Sekrety Malfoy's Manor
Malfoy's Manor – potężna twierdza, ukryta lepiej niż Hogwart i równie silnie zabezpieczona. Jej budowniczy, a zarazem mój daleki przodek najwyraźniej lubił wiedzieć co się dzieje w jego domu, gdyż przez całość budowli od najwyższej wieży po najgłębsze lochy poprowadzone były w ścianach tajne przejścia tak zamaskowane, że nikt nie miał o nich pojęcia. Ja byłem wyjątkiem, odkryłem je zupełnie przypadkiem gdy miałem pięć lat i bystro zauważyłem, że nikt poza mną o nich nie wie i tym bardziej ich nie używa. Początkowo korzystałem z nich by chronić się przed ojcem zwłaszcza gdy był wściekły, szybko jednak zrozumiałem jaką moc daje mi dostęp do wszystkich zakątków twierdzy bez niczyjej wiedzy. Byłem Malfoy'em z krwi i kości wiedziałem jaką władze nad ludźmi daje wiedza o nich, ojciec dał mi gruntowne wykształcenie w tym kierunku. Potrafiłem spędzać całe dnie na obserwowaniu przez liczne dziury w ścianach i obrazach tego co działo się w twierdzy, a najchętniej w miejscu dla mnie zakazanym – lochach. Ojciec od zawsze zabraniał mi się tam zbliżać tam było jego królestwo - jego, śmierciożerców i Czarnego Pana, o czym przekonałem się już po powrocie Mrocznego Lorda. Ze swojej kryjówki mogłem obserwować jak kolejne ofiary poddawane są okrutnym torturom , ich krzyki niosły się po lochach i nikły w czarze pochłaniającym dźwięk. Najbardziej przerażającym oprawcą był nie kto inny jak mój ojciec – Lucjusz Malfoy. To on nie bał się próbować nowych specyfików, nowych zaklęć, wzmacniać je i mieszać, to on miał najbujniejszą wyobraźnie, a właściwie najbardziej chory umysł jeśli chodziło o nowe metody łamania ludzi. Był jak wampir żywiący się ludzkim bólem, strachem i błaganiem, podniecało go to, wiedziałem o tym z własnego doświadczenia. Wciąż pamiętałem te baty, którymi znaczył moje nagie plecy gdy jeszcze byłem dzieckiem i ten moment gdy po raz pierwszy mnie zgwałcił niszcząc do reszty mój niewinny dziecięcy świat. To przez niego byłem taki jaki byłem – oziębły, ironiczny, nieprzywiązujący do nikogo wagi, to on mnie nauczył jaki świat potrafi być okrutny, a ta maska, którą nosiłem nieomal zawsze była po prostu obroną przed nim i przed całą resztą świata. Kilka razy próbowałem ją ściągnąć, próbowałem pokazać innym jaki naprawdę jestem, lecz za każdym razem przynosiło to odwrotny skutek zamiast zrozumienia zostawałem odrzucony. Nauczyłem się więc żyć wiecznie w masce, bo tylko ona mnie chroniła.
Właśnie wróciłem z Francji, spędziłem tam pierwszy miesiąc moich letnich wakacji, szóstych odkąd poszedłem do Hogwartu. Naturalnie zaraz po wejściu do swojej komnaty zapragnąłem dowiedzieć się co nowego dzieje się w mej rodowej twierdzy, zwłaszcza, że matka dała mi jasno do zrozumienia, że ojciec jest zajęty w lochach. Nie żebym miał ochotę oglądać tortury, jednak ciekaw byłem kto jest jego nową ofiarą. Większości z torturowanych ludzi nie znałem i nigdy nie miałem okazji poznać, ten kto raz dostał się w łapy Czarnego Pana, śmierciożerców no i do komnaty tortur nie miał szans przeżyć. Czy współczułem ofiarom? Nie, bo chociaż wiedziałem jaki ból potrafi zadać mój ojciec nie znaczyli dla mnie nic. Czy mogłem im pomóc uciec? Tu muszę dać odpowiedź twierdzącą, ze znajomością tajnych korytarzy w zamku mogłem każdego wyprowadzić ze środka niepostrzeżenie. Więc czemu im nie pomagałem? Bo po co podstawiać głowę pod nóż za kogoś całkiem obcego i nic dla mnie nieznaczącego? Nie jestem głupim Gryfonem, ja chce żyć, a ponad to jestem Malfoy'em i odziedziczyłem po przodkach cenienie własnego życia bardziej niż innych. Przynajmniej tak było dotychczas.
Obecnie leżałem na podłodze w jednym z tajnych korytarzy i przez dziurę obserwowałem scenę rozgrywająca się w lochu pode mną. Mój ojciec i jego dwaj przyboczni goryle Cabble i Goyle (nie mylić z ich synami uparcie chodzącymi za mną, co czasem jest mi na rękę, a czasem cholernie wkurza) stali zupełnie nadzy wokół kamiennego stołu, bez problemu mogłem dostrzec ich wyprężone członki i lubieżne uśmiechy. Przyczyna ich stanu leżała na brzuchu przykuta kajdanami do kamiennego stołu, ściślej rzecz biorąc był to zupełnie nagi chłopak. No cóż, mojemu ojcu nigdy nie przeszkadzało coś takiego jak płeć, z taką sama sadystyczną przyjemnością gwałcił kobiety, mężczyzn i dzieci. Twarzy ofiary nie mogłem dostrzec gdyż zasłaniały ją czarne włosy pozlepiane krwią i brudem, zresztą całe jego ciało pokryte było posoką, która sączyła się z wielu jeszcze świeżych ran.
Nie miałem ochoty tego oglądać, zbytnio przypominało mi to mój pierwszy raz, wtedy też byłem jak ten chłopak, nagi i zupełnie bezbronny wobec zwierzęcej żądzy mojego ojca. Już miałem wstać gdy odezwał się mój ojciec:
- Dziś przygotowaliśmy dla pana coś specjalnego, panie Potter – w jego głosie już było słychać podniecenie całą sytuacją.
A ja zamarłem słysząc nazwisko ofiary. To nie mógł być Potter, przecież to niemożliwe by ta Przeklęta Nadzieja Czarodziejskiego Świata dała się złapać śmierciożercom. Przecież czegoś takiego nie dałoby się ukryć musieliby o tym napisać w Proroku, a z angielską prasą mimo wyjazdu byłem na bieżąco. Nie miałem wyjścia, musiałem się upewnić. Bezszelestnie wstałem i prześlizgnąłem się w stronę wąskich schodków prowadzących poziom niżej. Na szczęście w ścianie dokładnie naprzeciwko głowy ofiary było jedno z tajnych przejść, tak wąskie tak, że ledwo wcisnąłem tam moje bądź co bądź szczupłe ciało. Dłonią odsunąłem drewniana klapkę zasłaniającą dziurę w kamieniu służącą za wizjer i zerknąłem do lochu. Od razu napotkałem parę znajomych oczu w kolorze Avady, obecnie wypełniała je obojętność, ale to nie długo miało się zmienić, gdyż w tle mogłem dostrzec mojego ojca zbliżającego się od tyłu do Pottera. Jak zahipnotyzowany obserwowałem oczy Złotego Chłopca, widziałem jak obojętność zamienia się w strach, gdy mój ojciec rozsunął jego uda, a następnie ból, gdy wszedł w niego brutalnie. Krzyk ofiary rozniósł się po lochach i tak jak tysiące poprzednich został wchłonięty przez zaklęcie. A ja stałem tam jak sparaliżowany wpatrując się w te oczy przepełnione bólem i czymś jeszcze co mogłem określić jedynie jako niechęć do życia i samego siebie. Wiedziałem, że tak samo musiałem wyglądać, gdy ojciec odbierał mi niewinność, wiedziałem co on czuje w tej chwili, co gorzej ja też ponownie to czułem ten ból, strach i niezrozumienie. Pomyśleć, że Potter był tak samo niewinny i nieświadomy jak ja gdy byłem dzieckiem...
Widok zasłonił mi gruby tyłek jednego z pozostałych mężczyzn w sali, otrząsnąłem się ze wstrętem słysząc jego śmiech. Zasłoniłem z powrotem drewnianą klapę i powoli zacząłem wyślizgiwać się z ciasnego korytarza. Z lochu doszedł do mnie jeszcze zduszony protest Pottera i odgłos jakby chłopak się czymś dławił, naprawdę nie chciałem wiedzieć co Cabble czy Goyle pakuje mu do ust. Uciekłem.
Tak przyznaje, ja Draco Malfoy uciekłem z tamtego miejsca z powrotem do swojej bezpiecznej komnaty. Od razu wziąłem gorący prysznic, czując się dziwnie brudnym po tym co widziałem. W międzyczasie skrzat przyniósł mi do sypialni tacę pysznych kanapek, mogłem więc spokojnie położyć się w łóżku i zatopić w lekturze zajadając przysmaki. Starałem się odwrócić myśli od tego co widziałem w lochach, jednak gdy tylko zamknąłem oczy pod moimi powiekami pojawiały się te zielone źrenice przepełnione bólem, a w uszach dźwięczał jego krzyk.
Gryfońska głupota
Próbowałem zasnąć, lecz moje myśli wciąż powracały do zdarzenia z lochu. Chyba po raz setny spojrzałem na zegarek, było już grubo po północy, a ja nie zmrużyłem oka rozmyślając o tym przeklętym Potterze. Nie wiem co się ze mną działo, przecież zawsze go nienawidziłem, byliśmy wrogami od pierwszej klasy, odkąd odtrącił moją dłoń wtedy w ekspresie do Hogwartu. To był jeden z tych nielicznych razów gdy uchyliłem rąbek mojej maski, bo chciałem na przekór wszystkiemu zdobyć jego sympatię. Potem pielęgnowałem nienawiść do niego tak jak do całego tego świata tworząc z tego kolejną linie obrony, kolejny mur wokół mojego serca.
Już wiedziałem, że nie zasnę dopóki czegoś nie zrobię. Przeklinałem samego siebie i swoją głupotę. Sam nie potrafiłem uwierzyć w to co robię, w to, że zachowuję się jak jakiś głupi waleczny Gryfon. Wstałem z łóżka i ubrałem się na czarno w zwykłe dżinsy i koszulę, na to narzuciłem tylko pelerynę, różdżkę wsadziłem do kieszeni, a do ręki wziąłem duży czarny koc sądząc, że może się przydać. Przekręciłem jeden z świeczników w moim pokoju, a wąski kawałek ściany odskoczył ukazując wejście do mojego tajnego królestwa. Wpierw zakradłem się do sypialni ojca, ku mojej uldze spał głęboko najprawdopodobniej zadowolony i zmęczony po orgii z Potterem. Do matki nie było sensu zaglądać, wiedziałem, że nie zejdzie do lochów, ona w przeciwieństwie do mnie słuchała ojca.
Z labiryntu tajnych przejść wyszedłem dopiero w lochach, nie miałem pojęcia, w której celi jest Potter dlatego musiałem zaglądać do każdej po kolei. Na szczęście znalazłem go dość szybko, najwyraźniej gorylom ojca nie chciało się go daleko taszczyć, był w lochu tuż obok sali tortur. Już przez kraty mogłem dojrzeć jego sylwetkę przykutą do ścian kajdanami, co mnie trochę zdziwiło, czyżby bali się, że ucieknie? W tym stanie to było wykluczone, może jednak chcieli się z nim jeszcze zabawić lub zadać dodatkowy ból, gdyż chłopak wisiał na samych rękach stopami nie dotykając podłoża. Głowę miał bezwładnie opuszczoną na piersi, spał? Raczej nie, gdyż gdy tylko otwierane drzwi zaskrzypiały poderwał głowę, a we mnie wbiła się para przerażonych oczu.
- Malfoy – wychrypiał, a w jego głosie słychać było jedynie paniczny lęk.
Już nie przypominał tego Pottera, z którym stykałem się na szkolnych korytarzach, nie miał tej odwagi w oczach i chęci życia. Wiedziałem, że nie zacznie pyskować, nie podniesie dumnie głowy plując mi w twarz i nie chcąc przyjąć pomocy od Ślizgona. Był całkowicie złamany, był już tylko wrakiem człowieka i to mój ojciec doprowadził go do takiego stanu. Zadrżałem gdy przypomniałem sobie, że cały magiczny świat liczy, że on ich ocali i zabije Czarnego Pana. Współczułem mu, dotychczas zapewne trudno mu było dźwigać to brzemię, a teraz to go przygniecie do reszty.
Nic nie mówiąc podszedłem do niego śledzony wciąż przez te przerażone oczy, wyciągnąłem różdżkę i wycelowałem w jego stronę.
- Nie, błagam nie – zakwilił.
Byłem zaskoczony nie wiem czym bardziej tym, że błagał, czy, że bał się mnie. W sumie się nie dziwię, zapewne nie raz już oberwał torturującym zaklęciem.
- Alohomora – szepnąłem.
Kajdany opadły, a Potter runął na ziemię, znaczy runąłby gdybym go nie złapał. Zadrżał gdy go dotknąłem. Rozumiałem ten odruch aż nazbyt dobrze, wciąż czułem się źle będąc tak blisko kogoś, a on został zgwałcony zaledwie kilka godzin temu, nie miał tak jak ja lat by się z tym oswoić.
- Spokojnie Potter, nie zrobię ci krzywdy – szepnąłem uspokajająco zadziwiając samego siebie tymi słowami. - Chcesz się stąd wydostać? - zapytałem choć znałem odpowiedź.
- Chcesz mi pomóc? - oczy Pottera rozszerzyły się w szoku.
Uśmiechnąłem się do niego zupełnie nieświadomie i rozłożyłem koc. Potter wciąż był oparty o mnie najwyraźniej nie miał nawet tyle siły by ustać samodzielnie. W półmroku lochu mogłem przyjrzeć się jego pokaleczonemu ciału. Moją uwagę zwróciły plecy, a właściwie krwawa miazga jaka z nich została, można było tam odnaleźć ślady po najróżniejszych zakończeniach biczy z kolekcji moje ojca, sam parę razy nimi obrywałem i wiedziałem jak paskudnie goją się takie rany. Na udach Pottera mogłem dostrzec jeszcze ślady gwałtu – krew i zaschnięte nasienie, tu raczej nie miał się jak umyć. Otuliłem go ostrożnie kocem wiedząc, że to nic nie da, bo materiał i tak przylepi się do jego ran.
Potter najwyraźniej odzyskał trochę sił gdyż stanął na własnych nogach lekko opierając się o ścianę.
- Dlaczego? - zapytał patrząc prosto na mnie.
- Bo wiem co ci mój ojciec zrobił i wiem jak to boli – odparłem.
Sam nie wiem czemu mu to powiedziałem, aż tak nisko upadłem, by zwierzać się Potterowi?! Po moich słowach w jego oczach dało się dostrzec zaskoczenie już otwierał usta by coś powiedzieć, gdy nagle zwinął się w pół z krzykiem.
- Potter, cholera, co ci jest? - odwróciłem go w swoją stronę próbując zorientować się co się stało.
- Boli – jęknął po czym jego oczy zaszły mgłą i zemdlał.
Złośliwa satysfakcja
Pięknie, do szczęścia brakowało mi tylko nieprzytomnego Pottera. Mogłem chociaż wziąć jakiś eliksir wzmacniający może to postawiłoby go na nogi, ale nie było sensu już wracać. Uklęknąłem obok niego wsuwając ręce pod jego kolana i ramiona i unosząc go w ten sposób, na szczęście nie był ciężki. Jako Malfoy mogłem bez przeszkód teleportować się na terenie twierdzy. Jako nieletni nie miałem licencji na teleportacje lecz na terenie Malfoy's Manor nie działały żadne alarmy ministerstwa, więc bez przeszkód mogłem używać tu magii. Upewniłem się, że Potter nie wysunie mi się z ramion po czym okręciłem się na nodze i skoncentrowałem na celu.
Już po chwili stałem przed bramą Hogwartu. Delikatnie postawiłem wciąż nieprzytomnego Pottera na ziemi, i sięgnąłem dłonią do kołatki – metalowego koła w pysku dzikiej świni – i zastukałem trzy razy.
- Do kogo? - pysk zwierzęcia ożył, a a te świńskie oczkawpatrywały się we mnie.
Byłem Ślizgonem, ujmą dla mnie byłoby zwracanie się do kogoś takiego jak Dumbledore, McGonagall, a nawet Pomfrey, był tylko jeden nauczyciel, któremu ufali wychowankowie Slytherinu...
- Do profesora Severusa Snape'a, proszę wezwij go tu, to pilne!
Wiedziałem, że Snape jest śmierciożercą, ale przede wszystkim był nauczycielem. Podejrzewałem też, że szpieguje dla Dumbledore'a, ale nigdy nie ośmieliłbym się go wydać. Tak jak on był lojalny wobec swoich uczniów tak i my Ślizgoni byliśmy lojalni wobec niego.
Ja sam właściwie nie byłem po żadnej ze stron, choć wiedziałem, że jako dziedzic Malfoy'ów nie mogę długo pozostać neutralny w końcu będę zmuszony dokonać wyboru, tylko jeszcze nie wiedziałem jełkiego. Z jednej strony stał Czarny Pan i kariera śmierciożercy, torturowanie ludzi i wieczne lizanie butów temu samozwańczemu lordzinie. Zupełnie nie miałem ochoty iść w ślady ojca, najchętniej uciekłbym od niego jak najdalej, ale jak na razie nie miałem możliwości. Z drugiej strony stał Albus Dumbledore, wielbiciel cytrynowych dropsów miły dla wszystkich i ufający każdemu. Mówiono, że w tych swoich mugolskich cukierkach przemyca veritaserum, chodziły też plotki, że jest pedofilem dlatego tak radośnie wita każdy nowy rocznik w Hogwarcie. Nie ważne jaka była prawda o nim i nieważne czy by mi zaufał, po tej stronie stały takie osoby jak choćby kumpel Pottera – Weasley będący równie tolerancyjny co Czarny Pan. Byłem pewny, że takie osoby nigdy mi nie zaufają, więc i tu nie miałem czego szukać. Wiedziałem, że niedługo będę musiał dokonać wyboru, ale liczyłem, że wydarzy się coś co pomoże mi podjąć decyzję.
Usłyszałem szybkie kroki na trawie i łopot czarnej peleryny, to mógł być tylko Mistrz Eliksirów.
- Pan Malfoy, co pan tu robi o tej porze?!
- Dzień dobry, panie profesorze – przywitałem się jak nakazywał uczniowski obowiązek. - Przepraszam, jeśli wyrwałem pana ze snu, ale to ważne, chodzi o Pottera.
W oczach Snape'a mogłem przez chwilę dostrzec nutkę paniki, ale nie byłby on postrachem szkoły gdyby się momentalnie nie opanował:
- I budzisz mnie z tak błahego powodu jak Złoty Chłopiec?
- To nie jest błahy powód – podniosłem Pottera wciąż zawiniętego w koc. - Był u nas w lochach, ojciec go torturował.
Tym razem na twarzy Mistrza Eliksirów widniał szok, czyżbym zrobił coś dziwnego? Odebrał ode mnie nieprzytomnego Gryfona i odsunął koc z jego twarzy jakby upewniając się czy to na pewno on.
- Dziękuje panie Malfoy, zaraz zaniosę go do Skrzydła Szpitalnego, Pomona się nim zajmie. Coś jeszcze? - zapytał już zwykłym głosem z standardową maską zimnego drania na twarzy.
- Tak panie profesorze, czy może pan nie rozgłaszać, że to ja mu pomogłem, nie chcę mieć nieprzyjemności – poprosiłem wiedząc, że jeśli obieca to nie złamie danego słowa nawet na torturach.
- Poza dyrektorem nikt się nie dowie.
- Dowiedzenia, panie profesorze – odparłem i teleportowałem się z powrotem do domu wprost do swojej sypialni.
To, że Dumbledore dowie się o mojej pomocy nie radowało mnie zbytnio, ale to i tak lepiej niżby mieli wiedzieć wszyscy. Przebrałem się, zakrwawione ubranie od razu unicestwiając jednym machnięciem różdżki, by nie było żadnych dowodów. W końcu mogłem spokojnie zasnąć nie nękany żadnymi koszmarami.
Następnego dnia ojciec był wściekły, ale i przerażony, wiedział, że jak tylko Czarny Pan dowie się iż stracił Pottera na pewno surowo go ukarze. Przeszukał cały dom próbując zrozumieć w jaki sposób jego cenna ofiara uciekła. Miotał się jak w potrzasku wyżywając się na wszystkich, którzy weszli mu w drogę, czyli głównie skrzatom i tym półgłówkom Cabble'owi i Goyle'owi bo tylko oni byli na tyle głupi by wchodzić mu w drogę. Ja sam z paroma książkami i talerzem kanapek zaszyłem się w jednym z szerszych tajnych tuneli i tam spokojnie czekałem aż burza minie.
Wieczorem ojciec zszedł do lochów, najwyraźniej Czarny Pan tam na niego czekał, gdyż dojrzałem jak bardzo się trzęsie. Nie miałem ochoty patrzeć na to jak płaszczy się przed tą mroczną pokraką, nie rozumiem jak można dać się tak zniewolić. Mój ojciec był jak posłuszny kundel gotów przyjąć każdą kare jak i nagrodę od swojego pana. Pogardzałem tym, ja sam nigdy bym nie oddał swojej wolności w tak prosty sposób, w tym popierałem głupich Gryfonów.
Ojciec wrócił gdy już spałem, więc dopiero następnego dnia dowiedziałem się jaka karę dostał. Miałem ochotę wykrzywić się ironicznie na jego widok, wiedziałem jednak, że takim zachowaniem tylko bym go rozzłościł. Jednak z satysfakcją oglądałem jego podbite oko, poranione policzki potłuczone dłonie i najwyraźniej pocięte plecy, siadał też wyjątkowo ostrożnie jakby go tyłek bolał. Zupełnie mu nie współczułem, zasłużył sobie nie tylko na to ale i na wiele więcej takich torturujących sesji, może w końcu zrozumiałby co czują jego ofiary.
Gwałt
Drugi, a zarazem ostatni miesiąc wakacji mijał niezwykle szybko, czas poświęcałem głównie na pisanie wypracowań zadanych na ten czas i zapoznawanie się z treścią nowych podręczników. Wyniki sumów miałem Wybitne ze wszystkich przedmiotów, ale zdecydowałem się na kontynuacje tylko kilku – eliksirów, obrony przed czarną magią, transmutacji i numerologi, to ostatnie dla czystej przyjemności, gdyż był to mój ulubiony przedmiot. Czasami przed snem przypominały mi się wypełnione bólem oczy Pottera, zastanawiałem się wtedy co u niego i czy wyszedł z tego. Szybko zrozumiałem, że nie żywię już do niego nienawiści, w pewnym sensie czułem z nim więź. Może to głupie ale w końcu niewinność odebrał nam ten sam człowiek i w podobny sposób.
Tymczasem mój ojciec dwoił się i troił by odzyskać zaufanie Czarnego Pana, płaszczył się bardziej niż zwykle, a sadziłem, że już niżej nie można upaść. Jego rany zaleczyły się dopiero po jakichś dwóch tygodniach, w końcu użyto jego narzędzi, a on sam nasączył je odpowiednimi eliksirami. Ostatniego sierpnia chyba dopiął swego gdyż z kolejnego spotkania śmierciożerców wrócił wyraźnie zadowolony. Kazał skrzatom przynieść najlepsze wino i zasiadł w salonie chwaląc się matce jaki lord był dziś z niego zadowolony. Ja się wolałem ulotnić nie chcąc tego wysłuchiwać. Po szybkim prysznicu położyłem się spać wiedząc, że jutro czeka mnie męcząca podróż do szkoły.
Obudziłem się gdy czyjeś usta łapczywie wbiły się w moje. Spanikowany wciągnąłem nosem powietrze wyczuwając silną woń alkoholu i czyjegoś podniecenia. Zacząłem się wyrywać przerażony wiedząc, że i tak nie mam z nim szans.
- Tak walcz i krzycz mój smoku – usłyszałem głos mojego ojca tuż przy moim uchu po czym jego zęby boleśnie przygryzły jego płatek aż do krwi.
- Nie! - zaprotestowałem.
Bałem się, panicznie się bałem jak tyle razy przedtem, jak wtedy gdy pierwszy raz mnie wykorzystał i wtedy gdy zrobił to po raz kolejny i kolejny. Ale ostatnio się to uspokoiło, od jakichś dwóch lat się do mnie nie zbliżał, miałem nadzieje, że przestałem go interesować, że miał inne ofiary. Mimo że byłem starszy niż ostatnim razem wciąż nie miałem dość siły by się mu wyrwać, przeklinałem się za tą niemoc.
Ściągnął mnie na krawędź łóżka i położył na brzuchu, ręce spętał mi na plecach jakimś zaklęciem, ale usta pozostawił otwarte. Wiedziałem, że moje krzyki i protesty tylko bardziej go podniecają, ale nie mogłem się powstrzymać, za wszelką cenę chciałem się obudzić z tego koszmaru jednocześnie będąc boleśnie świadomym, że to rzeczywistość. Kolejne zaklęcie, a zarówno moja piżama jak i jego ubranie zniknęły, poczułem jego napiętego członka między moimi nogami i zadrżałem z obrzydzenia i strachu. Nie bawił się ze mną po prostu brutalnie rozsunął moje nogi i wszedł we mnie cały. Krzyknąłem, a przed moimi oczami pojawiły się mroczki, nie byłem w ogóle na to gotowy, czułem jakby rozerwał mnie od środka i zapewne tak było. Nie czekał, aż się przyzwyczaję, w końcu to nie mi miało być przyjemnie tylko jemu, zaczął się od razu szybko i mocno poruszać wyrywając z mojego gardła kolejne krzyki. Z moich oczu płynął nieprzerwany strumień łez bólu i upokorzenia.
- Nie, błagam, nie! - chlipałem nieświadomy, że korzę się przed moim ojcem jak on przed Czarnym Panem.
W pewnym momencie pchnął mocniej niż dotychczas tak, że aż łóżko się przesunęło i krzyknął z rozkoszy. Gdy poczułem w środku jego ciepłe nasienie odczułem ulgę gdyż myślałem, że to już koniec. Myliłem się.
Nie pamiętam ile razy brał mnie tej nocy, na pewno więcej niż trzy, a każdy tak samo brutalny. Potem po prostu wstał i wyszedł zostawiając mnie skulonego na łóżku całego upapranego jego nasieniem. Jakoś doczołgałem się pod prysznic i zacząłem się szorować chcąc zmyć z siebie ten brud, wiedziałem jednak, że to nie ma sensu bo czułem się skalany od środka, już prawie zapomniałem jakie to uczucie. Cieszyłem się, że jutro, a właściwie już dzisiaj bo północ już minęła jadę do Hogwartu i będę mógł od niego uciec.
Chciałem wrócić do pokoju, jednak gdy tylko przekroczyłem jego próg poczułem ten zapach, zapach seksu, alkoholu i jego potu, zawróciłem na pięcie i dopadłem muszli klozetowej. Zwróciłem całą kolacje, a mimo, że żołądek już miałem pusty moim ciałem dalej targały spazmy obrzydzenia. Nie chciałem już wracać do pokoju. Zwinąłem się nagi na puchatym dywaniku łazienkowym i tam zasnąłem.
"Przyjaciele" i "wrogowie"
- Paniczu, paniczu! Panicz musi zaraz wstawać, trzeba jechać do szkoły! - obudził mnie piskliwy głos jednego ze skrzatów.
Odwróciłem znękane spojrzenie na tego pokurcza i powoli usiadłem. Wszystko mnie bolało od niewygodnego legowiska, zadrżałem też z zimna, a na mym nieokrytym ciele pojawiła się gęsia skórka. Wstałem i otuliłem się wiszącym na haczyku szlafrokiem po czym znów spojrzałem na skrzata.
- W tej chwili wywietrz moją sypialnie, zabierz pościel do prania i przynieś mi tam jakieś śniadanie – rozkazałem ponownie zakładając maskę władczego panicza.
Skrzat zniknął z trzaskiem by wypełnić moje polecenia. Ja tymczasem spojrzałem w lustro i przeraziłem się samego siebie. Włosy w nieładzie, oczy podkrążone, lewe ucho spuchnięte od ugryzienia ojca, na szyi kilka kolejnych śladów po jego zębach. Coś czułem, że będę zmuszony założyć golf. Zacząłem rozczesywać moje włosy przywracając im dawny nienaganny wygląd, musiałem zadbać by nie było spod nich widać zaczerwienionego ucha co wcale nie było takie proste. Na twarz nałożyłem trochę pudru by ukryć sińce pod oczami, z daleka nie powinny być widoczne. W końcu zdecydowałem się wrócić do pokoju.
Z wahaniem przekroczyłem próg gotów zawrócić do bezpiecznego azylu gdy nocny zapach znów podrażni mój nos. Odetchnąłem z ulgą gdy ujrzałem szeroko otwarte okno, przez które napływało świeże i czyste powietrze, kątem oka dojrzałem też talerz z kanapkami i łóżko zasłane świeżą pościelą. Usiadłem przy stoliku i niemrawo zabrałem się za jedzenie, mimo że miałem pusty żołądek nie odczuwałem głodu, nie zdołałem wepchnąć w siebie więcej niż dwóch małych kanapek. Wstałem od stołu i przybrałem zwykłą obojętnie – ironiczną maskę na twarz, modliłem się by jakimś cudem nie musieć widzieć dziś ojca, to by znaczyło, że nie ujrzę go co najmniej do Bożego Narodzenia.
Moje życzenie się spełniło. Na dole była tylko matka, która oznajmiła mi, że ojciec wyjechał w pilnych sprawach, a za pięć minut ma podjechać po mnie limuzyna. Życzyła mi jeszcze dobrego roku szkolnego i ucałowała w oba policzki po czym poszła do kuchni ustalać ze skrzatami menu na jakieś przyjecie. Cały czas musiałem się kontrolować by nie zadrżeć gdy mnie dotykała.
Na peron dotarłem bez przeszkód w wygodnej luksusowej limuzynie takiej do jakich byłem przyzwyczajony. Mimo, że do odjazdu pociągu było jeszcze pół godziny peron już był pełen ludzi. Wszędzie biegały rozwrzeszczane bachory z pierwszych klas, koty, sowy i inne zwierzaki rozgłaszały wszystkim swoje żale, matki ściskały i całowały swoje pociechy zalewając się łzami z tęsknoty, a ojcowie pouczali je czego mają nie robić i na co uważać. Po prostu sielanka – uśmiechnąłem się drwiąco i zacząłem sobie torować drogę do wagonu posługując się głównie morderczym spojrzeniem i odznaką Naczelnego Prefekta dumnie przypiętą do piersi, nie chciałem nikogo dotykać, ale przede wszystkim nie chciałem być dotykany.
- Dracusiu! - usłyszałem znajomy głos i aż włosy zjeżyły mi się na głowie.
Błyskawicznie odwróciłem się w stronę źródła dźwięku w samą porę by zdążyć jeszcze zrobić unik. Rozpędzona Pansy Parkinson uparcie uważająca się za moją dziewczynę zamiast runąć w moje ramiona runęła na stojące za mną stoisko aptekarskie wprost w beczkę ze smoczym łajnem. W końcu zdarzyło się coś wesołego, może jednak ten dzień nie będzie taki zły. Dziewczyna wstała ze wstrętem otrzepując się z lepkiej i śmierdzącej mazi, a ja patrzyłem na nią z wyraźną satysfakcją, ale i zwyczajową ironią.
- Nie zbliżaj się do mnie dopóki się tego nie pozbędziesz – syknąłem w jej stronę i z godnością odwróciłem się z powrotem w stronę wagonu.
- Ależ Dracusiu! Gdzie ja się mam tu umyć?! - zawodziła za mną, jednak zmrożona moim poprzednim spojrzeniem nie śmiała się ruszyć.
Byłem taki szczęśliwy, bo najbliższa porządna łazienka była w Hogwarcie. Szczytem marzeń byłoby jeszcze pozbycie się Cabble'a i Goyle'a, ale o dziwo i to mi się udało, zostawiłem ich na początku pociągu wraz z paczką słodyczy, które dostałem od matki na drogę. Sam znalazłem jakiś pusty przedział w ostatnim wagonie i postanowiłem go sobie zarekwirować.
Siedzenie było dla mnie udręką, wciąż bolał mnie tyłek dzięki „delikatności” mojego ojca. Starałem się nie myśleć o tym co zdarzyło się poprzedniej nocy, gdyż momentalnie zbierało mi się na płacz. Musiałem się wziąć w garść, teraz byłem już bezpieczny z dala od tego sadysty. Wstałem ze swojego miejsca z zamiarem zrobienia obchodu po pociągu, nic tak nie koi nerwów jak rozdanie kilku szlabanów, a jako Naczelny Prefekt miałem takie możliwości.
Zaledwie jednak wyszedłem z przedziału ktoś na mnie wpadł z takim impetem, że zwaliliśmy się oboje na podłogę on miękko lądując na mnie, odruchowo objąłem tą osobę w pasie powstrzymując dreszcz lęku towarzyszący zetknięciu się z żywą istotą. Poczułem drżenie tego, kto na mnie wpadł i dopiero wtedy otworzyłem oczy odruchowo zamknięte na czas upadku. Zobaczyłem znajome zapłakane spojrzenie koloru Avady i bliznę w kształcie błyskawicy.
- Potter – stwierdziłem.
- Malfoy – wydawało się, że z trudem wypowiada moje nazwisko.
Widziałem, że się skulił i zadrżał mocniej gdy poznał na kogo wpadł. Nie miałem ochoty na pastwienie się nad nim, zwłaszcza, że widziałem, iż nie jest w najlepszym stanie. Westchnąłem tylko w myślach karcąc się za to jaki miękki się zrobiłem.
- Mógłbyś już ze mnie zejść? - zapytałem spokojnie odsuwając swoje ręce od jego ciała widząc, że tak samo jak ja boi się bliskości.
Nic nie powiedział tylko podniósł się z podłogi opierając się o ścianę korytarza z zamkniętymi oczami, chyba próbował się uspokoić gdyż oddychał głęboko, kontrolowanie. Ja też wstałem i przyjrzałem się mu. Był przeraźliwie chudy, zawsze był szczupły, ale to to już był sam szkielet, podobnie jak ja miał podkrążone oczy, z tą różnicą, że z jego wciąż płynęły łzy, a ciałem mimo prób uspokojenia co jakiś czas szarpał szloch.
- Zamierzasz tak biegać po korytarzach zapłakany? - zapytałem mając nadzieje, że typowa dla mnie ironia nie zakradnie się w te słowa.
- A co cię to Malfoy? - zapytał cicho nawet nie otwierając oczu.
- Wiesz mogę uznać to za zakłócanie porządku i jako Naczelny Prefekt wlepić ci szlaban – stwierdziłem, zanim zdołałem ugryźć się w język. Cóż, ciężko się pozbyć starych przyzwyczajeń.
Potter otworzył oczy i spojrzał na mnie tym swoim pozbawionym chęci do życia wzrokiem, na dnie jego oczu wciąż widziałem strach.
- Spokojnie Potter, nie zrobię ci krzywdy – szepnąłem nieświadomie używając tych samych słów co w lochach Malfoy's Manor.
O dziwo to zadziałało, strach jakby się zmniejszył, a chłopak uspokojony ponownie zamknął oczy opierając się o ścianę.
- Dzięki Malfoy... - szepnął tak cicho, że ledwo go usłyszałem. - ... za tamto.
- Tylko nie mów o tym nikomu – w moich słowach nie było groźby, tylko błaganie. Poważnie robiłem się miękki, ale lęk przed tym, że ktoś niepowołany mógłby dowiedzieć się o moim wkładzie w uwolnienie Pottera wręcz mnie paraliżował. - Nawet swoim kumplom.
- Nikt o tym nie wie i nie będzie wiedział.
Ulżyło mi, choć zdziwiłem się, że jeszcze nie wypaplał wszystkiego Weasley'owi i tej szlamie Granger.
- Chodź – otworzyłem zachęcająco drzwi do mojego przedziału. - Jak będziesz tak stał i ryczał na korytarzu w końcu napatoczy się tu twój fanklub i będę musiał rozgonić całe zamieszanie – cóż, naprawdę trudno jest się wyleczyć z docinania każdemu.
Szlama i rudzielce
Ku mojemu zaskoczeniu Potter bez słowa wszedł do przedziału i zajął miejsce pod oknem wpatrując się w widoki za nim. Również przekroczyłem próg małego pomieszczenia i zasunąłem za sobą drzwi wyciągając różdżkę. Potter widząc to odwrócił na mnie zlękniony wzrok.
- Powiedziałem, że nie zrobię ci krzywdy – stwierdziłem już ostrzej, gdyż jego zachowanie zaczęło mnie denerwować. Różdżkę wycelowałem w drzwi i wypowiedziałem zaklęcie blokujące – Teraz tylko ty i ja możemy otworzyć te drzwi. Bo chyba nie szukasz towarzystwa.
Potter odetchnął z ulgą i chyba nawet spróbował się uśmiechnąć, ale bardziej przypominało to skrzywienie się z bólu starej, bezzębnej kobiety.
Schowałem różdżkę do kieszeni mojej już szkolnej szaty i ostrożnie usiadłem naprzeciw chłopaka. Mimo, że siedzenia w pociągu były wygodne syknąłem z bólu gdy moje arystokratyczne cztery litery przejęły cały ciężar mojego ciała. Niestety Potter musiał to usłyszeć i teraz wpatrywał się we mnie tymi swoimi zielonymi tunelami śmierci.
- Malfoy czy ty... - zająknął się. - Czy on...? - dodał równie niezrozumiale, jednak ja wiedziałem o co chce zapytać.
- Czy mój ojciec mnie zgwałcił? - zadałem ostro pytanie, które jemu nie chciało przejść przez gardło. - Jeśli już musisz wiedzieć to tak, tej nocy. Zadowolony? - syknąłem nieprzyjemnie, gdyż był to drażliwy dla mnie temat. Z drugiej strony mogłem siedzieć cicho, przecież nie miałem obowiązku odpowiadać na jąkania tego Gryfona. Jednak z satysfakcją stwierdziłem, że zamilkł najwyraźniej przerażony moimi słowami i złością.
To pytanie i bolący tyłek zdenerwowały mnie na tyle, że wstałem kierując się do drzwi.
- Idę na obchód – rzuciłem. - Możesz zostać w tym przedziale ile chcesz, nikt inny tu nie wejdzie.
Kątem oka dostrzegłem, że kiwnął głową. Wyszedłem wiedząc, że złość najlepiej wyładować na innych. Nie musiałem długo czekać już w następnym wagonie złapałem dwójkę drugorocznych Krukonów podkładających łajnobomby w korytarzu. Zarobili piękny tygodniowy szlaban, a ja jak wygłodniały smok ruszyłem dalej polować na uczniów. Po drodze szerokim łukiem ominąłem przedział, z którego dochodziły mnie lamenty Parkinson („Mój Dracuś zobaczył mnie w takim stanie, on mi tego nie wybaczy”) i ciamkania Cabbble'a i Goyle'a, za to przystanąłem w kolejnym wagonie słysząc znajome głosy. Uśmiechnąłem się jak kot na widok swojej ofiary i wsłuchałem się w rozmowę.
- Ron jak mogłeś go puścić!
- To nie moja wina Hermiono, teraz Ginny miała go pilnować, ja wyszedłem tylko do toalety, a gdy wróciłem już go nie było.
- Chciałam go tylko przytulić, bo wyglądał jak kupka nieszczęścia. A on po prostu uciekł! - oburzyła się dziewczyna.
- Wychodzę na kilka minut, a wy nie potraficie go upilnować? Musimy w tej chwili iść i go poszukać, jeszcze zrobi sobie jakąś krzywdę!
- Taa ostatnio próbował się pociąć mugolskimi żyletkami – doszedł mnie głos najmłodszej latorośli Weasley'ów najwyraźniej zirytowanej tym, że wszystką winę zrzucono na nią.
Postanowiłem włączyć się do tej jakże ciekawej konwersacji, może i traktowałem Pottera ulgowo, ale ci kretyni na pewno nie zasłużyli na to. Nie dziwię się, że Złoty Chłopiec od nich uciekł, z tą swoją opiekuńczością i pilnowaniem go byli gorsi od Cabble'a i Goyle'a.
- No, no, no kogo my tu mamy? - syknąłem rozsuwając drzwi. - Weasley, Weasley i Granger... zaraz zaraz kogoś mi tu brakuje... a gdzie słynny Złoty Chłopiec? Porzucił swoich przyjaciół? - zadrwiłem rozkoszując się każdym słowem. Taak... ich naprawdę nienawidziłem.
- Czego tu chcesz Malfoy?! - rudzielec klasycznie w mojej obecności przyjął postawę ofensywno-defensywną robiąc groźną minę i dużo krzyku jednocześnie chowając się za swoją łopatozębą dziewczyną.
- Jestem Naczelnym Prefektem, mam obowiązek skontrolować przedziały – odparłem spokojnie.
- Ja też jestem Naczelnym Prefektem, więc możesz uznać ten przedział za skontrolowany – Granger dzielnie odparła atak błyskając w moją stronę identyczną odznaką jak moja. Cholera, że też nie domyśliłem się, że to ona będzie.
Z godnością wycofałem się z przedziału wiedząc, że gdy ta pupilka większości profesorów naskarży na mnie szybko stracę tak miłe mi stanowisko. Na odchodnym nie omieszkałem rzucić im wszystkim drwiącego spojrzenia i kilku ciepłych słów:
- Szukanie Pottera radze zacząć od zastanowienia się nad tym czy on chce być znaleziony... przez was – ostatnie słowa podkreśliłem znacząco i z lubością obserwowałem jak Weasley rzuca się w stronę drzwi i... uderza w nie z impetem gdyż ja przezornie zdążyłem je zamknąć.
W fantastycznym humorze powoli wracałem do mojego, a teraz też i Pottera przedziału delektując się wspomnieniem czerwonej ze złości twarzy Weasley'a. Naprawdę współczułem Złotemu Chłopcu takich przyjaciół, byli tak bardzo opiekuńczy, że aż się rzygać chciało. Podejrzewałem, że już zebrali ochotników i ustalili grafik kto ma kiedy pilnować Pottera by nie zrobił czegoś głupiego. Z drugiej strony tą „przyjaźń” można by było dobrze wykorzystać, zwalając prace domowe na tą kujonkę, a rudzielca używać jako mięsa armatniego, taa, ale tak działają tylko Ślizgoni, a Potter jest szlachetnym Gryfonem. W każdym razie nie dziwiłem się, że od nich uciekł. Zadziwiające jak byliśmy podobni, w końcu ja też porzuciłem swoje zwykłe towarzystwo dla chwili samotności.
Bycie człowiekiem, a bycie Malfoy'em
Gdy wróciłem do przedziału zastałem Gryfona smacznie śpiącego na siedzeniach po jednej stronie. Musiał być bardziej wyczerpany ode mnie. Ściągnąłem płaszcz z wieszaka i okryłem go nim w przypływie dziwnej opiekuńczości. W końcu czemu ma marznąć prawda? Sam wyciągnąłem jedną z ciekawszych książek traktujących o starożytnych zaklęciach i zagłębiłem się w lekturze.
Czytanie tak mnie wciągnęło, że zanim się obejrzałem minęły dwie godziny, a na korytarzu dało się słyszeć dzwonki oznajmiające przybycie kobiety z wózkiem pełnym słodyczy. Zerknąłem na smacznie śpiącego Pottera i wstałem wyciągając sakiewkę. W końcu na śniadanie zjadłem tylko dwie małe kanapki, może apetyt mi jeszcze całkiem nie wrócił, ale potrzebowałem siły w końcu jakby to wyglądało gdyby Draco Malfoy zemdlał na uczcie powitalnej. Nie kupowałem niczego tak idiotycznego jak Fasolki Wszystkich Smaków czy krwiste steki, to było poniżej mojej godności wolałem coś do jedzenia, a nie do zabawy. Kupiłem kilka batonów i dwie zwykłe tabliczki czekolady mlecznej wiedząc, że to da mi najwięcej energii. Właściwie chyba nie tylko o sobie myślałem, gdyż sam nie byłem w stanie zjeść tyle słodkości na raz. Potter wyglądał jakby głodował od dłuższego czasu.
Gdy wróciłem do przedziału dostrzegłem, że sen Gryfona nie jest już taki spokojny. Chłopak rzucał się po wąskim siedzeniu i jęczał przez sen. Podszedłem do niego i szarpnąłem go za ramie chcąc go obudzić.
- Nie! Błagam zostaw mnie! - jęknął wciąż głęboko śniąc.
- Potter! Potter! - bezskutecznie próbowałem go docucić potrząsając za ramie. - Harry!
Najwyraźniej jego imię zadziałało gdyż otworzył szeroko oczy wciągając głęboko powietrze.
- To był tylko sen Harry – próbowałem go uspokoić zupełnie nieświadomie ponownie używając jego imienia.
Spojrzał na mnie zaskoczony, ale o dziwo w jego oczach nie było już strachu. Ogarnęło mnie dziwne przeczucie, że on mi ufa, ale to było zbyt głupie by mogło być prawdą.
- Wiem, Draco – odparł cicho siadając z powrotem.
Uśmiechnąłem się słysząc moje imię z jego ust, chyba nikt nie wymawiał tego tak po prostu jak on. Nie zdrabniał tego jak Pansy, nie wymawiał pogardliwie jak mój ojciec ani uniżenie czy usłużnie jak większość moich znajomych.
- Co cię tak cieszy? - zapytał przyglądając mi się uważnie.
Ja w odpowiedzi przybrałem z powrotem obojętną maskę karcąc siebie w duchu za takie okazywanie emocji.
- Nazwałeś mnie Draco – wyjaśniłem.
- A ty mnie Harry, nie powinienem do pana panie Malfoy mówić po imieniu? - zapytał, a w jego głosie ku mojemu zaskoczeniu dało się słyszeć iskierki radości.
- Mów mi Draco – odparłem z godnością i po raz kolejny zrzuciłem maskę tym razem całkowicie świadomie uśmiechając się do niego.
- Wiesz kiedy się uśmiechasz nawet przypominasz człowieka – stwierdził z zamyśleniem.
- A gdy się nie uśmiecham to kim jestem? - zdziwiłem się.
- Malfoy'em – przez jego twarz ponownie przeszedł cień strachu, jednak już wiedziałem, że to nie mnie się boi.
Usiadłem naprzeciw niego zamyślony nad sensem jego słów. Miał racje traktując Malfoy'ów jak nie do końca ludzi, choć może genetycznie wyglądaliśmy jak oni staraliśmy odpychać jak najdalej od siebie tą cząstkę człowieka, skrywać ją głęboko, dusić w sobie, aż zginęła. Taki był mój ojciec – szaleniec i sadysta posłuszny tylko innemu szaleńcowi i własnej ambicji, nie okazywał człowieczeństwa ani swojej żonie, ani synowi, ani przyjaciołom, o reszcie świata nie wspominając. Istotą człowieka i zarazem tym co go odróżnia od zwierząt są uczucia wyższe takie jak miłość, przyjaźń, litość, współczucie... Lucjusz Malfoy tego nie posiadał.
A ja? Czy byłem od niego lepszy? Nie, choć uważałem się za takiego. Nauczono mnie skrywać swoje uczucia i nie ufać nikomu, nauczyłem się tego zarówno z zachowania matki jak i „lekcji” jakie dawał mi ojciec. Dlatego też nie miałem przyjaciół, o ukochanych nawet nie wspomniawszy. Nie litowałem się nad innymi, nie potrafiłem im współczuć, uważałem się za kogoś lepszego od całej reszty, byłem Malfoy'em dokładnie tak jak to stwierdził Potter! No właśnie Harry, może dzięki niemu istniała dla mnie jakaś nadzieja? W końcu mu pomogłem i pomagałem dalej, bezinteresownie choć nie zawsze dobrowolnie, bo moje zachowania w stosunku do niego bywały nieprzemyślane, ale były słuszne. Pozostało mi schwycić tę ostatnią deskę ratunku, bo nie chciałem stać się takim draniem jakim był mój ojciec. Ale czy tą nadzieją musiał być Gryfoński Złoty Chłopiec, mój wróg odkąd się poznaliśmy?
Przyjaźń i zaufanie?
- Właściwie dlaczego my się tak nienawidzimy? - zapytał Potter jakby odgadując o czym myślę.
- Bo ja jestem sprytnym Ślizgonem, a ty tylko głupim Gryfonem? - podsunąłem pierwszą rzecz jaka mi przyszła na myśl.
- To nie może być to – odparł pewnie.
- Niby dlaczego nie?
- Wiesz Tiara Przydziału... - zaczął lecz zamilkł speszony.
- Mów – zachęciłem go, gdyż mnie zaciekawił.
- Nikt poza Dumbledorem o tym nie wie, ale Tiara chciała mnie umieścić w Slytherinie.
- Bylibyśmy w jednym domu – mruknąłem lekko oszołomiony jego słowami, Złoty Chłopiec Ślizgonem? To by się porobiło gdyby ludzie dowiedzieli się, że ich zbawca jest w tym samym domu co ten, którego tak bardzo się boją. Mogłoby to mieć też swoje dobre strony, może ludzie przestaliby wieszać na nas wychowankach Slytherinu psy.
- To nie domy są powodem nienawiści tylko nasze pierwsze spotkanie i tak jak traktowałeś moich przyjaciół.
- Tak, to chyba to, nie mogłem wtedy zrozumieć czemu ktoś tak sławny jak ty zamiast przyłączyć się do mnie woli siedzieć z tamtymi zakałami czarodziejskiego świata, a potem ta nienawiść już się potoczyła – stwierdziłem gorzko.
- A teraz? - zapytał z zaciekawieniem. - Czy dalej mnie nienawidzisz? - dodał tytułem wyjaśnienia.
Nie musiałem się długo zastanawiać.
- Teraz już nie i powiem, że nawet cię... lubię – ostatnie słowo stanęło mi w gardle nienawykłym do takich stwierdzeń, ale jakoś je wyplułem.
-Tak, ja ciebie też lubię Draco i może jestem głupi, ale czuje, że mogę ci ufać – w jego oczach zwróconych na mnie pojawiła się niema prośba o potwierdzenie jego słów.
- Możesz – moje usta zadziałały ponownie wbrew mojej woli, ale wiedziałem, że taka jest prawda. - Tylko po co? - dodałem już z moim Ślizgońskim optymizmem. - Masz przecież tylu przyjaciół w Gryffindorze, im nie ufasz?
- Nie – odparł cicho. - Oni mnie nie rozumieją, nie wiedzą przez co przeszedłem, myślą, że oberwałem tylko kilkoma zaklęciami i że powinienem o tym zapomnieć bez problemu. Ty wiesz jak było naprawdę, wiesz co mi zrobili i wiesz jakie to uczucie.
- W porządku Harry – uśmiechnąłem się i z przerażeniem stwierdziłem, że wchodzi mi to w nawyk. - Jednak nie wiem czy wiesz, ale twoi kumple się o ciebie martwią, ściślej biorąc ta szla... - ugryzłem się w język wiedząc, że dziewczyna jednak coś znaczy dla Pottera - ...Granger była wściekła na Weasley'ów, że pozwolili ci uciec.
- Giny próbowała oswoić mnie z dotykiem – prychnął i skulił się. - Ostatni tydzień spędziłem z nimi, bo Pomfrey stwierdziła, że dobrze mi zrobi towarzystwo przyjaciół, kazała im na mnie uważać i chyba za bardzo wzięli to sobie do serca.
- Niech zgadnę, któreś z nich zawsze ci towarzyszyło? Pewnie nawet do kibla nie mogłeś iść sam?
- Skąd wiesz?
- Wyglądają na takich co ustalają grafik kiedy kto ma się tobą „opiekować” - stwierdziłem.
Westchnął tylko wyraźnie pogodzony z losem.
- A twoja świta? Te dwa goryle i miss Mopsa gdzie się podziwiają?
Nie mogłem wytrzymać i parsknąłem śmiechem słysząc jak pięknie podsumował Pansy. Szybko jednak się opanowałem widząc szok na twarzy Harrego.
- Ty się śmiejesz! Szczerze i radośnie! - wyglądał przekomicznie z tymi szeroko rozwartymi oczami i ustami, ale tym razem już panowałem nad sobą.
- Może jednak jestem bardziej człowiekiem niż ci się zdawało? - mruknąłem przypominając sobie jego słowa. - A moja świta jest równie upierdliwa jak twoja, więc przy pierwszej okazji się ich pozbyłem.
Jadłowstręt
Potter w odpowiedzi tylko się blado uśmiechnął i usiadł bokiem opierając się o drzwi i kładąc stopy na siedzeniu. Przymknął oczy, nie wiem czy był zamyślony czy zmęczony. Ja tymczasem wstałem chcąc dać odpocząć moim arystokratycznym czterem literom. Nie miałem pojęcia jak wysiedzę w Wielkiej Sali na twardej drewnianej ławie. Gdy wstałem mój wzrok padł na kupione słodycze, sięgnąłem po jedną z czekolad i zacząłem ją rozpakowywać oparty o okno. Szelest opakowania zaciekawił Harrego na tyle, że uniósł jedną powiekę.
- Chcesz? - zapytałem po raz pierwszy w życiu mając ochotę kogoś poczęstować.
- Nie – odparł, a ja dostrzegłem dreszcz obrzydzenia przechodzący przez jego ciało.
- Wiesz, że wyglądasz jak trzy ćwierci od śmierci? Odchudzasz się? - zironizowałem licząc, że to go zezłości na tyle by się wytłumaczył.
