Rozdział XI
Amantes amentes – Kochający to szaleni, czyli Walentynki
Drogi czytelniku, przenieśmy się sprzed ekranu monitora do zimnych, szkockich lasów. Pamiętaj, żeby zabrać coś ciepłego, bowiem właśnie rozpoczynają się Walentynki, a luty nie jest najcieplejszym miesiącem. Masz już wszystko? Super. Poszybujmy więc ponad ośnieżonymi koronami drzew ku zamkowi Hogwart. Tak, jest nienanoszalny, ale dla nas nie ma przeszkód. Widzisz go? Wyłania się spomiędzy obłoków, a obok niego tafla jeziora lśni odbitym światłem wschodzącego słońca. Zmniejszymy teraz trochę wysokość, dobrze, że lecimy z wiatrem, który popycha nas przez Zakazany Las, obok chatki gajowego, poprzez błonia, aż pod okna zamku. My jednak wejdziemy głównym wejściem, a następnie spróbujemy przecisnąć się przez tłum uczniów wracających ze śniadania i wnikniemy cichutko w korytarz prowadzący do lochów. Ależ tu cieplutko, nawet w lochach jest przyjemniej niż na zewnątrz. Omijamy zamknięte drzwi klas i kierujemy się labiryntem korytarzy do Pokoju Wspólnego Ślizgonów, gdzie zebrał się spory tłumek przy wejściu do dormitorium dziewcząt z szóstej klasy. O co im może chodzić? Dobijają się do drzwi sypialni, jakby ktoś je zamknął, może rzeczywiście tak jest? Dla nas jednakże nie ma przeszkód i po chwili znajdujemy się w zaśmieconym pokoju, gdzie na jednym z łóżek leży dwójka młodych ludzi w skotłowanej pościeli. Dużo musiało się dziać zeszłej nocy, oboje jeszcze śpią, zmęczeni igraszkami. Przyjrzyjmy się ostrym rysom i silnym mięśniom chłopaka, a następnie dotknijmy jego czarnych, zmierzwionych włosów. Ostrożnie, bo go obudzisz! Chodź, przyjrzyj się lepiej niewinnie wyglądającej blondynce. Śpi jak aniołek, ale kiedy się obudzi może być bardzo niegrzeczna. Kto by pomyślał? Hej, chłopak się poruszył. Nie wydaje ci się znajomy? Na pewno kiedyś już go widzieliśmy, zaraz, przecież to Siergiej! Właśnie się przeciąga, napinając mięśnie klatki piersiowej, prezentując się w pełnej okazałości. Ależ to przyjemny widok! Ale nie jedyny tego typu widok dzisiaj, obiecuję. Rosjanin tymczasem przetarł już oczy i popatrzył łagodnie na dziewczynę zakopaną pod kołdrą obok niego. nachyla się i całuje powieki dziewczyny. Ona otwiera jasne oczy i uśmiecha się spotykając spojrzenie granatowych tęczówek.
— Jak się spało? — zapytał Siergiej leniwie gładząc blond kosmyki porozrzucane na poduszce.
— Nie najgorzej — odpowiedziała Isobel (tak, to ona) wygrzebując się spod wymiętej kołdry. — Aczkolwiek miło byłoby przespać całą noc.
— Nie podobało ci się?
— Podobało i to aż za bardzo. — Przyciągnęła go do siebie i złożyła długi, ciągle jeszcze nieco zaspany pocałunek na jego wargach.
— Możemy iść na śniadanie, albo powtórzyć wszystko. Którą opcję wybierasz?
— Hmmm... Po długim namyśle wybieram śniadanie, a później wycieczkę do Hogsmeade, gdzie na pewno znajdzie się jakieś ustronne miejsce. Tutaj zaraz zrobi się tłum, kiedy dziewczyny w końcu dostaną się do swoich rzeczy. Muszą się wyszykować na randki, w końcu są Walentynki.
Znowu się całują, a my uciekamy, zrobiło się tam nieco zbyt gorąco. Przenikamy teraz niezauważenie na drugą stronę korytarza, do dormitorium chłopców, gdzie Abraxas Malfoy próbuje uczesać swoje włosy tak, żeby nie odstawały na wszystkie strony. Nie pomaga mu w tym zbytnio Walkiria mierzwiąca je wszędzie tam, gdzie zdołał je przyczesać.
