748

Prześladowanie Kościoła - relacja świadka Dyktatorski i rasistowski charakter socjalizmu nazistowskiego słusznie został opisany i utrwalony w powszechnej świadomości. Szczególnie dotyczy to prześladowań Żydów, jednego z najczarniejszych aktów XX wieku, o których wie się wszystko lub prawie wszystko. Kto jednak potrafi odpowiedzieć na pytanie, dlaczego wiemy dużo mniej na temat hitlerowskich prześladowań Kościoła katolickiego? Jedną z najobszerniejszych dokumentacji tych prześladowań jest potężne dzieło niemieckiego jezuity o. Waltera Mariaux "Chrześcijaństwo w Trzeciej Rzeszy", napisane w 1940 roku pod pseudonimem "Testis Fidelis". Pierwsze wydanie tej książki ukazało się po angielsku w Londynie, w wydawnictwie Burns & Oates. Na 792 stronach zgromadzono mrożące krew w żyłach dokumenty, które obrazują skalę prześladowań Kościoła porównywalną jedynie z tymi, których dopuszczały się reżimy komunistyczne.
"Groźna machina propagandy socjalizmu nazistowskiego - podkreśla ojciec Mariaux - chciałaby nam wmówić, że Trzecia Rzesza nie dopuszczała się prześladowań wobec Kościoła. Jest, zatem konieczne dowiedzenie prawdziwego charakteru, a także prawdziwych celów polityki nazistów wobec Kościoła. Można to uczynić poprzez jasną i kompleksową prezentację faktów".
Wyeliminowanie wierzeń chrześcijańskich W pierwszej części książki przytoczono dokumenty Kościoła - od encykliki "Mit brennender Sorge" (1937) poprzez przemówienia papieskie, listy pasterskie księży biskupów niemieckich, po liczne indywidualne deklaracje hierarchów. Dokumenty te pokazują, w jaki sposób Kościół przeciwstawiał się narodowemu socjalizmowi. Był to sprzeciw zarówno głęboki, jak i konsekwentny. Należy pamiętać, że w tym samym czasie komuniści szli ramię w ramię z Hitlerem, na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow. Warto tu przytoczyć przykład rzymskiego Collegium Germanicum z 1937 roku, kiedy to Ojciec Święty nazwał po imieniu "fanatyczną i wściekłą walkę, jaką Niemcy wypowiedziały Kościołowi Chrystusowemu (...), będącą niczym innym jak regularnym prześladowaniem". Wilhelm Berning, biskup Osnabrźck, mówił z kolei w 1935 roku o "walce prowadzącej aż do eksterminacji wierzeń chrześcijańskich mającej na celu wyrwanie ich z dusz młodych ludzi, a następnie zastąpienie ich nową religią germańską". W działaniu na rzecz uświadamiania społeczeństwu skali tego prześladowania wybija się szczególnie dwóch hierarchów: hrabia Konrad von Preysing, biskup Berlina, oraz hrabia Clemens von Galen, biskup Münster, beatyfikowany przez Papieża Benedykta XVI.
Walka z Kościołem Z iście niemiecką precyzją, w oparciu o bogatą dokumentację, o. Mariaux poświęca drugą część swojej książki "stanowisku wobec Kościoła przyjmowanemu przez władze". Przywołajmy kilka przykładów. Mimo istnienia podpisanego w 1934 roku konkordatu gestapo zajęło prawie wszystkie stanowiska kościelne w Niemczech, kradnąc dokumenty i prześladując księży. Niektórzy z nich zostali wywiezieni ze swoich parafii, często z błahych powodów. Spotkało to na przykład biskupa Rothenburga Johannesa Sprolla, który został wyrzucony z diecezji za to, że "był jedynym obywatelem regionu, który nie głosował w ostatnich wyborach".
Działalność wielu klasztorów została uniemożliwiona, a ich dobra - skonfiskowane. Stare opactwa, takie jak Göttweig, Admont, St. Lamprecht czy Engelzell, zostały zsekularyzowane, a zamieszkujący je mnisi - wygnani. Liczne seminaria zamknięto i poddano pod jurysdykcję państwową. Ten sam los spotkał także katolickie szpitale - zostały one odebrane Kościołowi i włączone do państwowego systemu opieki zdrowotnej. Represjom tym towarzyszyła jadowita kampania propagandowa nazywająca osoby konsekrowane - skłonnymi do rozpusty darmozjadami, sojusznikami Żydów, spekulantami walutowymi i tak dalej. W 1934 roku wprowadzono prawo zabraniające Kościołowi prowadzenia jakichkolwiek publicznych zbiórek pieniędzy. W 1937 roku zakazano mu także otrzymywania dotacji. Zakaz ten dotyczył także tradycyjnej bożonarodzeniowej zbiórki pieniędzy na potrzeby biednych. Wiele parafii zostało ukaranych za złamanie tego zakazu. Zakony żebracze, takie jak franciszkanie, doprowadzono do stanu nędzy. Po opublikowaniu encykliki "Mit brennender Sorge", w której Pius XI potępił nazizm, reżim zamknął drukarnie, które wydrukowały ten dokument, jak również periodyki, które go opublikowały. Z czasem zakazano publikowania jakichkolwiek dokumentów kościelnych - chyba, że poddano je wcześniej cenzurze. Na mocy "prawa dziennikarskiego" (Schriftleitergesetz) z 1934 roku, które uzupełniono w 1935 roku dekretem Biura Prasowego Rzeszy, prasa katolicka została praktycznie "zakneblowana" i poddana kontroli reżimu. Zlikwidowano setki katolickich tytułów prasowych. Najmocniejszym ciosem była likwidacja w 1939 roku wszystkich magazynów młodzieżowych. Nazionalzeitung orzekł: "Nie ma już prasy katolickiej!". Katechizm został uznany za "nieprzydatny, jako tekst służący do kształcenia religijnego" i przekształcony w taki sposób, aby "oczyścić go z idei antypaństwowych". Wszystkie "nieoczyszczone" egzemplarze były przechwytywane i niszczone. Reżim nazistowski konfiskował także rozmaite dzieła z dziedziny apologetyki. Najjaskrawszym przykładem jest tutaj sprawa książki Konrada Algermissena "Chrześcijaństwo i germańskość", gdzie została wyrażona wprost polemika z rasistowskimi tezami Alfreda Rosenberga, ideologa reżimu. Biblioteki katolickie przeszły z kolei przez sito kontroli mającej na celu upewnienie się, że ich zasoby spełniają wymogi poprawności politycznej. Skonfiskowano wiele książek uznanych za "antypaństwowe".
Zniszczenie stowarzyszeń i szkół katolickich "Idee [Alfreda] Rosenberga to właściwa droga dla niemieckiej młodzieży". Tymi słowami, wypowiedzianymi w Berlinie w 1934 roku, Baldur von Shirach, szef Hitlerjugend, podkreślił determinację Rzeszy do edukowania młodzieży według zasad narodowego socjalizmu, z wykluczeniem każdego innego wpływu - przede wszystkim promieniowania chrześcijaństwa. Rezultaty takiej polityki kilka lat później stały się aż nazbyt oczywiste. Ojciec Mariaux wskazuje: "W chwili, kiedy piszę te słowa, to jest latem 1939 roku, nie istnieje w Niemczech właściwie ani jedna szkoła katolicka, ani żadna młodzieżowa organizacja katolicka. Te dwa instrumenty, które pozwalały Kościołowi na wychowywanie młodzieży, zostały wciągnięte w tryby państwowej machiny narodowego socjalizmu i służą obecnie jej celowi: dechrystianizacji narodu niemieckiego". Ostrzegając, że "Führer wydał rozkaz rozwiązania wszystkich stowarzyszeń niepodlegających Hitlerjugend", von Shirach groził w 1935 roku: "Zobaczymy, czy stowarzyszenia katolickie podporządkują się nakazowi porzucenia swoich zgubnych praktyk. Jeżeli tak się nie stanie, będziemy zmuszeni użyć siły". Komunikat podpisany przez Rudolfa Hessa i odczytywany we wszystkich szkołach głosił, że uczniowie muszą zapisać się do Jungvolk, (jeśli mają od 10 do 14 lat) bądź do Hitlerjugend, (jeśli mieszczą się w przedziale wiekowym od 14 do 18 lat). Dziewczynki miały natomiast wstąpić do BDM (Bund Deutscher Mädchen) [Liga Dziewcząt niemieckich]. Według Hessa, jeśli ktokolwiek nie podporządkowałby się tym przepisom, zostałby uznany za "wroga państwa narodowo-socjalistycznego". Przynależność do jakiegokolwiek stowarzyszenia katolickiego była postrzegana, jako przeszkoda w nazistowskim wychowaniu. Bezlitosna kampania wymierzona w organizacje katolickie, precyzyjnie udokumentowana przez o. Mariaux, osiąga swój punkt kulminacyjny w 1939 roku, kiedy to dochodzi do ich rozwiązania. Identyczny los spotyka także szkoły katolickie. Krok po kroku dochodzimy do 1 kwietnia 1940 roku, kiedy to na podstawie dekretu Hitlera zostają definitywnie zamknięte wszystkie prywatne szkoły katolickie.
Kościół musi zniknąć 7 lipca 1935 roku minister spraw wewnętrznych III Rzeszy Wilhelm Frick głosił, że celem reżimu narodowo-socjalistycznego jest "pokonanie każdej formy obecności religii w życiu publicznym. (...) Kościół musi zniknąć z życia publicznego". Ten cel realizowano etapami. Naziści najpierw zlikwidowali związane ze świętami religijnymi dni wolne od pracy, a następnie zabronili uprawiania jakiegokolwiek kultu religijnego poza murami kościołów. Kolejnym krokiem stało się wydanie zakazu transmisji przez radio jakichkolwiek treści religijnych, w końcu zabroniono nawet pielgrzymowania do sanktuariów i wszystkich innych form publicznego wyznawania wiary. Wprowadzenie tych zakazów, ironizuje o. Mariaux, było o tyle ciekawe, że publiczne wyznawanie wiary w sposób oczywisty stanowiło część "niemieckich tradycji", które naziści - jak deklarowali - pragnęli pielęgnować: "Cóż może być silniej związane z duchem narodu niż święta i uroczystości religijne, które od wieków ożywiają tak charakterystyczne elementy kultury jak tradycyjne pieśni, potrawy, efektowne stroje czy ludowe zabawy?". We wrześniu 1939 roku wszedł w życie dekret, który wprost zabraniał odprawiania rekolekcji. Z antykatolicką polityką rządu łączyła się także kampania zniesławiająca osoby wierzące, uprawiana przez reżimowe gazety, takie jak "Das schwarze Korps" (organ SS), "Der S.A. Mann" (organ SA) i "Völkischer Beobachter" (organ NSDAP, czyli partii nazistowskiej). W wytworzonym w ten sposób klimacie podwyższonego napięcia społecznego dochodziło do aktów wandalizmu. Sprawowanie kultu religijnego było często przerywane przez bojówki, które wbiegały do kościołów, miotając bluźnierstwa. Obiekty religijne często atakowały hordy nazistów krzyczących "Śmierć klerowi!", "Won, psy!" czy "Księża do Dachau!".
"Jeśli Niemcy mają żyć, musi zniknąć Krzyż!" Człowiek, wskazuje o. Mariaux, nie potrafi żyć bez strawy duchowej. Jeśli wyrwie się go ze sfery oddziaływania religii chrześcijańskiej, jej miejsce zajmie neopogaństwo narodowego socjalizmu. Ostatnia część książki została poświęcona opisowi, podobnie jak poprzednie sporządzonego na bazie oryginalnych dokumentów, nowej religii nazistowskiej. Dla przykładu - oto wyimek z neopogańskiego periodyku "Der Durchbruch": "Chrześcijaństwo i naród niemiecki stanowią dwie nieprzystawalne rzeczywistości, dwie przeciwstawne kulturowo tendencje. (...) Woda przyniesiona z Jordanu, którą nawodniono niemiecką ziemię, sprawiła, że ziemia ta zaczęła wydawać trujące rośliny. Należy je teraz usunąć, aby móc tę ziemię uzdrowić. (...) Jako ludzie Północy przeciwstawiamy się semickim wpływom, które mieszają z błotem naszą godność? (...) Jeśli Niemcy mają żyć, musi zniknąć Krzyż. (...) Koniec obecności Kościoła w Rzeszy jest tylko kwestią czasu. (...) Führer przekazał nam, że w naszych żyłach płynie świecka krew. (...) Nie potrzebujemy religii ani Kościoła. Jesteście dla nas wszystkim, o wieczne Niemcy!". Z tą nową religią szła w parze nowa moralność, scharakteryzowana na łamach "Schwarze Korps" z 6 maja 1937 roku. Odrzuciwszy religię objawioną, jako źródło praw moralnych, narodowy socjalizm zaczął szukać jej w "przejawach żywotności ludu niemieckiego". "W ludzie niemieckim - pisał organ SS - istnieje niezmierzony potencjał". Należy, zatem "uwolnić cudowny i nieodkryty do tej pory skarb" tego potencjału, tej witalności, poprzez praktyki sprzyjające wzrastaniu tego ludu. Ta ideologia dała początek panseksualizmowi, który przejawiał się w praktykowaniu nudyzmu, prowadzeniu mniej lub bardziej wyzwolonego życia seksualnego, łatwości rozwodów etc. Hasła kluczowe dla tego nowego porządku to: "Dobre jest wszystko to, co silne i piękne", czy też: "Każde zdrowe macierzyństwo jest dobre".
Efektem pójścia drogą prowadzącą od jednej aberracji do drugiej stało się powołanie centrów macierzyństwa prowadzonych przez organizację Lebensborn (źródło życia), w których dziewczęta należące do uprzywilejowanej rasy aryjskiej mogły poddać się zapłodnieniu przez młodych bojowników z SS, oddając następnie dzieci z tych sztucznie nawiązanych związków na wychowanie wykwalifikowanemu personelowi. Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę?.. Jak pisze ten sam "Schwarze Korps" z 11 maja 1939 roku, co najmniej 75 proc. niemieckich mężczyzn zapadło na choroby weneryczne, potroiła się liczba przestępstw wśród osób niepełnoletnich, a liczba dokonywanych aborcji wzrosła o 250 procent?

Możliwe pojednanie? Kończąc swoje imponujące dzieło, o. Walter Mariaux pyta, czy możliwe jest zrozumienie nazizmu. I odpowiada: "Jakakolwiek płaszczyzna ewentualnego pojednania pomiędzy chrześcijaństwem a narodowym socjalizmem mogłaby być brana pod uwagę tylko pod warunkiem, że ten ostatni porzuciłby swoje absolutystyczne zapędy i totalitarny charakter i poddałby się pod panowanie Boga chrześcijan. Mówiąc w skrócie - kiedy przestałby być tym, czym jest". tłum. Agnieszka Żurek

W Polsce zgaśnie światło? [chcą to zrobić, by nas obrabować poprzez „dogmat GLOBCIO” . A „rząd” rabunek popiera... I dalej idzie dodatkowy rabunek - „konieczność” budowy EJ...  M. Dakowski Planowane przez rząd redukcje mocy polskich elektrowni są bardzo poważne. Jak wynika z analiz społecznej Rady Narodowego Programu Redukcji Emisji przy ministrze gospodarki, będzie to proces bardzo dynamiczny? Do 2016 r. elektrownie wyłączą bloki o mocy ponad 6 tysięcy megawatów. Do 2020 r. nastąpi redukcja o 3,1 tysiące MW, do 2030 r. kolejne 22 tys. MW. To więcej niż 60 proc. obecnego potencjału energetyki. Największa grupa energetyczna w Polsce, PGE, w ciągu czterech lat będzie zmuszona ograniczyć swą moc o 1,1 tysiąca megawatów. Jest to efekt restrykcyjnych norm unijnych, ograniczających emisję CO2. Normy te zaczną obowiązywać w 2016 r. W gorszej sytuacji jest drugi, co do wielkości podmiot w branży energetycznej, Tauron.  Do 2016 r. musi zredukować swą moc o 1,4 tysiąca MW. Ponadto, średni wiek elektrowni to blisko 40 lat, w związku z tym część bloków węglowych trzeba będzie zamknąć. Potrzebne będą nowe inwestycje, ale czy zostaną one przeprowadzone na czas, by nie obniżyć polskiego potencjału energetycznego? PGE jest w nieco lepszej sytuacji, ponieważ średni wiek jej elektrowni to nieco ponad 20 lat. O ile spółki energetyczne zapewniają, że odbudowują moc, że procesy inwestycyjne idą pełną parą, z uwzględnieniem dywersyfikacji paliw, są i tacy, którzy twierdzą, że elektrownie na pewno nie zdążą na czas. Profesor Krzysztof Żmijewski, ekspert w branży energetycznej uważa, że na nowe bloki poczekamy przynajmniej do 2017 r. lub 2018 r. Widzi też szansę w nowej ustawie o odnawialnych źródłach energii pozwala na budowę przydomowych źródeł energii.  Projekt ustawy zakłada, bowiem zniesienie obowiązku prowadzenia działalności gospodarczej dla budowy na przykład przydomowego wiatraka. Ceny energii elektrycznej znów pójdą, więc w górę. I tak należą już do jednych z najwyższych w Europie, za sprawą Komisji Europejskiej, która wprowadza drastyczne ograniczenia emisji dwutlenku węgla. O tym, że były to działania arbitralne, a normy zostały wzięte z powietrza, świadczy ostatni wyrok Trybunału UE w Luksemburgu, który orzekł, na korzyść Polski, że KE nie miała prawa ustalić takich norm, ponieważ dokonała jednostronnych szacunków. Dodatkowych problemów przysparza przedłużający się brak decyzji w sprawie przyznania Polsce prawa do darmowych emisji CO2 na lata 2013-2020. Ten absurdalny system doprowadza do sytuacji, że precyzyjne oszacowanie kosztów produkcji energii jest niemożliwe do wyliczenia. Może się to przyczynić do opóźnienia realizacji inwestycji, a zdaniem analityków, może to spowodować nawet przerwy w dostawach prądu. Tomasz Tokarski

Hasło D.Tuska: Nie róbmy polityki..... Piątkowe głosowanie w sejmie (chodziło o uchwałę nakazująca Rosji zwrot szczątkow samolotu Tu 154) wykazało... ze bezwzględną większość w polskim sejmie mają rosjanie.......a teraz.........

Podsumujmy, co zrobił dla nas "najlepszy"  od lat rząd: -
- Zmniejszenie zasiłku pogrzebowego o 50%.
- Zmniejszenie becikowego o 50%
- 3 krotny wzrost podatku od “ użytków wieczystych “
- Likwidacja prawie wszystkich ulg podatkowych
- 02.03.2012 - Sejm odrzucił w piątek obywatelski projekt ustawy zakładający wprowadzenie 49-proc. zniżki na bilety jednorazowe dla uczniów i studentów w autobusach i pociągach oraz rozszerzenie ulgi na przejazdy pociągami ekspresowymi – to wszystko oczywiście dla dobra uczniów i studentów!!!!

- 2 miliony Polaków w “ pętli zadłużenia “ na 30 mld. złotych. 14 mld. złotych długu na kartach kredytowych.
- Zadłużenie samorządów – 12 mld. złotych.
- Zadłużenie przedsiębiorstw – 240 mld. złotych.
- Długi polskich banków komercyjnych – 60 mld. euro = ponad 240 mld. złotych,
- Zagrożone kredyty gospodarstw domowych – 36 mld.
- Polska tonie w długach; wszyscy, od noworodków do emerytów, jesteśmy zadłużeni po 21,5 tys. zł na głowę.
- Nasze zadłużenie to w przybliżeniu 200 mld. euro i 275 mld. dolarów. Taka ilość pieniędzy wystarczyłaby na wybudowanie i utrzymywanie przez 10 lat trzech stacji kosmicznych. Moglibyśmy też uzbroić niejedną armię. Za 783 mld. zł można zakupić ponad 360 okrętów wojennych typu Mistral, lub 3 tys. rosyjskich myśliwców piątej generacji.
Dziennik „Fakt” z 11-12 marca br. opublikował zestawienie podstawowych produktów i porównał jak siła nabywcza przeciętnej pensji (1900 zł na rękę) maleje od 2007 r. Za przeciętną wypłatę można było kupić:
1.Benzynę Pb95 422 (w 2007 r.) 396 (w 2010 r.) 333 (w 2012 r.)
2.Chleb 1151 (w 2007 r.) 808 (w 2010 r.) 678 (w 2012 r.)
3. Papierosy 271 (w 2007 r.) 237 (w 2010 r.) 190 (w 2012 r
4.Masło 593 (w 2007 r.) 542 (w 2010 r.) 476 (w 2012 r.)
5.Jogurt 2435 (w 2007 r.) 2261 (w 2010 r.) 1919 (w 2012 r.)
6.Ser żółty 550 (w 2007 r.) 520 (w 2010 r.) 442 (w 2012 r.)
7.Proszek do prania 95 (w 2007 r.) 86 (w 2010 r.) 77 (w 2012 r.)
8.Piwo 703 (w 2007 r.) 633 (w 2010 r.) 584 (w 2012 r.)
9.Książka 51 (w 2007 r.) 44 (w 2010 r.) 38 (w 2012 r.)
10.Jeansy 12 (w 2007 r.) 10 (w 2010 r.) 9 (w 2012 r.)
11.Sportowe buty 9 (w 2007 r.) 8 (w 2010 r.) 7 (w 2012 r.)
12.Bilet do kina 95 (w 2007 r.) 82 (w 2010 r.) 76 (w 2012 r.)
13.Wizyta u fryzjera 190 (w 2007 r.) 158 (w 2010 r.) 126 (w 2012 r.)
14.Szampon 283 (w 2007 r.) 253 (w 2010 r.) 228 (w 2012 r.)
- W tym roku ceny wody w wielu miejscowościach wzrosły od 7 proc. do 30 proc. To niewiele w porównaniu z tym, co nas czeka w niedalekiej przyszłości. Podwyżki cen wody mogą sięgnąć nawet 400 proc. To tylko przykłady z obszernej listy podstawowych produktów i usług, z której wynika, że drożyzna coraz dotkliwiej pustoszy kieszenie Polaków.
- Likwidacja 122 sądów rejonowych z 350.
- Około 1500 placówek oświatowych - szkół, przedszkoli, burs, schronisk młodzieżowych - chcą zlikwidować samorządowcy. Wynika to z uchwał intencyjnych o zamiarze zamknięcia placówek. Informacje Polska Agencja Prasowa zebrała w piętnastu kuratoriach oświaty.
Zobacz, jak będzie wyglądała likwidacja szkół w poszczególnych województwach:
W dolnośląskim samorządy chcą zlikwidować ok. 80 placówek oświatowych
W kujawsko-pomorskim prawie 200 szkół przeznaczonych do likwidacji
W lubelskim ponad 70 szkół do likwidacji
W lubuskim samorządy planują likwidację 77 placówek oświaty
W łódzkim zamierzają zlikwidować 70 placówek oświatowych
W małopolskim samorządy chcą zlikwidować kilkadziesiąt szkół
W opolskim 85 szkół i przedszkoli do likwidacji
W podkarpackim do likwidacji przeznaczono 150 szkół
W podlaskim samorządy chcą zamknąć 120 szkół
W pomorskim szkoły likwidowane głównie z powodu nowelizacji prawa
W śląskim do likwidacji 171 szkół i 2 przedszkola
W świętokrzyskim samorządy chcą zlikwidować 36 szkół
W warmińsko-mazurskim złożono 146 wniosków ws. likwidacji lub przekształcenia szkół
W wielkopolskim samorządy zamierzają zlikwidować 137 szkół
W zachodniopomorskim kuratorium ok. 200 wniosków dot. m.in. likwidacji szkół
- podwyżka cen energii
- podatek ekologiczny
- podwyżka VAT na książki (lemingom i tak zbędne więc…)
- podwyżka przeglądów rejestracyjnych aut
- podwyżka akcyzy na papierosy
- 20 mln w nagrodach dla rządu Tuska w 2010 roku
- podatek od muzyki w klubach
- podatek vat 23, 24 w 2012, 25 w 2013
- Podwyżka opłat za dzierżawę gruntów
- podwyżka vat na żywność
- Dług publiczny blisko konstytucyjnego progu – wynosi teraz 815 mld. złotych.
- Podatek katastralny od 2012 roku
- Podwyżka akcyzy na gaz od 2012 roku
- Podwyżka VAT na ubranka dziecięce
- Podwyżka opłat paliwowych
- Podwyżka cen żywności
- Podwyżka stóp a co za tym idzie problemy ze spłatami kredytów
- Brak rewaloryzacji progów podatkowych PIT
- Przekazanie pieniędzy z OFE do ZUS= odebranie Polakom 35-40 letnich składek na ZUS
- Przedłużenie okresu składkowego do ZUS do 67 roku życia dla mężczyzn i 65 roku życia dla kobiet. Wyobrażacie sobie 67 letniego pracownika? Jaki pracodawca da prace staruszkowi?
- Z kont emerytalnych w ZUS wyparowało w ubiegłym roku ponad 8 miliardów złotych. Znikły środki emerytalne należące do osób, które pobierały rentę i zmarły, nie dożywszy emerytury.
- Zerwanie umowy o budowę elektrowni atomowej na spółkę z Litwą
- Sprzedaż gazu łupkowego USA i podstawionym firmom rosyjskim za ok 5% wartości.
- Wprowadzenie podatku dachowego, śniegowego i od deszczówki
- Podatek od basenów
Ta lista nie uwzględnia afer i przekrętów Platformy a o tym możesz poczytać tutaj : link
- Począwszy od tzw “afery katarskiej” Kończąc na publicznym zobowiązaniu wyborczym Tuska i PO w którym zapewniali o pozyskaniu 300 mld złotych z budżetu Unii . “ “Bo tylko Platforma jest w stanie zapewnić ten transfer do Polski” Po wyborach – temat przestał istnieć. Pamiętacie 100 mln. Wałęsy? To taka sama historia. I nie ma, co zwalać na składkę do UE, która i tak kosztuje nas corocznie już ok. 14-15 mld. zł.
- Śledztwo w sprawie majątku Palikota 28 grudnia 2011 r. umorzyła prokurator Joanna Chojnowska. Dlaczego? Uznała, że działalność Palikota nie miała "znamion czynu zabronionego". Zdaniem prokuratury Palikot nie ujawnił wszystkich składników swojego majątku, ale "nieprawidłowości w oświadczeniach majątkowych pana posła wynikają z filozoficznego wykształcenia i stosunku do wartości materialnych".
- 240 tys PLN na prywatne loty Tuska - Samolot rządowy leci z Warszawy do Werony. Tam zabiera Donalda Tuska z ferii. Premier przylatuje do Warszawy na specjalną konferencję oraz służbowe spotkanie. I wraca rządową maszyną do Werony, aby kontynuować urlop. Rachunek? Około 240 tysięcy złotych
- ponad JEDEN MILION PLN MIESIECZNIE na Tomasza Lisa - Ponad 92 tys. zł brutto dla firmy Tomasza Lisa „Deadline Productions,,. Dodatkowe honorarium tylko dla publicysty – 20 tys. Ponad drugie tyle – koszty producenckie, co w sumie daje sumę blisko 300 tys. zł za odcinek. Nietrudno policzyć, że przy czterech odcinkach w miesiącu z kieszeni podatników na program Tomasza Lisa w państwowej telewizji wypływa ponad milion złotych. Ponad 92 tys. zł brutto dla firmy Tomasza Lisa ,,Deadline Productions,,. Dodatkowe honorarium tylko dla publicysty – 20 tys. Ponad drugie tyle – koszty producenckie, co w sumie daje sumę blisko 300 tys. zł za odcinek. Nietrudno policzyć, że przy czterech odcinkach w miesiącu z kieszeni podatników na program Tomasza Lisa w państwowej telewizji wypływa ponad milion złotych.
- na podstawie parytetu wielkości kraju Polska ma prawo do zatrudnienia ok. 300 osób w Parlamencie Europejskim w celu reprezentacji i obrony interesu narodowego. W PE pracuje zaledwie kilku Polaków /min. Lewandowski/, Dlaczego zrezygnowali z praw, które nam się należą????
- Tomasz Arabski przegrał w swoim okręgu wyborczym i powinien się wycofać z polityki, bo nikogo nie reprezentuje - a jest szefem Kancelarii Premiera. Sic.
- W perspektywie Polacy będą płacili ok. 30% drożej za prąd ze względu na podpisany przez Tuska pakiet klimatyczny.
- Podatek katastralny w wysokości 1% wartości nieruchomości juz w 2014r.
- 10% wzrost wysokości składki ZUS.
- rzeczywista prywatyzacja służby zdrowia w Polsce. Ubezpieczenie społeczne wynikające z zapłaconych składek ZUS praktycznie nie istnieje. Leki i usługi medyczne są de-facto odpłatne. Bezrobotni maja być pozbawieni prawa do szczątków istniejącego jeszcze ubezpieczenia zdrowotnego. Nie masz pracy i pieniędzy – umieraj!
- Samo podpisanie ACTA biedzie kosztowało Polskę i Polaków dziesiątki miliardów złotych rocznie /prawa autorskie i wymogi oryginalności/
Tusk spłacił z naszych pieniędzy:
- 500 mln zł będzie musiała zapłacić Polska firmie ,,J &S Energy,, – to kwota z odsetkami wcześniejszej kary nałożonej przez jedną z rządowych agencji na ową firmę, którą nakazał zwrócić Naczelny Sąd Administracyjny.
- PZU – Eureko = 4,8 mld. Pln.
- Polska Telefonia Cyfrowa – ,,Vivendi,, =1,25 mld. pln
- prezydencja UE = 430 mln. Pln. /najdroższa z wszystkich dotychczasowych!!!
- A takich bubli, zafundowanych nam przez ekipę Tuska, jest przecież dużo więcej – choćby nieodzyskane niemal 750 mln. zł odszkodowania od chińskiego ,,Covecu,, za klęskę przy budowie A2 czy 150 mln. zł na łatanie dziury po fatalnie przygotowanej ustawie żłobkowej. Itp. itd.
- dług publiczny = 400 mld. Pln. za ostatnia kadencje Tuska. Pytanie: Jak Polska i Polacy maja ten dług spłacić? A może mają corocznie spłacać odsetki w nieskończoność i w ten sposób oddać wielokrotność tej kwoty? Czy to nie jest to samo, co zadłużenie Gierka, który zmarł a my nadal spłacaliśmy jego niemalejący dług?
- umorzenia dla Rosjan = 1,2 mld. Pln.
- “ Pomoc “ dla Włoch – 6 mld. euro = ok. 27 mld. złotych oprocentowane na 0.5%, kiedy brane przez nas kredyty z MWF są oprocentowane 5% rocznie. Strata = 4,5% z kwoty 27 mld. złotych = 1,215 mld. złotych w błoto. Rok w rok. Nie chcę też zastanawiać się jak i po co Polska ma dbać o kondycję waluty Euro, skoro jej nie m???
- 100 tys urzędników rocznie = 12 mld. Pln..
- “rolowanie” polskiego długu ok. 40 mld. złotych rok w rok.
- najdroższy gaz w Europie = 350$ za 1 tys. m3, gdy Wlk. Brytania płaci 193$ za 1 tys. m3 /Tusk skomentował cyt “ta umowa dobrze służy Polsce” Zdrowy rozsadek mówi, że – ta umowa do 2037r świetnie służy..... ROSJI!
- Urząd Regulacji Energetyki zatwierdził nową taryfę gazową dla PGNiG - poinformował dzisiaj prezes URE Marek Woszczyk. - Rachunek dla przeciętnego Kowalskiego wzrośnie o 7-10 procent - powiedział w radiu PiN Woszczyk.
Gaz dla ,,kuchenkowiczów,, - jak mówił prezes - podrożeje o 7,2 proc., ,,dla kuchenkowiczów,,, którzy dogrzewają wodę do celów sanitarnych o 9-9,4 proc., a dla gospodarstw domowych ogrzewanych gazem o ponad 10 proc.
- Podpisany przez Tuska pakiet klimatyczny wejdzie w życie w 2013r i spowoduje wzrost cen prądu elektrycznego o 30 do 50%
- zagraniczne banki w Polsce biją kolejne rekordy zysków w 2011r. – 15,7 mld zł., nie przekłada się automatycznie na nadwyżkę budżetową. Deficyt jak był tak jest, dodatkowo długi się ukrywa i tnie ważne wydatki. Zyski dywidendy i transfery wędrują za granicę. Ten roczny drenaż to co najmniej 50-60 mld. zł. przy jednoczesnym, co rocznym wzroście zadłużenia o 70-100 mld. zł.
- Polska w „roli głupca” na rynku walutowym. Już dawno utraciliśmy kontrolę nad polskim złotym. W ostatnich latach średnio takiego właśnie kapitału rocznie napływało do Polski od 20-25 mld. euro. Ten właśnie pieniądz stał się destrukcyjny i toksyczny jak nigdy dotąd. Jedni o tym wiedza i się bronią, drudzy też wiedzą, a mimo to tworzą nad Wisłą istne eldorado dla polityki ,,Carry Trade,, i spekulacji walutowej. Czego skutkiem są coraz częstsze interwencje walutowe NBP i BGK. Tylko w grudniu 2011r. – kosztowało nas to 5 mld, zł. Nic dziwnego, że w 2 miesiące nowego roku nasz kraj pożyczył – czyli sprzedał papierów wartościowych i zadłużył się w rekordowym tempie wykonując 40 proc. rocznego planu.
- ponad 95 mld, złotych na Euro 2012. Stadion w Warszawie = 2 mld, złotych. Zamiast budować zakłady pracy i wysokich technologii dające miejsce pracy Polakom – wybudowali stadiony! Chociaż przeciętny Polak nie zobaczy na żywo żadnego meczu Euro 2012, dopłaci do każdego biletu ok. 12 tys. zł – wynika z raportu Instytutu Globalizacji.
- 200 mln, złotych corocznych odsetek od elastycznej linii kredytowej 30 mld, euro, podpisanej przez Tuska, z której nie korzystamy. 200 milionów corocznie w błoto!!!
- Podpisany przez Tuska “Eurofisc” umożliwi urzędnikom Unii natychmiastowe!!! Sprawdzenie twojego stanu posiadania w Polsce. Rozumiecie, co to znaczy? Czy tez jest dla was za trudne??
- Zakaz używania symboli państwowych na dyplomach.
- Zakaz używania symboli państwowych poza okolicznościami wyznaczonymi przez administracje państwową.
- Zmiany w programie nauczania języka polskiego i historii.
- próba usunięcia orzełka z dokumentów i koszulek sportowców.
- próba zamontowania komunistycznego napisu w Stoczni Gdańskiej "Stocznia im. Lenina".
- próba powrotu do pomników radzieckich(Czterech Śpiących, Ossowo ,etc.)
- Platforma zamyka corocznie ok. 500 szkół !
- Zamierzają zamknąć 122 sądów rejonowych.
- Cały czas zamykają dworce i linie kolejowe.
- Likwidacja straży gminnych i miejskich na terenie całego kraju.
- Zmniejszenie prawie o 50% liczby kapelanów wojskowych – sposobem na zmniejszenie liczebności wojska????.
- podwyżka abonamentu RTV.
- Chcą nam zamknąć oczy – Ustawa o tajemnicy państwowej utajniająca prace rządu.
- Chcą nam zamknąć usta - cenzura TV i Radia
- Chcą nam zamknąć możliwość wyrażania naszego zdania - - Odmowa koncesji dla TV TRWAM / K.R.R.i.T. i Komorowski – Dworak + Luft/
- Chcą nam uniemożliwić prywatny kontakt – ACTA, M.S.W.i.A. za 170 mln. złotych w ciągu 36 miesięcy ma stworzyć system nadzoru nad anonimowymi sieciami internetowymi TOR i Proxy. Na razie zamiast ACTA będziemy mieć INDECT. Gdy już sprawa ACTA przycichną, to PO je wprowadzi odpowiednie przepisy tylnymi drzwiami, tymczasem uprawnienia, jakie dostał NIK pozwalają całkowicie kontrolować Internet.
- Pobiliśmy kolejny rekord: w 2011 r. tylko sama policja występowała o bilingi Polaków 2 mln. razy – stwierdza "Dziennik Gazeta Prawna". Jak podkreśla dziennik, już dane za 2010 r. pokazywały, że jesteśmy najbardziej inwigilowanym narodem Europy. Wtedy podmiot uprawnione do występowania o dane telekomunikacyjne do operatorów komórkowych - policja, prokuratura i służby - sięgały po nie 1,3 mln. razy.
26.01.2012 – Tusk podpisuje ACTA /dziesiątki miliardów euro strat dla gospodarki/
24.02.2012 – przerwanie programu budowy korwety Gawron. /Polska bez Marynarki Wojennej/
02.03.2012 – PO poddaje w Sejmie pod glosowanie wniosek o sprzedaż Lotos-u Rosjanom. Wniosek zostaje odrzucony glosami P i S. Rosjanie są juz właścicielami największego polskiego dystrybutora gazu butlowego “Intergaz”. Maja zakusy na polski sektor bankowy. Domyślacie się, co to znaczy??
02.03.2012 – Tusk podpisuje “pakt fiskalny”, co oznacza kontrole i zatwierdzanie polskich budżetów przez Niemcy.
Premier Donald Tusk podpisał w Brukseli nie tylko pakt fiskalny, ale również protokół wykonawczy, dotyczący procedury stawiania państw łamiących postanowienia paktu przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości. Przewiduje, że Trybunał Sprawiedliwości UE ma orzekać kary finansowe dla krajów, które nie wdrożą reguły wydatkowej. Kary w wysokości do 0,1 proc. PKB kraju zasilą przyszły fundusz ratunkowy dla ,,Eurolandu,,. Pakt wzbudził gwałtowną krytykę opozycji, jako ograniczenie suwerenności Polski w zamian za bezwartościowe prawo do przysłuchiwania się obradom państw strefy euro. zwiń..." Ja tylko dodam BY ŻYŁO SIĘ LEPIEJ. Donek, co ma Tolę?

