Citius venit, quod times, quam, quo speras – szybciej nadchodzi to, czego się obawiasz, niż to, z czym wiążesz nadzieję...
7.
Obudziłam się z krzykiem. Znowu. Popatrzyłam na wyświetlacz komórki. 6:30. Umyłam się, ubrałam i wyszłam na zewnątrz, żeby się przewietrzyć. Fala siarczystego mrozu i śnieg, który lśnił jak porozrzucane kryształki Svarowski'ego w słabym świetle wschodzącego słońca. Pociekło mi z nosa, jak zawsze na mrozie. Skuliłam się i podniosłam kołnierz wełnianego płaszcza w celu obrony przed powiewami przenikliwego wiatru. Uśmiechnęłam się do własnych myśli – już prawie zapomniałam o takich niedogodnościach.
– Walkiria! – usłyszałam i odwróciłam się w kierunku głosu. W moją stronę, przedzierając się przez sięgający kolan puch, zmierzał Julius. – Czekaj!
Zatrzymałam się.
– Co ty robisz tutaj, tak wcześnie? – zapytałam.
– Nie mogłem spać, poza tym chciałem sprawdzić, czy dałoby się dzisiaj pojeździć na desce, ale chyba ciągle jest za zimno. A ty?
– Też źle spałam.
Wolnym krokiem zbliżaliśmy się do zamarzniętej tafli jeziora.
– Kiedy kolejna słynna popijawa Walkirii Black? – Mój towarzysz przełamał ciszę, która zdążyła się już na dobre zadomowić.
– Sama nie wiem, jakoś nie bardzo mam ochotę po tym wszystkim...
– A, rozumiem, dalej Malfoy? Przecież minęły ze dwa tygodnie, żałoba żałobą, ale wypada, wiesz, rozerwać się, nie sądzisz?
– Zobaczymy. –Zapatrzywszy się na jezioro nie zauważyłam, kiedy wyciągnął rękę, poczułam za to jej ciężar na ramieniu. Oparłam się na blondynie, którego niesforne włosy ukryte były pod czapką, a niebieskie oczy wpatrywały się we mnie z uwagą. Staliśmy tak dłuższą chwilę, bez słowa, w idealnej ciszy.
– Wypadałoby już wracać, nie wiem, jak tobie, ale mi jest zimno – odezwał się Julek.
Wróciliśmy do baraków, to znaczy on, a ja poszłam na śniadanie.
Wkroczyłam do pustej stołówki, usiadłam przy wolnym stoliku i zajęłam się swoją kanapką. Kiedy kończyłam herbatę, przyszedł Siergiej.
– Cześć! – przywitał się. – Można? – Wskazał puste krzesło.
Wzruszyłam ramionami.
– Jak chcesz. Mam takie pytanko... – zaczęłam, kiedy zajął miejsce.
– Hmmm?
– Dobrze śpiewasz?
– Nie mam pojęcia.
– A zostałbyś wokalistą zespołu rockowego?
– Jakiego?
– Zobaczysz na próbie.
– Niech ci będzie, ale pod jednym warunkiem.
– Tak?
– Idziesz ze mną na bal.
– I tyle? Jasne.
– Widzimy się więc na próbie.
– Dzisiaj po południu w barakach, pokój 666.
– Do zobaczenia.
Tom szedł zamkowym korytarzem, przyglądając się od niechcenia całującym się parom. Wnęka okienna, rozmarzona Francuzka i rozmarzony Francuz, nie to blond-coś to też dziewczyna. Za zakrętem korytarza ruda dziewucha i rosły Rosjanin. Uuuu….Chyba się trochę zagalopowali. Odwrócił wzrok zniesmaczony. Te hormony! Jeszcze jeden zakręt i następna tuląca się para. Chwila, to Isobel! I ten jej „prywatny przewodnik"! Poczuł jak wściekłość zawęża mu pole widzenia. Wszystko przysłoniła czerwonawa mgiełka. Czarna magia gwałtownie domagała się śmierci frajera. Przecież ona jest JEGO. Wyszarpną różdżkę z rękawa i rzucił niewerbalnie Cruciatus. Rusek odbił zaklęcie. Ma dzieciak refleks. Tom zmarszczył brwi niezadowolony. Następna paskudna klątwa. Siergiej (wreszcie przypomniał sobie jego imię) wyczarował przed sobą tarczę. Isobel spokojnie poprawiała przód szaty i wygładzała spódniczkę. Policzy się z tą wiedźmą później. Trzecia klątwa ostatecznie znokautowała chłopaka. Dziewczyna przekroczyła jego powalone ciało i usiłowała wyminąć Riddle'a w przejściu.
- A ty dokąd?
- Na lekcje oczywiście.
- Nawet nie sprawdzisz, czy nic mu nie jest? – spytał drwiąco.
- Po co? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. – To zwykła klątwa dusząca. Odcina dopływ tlenu do mózgu. Wstanie za osiem godzin, wyrzyga się na własne buty i mu przejdzie. Tylko z naszej randki popołudniu nici. Przez ciebie. – Obdarzyła go nieruchomym, zimnym spojrzeniem błękitnych oczu.
- Chyba musimy sobie coś wyjaśnić – powiedział niskim, aksamitnym głosem. – Należysz do mnie, jak rzecz, a ja nie pożyczam swoich zabawek innym dzieciom – dokończył kpiąco.
- Dobrze. Teraz ty mnie posłuchaj. Jestem wolnym człowiekiem i niczego ci nie obiecywałam. Było miło, ale się skończyło itp. Nie jesteśmy nawet oficjalnie parą, więc nie wchodź mi w drogę bo… Tom gwałtownie zakończył ten monolog miażdżąc jej usta pocałunkiem i wpychając brutalnie do pustej klasy. Nie są nawet parą? Dobre sobie. Byli czymś o wiele więcej…
Rozległo się pukanie do drzwi. Powoli przetarł oczy, zamknął butelkę, schował ją pod biurkiem. Machnął różdżką i powiedział głośno:
– Proszę wejść.
Do pomieszczenia wszedł barczysty Rosjanin w służbowym mundurze sierżanta. Przełknął ślinę, jak zawsze w towarzystwie tego akurat człowieka. Stanął na baczność i wyprostowany jak struna czekał na pozwolenie na złożenie meldunku, przeklinając na wszelki wypadek los, który zadecydował o jego posłannictwie. Nie miał złych wieści, ale z tym człowiekiem nigdy nic nie wiadomo.
– Raport. – Krótka, zdawkowa komenda.
– Melduję, że wszystko gotowe do drugiego zadania, tylko...
– Tylko?
– Mantykora zerwała więzy i wyłamała drzwi swojej klatki – powiedział szybko, czując pot spływający mu strużkami po czole.
– Spocznij, towarzyszu, możesz odejść.
Żołnierz pospiesznie opuścił gabinet, szczęśliwy, że nic mu się nie stało, jednocześnie szczerze współczuł reprezentantom – z mantykorą na wolności skończą szybko po drugiej stronie. Dokładnie to samo pomyślał towarzysz Stalin, ale on nikomu nie współczuł. Jakby nie było i tak się pozabijają, bez pomocy magicznych stworzeń. Przetrwają najsilniejsi. Drużyna Durmstrangu.
Z sercem nas ramieniu zapukał do drzwi pokoju 666. Przeczesał palcami blond włosy przeklinając w myślach decyzję o rekonesansie w zamku. Gdyby tam nie poszedł, to Dippet by go nie znalazł... Ale trudno, stało się. Zapukał. Otworzyła mu Walkiria w dżinsach i staniku. Zaskoczony, poczuł ciepło w okolicach policzków, wytarł spocone ręce w szatę i, usiłując nie patrzyć na okazałe piersi byłej dziewczyny (auć) otworzył usta...
