Rozdział X
Alea iacta est – kości zostały rzucone…
Wpatrywałam się z niepokojem w ciemne oczy mojego oprawcy.
— A teraz, jeśli pozwolisz, zaczniemy od czegoś do popicia, dobrze? Nie przejmuj się smakiem, można przywyknąć. Tak mi się przynajmniej wydaje, sądząc po zachwyconych minach moich Rycerzy – zaczął Riddle.
— Rycerzy?
— Jeszcze nie wiesz o mojej elitarnej jednostce zwanej Rycerzami Walpurgii? Abraxas nic ci o tym nie mówił? Naprawdę? Dostanie więc nagrodę za lojalność.
— Zostawmy może w spokoju twoje pieski i zajmijmy się mną. Co mi się stanie jeśli wypiję to, co przygotowałeś?
— Będziesz na tak zwanym tripie, jak po twoim ulubionym LSD. Następnie wymyślę ciąg dalszy. Może nawet zostaniesz złożona w ofierze, kto wie? Jedno pytanie, jesteś dziewicą?
— Szczerze? Nie za bardzo pamiętam. Chcesz wiedzieć, to sprawdź.
— Zastanowię się jeszcze.
— Pamiętaj tylko o fakcie, że jestem reprezentantem i zauważą moje zniknięcie.
— Jesteś pewna?
— Jak nie opinia publiczna, to Isobel, w najgorszym wypadku będę cię nękać do końca twojego życia.
— I sądzisz zapewne, że nie poradzę sobie z jednym duchem. Musisz być wysoce naiwna wbrew twoim zapewnieniom, jeśli tak myślisz.
— Zaschło mi w ustach, dasz w końcu tą oranżadkę, czy nie mam na co liczyć?
— Skoro prosisz...
Wypiłam wszystko jednym haustem tylko po to, żeby opluć napojem Tommy'ego.
— Rzeczywiście obrzydliwe, nie umiesz przyrządzić nic, co nadawałoby się do picia?
— To nadaje się do picia, masz następną porcję.
Teraz przełknęłam szczyny wilkołaka wymieszane z potem i czymś jeszcze, sądząc po smaku. Płyn przemierzył całą trasę do przełyku i poczułam ból. Zobaczyłam rozrywane ciała, w tym Abraxa, Isobel, a nawet Katrinę, Gabrielę, Julka, Psa i Surykatę. Jak po kwasie. Znalazłam się nagle na łączce porośniętej... kosmkami jelitowymi? Wzdrygnęłam się dotykając oślizgłych wypustek. Niebo było krwistoczerwone, pokryte czarnymi chmurami, roznosił się dźwięk wiertła dentystycznego. Na horyzoncie majaczyło drzewo, które, po przyjrzeniu się, okazało się być zbudowane z ludzkich kości nieudolnie oskrobanych z mięśni. Ruszyłam dalej mijając krzewy, a dokładnie naczynia krwionośne nerek. Dziwny był ten świat, aż zrobiło mi się niedobrze. Wtedy... Mój bas. Moja gitara. Moja deskorolka. Mój snowboard. Moja miotła. Mój laptop. Mój iPod. Płonące. A z nimi Abraxas. Jego blond czupryna pozostała wspomnieniem, a jasna skóra pokryła się bąblami i pęcherzami, miejscami była wypalona do kości. Wyciągnął do mnie błagalnie ręce. O żesz kurwa, ja pierdolę. Uciekłam. Kosmki jelitowe stawały się większe, zobaczyłam mikrokosmki, zebrała mi się na wymioty. Zaczęłam krzyczeć, kiedy wytwory nabłonka wydłużyły się i skierowały w moją stronę. Potknęłam się, a one złapały mnie i poniosły prosto na stos. Spłonęły mi włosy. Ręce pokryły się, podobnie jak u Abraxa, pęcherzami... Koniec. Następnym obrazem był Riddle obserwujący mnie z zainteresowaniem.