- Nie, ja po prostu nie chce jeść, nie jestem głodny – ponownie zadrżał jakby obrzydzeniem napawała go sam pomysł przełknięcia czegoś.
Niezrażony jego odmowa zacząłem łamać czekoladę na kostki.
- Musisz jeść jeśli chcesz żyć.
- A jeśli nie chcę to mogę nie jeść?
- Musisz odczuwać głód, więc skąd twoja niechęć do jedzenia? - zapytałem uznając, że poprzednie pytanie było czysto retoryczne.
- Nie jem odkąd mnie wyciągnąłeś z lochów – stwierdził cicho. - Nie czuje już głodu, a żyję tylko dzięki kroplówkom jakie daje mi Pomfrey – podciągnął lekko rękaw okazując zupełnie mugolski wenflon, do którego można było podłączyć kroplówkę.
Zastanawiałem się co mogło być przyczyną. Wiem, że w lochach nie był karmiony, więc po powrocie do zdrowia powinien stopniowo przerzucać się na normalne jedzenie, ale on nie chciał. Może to przez torturujące eliksiry jego podświadomość odnotowała, że przełkniecie czegoś wiąże się z późniejszym bólem. To dość naciągana teoria i zupełnie wyssana z palca. Oderwałem wzrok od czekolady i ponownie spojrzałem na Gryfona. Chłopak miał mocno zamknięte oczy i zaciśniętą szczękę, wyglądał jakby walczył sam ze sobą, zrozumiałem, że zna przyczynę braku apetytu, ale boi się mi ja wyjawić.
- Jeśli nie chcesz nie mów – stwierdziłem spokojnie, choć byłem ciekaw.
- Chodzi o Cabble'a i Goyle'a – wykrztusił, a przez jego ciało przeszedł kolejny dreszcz obrzydzenia. - Kiedy twój... Kiedy Lucjusz Malfoy mnie... gwałcił... - widać było, że każde wypowiadane przez niego słowo przynosi mu za dużo bolesnych wspomnień, w jego oczach znów mogłem dostrzec łzy. - Oni wsadzali... w moje usta... swoje... - zaciął się na dłużej, a ja mogłem tylko obserwować jak łzy płyną po jego policzkach i jak jego szczęka zaciska się jakby w jakimś skurczu. - ...ja wciąż czuje ten smak w ustach, nieważne co jem – wyrzucił z siebie po czym spojrzał na mnie z przerażeniem i przechylił się na bok upadając na kolana na podłogę. Zwinął się w pół, a przez jego ciało przeszedł kolejny spazm połączony najwyraźniej z odruchem wymiotnym. Pusty żołądek mógł z siebie wyrzucić tylko odrobinę żółci mimo to jego ciałem wstrząsały kolejne i kolejne spazmy.
- Harry uspokój się – uklęknąłem przy nim nie przejmując się nieprzyjemnym zapachem. - Spokojnie, nie myśl już o tym – chciałem go objąć, ale wiedziałem, że dotyk tylko pogorszy jego stan.
Czekolada
Starałem się uspokoić go słowami, co przynosiło powolne rezultaty. Gdy już się uspokoił usiadł między siedzeniami w kącie najwyraźniej zbyt osłabiony by się podnieść. Ja zaś zaklęciem usunąłem śmierdzącą plamę z podłogi i otworzyłem okno by odświeżyć powietrze. Cały czas zastanawiałem się jak mógłbym pomóc Harremu. Przypomniałem sobie gdy pierwszy raz musiałem zrobić ojcu „loda”, nie musiał wtedy używać wobec mnie przemocy, byłem przerażonym dzieciakiem gotowym zrobić wszystko by mnie nie bolało. Dlatego z dwojga złego wolałem gdy zaspokajał swe żądze w ten sposób, choć to nie było wiele przyjemniejsze gdy wpychał swojego członka tak głęboko w moje gardło, że aż się dławiłem. Podobnie jak Harry ja też nie chciałem po czymś takim jeść, ale przy mnie nie było żadnej pielęgniarki z kroplówką, nie miałem też uprzednio głodówki więc mój organizm domagał się jedzenia. Starałem się wtedy wybierać potrawy o ostrych smakach, takich by jak najmniej przypominały mi o słonym nasieniu ojca. Taka dieta poskutkowała, więc może i Gryfonowi pomoże.
- Harry? - uklęknąłem przed nim wyciągając jedną mała czekoladową kostkę, mleczna czekolada nie powinna mu zaszkodzić nawet na pusty żołądek.
Chłopak otworzył jeszcze mokre od łez oczy i spojrzał na mnie.
- Mówiłeś, że mi ufasz?
Pokiwał twierdząco głową.
- Więc zamknij oczy i nie myśl o tamtym, skoncentruj się na smaku czekolady – pokazałem mu kostkę.
- Ale ja nie chcę! - zaprotestował przerażony i chciał mnie odepchnąć.
Złapałem jego dłonie i delikatnie odsunąłem.
- Proszę cię, zrób to – Malfoy w mym umyśle zaczął walić głową w mur przerażony słownictwem jakiego używam.
- Dobra, ale tylko jedną kostkę – postawił mi ultimatum, którego jednak nie zamierzałem dotrzymać.
Kiedy Gryfon zamknął oczy i uchylił lekko usta wsunąłem mu w nie czekoladę. Zadrżał i chyba chciał ją wypluć, ale położyłem mu dłoń na ustach nie pozwalając ponownie ich otworzyć.
- Powiedziałem skoncentruj się na słodkim smaku czekolady – przypomniałem mu ostrym głosem.
Otworzył oczy patrząc na mnie z oburzeniem, oddychał przez nos szybko najwyraźniej zdenerwowany. Gdy poczułem ruchy jego szczęki wyraźnie męczącej się z czekoladą obdarzyłem go jednym z „ludzkich” uśmiechów, jednak dłoń odsunąłem dopiero gdy przełknął.
- No i? - zapytałem.
- Zjadłem, zadowolony? - wyglądał na naburmuszonego, ale to było dużo lepsze od strachu i pustki jaka miał w oczach gdy go dziś zobaczyłem.
- Smakowało?
- Było dobre – stwierdził obojętnie wzruszając ramionami.
- No to jeszcze kosteczka – uśmiechnąłem się, gdyż karmienie go wbrew jego woli sprawiało mi przyjemność.
Chłopak momentalnie zesztywniał, a w jego oczach wlepionych we mnie pojawił się paniczny lęk. Zaskoczony odsunąłem się i zapytałem:
- Co się stało? Jeśli nie chcesz to ok, nie zmuszę cię przecież.
- Nie o to chodzi – chłopak spuścił wzrok, ale widziałem, że już się uspokaja. - Tylko twój głos gdy to powiedziałeś... Lucjusz miał taki sam gdy mnie torturował.
Miałem ochotę walnąć głową w ścianę, tylko Malfoy'owi przyjemność mogło sprawiać karmienie kogoś na siłę, przecież to była forma znęcania się. Nie dziwie się, że Gryfon tak się przeraził, widocznie byłem bardziej podobny do ojca niż myślałem.
- Przepraszam, już nie będę naciskać – miałem nadzieje, że mój uśmiech jest „ludzki” i wyraża moja skruchę.
- Zaczekaj – zadziwiająco szybko złapał moją dłoń, w której trzymałem drugą kostkę czekolady, zamierzałem ją właśnie zjeść, ale ręka Harrego mnie powstrzymała. - Mogę? - zapytał już mniej pewnie wzrokiem wskazując czekoladę.
- Nie – odparłem z wrednym uśmiechem i zjadłem tą kostkę, po czym położyłem resztę połamanej tabliczki na podłodze między nami. - Masz dość sił by wziąć sobie samemu.
Gryfon uśmiechnął się i sięgnął po kolejny kawałek czekolady, podniósł go do góry i przyjrzał mu się uważnie.
- Nie jest zatruta? - zapytał podejrzliwie, ale w jego głosie nie było powagi.
- Przecież chciałeś umrzeć – przypomniałem mu ze zwykła dla mnie złośliwością.
- Faktycznie – już bez wahania włożył kostkę do ust.
Widziałem, że tym razem jej nie gryzie tylko czeka aż rozpuści mu się w ustach. Kolejne trzy zjadł w taki sam sposób, lecz po następną już nie sięgnął.
- Nie jesz już? - zapytałem.
- Nie chce przesadzić i naprawdę nie mam ochoty na więcej, ale dzięki.
Nie naciskałem wiedząc, że nadmiar po tak długiej głodówce może mu zaszkodzić, zresztą niech stopniowo przyzwyczaja się do jedzenia.
Początek roku
Pożywieni usiedliśmy na swoich miejscach, zaczęło się już ściemniać, co oznaczało, że zbliżamy się do zamku.
- Muszę iść – westchnął Harry. - Moja szkolna szata jest w kufrze w tamtym przedziale.
- Tak, a ja muszę dopilnować porządku przy wysiadaniu – przypomniałem sobie o moich obowiązkach Prefekta Naczelnego.
- To do zobaczenia Draco i jeszcze raz dzięki za wszystko – uśmiechnął się do mnie szczerze i całkiem radośnie.
- Tak do zobaczenia Harry – na mojej twarzy też zagościł „ludzki” uśmiech, być może po raz ostatni tego wieczoru, gdyż przy innych będę musiał ponownie założyć moja maskę chłodnego arystokraty.
Obaj wyszliśmy z przedziału, podczas gdy ja likwidowałem zabezpieczenie nałożone na drzwi on szybkim krokiem zmierzał do swoich przyjaciół. Gdy pociąg stanął na peronie w Hogsmeade miałem pełne ręce roboty przy pilnowaniu porządku. Tegoroczni pierwszoklasiści byli zupełnie nierozgarnięci, bo jak można przegapić dwumetrowego mężczyznę monotonnie wołającego „Pirszoroczni do mnie”, widocznie można. Więc jak jakaś głupia kwoka musiałem tegoroczne koty zaganiać do gajowego. A myślałem, że posada Naczelnego Prefekta to same przywileje i przyjemności. Nie miałem więc czasu rozglądać się za Potterem, ale w pewnym momencie doszedł do mnie głos Granger:
- Oh Harry, tak się o ciebie martwiliśmy. Gdzie byłeś?
Biedny Złoty Chłopiec znów wpadł w opiekuńczą sieć przyjaciół. Ujrzałem go dopiero w zamku, gdy pielęgniarka odciągała go od tłumu zmierzającego do Wielkiej Sali, najwyraźniej w Skrzydle Szpitalnym czekała na niego kolejna kroplówka.
Gdy tylko usiadłem przy stole Slytherinu (delikatnie, bardzo delikatnie uważając na obolałe siedzenie) nadeszły moje zagubione zmory – Cabble, Goyle i Parkinson. Dziewczyna, już czysta od razu rzuciła mi się na szyje, tym razem nie zdołałem zrobić uniku, aczkolwiek gdy poczułem jej ręce zaciskające się wokół mojej szyi i mocne perfumy którymi najwyraźniej starała się zamaskować resztki zapachu smoczego łajna targnął mną spazm obrzydzenia. Bez zbędnej delikatności odsunąłem ją wraz z jej łapami ode mnie:
- Ile razy mam ci powtarzać byś mnie nie dotykała – warknąłem pedantycznym gestem poprawiając fryzurę, a ściślej zaciągając więcej włosów na opuchnięte ucho.
- Ale Dracusiu!
- I nie mów do mnie Dracusiu! - Merlinie, jakie to było głupie stworzenie, tylko te dwa osiłki miały mniej rozumu od niej.
Wstałem i zmieniłem miejsce tak, że z jednej mojej strony siedzieli Cabble i Goyle, a z drugiej lewitował nad ławką Krwawy Baron, wolałem towarzystwo ducha niż tej pijawki.
Uczta minęła spokojnie, Dumbledore jak zawsze wygłosił jakąś idiotyczną mowę po której nie wiadomo było czy się śmiać się czy płakać. Nie rozumiem jak taki geniusz mógł być zarazem takim idiotą.
Jako Prefekt Naczelny zostałem po uczcie wezwany do gabinetu dyrektora, Granger już tam była. Dumbledore przedstawił nam nasze obowiązki i prawa po czym wyraził marzenie udanej współpracy przy pilnowaniu bezpieczeństwa uczniów. Tym razem przynajmniej mówił na temat i nie próbował częstować nas dropsami, przyczyną zapewne była McGonagall stojąca pod ścianą i chrząkająca znacząco gdy nazbyt oddalał się od tematu. Ta kobieta pewnego dnia godnie zastąpi tego staruszka na dyrektorskim stanowisku. W sumie nie wiem, która wizja była gorsza obecny dyrektor z dropsami i pedofilskimi skłonnościami czy stara panna surowo przestrzegająca wszystkich zasad, do bólu sprawiedliwa układająca wszystko pod linijkę. Koszmar!
Mi zezwolono na odejście (z czego skwapliwie skorzystałem, gdyż przebywanie dłużej w obecności dyrektora jest ujmą dla Ślizgona), ale Granger miała zostać, najpewniej chcieli ją wypytać o to co Harry robił poza Hogwartem, jak się sprawował i jakie postępy robił. Podejrzewam, że ta idiotka zrobi wszystko, gdy tylko wmówi jej się, że to dla dobra Złotego Chłopca. Może i była mądra, ale była też ślepo oddana Dumbledorowi. To była jedna z tych rzeczy, których nienawidziłem po jasnej stronie, bo chociaż dyrektor Hogwartu nie wypalał swoim zwolennikom żadnego mrocznego znaku, okazywali mu takie same ślepe posłuszeństwo jak śmierciożercy Voldemortowi.
Dobrym sposobem na rozstrzygnięcie tej wojny byłoby postawienie po jednej stronie przepaści śmierciożerców, a po drugiej przedstawicieli jasnej strony i wydanie rozkazu by każdy wierny swojemu panu rzucił się w przepaść. Zwyciężyłby ten, za którym poszłoby więcej ślepo posłusznych poddanych.
To było mało realne, ale sama wizja była niczego sobie zwłaszcza, że z jednej strony widziałem jak mój ojciec roztrzaskuje się na ostrych skałach a z drugiej Weasley i Granger z równą ochotą oddają swe życie. Ciekawy byłem czy Potter poszedłby za tym rozkazem, jako Gryfon powinien, ale jak dziś się dowiedziałem Tiara Przydziału uznała, że jest godny by również należeć do Domu Węża, więc może okazałby rozsądek?
Zadziwiająco ludzki Malfoy
W nocy nie spałem dobrze, mimo że pozornie odzyskałem spokój po ostatnim gwałcie wciąż zmuszony byłem przeżywać to w koszmarach. Tak więc następnego dnia byłem zmęczony i zły. Na szczęście miałem tego dnia tylko dwie godziny numerologi w dodatku po południu więc mogłem powylegiwać się w moim prywatnym pokoju. O tak, to był jeden z przywilejów Prefektów Naczelnych posiadanie własnej sypialni, miła odmiana po pięciu latach spania w jednym dormitorium z Cabble'm i Goyle'm, gdy zjedli obfitą kolacje (czyli prawie zawsze) można się było udusić. Tak więc swoją kwaterę opuściłem dopiero w południe, obiad jadłem jako jeden z ostatnich.
Chociaż miałem tylko dwie lekcje już zadano nam wypracowanie na dwie rolki pergaminu, nauczyciel nie musiał przypominać, że to już nie jest obijanie się i, że teraz przygotowujemy się do zdania OWUTEMów już za dwa lata. Nie chciałem sobie narobić zaległości na samym początku dlatego jeszcze tego dnia udałem się do opustoszałej biblioteki i po czterech godzinach żmudnego przekopywania się przez zakurzone woluminy miałem to skończone.
Tej nocy również dręczyły mnie koszmary. Trzeci raz obudziłem się przerażony i zlany potem, a zegar wybijał dopiero północ. Dalsze próby zaśnięcia nie przyniosłyby rezultatów, więc wziąłem zimny prysznic, założyłem szkolną szatę i postanowiłem wykorzystać kolejny z nowo nabytych przywilejów – swobodę poruszania się po zamku bez względu na porę. Nawet jeśli nie złapie żadnych amatorów nocnych spacerów to może choć zmęczę się na tyle by zasnąć bez koszmarów.
Drzwi mojej sypialni wychodziły bezpośrednio na jeden z korytarzy w lochach dzięki temu nie musiałem przechodzić przez pokój wspólny Slytherinu, gdzie mogła jeszcze kręcić się Pansy zrozpaczona moimi dzisiejszymi słowami. O ile dobrze pamiętam w przypływie gniewu spowodowanego jej idiotycznym zachowaniem i moim niewyspaniem stwierdziłem, że wolałbym chodzić z Granger niż z taką mopsowatą pokraką jak ona. To musiało ją zaboleć, miałem nadzieje, że w końcu się ode mnie odczepi. Szwendając się tak po opustoszałych szkolnych korytarzach rozkoszowałem się ciszą. Nie spotkałem nikogo ani nauczyciela, ani ucznia ani nawet ducha, widocznie wszyscy spali smacznie. Miałem ochotę pooddychać świeżym powietrzem i pooglądać nocne niebo, dlatego swe kroki skierowałem na wieżę astronomiczną.
Jakież było moje zdziwienie gdy po pokonaniu ostatnich krętych schodków dostrzegłem znajomą sylwetkę Złotego Chłopca. Siedział on na murze tyłem do mnie, tak, że jego nogi zwieszały się po zewnętrznej stronie murów. Szedłem dosyć cicho nie chcąc zakłócać nocnego spokoju i uprzedzać ewentualnych nocnych marków, więc i on mnie nie usłyszał. Poczułem nieodpartą chęć by wystraszyć go zakradając się do niego od tyłu. Jednak w połowie drogi coś trzasnęło cicho a przede mną zmaterializował się domowy skrzat.
- Zgredek nie pozwoli zrobić krzywdy Harremu Potterowi! - skrzat stanął mi na drodze z rozłożonymi rękami.
Przystanąłem nie z powodu słów tego pokurcza, ale jego wyglądu, pierwszy raz widziałem skrzata w ubraniu i nie wiem czy chciałbym zobaczyć coś takiego ponownie. Miał on bowiem na sobie dwie różne skarpetki, jakiś brązowy sweter najwyraźniej skurczony w praniu (dziwnie przypominał wyroby made by Weasley), a na głowie stertę czegoś co wyglądało jak wełniane czapeczki robione przez pięcioletnie dzieci w przedszkolu. W jednej ręce skrzata dostrzegłem talerzyk z kawałkiem tortu z dużą ilością czekolady i bitej śmietany, a małą ciasta. Pokurcz dalej stał mi na drodze z wojowniczą miną, a ja zastanawiałem się czy powinienem się roześmiać czy rozpłakać.
- Zgredku zostaw go, Draco jest moim przyjacielem – usłyszałem spokojny głos Pottera.
- Harry Potter sir przecież to M-m-malfoy – moje nazwisko skrzat ledwie wyjęczał.
- Zgredku proszę cię, on naprawdę jest moim przyjacielem – Harry spojrzał na mnie uśmiechając się.
- Jeśli Harry Potter sir tak mówi – skrzat odwrócił się do mnie plecami i podszedł do chłopaka wręczając mu talerzyk z ciastem. - Tort dla Harrego Pottera.
- Dziękuje ci bardzo Zgredku, ale czy mógłbyś przynieść jeszcze kawałek dla Dracona – poprosił.
- Oczywiście Harry Potter sir – skrzat okazał zwykły temu gatunkowi entuzjazm, jednak zanim zniknął obrzucił mnie niechętnym spojrzeniem.
Podszedłem do chłopaka i usiadłem obok niego na murze, jednak tyłem do krawędzi wieży.
- To był skrzat Harry, nie wiesz, że skrzatom wydaje się rozkazy i oczekuje, że je spełnią, a nie prosi o pomoc? - zadrwiłem.
- Zgredek to nie jest zwykły skrzat, to mój przyjaciel.
- Mogłem się tego spodziewać, czy ty nie możesz pojąć, że niektóre istoty zostały stworzone by służyć innym?
- A czy ty nie możesz pojąć, że one też mają uczucia tak jak ja czy ty? - moje słowa wyraźnie go rozzłościły. - Im też należy się szacunek i podziękowanie za prace którą wykonują za nas. Poza tym Zgredek kiedyś mnie uratował, a przynajmniej starał się uratować przed twoim ojcem!
- Przepraszam Harry – szepnąłem cicho. - Ja po prostu zostałem wychowany w przeświadczeniu, że skrzaty są po to by je wykorzystywać, przecież one to lubią. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym czy coś czują, nie jestem taki jak ty, w końcu jestem Malfoy'em – ostatnie słowa zabrzmiały żałośnie.
- Jesteś zadziwiająco ludzkim Malfoy'em – zaśmiał się Harry, a jego słowa podniosły mnie na duchu. - Nie pamiętasz Zgredka, prawda?
- A powinienem? - zmarszczyłem brwi zaskoczony jego słowami.
- Kiedyś był skrzatem w waszym domu, ale pomogłem mu się uwolnić.
- Teraz pamiętam – zaśmiałem się. - Ojciec był wściekły gdy wrócił z Hogwartu bez niego, myślałem, że dom rozniesie. A potem wyładował swoją złość na mnie – zadrżałem przypominając sobie tamte zdarzenia.
Poczułem jak Harry przysuwa się do mnie i lekko niepewnie obejmuje jedną ręką.
- Nie myśl o tym, to przeszłość.
Nie mogłem uwierzyć – on mnie uspokajał i nawet odważył się mnie przytulić, a jeszcze dwa dni temu to on potrzebował kogoś kto by go pocieszył.
Tort czekoladowy
Przed nami ponownie zmaterializował się skrzat znów z talerzykiem z ciastem podał go mi ze słowami:
- Przyjaciele Harrego Pottera są moimi przyjaciółmi, jeszcze czymś mogę służyć? - ukłonił się tak nisko, że nosem nieomal zarył w ziemię, a stosik czapek na głowie zachwiał się niebezpiecznie.
- Nie Zgredku, bardzo ci dziękuje za pomoc – odpowiedział Harry.
Gdy skrzat zniknął zadałem nurtujące mnie pytanie:
- Powiedziałeś mu, że jestem twoim przyjacielem?
- A nie jesteś? - zapytał urywając kawałem ciasta i wkładając go sobie do ust palcami, bo o łyżeczkach skrzat najwyraźniej nie pomyślał.
- Właściwie... - rozważyłem to jak ostatnio zachowywałem się w stosunku do niego i odpowiedź nasuwała się jedna – jestem.
- A ja twoim Draco, jakbyś miał jakieś wątpliwości.
Uśmiechnąłem się i również odłamałem kawałek ciasta, przez chwile delektowałem się intensywnym smakiem czekolady i bitej śmietany w ustach po czym połknąłem smakołyk i ponownie zwróciłem się do Harrego:
- Wiesz, że powinienem ci wlepić szlaban? Jest już dawno po dwudziestej drugiej, a o tej porze nie masz prawa opuszczać dormitorium.
- Nie wlepisz przyjacielowi szlabanu, zresztą już wczoraj mi tym groziłeś za płakanie na korytarzu – zręcznie odparł mój atak.
- Podstępny jesteś wkupując się w przyjaźń z Prefektem Naczelnym wiesz, że dużo ci dzięki temu ujdzie na sucho. Tylko co byś zrobił gdyby przyszedł tu Filch, albo jakiś nauczyciel? Oni nie byliby już tacy pobłażliwi.
- Snape kręci się po swoim gabinecie, chyba przygotowuje jakiś eliksir, McGonagall najwyraźniej śpi, Filch sprząta Wielką Salę uwalaną ektoplazmą przez Irytka, a reszta nauczycieli zwykle nie kręci się po nocy.
- Skąd ta pewność? - zapytałem unosząc brew w zaskoczeniu.
Harry sięgnął do kieszeni, wyciągnął z niej jakiś stary mocno sfatygowany pergamin i podał go mi. Już pusty talerzyk położyłem na murze kolo mnie, a sam zaciekawiony rozwinąłem pergamin. Początkowo zobaczyłem tylko plątaninę kresek i kropek, lecz po kilku sekundach zorientowałem się jaki skarb mam przed sobą.
- To mapa Hogwartu! A te kropki... każda oznacza jednego człowieka!
- Tak, dzięki temu zawsze wiem kto gdzie jest.
- Skąd to masz?
- Można powiedzieć, że to spadek po ojcu – mruknął i sięgnął pod szatę wyciągając jeszcze coś.
- Peleryna Niewidka – momentalnie rozpoznałem błyszczący wodnisty materiał.
- Też od ojca – wyjaśnił.
- No to nie dziwię się, że tak trudno cię złapać na nocnych włóczęgach. Nie pożyczyłbyś mi tej mapy?
- Nie ma mowy, wykorzystałbyś ją by wyłapywać uczniów, na to nie pozwolę – ah drań przejrzał moje plany i odebrał mi ten wspaniały pergamin.
Harry stuknął w mapę różdżką i szepnął:
- Koniec psot – a wszystkie linie i kropki zniknęły. - Aktywujesz ją na słowa „Przysięgam, że knuje coś niedobrego” - ponownie stuknął w nią różdżką, a na pergaminie zaczęły pojawiać się uprzednio zmazane znaki. - To gdybyś kiedyś jej potrzebował, byle nie do łapania uczniów – zastrzegł ponownie.
- Dobra, dobra – mruknąłem, po czym zmieniłem temat – Często tu przesiadujesz?
-Nie, to właściwie pierwszy raz kiedy zdołałem się wyrwać – mruknął tępo gapiąc się w talerzyk z ciastem.
Zauważyłem, że zjadł zaledwie jedną trzecią tego wcale nie dużego kawałka i chyba nie zamierzał jeść dalej.
- Czemu nie jesz? - zapytałem.
- Nie mogę już, nie mam ochoty – odparł.
Uniosłem brwi niezadowolony po czym odebrałem mu talerzyk.
- Chcesz do końca życia odżywiać się dzięki kroplówce? - zapytałem palcami ułamując kolejny kawałek ciasta. - Bądź grzecznym chłopcem i otwórz buzię.
- Ale Draco...
Nie czekałem, aż skończy wypowiedź tylko włożyłem mu czekoladę w usta gdy wypowiadał „o”. Próbował wypluć, ale przezornie zasłoniłem mu usta dłonią tak jak w przedziale ekspresu do Hogwartu. Nie miał wyjścia połknął słodki kawałek o dziwo bez zbędnych protestów.
- Grzeczny chłopiec – uśmiechnąłem się do niego lekko perfidnie. - No to jeszcze kawałeczek.
Odchylił głowę i złapał moją rękę, gdy próbowałem włożyć mu do ust ciasto.
- Dobra zjem, ale nie zasłaniaj mi ust – poprosił.
Kiwnąłem tylko głową na zgodę, a on widząc to grzecznie otworzył usta. Nakarmienie go zajęło dobre pół godziny, bo chociaż grzecznie zjadał podawane mu kawałki czekał aż każdy rozpuści mu się w ustach zanim go połknął.
- Ja już naprawdę nie mogę – jęknął Harry gdy został ostatni kawałek, trochę większy od pozostałych.
Wiedziałem, że mówi prawdę gdyż w jego wzroku skierowanym na ciasto było widać tylko obrzydzenie. No cóż, jak na niego to i tak dużo zjadł. Nie namyślając się wiele wziąłem ostatni kawałek i wsadziłem go do swoich ust, po czym zacząłem oblizywać upaćkane czekoladą palce. To chyba nie było zbyt higieniczne zwłaszcza, że tymi samymi palcami karmiłem Gryfona, ale i tak było pyszne. Dostrzegłem, że Potter dziwnie mi się przygląda.
- Coś nie tak? - zapytałem z lubością oblizując ostatniego palca.
- Nie – odparł szybko Harry i odwrócił wzrok kierując go w stronę księżyca. - Już późno, powinienem wracać.
- Jesteś śpiący? - zdziwiłem się.
- Nie, koszmary i tak nie pozwolą mi zasnąć – uśmiechnął się gorzko. - Po prostu jeśli Neville przypadkiem się obudzi i zauważy, że mnie nie ma gotów obudzić całą wieżę.
- Aż tak cię pilnują? - zapytałem.
Posłał mi tylko kolejny gorzki uśmiech i rozwinął pelerynę niewidkę.
- Dobranoc Draco i dzięki za towarzystwo – powiedział jeszcze po czym otulił się wodnistym materiałem i zniknął.
Poczułem jeszcze ruch powietrza gdy mnie mijał, a ciche kroki na schodach uświadczyły mnie w przekonaniu, że odszedł. Zamyślony oparłem się o mur i zapatrzyłem w gwiazdy. Ja też miałem mu za co dziękować, tylko przy nim mogłem ściągnąć maskę Malfoy'a i być po prostu człowiekiem.
- Przyjaciel... - mruknąłem to wciąż zaskoczony, że ktoś mógł mnie tak nazwać.
Wiedziałem jednak, że Harry ma racje, nawet nie wiem kiedy z wrogów staliśmy się bliskimi przyjaciółmi. Co więcej on był jedynym moim przyjacielem, a i ja jak sam to stwierdził byłem jedyną osobą której ufał.
Cabble i Goyle
Nie wiem ile tak rozmyślałem, ale w końcu dotarł do mnie nocny chłód, którego jakoś nie zauważałem podczas rozmowy z Harrym. Zdecydowałem się wrócić do sypialni, gdzie o dziwo zapadłem w głęboki sen bez żadnych koszmarów.
Przez kolejny tydzień nie miałem szansy by zamienić choć słowo z Harrym i to nie dlatego, że go nie widziałem. Mieliśmy w końcu wspólne lekcje i jadaliśmy posiłki o tej samej porze. Tyle, że on zawsze miał przy sobie ochronę, zawsze ktoś mu towarzyszył, albo Granger, albo Longbottom, albo Weasley albo siostra tegoż rudzielca, albo wszyscy naraz. Nie rozmawialiśmy o tym, ale sądziłem, że on podobnie jak ja nie chce jeszcze ujawniać naszej przyjaźni. Wiedziałem ile by z tego wynikło problemów zarówno dla mnie jak i dla niego, od odrzucenia przez otoczenie do jawnej wrogości niektórych osobników. Może i mówił, że Granger, Weasley i ta cała reszta nie są już jego przyjaciółmi, ale byłem pewien, że w głębi duszy nie chciał ich stracić, a może po prostu bał się kolejnych zmian w swoim życiu. Dodatkowo, gdy nazbyt zbliżyłem się do Harrego, ktoś z jego obstawy odciągał mnie od niego nieraz w tak prymitywny sposób jakim było obrzucanie mnie obelgami, trochę mnie to irytowało, ale lubiłem wlepiać im szlabany za obrażanie Prefekta Naczelnego. Tylko Granger jako równa mi stanowiskiem była nietykalna, ale wystarczająco dawałem popalić jej ukochanemu rudzielcowi. Początkowo obawiałem się, że Harry będzie miał coś przeciwko, ale w jego wzroku widziałem ulgę, może miał więcej luzu gdy oni odrabiali kary?
W piątek było tyle zadane, że w bibliotece siedziałem od południa do wieczora, ledwo zdążyłem na koniec kolacji. Gdy pochłaniałem pospiesznie kanapki wciąż zastanawiając się czy aby nie zapomniałem o czymś w wypracowaniu o skutkach nadużywania eliksiru Bezsennego Snu podświadomie czułem, że coś jest nie tak. Po jedzeniu skierowałem się do dormitorium Slytherinu by oddać Zabiniemu notatki z numerologi, wychodząc dostrzegłem Bruno, czwartoklasistę i zarazem najlepszego kumpla Cabble'a i Goyle'a. I wtedy zorientowałem się co mi się nie zgadzało podczas kolacji, w Wielkiej Sali brakowało tych dwóch osiłków. Może nie byli oni zbyt rozgarnięci, ale jeśli chodziło o posiłki stawiali się zawsze przed czasem i wychodzili jako ostatni. Rozejrzałem się uważniej po Pokoju Wspólnym, ale nigdzie nie dostrzegłem tych rzucających się w oczy małpich sylwetek. Normalnie zupełnie nie obchodziło mnie co oni robią, ale teraz miałem jakieś złe przeczucie z nimi związane dla uspokojenia podszedłem więc do Bruno i zapytałem:
- Widziałeś gdzie Cabbley'a i Goyle'a?
- Wyszli przed kolacją, wspominali coś o Potterze i dobrych lodach więc pewnie będą w kuchni – odparł chłopak nie zastanawiając się głębiej nad słowami.
Krew zastygła mi w żyłach gdy to usłyszałem. Może byłem przewrażliwiony, ale połączenie słów lody i Potter skojarzyło mi się tylko z jednym – gwałtem w lochach Malfoy's Manor. Bardzo możliwe, że Cabble i Goyle seniorzy pochwalili się swoim synom jak zabawiali się z Harrrym i podpuścili ich na niego.
Nie zważając na godność Prefekta Naczelnego wybiegłem z Pokoju Wspólnego zdjęty strachem o mojego przyjaciela. Zatrzymałem się już za trzecim zakrętem i walnęłam pięścią w ścianę. Zamek był wielki, a oni mogli być wszędzie, nie miałem szans znaleźć go na czas. Musiałbym wiedzieć gdzie są... Mapa! Przypomniałem sobie o skarbie Złotego Chlopca i w tym samym momencie ta iskierka nadziei zgasła, bo mapa zapewne była w dormitorium chłopaka w wieży Gryffindoru gdzie nawet Prefekt Naczelny nie miał wstępu. Co miałem robić powiadomić nauczycieli dyrektora? Jego kumplom? Przecież jeśli dowiedzą się, że ktoś chce zgwałcić Harrego rozgłoszą alarm na całą szkołę, a potem chłopak nie będzie miał tutaj życia. A jeśli to tylko moje urojenia, może te osiłki naprawdę poszły tylko do kuchni na lody, a potem zgubiły drogę powrotną. Kuchnia! Przecież ten skrzat, przyjaciel Harrego mógł mi pomóc, tylko jak on miał na imię.
- Zgrywek... Zgrepek... - próbowałem sobie przypomnieć. - Zgredek! - tak to to. - Zgredku, Harry Potter cie potrzebuje – powiedziałem dość głośno w przestrzeń korytarza.
Nie sądziłem by to zadziałało, byłem pewny, że skrzat nie darzy mnie sympatią, ale może na imię Harrego zareaguje.
W powietrzy rozniósł się suchy trzask, a przede mną pojawił się ten stworek rozglądający się niepewnie wokół.
- Harry Potter sir? - wyskrzeczał. - Pan powiedział, że Harry Potter sir mnie potrzebuje – zwrócił się do mnie, a w jego oczach widziałem złość.
- Tak, Harry może być teraz w ogromnym niebezpieczeństwie, ale nie wiem gdzie go znaleźć. Potrzebuje twojej pomocy, proszę – pierwszy raz w życiu byłem miły dla skrzata, ale tym razem było to konieczne.
- Harry Potter sir powiedział, że jest pan jego przyjacielem więc spełnię prośbę o ile będę wstanie – skrzat skłonił się, aczkolwiek nie tak nisko jak przed Gryfonem.
- Posłuchaj Zgredku, na pewno widziałeś czarodziejską mapę Harrego przedstawiającą Hogwart – ucieszyłem się gdy skrzat pokiwał głową. - Ona zapewne jest u niego w dormitorium w kufrze lub szafce nocnej, mógłbyś mi ja przynieść.
Skrzat wyraźnie się stropił, a ja przez chwilę straciłem nadzieję.
- Nie wolno nam pokazywać się za dnia w sypialniach, żeby nas nikt nie zobaczył... - skrzat przyglądał się swoim skarpetom.
- Od tego może zależeć jego życie – jęknąłem w rozpaczy.
- Jeśli to ma uratować Harrego Pottera jestem gotów ponieść konsekwencje – powiedział hardo skrzat po czym rozpłynął się w powietrzu.
Ratunek
Zacząłem niespokojnie kręcić się po korytarzu czekając na jego powrót. Czas potwornie mi się dłużył, a myśl, że Harry może być gdzieś tam gwałcony przez te tępe goryle nie pozwalała mi głębiej odetchnąć. W końcu po zaledwie kilku minutach, choć dla mnie to była cała wieczność usłyszałem wyczekiwany trzask.
Skrzat pojawił się tuż obok mnie, a w ręku ściskał mapę. Wyrwałem mu pergamin wyciągając różdżkę.
- Dziękuje ci Zgredku, Harry na pewno będzie szczęśliwy, że mu pomogłeś. A teraz możesz już wracać do swoich obowiązków, resztą ja się zajmę – postarałem się uprzejmie odprawić skrzata.
Widać moje słowa mu się spodobały gdyż zasalutował mi i zniknął ponownie zapewne wracając do kuchni.
- Przysięgam, że knuje coś niedobrego – szepnąłem stukając różdżką w mapę.
Tak jak to zaobserwowałem wczoraj linie i kropki zaczęły się powoli pojawiać jakby rysowane niewidzialną ręką. Jednak dla mnie było to o wiele za wolno, gorączkowo przeszukiwałem wzrokiem już pokazany obszar w poszukiwaniu trzech kropek. W duchu zaklinałem wszelkich bogów by nie były one w jednym miejscu. W końcu dostrzegłem punkty oznaczające moich goryli w jednej z opuszczonych klas na czwartym piętrze, razem z nimi w pomieszczeniu był Harry.
Zwinąłem pergamin wpychając go byle jak do kieszeni i pognałem na złamanie karku najkrótszą drogą na trzecie piętro. Po drodze potrąciłem kilku uczniów i chyba Flictwika, zauważyłem tylko ich oszołomione spojrzenia – widok Dracona Malfoy'a biegającego po szkolnych korytarzach jakby go coś goniło nie był codziennością, jak stwierdziłem w myślach.
Czwarte piętro było puste na szczęście dla mnie, gdyż nie ręczyłem za to czym potraktuje tych dwóch, różdżkę wciąż pewnie ściskałem w dłoni. Drzwi do klasy były zamknięte, małpiszony okazały szczątkowy rozsądek, a może po prostu nie chciały by ofiara im uciekła.
- Bombardio! - krzyknąłem nie bawiąc się w subtelne Alohomora.
Dość solidne dębowe wrota rozpadły się w drzazgi dzięki sile mojego zaklęcia. Wszedłem do środka i rozejrzałem się po pomieszczeniu.
Harry zupełnie nagi leżał na brzuchu na jednej z ławek. Jego ręce i nogi zostały mocno przywiązane rzemieniami do nóg stołu tak, że nie mógł się nawet poruszyć. Goyle stał plecami do mnie, a przodem do Harrego i najwyraźniej próbował go różdżką zmusić by otworzył usta. Złoty Chłopiec jednak miał szczękę mocno zaciśniętą, jedynie w ten sposób mógł się bronić. Cabble stał z tyłu Pottera, spodnie miał opuszczone do kolan, a jego członek już stał dumnie wyprężony, goryl właśnie rozsunął pośladki chłopaka mając jednoznaczne zamiary.
- Drętwota! Drętwota! - zaklęcia uderzyły precyzyjnie, a ich siła zwielokrotniona przez moją wściekłość posłała obu osiłków na ściany, po których zsunęli się niczym bezwładne worki kartofli.
Widziałem, że krwawili w kilku miejscach, ale mało mnie to obchodziło. Szybko podszedłem do Gryfona i zaklęciem rozsupłałem jego więzy. Chłopak dosłownie stoczył się na ziemię i zgięty w pół zaczął wymiotować. Nie miał wiele w żołądku więc wypluł tylko trochę brązowawej mazi, która mogła kiedyś być czekoladą i żółci, jednak jego ciałem wciąż wstrząsały kolejne fale obrzydzenia. Uklęknąłem obok niego siłą powstrzymując się by go nie objąć, musiałem pamiętać, że dotyk może tylko pogorszyć sytuacje.
- Harry – szepnąłem. - Spokojnie, nic się nie stało. Już jestem przy tobie. Nikt cię nie skrzywdzi – zacząłem litanie podobnych bezsensownych zdań, które miały go uspokoić.
Jakież było moje zdziwienie gdy poczułem jak wtula się we mnie rozpaczliwie szlochając. Objąłem go ramionami, na co on tylko mocniej się wtulił zaciskając dłonie na mojej koszuli i wtulając głowę w moje ramie. Czułem jak drży, a co jakiś czas przez jego ciało przechodził dreszcz obrzydzenia. Płakał jak dziecko mocząc łzami moja koszulę. A ja tylko głaskałem go po głowie wciąż szepcząc te uspokajające bzdety.
Dużo czasu minęło zanim się uspokoił, a mimo to dalej nie podnosił głowy tylko tulił się do mnie. Nie przeszkadzało mi to, ale wiedziałem, że muszę go stąd zabrać.
- Harry? - szepnąłem ponownie. Jedynym znakiem, że mnie usłyszał było mocniejsze zaciśniecie rąk na mojej koszuli. - Musimy stąd iść.
- Nie, nie zostawiaj mnie – zakwilił, nie podnosząc głowy więc jego głos był lekko zduszony. - Nie chce nigdzie iść, chce zostać z tobą.
- Musisz odpocząć.
- Tylko nie do Pomfrey – mocniej się we mnie wtulił. - Nie chce by ktoś się o tym dowiedział. Błagam zostań ze mną, nie zostawiaj mnie – jęczał rozpaczliwie.
- Ciii, Harry – starałem się go uspokoić. - obiecuje, że będę przy tobie i nie zabiorę cię do Pomfrey.
Wstałem pomagając tez podnieść się Harremu. Widząc, że jego ubrania są w strzępach zdjąłem swoją pelerynę i owinąłem go nią. Przytrzymując go jedną ręką by nie upadł drugą wyciągnąłem różdżkę i wycelowałem w obu osiłków. Dwa silne Obliviate i z ich wspomnień zostały tylko strzępki, może nie musiałem być aż taki okrutny, ale chciałem, w tym wypadku do głosu pozwoliłem dojść Malfoy'owej stronie mej natury. Kolejne zaklęcie uprzątnęło wszystkie ślady mogące wskazywać na to, że ja albo Złoty Chłopiec tu byliśmy czyli strzępki ubrań i plamę wymiocin. Krótkie Accio przywołało różdżkę Harrego do mojej ręki.
- Dasz rady iść? - zapytałem Harrego.
Nie doczekałem się odpowiedzi, gdyż chłopak był nieprzytomny i tylko dzięki temu, że go podtrzymywałem stał na nogach. Wziąłem go więc na ręce tak jak wtedy gdy wynosiłem go z lochów Malfoy's Manor. Ze zgrozą uświadomiłem sobie jaki jest chudy, nie ważył nawet polowy tego co wtedy.
Dzięki mapie mogłem wybrać taką drogę by nikogo nie spotkać. Nie chciałem by ktokolwiek widział Harrego w takim stanie, zaraz musiałbym zanieść go do Skrzydła Szpitalnego, a byłem pewny, że pielęgniarka w tej chwili w niczym by mu nie pomogła. Zaniosłem go więc do mojej kwatery, tam delikatnie ułożyłem go w łóżku i przykryłem ciepłą kołdrą. Sam wyrzuciłem ubranie, lekko śmierdzące wymiocinami do prania i wziąłem gorący prysznic. Wiedziałem, że śledztwo w sprawie ataku na Cabble'a i Goyle'a zaczną od sprawdzania ostatnich zaklęć jakie wykonały różdżki. Za pomocą różdżki Harrego zabranej z tamtej klasy niejako wyczyściłem wspomnienia mojej. To chyba było wszystko co musiałem zrobić. Podszedłem do łóżka by sprawdzić stan Pottera.
Smak i zapach białej czekolady
~~~~
Najwyraźniej był w szoku i chyba miał gorączkę, gdyż mimo ciepłej kołdry trząsł się z zimna. Jeszcze raz zastanowiłem się czy nie zanieść go do Skrzydła Szpitalnego, tam przynajmniej dostałby jakiś dobry eliksir, ale wciąż pamiętałem jego strach przed Pomfrey i obietnice, że go nie zostawię. Musiałem w inny sposób rozgrzać Harrego. Rozebrałem się więc do samych bokserek i wsunąłem się pod kołdrę obok niego. Chłopak najwyraźniej wyczuł moje ciepło gdyż zaraz poczułem lodowate ręce obejmujące mnie kurczowo w pasie i jego kościste ciało przytulające się do mojego. Wciąż był nieprzytomny, więc ten ruch musiał być spowodowany instynktownym poszukiwaniem ciepła. Objąłem go ramieniem i otuliłem szczelniej kołdrą.
Nawet nie wiem kiedy zapadłem w całkiem głęboki sen. Obudziło mnie łaskotanie na jednym z obojczyków, po chwili poczułem mokry język przejeżdżający po drugim i usta składające pocałunek tuż pod szyją gdzie zaczynał się mostek. Zadrżałem czując te pieszczoty i odsunąłem lekko kołdrę by ujrzeć Harrego.
- Pachniesz i smakujesz jak biała czekolada – wymruczał i przejechał językiem w dół po moim mostku.
- Co ty robisz? - jęknąłem, bo to było takie przyjemne.
- Czekolada – mruknął podnosząc na mnie wzrok.
Jego oczy były zamglone, jakby nieobecne, na policzkach miał niezdrowe wypieki, dotknąłem ręką jego czoła i wszystko zrozumiałem. Miał potworną gorączkę, ze czterdzieści stopni jak nic, musiał być nieświadomy tego co robi. Przypomniałem sobie, że faktycznie do kąpieli użyłem płynu o zapachu i smaku białej czekolady, to musiało go odurzyć zwłaszcza, że ostatnio chyba tylko czekoladom się żywił.
- Biała czekolada – usłyszałem ponownie jego szept po czym poczułem jego oddech na lewym sutku.
Harry niczym spragnione dziecko wpił się w mój sutek zaczynając go mocno ssać dodatkowo przygryzając zębami.
- Aaaaaahhhhhh – nie mogłem powstrzymać jęku przyjemności, moje biodra niekontrolowanie szarpnęły się do góry ocierając się o krocze Harrego, który właściwie na mnie leżał.
Pierwszy raz w życiu czyjś dotyk tak mnie podniecił, odgiąłem głowę do tyłu jęcząc, gdyż chłopak nie przerywał drażnienia mojego sutka. Resztę siły woli skoncentrowałem na nie ruszaniu biodrami, choć i te czasami wymykały mi się spod kontroli i ocierały o rozpalone ciało nade mną. Naprawdę chciałem go powstrzymać, ale byłem sparaliżowany przyjemnością.
- Czekolada – usłyszałem kolejny szept, a oddech owiał mój wilgotny sutek wywołując kolejne przyjemne dreszcze.
Poczułem jak Harry kładzie głowę na mojej klatce piersiowej i zobaczyłem jego zamykające się oczy. Zasnął najnormalniej w świecie zapadł w sen używając mnie jako materaca. Miałem ochotę roześmiać się głośno, ale nie chciałem go obudzić, zwłaszcza teraz gdy powoli odzyskiwałem władze nad ciałem. Jeszcze nigdy nie byłem tak podniecony, ten chłopak kilkoma drobnymi pieszczotami doprowadził mnie do takiego stanu, że nie potrafiłem się kontrolować. Co by było, gdyby pieścił mnie w innym miejscu?... Zadrżałem z przyjemności na samą myśl o tym i poczułem, że w moich bokserkach, przygniecionych biodrami Harrego robi się jeszcze ciaśniej. Musiałem przestać o tym myśleć.
Powoli wysunąłem się spod chłopaka cudem go nie budząc. Zimna posadzka i chłód lochów, na który zwykle narzekałem teraz okazały się zbawieniem. Niestety ostudziły tylko moje myśli, bo co innego nadal stało niezrażone niesprzyjającą temperaturą.
- Spójrz do jakiego stanu mnie doprowadziłeś – jęknąłem oskarżycielsko w stronę Harrego.
Nie byłem zły zresztą nie miałem do tego prawa, to była też moja wina i czekoladowego płynu do kąpieli. Otuliłem chłopaka szczelnie kołdrą by nie dostał zapalenia płuc przez zmianę temperatury, ponownie przyłożyłem mu rękę do czoła łudząc się, że może tamto to było tylko urojenie. Niestety, wciąż był tak samo rozpalony, musiałem skołować jakąś pomoc, ale w tym stanie nie mogłem wyjść z sypialni. Z niezadowolonym warknięciem złapałem jakieś czyste szaty i wszedłem do łazienki. Ubranie zwyczajowo rzuciłem na stojące w kącie krzesło, a bokserki ściągnąłem w drodze pod prysznic pozostawiając je na podłodze. Odkręciłem zimna wodę na fula i wszedłem pod jej strumień. Z rozpaczą stwierdziłem, że to nie pomaga, byłem tak samo napięty jak wcześniej. Zakląłem dość głośno i zakręciłem zimną wodę puszczając już normalny ciepły strumień, wiedziałem, że to też nie pomoże, ale przynajmniej było przyjemniejsze.
Zamknąłem oczy opierając się o ścianę i objąłem swojego napiętego członka dłonią. Po gwałtach ojca czułem tylko obrzydzenie na myśl o seksie, być może dlatego nigdy wcześniej nie czułem podniecenia. A teraz stałem pod prysznicem i masturbowałem się przez jednego głupiego półprzytomnego chłopaka.
- Biała czekolada – szepnąłem przypominając sobie słowa Harrego i czując zapach tego płynu z otwartej butelki stojącej na półce.
Jęknąłem przypominając sobie jego mokry język na mojej skórze. Zacząłem poruszać dłonią szybciej gdy przypomniałem sobie jak smakował moją skórę. Moja druga ręka powędrowała na sutek ten sam, który pieścił chłopak, zacisnąłem na nim paznokcie przypominając sobie ucisk jego zębów. Moje ruchy i jęki stawały się coraz bardziej niekontrolowane, w myślach ponownie przeżywałem jego pieszczoty, ale moja wyobraźnia posunęła się dalej przenosząc jego usta na mojego członka...
- Haaaaryyy – krzyknąłem dochodząc.
Podniecenie opadało powoli zastępowane przez zmęczenie. Dalej stałem oparty o ścianę ciężko dysząc, ale moje ręce zwisały już luźno wzdłuż boków. Płynąca woda zmywała ślady nasienia i z mojego ciała i z podłogi. Już uspokojony otworzyłem oczy i odepchnąłem się od ściany stajać bezpośrednio pod strumieniem wody, sięgnąłem po płyn do kąpieli, lecz gdy poczułem jego zapach odłożyłem go na półkę szczelnie zatykając. Podejrzewałem, że teraz czekolada będzie mi kojarzyć się tylko z jednym.
Czekając, aż się obudzi
Już czysty i w nowej niepomiętej szacie z starannie ułożonymi włosami opuściłem moje kwatery kierując się do części lochów którą odwiedzali tylko Ślizgoni i wyjątkowi pechowcy z innych domów – do kwater Severusa Snape'a. Tylko do niego mogłem zwrócić się o pomoc wiedząc, że nie będzie wnikał w szczegóły, uczniowie wiedzieli, że ma swoje tajemnice, a on nam pozwalał zachowywać swoje, taki był niespisany układ sprawdzający się od lat. My Ślizgoni nie musieliśmy się bać Mistrza Eliksirów, był dla nas jak ojciec, choć niezbyt czuły i troskliwy zawsze gotów był nam pomóc i kochał nas na swój własny snape'owski sposób. Inni zarzucali mu faworyzowanie swoich podopiecznych, ale on starał się utrzymać równowagę, gdyż na lekcjach z innymi nauczycielami, a szczególnie opiekunami pozostałych domów byliśmy traktowani surowiej od pozostałych uczniów, wszystko przez dom, do którego należeliśmy. Mimo to bycie Ślizgonem dawało powody do dumy.
Zastukałem trzy razy w drzwi prywatnej pracowni Snape'a, gdyż w dni wolne zwykle tu spędzał czas.
- Wejść! - usłyszałem jego standardowo surowy głos.
- Dzień dobry, panie profesorze – przywitałem się uprzejmie zaraz po przekroczeniu progu.
- Dzień dobry panie Malfoy, o co chodzi? - zapytał nie przerywając krojenia jaszczurczych ogonów.
- Potrzebuje jakiegoś dobrego środka na zbicie wysokiej gorączki – wyjaśniłem.
- Na gorączkę najlepszy jest wywar z Naliptea – wskazał na jeden z wielu regałów wypełnionych buteleczkami. - Trzecia polka od góry, piąta butelka na lewo, barwa błękitna, ale to powinien pan wiedzieć panie Malfoy.
- Tak, panie profesorze – sięgnąłem po wskazaną buteleczkę w myślach przypominając sobie wszystkie wiadomości o tym eliksirze. - Można go podawać dożylnie? - upewniłem się.
- Tak, strzykawkę znajdzie pan w tamtej szufladzie – wskazał mi miejsce wciąż nie pytając dla kogo to, co było mi bardzo na rękę.
- Dziękuje, panie profesorze – wychodząc skłoniłem lekko z szacunkiem głowę.
Szybko wróciłem do swojej sypialni, z ulgą stwierdziłem, że Harry nawet się nie ruszył. Usiadłem na kraju łóżka odsuwając kołdrę i wyciągając jego rękę, tą, na której kiedyś widziałem wenflon. Dziś w tym miejscu ziała tylko czerwona, krwawa dziura, ci idioci musieli go wczoraj wyrwać, no nic musiałem to zrobić inaczej. Ująłem jego drugą rękę, a z szafki obok łóżka wyciągnąłem buteleczkę ognistej zostawioną tam na czarną godzinę, umoczyłem w niej skrawek prześcieradła i przemyłem miejsce na przedramieniu chłopaka. Alkohol powinien dostatecznie odkazić skórę bym mógł bezpiecznie wbić igłę. Nabrałem płynu do strzykawki i wkułem igłę w jego rękę, powoli naciskałem tłok wstrzykując do jego organizmu lekarstwo. Chociaż zastrzyki były dość rzadko stosowane w magicznym świecie profesor Snape uznał, że każdy uczeń przygotowujący się do OWUTEMów musi umieć je robić. Ja byłem jednym z pierwszych, którzy opanowali ta umiejętność i jak widać przydała się ona nadzwyczaj szybko.