– Twojego chłopaka nie ma, więc nawet się nie wysilaj, żeby o niego prosić – wycedziła, ale zauważyła chyba jego zmieszanie, bo dodała – nigdy nie widziałeś dziewczyny bez koszulki? Whatever, spierdalaj, nie mam czasu.
– Czekaj, miałem ci powiedzieć, że za pół godziny zaczyna się drugie zadanie. Masz spakować najpotrzebniejsze rzeczy żeby przetrwać tydzień i iść do starej elektrowni.
– Walkiria, chodź, zaraz stracisz kolejkę! – Z pokoju dobiegł go męski głos.
– Już! – wrzasnęła w odpowiedzi. – I tyle?
– Tak – powiedział zaciskając zęby.
Zamknęła drzwi i wróciła do przerwanej rozgrywki. Rozbierany poker, żeby rozładować napięcie i wprowadzić przyjacielską atmosferę w zespole. Pies był już w samych gaciach, Juliuszowi zostały jeszcze spodnie, a Siergiej miał nawet skarpetki.
– Chłopaki, kończymy partię. Ostatnie rozdanie.
Przegrał Pies, i cały czerwony, zdjął bokserki w akompaniamencie śmiechu i głupawych okrzyków.
– Fajnie się grało, ale spadajcie, muszę się spakować – powiedziała wciągając koszulkę. – Ruchy, ruchy, bo wyrzucę was tak, jak stoicie.
Wyszli, a ona zabrała się do pakowania. Najpotrzebniejsze rzeczy... Nóż. Laptop. Ładowarka i generator prądu. iPod. Telefon. Książka. Jakieś t-shirty, spodnie, bielizna, tak na wszelki wypadek. Trampki. Zioło. Piwo. Wódka. Może jeszcze wino? Gitara. Dzięki Hermionie za patent na magiczny plecaczek – dwa zaklęcia i może wcisnąć wszystko bez żadnego wysiłku, dodatkowo plecak był nadal lekki jak piórko. Co by tu jeszcze... Deskorolka, uśmiechnęła się pod nosem. I czekolada. Bez tego ani rusz. Zamknęła za sobą pokój i nieśpiesznie udała się w stronę niedziałającej już elektrowni atomowej.
Monumentalny budynek otoczony ludźmi. Trzy różne wejścia. Stał przed jednym z nich czując drobną dłoń Isobel w swojej i czekając na jej siostrę. Spóźniała się już ładne parę razy, ale tym razem lepiej dla niej, żeby zdążyła. Bo jak nie... Jest. Biegnie z plecakiem na ramieniu, w rozpiętej kurtce. W końcu. Wpuścili ich do budynku. Wszystko wyłożone było stalowymi, zardzewiałymi płytami upapranymi świecącą na zielono mazią. Drzwi z tabliczką Hogwart wypadały z zawiasów. Za nimi znajdował się malutki pokoik ze skrzynią w rogu, na której leżał list. Otworzył go.
Drodzy Reprezentanci,
Witamy w drugim zadaniu Turnieju Trójmagicznego. Będzie ono trwać tydzień. Waszym zadaniem jest utrzymać się przy życiu i zdobyć jak najwięcej flag. Dodatkowo punktowane jest przejęcie baz wypadowych innych reprezentacji.
Zadanie utrudnią wam różnego rodzaju „niespodzianki", to znaczy zaklęcia, magiczne stworzenia, etc. Flagi znajdują się na końcu każdej zagadki, można je zdobyć TYLKO ją rozwiązując, np. pokonując hipogryfa. Oprócz flag możecie znaleźć bonusy takie jak środki opatrunkowe, broń, żywność.
Na budynek nałożone są zaklęcia blokujące wszelkie czary ofensywne i obronne. Szczegółową listę dozwolonych zaklęć znajdziecie w kopercie.
Skrzynia zawiera: 3 konserwy z zapasów wojskowych, 3 butelki wody o pojemności 0,5 litra, 3 noże o ostrzu długości 10 cm, jednorazową kuchenkę polową, 3 blaszane kubki, 3 widelce, 3 łyżki, rolkę bandażu, 1 butelkę eliksiru wzmacniającego o pojemności 15 ml (jedna dawka), 1 butelkę eliksiru uzupełniającego krew o poj. 15 ml(j/w).
Woda w toaletach nie nadaje się do spożycia.
Powodzenia!
Organizatorzy
Pokazał list dziewczynom, a sam obejrzał listę dozwolonych zaklęć. Bardzo okazałą listę.
Zaklęcia dopuszczone do użytku w trakcie drugiego zadania:
Lumos
Ferula
Nox
Reparo
Accio
Wingardium Leviosa
Wskaż mi
Terego
Mobilicopus
Chołoszczyć
Przeczytałam list. Przejrzałam listę i z trudem podjęłam decyzję o wypowiedzeniu na głos pewnej niekonwencjonalnej i w normalnych warunkach nie do przyjęcia myśli:
– Tom, Walkiria, w związku z faktem, że najprawdopodobniej chcą nas zabić, proponuję, żebyście tymczasowo zakopali topór wojenny.
– Zakopać topór wojenny? Z nim? Czy ty masz mnie za idiotkę? Pierwsze, co Tommy zrobi, kiedy zasnę, to wbije mi nóż w plecy i upozoruje wypadek – oburzyła się moja głupiutka siostrzyczka.
– Ty byś tak nie zrobiła? – Tom odbił piłeczkę.
– Oczywiście. Ale ja zaserwowałabym ci dodatkowo kąpiel w kwasie, a szczątki bym poćwiartowała i dała na obiad twoim fankom.
– Twoje bezwartościowe ciało byłoby przystawką dla mojego węża, oczywiście po odleżeniu chwilę pod wodą jako inferius.
– A twojego trupa zgwałciłby Avery.
– Twojego dałbym Abraxasowi.
– Osz, ty pierdolony...
– DOŚĆ! – wrzasnęłam łapiąc Walkirię, której pięść o centymetr minęła uśmiechniętego bezczelnie Toma. – Przestańcie! Macie natychmiast podać sobie ręce, bo jak nie...
– To co, dostanę szlaban? Nie tknę tej oślizgłej łapki węża, zaraz, węże nie mają kończyn, więc Tommy nie ma nawet dłoni, żeby mi podać, bo ogona się nie tknę.
– Walkiria, ogarnij się, bo jeśli się nie pogodzicie, to zaraz przyjdą osiłki z Durmstrangu i nas rozgromią.
– Dam im wódki i będą z głowy, nawet mnie przyjmą do swojej elitarnej drużyny.
– A jeśli do twojej wódki Tom doleje kroplę swojego eliksiru, to padną na miejscu. Rozumiesz, czemu chcę, żebyście się pogodzili?
– Ale mamo, Tom jest zły, chociaż tego nie zauważasz pieprząc się z nim przy każdej okazji – udała dziecięcy głosik przesiąknięty drwiną.
– Żebyś była rano w tej pustej klasie... – dodał Tom obleśnym tonem. – Nie dotknęłabyś jej już nigdy, wszędzie zostawiłem swoje piętno.
– Bleee, puść mnie, Isobel, natychmiast! JUŻ! Pierdolę, nie robię, szukam sobie własnej bazy.
Wyszła zabierając swój plecak.
– A ty gdzie? – zapytałam Toma widząc, że kieruje się w stronę wyjścia.
– Na przechadzkę, nie bój się, wrócę.
I wyszedł. Wkurzona na cały świat, otworzyłam skrzynię znajdując w niej tylko to, co przewidział list. Wyjęłam więc z plecaka swoje „najpotrzebniejsze" rzeczy. Granatnik, kolekcję noży (sprężynowy, motylkowy, bowie i wiele innych), deskorolkę, gitarę, wino i dokopałam się w końcu do szkicownika i ołówków.