Medytacje smoleńskie 8: 132 Jedną z największych zagadek 10 Kwietnia, obok „ruchomej” godziny „katastrofy”

http://freeyourmind.salon24.pl/380030,medytacje-smolenskie-6-godzina-batera

jest informacja o 132 ofiarach śmiertelnych, która obiegła (oczywiście jako zweryfikowana, nie jako „nieoficjalna”) media koło godziny 11-tej, a która chyba po raz pierwszy zostaje podana już o godz. 10.18 przez W. Paca, ruskiego korespondenta, na antenie TVP Info podczas telefonicznej rozmowy ze S. Siezieniewskim http://freeyourmind.salon24.pl/311503,milicjanci-przeczaco-kreca-glowami

„Ja obserwuję te wydarzenia trochę z pewnej perspektywy, z Moskwy, wiem już na przykład, że miejscowa rosyjska prokuratura, komitet śledczy rosyjskiej prokuratury, przedstawiciele tej prokuratury przybyli już na miejsce katastrofy są już w Smoleńsku i podjęli oni czynności potrzebne do wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Rosyjskie ministerstwo ds. nadzwyczajnych poinformowało, że zginęło 87 osób. Wg portalu internetowego „Gazieta. Ru” na pokładzie prezydenckiego samolotu znajdowały się 132 osoby...” Godz. 10.18 to czas „drugiego medialnego otwarcia”, (jeśli chodzi o smoleński „teatr telewizji”), że się tak wyrażę – tak bowiem jak godz. 9.19 to „start” wiadomości o „problemach z lądowaniem prezydenckiego jaka-40” (na antenie rządowej TVN24) http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/proste-pytania.html

tak okolice czasowe tej godz. 10.18 (ewentualnie 10.17) to przecież pojawienie się najpierw materiału operatora towarzyszącego P. Kraśce – R. Sępa

http://freeyourmind.salon24.pl/311503,milicjanci-przeczaco-kreca-glowami

a parę chwil później, premiera moonfilmu „polskiego montażysty” moonwalkera S. Wiśniewskiego (o tym wszystkim pisałem obszernie w zakazanej „Czerwonej stronie Księżyca”

http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-cz-1.pdf

więc tu tylko przypominam podstawowe odniesienia w postaci pewnych faktów medialnych. (Określenie „fakt medialny” jest jak najbardziej na miejscu, ponieważ telewizje zapewne dużo wcześniej miały ten księżycowy materiał Wiśniewskiego, lecz czekały na jego kolaudację i „zgodę na emisję”). Sprawa tej „rozszerzonej listy poległych” zaszła tak daleko (tamtego dnia), jak pamiętamy, że nawet D. Holecka z TVP Info łamiącym się głosem odczytywała wtedy o godz. 11.38 nazwiska osób, które „zginęły”

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/rozszerzona-lista-polegych.html

takie jak D. Gwizdała, J. Opara, A. Kwiatkowski, M. Wierzchowski, M. Jakubik z KP czy T. Stachelski z „protokołu dyplomatycznego” (rozmowę amb. J. Bahra z nim o tejże sprawie relacjonuje sam Bahr: „Był całkowicie roztrzęsiony. Otarł się o śmierć, miał być w tym samolocie. Przyjechał 7 kwietnia z premierem, miał wrócić do Warszawy i przylecieć po raz drugi. Ale został w Smoleńsku z jakichś względów organizacyjnych. Ale pan żyje - próbowałem go pocieszyć”

http://wyborcza.pl/1,76842,8941828,Startujemy.html?as=7&startsz=x

Oczywiście ta rozszerzona lista z 11.38 nie zawierała aż 132 nazwisk, jak wiemy jednak, do ofiar zaliczano tamtego dnia również min. J. Sasina (w filmie „Syndrom katyński” poświęcono temu faktowi sporo czasu) czy wspomnianego Bahra (P. Kowal miał być wieczorem 10-go Kwietnia w Smoleńsku, wg relacji konsul L. Putki, zdziwiony: „To, Jurek żyje? Bo dziennikarze mówili, że nie, że leciał tym samolotem”

http://wyborcza.pl/1,76842,9362074,Prosze_spokojnie__pani_konsul.html?as=3&startsz=x

Warto przy okazji Bahra dodać, że on sam był mile zaskoczony „nekrologiem”, o czym wspominał w wywiadzie: „(TT) -Adam Daniel Rotfeld pożegnał pana w telewizji.

JB:- I Aleksander Kwaśniewski. W pięknych słowach. Bardzo mnie to ujęło. Pracowałem z nim tylko przez dziewięć miesięcy. Jako szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, po odejściu Marka Siwca do europarlamentu. Nie znał mnie, ale przyjął, zawierzył, choć - mówiąc brutalnie - nie byłem lewicowcem i on o tym wiedział. Mam jednak satysfakcję. Kiedy odchodził, okazałem mu lojalność”

http://wyborcza.pl/1,76842,8941828,Startujemy.html

Oczywiście Kowalowi, który zaskoczony był, iż „Jurek żyje”, najwyraźniej nie przyszło tamtego dnia do głowy, by to sprawdzić, gdy usłyszał wieść od „dziennikarzy” - a jak pamiętamy, gdy 10-04 był program z politykami w przedpołudniowej Trójce, to aż wybiegł ze studia, by się upewnić czy jeden z jego przyjaciół nie leciał „tym samolotem”

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/komorki-milcza.html

na szczęście się okazało, że nie poleciał. Nie zapominajmy też, że do „ofiar katastrofy” zaliczano również samych dziennikarzy (choć nie w oficjalnym przekazie). Tak można sądzić choćby po tym, co pisał P. Świąder, jak odbierał sms-y z Polski typu: „myślałyśmy, że zginąłeś, a tu właśnie usłyszałyśmy Twoją relację”, gdy podawano wieści o „katastrofie”

http://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/pawel-swiader/komentarze/news-pawel-swiader-boje-sie-powrotu-do-polski,nId,272706

lub po dok.- wspomnieniowym filmie „Poranek”. Świąder, któremu zajęło, jak twierdzi,... Godzinę przejechanie z lotniska na cmentarz w Katyniu, oddawał w swym najsłynniejszym poście wygląd pobojowiska tak: „Trudno opisać to, co widzimy. Wydawałoby się, że potężna, żelazna przecież maszyna nie może tak po prostu rozpaść się tyle części. Właściwie trudno powiedzieć, że to szczątki samolotu. Nie rozpoznalibyśmy go, gdyby nieleżący kołami do góry fragment podwozia. Nie mogę zrozumieć, dlaczego tak duży samolot rozpadł się na setki małych fragmentów, leży na wcale niewielkiej powierzchni, może 100 metrów, co może oznaczać, że z ogromną siłą uderzył w ziemię i od razu zatrzymał się w miejscu. Grunt jest tutaj bardzo miękki. Stąpamy po piasku przywiezionym tu przez wywrotki, a mimo to ziemia ugina się jakbyśmy stali na bagnie. Teren, na którym leży wrak otoczony jest biało-czerwona taśmą. Pilnują go żołnierze. Patrzę na to wszystko i nie wierzę własnym oczom. Znowu pytam siebie: Jak? Jak to się mogło stać?” Przypominam tę wypowiedź w kontekście tego, co podał szef Zespołu, min. A. Macierewicz, indagowany przez autorów książki „Musieli zginąć” (s. 28-29): „O ile część samolotu od skrzydeł do ogona leży odwrócona o 180 st., o tyle część od skrzydeł do kokpitu znajduje się w prawidłowym położeniu. Także koła pod kokpitem, oczywiście do momentu, kiedy zostały zabrane przez Rosjan wraz z całym kokpitem, nie były odwrócone. Podobnie jak kilkunastometrowa część kadłuba z napisem „Republic of Poland”, która również w prawidłowym położeniu stała na ziemi. Jest to doskonale udokumentowane na zdjęciach, które są w posiadaniu zespołu ds. katastrofy smoleńskiej. Jedynym rozsądnym wytłumaczeniem tak niezwykłego rozmieszczenia elementów wraku jest rozpad samolotu nad ziemią (...). Jest to tym bardziej prawdopodobne (...) że w żadnym miejscu nie ma leja w ziemi, ani wyraźnych śladów przesuwania się (szorowania) samolotu po gruncie.” Zastanawiam się, bowiem, dlaczego „kilkunastometrowej części kadłuba z napisem „Republic of Poland” nie dostrzegł Świąder stojący opodal pobojowiska, ani Wierzchowski, który znalazł się, jak twierdzi, w ogóle przy samym wraku („Nie było części, że okna widać, że ktoś może siedzieć w samolocie, tylko to wszystko było... miazga. Jak... jak na złomowisku... jak wszystko jest rzucone na kupę i nie wiadomo, co gdzie jest... gdzie skrzydło, gdzie... to wszystko było tak przemielone i wbite w ziemię, że nawet nie było... Ja tam podbiegłem i nie wiedziałem, gdzie co jest...” ,„Mgła”, s. 133-134). Najmniej, jak pamiętamy, dostrzec miał sam Bahr: „Miałem go w oczach, wielokrotnie uczestniczyłem w jego witaniu i żegnaniu. Ogromne cielsko z wysokimi schodami. A te fragmenty, które zobaczyłem, po półtora metra wysokości odbierały mi nadzieję, że komuś mogę pomóc. (...)” http://wyborcza.pl/1,76842,8941828,Startujemy.html?as=4&startsz=x

Nie widziałem też żadnego kadłuba ani żadnych odwróconych do góry kół. Ze zdumieniem zobaczyłem je potem w telewizji”

http://wyborcza.pl/1,76842,8941828,Startujemy.html?as=5&startsz=x

Nie przeszkodziło to jednak Bahrowi wyrokować (o godz. ca. 9.07) o braku oznak życia na ruskim księżycu w telefonicznym raporcie dla gostka z „Centrum Operacyjnego” („No w tej chwili ja stoję, samolot jest całkowicie rozbity, stoimy w odległości 150 metrów, nie ma żadnego śladu życia, ugasili pożar, który był w przedniej części i to jest wszystko”

http://www.tvn24.pl/12690,1739927,0,1,co-wiemy-jezus-maria-msz-publikuje-rozmowy-sikorskiego,wiadomosc.html

Interesuje nas jednak dzisiaj kwestia 132 ofiar, do zajęcia się którą sprowokowała mnie swoją najnowszą notką MMariola

http://mmariola.salon24.pl/410011,10-04-2010-godzina-09-30

Uważnie bowiem obejrzałem (już po raz któryś z rzędu na przestrzeni ostatnich dwóch lat) program, który zlinkowała www.tvp.pl/publicystyka/magazyny-reporterskie/magazyn-ekspresu-reporterow/wideo/11042010-smolensk-wydanie-specjalne/1654384

wpisuje się on, bowiem w „medialną oprawę tygodnia żałoby”, zaś z rzetelnym raportowaniem tego, co najistotniejsze, zbyt wiele nie ma wspólnego. I to jest rzecz niezwykle ciekawa, ponieważ wydawać by się mogło, że nazajutrz po tragedii to można by zrobić program w całości poświęcony temu, co się działo w samym Smoleńsku, znaleźć też kogoś z Okęcia, popytać osoby będące na Siewiernym czy choćby w hotelu Nowyj. Tymczasem nic z tych rzeczy; program, pomijając jakieś odpryskowe relacje P. Kraśki oraz S. Wiśniewskiego, skoncentrowany jest wyłącznie, wyłącznie podkreślam, na przekazie emocjonalnym. Co „czuli” telewizyjni prezenterzy podczas pracy 10-04, co przeżywali ludzie oczekujący w Katyniu, jakimi wzruszeniami mogą się podzielić osoby wpisujące się do księgi kondolencyjnej etc. Faktów, (o których za chwilę), tyle co na lekarstwo – emocji zaś mnóstwo – plus, co oczywiste w tamtym okresie – pamiątkowe zdjęcia lub migawki z wizerunkami ofiar zbrodni z 10-04. Zorganizowanie nad Wisłą „tygodnia żałoby” w taki sposób, by nieustannie grana była rzewna muzyka, by pokazywano państwowe pogrzeby i materiały wspomnieniowe z ofiarami, tudzież nabożeństwa czy inne uroczystości upamiętniające zabitych, miało jeden podstawowy cel: sprowadzenie kwestii tragedii do sfery emocjonalnej właśnie – Polacy zatem mieli się przede wszystkim wypłakiwać i rozpaczać nad doznanymi stratami. Nie mieli zaś ani na chwilę racjonalnie zastanawiać się na tym, co się wydarzyło – ani też nad tym, jak mogło dojść do takiej tragedii i kto za nią odpowiada. Nie znaczy to wcale, iż w tym obszarze „wielodniowej medialnej żałoby” nie pojawiały się „teorie” dot. tego, co zaszło. Wprost przeciwnie, już 10 Kwietnia w pierwszych kwadransach (!) od ogłoszenia „wypadku” można było usłyszeć W. Łuczaka z wojskowego czasopisma „Raport” (dokładnie o 9.47 na antenie TVP Info

http://freeyourmind.salon24.pl/311503,milicjanci-przeczaco-kreca-glowami

który rozwodził się i nad złymi samolotami 36 splt, fatalną pogodą w Smoleńsku i – tu uwaga – ludzkimi błędami, jakie mogą się pojawić w tego rodzaju okolicznościach, tj. prowadzić do lotniczej katastrofy. Tak, więc żałoba żałobą, wspomnienia wspomnieniami, łzy łzami, ale jakieś obowiązkowe scenariusze tego, jak należy myśleć o tragedii, opracowywano. I w ramach takich opracowań zapewne powstał wyemitowany w godzinach popołudniowych (można to odkryć po lekturze pasków informacyjnych w trakcie jego emisji) w niedzielę 11 kwietnia program „Magazyn Ekspresu Reporterów”, jako materiał zasługujący po tych dwóch latach na szczególne śledcze zainteresowanie. Zanim jednak go omówię, wskazując na pewne intrygujące fragmenty (każdemu, kto nie widział tego programu zalecam obejrzenie przed dalszą lekturą – ewentualnie rzucenie okiem już po przeczytaniu mojego posta), chciałbym podkreślić jedną, moim zdaniem, bardzo ważną rzecz. Otóż między godz. 9.35, kiedy podawana jest pierwsza liczba ofiar (87), a 10.18, kiedy podawana jest druga liczba ofiar (132), o godz. 9.56 podawany jest też komunikat, że „wszyscy zginęli” http://4.bp.blogspot.com/-ZsYZ5Nmrua0/TZNgQKBSQFI/AAAAAAAABT4/ekXIt2c3yyQ/s1600/awaria24.png

Nie ma zaś (w tym przedziale czasowym: 9.35-10.18) podanej liczby 96 (lub czasem 97) ofiar, jak to będzie potem, tj. kiedy się jednak „okaże”, że owa 132, mimo iż „zweryfikowana” (tak jak wszystko, co wtedy w masowych środkach przekazu podawano), to raczej „zawyżona”, tj. „przeszacowana” liczba. Przed 11-tą będzie więc wiadomo, że zginęły 132 osoby

http://4.bp.blogspot.com/-ZsYZ5Nmrua0/TZNgQKBSQFI/AAAAAAAABT4/ekXIt2c3yyQ/s1600/awaria24.png

stąd też, jak wspominałem na początku, D. Holecka w TVP Info będzie mogła pół godziny później odczytywać nazwiska przynajmniej sporej części z tej listy (no bo „weryfikacja” będzie trwała) – jakiś czas potem jednak okaże się, iż niektórzy spośród uznanych za „ofiary katastrofy”, żyją – część z nich zresztą na wieść o „wypadku” będzie telefonować do swoich bliskich z uspokajającymi komunikatami http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/pierwsze-telefony.html

I właśnie ta prezenterka TVP Info jest jedną z bohaterek programu „Magazyn Ekspresu Reporterów”, gdzie opowiada tak (3'17''): „Szykowałam się tutaj do pracy i usłyszałam, że prawdopodobnie, jak, bo taka była pierwsza informacja. Pomyślałam sobie, że... nie wiemy, więc nie będę myślała, że zakończyło się tragicznie, bo nigdy nie wolno tak myśleć. Poza tym Prezydent jakiem nie lata już od... od dawna prezydenci, najważniejsze osoby nie latają, jakiem, więc pomyślałam sobie, że, że, że to za chwilkę wszystko się wyjaśni. No i, i nie będziemy relacjonować tego, co się okazało, że... relacjonowaliśmy.” Ani słowa, w jaki sposób weryfikowano informację z „prezydenckim, jakiem”, ale to zrozumiałe – skoro program reporterski jest „żałobny” nie zaś akurat faktograficzny. Z kolei P. Kraśko relacjonuje (2'43''): „myśmy byli wtedy chyba koło kilometra od lotniska i w pewnym momencie zobaczyłem sznur wozów strażackich jadących, pędzących szybko na sygnale tam daleko, bo widać było trochę dymu i jakąś krzątaninę, ale nie wiedzieliśmy zupełnie, co się stało, nie wiedzieliśmy, że te wozy jechały w stronę lotniska. (...) Gdzieś już zaczynaliśmy iść do pracy – część już była na zdjęciach. Wiedzieliśmy, o której ląduje samolot p. Prezydenta i gdzie wszyscy potem pojadą do Katynia. No, cały ten układ dnia – patrzyliśmy na to jeszcze chwilę wcześniej dosłownie – co w której minucie tego dnia się wydarzy.” Ta nieskładna opowieść ani na moment nas nie przybliża do detali tego, co się działo. Gdzie, co, jak, kiedy widział Kraśko – nie wiadomo. Tak samo zresztą jak z jego „smoleńskiej” książki http://freeyourmind.salon24.pl/285796,oko-zaby-4

Jeśli bowiem dopiero zbierał się do wyjazdu na cmentarz, a już widział sznury wozów strażackich, („„Jeśli są takie korki i coś się stało, lepiej wcześniej wyjechać do Katynia. A najlepiej od razu.””), to chyba nie miał zamiaru jechać wraz z kolumną prezydencką? Która to, zatem mogła być godzina? Zostawiamy jednak Kraśkę i wracamy do omawianego programu „reporterów”. A. Klarenbach z TVP (to ten, co swego czasu przeprowadził wywiad z moonwalkerem

http://www.tvp.pl/opinie/wywiady/gdybym-wiedzial-co-sie-stalo-usiadlbym-i-plakal/1658974

opowiada: „Rozpoczynałem dyżur po godz. 11. Kiedy... spłynęła już ta depesza, że katastrofa samolotu prezydenckiego, że najprawdopodobniej Para Prezydencka była na pokładzie i razem z nią 130 pasażerów, ugięły się pode mną nogi. W przypadku takich informacji – giną ludzie i mówi się wstępnie o 132 osobach – pojawia się problem, jak o tym mówić, a właściwie, każde słowo waży się 2 razy w myśli.”Jako ciekawostkę dodam, iż w 6'11'' programu pokazane jest ujęcie Sępa (fragment jego krótkiego filmu), ale za to z dźwiękami z moonfilmu, czyli z materiału Wiśniewskiego (syreny karetek i burczenia wozów strażackich) – wot jakiś kolejny „polski montażysta”, zapewne pod okiem fachowca wojskowego, ubarwił takim „reporterskim” drobiazgiem program „reporterów”. Skojarzyło mi się to od razu z tym fragmentem „Syndromu katyńskiego”, w którym na tle panoramy pobojowiska robionej przez Wiśniewskiego jakiś (ruski? A może polski znowu, bo przecież jakiś współudział neopeerelowskiej telewizji także był w pracy nad „Syndromem...”?) montażysta dokleił dźwięki dzwoniących komórek http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/02/telefony.html

o których w „Syndromie” tak ciekawie opowiadał główny akustyk. Niestety, w programie „reporterów” nie ma rozmów z P. Prusem, M. Pyzą etc., a przecież tyle osób w tym Smoleńsku wtedy się pojawiło, tyle ekip – na pocieszenie jednak dla nas jest – przeprowadzona przez M. Olszańskiego (prowadzącego to spec. wydanie magazynu) rozmowa z N. Nowotnikiem z PAP i J. Szymurą (operatorem TVP), do którego Olszański zwraca się per „Józek” (12'05''), co ja też pozwolę sobie zastosować. Wedle Olszańskiego ci dwaj ludzie mediów przybyli o 6 rano pociągiem do Smoleńska, ale jeszcze przed rozmową z Norbertem i Józkiem pokazane są migawki z dworca W-wa Zachodnia już po powrocie specjalnego pociągu ze Smoleńska. W 14'10'' wypowiadają się dwie kobiety (czyżby posłanki? - w tle przechodzą różni posłowie, zaś pos. Zuba stoi z telefonem w kadrze po lewej stronie; niestety, o ile w programie podpisani są prezenterzy lub dziennikarze, to osoby przepytywane już nie) – i ich relacje są warte zacytowania. (K1): „pierwsza jakaś wiadomość, bardzo nieoficjalna, że są problemy, niektórzy z nas już otrzymali, jak żeśmy wchodzili na cmentarz i później oczekiwaliśmy, bo to trudno było uwierzyć, że, że to jest taka katastrofa. Myśleliśmy, że może jakieś koło odpadło, jakieś coś – i później wszyscy nasłuchiwaliśmy. Zaczęliśmy otrzymywać sms-y i wiadomości...” (K2): „I media zaczęły ze sobą, między sobą rozmawiać – tak że to już później poszłą informacja wśród ludzi.” Czy zatem posłowie już przybywając na cmentarz, wiedzieli, że „coś się dzieje, coś się dzieje”, jak to ujmowali smoleńscy świadkowie? To by dopiero była zagwozdka. No bo w takim razie, to chyba przede wszystkim kontaktowaliby się z pasażerami „prezydenckiego samolotu”, prawda? By ustalić: co się dzieje. Zwłaszcza jeśliby sądzono, że „może jakieś koło odpadło albo coś”. Cóż, bowiem dałoby parlamentarzystom nasłuchiwanie w Lesie Katyńskim, tak oddalonym przecież od smoleńskiego wojskowego lotniska? I zaczyna się po chwili najciekawsza część programu – rozmowa z Norbertem i Józkiem. Olszański (w skrócie MO, 15'58): „Ty, Józek, nie byłeś tam, jako operator TVP, pojechałeś prywatnie z własnym synem uczcić pamięć wuja”. Na co Józek: „(...) faktycznie po raz pierwszy byłem uczestnikiem – zwykle jestem po drugiej stronie – rejestruję takie wydarzenia, a tutaj zdecydowałem się, że nie, że nie wezmę kamery, że po prostu, że po prostu będę tam uczestnikiem, bo chciałem przeżyć, chciałem, żeby to była taka nasza wspólna lekcja historii.” Z tej wypowiedzi operatora TVP, czyli Józka, można jasno wywnioskować, iż pojechał do Katynia bez kamery. Chyba, że ja polskiego nie rozumiem. Tylko, więc jakiś kompletny paranoik smoleński mógłby zadawać takie idiotyczne pytania: skąd w takim razie Józek nagrał potem na kamerę filmik ze swoim synem, wracając pociągiem z Katynia, wyemitowany w tymże programie „reporterskim”? Możliwe, że ktoś Józkowi po prostu użyczył kamery i już, więc większego problemu nie ma. Wracam tedy do tele-audycji. Mówi Norbert: „(...) autokarami wybraliśmy się ze Smoleńska do Katynia koło 9.30” (w odpowiedzi na wypowiedź MO o przyjeździe na 6-tą rano). Nietrudno, zatem się domyślić, że MO operuje czasem warszawskim, zaś Norbert „lokalnym”, co zresztą żadnej konfuzji u nikogo nie powoduje, choć przez wzgląd na telewidzów mogliby sprawę kontekstu czasowego uzgodnić. Mniejsza jednak z tym. Jeśli wszak Norbert mówi „9.30”, to (wg oficjalnej wersji) była to 7.30 pol. czasu, a więc na pewno grubo przed „smoleńską katastrofą”. I co teraz dodaje Norbert? „Po godz. 10. właściwie, gdy ustaliliśmy, ustalaliśmy z moim redakcyjnym kolegą ostatnie szczegóły dot. uroczystości, nagle pojawiła się ta informacja.” A to feler! To jakby 8. rano pol. czasu, czyż nie? Nie za wcześnie, jak na tą „nagłą informację”? MO jednak puszcza tę wypowiedź mimo uszu albo sądzi, że 11 kwietnia i tak nikt nie ma głowy do takich detali, choć przecież tamtego dnia obowiązuje wersja, iż „wypadek lotniczy” zdarzył się o 8.56 pol. czasu. (Por. też relację M. Pyzy z 10-04

http://freeyourmind.salon24.pl/297779,zakrzywienie-czasoprzestrzeni

Norbert więc kontynuuje opowieść o informacji: „Ona... Ona przyszła i nie wiem, chyba ktoś z obłusgi sejmu bądź senatu, być może jakiś dziennikarz” (jak to zwykle w smoleńskiej historii bywa – nie ma autora wiadomości – wieści „bierą się” znikąd – przyp. F.Y.M.) „yyy..., Podał informację, że, że coś się dzieje, że coś się dzieje, „(ale jak podał, gdzie, kiedy – nie wiadomo – przyp. F.Y.M.). „Część... Panow... Zaczął, zaczął panować pewien chaos informacyjny. To było bardzo, bardzo trudne doświadczenie, dlatego, że część osób twierdziła, że to tylko awaria samolotu, że jest jakiś pożar, że, że ludzie...” No i niestety MO nie daje Norbertowi dokończyć, bo wtrąca: „Przeżywaliście niepewność, jakby nie było wiadomo, co tak naprawdę się dzieje.” Oczywiście, że tak, bo w XXI w. nie ma telefonów, by sprawdzić, co się dzieje. Tu odzywa się zatem Józek: „Tak było”. I ponownie Norbert: „Zgadza się. Zgadza się. No i w pewnym momencie... Ja cały czas... Przyszła ta informacja, że rzeczywiście yyy... skutki są tragiczne... Cały czas miałem nadzieję, że ta informacja zostanie zdementowana, że ktoś powie, że to, że to jest nieprawda, że to jest fałsz. Liczyliśmy na to yyy... Szybko dziennikarze podzielili swoje obowiązki – część osób pojechała na lotnisko do Smoleńska, część osób została i miała relacjonować to, co się dzieje na cmentarzu”.

MO: „Coś złego się na pewno wydarzyło. Ty byłeś, Józek, w trudnej sytuacji, bo był z tobą twój syn, Cyryl.”

Józek: „Tak, tak, tak. My przyglądaliśmy się temu. Ja wiedziałem, że coś się dzieje, ale nie sądziłem, że dzieje się aż tak tragicznie (nie dało się jakoś sprawdzić? Nie można było zadzwonić do kogoś z telewizji? - przyp. F.Y.M.). Dopiero, kiedy zauważyłem, że koledzy z transmisji zwijają kable."

MO: „Yhy”. Józek: „...to widziałem, że stało się coś naprawdę poważnego.”I po tym emocjonującym dialogu pojawia się materiał wideo z pociągu oraz opowieści syna na temat tego, co się zdarzyło 10 Kwietnia. MO zapowiada zresztą: „Popatrzmy teraz, bo ty porozmawiałeś ze swoim synem. Nagrałeś tę rozmowę. Zobaczmy, jak on przeżył i odebrał te wydarzenia.” Po materiale z pociągu zaś następuje powrót do rozmowy z Józkiem, który dodaje: „(...) I powiem tak, dopiero, dopiero chwyciłem za kamerę, gdy na prośbę innych współtowarzyszy podróży, Rodzin Katyńskich, po prostu, yyy..., oni chcieli, żebym ja zarejestrował to, co oni czują. Yyy... i to wtedy dopiero nastąpiło takie katharsis – bo czułem się osamotniony w tym moim dramacie, w tym moim bólu, a czuliśmy taką wspólnotę. Była koleżanka, która grała na gitarze i śpiewała swoje ballady io jakoś po prostu tą noc udało nam się przeżyć, bo gdyby nie było tego, tej wspólnoty, to nie wiem, co by się stało.”Pytanie, więc, czy Józek nie miał tej kamery, za którą chwycił dopiero w drodze powrotnej – w Katyniu? A jeśli miał, to, czemu za nią nie chwycił wtedy? Czy w Katyniu też nie było wspólnoty ani tym bardziej rzeczy wartych uwiecznienia? Czemu nie dało się wtedy niczego zarejestrować? Czy może się jak najbardziej zarejestrowało, ale – tak jak wiele innych materiałów zrobionych przez ludzi mediów, materiałów z 10 Kwietnia – pochowało? Na te pytania znajdą się odpowiedzi podczas zapewne dopiero międzynarodowego procesu. Teraz zaś proszę wczytać się w wypowiedź przedstawiciela PAP, który (przy okazji mówienia o swoich emocjach) przekazuje coś wyjątkowo ważnego:

Norbert (20'34''): „No to... do tej pory czuję, że to jest jakiś rodzaj, rodzaj koszmarnego, koszmarnego snu, z którego nie mogę się, się obudzić. Te emocje, które, które były tam na polskim cmentarzu, yyy..., u ludzi, udzielały się, udzielały się mi. By... Były sceny, kiedy ludzie modlili się – to była modlitwa różańcowa. Z jednej... W jednej ręce trzymali różaniec – w drugiej ręce telefon komórkowy – i uspokajali bliskich, że wszystko jest w porządku, że żyją– bo takie telefony się pojawiały.”Do tej sprawy za chwilę powrócę. Z innych wartych odnotowania w programie Olszańskiego, rzeczy są te pojawiające się na paskach informacyjnych. Przypominam, że audycja nadana jest 11-04, czyli w niedzielę, nazajutrz po tragedii, w godzinach popołudniowych. Parę newsów: 1. „Zidentyfikowano 24 ciała” (23'54'', 27'57'', 31'56'' programu), 2. „J. Bahr: ciało Marii Kaczyńskiej nie zostało zidentyfikowane” (24'06'', 28'07'', 32'05'') – są jeszcze informacje o planowanym na 17.30 wylocie z krewnymi ofiar („pierwszym samolotem”), zaś drugi ma lecieć „w poniedziałek przed południem”). Spróbujmy teraz zebrać w całość kilka puzzli w kontekście tego, co przed chwilą zacytowałem z wypowiedzi przedstawiciela PAP, jak też w kontekście wielu innych relacji mówiących o telefonowaniu, esemesowaniu do lub ze strony osób, które NIE leciały/NIE miały lecieć „tym samolotem”. Tylko jakiś skrajny paranoik smoleński albo kompletny fantasta od maskirowki smoleńskiej mógłby się zdumiewać, jakże to tak wielu ludzi w Katyniu (nieliczne osoby w Smoleńsku na Siewiernym) zaczęło otrzymywać telefony z Polski albo też dzwonić do swoich bliskich, skoro NIE udawało się do Smoleńska „tym samolotem”? Załóżmy, bowiem, że mamy wyjechać po kogoś na dworzec, bo przyjeżdża pociągiem z daleka - czekając jednak już na peronie, dowiadujemy się, że gdzieś w trasie tabor się wykoleił. Czy w takiej sytuacji ktoś by do nas dzwonił, czy nam się nic nie stało? Albo my byśmy dzwonili do domu z informacją, że z nami wszystko w porządku, żeby się nikt nie martwił? Z taką zaś mniej więcej sytuacją mamy do czynienia 10 Kwietnia: wielu ludzi otrzymuje sms-y/telefony (tudzież telefonuje z uspokajającymi wieściami), mimo że – jak twierdzą – poruszały się zupełnie innymi środkami lokomocji. Zacznijmy od dziennikarzy. Ci, jak wiemy http://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/pawel-swiader/komentarze/news-pawel-swiader-boje-sie-powrotu-do-polski,nId,272706

na warszawskim lotnisku zostali skierowani od razu, do jaka (a nie tupolewa, jak sądzili), następnie przesadzeni z jednego, jaka do drugiego, zaś jakby, co, to trzeci jeszcze w hangarze w odwodzie czekał. Kto tymi przesiadkami kierował – do dziś nie wiadomo – choć jeśli się posłucha W. Ciegielskiego

http://freeyourmind.salon24.pl/296019,ukladanka

to (jak sugerowałem w „Czerwonej stronie Księżyca” w rozdziale „W wielowymiarowej ruskiej zonie” http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-cz-5.pdf

jakiś dyrygent z kancelarii Prezydenta musiał być, Cegielski wszak mówi wyraźnie: „Kancelaria prezydenta podjęła decyzję, że wszystkich dziennikarzy, całą trzynastkę dziennikarzy, którzy byli w składzie delegacji z prezydentem Kaczyńskim, zostanie ta trzynastka przeniesiona do innego samolotu” – tzw. dyrygent okęcki, jak dotąd nieznany, czyli skrywający się skromnie w cieniu

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/gdzie-jest-dyrygent-z-okecia.html

Trudno sobie wyobrazić, że naraz, dajmy na to, zwykły wojskowy pilot A. Wosztyl zaczął się szarogęsić na lotnisku i wskazywać, którzy ludzie z prezydenckiej delegacji, czym mają lecieć i przestawiać ich z kąta w kąt – tak jak kierowca pekaesa w czasach peerelu tonem pana i władcy wyznaczał w nabitym po brzegi autosanie, kto może pojechać z osób, które nie zdążyły kupić biletów w kasie, a kto musi poczekać na następny kurs - i wyganiał część niedoszłych pasażerów. Decydować na Okęciu musiał, zatem ktoś wysoko postawiony – najpewniej w jakiejś ministerialnej randze. Pech chce, że koło 5-tej rano żadnych świadków na warszawskim lotnisku nie było, tak, więc mimo upływu lat od tragedii, blackout znad Okęcia nie ustąpił. Wróćmy jednak do naszych dziennikarzy. Polecieli, więc, jak głosi oficjalna wersja wydarzeń, innym samolotem niż wcześniej planowano – ale na tym nie koniec zagadek. Czy wobec tego, że nie lecieli tupolewem, to nie dali znać swoim macierzystym stacjom, że 1) doszło do zmiany planów, 2) wylądowali (gdzie dokładnie?), a następnie, 3) przejechali do Katynia? Wydaje się, że przynajmniej jeden z nich musiał być w stałym kontakcie ze swoją firmą, ponieważ – jak przynajmniej wieść smoleńska niesie – z powodu nieważnej wizy został cofnięty (albo jak to mawiają w niektórych regionach: cafnięty) sprzed cmentarza katyńskiego z powrotem na Siewiernyj. To oczywiście legendarny J. Mróz – niestety, tak jak wszyscy pozostali z „dziennikarskiego, jaka”, nieprzesłuchany przez Zespół (niewykluczone, więc, że dopiero na międzynarodowym procesie usłyszymy Mroza, jako świadka, chyba, że wcześniej powstanie, po jakimś kolejnym rozdaniu, jakaś parlamentarna komisja śledcza badająca pracę instytucji badających „katastrofę smoleńską”, na co na razie się nie zanosi). Historia z Mrozem jest o tyle zastanawiająca, że przecież musiał on przejść „odprawę paszportową” na Siewiernym (chyba, że było lądowanie na... Jużnym np.), a więc już wtedy widziano i wiedziano by, że on „nie ma ważnej wizy”, czyli nie powinno się go „wypuszczać” poza teren lotniska. Stało się jednak inaczej – Mróz spokojnie pojechał ze Smoleńska i dopiero po przesiedzeniu w autokarze u wjazdu na cmentarz, miał powrócić - już, gdy maskirowka ruszyła na wojskowym lotnisku. Swoje perypetie jednak musiał opowiedzieć ludziom z TVN-u, bo na pewno to, że jako reporter nie będzie mógł wziąć udziału w uroczystościach było informacją, którą należało przekazać, nim zaczął, ponoć od godz. 8.51 podawać pierwsze wieści z Siewiernego

http://freeyourmind.salon24.pl/323106,spotkanie-mroz-wisniewski

Może nawet próbowano interweniować w jego sprawie, by go jednak wpuszczono na cmentarz? Mimo to zaś w filmie „Poranek” producentka rządowej telewizji P. Tamulewicz mówi o płynących na przemian telefonach od Mroza (Smoleńsk) i R. Poniatowskiego (Katyń): „brakowało tego potwierdzenia, który to był samolot i kto był na pokładzie”– choć przecież – jak oficjalna opowieść nam każe wierzyć – wyleciały zaledwie dwa samoloty, dwa – nie więcej, a „dziennikarski jak” już musiał dawno wylądować, zważywszy na przygody Mroza w neo-ZSSR. Czy zatem ludzie mediów wiedzieli „skądinąd”, iż wcale nie wyleciały tylko dwa samoloty? Czyli wiedzieli, że oprócz jednego, jaka i jednego tupolewa – leciało jeszcze coś? „Były dwie maszyny, która się rozbiła?”, będzie pytał J. Kuźniar P. Paszkowskiego http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/byy-dwie-maszyny-ktora-sie-rozbia.html

choć w filmie „Poranek” opowie historię z tym, jak przez nieuwagę wyczytał w rozpisce coś, co potem podał na antenie. Na nieszczęście Kuźniara, nie tylko TVN miał newsa o „prezydenckim jaku”. „Był jeszcze jeden samolot”, powie z kolei P. Wudarczyk (z dziennikarskiego jaka-40)

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/by-jeszcze-jeden-samolot_31.html

a wcześniej „tu już jest ta delegacja, która przyleciała drugim (...) samolotem”. Gdyby dziennikarze to wszystko, co dotyczy „trzeciego samolotu”, świetnie wiedzieli, a jednak ukrywali, bo cała historia smoleńska to „bardzo gruba sprawa” - to wyjaśniałoby to olbrzymie problemy z całym śledztwem, z jakimi boryka się tyle instytucji, z Zespołem włącznie. W słynnym poście Świądra pojawia się taki fragment: „Nagraliśmy rozmowy z kilkoma krewnymi zamordowanych w Katyniu. Zmontowaliśmy je, ułożyliśmy relacje i zdążyliśmy wysłać e-mailem do redakcji. Gdy pakowałem sprzęt Kuba z Vox-u odebrał telefon i powiedział: "Samolot z prezydentem się rozbił". Zabrakło mi powietrza. Pomyślałem, że to przecież niemożliwe, że nikt wiozący tyle osób na pewno nie ryzykuje, że owszem, "rozbił się", znaczy zjechał z pasa, może ktoś jest poobijany, ale przecież to niemożliwe, żeby Tupolew spadł! Po chwili widzę śmiertelnie przerażonych członków oficjalnej delegacji. Biegną z telefonami przy uchu i pytają, czy nie ma ofiar”. Czy chodzi tu o te osoby, o których wspominał Wudarczyk? O te, o których mówił cytowany wcześniej Norbert? I czy do tych osób Ruscy po godz. 10-tej pol. czasu słali (powtórzoną przez Paca na antenie TVP Info o godz. 10.18) „message” o 132 ofiarach „katastrofy”, która przez jakiś czas krążyła, niczym memento, także po nadwiślańskich mediach? 132 – 96 = 36. Załóżmy (jak chcą paranoicy smoleńscy), że był trzeci samolot (jak-40, może CASA, może nawet wyczarterowany embraer, jak sugerował kiedyś A-Tem), który np. przed wylotem dziennikarzy zabrał jakąś część osób z „oficjalnej delegacji” (z tej „pierwotnej listy”, jak to kiedyś nazwano) tu także np. ludzi z medialnej obsługi prezydenta. Dlaczego miałby potem „zniknąć” w „pokatastrofalnej/powypadkowej” narracji? Z prostego powodu: nikt nie mógłby twierdzić, iż „wszyscy musieli polecieć z tupolewem”, a więc, że całą prezydencką delegację „musiano” upchać do tupolewa. Skoro, bowiem udałoby się wygospodarować trzeci specjalny statek powietrzny – to zrozumiałe, iż można byłoby wykorzystać go do przetransportowania np. części Dowódców, zaś prezydenckiego fotografa etc. wraz z paroma dziennikarzami dać na pokład tupolewa. Kiedyś zresztą (latem 2010, a więc w czasie przyspieszonej, przedterminowej kampanii prezydenckiej) G. Wierzchołowski i L. Misiak pytali Sasina rezydującego jeszcze wtedy w opustoszałym pałacu: „I pan też poleciał – dlaczego pan jakiem poleciał?”