Gdy już cała dawka znalazła się w organizmie Harrego wyciągnąłem igłę, a kilka kropel krwi starłem delikatnie palcem. Ponownie przykryłem chłopaka szczelnie kołdrą, a sam usiadłem przy biurku z zamiarem przepisania wypracowań na czysto. Nie minęło pół godziny, a zaczął mi dokuczać głód. Przez to wszystko zapomniałem o śniadaniu, jednak nie chciałem wychodzić z pokoju wiedząc, że Harry może się w każdej chwili obudzić.
- Zgredku! - krzyknąłem w przestrzeń.
O dziwo skrzat pojawił się natychmiast.
- Czym mogę służyć? - zapytał piskliwym głosem kłaniając mi się ponownie niezbyt nisko.
- Przede wszystkim nie mów tak głośno bo Harry śpi – wskazałem na łóżko.
- Oh Harry Potter sir! - pisnął jeszcze cieńszym głosem po czym zasłonił sobie usta dłońmi. Na szczęście chłopak się nie obudził. - Co się stało Harremu Potterowi? - zwrócił się do mnie skrzekliwym szeptem.
- Jest bardzo zmęczony, wczoraj dzięki twojej pomocy udało mi się go uratować, a teraz odpoczywa – wyjaśniłem pomijając niektóre szczegóły. - Teraz czekam, aż się obudzi, więc nie byłem na śniadaniu, mógłbyś mi przynieść jakieś resztki? - poprosiłem.
- A dla Harrego Pottera co przynieść?
Już miałem odpowiedzieć, że rosół, ale wiedziałem, że chłopak tego nie zje, a powinien wypić coś gorącego.
- Dla niego będzie gorąca czekolada, ale to dopiero gdy się obudzi, zawołam cię wtedy, dobrze.
- Tak panie Malfoy.
Skrzat zniknął by po chwili wrócić z talerzem pełnym smakowicie wyglądających kanapek, kubkiem i dzbankiem gorącej herbaty. Byłem zaskoczony jego gorliwością, fakt skrzaty lubiły spełniać zachcianki bo taką miały naturę, ale te w Malfoy's Manor jakoś nigdy się, aż tak nie starały i gdy prosiłem o resztki z posiłku takie resztki mi przynosiły, a ten tutaj najwyraźniej przygotował nowe kanapki specjalnie dla mnie. Podejrzewam, że to dzięki mojej przyjaźni z Harrym miałem takie przywileje.
Przegryzając kanapki kontynuowałem przepisywanie na czysto wypracowań. Po drugim z kolei eseju z eliksirów odłożyłem pióro, wypiłem resztę herbaty i skierowałem się do łóżka, w którym wciąż spał Harry. Od razu dostrzegłem, że już nie ma tych niezdrowych rumieńców, gdy tylko przyłożyłem dłoń do jego czoła upewniłem się, że gorączka spadła. Odetchnąłem z ulgą i usiadłem na skraju łóżka bokiem do niego.
Kocham cię
- Draco – usłyszałem lekko zachrypnięty szept.
Odwróciłem się całkiem do niego i zobaczyłem, że już nie śpi.
- Przepraszam, nie chciałem cię obudzić – mruknąłem.
- Dzięki – szepnął. - Znów mnie wczoraj uratowałeś – zadrżał na wspomnienie tamtego zdarzenia.
- Zawsze do usług – zaśmiałem się. - Zgredku! - zawołałem.
Skrzat pojawił się natychmiast z tacą na której stał kubek z gorącą czekoladą. Na widok Harrego, który już usiadł na łóżku Zgredek skłonił się dotykając nosem ziemi:
- Harry Potter sir – pisnął, co zapewne miało znaczyć dzień dobry cieszę się, że cie widzę.
- Witaj Zgredku – chłopak odebrał od niego kubek i spojrzał pytająco na mnie.
- Zgredek bardzo mi wczoraj pomógł w znalezieniu ciebie – wyjaśniłem.
- Tak Harry Potter sir. Zgredek przyniósł mapę Harrego Pottera sir – zaskrzeczał.
- Dziękuję ci bardzo Zgredku.
- Zgredek zawsze pomoże Harremu Potterowi sir. Ale teraz musi już wracać do kuchni.
Skrzat zniknął tak szybko jak się pojawił. A Harry ułożył się wygodniej na poduszkach z kubkiem w ręce. Zastanawiałem się czy pamięta to co mi rano robił.
- To biała czekolada – usłyszałem tak znajomy szept.
Odwróciłem się do Harrego i zobaczyłem, że wpatruje się w białą substancje w kubku, gdy podniósł wzrok na mnie zaczerwienił się, a w jego oczach widać było zawstydzenie.
- Więc jednak pamiętasz – sam zadrżałem na wspomnienie jego pieszczot.
- Przepraszam Draco – szepnął cicho. - Ja nie wiedziałem co robię, to było takie nierealne, myślałem, że śnie.
- Nie musisz się tłumaczyć, miałeś gorączkę – stwierdziłem.
Obserwowałem jak Harry upija pierwszy łyk czekolady, najwyraźniej mu zasmakowała, ale mimo to pił powoli, jak zawsze. Odwróciłem wzrok obserwując bajeczny arras wiszący na jednej ze ścian mojego pokoju. Wzór na nim był tak skomplikowany, że za każdym razem widziałem tam coś innego. Tym razem wydawało mi się, że dostrzegam całującą się parę ukazaną z profilu. Gdy zmrużyłem oczy osoba, którą brałem za kobietę nabrała bardziej chłopięcych rysów twarzy...
- Byłeś podniecony – cichy szept przerwał mi kontemplacje sztuki.
Szybko odwróciłem wzrok w jego stronę nie zważając, że dla odmiany ja się rumienie. On wciąż wpatrywał się w kubek również zawstydzony.
- Moje pieszczoty... one ci się podobały... - mruknął czerwieniąc się jeszcze bardziej.
- Skąd wiesz? - zapytałem.
- Leżałem na tobie i czułem jak się napinasz – szepnął tak cicho, że ledwo go usłyszałem.
- Nie mogłem tego powstrzymać, przepraszam.
- Ale podobało ci się – w jego głosie dało się słyszeć nadzieję.
- Harry o co ci chodzi? - zdziwiłem się i pochyliłem nad nim przykładając rękę do jego czoła. - Nie masz gorączki – mruknąłem.
Usłyszałem dźwięk odstawianego na nocny stolik kubka, spojrzałem w tamtą stronę i w tym samym momencie poczułem na swoich ustach jego usta. Zamarłem zaskoczony czując jak nieśmiało i niepewnie pieści moje wargi swoimi, mimo wszystko to było bardzo przyjemne. Zanim zdołałem ochłonąć Harry odsunął się ode mnie głębiej wciskając w poduszkę. Spojrzałem w jego oczy, w których czaił się strach, lecz przede wszystkim nieme błaganie. Nie czekałem aż zacznie przepraszać i się tłumaczyć, tylko pochyliłem się nad nim bardziej ponownie złączając nasze usta. Tym razem ja miałem kontrolę, delikatnie pieściłem jego wargi swoimi by po chwili wysunąć trochę język i polizać je. Harry na ten gest rozchylił lekko usta, a ja nie mogłem się powstrzymać i znów go pocałowałem tym razem wsuwając język do jego ust. Powoli zatapiałem się w tej przyjemności, która jeszcze się pogłębiła gdy chłopak objął mnie za szyję i zaczął oddawać pocałunek wciąż trochę nieumiejętnie. Rozłączyłem nasze usta dopiero gdy zaczęło mi brakować tchu, nie odsunąłem się po części dlatego, że więziły mnie ramiona Harrego, a po części dlatego, że nie chciałem. Patrzyłem głęboko w oczy Gryfona zastanawiając się kiedy ostatnio widziałem w nich tyle szczęścia.
- Draco... - szepnął, wciąż szeroko uśmiechnięty. - ...kocham cię!
Na moich ustach pojawił się równie szeroki uśmiech, pochyliłem się do jego ucha i drażniąc je oddechem wyszeptałem:
- Ja ciebie też mój Harry – nigdy w życiu nie byłem tak pewny swoich słów jak w tej chwili, były one najszczerszą prawdą płynącą prosto z serca.
Gryfon przekręcił się na bok, tak, że znów leżeliśmy twarzą w twarz, a dzieliło nas zaledwie kilka centymetrów. W jego oczach wciąż widziałem lęk i wahanie
- Tylko, czy chcesz być ze mną? - zapytał cicho.
- Oczywiście – uśmiechnąłem się, bo nie miałem żadnych wątpliwości. Teraz gdy mnie pocałował zorientowałem się, że ta potrzeba opiekowania się nim i troska o niego nie wynikały tylko ze zwykłej przyjaźni, ale już z czegoś więcej.
- Ale ja... - zaciął się. - ...nie jestem jeszcze gotowy na... wiesz co...
Czy on myślał, że związek opiera się tylko na seksie? Nie mógł być aż tak niedoświadczony! Z drugiej strony był chyba tylko z tą Krukonką Chang, czy to możliwe, że ona chciała go zaciągnąć do łóżka?
- Harry mogę ci obiecać, że nigdy nie zrobię niczego bez twojej zgody – szepnąłem ponownie muskając jego usta w delikatnym pocałunku.
Chłopak zamruczał zupełnie jak kociak i wtulił się we mnie, a ja w zamyśleniu rozkoszowałem się moim szczęściem. Nigdy nie dane mi było zaznać miłości ani od rodziców, ani od rówieśników, a tu proszę mój jeszcze niedawno największy wróg podarował mi to najwspanialsze uczucie. Potrzeba chronienia go i opiekowania nim wybuchła w moim sercu jeszcze mocniej i bo rozumiałem jak niebezpieczny może być związek ze mną.
Koszula
- Harry chyba będziemy musieli ukrywać to, że jesteśmy razem – szepnąłem niespokojny.
- Dlaczego? Boisz się jak zareagują na to, że chodzisz z chłopakiem – spojrzał na mnie, a w jego oczach jak zawsze mogłem odczytać wszystkie uczucia, tym razem był urażony.
- Nie, nie chodzi o mnie, tylko o ciebie...
- Wiem, że jestem sławny – przerwał mi. - I wiem, że będą pisać w każdej magicznej gazecie o tym, że Ten Kto Pokonał Czarnego Pana jest gejem i sypia z jednym ze swoich najgorszych wrogów. Wiesz, nie obchodzi mnie to, ale jeśli dla ciebie stanowi problem...
- Nie w tym rzecz, a przynajmniej nie do końca – tym razem to ja mu przerwałem. - Plotka na pewno szybko się rozniesie i dotrze również do mojego ojca, a on nie zniesie takiej hańby. Boję się, że zrobi krzywdę mi lub tobie. Dlatego proszę nie ujawniajmy tego jeszcze, nie chcę by przeze mnie coś ci się stało – szepnąłem.
Harry wtulił się we mnie z uśmiechem:
- Dobrze panie Prefekcie, ale masz być tylko mój, nie chcę koło ciebie widzieć żadnej dziewczyny, a zwłaszcza tej Mopsowatej pseudo piękności.
- Jak sobie życzysz mały – szepnąłem. - I obiecuję, że będziemy się często spotykać, w ostateczności wlepię ci szlaban ze mną, zgoda?
- Z tobą zawsze – ponownie pocałował mnie lekko i wtulił się w moje ciało.
- Harry?
- Mmm?
- Nie sądzisz, że powinieneś wracać do kumpli, już na pewno donieśli dyrektorowi o twoim zniknięciu.
- Tu na pewno nie będą mnie szukać – mruknął w moją klatkę piersiową.
- No, ale gotowi są uznać, że Czarny Pan cię porwał.
- Niech się trochę pomartwią dobrze im to zrobi. Zresztą i tak nie mam w co się ubrać, a nagi raczej nie pójdę – znalazł rozsądny argument.
- Mały wiesz, że najchętniej bym cię stad nie wypuścił, ale musisz wrócić do wieży Gryfonów. Pożyczę ci jakieś ubranie – niechętnie wstałem i skierowałem się do szafy.
- Jesteś okrutny wiesz – jęknął Harry ponownie zakopując się w mojej pościeli.
- Nie dyskutuj tylko ubieraj się – rzuciłem mu jakieś bokserki jedną z moich białych koszul, dżinsy i pasek.
Harry tylko westchnął i wstał z łóżka sięgając po podane mu rzeczy. Już widziałem jego nagie ciało, a mimo to obserwowałem go z fascynacją gdy zakładał moje ubrania. Był ode mnie niższy i dużo chudszy, spodnie zsunęły się tak nisko, że mogłem obserwować pasek ciemnych włosów na jego podbrzuszu, dopiero gdy spiął je paskiem oderwałem wzrok od tamtego miejsca. Już miał założoną koszulę i najwyraźniej chciał zapiąć guziki, ale podszedłem do niego powstrzymując jego dłonie.
- Ja to zrobię – mruknąłem łapiąc za najniższy guzik.
Zapiąłem go, lecz moje dłonie nie sięgnęły po kolejny tylko spoczęły na brzuchu chłopaka i zaczęły powoli sunąc do góry. Patrzyłem w jego oczy gotowy zaprzestać tej delikatniej pieszczoty jeśli zobaczę jakiś sprzeciw, ale Harry tylko uśmiechnął się z zadowoleniem przymykając powieki. Moje dłonie wjechały na jego wystające żebra, jego chudość była wręcz przerażająca mogłem mu policzyć każdą kość mimo to jego ciało mnie przyciągało i fascynowało, prawdopodobnie dlatego, że go kochałem. Zahaczyłem palcami o jeden z jego sutków z zadowoleniem obserwując jak przygryza dolną wargę, niech wie jak się czułem gdy on mnie pieścił. Pochyliłem się biorąc ten sam sutek w usta i zaczynając go lekko ssać, Harry sapnął z zaskoczenia i wplótł swoje dłonie w moje włosy. Zaprzestałem pieszczoty czekając aż mnie odepchnie, ale on tylko bardziej przycisną moją głowę do swojej klatki piersiowej. Nie mogłem liczyć na lepsze zaproszenie, tym razem zacząłem już ssać mocno równie drapieżnie jak on wtedy lekko drażniąc już sztywny sutek zębami i językiem. Jęki Harrego były najpiękniejsza muzyką jaką kiedykolwiek słyszałem, cieszyłem się, że sprawiam mu przyjemność, a i mi było przyjemnie. Czując, jak mój członek reaguje na jego jęki oderwałem głowę od jego sutka i wyprostowałem się. Harry spojrzał na mnie z zaskoczeniem, na jego policzkach wciąż widniał rumieniec, a oczy były lekko zaszklone.
- Wystarczy – szepnąłem i zabrałem się za dalsze guziki koszuli, ręce mi dziwnie drżały.
- Ale ja chcę jeszcze, podobało mi się – jęknął jak rozkapryszone dziecko.
- Harry sam mówiłeś, że nie jesteś jeszcze gotowy na seks, a to najprawdopodobniej tym by się skończyło, przepraszam, ale po prostu za bardzo mnie podniecasz – zapiąłem ostatni guzik. - No możesz już iść.
- Dobrze, ale jeszcze coś mi się należy – stwierdził po czym zarzucił ręce na moją szyję i wpił się mocno w moje usta.
Temu nie mogłem się oprzeć i pogłębiłem pocałunek wsuwając język do jego ust. Harry nie pozostał bierny drażniąc się z nim swoim jęzorkiem i zębami. W końcu oderwałem się od niego z szerokim uśmiechem, a on niczym kociak wtulił się we mnie.
- Tu mi dobrze, nie chce iść – mruknął.
- Musisz Mały – pocałowałem go w czubek głowy i odsunąłem się.
Spojrzał na mnie z wyrzutem, odwrócił się i wyszedł z moich komnat. Gdy zamknęły się za nim drzwi westchnąłem tylko przypominając sobie jak słodko wyglądał w moich za dużych ciuchach, bez nich zresztą był równie pociągający mimo tej przeraźliwej chudości. Wciąż czułem smak jego skóry, dodatkowo w pokoju unosił się zapach jego ciała i białej czekolady. Byłem podniecony , a doświadczenie nauczyło mnie, że nie ma sensu z tym walczyć.
Zsunąłem z moich bioder dżinsy wraz z bokserkami i położyłem się w jeszcze ciepłej od jego ciała pościeli, mój członek zesztywniał jeszcze bardziej gdy wciągnąłem zapach ciała Harrego. Zamknąłem oczy przypominając sobie jego zarumienioną twarz, a w moich uszach ponownie zabrzmiały te seksowne słowa „Smakujesz jak biała czekolada”. Objąłem moją męskość dłonią i zacząłem powoli ruszać nią w górę i w dół wyobrażając sobie, że to jego ręką mnie pieści. Poruszałem ręką coraz szybciej jednocześnie zupełnie zatapiając się w wyobraźni. To już nie była moja ręka tylko jego, jego język błądził po mojej klatce piersiowej drażniąc moje sutki, słyszałem ten mruczący głos powtarzający „...biała czekolada...”. Już nie kontrolowałem swoich ruchów, podniecenie opanowało całe moje ciało osiągając punkt szczytowy. Szarpnąłem biodrami do góry z krzykiem dochodząc, moje nasienie rozlało się po moim brzuchu i pościeli, a ja leżałem wyczerpany i boleśnie świadomy, że jeszcze dużo czasu minie zanim Harry będzie mnie tak odważnie pieścił.
To był mój drugi orgazm tego dnia, właściwie aż wstyd się przyznać, ale drugi w życiu. Harry obudził we mnie pragnienia zadławione przez mojego ojca. Byłem wyczerpany, właściwie miałem tylko siłę okryć się kołdrą i zasnąć.
~~~~~~
Jak pozbyć się Mopsa
Ze snu wyrwało mnie walenie do drzwi i znajomy irytujący pisk:
- Dracusiu! Dracusiu! Wpuść mnie to ważne!
- Odpierdol się Pansy! - warknąłem głośno wciąż nie do końca obudzony.
- Ale Dracusiu profesor Snape cię wzywa! - odparła nadąsanym tonem.
Imię opiekuna Slytherinu wystarczyło bym pozbył się resztek snu, momentalnie wyskoczyłem z łóżka i sięgnąłem po uprzednio porzucone bokserki i spodnie. Z irytacja stwierdziłem, że moja koszula jest cała pomięta, ale w końcu sam w niej zasnąłem, musiałem ją zmienić, uczesać włosy i zawiązać równo krawat. To wszystko zajęło mi ponad piętnaście minut, przez które Pansy niestrudzenie waliła drzwi jednocześnie dąsając się, że nie chce jej wpuścić. Dlaczego ona nigdy nie mogła pozostać na mnie obrażoną przez dłuższy czas, albo najlepiej na wieczność? Zaraz gdy tylko otworzyłem drzwi uwiesiła się na mojej szyi i chyba chciała mnie pocałować, ale zdążyłem ją odepchnąć. Znów się obraziła i całą drogę męczyła mnie swoja naburmuszoną miną, wyglądała wtedy gorzej niż McGonagall z tymi swoimi zmarszczkami.
Sprawa dla której wzywał mnie profesor Snape dotyczyła zobliviatowania Cabble'a i Goyle'a, jako Prefekt Naczelny miałem pomóc w sprawdzaniu różdżek. Najpierw oczywiście sprawdzono moją i tak jak się spodziewałem niczego nie odkryto, jako „kumpel” tych goryli nie byłem nawet na liście podejrzanych. Zresztą takowej listy nie było, Cabble i Goyle byli za głupi by mieć wrogów, nawet profesor Snape podejrzewał, że ktoś po prostu chciał poćwiczyć przeczytane gdzieś zaklęcie i obrał tych idiotów za cel. Jakoś pominięto szczegół, że zaklęcie było za dobrze wykonane jak na laika z pamięci obydwóch nie zostały nawet strzępy. W końcu nie znajdując winnego śledztwo umorzono, a poszkodowanych odesłano do Munga, gdzie najprawdopodobniej spędzą resztę życia. Wspaniale ratując Harrego pozbyłem się tych dwóch goryli z mojego życia! Zastanawiałem się czy nie zobliviatować jeszcze Pansy, ale to byłoby już za bardzo podejrzane. Zawsze to jednak dwie zmory mniej.
Ani tego dnia ani następnego nie miałem już okazji spotkać Harrego, znaczy widziałem go, ale zwykle z daleka otoczonego większą niż dotychczas grupką „przyjaciół”. Najwyraźniej Gryfoni podwoili straże po jego krótkim zniknięciu, zaczęło mnie to irytować. Był w końcu moim chłopakiem, to co, że mieliśmy nie ujawniać naszego związku, chciałem po prostu znów poczuć, że jest blisko, że tamto nie było tylko snem lub jednym z urojeń mojej bujnej wyobraźni. W poniedziałek rano Pansy mi łaskawie „wybaczyła” moje wcześniejsze zachowanie i radośnie świergocząc poszła ze mną na śniadanie. I bez tego byłem rozdrażniony, ale jakoś nie miałem ochoty na jałowe dyskusje z nią i po prostu ją ignorowałem. Posiłki to była jedyna pora kiedy mogłem spokojnie przyglądać się Harremu, o ile akurat nie zasłaniał mi ktoś z jego ochrony. On wciąż nic nie jadł i przedtem jakoś nie bywał w wielkiej sali podejrzewam, że też przychodził tylko po to by na mnie popatrzeć. Tym razem musiałem skończyć śniadanie wcześniej i to nie z powodu obowiązków Prefekta tylko tej irytującej Pannie Mopsowatej, która zamiast jeść lepiła się do mojego boku i głaskała mnie po nodze, obawiałem się, że za chwilę może się na mnie rzucić, albo, że raczej ja nie wytrzymam i wydłubie jej oko widelcem.
Gdy zmierzałem ku wyjściu z wielkiej sali dostrzegłem, że Harry też wstaje podrywając za sobą pół stołu Gryfonów chcących mu towarzyszyć. Odwróciłem wzrok nie mając ochoty patrzeć na to jak łaszą się do mojego chłopaka. Zrobiłem zaledwie kilka kroków gdy ktoś z całej siły wpadł na mnie przewracając mnie na podłogę i lądując na mnie. Znajomy zapach mile podrażnił moje nozdrza:
- Harry – szepnąłem.
- Mówiłem, że nie chce jej widzieć koło ciebie – szepnął wprost do mojego ucha drażniąc je oddechem. - Daj mi szlaban – dorzucił szybko gdyż koło nas już zrobiło się zamieszanie.
- Harry nic ci nie jest! - usłyszałem irytujący głos Granger
- Pewnie, że jest, wpadł przecież na tego oślizgłego blondasa – Weasley, aż prosił się o szlaban, ale ten wieczór i kilka następnych już ktoś inny sobie zarezerwował.
Harry został ze mnie podniesiony przez liczne usłużne ręce „przyjaciół”, chłopak szybko wyrwał się z ich uścisków i odsunął się poza krąg mnie otaczający. Widziałem, że był blady i drżał, najwyraźniej wciąż nie znosił dotyku i bliskości innych. Ja musiałem samodzielnie podnieść swoje arystokratyczne cztery litery i nad zgromadzonym tłumem krzyknąć:
- Potter tygodniowy szlaban za celowe zaatakowanie Prefekta Naczelnego, masz się stawić dziś o dziewiętnastej przed Wielką Salą!
- Ty oślizgły gadzie on nie wpadł na ciebie specjalnie!
Po raz kolejny zignorowałem błaganie Weasleya o szlaban i z godnością opuściłem Wielką Salę. Czyli Harry był o mnie zazdrosny, nie powiem podobało mi się to, ale z drugiej strony to wokół niego wciąż się ktoś kręcił, do mnie zbliżała się tylko Pansy bo była za głupia by zrozumieć słowo „nie”. Mimo wszystko musiałem obmyślić jakiś sposób by się jej pozbyć na dobre dla własnego spokoju i ukojenia zazdrości mojego ukochanego. Pomysł wpadł mi do głowy całkiem niespodziewanie na widok Blaise Zabiniego, jednego z nielicznych ludzi z którymi mogłem czasem pogadać, nie był moim przyjacielem już raczej kumplem, jednym z bardzo niewielu.
- Hej Zab mam do ciebie sprawę – zaczepiłem go przed wejściem do pokoju wspólnego.
- Draco? - zdziwił się lekko. - No wal!
- Chodzi o Pansy, ostatnio zaczyna mnie coraz bardziej wkurzać, muszę się jej pozbyć...
Zgodził się i to z wyraźną ochotą widać jego też denerwowała rządząca się Mopsowata Księżniczka. Zgodnie z planem czekaliśmy w korytarzu prowadzącym do pokoju wspólnego Slytherinu, Pansy mogła nadejść w każdej chwili, ale przewidywanie wystawiliśmy czujkę. Z zza rogu wybiegło małe świetliste łasico podobne stworzonko – patronus, to był znak, że ona się zbliża, a więc przedstawienie czas zacząć.
Zabini oparł się o ścianę, a ja złapałem jego dłonie w swoje splatając nasze palce i rozkładając jego ręce szeroko, kolano wsunąłem między jego nogi i oparłem się całkiem o jego ciało. Nasze usta dzieliło kilka centymetrów, ale nic więcej nie było już potrzebne, jego długie czarne włosy i moje krótsze zasłaniały nas tak, że z boku wyglądaliśmy jak złączeni w namiętnym pocałunku. Zabini posunął się nawet o krok dalej i gdy usłyszał stukot obcasów na korytarzy jęknął rozkosznie:
- Taaak Draco! Jesteś wspaniały!
Tylko dzięki wyćwiczonej przez lata sile woli zdołałem powstrzymać śmiech, chłopak tylko wyszczerzył się szeroko do mnie wydając kilka kolejnych rozkosznych jęków. Zduszony pisk i oddalający się stukot obcasów obwieściły sukces planu, Pansy uciekła! A my mogliśmy oderwać się od siebie kończąc tą namiętną pozę.
Szlaban
- Dzięki Zabini! - teraz już mogłem swobodnie się śmiać.
- Jeśli o takie sprawy chodzi zawsze służę pomocą – odparł kłaniając się nonszalancko. - Wiesz Draco, zmieniasz się – dodał całkiem poważnie.
- Co masz na myśli? - zapytałem lekko zaniepokojony.
- Po prostu jesteś inny, nie wiem co jest przyczyną, ale takiego cię wolę kumplu – wyjaśnił.
- Wydaje ci się tylko – wzruszyłem ramionami. - Jeszcze raz dzięki za pomoc.
Bez pożegnania skierowałem się do swoich komnat po książki, gdyż za niecałe pół godziny zaczynałem lekcje. Dzień mijał powoli, Harrego już nie miałem okazji zobaczyć ani na lekcjach, ani podczas obiadu, trochę to podejrzane, że ani on ani jego obstawa nie pojawili się na posiłku. Już za kilka godzin miałem się z nim spotkać na szlabanie, dla formalności musiałem powiadomić o tym Filcha między innymi po to by wyznaczył jakieś pomieszczenie do sprzątania. Woźny jak zawsze był wniebowzięty, że ktoś odwali za niego brudną robotę, mruczał coś o karach cielesnych i batach jakie należałyby się Harremu za te wszystkie przewinienia. Tym mnie rozzłościł, mój ukochany i tak dostatecznie nacierpiał się przez mojego ojca, nikt już nie ma prawa mu grozić biciem. Niestety mogłem mu jedynie przypomnieć, że takie kary są już zakazane, gniew wyładowałem na jego kotce ukradkiem podpalając jej ogon gdy nikogo nie było w pobliżu. Żałosny koci lament niósł się po całym zamku, a sama Pani Noris biegała po korytarzach niczym fajerwerk.
Na kolacji również nie było Harrego, zirytowany tym czekałem pod Wielką Salą odliczając minuty upływające do czasu szlabanu. Pojawił się tuż przed dziewiętnastą jak zawsze w towarzystwie Granger i Weasley'a. Założyłem swą dawną maskę zimnego Ślizgona i syknąłem na powitanie:
- Chciałeś zarobić kolejny tydzień za spóźnienie, Potter?
- Wcale się nie spóźniliśmy! Jeszcze nie wybiła dziewiętnasta! - Weasley jak zawsze odparował atak niczym rozjuszony kogut i z taką samą inteligencją.
- Weasley, Grenger, a wy tu czego? O ile pamiętam szlaban dałem tylko Potterowi! Ale jeśli tak bardzo chcecie dla was mogę też znaleźć zajęcie... osobno!
- Malfoy pamiętaj z kim rozmawiasz, nie możesz rozkazywać drugiemu Prefektowi Naczelnemu – słowa Granger nieprzyjemnie zazgrzytały mi w uszach, na co mi odznaka jeśli nie mam nad nią władzy? - To my już pójdziemy Harry, proszę wracaj potem prosto do wieży, jutro z samego rana mamy eliksiry więc musisz wypocząć – zwróciła się do chłopaka mówiąc tonem nadopiekuńczej mamuśki.
- Tak, pożegnaj się ze swoją niańką Potter, byle szybko bo za każdą minutę sterczenia tutaj odpracujesz godzinę dłużej – warknąłem autentycznie zły, że ktoś ośmiela się tak troszczyć o mojego Harrego, tylko ja miałem do tego prawo!
W końcu sobie poszli, ale wokół wciąż kręcili się uczniowie wychodzący z kolacji nie mogłem więc jeszcze ściągnąć swojej maski. Poprowadziłem go na trzecie piętro do jednej z opuszczonych sal lekcyjnych, a tam jak na złość czekał Filch.
- No, no, no jak to miło zobaczyć tego gagatka na szlabanie! - zarechotał głaszcząc tą wyliniałą kocicę.
Z zadowoleniem zauważyłem, że zwierzak ma ogon w bandażach.
- Czegoś pan chciał panie Filch? - zapytałem siląc się na spokój.
- Tylko upewnić się, że porządnie odpracuje karę, on zasłużył na co najmniej miesięczny szlaban, za notoryczne łamanie szkolnych zasad.
- Być może, ale to ja mu dałem szlaban taki jak uznałem za stosowne i dopilnuję by dokładnie wysprzątał to pomieszczenie, może pan już odejść do swoich obowiązków.
Filch wyszedł jak zawsze mrucząc o wieszaniu na łańcuchach za karę.
- Nareszcie - usłyszałem szept Harrego po czym poczułem jak mocno przytula się do moich pleców.
Porzuciłem maskę na rzecz swojego prawdziwego oblicza, odwróciłem się do niego i ująłem jego twarz w dłonie patrząc mu głęboko w oczy złożyłem delikatny, a zarazem pełen miłości pocałunek na jego ustach. Gdy już chciałem się odsunąć poczułem jego ręce na karku przyciągające mnie bardziej do niego i jego wargi rozchylające się zapraszająco. To był długi, namiętny i słodki pocałunek, Harry musiał niedawno przegryzać jakąś czekoladę gdyż czułem jej smak w jego ustach. Z przyjemnością błądziłem językiem po jego zębach i podniebieniu łaskocząc go tam lekko. Dopiero po dobrej minucie oderwaliśmy się od siebie łapiąc głębokie oddechy. Mój ukochany uśmiechał się szeroko lekko rumiany na twarzy, wyglądał naprawdę słodko i niewinnie. Złapałem go za biodra i podniosłem sadzając go na jednym z stolików, teraz to ja wtuliłem się w niego korzystając z tego, że znajduje się wyżej niż ja. Z lubością wdychałem jego zapach oddechem drażniąc bok jego szyi, wysunąłem język by ponownie zasmakować tej delikatnej skóry. Poczułem jego dłoń wplatającą się w moje włosy po czym zostałem stanowczo odciągnięty od niego.
- Najpierw się wytłumacz – powiedział ostro a w jego oczach dostrzegłem ból. - O co chodzi z tym Zabinim? Podobno kochaliście się na korytarzu w lochach! A mówiłeś, że poczekasz, aż będę na to gotów!
Łaskotki
Roześmiałbym się gdyby nie jego pełne wyrzutu i zawodu spojrzenie, nie mogłem ranić bardziej tych pięknych oczu.
- Do niczego takiego nie doszło Harry. Fakt byliśmy razem na korytarzu w lochach i odgrywaliśmy pewną scenę by pozbyć się Pansy, ale nawet się nie pocałowaliśmy. Uwierz mi, przecież wiesz jak plotki wszystko wyolbrzymiają. Dla mnie liczysz się tylko ty, proszę uwierz – w moim głosie była czysta skrucha i błaganie.
Mimo to Harry wciąż patrzył na mnie podejrzliwie nie mówiąc ani słowa, nie wierzył mi. Fakt nie zawsze byłem szczery, ale od kiedy jesteśmy razem nigdy bym go nie oszukał. Przygryzłem zęby wściekły na siebie i na szkolne plotki, przez taką głupotę mogłem go stracić, już widziałem tą zwierzęcą chęć ucieczki w jego oczach. Upadłem na kolana przed moim ukochanym siedzącym na ławce niczym na tronie i zrozumiałem, że jednak potrafię się tak samo korzyć jak mój ojciec i być tak samo posłusznym... z miłości do Harrego.
- Błagam uwierz mi – szepnąłem, a w moich oczach pojawiły się zdradzieckie łzy.
Mówiono, że Harry ma w sobie cząstkę duszy Voldemorta, ale to nieprawda, gdyby miał w sobie choć część tego drania uderzyłby mnie teraz jakąś klątwą. Zamiast tego poczułem jak zsuwa się z ławki, klęka naprzeciwko mnie i przytula czule szepcząc na ucho:
- Wierzę ci, mój Draco.
Miałem zamknięte oczy, więc tylko poczułem jego oddech na twarzy gdy zbliżał do mnie swoje usta, ale nie pocałował mnie. Zamiast tego wysunął język i zaczął delikatnie samym końcem zlizywać słony ślad jaki pozostawiły dwie łzy. Zacząłem cicho mruczeć z zadowolenia, a moje usta samoczynnie ułożyły się w jeden z ludzkich uśmiechów. Harry odsunął się, a ja usłyszałem jego cichy śmiech, otworzyłem oczy i z zadowoleniem przyglądałem się jego radości. To zadziwiające, ale uśmiechał się tylko przy mnie, na lekcjach czy na korytarzu w obstawie przyjaciół chodził wciąż przygnębiony i skulony unikając każdego dotyku. Byłem jedynym, który przebił się przez ten mur strachu i teraz mogłem cieszyć oczy jego szczęściem, i być tym szczęściem. Przez poprzednie lata chyba byłem ślepy nie dostrzegając tego jak wspaniały jest ten Gryfiak i z wyglądu i charakteru, potrzeba było dopiero tych przykrych wydarzeń bym dostrzegł jaki naprawdę jest.
- Wyglądasz jak zadowolony kot – szepnął z ufnością wtulając się we mnie.
- Jeśli ja jestem kotem, to kim ty? Tulisz się do mnie jakbym był twoim pluszakiem.
- A nie jesteś? - zapytał drażniąc oddechem moją szyję.
Zadrżałem z przyjemności i postanowiłem też trochę podroczyć się z Harrym. Na szczęście nie miał ubranej szkolnej szaty, powinienem za to odjąć punkty domowi, ale postanowiłem „ukarać” go w inny sposób. Moje dłonie zjechały w dół jego pleców, wyciągnęły jego koszulę ze spodni i wślizgnęły się pod nią. Delikatnie zacząłem masować jego krzyż i kręgosłup, w nagrodę usłyszałem ciche, zadowolenie mruczenie i poczułem jego język na mojej szyi. Gryfon nie zamierzał pozostać biernym, rozwiązał mi krawat i rozpiął kilka pierwszych guzików koszuli gniewnym warknięciem kwitując moją szatę uniemożliwiająca mu dalsze manewry. Mimo to zaczął drażnić językiem moją szyję, jabłko Adama i odsłoniętą część klatki piersiowej nacisk kładąc na obojczyki.
To było przyjemne, bardzo przyjemne, a przecież to nie były nawet najbardziej erogenne miejsca. Mimo to te liźnięcia, pocałunki i lekkie przygryzienia wywoływały rozkoszne dreszcze przechodzące przez całe moje ciało i kumulujące się w podbrzuszu. Jego dłonie zaciśnięte na mojej szacie paliły mi skórę nawet przez materiał, miałem ochotę poczuć ten żar na gołej skórze. Powoli zaczynałem tracić kontrolę, a Harry najwyraźniej nieświadomy tego przygryzał pieszczotliwie moje ucho.
Delikatnie, ale stanowczo odwróciłem go tyłem do siebie usadawiając go między moimi nogami. Najprawdopodobniej nie mógł wyczuć jak bardzo jestem podniecony dzięki szacie zwiniętej akurat w tamtym miejscu. Ja za to bezczelnie wyciągnąłem resztę jego koszuli ze spodni i ponownie wsunąłem pod nią moje łapki tym razem pełznąc powoli od brzucha w górę. Poczułem jak Harry wciąga brzuch i zwija się, przestraszony odsunąłem ręce.
- Mam łaskotki – zaśmiał się łapiąc moje dłonie i z powrotem przykładając je do swojego brzucha.
- Łaskotki powiadasz – szepnąłem złowieszczo do jego ucha. - A w którym miejscu dokładnie?
Zacząłem delikatnie łaskotać go palcami w różnych miejscach na brzuchu z przyjemnością słuchając jego śmiechu i czując jak się zwija chcąc uciec przed moimi dłońmi.
- Przestań!... Litości!... - jęczał przez łzy śmiechu, ale widziałem, że nie traktuje tego poważnie.
Ja też się śmiałem, równie mocno jak on, tak, że po chwili rozbolał mnie brzuch. Wtedy go puściłem odsuwając się na bezpieczną odległość, gdyby na przykład pomyślał o zemście, w końcu też miałem łaskotki. Harry jednak był zbyt zmęczony moimi „torturami” i tylko leżał na ziemi uspokajając oddech.
- Nic ci nie jest? - zapytałem z troską w głosie.
- Jesteś sadystą! - jęknął przewracając się na plecy, tak, że mogłem dostrzec jego szeroki uśmiech, rumiane policzki i iskierki szczęścia w oczach.
- Sam się o to prosiłeś – odparłem i wyciągnąłem różdżkę.
Pieszczoty
Obawiałem się, że Harry znów skuli się obawiając, że rzucę jakąś klątwą w niego, ale i tu mile mnie zaskoczył gdyż był równie rozluźniony co przedtem. Wokół niego na podłodze była jasna plama, oczyszczona z kurzu, a większość tego świństwa w postaci szarych kołtunów walała się po naszych ubraniach. Powinienem najpierw wysprzątać salę, ale on skutecznie mnie odwiódł od tego pomysłu. Teraz zamierzałem to naprawić. Kilka zaklęć wystarczyło by zniknął cały kurz, bród i wszystkie śmieci. Sala była czyściutka jakby przeszło przez nią stado złakniony roboty skrzatów. Właściwie mogłem teraz już puścić Harrego uznając, że szlaban jest skończony, ale on najwyraźniej tego nie chciał. Siedział dalej na podłodze i ciągnął mnie za skraj szaty niczym szczeniak domagający się uwagi.
- No chodź tu – mruknął dalej szarpiąc moją szatę w dół.
Chcąc nie chcąc usiadłem z powrotem na już czystej podłodze, a Harry od razu wsunął się między moje nogi opierając plecami o moją klatkę piersiową odchylając do tyłu głowę, tak, że spoczęła na moim ramieniu. Objąłem go, tym razem nie pozwalając by moje łapki wślizgnęły się pod jego koszulę. Harry przymknął oczy z pełni rozluźniony i uspokojony.
- Kocham cię – szepnąłem.
- Ja ciebie też Draco – odparł uśmiechając się przyjemnie.
- Zastanawiałeś się co by powiedzieli twoi kumple, gdyby się dowiedzieli, że wolisz chłopców? - zapytałem.
Harry uśmiechnął się szeroko najwyraźniej wyobrażając sobie ich reakcję:
- Ron zacząłby mnie unikać, traktować jak trędowatego i podejrzewać, że zacznę się do niego dobierać gdy tylko zostaniemy sami – mruknął wciąż uśmiechając się szeroko. - A Hermiona jak zawsze poszłaby do biblioteki szukać czegoś o sławnych czarodziejach którzy byli gejami, albo o sposobie wyleczenia tego. Ginny zalałaby się łzami, gdyż zapewne dalej się we mnie podkochuje, a reszta przyjęłaby to jako kolejny wybryk Złotego Chłopca i tylko podziwiałaby mnie bardziej za to, że odważnie potrafię wyznać, że jestem inny.
Tym razem ja się roześmiałem, po części z jego opisu, a po części z radości, że już się nie przejmuje nimi.
- A ty Draco? Jak twoi znajomi by zareagowali?
To pytanie ponownie wywołało mój śmiech zakończony wrednych chichotem.
- Oni już wiedzą. Po dzisiejszym zdarzeniu z Zabinim cała szkoła wie, że jestem gejem. Pansy jest zrozpaczona, a reszta... - zamyśliłem się. - Traktuje mnie tak samo jak zawsze omijając dużym łukiem, bo jestem arystokratom, a to najwyraźniej uznali za mój kolejny wybryk. Malfoy'om w końcu wszystko wolno.
- A twoi rodzice? Wiem, że jak się dowiedzą, że to ja to będą wściekli...
- Matka nie, ona będzie jedynie zdziwiona po czym zajmie się swoimi sprawami, może skrycie mnie przytuli i ucieszy się, że jednak mam uczucia – westchnąłem. - Mimo że pochodzi od Black'ów, a oni zwykle są równie bezduszni co Malfoy'owie nie jest tak fanatyczna jak jej siostra i mimo wszystko jako jej syn zajmuję jakieś miejsce w jej sercu. Za to ojciec byłby wściekły i do reszty by mnie wydziedziczył, a pewnie nawet spróbował zamknąć w swoich lochach za kalanie dobrego imienia rodziny. On pozostaje nieświadomy, że my już nie mamy dobrego imienia przez takich świrów jak on. Dla niego zawsze byłem, jestem i będę wyrodnym synem niegodnym by być przyszłą głową rodu Malfoy'ów.
- Nie wiem co jest gorsze mieć taką rodzinę jak twoja czy nie mieć jej w ogóle – Harry wyraźnie posmutniał.
- Twoi rodzice cię kochali, oddali za ciebie życie – szepnąłem tuląc go mocniej. - Powinieneś się cieszyć. Moi złożyliby mnie na stole ofiarnym, gdyby miało im to przynieść jakieś zyski.
Harry wzdrygnął się słysząc to, postanowiłem więc zmienić temat zanim się załamie.
- Masz ochotę na czekoladę? - sięgnąłem do kieszeni spodni i z mozołem wyciągnąłem trochę sfatygowana tabliczkę. - Chyba się połamała podczas transportu – zaśmiałem się.
- To nic, smak pozostał ten sam – odebrał ode mnie tabliczkę i rozwinął ją kładąc na podłodze obok.
Już chciał sięgnąć po pierwszą kostkę, gdy odsunąłem czekoladę poza zasięg jego rąk.
- Hej! - oburzył się, ale nie powiedział nic więcej gdyż nad jego ustami zawisła moja dłoń z kawałkiem czekolady między palcami.
Harry otworzył usłużnie usta uśmiechając się z zadowolenia, gdy wsunąłem mu ją do środka.
- Biała czekolada – zamruczał zadowolony.
- Specjalnie z myślą o tobie – mruknąłem uśmiechając się do swoich wspomnień.
Czekoladę rozdzielałem sprawiedliwie jedną kostkę dając mu, a jedną samemu zjadając. Gdy tabliczka się skończyła Harry złapał moją dłoń i zaczął oblizywać słodkie palce. Chyba wciąż pozostawał nieświadomy jak podniecające jest to co robi, zacisnąłem zęby by nie jęknąć, a moja wyobraźnia szalała przenosząc jego usta na mojego członka. Wolną łapkę wsunąłem ponownie pod jego koszulkę, ale tym razem wędrując w dół. Spodnie były na niego sporo za luźne i nawet spięte paskiem pozwalały bez przeszkód wsunąć w nie dłoń, co też uczyniłem od razu sięgając też pod gumkę bokserek. Był napięty, nie tak bardzo jak ja, ale podniecenie również jemu dawało się we znaki. Już chciałem objąć jego członek i zacząć go pieścić gdy obie jego dłonie zacisnęły się na moim przedramieniu powstrzymując mnie.
- Dość Draco! Ja nie chcę! - w jego głosie była panika, a w oczach mogłem dostrzec ból.
Spotkania w korytarzu
Przestraszony wyciągałem dłoń, a on momentalnie wstał odsuwając się kilka kroków.
- Przepraszam, nie jestem jeszcze na to gotowy – szepnął nie patrząc na mnie.
Ja również wstałem i podszedłem do niego obejmując go czule.
- To ja przepraszam, nie będę cię już tam dotykać, dopóki nie będziesz gotowy, tak jak obiecałem.
Starałem się go uspokoić, ale nadal nie odwzajemniał mojego uścisku, najwyraźniej wciąż przestraszony. Odsunąłem się od niego zły na siebie, w tej chwili miałem ochotę odciąć sobie dłoń, za to, że go zraniła.
- Mogę już iść? - zapytał zerkając w stronę drzwi.
- Tak, szlaban skończony – odparłem. - Ale przyjdziesz jutro?
Pytałem jak jakiś kundel, a przecież miałem władzę nad nim jako Prefekt, musiał odrobić cały szlaban.
- Nie martw się, przyjdę – wychodząc posłał mi jeszcze uspokajający uśmiech.
Być może nie zraniłem go aż tak bardzo, taką miałem nadzieję. Nie wiem co bym zrobił gdybym go teraz stracił, to było coś niewyobrażalnego dla mnie i zbyt przerażającego. Nie chcąc o tym myśleć szybko wróciłem do swoich kwater.
Mój smutek często przemieniał się w złość, tak też było i tym razem. Następnego dnia warczałem na wszystkich i na wszystko rozdając szlabany i minusowe punkty wszystkim. A specjalnie wredny byłem wobec Weasley'a, który przypadkiem na mnie wpadł, wlepiłem mu dwa tygodnie czyszczenia kibli pod nadzorem Filch'a i minus dwadzieścia punktów za zamierzoną napaść na Prefekta Naczelnego.
Właśnie wracałem z obiadu, ani trochę mniej uspokojony, a wręcz bardziej zdenerwowany, gdyż na posiłku nie widziałem Harrego. Wszedłem w jeden z tajnych korytarzy skracających drogę do lochów o połowę, gdy wpadło na mnie coś niewidzialnego. Upadłem na posadzkę boleśnie się tłukąc, a na mnie upadło owo niewidzialne coś. Usłyszałem cichy znajomy chichot, a po chwili poczułem jak ktoś mnie całuje delikatnie w usta.
- Harry – mruknąłem łapiąc niewidzialny materiał peleryny i zsuwając go z jego głowy.
Ujrzałem jego zadowolony uśmiech i lekko rumiane policzki.
- Mógłbyś ze mnie zejść? - zapytałem czując jak chłód posadzki mile kontrastuje z ciepłem jego ciała.
- Ale tu mi wygodnie – mruknął wtulając się we mnie bardziej.
- Ale mi nie za bardzo – stwierdziłem i pierwszy raz tego dnia w moim głosie nie było gniewu.
Harry niechętnie zszedł ze mnie i zrzucił z siebie całkiem pelerynę.
- Ja muszę zaraz wracać, Hermiona mnie teraz pilnuje i myśli, że dalej siedzę w kiblu, ale skoro obiad się kończy zaraz wyśle tam jakiegoś chłopaka by sprawdził, czy jeszcze tam jestem – wyjaśnił. - Chciałem tylko zapytać, czy ten gniew to przez wczoraj?
- To nie gniew, to smutek, który próbuję ukryć – mruknąłem opierając się o ścianę.
- Przepraszam – podszedł do mnie i spojrzał mi prosto w oczy. - Po prostu mnie tym zaskoczyłeś, nie byłem jeszcze gotowy.
- Nie chciałem się z tobą kochać, chciałem ci tylko sprawić przyjemność i...
Przerwał mi zgrzyt otwieranego przejścia, Harry błyskawicznie zarzucił na siebie pelerynę niewidkę i jeszcze się do mnie przytulił szepcząc mi na ucho:
- Dzisiaj, dobrze?
Po czym poczułem jeszcze łaskotanie peleryny i usłyszałem jego ciche kroki gdy odbiegał w przeciwną stronę. Wciąż stałem oparty o ścianę zastanawiając się czy dobrze zrozumiałem słowa Harrego. Czy on mi pozwolił zrobić to dzisiaj podczas szlabanu? To miały być tylko pieszczoty ale byłem zaszokowany jakby co najmniej był już gotowy się ze mną kochać. Pewnie powinienem się bać czy to nie zajdzie za daleko, w końcu pieszczoty to zwykle gra wstępna do czegoś większego. W tym wypadku jednak nie było się o co martwić, ani Harry ani ja nie byliśmy na to jeszcze gotowi, lęki trzeba przełamywać stopniowo.
- Draco? Nad czym ty tu tak medytujesz? - usłyszałem znajomy głos.
- Hej Blaise – mruknąłem bez większego entuzjazmu widząc kto mi przerwał całkiem przyjemne chwile z Harrym.
- To jak ta larwa się już od ciebie odczepiła?
- Pansy? Tak, na szczęście tak, szczerze powiedziawszy nie widziałem jej ostatnio, może skończyła ze sobą?
- Niestety dziś rano obrzuciła mnie błotem za „zdeprawowanie jej kochanego Dracusia”. Obawiam się, że może knuć coś by nawrócić cię na hetero.
- Nie ma szans – stwierdziłem.
- W końcu jesteś hetero czy homo? - zainteresował się.
- A co to ma do rzeczy?
- Wiesz w sumie bycie homo to nie taka zła sprawa. Bo kto lepiej zrozumie faceta niż drugi facet. Dziewczyny są takie nieżyciowe, tylko wygląd, plotki i zakupy im w głowie, w ogóle nie wiadomo jak do takiej podejść, cokolwiek zrobisz będzie źle i ona się obrazi...
- Przejdź do rzeczy – przerwałem mu.
- Tak sobie pomyślałem, że ty i ja...
- Nie będę twoim kochankiem – odparłem ostro mierząc go lodowatym spojrzeniem. - Jeśli szukasz kogoś by go przelecieć polecam Bruno, po stracie Cabble'a i Goyle'a czuje się bardzo samotny – zadrwiłem po czym odwróciłem się do niego piętami i po prostu odszedłem.
Bardzo, bardzo mały móżdżek
Blaise znał mnie na tyle, że wiedział, że to koniec rozmowy. Skierowałem się prosto do własnej sypialni wciąż rozmyślając o słowach Harrego. Nacisnąłem klamkę i już zamierzałem wejść gdy zorientowałem się, że coś jest nie tak, drzwi były otwarte, a ja nigdy nie zostawiałem ich otwartych. Pieczęci na nich pozwalały wejść tylko Harremu, ale po tym automatycznie zamykały się ponownie, zaklęciem sprawdziłem stan moich zabezpieczeń, okazało się, ze wszystkie są złamane. Wyciągnąłem różdżkę i pełen złych przeczuć wszedłem do środka gotowy zabić intruza.
Na widok mojego pokoju dopiero co zjedzony obiad zażądał wolności kierując się w stronę gardła. Uspokoiłem go zastępując mdłości zimną wściekłością. O to bowiem moje komnaty, mój azyl w tym zamku zostały zbezczeszczone! Ściany i podłoga dotychczas przedstawiały piękno surowego kamienia, a obecnie pokryte były jakąś różową puszystą tkaniną w dziwne wzorki przypominające serca i aniołki wijące się w bólu agonii. Gdzieś zniknął mój tajemniczy gobelin, a zastąpiło go wielkie lustro na szczęście z stylową złotą ramą. Samo łóżko zazwyczaj okryte ciemnozieloną narzutą obecnie pełne było małych puchowych poduszek we wszystkich odcieniach różu i najdziwniejszych kształtów. I właśnie pomiędzy tymi wszystkimi puchowymi poczwarkami siedziała sprawczyni tego zamieszania, moja zmora odkąd sięgam pamięcią – Pansy Parkinson. Na jej widok żołądek jeszcze zdecydowanej zaczął protestować, a na moją twarz wypłynęła mina pełna obrzydzenia.
Najwyraźniej dziewczyna, tak jak ostrzegał mnie Zabini, chciała mnie „nawrócić” na bycie hetero. Kierując się swoim bardzo, bardzo małym móżdżkiem zabrała się do tego od najgorszej z możliwych stron. Najwyraźniej chciała zaciągnąć mnie do łóżka tworząc w mej sypialni swoją wymarzoną scenerie do pierwszego razu. Sama jednak nie była bynajmniej ubrana jak niewinna cnotka, co chyba miało być kolejnym kąskiem mającym zmusić mnie do nawrócenia. Miała na sobie cukierkowo różowy gorset obramowany czarną koronką, który tak ściskał jej piersi, że wypływały górą, do tego stringi od kompletu wspaniale podkreślające wielkość jej tyłka, czarne pończochy również z koronką na górze i zupełni nie wiem dlaczego szpilki. Poza w jakiej leżała miała najwyraźniej ukazać wszystkie „atuty” jej figury i zmusić mnie do natychmiastowego rzucenia się na nią.
