Projekt Chimera II Z Diamentu, Popiołu i Kruczego Pióra

14.

Nie mogę wprost uwierzyć, do czego to doszło — oznajmiła Ewa Rookwood, stojąc z wyciągniętą różdżką nad dwojgiem klęczących naprzeciwko siebie czarodziejów. — Wy, faceci, jesteście kompletnymi kretynami.

James też nie był w stanie w to uwierzyć. Czarne oczy Snape’a pozostawały nieprzeniknione. Wydawał się spokojny jak kawałek skały.

Czy możemy zaczynać? — wysyczał Ślizgon.

Jasne. Ja już jestem gotowa — oznajmiła Rookwood.

Czy przysięgasz nie mówić nikomu o rzeczach, o których będziemy rozmawiali w tym pokoju?

Przysięgam — powiedział James, starając się, by jego głos nie zadrżał. Wąż ognia oplótł ich dłonie. Był ciepły, ale nie gorący.

To naprawdę się działo. Z pełną świadomością wiązał się magicznym kontraktem.

Czy przysięgasz…

James zawahał się. Jak by to ująć? Czarne oczy jego odwiecznego wroga błyszczały drwiną. "I kto tu jest odważniejszy, panie Gryfon?", zdawały się mówić. James odpowiedział groźnym grymasem.

Czy przysięgasz nie działać na szkodę Hogwartu, ani żadnego z niepełnoletnich czarodziejów uczących się tutaj?

Przysięgam — odparł bez mrugnięcia okiem Snape.

Drugi świetlisty wąż splótł się z pierwszym. James zdziwił się, że tak łatwo poszło. Co ten Ślizgon knuł? Nieistotne, w tym momencie James miał już kolejny pomysł na przysięgę i wypowiedział go natychmiast.

Czy przysięgasz, że w tym pokoju będziesz mówił tylko i wyłącznie prawdę?

Przysięgam! — syknął Snape przez zaciśnięte zęby. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie wściekłości. — Czy przysięgasz, że nie zaatakujesz mnie, niesprowokowany, ani nie będziesz do tego namawiał swoich koleżków?

Przysięgam — odparł James, wzruszając ramionami, żeby pokazać, że to dla niego żaden problem. Naprawdę.

Cztery płomieniste sznury oplatały ich dłonie. Spojrzał ponad nimi w oczy Ślizgona. Jego twarz wyrażała to, co musiała wyrażać i twarz Jamesa: głęboki sceptycyzm.

To wszystko? — spytała Rookwood.

Przytaknęli.

Krukonka dotknęła ich złączonych dłoni różdżką. Świetlne wstęgi rozjarzyły się jaskrawym blaskiem, po czym powoli zgasły. Ale James jednocześnie poczuł się tak, jakby coś strasznie mu ciążyło. Osunął się na najbliższy fotel. Tymczasem Snape wcisnął się w najdalszy kąt pokoju, gdzie siadł po turecku i zaczął z niedowierzaniem oglądać ze wszystkich stron swoją prawicę. Na próbę rozprostowywał i zginał palce.

Gratuluję wam, przeszliście właśnie przez jeden z czystokrwistych rytuałów — rzekła panna Rookwood. — Znieczulica ręki i ciężar w brzuchu to normalne skutki uboczne, do jutra miną. I co, już czujecie do siebie bezgraniczne zaufanie? Możemy kontynuować?

Wcale mu nie ufam — odparł James ponuro. Nie określiłby wrażenia, które go ogarnęło jako "ciężaru w brzuchu". Raczej tak, jakby ktoś wykonał ołowiany odcisk jego duszy i podczepił go do oryginału. Zbadał swoje uczucia co do Snape'a i stwierdził, że nie zmieniły się ani na jotę. Brudny, mały Ślizgon. Momentami szaleńczo odważny, momentami krwiożerczy. Spostrzegawczy. Myślał inaczej niż inni.

O zgrozo! Wiedział o Snape'ie zdecydowanie za wiele jak na możliwości swojego zdrowia psychicznego. Jak do tego mogło dojść?

Jak miło to słyszeć — sarknęła Krukonka. — To nawet Wieczysta Przysięga na was nie działa?

To wcale nie znaczy, że nie mogę się z nim wymienić informacjami — pospieszył z zapewnieniem James. — Skoro obiecał nie kłamać...

Z nami, nie z nim — poprawiła Rookwood, robiąc ważną minę.

Tak sądziłem, że coś was łączy. Ciekawe, dlaczego.