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/gdzie-jest-dyrygent-z-okecia.html

czemu on, rzecz jasna, zaprzeczał. Główny akustyk ponadto w tej rozmowie z dziennikarzami „GP” tłumaczył (proszę uważnie przeczytać): „Ja zresztą sam osobiście odbywałem wiele przykrych rozmów z osobami, które bardzo chciały tym samolo... w tej delegacji uczestniczyć, a którym po prostu tłumaczyłem, że nie ma fizycznie możliwości, bo nie ma miejsc w tym samolocie aż tylu. I pewnie byłoby tak, że i tak ten rozmiar katastrofy byłby taki. Być może zginęłyby inne osoby, prawda, wtedy, prawda. Natomiast tak czy tak, tak by to wyglądało. Ktoś mi zadał pytanie, czy tym, jakiem, którym lecieli dziennikarze, nie mogła polecieć część delegacji, a czy dziennikarzy ja nie mogłem dosadzić do tego tupolewa, prawda, więc... dla mnie była to taka alternatywa, prawda, no trochę mi się stawia teraz pytanie:czy lepiej by było, gdyby zginął, prawda, dziennikarz, czy lepiej, żeby zginął poseł, prawda, czy generał. Naprawdę ja nie chciałem, nie chciałbym się stawiać w roli człowieka, który decyduje o życiu i śmierci kogokolwiek ani nikomu nie zazdrościłbym takiej roli. Tak czy tak rozmiar tej tragedii byłby tak duży, pewnie mielibyśmy inną listę ofiar”. Oczywiście, zamawiając (w ostatnich dniach? w przeddzień?) dodatkowy samolot, na pewno nie robiono by tego po to, by narażać kogokolwiek na śmierć, tylko np. by przybyć nieco wcześniej do Smoleńska i „dopilnować wszystkiego”. Tłumaczyć się jednak w taki sposób, iż „nigdy na żadnym etapie nie była dyskutowana kwestia jakiegoś oddzielnego lotu jakiejkolwiek części delegacji, tym samym również generałów”

http://freeyourmind.salon24.pl/313310,podzial-delegacji

jak to czynił Sasin przed Zespołem, już nie można by było – skoro taki samolot udałoby się jednak wygospodarować dla jakiejś części oficjalnej delegacji. Poza tym – jak wiemy choćby z relacji p. E. Błasik oraz słynnych rozmów w Centrum Operacji Powietrznych

http://freeyourmind.salon24.pl/294090,czas-na-nowa-narracje

dla Dowódców i tak planowany był osobny statek powietrzny – o czym Sasin mógł nie wiedzieć, ale nawet gdyby wiedział, to wiele do powiedzenia by w tej kwestii nie miał (a już na pewno nie mógłby głosić, iż Dowódcy muszą polecieć tupolewem, zaś jak-40 będzie dla kogoś innego). Co więc byłoby, gdyby wyszło, iż 10-04 wyleciał jednak trzeci samolot? Zapytano by nie tylko, czemu nie wzięto na pokład Dowódców (zamiast kogoś innego) i nie rozdzielono wielu wysokich rangą pasażerów tupolewa, lecz spytano by też: czemu w takim razie zupełnie utajniono ten przelot? Kto był na pokładzie? Kto stanowił załogę? Jeśli ze statku powietrznego skorzystali np. pracownicy KP, jacyś parlamentarzyści oraz ludzie z medialnej obsługi Prezydenta – to, czemu z tego zrobiło się taką tajemnicę? Spytano by też: dlaczego w takim razie z uporem mówiono po wielokroć nieprawdę, iż wyleciały 10 Kwietnia dwa samoloty? Czemu skierowano w takim razie Dowódców do tupolewa, narażając ich bezpieczeństwo i życie (tak jak i innych pasażerów Tu-154M) w obliczu komunikatu z 9 kwietnia 2010 o terrorystycznym zagrożeniu? A może... nie skierowano? Może (a wiemy choćby z relacji dziennikarzy, iż 10-04 do dyspozycji były trzy, jaki plus tupolew), skoro wygospodarowano „utajniony” trzeci statek specjalny, to... może i dało się wykorzystać czwarty? Tylko, że wtedy byłoby też inne, dodatkowe, pytanie: dokąd ten czwarty poleciał? Bo chyba nie do Smoleńska na Siewiernyj. Na łączkę przy lotnisku. Wtedy jednak musiałoby się też całe śledztwo zacząć zupełnie od zera. Od samego Okęcia. Od przedświtu 10 Kwietnia.

Zauważamy ścięte drzewa w odległości 500 metrów od nas na wysokości kilkudziesięciu metrów. Nagrywamy kolejnych Rosjan, którzy twierdzą, że słyszeli przeraźliwe głuchy huk. Na miejsce przyjeżdża coraz więcej dziennikarzy, kolejne wozy transmisyjne, do niedzielnego poranka wyrasta miasteczko dziennikarskie. Przez bramę lotniska wjeżdżają kolejne samochody, czasem są to zwykłe ciężarówki z transportem piasku, innym razem jakieś wyglądające na specjalistyczne białe ciężarówki." FREE YOUR MIND

Czy ten fragment wypowiedzi Sasina nie sugeruje, kim jest ow tajemniczy dyrygent z Okecia rozsadzajacy delegacje? "Ktoś mi zadał pytanie, czy tym, jakiem, którym lecieli dziennikarze, nie mogła polecieć część delegacji, a czy dziennikarzy ja nie mogłem dosadzić do tego tupolewa, prawda, więc... dla mnie była to taka alternatywa, prawda, no trochę mi się stawia teraz pytanie: czy lepiej by było, gdyby zginął, prawda, dziennikarz, czy lepiej, żeby zginął poseł, prawda, czy generał. Naprawdę ja nie chciałem,nie chciałbym się stawiać w roli człowieka, który decyduje o życiu i śmierci kogokolwiek ani nikomu nie zazdrościłbym takiej roli."

WITOLDMIRECKI myślę, że Sasin wie, kto był dyrygentem.

@All brothers and sisters, ponieważ niedawno A. Seremet się ożywił w kwestii tragedii, to warto by go spytać podczas jakiejś kolejnej konferencji prasowej, jak się miewa jedna okęcka sprawa, która czeka na wyjaśnienie już ponad rok, a o której głośno było w lutym 2011: "Prokuratura wojskowa bada nagrania z kamer przemysłowych na lotnisku Okęcie. Podejmuje także działania w sprawie ujawnienia rzekomego świadka rozmowy generała Błasika i kpt. Protasiuka – poinformował prokurator generalny Andrzej Seremet. Film z monitoringu mają zbadać wojskowi eksperci od czytania ruchu warg - donosi portal rmf24.pl. Chodzi o nagranie z kamery przemysłowej lotniska Okęcie, na którym widać generała Andrzeja Błasika i kapitana Arkadiusza Protasiuka przed wylotem do Smoleńska. Według TVN24 na nagraniu widać emocjonalną rozmowę gen. A. Błasika i kpt. A. Protasiuka. Generał miał podczas rozmowy ostro gestykulować z pilotem Tupolewa. Kamery zarejestrowały obraz z trzech miejsc: przed wejściem do saloniku, wewnątrz saloniku i z płyty lotniska. Eksperci od ruchu warg mają zbadać, czy rzeczywiście doszło do kłótni pomiędzy generałem a pilotem - donosi rmf24.pl Jak ustalili dziennikarze jest, co najmniej dwóch świadków, którzy mogli usłyszeć rozmowę Błasika z Protasiukiem. Personel lotniska był na tę okoliczność przesłuchiwany - czytamy na stronach rmf24.pl W czwartek rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Zbigniew Rzepa ujawnił, że istnieje nagranie z kamery przemysłowej z lotniska Okęcie z 10 kwietnia 2010 r. Nagranie (zawierające tylko obraz) udostępniono polskiej komisji badającej katastrofę smoleńską. Wcześniej "Gazeta Wyborcza" donosiła, że jest świadek, który słyszał, jak tuż przed wylotem Tu-154M dowódca sił powietrznych zwymyślał pilota. Miało chodzić o to, że Protasiuk nie chciał lecieć, bo nie miał informacji o sytuacji pogodowej nad lotniskiem w Smoleńsku, a generał kazał mu iść do kokpitu i sam meldował prezydentowi, że samolot gotowy jest do odlotu. Pytany o tę sprawę prokurator Seremet powiedział, że obecnie "prokuratorzy nie dysponują żadnym dowodem, który by potwierdzał istniejące w opinii publicznej przekonanie, że istnieje nagranie, na którym te dwie wymienione osoby dyskutują, czy w ogóle rozmawiają"."

http://wiadomosci.onet.pl/katastrofa-smolenska,4196622,temat.html

Może już znalazły się i nagrania, i wojskowi eksperci od ruchu warg je "odczytali"? Albo jacyś inni fachowcy wojskowi?

FREE YOUR MIND

20 kwietnia 2012 "Zdrada o świcie" - twierdzi pan Jarosław Kaczyński posiłkując się słowami wiersza Zbigniewa Herberta., „Zdrada o świcie”? Tylko o świcie? A dlaczego nie przez całą dobę? Czy to, co wyprawiają rządzący z naszym państwem- to nie jest zdrada? Budowa skorumpowanego i biurokratycznego państwa, które uciska człowieka zwanego w demokracji „obywatelem”? Rabunek już nawet nie przybiera żadnych pozorów. Rabują w biały dzień i nie szukają ciemnej nocy... Marnują, marnują i jeszcze raz marnują.. Codziennie marnują! Ile ja już przytoczyłem przykładów marnotrawstwa.? Ciągle gdzieś marnują zabrane nam pieniądze... III Rzeczpospolita to jedno wielkie marnotrawstwo pracy ludzi.. Ile jeszcze naszych pieniędzy wyrzucą w błoto? Miasta gospodarze Euro 2012 wysyłają swoich ludzi, żeby promować się tam, skąd w czerwcu przyjadą do nich piłkarze. Wkrótce wystartują duże kampanie w telewizjach, Internecie i w prasie. Całość propagandy będzie nas kosztowała 24 miliony złotych(!!!) Ile ci szaleńcy jeszcze utopią złotych w tym wariactwie? Rabują - i trwonią! Co ukradną biednym Polakom - zaraz zmarnują. A pomysły biurokracja w marnowaniu ma nieograniczone.. Wybudować stadion za 2 miliardy złotych to jest sztuka! Bo wybudować taki sam za 250, czy 500 milionów.. To betka. Ale za 2000 milionów??? A dziadostwo w kraju coraz większe? Rosnące ceny doprowadzą w końcu do wybuchu.. Bo ile razy w roku może drożeć woda, gaz, prąd? I ile my to wszystko wytrzymamy? Co to za państwo, w którym dobrze mają jedynie ci, którzy z tego państwa żyją? A najgorzej mają ci, którzy na to państwo pracują.. Pan premier Donald Tusk zadecydował o zaprzestaniu przetargu na nowe dowody osobiste, które tak naprawdę nie są nikomu potrzebne, jedynie urzędnikom, którzy mają przy ich produkcji i ich wydawaniu kupę nikomu niepotrzebnej roboty. Przecież mamy paszporty.. Na co nam kolejna mutacja dowodów z czipami? Na razie w błoto poszło 100 milionów złotych.. Jakieś szkolenia, przygotowania, przetasowania przy przetargu.. Podczas wymiany dowodów osobistych wszystkim Polakom mówi się o sumie 2 miliardów złotych(!!!!) Czy to nie jest szaleństwo? Za PRL-u dowód osobisty był ważny bezterminowo.. Teraz mam dowód, który jest” ważny” 10 lat..(???) Co jakiś czas prowadzam, czy już termin minął, czy jeszcze nie? W tym codziennym zapędzeniu. Czy ja nie ma nic innego do roboty, tylko sprawdzać, czy termin wymiany już minął, czy też nie? Dobrze, że łajdacy nie zrobili wymiany dowodu, co pięć lat! Można dostać obłędu. Tak jak z dowodem rejestracyjnym, do którego badania robi się, co roku.. Kiedyś było 10 rubryk, a teraz jest sześć.. Jak tak dalej pójdzie – za jakiś czas będzie rubryk trzy, i co trzy lata trzeba biegać po urzędach żeby wymienić papier dokumentacyjny?. Dowody też za jakiś czas zrobią, co trzy lata.. Chodzi o pieniądze- mniejsza o nowoczesne dowody. Unia ma nam” dać „370 milionów na wymianę dowodów.. Gdyby dała na ich likwidację.. To, co innego. Skoro pan prezydent Sarkozy nosi na ręku zegarek za 55 tysięcy euro- to powinni nam dać więcej.. Unia pieniądze ma- niech nam da! A jak nie ma- to można zawsze podnieść wysokość składki unijnej.. Albo zaciągnąć zobowiązania w bankach komercyjnych.. W każdym razie trzeba zacząć robić „ reformy”, tak jak to niedawno zaproponował pan Gwidon Verhofstadt, lider liberałów w Parlamencie Europejskim, który zaproponował, bo do Aten do pomocy w „ reformach strukturalnych” i administracyjnych skierować część z 1200 urzędników zatrudnionych w Unii Europejskiej.(???) Tylko tyle ich tam jest? TO stanowczo za mało! Dotychczas Komisja Europejska proponowała, by to eksperci z państw członkowskich wsparli unijną grupę zadaniową o nazwie task force, która pomaga w przeprowadzeniu „reform”, między innymi w sprawie ściągalności podatków, lepszej absorpcji unijnych środków oraz modernizacji administracji. Te działania biurokracja europejska nazywa „ reformami”(???) Więcej podatków, więcej wyzysku europejskich” obywateli” i więcej zamieszania pośród klasy europejskich biurokratów.. Takie działania pomiędzy sobą połączone z obskubywaniem tych wszystkich, którzy utrzymują ten biurokratyczny burdel.. Panu szefowi” liberałów”, chodzi o to, że niemieccy urzędnicy w Grecji są niezbyt mile widziani, dokładnie” źle widziani”, bo są utożsamiani w Grecji z tymi, którzy wymuszają na Grekach’ reformy”, czyli głównie podwyżki podatków, tak jak u nas „ reforma emerytalna” głównie sprowadza się do podwyższenia wieku emerytalnego aż do śmierci.. Bo chodzi o to, żeby płacić- o pobieranie – mniejsza! Przecież w końcu nie chodzi o wysokość i emerytury ogóle. Chodzi o pieniądze dla rządu.. W całej tej greckiej „ reformie, oprócz pozbycia się „ niekompetentnych urzędników” „ chodzi też o” uniezależnienie urzędników od polityków i kalendarza wyborczego”(???) Uzależnienie urzędników od polityków? Niemożliwe? I od kalendarza wyborczego? To kalendarz wyborczy w demokracji ma związek z urzędującymi urzędnikami zarówno kompetentnymi jak i niekompetentnymi, ale widocznie kompatybilnymi z systemem demokratycznym. Ktoś mi opowiadał będąc jakiś czas w Grecji i przyglądając się tamtejszemu życiu społeczno-politycznemu, że jak młody człowiek się żeni, to jego ojciec przychodzi do urzędu do znajomego i stawia sprawę jasno: ten człowiek się żeni, więc będzie głową rodziny, w związku z tym należy mu się posada, żeby miał, za co utrzymać rodzinę(????) I to wszystko! Ma pracować w urzędzie, ma mieć pewną pracę i trzeba mu pomóc.. I dlatego między innymi biurokracja grecka rozdęta jest do granic nieprzyzwoitości, ale przynajmniej sprawa stawiana jest jasno.. Chodzi o posadę dla głowy rodziny.. No i teraz przychodzi czas powiedzieć „sprawdzam” po rządach socjalistów greckich.. Samo oddanie portu w Pireusie - na pewno nie wystarczy.. Widzicie Państwo, do czego doprowadza socjalizm biurokratyczny, nawet w wydaniu greckim- ramach eurokołchozu Unii Europejskiej? W każdym razie zdrada wcale nie nadchodzi o świcie.. Zdrada trwa - wraz z narodzinami socjalizmu.. Ten wredny ustrój, który nie wytwarza żadnego dochodu, lecz generuje straty - puści z torbami całe narody.. BO dojedzie do tego, że nie będzie miał, kto pracować - wszyscy będą na etatach państwowych.. i nie będzie miał, kto na te etaty pracować.. Dokąd idziesz Europo - chciałoby się zapytać. Do katastrofy! Bo zachciało Ci się socjalizmu, a to jest najgorszy rak- jaki zjada ludzkość.. Biurokracja - redystrybucja- etatyzm.. ZDRADA! WJR

Referendum przegrane, bitwa wygrana Kampania w sprawie referendum emerytalnego prowadzona przez Solidarność a potem miasteczko emerytalne i debata w sejmie pokazały, że, wbrew temu, co głoszą główne media oraz niektórzy eksperci, związki zawodowe nie są reliktem przeszłości. Przeciwnie – mają szansę stać się poważnym graczem w życiu publicznym. Przeprowadzone przez CBOS w dniach od 8 do 14 marca badanie wykazało, że w ciągu miesiąca – od lutego do marca – odsetek Polaków dobrze oceniających działalność Solidarności wzrósł o 13 punktów proc. Przypomnijmy, że gdy ankieterzy przepytywali Polaków w sejmie leżało już 1,4 mln podpisów zebranych przez Solidarność pod wnioskiem o referendum na temat utrzymania obecnego wieku emerytalnego, podpisy zostały zweryfikowane a marszałek sejmu ogłosiła, że głosowanie w tej sprawie odbędzie się na ostatnim marcowym posiedzeniu parlamentu.

Już nie zadymiarze? Kampania referendalna sprawiła, że w środkach przekazu (rzecz jasna nie we wszystkich) zaczął się pojawiać inny niż dotychczas obowiązujący wizerunek związku, a jego przewodniczący stał się postacią medialną. Jeszcze przed debatą sejmową i głosowaniem nad wnioskiem o referendum Zofia Wojtkowska z „Wprost” mówiła w radiowej Trójce: „Piotr Duda bardzo dobrze wypada w mediach i jest niebywale przekonujący w tym, co mówi”. A publicysta „Gościa Niedzielnego” Bogumił Łoziński podkreślał, że przewodniczący „S” „ma cały szereg różnych propozycji dotyczących zmiany istniejącego systemu, bardzo konkretnych, które wielu ekonomistów popiera. To nie jest opcja zero-jedynkowa”. Natomiast po debacie w sejmie nawet TVN, którą trudno podejrzewać o prozwiązkowe ciągotki, chwaliła w swoim serwisie przemówienie, rozsądek i opanowanie szefa „S”. „Wygląda na to, że Solidarność ma dobrego lidera” można było przeczytać w serwisie tej stacji. „Piotr Duda miał świetne wystąpienie i wspaniale się zachował” – komplementowała przewodniczącego Solidarności Monika Olejnik w radiu Zet. Natomiast Ryszard Bugaj na antenie Radia Wnet mówił: „Kiedy patrzę na przywództwo Piotra Dudy, to wydaje mi się, że jest on sprawny. Mam wrażenie, że wraca do istotnej roli na scenie publicznej opór związkowy i Solidarność. (...) Nie wydaje mi się, żeby za pomocą systemu emerytalnego można zmusić kogoś do większej aktywności zawodowej. Tu trzeba mówić, tak jak mówił Duda – trzeba stworzyć warunki”. A felietonista katowickiego wydania „Gazety Wyborczej” poszedł na całość i ogłosił: „Jest Piotr Duda samorodnym talentem politycznym i będzie nim tak długo, póki nie zacznie słuchać wizerunkowych doradców. Oby to nastąpiło jak najpóźniej”.

Piłka wciąż w grze – Zbieranie podpisów oraz debata w mediach i parlamencie zrewitalizowały szeroko rozumiany obóz solidarnościowy. Wzmocniły więzi między setkami tysięcy zaangażowanych w tę sprawę zwykłych ludźmi a związkiem Solidarność (a także wspierającą referendum opozycją skupioną wokół Prawa i Sprawiedliwości). Wprowadziły NSZZ Solidarność w główny nurt debaty o najważniejszych problemach Polski – mówi dr Tomasz Żukowski socjolog i politolog z Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego.

– Solidarności udało się przedstawić opinii publicznej swój głos w sprawie ważnej nie tylko dla członków organizacji, ale dla całego społeczeństwa. Nie wszyscy, którzy podpisali się pod wnioskiem Solidarności, są jej członkami a nawet sympatykami, ale z pewnością i oni, i wielu innych mogło uznać, że w tej ważnej sprawie związek jest ich sojusznikiem – uważa z kolei dr Andrzej Rudowski, politolog z UKSW. Jego zdaniem głównym beneficjentem debaty sejmowej jest Solidarność, przy czym sama debata była istotniejsza niż wynik głosowania.

– Piotr Duda był doskonale przygotowany merytorycznie, co pozwalało mu klarownie uargumentować wniosek. Równie ważna była forma wystąpienia oraz przywołane na końcu wystąpienia cytaty z premiera, prezydenta i ministra finansów, które – jak się wydaje – były źródłem emocjonalnej reakcji Donalda Tuska – ocenia. Natomiast zdaniem Tomasza Żukowskiego na ostateczną ocenę debaty referendalnej jest za wcześnie.

– Ona jeszcze trwa. Już teraz można jednak powiedzieć, że akcja Solidarności przyczyniła się do korekty pierwotnego stanowiska rządu w sprawie wieku emerytalnego (jak bardzo dowiemy się za parę tygodni, po końcowych decyzjach parlamentu i prezydenta) – podkreśla. Na to, że przegrany wniosek o referendum nie zakończył batalii o emerytury zwróciła też uwagę prof. Jadwiga Staniszkis, która oceniając sejmowe wystąpienie przewodniczącego „S” mówiła: „Uważam, że było bardzo poważne, z perspektywy ludzi ciężkiej pracy. Myślę, że pan Duda w swoim niereagowaniu na obraźliwe epitety premiera Tuska, zdaje sobie sprawę, że piłka jest ciągle w grze”.

Korzyść dla wszystkich Dr Rudowski zwraca uwagę na jeszcze jeden efekt debaty i poprzedzającej ją kampanii.

– W debacie, ale także w ostatnich tygodniach ją poprzedzających, zobaczyliśmy, że partie i z lewa, i z prawa nie mają zbyt wiele do zaproponowania. Ucieczka przed skomplikowanymi reformami, jaką jest wybrany przez rząd wariant korekty systemu emerytalnego z jednej strony, brak propozycji konkretnych rozwiązań ze strony opozycji i jej chęć do wykorzystania wniosku Solidarności dla podreperowania swojego wizerunku z drugiej, nie napawają optymizmem. Tym istotniejsze jest zaangażowanie Solidarności. Winno się ono przyczynić się do uruchomienia szerokiej, ogólnospołecznej debaty na temat zmian systemu emerytalnego, które są z pewnością nieuniknione, ale powinny być poprzedzone pogłębioną refleksją i solidnie przygotowane. Trzymając się logiki zysków i strat – to byłaby korzyść dla wszystkich. Ewa Zarzycka

Chodźcie z nami na marsz przeciwko arogancji władzy

1. Oficjalnie nazywa sę to marsz w obronie Telewizji Trwam, ale dla mnie jest to przede wszystkim marsz przeciwko arogancji władzy. Bo ta władza jest wyjatkowo arogancka i cyniczna..

2. Nie damy wam koncesji i co nam zrobicie? Kontroli NIK-u nie wpuścimy i mozecie nam skoczyć. Zebraliście 3 miliony podpisów, a nam to zwisa zwiędłym kalafiorem. Skoro można lekceważyć 3 miliony ludzi, to, co się dziwić, że jak pisał Majakowski - jednostka zerem, jednostka niczym. Że ludzie traktowani są z buta w urzędach, prokuraturach, sądach, błąkają się ze stosami papierów w pożółkłych teczkach, odganiani od jednych drzwi do drugich, z narastającym obłędem w oczach szukają ratunku. Ja mam takich ludzi zapisanych na spotkanie dwa tysiące. I prawie wszyscy z nich to ofiary arogancji władzy. Tak jak Telewizja Trwam. Nie damy koncesji i co nam zrobicie? Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?

3. Trudno się dziwić, że gdzieś tam niewinnego rolnika skazali, bo ktoś najechał z tyłu na jego traktor, że gdzieś skazamo na dożywocie człowieka za zabójstwo bez żadnych dowodów ani nawet poszlak, że puszczają z torbami firmę i 60 pracowników z powodu niewielkiej zwłoki w płatności ZUS-u, albo, że pani prokurator w dzień po śmierci dziecka, zabitego w wypadku drogowym, mówi do jego zrozpaczonych rodziców - jeszcze wam dziecko nie ostygło, a wy juz do prokuratury przychodzicie? A jeak tę włądzę zapytać o Smoleńsk, to rysuje kółka na czole...

4. Nadęta, napuszona, nielicząca się z ludźmi włądza, pod swoimi oknami musi odczuć oddech społecznego sprzeciwu. Spokojnie wypowiedzianego, łągodnie zamanifestowanego, ale sprzeciwu stanowczego, i tak silnego, żeby dotarło wrescie do tych zadufanych głów, że Polacy mają swoja godność i nie pozwolą się lekceważyc. Chodźcie z nami na marsz przeciw arogancji władzy. Janusz Wojciechowski

Arłukowicz się wprawdzie kompromituje, ale chorzy będą umierać

1. Coraz wyraźniej widać, dlaczego „świetna” i przewidywana na to samo stanowisko ministra zdrowia w nowej kadencji Ewa Kopacz, została awansowana na Marszałka Sejmu, a na jej miejsce wybrano „jelenia” spoza Platformy, czyli Bartosza Arłukowicza. W ciągu zaledwie kilku miesięcy jego funkcjonowania, jako szefa resortu zdrowia wybuchło tyle skandali narażających zdrowie i życie chorych ludzi, że można by nimi obdzielić przynajmniej dwie pełne kadencje parlamentarne. Przypomnijmy tylko, że głównym celem ustawy refundacyjnej jak mówiła wiosną poprzedniego roku ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz miała być poprawa dostępności pacjentów do refundowanych leków, a także ukrócenie tzw. turystyki lekowej, czyli wędrowania po aptekach, aby szukać leków sprzedawanych w promocji, z rabatami czy czy różnorodnymi upustami. Ustawa uchwalona w maju 2011 roku (i podpisana w czerwcu przez prezydenta Komorowskiego), miała jednak i cel ukryty przed opinią publiczną, a w szczególności przed ludźmi chorymi, mianowicie znaczące zmniejszenie środków finansowych przeznaczanych corocznie przez NFZ na refundację.

2. Najpierw te oszczędności chciano zrobić rękami lekarzy i farmaceutów. Głównym instrumentem, który miał ograniczać wydatki na leki refundowane, był swoisty bat finansowy na lekarzy, w postaci zwrotu kwot nienależnej refundacji razem z odsetkami ustalonej przez kontrolerów NFZ. Kontrole te mogłyby być przeprowadzane w ciągu 5 lat od daty wystawienia recepty, a kontrolowane miało być nie tylko uprawnienie pacjenta do leków refundowanych (a więc czy w momencie wizyty u lekarza był on ubezpieczony, a dokładnie czy miał opłaconą składkę zdrowotną), ale przede wszystkim czy przepisany pacjentowi lek podlega refundacji w danej jednostce chorobowej. Na skutek nacisku środowiska lekarskiego już na początku tego roku, nowelizacją ustawy, kontrole lekarzy pod tym względem przez NFZ, zostały wprawdzie zniesione, ale ciągle w ustawie znajdują się zapisy nakazujące lekarzowi przepisywanie z refundacją leku tylko w zastosowaniu w stosunku do jednostki chorobowej, na którą lek został w Polsce zarejestrowany. Postulatów aptekarzy w nowelizacji ustawy rządząca koalicja już nie uwzględniła i oni będą ponosić wszelkie konsekwencje „widzimisię” urzędników NFZ przychodzących na kontrole, a i lekarze nie mogą być pewni swego, bo to, co wykreślono z ustawy, ma się znaleźć w nowych umowach podpisywanych przez nich z NFZ.

3. Jeszcze do końca nie przebrzmiały echa skandalu związanego z dwoma listami refundacyjnymi w końcu grudnia poprzedniego roku, protestami lekarzy i aptekarzy, które skutkowały realizacją recept na leki z pełną odpłatnością ze strony pacjentów, a już pojawiają się kolejne zagrożenia. Kolejne grupy chorych przekonują się, że nowa ustawa lekowa, która miała być dla nich ulgą jest coraz większym utrapieniem i żeby dalej się leczyć muszą sięgać znacznie głębiej niż do tej pory do swoich portfeli. Chodzi głównie o pełną odpłatność pacjentów za leki w sytuacji, kiedy leki te są stosowane inaczej, niż to jest zapisane we wskazaniach rejestracyjnych. A zdarza się to w wielu jednostkach chorobowych.

4. Ostatnie dni jednak przynoszą informacje tym razem ze szpitali, które wołają o pomstę do nieba. Widać z tego jak nieprzemyślane były rozwiązania ustawowe mające wymusić oszczędności w środkach przeznaczanych na refundację przez NFZ. Jedna z firm dostarczających leki do chemioterapii na skutek wymuszenia na niej zbyt niskich cen, (choć teraz urzędnicy resortu twierdzą, że ze względów technicznych) zdecydowała się wycofać z polskiego rynku, o czym informowała resort zdrowia jeszcze w październiku 2011 roku. Resort zdrowia na te ostrzeżenia nie reagował, a kiedy w szpitalach onkologicznych zaczęto przerywać już trwające chemioterapie, a pacjentów, którzy mieli je rozpoczynać, odsyła się do domów z przysłowiowym kwitkiem i sprawą zainteresowały się media, resort zdrowia jak zwykle w takich przypadkach zorganizował konferencję prasową, na której wiceminister Szulc stwierdził, że to oczywiście nie ich wina.