Osiągnęła efekt, jakże by inaczej, tylko zupełnie przeciwny do zamierzonego. Podniecenie, które czułem po spotkaniu z Harrym i rozmyślaniu o wieczornym szlabanie na jej widok zupełnie opadło. Przynajmniej wiedziałem, jak sobie z nim poradzić następnym razem. Tyle, że oglądanie często takich widoków z pewnością skończyłoby się impotencją.
- Pansy – warknąłem gdy w końcu odzyskałem zdolność mowy. - Jak tu weszłaś?
- Przyjaciółka z siódmej klasy pomogła mi przełamać te czary na drzwiach – odpowiedziała zalotnym głosikiem mrugając zaciekle rzęsami, jakby jej jakaś mucha tam wpadła.
W myślach zanotowałem by znaleźć jej wspólniczkę i zaserwować jej miesięczne sprzątanie kibli w całej szkole.
- No chodź do mnie Dracusiu – jęknęła Pansy wyciągając w moja stronę dłoń zakończoną szeregiem ostrych intensywnie różowych paznokci.
- Wiesz co kochanie – odparłem ironicznie. - Kiedy cie widzę w tym stroju... - widziałem wyraźne zadowolenie w jej oczach, chyba myślała, że powiem jej coś miłego. - ...chce mi się rzygać - zakończyłem ostro.
Odwróciłem się do niej plecami i metodycznie zacząłem podpalać różdżką różowe zasłony na ścianach.
- Gdzie mój gobelin?! - zapytałem dostrzegając tylko białą plamę w miejscu gdzie powinien być.
- Wyrzuciłam go, był taki paskudny – odparła dziewczyna. - Ty żartowałeś Dracusiu, prawda, tak naprawdę mój widok cię podnieca.
Stojąc plecami do łóżka nie zorientowałem się kiedy wstała i podeszła do mnie od tyłu. Zorientowałem się dopiero gdy z całej siły przytuliła się do moich pleców, a jej dłoń zacisnęła na moim kroczu. Zadrżałem z obrzydzenia i odepchnąłem ją od siebie, zachwiała się tak niefortunnie, że skręciła kostkę zarazem łamiąc obcasa buta.
- No i zobacz co zrobiłeś! - jęknęła patrząc na mnie ze łzami w oczach.
- Trzeba było mnie nie dotykać! - syknąłem z satysfakcją patrząc jak krzywi się z bólu. - Wiesz Pansy, właśnie przez takie dziewczyny jak ty zostałem gejem – stwierdziłem niezgodnie z prawdą.
Homoseksualistą stałem się po części przez ojca, ale przede wszystkim przez Harrego. Gdy widziałem jego ciało wychudzone i poznaczone bliznami czułem podniecenie, a gdy widziałem prawie nagą Pansy wypielęgnowaną i pachnącą z tymi wszystkimi kobiecymi krągłościami czułem tylko obrzydzenie.
- Ależ Dracusiu, zobacz jaka ja jestem ładna! - dziewczyna w akcie rozpaczy zsunęła gorset odsłaniając całe swoje piersi.
Skrzywiłem się jeszcze bardziej, czując jak obiad coraz dobitniej domaga się wolności.
- Wynoś się stąd! W TEJ CHWILI! - ryknąłem.
- Ale... - dziewczyna zalała się łzami.
- Powtarzam jeszcze raz WYJDŹ, albo sam cie wyrzucę jakimś stosownie bolesnym zaklęciem – w moim spojrzeniu kryła się lodowata groźba, tak stanowcza, ze Pansy już bez słowa wstała i wyszła kulejąc.
Zaklęciem zatrzasnąłem za nią drzwi i zacząłem powoli usuwać resztki tego różowego bałaganu. W kominku dostrzegłem pozostałości po moim ulubionym gobelinie, nie dało się już go odratować. Za to z sadystyczna przyjemnością wrzucałem puchate dywaniki i ścienne dekoracje do ognia. Przy poduszkach przystanąłem i przejrzałem je uważnie, kilka najpaskudniejszych spaliłem, a pozostałe przebarwiłem na odpowiednie odcienie zieleni. Pozostało jeszcze lustro, całkiem duże i solidne, bez żadnych różowych paskudztw, postanowiłem więc i je sobie zostawić, tylko przewiesiłem je w miejsce, w którym wisiał gobelin. Wspaniale odbijało się w nim całe łóżko, być może po to Pansy je tu wstawiła, cóż mi tez mogło się przydać do podobnego celu... kiedyś.
Gdy w końcu moja sypialnia wyglądała tak jak powinna zająłem się drzwiami, ściągnąłem pozostałości starych pieczęci i założyłem nowe, dużo bardziej skomplikowane, dodając przykrą niespodziankę dla tego, kto by przypadkiem próbował je przełamać. Wciąż jednak pozostawiłem wolne wejście dla Harrego.
Jak w królewskiej sypialni
Po tym wszystkim bolała mnie głowa i wciąż byłem zdenerwowany, musiałem się odprężyć przed wieczorem. Dlatego przygotowałem sobie gorącą kąpiel wyjątkowo dodając czekoladowego płynu. Prawdziwym luksusem było mieć w łazience zarówno prysznic jak i niczego sobie sporą wannę wbudowaną w ziemię. Może nie była tak duża jak ta w łazience prefektów, z której przedtem korzystałem, ale zapewniała mi relaks w spokoju. Tam jakoś zawsze ktoś się napatoczył i to nie zawsze prefekt, a drzwi nie wolno było zamykać.
Godzina spędzona w gorącej, pachnącej czekoladą wodzie ukoiła moje nerwy i mogłem zabrać się za zadania z tego dnia. Na pisaniu wypracowań minął mi pozostały do kolacji czas, więc powoli udałem się na posiłek. Mój spokój po raz kolejny został zakłócony w tym samym korytarzu-skrócie, co ostatnio, niestety nie przez Harrego. Już gdy wchodziłem usłyszałem coś jak zduszony jęk, ale nie przywiązałem do tego szczególnej wagi, szybko jednak dostrzegłem źródło tego jak i kilu podobnych dźwięków - dwie znane mi sylwetki połączone w namiętnym pocałunku. Na ten widok mogłem się tylko uśmiechnąć ironicznie:
- Jeśli tym chciałeś wzbudzić moją zazdrość, Blaise to ci się nie udało – stwierdziłem. - Cześć Brad – przywitałem się z drugim chłopakiem.
Zabini dotychczas przygważdżający mniejszego chłopaka do ściany oderwał się od niego i spojrzał na mnie chyba rozzłoszczony, że mu przeszkodziłem. Brad był czerwony jak piwonia i gdyby nie dłoń Blaisego przytrzymująca go za koszule na pewno by się przewrócił.
- Przeszkadzasz nam – mruknął ostro Blaise.
- Ty też mi dziś w czymś przeszkodziłeś – mruknąłem zanim zdołałem ugryźć się w język.
- Taak? A w czym? - Zabini wykazał niezdrowe zainteresowanie.
- Nie twój interes. A teraz zabierajcie się stąd, bo będę wam musiał wlepić szlaban – zagroziłem.
- Dobra, daruj sobie i tak każdy wie, że od rana chodzisz jak podminowany. My już sobie idziemy.
Zabini stanowczo złapał Brada za rękę i pociągnął w stronę kwater Slytherinu. A ja mogłem już spokojnie dotrzeć na kolację. O dziwo Harry był na posiłku, ale nie po to by jeść, choć pozornie był zasłuchany w monolog Grenger co chwilę zerkał w moją stronę i najwyraźniej starał się nie uśmiechnąć. Tak jak ja grałem zimnego arystokratę, tak on dla wszystkich wokół wciąż udawał skrzywdzonym przez Voldemorta chłopcem.
Po posiłku jak wczoraj czekałem przed Wielką Salą patrząc na zegar i licząc upływające minuty. Harry pojawił się w ostatniej chwili najwyraźniej kłócąc się z przyjaciółmi:
- Hermiono, nie jestem dzieckiem, sam trafie z powrotem do wieży! Zarobiłem szlaban i muszę go odpracować nie ważne z kim!
- Czyżby Potter pokłócił się z kumplami – zadrwiłem, choć ciężko mi to przyszło.
- Idziemy Malfoy, czy nie – warknął na mnie zupełnie jak dawniej.
I poszliśmy odprowadzani oburzonym spojrzeniem Granger i obojętnym rudzielca, który wciąż jeszcze przeżuwał kanapki zabrane „na drogę”.
- Nieźle grasz, kochanie – szepnąłem, gdy już nikogo nie było w pobliżu.
- Nie, to oni są zbyt tępi by mnie przejrzeć – mruknął przybliżając się do mnie tak, że szedł tuż obok. - To gdzie dzisiaj szlaban panie Prefekcie?
- Miałeś wysprzątać kolejną salę, ale już to zrobiłem – wzruszyłem ramionami. - Więc idziemy do mnie.
- Aż taki bałagan masz w pokoju, że mam tam szlaban odrabiać? - zapytał z uśmiechem.
- Nie, na szczęście już nie, ale odrobisz karę w inny sposób.
Znów szliśmy tym tajnym przejściem i po prostu nie mogłem się powstrzymać, przyszpiliłem go do ściany i mocno pocałowałem. Harry śmiało rozsunął usta zapraszając do środka mój język, nie mogłem się oprzeć, on był taki kuszący i znów smakował czekoladą.
- Znów kąpałeś się w czekoladzie – mruknął, gdy w końcu oderwaliśmy się od siebie.
Tylko uśmiechnąłem się tajemniczo i zaprowadziłem go do moich komnat. Po drodze nie spotkaliśmy nikogo, inaczej musiałbym tłumaczyć czemu ciągam Harrego po lochach tak blisko kwater Ślizgonów.
- Zmieniłeś wystrój? - Harry przystanął w progu patrząc to na lustro to na stos zielonych poduszek.
- Można tak powiedzieć – mruknąłem nie chcąc wdawać się w szczegóły.
Harry w jednym susie dopadł łóżka i rzucił się na nie całym ciężarem, aż jęknęło w proteście. Z odmętów puchowych poduszek doszedł mnie jego radosny dziecięcy śmiech:
- Tu jest jak w królewskiej sypialni. Zrobiłeś to specjalnie dla mnie! Przyznaj!
- Nie, dla własnej wygody – zaśmiałem się i usiadłem na skraju łóżka próbując wyłowić spomiędzy poduszek mojego ukochanego.
Nie musiałem się specjalnie wysilać gdyż sam mi w tym pomógł wdrapując mi się od razu na kolana. Nasze usta ponownie spotkały się w namiętnym pocałunku tym razem zainicjowanym przez Harrego. Szybko jednak ja przejąłem kontrolę wysuwając swój język z jego ust i wodząc nim po jego szczęce, a następnie szyi. Chłopak odchylił głowę do tyłu jednocześnie mrucząc z zadowolenia jak kot. Pieściłem jego szyje całując ją, liżąc i gryząc delikatnie. Moje ręce już rozwiązały jego krawat i odrzuciły go gdzieś na podłogę, po czym zabrały się za guziki koszuli.
- Masz zimne ręce! - pisnął Harry gdy położyłem dłonie na jego klatce piersiowej, a ja z przyjemnością zauważyłem, że jego sutki już są twarde.
~~~~~~~
Kochankowie
Złożyłem delikatny pocałunek w miejscu gdzie stykały się obojczyki, a moje palce zacisnęły się wokół sutków Harrego wyrywając z jego gardła kolejny jęk rozkoszy. Żebra prężyły się pod skórą gdy chłopak napinał mięśnie jeszcze bardziej odchylając się do tyłu. Liczne blizny znaczące jego skórę to rozciągały się to zwijały, ale nie szpeciły jego ciała, z przyjemnością polizałem jedną z nich sięgająca od obojczyka do lewego sutka. Zaraz po tym moje usta objęły jego sutek i zaczęły go ssać jak kiedyś on mój podczas pamiętnej gorączki. Kolejny krzyk rozkoszy tylko zachęcił mnie do mocniejszego drażnienia obu sutków. Poczułem jak jedna z dłoni Harrego wplątuje się w moje włosy i przyciska moja głowę bardziej do piersi, czyżby bał się, że przestanę? Nic z tego, oderwałem na chwile usta, ale tylko po to by przesunąć je na drugi sutek dotychczas drażniony tylko palcami. Wolną dłonią zacząłem masować jego brzuch zataczając koła coraz niżej i niżej, aż w końcu przeniosłem ją na jego krocze ściskając lekko. Ciche sapnięcie mojego kochanka świadczyło o tym jak bardzo go zaskoczyłem. Ja tylko mruknąłem z zadowolenia widząc, że nie tylko ja tu jestem podniecony. Oderwałem usta od jego klatki piersiowej i spojrzałem na jego twarz ponownie zaciskając dłoń na jego podnieceniu i zaczynając je masować przez spodnie okrężnymi ruchami. Reakcje Harrego były doprawdy fascynujące, to zagryzał ząbki na wardze najwyraźniej chcąc powstrzymać jęki, które i tak po chwili znów wyrywały się z jego ust, oczy miał mocno zaciśnięte, a na policzkach słodkie niewinne rumieńce. Poczułem jak w moich spodniach robi się jeszcze ciaśniej. Mogłem być z siebie dumny, w końcu doprowadziłem go do takiego stanu jak on mnie ostatnio.
- Otwórz oczy – poprosiłem, chcąc się upewnić czy aby na pewno jest mu przyjemnie.
Spełnił moje polecenie, a ja nie mogłem powstrzymać jęku na widok jego oczu, obecnie te zielone tunele wypełniało aż po brzegi podniecenie i pożądanie. Moje spodnie były stanowczo za ciasne, o czym boleśnie uświadamiała mnie moja erekcja, ale nie ona była teraz ważna. Wciągnąłem powietrze nosem powstrzymując chęć rzucenia się na Harrego, by natychmiast zaspokoić swoje żądze. Ta Malfoy'owa część mnie chciała tu i teraz dokonać gwałtu na Złotym Chłopcu, ale to nie ona mną kieruje. Wciąż patrząc mu prosto w oczy zacząłem rozpinać rozporek jego spodni, jeśli w jego oczach pojawiłby się lęk lub chociaż wahanie momentalnie gotów byłem przerwać. Zsunąłem jego spodnie wraz z bokserkami i nie mogąc powstrzymać ciekawości oderwałem wzrok od jego twarzy i spojrzałem na świeżo odsłonięte miejsce. Jęknąłem z zachwytu gdyż jego członek prężył się i ociekał sokami żądając się uwagi. Znów spojrzałem w jego twarz lekko obejmując jego członka dłonią, poruszyłem ją raz w górę i w dół wywołując kolejny jęk z ust Harrego. Zabrałem dłoń i na jego oczach zacząłem zlizywać zebrane nią soki.
- Pyszne – stwierdziłem zgodnie z prawdą, albo mi się wydawało albo czułem czekoladę.
- Draco nie drocz się tylko zrób to – wychrypiał Harry.
Nie dałem się dwa razy prosić, pochyliłem się nad nim i wziąłem jego członka w usta. Mojemu kochankowi wyrwał się kolejny krzyk jeszcze głośniejszy niż poprzednie, a ja ponownie poczułem jego dłoń we włosach dociskającą mnie jeszcze bardziej do jego krocza. Pierwszy raz robiłem komuś loda z własnej woli i wkładałem w to całe serce pieszcząc go językiem, szczególnie wrażliwą główkę co jakiś czas ssąc ją mocno, jęki Harrego wynagradzały wysiłek.
- Draco, ja zaraz... - dalszą część zdania przerwał głośny krzyk rozkoszy, a ja poczułem jego nasienie rozlewające się w moich ustach.
Połknąłem wszystko zlizując resztki dokładnie z jego członka po czym wstałem i spojrzałem na niego. Leżał z zamkniętymi oczami na łóżku, usta miał otwarte, a jego klatka piersiowa unosiła się szybko w górę i opadała w dół jak po biegu, całości dopełniały rumieńce wciąż zdobiące jego policzki. Wyglądał cudownie, aż miałem ochotę go uwiecznić w tym stanie. Cóż prawdopodobnie będę miał jeszcze wiele okazji popisać się moim niemałym talentem artystycznym. Pochyliłem się nad nim całując te lekko rozchylone usta, na moich wargach wciąż było jego nasienie, musiał je poczuć gdyż otworzył oczy i spojrzał na mnie zaskoczony.
- Pyszny jesteś – szepnąłem mu do ucha.
Uśmiechnął się w odpowiedzi szczęśliwy i pocałował mnie w usta długo i namiętnie. Cieszyłem się mogąc mu dać przyjemność, ale i moje ciało domagało się pieszczot. Nie chciałem przypominać o tym Harremu nie chcąc go do niczego zmuszać, wątpiłem by był w stanie zrobić mi loda po przecież całkiem niedawnych wydarzeniach z moim ojcem, ale może chociaż dłonią...
Jakby w odpowiedzi na moje myśli poczułem jego dłoń na moim kroczu, krzyknąłem z przyjemności mimo, że to nawet nie była pieszczota.
- Chcesz? - zapytał patrząc mi w oczy bez lęku.
- Tak... - jęknąłem, gdyż nie zabierał dłoni z tamtego strategicznego miejsca.
Harry popchnął mnie lekko tak bym przewrócił się na plecy i od razu zabrał się za rozpinanie moich spodni. Nie miałem mu tego za złe, w stanie w jakim się znajdowałem nie potrzebowałem żadnej gry wstępnej, chciałem tylko dojść doprowadzony przez jego dłoń.
Usłyszałem jego ciche mruczenie na widok mojego członka, widać podobał mu się, poczułem się miłe połechtany. To uczucie szybko zostało wyparte przez fale przyjemności rozchodzące się po moim ciele aż do najdalszych połączeń nerwowych. Wygiąłem się w łuk jęcząc z rozkoszy i dopiero wtedy do mojego mózgu przebiła się informacja, że on pieści mnie ustami i językiem. Gdzieś tam z tyłu umysłu coś mnie bodło, że tak być nie powinno, że powinienem go powstrzymać, że to dziwne, ale wszystkie te uczucia zostały momentalnie utopione w kolejnej fali rozkoszy gdy główka mojego członka przejechała po jego gładkim podniebieniu. Merlinie jak to możliwe, że sprawia mi taką rozkosz skoro robi to pierwszy raz w życiu, czy to mogły być wrodzone zdolności? Wiłem się z rozkoszy doprowadzony do szaleństwa przez jego usta. Nie mogło to trwać długo zważywszy, że byłem już na granicy gdy zaczynał mnie pieścić...
- Harrrrryyyyyyyyyyyyyy...! - krzyknąłem jego imię dochodząc, moje ciało wygięło się w luk, a palce dłoni wplotły w jego kruczoczarne włosy nie pozwalając mu uciec.
Zresztą chyba nie zamierzał, połknął wszystko zlizując jeszcze resztki nasienia wtedy spojrzał na mnie i z perfidnym uśmiechem oblizał się jeszcze jak zadowolony kot po posiłku. Jęknąłem na ten widok i zapewne gdyby nie to, że właśnie doszedłem zesztywniałbym momentalnie.
~~~~~
Przepowiednia
- Harry jesteś wspaniały, ale nie musiałeś tego...
Przerwał mi całując mnie namiętnie.
- Ale chciałem i podobało mi się to, jesteś prawie tak dobry jak czekolada.
- Mówisz prawie? - uśmiechnąłem się figlarnie. - A nie jest przypadkiem odwrotnie? Czekolada jest prawie tak dobra jak ja?
- Być może – zaśmiał się po czym wtulił we mnie jak kociak. - Kocham cię Draco.
- Ja ciebie też, mój Harry.
- To chyba najfajniejszy szlaban jaki w życiu miałem.
- Na pewno najmilszy – zacząłem go lekko głaskać po głowie.
Harry najwyraźniej był zmęczony gdyż oczy same mu się zamykały. Widząc to tylko mocniej przyciągnąłem go do siebie, pocałowałem w czoło i szepnąłem:
- Śpij mój kochany.
Bez protestów zamknął oczy zasypiając niemal natychmiast, na jego twarzy wciąż jednak pozostał szczęśliwy uśmiech. Ja również byłem zmęczony, ale emocje nie dawały mi zasnąć. Czułem przyjemne ciepło rozgrzewające całe ciało, jego źródło było w mojej klatce piersiowej gdzie biło serce – symbol miłości. Nigdy nie czułem się taki szczęśliwy jak wtedy gdy mój kochany Harry wtulał się we mnie z taką ufnością. W końcu i ja zasnąłem.
- Draco! Kurwa stary otwieraj te drzwi! - krzyk Zabiniego i łomot do drzwi mogły obudzić nawet umarłego, choć przyznam szczerze, że mój umysł pogrążony w sennych marzeniach dzielnie stawiał im opór.
Dopiero ciepłe ciało wtulające się mocno we mnie i cichy lekko wystraszony głos obudziły mnie zupełnie.
- Na pewno chodzi o mnie, nie wróciłem po szlabanie, a już ranek. Jak ktoś mnie zobaczy w twoim dormitorium...
- Spokojnie Harry – wstałem z łózka przykrywając go całkiem kołdrą. - Nie ruszaj się i nic nie mów, nie wpuszczę go tu.
W samych bokserkach podreptałem do drzwi, przybrałem rozwścieczoną minę, co nie było trudne i otwarłem je gwałtownie:
- Czego chcesz, Blaise?!
- Dyrektor cię wzywa, Potter gdzieś zniknął, nie wrócił po szlabanie z tobą – wyjaśnił chłopak robiąc dwa kroki w tył na widok mojego wyrazu twarzy.
- A Dumbledore myśli, ze oddałem go w łapy śmierciożerców – prychnąłem wściekły. - W porządku zjawie się tam za jakieś pół godziny.
- Ale mówili natychmiast!
- Blaise skąd u ciebie taka służbistość, natychmiast to tylko do profesora Snape'a, Dumbledore może poczekać. A teraz won bo chce się ubrać! - zatrzasnąłem drzwi przed jego nosem, gdy otwierał usta by zaprotestować.
Moja złość momentalnie odpłynęła gdy poczułem ciepłe ciało przytulające się do moich pleców:
- Co teraz zrobimy? - zapytał szeptem Harry.
- Przede wszystkim musisz się ubrać, rozchorujesz się chodząc po lochach w takim stroju – znacząco spojrzałem na jego nagie ciało, które już pokrywała gęsia skórka. - A następnie wymyślimy jakiś sposób by wyprowadzić cię z lochów najlepiej w jakieś miejsce w którym mogłeś spędzić noc odpoczywając psychicznie po szlabanie.
- Pokój Życzeń – Harry uśmiechnął się szeroko. - Dawno tam nie zaglądałem, ale to idealne miejsce, tylko, że to kawał drogi z lochów, a ja nie wziąłem mojej mapy.
- Poradzimy sobie bez niej, a teraz ubieraj się – rzuciłem w niego jego bokserkami i zająłem się lokalizacją pozostałych części garderoby leżących w całym pokoju.
Po piętnastu minutach wyszliśmy z moich komnat i okrężna drogą poprzez nieuczęszczane korytarze przemykaliśmy się w stronę Pokoju Życzeń, ja szedłem przodem badając drogę, a Harry pół korytarza za mną. Wszystko szło dobrze, ale zapędziliśmy się za blisko wieży Wróżbiarstwa.
Korytarz z pozoru wydawał się czysty więc kiwnąłem na Harrego, że może iść, gdy nagle boczne drzwi otworzyły się i wyłoniła się profesor Trelawney. Wpadła wprost na mojego ukochanego łapiąc go mocno za ramiona, aż się skrzywił z bólu i strachu, widziałem, że chciał się wyrwać, ale ta wiedźma trzymała go mocno.
- Niech pani go puści – widząc panikę w oczach ukochanej osoby zapomniałem o szacunku jaki jako Naczelny Perfekt powinienem okazywać nauczycielom i po prostu mocno szarpnąłem kobietę za ramię chcąc ją siłą odciągnąć od niego.
Szponiasty uchwyt nie zelżał ani trochę, nawet nie odwróciła się w moją stronę, z jej gardła wyrwało się coś jakby skrzek umierającego kruka po czym przemówiła:
- NIE MINĄ DWA MIESIACE GDY ON ZABIERZE CI UKOCHANĄ OSOBĘ! BY GO POKONAĆ ZNAJDŹ CZAR CZERPIĄCY MOC Z MIŁOŚCI! PAMIĘTAJ ZŁOTY CHŁOPCZE TYLKO TY MOZESZ GO ZABIĆ! Arrr...
Prawdziwe oblicze Dumbledore'a
Kobieta w końcu puściła Harry’ego i zatoczyła się na ścianę osuwając po niej najwyraźniej nieprzytomna, nie miałem czasu się nią zajmować, gdyż mój ukochany również wyglądał jakby zaraz miał zemdleć. Złapałem go pod ramiona i kolana po czym zabrałem z tamtego korytarza.
Harry wczepił się we mnie jak małe dziecko chowając głowę na mojej klatce piersiowej, jego ciałem wstrząsał szloch i za nic nie chciał mnie puścić. Cierpliwie zacząłem go uspokajać głaszcząc po głowie i plecach i szepcząc jakieś bzdury. To jak zawsze pomogło i już po chwili Harry podniósł głowę i spojrzał na mnie zaczerwienionymi oczami.
- Draco ona mówiła o tobie... - zadrżał.
- Skarbie mój od kiedy wierzysz tej oszustce, każdy w tej szkole wie, że jej wróżby są nic nie warte – pocałowałem go delikatnie i długo nie chcąc by znów się załamał. - Nikt mnie nie zabierze, nie pozwolę nas rozdzielić. Uwierz mi.
- Wierze – mruknął cicho Harry wtulając się we mnie.
- Musimy iść Harry – powiedziałem cicho. - Zaraz gotowi wysłać za mną list gończy.
- Zostaw mnie tutaj i idź do dyrektora, a ja postaram się by mnie ktoś znalazł – mruknął Harry całując mnie mocno i rękawem ocierając łzy. - No idź!
Przyjrzałem się mu uważnie, widziałem, że nie wszystko jest jeszcze w porządku, ale uśmiechał się dzielnie. Nie miałem wyjścia, fakt, że wezwanie od dyrektora nie było tak naglące jak od Snape'a, ale musiałem się stawić, gotowi mi odebrać moją ukochana odznakę Prefekta. Pocałowałem go szybko po raz ostatni i pobiegłem w stronę gabinetu Dumbledore'a. Oczywiście nie mogłem biec całą drogę, ostatnie kilka korytarzy pokonałem dystyngowanym krokiem uspokajając oddech.
W gabinecie dyrektora już była McGonagall i... profesor Snape.
- Dzień dobry panie dyrektorze, dzień dobry panie profesorze, dzień dobry pani profesor.
- Pan Malfoy – ani w minie dyrektora, ani w jego głosie nie było tej zwyczajowej dobroduszności i optymizmu. - Czy wie pan w jakiej sprawie został pan wezwany?
- Słyszałem, że chodzi o Potter’a, zaginął czy coś – przybrałem znów pozę arystokraty traktującego Harry’ego niczym coś lepkiego co przylepiło mi się do podeszwy.
Wzrok Dumbledore'a był straszny, czułem, jak te zwykle pogodne oczka prześwietlają mnie na wylot, a te śmieszne okulary-połówki tylko potęgowały to uczucie. Nie mogłem patrzeć mu w oczy, więc spuściłem wzrok jak jakiś skruszony uczeń. Byłem pewien, że czyta mi w myślach, że zaraz pozna każdy mój sekret, miałem ochotę się przyznać do wszystkiego byleby tylko przestał na mnie patrzeć. To wtedy zrozumiałem jak potężny jest Dumbledore, ten zdziwaczały starzec, za którego go uważałem to była tylko maska. W rzeczywistości emanował mocą, potęgą, a przede wszystkim posiadał zdolności przywódcze. Mógłby być bratem Czarnego Pana, mógłby sam zapanować nad światem gdyby tylko chciał. Nie mam pojęcia czemu tego nie zrobił, jednak wiem jedno, już nie będę go nigdy lekceważył. Zaczęła we mnie narastać panika, czułem się jak uwięzione zwierze, gdzieś zniknęły moja odwaga i lekceważąca postawa przytłoczone jego siłą. Rzucałem wokół zrozpaczone spojrzenia szukając drogi ucieczki, w moich oczach najprawdopodobniej odbijał się strach, na szczęście nikt tego nie dostrzegł, gdyż grzywka skutecznie mi je osłaniała. Zgroza niczym wąż wspięła się po moich plecach i zacisnęła na gardle, już nie obchodziła mnie moja reputacja, ani ślizgoński honor, chciałem po prostu uciec przed tym przeszywającym spojrzeniem. Uciec gdziekolwiek... dokądkolwiek...
Drzwi do gabinetu dyrektora otworzyły się, a do środka wpadli Granger, Weasley i mój Harry. To odwróciło uwagę Dumbledore’a ode mnie, pozwalając mi na uspokojenie się. Wąż strachu przestał mnie dusić i znikneło uczucie, iż ktoś czyta moje myśli. Podniosłem głowę by zerknąć na Harry’ego, napotkałem jego zaniepokojone spojrzenie, chyba jako jedyny w tym pomieszczeniu dostrzegł, że coś ze mną nie tak. Uspokoiłem go przybierając maskę zimnego arystokraty i obrzuciłem drwiącym spojrzeniem pozostałą dwójkę.
- Znaleźliśmy go panie dyrektorze – wydyszała Granger, najwyraźniej całą drogę do gabinetu biegli, i chwała im za to, bo gdyby przybyli chociaż minutę później zbłaźniłbym się uciekając stąd jak byle tchórzofretka.
- Usiądźcie – dyrektor znów miał na twarzy ten dobrotliwy uśmiech, chociaż gdy ponownie spojrzał na mnie dostrzegłem na mgnienie oka błysk groźby zza okularów-połówek. - Pan panie Malfoy też.
Jak pozostała trójka uczniów usiadłem grzecznie na wyczarowanych krzesłach naprzeciw biurka dyrektora. Profesorowie wciąż stali, ale mogłem dostrzec, że na zwykle surowej twarz McGonagall widnieje wyraźna ulga. Opiekun Slytherinu jak na prawdziwego Ślizgona przystało pozostawał niewzruszony i patrzył na wszystko z nieodmiennie drwiącym spojrzeniem. Chciałbym być zawsze taki opanowany jak on.
- Harry czy mógłbyś nam wyjaśnić gdzie się podziewałeś? - dobroduszne spojrzenie przeszyło mojego chłopaka.
- On był... - Granger jak zawsze bez zastanowienie odpowiadała na pytanie nauczyciela nieważne czy było skierowane do niej czy nie.
Brak prawa, by powiedzieć „nie”
- Mogę sam odpowiedzieć! - Harry najwyraźniej się zdenerwował i zapomniał o tym, że właściwie jest zagubionym chłopcem skrzywdzonym przez świat. - Byłem w bibliotece, chciałem w spokoju poczytać, a że już zamykano poszedłem do Pokoju Życzeń.
Harry chyba za dużo przebywał z moim towarzystwie. Jego głos był chłodny i opanowany zupełnie jak mój, spojrzenie jakim obrzucał wszystkich wokół było zupełnie obojętne, nie zdradzało żadnych uczuć. Wyglądał jakby go to wszystko nudziło, może trochę irytowało. Z zaskoczeniem obserwowałem te zmiany, nawet nie wiedziałem od jak dawna tak traktuje ludzi, przecież wobec mnie był zupełnie inny. Zastanawiałem się, która z tych masek jest prawdziwa, jaki naprawdę jest Harry i czemu tak się zmienił? Właściwie każdy człowiek posiada kilka twarzy stosowanych zależnie od sytuacji, czy osób, z którymi się zadaje, ale dotąd wydawało mi się, że Gryfoni w większości wyłamują się z tej zasady będąc zawsze brawurowo głupimi lwami. Przecież taki był dotychczas Harry, nie umiał ukrywać uczuć, dla wszystkich miał jedną twarz, a teraz? To straszne, a zarazem piękne jak się zmienił. Czułem, że po części przyczyną jest moja bliskość, musiałem mieć na niego silny wpływ, podobało mi się to, bo teraz jako osoba mu najbliższa byłem jedynym znającym prawdę o Harry’m.
- I dlatego nie wróciłeś na noc do dormitorium Harry? - dyrektor był najwyraźniej zdziwiony.
- Zamierzałem wrócić, ale byłem zmęczony po szlabanie i zasnąłem nad książką, obudziłem się dopiero dziś rano – kłamstwo gładko płynęło z ust Harry’ego, teraz rozumiałem czemu Tiara chciała go przydzielić do Slytherinu, miał wiele cech cenionych w Slytherinie.
- Cóż, pan Potter jak zwykle nie przejmuje się czymś takim jak regulamin i godziny nocne, które powinien spędzać w swojej wieży – głos mojego opiekuna jak zawsze wypełniała drwina. - Myślę, że zasłużył na ujemne punkty i co najmniej tygodniowy szlaban.
- Dość Severusie – zauważyłem, że Dumbledore ucisza profesora takim samym groźnym błyskiem w oku jak mnie. - Grunt, że Harry jest cały i zdrowy. Ukaranie go należy do profesor McGonagall. Jeśli jednak mógłbym coś zasugerować... sądzę, że Harry ma jak na razie dosyć szlabanów.
- Ma pan racje dyrektorze – McGonagall należała do tych ślepo wiernych Dumbledore’owi. - Za złamanie regulaminu przez przebywanie nocą poza wieżą minus pięćdziesiąt punktów od Gryffindoru.
Rudzielec i Szlama aż syknęli cicho, strata tylu punktów była dotkliwym ciosem dla Grfonów, gdyż automatycznie tracili pierwsze miejsce w walce o Puchar Domów, na rzecz Slytherinu. Teraz gdy Harry nie brał udziału w meczach punkty zdobywała głównie panna Wiem-To-Wszystko-Granger, a mimo to dom ledwo wyprzedzał pozostałe. McGonagall może i była ślepo posłuszna dyrektorowi i tak jak większość profesorów miała uprzedzenia do Slytherinu, ale jedno trzeba jej było przyznać – była sprawiedliwa w karaniu swojego domu.
- Panie Malfoy – głos dyrektora i nieprzyjemne uczucie bycia przewiercanym na wylot przez dobroduszne spojrzenie wyrwały mnie z rozmyślań. - Rozumiem, że to również koniec szlabanu Harry’ego u pana.
Próbowałem powiedzieć nie, naprawdę całą siłę woli włożyłem w odmówienie dyrektorowi wiedząc, że to może być na dłuższy czas koniec moich spotkań z Harry’m.
„Nie” – krzyknąłem w głowie. Jednak moje usta miały inne plany:
– Oczywiście, panie dyrektorze.
Co on ze mną zrobił, co ten zdziwaczały szalony staruch zrobił? Przecież mam prawo powiedzieć „nie” mam własną wolę! Nie ma prawa stosować wobec mnie żadnych zaklęć! Nie ma! Jeżeli on w ten sposób działał na ludzi to nie dziwie się, ze profesor Snape trzymał z nim, nie dlatego, że chciał, ale dlatego, że musiał. Dumbledore coraz bardziej mnie przerażał...
- Może pan już iść panie Malfoy – stwierdził, a właściwie rozkazał Dumbledore.
Skwapliwie skorzystałem z pozwolenia uprzednio żegnając się uprzejmie z dyrektorem i profesorami. Miałem dosyć tego gabinetu i tego starca, aż się trzęsłem ni to ze strachu ni z złości. Te mieszane uczucia szybko rozładowałem na dwójce jakiś Puchonów podkładających łajnobomby pod salą do Zaklęć.
Peleryna Niewidka
]
Kilka następnych dni było dla mnie katorgą, Harry’ego spotykałem tylko podczas niektórych posiłków i zajęć, a i wtedy był odgrodzony ode mnie tłumem Gryfonów. Wyglądało na to, że on nie chciał lub nie mógł się wyrwać swojej straży. Wydawało się też, że pogodził się z przyjaciółmi, no, a przynajmniej cały czas znikał gdzieś z Hermioną. Nie byłbym Ślizgonem gdybym nie odkrył gdzie się podziewają, właściwie nie trzeba specjalnego sprytu by zgadnąć, gdzie panna Wiem-To-Wszystko może spędzać czas wolny, ale co Harry robił w bibliotece?
Peleryny niewidki to był dość rzadki i drogi towar, ale w końcu byłem arystokratą, załatwienie jej zajęło mi niecały tydzień. Gdy w końcu podczas środowego śniadania nadeszła upragniona przesyłka porzuciłem jedzenie i zaszyłem się z nią w moich komnatach. Była równie wspaniała jak ta Harry’ego, różniła się tylko wyraźnie nowocześniejszym krojem i dbałością o takie szczegóły jak choćby nazwisko właściciela wyszyte na odwrocie. Zarzuciłem na siebie wodnisty materiał i spojrzałem w lustro. To naprawdę dziwne uczucie wiedzieć, że powinno się tam być, a jednocześnie nie widzieć swojego odbicia. Nie zwlekając wymknąłem się ze swoich komnat.
Wiedziałem, że Harry nie ma jeszcze zajęć, czyli znajdę go w bibliotece. Dotychczas jako Ślizgon mogłem go obserwować tylko z daleka jak siedzi w dziale Historii Magii (najnudniejszy więc i najmniej uczęszczany) przy jednym stoliku z Granger. To było jedyne miejsce gdzie nie otaczał go wianuszek oddanych Gryfiaków, trzeba się tylko było pozbyć na jakiś czas panny Wiem-To-Wszystko.
W drodze do biblioteki rozglądałem się uważnie w poszukiwaniu ofiary. Kevin Growth – blondwłosy pierwszoroczny Gryfon będący urodzonym ciamajdą był idealny do mojego celu. Wciąż ukryty pod peleryną wycelowałem w niego różdżkę i szepnąłem:
- Imperio!
Tak jak się spodziewałem nie było żadnego oporu, w ciągu sekundy dzieciak był całkowicie pod moja kontrolą, a ja jak rasowy Malfoy poczułem dreszcz przyjemności jaką dawała władza nad kimś. Jakoś opanowałem chęć zrobienia z Gryfiaka większego pośmiewiska niż stanowił dotychczas, nie to było moim celem, przynajmniej w tej chwili. Rozkaz był prosty i piękny w swej prostocie. Wślizgnąłem się za dzieciakiem do biblioteki i obserwowałem jak bezbłędnie kieruje się do działu Historii Magii. Miałem racje, w jego głębi siedziała Granger zupełnie pogrążona w lekturze jakiegoś grubego tomiszcza, a naprzeciwko niej Harry czytający niewiele cieńszą książkę. Kevin z płaczem podbiegł do tej chodzącej encyklopedii i jak zawsze w chwilach stresu zaczął się jąkać:
- P-p-pani P-pr-prefekt bo j-ja... - z nosa chłopaka skapnął długi oślizgły smark wprost na czytana przez Granger książkę.
Jeśli chodzi o niszczenie książek dziewczyna reagowała jak rasowa bibliotekarka – natychmiast odsuwała przyczynę zagrożenia jak najdalej od bezcennych tomów. Kevin został uprzejmie, ale stanowczo wyprowadzony z biblioteki, chłopak wciąż płakał, smarkał i jąkając się próbował wyjaśnić sprawę z jaką przyszedł. Gdyby to mi zawracał głowę taki dzieciak odesłałbym go do stu diabłów najpierw strasząc tak by narobił w gacie, Naczelny Prefekt nie powinien zajmować się błahymi problemami. Granger była moim kompletnym przeciwieństwem, wiedziałem, że nie spocznie dopóki nie dowie się o co chodzi i nie pomoże chłopcu, a to dawało mi czas do działania.
Harry niespecjalnie przejęty odejściem dziewczyny zatrzasnął czytaną książkę i wstał najwyraźniej z zamiarem wybrania kolejnej z stosu piętrzącego się na stoliku obok. Wtedy zaatakowałem przypierając go do ściany i otulając nas obu peleryną niewidką. Bez specjalnych ceregieli wpiłem się w jego usta mocno i zaborczo. Mój ukochany natychmiast oddał pocałunek z równą żarliwością, wydawał się być spragniony bliskości. Objął mnie za szyje i przylgnął do mnie całym ciałem znacząco ocierając się biodrami, tak że nawet przez dzielące nas warstwy ubrania mogłem poczuć jak bardzo jest napięty. Nasze usta w końcu się rozłączyły dla złapania oddechu, Harry położył głowę na moim ramieniu i jęknął cicho wprost do mojego ucha, jego biodra po raz kolejny niekontrolowanie otarły się o moje ciało, a on zadrżał z podniecenia.
- Harry... co ci jest? - zapytałem, choć doskonale wiedziałem co mu dolega i że mnie też zaczyna to męczyć.
- Draco... - szepnął i polizał delikatnie moja szyje jakby się upewniając, że to ja. - Zabierz mnie do siebie... Zabierz... Ja już dłużej bez ciebie nie wytrzymam...
- Maleńki... - odsunąłem jego głowę tak by móc spojrzeć w jego zamglone pożądaniem oczy. - Przecież ja jestem twój cały czas, co się stało, kochany mój?
Nadajnik
Harry nie odpowiedział tylko sięgnął ręką do włosów i odgarnął te zasłaniające jego lewe ucho. Moim oczom ukazał się niepozorny, okrągły złoty kolczyk z jakimiś drobnymi literami wygrawerowanymi na obwodzie. Nawet wyglądało to ładnie, dodawało Harry’emu przekorności, tylko to zaczerwienienie i opuchlizna wokół niego psuły efekt. Sięgnąłem dłonią do jego ucha, lecz gdy tylko go dotknąłem szarpnął się i syknął z bólu, w oczach pojawiły się łzy. Przez chwile wydawało mi się, że ucieknie jak zraniony dziki zwierz, ale on tylko wtulił się we mnie mocniej i powiedział lekko łamiącym się głosem:
- To nadajnik, dzięki niemu zawsze wiedzom gdzie jestem, dlatego nie mogłem się z tobą spotykać, pelerynę niewidkę też mi zabrali... - teraz to już zaczął rozpaczliwie płakać mocząc łzami rękaw mojej szaty.
- Uspokój się, skarbie, proszę nie płacz – tuliłem go kołysząc lekko jak małe dziecko. Kilka dni wystarczyło by zniszyć to na co pracowałem przez ostatnie miesiące, Harry znów był wrakiem człowieka. - Kto ci to zrobił, maleńki?
- Hermiona – odpowiedział cicho gdy już się uspokoił. - Na prośbę Dumbledore'a, dla mojego dobra, bym się nie zgubił.
- Zabiję sukinsyna! - warknąłem mając głęboko gdzieś to czy ktoś mnie usłyszy czy nie. - Wypruje mu wszystkie flaki i porozwieszam na okolicznych drzewach!...
- Nie! - stanowczy choć cichy rozkaz przerwał moje złorzeczenia. - Zostaw go, zostaw ich, po prostu zabierz mnie stad, gdzieś daleko poza ich zasięg, gdzieś gdzie będziemy tylko ty i ja, gdzie nikt nigdy nas nie znajdzie. Nie chce być już Złotym Chłopcem, chce być wolny...
- Dobrze – odparłem spokojnie. - Zabiorę cię z dala od tego wszystkiego, ale najpierw musimy się pozbyć tego nadajnika...
- Próbowałem już wszystkich zaklęć, chciałem sobie nawet odciąć ucho, ale to mnie kontroluje jak Imperius nie pozwala na zrobienie sobie krzywdy.
- Znam kogoś, kto może pomóc, chodź – objąłem go ramieniem okrywając nas szczelniej peleryną.
- Ale namierzą mnie dokądkolwiek pójdę.
- Zanim się zorientują, że cię nie ma nadajnik będzie zniszczony.
Harry posłusznie dał się wyprowadzić z biblioteki, choć właściwie nie miał innego wyjścia, byłem silniejszy. Zaraz za progiem przybrał minę wystraszonego zwierzątka, czyżby aż tak się bał, że nas znajdą? Merlinie, jak mogli mu cos takiego zrobić? I to jego tak zwani „przyjaciele”, a już było dobrze, już był tym samym... no może trochę odmienionym na lepsze Gryfiakiem, już był szczęśliwy, a oni to wszystko zniszczyli. To kolejny dowód, że Dumbledore właściwie niczym się nie rożni od Voldemorta, no może tylko tym, że Czarny Pan nigdy nie wmawia swoim ofiarom, że to dla ich dobra. W tej chwili nienawidziłem ich obydwu z całej siły, bo skrzywdzili najdroższą mi osobę, byłbym zdolny ich zabić gdyby tylko zdarzyła się taka możliwość i gdybym miał dość siły!
Nie mogłem zaprowadzić Harry’ego całkiem do komnat Ślizgonów, Kevin jeszcze powinien zajmować Granger, ale nigdy dość ostrożności. Zostawiłem więc go schowanego pod peleryną niewidką w jednej z opuszczonych sal na parterze, a sam poszedłem po osobę, która jak sądziłem mogła nam pomóc.
Tak jak się spodziewałem Zabiniego znalazłem na jednej z kanap w Pokoju Wspólnym, po raz kolejny przeszkodziłem mu w obmacywaniu Brada. Po drodze zastanawiałem się czy ufam mu na tyle, by zdradzić jak bliski mi jest Harry. Dotychczas nigdy mnie nie zawiódł i właściwie mogłem go nazywać przyjacielem, poza tym nie miałem wyjścia, musiałem pomóc mojemu ukochanemu.
- Blaise mam sprawę – bezceremonialnie ściągnąłem go z Brada.
- Draco?! Czego znów chcesz, nie widzisz, że jestem zajęty?! - warknął.
Miałem ochotę złapać go za gardło i siłą zaprowadzić do Harry’ego, jednak rozsądek wziął górę:
- Jeśli przerwiecie na chwilę to tylko wzrośnie wam apetyt – powiedziałem uśmiechając się przebiegle.
Zabini przez chwilę myślał, aż w końcu uśmiechnął się porozumiewawczo i powiedział:
- Dobra, o co chodzi?
- Bawiłeś się kiedyś zaklęciami namierzającymi i takimi zabaweczkami jak nadajniki, prawda?
- Taa...
- Potrzebuje pomocy w rozwaleniu takiego jednego.
- Dobra zrobię to dla ciebie, ale pamiętaj, będziesz miał u mnie dług – powiedział złowieszczo po czym zwrócił się do Brada – Poczekaj na mnie w pokoju, albo lepiej w łazience, pod prysznicem.
Westchnąłem tylko widząc jak lubieżnie oblizuje usta wywołując rumieńce na twarzy młodszego chłopaka. Nie dałem im czasu na dłuższe pożegnania, złapałem Blaisa za rękę i wyciągnąłem z kwater Ślizgonów.
- Więc co to za nadajnik? - zaciekawił się.
- Posłuchaj Blaise, jesteś moim kumplem od lat i ufam ci, inaczej nigdy bym ci nie zdradził tej tajemnicy. Pamiętaj wszystko co zobaczysz ma zostać między nami, a szczególnie tożsamość osoby, z której ściągniesz nadajnik.
- Jasne Draco, dla ciebie wszystko – odpowiedział szczerze, a ja odetchnąłem z ulgą pozbywając się resztek nieufności.
- To tu – wpuściłem go do sali, w której uprzednio zostawiłem Harry’ego.
Zabini rozglądał się po pomieszczeniu zaskoczony, oczywiście nie mógł dostrzec mojego ukochanego ukrytego pod peleryną, właściwie ja sam przez chwile zastanawiałem się czy on tu jest, aż niewidzialne ciałko przytuliło się do moich pleców, usłyszałem cichy szept:
- To Ślizgon, co on tu robi?
Odwróciłem się obejmując jedną ręką niewidzialna osobę w pasie, a drugą sięgając do kaptura peleryny, który powoli zsunąłem odsłaniając głowę Harry’ego.
- Spokojnie to mój przyjaciel, pomoże nam – powiedziałem uspokajająco i pocałowałem go delikatnie w usta.
- A niech mnie Draco! Ty i Potter! To jakiś żart?! - Blaise zareagował dość gwałtownie, aż Harry podskoczył ze strachu.
Operacja bez znieczulenia
- Serce nie sługa – mruknąłem filozoficznie. - Pamiętaj obiecałeś nikomu nie zdradzić tego co się zdarzy w tym pomieszczeniu.
- W porządku, rozumiem. Po prostu się nie spodziewałem, że tym, dla którego rzuciłeś Pansy i odrzuciłeś moja propozycję będzie twój najgorszy wróg. Nie no gratuluje stary, świetnie razem wyglądacie – Blaise klepnął mnie w ramię uśmiechając się szczerze. - To w czym mam pomóc?
Ściągnąłem z Harry’ego resztę peleryny i posadziłem go na jednym ze stolików, wyglądał jakby wciąż nie ufał Zabiniemu, uspokoiłem go kolejnym pocałunkiem po czym odsłoniłem nadajnik w uchu.
- Trzeba się tego pozbyć, albo za chwilę zlecą się nam na głowę Gryfoni z Dumbledore’m na czele – imię dyrektora wysyczałem jak przekleństwo. - Dasz radę pomóc?
- Się zobaczy – mruknął wyciągając różdżkę i podchodząc do Harry’ego. - Potter nie trzęś się tak, jesteś pod ochroną Dracona, nie zrobię ci krzywdy, jeszcze mi życie miłe.
Objąłem mojego ukochanego uspokajająco przytulając jego głowę do mojej piersi tak by Zabini mógł dostać się do kolczyka, a Harry nie trząsł się tak bardzo.
- Delikatniej! - warknąłem gdy Harry zatrząsł się z bólu po tym jak Blaise dotknął ucha.
- Nie mogę, to wszystko jest opuchnięte, wygląda na to, że organizm Potter’a stawia opór zaklęciom rzuconym na kolczyk, może to też być zwykłe uczulenie na złoto – chwile przyglądał się opuchliźnie. - Skubaństwo ma wplecione w obwód zaklęcie tarczy, jakiekolwiek zaklęcie rzucone na Potter’a odbije się, nawet zwykły znieczulacz. Przepraszam, nie mam innego wyjścia.
Zanim zorientowałem się co on ma na myśli, Zabini złapał ucho Harry’ego i zacisnął na nim mocno palce. Harry krzyknął z bólu wyszarpując się z moich ramion i z zacisku Blaisego. Złapałem go moment przed tym jak upadł na ziemię, stracił przytomność.
- CO TY SOBIE KURWA MYŚLISZ?! - ryknąłem na Zabiniego.
- Spokojnie Draco – chłopak przezornie odsunął się dwa metry ode mnie.
Zapewne gdybym nie trzymał w ramionach Harry’ego rzuciłbym się na niego z gołymi pięściami, albo chociaż rzucił jakąś perfidną klątwę.
- To był jedyny sposób by go uśpić. Zaklęcia by nie zadziałały, mówiłem. W ten sposób zabolało raz mocno i już więcej nie będzie czół bólu. Gdybym próbował ściągnąć zaklęcia na żywca, bolałoby go co chwile i wierciłby się niemiłosiernie. Przy czymś tak małym jak kolczyk ważna jest precyzja, muszę usunąć konkretne runy z obwodu by móc go ściągnąć.
- Dobra – warknąłem wciąż niezadowolony. - Zabieraj się do roboty!
Zabini spojrzał na mnie spode łaba najwyraźniej niezadowolony z tonu jakiego użyłem, ale pochylił się znów nad uchem Harry’ego wyciągając różdżkę. Szepnął jakieś słowo, a z jej końca wypłynęła bańka, która następnie uformowała się w szkło powiększające. Uważnie zaczął oglądać kolczyk ze wszystkich stron obracając go i przekręcając. Musiałem mu przyznać rację, gdyby Harry był przytomny zwijałby się z bólu, a w ten sposób nie czuł niczego. Wypadałoby przeprosić Zabiniego za ton głosu jaki wobec niego użyłem, ale „przepraszam” to słowo, które przez gardło Malfoy’a przechodzi jeszcze trudniej niż „kocham cię”.
Zabini zlikwidował lupę i znów obracając kolczykiem zaczął celować w kolejne runy likwidując je, najwyraźniej zapamiętał, które są które, bo gołym okiem nie dało się ich rozróżnić. Wiązki zaklęcia musiały być naprawdę niewielkie, miałem szczęście, że Zabini był równie precyzyjny co najlepszy fachowiec. W końcu chłopak odłożył różdżkę i sięgnął dłońmi do ucha Harry’ego, po chwili już trzymał między palcami złoty kolczyk i uśmiechał się triumfalnie.
- Udało się – stwierdził z dumą. - Teraz to już tylko zwykły kolczyk, chcesz go zachować na pamiątkę?
Pokręciłem przecząco głową delikatnie zaczesując dłonią włosy mojego ukochanego z powrotem na ucho, następnie pocałowałem go delikatnie w usta, ale chłopak się nie obudził.
- Będzie jeszcze jakiś czas nieprzytomny – stwierdził Zabini. - Co zamierzasz z nim zrobić? Szybko zorientują się, że go nie ma i zaczną go szukać, nie może się cały czas ukrywać pod peleryną.
- Jak na razie muszę go jakoś przemycić do moich kwater, ale to chyba dopiero jak się obudzi.
- Weź go na ręce, zarzucę na was pelerynę i będzie ok. Gryfoni mogą już tu iść – powiedział Blaise rozsądnie.
