19.
— No dobra, przyznaję, że rozważałam taką opcję. Ale w końcu stwierdziłam, że nie jest wart mojego czasu. Przecież to socjopata! — gdakała przemądrzałym głosem Rogata. — Niech i będzie, że zdolny. Ale gdzie się z takim pokazać? Musiałabym go w piwnicy ukrywać!
— To fakt, brzydki jak noc sama! — poparła ją psiapsióła.— Masz zupełną rację, popatrz tylko, ilu tu ładnych chłopców dookoła! Na przykład Rogers. Wiesz, że czasem się na ciebie gapi? A wczoraj słyszałam, że... — Tu jej głos przeszedł w szept.
Ewa skrzywiła się z obrzydzeniem. Co za płycizna, wręcz mielizna emocjonalna! Jak dobrze, że Severusa ominęło to nieszczęście. Zerknęła na zegar wiszący nad kominkiem. Za kwadrans była umówiona z Regulusem. Okazało się, że ten cudowny człowiek już znalazł czarodzieja, który będzie w stanie złamać przekleństwo ciążące na jej naszyjniku. Mieli się z nim spotkać dziś po kolacji, na granicy Zakazanego Lasu.
Słońce zniżało się już ku zachodowi, gdy Ewa przekroczyła bramy Hogwartu i skierowała się w stronę Zakazanego Lasu, w miejsce, gdzie od zawsze spotykali się wszyscy konspiratorzy tego świata. Nie mogła przy tym nie rzucić podejrzliwego spojrzenia w kierunku drzew. Tak jak mówili chłopcy, te stwory najwyraźniej robiły się coraz bardziej wściekłe. Już nawet ślepiec zauważyłby, że coś jest z nimi nie tak. Panowała wśród nich złowieszcza atmosfera, a od czasu do czasu ich konary wyginały się w nienaturalny sposób, jakby się przeciągając. Ewa zachowywała rozsądną odległość.
Tak jak i dwójka czekających na nią ludzi. Obok Regulusa, który uśmiechnął się na jej widok stał lekko przygarbiony mężczyzna o tłustych włosach i podejrzliwym spojrzeniu. Ewa gdzieś już widziała tę nieprzyjemną gębę...
— To pan Emanuel Borgin — przedstawił gościa Regulus. — Stary przyjaciel rodziny. Jest właścicielem sklepu z rzadkimi artefaktami magicznymi i specjalistą od przeklętych przedmiotów.
Raczej handlarzem nimi, pomyślała Ewa, wyciągając rękę do/na powitania. Mężczyzna ujął ją i niemal natychmiast puścił.
— Panienka została przeklęta — wymamrotał, a w jego wodnistych oczkach błysnęło coś, jakby tryumf. Ewa nie zdziwiłaby się, gdyby jej powiedział, że naszyjnik pochodzi z jego sklepu.
— Niewątpliwie — odparła chłodno. — Czy to przekleństwo da się zdjąć?
— Oczywiście... Oczywiście — pospieszył z zapewnieniem handlarz. — Ale nie bez... szkody dla drugiej strony. Pani... były narzeczony może to boleśnie odczuć.
W głowie Ewy zagrały tryumfalne fanfary.
— Nim nie będziemy się przejmować.
— Jeśli tak panienka sobie życzy... Proszę mi więc pokazać naszyjnik.
Ewa sięgnęła pod bluzkę i wyjęła na światło dzienne złoty wisior w kształcie serca. Ktoś, kto go przeklął, musiał mieć zwichrowane poczucie humoru. Borgin założył rękawice ze smoczej skóry i chwycił dwoma palcami naszyjnik, jednocześnie dotykając go czubkiem różdżki. Mężczyzna zaczął mamrotać pod nosem zaklęcia. Ewa poczuła dłoń w swojej dłoni i zerknęła w prawo, na zamarłą w skupieniu twarz Regulusa. Zacisnęła palce, gdy poczuła lekkie pieczenie w miejscu, gdzie naszyjnik dotykał szyi.
Słowa Borgina stawały się coraz głośniejsze, w miarę jak czar nabierał mocy. Błękitnawa poświata otoczyła naszyjnik, który zaczął dymić. Ewa wstrzymała oddech — handlarz niemal wykrzykiwał łacińskie sentencje.