Ha ha, Potter. Na początek może powiem parę słów o sobie, żeby ci się w głowie nie zakręciło z nadmiaru wrażeń. Jestem Ewa Rookwood, jak pewnie wiesz. Bardzo nie lubię Voldemorta. A nie lubię go, bo łże jak pies i jest samolubnym skurwysynem, któremu wydaje się, że może sobie robić, co mu się żywnie podoba. Otóż, póki ja żyję, to nie może. Taką sobie wymyśliłam rozrywkę, żeby mu na każdym kroku podstawiać nogę. Severus tutaj przystał do komitywy, tyle że to w głębi ducha dobry chłop i obchodzi go świat, jego cierpienia i tym podobne duperele. I boi się, że jak Voldemort dostanie do ręki to cacko, którego szuka, to bardzo wszystkim zaszkodzi. Więc strasznie się w te poszukiwania zaangażował, a teraz jest już coraz bliżej rozwiązania zagadki.

Możesz nie robić ze mnie sentymentalnego kretyna? — burknął Snape.

Ależ ty jesteś sentymentalnym kretynem, Severusie.

Czy to prawda, Snape? — rzucił od niechcenia James.

Co? Że jestem sentymentalnym kretynem?

Nie, to co ona powiedziała, kretynie.

Z wyjątkiem mojego stosunku do cierpień świata, tak.

Ewa Rookwood westchnęła rozdzierająco.

W każdym razie, w tym momencie wkroczyłeś ty, Potter. I zacząłeś strasznie zawadzać. Severus wysłał cię na żywiołaki myśląc, że będzie miał z tobą święty spokój…

A figa — prychnął James. — Bo tak się składa, że to wszystko się zazębia. I kto tu teraz jest ten mądrzejszy, państwo detektywi?

Zazębia?

James wystosował do nich swój najbardziej czarujący uśmiech.

Spotkałem pana Alcara VanHelsinga.

Co było do przewidzenia, to wzbudziło w słuchaczach poruszenie. Smark wybałuszył na niego ślepia z tego kąta, w którym się zaszył. Ewa Rookwood uniosła jedną arystokratyczną brew i postąpiła krok do przodu. Do bojaźliwych to ona nie należała.

Ale zaraz! Najpierw chciałbym posłuchać trochę o waszych poszukiwaniach. Potem opowiem o moich odkryciach.

Ale na pewno mi uwierzysz? — zadrwił Snape. Co za bezczelność!

Chyba nie pozostawiono mi wyboru. Chociaż w ogóle nie wiem, co ty wyprawiasz, skoro miałeś takie ładne zamiary, żeby zostać śmierciożerem. Już ci się odechciało, Smarku?

Snape popatrzył na niego, mrużąc oczy. Ale nie odpowiedział nic.

Dobra, nie odpowiadaj! Mnie nie zależy. Chciałbym tylko wiedzieć: czy w tej grze jesteś przeciwko czy z Voldemortem?

Ewa już odpowiedziała ci na to pytanie, Potter — wycedził Ślizgon. — Ale jeżeli do ciebie jeszcze nie dotarło, to powtórzę, że się z nim ścigamy!

Dobrze. Posłucham więc, co Krukonka ma na ten temat do powiedzenia. Tylko konkrety proszę. Bo że Voldi czegoś szuka, to mi już Smark wywrzeszczał.

Rookwood westchnęła, wyraźnie poirytowana.

Może ustalmy najpierw jakieś podstawowe zasady, co? Bo jak na razie to zachowujecie się jak para naburmuszonych nastolatków. Potter, jak już nie możemy sobie mówić po imieniu, to mówmy sobie po nazwisku, ale bardzo proszę, bez szczeniackich przezwisk. Uszy mi od tego puchną. A ty, Severusie, wyleźże z tego kąta i usiądź jak człowiek.

Nie podejdę do niego bliżej niż…

Wyłaź! — huknęła panna Rookwood.

I Snape posłuchał. James parsknął śmiechem, na co Ślizgon niemal zawarczał. Smark poskromiony. To było zbyt piękne.

Ewa Rookwood stanęła tak, by mieć na oku ich obu.

To wszystko dość nieplanowany obrót wydarzeń — zauważyła na samym wstępie. — Ale kto wie, może wyjdzie to z pożytkiem dla wszystkich. Sadzę, że wściekle się teraz zastanawiasz, co nas łączy. Czy jesteśmy partnerami, kochankami, a może jedno próbuje wykorzystać drugie. Nie odpowiem ci na to pytanie, bo nie ma to żadnego związku ze sprawą i, szczerze powiedziawszy, nie twój biznes. Co zaś do tego, czym się zajmujemy… Cała sprawa zaczęła się koło wakacji, mniej więcej w okresie, kiedy tyle szumu było wokół napaści na kolekcjonerów. Severus z pewnych źródeł dowiedział się, że stoją za tym śmierciożercy. Coś tu w tym wszystkim strasznie śmierdziało. Kradli rzadkie i pozornie ze sobą niepowiązane artefakty. Można było pomyśleć, że strzelają ślepakami. I rzeczywiście, okazało się, że ten, kto stał na czele poszukiwań, dostał bardzo niedokładne wskazówki. Zlecono mu poszukiwania czegoś, co nawet do końca nie wiadomo, czy istniało, a jeśli istniało, to nikt nie potrafił sprecyzować, czym było. Nazwali to Jedyną, ale sądzimy, że to robocza nazwa…