Szedł pustym korytarzem w kierunku przeciwnym do odgłosu toczących się kółek, kontemplując na temat różnych ważnych rzeczy, które musi zrobić po zakończeniu zadania. Najpierw potorturuje Rycerzy, bo przez ten tydzień mogą zapomnieć o tym, kto jest prawdziwym przywódcą. Potem zajmie się dalszymi poszukiwaniami sposobu na podróże w czasie. Może przepyta tych nowych? W końcu Harry znalazł drogę. On też może. Rozmyślania przerwał mu wrzask dobiegający z drugiego końca korytarza. Niespiesznie zmienił kierunek przechadzki zastanawiając się, co go wywołało.
Zakręciłam i spojrzałam prosto w ślepia jakiejś hybrydy. To miało ludzką twarz, ale już ogon skorpiona, czy innej zarazy, nie mówiąc o płowym tułowiu, chyba lwa. I to nuciło. Wrzasnęłam, a potwór zamachnął się ogonem, chybiając o włos. Zawróciłam i pojechałam w kierunku bazy, ale to było tuż za mną, dosłownie o krok, po czym zastąpiło mi drogę. Przełknęłam ślinę.
– Nie uciekaj, i tak nie zdołasz. – To się odezwało. TO SIĘ ODEZWAŁO! Kurwa, kurwa, kurwa, co to w ogóle jest? Machnął łapą, uchyliłam się, ale stwór drasnął moje ramię pazurami. Brudnymi. Aż strach myśleć, jaki syf tam jest. Złapałam deskorolkę i pobiegłam ile sił w nogach przed siebie, pomiędzy łapami potwora. Pieprzony wzrost, gdybym była chociaż dziesięć centymetrów wyższa, mogłabym rozorać mu nożem brzuch. Znowu machnęło ogonem, ogon znowu ominął mnie dosłownie o milimetr. Biegłam przed siebie, czując na karku cuchnący oddech i zobaczyłam Toma. Stał parę metrów ode mnie, zapewne widział wszystko i nie pomógł. Wściekła pobiegłam do niego, chyba jeszcze szybciej niż uciekałam przed potworem, ale ten zrobił użytek ze swoich długich nóg, które żeńska populacja Hogwartu i nie tylko, wychwalała pod niebiosa i zniknął w najbliższym pomieszczeniu. Wbiegłam za nim, odgradzając się drzwiami od paskudy, która mnie goniła. Wszystko lepsze niż tamto COŚ, prawda? Schowałam deskorolkę i rozejrzałam się szukając wzrokiem Tommy'ego. Co było raczej niewykonalne w absolutnej ciemności. Mruknęłam Lumos i koniec mojej różdżki zalśnił światłem. Zobaczyłam go przemykającego cicho koło czegoś, co przypominało nosorożca.
– Tommy! – krzyknęłam, a zwierzę zwróciło się do mnie pyskiem. To był nosorożec. Tylko z ostrzejszym rogiem i dziwnym ogonem.
– Zamknij się, Black, bo go sprowokujesz – warknął w moją stronę prefekt Slytherinu. Podeszłam ostrożnie do niego wybierając znane zło.
– Co to jest? – szepnęłam mu do ucha wywołując dreszcz irytacji.
– Buchorożec. Lepiej go nie prowokuj, bo zacznie szarżować, a wtedy nie wyjdziemy stąd żywi – odparł.
Zobaczyłam skrzynię, do której zmierzał Tom. Złapał za uchwyt i próbował ją podnieść, ale była za ciężka. Złapałam drugą rączkę i razem ją podnieśliśmy. Cicho przemykając koło spokojnego jeszcze zwierzęcia, wyszliśmy na korytarz. Wcześniejszego potwora nigdzie nie było widać, ale i tak zachowywaliśmy się najciszej jak mogliśmy. Dopiero przy drzwiach do bazy zapytałam go to coś, co mnie goniło.
– Mantykora. Ciesz się, że nie trafiła cię żądłem na końcu ogona, bo nie rozmawialibyśmy teraz.
Weszliśmy do bazy targając skrzynię. Isobel coś rysowała, ale ucieszyła się na mój widok. Otworzyliśmy skrzynię. Była w niej flaga Afryki i nowe konserwy w towarzystwie pięciolitrowej butli wody, butli z gazem i kuchenki gazowej.
– Mamy na czym gotować – wyszczerzyła zęby Is.
– To dobrze, bo umieram z głodu – odpowiedziałam. – Od której konserwy zaczynamy?
– Pierdolę, nie robię. – Chyba po raz setny tego dnia słyszał to samo stwierdzenie.
– Black, zamknij się i daj mi się skupić – wycedził usiłując bez różdżki przywołać ciężką skrzynię stojącą na drugim końcu sali. Poszedłby po nią, ale na przeszkodzie stały diabelskie sidła kwitnące na środku pomieszczenia. Nad nimi unosiły się jakieś dziwaczne, zmutowane muchy zapylające kwiaty cuchnące zgnilizną połączoną z aromatem płonącego mięsa.
– Tak właściwie, to zastanawiałam się nad zaatakowaniem Francuzów. W końcu siedzimy w tym piekle już trzy dni, a oni coś muszą mieć. – Chwilową ciszę przerwała Isobel, która uparła się, że będzie pilnować zarówno jego, jak i popieprzonej Walkirii. W końcu się jej pozbędzie, ale na razie trzeba wykorzystać pewne uczucie. Żałosne, ilu potencjalnie wielkich czarodziejów ograniczało swoje możliwości ulegając emocjom. Jego to już nie dotyczyło i jemu niech będą za to dzięki.
– Kurwa, Voldy, długo jeszcze?
– Już prawie... – W końcu skrzynia przyleciała. – Co do Francuzów, możemy spróbować, mam chyba coś w torbie – zwrócił się do Isobel, ignorując knypkę.
– Super – uśmiechnęła się – Walkiria, pamiętasz jeszcze coś z Frencza?
– Tzn. ze starej szkoły? Nie za dużo...
– Jakoś damy radę. Ty, Tom masz coś usypiającego na parę dni?
– Mam tylko wywar żywej śmierci.
– Nic łagodniejszego?
– Jeśli kogoś usypiam, to trwale.
– Trudno, damy radę.
Potarłam ślad po poparzeniu, na szczęście łagodnym, który zarobiłam poprzedniego dnia próbując wyciągnąć z ognia salamandrę. Warto było, pomimo bólu. Dobrze, że noga nie jest złamana, bo wczoraj naprawdę źle wyglądała. Isobel to ma dobrze. Wszystko goi się na niej, jak na psie. A Tommy nie zaliczył nawet zadrapania. Jak zwykle mam pecha. I nie słucham potencjalnie dobrych rad.
– Gotowa? – W moim uchu rozległ się szept Is.
– Tak – odparłam, podnosząc się. Złapałam za ramię Księcia Węży Ogrodowych i zapukałam do drzwi z napisem France.
– Tak? Kto to? - Zza uchylonych drzwi wyjrzała blondynka z reprezentacji Beauxbatons.
– Cześć, jestem Walkiria, a to Tom. Macie fajki? Nasze się skończyły, a sama wiesz...
– Rozumiem, ale niestety nie mam. Wejdziecie?
– Z przyjemnością.
Weszliśmy do bazy Francuzów. Zgodnie z oczekiwaniami nie było w niej nikogo poza dziewczyną, która nas wpuściła.
– Siadajcie, jak się macie? – zapytała podając herbatę.
– My? Dobrze, może poza faktem, że umieramy z głodu.
– My też. To jest okropne miejsce. Chciałabym być już w domu.
– W domu? A gdzie mieszkasz?
– W Paryżu. Teraz wygląda okropnie, ale przed wojną był naprawdę cudowny.
– Nie wątpię.