Zgodziłem się i już po chwili skryty pod materiałem utkanym z niewidzialności niosłem Harry’ego do mojego pokoju. Zabini torował nam drogę mniej lub bardziej uprzejmie traktując wszystkich, którzy mogliby przypadkiem wejść na niewidzialnego człowieka. Najgorzej oberwało się kotce Filch’a, która nieopatrznie zaczęła obwąchiwać moje niewidoczne stopy. Blaise bez ceregieli złapał ją za skórę na karku i wrzucił do najbliższej szafy. Ta okazała się słynną wśród uczniów „wirówką” z powodu zaklęcia tornada, które jakiś psotnik uwięził w środku. Miałki i piski kocicy roznosiły się po całym korytarzu, a Filch zapewne już dreptał na ratunek.
- Dzięki za pomoc Blaise – powiedziałem gdy chłopak pomocnie otworzył drzwi do mojego pokoju. - I przepraszam za te krzyki – cóż jeśli już być zakałą rodu Malfoy'ów to na całej linii. - Jesteś wspaniałym przyjacielem, jestem twoim dłużnikiem.
- Nie ma długów wśród przyjaciół, ty zrobiłbyś dla mnie to samo. Miłej zabawy z tym Gryfiakiem jak się obudzi, ja też idę zająć się moim kotkiem...
Zatrzasnął drzwi cały w skowronkach, jeszcze chwile słyszałem jego kroki na korytarzu. W swoich czterech kątach czułem się bezpiecznie i swobodnie. Ściągnąłem pelerynę i ułożyłem wciąż nieprzytomnego Harry’ego na łóżku, zaklęciem rozpaliłem ogień w kominku by choć trochę ogrzać kamienne ściany. Leżąc obok mojego ukochanego z uśmiechem wpatrywałem się w jego spokojne oblicze. Uświadomiłem sobie, że ten Gryfon rzucił na mnie zaklęcie, zaklęcie stare jak świat i silne jak stado rozjuszonych słoni, to zaklęcie to miłość, a co ważniejsze miłość odwzajemniona.
Cały twój... Draco...
Zasnąłem tak wciąż widząc obok twarz Harry’ego mimo zamkniętych oczu. Nie śniło mi się nic konkretnego i w sumie nie mam pojęcia ile spałem, ale pobudka była wspaniała...
Przez objęcia Morfeusza coraz wyraźniej przebijała się delikatna pieszczota chłodnych ust i ciepłego języka, do moich uszu coraz wyraźniej docierał zadowolony pomruk, uchyliłem powiek by upewnić się, że to co czuje jest prawdą. Patrzyły na mnie zielone oczy pełne figlarnych błysków, a uśmiech Harry’ego w tej chwili skutecznie przyćmiłby zaklęcie „Lumos”.
- W końcu się obudziłeś – wymruczał całując moje ucho.
- Harry – uśmiechnąłem się odgarniając dłonią kilka kosmyków zasłaniających na jego oczy. –cieszę się, że już wszystko jest w porządku.
- Dziękuje – wyszeptał po czym połączył nasze usta w namiętnym pocałunku.
Ze zdziwieniem zauważyłem, że Harry zaczyna nie tylko inicjować pieszczoty, ale też dominować nade mną, jego język gwałtownie wtargnął do moich ust i zaczął z zaciekawieniem badać kształt zębów. Rozpocząłem walkę o panowanie próbując wypchnąć jego język i wtargnąć w jego usta. Udało się, lecz gdy już miałem się cieszyć zwycięstwem poczułem zimną dłoń na klatce piersiowej. Najwyraźniej mój ukochany wykorzystał moment mojej nieuwagi i rozpiął mi koszule. Nie poznawałem go, był taki inny, bardziej szalony, bardziej stanowczy i najwyraźniej do czegoś dążył, ale to przecież był mój Harry. Może to z tęsknoty i przez tą izolacje... Nie dał mi jednak głębiej zastanowić się nad tą zmianą, jego dłonie sunące po klatce piersiowej i brzuchu stanowczo uniemożliwiały koncentracje. Harry usiadł na mnie trochę poniżej moich bioder, kolanami zablokował moje ręce i zanim się zorientowałem przyssał się do mojego sutka jak małe dziecko do piersi matki. Z zaskoczenia aż jęknąłem, jakaś część mnie zaprotestowała krzycząc, że to ja powinienem wyrywać takie dźwięki z gardła Harry’ego, ale została zduszona przez obezwładniającą przyjemność spowodowaną przez delikatnie zaciskające się ząbki. Usta oderwały się od sutka i przeniosły na mostek, mokry język znaczył ślad jakim podążały, coraz niżej i niżej. Jego niesforne włosy łaskotały mnie delikatnie w podbrzusze gdy on zaczął rozpinać mi spodnie zębami, warknął, gdy guzik nie dał się rozpiąć i pomógł sobie dłonią, która następnie wpełzła na wybrzuszenie w moich bokserkach...
- Dość tego dobrego – najwyraźniej w końcu obudził się mój instynkt Malfoy’a, gdyż spiąłem wszystkie mięśnie i przewróciłem się przygważdżając z kolei Harry’ego do łóżka.
Mój kochanek wcale się nie wyrywał, zielone oczka patrzyły tak samo psotnie, jak przedtem. Gryfon wysunął język i kusząco oblizał wargi po czym wygiął biodra w łuk tak by otrzeć się o moje przyrodzenie.
- Weź mnie Draco. Tu i teraz. Chce cię poczuć w sobie –jęknął ponownie ocierając się tak prowokująco.
Zmieszałem się słysząc jego słowa, podniecenie spowodowane pieszczotami nie przyćmiło mojej troski o ukochanego. Wciąż uważałem, że jest jeszcze za wcześnie na to, przecież mój ojciec tak go skrzywdził...
- Jestem na to gotów – szepnął i uniósł głowę tak by na chwilę złączyć nasze usta w namiętnym pocałunku. – Proszę, chce tego. Ty nie chcesz?
- Nawet nie wiesz jak bardzo tego pragnę – westchnąłem patrząc na moje dłonie które właściwie bez udziału mojej woli gładziły jego boki.
Spojrzałem wprost w te zielone oczy upewniając się, że mówi prawdę, że tego chce. Tym razem to ja zainicjowałem pocałunek, dłuższy, stanowczy, a jednak tak namiętny, że aż poczułem dreszcz podniecenia przechodzący przez ciało Harry’ego. Gryfon objął mnie ramionami za szyje przyciągając bardziej do siebie i ponownie się o mnie ocierając.
- Jestem twój... Cały twój... Draco...
Tym razem to ja zadrżałem słysząc swoje imię wypowiedziane głosem tak przesyconym podnieceniem. Wiedziałem, że Harry już się nie wycofa, było widać to w jego oczach, ja również nie zamierzałem zawieść jego oczekiwań. Chciałem by ten nasz pierwszy raz był na tyle wspaniały by przyćmić okrutne wspomnienia.
Zacząłem składać na jego ustach i twarzy pocałunki delikatne jak muśnięcie motyla, jednocześnie moje dłonie stopniowo rozpinały kolejne guziki jego koszuli gładząc ciepłą skórę pod nią. Z ust Harry’ego wydobywały się cichutkie westchnienia zadowolenia, przynajmniej do czasu gdy nie doszedłem do ucha, doskonale wiedziałem, że za nim czai się wrażliwe na pieszczoty miejsce. Pocałowałem delikatnie płatek, by nagle wysunąć język i polizać zagłębienie tuż pod uchem, Harry jęknął, a ja zachwycony tym dźwiękiem powtórzyłem ten zabieg. Następnie wziąłem całe ucho do ust liżąc je i wywołując tym razem śmiech Harry’ego.
- Łaaa robisz to zupełnie jak Kieł!
- Porównujesz mnie do psa? – przekrzywiłem głowę patrząc na niego pytająco.
- A co? Zabronisz? – wyszczerzył się radośnie.
- Należy ci się za to kara!
Znów dobrałem się do jego już zaczerwienionego i oślinionego ucha liżąc je tak jak przedtem. Śmiech szybko przerodził się w kolejne jęki rozkoszy, gdy znów zacząłem drażnić językiem to wrażliwe miejsce. Żałowałem, że nie mogę dobrać się do jego drugiego ucha, ale to wciąż było zaczerwienione i opuchnięte. Zamiast tego ponownie pocałowałem go namiętnie łaskocząc językiem jego podniebienie, jedną dłoń przeniosłem na jego kark ni to drapiąc ni łaskocząc go pieszczotliwie jak kota. Harry zgodnie z moimi oczekiwaniami zmrużył oczy:
- Jak przyjemnie – wymruczał.
Uśmiechnąłem się całując jego jabłko Adama i zjeżdżając ustami powoli niżej na już odsłoniętą klatkę piersiową. Tak jak on przedtem do moich, tak ja teraz dobrałem się do jego spodni, rozpinając powoli pasek i guziki. Z kolei moje usta dotarły do lewego sutka, zacząłem go lizać szybko, wolną dłonią w podobny sposób drażniąc drugiego. Jęki Harry’ego stawały się coraz głośniejsze i mniej kontrolowane, co tylko potęgowało zapał z jakim go pieściłem.
W końcu gdy znudziły mi się sutki moje zainteresowanie przeszło jeszcze niżej na wypukłość, którą odsłonił rozpięty rozporek. Polizałem jego członek przez materiał slipek, a on jęknął szarpiąc biodrami do góry.
"...chce poczuć ciebie... całego... w sobie!"
- Draco proszę... ściągnij je! – wyjęczał.
Domyśliłem się, że miał na myśli spodnie i bokserki. Powoli zsunąłem jedno i drugie z jego bioder i z małą jego pomocą ściągnąłem je całkiem. Harry został tylko w białej rozpiętej koszuli, która malowniczo pomięta częściowo zasłaniała jego brzuch, jakby udrapowana przez jakiegoś wizjonerskiego fotografa. Odsunąłem się trochę by móc w całości podziwiać moje dzieło.
Gryfon leżał spokojnie świadomy mojego zafascynowanego wzroku patrzył wprost na mnie spod na wpół przymkniętych powiek. Czarne rzęsy częściowo zasłaniające oczy sprawiały, że zieleń tęczówek stawała się jeszcze głębsza i bardziej tajemnicza. Niesforne półdługie włosy częściowo rozsypały się po poduszce tworząc swoista, czarną aureolę wokół głowy mojego kochanka, reszta jak zwykle zasłaniała czoło i tą przeklętą bliznę. Usta Harry’ego były czerwieńsze niż kiedykolwiek, a słodki ni to niewinny ni prowokujący uśmiech, tylko bardziej kusił by je zmiażdżyć w pocałunku. Głowę miał lekko przekrzywioną na bok, tak, że mogłem widzieć świeżą malinkę na jego szyi tuż pod uchem. To zadziwiające jaką satysfakcje daje taki drobny ślad na ciele ukochanej osoby, zupełnie jakbym go opieczętował, by wszyscy wiedzieli, że jest mój. Gryfiak wciąż był przeraźliwie chudy, można mu było policzyć wszystkie żebra przez skórę, szczególnie teraz kiedy prężył się jak kot pod moim spojrzeniem. Dieta czekoladowa najwyraźniej mu nie pomagała. Wiele kobiet zazdrościłoby mu tego płaskiego brzucha i nienagannie szczupłej, a wręcz chudej sylwetki. Podejrzewam, że nie była to wina niedożywienia, a przynajmniej nie tylko, on po prostu miał taką figurę zapisaną w genach. Nie przeszkadzało mi to bynajmniej, nawet blizny, znaczące tu i ówdzie skórę mojego kochanka, w moich oczach były piękne. On cały był piękny, jedyny, niepowtarzalny, zdolny zawładnąć moim sercem, mój Harry.
Gryfon jęknął i wygiął biodra w moją stronę najwyraźniej zniecierpliwiony. Nie dziwiłem się mu, mi też dokuczało napięcie i najchętniej zaspokoiłbym je tu i teraz, ale ja się tu nie liczyłem. Dla mnie najważniejsze było, by Harry czuł się tak wspaniale, jak to tylko możliwe.
Pochyliłem się nad jego sztywnym pulsującym członkiem i zlizałem pierwszą krople nasienia, jaka już pojawiła się na czubku. Jego jęk i szarpnięcie bioder wyrwały z moich ust pomruk kociego zadowolenia. Powoli zsunąłem prawą dłoń między jego pośladki patrząc uważnie w oczy Harry’ego, upewniając się, że wciąż tego chce. Palcem wskazującym zacząłem zataczać koła wokół jego wejścia.
- Chce tego – powiedział cicho.
Na to potwierdzenie czekałem, ale mimo to nie oderwałem wzroku od twarzy Harry’ego powoli wsuwając pierwszy palec do środka. Tak jak się spodziewałem, w jego oczach znów pojawiło się przerażenie, a twarz wykrzywił grymas bólu, poczułem jak spina wszystkie mięśnie, chcąc wyrzucić intruza ze środka. Już miałem wyciągnąć palec powrotem i zakończyć to, gdy zacisk mięśni zelżał, najwyraźniej Harry całą siłą woli opanował strach, widziałem w jego twarzy ile go to kosztuje.
- Chce tego – powtórzył już głośniej.
Już otwierałem usta by coś powiedzieć, ale widząc zaciętość w jego twarzy, zrezygnowałem. I z jeszcze silniejszym postanowieniem sprawienia mu jak największej przyjemności wsunąłem sobie do ust jego penisa i zacząłem ssać główkę. Harry szybko odpłynął w przyjemność, jaką dawała mu ta pieszczota i najwyraźniej nie czuł dyskomfortu związanego z palcem wewnątrz, postanowiłem wiec dołożyć drugiego. Wszedł gładko, a jedyną reakcją mojego kochanka było mocniejsze zaciśniecie mięśni wokół nich, które też zaraz rozluźnił gdy zaczęłam miarowo poruszać głową w górę i w dół pieszcząc jego członka ustami. Palcami zacząłem rozszerzać jego wejście dokładając jeszcze trzeciego, najwyraźniej zaczęło mu to sprawiać przyjemność bo nawet, gdy na chwilę zaprzestawałem pieszczot jego penisa on wciąż wił się pode mną z rozkoszy.
- Draco chce poczuć ciebie... całego... w sobie! – wyjęczał. – Teraz!
Czy mogłem mu odmówić, gdy tak prosił? Zwłaszcza, że ja sam już ledwo nad sobą panowałem, a napięta męskość pulsowała bólem w ciasnych spodniach. Zsunąłem je wraz z bokserkami uwalniając mojego gotowego do akcji członka. Harry na jego widok tylko jęknął i znów szarpnął biodrami w moją stronę. Naprawdę powstrzymywanie się dłużej było ponad moje siły. Usadowiłem się między jego nogami podnosząc jego biodra do góry i spojrzałem mu w oczy by po raz ostatni upewnić się, że tego chce. Zielone tęczówki przesłonięte podnieceniem nabierały jeszcze większej głębi, do tego dochodziły te słodkie czerwone wargi, przygryzione by powstrzymać krzyk, choć jęku i tak nie były w stanie zahamować. Wiedziałem, że przerywając w tej chwili nie tylko zawiódłbym Harry’ego, ale wręcz bym go skrzywdził fizycznie. Nie miałem z resztą zamiaru przerywać, chciałem tego tak samo mocno jak mój kochanek.
Dłonią ustawiłem mojego penisa na wprost wejścia, jedno silne pchnięcie i byłem w środku. Mimo, że rozciągałem go palcami wciąż był potwornie ciasny wewnątrz i taki... rozpalony. To były zupełnie nowe doznania dla mnie, nie pamiętam bym kiedykolwiek czuł taką przyjemność, byłem zupełnie oszołomiony, instynkt kompletnie opanował mój umysł, chciałem szybko i mocno wciskać się w ten ciepły raj, jak najgłębiej, jak najmocniej... Gdyby nie krzyk Harry’ego najprawdopodobniej bym to zrobił. Jednak ból mojego ukochanego zupełnie ostudził instynkty, a przynajmniej pomógł nad nimi zapanować. Otworzyłem zamknięte z przyjemności oczy i zobaczyłem twarz Harry’ego wykrzywioną bólem, zupełnie jak wtedy, w lochach mojego ojca... Mogłem się tego spodziewać, nieważne jak długo bym go rozciągał, nieważne jak bardzo byłby przygotowany psychicznie, pierwszy raz musiał go boleć i musiał obudzić bolesne wspomnienia.
Starając się nie ruszać biodrami (co wymagano niemałej siły woli) zacząłem go uspokajać całując delikatnie zaciśnięte powieki i usta. Gdy trochę się rozluźnił zacząłem jedną dłonią pieścić jego sutki, a drugą członka, który pod wpływem bólu lekko zwiotczał. Dla mnie liczyła się przede wszystkim jego przyjemność, a że przy okazji ja też doznawałem rozkoszy to nie miało takiego znaczenia.
Ból w jękach mojego kochanka stopniowo zastępowała rozkosz. W momencie gdy szarpnął biodrami samemu się mocniej na mnie nabijając zrozumiałem, że mogę kontynuować. Wbrew instynktom zacząłem powoli i delikatnie wsuwać się w niego i wysuwać, musiałem przy tym przygryźć mocno wargę by nie jęczeć z rozkoszy tak samo jak Harry. Z moich ust i tak wyrywały się głębsze westchnienia, gdy wsuwałem się w tą ciasnotę. Przez cały czas nie przerywałem pieszczot jego członka by dać mu chociaż namiastkę tej przyjemności jaką on mi dawał. Wił się pode mną z przyjemności zupełnie nie kontrolując swoich ruchów ani głosu, wydawało mi się, że jednocześnie chce się mocniej na mnie nabijać i ocierać szybciej o moją rękę. Jego chaotyczne ruchu z boku musiały wyglądać komicznie, ale dla mnie był tak samo piękny jak zawsze.
- Mocniej Draco! – jęknął ponownie wychodząc biodrami naprzeciw mojego penisa, tak by wszedł głębiej i szybciej.
Złe Przeczucia
Spełniłem jego życzenie, gdyż sam ledwo się kontrolowałem by nie wpychać się głębiej i szybciej.
W pewnym momencie pchnąłem mocniej, Harry wygiął się w łuk, a z jego ust wyrwał się krzyk głośniejszy niż dotychczas, nie byłem jednak pewien czy to z rozkoszy czy z bólu. Niepewny przestałem się w nim poruszać gotowy się wysunąć gdy tylko zobaczę grymas bólu na jego twarzy.
- Jeszcze raz! – jęknął biodrami próbując wsunąć mojego członka głębiej.
Czyżbym trafił w prostatę? Zaintrygowany tym nowym odkryciem spróbowałem powtórzyć tą czynność. Wstyd się przyznać, ale nie od razu trafiłem ponownie w ten punkt. Dopiero za trzecim razem znów wyrwałem ten krzyk z gardła mojego ukochanego, jego głos podniecał mnie nawet bardziej niż przyjemność płynąca z seksu.
- Draco ja zaraz...
Nie zdołał dokończyć, pchnąłem kolejny raz trafiając w ten czuły punkt. Poczułem jak jego członek, którego wciąż trzymałem w dłoni napina się jeszcze mocniej, po czym moją rękę zalewa coś mokrego, słyszałem jego krzyk wypełniony rozkoszą, ale wszystkie te bodźcie docierały do mnie stłumione. Wszystkie poza jednym, wokół mojego członka zrobiło się jeszcze ciaśniej, gdy Harry dochodząc zacisnął wszystkie mięśnie, zostałem dosłownie zakleszczony w środku. Fala przyjemności zalała całe moje ciało i zamroczyła mój umysł, gdzieś podświadomie odnotowałem, że krzyczę tak samo jak Harry wraz z upływającym przez mój członek napięciem.
Nie wiem jak długo leżeliśmy obok siebie wycieńczeni nie zdolni do wykonania najmniejszego ruchu w myślach ponownie przeżywając tą ekstazę. Wiem tylko, że przez cały ten czas patrzyłem na twarz Harry’ego na której zastygł iście anielski wyraz przyjemności. Zamknięte oczy, półotwarte usta niedomknięte po krzyku i lekki uśmiech jak na obrazie „Mona Lisa”. W tamtej chwili czułem się naprawdę jakbym był w raju.
Gdy tylko odzyskałem trochę siły przyciągnąłem Harry’ego bliżej do siebie i pocałowałem go delikatnie i czule, odsunąłem wargi tylko na kilka milimetrów i wyszeptałem:
- Kocham cię – a moje wargi podczas mówienia muskały jego.
- Ja ciebie też – odparł cicho Harry i mocniej się we mnie wtulił.
Po kilku minutach jego oddech stał się głębszy spokojniejszy, a mięśnie się rozluźniły. Ja mimo zmęczenia jeszcze długo nie mogłem zasnąć rozkoszując się jego bliskością, ciepłem i tym cichym oddechem...
- Draco! DRACO! – z słodkich marzeń sennych wyrwał mnie czyjś krzyk i monotonne walenie w drzwi.
- Co za debil...! – wymamrotałem próbując się wygrzebać z pościeli.
Wtedy poczułem jak ciepłe ciało wtula się we mnie bardziej z głuchym pomrukiem niezadowolenia:
- Nie idź!
Uśmiechnąłem się szeroko przypominając sobie zdarzenia z wczorajszego wieczora, poranek momentalnie stał się lepszy, chociaż walenie do drzwi nie ustawało. Podniosłem głowę Harry’ego za brodę, chcąc widzieć coś poza czarną czupryną, i patrząc mu prosto w zaspane oczka pocałowałem go namiętnie w usta starając się w pocałunku oddać to wszystko co do niego czuje.
- Dzień dobry kochany, jak się spało? – zapytałem z uśmiechem.
- Dobrze, tylko te krzyki mnie obudziły – jego głos wciąż był słodko mruczący z rozespania.
- To ty tu śpij, a ja pójdę zabić tego kto przeszkodził nam we śnie – zażartowałem.
- Mhm tylko szybko, żeby już nie krzyczał – wymruczał wtulając się w poduszkę i ciaśniej opatulając kołdrą tym samym zdejmując ją ze mnie.
Wyswobodzony z objęć Harry’ego i pościeli, wciąż radosny jak skowronek, powędrowałem do drzwi. W połowie drogi zatrzymał mnie mruczący głos:
- A może byś tak ubrał chociaż bokserki?
Gdy się obróciłem zauważyłem, że Harry, już trochę bardziej przytomny, siedzi na łóżku z psotnym uśmiechem i moimi majtkami w rękach.
- Oddaj to ty mały pasożycie – rzuciłem się spowrotem na łóżku próbując odebrać moją własność.
Harry nie zamierzał współpracować, schował bokserki za plecami poza moim zasięgiem. Chwile się z nim szamotałem, aż w końcu zacząłem go łaskotać po bokach. Gdy wił się po łóżku wyrwałem moją własność i machając ją niczym wojennym trofeum odtańczyłem nagi taniec zwycięstwa na środku pokoju. Moją euforie przerwał kolejny krzyk:
- Draco słyszę, że tam jesteś! Otwieraj, to ważne!
- Pali się czy co?! – warknąłem zakładając bokserki.
Gdy otworzyłem drzwi moim oczom ukazał się Brad, dzieciak miał rozwichrzone włosy, niekompletne ubranie i wyglądał na przerażonego.
- No w końcu! Snape cię wzywa! Znaleźli coś w lochach! Szybko, zaprowadzę cię! – chciał mnie pociągnąć za rękę, ale zmroziłem go iście lodowatym spojrzeniem.
- Może pozwolisz, że najpierw się ubiorę?! – warknąłem wściekły już nie tylko na niego, ale na cały świat.
A zapowiadał się taki piękny poranek, mogłem go spędzić spokojnie w objęciach mojego kochanka, może nawet powtórzylibyśmy wczorajszy wieczór. Potem Zgredek przyniósłby nam jakieś śniadanie, uśpił bym Harry’ego, a sam zajął się myśleniem o tym, co dalej z nim. Każdemu takie plany się udają tylko nie mi! Gdybym nie był tym pieprzonym Prefektem Naczelnym nikt by mnie nie wyciągał z lóżka o tak wczesnej porze i w takiej sytuacji... Dobra teraz to już opowiadam herezje, bo gdyby nie odznaka nie miałbym tyle przywilei i pewnie nie zakochałbym się w Harry’m. Musiałem poświęcić mniejsze szczęście spędzenia z nim kilku cudownych chwil o poranku, by spędzić z nim całe życie. Z westchnieniem zapiąłem ostatni guzik koszuli i zawiązałem krawat. Brad cały czas czekał za zamkniętymi drzwiami, niewiele osób mogło przekraczać progi mojego pokoju, a już niemalże nikt, gdy w środku był mój kochanek.
Podszedłem do łóżka i nachyliłem się nad Harry’m:
- Musze iść kochany. Nie wiem kiedy wrócę zdrzemnij się jeszcze, albo zamów sobie śniadanie później pomyślimy co dalej – odgarnąłem mu włosy z czoła i pocałowałem go namiętnie.
Gdy już miałem oderwać usta on objął mnie ramionami i mocno przycisnął do siebie całując łapczywie, zaciskał uścisk coraz mocniej, jakby nigdy nie zamierzał mnie puścić.
- Uspokój się już – odsunąłem delikatnie ale stanowczo jego ramiona. – Zachowujesz się jakbyśmy mieli rozstać się na lata, a nie tylko na kilka godzin.
- To już nie mogę cię pocałować? – naburmuszył się Harry.
- Oj możesz, możesz, ale ja już muszę iść kochany – jeszcze raz go pocałowałem, ale tak szybko by nie zdążył mnie złapać i wstałem kierując się do drzwi.
- Draco?
Odwróciłem się zdziwiony słysząc strach w głosie Harry’ego. Mój ukochany usiadł na skraju łóżka otulony w kołdrę i patrzył na mnie wzrokiem wystraszonego szczeniaka.
- Draco nie idź! Mam złe przeczucia...
- Nic mi nie będzie Harry, a naprawdę muszę już iść – odparłem słysząc jak Brad znów zaczyna dobijać się do drzwi. – Prześpij się jeszcze to strach ci minie – uśmiechnąłem się do niego pokrzepiająco.
Sądziłem, że jego lęk bierze się z jego ostatnich przeżyć, i tego że tak długo musiał być z dala ode mnie. Rozumiałem, że mnie potrzebuje, ale obowiązki wzywały. Posłałem więc mu jeszcze całusa w powietrzu i mrugnąłem okiem bezskutecznie próbując wywołać uśmiech na twarzy. Ponaglany głosem Brada wyszedłem mając nadzieje jak najszybciej wrócić do mojego kochanka. W końcu czego mógł chcieć ode mnie Snape? Nic złego nie mogło mi się stać w murach tej szkoły.
Powrót do domu
- Właściwie co oni tam znaleźli? – zapytałem wędrując przez lochy.
- Nie wiem, nie powiedzieli. Miałem cię tylko przyprowadzić.
- Czemu ty, a nie Blaise?
- On śpi. Trudno go obudzić.
Zmarszczyłem nos zdziwiony, pamiętałem, że Zabini miał bardzo lekki sen, byle szmer w dormitorium go budził. Czyżby wieczory z Bradem aż tak go męczyły?
W miarę zagłębiania się w labirynt podziemnych korytarzy, do których od wieków nie zaglądał nikt o zdrowym umyśle, budziłem się. Resztki snu i rozkojarzenia związanego z bliskością Harry’ego mijały, a mi coraz bardziej nie podobała się ta sprawa.
- Czy ty na pewno wiesz gdzie idziesz? Do tej części lochów nikt się nie zapuszcza.
- W-wiem – zająknął się chłopak rozglądając się wokół lękliwie jakby zza następnego rogu miał wyskoczyć bazyliszek. – To już niedaleko.
- Ty coś kombinujesz – zatrzymałem się patrząc nieufnie na dzieciaka.
- N-nie, już prawie j-j-esteśmy! – chłopak najwyraźniej chciał znów mnie pociągnąć za rękę ale się zawahał.
- Dobra, ale jeśli to jakiś głupi kawał to pamiętaj, że nie wygrzebiesz się ze szlabanów do końca szkoły!
Wyciągnąłem różdżkę starając się zachować czujność. Jeśli czyhali tu jacyś dowcipnisie nie zamierzałem dać się złapać w ich pułapkę. Puściłem Brada przodem idąc zaledwie kilka kroków za nim. Przecisnęliśmy się jakimś ciasnym tunelem do trochę szerszego korytarza, gdy chłopak się zatrzymał niepewnie rozglądając wokół.
- Co jest zgubiłeś się? –warknąłem zirytowany całą tą sytuacją.
- Expelliarmus! – rozległ się czyjś głos, a moja różdżka pod wpływem zaklęcia została mi wyrwana z ręki.
Tego zupełnie się nie spodziewałem. Zaskoczony odwróciłem się i ujrzałem dwie zamaskowane postacie w czarnych szatach – śmierciożerców. Przerażony zrobiłem krok w tył i nadziałem się na czyjąś różdżkę.
- Nie ruszaj się Malfoy – warknął Brad już bez śladu lęku w głosie.
- Ty gnido! – warknąłem. – Plugawy zdrajca!
- To nie moim kochankiem jest najgorszy wróg Czarnego Pana – odparł chłopak, a w jego głosie wyraźnie wyczułem drwinę.
Na te słowa wyższy śmierciożerca ten, który odebrał mi różdżkę zaśmiał się rubasznie:
- Wygadany jesteś, mały.
- Wykonałem zadanie, przyprowadziłem wam Malfoy’a, czy teraz będę mógł wstąpić w szeregi śmierciożerców?
- Ah tak... Rzeczywiście Lord wspominał coś o nagrodzie dla ciebie. Marcus byłbyś łaskaw? – zwrócił się do milczącego towarzysza.
- Podejdź tu, a wypale ci znak naszego Pana – Marcus miał głęboki hipnotyzujący głos.
Różdżka wbijająca mi się w plecy zniknęła, Brad mnie wyminął kierując się w stronę niższego śmierciożercy, w połowie drogi odwrócił się w moją stronę z tryumfującym uśmiechem.
- Avada Kedavra!
Mogłem obserwować jak wyraz triumfu zastępuje zaskoczenie, zielony promień trafił chłopaka w plecy. Jak na zwolnionym tempie widziałem jak upada zaledwie metr ode mnie, towarzyszył temu zadowolony śmiech Marcusa.
- Naiwny dzieciak myślał, że jest wart by służyć Czarnemu Panu. Był tylko narzędziem, dzięki któremu zdobyliśmy ciebie Malfoy – odezwał się ten pierwszy. – Przyjrzyj mu się uważnie smarkaczu bo już niedługo będziesz żałował, że nie zginąłeś tak szybko i bezboleśnie. Co do ciebie Lord ma inne plany.
Przed moimi oczami stanęła wizja sal tortur w podziemiach Malfoy’s Manor, strach niczym lodowata jaszczurka wpełzł po moim karku i zacisnął żelazna obręcz paniki na moim umyśle. Nie zastanawiając się nad tym co robię rzuciłem się do ucieczki. Przez chwile myślałem, że mam szanse uciec. Być może śmierciożercy byli zaskoczeni moim nagłym zrywem, gdyż zdołałem dobiec prawie do zakrętu, za którym byłbym poza zasięgiem czarów...
- Drętwota!
Poczułem jakby uderzenie w plecy. Zaklęcie rozchodząc się promieniście od źródła zaczęło paraliżować moje ciało.
- Wybacz mi Harry – zdołałem szepnąć upadając.
Zanim opanowała mnie kompletna ciemność przypomniałem sobie zmartwiony wzrok mojego ukochanego kiedy wychodziłem. Najwyraźniej jego złe przeczucia się spełniły.
Nikt nie lubi gwałtownych pobudek, wyrwanie z krainy sennych marzeń, albo przynajmniej stanu nieświadomości to okropne przeżycie. Miałem wiele nieprzyjemnych przebudzeń w życiu, ale to było najgorsze:
- Enervate.
Właściwie nie usłyszałem zaklęcia, ale poznałem efekty. Normalnie po gwałtownym przebudzeniu człowiek jeszcze kilka chwil jest nieprzytomny, nieświadomy, nie pamięta jaki jest dzień, czy co robił przed snem. To zaklęcie pozbawia tych kilku sekund, momentalnie przywraca pełna przytomność umysłu, a wraz z nią wszystkie wspomnienia. Nie wiedziałem ile byłem nieprzytomny, nie wiedziałem jaki dzień tygodnia za to niczym głaz toczący się po stromym zboczu uderzyła we mnie jedna myśl – „Jestem w łapach Voldemorta”. Otwarcie oczu też nie należało do przyjemnych skutków zaklęcia, szczególnie gdy nad głową widziało się kamienny sufit. Zapewne wiele komnat miało taki, ale ja właśnie po nim rozpoznałem gdzie jestem, w lochach Malfoy’s Manor.
- Witaj w domu, synu – drwiący głos mojego ojca tylko dopełnił koszmarnego przebudzenia.
Drgnąłem chyba ze strachu zwijając się w kłębek na kamiennej posadzce. To był odruch jeszcze z dzieciństwa, tego tonu mój ojciec używał gdy zamierzał mnie za coś boleśnie ukarać.
- Tak smarkaczu, wij się w pyle przed Czarnym Lordem, gdyż teraz twoje życie należy do niego.
Słysząc te słowa otworzyłem oczy, które niemal natychmiast napotkały spojrzenie czerwonych wężowych ślepi. Strach tak mnie sparaliżował, że nie mogłem nawet mrugnąć, a co dopiero oderwać wzroku. Kątem oka mogłem dostrzec jak cienkie, blade usta wyginają się w straszliwym uśmiechu, a prawa dłoń uzbrojona w różdżkę unosi się do góry.
- Crucio...
Godność Więźnia
Wrzasnąłem przeraźliwie, gdy uderzyło we mnie zaklęcie. Ból momentalnie ogarnął całe moje ciało niczym rozpalone do czerwoności szpilki wbijające się w każdy nerw. Nigdy wcześniej nie czułem takiego bólu! Nie wiem, czy zaklęcie Czarnego Pana było silniejsze, czy po prostu wspomnienia klątw, jakimi obrzucał mnie ojciec zbladły. Mogłem się tylko wić w bólu wrzeszcząc na całe gardło i modląc się o utratę przytomności. Nic takiego niestety nie nastąpiło, ale zaklęcie, jak każde inne, musiało się kiedyś skończyć. Różdżka przestała we mnie celować, a ja skuliłem się jeszcze ciaśniej niż przedtem na posadzce kwiląc cicho jak małe dziecko. Miałem już dość, a wiedziałem, że to dopiero początek.
Moment przerwy w torturach pozwolił mi odpłynąć myślami do Harry’ego, co choć na moment ukoiło ból. Martwiłem się o niego, jeszcze wczoraj obiecałem, że zabiorę go z Hogwartu z dala od tych wszystkich ludzi chcących go wykorzystać do walki z szaleńcem. A dziś... został tam sam, znów na łasce Dumbledore’a i „przyjaciół” z Gryffindoru. Musiał być, przerażony gdy nie wróciłem... Pewnie już znaleźli ciało Brada i ślady śmierciożerców, a Harry jest teraz chroniony, przez oddanych Gryfonów, lepiej niż Gringrott. Może to i dobrze, jeszcze coś głupiego by mu przyszło do głowy, a tak przynajmniej nie musze się o niego martwić. Jest bezpieczny dopóki nie każą mu walczyć z Voldemortem, a tego zapewne nie dożyje...
Z rozmyślań wyrwał mnie kopniak w brzuch okutym metalem butem. Zakrztusiłem się i ledwo powstrzymałem odruch wymiotny. Spojrzałem gniewnie na tego, kto to zrobił, musiała to być mina godna Malfoy’a, gdyż Petter Pettigrew cofnął się o kok wyraźnie spanikowany. Niestety nie mogłem nic więcej zrobić, a z chęcią wydłubałbym mu te szczurze oczka. Mój ojciec może i płaszczył się przed Lordem, ale przynajmniej czasem coś znaczył, a ten szczur był szmatą pod nogami każdego śmierciożercy, powiedziałbym nawet, że wielu więźniów miało więcej godności niż on.
- Plugawy sprzedawczyk – syknąłem, lecz gardło miałem tak zdarte, że nikt nie mógł tego usłyszeć.
W tym momencie postanowiłem jedno. Jeśli już mam umrzeć, to umrę z godnością, w końcu należę do szlachetnego rodu Malfoy’ów. Może nie wszyscy jego przedstawiciele są godni, by mienić się „szlachetnymi”, lecz ja nie zamierzam przynieść wstydu temu prastaremu rodowi czystej krwi czarodziejów. Nie dam oprawcom tej satysfakcji, nie będę już krzyczał, a już na pewno nie będę błagał o litość... no przynajmniej spróbuje.
Pettigrew wyciągnął różdżkę i wycelował we mnie, skuliłem się i zacisnąłem zęby w oczekiwaniu na ból. Poczułem tylko mocne szarpnięcie i już wisiałem w powietrzu, przyczepiony niewidzialnymi sznurami za nadgarstki do sufitu, stopami nie dotykałem ziemi. Zadrżałem wiedząc co się szykuje. Kątem oka już widziałem mojego ojca wybierającego najodpowiedniejszy bicz z bogatej kolekcji. Na moment poczułem się znów dzieckiem katowanym przez ojca, na moją twarz wypełzł grymas przerażenia, a w kącikach oczu zaszkliły się łzy. Szybko jednak się opanowałem, musiałem być twardy. Pokażę, że nie każdy Malfoy jest takim liżącym buty ścierwem jak mój ojciec.
Już przy pierwszym ciosie zobaczyłem mroczki przed oczami, gdy stalowe pazury na końcu bicza rozorały mi skórę. Mimo bólu zacisnąłem tylko mocniej zęby zdeterminowany, by nie wydać z siebie nawet dźwięku. Poczułem satysfakcję słysząc zdziwione warkniecie mojego ojca, niewielka to była nagroda, ale zawsze jakiś sukces, poczucie przewagi nad oprawcami. Następny cios mimo, że silniejszy, zniosłem równie dumnie milcząc.
- No, no, no, kto by się spodziewał – usłyszałem drwiący glos Voldemorta. – Szczenięciu odebrało głos. Mam nadzieje Lucjuszu, że uda ci się wydobyć z niego jeszcze jakiś dźwięk, zaczyna się robić nudno.
W głosie Czarnego Lorda dało się słyszeć wyraźną przyganę, a mój ojciec, jak posłuszny piesek, by zadowolić swojego pana zabrał się do pracy z jeszcze większą siłą. Ja jednak uparcie milczałem i wydawało mi się, że im dłużej milczę tym ciosy stają się słabsze. A jednocześnie mogłem dostrzec z jaką wściekłością mój ojciec zamienia moje plecy w krwawa miazgę, pode mną utworzyła się już kałuża krwi rosnąca z każdą chwilą. Mimo to czułem się zwycięzcą, miałem przewagę nad oprawcami, nie okazując bólu, grałem im na nosie, byłem naprawdę z siebie dumny.
Powoli jednak, wraz z wypływającą ze mnie krwią traciłem siły. Nie musiałem już tak mocno zaciskać zębów i tak nie byłbym w stanie krzyczeć, oczy zachodziły mi mgłą, odpływałem w błogi stan nieprzytomności.
- Dość! – ledwo usłyszałem czyjś cichy rozkaz i kilka kolejnych ostrych słów.
Poczułem jak ktoś przykłada mi zimne szkło do ust, odruchowo zacisnąłem zęby. Nic to nie dało, zostały podważone jakimś ostrym narzędziem. Gorzki płyn zalał moje usta, a gdy chciałem go wypluć, zatkano mi usta i nos. Musiałem przełknąć, człowiek nie potrafi się świadomie udusić, a szkoda, oszczędziłoby mi to wielu cierpień. Najwyraźniej eliksir miał jakieś właściwości lecznicze, poczułem, że krew przestaje mi spływać po plecach, ale rany wciąż bolały, teraz nawet mocniej. Częściowo tez odzyskałem przytomność umysłu, mogłem przyjrzeć się temu, kto stał przede mną.
Ku mojemu zaskoczeniu nie był to Snape, tylko jakaś śmierciożerczyni sądząc po soczyście czerwonych ustach wygiętych w uśmiechu zadowolenia. Resztę twarzy kobieta, na modłę wszystkich śmierciożerców, zasłoniła białą maską kontrastującą z kapturem czarnej długiej szaty. Patrzyła prosto na mnie, a gdy zobaczyłem jej oczy nie mogłem oderwać od nich wzroku, miała tak samo czerwone ślepia z pionowymi źrenicami jak Voldemort, tylko w tych było mniej szaleństwa, a więcej zimnego wyrachowania. Zadrżałem.
- No co kociaku, boisz się mnie – szepnęła niemalże czule.
Jej słowa tylko spotęgowały strach blokując mi gardło wielką gulą przerażenia. Kobieta pogłaskała mnie pieszczotliwie po policzku, dłoń miała zimną jak lód, białą jak śnieg i zakończoną szponiastymi, czarnymi paznokciami.
- To nie pora na zabawy! Kończmy to przedstawienie, bo robi się nudne – Voldemort był najwyraźniej rozwścieczony.
Brzmiało to jak wyrok na mnie. Kobieta wyciągnęła mały srebrny sztylecik, uśmiechając się psotnie jak mała dziewczynka, sięgnęła do mojej dłoni uwięzionej w niewidzialnych petach. Dotyk jej dłoni był jak chłodna pieszczota, lecz cięcie było szybkie i zdecydowane. A ja ledwo przypomniałem sobie o obietnicy milczenia. Zagryzłem wargi do krwi i szarpnąłem się w więzach. Śmierciożerczyni zachichotała pokazując mi mój własny najmniejszy palec lewej ręki trzymany delikatnie na wyciągniętej dłoni.
- Wyślemy to teraz twojemu ukochanemu wraz z zaproszeniem na przedstawienie. Jeśli cię kocha, zjawi się. A jeśli nie... będziemy mu wysyłać po kawałeczku ciebie, aż do skutku...
- NIE! – krzyknąłem. - Zostawcie go! Zamęczcie mnie, a jego zostawcie w spokoju!
- Oh, jakie to słodkie – zadrwiła kobieta. – Niestety, nic nie możesz zrobić, jesteś tylko środkiem prowadzącym do celu... do Potter’a.
Nie zdołałem nic odpowiedzieć, gdyż nagle więzy trzymające mnie w powietrzu puściły, a ja upadłem na posadzkę niczym worek kartofli. Zdołałem tylko na tyle pokierować upadkiem by nie wylądować na plecach.
- Zabrać go!
Nie byłem pewien, kto wydał rozkaz, wydawało mi się, że to ta dziwna kobieta. W każdym razie został wykonany natychmiast. Jakiś dwóch rosłych śmierciożerców (najprawdopodobniej Crabble i Goyle starsi) wzięło mnie pod ramiona i pociągnęło gdzieś. Chwile później rzucili mną jak workiem kartofli na stertę przegniłej słomy i zatrzasnęli metalowe kraty.
Nie mogłem zasnąć z powodu bólu, więc by chociaż trochę o nim zapomnieć odpłynąłem myślami. Byłem pewny, że chcieli dorwać tylko mnie i ukarać za zdradę, byłem głupi sądząc, że nie pomyślą o Harry’m. Doskonale wiedziałem co ten głupi Gryfon zrobi gdy dostanie mój palec, momentalnie przybiegnie mnie ratować, albo zginąć tu ze mną. Nie będzie miał nawet planu, będzie liczył tylko na to swoje szczęście, które tym razem zapewne go zawiedzie. Dlaczego nie przewidziałem, że wykorzystają mnie by go dorwać? Dlaczego?! Byłem taki naiwny sądząc, że może nam się udać uciec od tego wszystkiego. A teraz... umrę ja, a przeze mnie umrze mój Harry. Powinienem go był chronić, zostawić nawet tym nadopiekuńczym Gryfonom, albo wziąć i od razu porwać gdzieś daleko najlepiej do Australii, by nas nie znaleźli. Wcale nie jestem mądrzejszy od przeciętnego Gryfona, tak mnie zajęło własne szczęście, że nie pomyślałem o naszym bezpieczeństwie. Naiwnie sądziłem, że w Hogwarcie nic się nie stanie. Zasłużyłem na każdy cios, jaki zadał mi ojciec i każde zaklęcie jakim jeszcze oberwę, gdyż naraziłem mojego ukochanego na niebezpieczeństwo. Teraz pozostaje się tylko modlić, by był mądrzejszy niż myślałem... albo chociaż, by dobrze go pilnowano.
Poczułem nagły ucisk w brzuchu, zdołałem podnieść się i posunąć kawałek od słomianego legowiska gdy ogarnęły mnie mdłości. Rzygałem jak kot raz za razem wypluwając głównie żółć, gdyż dawno nic nie jadłem. Całym moim ciałem wstrząsały dreszcze i zrobiło mi się przerażająco zimno. Efekt uboczny Cruciatusa, tylko tego mi brakowało.
Smak Wiśni
Nie wiem ile dni leżałem w celi, nie nękany przez nikogo, może tylko dwa, a równie dobrze mógł to być okrągły tydzień. Nie sięgały tu ani promienie słońca, ani światło księżyca, nie mogłem więc obliczyć upływającego czasu. Co jakiś czas przynoszono mi posiłek, czerstwy chleb i trochę wody, ale rzadko i nieregularnie. Efekty uboczne Cruciatusa minęły, rany zaczęły się goić, przynajmniej te na plecach, bo z palca wciąż płynęła krew, a cała dłoń spuchła i zsiniała. Poza bólem fizycznym dokuczało mi serce ściśnięte niepokojem o Harry’ego. Czy to możliwe, że już po mnie przyszedł i go zabili? Gdyby tak się stało nic bym o tym nie wiedział i siedziałbym tu umierając ze zmartwienia, tak jak teraz. Z drugiej strony wciąż żyłem, więc byłem im do czegoś potrzebny. Mogą mnie pokroić na kawałki byleby Harry był bezpieczny. Trzymałem się kurczowo tej nadziei i wspominając wspólne chwile leżałem na wiązce słomy nie mając innego sposobu na zabicie czasu do... końca?
Zdołałem przywyknąć do tego, że co jakiś czas drzwi celi się otwierają i Pettigrew wrzuca mi tace z jedzeniem, dlatego gdy pewnego dnia (lub nocy) usłyszałem szczek zamka nawet nie otworzyłem oczu. Leżałem na brzuchu, by nie drażnić wciąż lekko opuchniętych pleców, tyłem do drzwi z zamkniętymi oczami i czekałem na trzask tacy uderzającej w posadzkę. Zamiast oczekiwanego dźwięku usłyszałem zaklęcie:
- Crucio!
Momentalnie zwinąłem się z bólu wydając zduszony jęk. Usta przywykły już do milczenia mimo bólu, dlatego nie wyrwał się z nich żaden inny dźwięk. Pod wpływem zaklęcia, co głębsze rany na plecach otworzyły się potęgując jeszcze torturę. Oczekiwałem długiego cierpienia, tymczasem czar został cofnięty stosunkowo szybko. Zdziwiony podniosłem się powoli z ziemi siadając na podłodze i wzrokiem szukając oprawcy. Gdy tylko ujrzałem znajome, czerwone usta, wykrzywione w psotnym uśmiechu moja i zimne czerwone tęczówki, rękę przeszył ból, jakby echo odciętego palca. To była ta sama kobieta, która podała mi eliksir i okaleczyła dłoń.
- Mam dla ciebie złe wieści. Twój kochanek jeszcze się nie pojawił – wbrew słowom jej głos brzmiał radośnie. – Musimy mu przypomnieć, że ty tu czekasz z wytęsknieniem.
Wydawało mi się, że zaraz podskoczy z radości, jak dziecko na widok lizaka, ale ona tylko wyciągnęła mały srebrny sztylet. Otworzyłem szeroko oczy i spiąłem wszystkie mięśnie szykując się do ucieczki, chociaż doskonale wiedziałem, że nie mam dokąd uciec. Nie zdążyłem nawet drgnąć, a już stopa obuta w wysokiego czarnego glana przycisnęła do ziemi moją okaleczoną dłoń. Ból był nawet silniejszy niż Cruciatus i tak nieoczekiwany, że mimowolnie krzyknąłem.
- No proszę jednak z twoimi strunami głosowymi wszystko w porządku, Lord się ucieszy, gdy znów będzie miał kaprys cię potorturować – Kobieta pochyliła się patrząc mi prosto w oczy. Mimo łez wyraźnie widziałem te czerwone tęczówki, dziś wypełnione ciekawością. – Myślisz, że Potter naprawdę cię kocha? Bo skoro jeszcze się nie pojawił...
Jej słowa wywołały bolesny skurcz w sercu, bo chociaż powiedziane lekkim tonem, niosły ze sobą bolesną prawdę. Mimo jej hipnotyzującego spojrzenia zacisnąłem oczy i odwróciłem głowę w bok. Miałem ochotę zwinąć się w kącie w kulkę i otulić się ramionami jak dziecko pragnące czułości, ale moja dłoń wciąż była uwięziona pod jej butem. Poczułem jak śmierciożerczyni klęka obok mnie. Zimna dłoń znów okazała się niespodziewanie delikatna, gdy kobieta złapała mnie za brodę i niemal czule przekręciła moją głowę tak, bym ponownie patrzył prosto na nią. Po raz kolejny wydawało mi się, że dotyka mnie sama śmierć, to była niemalże pieszczota, a jednak z jej palców emanowało coś niebezpiecznego, nieludzko groźnego. Przypominała mięsożerny kwiat, pozornie kruchy i delikatny, wabiący swoim zapachem i kształtem ofiary, które następnie więził w śmiercionośnym uścisku by wyssać z nich życie. Tym razem uśmiech kobiety był równie czuły jak dotyk, tylko oczy wciąż pozostały zimne.
- No już, nie martw się. Postaramy się, żeby przyszedł po ciebie, bo tego chcesz, prawda? Chcesz tu mieć swojego kochanka.
Treść jej słów nie dotarła do mnie od razu. Byłem kompletnie zahipnotyzowany jej spojrzeniem, tak, że nawet nie zauważyłem gdy się zbliżyła. Dopiero gdy poczułem jej oddech na swoich ustach zrozumiałem jak blisko jest. Nie wiem, dlaczego wtedy nie uciekłem, może nie miałem czasu, gdyż ułamek sekundy później nasze wargi zetknęły się w delikatnym pocałunku. Usta miała równie zimne jak dłonie, ale delikatnością przypominały atłas, były pełne i soczyste niczym dojrzały owoc, a delikatny smak pomadki wiśniowej tylko potęgował to wrażenie. Mój umysł kompletnie się wyłączył w tamtej chwili, a ciało spragnione bliskości drugiej osoby po dniach samotności i bólu chciało przysunąć się bliżej i objąć ją, usta już oddawały pieszczotę zachłannie domagając się więcej. Nie zdążyłem się przytulić, nawet przysunąć się bardziej w jej stronę, gdyż moją dłoń znów przeszył nieznośny ból, a moim ciałem szarpnęło w tył. Kobieta wstała lekko uwalniając moją dłoń i z dziecięcym zachwytem przyglądała się zdobyczy trzymanej w palcach lewej dłoni. Krew spływała ze sztyletu wprost na posadzkę, ta sama krew płynęła po mojej dłoni, w której brakowało już dwóch palców. Przyciskając kikut do piersi spojrzałem z lękiem na kobietę, ta zaśmiała się perliście, jak mała dziewczynka:
- Dopilnuje by to trafiło do Potter’a. A ty odpoczywaj, Lord niedługo będzie miał więcej czasu na zabawy z więźniami – dygnęła lekko łapiąc dłońmi skraj szaty jakby w pożegnaniu i wyszła zamykając za sobą drzwi.
Oszołomiony siedziałem jeszcze jakiś czas bez ruchu patrząc się tępo w miejsce, gdzie stała przed chwilą. Ta kobieta, kimkolwiek była, była straszna, przerażała mnie śmiertelnie i jeszcze coś... wiązało się z nią inne uczucie, nie strach i nie ból, coś dziwnego... Dotknąłem zdrowa ręką swoich ust, a gdy zdałem sobie sprawę z tego co robię otrząsnąłem się. Miałem ochotę dać sobie w pysk za te myśli, które jeszcze się nie wyklarowały, ale już czaiły się na obrzeżach mojego umysłu. Nie byłem jednak zwolennikiem samookaleczania się, i bez tego byłem w marnym stanie. Zamiast tego wstałem i przeszedłem się kilka razy wokół małej celi (przypominało to bardziej dreptanie w miejscu niż spacer) by oczyścić myśli, po czym ponownie się położyłem na brzuchu uważając by nie uszkodzić bardziej dłoni.
Skorzystałem z jedynego dostępnego mi środka przeciwbólowego – odpłynąłem myślami w stronę Harry’ego przypominając sobie, jak słodko wyglądał, gdy jadł czekoladę. Wciąż się nie pojawił, czyli był bezpieczny, pewnie pilnowali go lepiej niż myślałem, albo... nie to nie mogło być prawdą. Jednak słowa śmierciożerczyni dźwięczały mi w uszach i im dłużej nad nimi myślałem tym bardziej prawdziwe się wydawały. Przecież znałem Harry’ego, gdyby naprawdę chciał mnie ratować nic by go nie powstrzymało. Zawsze tak robił, bez namysłu leciał na pomoc swoim przyjaciołom, a skoro mnie kochał, powinienem być ważniejsi niż oni... Nie, nie mogłem tak myśleć, Harry był bezpieczny i tylko to się liczyło, niech chociaż on przeżyje, bo ja już jestem skazany. Na pewno mnie kocha, tylko zmądrzał i wie, że próba uratowania mnie byłaby samobójstwem. Jego też musi to boleć... dostanie już mój drugi palec, na pewno się martwi i płacze próbując wymyślić sposób by mnie stad wyciągnąć, ale nie znajdzie bo nie ma możliwości ucieczki. Te myśli chociaż trochę podniosły mnie na duchu.
