„To wszystko wina Tuska”
W zamierzchłych czasach z podziemi wyszła pogańska bogini Ogati. Siejąc za sobą śmierć, głód, zarazę i korupcję pustoszyła ziemie Europy Środkowej. Trwało to tak długie lata, aż w końcu napotkała lód Wiślan. Ci sprzeciwili się i pokonali straszną maszkarę, Czupakabrę rodzaju Polskiego (ludzkiego). Jednak kropla jej krwi rozpuściła się w powietrzu zakorzeniając w ludziach gniew i zawiść, a jej duch, upiór potworny, odleciał na zachód – w stronę Niemiec – i już na zawsze tam pozostał. Jej ciało spalono, ale niestety dym nie rozwiał się w powietrzu, tylko poleciał do Izraela, gdzie wsiąknął w ziemie i ludzi. Do dziś tkwi w nich jako gen PO.
- To wszystko wina Tuska! – krzyczeli ludzie.
Ale i tak nikt ich nie słuchał. No i między innymi dlatego 2016 roku pańskiego koniec świata nastąpił. Prawie.
Zaczęło się niewinnie. W 2013 roku rozpoczęto prace nad wyizolowaniem genu złodziejstwa, oszustwa i zła. Jako królika doświadczalnego użyto Janusza Palikota (który z wiadomych przyczyn najlepiej nadawał się do tych eksperymentów) i w roku 2015 badania zakończono z efektem pozytywnym. Na nowo odkryto Przekleństwo Ogati – w skrócie PO.
Wszystko zaczęło się na prezentacji. Początek wydawał się normalny. Nasz premier opowiadał o możliwościach gospodarczych i ekonomicznych jakie można uzyskać z Przekleństwa Ogati. Obiecał także, że sam zaprezentuje jak używać tego eliksiru. Już brał fiolkę do rąk, gdy ktoś krzyknął:
- Tobie tego nie potrzeba świnio perfidna – okazało się że to Wojciech Cejrowski, człek prawy i wierny Kościołowi.
I wtedy Tuskowi zrobiły się wielkie oczy.
I rzucił on straszną miksturą w kierunku naszego bohatera. Ale na szczęście możliwości sportowe i myślowe naszego premiera nie są zbyt wielkie, więc fiolka przeleciała nad głową Cejrowskiego i pech chciał, że trafiła Michała Wiśniewskiego.
Nastąpiła krótka chwila ciszy.
Troszkę dłuższa.
W końcu Michał zorientował się, że wszyscy z zaciekawieniem patrzą na niego i zerkając znad najnowszego numeru „Bravo Girl” spytał się:
- Co?
Gdy pół zebrania szykowało się do sarkastycznej (i niezbyt kulturalnej) odpowiedzi, Wiśniewskiego napadły drgawki. Trwało to chwilę, a po niezbyt długim czasie ukazały się pierwsze objawy działania szatańskiego eliksiru.
Wyrosły mu pejsy.
Na ten widok ktoś na sali krzyknął, ktoś inny wrzasnął, niektóre osoby duchowne zemdlały, dzieci zaczęły płakać, a Millera jeszcze przez długi czas męczyła zagadkowa czkawka.
Jednak stężenie PO było zbyt wysokie. Skórę Michała pokryły łuski i kolce, a on sam począł pęcznieć jak dynia. W końcu przemienił się w olbrzymiego gada, ziejącego ogniem i wzniósł się w powietrze.
Zdawało się, że już gorzej być nie może, a zazwyczaj jak gorzej być nie może, to będzie gorzej.
I wtedy pojawili się nielegalni imigranci z Ameryki Południowej. Było ich siedmiu, a w rękach trzymali niemieckie karabiny wycelowane w ochroniarzy strzelających do smoka.
I zaczęła się walka.
Nielegalni imigranci z Ameryki Południowej prawie wygrali, jednak popełnili błąd – strzelali ślepakami. Ostatni z nich próbował uciec, lecz Wojciech Cejrowski wyjął swą szablę, skoczył i przygwoździł przeciwnika.
- Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom! – krzyknął nasz bohater.
- Ale ja jestem z Peru! – rozpłakał się terrorysta.
-Szatan nie jedno ma imię. – rzekł i dobił wroga krótkim cięciem. – Niech to! Smok odleciał.
- Hura! Jesteśmy uratowani! – wrzasnął jakiś statystyczny obywatel.
- Nie. – odrzekł Wojciech – Jeszcze tu wróci. Jeszcze go zobaczymy.