— Weź przestań, chodź gdzieś, zróbmy coś szalonego — powiedziała wyraźnie znudzonym głosem.
— Przestałbym gdybyś dała mi dokończyć — odparł.
— Ale ja lubię, jak masz bałagan na głowie, a tylko moja opinia się dzisiaj liczy. — Słyszysz ten łomot? To inni chłopcy próbujący dostać się do łazienki. — No chodź!
— Najpierw skończę.
— Jak tak, to idę pod prysznic.
— Byłaś przecież przed chwilą.
— A mam coś ciekawszego do roboty?
— Tak.
Blondyn odwrócił się i złapał w talii dziewczynę zanurzoną w ciepłym strumieniu. Objęła go ramionami i pocałowała ciągnąc do kabiny. Nie, nie mamy chyba ochoty oglądać, co się wydarzy dalej, skoro jest to oczywiste. Mamy lepsze rzeczy do roboty, innych ludzi, których trzeba odwiedzić, na przykład w Pokoju Wspólnym Hufflepuff'u siedzi Gabriela czekając na Edwarda. Uff, ona na pewno nie będzie próbować wcisnąć nam pornola dla ubogich, prawda? Nie nasza cudowna Gabriela, czysta jak łza, przynajmniej dopóki nie spotkała Avery'ego, na szczęście to już przebrzmiały temat. Obiekt jej obecnej fascynacji poprawia właśnie swój „groźny" makijaż. Skończył i wychodzi z sypialni, podaje dziewczynie płaszcz, ubiera kurtkę i znikają w korytarzu. Zobaczmy na zegarek. Już wpół do dziewiątej! Ale późno się zrobiło! Ciekawe, czy ktoś jeszcze z naszych znajomych jest w zamku. Zajrzyjmy za zasłonięte kotary łóżka. Siedzi tam Katrina przyświecając różdżką i pisząc coś zawzięcie w notatniku. Zapuśćmy żurawia... Wiem, że to złe, ale kto by się powstrzymał? Nierówne litery układają się w granatowe słowa. Co tam pisze? Aha.
Nadszedł wielki dzień. Boże, ale mi się pocą ręce z nerwów. Spokojnie, Katrina, spokojnie, to tylko randka. Zwyczajna randka ze zwyczajnym chłopakiem. Taaak. Dobra, on nie jest zwyczajny, więcej, on jest wyjątkowy, niesamowity, boski. Jak one mogły spać z nim w jednym pokoju i tego nie zauważyć? Albo wypuścić takie ciasteczko z rąk? Nie żebym narzekała – ostatecznie, skoro zerwał z Isobel Black mógł w końcu umówić się ze mną. Tak. On. Tom Marvolo Riddle.
Podszedł do mnie jakiś tydzień temu po Zaklęciach. Pakowałam rzeczy do torby i spadło mi pióro zachlapując jego wypolerowane buty. Przeprosiłam, ale on nie chciał przyjąć moich przeprosin i powiedział, że wybaczy mi, jeśli pójdę z nim na randkę w Walentynki. Dobra, zatkało mnie. Dopiero po chwili wydukałam tak i uciekłam do łazienki opowiedzieć wszystko Gabrieli, po drodze podeptałam paru pierwszoroczniaków, ale co tam. Chyba nic im się nie stało.
Teraz najważniejsze jest to, że siedzę na łóżku, ubrana w dżinsową minispódniczkę, cieplejsze rajstopy w kolorze kości słoniowej, beżowe, zamszowe kozaczki z futerkiem, biały, wełniany golf i wełniany płaszcz w kolorze kawy z mlekiem. Mam nadzieję, że nie zapomniałam oderwać wszystkich metek, to dopiero byłaby mara.
Zostało mi jakieś piętnaście minut do spotkania, wszystkie dziewczyny zdążyły się zmyć, nawet Gabriela, która jakimś cudem kogoś sobie znalazła. Mam nadzieję, że nie tego całego Avery'ego, czy jak mu tam, bo odciągał ją od ważniejszych, czyli moich spraw. Kurczę, już czas. Jeszcze tylko brzoskwiniowy błyszczyk i torebka. Jestem gotowa, pamiętniczku. Czas na show. Czekaj. Po namyśle stwierdzam, że chłopak może chwilę poczekać, w końcu aż tak mi nie zależy. I zostawię płaszcz. Tak, teraz jestem gotowa, jeszcze tylko pół godzinki...