Nagle rozległ się krótki wrzask jakby pochodzący z wnętrza wisiora i łańcuszek pękł z trzaskiem, rozpryskując ogniwa we wszystkich kierunkach. Równocześnie ktoś zawył opętańczo i Ewa zasłoniła uszy, żeby tego nie słyszeć, ale to nie pomogło, głos brzmiał w jej głowie...
— Co się stało? Ewa, słyszysz mnie? — wołał do niej Regulus.
— Tak! Tak, słyszę... — wysapała. Jej skronie przeszył palący ból, w uszach dzwoniło, a oczy piekły i łzawiły. Przetarła je knykciami. — Już chyba... Już chyba koniec...
Regulus przyciągnął ją do siebie i przytulił. Przymknęła oczy, czując, jak jego dłoń gładzi ją po włosach. Jej bijące szaleńczo serce powoli zwalniało i czuła się szczęśliwa jak rzadko kiedy, bo była pewna, że to Walden tak zawył, gdy złamano czar...
Regulus puścił ją na chwilę, by zapłacić Borginowi. Wymienili między sobą jeszcze kilka krótkich zdań, po czym handlarz teleportował się do siebie. Chłopak odwrócił się do Ewy.
— Tak więc?...
— Ale ryknął. — Uśmiechnęła się szeroko.
— Nieprawdopodobnie mi go żal — odparł młody Black, choć jego mina świadczyła o czymś zupełnie przeciwnym. — Dobrze się czujesz, kochana?
— Wspaniale. Myślę, że musimy jakoś to uczcić. Za tydzień w Hogsmeade...
Urwała, gdyż po Zakazanym Lesie rozszedł się dobrze znany trzask. Ktoś teleportował się nieopodal. Ewa i Regulus popatrzyli na siebie.
— Ewa Rookwood! — ryknął osobnik, biegnący w ich stronę przez Zakazany Las. Miał czerwoną i nabrzmiałą twarz, trudno powiedzieć czy ze wściekłości, czy jako skutek złamania przekleństwa ciążącego na naszyjniku. Z trudem można było rozpoznać w nim przystojniaka Macnaira. W dłoni dzierżył różdżkę i widać było, że jeszcze sekunda, a przeklnie ich oboje... Regulus zawarczał... tak, dosłownie zawarczał... i uniósł swój własny oręż...
A wtedy Walden przez pomyłkę źle stanął i dosłownie nastąpił któremuś żywiołakowi na odcisk. A drzewo jak nie huknęło go przez łeb konarem! Inna gałąź chwyciła go za kostkę i poderwała, wrzeszczącego, do góry...
Ewa i Regulus gapili się na to z bezpiecznej odległości.
— Zaraz go rozerwą na strzępy! — krzyknęła Ewa. Oboje z Regulusem równocześnie wykrzyczeli zaklęcia.
— Relashio!
— Accio Walden!
Były narzeczony Ewy wystrzelił spomiędzy gałęzi jak z procy i zarył w glebę tuż przed ich stopami. Nie czekali na dalszy ciąg tej konfrontacji. Jak na komendę chwycili się za ręce i, zanosząc się śmiechem, pognali w stronę bram Hogwartu.
Walden chyba nie miał ochoty ich gonić.
**
Podczas kiedy w Zakazanym Lesie wydarzenia przybierały dramatyczny obrót, Severus i James okupowali całkiem inne miejsce. Gdy Severus dostał liścik na kolacji, w którym Potter prosił go o jak najszybsze przybycie, gdyż miał mu coś niezmiernie ważnego do pokazania, Snape był w tak podłym nastroju, że poważnie zastanawiał się, czy nie olać Pottera. Kłopot w tym, że to, co planowali było także jedynym jasnym punktem w życiu Severusa i nie chciał, by i to rozpadło się przez taką drobnostkę.
Co nie zmieniało faktu, że gdy dochodził do ich kryjówki, miotały nim najczarniejsze przeczucia, które nie zelżały , gdy ujrzał Pottera rozwalonego w fotelu, otoczonego całą masą najdziwaczniejszych przedmiotów. Zatrzymał się jak wryty, a w uszach dzwoniła mu cisza. Potter uśmiechał się niewinnie.
— Co?... — wyrwało mu się w końcu. — Co to wszystko ma znaczyć? Czy to jakiś żart?