W tle rozległo się pukanie. Odwróciłam się, a dziewczyna wpuściła Is. Nie zauważyła, że Tom dolał właśnie czegoś do jej filiżanki. Isobel przysiadła się do mnie szeptają jednocześnie:
– Załatwieni
Uśmiechnęłam się i wróciliśmy do przerwanej rozmowy. Nie trwała ona długo, ponieważ blondynka straciła przytomność upiwszy łyk. Zdarza się. Natychmiast wyrzuciliśmy ją z Tomem z pomieszczenia, a Isobel zabrała się do przetrząsania skrzyni Francuzów.
– Dobrze im się żyje. Zapas serów, białego wina... Świeży chleb!
Dołączyłam do niej, tymczasem Tommy okradał plecaki. Zebrałam flagi do swojego, odeszłam od kufra, żeby zebrać eleganckie i ciepłe szaty, doskonale skrojone, aż żal, żeby się zmarnowały.
– Auć! – krzyk Is. Obróciłam się i zobaczyłam rubinowoczerwonego węża puszczającego nadgarstek mojej siostry. O kurwa, to chyba Iconostrybilus aeternis – gatunek nieszkodliwy dla ludzi, za to zabójczy dla wampirów, nawet niedojrzałych. Jedyne lekarstwo, to wyssać jad razem z krwią.
– Dajesz łapę, possiemy – powiedziałam do siostry, a po chwili przyssałam się do ranki. Większość ludzi nie pomogłaby wampirowi, ponieważ we krwi obecne są wirusy powodujące przemianę. Odpowiednia dawka, na przykład taka, że nie zostanie ani kropelki zanieczyszczenia jadem i voila jesteś krwiopijcą. Tak właściwie, to ja. Podobno pełna przemiana w wypadku takim, jak ten zachodzi dopiero po upływie dwóch, trzech lat, aż ludzki organizm wyczyści pobraną krew z jadu węża. Weee! Oderwałam się i oblizałam wargi. Wampir Walkiria znowu w akcji. Za jakiś czas*.
* Obiecujemy, nie będzie już żadnych machinacji w kwestii wampiryzmu. Walkiria znowu jest krwiopijcą i nim zostanie. Przepraszamy za zamieszanie. Wynika ono tylko i wyłącznie z naszej niekonsekwencji.
Nusquam est, qui obique est — kto jest wszędzie, tego nie ma nigdzie…
Rozdział VIII
Drzwi otwarły się z hukiem i wszedł przez nie wysoki mężczyzna. Jego złote loki spływały falą na granatową szatę, zasłaniając częściowo wyhaftowany szkarłatną nicią znak. Stojąca przy kuchni drobna kobieta odwróciła się. Zobaczywszy przybysza, przerażona zasłoniła usta dłonią. Mężczyzna zlustrował skromne pomieszczenie obojętnym wzrokiem, krzywiąc nos z niesmakiem. Na pierwszy rzut oka widać było, że tam nie pasuje. Już bardziej do jakiegoś pałacu pełnego skrzatów domowych gotowych spełnić każde jego życzenie.
— Czego chcesz? — wycedziła kobieta odkładając ścierkę i wpatrując się w przybysza z nienawiścią.
— Gdzie on jest? — zapytał spokojnie.
— Kto?
— Chłopak. Gdzie jest chłopak? — Zbliżył się do niej.
— A, masz na myśli mojego syna? Nie ma go, wyjechał.
— Gdzie? — Górował nad nią przyparłszy do muru.
— Nie twój interes — odparła łapiąc nóż leżący na blacie.
Zauważył jej ruch i powiedział ze złośliwym uśmiechem:
— Nie próbowałbym tego na twoim miejscu.
— Co mi zrobisz? — zaśmiała się gorzko. — Nie ma nic, czym mógłbyś mi zagrozić. Chłopak jest bezpieczny z daleka od ciebie i nie ma szansy, żebyś go kiedykolwiek zobaczył.
— Bezpieczny? Teraz nikt nie jest bezpieczny, przecież wiesz Ireno. Szkoda mi tylko jego czarodziejskiej krwi, ale w twoim przypadku... Nie ma nic, na czym by mi zależało.
— Zapomniałabym, że wolisz chłopców. Jak to jest? Opowiedz, chętnie posłucham o tym dupku dla którego mnie zostawiłeś.
— Jest młodszy od ciebie o jakieś dwadzieścia lat, ma cudowne ciało i imponujący sprzęt, a w łóżku... Kochana, gdybyś była tak dobra jak on może dalej bym z tobą był? Kto wie?
Kiedy mówił otworzyły się cicho drzwi i wszedł przez nie mężczyzna. Widząc, co się dzieje, wyjął z kieszeni nóż i rzucił nim w blondyna. Ten upadł na podłogę, skulił się i zacisnął zęby, żeby nie krzyknąć z bólu. Następnie, centymetr po centymetrze, wyciągnął stalowe ostrze z boku i wstał. Zaskoczony mężczyzna patrzył przerażony na prostującego się czarodzieja, który zaszczycił go szyderczym spojrzeniem.
— O Boże, zabiłeś mnie! Nie, czekaj, ja nadal żyję! — wybuchnął śmiechem, co poskutkowało kolejnym srebrnym nożem w sercu, który wciąż się śmiejąc, wyjął ponownie z rany.
— Mnie nie da się zabić w taki sposób. Nawiasem mówiąc Ireno, poważnie obniżyłaś standardy odkąd ostatnio się widzieliśmy. Zapytam ostatni raz. Gdzie. Jest. Mój. Syn.
— Nie powiem ci, choćbyś mnie zabił.
— Jak chcesz — wzruszył ramionami, a chwilę później dwa martwe ciała leżały na kamiennej podłodze w odludnej chacie. Gelert obrzucił ją ostatnim spojrzeniem zanim wyszedł zabierając zdjęcie czarnowłosego chłopca w szacie Durmstrangu.
— Zanurzeni w ciemności szukamy chociaż odrobiny światła. Pochłonięci przez mrok doszukujemy się promyka nadziei. Możemy znać się z kimś jak bracia i dalej tkwić w przeświadczeniu, że mamy do czynienia z naszym wyobrażeniem o tej osobie. Jak naiwni idealiści doszukujemy się dobra w każdym człowieku. Jesteśmy w błędzie. Ludzie się nie zamieniają, życie idzie naprzód i coraz więcej zła nas otacza. Nigdy nie byliśmy tak zagrożeni, jak teraz. Nigdy zło nie było tak bliskie pokonania resztek sił dobra. Nadchodzi decydujący moment. Nadchodzi czas, kiedy musimy stanąć do walki. Czas, kiedy ujawnią się nasze prawdziwe motywy. Czas największego tryumfu albo sromotnej klęski. Kto jest ze mną? Kto podąży za mną ostatni raz, na decydującą bitwę? Kto pomoże mi skończyć z całym złem? KTO JEST ZE MNĄ? — zakończył potężnym głosem czarnowłosy siedemnastolatek.
— Ja! Ja! Ja! — rozległy się okrzyki członków Zakonu Feniksa, a raczej jego niedobitków. Pomimo paru nowych nabytków sytuacja przedstawiała się tragicznie. Było ich mało, zbyt mało, żeby osiągnąć cel. Ale nie poddali się. Jako ostatni stawią opór, wdzierając się wprost do centrum zła. Tam, gdzie to wszystko się zaczęło, tam, gdzie kiedyś był ich dom. Do Hogwartu. Ale wcześniej Harry Potter musiał zrobić jeszcze jedną ważną rzecz, zdusić nienarodzone życie. Czując obrzydzenie do samego siebie, zapukał do drzwi pokoju kogoś, kogo uważał za przyjaciela.