— Jeszcze nigdy nikt się nie palił. Rycerze różnie reagowali na ten eliksir, nawiasem mówiąc jest to eliksir Rzeczywistego Snu, ale żaden z nich nie próbował się spalić. Ciekawe. Zastanawia mnie, czy mogłabyś rzeczywiście spłonąć, jakbyś została tam dłużej. Sprawdzimy to innym razem, bo nie mam czasu. A teraz możesz mi podziękować.
Machnął różdżką i wyglądałam normalnie, ale wszystko nadal bolało, jakby rany dalej pozostawały otwarte.
— Dalej boli.
— Nie myślałaś chyba, że przestanie. Musisz pamiętać o karze, żeby nie popełniać znowu tych samych błędów. Jak myślisz, ile smaży się wampir?
— Zależy, na jakim ogniu go przypalasz. Koło dwunastu godzin na zwykłym, krócej w Szatańskiej Pożodze.
— Dzięki. Do zobaczenia później, muszę podwyższyć temperaturę w pewnym ognisku.
— Lepiej wracaj na imprezę i przeleć fankę, lepiej spożytkujesz czas.
— Won.
— As you wish.
Ogień. Wszędzie ogień zabierający ostatni oddech, pożerający włosy, nadpalający skórę. Zły ogień. Niszczący. Śmiercionośny.
— Może nie mam konia, ani błyszczącej zbroi, nie jestem nawet rycerzem, ale przyszłam cię uratować — rozległ się nagle głos mojej siostry. — Gdzie jesteś?
— Tutaj — odezwałam się, kaszląc. Nie wyglądałam najlepiej. Byłam cała osmalona, straciłam część włosów, rzęsy i brwi, miejscami poparzenia drugiego stopnia. Ciekawe w jakim stanie są moje drogi oddechowe. Nienajlepszym, sądząc po bólu i pieczeniu. Podeszła do mnie podlewając ogień wodą z różdżki, pomogła mi się podnieść i wyszłyśmy. Na zewnątrz czekał Abraxas, który pomógł jej zabrać mnie w bezpieczniejsze miejsce.
— Jak mnie znalazłaś? — zapytałam leżąc na łóżku któregoś z jej Gryfońskich przyjaciół podczas, gdy ona leczyła oparzenia.
— Tommy spytał jak długo smażą się wampiry. Aż taka tępa nie jestem, żeby się nie zorientować o kogo chodziło. Kiedy mnie wypuścił znalazłam Abraxasa, a on pokazał mi tajną komórkę naszego księcia. Auć — syknęła, kiedy blondyn dotknął jej ramienia. — Możesz na razie mnie nie dotykać? Tommy podzielił się ze mną waszą oranżadką.
— Tą, która smakowała jak szczyny wilkołaka? — zapytał.
— Tak.
— Zabiję go.
— Raczej on ciebie, więc daj sobie siana. Zemszczę się, już moja w tym głowa, żeby zapłacił — zwróciła się w moją stronę. — A co do ciebie, mam nadzieję, że zdobyłaś to, czego chciałaś i że było to warte smażenia się w tamtym piekiełku.
— Oczywiście, że było warte. Taki skarb... — pokazałam jej pierścień.
— Brawo. Szczęścia na nowej drodze życia et cetera, et cetera. Idę po działkę morfiny. Nie wiem jeszcze skąd ją wytrzasnę, ale wszystko przed nami.
Wyszła, a za nią Abraxas. Zostałam sama. Jak mogła w ogóle się pytać, czy gra była warta świeczki? Mam horkruksa i teraz tylko to się liczy. Po chwili wróciła ze strzykawką i pogrążyłam się we śnie.
Odprowadził Walkirię do jej pokoju i zapalił światło. Patrzył, jak się przebierała, a kiedy syknęła z bólu po raz dziesiąty pomógł jej z nałożeniem koszulki w której zwykle spała. Nie napotkawszy oporu ułożył ją w łóżku i skierował się do wyjścia.
— Abraxas? — doszedł go cichy, lekko zachrypnięty głos.
— Tak? — odwrócił się.
— Zostań — odchyliła kołdrę i przesunęła się ze stłumionym jękiem robiąc mu miejsce, a następnie wtuliła się w jego pierś. Objął ją delikatnie ramieniem i wsłuchiwał się w równy oddech powoli samemu wpadając w objęcia Morfeusza, a słońce właśnie rozpoczęło swoją wędrówkę po widnokręgu.