Katrina i Tom Riddle? Coś tu śmierdzi, ale zobaczymy, co przyniesie dzień. W końcu to dopiero początek.
[ tu czołówka, jakaś muzyczka{Wish I Had An Angel by Nightwish} i Dwa Cytrynowe Dropsy w Szklance Whiskey. Odcinek 11 – Walentynki ]
Tom Riddle stał na korytarzu przed wejściem do pokoju wspólnego Hufflepuff'u i wyraźnie zniecierpliwiony spoglądał na zegarek. Ile można? Jeśli ta idiotka nie wyjdzie w ciągu najbliższych pięciu minut... Jest. Wyłania się z dziury w ścianie zahaczając brzegiem krótkiej spódniczki o zawias, ale na szczęście materiał się nie podarł. Zmierzył ją wzrokiem. Nie jest źle podsumował dziękując w myślach wynalazcy zaklęcia zatrzymania ciepła którym przezornie potraktował sweter. Co z tego, że miał płaszcz, kiedy zaraz po wyjściu będzie musiał go oddać dziewczynie? Zdusił w sobie syk niezadowolenia i podał Katrinie ramię jak rasowy gentleman. Jakoś trzeba zarobić na reputację Księcia Czarującego, która została tak dotkliwie wydrwiona w Boże Narodzenie. Coś jednak w tych siostrach Black jest. Temu nie mógł zaprzeczyć. Może by tak... Nie. Lord Voldemort nie wyciągnie dłoni na zgodę. Minęli w tym czasie woźnego, który sprawdził ich przepustki. Żeby jemu sprawdzać przepustkę! Prefekt Naczelny, najlepszy uczeń jakiego gościł Hogwart, laureat nagrody za zasługi dla szkoły i ten zramolały, wiecznie zrzędzący starzec sprawdza jego przepustkę. Co za czasy...
Wyszli na dziedziniec, gdzie wiał przyjemny wietrzyk próbujący zerwać z włosów czapkę jego towarzyszce. Zaraz się zacznie. Najpierw zbliży się do niego, potem zacznie drżeć i powie, że troszkę dzisiaj zimno i wtedy... ta – dam! Jako dobrze wychowany człowiek poda jej płaszcz, praktycznie wciśnie jej go na siłę, bo przecież nie wypada, żeby dama zmarzła i nabawiła się kataru. Zgodnie z przewidywaniami pięć minut później, po usilnym naleganiu z jego strony został pozbawiony okrycia. Dzięki Bogu, czy komu tam za czary dzięki którym nie szczękał zębami na mrozie, jak za pierwszym razem, kiedy nie przygotował się na ten trik. Bo Tom Riddle nigdy na nic się nie nabiera. Nawet, jeśli tak jest.
— O kurwa — zaklęła Walkiria spoglądając na tłum u pani Puddifoot. — A mówiłeś, że tutaj znajdzie się stolik.
— Nie moja wina, że zatrzasnęłaś nas w tej łazience i godzinę zajęło mi otworzenie jej.
— Nie mów, że nie podobała ci się moja pomoc.
— Tak, a najbardziej moment, kiedy prawie połamałaś mi różdżkę.
— Rozchmurz się. Pójdziemy do Trzech Mioteł, kupimy kremowe piwko i pójdziemy do tego lasku za Wrzeszczącą Chatą.
— Niech będzie. Tam przynajmniej nie ma ludzi.
W przeciwieństwie do Walkirii i Abraxasa dwie inne znane nam pary znalazły dla siebie kąt w przytulnej kawiarni. Podkradamy się do stolika, gdzie siedzi Tom. Katrina opuściła go, żeby skorzystać z toalety, gdzie właśnie pisze pamiętnik. Trochę jej to zajmie, więc mamy możliwość podsłuchania rozmowy czarnowłosego przystojniaka z młodziutką kelnerką, która właśnie do niego podeszła.
— Którą dzisiaj przyprowadziłeś? — zapytała ukazując w szerokim uśmiechu olśniewająco białe, nieco spiczaste zęby.
— Tą blondynkę, która zwiała do toalety.
— Ją? Nie było lepszych? Słyszałam, że do Hogwartu zawitała grupa Francuzek z Beauxbatons. Dzisiaj, chociaż nie minęło południe widziałam co najmniej z dziesięć ładniejszych.