— Weź, dolej! — zawołał Vladimir do kolegi trzymającego butelkę z wódką. Znaleźli ją w skrzyni, dla której zaliczyli parę oparzeń uciekając przed buhorożcem. Zachwyceni odkryciem zapasów alkoholu i korniszonów, postanowili uczcić bliski już koniec zadania. Dziwnym zbiegiem okoliczności nie mogli nigdzie wypatrzyć flagi, ale szybko przeszli nad tym do porządku dziennego. Godzinę później, ostatniego dnia drugiego zadania, leżeli nieprzytomni na podłodze w swojej bazie, do której po cichu wślizgnęły trzy osoby. Zabrali wszystko, co byli w stanie unieść i uciekli zatrzaskując drzwi z napisem Hogwart.
W rytmie fanfar jako jedyni opuścili na własnych nogach elektrownię. Z uśmiechem na ustach, wesoło rozmawiając nieśli skrzynię wypełnioną flagami. Za nimi na noszach wyniesiono chłopców z Durmstrangu, martwe ciało Francuza i jego nieprzytomne rodaczki. Reprezentanci Hogwartu dumnie położyli swoją skrzynię w punkcie kontrolnym i wrócili do pokoju. Tam mieli czas, żeby przygotować się na uroczystą kolację, podczas której zostaną ogłoszeni zwycięzcy drugiego zadania.
— No chodź, chodź ze mną do łóżka, zrobię to byś bać się przestał. Będę całował twoje palce, będę dotykać twoje nagie ciało, ja będę w tobie, a ty będziesz we mnie. No chodź, chodź ze mną do łóżka. Nie potrzebujemy się cieszyć po ciemku, no chodź, bez ambicji, grzechu, wstydu i lęku. Poczujemy się wzajemnie… — nucił szeptem gładząc jasne włosy, całując opaloną szyję i czując narastające podniecenie zarówno u siebie, jak i towarzysza. — No chodź, chodź ze mną do łóżka, no chodź, chodź ze mną do łóżka. Najważniejsze jest to, że jesteś, gdy możemy poczuć się wzajemnie…
— Julius, ja nie sądzę, że to dobry... Przestań... Nie kuś mnie... Wystarczająco dużo wypiłem... Ty zresztą też... Co ty... Zostaw moje spodnie... Tak... Tak... Jeszcze... Ssij mocniej... Achhhhh... Achhh... Ach! Nie przestawaj... TAK!
Usta Juliusa wypełniły się słonawym płynem, który przełknął z trudnością. Podniósł się wdzięcznie z podłogi i powiedział:
— A nie mówiłem, że będzie fajnie?
W tym momencie Sam zatopił swoje usta w jego wargach i odlecieli razem w miejsce, gdzie byli tylko we dwoje. Ich własny raj z nieodłączną prostownicą do włosów.
— Zwycięża drużyna z Hogwartu! — radośnie ogłosił profesor Dippet stojąc na mównicy w Sali Balowej Durmstrangu. Zewsząd rozległy się gromkie oklaski lub buczenie:
— Drugie miejsce zajmuje Durmstrang, a trzecie Beauxbatons. Uczcijmy minutą ciszy pierwszą ofiarę Turnieju Trójmagicznego.
Wszyscy obecni zamilkli. Nawet pochlipujące Francuzki, które widocznie nie mogły pozbierać się po utracie kolegi. Życie. Jedni umierają, żeby dla innych było miejsce. Minuta minęła i usiadłam. Rozejrzałam się po sali w poszukiwaniu mojej siostry, która zniknęła w bliżej nieokreślonych okolicznościach, tuż po wydostaniu się z elektrowni… Jest, siedzi ze swoimi przyjaciółmi, między Juliusem, a Weasley'em. Śmieją się z czegoś, jak zwykle. O proszę, teraz moja siostrzyczka robi bydło wstając i wrzeszcząc na cały głos : Raissa! O co chodzi... Zaraz, a Julius i Sam... Nie, to chyba niemożliwe, ale gdyby jednak... O kurde, fuuu... Jednak prostownica nie kłamie, a już na pewno nie te spojrzenia i rumieńce. Kurwa. Brr...
— Sądząc po reakcji wiesz już co nastąpiło — w moim uchu rozległ się śliski, aksamitny głos Króla Węży Ogrodowych. — Tak… Oni są teraz, tak jakby razem. Nakrył ich w pokoju Avery, kiedy...
— Przestań, mam wystarczająco żywą wyobraźnię i bez szczegółów.
Bezczelny uśmieszek zagościł na twarzy Toma, który rozłożył się na krześle i objął mnie ramieniem, w ten jego władczy sposób. Nie jestem jego zabawką. Mam tego powoli dość! Jeszcze tylko trochę, a wtedy żegnaj młodsza i gorsza wersjo!
Następnego dnia była sobota, więc większość uczniów udała się na zaplanowaną wycieczkę do Moskwy. Gdzie, dzięki dobroci towarzysza Stalina, mogli zaopatrzyć się w stroje na Bal Bożonarodzeniowy, który miał odbyć się tydzień później. Gromada z Hogwartu zachwycała się Kremlem, który wyglądał, jak wymarzony zamek z bajki. Pokryty śniegiem i z oszronionymi szybami. Nie minęło dużo czasu, a wszyscy się rozdzielili. Walkiria Black zniknęła w monopolowym, Pieski poszły zapalić, a Tommy i Isobel ukryli się w kawiarni. Za to Katrina razem z Gabrielą postanowiły schronić się przed przenikliwym wiatrem w sklepie z sukniami wieczorowymi.
— Jak ci się podoba? — zapytała blondynka koleżankę, stojąc w długiej sukni z czerwonego aksamitu z ramiączkami wyszywanymi kryształkami i głębokim dekoltem.
— Ja wiem... Dla mnie zbyt wyzywająca. Nie chcesz przecież, żeby Edward pomyślał sobie, że chcesz, no wiesz...
— Racja. — Zniknęła na chwilę w przebieralni, z której wyszła w bananowo-żółtej kreacji przewiązanej czarną szafą.
— Wow, piękna!
— Ale trochę nie moje klimaty, wiesz o co chodzi… Taka, ja wiem... mało elegancka.
— Nie chcesz, to daj, ja przymierzę!— Gabriela podniosła się z kanapy i poszła się przebrać. W przebieralni natomiast ktoś już na nią czekał. I był bardzo niecierpliwy, o czym się miała wkrótce przekonać.
A bal zbliżał się wielkimi krokami, co czuć było w powietrzu, na lekcjach, a nawet na udekorowanych korytarzach.
— Odkąd chodzę do tej szkoły, nigdy nie było tu tak pięknie — wyszeptał mi do ucha Siergiej, kiedy złapał mnie w drodze na śniadanie. — Zwykle na święta jest tylko lepsza kolacja i tyle.
— To dla nas tak się starają.
— Chcą pokazać, że Związek Radziecki też potrafi, ale trochę przesadzili z tym pozłacaniem zbroi i naczyń, nie sądzisz?
— Jeśli dodamy do tego te okropne sufity, podłogi i ściany w świąteczne motywy, to możemy spokojnie pobiec do ubikacji, żeby zwymiotować. Nawet baraki pełne są tego gówna.
— Pamiętaj, że w ubikacji dostajesz nową porcję rzygowin.
— Zapomniałabym. Jak ci idzie Snow?
— Daję radę, ale na tym nagraniu, które mi dałaś on strasznie szybko śpiewa. Nie wiem, czy wyrobię.
— A bas? To już w sobotę, musi być perfekcyjnie.
— Bas nawet nieźle, ale dużo mi brakuje do perfekcji.
— Trzymaj. — Dałam mu fiolkę turkusowego eliksiru, który od dłuższego czasu miałam ciągle przy sobie. Nie uzależniłam sie, po prostu bardzo mi smakował. Mogłam przestać w każdej chwili.
— To jest nielegalne.
— Jak alkohol, marihuana i papierosy.