— DIPPET! Wyjaśnij mi, co tu się stało!
— Oczywiście, towarzyszu — odpowiedział dyrektor Hogwartu.
Była szósta rano i stali w zgliszczach tajnej komórki na alkohol towarzysza Stalina. Wszystkie szafki stały otworem, puste, gdzieniegdzie walały się odłamki szkła.
— Ja... — kontynuował — ja nie mam pojęcia co tu się wydarzyło, ale mniemam, że ktoś wypił pańskie, ekhem, zapasy.
— Przez wszystkie lata, kiedy kieruję tą szkołą w Sylwestra znika tylko kilka butelek szampana, a sprawcy zostają natychmiast rozstrzelani. Jakim więc cudem ta piwniczka jest teraz pusta?
— Nie wiem, może pańscy uczniowie postanowili w tym roku zaszaleć...
— Powiedziałbym raczej, że to sprawka pańskich uczniów — oświadczył Stalin podnosząc tarczę Hogwartu odprutą zapewne z czyjejś szaty przy przemycie. — W związku z tym zarówno uczniowie, jak i nauczyciele Hogwartu otrzymują zakaz obecności na terenach Durmstrangu ważny od jutra. Turniej Trójmagiczny zostanie dokończony w Anglii, rozumiesz, Dippet?
— Oczywiście, sir. Obiecuję, że ta sprawa zostanie niezwłocznie rozstrzygnięta, a odpowiedzialni za nią odpowiednio ukarani.
— Ekhem, ekhem. Drodzy uczniowie. Zawiedliście mnie i splamiliście dobre imię naszej szkoły. Nie wiem, co sobie wyobrażaliście plądrując komórkę z alkoholem naszego gospodarza, ale sprawcy zostaną surowo ukarani. Dlatego też niezwłocznie wracamy do Hogwartu. Macie jeden dzień na spakowanie swoich rzeczy i przygotowania do wyjazdu. W międzyczasie przedstawiciele rosyjskiej strony przeszukają wasze rzeczy w celu ustalenia winnych tego karygodnego postępku.
Stałam w tłumie uczniów i słuchałam słów dyrektora z narastającym zdenerwowaniem. Nie możemy jeszcze wracać! Nie zdążyłam nawet zahaczyć o bibliotekę! Jak ja znajdę w Hogwarcie te wszystkie książki o horkruksach? Myśl, Isobel, myśl. Mam pomysł, ale potrzebuję pomocy. I wiem, kto może mi jej dostarczyć, kto również będzie zainteresowany kradzieżą czarnomagicznych ksiąg, na których treści oparł swoją potęgę Grindewald. Muszę zawrzeć pakt z Tommy'm. Znowu.
Szłam ciemnym, wilgotnym korytarzem. Blask pochodni tworzył na kamiennych ścianach fantastyczne wzory. Tom był tuż obok. Mimo iż go nie widziałam, wyczuwałam jego puls i słyszałam przyspieszony oddech. Był podniecony, a może po prostu zdenerwowany. Główna biblioteka Drumstrangu, zawierająca najcenniejsze zbiory, znajdowała się właśnie tutaj. W lochach. Przebywaliśmy tu całkowicie nielegalnie i szliśmy ukraść najcenniejsze i najmroczniejsze tomy dotyczące czarnej magii. Liczyłam, że dadzą mi odpowiedź na to najważniejsze pytanie i wreszcie zrealizuję swój plan. Przemykaliśmy wraz z Riddlem wzdłuż ścian, skrzętnie ukryci pod zaklęciem kameleona. Wyjrzałam ostrożnie zza rogu. To tu. Proste, drewniane drzwi zamknięte na zwykły łańcuch, broniły dostępu do upragnionych tomów.
— Dobrze, Riddle — mruknęłam cicho. — Teraz się wykaż.
Przez krótką chwilę mierzył dziwi nieodgadnionym spojrzeniem.
— Alohomora — wyszeptał w końcu. I drzwi się otworzyły. Zmarszczyłam brwi.