— Pewnie patrząc w lustro — uśmiechnął się zalotnie. Rzeczywiście, dziewczyna była piękna. Stanowiły o tym nie tylko długie nogi, kształtny biust i jędrne pośladki, ale także ciemne, aksamitne włosy, szczupła twarz posiadająca te charakterystyczne, trudne do opisania, nieco arystokratyczne rysy, prosty nos, a przede wszystkim oczy. Nie były to byle jakie oczy. Duże, niewinne, a jednocześnie płonące wewnętrznym ogniem. Jedno spojrzenie w tę otchłań mogło zgubić mężczyznę, chłopaka, nawet kobiety ulegały ich mocy. Nie można oczywiście pominąć leciuteńkiej poświaty, którą roztaczała jej skóra, ani zapachu. Był ledwie wyczuwalny, ale nawet jego odrobina pobudziła niejednego hogwartczyka, który z zawstydzeniem usiłował ukryć narastające w dolnych partiach ciała pożądanie. Krótko mówiąc, dziewczyna była zabójcza.
— Zgadłeś — wyszeptała nachylając się i pokazując piersi w całej okazałości. — Wystarczy poprosić, a pozbędę się jej i pójdziemy na górę, kochanie.
— Słońce, bardzo chętnie, ale to delikatna sprawa i nie mogę jej tak po prostu wystawić. To jest zemsta — odparł odsuwając się nieco.
— Zemsta, powiadasz. To stawia sprawę w zupełnie innym świetle. Może pomogę? —zaproponowała oblizując zęby. Z przeciętego języka wyciekła kropla krwi mieniącej się jak tęcza.
— Dam sobie radę sam, kochana. Poza tym nie jestem pewny co do działania krwi wampira na sukuby.
— Ona ma być wampirem? Żartujesz.
— Nie ona. Ta w przeciwległym kącie, z Rosjaninem.
— Tamta? — obejrzała się. — Rzeczywiście, coś poczułam, ale musi być młoda, albo to jakiś dziwny gatunek. Tyle ich ostatnio się natworzyło... Jeśli to wampir, to rzeczywiście nie bardzo jestem w stanie ci pomóc. Chyba, że jej chłoptaś ma już nie wrócić...
— To moja zemsta. Nawet nie próbuj mi przeszkodzić, zrozumiałaś? — w głosie Toma zabrzmiała ostra, władcza nuta. Demon zamrugał, zaskoczony.
— Jaka siła w tobie drzemie, kochany. Dobrze, radź sobie sam. W razie czego jestem tutaj i nigdzie się nie ruszę, przynajmniej w tym dziesięcioleciu.
— Dobrze. Co do mojej randki...
— Jesteś tutaj po raz pierwszy — przerwała mu, znudzona. — Lecę na ciebie i zazdroszczę blond suce, tak?
— Szybko się uczysz — uśmiechnął się z aprobatą, ale jego rysy zrobiły się jakby mniej ludzkie, drapieżne.
— Mam świetnego nauczyciela. — Odwracając się, posłała mu całusa przez ramię i podeszła do następnego stolika czarując biednego Puchona. Tom obserwował scenkę z zamyślonym uśmieszkiem rozsiadając się wygodnie w fotelu. Gdyby tylko było tu nieco mniej różowo... Odrobina hebanu od razu dodałaby klasy. Niestety nikt nie pytał go o zdanie przy dekoracji wnętrza, więc miejsce to zostało świątynią kiczu i braku smaku. Zauważyła to chyba Isobel, ponieważ wstała i razem ze Siergiejem opuściła lokal. Szkoda. Będzie musiał nieco zmienić swój plan. Zawsze jest jeszcze inny sposób na który może wykorzystać tą biedną dziewczynę.
Katrina wróciła tymczasem do stolika wycierając spocone ręce w spódniczkę.
— Hej — pomachała mu ręką przed oczami pragnąc zwrócić na siebie uwagę. Przeniósł wzrok z kelnerki na nią, a dokładniej, jej biust. Westchnął w duchu nad tępotą dziewczyny, która na randkę śmiała ubrać golf. Chyba nie myślała, że zajmie go jedynie przeciętnej urody twarz i nudne, pozbawione blasku inteligencji oczy. Kątem ucha wychwycił zadane pytanie. — Byłeś tu kiedyś?