Chwileczkę — przerwał jej James. — Dopowiadam tu to, czego najwyraźniej próbujecie mi nie powiedzieć. Przytaknijcie tylko, jeśli mam rację. Snape w wakacje pracował dla Malfoya. Z czego wnioskuję, że to Malfoy stoi na czele tych obłędnych poszukiwań. Podsłuchiwało się pod drzwiami, co?

Z napięcia malującego się na twarzy Ślizgona wyczytał, że trafił w sedno. Ach, to nienawistne spojrzenie…

Źle robił? — prychnęła Ewa. — Daj mu spokój, Potter. To lepszy detektyw, niż ci się zdaje. Niemal wszystko, co mówię, wiem od niego. W każdym razie, w tym okresie zdarzyły się dwie rzeczy. Zamordowano Javiera Terrence’a. Książka, którą oglądałeś, pochodzi z jego antykwariatu…

Książka, którą oglądałeś, JEST Javierem Terrencem — przerwał jej Snape.

To ją zaskoczyło. Zamilkła z na wpół otwartymi ustami. Ha, czyli Snape nawet wobec niej nie był tak zupełnie szczery!

Nie miałem czasu ci dokładnie wytłumaczyć — kontynuował Ślizgon.

Aha — mruknęła Rookwood. Zrobiła to tak jakoś złowrogo.

Pewnie nikt z was teraz mi nie uwierzy, że sam nie kropnąłem tego antykwariusza... Ach tak. Przysięga. A może jednak uwierzycie, choć raz w moim życiu. Prawda jest taka, że dotarłem na miejsce zbrodni już post-factum. Terrence akurat się wykrwawiał i, chyba dlatego, że byłem jedynym czarodziejem w pobliżu, poprosił mnie o zaopiekowanie się jego doczesnymi szczątkami… Które po jego śmierci zmieniły się w książkę. Zostawił mnie z przysłowiowym trupem w kufrze. Od tego czasu próbuję rozgryźć jej zagadkę, a nie jest łatwo. Sam widziałeś, jakie marne strzępy zostały z tekstu.

James pomyślał, że może właściwą rzeczą byłoby zawiadomić aurorów o popełnionym przestępstwie. Nie wątpił, że Smark byłby zdolny do zabicia człowieka. Problem w tym, że po prostu nie mógł mówić nieprawdy. A James nie mógł zdradzić tego, co tu usłyszał. Cholerna sprawa, ta Przysięga Wieczysta.

I co wiesz? — sarknęła Rookwood, która chyba nieco obraziła się na Smarka. Oj będzie bura.

Wciąż niewiele. Chyba że Potter przyświeci nam swoją latarnią wiedzy.

Kontynuując — powiedziała Krukonka przesadnie słodkim głosikiem — było jeszcze jedno dość dramatyczne wydarzenie. Pracownik Ministerstwa, niejaki Artur Weasley, został porwany, przetrzymywany w zamknięciu i torturowany. Chciano dostać od niego tajemniczy kryształ, w którego posiadanie wszedł kilka dni wcześniej.

O Merlinie… — szepnął James. Do ołowianego odlewu dołączył drugi. — Przecież mi o tym mówił! Aurorzy mieli się tym zająć! Mój ojciec…

Aurorzy go olali — odparł brutalnie Snape. — Co ich obchodzi jakiś lekko stuknięty domorosły naukowiec. Oprawcy gwizdnęli go wprost z ulicy, po czym zabawiali się z nim całą noc. Miał szczęście, że udało mu się uciec. W Ministerstwie podobno nawet nie zauważyli jego nieobecności.

James nigdy by tego nie przyznał głośno, ale w tym momencie poczuł się dość podle. I to ma być on, świetlisty Gryfon, obrońca niewinnych? A tak był zajęty sobą, że nawet nie sprawdził, czy tata rzeczywiście na poważnie zajął się sprawą Weasleya.

Ale nie zapomnieli o nim — kontynuowała Rookwood. — W czasie Dni Otwartych Ministerstwa dwójka najętych przestępców odszukała Artura i zabrała mu kryształ. Severus, dość nieudolnie, próbował temu zapobiec…

Wcale nie nieudolnie! — zaperzył się Snape. — Moje instrukcje były jasne! Moja wina, że ten kretyn skierował swoją paranoję na mojego człowieka, zamiast na wrogów?

Że co? — James zamrugał.