Z westchnieniem przewróciłem się na bok podkulając nogi pod brzuch. Przypomniał mi się kolejny bezpodstawny zarzut kobiety, że chcę by Harry tu przyszedł. Przecież nie chcę tego! Nie chcę jego śmierci... chociaż wiele bym dał by jeszcze raz móc się do niego przytulić, pocałować go... Jego usta o smaku czekolady... wiśni...
Nie znów to samo! Znów o niej myślę! Kim ona jest?! Wcieleniem diabła? Nienawidzę jej! Wprowadza zamęt, torturuje mnie i poniekąd Harry’ego, wysyłając mu moje palce. Gdyby wycisnąć z niej sok, pewnie byłaby to czysta esencja zła, piękna ale śmiertelna, o delikatnym zapachu i posmaku truskawek, słodka i śmiertelnie niebezpieczna. Musiała należeć do czarodziejskiej arystokracji, to po prostu było czuć od niej - piękno, elegancja, czysta krew, a zarazem silny charakter. To delikatne dygnięcie na pożegnanie zapewne wyuczone jeszcze w dzieciństwie... Mój ojciec zapewne uznałby ją za idealną kandydatkę na synową. Na szczęście już nie ma nade mną władzy! A ja musze natychmiast przestać myśleć o tej okrutnej kobiecie! Zaczynam sadzić, że jest gorsza od Voldemorta, on torturuje tylko moje ciało, a ona dodatkowo duszę i serce.
Nie będzie Happy Endu?
Czas w celi mijał powoli, a ja już nie mogłem z taką łatwością zabijać go myślami o Harry’m, gdyż często wkradała się w nie ta okrutna śmierciożerczyni. Dręczyła moją dusze i na jawie i we śnie, wspomnienie delikatnego pocałunku o smaku wiśni powoli przyćmiewało pamięć o czekoladzie, chociaż starałem się z całych sił z tym walczyć. Wspomnienia wspólnych chwil z Harry’m zamiast się wyostrzać blakły niczym czarna koszula wystawiona na działanie słońca. Czy to możliwe by zużywały się od nadmiernego wykorzystywania? Nie miałem siły ani ochoty snuć planów dalszego życia z moim ukochanym, bo nie było szans bym wyszedł stąd żywy. Myśli o tym, że on będzie żył dalej bezpieczny też nie napawały mnie optymizmem. Dodatkowo słowa kobiety o tym, że Harry może mnie nie kochać dość mocno zatruwały mi dusze i serce. Chociaż od owego dnia, gdy straciłem drugi palec, nie widziałem śmierciożerczyni, powoli poddawałem się jej urokowi i myślałem o niej coraz częściej. Wizja śmierci była tak pewna, że przestałem się jej bać, a wręcz zacząłem o niej marzyć. Chciałem zginąć z Jej ręki, czując jeszcze raz pieszczotę tych lodowatych dłoni na ciele. Wyobrażałem sobie jakby to było czuć smak wiśni i jednocześnie ostrze sztyletu zagłębiające się w pierś. Ona była idealnym ucieleśnieniem Śmierci i nie potrzebowała do tego kosy i wyglądu rozkładającego się trupa. Naprawdę pragnąłem, by to ona odebrała mi życie chociażby w mniej słodki sposób niż w moich wyobrażeniach.
Często przyłapywałem się na tym, że gdy słyszę szczęk zamka w drzwiach, oczekuję pojawienia się owej kobiety, którą już w myślach zacząłem nazywać Cherr. W końcu po niezliczonych rozczarowaniach w drzwiach celi stanęła Ona...
Nie miałem wątpliwości, że to Ona chociaż, jak wszyscy śmierciożercy, miała na sobie niewyróżniająca się czarną szatę i białą maskę, spod której widać było tylko soczyście czerwone usta. Niemal się uśmiechnąłem widząc ją.
- Nadszedł czas byś znów zabawił Lorda – jej słodki głos znów przeczył okrutnym słowom i czułem się jak dziecko idące na lody, gdy prowadziła mnie do sali tortur.
A tam już czekał Voldemort i kilku śmierciożerców. Rozpoznałem mojego ojca, ciotkę Bellatrix i kilku innych z najbardziej oddanych. Między tymi znakomitościami wśród jego sług stało trzech kompletnie mi nieznanych. Czyżby nowi? Na to wskazywałyby ich szaty, jakby w lepszym stanie niż pozostałych i stosunkowo niepewne zachowanie. Unikali patrzenia zarówno na lorda jak i na innych śmierciożerców, dwóch patrzyło w podłogę, a trzeci niepewnie zerknął na mnie.
Zostałem rzucony na posadzkę u stóp wymyślnego kamiennego tronu, na którym siedział Voldemort. Nie związali mnie nawet wiedząc, że nie mam możliwości ucieczki, ja jednak wykorzystałem to w inny sposób - chcąc pokazać swoją dumę hardo podniosłem się z podłogi i spojrzałem prosto w oblicze Voldemorta.
- Jak śmiesz! – krzyknęła Bellatrix stojąca po lewej stronie tronu. – Crucio!
Zaklęcie natychmiast ścięło mnie z nóg. Mimo bólu uśmiechnąłem się gorzko pod nosem przypominając sobie, jak ta sama kobieta, która mnie właśnie torturowała, zachwycała się moimi zdolnościami w dziedzinie czarnej magii. Byłem prawdziwie wyklęty z rodziny skoro już nie tylko własny ojciec, ale też ciotka, która dotychczas wprost mnie uwielbiała, traktowała mnie teraz klątwą torturującą.
- Dość, Bella! – głos Voldemorta był ostry i stanowczy, kobieta od razu przerwała zaklęcie. – Niech nowi pokażą co potrafią.
Tak... to mogło być ciekawe, być testerem nowych śmierciożerców. Nie mogli być tak skuteczni i wyrafinowani w sztuce torturowania jak choćby Lucjusz. Z drugiej strony pragnęli zadowolić swojego nowego pana, chcieli się wykazać... Być może któremuś osunie się różdżka, któryś pomyli klątwy, potraktuje mnie zbyt silną torturą i osunę się w błogi niebyt, gdzie nie będę już czuć bólu. A w momencie śmierci przyjdzie Ona, pozwalając bym poczuł po raz ostatni smak wiśni. Tak, to byłby idealny koniec... Przesunąłem wzrokiem po sali by zorientować się gdzie stoi Cherr. Siedziała na stopniach prowadzących do podwyższenia, na którym stał tron, po jego prawej stronie w zgodnej z etykietą odległości wskazującej na szacunek. Jednak to, że siedziała sugerowało, że w śmierciożerczej hierarchii zajmuje pozycję wyższą niż Bellatrix lub Lucjusz, żadne z nich nie ośmieliłoby się usiąść w obecności swojego pana.
Nowi śmierciożercy chyba przekroczyli najśmielsze oczekiwania Voldemorta, a przynajmniej ja nie spodziewałem się po nich takiej wprawy. Kolejno rzucali klątwy, następnie zadawali fizyczne obrażenia kopiąc mnie i bijąc jak mugole, potem znów wrócili do zaklęć. Gdy tylko zaczynałem odpływać w nieświadomość z powodu bólu lub upływu krwi, Cherr bez rozkazu wstawała z miejsca, gestem przerywała tortury i podchodziła do mnie. Jej bliskość i dotyk przywracały świadomość równie skutecznie jak podawane eliksiry. Kiedy odchodziła, wodziłem za nią wzrokiem, przynajmniej do pierwszej klątwy jaką później obrywałem, bo wtedy musiałem koncentrować się na milczeniu. Wciąż nie dawałem oprawcom satysfakcji i poza kilkoma cichymi jękami nie zdołali nic wyrwać z moich ust. Mimo to Voldemort zdawał się być zadowolony z przedstawienia, co ciekawsze i skuteczniejsze klątwy nagradzał kilkoma klaśnięciami lub skinieniem w stronę kata. Ja jakoś nie odczuwałem takiego zachwytu jak on, ale to chyba rozumiało się samo przez się.
Stopniowo nawet podawane co jakiś czas eliksiry i bliskość Cherr przestawały działać, nie wiem, czy się uodporniłem, czy po prostu organizm był zbyt zmęczony, ale coraz szybciej traciłem kontakt z rzeczywistością. Z każdą chwilą czułem coraz bliższą śmierć i za każdym razem gdy dotykały mnie lodowate dłonie śmierciożerczyni myślałem, że to już koniec. Tortury jednak trwały dalej.
W pewnym momencie jednak, kiedy byłem jeszcze świadom otoczenia, świeżo po kolejnym eliksirze, coś zakłóciło zabawę. Do sali szybko wszedł jakiś wysoki, barczysty śmierciożerca z szacunkiem ukląkł przed tronem i z pochylona głową powiedział:
- Mamy go, panie.
Podniosłem głowę nie do końca rozumiejąc o kim mowa, ale gdy ujrzałem wyraz triumfu na obliczu Voldemorta pojąłem straszną prawdę...
- Zabrać mu różdżkę i przyprowadzić go tu – wysyczał samozwańczy lord i wciąż uśmiechając się triumfalnie skinieniem głowy odesłał nowicjuszy.
W sali pozostali tylko jego najwierniejsi śmierciożercy i ja skulony na podłodze czując ucisk w sercu boleśniejszy niż każda dotychczasowa klątwa.
Wrócił śmierciożerca, który zakłócił tortury. Wraz z jeszcze jednym prowadzili niskiego chłopaka, wyglądającego słabo i mizernie pomiędzy dwoma osiłkami. Podniosłem się na kolana drżąc na całym ciele bezbłędnie rozpoznając tę skuloną sylwetkę. Harry też mnie rozpoznał, z siłą, jakiej się pewnie nie spodziewali, wyrwał się śmierciożercom by upaść na posadzkę tuż przy mnie i objąć mnie ramionami.
- Draco – usłyszałem tak znajomy szept, który wywołał kolejny dreszcz na moim ciele.
Nie miałem siły płakać, ledwo uniosłem ręce by go objąć.
- Harry – szepnąłem ochryple. – Po co przychodziłeś, głupi...
Miał to być oskarżycielski, albo chociaż groźny ton, wyszedł jednak żałosny jęk, po którym tylko bardziej wtuliłem się w ciepłe ciało mojego ukochanego przecząc swoim słowom.
- Draco, wszystko będzie dobrze, wyciągnę nas stąd...
Poczułem jak delikatnie odsuwa się ode mnie, nie chciałem go puścić, ale nie miałem siły zacisnąć mocniej ramion. Okazało się, że nie chce odejść, wciąż mnie obejmując jedna ręką, drugą przesunął moją głowę tak bym patrzył prosto na niego. Zatopiłem się w głębi zielonych tęczówek, która momentalnie ugasiła wszelki ból i zewnętrzny i wewnętrzny. Gdy poczułem smak czekolady, jak zawsze, płynący z jego ust, z moich oczu popłynęły łzy. Moje serce ponownie rozgrzała miłość, zapomniałem o bólu, o śmierci, o torturach, o Cherr. Liczył się tylko Harry i to jak bardzo go kocham. Był tu, przybył na ratunek, chociaż sytuacja była beznadziejna, był tu dla mnie. Kochał mnie, a ja kochałem jego...
- No, no, no... Cóż za wzruszająca scena. Spotkanie kochanków, można by o tym poemat napisać. Jakże mi przykro, że nie będzie miał on Happy Endu.
Potęga Miłości
Głos Czarnego Pana momentalnie zdruzgotał tę piękną chwile budząc ponownie ból i strach. Znów poczułem, jak bardzo jestem głodny, obolały i zmarznięty. Smród mojej własnej krwi i brudu uderzył w moje nozdrza ze zdwojoną siłą napawając mnie obrzydzeniem do samego siebie. Byłem arystokratą, na Merlina! Zawsze dbałem o swój wizerunek, a oni zniszczyli moje ciało i ducha w zaledwie kilka dni. W sumie teraz to wszystko to nie miało już znaczenia. Najprawdopodobniej miałem niedługo umrzeć, nic nie mogło mnie uratować. Skuliłem się na posadzce, objąłem kolana ramionami i zacząłem trząść się jak w febrze. Zupełnie zapomniałem o tym, że Harry siedzi obok, ale on nie zapomniał o mnie. Ponownie poczułem te ciepłe ramiona wokół siebie i czekoladowe wargi na swoich spierzchniętych i spragnionych ustach. Tym razem ten środek znieczulający wcale nie pomógł, wciąż skulony płakałem w jego ramionach. Mój ukochany przysunął usta do mojego ucha i delikatnie, muskając je wargami, wyszeptał:
- Uspokój się, Draco. Wyciągnę nas stąd, obiecuję.
Chciałem mu uwierzyć. I uwierzyłem! Bowiem w jego słowach wyczułem pewność jakiej jeszcze nigdy nie słyszałem. Wiedziałem, że jeśli komuś może się udać ucieczka sprzed oblicza Voldemorta, to właśnie jemu. Teraz miałem pewność, że chował jakiegoś asa w rękawie. Przez ten cały czas gdy byłem tu więziony, on musiał się przygotowywać, dlatego nie było go tak długo. Podniesiony na duchu przestałem płakać, tylko spokojnie napawałem się bliskością ukochanej osoby, powierzając mój los całkowicie w jego ręce.
- Jakie to rozczulające... – ponownie rozległ się drwiący głos Czarnego Pana, jednak tym razem nie zrobił na mnie takiego wrażenie, ufałem Harry’emu. – Miłość to takie głupie uczucie. Opanowuje człowieka odbierając mu racjonalne myślenie, czyni go słabym i podatnym na ciosy. Nie sądziłem, Potter, że kiedykolwiek staniesz się jeszcze słabszy. Rozczarowałeś mnie poddając się tej śmieszności. I ktoś taki jak ty miałby mnie pokonać? Zbawca Czarodziejskiego Świata stoi teraz przede mną, bez różdżki, bezbronny i słaby. I co niby teraz zrobisz szczeniaku? Rzucisz się na mnie z zębami – Voldemort roześmiał się drwiąco ze swojego wątpliwej jakości żartu.
Harry jeszcze raz pocałował mnie delikatnie w usta szepcząc:
- Musisz mi pomóc, proszę. Myśl o tym, że mnie kochasz, i że ja ciebie kocham Draco.
Po tych słowach wstał i odwrócił się w stronę Czarnego Pana dumnie patrząc mu prosto w oczy.
- Nie masz zielonego pojęcia o miłości! Nigdy jej nie zaznałeś, więc nie potrafisz pojąć mocy, jaka z niej płynie, siły jaką daje chęć obrony ukochanej osoby. Myślisz, że zjadłeś wszystkie rozumy świata, że przestudiowałeś wszystkie księgi magiczne i jesteś teraz niepokonany. Zamierzam cię wyprowadzić z błędu, Tom. Zabiję cię tu i teraz.
Krótka przemowa Harry’ego najwyraźniej nie spodobała się Czarnemu Panu, a gdy usłyszał swoje prawdziwe imię jego oczy wypełniła wściekłość.
- Nie! To ja zabiję ciebie! Ale najpierw zabarwię posadzkę i ściany fragmentami twojego ukochanego. Zginie na twoich oczach, tak jak wszyscy twoi bliscy!
Widziałem, że Harry’ego zabolały te słowa, ale tylko mocniej zacisnął zęby.
- Kocham cię, Draco – usłyszałem jego szept. – Proszę pomóż mi, potrzebuje siły.
Nie do końca zrozumiałem czego ode mnie oczekuje, ale zebrałem się w sobie i wstałem obejmując go od tyłu w pasie. Właściwie to oparłem się na nim całym ciężarem ciała, gdyż ledwo trzymałem się na nogach. Pocałowałem go delikatnie w kark i szepnąłem:
- Ja ciebie też kocham, Harry.
- Dziękuje.
Mój ukochany zamknął oczy i wyciągnął przed siebie dłonie złączone nadgarstkami, jakby trzymał w nich jakąś kule. Usłyszałem jak zaczyna szeptać coś pod nosem, ale nie potrafiłem rozróżnić słów. Musiało to być zaklęcie w jakimś starożytnym języku, gdyż ujrzałem jak między jego rozcapierzonymi palcami zaczynają przebiegać błyskawice. Jednocześnie widziałem Voldemorta unoszącego różdżkę wycelowaną w moją głowę. Uśmiechał się drwiąco, triumfująco, jakby już zwyciężył. Odwróciłem spojrzenie z powrotem na dłonie Harry’ego przytulając się jeszcze mocniej. O dziwo nie czułem strachu, skoncentrowany na bliskości ukochanego myślałem tylko o tym jak bardzo go kocham.
- Kocham cię, kocham... – nawet nie zorientowałem się, kiedy zacząłem szeptać te słowa wprost do ucha Harry’ego.
Jakby pod wpływem moich słów błyskawice przebiegające między palcami mojego ukochanego zaczęły przybierać kształt kuli. Harry wciąż monotonnie szeptał zaklęcie. Musiało kosztować go to dużo energii. Widziałem, że robił się coraz bledszy, a na czoło wystąpiły mu kropelki potu. Mimo to uśmiechał się pod nosem, a ja wiedziałem, że w ten sposób chce mi powiedzieć, że też mnie kocha.
Usłyszałem jak Voldemort wypowiada zaklęcie, w tym samym momencie głos Harry’ego przybrał na sile przy ostatnich słowach inkantacji. Mój ukochany zgiął ręce w łokciach po czym wypchnął kule energii przez siebie, jakby rzucał wyjątkowo wielką i ciężką piłkę. Dostrzegłem jak zaklęcia zderzają się w pół drogi. Czarny promień z różdżki został pochłonięty przez świetlista kulę pędzącą w stronę Czarnego Pana. Jak na zwolnionym tempie obserwowałem jak pocisk uderza w jego ciało i dosłownie rozsadza je od środka. Siła wybuchu była tak wielka, że odrzuciło mnie wraz z Harry’m pod przeciwległą ścianę. Zdołałem jeszcze dostrzec pękający sufit i lecące z niego kamienne odłamki. Potem mój świat ogarnął mrok.
Czułem jak fragmenty sufitu i ścian uderzają we mnie miażdżąc mi kości. Jakiś wyjątkowo wielki kawałek upadł na moją klatkę piersiową łamiąc żebra i uniemożliwiając mi oddychanie. Nie byłem w stanie otworzyć oczu, powieki miałem ciężkie, jakby zlepione czymś. Zacząłem w panice się szarpać próbując wyswobodzić się spod więżących mnie głazów. Zaowocowało to tylko kolejnymi falami bólu w zmiażdżonych kończynach. Byłem w pułapce. Dusiłem się i rozpaczliwie szamotałem próbując zrzucić z siebie przytłaczający ciężar.
- Draco! Draco! – usłyszałem z oddali krzyk Harry’ego.
"...nie chce wracać do Hogwartu..."
- Draco! Obudź się! Draco!
Czy on oszalał?! Ja nie spałem, ja umierałem! Każdy następny oddech był płytszy. Głaz coraz bardziej miażdżył mi klatkę piersiowa. W końcu nie mogłem złapać kolejnego łyku powietrza. Chciałem sięgnąć dłońmi do szyi próbując irracjonalnie rozerwać ściskającą mnie tam pętle, jednak nawet ręce miałem uwięzione. W rozpaczy szeroko otworzyłem usta jak ryba wyjęta z wody.
Poczułem czyjeś wargi na swoich, a wraz z nimi powietrze wdmuchiwane mi do ust. Były go tak dużo, że głaz na mych piersiach rozprysnął się na kawałki pod wpływem siły unoszącej klatkę piersiową. Czekoladowy posmak warg zadziałał jak eliksir lecząc strzaskane żebra i uśmierzający ból. Gdy usta zniknęły potrafiłem już sam złapać oddech, zdołałem też otworzyć oczy.
Oślepiająca biel uderzyła w moje źrenice zmuszając mnie do ponownego osłonięcia ich powiekami. Gdy po raz kolejny spróbowałem rozejrzeć się wokół, ostrożnie otwierając oczy, nie było już tak jasno. Przyczyną był zapewne niewyraźny czarny cień wiszący nade mną i powoli nabierający ludzkich kształtów. Ujrzałem czarne, rozczochrane włosy, kusząco wyglądające usta ułożone w szerokim uśmiechu i skrzące się radością oczy w kolorze Avady.
- Harry – mruknąłem po czym zacząłem kaszleć, tak sucho miałem w gardle.
- Nareszcie się obudziłeś! Czekaj zawołam pielęgniarkę, da ci cos do picia – poderwał się chłopak.
- Nie! – spróbowałem złapać go za rękę, ale moją dłoń przeszył przerażający ból, straszniejszy od tego we śnie. Zacisnąłem oczy i zęby, by nie krzyknąć.
Delikatny pocałunek w policzek jakby ukoił ból, przynajmniej na tyle bym mógł znów spojrzeć na Harry’ego. W oczach chłopaka tym razem odbijała się troska i zmartwienie.
- Nie powinieneś się ruszać. Jeszcze nie wszystkie rany się zaleczyły – powiedział poważnie.
- Gdzie jesteśmy? – zapytałem słabo usilnie starając się nie odpłynąć w niebyt.
- W Mungu. Dumbledore przyszedł za mną i wyciągnął nas stamtąd.
Widziałem jak Harry się krzywi mówiąc to. Sam też czułem się źle słysząc komu zawdzięczam życie. Wolałbym umrzeć niż przyjąć pomoc od dyrektora Hogwartu, szczególnie po tym jak on traktował Harry’ego. Z drugiej strony... żyłem i żył mój ukochany. To otwierało przed nami możliwości o jakich nie chciałem myśleć w lochach. Mieliśmy jednak jakaś przyszłość, wspólna przyszłość. Gdy byłem uwięziony, bez nadziei na wolność wszystkie marzenia i plany zamknąłem za wielką tamą, spychając je na samo dno umysłu. Teraz ta tama pękła z trzaskiem, a mój umysł zalały pragnienia i możliwości, od których aż zakręciło mi się w głowie. Musiałem zamknąć oczy i oprzeć głowę na poduszce.
- Dobrze się czujesz? – zapytał zaniepokojony Harry.
Nie odpowiedziałem, ale na moje usta wkradł się uśmiech tak szeroki jak nigdy wcześniej. Ogarnęła mnie euforia. Miałem ochotę skakać wokół i krzyczeć, tak by o moim szczęściu wiedział cały świat. Jednak natura Malfoy’a nie pozwoliła na takie wybryki. Zamiast szaleństwa na zewnątrz delektowałem się tym uczuciem w środku. Pozwalałem by, na kształt kostki czekolady, rozpływało się powoli w mym sercu. Stamtąd wędrowało do każdej komórki mojego ciała, rozgrzewając je i wypełniając słodyczą, by zaatakować znienacka nerwy, powodując przyjemne dreszcze. Wszystko to ponownie wracało do serca, takie same, a jednak odmienione, uderzając w nie z silą nieomal doprowadzającą do duchowej ekstazy.
- Harry – szepnąłem cicho.
Mój ukochany przysunął się bliżej przytulając się na tyle na ile pozwalało szpitalne łóżko. Jego oddech i usta drażniły mój policzek, a ja poczułem jak spod powiek wypływa zdradziecka łza – łza szczęścia.
- Panie Potter! Miał pan nie ruszać się z łóżka! – trzask otwieranych drzwi i zrzędliwy głos jakiejś kobieciny przerwały tą piękną chwile.
Harry odsunął się ode mnie już otwierając usta by coś powiedzieć, gdy został odciągnięty od mojego łóżka.
- Bez dyskusji! Powinien pan leżeć i ODPOCZYWAĆ! Inaczej ręce się panu nigdy nie zagoją, a magia nie wróci.
Dopiero teraz dostrzegłem, że Harry, ubrany tylko w spodnie od piżamy, ma sztywno zabandażowane ręce od ramion w dół. Ze zdziwieniem dostrzegłem też, że nabrał trochę ciała. Chociaż może to ja po prostu tak dawno go nie widziałem, że wyolbrzymiłem jego wychudzenie. Chłopak usilnie starał się coś powiedzieć, ale pielęgniarka z równym uporem nie dawała mu dojść do słowa zrzędząc pod nosem coś o sławnych idiotach i stadach dziennikarzy pod szpitalem. W końcu Harry nie wytrzymał i krzyknął:
- Draco się obudził!
- To nie zezwala panu na opuszczanie łóżka wbrew zaleceniom lekarzy!
Kobieta wyciągnęła różdżkę z kieszeni fartucha i machnęła nią nad łóżkiem Harry’ego. Znikąd pojawiły się czarne pasy unieruchamiające mojego ukochanego. Nie mogłem się nie uśmiechnąć widząc jego oburzoną minę. Jednak wyraz mojej twarzy momentalnie zrzednął gdy kobieta odwróciła się w moją stronę.
Musiała mieć w sobie krew krasnoludów. Była może od nich wyższa, ale dużo niższa od przeciętnego człowieka. Dodatkowo szerokie bary, duży nos, małe oczka i zarost na twarzy wskazywały na pokrewieństwo z tą rasą. Słyszałem o rządowej akcji równouprawnienia ras inteligentnych, ale kto mógł być takim idiotą by dać krasnoludzinie pracę pielęgniarki. Przecież oni mają równie mało instynktów opiekuńczych co olbrzymy. Krasnoludy były strasznie uparte i, mimo niewielkiego wzrostu, bardzo silne, ale przede wszystkim potrafiły długo chować urazę. Dlatego wolałem się nie zadzierać z kobietą:
- Dzień dobry – przywitałem się słabym głosem starając się nie patrzyć jej prosto w oczy, co mogłaby uznać za wyzwanie.
- Nareszcie się obudził – wyskrzeczała.
Była tak niska, że musiała sobie podłożyć krzesło by dosięgnąć lóżka. Różdżkę jednak pewnie dzierżyła w dłoni. Przesunęła ją nad moim ciałem, a ja rozpoznałem zaklęcie diagnozujące.
- Złamania już się zagoiły. Wyciąg z pijawek powoli oczyszcza plecy z trucizn. Tylko ręka wciąż nie reaguje na leczenie – wymruczała do siebie.
Chwile pokręciła się wokół łóżka, najwyraźniej zmieniając coś w ustawieniach tamtejszej aparatury, po czym znów spojrzała na mnie mówiąc:
- Pana stan jest stabilny. Lekarz przyjdzie jak co rano na obchód i udzieli ewentualnych wyjaśnień. Zgodnie z zaleceniami pan również ma zakaz opuszczania łóżka. W razie wszelakich potrzeb proszę mnie wzywać pociągając za tą tasiemkę – wskazała na czerwony sznureczek przymocowany w zasięgu dłoni po prawej stronie łóżka. – Jak na razie radzę się jeszcze przespać.
Zeskoczyła z krzesełka i opuściła salę rzucając jeszcze jedno, zdawałoby się ostrzegawcze spojrzenie, w stronę Harry’ego i gasząc światło.
Gdy wyszła jeszcze chwilę odczekałem upewniwszy się, że nie wróci i rzuciłem w ciemność pytanie:
- Harry, co z twoimi rękami?
- Nic poważnego, to przez to zaklęcie. Wiesz, różdżka jest po to, by na siebie przyjmować energie zaklęcia i nakierowywać ją. Tamto była magia bezróżdżkowa, której już teraz się nie uczy. Nie miałem czasu na przećwiczenie jej. Nauka samych podstaw zajmuje trzy lata. No, a że to zlekceważyłem moc zaklęcia spaliła mi ręce – odpowiedział Harry zadziwiająco lekkim tonem.
- Chcesz mi powiedzieć, że nie przećwiczyłeś tego zaklęcia wcześniej?
- No, nie. Ale udało się i wszystko jest już dobrze, prawda? Żyjemy obaj.
- Ty głupi Gryfonie – westchnąłem.
- Uratowałem ci życie, a ty śmiesz jeszcze narzekać.
- Prawie nas pozabijałeś!
- Przynajmniej umarlibyśmy razem – usłyszałem jego ciche westchnienie. – Chciałem dobrze.
Miał racje. Gdybym był na jego miejscu też wolałbym umrzeć z nim, niż żyć bez niego. Nie powinienem się gniewać. W końcu i tak miałem umrzeć, a dzięki niemu wszystko dobrze się skończyło.
- Przepraszam, Harry i dziękuje za ocalenie. Pocałowałbym cię, ale ta pielęgniarka mnie przeraża. Wolę być grzeczny – powiedziałem idealnie udając lęk.
W odpowiedzi usłyszałem jego cichy śmiech. Taki radosny, naturalny jakiego już nigdy nie spodziewałem się usłyszeć. Wyciągając mnie stamtąd zmienił tak wiele...
- Draco?
- Hm? – zapytałem niewyraźnie zamyślony.
- Masz jakiś pomysł co teraz? Ja nie chce wracać do Hogwartu... – w jego głosie zabrzmiał smutek.
- Nie martw się. Już ja cos wymyśle byś był szczęśliwy – obiecałem. – A teraz idź spać zanim ta krasnoluda znów tu przyjdzie.
Śmiech Harry’ego ponownie zabrzmiał w sali obijając się jak słodki dźwięk dzwoneczków w moim sercu. Usłyszałem jak chłopak się przewraca na bok cicho narzekając na więżące go pasy. Wsłuchiwałem się w jego coraz głębszy i spokojniejszy oddech. Zasnął, a ja jeszcze długo rozmyślałem nad przyszłością. W końcu i mnie zmorzył sen.
Amputacja
Nie wiem o której przyszedł lekarz, jakoś nikt nie pomyślał o powieszeniu zegara w sali. W każdym razie najpierw podszedł do mojego łóżka. Lata młodości miał już dawno za sobą, ale nie był też tak stary jak Dumbledore. Szczupły, średniego wzrostu z schludnie zaczesanymi włosami i gładko ogoloną brodą. Wyglądał może na czterdzieści lat. Jednak z jego zmęczonych, granatowych oczu wyglądało wieloletnie doświadczenie. Otaczał go wianuszek pięciu studentów i jedna pielęgniarka. Na szczęście nie była to ta krasnoludzica co wczoraj tylko jakaś młoda, ładna dziewczyna.
Zaczęło się jak zawsze od zaklęcia diagnozującego. Lekarz marszcząc czoło obserwował wyniki pojawiające się jak wielobarwna mgła nad moim ciałem. W końcu kazał pielęgniarce ściągnąć bandaż z mojej lewej dłoni. Widziałem, że dziewczyna starała się być delikatna. Mimo tego czułem tak silny ból, że musiałem się mocno oprzeć na poduszkach i zacisnąć zęby. Może to było nic w porównaniu ze znoszeniem klątw torturujących, ale bolało.
- Oh – pisnęła jedna ze studentek, po czym usłyszałem jak coś upada na podłogę.
- Proszę zabrać stąd pannę Effort – nakazał lekarz zniesmaczonym tonem.
Ktoś najwyraźniej wypełnił polecenie, bo gdy otworzyłem oczy za plecami doktora było już tylko trzech studentów. W zastanowieniu spojrzałem na swoją lewa dłoń. Wyglądała okropnie wciąż opuchnięta i sina. Z ran po obciętych palcach nieustannie sączyła się krew zmieszana z ropą. W dodatku całość śmierdziała jakby gnijącym mięsem. Nie podobało mi się to.
Nie przysłuchiwałem się specjalnie monologowi lekarza objaśniającego studentom, co i jak. Dopiero pytanie skierowane do mnie wybudziło mnie z zamyślenia.
- Umie pan powiedzieć, czym zrobiono ta ranę?
- Mały, srebrny sztylet – mruknąłem cicho.
Na wspomnienie śmierciożerczyni, obcinającej mi palce, dłoń znów przeszył ból.
- Najwyraźniej ostrze było czymś zatrute, lub obłożone klątwą. Niestety mimo usilnych starań nie potrafimy znaleźć antidotum. Bardzo by nam pomogło gdybyśmy mogli obejrzeć ten sztylet.
- Chyba nie sądzi pan, że zabieram sobie takie rzeczy na pamiątkę – zadrwiłem. – Bardzo przepraszam, ale nie pomyślałem o tym drobiazgu.
- Rozumiem – lekarz zupełnie nie przejął się moją drwiną. – Nie jesteśmy nawet blisko znalezienia trucizny, która nie pozwala się temu zagoić. Niestety w ranie już rozpoczął się proces gnilny. Obawiam się, że konieczna będzie amputacja.
- Amputacja? – rozległ się cichy glos Harry’ego najwyraźniej przysłuchującego się całej rozmowie.
Pielęgniarka właśnie ściągnęła przytrzymujące go pasy. I to był jej błąd. Chłopak momentalnie poderwał się z łóżka, tak gwałtownie, że widziałem jak zakręciło mu się w głowie, ale tylko oparł się biodrem o łóżko po czym podszedł do mojego. Widziałem zmartwienie w tych pięknych, kochanych, zielonych tunelach śmierci. Harry chyba chciał mnie złapać za dłoń, ale tylko bezradnie spojrzał na swoje zabandażowane ręce.
- Spokojnie Harry – zdrową dłonią pogłaskałem go lekko po ręce.
Sam słysząc diagnozę zachowałem kamienną twarz, chociaż w środku też zadrżałem z lęku. Wyobraziłem, że zamiast zadbanych, smukłych dłoni z wypielęgnowanymi paznokciami będę mieć tylko kikut. Brrr! Okropna wizja! Czułem się jakoś tak przywiązany do własnej dłoni. Naprawdę nie chciałem jej stracić.
- Jeżeli nie dokonamy amputacji gnicie przeniesie się na całą rękę, a z niej w końcu trafi do serca, powodując śmierć – wyjaśnił lekarz ni to Harry’emu, ni to mi, ni to studentom skwapliwie zapisującym każde jego słowo. - Ocieńcie kończyny jest jedynym sposobem. Nie powinien się pan tym martwić, to nic strasznego. Prawa ręka ma moc, więc nie straci pan magii. A na lewą wystarczy proteza, w dzisiejszych czasach potrafią zrobić takie, że nie będzie widać różnicy.
- Rozumiem panie doktorze. Kiedy będzie możliwa operacja? – zapytałem wciąż pozornie spokojny.
- Wstępnie zarezerwowałem sale na dzisiejsze popołudnie. Nie ma na co czekać, bo gnicie postępuje szybko.
- Ależ Draco! – usłyszałem oburzony szept Harry’ego.
Odwróciłem się w jego stronę uśmiechając uspokajająco. Westchnął cicho widząc to, po czym szybko pochylił się nad moim łóżkiem całując mnie w policzek.
Zdziwiłem się widząc lekki uśmiech zrozumienia błąkający się po ustach lekarza. Czyżby... Nie wyglądał na geja. Chociaż, ani ja, ani Harry też nie przypominaliśmy stereotypowych homoseksualistów. To nie było teraz ważne, przynajmniej dopóki nie podrywał mojego ukochanego.
- Po pozostałych ranach do jutra nie będzie śladu, panie Malfoy – zakończył lekarz. – Teraz pana kolej, panie Potter – zwrócił się do Harry’ego.
Ten niechętnie powędrował na swoje łóżko, gdzie pielęgniarka od razu zaczęła ściągać mu bandaże.
- Jak się pan dziś czuje?
- Lepiej, już nie boli. Pozostało tylko lekkie pieczenie.
Wydawało mi się, że Harry specjalnie nie chce patrzeć na swoje dłonie. Odwracał wzrok w stronę okna, unikając też spojrzeń moich i studentów. Gdy bandaże opadły zrozumiałem dlaczego.
Jego ręce wyglądały strasznie. Siła zaklęcia spaliła całą skórę aż do ramion. Na wierzchu były wszystkie mięsnie miejscami też nadpalone. Gdzieniegdzie przebłyskiwała kość. Moja dłoń to przy tym poezja. Zastanawiałem się, jak on w ogóle mógł nimi poruszać. Każde drgniecie mięśnia musiało sprawiać mu ból. Pewnie cierpiał niemniej niż ja w lochach.
Starałem się zachować kamienną twarz słuchając wywodu lekarza, ale moje oczy musiały zdradzać strach i zmartwienie o ukochanego. Podawano mu silne leki znieczulające, eliksiry mające zregenerować mięśnie i skórę. Znałem się trochę na medycynie, dlatego wiedziałem, że na zawsze zostaną mu blizny, a i ból może wracać przez lata. Jednak ostatnie słowa lekarza uderzyły najmocniej w moje serce:
- Powinien pan odzyskać pełną władzę w rękach, panie Potter. Jednak magia może nigdy nie powrócić. Przykro mi, ale żadne zaklęcie, żaden eliksir, czy inny specyfik nie przywrócą panu mocy. Magia to kapryśna pani. Nie raz bez przyczyny opuszcza czarodziei, a tu jak widać miała poważny powód. Pozostaje tylko czekać cierpliwie, lub pogodzić się z losem – westchnął lekarz.
Widziałem, jak twarz Harry’ego wykrzywia ból i nie był on spowodowany bandażami ponownie zaciskającymi się na jego rękach. Stracił magię. Był charłakiem. Nie mogłem sobie wyobrazić co by było, gdyby moja moc zniknęła. Przecież miałem ją od urodzenia, od zawsze. Była mi niezbędna do życia, bez niej niemógłbym... czarować. Przecież zaklęcia to podstawa życia czarodzieja, bez nich trudno nawet zrobić herbatę, czy wziąć kąpiel. Nie, nie potrafiłem sobie wyobrazić życia bez magii. Jak Harry może tak spokojnie znosić jej utratę? Ja ledwo jestem w stanie znieść stratę kawałka swojego fizycznego ciała, a on stracił połowę swojej duszy.
- Nie martw się – usłyszałem glos Harry’ego tuż koło swojego ucha.
Dopiero teraz zorientowałam się, że zaciskam mocno powieki i zęby nie mogąc się z tym pogodzić. Gdy je otworzyłem ujrzał smutny uśmiech na twarzy Harry’ego. Mój ukochany złożył lekki pocałunek na moich ustach. Po czym lekko nieporadnie, nie mogąc podpierać się rękami, usiadł na krawędzi łóżka. Byliśmy już sami w sali.
- Wychowałem się wśród mugoli – przypomniał mi. – Do jedenastego roku życia nie miałem pojęcia, że jestem czarodziejem i radziłem sobie bez magii. Teraz też sobie poradzę. Bardziej się boję o twoją rękę.
- Jesteś niemożliwy. Słyszałeś lekarza to jedyne wyjście i to wcale nie takie straszne – siliłem się na lekki ton, ale powątpiewająca mina Harry’ego sugerowała, że mi nie wyszło. – Oj nie mogę się doczekać kiedy w końcu będę mógł cię normalnie przytulić.
Z westchnieniem usiadłem na łóżku obejmując go zdrową ręka od tyłu. Musiałem przy tym bardzo uważać na te wszystkie bandaże i zranienia. Sam uścisk był lekki, bo nie miałem siły na nic innego. Szybko też musiałem opaść spowrotem na poduszki pokonany przez siłę ciążenia.
Mądrość poniewczasie
W południe przyszły dwie pielęgniarki by przygotować mnie do operacji i zabrać na sale zabiegową. Ze względu na Harry’ego starałem się robić dobrą minę do złej gry, ale wewnątrz byłem wystraszony. Nigdy wcześniej nie miałem tak poważnej rany, by nie dało się jej wyleczyć jednym zaklęciem lub prostym eliksirem. Amputacja... Wiem, to było nic w porównaniu z torturami. Jednak wizja czasu spędzonego w lochach powoli bladła, a operacja była czymś co dopiero miało się wydarzyć.
Musiałem wziąć się w garść. Miałem przyszłość, a strata ręki to niewielka cena za nią. Harry musiał zapłacić o wiele więcej oddając magię. Musiałem teraz zadbać o niego. Rankiem jeszcze długo rozmawialiśmy i już miałem pewność, że mój ukochany chce spędzić życie ze mną.
Podali mi środek usypiający i powieźli na sale operacyjną. Zasnąłem szybciej niżbym się spodziewał.
Operacja najwyraźniej się udała, gdyż obudziłem się już w sali, którą dzieliłem z Harry’m. Zamiast lewej dłoni czułem dziwną pustkę i ucisk bandaża w miejscu, gdzie jeszcze kilka godzin wcześniej miałem nadgarstek. Nic mnie nie bolało, musiałem więc być na silnych środkach znieczulających.
Właściwie dziwiłem się, że Harry nie siedział obok mnie. Tak się o mnie martwił. Byłem pewny, że będzie czekał przy moim łóżku, aż się obudzę. Przekręciłem lekko głowę, by zerknąć na jego łóżko. No tak, miał gości. Aż skrzywiłem się z irytacji widząc rudą czuprynę Weasley’a i kudły tej szlamy.
- Naprawdę Harry cieszę się, że zabiłeś w końcu Sam-Wiesz-Kogo, ale po Merlina ratowałeś stamtąd Malfoy’a? – nie widziałem twarzy rudzielca, ale mógłbym przysiąc, że w wyniku wzburzenia przybyło mu piegów.
- Ron daj spokój! On był torturowany przez Voldemorta i są dowody, że nie jest śmierciożercą – zazgrzytałem zębami słysząc jak szlama mnie broni. Co za hańba i wstyd.
- Ale to MALFOY! Oni wszyscy są tacy sami! Jaki ojciec taki syn!
- RON!
- No co? Przez niego znów w gazetach wypisują bzdury o Harry’m.
- Ron daj spokój – usłyszałem cichy zmęczony głos mojego ukochanego.
Rudzielec, który aż wstał z gniewu teraz usiadł grzecznie jak skarcony szczeniaczek. Brakowało mu tylko ogonka, którym mógłby merdać posłusznie.
- A tak poza tym co u ciebie stary? Kiedy cię stąd wypuszcza? – zapytał skruszonym głosem.
- Nie wiem.
- A jak twoja moc, Harry? – wtrąciła się kudłata. – Dumbledore powiedział nam, że straciłeś magię. Byłam w bibliotece o tym poczytać. Niestety nie znalazłam wiele... – umilkła jakby nie chciała przekazywać złych wieści.
- Wiesz, że zostałeś bohaterem? Wszyscy świętowali pokonanie Sam-Wiesz-Kogo. Moja mama to zemdlała, jak o tym usłyszała. A w Hogwarcie urządzono taką ucztę jak jeszcze nigdy wcześniej – rudzielec mówił to z taką dumą jakby co najmniej sam pokonał Czarnego Pana. – A wiesz co jest w tym najlepsze? Wszyscy teraz nas pytają, znaczy mnie i Hermionę, o to, kiedy wracasz do Hogwartu. Wyobrażasz sobie jak będzie fajnie! Wszyscy cię będą podziwiać i w ogóle.
Paplanina Weasley’a wkurzyła mnie do tego stopnia, że usiadłem na łóżku i patrząc w ich stronę powiedziałem ostro:
- On nie wraca do Hogwartu!
Odwrócili się w moją stronę zaskoczeni, jakby nie mieli pojęcia, że jestem w tym pokoju. Widziałem jak twarz rudzielca wykrzywia złość, a szlama nabiera oddechu by coś powiedzieć. Jednak to nie oni byli ważni tylko Harry. Mój ukochany wygramolił się z łóżka dość szybko jak na kogoś, kto nie mógł używać rąk.
- Draco – krzyknął podchodząc do mojego łóżka. – tak się martwiłem.
- Niepotrzebnie głuptasie – szepnąłem przyciągając go do siebie zdrowa ręką.
Złożyłem na jego ustach delikatny pocałunek. Na ten gest rudzielec poderwał się z krzesła jak zawsze przyjmując postawę ofensywno-defensywną i krzyknął:
- A wiec to prawda!
- Ron! – dziewczyna próbowała ostudzić jego entuzjazm.
- Hermiono, Harry jest gejem! – ostatnie słowo Rudzielca brzmiało jak obelga. – To wszystko co pisali w Proroku, to, że on jest z tym dupkiem, to prawda!
- I co z tego? – zapytał Harry – Ja się was nie czepiam, że się kochacie. Też mam prawo do szczęścia.
- Ale ty jesteś facetem i on jest facetem! To chore! – rudzielec szamotał się po sali jak w jakimś napadzie. – Pomyśleć, że spałem z tobą w jednym dormitorium przez te wszystkie lata.
- Spoko Ron, nie masz się czego obawiać – Harry odwrócił się w stronę chłopaka, a na jego twarzy smutek mieszał się z gniewem. - Na ciebie nawet łysy, zdesperowany goryl by nie spojrzał.
- Nie chce mieć z tobą więcej do czynienia! – warknął rudzielec po czym wypadł z sali trzaskając drzwiami.
Harry znów wtulił twarz w moją pierś pochlipując cicho. Zdrową ręką gładziłem go uspokajająco po plecach jednocześnie patrząc wyczekująco na Granger. Dziewczyna przygryzła wargę patrząc w stronę zamkniętych drzwi, za którymi dopiero co zniknął jej ukochany. W końcu spojrzała na nas z trochę niepewną miną:
- Ja nie mam nic przeciwko gejom. Jeśli jest wam razem dobrze to się cieszę – powiedziała spokojnie. – Tylko go nie skrzywdź, Malfoy.
- Dotychczas to wy go krzywdziliście – odparłem ostro. – To pilnowanie go, ograniczanie wolności. I jeszcze śmiecie nazywać się jego przyjaciółmi.
- Ja... myślałam, że to dla jego dobra, dyrektor...
- Naprawdę guzik mnie obchodzi, co wam wmówił ten stary dziwak. Na przyszłość naucz się myśleć samodzielnie, a nie wykonywać rozkazy. Podobno jesteś inteligentna – zadrwiłem.
Chyba traciłem wprawę, gdyż dziewczyna w ogóle nie przejęła się moimi słowami. Spokojnie podeszła do nas i usiadła obok mnie kładąc rękę na ramieniu mojego ukochanego. Zaskoczony pozwoliłem jej na to.
- Harry? – delikatnie pogładziła jego ramię. – Chciałam przeprosić, byłam głupia.
- I to jak – warknąłem w jej stronę.
- Draco...
Mój ukochany uniósł głowę i pocałował mnie delikatnie w usta, jakby chciał prosić, bym nic nie mówił. Odwrócił się w stronę dziewczyny patrząc na nią spokojnie, choć oczy i buzie miał mokre od łez.
- Nic się nie stało Hermiono – powiedział cicho do dziewczyny. – Dumbledore potrafi mieszać w umysłach niezgorzej niż robił to Voldemort. Nie mogę się więc gniewać na ciebie.
- Oh tak się cieszę, Harry.
Granger uniosła ręce do góry. Najwyraźniej chciała się rzucić na mojego chłopaka i wyciskać go, ale w porę się opamiętała. Przytuliła go delikatnie by nie urazić rąk. Poczułem lekkie ukłucie zazdrości widząc jak Harry się uśmiecha. Wyglądało na to, że ich przyjaźń została odbudowana. Nie musiałem pytać Harry’ego by wiedzieć, że będę musiał znosić towarzystwo tej szlamy. Cóż zakochałem się w chłopaku, który przyjaźni się nawet z domowymi skrzatami. Mogłem się spodziewać gorszych rzeczy, niż towarzystwo szlamy.
- I co teraz zamierzacie? Jeśli nie wracacie do Hogwartu? – zapytała dziewczyna przysiadając się na łóżku, Moim łóżku, obok Mojego Harry’ego.
Tylko spokojnie. Nie jestem już takim Malfoy’em jakim byłem kiedyś. Pokochałem Złotego Chłopca Gryffindoru, polubiłem nawet tego skrzata, Zgredka. Jednym słowem stałem się człowiekiem. Towarzystwo szlamy nie powinno więc mnie razić z westchnieniem pogodziłem się z tym, moim zdaniem, upadkiem. Poniosłem klęskę na tym polu, ale nie zamierzałem porzucić swoich arystokratycznych manier. Łaskawie więc odpowiedziałem na pytanie dziewczyny:
- Zamieszkamy razem w rezydencji Malfoy’ów. Skoro mój ojciec nie żyje ja dziedziczę cały majątek.
- Um... Draco – Harry niepewnie wpatrywał się w ziemie. – Bo wiesz... to zaklęcie... Chyba zniszczyło Molfoy’s Manor. Przepraszam.
Francuska Rezydencja
- Chyba nie myślałeś, że mam tylko jedną rodową twierdze? – zaśmiałem się całując go w policzek. – Fakt, ta był najokazalsza, ale jest jeszcze druga, mniejsza we Francji i willa w Alpach. Tak właściwie co z moją matką? – spojrzałem na Granger licząc, że jest obeznana z obecną prasą.
- Była w twierdzy, gdy wszystko zaczęło się sypać. Skrzaty próbowały ją ocalić, ale ciężka szafa zmiażdżyła jej zebra. Uzdrowiciele nie zdążyli na czas. Przykro mi – mówiąc to dziewczyna nie patrzyła mi w oczy, jakby bojąc się tego co tam zobaczy.
Informacje o śmierci matki przyjąłem ze spokojem. Tak samo obojętnie jak wieść o tym, że zginął mój ojciec. Byłem więc sierotą, powinienem nosić żałobę i płakać po kontach. Tymczasem tylko bardziej przysunąłem do siebie Harry’ego, obejmując go pewniej zdrową ręką. Znów pocałowałem go w czoło, po czym dmuchnąłem w jego włosy patrząc z radością jak się stroszą.
Gdy uniosłem głowę dostrzegłem niedowierzające spojrzenie dziewczyny.
- Zamknij paszcze, Granger. Nie wiesz, że to niekulturalne? – zadrwiłem.
- Draco – mój ukochany pocałował mnie w policzek w delikatnym upomnieniu.
- Harry, zrobię dla ciebie wszystko, ale błagam pozostaw we mnie chociaż tą cząstkę Malfoy’a – poprosiłem, po czym jak reszta roześmiałem się z własnych słów.
- Zmieniłeś się, Malfoy – powiedziała cicho Hermiona. – Nigdy nie sądziłam, że możesz być taki ludzki.
- No nie, ona też – zawarczałem, przypominając sobie, że Harry kiedyś powiedział podobne słowa.
- Nie wnikaj – powiedział Harry widząc niepewna minę Hermiony.
- Wspaniale razem wyglądacie, mam nadzieje, że wam się ułoży. Będę mogła czasem was odwiedzać? – zapytała.
Harry nic nie powiedział pozostawiając decyzje mi. W końcu to ja byłem właścicielem posiadłości, w której zamieszkamy. Jednak błagalny wzrok mojego ukochanego sugerował tylko jedną odpowiedź:
- Dobra, ale nie wiem co na to powie twój ukochany Weasley – musiałem zadrwić, by nie wyjść z wprawy.
- Kiedyś będzie musiał dorosnąć, albo znaleźć sobie inną dziewczynę – odparła spokojnie. – Musze już iść, trzymajcie się.
Zabrała swoja torebkę i wyszła. A ja w myślach musiałem przyznać, że dojrzała. I nie chodziło tylko o to, że fizycznie wyładniała. Przede wszystkim potrafiła już sama myśleć i dostrzec, że Dumbledore nią manipulował. Może ta szlama była więcej warta niż podejrzewałem. Mimo to nie chciałem mieć z nią do czynienia więcej niż to konieczne.
Początkowo wydawało się, że mój stan jest gorszy niż Harry’ego. Jednak to mnie wypuścili wcześniej ze szpitala. Mojego ukochanego czekała jeszcze długa rehabilitacja. Było mi to właściwie na rękę. Mogłem na spokojnie pozałatwiać ważne sprawy.
Przede wszystkim kupiłem protezę. Zrobiono ją specjalnie na zamówienie, by pasowała do mojej drugiej, wypielęgnowanej, arystokratycznej dłoni. Byłem zadowolony z zamówienia. Mogłem normalnie ją poruszać, jak naturalną dłonią, brakowało tylko czucia w palcach. Ta drobna niedogodność, na szczęście, niczego nie utrudniała. Jednocześnie zająłem się sprawami spadkowymi. Musiałem dopilnować, by cały majątek przeszedł na mnie. Nie zamierzałem się dzielić z jakąś tam „rodziną” będącą piątą wodą po kisielu.
Kolejną sprawą było zadbanie o dalsze wykształcenie. Wprawdzie fortuny rodziny wystarczyłoby na rozrzutne życie do końca, ale wizja takiej sielanki stanowczo do mnie nie pasowała. My Malfoy’e mieliśmy jakiegoś hopla na punkcie gromadzenia pieniędzy, każdy zamiast czerpać z rodowego bogactwa dorzucał do niego coś od siebie. Nie chciałem kontynuować nauki w Hogwarcie. Z resztą to by nie miało sensu skoro przeprowadzaliśmy się do Francji. Tamtejszy system oświaty podobał mi się dużo bardziej. Przede wszystkim już byłem uznawany za dorosłego czarodzieja. Musiałem tylko zdać końcowe testy i mogłem szkolić się w dowolnym kierunku. Wszystko poszło gładko i nawet załatwiłem sobie praktyki w tamtejszym magicznym szpitalu. Swoją przyszłość wiązałem z uzdrowicielstwem.
Tymczasem moje skrzaty przygotowywały francuską rezydencje Malfoy’ów na przybycie Harry’ego. Nikt tam nie mieszkał przez cały rok, tylko ja wpadałem na wakacje. Na czas nieobecności właścicieli wszystkie meble były pozakrywane białymi prześcieradłami, po kątach zbierał się kurz, a w ogrodzie królowały chwasty. Dwa skrzaty szybko uwinęły się z porządkami. Musiałem jeszcze dopilnować by usunięto kilka niebezpiecznych, czarnomagicznych, rodowych pamiątek. Kolejne skrzywienie mojej rodziny – fascynacja niebezpiecznymi zabawkami.
Kiedy mój ukochany mógł w końcu opuścić szpital wszystko było już gotowe. Wynająłem nawet prywatny, międzynarodowy teleport, by przenieść Harry’ego i resztę jego rzeczy.