— Nie — skłamał bez zmrużenia oka. — Koledzy polecili mi ten lokal.
— Dobrze wybrali, tu jest tak przytulnie i romantycznie... — rozmarzyła się i tu może ich na razie zostawimy. Kto chciałby słuchać tego niewątpliwie fascynującego monologu do którego zabiera się Katrina? Na pewno nie Tom Riddle, który ukradkiem ziewa i puszcza oko do sukuba. Tak więc odchodzimy od naszej pary gotowi wzbić się w powietrze, kiedy tylko opuścimy ściany budynku. Coś jednak przykuwa nas na sekundę, dosłownie mgnienie oka. Czy to? Niemożliwe. Ciągnięci niezdrową ciekawością podchodzimy do parawanu za którym kryje się jeszcze jeden stolik. Siedzą przy nim profesor Dippet i pani Achmatowa? Blee, uciekamy ile sił w nogach, byle dalej od tego koszmaru po drodze potrącając piękną kelnerkę. Świeże powietrze otrzeźwia nas, więc wznosimy się w chmury delektując się arktycznym wiatrem. Zima już niedługo odejdzie, ale ciągle jeszcze trzyma Anglię silną ręką. Nie przeszkadza to jednak naszym bohaterom. Edward wprowadza Gabrielę w arkana sztuki całowania w bramie między budynkami, Siergiej i Isobel raczą się gorącą czekoladą z domieszką czegoś mocniejszego na brzegu starej fontanny, a Walkiria i Abraxas... Zgubili się? Nie, widzimy ich na skraju wioski. Poznają ze szczegółami topografie swoich ciał, a wokół nich walają się butelki po kremowym piwie. Ile oni tego wypili? Poza tym nie miał to być przypadkiem napój bezalkoholowy? Zostawmy ich na razie i pofruńmy do drugiej ze słynnego duetu sióstr Black.
— Siergiej... — wymruczała Isobel w szyję chłopaka w której ukryła twarz.
— Tak? — zapytał wpatrując się w lutowe niebo.
— Jak ci się mieszka w Rosji w czasie wojny? — zapytała opierając się o ramię Siergieja.
— Jest jak jest — podciągnął kolana pod szyję. — Przez większość czasu jestem w szkole, więc nie cierpię, a z tego co pisze matka wynika, że i ona sobie radzi. Masz już plany na wakacje?
— Nie za bardzo, pewnie okaże się, że spędzę je pilnując, żeby matka chłopaka mojej siostry jej nie otruła. I żeby Walkiria nie poderżnęła gardła tej suce Parkinson.
— Masz na myśli tę ze złamanym nosem?
— Zgadnij, kto ją tak urządził — uśmiechnęła się złośliwie.
— Muszę uważać, żeby nie zajść ci za skórę, panno Black — wyszczerzył zęby. — A wracając do wakacji, myślę, że twoja siostra poradzi sobie sama. Nie możesz opiekować się nią przez cale jej życie, a mam ci do zaproponowania coś znacznie lepszego niż pieprzniętą rodzinkę czystokrwistych.
— Tak? Zamieniam się w słuch.
— Co powiesz na dwa miesiące spokoju w malowniczej wiosce na wschodzie, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał? Odpoczniesz od wszystkich, a przede wszystkim poznamy się dużo lepiej.
— Masz na myśli dwa miesiące gorącego seksu? Hmmm... Podoba mi się — odparła odkładając kubek, a następnie nachyliła się i wyszeptała — bardzo mi się podoba.
Siergiej objął ją ramieniem i pocałował delikatnie, ale pocałunek nabrał drapieżności, aż w końcu leżeli na śniegu, który spadł do fontanny, gdzie wpadli.