— Ach, tak, Snape — odparł Potter. — Okrutny żart kumpla. Wyobraź sobie, że wracasz nocą z imprezy do domu i zastajesz... No właśnie, to. — Potter podniósł z podłogi żółtą gumową kaczkę i nacisnął ją. Pisnęła przeraźliwie. — To chyba było twoje łóżko, właśnie to, do którego tak bardzo musisz się położyć, zanim kac zmiecie cię z powierzchni ziemi... — Potter kopnął nogą coś, co wyglądało jak kawałek dykty i kilka nieoheblowanych desek. — A tam, gdzie rośnie to różowe i włochate, na pewno stał czajnik z herbatą. Nie do uwierzenia, prawda? Kumpel siedzi u siebie i kwiczy z radości. Pewnie, że mógłbyś aportować się do niego i ukręcić mu łeb, ale teleportacja po pijaku to nie najlepszy pomysł. Najłatwiej... po prostu... to wszystko... transmutować z powrotem.
— Że jak?!
— No, zabieraj się lepiej do roboty. Nie chcesz chyba spędzić tak całej nocy, gapiąc się na gumową kaczkę, nie?
— Czy możesz. Mi. Łaskawie. Powiedzieć. Co. To. Wszystko. Znaczy? — wycedził Severus swoim najmroczniejszym tonem.
Potter się nie przejął.
— Ktoś mi szepnął, że potrzebujesz korków z transmutacji, bo nic nie kumasz.
— Nie potrzebuję korków z transmutacji! A szczególnie nie od ciebie!
— Tere-fere. I właśnie dlatego ostatnio oblewasz testy, tia? — Potter nachmurzył się. — Wiesz, że mogę nakładać kary, prawda? To jak za chwilę nie podwiniesz rękawów i nie zabierzesz się do roboty, to Slytherin zacznie tracić punkty, ostrzegam!
— Ty...
— Nie widzę różdżki w robocie, Snape!
Severus poczuł, że wzbiera w nim złość. Więc Potter chce sobie urządzić imprezę jego kosztem, tak? Pośmiać się z jego nieudolnych wysiłków? To się przeliczy!
Warknął formułę zaklęcia, machając zacięcie różdżką nad gumową kaczką, która natychmiast zaczęła się nadymać... I rosnąć w oczach... Severus mierzył ją nienawistnym spojrzeniem... Nagle pękła z hukiem, oblepiając go kawałkami gumy.
— Tego właśnie chciałeś? — wrzasnął histerycznie, wymachując różdżką na Pottera. — No dalej, śmiej się z głupiego Smarka, który nie potrafi transmutować kołka w kołek!
Potter się nie zaśmiał.
— Wiesz co? — powiedział, podchodząc do Severusa. — Ja nie rozumiem, ta kaczka miała się ze złości transmutować czy jak?
— Wszystko. Robię. Dobrze!
— No... Właśnie nie. — Potter podrapał się po brodzie. — To tak jakbyś próbował się teleportować, cały czas myśląc, że chcesz zostać tu, gdzie jesteś... Ale dobra. Jak na razie rozpękłeś swój zlew kuchenny. Jesteś zupełnie pewien, że nie potrzebujesz żadnych mebli?
— Ja nie... och.
Severus w nagłym przebłysku olśnienia pojął, o co chodzi Potterowi. Na lekcjach transmutacji osiągał tak marne wyniki, bo cały czas nie skupiał się odpowiednio... Bo myślał, jak bardzo bezużyteczne są te zaklęcia...
— Dobra, widzę że łapiesz, o co biega. — Potter, o dziwo, uśmiechnął się. — Więc teraz takie małe ćwiczonko. Wyobraź sobie, że jesteś bardzo, ale to bardzo zmęczony. Padasz z nóg. Potrzebujesz łóżka. Skup się na tym uczuciu, gdy zaczniesz transmutować tę kupę śmieci... A potem, gdy już łóżko znacznie się tworzyć, pomyśl, jakie to wyrko ma być. Jak szerokie, jak wysokie, jak miękkie. Musisz to sobie wszystko bardzo dokładnie wyobrazić. Gotowy?
Snape z nowym zacięciem przystąpił do transmutacji. Jakiś kwadrans później stało przed nim łóżko. Potter obejrzał je krytycznie ze wszystkich stron.