— To już sekretna piwniczka Stalina z wódą była lepiej chroniona niż to — stwierdziłam kwaśno. — Skąd wiedziałeś, że zadziała?
— Komuniści nigdy zbytnio nie troszczyli się o książki, a poza tym, kto chciałby to kraść — odpowiedział drwiąco.
Ostrożnie weszłam do środka, wciąż obawiając się pułapek. Nie zabezpieczenie tak cennych ksiąg to świętokradztwo. Pomieszczenie nie było okazałe. Ot, cztery regały ustawione pod ścianami, a na nich kilka manuskryptów. W powietrzu unosił się słodkawy zapach pleśni i starego papieru. W świetle mojej różdżki widziałam wirujące pyłki. Podłogę pokrywała gruba warstwa kurzu.
— Dawno tu nikogo nie było — szepnął mi do ucha Riddle.
To, co chcieliśmy wynieść, to trzy siedemnastowieczne druki napisane przez czarownice z Salem. Tom i ja wyczuliśmy je od razu, wręcz promieniowały czarną magią. Rzuciliśmy się w ich kierunku niemal jednocześnie. Byłam szybsza o włos i natychmiast schowałam je do torby. Riddle syknął niezadowolony, ale nic nie powiedział. Niewerbalnie wyczarował identyczne kopie brakujących tomów. Nikt nie powinien się zorientować dopóki nie wyjedziemy. Wszystko poszło gładko, ale księgi obejrzę dokładnie dopiero w barakach razem z Walkirią. Zadowolona odwróciłam się w stronę wyjścia, ale dziwi zniknęły.
Walkiria leżała na łóżku i ze znudzoną miną wpatrywała się w ścianę baraku. Nienawidziła czekać. Isobel powinna już dawno wrócić i przynieść te cholernie cenne książki. Może po prostu pieprzą się teraz z Tommym w tej supertajnej bibliotece Stalina.
Musiała chyba przysnąć, bo obudził ją spanikowany głos Siergieja.
— Walkiria, oni powinni tu być już dwie godziny temu!
— I co z tego? Pewnie jeszcze zwiedzają sobie te słynne lochy — wymamrotałam zaspanym głosem.
— Posłuchaj mnie uważnie — zaczął tonem to-kurewsko-ważna-sprawa. — Nie mam pojęcia kto lub co pilnuje tej biblioteki. Tam może być wszystko, a nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś jej się stało i...
— Uuu, ktoś tu jest zakochany w mojej siostrzyczce. Daruj sobie, z Riddle'm nie wygrasz.
— Jasne, słuchaj nie wiem jak ty, ale ja idę ich z stamtąd wyciągnąć.
Wyszedł trzaskając drzwiami.
— Dobra, już idę! — wrzasnęłam za nim.
Kurwa, dlaczego ja zawsze muszę ratować tyłek tej kretynce...
Zaczęłam niecierpliwie obmacywać ściany, centymetr po centymetrze, ale nic tam nie znalazłam. Wyjście dosłownie rozpłynęło się w powietrzu. Tom stał oparty o jeden z regałów i śledził znudzonym wzrokiem moje poczynania. Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie. Nic. Zero reakcji.
— Hej, wiesz o czymś, o czym ja nie wiem? — warknęłam w końcu.
— Spodziewałem się tego — oświadczył spokojnym tonem. — Zbyt łatwo nam poszło.
— A to całe gadanie o komunistach?
Wzruszył ramionami.
— Chciałem cię uspokoić.
— Łgarz!
Podszedł do mnie z fałszywym uśmieszkiem przyklejonym do ust.
— Tak dobrze mnie znasz — westchnął teatralnie. — Skoro i tak musimy poczekać na pomoc z zewnątrz, to spędźmy ten czas przyjemnie. Sekundę później byłam uwięziona pomiędzy regałem, a ścianą. Tom przyciskał mnie do niej swoim ciałem. Jak on zdołał...
— Eliksir wzmacniający — usłyszałam w uchu jego pełen samozadowolenia głos. — A teraz wyjaśnisz mi po co potrzebne ci te księgi o horkruksach.