- Jak tu pięknie – jęknął chłopak, gdy wylądowaliśmy przed wielka, czarna, ręcznie kutą przez krasnoludów bramą mojej rezydencji.
Tak, gdy pierwszy raz ujrzałem tą, bądź co bądź skromną w moich oczach posiadłością miałem ochotę wykrzyknąć te same słowa. Oczywiście młodemu arystokracie nie wypadało zachwycać się czymś tak trywialnym jak byle domek. Stanie z rozdziawioną paszczą i wielkimi oczami, tak jak to w tej chwili robił Harry, też nie wchodziło w rachubę. Moje, wówczas pięcioletnie Ja, po prostu zdusiło w sobie zachwyt i grzecznie pomaszerowało za ojcem ciągnąc swoją walizkę.
Rezydencja naprawdę robiła wrażenie, nawet gdy minęły lata odkąd ujrzałem ją po raz pierwszy zawsze przystawałem przy bramie, tak jak dziś, by nasycić dusze tym pięknem. Białe marmurowe ściany budynku pięknie kontrastowały z ciemno zielonym, świerkowym lasem wokół. Ogród wydawał się niewielki w porównaniu z potęgą otaczających go drzew. Jednak skrzaty utrzymywały go w nienagannym porządku, trawa była równo przystrzyżona, krzewy przycięte w najdziwniejsze figury, a kwiaty nieśmiały wypuścić jednej krzywej łodygi. Był tu zupełnie inny klimat niż w Anglii dlatego mimo wczesnej pory krzaki i drzewa owocowe pokryły się już białymi pączkami, mającymi lada dzień zamienić się w delikatne kwiaty. Klomby już pyszniły się cała gamą kolorów wczesnowiosennych roślin. Z tyłu ogrodu szemrał cicho strumień, rozlewając się w jednym miejscu w małe jeziorko. Nad nim wisiała huśtawka, prosta złożona z dwóch sznurków i deseczki, ale będąca chyba najmilszym moim wspomnieniem z dzieciństwa. Harmonia i ład jakie panowały w ogrodzie kontrastowały z dzikością lasu wokół. Ogrodzenie z surowych kamieni stanowiło granicę, której las nie śmiał przekroczyć, a i moi przodkowie nie chcieli niszczyć lasu. Kontrast ten nie psuł bynajmniej piękna otoczenia. Wręcz przeciwnie pozwalał chwile się zastanowić nad tym, dlaczego ludzie tak pragną podporządkować sobie przyrodę. Piękno dzikiego lasu i harmonia panująca w ogrodzie.
Sam dom stanowił miłe dopełnienie ogrodu. Marmur mógłby przytłaczać swoim ciężarem, gdyby projektant nie dodał licznych ozdób, takich jak kolumny, wieżyczki i balkony. Ściany też w wielu miejscach były załamane lub zaokrąglone dając dziwne wcięcia i wypukłości. Wszystko to dodawało budowli lekkości, a zieleń bluszczu i ciepłe kolory kwiatów w doniczkach balkonowych przełamywały chłód marmuru. Drzwi i okna zrobione były z ciemnego drewna, kolejnego elementu zaburzającego jasność ścian. Dla kogoś, kto nigdy nie widział potężnych czarodziejskich twierdz, ta mała rezydencja mogła wydać się pałacem. Po minie Harry’ego mogłem się domyślić, że poza Hogwartem nie widział żadnego zamku. Z westchnieniem objąłem go jedną ręką w pasie przytulając i powiedziałem:
- Nie jest tak duża, ani wystawna jak ta w Anglii, ale powinniśmy się zmieścić.
- Żartujesz? Jest ogromna! Mamy tu mieszkać tylko we dwoje? Możnaby sprowadzić setkę gości i by się tu pomieścili.
- Niezupełnie, jest tylko pięć sypialni gościnnych.
- Więc co się mieści w reszcie pomieszczeń?
- Chodź, oprowadzę cię.
Gryfońskie kolory w ślizgońskiej sypialni
Harry wydawał się być oszołomiony tym wszystkim. Wyglądał przy tym tak rozczulająco, że nie mogłem się powstrzymać i pocałowałem go delikatnie w usta. W odpowiedzi zamruczał obejmując mnie za szyje i przyciągając bardziej do siebie. Pogłębiłem pocałunek jeszcze chwile wodząc językiem po jego podniebieniu. W końcu odsunąłem się kładąc mu wskazujący palec na ustach, powstrzymując tym samym od rzucenia się na mnie. Jego oburzony wzrok wywołał uśmiech na mojej twarzy.
- Najpierw chce ci wszystko pokazać – szepnąłem jeszcze całując go w uszko.
Objąłem go w pasie prowadząc w stronę bramy. Ta, gdy tylko się zbliżyłem rozwarła swoje skrzydła zapraszająco.
- A bagaże? – Harry obejrzał się na walizki zostawione na żwirowym podjeździe przed bramą.
- Skrzaty się nimi zajmą – odpowiedziałem spokojnie.
Wycieczkę krajoznawczą zacząłem od ogrodu. Miałem przednią zabawę widząc jak Harry z zachwytem ogląda każdy krzak, wącha każdy kwiat. Już zupełnie nie przypominał tego silnego mężczyzny, który pokonał Voldemorta. Teraz znów był jak rozkoszne dziecko. Nie potrafię powiedzieć jakiego go wolałem. Tak naprawdę kochałem go miedzy innymi za jego zmienność. Taki już był jego urok. Przytłoczony nowościami zachowywał się jak małe, naiwne dziecko. Siła musiałem go odciągać od krzewu magicznego fiołka, tak zafascynowany był żyjącymi w kwiatach elfami. Później o mało nie wpadł do stawu obserwując kolorowe rybki. W końcu zatrzymał się przy krzaku czarnej róży. Z niepokojem patrzyłem jak przygląda się płatkom nie śmiejąć ich dotknąć. Kiedy wyciągnął dłoń w stronę jednego z kwiatów objąłem go w pasie stanowczo odciągając.
- Ej! – zaprotestował.
- Tych kwiatów się nie zrywa, a krzewu nie dotyka. Jad ukryty w jego kolcach nigdy nie przynosi nic dobrego.
- Nigdy jeszcze nie widziałem takiego krzewu. Dlaczego on kwitnie, jest jeszcze zima? – zapytał wciąż jak zahipnotyzowany patrząc na czarne kwiaty.
- To specyficzna, magiczna róża. Każdy kwiat na niej upamiętnia jednego zmarłego w moim rodzie. Każdy kwiat kwitnie dokładnie sto lat po śmierci, a każdy nowy pączek zwiastuje, że niedługo ktoś umrze.
- Dziwne. I piękne – odparł Harry, ale widziałem, że trochę go wystraszyłem ta historią.
- Chodź pokaże ci dom – zaproponowałem wskazując schody prowadzące na taras i do tylnego wejścia.
Wnętrze było urządzone gustownie, chociaż bynajmniej nie skromnie. Moja rodzina zawsze brała rzeczy z najwyższej półki. Rzeźby, kwiaty, obrazy były dosłownie wszędzie, a jednocześnie nie przytłaczały swoją obecnością jak to miało miejsce w angielskim Malfoy’s Manor. Tutaj z portretów nie szczerzyła się do mnie rodzina upominająca i pilnująca na każdym kroku. Królowały pejzaże z całego świata, pomiędzy nimi czasem zakradała się jakaś wiejska sielanka. Lubiłem tu mieszkać, było tu tak przytulnie... jak w domu.
- Ja chyba tu nie pasuje – jęknął Harry gdy pokazywałem mu jadalnie.
Dwudziestometrowy stół był idealny na skromniejsze przyjęcia. Do większych uroczystości trzeba już było wynajmować sale. Na razie jednak nie zanosiło się na żadne przyjęcie, wiec może jednak ten stół był za duży?
- Jeśli jadalnia cię przytłacza możemy jeść przy mniejszym stole na tarasie – zaproponowałem.
- Nie o to chodzi, Draco. Po prostu ty się wychowałeś w takim bogactwie, a ja... nawet nie należę do czarodziejskiej arystokracji. Nawet nie posiadam już zdolności magicznych. Wiesz... pochodzimy z zupełnie różnych światów. Ja nie wiem czy to ma sens... nasz związek...
Patrzyłem na niego nie do końca wierząc w to co słyszę.
- Oszalałeś? – jęknąłem. – Myślisz, że dla mnie ma znaczenie czy jesteś arystokrata czy nie? No dobrze, może kiedyś miało to dla mnie znaczenie, ale ja się zmieniłem. Kocham cię i chce spędzić z tobą resztę życia! Jeśli nie odpowiada ci życie tu możemy zamieszkać nawet w jakiejś mugolskiej wiosce, w stajni czy gdziekolwiek sobie zażyczysz. Pragnąłem tylko zapewnić ci wszystko, co najlepsze. Harry, zrozum, jesteś dla mnie najważniejszy.
- Przepraszam Draco, po prostu to wszystko mnie przytłoczyło.
Harry wtulił się we mnie chowając głowę na mojej szyi. Poczułem mokre krople spadające z jego oczu.
- Hej już dobrze Harry, powiedz tylko czego pragniesz, a zapewnię ci to - szepnąłem.
Głaskałem go uspokajająco po głowie i plecach pozwalając się wypłakać. Wyjście ze szpitala, wyjazd do Francji, rezydencja, to faktycznie mogło być za dużo jak na jeden dzień. Powinienem był mu to dawkować, ale tak bardzo chciałem go tu zabrać jak najszybciej.
- Już w porządku – Harry przestał płakać, ale wciąż się tulił. – Chce tylko być z tobą. Naprawdę podoba mi się tu, po prostu nie czuje się dość ważny by mieszkać w takim pałacu.
- Harry to zaledwie skromna rezydencja. Ty zasługujesz na o wiele większe luksusy. Pokonałeś Czarnego Pana, za co cały magiczny świat jest ci wdzięczny. W dawnych czasach za takie czyny dostawało się szlachecki tytuł, zamek i kilka wsi. Ja mogę zaofiarować ci tylko to marne domostwo i swoją miłość.
- To aż nadto – mruknął Harry i unosząc już roześmiana twarzyczkę pocałował mnie lekko w usta. – To jak pokażesz mi resztę domu?
- Właściwie została już tylko nasza sypialnia – mruknąłem. – No i dobrze bo ty powinieneś odpocząć.
Poprowadziłem go na piętro, gdzie biel ścian została zastąpiona drewnianym obiciem. Nadawało to otoczeniu swoistego ciepła i takiej domowej atmosfery. Sypialnia była na końcu korytarza, po południowej stronie domu. Specjalnie tak wybrałem, by słońce przez dzień nagrzewało i rozświetlało pomieszczenie. Zanim otworzyłem drzwi wyciągnąłem z kieszeni jedwabną apaszkę.
- Pozwolisz? – zapytałem przykładając mu ja do oczu.
Harry tylko kiwnął głową, a ja zasłoniłem mu oczy. Otworzyłem drzwi powoli wprowadzając go do sypialni. Jednym spojrzeniem upewniłem się, że wszystko jest tak, jak być powinno. Stopą pchnąłem drzwi, które z cichym trzaskiem zamknęły się. Stanąłem obok Harry’ego, tak by dobrze widzieć jego twarz i emocje malujące się na niej, jednocześnie nie zasłaniając wiele. Powoli rozwiązałem apaszkę i puściłem jej końce by swobodnie ześlizgnęła się po ciele Harry’ego.
- Ah!
Oczy Harry’ego po raz kolejny tego dnia otwarły się szeroko, a usta uchyliły w niemym zachwycie. Tak, to była reakcja na jaką liczyłem. Nie musiałem patrzeć na pokój by wiedzieć co go tak zachwyciło. W końcu sam tu wszystko układałem, sam zaplanowałem.
Podłoga pokryta dywanem tak puszystym, że stopy się w niego zapadały. Białe ściany zdobiły czarne rysunki wyglądające jak leśna plątanina gałęzi. Centralne miejsce w pokoju zajmowało oczywiście łóżko, wysokie, z kolumnami i baldachimem. Tak jak pozostałe meble zrobione było z ciemnego wiśniowego drewna, ręcznie rzeźbione w fantazyjne motywy roślinne. Pościel w kolorze szkarłatu dodatkowo okrywały płatki róż niby rzucone niedbale, jednak na ich ułożeniem poświęciłem dobrą godzinę. Przy dużym oknie wychodzącym na ogród stał mały stolik, a na nim bukiet tych pięknych, królewskich kwiatów. Byłem zadowolony ze swego dzieła, a jeszcze bardziej cieszył mnie zachwyt malujący się na twarzy Harry’ego.
W końcu szok mojego ukochanego minął, a na usta wypełzł dziwny, jakby złośliwy uśmieszek.
- Nie wierze, Draco – w jego głosie słyszałem drwinę, ale i radość. – Gryfońskie kolory w ślizgońskiej sypialni!
Poczucie bezpieczeństwa
Zmarszczyłem czoło obrażony. Harry widząc to tylko się roześmiał radośnie i przytulił do mnie całując w policzek. Jego śmiech był tak zaraźliwy, że chcąc nie chcąc musiałem też się uśmiechnąć.
Mój ukochany szybko znów zainteresował się pokojem. Dłonią pogładził rzeźbienia na drzwiach szafy przyglądając się im z zaciekawieniem, jakby próbował rozpoznać jakieś kształty. Następnie podszedł do bukietu i wąchał każdą róże po kolei. Przyglądałem się temu z pobłażliwym uśmiechem. Wiedziałem co będzie jego następnym celem – łóżko. Nie pomyliłem się. Już po chwili z rozpędu rzucił się na pościel zapadając się w nią cały. W powietrze uniosło się z tysiąc różanych płatków i przysypało mojego ukochanego.
- Jej jak miękko – usłyszałem jego jęk gdzieś spod tego wszystkiego.
Powoli, cicho podszedłem do łóżka i zacząłem odgarniać płatki róż z miejsca gdzie powinna być głowa Harry’ego. Szeroki uśmiech i roześmiane oczka przyciągały jak magnez. Pocałowałem więc najpierw jego usta, potem oba policzki i czoło. Kiedy chciałem się odsunąć poczułem jego ręce zaplatające się na moim karku i ciągnące mnie w dół. Wylądowałem miękko częściowo na nim częściowo obok niego. Harry patrzył na mnie bezczelnie uśmiechnięty. Oblizał wargi powoli, prowokacyjnie. Nie musiałem mu czytać w myślach, wiedziałem czego chce. Ponownie połączyłem nasze usta, tym razem w głębszym pocałunku. Łaskocząc językiem jego podniebienie zacząłem rozpinać mu koszule. Jego spragnione dotyku dłonie już błądziły po moim ciele, zbyt niecierpliwe by przejmować się zapięciami po prostu szarpnęły moja koszule odsłaniając klatkę piersiową. Mimo knebla w postaci moich ust z gardła Harry’ego wyrwał się pomruk zadowolenia. Uśmiechnąłem się słysząc to i czując z jaką niecierpliwością gładzi moje ciało. Rozpiąłem ostatni guzik jego koszuli, złapałem jego ręce za nadgarstki rozkładając po bokach. Powoli otarłem się o jego ciało jednocześnie sprawdzając jak bardzo jest napięty i pokazując jaką ja mam ochotę.
Po tym długim, przymusowym celibacie i rozłące w ostatnich dniach obaj pragnęliśmy tylko jednego. Wciąż trzymając jego ręce w uścisku zacząłem obsypywać pocałunkami najpierw jego twarz, potem klatkę piersiowa i brzuch schodząc coraz niżej. Zapięcie spodni zirytowało mnie do tego stopnia, że sięgnąłem po różdżkę leząca na stoliku obok łóżka i unicestwiłem je jednym zaklęciem. Chyba nie myślałem racjonalnie inaczej nie używałbym magii w tak ważnych okolicach mojego ukochanego. Całowałem podbrzusze z Malfoy’owską precyzją dręcząc go przez omijanie najwrażliwszego miejsca. Gdy zjechałem językiem na uda Harry jęknął sfrustrowany:
- Nie drocz się!
Pozwoliłem by zobaczył jak uśmiecham się z satysfakcją, po czym podniosłem się zaczynając ponownie pieścić jego tors.
- Dracoooo... – jęknął gdy przygryzłem jego sutek.
Powoli rozpalałem go, niczym metal, do białości. Skoncentrowany na dawaniu przyjemności zapomniałem o swoim podnieceniu. Gdy tak wił się pode mną, jęcząc z pragnienia i błagając bym to skończył, uznałem, że jest gotowy. Powoli wziąłem go całego w usta wyrywając z jego warg kolejny jęk zaskoczenia i przyjemności. Jego, właśnie uwolnione, dłonie wplątały się w moje włosy, dociskając mnie do jego podbrzusza. Czułem jak jego biodra drżą, jak cały się trzęsie. Nie musiałem długo czekać by rozlał się w moje usta z głośnym krzykiem. Jego ciałem jeszcze chwile wstrząsały spazmy przyjemności.
Odsunąłem się oblizując powoli usta i patrząc na niego pożądliwie. Naga, jasna skóra wyraźnie odcinała się od krwistej pościeli. W wielu miejscach do spoconego ciała przylepiły się płatki róż stanowiąc jego jedyne okrycie. Był taki bezbronny, gdy próbował uspokoić oddech po przeżytym orgazmie. Widziałem, że ledwo ma siłę oblizać spierzchnięte usta, wygięte się w uśmiechu zadowolenia i szczęścia. Mimo nagości i wciąż napiętego członka wyglądał tak niewinnie, że nie śmiałem go dotknąć. Był niczym dzieło renesansowego artysty, piękny, a zarazem tak delikatny. Moje spodnie stawały się sporo za ciasne, ale podniecenie to była drobnostka w porównaniu z czułością i miłością jakie wypełniały moje serce. Odgarnąłem zlepione potem kosmyki z jego czoła, pogładziłem jego policzek i odsunąłem dłoń, by po raz kolejny przyjrzeć się jego ciału. Byłem zachwycony, niczym malarz na widok swojego skończonego obrazu, który pięknem przekroczył jego najśmielsze oczekiwania. Nawet blizny na rękach choć bardzo widoczne nie szpeciły Harry’ego, tak, jak ten się obawiał. Te blizny tylko przypominały mi o tym jak wiele mu zawdzięczam, jak bardzo go kocham i przede wszystkim jak silnym uczuciem on mnie darzy.
- Skąd ten uśmiech?
Dopiero słysząc pytanie zdałem sobie sprawę, że Harry już otworzył oczy. Zielone tunele śmierci lustrowały moje ciało z równą uwagą, co ja, jego. Uwielbiałem te ciche pomruki zachwytu jakie wydawał z siebie mój ukochany, widząc mnie w takim stanie. Najwyraźniej odzyskał już siły gdyż jego ręka sprawie zaczęła rozpinać moje spodnie. Westchnąłem czując jego dłoń wsuwającą się w moje bokserki. Palce tez pokrywały blizny, stąd też jego dotyk był zarówno znany jak i zupełnie inny. Kolejny dreszcz wywołał zsuwając mi spodnie wraz z majtkami, uwalniając moje rodowe klejnoty. Widziałem jak pożera je wzrokiem. Był tak niepodobny do tego Harry’ego, który nawet dotyku się bał. Zmienił się tak bardzo, a zarazem pozostał wciąż sobą...
Moje rozmyślania przerwał głuchy pomruk niezadowolenia i szarpniecie rąk pociągających mnie w dół. Upadłem na Harry’ego, a ten mnie natychmiast objął w pasie nogami otarciem drazniąc mojego członka.
- Chce cię poczuć w sobie! Tu i teraz! – rozkazał, po raz kolejny zaskakując mnie swoją zmiennością.
Nie dałem się długo prosić. Tak miło było znów zagłębić się w tej ciasnocie i cieple, pozwolić by ciało ogarnęło tylko pożądanie, zapomnieć o całym świecie. Liczył się tylko Harry i zaspokojenie.
Po wszystkim jeszcze długo nie mogłem zasnąć. Patrzyłem w baldachim jedną ręką obejmując smacznie śpiącego Harry’ego, jednocześnie czując jego głowę na ramieniu. Po raz kolejny rozmyślałem o tym wszystkim, co się stało i jak wiele to zmieniło. Teraz wszystko w końcu miało się ułożyć. Nie było już nikogo, kto mógłby skrzywdzić Harry’ego, mnie, czy stanąć na przeszkodzie naszemu związkowi. Voldemort został unicestwiony, a moja rodzina doszczętnie zniszczona. Pozostali przy życiu śmierciożercy pozbawieni przywódcy byli łatwym łupem, nawet dla angielskich aurorów. Dumbledore też w końcu dał nam spokój, chociaż początkowo uparcie chciał by Harry wrócił do Hogwartu. Przemówiłem mu do rozsądku, nie mogę powiedzieć, że delikatnie, grunt, że skutecznie. Wszelkie problemy zniknęły, w zamian pojawiła się wizja długiego, spokojnego i przede wszystkim szczęśliwego życia. Z uśmiechem na ustach zasnąłem.
Geny Malfoy'ów
Czas w rezydencji mijał spokojnie. Mógłbym napisać, że cały czas byliśmy szczęśliwi, ale bywały też się złe chwile. Małe sprzeczki i większe kłótnie zdarzały się w każdym związku. Często wracałem po pracy zmęczony i byle głupstwo mogło mnie rozdrażnić. Harry też nie zawsze był takim słodkim i niewinnym chłopcem. Miewał humory niegorsze niż niejeden charakternik. Dodatkowo mojego ukochanego wciąż bolały blizny na rękach. Czasem był to ciągły, ale słaby ból przez kilka dni, a czasem tak silne uderzenie, że Harry wił się w bólu na granicy przytomności. Najgorzej było w rocznicę zabicia Voldemorta. To okropne uczucie, gdy cały czarodziejski świat świętuje zwycięstwo nad złem, a ten, który tego dokonał wije się w bólu. A przy nim tylko ja, początkujący lekarz, bezradny, gdyż tego bólu nie są w stanie uśmierzyć, ani nawet złagodzić żadne znane środki. Oczywiście przewertowałem już wszelkie możliwe książki traktujące o takich bliznach. Chciałem przywrócić magię Harry’emu, albo chociaż uwolnić go od tego bólu. Moc wciąż nie wracała i właściwie było już pewne, że nigdy nie wróci. Specjaliści szacowali, że maksymalnie przez rok możemy mieć nadzieje, później to już przypieczętowane. Harry nie okazywał, że cierpi z powodu braku magii, świetnie radził sobie bez niej, wręcz mu tego zazdrościłem. By zabić czas gdy mnie nie ma pomagał skrzatom zajmować się domem, lub ślęczał godzinami w bibliotece czytając jakieś stare powieści. Wydawał się być naprawdę szczęśliwy. Tylko czasem widziałem błysk smutku w jego oczach, gdy trzeba było zrobić coś, przy czym niezbędna była magia. Musiał wtedy prosić mnie lub skrzaty o pomoc.
Niewiele osób wiedziało gdzie przeniósł się Ten, Który Pokonał Czarnego Pana. Oficjalnie nie zdradziłem tego sekretu dla bezpieczeństwa Harry’ego, były jednak też inne powody. Pragnąłem zapewnić Harry’emu święty spokój, bez ton listów od fanów, zagranicznych wycieczek, które chciałyby obejrzeć Zbawiciela, politycznych intryg i wszelkich złośliwości. Kierowała mną także samolubność. Ciężko przyznać, że był jeszcze jeden powód tej izolacji - chciałem mieć Harry’ego tylko dla siebie. Chciałem dać mu to co najlepsze, by pokazać, że z nikim nie będzie mu tak dobrze, a jednocześnie udowodnić, że beze mnie nie da sobie rady. Nie powinienem nawet tak myśleć, a co dopiero się tym kierować, a jednak zrobiłem to. Wtedy jeszcze nie wiedziałem jaką cenę przyjdzie mi zapłacić za mój egoizm. Przed samym sobą jest mi trudno przyznać się do błędów, a co dopiero przed innymi. Takie myśli ukrywałem nawet przed Harry’m.
Jedyną osobą, która nas odwiedzała była Hermiona. Początkowo przyjeżdżała sama, a potem już ze swoim nowym chłopakiem, skromnym pisarzem horrorów Johnem Davisem. Musze przyznać, że pasowali do siebie, oboje kochający książki, pachnący pergaminem i odpowiadający na każde pytanie, jak w szkole. Jednak o ile polubiłem Hermionę (nigdy się do tego nie przyznałem, przed nikim) o tyle jej partnera ledwo trawiłem. Łysawy facet po trzydziestce. Naprawdę taka, bądź co bądź, ładna dziewczyna mogłaby wybrać kogoś lepszego. Nie chciałem jednak wtrącać się w ich sprawy, by nie pokazać przypadkiem, że polubiłem tą szlamę. Najczęściej brałem dodatkowe godziny w pracy, gdy przyjeżdżali.
Geny Malfoy’ów są tak silne, że nawet mieszanie ich przez pokolenia z mugolską krwią nie osłabi cech mego rodu. Ja nie miałem mieszanej krwi. Ta płynąca w mych żyłach była wynikiem całych wieków umiejętnej selekcji partnerów. Miałem czystszą krew niż nie jeden psi champion. Nic więc dziwnego, że mimo usilnych starań nie mogłem wygrać z cechami zapisanymi w genotypie. Co z tego, że stałem się bardziej ludzki i pokonałem niechęć do szlam, skoro co rusz pojawiały się nowe cechy, z którymi musiałem walczyć i nie zawsze wygrywałem. Nieraz nawet nie byłem świadom, że robię coś złego, że powinienem walczyć z tym co robię. Zachowanie zapisane w moich genach, dodatkowo podkreślone wychowaniem w dzieciństwie, musiało w końcu doprowadzić mnie do zguby.
Minęły dwa lata od zabicia Voldemorta, pozornie wszystko było jak dawniej. Wciąż upajaliśmy się swoją bliskością, okazywaliśmy sobie miłość na każdym kroku. Jednak moja krew przygotowała na mnie kolejną pułapkę, której się nie spodziewałem. Okazało się, że naprawdę mam talent w kierunku uzdrowicielstwa. W szpitalu, w którym odbywałem praktyki szybko to zauważyli. Dostałem propozycje pracy, dobrze płatnej i szybko zacząłem awansować. Kariera to to, co Malfoy’e lubią najbardziej. Dla niej potrafią poświęcić dużo, nawet rodzinę i miłość. Za wszelką cenę chciałem być najlepszy, wygrać ten pieprzony wyścig szczurów. Pławiłem się w pochwałach od przełożonych, kolegów, podziękowaniach od ocalonych pacjentów, pieniądzach osiągniętych dzięki podwyżkom i awansom. Kariera przesłaniała mi inne, cenniejsze wartości, przede wszystkim miłość do Harry’ego. Mój ukochany się nie skarżył, nie pisnął nawet słowem, że powinienem poświęcać mu więcej czasu. Zawsze gdy wracałem do domu, nieraz dużo później niż powinienem, przez wzięte nadgodziny, czekał na mnie w progu i witał tak samo czułym pocałunkiem i słowami:
- Jak minął dzień, Draco?
W odpowiedzi zawsze zasypywałem go gradem problemów, które wtedy były dla mnie ważne, a teraz, gdy przejrzałem na oczy, wydają się takie błahe. Harry cierpliwie wysłuchiwał moich żalów, powoli uspokajając. Wtedy o pracy potrafiłem zapomnieć jedynie w jego objęciach. Traktowałem go bardziej jako narzędzie do relaksu niż ukochanego. Pozornie wciąż okazywałem mu czułość, kupowałem prezenty, ale to było bardziej przyzwyczajenie niż świadoma decyzja. Jednym uchem słuchałem jak opowiada o minionym dniu, który dla niego prawie zawsze wyglądał tak samo – czytał książki, pomagał skrzatom, lub spacerował po lesie. Zapatrzony w siebie i dążący do sukcesu przestałem zwracać na niego uwagę większą, niż na pogodę na niebie. Zapewne dlatego nie dostrzegałem, że coraz częściej na jego twarzy pojawia się smutek, staje się coraz cichszy i bardziej zdystansowany do mnie. I kolejna zmiana, którą dostrzegłem długo po fakcie – jego spojrzenie, które czasem chwytałem kontem oka. Po pewnym czasie wzrok skrzywdzonego, ale pogodzonego z losem szczeniacka zamienił się w bardziej stanowczy, zdystansowany, a za tymi zielonymi oczami zaczęło czaić się coś złego. Jego zachowanie też się zmieniło, coraz częściej znajdywałem go pogrążonego w lekturze. Nie interesowało mnie co czytał, okładka już z daleka sugerowała jakieś ckliwe romansidła. Z resztą gdy pytałem co przeczytał zwykle opowiadał historie miłosną jakich wiele. Pierwszy raz zwróciłem uwagę na jego dziwne zachowanie jakiś miesiąc po rocznicy pokonania Czarnego Pana.
Jak zawsze wróciłem ze szpitala dość późno, jedna operacja okazała się bardziej skomplikowana niż przypuszczaliśmy. Straciłem pacjenta, a to nigdy nie wpływało na mnie dobrze. Dodatkowe dwie godziny spędziłem nad papierami próbując w nich wyjaśnić, że śmierć nie była winą błędu lekarskiego, a mój zespół zrobił co mógł by ocalić pacjęta. Po powrocie do domu marzyłem tylko by wyżalić się Harry’emu, usłyszeć uspokajające słowa, poczuć czułe objęcia, pocałunki, a potem... coś więcej. Harry nie czekał przy wejściu, sądziłem jednak, że znajdę go w bibliotece. Ostatnio tak się zaczytywał, że zapominał o całym świecie wokół siebie. Zdziwiłem się, gdy nie znalazłem go w wygodnym, skórzanym fotelu w rogu biblioteki. Dla pewności sprawdziłem jeszcze miedzy półkami cicho wołając jego imię. Ciśnienie mi momentalnie skoczyło, nie wiem czy bardziej ze strachu o Harry’ego, czy ze złości, że go nie ma, gdy go potrzebuje.
- Rolph! – zawołałem ostro.
Skrzat zmaterializował się przede mną jak zawsze już pochylony w wyrażającym szacunek ukłonie.
- Tak, panie?
- Gdzie jest Harry?
- W sypialni, panie.
- Aha...
Moja odpowiedź była wyjątkowo durna, ale i takie głupie zachowanie mi nie przystoiło. Powinienem był się domyślić, że Harry odpoczywa, wczoraj w końcu męczyłem go do późna. Wszystko przez ten stres i zmęczenie.
Odesłałem skrzata zostawiając mu płaszcz do prania, a sam skierowałem się do sypialni. Wciąż myślałem o pracy, następny dzień zapowiadał się nie wesoło – trzy trudne operacje, a między nimi wykład o zastosowaniu innowacyjnych metod w leczeniu i dwie godziny pilnowania studentów przy obchodzie sal. Tak wiem, każdy normalny człowiek w tym momencie zapomniałby o pracy i myślał jedynie o gorącym kochanku czekającym w łóżku. Krew moich przodków nie pozwalała mi być normalnym nawet w tak błahej sprawie jak myśli.
Gdy wszedłem do sypialni chwilę z konsternacja obserwowałem pozornie pusty pokój próbując sobie przypomnieć czego tu szukam. Nagle zgasło światło, a przynajmniej tak mi się zdawało, gdyż na mojej głowie wylądował jakiś worek odbierający zdolność widzenia. Zanim zdołałem wykonać jakikolwiek ruch moje ręce zostały wygięte do tyłu i z cichym kliknięciem uwięzione w zimnych okowach kajdan. Odruchowo szarpnąłem nimi próbując się wyswobodzić, jednocześnie przekręcając głowę do tyłu irracjonalnie próbując dojrzeć przeciwnika mimo worka na głowie. Silne pchnięcie powaliło mnie na podłogę. Puszysty dywan trochę zamortyzował upadek, ale mało się nim nie zadławiłem, gdy ktoś docisnął moją głowę do podłogi siadając mi na biodrach, unieruchamiając tym samym.
Zagrożona dominacja
Poczułem jak dłonie przeciwnika wślizgują się pod moją koszule i z pleców zjeżdżają na brzuch by sięgnąć do zapięcia spodni. Byłem tak przerażony, że nawet nie próbowałem się wyrwać. Oprawca zsunął mi spodnie wraz z bokserkami i powoli, pieszczotliwymi ruchami zaczął głaskać moje pośladki . Poczułem przyjemne dreszcze podniecenia, gdyż dotyk okazał się tak znajomy i delikatny. Rozluźniłem się i wręcz uśmiechnąłem szepcząc:
- Harry.
- Niespodzianka skarbie – usłyszałem cichy, wesoły szept.
Mój ukochany ściągnął mi worek z głowy i delikatnie pocałował w policzek, wciąż jednak siedział na mnie uniemożliwiając mi ruch.
- Nie strasz mnie tak więcej, skarbie – poprosiłem.
- Chciałem cię zaskoczyć i wprowadzić coś nowego do naszych łóżkowych zabaw – zaśmiał się, a ja nie mogłem pozbyć się wrażenia, że w jego głosie brzmiała groźba.
Harry zaczął obsypywać moje plecy pocałunkami jednocześnie wciąż podrażniając moją skórę swoim dotykiem. Wiedział, że największe dreszcze wywołuje gładzenie wewnętrznej strony ud i tam też co chwilę wędrowały jego dłonie. Bez protestów poddawałem się tym zabiegom, wręcz jęczałem prosząc o więcej. Mój ukochany wiedział jak sprawić mi przyjemność. Mimo związanych rąk czułem się panem sytuacji, w końcu to ja byłem górą w tym związku, do czasu...
Niespodziewanie Harry zaczął ocierać się o mój tyłek, a ja mogłem wyraźnie poczuć jakie napięcie kryją jego spodnie. Pierwszy raz poczułem, że moja dominacja jest zagrożona i stanowczo nie spodobało mi się to.
- Nie drocz się ze mną, skarbie – zaśmiałem się lekko chcąc ukryć panikę.
- Ja się nie droczę – zaśmiał się Harry, a ja ponownie usłyszałem w jego głosie tą groźną nutkę, tym razem była wyraźniejsza.
Jego dłonie zniknęły, a gdy odwróciłem głowę mogłem zobaczyć jak zdejmuje spodnie.
Uwolniona męskość sterczała gotowa do akcji. Uwielbiałem ją drażnić dłońmi, lub ustami wyrywając symfonie krzyków z ust mojego kochanka. W tej chwili jednak wydała mi się zagrożeniem. Nie wiem dlaczego, obawiałem się by Harry przejął dominacje. Wciąż jeszcze leżałem bez ruchu sądząc, że to tylko żarty, że zaraz zacznie błagać bym to ja wszedł w niego, bądź jak to często czynił, sam się na mnie nabije. Harry jednak znów prawie się na mnie położył przytulając do mnie tak, by jego męskość wsunęła się między moje pośladki.
- Czy to nie jest przyjemne, Draco? – wymruczał dłonią tak kierując swoim członkiem by podrażnił moje wejście.
- Sam doskonale wiesz jakie to przyjemne – odparłem pozornie spokojnie, choć w myślach szukałem drogi wyjścia. – Chcesz, to zaraz ci to znów pokaże.
- A jeśli nie zechcę? Może dziś chce tobie pokazać jakie to uczucie – wolną dłonią zaczął drażnić moje podbrzusze wywołując fale przyjemnych dreszczy.
Nie dałem się omamić jego dotykowi. W tym momencie nie trzymał mnie dość mocno, więc spokojnie się spod niego wyślizgnąłem. Niczym akrobata podkuliłem nogi pod siebie i przesunąłem pod nimi skute ręce, by mieć je z przodu. Zadziwiające czego człowiek potrafi dokonać po małym zastrzyku adrenaliny. Chociaż mi moje ruchy wydawały się powolne, musiały być szybkie, bo Harry ledwo zdążył się odwrócić. Zarzuciłem mu ręce przez głowę wiążąc tym samym jego ramiona. Teraz ja przytuliłem się do jego pleców i przycisnąłem moją męskość do rowka między jego pośladkami. Szarpnął się i warknął cicho, ale ja niepomny na protesty zacząłem lizać jego szyje tuż pod uchem. Poczułem jak pod wpływem tej pieszczoty jego ciało wiotczeje, a warkot zamienia się w mruczenie. O tak, to było magiczne miejsce, tak podatne na pieszczoty. Wiedziałem, że w ten sposób najłatwiej go ułagodzić i podniecić. Stosowałem to zwykle by go udobruchać po kłótni lub zachęcić do igraszek. Już po chwili mruczenie zamieniło się w ciche jęki i prośby o jeszcze. W głosie mojego kochanka już nie było ani nutki groźby. Związane ręce utrudniały mi trochę działanie, mimo to zdołałem się wsunąć w niego, wyrywając z jego ust kolejne westchnienie zadowolenia. Poruszałem się powoli jednocześnie wciąż liżąc, całując i ssąc wrażliwe miejsca na szyi. Nie byłem w stanie go pieścić dłońmi musiałem więc cierpliwie postarać się by doszedł w inny sposób. Moja cierpliwość malała wraz z rosnącym podnieceniem. Nie wiem czy to wina tej niecodziennej gry wstępnej, czy czegoś zupełnie innego, ale byłem bardziej podniecony niż kiedykolwiek. A orgazm jaki przeżyłem pozbawił mnie sił na dobrych kilka minut. Harry z resztą też doszedł zaplamiając cały dywan. Potem jeszcze długo leżeliśmy wyczerpani przeżyciami, nie zdolni nawet ruszyć się w stronę łóżka.
- To było nieziemskie – mruknął Harry w pewnym momencie. – Nie pamiętam kiedy ostatnio miałem tak silny orgazm bez twoich dłoni tam.
Uśmiechnąłem się słysząc ten komplement, tylko dlaczego gdy wyplątywał się z moich objęć dojrzałem błysk smutku i zawodu w jego oczach? Gdy ściągał mi kajdany, mimo ciemności panującej w pokoju dostrzegłem, że unika mojego wzroku. Jednak zaledwie parę minut później gdy leżeliśmy obok już w naszym łóżku, pocałował mnie tak samo ciepło, z miłością jak zawsze szepcząc czule:
- Dobranoc, Draco.
Czasem zastanawiam się, czy gdybym tamtego wieczoru pozwolił mu dominować, wszystko potoczyłoby się inaczej. Najprawdopodobniej nie. To było już przesądzone i nawet gdybym wiedział co się szykuje, byłoby za późno by powstrzymać przyszłe zdarzenia. Dusza mojego kochanka już należała do niej. Sam podjął tą decyzje, bardziej lub mniej świadomie chciał tego. Może gdyby nie moje Malfoy’owskie geny, może gdybym umiał je chociaż zwalczyć. Gdybym wciąż dawał Harry’emu tyle miłości ile powinienem, gdybym poświęcał mu więcej czasu. Tak naprawdę to co się stało, było tylko i wyłącznie moją winą. Harry przecież od zawsze umiał odróżniać dobro od zła i stał po tej jasnej stronie. Tylko wpływ Malfoy’a mógł to zmienić. Powinienem się nigdy nie narodzić, albo przynajmniej umrzeć wraz z całym moim rodem, by nie przekazać dalej tej plugawej „czystej” krwi.
W tamtej chwili los czarodziejskiego świata po raz kolejny zależał od chłopca z blizną i był już przypieczętowany. Chcieli dostać swojego bohatera z powrotem, to go dostali i tylko ja widziałem, że to już nie jest ten sam chłopiec co pokonał Czarnego Pana.
Czarny kot
Gdy wstałem następnego dnia Harry jeszcze słodko spał. Nie miałem serca go budzić więc cicho ubrałem się i wyszedłem z sypialni. W kuchni już czekało lekkie śniadanie – kawa i kilka kanapek z serem i pomidorem, dokładnie tak jak lubiłem. Gdy wychodziłem skrzat już czekał z moim płaszczem, świeżo wypranym, pachnącym różanym płynem do płukania.
- Na która przygotować kolacje, panie?
To pytanie też było codziennym, porannym rytuałem. Odpowiedź na nie również pozostawała niezmienna:
- Zjem na mieście, skrzacie. Zadbaj lepiej o Harry’ego.
- Jak pan sobie życzy.
Skrzat pochylony w pokłonie czekał aż opuszczę dom. Gdy wyszedłem za bramę jeszcze raz obejrzałem się w kierunku rezydencji, wydawało mi się, że w oknie sypialni widzę smutną twarz Harry’ego. Uznałem jednak, że to tylko ułuda, gdyby mój ukochany się obudził, na pewno przybiegłby się pożegnać. Okręciłem się na pięcie koncentrując się na miejscu przeznaczenia i w pół sekundy znalazłem się w holu szpitala.
- Doktorze Malfoy, dobrze, że pan już jest...
Dzień okazał się niespodziewanie dobry, przynajmniej dla mnie. Jeden pacjent, którego miałem operować zmarł niespodziewanie nad ranem, drugi odwołał operacje z ważnych powodów rodzinnych, wykład, który miałem poprowadzić, został przeniesiony na przyszłą środę. Poranny obchód sal zaliczyłem dość szybko, praktykanci okazali się wyjątkowo pojętni i prawie nie musiałem ich poprawiać. Jedyna operacja jaka mi pozostała na ten dzień przeszła bez żadnych zakłóceń i trwała tylko trzy godziny.
Była godzina 14 kiedy opuściłem sale operacyjną. Moja asystentka czekała w korytarzu jak zawsze ściskając organizer. Nie wiem co bym zrobił bez tej złotej dziewczyny, która zawsze pilnowała, bym nie zapomniał o niczym.
- Co tam mamy dziś jeszcze w planach, Annie? – zapytałem, jak zawsze uśmiechając się do niej.
Na twarz dziewczyny wypłynął delikatny rumieniec podkreślający rude włosy i uwidaczniający niezliczone piegi na policzkach. Przypominała trochę młodą Weasley’ówne, tylko miała dużo milszy charakter. Nie rzucała na prawo i lewo upiorogackami.
- Na dziś nic więcej nie ma, panie Malfoy. W związku z tym miałabym małą prośbę. Mogłabym wyjść dziś wcześniej? Moja babcia ma urodziny i chciałabym ją odwiedzić.
- Ależ oczywiście, Annie. Skoro i tak nie mamy nic do zrobienia.
- Pan jak zawsze zostaje, by zająć się papierkową robotą? Trzeba wystawić oceny i opinie praktykantom i napisać raport z przebiegu dzisiejszej operacji. Zrobić panu jeszcze kawę?
- Wiesz co, Annie? Zostaw te papiery i jedź do babci. Ja też mam ochotę zrobić sobie dzisiaj wolne. Opinie mogą poczekać do jutra – uśmiechnąłem się do niej łaskawie wywołując kolejny rumieniec na jej piegowatej buzi.
- Dziękuje, panie Malfoy – dziewczyna oddaliła się korytarzem niemalże w podskokach.
Była niewiele młodsza ode mnie i właściwie powinienem ją poprosić, by przestała mnie tytułować „panem”. Jednak moja próżność i zajmowane stanowisko nie pozwalały na to. Jak każdy Malfoy uwielbiałem stawiać się ponad innymi. Nawet ordynator szpitala, dla którego kiedyś byłem nędznym praktykantem, teraz zwracał się do mnie per pan.
Nie mam pojęcia czemu nagle naszła mnie taka ochota by wrócić do domu i po prostu poleżeć na trawie w ogrodzie. Zwykle nawet nie mając nic ważnego do roboty zostawałem w szpitalu do późna. A teraz nagle ta tęsknota za domem, za Harry’m. Może to przez Annie. Jej słowa poniekąd przypomniały mi, że poza pracą też mam życie, tak jak ona mam ważną osobę, która czeka aż wrócę.
Tym razem, gdy teleportowałem się przed rezydencją, mojej głowy nie zaprzątało tysiąc i jeden problem, więc zamiast ruszyć wprost do wejścia przystanąłem, tak jak kiedyś w dzieciństwie, podziwiając piękno otoczenia. Było tu tak spokojnie, nie cicho, bo z lasu dobiegały trele ptaków, ale po prostu spokojnie. Tak inaczej niż w zatłoczonym szpitalu. Zapach lasu delikatnie podrażniał moje nozdrza kojąc zmysły. Była ta sama pora roku, co wtedy, gdy wprowadziłem się tu z Harry’m. Na rabatach kwitły te same kwiaty, choć ich ułożenie zapewne było inne, poczułem się jakbym cofnął się w czasie. Moje serce dotąd zduszone przez prace znów zabiło mocniej przypominając sobie jak bliski mu jest Harry. Przecież ja go kochałem! Dopiero wtedy uświadomiłem sobie jak bardzo go zaniedbałem, jak bardzo go skrzywdziłem. Wiedziałem już, że muszę mu to wynagrodzić! Musiałem tylko znaleźć dostatecznie dobry sposób.
Tymczasem pchnąłem żelazną bramę uchylając ją tylko na tyle by móc wejść do ogrodu. Wejście cicho zamknęło się za mną, a ja spacerowym krokiem zacząłem krążyć po ogrodzie. Czułem się, jakby z moich oczu spadły jakieś zasłony. Dawniej nie zwracałem uwagi na otaczające mnie piękno, to był wręcz grzech nie dostrzegać tego wszystkiego. Niektórzy marzyli by na ich podwórku wyrosną choć jeden kwiatek, a ja mając tyle ich wokół nawet ich nie dostrzegałem. Równie dobrze mogłem mieszkać w takiej norze jak Weasley’owie, przecież nie robiło mi to różnicy.
Teraz upajałem się tym wszystkim niczym noworodek położony na łące. Zapachy, dźwięki, sam smak powietrza, różnorodność kolorów. Czasem nie mogłem się powstrzymać i tak jak Harry, gdy był tu pierwszy raz, musiałem czegoś dotknąć, poczuć fakturę i kształt.
W końcu znalazłem się po drugiej stronie domu i niemal nieświadomie podążyłem w kierunku niewielkiego stawu w rogu ogrodu.
Zamyślony nie zauważyłem siedzących nad wodą postaci. Gdy je w końcu dostrzegłem, początkowo nie mogłem pojąć tego co widzę. Jedną osobą był bez wątpienia Harry słuchający uważnie drugiej postaci. Mój ukochany w rękach trzymał czarnego kota, głaskał go delikatnie, tak, że zwierzątko właściwie przysypiało na jego kolanach. Natomiast druga osoba...
Moją dłoń przeszył ostry ból. Dłoń, w której miejscu miałem teraz protezę. To nie mogła być prawda! Przecież ona zginęła w ruinach Malfoy’s Manor! Wszyscy, którzy tam byli, poza mną i Harry’m umarli! A jednak moje oczy i ból w odciętej ręce nie pozostawiały miejsca na wątpliwości. To była Cherr, ta śmierciożerczyni, która z taką pasją pozbawiała mnie kolejnych palców. Ale jak to możliwe...
- ...jak? – szepnąłem nieświadomie.
Obie postacie jak na komendę odwróciły się w moją stronę. Cherr zmrużyła oczy w złośliwej satysfakcji, ale ja patrzyłem na Harry’ego. Mój ukochany wyglądał na zaskoczonego i lekko wystraszonego.
- Harry, co tu robisz? Z nią? – szepnąłem podchodząc kilka kroków do niego – Skarbie...
Moje ostatnie słowo jakby wyzwoliło złość w Harry’m. Chłopak gwałtownie wstał, nie wypuszczając jednak kota z rak. Patrzył na mnie z taką wściekłością, że dosłownie widziałem jej aurę wokół niego.
- Co ja tu robię?! Co ty tu robisz?! Szpital się zawalił, że wróciłeś tak wcześnie?! Raczej nie, bo ty byś tego nawet nie zauważył! Siedziałbyś w ruinach wypełniając jakieś papierki!
- Harry, przepraszam. Wiem, że cię ostatnio zaniedbywałem, skarbie... – próbowałem się tłumaczyć, ale nie dał mi dojść do słowa.
- Nie jestem już twoim skarbem! Nie traktujesz mnie wcale lepiej niż swoje skrzaty! Panicz Malfoy miał nową zabawkę, ale już mu się znudziła?! Właśnie tak mnie traktujesz, jak szczeniaczka, który był słodki i zabawny jak był mały, ale gdy urósł stał się przeciętny jak wszystkie psy. A ja nie jestem zabawką! Nie jestem zwierzaczkiem do łóżka, z którym łaskawie bawisz się co wieczór, z przyzwyczajenia! Nie jestem lekarstwem na twoje stresy!
Milczałem, bo jego słowa to była sama prawda, nie było więc sensu się tłumaczyć. Do moich oczu powoli napływały, tak dawno nie widziane, łzy.
- Harry, ja... – podjąłem jeszcze jedną cichą próbę przeproszenia go.
- Nie chce tego słuchać! Wiem teraz mnie przeprosisz, powiesz, że będzie lepiej, a potem znów pochłonie cię praca! Wiesz, myślałem, że może, gdy odzyskam magię, gdy nauczę się uzdrowicielstwa i będę mógł pracować z tobą, w końcu zaczniesz mnie znów doceniać, że będziesz miał więcej czasu dla mnie. I uczyłem się, szukałem sposobu, by wyzdrowieć, by przez moje okaleczone dłonie znów popłynęła moc.
- Harry, gdybym wiedział...
- Gdybyś tylko chciał, to byś to zauważył! Zaślepiała cię ta twoja głupia praca! Teraz jednak już mam moc! Cherr nauczyła mnie czerpać siłę ze źródeł, o których ty nie masz nawet pojęcia! Potrafię teraz robić rzeczy, o których Dumbledore’owi się nawet nie śniło i wiem jak je wykorzystać.
- O czym ty mówisz? Jaka moc?
- Wracam do Anglii zając należne mi miejsce. Zostałem stworzony do czegoś więcej niż bycia twoją zabawką, Malfoy. Odchodzę. Znajdź sobie innego łóżkowego zwierzaka, jest dużo firm oferujących takie dobra.
- Nie, Harry poczekaj! Ja to wszystko naprawie! – krzyknąłem rozpaczliwie podbiegając do niego.
- Za późno, Malfoy.
Ostrze zabłysło przez moment w słońcu, następnie rozległ się przeraźliwy pisk kota, który też ucichł... ucięty nożem. Krew zwierzaka spłynęła po rękach Harry’ego na jego dłonie. Mój ukochany zaśmiał się demonicznie po czym szepnął jakieś ostro brzmiące słowa, w nieznanym mi języku i zniknął. Bez trzasku teleportacji, bez zapachu ozonu, jaki ta zwykle pozostawiała po sobie. Wraz z nim zniknęła Cherr. Jedynym śladem ich bytności była wygnieciona trawa i truchło czarnego kota.
Ból
Upadłem na kolana szeroko otwartymi oczami spoglądając na miejsce w którym jeszcze chwile temu stał mój ukochany. W mojej głowie zrodziła się jedna myśl – „Zasłużyłem sobie na to” i uparcie nie chciała zniknąć. Pęczniała niczym rozkładające się na słońcu zwłoki, spychała wszystkie inne myśli na plan dalszy, nieistotny. Obijała się w mojej głowie trawiona przez robaki obrzydliwości, gnijąca od środka, a jednak tak trwała, tak spójna, tak trudna do usunięcia. Zacisnęła się wokół mojego gardła utrudniając oddychanie, wzrok przesłoniła mi mozaiką czerni i czerwieni...
- Zasłużyłem sobie na to – myśl wypłynęła na świat przez spierzchnięte wargi.
Następnie wróciła ze zdwojoną siłą, by zacisnąć na moim sercu ciasne sploty drutu kolczastego. Zgiąłem się w pół z bólu. Zbierało mi się na wymioty, lecz gardło było ściśnięte przez szloch. Chciałem krzyczeć, wyć! Chciałem oznajmić całemu światu swoja rozpacz! Chciałem poderwać się i biec przed siebie byle dalej stąd, gdzieś gdzie świat jest lepszy! Chciałem umrzeć tu i teraz, z tego bólu, który trawił moje ciało, umysł i dusze! Zasłużyłem sobie na to... Zasłużyłem na śmierć...
Jednak moje słabe ciało było tylko w stanie przewrócić się na bok na trawie i zwinąć w pozycji płodowej. Choć ból był nie do zniesienia, śmierć nie nadchodziła.
Wokół mnie była taka pustka, taka cisza. Nawet ptaki gdzieś umilkły, a może to ja ogłuchłem. Byłem sam jeden. Gdzieś w przestrzeni. Zatraciłem w ogóle poczucie kierunku. Nie wiedziałem gdzie wschód, gdzie zachód. Gdzie góra, gdzie dół. Gdzie jestem? Kim jestem? Cały mój świat składał się z mroku. Mimo szeroko otwartych oczu widziałem tylko czerń. Nie czułem na czym leżałem, gdzie leżałem, wokół była tylko martwa pustka.
Zaczął padać deszcz...
Zimne krople spadały na moją twarz mieszając się z tymi ciepłymi, spływającymi z mych oczu. Chłód wokół mnie powoli mnie otrzeźwiał, choć nie mógł ugasić żaru, bólu trawiącego mnie od środka. Powoli przypominałem sobie kim jestem, gdzie jestem. Choć to i tak niczego nie zmieniało, wciąż byłem sam. On odszedł. Zasłużyłem sobie na to.
Moje zmysły zaczynały znów ponownie funkcjonować. Usłyszałem ciche kroki, wyraźnie kierujące się w moją stronę. Były za lekkie na Harry’ego więc nie podniosłem nawet głowy szczerze życząc idącemu bolesnej śmierci.
- Panie Malfoy – skrzekliwy głos nieprzyjemnie wwiercił się w moje uszy.
