko ciężko im się pogodzić z faktami. Prawdą jest również to, że po prostu nie mają wyboru.
Wolnościowcy zostali wypchnięci przy ogromnej winie z własnej strony poza Sejm. Niektórzy już tak długo są w opozycji, że im ta rola pasuje, oni czuliby się zagubieni gdyby wygrali, straciliby life motyw swojego życia. Na szczęście nadchodzi nowe.
Co z tym Marszem?! Z Marszem Niepodległości jest jak z polskim narodem z "Dziadów" Mickiewicza."Nasz naród jak lawa Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa, Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi..." Mamy wady, mamy ich dużo, jesteśmy, jacy jesteśmy, moim zdaniem większość z cech o które sami siebie oskarżamy pochodzą z zaszczepienia nam ich przez naszych wrogów (ale zostawmy to), bo to jest ta skorupa, którą totalitaryści - kosmopolici chcieliby epatować nasze społeczeństwo. Zostawmy tą skorupę, bo pod nią jest umiłowanie wolności, ułańska fantazja, hart ducha i poczucie sprawiedliwości oraz nieugiętość. Marsz Niepodległości wzbudził ... przerażenie. Wzbudził przerażenie wielkością, powagą i odpowiedzialnością. Kosmopolityczni tymczasowi "władcy" Polski dostali pierwszy ostrzegawczy strzał prosto między oczy. Mimo całej manipulacji, wysiłków medialnych i nagonki przyszły dziesiątki tysięcy ludzi. Co gorsza dla Totalitarystów w ogromnej większości uczestnicy Marszu byli... MŁODZI. O zgrozo, na nic zmniejszanie liczby godzin historii w szkołach, usunięcie niepoprawnych politycznie lektur, propaganda unijna jak za najlepszych czasów ZSRR, walka z rodziną i religią. Potęgujący się kryzys w Eurostrefie i UE, coraz bardziej otwiera oczy ludziom. Na to, że ta sama ekipa stowrzyła to bagno, by teraz z radosną twórczością je "osuszać" kierując nas ku jednej wielkiej Europie. Przy czym coraz więcej pada pytań czy wyrównując wszystkie koszty życia, również np. zarobki zostaną przez biurokrację zrównane z tymi, które sami w Brukseli pobierają. Po raz pierwszy też w głównej mierze dzięki Nowemu Ekranowi oraz internetowi został złamany monopol narracyjny mediów mainstreamowych. Marsz próbowano przedstawić jako faszystowską zadymę i po raz pierwszy ... nie UDAŁO SIĘ. Stało się też coś jeszcze oprócz strachu. Poczuliśmy moc. Ktoś, kto był na tym marszu, przeszedł z Ronda Jazdy Polskiej na Plac na Rozdrożu poczuł moc i dumę. Marsz Niepodległości pokazał też jeszcze jedną rzecz, że idea wielkiego państwa europejskiego jest ideą starych zramolałych dziadów z pokolenia Tuska i Kaczyńskiego młodzi pokazali, że ich pomysły mają w dupie. Nikt nie kwestionuje potrzeby otwartości granic i swobody podróżowania czy handlu, ale wszyscy kwestionują zamordyzm europejski, europejską politpoprawność i europejską urawnirowkę. Chcemy sami stanowić prawa i budować kraj na wartościach, zasadach i prawach, które sami ustanowimy. A konkurencja między narodami, pozwoli znowu nabrać wiatru w żagle odmłodzonej, uwolnionej od biurokratycznej i lobbingowej czapy Europie. Środowiska patriotyczne w naszym kraju muszą sobie zdać sprawę z jednej rzeczy. Jesteśmy w sytuacji jak byli Piłsudski i Dmowski w 1918 roku. Albo razem bez względu na różnice, które są między nami, albo totalitarni kosmopolici doprowadzą do likwidacji Polski. Czas siadać do wspólnego stołu, łaczyć siły i mobilizować społeczeństwo, docierając do niego poza maistreamowym kanałem informacyjnym. Nic na to nie poradzimy, musimy działać mając to, co dobry Bóg dał nam do dyspozycji i jak w przypowieści o talentach pomnożyć to co mamy po wielokroć, ale najpierw koniec ze swarami, błędnym kołem oskarżeń, próbami zawłaszczania rządu dusz oraz wybujałym ego liderów. Koniec z ryczącymi lwami samotnikami, czas stać się watahą wilków, bo inaczej stado hien wykończy lwy. Niech strach przed niepowodzeniem i zmianą, nie powstrzyma Cię przed wejściem do gry.
Kiedy przyszli po "Faszystów", nie protestowałem. Nie byłem przecież "Faszystą".
Kiedy przyszli po liberałów, nie protestowałem. Nie byłem przecież liberałem.
Kiedy przyszli po demokratów, nie protestowałem. Nie byłem przecież demokratą.
Kiedy przyszli po konserwatystów, nie protestowałem. Nie byłem przecież konserwatystą.
Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem. Nie byłem przecież związkowcem.
Kiedy przyszli po mnie, nikt nie protestował. Nikogo już nie było.
Mariovan