Doszło do nieporozumienia — wyjaśniła Ewa. — Severus poprosił swojego znajomego, by popilnował Artura. Jednocześnie ostrzegł Artura, że coś mu grozi. Niestety, zapomniał go poinformować, że ktoś mu będzie pomagał, więc biedny skonfundowany Artur wziął przyjaciela za wroga i znokautował go dość dokumentnie… wystawiając się tym samym na atak. Szczęście w nieszczęściu, że ten przyjaciel obudził się na czas, by uratować Arturowi życie…

Tak więc skrewiliście — podsumował James. Musiał przyznać, że próbował w tym momencie nie myśleć zbyt dużo. Wizja Snape’a planującego jakąkolwiek akcję, nawet nieudaną, przekraczała jego granice pojmowania.

Nie całkiem — zaprzeczyła Rookwood. — Mamy wyniki prób, którym Artur poddawał kryształ, znajomy Severusa zorganizował też analizę alchemiczną kawałka, który pozostał w naszym posiadaniu. Tutaj nie będę cię zanudzać opowiadaniem o pracy, którą włożyłam w to, by dowiedzieć się, czym jest ten kryształ. Dość, że udało mi się go określić jako część magmachiny pochodzącej z konca siedemnastego wieku, a dokładnie jej alternator. Tu niestety dedukcja mi stanęła, bo w siedemnastym wieku magmechaników było od cholery. Jak do tej pory nie znalazłam żadnego, który by w swoich projektach używał tego rodzaju kryształów.

Czyli, podsumowując, Voldemort chce złożyć do kupy magmachinę. I można przyjąć, że jest tak mniej więcej w połowie do dwóch trzecich dzieła. Jest jeszcze sprawa żywiołaków. Sądziłam, że to nie ma nic wspólnego z magmachiną, ale teraz zaczynam mieć podejrzenia, że to wszystko jest ze sobą powiązane… Jak to jest, że nazwisko VanHelsing ciągle nam wypływa?

James zrozumiał, że pytanie skierowane jest do niego. Czas na jego wersję wydarzeń.

Może zacznę od początku, bo ja chyba też zaczynam wierzyć że mamy przed sobą elementy jakiejś upiornie skomplikowanej układanki. Tak więc wraz z Lily wybraliśmy projekt specjalny z E

eliksirów. Polega to na tym, że trzeba odtworzyć recepturę na podstawie tekstu źródłowego. Niby nic, z tym że my od początku napotykaliśmy schodki. Nie mogliśmy znaleźć tekstu źródłowego, a na podstawie samego fragmentu prozy niewiele się dało wywnioskować, bo eliksir był z tych bardzo nietypowych. Lily najpierw uparła się jak muł, że sami musimy odszukać tekst… Wreszcie udało mi się przekonać ją, że potrzeba nam profesjonalnej pomocy. Poszliśmy do antykwariusza z Hogsmeade, który powiedział nam, że tekst pochodzi z kronik VanHelsingów. To nie był jednak koniec naszych kłopotów, bo tak się składa, że kompletu kronik nie ma ani na rynku, ani w bibliotekach, bo książki zostały gromadnie spalone na stosie. Jakieś tam tomy szwendają się po prywatnych kolekcjach. Zasugerowano nam udać się do źródła… Z tym, że antykwariusz nie potrafił powiedzieć gdzie VanHelsingowie obecnie mieszkają.

Zdecydowaliśmy się poradzić Dumbledore’a. Dyrektor rozłożył bezradnie ręce. Wtedy jeszcze myślałem, że zrobił tak, bo to w jego stylu.

Nie lubię siedzieć z założonymi rękami, więc postanowiłem zaryzykować. Udaliśmy się do najbardziej parszywego miejsca w Londynie, ale też jedynego, gdzie można bezproblemowo kupić każdą informację.

Zabrałeś Lily na Nokturn? — wzburzył się spodziewanie Snape.

Cicho tam, zakochany kundlu. Nie ryzykowaliśmy jakoś straszliwie, a Evans to też niezłe ziółko. Od tamtejszej miejscowej szychy zdobyłem adres VanHelsingów. To było tak tuż przed Nowym Rokiem. Udałem się tam niedługo po, oczywiście sam, nie wytrzeszczaj się już tak na mnie, bo ci gały wyskoczą. A na miejscu…

James zrelacjonował swoją przygodę co do słowa. Nie widział przyczyny, by tego nie robić. Publika słuchała, zafascynowana.

Moje wnioski są następujące: Dumbledore wie o żywiołakach, ale próbuje poradzić sobie z problemem możliwie najdyskretniej. Próbował znaleźć dzieła VanHelsingów, nie udało mu się, próbował wydębić sposób od samych VanHelsingów, też mu się nie udało. Więc w akcie skrajnej desperacji…

Podrzucił wam ten projekt, mając nadzieję, że może wam uda się dotrzeć do któregoś zapomnianego tomu kronik. — dokończyła Rookwood. — Co zakrawa na szaleństwo.