5. Minister Arłukowicz chcąc za wszelką cenę zdjąć odpowiedzialność za tą katastrofalną sytuację, stwierdził nawet, że cytostatyki są w szpitalach tylko nie podaje się z nieznanych powodów i on w tej sprawie zarządził kontrole. Jednocześnie uruchomił tzw. import docelowy, choć ta formuła sprowadzanie leków z zagranicy jest zarezerwowana tylko dla leków niezarejestrowanych w Polsce, a te, których brakuje są akurat w naszym kraju zarejestrowane. Eksperci twierdzą, że jedyną formułą, którą resort mógł zastosować w tej sytuacji to tzw. zakup interwencyjny, ale takie zakupy stosuje się w warunkach katastrofy, epidemii, a przecież trudno, żeby minister zdrowia przyznał się, że doprowadził do katastrofy, jeżeli chodzi o dostawy z importu leków onkologicznych. Arłukowicz w kolejnych studiach telewizyjnych tłumaczy jak on się stara, tyle tylko, że setki chorych ludzi dostają w takiej sytuacji wręcz wyrok śmierci i nie bardzo wiadomo, kiedy ten koszmar się skończy. Premier Tusk uratował przed odpowiedzialnością byłą minister Kopacz, a Arłukowicz chyba jest zostawiony „na pożarcie”, tyle tylko, że to wszystko odbywa się kosztem zdrowia i życia wielu setek pacjentów. Zbigniew Kuźmiuk

Gadanie z Sarumanem Donald Tusk zaczyna przypominać tolkienowskiego Sarumana, oblężonego w swojej wieży po bitwie w Helmowym Rogu. Z całej potęgi, jaką rozporządzał, został mu głównie głos − głos, którym uwodzi i straszy. Powiedzmy, że ostatnio bardziej straszy niż uwodzi. Wie, że wdzięk, z jakim obiecywał nowe autostrady i dworce, powrót imigrantów z Irlandii, piękne prywatne szpitale i tak dalej minął wraz z kolejnymi kompromitacjami jego ekipy i nie ma się, co do tego odwoływać. Więc straszy. Jak zdychająca komuna: jeśli nie my, to będzie tragedia. Krew spłynie ulicami! Nastanie chaos! Ekstremiści doprowadzą do wojny z ruskimi! Zawiążcie se żołądki na supeł i siedźcie cicho, nie podskakujcie, bo straszne rzeczy nastąpią! Straszy, ale i pociesza: nie, no nie bójcie się! Nie dopuścimy do tego! Rękę podniesioną na stabilność państwo odetnie! Państwo odpowie na anarchię! Żarty się skończyły! Niech tylko dojdzie do zamieszek, to… To, co, Sarumanie − chciałoby się zapytać? Wynajmiesz na nas firmę ochroniarską? Bo na policjantów, którym nie płacisz, którym pozabierałeś grzałki i papier toaletowy, za bardzo nie licz, a straż miejska twojej pomocnicy dobra jest do rozrzucania zniczy i kwiatów. A wojsko już w Polsce nie istnieje, sam je, pajacu, zlikwidowałeś, żeby zapunktować u „młodych wykształconych” zniesieniem poboru. A na ulice wychodzą już nie setki i nie tysiące, ale dziesiątki tysięcy, a jak jeszcze trochę podniesiesz ceny i podatki, i jeszcze bardziej obniżysz wydatki − a przecież tak każą „rynki finansowe” i nie masz ruchu, bo się u nich zadłużyłeś, Sarumanie, do gaci − i jak zaczną padać rozsypujące się ze starości elektrownie, bo wolałaś wydać pożyczone pieniądze na stadiony, zamiast na modernizację infrastruktury, jak znowu się wykolei z tej samej przyczyny pociąg, bo twoi trampkarze nie umieli nawet wziąć i wydać na ich modernizację kasy podtykanej przez Unię, jak kolejki do lekarzy jeszcze trochę się wydłużą, a Unia zatrzyma kolejne pieniądze, żądając ukrócenia bałaganu i afer − to wyjdą i setki tysięcy. Takie straszenie, to, jak to na moim podwórku się mówiło: nie strasz, nie strasz, bo się ze snu zbudzisz. Ale jak już Saruman się posroży przed kamerą, zaraz potem przylatuje pijarowiec z wynikami fokusów, z których wychodzi, że ludzie straszenia nie przyjęli dobrze. Więc podczas następnego wystąpienia Saruman znowu usiłuje być przymilny. Nie, powiada, nie widzę w Polsce żadnego zagrożenia demokracji, nie żyjemy w stanie żadnej wojny. Igrzyska będą, cieszcie się! W gałę pogramy − fajnie będzie! W fajnym kraju przecież żyjecie, i władzę macie fajną, fajne rzeczy robi − igrzyska wam urządziła, zamiast jakichś nudnych mszy! My nie jak te obciachowe ponuraki, z ich krzyżami i sztandarami. Ale jak już się tak Saruman zupełnie wyluzuje i pouwodzi, to zaczyna go w duszę znowu gryźć obawa, że może jednak jest za miękki, zbyt papuśny, i że mu jak tak dalej społeczeństwo na głowę wlezie − więc na następny występ znowu robi minę Gargamela i straszy. I tu jest, jak to bezbłędnie wskazał w przywoływanej scenie z „Władcy Pierścieni” Gandalf, generalny problem Sarumana. Jego język może i ma wciąż tę czarodziejską moc, ale kiedy wykorzystuje go jednocześnie na kilka sprzecznych ze sobą sposobów, to maluczcy, wcześniej bez oporu poddający się urokowi Czarodzieja, zaczynają coś kojarzyć. Coś pęka, coś się kończy. No bo tak − weźmy na przykład byka za rogi, oficjalna narracja w sprawie Smoleńska. (Pomińmy już oczywiste kłamstwo − przecież dokumenty potwierdzające, że kancelaria prezydenta informowała rząd z ogromnym wyprzedzeniem o zamiarach głowy państwa są od dawna jawne; sam fakt, że się tak grubo i w łatwy do przygwożdżenia sposób publicznie łże dowodzi, że Saruman wychodzi z formy). Nie było w sprawie, powiada, nic podejrzanego. Wszystkie hipotezy o wybuchach, o zamachu, to kłamstwa! (tu Saruman oraz jego świta zaczynają wrzeszczeć, tupać i pluć). Ale nie wolno tego badać, nie wolno pytać, bo będzie wojna z ruskimi! Najgłupszy leming w końcu skapuje, że coś tu nie styka. Jeśli nie było zamachu, tylko zwykły wypadek − no to go właśnie wyświetlić do końca, wszystko pokazać, uciąć raz na zawsze wszelkie „kłamstwa”. Karty na stół, a wtedy „kłamcy” będą musieli ze wstydem pozjadać swe kłamliwe broszury. A jeśli nie wolno o dowody pytać, bo będzie z tego wojna z Ruskim − to znaczy, że zamach był. Przecież by nie ukrywali dowodów i świadków, nie niszczyliby brzozy i wraku, i nie wypowiadali o nie wojny, gdyby były one dowodami ich niewinności. No ni ma, Sarumanie, bata, albo kłamałeś wczoraj, albo kłamiesz dziś − tak powie, choć może jeszcze nie na głos, każdy człowiek, który myśli, i twoje wrzaski i tupanie nic tu nie zmienią. Albo z tymi „zamieszkami”. Kim Saruman nagle straszy? Śmiesznymi, zwariowanymi staruszkami? Przecież do wczoraj cała potężna propaganda nastawiona była na przekonywanie, że za tym Rydzykiem i w ogóle prawicą stoi jakaś wymierająca, zniedołężniała umysłowo i fizycznie skleroza. A teraz moherowe staruszki nagle mają sprawić, że krew popłynie ulicami? Mądry Gandalf uprzedzał hobbity: uważajcie, tej bestii pozostały jeszcze zęby! To fakt, nie lekceważmy Sarumana. Pamiętam jeszcze Marsz Niepodległości i towarzyszące mu dziwne zdarzenia. Pamiętam, jak poprzez policyjne kordony przeniknęła estakadą na Plac na Rozdrożu bez najmniejszego trudu grupa kilkudziesięciu młodzieńców, którzy zdemolowali wóz TVN, wysięgnik z kamerą i nie niepokojeni przez stróżów prawa rozproszyli się w jednej chwili. Mam na płycie − sceny kręcone z góry, z okien kamienicy − przebieg wypadków na Placu Konstytucji, gdzie podobna grupa zakapturzonych osobników pojawia się równie nagle i wszczyna zadymę, a potem rozprasza się, gdy policja w odwecie atakuje najzupełniej spokojnie zachowujących się manifestantów. Pamiętam opowieść żony znajomego, akurat oboje raczej platformersi, która widziała jak na oblężony plac przez policyjne kordony wchodziła wataha żuli, każdy z piwkiem w ręku, z wyraźnym zamiarem dołączenia do hodowanej tam od paru godzin przez sarumanowych stróżów prawa bijatyki. I choć samo to piwko w garści teoretycznie było podstawą prawną do zatrzymania, opancerzeni policjanci z prewencji wpuścili ich tam bez żadnego oporu. Szkoda, że jeszcze nie pokazali drogi − o, tam, panowie, tu pobierzcie kosze i cegły do rzucania, i do tamtej kamery, prosimy. Więc jeśli Saruman nagle mówi coś o „zamieszkach”, w które ma się przerodzić dzisiejsza manifestacja w obronie wolności mediów, to jest poważna obawa, że wie, co mówi. Że w chwili, gdy piszę te słowa, te zamieszki już są starannie przygotowywane, rozstawiane wozy do spalenia i kamery, które mają to sfilmować i nadawać na cały świat. Ale nawet, jeśli uda się Sarumanowi i jego lizusom powtórzyć propagandowy przekręt ze Święta Niepodległości, nawet na większą skalę, niewiele mu to już pomoże. „Sarumanie, twoja różdżka jest złamana!” − a reszta to tylko kwestia czasu. RAZ

O. Rydzyk: tu nie chodzi o TV Trwam

 Stefczyk.info, wPolityce.pl: Ojcze dyrektorze, już ponad dwa miliony podpisów pod apelem-sprzeciwem wobec dyskryminacji telewizji Trwam. Ale słyszymy, że Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji w ogóle ich nie liczy. To prawda? Ojciec Tadeusz Rydzyk: Tak, przewodniczący Krajowej Rady na jednej z komisji mówił, że nie liczą. Za chwilę dodał, że pochylają się nad każdym głosem. Więc jest to niekonsekwentne bardzo.
Ile dokładnie jest podpisów? Do Radia Maryja nadchodzą kopie? Tak, i w tej chwili dosłownie kilka brakuje do 2100000 podpisów. I apelujemy by nadal je zbierać, nie dla samych podpisów, ale ponieważ jest to okazja dotarcia do ludzi, porozmawiania, przekonania, opowiedzenia o całej sytuacji. Tu nie chodzi, bowiem o telewizję Trwam, tu chodzi o wolność. My jesteśmy wierzący, ale zwracamy się do wszystkich, bo zaraz po Panu Bogu jest ojczyzna. Ona łączy wszystkich nas Polaków i dla niej musimy pracować, musimy o nią dbać.
Polska jest w ocenie ojca dyrektora zagrożona? Jest zagrożona likwidacją. Dewastuje się pamięć, tradycję, walczy się z Kościołem. Likwiduje się nauczanie historii, co jest uderzeniem w dzieci i młodzież. Chodzi chyba o to by nie wiedziały jak pięknie być Polakiem, jak możemy być z naszej przeszłości dumni.
I w tym wszystkim atak na Kościół katolicki. Tylko na ten Kościół, a przecież są u nas i muzułmanie i wyznawcy judaizmu. Dlaczego? Bo polski naród jest tak zintegrowany z Kościołem katolickim od samego początku. Spójrzmy na Smoleńsk – to spektakularne oddanie spraw polskich w obce ręce, w ręce obcego państwa. I to oddanie sprawy śmierci prezydenta, tak dużej części elity, ludzi wspaniałych, szlachetnych, ważnych dla funkcjonowania państwa. To jest dramat. Inna sprawa – porzucenie ludzi chorych na raka. Pozbawienie ich leków. Z dnia na dzień! Jak tak można postępować? Czy oni nie mają serc? Mamy, więc sytuację, w której chorych i starych się nie leczy, a młodych wypycha na emigrację. Wydziera się im też ducha, uniemożliwia zakładanie rodzin. A ci, którzy zostaną, głównie starsi, niech pracują aż do śmierci. Dramat.

Wracając do sprawy telewizji trwam. Czuje ojciec dyrektor wsparcie w tej sprawie ze strony Kościoła, biskupów i księży? Oczywiście, to wsparcie jest ogromne i niesamowite! Najpierw wsparła nas Rada Stała Episkopatu, jednoznacznie i jednogłośnie. Potem to samo na Konferencji Episkopatu Polski. Wiem jak wielu biskupów osobiście pisze do przewodniczącego Dworaka. Taki list wystosował Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski ks. abp. Józef Michalik. Kardynał Zenon Grocholewski, prefekt watykańskiej Kongregacji do spraw wychowania katolickiego też wystosował protest do Krajowej Rady. Biskup włocławski Wiesław Mering pisał już dwukrotnie. A marsze w obronie TV Trwam bardzo często zaczynają się Mszami Świętymi w katedrach, jeśli to możliwe.

Mówił ojciec na antenie Radia Maryja także o zaniepokojeniu losem Radia Maryja. O co dokładnie chodzi? Na razie niestety nie mogę powiedzieć wszystkiego, ale są zaangażowane w to najwyższe władze w państwie. Wiemy, co poczynają. Byłoby im na rękę, żeby Radia Maryja nie mieli redemptoryści, może by nawet dali to komuś innemu, może by się znalazł nawet jakiś duchowny spolegliwy… Wiem, że są takie poczynania. Poza tym jest następny etap -cyfryzacja radia – i też Radiu Maryja mogą nie dać miejsca na multipleksie. Poza tym ciągle nakładają na nas kary, w ogóle nie biorąc pod uwagę naszych prawników, naszych wyjaśnień i odwołań – nic. To, co robią nie mieści się w granicach przyzwoitości, zachowują się niektórzy jakby Polska była prywatnym ranczem. Ale to nie jest demokracja, to nie jest państwo prawa, to ma znamiona dzikiego kraju, cytując pewnego polityka.
Liczy się tylko siła i to, że mają władzę. Tak, chcą nam zamknąć usta. Bo mają siła. A ile jest mediów, które mówią prawdę? Jak niewiele, a przecież tyle innych, wszystkie prawie ich chwalą, zachwycają się jak to wszystko idzie doskonale? Czy idzie każdy może zobaczyć wokół siebie?·

Serdecznie ojcu dziękujemy za rozmowę i życzymy sukcesu, wiemy jak wielu naszych czytelnikom wspiera walkę Ojca i podziwia dzieła, jakie stworzył. Ja życzę waszej redakcji wszelkiego błogosławieństwa i dalszej tak odważnej służby Bogu i Ojczyźnie. To, co robicie jest coraz bardziej zauważalne. Rozm. Gim

Znaczące, ale nie przełomowe Z dr. hab. Janem Żarynem, historykiem, profesorem Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, rozmawia Mariusz Kamieniecki Co tak naprawdę oznacza poniedziałkowy wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu w sprawie Katynia? - Dobrze się stało, że Europejski Trybunał Praw Człowieka odszedł niejako od siłowej konfrontacji i rywalizacji między Polską a Rosją w tej kwestii i wchodząc na ścieżkę prawdy, orzekł, że Polska ma wiele racji, a Rosja dopuściła się poniżającego, niehumanitarnego i niezgodnego ze standardami europejskimi traktowania rodzin pomordowanych poprzez odmówienie im statusu pokrzywdzonych w śledztwie. To orzeczenie znaczące, ale nie przełomowe, bo niczego Rosji nie nakazuje. Oczywiście jest to tylko zadośćuczynienie w znaczeniu kulturowo-obyczajowym, niemniej jednak warte podkreślenia. Istotne jest także to, że mord na polskich oficerach został uznany za zbrodnię wojenną, która nie ulega przedawnieniu. Choć w tym przypadku nie padło słowo "ludobójstwo", to, jako laik, nie prawnik, rozumiem, że nie wyklucza to wcale, że polska definicja, iż jest to zbrodnia ludobójcza - podobnie jak inne, które miały miejsce w XX wieku - może zyskać akceptację w Trybunale. To pośrednio ma także znaczenie dotyczące oceny polityki dzisiejszej Rosji w kwestii ambicji mocarstwowych wobec własnej spuścizny ZSRS, od której niestety nie chce się oderwać, choć przecież mogłaby to zrobić poprzez uznanie zbrodni katyńskiej za ludobójstwo i oczywiście poprzez zadośćuczynienie wyrządzonym krzywdom. Trzeba też pamiętać - czy się nam to podoba, czy nie - że bez dobrej woli Rosjan Trybunał nie ma możliwości wymuszenia deklaracji czy gwarancji, co do przekazania polskiej stronie tajnych dokumentów dotyczących rosyjskiego śledztwa zamkniętego w 2004 r., którego nawet sentencji nie znamy.
Komu służy werdykt Trybunału w Strasburgu? - Myślę, że powinniśmy korzystać z tego, co pozytywne dla Polski w tym orzeczeniu, zwłaszcza, gdy mowa jest o tym, że strona rosyjska łamie Europejską Konwencję Praw Człowieka, czy o tym, że zbrodnia na polskich oficerach w Katyniu, jako zbrodnia wojenna nie ulega przedawnieniu. To są podstawy, które pozwalają nam dalej dopominać się od Rosji, zarówno na forum międzynarodowym, jak i w relacjach bilateralnych, o akta rosyjskiego śledztwa i pełny do nich dostęp. Otrzymanie tychże akt dałoby podstawę, aby w oparciu o zawarte tam treści domagać się zadośćuczynienia. Myślę, że huraoptymizm rosyjskich mediów, zarówno sprzed ogłoszenia werdyktu, jak i po nim, nie jest do końca uprawniony. Nie ma też powodu, żebyśmy dawali się wkręcać w dialog oparty na fałszywych założeniach, które Rosja przekazuje nam propagandowym językiem swoich mediów. Musimy robić swoje: przede wszystkim wyciągnąć to, co jest dla nas pozytywne, i cierpliwie dalej drążyć temat, upominając się o przekazanie akt i zadośćuczynienie.
O czym świadczy utajnienie akt śledztwa przez stronę rosyjską i de facto podważanie dotychczasowych ustaleń od strony prawnej i historycznej? - Problemem jest właśnie to, że strona rosyjska nie chce uznać zbrodni katyńskiej za ludobójstwo, a to, co się wydarzyło, de facto uważa za zbrodnię pospolitą, kryminalną, co z punktu widzenia rodzin katyńskich i - mam nadzieję - wszystkich Polaków jest hańbą. Interpretacja rosyjska jest dla nas niedopuszczalna i ufam, że jako niepodległe państwo nigdy nie wyrazimy na to zgody.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że Rosja za wszelką cenę chroni sprawców zbrodni sowieckich. - Chyba nie do końca chodzi o to, że Rosja chce chronić konkretnych ludzi: Stalina z ówczesnym kierownictwem, ale ważniejsze jest to, że Rosja chce chronić dzisiejsze interesy swojego państwa, które wskazują wyraźnie, że w przeszłości ZSRS istnieje tak dużo racji politycznych, że tę formację państwową należy chronić przed negatywnymi ocenami. I to jest bardzo niepokojące. To wskazuje, że imperializm sowiecki, również w swym zasięgu terytorialnym, nadal wpisuje się w politykę zagraniczną Rosji.
Jak w tej sytuacji powinny zachować się polskie władze? - Wypowiedzi ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina wskazują, że strona polska przynajmniej w tym względzie wie, na czym polega polska racja stanu. Mam nadzieję, że będziemy się dopominać od Rosji tego, co możliwe, zarówno poprzez czynniki europejskie, jak i w relacjach bezpośrednich. Jak już wspomniałem, chodzi o dopuszczenie nas do wszystkich akt, które są w gestii rosyjskiej, a dotyczą szeroko pojętej sprawy katyńskiej, uznanie tej zbrodni za ludobójstwo i w dalszej kolejności wymuszenie na Rosji zadośćuczynienia? To, że strona rosyjska odżegnuje się od tego, i dobrze wiemy, dlaczego, w żadnym wypadku nie jest czynnikiem, który miałby osłabiać polską wykładnię oraz polskie działania i dążenia w tej kwestii. Dobrze byłoby również, gdyby do tych polskich zabiegów włączyła się polsko-rosyjska Komisja ds. Trudnych. Jest to, bowiem pole dyplomatycznej, ale też merytorycznej dyskusji, na której to płaszczyźnie mogłoby dochodzić do zbliżania stanowisk.
Powstaje tylko pytanie, czy wystarczy nam zapału, a stronie rosyjskiej dobrej woli. - Jest to tak fundamentalna sprawa dla Polski, że każdy rząd skompromitowałby się, gdyby tego zapału w sobie nie umiał znaleźć. Mam nadzieję, że opinia publiczna jest w tej kwestii na tyle zjednoczona, że nie pozwoli nikomu, tym bardziej żadnemu rządowi, który chciałby być nazwany suwerennym polskim rządem, na zaniechania w tej sprawie. Dobra wola Rosjan to już inna sprawa, ale to także okazja, żeby polska dyplomacja pokazała, na co ją stać.
Jak decyzja Strasburga ma się do wyjaśnienia innych zbrodni sowieckich? - Proces, jakiego się podejmuje Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu, tzn. równoległe do zbrodni niemieckich procedowanie w sprawie zbrodni dokonanych przez drugi totalitaryzm XX-wieczny - bolszewizm, którego zbrodnie zaczynają się od tzw. Wielkiej Rewolucji Październikowej w 1917 r., a kończą się na latach 90., to niejako kamień milowy, który albo tę lawinę poruszy, albo zostanie powstrzymany. Kart z historii ZSRS, o których dzisiejsza Rosja wolałaby zapomnieć, jest więcej. Weźmy chociażby sprawę śmierci milionów obywateli ZSRS, w tym przedstawicieli narodu ukraińskiego przed 1939 r. w ramach wielkiego głodu na Ukrainie, gdzie obywatele tego państwa domagają się uznania zbrodni sowieckich za ludobójstwo i celowe niszczenie narodu ukraińskiego. My, Polacy, mamy również swoje niezałatwione sprawy z Rosją Sowiecką sprzed wojny, jak chociażby wymordowanie ok. 100 tysięcy obywateli państwa sowieckiego pochodzenia polskiego. Takich ludobójczych aktów, które są wpisane w zbrodniczą historię ZSRS, jest bardzo dużo: weźmy chociażby śmierć polskich kapłanów od 1918 r. z bodajże najbardziej znanym przypadkiem ks. prałata Konstantego Dudkiewicza, który został zamordowany w 1923 r. wyrokiem sowieckich sądów, czy może mniej drastyczne represje w łagrach, które w trakcie trwania sowieckiego państwa zostały zasiedlone przez kilkadziesiąt milionów ludzi. Zbrodnie te nie zostały do dziś nazwane po imieniu w przeciwieństwie do obozów koncentracyjnych III Rzeszy, która przecież wzorowała się na łagrach sowieckich i doświadczeniach totalitarnych ZSRS. Dziękuję za rozmowę.

Michalkiewicz. III RP okupacyjną formą państwowości polskiej III RP żadnym normalnym państwem nie jest. III RP jest kolejną okupacyjną formą państwowości polskiej, w której organy państwowe używane są do zwalczania interesów narodowych - Michalkiewicz, „Ale III Rzeczpospolita, założona przez generała Kiszczaka do spółki z gronem osób zaufanych, żadnym normalnym państwem nie jest. III Rzeczpospolita jest kolejną okupacyjną formą państwowości polskiej, w której organy państwowe używane są do zwalczania interesów narodowych - bo takie zadanie zostało wyznaczone naszym okupantom. „....”Jedyna rzecz, jaka zrobiłaby wrażenie na Umiłowanych Przywódcach, a zwłaszcza - na naszych okupantach, których najtwardszym jądrem są tajne służby z komunistycznym rodowodem - to pozbawienie ich korzyści płynących z okupacji. Ale to byłby krok desperacki, żeby nie powiedzieć - ostateczny. Zatem - nie pozostaje nam nic innego, jak publiczne zademonstrowanie naszego stanowiska. Ta demonstracja to wyraz powściągliwości i rozwagi. Ciekawe, czy nasi okupanci to zrozumieją. „....( źródło)

Michalkiewicz, ten wyważony konserwatysta, wywodzący z się nurtu ideowego, krytykującego powstania narodowe, a nawet warszawskie grozi …..Okupantom. Czym Michalkiewicz i dlaczego grozi władzy? Czyżby kolejnym powstaniem, bo jak interpretować jego zawoalowane groźby „to pozbawienie ich korzyści płynących z okupacji. Ale to byłby krok desperacki, żeby nie powiedzieć – ostateczny.”. Z pewnością Michalkiewicz mówiąc o pozbawieniu elit II Komuny korzyści w jakimś akcie desperacji społeczeństwa nie miał na myśli „krucjatę różańcową”. Przy okazji użycia terminu II Komuna, który ukułem na określenie III RP. Sam Michalkiewicz, być może czytając któryś z moich tekstów, lub też dochodząc do takich samych wniosków jak ja zaczął używać terminu I Komuny na określenie PRL, a jeśli PRL był I Komuną, to drugą musi być III RP, twór jak go nazywa Michalkiewicz „żadnym normalnym państwem nie jest. III Rzeczpospolita jest kolejną okupacyjną formą państwowości polskiej,”. Powolna, stała totalitaryzacja naszego kraju zdawała się uchodzić uwagi większości społeczeństwa. Przy coraz większej radykalizacji dziennikarzy, publicystów i intelektualistów „Obozu Patriotycznego „ jak zaczął nazywać opozycje Kaczyński mało, kto wie, że Michalkiewicz, jego testy były symbolem radykalizmu jeszcze parę lat temu. To on konsekwentnie używał terminu okupanci na określenie rządów III RP, kwestionował suwerenność władz, głosił „ spiskową teorie, „ że prawdziwe ośrodki władzy znajdują się poza parlamentem i rządem, podnosił sprawę agentury niemieckiej. Okupacja ekonomiczna jest faktem. Centrum Adama Smitha obliczyło, że II Komuna zagarnia 83 procent dochodów zwykłego Polaka. A nie ma wolności bez niskich podatków. Wysokość opodatkowania idzie parze z dobrobytem rodziny, ładem społecznym z faktyczną wolnością osobistą. Bo czy dwa miliony Polaków, którzy pomimo pracy na cały etat nie mogą utrzymać rodziny popłacić rachunków nie, dlatego, że nie pracują wystarczająco ciężko, tylko, ponieważ płacą okupantowi gigantyczny haracz w postaci podatków to ludzie wolni? Z pewnością nie. II Komuna realizowała powoli proces pauperyzacji polskiego społeczeństwa podnosząc podatki, media przeistoczyła w machinę propagandową odmóżdżającą Polaków. System polityczny nazwany demokracja fasadową, czy jak go określił Śpiewaka systemem wodzowsko oligarchicznym praktycznie zabetonował scenę polityczną. I tutaj mamy mamy analogię III RP z I Komuną. PZPR, ZSL, SD. Niby system wielopartyjny, ale faktycznie rządy monopartii. Czy Śpiewak mówiąc o systemie wodzowsko oligarchicznym, systemie, w którym rządzi w Polsce struktura oligarchii i wodzów nie potwierdzał tezy Michalkiewicza, że mamy w Polsce do czynienia z okupacją? Z okupacją polityczną, która de facto pozbawiła Polaków pełni praw politycznych. Sprawa telewizji Trwam jest tego najlepszym przykładem, najlepszym przykładem łamania praw podstawowych Nic nie jest jednak doskonałe. Żaden plan. Zamach, katastrofa Smoleńska spowodowała, że sprężyna powolnego dociskania polskiego społeczeństwa pękła. Otwartym pytaniem pozostaje czy radykalizacja poglądów, ich brutalizacja czy nawet wulgaryzacja, jaka ma niewątpliwie miejsce w tekstach ruchu opozycyjnego to skutek zrzucenia intelektualnych pęt, jaki im narzucił reżim, czy też odpowiedź na postępująca brutalizację i emancypację władzy. II Komuna znajduje się w tej chwili w strategicznym odwrocie. Obóz patriotyczny jest na tyle silny i zorganizowany, że klęska polityczna może dla oligarchii II komuny oznaczać realne, a nieudawane i pozorne rozliczenie.Trybunał Stanu, prokuratura, więzienia, utrata majątków. Sondaże pokazują, że trik z Palikotem prawdopodobnie się nie udał. Nawet próba rozbicia PIS i utworzenie Solidarnej Polski obróciło się przeciwko. Powstała partia chrześcijańsko socjalistyczna, która odbiera głosy na lewicy Palikotowi. Marcinkiewicz pierwszy rzucił tezę, że rząd jet zagrożony, bo ludzie już za chwile wpadną w jeszcze większą nędzę i wyjdą na ulice. Przestrzegał, że w takiej sytuacji poprą PIS. Nawoływanie Tuska i Schetyna skierowane do prokuratury, służb, aby ci „zajęli „ się opozycją być może ma na celu uprzedzenie wypadków, ma na celu sprowokować, a potem spacyfikować opozycję, zastraszyć tą akcja społeczeństwo. Bo za kilka miesięcy, gdy prawdziwa nędza dotknie Polaków może być za późno. Marek Mojsiewicz

Następstwa 1944 roku Pomroczność jasna czy inna rzeczywistość? Identyfikacja Agaty Passent z tym, co dla Polski i Polaków stanowi traumę drugiej połowy XX wieku oraz czasów obecnych nie przychodzi łatwo. Śmiem twierdzić, że AP jest produktem i następstwem dążeń tej mniejszości narodowej, która właśnie na bagnetach Stalina weszła do naszego nieszczęśliwego kraju w 1944 roku. Jakub Berman w swym liście do swoich ziomków w 1946 r. wzywał ich wszystkich do wykorzystania historycznej  szansy dziejowej i zapanowania nad tubylczym narodem obszarów między Bugiem i Odrą. Po zbrodniczej wojnie wspólników Hitlera i Stalina nadszedł czas ciemiężenia i mordowania narodu polskiego przez żydokomunistycznych politruków wyzutych z podstaw człowieczeństwa. Zbrodnie na narodzie polskim dokonane w latach 1944-56 przez syjonistycznych zbrodniarzy doprowadziły do fizycznej zagłady polskiej elity politycznej i kulturalnej. Następstwem takich działań było obsadzenie niemal wszystkich stanowisk w aparacie państwa polskiego przez element obcy narodowo Polakom. Nastąpiły czasy judaizacji życia w Polsce w niemal wszystkich dziedzinach istnienia i działania państwa. Jednocześnie daje się zauważyć rugowanie Polaków z zajmowanych jeszcze przez nich stanowisk w aparacie państwa, instytucjach pozarządowych, uczelniach wyższych itp. Polacy powoli stają się warstwą społeczną przeznaczoną tylko i wyłącznie do pracy i służenia sprawującym władzę syjonistom. Ta antypolska i antyspołeczna polityka doprowadziła do utworzenia na tych terytoriach państwa zdominowanego przez żydokomunistów, wspieranego wcześniej przez sowiecki reżim komunistyczny a obecnie przez Izrael i diasporę żydowską na świecie. Po drodze syjoniści nie mając wielkiej konkurencji zagarnęli cały majątek narodu polskiego wypracowany przez okres powojenny. Czyżby budowa Judeopolonii dobiegła końca?  Na to chyba jeszcze jest za wcześnie. Polskojęzyczne żydomedia w Polsce tu i ówdzie pieją triumfalistycznie jak to oni pięknie sprawują władzę w naszym nieszczęśliwym kraju, to ogłoszenie faktu, że powstał Izrael Bis jest zdecydowanie za wczesne. Co ma piernik do wiatraka można by rzec?  Ano ma i to dużo. Można powiedzieć, że Daniel Passent jest przyczyną faktu zaistnienia na tym świecie Agaty. Daniel Passent to nie tylko ojciec Agaty. Ten piewca ideałów minionego i obecnego systemu, był jednym z ogniw środowisk czynnie wspierających zbrodniczy antyludzki system zniewolenia Polski i Polaków. Jaki wpływ na wychowanie małej Agaty miał tatuś Daniel? Jaki wpływ miał na Polskę i Polaków to my dokładnie wiemy?  Tragedia tego kraju i narodu Polega na tym, że naród ten mimo wielkiego poświęcenia w walce z okupantami i zbrodniczymi systemami stał się  przedmiotem władzy zamiast podmiotem tych antypolskich rządów. Daniel Passent może sobie zapisać poważny w tym udział. W dzisiejszych czasach wielu podobnych Danielowi Passentowi przefarbowało się na “postępowych” aparatczyków tego państwa-efemerydy i nadal wpisuje się w działania zniewalające ten naród i państwo.  To, z czym mamy dzisiaj do czynienia to właśnie pokłosie i następstwa zniewolenia narodu w latach 1944-56.  Stworzono kulturę judeochrześcijńską nieprzystającą do wielkości i tradycji narodowej Polaków. Zniszczono najbardziej wartościowe jednostki, które mogłyby stanowić wartości w kulturze narodowej Polaków. W naszym bycie codziennym daje zauważyć się wyizolowany obszar kultury żydowskiej w Polsce. Po przejęciu przez społeczność żydowską wszelkich mediów jak prasa, radio, telewizja, internet, kino, teatr, sztuka, możliwości rozwoju kultury polskiej zostały sprowadzone do karłowatej postaci wzmianek.  Gustaw Holoubek w 1953 chyba oczekując na spotkanie umówionych gości powiedział cyt.” Czy jest tu jeszcze jakiś Polak?”, czym wzbudził ogólne zdziwienie. To pytanie w drastyczny sposób oddaje sytuację panującą w tych czasach terroru i antynarodowej krucjaty przeciwko Polakom. O ile w sferze kultury dominacja żywiołu żydowskiego jest oczywista i wynika z zaplanowanych z dużą precyzją działań społeczności żydowskiej w Polsce, to w sferze materialnej nie ma już takiej dominacji żydów. Jednak i tutaj większość banków, jednostek handlowych wielkopowierzchniowych, dużych przedsiębiorstw należy do kapitału żydowskiego. Można powiedzieć, że Żydzi wykorzystali nadarzającą się okazję po wejściu Stalina do Polski w 1944 roku i zawładnęli Polską i Polakami.
Obecnie Polacy mówią ” Z deszczu pod rynnę”.  Jednego Żydzi w Polsce nie zrobią nigdy. Nie zawładną duszami Polaków i ich wiarą.  Właśnie wiara Polaków i ich kościół katolicki udowodniły, że żaden okupant czy najeźdźca nie jest w stanie zawładnąć Polakami i tym krajem do końca. Stąd ogromne działania antykościelne władz w Polsce i samych żydów. Walka z kościołem i wiarą nabrała już otwartego charakteru walki w imieniu prawa.(patrz rugowanie Telewizji Trwam i Radia Maryja). Czy Polacy nie zdają sobie sprawy z sytuacji, w jakiej znaleźli się obecnie? Polacy doskonale sobie z tego zdaja sprawę. Uzurpatorzy władzy w Polsce używają ekwilibrystycznych sztuczek i nie lada zapobiegliwości, żeby ten naród utrzymać w zależności politycznej. Stworzony przez nich system polityczny i społeczny ma im sprzyjać w utrzymaniu tej władzy nad Polską i Polakami. Gigantyczny wręcz nepotyzm żydowski doprowadza z dnia na dzień do zawłaszczania przez żydów wszystkich ważnych stanowisk w kraju, łącznie z instytucjami pozarządowymi, uczelniami wyższymi, instytutami itp. Polak stał się w wyniku tej antypolskiej polityki syjonistów obywatelem drugiej kategorii. Jak długo żydom uda się zniewalać to państwo i tubylczych mieszkańców tych ziem?  Kielich goryczy zaczyna sie powoli przelewać. Nie chciałbym być w skórze tych, którzy do tego doprowadzili i nadal zniewalają. Nie chciałbym być również w skórze Daniela Passenta.  Jaką Polskę dzisiaj widzimy? Widzimy Polskę opanowaną przez kolesiów ze starej ferajny, znajomych z lat zbrodniczej hekatomby, żydokomunistycznej hucpy XX wieku i ich młodego pomiotu zawłaszczającego tubylczy naród i państwo polskie. Ich następne młode pokolenie realizuje wizję państwa dalekiego od oczekiwań narodu polskiego, wizję obywatela, głupca XXI wieku, bezkrytycznie oceniającego swój żywot, zdominowanego przez oszukańczą demagogię serwowaną mu przez prostytuujące się każdego dnia łże media. Takiego stanu umysłu Polaków i państwa polskiego nie wybaczą nam następne pokolenia. Właśnie te następne pokolenia Polaków zdobędą się na wysiłek porzucenia kolaboracyjnej wręcz współpracy z ciemiężcami tego narodu i państwa i zaczną działania na rzecz podmiotowości, oraz dbałości o interes narodowy Polski i Polaków. Odpowiedzialni za zniewolenie i grabież majątku narodowego Polaków zostaną uczciwie osądzeni i ukarani wg nowego, polskiego prawa, prawa dla Polaków. Mniejszości narodowe o ile zaakceptują podmiotowość narodu polskiego w tym państwie będą mogły korzystać z dorobku i pracy tego państwa i narodu. Podmiotem istnienia Polski i życia w Polsce muszą być Polacy, jako właściciele swojego państwa i narodu. Ciemiężący ten naród, czym prędzej to zrozumieją tym mają większe szanse na dobroduszność i zrozumienie w kwestii zbrodni i krzywd wyrządzonych Polsce i Polakom. Jeden jest tylko warunek. Zbrodnie te muszą zostać osądzone i należycie ukarane zgodnie z prawem, ale prawem narodu polskiego. Władza zbrodniarzy przekazana swoim następcom jest nadal władzą zbrodniczą przeciw narodowi polskiemu.  Zbrodnie nieukarane zachęcają do jeszcze większych zbrodni i powielania układów zbrodniczej władzy i przekazywania jej pomiotowi. Niniejszy artykuł dedykuję Agacie Passent i jej ojcu Danielowi. Jan Kosiba