Dokładnie w tym momencie Tom Marvolo Riddle opuścił kawiarenkę madame jakiejśtam, znanej również jako królestwo kiczu, „zdegustowany zachowaniem tej namolnej kelnerki" z Katriną uwieszoną na jego ramieniu. Zauważył go Siergiej i w swej bezczelności puścił mu oko zanim wrócił do macania Isobel. Nie wiedział, że książę węży nie lubi, ba, nienawidzi, kiedy ktoś ma coś, co należało do niego, oraz, że chwaląc się tym zarabia punkty karne i zostaje oficjalnie wpisany na listę pod tytułem „Zlikwidować po przejęciu władzy". Tak więc widzimy wkurwionego Tommy'ego, który ciągnie brutalnie Katrinę w stronę lasu ignorując zupełnie swojego pieska, który również go nie zauważa. Biegniemy za nimi, bo zapowiada się ostra scena, której za nic nie możemy przegapić. Nie mylimy się. Tom popchnął Katrinę na ziemię. Rajstopy dziewczyny wystrzępiły się, a jeden but stracił obcas, ale to nic w porównaniu z jej niedoszłym chłopakiem, którego magia wiruje w powietrzu. Wygląda to, jakby Riddle palił się od środka purpurowym płomieniem, a języki ognia muskały otoczenie. Wszędzie, gdzie stykają się z materią ożywioną ta obumiera, więc niższe gałęzie drzew usychają, a z każdym krokiem okrążającego ofiarę drapieżnika ziemia staje się jałowa. To nie jest randka, o której marzyła dziewczyna i nawet ona zdaje sobie z tego sprawę. Popatrzyła w oczy potwora, którym stał się wzorowy uczeń i jest przerażona. Wyglądają, jakby na stali rozlewała się krew, jak nóż wyjęty z rany i ociekający posoką. Nóż zimniejszy niż lód, ba, zimniejszy niż zero bezwzględne, a przede wszystkim wściekły. Cała twarz przypomina bardziej maskę niż ludzkie oblicze, a podnosząca się nieznośnie wolno dłoń z różdżką jest dla niej jak wyrok śmierci. Jednakże zamiast zielonego trafia w nią czerwony promień i po chwili wije się wśród liści wrzeszcząc z bólu, którego nigdy nie mógłby zadać zwykły człowiek, a który rozsadza ją od środka, pali nerwy, przeżera skórę, niszczy jej psychikę. Myśli, że już nie może być gorzej, ale trafia ją następna klątwa rozcinająca nadgarstki, skórę na mostku aż do brzucha. Krew barwi jej sweterek na czerwono i znowu dostaje Cruciatusem, bo tak chyba nazywało się to Zaklęcie Niewybaczalne... Niech to się skończy, niech to się, kurwa, w końcu skończy! Krzyczy jej ciało, wrzeszczą jej usta, a Voldemort, którym stał się Riddle wybucha śmiechem. Nie przypomina już ukochanego pupilka nauczycieli, jest teraz sadystą, dla którego wrzaski brzmią jak opera, najlepsza muzyka, jaka istnieje, którego cierpienie dziewczyny niewiarygodnie podnieca. I znowu dostaje jakąś klątwą, a to dopiero początek, chociaż Katrina sobie tego nie uświadamia. Bo niby kto jest aż tak okrutny, żeby torturować dziewczynę przez kilka godzin? No kto?
Odpowiedź brzmi: Tom Marvolo Riddle alias Lord Voldemort, który właśnie zastanawia się jakiej klątwy użyć.
Nad wioską zapada zmierzch. Podobnie jak tłumy hogwartczyków i ich gości kierujemy się powoli w stronę zamku. Przed nami za rączki trzymają się Edward i Gabriela, szczęśliwi, bo w końcu znaleźli swoją drugą, równie naiwną i idealistyczną połówkę. Gdzieś z tyłu majaczy Isobel, która chichocze podczas, gdy Siergiej szepta jej coś do ucha. Za nimi plasują się Walkiria z Abraxasem wykończeni, ale żadne z nich nie ma zamiaru spędzić tej nocy samotnie. Na końcu kordonu wlecze się Katrina. Jest w kiepskim stanie, ale i tak doznała łaskawości ze strony Tommy'ego, który nie torturował jej na tyle, żeby nie mogła się poruszać, zresztą złamanie jej nie trwało zbyt długo. Tak czy inaczej ona jest już bezpieczna, o ile nikomu nie powie, bo wtedy ma obiecaną kolejną porcję. Póki co ma spokój, bo mieszka w innym domu i jest zbyt słaba, żeby na dłużej pobyć zabaweczką króla węży ogrodowych.