Ma więc szczęście, że zagadka trafiła na takich wariatów — zażartował James.

Ci VanHelsingowie rzeczywiście wprost nieprzyzwoicie się w tym wszystkim przewijają. Żywiołaki, eliksiry, książka… Właśnie, co z tą książką?

Książka istnieje — burknął Snape. — Tak się składa, że Javier Terrence okazał się być człowiekiem znikąd. Pierwsze, co o nim wiadomo, to że mieszkał we Francji, prowadził tam antykwariat i był w jakichś konszachtach z VanHelsingami. Ale gdy całe starsze pokolenie wymarło i został tylko najmłodszy, ten cały Alcar, Terrence spakował manatki, zerwał kontakty i wyniósł się do Manchesteru. Nie wiadomo, o co w tej całej współpracy z VanHelsingami chodziło, ale jeśli tak, jak mówi Potter, babrali się w nieśmiertelności, to można ich podejrzewać właściwie o wszystko. I to jeszcze nie koniec. Terrence już za życia potrafił się zmieniać w książkę. Taka swoista metamorfoza… Może wcale nie był człowiekiem, tylko tworem VanHelsingów. Jakkolwiek na to spojrzeć, nie ma obecnie żadnej wartości literackiej.

Czyli jedyna osoba, od której możemy oczekiwać wyjaśnień, to stetryczały portret? — upewniła się Rookwood.

Jest jeszcze katatoniczny Alcar, o ile da się go zmusić do gadania — zauważył Snape. — Cóż za malownicza zbieranina.

Prawdę mówiąc — uznał za stosowne wtrącić w tym momencie James, — chciałem cię tam ze sobą zabrać, żebyś jakoś wykończył katatonika, żebym mógł wydębić od portretu dostęp do biblioteki.

Tym razem oboje popatrzyli na niego w osłupieniu. I oboje zaczęli mówić równocześnie. Z tym, że Ewa Rookwood robiła to donośniej.

Potter, tobie się chyba we łbie poprzewracało…

Potter, ty naprawdę chcesz walić głową w mur? Primo, ten portret mógł kłamać. Po drugie, sam powiedziałeś, że to potężny czarodziej. W dodatku starożytny i przebiegły. Ty naprawdę uważasz, że on się tak bezproblemowo da sprzątnąć?

— …Nie jestem cholernym chłopcem na posyłki i nie zabijam ludzi tylko dlatego, że ci się tak ubzdurało!...

A Severus pała taką samą ochotą na popełnienie morderstwa jak i ty! Więc zamiast się zabierać za to od dupy strony, to siądźmy chwilę i pomyślmy, jak można to podstępnie i bezkrwawo załatwić, okej?

Spokojnie, to jest po prostu pierwsze, co mi do głowy przyszło — bronił się James, czując, że trochę traci grunt pod nogami.

Jak o mnie pomyślałeś, to sobie wykoncypowałeś, że z prawdziwą radością strzelę Niewybaczalnym, tak?

James, który właśnie tak pomyślał, rozsądnie nie wyjawił swojej opinii.

Severusie, poczekaj…

Poczekać? Na co, do cholery! ON ZE MNIE MORDERCĘ ROBI!

Severusie, przecież to Potter.

Snape, gdyby mógł, puszczałby z nochala kłęby pary. Czarne oczy świdrowały Jamesa spojrzeniem z białej jak kreda twarzy. James musiał przyznać, że wściekłość Ślizgona była imponująca.

Właśnie, to Potter. Nie pojmuję, czemu mamy z nim współpracować. Może tak jego by ukatrupić? On mnie próbował!

Ejże, życie ci ratowałem!

ACH, TAK! JAK JA MOGŁEM ZAPOMNIEĆ! TO PRZECIEŻ BLACK! POTTER TYLKO MU POMAGAŁ!

Dosyć! — Rookwood stanęła między nimi. — Ani mi się ważcie sięgać po różdżki! James, pomożemy ci, szczególnie, że to także nasza sprawa. Ale z głową. A teraz zjeżdżaj, bo muszę uspokoić tego narwańca. Sio!

Jamesa nigdy w życiu nikt tak bezpretensjonalnie nie potraktował. Ale w obecnej sytuacji marudzenie chyba nie było wskazane. Wycofał się więc tyłem. Jeszcze zanim domknął drzwi, Snape od nowa zaczął wrzeszczeć. Rookwood była prawdziwą wariatką, skoro zadawała się z takim życiowym popaprańcem. Ale skoro lubiła takich… James wzdrygnął się z obrzydzenia.