Czyli pieprzenia nie będzie, szkoda. Sięgnęłam błyskawicznie po różdżkę, ale moja kieszeń była pusta. Sukinsyn.
— Refleks, skarbie — zadrwił. — Zamieniam się w słuch, co mi powiesz ciekawego, co?
Poczułam koniec jego różdżki tuż przy gardle, a potem ciepły strumyczek krwi spływający mi po szyi. Spojrzałam na niego.
— Jak to dobrze, że jesteś nieśmiertelna, bo zamierzam podrzynać ci twoje śliczne gardło, tak długo, dopóki nie dowiem się czegoś sensownego — oświadczył złowieszczo.
Gdybym mogła to chyba bym wrzasnęła.
Siergiej gnał jak szalony przez szkolne korytarze, w dół, do lochów, a ja tuż za nim. Mijaliśmy w zawrotnym pędzie drzwi do sal lekcyjnych. Naraz wpadliśmy do jakiegoś małego pomieszczenia. Z trudem ogarnęłam całą scenę wzrokiem. W środku stała Isobel, cała pokryta czymś, co podejrzanie przypominało mi krew. Zaraz to była krew. Jej krew. Obok stał Tommy z szatańskim uśmiechem na tej przystojnej buźce, a w ręku ściskał dwie różdżki. Kurwa! Siergiej właśnie wyciągał swoją. Kurwa. Isobel straciła dużo krwi, a to zawsze sprawiało, że robiła się głodna. Teraz usiadła w koncie i kiwała się w przód i w tył, przyciskając do piersi swoją torbę. Wiedziałam, że próbuje się opanować. Najgorsze jest to, że głodny wampir to zły wampir. Tommy chyba o tym nie wiedział. Szkoda. Isobel nie reagowała na nic, jednak kiedy zamykałam drzwi do biblioteki, oboje z Riddle'm wrzasnęli:
— NIE!
Nie zrozumiałam, o co im chodzi, dopóki nie spojrzałam na drzwi ponownie. Kurwa, one po prostu znikły...
— I coś ty idiotko najlepszego zrobiła? Teraz nigdy stąd nie wyjdziemy! — sekundę później wrzasnął mocno wkurwiony Siergiej.
— Zamknij się, Siergiej — odparłam. — Sam mogłeś pilnować tych pieprzonych drzwi!
— A skąd miałem wiedzieć, że znikną?
— A skąd niby ja miałam to wiedzieć?
— Jestem głodna – jęknęła Isobel.
Parę godzin później do pomieszczenia wbiegła zdyszana Katrina.
— Gwałcą Katrinę! — wrzasnęła dziwnie zadowolona Walkiria.
— Chcą, ale ja się nie daję — odparła dumnie blondynka z trudem łapiąc oddech.
— Na tym polega idea gwałtu, no nie? Gdybyś dawała, to nikt nie musiałby cię gwałcić.
— Fascynująca rozmowa, ale wracajmy już może do żywych, co wy na to? — zaproponowała Isobel.
— Świetny pomysł, kochana — powiedział Siergiej podnosząc się z podłogi.
— Tu jesteś, Riddle. Tym razem się nie wywiniesz. Profesorze! Profesorze Dippet! Znalazłem Riddle'a! — krzyknął Potter łapiąc rzeczonego Riddle'a za kołnierz szaty. Podjął próbę zaciągnięcia go tak aż na koniec korytarza, jednakże skończył na ziemi jęcząc z bólu i masując wkręcony nadgarstek. Tommy podszedł wolnym krokiem do sędziwego dyrektora i zapytał swoim głosem niewiniątka.
— Szukał mnie pan, profesorze?
— Tak, Tom. Muszę powiedzieć, że jestem bardzo rozczarowany twoim postępowaniem. Teraz udamy się do profesora Stalina i zostaniesz ukarany.
— Profesorze, poddam się każdej karze, jednakże najpierw wskażę współodpowiedzialnych — powiedział, a fałszywa skrucha wyciekała z jego słów jak ropa z tankowca.
— Działałeś w komitywie z innymi uczniami?
— Tak. Siostrami Black — wredny uśmieszek, który im posłał zasługiwał na najwyższą notę.