Czerwona pedagogika w USA Przeglądałem właśnie jedno ze swoich pudeł i wpadł mi w rękę dokument z zamkniętych ponownie archiwów post-sowieckich, a dokładniej z archiwum Kominternu, ze zbioru Dymitrowa (Fond 495, opis 73, delo 164). „Kratkie svedennia o 15-ti obszczestvennikh deiatelei CSZA, proisoediniavszikhsia w vozzvaniiu 60-ti,” z 21 lutego 1942 r. to raport z operacji przeprowadzonej w USA przez wywiad sowiecki za pomocą miejscowej kompartii. Chodziło o to, aby apel poparcia dla Stalina i sowieckiego wysiłku zbrojnego opracowany w Moskwie przez niemieckich komunistów publicznie poparli prominentni Amerykanie niemieckiego pochodzenia. Nie wiele z tego wyszło, ale autor raportu wymienia osoby, które inicjatywę poparły i na które Kreml może zawsze liczyć. Wśród tych przyjaciół Sowietów wyróżnia się profesor Franz Boas, antropolog z Columbia University. „Popierał Związek Sowiecki, KP USA, oraz ruch robotniczy… podczas trudnego okresu 1939-1940.” Boasowi nie przeszkadzał, więc pakt Ribbentrop-Mołotow, gdy wielu liberałów i postępowców odsunęło się od komunistów, a szeregi kompartii poważnie skurczyły się. Franz Boas był ojcem teorii multikulturalizmu. Przybył do USA pod koniec XIX w. z Breslau, gdzie doskwierała mu atmosfera antyżydowskości. W nowym kraju zamieszkania wnet doszedł ze smutkiem do wniosku, że elita amerykańska (tzw. White Anglo-Saxon Protestants — WASPs) jest zbyt chrześcijańska i zbyt patriotyczna, a przy tym zbyt pewna swoich wierzeń, postawy i kultury. Powodowało to dyskomfort u Boasa. Twierdził, że miało to też negatywny wpływ również na psychikę wielu nowych emigrantów do USA, którzy doświadczali dyskryminacji ze strony protestancko i narodowo nastawionych warstw przywódczych i ludowych Ameryki, którzy podkreślali swoje zachodnio i północnoeuropejskie korzenie. Większość nowych emigrantów wtedy wywodziła się natomiast z południowej, środkowej i wschodniej Europy (Włosi, Polacy, Słowacy, Węgrzy, Rusini, Żydzi i inni) i była wyznania katolickiego, prawosławnego, bądź mojżeszowego. Boas w związku z tym uznał, że w USA należy stworzyć system bez dominującego paradygmatu kulturowego. Wszystkie kultury powinn być traktowane jednakowo („równo”). Naturalnie na straży tolerancji systemu multikulturowego miał stanąć on i jemu podobni ateiści i moralni relatywiści. Jednym słowem chodziło o wprowadzenie nihilizmu pod płaszczykiem „równości” i zastąpienie tradycyjnej elity nową warstwą panującą.
Boas nie miał recepty na krwawą rewolucję, nie wstąpił też najpewniej do kompartii, ale był bezpartyjnym bolszewikiem. Jak wielu postępowców i liberałów, było mu po drodze z komunistami. Widział w nich siłę destrukcyjną skierowaną przeciwko tradycyjnemu ładowi. Komuna w rozumieniu postępowców działa, jako buldożer urawniłowki. Na takiej pustyni, pozbywszy się konkurencji Boas i inni postępowcy mogliby dopiero zabrylować. Budować nowy, wspaniał świat powszechnej równości pod swoją batutą. To jest właśnie główne źródło poparcia różowych intelektualistów dla czerwonych. Wystarczy poszukać analogii w propozycjach intelektualnych komunistów a postępowców. Kontrast i porównywanie. I zestawienie ich z sowieckimi propozycjami. Z amerykańskimi intelektualistami, a szczególnie organizacjami profesjonalnymi pedagogów, wyszło tak jak z Wandą Wasilewską i Związkiem Nauczycielstwa Polskiego przed wojną: czerwona wierchuszka z kremlowskimi agentami wpływu oraz użytecznymi różowymi idiotami. Podkreślmy, że zysk na kolaboracji miał być wspólny, mimo, że naturalnie w takich warunkach największa korzyść przypada najsilniejszemu, czyli Moskwie. Zacznijmy od Sowietów. Najpierw wykładnia teoretyczna. Tow. Lenin napisał: „nasza sprawa jest sprawą międzynarodową i tak długo jak we wszystkich krajach – włączając to nawet największe i najbardziej cywilizowane – rewolucja nie wygrała, tak długo nasze zwycięstwo pozostaje połowicznym, a może nawet mniej niż to.” Ale nie każdy kraj był gotowy na rewolucję i nie w każdym kraju komuna mogła taką rewolucję sama zacząć. Szczególnie dotyczyło to USA. Dlatego odwoływano się do służb specjalnych i tak zwanych „przedsięwzięć aktywnych” (aktivnyie miropriatia; active measures). KGBista Yuri Bezmenov wyjaśnił, że przedsięwzięcia aktywne to „powolny proces… aby zmienić percepcje rzeczywistości u każdego Amerykanina do tego stopnia, że mimo bogactwa informacji, nikt nie będzie zdolny wywieść z tego sensownej konkluzji aby bronić siebie, swoje rodziny, swoje społeczności, a także swój kraj. Jest to potężny proces prania mózgów, który posuwa się bardzo powoli.” Jego zadaniem jest podminować kulturę społeczeństwa w taki sposób, aby spowodować, że obywatele zaczynają kwestionować swoją własną historię oraz system wartości, na których oparta jest ich cywilizacja. W żargonie KGB to „demoralizacja.” Jeśli chodzi o generalną metodę to — uzupełnia oficer CIA Kent Clizbe – ze względu na amerykańską naiwność, „odwoływanie się do serca raczej niż do rozumu miało większy sukces” (Kent Clizbe, Willing Accomplices: How KGB Influence Agents Created Political Correctness, Obama’s Hate-America-First Political Platform, and Destroyed America (Ashburn, VA: Andemca Publishing, 2011). Następnie tworzono sieć organizacji-przykrywek zajmujących się a już to pomocą biednym, a już to oświeceniem niewykształconym, a już to przysposobieniem bezrobotnych. I odpowiednio wszystko tłumaczono. Żona jednego z najzdolniejszych sowieckich propagandzistów Williego Münzenberga, wyjaśniła, w jaki sposób otumania się publikę docelową: „Nie popierasz Stalina. Nie nazywasz się komunistą… Nie wzywasz ludzi, aby popierali Sowiety. Nigdy. Pod żadnym pretekstem. Udajesz niezależnego idealistę. Tak naprawdę to nie rozumiesz, o co chodzi w polityce, ale uważasz, że biednych i słabych ludzi traktuje się łajdacko. Wyznajesz otwartość… Przeraża cię rasizm, prześladowanie robotników… Wierzysz w pokój. Łakniesz porozumienia między narodami. Nienawidzisz faszyzmu. Uważasz, że kapitalizm jest skorumpowany. I powtarzasz to raz po raz i jeszcze raz, stale. I nic więcej nie mówisz. Nic więcej.” (Stephen Koch, Double Lives: Stalin, Willi Münzenberg and the Seduction of Intellectuals (New York, NY: Enigma Books, 1994). Oprócz agentów świadomych rekrutowano nieświadomych, tzw. użytecznych idiotów. Najbardziej prominentnych zapraszano do Sowietów. Paul Hollander nazwał ich „politycznymi pielgrzymami.” Część z nich to naiwniaki, ale inni doskonale wiedzieli, o co chodzi. Guru postępowej pedagogiki profesor John Dewey z Columbia University (Teacher’s College) odwiedził „Kraj Rad” w 1928 r. Doświadczył potiomkinowskiej przygody i wszystko mu się podobało, szczególnie „wspaniały rozwój progresywnych ideii edukacyjnych i praktyk pod troskliwymi rządami bolszewickimi” (“the marvelous development of progressive educational ideaes and the practices under the fostering care of the Bolshevist government” w John Dewey, Impressions of Soviet Russia and the Revolutionary World (New York: New Republic, Inc., 1929). Inny guru edukacyjny to professor George S. Counts również z Columbia University (Teacher’s College). Counts nie znał rosyjskiego, ale przyjęto go na uczelnię, jako sowieckiego „eksperta.” I wybrał się w podróż do Sowietów, wrócił zachwycony, publikował mnóstwo o bolszewickim postępie, między innymi dzieło „Czy szkoła ośmieli się zbudować nowy porządek społeczny?” (Dare the School Build a New Social Order? (New York, The John Day Company, 1932), gdzie propagował “przymus i indoktrynację” (imposition and indoctrination) w stosunku do uczniów aby osiągnąć postępowe cele. A naturalnie były one antywolnorynkowe, oparte na walce klas i ras oraz – dla niepoznaki – na radykalnym indywidualiźmie, (ale tylko w sensie wyzwania dla tradycyjnego ładu). Podkreślmy: do dziś w pedagogice amerykańskiej nie ma większych autorytetów niż Dewey i Counts. Jeden z sowieckich szpiegów i członek amerykańskiej kompartii Louis Budenz stwierdził, że „aby podminować państwo takie jak USA, jednym z najważniejszych jest infiltracja systemu edukacyjnego” (Louis F. Budenz, The Techniques of Communism (Chicago, IL: Henry Regnery Company, 1954). Oficer FBI W. Cleon Skousen wymienił kilkadziesiąt celów komunistycznej dywersji w USA. Wśród nich, jednym z najważniejszych było, po pierwsze, „przejąć kontrolę nad szkołami. Użyć je, jako pasy transmisyjne dla socjalizmu i bieżącej propagandy komunistycznej. Osłabić program nauczania. Przejąć związki nauczycielskie. Umieścić linię partii w podręcznikach.” Następnie „wyeliminować modlitwę oraz jakąkolwiek formę religijną w szkołach na podstawie tego, że narusza to doktrynę ‘rozdziału między kościołem a państwem.’” I w końcu „podkreślić potrzebę wychowania dzieci poza negatywnymi wpływami rodziców. Winić tłamszący wpływ rodziców za uprzedzenia, kłopoty mentalne, oraz spowolnienie umysłowe dzieci” (W. Cleon Skousen, The Naked Communist (Salt Lake City, UT: Ensign Publishing Company, 1958). Dzisiaj cele są podobnie, a ponieważ po rewolucji kontrkulturowej lat sześćdziesiątych lewaccy radykałowie opanowali większość instytucji, szczególnie uniwersytety, chodzi przede wszystkim o „utrwalenie władzy ludowej”. Oto filozofia Curry School of Education przy prestiżowej University of Virginia, nazwanej Ivy League Południa: “historia naszego programu podyplomowego w Podstawach Społecznych datuje się do 1970 r., ale jesteśmy podłączeni pod szersze pole badań, które zostało pioniersko zaorane w Teacher’s College przy Columbia University w latach trzydziestych. Dzisiaj obejmuje ono większość prominentnych uniwersytetów w Stanach Zjednoczonych. Tak jak John Dewey, George S. Counts, oraz Harold Rugg, upieramy sią przy tym aby nasza działalność edukacyjna była oceniana pod kątem wyników społecznych jak i pedagogicznych. http://curry.virginia.edu/academics/areas-of-study/social-foundations
Wystarczy prześledzić obrady i rezolucje jednego z największych związków nauczycielstwa amerykańskiego: Narodowego Zrzeszenia Edukacyjnego (National Education Association – NEA), aby zobaczyć niesamowitą synchronizację dzisiejszych amerykańskich pedagogów ze starymi sowieckimi celami dywersyjnymi w stosunku do USA. NEA popierała usunięcie religii ze szkoły – udało się; W 2011 r. NEA udało się nawet zbić próbę wprowadzenia tzw. „chwili ciszy” aby te dzieci, które chcą mogły się w sercu pomodlić. No i naturalnie idą próby, aby wprowadzić przymusową edukację dzieci od chwili narodzin. Chodzi tutaj o jak najwcześniejsze odcięcie wpływu rodziców na dziecko. Dla tych samych powodów zrzeszenie występuje za edukacją seksualną oraz możliwością podawania środków antykoncepcyjnych dzieciom w szkole bez wiedzy rodziców. Oprócz tego NEA daje odpór amerykańskiemu patriotyzmowi i kulturze sprzeciwiając się oficjalnemu ustanowieniu angielskiego, jako języka państwowego oraz popierając darmową i multikulturalną edukację dla nielegalnych emigrantów (www.nea.org). To tylko taki mały przegląd. Jak skomentował konserwatywny obserwator, NEA oparta jest na „wściekłej nienawiści do kapitalizmu oraz na stałym, bezkrytycznym podziwie dla socjalizmu” (Samuel L. Blumenfeld, NEA: Trojan Horse in American Education (Boise, ID: The Paradigm Company, 1984). Od trzech pokoleń za publiczne pieniądze sączy się w głowy młodych Amerykanów lewacką truciznę. Powoli, bardzo powoli. Ale ze skutkiem. Może jeszcze nie śmiertelnym. Takie pogrobowe zwycięstwo Sowietów. A może nie pogrobowe? Lenin wiecznie żywy. Marek Jan Chodakiewicz

Anodina do lustracji Stefan Hambura, pełnomocnik części rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, chce, by prokuratura wojskowa złożyła wniosek prawny o sprawdzenie powiązań z sowieckimi służbami specjalnych członków komisji MAK-u, obsługi lotniska w Smoleńsku oraz wydających im polecenia wojskowych z jednostki w Twerze. Wniosek adwokata  trafił już do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. Na tej liście znajduje się 11 osób.  Są to m.in. Tatiana Anodina, przewodnicząca Międzypaństwowego Komitetu ds.  Lotnictwa (MAK), obaj wiceprzewodniczący komisji – Oleg Jermołow oraz Aleksiej Morozow, oraz  wysocy rangą wojskowi: płk   Nikołaj Krasnokutski, były dowódca bazy w Smoleńsku oraz zastępca dowódcy bazy w Twerze, gen. Władimir Benediktow, szef sztabu wojsk lotnictwa transportowego Federacji Rosyjskiej. Prawnik domaga się sprawdzenia, która z tych osób  w przeszłości była pracownikiem, funkcjonariuszem, żołnierzem lub współpracownikiem tajnych służb bezpieczeństwa Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich. Wniosek jest pokłosiem zeszłotygodniowego  skandalu  z  lustracją  pilotów rządowego tupolewa. Wtedy pojawiła się  informacja, że Rosjanie domagają się dostępu  do zgromadzonych m.in. w IPN-ie  dokumentów dotyczących rodzin mjr. Arkadiusza Protasiuka i ppłk. Roberta Grzywny. Jeszcze w poniedziałek prokuratura wojskowa przekonywała, że w wypadku zasobów zgromadzonych w IPN-ie chodzi a akta paszportowe. Informacje w nich zawarte mogą posłużyć Rosjanom do przeprowadzenia szczegółowej kwerendy w swoich archiwach. Odpowiadając na pytanie „Codziennej”, czego w takim razie dotyczy zawarte we wniosku sformułowanie „inna dokumentacja”, szef warszawskiej WPO płk Ireneusz Szeląg poinformował, że „w dalszej części pisma jest sprecyzowane, o jakie dokumenty chodziło”. Jako że na stronach IPN-u podany jest tylko fragment informacji, zwróciliśmy się do prokuratury, by podała szczegóły, jakie dokumenty przekazano stronie rosyjskiej. Nie uzyskaliśmy jednak informacji, czy oprócz danych paszportowych prokuratura otrzymała z IPN-u inne dokumenty dotyczące rodzin pilotów. Marek Nowicki

Antoni Macierewicz do władzy: "cofnijcie się z drogi cenzury, przemocy, strachu i przymusu!" Antoni Macierewicz apeluje do Donalda Tuska: cofnijcie się z drogi cenzury, przemocy, strachu i przymusu. Bo Polacy nie dadzą się zastraszyć! "Widzimy bezradność oszustów i kłamców" Tłumy tarnowian przybyły w czwartek wieczorem do Sali Lustrzanej, aby spotkać się z posłem Antonim Macierewiczem, szefem zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej. Nie wszyscy chętni byli w stanie zmieścić się na Sali, wiele osób stało na schodach. Już na początku spotkania gościowi zaproszonemu do Tarnowa przez innego posła PiS, prof. Włodzimierza Bernackiego, odśpiewano chóralne "Sto lat". Następnie przez trzy kwadranse poseł Macierewicz referował dotychczasowe ustalenia zespołu pod jego przewodnictwem, przedstawiając wyniki prac ekspertów, zestawiając stwierdzone fakty, omawiając hipotezy, stawiając pytania i apelując do rządu. Później przez pół godziny odpowiadał jeszcze na pytania uczestników spotkania. Spotkał się również z tarnowskimi dziennikarzami. Antoni Macierewicz, który do Tarnowa przybył prosto z podobnego spotkania w Bochni, najwięcej miejsca poświęcił analizie ustaleń śledczych z komisji Millera, zaniechań prokuratury i zestawieniu ich z danymi, które zostały ujawnione w ostatnich miesiącach oraz ustaleniami ekspertów pracujących dla zespołu parlamentarnego pod jego przewodnictwem. Powtórzył, uprawdopodobnioną przez informację o dwóch eksplozjach, które wstrząsnęły Tupolewem, hipotezę, że "do tragedii nie doszło, dlatego, że samolot uderzył w ziemię, ale dlatego, że rozpadł się w powietrzu i jego szczątki uderzyły w ziemię".

- To, z czym mamy do czynienia dzisiaj to bezradność oszustów i kłamców - dowodził poseł Macierewicz. W swoim wystąpieniu zaatakował m.in. Marka Laska, obecnego szefa Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, który był też w składzie komisji Jerzego Millera.

- W konstrukcji tego kłamstwa uczestniczyli nie tylko eksperci rosyjscy, ale też przedstawiciele Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. I chcę postawić kropkę nad i: jednym z głównych odpowiedzialnych jest Marek Lasek. To on stwierdził, że dostał ekspertyzę Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Głównej Policji, w której było powiedziane, że nie można w żaden sposób zidentyfikować głosu gen. Błasika. To on [Marek Lasek - przyp. red.] wtedy postanowił - nie będąc ekspertem od tego - że z kontekstu sytuacyjnego wynika, iż słowa dotyczące wysokości i słowa mówiące o tym, że tu nic nie widać; że te słowa, świadczące o kierowaniu tym samolotem i wywieraniu nacisku na pilotów, wypowiedział generał Błasik - mówił Macierewicz. Argumentował, że taka teza po prostu od początku pasowała śledczym komisji Millera do z góry założonej koncepcji przebiegu katastrofy.

O ich intencjach - zdaniem posła PiS - najlepiej świadczy wstrząsający list z 2 lutego 2011 r. do ministra transportu, w którym "M. Lasek i 14 ekspertów zajmujących się tym badaniem wraz z Edmundem Klichem podpisało się pod stwierdzeniem, że w ogóle nie badali wraku, bo im pan Edmund Klich to uniemożliwił. W ogóle go nie badali! - podkreślał Antoni Macierewicz. Odnosząc się do wydanej właśnie książki Edmunda Klicha, szef zespołu parlamentarnego ds. katastrofy z 10 kwietnia mówił, że nie ma najlepszego mniemania o byłym przewodniczącym polskiej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, ale "kompetencja" Klicha w materii, którą opisuje (np. stwierdzenie, że już na początku dochodzenia pojawiła się presja "z góry", aby winę zrzucić na pilotów) wynika z faktu, że... nagrywał on swoich rozmówców z rządu. Macierewicz przypomniał też, że minister Radosław Sikorski już kilka minut po katastrofie informował telefonicznie prezesa Jarosława Kaczyńskiego, że "wszyscy zginęli":

- Niech Pan Sikorski powie nam skąd on wiedział 4 minuty po tej tragedii, że wszyscy zginęli. Bo tu tkwi właśnie tajemnica tego, co się naprawdę wydarzyło i kto trzyma klucze do tej tajemnicy. Jak będziemy znali nazwisko człowieka, od którego pan minister Sikorski dowiedział się, że wszyscy zginęli, to będziemy wiedzieli dużo więcej o tym, kto naprawdę jest odpowiedzialny za tę straszliwą tragedię? Ale pan Sikorski woli kpić, woli się wdawać w połajanki, woli grozić.... Antoni Macierewicz krytykował też prokuraturę, prowadzącą śledztwo. Między innymi za odstąpienie od przewidzianej prawem konieczności dokonania w Polsce sekcji zwłok ofiar. Jego zdaniem to, że zaniechano tego obowiązku, przepisanego odpowiednimi paragrafami kodeksu postępowania karnego, wynika z niezwykłej presji mediów, ale przede wszystkim polityków, jaka wywierana jest na prokuratorów. W tym kontekście przypomniany został ostatni wywiad telewizyjny prezydenta Komorowskiego. Zdaniem szefa sejmowego zespołu ds. tragedii pod Smoleńskiem ponaglanie śledczych przez prezydenta można zinterpretować, jako jasną dyspozycję: "natychmiast macie stwierdzić, że wszystko było w porządku i że Rosjanie mają rację ". Macierewicz mówił jednak również tak: - Fizyczny przebieg wydarzeń nie przesądza w żaden sposób o sensie politycznym tego, co się wydarzyło. Ten sens i przebieg polityczny trzeba dopiero zbadać. My go jeszcze nie zbadaliśmy. Dlatego nigdy nie wypowiedziałem [w tym kontekście - przyp. red.] słowa "zamach". Bo ja nie wiem czy to był zamach. To trzeba sprawdzić. To jest bardzo prawdopodobna hipoteza. Tak jak prawdopodobną hipotezą przebiegu zdarzeń są dwie eksplozje. Ale żeby stwierdzić, że to był zamach, trzeba mieć dowody a nie tylko przesłanki i hipotezy. I ja ich nie mam. Tym bardziej nie oznacza to, że jesteśmy stanie wskazać, kto takiego ewentualnego zamachu dokonał. Możliwości jest wiele, wbrew strachowi Donalda Tuska; który widać wie, kto naprawdę jest sprawcą i dlatego się tak boi. I dlatego mamy ten straszliwy szantaż psychiczny i medialny wobec nas wszystkich, żebyśmy nawet nie pomyśleli głośno, kto by to mógł być. Bo oni to już wiedzą - konkludował parlamentarzysta PIS, jednocześnie apelując do Donalda Tuska:

- Cofnijcie się z drogi cenzury, przemocy, strachu i przymusu (...) Jeśli pan Tusk myśli, że nas, jako naród zastraszy, to się głęboko myli. Silniejsi niż on nas straszyli! Z satysfakcją natomiast witał poseł Macierewicz dwa ważne głosy (profesora Żylicza, głównego prawnika komisji Millera i prof. Michała Kleiber, prezesa Polskiej Akademii Nauk), którzy zdaniem Macierewicza "domagają się powołania komisji ekspertów z dopuszczeniem na pełnych prawach tych ekspertów, którzy pracują dla zespołu parlamentarnego. "To jest właściwy kierunek"- podsumowywał tę ofertę Antoni Macierewicz. Piotr Dziża

Prokuratura wierzy tylko Rosjanom Kilka dni po katastrofie 10 kwietnia 2010 r. sporządzono w Rosji ekspertyzę negującą wybuch na pokładzie Tu-154M. Dla polskiej prokuratury jest ona dowodem, że w rządowym samolocie nie doszło do zamachu. Do tej pory jedyną kompleksową opinią jest badanie Zakładu Ekspertyz Kryminalistycznych Departamentu Spraw Wewnętrznych Obwodu Smoleńskiego, które jest dla polskiej prokuratury głównym dowodem świadczącym o tym, że na pokładzie Tu-154 M nie doszło do zamachu. W Polsce przeprowadzono jedynie badania kilku fragmentów wraku tupolewa przywiezionych ze Smoleńska.

– Biegli w przedstawionej opinii stwierdzili, iż w próbkach szczątków zabezpieczonych na miejscu katastrofy, które w pierwszych dniach po katastrofie trafiły do Polski, nie ujawniono obecności bojowych środków trujących ani produktów ich rozkładu powyżej granicy ich wykrywalności. Biegli nie stwierdzili także obecności materiałów wybuchowych, takich jak: dinitrotoluen, nitroglikol, nitrogliceryna, trinitrotoluen, heksogen, oktogen oraz pentryt. W następstwie przeprowadzonych badań i pomiarów biegli podali, że próbki te nie stanowią dodatkowego źródła celowo wprowadzonych substancji promieniotwórczych emitujących promienie alfa, beta, gamma czy promieniowanie neutronowe. W analizowanych próbkach stwierdzono obecność węglowodorów alifatycznych, naftenowych i aromatycznych, które są typowymi pozostałościami po paliwie lotniczym – odpowiedział nam płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Tymczasem – jak podkreślają naukowcy – do wiarygodnej opinii konieczne jest kompleksowe zbadanie wraku.

– Miarodajną ekspertyzę można wydać dopiero wówczas, gdy zostaną przebadane wszystkie szczątki samolotu – stwierdził dr Kazimierz Nowaczyk, naukowiec z uniwersytetu w Maryland, ekspert parlamentarnego zespołu badającego przyczyny katastrofy smoleńskiej. Na zlecenie Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie przeprowadzono także badania w Wojskowym Instytucie Higieny i Epidemiologii w Warszawie oraz Wojskowym Instytucie Chemii i Radiometrii w Warszawie.

– Bardzo szczegółowo przebadane zostały rzeczy ofiar katastrofy, zdjęte z ciał w trakcie prowadzonych badań sądowo-medycznych w Moskwie. Nie wykryto obecności bojowych środków trujących ani produktów ich rozkładu, jak również obecności substancji promieniotwórczych. Stwierdzono jednakże, że na rzeczach pochodzących z ciał ofiar obecne są zarówno liczne szczepy bakterii chorobotwórczych, jak i węglowodany alifatyczne, naftalenowe i aromatyczne, które świadczą o obecności pozostałości po paliwie lotniczym – stwierdziła prokuratura wojskowa.

– Badania byłyby wiarygodne, gdyby przebadano wszystkie rzeczy ze Smoleńska. Na razie mamy wyniki badań rzeczy przywiezionych z Moskwy, a to nie wystarczy do wydania jednoznacznej opinii – mówi nam Antoni Macierewicz, szef parlamentarnego zespołu badającego przyczyny smoleńskiej katastrofy. – Jeżeli prokuratura nie wie, na ile szczątków rozpadł się Tu-154M, to oznacza, że nie wiadomo, jak doszło do jego rozpadu – dodaje. Dorota Kania

Seremet: to Rosjanie wykluczyli wybuch "Czy pod kątem wybuchu badany był również wrak?" - zapytali prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta dziennikarze "Gazety Wyborczej". A Seremet odpowiedział im: "Rosjanie badali wrak i wybuch wykluczyli". Tymczasem "Gazeta Polska Codziennie" już dwa dni temu informowała "Prokuratura wierzy tylko Rosjanom". Okazuje się, że polscy eksperci jedynie "badali elementy silnika, proces uszkadzania samolotu, stan instalacji paliwowych i hydraulicznych, pobierali próbki paliwa, płynów hydraulicznych". Było to zresztą dopiero we wrześniu 2011 r. Pod kątem obecności substancji wybuchowych polscy śledczy sprawdzali jedynie ubrania i przedmioty osobiste ofiar katastrofy smoleńskiej. Ekspertyza Instytutu Chemii i Radiometrii z 18 czerwca 2010 r. obejmowała badanie obecności: dinitrotoluenu, nitroglikolu, nitrogliceryny, trinitrotoluenu, heksagenu, oktogenu, pentrytu - czyli materiałów wybuchowych albo substancji, które wchodzą w skład materiałów wybuchowych. Badano też promieniowanie alfa, gamma, obecność węglowodorów. Podobne badania już 12-13 kwietnia 2010 r. przeprowadzili Rosjanie w Zakładzie Ekspertyz Kryminalistycznych Departamentu Spraw Wewnętrznych Obwodu Smoleńskiego. Nic nie znaleziono - powiedział Seremet. Co więcej - ze słów Andrzeja Seremeta jednoznacznie wynika, że awarię samolotu wykluczono nie na podstawie oględzin wraku, lecz tylko na bazie "odczytu skrzynki ATM QAR". Prokurator generalny nie umiał jednak odpowiedzieć na pytanie, dlaczego komputer pokładowy i rejestratory przestały działać kilkanaście metrów nad ziemią, co ujawniła już na początku 2011 r. "Gazeta Polska", a co potem potwierdzili prokuratorzy wojskowi. Niezalezna

Nie było badania wraku tupolewa W raporcie komisji Millera nie ma żadnych informacji dotyczących badania wraku Tu-154M, który rozbił się pod Smoleńskiem, ani na temat badania brzozy, która miała według raportu komisji złamać skrzydło samolotu, jak również badania samego skrzydła. Maciej Lasek, obecny szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, był jednym z ekspertów, którzy opracowywali ten raport. Jak wynika z pisma członków PKBWL z 2 lutego 2011 r. akredytowany przy MAK płk Edmund Klich „nie zapewnił polskim ekspertom badającym wrak rozbitego samolotu Tu-154M możliwości dokończenia prac przed zniszczeniem i wywiezieniem jego szczątków przez przedstawicieli Federacji Rosyjskiej". Maciej Lasek, w rozmowie z „Gazetą Polską Codziennie" słowa o „zniszczeniu i wywiezieniu" nazywa „niefortunnym sformułowaniem". Potwierdza, że od tego czasu nie było żadnych prac przy wraku.

– Po wywiezieniu wraku, jedynie we wrześniu 2010 r. nasi specjaliści pracowali przy przyrządach pokładowych – mówi. Sam Edmund Klich w wywiadzie dla RMF FM stwierdził, że komisja Millera prowadziła „bardziej oględziny niż badanie". Maciej Lasek, pytany przez „Codzienną" o to, który członek komisji Millera przy odczytywaniu zapisu czarnych skrzynek rozpoznał głos gen. Andrzeja Błasika w kokpicie, odmawia odpowiedzi.

– Wiem, że dążycie do uzyskania tej informacji, jednak opinie wyrażane w trakcie badania podlegają szczególnej ochronie – mówi „Codziennej". Jak wynika z informacji „Codziennej", to właśnie Lasek jest jedną z osób, które w stenogramach Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji uznaniowo przyporządkowały niektóre wypowiedzi gen. Błasikowi? 20 stycznia 2012 r. po upublicznieniu wyniku prac krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych im. dr. Sehna, w którym również nie stwierdzono głosu gen. Błasika, odbyło się spotkanie komisji Millera z premierem Donaldem Tuskiem. W rozmowie z Maciejem Laskiem próbowaliśmy dowiedzieć się szczegółów tego spotkania.

– Nie jestem osobą upoważnioną do udzielenia odpowiedzi na to pytanie. Konkluzja tego spotkania powinna być wystarczająca – mówi. Chodzi o lakoniczne oświadczenie premiera, że „nie ma przesłanek do wznowienia prac" rządowej komisji. Samuel Pereira

O czym tu gadać Jako dziennikarz opozycyjny to ja mam łatwe życie, muszę przyznać uczciwie. Nie mam problemu z tematem - cokolwiek tak akurat znajdzie się pod ręką, na pewno będzie pasować. Ale jak muszą się czuć pracownicy "Gazety Wyborczej", TVN-u, "Polityki", Tok FM i Zet, czy innych temu podobnych, to sobie wolę nie wyobrażać. Ich życie - przynajmniej życie zawodowe - musi być równie potworne jak, by przywołać znaną fraszkę, życie kury, zmuszanej by znosić kanciaste jajka. O czym oni mogą pisać albo mówić? O kolejach to lepiej nie. Jak przyznał szef jednej z kilkudziesięciu kolejowych spółek (gdzie kucharek sześć, tam wszystko idzie wspaniale w porównaniu z sytuacją, gdy kucharek jest blisko sześćdziesiąt), aby przywrócić nasze linie kolejowe do stanu pierwotnego, czyli z czasów Gierka, a nawet Gomułki, trzeba by na dzień dobry włożyć w nie 40 miliardów złotych? No a takich pieniędzy nie ma, oczywiście. Dobra, to, powiedzmy, zwalić można na poprzednie rządy, przecież nasz "Tusku musisz", ucieczka i ostoja przed groźnym Kaczorem, rządzi zaledwie od pięciu lat. Ale te pieniądze miały być z Unii, i były - tylko, że światły rząd PO-PSL nie umiał ich wziąć! Z oferowanych przez Unię środków na modernizację infrastruktury i taboru "absorbował" zaledwie 3 procent! Bo starych kolejarzy mających o czymkolwiek pojęcie, peowska "spółdzielnia" wylała, jako "pisowców", a specjaliści, których zatrudniła z koteryjno-towarzyskiego klucza, niekumate i tych brukselskich kwitów wypełniać nie umieją. Nie zostaje nic innego, niż modlić się żeby maszyniści mieli refleks i odwagę zatrzymania pociągu, kiedy nie zgadzają im się sygnały na semaforach, i czekać ponuro, aż któremuś ich w końcu zabraknie. Tak, o tych "trzystu miliardach z Unii lepiej ludziom nie przypominać, zresztą sam pan Lewandowski, twarz tej obietnicy, przyznał szczerze, że te spoty wyborcze były "durne raczej"... (a co mu tam, może tak gadać - on już załapał się, emeryturę też mu wypłaci Unia, i to, jaką). Więc, o czym by tu... O Bonim, Boni wszak, powiadają na mieście, coś tam jeszcze umie. Czym się ten Boni zajmuje? Cyfryzacją... Hm, w rankingu informatyzacji (robi taki jedna z agend ONZ) spadliśmy o kolejnych parę miejsc, na pozycję 42, o kilka oczek za Kazachstanem. Unia właśnie się wkurzyła i zablokowała nam 1,2 miliarda na informatyzacyjne projekty, póki się nie skończą wieczne afery i bardak wokół nich. A pół miliarda wydane na zakończony właśnie kompromitacją projekt wdrożenia elektronicznych dowodów osobistych prawdopodobnie trzeba będzie oddać do unijnej kasy... Słowa "kasa" to w ogóle lepiej nie wymawiać. Pan minister Rostowski bożył się, że deficyt budżetu w 2012 nie przekroczy 30 miliardów, a po marcu jest już 22,6 miliarda... O całościowym zadłużeniu można powiedzieć tylko tyle dobrego, że nikt nie zna jego rozmiarów. Władza skomplikowanymi zabiegami księgowymi ukryła je nawet przed samą sobą. Gdyby je znała, nie mogłaby spokojnie spać i wpadałaby w histeryczny dygot na widok każdej ulicznej latarni. Ale i bez tego strach... Autostrady na Euro? Ależ już nikt nawet nie udaje, że którakolwiek będzie "przejezdna". No to, co, powiada pani Gronkiewicz Waltz, będą po Euro, ale przecież kibice dolecą samolotami... No, ale pani prezydent Warszawy to wypadek szczególny, kliniczny, skądinąd przeczący obrzydliwym seksistowskim stereotypom, jakoby to blondynki były mądre inaczej. Rzecz przecież nie tylko w autostradach, z których schodzą nieopłaceni podwykonawcy (nie płacono im, żeby na papierze wykazać, że koszty budowa nie są wcale aż tak horrendalne, jak wyliczała opozycja - tylko, że oni też nie w ciemię bici, i wiedzą, że jak nie wydrą Tuskowi z gardła zapłaty przed Euro, to już jej nigdy nie zobaczą). Rzecz w tym, że Euro miało być impulsem dla wielkiej modernizacji, a okazuje się dopinanym na siłę, kosztem wielkiej mobilizacji, nikomu na plaster niepotrzebnym fajerwerkiem, po którym przyjdzie liczyć straty i głowić się, co teraz zrobić z niepotrzebnymi już, a cholernie drogimi w utrzymaniu stadionami. Czy ktoś tam jeszcze w ekipie Tuska uchodził za kompetentnego? Tak, pani Bieńkowska. Ale odkąd Unia wstrzymała nam kasę na "innowacyjną gospodarkę", nie zostawiając na przygotowanych przez jej resort projektach przysłowiowej suchej nitki, jakoś już i ona niechętnie pcha się przed kamery... Polityka zagraniczna? Proszę mnie nie rozśmieszać, Polska w ogóle przestała się liczyć, nawet Litwa demonstracyjnie pokazuje nam miejsce na wycieraczce. Wojsko? Wojsko mamy jak w XVIII wieku, parę tysięcy niedoinwestowanych żołnierzy na Dzikich Polach, czyli w Afganistanie, a w kraju - opustoszałe koszary i pajęczyny na poligonach. Zamiast armii zawodowej - wciąż armia z poboru, tylko już bez poborowych. Zostało tylko parędziesiąt tysięcy trepów i wojskowych biurokratów. Jak była powódź, to z jednostek wojskowych wysyłano na pomoc jedną, dwie amfibie, nie, dlatego, że więcej nie było - bo stoją pod plandekami - tylko, że jednostki nie miało już w wojsku dla nich obsługi? Reformy państwa, "dobre zmiany"... Cholera, Tusk obejmując władzę, odziedziczył po Kaczorze 300 tysięcy urzędników, a teraz jest oficjalnie 500 tysięcy, a - jak twierdzi "Dziennik Gazeta Prawda" - naprawdę, dzięki stosowanym przez władzę kruczkom prawnym przy zatrudnianiu, nawet dwa razy tyle. Co przy okazji tłumaczy, dlaczego nie ma pieniędzy na nic, od emerytur po teatry, ale lepiej, żeby ludzie tego wyjaśnienia nie znali? Polacy mieli wracać z Irlandii i innych krajów? Kiedy "Tusku musisz" nam to obiecywał, był ich tam milion, a teraz są już dwa... "Prawdziwa walka z korupcją"? Wystarczy powiedzieć dwa słowa: Julia Pitera... Prywatyzacja służby zdrowia? Długi "sprywatyzowanych"przychodni rosną jeszcze szybciej niż przed tą światła operacją. Za zamykanie sklepów z "dopalaczami" przyjdzie zaraz wypłacać właścicielom sute odszkodowania... Nie, w ogóle o żadnych obietnicach Tuska lepiej nie przypominać. Bo trzeba by przyznać, że w pierwszych wyborach obiecywał, że zrobi to, to i tamto, i nie zrobił nic, a w drugiej zaprzysięgał się, że byle go wybrać, to tego, tego i tamtego nie będzie trzeba - i teraz właśnie to robi, z dumną miną cierpiącego za odwagę przeprowadzania "niepopularnych reform". Po przejedzeniu trzystu miliardów unijnych dotacji, co najmniej pięciuset miliardów pożyczek, po prezencie z niebios, jakim była niepowtarzalna koniunktura, łatwy kredyt dla obywateli, (którzy sami zapożyczyli się na większe jeszcze sumy niż budżet), mimo nieobecności w kraju 2 milionów najbardziej aktywnych zawodowo obywateli, bezrobocie przekracza 13,5 procenta, w tym wśród młodych ponad 25 proc.! (W grupie wiekowej 50+, mówiąc nawiasem i a propos "emerytalnej" propagandy, podobnie). Nie, o gospodarce lepiej nie wspominać. Czego by się tu tknąć... energetyka, alarmują jej pracownicy i eksperci, właśnie weszła w stan rozsypywania się, jak koleje. W przyszłym roku trzeba ze starości odłączyć Elektrownię Szczecin, potem posypią się następne bloki, i wkrótce, jak za komuny, będziemy mieli "stopnie zasilania", wyłączenia miast, aż do włączania prądu tylko w pewnych godzinach. No cóż, i na to przez ostatnich pięć lat władza nie miała czasu, zajęta pielęgnowaniem swoich sondażowych słupków i szczuciem "młodych, wykształconych, z dużych miast" na "lud smoleński". No, i to wreszcie mamy odpowiedź na męczące nas pytanie, o czym tu mają pisać i mówić prorządowe media. O strasznym Kaczyńskim, podpalającym Polskę i grożącym wojną! O jeszcze straszniejszym Rydzyku, obrońcy multipleksu! O groźnym tłumie spod smoleńskiego krzyża! O, zaiste, nie ma, co dłużyć listy "sukcesów" Tuska, niech sobie chętni zrobią to sami w domu, wiadomo i tak, że czego się nie tkną, palce zagłębią im się w wiadomej wstrętnej substancji. Lepiej o tym wszystkim nie myśleć, tylko szczuć, szczuć i judzić na PiS, ile wlezie, i jeszcze bardziej. Śmieszyć, tumanić, przestraszać! Lemingi uwielbiają być rajcowane w ten sposób! No, więc cóż się dziwić, że nic innego oni wszyscy nie robią? Rafał Ziemkiewicz

Eksperci niech mówią o faktach Z gen. bryg. rez. Janem Baranieckim, zastępcą dowódcy Wojsk Lotniczych Obrony Powietrznej w latach 1997-2000, mającym doświadczenie w badaniu przyczyn katastrof lotniczych, rozmawia Marcin Austyn W rozmowie z “Gazetą Wyborczą” Maciej Lasek, zastępca przewodniczącego podkomisji lotniczej w komisji Jerzego Millera twierdzi, że przyczyną katastrofy Tu-154M było “zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, przy nadmiernej prędkości opadania, w warunkach uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią i spóźnione rozpoczęcie procedury odejścia na drugi krąg”. To ustalenie jest pełne i wyjaśnia wszystko na temat katastrofy? - A czy wyjaśnione zostały przyczyny zmiany kursu samolotu i trajektorii lotu? Przecież samolot nie leciał po kursie i ścieżce, jak zapewniała wieża. Z czego to wynikało? To był efekt braku umiejętności pilotów? A może zawinił sprzęt nawigacyjny? A może jeszcze jakieś inne czynniki? Tego komisja ministra Jerzego Millera nie wyjaśniła. Opisywany jest efekt, ale nie znamy jego przyczyn i w tym tkwi problem. Tak naprawdę nie wiemy też, z czego wynikała nadmierna prędkość opadania. Niby tłumaczone było to spóźnionym wejściem na ścieżkę schodzenia. Tyle, że dziś wiemy także, że załoga była świadoma tego, co się dzieje, współpracowała, a rosyjscy kontrolerzy mieli nakazać zejście nie do 100, ale do 50 metrów. O tym mówili piloci samolotu, Jak-40, który wcześniej wylądował na Siewiernym. Tych liczb wypowiedzianych w języku rosyjskim nie można pomylić, podobnie jak w języku polskim. Można źle rozróżnić liczby 70, 60, 50, ale nie 50 i 100. Dlaczego komisja milczy na ten temat? Przecież jej eksperci mieli do dyspozycji odpowiedni materiał i mogli go dokładnie odsłuchać.