Nagle przypomniał sobie o jutrzejszym spotkaniu z Lily.

Lily. VanHelsing. Wieczysta Przysięga. To razem brzmiało bardzo źle.

O Merlinie, ale będzie się musiał tłumaczyć...


**


Nie od tego jest się Jamesem Potterem, by podkulając ogon pod siebie uciekać przed wyzwaniem. Od tego się jest, by brać wyzwanie na rogi. James był patentowanym łgarzem, ale kłamanie kobiecie nie leżało w zakresie nawet jego licznych doświadczeń.

Jak to mówią, zawsze jest ten pierwszy raz. James zdołał przekonać samego siebie, że to dla jej dobra. Dalej już właściwie poszło z górki.

Przyciemnione światło zachodniego rogu biblioteki działało na zmysły. Lily usiadła z drugiej strony stolika i czekała z założonymi rękami. James spojrzał jej prosto w oczy i posłał jej swój najbardziej ujmujący uśmiech.

Coś kombinujesz — rzekła panna Evans, ale jej kącik ust drgał.

Nie, kochanie, wcale nie kombinuję. Po prostu związano mnie Wieczystą Przysięgą. Mogę stracić życie, jeśli ją złamię, a choć ty roniąca łzę nad mym grobem byłabyś miłym widokiem, ja wolę całusy od łez.

Ależ nie! Po prostu wyglądasz uroczo na tle numerologii.

A ty na tle tej sowy, która dobija się do okna.

James zerwał się, spłoszony. I rzeczywiście, niewielka płomykówka czyniła desperackie próby, by się do niego przedrzeć. Uchylił okno i sówka wparowała do środka, nieomal się z nim zderzając. Wylądowała na jego ramieniu i rzuciła mu spojrzenie godne Ewy Rookwood. Był pewien, że się zaczerwienił, gdy odwiązywał liścik. Lily przyglądała się temu z żywym zaciekawieniem.


Potter!

Severus zgodził się porozmawiać. Jutro po kolacji, tam gdzie zwykle. Nie spóźnij się!

Ewa


Listy od moich fanek — wyjaśnił, chowając pośpiesznie zwitek pergaminu do kieszeni. Wciąż strasznie się czerwieniłgdy ponownie usiadł do stolika. Musiała w takim momencie!

Jestem pewna, że nie możesz się od nich opędzić — odparła sucho panna Evans. — A teraz do rzeczy, Potter. Co z tym VanHelsingiem?

James wziął głęboki oddech i wyrzucił z siebie jedno wielkie łgarstwo.

No i klapa. Zamek jest ruiną. Może i kiedyś należał do VanHelsingów, ale z całą pewnością nikt tam nie mieszkał od dobrych pięćdziesięciu lat. Ten trop nam się urwał, Lily.

Robię dobrze, wmawiał sobie. Nie będę jej narażał na spotkanie z jednym z największych czarnoksiężników, jakich dźwigał na sobie ten świat.

Ale ile razy będzie musiał jeszcze skłamać przez tę głupią przysięgę? Z początku może i było to zabawne, mieć życie, o którym nie wie nawet jego najlepszy przyjaciel. Sęk w tym, że zawsze mógł opowiedzieć o tym Syriuszowi i nawet miał taki zamiar, niezwykle zabawna opowiastka o tym, jak to wykorzystał Smarka Śmierciożercę, by otrzymać Specjalną Nagrodę za Zasługi Dla Szkoły. Ale potem... Potem to zupełnie przestało być rozrywkowo. Antykwariusze ostrzegali przed książką. Książka znalazła się u Snape'a. Snape nieomal nie został zamordowany przez... No właśnie, przez kogo? I nagle okazało się, że zagadka ma nie tylko drugie dno, ale i trzecie, a może i czwarte. I James, jak ostatni idiota, całkowicie z własnej woli wpakował się w sam środek tego bajzlu.

Może powinien się był leczyć z gryfoństwa. Ale teraz przepadło. Siedział w tym po uszy.

Złożył Wieczystą Przysięgę.

Skretyniał doszczętnie.

Jeśli Lily kiedykolwiek się dowie, że skłamał, prawdopodobnie go zabije. Kłopot w tym, że złamanie przysięgi zabije go z pewnością. James wolał szanse i procenty. Z tym dawał sobie radę.

I dlaczego tak zwlekałeś z powiedzeniem mi tego? — zdenerwowała się Lily. — Co, bałeś się, że twoje męskie ego na tym ucierpi? Mogłam tygodnie temu wysłać te listy!

Jakie listy?