Natomiast Tom dalej jest wściekły. Oczywiście balsam dla jego serca, jakim było torturowanie Katriny pomógł mu nieco opanować emocje, ale wciąż był niezaspokojony, ciągle jeszcze coś w nim szalało i nie pozwalało patrzeć spokojnie na parki wracające do Pokoju Wspólnego. Przeniósł się więc do swojego dormitorium, gdzie spędzał czas sącząc wino i ćwicząc swój kunszt artystyczny na skórze skrzata domowego wycinając mu dziwne symbole na plecach. Niektóre dziwnie przypominały czaszki, inne znowu wyglądały dziwnie podobnie do niejakiej Isobel Black. To właśnie bolało biednego Tommy'ego. Nikt nie zabiera mu jego zabawek zanim zdąży porządnie się pobawić. W Pokoju obok rozległ się głośny śmiech. Wściekły król węży ogrodowych wyszedł, aby przypomnieć wesołemu towarzystwu, kto rządzi w lochach, ale zmienił plan zobaczywszy pewną dobrze nam znaną blondynkę siedzącą na sofie. Podszedł do niej wolno, złapał ją za nadgarstki, podniósł i pocałował wściekle czując, że jego złość w końcu znajduje właściwe ujście. Dziewczyna pod nim znieruchomiała, a potem oddała pocałunek. Poczuł od niej zimną furię, ale nie dbał o to. Naparł na jej ciało, które pod jego ciężarem upadło ciężko na skórzane siedzisko. Z jego uścisku wyrwała się jedna ręka, która chwyciła mocno jego koszulę rozrywając delikatny materiał.
— Ekhem — odchrząknął ktoś za nimi. — Jeśli zamierzacie się kochać to macie sypialnię, a w niej wygodne łóżko — powiedziała Walkiria szczerząc bezczelnie zęby.
— Wiesz co, Tom, ona chyba ma rację — wydyszała Isobel w krótkiej przerwie na złapanie oddechu.
— To oni mają sypialnie — odparł z wrednym uśmieszkiem podnosząc się. — Macie minutę na rozejście się do dormitoriów, nieważne, czy własnych. Jeśli zobaczę kogokolwiek poza dormitorium dostanie on szlaban, który zapamięta na długo.
Słowa nie zdążyły przebrzmieć, a w Pokoju Wspólnym zostały tylko dwie osoby.
Tom nie skończył jeszcze mówić, kiedy Walkiria z Abraxasem wyślizgnęli się ze strefy zero. Skierowali swoje kroki prosto na błonia i dalej, aż do Zakazanego Lasu. Z bliżej nieokreślonych powodów profesor Achmatowa, która miała mieć dyżur, w tajemniczy sposób zniknęła, więc mogli spokojnie rozłożyć namiot na skraju lasu, otoczyć go zaklęciem ochronnym i rozpalić ognisko. Pomiędzy drzewami prześwitywało jezioro, a ponad ich gałęziami poruszanymi lekkim wiatrem, jasno świecił księżyc. Usiedli przy tańczących na rozżarzonym drewnie płomieniach, Abraxas objął dziewczynę i wyszeptał jej do ucha dwa słowa, których nie można mówić ot tak sobie. Dwa sakramenckie słowa, które kładły duży cień na światopogląd brunetki. Zwykłe słowa, które teoretycznie mają wielką moc. Dwa słowa, które mogły wszystko zniszczyć. Dwa słowa, które były najlepszym prezentem walentynkowym, na który potrafił się zdobyć. I chociaż Walkiria wiedziała, jak to się zwykle kończy, miała na ten temat jasno określone zdanie, czuła, że jedyną prawdziwą odpowiedzią w tym momencie są dwa sakramenckie słowa, które wyszeptała opierając się na jego ramieniu:
— Ja też.
Gabriela siedziała na skraju łóżka Edwarda nerwowo szarpiąc ramiączko stanika. Sam fakt, że znaleźli się w jego dormitorium był dla niej co najmniej niezręczny. W końcu to nie był Reg, który wszystko brał siłą, nie przejmując się zupełnie jej uczuciami. Edward był inny, delikatny, kruchy. Bała się, że zrobi coś nie tak i chłopak na zawsze się załamie. Że tym razem nie może po prostu rozebrać się, położyć i czekać aż partner się w nią wedrze bez względu na jej odczucia w tym względzie. Sama nie wiedziała, czemu seks z Edwardem tak ją przerażał. I kiedy nauczyła się myśleć o tych sprawach w taki otwarty sposób, bez powłoczki zawstydzenia. Coś jednak zatrzymało ją przed zdjęciem bluzki i dobrze, że tak się stało. Edward bowiem podniósł się znad kufra z kilkoma kartkami pergaminu w dłoni.