Zgodzi się Pan z oceną, że porównanie wszystkich ekspertyz fonoskopijnych wskazuje, iż są one komplementarne, a nie sprzeczne? - Jeśliby spojrzeć na tę sprawę w taki sposób, że opracowania wychodzą z tego samego źródła, to takie stwierdzenie można by uznać za słuszne. Faktem jest, że różnice w odczytach są, ale nie czuję się odpowiednią osobą do ferowania ocen w tym zakresie. Owszem, mam całą dokumentację, także tę sporządzoną przez MAK w języku rosyjskim, ale nie udało mi się przez nią przebrnąć, bo dla mnie było to mataczenie. Dlatego też czekam na wyniki prac zespołu biegłych powołanych przez wojskową prokuraturę, kierowanego przez najbardziej doświadczonego w Polsce badacza katastrof lotniczych dr. inż. Antoniego Milkiewicza. Jestem przekonany, że będzie to pierwszy niezależny raport, który ze spokojem przeczytam od deski do deski.

Lasek podtrzymuje, że przed katastrofą do kabiny załogi wchodzą osoby postronne w randze generałów. Twierdzi też, że krakowscy eksperci nie stwierdzili, iż zarejestrowany głos nie należy do dowódcy Sił Powietrznych, a jedynie go nie rozpoznali. Mówimy, więc o ustaleniach czy domysłach? - To wszystko, co mówi się o obecności generałów w kokpicie, to tylko domysły. I to koreluje z ogólną tendencją, co do sposobu informowania o katastrofie. Wiemy chociażby o SMS-ach do polityków PO, pouczających ich, jak należy wypowiadać się w sprawie katastrofy: że to wina naciskanych pilotów, a pozostaje tylko ustalić, kto ich do tego lądowania zmusił. Ta opinia rozprzestrzeniana przez większość mediów, podtrzymana przez MAK niestety nadal funkcjonuje. Wiele osób nie śledzi dokładnie tego, co się dzieje wokół badania katastrofy, a zwolennicy PO bezkrytycznie przyjmują pewne tezy. Dlatego szczególnie eksperci powinni mówić wyłącznie o bezsprzecznych ustaleniach.

Szef PKBWL zauważa, że ekspertyzy fonoskopijne wskazują, iż po meldunku o przygotowaniu pokładu do lądowania zostały zarejestrowane głosy osób postronnych w kokpicie lub jego bezpośredniej bliskości, że ktoś, kto był blisko kabiny, rozmawiał lub usiłował rozmawiać np. przez telefon… - Tym bardziej wysnuwanie z tych informacji wniosków o obecności generałów w kokpicie jest nieuprawnione. Należy pamiętać, że w badaniu katastrof lotniczych w pierwszej kolejności nie bierze się pod uwagę głosów dobiegających gdzieś z pobliża kabiny pilotów, ale analizuje się korespondencję z wieżą, kierownikiem lotów, z osobami, które mają wpływ na lot. To te kwestie są decydujące i one są badane w pierwszej kolejności. Głosy z kabiny rozpatruje się w końcowej fazie badań. A tu – i przyznaje to Edmund Klich – były naciski ze strony rządu, by opublikować stenogramy z rozmów w kabinie. Już wtedy miałem przeczucie, że dojdzie tu do manipulacji. I co się okazało? A to nie rozpoznano części głosów, a to nie odczytano dokładnie treści… Pamiętamy, ile nieprawdziwych słów przytaczano. Oczywiście nie wykluczam, że w czasie lotu ktoś z generalicji był w kokpicie, ale zasada jest taka, że pod koniec lotu w kabinie ma być spokój. I wiem, że ci, którzy zginęli, zawsze tej zasady przestrzegali.

Lasek twierdzi, że nikt nie wywierał presji bezpośredniej na pilotów, ale istniała presja pośrednia. Mówi też, że nie można jej łączyć z obecnością w kabinie konkretnej osoby postronnej. Skoro nikt nie naciskał, a obecność osób postronnych nie miała znaczenia, to, po co cała ta awantura o generałów w kokpicie? - Załoga leciała zgodnie z planem: miała podejść do 100 m, zobaczyć, jak przedstawia się sytuacja nad lotniskiem, i w razie braku możliwości lądowania odejść. Tymczasem komisja zamiast pokazać konkretne ustalenia na temat tego, co stało się w końcowej fazie lotu, jakie były przyczyny takiego, a nie innego zachowania maszyny, mydli nam oczy informacjami o naciskach, które – jak się okazuje – nie miały większego znaczenia. Tak tworzy się medialną dyskusję na temat obecności generałów w kokpicie. Równocześnie nie wyjaśnia się np. roli rosyjskiego samolotu Ił-76, który w tym samym czasie latał nad Smoleńskiem. I to nie tylko kwestia tego, że takie loty powinny być wtedy zabronione, ale też tego, co Rosjanie tam robili. Albo bagatelizuje się fakt, że nie odnaleziono jednego z rejestratorów i przechodzi się z tym do porządku dziennego. Tego rejestratora należało szukać do skutku. Wydaje się to szczególnie ważne dziś, w sytuacji, gdy pojawiają się poważne głosy o zarejestrowaniu wstrząsów na pokładzie Tu-154M. Z tej perspektywy patrząc, zbadanie tej skrzynki jest istotne. Bo jaką mamy pewność, że w jej miejscu nie umieszczono zupełnie innego “urządzenia”? Oczywiście wygodniej jest całkowicie pomijać tezę o możliwości przeprowadzenia zamachu z uwagi na brak przesłanek i sprowadzać problem do poziomu oszołomstwa. Tyle, że bez dokładnych badań, bez skompletowania wszystkich części samolotu, bez odpowiednich analiz niczego poza błędem załogi ustalić nie można. Dziękuję za rozmowę.

Wokół procesu Breivika Przed kilkoma dniami rozpoczął się proces Andersa Breivika, oskarżonego o zamordowanie ponad 70 osób – uczestników obozu szkoleniowego młodzieży socjalistycznej na wyspie Utoya. Breivik faktom nie zaprzecza, a motywy swojego czynu tłumaczy zasadą „mniejszego zła” – że mianowicie uczestnicy tego obozu byli szkoleni na aktywistów w służbie ideologii, którą on uważa za śmiertelnie niebezpieczną nie tylko dla Norwegii, ale i dla Europy. Sąd wprawdzie pozwolił mu na wygłoszenie przemówienia, ale już nie zgodził się na jej transmitowanie przez telewizję – wszystko wskazuje na to, że z obawy przed pozytywnym rezonansem, jaki argumentacja Breivika wywołuje u wielu jego rodaków, a także – w całej Europie. Breivik uważa, że milcząca zgoda na islamizację Europy, a nawet jej forsowanie w imię wielokulturowości jest zabójcza dla tutejszej cywilizacji. Takie stanowisko wcale nie jest w Europie odosobnione, podobnie jak stanowisko przeciwne – z tą jednak różnicą, że aktywiści wielokulturowości, którzy z lekceważeniem, a nawet pogardą odnoszą się do trzech filarów cywilizacji łacińskiej: obiektywnego charakteru prawdy, zasad prawa rzymskiego i etyki chrześcijańskiej, jako podstawy systemu prawnego – są subwencjonowani z funduszy publicznych na skutek presji środowisk nadających ton Unii Europejskiej i Radzie Europy. Formalnie „pozarządowe” organizacje „antyrasistowskie” i „antyfaszystowskie”, chociaż otwarcie domagają się stosowania przemocy państwa wobec swoich przeciwników ideowych, a także otwarcie nawołują do stosowania przemocy bezpośredniej wobec „faszystów” i „ksenofobów” – są kolaborantami paneuropejskiego gestapo, to znaczy – Agencji Praw Podstawowych. Agencja ta jest rodzajem orwellowskiej „policji myśli”, nadzorującej europejskie narody, czy poddają się bez oporu indoktrynacji prowadzonej z pozycji wrogich wobec cywilizacji łacińskiej przez komunę i żydokomunę. Bez rozbudowanej agentury nie bylaby w stanie niczego wskórać, więc na zasadzie przetargu rekrutuje sobie kolaborantów z poszczególnych krajów (w Polsce kolaborantem Agencji Praw Podstawowych jest Helsińska Fundacja Praw Człowieka), którzy z kolei współpracuja ze wspomnianymi „organizacjami pozarządowymi, pomagając im w zdobyciu żródeł finansowania, zapewniając ochronę przez prawem w przypadku jakichś ekscesów i odpowiednio inspirując media głównego nurtu. To ostatnie zadanie jest tym latwiejsze, że nad całością czuwają i poczynania te koordynują wypróbowani, pierwszorzędni fachowcy z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, urządzając okresowe odprawy, na których następuje podział zadań, przekładający się również na agenturę w mediach. Wspominam o tej infrastrukturze zbudowanej dla zwalczania cywilizacji łacińskiej w Europie by pokazać nie tylko brak symetrii między obydwoma nurtami, ale również determinację środowisk zainteresowanych zniszczeniem podstaw tej cywilizacji. Co to za środowiska? Nie jest dla nikogo tajemnicą, że od samego początku do łacińskiej cywilizacji wrogo odnoszą się Żydzi, zarówno ze względu na to, iż jej istotnym składnikiem są zasady rzymskiego prawa, jak również i na to, że jej istotnym składnikiem jest chrześcijaństwo, którego uniwersalizm traktowany jest przez Żydów, jako zagrożenie dla urojeń o własnej wyjątkowości. Drugim środowiskiem odnoszacym się do cywilizacji łacińskiej z nieprzejednaną wrogością są komuniści, których ideałem jest rewolucja, to znaczy – przerobienie normalnych ludzi na ludzi sowieckich. Czym rózni się czlowiek sowiecki od normalnego czlowieka? Tym, że zrezygnował z wolnej woli – a więc właściwości, którą chrześcijaństwo traktuje, jako przejaw obrazu i podobieństwa Boskiego w czlowieku. Dlatego komunizm jest niezmiennie wrogi religii, zwłaszcza chrześcijańskiej, bo stanowi ona naturalną zaporę dla rewolucji. Wprawdzie Żydzi żyli i żyją w obrębie cywilizacji chrześcijańskiej, ale w przeszłości wielokrotnie łączyli się z jej wrogami, co przychodzi im tym łatwiej, że nie tylko się z nią nie utożsamiają, ale często oddziałują na nią rozkładowo. Forsowana obecnie „wielokulturowość” jest bardzo skutecznym narzędziem tego rozkładu, bo doprowadza całe narody do stanu psychicznej bezbronności. Wszystko wskazuje na to, iż taktykę tę przejęli obecnie również komuniści, w ramach marksizmu kulturowego, który stał się w Unii Europejskiej ideologią obowiązujacą, przy pomocy systemu prawnego niszczą organiczne instytucje takie jak rodzina, w nadziei doprowadzenia do skutku programu, którego streszczeniem jest kultowa pieśn komunistów a zwłaszcza jej fragment: „przeszłosci ślad dłoń nasza zmiata”. Ten „ślad przeszłości”, to właśnie łacińska cywilizacja. Wygląda na to, że Breivik, cokolwiek by nie powiedzieć o jego metodach, tego zagrożenia sobie nie wymyślił. Ono realnie istnieje i zgodnie z zasadą, że każda akcja powoduje reakcję, w miarę nasilania się presji na „wielokulturowość”, walkę z „rasizmem” i „ksenofobią”, coraz więcej ludzi zaczyna to dostrzegać – co budzi niepokój środowisk zainteresowanych w gładkim przebiegu indoktrynacji. Wyrazem tego niepokoju jest nie tylko zakaz telewizyjnej transmisji przemówienia Andersa Breivika, ale również groteskowe usiłowania przypisania mu sławnej z Sowieckiego Sojuza „schizofrenii bezobjawowej”. Okazuje się, że wykonawcy porogramu obrócenia w gruzy łacińskiej cywilizacji są ludźmi jak najbardziej normalnymi, podczas gdy zaniepokojeni ta destrukcją są uważani za wariatów. Bo przecież podejrzenia o chorobę psychiczną w przypadku Breivika nie ograniczają się wcale do przyjętej przezeń metody, ale również, a może nawet przede wszystkim – do przedstawionej przez niego diagnozy sytuacji. Ale nie uciekajmy od trudnych pytań i poddajmy ocenie również metody. Akurat tak się szczęśliwie składa, że mamy material porównawczy w postaci tzw. „operacji pokojowej” w Afganistanie. Początkowym jej pretekstem była intencja odnalezienia Osamy bin Ladena i zniszczenia kierowanej przez niego Al Kaidy, której administracja Jerzego Busha przypisała sprawstwo kierownicze zamachu 11 września 2001 roku. Obecnie o tym nie ma już mowy i pozorem moralnego uzasadnienia wojny NATO przeciwko przedstawicielom pewnego kierunku ideowo-politycznego w Afganistanie, jest obrona „demokracji”, to znaczy – piastowania zewnetrznych znamion władzy w tym kraju przez amerykanskiego agenta, niejakiego Hamida Karzaja. W imię tego celu wojska NATO, wśród których są również askarisi z naszego nieszczęśliwego kraju, zabijają osoby podejrzane – bo nawet najwięksi entuzjaści, co to dla „racji stanu” gotowi byliby poświęcić wszystko przyznają, że niepodobieństwem jest odróżnić „talibów” od zwyczajnych „cywilów”. Dlaczego zatem państwom NATO wolno zabijać Afgańczyków, którzy nie podzielają oczekiwanego od nich entuzjazmu dla demokracji, a Andersowi Breivikowi nie wolno zabijać Norwegów, których uznał za potencjalnie niebezpiecznych dla swojego narodu? To pytanie postawił jeszcze w Średniowieczu francuski poeta Franciszek Villon, przytaczając rozmowę cesarza z morskim piratem: „Cysarz tak ozwie się surowo: czemuś iest zbóycą morskim, bracie? Aż tamten, mało robiąc głową: czemuż mnie zbóycą nazywacie? Dlatego, że na iedney łodzi? Gdybych miał statków, choć ze dwieście, nie byłbych, iako iestem, złodziey, lecz cysarz, iako wy iesteście!” Powszechnie narzeka się dzisiaj na niedostatek ideowości i to nie tylko wśród „młodych”, co to nie chcą już niczego, tylko „popić, po(g)ruchać i radia posłuchać” – ale również wśród autorytetów moralnych, którzy uważają, że życie ludzkie jest „wartością najwyższą”. Jaka szkoda, że nie wiedzieli o tym święci męczennicy, którzy najwyraźniej musieli uważać, że są wartości cenniejsze od życia, skoro je dla nich poświęcili, a nie zapalili kadzidła przez posągiem Jowisza Najlepszego i Największego? Inna rzecz, że nie wszystkie idee są warte takiego poświęcenia. Weźmy dla przykładu ideę Unii Europejskiej, w ktorą każe się ludziom wierzyć, jako w ideę wielką. Czy jednak znalazłby się w Europie chociaz jeden człowiek, gotów oddać życia za Unię Europejską i Józika Manuela Barroso? Każdy wie, ze o tym nie ma mowy; takiego czlowieka w całej Europie nie ma. Nieomylny to znak, że idea Unii Europejskiej ma tylko pozory wielkości, za którymi kryje się zwyczajny Scheiss w postaci interesów narodowych, a co gorsza – interesów lichwiarskiej międzynarodówki. Mamy, zatem kryterium, przy pomocy, którego możemy bez trudu odróżnić ideowość prawdziwą od ideowości udawanej – jeśli ktoś dla idei, którą głosi, gotów jest zaryzykować własne życie. Breivik twierdzi, że zabijając swoje ofiary liczył się z utratą życia – i rzeczywiście; policja przybyła na miejsce by go aresztować dopiero wtedy, jak skończyła mu się amunicja – podobnie jak i dzisiaj twierdzi, że przyjąłby karę śmierci. Podobnie mówił Eligiusz Niewiadomski – i został stracony. Breivik może tylko tak mówi, bo w Norwegii kary śmierci nie ma – ale czy nie warto by jej przywrócić choćby dlatego, by móc sprawdzić takie deklaracje? SM

Wreszcie oznaki otrzeźwienia? P.Jacek Kurski (CEP, SP) w wywiadzie dla Dziennika Bałtyckiego zakwestionował teorię, że katastrofa smoleńska była wynikiem zamachu. „Wierzę w sowiecki "bardàk", wylądują to dobrze, nie wylądują to też dobrze, ale to jeszcze nie zamach” - powiedział. Mój komentarz jest krótki: to nie „bardàk” tylko liberalizm! Załoga znała warunki? Znała. Odradzano jej? Odradzano. Są dorosłymi mężczyznami? Są. To decydują. Wolni ludzie w wolnym kraju. Gdyby Rosjanie zabronili lądować – to by dopiero była lawina oskarżeń, że nie chcieli dopuścić polskiego Prezydenta do uroczystości w Katyniu! I jeszcze Wojsko Polskie będzie musiało zapłacić Smoleńskowi za szkody wyrzadzone w terenie - a Federacji Rosyjskiej koszta prowadzenia śledztwa! Bo liberalizm oznacza wolność - ale i odpowiedzialność! JKM

Kapitalizm bez korektyToć raj na ziemi stworzyć każdy chce - ale czy forsę ma? Niestety, nie!” - narzekał Bertold Brecht. I słuszna jego racja - co się pokazało po posłu Palikotu i jego trzódce dziwnie osobliwej. Jeśli sam ją sobie dobierał, to rzeczywiście - musiał to robić z jakiejś łapanki, a jeśli dobierali mu ją oficerowie prowadzący, to od razu widać, że musieli pochodzi z różnych bezpieczniackich watah; jeden z watahy pracującej z sodomitami - ten musiał posłu Palikotu nastręczyć posła Biedronia, drugi - na pewno niezły ananas - bo czy jakiegoś normalnego ubeka szef mógłby posłać na odcinek transwestytów ( pewien stary ubek wyjaśniał mi, że na odcinek transwestytów posyłano ubeków podpadniętych, żeby ukarać ich koniecznością podjęcia się dodatkowych obowiązków), no a trzeci - „a ten trzeci jak tchórz w drzwiach przekręca klucz i walizkę ma spakowaną już” - czyż to nie artystyczny portret posła Rozenka, któremu tak długo z posłem Palikotem, póki szmalcu? No a właśnie się okazało, że bydlę wprawdzie dobrze żarło, ale zdycha! Kiedy na Teneryfie, gdzie bawię na zjeździe USOPAŁ, piszę te słowa skrzydlate, przypomina mi się kolega Soja, niezapomniany wieczny student Wydziału Prawa UMCS w Lublinie z lat 60-tych, który w chwilach poetyckiego natchnienia potrafił na poczekaniu komponować poematy - niestety pornograficzne, więc ze względów oczywistych nie nadające się do zacytowania - chociaż nie - przynajmniej niektóre fragmenty nawet i dzisiaj wydają się cenzuralne, na przykład: „wciąż o tobie pamiętam, wciąż o tobie myślę (...) myślę o tobie codzień oraz w każdej chwili i ty też o mnie pomyśl, prosi cię twój Willy” ... Jakaż dama, zwłaszcza z tych, co to „przez łóżek sto przechodzi szparko”, nie chciałaby kiedyś usłyszeć od jakiegoś wielbiciela, takiej apostrofy? Żeby dodatkowo je podekscytować dodam, że kolega Soja opierał swoje poematy na czystej teorii - co zresztą jest dowodem, że rewolucyjna teoria wyprzedza i to znacznie, rewolucyjną praktykę - i nawet, jeśli w damach, które, mówiąc nawiasem, dobrze znam, cenił przede wszystkim zalety intelektualne, to przecież - o ile pamiętam - żadna nie odmówiła mu sporej spostrzegawczości w ocenia kobiecych zalet. Jak to wszystko się skończyło - to całkiem inna sprawa, ale nie o to w tej chwili chodzi, bo jeśli wspominam kolegę Soję to tylko, dlatego, że przywołana na wstępie apostrofa o bydlęciu, jest fragmentem zacytowanego już fragmentarycznie improwizowanego poematu, który najwyraźniej okazał się prefiguracją fenomenu dziwnie osobliwej trzódki posła Palikota. Bo trzeba nam wiedzieć, że poseł Palikot - co zresztą filozofom często się zdarza - dopuścił sobie do głowy, że niezależnie od zadania, jakie w zamian za odcięcie od stryczka powierzyła mu razwiedka, w postaci rozdrażniania katolickiej części opinii publicznej - zacznie „korygować kapitalizm”. Amatorów korygowania kapitalizmu było już wielu, a łączącym ich wspólnym mianownikiem, że każdy z nich był gołodupcem, a więc - człowiek pozbawionym kapitału w jakiejkolwiek postaci. Jakże tedy „korygować kapitalizm” - cokolwiek by to miało znaczyć - bez kapitału? Korygowanie kapitalizmu bez kapitału przypomina czynność, którą znajomy kolegi Mariana Miszalskiego, niejaki kolega Kędzia określał - no mniejsza o to, jak - wystarczy, że zacytuję fragment przedwojennej piosenki ze sfer kupieckich, że „ty masz serce tam, gdzie wstydzę się powiedzieć sam”. Otóż, kiedy „Rzeczpospolita” doniosła, że poseł Palikot odwołał zapowiedziane na 1 maja pokazy „korygowania kapitalizmu”, doszedłem do nieubłaganego wniosku, iż razwiedka zakazała mu takiego błaznowania. Niech sobie zdejmuje majtki, niech biega po Sejmie ze świńskim ryjem - nuż się ktoś przyzna do pokrewieństwa - niech się bawi wibratorem - kiedy jednak zaczyna gmerać przy kapitalizmie - ooo - to już „nie na naszą głowę, biłgorajski filozofie”! Nad ustanowionym w 1989 roku modelem kapitalizmu kompradorskiego lepiej nałożyć surdynę, bo jeśli by pozwolić posłu Palikotu i jego Doradcy Doskonałemu, panu Piotrowi Ikonowiczowi przy tym gmerać i wydziwiać, to któż może wiedzieć, jakie śmierdzące dmuchy mogłyby przy tej okazji przedostać się do atmosfery i zatruć ją miazmatami? Strzeżonego Pan Bóg strzeże, tedy na wszelki tedy wypadek Siły Wyższe postanowiły zablokować posłu Palikotu fundusze na „korygowanie kapitalizmu”. Niech tam sobie po staremu bawi się wibratorami, niech by nawet z udziałem osoby legitymującej się dokumentami wystawionymi na nazwisko Anna Grodzka, a nawet - z samym przywódcą tubylczych sodomitów posłem Biedroniem - to nikomu nie szkodzi, to znaczy - nie szkodzi żadnej z bezpieczniackich watah okupujących nasz nieszczęśliwy kraj - ale kiedy zabiera się za kapitalizm - aaa, to, co innego. W ten sposób wkracza na teren, na który nie pozwolono wkroczyć żadnemu z Umiłowanych Przywódców i - co ciekawe - żaden nigdy nie ośmielił się na ten zakazany teren wkroczyć. Najwyraźniej posłu Palikotu, który swoim zwyczajem lekkomyślnie się rozdokazywał, ktoś starszy i mądrzejszy musiał w tej delikatnej formie przekazać pierwsze poważne ostrzeżenie: szewcze, kop piłkę, razem z tymi wszystkimi trampkarzami, ale nie wchodź na teren zastrzeżony dla Sił Wyższych, bo w przeciwnym razie nie tylko pokażemy, że z ciebie cienki Bolek finansowy, z którego żadnego szmalcu nie wyciśnie już nawet najsprawniejszy szmalcownik - ale w dodatku spuścimy na ciebie sforę niezależnych prokuratorów, nie mówiąc już o niezawisłych sądach. I patrzcie Państwo - poskutkowało! Poseł Palikot odstąpił od „korygowania kapitalizmu”. No, bo jakże już nie to, żeby „korygować kapitalizm” bez kapitału, ale nawet utrzymać przy sobie trzódkę dziwnie osobliwą, tych wszystkich sodomitów, osoby legitymujące się dokumentami wystawionymi na nazwisko Anna Grodzka, czy wreszcie - pana posła Rozenka? SM

Raporty z TuskoKraju “Lud ‘Wyborczej’” zdaje się nie rozumieć, że ważne ogniwa polskiego państwa (np. Biuro Ochrony Rządu) są w posmoleńskiej pułapce. Ciągle nawarstwiające się kłamstwa na temat wcześniej maskowanych kłamstw infekują coraz szersze obszary administracji. Podnoszą znacząco koszty naprawy, uniemożliwiają reformę. „Radny z Platformy, Piotr Kalbarczyk, upasł się na Stadionie Narodowym! Jego firma dostawała zlecenia bez przetargu” – tak wygląda nagłówek jednej z informacji „Super Expressu” z 14 kwietnia 2012. Taki nagłówek wystarczy za szczegóły. Dwa dni później na pierwszej stronie „Dziennika Gazety Prawnej” czytamy: „Wielka e-ustawka, czyli jak się dogadać, by okraść państwo”. O co chodzi? „Przez rok ustalano mechanizm ustawienia przetargu na e-platformę medyczną. W puli były 374 mln zł. (…) Konstrukcja zmowy jest prosta. Kilkanaście firm, (co najmniej 12) udostępniło sobie nawzajem referencje. Powoływały się na tych samych wykonawców, wskazywały uczestnictwo w tych samych projektach. Chodziło o to, by zdobyć zbliżoną liczbę punktów od zamawiającego i zablokować konkurencję”. Mamy urzędowo stwierdzoną zmowę. Zmowę, czyli – jakkolwiek by główkować – spisek. Skryte, niegodziwe działanie na czyjąś szkodę. Gdy myślałem, że sięgając po organ propagandowy „ludu »Wyborczej«”, zobaczę, jak piękna jest III RP, to… okazało się, że prawdziwe wieści z TuskoKraju niekiedy docierają też na łamy „GW”. W numerze z 16 kwietnia 2012 na pierwszej stronie czytamy: „Susz jajeczny z Kalisza zawierał toksyczny kadm, ołów i bakterie coli. W całym kraju dodawano go do jedzenia. »Gazeta« odkrywa w tej sprawie powiązania rodzinne na styku biznesu i władzy”.

Znowu, jakkolwiek by patrzeć, ludzie knują, spiskują, robią nielegalne interesy. Są powiązani. Tworzą jakieś, za przeproszeniem, układy. Tu i tam. Z wyjątkiem, oczywiście, polityków dziś rządzących Polską oraz krajem ościennym, pod kontrolą ludzi tajnych służb. Politycy nigdy przecież nie działają w zmowie. Dlaczego? Bo gdyby tak robili, to byłaby przecież „spiskowa teoria dziejów”. Spiskowa – czyli z definicji, tj. według mentalności „ludu »Wyborczej«”, kompletnie niemożliwa. A to, czego rozum wychowany na „Wyborczej” nie dopuszcza, nie może być prawdą.

„Polska niesmoleńska” To tytuł tekstu Jacka Pawlickiego, który „Wyborcza” opublikowała 14–15 kwietnia br. Pawlicki pisze: „Dla mnie sprawa katastrofy smoleńskiej jest w zasadzie zamknięta. Pogodziłem się z tym, że pozostało jeszcze kilka znaków zapytania. Staram się uszanować zdanie tych z »ludu smoleńskiego«, którzy domagają się zwrotu wraku tupolewa. Odrzucam jednak opinie tych, którzy mówią o zamachu, zdradzie czy hańbie. Najbardziej irytuje mnie budowanie na tej »prawdzie smoleńskiej« wizji nowej Polski. Powiem banał: bardziej niż Smoleńska Polska potrzebuje miejsc pracy, lepszej służby zdrowia, dostępnych mieszkań dla młodych i sprawniejszej administracji. A tego nam »prawdziwy premier Polski« Jarosław Kaczyński raczej nie zapewni”. To podejście podzielane pewnie przez wielu Polaków. A zatem ważne. Redaktora Pawlickiego, który o sobie pisze: „Mam 46 lat, od 22 jestem dziennikarzem jednej gazety”, wolno chyba uznać za typowego przedstawiciela „ludu »Wyborczej«”. Ten lud jest zanurzony w innej przestrzeni informacyjnej niż „lud smoleński”. Tym właśnie nieprzyswajaniem niewygodnych informacji tłumaczę przekonanie, że „sprawa smoleńska jest w zasadzie zamknięta”. Ale nie o rozbieżność dwóch sposobów patrzenia na katastrofę i jej przyczyny tu idzie. Chodzi o nierozumienie przez Jacka Pawlickiego istotnego związku, jaki występuje między tymi cechami polskiego państwa, które odsłoniła katastrofa smoleńska, a jego sprawnością w ogóle.

Naczynia (dyskretnie) połączone „Lud »Wyborczej«” nie chce pojąć tego, że ujawniane w prasie nadużycia gospodarcze to tylko czubek góry lodowej. Że pod powierzchnią są nadużycia nie tylko liczniejsze, ale także znacznie większego kalibru. Nadużycia profesjonalnie aranżowane – np. przy użyciu metod i osób środowiska tajnych służb. Że za przyzwolenia na patologie odpowiada premier Donald Tusk. Przykład: rażący, ale lekceważony przez główne media konflikt interesów, w jakim znajduje się nominowany przez premiera szef ABW. „Lud »Wyborczej«” nie chce dostrzec, iż wiele wskazuje na to, że do katastrofy smoleńskiej przyczyniło się obniżanie standardów typowe dla TuskoKraju. I że to obniżanie standardów było jedną z przyczyn zaniedbań w śledztwie. Że obniżenie standardów pracy instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa całą siecią zależności łączy się z tymi zaniedbaniami funkcjonariuszy państwa, dzięki którym kolesie z PO robią interesiki z wykorzystaniem środków publicznych. Że kierownictwo partii i państwa PO, przymykając oczy na interesiki swoich członków, jednocześnie nieuchronnie tworzy atmosferę dla podobnych interesików osób i firm, które już nie zawsze muszą korzystać z politycznych podczepień i osłon. Tego wszystkiego „lud »Wyborczej«” nie chce przyjąć do wiadomości. Ale bez zrozumienia tego, co się wydarzyło przed Smoleńskiem, w Smoleńsku i podczas tkania krętactw (np. „jak nie wyląduję, to mnie zabiją”) na smoleńskie tematy, nie sposób będzie, Panie Redaktorze Jacku Pawlicki, rozwiązać problemów braku „miejsc pracy, lepszej służby zdrowia, dostępnych mieszkań dla młodych i sprawniejszej administracji”. Bo do tego potrzebne jest sprawne, uczciwe państwo. „Lud »Wyborczej«” zdaje się nie rozumieć, że ważne ogniwa polskiego państwa (np. Biuro Ochrony Rządu) są w posmoleńskiej pułapce. Ciągle nawarstwiające się kłamstwa na temat wcześniej maskowanych kłamstw infekują coraz szersze obszary administracji. Podnoszą znacząco koszty naprawy, uniemożliwiają reformę.

Terapia grupowa? Czy w tej sytuacji mogą dziwić pogłoski, że Donald Tusk jest już tak rozdygotany, że – jak warszawkowa wieść niesie – sprowadza sobie terapeutę z zagranicy. Ufam, że nie za pieniądze podatników. Polski naród terapię musi sobie zrobić sam. Za własne pieniądze. I zrobi! Ale – uwaga – będzie to terapia grupowa.

Andrzej Zybertowicz

Dyskryminacja Telewizji Trwam to zamach na Polskę i Polaków Z ks. prof. dr. hab. Andrzejem Maryniarczykiem, kierownikiem Katedry Metafizyki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II, rozmawia Mariusz Kamieniecki Czy konieczność zorganizowania Marszu w obronie Telewizji Trwam świadczy o tym, że prawa katolików w Polsce są łamane? – Z pewnością Marsz w obronie Telewizji Trwam można odczytać, jako wołanie ogromnej grupy zawiedzionych Polaków o sprawiedliwość społeczną. Sytuacja w kraju pokazuje, że niestety mamy do czynienia z łamaniem praw człowieka przez rząd. Jednym z podstawowych praw człowieka jest prawo do prawdy. Z kolei próba podporządkowania sobie narzędzi komunikacji, z czym się spotykamy, to nic innego jak ograniczanie dostępu do prawdziwej i rzetelnej informacji. Chrześcijanie, katolicy mają prawo do zakładania i prowadzenia przedszkoli czy szkół, tak samo mają prawo organizować środki społecznego przekazu, jak stacje radiowe czy telewizyjne. Państwo, które pełni tu funkcję służebną, ma w tym dopomóc, a nie stawać w pozycji dyktatora. Ograniczanie Telewizji Trwam to nic innego jak próba ubezwłasnowolnienia polskiego społeczeństwa, zwłaszcza zaś tak ważnej struktury, jaką jest Kościół i tworzący go ludzie.

Wolne, katolickie media to otwarcie na prawdę. Czym jest życie bez prawdy w życiu publicznym, pamiętamy z okresu PRL… – Na tym polega właśnie cały paradoks, że tak jak dążenia niepodległościowe w latach 80. wiązały się z przywróceniem podstawowych praw do zrzeszania się, do tworzenia własnych, niezależnych, autonomicznych organizacji, w tym prawa do wolnych mediów, tak dziś z powrotem stajemy do podobnej walki. Życie pokazuje, że media zostały zawładnięte przez ideologicznie podporządkowane grupy społeczne, co jest bardzo niebezpieczne i o tym trzeba nie tylko mówić, ale głośno krzyczeć.

Zwolennicy laicyzacji stoją na stanowisku, że obrona Telewizji Trwam ma charakter polityczny… – Wszystko zależy od tego, jak rozumiemy słowo “polityka”. Dzisiaj zasłaniając czy nawet podporządkowując wszystko słowu “polityka”, które – co tu dużo mówić – uległo zdewaluowaniu, próbuje się przeszkodzić czy też osłabić pewne protesty społeczne. Charakter troski o dobro wspólne to nie jest przywilej określonej grupy społecznej, ale jest to prawo każdego człowieka, obywatela, także katolika do wyrażania swoich poglądów. W tym rozumieniu polityka jest walką o ochronę dobra wspólnego: dostęp do prawdy, dostęp do prawdziwej informacji, możliwość realizacji misji dla dobra obywateli. Kościół czy społeczeństwo, stając w obronie Telewizji Trwam, mają prawo do takiej polityki. Zatem polityka to nie tylko narzucanie woli przez określone gremia.

Do czego może prowadzić laicyzacja, której przykładem jest pozbawianie społeczeństwa dostępu do wolnych, katolickich mediów? – Do czego prowadzi i czym grozi laicyzacja, wiemy już z doświadczenia PRL. Wypchnięcie z kultury życia religii i Boga skończyło się tragedią człowieka. Komunizm, łagry, zsyłki, obozy, które kończyły się śmiercią tych, którzy mieli odwagę myśleć inaczej, to także nazizm hitlerowski. Lepiej, żebyśmy nie musieli tego doświadczać ponownie.

Solidarność z Telewizją Trwam świadczy o tym, że ta katolicka stacja nie jest obojętna polskiemu społeczeństwu, a wręcz, że jest ludziom potrzebna… – Tak, to prawda. Coraz częściej w obronie Telewizji Trwam, która stoi na straży dobra człowieka, ale i dobra Polski, głos zabierają także ludzie niewierzący, którzy nie identyfikują się z Kościołem, ale są za tym, aby takie wolne medium było dostępne właśnie w imię wolności – wolności słowa, prawa do prawdy. To świadczy o tym, że problem jest o wiele szerszy, niż mogłoby się wydawać, i że nie ogranicza się jedynie do chrześcijan, katolików. Jest to problem całego społeczeństwa, które czuje, że odbiera mu się dostęp do takich środków przekazu, z których mogłoby czerpać prawdę i dzięki tej prawdzie formować swoje wnętrze i orientować się w życiu społecznym, politycznym, narodowym, w ekonomii, ale równocześnie w sprawach religii. Owszem, jest to krzyk społeczeństwa katolickiego, ale równocześnie krzyk całego polskiego społeczeństwa przeciw obłudzie. Prędzej czy później Telewizja Trwam otrzyma należne jej miejsce na multipleksie cyfrowym. To nie jest walka o przywilej, ale walka o przestrzeganie i odzyskanie prawa, które się temu medium przynależy i które musi być wyegzekwowane.

To bulwersujące, że rząd nie robi niczego, żeby ten proces przyspieszyć… – Niestety, to wszystko dzieje się pod czujnym okiem władzy, która ma za zadanie ułatwiać czynienie dobra. Tymczasem w tym przypadku mamy do czynienia z czymś zupełnie odwrotnym. Trudno się dziwić, że społeczeństwo, które z natury dąży do poznania prawdy, dostrzega jej brak, czuje się oszukiwane i buntuje się przeciw złu.

Dlaczego rząd i jego przedstawiciel KRRiT idą w zaparte i tego nie dostrzegają? – Przyczyn jest pewnie wiele, ale na pewno ze strony władz nie widać dobrej woli, co świadczy też o braku szacunku dla ogromnej liczby Polaków. Gdyby ta dobra wola była, to podejrzewam, że problem zostałby rozwiązany góra w kilka dni. Może, zatem brakuje suwerenności decyzji. Pozostaje pytanie, czy gremium uprawnione do podjęcia tej decyzji nie wykonuje poleceń spoza, ulegając zewnętrznym naciskom. Trzeba pamiętać, że element religijny w Europie jest wypierany na wszelkie sposoby, stąd zasadne jest pytanie, kto się tego domaga, komu na tym zależy i czyj plan w tym wypadku realizuje KRRiT.