— Jedna noga krótsza, a z tej deski z tyłu wystaje kilka gwoździ. Za to nie zapomniałeś o baldachimie. Dobra, wypróbujemy...
Przysiadł na brzegu i niemal natychmiast zerwał się jak oparzony. Materac zapadł się w głąb.
— Zapomniałeś o stelażu — prychnął Potter. — Ale myślę, że jakby komisja była łaskawa, to na Zadowalający byś wyciągnął. No dobra, to jakiego mebla ci jeszcze do szczęścia potrzeba?
— Potter, dlaczego to robisz?
Potter wyglądał jak uosobienie niewinności.
— Darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda, Snape.
**
Gryfon gratulował sobie w duchu. Snape był ostatnio taki przygaszony, podłamany i przy tym wszystkim ekstremalnie drażliwy. James przez chwilę obawiał się, że to wyłącznie przez Lily, co całkowicie niweczyłoby wszelkie próby zjednania go sobie. Ale potem poszedł po rozum do głowy i zrobił mały wywiad po łańcuszku Syriusz-Regulus-dwóch bliżej niezidentyfikowanych ŚlizgonówAvery. I bingo! Wieści z transmutacji okazały się niespodziewanie soczyste. Otóż Snape miał do niej antytalent, a podobno jego marzeniem było dostać się na Oksford. Antytalent mógł mu całkowicie spieprzyć życiorys.
James w antytalenty nie wierzył. Skoro takiego ciołka jak Petera udało się nauczyć animagii, nic nie było niemożliwe. Potrzeba było tylko odpowiedniego podejścia. James podumał nad zjawiskiem, jakim był Snape, przespał się z tą myślą i gdy obudził się rano, oświeciło go. Przecież ten gość musiał mieć całkiem kretyńskie podejście do magii przemian! Wypracowanie strategii zajęło mu najwyżej pół godziny.
I podziałało!
Snape łapał transmutację zdumiewająco szybko. A może to z niego, Jamesa, był taki świetny nauczyciel? Plan w każdym razie się powiódł. Snape przestał obrzucać go nienawistnym spojrzeniem co pięć sekund i macać za różdżką, gdy tylko James wykonał gwałtowniejszy ruch. Jednym słowem, zrobił się prawie cywilizowany.
— Dobra, Wywoływanie.
Ślizgon wykrzywił się okropnie i ukrył twarz w dłoniach. Tłuste kłaki opadły mu na oczy.
— Makabra — wyznał.
— Wyluzuj, Snape. To najtrudniejsza część transmutacji. Zanim przejdziemy do konkretów, ciekawy jestem, czy potrafisz określić różnicę między Przywoływaniem a Wywoływaniem?
— Prócz tego, że to pierwsze mam opanowane do perfekcji? Accio różdżka Pottera!
— Hej! — James w ostatniej chwili przytrzymał swoją różdżkę. — Tak, poza tym.
No, czasem Snape wciąż go wnerwiał.
— Przywoływanie jest domeną zaklęć, Wywoływanie — transmutacji. Przywołujesz przedmiot, który istnieje. Wywołujesz przedmiot, który nigdy nie istniał nigdzie indziej poza twoją głową. Przywoływanie jedynie przemieszcza materię, Wywoływanie zwiększa jej gęstość i nadaje kształt w określonym miejscu. Jednym słowem stwarzasz coś z niczego, co wymaga większego skupienia niż zwykła zmiana kształtów... Wystarczająco prosto mówię?
Jamesowi dużo czasu zajęło oduczenie Snape'a recytowania książkowych formułek, nawet jeżeli robił to z pełnym zrozumieniem. To robi złe wrażenie na egzaminatorach, tłumaczył.
— Tak. Okej... To powiedz mi jeszcze jak Wywoływanie nagina siedem praw transmutacji.
— Zajęci jesteście, chłopcy? — przerwała im Ewa, wpadając do pokoju.
— Niee, tylko umilamy sobie czas, czekając na ciebie.
— Cieszę się, że wreszcie można was zostawić samych — odparła panna Rookwood w swój uroczo prawdomówny sposób. — Ale tak się składa, że mamy jeszcze tylko parę dni i wszystko do tego czasu musi być dopięte na ostatni guzik. Udało się, James?