— Ale to co innego.
— Wcale nie.
Hermionę Granger obudził silny ból brzucha. Natychmiast oprzytomniała i powąchała wczorajszy „eliksir wzmacniający". Gdyby nie była taka zmęczona, może by i zwróciła uwagę, ale była ledwo żywa i po prostu łyknęła bez zastanowienia płyn z fiolki, a teraz mogłoby być już za późno. Na szczęście przygotowała się na taką okoliczność i z dzieckiem wszystko było w porządku. Rozległo się pukanie i do pokoju wszedł Ronald Weasley we własnej osobie. Zobaczył jej wściekłą minę i zrozumiał w zabójczym jak na niego tempie, że przejrzała ich gierki i fałszywe przeprosiny Pottera.
— Hermiono... wybacz im, oni naprawdę nie chcieli... — nieporadnie usiłował ją przekonać, że wszystko jest w porządku.
— Nie chcieli zabić nienarodzonej istoty? Proszę cię, musisz żartować, bo inaczej nie gadałbyś takich idiotyzmów. Daj mi na razie spokój, zdrajco. Pewnie sam to zaproponowałeś!
— Ale... — Zatrzasnęła drzwi przed nosem rudzielca i pogrążyła się w myślach.
Jak oni mogli podjąć taką próbę? Przecież to ludobójstwo, zabawa w Voldemorta. A podobno oni są lepsi. Taa, jasne. Podając jej „przypadkiem" środek poronny. Co teraz zrobić? Wybaczyć? A może powinna, jak śpiewali Pink Floyd, wybudować mur? Może trzeba oddzielić się od ludzi i świata? Może trzeba być jak Tom, bez uczuć, wiecznie samotnie przemierzać meandry losu? Albo można żyć dalej, jakby nic się nie stało? Jakby nie usiłowali z niej wyrwać wszystkiego, wspomnień, uczuć, dziecka... Co się stało, to się nie odstanie. Życie jest brutalne, bo ludzie tacy są i nic nie można na to poradzić. Niezależnie od strony, po której są w tej idiotycznej wojnie. Who cares, anyway? Przecież nie Zakon. Oni są pewni, że wszystko gra. Że nie mają przerąbane. Że ona dalej jest po jedynej właściwej stronie.
— Dzisiaj wielki bal, dowiem się w końcu z kim idziesz? — szarpnęła mnie za rękaw Gabriela.
— Kochana, bez tajemnicy nie byłoby tak zabawnie, nie sądzisz? — odparłam.
— Czyli nie powiesz?
— Nie.
— Ja ci powiedziałam! No nie bądź taka...
— A idziesz z...
— Reginaldem Averym! Nie pamiętasz? On jest moim chłopakiem. A po balu... wielka noc. Tak na poważnie, bo tamta impreza się nie liczy.
— Nie mówisz poważnie.
— Oczywiście, że mówię poważnie. Tej nocy złączymy się w jedno i będziemy już na zawsze razem! Na trzeźwo! Jak w jakiejś bajce! Niewiarygodne, wszystkie moje marzenia się spełniają! To cudowne! Jak w bajce o Kopciuszku, kiedy książę odnajduje swoją ukochaną, dostrzega jej wnętrze pomimo brudnych szmat. Mój własny rycerz — Reginald Avery!
— Marz dziecko, marz, bo póki marzysz, możesz wierzyć, że świat jest dobry, że ludzie są dobrzy, że istnieje rycerz na białym koniu, który cię stąd zabierze do lepszego świata, gdzie będziecie żyli długo i szczęśliwie. Marzenia są oczywiście przydatne kiedy masz 5, może 6 lat, ale w wieku lat szesnastu musisz pogodzić się z myślą, że elfy i jednorożce to tylko pic na wodę, a twój książę to tylko kolejny napalony nastolatek, który zaczyna współżycie seksualne bez przemyślenia konsekwencji w wyniku czego kończysz sama na ulicy po tym jak obiecany raj stał się kolejną własnością komornika. Jeśli masz szczęście obejdzie się bez balastu w postaci dzieciaka. Jeśli nie, trudno, life is brutal. Dream on, but beware mistakes and misjudgments, because not being careful will lead you straightly to hell. And what seemed to be stairway to heaven may turn out to be highway to hell.
— Kiedy zrobiłaś się taka cyniczna? — zapytała urażona.
— Kiedy kopnęłam w dupę mojego księcia, mówiąc mu, żeby poszedł sobie do tamtej dziwki, bo ja mam swoją godność i gówno mnie obchodzą jego zapewnienia o niewinności.
— Ale myśląc tak nigdy nie będziesz szczęśliwa — obruszyła się.
— Sweetie, czy do twojego pustego łba trafi w końcu, że szczęście to ułuda, pic na wodę, fotomontaż, kolejny bezwartościowy wytwór Hollywood? Że nie ma ludzi szczęśliwych, czy nieszczęśliwych. Są idioci, którzy łudzą się, że może być dobrze, że wystarczy miłość i wszystko dobrze się skończy i są realiści, którzy wiedzą, że nie ma czegoś takiego jak ta słynna miłość. Że życie to nie bajka, tylko wyścig bez żadnego końca, bez bezpiecznej mety, gdzie można odpocząć. Bez wiecznie kochającego męża. Osoba, którą w swej tępocie poślubisz, za jakieś dziesięć lat po powrocie do waszego gniazdka siądzie z browarem przed telewizorem i zupełnie cię oleje. Jeśli będziesz miała dzieci, to pogódź się z tym, że to nie będą cudowne maleństwa, tylko przeklęte bachory, które najchętniej byś udusiła, a sama przytyjesz i zostaniesz kolejną kurą domowa z niskopłatną pracą, bez perspektyw. Tu nie ma happy end'u. W życiu jest tylko jeden koniec — zniedołężnienie, starość, a kiedy będziesz za słaba, żeby kiwnąć palcem lub po prostu uznają cię za niepotrzebną, umrzesz. Tyle. Nie pożyjesz długo i szczęśliwie. Na koniec zostaniesz sama, bez tak zwanych przyjaciół, czy rodziny. Będziesz gnić od zewnątrz i od środka, a kiedy popatrzysz w tył, na to, jak twoje życie wyglądało, zorientujesz się, że zmarnowałaś cały przeznaczony ci czas na błahostki i pierdoły pozbawione sensu. Przynajmniej z punktu widzenia biologii wykonasz swoją rolę, przekażesz dalej wadliwy materiał genetyczny. Ale tego raczej nie uważasz za sens życia, czyż nie? Nie, ty chcesz mieć męża, dzieci i kochającą rodzinę. Co z tego, dzień po twoim pogrzebie przypomną sobie ciebie tylko w kontekście marnego spadku, w końcu spełnisz swoje marzenia, przeżyjesz swoje idealne życie.
— Dlaczego?
— Dlaczego co?
— Dlaczego tak łatwo ci wyśmiewać to wszystko? Skąd wiesz, że nie marzę akurat o takim życiu?
— W takim razie jesteś gorszą idiotką niż sądziłam i nie ma dla ciebie ratunku. Nie, czekaj, jest! Halo, czy jest na sali lekarz? Jest? Mogę prosić o konsultację? Panie doktorze co przepisałby pan praktycznie nieuleczalnej idealistce? Doktorze Życie? — przemówiła niższym głosem. — Proponuję solidną dawkę rozczarowania, ociupinę goryczy przyprawioną szczyptą zawodu. — Wróciła do normalnego głosu. — Czyli znasz zarówno diagnozę jak i sposób leczenia, nic tu po mnie. Arrivederci, signora, idę wkurwić pewnego księcia.