A jaka jest odpowiedź? – Myślę, że możemy mówić o rozmaitych grupach odnawiających agresywny ateizm czy też grupach z wpływami masońskimi. Jako Polacy, katolicy, jako ludzie mamy prawo o to pytać i domagać się odpowiedzi, bo to, z czym mamy do czynienia, jest niestety bardzo niepokojące i niebezpieczne? Dziękuję za rozmowę.

JAN I SZYMON SZURMIEJ - Tajnymi Współpracownikami SB

http://lustracja.net/index.php/tajni-wspolpracownicy/132-jan-szurmiej-cz-1

Imię i Nazwisko: Szurmiej Jan

Data urodzenia: 27.07.1946

Narodowość: Żydowska

Sygnatura teczki: IPN BU 01322/1175

aktor, reżyser, inscenizator i choreograf żydowskiego pochodzenia, znawca kultury żydowskiej.

{wikipedia}

JAN I SZYMON SZURMIEJ

Syn i ojciec, dyrektor i aktor Teatru Żydowskiego - Tajnymi Współpracownikami komunistycznej SB

Publikujemy zawartość teczek wyżej wymienionych, musimy się bowiem bronić przed tym zdegenerowanym moralnie szambem robiącym za autorytety! Środowisko to stale gremialnie oskarża Polskę i Polaków o wszelkie możliwe zbrodnie. Kłamcy i oszczercy, tacy jak Gross, stale plują na nasze dobre imię, niszczą naszą kulturę i tradycję. Do tego wywierają presję na prokuraturę i sądy, które preparują przeciwko mnie oszczercze akty oskarżenia i ferują skandalicznie nieuczciwe wyroki. Jednak ja, jako prezes Polskiej Partii Narodowej i Stronnictwa Narodowego, w politycznej walce nie uznaję judeochrześcijańskiej zasady o nadstawianiu drugiego policzka. Wolę Waszą zasadę: oko za oko! Tym bardziej, że moją najlepszą bronią jest mówienie i publikowanie prawdy o Was! OTO ONA, PROSTO Z ARCHIWÓW IPN-u.

[----] Reszta w materiale źródłowym (zał.]

22. Działalność w organizacjach politycznych, społecznych, kulturalnych i religijnych

a) w przeszłości ZMS

b) obecnie

23. Pobyt za granicą ZSRR w 1956 r. i 1960 r.

Węgry w 1970 r., Anglia w 1971 r.

24. Znajomość języków obcych rosyjski i żydowski

25. Zainteresowania osobiste

26. Walory i cechy ujemne inteligentny i kulturalny, spostrzegawczy, zdolny do łatwego nawiązywania kontaktów, skłonny do picia alkoholu.

27. Czy kandydat był rozpracowywany nie

27. Czy i kiedy współpracował z organami kontrwywiadu (naszymi lub obcymi) nie

29. Karalność (art. KK, wyrok, nr akt sądowych) kartoteka KDMO W-wa Stare Miasto RSO2146/66 art. 286 KK i 239 w zw. z Ad. 1 int 12 V 1958 (brak wyroku)

30. Wyniki sprawdzeń

a) w Biurze (Wydz.) „C" nie figuruje

b) w Kart. MO

31. Ocena osobistego zetknięcia się z kandydatem do pozyskania Kandydat pozytywnie ustosunkowany do organów SB oraz polityki Partii i Rządu. Chętny do udzielania informacji, mający jednak obawę by fakt ten nie zaszkodził mu w karierze życiowej.

CZĘŚĆ II UZASADNIENIE POZYSKANIA WSPÓŁPRACY Po przeanalizowaniu informacji w Części I - postanowiłem pozyskać do współpracy wytypowanego kandydata.

1. Cel pozyskania Dostarczanie informacji w ramach sprawy obiektowej kryp. „Estera". Przekazywanie informacji o niektórych aktorach PTŻ będących w zainteresowaniu SB. Wykonywanie określonych zadań poza krajem podczas wyjazdów zagranicznych z PTŻ.

2. Operacyjne możliwości kandydata: Kandydat pracuje na obiekcie kryp. „Estera", zna wszystkich aktorów. Ma możliwość pozyskania nowych kontaktów. Wyjeżdżał z PTŻ za granicę i zna (nieczytelne).

3. Motyw pozyskania Dobrowolne wyrażenie zgody na udzielanie SB informacji o niektórych aktorach PTŻ, którzy swą postawą i zachowaniem budzą zainteresowanie innych aktorów.

4. Sposób realizacji pozyskania Przeprowadzić dwie kolejne rozmowy werbunkowe na tym(nieczytelne) MK.

CZĘŚĆ III REZULTAT POZYSKANIA W dniu 22 maja 1973 r. w MK przeprowadziłem rozmowę z wytypowanym kandydatem w wyniku, której:

1. Potwierdziłem cel pozyskania współpracy Kandydat wyraził dobrowolnie zgodę na dostarczanie informacji o niektórych aktorach PTŻ, którzy jego zdaniem zasługują na zainteresowanie.

2. Uzyskałem w czasie rozmowy następujące informacje Aktorki PTŻ Wilda i Szafrańska podczas pobytu w NRF zakupiły kamienie szlachetne, które przewiozły do kraju w ukryciu przed kontrolą celną. (...) Aktor Recknitz NRF utrzymywał rozległe kontakty z Niemcami. W Kolonii przebywał w towarzystwie pilota amerykańskiego. Niejasny jest również fakt późniejszego powrotu (dop. red. Recknitza) do Polski usprawiedliwiając to wypadkiem samochodowym, co wydaje się mało prawdopodobne.

3. Forma zaangażowania do współpracy (zobowiązanie, pseudonim): T.W. własnoręcznie wypisał zobowiązanie obierając sobie pseudonim „JACEK".(...) Biorąc powyższe pod uwagę proszę o zatwierdzenie ww. jako tajnego współpracownika i zarejestrowanie go w ewidencji. SB, IPN

Lech Wałęsa apeluje do rządu o "przygotowanie stosownych sił porządkowych i gotowość do konkretnej (...) nawet do fizycznej konfrontacji!" Lech Wałęsa zaapelował wczoraj do rządu na stronie "Instytutu Lecha Wałęsy"  o stosowne przygotowanie sił porządkowych do dzisiejszego Marszu w Obronie Wolnych Mediów. Polska demokracja zostaje poddana próbie kolejny raz. Tym razem organizuje się ulicy wpłynięcie na zmianę decyzji administracyjnych, wydanych przez instytucję demokratycznego państwa. Ci, którzy nie potrafią korzystać z zasad demokratycznego dialogu i na co dzień posługują się inwektywami i oszczerstwami, poprzez marsze i rozchwianie emocji tłumu, wprowadzanego w fanatyczny trans, próbują załatwiać swoje partykularne interesy finansowe i polityczne. Na łamanie prawa i zasad demokracji nie wolno dalej nikomu pozwalać! Apeluję do Prezydenta, Premiera i innych osób i struktur demokratycznego państwa o przygotowanie stosownych sił porządkowych i gotowość do konkretnej i zgodnej z prawem odpowiedzi na te działania, które dziś mogą prowadzić nawet do fizycznej konfrontacji. Demokracja daje prawa, ale ci, którzy podburzają nie mogą czuć się bezkarni. Do patriotycznie zorientowanych mądrych Polaków apeluję o czujność i zdecydowany odpór nieodpowiedzialności. Nie pozwólmy podpalić Polski! - pisze były prezydent, zachęcając do sprzeciwienia się narracji, która "szarga wartości zwycięstwa naszej Solidarności". Tym razem na pomoc Kościoła liczyć nie możemy. Tym razem to demokratycznie WYBRANI PRZEDSTAWICIELE I STRUKTURY gwarantujące przestrzeganie prawa w demokratycznym państwie, muszą wykazać zdecydowanie odwagę. Mam nadzieję, że nie będę musiał jeszcze raz organizować skutecznego porządkującego działania. Mamy państwo - wolną Polskę! Byłem zawsze gotów walczyć o wartości i dziś jestem gotów bronić naszych osiągnięć. Szanujmy Polskę i jej instytucje!

Instytut Lecha Wałęsy

Cukiernik, Antoni P.: Dotacje unijne od kuchni Antoni P., który pracuje w jednym z urzędów marszałkowskich, zgodził się anonimowo opowiedzieć „Najwyższemu CZASOWI!”, jak od kuchni wygląda kwestia realizacji dotacji unijnych.

NCZAS: Czym konkretnie zajmują się urzędnicy od dotacji w urzędzie marszałkowskim? GOŚĆ: Ja zajmuję się autoryzowaniem wniosków o płatność zgodnie z procedurami i zaleceniami instytucji zarządzającej, jaką jest Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Są to projekty realizowane w ramach Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich (PROW) 2007-2013 o wartości 3,2 mld euro na cały okres programowania. W programie tym są cztery tzw. osie: trzy osie twarde, dotyczące inwestycji, na przykład budowa kanalizacji, świetlic, chodników, remonty kościołów, wyposażenie świetlic, placów zabaw, oraz oś miękka, której celem jest przede wszystkim aktywizacja mieszkańców, na przykład poprzez łączenie czynników kulturowych, historycznych – między innymi mogą to być szkolenia z makijażu, malowania na szkle czy jedwabiu itd. Wydział Wdrażania w urzędzie marszałkowskim zajmuje się przyznawaniem dotacji, a pracownicy w Wydziale Autoryzacji Płatności zajmują się weryfi kacją wniosków beneficjentów o dotacje unijne pod względem formalnym, merytorycznym, rachunkowym. We wniosku o przyznanie pomocy benefi cjent szczegółowo opisuje, co zamierza zrobić i jakie cele zostaną zrealizowane – muszą one być zgodne z programem unijnym, w ramach, którego realizowana jest dana operacja. Wydział Autoryzacji Płatności otrzymuje wnioski o płatność po zrealizowaniu projektu unijnego – beneficjent składa wniosek, kosztorysy, faktury, umowy i inne dokumenty, które potwierdzają realizację projektu. Projekty w ramach PROW nie mogą być projektami komercyjnymi. Sprawdza się, czy wszystko jest dobrze. Jeśli coś się nie zgadza, to wysyłana jest wizytacja, która sprawdza, czy stan faktyczny jest zgodny z przedłożoną dokumentacją rozliczeniową. Jeśli jest w porządku, to wypłacane są środki, a jeśli nie, to odmawia się wypłaty. We wszystkich urzędach marszałkowskich jest taka sama struktura urzędnicza.

Czy unijne dotacje są dobrze wydawane? Uważam, że polska mentalność nie jest przystosowana do unijnych dotacji i nadal każdy postępuje zgodnie z zasadą, „co większe niż wesz, do kieszeni bierz”. Trzeba wszystko kontrolować na każdym kroku, ponieważ niestety często zdarzają się przekręty. Niektóre projekty mają fajne cele, dają ludziom dużo możliwości, ale Polak nie jest z natury uczciwy i nie tak dokładnie zasady są przestrzegane. Na przykład wybudowano remizę, hotel albo parking zamiast świetlicy. Były przypadki, że zrobiono krótszy chodnik, ale dodatkowo wybudowano zjazd do burmistrza do domu. Teraz wszystkie projekty są kontrolowane i wszystko wychodzi na jaw. Czasem benefi cjent dogaduje się z urzędem i wadliwy projekt jest zatwierdzany, a środki nie są ucinane. Największą porażką są w tzw. lokalne grupy działania (LGD). Moim zdaniem, jest to kompletnie nieprzystosowane do polskiego rynku. Na danym terenie jest tworzona LGD (stowarzyszenie lub fundacja), która dostaje grube pieniądze na swoje funkcjonowanie, w 100 procentach refundowane. Za te pieniądze kupują sprzęt, zatrudniają ludzi, szkolą się w ramach PROW. Wygląda to tak, że stowarzyszenie zakładają Kowalski z Nowakiem, którzy mają swoje firmy, i potem, jako szefowie stowarzyszenia robią we własnych firmach zakupy, wynajmują sobie biura, które następnie remontują, organizują wyjazdowe szkolenia – za unijne pieniądze. Tworzone są sztuczne warunki, w LGD zatrudniane są całe rodziny, znajomi. Najgorsze jest to, że mamy związane ręce, gdyż Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi oraz Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa nic z tym nie robią (brak uregulowań prawnych dla realizowanych działań). Urząd marszałkowski pyta, dlaczego tak to wygląda, a oni odpisują, że wszystko jest zgodne z prawem, co jest prawdą. Może instytucje zarządzające umyślnie nie wydają odpowiednich wytycznych, które mogłyby uzdrowić tę sytuację? A na LGD idą duże pieniądze, bo refundacja – jak mówię – jest 100-procentowa. Okazuje się, że cel dotacji, czyli ożywienie całej gminy, wdrażanie innowacyjnych pomysłów, nie ma dla nich żadnego znaczenia. W ramach LGD wszyscy mieszkańcy danej gminy mogą składać wnioski – mniejsze, większe, na agroturystykę, szlaki turystyczne, aktywizację kobiet na wsi, stroje ludowe – i mieszkańcy rzeczywiście wysyłają wnioski do LGD, które prowadzą rekrutację, jednak w rezultacie i tak pieniądze otrzymują znajomi znajomych LGD.

Czy unijne projekty są racjonalne i potrzebne? Na przykład inwestycje infrastrukturalne, szkolenia? Jak to wygląda od kuchni? Uważam, że tak, dlatego że mieszkam na wsi i wiem, że tu nic się nie dzieje. Moja gmina ma zawsze ważniejsze cele. Projekty, które składają stowarzyszenia, mogą być współfinansowane przez Unię Europejską – na przykład remont świetlicy, organizowanie festynów, zakładanie telewizji internetowej. Są takie gminy, w których zawsze dochodzi do rozbieżności między wykonaną inwestycją a przedłożoną dokumentacją, ale korzystają ze znajomości w urzędzie marszałkowskim i projekty takie przechodzą. Wszystko zależy od tego, jaka partia rządzi – o przyznaniu lub nieprzyznaniu dotacji decyduje układ polityczny, a nie wartość merytoryczna projektu czy uczciwość wniosku. Z kolei regionalne programy operacyjne (RPO) mają na celu podniesienie poziom życia mieszkańców oraz poprawić konkurencyjność regionu. We wnioskach w ramach RPO trzeba między innymi wykazać innowacyjność na poziomie regionalnym i na poziomie firmy. Trzeba coś wykombinować na siłę, bo za to dostaje się punkty. Wysyła się wniosek do Naczelnej Organizacji Technicznej, która wydaje „niezależne” opinie o innowacyjności. I tak jak w każdej instytucji, tak i tu można coś załatwić (pod nazwą jakiś superinnowacyjny system operacyjny). Często nierealne jest spełnienie kryteriów przez mikroprzedsiębiorstwa w ramach innowacyjnych projektów. Przekracza to ich możliwości inwestycyjne. Zaznaczam, iż w każdym województwie są inne kryteria – i tak na przykład łatwiej dostać dotację w województwach słabiej rozwiniętych.

Czy można podać przykłady marnotrawstwa? Moim zdaniem, całe LGD to są pieniądze wyrzucone w błoto. Nic nie idzie na te górnolotne cele zapisane w programach. No, ale to nie wina programu, tylko nas samych. Przykład idzie z góry – kradną na górze, to i kradną na dole.

Ile osób pracuje w urzędzie marszałkowskim tylko w związku z dotacjami? Czy to jest racjonalne? W Wydziale Wdrażania pracuje 10 osób, w Wydziale Autoryzacji Płatności 11 osób, w Wydziale Kontroli osiem osób. Z kierownikami i dyrektorami łącznie są to 34 osoby, które zajmują się wyłącznie Programem Rozwoju Obszarów Wiejskich. Są to stanowiska, działy stworzone wyłącznie pod unijne dotacje. Nasze wynagrodzenie jest refundowane w 80 procentach z Unii Europejskiej, ale podatek odprowadzany przez pracowników już idzie do kieszeni polskiego fiskusa. Gdyby nie dotacje unijne, osoby te nie pracowałyby na tych stanowiskach.

Jak wysoki jest koszt pozyskania unijnych dotacji na przykładzie dotacji, którymi zajmuje się urząd marszałkowski? Dla beneficjenta jest to korzystne, bo z inwestycji dostaje zwrot w wysokości od 50 do 100 procent, w zależności od projektu. Tylko w nielicznych gminach są zatrudniani specjalni pracownicy w celu pozyskiwania dotacji, a w większości gmin zajmują się tym stali pracownicy. Koszty pisania wniosków mogą być spore, jeśli wykorzystuje się do tego specjalistyczna firmę. Wnioski są złożone i na wszystko musi być mnóstwo podkładek. Wnioski dla przeciętnego człowieka mogą być skomplikowane: dokumenty, załączniki – cały segregator, czasem kilka segregatorów, w zależności od programu. „Papierologia” zaczyna się na etapie realizacji projektu. Co prawda w ramach PROW mało wniosków jest odrzucanych, ale już w RPO przechodzi zaledwie około jednej czwartej wniosków o dotacje. W przypadku przedsiębiorstw wnioski o dotację często piszą specjalistyczne firmy, które najpierw biorą pieniądze za napisanie, a potem dodatkowe prowizje, kiedy wniosek zostaje zatwierdzony. To są duże koszty dla przedsiębiorstw. Często przedsiębiorcy wydają mnóstwo pieniędzy na przygotowanie wniosku, potem czekają na jego zatwierdzenie, wstrzymują na kilka miesięcy inwestycję, a potem okazuje się, że wniosek nie przeszedł. W programach realizowanych przez Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa na zatwierdzenie wniosku czeka się do ośmiu miesięcy. Ale jest to ryzyko przedsiębiorcy, na które świadomie się decyduje. No i strata dla gospodarki, która tyle miesięcy musi czekać na inwestycję. Dziękuję za rozmowę. Tomasz Cukiernik

Media powinny być głosem narodu Z JEm. ks. kard. Stanisławem Nagim rozmawia Małgorzata Pabis

Podczas niedawnej rozmowy z “Naszym Dziennikiem” Ksiądz Kardynał dokonał diagnozy sytuacji w Polsce. Zauważył, że mamy do czynienia z przepoczwarzającym się marksizmem, któremu towarzyszy, niestety, paraliż Narodu, katolików. Czy marsze przeciwko dyskryminacji Telewizji Trwam świadczą o pewnym przebudzeniu społeczeństwa? - Zanim odpowiem na to pytanie, nakreślę może tło, jak widzę sytuację panującą w Narodzie. Tego, co dziś się dzieje, nikt, bowiem się nie spodziewał. Relacje międzyludzkie są wybitnie skomplikowane i zróżnicowane. Dotyczy to także relacji w porządku religijno-światopoglądowym. Po raz pierwszy, bowiem od bardzo długiego czasu – z pominięciem hitleryzmu i komunizmu – na powierzchni stosunków państwo – Kościół zaistniał fenomen walki, i to walki spowodowanej przez państwo. Można wyliczać cały szereg przejawów tej walki i można domyślać się różnych jej powodów i celów. Jedno jednak jest pewne i bolesne, że ani państwu, ani Kościołowi to nie wychodzi na dobre.

Wyrazem tego jest fakt, właściwie dotąd nieznany, że ludzie tak licznie wychodzą na ulice ze swoimi postulatami. - Wychodzą godnie, spokojnie, ale wychodzą z jasnym programem i wyraźnymi żądaniami. Do tego dochodzi jeszcze to, że ci ludzie na ulicach Polski są wyjątkowo liczni i wciąż ich przybywa. Ta okoliczność dla człowieka o zdrowym rozsądku nie może nie oznaczać, że dzieje się coś złego. Kościół to dostrzega, ale mamy wątpliwości, czy dostrzega to państwo. Zwłaszcza, jeśli państwo zdaje się za tym stać. A niektóre elementy tego konfliktowania się z Kościołem są wyjątkowo wyraziste, jednoznaczne.

Co Księdza Kardynała szczególnie niepokoi? - Mam tu na myśli sprawy programów szkolnych, odszkodowań, które należą się Kościołowi, a przede wszystkim walkę o suwerenność myślenia w Narodzie.
Jednym ze słów, które się dziś najczęściej powtarza, jest “demokracja”, a więc rządy narodu. Pozory tej demokracji mamy dziś w Polsce zachowane przez wybory, przez rząd, który pochodzi z tych wyborów, ale, niestety, ten rząd nie mieści się w kategoriach demokracji. Dlatego że demokracja to rządy narodu, który jest suwerenem, i to, czego on pragnie, powinno być zadaniem i programem rządu. Tymczasem widzimy tłumy na polskich ulicach protestujące przeciwko łamaniu podstawowego prawa, jakim jest prawo do wolnego słowa, a konkretnie prawa Telewizji Trwam do znalezienia się na multipleksie. Na obecnym etapie sposób traktowania tej katolickiej telewizji trzeba nazwać bezczelnym i prawnie podejrzanym.

Jakie mogą być skutki społeczne takiego postępowania władzy? - Ten stan rzeczy – na obecnym etapie – nie może nie być powodem głębokiego bólu katolickiego społeczeństwa. Implikuje, bowiem postawę rządu, którą można i trzeba nazwać sobiepaństwem, traktującym społeczeństwo katolickie w sposób niesprawiedliwy. Ten stan napięcia spowodowanego nie przez Kościół, a przez państwo i – powiedzmy otwarcie – przez rząd jest nie tylko bolesny i uwłaczający społeczeństwu katolickiemu, ale równocześnie wręcz ryzykowny. Wychodzenie społeczeństwa na ulice – trzymane w ryzach, uporządkowane – może z tych ryzów łatwo się wymknąć i nikomu nie trzeba mówić, czym to może grozić i co może oznaczać. W tym właśnie momencie rodzi się głęboka troska o państwo, o koszty, które może ono ponieść w przypadku dojścia do stanu wybuchu. Kościół nie chce konfliktu, ale Kościół nie może milczeć, gdy spotyka go krzywda. Kościół nie będzie milczał, bo nie może milczeć, jeżeli idzie o zagrożenie młodego pokolenia przez program szkolny, który wypiera jego poglądy i odziera go z patriotyzmu. Warto przypomnieć, że głos Kościoła dążący do załagodzenia konfliktu już się pojawił. Jego wyrazem był słynny list ks. abp. Józefa Michalika, przewodniczącego KEP. Ten wymowny sygnał, niestety, nie został dobrze zrozumiany. Dlatego trzeba postawić pytania: Jak długo może trwać obecny konflikt?, Jak długo wytrzyma taką sytuację tylekroć już doświadczone społeczeństwo? Na te pytania może odpowiedzieć tylko państwo, i to jednym pociągnięciem pióra, przywracając Telewizji Trwam należne jej prawa stanowiące nieocenione dobro dla katolickiej społeczności polskiej.

Na całym świecie dostrzegalna jest pewna silna tendencja do łamania wolności religijnej. Episkopat USA wydał ostatnio dokument, w którym wezwał katolików do nasilenia modlitw i działania publicznego. Wcześniej księża biskupi za oceanem podjęli inicjatywę dnia pokutnego za prezydenta Obamę. Czy nie nadszedł moment, aby i u nas ten głos świeckich i pasterzy Kościoła był mocniejszy? - Pytanie jest bardzo dobre i mogę na nie odpowiedzieć jedynie w sposób twierdzący. Kościół powołany jest do tego, żeby sięgać po środki religijne i nadprzyrodzone. A ponieważ dziś walka toczy się o sprawy jak najbardziej dotyczące Boga i religii, to taka społeczno-religijna inicjatywa byłaby jak najbardziej wskazana. Wiemy, że coś w tej dziedzinie się dzieje, bo prężnie działa Krucjata Różańcowa w intencji Ojczyzny. Warto podążać tym tropem.

Dlaczego władza tak konsekwentnie odmawia Telewizji Trwam koncesji na multipleksie? - Żyjemy w erze mediów. Dawniej rządziły światem armaty, polityka czy wojna. Teraz rządzi sposób modelowania myślenia ludzkiego, bo to myślenie ludzkie stoi bardzo blisko działania. Wystarczy odpowiednio umodelować sposób myślenia ludzi, a osiągnie się efekt w postaci działania. Media dziś mogą wmówić ludziom niemal wszystko i wszystko zagłuszyć. Niestety, są takie, które to robią. Dlatego tak ogromna jest rola mediów katolickich, a szczególnie Telewizji Trwam. To właśnie te media w sposób jednoznaczny i prawdziwy mówią do Polaków i uczą, jak naprawdę powinno wyglądać ich życie.

Jakie słowa Ksiądz Kardynał chciałby przekazać uczestnikom sobotniego marszu? - Można wyrazić tylko satysfakcję i ogromną radość, ponieważ stanowi to oznakę budzenia się społeczeństwa. Już nie można kierować nim hasłami partyjnymi. Naród jest siłą. Jeżeli Naród przemówi, to się liczy. Media powinny być głosem Narodu. Wychodzenie ludzi na ulicę jest wyrazem tego narodowego zapotrzebowania. Kiedy Naród nie może już inaczej upomnieć się o swoje, wychodzi z żądaniami na ulicę? To, co do tej pory udało się przekazać w tym werdykcie ulicy, jest szczególnie ważne, a to jest zasięg tego protestu, który wciąż rośnie. Świadczy to o tym, że sprawa dotarła do duszy polskiej i byle, czym tego głodu prawdy Polaków się nie uspokoi. Obecny rząd i jego przywódcy powinni zdać sobie z tego sprawę. Dziękuję za rozmowę.

21 kwietnia 2012 Minister Jacek Vincent Rostowski a sprawa lodów… Człowiek przysłany do Polski z Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego z Budapesztu, popierany przez Platformę Obywatelską, z Uniwersytetu finansowanego przez największego dobroczyńcę „ ludzkości”, pana Georga Sorosa, honorowego patrona „polskiej” Fundacji Batorego z panem Aleksandrem Smolarem na czele.. Stawiam tezę: pan minister Jacek Vincent Rostowski jest człowiekiem pana Sorosa.. To jest coś niebywałego, żeby człowiek innego człowieka, wroga państw narodowych a zwolennika” społeczeństw otwartych”, co oznacza penetrowanie danego państwa na wskroś i wszerz- sprawował jedną z najważniejszych funkcji a w państwie polskim.. Zaczajony przy naszej kasie i pompuje w nią – jak tylko się da- pieniądze pochodzące z naszych kieszeni.. Samych odsetek od zaciągniętych „ bezmyślnie” długów- płacimy- dane na ten rok- uwaga! - CTYGB46 miliardów złotych(!!!!!) Tyle pieniędzy jest wyprowadzanych z naszych kieszeni rocznie, tylko na bazie płaconych odsetek od długów.. A składka do Unii Europejskiej- to kolejne 20 miliardów złotych rocznie.. Ile wyprowadzają tak liczne sieci handlowe- nie mam danych. Ile zarabiają zagraniczne banki?. Jakieś idiotyczne dorzucanie się do składki na Międzynarodowy Fundusz Walutowy w wysokości 8 miliardów dolarów..- 25 miliardów złotych..(!!!!) Czy to wszystko nie kwalifikuje się pod Trybunał Stanu? Pan profesor Marek Belka jest członkiem międzynarodowej Komisji Trójstronnej, tej samej, do której należał( należy!), pan Janusz Palikot. Trwa, niespotykany chyba nigdy w naszej historii - rabunek Polski i nas na wielką skalę! Czy po to były „ zmiany” w roku 1989? Ile jeszcze sposobów wyprowadzania pieniędzy wrogowie nas i Polski – wymyślą? Na ile nas jeszcze okradną? Taki dumny kiedyś naród, dzisiaj daje się poniewierać tzw.elitom.. To oczywiście nie są żadne elity- to są ludzie powiązani z zachodnimi instytucjami finansowymi, które głównie zajmują się wyprowadzeniem pieniędzy z określonego kraju.. Napadli i na nas.. I sprawują nad nami nadzór.. Dopilnowują nas jak bydło, które trzeba mieć na oku… I doić! Doić i doić w nieskończoność. I ciągle im mało! Bogactwo jest jak woda morska- im więcej jej się pije- tym bardziej chce się pić. A długów przybywa- minister Rostowski ograniczając wydatki państwa, nie robi tego z powodów, że tak powiem logicznych i dobrych dla nas wszystkich. Wydatków biurokracji nie ogranicza.. Ciągle zbiera [pieniądze, żeby zapłacić instytucjom finansowym poza granicami Polski.. Pracuje na rzeczy wyprowadzania pieniędzy... To jest jego rola, co widać gołym, że tak powiem okiem.. Pan minister rozważa nowelizację ustawy o podatku VAT.. Chodzi o podniesienie podatku VAT na lody z 5% do 8%.. Nie wiem, dlaczego nie na 23? Albo na 30% - o czym się napomyka gdzieniegdzie.. Rabować, gdy Polacy jedzą, jeżdżą, chodzą, mieszkają, oddychają... Dlaczego nie rabować, gdy liżą lody? Rabować oczywiście! Bo rabunek Polaków jest fundamentem III Rzeczpospolitej zbudowanej na porozumieniach w Magdalence i przy Okrągłym Stole.. Ma być różnie. Lody na ulicach tańsze - przy stolikach droższe.. A w bramach? No i w domu..? Te jedzone w domu powinny być najdroższe! Nich płacą więcej ci, którzy w wygodzie i domach pieleszach wpadli na pomysł, żeby sobie polizać loda. Polizać z Vatem. Ale jak spowodować, żeby sprawdzić, czy lody będą jedzone w domu, czy też na ulicy lub w bramie.. Jak to jak? Powołać Policję Lodową, tak jak jest Policja Drogowa, która zajmuje się głównie rabowaniem użytkowników dróg czy też Straż Drogowa i Miejska.. Niech kontrolują i sprawdzają! W ramach „Polski liberalnej” i przy okazji” Polski solidarnej”.. Większa kontrola ‘bydła, pardon- oczywiście” obywateli”, którzy mają wszelkie prawa, żeby ich kontrolować.. Można powołać Inspekcję Robotniczo- Chłopską.. O szczegóły należy zapytać pana generała Wojciecha Jaruzelskiego, którego pomysły kontynuują rządzący Polską ‘liberałowie’- już nie od siedmiu boleści, ale od boleści tysiąca. Już głowa boli „obywateli” od tych boleści.. Nie dość, że rabują - to jeszcze ze wszystkich stron- kontrolują. I ten podział: ONI- i MY! Nas jest więcej, ale ONI są zorganizowani.. Zorganizowani w gangi, zwane dla niepoznaki partiami politycznymi.. Jak to w demokracji przedstawicielskiej i obywatelskiej? Hieny i osły! Hieny robią z osłami, co tylko chcą.. Z podwyższonego VAT-u na lody, pan minister” łysy i jednocześnie rozczochrany” jak powiedział mój kolega z Lublina Marian Kowalski, zamierza przewidywalnie ściągnąć z miłośników lodów- dodatkowo 67 milionów złotych(!!!!) I on to robi dla głupich 67 milionów(!!!!) A dookoła marnotrawstwo na miliardy, państwowe kradzieże, ludzie zbudowali drogę- zwaną autostradą-- a firmy nie otrzymały wynagrodzenia.. To są dopiero demokratyczne rządy prawa! Raczej Lewa.! A tu głupie 67 milionów- i po nie pan minister wyciąga rękę. A jaka grupa w Polsce głównie liże lody? Bo rany liżemy wszyscy, oprócz biurokracji, budżetówki i firm zaprzyjaźnionych z władzą i funduszami unijnymi.. Dzieci! Najwięcej lodów zlizują dzieci! I pan minister ma czelności podnosić dzieciom podatek na lody, tak jak VAT na ubranka dziecięce? Nie ma sumienia już dawno, ale, żeby do tego stopnia? Swoją córkę umieścił u pana ministra Sikorskiego, jako doradcę politycznego w Ministerstwie Spraw Zagranicznych.. Rozumiem, że jej praca ogranicza się do przesiadywania cały dzień w biurze i oglądania w telewizji tego, co wyprawia z naszym krajem jej ojciec.. Jacek Vincet Rostowski.. Najlepszy Minister Finasów od 1989 roku. Najlepszy, jeśli chodzi o ogałacanie nas z pieniędzy.. Lepszego chyba nie było? Żaden mu nie dorównuje.. Może nam się poprawi jak zaczniemy handlować z Arabią Saudyjską, gdzie wybiera się pan premier Donald Tusk. Musi się znać na handlu, bo kiedyś, jako młody chłopak handlował na pchlim targi w Trójmieście, chyba tym samym czasie, kiedy czyścił kominy, jako student. JA - jako student - myłem szyby. I nosiłem szafy. Może, dlatego nie zostałem premierem? No i nie miałem założonej teczki przez SB, bo nie angażowałem się w nic politycznie... Pan Donald Tusk się angażował politycznie. A propos: czy Państwo wiecie gdzie jest jego teczka? W każdym razie jej nie ma.. A gdzie jest? Ja też chciałbym wiedzieć, i jeszcze dodatkowo, co w niej było…, że jej nie ma.. Tak jak nie wiadomo, co było w pomarańczowych skrzynkach z Tupolewa 154M( Military!) - wojskowego Tupolewa, potraktowanego, jako samolot cywilny.. Minister Rostowski desery lodowe, kawę i gotowe posiłki potraktuje zwiększonym VAT-em.. Obuchem Vatowskim.. Niech ci, co jedzą, wiedzą, kto o nich dba.. Większy VAT może spowodować mniejszy popyt na lody, co wyjdzie wszystkim na zdrowie, mniej kalorii, mniej tycia, mniej problemów zdrowotnych.. Tym bardziej, że z Wielkiej kiedyś Brytanii( pani Vincent ma paszport Brytyjski!, a jest w polskim rządzie!) dochodzą pomruki na temat podatku od „niezdrowego” jedzenia.. Lansuje te sprawę pan profesor Uniwersytetu Oksfordzkiego, niejaki Mike Rayner.. Im większy profesor - tym większy nonsens wymyśla.. Zwykły człowiek ma więcej zdrowego rozsądku.. Dlatego lubię rozmawiać z tzw. prostymi ludźmi.. Oni zachowują zdrowy rozsądek i nie mieli pozakładanych teczek, które potem poginęły.. A nie ma jak zaginiona teczka.. Tak jak Arka Przymierza.. Zawsze może się odnaleźć.. Bo przecież archiwa nigdy nie płoną! Przechodzą jedynie z rąk do rąk.. I te ręce rąbiące wszystko odwrotnie w stosunku do tego, co mówią usta.. I ustami zaprzeczaj wszystkiemu, co robią twoje ręce.. Taką mamy Polskę - i innej na razie nie mamy.. Jedynie sprawa lodów będzie wkrótce załatwiona. A lizaki?- panie rabujący ministrze. Jeszcze lizaki i guma do żucia.. No i wszelkiego rodzaju galaretki fantazyjne. Czego, jak czego, ale fantazji panu ministrowi nie brakuje? Ale nam już brakuje pieniędzy... WJR

Nasz Dziennik jak Gazeta Wyborcza – koszernego smrodu ciąg dalszy Już niczego nie muszę wyjaśniać i komentować, wyręczył mnie w tym wszystkim sam Nasz Dziennik ( z dn. 19.04.2012) zamieszczając tekst Marcina Austyna pod wiele mówiącym tytułem: „Bezkompromisowy jak Lech Kaczyński”

A więc zasłonki już opadły i Nasz Dziennik idzie na całość, idzie oczywiście w sutannie, z obrazem Matki Boskiej Jasnogórskiej na piersiach, z Krzyżem w jednej, a z różańcem w drugiej ręce. Tak wygląda medialna pała żydostwa anglosaskiego, która bez wytchnienia grzmoci poczciwe umysły ogromnej większości kompletnie nieświadomych politycznie polskich katolików. Dotyczy to nie tylko Naszego Dziennika, ale także wszystkich pozostałych medialnych dzieł o.Tadeusza Ryzyka. Dwa poniższe fragmenty artykułu M.Austyna wyjaśniają nam wszystko.

„Lech Kaczyński należał do wąskiej kategorii polityków, którzy swoje działania opierali na takich zasadach jak niezłomność, wierność, lojalność, uczciwość, patriotyzm.”