Proszę! — Wysypała na stół stos zaadresowanych kopert. — Tyle tego mam! Listy do wszelkiej maści angielskich kolekcjonerów! Przygotowałam to sobie zawczasu, bo tak też myślałam, że gonimy za wiatrakami, w końcu nie tak łatwo znaleźć czarodzieja, który nie życzy sobie być znaleziony. Ale zwlekałam z wysłaniem ich, bo tak milczałeś, jakbyś przygotowywał mnie na jakąś wielką sensację! I co, figę mi pokazujesz?

Ejże, wciąż go szukam! Tatko podpytuje znajomych w Ministerstwie...

Tere-fere! Lepiej od razu wyślę te listy, jeśli mamy mieć jakieś szanse z wyrobieniem się na czas z tym projektem! NIE PRZEGRAM z Severusem Snape'em i tą jego krukońską lafiryndą!

Po czym machnięciem różdżki umieściła listy w torbie i wybiegła z biblioteki. Gdy James otrząsnął się z chwilowego szoku, że jego ukochana dysponuje takim słownictwem, zaczęła do niego powoli docierać pewna myśl.

Przecież Smark i Rogata też mogli dostać fragment tego piekielnego dzieła! W końcu co dwie głowy, to nie jedna, Dumbledore równie dobrze mógł pójść na całość.

Nie mógł jednak sprawdzić tej hipotezy, gdyż niemal natychmiast po tym, gdy Lily się ulotniła, otoczyli go kumple. Syriusz wyglądał, jakby od trzech nocy nie spał, a na jego twarzy widniał wyraz skrajnej udręki. Nic dziwnego, przez to, że węszył dla Jamesa po Hogwarcie, oblał test sprawdzający u McGonagall i ta dała mu cztery dni na poprawkę. A materiał był ogromny. Peter też oblał, ale towarzyszył Syriuszowi w heroicznych zmaganiach z wiedzą chyba tylko dla przyzwoitości, bo profesor była dla niego o wiele bardziej litościwa i dała mu całe dwa tygodnie.

Nic już nie kumam — oznajmił Syriusz, opadając na krzesło, na którym przed chwilą siedziała Lily. — A co u ciebie, stary? Kłopoty miłosne?

Żeby były, to najpierw musi być związek. Wiem, że to tylko kwestia czasu, ale zaczynam się niecierpliwić.

Niektórzy to mają proste życie, prawda, Peter? — zauważył Syriusz. — Siedzą na całej kupie kasy i mają czas uganiać się za dziewczynami cztery miesiące przed owutemami. Za to my, zubożali, musimy się martwić o wyniki egzaminów i ryć jak opętani, by było nas stać na godne życie...

No już nie chrzań — przerwał mu James. — Możesz sobie wziąć połowę mojej forsy, wiesz o tym doskonale. Moi rodzice i tak traktują cię niemal jak własnego syna.

A to dobrze — rozchmurzył się Syriusz. — W takim razie mamy czas, by się zabawić. Może i psa nie wywęszyłem...

Przecież to ty poddałeś mi pomysł, że to może być Pies Piekielny! Właściwie to ty rozwiązałeś zagadkę!

Ale potem samolubnie sam załatwiłeś drania i nawet nie dałeś mi popatrzeć!

Daj spokój, przypadkiem na niego wpadłem. Co miałem zrobić, dać się zjeść?

W każdym razie, kontynuując moją wcześniejszą myśl, psa może nie wywęszyłem, za to wyczułem charakterystyczny smrodek Smarkożercy...

A jak on pachnie? — wtrącił się Peter, nieświadom tego, że James nagle zesztywniał.

Syriusz wzdrygnął się teatralnie.

Czy muszę to opisywać?

Nie — oznajmili zgodnie James i, zreflektowany, Peter.

Ostatnio jedzie od niego Krukonkami, ale te dziewczyny poślubiłyby encyklopedię, gdyby ktoś rozwiązał problem posiadania dzieci. Ale teraz siedzi w dziale obok, całkiem samiutki, jeśli nie liczyć stosów książek, którymi się obłożył... Wiesz, że on też oblał transmutację? Mieli egzamin tego samego dnia co my, tylko po południu. McGonagall podobno zrównała go z błotem.

Skąd to wiesz?

Spotkałem wczoraj braciszka. Chciał mi poprawić humor, więc podzielił się ze mną dawką świeżych ślizgońskich plot. Co ja to chciałem rzec? A, właśnie, może pobawilibyśmy się jak za starych dobrych czasów? Może już nie być za wiele okazji.

Yyy... — rzekł James, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. "Nie mogę zaczepiać Snape'a, bo umrę" jakoś nie brzmiało dobrze. — Wiecie...To nie wpłynie pozytywnie na moje notowania u Lily. Zabroniła mi atakować Smarka.

Sam fakt, że nigdy tego nie powiedziała, nie oznaczał, że nie mogła, prawda?

Ale pomyśl... Nikt nie zauważy... Taki mały pstryczek w nos... Nie mogę patrzeć, jak siedzi tam sam, samiuteńki, zupełnie przez nas nienaruszony...