Czy z tymi słowy zostawiła biedną Gabrielę ze zdruzgotanym światopoglądem? Nie, Gabriela wie lepiej, że jej wizja jest idealna i że młody Reginald Avery nigdy jej nie opuści. Co Walkiria może o nim wiedzieć, przecież on ją kocha, sam jej to powiedział te parę tygodni temu, kiedy pozbawił ją cnoty na korytarzu podczas tamtej imprezy. I wtedy, kiedy miała iść wybrać suknię na bal. I kiedy tu szła. To nie ułuda, to rzeczywistość, Avery ją kocha. I nie opuści aż do śmierci. A kto kocha Walkirię? Nikt.
Poprawiła gorset i patrząc chyba setny raz w lustro ujrzała śniadą dziewczynę w jasnoróżowej sukni z górą wyciętą w serce, pokrytą ciemnobrązowymi wzorkami z aksamitu i tiulową spódnicą sięgającą ziemi. Jeszcze tylko zapięła na kostce pasek czarnych sandałków na szpilce i wyszła z pokoju na korytarz dumna jak paw z małym, srebrnym grzebieniem wysadzanym różowymi cyrkoniami wpiętym w starannie ufryzowane blond włosy. Jej partner czekał na nią pod drzwiami. Niezgorszy - podsumowała w myślach Edwarda Diggory'ego, jej dodatek do sukni. Podsunął jej szarmancko rękę i poprowadził przez korytarze do Sali Bankietowej. Przed wejściem spotkała Gabrielę z jej Ślizgonem, Averym, czy jak mu tam. Miała na sobie tę obrzydliwą, bananową suknię w kropki przewiązaną czarną szarfą, którą jej odradzała. Cóż, magia może i wyleczy alergie, ale gustu nie przywróci. Nadeszli Reprezentanci — majestatyczna dziewiątka. Durmstrang w identycznych szatach galowych, żal. Ich partnerki nie wyglądały źle, chociaż w porównaniu do niej... Czegoś im brakowało. Trójka przemaszerowała przez wrota do Sali i rozpoczęła ich narodowy taniec. Taaak... Beauxbatons, czyli piękny blondyn w błękitnej szacie podkreślającej jego oczy z brunetką, która wybrała tiulowe falbanki w kolorze lilii, dobrego znaleźli zastępcę. Dziewczyny z drużyny pokazały się: jedna w granatowej kreacji przyozdobionej drobnymi, złotymi kwiatami, a druga w sukni o gorsecie wysadzanym perłami w kolorze kości słoniowej. Zatańczyli jakiś nieznany jej taniec, ale to nie dziwne, nigdy nie pasjonowały jej te klimaty. W końcu Hogwart i o dziwo tylko dwie pary: Isobel z boskim Tomem Riddle'm, jej ciasteczkiem nr 1 i Walkiria z jakimś czarnowłosym chłopakiem, z którym ostatnio często się pokazywała. Is ubrała się w krwistoczerwoną suknię, która z przodu była wręcz nieprzyzwoicie krótka, by z tyłu mógł ciągnąć się długi, marszczony tren. No i ten gorset! Efekt bardzo nieprzyzwoity, ale z gustem. W końcu Isobel zawsze była dziwką. Walkiria wybrała turkusową suknię z gorsem z czegoś jakby pawie pióra nachodzące na spódnicę. Dodatkowo zrobiła coś z włosami, bo przybrały ogniście rudy kolor. Odtańczyli walca i zaczęła się część dla wszystkich. Porwała na parkiet lekko przymulonego Edwarda, w końcu nie bez powodu go tutaj przytargała. Parę godzin później, kiedy miała już wracać od stołu na parkiet, muzyka ucichła, a na scenę wyszedł samotny, zamaskowany gitarzysta w czarnym płaszczu i zaczął grać jakąś metalową piosenkę. Zaraz, przecież w tych czasach nie znali chyba jeszcze metalu...
Pusta scena z zamaskowanym gitarzystą.
Głos dochodził znikąd, jakby z powietrza.
There's a dark cloud over head, that's me.
Przy suficie pojawiła się ciemna mgła.
And the poison ivy chokes the tree, again it's me.
Mgła zagęściła się tworząc bluszcz porastający sklepienie.
I'm a filthy one on a Burbon Street you walk on by.
Ze sklepienia opadł i przyklęknął czarnowłosy chłopak w podartych szatach, z głową pochyloną, zasłaniając twarz potarganymi włosami.
I'm the little boy that pushes hard and makes him cry…
Podniósł głowę i zobaczył własną twarz, ale jak?
There's a dirty needle in your child, haha, stick me!
Postać na scenie wyciągnęła z przedramienia igłę wybuchając śmiechem.
Empty bottle still in hand, still dead, still me.
Igła zmieniła się w brudną butelkę.
I'm the suit and tie that bleeds the streets and still wants more,
Jego sobowtór cisnął butelką, która zmieniła się w setki strzępów materiału, które opadły na tłum niczym czarny śnieg.
I'm the 45 that's in your mouth,
I'm a dirty, dirty whore!
Stojący na scenie gwałtownym ruchem rozwarł szaty pokazując właściwie wszystko, poza przyrodzeniem ukrytym za obcisłymi, skórzanymi slipami.
Ktoś za to zapłaci. Dalszy ciąg tego przedstawienia przemęczył tylko dlatego, że chciał wiedzieć kim jest ten oszust. Nie pokazał twarzy, ale Tom Marvolo Riddle odnajdzie winnego. Inaczej nie jest Dziedzicem Slytherina.
— Albusie, co to za pornografia? — W jego uchu rozległ się zgorszony szept profesora Dippet'a.
— Nie wiem, ale Tom wygląda znakomicie w tym stroju.
— Przecież to nie może być ten Tom!
— Dlaczego nie? Widzisz go gdzieś poza sceną? Powiem ci, ze nie podejrzewałem go o taki ekshibicjonizm, cóż za odwaga! Ciekawi mnie tylko co stało się z zespołem, który miał występować...
Ostatnie akordy Prince Charming przebrzmiały i udała się na scenę razem z resztą zespołu. Ostateczny skład: Pies na gitarze, Julek na garach, ona na basie i Siergiej — wokal. Niesamowite. A zwłaszcza rude włosy, które skręcały się jej wokół twarzy opadając na plecy luźnej koszulki na ramiączkach z flagą Anglii nadrukowaną na przedzie. Wytarła lekko spocone ręce w czerwone spodnie w szkocką kratę, przepasane paskiem ze srebrnymi ćwiekami i włożonymi w czarne glany. Wyszli na deski.
— Witajcie! — krzyknęła. — Przepraszamy za opóźnienie, zaraz zaczynamy!
Zaczęli od Punk Rock Christmas, później Snow i kawałki Nirvany — Smells Like Teen Spirit, All Apologies, Heart-Shaped Box, Aneurysm, Rape Me, Polly, In Bloom, Negative Creep, Silver, Come As You Are, Drain You, Where Did You Sleep Last Night, Lithium i znowu Smells. Jeszcze parę piosenek, a później dała Psu pobawić się w DJ'a z jego iPhone'm, jej laptopem i wzmacniaczami.
Seemed Like A Good Idea At The Time, The Darkness. Skąd Pies to bierze? I co to ma wspólnego z wolnym? Przyciemnione światła i parkiet opustoszał, żeby za chwilę wypełnić się parami.
— Mogę prosić? — rozległo się za jej plecami. Ciągle była w ubraniu z koncertu, ale przecież nigdy nie chciała nosić tej sukienki. Odwróciła się.
— Abraxas? — Zaskoczenie. Przecież zerwali, co on tu robi. Znowu chce wszystko spieprzyć?
Otworzyć stare rany? Niedoczekanie.
— Ja... Mogę prosić do tańca? Ostatni raz?
One more time for old time's sake, jak to było w The One Foo Fighters, tam dalej szło one more bruise you gave to me, one more test just how much can I take. Wzięłam głęboki oddech.