„(…)Jak ocenił prof. Krasnodębski, czasem poważnej polityki w Polsce był czas prezydentury Lecha Kaczyńskiego, który nie bał się podejmować trudnych kroków politycznych także na arenie międzynarodowej (jak np. interwencja w Gruzji). Realizował swoją wizję polskiej polityki zagranicznej wbrew atakom w kraju i za granicą. Jak dodał, takich ludzi z pokolenia Lecha Kaczyńskiego było więcej, a ich niezłomność była widoczna w czasach PRL. Obecnie jednak wielu z nich się poddało? Lech Kaczyński pozostał sobą. – Nigdy nie zapomniał swoich solidarnościowych korzeni, nie zapomniał, że jako profesor prawa ma stać na jego straży i chronić ofiary przestępstw, a nie ich sprawców, nie uginał się pod naciskiem mediów, pozostał sobą. Pozostał wierny sobie w swoim myśleniu o Polsce – mówił. Jak dodał, był on niezłomnym prezydentem wolnych Polaków? (…)”

Istotnie, Lech Kaczyński był bezkompromisowy i niezłomny w swojej politycznej działalności. Wynegocjował, podpisał i ratyfikował traktat lizboński, czyli zrzekł się w imieniu Polaków suwerenności Polski na rzecz obcego podmiotu prawa międzynarodowego, jakim od chwili wprowadzenia w życie tego traktatu stałą się UE. Lech Kaczyński złamał w ten sposób Konstytucję RP i przysięgę prezydencką, innymi słowy dopuścił się zdrady Narodu i Państwa. Działał z determinacją na rzecz odbudowy żydowskiego życia religijnego i świeckiego w Polsce. Wspierał zaangażowanie Polski w agresji na Irak i Afganistan w interesie Żydów z Izraela i ze światowej żydowskiej finansjery z USA. Nie szczędził wysiłków by uczynić z Rosji największego wroga Polski. Dariusz Kosiur

Tusk rozpoczął burzenie kultu Lecha Kaczyńskiego Ziemkiewicz „„A co może, kurwa mać, wynikać z oficjalnych materiałów śledztwa, jak w nich gówno w ogóle jest?! „ Tusk, Sikorski, Szejnfeld, elita polityczna II Komuny przegrała strategiczną walkę o mit, o legendę, o tożsamość Polaków. Przez kilkanaście lat istnienia II Komuny propaganda politycznej poprawności budowała atmosferę bezsilności, bezradności, słabości Polaków wobec oligarchii, elit, wobec przemocy intelektualnej, ekonomicznej, podatkowej. Zmuszano ich terrorem propagandowym do przyjęcia nowej religii politycznej, politycznej poprawności. Mieli być nowym chłopstwem pańszczyźnianym użyźniającym swoim potem bogactwo „nowych komuchów „ III RP. Oligarchia II Komuny próbowała narzucić Polakom obrzydliwy, celowo ich poniżający kult „ Bolka „. II Komuna poniosła klęska. Cudowna wundrwaffe II Komuny, Palikot rzęzi, Polacy nie chcą być terroryzowani przez lewackich fanatyków. Lech Kaczyński, jego postać przestała być obojętna. To wokół jego mitu, legendy, klechdy przebiega linia ideologicznego frontu. Ten mit to współczesna reduta Ordona, Kamieniec Wołodyjowskiego w bezwzględnej wojnie na gruzowiskach przestrzeni polskiej świadomości społecznej. Sygnał do poniewierania, hańbienia, obrzucania błotem pamięci Lecha Kaczyńskiego został dany. Wystarczy otworzyć jakąkolwiek stacje, gazetę brunatnych mediów, aby się o tym przekonać. Wylewanie kubłów pomyj na głowę Lecha Kaczyńskiego to faktycznie nurzanie w błocie, w łąjnie Polaków. Jako motto, mam nadzieje, że nieaktualne przytoczę słynne obrazoburcze, agresywne, ale na pewno kultowe słowa Ziemkiewicza „„A co może, kurwa mać, wynikać z oficjalnych materiałów śledztwa, jak w nich gówno w ogóle jest?! „.....”Żeby nie zburzyć tego porządku, żeby żyć normalnie, staliśmy się − Polacy − świniami, gremialnie lejącymi od miesięcy na groby naszych wielkich rodaków, porozrywanych w rozbitym samolocie, i na zagadkę ich śmierci „...(więcej) Marek Mojsiewicz

SEREMET PODWAŻYŁ PRACE KOMISJI MILLERA? Pan prokurator Seremet uraczył nas dzisiaj wywiadem, w którym dość nieudolnie starał się zdezawuować ustalenia Zespołu Parlamentarnego, a zdezawuował de facto prace komisji Millera. Pan prokurator nie pierwszy już raz wychodzi naprzeciw oczekiwaniom rządzących, którzy popadli w niemałe kłopoty i zdają się rozpaczliwie, pokazując kły, zwierać szeregi i wołać na ratunek, kogo popadnie. Wszyscy pamiętają zapewne tę przedziwną konferencję z 1 kwietnia 2011 roku, kiedy prokurator Seremet ogłosił, że zamachu nie było i już. W udzielonym dzisiaj wywiadzie jest tyle emocji oraz sprzeczności, że aż wydaje się to niegodne urzędu prokuratorskiego. Prokurator powinien być twardy, swoje emocje trzymać na wodzy, a nie zachowywać się, jak rozemocjonowany chłopak, któremu nie udał się mecz. Zresztą w ogóle z prokuratorami prowadzącymi śledztwo smoleńskie jest jakiś problem. A to któryś nakrzyczy na wdowę, inny zaklina się w akcie rozpaczy, że nie jest zdrajcą, wreszcie następny z powagą stwierdza, że nie możemy wysuwać daleko idących żądań, bo Rosja to mocarstwo. Pan prokurator Seremet wypowiadając się na temat tez sformułowanych przez ekspertów ZP, którzy zgodnie twierdzą, iż wiele wskazuje na możliwość zamachu w Smoleńsku, pyta:

”Czy można formułować tezy kategoryczne, nie mając wraku i czarnych skrzynek?”. Byłoby to nawet zasadne pytanie, w pełni logiczne, gdyby nie tragikomiczny jego wydźwięk w kontekście prac komisji Millera. Otóż tak się złożyło, że to właśnie komisja J. Millera kategorycznie i jednomyślnie stwierdziła bez specjalistycznych badań wraku, że zna przyczyny katastrofy. Nie mając pełnego dostępu ani do czarnych skrzynek, ani do wraku, ani do miejsca katastrofy, o czym można przeczytać w „Uwagach RP do raportu MAK”. Właśnie z tego dokumentu, na pierwszych kilkunastu stronach (tabelki) można się dowiedzieć między innymi, że strona polska nie otrzymała ani wyników ekspertyz technicznych (oprócz próbek paliwa, olejów), ani dokumentacji fotograficznej wraku. To jest jedna strona medalu. Badań wraku (chodzi o specjalistyczne badania, pobranie próbek, analiz, a nie oglądanie wraku) nie wykonali polscy biegli, o czym sami napisali w piśmie – skardze do ministra Grabarczyka dnia 2 lutego 2011 roku (Biała Księga, str. 142):

„Polski akredytowany nie zapewnił także polskim ekspertom badającym wrak rozbitego samolotu TU-154M możliwości dokończenia prac przed zniszczeniem i wywiezieniem jego szczątków przez przedstawicieli Federacji Rosyjskiej. Działanie to stanowiło niedopełnienie obowiązków nałożonych na Edmunda Klicha w związku z wyznaczeniem go na akredytowanego przedstawiciela przy komisji rosyjskiej oraz działanie na szkodę Rzeczpospolitej Polskiej poprzez utracenie możliwości przeprowadzenia powyższych badan, z których każde może mieć kluczowe znaczenie dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy TU-154M. (…). A zatem pan prokurator Seremet jest w błędzie – polscy biegli nie badali wraku, a jedynie przez kilka godzin go sobie oglądali. Później, jak sami piszą, wrak zaczęto wywozić z miejsca katastrofy i już nie mieli okazji go zbadać. Eksperci uznali, że każde z badań może mieć kluczowe znaczenie dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Dlaczego zatem z takim uporem politycy z premierem rządu na czele, prokurator generalny oraz członkowie komisji Millera twierdzą, iż wszystko zostało zbadane i wyjaśnione? W odniesieniu do cytowanego wyżej pisma, brzmi to, co najmniej kuriozalnie.Pozostała też kwestia wybuchu na pokładzie Tupolewa. Jak zbadano, że do niego nie doszło? O tym też mówił prokurator generalny:

„Rosjanie badali wrak i wybuch wykluczyli”. Gdyby nie tragizm całej sytuacji, byłoby to nawet śmieszne: jeden z podejrzanych, potencjalny sprawca sam bada wrak i sam wyklucza jedną z hipotez. To tak, jakby domniemany zabójca sam zbadał narzędzie zbrodni, po czym nikogo doń nie dopuszczając stwierdził, że nie mam na nim jego odcisków palców. Prokurator też w dość specyficzny sposób odniósł się do badań i konkluzji doktora Szuladzińskiego, eksperta ZP, który analizował zgodnie ze swoimi kompetencjami, wygląd poszczególnych odłamków, szczątków samolotu i na tej podstawie doszedł do wniosków, iż nasz samolot rozerwała eksplozja kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Na pytanie dziennikarza, co powie na temat wygięcia blach, specyficznego ułożenie szczatków, pan prokurator odpowiada w sposób zdumiewający:

„Ale chciałbym usłyszeć: jaki środek detonujący spowodował wybuch?” Odpowiedź niestety nie zadowala i rozczarowuje. Poważni eksperci na raport poważnych naukowców staraliby się odpowiedzieć poważnie i na temat, a przede wszystkim używać merytorycznych argumentów. Jeżeli uznają, że doktor Szuladziński jest w błędzie, to zamiast serwować opinii publicznej stek kłamstw, pomówień i histerii, należałoby przedstawić swoje kontrargumenty, wyłożyć badania, ekspertyzy i wyjaśnić kilka kwestii: dlaczego burty kadłuba są wywinięte na zewnątrz, jakby coś rozsadziło samolot od środka; dlaczego szczątki są w tak przedziwny sposób rozczłonkowane; dlaczego kokpit wylądował w pozycji normalnej, a część kadłuba w odwróconej, dlaczego wnętrze skrzydła zostało pozbawione wewnętrznej konstrukcji – dźwigarów, których wytrzymałość jest porównywalna do wytrzymałości konstrukcji mostów; dlaczego skoro skrzydło zderzyło się z brzozą ma nienaruszone sloty, jakby ktoś jest urwał „od tyłu”; dlaczego na miejscu zdarzenia są tysiące odłamków. Tych pytań jest więcej. Niech panowie eksperci nie zasłaniają się politykami, prokuratorami, tylko niech z otwartą przyłbicą wyjdą i wyjaśnią choćby te poruszone wyzej kwestie. Niech wyłożą cały materiał zdjęciowy i video, dokumentujący wykonywane przez nich na miejscu czynności wokół wraku, badania, pobieranie próbek.

Dostajecie panowie pensje z naszych podatków i to całkiem niemałe, dlatego nam, jako waszym pracodawcom należą się rzetelne wyniki waszej pracy. Czekamy.

http://wyborcza.pl/1,75478,11576169,Prokurator_Seremet__Wybuchu_w_tupolewie_nie_bylo.html

http://www.naszdziennik.pl/zasoby/smolensk/bialaksiega.pdf

http://www.naszdziennik.pl/zasoby/raport-mak/comment_polsk2_opt.pdf

Martynka

Reforma parodii czy parodia reformy, czyli wszyscy na policję Forsowane przez rząd premiera Tuska wydłużenie wieku emerytalnego do 67 lat przedstawiane jest, jako posunięcie konieczne. Rząd stara się zmobilizować w tym celu zastępy pożytecznych idiotów, aby przed kamerami i mikrofonami potwierdzili, że żyjemy dłużej, wobec czego oczywiste jest, że… Nie brak też ekspertów w blogosferze połykających haczyk rzekomego rozsądku i przyznających, że protestowanie przeciwko wydłużeniu wieku emerytalnego graniczyłoby ze wstecznictwem. No, bo przecież w innych krajach, yadda, yadda, … i tak dalej. Tymczasem wydłużanie wieku emerytalnego idzie jak po grudzie, bo nie ono samo jest problemem. Problemem głównym jest zerowa wiarygodność rządu Tuska. Niepopularny rząd wymusza niepopularne posunięcie, które powinno iść dopiero na samym końcu, zwieńcząc sensowną i kompleksową reformę emerytalną. Warunkiem takiej reformy jest konsensus społeczny, co do jej celów i metod. Warunkiem takiego konsensusu zaś jest równomiernie, demonstracyjnie nawet sprawiedliwe rozłożenie ciężarów reformy. Pokazanie, że niepopularna medycyna będzie aplikowana powszechnie i bez wyjątków. Żelazne, przejrzyste reguły dla wszystkich. To jest warunkiem jej akceptacji i sukcesu. Tymczasem rząd Tuska wybrał drogę całkowicie odmienną – drogę półśrodków i rozgrywania jednych grup przeciwko innym. Obawiając się najwyraźniej reakcji aparatu siły nie zrobił praktycznie nic, aby ukrócić niespotykane gdzie indziej przywileje emerytalne służb mundurowych. Nadal, do grudnia przynajmniej, 20-letni gość może zameldować się do pracy na policji i nadal dostać tę samą wczesną emeryturę mundurową, co setki tysięcy jego starszych kolegów. A co po grudniu? A po grudniu aplikant odsłuży swoje 15 lat i wycofa się na emeryturę, aby żyć na koszt innych lekko licząc 30 lat. I to ma być reforma? Być może w dodatku swoje prawa do takiej państwowej szczodrości nabędzie pałując po ulicach rodaków, którzy będą protestować zmuszani, aby na tę jego emeryturę tyrać o 30 lat dłużej. Rząd Tuska nie zdobył się nawet na symboliczny gest pokazowego odebrania emerytur mundurowych którejś z pomniejszych klik, nagłaśniając resztę, jako wyjątek. Innym elementem siły, którego rząd Tuska się boi i dlatego go nie tknie choćby długą tyczką są emerytury górnicze. Wspomnienia palonych opon i wywożenia na taczkach muszą być jak widać świeże, więc lepiej nie ryzykować. Wydłużanie wieku emerytalnego z jednej strony przy jednoczesnym pozostawieniu tych kwiatków jest odbierane, jako kpina, nie żadna reforma. Na konsensus społeczny w sprawie emerytur liczyć może tylko leader, który wszystkie te przywileje branżowe usunie. Który przekona społeczeństwo, że wyrzeczenia i ból reformy mają sens i że będą rozłożone równomiernie? Bojąc się dotknąć drażliwej sprawy emerytur mundurowych i górniczych rząd Tuska angażuje się w widoczną dla wszystkich pseudo reformę. Nie dziw, że ci zmuszani do dłuższej pracy by utrzymywać uprzywilejowane rzesze tych, którzy już nie muszą protestują słusznie. DwaGrosze

Kto jeszcze musi zginąć by władza, która ma w Polsce wszystko, zatrzymała tę jątrzącą, prowadzącą do przemocy, mowę nienawiści? Pan premier ma pod swoją, niepodzielną, władzą Sejm, Senat, rząd, policję, wojsko, służby specjalne, straże miejskie większości miast, wszystkie media elektroniczne, większość papierowych i co tam jeszcze w naszym państwie istnieje. Ale pan premier czuje się zagrożony. Prawie zaszczuty jest biedaczek - bo kilka transparentów było za słonych. Więc pan premier alarmuje, że ZŁY za chwilę zaatakuje. Zapowiada "odpowiednią reakcję państwa". Oczywiście niedookreśloną, tak by każdy podłożył tam treść taką, jaką podpowie mu wyobraźnia:

"Słowa, które padają w ostatnich dniach, mogą mieć swoje konsekwencje (...) i ci, którzy je dzisiaj wypowiadają - mówię o tych twardych słowach czasami pełnych nienawiści i agresji, słowach, które godzą bezpośrednio w serce Polski, w taki jednoznaczny interes narodowy Polski i Polaków - te słowa mogą mieć także niestety swoje praktyczne konsekwencje" - ocenił szef rządu. Tusk twierdzi, że w obliczu wypowiedzi, które "od kilkunastu dni wstrząsają Polską" ma poczucie "wojny na dwa fronty". "Żarty się kończą i głównym zadaniem polskiego rządu będzie zapewnienie takiego poczucia bezpieczeństwa wszystkim Polakom, nie tylko wobec kryzysu, ale także wobec kryzysu politycznego, którego jesteśmy świadkami. Mam nadzieję, że to uznanie, jakim jest ta nagroda, będzie dodatkową motywacją" - podkreślił Tusk. Wszystko to ma wzbudzić w obywatelach poczucie zagrożenia, rzekomej agresji ze strony opozycji. Ma zbudować presję i poczucie, że coś trzeba zrobić. Poczucie, któremu poddany był Ryszard Cyba, który doszedł do wniosku, że musi zabić kogoś z PiS. Który szukał go na Krakowskim Przedmieściu, a tuż po zbrodni krzyczał: Chciałem zabić Jarosława Kaczyńskiego? Tylko fakt, że pozbawiony państwowej ochrony Kaczyński wynajął własną, uratowało mu wtedy życie. Ochronę tę zdjęto świadomie - bo dawało to dwa dni medialnej wrzutki. W każdym razie chcę wierzyć, że tylko o to chodziło. Umknęło komentatorom, że słowa te, podkręcające konflikt wewnętrzny do granic zapowiedzi wprowadzenia jakiegoś nowego stanu wojennego ten nasz pan premier, tak potężny, choć tak zaszczuty, wypowiedział w dniach, gdy zapadł wyrok za polityczny mord w Łodzi.

Wprawdzie "Gazeta Wyborcza" zasugerowała tytułem czytelnikom, że był to jakiś "morderca z biura PiS", ale fakty są takie, że był to "morderca w biurze PiS". Łódzki sąd apelacyjny utrzymał w mocy wyrok dożywotniego więzienia dla Ryszarda Cyby, który w październiku 2010 roku w łódzkiej siedzibie PiS zastrzelił Marka Rosiaka Cyba podczas ataku ranił nożem Pawła Kowalskiego. Dalej cytuję za "Rzeczpospolitą":

Do zbrodni doszło 19 października 2010 roku. Jak ustalono, Ryszard Cyba wtargnął z bronią w ręku do łódzkiej siedziby PiS? Ośmiokrotnie strzelił do znajdujących się w jednym z pokoi dwóch pracowników biura. Marek Rosiak został trafiony pięciokrotnie; zginął na miejscu. Później sprawca zaatakował Pawła Kowalskiego paralizatorem, powalił na ziemię i kilkakrotnie ranił go nożem. Napastnika obezwładnił strażnik miejski. Według świadków tragedii Cyba krzyczał, iż chciał zabić Jarosława Kaczyńskiego i "powystrzelać pisowców". Według śledczych motywem zbrodni była przynależność polityczna obu ofiar. Mężczyzna w śledztwie i przed sądem przyznał się do winy; według biegłych psychiatrów był poczytalny. Polskie media temat potraktowały marginalnie. Nie wracano do sprawy, choć przecież ten polityczny mord pokazuje, jakie mogą być konsekwencje nakręcania przez władzę i media spirali nienawiści. Nie pytano, dlaczego Stefan Niesiołowski w owych październikowych dniach rozdmuchał na cały kraj wymyślona opowieść o wcześniejszej wizycie w jego biurze mordercy? Było to kłamstwo. Nie zastanawiano się czy eskalacja straszenia opozycją, rzucania na nią kalumni przez wielkie media, budowanie napięcia nie powoduje, że słabsze jednostki czują się w obowiązku podjąć wyzwanie eliminacji "elementów antysystemowych", jak to określają publicyści. I dochodzą do wniosku, jak Cyba, że trzeba kogoś z PiS zabić. Nie. W tych dniach jedna z gazet poświęciła za to dwie kolumny na powrót do sprawy samobójczej śmierci Barbary Blidy. A pan premier, zamiast, co jest jego obowiązkiem, łagodzenia napięć, postanowił je eskalować. Zapewne doradcy propagandowi powiedzieli mu, że kompromitacja smoleńska i zbliżająca się katastrofa organizacyjna przed EURO 2012, wymagają odnowienia wojny z opozycją. Więc grzmi i atakuje. Kto jeszcze musi zginąć by władza, która ma wszystko, zatrzymała mowę nienawiści? Przestała bredzić o "pełzającym puczu" i ludziach, przed którymi trzeba bronić obywateli? By przestała zestawiać, jakże nieuczciwie, jeden czy drugi transparent z polityką redakcyjną wielkich mediów oddziałujących na miliony? Żeby było jasne: plakaty pokazujące kogokolwiek na szubienicy uważam za niegodne. Ale o premier i jego media mają władzę. Budowanie tu jakichkolwiek porównań jest absurdalne, rodem z propagandy komunistycznej, która ciągle straszyła, że opozycja solidarnościowa chce wystrzelać komunistów. I jak trzeba było to "Dziennik telewizyjny" pokazywał na to "dowody". A generał Jaruzelski czuł się "zaszczuty" prawie tak samo jak Aleksander Łukaszenko w sąsiedztwie i nasz dzisiejszy pan premier w pałacach swojej władzy. Michał Karnowski

Kaczyński: Mamy dokument, rząd wiedział. Przed tą prawdą Tusk nie ucieknie "Chcę poinformować, że mamy dokument z 27 stycznia 2010 roku, w którym wiceminister Kremer jest informowany o projekcie wyjazdu prezydenta Kaczyńskiego na uroczystości w Katyniu" - tak gość Przesłuchania w RMF FM Jarosław Kaczyński odpowiada premierowi, który stwierdził, że Lech Kaczyński nigdy nie zgłaszał chęci wspólnej wizyty w Katyniu. "Rząd o tym doskonale wiedział, można było jechać razem. To Tusk tego nie chciał" - mówi Kaczyński. "Tusk podjął wojnę z Lechem Kaczyńskim. Śmierć prezydenta była wynikiem tej gry. (...) Dziś Tusk będzie łgał, bo od tego, czy prawda wyjdzie na jaw, zależy jego życie i wolność" - dodaje szef PiS. Agnieszka Burzyńska: "Koniec z kłamstwem smoleńskim" - grzmi po raz kolejny premier i dodaje, że kłamcami są ci, którzy twierdzą, że to rząd i premier ponoszą odpowiedzialność za rozdzielenie wizyt, bo prezydent nie zgłaszał chęci wspólnej wizyty w Katyniu. Jarosław Kaczyński: Ja przede wszystkim chciałem poinformować państwa, że mamy dokument z 27 stycznia 2010 roku, w którym pan Andrzej Kremer, podsekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, jest informowany o projekcie wyjazdu z okazji 70. rocznicy mordu polskich jeńców wojennych w lesie katyńskim, wyjazdu prezydenta. Czyli, krótko mówiąc, rząd o tym świetnie wiedział. Sprawa była otwarta, można było jechać razem, Donald Tusk tego nie chciał. Gdyby pojechali razem, to z całą pewnością nie doszłoby do katastrofy. To jest poza jakąkolwiek dyskusją.

A nie było tak, że nikomu w Kancelarii Prezydenta nie zależało na takiej wspólnej wizycie, na pokazywaniu się z premierem Putinem w Smoleńsku wtedy? Na pewno byłby gotów jechać razem, tym bardziej, że wiedział, że taka jest opinia większości Polaków, przynajmniej połowy Polaków. Część uważała, że powinien polecieć sam.

Dlaczego nikt wtedy nie protestował, panie prezesie? Wie pani, proszenie się o wspólną wizytę było dosyć trudne, natomiast ja chcę tutaj powiedzieć o istocie rzeczy. Istota rzeczy była taka, że Putin podjął grę przeciwko prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. Donald Tusk zamiast tę grę odrzucić, bo już ona zawsze była nie do przyjęcia, gdyż nie wolno grać przeciwko własnemu prezydentowi, ale z okazji 70. rocznicy Katynia, to ta niestosowność - to już jest bardzo łagodne określenie tej gry - Donald Tusk ją z chęcią przyjął, taka jest prawda i Donald Tusk przed tą prawdą nie ucieknie. Tusk nie przyzna prawdy, będzie łgał tak, jak łga. To jest kwestia już nie tylko jego kariery politycznej, a jego życia, być może jego wolności, być może całego jego losu

Zdrajcy kontra zdrajcy, łgarze kontra kłamcy, polscy Hutu kontra polscy Tutsi, wojna, hańba - Ryszard Cyba niczego Was, polityków, nie nauczył? To jest demagogia, to, co pani w tej chwili spróbowała zastosować, bo pani nie bierze pod uwagę jednej rzeczy: kto tutaj ma rację. Kto żąda rzeczy normalnych w demokracji, a kto działa w sposób, który ani z praworządnością, ani z demokracją, ani godnością państwa czy suwerennością państwa nie ma nic wspólnego. Dopiero wtedy, jeżeli się to bierze pod uwagę, to można ten konflikt ocenić. Poza tym, pani też jeszcze zapomina o czymś innym, mianowicie to nie, Lecz Kaczyński podjął wojnę z Donaldem Tuskiem, tylko Donald Tusk podjął wojnę, mając za sobą potężny przemysł pogardy - to świetne określenie - z Lechem Kaczyńskim. Ta śmierć, nie tylko Lecha Kaczyńskiego, ale jeszcze 95 innych osób, to był wynik tej wojny. Od tego się nie ucieknie i Donald Tusk od tej odpowiedzialności z całą pewnością nigdzie nie ucieknie, chociaż on się do tego oczywiście nie może przyznać i będzie łgał tak, jak łga. Po prostu, dlatego, że to jest kwestia już nie tylko jego kariery politycznej, a jego życia, być może jego wolności, być może całego jego losu.

Ja panu przypomnę takie słowa. "Mamy dziś prawo do marzenia o Polsce zasobnej, silnej i sprawiedliwej - żeby zrealizować to marzenie, musimy skończyć raz na zawsze z polsko-polską wojną". Pamięta pan swoje słowa? Oczywiście, że pamiętam i pamiętam, jak mi wtedy na te słowa odpowiedziano. Ja wyciągnąłem rękę, w odpowiedzi otrzymałem kopniaki. /Olga Wasilewska /RMF FM

Prezes Jarosław Kaczyński nie uderzy się również we własną pierś?PO - cała ta, że tak powiem, podkultura tej formacji politycznej, tak Polsce zaszkodziła, jak w czasach niepodległości nikt nigdy Polsce nie zaszkodził Nie widzę żadnego powodu, żebym się miał w cokolwiek tutaj uderzać - z tego powodu, że - powtarzam - wyciągnąłem rękę i to w sytuacji dla siebie niesłychanie trudnej, bo od początku przecież wiedziałem, że w sensie moralnym, to oni odpowiadali za tą śmierć. Zrobiłem to w interesie kraju i - powtarzam - w odpowiedzi były kopniaki, kolejna porcja pogardy, lekceważenia. Cała ta, że tak powiem, podkultura tej formacji politycznej, która tak Polsce zaszkodziła, jak w czasach niepodległości nikt nigdy Polsce nie zaszkodził.

A za Antoniego Macierewicza uderzy się pan w swoją pierś? "Czymże innym jest sytuacja, w której ginie cała elita, w której odcięta zostaje głowa narodu? To jest wypowiedzenie wojny. Nawet, jeśli kolejny atak będzie odłożony o rok, dwa lata czy pięć, to trzeba zdać sobie sprawę: jest to wypowiedzenie wojny". To już słynny cytat Antoniego Macierewicza. Spodziewacie się kolejnego ataku? To są pytania do Antoniego Macierewicza, ja żadnej wojny nie przewiduję, natomiast przewiduję twarde dochodzenie do prawdy.

Będzie jakaś kara dla polityka za utratę szans na zawalczenie o centrowy elektorat i wystraszenie własnego elektoratu - bo ludzie starsi boją się wojny? Ja pani powiem tak: nie ma gorszego doradcy w polityce niż strach, w ogóle w życiu. W polityce w szczególności i to bym też radził pani zapamiętać.

A Antoni Macierewicz straszący Polaków? Bardzo bym prosił, żeby pani porozmawiała z Antonim Macierewiczem, bo na razie to mi się wydaje, że RMF straszy Polaków i trochę innych mediów, z tak zwanego głównego nurtu, straszy Polaków, a nie Antoni Macierewicz.

Nie wydaje mi się. A czym my straszymy? No właśnie tym, co pani w tej chwili robi.

To nie ja mówiłam o wojnie, to Antoni Macierewicz o tym mówił. Wie pani, ale tego rodzaju sprawy jak mówienie o wojnie się zdarzają. Pan Rostowski ostatnio, nie tak dawno temu, zapowiadał, że swoją rodzinę, swoje dzieci do Stanów Zjednoczonych wysyła, czy z kimś takim rozmawiał, że będzie wojna.

Ale nie mówił o wypowiedzianej wojnie. Ale mówił, że będzie wojna. Wie pani, jakoś te media główne tego nurtu go chroniły, a nie krytykowały, więc ja bym prosił tylko o jedno, żeby tutaj panowała pewna symetria.

Nie grozi nam wojna, grozi nam kompletna degradacja i sytuacja kolonialna

Nikt go nie chronił, ponieważ wszyscy te słowa skrytykowali. Skończmy ten temat, bo naprawdę nie ma, o czym mówić, nikt tutaj żadnej wojny nie planuje, co do tego nie ma żadnej wątpliwości. Nie grozi nam żadna wojna, grozi nam tylko kompletna degradacja i sytuacja kolonialna, która się będzie odbijała na interesach wszystkich poza niewielką warstwą, taką, jaka istniała kiedyś w koloniach - tych, którzy korzystali, ale to była bardzo niewielka warstwa.

Będziemy kolonią? Jeżeli będziemy się na to zgadzać, to będziemy. To jest, tak, że jeżeli jakieś państwo się zgadza na to, żeby go w ten sposób traktowano, to go się w ten sposób traktuje. Polityka międzynarodowa jest wyjątkowo wręcz bezwzględną dziedziną i trzeba nieustannie, twardo walczyć o swoje interesy.

Czyją kolonią się według pana staniemy? Obawiam się, że można powiedzieć, że bycie kolonią to przede wszystkim bycie eksploatowanym przez bardzo wielu, bo wszyscy będą widzieli, że tutaj miękko się wchodzi, a wiadomo, na pochyłą wierzbę każda koza... Kto mógł skorzystać na śmierci Lecha Kaczyńskiego? Czytałem liczne depesze dyplomatyczne, niekiedy bardzo zdenerwowanych dyplomatów różnych państw, pisali- polski ogon macha europejskim psem. Krótko mówiąc, to się bardzo wielu nie podobało, ale oczywiście najbardziej nie podobało się to na wschodzie

Kto mógł skorzystać na śmierci pańskiego brata? Ja nie chcę w tej chwili snuć tego rodzaju rozważań. To był polityk, który twardo i skutecznie - wbrew temu, co wielu twierdziło: ja sam czytałem liczne depesze dyplomatyczne, niekiedy bardzo zdenerwowanych dyplomatów różnych państw, jak bardzo skutecznie w różnych sytuacjach działa, jak to polski ogon macha europejskim psem. Mogę przysiąc, jest dokładne sformułowanie, używane w czasach naszych rządów i krótko mówiąc, to się bardzo wielu nie podobało, ale oczywiście najbardziej nie podobało się to na wschodzie.

W jakich depeszach były takie sformułowania? Proszę to zostawić z tego względu, że to ja byłem premierem i nie wszystkim mogę się dzielić. Jeszcze raz powtarzam, tak niektórzy pisali.

Mówiąc "wschód", ma pan na myśli Moskwę? Mówię "wschód", a całą resztę zostawiam inteligencji naszych słuchaczy.

A odpowiedział sobie pan na pytanie, tak a propos inteligencji, dlaczego na rejestratorach nie słychać wybuchu, a podobno były dwa wybuchy? To jest tak, że by te rejestratory znalazły się w Polsce, tak jak się powinny znaleźć zaraz po tym wszystkim, i by je tutaj dokładnie zbadano, to ja bym temu wszystkiemu dokładnie wierzył, to znaczy uważałbym, że to jest w najwyższym stopniu prawdopodobne.

Ale były zgrywane z oryginałów i nikt nie mówi, że były sfałszowane. Ale było inaczej, wydarzyło jeszcze się mnóstwo innych wydarzeń, które łagodnie mówiąc wskazują na to, że ktoś tutaj chce coś ukryć. Ja mam do tego bardzo wiele dystansu, a poza tym mowa jest o tak zwanych wybuchach zewnętrznych, więc czy one by były słyszalne wewnątrz, trudno powiedzieć. Ja się na tym nie znam, nie potrafię powiedzieć. Wiem jedno, że rejestratory lotów wskazują na dwa potężne wstrząsy, które wedle specjalistów mogły być wywołane tylko przez wybuchy. Hipoteza zamachu musi być rozważana bardzo poważnie, dlatego że jest jedyną hipotezą, która wszystko to wyjaśnia. Jest to wersja najbardziej w tej chwili prawdopodobna

A prokurator Seremet mówi, że polscy eksperci po zbadaniu rzeczy ofiar nie stwierdzili żadnych śladów materiałów wybuchowych. Zbadano promienie alfa, gamma, zrobiono badania na obecność substancji trujących, błony bębenkowe ofiar nie były pęknięte, bo to ważne przy wybuchach. Nie ma więc żadnych dowodów na to, że był jakikolwiek wybuch. Wie pani, tylko to by przez cały czas musiało chodzić o wybuch wewnętrzny, a nie zewnętrzny, to primo. Secundo, to ja nie wiem, kiedy badano te bębenki ofiar, bo o ile mi wiadomo, to w Polsce przeprowadzono dotąd dwie sekcje - w momencie, kiedy bębenków już dawno nie ma, tego się już zbadać nie da, a więc ja nie wiem, skąd to nagłe oświecenie pana prokuratora generalnego. Hipoteza zamachu musi być rozważana bardzo poważnie, dlatego że jest jedyną hipotezą, która wszystko to wyjaśnia. Jest to wersja najbardziej w tej chwili prawdopodobna. Jedyna wyjaśnia wszystko, co się wydarzyło.

Jeśli ziściłoby się pańskie marzenie i naród zakrzyknąłby: "Jarosław, Polskę zbaw" - to jaka by była pierwsza decyzja Jarosława Kaczyńskiego po wygranych wyborach? Pani mówi pewnie w tym wypadku o wyborach parlamentarnych. /Olga Wasilewska /RMF FM

Prezydenckich, parlamentarnych, wszystkich. Znakomicie mi pani życzy, dziękuję.

Nie, pytam o pierwsze decyzje - czy to nowego prezydenta, czy to nowego premiera. Najpierw trzeba by cofnąć, przede wszystkim, te fatalne decyzje, które podejmuje ten rząd, w wielu wypadkach można zrobić bardzo szybko, bo to dotyczy zarówno spraw społecznych, jak na przykład sprawa emerytur czy sprawa ustawy refundacyjnej. Można to bardzo szybko zmienić.Państwo dzisiaj jest przez niektórych profesorów prawa i kierowników katedr określane, jako państwo upadłe i coś w tym jest

Przecież nikt tego nie cofnie. Po drugie, trzeba by zmienić programy szkolne, przywrócić nauczanie historii i tutaj bym mógł ciągnąć tę listę bardzo długo. To są te pierwsze decyzje, które natychmiast by nastąpiły. Natomiast później wcielany byłby program rządzenia, który my w tej chwili przygotowujemy, ale którego cele generalne są następujące: przywrócić normalną, jakość działania państwa, bo państwo dzisiaj jest przez niektórych profesorów zwyczajnych prawa i kierowników katedr określane, jako państwo upadłe i coś w tym jest.

Dlaczego upadłe? Przede wszystkim na tle sprawy smoleńskiej, że tak funkcjonuje państwo upadłe, że ten stopień bierności i podporządkowania się innym jest właściwy dla państwa upadłego, a nie dla normalnie funkcjonującego państwa.

A co zrobiłby PiS-owski premier w sprawie wraku i Rosji? Jaka to byłaby decyzja? Po pierwsze, skierowałbym bardzo zdecydowane żądanie jego zwrotu, a jeżeli to by nie nastąpiło, natychmiast wystąpiłbym z procesem przed Trybunałem Haskim o zwrot.

A co będzie, jeśli Polacy nie zakrzykną: "Jarosław, Polskę zbaw", tylko: "Bronisław". Polityczna emerytura? Pani redaktor, my nie wiemy trzy lata przed wyborami, jaki scenariusz jest bardziej realny. Bardzo wielu Polaków nie tylko nie chce Platformy Obywatelskiej w jakiejkolwiek koalicji, ale obawiam się, że w ogóle jej nie chce.

A Donald Tusk rządzi już piąty rok. Robi teraz trudne reformy: podnosi wiek emerytalny, reformuje mundurówki - bo przecież przyjął właśnie tę ustawę, a jednak PO króluje wciąż w sondażach. Zazdrości pan tego? Wie pani, to nie jest uczucie - można powiedzieć - prywatne. Ja się temu dziwię i szukam wyjaśnień. I szereg tego rodzaju wyjaśnień jest formułowanych przez profesor Staniszkis, przez profesora Zybertowicza. Ale proszę też zwrócić uwagę...

A może ta odpowiedź jest bardzo prosta: większość Polaków nie chce Prawa i Sprawiedliwości? Ja bym tak na pani miejscu się nie spieszył, zobaczymy, jak to będzie. Jestem bardzo optymistycznie nastawiony do tego, co się dzisiaj dzieje, przynajmniej w tym sensie, że uważam, iż społeczeństwo naprawdę budzi się i ten grillowy sen powoli znika. Mam nadzieję, że całkowicie zniknie i będziemy mieli nareszcie poważne polskie państwo. Bo nie ma rzeczywistej demokracji - ona wymaga pluralizmu, równowagi sił, a tego nie ma.

A kiedy skończyła się demokracja w Polsce? Generalnie rzecz biorąc, nigdy nie zdołaliśmy jej do końca zbudować, bo powtarzam - na to potrzebna jest równowaga sił. Jak jest CNN w USA, to jest też FOX. Jak w Polsce jest TVN24, to powinna być także stacja telewizyjna, która ma dokładnie odmienne poglądy. Nasz upadek, ten potworny atak ze strony mediów na nas, ten zalew kłamstwa w stylu stalinowskim, żeby nie powiedzieć jeszcze gorzej, to przecież był najlepszy dowód, że demokracji nie ma

Czyli za pańskich rządów też nie było pełnej demokracji? Byliśmy na dobrej drodze, żeby ją w Polsce do końca zbudować, ale rządziliśmy za krótko, żeby ta budowa została zakończona. Zresztą nasz upadek, ten potworny atak ze strony mediów na nas - zupełnie nieuzasadniony, wszystkie te bajki, które o nas opowiadano, które się przecież całkowicie nie potwierdziły, ten zalew kłamstwa w stylu stalinowskim, żeby nie powiedzieć jeszcze gorzej, to przecież był najlepszy dowód, że demokracji nie ma. Przesłuchanie Agnieszka Burzyńska RMF FM


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
748
748
III CKN 748 00 id 210234 Nieznany
748
748
748
748
748
26 748 p
748 749
748
748
748
Lofting Hugh Ogrod zoologiczny doktora Dolittle (SCAN dal 748)
000 748

więcej podobnych podstron