— Tak, bez problemu zamieniłem się patrolami. Można więc powiedzieć, że droga wolna. Oprócz mnie będzie jeszcze Lily, ale wyślę ją do innej części zamku.
— A Frank, Severusie? Odpowiedział?
Snape przytaknął.
— Zgodził się. Będzie na dachu Rupieciarni, tak jak się umówiliśmy. Przyleci na miotle tuż po zachodzie słońca i będzie czekał na mój znak. A raczej obaj przylecą, bo Frank uznał za stosowne powiedzieć Arturowi, że zamierzamy użyć kryształu. A Artur jak to usłyszał, to się uparł, że też musi to ujrzeć na własne oczy. Nie odmówiłem, w końcu ma do tego prawo.
— To nawet lepiej — oświadczyła Ewa. — Zobaczą dwóch czarodziejów na miotłach uciekających z Hogwartu zamiast jednego. Nikt się nie domyśli, że uczniowie mogli uruchomić magmachinę!
— Genialnie to wymyśliłem, prawda? — James wyszczerzył zęby.
— Ale kto się w takim razie o nas dowie? — zapytał Snape, ignorując Jamesa. — I jak się dowiedzą?
— Ha! — odparła Ewa. — A ja mam ciotkę, która pisze artykuły dla Proroka! I zamierzam ten fakt niecnie wykorzystać!
— Mówisz o Łucji Greengrass, prawda? Ona o tym wie? — zdziwił się James.
— Nie bój nic, już wszystko z cioteczką ustaliłyśmy. Wysmaruje nam taki artykulik, że niejednego zęby zabolą z zazdrości! Może z Voldemortem tym razem nam się nie udało, ale i tak wyjdziemy na swoje! No ale teraz... Czy każdy pamięta, kiedy ma przyjść i co zrobić? Ja zjawiam się pierwsza, tuż po zmroku. Ustawiam soczewki...
Przez kolejną godzinę dokładnie omawiali cały proces. W pewnym momencie Snape sięgnął do torby, by wyciągnąć z niej zapasowe pióro, i James ujrzał wyglądający z niej róg przeklętej książki.
— Wciąż nosisz przy sobie to cholerstwo?
Snape szybko pochylił się i zatrzasnął torbę.
— Tak — oznajmił krótko.
— Po jaką cholerę? Jeden raz otarłeś się o śmierć, nie wystarczy ci? A wyrzuć to, i tak nic z niej nie wyczytasz!
— To tak na wypadek gdyby sługus VanHelsinga się ujawnił — oznajmił lodowato Snape. — Po tylu wysiłkach po prostu nie mogę go odesłać z pustymi rękami.
**
Wreszcie nadeszła ta noc. Ale zanim nastała na dobre, dyrektor Hogwartu wezwał do siebie Prefektów Naczelnych. Minę miał niewesołą.
— Dzisiaj to wy pilnujecie — oznajmił im. — I muszę was prosić, byście to robili sumienniej niż zwykle, dobrze?
W oczach Dumbledore'a nie zabłysły ogniki. Nawet Lily to zauważyła.
— Czy coś się stało? Panie dyrektorze?
James doskonale wiedział co. Ale wybrał najstosowniejszą ze swego arsenału tępawych min.
— Owszem, panno Evans. Mamy mały problem... z Zakazanym Lasem. Niektóre drzewa najwyraźniej zbuntowały się i próbują wkroczyć na błonia. A do tego nie zamierzam dopuścić. Będziemy z resztą nauczycieli używać dość niebezpiecznej magii, by je odpędzić, więc pragnę, byście się upewnili, że wszyscy uczniowie będą w tym czasie w swoich Domach. Zajmiecie się tym?
— Oczywiście, panie dyrektorze — odparł usłużnie James.
— To dobrze. A teraz idźcie już. Muszę się odpowiednio przygotować.
— Nie rozumiem! Masz pojęcie, co się dzieje? — wyszeptała z przejęciem Lily, gdy tylko zatrzasnęły się za nimi drzwi obok kamiennej chimery.
Owszem. Żywiołaki atakują Hogwart.
Chimera uśmiechnęła się drwiąco i James zdusił w sobie ochotę, by pokazać jej język.
— Zielonego, Lily.
CDN