— To my nie będziemy? — zapytała ogłupiała Gabriela .
— Myślałaś, że będziemy... no wiesz?
— Tak, byłam o tym święcie przekonana.
— Spokojnie, nie chcę cię do niczego zmuszać. Pragnę tylko przeczytać ci moje wiersze. O tobie.
— Napisałeś o mnie wiersz? — zapytała z niedowierzaniem.
— Tak. O tobie, o nas... Ja... Posłuchaj — odchrząknął. — Okrutny świat rozpada się w pył./ A ja widzę ciebie./ Lśniące ostrze przeznaczenia/ daje mi znak. /Ocieram krew z czoła...
Poziom pozostawia wiele do życzenia, ale dla Gabrieli już nic się nie liczy. Tylko ten cudowny, wrażliwy chłopak, który klęczy przed nią, deklamując.
Katrina stała już drugą godzinę pod prysznicem próbując zmusić obolałe mięśnie do wykonywania rozkazów. Szło to bardzo opornie, ale była już prawie cała umyta. Jednakże nie zmieniało to faktu, że czuła się zbrukana i przerażona. Czuła się, jakby dostała porządnego kopa, który pokazał jej właściwe miejsce na drabinie społecznej – dno. Nie mogła powstrzymać łez na myśl o dzisiejszym dniu. A jak przyszła tamta kelnerka i oni tam tak po prostu... Bezwstydnie... Przy niej... A potem ta kelnerka coś jej zrobiła, bo sama zaczęła z nią... A on patrzył tymi okropnymi, nieludzkimi oczami bez wyrazu, z twarzą bardziej jak maska. Śmiał się. I dalej rzucał klątwy z tamtym demonem uwieszonym na ramieniu. I śmiał się, a jego śmiech był jak lodowe igły wbijające się w każdy zakamarek ciała. Bezwiednie zaczęła drapać skórę w miejscach, gdzie dotykał jej sukub, zdzierała naskórek, drapała z furią, aż popłynęły strużki krwi. Wtedy jednak zebrało jej się na wymioty, bo przypomniała sobie, jak ten, ten potwór pił krew demona z niewyobrażalną przyjemnością i poczuła w ustach metaliczny smak własnej krwi... Wtedy zwymiotowała upadając na kolana, jej ciało zgięło się w konwulsjach, a ona sukcesywnie zwracała wszystko, co dzisiaj zjadła, aż nie miała czym wymiotować i pluła już tylko żółcią. A ta końcówka... Zimny, wyzbyty z człowieczeństwa i uczuć głos, którym Riddle oznajmił: Nie powiesz nikomu o tym, co tutaj zaszło w przeciwnym wypadku zaproszę cię na powtórkę, tylko troszkę dłuższą. I miał rację. Ona nigdy nikomu o tym nie powie, to wspomnienie będzie ją bolało do końca życia. I nikt nie pomoże jej się z tym uporać. Ale i tak najbardziej boli ją to, że on nie był nią zainteresowany. Że wolał jakiegoś demona od Katriny. Kiedy o tym pomyślała jej ciałem wstrząsnął niekontrolowany szloch, a woda nabrała czerwonej barwy przez rany na ramionach, które zadały koralowe paznokcie.
A my opuszczamy powoli zamek Hogwart. Zostawiamy Siergieja, który siedzi na pokładzie szkolnego statku wpatrzony w niebo. Walkirię i Abraxaasa leżących w namiocie, przytulonych i zapatrzonych w siebie nawzajem. Isobel i Toma odkrywających na nowo topografie ich ciał. Gabrielę płaczącą ze wzruszenia, wsłuchaną w monotonny głos Edwarda i samotną Katrinę, szlochającą w strugach ciepłej wody. Sukuba i jej kolejną ofiarę. Jest już późno, a jutro będzie nowy dzień. Kończy się czas władzy pięknej Afrodyty i Erosa, który chowa powoli swoje strzały do kołczanu i wiesza łuk na ramieniu. Jeszcze tylko Dumbledore mruga do nas niebieskim okiem z Wieży Astronomicznej i znikamy. Wznosimy się wyżej i wyżej, ponad ośnieżone korony drzew w Zakazanym Lesie, aż zikniemy na tle srebrzystego księżyca, który lśni jak perła na granatowym aksamicie nocnego nieba.