— Skoro prosisz.
Objął mnie swoimi ramionami. Położyłam głowę na jego ramieniu oplatając jego szyję rękami. Jak mi tego brakowało... Nie, nie można. On jest parszywą świnią. Przystojną, parszywą świnią. Moją parszywą świnią.
— Przepraszam — wyszeptał mi do ucha wpatrując się we mnie tymi cudownymi jasnoszarymi oczami.
— Nie za późno? Może poczekamy, zostaniesz trochę beze mnie i nauczysz się w końcu szanować uczucia innych.
— Wiem, że zachowałem się źle.
— Źle? Źle zachowuje się małe dziecko. Jako, że jesteś świadomy swoich czynów zachowałeś się podle.
— Ale ona była wilą...
— Sweetie, przecież nie tylko przy wilach tak działasz. A Tommy? Zrobiłbyś dla niego więcej niż kiedykolwiek ja mogłabym marzyć.
Na chwilę się zamknął i sunęliśmy po parkiecie kołysając się delikatnie, aż piosenka się skończyła.
— Idź do swojej wili i daj mi wreszcie się z ciebie wyleczyć — powiedziałam czując, że wilgotnieją mi oczy. Patrzył jeszcze trochę niepewnie, więc fuknęłam — spierdalaj!
Wolny z Tomem. To jest niesamowite. To uczucie. Nie dość, że najprzystojniejszy ze wszystkich, to jeszcze mój. Tylko mój. Przymknęłam oczy i znalazłam się jeszcze bliżej jego idealnego ciała, jeśli w ogóle było to możliwe i zatopiłam się w zapachu... Buhaha, i to miałabym być ja? Wolne żarty. Nie powiem, jest przyjemnie, a to śmiertelne ciało emanuje ciepłem i zapachem obiecującym wyjątkowo smaczną krew. Oblizałam wargi na samą myśl. Węże są pyszne, ale też trujące, więc nie wolno się przy nich zapomnieć. Jeszcze tylko troszeczkę udawania, odrobina cierpliwości... I cel zostanie osiągnięty, a na razie mogę się chyba troszkę rozluźnić… Nie bez powodu Tom Riddle uchodzi za najprzystojniejsze ciacho w szkole. Skoro i tak muszę poczekać, to skorzystam.
Tuż przed północą rozległ się okrzyk „Ostatnia piosenka!". Wszyscy pobiegli na parkiet, żeby skorzystać z okazji. Z głośników rozległo się Love Me Tender Elvisa. W ostatniej sekundzie piosenki do mikrofonu dostała się Walkiria Black. Dippet zaklął pod nosem, a Dumbledore, podobnie, jak cała reszta młodych ludzi nadstawił uszu.
— Dla zainteresowanych, ogłaszam, że After Party się odbędzie! Zapraszamy w ustalone miejsce, o pierwszej! Przyprowadźcie przyjaciół, partnerów, kogo chcecie, im nas więcej, tym weselej! I pamiętajcie! Nikt powyżej dziewiętnastego roku życia nie ma wstępu! Będzie rockowo, więc uważajcie! Ave Satan!
Po tym ogłoszeniu zniknęła w tłumie. Dippet, podobnie jak inni nauczyciele rzucił się na jej poszukiwanie. Ekipę poprowadziła profesor Achmatowa. Nikt nie wiedział, gdzie zniknęła pomimo legitymowania większości wychodzących, jak również nie udało się ustalić miejsca tego After Party. Pogodzone (częściowo) z porażką grono pedagogiczne postanowiło wystosować własne ogłoszenie na mocy którego wszyscy uczestnicy tej imprezy zostaną zawieszeni. Niestety, nikt nie poznał treści tego dokumentu, ponieważ minęła właśnie pierwsza.
Podczas, gdy zawiedzeni nauczyciele zgrzytali zębami i planowali zemstę, z Sali Balowej wymknęła się postać w czerni do złudzenia przypominająca Toma Marvolo Riddle'a z gitarą przewieszoną na ramieniu, nucąc I love Rock n' Roll. Nie mógł to być prawdziwy dziedzic Slytherina, ponieważ w tamtym momencie był wciągany niemalże siłą na After Party przez Isobel Black i jego Pieski. On też się zemści. Tylko bardziej dotkliwie.
Impreza była dużo bardziej zwariowana niż bal, na którym młodzi gniewni musieli się hamować i nie mieli żadnego dodatkowego wspomagania. Część z nich ciągle miała balowe stroje, inni byli na tyle mądrzy, żeby przebrać się w coś wygodniejszego. Pół godziny po rozpoczęciu After Party alkohol lał się strumieniami, fajka z marihuaną wędrowała z rąk do rąk, parę osób zaliczyło zgona, inni rzygali w kątach. napaleni chłopcy pieprzyli równie napalone dziewczyny, a reszta tańczyła pogo, które zdążyło się wymknąć spod kontroli. Avery wrzucał właśnie jakąś pigułkę do drinka Gabrieli, Katrina szukała wszędzie Psa, który podobnie jak Julius i Siergiej, stroił instrumenty w pomieszczeniu pod prowizoryczną sceną, zbitą naprędce z desek. Po chwili dołączyła do nich Walkiria, zaklęciem zmieniła kolor swoich włosów na czarny, zdjęła kurtkę i wyciągnęła z futerału gitarę, którą musiała nieść aż z baraków. Bez słowa wyszli na scenę, podłączyli się do wzmacniaczy, a na przód wysunęła się Black.
— Czeeeść! Gotowi na rock n' roll? Taaak? To, proszę państwa, przynajmniej ci, którzy są na nogach, zaczynamy!
Uderzyła w struny gitary i zaczęła śpiewać I Love Rock n' Roll Joan Jett. Później było między innymi New Orleans, Bad Reputation, Victim of Circumstance, (I'm Gonna) Run Away, Crimson and Clover. Nie obyło się bez paru kawałków The Runaways: Queens of Noise, California Paradise, I Wanna Be Where The Boys Are i (a jakżeby inaczej) Cherry Bomb.
Julius śmigał po talerzach, Siergiej radził sobie całkiem dobrze z basem, jak na kogoś, kto dopiero zaczyna. Pies wspierał gitarę prowadzącą, i ogólnie byli dobrzy, ale z każdą minutą coraz mniej ludzi trzymało się na nogach. Paru wyraźnie wymęczonych wrócio do baraków i zamku, reszta powoli padała. O piątej rano ostatnia żywa osoba wyszła na mróz z szopy w lesie, gdzie odbyło się już słynne After Party. O tej porze obudziła się też Gabriela, próbując sobie przypomnieć, co właściwie się wydarzyło tego wieczoru. Pies z Katriną konsumowali nowo odkryte uczucie, Julius kończył jointa razem z Walkirią i Siergiejem, a Isobel i Tom obejmowali się przez sen leżąc w jego ślizgońskim łożu.
— Jestem skonana — wychrypiała przytomna siostra Black do kolegów.
— Nie ty jedna, ale dałaś czadu — odpowiedział Julius. — Widziałaś, kto wystąpił przed nami, wtedy, na balu?
— Masz na myśli Toma? — zapytał Rosjanin.
— Wierzysz, że to był Riddle?
— A kto?
— Może ktoś, kto użył eliksiru wieloskokowego? — zasugerowała niewinnym głosem brunetka.
— Nikt przy zdrowych zmysłach... On cię zabije — powiedział Julius, którego twarz zbielała.
— Jak mogłaby to zrobić Walkiria, skoro wtedy była ze mną? — zaprotestował Siergiej.
— Była z tobą? To dobrze, bo już myślałem, że podpisała na siebie wyrok śmierci.
— Panowie, opuszczam was, idę się wyspać — z tymi słowami Walkiria Black odeszła z gitarą przewieszoną na plecach nucąc I Love Rock n' Roll.