- Zostaw mnie, skrzacie – warknąłem, a głos, który wydobył się z ściśniętego gardła bardziej przypominał wycie jakiejś piekielnej bestii niż mowę człowieka.
- Ale pada, przeziębi się pan – skrzat nie dał się odstraszyć.
- Zostaw mnie w spokoju – powtórzyłem dużo ciszej i spokojniej bo na więcej nie było mnie stać.
Skrzat już nic nie odpowiedział. Stał jednak wciąż obok mnie, czułem to. W pewnej chwili krople deszczu przestały uderzać w moje ciało, choć wciąż padało. Gdy uchyliłem powieki ujrzałem nad sobą wielki parasol. Skrzat uparcie milcząc trzymał go nade mną, samemu moknąc. Nie miałem siły znów go przeganiać. Powoli zaczynało mi być zimno. Przemoczone ubranie i chłodny wiatr robiły swoje. Choć moimi wnętrznościami wciąż targał żar straty, nie mógł on rozgrzać całego organizmu. Zwinąłem się ciaśniej w kłębek chcąc zachować choć trochę ciepła. W mym umyśle wciąż grasowała ta uparta myśl – „Zasłużyłem na to”, nie zagłuszyła ona jednak prymitywnego pragnienia ciepła. To, co mnie trzymało wciąż skulonego na trawie, to już nie był ból, lecz upór by nie prosić skrzata o pomoc. W końcu jednak i on został pokonany przez zimny wiatr:
- Zabierz mnie do domu – szepnąłem cichy rozkaz.
Skrzat skwapliwie wykonał polecenie i zanim się obejrzałem przeniósł mnie do mojej sypialni, wciąż pachnącej Harry’m. Drut kolczasty zacisnął się mocniej wokół mojego serca, aż jęknąłem z bólu.
- Nie, nie tu, inny pokój – poprosiłem.
Zostałem przeniesiony do jednej z gościnnych sypialni, nie zdołałem dostrzec nawet jakiej. Nie miałem nawet siły otworzyć oczu. Byłem na skraju przytomności. Niby czułem jak skrzaty rozbierały mnie, suszyły mokre włosy i okrywały puchowymi kołdrami, ale to było jak senna wizja, która urwała się szybko.
Przebudzenie to chyba najprzyjemniejsza cześć dnia. Moment, w którym nie pamiętasz o dniu poprzednim, ani nie myślisz o tym, co masz zrobić tego dnia. Człowiek delektuje się wtedy miękkością łóżka, ciepłem wokół, czasem, gdy uda mu się otworzyć oczy, pięknem otoczenia. Takie chwile trwają stanowczo za krótko.
Ocknąłem się i niemal zamruczałem, tak mi było wygodnie. Miękkie łóżko, puchowe kołdry i przyjemny zapach ogrodu wpływający przez otwarte okno. Brakowało tylko jednego specyficznego ciepła wokół mnie, nie chciałem jednak wtedy zastanawiać się nad tym. Delektowałem się momentem przebudzenia nie myśląc o niczym. W końcu uchyliłem powieki i rzuciłem okiem na pomieszczenie. Zielona Sypialnia – pierwszy przebłysk myśli. Syciłem wzrok pięknym połączeniem kolorów ciemnego drewna i Slytherin’owskiej zieleni. Meble kunsztownie rzeźbione, przeróżne bibeloty porozkładane na nich, nic osobistego, bo to tylko sypialnia gościnna. Czemu nie śpię w swojej sypialni? – kolejna myśl niemal kończąca błogą chwile przebudzenia i następna niszcząca ja doszczętnie – Gdzie Harry?
Wspomnienia wczorajszego dnia wróciły stanowczo za szybko i za silną falą. Mój umysł znów ogarnął żar, a wokół serca zacisnął się drut kolczasty. Bolało tak bardzo, że aż krzyknąłem.
- Panie Malfoy – skrzekliwy głos właściwie jeszcze zlany z zaklęciem teleportacji ledwo przebił się przez ogłuszający mnie ból.
Drobne dłonie usadziły mnie na łóżku i przykładające mi kubek do ust. Machinalnie przełknąłem kilka łyków gorzkiego płynu. Żar w moim umyśle został ugaszony przez lodowatą falę. Ból w sercu pozostał, ale mogłem już racjonalnie myśleć. Nie miałem pojęcia co podał mi skrzat, magia tych istot pozostawała wciąż poza ludzkim zasięgiem.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem dwa skrzaty patrzące na mnie tymi swoimi wytrzeszczonymi oczami, w których czaiło się zmartwienie. Ogarnęła mnie przemożna ochota by odegnać je gdzieś wsiną dal, najlepiej dać im ubranie, by już nie wróciły. Chciałem zwinąć się w kłębek i znów zapaść w błogi sen, w którym Harry wciąż był przy mnie, w którym miałem szanse jeszcze naprawić swoje błędy. A jeśli sen by nie przychodził chciałem leżeć i cierpieć aż do śmierci...
Byłem jednak Malfoy’em i krew płynąca w moich żyłach po raz kolejny dała mi znać o sobie wypełniając mnie swoją „siłą”. Mój ród się nie poddawał, nie biadolił nad swoim losem, nikt biernie nie czekał na śmierć. Może i wyklinałem moich przodków za niektóre odziedziczone po nich cechy i chciałem się zmienić, ale wciąż pozostawałem szlachcicem czystej krwi i musiałem być wierny niektórym „tradycjom”. Nawet nie wiem kiedy na moją twarz wróciła arystokratyczna maska, a rany w sercu zalał chłód nienawiści... Nie to nie była nienawiść, to była taka sama zasłona jaka skrywała moja twarz. Serce wciąż ściskał drut kolczasty, a wewnątrz pulsowała krew rozgrzana do białości miłością do Harry’ego. Krew mego rodu kazała mi jednak zachować pozory, a wychowanie jakie dali mi rodzice ułatwiło mi to zadanie. Mimo iż leżałem i wiedziałem w jakim stanie widziały mnie skrzaty teraz spojrzałem na nie z wyższością.
- Co tu tak stoicie? Wracać do pracy! Moją sypialnie należy natychmiast posprzątać, nie zamierzam więcej sypiać w pokojach gościnnych!
- Tak, Panie Malfoy – skrzaty skłoniły się i zniknęły, mojej uwadze nie uszedł jednak pełen zadowolenia uśmiech na twarzy tego, który przyniósł mi lekarstwo.
Gdy zostałem sam z cichym jękiem znów opadłem na poduszki szczelnie otulając się kołdra. Nie, nie pogrążyłem się znów w bólu i rozpaczy. Skrzaci lek mi na to nie pozwolił. Zamiast tego począłem powoli analizować całą sytuacje. Było tak wiele pytań, na które musiałem znaleźć odpowiedź. Przede wszystkim, kim była Cherr? Jak przeżyła zniszczenie Malfoy’s Manor? Skąd wiedziała gdzie nas szukać? Czego chciała od Harry’ego? Intrygowało mnie również w jaki sposób Harry odzyskał moc. Krew i czarny kot... Poświęcenie? Ofiara? Pachniało to czymś mrocznym i zakazanym. A jeśli to było związane z Czarną Magią wiedziałem gdzie znaleźć odpowiednie informacje. Chociaż raz chorobliwe fascynacje mojej rodziny mogły się przydać.
Wstałem gwałtownie z łóżka, zbyt gwałtownie, gdyż przed moimi oczami pojawiły się czarne plamy i lekko zakręciło mi się w głowie. Skwitowałem to jedynie zirytowanym warknięciem i sięgnąłem po czarny szlafrok, lezący na krześle obok łóżka, narzuciłem go na moje nagie ciało i opuściłem sypialnie. Całe szczęście, że podłogi rezydencji pokrywały dywany przyjemnie grzejące i łaskoczące moje bose stopy. W tamtej chwili nie przejmowałbym się nawet wojną rozgrywającą się na moich oczach, tak byłem skoncentrowany na celu.
Biblioteka jak zawsze pachniała kurzem i starym pergaminem. Hermiona za każdym razem jak tu przyjeżdżała spędzała cale godziny przeglądając co ciekawsze pozycje tego księgozbioru, a było co przeglądać. Pułki sięgały od podłogi po sam, dość wysoki sufit. Wypełniały je równo grubsze i cieńsze książki o najróżniejszej tematyce, posegregowane według jakiegoś niecodziennego kodu. Osobiście nigdy się nimi nie przejmowałem. Jedyne woluminy jakie mnie interesowały, traktowały o uzdrowicielstwie, a te trzymałem w osobnym pokoju. Zbór znajdujący się w tej bibliotece również nie był moim celem. Bez zastanowienia mijałem kolejne półki, stoliki i wygodne siedziska rozstawione gdzieniegdzie. Podświadomie odnotowałem, że gdzieś zniknął fotel, w którym zwykł siadać Harry, a jego miejsce zajmowała niewielka kanapa. Skrzaty zdawały się rozumieć więcej niż trzeba, zdolne bestie.
Zatrzymałem się dopiero przy wyszywanym złotem arrasie zdobiącym jedną ze ścian. Dzieło przedstawiało zachód słońca w raju. Z własnego doświadczenia wiedziałem, że można ten obraz kontemplować godzinami i co rusz odkrywać na nim nowe szczegóły. Dokładność artysty pozwalała dostrzec nawet robaczka w jednym z owoców. Tym razem jednak nie podziwiałem kunsztu twórcy. Od razu wyłowiłem interesujący mnie fragment obrazu. Drzewo podobne do wszystkich, choć jego owoce miały niecodzienny kształt pośredni między jabłkiem, a gruszką. To było drzewo Poznania Dobra i Zła. Gdy ktoś wiedział gdzie spojrzeć, między korzeniami dało się dostrzec czarny ogon węża. Ja wiedziałem gdzie patrzeć. Choć dzieło było dwuwymiarowe złapałem za ogon gada i pociągnąłem. Korzenie zaczęły się rozplatać unosząc drzewo do góry i formując pod nim czarne przejście otoczone tłustym, długim cielskiem węża. Tak, moja rodzina miała fantazje umieszczając wejście do tajnej biblioteki pod rajskim malowidłem.
Wciągająca lektura
Gdy tylko przekroczyłem próg drugiej biblioteki poczułem się nieswojo. Nielegalna przechadzka po Dziale Ksiąg Zakazanych w Hogwarcie porównana z wejściem do tego pomieszczenia była jak spacer po łące w słoneczny. Z książek tu zebranych dosłownie emanowało zło. Człowiek mijając kolejne półki miał wrażenie, że zaraz coś się na niego rzuci. Dreszcze strachu, gęsia skórka, włosy stojące dęba i zimny pot były wyraźnymi oznakami mojego lęku. A przecież się nie bałem, tak mi się wydawało. Wiedziałem, że nic mi tu nie może zrobić krzywdy... przynajmniej dopóki nie dotknę jakiegoś przeklętego tomiszcza. Od dziecka miałem do czynienia z czarnomagicznymi przedmiotami i umiałem sobie z nimi radzić, ale lęk wzbudzany przez złą aurę wokół nich, pozostawał.
Moje kroki przestały być takie pewne. Chwilę musiałem odczekać by wzrok przyzwyczaił się do migotliwego blasku pochodni, jedynego źródła światła w tym pomieszczeniu. Dopiero wtedy przełknąłem nerwowo ślinę i weszłam do pierwszego rzędu półek. W bibliotece powinna panować nienaganna cisza, szczególnie jeśli się było jedyną osobą w pomieszczeniu. Tu jednak nie było tak spokojnie. Książki zdawały się szeptać między sobą, przeklinać intruza, który ośmielił się zakłócić ich spokój, snuć jakieś złowieszcze plany. Zupełnie nieświadomie wyciszyłem umysł oklumencją i szepty nagle ustały, a właściwie to przestały do mnie docierać, jakby nadawały na innym paśmie. Nerwy też trochę opadły i ręce już mi się tak nie trzęsły.
Księgi wokół mnie wyglądały na ciekawe, przynajmniej dla kogoś takiego jak ja, ale jednocześnie budziły lęk. Niby zwyczajne czarne, szare, czerwone, skórzane, stare okładki z wypisanymi na grzbiecie lub z przodu tytułami w znanych, lub nieznanych językach. W szanujących się czarodziejskich bibliotekach można było znaleźć masę im podobnych, niegroźnych tomów. Z tych jednak dodatkowo emanowała ta aura zła. Czasem gdy się którejś dotknęło przez umysł przepływała fala wspomnień poprzednich właścicieli, morderców, szaleńców opętanych żądzą władzy. Oklumencja tylko częściowo chroniła mnie przed tymi obrazami.
Przeglądając kolejne tytuły myślałem tylko o jednym, by jak najszybciej się stąd wydostać. Tylko mój upór (działający nawet, gdy nie miałem komu pokazywać swej odwagi) powstrzymywał mnie przed ciągłym zerkaniem w stronę drzwi. Do głowy przychodziły mi irracjonalne myśli, co by było, gdyby drzwi zniknęły, a ja pozostałbym w tej przeklętej bibliotece? Nieświadomie zadrżałem na samą myśl o tym.
W końcu skończyłem przeglądać pierwszy regał, z około pięćdziesięciu. Znalazłem trzy książki, w których mogłem znaleźć odpowiedź na moje pytania. Mimo, że w tej bibliotece też był stolik i wygodny fotel do czytania, opuściłem ją jeszcze szybciej niż do niej wszedłem. Odetchnąłem spokojnie dopiero gdy drzwi za mną zniknęły pozostawiając tylko niewinny rajski ogród.
Wizyta w drugiej bibliotece przynajmniej częściowo wyszła mi na dobre. Ochłonąłem trochę, a właściwie to strach wypchnął nerwowość z moich ruchów, częściowo ukoił też ból serca przyśpieszając jego bicie. Klasnąłem w dłonie przywołując w ten sposób skrzata.
- Tak, panie Malfoy? – jeden jak zawsze pojawił się natychmiast.
- Przynieś tu moje rzeczy, chce się ubrać. Przygotuj też coś do jedzenia i mocną kawę – rozkazałem.
- Tak, panie – kolejny głęboki ukłon skrzata wydał mi się na tyle zabawny, że aż uniosłem kąciki ust w ironicznym uśmiechu.
Dosłownie w kilka sekund na jednym z foteli pojawiły się moje rzeczy. Chociaż nie sprecyzowałem co mam zamiar ubrać, skrzaty jakoś wiedziały co będzie odpowiednie. Luźna, acz elegancka koszula w kolorze burgunda i czarne, proste spodnie. Strój, w jakim zwykłem chodzić w czasie wolnym. Prosty, elegancki idealnie podkreślający moją szczupła sylwetkę i arystokratyczne pochodzenie.
Już ubrany zasiadłem w jednym z foteli i sięgnąłem po pierwszą księgę. Traktowała ona o starożytnych obrzędach i ofiarach składanych bogom. Już po kilku pierwszych zdaniach wiedziałem, że to ciężka lektura napisana angielszczyzną tak starą, że nawet mój arystokratyczny umysł miał problem z pojęciem o co chodzi w niektórych zdaniach. Z westchnieniem odłożyłem lekturę sięgając po kolejną z nadzieją, że ta będzie napisana w bardziej ludzki sposób.
Nadzieje tym razem mnie nie zawiodły. Już po chwili zgłębiałem tajemnice demoniej magii popijając gorącą kawę i zajadając kanapki przyniesione przez skrzaty.
Kolejną cechą charakterystyczną czarnomagicznych ksiąg była ich siła niewolenia czytelnika. Po prostu gdy zacząłeś je czytać, zapominałeś o całym świecie. Niektóre wciągały czytelnika do tego stopnia, że nie mógł oderwać od nich wzroku, lub co gorsza zostawał przez nie zjedzony. Były nawet specjalne książki traktujące o książkach czyniących krzywdę ludziom. Kiedyś, jak byłem jeszcze dzieckiem, ciotka Bellatrix mi taką podarowała. Byłem zafascynowany obrazkami przedstawiającymi księgi pożerające ludzi, przejmujące kontrolę nad ich umysłami, ciałami. Dzięki temu prezentowi nauczyłem się bardzo wiele o tym jak oszukać przeklęte dzieło. Wystarczyła odrobina silnej woli by przerwać czytanie co jakiś czas. Jednak i tej mi czasem brakowało i musiałem sam ze sobą walczyć by choć na chwilę odwrócić wzrok od tekstu. W końcu książka wciągnęła mnie na długo i gdyby nie skrzat zapewne bym przepadł w odmętach stronic.
- Panie Malfoy – skrzekliwy głos wdarł się między linijki tekstu. – Panie Malfoy.
- Czego chcesz skrzacie?! – warknąłem nie odrywając wzroku od kartki.
- Jakaś kobieta stoi pod bramą i mówi, że chce się z panem zobaczyć, panie Malfoy – zaanonsował skrzat.
- Powiedz jej, że mnie nie ma – warknąłem.
- Puszczaj ty gadzie! – znajomy kobiecy pisk poniósł się po rezydencji. – Puszczaj bo spalę ci te uszy!
Podniosłem zirytowany wzrok gdy do biblioteki wtoczyła się szamocąca para złożona z skrzata i drobnej dziewczyny o ogniście rudych włosach. Przez chwilę kontemplowałem ten widok patrząc z jaką wprawą kobieta zamyka w dłoni dwie ręce skrzata uniemożliwiając mu używanie magii, a także z jaka siła ten zaciska zęby na jej ręce. Dopiero gdy zobaczyłem, że sługa, który przyszedł mi zaanonsować przybycie gościa zamierza dołączyć się do walki postanowiłem pomóc dziewczynie.
- Annie? Co ty tutaj robisz? – udałem, że dopiero teraz ja rozpoznałem. – Zostawcie ją durnie, to mój gość.
Ostre słowa wystarczyły by skrzaty z pokorą zaczęły się kłaniać, przepraszać i błagać o wybaczenie. Odegnałem je jednym ruchem ręki. Sam wstałem i zwykłym dla mnie, dystyngowanym krokiem podszedłem do wciąż leżącej dziewczyny i podałem jej dłoń, by pomoc jej wstać. Na moich ustach pojawił się pobłażliwy uśmiech, gdy Annie jak zawsze zarumieniła się na mój widok. Zwykle była nienagannie uczesana i schludnie ubrana, jak na prawdziwą asystentkę przystało. Teraz z rozczochranymi włosami, w potarganej spódnicy z paskudnie krwawiącymi śladami po zębach na przedramieniu i z rozciętą wargą budziła litość.
- Przepraszam pana za to wtargniecie – rumieniec pogłębił się sięgając uszu, gdy dziewczyna z moja pomocą wstała.
Zachwiała się lekko, tak że musiałem ją objąć by się znów nie przewróciła.
- Przepraszam, chyba mam skręconą kostkę – zerknęła na swoja lewą stopę. – O nie, moje nowe buciki.
Zaciekawiony jej reakcją powędrowałem za jej wzrokiem. Na mojej twarzy na chwilę musiała pojawić się drwina, biedna Annie podczas szamotaniny zgubiła obcas swojego pantofelka.
- Przykro mi. Jak mógłbym ci wynagrodzić krzywdy, wyrządzone przez moje skrzaty? – zrobiłem krótką przerwę, ale widząc, że chce coś powiedzieć kontynuowałem – Pozwól, że użyczę ci jakiś ubrań, a te małe pokraki naprawią i spódniczkę i bucika.
Jedno klaśnięcie wystarczyło by znów pojawił się skrzat, gnąc się w pokłonach głębszych niż zwykle.
- Znajdź jakieś zastępcze ubranie dla mojego gościa i podaj coś do jedzenia. Natychmiast! – rozkazałem jeszcze zanim padło „Tak, panie Malfoy?”.
- Nie jest pan aby za surowy dla skrzatów? – wtrąciła nieśmiało dziewczyna gdy usadziłem ją na kanapie.
- Te bestie trzeba trzymać krótko inaczej wejdą ci na głowę – mruknąłem wyciągając różdżkę. – Pozwól, że wyleczę ci rękę.
Delikatnie ująłem jej dłoń i szepnąłem drobne zaklęcie nad ugryzieniem, a po ranie nie pozostał nawet ślad. Z skręconą kostką męczyłem się niewiele dłużej, prawie tyle by pojawił się skrzat niosąc jakieś ubranie. W szacie, którą przyniósł ze zdziwieniem rozpoznałem jedną z sukien mojej matki. Czego te skrzaty nie zachomikują za plecami swego pana...?
Wieści z Anglii
Spokojnie czekałem w bibliotece aż Annie się przebierze. Przekąska przygotowana przez skrzaty już pyszniła się na stoliku. Zdawało się, że bajecznie udekorowane ciasta i ciasteczka wręcz szepczą kusząco by je zjeść.
Gdy dziewczyna wróciła, ubrana w elegancką, choć trochę na nią za dużą suknie grzeczność zmusiła mnie do powiedzenia kilku pochlebnych słow:
- Ślicznie wyglądasz Annie, niemal jak księżniczka.
To nie była do końca prawda. Ciemny róż sukni gryzł się z jej włosami, a falbanki i marszczenia, które tak pasowały do mojej matki zdawały się pochłaniać drobną dziewczynę. Musiała być idiotką jeśli nie dostrzegła w moich słowach kłamstwa, a nie dostrzegła. Na jej buzie ponownie wypłynął nieśmiały rumieniec, a na ustach pojawił się delikatny uśmiech, jakby nigdy nie słyszała tak pięknego komplementu. Kiedy usiadła w fotelu po drugiej stronie stolika wydawała się jeszcze drobniejsza i brzydsza w tej sukni. Mimo to z uśmiechem podsunąłem jej tacę z ciastkami:
- Częstuj się, skrzaty w ten sposób chcą przeprosić za swoje zachowanie.
Znów uśmiechnęła się delikatnie i sięgnęła po czekoladowe ciastko z lukrem. Starała się chyba jeść małymi kęsami, jak przystało na kogoś dobrze wychowanego, ale niezbyt jej to wychodziło. Kilka okruszków spadło na suknie, a w kąciku ust zostało trochę czekoladowego nadzienia. Mogła wydawać się słodka z tą swoją prostacką niewinnością i zagubieniem, ale w tamtej chwili mnie męczyła.
- Co cię do mnie sprowadza? – zapytałem jak zawsze uroczo uśmiechnięty.
- Oh, zapomniałam powiedzieć, a tak tu wtargnęłam, niegrzecznie... Je chciałam... znaczy, nie było pana...
- Spokojnie i po kolei – poprosiłem uśmiechając się uspokajająco.
Annie wzięła głębszy oddech i chwile się zastanawiała jakby nie wiedziała od czego zacząć. W szpitalu z tym swoim notatnikiem wydawała się być bardziej pozbierana i rozsądna.
- Nie było dziś pana w pracy – stwierdziła.
- Źle się czułem z rana i postanowiłem zostać w domu – nie do końca kłamstwo zabrzmiało w mych ustach jak najczystsza prawda.
- Myślałam, że chodzi o Ha... pana Potter’a. Widziałam gazety i...
- Jakie gazety? – zmarszczyłem brwi, a drut kolczasty owijający moje serce zacisnął się o kilka oczek.
- No w każdej teraz o tym piszą. Na pierwszej stronie Le Figaro, LeMonde i innych dzienników – dziewczyna sięgnęła do torebki lezącej na stoliku i wyciągnęła kilka równo złożonych, czarno białych stron. – Jeśli pan tego jeszcze nie widział... – wręczyła mi je.
Moja mina jak zawsze nie zdradzała niczego gdy sięgałem po gazetę. Ze spokojem rozłożyłem strony i spojrzałem na zdjęcie zdobiące pierwszą z nich. Czarno biały wiwatujący tłum, a pośrodku niego podniesienie, a na nim jakieś dwie osoby. Jedna z nich, wyraźnie ważniejsza stała z przodu i delikatnym gestem zdawała się pozdrawiać ludzi. Poniżej było zbliżenie na tą osobę. Nawet jeden mięsień mi nie drgnął na widok Harry’ego. Choć wewnątrz cały się trzęsłem, krzyczałem i wyłem zdołałem się opanować, tak, że Annie niczego nie zauważyła. Byłem z siebie dumny. Z pozornym spokojem zagłębiłem się w artykuł o dźwięcznym tytule „Bohater narodowy powraca, by objąć stanowisko Ministra Magii”. Z artykułu jasno wynikało, że Harry pojawił się w Anglii w momencie, gdy poszukiwano kandydatów na nowego ministra. Mój ukochany już raz zbawił czarodziejski świat i po tym miał wiele propozycji objęcia stanowisk urzędniczych i nie tylko. Teraz gdy w końcu wyraził ochotę by sięgnąć po władze został jednogłośnie okrzyknięty nowym Ministrem Magii. Wybory, które miały się odbyć w przeciągu dwóch dni to była właściwie tylko formalność.
Ponownie spojrzałem na zdjęcie i w sylwetce majaczącej za Harry’m rozpoznałem Cherr. Przyznam, że nie spodziewałem się tego, chociaż może powinienem. Tą kobietę najwyraźniej ciągnie do ludzi trzymających władzę. Najpierw służyła Voldemortowi, teraz przekonała mojego Harry’ego, by przejął władze w Anglii. Tylko...
- Co się stało z poprzednim Ministrem magii? – nieświadomie zadałem to pytanie na głos.
- Jak to, nie wie pan? – zdziwiła się Annie. – Od tygodnia gazety o tym trąbią.
- Ostatnio czytam tylko pisma medyczne – mruknąłem jakby na swoje usprawiedliwienie.
Tak naprawdę już dawno przestało mnie interesować, co się dzieje w świecie polityki, a już szczególnie w Anglii. Odkąd się przeprowadziliśmy zacząłem się powoli, na swój dziwny sposób izolować od świata. Może gdybym czytywał te gazety...
- Do domu ministra włamało się kilku śmierciożerców. Akurat trwało przyjęcie urodzinowe Knota. Zginęli wszyscy. Minister, jego rodzina, kilka wysoko postawionych osób z małżonkami. Około czterdziestu ofiar, a sprawców wciąż nie złapano – wyjaśniła dziewczyna.
- A więc Knot został zamordowany. W momencie gdy cały czarodziejski świat poszukuje nowego kandydata na jego stanowisko pojawia się Harry Zbawiciel dotąd nie przejawiający chęci objęcia jakiegokolwiek ważnego urzędu...
- Dobrze, że wrócił do Anglii. Jeżeli ktoś może wyłapać resztę śmierciożerców to tylko on – rozpromieniła się Annie. – Jest idealnym kandydatem na to stanowisko. Ludzie mu ufają.
- No właśnie... – westchnąłem.
- Ma pan wątpliwości? Myślałam, że jesteście sobie... bliscy.
- Ostatnio jakby mniej – westchnąłem. – Dziękuje, że przyniosłaś mi te wieści. Może zjesz jeszcze ciasteczko?
Najchętniej bym ją teraz wyprosił. Miałem wiele spraw do przemyślenia, a ona zaburzała mój spokój. Niestety jeszcze nie wypadało. Właściwie mógłbym się nie przejmować dobrymi manierami i po prostu ją wyrzucić, ale jakoś podświadomie chciałem jej pokazać jak się zachowują prawdziwi arystokraci. Chciałem by poczuła, jak mała i niezdarna jest wobec mnie, jakie jej zachowanie jest prymitywne. Sięgnąłem po ciastko zaraz po niej i z wrodzoną elegancją zacząłem je jeść, tak by żaden okruszek nie spadł na ziemie. Widziałem jak zarumieniła się zawstydzona patrząc na okruszki na sukni, jak próbując ukryć zmieszanie sięgnęła po filiżankę by upić łyk herbaty. Zaczęło mnie bawić jej zachowanie i niezdarność. Ja również sięgnąłem po filiżankę, elegancko odchylając jeden paluszek i pijąc małymi łyczkami gorący napój. Annie po raz kolejny speszona gwałtownie odłożyła naczynie rozlewając trochę herbaty na spodek. Widziałem jak bezradnie rozgląda się po stoliku i po pokoju zastanawiając się czy wytrzeć spodek czy udawać, że nic się nie stało. Ręce nerwowo splatała wyłamując sobie niemal palce. Unikała patrzenia na mnie jakbym mógł ją zganić za to zachowanie. Bawiłem się wyśmienicie. W końcu wzrok dziewczyny padł na książki leżące na skraju stolika.
- Och, czyż to nie „Starodawne obrzędy pogańskie” Morpooka? – sięgnęła po książkę z której czytania zrezygnowałem.
- Istotnie – odparłem spokojnie.
Nie powinienem był zostawiać tych dzieł na wierzchu, za posiadanie któregokolwiek z nich groziło co najmniej więzienie i konfiskata majątku. Annie zdawała się jednak o tym nie wiedzieć, zafascynowana otworzyła księgę mniej więcej w środku przeglądając tekst.
- Oh, studiowałam starożytną angielszczyznę. Jeden z wykładowców wspominał, że w tym dziele zachowała się jedna z najczystszych odmian tego języka sprzed wieków. Zawsze marzyłam o tym by ją przeczytać. Oh, ale skąd ją pan ma, przecież to nielegalne dzieło?
- Spadek po rodzicach – mruknąłem.
Zastanawiałem się czy nie powinienem uśmiercić dziewczyny na miejscu, by przypadkiem nie wydała sekretu mojego małego księgozbioru. Przypomniałem sobie, ze rezydencja była wielokrotnie przeszukiwana i nikt nigdy nie odkrył drugiej biblioteki. A w razie konfrontacji szanowany lekarz i młoda sekretarka na pewno to moje słowa potraktują poważnie.
Z drugiej strony zainteresowania Annie mogły mi się przydać. Mi przebrnięcie przez kilka tysięcy stronic w tym zapomnianym języku zajęłoby tydzień. To na pewno nie jedyna tak stara i niezrozumiała dla mnie księga. Gdyby tylko ta dziewczyna nie była taka denerwująca. Znoszenie jej w pracy, to jedno, a cierpienie w jej towarzystwie w domu to zupełnie co innego. W końcu moja ciekawość przeważyła szalę. Musiałem się dowiedzieć kim jest Cherr i jakiej mocy użyła by przywrócić Harry’emu magię. A skoro Annie mogła się przydać, zamierzałem ją wykorzystać:
- Mówisz, że chciałaś to przeczytać?
Sukub
Zaloguj się
Jak to było do przewidzenia dziewczyna okazała się bardzo chętna do pomocy. Wprawdzie na początku doprowadziła mnie do szewskiej pasji biadoląc, że nie powinienem porzucać pracy tak bez słowa. Uspokoiła się dopiero jak wysłałem sowę do szpitala z zawiadomieniem, że z przyczyn zdrowotnych biorę zaległy urlop na czas nieokreślony. Annie jako moja asystentka przez ten czas nie miała co robić w szpitalu. Nie chciałem, by wynosiła mój księgozbiór poza granice mojej posiadłości, więc łaskawie pozwoliłem jej na jakiś czas zamieszkać w jednym z pokoi gościnnych. Skrzatom przykazałem pilnować czy dziewczyna nie robi nic podejrzanego. Nie sądziłem jednak, by Annie była zdolna do knucia jakiś przewrotnych intryg, czy zdrady swojego bądź co bądź szefa.
Początkowo obecność w rezydencji drugiej osoby, nie będącej Harry’m bardzo mnie drażniła. Dziewczyna, jak typowa kobieta, obrała sobie za cel wywrócenie do góry nogami mojego, prawie kawalerskiego, życia. Zaczęła wyręczać skrzaty w robieniu mi śniadań, obiadów i kolacji. Muszę jednak przyznać, że jej kulinarne dzieła były dużo smaczniejsze niż te gotowane przez skrzaty. Poza tym okazało się, że dziewczyna, podobnie jak ja cierpi na bezsenność. Dotychczas mogłem spokojnie nocą włóczyć się po mojej posiadłości. Teraz co nie wyszedłem z pokoju, prędzej czy później spotykałem Annie w szlafroku, lub samej błękitnej piżamce w różowe misie. Bezguście totalne.
Wyrzucenie dziewczyny jednak nie wchodziło w grę. Dzięki niej przeglądanie kolejnych zakazanych tomiszczy było dużo szybsze. Okazało się, że zna nie tylko francuski i staroangielski, ale też łacinę i grekę. Oczywiście nigdy nie pozwalałem jej wejść do drugiej biblioteki, nie chciałem by nawet wiedziała, że takowa istnieje. Tylko raz zapytała skąd biorę te wszystkie księgi. Miała pecha, bo wybrała mement, gdy przetrawiałem kolejną porcje demonich rytuałów, więc tylko odburknąłem, że to nie jej interes i żeby się zamknęła. Później już nie pytała, choć zapewne gnębiła ją ciekawość.
Czasami, gdy siedzieliśmy w bibliotece przeglądając kolejne zakurzone tomy, Annie podrywała się z miejsca krzycząc:
- Mam!
Zwykle jednak okazywało się, że owszem znalazła coś o rytuale związanym z krwią, ale albo nie robił tego co trzeba, albo inne fakty się nie zgadzały. Z czasem jej radosne okrzyki straciły na pewności i przypominały bardziej cichy szept do siebie:
- Chyba mam...
Ja sam nie zdradzałem niczym, gdy znajdywałem jakiś ślad. No może oczy mi bardziej błyszczały gdy uważniej studiowałem kolejne karty. Jednak zawsze to były niewypały.
Po dwóch tygodniach ślęczenia nad księgami miałem już stanowczo dość. Gdy zamykałem oczy, pod powiekami przesuwały mi się ryciny przedstawiające jakieś makabryczne zaklęcia, ofiary, rytualne mordy, gwałty. Od tak bliskiego i częstego obcowania z przeklętymi, zaczarowanymi, czarnomagicznymi książkami zaczynałem wariować. Annie też wyglądała coraz gorzej. Oczy miała podkrążone i przekrwione, jakby w ogóle nie sypiała, ręce jej się trzęsły, wzrok często nie mógł się skoncentrować na jednej rzeczy. Skrzaty donosiły, że krzyczy przez sen, albo kuli się pod kołdrą na łóżku płacząc. Nigdy też nie gasiła światła w pokoju, w którym przebywała, nawet nocą rzęsiście oświetlała wszystkie kąty. Chociaż dziewczyna nie powiedziała ani słowa skargi i uparcie studiowała kolejne księgi wiedziałem, że muszę to skończyć. Nawet moja malfoy’owa dusza miała dość dręczenia dziewczyny.
Kolejne popołudnie w bibliotece mijało jak zawsze w ciszy zakłócanej jedynie szelestem przewracanych stron. Już od kilku minut zamiast zgłębiać tajniki kolejnej księgi uważnie przyglądałem się dziewczynie siedzącej naprzeciw. Annie kuliła się w fotelu otulona kocem, jakby jej było zimno, chociaż w rezydencji panowała całkiem wysoka temperatura. W drżących rękach trzymała jakąś podniszczoną, stosunkowo cienką książkę. Zagłębiona w lekturze co jakiś czas szeptała pod nosem jakieś słowo w grece, próbując sobie przypomnieć co znaczy. Co jakiś czas też przecierała zmęczone oczy dłońmi tylko pogarszając ich stan.
- Annie?
Dziewczyna drgnęła jakby przestraszona i spojrzała na mnie wzrokiem wylęknionego zwierzątka. Przez chwile pomyślałem, że przypomina Harry’ego, tego pamiętnego dnia, gdy uwolniłem go z lochów Malfoy’s Manor.
- Tak? – zapytała lekko drżącym i zachrypniętym głosem.
- Chyba powinniśmy dać sobie z tym spokój. Przejrzeliśmy już tyle ksiąg i nie znaleźliśmy nawet wzmianki o czymś, co mogłoby nam pomóc.
- To nic, w następnej na pewno coś znajdziemy! – dziewczyna starała się wskrzesić ten entuzjazm, co dawniej, ale głos jej wciąż drżał, a uśmiech przypominał bardziej grymas bólu.
- Annie, skarbie... – w moim głosie dało się słyszeć tak niepodobna do mnie troskę. – Jestem naprawdę wdzięczny za twoją pomoc. Nie wiem jakbym sobie bez ciebie poradził, ale nie mogę od ciebie więcej wymagać takiej pomocy...
- Ale ja chce! Chce pomóc!
- Dziewczyno, widziałaś ty się ostatnio w lustrze?! – prawie krzyknąłem zdenerwowany. – Został w tobie tylko cień tej dawnej radosnej, roztrzepanej dziewczyny. Przez niewyspanie i te nowe zmarszczki wyglądasz na dwadzieścia lat starszą. To nie jest zabawa, te księgi cię niszczą. Przykro mi, ale nie mogę pozwolić byśmy to kontynuowali. Dziś wrócisz do domu i zapomnisz o wszystkim co tu widziałaś i czytałaś. A teraz oddaj tą książkę i idź się pakować – sięgnąłem po trzymany przez nią tom.
Palce dziewczyny kurczowo zacisnęły się na książce, nie było to trudne, gdyż dzieło było wyjątkowo cienkie. Szarpnąłem próbując je wyrwać, ale nie puściła.
- Nie oddam! Chce panu pomóc! – podniosła na mnie załzawione spojrzenie.
- Już powiedziałem, że nie!
Z warknięciem szarpnąłem książkę po raz kolejny, tym razem osiągając jakiś efekt. Krucha okładka nie wytrzymała nacisku i po prostu rozsypała się w drobny mak uwalniając kartki. Annie z zaskoczeniem poluzowała uścisk, a ja przez siłę szarpnięcia poleciałem do tyłu na kanapę. Kilka kartek zostało mi w garści, jednak większość uwolniona spod jarzma okładki rozsypała się po całym pokoju. Jęknąłem zirytowany widząc to pobojowisko i czując ból w kolanie, którym zawadziłem o stolik podczas upadku. Z opadających kartek wzrok przeniosłem na dziewczynę. Annie trzymała w ręce jedną z ostatnich kartek, która najwyraźniej została jej w dłoni. Widziałem jak marszczy nosek i brwi przyglądając się czemuś. W końcu otworzyła usta i cicho, niepewnie, jakby niedowierzając temu co mówi, powiedziała:
- Chyba coś mam, panie Malfoy.
Tyle razy wczesnej słyszałem te słowa i tyle razy okazywały się one rozczarowaniem, że właściwie nie powinienem zareagować. Jednak w wzroku dziewczyny wlepionym w kartkę było coś, co kazało mi wstać i mimo obolałej nogi pokuśtykać do niej i przyjrzeć się kartce. Gdy stanąłem za oparciem fotela dziewczyny i nachyliłem się by uważniej zobaczyć co ją zaciekawiło niemal zapominałem jak się oddycha.
Na kartce była rycina, przedstawiająca naga kobietę ze skrzydłami jak u nietoperza i skórzastym ogonem zakończonym strzałką. Powiedziałbym klasyczny demon, powstały gdzieś, w głowie niewyżytego seksualnie artysty. To nie sam rysunek, lecz ukazana na nim twarz potwora zwróciła uwagę Annie. Ta dziewczęca, niby niewinna twarzyczka, za którą czai się tyle okrucieństwa i zła zapadała w pamięć. Demon z ryciny miał bez wątpienia twarz Cherr. Z podpisu pod obrazkiem zrozumiałem tylko datę powstania dzieła – VI wiek naszej ery.
- To ona! Annie co tu pisze?! – wskazałem na ciąg niezrozumiałych dla mnie znaków w grece.
- „Sukub” autor nieznany, V wiek naszej ery. Sukuby to najgroźniejsze z demonicznych stworów, stworzone by kusić ciałem, darami i bogactwem. Przybieranie ludzkich form nie stanowi dla nich problemu. Kochają posiadać władzę, nie tylko nad opętanym przez siebie człowiekiem, ale i nad całymi narodami – odczytała dziewczyna.
- Annie jesteś geniuszem! – nie przejmując się zupełnie manierami ująłem twarz dziewczyny w moje dłonie i gnany entuzjazmem ucałowałem ją soczyście w jeden, drugi policzek, a następnie w usta. - Co ja bym bez ciebie zrobił, dziewczyno złota!
- To nic takiego, to przypadek – Annie zarumieniła się po same uszy i pierwszy raz od jakiegoś tygodnia uśmiechnęła się szczerze i radośnie patrząc na mnie.
Mój zapał z odnalezienia wskazówki pochodzenia Cherr szybko jednak ostygł. Może i wiedziałem kim była, ale wciąż nie rozumiałem jak Harry odzyskał moc. Nie wiedziałem też wiele o sukubach. Właściwie nic, poza wyjaśnieniami z podpisu pod ryciną. Wciąż nie wiedziałem jak mogę pomóc mojemu ukochanemu, o ile w ogóle istniał sposób.
Koniec
Wbrew moim czarnym przeczuciom dalsze poszukiwania przebiegały gładko. No może nie całkiem, ale wiedząc czego konkretnie szukaliśmy, mogliśmy sporo książek odłożyć na bok, uznając za zupełnie niezwiązane z tematem. Odnalezienie w odmętach drugiej biblioteki stosownej ksiązki o Sukubach zajęło nam tydzień.
Przez ten czas starałem się uważnie siedzieć wieści napływające z Anglii, a były one zatrważające, przynajmniej dla mnie. Harry umacniał swoją pozycje w dziwny, irracjonalny sposób. Zaczął od przywrócenia kary śmierci i skazania na nią wszystkich więźniów Azkabanu i jeszcze nie złapanych śmierciożerców. Społeczeństwo przyjęło to z entuzjazmem, gazety trąbiły o rozsądku nowego ministra, a ludzie wychwalali ostre podejście do sprawy. Zdawało się, że nikt nie dostrzega, że w ten sposób ginęli również niewinni, umieszczeni w Azkabanie za rządów Knota podczas wielkiej akcji – ministerstwo COŚ robi. Nikt nie dostrzegał, że polityka, którą zapoczątkował Harry wcale nie jest racjonalna, wręcz przeciwnie, zapoczątkowuje czasy terroru i strachu. Szaleństwo ogarnęło całą Anglię. Czarodzieje wychwalali swego Zbawiciela pod niebiosa wiwatując na jego cześć, organizując najróżniejsze parady i festyny. Już kilka nowych ulic zyskało jego imię, a na Pokątnej stawiano jego pomnik.
Na każdym zdjęciu mojego ukochanego w Proroku można było dostrzec skromna kobiecą postać stojącą zwykle krok za nim po prawej stronie. Jego ukochana dziewczyna i zarazem najbardziej zaufany doradca, jak to określały gazety, Cherr. Wydawało się, że Sukub tylko we mnie wzbudza strach i wstręt, reszta społeczeństwa uwielbiała ją niemal tak samo ślepo jak Harry’ego.
- To wszystko wygląda jak jedno wielkie opętanie – mruknąłem podczas jednego ze śniadań. – Harry właśnie wprowadził w Hogwarcie testy psychologiczne dla uczniów, by stwierdzić, kto w przyszłości może zagrażać społeczeństwu. Zamierza takim dzieciom zapobiegawczo odbierać moc. I Dumbledore się na to zgodził, ten staruch, tak jak wszyscy inni, ślepo kibicuje Potterowi. To jakiś obłęd!
- Może to też jej sprawka... Sukuby potrafią kontrolować umysły ludzi – mruknęła Annie znad kanapki.
- Niemożliwe, nie może kontrolować całej czarodziejskiej Anglii. Nawet ona nie ma takiej siły – jęknąłem.
- Wiesz, że jeśli spróbujesz ją zabić, cała magiczna Anglia cię zlinczuje?
- Tak, wiem. Raczej nie uznają mnie za kolejnego Zbawiciela. Cóż za ironia.
Sam nie wiem, kiedy pozwoliłem Annie zwracać się do mnie per „ty”. Dziewczyna bardzo mi pomogła w poszukiwaniach i wciąż uparcie pomagała. Chociaż to w moich łapach znalazła się kluczowa książka wskazująca na jedyne możliwe rozwiązanie problemu.
„Kusiciele” tak brzmiał tytuł skromnie oprawionej i stosunkowo cienkiej książeczki. Wciśnięta miedzy dwa grube woluminy nie rzucała się zupełnie w oczy i gdyby przypadkiem nie wypadła, gdy wyciągałem inne tomiszcze, nigdy bym jej nie zauważył. Wygląd „Kusicieli” nijak się miał do zawartości, okazało się bowiem, że za sprawą jakiegoś zaklęcia książka grubości przeciętnego zeszytu mieściła ponad siedemset stron drobnym drukiem. Było tu wszystko o Sukubach i im podobnych istotach. Od klasyfikacji gatunkowej i rodzajowej, poprzez sposoby rozróżniania ich, aż do metod zwalczania, czy właściwie likwidacji.
Książka pozwoliła mi zrozumieć z czym dokładnie mamy do czynienia. Cherr nie była takim zwykłym sukubem. Kierując się jej wyglądem, zachowaniem, a także tą starą rycina z jej wizerunkiem, zdołałem zaklasyfikować ją jako Sukuba Pierwotnego Kusiciela. Według autora książki były to bestie zrodzone w momencie powstania pierwszej pary czarodziejów, jako jakby przeciwwaga. Czarodzieje mieli moc kreowania, instynktownie kierowali się również dobrem, Sukuby przeciwnie, dążyły do destrukcji za wszelką cenę. Pierwotne Sukuby było zaledwie dwoje, mężczyzna i kobieta. Nie można było ich unicestwić. Jedynym sposobem pokonania Pierwotnego było wybicie specjalnego sztyletu wytworzonego w wyniku serii skomplikowanych rytuałów, a dokonać tego mógł tylko czarodziej obdarzony Mocą Bogów. Jeśli jakimś cudem by się to udało Sukub znikał z historii na jakieś 500lat, przez które regenerował siły do odrodzenia. Wszystko wskazywało na to, że Pierwotny Kusiciel płci męskiej został zabity gdzieś podczas drugiej wojny światowej, przynajmniej jego nie trzeba było się obawiać. Rytuał do przygotowania sztyletu był morderczo skomplikowany i całość wymagała roku przygotowań. Jednocześnie trzeba było uwarzyć eliksir zwany Mocą Bogów, który również potrzebował roku pracy, ważenie go trzeba było rozpocząć dokładnie w dzień przesilenia zimowego.
- To wszystko to jakieś brednie – jęknąłem gdy wraz z Annie analizowaliśmy kolejne etapy pracy nad eliksirem i rytuałem. – To niewykonalne.
- No... wygląda trochę skomplikowanie, ale myślę, że dałoby się to zrobić.
- Potrzeba roku czasu, nie mamy tyle. Harry jest całkowicie pod jej kontrolą, w zaledwie tydzień wymordował pół Azkabanu, własnoręcznie!
- On potrzebuje krwi jako przewodnika mocy – przypomniała mi dziewczyna.
W jednej z ksiąg o sukubach wyczytaliśmy, że mogą one przekazywać cześć swojej mocy dowolnemu człowiekowi, zarówno czarodziejowi jak i mugolowi. Jednak była im do tego potrzebna krew, nieistotne zwierząt czy ludzi, byle świeża i z własnoręcznie zabitej ofiary.
- Musimy znaleźć inną metodę, przez rok wymordują pół Anglii. Zaczęło się od śmierciożerców, a pewnie skończy na Mugolach – jęknąłem. – Jak Harry w ogóle może robić takie rzeczy?! To do niego nie podobne.
- Draco, pamiętaj, ona go kontroluje. Być może gdzieś w środku jego umysłu kryje się ten Harry, którego znasz i kochasz. Być może gdy ją zabijesz, on wróci do ciebie. Na razie jednak jest to tylko skorupa z Harry’ego wypełniona pragnieniami, które ona mu podsuwa.
- Nie musisz mi o tym przypominać! – warknęłam. – I przestań być tak denerwująco spokojna!
Walnąłem pięścią w stół z taka siłą, że ten rozpadł się na dwie części. Ból jednak nie ukoił moich nerwów, wręcz przeciwnie, tylko podsycił gniew. Byłem zły na wszystko. Na Harry’ego, że dał się w tak głupi sposób omamić demonowi, że pozwalał się kontrolować, że najwyraźniej już o mnie nie pamiętał migdaląc się publicznie z tą żmiją. Na społeczeństwo angielskie, za to jak ślepi byli, jak wierzyli w swego Zbawiciela. Tak, Voldemort też zaczynał w ten sposób, młodzieniec z głową pełną ideałów i pięknych słów, dał czarodziejom cel do osiągnięcia, cel, który podsunęła mu ona. Annie tez mnie wkurzała, przede wszystkim tym, że widziała mnie w takim stanie, kiedy z wściekłości ciskałem czym popadnie i rzucałem klątwy na skrzaty. Tak bardzo denerwował mnie jej spokój, spokój który ja, arystokrata ćwiczony od dziecka w ukrywaniu emocji, straciłem już dawno. Dziewczyna zdawała się wierzyć w Happy End i najwyraźniej za cel postawiła sobie doprowadzenie mnie do tego, szczęśliwego zakończenia. Oh jaką miałem ochotę rzucić w nią jakąś klątwą, najlepiej taką, po której skrzaty musiałby zbierać jej szczątki po całym pokoju. Potrzebowałem jej jednak. Przede wszystkim rytuał wymagał obecności dziewicy, którą, jak to ze wstydem przyznała, była. Po drugie, w jakiś przedziwny sposób była ona w tej chwili jedyną osobą, która potrafiła uspokoić mnie, gdy wpadałem w szał.
Poczułem jej drobną, lekko drżąca dłoń na moim ramieniu i drugą na pulsującej bólem dłoni. Miała zimne ręce, nie tak złowieszczo lodowate jak Cherr, ale kojąco chłodne. Emanujący z niej spokój zdawał się oddziaływać na mnie uspokajająco.
- Draco...?
Uniosłem głowę pytająco patrząc w jej oczy. Odnoszę niemiłe wrażenie, że w tamtej chwili musiałem mieć wzrok jak skarcony psiak. Dziewczyna tylko uśmiechnęła się delikatnie i powiedziała.
- Mamy miesiąc do przesilenia letniego. To powinno być dość czasu, by zdobyć składniki do pierwszego etapu warzenia eliksiru i rytuału. Przez rok może się wiele zmienić, ale musimy spróbować. To jedyna metoda.
Ze wstydem musze przyznać, że posłuchałem jej. Pozwoliłem Annie przejąć kontrolę nad całym procesem i nad sobą. Byłem zmęczony tym wszystkim, wciąż martwiłem się o Harry’ego, tęskniłem za nim i pragnąłem go znów mieć przy sobie. Annie dała mi cel, o którym mogłem myśleć, cel, który być może pozwoli mi odzyskać mojego ukochanego. Jednocześnie dziewczyna uparcie pilnowała bym się nie poddał, by żaden etap przygotowań nie został pominięty, bym nigdy nie zwątpił. Bywała męcząca gdy po sto razy upewniała się czy na pewno wszystko już zrobiliśmy i po dwieście razy sprawdzała czy składniki do kolejnego etapu już mamy. Nigdy jej za to nie podziękowałem, ale tez nigdy nie prosiłem jej o pomoc. Robiła to dobrowolnie i myślę, że nie oczekiwała żadnych podziękowań ode mnie. Byłem Malfoy’em, a my nie używamy takich słów, prawie nigdy.
Minął rok. Zbliża się kolejne letnie przesilenie. Eliksir w pięknym, błękitnym odcieniu czeka na dwa ostatnie składniki – serce białego kruka i dziób rajskiego ptaka. Po ich wrzuceniu powinien przybrać barwę krwi. Myślę, że niczego nie przeoczyliśmy i za dwa dni będzie gotowy do spożycia. Sztylet również jest niemal ukończony. Z daleka emanuje potężną mocą, tak silną, że oszałamia podchodzącego. Trzeba go już tylko polać kilkoma kroplami krwi smoka, by uśpić aurę, by moja ofiara nie umknęła czując jej potęgę. Ja również jestem gotowy, na tyle na ile mogę być, wciąż nie do końca świadom, z czym naprawdę mam się zmierzyć. Jutro czeka mnie podróż do Anglii, a po jutrze wielki dzień, po którym być może nastąpi pięćset lat wolności od okrucieństwa Pierwotnej Kusicielki. Bardziej jednak prawdopodobne było, że przegram to starcie. W wyobraźni już widzę siebie rozszarpywanego na kawałki przez zaklęcie tej suki. Albo co gorsza – śmierć z ręki mojego ukochanego. Patrzę mu w oczy, gdy ten zadaje mi śmiertelny cios. W mych koszmarach, w tych oczach nie pozostał już nawet ślad mojego Harry’ego, odszedł na zawsze stłamszony przez tego tyrana, który teraz gościł w jego skórze.
To moje ostatnie słowa zapisane w tym pamiętniku. Najpewniej zginę, a w najlepszym razie będę musiał uciekać jak banita, kryjąc się przed zemsta mego kochanka. Pozostawiam jednak te wspomnienia pod opieką Annie. Chciałbym by kiedyś, gdy w końcu społeczeństwo angielskie przejrzy na oczy i przerazi się tego, kto nimi kieruje, mój pamiętnik był świadectwem, jaki kiedyś był mój Harry i co go zmieniło. Wciąż czuje, że to moja wina, że gdybym był inny, wszystko mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej. W tej chwili jednak jest za późno, za dwa dni spróbuje naprawić to co uczyniłem. Naprawdę nie wierzę w powodzenie tego planu, wbrew optymistycznym zapewnieniom Annie. Życie to nie bajka, nie ma happy endu.
Chciałbym by w pamięci czytających mój pamiętnik Harry pozostał tym zagubionym chłopcem, który wpadł na mnie w ekspresie do Hogwartu. W moim umyśle to jedno wspomnienie wciąż przesłania obraz tyrana jaki od roku terroryzuje Anglię.
KONIEC