Tym sposobem w gabinecie Stalina w towarzystwie Tommy'ego stanęły Walkiria i Isobel Black. Gdyby król węży ogrodowych miał choć odrobinę honoru już dawno poległby pod ostrzałem morderczych spojrzeń kierowanych w jego stronę, jednakże ten tylko uśmiechał się drwiąco, aż jego wysokość towarzysz Józef S. odwrócił się w jego stronę.
— Tomie Marvolo Riddle czy przyznajesz się do opróżnienia mojej tajnej komórki z alkoholem?
Zdumienie, które odmalowało się na twarzy prefekta powinno zostać uwiecznione na zdjęciu, ponieważ nigdy więcej nic tak nie zaskoczyło Czarnego Pana jak to oskarżenie. Co dziwne na twarzy Walkirii Black w tym samym momencie wykwitł szeroki uśmiech na co jej siostra uniosła brwi w niemym pytaniu.
— Profesorze, chyba zaszło nieporozumienie. Nigdy nie postawiłem stopy w pańskiej komórce, do dzisiaj nie wiedziałem nawet o jej istnieniu.
— Panie Riddle, proszę nie nadwyrężać mojej cierpliwości. Mam dowody świadczące na pańską niekorzyść. Znaleziono pańskie włosy.
— Dowody mogły zostać sfabrykowane. Jeśli nie zadowala pana moje zapewnienie jestem gotowy poddać się działaniu Veritaserum.
— Jeśli tak chcesz to załatwić... Trupek!
Z głośnym trzaskiem do ciasnego gabinetu aportował się skrzat domowy.
— Przynieś butelkę Veritaserum. Natychmiast!
— Tak jest, towarzyszu.
Po chwili pojawił się znowu z małą buteleczką w szponiastej dłoni. Tommy złapał ją i opróżnił jednym haustem. Skrzywił się, ale po chwili wrócił do normalnej, opanowanej pozy.
— Kim jesteś?
— Nazywam się Tom Marvolo Riddle, jestem uczniem szóstego roku w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Mieszkam w Slytherinie, jestem prefektem tego domu.
— Czy okradłeś moją komórkę z zapasami alkoholu?
— Nie.
— Czy wiesz, kto ją okradł?
— Tak.
— Kto to zrobił?
— Walkiria Black.
Oczy wszystkich zwróciły się w kierunku niewinnie wyglądającej brunetki. Riddle uśmiechnął się wrednie, Isobel patrzyła z politowaniem, Dippet z naganą, tylko twarz towarzysza Stalina została nieporuszona.
— Czy to prawda? — zwrócił się do Walkirii.
— Veritaserum nie kłamie. To ja okradłam komórkę z alkoholem i jestem gotowa ponieść konsekwencje, nawet jeśli oznacza to rozstrzelanie.
— Czy ktoś ci pomógł? Znaleziono tarczę Gryffindoru. Czy wiesz do kogo należy? — zapytał Dippet.
— Zrobiłam to sama, a tarcza znalazła się tam, ponieważ pożyczyłam szatę od Longbottoma.
— Panie Riddle, panno Black proszę o opuszczenie gabinetu — powiedział Stalin.
— Kiedy mogę spodziewać się egzekucji? — zapytała Isobel, kiedy tylko Walkiria wyszła z gabinetu. Oprócz niej czekali również Abraxas i reszta Piesków, w tym Potter, Longbottom i Weasley. W komplecie załączono również Siergieja trzymającego Is za rękę.
— Nigdy. Dostałam naganę, wpis do akt i zawieszenie na miesiąc. Czujecie? Miesiąc laby, kocham wujka Józka. A teraz pozwólcie, że polecę się spakować, bo obiło mi się o uszy, że dziś wyjeżdżamy.
— Spokojnie, got it covered — powiedziała Isobel. — Lepiej zajmijmy sobie przedział. Wiesz, że możemy sami się dobierać, bo będzie za dużo ludzi?
— To co, Abraxas, co powiesz na to, że będziemy spać sami, żeby ograniczyć zajmowaną przez nas przestrzeń?
— Jestem jak najbardziej za.