Syriusz wyszczerzył prosząco zęby.

Jestem prefektem naczelnym — mruknął bez przekonania James. Uśmiech Łapy stawał się coraz szerszy. Gdyby tylko wiedział, że jego Przysięga Wieczysta zostanie z miejsca wystawiona na tak ciężką próbę... Gdzie się podziewa Remus, gdy jest potrzebny?

No to się naprefekciłeś od września. Ale pomyśl, co to byłaby za ujma dla nas, Huncwotów, gdybyśmy zostawili Smarka w spokoju przez caluteńki rok! Toż to niewyobrażalne! Prawda, Peter?

Peter gorliwie pokiwał głową.

Honor, a może i życie uratowała Jamesowi kolejna sowa, która w tym momencie uznała za stosowne zacząć dobijać się do okna. James błagał w duchu, by nie była to znowu korespondencja od Ewy — nie sądził, by przyjaciele dali się zwieść podobnym argumentom co Lily. Lecz wielki puchacz ominął Jamesa i wylądował przed Syriuszem. Łypnął złowrogo i wystawił nogę. Syriusz, który wcale nie ukrywał zdumienia, odwiązał list.

A co to? Chyba nie stęskniona mamuśka... Nie... O nie! O TAK! TAK!

Syriusz? — zapytał James.

Ale Syriusz już biegał w kółko po bibliotece, tańcząc jakiś dziwaczny taniec radości i wykrzykując na cały głos swe ekstremalnie pozytywne uczucia.

KOCHAM CIĘ, WUJU! UBÓSTWIAM CIĘ! JESTEM BOOOGATY! JESTEM BOGATY I MAM WAS WSZYSTKICH BLACKÓW W ZADKU! RZUCAM SZKOŁĘ I ZAKŁADAM ZESPÓŁ! JESTEM BOOOGATY!

Black, co tu się dzieje? SZLABAN, BLACK! — przedarł się przez te pienia głos profesor McGonagall.

Już, pani profesor! — huknął dziarsko Syriusz i ruszył za swoją opiekunką Domu. Na odchodnym rzucił Jamesowi list. — Naści, a przeczytaj sobie! Szczęście wróciło do mnie!

Co tam pisze? — szepnął Peter, zaglądając mu przez ramię.

Że jego wuj, jakiś Alfard, nigdy w życiu o nim nie słyszałem, zostawił mu okrągłą sumkę... trzystu tysięcy galeonów. Bo go lubi.

Łał!

James poczuł na sobie czyjeś spojrzenie i uniósł wzrok zza listu. Koniuszek długiego nosa wysunął się nieco bardziej zza półki z książkami i jedno czarne oko łypnęło nieprzyjaźnie. Czy Snape podsłuchiwał? Wątpliwości Jamesa rozwiały się, gdy Ślizgon przesunął chudym palcem po gardle, cały czas patrząc na niego bardzo znacząco.

Czy ktoś tam jest? — zdziwił się Peter, zerkając przez ramię. Ale Smark już zniknął.

Nie, zdawało mi się tylko, że Irytek się na nas lampi. Merlinie, Peter, mózg mi się już od tej wiedzy lasuje! Co powiesz na partyjkę Eksplodującego Durnia?



CDN


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Projekt Chimera II Z Diamentu, Popiołu i Kruczego Pióra ?łość
Projekt Chimera II Z Diamentu, Popiołu i Kruczego Pióra
Projekt Chimera II Z Diamentu, Popiołu i Kruczego Pióra do
Projekt Chimera II Z Diamentu, Popiołu i Kruczego Pióra
Projekt Chimera II Z Diamentu, Popiołu i Kruczego Pióra ostatni
Projekt Chimera II Z Diamentu, Popiołu i Kruczego Pióra do
Projekt Chimera II Z Diamentu, Popiołu i Kruczego Pióra
Projekt Chimera II Z Diamentu, Popiołu i Kruczego Pióra
Projekt Chimera II Z Diamentu, Popiołu i Kruczego Pióra
Projekt Chimera ~$ Z Diamentu, Popiołu i Kruczego Pióra1
Zarządzanie projektem innowacyjnym Projekt nr II
Projektowanie zorientowane obiektowo Wzorce projektowe Wydanie II
Mathcad Projekt wytrzymałość II cz 3
Projekt hali II (konstrukcje?tonowe elementy)
lab 07 projektowanie filtrow II
sprawko 3, studia, semestr V, podstawy projektowania inzynierskiego II, Podstawy projektowania inżyn
Mathcad, Projekt wytrzymałość II cz.2
projekt ps Mathcad, Projekt wytrzymałość II cz.1
J2ME Praktyczne projekty Wydanie II j2mep2